(wersja poprawiona)
CZEGO CHCĘ
ROZDZIAŁ I
Nazywam się Harry Potter i jestem bohaterem wojennym.
W zasadzie to nie jest do końca prawda, bohaterów wojennych jest wielu. Setki czarodziejów i czarownic, którzy z wielkim poświęceniem walczyli z siłami ciemności. Ja jestem tym wyjątkowym bohaterem wojennym.
Jestem tym, który pokonał Voldemorta — ponieważ takie było moje przeznaczenie. Albo on, albo ja. Jeden z nas musiał umrzeć. A ja tym kimś być nie chciałem. Z życia trudno jest zrezygnować, jakiekolwiek by ono nie było. Finałową walkę stoczyliśmy, tylko on i ja, w niewielkim, opuszczonym domu niedaleko Hogwartu. Na zewnątrz szalała bitwa, a my walczyliśmy ze sobą przez wiele godzin. Na koniec byliśmy jednakowo zmęczeni, a nasze siły magiczne praktycznie wyczerpane.
Niewielu ludzi chciało w to uwierzyć, kiedy o tym opowiadałem, więc po prostu przestałem mówić. Ale teraz powiem. Nie zabiłem Voldemorta klątwą, w ogóle nie użyłem do tego magii. Zamordowałem go własnymi rękami. Udusiłem.
Cóż, czasem mugolskie metody są najlepsze.
Śmierć Voldemorta była początkiem końca dla jego wyznawców. Teraz wszystko poszło już łatwo. Wróg został pokonany i cały magiczny świat mógł zostać odbudowany i uzdrowiony.
Wszystko to zdarzyło się, kiedy byłem w siódmej klasie. Miałem siedemnaście lat.
To było dwa lata temu, chociaż czasem wydaje mi się, że minęły całe wieki. Ale są chwile, kiedy mam wrażenie, jakby to było wczoraj. Nieistotne, czy te wspomnienia są zamglone i niejasne, czy bardzo wyraziste, zawsze jednak są bolesne. Zawsze.
Ale to teraz nieważne. Zapewne interesuje was, co robiłem przez te dwa lata. Pracuję w Ministerstwie Magii. Mam robotę papierkową, przy biurku, i to jest właśnie to, czego potrzebuję. Ta dawka spokoju jest mi niezbędna, teraz, gdy pozbyłem się kompleksu bohatera.
Kiedy nie jestem w biurze, większość mojego wolnego czasu spędzam robiąc to wszystko, co robią mugole. Pozostaję też w bliskim kontakcie z Ronem i Hermioną oraz innymi znajomymi z Hogwartu, którzy przetrwali wojnę. Dlaczego wolę życie wśród mugoli? To proste. Ponieważ oni nie znają mojej historii. Nie krzyczą, kiedy mnie widzą i nie próbują witać się ze mną, jakbyśmy byli znajomymi. Nie patrzą na mnie jak na jakiegoś boga, który zstąpił z niebios. Dają mi to, czego potrzebuję najbardziej — anonimowość.
Właśnie to robię dzisiejszej nocy — cieszę się wśród nich moją anonimowością. Przemierzam dzielnicę mającą bardzo złą reputację. Pełna jest niewiarygodnie obskurnych knajp, kin dla dorosłych i ludzi, sprzedających swoje ciała.
Tej nocy moim celem jest tylko znalezienie miejsca, w którym mógłbym się napić. Nie patrzę na tych wszystkich młodych ludzi i nie zastanawiam się, czy byłoby miło mieć ich w swoim łóżku.
Nie dzisiaj.
Skręcam i jadę ulicą, na której jest więcej męskich prostytutek niż kobiet. Wszyscy są tacy młodzi, właściwie jeszcze chłopcy. Przez chwilę zastanawiam się, jakie to smutne. Ale cóż, życie wcale nie jest kolorowe.
Rozglądam się wzdłuż ciemnej ulicy, szukając miejsca do zaparkowania, i wtedy go dostrzegam. Jestem przerażony uczuciem zażyłości, jakie mnie ogarnia, i mam wrażenie, jakby moje serce na chwilę stanęło w miejscu.
Jest szczupły i jasnowłosy, ubrany w czarne spodnie, być może winylowe albo skórzane, ale z tej odległości nie jestem pewien. Są bardzo obcisłe. Srebrna, dopasowana i zakrywająca tylko część klatki piersiowej koszulka, dopełnia stroju. Wygląda jak dziwka. Jedna pośród wielu podobnych. Ale ma w sobie coś, co go wyróżnia. Nie umiem sprecyzować, co to jest. Coś w jego postawie, w sposobie, w jaki pochyla głowę. Jak gdyby był lepszy od ludzi, którzy go otaczają.
Nagle gorączkowo pragnę zobaczyć go z bliska. Kieruję się na najbliższy wolny parking, jaki mogę znaleźć. Ledwie zauważam, że znajduje się on przed porno sklepem. Wjeżdżam na pierwsze wolne miejsce i gwałtownie hamuję. Wysiadam szybko, w pośpiechu trzaskając drzwiami.
Zaczynam iść w jego stronę, kierując się smukłą sylwetką jak latarnią w ciemności. Wygląda znajomo, ale ja ciągle nie mogę uwierzyć, że to on. Nie, dopóki nie zobaczę twarzy.
Jakiś samochód zatrzymuje się przed nim, a on podchodzi i niby przypadkowo pochyla się w stronę okna.
“Nie wsiadaj. Nie wsiadaj” proszę bezgłośnie. Jeśli odjedzie, nigdy się nie przekonam, czy to naprawdę on.
Nie wsiada. Prostuje się i cofa, a samochód odjeżdża. Przyspieszam i chwilę później jestem blisko niego, nie dalej niż dziesięć stóp. Jego twarz jest odwrócona w przeciwnym kierunku, może wypatruje następnego samochodu, następnego klienta.
— Malfoy? - mówię cicho.
Powoli obraca głowę w moją stronę i wreszcie mogę zobaczyć jego twarz. Moje serce zatrzymuje się drugi raz tego wieczoru. Nie ma żadnych wątpliwości. To jest Draco Malfoy.
W szeroko otwartych oczach dostrzegam lęk i zaskoczenie. Kiedy mnie rozpoznaje, przez chwilę jeszcze widzę w nich niedowierzanie, ale zaraz jego twarz przybiera obojętną maskę i już nie mogę odczytać na niej żadnych uczuć. Z ust wyrywa mu się cichy szept:
— Boże, tylko nie ty.
Na dźwięk tego głosu czuję przepływającą przeze mnie falę nienawiści. Moje serce zaczyna bić mocniej.
— Ja też się cieszę, że cię widzę, Malfoy — odpowiadam szorstko.
Odwraca się w drugą stronę i znowu mówi cicho do siebie:
— To nie dzieje się naprawdę.
Robię krok w jego kierunku. Mój głos jest ostry i złośliwy, kiedy się odzywam.
— Więc tak potoczyły się twoje losy po wojnie. Zostałeś dziwką.
Często zastanawiałem się, co robi moja szkolna nemezis. Ojciec w Azkabanie, cały majątek zarekwirowany przez Ministerstwo.
Odwraca się do mnie i mówi:
— Odpieprz się, Potter.
Robię jeszcze jeden krok i teraz stoimy już bardzo blisko siebie.
— Nigdy nie sądziłem, że dożyję takiego dnia. Co by na to powiedziała twoja matka?
— Powiedziałem, Potter, żebyś się ode mnie odpieprzył — kładzie nacisk na ostatnie słowo.
Ma zamiar odejść — nie żebym mu na to pozwolił — kiedy nagle coś przychodzi mu do głowy. Patrzy na mnie z błyskiem w oku.
— Chwileczkę. Co, do cholery, TY tutaj robisz? Czy właśnie TYM wielki Harry Potter zajmuje się po wojnie? Krąży po ulicach szukając młodych chłopców? Czy dzielny wojenny bohater jest pedofilem? — Jego słowa trochę bolą, ale nie na tyle, żebym zareagował. Dawno już przestałem przejmować się tym, co ludzie o mnie myślą. Szczególnie takie śmieci jak on.
— Myśl sobie, co chcesz, Malfoy. Przynajmniej nie sprzedaję się za kilka marnych funtów. Jeżeli jesteś wart chociaż tyle.
Patrzy na mnie przez dłuższą chwilę, jak gdyby chciał powiedzieć jakąś szczególnie złośliwą uwagę, ale rezygnuje z tego, spuszcza wzrok i odwraca się.
— Jakkolwiek bym nie był szczęśliwy z powodu naszego spotkania, muszę iść. Było miło, jak zawsze.
Bez zastanowienia wyciągam rękę i chwytam go za nadgarstek. Mocno, na pewno czuje ból.
Zatrzymuje się, chwilę patrzy na moją twarz a potem na nasze złączone dłonie.
— Pozwól mi odejść — syczy.
Chyba go rozzłościłem. Cudownie.
— Nie — odpowiadam. Ta dziecinna gra sprawia mi za dużo przyjemności.
I wtedy ton jego głosu zmienia się. Nie ma w nim już złości, została zastąpiona czymś na kształt desperacji. Nigdy bym nie przypuszczał, że usłyszę to właśnie od niego.
— Potter, ja mam co robić. Nie mogę stać tu z tobą całą noc.
I to jest to. Ślad rozpaczy w jego głosie zmieszany z moją nienawiścią do niego nieoczekiwanie uzmysławia mi, że nie chcę tego skończyć. Nie tutaj. Że nie jestem gotowy pozwolić mu teraz zniknąć z mojego życia.
— Zaczekaj — mówię. — Nie odchodź jeszcze.
Próbuje wyrwać się z mojego uścisku, ale jestem silniejszy i trzymam go mocno.
— Ile zarabiasz przez noc? — pytam.
Zamiera i patrzy na mnie bezmyślnie, jakby nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
— Co?
— Ile? Pięćdziesiąt funtów?
Potrząsa głową i znowu próbuje się wyrwać.
— Co? Nie... zostaw mnie!
— Zapłacę ci pięć tysięcy. Ale nie za jedną noc. Chcę cię na dłużej.
— Nie! — krzyczy. Szarpie mocno ręką i wreszcie udaje mu się uwolnić nadgarstek z mojego uścisku. — Nie ma żadnej pieprzonej możliwości, żebym pozwolił ci się dotknąć.
Główkuję intensywnie, co powiedzieć, żeby zmienił zdanie. Nie mam czasu na zastanawianie się, dlaczego tego chcę. Wiem tylko, że tak jest. Pomyślę nad tym później.
— Dziesięć tysięcy funtów.
Gapi się na mnie i w jego oczach widzę coś, czego nie było tam wcześniej. Walczy ze sobą, zastanawia nad moją ofertą, skuszony kwotą.
— Dwanaście tysięcy — mówię.
— To dużo pieniędzy, Potter — odpowiada powoli.
Ma rację, ale dla mnie to nic nieznacząca kwota. Nigdy nie twierdziłem, że bycie bohaterem wojennym nie niesie ze sobą pewnych korzyści.
Patrzę na jego twarz, kiedy się zastanawia. Znając go, prawdopodobnie rozważa wszystkie za i przeciw, kalkuluje, jak wyciągnąć z tego układu jak najwięcej korzyści dla siebie. Ślizgon na zawsze.
— Dwanaście tysięcy funtów, Malfoy, co ty na to?
— Jak długo? — pyta, a jego głos jest tylko trochę głośniejszy od szeptu.
Chwilę zajmuje mi zastanowienie się nad tym. Jak długo? Jak długo chcę tego gnojka w moim życiu? Jak długo chcę go mieć, skoro teraz ledwie mogę na niego patrzeć?
Wreszcie sie decyduję:
— Miesiąc — mówię, niepewny, czy się zgodzi.
Wzrok ma wbity w ziemię, ale zaraz podnosi głowę. Jego spojrzenie jest zmęczone, a głos niepewny.
— Ja... Najpierw muszę to z kimś uzgodnić. Nie mogę tak po prostu zniknąć na miesiąc. Pozwól mi to załatwić i będę...
Prawie się uśmiecham. Cała sytuacja jest przezabawna. Malfoy jest zawstydzony. Krępuje się, bo musi zapytać o pozwolenie swojego sutenera. Zaczynam myśleć, że to jest najlepszy pomysł, jaki miałem od bardzo dawna.
— Dobrze, załatw to. Poczekam tutaj. Masz pół godziny, jeżeli nie wrócisz, ja i moje dwanaście tysięcy znikniemy.
W jego oczach widzę błysk nienawiści, zaraz jednak zastąpiony zakłopotaniem. Mamrota coś cicho do siebie i odchodzi.
Obserwuję jego sylwetkę, dopóki nie znika w ciemnościach. Spoglądam na zegarek. “Co zrobię, jeżeli nie wróci za pół godziny?” “Nic” — odpowiadam sam sobie.“ Jeżeli nie wróci, to widocznie tak było pisane. Miałeś zabawę upokarzając go, więc po wszystkim ty też stąd odejdziesz”.
Ale on wraca. Jeszcze przed upływem trzydziestu minut.
Stoi przede mną, z rękami skrzyżowanymi przed sobą i lekko wysuniętym podbródkiem.
— Dobrze, Potter. Mamy umowę. Jeden miesiąc.
Wygląda, jakby te słowa miały go zabić, i prawdopodobnie tak jest. Duma to taka zabawna rzecz. Można ją pielęgnować tak długo, dopóki nie stanie się wobec brutalnej rzeczywistości. A rzeczywistość jest taka, że dwanaście tysięcy to bardzo dużo dla kurwy.
Pozbył się dumy, ale nie nienawiści. Widzę ją w jego oczach. I to jest dokładnie to, czego chcę. To takie przyjemne widzieć go pobitego i złamanego. I nie byłby Draco Malfoyem, gdyby nie był takim kutasem.
Kiwam głową, aby potwierdzić naszą umowę, ale powstrzymuję się od uścisku jego ręki. Zabawne... Jestem gotowy go pieprzyć, ale nie mogę dotknąć jego dłoni.
Surrealizm tej sytuacji sprawia, że nie potrafię powstrzymać śmiechu. Malfoy patrzy na mnie jak gdybym był obłąkany, ale nic nie mówi.
Wszystko, co teraz mogę, to śmiać się i myśleć, że zapowiada się wyjątkowo interesujący miesiąc.
ROZDZIAŁ II
W końcu przestaję się śmiać i chwytam jego rękę.
— Chodźmy.
Wygląda na przestraszonego, ale nie mam zamiaru się tym przejmować.
— Poczekaj. Daj mi trochę czasu na spakowanie się. Potrzebuję ubrań…
Mierzę go wzrokiem z góry na dół, patrzę na obcisłe spodnie — zdecydowanie winylowe, nie skórzane — dopasowaną koszulkę, brudne, czarne buty... ma rację, ale naprawdę nie mogę czekać. Nie chcę dać mu szansy na zmianę zdania. Idę dalej, trzymając kurczowo jego rękę. Nie ma innego wyjścia, jak podążyć za mną.
— Tam, dokąd zmierzamy, nie będziesz ich potrzebował — mówię.
— Potter, zatrzymaj się.
Wzdycham, ale idę dalej, nawet przyspieszam kroku.
— Kupię ci jakieś ubrania, Malfoy. Teraz chcę tylko wynieść się stąd.
Nie odpowiada i całą drogę do samochodu pokonujemy w ciszy. Puszczam jego rękę i z satysfakcją obserwuję, jak z grymasem bólu pociera skórę. Mam nadzieję, że zostaną mu ładne siniaki.
Otwieram samochód i wsiadamy, ja za kierownicą, on na miejscu pasażera. Odwracam głowę, żeby na niego popatrzeć. Gapi się prosto przed siebie i, na ile można się zorientować po profilu, jego twarz nie wyraża żadnych emocji. Chrząkam głośno i wtedy spogląda na mnie. Podnosi lekko brew.
— Tak? — pyta, a w jego głosie słychać lekkie rozbawienie.
Tak nie może być. Nie pozwolę mu bawić się tą sytuacją. Nie będzie miał nade mną przewagi. Nigdy.
— Myślę, że powinniśmy przedyskutować nasze wzajemne relacje w trakcie trwania umowy — mówię z nadzieją, że to uświadomi mu, iż w gruncie rzeczy go kupiłem. I mogę złamać jego opanowanie.
Pochyla odrobinę głowę w ten swój dystyngowany sposób. Nadęty gnojek. Zachowuje się tak, jak gdyby jadł obiad z królową.
— Co tylko zechcesz, Potter.
Kiwam głową.
— Dobrze. Po pierwsze, nie nazywaj mnie więcej Potter. Przypomina mi to stare czasy i mam ochotę walnąć cię w pysk.
Jego opanowanie trochę słabnie, kiedy słyszy moje słowa. Wygląda na zaskoczonego, może nawet trochę przestraszonego. Podoba mi się pomysł, że się boi, choć nie jestem pewien jego uczuć.
— Jak byś chciał, żebym cię nazywał? — pyta po krótkiej chwili ciszy. — Bo jeżeli mam mówić sir, nasza umowa jest nieważna.
Cóż, to na pewno byłoby miłe.
— Wystarczy Harry.
Kiwa głową na znak zgody.
— W porządku... Harry. Coś jeszcze?
Oddycham głęboko, zastanawiając się, czego mogę chcieć. Nie planowałem tej sytuacji i nie jestem przygotowany. Mówię to, co pierwsze przychodzi mi do głowy.
— Przez cały miesiąc, kiedy jesteś ze mną, przebywasz w domu lub ogrodzie. Nie wychodzisz nigdzie sam i z nikim nie rozmawiasz. Rozumiesz?
— Oczywiście.
— Oczekuję, że będziesz na każde moje skinienie. Nie jesteś niewolnikiem i nie mam zamiaru tak cię traktować, ale jesteś moją osobistą prostytutką. Więc musisz... mmm... obsłużyć mnie, kiedy tylko będę chciał i jak będę chciał. Bez protestu. Czy to jasne?
Przełyka głośno, jak gdyby miał w ustach gorzką pigułkę. Chwilę milczy. To zapewne jego duma nie pozwala mu wykrztusić słowa.
— Rozumiem — mówi wreszcie.
— Świetnie — odpowiadam. — Myślę, że na razie to wszystko. Resztę możemy omówić później.
Zaczynam odwracać się od niego, gdy zadaje pytanie:
— Kiedy dostanę pieniądze?
— Co?
— Kiedy mi zapłacisz, Harry? — Wkładam kluczyk do stacyjki
— Po miesiącu. I nie obawiaj się, Malfoy. Nie jestem Ślizgonem. Nie spróbuję cię oszukać.
Parska ironicznie, ale nie mówi nic więcej.
Bardzo dobrze, bo naprawdę chcę już stąd odjechać.
Zanim ruszam, rzucam jeszcze jedno szybkie spojrzenie na jego twarz. Nie jest zbyt jasno, tylko światło księżyca i ulicznych latarni, ale wyraźnie widzę, że ciągle jest piękny. Mimo życia, jakie prowadzi, pozostał piękny. Zawsze uważałem to za ironię losu, że ktoś, kto wygląda jak anioł, może być tak okrutny i pełen nienawiści. I teraz, po dwóch latach, ironia tej sytuacji dociera do mnie ponownie.
Odwracam się od tego bladego piękna i ruszam.
Całą drogę do domu pokonujemy bez słowa. Nic dziwnego, zważywszy na okoliczności. Błaha rozmowa naprawdę byłaby nie na miejscu. Włączam radio tylko po to, aby zagłuszyć tę ciszę.
W końcu docieramy do mojego domu na peryferiach Londynu. Jest dwupiętrowy, w stylu Tudorów, nic szczególnie ekskluzywnego, ale osiem sypialni i dwa akry ziemi zapewniają potrzebny mi spokój i prywatność.
Parkuję w garażu i wchodzimy do środka. Draco porusza się za mną cicho jak zjawa, kiedy przechodzimy przez kuchnię do salonu. Gdy tam docieramy, obracam się w jego stronę. On zatrzymuje się również. Splata ze sobą ręce i parzy na mnie, niepewny tego, co zrobię. Sytuacja jest zabawna, bo ja sam tego nie wiem. Podchodzę jeszcze krok bliżej, ciągle się nad tym zastanawiając, i wtedy dostrzegam na jego twarzy makijaż. Niezbyt mocny, lekko podkreślone kredką i tuszem oczy, jakiś błyszczący żel we włosach. Denerwuje mnie to z powodu, którego sam nie jestem pewien, i opuszczam rękę, którą chciałem go dotknąć.
— Na piętrze jest łazienka, trzecie drzwi po prawej stronie. Idź i zmyj to gówno z twarzy i włosów.
Przez chwilę patrzy na mnie urażonym wzrokiem.
— Niektórzy ludzie lubią to, co tak łaskawie nazwałeś gównem.
— Może, ale ja do nich nie należę. Pozbądź się tego.
Przewraca oczami i wzrusza ramionami, kiedy się odwraca. Obserwuję, jak wchodzi po schodach, jego ciało porusza się z kocią gracją. Stoję w miejscu, dopóki nie słyszę prysznica. Potem kieruję kroki do barku w rogu pokoju i nalewam sobie sporą porcję alkoholu. Wypijam wszystko dwoma łykami, czując, jak pali mój przełyk. A potem zaskakuję sam siebie, rzucając szklanką o ścianę. Rozbija się, a ja walę pięścią w mebel ze złością i frustracją. O czym do diabła myślałem przywożąc go tutaj? Dlaczego kiedykolwiek wydawało mi się, że to jest dobry pomysł? Cały czas próbowałem ułożyć swoje życie tak, żeby zapomnieć o przeszłości, a teraz sam przyprowadziłem część tej przeszłości do domu.
Bardzo znaczącą, bardzo nieznośną, zepsutą i upierdliwą jej część.
Tym razem nie przejmuję się szklanką, przykładam butelkę prosto do ust i piję. Przełykam raz, drugi, trzeci, aż robi mi się tak gorąco, że się pocę. Odstawiam butelkę i skupiam się na tym, jak alkohol zaczyna działać. Wszystko powoli staje się mniej straszne.
To uczucie jest dobre, ale niewystarczająco. Podnoszę butelkę i piję dalej.
Kiedy słyszę miękkie kroki Malfoya za mną, butelka jest już prawie pusta.
Odwracam się i widzę, jak stoi pośrodku salonu, ubrany tylko w ręcznik zawinięty wokół bioder. Jego włosy są mokre i wydaje się, że błyszczą, ale nie tak jak wcześniej, tylko jakimś swoim własnym blaskiem.
Odstawiam butelkę i podchodzę do niego lekko kołyszącym się krokiem. Zdaje się, że jestem nieźle wkurzony. On stoi i patrzy na mnie, ze skrzyżowanymi ramionami, w pół obronnej postawie. Mimo to wygląda bardzo krucho. Jest drobny i delikatny. Przez chwilę czuję litość, ale zdecydowanie odsuwam od siebie to wrażenie. On nigdy nie okazał mi odrobiny litości czy empatii, więc teraz nie zasługuje na to z mojej strony. Chwytam jego rękę i ciągnę za sobą na piętro, do mojego pokoju. Wtedy po raz pierwszy tego wieczoru dostrzegam siniak na jego policzku.
— Co ci się stało? — pytam zdumiony, dlaczego nie zauważyłem tego wcześniej.
Natychmiast orientuje się o czym mówię i dotyka twarzy dłonią.
— Ukrywałem to pod makijażem, ale zmył się pod prysznicem.
— Kto ci to zrobił?
Odwraca ode mnie wzrok, jak gdyby nie mógł spojrzeć mi w oczy. Dłoń na twarzy drży mu lekko.
— Jeden z moich klientów był za bardzo... napalony — mówi cicho.
Bezmyślnie gapię się na siniak psujący doskonałość jego twarzy. Znowu czuję to ukłucie litości, szybko jednak zastępuję je gniewem. Jestem zły, że czuję dla niego współczucie, zły, że zmusza mnie do odczuwania czegokolwiek poza nienawiścią.
Ponownie chwytam jego przedramię i ciągnę za sobą. Nie sprzeciwia się. Wchodzimy po schodach, potem do mojego pokoju i kiedy już tam jesteśmy, odpycham go od siebie z niepotrzebną agresją.
— Zdejmij ręcznik i wejdź na łóżko — polecam.
Robi to. Upuszcza ręcznik na podłogę, siada na łóżku i wdrapuje się na nie tyłem, podpierając z obu stron rękami.
Więc ten moment wreszcie nadszedł.
Czy naprawdę mogę to zrobić? Nawet nie jestem twardy. Rozgniewany, więcej niż trochę pijany, ale na pewno niepobudzony seksualnie.
Co teraz?
“Improwizuj, Harry” — mówię sam do siebie. — “Co mogłoby sprawić, żebyś poczuł się lepiej?”
Dobre pytanie. Odpowiedź też nie jest trudna. Więc improwizuję. Rozbieram się i wchodzę na łóżko. Klękam okrakiem nad jego głową i każę mu ssać mój członek. Otwiera usta i zanim zdążę się zorientować, jestem wewnątrz. Próbuję nie myśleć, tylko czuć, i po chwili jestem twardy.
Pozwalam ponieść się ogarniającemu mnie uczuciu, zatracić na moment, ale po chwili wiem, że nie mogę dłużej czekać. Wysuwam się z jego ust i cofam wzdłuż ciała, przygniatam go, dociskając pierś do piersi, biodra do bioder. Rozsuwa dla mnie nogi. Jak wspaniałomyślnie.
Trochę czasu zabiera mi wejście w niego, ale kiedy w końcu mi się udaje, robię to szybko i mocno. Choć wciąga głośno powietrze, ignoruję go. Nie troszczę się o jego uczucia. W ogóle się nim nie przejmuję. Jedyne, o czym myślę teraz... to potrzeba... potrzeba władzy.
Poruszam się tam i z powrotem, w końcu wpadam w odpowiedni rytm. Powinienem czuć się dobrze, on jest ciasny i napięty, rzeczywistość zaczyna zamazywać swoje ostre kontury, ale nie mogę dojść. Szczególnie, kiedy popełniam błąd i patrzę w jego twarz.
Oczy. Szare i bezdenne. Wpatrują się we mnie z nienawiścią i obrzydzeniem.
I nagle nie mogę dłużej znieść tego spojrzenia.
Wysuwam się z niego szybko i bez ostrzeżenia.
— Nie mogę tego zrobić... nie w ten sposób — udaje mi się powiedzieć.
— Więc czego chcesz...? — zaczyna pytać, ale powstrzymuję go.
— Odwróć się — mówię, sam zaskoczony, jak szorstki i opryskliwy jest mój głos.
Wykonuje polecenie natychmiast. Klęka podpierając się na przedramionach i szeroko rozsuwa nogi. Teraz wygląda jeszcze bardziej jak ofiara. Wchodzę w niego ponownie i kołyszę się w brutalnym rytmie.
Nie zapaliłem świateł, kiedy weszliśmy do pokoju, więc tylko blask księżyca wpadający przez okno rozjaśnia wnętrze. Patrzę na jego ciało pode mną i z ust wymyka mi się chrapliwy oddech. Jego skóra jest tak jasna w świetle księżyca, zdaje się sama promieniować jakimś wewnętrznym blaskiem.
Niesamowity.
Nieziemski.
Piękny. Jest naprawdę piękny.
Wpatruję się w jego ciało, jasne włosy, krótko przycięte na karku. Krzywiznę ramion, silne ręce, jego palce, wbijające się w materac.
I wszystko wydaje się być w porządku. Czuję się dobrze, otoczony przez jego ciało. On wygląda dobrze pode mną. Ale to nie wystarczy. Ciągle czegoś mi brakuje. Pochylam się do przodu i oplatam dłońmi jego gardło. Dochodzę zaciskając uchwyt na jego szyi i wbijając zęby w jego ramię.
Odczucie jest przytłumione przez alkohol, choć nadal bardzo intensywne. Wyzwolenie.
Słodko-gorzkie wyzwolenie.
Staczam się z niego i kładę na łóżku, próbując uspokoić oddech i zmusić serce do wolniejszego bicia.
Draco zsuwa nogi, poza tym nie zmienia pozycji.
W tym momencie, gdyby to była prawdziwa historia miłosna, objąłbym go i powiedział, jaki był wspaniały. Ale między nami nie ma nic romantycznego. To jest życie, a on jest Malfoyem i nie mogę znieść jego obecności ani minuty dłużej.
— Wyjdź — mówię. Merlinie, mój oddech ciągle jest przyspieszony.
— Co? — pyta, odwracając się w końcu.
— Powiedziałem, wyjdź. Na piętrze są dwa pokoje gościnne, wybierz któryś. Chociaż jak dla mnie, możesz spać nawet w cholernej kuchni, nic mnie to nie obchodzi. Tylko wyjdź z mojej sypialni.
Oczekuję, że założy na siebie ręcznik, ale nie robi tego. Idzie nago w stronę drzwi.
— To znaczy, że dzisiejszej nocy już ze mną skończyłeś? Jestem wolny? — pyta z sarkazmem w głosie.
Ignoruję go. “Po prostu wyjdź, Malfoy. Odejdź albo cię zabiję. I niech diabli wezmą naszą umowę”, mówię do siebie.
— Świetnie. Zatem nie będę plugawił dłużej twojego pokoju swoją obecnością — mówi i wychodzi.
I właśnie tego chcę, być sam. Samotny w ciemności, tylko ja, bicie mojego serca i ciche odgłosy wymiotów, dochodzące z korytarza, kołyszące mnie do snu.
ROZDZIAŁ III
Budzę się jakiś czas później. Dociera do mnie, że noc dawno się skończyła, a moja głowa boli jak diabli.
Dotykam dłonią czoła, chcąc złagodzić łomotanie w czaszce. Nie pomaga, nic a nic. Otwieram oczy i patrzę na przez palce sufit.
Kolejny pochmurny dzień... Mogę to stwierdzić, widząc zamglone światło wpadające do pokoju. Nie podnoszę się przez kilka minut łudząc się, że ból złagodnieje chociaż na tyle, żebym mógł się ruszyć. W końcu dociera do mnie, że to płonne nadzieje i tylko przedłużam własne tortury. Zmuszam się, żeby wstać. Oślepiające igły wbijają się w moją głowę i nie mogę powstrzymać jęku.
Kiedy ból zmniejsza się do znośnego poziomu, rozglądam się i stwierdzam, że zasnąłem na narzucie łóżka. To nie jest nic nowego. Ale fakt, że jestem zupełnie nagi, już wybiega poza dotychczasowe normy.
I właśnie w tym momencie to się dzieje. Pamięć o zeszłej nocy, do tej pory bezpiecznie ukryta za bólem głowy, dociera do mnie z całą ostrością.
Malfoy stojący na rogu ulicy... moja oferta, żeby poszedł ze mną za pieniądze... dotykanie go... jego usta... jego oczy... bycie wewnątrz niego...
Och bogowie... to wszystko zdarzyło się naprawdę. Gdyby Ron i Hermiona mogli mnie teraz zobaczyć, zapewne bardzo szybko znalazłbym się u Świętego Munga. Nie znaczy to, że nigdy wcześniej się o mnie nie martwili, ale to... to jest coś, czego nie byliby w stanie zaakceptować. To jest przekroczenie wszelkich granic.
Do jasnej cholery, czy jestem obłąkany? Najprawdopodobniej tak.
Dobrze, szalony lub nie, nie mogę tu siedzieć bez końca. Mimo wszystko, to był mój pomysł. Zaoferowałem mu pieniądze i zaproponowałem umowę. Najwyższy czas zejść na dół i sprawdzić, czy młody pan Malfoy jest tu nadal, czy może stwierdził, że nie jest to warte żadnych pieniędzy i uciekł.
Wstaję z łóżka i idę do łazienki. Eliksir na kaca z pewnością przyniesie mi ulgę. Trzymam leki blisko sypialni, żeby były pod ręką w razie potrzeby. Nie, żebym potrzebował ich szczególnie często. Naprawdę.
Oszukuję sam siebie.
Wyjmuję z szafy szlafrok, ubieram go i idę sprawdzić, co ten dzień przyniesie.
Nie dalej niż dwa kroki od mojego pokoju czuję aromat świeżo zaparzonej kawy. Więc jest tu nadal.
Próbuję przygotować się jakoś na to spotkanie. Co mu powiem? Co można powiedzieć komuś, kogo się nie cierpi, a mimo to się z nim sypia? Nic nie przychodzi mi do głowy, więc znowu będę musiał improwizować.
Kierując się zapachem kawy spoglądam do kuchni. Jest tutaj. Siedzi przy stole, a dłonie ma oplecione wokół parującego kubka.
Patrzy na mnie, kiedy wchodzę.
— Wstałeś wreszcie?
Mmm... więc on zachowuje się normalnie. Ciekawe. Ignoruję jego pytanie i zadaję własne:
— Zrobiłeś kawę?
Po sekundzie już żałuję, że zapytałem. Oczywiście, że zrobił. Nie mógłbym wymyślić nic głupszego.
Wzrusza ramionami.
— Pomyślałem, że nie będziesz miał nic przeciwko temu.
— Nie mam. Tylko nigdy bym nie pomyślał, że nadejdzie dzień, w którym ty zrozumiesz, jak obsługiwać jakiekolwiek mugolskie urządzenie. — “Tak trzymaj, Harry, dobra odpowiedź”.
— Żyję wśród mugoli od prawie roku. Człowiek się przystosowuje.
Mruczę coś obojętnie, podchodzę do ekspresu, żeby nalać filiżankę kawy dla siebie i siadam naprzeciwko niego przy stole. Patrząc na niego wreszcie dociera do mnie, że jest bez koszulki i w tych samych czarnych spodniach, co wczoraj. Musiał zrozumieć moje spojrzenie, bo ponownie wzrusza ramionami.
— Mówiłem ci, że nie mam ze sobą żadnych ubrań.
— Później możemy iść coś kupić.
Kiwa głową i wlepia wzrok w blat stołu. Wyraźnie widzę na jego ramieniu ślad po moich zębach.
Ja mu to zrobiłem. Naznaczyłem go w ten sposób.
Ta myśl lekko mną wstrząsa, dlatego odpycham ją od siebie.
Siedzimy, a ciężka, niewygodna cisza zalega pomiędzy nami. Zastanawiam się, jak często będę teraz czuł podobny dyskomfort, czy chwile przyjemności, za które zapłaciłem, zrównoważą momenty takie, jak ten. Wlepiam wzrok w filiżankę, jak gdybym w niej mógł znaleźć odpowiedź. Zaskakujące, że... nie znajduję.
