Boge Anne Lise Grzech pierworodny 15 Wiosna


Anne-Lise Boge

GRZECH PIERWORODNY XV

WIOSNA

Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczyć, że ani ludzie, ani cała historia opisana w serii nie mają żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mojej wyobraźni.

„Niewielu ludzi stać na to, by docenić sukces przyjaciela".

Dziękuję Wam, którzy pozostaliście moimi przyjaciółmi.

Anne-Lise Boge

 

DZIEJE BOHATERÓW PIERWSZEJ CZĘŚCI SAGI „ GRZECH PIERWORODNY"

 

W pierwszej, złożonej z trzynastu tomów, części sagi Anne-Lise Boge poznaliśmy kilka pokoleń rodziny osiadłej we dworze Stornes, pięknym, bogatym gospodarstwie, położonym nad fiordem w środ­kowej Norwegii.

Główną postacią sagi jest Mali Stornes, z domu Buvik, którą czytelnik poznaje w 1910 roku jako dziewiętnastoletnią dziew­czynę i towarzyszy jej losom w kolejnych tomach serii. Mali jest córką komornika, pochodzi z najbiedniejszej warstwy społecznej na ówczesnej norweskiej wsi. Ojciec licznej rodziny nie był w sta­nie spłacać wszystkich zobowiązań wobec właściciela ziemi, po­padł w długi i rodzinie groziła katastrofa. Mali, najstarsza z có­rek, została przyjęta na służbę w bogatym dworze Gjelstad i tam spotkała Johana Stomesa, jedynego syna i dziedzica wielkiego majątku, starego kawalera, mężczyznę blisko czterdziestoletnie­go, który z jakichś powodów do tej pory nie znalazł sobie żony. Johan Stornes zakochał się w pięknej Mali od pierwszego wejrze­nia, ale jego miłość była niczym opętanie, pożądał tej dziewczyny jak niczego na świecie, gotów był nawet walczyć z własną matką, która do tej pory rządziła nim i całą rodziną żelazną ręką, i któ­rej Johan po prostu się bał. Matkę zdołał przekonać, gorzej było z samą Mali, która mówiła otwarcie, że nic do niego nie czuje i że Johan nie jest takim mężczyzną, o jakim ona marzy.

Wkrótce Mali zdała sobie jednak sprawę, że małżeństwo z Jo­hanem mogłoby uratować jej rodzinę. On bowiem gotów był pokryć wszystkie długi rodziny Buwików, wykupić dla nich gospodarstwo, czyli dać im niezależność. To oznaczało lepszą przyszłość dla licznego rodzeństwa Mali, spokój jej matki. I Mali się zgodziła... Nie mogła tylko przestać myśleć i mówić, że ona nie wyszła za mąż do Stornes, tylko została tam sprzedana.

Została sprzedana czy sprzedała się sama, to już bez znaczenia, tak czy inaczej Johan, który przed ślubem zapewniał, że będzie ją kochał i nosił na rękach, a Mali na tych jego zapewnieniach budo­wała kruchą nadzieję, że może im się jednak jakoś życie ułoży, natychmiast po ślubie poczuł się w prawach właściciela, a młodą żonę potraktował jak przedmiot, narzędzie zaspokajania własnej żądzy, i w noc poślubną brutalnie ją zgwałcił. Mali musiała także wałczyć z surową teściową, która nie tak wyobrażała sobie żonę jedynego syna, a na małżeństwo zgodziła się tylko dlatego, iż Johan zapowie­dział, że innej nie weźmie, co z kolei oznaczało brak dziedzica dla wielkiego majątku. Nędzarka Mali musiała więc odpokutować za to, że ów jedyny syn zapłonął do niej taką namiętnością. Pociechą dla nieszczęsnej dziewczyny jest przyjaźń z babką Johana, bardzo mądrą staruszką, która wiele w życiu doświadczyła, no i jej własne marzenia, że może z czasem los okaże się łaskawszy.

Jednym z ostatnich wydarzeń przed ślubem Mali, kiedy jeszcze była służącą u dawnych chlebodawców, było pojawienie się w oko­licy cygańskiego taboru, prowadzonego przez niezwykle urodziwego młodzieńca Jo. Ów Cygan Jo i Mali rozmawiali ze sobą kilkakrot­nie, w niej jego obecność budziła gwałtowne uczucia. Zresztą w nim również W rok później, po bardzo bolesnych przeżyciach w roli mężatki, bita i poniewierana przez męża, źle traktowana przez teś­ciową, przekonana, że nigdy w życiu nie zazna już szczęścia, Mali ponownie spotyka Jo. W dodatku tym razem Cygan zostaje zatrud­niony w Stornes jako robotnik sezonowy na całe lato. Mali kom­pletnie traci spokój.

Ona też nie jest mu obojętna, nie trzeba długo czekać, a sprag­niona miłości dziewczyna przestaje nad sobą panować. Uczucie trwa kilka tygodni, jest gwałtowne i wspaniałe, Mali oddaje się ukocha­nemu mężczyźnie bez reszty, kiedy jednak Jo musi wyjechać i prosi Mali, by rzuciła wszystko i poszła z nim, ona odmawia. Jeśli opuści Stornes, jej rodzina z pewnością znowu znajdzie się w nędzy, Mali nie może na to pozwolić, poświęca się po raz drugi.

W jakiś czas po wyjeździe Cyganów okazuje się, że Mali będzie miała dziecko. Z Johanem dotychczas w ciążę nie zachodziła, jest przekonana, że z jego winy, a zatem urodzi dziecko Jo! Ogarnia ją wielka radość, ale z drugiej strony przerażenie, co będzie, jeśli prawda wyjdzie na jaw?

Sam Johan i jego rodzice są uszczęśliwieni - nareszcie urodzi się dziedzic dworu! Tylko babka Johana wie, jak jest naprawdę, ona od początku znała tajemnicę Mali, na szczęście mądra staruszka jest po stronie dziewczyny i przekonuje ją, że wszystko będzie dobrze.

Na świat przychodzi chłopiec, Sivert. Jest niczym skórka zdjęta z ojca, ale jakoś nikt ani w rodzinie, ani we wsi za bardzo nie do­myśla się, co się stało. Przynajmniej na razie nikt nie mówi, że to cygański bękart.

Życie Mali nareszcie zyskuje sens, będzie ona teraz za wszel­ką cenę dążyć do tego, by owoc jej jedynej miłości, ukochany syn, został dziedzicem Stornes. Samotnie dźwiga swoją tajemnicę, ów grzech pierworodny, którym się okryła, zdradzając męża, grzech, z którego konsekwencjami będzie się zmagać do końca swoich dni, ale wie, że robi to wszystko dla Siverta. Johan jest nieprzy­tomnie zakochany w chłopcu i niczego złego nie podejrzewa. Ona myśli tylko o Jo, wciąż bardzo za nim tęskni i po kilku latach on znowu się pojawia. Mali jest akurat z dzieckiem na górskim pastwisku, tam przychodzi do nich Jo, który o istnieniu syna nie miał pojęcia. Po raz drugi prosi Mali, by z nim odeszła, ale ona ponownie odmawia - Sivert jest przecież dziedzicem Stornes! Na pastwisku zjawia się też Johan i nagle, kiedy widzi Małego Siverta obok Jo, dociera do niego prawda. W strasznym gniewie spycha rywala w przepaść. Jo ginie, Mali z Sivertem wracają do domu. Johan nie pozwoli im odejść, ale odpycha od siebie uwiel­bianego dotychczas syna, a życie Mali zamienia w jeszcze większe piekło. On sam płaci za to chyba największą cenę, świadomość, że utracił wszystko, że z człowieka bogatego, który miał piękną żonę i wspaniałego syna, stał się zwyczajnym rogaczem, a żona wołała Cygana, podkopuje jego zdrowie i po jakimś czasie Johan umiera na zawał. Wkrótce się jednak okaże, że Mali ponownie jest w ciąży, tym razem nie ma wątpliwości, że nosi dziecko Joha­na! Po kilku miesiącach na świat przychodzi chłopiec Ola Johan Stornes, którego w rodzinie będzie się nazywać Oja.

Mali wciąż tęskni za zmarłym kochankiem, ale teraz przynaj­mniej już na nic nie czeka, uważa, że wszystko, co w życiu najważ­niejsze, ma za sobą. Jest jednak w gospodarstwie sama, tylko ona i służba, bo wcześniej teść, stary Sivert Stornes, zginął w wypadku, teściowa Beret już się nie miesza do prowadzenia dworu, Mali po­trzebuje więc zarządcy i kogoś, kto by jej doradzał. I wtedy pojawia się Havard Gjelstad. Znają się z czasów, kiedy Mali była służącą u jego rodziców, Havard zawsze okazywał jej specjalne zaintereso­wanie, a nawet więcej, nie ukrywał, że gdyby tylko zechciała, on zro­biłby dla niej wszystko. Młodzi nie potrzebują wiele czasu. Wkrótce po urodzeniu synka Mali wychodzi za mąż za Havarda, on przyjmu­je nazwisko Stornes.

I w końcu można by powiedzieć żyli długo i szczęśliwie. Ale los nie jest dla Mali aż taki łaskawy. Owszem, znalazła nareszcie życio­wą przystań u boku ukochanego i kochającego mężczyzny, jest za­można, cieszy się coraz większym szacunkiem sąsiadów, ale przecież popełniła grzech, grzech pierworodny, jak sama o tym myśli, i musi za niego pokutować.

Nieustannie trawi ją lęk, że sprawa pochodzenia Siverta wyj­dzie na jaw, i wie, że ludzie by jej tego nie wybaczyli. A co by powie­dział mąż? Mali obawia się, że musiałaby wraz z dzieckiem opuścić dwór. Sam Sirert też dostarcza matce powodów do zmartwienia. Chłopiec rośnie, ale jakoś nie widać, żeby się szykował do roli gospodarza. Któregoś roku do dworu znowu przyjeżdżają Cyga­nie z tego samego rodu, z którego pochodził Jo, i stary skrzypek stwierdza, że Sivert jest niezwykle uzdolniony muzycznie. Doradza Mali, by kupiła synowi skrzypce. Te skrzypce staną się przyczyną jej wieloletniej udręki. Bo Sivert odkrywa, że tak naprawdę pocią­ga go wyłącznie muzyka i jej chce się poświęcić, a nie prowadzeniu dworu, choćby i najbogatszego.

Mali i Havard mają córeczkę, Ruth, wszystkie dzieci chowają się zdrowo, tylko z Oją są kłopoty. Mali jakoś nie ma serca do tego syna, zbyt jej przypomina Johana i straszne lata, które przeżyła z pierw­szym mężem. Malec wyczuwa matczyny chłód, robi się krnąbrny, uparty i złośliwy, przez co staje się jeszcze bardziej podobny do ojca. Tylko że to on wykazuje ogromne zainteresowanie gospodarstwem, Mali sama musi przyznać, że z niego to by dopiero był wspaniały dziedzic!

Tymczasem kolejnego lata znowu przyjeżdżają Cyganie. Ten sam, od dawna znajomy tabor. Mali przeżywa szok, bo nieocze­kiwanie staje przed nią mężczyzna dokładnie taki sam jak Jo. Gdyby nie wiedziała, że Jo nie żyje, byłaby pewna, że to on! Ale to młodszy brat Jo, Torgrim. Ożywają pogrzebane wspomnienia, wraca tęsknota za pierwszą miłością. Choć Mali od dawna była pewna, że wszystko, czego pragnęła jako kobieta, daje jej Havard, nie jest w stanie się powstrzymać, marzy, by jeszcze raz przeżyć tamte uniesienia, jeszcze raz znaleźć się w ramionach Jo. Jest jak opętana, tropi i śledzi młodego mężczyznę, który nie bardzo wie, co to oznacza. W końcu dochodzi do spotkania, ale będzie ono rozczarowaniem. Torgrim uważa, że Mali mu się oddaje, bo nie znalazła spełnienia w małżeństwie, on sam nie ma w sobie nic z Jo, nie ma w nim miłości ani czułości tamtego, Mali musi przy­znać, że popełniła błąd. Drugi raz popełniła błąd i teraz będzie już tylko pragnąć, żeby wymazać go z pamięci. Zapomnieć jednak nie jest łatwo, bo w jakiś czas później Mali stwierdza, że znowu jest w ciąży, i nie wie, czy to dziecko Havarda, czy może Torgrima. Jest w rozpaczy. Gdyby urodziła drugie czarnowłose, podobne do Jo i do Siverta maleństwo, ludzie z pewnością domyśla się prawdy... Mali nie znajduje innego wyjścia, postanawia pozbyć się płodu. Przygotowuje bardzo silny wywar ziołowy, stosowany w takich sytuacjach przez wiejskie akuszerki, i pije go systematycznie. Po paru tygodniach przychodzi krwotok, Mali jest pewna, że poroni­ła, wyznaje Havardowi, że była w ciąży, ale straciła dziecko, czym on strasznie się martwi, ale też stara się pocieszać żonę.

Tymczasem krwotok był fałszywym alarmem, wkrótce wycho­dzi na jaw, że ciąża nadal się rozwija, i teraz nic już nie można na to poradzić. Rodzi się synek, dziecko Havarda, ma jego włosy, jego niebieskie oczy, ale jest słabiutki, niezdolny do życia i wkrót­ce umiera. Skutki pierworodnego grzechu Mali zatoczyły kolejny krąg, teraz będzie musiała żyć również ze świadomością, że zabiła Havardowego syna. To kolejne brzemię, które musi dźwigać sama tak jak poprzednie, nikt jej w tym nie pomoże, przede wszystkim dlatego, że nikt nie może poznać prawdy. Mali bardzo by chciała jednak dać Havardowi syna, po śmierci Małego Havarda stara się znowu zajść w ciążę i w końcu jej się udaje, dziecko przychodzi na świat zdrowe, ale widocznie Bóg jej nie przebaczył tego, co zrobiła, bo to nie jest syn. Córeczka Dorbet będzie wielką miłością Havarda, ale syna Mali ukochanemu mężowi dać nie może.

Mija kilka spokojniejszych lat, Mali bardzo intensywnie rozwija talent, który posiada i który od dawna byt dla niej źródłem radości. Gospodyni Stornes jest mianowicie bardzo uzdolnioną tkaczką, tka z wełny makaty, kilimy i narzuty. Z upływem lat staje się prawdzi­wą artystką, co zresztą zostaje zauważone nie tylko przez najbliższe otoczenie. Ludzie bardzo chcą kupować jej piękne wyroby. Talent artystyczny zaczyna też przeważać w poczynaniach Siverta, chłopak wyjeżdża z domu, żeby uczyć się muzyki, i odnosi sukcesy. Mali jest coraz bardziej zaniepokojona, że najstarszy syn nie zechce przejąć dziedzictwa, o które tak walczyła z losem właśnie dla niego.

Najgorsze jednak ma ją dopiero spotkać. Otóż pewnego dnia dorosły już Sivert przyjeżdża do Stornes w towarzystwie bardzo pięknej czarnowłosej dziewczyny imieniem Tordhiłd i oznajmia, że to jego ukochana. Mają zamiar się pobrać, i to jak najszybciej, bo Tordhild jest w ciąży. Mali z przerażeniem patrzy na dziewczynę. To Cyganka, co do tego nie może być wątpliwości, poza tym tak zdumiewająco podobna do Jo, że Mali ogarnia przerażenie. Jak się okazuje, uzasadnione - Tordhild jest córką Jo! Mali nie wie­działa o nim wszystkiego. Wtedy, tamtego lata, kiedy połączyło ich uczucie, on miał już żonę i córkę. Pewnie chciał je opuścić, skoro proponował Mali, żeby z nim pojechała, ale to nie zmienia faktu, że ją oszukał, zataił prawdę.

Co zrobić teraz, skoro Sivert i Tordhild są przyrodnim rodzeń­stwem? I ona jest w ciąży... Przecież to straszny grzech, ale też prze­stępstwo wobec prawa. Mali nie może postąpić inaczej, musi obojgu młodym powiedzieć, kim są. Szok przeżywają oboje, ale większy jed­nak Sirert, bo okazuje się, że do tej pory niewiele wiedział o sobie samym, żył w przekonaniu, że jego ojcem był Johan Stornes, który najpierw bardzo go kochał, a potem od siebie odepchnął. Sivert nie może tego matce wybaczyć, ciska jej w twarz, że jej nienawidzi i nie chce jej znać, po czym oboje z Tordhild w największym pośpiechu wyjeżdżają. Mali musi wyznać prawdę Havardowi.

Dla niego jest to też straszny wstrząs. Wzburzony wybiega z domu. Spotyka Laurę, młodą kobietę z sąsiedztwa. Od najmłod­szych lat Havard bardzo jej się podobał, posyłała mu powłóczyste spojrzenia, on jednak nie widział nikogo poza Mali. W tym stanie ducha, w jakim znajduje się teraz, Havard jest wobec Laury bez­bronny i spędza z nią noc.

Wkrótce wraca do Mali, jest pewien, że ta sprawa z Laurą to nic takiego, jest mu wstyd, ale znajduje dla siebie rozmaite usprawied­liwienia. I tak będzie, dopóki się nie okaże, że Laura jest w ciąży. Wprawdzie niedawno owdowiała, więc wszyscy sądzą, że to dziecko zmarłego męża, ona jednak wie, że ojcem jest Havard, i nie zamierza tego przed nim ukrywać. Ma też wobec niego sprecyzowane plany. Małżeństwo Mali wkracza w bardzo poważny kryzys. Ona wie, że musi Havardowi wybaczyć, skoro on jej wybaczył grzechy, które mu wyznała. Wciąż jednak żyje w lęku, że zatajona mroczna historia Torgrima i malutkiego Havarda, który żyt ledwie kilka tygodni, wyj­dą na jaw, a wtedy na pewno utraci męża. Bo są granice tego, co człowiek może wybaczyć, nawet jeśli tym człowiekiem jest Havard i w dodatku jest tak zakochany jak on w Mali.

Wybacza Havardowi zdradę, choć nigdy nie pozbędzie się stra­chu, że miłość do tego nieślubnego synka może zwyciężyć i Havard porzuci ją i dzieci po to, by żyć dalej z Laurą i synem. Havard zapewnia, że nigdy do tego nie dojdzie, ale cóż człowiek wie o uczuciach? Tak więc Mali żyje na pozór szczęśliwie i dostatnio, nieustannie jed­nak uczucie szczęścia przeplata się z lekiem, że prawda o jej zatajo­nych przed światem grzechach wyjdzie na jaw.

Z ulgą przyjmuje do wiadomości, że Sivert po kilku latach już nie żywi do niej nienawiści, ale umiera ze strachu na myśl o tym, że jej syn, który tymczasem zdobył światową sławę jako znakomi­ty skrzypek, będzie kiedyś musiał ponieść konsekwencje tego, że ożenił się ze swoją przyrodnią siostrą i w dodatku ma z nią dziec­ko. Dla niego jednak miłość była wartością największą. Miłość do Tordhild oraz do muzyki, dla nich zrzekł się - na rzecz młodszego brata - prawa dziedziczenia dworu. Może z czasem zdoła też pojed­nać się z matką?

  

ROZDZIAŁ 1.

  

-  Co to, u licha? Bengt przyjechał! Stało się coś? Havard wyjrzał przez okno i zdumiony obrócił się do Mali, która właśnie zagniatała ciasto, bo po południu spodziewała się gości. Rodzeństwo wraz ze swoimi rodzinami obiecało się stawić niemal w komplecie. Mali stanęła obok Havarda i od­sunęła firankę. Rzeczywiście, długimi krokami do budynku zbliżał się Bengt. Czapkę miał naciągniętą na uszy i podnie­siony kołnierz, bo choć dzień był mroźny i bezchmurny, to ostry wiatr przenikał do szpiku kości. Gwałtowne podmuchy unosiły śniegowy puch, a wirujące w powietrzu płatki błysz­czały w powietrzu jak srebrny pył.

-  Mam nadzieję, że w Innstad nie wydarzyło się nic złe­go - z niepokojem odezwała się Mali, czując, że na plecach cierpnie jej skóra. - Ale przecież w Nowy Rok bez powodu nikt się nie zjawia z wizytą o tak wczesnej porze. Nawet taki bliski sąsiad - dodała.

-  Zadzwoniliby, gdyby chodziło o coś naprawdę poważ­nego - stwierdził z przekonaniem Havard. - Z pewnością jednak Bengt przynosi jakieś nowiny.

Rozległo się tupanie w sieni i nim gość zdążył zapukać, Havard otworzył mu drzwi.

-  Wejdź! - zaprosił do środka. - Nie zdejmuj butów, nie nabrudzisz, bo to świeży śnieg. Szczęśliwego nowego roku! - życzył od progu.

-  Dziękuję, nawzajem - odpowiedział Bengt, zdejmując czapkę. - Sigrid też kazała...

-  Ale chyba nie przyjechałeś tu tylko z życzeniami nowo­rocznymi - przerwała mu Mali z napięciem w głosie. - Co się stało?

Bengt usiadł na krześle przy drzwiach i rozpiął kurtkę z samodziału, po czym wyrzucił z siebie:

-  Knut Gran nie żyje!

W izbie zapadła kompletna cisza. Ane, która zmierzała właśnie do spiżarni, zatrzymała się gwałtownie i popatrzyła z niedowierzaniem na gościa, a Ingeborg otworzyła usta ze zdumienia i wypuściła z rąk miotłę. Mali odruchowo chwyci­ła się za szyję, bo nie mogła przełknąć śliny i miała wrażenie, że zaraz się udusi.

-  Co ty mówisz? - odezwał się Havard ochrypłym gło­sem. - Knut Gran... Ale jak to...

-  Dowiedzieliśmy się przez przypadek - wyjaśnił Bengt. - Lisbeth Oppstad, która często przybiega do Sigrid, gdy ma ja­kieś kłopoty, zjawiła się u nas rankiem całkiem rozbita i opowiedziała, że wczoraj późnym wieczorem z tą wiadomością zadzwoniła do nich Laura. Zdaje się, że Knut chciał iść do wygódki, ale był pijany i po ciemku pomylił kierunek. Zamiast tego wszedł na podjazd do stodoły i stamtąd się zwa­lił... Tak przynajmniej się domyślają.

-  Niemożliwe, by się zabił, spadając z takiej wysokości. Leży przecież tyle śniegu - wykrztusiła Mali.

-  Uderzył głową w kamienne płyty, ułożone w stertę przy ścianie obory - wyjaśnił Bengt. - Spadł prosto na nie i złamał kark. Tak mówiła Lisbeth, a Sigrid mi to powtórzyła.

-  Co za pech - odezwał się Havard, pocierając twarz wierzchem dłoni. - Po co on, u licha, zimą trzymał te ka­mienie na zewnątrz? Przecież odwilży można się spodziewać dopiero za parę miesięcy! Co prawda słyszałem, zanim jesz­cze spadł śnieg, że się przymierzał do wyłożenia kamieniami dziedzińca, ale widać nie zdążył. Postąpił jednak mało roz­sądnie, składując je zimą na dworze.

Havard odgarnął dłonią grzywkę i westchnął ciężko, a po chwili zwrócił się znowu do Bengta:

-  Knut zajechał tu wczoraj z Laurą po Olę Havarda. Miał mocno w czubie, ciskał się i wygrażał. Tyle że ten chłop właś­ciwie wciąż pił i nie nadążał trzeźwieć. Ale kto by pomyślał, że to jego ostatnie chwile...

-  Mnie też się nie chce wierzyć - powtórzyła Mali, kieru­jąc nieobecne spojrzenie za okno w stronę stodoły. - Przecież i u nas nieraz się zdarzyło, że ktoś spadł z podjazdu, nawet dzieciaki, ale nikt się jakoś nie zabił...

-  Jak się niefortunnie upadnie, wcale nie trzeba dużej wysokości - wtrącił Havard. - Człowiek nie ma szans, gdy połamie sobie kark. - Popatrzył na Mali i zmarszczył brwi. - Co z tobą? - zapytał. - Widziałaś przecież, w jakim stanie był Gran, kiedy przyjechał tu wczoraj przed podwieczorkiem. Nie pamiętasz? Wściekał się i ciskał jak rozjuszony byk, i nie ustąpił, kiedy...

Umilkł gwałtownie i popatrzył na Bengta. Najwyraźniej nie miał ochoty, by gość się dowiedział o szczegółach tego, co się zdarzyło poprzedniego dnia w Stornes. - Jeśli po powro­cie do domu pił dalej, to wiecie...

Mali milczała. Z przerażeniem przypomniała sobie scenę, kiedy Havard uderzył męża Laury, i na nowo zimne szpo­ny strachu zacisnęły się na jej sercu. Knut doznał nagłego olśnienia i wykrzykiwał z wściekłością, że nie wierzy w to, iż Ola Havard jest tylko ich chrześniakiem. Pojął prawdę, mimo że był pijany w sztok.

Właściwie Mali nigdy się nie bała, że Laura zdradzi coś o Oli Havardzie. No, może na początku żywiła pewne obawy, z czasem jednak pojęła, że Laura będzie milczeć. Bo jeśli ujawniłaby, że to Havard jest prawdziwym ojcem chłopca, sobie tylko by narobiła kłopotów. Ludzie wzięliby ją na języ­ki i właśnie w nią uderzyłyby z całą siłą plotki. Bo chociaż dla tutejszych mieszkańców każda sensacja była jak woda na młyn, to jednak w tej sprawie Stornesowie mieli silną pozycję. Oskarżenia Laury wywołałyby powszechne obu­rzenie, że śmie oczerniać kogoś, kto okazał tyle troski jej osieroconemu przez ojca dziecku. Laura musiała wiedzieć, że Havard nie zostawi swojego syna bez opieki, zwłaszcza teraz, ale równocześnie zdawała sobie sprawę, że Havard uciąłby z nią wszelkie kontakty, gdyby go zaczęła publicznie szkalować, a tego sobie zdecydowanie nie życzyła, bo wciąż budził w niej pożądanie. Mimowolnie Mali przywołała w pa­mięci twarz Laury. Przypomniała sobie, jak poprzedniego dnia oczy rywalki napełniały się blaskiem za każdym razem, gdy spoglądała na Havarda, kiedy zaś odwracała się w stronę Knuta, nie kryła pogardy i gniewu. To małżeństwo, podob­nie jak jej poprzednie, z Olą Storhaugiem, także nie było zbyt udane, pomyślała.

A teraz Laura znów owdowiała. Miała zaledwie trzydzie­ści sześć lat, a pochowała już dwóch mężów i obaj stracili życie w tragicznych okolicznościach. Ola Storhaug zginął w lesie. Wypadki przy wyrębie zdarzają się, niestety, nie­rzadko - Stary Sivert, pierwszy teść Mali, w taki sam sposób dokonał swojego żywota. Po śmierci Oli Storhauga krążyły jednak jakieś plotki, że na uprzęży pod końskim brzuchem tkwił ostry gwóźdź, który nie wiadomo skąd się tam wziął. To wyjaśniałoby poniekąd, dlaczego koń się znarowił i stanął dęba, w wyniku czego grube ciężkie pnie zwaliły się i przy­gniotły Olę.

Bliższych szczegółów Mali nie znała, bo plotki szybko ucichły, jakby ludzie obawiali się o tym rozmawiać. Wtedy nie poświęciła temu zbyt wiele uwagi, teraz jednak tamta sprawa ożyła w jej wspomnieniach. Upadek z podjazdu do stodoły w zimową noc, kiedy na dworze leży tyle śniegu, nie powinien przecież skończyć się śmiercią człowieka. Cho­ciaż... te nieszczęsne kamienie...

Mali przeczesała palcami włosy i poczuła, że dłonie jej się lepią od potu. Uświadomiwszy sobie, że rozważa niewyjaś­nione okoliczności śmierci dwóch mężów Laury, oblała się rumieńcem. Przecież to całkiem niedorzeczne, zawstydziła się. W obu przypadkach doszło do tragedii, nie mogło być inaczej...

- Dziś w Storhaug jest lensman - odezwał się Bengt, przerywając rozmyślania Mali.

-  Lensman? Dlaczego? - Havard popatrzył zaskoczony na Bengta.

-  No, nie wiem. Zdaje się, że ma obowiązek przyjechać, jeśli nie było świadków nieszczęścia. Pewnie i w tym przy­padku o to chodzi - dodał pośpiesznie.

Mali znieruchomiała, bo dotarło do niej, że nie tylko ona zastanawia się nad tym, co naprawdę się wydarzyło w Stor­haug. Nie była bowiem pewna, że lensman złożył tam wyłącznie rutynową wizytę.

-  Ciekawe, jak to wszystko zniósł Ola Havard - odezwał się Havard i popatrzył niepewnie na Mali. - Dla tego chłopca śmierć ojczyma musiała być wstrząsem, a teraz jeszcze przy­bycie lensmana...

-  Lisbeth wspomniała, że spodziewa się Laury i Oli Havarda wieczorem. Starszy syn, Ola Peder, ma podobno zostać we dworze. Ten chłopak świetnie sobie radzi z prowa­dzeniem gospodarstwa, mimo że jest jeszcze bardzo młody. Ludzie mówią, że wdał się całkiem w swego dziadka, stare­go Olę Storhauga, bo oprócz gospodarstwa nic się dla niego nie liczy. Jego świętej pamięci ojciec nie był taki - dodał. -Szczęście w nieszczęściu, że ta śmierć nie dotknęła chłopców bezpośrednio. Swojego ojca stracili już wiele lat temu. Olę Pedera nie łączyły z Knutem Granem bliskie stosunki, a Ola Havard... - urwał Bengt, który zdążył się rozgrzać w ciepłej izbie i twarz mu poczerwieniała.

-  A czy ten Gran w ogóle był z kimś w bliskiej przyjaź­ni? - wtrąciła się do rozmowy Ingeborg. - Nie słyszałam o nim ani jednego dobrego słowa. Jedynie to, że...

-  Wystarczy, Ingeborg! - przerwała jej Mali. - Plotki nas tu nie obchodzą, wiesz o tym.

-  Plotki, plotki - mruknęła Ingeborg niechętnie, pochy­liwszy twarz nad balią. - Żeby to tylko były plotki!

Bengt wstał z krzesła i zapiął kurtkę. Ściskając w dłoniach czapkę, tłumaczył się:

-  Przyjechałem czym prędzej do was, bo pomyślałem so­bie, że powinniście o tym wiedzieć. Jesteście tacy dobrzy dla Oli Havarda, a dla niego z pewnością nastały teraz ciężkie chwile. Chłopak musiał bardzo przeżyć to, co się stało, mimo że Knut nie był jego ojcem. Ma się rozumieć...

Umilkł, a w powietrzu zawisły niedopowiedziane słowa.

-  Rzeczywiście, masz rację - odparł Havard i zerknął znów pośpiesznie na Mali. - Może powinniśmy...

-  Dziś będziemy mieć pełen dom gości - skwitowała krót­ko. - Widuję moje rodzeństwo wraz z rodziną bardzo rzadko i od dawna już cieszyłam się na to spotkanie. Nie byliśmy w tym roku w Buvika ani przed Bożym Narodzeniem, ani w czasie świąt, bo mieliśmy na głowie ślub i wesele. Mimo że niektórzy z moich krewnych byli na weselu, to jednak nie to samo, co spotkanie w gronie najbliższych.

Nagle uświadomiła sobie, że niczym nie poczęstowała Bengta.

-  Napijesz się kawy? - zaproponowała.

-  Nie, dziękuję, jadłem śniadanie.

-  Pewnie w Storhaug odbędzie się dziś nabożeństwo - za­stanawiała się głośno Mali i odstawiła na bok czajnik, który zamierzała podgrzać na piecu. - Wiesz coś o tym, Bengt?

-  Zdaje się, że ma być koło południa.

-  Ja nie jadę - oświadczyła Mali. - Zresztą nie sądzę, by się tam nas spodziewano. Ale jeśli będzie trzeba, to poje­dziesz sam, Havardzie.

Havard popatrzył na Bengta, a w jego spojrzeniu kryła się niepewność.

-  A wy co uradziliście? Ktoś od was pojedzie do Storhaug?

-  Sigrid powiedziała, że lepiej będzie złożyć wizytę kon­dolencyjną w Oppstad, kiedy przyjedzie tam Laura. Podobno ma zostać w rodzinnym domu do pogrzebu. Właściwie nie należymy do grona najbliższych sąsiadów i znajomych Storhaugów - dodał. - Z Knurem Granem też nas nic nie łączyło, dlatego chyba wystarczy, jeśli wyrazimy swoje współczucie tu, na miejscu, w Oppstad, i w ten sposób okażemy szacunek mieszkańcom tego dworu.

-  W takim razie my uczynimy podobnie - zadecydował Havard. - Wydaje mi się, że tak będzie właściwie. A ty, Mali, jak sądzisz?

-  To chyba najlepsze wyjście. Przy okazji dowiemy się, czy Ola Havard będzie mógł spędzić u nas parę dni - doda­ła. - Jego obecność na pogrzebie Knuta Grana nie jest, moim zdaniem, konieczna. W końcu to nie był jego ojciec - powtó­rzyła i zarumieniła się, przypominając sobie, czyim napraw­dę synem jest chłopiec. - Chyba że w Oppstad będą chcieli zatrzymać małego.

-  Dowiemy się - ożywił się Havard, a w jego głosie za­brzmiała nadzieja.

Mali domyślała się, że mąż najchętniej od razu zabrał­by Olę Havarda, bo wydawało się mu, że w Stornes będzie dziecku najlepiej. Może miał i rację, ale Mali nie mogła na to pozwolić. Obawiała się zbyt częstych odwiedzin chłopca, a zwłaszcza tego, że malec za bardzo się do nich przywiąże.

Nie godziła się również ze względu na Laurę, której z pew­nością bardzo by odpowiadało takie rozwiązanie, bo miałaby pretekst, by zjawiać się w Stornes nieproszona o każdej po­rze. Niedoczekanie, zaperzyła się w myślach Mali. Nigdy do tego nie dopuszczę!

Zerknęła na Havarda i ze ściśniętym sercem uświadomiła sobie, ile dla niej znaczy. Siła jej uczuć niemal ją przeraziła, bo kogoś, kto tak kocha, łatwo jest zranić. Nie miała pojęcia, czy przeżyłaby, gdyby mąż odszedł do Laury, kobiety, która urodziła mu syna.

Zapatrzyła się w jego niebieskie oczy i piękny uśmiech. Dłonie, duże, twarde dłonie człowieka, który zna trud cięż­kiej pracy, potrafią być takie delikatne, myślała, czując na­głą ochotę, by się do niego przytulić, odgarnąć palcami jas­ną grzywkę, oprzeć mu głowę na piersi, chłonąć jego zapach i bijące od niego ciepło. Jakże chciałaby usłyszeć szeptane do ucha miłosne wyznania i poczuć gorący oddech pożąda­nia.

Zdradził ją jeden jedyny raz. Kiedy Mali wracała do tego pamięcią, doznawała bolesnego ukłucia w sercu. Laura po­chwyciła Havarda w zastawioną przez siebie sieć i zabrała go jej na jedną noc. A teraz znów pewnie zacznie swoje pod­chody!

Nie! Po raz drugi Havard nie uczyniłby tego przeciwko mnie, myślała. Kocha mnie przecież! Mnie, a nie żadną inną kobietę! Ileż to razy powtarzał, że to ja, dzieci i Stornes jeste­śmy dla niego wszystkim. Ale czy mogę do końca ufać jego słowom?

Właściwie Mali ufała mężowi we wszystkim, ale nie mogła być pewna jego reakcji, gdy chodziło o Olę Havarda, którego darzył wielką miłością. Z czasem chłopiec stał się dla niego kimś ważnym, ważniejszym, niż się Mali z początku zdawało. Czy mógłby ją zostawić, gdyby uznał, że Ola Havard bardziej go potrzebuje niż ona? Ale przecież to nieprawda, zaprotestowała Mali w myślach. Nikt go nie potrzebuje bardziej ode mnie!

Podeszła bliżej i chwyciła go za rękę. Havard spojrzał na nią nieco zdziwiony, ale gdy jego ciepła dłoń zacisnęła się wokół jej dłoni, niepokój Mali gdzieś zniknął.

-  W takim razie zbieram się do domu - rzekł Bengt. - Chciałem tylko, żebyście wiedzieli, co się stało.

-  Dziękujemy, że przyjechałeś - odpowiedziała Mali. - I pozdrów Sigrid! Powiedz, że cieszymy się z zaproszenia na kawę i na pewno zjawimy się w sobotę. Bo chyba pomimo okoliczności nie zamierzacie odwołać spotkania?

-  Nie, Sigrid nic takiego nie wspomniała - odparł Bengt, marszcząc brwi. - W każdym razie nic sobie nie przypomi­nam. Prawie nie znaliśmy tego Knuta Grana - powtórzył. - Ale wy... - Bengt spojrzał na nich uważnie i dodał: - Z po­wodu Oli Havarda częściej się z nim spotykaliście. Może więc czujecie, że nie powinniście...

-  Przyjedziemy! Dzięki Bogu, to nie dotyczy naszego chrześniaka - odparła pośpiesznie Mali, kładąc nacisk na słowa „nasz chrześniak". - A Knuta Grana też właściwie nie znaliśmy - dodała, unikając wzroku Havarda. - Tak więc przyjedziemy. Pozdrów Sigrid!

Wypadek w Storhaug stał się, oczywiście, głównym tematem rozmowy przy obiedzie.

-  Ciekawe, czy Laura jeszcze raz wyjdzie za mąż - zasta­nawiała się na głos Dorbet, przełykając jedzenie. - Może chy­ba tylko liczyć na jakiegoś desperata, bo wszyscy jej mężowie przedwcześnie przy niej umierają.

-  Dorbet! Nie życzę sobie takiego gadania - upomniała najmłodszą córkę Mali i skarciła ją wzrokiem.

-  Ale przecież to prawda! Może nie?

Dorbet jak zwykle nie miała ochoty tak łatwo ustąpić i musiała mieć ostatnie słowo. Zresztą, po prawdzie, wypo­wiedziała tylko głośno to, co i Mali przyszło do głowy, gdy Bengt przyniósł wiadomość o śmierci Knuta Grana. Co in­nego jednak myśleć, a co innego mówić o tym na głos! Tyle że Dorbet nigdy nie zwracała uwagi na konwenanse.

-  Laurę dotknęło pasmo nieszczęść i należy jej jedynie współczuć - skwitowała Mali.

-  To raczej ci jej mężowie mieli pecha - odparła Dor­bet. - Bo przecież to oni nie żyją, podczas gdy ona cieszy się całkiem dobrym zdrowiem.

-  Nie mogę pojąć, jak można się zabić, spadając z pod­jazdu do stodoły zimową porą, kiedy leży tyle śniegu - wtrą­cił się do rozmowy Oja. - Wydaje mi się to całkiem niemoż­liwe.

-  Gdyby upadł na śnieg, skończyłoby się pewnie tylko na drobnym stłuczeniu - wyjaśnił Havard. - Tymczasem on upadł na duże kamienne płyty i połamał sobie kark. W jed­nej chwili było po nim.

-  Z tego, co słyszałam, ten człowiek był nic niewart - rze­kła Dorbet i ze spokojem sięgnęła po ziemniaki z miski.

-  Dorbet! - Głos Mali zabrzmiał niczym trzaśniecie bi­cza. - Co to za gadanie! Nie pozwolę, żeby...

-  Dobrze, już więcej nic nie powiem - odparła dziewczy­na, przewracając oczami.

-  Dorbet poniekąd ma rację - mruknął Oja, nie patrząc matce w oczy.

-  Zostawmy może już ten temat - zaproponowała Mali, czując, że ze zdenerwowania lepią jej się dłonie. - Ktokol­wiek by to był, zmarłym należy się szacunek.

-  Tak, póki żyją, można ludzi obrzucać błotem i rozsie­wać o nich plotki, kiedy jednak umrą... - Dorbet znów pod­chwyciła drażliwy temat.

-  Może byś w końcu posłuchała się mamy, Dorbet - włączył się ze spokojem Havard. - Nie mówmy już więcej o tym.

-  Co się teraz stanie z Olą Havardem? - Dorbet ani my­ślała ustąpić.

-  Chłopiec ma matkę, starszego brata, no i dużą rodzinę w Oppstad - odpowiedział szybko Havard. - Knut Gran był jedynie jego ojczymem.

-  Pewnie będzie chciał teraz częściej bywać w Stornes - snuła domysły Dorbet. - Jemu tu jest najlepiej, za każdym razem to powtarza.

Mali napotkała nad stołem zatroskane spojrzenie Havarda.

-  Ola Havard będzie pewnie nas tu odwiedzał od czasu do czasu - odpowiedziała, spuszczając wzrok. - Pod tym względem nic się nie zmieni.

-  Żal mi tego dzieciaka - rozgadała się Dorbet. - W Stor­haug nie jest mu lekko.

-  Co masz na myśli? - zainteresował się Havard i popa­trzył uważnie na córkę.

-  Nic takiego. Po prostu trochę z nim rozmawiałam. To miły chłopiec i strasznie spragniony rozmowy, łatwo więc z niego wyciągnąć to i owo. Mówił mi, że czuje się bardzo sa­motny w Storhaug. Nie jest zbyt związany ze swoim starszym bratem, a mama nie ma dla niego czasu.

Przy stole zrobiło się cicho. Mali przeżuwała powoli, a je­dzenie dosłownie rosło jej w ustach. Spuściła głowę, bo za nic w świecie nie chciała teraz napotkać spojrzenia Havarda. Wiedziała jednak, że mąż i tak podejmie ten wątek, kiedy zostaną sami. Postanowiła jednak, że się nie zgodzi, by chło­piec bywał u nich częściej niż do tej pory, i będzie twardo obstawać przy swoim.

-  Niewiele słyszałam o zabawie noworocznej w Granvold - zagadnęła Mali, próbując skierować rozmowę na inne tory. - Udała się?

Zauważyła, jak Oja i Dorbet wymienili pośpieszne spoj­rzenia, a Dorbet oblała się rumieńcem.

-  Było miło - odparł zdawkowo Oja.

-  I wróciliśmy do domu, jak obiecaliśmy - dodała Dorbet.

-  Ale co robiliście przez cały wieczór? - pytała Mali.

-  O Boże, mamo! A co się robi na takim spotkaniu? - mruknęła Dorbet. - Było dużo dobrego jedzenia. Tańczyli­śmy i w ogóle świetnie się bawiliśmy.

-  O której wróciliście do domu?

-  Nie wiem, nie spojrzałam na zegarek - odparła Dorbet wymijająco.

-  A ja jeszcze odwiozłem Ruth Linę do domu. Która to mogła być godzina... no, nie wiem...

Ola kończył jedzenie, unikając wzroku matki.

-  Ale czy wszyscy razem wyjechaliście z Granvold? - nie dawała za wygraną Mali.

-  Przestań, mamo! - rzekł gwałtownie Oja, a w jego po­ciemniałych oczach pojawiło się poirytowanie. - Nie jesteśmy już dziećmi i nie musisz nas pilnować na każdym kroku.

Mali zamilkła. Domyślała się, że po zabawie Oja i Dorbet świętowali osobno, każde ze swoim wybranym: Oja w Gjelstad, a Dorbet w Granvold. Już miała udzielić ostrej reprymendy synowi, gdy otworzyły się drzwi i do izby weszła Ruth.

-  Och, sądziłam, że już jesteście po obiedzie - powiedzia­ła i zarumieniła się. - Chciałam zaofiarować swą pomoc przy przygotowaniach do podwieczorku przy kawie.

-  O rany, czyżby misjonarz dał ci wolne? - zawołała Dor­bet do siostry.

Ruth mocniej poczerwieniała, zaraz jednak wyprostowała kark. Zupełnie jak kiedyś, pomyślała Mali zdziwiona.

-  Samuel właśnie wyjechał - odpowiedziała. - Udał się na rekolekcje.

-  Już pojechał? - zapytała Mali. - W takim razie będziesz sama przez trzy tygodnie.

-  Zapewne prawie cztery - odparła Ruth i usiadła na końcu ławy.

-  Pewnie będzie ci smutno, dopiero co wzięliście ślub i w ogóle - drażniła siostrę Dorbet.

-  Dam sobie radę - przerwała jej Ruth, czerwona jak bu­rak, mnąc brzeg fartucha. - Mam was, więc nie jestem cał­kiem sama.

Mali zerknęła na córkę. Ruth wyglądała lepiej niż przez ostatnie dni. Jej oczy błyszczały, cera nabrała kolorów, plecy miała wyprostowane. Zupełnie jakby ktoś zdjął z niej ciężar, pomyślała Mali. Ruth cieszyła się, że Samuel wyjechał, co do tego nie było wątpliwości. Nie wróżyło to dobrze temu małżeństwu, ale tym Mali nie miała zamiaru się teraz za­martwiać. Pragnęła jedynie cieszyć się, że przez najbliższe tygodnie będzie znów często widywać Ruth bez misjonarza. Miała nadzieję, że ponownie usłyszy jej śmiech.

-  Miło, że chcesz nam pomóc - odparła z radością. - Ale może lepiej, żebyś się trochę położyła i odpoczęła?

-  Nie, po co? Czuję się wyjątkowo dobrze!

Jej twarz rozpromieniła się w uśmiechu, który przenik­nął Mali wprost do serca. Jak dobrze znów ujrzeć taką Ruth, przemknęło jej przez myśl. Czemu ona w ogóle wychodziła za mąż za Samuela? Bez niego byłaby na pewno szczęśliwsza.

Mali wstała od stołu, a za nią pozostali domownicy.

-  Cieszę się, że będziemy tu wszyscy razem, kiedy przyje­dzie moja rodzina. Wiem, że i oni z niecierpliwością czekali na okazję, żeby się spotkać, bo coraz rzadziej nam się to udaje.

-  Ja też się bardzo cieszę - uśmiechnęła się Ruth i zaczę­ła sprzątać ze stołu.

Nie potrzebuje tego mówić, pomyślała Mali, bo to widać gołym okiem. Liczyła, że w ciągu najbliższych tygodni nada­rzy się sposobność, by porozmawiać spokojnie z Ruth. Może córka zdobędzie się na szczerość i zwierzy się jej teraz, gdy nie ma Samuela? Gdy się jednak nad tym bardziej zastano­wiła, zrozumiała, że Ruth będzie milczeć jak głaz, nawet jeśli jest jej bardzo źle. Samuel trzymał ją w żelaznych karbach. I choć wyraźnie jej ulżyło po wyjeździe męża i cieszyła się, że przez kilka tygodni zostanie sama, nigdy nie powie na niego złego słowa. Będzie lojalna do końca i cierpieć będzie w sa­motności.

Trudno, widocznie tak już musi być. Mali podeszła do ławy kuchennej i objęła córkę ramieniem. Uśmiechnęła się do niej i przytuliła twarz do jej rozgrzanego policzka. Od­sunęła od siebie wszelkie niepokoje, postanawiając cieszyć się tymi kilkoma wspólnymi tygodniami. Znów będą wszyscy razem, prawie jak kiedyś. Może Ruth się otworzy. Może...

  

ROZDZIAŁ 2.

 

Upłynęło wiele czasu, nim Mali zasnęła tego wieczoru. Gdy po przyjęciu uprzątnęła ciasta, schowała krem z moroszek i inne smakołyki, zrobiło się już po jedenastej.

Leżała wsłuchana w miarowy oddech Havarda, który za­snął, gdy tylko przyłożył głowę do poduszki, mimo że i on miał o czym myśleć. Przez cały dzień obserwowała go ukrad­kiem i zauważyła, że śmierć Knuta Grana dołożyła mu tylko zmartwień. Właściwie nie tyle rozpaczał nad tym, że Knut nie żyje, bardziej ciążyła mu niepewność, jaki los czeka Olę Havarda. Mali domyślała się, że mąż chciałby jak najszybciej omówić z nią tę sprawę, ale powstrzymywał się, by nie popsuć jej przyjęcia i radosnych chwil w gronie rodzeństwa. Mali jed­nak zdawała sobie sprawę, że ta rozmowa jej nie ominie i prę­dzej czy później będzie musiała zająć jakieś stanowisko.

Wiele rozmyślała na ten temat, nakrywając do stołu i przygotowując wszystko na przyjęcie gości, i postanowiła twardo obstawać przy tym, by śmierć Knuta Grana nie spo­wodowała większych zmian w ich relacjach z Olą Havardem. Zresztą nie sądziła, by chłopcu po tym, co się stało, mogło być w Storhaug gorzej. Raczej przeciwnie. Knut Gran nigdy nie był dobry dla swojego pasierba i chłopiec nie bez powodu się go bał. Teraz w Storhaug zapanuje z pewnością większy spokój, co tylko korzystnie wpłynie na tego malca, o ile Lau­ra nie sprowadzi do dworu kolejnego mężczyzny. Nadal mło­da, piękna i bogata stanowiła znakomitą partię. Jako wdowa po Knucie Granie będzie naprawdę bardzo majętna. Było tajemnicą poliszynela, że zmarły mąż Laury miał dużo pie­niędzy, a ponieważ nie pozostawił żadnych spadkobierców, znaczna część spadku przypadnie właśnie jej. Pewnie pierwsi kandydaci do ręki młodej wdowy ustawią się pod jej drzwia­mi już za parę tygodni, pomyślała chłodno Mali.

Westchnęła i obróciła się na bok, by ułożyć się wygodniej.

