Początek formularza
|
|
|
Dół formularza
Hans Christian Andersen
Syn dozorcy
Generał z rodziną mieszkał na pierwszym piętrze, dozorca mieszkał w suterenie. Pomiędzy dwiema rodzinami była wielka przepaść, dzieliło je całe piętro i stanowisko społeczne. Ale mieszkali pod tym samym dachem i mieli ten sam widok na ulicę i na podwórze. Na podwórzu był trawnik z kwitnącą akacją, o ile zakwitła, siadywała pod nią czasami wystrojona mamka z jeszcze bardziej wystrojoną córeczką generała, Emilcią. Tańczył przed nimi, przytupując bosymi nóżkami, mały synek dozorcy, chłopczyk o dużych, piwnych oczach i ciemnych włosach, a mała uśmiechała się i wyciągała do niego rączki; a ile razy generał ujrzał przez okno tę scenkę, uśmiechał się, kiwał głową i mówił - charmant
. - A sama generałowa, która była taka młoda, że prawie mogłaby być córką swego męża z wczesnego małżeństwa, nigdy nie wyglądała oknem na podwórze, wydała tylko rozkaz, że chłopczyk z sutereny może bawić dziecko, ale nie wolno mu go dotykać. Mamka była posłuszna rozkazowi pani.
Słońce przyświecało mieszkańcom pierwszego piętra i mieszkańcom sutereny, akacja kwitła, kwiaty opadały, na drugi rok rozwijały się nowe; drzewo kwitło i mały synek dozorcy także kwitł i wyglądał jak świeży tulipan.
Córeczka generała była delikatna i blada jak różowy płatek kwiatu akacji. Coraz rzadziej schodziła na podwórze pod drzewo, wywożono ją na świeże powietrze w karecie. Wyjeżdżała z mamą na spacer i zawsze kłaniała się synkowi dozorcy, Jurkowi, posyłała mu nawet rączką całusy, dopóki mama jej nie powiedziała, że jest już na to za duża.
Jednego przedpołudnia chłopiec miał zanieść generałowi na górę gazety i listy, które listonosz zostawił rankiem u dozorcy. Kiedy wchodził na górę po schodach obok komórki z piaskiem, słyszał w niej pisk; myślał, że to jakieś kurczątko się tu zabłąkało, ale to była córeczka generała w koronkach i muślinach.
- Nie mów nic papie ani mamie, gdyż gniewaliby się na mnie.
- Ale co się stało, panieneczko? - spytał Jurek.
- Wszystko się pali - powiedziała dziewczynka - pali się jasnym płomieniem.
Jurek otworzył drzwi do dziecinnego pokoju. Firanka przy oknie była prawie spalona, gzyms firanki stał w płomieniach. Jurek podskoczył i zerwał pręt. zawołał ludzi; gdyby nie jego ratunek, spłonąłby cały dom.
Generał i generałowa wypytywali Emilcię.
- Wzięłam tylko jedną jedyną zapałkę - powiedziała - i zaraz się zapaliła, i firanka też się zapaliła. Plułam, aby zagasić, plułam, jak tylko mogłam, ale miałam za mało śliny, więc wybiegłam i schowałam się, bo mama i papa gniewaliby się na mnie.
- Plułaś - powiedział generał - cóż to za słowo? Czy kiedy słyszałaś, żeby papa lub mama mówili takie brzydkie słowo? To w suterenie nauczyłaś się tego!
Ale Jurek dostał cztery szylingi. Nie wydał ich w cukierni, tylko włożył do skarbonki i wkrótce zebrało się tam tyle pieniędzy, że mógł sobie kupić pudełko z farbami i mógł pomalować swoje rysunki, których miał już mnóstwo; wychodziły jakby same spod ołówka i palców. Pierwsze kolorowe rysunki podarował Emilci.
- Charmant - powiedział generał; a generałowa dodała, że można po nich poznać, co chłopiec chciał narysować.
- Ma chłopak zdolności. - Słowa te żona dozorcy powtórzyła w suterenie.
Generał i jego żona byli wytwornymi ludźmi, mieli dwa herby na karecie, po jednym dla każdego z nich; generałowa na wszystkich częściach swej garderoby, zewnątrz i wewnątrz, miała wyhaftowany herb, nawet na nocnym czepku i na nocnej koszuli: herb generałowej był bardzo kosztowny, jej ojciec kupił go za błyszczące talary, nie urodził się bowiem z herbem ani on, ani jego córka; przyszła na świat za wcześnie, siedem lat przed herbem, pamiętało o tym wielu ludzi z wyjątkiem rodziny. Herb generała był stary i duży, kości trzeszczały od noszenia takiego herbu, a cóż dopiero od noszenia dwu herbów. Toteż w generałowej coś trzeszczało, kiedy sztywno i strojnie jechała na bal dworski.