Wreszcie podnoszę głowę, tylko po to, aby stwierdzić, że on także patrzy na swoją kawę.
Odchrząkuję, żeby zwrócić na siebie uwagę.
— Słuchaj... mmm... Malfoy... kiedy mnie nie ma, masz dom do swojej dyspozycji... z wyjątkiem mojego pokoju, oczywiście. Nie ma tu tyle przestrzeni, co w twojej rezydencji, ale może znajdziesz sobie jakieś zajęcie.
— Wychodzisz? — pyta.
— Tak — odpowiadam. Wstaję i mocniej zawiązuję szlafrok wokół siebie. — Muszę iść do pracy.
Posyła mi złośliwy uśmieszek.
— Wychodzisz do pracy o... — zerka na zegar na ścianie — ...w południe?
— Tak, właściwie...
— Jasne, rozumiem... Wielki Harry Potter pracuje wtedy, kiedy ma na to ochotę. To musi być przyjemne, Pot... Harry... mieć własny rozkład godzin.
Dobrze, udało mu się mnie zdenerwować. Przyznaję. Jestem zły i na pewno słychać to w moim głosie.
— Nie muszę się przed tobą usprawiedliwiać, Malfoy. Z żadnej cholernej rzeczy.
Wygląda na kompletnie nieporuszonego, słysząc moją odpowiedź.
— Więc co teraz robisz? Jesteś aurorem? Ciągle walczysz o dobrą sprawę?
Powinienem mu przywalić. Lub wyjść. Nie jestem winien Malfoyowi żadnych wyjaśnień, ale z jakiegoś powodu postanawiam odpowiedzieć.
— Pracuję w Ministerstwie.
— I co tam robisz? — zabawne, ale w jego głosie słyszę prawdziwe zainteresowanie.
— To naprawdę nie jest twoja sprawa, Malfoy, ale jestem asystentem w Wydziale Magicznego Transportu.
— Robota przy biurku? Przekładasz papierki? — Jest wstrząśnięty, a jego głos pełen niedowierzania.
Do diabła, teraz on osądza mnie! Siedzi bezczelnie w swoich „pieprz mnie” spodniach i pozwala sobie na krytykę mojego życia. Jestem wściekły. Jestem bardzo wściekły.
— Naprawdę myślisz, że masz prawo osądzać wybór mojej kariery zawodowej... ty kurwo?
Malfoy usiłuje się roześmiać, ale to próby z góry skazane na porażkę. Opada na krzesło jak gdyby jego ciało zostało nagle pozbawione kości.
— Niezłe, Harry. — Potrząsa głową i patrzy przed siebie. — To akurat było bardzo trafne.
Mmm... zraniłem go. I wcale nie jestem zaskoczony, że mnie to cieszy. Ale poszło zbyt łatwo. Czy stary Draco Malfoy poddałby się tak szybko?
Teraz jednak nie mam czasu o tym myśleć. Naprawdę muszę wyjść. Bez słowa idę na górę, ubieram się tak szybko, jak mogę. Jeśli się pospieszę, zdążę przed lunchem i uniknę pełnych wyrzutu spojrzeń mojego szefa.
Kiedy jestem ubrany, bez pożegnania aportuję się do biura.
W tym, jak Malfoy mnie nazwał, jest sporo ironicznej prawdy, bo właśnie to robię przez cały dzień. Przekładam na biurku pióra. Przesuwam pergaminy... Zmuszam się nawet, żeby zrobić coś faktycznie pożytecznego, ale prawda jest taka, że nie mogę skoncentrować się na niczym, poza obecnością Malfoya w moim domu. Wreszcie, około trzeciej, decyduję się wyjść. Nie chcę tu być ani chwili dłużej. I tak nic nie zrobię.
Informuję przełożonego, że wychodzę. Nie jest zaskoczony, tylko wzdycha i kiwa mi głową na odchodne.
Chwilę później aportuję się i jestem w domu. Panuje w nim nadzwyczajna cisza. Tak, jak gdyby nikogo tu nie było. Zaczynam szukać Malfoya, pokój po pokoju, począwszy od piętra. W końcu natykam się na niego w bibliotece. Śpi, zwinięty na kanapie, nadal mając na sobie te śmieszne spodnie. Podchodzę i staję bezpośrednio nad nim. Patrząc z góry nie mogę nadziwić się, jak czysto i niewinnie wygląda, kiedy jest nieświadomy. Czy powinienem pozwolić mu jeszcze pospać? Chwilę ta myśl krąży mi po głowie, w końcu decyduję mieć to za sobą. Lekko potrząsam go za ramię i wypowiadam jego imię.
Nic.
Potrząsam jeszcze raz, trochę mocniej.
Słyszę jęk protestu, ale ciągle się nie budzi.
Zirytowany chwytam mocniej rękę i szarpię nią dużo energiczniej, prawie wykrzykując jego imię.
Tym razem otwiera szeroko oczy i odsuwa się ode mnie, kuląc na przeciwległym końcu kanapy, jak gdyby w ten sposób mógł sprawić, że zniknie. Z ust wydobywa mu się krzyk.
— Nie! Przestań! Proszę...
Tego się nie spodziewałem. Przez chwilę kompletnie nie mam pojęcia, co zrobić. Wreszcie kucam, tak, aby mieć twarz na jego poziomie, i mówię:
— Malfoy, to ja. Harry. Harry Potter.
Oczy jeszcze przez chwilę skupione ma na czymś, czego ja nie mogę zobaczyć, w końcu koncentrują się na mnie i jego ciało powoli się rozluźnia. Oddech ciągle ma przyspieszony, kiedy przykłada dłoń do czoła.
— To tylko ty...
Wstaję i odsuwam się od kanapy.
— Nie chciałem cię przestraszyć, pomyślałem tylko, że powinniśmy wyjść, jeżeli mamy zdążyć coś ci kupić.
Opuszcza rękę i patrzy na mnie.
— Nie miałem zamiaru zasnąć. Która godzina?
— Około trzeciej.
— Wychodzisz w południe i wracasz o trzeciej? Cholera, nieźle się urządziłeś.
— Zamknij się, Malfoy — mówię, ale nie ma złości w moim głosie. Prawda jest taka, że ciągle jestem trochę zbity z tropu tym, co się wydarzyło. Głos Malfoya był tak zdesperowany, jakby się naprawdę przestraszył. Zastanawiam się, co jest tego powodem. Lub kto.
Podnosi ręce do góry, jakby w geście poddania, ale nic nie odpowiada. — Więc chodźmy — dodaję.
Krótki, gorzki uśmiech pojawia się na jego twarzy, kiedy wstaje.
— Chyba nie oczekujesz, że pójdę tak ubrany. — Splata ręce na piersi i wysuwa podbródek.
— Nie, nie oczekuję.
Tak, jak mógłbym na to pozwolić. To byłoby upokarzające dla nas obu.
Mówię mu, żeby poszedł za mną na górę. Kilka minut później obaj jesteśmy ubrani jak mugole (on w moich, pożyczonych ciuchach) i gotowi do wyjścia.
Reszta dnia upływa powoli na usiłowaniu znalezienia odpowiedniej odzieży dla mojego „gościa”. Kiedy inicjowałem naszą umowę, ostatnią rzeczą, o jakiej bym pomyślał, było spędzanie czasu w towarzystwie tego człowieka. Teraz chcę to zakończyć tak szybko, jak to możliwe. On, dla odmiany, bawi się chyba całkiem nieźle i przedłuża to, przymierzając wszystko, co wpada mu w ręce. Wreszcie kończy, mając ubrań tak dużo, że wystarczy na kolejne dwadzieścia dziewięć dni i pewnie jeszcze na kilka następnych.
Cóż, jestem wspaniałomyślny.
Wycieczkę kończymy cichym obiadem we włoskiej restauracji, po drodze do domu. Chwilę zastanawiam się, co musi myśleć o nas kelner, co robi ze sobą dwoje ludzi, którzy przez cały posiłek wymienili dwa słowa?
Wsiadamy do samochodu i wracamy. Właśnie mam zamiar włączyć radio, zmęczony zalegającą ciszą, kiedy Draco niespodziewanie się odzywa.
Zaskakuje mnie to tak bardzo, że prawie wypadam z drogi. Odpowiadam dopiero, kiedy udaje mi się opanować pojazd, a moje serce wraca do normalnego rytmu.
— Co powiedziałeś?
— Jezu, Harry — mówi, chwytając się za klatkę piersiową. — Chciałeś nas zabić?
— Zapomniałem, że potrafisz mówić, Malfoy. O co pytałeś?
— Chciałem wiedzieć, dlaczego zacząłeś pracować w Ministerstwie, to wszystko.
— To po prostu praca. Ludzie pracują — odpowiadam sucho.
— Ale przecież nie potrzebujesz zarabiać. Nie w przypadku, kiedy lekką ręką wydajesz dwanaście tysięcy. Nie jestem ślepy, Harry. Masz porządny samochód, duży, ładnie urządzony dom. Bez zmrużenia oka wydałeś dzisiaj na mnie kupę pieniędzy...
Wzdycham.
— Masz rację, Malfoy, nie potrzebuję zarabiać. Praca pozwala mi zając się czymś. Nie błąkam się bezczynnie po domu cały dzień.
— Ale dlaczego nie zostałeś aurorem? Albo graczem quidditcha? Mógłbyś zarabiać jeszcze więcej.
W jego głosie słychać autentyczną ciekawość. Naprawdę chce wiedzieć.
A ja nie mam najmniejsze ochoty wyjaśniać swoich pobudek. Chwytam mocno kierownicę.
— Cholera, to naprawdę nie jest twoja sprawa — mówię cicho.
— W porządku. Nie irytuj się. Próbowałem tylko podtrzymać rozmowę — odpowiada i odwraca się, żeby popatrzeć przez okno.
Do diabła, Malfoy. Co jest z nim nie tak? Dlaczego obchodzi go, co robię ze swoim życiem?
„ Pieprzyć go” myślę, wyrzucam z głowy tę rozmowę i próbuję skoncentrować się na dowiezieniu nas do domu w jednym kawałku.
Pieprzyć go.
Kiedy jesteśmy wreszcie w domu, od razu szukam jakiegoś alkoholu. Potrzebuję czegoś, co pozwoli mi rozluźnić się po tym nerwowym dniu. Czy mam wino? Najlepiej takie, jakie piliśmy do obiadu. Przeważnie wolę mocny alkohol, ale jedną z głównych zasad przy piciu jest, żeby nie mieszać. Naprawdę mam wino, Pinot Noir. Cudownie.
Odkorkowuję je i szukając kieliszka spoglądam na Malfoya. Dziwne... patrzy na mnie z zagadkowym wyrazem twarzy. Zastanawiam się, dlaczego. Może też chce się napić. Musi obejść się smakiem.
Nawet podoba mi się uczucie bycia takim samolubnym. Nalewam kieliszek i sączę go powoli.
— Harry? — odzywa się po minucie.
Patrzę na niego i czekam. Przewraca oczami i wzdycha.
— Masz coś przeciwko, żebym poszedł do łóżka, czy chcesz...? — pozostawia pytanie niedokończone.
Boże, ileż musiało go kosztować, żeby je zadać.
Kiwam głową. Chcę go. Nie, żebym był w jakimś szczególnym nastroju, ale chcę go.
Wzdycha z rezygnacją i patrzy na mnie, abym dał znak, co dalej.
— Rozbierz się — mówię. Kiedy to robi, wypijam wino, nalewam kolejny kieliszek i piję dalej.
Stoi nagi przede mną i czeka. Moja kolej. Odkładam kieliszek, natychmiast o nim zapominając, zdejmuję pospiesznie ubranie i wracam na sofę. Siadam i przywołuję go gestem dłoni.
Podchodzi.
— Klęknij. Zrób to, co wczoraj. Przygotuj mnie ustami.
Pochyla się i zaczyna mnie lizać i ssać, początkowo delikatnie. Potem mocniej, bardzie zdecydowanie, fachowo. Zamykam oczy i pozwalam uczuciom przepływać przeze mnie. Nie mogę zaprzeczyć, że jest w tym dobry. I nawet nie chciałbym tego robić. Jest naprawdę sprawną dziwką.
Chwytam go za włosy i odciągam od siebie. Rozumie i zatrzymuje się, patrzy na mnie. W jego oczach widzę tą samą nienawiść, co wczoraj. Ale dzisiaj jest w nich coś więcej. Wstręt, rezygnacja, wstyd. To zadziwiające, że nigdy wcześniej nie zauważyłem, jak bardzo wyraziste są jego oczy. Pokazują wszystko, co czuje.
Wstaję z kanapy i chwytam go za rękę, żeby też wstał. Kładę się na podłodze, nadal trzymając jego rękę.
— Jesteś na górze — mówię.
Nienawiść... obrzydzenie... rezygnacja... wstyd... wszystkie te uczucia znowu wypełniają jego źrenice.
Staje w rozkroku na moimi biodrami i powoli opada w dół. Pomagam mu ustawić się odpowiednio, ignorują grymas i ciche sapnięcie, świadczące o bólu, kiedy w niego wchodzę.
— Zamknij oczy — mówię. Podobnie jak wczoraj, nie jestem w stanie znieść tego spojrzenia.
Wykonuje polecenie, zagryza dolną wargę i zaczyna poruszać się rytmicznie, nadziewając się na mnie znowu i znowu.
Wszystko odbywa się tak, jak wczoraj. Jest bardzo ciasny wokół mnie, tarcie sprawia mi przyjemność. Kiedy się porusza, odchyla głowę do tyłu i jest piękny.
A mnie ponownie przestaje to wystarczać. Jest dobrze, ale nie do końca.
Sięgam do jego bladej szyi, tak dokładnie w tej chwili wyeksponowanej, i oplatam ją palcami. Przypominam sobie ostatnią bitwę, wtedy też zaciskałem ręce na czyimś gardle.
Dochodzę tak gwałtownie, że to prawie boli.
Trochę czasu zabiera nam doprowadzenie oddechów do normalnego poziomu. Kiedy się wreszcie uspokajamy, Malfoy robi ruch, jak gdyby chciał wstać. Nie pozwalam mu na to. W zamian chwytam go za biodra i przewracam tak, że teraz jest pode mną. Mój penis ciągle tkwi w jego wnętrzu, chociaż kurczy się szybko.
Wpatruje się we mnie, ciekawy, co się stanie. Ale nie robię nic, tylko czekam.
— Harry? — pyta w końcu.
Ale ja chcę mu zadać własne pytanie.
— Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz, Malfoy?
— Co?
— Powiedz, dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz. Od pierwszego roku w szkole. Dlaczego robiłeś te wszystkie wredne rzeczy? Mnie i moim przyjaciołom?
Wpatruje się we mnie świdrującym wzrokiem i gwałtownie potrząsa głową.
— Nie. Nie masz prawa pytać mnie o to.
Kładzie ręce na mojej klatce piersiowej i próbuje mnie odepchnąć.
— Po prostu chcę wiedzieć! — krzyczę, nieoczekiwanie wściekły.
— Zejdź ze mnie! — Teraz on krzyczy także, ciągle mnie odpychając, kręcąc się i walcząc pode mną.
— Boże, Malfoy, odpowiedz tylko na to cholerne pytanie!
Nadal się szarpie, wrzeszcząc teraz na całe gardło.
— NIE! Kupiłeś mnie, możesz mnie pieprzyć, ale nie dostaniesz się do mojej głowy! Nie zapłaciłeś za to. Nie zapłaciłeś za to!
— Świetnie! — Gwałtownie odsuwam się od niego. — Świetnie. To było tylko jedno zasrane pytanie!
Wstaje, szybko zbierając ubrania z podłogi.
— Niech cię piekło pochłonie, Harry!
Chociaż nie wiem, po co to robię, chwytam go za rękę i przyciągam blisko siebie.
— Już tam byłem, Malfoy — bardziej warczę niż mówię i odpycham go równie gwałtownie, jak wcześniej przyciągnąłem.
Odwracam się od niego i idę w stronę stołu, na którym zostawiłem wino. Chwytam za kieliszek i rzucam nim o ścianę. Patrzę, jak się rozbija, barwiąc wszystko wokół na czerwono.
Mmmm… już drugi raz w ciągu ostatnich nocy postępuję w ten sposób.
Nie odwracam się.
— Gnojek — mamroczę. Przyglądam się czerwonej strużce na ścianie i zaskakuje mnie, jak bardzo przypomina krew. Ale krew jest dużo gęstsza. I cieplejsza. Jest bardzo ciepła, kiedy jest świeża.
To ją właśnie widzę — nie wino — na ścianie, kiedy podnoszę butelkę i piję. Zanim się orientuję, jest pusta i w kolejnym przypływie gniewu ją także rzucam.
I niespodziewanie złość odchodzi, pozostawiając mnie z poczuciem znużenia i wyczerpania.
Często tak się dzieje, emocje narastają we mnie gwałtownie, a potem odchodzą tak szybko, że jestem w stanie zaledwie je poczuć, a nie zrozumieć.
Patrzę na odłamki szkła pokrywające podłogę i postanawiam zająć się sprzątaniem jutro. Zbieram własne ubrania i praktycznie wlokę się na górę.
Zanim dochodzę do własnej sypialni, na moment zatrzymuję się przy pokoju Malfoya.
Drzwi są lekko uchylone i słyszę dobiegający z wnętrza cichy głos. Ciekawość zmusza mnie, żeby podejść bliżej. Staram się robić to jak najciszej.
No tak, Malfoy szepta coś, najwidoczniej do siebie. Pochylam się, żeby lepiej słyszeć.
Mówi szybko, a jego głos... głos brzmi tak, jakby za chwilę miał się rozpłakać.
— Dasz radę, Draco. Dasz radę. To tylko miesiąc. Jeden miesiąc. Dasz radę...
Słucham tych słów, wypowiadanych na przyspieszonym oddechu, i przypominam sobie mdłości, które wczoraj czułem.
Odchodzę od drzwi, nie chcąc dłużej dzielić jego cierpienia.
Może wcześniej, wieczorem, miałbym z tego powodu jakąś ponurą satysfakcję, może nawet by mnie to bawiło. Ale teraz... teraz sprawiania, że czuję się jeszcze bardziej zmęczony.
Wdrapuję się na łóżko i zawijam narzutę szczelnie wokół siebie, ignorując wilgoć na udach i podbrzuszu.
Zasypiam natychmiast.
ROZDZIAŁ IV
Budząc się stwierdzam, że ten dzień nie będzie różnił się niczym od poprzedniego.
Niebo jest zachmurzone.
Boli mnie głowa.
Idę do łazienki, żeby sobie ulżyć.
Wypijam eliksir na kaca.
W końcu schodzę na dół i czuję znajomy aromat.
Malfoy znowu jest w kuchni. Pije kawę dokładnie w tym samym miejscu, co wczoraj. Dopada mnie tak silne uczucie déjà vu, że prawie się w nim zatracam.
Patrzy na mnie, kiedy wchodzę, odstawia kubek i wstaje.
Wreszcie coś nowego. Ma na sobie mugolskie dżinsy i szary podkoszulek, wygląda zdecydowanie lepiej, niż w swoich śmiesznych spodniach.
Zauważam, że jest poirytowany i nerwowy.
— Cieszę się, że wstałeś, bo chciałem z tobą porozmawiać — zaczyna.
Splatam ręce na piersi i opieram się o blat szafki.
— Więc zaczynaj — mówię chłodno.
Przeczesuje palcami włosy zdecydowanie nerwowym gestem. Dzieje się tu coś dziwnego. Zmuszam się, żeby czekać cierpliwie, dopóki sam nie zacznie.
— Chodzi o ostatnią noc — mówi. — Myślę... myślę, że zareagowałem zbyt gwałtownie. Podnoszę głowę i patrzę na niego ze zdziwieniem, niepewny, do czego nas to zaprowadzi. — Wiem, że przesadziłem. To było tylko pytanie. Naprawdę żałuję, że nie odpowiedziałem. Więc... jeżeli ciągle chcesz wiedzieć... możesz...
Szeroki uśmiech pojawia się na mojej twarzy, ponieważ nagle wszystko staje się jasne.
Draco Malfoy — jak zawsze praktyczny Ślizgon. Wszystko przemyślał i zdecydował, że tak będzie najlepiej, żebym nie wyrzucił go na zbity pysk.
Bez pieniędzy.
Bez względu na to, czy chce, abym poznał jego myśli, czy nie, odpowie, bo nie ma innego wyboru.
W porządku. Skoro jest skłonny udzielić mi informacji, powtarzam wczorajsze pytanie. Robię to, bo naprawdę chcę wiedzieć. Zawsze chciałem wiedzieć.
Kiwa głową, jak gdyby z wdzięcznością, że się zdecydowałem. Mówi z wahaniem, wypowiadane słowa najwyraźniej sprawiają mu ból.
— Odtrąciłeś mnie, pamiętasz? Nie przyjąłeś mojej dłoni, tego dnia, kiedy spotkaliśmy się...
— Odtrąciłem cię, bo byłeś napuszonym snobem, Malfoy.
— Wiem o tym. Teraz. Ale wtedy... do tego momentu nikt nigdy nie odrzucił mojej przyjaźni.
Byłem zawstydzony i zły i...
— Bzdury — mówię spokojnie.
— Co? — Marszczy brwi, wpatrując się we mnie.
— Słyszysz, co mówię. Nie zaprzeczam, że cię to zdenerwowało. Ale nie chodziło tylko o to.
Użyłeś wszystkich możliwych środków, żeby uprzykrzyć mi życie. Dlaczego?
Bierze głęboki oddech i kiedy powoli wypuszcza powietrze, nie patrzy na mnie. W zamian gapi się na jakiś punkt ponad moim ramieniem. Jego wzrok staje się nieobecny i nagle jestem pewny, że Malfoya tu nie ma. Fizycznie tak. Ale jego umysł jest zupełnie gdzie indziej, być może w przeszłości, która nagle przed nim odżyła.
— Ponieważ ty byłeś jak słońce, Harry — mówi cichym, odległym głosem.
Czy ja dobrze słyszę? Powiedział, że byłem jak słońce? Gdybym go lepiej nie znał, pomyślałbym, że jest szalony. Po kilku sekundach wreszcie jestem w stanie wybełkotać zdezorientowanym głosem.
— Co?
— Byłeś jak słońce, a ja jak księżyc. Wiesz, księżyc może świecić jasno i w chwale, kiedy jest sam. Ale jeśli wzejdzie słońce... nikt księżyca już nie widzi. Tak było ze mną i z tobą. Przy tobie nikt mnie nie dostrzegał. Nikt. Ani moi rodzice, ani nauczyciele, tak naprawdę nawet moi przyjaciele. Zaćmiłeś moją osobę. I nienawidziłem cię za to.
Tak. Mam wreszcie swoją odpowiedź. Nie jest dokładnie taka, jakiej się spodziewałem. Był okrutny, ponieważ czuł się gorszy ode mnie. Próbuję to zrozumieć, postawić się w jego sytuacji, ale nie mogę.
Jednak nie wypowiadam na głos żadnej z tych myśli. Jestem pewien, że to nie miałoby sensu.
Tylko takie wyjaśnienie od niego otrzymam.
— Wyjątkowo piękna analogia, Malfoy — mówię w końcu, najbardziej sarkastycznym tonem, na jaki mogę się zdobyć.
W jego oczach widzę, że wraca do rzeczywistości.
— Dzięki — odpowiada, dopasowując złośliwość w swoim głosie do mojego sarkazmu. — Całą noc zajęło mi wymyślenie tego.
Moją twarz wykrzywia uśmiech. Uwierzcie, nie chcę tego, ale jego wypowiedź naprawdę mnie rozbawia. Twarz Malfoya także na moment się rozjaśniła, ale to szybko mija.
— W porządku. Więc byłem jak słońce i z tego powodu twoje życie zmieniło się w koszmar. Ale to przeszłość. Dlaczego nienawidzisz mnie teraz?
— A dlaczego sądzisz, że cię nienawidzę?
— Przestań, Malfoy. Widzę to w twoich oczach zawsze, kiedy cię dotykam. Chyba że na wszystkich klientów patrzysz w ten sposób.
Posyła mi zrezygnowany uśmiech i odwraca głowę.
— Być może nie znasz się na ludziach tak dobrze, jak ci się wydaje — mówi.
Otwieram usta, żeby kontynuować dyskusję, ale niespodziewanie decyduję odpuścić już tę kwestię. Jeśli chce grać niewiniątko, niech tak będzie. Mam inne pytanie, które chciałbym zadać.
— Jeżeli chcesz być szczery, to jest jeszcze jedna rzecz, która mnie interesuje.
— Oczywiście — wzdycha.
Jego dyskomfort rzuca się w oczy, ale to mnie nie powstrzymuje.
— Jak to się stało, że skończyłeś w ten sposób? Sprzedając się?
Odwraca się w moją stronę, z twarzą wykrzywioną złością.
— Dlaczego chcesz to wiedzieć? Żeby napawać się moimi niepowodzeniami jeszcze bardziej, niż robiłeś to do tej pory?
Rozumiem, dlaczego tak myśli, ale ja naprawdę mam już dostatecznie dużo możliwości, żeby go ranić. Nie potrzebuję kolejnych. Prawda jest taka, że chcę wiedzieć. Mówię mu to. Chyba widzi szczerość na mojej twarzy, bo nagle wiem, że odpowie. Nie pytajcie, skąd ta pewność. Po prostu wiem.
Chwilę później udowadnia, że mam rację.
— Dobrze. Wiedziałem, że kiedyś o to zapytasz. Boże, potrzebuję więcej kawy. Zapytałbym o coś mocniejszego, ale boję się cię prowokować.
Sztywnieję.
— Co to miało znaczyć?
— Nic — mówi i podchodzi do dzbanka, aby nalać sobie następną filiżankę. Siada przy stole i bardzo się stara nie patrzeć na mnie, kiedy mówi, nawet, kiedy zwraca się bezpośrednio do mnie.
Rozsiadam się wygodnie naprzeciwko niego.
To będzie raczej interesujące.
— Po zakończeniu wojny zniszczyli moją różdżkę i nałożyli na mnie zakaz używania magii za pomocą jakiejkolwiek innej. — Na chwilę milknie. — Prawdopodobnie wiesz o tym.
— Wiem.
Byłem jednym z ludzi, którzy zdecydowali, że to odpowiednia kara dla tych, którzy tylko flirtowali z ciemną strona, ale nie przyłączyli się do niej w pełni.
— Pewnie orientujesz się także w tym, że nasze ziemie, dom i wszystkie pieniądze zostały nam odebrane...
— Użyto ich jako zadośćuczynienie dla tych, którzy ucierpieli na wojnie. Tak, wiem to wszystko. — Tym także, po części, się zajmowałem.
Kiwa głową nieurażony, że mu przerwałem.
— Nasza sytuacja przedstawiała się beznadziejnie. Czarodziejski świat odwrócił się od nas. Nie zostałem naznaczony. — Kiedy to mówi, wyciąga przedramię, jakby dla podkreślenia słów. Faktycznie, jest gładkie, nieskalane. — Ale piętno ojca przylgnęło do mnie na zawsze. Nazwisko Malfoy raptownie stało się synonimem czegoś plugawego. Nikt, dosłownie nikt nie chciał dać nam drugiej szansy. Nie mieliśmy pieniędzy, pracy, żadnej ochrony, ledwo starczało na coś do jedzenia... To było prawdziwe piekło. Mieć wszystko i w ciągu tygodnia stracić wszystko... od bycia szanowanym i podziwianym do bycia pogardzanym i unikanym... — Jego głos lekko się załamuje, na moment przestaje mówić i potrząsa głową. Chyba potrzebował chwili, żeby się uspokoić, ale zaraz powraca do tematu. — To było... to było bardzo trudne. Po jakimś czasie zrozumiałem, że nie ma dla mnie już miejsca w czarodziejskim świecie, więc zostawiłem wszystko i postanowiłem żyć jak mugol. Oni przynajmniej nie znali mojej reputacji. Miałem nadzieję zacząć wszystko od nowa. — Znowu się zatrzymuje i bierze głęboki oddech. Odległe spojrzenie świadczy o tym, że ponownie odpłyną do własnego, prywatnego świata. Nie każe mi jednak długo czekać na kontynuację. — Niestety, nic nie okazało się łatwiejsze. Nie przepracowałem w swoim życiu ani jednego dnia i nie miałem bladego pojęcia, jak żyć wśród mugoli. Nie potrafiłem nawet zapalić w pokoju cholernego światła. Nie wiedziałem czym jest samochód, telefon... nie znałem się na ich pieniądzach... nie umiałem niczego. Po tym, co wyprawiałem, miałem szczęście, że nie zamknęli mnie w jakimś schronisku dla obłąkanych. Ale skończyłem na ulicy, bez grosza i mieszkania. Byłem zdesperowany. Kiedy pewien człowiek podszedł do mnie i powiedział, że wie, jak mógłbym zarobić trochę pieniędzy, zgodziłem się. Znienawidziłem to od pierwszego razu. Bolało, a ten facet był obrzydliwy. Przyrzekłem sobie, że jeżeli przetrwam, to nie zrobię tego nigdy więcej, że nigdy już nie upadnę tak nisko. Ale potem włożył mi do ręki pieniądze... i Pete obiecał, że będzie ich więcej... i... i... resztę już znasz...
Chociaż nie kończy swojej opowieści, pozwala sobie na chwilę zapomnienia. Kiedy w powietrzu zalega cisza, zauważam, że Malfoy ma spuszczony wzrok i bezwiednie pociera dłonią miejsce na przedramieniu, w którym mógłby być Mroczny Znak.
Odrywam wzrok od jego skóry i próbuję przetrawić to, co usłyszałem. Czuję, jak wzbiera we mnie litość. Ale tak jak wcześniej, tą konkretną emocją nie chcę go obdarzać. Odrzucam ją od, odpycham daleko. Sam siebie przekonuję, że owszem, miał ciężko, ale wielu innym nie powiodło się lepiej. Jego historia, choć smutna, jest tylko jedną z tysięcy zapisanych przez brutalną wojnę.
Z moją włącznie.
— Oczekujesz, że będę ci współczuł? — pytam, gdy tylko litość jest już dobrze ukryta.
Patrzy na mnie nieostrym wzrokiem.
— Zapytałeś. Odpowiedziałem. To wszystko.
Tak, zrobiłem to. A on wypełnił zobowiązanie.
Ale w tym, co mi opowiedział, ciągle coś jest nie w porządku. Nie sądzę, że mnie okłamał, ale coś pominął. Jakiś ważny szczegół, który chce ukryć.
Kilka minut zajmuje mi zorientowanie się, o co chodzi, aż w końcu rozumiem. Swoją opowieść zaczął mówiąc „my”, „nas”, kiedy skończył, zostało tylko „ja”. Początkowo mówił o więcej niż jednej osobie, potem tylko o sobie.
Nie trzeba być szczególnie bystrym, żeby się domyślić, kim ta druga osoba może być.
— A co się dzieje z twoją matką, Malfoy? — pytam.
Ciało mu sztywnieje, a oczy nabierają ostrości. Płoną z taką intensywnością, że trudno im się oprzeć.
— Jak to, co z nią?
Kontynuuję, mimo wszystko:
— Nie powiedziałeś, co się z nią stało. Gdzie jest? Czy ona...?
Malfoy nagle zrywa się z miejsca i jest przy mnie szybciej, niż kiedykolwiek mógłbym podejrzewać, że to możliwe. Jest bardzo, bardzo blisko, zaledwie cal ode mnie, jego dłonie na moich ramionach, palce wbijające się w ciało.
— Słuchaj, jestem boleśnie świadomy, że trzymasz w rękach wszystkie atuty, ale nie odpowiem na żadne pytanie dotyczące mojej matki. Jeżeli będziesz się przy tym upierał, odejdę. Aż tak bardzo nie potrzebuję tych cholernych pieniędzy. Czy to jest dla ciebie dostatecznie jasne?
Jestem zbyt oszołomiony gwałtownością jego wybuchu, żeby zrobić cokolwiek innego poza twierdzącym kiwnięciem głową.
— Dobrze — mówi i nagle przypomina sobie, gdzie jest i co robi, puszcza moje ramiona i cofa się o krok. Wygląda na bardzo zażenowanego i zakłopotanego. — Ja... Chyba pójdę do mojego pokoju — dodaje i prawie wybiega z kuchni.
Pocieram ramiona w miejscach, których dotykał. Czuję szczypanie — pamiątkę jego gniewu.
Dopiero później, biorąc prysznic, dociera do mnie, że powinienem dać mu w zęby za to, jak mnie potraktował.
Cały dzień spędzam w pracy, bezgranicznie zadowalając tym mojego szefa. Ciągle się do mnie uśmiecha i chwali, jaką to dobrą robotę wykonuję.
Głupi palant. Czy myśli, że robi mi przysługę, nadskakując w ten sposób? Ja na jego miejscu wywaliłbym mnie już miesiąc temu.
Przed piątą jestem gotowy do wyjścia, a minutę po aportuję się do salonu. Pierwszą rzeczą, jaką zauważam, jest przyjemny zapach dochodzący z kuchni. Następną, że rozlane wczoraj wino i rozbite szkło zostały posprzątane.
Mój gość miał zajęcie.
Wchodzę do kuchni i znajduję go mieszającego coś na piecu. Pachnie jak gulasz. W zasadzie, pachnie całkiem przyjemnie.
— Zrobiłeś obiad? — pytam, choć jest to oczywiste.
Nawet się nie odwraca, żeby na mnie spojrzeć.
— Musimy jeść, nie uważasz?
— Czegoś jeszcze nauczyłeś się przebywając wśród mugoli?
Teraz patrzy na mnie.
— Właściwie tak. Byłbyś zaskoczony, ile rzeczy potrafię.
Złośliwą odpowiedź mam na końcu języka, ale powstrzymuję się. Zrobił po prostu obiad. I to nawet nie była część naszej umowy.
Powraca do gotowania, a ja idę na górę umyć się i przebrać w coś wygodniejszego. Kiedy schodzę do kuchni, posiłek jest gotowy, a stół nakryty.
Jemy w kompletnej ciszy, co nie jest niczym zaskakującym. Powinienem zacząć się do tego przyzwyczajać, bo wątpię, żeby którykolwiek z nas polubił towarzyskie pogawędki w najbliższym czasie. Ograniczam się z alkoholem, bo trzeci z rzędu poranek z kacem byłby już przesadą.
Dopiero pod koniec posiłku Draco przerywa ciszę.
— Widzę, że dzisiaj zdołałeś przepracować cały dzień.
— Och, zamknij się, Malfoy — odpowiadam automatycznie.