Ten dzień zaczął się dziwnie, na szczęście udało jej się odsunąć na bok zmartwienia, tak że nic nie zepsuło miłego popołudnia w gronie rodzeństwa i ich najbliższych. Przyje­chali wszyscy razem i choć większość z nich wzięła udział w weselu Ruth, miniony wieczór różnił się od tamtego. Mieli wreszcie czas, by porozmawiać, powspominać, pośmiać się i uronić parę łez. Mali dobrze zrobiła ich obecność. Ożyły dawne wspomnienia z lat dziecinnych i okresu dorastania w Buvika. Gdy tak siedzieli i wspominali, czuła niemal fi­zycznie zapach koniczyny i tymianku, pieczonego przez mamę chleba i radość z drobnych rzeczy, które niemal wy­leciały jej z pamięci. Pamiętała jednak także milczenie, jakie zapadało wśród nich, kiedy piętrzyły się trudności. Skąpili słów, gdy było krucho i brakło im jedzenia. W Buvika nie zawsze świeciło słońce, o nie.

Mali obserwowała przy stole swoje rodzeństwo i czuła ra­dość, że wszystkim się tak dobrze powiodło. Wychowali się w biedzie, teraz zaś wydawali się zadowoleni, spokojni, żyli w dostatku, szanowani przez sąsiadów i ludzi ze wsi, w któ­rych osiedli. Byli częścią społeczności i nie groziło im, że wy­padną poza jej obręb, tak jak w dzieciństwie.

Mali poczuła bolesne ukłucie w sercu na wspomnienie Margrethe, najmłodszej z sióstr, która wyszła za mąż za dziedzica Innstad. Mali zawsze czuła się z nią najmocniej związana i utrzymywały do końca bardzo bliskie kontakty. Margrethe była wyjątkowo ciepłym i pełnym dobroci czło­wiekiem. Za dobra na ten świat, pomyślała Mali ze smutkiem. Pewnie dlatego jej już nie ma, a ja, która tyle nagrzeszyłam, wciąż żyję, pomimo trosk i zmartwień.

Mali westchnęła cicho. Z całego serca życzyła swojemu rodzeństwu dobrobytu i szczęścia. Ale jak by się potoczyły ich losy, gdyby dawno temu Johan Stornes nie upatrzył jej so­bie na żonę? Rodzina Buvików znalazła się przecież na skra­ju przepaści, nad głową wisiała im groźba eksmisji z zagrody komorniczej w Buvika. I wtedy właśnie pojawił się zaślepio­ny żądzą Johan. Johan z pieniędzmi, dużą ilością pieniędzy.

Wspomnienia z tamtego czasu stanęły jej nagle przed oczami jak żywe. Przypomniała sobie niechęć, jaką budził w niej Johan. Nie kochała go, decydując się na małżeństwo, ale mimo to pragnęła, by ich życie ułożyło się jak najlepiej. Zrozumiała, że jeśli zrezygnuje z własnych marzeń i prag­nień i zaakceptuje propozycję gospodarza ze Stornes, ura­tuje swoich najbliższych, zapewni rodzicom godne życie, a rodzeństwu przyszłość. Troska o nich przeważyła, bo dla Mali rodzina zawsze była najważniejsza. Może zbyt ważna, pomyślała niejasno.

Czy któreś z rodzeństwa miało jakieś pojęcie, ile ją kosz­towała ta decyzja? Czy wiedzieli, że dla nich i dla rodziców poświęciła własne nadzieje i marzenia o przyszłości? Zapew­ne nie. Przez cały czas bowiem starannie ukrywała przed nimi prawdę. Jedynie Eli coś przeczuwała, zwłaszcza zaraz na początku, ale i ona zaakceptowała tę sytuację i czerpa­ła z niej korzyści. A wraz z upływem lat pewnie zniknął na­wet ów słaby niepokój, który podświadomie ją dręczył. Tak jak wszyscy dostrzegała jedynie fasadę. Wydawało się jej, że dzielnej siostrze trafiło się królestwo, gdy została młodą gospodynią w Stornes. Z początku zresztą Mali też odczuwa­ła podobnie, tyle że Johan nie okazał się księciem. Słono za­płaciła za dobrobyt, którym teraz po latach może się cieszyć wraz ze swoim rodzeństwem. I wciąż jeszcze płacę rachunki, pomyślała Mali z goryczą, bo zrozumiała wreszcie, że nigdy nie zdoła spłacić całego długu.

Sama zaciągnęłaś ten dług, wyszeptał jej wewnętrzny głos. Przez twoje grzechy ucierpieli wszyscy. Nie zrzucaj więc winy na Johana i innych. Wszystko było w twoich rękach, Mali. Tak wiele dostałaś, a chciałaś jeszcze więcej.

Nie, nie dostałam wszystkiego! W Stornes nie obdarzo­no mnie miłością, gorzko doświadczyłam, cóż jest warte bez niej życie. Właśnie dlatego z otwartymi ramionami i sercem przyjęłam uczucie, które się pojawiło na mej drodze. Nie po­winnam była tego robić, bo ściągnęłam na Stornes grzech, z którego konsekwencjami muszę się zmagać do końca moich dni, ale czy żałuję?

Mali zapatrzyła się w mrok, zamyślona.

Jak ułożyłoby się moje życie, gdybym nie oddała się Jo? Prędzej czy później moje małżeństwo i tak ległoby w gru­zach. Nie posmakowawszy miłości, nie dałabym rady sta­wić czoło okrutnej codzienności. Żałuję jedynie, że moja zdrada uderzyła z taką siłą w innych, bo nigdy nie miałam zamiaru nikogo skrzywdzić. Żałuję też, że nigdy nie zadość­uczynię mych grzechów, choć Bóg jeden wie, jak bardzo wycierpiałam za tych kilka wykradzionych chwil szczęścia przed laty.

Mali obróciła się na drugi bok i delikatnie położyła rękę na piersi Havarda. Dopiero kiedy on się pojawił w moim ży­ciu, przeżyłam prawdziwe szczęście, rozmyślała dalej. Havard jest miłością mojego życia i prawdziwą opoką. Niczym latar­nia morska dla statków wracających z morza. Przy nim czuję się bezpieczna.

A mimo to i jego zdradziłam!

Na wspomnienie Torgrima Mali jęknęła cicho. To się nie powinno nigdy zdarzyć! Za ten grzech nie ma wybaczenia!

Skóra jej cierpła, gdy myślała o swych egoistycznych po­budkach, przez które stracili maleńkiego synka. Nie dawało jej to spokoju, choć właśnie ta tragedia otworzyła jej oczy. Po śmierci Małego Havarda zrozumiała, czym naprawdę jest mi­łość, i dlatego zdołała się podźwignąć i wybaczyć Havardowi zdradę. Doświadczyła bowiem sama, że coś takiego może się zdarzyć bez udziału woli, że czasem chodzi o zaspokojenie czystego pożądania.

Mali musnęła palcem policzek męża. Uniosła się na łok­ciu i w słabej poświacie żaru z pieca spojrzała na jego twarz, która wydawała się młodsza, kiedy spał. Jak gdyby na krótką chwilę sen wygładzał zmarszczki wyrzeźbione przez codzien­ne zmartwienia... Powoli nachyliła się nad mężem i pocało­wała go, szepcząc:

- Wybacz mi! Wybacz.

 

W pierwszą sobotę po Nowym Roku chwycił siarczysty mróz. Wiejący od Stortind lodowaty wiatr zdmuchiwał pochodnie zapalone przed głównym wejściem do dużego domu miesz­kalnego w Innstad. Było całkiem ciemno, gdy zajechali sa­niami na dziedziniec dworu, choć zegar wskazywał dopiero wpół do szóstej. Na północy, mieniąc się kolorami, falowała zorza polarna, a gwiazda Wenus lśniła tak jasno, że Mali, za­fascynowana, nie mogła oderwać od niej oczu. Kiedy była małym dzieckiem, myślała, że to gwiazda betlejemska, za którą podążali trzej mędrcy ze Wschodu. Ta sama, która wskazała im stajenkę z nowo narodzonym Zbawicielem.

-  Jak to możliwe, że widzimy gwiazdę betlejemską? - do­pytywała się mamy. - Przecież Jezus urodził się tak daleko stąd, w Ziemi Świętej.

-  Bóg ofiarował nam gwiazdę betlejemską, widoczną w każdym zakątku ziemi, byśmy nie zapominali, dlaczego obchodzimy święta Bożego Narodzenia - odpowiadała jej mama.

Mali nie przyszło wtedy do głowy, by zapytać mamę, dla­czego tę dużą jasną gwiazdę na niebie można oglądać tylko w okresie świątecznym. Gdy dorosła, dowiedziała się, że to nie jest ta sama gwiazda, którą widzieli trzej królowie. Mimo to Wenus pozostała dla niej na zawsze gwiazdą betlejemską. Z jakiegoś powodu dawało jej to swoiste poczucie bezpieczeństwa.

-  Jaka piękna zorza - zachwycił się Havard, podając rękę żonie, i spojrzał na północ.

-  Myślałam właśnie o tym samym - odpowiedziała Mali. - Pod takim rozgwieżdżonym i rozświetlonym zorzą nieboskłonem człowiek czuje się całkiem mały.

-  Ciekawe, czy jest ktoś na księżycu - zastanawiała się Dorbet, odchylając do tyłu głowę i wpatrując się w niebo.

-  W każdym razie nikt znajomy - odparł chłodno Oja i pomógł Ruth wysiąść z sań.

Ku zdziwieniu wszystkich Ruth zgodziła się pojechać wraz z całą rodziną z wizytą do Innstad. Mali nie posiadała się z radości, bo pomyślała, że córce dobrze zrobi, gdy pobędzie trochę wśród ludzi. Musimy zadbać o to, póki nie ma Sa­muela, obiecała sobie w duchu. Pod nieobecność męża Ruth wydawała się dużo weselsza i spokojniejsza, ale póki co nie nadarzyła się Mali okazja, by z nią o tym porozmawiać, a nie chciała, by córka odniosła wrażenie, że matka się o nią mar­twi. Ostatnie też, czego by sobie życzyła, to wywołać w niej wyrzuty sumienia, że bez męża jest szczęśliwsza.

Ruth chwyciła mamę pod rękę, zatrzymała się na krótką chwilę i także odchyliła głowę w tył.

-  Coś takiego nie mogło powstać samo z siebie - rzekła cicho. - Dopiero gdy człowiek ujrzy niebo takie jak dziś, do­cenia wielkość boskiego stworzenia.

Mali przytaknęła, ale nic więcej nie zdążyła odpowiedzieć córce, bo oto otworzyły się drzwi i na schody wyszli Sigrid i Bengt.

-  Witamy we dworze - uśmiechnęła się Sigrid. - Jak wspaniale, że mogliście przyjechać całą rodziną.

Wieczór upłynął im w bardzo miłej atmosferze. W komin­ku buzował ogień, płomienie pożerały z trzaskiem brzozowe polana, a wielka, sięgająca powały choinka stała w całej swojej okazałości, radując oczy biesiadników. Sigrid potrafi jak mało kto roztaczać wokół siebie pogodny nastrój, pomyślała Mali. A do tego jest bardzo zręczną gospodynią. Naczynia z mosiądzu i srebra lśniły starannie wyczyszczone, na bielusieńkich, wykrochmalonych obrusach stały patery wypełnio­ne obficie ciastem.

Przy stole zasiedli także seniorzy Innstad, z którymi Mali serdecznie się przywitała.

-  Tak rzadko was ostatnio widuję - stwierdziła z ubole­waniem. - Zupełnie jakbyśmy mieszkali od siebie w odległo­ści kilku mil. Ale czas tak szybko upływa, nie wiadomo kiedy mija dzień za dniem.

-  Bo też ty masz teraz co robić - uśmiechnęła się Halldis. - Wiemy, wiemy, czym się teraz zajmujesz. Zarówno Olaus, jak i ja postarzeliśmy się już mocno, ale wciąż nas in­teresuje, co się wokół dzieje. Babcia Stornes byłaby dumna, gdyby wiedziała, jakie uznanie zdobyłaś jako tkaczka, Mali. Ona też pięknie tkała, była najzdolniejsza tu w okolicy.

-  Dzięki niej tyle potrafię - odparła Mali. - Ona mnie wszystkiego nauczyła, pozwoliła korzystać z własnych kro­sien i pracowni. Gdyby nie babcia, nie zajęłabym się nigdy tkaniem.

-  Jesteś teraz sławna - nie kryła podziwu Halldis. - Zu­pełnie jak Sivert. Pomyśleć, że ten chłopak zrzekł się dworu, by zostać skrzypkiem!

-  Postąpił słusznie - wtrącił się do rozmowy stary Olaus i odgarnął dłonią lśniącą siwą grzywkę. - Przecież już bardzo wcześnie było widać, że bardziej od dworu interesuje go muzyka. A Stornes zyskało wspaniałego dziedzica.

-  Co prawda, to prawda - odparł Havard. - Nie musimy się obawiać o gospodarstwo, wiedząc, że kiedyś przejmie je Oja. Zupełnie jak wy tu, w Innstad. Też macie dziedzica, jak się patrzy - dodał, zerkając w stronę stojącego z boku Olausa, który obejmował ramieniem młodą kobietę.

-  No właśnie. Musicie koniecznie poznać Helenę - ode­zwała się Sigrid i uśmiechnęła się łagodnie do trochę zde­nerwowanej i zalęknionej towarzyszki Olausa, jakby chciała jej dodać odwagi. - W wieczór noworoczny Olaus i Helene zaręczyli się. Wiedzieliśmy już od jakiegoś czasu, że mają wspólne plany, ale teraz oficjalnie wymienili się obrączkami. Ślub odbędzie się w czerwcu.

Helene, nieco pulchna, ale miła dziewczyna, zarumieniła się, gdy Mali jej gratulowała. W imieniu obojga podziękował Olaus, który wpatrywał się w narzeczoną z dumą i radością. Wyrósł na postawnego mężczyznę. Ukochany syn Margrethe i Bengta, pomyślała z rozrzewnieniem Mali. Miał cerę i włosy po matce, ale uśmiechał się zupełnie jak ojciec. Margrethe powinna go teraz widzieć, zackniło się Mali. Byłaby dumna ze wszystkich swoich dzieci, ale chyba najbardziej z pierwo­rodnego syna. Olaus zawsze był dla niej kimś wyjątkowym, sama się kiedyś Mali do tego przyznała. Urodziła go przecież jako panna. Na szczęście potem wszystko się szczęśliwie uło­żyło, bo Margrethe wyszła za mąż za swojego ukochanego Bengta, a Innstad zyskało nie tylko młodą gospodynię, ale jednocześnie dziedzica. To było już tak dawno. W kwietniu młody Olaus Innstad skończy dwadzieścia trzy lata. Jak ten czas szybko zleciał, myślała ze zdumieniem Mali.

-  Trafiłaś na wspaniałego chłopaka, który będzie z pew­nością dobrym mężem - uśmiechnęła się Mali do Helene. - Zdaje mi się jednak, że i on znalazł w tobie godną kandydat­kę na młodą gospodynię w Innstad.

-  Dziękuję - wyszeptała Helene i jeszcze mocniej się za­rumieniła.

Zerknęła ukradkiem na Olausa, a jej oczy napełniły się blaskiem. Tak, tym dwojgu z pewnością będzie dobrze razem, pomyślała Mali. Przyjemnie popatrzeć, że dziedzic majątku zaręczył się z dziewczyną, która jest znakomitym materiałem na żonę. Mali mimowolnie odszukała wzrokiem Oję i pomy­ślała o Ruth Linie. Ta dziewczyna jest jeszcze taka młoda, na razie o małżeństwie z Oją nie może być mowy. Poza tym Oja, choć równie zręczny jak Olaus, nie jest tak stateczny. Wciąż go gdzieś nosi, ma jakiś niepokój we krwi. Mali pragnęła mieć nadzieję, że syn nie wplącze się w coś nieodpowiednie­go. Przywykła już do myśli, że to Ruth Lina zostanie kiedyś młodą gospodynią w Stornes. Choć z początku przeszkadza­ło jej trochę to, że jest córką Helgi, ale ostatecznie uznała, że Oja mógł wybrać znacznie gorzej.

Seniorzy rodu Innstad pogratulowali Ruth zamążpójścia, bo nie byli na weselu, które odbyło się po świętach.

-  Oczekujesz dziecka, maleńka - odezwała się Halldis, obrzucając Ruth swym mądrym spojrzeniem w pooranej zmarszczkami twarzy. - Nie przejmuj się, nie tobie jednej się to przytrafiło. Czasem ślub bywa o parę miesięcy spóźniony. Najważniejsze jednak, byś była szczęśliwa. A więc twoim mę­żem jest misjonarz, tak?

Ruth pokiwała głową, oblana pąsem i wyraźnie speszona.

- Właściwie nieważne, kto to jest - ciągnęła Halldis. - My tu, w Innstad, wiemy coś na ten temat. Liczy się tylko to, żebyś trafiła na dobrego człowieka.

-  Owszem, trafiłam - odparła cicho Ruth.

-  W takim razie życzę ci wszystkiego co najlepsze - uśmiechnęła się Halldis. - Nie znam nikogo, kto bardziej niż ty nadawałby się na matkę. Mam nadzieję, że doczekam chwili, by zobaczyć twoje dziecko.

Ruth pokiwała tylko głową.

-  A ty, Dorbet? - zagadnął stary Olaus i uśmiechnął się do młodszej z sióstr Stornes, a w jego oczach pojawiły się wesołe ogniki. Mali mimowolnie przemknęła myśl, że senior nic nie stracił ze swego uroku osobistego. Zawsze uważała go za niezwykle przystojnego mężczyznę i taki też pozostał.

-  Ja... no cóż, ten rok spędzam w domu, w przyszłym zaś chciałabym się dalej uczyć.

-  Ach tak - pokiwał głową Olaus. - Słyszałem pogłoski, że spotykasz się z młodym Granvoldem.

-  A, tak - Dorbet zaczerwieniła się gwałtownie i sięgnęła po ciastko z talerzyka.

-  Tak, tak, przyniosła nam tę nowinę Marit Granvold - wtrąciła Halldis. - Z tego, co zrozumiałam, życzyłaby sobie jak najrychlej tego małżeństwa.

-  Na razie nie jestem jeszcze ani oficjalnie zaręczona, ani zamężna - odparła Dorbet. - Ale prawdą jest, że spotykam się z Olą Granvoldem.

-  Dorbet jest jeszcze taka młoda - wtrąciła się Mali. - Nie mamy bynajmniej nic przeciwko Oli. Bardzo byśmy chcieli, by kiedyś ożenił się z Dorbet, ale jeszcze nie teraz.

-  O, wiek nie jest taki ważny, Mali - rzekła Halldis. - Je­śli ma się pewność, że to ten właściwy...

-  Pewnie tak - przerwała jej Mali. - Tyle że młodym lu­dziom nie zawsze łatwo to rozpoznać.

-  Może to i racja - pokiwała głową Halldis. - Zwłaszcza jeśli jest się taką pięknością jak ty, Dorbet. Uroda bywa bło­gosławieństwem, ale i przekleństwem. Na brak powodzenia u mężczyzn nie można wtedy narzekać, tylko ilu z nich widzi coś więcej prócz ładnej buzi. Pamiętaj o tym, dziecko, by zna­leźć sobie kogoś, kto doceni całą ciebie, a nie tylko twą urodę.

-  Moja mama wie, co mówi - uśmiechnął się Bengt. - Dlatego dobrze, że zdecydowałaś się na Olę Granvolda. To solidny i dobry młodzieniec.

-  Nie moglibyście porozmawiać o kimś innym? - ode­zwała się wyraźnie zdenerwowana Dorbet. - Przecież tylu tu innych młodych ludzi, Guro, Olaug, Ola. O nich pomówcie!

-  Nie chcieliśmy cię urazić, dziecino - usiłowała zała­godzić Halldis. - Raczej chodziło nam o to, by udzielić ci dobrej rady.

Ale rozmowa została skierowana na inne tory.

-  To straszne, co się stało w Storhaug - westchnęła Si­grid, nalewając kawy. - Nie rozumiem zupełnie...

-  Nie, bo jak można coś takiego pojąć - przerwał Bengt. - Gdyby nie te kamienie...

-  Laura coś nie ma szczęścia do mężów - stwierdziła Halldis i zamyśliła się. - Znów została wdową, sama z dwójką dzieci.

-  Starszy syn nie jest już dzieckiem - zaprotestowała Si­grid. - Ale Ola Havard...

-  Tak, to musiał być dla niego szok - przyznała Mali, zer­kając na Havarda. - Pomyśleliśmy sobie, że znów go niedłu­go weźmiemy do Stornes. On się u nas tak dobrze czuje - do­dała.

-  Doprawdy, trzeba stwierdzić, że okazujecie temu chłopcu wyjątkowo dużo serca - wtrąciła Halldis. - Wydaje mi się, że jemu nie było lekko w Storhaug. Wódka i awantury w domu zawsze źle wpływają na dzieci.

-  Ależ mamo!

-  Jestem wprawdzie stara, ale nie głucha - oświadczyła Halldis. - Słyszałam to i owo o tym Knucie Granie. O Laurze zresztą też. Nie żeby ją obmawiać, ale jako najmłodsza z rodzeństwa była strasznie rozpieszczona i chyba nigdy z tego nie wyrosła.

Stara gospodyni w Innstad zachowała bystry umysł, po­myślała Mali. Zawsze była baczną obserwatorką i pod tym względem się nie zmieniła.

-  Byliście na nabożeństwie? - zapytała Sigrid.

-  Nie, postanowiliśmy zrobić tak jak wy - odparła Mali. -Wiemy, że Laura i Ola Havard przyjadą do Oppstad. Posta­nowiliśmy odwiedzić ich jutro rano i złożyć kondolencje - dodała.

-  My też pójdziemy tam jutro - oznajmił Bengt. - Słysza­łem, że pogrzeb w poniedziałek, więc...

-  Może zmieńmy temat na przyjemniejszy - przerwał sta­ry Olaus. - Przynieś, Sigrid, butelkę twojej pysznej nalewki z czarnej porzeczki! Niech goście posmakują!

I w ten sposób rozmowa zeszła na bardziej przyziemne sprawy.

 

Po kawie młodzi przeszli do izby paradnej ogrzewanej jedy­nie w okresie świąteczno-noworocznym. Krótko przed dzie­wiątą Halldis oznajmiła, że razem z Olausem chcą się już po­łożyć spać, bo zwykle się kładą o tej porze. Przez cały wieczór uczestniczyli żywo w rozmowie, tryskając humorem zupełnie jak za dawnych lat. Ale wieku nie da się oszukać, nie mieli już tyle sił co kiedyś.

-  Pomogę wam - zadeklarowała się Sigrid i wstała od stołu.

-  Mogę się przyłączyć? - zwróciła się do staruszków Mali. - Dawno już nie byłam w waszej części domu.

Zgodzili się chętnie i tym sposobem we dwie odprowadzi­ły seniorów, którzy jednak odrzucili ich dalszą pomoc.

-  Aż tacy bezradni jeszcze nie jesteśmy, by nas trzeba było układać w łóżku - zaśmiał się dobrodusznie Olaus. - Choć nie da się zaprzeczyć, że z racji wieku potrzebujemy pomocy. Że też Sigrid z nami wytrzymuje...

-  Dla mnie to przyjemność, Olaus, wiesz dobrze, że tak myślę - odpowiedziała Sigrid, ściskając dłoń teścia. - Cieszy­my się, że mieszkacie tu z nami.

Halldis potarła dłonią oczy, w których zalśniły łzy, i wy­znała cicho:

-  W młodości ten nasz Bengt nie był święty. Popełniliśmy błąd, zmuszając go do małżeństwa z Eline. Ale potem jakoś wszystko się ułożyło, głównie dzięki twojej siostrze, Mali. I Sigrid... Co byśmy zrobili tu bez niej we dworze - doda­ła ciepłym głosem, podała Mali rękę i uścisnęła ją. - Wiele przeżyliśmy razem przez te wszystkie lata, my, tu w Innstad, i ty, Mali. Wiele ci mamy do zawdzięczenia.

-  Z wzajemnością - odpowiedziała Mali. - Ja także wam wiele zawdzięczam.

Kiedy tak ściskała drobną, pomarszczoną dłoń Halldis, miała przez moment wrażenie, jakby za jej plecami prze­mknął duch Margrethe.

 

-  Cóż to za szlachetni ludzie - stwierdziła Mali, gdy ra­zem z Sigrid opuściły izbę seniorów i wyszły na korytarz. - Rzeczywiście, wiele im zawdzięczam. Gdy ludzie rozpusz­czali o mnie plotki, oni zawsze trzymali moją stronę. Tu, w Innstad, zaakceptowano mnie bez zastrzeżeń, kiedy zosta­łam żoną Johana Stornesa.

-  Pewnie rozumieli, że potrzebne ci jakieś wsparcie. A może domyślili się, że za nieskazitelną fasadą nie wszystko było tak, jak należy. Do tej pory wyrażają się o tobie z wiel­kim uznaniem.

Sigrid zatrzymała się na chwilę w korytarzu przy małym stoliku, na którym poprawiła obrus.

-  Co masz na myśli? - zapytała powoli Mali.

-  Cóż, wiadomo, że nie wszystko jest czarne albo białe, ale tu, we wsi, ocenia się ludzi przeważnie w taki sposób. Po­jawiłaś się tu z zewnątrz, byłaś obca...

-  To prawda, byłam obca - stwierdziła Mali po cichu z goryczą.

-  Nie, Mali, po prostu miałaś odwagę być inna, a nie wszyscy to tolerowali.

Mali nie od razu odpowiedziała. Przeczesała dłonią włosy i obciągnęła spódnicę, a po chwili wyznała:

-  Wiele w tym mojej winy! Nie powinnam była nigdy po­ślubić Stornesa. Ale... wtedy... - Popatrzyła na Sigrid i mó­wiła dalej: - Nigdy nie kochałam Johana... zresztą wiesz. Wyszłam za niego, żeby uratować swoich bliskich. Po czasie zrozumiałam, że miłości nie da się kupić.

-  Wraz z upływem lat człowiek coraz więcej rozumie - zgodziła się Sigrid. - Każdy popełnia jakieś błędy, Mali. Każ­dy...

Tyle że nie takiego kalibru, pomyślała Mali. Błąd to jed­no, a grzech coś zupełnie innego.

-  Ola Havard... - zaczęła powoli.

-  Jest zupełnie podobny do swojego ojca - odpowiedziała ze spokojem Sigrid. - Gdy tylko się urodził, poznałam, że to syn Havarda.

-  A więc wiesz - wyszeptała Mali. - Nigdy nic nie powie­działaś.

-  Nie należę do ludzi, którzy rozpowiadają na prawo i lewo to, czego się domyślają lub co wiedzą. Liczyłam na to, że jeśli będziesz potrzebowała z kimś porozmawiać, przyj­dziesz do mnie. - Objęła Mali ramieniem, przytuliła do sie­bie i rzekła cicho: - Nigdy nie miałaś odwagi nikomu zaufać, Mali, i ja to rozumiem. Tu, we wsi, ludzie tak łatwo wyda­ją wyroki. Nie zamierzam cię o nic wypytywać, chcę tylko, żebyś wiedziała, że zawsze tu jestem. Jeśli będzie ci ciężko i wydawać ci się będzie, że sama sobie z tym wszystkim nie poradzisz, możesz zawsze na mnie liczyć.

Mali pokiwała leciutko głową. Sigrid domyśliła się, kim jest Ola Havard. Czy wie o niej coś jeszcze?

-  Cieszę się, że nie wyrzuciłaś ze swojego życia Havarda za to, co się zdarzyło między nim a Laurą - ciągnęła Sigrid. - Musisz wiedzieć, że ona nigdy nie zrezygnowała z twojego męża, ale Havard… On nigdy nie kochał nikogo poza tobą, Mali. Nigdy. Zresztą wiesz. Każdy jednak może popełnić błąd, zwłaszcza gdy... coś wyprowadzi go całkiem z równo­wagi. - Cofnęła rękę i ponownie poprawiła obrus. - To mię­dzy Laurą i Havardem... wydarzyło się mniej więcej w tym samym czasie, gdy Sivert po raz pierwszy przyjechał do domu z Tordhild, a potem nieoczekiwanie wyjechał - dodała.

Mali poczuła gwałtowny skurcz w żołądku. Nie, nie jest w stanie o tym rozmawiać nawet z Sigrid w obawie, że je­śli coś powie, wyjdzie na jaw grzech, jakiego się dopuściła, a którego konsekwencje spadły na innych. Nawet Sigrid nie może się o tym dowiedzieć, w każdym razie nic ponadto, cze­go się sama domyśliła! Mali w panice zastanawiała się, co właściwie wie Sigrid.

-  No cóż... ta sprawa z Havardem i Laurą... To było... - Mali odchrząknęła, nie mogąc wydobyć głosu z gardła, i po­patrzyła bezradnie na Sigrid, a potem rzekła: - Kocham go, Sigrid, poza tym zapewniał mnie, że nie traktował poważnie tego z Laurą, i ja mu wierzę. Sama też mam to i owo na su­mieniu.

-  Uważam, że jesteś wspaniałomyślna, pozwalając chłop­cu przychodzić do Stornes, żeby mógł mieć kontakt ze swo­im ojcem. Szkoda, że Ola Havard nie wie, kto jest naprawdę jego tatą, bo dla niego byłoby dobrze poznać prawdę, ale ro­zumiem, że taka wiadomość wywołałaby wielkie zamiesza­nie i falę plotek - dodała. - Ale już samo to, że przyjmujesz chłopca....

-  Ja sama nie dałam Havardowi syna - powiedziała Mali, tłumiąc plącz.

-  Owszem, urodziłaś chłopca, tylko że nie dane mu było przeżyć - przypomniała jej Sigrid.

Mali stała, przełykając ślinę. Boże święty, co ona narobi­ła, jaki los zgotowała bliskim! Poczuła gwałtowną ochotę, by przytulić się do Sigrid i wypłakać się jej na ramieniu. Wyrzucić z siebie prawdę, która ją przygniata. Podzielić się z kimś swoją zgryzotą. Podniosła wzrok i popatrzyła na Sigrid.

-  Nie, bo ja...

Nagle ocknęła się i uświadomiła sobie z przerażeniem, że omal nie przyznała się do tego, że zabiła syna Havarda! Po­czuła, jak ze strachu cierpnie jej skóra.

-  Tyle jest spraw, Sigrid - rzekła cicho, kierując się w stronę izby. - Nie myśl, że ci nie ufam. Niektóre problemy jednak człowiek musi dźwigać sam. Taki już jego los.

-  Rozumiem to, Mali - odparła za jej plecami Sigrid. - Rozumiem.

  

ROZDZIAŁ 3.

 

Następnego dnia po południu Mali i Havard postanowili się wybrać do Oppstad. Mali, oczywiście, zadzwoniła wcześniej, by uprzedzić o wizycie.

-  Halo, Asbjorg? Tu Mali.

-  Ach, to ty - odezwała się Asbjorg bezbarwnym głosem, jakby nieobecna duchem. - O co chodzi?

-  Przede wszystkim chciałam powiedzieć, że jesteśmy bar­dzo wstrząśnięci tym, co się stało z Knutem Granem. Dopraw­dy trudno w to wszystko uwierzyć. Rozumiemy, że jest wam ciężko, wam w Oppstad, ale przede wszystkim Laurze...

-  Nie możemy tego pojąć, że nasza najmłodsza córka znów została wdową - westchnęła ponuro Asbjorg.

-  Domyślam się, że to dla niej wstrząs - odezwała się Mali ze zrozumieniem. - Nie pojechaliśmy na nabożeństwo do Stor­haug, ale zastanawiamy się, czy nie zajechać na chwilę do was dziś po południu. Chcielibyśmy osobiście złożyć kondolencje wam wszystkim, byście nie czuli się osamotnieni w żałobie.

-  To miło z waszej strony - odparła Asbjorg. - Gospo­darze z Innstad także się wybierają, więc przyjdźcie razem, zapraszamy. Wiedz, Mali, że doceniamy waszą troskę, Laura także. Jest teraz u nas razem z Olą Havardem - dodała.

-  Słyszałam - odpowiedziała Mali. - Chcielibyśmy spot­kać się i z nią.

Kłamię, pomyślała, ściskając słuchawkę. Ani ja, ani Havard nie mamy najmniejszej ochoty widzieć się z Laurą, ale przecież tego nie da się uniknąć. We wsi panował zwy­czaj, by uczestniczyć w nabożeństwie żałobnym albo okazy­wać w inny sposób szacunek dla zmarłego i jego pogrążonych w żałobie bliskich, nie mieli więc wyboru.

-  W takim razie będziemy wczesnym wieczorem - poin­formowała, kończąc rozmowę.

Havard zastanawiał się, jak by uniknąć tej wizyty, bo nie wyobrażał sobie spotkania twarzą w twarz z Laurą. Obawiał się ponadto reakcji Oli Havarda.

-  Co zrobimy, gdy nas spyta, czy może z nami jechać? -zastanawiał się, a z jego oczu wyzierała rozpacz. - Serce mi pęka, że dołożę mu cierpienia.

-  Dowiemy się najpierw, jakie plany mają jego krew­ni - odparła Mali. - Powiedziałam ci już, że jeśli Ola Havard zechce, a w Oppstad się na to zgodzą, będzie mógł pobyć w Stornes przez kilka najbliższych dni. Bo nie sądzę, by cią­gali dzieciaka po pogrzebach - dodała. - Chociaż kto wie? Laura...

-  A więc może do nas przyjść?

Havard rozpromienił się i objął Mali ramionami.

-  Oczywiście - odpowiedziała Mali i odgarnęła mu włosy z czoła. - Powtarzałam ci to już kilka razy. Nie zgadzam się jedynie, by wprowadził się do nas na stałe, i myślę, że Laura też by tego nie chciała. Ola Havard może bywać u nas tak często jak kiedyś, nie mam zamiaru tego zmieniać. Czego się obawiasz?

Poczuła, jak Havard się rozluźnił i odetchnął głęboko. Najwyraźniej kamień spadł mu z serca. Przez długą chwilę stali w milczeniu ciasno objęci.

 

Po raz pierwszy na bladej twarzy Laury znać było przygnębie­nie z powodu sytuacji, w której się znalazła, choć Mali trud­no było uwierzyć, że tak ciężko rozpacza po stracie męża.

Laura siedziała na sofie, a przy niej Ola Havard, jeszcze bledszy niż mama. Najwyraźniej niewiele ostatnio spał, bo pod dużymi smutnymi oczami widniały sińce. Wszystko, co się wokół niego działo, napawało go strachem i niepewnoś­cią, siedział więc wtulony w mamę i gryzł paznokcie. Kiedy jednak zobaczył w drzwiach Havarda, zerwał się i podbiegł do niego, ten zaś podniósł go i ze szklistymi oczyma przytulił do siebie.

-  Knut...

-  Wiem - odpowiedział Havard cicho, tuląc syna. - Wiem o wszystkim, Ola Havardzie.

Mali pogłaskała chłopca po głowie.

-  Wszystko jeszcze będzie dobrze, zobaczysz - pocieszyła go. - Z mamą też.

-  A jeśli lensman ją aresztuje?

Mali drgnęła. Zerknęła pośpiesznie na Havarda i poznała po jego minie, że i jego zaskoczyło to, czym zamartwiał się syn.

-  A z jakiego powodu miałby ją aresztować? - zapytała Mali, usiłując się uśmiechnąć. - Przecież to nie wina mamy, że Knut spadł.

-  To po co lensman przyjeżdżał do Storhaug aż dwa razy?

-  Nie tam... To normalne, kiedy nikt nie widział, jak do­szło do wypadku - wyjaśniła i dodała nieco bezradnie: - Cóż innego może to znaczyć?

Havard postawił chłopca na podłodze i wziął go za rękę, podał ramię Mali i razem podeszli do Laury.

-  Serdeczne wyrazy współczucia - powiedziała Mali ci­cho i podała dłoń.

Havard także wyciągnął rękę, ale się nie odezwał. Laura nie odpowiedziała od razu. Jej spojrzenie wędrowało z ojca na syna, po czym spoczęło na Mali.

-  Dziękuję - odpowiedziała w końcu lakonicznie. Wydawała się nie tylko blada, ale też bardzo niespokojna.

Dłoń miała lodowatą i bez przerwy poprawiała luźne kosmy­ki włosów za uszy, oczy zaś prześlizgiwały się nerwowo po izbie.

Mali odchrząknęła trochę nieswojo i zaczęła:

-  Czy coś...

-  To był wypadek - przerwała Laura, utkwiwszy spojrze­nie w Mali. - Nie dość, że straciłam męża, to jeszcze jestem narażona na wizyty lensmana. A skąd ja mogę wiedzieć, jak to się stało.

-  Ech, to tylko formalność - usiłowała ją uspokoić Mali. - Jeśli nie ma świadków...

-  Wygląda na to, że lensmanowi się zdaje, iż to ja byłam świadkiem tego zdarzenia.

Mali popatrzyła w dół na Olę Havarda. Wydawało jej się, że chłopiec nie powinien tego słuchać, ale Laura ze zdener­wowania nie panowała nad słowami.

-   Myślę, że powinieneś pójść do swojej babci i poprosić o ciastko, Ola Havardzie - zwróciła się więc sama do niego i popchnęła lekko w stronę długiego stołu. - My też tam zaraz przyjdziemy.

Ola Havard popatrzył na nią przeciągle, po czym odwró­cił się i odszedł niechętnie, jak go prosiła.

-  Nie powinnaś opowiadać takich rzeczy przy chłopcu - odezwał się Havard z tłumioną wściekłością. - Nie widzisz, że jest przerażony i zrozpaczony?

-  A myślisz, Havardzie, że ja nie jestem? Na Boga, prze­cież nie odgrodzę dziecka od tego wszystkiego. Zresztą on nie jest głupi i rozumie, że coś jest nie tak, jeśli lensman...

-  A co jest nie tak? - Havard uchwycił jej spojrzenie.

Laura popatrzyła na niego zdezorientowana, po chwili zaś spłonęła rumieńcem.

-  Ee, zaraz nie tak - odpowiedziała przeciągle, wpatrując się w Havarda oczyma pełnymi łez. - Kto to widział, by lens­man bez przerwy nawiedzał dwór i wypytywał o wszystko. I bez tych przesłuchań człowiek ma dość zmartwień.

-  Po co on przyjeżdża?

-  Czy ja to mogę wiedzieć? - wyszeptała, a do oczu napły­nęły jej łzy i wyglądało na to, że zaraz wybuchnie szlochem. - Sądzisz, że to ja zepchnęłam Knuta z podjazdu do stodoły?

Havard nie odpowiedział, przyglądał się jej jedynie w mil­czeniu. Laura poczuła się zrazu nieswojo, ale Mali od razu poznała, że Havard w gruncie rzeczy szczerze współczuje Laurze, co i ta po chwili zauważyła. Podniosła na niego zapłakane, okolone długimi, ciemnymi rzęsami oczy i rzuciła mu przeciągle spojrzenie.

Fałszywa suka, pomyślała Mali wściekła. Mnie tak łatwo nie nabierze, udając smutek i rozpacz. To z jej strony tylko taka gra, by wzbudzić współczucie u Havarda. Znam te jej sztuczki! Dobrze wie, ile może zyskać, jeśli zdobędzie sym­patię i troskę Havarda.

-  Przecież nikt w to nie wierzy - dodała Mali pośpiesz­nie, mimo że nie była co do tego w pełni przekonana. - Po­zwól nam zabrać dziś wieczorem do Stornes Olę Havarda, bo chłopiec chyba nie musi koniecznie jechać na pogrzeb? Przynajmniej będziesz miała trochę czasu tylko dla siebie. Potrzebujesz tego.

-  Nie muszę wysyłać mojego syna do Stornes - odparła Laura, wbijając w Mali pociemniałe od gniewu spojrzenie. - Mam przecież rodzinę. Niech wam się nie zdaje, że jestem od was zależna. Co to, to nie!

-  Nic takiego nie miałam na myśli - wyjaśniła Mali. - Wydaje mi się jedynie, że akurat w tych dniach dobrze by było odsunąć dziecko od tego wszystkiego. W Oppstad jest teraz zamieszanie, to zrozumiałe. A w takich chwilach wszy­scy potrzebujemy kogoś, Lauro, czasem także kogoś spoza rodziny. Jeśli jednak nie chcesz...

Laura pośpiesznie podniosła wzrok i popatrzyła na Havarda. Wyraźnie rozważała całą tę sytuację i zastanawiała się, jak opłaca się jej postąpić.

-  Może to rzeczywiście nie najgorsza propozycja? - ode­zwała się w końcu i wytarła łzy. - Chyba się na nią zgodzę. To bardzo miło z waszej strony - dodała, nie spuszczając wzroku z Havarda.

-  Dobrze, w takim razie zabierzemy go ze sobą do nas. Będziesz go mogła odebrać w tygodniu, wtedy już się nieco uspokoisz.

-  Tak, zadzwonię do was. Myślę, że się z tym wszystkim wkrótce uporam.

Czy miała na myśli żałobę, czy kłopoty z lensmanem, Mali nie była pewna. Przypuszczała raczej, że chodziło o lensmana.

-  Myślisz, że mogła zepchnąć Knuta? - zapytał Havard cicho, kiedy stanęli z boku. - Zaczynam się zastanawiać...

-  Nie, nie mogłaby tego zrobić - odpowiedziała Mali i ro­zejrzała się ukradkiem wokół, przestraszona, że ktoś mógłby usłyszeć ich rozmowę. - Przynajmniej mam nadzieję, że nie była taka głupia. Bo jeśli się mylę, czeka ją wiele kłopotów.

Mali widziała zatroskany wzrok Havarda, ale wiedziała, że jemu nie chodzi o Laurę. Wpatrywał się w Olę Havarda, który siedział przy stole i podjadał ciastko.

-  Ta kobieta jest zdolna do wszystkiego - wysyczał przez zaciśnięte zęby.

-  Ale nie do tego, by zabić, Havardzie - odrzekła Mali cicho. - Są pewne granice, wiesz przecież, nawet dla takiej Laury.

Ale i ona nie była do końca tego pewna.

 

Pierwszego wieczoru Havard musiał siedzieć przy Oli Havardzie, póki chłopiec nie zasnął. Był nie tylko przestra­szony, ale i zmartwiony. Havard musiał położyć się obok nie­go i mocno go przytulić, bo płakał nieprzerwanie. Wyglądało na to, że Ola Havard nie tyle rozpacza z powodu Knuta Gra­na, choć ta śmierć bardzo nim wstrząsnęła, ale martwi się przede wszystkim o mamę. Musieli mu powtarzać wiele razy, że lensman na pewno jej nie zabierze i nie ona ponosi winę, że Knut spadł z podjazdu i się zabił.

Mali pragnęła gorąco wierzyć, że to prawda i że nie do­trze do nich nagle wiadomość, iż Laura jest podejrzana o mor­derstwo.

Już następnego dnia Ola Havard był spokojniejszy. Wy­spał się, co od razu było po nim widać, pobiegł do obory, odwiedził swojego kociaka, zjadł z apetytem posiłki i nabrał trochę rumieńców. Mali i Havard nie wspominali nic o po­grzebie, a on sam wcale o to nie pytał. Po kilku dniach odzy­skał spokój i wyglądał zdrowo, ale wciąż chciał im siedzieć na kolanach. Najwyraźniej był spragniony bliskości i poczucia bezpieczeństwa.

Mali rozmawiała z Sigrid i dowiedziała się, że śledztwo w sprawie śmierci w Storhaug zostało zakończone. Stwier­dzono, że był to nieszczęśliwy wypadek, co Mali przyjęła z wyraźną ulgą. Nie przepadała za Laurą, ale gdyby ta trafiła do więzienia za zabójstwo męża, oznaczałoby to katastrofę, przede wszystkim dla Oli Havarda. W końcu Laura była jego matką.

 

Pod koniec tygodnia Laura zadzwoniła do Stornes. Kończyli właśnie podwieczorek, gdy rozległ się dzwonek telefonu.

-  Myślę, że Ola Havard powinien już wrócić do domu - oznajmiła. - Już się tu u nas uspokoiło. Lensman w końcu uznał, że był to nieszczęśliwy wypadek i że to nie ja zepchnęłam Knuta z podjazdu.

-  Przecież nikt tak nie myślał - rzekła Mali z lekką rezerwą.

-  O, nie jestem tego taka pewna - odparła Laura. - Wy­daje mi się, że nie tylko lensman mnie podejrzewał. Czułam to i widziałam, że ludzie na mój widok spuszczali głowy.

-  Najważniejsze, że już jest po wszystkim - stwierdziła Mali. - Ola Havard także odzyskał spokój. Przesypiał całe noce i jadł z apetytem.

-  Bardzo miło z waszej strony, że wzięliście go do siebie na tych kilka dni - przyznała Laura niechętnie. - Teraz niech weźmie swój worek i przyjdzie do Oppstad. Zostaniemy tu jeszcze parę dni.

-  Nie wyślę teraz dziecka samego - zaprotestowała Mali. - Przecież jest już całkiem ciemno.

-  To niech Havard go odprowadzi - oświadczyła Laura bezczelnie.

W jej glosie Mali pochwyciła nutę rozbawienia i poczu­ła, jak wzbiera w niej złość. Oto właśnie cała Laura. Ani wypadek Knuta, ani śledztwo lensmana nie zmieniły jej znacząco.

-  W każdym razie zadbam o to, by ktoś go odprowa­dził - oświadczyła krótko Mali. - Za pół godziny będzie w Oppstad.

Odwiesiwszy słuchawkę, stała przez chwilę w korytarzu. Wysłać Havarda do Oppstad? O nie! Nie ma mowy! Popro­si o to Dorbet, bo sama zaplanowała sobie popołudnie przy krosnach.

Ola Havard wyraźnie posmutniał, kiedy się dowiedział, że musi opuścić Stornes. Popatrzył na Mali błagalnym wzro­kiem, ale nic nie powiedział.

-  Twoja mama oznajmiła, że zostaniecie jeszcze parę dni w Oppstad - rzekła Mali. - Możesz więc przybiec do nas któ­regoś dnia jeszcze przed wyjazdem do Storhaug, żeby pożeg­nać się ze swoim kociakiem. Chcesz? - Pokiwał głową bez słowa. - A potem znów kiedyś do nas przyjedziesz - dodała Mali.

-  Kiedy? - zapytał pośpiesznie.

-  Nie wiem jeszcze dokładnie. Nie ustaliłam tego z twoją mamą, ale myślę, że niedługo. A kiedy będziesz w Oppstad, zawsze możesz do nas tu zajrzeć. Przecież to niedaleko.

-  Chodź, weźmiemy z sypialni twoje rzeczy - powiedział Havard z pozoru spokojnie, ale po jego minie poznać było można, ile go to kosztuje. - I odprowadzę cię do Oppstad - dodał.

-  Nie, Dorbet z nim pójdzie - pośpiesznie sprzeciwiła się Mali. - Do Granvold trzeba zanieść wełnę, więc skoro i tak już idzie, może po drodze odprowadzić małego.

Dorbet najwyraźniej nie była z tego zadowolona. Spojrza­ła na matkę pociemniałymi z gniewu oczyma i już miała się sprzeciwić, ale się powstrzymała, gdy usłyszała o wełnie, któ­rą trzeba zanieść do Granvold. Od zabawy noworocznej wi­działa się z Olą zaledwie raz. Spotkali się przy sklepie i przez chwilę całowali się z tyłu pod ścianą przemarznięci, a z ich zimnych od mrozu ust unosiła się para. Teraz Dorbet poczu­ła przyjemne mrowienie w całym ciele na myśl, że znów go spotka. W Granvold będą mogli zamknąć się w sypialni i po­być we dwoje. Marit, matka Oli, nigdy się temu nie sprzeci­wia. Raczej na odwrót.

-  Ciekawe, kto posprząta ze stołu po podwieczorku - spytała, sięgając po talerzyk z masłem.

-  Ty - odparła Mali. - Nie potrzebujesz wiele czasu, by się ubrać.

Dorbet wzruszyła ramionami, zebrała resztki na je­den półmisek i w drodze do piwnicy omal nie zderzyła się w drzwiach z Knutem Plassenem, który właśnie wchodził do izby. Przewróciłaby się, gdyby chłopak nie przytrzymał jej za ramiona. Przez krótką chwilę zastygł w tej pozycji, a potem gwałtownie cofnął ręce.

-  Wszystko w porządku? - spytał tylko.

Dorbet kiwnęła głową i z bijącym sercem przemknęła obok. Nie zapomniała Knuta i gorących chwil, które z nim spędziła. Po czasie zrozumiała, że zachowała się wobec niego okropnie. Sądziła, że chłopak opuści dwór, skoro go rzuci­ła, ale ku jej zdziwieniu zgodził się zostać, gdy Havard za­proponował mu służbę. Domyśliła się, że dużo go ta decyzja kosztowała, bo pewnie najchętniej uciekłby jak najdalej od niej. Widziała, jak wychudł i zmizerniał, gdy z nim zerwała, trzymał się na uboczu i nigdy nie próbował jej zagadnąć, jeśli sama się do niego nie odezwała.

-  Po co ten Knut w ogóle został we dworze? - awanturo­wała się z matką, która wcześniej zastała ją w sypialni razem z tym chłopakiem. - Przecież widać wyraźnie, że nie ma na to ochoty.

-  I trudno się dziwić, skoro tak z nim postąpiłaś - odpo­wiedziała Mali rozgniewana. - Jest jednak zbyt biedny, by zrezygnować z tej posady. To taki pracowity i zręczny chło­pak! Oczekuję, że nie będziesz mu dodatkowo utrudniać ży­cia. Zraniłaś go, jemu jest już wystarczająco ciężko.

