Zjedliśmy omlety z serem i napiliśmy się wina, po czym znowu wróciliśmy do łóżka. A jeszcze później zasnęłam, a następnego ranka ku pełnej zaskoczenia radości Honey obudziłam się w ramionach Franka. A potem w niedzielę wstaliśmy, pojechaliśmy z wózkiem na Primrose Hill i cała nasza trójka z czerwonymi nosami zrobiła sobie szybki spacer i chichotaliśmy ze wszystkiego i z niczego. Upiekłam dla nas jagnięcy udziec, po obiedzie zaś położyliśmy się na sofie i oglądaliśmy na wideo Południowy Pacyfik. A kiedy wieczorem Honey poszła spać, my zrobiliśmy to jeszcze raz.
Więc wszystko jest bardzo romantyczne i czarujące, nieprawdaż? Urocze. Jak niedźwiadki i chmurki, i rudziki. Jesteśmy tymi okrąglutkimi niedźwiadkami, które widnieją na kartkach z życzeniami. Bum, bum, idziemy z dużymi brzuszkami i różowymi policzkami. Ja mam na szyi różową wstążeczkę, a on bladoniebieską. Rudziki są naszymi przyjaciółmi. Chodźcie, rudziki, wołamy. Usiądźcie na naszych niedźwiadkowych ramionach.
Tyle że to wszystko wygląda dramatycznie inaczej w zimny, deszczowy poniedziałkowy poranek, kiedy budzisz się we własnym łóżku (za obopólną zgodą: oboje byliśmy naprawdę zmęczeni). Pojawiają się problemy.
Po pierwsze, biedna Louisa zostawiła trzy wiadomości dla Frank oraz jedną dla mnie i na żadną z nich nie odpowiedzieliśmy.
Po drugie, przyjemnie jest siedzieć i rozwodzić się na temat niedźwiadków i marzeń o miłości, ale trzeba być realistą: było mi fantastycznie z Frankiem w łóżku, lecz to właśnie robi mój współlokator - kiedy nie pochłania go malowanie krów, pomaga innym spędzać fantastycznie czas w łóżku. A potem się ulatnia. Pozostawione sobie wiadomości telefoniczne Louisy to zaledwie jedne z ostatnich przypadków z długiej, nużącej serii płaczliwych głosów dochodzących z automatycznej sekretarki. I oto ja, ostatnia w długiej kolejce, chociaż jeszcze nie jęczę. I to nie dlatego, że dałam się zwieść, ale raczej dlatego, że robię co w mojej mocy, by tego uniknąć. Jestem najnowszym nacięciem na kolumnie przy łóżku, powtarzam to sobie. Jestem nacięciem. Dziewczynie wolno jednak sobie pomarzyć…
Nie, nie wolno. Poza tym nie jestem dziewczyną. Jestem trzydziestoośmioletnią kobietą i muszę być realistką. Jestem nacięciem. Dla Frankiego wszystkie kobiety to nacięcia. Muszę myśleć o nim także w ten sposób - jako o nacięciu na mojej kolumnie. Uroczym, cudownym, zabawnym, sprytnym, fantastycznym w łóżku nacięciu, które zrobiło omlety, tak jakby było Francuzem, i zlizywało okruszki z tostu z moich ust, i śmiało się, a potem przestało się śmiać i…
Ale wyobraź sobie, mówię do siebie, ignorując wywołujące ból brzucha pragnienie, które przywołuje wspomnienie tostów, wyobraź sobie ponownie przedstawianie przy śniadaniu kolejnych nowych dziewczyn. Skrępowanie. Udawanie, że to nie ma znaczenia.
Jestem nacięciem. Pozostanę nacięciem. Muszę szybko opracować jakiś plan awaryjny. I zastanawiam się, czy byłoby naprawdę niewłaściwe, gdybym zrobiła to z Frankiem jeszcze raz przed, jak to się mówi, zamknięciem.
Frank jest akurat w swojej pracowni, kiedy dzwoni telefon. Wiem, że to Louisa. Podnoszę słuchawkę, odczuwając swego rodzaju przerażenie.
- Stella! Gdzie wy się podziewaliście?
- Przepraszam, że nie oddzwoniłam. My, ja, my, eee, miałam naprawdę zajęty weekend.
- Wydobrzałaś już całkowicie?
- Po piątkowej nocy? Tak.
- No cóż, co teraz porabiasz?
- Och, no wiesz, to i tamto.