— Wiesz, co mnie zastanawia, Harry? — pyta, pochylając się nad stołem. Nie czeka na odpowiedź. — To, że muszę zwracać się do ciebie po imieniu, a ty nie raczysz używać mojego. Dlaczego?
— Bo tak chcę, Malfoy.
Posyła mi złośliwy uśmieszek.
— Och, rozumiem. Robisz tak, bo w twoim ciasnym umyśle daje ci to pewien rodzaj władzy nade mną. A dla ciebie władza jest jak narkotyk, prawda?
Nie pozwalam, żeby jego słowa w jakiś sposób mnie dotknęły. Zmuszam się do wykrzywienia warg.
— Jeżeli nawet, to co?
Rozsiada się na krześle, a ironiczny uśmiech znika z jego twarzy.
— Co się z tobą dzieje, Harry? Co się stało z osobą, którą byłeś? A może to tylko nienawiść do mnie zmienia cię w zimnego, nieczułego drania?
Dobrze. To stanowczo zbyt wiele. Teraz jestem wkurzony.
— To się ze mną stało, Malfoy, że życie dawało mi kopniaki z każdej strony. Że moi rodzice zostali zamordowani, zanim zdążyłem ich poznać. Że byłem wychowywany przez ludzi, którzy mnie nienawidzili. Gardzili mną, ośmieszali i terroryzowali przez połowę mojego pieprzonego życia. Że zmuszono mnie do wzięcia udziału w wojnie, kiedy miałem zaledwie piętnaście lat, i widziałem więcej bólu i śmierci niż ktokolwiek w moim wieku widzieć powinien. To właśnie się ze mną stało.
Zabawne, kiedy zaczynałem tą przemowę, siedziałem wygodnie na krześle, a teraz stoję, uczepiony stołu tak mocno, że kostki palców mi pobielały, a gardło mam suche od krzyku.
Stoję, oddychając tak szybko, jakbym przebiegł maraton, i czekam na reakcję Malfoya. Czy dalej będę musiał wybijać mu z głowy błędne mniemanie o moim pełnym miłości, cudownym życiu?
Patrzy na mnie, a jego szare oczy są szeroko otwarte.
— Przykro mi — mówi cicho.
Potrząsam głową, najwyraźniej nie usłyszałem dobrze.
— Co?
— Przykro mi, że miałeś takie wredne życie. Nie wiedziałem o tym.
Gniew, który jeszcze chwilę temu mnie rozpalał, ulotnił się, pozostawiając uczucie dezorientacji i podejrzliwości.
— W co ty grasz?
— W nic — wzdycha zmęczonym głosem. — Mówię tylko, że mi przykro z powodu tego wszystkiego, co ci się przydarzyło.
— Malfoy, czy ty się naprawdę zmieniłeś? — Mój głos jest ironiczny. Oczekuję odpowiedzi w podobnym tonie. Ale nie dostaję jej.
— Masz rację — mówi poważnie, szczerze. Nie sądziłem, że kiedykolwiek usłyszę tyle uczciwości w jego głosie.
Wpatruję się w stół. Czuję się bardzo niepewnie. Nie rozumiem, dzieje co tu chodzi. Między nami nie powinno dziać się w ten sposób.
Potrzebuję czegoś, co pozwoli nam wrócić do poprzedniego stanu, do poczucia bezpieczeństwa. Chwytam się tej myśli jak tonący brzytwy. I wreszcie wiem, co muszę zrobić. Odzywam się z nutka triumfu w głosie.
— Chodź na górę, Malfoy.
Draco wydaje się rozumieć, o co mi chodzi. Wzdycha tylko.
— Jasne.
Idziemy prosto do mojej sypialni, zostawiając w kuchni bałagan na stole.
Odsuwam zasłony, żeby wpuścić do pokoju światło księżyca. Odwracam się i staję naprzeciwko niego.
Właśnie ściąga przez głowę podkoszulek i upuszcza go na ziemię.
— Więc? Jak mnie dzisiaj chcesz? Na plecach, na brzuchu?
Nie odpowiadam, tylko chwytam go za rękę i ciągnę do łóżka. Popycham i patrzę, jak upada na materac.
— Na kolana — polecam.
Bez słowa zdejmuje spodnie i ustawia się w pozycji, której zażądałem.
Przyglądam mu się, pozwalając sobie cieszyć się jego pięknem. Zawsze był zbyt ładny, żeby to miało się dla niego skończyć dobrze. Jego ciało zbyt gładkie, zbyt smukłe.
Ślad po moim ugryzieniu jest ciemny i czerwony w przytłumionym świetle. Wyraźnie kontrastuje z naturalną bladością skóry. Dotykam go językiem i czuję, jak przez ciało Malfoya przebiega dreszcz. Odpinam spodnie i zsuwam je tylko tyle, ile to konieczne. Nie przejmuję się koszulą ani butami.
Wciska się w niego, przytulam czoło do jego karku i zastanawiam, czy kiedykolwiek było mi tak dobrze. Prawie niechętnie zaczynam się poruszać. Tym razem naznaczam go dwukrotnie, kiedy dochodzę. Raz na ramieniu i raz na szyi. Prawie nie wydaje z siebie dźwięku, choć wiem, że to musi boleć.
Staczam się z niego i obydwaj przewracamy się na plecy, próbując uspokoić oddechy.
Odzywa się sekundę przed tym, kiedy mam zamiar kazać mu wyjść.
— Dlaczego tutaj jestem, Harry? — Jego głos przenika przez ciemność, uderza we mnie, przepływa przez ciało.
To trudne pytanie. Nie powinno takie być, a jednak. Próbuję wymyślić jakąś satysfakcjonującą odpowiedź, dla mnie i dla niego, ale nie mogę. W końcu zadowalam się prawdą.
— Nie wiem — szepczę.
Kiwa głową, nie widzę tego, ale mogę poczuć ruch przez materac.
— Pójdę już — mówi.
— Tak, idź.
Robi to szybko. W jednej chwili leży obok mnie, a zaraz jest niczym więcej niż cieniem w świetle księżyca. Drzwi zamykają się za nim i zostaję sam.
Mam sen.
Znam ten sen.
Nienawidzę go.
Jestem wewnątrz opuszczonego domu, ponurego, z kruszącymi się ścianami i nadpaloną podłogą. Po przeciwległej stronie pokoju stoi Voldemort. Za nim widzę sylwetki tych, którzy już nie żyją: rodziców, Syriusza, Cedrika, Seamusa, Tonks, Dumbledore'a i całą rzeszę innych. Nie wyglądają jak niematerialne, migoczące duchy. Ich ciała pokrywają zakrwawione, gnijące resztki mięśni.
Wyciągają do mnie poskręcane ręce, błagając o pomoc. Ale ja jestem zmęczony. Jestem zmęczony tak bardzo, że chciałbym tylko położy się i usnąć na zawsze.
Ale nie pozwalają się ignorować. Błagają mnie, aż wiem, że nie mam wyboru. Muszę zabić Voldemorta. Umarli potrzebują kogoś, kto ich pomści. Potrzebują mnie.
Robię krok do przodu i nagle jestem przed Voldemortem.
Patrzy na mnie płonącym, czerwonym wzrokiem i syczy.
— Przyszedłeś mnie zabić? Więc zrób to szybko, zanim ja zabiję ciebie.
Chwytam jego szyję i zaciskam palce tak mocno, jak jestem w stanie. Duchy próbują kibicować mi urywanymi głosami. Ściskam jeszcze mocniej, aż mój wróg klęczy przede mną.
Zamykam oczy i modlę się, żeby to skończyć jak najszybciej. Czy już nie powinien być martwy? Jak długo jeszcze muszę to robić?
Otwieram oczy i patrzę w dół, ale Voldemorta już nie ma.
Przede mną klęczy Draco Malfoy.
Szare, niewidzące oczy skierowane są na mnie. Jego ciało robi się zimne pod moimi palcami, strumień krwi wypływa z ust na zniszczoną podłogę...
Budzę się z krzykiem.
ROZDZIAŁ V
Dni mijają a ja i Malfoy postępujemy według ustalonego schematu. Rano idę do pracy, przebywam tam tak długo, jak jestem w stanie, wracam do domu, jem z nim obiad, potem go pieprzę. Z wyjątkiem sporadycznych zakłóceń, układa nam się lepiej niż kiedykolwiek mógłbym przypuszczać: ciągle żaden z nas nie zabił drugiego.
Po tygodniu takiej rutyny wracam do domu pewien, że wszystko pójdzie ustalonym trybem. Spodziewam się poczuć zapach obiadu, ale tym razem powietrze jest sterylnie czyste. Zaintrygowany idę do kuchni. Jest dokładnie posprzątana i pusta. Nie ma nic do jedzenia w piekarniku ani na stole. Co do diabła?
Zdejmuję z ramion szatę i rzucam ją ze złością na krzesło. Dzisiaj był ciężki dzień i gorący posiłek byłby naprawdę mile widziany. Pracy miałem wyjątkowo dużo i musiałem zostać dłużej. Jestem zmęczony, zrzędliwy i głodny.
— Malfoy! — wrzeszczę tak głośno, że pewnie słychać mnie w całym domu.
— Tutaj! — odkrzykuje.
Odwracam się w stronę z której dobiega dźwięk.
— Tutaj, to znaczy gdzie?!
— W bibliotece!
Rzeczywiście tam go znajduję, zwiniętego na kanapie, czytającego książkę i przyjaznego, jak to tylko możliwe. Zerkam na tytuł — „Duma i uprzedzenia”.
Nawet nie wiedziałem, że coś takiego posiadam.
— Malfoy, co ty robisz? — pytam, kiedy staję nad nim.
— To się nazywa czytanie, Harry. Powinieneś czasem spróbować. Dobrze by ci zrobiło — odpowiada nie odkładając książki.
— Wiem, że czytasz... to nie jest... mógłbyś ją na chwilę odłożyć?
Wkłada do książki zakładkę i zamyka ją, a dopiero potem patrzy na mnie z pustym wyrazem twarzy.
— Nie ma nic do jedzenia — mówię moim „jestem poirytowany” głosem.
— Nie gotowałem dzisiaj — stwierdza fakt.
— Cholera, widzę. Ale dlaczego?
— Ponieważ nie miałem ochoty. Przypomnij sobie, Harry. Gotowanie nie było częścią naszej umowy. Mam mówić ci po imieniu, możesz mnie pieprzyć, siedzę w domu jak w jakimś przeklętym więzieniu, ale nie było mowy o przygotowywaniu posiłków...
Racja, tego nie mam prawa wymagać. Najwidoczniej przyjąłem to za pewnik.
— Więc co, do diabła, będziemy jeść? — Rozpaczliwie próbuję zachować twarz.
— A jak radziłeś sobie do tej pory? Naprawdę, Harry, mógłbyś coś przygotować. Na pewno by cię to nie zabiło — przerywa na chwilę. — Albo możemy gdzieś wyjść.
— Co?
— Na zewnątrz. Kolacja w restauracji.
Publicznie, z nim? Już raz tak zrobiliśmy. Czyżby miał ochotę na powtórkę?
Potrzebuję chwili, aby rozważyć wszystkie możliwości. Gotowanie — jestem w tym beznadziejny. Zanim Draco ze mną zamieszkał, przeważnie jadałem na mieście. Mógłbym też zrezygnować z obiadu. Lub, według sugestii, wyjść gdzieś z nim. Ostatnia opcja wydaje mi się najlepsza.
— Świetnie. Więc chodźmy. Daj mi tylko chwilę na przebranie. — Podejmuję decyzję.
Kiedy odwracam się, żeby wyjść z pokoju, kątem oka dostrzegam na jego twarzy triumfalny uśmieszek.
Czterdzieści minut później docieramy do restauracji w centrum miasta, serwującej amerykańskie potrawy. Jest zapełniona, ale atmosferę ma relaksującą a jedzenie bardzo dobre.
Gdy kelner przyjmuje nasze zamówienia, obserwuję Malfoya ponad stołem. Zadziwiające, jak szybko potrafi przeobrazić się z powrotem w dobrze wychowanego, młodego panicza z wyższych sfer, gdy tylko znajdzie się w kulturalnym otoczeniu. Ta dystyngowana, arystokratyczna aura, którą wokół siebie roztaczał, wraca ze zdwojoną siłą.
Ciągle go obserwując, nie mogę przestać zastanawiać się, jak to robi. W jaki sposób zdołał pozostać sobą, mimo tego, kim się stał.
Zabawne, ale jakaś część mnie podziwia go za to. Gdyby tylko nie był takim paskudnym, małym skurwysynem w szkole...
Chwilę po tym, jak kelner odchodzi, Malfoy kieruje wzrok na mnie.
— O co chodzi? — pyta.
— To znaczy? — Próbuję grać niewinnego.
— Gapiłeś się na mnie.
— Tak? Przepraszam. — Czekam, czy powie coś jeszcze, ale milczy. Pije wodę i rozgląda się, oceniając wnętrze. Sądzę, że jest zadowolony.
Na szczęście jedzenie zostaje przyniesione szybko i obaj mamy się czym zająć. Patrzę jak je i próbuję porównać tego miłego, młodego mężczyznę z kimś, kogo miałem pod sobą na kolanach zeszłej nocy. Nie udaje mi się to.
Ten dylemat sprawia, że chcę zadać mu kilka pytań. Wiem, że odpowie, dlatego w końcu się decyduję.
— Jak długo to robisz, Malfoy?
— Co? Jem?
— Nie bądź idiotą, wiesz o co chodzi.
— Miałeś na myśli sprzedawanie się na ulicy jak kawałek mięsa?
— Jesteś strasznie dosłowny, ale tak...
Wzrusza ramionami i nabija na widelec kawałek marchewki.
— Trochę ponad rok.
— Czy... lubisz to?
Słysząc moje pytanie zamiera w połowie ruchu. Odkłada widelec i wpatruje się we mnie.
— Kurwa, Harry. Jesteś poważny? Czy to lubię?
Rozumiem, dlaczego mógłby posądzać mnie o żart, ale nie to jest moim celem. Wiele razy zastanawiałem się, dlaczego robi to nadal, skoro tak bardzo tego nienawidzi. Jego reakcja powoduje, że chcę się bronić.
— Więc dlaczego robisz to tak długo? — W moim głosie pobrzmiewa nutka oskarżenia.
Studiuje przez chwilę moją twarz, zanim odpowiada.
— Ponieważ teraz nie mam już wyboru.
— Nie możesz odejść — raczej stwierdzam, niż pytam.
— Nie. Jeszcze nie.
— Dlaczego?
— Ponieważ Pete zabiłby mnie.
— Zabiłby cię. Wiesz to na pewno — i znowu stwierdzam, nie pytam.
— Oczywiście. Nie mam żadnych wątpliwości. Już raz próbowałem. Kilka miesięcy temu, kiedy stwierdziłem, że to nie jest warte żadnych pieniędzy, chciałem odejść.
Bierze duży łyk wina i ostrożnie wyciera usta serwetką. Patrzę na niego, czekając na ciąg dalszy. Kiedy staje się oczywistym, że nie zamierza kontynuować, pytam ponownie:
— Co się wydarzyło?
— Znalazł mnie i wybił mi skutecznie takie myśli z głowy.
Przez chwilę tylko siedzę i gapię się na niego. Sposób, w jaki powiedział ostatnie zdanie... równie dobrze mógłby czytać prognozę pogody... zupełnie bez emocji. Wytrąca mnie to z równowagi bardziej, niż chciałbym przyznać.
Odzywa się, zanim decyduję, co mógłbym jeszcze powiedzieć.
— Zrozum, Harry. On nie jest tylko sutenerem. Macza swoje tłuste paluchy w różnych nielegalnych interesach. Narkotyki, porwania, żeby wymienić tylko to. Jego działalność tworzy bardzo rozległą siatkę.
— I ty, biedna, mała istota, dałeś się w nią złapać?
— Tak, dałem. I nie zdołałem uciec dostatecznie daleko, żeby mnie nie znalazł. I, na Merlina, skończ z tym.
— Skończyć z czym?
— Nie będę odpowiadał na twoje pytania, jeżeli nie przestaniesz być taki sarkastyczny.
— W porządku — zgadzam się, raptownie tracąc ochotę na kłótnię.
— Naprawdę? — Wygląda na zaskoczonego.
— Naprawdę — wzdycham. — Nie wszystko wokół dzieje się po to, żeby cię jeszcze bardziej unieszczęśliwić.
Patrzy na mnie czujnym, przenikliwym wzrokiem.
— No, nie wiem. Może jesteś po prostu zbyt zmęczony, żeby ciągnąć to dalej właśnie teraz.
Spoglądam na mój w połowie tylko zjedzony obiad. Zupełnie straciłem apetyt. W zamian sięgam po wino i wypijam solidną porcję.
— Musisz być bardzo zdesperowany, skoro przyjąłeś moją propozycję.
— Tak, jestem — odpowiada cicho.
— Znienawidziłeś mnie pewnie jeszcze bardziej.
— Nienawiść to silne słowo — wzrusza ramionami. — Nienawidziłem cię w szkole i zobacz, gdzie mnie to zaprowadziło.
Kiwam głową, chociaż nie rozumiem. Pamiętam jednak uczucie mdłości, atakujące mnie od pierwszej nocy, i zastanawiam się, czy nienawiść nie jest słowem za słabym.
Malfoy wraca do posiłku, a ja, z braku wyboru, do picia.
Podąża za mną, kiedy idę przez dom, próbując zdecydować, gdzie zakończyć ten wieczór. Jego kroki działają na mnie dziwnie uspokajająco. Chyba przyzwyczajam się do jego obecności. Może nawet będzie mi go potem trochę brakowało.
— Więc gdzie... — zaczyna mówić, ale urywa nagle.
Obracam się w jego kierunku i patrzę z zainteresowaniem.
— Harry, nie...
— Co nie? — pytam, biorąc z barku butelkę whisky.
— Nie pij więcej. Masz dość.
— Co? — mówię z niedowierzaniem. — Nie, nie mam.
— Harry, daj spokój. Musiałem przywieźć nas do domu.
— Ale teraz już tu jesteśmy i nie muszę więcej prowadzić.
— Harry...
— Co cię to obchodzi, czy piję, czy nie? — przerywam mu ze złością.
Wygląda, jakby chciał coś powiedzieć, ale obawia się mojej reakcji. Wreszcie odwaga bierze w nim górę.
— Robisz się brutalny, kiedy jesteś pijany.
Brutalny? Być może. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. I nadal potrzebuję drinka. A Malfoy, do tej pory, nie sprawiał wrażenia, jakby miał jakikolwiek problem z zaakceptowaniem tego stanu rzeczy.
— Postaram się być delikatny — mówię, choć nie jestem pewien, co to znaczy.
Wygląda na pokonanego, kiedy siada na kanapie.
— Jasne, w takim razie oszukuj się dalej.
Zamieram. Stoję, z butelką w wyciągniętej ręce, jak gdybym mu ją proponował.
— Co to ma znaczyć?
Ma spuszczony wzrok i jest zamyślony. Czy teraz zdecyduje się to wyjaśnić? Wydaje mi się, że już wcześniej zadałem mu podobne pytanie, ale w jakiś sposób uniknął odpowiedzi.
Nie tym razem.
— To po prostu znaczy, że pijesz za dużo. — Patrzy w górę. — Alkohol jest dla ciebie ucieczką.
Z hukiem odstawiam butelkę. Mimochodem zauważam, jak kilka kropli rozpryskuje się po barku.
— Więc teraz bawisz się w psychologa?
— Nie muszę być psychologiem, żeby widzieć, co się z tobą dzieje, Harry. Alkohol, praca, dom na odludziu... wszystko po to, aby ukryć się przed światem. To, czego nie wiem, to powód, dla którego to robisz.
— Gówno wiesz.
— A właśnie, że wiem. Mogłem to oglądać każdego cholernego dnia, odkąd tu zamieszkałem.
— Słuchaj, to nie tak, że nie masz racji. Ale po tym, co przeszedłem, mam prawo czasem trochę...
— Oszczędź mi słuchania, jakie to okropne miałeś życie, Harry. Już o tym mówiłeś. I jeżeli jeszcze nie zauważyłeś, ja także nie miałem lekko. Ale ty nie jesteś łaskaw zauważyć, jak bardzo próbuję o tym zapomnieć!
— To nie tak. Wszystko, czego chcę, to mieć święty spokój. Odwaliłem swoją robotę, uratowałem świat... teraz po prostu potrzebuje się napić! — Ja także krzyczę. Kiedy zacząłem?
— Uratowałeś świat i możesz zapić się na śmierć? O to ci chodzi? Żeby szybko dołączyć do swoich rodziców?
— Malfoy, przysięgam na Boga, jeżeli zaraz się nie zamkniesz...
— Co wtedy zrobisz? — Wstaje. — Uderzysz mnie? Poczujesz się przez to lepiej? A może znowu zaciśniesz ręce na moim gardle? Co się ,do diabła, z tobą dzieje, Harry?
Dosyć. Nie chcę słyszeć nic więcej. To, co mówi... Nie mogę...
Rzucam się na niego i powalam na podłogę. Pochylam nad nim i bez udziału świadomości zaciskam mu palce na szyi. Ma szeroko otwarte oczy i urywany oddech.
Jest zaskoczony. Czyżby sądził, że jednak tego nie zrobię?
Ale sam zaczął. To był jego pieprzony pomysł.
Wykrzykuje mu to w twarz, żeby zrozumiał.
I nagle dzieje się coś strasznego.
Jego twarz zostaje zastąpiona tą z mojego snu. Zimną, martwą, pustą, krew płynie...
Nie!
Odsuwam od niego ręce i wstaję gwałtownie. Nogi nie bardzo mnie słuchają i zataczam się. Muszę wyjść. Muszę się natychmiast stąd wydostać.
Malfoy przewraca się na bok i spazmatycznie łapie powietrze, trzymając dłonie na szyi. Jego twarz nie jest już martwa, ale za to bardzo, bardzo blada. Patrzy na mnie z zupełnie nieodgadnionym wyrazem oczu.
Zanim powie cokolwiek, wsadzam do kieszeni kluczyki i wybiegam z pokoju.
Kiedy jestem już w samochodzie, dociera do mnie, że nie mam pojęcia, co dalej. Wiem tylko, że muszę stąd odjechać. Od Draco i jego martwej twarzy.
Trzęsącymi się rękami uruchamiam silnik i wyjeżdżam na ulicę. Bardzo się staram nie myśleć o tym, że prawie go zabiłem.
Nie czuję się dostatecznie pijany, więc ruszam w kierunku miasta i najbliższego baru, miejsca odwiedzanego przeze mnie już wielokrotnie. Barman mnie zna i pyta, czy chcę to, co zwykle. Kiwam głową i dwie minuty później siedzę przy stoliku w rogu pomieszczenia, z ciągle trzęsącymi się rękami, zawiniętymi wokół szklanki.
Piję przez dłuższy czas, tracąc w końcu rachubę, jak długo to trwa. Zapominam o wszystkim, łącznie z powodem, dla którego tu siedzę.
Żeby uciec, zapomnieć, ukryć się? Czy chcę się ukryć? Czy Malfoy ma rację?
Nie, oczywiście, że nie. Jak on mógłby cokolwiek wiedzieć?
„Być może zna cię lepiej, niż ty sam siebie...”
Potrząsam głową i zmuszam się do wyrzucenia z głowy tej myśli.
Podnoszę szklankę do ust i piję... po łyku za wszystko — za wątpliwości, za lęk, za ból — wszystko tonie w słodkich oparach gorzkiego trunku.
ROZDZIAŁ VI
Budzenie się przypomina mi próbę pływania w melasie — odzyskanie świadomości jest niesamowicie trudne, powolne i wymagające wiele wysiłku.
W końcu udaje mi się otworzyć jedno oko, potem drugie, tylko po to, żeby zaraz zamknąć je z jękiem zaskoczenia. Dzisiaj dla odmiany słońce świeci jaskrawo, jego promienie wpadają do pokoju i przewiercają moją czaszkę rozżarzonymi do białości igłami bólu.
Znowu jęczę i rozpaczliwie próbuję wrócić do bezbolesnego snu, albo chociaż do stanu nieświadomości zaraz po przebudzeniu. Niestety, jest już na to za późno.
Być może, jeżeli tylko udałoby mi się poruszyć i znaleźć wygodniejszą pozycję...
Ale każdy ruch powoduje dobrze mi znane uczucie nudności. Oddycham głęboko, żeby je stłumić — ale znów jest za późno. Już czuję w gardle palący smak żółci. Chwilowo zapominam o bólu, zrywam się z łóżka i potykając się, idę do łazienki tak szybko, jak mogę. W ostatniej chwili opadam na podłogę nad toaletą i wymiotuję gwałtownie.
Mam wrażenie, że trwa to godziny, choć zapewne mniej niż minutę. W końcu opieram się o ścianę i wycieram gwałtownie usta.
Gardło szczypie jak zalane kwasem, a w głowie dudni dziesięć razy mocniej niż wcześniej. Mam uczucie, jakby mój mózg chciał wydostać się z czaszki. Ból wywołuje kolejne nudności i wymioty. Wymioty wzmagają ból, a on powoduje nawrót nudności. To jakieś błędne koło!
Po długim czasie mój żołądek jest pusty, nawet suche torsje ustają. Odsuwam się od toalety i chowam twarz w dłoniach.
Boże, co wyprawiałem zeszłej nocy? Jak dużo musiałem wypić, żeby skończyć w ten sposób? Bar jest ostatnia rzeczą, jaką pamiętam. W jaki sposób dotarłem do domu? Przyjechałem samochodem?
Tyle pytań i żadnych odpowiedzi. Jestem sfrustrowany i trochę więcej niż przestraszony. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem — takiej kompletnej utraty kontroli.
Ciągle jestem roztrzęsiony, kiedy spuszczam wodę w toalecie i zmuszam się do wstania. Podtrzymując się jakieś półki, sięgam do następnej po eliksir na kaca.
„Błagam, niech jeszcze jakiś będzie”.
Wzrok mam mętny i nieostry, muszę grzebać w szafce kilka chwil, zanim znajduję to, co chcę. Natychmiast chciwie wypijam lekarstwo.
Przez przerażającą chwilę wydaje mi się, że i je zwrócę, ale głębokie oddechy łagodzą nudności i żołądek powoli akceptuje eliksir.
Pochylam głowę i jeszcze chwilę czekam na reakcję organizmu.
Na szczęście, nie trwa to długo. Ból i ostatnie nudności powoli odpływają, chociaż nic nie jest w stanie przywrócić mi pamięci.
Prostuję się z ogromnym westchnieniem ulgi, robię krok w stronę zlewu i odkręcam zimną wodę. Nabieram jej w dłonie i przemywam twarz, żeby doprowadzić się do porządku.
Woda jest chłodna i orzeźwiająca w kontakcie z rozpaloną skórą. Czuję się jak w niebie. W końcu wszystko zaczyna wracać do normy. Jeszcze tylko filiżanka kawy i będę...
Ta myśl zostaje nagle urwana, gdy po raz pierwszy uświadamiam sobie ból dłoni. Jak mogłem nie zauważyć tego wcześniej? Pewnie przez łomot w głowie. Z ciekawością patrzę w dół i to, co widzę, niemal zwala mnie z nóg. Kłykcie mam posiniaczone i opuchnięte. Zginam ostrożnie palce i widzę na nich zaschniętą krew. Niewiele, ale jednak.
Podnoszę głowę i po raz pierwszy dzisiaj spoglądam na swoją twarz w lustrze. To, co widzę, po raz kolejny pozbawia mnie oddechu. Lewy policzek, podobnie jak dolna warga, jest opuchnięty. Podnoszę dłoń, żeby go dotknąć, ale za bardzo się trzęsie. Opuszczam rękę i gapię się w swoje odbicie.
„Co mi się, do diabła, stało?”
„Co wyprawiałem ostatniej nocy?”
Znowu pytania bez odpowiedzi. Zmuszam mózg do przypomnienia sobie czegokolwiek... ale bez skutku. I wtedy przypominam sobie o Malfoyu, drugim uczestniku tego dramatu.
Czy to możliwe, żeby to jego krew była na moich rękach? Jeżeli tak, to co, na Merlina, zrobiłem?!
Pobudzony strachem przebiegam przez sypialnię i na korytarzu głośno krzyczę jego imię. Prawie spadam ze schodów i wpadam do salonu. To, co tam widzę, tylko zwiększa moje przerażenie. Ława jest przewrócona, a stojący na niej do tej pory wazon, stanowi już tylko stertę roztrzaskanych skorup.
Jestem coraz bardziej pewny, że zrobiłeś coś naprawdę złego.
Dalej rozpaczliwie wołam Malfoya i ciągle nie otrzymuję odpowiedzi. Wybiegam z salonu i po kolei sprawdzam pomieszczenia, w których przebywał, bibliotekę, kuchnię. Ani śladu. Nic.
Bliski szaleństwa wracam na górę i otwieram drzwi jego pokoju. Wchodzę i rozglądam się.
Mam serce w gardle, kiedy dostrzegam sylwetkę w łóżku.
Znalazłem go, wszystko teraz zależy od tego, w jakim stanie.
Biorę głęboki oddech i wypowiadam jego imię. Postać pod kołdrą nie porusza się. Nie powinno mnie to dziwić, mimo że mój głos tym razem jest niewiele głośniejszy od szeptu.
Jeszcze raz wołam go po imieniu, tym razem głośniej. Ruszam w końcu w stronę łóżka, a ciało drży mi tylko trochę. Malfoy nadal nie daje żadnego znaku życia.
Docieram do łóżka i wyciągam rękę, żeby odsunąć kołdrę. Robię to boleśnie powoli, nie mogąc zmusić się do szybszych ruchów. Muszę się jednak przekonać, czy moje przerażenie jest uzasadnione.
Biorę głęboki oddech i odsuwam kołdrę na tyle, żeby zobaczyć twarz Malfoya.
Och, Merlinie! Jest dokładnie tak, jak podejrzewałem. Zrobiłem coś bardzo, bardzo złego.
Jego blada twarz jest pokryta siniakami, rozcięciami i plamami zakrzepłej krwi, opuchnięta tak bardzo, że prawie nie można jej rozpoznać. Ciągle się trzęsąc, odsuwam kołdrę z reszty ciała. Ma na sobie to samo ubranie, co wczoraj, ale jest ono w dużo gorszym stanie, niż moje.
Przyglądam się jego klatce piersiowej. Powoli i z wysiłkiem, ale jednak podnosi się i opada rytmicznie. Śpi, choć to sen daleki od normalnego. Grymas bólu na twarzy jest tego najlepszym dowodem.
To moja wina.
Świadomość tego powoduje, że świat zaczyna wirować wokół mnie ponownie i czuję nawrót mdłości. Żeby się pozbyć tego uczucia zaciskam dłonie tak mocno, aż paznokcie wbijają mi się w skórę. Właśnie teraz nie mogę pozwolić sobie zemdleć lub chorować.
Kiedy zawroty głowy mijają, siadam na brzegu łóżka i delikatnie kładę dłoń na jego ramieniu.
— Draco?
Jęczy i nieznacznie porusza głową.
— Draco, proszę, obudź się. Proszę... — Zabieram rękę z ramienia i dotykam jego włosów.
Tym razem jęk jest głośniejszy, a powieki zaczynają mu lekko drżeć.
Moja dłoń napotyka na coś lepkiego we włosach. Patrzę na palce i widzę, że są ciemnoczerwone. Podobnie jak poduszka.
Chwytam jego dłoń i ściskam delikatnie.
— Otwórz oczy, Draco.
Zaskakuje mnie, kiedy jednak otwiera jedno, to niespuchnięte. Mruga z wysiłkiem i chwilę zajmuje mu skupienie wzroku na mnie.
— Harry? — charczy.
— Tak, to ja — Bardzo się staram, żeby mój głos brzmiał pocieszająco.
Jego spojrzenie, choć mętne, staje się twarde i zimne.
— Przyszedłeś... skończyć to, co... zacząłeś?
Chwilę zajmuje mi zrozumienie tego, co mówi. Opuchnięty nos i usta zniekształcają słowa.
— Nie... ja... — Wyciągam w jego stronę drugą rękę, ale on wyszarpuje się spod mojego dotyku i stara odsunąć jak najdalej.
— Nie waż się, kurwa, mnie dotykać! — krzyczy, a sekundę później jego twarz wykrzywia się z bólu jak w agonii.
Nieruchomieję. Odsuwam od niego ręce.
— Czy to... czy ja to zrobiłem? — pytam, choć cholernie dobrze znam odpowiedź.
Patrzy na mnie krzywo i gorzki, zduszony śmiech wymyka mu się z ust.
— Och, cudownie... to jest po prostu wspaniałe. Ty nic nie pamiętasz... prawda?
Widać, że ciężko mu mówić. Jego oddech jest urywany i płytki, musi robić przerwę po każdym słowie. To nie jest tylko rozbity nos. Być może połamane żebra. Krwawienie wewnętrzne. Ale chyba nie, bo musiałby kaszleć krwią.
Przymykam oczy i przypominam sobie, że zadał pytanie.
— Nie — odpowiadam cicho.
— Tak, Harry... to twoja sprawka. Podobnie jak wielu moich pierdolonych klientów... zrobiłeś się za bardzo... napalony.
Jego słowa trafiają celnie i muszę odwrócić twarz, bo wstyd nie pozwala mi dłużej na niego patrzeć.
Kiedy wreszcie zmuszam się do ponownego spojrzenia, jego oczy są zamknięte. Gapię się bezmyślnie na zabarwioną na fioletowo twarz, krzepnącą na włosach krew i podnoszącą się z wysiłkiem klatkę piersiową i wiem, że muszę coś zrobić.
— Zawiozę cię do szpitala.
Niespodziewanie łapie mnie za rękę i ponownie otwiera oczy.
— Żadnych szpitali.
— Co? Dlaczego?
— Pomyśl, Harry. Trafisz do więzienia — na chwilę przerywa i patrzy przed siebie. — Z więzienia nie będziesz mógł mi zapłacić.
Więc wracamy do pieniędzy. Zawsze chodzi o pieniądze. Co do szpitala, ma jednak rację. Zabierając go tam, w obecnym stanie, nie obejdzie się bez policji. Ale przecież nie może zostać tutaj i cierpieć w nadziei, że wszystko samo się jakoś ułoży. A ja nie znam magii uzdrawiającej na tyle dobrze, aby sobie poradzić.
Przykłada dłoń do czoła i pociera delikatnie, a twarz wykrzywia mu grymas bólu.