Dorbet nic nie odpowiedziała, ale potem przez długi czas trzymała się od Knuta z daleka. Wraz z upływem czasu sto­sunki między nimi się stopniowo unormowały. Pod koniec jesieni Knut zaczął znikać w niedziele, gdy miał wolne. Po lecie pozostała mu opalenizna, a spojrzenie znów nabrało radości życia. Czasami Dorbet zerkała na niego przeciągle. Był bardzo przystojny, przystojniejszy od innych, a i w łóżku radził sobie nieźle. Na pewno podoba się wielu dziewczętom, myślała, poznając, że przestał już po niej rozpaczać. Poruszał się sprężystym krokiem i znów słychać było jego śmiech, za­równo w izbie, jak i w obejściu. Pewnie sobie znalazł nową dziewczynę, z ukłuciem zazdrości domyśliła się Dorbet. Szybko jednak porzuciła tę myśl, bo w gruncie rzeczy cieszy­ło ją, że odzyskał dawny humor. Z tego Knuta Plassena był naprawdę niezły chłopak.

 

Kiedy Dorbet weszła na schody prowadzące do dużego domu mieszkalnego w Granvold, otworzyły się drzwi i sta­nął w nich Ola.

-  Widziałem, jak prowadziłaś do Oppstad Olę Havarda - wyjaśnił i przytulił ją mocno. - O rany, jak strasznie długo to trwało, nim stamtąd wróciłaś. Mama mi mówiła, że przyj­dziesz i przyniesiesz wełnę. - Pocałował ją i ujmując jej twarz w dłonie, spojrzał w oczy i wyszepta z żarem: - Całe wieki cię już nie widziałem!

-  Co ty opowiadasz, spotkaliśmy się przed dwoma dnia­mi - uśmiechnęła się Dorbet, wchodząc za nim do korytarza.

-  Tego spotkania pod sklepem nie liczę - odparł, poma­gając jej zdjąć płaszcz.

-  Ale noc sylwestrowa chyba się liczy - droczyła się z nim, posyłając mu szelmowski uśmiech. - Ledwie po niej doszłam do domu.

Na odgłos otwieranych drzwi do izby odskoczyli lekko od siebie. Marit wychyliła głowę na korytarz.

-  Tak mi się właśnie wydawało, że cię słyszę - uśmiech­nęła się promiennie i dobrodusznie. - Wprowadź no dziewczę do ciepłej izby, Ola. Zmarznie nam w korytarzu i jeszcze się rozchoruje.

-  Już idziemy - odparł Ola, rumieniąc się lekko. - Dor­bet musiała zdjąć płaszcz i buty.

Duża izba w Granvold wciąż była świątecznie przystrojo­na. Główną ozdobę stanowiła wysoka choinka, którą rozbie­rano zwykle dopiero dwudziestego dnia po Bożym Narodze­niu. W środku pachniało pięknie pomarańczami i gorącym kakao.

-  Pomyślałam, że filiżanka kakao dobrze ci zrobi - po­wiedziała Marit, nakrywając do stołu. - Widzieliśmy, jak od­prowadzałaś do Oppstad Olę Havarda. Biedny chłopiec - do­dała, przybierając zatroskaną minę. - Trudno pojąć, że ten Knut Gran spadł z podjazdu do stodoły.

Dorbet tylko pokiwała głową. Nie miała zbytniej ochoty o tym rozmawiać.

-  Słyszałam, że lensman kilkakrotnie przyjeżdżał do Storhaug. Nie wiesz, dlaczego? - pytała Marit, świdrując Dorbet wzrokiem. Wyraźnie umierała z ciekawości.

-  To chyba normalne, przynajmniej gdy brakuje świad­ków zdarzenia - odparła Dorbet. - Ale słyszałam, że sprawę już wyjaśniono. To był tragiczny wypadek.

-  Tak, tak, i ja o tym słyszałam - przyznała Marit. - Ale lensman...

Dorbet posmakowała kakao.

-  Ale dobre - pochwaliła, by zmienić temat. - Nawet nie czułam, że aż tak zmarzłam, a kakao cudownie rozgrzewa!

-  Cieszę się - uśmiechnęła się Marit. - Musimy o ciebie dbać, wiesz.

-  Zawsze jesteście tu dla mnie tacy mili - odparła Dor­bet, odnosząc wrażenie, że troskliwość Marit zaraz ją udusi.

Siedzieli przez chwilę, gawędząc o świętach i o nocy syl­westrowej w Granvold. Dorbet zapewniła po raz kolejny, że zabawa była bardzo udana. Rozmawiali o ślubie Ruth, o Sivercie i jego rodzinie i o odwiedzinach Oli Havarda. Dorbet wypiła dwie filiżanki kakao, starannie wykręcając się od od­powiedzi na zbyt wścibskie pytania Marit na tematy rodziny Siverta i pozostałych bliskich, po czym podziękowała za po­częstunek, posyłając Oli błagalne spojrzenia.

-  Pójdziemy na chwilę do mnie na górę - oświadczył Ola i wstał z krzesła. - Muszę porozmawiać o czymś z Dorbet na osobności.

-  A o czym to? - dopytywała się Marit, lustrując ich swym przenikliwym spojrzeniem. - Macie jakieś tajemnice?

-  Tak - odpowiedział jej Ola. - I na razie nie dowiesz się jakie.

Marit pokiwała głową bez słowa i mrugnęła do Dorbet.

-  W takim razie idźcie - rzekła. - A ja zacznę zwijać w kłębki wełnę, którą przyniosłaś, Dorbet. Pozdrów mamę i podziękuj! 

 

Na korytarzu Ola objął Dorbet ramieniem i powiedział prze­praszającym tonem:

-  Mama chce jak najlepiej, ale czasami bywa męcząca.

Dorbet nie odpowiedziała, pomyślała tylko, że mieszka­nie z Marit pod jednym dachem byłoby nie lada wyzwaniem, bo gospodyni Granvold wściubiała nos we wszystkie sprawy. Ale nie ma co się martwić na zapas. Dorbet przytuliła się do Oli. Nawet jeśli kiedyś zamieszka w Granvold, to nie nastąpi to tak szybko.

Ola pociągnął ją za sobą na łóżko. Pogłaskał ją po szyi, dotykając złotego łańcuszka ze złotym serduszkiem, które ofiarował jej na Gwiazdkę. Przez chwilę leżeli obok siebie w milczeniu.

-  W sylwestra tańczyłaś z wieloma chłopakami - odezwał się nagle.

Dorbet popatrzyła na niego zaskoczona.

-  Tańczyłam głównie z tobą - odpowiedziała.

-  Widziałem, że wielu miało ochotę...

-  Ola, przestań - przerwała mu Dorbet zrezygnowana. - Zachowujesz się nierozsądnie. Przecież zaproszeni byli pra­wie wyłącznie nasi znajomi. I chyba wolno mi zatańczyć raz po raz z kimś innym, nie tylko z tobą?

Nie od razu jej odpowiedział. Leżał w milczeniu, bawiąc się luźnym kosmykiem włosów, opadającym jej na skroń.

-  Łatwiej byłoby mi to znieść, gdybyśmy byli zaręcze­ni - odparł w końcu. - Gdybym miał pewność, że jesteś tylko moja.

-  Ależ Ola, ja...

-  Jesteś tylko moja?

Boże święty, pomyślała Dorbet zrezygnowana. Lubiła jego uwielbienie, przynajmniej do pewnego stopnia. Ale on chciał mieć ją całą na własność...

-  Czy jesteś tylko moja, Dorbet? - powtórzył pytanie i uniósłszy się na łokciu, popatrzył na nią z żarem.

-  Wiesz przecież, Ola - odpowiedziała cicho, trochę nie­chętnie. - Po co pytasz?

-  Podczas zabawy widziałem, jak mężczyźni krążą wokół ciebie i cię czarują, a ty... posyłasz im promienne uśmiechy. Nie mogę tego znieść!

-  Nie jestem twoją własnością - rzekła Dorbet lekko po­irytowanym tonem. - Nie duś mnie, Ola. Nie jestem stworzo­na do tego, by ktoś trzymał mnie na łańcuchu jak psa.

Wstał gwałtownie i przechadzał się nerwowo w tę i z po­wrotem po izbie.

-  Ola!       

Dorbet poczuła, że serce bije jej niespokojnie. To ich spotkanie potoczyło się nie po jej myśli. Liczyła na gorące pieszczoty Oli, a tymczasem chłopak tłukł się po pokoju jak zraniony tygrys w klatce tylko dlatego, że tańczyła z innymi w wieczór sylwestrowy! Całe szczęście, że nie widział, jak po­całował ją Peder Myrslett, kiedy natknęli się na siebie w zimnym korytarzu. Był na lekkim rauszu i poruszał się nieco chwiejnym krokiem, objął ją i przyciągnął do siebie.

-  Dorbet, Dorbet, nie ma piękniejszej dziewczyny od cie­bie - wydukał, obmacując jej piersi.

Odepchnęła go ze śmiechem, sama też lekko podchmie­lona, a wówczas on przyciągnął ją do siebie i pocałował, po czym przycisnął do ściany i włożył rękę pod spódnicę.

-  Jesteś pijany, Peder - żachnęła się i odepchnęła go od siebie. - Nie rób nic, czego byś musiał jutro żałować.

I weszła do izby. Wiele razy tego wieczoru czuła na sobie jego wzrok, ale nie spojrzała nawet w tę stronę. Nic dla niej nie znaczył, ale schlebiało jej jego nieskrywane pożądanie.

-  Ola, co z tobą? Zatrzymał się i wrócił do łóżka.

-  Wiem, że nie mogę cię mieć na własność - rzekł ci­cho. - Nie zniosę jednak tej niepewności, Dorbet. Nie za­znam spokoju, póki nie będziesz moja. Nie rozumiesz tego?

Przyciągnęła go do siebie i zarzuciła mu ręce na szyję.

-  Jestem twoja - wyszeptała łagodnie.

-  Na zawsze?

Dorbet odgarnęła palcami jego grzywkę i skubnęła go w ucho. Sądziła, że na razie skończą się już te rozmowy, a przynajmniej że uda się je odwlec do maja, kiedy skończy szesnaście lat. Cieszyła się, że do tej pory jest jeszcze tro­chę czasu, tymczasem teraz znów poczuła się przyciśnięta do ściany. Nie podobało jej się to. Bardzo kochała Olę i dobrze się czuła w jego towarzystwie, w łóżku też im było ze sobą dobrze, ale na razie nie czuła potrzeby, żeby się z kimkolwiek wiązać. Równocześnie zdawała sobie sprawę, że nie może Oli tak po prostu odtrącić. Nie pojmowała, dlaczego Ola nie może się uzbroić w cierpliwość i cieszyć się tymi chwilami, które ze sobą spędzali. Było im wszak tak dobrze, nie mogło być lepiej.

Powoli rozpięła koszulę Oli i pogładziła dłonią jego gładki tors. Oddech chłopaka stał się krótszy, urywany. Niewiele się namyślając, zdarł z siebie ubranie i zaczął rozbierać Dorbet. Pozwoliła mu na to, bo przecież pragnęła przeżyć z Olą chwi­le uniesień. Uważała, że niepotrzebnie traci czas, w kółko marudząc o tym, by była jego na wieki, o zaręczynach i tego typu głupotach. Przecież jest nam dobrze ze sobą, po co to zmieniać, myślała, pozwalając Oli, by ją całkiem rozebrał. Przyciągnęła go do siebie, pocałowała i powiodła dłoń w dół. Kiedy ujęła jego męskość, jęknął.

-  Nie możesz...

-  Dlaczego nie? - drażniła się z nim.

-  Bo... bo ja tego nie wytrzymam...

-  W takim razie pokaż mi, co potrafisz - zaśmiała się mu cichutko do ucha.

Napięła szczupłe, jędrne ciało i przylgnęła do niego. Wtu­liła piersi w jego tors i koniuszkiem języka musnęła wargi, a potem rozchyliła uda. Ola uniósł się na ramionach i spoj­rzał w dół. Jego oczy zasnuły się mgłą pożądania.

-  Weź mnie! - wyszeptała. - Weź mnie, Ola!

Z jękiem wcisnął się w nią. Ona zaś oplotła nogami jego plecy i odpowiadając na każde pchnięcie, wychodziła mu na spotkanie. Z głową odchyloną do tyłu wzdychała z rozkoszy. Kiedy poczuła, że bliski jest spełnienia, zepchnęła go z siebie.

-  Co... co...

-  Chcę, żebyś mnie wziął od tyłu - wyszeptała i obróci­ła się, kierując pośladki w jego stronę. Usłyszała, jak jęknął, po czym rozchylił ją i wniknął w głąb. Nigdy jeszcze się tak nie kochali. Dorbet wczepiła się dłońmi w siennik i kołysała biodrami, a on, za każdym razem pojękując, wchodził w nią jak stempel i dotykał takiego miejsca, do którego wcześniej nigdy nie dotarł. Czuła, jakby przez jej ciało przechodził ła­dunek elektryczny. Wreszcie, wypełniona po brzegi, omal nie padła zemdlona. Świat eksplodował feerią barw. Tłumiąc krzyk, opadła zlana potem i rozdygotana.

Zawsze jej było dobrze w łóżku z Olą, ale podobnych do­znań jeszcze nie zasmakowała. Obróciła się na bok i wtuliła w niego.

-  Boże święty - jęknęła. - Myślałam, że zemdleję.

-  Bolało cię? - zapytał przestraszony i odgarnął niesfor­ny lok z jej rozpalonej twarzy.

-  Bolało? Nigdy nie czułam czegoś podobnego - wyszep­tała cicho. - Nie ma lepszego mężczyzny od ciebie, Ola.

Musnął palcem jej policzek.

-  Skąd wiesz? - zapytał cicho, a w jego głosie pojawił się niepokój. - Nie wiedziałem, że możesz mnie porównać z in­nymi.

Serce Dorbet zabiło gwałtownie i poczuła ściskanie w gar­dle. Ola sądził, że była dziewicą, gdy ją wziął po raz pierwszy. Dopiero by się wściekł, gdyby się zorientował, że miała przed nim innych!

Przywarła do niego mocniej i łasząc się niczym kot, poca­łowała delikatnie, szepcząc:

-  Wiem, bo nikt nie może być lepszy od ciebie! A co ty myślałeś, głuptasie? Że sprawdziłam wszystkich mężczyzn na świecie? - Roześmiała się i popatrzyła na niego rozpromieniona, a potem podrapała go leciutko w tors i westchnęła z zadowoleniem: - Ja to po prostu wiem!

Położyła się na wznak, wyciągając nagie ciało, by mógł ją zobaczyć w całej okazałości.

Oczy mu rozbłysły. Pochylił się nad nią i ujął w usta ster­czącą brodawkę. Dorbet wiła się, pojękując z rozkoszy.

-  W takim razie jesteś tylko moja - powtórzył znowu.

-  Tak, Ola, tylko twoja - wydała z siebie stłumiony jęk.

-  Na zawsze?

Nie daje za wygraną, pomyślała, więc na odczepnego od­powiedziała:

-  Tak, na zawsze.

Uniósł się na ramionach i popatrzył na nią uszczęśliwio­ny. Wyciągnął rękę i otworzył szufladkę stolika nocnego.

-  Zamknij oczy - wyszeptał.

Dorbet posłuchała go. Po omacku sięgnął coś z dna szu­flady, po czym ujął jej prawą dłoń i włożył na palec coś chłodnego. Ścisnęło ją w żołądku. Otworzyła oczy i spojrzała na Olę, który trzymał jej rękę. Na serdecznym palcu lśniła gład­ka złota obrączka.

Dorbet usiadła gwałtownie i zapytała cicho:

-  Ale... ale co ty robisz?

Nie odpowiedział, tylko odwrócił jej dłoń i położy na niej drugi, identyczny złoty krążek.

-  Teraz ty załóż mnie - powiedział, całując ją delikatnie w policzek.

-  Ale... ale to przecież...

-  Tak, to obrączki zaręczynowe - uśmiechnął się. - Kupi­łem je tuż przed świętami, kiedy byłem w mieście.

-  Ale przecież my nie możemy się jeszcze zaręczyć - za­protestowała Dorbet desperacko. - Umówiliśmy się, że po­czekamy do...

-  Do maja już niedługo - przerwał jej. - A tak przynaj­mniej wszystko będzie prostsze.

-  Nie możemy przecież tego zrobić, nie pytając o zgodę naszych rodziców - sprzeciwiła się Dorbet, czując, jak gardło ściska jej się w panice. - Moja mama nie chce...

-  Owszem, chce - odparł z przekonaniem. - Odprowadzę cię do domu i oświadczę się jak należy. Moja mama mówiła, że twoi rodzice nie mają nic przeciwko temu, by przyjąć mnie do rodziny jako zięcia.

-  Tak, kiedyś w przyszłości - zaprotestowała Dorbet. - Ale jeszcze nie teraz, Ola!

-  Dlaczego nie? - zaśmiał się. - Jestem przecież najlep­szy, czyż nie?

Dorbet poczuła nagle, że jej ciało przenika chłód. Chwy­ciła kołdrę, by się otulić. Nagle poczuła się zziębnięta, prze­rażona i naga. Ola przewrócił ją na wznak i położył się na niej, na nowo ogarnięty pożądaniem. Ona zaś pragnęła jedy­nie zedrzeć z palca obrączkę i uciec do domu.

Tymczasem Ola oddychał coraz ciężej. Pieszcząc językiem sterczące brodawki piersi Dorbet, wyszeptał chrapliwie:

-  Pragnę cię... Pierwszy raz kochamy się już jako zarę­czeni.

Dorbet odwróciła twarz na bok. Oprócz lęku czuła też złość. Nie tak to wszystko ustalili. Najwyraźniej jednak Ola był tak zazdrosny i bał się ją stracić, że nie potrafił dłużej czekać. Tak jakby cienki złoty krążek mógł ją związać z nim na zawsze, pomyślała przekornie.

Nie chciała ani obrączki, ani zaręczyn, nie miała nawet ochoty się z nim teraz kochać. Ale on naprawdę jest najlep­szy, pomyślała, jęcząc głośno i z trudem łapiąc powietrze. Jego wyrafinowane pieszczoty przyprawiały ją o zawrót gło­wy. Zupełnie jak gdyby obrączka dodała mu pewności siebie. Nigdy jeszcze nie był tak odważny, a ona go nie powstrzymywała. I kiedy już miała zanurzyć się w oceanie rozkoszy, wyszeptał jej do ucha:

-  Tylko ja, na zawsze, Dorbet?

-  Tak - westchnęła, napinając ciało jak łuk. Rozgrzana namiętnością właściwie nie do końca wiedziała, na co się zgadza, powtórzyła jednak: - Tak, tak.

A potem wszystko zniknęło w wirującym szaleńczo gwiezdnym pyle.

 

ROZDZIAŁ 4.

 

-  Będziemy mieli gości - oznajmiła Ingeborg, wracając z wieczornego dojenia z dwoma wiadrami pełnymi mleka. - Widziałam z daleka Dorbet i Olę Granvolda, jak skręcali w stronę dworu.

Mali przerwała tkanie i odeszła od krosien, żeby pomóc w izbie przygotować kolację. Zarówno Ingeborg, jak i Ane za­jęte były dojeniem, dlatego Mali poczuwała się do tego, by włą­czyć się do pomocy przy kolacji, kiedy w domu nie było Dor­bet. Teraz, kiedy Samuel wyjechał, często posiłki jadała z nimi także Ruth. Wyraźnie ceniła sobie kontakty z rodziną, dlatego Mali poprosiła, by przychodziła do nich jak najczęściej.

-  Nie ma sensu, żebyś przygotowywała jedzenie tylko dla siebie i jadała osobno - przekonywała córkę. - Wszystkim nam przyjemniej, gdy jesteś razem z nami.

-  Jeśli tak, to bardzo chętnie skorzystam z zaproszenia - odparła Ruth i rozpromieniła się w uśmiechu.

Po raz kolejny Mali pomyślała wtedy, że Ruth wyraźnie lepiej się czuje bez Samuela. Nie umiała sobie nawet wyobra­zić, jak to będzie, gdy Samuel wróci, ale wolała nie martwić się na zapas.

Ruth była bardzo pomocna i kiedy Mali siedziała przy kros­nach, zazwyczaj to ona wraz z Dorbet zajmowały się przygo­towaniem kolacji. Tego wieczoru jednak nie było jej w domu, a Dorbet jak zwykle się spóźniała. Mali zirytowało to, bo prze­cież wyszła tylko odprowadzić Olę Havarda i zostawić po dro­dze wełnę w Granvold, a nie było jej od podwieczorku.

-  Ola odprowadza ją do domu? Chyba nic się nie sta­ło? - zdziwiła się, zerkając przez okno, ale w ciemnościach wieczoru nic nie dostrzegła. - Ale, oczywiście, miło go bę­dzie widzieć - dodała i dalej nakrywała do stołu, choć gdzieś w środku poczuła nagły niepokój. Ola Granvold nieczęsto zjawiał się w Stornes, w każdym razie bez zaproszenia. Sko­ro więc odprowadza teraz Dorbet, zamierza być może wejść do środka. Czy coś się wydarzyło? - myślała zaniepokojona Mali. Czy Ola chce oszczędzić czegoś Dorbet? A może woli, by nie musiała sama o czymś opowiedzieć?

Zerknęła pośpiesznie na Havarda, który siedział z nosem utkwionym w gazecie i chyba nawet nie usłyszał, co powie­działa Ingeborg, a w każdym razie go to nie zaniepokoiło, bo nie przerwał czytania.

Dobry Boże, nie pozwól, by się okazało, że nasza córka zaszła w ciążę, przeleciało jej pośpiesznie przez głowę... By­łaby to katastrofa. Przynajmniej tak się Mali zdawało w tej chwili. Uważała, że Dorbet jest na to za młoda. Oczywiście, zakochała się w Oli po uszy, ale jak długo to potrwa? W wie­ku szesnastu lat tak łatwo się zmienia zdanie, zwłaszcza w sprawach sercowych. Dorbet była raczej niestała w uczu­ciach, a Olę poznała właściwie niedawno. Ich bliższa znajo­mość zaczęła się dokładnie drugiego listopada, na srebrnych godach w Granvold. To w sumie dwa miesiące, co to jest? Czy w tak krótkim czasie można zyskać pewność, z kim się chce spędzić resztę życia?

Cokolwiek młodzi mają do przekazania, Mali nie chciała, by służące to usłyszały. Dlatego kiedy na dziedzińcu mignęły jej dwie postaci, wyszła na korytarz, otworzyła drzwi wejścio­we i przywitała Dorbet i Olę.

- O, widzę, że dziś nie musiałaś wracać sama. Ola dotrzy­mał ci towarzystwa - rzekła, spoglądając to na jedno, to na drugie.

Ola uśmiechnął się niepewnie i lekko zaczerwienił, ale Mali odniosła wrażenie, że jest zadowolony z jakiegoś po­wodu, wręcz dumny. Dorbet zaś przeciwnie, spuściła wzrok i unikała spojrzenia matki.

-  Owszem, i jeśli nie sprawiłoby to kłopotu, bardzo chciałbym zamienić z tobą i Havardem parę słów - odpowie­dział Ola.

Mali poczuła, że serce przestało jej na moment bić. A więc jej przypuszczenia się potwierdziły! Pewnie za chwilę się do­wie, że Dorbet spodziewa się dziecka.

-  Wejdźcie, proszę, do izby, w której teraz mieszka Ruth. Pojechała dziś wieczór do Innstad, nie ma tam więc nikogo. Bo jak się domyślam, to, o czym chcielibyście porozmawiać, nie jest przeznaczone dla uszu służących i parobków?

-  Nie, byłoby lepiej, gdybyśmy mogli porozmawiać naj­pierw z wami - powiedział Ola i przepuścił Dorbet przo­dem. - Z tobą, Mali, i z Havardem.

Mali otworzyła drzwi do izby i zawołała męża, który po­patrzył na nią zaskoczony, ale odłożył na bok gazetę i wstał. Dorbet nie zdjęła nawet płaszcza ani butów, tylko skierowała się od razu w stronę zajmowanej przez Ruth izby, a Ola ruszył za nią. Kiedy przyszli tam jej rodzice, zastali ich oboje siedzą­cych obok siebie na sofie w wierzchnich ubraniach. Ola zdjął tylko czapkę.

-  O co chodzi? - zapytał Havard. - Coś się stało?

W końcu i do jego świadomości dotarło, że ta sytuacja nie jest zwyczajna.

-  Ola chciałby z nami pomówić - wyjaśniła Mali.

-  Nie mogliśmy odbyć tej rozmowy w naszej izbie? I w ogóle co to za pośpiech, że nawet nie zdążyliście zdjąć ubrań?

-  Ubrań... - Ola dopiero teraz się zorientował, że siedzą w płaszczach. Lekko speszony zdjął szalik i odpowiedział: - Nie, nie ma aż takiego pośpiechu, a jeśli o mnie chodzi, mogliśmy pomówić o tym w izbie. - Obrzuciwszy spojrzeniem Dorbet, dodał jednak natychmiast: - Tyle że Dorbet uważała, że wy dwoje powinniście usłyszeć to pierwsi.

-  Co takiego? - zapytała Mali cicho.

Ola odchrząknął raz jeszcze, objął Dorbet ramieniem i ponownie zerknął na nią. Ona jednak wciąż siedziała ze spuszczoną głową.

To do niej zupełnie niepodobne, przemknęło Mali przez myśl. Dorbet zazwyczaj bez względu na okoliczności nie obawia się patrzeć ludziom prosto w oczy. Otarła chłodne, ale lepkie od potu dłonie o spódnicę. Serce biło jej mocno, a w głowie huczało.

-  Chyba nie jest dla was zaskoczeniem, że Dorbet i ja mamy się ku sobie - zaczął Ola i nerwowo przeczesał palcami włosy, jakby nagle stracił pewność siebie.

-  Owszem, domyślamy się, że jesteście w sobie zakocha­ni - odparła Mali.

-  To coś poważniejszego niż... zwykłe zakochanie - do­dał pośpiesznie. - Gdy ją ujrzałem, nie miałem żadnych wąt­pliwości, że jest moim przeznaczeniem. Żadna inna, tylko właśnie ona. Zresztą nie kryłem tego - dodał trochę buń­czucznie.

-  Rzeczywiście, nie kryłeś - przyznała Mali. - A i my nie mamy do ciebie żadnych zastrzeżeń, Ola, wiesz przecież. Tyl­ko że Dorbet jest jeszcze bardzo młoda, więc...

Ola przytulił mocniej Dorbet, która na moment podnios­ła wzrok i napotkała spojrzenie matki. Mali od razu zauwa­żyła, że patrzy jakoś niepewnie, niemal błagalnie.

-  Akurat w tej sprawie zgadzam się z moją mamą, która twierdzi, że wiek nie ma znaczenia, jeśli już znajdzie się swo­ją drugą połowę - uśmiechnął się Ola. - A ja... Dorbet i ja jesteśmy tego pewni. Dlatego dziś wieczorem...

Ola ujął prawą dłoń Dorbet i wyciągnął do przodu. Na serdecznym palcu zalśniła gładka złota obrączka. Po czym nie bez dumy pokazał też swoją prawą dłoń z identyczną ob­rączką na palcu.

-  Dzisiaj się zaręczyliśmy - oznajmił Ola, nie kryjąc ra­dości. - Wiem, że powinniśmy poczekać do maja, ale ja... my... chcieliśmy tego już teraz, więc...

Mali w pierwszej chwili poczuła gwałtowną ulgę, nic nie wskazywało bowiem na to, że Dorbet spodziewa się dziecka. Gdy jednak odetchnęła głęboko, uświadomiła sobie nagle znaczenie tego, co się stało. Dorbet była oficjalnie zaręczo­na z dziedzicem Granvold, choć nie ukończyła jeszcze szes­nastu lat!

-  Ależ to nierozsądne - rzuciła cicho. - Przecież ona nie ma jeszcze szesnastu lat, Ola. Nikt nie zaręcza się w tak mło­dym wieku!

-  Wiem, że Dorbet jest jeszcze młoda - odparł, obejmu­jąc ją mocniej. - Ale my jesteśmy pewni. Moja mama też stwierdziła, że nie spotkała jeszcze dziewczyny tak dojrzałej na swój wiek jak Dorbet, i ja się z nią zgadzam. Na co więc mielibyśmy czekać?

To prawda, pomyślała Mali. Dorbet wydaje się dojrzała i ma doświadczenie...

-  Skąd ten pośpiech? - odezwał się nagle Havard.

Ola zaczerwienił się i zakasłał lekko.

-  Czułem, że... Po prostu wszystko staje się bardziej klarowne, gdy ludzie się zaręczą. Oficjalnie zaręczą - po­prawił się.

-  To znaczy, że zaręczyłeś się z obawy, że możesz stracić Dorbet? - drążył Havard.

Ola jeszcze mocniej poczerwieniał, pokręcił się nerwowo i zaszurał nogami.

-  Nie... nie, nie dlatego - tłumaczył się. - Kiedy jednak człowiek się zdecyduje, to...

-  Nic nie utrzyma ludzi razem, jeśli zabraknie miłości - wtrąciła Mali cicho. - Niepotrzebnie więc tak się śpieszyłeś z tymi obrączkami, Ola.

-  Ja też tego bardzo chciałam - odezwała się po raz pierwszy podczas tej rozmowy Dorbet, nerwowo obracając obrączkę na palcu.

-  Naprawdę? - zapytała Mali.

-  Tak - padła pośpieszna odpowiedź.

Mali jednak dobrze znała swoją córkę i domyślała się, że Dorbet nie mówi prawdy. Dorbet nie chciała zaręczyn, zgo­dziła się jednak z jakiegoś powodu, zapewne po to, by zado­wolić Olę. Młody Granvold jest bardzo zazdrosny, pomyślała Mali, patrząc na córkę. Zakładając Dorbet na palec obrącz­kę, osiągnął swój cel: zaznaczył, że dziewczyna należy do nie­go. Nie rozumie tylko, że obrączkę w każdej chwili można zdjąć.

Chociaż... rzeczywiście, Dorbet będzie trudniej teraz za­kończyć ten związek, uświadomiła sobie Mali. To, że dziew­czyna traci zainteresowanie ukochanym w wieku piętnastu lat, nikogo nie dziwi. Ale zerwanie zaręczyn to poważniejsza sprawa, niezależnie od wieku narzeczonej, a już zwłaszcza gdy jest się po słowie z dziedzicem z dobrego rodu. Ola zapewne tak rozumował, nie pomyślał jedynie, że wywierając presję na Dorbet, ryzykuje, że może coś między nimi znisz­czyć. Bo Dorbet nie znosiła przymusu. Nie cierpiała żadnych więzów ani ograniczeń. To, co się właśnie stało, stanowiło w pewnym sensie zamach na jej wolność, mimo że Mali jesz­cze nigdy nie widziała córki tak zakochanej. Obawiała się jednak, że uczucia Dorbet ulegną ochłodzeniu teraz, kiedy jest związana zaręczynami, choć równocześnie gorąco prag­nęła, by tak się nie stało. Wyobraziła sobie, jakie wywołałoby to konsekwencje. Po pierwsze ucierpiałyby dobre stosunki sąsiedzkie, a po drugie znów zrobiłoby się głośno o Stornes, a tego sobie Mali zdecydowanie nie życzyła. Dość już było wokół nich zamieszania.

Ola rozpiął kurtkę, bo wyraźnie się zgrzał.

-  Tak więc... to właśnie jest nowina, którą chcieliśmy wam przekazać - oświadczył. - Przyszedłem razem z Dor­bet, ponieważ zależy mi, by wszystko odbyło się, jak należy. Dlatego chciałbym oficjalnie prosić was o rękę Dorbet. Czy oddacie mi ją na żonę?

-  Byłoby lepiej, gdybyś najpierw się do nas z tym zwró­cił, a potem dopiero założył jej obrączkę - odparł chłodno Havard. - Ale dobrze, że w ogóle pytasz. Moim zdaniem jed­nak jest to pytanie, które powinieneś przede wszystkim skie­rować do Dorbet.

-  Ją już pytałem - odparł Ola, zerkając na Dorbet. - A ona się zgodziła.

-  Jak już wspomniałam, nie mamy nic przeciwko tobie, Ola - powtórzyła Mali. - Chętnie widzielibyśmy ciebie u boku naszej córki jako jej męża. Chodzi tylko o to, że Dorbet jest za młoda, by wiedzieć, czego naprawdę chce, bo nikt tego nie wie w wieku piętnastu lat!

-  Dorbet wie - uśmiechnął się, biorąc ją za rękę. - Praw­da, Dorbet?

-  Owszem - odpowiedziała cicho.

-  Skoro tak - westchnęła Mali. - Ale o małżeństwie w tym roku nie może być mowy. Zobaczymy w przyszłym roku w maju, kiedy skończysz siedemnaście lat - zwróciła się do córki.

Młodzi przyjęli w milczeniu słowa Mali. Ola, co prawda, sprawiał wrażenie, jakby chciał zaprotestować, ale uznał, że rozsądniej będzie milczeć.

-  No i jeszcze jedna sprawa - dodała Mali, wbijając w młodych surowe spojrzenie. - Nie życzę sobie, by trzeba było przyśpieszać termin ślubu z powodu ciąży Dorbet. Pa­miętajcie o tym!

Tym razem Ola spuścił wzrok i poczerwieniał. Dla niego pewnie też jest cudem, zupełnie jak dla mnie, myślała Mali, że Dorbet do tej pory nie zaszła w ciążę. Bo że tych dwoje kochało się, gdy tylko trafiła im się okazja, nie miała żadnych wątpliwości.

-  O co ci chodzi, mamo? - Dorbet wbiła w nią pociem­niałe z gniewu oczy. Nagle znów dała o sobie znać jej buntow­nicza natura.

-  O co mi chodzi? A jak myślisz? Chcę, żebyście zadbali o to, abyś przed ślubem nie zaszła w ciążę.

-  My... ja... - Ola podniósł wzrok, zaczerwieniony i spe­szony, po czym wydusił z siebie: - Zadbamy o to.

-  Rozumiem, że w tej sytuacji nie będziecie spać ze sobą przed ślubem? - zapytał Havard z szelmowskim błyskiem w oku.

-  A to już chyba nasza prywatna sprawa - warknęła Dorbet. - Szkoda, że nie pilnowaliście tak Ruth, bo z tego, co wiem, urodzi wcześniej, niżby należało się spodziewać. - Zamiećcie lepiej przed swoimi drzwiami! - wojowniczo rzuciła ojcu.

Havard odchylił się na krześle i roześmiał na całe gardło. Mali popatrzyła na niego zgorszona. Doprawdy, znalazł sobie powód do żartów, pomyślała. Poza tym ta zarozumiała panna za takie gadanie powinna zostać natychmiast przywołana do porządku.

-  Cała ty, Dorbet! - wydobył z siebie w końcu Havard wyraźnie rozbawiony i spojrzał na córkę z miłością.

Jak zwykle, zdenerwowała się w duchu Mali. Obojętnie, co nabroi to dziewczę, i tak zawsze owinie sobie ojca wokół palca.

-  Będziesz miał, chłopie, za swoje! Wytrzymać z taką żoną! - ciągnął Havard, zwracając się do Oli. - Drugiej takiej jak Dorbet Stornes nie uświadczysz.

-  Wiem o tym - odparł Ola i oczy mu rozbłysły. Spoglą­dając zaś z uwielbieniem na dziewczynę, powtórzył: - Nie ma takiej drugiej jak ona.

-  Tym trudniej ci będzie utrzymać paluchy z dala od pół­miska - żartował dalej Havard.

-  Czyli co, możemy uznać, że omówiliśmy już wszystko - przerwała Mali. - Obrączki zdążyliście sobie nałożyć, nie po­zostaje więc wam teraz nic innego, jak wziąć za to odpowiedzialność. Nam się zdaje, że odbyło się to zbyt pośpiesznie, ale nie zamierzamy stawać wam na drodze do szczęścia. Co prawda nie wiem, co z tego wyniknie, jak zareagują na to w Granvold na przykład?

-  Na razie jeszcze nic nie wiedzą - przyznał Ola trochę zażenowany. - Chcieliśmy, żebyście się dowiedzieli pierwsi. Ale wiem doskonale, jak to przyjmą - dodał pewnym głosem. - Mama będzie przeszczęśliwa.

O tak, Marit Granvold uśmiechnie się na pewno od ucha do ucha, że dopięła swego, pomyślała Mali, a jednocześnie uświa­domiła sobie, że właściwie wszystko ułożyło się lepiej, niż się pierwotnie obawiała. Małżeństwo Dorbet z Granvoldem ma wiele dobrych stron. Chętnie umieści swą zbuntowaną córkę w dobrej rodzinie i zasobnym dworze. Obawiała się jedynie, że Dorbet może się znudzić tym związkiem, zanim jeszcze stanie na ślubnym kobiercu, bo ta dziewczyna nade wszystko kocha zmiany. Ale co się stało, to się nie odstanie! Póki co, Oli nie można nic zarzucić. Spełnia wszelkie oczekiwania, jakie moż­na mieć wobec przyszłego zięcia. Niech Bóg pozwoli, by oboje wytrwali w miłości, to z resztą sobie jakoś poradzą.

-  Zadzwonię do Granvold i zapytam, czy twoi rodzice mogliby przyjść do nas na kolację - rzekła Mali. - Musimy jakoś to uczcić.

-  Byłoby bardzo miło - odpowiedział Ola rozpromienio­ny. - Czy mógłbym pierwszy pomówić z mamą? Chciałbym osobiście przekazać jej tę nowinę.

-  Naturalnie - zgodziła się Mali, wstając z miejsca. - Zdejmijcie wreszcie te okrycia, a potem zapraszam do izby.

Ola wstał pośpiesznie i skierował się ku drzwiom.

-  To ja idę zadzwonić, Dorbet - oznajmił, patrząc na na­rzeczoną.

Dorbet pokiwała głową. Mali poznała po niej, że nie­zbyt zależy jej na świętowaniu tej uroczystości, ale nie przejmowała się tym. Trudno, niech wreszcie weźmie od­powiedzialność za swoje czyny, pomyślała złośliwie Mali z lekką rezygnacją.

-  Idź już! - zwróciła się do Havarda, który czekał na nią w drzwiach. - Chcę jeszcze zamienić dwa słowa z Dorbet. Na osobności - dodała.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Mali chwyciła córkę za ramiona, popatrzyła na nią wyczekująco i zapytała spokojnie:

-  Co się stało?

-  Stało? Musiało się coś stać?

-  Tak, bo inaczej nie zgodziłabyś się na razie na zaręczyny.

Przez moment wyglądało na to, że Dorbet coś odpyskuje, ale nagle przytuliła się do mamy i zarzuciła jej ręce na szyję.

-  On jest taki zazdrosny - wyszeptała. - Nie może znieść nawet tego, że spojrzę na kogoś, a dziś ubzdurał sobie, że flirtowałam z innymi podczas sylwestra.

-  A flirtowałaś? - zapytała Mali, głaszcząc córkę po ple­cach.

-  Nie, nic podobnego - Dorbet zaprotestowała gwałtow­nie. - Tańczyłam trochę z innymi, ale głównie z Olą. Owszem, byłam w dobrym nastroju, ale to chyba nic zdrożnego - doda­ła, podnosząc na matkę błyszczące oczy. - Tylko wytłumacz to Oli! Powiedział, że tego nie zniesie, jeśli nie zaręczymy się oficjalnie, a ja...

Mali nie przestawała głaskać córki po plecach. A więc wszystko odbyło się dokładnie tak, jak przypuszczała. To Ola naciskał na zaręczyny.

-  Ale przecież ty potrafisz powiedzieć „nie", Dorbet - zdziwiła się i pogłaskała ją po niesfornych włosach. - Dla­czego więc się zgodziłaś?

-  Kocham go - wymamrotała Dorbet. - Jest gotów uczy­nić dla mnie wszystko, a w Granvold są dla mnie tacy mili. Traktują jak dorosłą, chwalą za zręczność. A Ola jest zupeł­nie niesamowity...

Urwała, ale Mali domyśliła się, czego omal nie wyznała jej córka, która gwałtownie oblała się rumieńcem. Postanowiła jednak tego nie drążyć.

-  Najważniejsze, żebyś sobie zdawała sprawę ze skutków swojej decyzji - powiedziała z rozwagą. - Dla tak młodej oso­by jak ty za wcześnie na to, by się wiązać.

Dorbet nie odpowiedziała. Puściła szyję mamy i chlipnęła.

-  Jesteś na mnie zła, mamo?

-  Nie, nie jestem zła - odparła Mali. - Pragnę jedynie twojego dobra. Życzę ci, by on okazał się tym, którego na­prawdę kochasz i z którym zechcesz pójść do ołtarza - doda­ła cicho.

-  Nie tak jak Ruth - rzekła Dorbet.

Mali znów zdumiało, jaką przenikliwość wykazuje cza­sem jej młodsza córka, która potrafi dostrzec to, czego inni nie zauważają. Choć młodzieńczo zbuntowana i obdarzona gwałtownym temperamentem, posiadała równocześnie w so­bie głębokie poczucie sprawiedliwości. Coraz częściej wi­działa w Dorbet odbicie własnych cech charakteru, zarówno tych dobrych, jak i złych, co trochę ją przerażało.

-  Właśnie, nie tak jak Ruth - odparła cicho, przytulając córkę mocno do piersi. - Wystarczy jedna nieszczęśliwa pan­na młoda we dworze.

-  Na takie coś nigdy bym się nie zgodziła - zaperzyła się Dorbet, patrząc matce prosto w oczy. - Nigdy!

-  Czasami się człowiekowi wydaje, że musi na coś przy­stać, choć tak naprawdę powinien mieć w sobie dość siły, by odmówić - powiedziała Mali. - I godzi się, mimo wszystko. Nie zawsze wybór, jakiego dokonujesz, dotyczy wyłącznie cie­bie - dodała, kierując nieobecne spojrzenie w stronę okna.

-  Wolałabym zostać sama z dzieckiem, gdybym nie ko­chała jego ojca. Albo gdyby był takim obłudnikiem jak Sa­muel - odpowiedziała Dorbet. - Poradziłabym sobie.

Mali znów przygarnęła ją mocno, myślami cofając się do początków swego małżeństwa, i siłą powstrzymywała napły­wające do oczu łzy. Nie chciała, by córka zauważyła, że zbie­ra jej się na płacz.

-  Czasami chodzi nie tylko o dziecko, Dorbet, ale o coś więcej - dodała cicho. - Wiele więcej.

Jej słowa zabrzmiały cicho, niemal jak tchnienie.

  

ROZDZIAŁ 5.

-  Żeby we wtorek szorować cały dom - pomstowała pod nosem Ingeborg i napełniając kolejne wiadro wodą z dodat­kiem szarego mydła, popatrzyła na Mali z ukosa. - To na niedzielę robi się takie gruntowne porządki! Zresztą wszystko było posprzątane jak należy w sobotę - dodała.

-  Będziemy mieć gości - odpowiedziała Mali krótko.

-  Zdaje się, że tylko jednego - rzuciła nieco butnie Inge­borg. - Tego bogatego Amerykanina, Martina Bakkena, czy jak on się tam nazywa?

-  Owszem, rzeczywiście przyjedzie sam - odparła Mali. - Ale chcę, by dom lśnił czystością. A że w ciągu dnia przewija się tu tyle ludzi, trzeba podłogę wyszorować dodatkowo, by nie była zadeptana.

Mali sięgnęła po mięso, które dopiero co przyniosła ze spichlerza. Pewnie zaraz znów usłyszę jakieś komentarze na temat jedzenia mięsa we wtorek, pomyślała. Ale to ja tu je­stem panią, ja decyduję i odpowiadam za wszystko.

-  Wydaje mi się jednak, że...

-  Zachowaj swoje uwagi dla siebie, Ingeborg, dobrze? - przerwała jej Mali. - Skoro mówię, że trzeba posprzątać, to ma być posprzątane. Możesz zawołać Dorbet, żeby ci pomogła wycierać kurze.

-  Pewnie jest w Granvold - mruknęła Ingeborg, wyraźnie obrażona z powodu reprymendy.

-  Nie, jest u Ruth - odezwała się Ane, stawiając na pie­cu kocioł z wodą. - Widziałam przed chwilą, jak tam wcho­dziła.

-  Zerknij, Ane, na mięso i zacznij obierać warzywa i ziem­niaki, a ja pójdę po Dorbet.

Gdy wyszła na korytarz, usłyszała śmiech dolatujący z tej części domu, w której teraz mieszkała Ruth. Siostry najwy­raźniej spędzały czas na miłej rozmowie. Przez ostatnie pół roku bardzo się do siebie zbliżyły. Wcześniej były tak różne, że właściwie nie miały wspólnych tematów. Teraz jednak Mali zauważyła, że Ruth wprost lgnie do Dorbet. Zupełnie jakby potrzebowała jej ciepła i wsparcia, mimo że często oburzała się na nią i gorszył ją u siostry swobodny język i brak szacunku dla pewnych spraw i ludzi, których nie lu­biła. Dorbet bowiem nie próbowała nawet ukryć, co sądzi o Samuelu.  

Może udzieli Ruth paru rozsądnych rad? Przydałoby się! - myślała Mali. Dorbet bardzo się zmieniła przez ostatni rok. Gwałtownie dojrzała i pod wieloma względami wydoroś­lała. Bardzo kochała swoich bliskich, czego często dawała dowody. Bywała bezpośrednia, czasami do bólu szczera i bez­litosna, ale kierowała się miłością. Broniła i strzegła tych, którzy byli jej bliscy, i właśnie z tej troski i miłości tak obficie teraz czerpała Ruth. Nikomu bardziej niż jej się to nie należy, cieszyła się w duchu Mali, która sama z niechęcią liczyła dni do powrotu Samuela. Miała bowiem niejasne przeczucie, że wraz z jego przyjazdem znów życie stanie się ciężkie zarówno dla Ruth, jak i dla nich wszystkich.

Co do Dorbet Mali wciąż trwała uparcie przy swoim po­glądzie, że córka jest za młoda, by się wiązać z kimś na po­ważnie. Ale co się stało, to się nie odstanie, zaakceptowała więc nową sytuację. Kiedy w tamten piątek przed półtora ty­godniem Ola zadzwonił ze Stornes do rodziców, Granvoldowie przybyli niemal natychmiast. Marit z rozwianym szalem i w ośnieżonej po kolana spódnicy stanęła w drzwiach i już od progu wolała uszczęśliwiona:

-  Nie, no co ten Ola opowiada! Młodzi naprawdę się za­ręczyli? Są więc teraz już oficjalnie narzeczeństwem! Wielkie nieba, to wspaniale!

Z zarumienioną od zimna i podekscytowania twarzą ściskała dłonie Mali.

No cóż, z tej strony raczej nie należy się spodziewa sprzeciwu, pomyślała Mali trochę zrezygnowana, ale uznała, że skoro już się tak stało, powinna się cieszyć, iż przyszli teściowie przyjmują Dorbet z taką radością i entuzjazmem. Przez jakiś czas Mali bardzo się obawiała, by Dorbet nie wplątała się w coś, co zepsułoby jej reputację. Teraz przy­najmniej wszystko się ułożyło tak, że Dorbet ma szansę na dobre i godne zamążpójście. I to bez jakichkolwiek nacisków z mojej strony, pomyślała Mali. A przecież rozważałam już i takie wyjście, by znaleźć córce narzeczonego, byleby tylko uchronić jej cześć i dobre imię dworu. Udało się tego uniknąć, bo córka sama, bez jakichkolwiek nacisków wybrała so­bie właściwego mężczyznę, choć bez wątpienia odbyło się to nazbyt pośpiesznie i nie do końca po myśli Mali.

Trzeba jednak trzymać kciuki i mieć nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży i ten związek przetrwa, westchnęła cicho Mali. Zaoszczędziłoby to wielu problemów i zmartwień.

 

Mali zapukała do drzwi i weszła do izby zajmowanej prze: Ruth. Córka siedziała w fotelu i dziergała na drutach coś małego i niebieskiego. Była w czwartym miesiącu ciąży, a mocno zaokrąglony brzuch wyraźnie odznaczał się pod suknią. Pewnie ma nadzieję urodzić chłopca, pomyślała Mali, zerkając na robótkę. Być może misjonarz nie omieszkał napomknąć, że bardziej pasowałoby mu mieć syna, który by mógł pójść w jego ślady, i dlatego Ruth dziergała maleńkie ubranka w niebieskim kolorze. Innego wpływu na płeć dziecka wszak nie miała. Jeśli jednak urodzi dziewczynkę, Samuel obciąży za to winą swą żonę, pomyślała mrocznie Mali. Skoro bowiem on życzy sobie syna, obowiązkiem Ruth jest mu go urodzić Z takiego pokroju człowiekiem związała się jej córka.

- Potrzebna nam pomoc - powiedziała Mali. - Martin Bakken przyjedzie na obiad, więc...

-  Już idę - odparła szybko Ruth, zrywając się przed Dor­bet. - A więc to na dzisiaj zapowiedział swą wizytę! A ja są­dziłam, że zjawi się tu dopiero jutro.

-  A ja całkiem o nim zapomniałam - przyznała Dorbet i także wstała. - W tym domu nigdy nie ma spokoju.

-  Powinnaś się zacząć uczyć, Dorbet, jak się prowadzi dom - rzekła Mali. - Nie myśl sobie, że kiedy wprowadzisz się do Granvold jako młoda gospodyni, będziesz traktowana wyłącznie jako ozdoba domu.

-  Do tej pory minie jeszcze dużo czasu - odparła Dorbet, zerkając na obrączkę. - I dzięki Bogu - dodała, odrzucając w tył włosy.

-  To znaczy, że Ruth nie przekonała cię do małżeństwa?

Mali zerknęła na córkę, która poczerwieniała gwałtownie i spuściła wzrok.