Generał był stary i siwy, ale na koniu trzymał się jeszcze dobrze, wiedział o tym i dlatego codziennie wyjeżdżał konno: za nim w przyzwoitej odległości jechał jego stajenny. Kiedy zjawiał się w jakimś towarzystwie, zdawało się, że wjeżdża na swoim wysokim rumaku. Miał on przy tym tak wiele orderów, że trudno było oczom wierzyć, ale nie było w tym doprawdy jego winy. Jako zupełnie młody człowiek rozpoczął karierę wojskową i brał udział we wszystkich wielkich manewrach jesiennych, które odbywano w czasach pokoju. Z tej właśnie epoki pochodziła anegdota, jedna, jaką potrafił opowiedzieć: jeden z jego podoficerów zamknął odwrót jednemu z książąt i wziął go do niewoli, i oto książę z całym oddziałem wziętych do niewoli żołnierzy, jako jeniec musiał wjechać za generałem do miasta. Było to niezapomniane wydarzenie, w ciągu wielu lat generał opowiadał o nim, wciąż powtarzając te same wiekopomne słowa, które wtedy powiedział zwracając księciu szablę:
- Tylko mój podoficer mógł waszą wysokość wziąć do niewoli, ja nigdy! - a książę mu odpowiedział:
- Pan jest niezrównany.
Generał nigdy nie był na prawdziwej wojnie; gdy naprawdę przyszła wojna, generał przechodził drogą dyplomatyczną przez trzy zagraniczne dwory. Po francusku mówił tak dobrze, że prawie zapomniał swego ojczystego języka; dobrze tańczył, dobrze jeździł konno, niezliczona ilość orderów zdobiła jego pierś; warta stawała na baczność przed nim, jedna z najładniejszych dziewcząt również stanęła na baczność i została generałową. Urodziła mu zachwycającą córeczkę, taką uroczą, jakby z nieba zesłaną, a synek dozorcy tańczył przed nią na podwórku i obdarowywał ją swymi kolorowymi rysowanymi obrazkami. Maleńka oglądała je, cieszyła się nimi, a potem darła je na kawałki. Była taka delikatna i śliczna.
- Mój płatku różany - mówiła generałowa. - Urodziłaś się dla księcia!
Książę stał już przed drzwiami, ale nie wiedziano o nim. Ludzie zazwyczaj nie sięgają wzrokiem poza własny próg.
- Nasz synek poczęstował ją kromką chleba - powiedziała żona dozorcy; choć nie było na chlebie ani sera, ani mięsa, smakował jej jak pieczeń. Dom by się wywrócił, gdyby generałowa zobaczyła ten poczęstunek, ale nie widziała.
Jurek podzielił się chlebem z Emilcią, chętnie podzieliłby się z nią i sercem, gdyby jej to tylko miało sprawić przyjemność. Był to dobry chłopiec, rozgarnięty, mądry, chodził co wieczór do wieczornej szkoły przy akademii, gdzie się uczył dobrze rysować, Emilcią również czyniła postępy w nauce, mówiła po francusku z boną, i miała nauczyciela tańców.
- Na Wielkanoc Jurek przystąpi do konfirmacji - powiedziała żona dozorcy; tak prędko rósł Jurek.
- Najrozsądniej byłoby oddać go potem do terminu - powiedział ojciec. - Powinien sobie wybrać dobre rzemiosło i ubyłby nam z domu!
- I tak będzie musiał u nas sypiać - odezwała się matka - nie tak łatwo znaleźć majstra, który ma dużo miejsca; ubierać go także musimy; trochę strawy także się dla niego znajdzie; parę gotowanych kartofli wystarcza mu, a naukę ma bezpłatną. Pozwól mu pójść własną drogą; zobaczysz, będziemy mieli z niego pociechę, to samo powiedział profesor.
Ubranie, w którym miał przystąpić do konfirmacji, było gotowe, matka sama je uszyła, ale przykrajał je pomocnik krawca i miało dobry krój.
- Gdyby temu krawczykowi lepiej się powodziło, gdyby miał swój warsztat i czeladników, mógłby z łatwością zostać nadwornym krawcem - mówiła żona dozorcy.
Ubranie więc było gotowe i konfirmant był gotów. Jurek dostał na konfirmację duży, tombakowy zegarek od swego ojca chrzestnego, starszego pomocnika w sklepie bławatnym; był to najbogatszy krewny Jurka. Zegarek był stary i zużyty i zawsze się śpieszył, ale to przecież lepiej, niż - gdyby się spóźniał. Był to kosztowny podarek; od rodziny generała otrzymał psałterz oprawiony w safian, przysłała mu go mała panienka, której tak często dawał obrazki. Na pierwszej stronie książki było jego imię i podpisane jej imieniem jako "łaskawej dobrodziejki"; słowa te podyktowała generałowa, a generał przeczytał je i powiedział:
- Charmant.
- To doprawdy duży dowód pamięci ze strony tak wielkich państwa - powiedziała żona dozorcy, i Jurek musiał w konfirmacyjnym ubraniu i z psałterzem pójść na górę, aby pokazać się i podziękować.
Generałowa siedziała z obwiązaną głową, gdyż miała dotkliwą migrenę, na którą zawsze cierpiała, gdy się nudziła. Spojrzała łaskawie na Jurka i życzyła mu wszystkiego dobrego, i aby nigdy nie miał bólu głowy. Generał był w szlafroku i w szlafmycy, i w czerwonych rosyjskich butach; pogrążony w myślach i wspomnieniach, przeszedł trzy razy przez pokój, zatrzymał się i powiedział:
- Drogi Jurku, oto zostałeś przyjęty do chrześcijańskiego świata. Bądź dzielnym człowiekiem i szanuj zwierzchność. Gdy będziesz kiedyś stary, wspomnisz, że tak cię generał pouczał.