— Zostaw mnie samego — szepcze.
Właśnie mam odpowiedzieć, że nie mogę tego zrobić, kiedy uderza mnie myśl — Hermiona szkoli się na magomedyka, ona mogłaby pomóc. Uczy się dopiero pierwszy rok, ale z jej zdolnościami już jest lepsza od większości starszych od niej uzdrowicieli.
I Hermiona zrozumie potrzebę dyskrecji.
Tak właśnie muszę zrobić. Sprowadzić Hermionę.
Kiedy wreszcie zdecydowałem, co robić, zwracam się do Malfoya
— Załatwię kogoś, kto ci pomoże, dobrze? Nie mugolskiego lekarza, ale ktoś musi cię obejrzeć.
Nie odpowiada, tylko odwraca głowę i drży nieznacznie.
Wygładzam kołdrę, żeby go przykryć, i jakoś udaje mi się oprzeć śmiesznemu pragnieniu otulenia go nią.
Nie chcę tracić więcej czasu, kto wie jak długo już tu leży i cierpi.
Zbiegam na dół, do kominka, i nabieram garść proszku z miski stojącej na jego obudowie. Równocześnie wyciągam różdżkę z tylnej kieszeni i celuję nią w stronę paleniska. Rozpalam mały ogień i wrzucam proszek. Klękam i wkładam do niego głowę.
Patrzę na wnętrze domu, dobrze mi znanego, choć nie bywam w nim tak często, jak powinienem.
— Hermiona? Ron? — wołam.
Po kilku sekundach oboje biegną w stronę kominka, z przeciwległych kierunków, z wyrazem zaskoczenia i zaciekawienia na twarzach.
— Harry? — pyta Ron, równocześnie z tym, jak słyszę Hermionę.
— Harry, czy stało się coś złego?
Patrzę na nią, ignorując przyjaciela.
— Hermiona, potrzebuję cię jak najszybciej, proszę...
— Ale co... — Potrząsa głową z zakłopotaniem.
— Wyjaśnię wszystko na miejscu, tylko proszę, pośpiesz się...
— Dobrze... oczywiście...
— I... zabierz medykamenty.
Wygląda na bardzo zdezorientowaną, ale kiwa głową na znak zgody, a mnie w tej chwili tylko na tym zależy.
Wyciągam głowę z kominka i wstaję, ignorując ból w kolanach. Czekam.
Dwie minuty później zarówno Ron jak i Hermiona aportują się do salonu.
— Jesteśmy, Harry. Co się dzieje? Jesteś chory? — pyta moja przyjaciółka podchodząc do mnie. W ręce ma walizkę z lekarstwami.
— Nie, nie ja. Chodzi o kogoś innego.
— O kogo?
— Jest w pokoju na piętrze.
— Ale kto to jest? Jakiś mugol?
— Hermiona, wszystko ci później wyjaśnię. Teraz najważniejsze jest, żeby mu pomóc. — Chwytam ją za rękę i ciągnę za sobą po schodach. Ron, który do tej pory nie odezwał się słowem, idzie za nami.
Wchodzę do pokoju, oni za mną. Rzucają jedno spojrzenie na osobę w łóżku i oboje jednocześnie zarzucają mnie gradem pytań. Mówią tak szybko, że nie jestem w stanie rozpoznać, kto zadał które pytanie.
— Malfoy?
— Co on tu robi?
— Co mu się stało?
— Harry, o co tu chodzi?
Malfoy z kolei patrzy na moich przyjaciół i przewraca zdrowym okiem.
— No tak, lepiej już być nie może — mówi.
— Harry, wyjaśnij. Natychmiast. — Ron robi krok w moją stronę, ale po raz kolejny go ignoruję.
— Hermiona... proszę.
Patrzy na mnie przez dłuższą chwilę, jakby nie mogła zdecydować, czy ciągle jestem zdrowy psychicznie. W końcu wzdycha i obraca się w stronę łóżka.
— Wyjdźcie stąd, obydwaj. Zawołam was, kiedy skończę.
— Nie zostawię cię samej z tym gnojkiem! — wrzeszczy Ron.
Hermiona przewierca go spojrzeniem, które obaj tak dobrze znamy, a które oznacza „nie pierdol mi tu”.
— Ron, wyjdź natychmiast. Proszę. Wszystko będzie w porządku, prawda, Harry?
— Oczywiście — kiwam głową. — On nie jest niebezpieczny.
W stanie, w jakim się znajduje, nawet gdyby chciał, nie mógłby nikogo skrzywdzić.
„W stanie, do jakiego ja go doprowadziłem.”
— Poczekamy w salonie — mówię i chwytam rękę Rona, żeby wyciągnąć go z pokoju. Przez chwilę wydaje mi się, że stawi opór, ale najwidoczniej postanawia mi zaufać i pozwala się wyprowadzić.
Schodzimy na dół i siadamy na kanapie, przodem do przewróconej ławy.
Ron splata ręce na piersi i patrzy na mnie.
— Porozmawiaj ze mną — prosi. Milczę, czując się przyparty do muru tym pytaniem. Nie mam bladego pojęcia, jak zacząć wyjaśnienia. Ale on nie chce zrezygnować. — Dlaczego Malfoy jest w twoim domu? I dlaczego wygląda, jakby ktoś spuścił mu niezłe lanie?
— To..... to naprawdę długa historia — odzywam się w końcu.
Odchyla się do tyłu w pozie parodiującej relaks.
— Mam czas. Kiedy Hermiona jest zajęta leczeniem naszego największego wroga... mam mnóstwo czasu. — Faktem jest, że jego własne „nie pierdol mi tu” spojrzenie nie jest tak przerażające jak Hermiony, ale mimo wszystko działa. Wiem, że muszę powiedzieć, co się stało.
Opowiadam, jak spotkałem Malfoya tamtej pamiętnej nocy. Krótko opisuję nasza umowę, aż w końcu dochodzę do wczorajszej kłótni i mojej wizyty w barze. Kończę opowiadając, co się okazało, kiedy obudziłem się dzisiaj rano. Pomijam wiele szczegółów — są rzeczy, o których nawet mój najlepszy przyjaciel nie musi wiedzieć.
W tym czasie Hermiona ciągle zajmuje się Malfoyem. To zabawne, że czasami ludzkie losy toczą się zupełnie inaczej, niż moglibyśmy przypuszczać. Wszyscy spodziewali się, że moja najlepsza przyjaciółka zostanie wysokiej rangi urzędnikiem w Ministerstwie lub kimś podobnym. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że ona wolałaby pracować jako magomedyczka. Aż do dnia, kiedy w jednej ze szczególnie brutalnych bitew Ron stracił nogę. Trzymała go za rękę na polu bitwy, kiedy krwawił, i później, gdy uzdrowiciel w magiczny sposób próbował utraconą część ciała odzyskać. Ten człowiek uratował Ronowi życie. W tamtym memencie zdecydowała, jak dalej potoczy się jej kariera. Również wtedy zrozumiała, że kocha jednego ze swoich najlepszych przyjaciół.
Chociaż ciągle się uczy i technicznie nie jest w pełni wykwalifikowaną uzdrowicielką, posiada nadzwyczajne umiejętności. I właśnie ona teraz leczy Draco — dziwkę. Ironia tej sytuacji jest obezwładniająca.
— Co u diabła sprawiło, że uznałeś to za dobry pomysł, Harry? — Ron odzywa się, kończąc wędrówkę moich myśli.
— Nigdy nie twierdziłem, że to był dobry pomysł — próbuje się bronić.
— Więc o co chodzi? — pochyla się w moją stronę.
Zaczynam tracić cierpliwość. Jak może wymagać ode mnie wyjaśnienia czegoś, czego sam nie rozumiem?
— Nie wiem, Ron! Nie wiem!
Potrząsa głową i mogę uznać, że ta kwestia jest zakończona.
— Malfoy skończył jako prostytutka. Muszę przyznać, że jest w tym jakaś historyczna sprawiedliwość... chociaż, znając go, pewnie czerpie z tego dużo przyjemności.
Przypominam sobie pierwszą noc i dochodzące z korytarza odgłosy wymiotów.
— Nie, wcale tego nie lubi — mówię cicho.
Oddycha głęboko i wbija wzrok w podłogę.
— Słuchaj, Harry. Jesteś już dorosły. Jeśli chcesz pieprzyć Malfoya... to... to jest tylko twoja sprawa. Ale obiecaj mi, że będziesz ostrożny. — Patrzy na mnie, a jego wzrok jest poważny, prawie błagalny. — Mimo że nie może używać magii, to ciągle Malfoy, Ślizgon całym sercem. Wykorzystuj go, jak ci się podoba, ale nie pozwól sam zostać wykorzystanym. Bez słowa kiwam głową na znak zgody. Jakaś bryła w gardle nie pozwala mi wykrztusić słowa. — W takim razie w porządku — mówi jeszcze i z powrotem opiera się o kanapę.
Zalega niewygodna cisza, podczas której czekamy na wiadomości o „pacjencie”.
Około dwudziestu minut później Hermiona wreszcie do nas dołącza. Siada na krześle naprzeciw nas, pobieżnie lustrując przewróconą ławę i szkło na podłodze.
— Co z nim? — pytam.
Potrząsa głową i zmęczonym gestem przejeżdża dłonią po włosach.
— Przeżyje. Najgorsze były złamane żebra i wstrząs mózgu. Nadal nie mogę uwierzyć, w jaki sposób udało mu się odzyskać przytomność. Naprawdę jest cholernym szczęściarzem. Przez dwa lub trzy dni nie może wstawać z łóżka, żeby ciało zupełnie się zregenerowało. Powinno być wszystko w porządku. Teraz dałam mu eliksir i śpi.
Oddycham z ulgą.
— Dziękuje, Hermiono. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
— Wystarczą wyjaśnienia.
— Malfoy nie powiedział, co się stało?
— Twierdzi, że to nie jego problem. Że to należy do ciebie.
Zaciskam dłonie razem i próbuję nie patrzeć jej w oczy.
— Nie sądzę, żeby to był odpowiedni moment na zagłębianie się...
— Harry! Właśnie uzdrowiłam Malfoya. Draco Malfoya! Lepiej dla ciebie będzie, jeśli natychmiast wyjaśnisz, co się dzieje!
— Hermiona, ja... — Dlaczego z Ronem wszystko było łatwiejsze?
Ale już mnie nie słucha. Wpatruje się w moje opuchnięte dłonie. Powoli podnosi wzrok na twarz. Mam nadzieję, że dopiero teraz zauważa na niej siniaki.
— Harry... twoje ręce... i twarz. Czy to ty...?
— Tak. — Spuszczam głowę.
— Ale... Harry, dlaczego?
Spoglądam błagalnie na Rona. Nie mogę tego zrobić. Nie jestem w stanie opowiedzieć tej obrzydliwej historii jeszcze raz. Szczególnie Hermionie.
Mój przyjaciel wstaje, podchodzi do niej i czule obejmuje ramionami.
— Wracajmy, kochanie. Wyjaśnię ci wszystko w domu.
— Ale dlaczego nie możecie powiedzieć mi teraz?
— Harry miał ciężki ranek, jest wyczerpany i musi odpocząć. Wszystko mi wyjaśnił, a ja opowiem ci w domu, obiecuję.
Patrzy na niego, marszcząc z powagą brwi. Potem odwraca wzrok na mnie.
— Pozwól chociaż uzdrowić twoje ręce.
— Nie — mówię. Potrzebuję tego bólu. Żeby przypominał, co zrobiłem. Do czego jestem zdolny.
— Harry.
— NIE!
— Świetnie! — ona także krzyczy. Przez chwilę wygląda na dostatecznie rozgniewaną, aby kłócić się ze mną, ale zaraz jej wzrok mięknie. Podchodzi do mnie i bierze moja twarz w dłonie.
— Nieważne, co się dzieje, Harry. Pamiętaj tylko, że jesteśmy tu i kochamy cię.
— Wiem — odpowiadam szeptem.
Staje na palcach, żeby pocałować mnie w czoło w matczynym geście, i odsuwa się. Podnosi swoją walizkę i podchodzi do męża.
— Pamiętaj, co powiedziałem, stary. I nie izoluj się tak bardzo od nas — słyszę jeszcze głos Rona.
— Obiecuję. I postaram się. Dziękuję wam obojgu.
Uśmiechają się do mnie i aportują. Zostaję sam.
Dobrze, nie całkiem sam. Patrzę do góry, gdzie śpi Malfoy, a przed oczami mam jego twarz... krew... słyszę słowa, które z takim wysiłkiem wypowiadał.
Opadam na kolana i chowam głowę w ramionach.
Ręce ciągle mnie bolą.
To dobrze. Powinny boleć. Na nic lepszego nie zasługuję. Ktoś taki jak ja nie zasługuje na nic. Zaciskam mocno oczy, kiedy zalewa mnie fala smutku i desperacji. Zaczynam się kołysać, tam i z powrotem, wierząc, że mógłbym się rozpłakać. Chociaż ten jeden raz... Czyż ludzie nie czują ulgi, kiedy płaczą?
Ale łzy nie nadchodzą. Jak zwykle.
ROZDZIAŁ VII
Malfoy przez większość dnia śpi. Łapię się na tym, że ciągle sprawdzam, czy jeszcze żyje. Jak jakiś cholerny paranoik słucham jego oddechu i kontroluję temperaturę. Przypominam ciotkę Petunię trzęsącą się nad chorym Dudleyem.
Bardzo mocno staram się ignorować fakt, że jestem w czymkolwiek podobny do tej starej suki.
Te kilka razy, kiedy Draco odzyskuje świadomość, nie godzi się na zjedzenie czegokolwiek, mówiąc, że nie jest głodny. Nie zmuszam go, chociaż mam na to ochotę. To byłoby jednak zdecydowanie zbyt podobne do postępowania mojej „drogiej” ciotki.
Poza proponowaniem jedzenia — przeze mnie, i odmawianiem — przez niego, nasze wzajemne interakcje ograniczają się do pomagania mu w drodze do łazienki. Nawet wtedy wymieniamy ze sobą nie więcej niż dwa słowa.
Następny dzień jest lepszy. Przynoszę zupę i kanapki, które zjada. Również do toalety idzie samodzielnie, chociaż ze zwinnością osiemdziesięciolatka. Pod koniec dnia lecznicze umiejętności Hermiony są wyraźnie widoczne. Siniaki przybierają barwę żółtą, co przy naturalnym procesie gojenia nastąpiłoby po około trzech tygodniach. Przecięta skóra bez wątpienia wymagałaby szycia i, przy mugolskich metodach leczenia, pewnie zostałyby blizny.
Moja przyjaciółka spisała się na medal. Wiedziałem, że tak będzie.
Ostatnie dwie noce spędzam na gapieniu się w sufit, próbując odtworzyć w głowie, co takiego mogłem zrobić Malfoyowi. I nieważne, jak bardzo się staram, jedyne co udaje mi się przypomnieć, to chaotyczne, niemające żadnego sensu sceny. Przypomina to próbę ułożenia ogromnej łamigłówki posiadając tylko trzy jej kawałki — zajęcie nad wyraz nieefektywne i frustrujące.
Wstając z łóżka trzeciego dnia postanawiam nie iść do pracy.
Piszę usprawiedliwienie, że nie czuję się dobrze, i wysyłam sowę do Ministerstwa. Potem biorę szybki prysznic w nadziei, że to pomoże mi obudzić się. Próbuję sięgnąć po mydło, ale dłonie odmawiają posłuszeństwa. Moje kłykcie i palce są teraz opuchnięte dwa razy bardziej niż wcześniej. Ból pulsuje w nich bez przerwy, ale właśnie o to mi chodziło, kiedy nie pozwoliłem Hermionie ich uzdrowić. Wbrew bólowi, albo może właśnie z jego powodu, zmuszam się do umycia, a potem do ubrania.
Schodzę do kuchni, żeby zjeść coś i napić się kawy. Mimo że mój organizm potrzebuje pożywienia, nie czuję głodu i tylko skubię toast. Patrzę na zegar — Draco pewnie już nie śpi. Zostawiam niedopitą kawę i idę sprawdzić, czy czegoś nie potrzebuje.
Stojąc przed zamkniętymi drzwiami przebiega mnie lekki dreszcz na wspomnienie, jak trzy dni temu wbiegłem tutaj jak szalony, nie wiedząc, czy osoba w pokoju jeszcze żyje. Pamiętam uczucie przerażenia, że zrobiłem coś niewybaczalnego. Siłą woli wpycham tę myśl w głąb mózgu. Inaczej nie zdołam wejść do środka i będę tu stał cały dzień, tonąc we wspomnieniach. Pukam i szybko otwieram drzwi, automatycznie lustrując wnętrze.
Łóżko jest puste. Rozglądam się zaskoczony i dostrzegam jego sylwetkę na tle okna, odwróconą do mnie plecami. Jest ubrany w dżinsy i sweter, a mimo to pociera dłońmi ramiona, jak gdyby było mu zimno.
Odchrząkuję, żeby być pewnym swojego głosu.
— Powinieneś leżeć.
Odwraca głowę i posyła mi krótkie spojrzenie, zanim znowu zaczyna wpatrywać się w okno.
— Wiem, ale nie chcę.
— Musisz. Nie jesteś jeszcze dostatecznie... — mówię i robię krok do środka. — Hermiona powiedziała, że powrót do zdrowia zajmie dwa lub trzy dni, a to dopiero początek trzeciego i...
W tym momencie zdaję sobie sprawę, że bełkotam i pozwalam słowom zawisnąć w powietrzu, z nadzieją, że nie brzmiały całkiem głupio.
Malfoy w końcu odwraca się i stajemy twarzą w twarz. W jego oczach widzę iskierki ponurej wesołości. Tańczą w nich, czyniąc jego twarz bardzo żywą i odrobinę... niebezpieczną.
— To prawie zabawne słyszeć, jak się o mnie troszczysz... zważywszy, że to właśnie ty mnie do tego łóżka położyłeś.
Świetnie, sarkazm najlepiej świadczy, że zdecydowanie wraca do zdrowia. Chwilę zastanawiam się nad następnymi słowami. Duża część mnie kusi, żeby uciąć tę rozmowę jakąś złośliwością, tak, jak to zwykle między nami bywało. Ale inna część zna właściwą odpowiedź. Znajduję więc słowa, o których sądziłem, że nigdy nie wypowiem do tego mężczyzny.
— Draco, bardzo przepraszam.
— Och, ale dlaczego? — parska. — Przecież chciałeś to zrobić od lat. Powinieneś się cieszyć, że wreszcie trafiła się okazja.
Potrząsam głową.
— Tak, wiem, ale... nie... to znaczy... to, co zrobiłem, było złe. Nie zasłużyłeś...
Ale on nie słucha, co mówię, tylko wyrzuca z siebie ze złością kolejne słowa.
— Nie chodzi o to, że bicie przez klientów jest dla mnie czymś zaskakującym. Ale nigdy nie spodziewałem się, że mógłby to zrobić Cudowny Chłopiec, Obrońca... — Rozkłada szeroko ramiona, jakby chciał objąć nimi cały świat. — Obrońca wszystkich, za wyjątkiem dziwek.
— Draco...
— Co?! — wykrzykuje i opuszcza ramiona. W jego głosie nie słychać już złośliwości, raczej coś na kształt udręki.
— Ja nie... nie wiem, co powiedzieć.
Cokolwiek wywołało w nim ten wybuch gniewu, wydaje się znikać tak szybko, że po chwili nie ma po nim śladu. Oddycha głęboko, podchodzi do łóżka i siada. Bezwiednie zaczyna pocierać bok szyi, jak gdyby coś go bolało.
— Ja też nie — mówi cicho.
Skoro wreszcie obaj przyznajemy, że nie mamy sobie nic do powiedzenia, zalega cisza. Nie jest uciążliwa, wręcz przeciwnie — właściwa i odpowiednia. Nie odczuwam potrzeby powiedzenia czegokolwiek tylko po to, żeby ją złamać. Ale wiem, że to zrobię. Ponieważ jest coś, co musze wiedzieć. I jeżeli nie zapytam teraz, mogę nie odważyć się zrobić tego później.
— Draco? — zaczynam ostrożnie. Podchodzę do niego i także siadam na łóżku, starając się zachować odpowiednią odległość.
Ciągle pociera szyję, ale kiedy odpowiada, nie patrzy na mnie.
— Tak?
W porządku, chyba mogę kontynuować. Biorę głęboki oddech i pozwalam słowom wypłynąć z ust.
— Powiesz mi, co się stało tamtej nocy? Co zrobiłem?
Wreszcie na mnie patrzy. Jego spojrzenie jest jednocześnie niedowierzające i rozbawione.
— Nadal nie pamiętasz?
— Nie — potrząsam głową. — Naprawdę niczego.
Jego następne pytanie zupełnie mnie zaskakuje.
— A chcesz pamiętać?
Przez chwilę sam nie jestem pewien odpowiedzi. Czy chcę znać prawdę? Niewiedza czasami jest błogosławieństwem. Ale nie tym razem. Teraz to tortura.
— Tak, muszę znać prawdę — odpowiadam stanowczo.
Wpatruje się we mnie na tyle długo i intensywnie, że to zaczyna być niewygodne. Nie chcę tego, ale zmuszam się, żeby spojrzeć w te szare oczy.
— Nie — słyszę w końcu.
— Co? — Musiałem źle zrozumieć.
— Nie powiem. Jeżeli tak ci zależy, przygotuj eliksir pamięci i sam sobie przypomnij. Nie mam zamiaru robić tego za ciebie.
— Ale...
— To nie byłoby sprawiedliwe. Chcesz wiedzieć, co zrobiłeś? Poczuj te chwile samodzielnie.
Właśnie mam zamiar sprzeczać się z nim, kiedy dociera do mnie, że to on ma rację. Okrucieństwem byłoby zmuszać go do przeżywania tego koszmaru jeszcze raz.
— W porządku. Tak zrobię — odpowiadam w końcu.
Gdzieś w głębi duszy wiedziałem, że to musi odbyć się właśnie w ten sposób, ale bałem się tej wiedzy stawić czoła.
— Potrzebuję świeżego powietrza. Będę w ogrodzie za domem.
Malfoy wstaje pośpiesznie, ale kiedy mnie mija, łapię go za rękę. I mimo że robię to naprawdę delikatnie, czuję, jak próbuje się cofnąć. Puszczam go.
— Chcę ci zadać jeszcze jedno pytanie. Zanim sobie przypomnę. Muszę wiedzieć, czy... zostaniesz?
Patrzy na mnie tak, jakby to była najbardziej idiotyczna rzecz, jaką usłyszał od wieków.
— A dlaczego nie? Miesiąc się jeszcze nie skończył.
Tak bardzo spodziewałem się, że będzie chciał jak najszybciej spakować swój skromny dobytek i odejść, że jego odpowiedź zaskakuje mnie kompletnie.
— Myślałem... że z powodu tego, co zrobiłem...
— Nie, Harry. Dobrze wiesz, że potrzebuję tych pieniędzy. Poza tym, już mówiłem, że jestem przyzwyczajony. — Wzrusza ramionami. — Widocznie takie ryzyko zawodowe.
Mimo że nie patrzy na mnie, mogę poczuć promieniujące od niego fale wstydu. Wydają się być zarówno gorące, jak i lodowate w swej intensywności. Ponownie czuję się okropnie, bo wiem, że jestem częściowo za ten wstyd odpowiedzialny.
Właśnie mam zamiar przeprosić go jeszcze raz, kiedy robi coś niespodziewanego. Pochyla się nade mną i prawie dotyka ustami mojego ucha. Wypowiadane cichym głosem słowa są gorące i w jakiś mroczny sposób, uwodzicielskie. Zaciśnięte na moim ramieniu palce palą żywym ogniem.
— Chcę ci zadać pytanie, Harry. Z poczucia winy zacząłeś mówić do mnie po imieniu. Czy to samo poczucie winy pozwoli ci przestać mnie pieprzyć?
Odsuwa się ode mnie, a ja trwam w kompletnym zaskoczeniu. Malfoy najwidoczniej interpretuje zalegająca ciszę jako odpowiedź przeczącą. Mruży oczy w wąskie szparki.
— Tak myślałem. W końcu po to tu jestem — mówi oschłym głosem, odwraca się i wychodzi.
Jestem zbyt zdezorientowany, żeby zrobić cokolwiek poza gapieniem się na niego, gdy opuszcza pokój. O co tu chodzi? Co się przed chwilą wydarzyło? Czy Malfoy ma rację? Próbuję sobie przypomnieć, kiedy zacząłem nazywać go Draco. Ale wspomnienia są mgliste i ukryte przede mną.
Potrząsam głową, żeby oczyścić umysł i skupić się na tym, co najważniejsze. Muszę przygotować eliksir pamięci. Najlepiej teraz, zanim stracę odwagę. Cała reszta problemów może poczekać do czasu, aż odzyskam pamięć.
Schodzę na dół, do biblioteki, i przekopuję stosy pergaminów w celu znalezienia odpowiedniej instrukcji. Na szczęście przygotowanie mikstury nie jest trudne, choć dosyć czasochłonne.
Warzenie eliksiru zajmuje godzinę. Po jej upływie, w zwycięskim geście, trzymam w ręce kubek pełen napoju. A Snape twierdził, że nie jestem w tym dobry.
Przez chwilę przyglądam się mojemu dziełu. Płyn jest ciemny, o wściekle zielonej barwie, która najprawdopodobniej nie mogłaby istnieć w naturze.
Świetnie. Pewnie będzie smakować jak gówno. Marszczę nos i dzielnie przełykam solidną porcję. Potem następną. Nie myliłem się co do smaku.
Siadam ostrożnie na kanapie w salonie i mówię:
— Siedemnasty września, retrospekcja.
Czekam, lekko zdenerwowany. Już po chwili coś zaczyna się dziać. Odczucie przypomina trochę posiadanie trzeciego oka. Nadal widzę pokój, całe otoczenie, jestem świadomy miejsca, w którym przebywam, ale jednocześnie jestem też gdzie indziej.
Widzę siebie, siedzącego w ciemnym, cichym kącie baru. Trochę to przypomina oglądanie filmu, naprawdę fascynujące wrażenie. Skupiam na nim całą uwagę.
Wstaję od stolika i potykając się idę w stronę drzwi, dzielnie unikając spojrzenia barmana.
Widzę, jak niepewnie pochylam się nad samochodem, otwieram go i wsiadam.
W pełnych kolorach widzę jazdę do domu. Prawdziwy cud, że wróciłem żywy i nikogo po drodze nie zabiłem.
Parkuję i wysiadam. Moje ruchy są nerwowe, szybkie. Jestem zły. Nie mogę znaleźć kluczy, więc wyjmuję różdżkę i otwieram drzwi zaklęciem.
Wchodzę i przemierzam dom kołyszącym się krokiem.
Perspektywa trzeciego oka poszerza się i jestem w salonie. Draco siedzi zwinięty na kanapie i czyta tę samą książkę, co poprzednio. Wstrzymuję oddech, ponieważ dociera do mnie wreszcie, o co chodzi.
— Wróciłeś — mówi, nie patrząc na mnie.
Moje drugie Ja w tej chorej wizji wypluwa jego imię.
Odkłada książkę i patrzy na mnie. Jego spojrzenie jest zaciekawione, ale też zaniepokojone, jakby wiedział, że nie wszystko jest w porządku.
— Bierz się do roboty — mówię.
— Jesteś pijany — odpowiada.
— Masz rację. A teraz, do cholery, rób, co do ciebie należy.
— Czego chcesz, Harry? — pyta, powoli podnosząc się z kanapy.
Podchodzę bliżej niego. Żeby nie upaść, muszę podtrzymywać się mebli.
— Chcę od ciebie tylko tego, czego można chcieć od kurwy.
Sztywnieje i głośno wciąga powietrze.
— To nie jest dobry pomysł, Harry. Jesteś pijany... jesteś...
— Wiem o tym, Malfoy. Chodź tu! — Ostatnie słowa są wrzaskiem, ale on mimo to stoi bez ruchu. Próbuję podejść do niego bliżej.
— Harry... — Potrząsa głową. Jestem już na tyle blisko, że łapię go za rękę i przyciągam do siebie.
— Za co ci, do kurwy nędzy, zapłaciłem, Malfoy?
Próbuję go rozebrać, żeby dostać to, czego chcę. Chaotycznymi ruchami rozdzieram koszulę, kilka guzików odrywa się i toczy po podłodze.
Nie stawia oporu, ale jest sztywny, bierny. Dotykam ustami jego szyi, gardła. To nawet nie są pocałunki, raczej ich parodia. W zasadzie kąsam zębami bladą skórę.
Kładzie ręce na moich ramionach i przez chwile myślę, że chce mnie odepchnąć, ale nie robi tego. Trzyma się mnie kurczowo i odchyla głowę z cichym jękiem.
A mnie ogarnia szaleństwo. Gryzę i liżę jego skórę, zachłannie, we wszechogarniającym, niezaspokojonym pragnieniu. Mocno odchylam mu głowę i znowu atakuję gardło, jednocześnie wbijając paznokcie w ramiona. Jestem brutalny, bardzo... Bogowie, nie mam litości.
Wreszcie robię coś, czego do tej pory nie robiłem. Łapię mocno jego głowę i wściekle całuję w usta. Po kilku sekundach odsuwam się od niego. Mój głos jest ochrypły.
— Zdejmij spodnie.
Puszcza moje ramiona i posłusznie robi, co każę. Twarz ma zupełnie nieczytelną, a całe ciało napięte. Chyba nie mógłby już być bardziej sztywny. Jest jak posąg, który mogę zmusić do ruchu jedynie za pomocą fizycznej siły.
Nie kłopotam się rozbieraniem własnych spodni. Rozpinam tylko zamek i wyciągam penisa. Jestem zaledwie półtwardy. Ponownie chcę przyciągnąć Malfoya do siebie, ale tym razem tracimy równowagę i upadamy. On na plecy, a ja na niego. Wcale nie zamierzam martwić się tą niewygodną pozycją i nie chcę czekać ani chwili dłużej.
— Teraz — szepczę ochrypłym głosem.
Posłusznie rozsuwa nogi, a ja wpycham między nie biodra. Ale nie wszystko idzie tak, jak powinno. Trochę się odsuwam. Na własnej twarzy widzę ogromną frustrację.
— Harry... — Głos Draco jest bardzo cichy.
Nie reaguję na jego słowa i ponownie próbuję się w niego wcisnąć.
— Nie mogę... — mamroczę. — Rozłóż nogi szerzej.
Robi to, a wyraz frustracji na mojej twarzy powoli zastępuje złość.
— Co jest, kurwa?! — krzyczę. — Dlaczego nie mogę...
Patrzę na niego i teraz jestem naprawdę wściekły.
— Przygotuj mnie. Zrób, kurwa, to, za co ci płacę!
Szybkimi, ale oszczędnymi ruchami zmienia pozycję ciała tak, że teraz nachyla głowę nad moją pachwiną, i bierze mnie w usta. Bez pytań, bez protestu. Po prostu robi, co każę.
Po kilku minutach sam odsuwam się od niego i ustawiam w odpowiedniej pozycji. Tym razem wszystko odbywa się jak należy, wchodzę w niego i zaczynam się poruszać, tam i powrotem.
— Właśnie do tego się nadajesz, Malfoy. Zawsze tylko do tego się nadawałeś — szepczę, zadając mu mocne pchnięcia.
Nie trwa jednak zbyt długo, kiedy czuję, że znowu się z niego wysuwam.
— Kurwa, co jest...
— Harry, przestać. Nic z tego nie będzie — mówi Draco i próbuje odsunąć się ode mnie, podpierając na łokciach.
— Pierdol się! — krzyczę i uderzam go mocno w twarz. — Właśnie, że się uda. Po to tu jesteś!
Jego głowa z głuchym trzaskiem uderza o podłogę. Przykłada dłoń do miejsca, w które go uderzyłem. Wygląda na zaszokowanego. Szybko jednak zaskoczenie zamienia się w gniew. Kładzie obie dłonie na mojej klatce piersiowej i odpycha mnie mocno.
— Zejdź ze mnie! — krzyczy.
Nieprzygotowany na to, upadam na podłogę. Malfoy próbuje wstać, ale nawet pijany jestem bardzo szybki. Łapię go za rękę i przyciągam z powrotem. Potem chwytam za włosy i uderzam jego głową o podłogę. Jęczy boleśnie, ale ciągle próbuje odtoczyć się na bok. Nie pozwalam na to, ponownie przyciskając go do podłogi własnym ciałem.
— Zrób coś, żeby się udało! — wrzeszczę.
— Jesteś chory, Potter!
— Kurwa! To twoja wina! To wszystko twoja wina! — Ponownie go uderzam. Mocno, potem znowu, i znowu. W jakiś sposób udaje mu się wyswobodzić jedną rękę i oddaje ciosy. Są na tyle mocne, że staczam się z niego.
Draco wstaje szybko, ale ja podążam za nim. Kilka chwil szarpiemy się, żaden z nas nie uzyskuje nad drugim przewagi. W pewnym momencie odpycham go mocno, a on upada do tyłu, uderzając o krawędź ławy i przewracając ją. Stojąca na niej waza spada i rozbija się na setki kawałków.
Draco leży bez ruchu na boku, z rękami wplecionymi we włosy. Po chwili wysuwa z nich jedną dłoń. Palce ma poplamione krwią.
Daję sobie kilka sekund, zanim znowu się za niego zabieram. Kopię go w żebra, raz, drugi, trzeci. Cały czas wrzeszczę, że to wszystko jego wina, wszystko, co się wydarzyło. Chociaż Bóg jeden wie, za co tak naprawdę go winię.
Malfoy próbuje się bronić, ale to próby z góry skazane na porażkę. Może z powodu uderzenia w głowę, a może po prostu jestem szybszy i silniejszy. Być może dlatego, że wściekłość dodaje mi energii. Cokolwiek jest powodem, walka po chwili zmienia się w bezlitosne, jednostronne uderzenia.
Słowa takie jak „szmata”, „kurwa”, bezustannie wypływają z moich ust.
W końcu Malfoy przestaje się ruszać, nawet nie próbuje się bronić.
Wreszcie odsuwam się od niego i wstaję. Na chwilę tracę równowagę, ale jakoś udaje mi się utrzymać na nogach.
— To w czym, do kurwy nędzy, jesteś dobry? — syczę i odwracam się od niego.
Zapinam spodnie i ruszam w kierunku schodów. Potykam się, prawie upadam, ale udaje mi się złapać poręczy. Bez dalszych problemów docieram do sypialni i rzucam się na łóżko.