-  Może i małżeństwo ma jakieś zalety, ale pod warun­kiem, że trafi się dobry mąż - Dorbet wzięła w obronę sio­strę. - Skąd Ruth mogła wiedzieć, że...

-  Ależ ja bardzo chwalę sobie małżeństwo - przerwała jej pośpiesznie Ruth, skubiąc nerwowo szydełkowy kołnierzyk przy sukience. - Samuel jest dobrym mężem, zresztą wolą Bożą było, żeby...

-  Oszczędź mi tego! - przerwała jej Dorbet, zakrywając sobie uszy. - Jeśli ja kiedyś wyjdę za mąż, to tylko dlatego, że sama tego będę pragnąć, a Bóg niech sobie myśli o tym, co chce! Zresztą inni też - dorzuciła nieco buńczucznie i obrzu­ciła przelotnie matkę pociemniałym spojrzeniem.

Mali nie odpowiedziała, nie mając ochoty dyskutować na temat małżeństwa Dorbet, a tym bardziej Ruth. Miała bowiem silne przeczucie, że obie córki, bardziej lub mniej świadomie, tkwiły w pułapce. Ruth, zdaje się, zrozumiała to poniewcza­sie i próbowała ukryć bolesną prawdę przed wszystkimi, być może także przed samą sobą. Dorbet zaś uważała się naiwnie za wolną i niezależną i sądziła, że może dokonywać własnych wyborów, mimo że jest zaręczona. Mój Boże, oby nigdy nie musiała doświadczyć, jak bardzo się myli, pomyślała Mali.

Stół był nakryty, a w izbie unosił się smakowity zapach zupy i mięsa, gdy sanie wiozące Martina Bakkena skręciły na dzie­dziniec.

- Przyjechał! - zawołała Dorbet, wyglądając przez okno.

Mali poczuła, że serce zabiło jej mocniej. Przygładziła włosy i poprawiła bluzkę. Starała się zachować spokój i nie dać po sobie poznać, jak bardzo jest spięta i niespokojna. W ciągu tych pięciu łat, które minęły od dnia, gdy Bakken stał w pracowni i wręczając serduszko z diamentów, kusił ją do wyjazdu z nim do Ameryki, nie zmieniła zdania: Havard, dzieci i Stornes stanowili wciąż sens jej życia. Ale Bakken poruszył w jej sercu jakąś czułą strunę i przeraziła się samej siebie, bo w gruncie rzeczy pochlebiało jej zainteresowanie tak zamożnego mężczyzny, który mógł sobie sprawić wszyst­ko, czego pragnął, a chciał tylko jej.

Być może dlatego odprawiła go tak zdecydowanie i po­przysięgła sobie, że nigdy więcej nie chce mieć z nim nic wspólnego. Nie przyjęła nawet zamówienia na swoje kilimy, bo gdyby miała mu je wysyłać, musiałaby utrzymywać z nim kontakt. Wtedy, przed pięciu laty, nie wyobrażała sobie tego. Pragnęła wyłącznie, by ten przystojny, elegancki mężczyzna zniknął z jej życia. Już kiedyś postąpiła niewłaściwie i zdra­dziła Havarda, za nic w świecie nie chciała, by się to znów powtórzyło.

To znaczy, że dostrzegłam zagrożenie w osobie Bakkena, pomyślała z niepokojem. Na pewno nie zdecydowałabym się z nim odejść, ale kto wie, czy nie uległabym mu połechtana jego zainteresowaniem i pięknymi słówkami...

Mali pamiętała wciąż swoistą słodycz i zmysłowe napię­cie, kiedy wtedy, w Trondheim, dotykał w tańcu jej talii, pa­miętała zapach drogiej wody po goleniu i jego błękitne oczy, wpatrujące się w nią z niekłamanym zachwytem. Czuła, że coś niemal fizycznie przyciąga ich ku sobie. Jej życie skła­dało się w dużej mierze z dni powszednich, i wtedy, i teraz, może dlatego wówczas omal nie straciła głowy. Po powrocie do Stornes na szczęście odzyskała równowagę i zdrowy roz­sadek. Zrozumiała, czego naprawdę chce i gdzie jest jej miej­sce. Czar prysł. A może raczej rozsądek wziął górę?

Mimo to... Nie powinna była pozwolić mu wracać, jed­nak propozycja, jaką przedstawił, wydała się jej taka kuszą­ca. Oszałamiała ją sama świadomość, że jej kilimy trafią do USA i będą tam znane, a dodatkowo nie mniej istotne wydały jej się związane z tym dochody.

Dobijemy interesu, a potem on odjedzie i już na miejscu załatwi resztę, to wszystko, przekonywała samą siebie, prag­nąc zagłuszyć niepokój.

Zerknęła pośpiesznie na Havarda, który najwyraźniej nie miał zamiaru wstać i wyjść z nią na schody.

-  Chodźmy go razem przywitać, Havardzie - poprosiła, podając mu rękę.

-  To ty go tu przecież zaprosiłaś, nie ja - odburknął nie­chętnie, a w jego niespokojnym spojrzeniu Mali dostrzegła niepewność i zazdrość.

-  Ale bardzo bym chciała, żebyśmy go wspólnie powita­li - powtórzyła powoli. - Zrób to, Havardzie, dla mnie.

Pod wpływem jej błagalnego wzroku wstał niechętnie i ujął jej dłoń w swą silną i dużą. Mali przytuliła się do niego i uśmiechnęła z wdzięcznością.

-  Dziękuję - wyszeptała i zapewniła go: - Wiesz, że li­czysz się tylko ty i ja. Od jego ostatniej wizyty nic się pod tym względem nie zmieniło. Chodzi jedynie o interesy, Havardzie, wyłącznie o interesy!

W odpowiedzi skinął tylko głową, po czym razem skiero­wali się do korytarza i otworzyli drzwi wejściowe.

 

Martin Bakken lekko posiwiał na skroniach, poza tym nic się nie zmienił. Nadal imponował olśniewającym uśmiechem, pro­stą sylwetką i pewnością siebie, jaką dają pozycja i pieniądze.

-  Witamy w Stornes - odezwała się Mali, podając gościo­wi chłodną dłoń.

-  Dziękuję - odpowiedział, a wtedy ona nagle przypo­mniała sobie jego glos. - Nie potrafię wyrazić tego, jak bardzo się cieszę, że mogłem tu przyjechać. Dzień dobry, Havardzie Stornes.

Wyciągnął dłoń do Havarda, który ją uścisnął z wyraźną niechęcią. Nie odzywając się, bez uśmiechu pomógł gościo­wi zdjąć brązowy, elegancki płaszcz, a jego futrzaną czapkę i skórzane rękawiczki położył na stole w korytarzu.

Martin Bakken jednak szybko rozładował napięcie, zręcz­nie nawiązując rozmowę. Ludzie dobrze się czuli w jego to­warzystwie.

-  Nie wierzę, to ty, Dorbet? Ależ wydoroślałaś! - zawo­łał i kładąc jej dłonie na ramionach, uśmiechnął się do niej promiennie swymi błękitnymi oczami. Mali jakoś nie pamię­tała, by przy okazji poprzedniej wizyty w ogóle widział się z Dorbet. - Jesteś piękna niczym huldra, ale pewnie takie komplementy słyszałaś już nieraz, co?

Dorbet uśmiechnęła się i lekko zarumieniła. Bakken mile połechtał jej próżność i natychmiast przestała traktować go jak jakiegoś starego ramola. Jego urok działa na wszystkie kobiety niezależnie od wieku, pomyślała Mali.

Martin uścisnął rękę Oi, a potem odwrócił się do Ruth.

-  O, Ruth, zdaje się, że tak masz na imię, prawda? - za­gadnął, witając się z nią, a rzuciwszy okiem na jej zaokrąglo­ny brzuch i palec z obrączką, dodał: - Zdążyłaś już wyjść za mąż, jak widzę! Zresztą nie ma się co dziwić! - Z uśmiechem zwrócił się do Mali i Havarda: - Niemożliwe, że wkrótce zo­staniecie dziadkami, bo dla was czas jakby się zatrzymał. Nic się nie zmieniliście od ostatniego naszego spotkania.

-  O, tu we wsi minęło od tamtej pory pięć lat - rzucił nieco oschle Havard. - A i w Ameryce, jak sądzę, czas nie stoi w miejscu.

-  To prawda, masz rację - odpowiedział Bakken, udając, że nie słyszy sarkazmu w głosie Havarda. - Ale niektórzy trzymają się lepiej niż inni. Co do tego chyba możemy się zgodzić?

Jego spojrzenie zatrzymało się nieco dłużej na Mali, która oblała się rumieńcem i pośpiesznie przeczesała dłonią włosy. Serce zabiło jej mocniej.

-  Obiad gotowy - odezwała się od strony pieca Ane, a wtedy Mali szybko odzyskała zwykłą rzeczowość i zapobieg­liwość.

Zaprosiła wszystkich do stołu i pilnowała się tylko, by siąść jak najdalej od gościa.

 

-  Bardzo się rozwinęłaś pod względem artystycznym - stwierdził Martin Bakken, oglądając jej kilimy. - To niezwyk­łe! Ostatnio gdy widziałem twoje wyroby, wydawały mi się doskonałe, ale teraz... - Westchnął głośno i powtórzył: - Nie­zwykłe. Jesteś wspaniała.

Mali nie odpowiedziała. Stała przy krosnach i opierała się o nie, jakby potrzebowała uczepić się czegoś znajomego i bezpiecznego.

Zapaliła wiele świec w pracowni i wyłożyła część swoich ostatnich prac. Martin Bakken każdej z osobna poświęcił tro­chę czasu. Gładził narzuty i brał do rąk kilimy i makaty, jak­by chciał zobaczyć je dokładniej. Niektóre Mali rozwiesiła na ścianach, stał więc przez chwilę plecami do niej i podziwiał gotowe dzieła. Mali czuła wzbierający w niej niepokój, męczy­ła ją przedłużająca się cisza. Zdecydowała wcześniej, co będzie mówić i czego żądać, ale on zepsuł to, co przygotowała.

W końcu Bakken odwrócił się i objął spojrzeniem wy­prostowaną, szczupłą postać przy krosnach. Twarz Mali była częściowo pogrążona w cieniu, a migoczące płomyki świec dodawały jej jasnym włosom złotego blasku.

Jest jeszcze piękniejsza, pomyślał znowu, bo uderzyło go to od razu, gdy tylko uścisnął jej dłoń na powitanie.

-  Minęło pięć lat - rzekł powoli, nie spuszczając z niej wzroku.

-  Tak, czas szybko płynie - odpowiedziała Mali, wstrzy­mując oddech.

-  Cieszę się, że pozwoliłaś mi tu wrócić, Mali. Długo się wahałem, nim odważyłem cię o to zapytać. Ostatnio nie po­zostawiłaś mi żadnych złudzeń - rzekł, a przez jego twarz przemknął słaby uśmiech.

-  Ja też miałam wiele wątpliwości - odpowiedziała Mali, starając się nadać swojemu głosowi spokojne brzmie­nie. - Ale z twojego listu wywnioskowałam, że zrozumiałeś i zaakceptowałeś, co ci wtedy powiedziałam... Jednak twoja propozycja wydaje mi się zupełnie niezwykła - dodała.

-  Możliwe - odparł. - Nikomu innemu nie złożyłem po­dobnej.

Spojrzała na niego z niepokojem.

-  Chcę mieć to, co najlepsze - ciągnął, a jego wzrok nie­mal ją parzył. - Dlatego zwróciłem się do ciebie.

Mali odniosła wrażenie, że w tym, co powiedział, kryje się dwuznaczność. Czy miał na myśli wyłącznie jej wyroby, czy może wciąż jej pragnął? To, co najlepsze...

Nie odpowiedziała. Trzymała się kurczowo krosien, aż pobielały jej kłykcie. Ten mężczyzna miał w sobie coś, co przenikało do niej bez udziału jej woli, i nie potrafiła temu przeszkodzić. Odczuwała jego bliskość tak intensywnie, jak­by jej dotykał, cofnęła się więc o krok. Zorientowała się, że zwrócił na to uwagę.

-  A tutaj, w Stornes, wszystko bez zmian? - spytał po chwili.

-  Przez pięć lat wydarzyło się to i owo - odparła Mali. - Dzieci dorastają i... Pytasz o coś konkretnego? - dodała, czując, jak wali jej serce.

Nie od razu odpowiedział. Stał nieruchomo zapatrzony w nią spojrzeniem, którego nie miała odwagi uchwycić. Czu­ła, że gdyby podała mu tylko dłoń, nie zadowoliłby się nią, dalej pragnąłby jej, nie potrafił tego ukryć.

-  Nie, o nic konkretnego - odpowiedział w końcu.

 

Omówili interesy. Bakken opowiedział o swoich planach ot­warcia sieci sklepów w kilku dużych miastach w USA.

-  Na początek myślę o trzech - wyjaśnił.

Zamierzał postawić na towary norweskie, bo wśród Ame­rykanów pochodzenia norweskiego zauważył ogromne - sam był zaskoczony jego rozmiarem - zainteresowanie wszystkim, co miało związek ze starą ojczyzną. Kilimy i narzuty Mali miały być największym magnesem przyciągającym klientelę.

-  Nie wiadomo, czy się ludziom spodobają - odezwała się cicho.

-  Na pewno - odparł z przekonaniem. - Nie zapropono­wałbym ci współpracy, gdybym nie był pewien, że odniesie­my sukces.

Mali zarumieniła się z radości i dumy i poczuła, że będzie to dla niej znaczące doświadczenie. Zaskoczyło ją, że prace nad tym przedsięwzięciem są tak daleko posunięte. Gdy jej opowiedział, jak duże zainteresowanie w Ameryce wywołał jego pomysł, ogarnęło ją podniecenie.

-  Będziesz miała dużo pracy - powiedział ze spokojem. - Ale tego chyba nie muszę ci tłumaczyć. Poradzisz sobie na pewno, choć będziesz raczej musiała przyjąć dodatkową służbę. Będzie cię na to stać, bo dużo zarobisz.

Mali pokiwała głową i usiadła na stołku przy krosnach, jakby chciała zyskać większą przestrzeń między sobą a Bakkenem, a ponadto z jakiegoś powodu nogi się pod nią ugię­ły.

Właściwie to już wcześniej rozważała potrzebę przyjęcia nowej służącej. W ten sposób mogłaby spędzać więcej czasu w pracowni i nie odbijałoby się to na obowiązkach domowych. Zdawała sobie sprawę, że Havardowi się to nie spodoba, bo chciał, aby zajmowała miejsce przynależne, jego zdaniem, gospodyni. Na pewno znajdą się też inni, którzy uznają, że przez tkanie dla Amerykanina zaniedbuje swoje obowiązki, ale ona nagle przestała się tym przejmować. Przez wiele lat poświęcała wszystko, by zadowolić innych, teraz nadeszła pora, by zrobić coś dla siebie.

Musiało minąć wiele czasu, by ta myśl w niej dojrzała, nim nabrała pewności. W tym okresie wiele rozmyślała o Sivercie. Po raz pierwszy zrozumiała, jaki był silny, kiedy sprzeciwił się przejęciu obowiązków dziedzica. Jego powołaniem była muzyka. Odczuwał to tak silnie, że nie mógł tego zignorować. Nie widział innego wyjścia, jak tylko podążyć za muzyką, i to bez względu na koszty. Tym właśnie zapewne charakteryzuj się prawdziwe powołanie, myślała. A z jej tkaniem było podobnie. Dla tego zajęcia gotowa była wiele poświęcić. Ale ni wszystko! Pragnęła do końca pozostać gospodynią w Stornes i żoną Havarda, a tkać dodatkowo. Dlaczego więc nie miała by wykorzystać teraz tej unikalnej okazji, jaka jej się trafiła Spędziła wiele bezsennych nocy, zastanawiając się na tym, czy nie przeciąga zanadto struny, dręczyła ją niepewność, Ale teraz, kiedy Martin wyłożył jej swe plany, porzuciła wszelkie wątpliwości. Pragnęła tego! Zostanie tu w Stornes dla Havarda i rodziny, ale przecież ma także prawo do własnego życia. Otrzymała dar, talent, i powinna zrobić z niego użytek.;

-  Jestem świadoma tego, że będę miała dużo pracy - odezwała się powoli i popatrzyła na mężczyznę naprzeciwko niej opartego o ścianę. - Ale poradzę sobie.

-  Ani przez moment w to nie wątpiłem - odpowiedział. Zastanawiałem się jedynie, czy się odważysz. Bo nie każdego na to stać.

-  Ale ja tego bardzo chcę - odparła, gładząc palcami na wpół gotową narzutę.

Uśmiechnął się lekko, jakby uzyskał potwierdzenie tego o czym dobrze wiedział.

-  W związku z tym będziesz musiała przynajmniej raz przyjechać do Ameryki - dodał. - Planuję uroczyste otwarcie sklepów, a wówczas twoja obecność będzie konieczna.

Serce zabiło jej mocniej i spojrzała na niego nerwowo. Wyjazd do Ameryki! Nie mieściło się jej to w głowie.

-  Weźmiesz Havarda i przyjedziecie razem - rzekł spo­kojnie. - Zadbam o to, by zobaczył wszystko co najlepsze i najnowocześniejsze w amerykańskim rolnictwie. Powinno go to zainteresować. A poza tym przy okazji cię przypilnuje - dorzucił z błyskiem w oku.

-  Przypilnuje?

-  Tak, bo Amerykanie oszaleją na twoim punkcie i po­kochają cię bez reszty - wyjaśnił z uśmiechem Martin Bakken. - A wtedy chyba potrzebny ci będzie Havard.

-  Potrafię się sama upilnować - ucięła krótko.

-  Wiem, niestety - odparł cicho.

Mali opuściła głowę, czuła jednak, jak jego spojrzenie pali ją i pozbawia sił. Właśnie to nie powinno się zdarzyć! Otrząsnęła się nagle i zrozumiała, że jeśli da mu choć cząstkę siebie, to wspaniałe przedsięwzięcie nie dojdzie do skutku, bo będzie musiała wówczas zerwać kontakty z Bakkenem. Powoli wyprostowała kark, przygładziła włosy i patrząc mu prosto w oczy, powiedziała ze spokojem:

-  Bardzo mi zależy na tej współpracy. Czy możemy podpisać kontrakt w izbie? Chciałabym, żeby był przy tym Havard.

-  Naturalnie - odparł.

-  Wracasz wieczorem do Rindalen?

-  Nie sądziłem, by istniała inna możliwość - rzekł cicho.

-  Możesz u nas przenocować, pod warunkiem, że się nie śpieszysz - odpowiedziała Mali, podnosząc się z miejsca. - Będziemy mieli wówczas więcej czasu, by wszystko omówić i zaplanować.

-  Z radością przyjmuję obie propozycje - odparł.

Ostatnio przepędziłam go ze dworu, teraz pozwalam zo­stać na noc, pomyślała, próbując przekonać się w duchu, że tym razem w niczym jej nie zagraża. Oboje wiedzą, na czym stoją.

Bakken otworzył drzwi i przepuścił ją przodem. Kiedy go mijała, niemal otarła się piersią o jego rękę. Owionął ją ów wyjątkowy zapach wody po goleniu i poczuła, jak przez jej ciało przeszedł prąd i ugięły się pod nią nogi. Odetchnęła głęboko. Czy rzeczywiście znała jego uczucia wobec piej?

A czy znała swoje własne wobec niego? 

  

ROZDZIAŁ 6.

 

Havard niewiele się odzywał, kiedy omawiali kontrakt, a jego wyraz twarzy zdradzał całkowity brak zainteresowania. Wy­raźnie dawał do zrozumienia, że go to nie dotyczy. A kiedy Bakken powtórzył, że Mali będzie musiała przyjechać do USA, żeby wziąć udział w otwarciu sklepów, i dodał, że Havard mógłby jej towarzyszyć, ten tylko prychnął i rzucił ponuro:

-  Do Ameryki? A co ja, u licha, mam tam do roboty?

-  Na pewno zaciekawiłoby cię to i owo - próbowała Mali. - Rolnictwo, nowe maszyny...

Popatrzyła na nieprzystępną minę męża i w duchu wes­tchnęła ciężko. Havard nawet nie próbował udawać, że jest zadowolony z tego, iż będzie tkała dla Martina Bakkena i po­jedzie do Ameryki.

-  A poza tym bardzo bym chciała mieć cię tam przy so­bie - dodała, biorąc go za rękę. - To bardzo daleka podróż, dostarczyłaby nam z pewnością wielu niezapomnianych wra­żeń. Dzieci są już duże, Oja dałby radę sam przez ten czas za­rządzać gospodarstwem. Pomyśl, ile byśmy razem zobaczyli, Havardzie! Martin powiedział, że opłaci nam podróż i pobyt, więc... W ramach umowy - dodała pośpiesznie nieco zakło­potana.

Havard nic nie odpowiedział i na moment zaległo kłopot­liwe milczenie.

-  Jest jeszcze trochę czasu - odezwał się Bakken, który wyraźnie wyczuł napiętą atmosferę. - Możecie ze spokojem się zastanowić i wszystko zaplanować - dodał. - Ameryka jest fascynującym krajem, to pewne, i taką podróż zachowa­libyście we wspomnieniach na całe życie.

-  Ja chętnie pojadę - wtrąciła się podekscytowana Dor­bet. - Mogłabym odwiedzić Hollywood?

-  Hollywood? A co cię tam, na Boga, ciągnie? - spytała Mali i zaskoczona spojrzała na córkę.

Dorbet aż nabrała rumieńców z emocji, a jej brązowe oczy rozbłysły. Gęste włosy lśniły w poświacie rzucanej przez świe­ce i Mali pomyślała niejasno, że jej najmłodsza córka jeszcze nigdy nie była tak piękna.

-  Przecież to tam właśnie mieszkają wszystkie gwiazdy filmowe!

-  Jesteś piękniejsza niż one wszystkie razem wzię­te - uśmiechnął się Martin Bakken, przez chwilę nie mogąc oderwać wzroku od młodej dziewczyny. - Obawiam się, że ten, z którym się zaręczyłaś, nie byłby zachwycony tak długą rozłąką. Bo gdybyś trafiła do Hollywood, producenci filmowi z pewnością by cię tak szybko nie wypuścili.

-  A cóż to za bzdury! - przerwała Mali. - Hollywood... No, nie, daj sobie spokój, Dorbet! Co ci w ogóle przyszło do głowy?

-  Tam jest zupełnie inne życie: palmy, luksusowe samo­chody, eleganckie przyjęcia, piękne stroje i sława... Widzia­łam zdjęcia w gazetach - odpowiedziała Dorbet i odrzuciła włosy na plecy.

Martin Bakken roześmiał się i rzekł:

-  Rozumiem, że coś takiego może kusić. Na własnym przykładzie mogę stwierdzić, że Ameryka jest krajem ogrom­nych możliwości. Tak... na pewno by ci się tam spodobało, Dorbet - dodał. - Ameryka jest właśnie dla takich jak ty. Przyjedź razem z mamą, jeśli twój tata nie będzie chciał wy­brać się w tę podróż! Może staniesz się równie sławna jak mama i brat? Talenty ze Stornes najwyraźniej padają w Ame­ryce na podatny grunt.

-  No nie, myślę, że będzie lepiej, jeśli porozmawiamy o czymś innym - stwierdziła Mali i wstała od stołu. - Tylko nie ubzduraj sobie, że pojedziesz do Hollywood, Dorbet. Le­piej od razu wybij to sobie z głowy!

-  Tak jest, moja droga! - wtrącił się Havard ponuro. - Wystarczy, że twoja mama uda się za ocean.

-  Nie rozmawiajmy już o tym - powtórzyła Mali. - Zresz­tą do tego czasu jeszcze daleko. Kiedy planujesz otwarcie tych swoich sklepów? - zwróciła się do Martina Bakkena.

-  Poczyniłem już pewne przygotowania - odparł. - Za­angażowałem zdolnych pracowników. Najlepszych - dodał z błyskiem triumfu w oczach. - Ale oczywiście trochę to po­trwa. Jeśli wszystko potoczy się zgodnie z planem, powinni­śmy ruszyć w przyszłym roku latem.

Będę miała dużo pracy, pomyślała Mali, spoglądając na li­stę tego, co trzeba dostarczyć na otwarcie sklepów. Zerknęła na Havarda, zastanawiając się, jak mąż zareaguje na pomysł zatrudnienia nowej służącej na stałe, tak by ona sama mogła więcej czasu poświęcić tkaniu. Podejrzewała, że nie będzie do tego usposobiony przychylnie. Wspomniała mu już o tym przed świętami Bożego Narodzenia, przy okazji pokazując list od Bakkena. Bardzo się wówczas zdenerwował i rozzłoś­cił, ale Mali domyśliła się, że jest przerażony. Bał się, że ją straci. Nie wierzył jej zapewnieniom i traktował Bakkena jak groźnego wilka, który mu ją porwie. Nawet jeśli Havard ufał jej, to nie ufał w każdym razie Martinowi Bakkenowi i nie potrafił tego ukryć.

Może będzie lepiej trochę poczekać z tą rozmową na te­mat nowej służącej. W takim stanie ducha Havard wszystko odbiera niewłaściwie. Lepiej zdać się na czas. Kiedy znów wszystko wróci do codzienności, on także uspokoi się i odzy­ska poczucie bezpieczeństwa, a wtedy Mali z nim porozma­wia. Wiedziała, że Havard dobrze jej życzy i chciałby, aby jej kilimy zostały zauważone, a ona odniosła sukces. Sam prze­cież niejednokrotnie o tym mówił. Tyle że w tej chwili cenę tego sukcesu uważał za nazbyt wygórowaną, co Mali w grun­cie rzeczy rozumiała.

Tego wieczoru udali się na spoczynek później niż zwykle. Kiedy Mali i Martin Bakken jeszcze raz omówili wszystkie punkty kontraktu i zrobili szczegółową listę wyrobów, które Mali zobowiązała się dostarczyć na otwarcie sieci sklepów la­tem 1937 roku, Havard nic nie powiedział. Zauważyła tylko, jak zmarszczył brwi, doskonale bowiem zdawał sobie sprawę, ile to wymaga pracy, i zrozumiał, że Mali potrzebować będzie dużo czasu na tkanie.

-  Sanie zajadą po mnie wcześnie rano - rzekł Martin Bakken i spojrzał na duży złoty zegarek. - A przed wami dłu­gi dzień pracy. Czas udać się na spoczynek.

-  Odprowadzę cię na górę - zaproponowała Mali.

Na moment napotkała spojrzenie błękitnych oczu gościa i przeszedł ją dreszcz. Dostrzegła w nich bowiem coś, co na­pawało ją lękiem.

-  Dziękuję, trafię sam. Ane pokazała mi już wcześniej sy­pialnię - odparł ze spokojem.

 

Havard rozebrał się w milczeniu, unikając jej wzroku, i uło­żył się w łóżku, zanim Mali zdążyła zdjąć sukienkę. Ona też się nie odzywała. Rozplotła włosy i potrząsnęła głową, tak że opadły jej złotą falą na plecy, po czym je rozczesała. Wreszcie zdmuchnęła świecę i wsunęła się pod kołdrę.

Havard odwrócił się do niej plecami. Nie wiedziała, czy już zasnął, ostrożnie więc położyła mu dłoń na ramieniu i wyszeptała:

-  Dobranoc.

Nie odezwał się, ale po nierównym oddechu poznała, że nie śpi.

-  Havardzie, o co chodzi? - zapytała cicho. - Chyba mo­żesz mi odpowiedzieć „dobranoc"? Zrobiłam coś złego?

Oddychał ciężko, ale się nie odwrócił i wciąż milczał. Mali poczuła, jak ogarniają rozpacz. Dlaczego on tak to odbiera? Przecież umówili się, że skorzysta z okazji, która jej się nada­rza, czyżby o tym zapomniał? Nagłe do oczu napłynęły jej łzy. Nie wiedziała, jak sobie poradzi z rozpoczęciem pracy, która ją czeka, jeśli Havard otoczy się murem obcości i milczenia i tak otwarcie demonstrować będzie swoją niechęć.

-  Zrezygnuję z tej współpracy - powiedziała łamiącym się głosem. - Rozumiem, że nie życzysz sobie tego, mimo że; wcześniej, kiedy pokazałam ci list od Bakkena, zachęcałeś, bym się zgodziła. Nie zniosę, jeśli będziesz unikać mojego wzroku i rozmowy ze mną. Ten kontrakt nie jest tego wart. Zrezygnuję z niego! - zachlipała.

Położyła się na wznak i zakryła twarz. Gryzła się w dłoń, by nie usłyszał, że płacze.

W końcu Havard odwrócił się do niej i gładząc jej mokrą od łez twarz, wyszeptał:

-  Wybacz mi. Nie zrobiłaś nic złego. To moja wina. Nie mogę znieść, że ty... Jestem taki...

-  Nie ufasz mi - odezwała się stłumionym głosem.

-  Panicznie się boję, że cię stracę - wyznał po chwili. - Słyszałaś, co powiedział Bakken. Amerykanie pokochają cię, i tak samo jak on cię kocha - dodał. - A ty... - Głaskał ją po twarzy swoimi silnymi, spracowanymi dłońmi i dodał z wes­tchnieniem: - Jesteś taka zdolna, Mali, i pod każdym względem niezwykła. Pewna siebie i taka piękna, a ja... ja...

-  A ty co? - zapytała cicho.

-  A ja jestem zwyczajnym chłopem, nikim więcej.

-  Kiedy to się stało, że przestałeś być kimś więcej Havardzie? - zapytała cicho. - Sam się w swoich oczach umniejszasz, i to zupełnie niesłusznie. Przynajmniej zdobądź; się na szczerość. Przeraża cię praca, której się podjęłam! Martin Bakken, Ameryka i wszystko to razem. Chciałbyś, że­bym zajmowała się tym, co robiłam przez wszystkie te lata: prowadziła dom i była gospodynią. Ale przecież taka szansa trafia się tylko raz. Sam powiedziałeś, bym ją przyjęła. Kiedy jednak sprawy przybrały poważny obrót...

Wziął ją w ramiona i przygarnął do siebie. Poczuła na po­liczku jego zarost.

-  Nie zniósłbym, gdybym cię stracił!

-  Kto powiedział, że mnie stracisz? Tylko nie próbuj mnie ograniczać, Havardzie! Pozwól mi być tym, kim jestem, bo to nic groźnego. Jestem twoja, tylko twoja! Ale jeśli zaczniesz mnie tłamsić...

Na długą chwilę zapadła cisza. Mali wpatrywała się w smugi księżycowego blasku padające na powałę. Oczy piekły ją od łez. Nagle przypomniała sobie, jak usiłowała powstrzymać Siverta przed muzyką. Zabroniła mu grać na skrzypcach i kazała uczyć się tego, co należeć będzie w przy­szłości do obowiązków dziedzica dworu. Odpowiedział jej wówczas, że każdy ma prawo być sobą.

Odgarnęła Havardowi grzywkę z czoła i powtórzyła ci­cho:

-  Mam prawo być sobą, Havardzie!

Pokiwał głową przytulony do niej i uścisnął ją tak mocno, że aż jęknęła.

-  Tak, nie zabronię ci tego - odparł cicho. - Nie chcę cię skrzywdzić, Mali. Moje zachowanie nie wynika z małostko­wości, ale ze strachu. Boję się. Myślałem tylko o sobie - dodał cicho.

Mali uniosła się na łokciu i ujęła jego twarz w dłonie. Po­chyliła się nad nim i pocałowała.

-  Rozumiem cię - powiedziała cicho. - Ja też tak rea­gowałam, gdy Sivert wolał grać na skrzypcach, niż zostać gospodarzem we dworze. Czułam, że go tracę. Tymczasem właśnie zabraniając mu tego, do czego się urodził... straci­łam go - dodała cicho.

Havard przytulił ją i przyciągnął do siebie.

-  Dlatego wiem, jak się czujesz - wyszeptała Mali. - Za­pewniam cię jednak, Havardzie, że nie zamierzam cię w ja­kikolwiek sposób skrzywdzić. Kocham cię ponad wszystko i wiele jestem gotowa dla ciebie poświęcić. Wiesz zresztą, że ja tak samo lękam się ciebie utracić. - Mali odetchnęła głę­boko i dodała: - Nie zmienię się! Zależy mi, byś mi ufał, tak jak ja ufam tobie, i byś akceptował mnie taką, jaka jestem.

-  Ależ tak właśnie jest - odpowiedział, głos mu się jed­nak łamał. - Tylko że przy tobie czuję się taki... zwyczajny.

- Nie jesteś zwyczajny i dobrze o tym wiesz - sprzeciwi­ła się Mali stanowczo. - Wiele potrafisz i jesteś wyjątkowo zręcznym gospodarzem, a przy tym dobrym człowiekiem którego wielu obdarza zaufaniem. No i na dodatek przystoj­ny z ciebie mężczyzna, Havardzie. Widzę, jakie spojrzenia posyłają ci kobiety. Myślisz, że się nie lękam, iż mi cię któ­raś odbierze? Nie pozwolę, byś umniejszał siebie w swoich oczach, słyszysz? - Nie odpowiedział. - Nie możemy niszczyć, siebie nawzajem takimi podejrzeniami, Havardzie - ciągnę­ła Mali z naciskiem. - Już kiedyś popełniłam podobny błąd, traktując drugiego człowieka jak własność. Do dziś tego ża­łuję i nigdy więcej tak nie postąpię, choć przyznaję, że bywa mi czasem ciężko. Bo ja także się boję. Nie jestem pod tym względem lepsza.

Nie wspomniała, że ma na myśli swoje obawy, iż mąż odejdzie kiedyś do Laury.

Havard długo leżał w milczeniu, tuląc ją do siebie. Raz po raz oddychał głęboko.

-  Masz rację - powiedział w końcu. - Z podejrzeń i chęci decydowania o drugim człowieku nie może wyniknąć nic do­brego. Zresztą i tak nie można mieć nikogo na własność, nawet gdyby nie wiem jak się starać. Zdaję sobie z tego sprawę.

Mali spojrzała na niego z powagą.

-  Czy nie dość okazuję, jak ważny jesteś w moim życiu, Havardzie?

-  Ależ nic podobnego - zaprotestował.

-  Może powinniśmy sobie nawzajem obiecać, że nie będziemy zatruwać sobie życia takimi bzdurami - wyszeptała, i nie wiadomo, ile dni jest nam jeszcze pisanych. Nikt tego nie wie, ani ty, ani ja. Ciężko byłoby któremuś z nas stać nad grobem drugiego ze świadomością, że zmarnowaliśmy życie na takie głupstwa, zwłaszcza że tak się kochamy.

Pokiwał głową i odgarnął kosmyki z jej twarzy, po czym pochylił się i ją pocałował. Mali głaskała go po plecach deli­katnie, jakby uspokajała dziecko. A kiedy uniósł jej koszulę, nie powstrzymywała go, rozumiejąc, że tego wieczoru potrze­buje jej także w taki sposób. Mężczyźni różnili się pod tym względem od kobiet. Kochając się z nią, Havard uspokajał się i odprężał, mawiał, że w takich chwilach czuje, że ona całkowicie do niego należy. Jej wystarczyłoby się teraz przy­tulić do niego, by nacieszyć się bliskością i bijącym od niego ciepłem, mimo to przylgnęła nagim, rozgrzanym ciałem do niego i obsypała jego twarz leciutkimi pocałunkami. A kiedy ujął w opuszki palców brodawki jej piersi i przycisnął twardą męskość do jej łona, niemal zaparło jej dech.

Wziął ją z desperacką gwałtownością, ale ją także ogar­nęło pożądanie i niezwykła radość. Oddała się mu, pojękując z rozkoszy. Nigdy nie znajdę lepszego kochanka od Havarda, pomyślała. Zresztą nie szukam innego. Havard znał dosko­nale jej ciało, potrafił rozpalić jej zmysły. Nie był jedynie tym, który brał, dla niego równie ważne było poczucie, że ona naprawdę współuczestniczy w miłosnym akcie i czer­pie zeń rozkosz. I tak właśnie jest, pomyślała Mali, gdy już po wszystkim zdyszani leżeli obok siebie. Kiedy kochali się z Havardem, nie chodziło jedynie o fizyczne zaspokojenie. No, może z początku, ale teraz już nie. Teraz oddawała mu się za każdym razem duszą i ciałem, jakby chciała ukoić jego zranione serce i dać dowód, że należy tylko do niego. Kobiety to potrafią, pomyślała i westchnęła cicho.

- Mali moja - wyszeptał i pocałował jej nagie ramię.

W jego głosie brzmiał spokój i poczucie bezpieczeństwa. W tej chwili czuł się szczęśliwy. Aż do następnego razu, gdy znów sobie coś ubzdura, pomyślała Mali. Bo będzie pewnie jeszcze wiele takich chwil. Oboje byli silnymi osobowościami, pod tym względem Havard jej nie ustępował. Ale we wzajem­nych stosunkach łatwo się nawzajem ranili. Wraz z upływem lat zrośli się ze sobą zupełnie jak stare drzewa, których pnie oplotły się wokół siebie. Silne, dorodne drzewa, które poje­dynczo nie poradziłyby sobie. Podobnie było z nimi.

Havard szybko zasnął. Mali leżała i nasłuchiwała jego równego oddechu. Ostrożnie wyciągnęła spod kołdry rękę i pogłaskała go delikatnie po policzku.

- Havardzie, Havardzie - wyszeptała. - Nie tłamś mnie. Nie wystawiaj na próbę mojej miłości. Bo wtedy oboje pój­dziemy na dno.

Poruszył się przez sen, ale nie słyszał jej słów.

  

ROZDZIAŁ 7.

 

Martin Bakken wyjechał i życie powróciło do normy. Nastały znów zwyczajne dni.

Zaraz po jego wyjeździe Mali przejrzała swoje zamówie­nia. Odetchnęła z ulgą, kiedy się zorientowała, że tkaniny, które obiecała angielskim letnikom, są już prawie gotowe. Tkała właśnie ostatnią narzutę i za parę tygodni ją skończy, o ile będzie mogła spokojnie pracować. Ale lista zamówień Martina była długa. Mali miała wprawdzie czas do następ­nego lata, wiedziała jednak, że jeśli dokładnie nie zaplanuje swojej pracy, tak by codziennie mogła posiedzieć przy kros­nach, nie zdąży ze wszystkim.

Nie rozmawiała jeszcze z Havardem na temat przyjęcia nowej służącej. Szczerze mówiąc, trochę się tej rozmowy oba­wiała. Uznała jednak, że dłużej już nie może jej odwlekać, kiedy przejrzała, jaki bezmiar pracy ją czeka. Od pierwszego lutego potrzebowała kogoś do pomocy w gospodarstwie.

 

Minął tydzień od wyjazdu Bakkena i wyglądało na to, że Havard zdążył odreagować jego wizytę. Uśmiech znów zagoś­cił na jego twarzy, znów słychać było jego śmiech, a w oczach dostrzec było można szelmowski błysk. Poza tym bardzo go ożywiła wiadomość, że Ivar Ballangrud został mistrzem Eu­ropy w jeździe na łyżwach. Gazety opublikował długi i obszerny reportaż na ten temat i zamieściły trochę nieostre zdjęcie z wtorku 28 stycznia. Po kolacji mężczyźni z ożywie­niem dyskutowali o zawodach.

Ci mężczyźni doprawdy są dziwni! Zachowują się tak, jakby sami ustanowili ten wynik, pomyślała Mali, patrząc na nich z pobłażliwością. Havard nawet wyjął kilka bute­lek piwa, które zostało ze świąt, więc nastrój stał się jesz­cze radośniejszy, a rozmowy głośniejsze. Nikt nie ukrywał patriotycznej dumy, wznoszono toast za toastem. Raz nawet poderwali się całą piątką, Havard, Oja, Aslak, O1av i Knut, i na stojąco wypili za Ballangruda, ojczyznę i wszystko co norweskie.

-  Och, ci mężczyźni - westchnęła Ane, spoglądając na ożywione towarzystwo zgromadzone na kanapie. - Taki en­tuzjazm z powodu jakiegoś ścigającego się w kółko łyżwiarza! Gdyby nie późny wieczór, pewnie wywiesiliby flagę!

-  Ale przecież wygrał Norweg - zaprotestowała Inge­borg, która zawsze czuła się w obowiązku stawać w obronie Olava.

-  Oczywiście - odparła Ane. - Niech sobie poświętują, nie bronię im tego, ale kiedy gazety napisały o śmierci króla Anglii, jakoś nie zauważyłam podobnego zainteresowania.

-  Owszem, Dorbet się bardzo zainteresowała - odparła Ingeborg uszczypliwie. - Z gazety niewiele pozostało, gdy do mnie trafiła.

-  Wszystko przez te fotografie - wtrąciła Mali. - Ona wy­cina wszystkie zdjęcia, które mają związek z dworem królew­skim, ludźmi w pięknych strojach i tym podobne. Przecież ją znacie.

-  Tak, dziś odbył się pogrzeb króla Anglii. Gazety pisały, że podobno nasz król także wziął w nim udział. Mężczyźni powinni uczcić zmarłego przynajmniej minutą ciszy - dorzuciła Ane.

-  Przecież nie umarł król Norwegii - stwierdziła Inge­borg. - A Anglia daleko...

Jej wypowiedź przerwał trzask otwieranych drzwi i do izby weszła Ruth.

-  A co się tutaj dzieje, na Boga? - zapytała zdziwiona i spojrzała na ożywionych i roześmianych mężczyzn.

-  Jakiś Norweg został mistrzem Europy w jeździe szyb­kiej na lodzie - wyjaśniła Ane, wzbijając oczy ku niebu.

-  Ivar Ballangrud, tak, słyszałam.

-  Interesują cię takie sprawy? - zapytała Mali i spojrzała zaskoczona na córkę.

To niesłychane, jak bardzo przytyła w ostatnim miesią­cu, pomyślała, omiatając spojrzeniem okrągły brzuch Ruth. Samuel zauważy różnicę, kiedy w sobotę wróci do domu. Mali na samą myśl poczuła głęboką niechęć i po raz kolejny uświadomiła sobie, że życie we dworze upływało o wiele spo­kojniej bez niego, nie tylko jej, ale i Ruth, co nietrudno było zauważyć.

-  Nie, aż tak bardzo się nie interesuję sportem - odpowie­działa Ruth - ale czytałam o tym w gazecie. Ten Ballangrud jest najlepszy na świecie, no i to w końcu nasz rodak - dodała z uśmiechem, zerkając na ojca i pozostałych mężczyzn. - A to wiele znaczy.

-  Chciałaś coś? - zapytała Mali. - Takie odniosłam wra­żenie, gdy weszłaś.

-  Gdybym mogła pożyczyć żelazko - odparła Ruth. - Mam trochę prasowania i chciałabym to zrobić, zanim Sa­muel wróci.

-  Przecież możesz prasować tutaj - odparła Mali. - Tu jest koc i gorący piec, więc żelazko szybko ci się nagrzeje. Jednym będziesz prasować, a drugie będzie się w tym czasie grzać. Szybciej się więc uporasz z robotą. A na stole jest dużo miejsca, więcej niż na tym, który stoi u ciebie w izbie. Poza tym po co masz dźwigać dwa ciężkie żelazka do siebie.

-  Jeśli można, to chętnie skorzystam. Ale w takim razie zrobię to jutro. Dziś chyba się wcześniej położę spać.

Położyła dłonie na krzyżu i wyprostowała się.

-  Nie czujesz się czasem źle? - zapytała Mali, przygląda­jąc się jej badawczo.

-  Nie, trochę tylko pobolewają mnie plecy - uśmiechnęła się Ruth. - Ale to chyba normalne w moim stanie?

-  Owszem, normalne - przyznała Mali. - Ale nie powin­naś się tak przemęczać, Ruth! Przecież nie musisz szorować wszystkiego tylko dlatego, że na niedzielę przyjedzie Samuel. Sprzątałaś dokładnie waszą część domu na święta.

-  Musi być czysto, gdy Samuel wróci. Nie było go prze­cież cztery tygodnie - odpowiedziała Ruth i spuściła wzrok. Policzki jej poczerwieniały.

Nie wspomniała słowem, że się stęskniła za mężem i nie może się doczekać jego powrotu. Nikt też jej o to nie zapytał.

 

-  Chciałam cię, Havardzie, o coś zapytać. Mali siedziała na krześle przy komodzie i rozczesywała włosy.

Havard leżał już w łóżku, lekko podchmielony, i pra­wie zasypiał.

-  O co? - wymamrotał sennie.

-  Już ci kiedyś o tym wspominałam - zaczęła Mali z lek­kim napięciem w głosie. - Chodzi o służącą. Naprawdę po­trzebna mi dodatkowa pomoc, bo inaczej nie zdążę wykonać całej pracy; której się podjęłam. Ostatnio byliśmy zgodni co do tego - dodała pośpiesznie - że powinniśmy kogoś przyjąć, ale potem jakoś nic z tego nie wyszło.

Havard spojrzał na nią czujnie, jakby się nagle rozbudził.

-  Rzeczywiście trzeba kogoś przyjąć, bo nie mam pojęcia, jak inaczej zdążysz z tym wszystkim, co obieca­łaś utkać - odezwał się w końcu, leżąc z ręką pod głową i przyglądając się Mali. - Rozumiem, że większość czasu będziesz teraz spędzać w pracowni przy krosnach, a w tej sytuacji trzeba przyjąć nową służącą. Mamy przecież miej­sce na poddaszu i dość pieniędzy - dodał spokojnie, choć bez entuzjazmu w głosie. - W każdym razie ty masz dość pieniędzy.

-  Przestań - przerwała mu Mali i spojrzała na niego, wyraźnie dotknięta. - Od kiedy to są moje pieniądze i two­je pieniądze? Zawsze mieliśmy wszystko wspólne, prawda? Tak więc to też są nasze pieniądze, dobrze o tym wiesz. Ni­gdy...

-  Nie miałem nic takiego na myśli - rzeki cicho. - Zresz­tą uzgodniliśmy już wszystko, co dotyczy tkania i... Oczywi­ście, potrzebujesz nowej służącej, Mali. Rozumiem to.

-  Czy tobie przeszkadza, że dwór... że to ja jestem właś­cicielką dworu? - zapytała cicho. - Męczy cię, że nie jesteś panem w tym domu?

Havard leżał przez chwilę w milczeniu. Mali odłożyła szczotkę, weszła do łóżka i przytuliła się do męża. Oparła wygodnie głowę na jego ramieniu, a on ją przygarnął.

-  Nie chodzi o dwór... Żeniąc się z tobą, wiedziałem przecież, na co się decyduję, zresztą nie na dworze mi zależa­ło, tylko na tobie - dodał.

-  Tak mówiłeś mi wtedy - rzekła cicho Mali. - Ale rozu­miem, jeśli...

-  Nie, nie rozumiesz - powiedział, całując ją w skroń. - Nigdy nie żałowałem, że ożeniłem się z tobą i przeniosłem do Stornes. Nie chodzę też i nie rozmyślam nad tym, że nie ja jestem właścicielem dworu - dodał. - Zresztą czy byłoby ina­czej, gdybym nim był? - dodał, a Mali usłyszała w jego głosie rozbawienie. - Przecież ty byłabyś równie uparta i przekorna, czyż nie mam racji?

-  Jestem uparta?

Mali spojrzała na męża uważnie i zobaczyła w jego błękit­nych oczach szelmowski błysk.

-  O, nie warto z tobą się wadzić, bo lubisz stawiać na swoim. Wiesz, czego chcesz, zawsze wiedziałaś, Mali Stor­nes. - Uśmiechnął się pogodnie i pocałował ją w czoło, po czym dodał cicho: - I nie chciałbym, abyś się zmieniła pod jakimkolwiek względem. Niewiele jest kobiet twojego pokro­ju. Od pierwszej chwili, gdy ciebie ujrzałem, zauważyłem, że jesteś inna, silna i sprawiedliwa, nieustraszona i niesamowi­cie piękna. Dla mnie piekłem było patrzeć na ciebie, wie­dząc, że jesteś żoną Johana Stornesa. Bo tylko ciebie jednej pragnąłem. - Pogłaskał ją po włosach i wyznał z westchnie­niem: - Pamiętam te noce, kiedy leżałem i marzyłem o tobie. Tęskniłem i marzyłem...

Mali wtuliła się w niego. Wsunęła mu dłoń pod koszulę i gładziła jego rozgrzane szerokie plecy w górę i w dół.

-  O, nie opowiadaj, miałeś przecież inne kobiety - zaprotestowała i spojrzała na niego frywolnie. - Nie myśl, że o ty nie wiem.

-  Miałem? - Popatrzył na nią swymi błękitnymi oczami z miną niewiniątka.

-  Kobiety się zawsze za tobą uganiały. Nie próbuj mi mydlić oczu, bo dobrze wiem, że nie trzymałeś ich tylko za rękę.

Roześmiał się i obróciwszy na wznak, pociągnął ją z sobą.

-  Nic takiego nie pamiętam - wymruczał, przylgnąwszy ustami do jej warg.

Gorące, ruchliwe dłonie wsunęły się pod jej koszulę a Mali nagle znów poczuła się młoda. Powróciły obraz z przeszłości, zapach lata, słona woń morza i wianek z kwiatów na włosach. Poczuła, jak pulsuje jej łono, oddech staj się szybszy, i wyszeptała chrapliwie:

-  Pragnę cię.

Zdarł z niej koszulę i przywarł ustami do nagiego ciała. Pod wpływem jego pełnego zachwytu spojrzenia ogarnęło ją jeszcze większe podniecenie. Poczuła się taka piękna, jakby była o dwadzieścia lat młodsza. Znów była młodziutką Mali Stornes, tańczącą nago przy blasku księżyca z Havardem, i pozwalała mu się uwieść. Wyprężyła ciało niczym łuk i jęknęła z rozkoszy, gdy poczuła w łonie muśnięcia jego języka.