Było to najdłuższe przemówienie, jakie generał kiedykolwiek wygłosił; potem powrócił do swych milczących rozważań i wyglądał wspaniale. Ale ze wszystkiego, co Jurek widział i słyszał na górze, najsilniej wryła mu się w pamięć mała panienka Emilka; jakże była urocza i delikatna, jakże była łagodna i powiewna. Gdyby się chciało ją narysować, trzeba by to uczynić w mydlanej bańce. Jej suknia i jasne kędziory pachniały nieuchwytnym zapachem, jak gdyby była świeżo rozkwitłym różanym krzewem; a wszak to z nią podzielił się kiedyś kromką chleba. Zjadła ją z wielkim apetytem i przy każdym kąsku kiwała mu główką. Czy jeszcze to pamięta? Na pewno pamięta. Podarowała mu przecież "na pamiątkę" piękny psałterz. Gdy po raz pierwszy w nowym roku ukazał się na niebie księżyc w nowiu, wyszedł na dwór z kawałkiem chleba i monetą w ręku i otworzył na chybił traf psałterz, aby się przekonać, jaki psalm mu jest przeznaczony. Był to psalm miłości i dziękczynienia; a potem otworzył, aby się dowiedzieć, co było przeznaczone małej Emilci; uważał bardzo, aby nie otworzyć tam, gdzie były psalmy żałobne, ale pomimo to otworzył w miejscu, gdzie była mowa o grobie i o śmierci. Cóż to za niedorzeczność wierzyć w takie rzeczy! Pomimo to ogarnął go wielki lęk, kiedy wkrótce potem urocza dziewczynka musiała się położyć do łóżka i codziennie w południe zatrzymywał się przed ich domem powóz lekarza.
- Nie zachowają jej przy życiu - powiedziała żona dozorcy - Pan Bóg wie, kogo do siebie powołać.
Ale utrzymali ją przy życiu i Jurek rysował obrazki, i posyłał dziewczynce; narysował pałac carski, stary Kreml w Moskwie, zupełnie tak, jak naprawdę wyglądał, z wieżami i kopułami, były one jak olbrzymie, zielone i pozłacane ogórki, tak przynajmniej wyglądały na rysunku Jurka. Rysunki te sprawiały wielką przyjemność Emilce i dlatego Jurek posłał jej w ciągu tygodnia jeszcze parę obrazków, same budynki, gdyż rysując je mógł sobie przy tym tak wiele rzeczy wyobrażać za oknami i za drzwiami.
Narysował chiński dom z dzwoneczkami na wszystkich szesnastu piętrach; narysował dwie greckie świątynie o smukłych marmurowych kolumnach i schodach biegnących dookoła; narysował norweski kościół; widać było, że jest cały zbudowany z belek, każde piętro wyglądało, jak gdyby było umieszczone na biegunach kołyski. Ale najładniejszy był jeden rysunek, na którym był zamek, nazwany przez niego "zamkiem Emilci". Tam miała mieszkać; Jurek tak sobie wymyślił i narysował tu wszystko, co przy każdym z budynków uważał za najładniejsze. Pałac ten miał rzeźbione belki jak norweski kościół, marmurowe kolumny jak grecka świątynia, na każdym piętrze dzwoneczki, a na samym szczycie zielone lub pozłacane kopuły jak na carskim Kremlu. Był to prawdziwy dziecięcy zamek. Pod każdym oknem napisał, do czego ta sala lub ten pokój są przeznaczone: "Tu sypia Emilka, tu tańczy Emilka, a tu bawi się "w gości"."
Przyjemnie było na to patrzeć, toteż oglądano chętnie rysunek.
- Charmant - powiedział generał.
Ale stary hrabia, gdyż był tam stary hrabia, jeszcze o wiele wytworniejszy niż generał, i miał nawet swój pałac i swoje dobra - nie powiedział nic; słyszał, że rysunki te wymyśliły i narysował mały synek dozorcy. Nie był on co prawda już taki mały, gdyż przystępował do konfirmacji. Stary hrabia obejrzał obrazki i coś przyszło mu do głowy.
Pewien szary, mokry, brzydki dzień stał się dla Jurka jednym z najbardziej jasnych i słonecznych dni. Profesor akademii sztuk pięknych zawezwał go do siebie.
- Posłuchaj, przyjacielu - powiedział - porozmawiamy sobie trochę. Bóg obdarzył cię talentem, obdarzył cię również sercem dobrych ludzi. Stary hrabia, który mieszka tam na rogu, rozmawiał ze mną o tobie; widziałem również twoje rysunki; one nie wchodzą w rachubę, dużo trzeba by było w nich poprawić. Możesz teraz dwa razy w tygodniu przychodzić do mojej szkoły, to się nauczysz lepiej rysować. Wydaje mi się, że nadajesz się raczej na budowniczego niż na malarza; sam się zresztą o tym z czasem przekonasz. Ale idź jeszcze dzisiaj do starego hrabiego, który mieszka na rogu, i podziękuj Stwórcy, że spotkałeś takiego człowieka.