- Jestem właśnie w drodze do klienta, ale mogłybyśmy się umówić na kawę, gdybyś chciała. Znasz to miejsce wyglądające jak chałupka na England's Lane?
- To, które powinno się nazywać chatką Pani Tiggy?
- Tak. Spotkamy się tam koło południa?
- OK. W takim razie do zobaczenia.
- Stello? - mówi Lou. - Co u Franka?
To jakiś koszmar. Co ja mam jej powiedzieć?
- Chyba w porządku.
- Bo nie zadzwonił do mnie.
- Nie. Hm. Nie widziałam się z nim dzisiaj.
- Cholera, zaraz wjadę do tunelu. Muszę kończyć. Pogadamy o tym później. Do zobaczenia o dwunastej.
Rozłącza się, a ja zwieszam głowę.
Louisa wpada do kawiarenki niczym labrador, potrząsa swoją blond grzywą, siada, uśmiecha się promiennie i pyta, jak leci. Och, no wiesz, świetnie, ale (trochę się krzywię) trochę mnie piecze, kiedy siedzę. Ponieważ spędziłam weekend w łóżku z facetem, którego wcześniej ty sobie upatrzyłaś.
- Świetnie. - Uśmiecham się. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że mój uśmiech jest dziwny, tak jakby ktoś założył się ze mną o to, czy dam radę pokazać wszystkie zęby. - A u ciebie?
- Sklep przy South Molton Street bierze moje kapelusze, więc nie mogłoby być lepiej.
- Gdzie Alex?
- Przez cały tydzień u swego ojca. Co oznacza - uśmiecha się szeroko - że kota nie ma. I że myszy będą harcować.
- No tak - mówię, popijając łyk mojej kawy z mlekiem. - Co miałaś przez to na myśli?
- Dobrze wiesz - chichocze. - Twojego apetycznego współmieszkańca. Nie przestałam o nim myśleć. Ooaa. - Daje mi sójkę w bok. - Nie potrafię ci powiedzieć, jakie to było…
Wiem, co mam teraz zrobić. Opracowałam plan.
- Oszczędź mi szczegółów, Lou - próbuję się roześmiać. Wychodzi mi to jak dziwny, skamlący szczek. - Mówiłaś, że nie zadzwonił. Ostrzegałam cię.
- Nie, ale mężczyzn tego typu trzeba troszkę popędzić. - Nie wygląda na zmartwioną tym pomysłem. - Nie mogę też powiedzieć, by mnie błagał, bym poszła z nim na lunch. Ja po prostu tak jakoś… zgięłam jego ramię.
- I co, jeszcze raz to zrobisz?
- Lepiej w to uwierz. - Uśmiecha się szeroko. - Przebędę całą drogę aż do ołtarza.
- Lou, jest co, co ci muszę powiedzieć.
- Nie miałam dosłownie na myśli dosłownie ołtarza. Jednak to nie znaczy, bym nie uważała tego za dobry pomysł. Seks, Stello. Seks jest niesamowity.
Trochę chcę wiedzieć, co Lou ma przez to na myśli. Jej seks nie mógł być równie niesamowity jak mój. Po prostu nie mógł. Jej seks mógł być dobry albo bardzo dobry czy też pełen ognia, ale nie mógł być - jakie to słowo - tak rewolucyjny jak mój. A może i mógł.
Czy naprawdę chcę to wiedzieć? Nie, nie jestem wystarczająco odważna.
- Nieważne - mówi Louisa. - Sorki, że tak ci o tym nawijam. Wspomniałaś wcześniej, że musisz mi coś powiedzieć?
- To może zaczekać. Kontynuuj.
- Naprawdę sądzę, że jesteśmy dla siebie stworzeni - wzdycha Lou. - To nie było jedno z tych bzykań bez znaczenia. Było fantastycznie.
- Powinnaś mieć na uwadze to - przypominam jej delikatnie - że po dwóch latach w zasadzie każde bzykanie byłoby fantastyczne.
- Tak, ale nie aż tak bardzo. Naprawdę czułam się tak, i to, co powiem, zabrzmi naprawdę ckliwie, jakbyśmy byli, no wiesz, jednością. Doskonale ze sobą współgraliśmy. A potem, kiedy następnego dnia poszliśmy na lunch, on patrzył na mnie z takim jakimś oszołomieniem, jakie zawsze widać na twarzy mężczyzn, kiedy wbrew sobie zaczynają się w tobie zakochiwać. Czy coś o mnie mówił?