W tym momencie wizja kończy się.
Mrugam kilkakrotnie i próbuję wrócić do rzeczywistości, ale nie do końca mi się to udaje. Ciągle mam przed oczami tamte obrazy. Obrazy, które najprawdopodobniej doprowadzą mnie do rozpaczy. Ale nie one są najgorsze. Są niczym w porównaniu z uczuciami, które im towarzyszą.
Wreszcie mam świadomość, co czułem, robiąc te wszystkie straszne rzeczy. Oczywiście byłem zły, sfrustrowany i rozgoryczony. Ale kiedy zacząłem bić Draco..... Nie czułem nic poza czystą przyjemnością.
Ostatnia myśl powala mnie na podłogę. Upadam ciężko na kolana i gapię się bezmyślnie w podłogę. Otwieram usta i dźwięk, który się z nich wydobywa, brzmi prawie nieludzko.
Nie mogę przestać, a po głowie krąży mi tylko jedno słowo.
Potwór.
Potwór.
Potwór.
Jestem potworem.
Dokładnie tak, jak myślałem. Myślałem... kurwa, wiedziałem o tym!
Wiedziałem.
Patrzę na swoje dłonie, na dwa kawałki ciała, których nie pozwoliłem uleczyć, i czuje tak ogromną falę wstrętu, że zaczynam mieć mdłości.
Och, Merlinie, to boli. To boli tak bardzo. Ta wiedza.
Potrząsam gwałtownie głową i jakoś udaje mi się zastąpić te samooskarżenia inną myślą.
Jasną, wspaniałą myślą.
Alkohol.
Alkohol sprawi, że zapomnę. Zabiorę butelkę, zamknę się w pokoju i upiję w samotności. Nie skrzywdzę nikogo, jeżeli będę zamknięty.
Nie skrzywdzę.
Podnoszę się z podłogi, podchodzę do barku i chwytam pierwszą z brzegu butelkę. Nie ma znaczenia, co to jest, jeżeli tylko pozwoli zapomnieć. Kiedy zawijam palce wokół cennej szyjki, słyszę za sobą kroki.
Nie musze się odwracać, żeby wiedzieć, kto to.
Draco.
Draco tu jest.
Mocniej zaciskam palce na butelce.
ROZDZIAŁ VIII
Głos Malfoya jest ostry, czysty i wściekły.
— Co ty, do cholery, wyprawiasz?!
Obracam w jego stronę twarz, jednocześnie chwytając butelkę i przytulając ją do siebie.
— Zostaw mnie w spokoju, Draco — niemalże warczę.
— Co tam chowasz? — pyta, choć z tonu głosu można wywnioskować, że doskonale wie, co.
— Po prostu odejdź... idź robić, cokolwiek robiłeś do tej pory. To wyłącznie moja sprawa.
Przysuwa się jeszcze bliżej. Biorę krok do tyłu. Zupełnie jak w jakiejś parodii walca.
— Myślę, że to jednak jest moja sprawa — mówi. — Narobiłeś hałasu, jakbyś kogoś mordował. Przychodzę i co widzę? Znowu chcesz się upić? Sądzisz, że mnie to nie interesuje?
Potrząsam głową w zaprzeczeniu. To nie jego interes. Nie tym razem. Naprawdę.
— Po prostu chcę zostać sam.
Patrzy na mnie, potem na kurczowo trzymaną butelkę, znowu na twarz, i wtedy wreszcie do niego dociera.
— Przypomniałeś sobie — mówi beznamiętnym głosem.
Skoro już wie, nie muszę potwierdzać.
— Zabieram butelkę do mojej sypialni. Muszę się napić. Obiecuję, że tamta noc już się nie powtórzy. Nawet nie spróbuję się do ciebie zbliżyć.
Bierze głęboki oddech i kiwa głową nieznacznie, jakby na znak zgody. Potem podchodzi do mnie bliżej, z uniesionymi ramionami. W jego zachowaniu nie ma nic niepokojącego, więc nie czuję potrzeby ucieczki. Staje blisko mnie, z ciągle wyciągniętymi w moją stronę rękami, i kładzie dłoń na butelce, którą wciąż kurczowo trzymam. Twarz ma pogodną, spojrzenie pokojowe, pełne zrozumienia i akceptacji. Zanim orientuję się, co chce zrobić, odbiera mi butelkę, a ja na to pozwalam.
— Widzisz? — pyta, przysuwając ją do mojej twarzy.
Kiwam bezmyślnie głową, przez chwilę urzeczony taką wersją Draco Malfoya.
— PIERDOLIĆ TO! — wrzeszczy, obraca się i gwałtownie rzucą butelką przez pokój. Szkło uderza o ścianę i roztrzaskuje się. Wydaję z siebie niesprecyzowany odgłos, odpycham go i podbiegam do resztek mojej whisky. Widzę, jak płyn powoli zaczyna wsiąkać w dywan.
— Co ty, do cholery, wyprawiasz?! — krzyczę, odwracając się w jego stronę.
— To jest ostatnia rzecz, jakiej ci w tej chwili potrzeba! — Wskazuje na bałagan na podłodze.
Podchodzę do Malfoya bliżej, mocno zaciskając pięści.
— O czym ty mówisz? Chciałem tylko napić się drinka. Mówiłem, że więcej cię nie skrzywdzę!
— Naprawdę jesteś tak ślepy? Nie widzisz, co się z tobą dzieje?
— Widzę, że zniszczyłeś dobry alkohol zupełnie bez powodu!
— Jasna cholera, ty idioto. — Teraz mówi już całkiem cicho, jakby sam do siebie. Potem jednak podnosi głos, choć daleko mu do wcześniejszych wrzasków.
— Powiem to bardzo powoli, żebyś dokładnie zrozumiał, Harry. — Przerywa tylko na moment. — Ty. Jesteś. Alkoholikiem.
Co? Co on wygaduje? Mój głos, kiedy znowu jestem w stanie go używać, jest pełen oburzenia.
— Nie jestem alkoholikiem!
— Naprawdę? W takim razie to, co się właśnie stało, nie powinno mieć dla ciebie większego znaczenia.
Ze wszystkich rzeczy, które miał prawo mi powiedzieć... alkoholik! W innych okolicznościach mogłoby to nawet brzmieć zabawnie. Ale nie w tej chwili. Teraz absolutnie takie nie jest.
— Cholera, Malfoy, nie masz pojęcia, o czym mówisz. W ogóle mnie nie znasz!
— Nie, kurwa, nie znam! — On także podnosi głos.
W zasadzie mógłbym kontynuować kłótnię, ale jaki miałoby to sens? Jeżeli myśli, że mam problemy z alkoholem, niech idzie do diabła. Nie obchodzi mnie to.
— Trzymaj się z daleka od mojego życia — mówię, przechodząc obok niego w stronę barku. Aby podkreślić słowa, kiedy jestem blisko, odpycham go lekko. Draco szybko jednak odzyskuje opanowanie.
— Wiesz, że tego nie chciałem. Sam mnie do swojego życia zaprosiłeś, pamiętasz?
Idzie za mną, nawet nie muszę się odwracać, żeby to wiedzieć. Mogę wyczuć jego obecność, jest jak mój własny cień.
— Odejdź — wypluwam z siebie, gotów tym razem osiągnąć swój cel.
— Dotknij tylko innej butelki, a zrobię z nią to samo.
— Co?
Jego słowa na chwile mnie zatrzymują, głos mam pełen niedowierzania.
— Słyszałeś.
— Świetnie. Właśnie mam zamiar wziąć następną — mówię, kuląc się w sobie. Zachowuję się, jak pięciolatek kłócący się z innym dzieckiem w piaskownicy. Gdzie się podziała ta wściekłość, którą czułem jeszcze dwie minuty temu?
— Rozbiję wszystkie, Harry.
Och, super, złość powraca. Tak się zwykle dzieje, gdy czuję się zagrożony.
— Tylko spróbuj, Malfoy, a przysięgam, że...
Zanim mam szansę skończyć groźbę, słyszę jego głos:
— Co zrobisz? Znów pobijesz mnie niemal na śmierć?
Cały gniew ulatnia się ze mnie. Odchodzi. Coś musi być w sposobie, w jaki wypowiada te słowa... coś w nieruchomej postawie, mimo że zbliżam się do niego. Coś w tonie głosu, spokojnym, zrelaksowanym, chociaż oczy błyszczą mu z wściekłości.
„Pobijesz mnie niemal na śmierć. Znowu...”
Och, Boże pomóż, pewnie dokładnie tak bym zrobił. Skrzywdził go z powodu nędznej butelki whisky.
Te myśli oraz trzy nieprzespane noce wysysają z mojego ciała resztę energii. Naglę czuję się tak kompletnie zmęczony, że nie jestem w stanie ustać nogach własnych siłach. Nogi uginają się pod mną i ciężko upadam na podłogę.
Znowu mnie nachodzi to uczucie, ta potrzeba, żeby pozwolić sobie zapłakać. Ciśnienie wewnątrz czaszki, parzące żądła w oczach... są tam, wszystkie małe, dokuczliwe i drażniące sugestie, niemożliwe do zrozumienia.
Znowu czuję jego obecność i to pozwala na chwilę zapomnieć o mojej własnej klęsce. Czuję, że pochyla się nade mną, ale jest poza zasięgiem wzroku.
— Nie spałeś ostatnio zbyt wiele, co? — pyta.
Niezdarnie kiwam głową, nawet nie próbując spojrzeć na niego. Słyszę westchnięcie.
— Idź do łóżka, Harry. Po prostu idź do łóżka i zostaw to gówno.
Chwilę zastanawiam się nad tymi słowami. Łóżko brzmi miło. Podobnie jak spanie. Co prawda nie tak miło jak alkohol, ale ten rodzaj ulgi raczej nie będzie mi dany. Przynajmniej nie bez walki.
— Dobrze — udaje mi się powiedzieć, pokonując wszechogarniające uczucie zmęczenia.
Chwilę zabiera mi zrozumienie, że chcieć i móc to dwie różne rzeczy. Dopiero po kilku próbach udaje mi się zmusić nogi do posłuszeństwa i wstać. Chyba oczekuję, że Draco mi pomoże, ale nie robi tego. Tylko stoi, z założonymi rękami i pustym, choć niepozbawionym do końca złości, wzrokiem.
Idę sztywno przez pokój, chwytając się mebli, żeby nie upaść. Pewnie wyglądam, jakbym znów był pijany.
Jakimś cudem udaje mi się wejść po schodach, dotrzeć do sypialni i paść ciężko na łóżko. Jestem zbyt zmęczony, żeby martwić się rozbieraniem. Tak okropnie zmęczony, że nie mogę pojąć, dlaczego mogłem pragnąć czegokolwiek bardziej, niż snu.
Zamykam oczy i będąc na granicy jawy wydaje mi się, że słyszę z dołu dźwięk rozbijanych butelek.
Budzę się pogrążony w ciemnościach. Przez krótki, pełen dezorientacji moment mam wrażenie, że ciągle trwa wojna, a ja ocknąłem się na polu bitwy. Wstrzymując oddech, sięgam po różdżkę... ale rzeczywistość nagle zastępuje koszmar.
Jestem w łóżku, we własnym domu, za który zapłaciłem zbyt dużo.
Jestem bezpieczny.
Wstaję, gdy tylko mój oddech wraca do normy. Patrzę w okno, za którym niebo jest doskonale czarne. Boże, musiałem przespać... patrzę na zegarek... tak, około dwunastu godzin. Na Merlina, nie pamiętam, żebym kiedykolwiek spał tak długo. Powinienem być wypoczęty, ale nie jestem. Czuję się dziwnie oszołomiony i boli mnie głowa.
Idę do łazienki, potem schodzę po schodach. Moje ruchy są automatyczne. Wchodzę do ciemnej kuchni i po omacku sięgam do lodówki po coś do jedzenia. Jem tylko tyle, żeby pozbyć się uczucia ssania w żołądku.
Wracam na piętro, do pokoju Draco.
Czy od początku właśnie tutaj zmierzałem?
Siadam na krześle naprzeciwko łóżka. Jego sylwetka jest skąpana w srebrnym blasku księżyca, wpadającym przez okno. Wygląda tak spokojnie. Żadnych zmarszczek, żadnego grymasu bólu czy niepokoju na twarzy. Młodo, niewinnie... jak zupełnie inna osoba.
Wyciągam rękę, nakrywam jego dłoń swoją i lekko ściskam. Budzi się niemal natychmiast w odruchu kogoś, kto przeżył wojnę. W odruchu tak dobrze mi znanym. Odsuwam się i siadam głębiej na krześle. Draco patrzy na mnie zdziwionym wzrokiem.
— Harry? — pyta głosem ochrypłym od snu.
Odwracam się wiedząc, że patrząc na niego, nie mógłbym powiedzieć tego, co zamierzam. W ogóle nie chcę mówić, ale on na to zasługuje. Jeżeli komukolwiek należy się prawda, to właśnie jemu. Ze spuszczoną głową wyglądam, jakbym rozmawiał z dywanem, chociaż wcale go nie widzę. Przed oczami przesuwają mi się obrazy z przeszłości. Mój głos, kiedy wreszcie zaczynam mówić, jest zimny i martwy, obcy nawet dla mnie samego.
— Kiedy ostatni raz walczyłem z Voldemortem... nie pokonałem go zaklęciem. Udusiłem go. Własnymi rękami...
— Słyszałem o tym — dochodzi do mnie cichy głos. — Ale nie byłem pewny, czy można w to wierzyć.
— Zaciskając palce wokół jego gardła, czułem się tak... dobrze. Wszystkim, czego wtedy pragnąłem, było zabicie go.
Przez chwilę jest cicho, jakby rozważał moje słowa.
— I co dalej?
Wreszcie podnoszę głowę, żeby na niego spojrzeć. Siedzi na łóżku, z kołdrą zawiniętą wokół talii. Alabastrowa skóra prawie świeci w półmroku. Widok jest tak piękny, że aż nie pasuje do chwili takiej, jak ta.
Wiem, że mój głos zdradzi mnie, kiedy tylko się odezwę. Nie potrafię dłużej go opanować.
— Nie rozumiesz? — jęczę żałośnie. — Polubiłem zabijanie. Jestem potworem. — Ostatnie słowa są już tylko udręczonym szeptem.
— W czasie wojny każdy zabija, Harry. To nie był twój pierwszy raz.
— Nie, ale to był pierwszy raz, kiedy mi się podobało. Zabicie go sprawiło mi przyjemność. Nie rozumiesz, co to znaczy? Co to ze mną zrobiło? — Nie daję mu szansy na odpowiedź i ciągnę dalej. — Tej nocy, kiedy cię pobiłem, wszystko wróciło. Poczucie zadowolenia z krzywdzenia innej osoby. — Draco wierci się na łóżku, jakby nie miał pojęcia, co powiedzieć. Nie ma to dla mnie znaczenia. Wiem, co ja muszę wyznać. To, o czy myślałem przez ostatnie dwa lata, a co właśnie sobie w pełni uświadomiłem. — Każdy uważa mnie za bohatera, a ja jestem potworem.
— Harry — mówi miękko.
— Nie! — krzyczę, chociaż nawet nie wiem, co chcę wykrzyczeć. — Nie!
— W porządku. Więc popraw mnie, jeżeli źle zrozumiałem — jego głos jest teraz odrobinę twardszy. — Uważasz się za zwyrodnialca, ponieważ sprawiło ci przyjemność zabicie kogoś, kto zamordował twoich rodziców, kilka razy chciał zabić ciebie i zamienił twoje życie w piekło.
Kiwam powoli głową. Mniej więcej tak to wygląda.
Draco wzdycha głęboko i mogę niemal wyobrazić sobie, jak przewraca oczami.
— Głupi Gryfon. Część ciebie naprawdę uwielbia być nieszczęśliwa. — Nieznacznie podnoszę głowę i próbuję spojrzeć na niego przez okrywające moją twarz dłonie. — Harry, takie uczucia nie czynią z ciebie potwora. Są jak najbardziej ludzkie.
— Nie...
— Tak! Dlaczego stawiasz sobie wymagania, którym żaden człowiek nie jest w stanie podołać?
Czy ja to robię? Oczywiście, że nie. To inni stawiają takie wymagania przede mną. Ja tylko próbuję ich zadowolić. Albo próbowałem.
— A co... z tym, co zrobiłem tobie...? — pytam niepewnie.
— Nie oczekujesz chyba, że ci to wyjaśnię, Harry.
— Nie, oczywiście, że nie — odpowiadam szybko.
Przez chwilę mam wrażenie, że nasza rozmowa jest skończona, ale słyszę, jak Draco bierze głęboki oddech, co niechybnie świadczy, że chce powiedzieć coś, co jest dla niego trudne. Teraz ja wstrzymuję powietrze, czekając, aż się odezwie. Wreszcie zdejmuję dłonie z twarzy, żeby go lepiej widzieć, i opuszczam je na kolana.
— Noc, kiedy podszedłeś do mnie na tej ulicy, była jak spełnienie mojego najgorszego koszmaru. Byłeś tam, ty... — Wykonuje palcami w powietrzu znak w kształcie cudzysłowa. — Mój „super wróg”. I najwyraźniej świetnie się bawiłeś. Wielki wojenny bohater, tak uwielbiany przez wszystkich. Oraz ja, upadły tak bardzo, że niżej się chyba nie da. Zaakceptowanie twojej oferty było jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakie musiałem w życiu zrobić. Początkowo nie byłem pewny, czy będę w stanie to znieść.
— Wiem. Słyszałem cię, pierwszej nocy — przerywam mu — jak wymiotowałeś. I drugiej, kiedy sam siebie próbowałeś przekonać, że dasz radę.
Kiwa głową i, jeżeli w ogóle jest zaskoczony moim wścibstwem, nie daje tego po sobie poznać.
— Tak. Na początku to nie było łatwe. Ale im dłużej tu przebywałem, tym lepiej zaczynałem coś rozumieć. I życie z tobą stało się łatwiejsze. Nie łatwe, ale łatwiejsze.
— Co zrozumiałeś?
Słyszę jego śmiech.
— Że jesteś jednym z najbardziej popieprzonych ludzi, jakich kiedykolwiek w życiu spotkałem. — Potrząsa głową. — Ale nie jesteś potworem. Jesteś tylko strasznie, żałośnie ludzki.
Siedzę spokojnie, pozwalając słowom dotrzeć do mojej świadomości. Nie potwór, a człowiek. Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Nie jestem nawet pewien, czy w to wierzę, ale pomysł jest... miły.
— Cholera, ty się naprawdę zmieniłeś — mówię, a moje każde słowo jest zabarwione oszołomieniem i zaskoczeniem.
— Mówiłem ci.
— Mógłbyś... — Mógłbyś potwierdzić, że jestem potworem. Mógłbyś wkręcić głębiej ten nóż. Nóż, który sam w siebie wbiłem już dawno temu. Ale nie zrobiłeś tego.
— Mówię tylko, co myślę, Harry. Nic poza tym.
Jakby to mogło być takie proste. I być może dla niego jest, ale nie dla mnie.
— Draco... — zaczynam cicho.
— Mmm?
— Jestem samotny.
— Chcesz się pieprzyć, Harry? — Jego głos jest gorzki od cynizmu i czegoś na kształt rozczarowania.
— Nie. Ja tylko chciałbym... — Pochylam się nad pustą częścią łóżka. — Mogę?
— To twój dom — wzrusza ramionami.
Ma rację. Sam nie mogę uwierzyć w to, co robię. Ale on wygląda tak pewnie, tak realnie, a ja jestem taki samotny, już od dawna. Był dla mnie dobry, nie chciał mnie zranić.
Zdejmuję spodnie i koszulę i wsuwam się pod kołdrę obok niego.
Momentalnie obraca się i nachyla nade mną, przesuwając własne ciało w dół mojego.
— Nie — mówię i zatrzymuję go, chwytając rękami. — Tylko się obróć.
Patrzy na mnie trochę zaintrygowany, ale kładzie tak, jak chcę. Oplatam jego talię ręką, a klatkę piersiową przytulam do pleców.
— Harry? — pyta niepewnie. — Nie chcesz...
— Nie, tylko to — uspokajam go. — To wszystko, czego potrzebuję.
— W porządku — odpowiada, ale nie ma pewności w jego głosie. Nie wierzy mi. Jakby spodziewał się, że w każdej chwili mogę zacząć go molestować. Jest zdenerwowany, o czym świadczy szybki oddech i lekkie drżenie ramion. A ja nie wiem, jak mu powiedzieć, że jedyne, czego potrzebuję, to jego bliskość. Jak bardzo jestem wdzięczny, że nie zranił mnie, chociaż mógł.
— Jesteś taki piękny. — Moje wargi ledwie muskają jego szyję. — Dlaczego musisz być taki piękny?
Jego głos jest niepewny, bliski załamania, kiedy odpowiada.
— Nie, nie jestem. Uwierz, nie jestem.
— Tak. Jesteś. Piękny.
Nie odpowiada. Ja także nie odzywam się więcej.
Wiele minut zabiera mu zrelaksowanie się na tyle, żeby usnąć, dla mnie trwa to jeszcze dłużej. Leżymy w ciemności i ciszy, każdy pogrążony we własnych myślach. Nie umiem w nich czytać, więc nie wiem, co dzieje się w jego głowie. Ale moja własna świadomość jest jasna i przejrzysta.
Ktoś inny wie. Już nigdy nie będę tak samotny.
ROZDZIAŁ IX
Kiedy następnego ranka budzę się z przyjemnego, relaksującego snu, uświadamiam sobie inność sytuacji, w jakiej się znajduję. Jeszcze nigdy nie obudziłem się z drugą osobą w moim łóżku. I nie chodzi o to, że z nikim przed Draco nie uprawiałem seksu. Takich ludzi było wielu. Ale po wszystkim, każdy odchodził.
Pierwsze wrażenie jest przyjemne. Ciepło i pewność, jakiej nie czułem nigdy wcześniej. Po chwili jednak zaczynają mnie atakować sprzeczne uczucia. Czyż nie miałem nienawidzić tego mężczyzny? Prawdopodobnie tak, ale teraz nie jestem w stanie wykrzesać z siebie tego uczucia. Przypominam sobie ostatnią noc, wszystkie straszne rzeczy, które powiedziałem, a których nikt nigdy wcześniej ode mnie nie usłyszał.
Przypominam sobie także reakcję Draco. Nie wyśmiał mnie, nie kpił, nie drwił.
Powiedział, że jestem tylko człowiekiem.
Dziwne uczucie ściska moje gardło i muszę się od niego odsunąć. Siadam i przyglądam się cichej, śpiącej sylwetce. Jak gdyby niedotykanie go miało mi pozwolić spojrzeć na wszystko z dystansem.
Tak się jednak nie dzieje. Co najwyżej chaos w mojej głowie przybiera na intensywności. Brakuje mi jego ciepła. I dalej nie mam pojęcia, gdzie podziała się nienawiść.
— Nikt ci nigdy nie powiedział, nie nieładnie jest tak się gapić?
Miękki głos łamie ciszę tak nagle, że ze strachu prawie spadam z łóżka. W ostatniej chwili odzyskuję równowagę na tyle, żeby uchronić się przed bólem i upokorzeniem.
Draco odwraca się na plecy i otwiera oczy.
— Nie wiedziałem, że już nie śpisz — dyszę, kładąc rękę na bijącym w oszalałym tempie sercu.
— Jasne — mówi sucho, podnosząc jedną brew w geście tak bardzo charakterystycznym dla niego, że nie mógłbym wyobrazić go sobie u kogoś innego.
Przez chwilę wpatrujemy się w siebie nawzajem, bicie mojego serca wraca do normalnego rytmu, a Draco wydaje się coś rozważać.
— Słuchaj, Harry...
Podskakuję gwałtownie. Jeżeli zaczyna w ten sposób, może to oznaczać tylko jedno. Że chce rozmawiać. A ja nie jestem na to przygotowany.
Wstaję z łóżka i kieruję się w stronę drzwi.
— Muszę iść — mówię szybko.
— Iść? Gdzie? — pyta z zakłopotaniem.
— Do pracy — odpowiadam, jak gdyby była to najoczywistsza rzecz pod słońcem. Spoglądam na zegarek, wpół do ósmej. Rzeczywiście to najlepsza pora, żeby wyjść. Może uda mi się nawet nie spóźnić tak bardzo, jak zwykle. Szef będzie zadowolony.
— Och. I musisz wyjść właśnie teraz — mówi Draco i podnosi się do pozycji siedzącej.
— Tak, naprawdę powinienem.
Cofam się jeszcze dwa kroki. Dwa kroki bliżej wolności.
Twarz Draco przybiera dziwny, intensywny wyraz, jakby z całych sił starał się czytać moje myśli, ale nie jest w stanie tego zrobić.
— Muszę iść — powtarzam, robiąc kolejne dwa kroki. Drzwi mam teraz tuż za plecami.
— Już to mówiłeś — ponownie podnosi brew. Czekam, aż powie coś zgryźliwego i sarkastycznego, ale zaskakuje mnie wzruszając tylko ramionami i odwracając się ode mnie. — W porządku. Idź.
Wychodzę. Ciągle zaskoczony, nie mogę uwierzyć, że tak łatwo udało mi się uciec. Teraz ruszam się znacznie szybciej. Zamykam drzwi i zbiegam po schodach myśląc w tej chwili tylko o tym, jak bardzo potrzebuję kawy.
Wchodzę do kuchni i od razu zmierzam w kierunku ekspresu. Próbuję pozbyć się drażniącej myśli o tym, co, u diabła, dzieje się z moim życiem! Nie dane jest mi jednak długo łamać sobie nad tym głowy, wkrótce moje rozważania przerywa cichy dźwięk. Rozglądam się i szybko odnajduję jego źródło. Sowa stuka w kuchenne okno. Sowa Hermiony.
Och, to nie powinno być nic złego.
Otwieram okno i odczepiam wiadomość. Jest bardzo zwięzła. Moja przyjaciółka chce sprawdzić stan swojego pacjenta i pyta, kiedy może się u mnie zjawić.
Przez chwilę się zastanawiam, czy nie skłamać i nie odpisać, że dzisiaj to niemożliwe, ale wiem, że tak czy siak nie uniknę spotkania z nią. Hermiona jest zbyt sumienna, żeby zaniedbać swoje obowiązki.
W końcu akceptuję, że będę musiał się z nią zmierzyć i szybko piszę notatkę na kawałku serwetki. Proponuję dzisiejsze popołudnie, w przerwie na lunch. Przyczepiam wiadomość do nóżki sowy i wysyłam ją w drogę powrotną. Obserwuję ptaka, dopóki nie zniknie mi z oczu, dopiero wtedy moje myśli powracają do kawy.
Kiedy tylko parujący kubek jest w moich dłoniach, dochodzi do mnie, że znowu będę musiał stanąć przed Draco. Powinien wiedzieć, że będzie miał gościa.
Pierwsze kilka godzin pracy upływa nieznośnie powoli. Nie jestem w stanie skupić się na papierkach, skoro miliony myśli krążą mi po głowie.
Choćby fakt, że Draco uważa mnie za alkoholika.
A ja nie mogę tego traktować jako całkowicie nierealnej i śmiesznej idei.
Oraz sposób, w jaki się do mnie odnosił.
I powód, dla którego chciałem zostać z nim zeszłej nocy, chociaż nie miałem ochoty na seks.
Wszystkie te myśli wirują mi pod czaszką aż czuję, że za chwilę eksploduje. Pod wpływem natłoku niechcianych uczuć pozwalam głowie opaść swobodnie i uderzyć o blat biurka. W tej odrobinie bólu znajduję pewną satysfakcję, niestety działającą zbyt krótko. Niechciane pytania powracają, a wiele z nich wymaga odpowiedzi, których nie jestem w stanie udzielić.
Wzdycham i po raz siódmy czytam tę samą notatkę służbową.
W nocy wszystko wydawało się prostsze.
Wreszcie przychodzi popołudnie i czas konfrontacji z Hermioną. Aportuję się do domu i nie kłopocząc się zdejmowaniem szaty, zaczynam ze zniecierpliwieniem krążyć po salonie. Przy trzeciej rundzie moją uwagę zwraca błysk szkła. Odwraca się w kierunku barku i stwierdzam, że wszystkie butelki są tam, całe i nietknięte.
A więc nie zrobił tego...
Patrzę na alkohol z uczuciem zdziwienia, kiedy głośny dźwięk rozlega się w pokoju. Z niejakim trudem odwracam wzrok od butelek.
— Hej — witam Hermionę słabym głosem, bo w tym momencie nie mogę zdobyć się na nic więcej.
— Cześć, Harry — uśmiecha się do mnie, chociaż uśmiechu tego na pewno nie można uznać za całkowicie swobodny. Podchodzi i przytula mnie przez chwilę, i nawet kiedy już wypuszcza z objęć, nie tracimy kontaktu.
— Chcesz zobaczyć Draco — mówię szybko, z nadzieją, że prawdziwa rozmowa mnie ominie. Jeżeli jest zaskoczona, że użyłem jego imienia, nie daje tego po sobie poznać.
— Tak, oczywiście. — Na pewno wyczuwa moją niewygodę i nie chce mnie naciskać.
Prowadzę ją na piętro i pukam do drzwi. Jestem zaskoczony, kiedy Draco sam je otwiera, w pełni ubrany. Chyba spodziewałem się, że będzie leżał w łóżku i udawał cierpiącego lub coś w tym rodzaju. W ten sposób postąpiłby stary Draco. Ale ten jest inny. Czy sam tego nie stwierdziłem zeszłej nocy?
— Granger — kiwa głową w kierunku Hermiony, mnie ignorując zupełnie. Wydaje się być wkurzony moją poranną ucieczką.
— Malfoy — odpowiada mu grzecznie.
Niewygodna cisza zaczyna zalegać między nami, więc zmuszam się do zabrania głosu.
— Zostawię was teraz samych.
— Tak, Harry. Dziękuję. — Hermiona odwraca się w moją stronę.
— Poczekam na dole, gdybyś czegoś potrzebowała.
Kiwa głową, a Draco odsuwa się, wpuszczając ją do pokoju. Popchnięte drzwi kołyszą się chwilę i prawie zamykają.
Pozostawiona szpara ma nie więcej niż kilka cali. Naprawdę mam zamiar odejść, ale jakiś impuls powstrzymuje mnie. Własna ciekawość nie pozwala zejść po schodach i poczekać cierpliwie, tak, jak zamierzałem. Powinienem tak zrobić. Jednak potrzeba wiedzy, co zdarzy się za tymi drzwiami, opanowuje mnie całkowicie. Dociskam plecy do ściany i zbliżam się do szpary na tyle, na ile to bezpieczne. Nadsłuchuję.
Głosy są niskie i odrobinę przytłumione, ale zrozumiałe.
— Musisz się rozebrać — słyszę głos Hermiony.
— Granger, nie wiedziałem, że takie z ciebie ziółko.
— Po prostu to zrób, Malfoy. — Głos mojej przyjaciółki nie jest pozbawiony frustracji.
— Dobra, dobra.
Zalega minuta ciszy.
— Czy to w porządku? — Ton Hermiony jest teraz rzeczowy.
— Tak.
— Nie boli?
— Nie. — Słyszę nagłe westchnienie. — Teraz boli.
— Obawiam się, że to nie jest wyleczone do końca. Dam ci maść. W których miejscach czujesz jeszcze ból?
— Tutaj, ale tylko trochę.
Ciekawy tych miejsc, przysuwam się bliżej drzwi. Kolejne dwie minuty ciszy.
— Musiał ci powiedzieć.
— Kto i co musiał mi powiedzieć? — Głos Hermiony jest lekko zdezorientowany i oszołomiony.
— Harry. Powiedział ci, w jakim celu tu jestem.
— Dlaczego tak sądzisz?
— Ponieważ nie jesteś w stanie spojrzeć mi w oczy, Granger.
— Tak... wspomniał coś... to znaczy...
— Przepraszam. Nie chciałem wprowadzać cię w zakłopotanie.
Wiele bym dał, żeby zobaczyć jej twarz w tym momencie. Draco Malfoy przeprasza. Pewnie pomyślała, że zbliża się koniec świata.
Tym razem cisza zalega na dłużej. Pewnie ogląda rany, nakłada maść lub wykonuje inne medyczne czynności.
— Och! — Nagle słyszę pełen zdenerwowania głos mojej przyjaciółki. — Musiałam to zupełnie przeoczyć. Wygląda bardzo nieładnie. Będę musiała użyć więcej magii.
— Nie martw się, Granger. Niczego nie przeoczyłaś. Ta rana jest starsza.
— Skąd... — Hermiona nie kończy zdania, bo przepełniony gniewem głos Draco przerywa jej.
— To od noża, Granger. Pewien miły, starszy pan uważał, że seks nie jest wystarczająco przyjemny bez dawki krwi i bólu.
— Malfoy, ja...
Ale on znowu nie pozwala jej skończyć.
— Pewnie ci się to podoba, Granger? Widzieć mnie, w taki stanie. Możesz na tym skorzystać. Chcesz być podobna do swojego przyjaciela? Wiesz, z kobietami też mogę.
— Malfoy, nie bądź takim pieprzonym głupkiem! Boże, nie, nie chcę cię! I wcale mi się cała ta sytuacja nie podoba. Mimo wszystkich złych rzeczy, które zrobiłeś, nikt nie zasługuje na takie życie. Nawet ty.
Zapada pełna napięcia cisza. Wstrzymuję oddech i modlę się, żeby teraz nikt nie wybiegł z pokoju.
— Nie wiem, dlaczego to powiedziałem — słyszę wreszcie jego głos.
— Zapomnij. Tylko pozwól mi skończyć.
Znowu cisza, przerywana tylko odgłosem wykonywanych przez Hermionę zabiegów.
— W porządku, skończyłam. Wszystko goi się bardzo ładnie, choć nie jestem jeszcze wykwalifikowaną magomedyczką. W ciągu kilku dni wrócisz do zdrowia całkowicie.
— Granger — słyszę, jak Draco mówi cichym, prawie dziecinnym głosem.
— Tak?
— Dziękuję. Byłaś miła dla mnie, chociaż nie musiałaś.
— Ja...
— Nic nie mów. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że jestem wdzięczny.
— W porządku. Nie ma za co. — Jest głos brzmi na całkowicie zdezorientowany, a ja mogę tylko współczuć, bo sam bardzo dobrze znam to uczucie.
Hermiona pakuje już swoje przybory i wiem, że teraz jak najszybciej muszę odejść, aby nie zostać złapanym na podsłuchiwaniu.