Na rogu stał prawdziwy pałac; dookoła okien wyrzeźbione były słonie i wielbłądy, wszystko z dawnych czasów; ale stary hrabia największą wagę przywiązywał do nowych czasów, wraz ze wszystkim, co przynosiły ze sobą dobrego, obojętne, czy pochodziło to z pierwszego piętra, sutereny, czy ze strychu.
- Wydaje mi się - mówiła żona dozorcy - że im więksi państwo, tym mniej się pysznią. Jakże miły i prosty jest stary hrabia. Mówi zupełnie tak jak ja i ty, generał z żoną tak nie potrafią. Jurek był wczoraj zachwycony serdecznym przyjęciem hrabiego, a ja dzisiaj rozmawiałam z tym człowiekiem i odczuwam to samo po rozmowie z tym możnym panem. Czyż to nie dobrze, że nie oddaliśmy chłopca do rzemiosła? Ma zdolności.
- Ale zdolnościom trzeba przyjść z pomocą - powiedział ojciec.
- Teraz ją właśnie otrzymał - powiedziała matka - hrabia mówił o tym zupełnie jasno i wyraźnie.
- Ale wszystko to zawdzięczamy przecież rodzinie generała - powiedział ojciec - im musimy również podziękować.
- Możemy to uczynić - odrzekła matka - ale nie wydaje mi się, abym miała im za co dziękować; Bogu trzeba dziękować i Jemu dziękuję także i za to, że Emilka przychodzi do zdrowia.
Emilce było coraz lepiej i z Jurkiem szło także coraz lepiej; po upływie roku dostał mały srebrny medal, a później także i duży.
- Byłoby jednak lepiej, gdyby się uczył rzemiosła - powiedziała żona dozorcy i zapłakała - zostałby teraz przy nas. Czego on szuka w Rzymie? Nigdy go już nie zobaczę, nawet gdyby wrócił do domu, ale on już nigdy nie wróci, mój drogi chłopiec.
- To przecież jego szczęście, jego sława - mówił ojciec.
- Dziękuję ci, mój drogi - powiedziała matka - ale mówisz co innego, niż myślisz. Jesteś tak samo zmartwiony jak ja.
I miała rację, gdy mówiła o tym zmartwieniu i o wyjeździe. - To wielkie szczęście dla tego młodzieńca - mówili wszyscy ludzie.
Nadeszła chwila rozstania. Jurek poszedł się również pożegnać do domu generała, ale generałowa nie ukazała się, miała właśnie migrenę. Generał opowiedział chłopcu na pożegnanie swoją jedyną anegdotę, i co powiedział księciu, i co książę jemu powiedział: "Pan jest niezrównany", i podał Jurkowi końce palców.
Emilka także wyciągnęła do niego rękę i spojrzała na niego prawie ze smutkiem, ale najbardziej zmartwiony ze wszystkich- był sam Jurek.
Czas mija, gdy się coś robi, mija również, gdy się nic nie robi. Czas jest zawsze równie długi, ale nie zawsze równie pożyteczny. Dla Jerzego był pożyteczny, ale nie dłużył mu się wcale, chyba że myślał o domu. Co tam słychać w suterenie i na pierwszym piętrze? Pisano mu o tym, a tak wiele można wyrazić w liście: jasny promień słoneczny i ciemne, ciężkie dni. Takie właśnie nowiny były w liście od matki, pisała o śmierci ojca i o tym, że została sama. Emilka była jak gdyby jej aniołem pocieszycielem, zeszła do niej do sutereny - tak pisała matka i dodała jeszcze o sobie, że pozwolono jej zostać na posadzie dozorczyni.
Generałowa pisała dziennik; zapisywała tam każde zaproszenie, każdy bal, na który chodziła lub urządzała u siebie, a także wizyty, jakie przyjmowała. Pamiętnik był ilustrowany biletami wizytowymi dyplomatów i dobrze urodzonych ludzi. Była dumna ze swego pamiętnika, który rósł coraz bardziej w ciągu tak wielu lat, podczas tylu migren, ale i podczas tylu jasnych nocy, to znaczy nocy dworskich balów. Emilka była po raz pierwszy na dworskim balu; matka ubrana była w różową suknię z czarnymi koronkami - po hiszpańsku! Córka w bieli, taka jasna, taka delikatna. Zielone, jedwabne wstążki powiewały jak sitowie pośród jasnych kędziorów, na których znajdował się wianek z białych nenufarów; oczy jej były błękitne i jasne, usta delikatne i czerwone, była podobna do małej syrenki, najmilszej, jaką sobie można wyobrazić. Tańczyło z nią trzech książąt, to znaczy najpierw jeden, potem inni. Generałowa przez tydzień nie miała bólów głowy.
Pierwszy bal nie był ostatnim, Emilkę to męczyło. Dobrze, że nadeszło lato, spokój, świeże powietrze. Rodzina została zaproszona do dworu starego hrabiego.
Był to pałac otoczony ogrodem, który warto było obejrzeć. Część ogrodu była urządzona jak w dawnych czasach; były tam sztywne, zielone żywopłoty, chodziło się jakby pośród zielonych, strzyżonych szpalerów, przerywanych gdzieniegdzie dalekimi widokami. Bukszpany i jałowce były powycinane w kształcie gwiazd i piramid, z dużych grot pokrytych skorupami muszli wypływały źródła, naokoło stały kamienne posągi z najcięższego kamienia, widać to było po twarzach i ubiorach; każdy kwiatowy klomb miał swą postać, jeden miał kształt ryby, inny - tarczy herbowej lub inicjałów, była to francuska część ogrodu; można z niej było przejść od razu do zielonego lasu, gdzie drzewa rosły tak, jak chciały, a były wielkie i potężne, trawa była pięknie zielona i wolno było po niej chodzić, ale wałkowano ją, strzyżono, pielęgnowano i polewano; to była angielska część ogrodu.