-  Weź mnie, Havardzie! Weź mnie - jęknęła, oplatając go nogami.

Roześmiał się cicho. Uniósł się na ramionach i spojrzał nią w dół. Pochylił się i polizał gorącym językiem jej twarde brodawki. Mali zdawało się, że za moment eksploduje. Z ję­kiem pochwyciła jego twardą i nabrzmiałą męskość.

-  Weź mnie więc - wyszeptała, a jej oddech połaskotał go w policzek.

Nim przez ich ciała przetoczyła się lawina światła i żą­dzy, wydało się Mali, że z oddali dolatują przez otwarte okno dźwięki skrzypiec. Zupełnie jakby to było lato, a w stodole zatrzymał się cygański tabor. Zupełnie jakby musieli się ko­chać po cichu, by nie usłyszała ich Beret.

A potem wszystko zniknęło, a oni zatracili się w szalonej namiętności.

 

Zaraz następnego dnia Mali zadzwoniła do Innstad i zapytała Sigrid, czy nie miałaby ochoty przyjść do Stornes na podwie­czorek. Mali postanowiła sobie przed zaśnięciem, że wreszcie zadba o częstsze kontakty z Sigrid, by zacieśnić nieco więzy trwającej od lat przyjaźni. Sigrid można było zaufać, a Mali potrzebowała kogoś, z kim by mogła szczerze porozmawiać. Nie o wszystkim, Boże broń, ale skoro Sigrid i tak już wiele się domyśla, podzielić się z nią choćby niektórymi zmartwie­niami byłoby dla Mali wielką ulgą. Tego popołudnia zapro­siła jednak Sigrid z innego powodu. Potrzebowała pomocy w znalezieniu jakiejś zręcznej, miłej i pracowitej służącej.

Pomimo zimowego chłodu i zapadających szybko o tej porze roku ciemności Sigrid przyszła pieszo. Widząc zdzi­wioną minę Mali, wyjaśniła:

-  Przecież to niedaleko. Odrobinę świeżego powietrza dobrze mi zrobi! - I uśmiechnęła się z zarumienionymi od mrozu policzkami.

-  Mam wyrzuty sumienia, że cię tu do siebie zaprosiłam, bo wiem, ile masz własnych zajęć - odezwała się Mali, kiedy usia­dły przy kawie i ciastkach jeszcze ze świątecznych wypieków.

-  Mówiłam ci przecież, że z chęcią będę ciebie częściej odwiedzać - odparła Sigrid ze spokojem. - Zawsze byłaś zapracowana, ale teraz prawie w ogóle nie opuszczasz dwo­ru. Potrzebujesz kogoś, z kim mogłabyś porozmawiać, Mali. Zresztą każdy kogoś takiego potrzebuje.

-  Tak, mówiłaś mi już - odparła Mali cicho.

W izbie panował spokój. Ane dostała wolne po obiedzie i miała się pojawić dopiero przed podwieczorkiem, a Inge­borg sprzątała na górze i słychać było jedynie postukiwanie przestawianych przedmiotów.

-  Słyszałaś zapewne, że w zeszłym tygodniu mieliśmy gościa - zaczęła Mali, gdy zdążyły już porozmawiać o tym i o owym. - Przyjechał Martin Bakken z Ameryki. Wiesz który, prawda? Ten, który zamówił u mnie kilim, by uczcić pamięć swego ojca. Minęło już pięć lat od tamtej pory. Kilim; ten wisi w kościele Lademoen.

-  Tak, doszły mnie słuchy o tej wizycie - uśmiechnęła się Sigrid, częstując się ciasteczkami z cienkiego kruchego ciasta. - Wszyscy we wsi o tym mówili - dodała z przekąsem. - Myślałam, że przestałaś z nim utrzymywać kontakty?

-  Nie... - Mali drżącą ręką uniosła do ust filiżankę z ka­wą. - Powiedziałam mu, kiedy był tu ostatnio, że nie chcę go więcej widzieć. Wtedy... proponował mi, żebym pojechała z nim do Ameryki - dodała cicho i zerknęła ukradkiem na Sigrid. - Wręczył mi serduszko z diamentów i obiecywał cały świat, bylebym tylko z nim pojechała.

-  A, więc tak się to odbyło - odezwała się Sigrid. - Domy­śliłam się, że coś się musiało wtedy wydarzyć. - Popatrzywszy na Mali swym szczerym spojrzeniem, zapytała: - I co, nie kusiło cię, by wyjechać? Nie przekonało cię ani diamentowe serce, ani perspektywa małżeństwa z bogatym Amerykaninem?

-  Nie - odparła Mali krótko. - Tu we dworze mam wszyst­ko, czego pragnę.

Sigrid pokiwała głową.

-  A jednak pozwoliłaś mu znowu przyjechać?

Mali poczuła, że się rumieni. Ciastko, które trzymała, po­kruszyło się i dłoń miała pełną okruszków.

-  Złożył mi pewną propozycję, która wydała mi się inte­resująca.

Nie patrząc na Sigrid, Mali otrzepała spódnicę i opowie­działa:

-  Zamierza otworzyć w Ameryce sieć sklepów wyłącznie z towarami pochodzenia norweskiego. Kupił ode mnie trzy kilimy, kiedy był tu ostatnio, i mówił, że Amerykanie niezwy­kle pożądają takich wyrobów. Zwłaszcza ci, którzy wyemigro­wali albo mają rodziny w Norwegii. Bakken chciałby, żeby moje kilimy i narzuty stanowiły główną atrakcję tych skle­pów. - Zdziwiona milczeniem Sigrid, podniosła wzrok i doda­ła: - Chyba rozumiesz, jaka to dla mnie niezwykła okazja...

-  Ależ rozumiem - przerwała jej Sigrid. - Zasługujesz na to, by pokazać swoje wyroby w Ameryce. Nie pomyślałam bynajmniej nic innego, kochana Mali. Bo jak się domyślam, czeka cię sława i pieniądze. - Ułamała kawałek ciastka, ale przez chwilę siedziała zamyślona, nie podnosząc go do ust. - Tylko że wszystko ma swoją cenę - dodała powoli.

-  Jeśli ci się zdaje, że coś do niego czuję...

-  Nie, ty zapewne nie. Ale co on czuje do ciebie? Skąd możesz wiedzieć? I najważniejsze, jak przyjął to Havard. Bo chyba go to nieco zatrwożyło?

-  Zatrwożyło? Dlaczego?

-  Bo na pewno boi się ciebie stracić, Mali. A taki bogacz z diamentowym sercem w dłoni, śpiący na pieniądzach... Jasne, że to musiało Havarda zatrwożyć.

-  Powinnam więc była odmówić? - zapytała Mali, czu­jąc, jak jej twarz oblewa fala gorąca. - Taka okazja trafia się tylko raz w życiu, tak mi się przynajmniej wydaje - ciągnęła cichym głosem. - Dlaczego miałabym ją odrzucić?

-  Nie powiedziałam, że powinnaś ją odrzucić - odparła ze spokojem Sigrid. - Sama o tym musisz zdecydować. To wy­łącznie twoja sprawa. Chcę tylko, żebyś przekonała Havarda, że chodzi wyłącznie o pracę, o nic innego. Nie wszystko zło­to, co się świeci, wiesz przecież.

Mali odstawiła filiżankę z trzaskiem. Poczuła, jak wzbiera w niej gniew. Co to za upomnienia? Sigrid nie ma żadnego prawa wtrącać się w taki sposób do jej życia!

-  Jesteś na mnie zła - stwierdziła Sigrid ze spokojem i wy­ciągnąwszy nad stołem rękę do Mali, uścisnęła jej dłoń. - Nie zamierzam się wtrącać. Wiem, jak bardzo kochasz Havarda, i wiem także, ile ty dla niego znaczysz. Jesteś silna, rozsąd­na i potrafisz przypilnować własnych spraw. Wiem o tym wszystkim. Chciałam jedynie... - Urwała i przez chwilę siedziały w milczeniu. - Jesteś taka wyjątkowa, Mali - podjęła Sigrid na nowo. - Nadal olśniewasz urodą. Często myślę na­wet, że z wiekiem stałaś się jeszcze piękniejsza. Wielu męż­czyzn oddałoby niemało, by cię zdobyć. Nie sądzę, byś brała to pod uwagę, jednak każdy może ulec pokusie. Nasze życie tutaj składa się głównie z szarej codzienności - dodała powoli. - A ty i Havard jesteście małżeństwem już od dwudziestu lat. Tyle, zdaje się, minie na jesieni, a może się mylę?

Mali pokręciła głową. Gniew w niej gdzieś się ulotnił. Zrozumiała, że Sigrid pragnęła tylko jej dobra.

-  Nie mylisz się, osiemnastego listopada minie dwadzieś­cia lat - odezwała się powoli. - Właściwie trudno uwierzyć, jak ten czas szybko zleciał. Ale ja nie pragnę ani serca z diamentów, ani innego męża, Sigrid. Wiem bowiem, co znaczy przeżywać piekło w małżeństwie. Doświadczyłam tego na własnej skórze. Havard uosabia wszystko, czego pragnę tu, na ziemi, i to się nie zmieniło przez tych dwadzieścia lat. Nie spodziewałam się, że moje życie tak się ułoży po tym, jak... - Mali urwała, a w jej oczach zalśniły łzy. - Gdybyś wiedziała, Sigrid...

-  Domyślam się co nieco - odparła Sigrid, przygryzając ciastko. - Wystarczająco dużo, by wiedzieć, że nie zawsze było ci lekko tu, we dworze.

Mali pociemniały oczy i utkwiła w przyjaciółce intensyw­ne spojrzenie.

-  Często się nad tym zastanawiałam, co ty właściwie wiesz, Sigrid?

-  Nie wiem znów tak wiele, ale niektórych rzeczy się do­myśliłam - zaczęła Sigrid powoli. - Wiem, że wyszłaś za mąż za dziedzica Stornes wbrew własnej woli, zrobiłaś to jednak, aby ratować swoją rodzinę. Wiem, że małżeństwo z Johanem było nieszczęśliwe - zamilkła na moment, krusząc ciastko na talerzyku, a potem podjęła na nowo: - Poza tym wiem o Oli Havardzie, o Laurze i Havardzie, pamiętasz, rozmawiałyśmy o tym. Wydaje mi się także, że na sercu ciąży ci bardzo coś, co ma związek z Sivertem. Nie wiem co i mnie to nie obcho­dzi, ale tak wyczuwam - dodała. - Z nikim nigdy nie rozma­wiam na ten temat i nie słucham plotek. O tym wiesz.

Mali pokiwała powoli głową. Przez długą chwilę siedziała bez słowa, wreszcie wyprostowała plecy i patrząc Sigrid pro­sto w oczy, wyznała:

-  Dźwigam ciężkie brzemię, Sigrid. I muszę je dźwigać samotnie. Mimo to... Być może kiedyś opowiem ci o tym. Nie wiem. Wiem jedynie, że można ci ufać i że dobrze mi ży­czysz. Jest dla mnie dużą pociechą, że mam cię blisko, gdyby grunt zaczął mi się palić pod nogami.

-  Jak to?

-  Póki co nie jest jeszcze tak źle, ale... - Mali otarła twarz drżącą dłonią. - Cieszę się, że cię mam - powtórzyła. - To między Laurą a Havardem... Wiesz, że wybaczyłam mu zdra­dę. Nie można rzucać kamieniem, jeśli się samemu nie jest bez winy.

-  Jak to?

-  Innym razem, Sigrid - westchnęła Mali. - Zostawmy to na kiedy indziej. Teraz musimy myśleć przede wszystkim o Ruth i o tym jej małżeństwie.

-  Nie jesteś zadowolona, że związała się z misjonarzem?

-  Nie, Bóg jeden wie, że nie jestem - odpowiedziała Mali gniewnie. - Boję się, że on... Że nie jest dla Ruth dobry. Ale ona nie chce nikomu nic powiedzieć. Jest taka zasklepiona w tej swojej wierze. Uważa, że zgrzeszyła i zasługuje na karę. Ale nawet jeśli, to przecież sędzią może być jedynie Bóg, a nie Samuel.

-  Nie spuszczaj jej z oka! - przykazała Sigrid. - Ja także mam swoje zdanie na temat tego człowieka. A Ruth jest taka bezbronna. To dziewczę nie odziedziczyło po tobie siły.

-  Nie i pod wieloma względami to może i dobrze - od­parła Mali, napotykając uważny wzrok Sigrid. - Czasami źle, jeśli ktoś jest zbyt silny.

Wzdrygnęły się obie, gdy usłyszały trzask otwieranych drzwi i do izby weszła Ingeborg z wiadrem w ręku.

-  O, mamy gościa - powiedziała, zerkając zaciekawiona w stronę Sigrid.

-  A jaki tam ze mnie gość? - roześmiała się Sigrid. - Wpadłam tylko na krótką pogawędkę przy kawie, bo stanow­czo za rzadko się spotykamy. - Wstała i wygładziła spódni­cę. - Teraz jednak muszę już się zbierać, bo zbliża się pora podwieczorku.

Mali odprowadziła ją do drzwi.

-  Dziękuję, że przyszłaś - powiedziała, podając Sigrid dłoń na pożegnanie. - Masz rację, każdy potrzebuje kogoś, komu mógłby się wygadać. Kogoś spoza grona najbliższych - dodała.

Sigrid nic na to nie odpowiedziała. Uchwyciła dłoń Mali i uścisnęła przyjaźnie, po czym zapewniła:

-  Wiesz, gdzie mnie znaleźć, Mali. Zawsze ci służę roz­mową.

Mali stała w drzwiach i odprowadziła ją wzrokiem, póki nie zniknęła w mroku. Dopiero wówczas uświadomiła sobie, że zapomniała zapytać Sigrid, czy nie zna jakiejś zręcznej dziewczyny do pomocy w gospodarstwie.

  

ROZDZIAŁ 8.

-  Kto nie ma w głowie, musi mieć w nogach - uśmiechnę­ła się przepraszająco Mali, kiedy następnego przedpołudnia pojawiła się w Innstad i Sigrid otworzyła jej drzwi. - Przysło­wia są mądrością narodu.

-  To ty? - Sigrid otworzyła drzwi na oścież. - Wejdź do środka, Mali! Jak miło cię widzieć!

- Dziękuję, ale zaszłam tu naprawdę na chwilkę - odpar­ła Mali, tupiąc nogami, by otrzepać śnieg z butów. - Całkiem zapomniałam cię wczoraj zapytać o coś ważnego, dlatego tu jestem.

-  Rozbierz się. Chyba dasz się namówić chociaż na fili­żankę kawy - zaproponowała Sigrid. - A przy okazji poznasz moją siostrzenicę Herborg, która przyjechała do nas w odwiedziny.

Sigrid odebrała od Mali płaszcz i szal i wprowadziła goś­cia do izby. Gdy weszły do środka, z krzesła poderwała się natychmiast wysoka szczupła dziewczyna o szlachetnych rysach twarzy. Miała gęste włosy w kolorze miedzi i duże szare oczy.

-  To właśnie jest Herborg - przedstawiła ją Sigrid. - Naj­młodsza córka mojej siostry, która wraz z rodziną przepro­wadziła się do Surnadalen, dlatego też częściej mamy okazję się spotykać. Herborg zostanie u nas do niedzieli. Herborg, to właśnie jest Mali Stornes - wyjaśniła Sigrid. - Ta słynna tkaczka.

Młoda dziewczyna wyciągnęła szczupłą dłoń i uśmiech­nęła się, odsłaniając rząd mocnych białych zębów.

-  Dużo o tobie słyszałam - powiedziała, a jej szare oczy rozbłysły.

Mali przywitała się. Była pod urokiem tej niezwykle uj­mującej dziewczyny, tak podobnej do Sigrid. Rzucało się w oczy ich bliskie pokrewieństwo.

-  O co zapomniałaś mnie wczoraj zapytać? - zagadnę­ła Sigrid, nakładając przy kuchennej ławie ciasto na półmi­sek. - Wspomniałaś, że chodzi o coś ważnego.

-  Owszem, dla mnie to ważne - odpowiedziała Mali i usiadła przy stole. - Czeka mnie bardzo dużo pracy przy krosnach. Po pierwsze, muszę skończyć narzuty, które obie­całam utkać angielskim letnikom, a do tego dochodzą te za­mówienia z Ameryki. Nie poradzę sobie ze wszystkim, muszę przyjąć nową służącą do pomocy w gospodarstwie. Pomyśla­łam sobie, że może słyszałaś o jakiejś zręcznej dziewczynie, bo częściej niż ja spotykasz się z ludźmi.

-  Co za niezwykły zbieg okoliczności - odezwała się Si­grid i nalewając kawę, zerknęła na siostrzenicę. - Herborg właśnie skończyła szkołę powszechną i chce dalej się kształ­cić w szkole dla pielęgniarek. Ale żeby się tam dostać, musi mieć ukończone dziewiętnaście lat. O ile w ogóle się tam dostanie - dodała i wzruszyła ramionami nieco zrezygnowa­na. - Nie jest łatwo, wiesz. Wiele osób się stara, ale Herborg ma bardzo dobre oceny na świadectwie, więc... - Spojrze­nie, jakim obrzuciła siostrzenicę, zdradzało nieskrywaną dumę. Zupełnie jakby Herborg była jej córką, pomyślała Mali. Najwyraźniej Sigrid łączyły z siostrzenicą bardzo sil­ne więzy. - Zastanawiałyśmy się właśnie, czym mogłaby się zająć, zanim zacznie szkołę - ciągnęła Sigrid. - Bo nie może siedzieć w domu bezczynnie. Powinna odłożyć sobie trochę pieniędzy, które przydadzą się, kiedy zacznie się dalej uczyć.

Mali nie bardzo rozumiała, po co Sigrid o tym opowia­da. Patrzyła zdezorientowana to na nią, to na jej siostrzenicę i wreszcie zapytała:

-  Ale o co ci właściwie chodzi, Sigrid?

-  No cóż, myślę, że jeśli zadowolisz się Herborg, to nie będziesz musiała dalej szukać nowej służącej do Stornes - uśmiechnęła się Sigrid. - Rozmawiałyśmy właśnie o jej pla­nach na najbliższy czas. Mówiła, że chętnie poznałaby no­wych ludzi i wyjechała na trochę z domu. Wiesz, młodzi... No i zależy jej, żeby trochę zarobić. Więc jeśli...

-  Chcesz powiedzieć, że... - Mali patrzyła to na jedną, to na drugą i aż zarumieniła się z emocji. - Zgodziłabyś się, Herborg, przyjść na służbę do Stornes na rok?

-  Owszem, bardzo chętnie - rozpromieniła się dziewczy­na. - Tyle że nie mam wielkiej wprawy. Do tej pory pomaga­łam jedynie mamie w domu, a w takim dużym dworze...

-  Nauczysz się wszystkiego - odpowiedziała Mali. - Mam już dwie służące, obie bardzo miłe. Ane, która pracuje we dworze, odkąd w nim mieszkam, pokaże ci i nauczy wszyst­kiego, co trzeba, więc... - urwała i popatrzyła na dziewczynę badawczo. - Ale czy na pewno chcesz? We dworze czeka cię dużo pracy, trzeba wcześnie wstawać. Za to wszyscy są bar­dzo mili, więc myślę, że będziesz się u nas dobrze czuła. Mam dwie córki. Dorbet i...

-  Słyszałam o nich - uśmiechnęła się Herborg i zapew­niła: - Bardzo chciałabym dostać tę posadę. Wiem, że ciocia Sigrid nie puściłaby mnie gdzieś, nie mając absolutnej pew­ności, że będzie mi tam dobrze.

-  Masz rację. Czuję się za ciebie odpowiedzialna - po­twierdziła Sigrid. - Wiem jednak, że praca w Stornes będzie dla ciebie najlepszą nauką.

-  Nie posiadam się wprost z radości - oświadczyła Mali. - Trafiła mi się wspaniała służąca, i na dodatek nie żadna obca dziewczyna, tylko wiadomo skąd. Nie... po pro­stu jak na zamówienie. A co powiedzą na to rodzice? Jeśli się nie zgodzą?

-  Nie sądzę, by się sprzeciwiali - uśmiechnęła się Si­grid. - To najlepsze rozwiązanie dla wszystkich. Dla mnie też, bo będę miała Herborg po sąsiedzku przez dłuższy czas. Nigdy bym nie przypuszczała, że tak się to ułoży. - Wstała i kierując się w stronę drzwi, oświadczyła: - Od razu zadzwo­nię do siostry, tak że nim stąd wyjdziesz, będziesz wiedziała na pewno, jak się mają sprawy, Mali. A ty, Herborg, daj tymczasem kawy - dodała. - I częstuj się, Mali.

-  Dziękuję - odpowiedziała Mali i sięgnęła po jeszcze jeden kawałek pysznego ciasta.

 

Sigrid wróciła uśmiechnięta i oznajmiła od progu:

-  Wszystko załatwione. Ojciec Herborg przywiezie jutro ubrania i to, co jej będzie potrzebne, tak więc może zacząć pracę w Stornes już od poniedziałku.

-  Doskonale - rozpromieniła się Mali i wstała. - Serdecznie cię, Herborg, zapraszam i mam tylko nadzieję, że będzie ci u nas dobrze.

-  Tego jestem pewna.

Herborg wyciągnęła na pożegnanie dłoń, którą Mali uścisnęła serdecznie. Czuła ogromną ulgę. Pomyśleć, że udało się jej pozyskać do pomocy tak miłą dziewczynę, i to zanim jeszcze zdążyła na dobre rozpuścić wici. Lepiej nie mogło się ułożyć!

-  Otrzymasz dobrą zapłatę - powiedziała Mali. - Nie mu­sisz się o to martwić, Herborg.

-  Dziękuję, ale nie potrzebuję więcej ponad to, co...

-  Przyjmij, co ci dają - przerwała jej Sigrid ze śmie­chem. - Ale też pilnuj, by na te pieniądze uczciwie zapracować. Nie życzę sobie, żebyś przyniosła wstyd rodzinie.

Herborg uśmiechnęła się, a jej szare oczy rozbłysły. Potrzasnęła głową, tak że jej gęste, miedzianorude włosy znalazły się na plecach.

Mali znów zachwyciła się w duchu urodą tej dziewczyn Nie miała przy tym żadnych wątpliwości, że okaże się równi pracowita, co ładna. Sigrid nie poleciłaby swej siostrzenicy, gdyby nie była tego absolutnie pewna. Mali uśmiechnęła się pod nosem, wyobrażając sobie miny domowników, gdy ta młoda dziewczyna pojawi się we dworze. Będą mieli przynajmniej okazję nacieszyć oczy, myślała rozbawiona. Wreszcie została załatwiona sprawa nowej służącej, i to jakiej! Poczu­ła ogromną ulgę, zupełnie jakby kamień spadł jej z serca, i w doskonałym humorze wracała do domu. Teraz już była pewna, że wszystko się jakoś ułoży.

 

W sobotę po południu do Stornes wrócił Samuel. Mali za­uważyła skręcające na dziedziniec sanie i stanęła przy oknie. Ruth pewnie czekała przy oknie, bo gdy tylko sanie się za­trzymały, pojawiła się na schodach i szybkim krokiem, z roz­wianym szalem, wyszła Samuelowi na spotkanie. Mąż przy­witał się z nią, ale niezbyt wylewnie, potem sięgnął po torby podróżne, zapłacił woźnicy i gestem uniesionej ręki pożegnał go, gdy koń ruszył. Ruth uczepiła się ramienia męża i razem doszli do schodów prowadzących do tej części domu, którą teraz zamieszkiwali. Mali westchnęła i odeszła od okna. Nie zamierzała wychodzić i witać Samuela w domu. Uznała, że młodzi małżonkowie potrzebują trochę czasu dla siebie. Wspomniała wcześniej Ruth, że jeśli zechcą, mogą przyjść na kolację, ale córka nie odpowiedziała jednoznacznie, czy przyjdą.

 

Ruth pomogła Samuelowi zdjąć płaszcz.

-  Stęskniłam się za tobą - powiedziała i uśmiechnęła się niepewnie. - Długo cię nie było.

-  Przecież wiedziałaś, że tak będzie - odpowiedział i wszedł do izby. - Ciężko pracowałem przez ten czas.

-  Ale teraz jesteś znów w domu - odparła Ruth, zerka­jąc na męża. - I chyba nie planujesz na razie żadnych wyja­zdów?

-  Nie wiem - odparł i obrzucił ją badawczym spojrze­niem. Wpatrując się w jej zaokrąglony brzuch, stwierdził: - Mocno przytyłaś podczas mojej nieobecności.

Ruth położyła rękę na brzuchu i poczerwieniała.

-  Tak, dziecko urosło.

-  No cóż, ładna to ty już nie jesteś - rzucił z ironią. - A będzie jeszcze gorzej.

Ruth poczuła się tak, jakby jej wymierzył policzek. Nie spodziewała się, że mąż tak bezpośrednio da wyraz temu, że nie podoba się mu jej figura. Przecież nosiła pod sercem ich dziecko. Czy to dla niego nic nie znaczy? Odwróciła się, by nie zauważył, jak bardzo ją zranił. Po powrocie nawet jej po­rządnie nie przytulił ani nie pocałował.

-  Nie masz się co obrażać - rzucił jej za plecami. - Wiesz, że lubię szczupłe kobiety. Nie spodziewałem się wrócić do domu i zastać coś takiego. Przez ten czas zabawiałem tyle młodych, wiotkich dziewcząt, że...

Ruth odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy.

-  Co to znaczy „zabawiałem"? - wyszeptała przerażona.

Roześmiał się, odgarnął z czoła rzadkie włosy i chwycił ją za ramiona.

-  Droga mała Ruth, a co ty sobie w ogóle myślisz? Jestem mężczyzną i spotykam na swej drodze wiele różnych kobiet, które mnie potrzebują.

-  Tak, ludzie oczekują od ciebie wsparcia duchowego...

-  O, niektórzy pragną więcej - uśmiechnął się. - Zwłasz­cza kobiety. Ja zresztą także łaknę bliskości i miłości, ukoje­nia po trudach rekolekcji. Tyle z siebie daję podczas tych wy­jazdów. Sądziłaś, że będę przez tak długi czas żył jak mnich?

Ruth osunęła się na krzesło, bo nogi ugięły się pod nią.

-  Miałeś... Miałeś inne kobiety oprócz mnie?

-  Naturalnie - odparł chłodno. - I nie rób z tego wielkie­go szumu, Ruth! Mężczyzna jest tak ukształtowany, że potrzebuje kobiet.

-  Jesteś misjonarzem, pobraliśmy się - powiedziała udrę­czona. - Przyrzekaliśmy przed Bogiem i ludźmi, że nie złamiemy przysięgi małżeńskiej...

-  A czy ja ją złamałem? Przecież wróciłem do ciebie. Nie próbuj się czasem wtrącać do mojego życia, Ruth, bo nic ci do tego! Masz być posłuszną żoną, zapomniałaś już, co uzgodniliśmy? - rzucił złowrogo i położył ciężko dłoń na jej głowie, jakby ją błogosławił. - Chętnie bym coś zjadł, o ile to nie nazbyt wygórowana prośba - dodał po chwili.

Ruth wstała sztywno i podeszła do pieca. Do oczu napły­nęły jej łzy. Nie mogła wprost uwierzyć w to, że Samuel mówi prawdę. Przecież to niemożliwe, by zbliżał się do innych kobiet! Może powiedział tak tylko po to, by ją rozdrażnić, by sprawdzić, jak to przyjmie. Na pewno, próbowała przekonać samą siebie w myślach. Ale w głębi serca zrodziło się w niej przeświadczenie, że się myli. Samuel sypiał z innymi kobieta­mi podczas tych kilku tygodni nieobecności i będzie to robił przy okazji każdego wyjazdu na rekolekcje. Bo on już taki jest, tyle że ona starała się wymazać z pamięci złe chwile. Po prostu zapomniała prawie o tym, że ją bił i poniewierał. Sądziła, że kiedy wróci do domu, wszystko się jakoś ułoży. Zdawało jej się, że niewłaściwie go zrozumiała i niesłusznie oceniła, jego, jedynego sprawiedliwego. Zaślepiona łzami, wyciągnęła patelnię i uświadomiła sobie w całej pełni, że między nimi nic się nie ułoży.

 

Mali od razu poznała, że coś się stało, kiedy Ruth z Samu­elem przyszli na kolację. Nie po nim, bo misjonarz był jak zwykle napuszony i zadufany w sobie, ale Ruth nie potrafiła tak dobrze udawać. Weszła za mężem jak cień, blada, z za­czerwienionymi od płaczu oczami.

Boże drogi, pomyślała Mali, czując ogarniającą ją roz­pacz. Miała nadzieję, że długie rozstanie wyjdzie tym dwoj­gu na dobre, tymczasem wyglądało wręcz odwrotnie. Tyl­ko raz podczas posiłku Ruth napotkała spojrzenie matki, a wtedy Mali omal nie pękło serce. Niebieskie oczy Ruth pociemniały ze zgryzoty tak, że wydawały się niemal czarne i wyrażały całkowitą bezradność, wręcz rozpacz. Mali za­stanawiała się, czy zapytać ją, co się stało, ale uświadomiła sobie, że to niemożliwe. Ruth i tak nic nie powie. Muszę po­zostawić sprawy własnemu biegowi, myślała. Dopóki Ruth sama do mnie nie przyjdzie i nie wyjawi prawdy, nie mogę nic zrobić. A może się mylę, łudziła się, kiedy małżonkowie pożegnali się po kolacji i zebrali do wyjścia. Samuel objął bowiem Ruth ramieniem i uśmiechając się do niej, zwrócił się do pozostałych:

-  Jak dobrze wrócić do domu, do żony, która wiernie czeka. Ruth jakby się skuliła pod wpływem jego słów i dotyku i nic nie mówiąc, skinęła tylko głową na dobranoc, kiedy Samuel otwierał drzwi.

-  A to ci dopiero, Samuel się cieszy z powrotu do domu - rzuciła szyderczo Dorbet. - Ruth jakoś nie wyglądała na ura­dowaną. Ciekawe, co ten diabeł namieszał podczas swej nieobecności, czym uraczył tę biedaczkę!

-  Ruth była chyba po prostu zmęczona - próbowała ba­gatelizować Mali.

-  Zmęczona? Skąd! Ona była zrozpaczona - wściekła się Dorbet. - Dlaczego nikt z was nie przyciśnie tego nędznika do ściany i nie wydobędzie z niego całej prawdy? Nie zdema­skuje tego obłudnika!

-  Ruth jest dorosła, Dorbet - odparł Havard, który sie­dział na krześle i czyta! gazetę. - Sama wybrała sobie męża.

-  Każdy może się pomylić - denerwowała się Dorbet. - Ruth popełniła błąd, tylko że jest taka bogobojna, iż za nic w świecie się do tego nie przyzna, zwłaszcza że spodziewa się dziecka. To wy musicie jej pomóc!

Mali napotkała zatroskane spojrzenie Havarda i pokręci­ła dyskretnie głową. Nie chciała roztrząsać tematu małżeń­stwa Ruth i Samuela w obecności wszystkich. Sytuacja była już wystarczająco zła. Dorbet miała wprawdzie rację, ale naj­pierw trzeba, by Mali i Havard porozmawiali o tym z Ruth.

-  Pozwólmy, by Ruth sama zadbała o swoje małżeństwo - oświadczyła Mali, starając się nadać swojemu głosowi spo­kojne brzmienie. - Ona dobrze wie, że jeśli byłoby coś...

-  Tchórze! - syknęła Dorbet, zrywając się z miejsca. - Tchórze, tchórze! Przynajmniej człowiek wie, czego się po was spodziewać, kiedy będzie potrzebował pomocy. Nie moż­na na was liczyć! - wykrzyczała, zatrzaskując za sobą drzwi.

-  No, no, to dziewczę ma temperament - stwierdziła In­geborg.

-  Ja się z nią zgadzam - oświadczył ze spokojem Oja, nie odrywając wzroku od gazety. - Wydaje mi się, że powinniście przemyśleć to, co powiedziała. Bo Ruth naprawdę potrzebuje pomocy.

Mali nie odezwała się, sięgnęła po półmisek z resztkami jedzenia i masło, po czym wyniosła to do spiżarni. Oparłszy głowę o zimną ścianę, westchnęła głęboko. Czuła na swej pier­si ogromny ciężar, przycisnęła dłoń do serca i wyszeptała:

-  Dobry Boże, pomóż nam wszystkim, a w każdym razie pomóż Ruth. Przynajmniej jej pomóż!

 

Rozbierając się do snu, Ruth odwróciła się tyłem do Samue­la. Ona, która była taka dumna z powiększającego się brzu­cha, poczuła się nagle brzydka i nieforemna. Nie chciała, by Samuel oglądał ją nagą. Gdy jednak wkładała przez głowę nocną koszulę, poczuła, jak ją obejmuje. Przerażona próbo­wała się uwolnić, ale on przytrzymał koszulę wokół jej szyi i odwrócił Ruth przodem do siebie. Uważnie otaksował wzro­kiem jej nagie ciało.

-  Puść mnie, Samuelu - zaprotestowała słabo Ruth.

-  Mam cię puścić? Czyż nie jesteś moją żoną?

-  Tak, ale ty... Przecież nie podobam ci się teraz... Jego dłoń zsunęła się na jej okrągły brzuch.

-  Nie podoba mi się to? - zapytał, a na jego twarzy prze­mknął dziwny uśmiech. - No nie, ładne to nie jest, ale jeszcze nigdy nie próbowałem posiąść kobiety z takim brzuchem. Chy­ba nie sądzisz, że będę czekał, by cię tknąć, póki nie urodzisz?

-  Myślałam, że nie chcesz ze mną sypiać teraz, kiedy tak wyglądam - wyszeptała Ruth, usiłując zakryć rękami swą na­gość.

Roześmiał się tym swoim dziwnym śmiechem, który wprawiał ją w przerażenie. Wszystko w nim budziło teraz w niej lęk.

-  Taka odmiana może być nawet zabawna, mała Ruth - oznajmił i pchnąwszy ją na łóżko, rozkazał: - Na kolana! Z ta­kim brzuchem nie da się inaczej. Poza tym wolę brać cię od tyłu.

To nie ma nic wspólnego z miłosnym aktem, to raczej gwałt i poniżenie, myślała Ruth, leżąc z głową ukrytą w ra­mionach i czując w ustach słony smak tez. A kiedy Samuel wtargnął w nią, nie zważając na to, że zadaje jej ból, i chrapli­wie bełkotał o innych kobietach, z którymi spółkował, uświa­domiła sobie z całą jaskrawością, że jej mąż jest obłąkany.

Bez skrupułów szarpał ją i obchodził się z nią tak bru­talnie, że sztywna z przerażenia myślała tylko o tym, by nie uszkodził dziecka. Bo choć zrozumiała, że życie z Samue­lem nigdy nie będzie szczęśliwe, za nic w świecie nie chcia­ła stracić swojego dziecka. Przez te tygodnie, gdy męża nie było w domu, co wieczór leżała i rozmawiała z maleństwem. Składała ręce na powiększającym się brzuchu i modliła się za nich oboje. Czasami modliła się też za Samuela, ale bardzo rzadko.

-  I co, zadowolona? - zapytał, gdy już z nią skończył.

Ruth nie odpowiedziała. Czuła się brudna i zbrukana. Podniosła się obolała, wyślizgnęła się z łóżka i podeszła do miednicy. Po wewnętrznej stronie ud spływały jej strużki i śmiertelnie się obawiała, że to krew.

-  Nie podoba mi się, że natychmiast idziesz się myć, Ruth - odezwał się lodowatym tonem Samuel. - Jakby moje nasienie nie było dla ciebie dość cenne.

Ruth zatrzymała się w pół kroku.

-  Czułam tylko... Bałam się, że...

-  Że byłem nazbyt gwałtowny? Jeśli ten twój dzieciak nie toleruje tyle, to nie ma prawa żyć! Wszystko w rękach Boga, Ruth! Wracaj do łóżka!

Ruth zawróciła i położyła się z powrotem na samym brzeżku, zraniona, przerażona i zrozpaczona. Samuel odwró­cił się do niej plecami, a po chwili po jego równym oddechu poznała, że zasnął. Długo jeszcze leżała nieporuszona, nim odważyła się w końcu wymknąć z posłania. Jakaż była jej ulga, gdy się okazało, że nie krwawi.

Wytarła się bezszelestnie i równie cicho wróciła do łóżka. Przez chwilę wpatrywała się w śpiącego mężczyznę, czując, że jej serce płonie żywym ogniem nienawiści! To zły czło­wiek, myślała, wiedząc, że nie zmieni zdania, nawet jeśliby miała trafić za to do piekła. I z kimś takim związałam swoje życie!

Ruth długo leżała, nie mogąc zmrużyć oka. Położyła dło­nie na brzuchu, łzy płynęły jej ciurkiem po policzkach, ale z ust nie wydobył się nawet jęk.

Już zasypiała, gdy nagle poczuła coś pod powierzchnią dłoni. Zupełnie jakby pisklę uderzyło leciutko skrzydełka­mi w miejscu, gdzie miała pępek. Oprzytomniała gwałtow­nie i wstrzymała oddech. Znów się to powtórzyło. Leciutkie dotknięcie, niczym pieszczota. Szczęście, które ją ogarnęło, było tak intensywne, że nie mogła złapać tchu.

- Maleństwo - wyszeptała i delikatnie pogłaskała brzuch. - Maleństwo ty moje...

Moje dziecko żyje, śpiewało jej w duszy.

 

ROZDZIAŁ 9.

 

Mali powiadomiła wszystkich we dworze o przyjeździe Heborg. Bardzo ją chwaliła, ale nie wspomniała o tym, jaka je ładna. Czeka ich miła niespodzianka, śmiała się w duchu Wprawdzie nie przywiązywała do urody dziewczyny wielki wagi, bo przecież zatrudniła ją do pracy we dworze, a ni po to, by ją wydać za mąż, ale uznała, że przyjemnie będzie wszystkim popatrzeć na taką ślicznotkę.

-  Tylko że ona jeszcze nie pracowała jako służąca. Pomagała matce, ale to nie to samo - powiedziała i zerknęła w stronę Ane i Ingeborg, które nakrywały do śniadania w niedzielny poranek. Poza nimi nie było w izbie nikogo. Będziecie musiały więc obie wprowadzić ją w obowiązki. Wydaje mi się, że zapału i chęci do pracy jej nie brakuje ale też nie możemy oczekiwać, że od razu wszystko będzie umiała.

-  Na pewno się jakoś ułoży - stwierdziła Ane. - Zresztą nam wszystkim jest na rękę, że zjawi się ktoś do pomocy. Przynajmniej będziesz mogła więcej czasu poświęcić na tkanie.

Mali popatrzyła na nią z wdzięcznością, obawiała się bowiem, że Ane nie spodoba się, iż przyjęła nową służącą. Przypomniało jej się, że nie była uradowana, gdy swego czas we dworze pojawiła się Sigrid. Teraz jednak uśmiechała się dobrodusznie, być może dlatego, że nie czuła się zagrożona. Wiedziała, że tak czy inaczej, ona będzie nadzorować pra­cę służących. Zaraz po Mali to Ane decydowała o sprawach związanych z prowadzeniem domu, co do tego nikt nie miał wątpliwości. A Mali nigdy też nie ukrywała, że darzy Ane wielkim szacunkiem i zaufaniem, traktując ją niemal jak członka rodziny. Tak samo jak Ingeborg, choć może nie do końca. Z Ingeborg nigdy się do siebie tak nie zbliżyły.

Obie kobiety pracowały już w Stornes, kiedy Mali pojawi­ła się we dworze jako młoda gospodyni w 1910 roku, znały się więc od dawna. Ane była dla Mali wielkim wsparciem w tych najcięższych latach, które tu spędziła. Nie mówiła wiele, ale Mali wiedziała, że zawsze może na nią liczyć. Były niemal ró­wieśnicami i Ane stała się w pewnym sensie jej sprzymierzeń­cem, choć Mali nigdy jej się specjalnie nie zwierzała. Szybko się zorientowała, że Ane rozumie wszystko bez słów, nigdy się jednak nie musiała obawiać, że służąca roznosi plotki o niej i innych mieszkańcach dworu. To nie było w jej stylu.

Ingeborg Mali trzymała bardziej na dystans, bo obawiała się jej wścibstwa i gadulstwa. Nigdy też nie odważyła się jej w pełni zaufać.

-  Oby tylko tej pannie nie zdawało się, że jest tu dla ozdo­by - mruknęła Ingeborg.

-  Dla ozdoby? Dlaczego?

-  Skoro jest krewną Sigrid Innstad...

-  To nie ma nic do rzeczy - zapewniła Mali. - Choć nie ukrywam, że się cieszę, iż tak się złożyło. Lubię wiedzieć, kto pracuje u mnie we dworze. Miałam wyjątkowe szczęście z wami, Ane i Ingeborg. Trafić na dwie takie pomocnice...

Te słowa udobruchały Ingeborg. Wyraz napięcia na twa­rzy zastąpił pobłażliwy uśmiech.

-  Oczywiście, że dobrze przyjmiemy tę dziewczynę - po­wiedziała i jeszcze raz przeciągnęła szmatką po ławie. - Jak­żeby inaczej? Wszystkie w końcu kiedyś byłyśmy młode i nie­doświadczone - dodała i wygładziła ręką włosy.

-  Owszem, choć trochę już lat minęło od tamtej pory - uśmiechnęła się Ane. - Niepojęte, jak ten czas przeleciał!

-  Rzeczywiście - westchnęła Mali. - Wszystkie trzy za­czynamy się powoli starzeć.

-  Zaraz tam starzeć - zaoponowała Ane. - Po prostu sta­łyśmy się dojrzałymi kobietami. O ile mnie pamięć nie myli, ty i Havard będziecie obchodzić w tym roku dwudziestą rocznicę ślubu.

-  To nie może być prawda - odezwała się Ingeborg zdu­miona. - Dwadzieścia lat! Mnie się zdaje, jakby to było całkiem niedawno, kiedy Havard pojawił się we dworze po...

-  Ale to prawda - przerwała jej z uśmiechem Mali, bo nie chciała wracać wspomnieniami do tamtego czasu po śmierci Johana. - Nie wiem, czy Havard zdaje sobie z tego sprawę, ale rzeczywiście w tym roku minie dwadzieścia lat naszego małżeństwa.

-  Dokładnie osiemnastego listopada - pokiwała głową Ane.

-  Ty masz pamięć za nas wszystkich, Ane - roześmiała się Mali.

-  Pewnie będzie jakaś uroczystość?

-  Aż tak daleko jeszcze nie planowałam, ale...

-  Dwudziestolecie, oczywiście, że należy uczcić tak rocznicę - wtrąciła podekscytowana Ingeborg.

-  Najpierw przypomnę o tym Havardowi - odparł Mali. - A potem zastanowimy się, co zrobić.

 

Wczesnym przedpołudniem w poniedziałek trzeciego lutego na podwórze zajechały sanie z Innstad. Mali otuliła się dużym szalem i wyszła na powitanie gości. Herborg przywiózł Bengt. Zostawił konia i z dwoma dużymi torbami skierował się w stro­nę schodów. Za nim szła Herborg, dźwigając kolejne dwie torby. Zdaje się, że postawiła sobie za cel, by tu zostać, uśmiechnęła się Mali do siebie, bo bagażu starczy jej na cały rok.

Herborg miała na sobie długi czarny płaszcz z kaptu­rem obszytym futerkiem. Szare futerko stanowiło ramę dla młodej ślicznej twarzyczki i nadawało włosom jakby głębszy odcień rudości, niż Mali zapamiętała. Oczu jednak nie zapo­mniała - dużych, przejrzystych, grafitowych.

- Witaj w Stornes, Herborg! - odezwała się Mali i wyciąg­nęła do dziewczyny obie ręce.

-  Dziękuję - uśmiechnęła się Herborg i dygnęła. - Nie mogę wprost uwierzyć, że naprawdę będę pracować w takim dużym dworze.

-  E, nie jest wiele większy od Innstad - uśmiechnęła się Mali. - I jak ci już wspomniałam przed niedzielą, będziesz tu miała pełne ręce roboty. Ane i Ingeborg pomogą ci na po­czątku, więc myślę, że wszystko się dobrze ułoży. Mam też nadzieję, że będziesz się tu dobrze czuła w naszym towarzy­stwie, bo to najważniejsze - dodała.

Bengt wszedł tylko do korytarza i wstawił torby, a potem zaraz się pożegnał, bo czekało go w domu wiele pracy.

-  Życzę ci powodzenia, Herborg - powiedział i uścisnął jej dłoń. - Do Innstad stąd niedaleko, pamiętaj. Daj znać, jeśli ci tu będą dokuczać! U nas zawsze jesteś mile widzia­na - roześmiał się i mrugnął do niej.

-  Dziękuję - odparła Herborg. - Pewnie nieraz skorzy­stam z zaproszenia i odwiedzę was, kiedy będę miała wolne, oczywiście. Czuję się bezpieczniej, wiedząc, że razem z Si­grid jesteście tak blisko, choć jestem pewna, że nikt mi tu nie będzie dokuczał. Bardzo się cieszę, że tu jestem, i myślę, że w Stornes będzie mi dobrze.

-  Zostawmy póki co twoje rzeczy w korytarzu i wejdźmy najpierw do izby, żebyś się przywitała z Ingeborg i Ane - za­proponowała Mali. - Dorbet także jest w środku.

-  Ta, która zaręczyła się z dziedzicem z Granvold?

-  Tak, ta sama - skwitowała krótko Mali.

-  Słyszałam, że jest bardzo ładna - powiedziała Her­borg. - Sigrid mówiła, że ładniejszej dziewczyny nie ma w ca­łym okręgu. Mówiła też, że Dorbet urodziła się w czepku, bo jest też bystra i...

Mali zerknęła ukradkiem na Herborg, zastanawiając się, co jeszcze wie od ciotki. Zaraz jednak się uspokoiła, bo na tyle znała Sigrid, że była pewna, iż nie przedstawiłaby swojej siostrzenicy żadnego z mieszkańców Stornes w złym świetle.

Mali otworzyła drzwi i przepuściła dziewczynę.

Kiedy mężczyźni przyszli na obiad, Herborg zdążyła już się urządzić w jednej z niewielkich sypialni na poddaszu, przebrała się w codzienną sukienkę w niebieską kratkę i nałożyła fartuch. Pomagała Ane i Ingeborg wykładać jedzenie do mi i na półmiski i podawała do stołu. Pod wpływem ciepła z pieca jej twarzyczka nabrała rumieńców, a luźne kosmyki przy policzkach skręciły się w loczki.

-  O, kogo ja widzę! To ty zapewne jesteś Herborg, siostrzenica Sigrid z Innstad, i będziesz u nas pracować - zawołał Havard od progu.

-  Tak, to ja - odparła Herborg i dygnęła, podając na po witanie szczupłą dłoń.

-  A ja jestem Havard, mąż Mali - przedstawił się i z ciepłym uśmiechem uścisnął dłoń dziewczyny. - A oto wszyscy mężczyźni związani z dworem. Masz tu ich wszystkich jak na tacy - zaśmiał się dobrodusznie i odwrócił się do stojących z nim mężczyzn. - To Oja, młody dziedzic Stornes.

Herborg podała rękę i pod wpływem spojrzenia Oi jeszcze bardziej się zarumieniła. Spuściła wzrok, a długie, ciemne rzęsy rzuciły cień na pąsowe policzki.

Oja nie mógł wprost oderwać oczu od dziewczyny. Sły­szał, że Mali zatrudniła nową służącą, ale w ogóle nie po­święcił temu uwagi. Na jej widok jednak poczuł dziwne ssanie w żołądku. Prawie go zatkało. Patrząc na zarumienioną twarz dziewczyny i duże szare oczy, poczuł gwałtowną ochotę, by dotknąć jedwabistej szyi i odgarnąć błyszczące miedziane kosmyki. Puścił jej dłoń speszony i poczerwieniał gwałtownie.

-  Witamy we dworze - mruknął tylko i w drodze do stołu sięgnął drżącymi rękami po gazetę.

Pozostali także się przywitali, po czym Mali poprosiła wszystkich, by siedli do stołu.

-  Możesz siedzieć obok Knuta, Herborg - wskazała jej miejsce Mali.

-  Dobrze, tylko najpierw pomogę podać do stołu - odpo­wiedziała Herborg.

-  To twój pierwszy dzień - zaprotestowała Mali. - Dziś jeszcze nie musisz tego robić.

-  Nie, od dziś zaczęłam tu pracę, więc chcę być pomoc­na - odparła i poszła za Ane w stronę pieca.

Kiedy z parującą misą pełną ziemniaków pochyliła się nad stołem, otarła się lekko piersią o ramię Oi. Ten drgnął, ale nie podniósł wzroku. Zastanawiał się, co się z nim dzie­je. Przecież we dworze pracowały nieraz młode dziewczy­ny i nigdy się tak dziwnie nie czuł. Co prawda swego czasu przeżył wiele uciech z Mari, która wraz z matką służyła w Stornes. To Mari nauczyła go w większości tego, jak ob­chodzić się z kobietami, ona też w pełni rozbudziła w nim zmysły. Jakiż on był chętny i szalony, zarumienił się na samo wspomnienie. Ale to było jednak coś innego, bo wte­dy w grę nie wchodziły z jego strony uczucia, lecz tylko zmysły.