Zbiegam po schodach tak szybko i tak cicho, jak tylko mogę, siadam na kanapie i próbuję wyglądać niewinnie, jakbym nie robił nic innego, tylko czekał tu grzecznie przez cały czas. Już po chwili słyszę kroki Hermiony. Przemierza salon i siada obok mnie. Delikatnie chwyta moje dłonie.
— Pozwól mi je uzdrowić.
— Nic mi nie jest — odpowiadam, pochylając głowę. — Co z nim? — pytam tylko po to, żeby zmienić temat.
— Wszystko w porządku. Jeszcze dzień lub dwa i będzie całkowicie uleczony.
Kiwam głową.
— Harry?
— Mmm...
— Wiem, jakim człowiekiem jest Malfoy. Ale nie mogę się pogodzić z tym, co robisz.
A więc przyszedł czas na szczera rozmowę. Biorę głęboki oddech.
— Hermiona, on jest prostytutką. Robię z nim „to”, za co mu płacę.
Potrząsa głową ze zniecierpliwieniem.
— Nie mówię o seksie. Chodzi mi o to, dlaczego go krzywdzisz. Wiem, że w przeszłości zranił cię wiele razy. Wiem, że był kompletnym dupkiem. Ale czy uważasz, że znęcanie się nad nim jest najlepszą metodą na rozprawienie się z przeszłością?
— Nie skrzywdzę go więcej.
— Harry... — Patrzy na mnie z niedowierzanie.
— Hermiona, to był pierwszy i ostatni raz.
— Naprawdę chcę ci wierzyć, ale...
— Więc zrób to! Ciebie przecież nie okłamię.
— Wiem, że nie. Ale ukrywasz coś przede mną.
— Hermiona...
— Ja tylko... Martwię się o ciebie, Harry. Wiem, że nie wszystko jest z tobą w porządku i chciałbym ci pomóc. Ron także. Ale nie wiemy, jak.
— Po prostu... Bądźcie moimi przyjaciółmi. Proszę. Tego właśnie potrzebuję.
— Zawsze będę twoim przyjacielem.
— W taki razie wszystko jest w porządku.
W jej twarzy widzę, że nie jest przekonana i chętnie kontynuowałaby rozmowę, ale chyba zdaje sobie sprawę, że nic więcej nie osiągnie. Bardzo delikatnie ściska moją rękę, pochyla się i całuje w policzek, potem jeszcze raz, w czoło.
— Zawsze pamiętaj, że cię kocham, dobrze?
— Tak, wiem. Ja też cię kocham.
Puszcza moje dłonie, rzuca jedno spojrzenie na schody, a potem patrzy uważnie na mnie.
— Między wami będzie w porządku? — pyta, a ja wiem, o co tak naprawdę jej chodzi.
— Nie zranię go nigdy więcej.
Kiwa głową i uśmiecha się, choć nie ma w tym uśmiechu radości. Zastanawiam się, czy w ogóle mi wierzy.
— Wyślij mi wiadomość, dobrze?
— Oczywiście. Pójdziemy gdzieś na obiad. Ja, ty i Ron, jak za starych, dobrych czasów.
— Bardzo byśmy tego chcieli.
Wstaje i jeszcze raz mnie przytula. Szepta kilka słów pożegnania i odchodzi.
Wracam do biura. Pracuję do późna tak intensywnie, że nadrabiam zaległości z całego miesiąca. Najwidoczniej potrzeba unikania myślenia o pewnych sprawach działa na mnie niezwykle motywująco. Szef jest wstrząśnięty. Nieustannie mnie chwali i nawet namawia do pójścia do domu, kiedy nadchodzi koniec dniówki. Mówię mu, że chcę jeszcze zostać, ale on może już wyjść.
Oczywiście, robi to. Skoro wielki Harry Potter każe...
Kiedy docieram do domu, znajduję Draco zwiniętego na kanapie, czytającego w dalszym ciągu „Dumę i uprzedzenia”. Widzę, że większość powieści ma już za sobą.
— Późno już — mówi, nie podnosząc głowy.
— Wiem. Miałem dzisiaj dużo pracy — odpowiadam zdejmując szatę i rzucając ją na oparcie krzesła.
— Obiad zostawiłem ci w lodówce.
— Nie trzeba, jadłem w biurze — mówię idąc w stronę schodów i bardzo starając się nie spieszyć. Prawie mi się udaje, jeszcze tylko dwa kroki i wyszedłbym z pokoju, ale wtedy dobiega do mnie pytanie:
— Dlaczego mnie unikasz, Harry?
Jasna cholera!
Zatrzymuję się i śmieję, żeby pokazać, jak niedorzeczne jest to, co mówi. Ale nie jestem w stanie na niego spojrzeć.
— Nie unikam cię.
— Uciekłeś rano do pracy, potem znowu, kiedy tylko Granger wyszła. Zostałeś w biurze tak długo, jak nigdy.
— Miałem dużo do zrobienia.
— Naprawdę?
— Tak, naprawdę.
— Skoro tak twierdzisz — odpowiada nonszalancko.
Mój pokój, moje małe sanktuarium jest tak blisko. Więc dlaczego odwracam się? Dlaczego wciągam mocno powietrze i mówię?
— Masz rację. Unikam cię.
Widzę, że książka jest już zamknięta.
— Masz coś przeciwko wyjaśnieniu mi, dlaczego?
Wciskam ręce do kieszeni.
— Bo nie mam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć — odpowiadam z frustracją.
— O co ci chodzi?
— Nie rozumiem, dlaczego właśnie teraz nie czuję do ciebie nienawiści. Ani dlaczego nie czułem jej przez cały dzień. To nie jest normalne. Tak nie powinno być!
— Och — wzdycha i nie mówi nic więcej.
— I twoje zachowanie! Nie mogę pojąć, dlaczego zeszłej nocy byłeś taki wspaniałomyślny. Przecież tak bardzo mnie nienawidzisz!
Jego opanowany głos przerywa moją narastającą histerię.
— Nie nienawidzę cię.
Te słowa tak gwałtownie ucinają moją tyradę, że teraz nie wiem, co powiedzieć..
— Co? — To jedyne, co potrafię z siebie wykrztusić.
— Powiedziałem, że cię nie nienawidzę — powtarza.
Próbuję odzyskać wewnętrzną równowagę. Chwilę zabiera mi pozbieranie myśli.
— Ale przecież widzę ją — upieram się. — Widzę ją w twoich oczach zawsze, kiedy cię dotykam. Nie wmawiaj mi, że to tylko moja wyobraźnia.
— Niczego nie chcę ci wmawiam, ale... zrozum, nienawidziłem cię bardzo długo. Potem zaczęła się wojna i poszliśmy oddzielnymi drogami. Nie myślałem o tobie wtedy zbyt dużo. Nienawiść zabiera dużo energii, Harry. Nie mogłem pozwolić sobie na taki wysiłek. Kiedy spotkaliśmy się ponownie, nienawiść wróciła. Ale nie na długo. Myślę, że to, co widzisz w moich oczach, to kompletne i całkowite obrzydzenie do rzeczy, które muszę robić.
Gapię się na niego bezmyślnie.
— Powiedziałeś, że przestałeś czuć nienawiść. Dlaczego?
— Ponieważ coś zrozumiałem...
— Dotarło do ciebie, że jestem najbardziej popieprzoną osobą, jaką kiedykolwiek spotkałeś?
— Coś w tym rodzaju.
— Żałujesz mnie? — pytam nagle.
Jego chichot jest zaskakujący.
— Żałuję? Dlaczego powinienem cię żałować? Masz świat w zasięgu ręki, tylko musisz obudzić się i sobie to uświadomić — przerywa i pozwala, aby ostatnie echo śmiechu ucichło. Jego twarz jednak ciągle nosi ślady wesołości.
— Jeżeli ktokolwiek zasługuje na litość, to tylko ja. Mam kurewsko pojebane życie.
Nie mogę powstrzymać krótkiego śmiechu. Nie pierwszy raz zdarza się taka sytuacja. Draco mówi coś wesołego, a ja usiłuje nie dać po sobie poznać, że mnie rozbawił. Nie wiem, dlaczego. Zaciskam wargi i zmuszam się do zachowania powagi. Przeczesuję palcami włosy i spoglądam w kierunku barku. Wypowiadam pierwsze słowa, jakie przychodzą mi do głowy.
— Muszę się napić. — Draco patrzy na mnie w ciszy. — Nie będziesz mnie powstrzymywał? — pytam oszołomiony. „Czy w moim głosie słychać rozczarowanie?”
— Nie wyglądasz dzisiaj na zdenerwowanego. Raczej przygnębionego. Myślę, że wszystko będzie w porządku.
Dobrze, więc nie będzie próbował mnie zatrzymać. Świetnie. Mogę robić, co chcę, bez konieczności usprawiedliwiania się. W takim razie, dlaczego nie ruszam się z miejsca?
Ponieważ nie jestem alkoholikiem.
Być może Draco jest spostrzegawczy i w wielu sprawach ma rację, ale w tej akurat kwestii się myli.
I wcale nie muszę mu niczego udowadniać. Gdybym naprawdę chciał się napić, zrobiłbym to. Ale nie chcę. Być może dzisiaj wieczorem naprawdę tego nie chcę.
Mając dość tego wewnętrznego monologu, odwracam się od barku. Uczucie jest niemal fizycznie bolesne, ale nie pozwalam sobie na wahanie.
— Myślę, że... pójdę do siebie — mówię trochę niepewnie.
— W takim razie dobranoc — odpowiada i wraca do książki.
— Dobranoc.
Nie wiem, jak długo siedzę we własnej sypialni, gapiąc się na gazetę, której nie czytam, lub na program w telewizji, z którego nic nie rozumiem. Czas na zmianę wlecze się niemiłosiernie albo pędzi jak szalony, by po chwili znowu zwolnić. Próbuję przestać myśleć o mężczyźnie przebywającym w moim domu.
W końcu rezygnuję z czytania i oglądania, zrzucam ubranie i zakładam spodnie od piżamy.
Jednak nie kładę się do łóżka.
Wychodzę na korytarz i sam siebie przekonuję, że jeżeli Draco nie będzie w swoim pokoju, wrócę do siebie i pójdę spać.
Bardzo mocno chcę w to uwierzyć.
Dochodzę do zamkniętych drzwi i pukam cicho.
Otwiera natychmiast, jak gdyby stał za nimi i czekał na mnie. Jego oczy, wpatrzone we mnie, nie mówią mi absolutnie nic.
— Ja... — zaczynam, ale od razu mi przerywa.
— Przyszedłeś po to, za co płacisz.
Nie mogę zaprzeczyć, więc nie odzywam się wcale. Zamiast tego kiwam głową.
— Pójdziesz ze mną? — pytam cicho.
Przytakuje i rusza w kierunku mojej sypialni. Kiedy jest już w środku, rozbiera się szybko, zanim każę mu to zrobić. Zwykle gaszę wszystkie światła, ale nie tym razem. Dzisiaj chcę widzieć.
Ostrożnie kładę go na łóżku i opadam obok. Błądzę palcami po ciele, dopóki nie wyczuwam blizny, którą znalazła Hermiona. Moje palce delikatnie śledzą jej kształt, wyczuwając nierówność skóry. Zabawne, że nigdy wcześniej jej nie zauważyłem. Ale czy kiedykolwiek przyglądałem mu się tak naprawdę?
— Ciekawość to pierwszy stopień do piekła — mówi przytłumionym głosem.
— Co? — pytam i cofam rękę.
— Wiedziałeś o niej wcześniej i nie mogłeś wytrzymać, żeby nie zobaczyć, prawda?
Nie ma sensu zaprzeczać, obaj wiemy, o czym mówi.
— Skąd wiesz, że tam byłem? — pytam, walcząc usilnie, żeby się nie zarumienić.
— Tak, jakbyś kiedykolwiek mógł nadchytrzyć Ślizgona — śmieje się.
— Chyba nie ma takiego słowa, jak nadchytrzyć.
— Kiedy ja mówię, to jest.
Moje wargi wyginają się w uśmiechu i tym razem nie próbuję się powstrzymać.
A potem zapominam o wszystkim. O bliźnie, wymyślonych słowach i czymkolwiek innym. Wcześniej dotknąłem jego warg tylko raz, ale teraz nie ma w tym żadnej przemocy. Nie ma też czułości, jest za to niemal przytłaczająca potrzeba i pasja, która zaciera wszystko inne. Draco odwzajemnia pocałunek, wyginając ciało w moją stronę, i jestem zgubiony. Całkowicie, ostatecznie stracony.
Przesuwam dłonie w dół jego ciała, zatrzymując je na biodrach. Ściskam mocno, a cichy jęk, który wydobywa się spomiędzy jego warg wprost w moje usta, sprawia mi przyjemność.
— Chcę cię. — Przerywam pocałunek tylko po to, żeby wyszeptać mu do ucha te słowa.
— Wiem.
— Boże, chcę cię tak bardzo — powtarzam, bardziej do siebie, niż do niego, jakbym sam siebie chciał przekonać, że to uczucie jest prawdziwe. Wcześniej chciałem go posiąść, zranić i upokorzyć. Ale nigdy, tak naprawdę, nie pragnąłem JEGO. Nie tak, jak teraz.
Składam chciwe pocałunki wzdłuż linii jego szczęki, na bladej skórze szyi, w tym czasie błądząc rękami po całym ciele. Nie mam żadnego planu, pragnę tylko czuć, chłonąć go jak najwięcej. Dłonie nie zaprzestają wędrówki, kiedy wpatruję się w jego twarz, w szare, tak jasne oczy. Nie chcę, żeby je zamykał. Chcę go widzieć. Chcę, żeby on widział mnie.
W jakiś sposób udaje mi się pozbyć spodni od piżamy, wsuwam się w niego i jestem niemal odurzony tym, jak bardzo jest ciasny i ciepły. Wymowny, przyspieszony oddech, którego nie umie opanować, działa niezwykle oszałamiająco.
Kiedy poruszam się w nim rytmicznie, nie potrafię myśleć.
Nie jestem w stanie powiedzieć, jak długo trwa ten taniec — ekstaza nie zna pojęcia czasu. Bardzo chciałbym, żeby ta chwila nigdy się nie skończyła, ale wiem, że moment kulminacji jest nieuchronny.
Przyciskam twarz do jego szyi, kiedy jęczę i drżę w jego wnętrzu.
Po kilku sekundach wysuwam się i opadam na plecy obok niego. Przeczesuję trzęsącymi się dłońmi wilgotne od potu włosy, ciągle odczuwając dreszcze przyjemności. Myślę, że to był najwspanialszy orgazm, jaki kiedykolwiek przeżyłem. Przymykam oczy i próbuję utrwalić to uczucie w pamięci.
Nasze oddechy powoli wracają do normy i czuję, jak materac ugina się pod jego ciężarem. Wiem, że wstaje. Nie otwierając oczu chwytam go za nadgarstek.
— Gdzie idziesz?
— Do siebie. Przecież zawsze tak robię.
— Zostań.
— Co?
— Proszę, zostań.
— Dlaczego?
— Bo cię o to proszę. Nie wystarczy?
— Do tej pory nie mogłeś znieść mojej obecności, kiedy już zrobiłeś swoje.
— Niektóre rzeczy się zmieniają.
— Naprawdę?
— Nie próbuj teraz filozofować. Tylko zostań.
— Pocałowałeś mnie.
— Tak.
— I nie zraniłeś.
— Nie.
— Nie rozumiem tego.
— Za dużo gadasz.
Cisza. Ponownie wyczuwam ugięcie materaca, kiedy kładzie się z powrotem.
— Zostanę.
ROZDZIAŁ X
Nasze wspólne życie znowu toczy się według ustalonego schematu. Ale tym razem jest trochę... lepiej... inaczej?
Idę do pracy, wracam, jem z Draco obiad. Czasami resztę wieczoru spędzamy oddzielnie, każdy zajęty własnymi sprawami, a czasami jesteśmy razem. Oglądamy filmy w telewizji lub pozwalamy, żeby czas upływał w raczej niekrępującej ciszy.
Nieważne jednak jak wieczór się zacznie, kończymy go zawsze w moim łóżku, a Draco pozostaje ze mną do rana.
Podczas wspólnych nocy miałem okazję wiele się o nim dowiedzieć. Na przykład to, że chrapie, chociaż bardzo, bardzo cicho. I ma tendencję do przywłaszczania sobie całej kołdry. A także, że męczą go złe sny. Chociaż „koszmary” byłoby bardziej adekwatnym określeniem. Oddech mu przyspiesza, wierci się i mamrocze niewyraźne słowa, coś na kształt „nie” i „proszę”. Zawsze się wtedy budzę i nie jestem w stanie zasnąć, dopóki koszmar się nie skończy. Kilka razy próbuję w jakiś sposób pomóc, klepiąc go po ramieniu lub plecach. Czuje się z tym niewygodnie, ale wiem, że coś robić muszę. Nie mam pojęcia, czy moje gesty w czymkolwiek pomagają. Draco w zasadzie uspokaja się szybko, z moją ingerencją lub bez niej.
W momentach rozbudzenia zastanawiam się, o czym może śnić. Może o tym, jak ułożyło się jego życie i co musiał robić, żeby przetrwać? Albo o mnie? Być może to ja jestem jego koszmarem. A może chodzi o coś zupełnie innego, o czym nie mam pojęcia?
Jakiekolwiek by nie były, sny nie trwają długo i nigdy go nie budzą. Albo nie budziły — do ostatniej nocy. Tym razem wszystko dzieje się inaczej. Zaczyna się normalnie, przyspieszonym oddechem, wierceniem i niewyraźnym szeptaniem. Aż w pewnej chwili, zupełnie niespodziewanie, padają słowa, w które w pierwszym momencie nie chcę uwierzyć. Uznałbym, że się przesłyszałem, gdyby ich nie powtórzył. Brzmią jak łamiąca serce, wypływająca z jego ust prośba.
„Nie, mamo. Proszę... nie.”
Leżę cicho, w zupełnych ciemnościach, czując się niesamowicie zaintrygowany i wcale nie przeszkadza mi ta odrobina podglądacza we mnie. Draco nie przestaje ni to szeptać, ni to jęczeć, aż w końcu cichy głos przeradza się w krzyk. Gwałtownie siada z wyciągniętymi rękami i zakrzywionymi palcami, desperacko łapiącymi powietrze.
Podnoszę się także, choć nie mam żadnego pomysłu, co powinienem zrobić. Decyduję się jedynie na dotknięcie jego ręki i ciche słowa uspokojenia.
— Draco, to tylko sen.
Jego ciało odpręża się, choć nie sądzę, że z powodu mojego dotyku. Mamrota coś w stylu „wiem” i opada z powrotem na poduszkę, prawie natychmiast pogrążając się we śnie. Ja wręcz przeciwnie, kręcę się i wiercę, nie mogąc zasnąć. Moje myśli krążą wokół tego, co usłyszałem i — żeby być uczciwym — męczy mnie gryfońska ciekawość.
Mija godzina, a ja ciągle siedzę w ciemnościach, czekając na poranek. W końcu promienie słońca, wpadające przez okno, zaczynają oświetlać pokój, a Draco budzi się niedługo później.
Kilka razy mruga, zanim otwiera szeroko oczy. Ziewa, przeciąga leniwie, tak powoli, jakby miał na tę odrobinę przyjemności cały czas świata. To są chyba jedyne chwile, kiedy pozwala swojemu ciału aż tak się rozluźnić. Wydaje się nawet nie pamiętać, że jestem obok.
— Nie idziesz dzisiaj do pracy? — pyta po chwili.
— Nie, jest sobota — odpowiadam z roztargnieniem.
Przeciąga się znowu z wdziękiem ogromnego kota, pełnego gracji i próżności.
Zmuszam się do skoncentrowania na tym, o co chcę zapytać.
— Draco?
— Mmm? — mruczy w odpowiedzi.
— O czym śniłeś dzisiaj w nocy?
— Nie pamiętam. Dlaczego pytasz? — Jego wzrok jest zwyczajny, bez śladu niepokoju.
— Mówiłeś przez sen... coś, czego nigdy wcześniej nie słyszałem.
— Naprawdę? — Swobodny sposób, w jaki to mówi pasuje do wyrazu oczu, ale nie mogę się pozbyć wrażenia, że jest w tym jakiś fałsz.
Biorę głęboki wdech, jakbym chciał zanurkować w głębokiej, niespokojnej wodzie. Cała sytuacja sprawia, że tak właśnie się czuję.
— Mówiłeś o matce.
— Naprawdę? — pyta znowu, ale teraz w jego głosie dźwięczy ślad ostrożności. — Co mówiłem?
— Wołałeś ją i byłeś bardzo zdenerwowany.
Wzrusza ramionami i chowa ręce pod kołdrą.
— Zabawne, nic nie pamiętam.
Robi ruch, jak gdyby chciał wstać z łóżka, ale szybko łapię go za nadgarstek.
— Powiedz, co się z nią stało.
— Nie — odpowiada i próbuje wyrwać rękę. Nie pozwalam na to.
— Powiedz mi.
Znowu chce się uwolnić, ale moja dłoń trzyma go mocno.
— Umówiliśmy się, że nie będziemy o tym rozmawiać. Nie pamiętasz?
— Draco...
— Daj spokój.
— Nie! Chcę wiedzieć.
Teraz szarpie ręką na tyle mocno, że udaje mu się uwolnić. Szybko wstaje z łóżka.
— Gdzie idziesz? — pytam i także się podnoszę.
Zabiera z podłogi spodnie od piżamy i ubiera je tak szybko, że aż dziwię się, w jaki sposób udaje mu się utrzymać równowagę.
— Odchodzę! — krzyczy. — Ostrzegałem cię. Powiedziałem, że jeżeli spytasz mnie o nią jeszcze raz, to koniec z naszą umową. Spytałeś. Ja odchodzę!
Kończy ubieranie i dopada drzwi.
Nadeszła chwila prawdy. Mógłbym pozwolić mu wyjść. Mieliśmy umowę i złamałem ją. Nie powinienem spodziewać się niczego innego. Ale wtedy nachodzi mnie myśl — dlaczego naciskam tak bardzo? Dlaczego nie chcę odpuścić? Myśl odpływa i wiem, że muszę podjąć decyzję. Nie ma czasu na wątpliwości czy domysły. Muszę coś zrobić teraz.
Więc robię. W przeciwieństwie do niego mam w nosie skromność. Wyskakuję z łóżka i nagi biegnę do drzwi, dopadam ich w momencie, w którym Draco już je otwiera. Uderzam je tak mocno, że zamykają się z trzaskiem.
Nawet się nie obraca, żeby na mnie spojrzeć. Wzdycha tylko i patrzy na sufit.
— Co ty, do diabła, wyprawiasz?
Nie waham się już. Żadnego owijania w bawełnę. W końcu wskoczyłem na głęboką wodę.
— Powiedz, co się stało z twoją matką.
— Zabierz tę cholerną rękę z drzwi — mówi i szarpie energicznie za klamkę, ale udaje mu się zaledwie je uchylić.
— Nie, dopóki nie odpowiesz na pytanie. — Zatrzaskuję drzwi z powrotem.
— Pierdol się! — wrzeszczy, odwraca się i odpycha mnie z całych sił. Powinienem się tego spodziewać, a jednak udaje mu się mnie zaskoczyć. Chwilę desperacko młócę rękami powietrze, zanim nie upadam ciężko na tyłek.
Gapi się na mnie nie dłużej niż sekundę, po czym odwraca i ponownie otwiera drzwi. Ale ja jestem szybszy. Jestem diabelnie szybki. Podsycany niewypowiedzianą potrzebą zrywam się i doskakuję do niego. Tym razem nie zaprzątam sobie głowy zamykaniem drzwi. Rzucam się i przyciskam do nich jego ciało.
— Oszalałeś?! — krzyczy.
— Powiedz... — zaczynam, ale przerywa mi jego wrzask.
— Kurwa, ona nie żyje, w porządku?! Nie żyje! To właśnie chciałeś usłyszeć?! Jesteś teraz szczęśliwy?!
Zabawne. Często słyszałem, że czas może stanąć w miejscu, ale jeszcze nigdy tego nie doświadczyłem. Wrażenie jest niesamowite, odczucie, jak wszystko wokół zwalnia, krystalizuje się, powietrze twardnieje jak szkło. A ja jestem w tym szkle zawieszony i nie mogę zrobić nic, poza czekaniem, aż ta powłoka się roztrzaska. Nie wiem ile czasu tak stoimy, wpatrzeni w siebie, oddychają szybko, jak po długim biegu. Mam wrażenie, że całą wieczność.
— Tak mi przykro... — mówię wreszcie cicho, zaskoczony, że tak faktycznie jest. Naprawdę mi przykro.
I właśnie w tym momencie czas wznawia swój bieg. Draco wpatruje się we mnie z niedowierzaniem.
— Ty... co...? — Tylko tyle udaje mu się wydusić, zanim jego spojrzenie nie twardnieje a grymas wściekłości nie opanowuje twarzy. Wygląda, jakby mógł rozszarpać mnie gołymi rękami.
Tylko jedna myśl przebiega mi przez głowę, zanim on rzuca się na mnie.
W tej chwili wcale nie wygląda pięknie.
Uderza we mnie z taką siłą, że obydwaj upadamy na podłogę, ja na plecy, on na mnie. Kolanami oplata moje biodra a wplątane we włosy dłonie szarpią nimi tak gwałtownie, jakby chciał oderwać moją głowę od karku.
W pewnym momencie, poprzez ból i kompletne zaskoczenie, docierają do mnie jego słowa.
— Pierdol się! Odwołuję wszystko. Nienawidzę cię! Jak ja cię, kurwa, nienawidzę!
Ponawia atak a ja przestaję myśleć i działam czysto instynktownie. Wrodzone odruchy każdą mi się bronić, więc bez zastanowienia zaciskam pięść i wymachuję nią w powietrzu. Wydaje mi się, że trafiam w cel, ale nie jestem pewny. Nie czekam na potwierdzenie i uderzam ponownie. Draco ciągle wrzeszczy, jak bardzo się mną brzydzi, ale tym razem nie udaje, że nie odczuł uderzenia, puszcza moje włosy i zaczyna gorliwie odwzajemniać ciosy.
Nie jestem w stanie powiedzieć, ile czasu trwa ta bitwa. Naprawdę nie mogę, upojony wściekłością i szaleństwem.
I nagle — objawienie!
Może objawienie jest zbyt mocnym słowem, ale w jednej chwili walczę ze wszystkich sił, a w następnej przed oczami pojawia się wizja z nocy, kiedy prawie go zabiłem. I już wiem, że muszę to przerwać, że to jest złe, a Draco potrzebuje teraz zupełnie czegoś innego.
Mimo tych myśli nie zamierzam dłużej być jego workiem treningowym.
Obejmuję go mocno i podciągam nas do pozycji siedzącej. Trzymam kurczowo, jak coś niezbędnego do życia. Próbuje się wyrwać i krzyczy, jak bardzo mnie nienawidzi, żebym poszedł do diabła, poszedł się pieprzyć i dziesiątki innych zniewag, na które przestaję już zwracać uwagę. Jest jak robak wijący się na wędce.
Ale mój uchwyt jest mocny, jego ręce są unieruchomione po obu stronach ciała, a obejmujące mnie uda przywierają tak, że nie ma możliwości manewru. Nie jest w stanie się uwolnić.
Jego ruchy powoli słabną, a wykrzykiwane słowa zamieniają się w niezrozumiały, cichnący bełkot. Kiedy już całkowicie zaprzestaje walki, jego ciałem zaczynają wstrząsać dreszcze. Ale dopiero, kiedy czuję wilgoć na klatce piersiowej, uświadamiam sobie, że płacze.
— Ty draniu — mówi łamiącym się głosem, przerywanym szlochaniem.
Kiwam potwierdzająco głową. Czy mam prawo zaprzeczać? Sprowokowałem całą sytuację. Doprowadziłem go do takiego stanu.
— Nienawidzę cię — odzywa się znowu, choć w jego słowach nie ma już zapału.
— Wiem — odpowiadam.
Także kiwa głową, ale nie przestaje drżeć i łkać w moich objęciach. Wiem, że to głupie, ale mam wrażenie, że jeżeli nie będę go mocno trzymał, to rozsypie się na kawałki.
Nie poruszam się i nie odzywam, dopóki jego ciało w końcu się nie uspokaja, a jedyne dźwięki, jakie do mnie dochodzą, to jego ciężki oddech.
Odsuwam go od siebie, obejmuję dłońmi twarz i zmuszam, aby na mnie spojrzał.
— Jak umarła? — pytam cicho.
Szybko odsuwa się ode mnie i wyciera oczy wierzchem dłoni. Kiedy podnosi głowę widzę, że są zaczerwienione, opuchnięte i pełne przerażenia.
— Popełniła samobójstwo.
Czuję, jak moje serce na chwilę przestaje bić. Nie tego się spodziewałem. Absolutnie nie tego.
— Jak... dlaczego to zrobiła? — pytam.
Otwiera usta, jakby już miał odpowiedzieć, ale zaraz zamyka je z powrotem. Jego wzrok jest nieobecny.
— Nie mogę uwierzyć, że choćby biorę pod uwagę możliwość rozmowy o tym z tobą.
— Dlaczego nie ze mną?
Niewesoły chichot wydobywa się z jego ust.
— Dlaczego? Myślisz, że możemy tak po prostu podyskutować o naszych martwych matkach?
Kiwam głową powoli, żeby zrozumiał, jak bardzo jestem poważny.
— Tak.
Nie wygląda na przekonanego. Opuszcza głowę i wpatruje się w podłogę, jakby czegoś na niej szukał, ale po chwili wraca spojrzeniem do mnie.
— Opowiadałem ci, jak wyglądało nasze życie, jak zostaliśmy potraktowani. Matka... nie mogła tego znieść. Nie była w stanie wytrzymać traktowania jak gówno pod czyimś butem. Całe swoje życie była otoczona magią, a tu z dnia na dzień została tej magii pozbawiona. Nienawidziła takiego życia, jak charłak, albo jeszcze gorzej, jak mugol. Cały czas była strasznie przygnębiona — przerywa na chwilę. — Być może powinienem coś zauważyć, przewidzieć, nie wiem... — potrząsa głową. — Tego dnia poszedłem szukać pracy. Oczywiście bez skutku. Kiedy wróciłem do rudery, w której mieszkaliśmy, ona była już... była już martwa. Podcięła sobie żyły. Zabiła się jak mugol. — Ostatnie zdanie wypowiada już tak cicho, że ledwo go słyszę.
Siedzę przez chwilę w milczeniu, próbując poukładać w głowie to wszystko.
— Naprawdę mi przykro, Draco. Nikt nie powinien przez coś takiego przechodzić.
— Byłem na nią taki wściekły — mówi, zupełnie ignorując mój komentarz. — Nie rozumiałem, jak mogła mi to zrobić. Jak mogła mnie zostawić. Była wszystkim, co miałem, Harry. I opuściła mnie...
Dwie łzy wypływają z jego oczu i toczą się po twarzy, ale nie próbuje ich ścierać. Obserwuję je i odzywam się dopiero, kiedy docierają do gardła.
— Nie wszyscy są tacy silni jak ty, Draco.
— Silny? — powtarza zduszonym i słabym głosem. — Chyba zbyt uparty, żeby wiedzieć, kiedy zrezygnować.
Nie zaprzeczam, bo ma rację. Na ile zdążyłem się zorientować, zna się na ludzkiej naturze lepiej ode mnie. Nie wiem, co jeszcze, poza tym, że mi przykro, mógłbym powiedzieć. Nie jestem dobry w pocieszaniu innych. Trudno jest mi znaleźć słowa, zapewne dlatego, że przez pierwsze dziesięć lat mojego życia nikogo nie obchodziło, co mam do powiedzenia.
— Może wrócisz do łóżka, a ja zrobię coś do picia? — decyduję się wreszcie zapytać, chociaż nie brzmię przekonująco.
— Whisky?
— Myślałem raczej o herbacie.
— Chyba właśnie teraz bardziej potrzebuję alkoholu. Jeżeli nie masz nic przeciwko.
— O czym...? — przerywa mi i macha lekceważąco ręką.
— Mam to w nosie! Czy spijesz się do nieprzytomności lub pobijesz mnie na krwawą miazgę. Muszę się napić.
Podnoszę się i wyciągam rękę, żeby pomóc mu wstać. Zmierza do łóżka zmęczonym krokiem, a ja nakładam coś na siebie. Schodzę na dół, sięgam po dwie szklanki, ale zanim udaje mi się je napełnić, uderza we mnie świadomość tego, co powiedział. Jego matka... martwa. Sama się zabiła, a on był tym, który ją znalazł. Najprawdopodobniej całą we krwi. Ręce zaczynają mi się trząść, kiedy wyobrażam sobie, jak to mogło wyglądać. Podcięte żyły, krew wszędzie, na niej...
Zawsze tyle krwi.
Zawsze otoczony przez nią.
Tonący w niej...
Zaciskam mocno oczy i potrząsam głową, żeby się pozbyć niechcianego obrazu. Przerażającego, chociaż tak idealnie wpasowanego we wszystkie inne, straszne wspomnienia z mojego życia.
Rezygnuję z napełniania szklanek, zabieram całą butelkę i idę na górę.
Kiedy wchodzę do pokoju, widzę, że siedzi na łóżku i czeka na mnie. Nowe siniaki zaczynają wykwitać na bladej skórze. To przypomina mi o moich własnych, które od razu zaczynają pulsować. Ignoruję to uczucie, siadam na skraju materaca i napełniam szklanki, najpierw dla niego, potem dla siebie. Przyjmuje napój z wdzięcznością i od razu bierze duży łyk.
— Nigdy nie opowiadałem o matce. Nikomu. Nawet ojcu — mówi prawie normalnym głosem, ale w jego oczach widzę wyzwanie. Czyżby oczekiwał, że będę z niego kpił?
A ja nikomu, poza tobą, nie powiedziałem o Voldemorcie.
Nie wypowiadam jednak na głos tej myśli.
— Każdy potrzebuje z kimś porozmawiać — mówię w zamian.
Kiwa głową i bierze kolejny łyk alkoholu.
— Wiem. Ale nigdy nie sądziłem, że to mógłbyś być ty.
— Wiesz, że mi przykro.
— Czego żałujesz? Że mnie zmusiłeś do mówienia, czy z powodu tego, co spotkało moją matkę?
— Pewnie po trochu z obu powodów — wzruszam ramionami.