- Stare czasy i nowe, czasy - mówił hrabia - tutaj tak świetnie jedne przenikają w drugie. Za dwa lata wszystko będzie pięknie wyglądało, będzie tu piękniej i wygodniej; pokażę wam rysunki i przedstawię wam także budowniczego, będzie dziś u mnie na obiedzie.
- Charmant - powiedział generał.
- Tu jest rajsko! - powiedziała generałowa - a tutaj istny zamek warowny.
- To mój kurnik - powiedział hrabia. - Gołębie mieszkają w wieży, indyki na pierwszym piętrze; a na parterze rządzi stara Elza. Są tu pokoje gościnne dla wszystkich: kwoki mają swój pokój, kura z kurczętami swój, a i kaczki mają własne wyjście do wody.
- Charmant! - powiedział generał.
I wszyscy wyszli obejrzeć te cuda.
Pośrodku izby stała stara Elza, a obok niej budowniczy Jerzy; on i Emilka spotkali się po wielu latach w kurniku.
Tak, to Jurek stał tutaj i wyglądał bardzo ładnie; twarz miał szczerą i energiczną, czarne, błyszczące włosy, a na ustach uśmiech, który zdawał się mówić: mam koło ucha sprytnego duszka, który was zna dobrze z zewnątrz i od środka. Stara Elza zdjęła swe drewniane chodaki i stała w pończochach ze względu na wytwornych gości. Kury gdakały: ko, ko, ko!, kogut piał; kaczki uciekały kwacząc: kwa, kwa! A delikatna, blada dziewczyna, przyjaciółka lat dziecinnych, córka generała, stała z rumieńcami na tak zwykle bladej twarzyczce, oczy jej stały się wielkie, a usta zdawały się mówić, mimo że nie wymówiła ani jednego słowa. Uśmiech, jakim go przywitała, był najbardziej uroczy, taki, jaki mógłby sobie wymarzyć młodzieniec nie spokrewniony z młodą panienką, uśmiech, jakim się obdarza tancerza. Ona i młody budowniczy nigdy jeszcze ze sobą nie tańczyli.
Pan hrabia uścisnął rękę Jerzego i przedstawił go:
- Nie jest nam zupełnie obcy, nasz młody przyjaciel, pan Jerzy.
Generałowa kiwnęła głową, córka zrobiła taki ruch, jak gdyby mu chciała podać rękę, ale nie uczyniła tego.
- Nasz mały pan Jerzy - powiedział generał. - Stary przyjaciel z naszego domu, charmant.
- Zrobił się z pana prawdziwy Włoch - powiedziała generałowa. - Mówi pan pewnie po włosku jak urodzony Włoch?
Generał powiedział, że generałowa śpiewa po włosku, ale nie umie mówić.
Przy stole Jerzy siedział po prawej stronie Emilki, generał poprowadził ją do stołu, generałową poprowadził hrabia.
Jerzy mówił i opowiadał, a potrafił dobrze opowiadać, miał dar wymowy nie mniejszy od starego hrabiego, który również potrafił mówić. Emilka siedziała milcząc, uszy jej łowiły każde słowo, oczy błyszczały.
Ale nie mówiła nic.
Na werandzie pomiędzy kwiatami stali Jerzy i Emilka: zasłaniał ich różany żywopłot. Jerzy znowu mówił.
- Dziękuję za troskliwą opiekę nad moją matką - powiedział - wiem, że tej nocy, gdy umierał mój ojciec, pani zeszła do sutereny i była przy matce, dopóki ojciec nie zamknął oczu. Dziękuję pani! - Chwycił rękę Emilki i pocałował ją, mógł to przecież uczynić przy tej okazji, zaczerwieniła się mocno, ale uścisnęła mu rękę i spojrzała na niego niebieskimi, cudnymi oczami.
- Pana matka była poczciwą duszą. Jakże pana kochała! Wszystkie pana listy odczytywałam jej, wydaje mi się, że pana znam. Jaki pan był miły dla mnie, kiedy byłam mała, dawał mi pan obrazki.
- Które pani darła - powiedział Jerzy.
- Nie, mam jeszcze mój zamek na rysunku...
- Teraz muszę go wybudować w rzeczywistości - powiedział Jerzy i gdy wymówił te słowa, bardzo się do tej myśli zapalił.
Generał i generałowa, gdy się znaleźli u siebie w pokojach, rozmawiali o synu dozorcy; jakże potrafił się poruszać i wyrażał się z takim znawstwem, i tyle wiedzy posiadał.
- Mógłby zostać nauczycielem domowym - powiedział generał.
- Ma talent - odrzekła generałowa i potem nie mówiła już nic więcej.
Często w letnie, piękne dni odwiedzał Jerzy zamek hrabiego. Odczuwano jego brak, gdy nie przychodził.
