Magic Rises
Rozdział 16 / 3
tłumaczenie: Afrit Tenk
- Aaaay!
Usiadłam prosto. Na zachodzie słońce chyliło się ku morzu, a niebo robiło się delikatnie pomarańczowe. Spałam aż do wieczora. Wszystkie moje palce wydawały się być wciąż na miejscu. Żadne potwory nie wylazły z morza i nie zmniejszyły liczby moich członków. Moja twarz też nie bolała. Moja skóra wyglądała na opaloną, nawet w zimie i nie dostawałam oparzeń słonecznych zbyt łatwo, ale zdarzyły mi się kilka razy w życiu i nie tęskniłam za nimi.
- Aary! - zakrzyknął mężczyzna.
Odwróciłam się. Łódź dryfowała w moim kierunku. Myśliwy, którego spotkałam wcześniej siedział przy wiosłach, a z nim jego kudłata psina. Na dziobie łodzi mały człowieczek machał do mnie ręką.
- Przybyliśmy żeby cię uratować - krzyknął myśliwy po rosyjsku.
- Dziękuję!
- Wygląda na to, że sama się uratowałaś. - Myśliwy wystopował łódź i ta delikatnie stuknęła o skałę. Weszłam na nią.
Mały człowieczek uśmiechnął się do mnie.
- Halo - zagaił myśliwy.
- Halo.
- Mamy do podjęcia ważną decyzję - oznajmił myśliwy. - Miasto jest w tym kierunku - wskazał północ. - Dwie i pół godziny. Mój dom i kolacja są w tamtym kierunku - wskazał północny wschód. - Jedna godzina. Zabiorę cię gdzie zechcesz, ale będę szczery: zapada noc. Nie jest dobrze podróżować w ciemności kiedy magia rządzi. Góry nie są bezpieczne.
Dwie i pół godziny do zamku oznaczało, że musiałby sam wracać w nocy albo przenocować w mieście. Jego ton głosu powiedział mi, że nie przepadał za miastami. Gdyby w drodze powrotnej zeżarła go jakaś dziwaczna, górska bestia, nie wybaczyłabym sobie tego. Zamek i jego wszyscy w nim przebywający ludzie będą musieli poradzić sobie beze mnie przez następne dwanaście godzin.
- Poproszę do twojego domu i kolacji.
- Dobry wybór.
1