Pijemy w ciszy, aż nasze szklanki są puste. Nalewam kolejną porcję i ją także wypijamy. Z trzeciej kolejki rezygnuję, chociaż on chce jeszcze. Nie zamierzam dopuścić do utraty kontroli, właśnie teraz, kiedy osiągnęliśmy względne porozumienie i mógłbym wszystko zrujnować.
Zniszczyć wszystko?
O czym ja w ogóle myślę?
— Dlaczego ona mnie opuściła, Harry? — pyta nagle, rozpraszając moje własne myśli.
Ten głos tak bardzo przypomina małego, zagubionego chłopca, że praktycznie jestem w stanie odczuwać jego ból.
Najwidoczniej martwe matki połączyły nas ze sobą w jakiś sposób.
— Nie wiem, Draco — mówię szczerze.
— Nie kochała mnie na tyle, żeby ze mną zostać? — pyta, a głos mu się załamuje i świeże łzy napływają do oczu.
— Draco — zaczynam, ale nie istnieje nic, co mógłbym teraz powiedzieć.
Naprawdę nie umiem pocieszać, choć wiem, że muszę spróbować. Odkładam okulary, otaczam go ramionami i ściskam tak delikatnie, a zarazem mocno, jak jestem w stanie.
Wtula się we mnie i płacze, nie próbując się nawet powstrzymywać.
— Szsz... — mruczę cicho do jego ucha.
I mogę tylko mieć nadzieję, że dodaję mu trochę otuchy.
ROZDZIAŁ XI
Dopiero kilka dni przed końcem naszej umowy uświadamiam sobie, że moje postępowanie z Draco było niewłaściwe. Jak to świadczy o mnie, jako człowieku? Jestem dobry, zły czy po prostu normalny? Nie wiem, choć myślę o tym nieustannie. Zabawne to sumienie — męczy właśnie teraz, po wszystkim, kiedy już nie mam szansy na poprawę.
Jest wieczór i czuję się niewiarygodnie zmęczony, choć przez cały dzień nie zrobiłem niczego szczególnie forsownego. O tej porze moje myśli krążą szczególnie intensywnie. Siadam ciężko na łóżku i opadam na poduszkę, nakłaniając Draco do pójścia w moje ślady. Mam nadzieję, że może dziś w nocy walka w mojej głowie wymęczy mnie na tyle, że będę w stanie usnąć.
— Musisz przestać traktować mnie w ten sposób, Harry. — Jego głos dociera do mnie, kiedy próbuję umościć się na poduszce. Zamieram w połowie ruchu. Słyszę, że jest wściekły i nawet nie próbuję ukryć zaskoczenia. Jak go traktuję? Przez ostatnie dni bardzo się starałem. Odkąd dowiedziałem się, co spotkało Narcyzę i na nowo odkryłem istnienie moralnych dylematów, mógłbym uchodzić za wzór dobrego wychowania.
— W jaki sposób? — pytam, a w moim głosie wyraźnie słychać zdziwienie.
— Nie dotknąłeś mnie od kilku dni.
Jestem zbyt zmęczony, aby zastanawiać się nad prawdziwym sensem tych słów. Patrzę na moją rękę, obejmującą go w tali.
— Teraz cię dotykam.
— Nie o to mi chodzi — mówi i siada, odpychając od siebie moje ramię. — Nie uprawialiśmy seksu, odkąd opowiedziałem ci o matce.
Och, Boże. Właśnie tego tematu najbardziej chciałem uniknąć, przynajmniej do czasu, aż uporządkuję własne myśli.
— Myślałem tylko... — zaczynam, ale przerywa mi.
— Nie rób mi tego, Harry. Nie traktuj mnie w ten sposób. — Przez gniew w jego głosie przebija też nutka desperacji, może nawet błagania.
— W jaki sposób? — Teraz jestem kompletnie zdezorientowany. Co robię źle? Jakie mu daję powody do skarg?
— Jakbym był ze szkła. Jakbym był kruchy — teraz prawie warczy. Pochyla głowę i przewierca mnie lodowatym spojrzeniem. — Nie lituj się nade mną.
A więc o to chodzi — myślę i jakaś metaforyczna żarówka zrozumienia rozjaśnia się w mojej głowie. Kierując się tą wskazówką siadam i przysuwam do niego, zachowując tylko minimalną odległość. Chwilę trwam w tej pozycji, próbując zdecydować, co powiedzieć. Nie oczekiwałem takiej reakcji. Nigdy bym nie przypuszczał, że brak mojego dotyku tak go zdenerwuje. Czy powinienem wyjaśnić swoje powody?
Oczywiście. I zrobię to. Skoro to dla niego takie ważne. Ale kiedy tylko decyduję się mówić, słowa zamierają mi w gardle. Zamiast próbować je z siebie wyrzucić, rezygnuję i poddaję się narastającemu przymusowi dotknięcia go. Sam stwierdził, że dawno tego nie robiłem, chociaż bardzo za tym tęskniłem. Unoszę rękę i samym kciukiem muskam miękką powierzchnię jego warg.
— Jesteś taki dumny, prawda? — szepczę. Patrzy na mnie wzrokiem ciągle zimnym, ale nie mówi nic. — Właśnie tej dumy w tobie nienawidziłem — kontynuuję, a mój kciuk zaczyna zataczać leniwe kręgi po jego ustach. — Była jednym z powodów mojej wrogości. Kiedy szedłeś korytarzami szkoły, jakbyś był jej właścicielem. Jakbyś był lepszy, niż wszyscy inni. — Unoszę dłoń i teraz pieszczę policzek, ostrożnie, żeby nie urazić siniaków. Wypuszcza powietrze, nie odrywając ode mnie wzroku, ale chłód powoli zostaje zastąpiony ciekawością. — Teraz... Teraz myślę, że nie mogę nic na to poradzić, ale podziwiam cię. Mruga kilka razy, jak ktoś wyrwany ze snu. — Właśnie dzięki dumie byłeś w stanie przetrwać, prawda? To ona sprawia, że jesteś taki silny — kiedy kończę zdanie, uświadamiam sobie, jak bardzo te słowa są prawdziwe.
Mruga znowu i lekko wzdycha.
— Nie wiem.
— Poczucie dumy jest w tobie tak bardzo zakorzenione, że prędzej pozwolisz mi wykorzystywać cię seksualnie, niż litować się nad tobą — kontynuuję, jakbym nie słyszał jego słów.
— Do czego zmierzasz, Harry? — Jego wzrok odrobinę twardnieje.
— Mam rację?
Wzrusza ramionami i nieznacznie odwraca głowę. Opuszczam rękę.
— Być może — odpowiada wreszcie i zaczyna się śmiać, trochę łamiącym się głosem. — Ale kiedy mówisz w ten sposób, to wszystko wydaje się jakieś chore.
Także próbuję się roześmiać, choć uczucie dziwnego smutku nie chce mnie opuścić.
Kładę dłonie na jego piersi i popycham delikatnie. Rozumie mój gest i opada na poduszkę. Patrzy na mnie z wyrazem ulgi na twarzy. Pewnie myśli, że wszystko wraca do normy. Jakby miłe, szybkie pieprzenie było remedium na nasze dylematy i mogło pozwolić zapomnieć.
— Nie lituję się nad tobą — szeptam mu wprost do ucha, przyciskając swój policzek do jego i czując, jak bardzo jest ciepły.
— Nie? — wzdycha.
— Nie.
— Więc co czujesz?
Opieram się na łokciu i obracam twarz tak, abym mógł patrzeć mu prosto w oczy. Potrzebuję chwili, żeby pomyśleć, i w tym czasie wplątuję palce w jego włosy.
— Zdecydowanie empatię. Także szacunek. Nie wiem. Słuchaj, nie zaprzeczam, że mój stosunek do ciebie się zmienił, ale to nie musi być złe.
Potrząsa głową, nieumyślnie wprawiając w ruch także moją rękę.
— Nie rozumiem. Wiem, że mnie chcesz. — Przesuwa wzrokiem wzdłuż naszych ciał, a ja czuję zawstydzenie. Oczywistym jest, o czym mówi, jestem już całkiem twardy. Ostatnio dzieje się tak zawsze, kiedy tylko znajdę się dostatecznie blisko niego. To wyjątkowo ironiczne, zważywszy, że jeszcze nie tak dawno musiałem zmuszać się, aby go dotknąć.
— Naprawdę cię pragnę — odpowiadam szczerze.
— Ale nie chcesz... — przerywa nagle, a zakłopotanie w jego oczach zostaje zastąpione zrozumieniem. — Męczą cię wyrzuty sumienia, Harry? — Posyła mi złośliwy uśmieszek.
Jakbym został uderzony w głowę. Jego słowa działają równie dobrze, jak kubeł zimnej wody. Kierowany nagłą potrzebą odsuwam się od niego i wzruszam ramionami.
— Chyba można tak powiedzieć.
Podnoszę się z łóżka i podchodzę do stojącego przy ścianie kredensu. Za sobą słyszę szelest materiału świadczący, że Draco także postanowił wstać.
W mojej głowie trwa walka. Czy powinienem podzielić się z nim własnymi myślami? Uczciwie wyznać swoje dylematy? Już raz mu zaufałem i nie zawiodłem się... więc może warto?
— Wiesz, dlaczego przyprowadziłem cię do mojego domu? — pytam, nie odwracając się. — Dlaczego w ogóle przyszło mi to do głowy?
— Chciałeś mnie zranić — odpowiada po prostu.
Ponownie trafia w samo sedno. Chwilę dławię się śmiechem pozbawionym radości i przyciskam dłoń do chłodnej, drewnianej powierzchni mebla.
— Tak, chciałem. Kiedy cię wtedy ujrzałem, nie mogłem uwierzyć we własne szczęście. Wreszcie nadarzała się okazja, żeby odpłacić za wszystko, co zrobiłeś mnie i moim przyjaciołom. Za wszystkie głupie i okrutne żarty. — Draco nie odpowiada i niewygodna cisza zawisa w powietrzu. Kreślę palcem skomplikowane wzory na drewnianej powierzchni i zastanawiam się, czy kontynuować moje zwierzenia. Ale skoro zacząłem, to muszę skończyć. — Nie chodziło tylko o to, żeby cię ukarać za faktyczne winy. Mściłem się za wszystko. Wyżywałem się na tobie za każdą straszną rzecz, jaka mnie w życiu spotkała, ponieważ byłeś tu, blisko, taki dostępny, pod ręką, wygodny i... bezradny. — Wciąż wlepiam wzrok w powierzchnię kredensu. Gdybym trzymał w dłoni pędzel, zdążyłbym stworzyć arcydzieło. — Boże! — Mój głos jest teraz trochę histeryczny i pełen zdumienia. — Przez cały ten czas karałem cię za coś, czego nie zrobiłeś.
Przez chwilę jedynym słyszalnym w pokoju dźwiękiem jest mój chrapliwy oddech. Draco jest tak cichy, że równie dobrze mógłby być duchem. Napinam wszystkie mięśnie i zaciskam dłonie w pięści czekając, co się teraz wydarzy.
— Wiem o tym, Harry. Wiedziałem od samego początku — mówi łagodnie, prawie dobrotliwie.
Znał prawdę? Przez cały ten czas? Co, do kurwy nędzy, jest z nim nie tak?! Znowu bawi się w psychologa? Boże, jak mogłem być taki ślepy?
— Więc dlaczego... dlaczego zostałeś? — pytam po chwili i obracam się w jego stronę. Mój głos drży tylko nieznacznie.
Kiedy patrzę na niego, podnosi się wreszcie z łóżka i podchodzi bliżej. Wzrusza ramionami i potrząsa głową.
— Rozmawialiśmy już o tym, Harry. Ja też wyciągam korzyści z naszej umowy.
— Pieniądze — mówię stanowczo.
— Tak, pieniądze — potwierdza.
Kiwam głową na znak zrozumienia. Kiedy namawiałem go na zamieszkanie ze mną, wiedziałem, że właśnie ten argument skusi go najbardziej.
Przeczesuję palcami włosy, chcąc zyskać chwilę na zastanowienie, zanim wypowiem kolejne słowa. Kiedy wreszcie się decyduję, mówię powoli i z rozwagą. To, co chcę powiedzieć, jest rezultatem kilku dni przemyśleń i pragnę być dobrze zrozumiany.
— Wydaje mi się, że dopiero niedawno dotarło do mnie, że nasza umowa tak naprawdę była gówno warta. Krzywdzenie ciebie niczego nie zmieniło. Nie zwróciło mi ani rodziców ani przyjaciół, których straciłem. Nie odzyskałem mojego życia. — Biorę głęboki oddech. — I nie sprawiło, że ból odszedł.
I nagle coś w rodzaju zduszonego kwilenia ucieka mi z ust, a całe ciało zaczyna drżeć.
„To wszystko przez zmęczenie”, myślę, kiedy opadam na podłogę.
„A może powodem jest, że odkryłeś swoją duszę przed tym mężczyzną?” — pyta dziwny głos wewnątrz mojej czaszki.
Siadam na podłodze i przyciskam zgięte nogi do klatki piersiowej. Obejmuję je szczelnie ramionami, zamykam oczy i przytulam do nich czoło. Mam nadzieję, że w ten sposób opanuję głupie dreszcze.
Niestety, nie pomaga. Siedzę i trzęsę się jak wystraszony dzieciak, czekając na jego następne słowa.
— Dobrze. Zastanawiałem się, ile czasu zabierze ci zrozumienie tego — w końcu z ciemności wydobywa się cichy głos.
Otwieram oczy i widzę, że jest teraz znacznie bliżej. Gdybym wyciągnął rękę, mógłbym dotknąć jego skóry.
— Nie chcę cię zranić, Draco. W tym cała rzecz, nie chcę tego zrobić nigdy więcej.
Zaplata na piersi ramiona i przechyla głowę, jakby zastanawiał się nad szczególnie trudną zagadką.
— W takim razie naszą umowę mogę uznać za zakończoną? — pyta w końcu ostrożnie.
— Z twojej strony, tak — kiwam głową — Bardzo chciałbym, żebyś został do końca miesiąca, ale jeśli się nie zgodzisz, zrozumiem. Zapłacę ci tak czy owak. I nie musisz już nic więcej robić, dla mnie lub... ze mną. — Pragnienia krążą mi po głowie, więc wypowiadam je szybko, zanim zabraknie mi odwagi. — Chyba, że chcesz... — kończę nieśmiało.
Śmieje się, ale nie ma w tym dźwięku niczego okrutnego.
— Nie mam nic przeciwko tobie, Harry. Wyglądasz całkiem nieźle i jestem pewien, że, kiedy to szaleństwo w tobie śpi, możesz być absolutnie wspaniałym facetem. Ale seks... nie jest... już nigdy nie będzie dla mnie niczym przyjemnym.
— Przykro mi, ja...
— Nie zamartwiaj się. Tak było, zanim pojawiłeś się w moim życiu.
— Chcesz powiedzieć, że nigdy nie odczuwasz... W ogóle tego nie lubisz?
— Nie, to było... nie... nigdy więcej — odpowiada po prostu, niemalże smutno.
Kiwam głową.
— Więc co postanowiłeś? Zostaniesz czy korzystasz z okazji i uciekasz? — pytam.
— Nie wiem. Sądzę, że trzy dni mnie nie zabiją. — Wzrusza ramionami i odczekuje chwilę, zanim kończy. — Mogę zostać.
Zalewa mnie uczucie ulgi. Może i jest to patetyczne i jakieś nielogiczne, ale naprawdę nie chcę, żeby odszedł. Zalega niezgrabna cisza, kiedy obaj tylko wpatrujemy się w siebie, zastanawiając się, co jeszcze możemy powiedzieć. Po minucie słyszę szuranie jego stóp.
— W takim razie... — mruczy.
Przerywam mu, zanim powie cokolwiek więcej. Nie mam pojęcia, czy moje słowa są właściwe.
— Słuchaj, jest już późno, dlaczego nie... mmm... czy chcesz spać w swoim pokoju? Mam na myśli... to jest bardzo wygodne łóżko, szkoda, żeby się marnowało.
— Naprawdę? — pyta i wygina brew.
— Tak — odpowiadam i wykonuję w powietrzu falujący ruch dłonią, aby moje słowa zabrzmiały swobodnie, choć w rzeczywistości jest to minimum, jakie mogę dla niego zrobić, po tym, jak go potraktowałem.
— Przyznaję, że własne łóżko brzmi całkiem miło — mówi.
— W takim razie idź. — Robię krótka przerwę. — Dobranoc.
Ponownie kładę głowę na kolanach. Przestałem się trząść, ale zmęczenie powróciło, zwielokrotnione, i wszystko, o czym mogę marzyć, to zamknąć oczy i zapomnieć o otaczającej mnie rzeczywistości.
W pozycji, w jakiej siedzę, nie mogę go widzieć, ale wiem, że podszedł bliżej i pochylił się. Czuję to. Gdyby się zastanowić, to cała sytuacja jest dziwna i niepokojąca. To moje „nastrojenie się” na niego.
Podnoszę głowę.
Widzę jak nachyla się nade mną i dech zamiera mi w piersi. Po chwili drżący, płytki oddech ucieka z moich ust i wtedy... naprawdę nie jestem w stanie ponownie zaczerpnąć powietrza. Patrzę z fascynacją na jego twarz, tuż przede mną, i zamykam oczy tylko sekundę przed tym, jak jego usta dotykają moich.
Pocałunek jest bardzo niewinny, a jednak napełnia moje ciało ciepłem, jakiego jeszcze w swoim życiu nie doświadczyłem. Uczucie jest tak dobre, że nie chcę, aby się kiedykolwiek skończyło.
Bez zastanowienia próbuję podnieść rękę, żeby go dotknąć, przyciągnąć bliżej. Abym mógł sięgnąć po to piękne, tajemnicze, doprowadzające do szaleństwa stworzenie. Ale nie jestem w stanie się ruszyć, nie mogę oddychać, nie mogę niczego... poza czuciem.
Och, Boże, jego pocałunek jest jak zbawienie... odpuszczenie... odkupienie.
I wtedy on porusza się i już nie jesteśmy połączeni.
Poczucie straty jest tak brutalnie intensywne, że ponownie zaczynam się trząść.
— Dlaczego to zrobiłeś? — szepczę.
— Bo chciałem — odpowiada, a na twarzy gości mu cień psotnego uśmiechu.
Otwieram usta próbując wymyślić, co mogę powiedzieć, ale moje zdolności całkowicie mnie zawodzą.
— Dobranoc, Harry — mówi prostując się i wychodzi, zanim jestem w stanie wykrztusić cokolwiek.
Dotykam palcami warg i ciągle mogę wyczuć na nich ciepło.
To był najbardziej szczodry pocałunek, jaki kiedykolwiek otrzymałem.
Kto by pomyślał, że właśnie Draco Malfoy będzie tym, od kogo taki prezent dostanę.
ROZDZIAŁ 0,5 XII
Zespół oderwanych od siebie, drobnych momentów — tym właśnie jest nasz ostatni, wspólny dzień. Pojedyncze chwile, splecione razem, tworzą dwadzieścia cztery godziny, jedyne, jakie kiedykolwiek jeszcze spędzę z Draco.
Rano zmuszam się, aby pójść do pracy, ale będąc tam, nie mogę zrobić nic, poza gapieniem się na otaczające mnie cztery ściany. Nawet nie próbuję udawać, że robię coś pożytecznego. Po co? Gdyby szef chciał mnie zwolnić, nie miałbym nic przeciwko. Pewnie zacząłbym go nawet bardziej szanować. Ale nie. Woli mnie ignorować i udawać, że nie widzi mojego lenistwa.
Nie wiem, ile czasu upływa, zanim w końcu postanawiam dać sobie spokój. Powinienem przewidzieć, że dzisiaj nie będę w stanie skupić się na niczym i nie przychodzić w ogóle. Chociaż prawdą jest, że nawet w najlepszych okresach życia praca nie była czymś, czemu potrafiłem poświecić całą uwagę.
Pospiesznie kiwam głową, mamroczę jakieś usprawiedliwienie o złym samopoczuciu i opuszczam biuro tak szybko, jak mogę. Pierwszą myślą jest udać się od razu do domu, ale niemal natychmiast z tego pomysłu rezygnuję. Nie jestem w stanie stawić czoła niezręczności, jaką w ciągu ostatnich dni odczuwam w towarzystwie Draco Malfoya. Właśnie to jest najdziwaczniejsze — od owej nocy, kiedy nasze dotychczasowe stosunki zmieniły się tak dramatycznie, żaden z nas nie wiedział, jak postępować w stosunku do drugiego. Obaj zgadzaliśmy się, że nie ma już między nami nienawiści — ale żaden nie miał pojęcia, czym ta nienawiść została zastąpiona. Chyba jednak nie powinienem mówić w imieniu Draco. Jedyne, co mogę stwierdzić, to to, że ja nie jestem świadomy swoich uczuć. Malfoy, jeżeli wie, swoją wiedzą się ze mną nie dzieli.
Zamiast wracać do domu, aportuję się do znanego mi, bezpiecznego i opuszczonego miejsca, gdzie mogę zrzucić szatę i złapać taksówkę. Postanawiam zrobić jakieś zakupy.
Początkowo chcę zjeść szybki obiad, aby nie tracić czasu, a potem kupić coś dla siebie. Ale zamiast tego, ciągle napotykam rzeczy, które wydają mi się jakby stworzone dla Draco.
Właśnie w tym momencie uświadamiam sobie, że kompletnie oszalałem.
Uparcie odmawiam kupienia mu czegokolwiek... do chwili, aż natrafiam na coś, co wydaje mi się absolutnie dla niego odpowiednie, i nie mogę pozostać obojętnym.
W porządku, wcześniej byłem zły. Właśnie tamto zachowanie zasługuje na miano szaleństwa.
Po zrobieniu zakupu uznaję, że grałem na zwłokę wystarczająco długo. Przyszła pora, by wrócić do domu.
Wchodzę do salonu i widzę Draco w jego ulubionym miejscu — zwiniętego na kanapie, z nosem w książce. Nie sprawia wrażenia, że mnie zauważył, więc chrząkam znacząco.
— Kolejna książka? — pytam.
„Świetnie, Harry. Po prostu cudownie. Masz taki talent do stwierdzania oczywistości.” Zerka na mnie szybko i powraca do czytania.
— Mmm...
Podkradam się, aby spojrzeć na tytuł.
— „Wichrowe Wzgórza”?
— Lubię klasykę — odpowiada bez patrzenia na mnie. — Chciałbym zdążyć przeczytać do jutra jak najwięcej.
Dociera do mnie, co może mieć na myśli.
— Możesz ją zabrać — mówię bez zastanowienia.
Palcem zaznacza miejsce, które czyta, przymyka książkę i podnosi głowę.
— Co?
— Weź ją... jeśli chcesz. Mnie i tak nie na wiele się przyda.
Marszczy brwi.
— Po co ci tyle książek, skoro ich nie potrzebujesz?
— Były tu, kiedy kupiłem dom — odpowiadam i wzruszam ramionami.
— Rozumiem — mówi i chichocze nieznacznie. — Dzięki, to bardzo miłe z twojej strony.
Zalega cisza, a my wpatrujemy się w siebie. Jego spojrzenie prześlizguje się po mojej sylwetce i zatrzymuje na walizce, którą trzymam w ręce. Mój jedyny zakup.
— Co to jest? — pyta z zainteresowaniem.
— Och — staram się brzmieć swobodnie. — Nic takiego. Po prostu przypomniałem sobie, że nie masz w co spakować swoich ubrań.
— Dlatego kupiłeś mi walizkę? — pyta oszołomionym tonem.
— Właściwie... niech to będzie prezent na pożegnanie.
— Ale ja nie mam nic, co mógłbym do niej spakować — mówi i potrząsa głową.
— Wiesz... ubrania, które nosiłeś przez ten miesiąc. Są twoje.
— Och... — wzdycha miękko. — Ja... nie chciałbym nadużywać... — kontynuuje, a jego głos nagle wcale nie brzmi jak głos dorosłego mężczyzny. Raczej nieśmiałego, niepewnego chłopca.
Łapię się na tym, że próbuję zwalczyć w sobie dziwne pragnienie otoczenia go ramionami i pocieszenia po raz kolejny. Jednak tylko chwilę później Draco prostuje odrobinę ramiona, a jego głos odzyskuje normalne brzmienie, już bez śladów bezradności.
— To naprawdę miłe. Dziękuję.
Kulturalnie odpowiadam, że nie ma za co i kolejny moment niezgrabnej ciszy zalega pomiędzy nami. Na szczęście Draco szybko ją rozbija.
— Skoro mam walizkę i nie muszę spieszyć się z czytaniem, równie dobrze mogę pójść się spakować — mówi, odkładając książkę i wstając jednym, płynnym i szybkim ruchem.
Podchodzę i wręczam mu mój zakup. Z kolejnym, cichym „dzięki” odbiera go ode mnie i odchodzi w stronę schodów.
— Draco — wołam, kiedy jest już w połowie drogi na górę.
Zatrzymuje się i odwraca głowę. Ja kolejny raz próbuję brzmieć swobodnie i bezceremonialnie... i jestem świadomy, że ponoszę kompletną porażkę.
— Pomyślałem, że... wiesz... skoro to nasz ostatni wspólny wieczór, moglibyśmy pójść gdzieś na kolację lub obejrzeć coś...
— Och — przerywa, jakby musiał się chwilę zastanowić. — Jest nowy film z De Niro, który chętnie bym zobaczył...
Jego słowa docierają do mnie głośno i wyraźnie, ale nie mogę do końca ich pojąć. Czy Draco Malfoy właśnie powiedział, że lubi Roberta De Niro? Musiał dostrzec wyraz zakłopotania na mojej twarzy.
— O co chodzi? — pyta, mrużąc oczy.
— Nic... tylko... ciągle jest dla mnie dziwne słyszeć, że cokolwiek mugolskiego może ci się podobać.
— Och — mówi po raz kolejny i niewielki uśmiech rozjaśnia jego twarz. — Jeżeli przyznam, że jadam Big Macki, słucham U2 i wykazuję dość spore zainteresowanie futbolem, to pewnie zrujnuję twój umysł zupełnie?
— Masz rację — odpowiadam i potrząsam głową z niespodziewaną wesołością. — Czuję się niezdolny do logicznego myślenia.
Jego uśmiech staje się szerszy.
— Kolacja i kino brzmią świetnie, Harry.
Nie mogę nic na to poradzić i odwzajemniam jego uśmiech. Rzeczywiście, pomysł jest niezły. Jestem dumny, że przyszedł mi do głowy.
Po filmie trafiamy do tej samej restauracji, w której jedliśmy trzy tygodnie temu. Początkowo zabawiamy się omawianiem najważniejszych wątków filmu i umiejętności aktorskich De Niro, ale kiedy kelner przynosi nasze posiłki, obaj zajmujemy się jedzeniem, jakbyśmy byli bardzo głodni, i rozmowa ustaje.
Nie na długo jednak, bo już po kilku minutach Draco wydaje się być najedzony i odsuwa talerz.
— Harry?
— Tak? — odpowiadam, przełykając kęs łososia.
— Jest kilka rzeczy, które muszę ci powiedzieć.
Postanawiam także przerwać posiłek. Jego głos brzmi tak poważnie i formalnie, że moja ciekawość jest naprawdę pobudzona.
— W porządku. O co chodzi?
Prostuje ramiona i splata ze sobą dłonie. Nagle wygląda jak prawdziwy, młody arystokrata, którym kiedyś był.
— Chciałem podziękować za to, jak się zachowałeś tego dnia, kiedy znęcałeś się nade mną i zmusiłeś do opowiedzenia o mojej matce. Co, na marginesie, wcale nie było miłe. Ale nie oczekiwałem, że zareagujesz w ten sposób... — przerywa i przez chwilę wpatruje się w stół, zanim nie kieruje spojrzenia z powrotem na mnie. — To było bardzo... wspaniałomyślne. Więc, dziękuję.
Zaskakuje mnie kompletnie. Z wiadomych powodów nigdy nie spodziewałem się, że będzie mi wdzięczny, a tym bardziej, że zechce to wyrazić. Chcę mu odpowiedzieć, że nie ma za co dziękować, ale wtedy inne, męczące pytanie wpada mi do głowy i czuję, że muszę je zadać.
— Draco, jakiej reakcji się po mnie spodziewałeś?
Rozplata dłonie i powraca do jedzenia. Ja nie mam już apetytu.
— Oczekiwałem raczej, że będziesz się śmiał lub powiesz, że na to zasłużyłem. Nie wiem — mówi.
Jego odpowiedź jest dla mnie bardziej przykra niż powinna.
— Naprawdę myślałeś, że to powiem? Że będę aż taki okrutny?
Nieznacznie wzrusza ramionami.
— Według zasady... wiesz... kopnąć leżącego. Większość ludzi tak właśnie by zrobiła.
— Nieprawda — potrząsam głową. — Na pewno większość ludzi nie postąpiłaby w ten sposób.
— Myślałem, że już dawno przestałeś być taki naiwny, Harry. To jest dokładnie to, co ludzie by zrobili.
Tak, co najmniej... Myślę, że ma rację, ale tak naprawdę już go nie słucham. Mój umysł zdecydował się zrobić sobie spacer po wspomnieniach i jestem teraz zbyt zaabsorbowany obrazem Draco szlochającego w moich ramionach, aby skoncentrować się na czymkolwiek jeszcze.
— Nie byłem pewny, czy robię to dobrze — mówię nagle.
„Skąd ta myśl?...”
— Co? — Jego głos jest całkowicie zdezorientowany.
Próbuję odsunąć z przed oczu niepokojące wizje, ale nie za bardzo jestem w stanie to zrobić.
— Cierpiałeś tak bardzo i chciałem pomóc... ale chyba nie potrafiłem nic poradzić. — Wiem, że moje słowa nie są zbytnio zrozumiałe, ale skoro sam zacząłem paplać, co mi ślina na język przyniesie, to teraz muszę się postarać i wytłumaczyć, o co mi chodzi. — Kiedy byłem młodszy i przydarzył mi się jakiś wypadek, ciotka z wujem nie pozwalali mi płakać i musiałem trzymać się daleko od nich. Czasami przychodziłem ze szkoły cały we łzach, kiedy ktoś był dla mnie szczególnie okrutny, a oni mówili, że na pewno sam jestem sobie winien... i nie oferowali żadnej pomocy — przerywam na chwilę i biorę głęboki oddech, aby się uspokoić, bo stare rany ciągle potrafią wyprowadzić mnie z równowagi. — A potem obserwowałem, jak pocieszali Dudleya. Jak przytulali go, kiedy się denerwował. To zawsze działało. Dlatego z tobą próbowałem postąpić podobnie. Ale ty nie przestawałeś płakać. Domyśliłem się, że coś robię nie tak. Nigdy osobiście nie zaznałem pocieszenia, więc nie miałem pojęcia, jak to zrobić.
— Harry — szepcze moje imię. — Naprawdę miałeś zasrane dzieciństwo, co?
Na szczęście wspomnienia odpłynęły, ale jakieś poczucie wstydu nie pozwala mi oderwać wzroku od talerza na stole.
— Tak sądzę.
Przytłumione rozmowy otaczających nas ludzi dają jakieś ciche poczucie bezpieczeństwa, kiedy...
— Postąpiłeś dobrze, Harry.
Teraz podnoszę głowę pewny, że źle usłyszałem.
— Ale nie przestałeś...
— Czasami ludzie po prostu muszą się wypłakać. Tak naprawdę nigdy wcześniej nie pozwoliłem sobie rozpaczać po stracie matki — przerywa na chwilę. — Zrobiłeś to, co należy. Byłeś bardzo naturalny.
Po jego słowach czuję się tak dobrze, że nie znam nawet słów, aby opisać mój stan. Świadomość, że starałem się zrobić coś normalnego i odniosłem w tym sukces, napełnia moje serce ciepłem. Uczucie tak rzadkie w moim życiu, że aż nieznośnie obce. Ale nie całkiem. Przez kilka chwil pozwalam sobie wygrzewać się w tym cieple, w końcu jednak przypominam sobie, że Draco chciał jeszcze coś powiedzieć.
— O czym, poza tym, miałeś zamiar rozmawiać? — pytam i staram się skupić na czymkolwiek innym, niż ten mój prywatny moment błogości.
— Ach tak. Chciałem przeprosić za bycie takim kompletnym i całkowitym gnojkiem w szkole.
— Naprawdę? — pytam, kiedy wreszcie udaje mi się uwolnić od poprzednich wrażeń na tyle, że mogę podnieść ze zdziwienia brew.
— Naprawdę. Myślę... Byłem okropny, teraz to widzę. Postępowałem źle.
Przez kilka sekund tylko siedzę i patrzę na jego poważną i przejętą twarz.
— Gdybyś tylko w szkole był taki — mówię nieco smutnym głosem.
Parska śmiechem.
— Wiem. Ale nie umiałem inaczej, Harry. Nie miałem pojęcia, jak to jest, kiedy ludzie oceniają cię na podstawie fałszywych przesłanek.
Przez chwilę kusi mnie, aby zapytać, czy właśnie w ten sposób inni odnoszą się do niego teraz, ale smutek w jego oczach mówi wszystko. Przez ostatnie dwa lata Draco Malfoy doświadczył kompletnego upokorzenia. Nie mam co do tego wątpliwości. Podobnie, jak jestem pewien, że nie jest już tą samą osobą, którą kiedyś znałem i którą gardziłem.
— Przeprosiny przyjęte — mówię cicho.
— Serio? — pyta, jak gdyby nie mógł mi do końca uwierzyć.
— Tak — odpowiadam i kiwam głową na potwierdzenie.
— Wybaczasz mi?
— Tego nie powiedziałem.
— Przebaczenie to zbyt wiele? — Jego głos jest teraz nieco opryskliwy.
— Wybaczysz mi to, co ja zrobiłem? — rewanżuję się.
— Zbicie mnie do nieprzytomności? To masz na myśli?
Szybko kiwam głową.
— Tak — odpowiada.
— Dlaczego?
— Bo wiem, że naprawdę żałujesz. Widziałem, jak torturowałeś sam siebie. Jeden z nas musi ci wybaczyć.
Jeden z nas. Stwierdzenie równie poetyckie, jak prawdziwe. Ciągle nie mogę pogodzić się z tamtymi wydarzeniami. Zaskakuje mnie tylko, że on wie, co czuję.
Ale choćbym chciał, nie jestem w stanie odwzajemnić mu się taką samą wielkodusznością.
— Myślę, że przebaczenie ci jest dla mnie ciągle niemożliwe — mówię w końcu.