- Jak pana Bóg sowicie obdarzył w porównaniu z nami, biednymi ludźmi - mówiła do niego Emilka. - Czy zdaje sobie pan z tego sprawę?
Jerzemu pochlebiało to bardzo, że piękna, młoda dziewczyna patrzy na niego z podziwem. Uważał, że i ona jest niezwykle zdolna.
A generał był coraz bardziej przekonany, że to niemożliwe, aby Jerzy był dzieckiem z sutereny.
- Matka była wprawdzie całkiem zacną osobą - mówił - muszę to przyznać nieboszczce.
Przeszło lato, nadeszła zima, znowu zaczęto mówić o Jerzym. Był on dobrze widziany nawet w najwyższych sferach; generał spotkał go na balu dworskim.
W domu generała miano wyprawić bal na cześć Emilki. Czyż mieli zaprosić Jerzego?
- Kogo król zaprasza, tego i generał może zaprosić - powiedział generał i uniósł się o cały cal na palcach.
Zaproszono Jerzego i przyszedł; książęta przyszli, hrabiowie, jeden tańczył lepiej od drugiego, ale Emilka zatańczyła tylko pierwszy taniec; w czasie tego tańca skręciła sobie nogę; nie było to wprawdzie nic groźnego, ale jednak bolesne; musiała być ostrożna, nie tańczyć, tylko przyglądać się, jak inni tańczą, siedziała więc i patrzyła, a budowniczy stał u jej boku.
- Ofiarowuje jej pan zapewne cały kościół Świętego Piotra - powiedział generał przechodząc obok nich i uśmiechnął się najserdeczniej, jak potrafił.
Z tym samym serdecznym uśmiechem przyjął Jerzego w parę dni później; młodzieniec przyszedł do jego domu prawdopodobnie po to, aby podziękować za zaproszenie na bal, cóż innego mogło go tu sprowadzić? Przywiodło go jednak coś najbardziej nieoczekiwanego, bezczelnego; szalone słowa spłynęły z jego ust, generał nie wierzył własnym uszom, piramidalne oświadczyny, coś niewiarygodnego, nie do pomyślenia:
Jerzy poprosił o rękę Emilki.
- Człowieku! - zawołał generał i twarz jego stała się czerwona jak rak. - Zupełnie pana nie rozumiem! Co pan mówi? Czego pan sobie życzy? Nie znam pana, mój panie! Człowieku! Co panu wpadło do głowy, aby wtargnąć do mego domu? Czy mam tu pozostać, czy mam sobie pójść? - odwrócił się, poszedł do swej sypialni, zamknął się na klucz i zostawił Jerzego samego. Ten postał parę minut, a potem odwrócił się i wyszedł. W korytarzu spotkał Emilkę.
- Co powiedział ojciec? - spytała drżącym głosem.
Jerzy uścisnął jej rękę.
- Uciekł ode mnie! Ale nadejdą jeszcze lepsze czasy.
W oczach Emilki stanęły łzy; z oczu młodzieńca jaśniała ufność i odwaga, a słońce oświetlało oboje i błogosławiło ich.
Kipiąc z wściekłości siedział generał w swym pokoju; cisnęły mu się na usta słowa i wymysły: "Szaleństwo, stróżowski obłęd!"
Nie minęła godzina, a generałowa dowiedziała się o wszystkim z ust generała. Zawołała Emilkę i zamknęła się z nią w pokoju.
- Moje biedne dziecko! Tak cię obrazić! Nas tak obrazić. Ty także masz łzy w oczach, ale tak ci z tym ładnie. Jesteś zachwycająca ze łzami w oczach. Przypominasz mnie w dniu mego ślubu.
Płacz, biedna Emilko!
- Będę płakać - powiedziała Emilka - dopóki ty i ojciec nie wyrazicie swej zgody.
- Dziecko! - zawołała generałowa - jesteś chora! Mówisz jak w gorączce, dostaję już mojej strasznej migreny. Ach, jakież nieszczęście nawiedziło nasz dom! Pozwól twojej matce umrzeć, Emilko! Wtedy nie będziesz miała już matki.
I oczy generałowej zwilgotniały, nie mogła znieść myśli o własnej śmierci.
W gazecie pomiędzy innymi wzmiankami można było przeczytać:
"Pan Jerzy został mianowany profesorem, nadano mu rangę radcy piątej kategorii."
- Szkoda, że jego rodzice leżą w grobie i nie mogą tego przeczytać - mówili nowi dozorcy, którzy teraz mieszkali w suterenie pod mieszkaniem generała. Wiedzieli, że ten profesor urodził się i wyrósł wśród tych samych czterech ścian, gdzie oni obecnie mieszkali.
- Przejdzie teraz do wyższej kategorii podatników - powiedział dozorca.
- Tak, to niemało dla ubogiego dziecka - powiedziała żona.
- Osiemnaście talarów rocznie - odezwał się mąż. - Tak, to dużo pieniędzy.
- Nie, nie, ja mam na myśli jego pozycję, stanowisko! - powiedziała żona. - Jakże możesz przypuszczać, że chodzi mi o pieniądze. Gdybyśmy mieli dziecko, to także zostałoby budowniczym albo profesorem.
O Jerzym mówiono serdecznie w suterenie: o Jerzym mówiono serdecznie na pierwszym piętrze: stary hrabia mógł sobie na to pozwolić.