A teraz spotykał się z Ruth Liną. Kiedy zaczął z nią cho­dzić, nie spodziewał się, że będzie to coś poważnego, ale z czasem nauczył się ją cenić. Była słodka, miła, ale trochę dziecinna. Ta jej niedojrzałość czasem go bardzo irytowała. Lubił dyskutować i spierać się na argumenty, tymczasem ona podziwiała go bezgranicznie. Wprawdzie mile go to łechtało, bo przez całe lata czuł się niedowartościowany, żyjąc w cie­niu brata. I choć to się zmieniło, nadal łaknął podziwu i uwa­gi. W pewnym sensie przyzwyczaił się więc do Ruth Liny. Dobrze było mieć kogoś, kto zawsze witał go z otwartymi ramionami. Bo dziewczyna, choć jeszcze bardzo młoda, była gorąca i chętna w łóżku. Oja przywykł do myśli, że to właśnie ją pojmie za żonę i wprowadzi do Stornes jako młodą gospo­dynię. Takie życie wydawało mu się bezpieczne i nieskompli­kowane. Ale teraz...

Herborg ponownie otarła się piersią o jego ramię. Poczuł jej zapach i ogarnął go znów ten sam niepokój. Ścisnęło go w żołądku, niewiele więc zdołał przełknąć w czasie posiłku.

- Nie chcesz więcej? - usłyszał jej niski, melodyjny głos, gdy podstawiła mu półmisek z rybą.

- Dziękuję, już się najadłem - odparł Oja chrapliwym głosem i popatrzył na dziewczynę.

Ich spojrzenia spotkały się. Przez moment Oi zdawało się, że utonął w jej lśniących, grafitowych oczach. Hucza­ło mu w głowie. Herborg zaś stała tuż przy nim, jakby i ją przyciągała jakaś dziwna siła. Nagle oblała się rumieńcem i szybko spuściła wzrok, kiwnęła tylko głową i przeszła dalej z półmiskiem. Oja powiódł za nią spojrzeniem. Na Boga, co się ze mną dzieje, zastanawiał się zaskoczony.

 

-  Co to, nie położysz się na chwilę? - zapytała Mali, kiedy Havard wstał od stołu i skierował się w stronę drzwi. - Coś się stało?

-  Niee... Nic takiego. Mam coś do załatwienia w Kvannes.

-  Teraz? - Mali popatrzyła na niego zaskoczona. - A co to za sprawa?

-  Dowiesz się, jak wrócę - uśmiechnął się tajemniczo i zamknął za sobą drzwi.

-  Wiesz, o co chodzi, Oja? - zapytała Mali syna.

-  Nie, mnie też nic nie powiedział - mruknął Oja. - Może lepiej zapytać Dorbet, ona z reguły wie wszystko, co się dzie­je w tym domu - dodał.

-  Niestety, tego akurat nie wiem - zaperzyła się Dorbet. - Trudno, będziemy musieli poczekać.

Bez proszenia pomogła posprzątać ze stołu i teraz razem z Herborg zmywały naczynia. Dorbet najwyraźniej polubiła Herborg. Brakowało jej dziewczęcych rozmów, pomyślała Mali, spoglądając na dwie głowy, jasną i miedzianorudą, pochylone nad balią z naczyniami i słysząc dolatujący stamtąd śmiech. Z Ruth po powrocie Samuela nie spotykała się teraz często, zresztą nikt się nie spotykał. Od sobotniego wieczoru Mali pra­wie nie widywała Ruth i właściwie nawet czuła pewną ulgę, bo widok poszarzałej twarzy córki i jej zrozpaczonych oczu napeł­niał ją bólem. Samuel nie potrzebował wiele czasu, by znów ją stłamsić, myślała z gniewem. Można się było tego spodziewać.

Nim zdążyła porzucić tę myśl, drzwi się otworzyły i do izby wszedł misjonarz.

-  Coś się stało? - zapytała pośpiesznie Mali. - Gdzie jest Ruth?

-  Moja żona zmywa naczynia - odpowiedział. - A ja chciałem jedynie zapytać o coś Havarda.

-  Havard pojechał przed chwilą do Kvannes - odparła Mali niechętnie. - Zanim wróci, minie trochę czasu.

Herborg wyżęła ścierkę, podeszła do stołu i zaczęła zeń ścierać.

-  O, nowa służąca - skomentował Samuel, uważnie tak­sując szczupłe ciało młodej dziewczyny pochylającej się nad stołem. - Ruth wspominała, że zamierzacie zatrudnić kogoś do pomocy.

Herborg odwróciła się i odgarnąwszy do tyłu włosy, pode­szła do niego.

-  Herborg - przedstawiła się, podając mu rękę. - Mam zapewne przyjemność z misjonarzem, prawda?

-  Owszem - uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od jej twarzy.

Trochę zbyt długo przytrzymuje jej dłoń, pomyślała sobie Mali, czując, jak wzbiera w niej gniew. Kiedy Herborg cof­nęła rękę i wróciła do pracy, Samuel odprowadził ją spojrze­niem, a wtedy Mali zmroził lodowaty chłód. W jego oczach dostrzegła bowiem nieskrywaną żądzę, której nawet nie sta­rał się ukryć. Co to za człowiek? W izbie czeka na niego cię­żarna żona, którą zostawił na cztery tygodnie, a on pozwala sobie na coś takiego!

-  Coś jeszcze? - zapytała Mali chłodno i popatrzyła na Samuela.

-  Nie, nie - ukłonił się. - Nie będę zakłócał pory poobied­niego odpoczynku. Przyjdę później.

-  Przyjdźcie razem z Ruth - odparta Mali, tłumiąc gniew, a jej brązowe oczy miotały błyskawice. - Przecież nie będzie zmywać całe popołudnie.

Na moment uchwyciła wzrok Samuela i poznała, że się domyślił, o co jej chodzi. Specjalnie się jednak tym nie prze­jął. Uśmiechnął się tylko nieco pogardliwie, z wyższością, jak­by był pewien, że jego pozycja w Stornes nie jest zagrożona. I rzeczywiście, pomyślała Mali z rozpaczą. Póki Ruth sama nie zechce go wyrzucić, oni nic nie mogą zrobić. Samuel zerk­nął raz jeszcze na Herborg, skinął głową i wyszedł z izby.

 

Całe popołudnie Mali spędziła w pracowni, nasłuchując, czy z dziedzińca nie dolatują odgłosy, które by wskazywały, że wrócił Havard, ale on pojawił się w izbie dopiero, gdy uprząt­nięto ze stołu po podwieczorku.

-  Idź i wyprzęgnij konia, Knut - zwróciła się chwilę wcześniej Mali do parobka, kiedy zobaczyła wjeżdżające na dziedziniec sanie. - Havard powinien wejść czym prędzej do domu i się ogrzać.

Havard miał na włosach szron i zaczerwienione od mro­zu policzki, pod ręką zaś trzymał duże pudło, które postawił ostrożnie na stole.

-  Co ty przywiozłeś? - zapytała Mali, a pozostali wyciąg­nęli szyje zaciekawieni.

-  Niespodzianka - uśmiechnął się szeroko. - Przypro­wadźcie tu Ruth i Samuela - dodał.

-  Czuję się jak w Wigilię przed rozpakowaniem prezen­tów - roześmiała się Dorbet. - Co to jest, tato? Powiedz!

Ale Havard odmówił otwarcia pudła, póki się wszyscy nie zgromadzą w izbie.

-  Możecie zgadywać - śmiał się. - Ale wątpię, czy wam się uda.

I miał rację. Bo kiedy w końcu pokazał zawartość pudła, wszyscy oniemieli i jęknęli z zachwytu.

-  Radio! - zawołał Oja i w jednej chwili był przy ojczymie. Pochylił się nad pudłem i pogłaskał dłonią odbiornik. - No nie, Havard! Kupiłeś radio!

-  Tak, zamówiłem je przed Gwiazdką, ale teraz jest na nie taki popyt, że musiałem trochę poczekać, nim udało mi się je zdobyć. Ten model radioodbiorników przed kilku laty pokazano na wystawie w Niemczech i od tamtej pory nastą­piła prawdziwa eksplozja ich popularności. Także w naszym kraju sprzedaje się ich coraz więcej. Ale jeszcze nie wszyscy mają, a my i owszem! - oznajmił rozpromieniony i dopiero teraz ściągnął z siebie wierzchnie okrycie. Nie rozebrał się w korytarzu, bo chciał jak najszybciej pokazać niespodzian­kę. - Wczoraj zadzwonił właściciel sklepu z Kvannes i po­wiadomił mnie o dostawie - ciągnął z zapałem. - Od teraz będziemy mieć więc w izbie nie tylko gazety!

Mali stała oniemiała i przyglądała się, jak mężczyźni uważnie studiują odbiornik i sprawdzają wszystkie gałki. Havard nie wspomniał jej ani słowa, że nosi się z zamiarem kupna radia. Nie sprzeciwiłaby się, bo od dawna już rozma­wiali o tym, że przyjemnie byłoby mieć je w domu. Mieszka­my na uboczu, przekonywał ją Havard, a dzięki radiu mog­libyśmy słuchać w izbie wiadomości, muzyki i czego tylko dusza zapragnie. Mali nie poświęcała temu zbyt wielkiej uwagi, mimo że słyszała rozmowy i czytała nawet coś na ten temat w gazecie, tymczasem teraz stoi taki odbiornik u nich w domu na stole.

Havard podniósł głowę i napotkał jej spojrzenie. Zaru­mieniony z radości, wyglądał jak młody chłopak. Uśmiech­nęła się i uścisnęła mu rękę.

-  Ty to potrafisz robić niespodzianki, Havardzie! Ale czy to działa?

-  Działa! - odparł i zaczął kręcić gałkami. Coś zaszu­miało, zacharczało i nagle rozległ się męski głos. Wszyscy aż podskoczyli, bo mieli wrażenie, że ktoś stanął obok nich i przemówił, a potem z głośnika popłynęła muzyka.

-  Co to, na Boga... - Ingeborg złożyła dłonie i zrobiła wielkie ze zdziwienia oczy.

-  To szatański wynalazek!

Oczy wszystkich zwróciły się ku Samuelowi, który stał sztywno i z odrazą patrzył na radioodbiornik. Ruth stała obok niego bez słowa, zerkając nerwowo to na ojca, to na męża.

-  Nie słyszałem, by mówiono, że on jest konstruktorem - odparł ze spokojem Havard. - Zresztą cóż szatan może mieć wspólnego z radiem?

- A wiesz, jakie treści przekazuje to radio? Teraz wprost do waszej izby trafiać będą brudne sprawy tego świata.

- Daj spokój - prychnęła Dorbet. - Przecież dostajemy gazety, w których też pisuje się to i owo. A ostatecznie nie mu­sisz tu przychodzić. Możesz siedzieć we własnej izbie, dzięki czemu nie narazisz się na to, że usłyszysz coś, czego sobie nie życzysz! - rzuciła gniewnie i dodała z entuzjazmem: - Tato, radio jest wspaniałe!

-  I to teraz, tuż przed olimpiadą - odezwał się Oja. - Bę­dziemy znać wyniki i słuchać relacji na żywo.

-  A czy ktoś tu, we dworze, zamierza jeszcze pracować? - odezwała się Mali. - Mam nadzieję, że nie będziecie spędzać całych dni z uchem przy radiu.

-  Oczywiście, że będziemy pracować - zapewnił wesoło Havard i wziął ją w ramiona. - Ale przyznaj sama, że takie radio to coś wspaniałego. Pomyślałem sobie, że może kiedyś usłyszymy Siverta. Wiem, że nagrywał także dla radia.

Mali oblała się gorącem. Gdyby tak się stało! Pomyśleć, że siedziałaby w izbie w Stornes i słuchała, jak Sivert gra na skrzypcach. Chwyciła mocniej Havarda i zapytała, wstrzy­mując oddech:

-  A skąd wiadomo, jaki program będzie nadawany?

-  Wszystko znajdziesz w gazecie - odparł Havard. - Po­szukaj gazety, Oja! Sprawdzimy, co będzie dziś wieczorem. Nie byłem sam w Kvannes, o nie. Zarówno Bengt, jak i mło­dy Ola Granvold pojechali ze mną, tak więc i w sąsiednich dworach mają teraz radio.

Rozgorzała dyskusja, gdzie umieszczą to cudo, ale w koń­cu Mali zrobiła miejsce na stoliku koło kanapy.

-  O, tu dobrze wygląda - stwierdził Havard wciąż pod­ekscytowany nowym zakupem i nie mógł wprost oderwać wzroku od radia. - Ale chcę, by wszyscy zdali sobie sprawę z tego, że to nie jest zabawka - dodał. - Działa na tranzystory, których wymiana dużo kosztuje. Poza tym są tu też lampy. Widzicie, że w środku coś się świeci, i to też może się zepsuć. Tak więc nikomu nie wolno...

-  To znaczy, że tylko ty będziesz mógł je włączać? - za­pytała Dorbet, która z nosem utkwionym w gazecie szuka­ła programu radiowego. - O, tutaj jest! Kilka razy dziennie można wysłuchać wiadomości, jest także audycja zatytuło­wana Ognik. Piszą, że to program rozrywkowy. Tego chcę po­słuchać!

-  A sport? - Oja też pochylił się nad gazetą. - Dziś nic nie ma, ale jest napisane, że będą bezpośrednie relacje z olim­piady. Pomyślcie tylko! - podniósł rozpromieniony wzrok i powtórzył niemal z nabożeństwem w głosie: - Bezpośrednie relacje z olimpiady! Na pewno będę ich słuchać.

-  Oczywiście! - poparł go Havard. - Zwłaszcza gdy będą startować Norwegowie.

-  Ohyda i zepsucie - odezwał się ponuro Samuel. - Chodź, Ruth, pójdźmy się lepiej pomodlić.

Ruth rzuciła przeciągłe spojrzenie na podekscytowaną gromadę zebraną wokół radia, a w jej oczach zatliła się tęsk­nota. Wstała jednak natychmiast posłusznie i poszła za Sa­muelem.

-  Nie mogę wprost znieść tego typa - jęknęła Dorbet. - To niemal cud, że nie zakazał nam ubrać choinki.

Mali sięgnęła po gazetę odłożoną przez Dorbet. Prześlizg­nęła się wzrokiem po stronie, u dołu której znajdował się program radiowy, ale nie zauważyła żadnej audycji muzycz­nej. Nie było też ani słowa o Sivercie. Skierowała się więc ku kuchennej lawie, by podać jedzenie dla Havarda, bo przecież od obiadu nie miał nic w ustach.

Może zadzwonię do Thordhild i Siverta, pomyślała. Dowiem się, co u nich. Dawno się już przecież nie słysze­liśmy. Dobrze by było usłyszeć głos Siverta i może poroz­mawiać też chwilę z Johannesem. Przy tej sposobności opowiedziałaby im o radiu i zapytała, kiedy będzie okazja usłyszeć nagrania Siverta.

- Chodź, Havardzie, musisz się posilić - powiedziała. Jeść trzeba nawet wtedy, gdy ma się radio!

Zadzwonię, postanowiła w myślach i poczuła palącą tęsknotę w sercu. Może nawet jutro.

 

ROZDZIAŁ 10.

 

Mali mało spała tej nocy. Zwykle udawało jej się odsuwać myśli o Sivercie, Tordhild i Johannesie, ale tęskniła za nimi bezustannie. I chociaż na nowo nawiązała przyjazne stosunki z najstarszym synem, żałowała, że nie spędzają ze sobą więcej czasu. Wciąż powracała świadomość, że powinna wynagro­dzić synowi krzywdę, jaką mu mimowolnie uczyniła, a przy­najmniej spróbować mu wszystko wyjaśnić. Coś jej jednak mówiło, że Sivert nie zechce dopuścić jej do siebie bliżej. Ni­gdy nie otworzy już przed nią swego serca. To cena, jaką musi zapłacić za wszystkie swoje kłamstwa i wymówki.

No i był jeszcze Johannes. Mali tęskniła za tym małym chłopcem bardziej, niż się do tego przyznawała. Bywało, że godzinami siedziała przy krosnach i patrzyła tępo przed sie­bie, wspominając chwile, jakie z nim spędziła. Niemal fizycz­nie czuła jego miękki policzek przy swoim, jego rączki na szyi, widziała promienny uśmiech, który przypominał jej tak bardzo uśmiech jego taty i dziadka.

Niepokój zagościł w niej na dobre, kiedy się dowiedzia­ła, że być może w radiu usłyszy grającego Siverta. Nie po­trafiła przestać o nim myśleć. Następnego przedpołudnia zadzwoniła więc do Oslo pod pretekstem, że kupili radio, choć przecież żaden pretekst nie powinien być potrzebny, by bliscy do siebie telefonowali. Mali jednak wciąż się lęka­ła, by się nie narzucać Sivertowi, czuła bowiem, że nie ma do tego prawa.

Telefon odebrała Tordhild.

- Halo, tu Mali.

-  O, jak miło! Szczęśliwego nowego roku. Chyba nic się nie stało?

-  Nie, nie - zapewniła Mali, skubiąc nerwowo kabel tele­foniczny. - Chciałam tylko usłyszeć, co u was, i złożyć przy okazji życzenia noworoczne - dodała.

-  U nas wszystko dobrze - odparła Tordhild. - Akurat teraz jestem w domu tylko z Johannesem. Sivert pojechał na ten tydzień do Szwecji.

Mali poczuła zawód, że nie usłyszy głosu syna, i z żalu aż ścisnęło ją w żołądku.

-  Wiesz, tak się złożyło, że sprawiliśmy sobie właśnie ra­dioodbiornik - wyjaśniła, tłumiąc rozczarowanie. - Podobno Sivert nagrywał coś dla radia, zastanawiamy się więc, czy będziemy go mogli posłuchać. Wiesz coś o tym?

-  To prawda, Sivert nagrał wiele utworów dla radia, ale kiedy zostaną nadane, tego nie wiem - urwała na chwilę, jakby się zastanawiała. - Ale wiesz, zawsze jest to podawa­ne w programie. Wystarczy sprawdzać na bieżąco w gazecie. Zresztą porozmawiam o tym z Sivertem, gdy wróci. Zadzwo­nimy, kiedy będziemy wiedzieli o jakimś koncercie.

-  Byłoby miło z waszej strony - rzekła Mali. - Wiesz, chętnie byśmy posłuchali...

-  Rozumiem, Mali.

-  A co u Johannesa?

-  Bez przerwy opowiada o Stornes i o wszystkich, któ­rych tam spotkał. Pobyt u was zrobił na nim ogromne wraże­nie. Możesz z nim chwilę porozmawiać, jeśli masz ochotę.

-  Owszem, jeśli to możliwe...

Serce waliło jej mocno, kiedy czekała ze słuchawką przy uchu. Doleciał ją cichy głos Tordhild tłumaczącej coś synko­wi, potem usłyszała szuranie krzesła i wreszcie przyśpieszo­ny oddech chłopca.

-  Halo, babciu! Jak się czuje moja kotka?

-  Urosła od twojego wyjazdu - odpowiedziała Mali wzru­szona.

Cudownie było usłyszeć głos wnuka. Niezwykle uczucie, choć zarazem nieco bolesne. Wydawało się bowiem, że jest tak blisko, jakby na wyciągnięcie ręki, a tymczasem dzieliły ich setki kilometrów.

-  Pilnujesz jej dobrze, babciu?

-  Oczywiście, Johannes. Ale kotka nie może się już do­czekać, kiedy znów przyjedziesz. Tak samo jak my wszyscy tu, w Stornes - dodała.

-  Możemy przyjechać jutro!

Mali usłyszała, że Tordhild protestuje. Na moment glos i oddech chłopca ucichł. Mali domyśliła się, że odsunął słu­chawkę i słucha, co mówi do niego mama. Nagle znów go usłyszała:

-  Mama mówi, że nie przyjedziemy wcześniej jak na chrzciny maleństwa cioci Ruth. To długo jeszcze, babciu?

-  No, chrzciny będą dopiero pod koniec lata, Johannes. Ale czas szybciej płynie, kiedy się na coś cieszymy, wiesz.

-  Będę mógł się wtedy przejechać na koniu?

-  Oczywiście - odpowiedziała Mali. - I wykąpiesz się też we fiordzie.

-  To przyjadę - stwierdził. - Opiekuj się za mnie Elizą. Chyba przychodzi, jak ją wołasz po imieniu?

-  Tak - skłamała Mali. - No i łasi się, żeby dostać mleka i by ją pogłaskać.

-  Może jak przyjadę, dostanę też cielątko? Bardzo bym chciał - rozmarzył się.

-  Zobaczymy - uśmiechnęła się Mali.

-  Do widzenia - pożegnał się nagle, jakby coś innego przykuło jego uwagę.

Mali stała trochę niepewna ze słuchawką przyciśniętą do ucha i wtedy znów usłyszała głos Tordhild.

-  W jednej chwili ma tysiąc różnych pomysłów - wyjaś­niła ze śmiechem synowa. - Teraz mu się przypomniało, że rysował, gdy zadzwoniłaś. Planowaliśmy z Sivertem, że przyjedziemy na chrzciny dziecka Ruth. Pewnie będzie to pod koniec lipca, prawda?

-  Tak sądzę.

- A czy z nią wszystko dobrze?

Mali ociągała się przez chwilę z odpowiedzią.

-  Chyba tak, ciąża jest już mocno widoczna.

-  A jak jej się układa z misjonarzem?

-  Hmm, mogłoby być lepiej - westchnęła Mali ci­cho. - Obawiam się, że Sivert miał rację, mówiąc, że oddała się w ręce szatana.

-  Aż tak źle?

-  Nie wiem dokładnie, Tordhild. Ruth niewiele mówi, nieczęsto ją widujemy. Ale... bardzo się o nią martwimy.

-  Miło było cię usłyszeć, Mali - rzekła na zakończenie Tordhild. - Zadzwonimy, kiedy będziemy coś wiedzieć.

-  Pozdrów Siverta - poprosiła Mali.

-  Oczywiście.

Rozłączyły się. Mali powoli obracała słuchawkę, nim ją odwiesiła, po czym oparła głowę o zimną ścianę, przymknęła oczy i ciężko westchnęła:

-  Lipiec... Do lipca tak strasznie daleko.

 

W lutym nastały ciężkie mrozy.

Nad czarnym fiordem unosiły się mroźne opary. Kiedy przemykali się pośpiesznie przez podwórze, śnieg chrzęś­cił im pod nogami, a wylatująca z ust para tworzyła wokół twarzy szary obłok. Praca w lesie przy wyrębie nie należa­ła do przyjemności, więc mężczyźni wracali po długim dniu do domu przemarznięci, milczący i zmęczeni. Wieczory były jak z baśni, na czarnym niebie błyszczały gwiazdy i snuła się polarna zorza, jak to zazwyczaj zimą podczas największych mrozów.

-  O Boże, jaki ziąb panuje w oborze! Jeszcze się pochoru­jemy! - szczękała zębami Ingeborg, wracając rano z dojenia. - Nawet ściany w środku pokrył szron - dodała ponuro. - I te ciemności też mi dokuczają. Wydaje mi się, że całymi dniami poruszam się wciąż w półmroku. Lampy parafinowe w oborze ledwie ćmią, krów trzeba szukać prawie po omacku.

Mali zerknęła pośpiesznie na Herborg, która przeważnie pomagała Ingeborg przy obrządku i dojeniu. Oby tylko Inge­borg nie wykrakała tej choroby! Nie byłoby jej miło zawiado­mić w Innstad, że Herborg zachorowała.

-  Też tak marzniesz? - zapytała Mali i popatrzyła zatro­skana na dziewczynę.

-  Jest zimno, to prawda - odpowiedziała Herborg. - Ale przy dojeniu przynajmniej nie marzną mi ręce. Od krów pły­nie tyle ciepła! Dlatego zwykle siadam bardzo blisko, bo wa­sze krowy są bardzo miłe. Znalazłam wśród nich wielu przy­jaciół.

Uśmiechnęła się do Mali, odsłaniając mocne białe zęby, i poszła się umyć.

Ta dziewczyna nie zwykła narzekać, pomyślała Mali. Była wesoła, przyjazna i bardzo zręczna w pracy. We dworze wszy­scy ją bardzo polubili, nawet Havard stwierdził, że mieli dużo szczęścia, bo na lepszą służącą nie mogli trafić.

Mali nie wspomniała nic mężowi, że i Oja darzy Herborg szczególną sympatią, sama jednak uważnie obserwowała syna. Zauważyła, że młodzi posyłają sobie znaczące spojrze­nia, a Herborg oblewa się rumieńcem, ilekroć Oja na nią pa­trzy. Jeśli Oja ją polubił, to ona lubiła go nie mniej, myślała Mali.

Herborg i Dorbet bardzo się ze sobą zaprzyjaźniły. Czę­sto szeptały coś do siebie i wybuchały śmiechem, a ponieważ Herborg wciąż miała coś do roboty, Dorbet pomagała więcej niż zwykle. Nie dlatego bynajmniej, że nagle zrobiła się taka pracowita, śmiała się w duchu Mali, ale dlatego, że po prostu chciała dotrzymać Herborg towarzystwa.

Ruth prawie nie widywali. Przebywała przeważnie w tej części domu, którą zajmowała z Samuelem. Czy dlatego, że wolała spędzać czas z mężem, czy on zabronił jej wychodzić do innych, tego Mali nie wiedziała. Wolała też o to nie py­tać.

- Właściwie to w izbie jest niemal tak samo zimno jak w stajni - mruknęła Ingeborg skwaszona i przetarła piekące oczy. - Znów jak co roku brakuje suchego drewna do palenia w piecu. Pod koniec zimy przychodzi palić drewnem, z któ­rego więcej jest dymu niż ciepła.

Zakasłała demonstracyjnie i popatrzyła niechętnie na gę­stą, szarą smugę wydobywającą się z pieca.

-  Nalej sobie, Ingeborg, jeszcze jedną filiżankę kawy - odezwała się Mali, by udobruchać służącą. - W szafce na gó­rze jest też cukier w kostkach. Jak się trochę rozgrzejesz, to poprawi ci się nastrój. I sięgnij przy okazji po filiżankę dla Herborg.

-  Zamierzałam przynieść więcej drewna...

-  Nie musisz, Knut albo Oja później przyniosą - odpo­wiedziała Mali. - Zresztą na razie nie ma już gdzie kłaść.

Rzeczywiście, drewno leżało i suszyło się zarówno pod piecem, jak i w duchówce. Nie nadążało jednak wyschnąć, gdy już trzeba je było brać na podpałkę. Ingeborg miała ra­cję, z takiego drewna więcej jest dymu niż ciepła. Ale zimą, zwłaszcza gdy przez długi okres utrzymuje się ostry mróz, taka sytuacja nie należy do rzadkości.

-  Mężczyźni powinni zadbać o to, by nie brakowało suche­go drewna - powiedziała Ingeborg, dolewając sobie kawy.

-  Tyle że to raczej niemożliwe, wiesz przecież. Zawsze na wiosnę drewutnia jest wypełniona po brzegi, ale latem trochę opału się zużywa, a w polu jest tyle pracy, że nie ma kiedy rąbać drewna. Dopiero na jesieni, gdy już inwentarz wraca do obory po letnim wypasie, znów można się tym zająć. Ale to drewno nie zdąży już porządnie obeschnąć, zwłaszcza że głównie ścina się wówczas brzozy i olchy - dodała i otworzyła drzwiczki pieca, by dorzucić drew. - Ale jakoś do tej pory udawało nam się przetrwać zimy...

Trzasnęły drzwi i do izby wszedł Oja.

-  Co się stało? Myślałam, że już od dawna jesteś w le­sie! - Mali popatrzyła zaskoczona na syna.

-  Zaraz jadę - odpowiedział i odgarnął grzywkę czerwo­ną, zmarzniętą dłonią. - Gdy zakładałem uprząż kobyle, ze­rwał się jeden pasek, więc...

Popatrzył tęsknie na Ingeborg i Herborg, które popijały parującą kawę.

-  Może też byś się napił gorącej kawy? - zapytała Mali, przyglądając się uważnie synowi. Havard często powtarzał, że Oja potrafi dobrze pracować i jest silny jak wól. Któregoś wieczoru, gdy znów go chwalił, powiedział też:

-  To wyjątkowy młodzieniec. Bardzo się zmienił, nic nie zostało z tego zbuntowanego i wiecznie naburmuszonego chłopca, to pewne.

Mali nic mu wówczas nie odpowiedziała, ale zgadzała się z Havardem, że Oja z wiekiem zmienił się w sympatycznego młodego mężczyznę. Czasami nadal się wycofywał, siedział gdzieś z boku, ale nie wynikało to z nieuprzejmości, lecz po prostu z charakteru. Wyrósł i wyprzystojniał, i choć wciąż był nieco kanciasty, to nie brakowało mu wdzięku, a uśmiech miał po prostu śliczny. Przestał się wiecznie obrażać i nie pa­trzył na wszystkich spode łba. Havard ma rację, pomyślała Mali, zerkając na syna. Oja stał się wyjątkowym mężczyzną.

-  Nie odmówię - odpowiedział, spojrzawszy na matkę.

Herborg wstała, sięgnęła po filiżankę z szafy i nalała mu kawy. Podała mu też cukierniczkę. Oja wziął filiżankę, ale długo grzebał w cukierniczce.

-  Mam ci pomóc? - zapytała Herborg, która stała tuż obok, i obrzuciła go tym wyjątkowym spojrzeniem przezna­czonym tylko dla niego. - Palce ci zgrabiały od mrozu...

Pokiwał głową, ale zapatrzył się na nią, kiedy podawała mu cukier, i kostka spadla na podłogę. Herborg schyliła się po nią pośpiesznie i powiedziała cicho:

-  To moja wina.

-  Nie, to ja...

Oja poczerwieniał na twarzy, wziął cukier i stanąwszy blisko pieca, popił z filiżanki. Mali obserwowała go przez chwilę i nagle wydał jej się jakiś odmieniony. Już wcześniej to zauważyła, ale nie poświęciła temu większej uwagi. Te­raz skojarzyła, że zmiany w nim nastąpiły, odkąd w Stornes zjawiła się Herborg. Nie jeździł zbyt często do Gjelstad. Po dłuższym zastanowieniu uświadomiła sobie, że ostatni raz wyszedł na cały wieczór przed tygodniem. Nie pamiętała, kiedy wcześniej zdarzyło się coś podobnego. Mali patrzyła to na Oję, to na Herborg. Może mi się tylko zdaje, pomyślała, ale coś jej mówiło, że nie. I nie wiedzieć czemu, napełniło ją to niepokojem.

 

Odkąd w gospodarstwie pomagała Herborg, Mali wiele czasu spędzała w pracowni. Tam także było chłodno, mimo że pa­liła w piecu przez cały dzień. Po paru godzinach przesiedzianych na twardym stołku przy krosnach była zesztywniała i przemarznięta, i zdawało jej się, że jej ciało już nigdy się nie rozgrzeje. Ale mimo to praca posuwała się naprzód. Skończy­ła wszystko, co zamówili u niej angielscy letnicy, spakowała i zajęła się już wyłącznie tym, co miała utkać dla Bakkena do Ameryki. Zrobiła potrzebne szkice i przeczuwała, że powin­ny wyjść ciekawe tkaniny. Z zapałem i pełna nadziei zabrała się do pracy przy krosnach. Sama świadomość, że jej wyroby trafią za ocean i być może zyskają sławę, wywoływała w niej gorączkowe napięcie, które pozwalało przetrwać nawet najchłodniejsze dni.

Wszyscy mieszkańcy Stornes najbardziej cenili sobie teraz wieczory. Gdyby nie wiatr, w izbie byłoby całkiem przytulnie. Po obfitym posiłku, najedzeni, słuchali radia, które było włączone bez względu na program. Najczęściej wokół radioodbior­nika gromadzili się mężczyźni. Nadal rozmawiali o olimpiadzie, która dla Norwegii zakończyła się wielkim sukcesem, bo spor­towcy zdobyli aż dziewięć złotych medali. Kiedy zaś w gazetach pojawiły się opatrzone zdjęciami doniesienia z olimpiady, przeżywali ją na nowo i od nowa dyskutowali. Mężczyźni najgoręcej kibicowali łyżwiarzom i narciarzom, natomiast kobiety najbar­dziej interesowała Sonja Henie. Oglądając zdjęcia przedstawia­jące szczupłą postać poruszającą się z gracją po lodzie, Dorbet wzdychała z zachwytu.

- Ach, gdyby tak być jak ona - marzyła, wycinając kolej­ne zdjęcie z gazety. - Tu napisali, że nazywają ją „Królową Lodu".

-  Rzeczywiście, ładnie wygląda - przyznawała Ane, zer­kając na zdjęcia. - Ale żeby osiągnąć takie mistrzostwo, trze­ba włożyć dużo wysiłku w codzienne męczące treningi. Nie tak łatwo zdobywa się laury - dodała. - Samo z siebie nic nie przyjdzie.

-  Ach, wolałabym to, niż marznąć tu, w tej dziurze - mruknęła Dorbet. - Ta Sonja Henie jest już bogata i sławna, pomimo tak młodego wieku.

-  Myślisz, że wszyscy ci bogaci i sławni są tacy szczęśli­wi? - zapytała Mali, spoglądając na córkę.

-  Tak - odparła Dorbet bez wahania. - Bardzo bym chciała być bogata i sławna. Zresztą ty chyba też marzysz o sławie - dodała, podnosząc wzrok na mamę. - Inaczej nie przesiadywałabyś w pracowni, zmarznięta na kość.

Mali nie od razu jej odpowiedziała, bo słowa córki wpra­wiły ją w zakłopotanie. Drgnęła jej ręka i ukłuła się, cerując skarpety Havarda.

-  Rozumiem, że z boku może to tak wyglądać - odezwała się w końcu. - Ale dla mnie najważniejsze jest samo tkanie, możliwość stworzenia wzorów i obrazów, które noszę w sobie. Zobaczyć je jako gotowe... dzieła sztuki, jeśli w ogóle można je tak nazwać. Nie zajęłabym się tkaniem, gdyby nie ta przemożna potrzeba tworzenia, którą w sobie czuję. Zresz­tą gdyby nie to, nic by z tego nie wyszło - dodała. - Tkałabym co najwyżej na potrzeby gospodarstwa. - Zerknęła na Dorbet i dodała: - To tak jak dla ciebie odlewanie świec.

-  Ale to nie jest żadna sztuka prychnęła Dorbet.

-  Owszem, jest - sprzeciwiła się Mali. - Bo wypływa z twojego wnętrza.

-  Ostatnio kiedy byłam w Granvold, Marit zapytała mnie, czy nie chciałabym korzystać z krosien, które tam stoją - po­wiedziała Dorbet. - Mogłabym tam sobie siedzieć i tkać, bo nikt we dworze ich nie używa. Ona myśli, że odziedziczyłam po tobie także talent, mamo.

Mali korciło, by zapytać córkę, co jeszcze, jej zdaniem, odziedziczyła po matce, ale ugryzła się w język, bo Dorbet, będąc w takim nastroju, mogłaby udzielić jej odpowiedzi niekoniecznie przeznaczonej dla uszu innych. Chociaż, po prawdzie, od zaręczyn Dorbet bardzo się uspokoiła, Mali wiele razy już na to zwróciła uwagę. Chodziła do Granvold dwa, trzy razy w tygodniu i wydawała się w gruncie rzeczy zadowolona z takiego życia. Nie było też najmniejszej wątpli­wości, że nadal jest bardzo zakochana w Oli. Bywało, że i on zachodził do Stornes chętnie wieczorami. Kiedy Mali obser­wowała tych dwoje, cieplej robiło jej się na sercu. Dorbet była jeszcze zbyt młoda, by się z kimś wiązać, co do tego Mali nie zmieniła zdania, mimo to gdy widziała gorące spojrzenia, ja­kie Ola jej posyła, poprawiał jej się nastrój. Oczy córki nabie­rały szczególnego blasku, gdy pobyła chwilę z Olą w sypialni. Mali domyślała się, czym się tam zajmują, ale przestała w to ingerować. Cieszyło ją, że przynajmniej jedna z córek w tym domu jest szczęśliwa.

Zresztą cóż innego było do roboty zimą. Wszystko się zmie­ni, gdy wraz z nadejściem wiosny ustąpi chłód w przyrodzie i w ludziach. Mali jednak miała nadzieję, że Ola i Dorbet nie zerwą ze sobą, bo sprawiłoby to wiele kłopotów. Podobnie jak zerwanie Oi i Ruth Liny, pomyślała przy okazji i zerknęła na syna. Oja położył na kolanach gazetę, ale jej nie czytał, bo za­patrzył się na Herborg. Jego spojrzenie wyrażało taką tęsknotę, że Mali oniemiała zdumiona. Jeśli Oja zerwie z Ruth Liną... O Boże, pomyślała. Wyszłaby z tego straszna afera, bo Helga już od dawna nastawiła się na to, że jej córka zostanie młodą gospodynią w Stornes. Zresztą Mali też zdążyła przywyknąć do tej myśli. Teraz jednak nie była już tego taka pewna.

 

Herborg na klęczkach wycierała mokrą szmatą podłogę pod łóżkiem Oi. Jak zwykle przed niedzielą robiły z Ingeborg gruntowne porządki i podzieliły się pomieszczeniami na poddaszu. Ingeborg najwięcej czasu poświęcała na sprząt­nięcie sypialni, którą dzieliła z Olavem. Herborg potrafiła to zrozumieć, bo w pewnym sensie dla Ingeborg był to dom, jedyne miejsce, które wraz z mężem mieli wyłącznie dla sie­bie. Ale czy na przykład taka młoda gospodyni we dworze ma więcej intymności? - rozmyślała. Oczywiście, inna jest jej pozycja, ale życie prywatne także ogranicza się wyłącznie do sypialni.

Drgnęła, gdy usłyszała, że drzwi się otwierają, i odwróciła się zakłopotana. W uchylonych drzwiach stał Oja i uważnie się jej przyglądał. Herborg wstała zaczerwieniona i wrzuciła ścierkę do wiadra.

-  Skończę za chwilę - powiedziała pośpiesznie.

-  Nie chciałem przeszkadzać - tłumaczył się Oja. - Mu­szę tylko po coś sięgnąć.

Nie ruszył się jednak z miejsca, tylko patrzył na dziew­czynę. Przy pracy jej warkocz rozplótł się i gęste, piękne wło­sy zwisały swobodnie wokół rozpalonej twarzy. Serce zabiło mu mocniej. Od pierwszego dnia, gdy Herborg pojawiła się w Stornes, czuł w jej obecności jakiś dziwny, nieznany nie­pokój. Z czasem uświadomił sobie, ile ona dla niego znaczy. Natykał się na nią co rusz, bo w końcu mieszkali pod jednym dachem i pałał tęsknotą, by chociaż jej dotknąć.

Myśl ta go przerażała. Spotykał się przecież z Ruth Liną, która była wspaniałą dziewczyną i dobrze im było razem, póki nie pojawiła się Herborg. Właśnie wtedy zrozumiał, że nie kocha Ruth Liny i że naprawdę pragnie tylko Herborg.

Oja do tej pory nie uświadamiał sobie, że tkwią w nim tak silne uczucia jak te, które obudziła w nim Herborg. Nigdy zresztą nie poświęcał im zbyt wiele uwagi. Miłość, według nie­go, była jakąś babską fanaberią. Ruth Lina dlatego bardzo mu odpowiadała. Pochodziła z dobrej rodziny, nie miała zmien­nych humorów, nie marudziła, poza tym chętnie zaspokajała jego fizyczne potrzeby. Czy trzeba mu było czegoś więcej?

Ale kiedy pojawiła się Herborg, wszystko się zmieni­ło. Wieczorami przewracał się niespokojnie w łóżku, chory z tęsknoty i uczuć do tej pory mu obcych. I do tego dręczyły go wyrzuty sumienia. Wiedział bowiem, że wszyscy liczą na to, że ożeni się z Ruth Liną. Zarówno jej rodzice w Gjelstad, jak i w Stornes. Zresztą on sam tak to planował. Co prawda dziewczyna była jeszcze bardzo młoda, ale jemu to nie prze­szkadzało, bo aż tak się nie śpieszył do ołtarza i ta sytua­cja mu odpowiadała. Teraz jednak zapanował w jego sercu i w głowie kompletny chaos.

-  Wyjdę, żebyś mógł...

Herborg odsunęła na bok wiadro i podeszła do drzwi z wyraźnym zamiarem poczekania w korytarzu, póki Oja nie weźmie tego, po co przyszedł.

Oja chciał się odsunąć, ale nogi odmówiły mu posłu­szeństwa. Stał w drzwiach z łomocącym sercem, nie będąc w stanie się poruszyć. Nagle Herborg znalazła się tak bli­sko, że poczuł bijące od niej ciepło i zapach. Podniosła na niego zdziwiony wzrok, gdy najwyraźniej nie zamierzał się odsunąć. Oi zdawało się, że utonął w jej szarym spojrzeniu. Nie wiedział zupełnie, jak to się stało, że nagle znalazła się w jego ramionach. Przytulił ją mocno, przechylił jej twarz ku swojej i musnął wargami wilgotne, półotwarte usta. Poczuł, jakby przez jego ciało przeszedł prąd. Wyciągnął rękę do tyłu i przymknął drzwi.

-  Nie - wyszeptała, usiłując go odsunąć. - Tak nie moż­na, Oja.

Oja nie odpowiedział. Przesunął palcami po jej miedzia­nych włosach, pogłaskał ją po gładkim jak jedwab policzku i pocałował raz jeszcze. Zdumiony, odkrył, że jej pocałunki mają słodki smak, zupełnie jak truskawki w samym środku zimy.

-  Oja...

-  Kocham cię - wyszeptał. - Nie jestem w stanie nad tym zapanować, Herborg, to silniejsze ode mnie.

-  Ale przecież masz inną...

-  Miałem - odpowiedział cicho. - Ale odkąd się pojawi­łaś... Jesteś ty, Herborg. Tylko ty. Teraz wiem już na pewno, że to się nigdy nie zmieni.

Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do niego. Bawi­ła się jego włosami, przeczesując je palcami, dotykała karku. Kiedy znów nachylił nad nią swą twarz, nie próbowała się odsunąć. Przylgnęła do niego i z westchnieniem odwzajemniła pocałunek.

-  Ale tak nie można - powtórzyła, a w jej dużych szarych oczach zalśniły łzy. - Nie można.

-  Czy to źle kochać kogoś? - zapytał cicho i spojrzał na nią.

-  Nie wiem... Nic już nie wiem...

-  Kochasz mnie?

-  Tak! - odpowiedziała szybko i z żarem, a jej twarz oblała się rumieńcem. - Nigdy jeszcze nie czułam do nikogo czegoś po­dobnego - wyszeptała i obróciła ku niemu twarz. - Ale wiedzia­łam, że masz dziewczynę w Gjelstad, i nie chciałam... - Gorące, miękkie wargi musnęły jego twarz. Oddychała gwałtownie, a jej pierś poruszała się niespokojnie, gdy mówiła dalej: - Nie chcę niczego niszczyć, Oja. Nikt nie ma prawa...

-  Nic takiego nie zrobiłaś - przerwał jej cicho i odgarnął jej włosy do tyłu. - Nigdy nie wiedziałem, co znaczy miłość, póki nie spotkałem ciebie. Ruth Lina nie jest niczemu win­na. Ja po prostu jej nie kocham, tylko że nie zdawałem sobie z tego sprawy, zanim ty się tu nie zjawiłaś - dodał.

-  O Boże, co my teraz zrobimy? - jęknęła przytulona do niego. - Co zrobimy, Oja?

Nie odpowiedział. Ujął tylko jej twarz w dłonie i spojrzał jej prosto w oczy. Zdawało mu się, że przetacza się przez nie­go lawina uczuć. Nieznane mu doznania eksplodowały weń jak lawa z wulkanu. Zakręciło mu się w głowie, złapał więc głęboki oddech i powtórzył cicho, lecz stanowczo:

-  Kocham cię!

Wiedział, że to prawda. Właśnie to jest miłość. Kiedyś nie traciłby czasu na gadanie, tylko zaciągnąłby ją do łóżka. Te­raz nie pragnął uczynić niczego, zanim nie nabierze pewno­ści, że i ona tego pragnie. Nie potrafiłby skrzywdzić Herborg, niezależnie od tego, jak bardzo jej pożądał.

-  Co wszyscy powiedzą? - wyszeptała mu do ucha.

-  Nic mnie to nie obchodzi - odpowiedział, całując jej oczy, - To nie ma żadnego znaczenia. Dla mnie liczy się tylko to, co ty czujesz i czego pragniesz.

-  Czego pragnę... - Popatrzyła na niego, a na jej długich, ciemnych rzęsach zalśniły łzy. - Ja pragnę tylko ciebie - po­wiedziała cicho. - Dla mnie też liczysz się tylko ty, ale boję się, Oja. Nie wiem...

Zacisnęła mu mocno ręce na karku i przywarła do niego. Jej gorący oddech łaskotał go w szyję, a bliskość jej ciała przyprawiła go o zawrót głowy. Z cichym jękiem pogładził dłonią jej pierś. Z trudem złapała oddech. Popatrzyła na nie­go lśniącym szarym spojrzeniem i powtórzyła cicho:

-  Co zrobimy?

-  Porozmawiam z mamą - wyszeptał wtulony w jej po­liczek. - Powiem wszystko, jak jest. Pojadę też do Gjelstad i wyjaśnię Ruth Linie.

-  A jeśli...

-  Nic innego nie można zrobić, Herborg - szepnął, a ona poczuła muśnięcie jego oddechu na policzku. - Ja wiedzia­łem, co czuję, ale nie byłem pewien, czy ty...

-  Ale przecież ty mnie wcale nie znasz - zaprotestowa­ła. - Być może, kiedy... Może...

-  Jestem pewien, Herborg - rzucił cicho. - Nigdy w życiu nie byłem bardziej pewien. Jeśli ty jednak...

-  Jestem pewna - zapłoniła się i przytuliła mocniej do niego.

To najpiękniejsza na świecie dziewczyna, pomyślał wpa­trzony w jej twarz, którą ujął w dłonie. Wszystko w niej jest najpiękniejsze. Jego serce przepełniała miłość, rozsadzała go namiętność. Wiedział jednak, że nie tknie jej, jeszcze nie teraz, w obawie, by czegoś nie zepsuć. Mógł poczekać, miał czas, bo to z nią zamierzał dzielić resztę życia.

Odskoczyli od siebie, gdy usłyszeli trzask drzwi.

-  Muszę iść - wyszeptała pośpiesznie. - Nikt nie może wiedzieć... Jeszcze nie teraz.

Pocałował ją na pożegnanie, a potem uwolnił z objęć i po­zwolił wyjść z wiadrem. Słyszał, jak Ingeborg pyta Herborg, czy już skończyła, doleciał go odgłos kroków na schodach i ucichło. Oja położył się w łóżku, zamknął oczy i oblizał ję­zykiem wargi. Miały smak truskawek.

 

ROZDZIAŁ 11.

 

Mali zajrzała do Ruth i Samuela, żeby ich zaprosić na nie­dzielny obiad. Martwiło ją, że prawie nie widuje córki, mimo że mieszkają w jednym domu. Temu, że nie spotyka też Samuela, nie poświęcała większej uwagi, bo najchętniej wcale by go nie widywała. Miała wrażenie, jakby najstarsza córka jej unikała. Słyszała jedynie jej pośpieszne kroki na schodach albo cicho zamykane drzwi, nawet do wygódki Ruth wymy­kała się niepostrzeżenie.

Gdyby Mali miała nadzieję, że Ruth i Samuel odnaleźli do siebie drogę, potraktowałaby to jako dobry znak i by im nie przeszkadzała, sądząc, że córka się cieszy, iż znów ma męża w domu. Po ślubie wszak tak krótko byli ze sobą z powodu wyjazdu Samuela do Berkak. Parę razy jednak, widząc córkę przelotem, Mali odniosła wrażenie, że nie wygląda ona na kobietę szczęśliwą i zakochaną. Była blada, smutna i wyraź­nie zdenerwowana. Gdy ją Mali o coś pytała, odpowiadała zdawkowo, po cichu, jak gdyby w obawie, że Samuel usłyszy ją przez grube ściany i zamknięte drzwi, mimo że na swoje­go misjonarza nie powiedziała nigdy złego słowa. W grun­cie rzeczy nic o nim nie mówiła, chyba że ją Mali zapytała wprost. Ale nawet wówczas bardzo się pilnowała. Owszem, dobrze im razem, powtarzała jak wyuczoną lekcję, tak długo nie mieli okazji pobyć razem, że Samuel woli, aby...

Nie mówiła natomiast, czego sama pragnie, dlaczego tak źle wygląda i pogryzła paznokcie do krwi. Mali tak to męczyło, że w końcu zapukała do młodych małżonków i za­prosiła ich na obiad w niedzielę, licząc na to, że gdy zobaczy ich razem, czegoś się bliżej dowie. Miała nadzieję, że wspól­ny obiad i czas spędzony w rodzinnym gronie uciszy jej nie­pokój.

Podziękowali za zaproszenie i obiecali przyjść. To zna­czy on podziękował, bo Ruth ledwie odważyła się podnieść wzrok, gdy Mali zajrzała do izby.

-  Dziękuję, chętnie przyjdziemy - rzekł, odrywając spoj­rzenie od Biblii, z której fragmenty czytał zapewne na głos żonie, bo siedziała naprzeciwko niego ze złożonymi rękami.

-  Tak rzadko was widujemy - zagadnęła Mali. - Miło bę­dzie więc zobaczyć was w niedzielę.

-  Mieliśmy sporo do nadrobienia - wyjaśnił Samuel z tym swoim dziwnym uśmiechem na twarzy, który za każdym ra­zem wywoływał w Mali lęk. - Ruth i ja potrzebowaliśmy tro­chę czasu, by pobyć tylko we dwoje.