Czekam na jego reakcję, spodziewając się, jaka będzie, ale słyszę tylko:
— Jedz, Harry. Twoja kolacja stygnie.
W drodze do domu, w samochodzie, pytam go, jakie ma plany i co zrobi z pieniędzmi. Wyjaśnia, że sutenerowi przyznał się tylko do dziesięciu tysięcy, a za pozostałe dwa ma zamiar wyjechać jak najdalej stąd. Kiedy mówi o przyszłości, jego głos jest tak radosny, jak dziecka w czasie Bożego Narodzenia.
— A co z tobą? — pyta.
— To znaczy?
— Co będziesz robił dalej?
— Wrócę do mojego starego życia. Co innego mógłbym robić?
— I ty to nazywasz życiem?
— O co ci chodzi?
Nie odpowiada i resztę drogi do domu pokonujemy w ciszy.
Kiedy już w nim jesteśmy, z trudem wspinam się po schodach, niewytłumaczalnie przygnębiony, chociaż wieczór można by uznać za całkiem udany.
Zatrzymuję się przy drzwiach, obracam i widzę, że Draco stoi obok swojego pokoju i nie wykonuje żadnego ruchu, aby wejść do środka.
Myślę, że nastała doskonała chwila, aby wygłosić jakąś wzniosłą mowę, która podsumuje wszystko, co się ostatnio wydarzyło i co obaj w sobie odkryliśmy.
Ale jedyne, co mogę z siebie wydusić, jest cichym:
— Dobranoc.
Draco kiwa głową, chociaż nie wykonuje żadnego ruchu, aby otworzyć drzwi.
— Harry, skoro to jest nasza ostatnia wspólna noc, dlaczego nie spędzimy jej w jednym łóżku? W imię starych czasów? — Słyszę wesołość w jego głosie i czuję, jak na moją własną twarz wpełza uśmiech.
— Mój pokój czy twój?
— Mój — decyduje, otwiera drzwi i wchodzi do środka.
Podążam za nim i widzę, jak staje przy łóżku i od razu zdejmuje koszulę. Zrzucam z siebie marynarkę, wieszam ją niedbale na krześle i wtedy do mnie dociera, że Draco przestał się poruszać. Stoi nieruchomo, wpatrując się we mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
— Co się stało? — pytam szeptem.
— Nie mogę uwierzyć, że to koniec — odpowiada równie cicho.
Kiwam głową z pełnym zrozumienie, bo sam czuję podobnie.
— Musisz być szczęśliwy. W końcu możesz zacząć nowe życie.
— Tak. Szczęśliwy.
Ale ani jego głos nie brzmi radośnie, ani on sam nie wygląda na zadowolonego.
Po chwili, z małym westchnieniem, powraca do rzeczywistości, podchodzi do mnie i staje blisko.
— Co? — pytam, zwalczając pragnienie cofnięcia się.
— Twoje oczy... są najbardziej zielone ze wszystkich, jakie w życiu widziałem. Nigdy ci tego nie powiedziałem, ale uważam, że są piękne.
Stało się. Jakiej reakcji spodziewał się, mówiąc takie rzeczy, tym swoim zamglonym, sennym głosem, stojąc przede mną półnagi? Jestem w końcu dziewiętnastoletnim mężczyzną!
Przysuwam się, pokonując dzielącą nas przestrzeń szybciej, niż mógłbym sądzić, że potrafię. Jedną dłoń wplatam mu we włosy z tyłu głowy, a drugą ręką obejmuję ramiona i przyciągam do siebie jeszcze bliżej. Kiedy wreszcie łączymy nasze wargi, pocałunek jest powolny i słodki, a ja mogę rozkoszować się tym, jak niewiarygodnie dobrze jego usta smakują i jak bardzo miękkie są jego włosy pod moimi palcami.
Przygotowuję się na odepchnięcie. Wmawiam sobie, że jeżeli poczuję z jego strony jakikolwiek opór, po prostu wyjdę, przeproszę i wrócę do własnego łóżka.
Nic takiego się jednak nie dzieje. Draco otwiera usta i odwzajemnia pocałunek z gwałtownym zapałem, który wywołuje maleńkie iskierki podniecenia przebiegające po mojej skórze.
I właśnie wtedy, kiedy doznania zaczynają nabierać takiej intensywności, że nawet myśleć już dłużej nie mogę (gdzie są moje ręce?), on odsuwa się.
Otwieram oczy i widzę, że cofnął się kilka kroków, a dłoń ma przyciśniętą do ust. Wygląda na zupełnie oszołomionego.
— Harry? — odzywa się głosem pełnym zdumienia.
Wszystko, o czym mogę teraz myśleć, to, że powinienem przeprosić, bo w jakiś sposób go zraniłem. Naciskałem za bardzo, przekroczyłem linię, do której nie powinienem się nawet zbliżać.
— Co? — pytam ochryple.
— To było... to było miłe — odpowiada. — Takich słów na pewno nie spodziewałem się usłyszeć. Zanim jednak zaczynam zastanawiać się nad odpowiedzią, on odzywa się ponownie. — Zrób to jeszcze raz.
Więc robię. Przyciągam go do siebie, całuję i dotykam natarczywie, żeby poczuć znowu te cudowne iskry. Boże, nie mam dosyć jego smaku, jego zapachu, w jakiś sposób leżymy teraz na łóżku, (kiedy to się stało?), a ja wpatruję się bezmyślnie w te wspaniałe, dziwne oczy.
Trwa to tylko chwilę i zaraz kontynuuję umieszczanie rozkosznych, pełnych pragnienia, głodnych pocałunków na jego skórze, podczas gdy moje dłonie wędrują po całym ciele. Jego ręce, zaskakująco silne, są w moich włosach, na moich plecach, zachłanne, jak gdyby on także nie miał mnie dość.
Mija kolejna chwila i moje palce rozpinają jego spodnie, dłoń wślizguje się pod materiał majtek i zawija wokół niego, dotykając miękkiej, aksamitnej skóry.
Oczekuję teraz jęku przyjemności, ale zamiast tego jego ciało nieruchomieje, sztywnieje, z jedną ręką, jakby skutą lodem, w moich włosach. Druga, jeszcze chwilę temu obejmująca mnie mocno, leży teraz na mojej klatce, jakby chciała mnie odepchnąć.
— O co chodzi? — dyszę.
— Nic, tylko... — Jego oddech wcale nie jest mniej zasapany, niż mój. Puszcza moje włosy i patrzy z zakłopotaniem. — To za dużo. Wszystko dzieje się zbyt szybko.
— Żartujesz sobie ze mnie?! — krzyczę bezmyślnie, bez zastanowienia, pierwsze, nasuwające mi się słowa.
— Przepraszam, Harry...
Pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy, to „prowokator”, zaraz jednak zastąpiona określeniem „dziwka”.
— Przecież spaliśmy już ze sobą — mówię głosem pełnym oburzenia, chociaż tak naprawdę chcę powiedzieć: „ Jesteś prostytutką!, dla ciebie nie ma czegoś takiego, jak za szybko!”.
— Teraz jest inaczej — odpowiada obronnym tonem. Nie mogę zrobić nic więcej, jak tylko gapić się na niego i próbować opanować kiełkujący gniew. — Jeżeli chcesz, żeby było jak dawniej, to proszę. Mogę to zrobić! — Mimo że nie podnosi głosu, jego słowa wydają mi się bardzo głośne.
„Harry, uspokój się. Tylko się uspokój. Nie ma powodu do zdenerwowania.”
Ale tak znajome uczucie gniewu już we mnie jest.
Wstaję z łóżka i odwracam się, zaciskając pięści i wmawiając sobie, że nic strasznego się nie dzieje. Że denerwuję się bez powodu. Że muszę tylko oddychać głęboko i policzyć do dziesięciu.
Nic nie pomaga.
Zwracam twarz w jego stronę, żeby spojrzeć mu w oczy, żeby powiedzieć bóg wie, jak okropne słowa, kiedy łapię jego spojrzenie. Szare oczy pokazują to, czego nie są w stanie wyrazić słowa. Mówią mi, jak bardzo go zraniłem.
„Co ja, do diabła, wyprawiam? Przecież powiedział mi, że seks nie sprawia mu przyjemności. Czyż jeszcze kilka minut temu nie martwiłem się, że przekraczam granice? A teraz, kiedy naprawdę to zrobiłem, wściekam się na niego. Jaki, tak naprawdę, jest mój problem?”
I gniew odchodzi.
Odchodzi tak szybko, jak przyszedł, pozostawiając po sobie jeszcze jeden ohydny nastrój, który mogę dołożyć do niesławnej kolekcji Harry'ego Pottera.
Jak zawsze po wybuchu złości, czuję się wyczerpany. Chwiejnym krokiem podchodzę do łóżka i wyciągam do niego rękę.
— Przepraszam — mówię. — Naprawdę bardzo mi przykro.
Bierze moją dłoń i pociąga mnie obok siebie.
— W porządku — odpowiada, choć ból w jego oczach nie znika.
— Przepraszam — powtarzam.
— Twoje huśtawki nastrojów są przerażające, Harry.
— Przykro mi.
— Wiem — mówi. — Naprawdę mi się podobało... na początku.
— Jestem idiotą.
— Jesteś. Ale powiedziałem, że wszystko w porządku, pamiętasz?
I wtedy mówię mu coś, o czym nie sądziłem, że powiem kiedykolwiek w życiu. Chociaż myślałem o tym, przeanalizowałem każdą sylabę.
— Jesteś dobrym człowiekiem, Draco.
— Ty też, Harry. Czy chcesz w to wierzyć, czy nie. — Bierze głęboki oddech i przebiega palcami przez moje włosy. — Dlaczego nie pójdziemy spać?
Kręcimy się przez chwile na łóżku, splatając ciała i szukając wygodnej pozycji, i już po chwili zasypiamy.
A ja nadal jestem idiotą.
ROZDZIAŁ XII
Kiedy się budzę, Draco jest już spakowany i gotowy do wyjścia. Nalegam, że sam go odwiozę, zamiast korzystania z taksówki, co było jego pierwszą sugestią.
Nie wspominamy wydarzeń z ostatniej nocy. Właściwie wcale nie rozmawiamy. Bo co, tak naprawdę, można powiedzieć w takiej chwili?
Kiedy docieramy do miasta, Draco kieruje mnie w stronę zniszczonego budynku, niedaleko miejsca, w którym spotkałem go po raz pierwszy, i każe mi się zatrzymać.
— Tutaj mieszkasz? — pytam.
— Domu, słodki domu — mówi, a sarkazm kapie z każdej wypowiedzianej sylaby.
Rzucam budynkowi ostatnie spojrzenie i wyciągam wypisany wczoraj rano czek. Dwanaście tysięcy funtów, dokładnie tyle, na ile się umawialiśmy. Jest jakaś ironia w tym, że kwota, która dla mnie nic nie znaczy, wystarczy, aby odmienić jego życie.
— Zostało jeszcze to. — Wyciągam w jego stronę rękę.
Odbiera świstek ode mnie, nie zaszczyciwszy go nawet jednym spojrzeniem, zgina starannie i chowa do kieszeni koszuli.
— Tak — mówi.
Kolejny moment na wygłoszenie jakiejś wzniosłej mowy. Jednak mój mózg odmawia sformułowania odpowiednich słów.
— Draco... dbaj o siebie. Mam nadzieję, że wszystko ułoży się tak, jak zaplanowałeś. — Tylko takie kulawe słowa przychodzą mi do głowy.
— Dziękuję, Harry. — Wyciąga do mnie rękę. — Robienie z tobą interesów było... ciekawe — kontynuuje i mocno ściska moją dłoń.
— Też tak myślę — odpowiadam i uśmiecham się.
Puszcza moją rękę, otwiera drzwi samochodu i wysuwa jedną nogę na zewnątrz. Ale zanim robi kolejny ruch, waha się i zastyga w tej dziwnej pozycji. Po chwili wsuwa głowę z powrotem do wewnątrz.
— Pewnego dnia, Harry, będziesz musiał wyjść z ukrycia i wrócić do bycia kimś, kim się urodziłeś. Bohater wcale nie musi oznaczać czegoś złego — mówi szybko, a potem podrywa się z miejsca, trzaska drzwiami i odchodzi.
Wracam do pustego domu. Stoję, wsłuchując się w ciszę, która zdaje się pokrywać wszystko wokół niczym całun.
Wrażenie jest paraliżujące. Już raczej wolałbym ciszę, która jest niezręczna, krępująca, nawet pełna tłumionego gniewu, ale ta dławi i dusi, niemalże obezwładnia.
Próbuję obrócić się, aby przerwać ten ogłuszający bezruch, ale moje oczy od razu zatrzymują się na kanapie, na której Draco lubił czytać.
Od tego widoku także chcę uciec.
Wchodząc do kuchni wmawiam sobie, że wcale mi go nie brakuje. Ani trochę. Tak jest lepiej. On był tylko krótkim epizodem, a teraz mogę kontynuować moje własne życie. Tak, jak sam tego chcę.
Chyba że...
Stoję na środku podłogi, wyłożonej połyskującymi kafelkami, i rozglądam się wkoło.
Chyba że tak naprawdę to nie było prawdziwe życie?
Odpycham tę myśl i robię krok w stronę lodówki. Zanim tam jednak docieram, mój wzrok zatrzymuje się na krześle, gdzie Draco zwykle siedział rano pijąc kawę, i drętwieję. Kolejne miejsce, gdzie przygotowywał nam śniadanie. Z mojego gardła wydobywa się przeciągły jęk. To przerażające, jak prawie wszystko wokół na swój sposób przypomina mi o nim. Jeżeli tak dzieje się tutaj, na piętrze będzie milion razy gorzej. Dochodzę do absurdalnego wniosku, że we własnym domu nie mam gdzie się ukryć.
Śmieję się z tego głośno, czując się odrobinę wyprowadzony z równowagi przez własny, rozbijający ciszę głos.
Boże, potrzebuję drinka.
Skoro nie ma Draco, mogę pić, co chcę, bez poczucia winy. Czyż to nie jest wspaniałe?
Z kuchni kieruję się prosto do barku.
Pierwsza porcja jest cudowna — jak płynne, ogniste niebo spływające w dół gardła.
Druga szklanka jest nawet lepsza, a trzecia bije na głowę poprzednie.
Po szóstej, z butelką w ręce, chwiejnym krokiem kieruję się do swojej sypialni. Już niemal osiągnąłem stadium, w którym za moment stracę świadomość, fakt potwierdzony doświadczeniem, i chciałbym być w łóżku, kiedy to się stanie.
Siadam na skraju materaca, podnoszę butelkę do ust i wlewam w siebie więcej alkoholu.
Nie tęsknię za Draco Malfoyem. W żadnym tego słowa znaczeniu.
Podoba mi się cisza. Podoba mi się, że mogę pić ile chcę, bez zamartwiania się o kogokolwiek. Podoba mi się samotność i że nie muszę z nikim rozmawiać. Podoba mi się, że mam dla siebie całe łóżko dzisiaj i każdej następnej nocy będzie tak samo.
Nie tęsknię za Draco.
Moje życie było w porządku, zanim go spotkałem, i teraz też takie będzie.
„Pewnego dnia, Harry, będziesz musiał wyjść z ukrycia i wrócić do bycia kimś, kim się urodziłeś. Bohater wcale nie musi oznaczać czegoś złego.”
„Nie ukrywam się!”
Przełykam kolejną, sporą porcję. Jestem już bardzo, bardzo pijany.
W porządku, może trochę się ukrywam.
Ale nie ma w tym niczego złego. Draco nie zna się na wszystkim. Wystarczy spojrzeć, jak zrujnował własne życie.
„Jeden z nas musi ci wybaczyć.”
— Wynocha z mojej głowy! — krzyczę na głos, aby zatrzymać uciążliwie powracające słowa Draco.
O czym przed chwilą myślałem? Ach, tak. Życie Malfoya jest o wiele bardziej popieprzone, niż moje. W porządku, może się ukrywam, ale to jest tylko mój wybór. I co w tym złego, że czasem jestem sam dla siebie zbyt surowy?
Nie brakuje mi go.
Ani jego uśmiechu, ani poczucia humoru. Ani jego oczu, czy miękkiej skóry. Nawet sposobu, w jaki zawsze mówił mi to, czego potrzebowałem, czy chciałem to usłyszeć, czy nie.
A już na pewno nie tego, że przy nim czułem się, jakbym wreszcie wrócił z krainy umarłych.
I zdecydowanie, zdecydowanie nie tej głupiej, wyginającej się w łuk brwi.
Jeszcze jeden, solidny łyk whisky.
— Jutro będę umierał — mówię sam do siebie.
Mam zamiar pić nadal, ale butelka wyślizguje mi się z ręki i upada na podłogę.
— Cholera! — Rano czeka mnie sprzątanie.
Domyślam się, że picie na dzisiaj dobiegło końca.
Pozwalam memu ciału opaść na łóżko i jęczę, kiedy świat wokół zaczyna wirować.
— Niedobrze — mamroczę. — Niedobrze... za dużo...
Leżę tak przez chwilę, próbując opanować okropne wrażenie, niestety, bezskutecznie. W końcu decyduję się czerpać z tej przejażdżki przyjemność.
Nie za bardzo mogę. Mam wrażenie, jakbym zaraz miał zwymiotować.
— Muszę wysiąść! — mówię i nawet udaje mi się roześmiać.
Jest to ostatnia, spójna myśl, zanim moje powieki nie opadają, i w końcu pogrążam się w nieświadomości.
W pewnym momencie mam sen. Właśnie ten sen.
Jestem w tej okropnej chałupie, otoczony przez zmarłych.
Ale od razu dostrzegam, że coś jest inaczej. Nie ma Voldemorta.
Zaintrygowany, robię kilka kroków do przodu, czekając, aż gnojek wyłoni się z ciemności i jak zwykle będę mógł go udusić. On, niestety, nie pojawia się.
Patrzę pytająco na rodzinę i przyjaciół, ale wydają się nie mieć dla mnie żadnych wyjaśnień...
Nie wiem, co robić. Jaki inny, niż ponowne przeżywanie śmierci Voldemorta, mógłby być cel tego snu?
Właśnie wtedy ojciec podchodzi do mnie. Sztywnieję, kiedy jego poszarpane ciało się zbliża. W końcu wyciąga rękę, przyciąga mnie do miażdżącego uścisku i mówi:
— Kocham cię.
— Ja też cię kocham, tato — odpowiadam już bez strachu, ponieważ każda komórka mojego ciała czuje jego wielką miłość.
Kiedy wreszcie się odsuwa, mogę zobaczyć, że nie jest już martwym ciałem, które podeszło do mnie zaledwie chwilę temu. Teraz jest przystojny, nieskalany. Oddycham ciężko, zszokowany tym cudem, wyciągam do niego ręce, ale on znika, zanim udaje mi się go dotknąć.
Nie mam nawet czasu, aby pomyśleć, co się wydarzyło, gdy następna sylwetka wyłamuje się z tłumu i podchodzi do mnie. To Syriusz. Robi dokładnie to, co ojciec przed chwilą. Przytula mocno, mówi, że mnie kocha i znika.
Potem robi to cała reszta. Podchodzą pojedynczo, każdy oferuje uścisk i słowa miłości, zanim nie rozpłynie się w powietrzu. Ale to nie wszystko. Oni pozwalają mi poczuć swoją miłość do mnie. To sprawia, że moje serce cierpi. Ale tym dobrym rodzajem cierpienia.
Matka jest ostatnia. Kiedy już odsuwa się, wiem, że patrzę na anioła. Nigdy wcześniej nie widziałem kogoś bardziej promiennego i wspaniałego. Patrzenie na nią niemalże sprawia ból.
— Kocham cię, Harry.
— Mamo — mówię zdławionym głosem.
— Proszę, Harry, nie smuć się już nigdy więcej. My wreszcie zaznaliśmy spokoju.
— Ale straciłem ciebie!
— Ja zawsze jestem z tobą.
— Nie czuję tego! — mówię łamiącym się głosem.
— Bo sobie na to nie pozwalasz.
— Mamo — zaczynam, ale szlocham teraz zbyt mocno, by kontynuować. Pierwszy raz udaje mi się zapłakać i dzieje się to akurat we śnie, ciekawe.
Wyciera palcami jedną z moich łez, a jej wzrok wędruje gdzieś w głąb pomieszczenia. Podążam za jej spojrzeniem i widzę, że ktoś nadal tu jest. Zabawne, mógłbym przysiąc, że jesteśmy sami.
— Pragnę jedynie, abyś osiągnął spokój i mógł być szczęśliwy. Rozumiesz, Harry?
Odwracam się do niej, żeby odpowiedzieć, że nie, nie rozumiem, że musi mi to wyjaśnić, ale jej już nie ma. Zniknęła tak, jak wszyscy inni.
Czuję się całkowicie zdezorientowany i pusty, ciągle płaczę jak dziecko i rozglądam się po pokoju, mając nadzieję rozpoznać, kto jeszcze, poza mną, tutaj jest.
— Draco? — szepczę, kiedy wreszcie mi się to udaje.
— Harry.
— Co ty tu robisz? Przecież nie jesteś martwy.
— Nie jestem?
Wycieram łzy z twarzy.
— Oczywiście, że nie. Jesteś w Londynie i właśnie zaczynasz nowe życie.
— Więc dlaczego znalazłem się tutaj? — pyta spokojnie.
— Cholera, nie wiem! — krzyczę.
Podchodzi bliżej i wreszcie mogę zobaczyć go wyraźnie.
— Jestem tutaj, ponieważ umieram — mówi.
Właśnie mam zamiar powiedzieć mu, że chyba kompletnie oszalał, kiedy głęboka, czerwona rana pojawia się na jego przedramieniu. Krew zaczyna się lać, a on cofa się nieznacznie.
— Co się z tobą dzieje?
— Fizycznie, nic — mówi, zanim kolejne cięcie nie pojawia się na jego policzku i szyi.
— Do diabła, co ci jest? — pytam ponownie, teraz już bardzo zaniepokojony.
— Fizycznie, nic.
Kolejna rana, więcej krwi. A potem jeszcze jedna i jeszcze. Sen staje się coraz bardziej dziwaczny.
— Już to mówiłeś! — krzyczę, podbiegam do niego i chwytam go za rękę. Jest śliska i moja dłoń zsuwa się z niej z łatwością.
— Ale to prawda — mówi.
Boże, teraz krew wycieka nawet z jego uszu. Co tu się, do diabła, dzieje?!
— Już niedługo, Harry, nie będę niczym więcej, niż wspomnieniem. Wtedy umrę dla ciebie.
— Nie musisz umierać... Nie chcę, żebyś umarł.
Ale on już przewraca się, jedno z oczu zaczyna mu krwawić, krew wypływa też z kącika ust...
Łapię go, zanim uderza o podłogę i kołyszę, przytulając mocno do siebie.
— Nie umieraj — proszę cicho.
— Nie pozwól mi na to — szepcze.
— Co mam zrobić? — pytam rozgorączkowanym głosem.
Ale jest już za późno. Czuję, jak jego ciało wiotczeje w moich ramionach. Widzę, że oczy ma zamknięte, a jego klatka piersiowa się nie porusza.
Przyciągam go jeszcze bliżej i przytulam głowę do mojej piersi.
Jego ciało robi się zimne.
Wydaje mi się, że znowu płaczę.
Usilnie staram się wyrwać ze snu, szczególnie z jego makabrycznej końcówki. Jakiś czas zabiera mi przebicie się przez kolejne warstwy świadomości, ale w końcu otwieram oczy napotykając wokół kojącą ciemność sypialni.
Instynktownie wycieram ręce, oczekując, że będą lepkie od krwi, ale okazuje się, że są normalne, czyste. I właśnie w tym momencie uświadamiam sobie, że z mojego gardła wydobywają się jakieś obce dźwięki. Przenikliwe i straszne odgłosy, jakich nigdy wcześniej u siebie nie słyszałem. Co więcej, czuję, jakbym nie mógł swobodnie oddychać, a na klatce piersiowej zaległ ogromny ciężar, zgniatając ją bezlitośnie.
Co się, do diabła, ze mną dzieje?
Podnoszę trzęsącą się rękę, kładę ją na gardle i czuję jego wibracje, spowodowane tym dziwnym hałasem. Pocieram dłońmi twarz i wtedy czuję to.
Jest mokra.
Wraz z odczuciem wilgoci, mogę poczuć też smak.
Słony.
Och, mój dobry Boże! Ja płaczę!
„Proszę, żebym się tylko nie spóźnił!”
Straciłem rachubę, do jak wielu drzwi zapukałem i ilu obcych ludzi otworzyło je przede mną. Kiedy pukam w kolejne i zmuszam się do cierpliwego czekania, zaczyna ogarniać mnie poczucie desperacji.
Tym razem jednak, kiedy się uchylają, widzę wpatrującą się we mnie twarz Draco.
W końcu go znalazłem.
Po szaleńczej jeździe do Londynu, a potem równie obłąkanym slalomie po jego ulicach, po zapukaniu do tak wielu mieszkań, że moje kłykcie już zaczynają sinieć... znalazłem go. Ulga jest tak wielka, że prawie zwala mnie na kolana.
Oczy Draco rozszerzają się ze zdziwienia.
— Harry? Co ty tu...
— Muszę ci coś powiedzieć — przerywam mu szybko.
— Przyjechałeś taki kawał, żeby ze mną porozmawiać?
— Proszę. To bardzo ważne. Mogę wejść?
Cofa się i wykonuje ręką zapraszający gest.
— Czuj się jak u siebie.
Wchodzę i rozglądam się wokół. Mieszkanie jest małe i tak samo zaniedbane, jak cały budynek.
— Wybacz nieporządek, ale musiałem zwolnić pokojówkę.
Tak naprawdę, nie ma tu żadnego bałaganu. Właściwie, jest całkiem schludnie. Obracam się, aby mu to powiedzieć i napotykam jego psotny uśmiech.
Odwzajemniam się.
— Usiądziesz? — pyta, wskazując na wytarty, brązowy fotel. Kiedy już zajmuję miejsce, on siada naprzeciwko mnie. — Jak mnie znalazłeś? — pyta.
— Zapukałem do każdych drzwi w tym budynku, aż w końcu trafiłem na właściwe — odpowiadam szczerze.
Patrzy na mnie, jak gdyby do końca nie wierzył w to, co usłyszał.
— W takim razie musisz mieć do powiedzenia coś naprawdę ważnego.
— Tak sądzę.
Kiwa głową i pochyla się do przodu, czekając, aż zacznę. Ale słowa utykają mi w gardle.
— Więc? — pyta.
Biorę głęboki oddech. „W porządku. Wyduś to z siebie, Harry, i miej za sobą. No już!” — mówię sam do siebie.
— Dzisiaj rano zrezygnowałem z pracy w Ministerstwie — odpowiadam wreszcie.
— Naprawdę? — Podnosi w zdziwieniu brew.
— Tak. I postanowiłem zafundować sobie długie wakacje. Podróżować, zobaczyć świat.
— Brzmi naprawdę interesująco, Harry. Ale co to ma wspólnego ze mną?
— Kupiłem dwa bilety. Moglibyśmy wyjechać pojutrze, z Irlandii. Jeżeli zgodzisz się mi towarzyszyć.
Zalega cisza, ponieważ obaj milczymy. On w szoku, a ja w cierpliwym oczekiwaniu.
— Jesteś poważny? — pyta w końcu.
Odchylam się w fotelu.
— Całkowicie.
— W takim razie, kompletnie oszalałeś.
— Nie, wcale tak nie sądzę.
— Ale dlaczego? Dlaczego teraz, dlaczego ja?
— Ponieważ bardzo chcę, żebyś ze mną pojechał, Draco.
W jednej chwili przez jego twarz przebiegają różne, sprzeczne ze sobą uczucia. Zażenowanie, zrozumienie, wreszcie litość.
— Och, Boże. Harry, ja... ja cię nie kocham — mówi wreszcie łagodnie.
— Wiem, ja też cię nie kocham — odpowiadam szybko. — W zasadzie dopiero zaczynam cię lubić.
Potrząsa lekko głową i widzę, że wyraz litości opuścił jego twarz, po raz kolejny zastąpiony zakłopotaniem.
— W takim razie, o co chodzi?
— Trudno to wyjaśnić.
Posyła mi niedowierzający uśmiech.
— Jednak będziesz musiał jakoś to zrobić.
— Miałem sen, Draco.
— Tak? A ja myślałem, że to specjalność Martina Luthera Kinga.*
Biorę głęboki oddech i przewracam oczami, ale nie ma w tym geście żadnej złości.
— Ten sen pozwolił mi pewne rzeczy zrozumieć. Uświadomił, że coś między nami jest. Nie wiem, jak to nazwać, ale jest ważne. Myślę, że obaj moglibyśmy sobie dużo dać. A przynajmniej ty mógłbyś zrobić dla mnie wiele dobrego. Już zrobiłeś. I z biegiem czasu, przy odpowiedniej dawce cierpliwości, ja także nauczyłbym się to odwzajemniać. — Draco wygląda, jakby myślał, że w każdej chwili mógłbym się roześmiać i powiedzieć, że to wszystko jest tylko żartem. Pochylam się w jego stronę. — Słuchaj, nie wymagam od ciebie jakiegoś wielkiego zaangażowania. Chciałbym tylko, żebyśmy spędzili ze sobą więcej czasu i zobaczyli, co z tego wyniknie.
— Zwiedzając razem świat?
— Myślałem, że mogłoby to być całkiem przyjemne. Zobaczyć wszystko, o czym do tej pory tylko słyszałem. Sądzę, że tobie też by się spodobało.
Draco w milczeniu wbija wzrok w podłogę. Znam go na tyle, żeby wiedzieć, że zastanawia się teraz intensywnie. W końcu podnosi głowę.
— To... to nie mogłoby się odbywać tak, jak do tej pory, Harry... że tylko pstrykniesz palcami, a ja pobiegnę do twojego łóżka. Nigdy więcej nie będę twoją dziwką.
— Nie! O Boże, Draco, wcale nie myślałem...
— Więc czego tak naprawdę chcesz? — pyta z pewnym rozdrażnieniem w głosie.
— Tylko, żebyś tam był. Ze mną. Nie oczekuję od ciebie niczego. Możemy spać w oddzielnych łóżkach. Cholera, nawet w osobnych pokojach, jeżeli będziesz chciał.
Przyciska palce do skroni i marszczy brwi.
— Popraw mnie, jeżeli czegoś nie zrozumiałem. Chcesz, abym z tobą pojechał, bo myślisz, że coś mogłoby między nami być. — Kiwam głową na potwierdzenie. — Ale niczego ode mnie nie oczekujesz. Poza towarzystwem w podróży. A jeżeli zdecyduję, że nie chcę ci już dłużej towarzyszyć? Co wtedy?
— Kupię ci bilet powrotny albo gdzie tylko będziesz chciał. Po prostu.
— Z tobą nic nie jest proste, Harry.
— To jest.
— Nie wiem...
— Draco, posłuchaj. Przecież czujesz to samo, co ja. Powiedz, że nie zwariowałem. — Kiedy przez dłuższą chwilę nie otrzymuję odpowiedzi, wstaję. — Albo powiedz, że nie mam racji i zaraz zniknę z twojego życia.
Boże, co za napięcie! Powietrze jest nim wręcz przesycone. Kiwam głową ponownie, czekając, aż zdecyduje, jak dalej potoczy się moje życie. Zdaję sobie sprawę, że jestem melodramatyczny, ale brak mi słów, by opisać to inaczej.
To jest trudniejsze, niż zabijanie śmierciożerców.
Draco wzdycha głęboko.
— Nie jesteś szalony.
Dreszcz podekscytowania i ulgi przebiega przez moje ciało i sprawia, że trzęsę się już tylko trochę.
— To znaczy...
Teraz on z kolei przewraca oczami.
— Zgadzam się, jest coś między nami... i nie, nie mam pojęcia, czym to może być.
— Moglibyśmy razem spróbować to zrozumieć, Draco.
— Sądzę, że tak. Ale równie dobrze możemy bardzo szybko uciec od siebie z wrzaskiem.
Podchodzę do niego i wyciągam rękę. Kiedy ją ujmuje, przyciągam go delikatnie do siebie, aż stoimy twarzą w twarz.
— Tak, czy nie?
Odwraca głowę i mamrocze pod nosem:
— To jest kompletne szaleństwo.
Wolną dłonią łapię go za podbródek i obracam twarz w moją stronę.
— Jestem zmęczony udawaniem, Draco.
— Harry...
— Tak czy nie?
— Tak — wypuszcza powietrze.
Śmieję się, otaczam go ramionami i przytulam mocno do siebie.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że to powiedziałeś — szepczę mu miękko wprost do ucha.
Odwzajemnia uścisk, mocno, a potem nieznacznie się odsuwa. Jego twarz jest strasznie poważna.
— Zeszłej nocy także miałem sen. O tobie. Umierałeś, na moich oczach i... wcale mi się to nie podobało.
Jego słowa powodują, że przed oczami jawi mi się mój własny koszmar i przez chwilę czuję się chory na wspomnienie Draco, całego we krwi...
— Mam nadzieję, że nie — udaje mi się powiedzieć przez nagle wyschnięte gardło.
— Harry, myślisz, że to coś znaczy?
Potrząsam głową, żeby przegonić niechciane obrazy. Końcówka snu była straszna, wręcz potworna, ale posłużyła jakiemuś celowi. Przy odrobinie szczęścia wyniknie z niej coś dobrego.
— Nie, to nie ma znaczenia. To był tylko sen.
— Harry, ja... — zaczyna, ale słowa przestają wypływać z jego ust. Jeszcze chwilę nimi porusza, jakby naprawdę chciał coś powiedzieć, ale nie miał pojęcia, co.
— Wiem, Draco... czuję tak samo — mówię.
A potem go całuję.
Oplata mnie ramionami i odwzajemnia pocałunek.
Zawsze myślałem, że prawdziwe szczęście jest tylko stekiem bzdur. Czymś, co można znaleźć jedynie w książkach i bajkach dla dzieci. Ale kiedy odsuwamy się od siebie i Draco patrzy na mnie, z nieśmiałym uśmiechem na twarzy, zaczynam wierzyć, że szczęście naprawdę istnieje.
Nie to jednak jest w tym najlepsze. Nie to wywołuje uśmiech na mojej własnej twarzy. Najważniejsze jest, iż zaczynam wierzyć, że ja także na to szczęście zasługuję.
***
* Nawiązanie do słynnych słów:
„I have a dream that my four little children will one day live in a nation where they will not be judged by the color of their skin but by the content of their character.”
KONIEC