Do rozmów o Jerzym posłużyły jako pretekst jego rysunki z czasów dzieciństwa. Ale dlaczego mówiono o tych rysunkach? Rozmawiano o Rosji, o Moskwie i zaczęto mówić o Kremlu, o tym samym Kremlu, który mały Jurek narysował kiedyś dla Emilki: narysował tak wiele obrazków, ale stary hrabia specjalnie dobrze zapamiętał sobie obrazek podpisany: "Zamek Emilki, pokój, gdzie sypia, gdzie tańczy i bawi się "w gości"", hrabia mówił, że profesor jest także utalentowany - umrze na pewno jako stary radca, było to bardzo prawdopodobne, ale przedtem wybuduje prawdziwy zamek dla damy, która teraz jest jeszcze młoda, dlaczegóż by nie?
- To było naigrawanie się z nas - powiedziała generałowa po wyjściu hrabiego. Generał potrząsnął w zamyśleniu głową i wyjechał konno wraz ze swym stajennym, który podążał za nim w przyzwoitej odległości: wyglądał jeszcze dumniej niż przedtem na swym wysokim rumaku.
Nadszedł dzień urodzin Emilki. Przysłano kwiaty i książki, listy i karty wizytowe. Generałowa pocałowała ją w usta, generał w czoło: byli to kochający rodzice. Rodziców i Emilkę spotkał wielki zaszczyt, odwiedzili ich dwaj książęta. Mówiono o balach i teatrach, o dyplomatycznych misjach, o swoich i obcych rządach. Mówiono o talentach, w jakie obfituje kraj, i wspomniano także młodego profesora, budowniczego.
- Pracuje na swą nieśmiertelność - mówiono - ożeni się z pewnością z córką jednej z naszych najlepszych rodzin.
- Jednej z najlepszych rodzin - powtarzał później generał generałowej. - Kto jest jedną z najlepszych rodzin?
- Wiem, o kim była mowa - powiedziała generałowa - ale nie wymówię tego. Nie pomyślę nawet o tym. Bóg rządzi wszystkim. Ale jestem zdumiona.
- Chciałbym się zdumiewać razem z tobą - powiedział generał. - Ale nie mam pojęcia, o co chodzi. - I pogrążył się w rozmyślaniach.
Moc, niewypowiedziana moc tkwi w strumieniu łaski, jaki spływa z nieba, z łaski dworu, z łaski Boga; wszystkie rodzaje łaski spłynęły na Jurka.
W pokoju Emilki pachniały kwiaty od przyjaciół i przyjaciółek, na stole leżały piękne podarki przysłane w dowód pamięci, ale nic nie było od Jerzego, który sam nie mógł się zjawić. Nie było to zresztą potrzebne, bo cały dom był jednym wspomnieniem o nim. Nawet z komórki z piaskiem pod schodami wyrastał kwiat wspomnień: tu piszczała Emilka, kiedy zapaliły się firanki i kiedy Jurek przyleciał jak pierwsza pompa. Jedno spojrzenie przez okno, a drzewo akacjowe przypomniało dzieciństwo. Kwiaty i liście opadły, ale drzewo było pokryte szronem i wyglądało jak olbrzymia koralowa gałąź, a pomiędzy gałęziami przeświecał jasny i duży księżyc, niezmienny pomimo tylu zdarzeń, taki sam jak wtedy, gdy Jurek podzielił się z Emilką kromką chleba.
Wyjęła z szuflady rysunki, zamek carski i jej własny zamek; były to dary Jurka. Oglądała je i myślała sobie przy tym wiele; przypominała sobie dzień, kiedy niepostrzeżenie przed ojcem i matką wymknęła się do żony dozorcy na śmiertelnym łożu; siedziała przy niej, trzymała ją za rękę i słyszała jej ostatnie słowa: "Błogosławieństwo - Jerzy!" Matka myślała o swoim synu. Teraz Emilka nadawała tym słowom specjalne znaczenie. Tak, Jurek był przy niej w dniu jej urodzin, był naprawdę przy niej!
Następnego dnia, tak się składało, była znowu uroczystość w domu: urodziny generała. Urodził się on dzień później od córki, oczywiście na wiele, wiele lat przed jej narodzinami. Znowu nadeszły liczne podarunki, a pomiędzy nimi znajdowało się siodło, wspaniałe na oko, wygodne i kosztowne; tylko książęta mogli sobie pozwolić na takie siodło. Kto to przysłał? Generał był zachwycony. Gdyby do siodła dołączono kartkę z napisem: "Dziękuję za wczoraj!", to byśmy się może domyślili, kto je przysłał, ale tam było napisane: "Od kogoś, kogo pan generał nie zna!"
- Kogóż to ja mogę nie znać? - powiedział generał. Znam wszystkich! - I myśli jego krążyły dookoła ludzi z towarzystwa, znał ich przecież wszystkich. - To od mojej żony - powiedział wreszcie - chce mnie zaintrygować... Charmant!
Ale żona go nie intrygowała, minęły już te czasy.
I oto uroczystość, znowu uroczystość; ale nie u generała tylko u jednego z książąt: bal kostiumowy, można było zjawić się w maskach.