Czasu? Na co? - zastanawiała się Mali i popatrzyła na szczupły, pochylony kark córki. Niemożliwe, by mieli potrze­bę całymi dniami ze sobą rozmawiać. Zresztą nawet jeśli, to nic by nie stracili, zaglądając raz po raz do izby wieczorem czy po południu. Ale misjonarz najwyraźniej zamierzał prze­jąć pełną kontrolę nad tym, co myśli i czuje Ruth, i izolował ją, by nikt mu w tym nie przeszkadzał.

A jeśli nękał ją także nocami? Mali długo nie dopusz­czała do siebie tej obawy, ale ostatnio coraz częściej nie da­wało jej to spokoju. Sama widziała, że Ruth zakrywa szyję i ręce dokładniej niż zwykle. Mali bała się nawet pomyśleć, co to może oznaczać. Miała podejrzenia, że Samuel ma dość mroczną i skomplikowaną naturę. Jak tym dwojgu układało się w sypialni? Chyba nie mógłby... Ta myśl wydawała się Mali tak przerażająca, że wciąż ją od siebie odsuwała. Przy­pomniał jej się nagle Johan, upokorzenia, jakich od niego za­znała, brutalność. O tak, ten Samuel Langmo też zdolny jest do wszystkiego! Nagle Mali zrozumiała, dlaczego tak bardzo przerażało ją jego spojrzenie: podobne miewał Johan. Jak mogła tego nie skojarzyć?

Muszę ich częściej zapraszać, myślała Mali, wracając do izby chłodnym, pogrążonym w półmroku korytarzem i trzę­sąc się po drodze z zimna. Nie pozwolę, by Samuel prześla­dował Ruth i robił z nią, co chce, nawet jeśli jest teraz jej mężem. On jest niebezpieczny, a Ruth potrzebuje swoich bliskich bardziej niż kiedykolwiek. Postanowiła, że nie po­zostawi córki samej na pastwę Samuela, choć nie może mu właściwie w niczym przeszkodzić.

W korytarzu natknęła się na Ane, która właśnie wracała z piwnicy.

-  Co się stało? - zapytała służąca przestraszona, chwyta­jąc Mali za ramiona, gdy omal się nie zderzyły. - Wyglądasz, jakbyś uciekała przed jakimś trollem.

-  Gorzej, Ane - odpowiedziała Mali. - Spotkałam same­go diabła!

 

Na niedzielny obiad Mali zdecydowała się przyrządzić mięso. W saganku gotowała się zupa, okna zasnuły się parą, a za­pachy unosiły się w całym korytarzu. Nakryto do stołu, przy którym wszyscy mieli zasiąść do wspólnego posiłku.

Herborg planowała pójść na obiad do Innstad, ale z jakie­goś powodu przełożyła wizytę u ciotki na następny tydzień. Nie wydaje się jednak z tego powodu szczególnie zasmucona, pomyślała Mali, spojrzawszy na stojącą przy piecu dziewczy­nę mieszającą w garnkach. Twarz miała zarumienioną od go­rąca, oczy jej błyszczały. Właściwie już od kilku dni jest taka rozpromieniona, uświadomiła sobie Mali. Zwłaszcza kiedy spogląda na Oję. A i on nie wiadomo dlaczego wydaje się odmieniony.

Na nowo zaczęła się zastanawiać, czy czasem między sy­nem a Herborg nie rodzi się uczucie, ale oboje na pozór za­chowywali się tak samo jak wcześniej. Tylko te spojrzenia, pomyślała z lekkim niepokojem w sercu. Obawiała się zamie­szania, jakie by powstało, gdyby Oja zerwał z Ruth Liną. Poza tym czuła się szczególnie odpowiedzialna za Herborg, która nie była zwyczajną służącą, ale siostrzenicą Sigrid. Jeśli Oi przyszłoby do głowy potraktować ją jak zabawkę, mogłoby się to źle skończyć. Może powinnam z nim porozmawiać, za­nim będzie za późno, zastanawiała się Mali, a zmartwienie wyrzeźbiło jej zmarszczkę na czole.

Do izby weszli Samuel i Ruth. On wyelegantowany, z wło­sami jak zwykle gładko przyczesanymi, Ruth zaś, która po­dążała za nim, miała ciasno splecione włosy i ubrana była w czarną sukienkę, przy której jej twarz wydawała się nie­mal popielata. Przez ostatni miesiąc mocno przytyła. Suknia z wysokim stanem i rozkloszowanym dołem nie maskowała wystarczająco wystającego brzucha. Oby tylko nie były to bliźnięta, przyszło Mali nagle do głowy. Ruth i przy jednym dziecku będzie miała co robić, zwłaszcza że obowiązki domo­we są wyłącznie na jej głowie. Muszę ją przebadać któregoś dnia i sprawdzę, czy nie nosi ciąży mnogiej.

Po śmierci starej akuszerki kobiety często zwracały się do Mali, by była obecna przy rozwiązaniu, więc przez lata ze­brała spore doświadczenie, chociaż nie posiadała odpowiednich kwalifikacji w tym zawodzie. Wszystkiego, co umiała, nauczyła się przez te lata, kiedy asystowała akuszerce. Lep­szej nauki zresztą nie mogłaby otrzymać. Poza tym znała się na zielarstwie i potrafiła przygotowywać wywary, które przy­nosiły ulgę rodzącym. Już dawno ustaliły z Ruth, że to ona odbierze jej poród, gdy nadejdzie pora. Oby tylko Samuel nie robił trudności! Mali jednak przyrzekła sobie, że mu nie ulegnie i w tej sprawie będzie stanowcza. A jeśli misjonarz się sprzeciwi, pośle go gdzie pieprz rośnie.

Dorbet podeszła do siostry i mocno ją przytuliła.

-  A gdzie ty tak znikasz na całe dnie? - zapytała, tar­mosząc ją za warkocz. - Prawie w ogóle nie przychodzisz do izby.

Ruth zaczerwieniła się po cebulki włosów.

-  Samuel wrócił do domu, więc...

-  Chyba nie boi się zostać sam w środku dnia? - prychnęła Dorbet, rzucając misjonarzowi pogardliwe spojrzenie. - Masz areszt domowy czy co?

-  Jesteś młoda i nierozumna - odparł jej Samuel, zacis­kając usta. - W Biblii jest napisane, że po ślubie opuścisz ojca i matkę, i podążysz za małżonkiem. Ale o tym pewnie nigdy nie słyszałaś?

-  Szkoda, że nie do końca postępujesz zgodnie z nauką płynącą z Biblii - odcięła się Dorbet. - Bo niby dokąd po­dążyłaby za tobą Ruth, gdybyś nie otrzymał schronienia tu, w Stornes? Nie przypominam sobie, żebyś się zbytnio przed tym wzbraniał, i bardzo ci odpowiada też, że Ruth może się­gać po jedzenie ze spichlerza i przynosić codziennie z piwnicy ziemniaki. Powinieneś żyć w zgodzie z własnymi kazania­mi, Samuel.

-  Dorbet! - Mali podeszła do córki i chwyciła ją za ra­mię. - Zebraliśmy się wszyscy razem, by w miłym nastroju zjeść obiad. Bardzo cię proszę, nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, bo naprawdę nic ci do tego - dodała, gromiąc córkę spojrzeniem.

Dorbet oswobodziła się i obrzuciła Samuela wzrokiem pełnym pogardy, ale więcej się do niego nie odezwała. Pociągnęła za to za sobą Ruth i razem podeszły do pieca.

-  Właściwie nie miałaś jeszcze okazji poznać Herborg - zwróciła się do siostry. - Powinnaś częściej przychodzić, by­śmy mogły sobie pogawędzić we trzy, prawda, Herborg?

-  Oczywiście, byłoby bardzo miło widywać cię częściej - uśmiechnęła się Herborg i przyjrzała się uważnie wystające­mu brzuchowi Ruth. - Dorbet wspomniała, że dziecko urodzi się dopiero w czerwcu...

-  Rzeczywiście - wymamrotała Ruth i nerwowo wygładziła spódnicę.

-  To pewnie urodzisz bliźnięta - roześmiała się Her­borg. - Ale to przecież nic nie szkodzi. Cudownie jest mieć dzieci. Masz szczęście, że wkrótce zostaniesz mamą - dodała nieco rozmarzona. - Ja bym chciała urodzić dużo dzieci, gdy wyjdę za mąż. Przynajmniej troje albo nawet czworo!

Uśmiechnęła się do Ruth, odsłaniając białe zęby, a jej szare oczy błyszczały. Jakże uderzający był kontrast między tymi dwoma młodymi kobietami! Z Herborg emanowała radość życia, Ruth zaś przy niej wyglądała jak widmo.

-  A ja zupełnie przeciwnie - Dorbet wzbiła oczy ku niebu i przeczesała dłońmi gęste jasne włosy, których nie zwykła za­platać nawet na niedzielę. Wiedziała aż nadto dobrze, że najlepiej się prezentują, gdy są rozpuszczone. - Dzieci... to tylko płacz i marudzenie. Jak już przyjdą na świat, człowiek nigdy nie ma od nich wolnego. Nie! Ja już wolę z tym poczekać!

-  Póki co, nie wyszłaś jeszcze za mąż, głuptasie - zaśmia­ła się Herborg. - Tylko poczekaj, jeszcze będziesz najdum­niejszą matką w całej wsi! Zobaczysz, kiedy Oli i tobie urodzą się dzieci, zamienisz się w prawdziwą kwokę! Nie mam co do tego żadnych wątpliwości! I niech mi ktoś powie, że twoje dziecko nie będzie najpiękniejsze, jakie ktokolwiek widział na oczy - przekomarzała się.

Roześmiały się rozbawione. Nawet Ruth uśmiechnęła się lekko i powiedziała cicho:

-  Ja w każdym razie bardzo się cieszę.

-  Samuel chyba też? - rzuciła Dorbet, zerkając na misjo­narza, który rozsiadł się wygodnie na krześle.

-  O tak - zapewniła Ruth pośpiesznie. - Cieszy się tak samo jak ja. Dzieci są darem Bożym.

-  Słyszałam, że nie wszyscy podzielają to zdanie - rzuciła ponuro Dorbet. - Gdyby to była prawda, dzieci rodziłyby się tylko tym, którzy ich pragną. A przecież nie wszystkie dzie­ci są oczekiwane. Mało to zrozpaczonych służących uwie­dzionych przez swych chlebodawców? To żadna tajemnica! A znów niektórym dzieci przychodzą na świat jakoś dziwnie wcześnie - dodała i spojrzała znacząco na Samuela.

Ruth spuściła wzrok wyraźnie speszona i poczerwieniała.

-  Wspaniale, że urodzisz dziecko - wtrąciła znów Her­borg, jakby chciała załagodzić niefortunne słowa Dorbet. - Będziesz z pewnością cudowną mamą, to widać na pierwszy rzut oka!

-  Ty także, Herborg - zażartowała Dorbet i trąciła ją w ramię. - Wspaniały z ciebie materiał na matkę!

Herborg zaczerwieniła się po cebulki włosów. Odrucho­wo spojrzała na Oję, ale on był pochłonięty czytaniem gazety. Odetchnęła głęboko i skupiła się na mieszaniu zupy, Dorbet jednak przechwyciła jej spojrzenie. Przez moment patrzyła badawczo na Herborg, a potem z uśmiechem zapytała:

-  Masz chłopaka, Herborg? Chyba cię jeszcze o to nie py­tałam.

-  Ja... nie, ja...

Herborg była wyraźnie zakłopotana.

Dorbet objęła ją ramieniem i roześmiała się: - Teraz to chyba kłamiesz, ale może powiesz mi o tym innym razem.

Rozmowy przy piecu nie uszły uwagi Mali. Zauważyła spłonioną twarz Herborg i speszonego Oję, szeleszczącego gazetą. W żołądku poczuła znów gwałtowny skurcz.

-  Możemy chyba siadać do stołu - powiedziała, stara­jąc się odsunąć na bok niespokojne myśli. Zastanawiała się jednak, co oznacza nagłe milczenie Herborg. W miarę upły­wania posiłku jednak zapomniała o zmartwieniach, bo przy suto zastawionym stole zapanował miły nastrój. W izbie było ciepło, a duża parafinowa lampa nad stołem rzucała złotawą poświatę na biesiadników, dodając blasku ich twarzom. Na­wet Ruth wyglądała jakoś lepiej.

 

Mali ustawiała w spiżarni jedzenie, które zostało z obiadu, kiedy z miską pełną ziemniaków weszła Ruth.

-  Starczy tego wszystkiego na jeszcze jeden obiad - uśmiechnęła się Mali. - Ziemniaków także, jak widzę.

Ruth pokiwała głową i już chciała wyjść, gdy Mali przy­trzymała ją za ramię i zapytała:

-  Jak się czujesz, Ruth?

-  Dobrze - padła szybka odpowiedź.

-  A nie wygląda na to - zauważyła Mali. - Myślałam, że może dokuczają ci bóle w krzyżu lub masz jakieś inne doleg­liwości, bo ciąża jest już bardzo widoczna.

-  Nie, to...

-  Dlaczego nie przychodzisz do izby tak jak kiedyś?

-  Już mówiłam - odpowiedziała Ruth. - Chcę być razem z Samuelem i...

-  Nie chodzi mi o to, byś siedziała u nas całymi dniami - przerwała jej Mali. - Ale tak jak jest teraz...

Nagle Ruth oparła się o ścianę i rozpłakała się. To był cichy szloch zranionej istoty, od którego omal nie pękło Mali serce. Objęła córkę i mocno do siebie przytuliła.

-  Co się z tobą dzieje, Ruth? Powiedz mi, dziecko!

Ruth uczepiła się matki kurczowo, przywarła gorącą, mo­krą od łez twarzą do jej szyi i usiłowała stłumić przeraźliwy płacz. Mali pchnęła drzwi, by je zamknąć, bo domyśliła się, że Ruth boi się, iż ktoś ją usłyszy.

Mali stała i tuliła córkę. Bez słowa głaskała ją po plecach i karku i tylko jej serce biło ciężko i mocno.

-  Nie o to chodzi... - chlipnęła Ruth, gdy się trochę uspo­koiła. - Sama nie rozumiem, co się dzieje. Myślałam... Myśla­łam, że Samuel będzie... Nie, nie wiem - dodała ciężko.

-  Pozwól sobie pomóc, Ruth - usilnie prosiła ją Mali. - Porozmawiaj ze mną! Nie możesz godzić się na to... To zna­czy. .. może nie jest dobrze, że...

Ruth wyprostowała się i otarła twarz drżącą dłonią. Po­woli podniosła wzrok i popatrzyła na matkę. Jej spojrzenie było tak smutne, że Mali jęknęła.

-  Ruth, kochanie, Ruth...

-  To mój krzyż, mamo - odezwała się chrapliwie córka. - Swój krzyż trzeba dźwigać samemu.

Wygładziła pośpiesznie włosy, jeszcze raz otarła twarz, odwróciła się i wyszła, pozostawiając drżącą z chłodu i prze­rażenia matkę. Mali przekonała się, że z Ruth jest gorzej, niż podejrzewała. Równocześnie nabrała pewności, że córka nie pozwoli sobie pomóc, i w głębi serca ją rozumiała. Wiedziała, co znaczy dźwigać swój krzyż przez życie. Należy to robić samotnie.

Usłyszała leciutkie pukanie do drzwi pracowni. Zaskoczona podniosła wzrok znad krosien. Rzadko kiedy ktoś przeszka­dzał jej w pracy. Do środka wszedł Oja.

-  To ty?

Nie odpowiedział, tylko podszedł bliżej i oparł się o war­sztat tkacki.

-  Coś się stało? - zapytała Mali.

-  To zależy, jak na to spojrzeć - odparł, napotykając jej wzrok. - Chciałbym ci coś powiedzieć, mamo. Zależy mi, byś dowiedziała się o tym ode mnie, a nie od innych.

Niepokój, który od jakiegoś czasu dręczył Mali, w jednej chwili powrócił.

-  Zamierzam zerwać z Ruth Liną - oznajmił Oja.

-  Zerwać? Dlaczego? Wydawało mi się, że podjąłeś już decyzję, że...

-  Tak być może było - przyznał. - Ale nie mogę się ożenić z Ruth Liną, skoro kocham inną.

Nie uciekł spojrzeniem, gdy Mali utkwiła w nim swój wzrok i spytała:

-  A więc jest inna?

-  Tak, i to na poważnie - odparł. - Wiedziałem to już od pierwszego dnia, gdy tylko Herborg pojawiła się we dworze, ale... Nie byłem pewien jej uczuć. Teraz jednak...

-  Teraz już wiesz?

Przez jego twarz przemknął uśmiech, szczery i promienny.

-  Tak, teraz już wiem.

Mali pociągnęła zwisającą luźno przędzę. Słowa syna wy­wołały w niej wiele skrajnych uczuć, napełniły ją niepoko­jem, ale i radością. Lękała się, jak w Gjelstad przyjmą zerwa­nie, ale czuła równocześnie niewysłowioną radość, ponieważ w głębi serca wiedziała, że Herborg będzie o wiele lepszą żoną dla Oi, niż byłaby nią Ruth Lina. Pod warunkiem wszakże, że syn traktował dziewczynę poważnie, a nie był jedynie urze­czony urodą Herborg i jej ujmującym sposobem bycia. Coś jej jednak mówiło, że tym razem dla Oi to nie była zabawa. Już samo to, że przyszedł porozmawiać o tym z nią! Nigdy wcześniej się mu to nie zdarzyło, nie miał bowiem zwyczaju przychodzić do niej ze swoimi problemami.

-  Herborg nie jest pierwszą lepszą dziewczyną, której można zawrócić w głowie i porzucić - ostrzegła cicho syna.

-  Wiem o tym. I nie zamierzam jej skrzywdzić. Pragnę dzielić z nią resztę życia. Niczego nie byłem bardziej pewien, mamo.

Mali pokiwała powoli głową i powiedziała:

-  W Gjelstad z pewnością nie zostanie to dobrze przyjęte. Ruth Lina będzie zrozpaczona, to jedno. Ale jej matka...

-  Pojadę do Gjelstad i porozmawiam z Ruth Liną - rzekł pośpiesznie Oja. - Wyznam wszystko szczerze i wyjaśnię, że ona nie jest niczemu winna. Bo to prawda - dodał. - Ja po prostu nie mogę postąpić inaczej, rozumiesz?

-  Rozumiem - odparła cicho Mali. - Nie mam żadnych zastrzeżeń do Herborg. Bardzo lubię tę dziewczynę, Oja, i dodatkowo czuję się za nią odpowiedzialna. To siostrzenica Sigrid, więc...

-  Będzie jej ze mną dobrze - przerwał.

Mali popatrzyła na syna i ujęła ją powaga w jego oczach. Nigdy by nie przypuszczała, że Oja kiedyś tak się zakocha. Znajomości z dziewczętami traktował zawsze powierzchow­nie. To prawda, że dość długo spotykał się z Ruth Liną, na tyle długo, że Mali powoli przywykła do myśli, iż to ją po­ślubi, choć zastanawiała się, czy z jego strony to naprawdę miłość. Nie podejrzewała, że drzemią w nim tak głębokie uczucia. Zrozumiała, że błędnie oceniała syna.

-  Helga będzie...

-  To nie ją zamierzałem kiedyś poślubić - przerwał Oja. - Muszę to przede wszystkim załatwić z Ruth Liną. Jej matka...

Nie masz pojęcia, jaka jest jej matka, pomyślała Mali i przeczesała dłonią włosy. Ale trudno. Nagle poczuła głębo­ką radość, która rozlała się ciepłem w jej ciele.

-  Doceniam to, Oja, że przyszedłeś z tym do mnie - po­wiedziała powoli. - I cieszę się w twoim imieniu. Niewiele jest dziewcząt takich jak Herborg.

Uśmiechnął się i odpowiedział:

-  Wiem o tym.

-  Nie wolno ci jej... To znaczy... musisz być dla niej do­bry pod każdym względem.

-  Będę - odpowiedział. - Poznaję po twoich oczach, mamo, nad czym się zastanawiasz. Chcę, żebyś wiedziała, że jeszcze z nią nie spałem. Nie ma pośpiechu - dodał z uśmiechem. -Mimo że żadnej dziewczyny nie pragnąłem bardziej niż jej.

Mali położyła dłoń na jego dłoni i uścisnęła ją mocno.

-  Teraz przekonałeś mnie, że jesteś dorosły, Oja - powie­działa i uśmiechnęła się. - Naprawdę dorosły.

Po wyjściu syna Mali siedziała przez chwilę zamyślona. Nie mogłaby sobie wymarzyć lepszej synowej i młodej gospo­dyni we dworze niż Herborg. Nie miała też najmniejszych wątpliwości, że Oja ma poważne zamiary. Tym dwojgu będzie ze sobą dobrze. Jedynie myśl o Heldze zakłócała jej pełnię radości. Obawiała się, że urządzi piekło, gdy się dowie, że plany związane z przyszłością jej córki spełzły na niczym. Mali wzdrygnęła się, bo przeszły ją dreszcze, ale postanowiła nie martwić się na zapas. Że czekają ich jednak duże kłopoty, nie miała najmniejszej wątpliwości.

 

-  Coś długo siedziałaś ze swoją matką w spiżarni - stwier­dził Samuel, gdy wieczorem rozbierali się do snu.

Ruth poczuła, jak serce na moment przestało jej bić z przerażenia, odwróciła się tyłem do męża i zdejmując ubra­nie, wyszeptała:

-  Jak to?

-  No właśnie tego jestem ciekaw - odezwał się za jej plecami. - Może chciałaś jej coś opowiedzieć, poskarżyć się - dodał.

-  A na co? - wymamrotała Ruth. - Nie mam w zwyczaju biegać do mamy i opowiadać o swoich sprawach.

Wzdrygnęła się, kiedy poczuła na swych ramionach jego ciężkie dłonie. Odwrócił ją do siebie i spojrzał na dygoczącą żonę, która stała z rozpuszczonymi włosami w samej tylko koszuli.

-  Drżysz - stwierdził miękkim jedwabistym głosem. - Su­mienie cię jednak gryzie, co?

-  Jest mi zimno - odpowiedziała Ruth cicho.

Gwałtownie zacisnął dłonie na jej ramionach, aż jęknę­ła z bólu. Oczy mu pociemniały, szarpnął jej koszulę, spod której wytoczyły się na wierzch ciężkie, nabrzmiałe piersi. Chwycił jedną i ścisnął mocno.

-  Samuelu, to boli - wyszeptała ze łzami w oczach.

-  Czyżbym już nie miał prawa cię dotykać?

-  Nie to miałam na myśli, ale...

-  Jesteś moją własnością, Ruth. Co Bóg złączył, żaden człowiek nie rozłączy. Chyba to wiesz? - Pokiwała w milcze­niu głową. - Nie życzę sobie, żebyś latała do rodziców i się na cokolwiek skarżyła. Rozumiesz?

Położył szczególny nacisk na słowo „cokolwiek". Jego ci­chy głos brzmiał lodowato.

-  Nigdy się nie skarżyłam, Samuelu.

Zdarł z niej bieliznę, tak że stała przed nim naga i bosa na zimnej podłodze w niedogrzanym pomieszczeniu. Przez chwilę taksował ją wzrokiem z wyraźną odrazą.

-  Wyglądasz jak stara krowa - rzekł, odsuwając ją na odległość ramion. - W niczym nie przypominasz swej prze­mądrzałej siostry czy tej apetycznej Herborg, a mężczyzna chciałby mieć w swym łożu ładne i młode kobiety.

Ruth nie odpowiedziała. Stała ze spuszczoną głową, trzę­sąc się z zimna i ze strachu. Czego on chce? Odkąd wrócił z Berkak, wciąż ją poniża i upokarza nie tylko słowami, ale i czynami, zupełnie jakby czerpał zadowolenie z tego, że za­łamuje się na jego oczach. Nie miała odwagi mu się prze­ciwstawić, bo wiedziała, że jeśli natychmiast nie spełni jego żądań, zacznie ją bić, a panicznie się bała, że mógłby zrobić krzywdę dziecku.

-  Spodziewam się dziecka, Samuelu.

Zaśmiał się krótko i szyderczo i syknął:

-  Nie musisz mi tego powtarzać, wystarczy popatrzeć, jak wyglądasz. Jestem mężczyzną z normalnymi potrzebami fizycznymi. Potrzebuję kobiety, która by mnie zaspokoiła. Ale na twój widok nie podnieciłby się żaden mężczyzna.

Ujął w dłoń jej podbródek i podniósł ku sobie jej twarz. Oczy mu błyszczały.

-  Zastanawiam się, jaka byłaby w łóżku ta Herborg - uśmiechnął się złowieszczo.

-  Herborg? Przecież ty nie możesz...

-  Czego nie mogę?

Ruth nie odpowiedziała. Już na samą myśl, że jej mąż mógłby napastować Herborg, oblała się zimnym potem. Nie sądziła wprawdzie, by mu się udało uwieść nową służącą, ale już sam zamiar byłby dla Ruth upokorzeniem. O tym, że Sa­muel miał inne kobiety podczas swych wyjazdów, wiedziała tylko ona, gdyby jednak spróbował uwieść Herborg... Ojciec by go zabił, pomyślała z gwałtownym biciem serca.

-  Ale teraz nie ma tu nikogo poza tobą - wycedził Sa­muel, ściągając kalesony, a kiedy stanął przy niej w długiej koszuli, dodał: - Ty więc będziesz musiała zrobić to, co do ciebie należy, dziecino.

Położył ciężko dłoń na jej głowie i zmusił, by przed nim uklękła. To nieprawda, że nie odczuwa podniecenia, pomyślała Ruth, patrząc na sterczącą przy jej twarzy nabrzmiałą męskość.

-  Do roboty - warknął.

Wszystko w niej protestowało przed takimi praktykami. Coraz częściej zmuszał ją do tego, mimo iż się wzbraniała, łamanie jej woli jednak dodatkowo go podniecało. Szarpnął ją za włosy i zagroził:

-  Mam sięgnąć po pas, by nauczyć cię posłuszeństwa? Ruth nie odpowiedziała. Zamknęła oczy i zrobiła, co jej kazał.

 

Niemal natychmiast zapadł w sen. Ruth leżała i nasłuchiwała ciężkiego oddechu męża. Czuła się chora na duszy i ciele. Jak długo zdoła wytrzymać u boku tego mężczyzny? Może wszystko się zmieni, kiedy urodzę dziecko, pomyślała z nikłą nadzieją. Wyszczupleję i będę taka jak wtedy, gdy kochał się ze mną pierwszy raz. Będzie dumny z dziecka, swojego dziecka. Wszystko się ułoży. Musi się ułożyć.

Ruth obróciła się ostrożnie na bok, odwracając się do męża plecami, i przytuliła róg kołdry niczym przytulankę. Dziecko, które nosiła w swym łonie, poruszyło się gwałtownie, położy­ła więc dłoń na brzuchu i uśmiechnęła się, a uczucie miłości matczynej ogrzało jej zziębnięte ciało. Tak, dziecko wszystko zmieni, pomyślała znowu. Samuel będzie dumny i z dziecka, i ze mnie. Znów przypominać będzie tego mężczyznę, którego poznałam na jesieni: łagodnego, czułego i dobrego. Zamknęła oczy i wyobraziła go sobie z maleńkim dzieckiem w ramio­nach, jak się uśmiecha i patrzy z miłością.

Wzdrygnęła się, kiedy nagle poruszył się przez sen i zachrapał. Lodowaty strach znów pochwycił ją w swe szpony. Cicho jak myszka leżała na samym brzeżku łóżka. Nie znios­łaby, gdyby się teraz obudził i zażądał, by znów zaspokajała jego potrzeby.

Zniknął sielski obrazek męża z dzieckiem, jaki miała przez moment przed oczami. Kiedy zacisnęła powieki, wi­działa wyłącznie mrok. Przyszła jej na myśl matka. Gdyby tylko mogła opowiedzieć jej o wszystkim! Była pewna, że ona zrobiłaby z tym natychmiast porządek. Gdyby się tylko do­wiedziała...

Przemarznięta, pociągnęła ostrożnie kołdrę, którą się Sa­muel otulił, niewiele pozostawiając dla niej, złożyła dłonie jak do modlitwy i zamknęła oczy. Znów widziała tylko mrok. Ruth westchnęła cicho i pomyślała: Nikt nie może się o tym dowiedzieć! Z tej sytuacji nie ma wyjścia. To wszystko moja wina, a swój krzyż muszę dźwigać sama.

 

ROZDZIAŁ 12.

 

- Co się stało? - zapytała Helga surowo, kiedy Oja wkro­czył do izby w Gjelstad. - Długo cię nie widzieliśmy. Czyżbyś chorował?

Pod wpływem jej badawczego wzroku Oja poczuł się nieswojo, zgniótł w dłoniach czapkę i zaczerwienił się jak sztubak. Od wielu dni odwlekał tę wizytę. Z początku sądził, że trudniej będzie mu opowiedzieć o Herborg mamie, niż zerwać z Ruth Liną, ale im dłużej się zastanawiał, tym bar­dziej obawiał się spotkania z dziewczyną. Dobrze wiedział, że Ruth Lina poczuje się zraniona i będzie jej przykro, bo przecież nieraz dawał jej do zrozumienia, że to ona zostanie kiedyś młodą gospodynią w Stornes. Ta perspektywa, jak się domyślał, bardzo jej się podobała.

Podobnie jak jej matce, pomyślał Oja ponuro. Helga ob­lizywała się jak kot na widok śmietanki, kiedy snuła plany związane z przyszłością swej córki w Stornes. Nieważne, że miało to nastąpić dopiero za rok czy dwa lata. Zarówno Hel­ga, jak i Ruth Lina były spokojne i pewne, że wszystko ułoży się po ich myśli, a Oja nie zaprzeczał.

Poza tym Ruth Lina kochała go, nigdy tego nie kryła, i to bardziej niż on ją. Wprawdzie on także traktował ją poważ­nie, jednak kiedy poznał Herborg, zrozumiał, że jego uczucie do Ruth Liny jest zbyt słabe, by budować na nim przyszłość. Co prawda niejedno małżeństwo zostało zawarte na mniej solidnym gruncie, ale dotąd właściwie nigdy nie zastanawiał się nad tym. Będzie dobrze, zwykł sobie powtarzać. Nie ocze­kiwał żadnych cudów, jeśli chodzi o tę sferę życia. W końcu jeśli znudzi się mu żona, myślał, to wokół jest wiele innych kobiet. Ruth Lina nie musi wiedzieć, jeśli w ich ramionach poszuka raz po raz pociechy. Czego oczy nie widzą, tego ser­cu nie żal.

Wszystko zmieniło się nagle, gdy w jego życiu pojawiła się Herborg, uwalniając w nim nieznane mu uczucia, których istnienia w sobie nawet nie podejrzewał. Więc choć z niechę­cią myślał o tym, że sprawi wielki zawód Ruth Linie, choć w żaden sposób nie chciał jej zrobić przykrości, to jednocześ­nie był pewien, że musi z nią zerwać, by nie unieszczęśliwić ich obojga. Innej możliwości nie widział.

Poza tym nie wyobrażał sobie, by dalej spotykać się z Ruth Liną, bo dla niego istniała teraz tylko jedna dziewczyna: Her­borg. Tylko jej pragnął i tylko z nią chciał dzielić życie.

-  Byłem bardzo zajęty - odparł, unikając wzroku Helgi. - Pracujemy teraz w lesie przy wyrębie od rana do podwieczor­ku, a potem...

-  Kiedyś cię to nie powstrzymywało przed przyjazdem - stwierdziła naburmuszona. - Ledwie zdążyłeś się przebrać z roboczych ubrań, a już byłeś tutaj. Ale teraz...

-  Gdzie jest Ruth Lina? - przerwał jej. - Chciałbym...

-  Poszła do swojej sypialni - odpowiedziała Helga. - Znasz drogę.

Oja skinął głową i położył dłoń na klamce.

-  Zostaniesz do kolacji?

-  Nie wiem - mruknął niewyraźnie i pośpiesznie wyszedł.

 

Zapukał lekko do drzwi sypialni Ruth Liny i wszedł do środ­ka. Dziewczyna siedziała na brzegu łóżka i coś szyła. Pod­niosła wzrok, a gdy go zobaczyła, jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, na twarzy zaś pojawił się promienny uśmiech. Zerwała się pośpiesznie i chciała podbiec do niego, ale nag­le zatrzymała się w pół kroku, ściągnęła surowo usta, a jej spojrzenie pociemniało. Na czole u nasady nosa pojawiła się głęboka bruzda.

-  Czym ty się teraz zajmujesz? - burknęła obrażona. - Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć, ile razy byłeś u mnie w tym miesiącu.

-  Chyba nie było aż tak źle...

-  Owszem, było - chlipnęła, a w jej oczach zalśniły łzy. Wygląda jak skrzywdzone dziecko, pomyślał Oja.

-  No co ty? - zapytał i zrobił ku niej krok, a wtedy ona zarzuciła mu ręce na szyję i mocno się w niego wtuliwszy, rozpłakała się na dobre.

Pogłaskał ją nieporadnie po włosach. Nie wiedział właści­wie, jak zacząć tę rozmowę, bo coś mu podpowiadało, że zerwa­nie będzie trudniejsze, niż przypuszczał. Wreszcie dziewczyna uspokoiła się, wytarła oczy i popatrzyła na niego uważnie.

-  Dlaczego nie przyjeżdżałeś?

-  Byłem tu...

-  Nie dość często - powtórzyła z wyrzutem. - Prawie nie spałam po nocach. Przewracałam się z boku na bok, zastana­wiając się, co się stało. Czy znudziłam się tobie albo czy...

Oja nabrał powietrza w płuca. Nie ułatwia mi zadania, pomyślał udręczony. Bawiła się kosmykami włosów na jego karku. Podniosła ku niemu twarz i przymknęła oczy. Jej wilgotne, wpółotwarte usta zastygły w oczekiwaniu na pocału­nek. Przyzwyczaiła się do tego, bo kiedy przyjeżdżał, kochał się z nią pośpiesznie. Lekko musnął jej usta.

-  A ja na ciebie tak czekałam - mruknęła i pociągnęła go do łóżka.

Oja poczuł się bezradny. Był zdecydowany, że musi jej po­wiedzieć to, co postanowił, a równocześnie zależało mu, by uczynić to jak najdelikatniej. Cofając się, Ruth Lina natknę­ła się na brzeg łóżka i przewróciła się na nie, pociągając Oję za sobą. Zarzuciła mu ręce na szyję i uczepiła się go tak kur­czowo, że ledwie był w stanie oddychać. Poluzował jej uścisk i usiadł, unikając jej wzroku.

-  Ruth Lina, ja... - zaczął niepewnie i zerknął na nią. Rozpinała bluzkę, a uchwyciwszy jego spojrzenie, uśmiech­nęła się i odsłoniła drobne, krągłe piersi.

-  Czemu się nie rozbierasz? Wolisz, żebym to ja... - za­pytała i sięgnęła do paska jego spodni.

-  Nie, nie chcę!

Oja zerwał się gwałtownie i zaczął nerwowo przechadzać się po sypialni. Ruth Lina wpatrywała się w niego rozszerzo­nymi z przerażenia oczami, po czym powoli zapięła bluzkę, zakrywając piersi.

Zapadło między nimi pełne napięcia milczenie. W końcu Oja usiadł ponownie na brzegu łóżka i chwycił dziewczynę za rękę. Pogłaskał ją, ale ona nie odzywała się. Patrzyła na niego pociemniałymi oczami, nic nie rozumiejąc.

-  Chcę, żebyś wiedziała, że nie jesteś niczemu winna - za­czął Oja chrapliwym głosem. - Jesteś piękną i dobrą dziew­czyną, Ruth Lina. Ale ja...

Cofnęła gwałtownie dłoń, jakby się oparzyła, jej twarz spą­sowiała. Siadła na łóżku i przenikliwym głosem zawołała:

-  Znalazłeś sobie inną?

Oja próbował ponownie chwycić ją za rękę, ale ona się odsunęła, oparła o wezgłowie łóżka i podciągnęła wysoko kolana.

-  Tak, znalazłem inną.

Na długą chwilę zapadła cisza, póki nie wybrzmiał do końca sens jego słów. Na twarzy dziewczyny malowało się na przemian niedowierzanie i smutek, po czym wykrzywił ją histeryczny grymas.

-  Ruth Lina, kochanie... Ja... Nigdy nie myślałem, że...

-  A więc sypiałeś z inną i dlatego do mnie nie przyjeżdża­łeś - wydobyła z siebie chrapliwie.

-  Nie sypiałem z inną - zaprzeczył Oja cicho. - Ale wiem, że nawet jeślibym z tobą został... nie potrafiłbym cię uszczęś­liwić, Ruth Lino.

-  Ja jestem z tobą szczęśliwa - zaprotestowała gwałtow­nie. - I nie chcę cię stracić. Obiecałeś mi, że zostanę młodą gospodynią w Stornes. Obiecałeś mi! - powtarzała ponuro.

-  Nigdy nie mówiłem tego wprost, choć też sądziłem, że tak się stanie - rzekł cicho. - Ale wtedy spotkałem...

Zrezygnowany otarł dłonią twarz i popatrzył jej prosto w oczy.

-  Spotkałem tę, z którą pragnę dzielić życie. Mam co do tego absolutną pewność i dlatego... nie mogę...

Nieoczekiwanie spadł na niego siarczysty policzek, który wymierzyła mu z siłą, jakiej by się po niej nie spodziewał. Dziewczyna rzuciła się na niego z furią, szarpała za włosy i z głośnym szlochem bila go na oślep. Musiał wykorzystać swą przewagę fizyczną, by się obronić. Przewrócił ją na łóżko i przytrzymał jej ręce nad głową, a ona, czerwona na twarzy, opluwała go ze złością. Tyleż zdumiało go to, co przeraziło.

-  Uspokój się, dziewczyno! - rzucił ostro i nią potrząs­nął. - Zachowujesz się jak opętana.

-  Jesteś mój! - wykrzykiwała w spazmach. - Nigdy cię nie oddam! Nigdy, nigdy! Słyszysz? Powtarzam, nigdy!

-  Nie jestem twoją własnością, Ruth Lino - odparł. - Przykro mi, że tak się stało. Powiedziałem ci, że nie jesteś niczemu winna. Ale ja... Nie mogę inaczej postąpić - dodał bezradnie.

-  Kim jest ta dziwka?

-  Nie znasz jej i nie jest to żadna dziwka - odpowiedział nieprzyjaźnie. - Zapomnij o wszystkim i zachowuj się jak człowiek! - ostrzegł, zwalniając powoli uścisk wokół jej nadgarstków. - To nie koniec świata, Ruth Lino. Jesteś młoda i ładna i za jakiś czas znajdziesz sobie innego. Kogoś, kto będzie na ciebie bardziej zasługiwał niż ja.

-  Chcę zostać młodą gospodynią w Stornes - zawyła. - I zostanę nią, zostanę!

Oja wstał i przez chwilę przyglądał się purpurowej twarzy dziewczyny, na której malowała się bardziej złość niż rozpacz. Może Stornes i pozycja, jakiej się spodziewała w przyszłości, znaczyły dla niej więcej niż on sam? Nigdy wcześniej o tym nie pomyślał.

-  Nie chciałem tego - wyjaśnił cicho. - Ale po prostu nie mogę postąpić inaczej.

Po tych słowach odwrócił się i skierował do drzwi. W ra­mię trafiła go ciśnięta przez nią książka. Szarpnął klamkę, wyszedł pośpiesznie i zbiegł po schodach. Na dole zderzył się z Helgą, która stalą w półmroku i nasłuchiwała.

-  Co to, na Boga, za krzyki i hałasy? - zapytała, przytrzy­mując go za ramię. - Co się tam dzieje?

-  Zapytaj Ruth Liny! - rzucił krótko, wyrwał się i ruszył ku drzwiom.

 

Po powrocie z Gjelstad Oja nie miał ochoty wchodzić do izby. Czuł się okropnie. Nie przypuszczał, że Ruth Lina tak źle zniesie wiadomość o rozstaniu, ale miał nadzieję, że Helga zdoła ją jakoś uspokoić. Dziewczyna kompletnie straciła panowanie nad sobą. Już wcześniej zauważył u niej oznaki gwałtownego temperamentu, zwłaszcza gdy urządzała mu sceny zazdrości. Bo zazdrosna była o niego od pierwszego dnia, gdy zaczęli się spotykać. Ale to w gruncie rzeczy go bawiło, utwierdzało w swojej atrakcyjności, choć czasami uważał jej reakcje za trochę dziecinne. Teraz jednak cieszył się, że z nią zerwał. Życie z taką furiatką byłoby piekłem, po­myślał i aż się wzdrygnął. Żeby przestać myśleć o tym, co się stało, i pozbyć się niesmaku, jaki wywołała w nim ta sytuacja, rzucił klaczy dodatkową porcję siana i poklepał ją przyjaźnie po zadzie, a potem skierował się do stajni.

-  Oja...

Drgnął, gdy z mroku zza ściany stajni wyłoniła się Her­borg i podeszła do niego. Wydała mu się dziwnie blada, ale uznał, że może to wina księżycowego blasku. Objął ją, przy­tulił mocno i pomyślał, że dobrze ją mieć tak blisko siebie. Podniosła ku niemu twarz, a on pocałował jej chłodne usta i jeszcze mocniej przytulił.

-  Jak ci poszło? - zapytała.

-  Strasznie to przyjęła - odparł ponuro. - Próbowałem wyjaśnić... Nie, to nie było przyjemne.

Pogłaskała jego chłodny od mrozu policzek, tuląc się ła­godnie i ogrzewając go swym ciepłem.

-  Przez cały czas myślałam o tobie - wyszeptała. - Po­smarowałam kilka kromek, bo nie zdążyłeś na kolację.

-  Nie chcę wchodzić do środka - odparł i musnął ustami jej wargi. - Nie teraz - dodał. - Pójdziesz ze mną na górę? Potrzebuję cię, Herborg. Chodź ze mną!

Ich spojrzenia spotkały się. Poczuł, że na moment jej cia­ło zesztywniało w jego ramionach, ale mimo to skinęła gło­wą. Objął ją ramieniem i powoli przeszli przez dziedziniec.

-  Wejdziemy bocznymi schodami - zaproponował, gdy zbliżyli się do budynku. - Nie mam ochoty spotkać się z mamą i odpowiadać na jej pytania. Nie mam siły z nią o tym rozmawiać - dodał ponuro.

Ukradkiem przemknęli się przez próg i weszli na scho­dy prowadzące na poddasze. Po cichu wspięli się na górę, omijając trzeszczące stopnie, które jej wskazywał. Kiedy Oja zamknął za nimi drzwi sypialni, odetchnął głęboko. W po­mieszczeniu było ciepło.

-  Napaliłaś - zauważył i popatrzył na nią z miłością.

Pokiwała głową. Nie spuszczając z niego wzroku, zdjęła po­woli duży szal, którym była otulona, i podeszła do niego blisko.

-  Czujesz się chyba teraz okropnie - wyszeptała. - Spo­dziewałam się, że tak będzie. To wszystko przeze mnie, Oja.

Ściągnął kurtkę z grubego samodziału, odłożył czapkę i objął ją. Przytulony do jej policzka wyszeptał:

-  Nie ma w tym żadnej twojej winy! Teraz jest mi do­brze - dodał z lekkim uśmiechem. - Teraz, kiedy jesteś tu przy mnie.

Ujął w dłonie jej twarz, odgarnął w tył długie miedziane włosy i popatrzył na nią z bezbrzeżną miłością.

-  Herborg, Herborg - odezwał się cicho. - Gdybyś wie­działa, jak bardzo cię kocham!

-  Skąd jesteś tego taki pewien? - powiedziała cicho, wpa­trując się w niego swymi grafitowymi oczami. - Tak krótko mnie znasz.

-  Wiedziałem od pierwszego dnia, gdy cię zobaczyłem. Mówiłem ci już.

-  A jeśli się pomyliłeś? Powiedziałeś już swojej mamie, zerwałeś z dziewczyną z Gjelstad. Może się pośpieszyłeś?

-  Nie potrzebuję więcej czasu - oświadczył z przekona­niem i pogładził dłonią jej miękki policzek. - Ale może ty nie jesteś tak samo pewna jak ja?

Wtuliła twarz w zagłębienie na jego szyi, a z jej ust wydo­było się westchnienie.

-  Ja też jestem pewna, Oja - wyszeptała. - Ale przeraża mnie trochę... że wywołałam takie zamieszanie. Boję się, że będziesz żałował...

Nie odpowiedział. Zsunął dłonie na jej szyję i poczuł żyłę pulsującą pod skórą. Powoli zaczął rozplatać jej gruby warkocz.

-  Co robisz? - wyszeptała niespokojnie.

-  Marzyłem o tym, by zobaczyć cię w rozpuszczonych włosach - rzekł cicho, nie przestając rozplatać warkocza. - Mogę zobaczyć?

Nie odpowiedziała, ale też go nie powstrzymywała. Pa­trzyła na niego oczami pełnymi blasku. Zanurzył obie dłonie w jej włosach i przeczesał je palcami. Utworzyły wokół jej twarzy miedzianą, iskrzącą chmurę.

-  Jesteś jeszcze piękniejsza, niż widywałem cię w snach - mruknął i ukrył twarz w pachnących włosach. Dotknął dło­nią jej piersi, którą wyraźnie wyczuwał pod sukienką. Krągłą i jędrną, ze sterczącą brodawką.

Drgnęła i przytrzymała mu rękę.

-  Boję się... - wyszeptała ze spuszczonym wzrokiem.

-  Czego się boisz, Herborg?

-  A jeśli mimo wszystko nie dane nam będzie być we dwoje, to potem... Ja nigdy... nigdy nie miałam nikogo... w taki sposób - szepnęła niepewnie.

Oja popatrzył na nią rozszerzonymi oczami. Po jej za­chowaniu poznawał bez trudu, że niełatwo było zdobyć jej zaufanie, ale że nigdy nie pozwoliła żadnemu mężczyźnie... Pewnie dlatego, że jest dziewicą, jej pocałunki smakują jak truskawki - pomyślał oszołomiony. Jego serce wypełniło się głębokim szacunkiem dla tej, którą tulił w ramionach. Nie mógłby wymuszać na niej niczego wbrew jej woli, mimo że płonął z pożądania.

-  Nie tknę cię - szepnął, dotykając ustami jej policzka. - Nie tknę cię, jeśli nie będziesz chciała. Mogę poczekać.

Nie odpowiedziała, tylko mocniej przytuliła się do niego, a jej przyśpieszony oddech zdradzał narastające w niej napięcie.

-  Muszę cię jednak zapytać o jedno - mówił cicho. - Może powinienem najpierw ci zadać to pytanie, a potem do­piero iść do mamy i jechać do Gjelstad... Ale zależało mi, by najpierw wszystko wyjaśnić, bo i tak nie mógłbym być razem z Ruth Liną. - Odsunął ją lekko od siebie i patrząc jej prosto w oczy, spytał:

-  Herborg, czy zechciałabyś zostać moją żoną?

Przez moment stała oniemiała, nie odrywając od niego wzroku, ale wnet jej oczy napełniły się blaskiem.

-  Tak, chcę - wyszeptała niemal bez tchu, a w jej głosie nie zabrzmiała nawet nutka wątpliwości.

Stali tak wpatrzeni w siebie, a po chwili Herborg z nieśmia­łym uśmiechem ujęła jego dłoń i położyła na swojej piersi.

-  Nie dlatego zadałem ci to pytanie - odezwał się Oja po cichu.

-  Wiem - wyszeptała. - Ale ja chcę.

Jest skończoną pięknością, pomyślał Oja, patrząc, jak leży naga na jego łóżku. Pośpiesznie zdarł z siebie ubranie i rzucił je na podłogę. Herborg patrzyła na niego rozszerzonymi oczami, nie mówiąc ani słowa, a kiedy położył się obok, wtuliła się w jego muskularne ciało. Gładził jej plecy, jędrne pośladki, a potem wsunął dłoń między jej uda. Jęknęła. Położył ją na wznak i do­tknął ustami brodawki piersi. Usiłowała go odsunąć, ale on nie zaprzestał pieszczoty. Lizał, ssał i delikatnie skubał, póki jej cia­ło nie rozluźniło się i nie usłyszał z jej ust jęku rozkoszy. Wtedy uniósł się na łokciach i patrząc jej w oczy, zapytał chrapliwie:

- Jesteś pewna, że tego chcesz?

 Pokiwała leciutko głową, a wówczas on ostrożnie rozsunął kolanem jej uda. Nie protestowała, ale czuł, że drży. Powoli wsunął się w nią. Usłyszawszy cichy jęk, zatrzymał się, by nie sprawiać jej bólu. Ale ona objęła go ramionami i przyciągnąwszy do siebie, wpuściła do środka.

Nigdy nie przeżyłem czegoś podobnego, myślał Oja oszołomiony. Czuł, że Herborg oddaje mu nie tylko swe ciało i dziewictwo, ale i duszę. Całą siebie. Niejasno poczuł, że ma mokre policzki, i zrozumiał, że płacze, a potem już nic więcej nie pamiętał, porwany w odmęty czerwonej mgły.

 

ROZDZIAŁ 13.

Następnego dnia, kiedy Mali zawołała wszystkich na obiad, Ola zabrał głos.

-  Zamierzamy z Herborg pojechać niebawem do Kristiansund - oznajmił, zerkając na zarumienioną dziewczynę, która stała obok.

Na chwilę spojrzenia wszystkich domowników spoczęły na nich dwojgu.