Generał ukazał się jako Rubens, w hiszpańskim stroju, z małą kryzą przy szyi, z mieczem, w dobrej postawie, generałowa była panią Rubensową, cała w czarnym aksamicie, z wysokim kołnierzem, okropnie ciepłym, z kamieniem młyńskim na szyi, co oczywiście oznacza wielką, szeroką kryzę, trochę podług holenderskiego płótna, które znajdowało się u generałostwa; na tym obrazie podziwiano zwłaszcza ręce, zupełnie podobne do rąk generałowej.
Emilka, przebrana jako Psyche, była cała w gazach i koronkach. Wyglądała jak powiewny puch łabędzi: skrzydła były jej niepotrzebne, miała je tylko po to, aby pokazać, że jest Psyche. Było tam wiele blasku, kwiatów, świateł, wiele bogactwa i dobrego smaku, było tak dużo do patrzenia, że nie zwrócono nawet uwagi na piękne ręce pani Rubensowej. Jakieś czarne domino z kwieciem akacji na kapeluszu tańczyło z Psyche.
- Któż to jest? - spytała generałowa.
- Jego królewska wysokość, jestem tego pewien, poznaję go od razu po uścisku ręki - mówił generał.
Generałowa wątpiła.
Ale generał Rubens nie wątpił, zbliżył się do czarnego domina i wypisał na dłoni królewskie inicjały: w odpowiedzi zaprzeczono ruchem ręki.
- Dewiza siodła! Ktoś, kogo pan generał nie zna!
- Ale ja pana znam - powiedział generał. - To pan przysłał mi siodło. Człowiek w dominie podniósł rękę i znikł w tłumie.
- Któż to jest ten w czarnym dominie, z którym tańczyłaś? - spytała generałowa.
- Nie pytałam go o nazwisko - odpowiedziała Emilka.
- Wiesz dobrze, kto to jest! To profesor! Pański protegowany, panie hrabio, jest tutaj - zwróciła się generałowa do hrabiego, który stał w pobliżu - to czarne domino z kwiatem akacji.
- Bardzo możliwe, łaskawa pani, ale zresztą jeden z książąt ma taki sam strój.
- Znam to dotknięcie ręki - mówił generał. - To książę przysłał mi siodło. Jestem tak tego pewien, że zaproszę go do siebie na obiad.
- Niech pan to uczyni - odrzekł hrabia - jeśli jest księciem, przyjdzie na pewno.
- A jeśli jest kim innym, nie przyjdzie z pewnością - powiedział generał i zbliżył się do właściciela czarnego domina, który właśnie stał i rozmawiał z królem. Generał poprosił go bardzo uprzejmie, aby się wzajemnie poznali. Zapraszając go uśmiechał się, tak był pewny, że się nie myli, mówił wyraźnie i głośno.
Domino odsłonił swą maskę: był to Jerzy.
- Czy pan generał powtórzy swe zaproszenie?
Generał urósł na pewno o cal, wyprostował się, cofnął się o dwa kroki, po czym zrobił krok naprzód jak przy menuecie; twarz jego była poważna i miała tyle generalskiego wyrazu, ile można było nadać delikatnej twarzy generała.
- Nigdy nie cofam mego słowa; profesor jest zaproszony - i skłonił się rzucając spojrzenie na króla, który, był świadkiem tej sceny.
Nadszedł dzień obiadu u generała; zaproszeni byli tylko stary hrabia i jego protegowany.
"Nogi pod stołem - myślał Jerzy - początek zrobiony!"
I rzeczywiście początek został zrobiony podczas uroczystości u generałostwa.
Jerzy ukazał się i jak to generałowi było wiadome, zachowywał się jak człowiek z najlepszego towarzystwa, był bardzo interesujący i generał musiał wiele razy powtarzać charmant. Generałowa rozpowiadała wszystkim o tym obiedzie, opowiedziała nawet jednej z dam dworu i ta (a była to jedna z najbardziej wykształconych) prosiła, aby ją kiedyś zaprosić razem z profesorem, trzeba go więc było jeszcze raz zaprosić i zaproszono go. Był znowu czarujący, potrafił także grać w szachy.
- On nie jest z sutereny - twierdził generał - on jest na pewno synem jakiegoś wielkiego pana. Takich jest wielu i biedny chłopak nie jest temu winien.
Profesor, który bywał na królewskim dworze, mógł przecież bywać w domu generała, ale o nawiązaniu bliższych stosunków nie było mowy, chociaż całe miasto o tym mówiło.
Rosa łaski spłynęła z nieba.
Nikt też się nie dziwił, że kiedy profesor został radcą stanu, Emilka została radczynią.
- Życie jest tragedią lub komedią - powiedział generał - w tragedii ludzie umierają, a w komedii pobierają się.
Tutaj pobrali się. Urodziło się trzech zdrowych chłopców, ale nie od razu.
Milutkie dzieci, gdy były z wizytą u dziadków, jeździły na drewnianych konikach po pokojach i salonach. I generał także jeździł za nimi na drewnianym koniku - "w roli dżokeja małych radców stanu".
Generałowa siedziała na kanapie i uśmiechała się, nawet gdy miała migrenę.
Tak daleko zaszedł Jerzy i jeszcze dalej: inaczej nie opłacałoby się nam przecież opowiadać historii o synu dozorcy.
Początek formularza
|
|
|
Dół formularza
|