-  Do Kristiansund, teraz, w samym środku zimy? - Mali popatrzyła na syna badawczo.

-  Przecież fiord nie zamarzł i parowiec dopływa swobod­nie do nabrzeża - odpowiedział Oja.

-  Nie, ale na Boga, co wy...

-  Jadą po obrączki! - wykrzyknęła triumfalnie Dorbet i podskoczyła z zapału, patrząc to na brata, to na Herborg. - Po obrączki jedziecie, mam rację?

Herborg spuściła wzrok i wyciągnęła rękę do Oi, jakby szukała u niego wsparcia. Ten ujął jej dłoń, zaczerwienił się i odchrząknął, po czym odpowiedział zmienionym głosem:

-  To prawda.

Powinnam się była domyślić, że tak się to potoczy, pomy­ślała Mali. Oja sam jej przecież powiedział, że zależy mu na Herborg. Ale że sprawy zaszły tak daleko, że młodzi posta­nowili wybrać się do miasta po obrączki, nie przyszłoby jej do głowy. A co z Ruth Liną? Oja zdaje się był poprzedniego wieczoru w Gjelstad, w każdym razie nie jadł w domu na ko­lacji, a Herborg zniknęła zaraz po wieczornym posiłku. Jak została przyjęta w Gjelstad wiadomość o zerwaniu, skoro za­równo matka, jak i córka przywykły do myśli, że Oja i Ruth Lina kiedyś się pobiorą, i uważały to niemal za oczywistość? Nie chciała o to pytać przy wszystkich. Postanowiła poroz­mawiać z Oją i Herborg po obiedzie gdzieś na boku i dowie­dzieć się wszystkiego. Nie miała nawet pojęcia, czy wie coś o tym Sigrid, nie mówiąc już o rodzicach Herborg.

Dorbet tanecznym krokiem podbiegła do Herborg i uścis­kała ją mocno.

-  Wiedziałam, kłamczucho - roześmiała się. - Mówiłaś, że nie masz ukochanego, ale ja od razu poznałam, że to nie­prawda. Ale że jest nim mój brat!

Pozostali domownicy także podeszli, ściskali dłonie Oi i Herborg, prześcigając się w radosnych komentarzach, śmia­li się i gratulowali.

Herborg przyjmowała uściski i życzenia, ale wzrokiem szukała Mali. Wyraźnie niepokoiła się, co ona o tym myśli. Mali tymczasem poprosiła ponownie wszystkich do stołu, a gdy zaczęli siadać na swoich miejscach, odciągnęła na bok Oję.

-  Chcę porozmawiać z wami po obiedzie - powiedziała cicho. - Przyjdź z Herborg do mojej pracowni!

Skinął głową bez słowa.

-  Herborg nie może siedzieć teraz całkiem na końcu sto­łu - stwierdziła Dorbet, gdy dziewczyna jak zwykle chcia­ła zająć miejsce obok Knuta. - Zróbcie miejsce obok Oi dla przyszłej młodej gospodyni.

-  Przecież jeszcze się nie pobrali - zaprotestowała Inge­borg, najwyraźniej dotknięta tym, że jej Olav musiał się prze­sunąć bliżej końca stołu.

-  Ale są zaręczeni, Ingeborg - oświadczyła Dorbet roz­promieniona. - Uważam, że to wspaniale! Wkrótce Herborg zostanie młodą gospodynią w Stornes, a wówczas jej miejsce będzie przy Oi. Prędzej czy później i tak trzeba ją przesa­dzić. - Nagle umilkła na chwilę, jakby coś przyszło jej do gło­wy, odszukała wzrokiem Oję i zapytała z ciekawością: - Byłeś w Gjelstad?

-  Zacznijmy już jeść, bo nam tu wszystko ostygnie - prze­rwała pośpiesznie Mali. - Przynieś miskę z ziemniakami, Dorbet.

Dorbet wstała niechętnie.

-  Chyba powinniśmy to uczcić dziś wieczorem? - zapyta­ła, patrząc na matkę.

-  Być może poczekamy ze świętowaniem do ich powrotu z miasta - odparła Mali.

-  Kiedy jedziecie, Oja? - Dorbet nie dawała za wygraną.

-  Zadzwonię jutro do jubilera, a zabierzemy się pewnie parowcem, który będzie wracał z Todalen w środę. Nie ma sensu tego odwlekać - dodał i popatrzył z dumą na siedzącą obok niego Herborg. - Oboje jesteśmy co do tego zgodni.

-  O, ja także chętnie pojechałabym do miasta - powie­działa Dorbet z żalem. - Ale nie było mi to dane.

-  Zapytaj o to Olę, a na pewno zabierze cię do miasta na wiosnę - roześmiał się Havard. - Choć ta wyprawa może się okazać się dla niego kosztowna. Tyle tam sklepów, a ty z pewnością będziesz chciała mieć wszystko...

-  Właśnie! Możemy jechać na wiosnę - rozpromieni­ła się Dorbet. - Powiem mu o tym, oczywiście, że powiem. Może moglibyśmy pojechać we czworo? - zerknęła na Her­borg i mrugnęła do niej porozumiewawczo. - Nasi narzecze­ni oglądaliby sobie, co by tam chcieli, a my ruszyłybyśmy do miasta na zakupy - zaśmiała się. - I zamieszkalibyśmy w hotelu, jechali taksówką i jedli eleganckie obiady, popija­jąc winem.

-  Jedz teraz rybę - przerwała jej sucho Mali i podała pół­misek. - Do wiosny jeszcze daleko, Dorbet.

 

Oja przepuścił Herborg w drzwiach do pracowni. Mali przy­szła tu zaraz po obiedzie, więc już na nich czekała. 

-  Chciałaś z nami porozmawiać.

Oja objął ramieniem Herborg, która wydawała się zde­nerwowana i niepewna.

-  Tak, kilka spraw muszę z wami wyjaśnić, a nie chcia­łam, by wszyscy tego słuchali - odpowiedziała Mali i wska­zując na stojące w narożniku pomieszczenia krzesło, doda­ła: - Siadaj, Herborg.

Herborg usiadła na krześle, a Oja stanął obok i położył jej dłoń na ramieniu.

-  Jesteś zła? - zapytała Herborg cicho i zmartwiona zerk­nęła na Mali, która siedziała przy krosnach.

-  Nie, nie jestem zła - odparła Mali. - Oja rozmawiał o tym ze mną. Nie spodziewałam się jedynie, że tak szybko podejmie­cie tak poważne kroki. - Mali ścisnęła w ręku kłębek wełny, po czym go odłożyła na bok. - Bardzo sobie ciebie cenię, Her­borg - ciągnęła. - Tak samo zresztą jak wszyscy pozostali miesz­kańcy Stornes. I chcę, byś wiedziała, że z otwartymi ramionami powitam cię jako młodą gospodynię we dworze. Chodzi o coś innego. - Odetchnęła głęboko i znów ścisnęła kłębek, czując, że z nerwów pocą jej się dłonie. - Jednak czuję się za ciebie odpo­wiedzialna - dodała. - Jesteś siostrzenicą Sigrid. Powiedziałaś jej już o tym? A rodziców powiadomiłaś?

Herborg spuściła wzrok i nerwowo skubała spódnicę.

-  Nie, chcieliśmy najpierw powiadomić o tym tu, we dworze - odpowiedział za nią Oja. - Ale Herborg mówiła, że ta wiadomość z pewnością ucieszy zarówno jej rodziców, jak i krewnych w Innstad.

Mali pokiwała głową, bo tego się spodziewała. Po pierw­sze Oja jest dobrą partią, a po drugie, co równie ważne, tych dwoje naprawdę bardzo się kocha. Mali nigdy nie widziała Oi tak szczęśliwego jak teraz. Uczucie do Herborg musiało być wyjątkowe, inaczej nie wziąłby na siebie nieprzyjemności związanych z rozstaniem z Ruth Liną. Mimo to nie podobało jej się, że ani Sigrid, ani rodzice dziewczyny nie wiedzą nic o decyzji młodych. Dobry obyczaj nakazuje co innego, my­ślała zrezygnowana. Przynajmniej Herborg powinna o tym wiedzieć i zawiadomić rodziców i krewnych w Innstad.

Teraz jest już za późno, toteż nie ma sensu ich upominać, pomyślała Mali, zapytała więc:

-  Byłeś w Gjelstad, Oja?

Niespokojnie zaszurał nogami, odchrząknął dwa razy i odpowiedział:

-  Tak, byłem wczoraj.

Mali pokiwała głową.

-  Nie ogłaszałbym przecież zaręczyn, nie załatwiwszy uprzednio tego, co należało, z Ruth Liną - dodał. - Wyjaś­niłem jej, że nie jest niczemu winna, ale... nie mogę dłużej ciągnąć tego związku. Bo odkąd poznałem Herborg... Nigdy nie byłem bardziej pewny swoich uczuć - dodał.

-  Jak Ruth Lina to przyjęła?

Zaczerwienił się po uszy i przeczesał nerwowo włosy.

-  Źle - odparł krótko. - Była zła... i zawiedziona, i... urządziła straszną awanturę.

Mali westchnęła. Właśnie tego się obawiała.

-  A Helga?

-  Nie rozmawiałem z nią o tym. Stała w korytarzu, gdy wychodziłem. Była ciekawa, co się dzieje na strychu, bo awantura była straszna - przyznał, unikając wzroku matki. -Powiedziałem jej tylko, żeby zapytała córki.

Chyba tak łatwo nie uda się nam z tego wybrnąć, pomy­ślała Mali, dziwiąc się tylko, że do tej pory Helga nie zadzwo­niła do Stornes ani się tu nie zjawiła. Bo co do tego, że Helga da o sobie znać, Mali nie miała żadnych wątpliwości. Pytanie tylko, co zrobi. Właściwie niewiele mogła. Oja i Ruth Lina nie byli oficjalnie zaręczeni, a przecież nawet zaręczyny można zerwać, ba, nawet małżeństwo, choć to należy do rzadkości. Zerwanie młodych zniweczyło jednak całkowicie plany Hel­gi, która już widziała swoją córkę w roli gospodyni w Stornes. A to dla Helgi wiele znaczyło, z pewnością więc się tak łatwo z tym nie pogodzi, bo wątpliwe, by jej córce trafiła się lepsza partia. A jeśli jeszcze Ruth Lina tak strasznie źle to zniosła, Helgę to dodatkowo rozsierdzi, bo córka zawsze była jej ocz­kiem w głowie. Helga w takim stanie ducha jest zdolna do wszystkiego, pomyślała ponuro Mali.

-  Obawiam się, że to nie koniec. W Gjelstad tak ła­two nie dadzą nam spokoju - westchnęła w końcu. - Ale nie martwmy się na zapas. Myślę, że teraz będzie najle­piej, jeśli we dwoje zaniesiecie tę nowinę do Innstad. A ty, Herborg, zadzwoń do domu i powiedz, że w najbliższą niedzielę urządzamy tu małą uroczystość na waszą cześć i zapraszamy zarówno twoich rodziców, jak i wszystkich z Innstad na obiad. Do tej pory zdążycie wrócić z miasta z obrączkami.

Herborg odetchnęła z wyraźną ulgą. Podniosła wzrok i po­patrzyła na Oję. Jej oczy zalśniły blaskiem. On zaś uśmiech­nął się do niej i czule poklepał po ramieniu.

-  Dziękuję, mamo - rzekł, podając Mali rękę. - Cieszę się, że tak dobrze to przyjęłaś i rozumiesz, że czasami czło­wiek nie jest w stanie oprzeć się uczuciom.

-  Rozumiem to doskonale - odparła cicho Mali. - Rozu­miem.

Gdyby Oja wiedział, że nikt tego lepiej ode mnie nie po­trafi pojąć, pomyślała z ciężkim sercem.

Herborg także podała jej rękę.

-  Dziękuję! - powiedziała i uśmiechnęła się nieśmiało. - Uczynię wszystko, by być dobrą żoną dla Oi i zręczną młodą gospodynią tu we dworze.

-  Wiem, że będziesz - uśmiechnęła się Mali i poklepała ją przyjaźnie po policzku.

To mógłby być naprawdę radosny dzień, myślała, gdyby nie ta sprawa z Ruth Liną. Mali wzdrygnęła się, przeszedł ją lodowaty dreszcz i niemal fizycznie odczuła obecność Helgi. Otuliła się mocniej szalem i wyszła.

 

Krótko po kolacji zadzwonił telefon. Mali chodziła jak na szpilkach przez cały dzień, poderwała się więc gwałtownie, gdy usłyszała dzwonek.

-  Odbiorę - oznajmiła i wyszła na korytarz, zamknąwszy dokładnie za sobą drzwi.

-  Halo, tu Stornes.

-  Wiesz już, co zrobił twój syn? - Głos Helgi zabrzmiał ostro i głośno.

-  Wiem, że zerwał z Ruth Liną. Powiedział mi dziś o tym.

-  Jak on śmie, dziwkarz jeden! - warknęła Helga prosto do ucha Mali. - Ale miał się w kogo wrodzić! Zresztą kto wie, czy to ty nie stoisz za tym wszystkim. Pewnie moja córka wydała ci się nie dość dobra.

Mali wzięła głęboki oddech, starając się zachować spokój. Na nic się zda, jeśli i ona straci panowanie nad sobą. Bardzo jednak dotknęły ją oskarżenia Helgi.

-  Teraz to już opowiadasz bzdury, Helgo, i wiesz o tym doskonale. Nigdy nie miałam żadnych zastrzeżeń do Ruth Liny. Ale to nie ja decyduję, z kim ożeni się mój syn. On jest dorosły, Helgo! Sam podejmuje decyzje. A poza tym wydaje mi się, że powinnaś uważać na to, co mówisz przez telefon, bo nie tylko ja to słyszę - dodała ostrzegawczo.

-  I tak wnet dowie się o tym cała wieś, więc mogę mó­wić, co chcę - warknęła Helga. - Przecież wszystko już było ustalone. Obiecał, że ożeni się z Ruth Liną, wiesz o tym! -wykrzykiwała nieopanowana do słuchawki. - Nie próbuj mi wmawiać czegoś innego. Wiedziałaś o tym od dawna.

-  Wiedziałam, że od dłuższego czasu spotyka się z twoją córką, ale nie byli z sobą zaręczeni.

-  Potraktował ją jak zabawkę. Jeśli myślisz, że ujdzie wam to płazem...

-  Co zamierzasz zrobić, Helgo? - spytała ją Mali wprost. - Przykro mi, że Ruth Lina tak ciężko to przeżywa. Możesz w to wierzyć lub nie, ale wszyscy tu, we dworze, dobrze jej życzymy. Ale w tej sprawie Oja sam podejmuje decyzje i ja nie mogę za nie odpowiadać.

-  Owszem, możesz! Tylko że ten twój syn jest taki sam jak ty, Mali! Myśli, że może sobie robić z innymi, co mu się żywnie podoba, bo i tak ujdzie mu to na sucho tylko dlatego, że nazywa się Stornes. Ale wiedz, że nikt tak nie będzie trak­tował mojej córki!

-  On się nią nie bawił, Helgo.

-  Jeszcze go bronisz, dziwkarza. Gdyby miał choć odro­binę przyzwoitości, to by...

-  Nie podoba mi się, że nazywasz mojego syna dziwkarzem - odparła cicho Mali. - Rozumiem, że jesteś zdenerwo­wana, Helgo, ale powinnaś mimo wszystko zachować resztki przyzwoitości.

-  Przyzwoitości! Cha, cha - Helga roześmiała się rozdzie­rająco. - U nas we dworze nie brakowało nigdy przyzwoito­ści, wiesz dobrze, Mali. Powinnam była uprzedzić Ruth Linę, by nie zadawała się z twoim synem. Obie doskonale wiemy, jakie postępki masz na sumieniu, prawda?

-  Nie interesują mnie twoje wymysły - odpowiedziała Mali ostro. - Zdaje się, że dla ciebie gorsze od rozpaczy córki jest to, że nigdy nie zostanie ona młodą gospodynią w Stor­nes. Bo na to liczyłaś, prawda?

-  Ty wiedźmo! - warknęła Helga. - Przyrzekam ci, Mali, że nie ujdzie wam to płazem.

-  A co zamierzasz zrobić, co? Przecież Oja nie zerwał za­ręczyn.

-  Ale znalazł sobie inną! Ruth Lina powiedziała mi.

-  A więc już wiesz.

-  Tak, ale nie zamierzam się z tym pogodzić - powtórzyła Helga z zacięciem. - Przysięgam na Boga, Mali, że pożałuje­cie tego!

-  Nie rozumiem, dlaczego ty mi grozisz - rzekła Mali. -To, co się stało, dotyczy tylko twojej córki i mojego syna. A on był w Gjelstad, żeby się z nią rozmówić. Wydaje mi się, że nie powinnaś się wtrącać.

-  O nie! Będzie musiał dotrzymać tego, co przyrzekł.

-  Myślę, że będziesz musiała porozmawiać o tym z Oją - rzuciła Mali ostro. - Ale on odeprze wszystkie twoje zarzuty. Zachowujesz się głupio, Helgo!

-  Chcę...

-  Nie zamierzam dłużej wysłuchiwać tego, co chcesz albo zamierzasz - przerwała jej Mali. - Przykro mi, że nie potra­fisz tego przyjąć, jak przystało na rozsądną dorosłą osobę. Więcej nie mam ci nic do powiedzenia, myślę, że wyraziłam się dość jasno. Dobranoc.

Skończyła rozmowę i odwiesiła słuchawkę. Stała przez chwilę nieruchomo, by się uspokoić, i zastanawiała się, co sobie pomyśli o tym Astrid z centrali. Ale było jej wszystko jedno. Helga i tak będzie rozpowiadać na prawo i lewo, że Oja oszukał jej córkę w najgorszy sposób. O jego zaręczynach z Herborg większość dowie się już jutro, Astrid z centrali jed­nak dowiedziała się pierwsza. Z pewnością więc będzie mog­ła uznać ten dzień za udany.

- Jesteś taka milcząca - stwierdził Havard, kiedy kładli się tego wieczora. - Od obiadu niewiele się odzywałaś.

-  Pewnie dlatego, że jestem bardzo zmęczona - odparła i przytuliła się do niego. - Tyle się dziś wydarzyło.

-  Ale chyba nie masz nic przeciwko Herborg i Oi?

-  Nie, ale wiedziałam, że kiedy zerwie z Ruth Liną, roz­pęta się prawdziwe piekło. A już rozmowa telefoniczna, któ­rą przeprowadziłam z Helgą... - westchnęła i wtuliła twarz w zagłębienie u nasady szyi. - Helga była wściekła. Groziła mi na wiele sposobów. Astrid z centrali miała znakomity wieczór, bo Helga nie poprzestała na wybuchach gniewu - dodała.

-  Tego się można było spodziewać - rzekł Havard i pogła­skał Mali po plecach. - Oja spotykał się przecież z Ruth Liną przez długi czas. Sądziłem, że ją kiedyś poślubi - przyznał.

-  Ja też tak sądziłam - przyznała Mali. - Ale to chyba nigdy nie była prawdziwa miłość. Hmm, nie wiem, co o tym sądzić... Kiedy rozmawiałam dziś z Oją i z Herborg, oświadczył, że po prostu nie mógł postąpić inaczej. Kiedy poznał Herborg, za­władnęło nim uczucie, któremu nie mógł się oprzeć.

Havard nie od razu odpowiedział.

-  Tak, czasami człowiek tak czuje - rzekł zamyślony. - Helga pewnie z czasem się uspokoi. Choć jasne, że jest zawie­dziona z powodu Ruth Liny.

-  Ona chyba żywi raczej osobistą urazę - odparła Mali chłodno. - Helga zawsze miała wysokie aspiracje w związku ze swą córką. A Stornes... Nie znajdzie dla Ruth Liny lepszej partii niż Oja, dobrze wiesz. Ona też wie, więc dlatego...

-  Owszem, ale cóż można na to poradzić? - rzekł Havard. - Nie po raz pierwszy młodzi zrywają ze sobą. A Ruth Lina jest jeszcze taka młodziutka, przed nią cała przyszłość.

-  Owszem, ale nie tu, we dworze. Misterne plany Helgi legły w gruzach.

-  Pokrzyczy, pokrzyczy i w końcu się uspokoi - mruknął Havard i pocałował Mali w czoło. - Helga już taka jest. Jak coś pójdzie nie po jej myśli, wszczyna awanturę, ale w gruncie rzeczy nic z tego nie wynika - dodał.

Akurat pod tym względem Havard bardzo się myli, po­myślała Mali. On nie wie, jaka potrafi być niebezpieczna, nie doświadczył bowiem z jej strony pogróżek, nie zna wreszcie prawdy o śmierci gospodarza z Gjelstad. Havard nie wie tylu rzeczy i nigdy nie powinien się dowiedzieć. Dlatego właśnie nie ufam Heldze, myślała zmęczona. Ta kobieta gotowa iść po trupach, żeby dochodzić sprawiedliwości. Zwłaszcza gdy cho­dzi o Mali. Mimo że ostatnio odnieść było można wrażenie, że między Stornes i Gjelstad zapanowała zgoda, to jednak stara wrogość między Helgą a nią nigdy do końca nie zniknęła. Hel­ga przypominała podstępnego węża, który potrafi leżeć nie­ruchomo przez długi czas, by zaatakować w momencie, gdy przeciwnik nie zachowa czujności i się odsłoni. I wtedy nie rzuca się, by zranić, lecz by zabić - Mali wzdrygnęła się.

-  Zimno ci? - zapytał Havard i szczelniej otulił ją koł­drą. - Trzęsiesz się jak galareta.

-  Jestem tylko przemęczona i trochę przemarzłam - mruknęła Mali. - Do jutra mi przejdzie.

-  Miejmy nadzieję - powiedział Havard i pocałował ją raz jeszcze.

Mali nie wierzyła zbytnio, że Helga złożyła broń, przeczu­wała raczej, że ostrzy noże do walki.

  

ROZDZIAŁ 14.

 

Kwietniowe słońce świeciło jasno na bezchmurnym niebie. Podziwiając krajobraz w zimowej szacie, trzeba było mrużyć oczy, by uchronić je przed odbijającymi się w bieli śniegu rażącymi promieniami. Pootwierano okna zarówno w izbie, jak i w sypialniach na poddaszu, i zaczęto wielkie porząd­ki. Zapach amoniaku był tak silny, aż piekło w oczy, bo oto szorowano dom z całego zimowego brudu. Z komina pralni unosiła się pionowo smuga dymu, bo dzień był bezwietrzny, a szparami w drzwiach wydobywała się para z gotującej się w kotłach wody na pierwsze w tym roku wielkie pranie. Jak się tak przewietrzy pomieszczenia, to od razu człowiekowi się łatwiej oddycha, pomyślała Mali. Nie mówiąc już o tym, jak dobrze na samopoczucie wpływa światło dzienne. Pod wpływem słonecznych promieni rozkwitały nie tylko rośliny, ale i ludzie. Wszyscy z wyjątkiem Ruth.

Ostatniego dnia marca Samuel znów wyjechał do Berkak. Miał tam tym razem pozostać na czas nieokreślony. Z tego, co zrozumiała Mali, przydzielono go do pracy w parafii, a oprócz tego miał jeździć na rekolekcje po okolicy.

Mali ledwie potrafiła ukryć ulgę, gdy zawiadomiono Sa­muela, iż ma się stawić w Berkak. I to na czas nieokreślony! Tym razem będzie miała więcej niż cztery tygodnie, by tchnąć trochę życia w Ruth. Zadbać, by jej blade policzki nabrały rumieńców, i nakłonić milczącą córkę do uśmiechu. Trochę znów się do niej zbliżyć. Było widać gołym okiem, że nie jest jej dobrze, ale nikogo nie dopuszczała do siebie, nigdy nic nie mówiła. Całkowicie zamknęła się w sobie, stała się za­lękniona i nerwowa. Aż żal było na nią patrzeć. Mali czuła, jak serce jej pęka na widok córki. Dlatego też gdy usłyszała o wyjeździe Samuela, niemal podskoczyła z radości.

Żywiła głęboką nadzieję, że mąż Ruth nigdy nie wróci, że przytrafi mu się coś albo po prostu zniknie gdzieś bez śladu. A może znajdzie sobie inną? Po nim można się wszystkiego spodziewać, myślała Mali. Wiedziała, że to okropne życzyć komuś źle i że Ruth ciężko by przeżyła, gdyby stało się coś takiego. Może nie rozpaczałaby tak bardzo z tego powodu, że Samuel nie wrócił, ale ciężko by przeżywała wstyd, że ją zostawił.

Mali jednak obawiała się, że jej nadzieje okażą się płon­ne. Misjonarz zapewne prędzej czy później znów się pojawi w Stornes. Mimo wszystko czerpał niemałe profity z tego, że poślubił dziewczynę z tak dobrej rodziny. Takich drani diabli nie biorą, myślała Mali ponuro.

Ale kiedy już Samuel wyjechał, tym razem Ruth nie roz­kwitła natychmiast tak jak poprzednio. Wtedy powesela­ła i często bywała we wspólnej izbie. Teraz Mali musiała ją przyprowadzać, namawiać, by posiedziała z nimi. I choć od wyjazdu męża minęło już wiele dni, nadal niewiele się uśmie­chała. Zupełnie jakby nie miała siły i śmiałości spojrzeć im wszystkim w oczy. Mali nie rozumiała dlaczego i nie potrafiła się zdobyć na to, by ją o to zapytać. Może dlatego, że bała się usłyszeć prawdę.

Zbadała córkę i stwierdziła, że nosi pod sercem tylko jed­no dziecko.

-  Tylko jedno - oznajmiła i poklepała leciutko Ruth po wystającym brzuchu. - Ale to chyba dobrze. Z dwójką trudno by ci było sobie poradzić. Wygląda na to, że okresami będziesz z dzieckiem sama, bo Samuel wyjeżdżać będzie teraz częściej do Berkak. Zresztą nie zarobi na rodzinę, jeśli będzie cały czas siedział w miejscu.

-  Właśnie z tego powodu musi opuszczać dom na jakiś czas - odpowiedziała Ruth po cichu. - Ale ja sobie poradzę.

-  Pewnie, poza tym masz nas - pocieszyła ją Mali. - Co prawda w kwietniu już ruszy budowa waszego domu, zostaną wykopane i zalane fundamenty, ale nie wprowadzicie się tam wcześniej niż w listopadzie.

-  Tak się spodziewałam - rzekła Ruth.

-  Zapewne cieszysz się, że będziesz mieszkać we włas­nym domu - dodała Mali. - To całkiem inaczej niż tu, w wy­dzielonej części dworu. Poczujecie się wreszcie u siebie.

-  Pewnie tak - odparła Ruth, nie okazując najmniejszej ra­dości z powodu tej perspektywy, i uciekła spojrzeniem w bok.

Nie, ta dziewczyna straciła całą radość życia, zmartwiła się Mali. Jedynie gdy rozmowa schodziła na temat dziecka, jej przygasłe oczy nabierały blasku, a przez bladą twarzyczkę przelatywał słaby uśmiech. Ruth nie ukrywała, że bardzo się cieszy, iż zostanie mamą. Jej miłość do dziecka, które nosiła w swym łonie, była ogromna. Niemal nazbyt silna, myślała z niepokojem Mali. Zupełnie jakby całą swoją przyszłość od niego uzależniała. Mali nawet bała się myśleć, co by się stało, gdyby podczas porodu nastąpiły jakieś komplikacje albo gdy­by dziecku coś się stało. Boże, uchowaj, westchnęła w duchu. Jest już wystarczająco źle.

 

Wiosna przyszła nagle, niemal z dnia na dzień, tak jak cza­sem bywa w tych stronach kraju. Już w pierwsze dni maja śnieg stopniał, odkrywając duże połacie pól. Pod wysokimi sosnami i w zacienionych miejscach wciąż leżały zaspy i nie trzeba było nawet iść daleko pod górę, by pojeździć na nar­tach. Choć można już było zdjąć kurtkę i szal, gdy przygrze­wało słońce, ostry powiew od majestatycznego, białego wciąż szczytu Stortind przypominał, że do prawdziwej wiosny jesz­cze daleko.

-  Jaka piękna pogoda! - rozpromieniła się Ingeborg i wyjrzała przez otwarte w kuchni okno. - Nareszcie wiosna!

-  E, to dopiero początek maja, a już nieraz maj nas oszu­kał z pogodą - zauważyła Mali spokojnie. - Kto wie, czy ju­tro, gdy się obudzimy, za oknem nie będzie szaleć zawieja.

-  Nie, nie wierzę - stwierdziła Ingeborg i przymknąwszy oczy, zwróciła twarz ku słońcu. - Czuję w kościach, że teraz będzie już ciepło.

-  Miejmy nadzieję, że się nie mylisz - uśmiechnęła się Mali. - Wszyscy byśmy się z tego cieszyli

-  Fuj, jak śmierdzi! Znowu te lisy! - zawołała nagle Inge­borg. - Ten smród potrafi wszystko zepsuć - rzekła poiryto­wana i zatrzasnęła okno.

-  Jeszcze nie przywykłaś? - zdziwiła się Ane, która stała przy kuchennej ławie.

-  Nie, chyba się nigdy nie przyzwyczaję do tego obrzydli­wego smrodu.

-  Tyle że on nie zniknie - stwierdziła Mali. - Ani się obejrzymy, a kolejni chłopi, nie tylko Ivar Sagmoen, założą hodowlę lisów obok gospodarstwa. Havard twierdzi, że na hodowli srebrnych lisów można zarobić dużo pieniędzy.

-  Aslak też tak twierdzi - zgodziła się z nią Ane. - Nawet miał pomysł, żebyśmy u nas przy domu postawili klatki, ale kiedy się zorientował, ile wiąże się z tym pracy, zrezygno­wał - dodała.

-  I sporo kosztuje na początku - przypomniała Mali. - Ale czytałam jakiś czas temu w gazecie, że najpiękniejsze srebrne lisy pochodzą właśnie z Norwegii. Na ich eksporcie zarabiamy siedemdziesiąt milionów koron rocznie. Pomyśleć tylko! Siedemdziesiąt milionów koron! Do Oslo na aukcje fu­ter zjeżdżają ludzie z całego świata, tak pisali w gazecie.

-  Nie może być! - zdziwiła się Ane. - Nie wiedziałam, że to taki świetny interes. Może jednak przemyślimy tę sprawę raz jeszcze? - zastanowiła się i spytała: - A wy, Mali, nie myśleliście o czymś takim?

-  Nie, doprawdy, i bez hodowli lisów mamy co robić - odparła Mali. - Nie musisz się więc, Ingeborg, obawiać, że i tu będzie śmierdziało - dodała, zerkając na służącą. - Na szczęście ta przykra woń od Sagmoena dolatuje do nas tylko wtedy, gdy wieje wiatr od tamtej strony. Z czasem przywyk­niesz i do tego, Ingeborg - dodała. - Ostatecznie kiedy męż­czyźni rozrzucają gnój na polach, by użyźnić ziemię, śmierdzi równie nieprzyjemnie, jak nie gorzej.

Ingeborg nie odpowiedziała, ale sądząc po minie, nie przekonały jej argumenty Mali.

-  W takim razie idę do pracowni - oświadczyła Mali i sięgnęła po szal. - Dacie tu sobie obie radę. Herborg poszła tylko do sklepu i zaraz wróci, więc pomoże wam w pracy.

-  Idź już! - uśmiechnęła się Ane. - Poradzimy sobie.

-  A jakby inaczej - mruknęła Ingeborg skwaszona. Wyraźnie jej dobry nastrój uleciał wraz z lisim smrodem.

Jej doprawdy niewiele trzeba, by się naburmuszyć, pomyśla­ła Mali i uśmiechnęła się wielkodusznie. Wiedziała bowiem, że Ingeborg to minie, gdy trochę ponarzeka. Razem z Ane już dawno się do tego przyzwyczaiły. Jednym uchem wpuszczały, a drugim wypuszczały jej narzekania.

 

Herborg i Oja szli w dół w stronę szopy na łodzie. Skąpana w słońcu wieś pogrążona była w leniwej ciszy niedzielnego dnia. Tylko ostrygojad zakłócał spokój przenikliwym pokrzykiwaniem. Powierzchnia fiordu była gładka jak lustro, a im bliżej brzegu, tym silniej pachniały wodorosty.

Kiedy już byli pewni, że są z dworu niewidoczni, Oja wziął Herborg za rękę, przyciągnął ją ku sobie i pocałował. Uśmiechnęła się do niego i popatrzyła rozpromieniona. Słoń­ce nadało jej miedzianym włosom dodatkowego blasku, a ce­rze piękny odcień opalenizny. Oja odetchnął głęboko i zanu­rzył palce w gęstej czuprynie.

-  Jesteś szczęśliwa?

-  Tak - odparła cicho i przyłożyła do jego ust swój palec z obrączką, tak że poczuł chłodny metal. - Nie miałam poję­cia, że można doświadczyć takiego szczęścia.

Oja uśmiechnął się, objął ją ramieniem i ruszyli dalej w dół. On też odczuwał podobnie. Kiedy wrócili z miasta z obrączkami na palcach, poczuł, jak spłynął na niego spokój i gdzieś uleciała bezradność, która przez długi czas nim tar­gała. Wystarczyło, że spojrzał na Herborg, a jego serce drżało z radości. Poczuł się taki bezpieczny i to uczucie z każdym dniem stawało się coraz bardziej intensywne. Jego życie nie składało się już tylko z pracy we dworze. Teraz obecność Herborg nadawała mu sens.

Cieszyło go, że rodzice z obu stron z taką radością przy­jęli ich zaręczyny, czemu wyraźnie dali wyraz. Oja wiedział, że gdyby było trzeba, gdyby nie zaakceptowali jego wyboru, sprzeciwiłby się wszystkim, bo miał absolutną pewność, że Herborg jest tą jedyną. Ale na szczęście nie musiał tego udo­wadniać. Uroczystość zaręczyn, podczas której ze wszystkich stron padały wyłącznie miłe słowa, przerodziła się w radosne święto.

Co prawda domyślał się, że Helga nie była usposobiona do niego przyjaźnie, tak samo jak i jej córka, ale od tam­tego wieczoru w Gjelstad, gdy zerwał z Ruth Liną, więcej nie miał z nimi kontaktu. Doszły tylko do niego słuchy, że Helga dzwoniła do mamy. I choć nie pytał, a mama sama z siebie nic nie wspomniała, domyślił się, że nie była to miła rozmowa. Na tyle zdążył poznać Helgę przez ten czas, kiedy bywał w Gjelstad, by wiedzieć, jaka bywa uparta i zawzięta, gdy ktoś sprzeciwi się jej woli. A dla niej wydanie córki za Stornesa było największą ambicją, zresztą Helga nigdy tego nie kryła.

Oja szybko jednak odsunął przykre myśli, bo nie chciał sobie psuć tej intensywnej radości, której doświadczał.

-  Zobacz, ukwap zakwitł! - Przy szopie na łodzie Her­borg nachyliła się, by zerwać drobne różowe kwiatki. - I goź­dziki nabrzeżne także! Czyż nie są piękne? Spójrz, Oja! - po­patrzyła na niego lśniącymi oczami i pokazała mu kwiaty.

Pokiwał głową, choć nie widział niczego prócz niej. Jej uroda przyćmiewała wszystko.

-  Posiedzimy tu przy szopie przez chwilę? - zapytała Herborg, podając mu rękę.

-  Myślę, że moglibyśmy pójść na spacer w stronę cypla Stor­nes - odparł. - Znam tam śliczną zatoczkę zupełnie przy brzegu morza. Tam nas nikt nie zobaczy, Herborg. A tu... - Odwrócił się i spojrzał w stronę dworu. - A tu nigdy nie wiadomo.

-  A co w tym złego, że ktoś nas zobaczy?

Oja nie odpowiedział, tylko pociągnął dziewczynę za sobą w stronę skał na brzegu. Zależało mu na tym, żeby znaleźć jakieś całkiem spokojne miejsce, gdzie nie musieliby się oba­wiać, że ktoś ich zaskoczy. Miejsce, gdzie mógłby się z nią kochać, nie myśląc o tym, że ktoś ich usłyszy, tak jak w sy­pialni na poddaszu. Nie zamierzał się jednak do tego przed nią przyznawać.

-  Tam jest po prostu ślicznie - powiedział tylko. - I przy­tulnie jak w gniazdku.

Uśmiechnęła się do niego, a on poczerwieniał na twarzy, bo po jej roześmianych oczach poznał, że przejrzała jego za­miary.

-  Myślę, że spodoba mi się ta zatoczka - powiedziała roz­promieniona i oparła się o niego całym ciałem. - Bardzo mi się spodoba, Oja.

Objęła go w pasie i tak przytuleni ruszyli w stronę cypla.

 

Miejsce było doskonałe. Z zacisznej zatoczki rozpościerał się widok na fiord. Nie groziło im, że ktoś ich tam zobaczy. Her­borg przez moment zastanawiała się, skąd Oja zna to miejsce i czy może był tam już z kimś, ale szybko porzuciła tę myśl. To, co się zdarzyło, zanim ona pojawiła się w jego życiu, nie miało żadnego znaczenia. Przynajmniej dla niej. Parę razy pomyślała ze współczuciem o Ruth Linie, ale przecież nic nie mogła na to poradzić.

Oja położył się i pociągnął ją za sobą. Objął ją ramieniem i przysunął się bliżej niej.

-  I co, ładne miejsce?

Pokiwała głową i uśmiechnęła się. Wtuliła się w niego i wciągnęła głęboko w nozdrza słony zapach morskiej wody.

-  Popatrz, jak góry przeglądają się w wodach fiordu - wy­szeptała. - Pięknie tu.

-  Będziesz się tu dobrze czuła, kiedy się już przeprowa­dzisz?

Spojrzała mu w oczy i z powagą pokiwała głową.

-  Tak, na pewno będzie mi tu dobrze. To najpiękniejsze miejsce na ziemi.

Oja nigdy nie myślał w ten sposób, ale kiedy spojrzał w dal na fiord i majestatyczne szczyty pokryte na wierz­chołkach czapami śniegu, uświadomił sobie, że Herborg być może ma rację.

-  A poza tym ty tu jesteś - wyszeptała, dotykając ustami jego szyi. - Mogłabym mieszkać gdziekolwiek, byleby być przy tobie.

-  Och, ty...

Zarumienił się z radości, bo jej słowa napełniły go nie­wymownym szczęściem. Po raz pierwszy w swym życiu czuł się naprawdę kochany. Herborg nigdy nie ukrywała, ile on dla niej znaczy. Powtarzała to często i chętnie, a kiedy brał ją w ramiona, topniała w nich jak masło. Myślał z nabożeń­stwem o tym, że nie miała przed nim innych mężczyzn, bo w jego oczach była najcudowniejszą istotą, jaką stworzył Bóg. Mogłaby mieć każdego, ale chciała tylko jego. Ujął jej twarz w dłonie i pocałował wilgotne półotwarte usta.

-  Będziesz najpiękniejszą panną młodą - rzekł chrapliwie.

-  Naprawdę?

Zarzuciła mu ręce na szyję, a on obrócił ją tak, że teraz pochylał się nad nią.

-  Będziesz miała na głowie wianek - mówił wzruszony. - I bukiet kwiatów w dłoniach. Tak kochasz przecież kwiaty!

-  Ale to nie jest przyjęte. Może twoja mama nie będzie chciała...

-  Ja chcę - przerwał jej. - Będziesz miała białą suknię z welonem, wianek we włosach i kwiaty. Taką cię widzę każ­dej nocy.

-  Na Boga - roześmiała się drażniąco i pocałowała go w czubek nosa. - Skąd ty wiesz o białej sukni i welonie?

-  Dorbet pokazywała mi taki katalog czy jak to się tam nazywa - mruknął zawstydzony. - Teraz w modzie są białe suknie, przynajmniej w mieście. Dorbet mówi, że też chce brać ślub w bieli. A ja pragnę tego samego dla ciebie.

Herborg przyciągnęła do siebie jego twarz. Nie wspo­mniała mu o tym, że Dorbet pokazywała jej ten sam katalog. Nie miała nic przeciwko temu, by wystąpić w białej sukni w dniu ślubu. Oglądając zdjęcia, czuła w środku miłe łasko­tanie. Będę piękna tego dnia, myślała uszczęśliwiona, bo bar­dzo chciała podobać się Oi.

-  W takim razie włożę białą suknię - wyszeptała, przytu­lona do jego policzka.

-  Będziesz wrześniową panną młodą w bieli - wymamro­tał, przywierając ustami do jej warg. - Jeszcze tyle czasu.

-  Nie, to szybko minie - roześmiała się, przywierając do niego ciałem. - Najpierw się przeprowadzę, zabiorę wszyst­kie moje rzeczy, ty zaś musisz uporać się ze żniwami i sianokosami. Jesteś przecież dziedzicem! No i czekają nas jeszcze narodziny dziecka Ruth i chrzciny. - Popatrzyła na niego tro­chę zmartwiona. - Twoja mama będzie miała tyle na głowie w związku z chrzcinami i weselem. Moja mama wspomniała, że moglibyśmy urządzić wesele u nas w domu, ale tam jest trochę mało miejsca.

-  Jest w zwyczaju, że wesele urządza dwór, który zyskuje młodą gospodynię - rzekł Oja. - Więc jeśli ty ani twoi rodzice nie macie nic przeciwko temu... Chyba że wolałabyś...

-  Nie, bardzo chciałabym mieć wesele w Stornes - zaru­mieniła się Herborg i zerknęła na niego nieśmiało. - Nigdy nie sądziłam, że będę panną młodą w takim okazałym dwo­rze. Martwię się tylko o twoją mamę, że dla niej to kłopot...

-  Ma jej kto pomóc - odrzekł Oja beztrosko. - Zresztą wiem, że mama bardzo się cieszy. Ruth i Samuel zapewne nie będą chcieli urządzać wystawnych chrzcin, więc...

Oja ujął w dłoń jej pierś. Herborg wstrzymała oddech, a kiedy podniósł jej spódnicę, wyczuł, że jej ciało sztywnieje, stawia opór.

-  A jeśli ktoś nas zobaczy? - zapytała przestraszona.

-  Nikt nas tu nie zobaczy - odparł, czując, jak szumi mu w głowie, a krew mocniej pulsuje w żyłach. - Nikt tu nie przychodzi.

Rozluźniła się i pozwoliła mu na pieszczoty. Rozpiął jej bluzkę i odsłonił krągłe piersi. Ciemnobrązowe brodawki skuliły się, gdy nagie ciało owionął wiosenny wietrzyk.

-  Marzniesz? - zapytał.

-  Nie...

Nigdy się nie kochali poza sypialnią na poddaszu, gdzie zawsze zachowywali czujność w obawie, że ktoś ich usłyszy. Tutaj wreszcie byli sami. I choć Oja płonął z pożądania, nie śpieszył się. Pieścił ją, całował i szeptał do ucha miłosne wy­znania. Nigdy by nie przypuszczał, że skieruje kiedyś do ko­goś takie słowa. Serce Herborg napełniło się bezgraniczną miłością. Kiedy wsunął się w nią, jęknęła głośno. Zaplotła nogi wokół jego ciała i zamknęła oczy. Oszołomiona, myślała z niedowierzaniem, że możliwe jest takie szczęście. Było jej tak szaleńczo cudownie. Powoli podniosła powieki i przej­rzała się w błękitnych oczach Oi. On jęknął głośno, a ona poczuła, jak ją wypełnia. Zakręciło jej się w głowie. Jakieś nieznane doznania narastały w niej gwałtownie, a potem przetoczyły się przez jej ciało niczym lawina. Zdawało się jej, że straciła kontrolę nad sobą, rozłożyła szeroko ramiona i zacisnęła dłonie wokół kępek trawy: Słońce zwaliło się na nią, a ona zamknęła oczy i wydala z siebie cichy krzyk. A potem wszystko zniknęło w oślepiającym blasku tysiąca słońc.

 

Wracali z powrotem boso, stąpając po ciepłych skałach nad brzegiem. Przytuleni uśmiechali się do siebie z miłością. Jego dłonie wciąż jej dotykały. Zatrzymali się na chwilę, za­moczyli nogi w wodzie i krzyknęli, gdy się okazało, że jest lodowata. Jak dzieci, beztroskie, szczęśliwe dzieci. Po drodze jeszcze raz się zatrzymali. Oja wtulił twarz w jej gęste włosy i westchnął cicho: - Herborg, Herborg.

Stała przy nim, nic nie mówiąc, bo słowa były zbędne.

Przy szopie na łodzie włożyli buty. Herborg poprawiła bluzkę, przeczesała dłońmi włosy i zapytała Oję:

-  Jak wyglądam?

-  Jak dziewczyna, która właśnie oddała się ukochane­mu - drażnił ją.

-  No coś ty - zarumieniła się i machnęła ręką. - Mówię poważnie, Oja. Chyba nikt nie zauważy, że...

-  Tylko ja wiem - skłamał, wpatrzony w nią jak w obraz.

Bo tak naprawdę z daleka bił od niej taki blask, że nie­trudno się było domyślić prawdy. Ale co z tego? Przecież na­leżą do siebie, nosi na palcu obrączkę zaręczynową od niego. Niech wszyscy się dowiedzą, że ją kocha i z nią się kocha. Nie liczy się nikt prócz nich dwojga. Na zawsze. Pogłaskał ją pośpiesznie po policzku i powtórzył:

-  Tylko ja, Herborg.

 

Oja zmarszczył brwi i zmrużywszy oczy, popatrzył na bryczkę i konia przywiązanego przy spichlerzu. Podejrzanie przypo­minała bryczkę gospodarza z Gjelstad. Nagle poczuł w sobie niepokój i zdawało mu się, że przenika go lodowaty chłód.

-  Ktoś przyjechał - stwierdziła zaskoczona Herborg. - Spodziewaliście się gości?

-  Nic mi nie wiadomo - odpowiedział, a serce zabiło mu mocniej.

Oja zauważył je od razu, gdy otworzył drzwi do izby. Ruth Lina siedziała z tyłu na krześle, a za nią niczym mroczny cień dominowała Helga. Naprzeciwko zaś stała Mali z Havardem. Oczy wszystkich zwróciły się na wchodzących. Herborg wciąż trzymała Oję za rękę.

-  No proszę, jest i dziedzic - odezwała się Helga, uśmie­chając się złowrogo, i zlustrowała Herborg. - Nareszcie, bo czekaliśmy długo.

Zaległa cisza. Ruth Lina podniosła głowę i popatrzyła na Oję, a z jej pociemniałych oczu wyzierała nienawiść. Czy tak ciężko jest jej znieść zerwanie? - zastanowił się Oja. Nigdy nie czuł, by był dla niej aż tak ważny. Często nawet zdawało mu się, że mogłaby się obejść bez niego, byleby dostać Stor­nes. Ale z pewnością się mylił. Ruth Lina nie jest taka.

-  Nie spodziewałem się was - odparł Oja.

Herborg usiłowała oswobodzić swą dłoń, ale on jej nie puszczał, jakby pragnął trzymać ją z całych sił, by mu się nie wymknęła.

-  Nie, my też się nie spodziewaliśmy - odezwała się Mali i odwróciła do syna. - Przyjechały bez uprzedzenia.

Oczy matki pociemniały jakby ze zmartwienia, pomyślał Oja.

-  Ruth Lina jest w ciąży, Oja - dodała cicho.

Nie od razu dotarło do niego znaczenie tych słów. Stał w milczeniu, patrząc to na matkę, to na Ruth Linę.

-  W ciąży...

-  Chyba słyszysz, co mówi twoja matka - warknęła Hel­ga. - Dziewczyna spodziewa się dziecka, a ty chyba wiesz najlepiej, kto je zmajstrował, prawda? Dlatego też przyje­chałyśmy tu, by się dowiedzieć, czy nie będziesz uciekał od odpowiedzialności.

-  Odpowiedzialności?

Pot oblał mu plecy, zemdliło go i zakręciło mu się w głowie.

-  Dziecko jest twoje, chyba nie zamierzasz zaprzeczać? Słyszał głos Helgi jakby z oddali. Próbował ponownie uchwycić wzrok Ruth Liny, ale ona spuściła oczy i skubała nerwowo szew sukienki. Oja nic z tego nie rozumiał. Próbo­wał przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz był z nią w łóżku, ale w głowie miał mętlik

-  Ależ jesteś zakłopotany - zaśmiała się pogardliwie Hel­ga i dumnie wyprostowała kark. - Takiego cię chyba Ruth Lina nie znała - dodała, kładąc dłoń na ramieniu córki. - Są­dząc po skutkach, wiedziałeś, jak się do niej zabrać, gdy zo­stawaliście w Gjelstad sam na sam.

Oja aż się skulił pod wpływem jej słów. Wydały mu się takie prostackie i wulgarne.

-  I co teraz? - ciągnęła Helga napastliwie. - Weźmiesz odpowiedzialność za swoje dziecko? Niełatwo będzie ci się wymigać od tego, jeśli zachowałeś choć odrobinę honoru, chyba rozumiesz! Zresztą to dziewczę obok ciebie pewnie też zdaje sobie z tego sprawę - dodała, wbijając w Herborg po­ciemniałe z nienawiści spojrzenie. - A może to dla niej bez znaczenia, że spłodziłeś już dziecko innej?

Usłyszał tylko jęk Herborg. Uwolniła swą dłoń i odwróci­ła się na pięcie, po czym wybiegła z izby. Powoli Oja odwrócił głowę i popatrzył na zamknięte drzwi. Zobaczył w nich drzwi do ich wspólnego życia, które się gwałtownie przed nim za­trzasnęły.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 15 Wiosna
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 15 Wiosna
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 24 Róże z lodu

więcej podobnych podstron