- Właściwie to nie rozmawiałam z nim o tobie. Jest przecież dużym chłopcem.
- Zdecydowanie tak. - Louisa lekko się rumieni. - Ale nie chodzi mi jedynie o seks. Podoba mi się to, że nie mówi zbyt wiele i jest bardziej człowiekiem czynu. Właściwie to nie gawędzi ani nie żartuje, jest raczej typem silnym i milczącym, i cholernie przy tym seksownym.
Pojawia się kelnerka.
- Podać coś jeszcze?
- Prosimy dwie kawy - zamawia Lou. - Chcesz coś do jedzenia, Stello?
- Nie, kawa wystarczy. Mogę teraz powiedzieć ci to, co zamierzałam?
- Proszę - zgadza się Lou. - A potem opowiem ci o moim planie generalnym.
- Jakim planie generalnym?
- Moim delikatnym, zginającym ramię planie.
- Którego wynikiem końcowym jest?
- Związek małżeński. - Śmieje się w sposób, w jaki robią to ludzie, kiedy naprawdę mają na myśli tę krępującą kwestię, którą właśnie wypowiedzieli. - A przynajmniej wspólne mieszkanie.
- On mieszka ze mną.
- Nie będziesz za nim tęsknić. Nie wyrażasz się o nim zbyt przyjaźnie.
- Posłuchaj. Oto, co ci zamierzałam powiedzieć. Frank jest cholernym artystą. Właśnie to robi w takim sam sposób, w jaki ty i ja, no nie wiem, jemy albo pijemy kawę czy też myjemy zęby. Nie sądzę, byś naprawdę rozumiała facetów takich jak Frank, Lou. Tacy już po prostu są. Nie ma sensu myśleć, że się zmienią, ponieważ tak się nie stanie. Robią to, ponieważ to potrafią i ponieważ to im sprawia przyjemność.
- Nie tylko im. Mam na myśli sprawianie przyjemności.
- Nie - wzdycham. - Nie tylko. Dlatego właśnie mężczyźni tacy jak Frank są doskonali w dostarczaniu, o ile tego właśnie pragniesz, przyjemności. Jeśli naprawdę nadajecie na tych samych falach i naprawdę pragniecie tego samego: fantastycznego seksu, żadnych zobowiązań. Ale ty, Lou, tego nie pragniesz. Wbiłaś sobie do głowy, że jeśli będziesz go wystarczająco popędzać, to upadnie na jedno kolano i ci się oświadczy. Jednak to nie jest tak. Po prostu nie i tyle.
- Dlaczego starasz się mnie przygnębić? Nic o tym nie wiesz. W porządku, mieszkasz z nim. Ale nie było cię przy nas tamtej nocy. Nie wiesz, jak na mnie patrzył.
- Louiso, postaraj się i wysłuchaj tego, co mam do powiedzenia. Boże, naprawdę potrzebuję papierosa. Masz może? - Lou przesuwa po stoliku paczkę. - Dzięki. Wiem o nim wystarczająco dużo, dziękuję. Wiem, że jest jakaś obca kobieta… Że dwa albo trzy razy w łóżku gości jakaś obca kobieta. Nigdy dwa razy ta sama, o ile dobrze zauważyłam. Wiem, że automatyczna sekretarka pęka od wiadomości takich, jakie ty zostawiłaś podczas weekendu. I wiem, że jego gówno to obchodzi. Usuwa je. Kasuje, Lou, i nigdy więcej o nich nie myśli. Sądzi, że jest uczciwy, że uczciwie wchodzi w to wszystko, że nigdy nie udaje bardziej zainteresowanego, niż jest, i nigdy nie składa obietnic, których nie może dotrzymać. Uważa więc też, iż jeśli jakaś kobieta błędnie interpretuje tę „uczciwość”, w takim razie to jej problem.
Louisa patrzy na mnie nieszczególnie życzliwie.
- Chcesz mi powiedzieć, że nigdy, ale to nigdy się nie zakochał ani nigdy nie był w dłuższym związku?
- Nie. Wiem, że był.
- W takim razie widzisz! - mówi triumfalnie. - Jeśli jest zdolny do zakochania się, dlaczego nie miałby się zakochać we mnie?
Jakoś nie udaje mi się jej przekonać - i tak się dzieje być może dlatego, że tak naprawdę wcale tego nie chcę. Wszystko, co mówię Louisie, równie dobrze może się przecież odnosić do mnie, który to fakt wywołuje mnie mdłości. Nie wkładam serca w tę rozmowę i jestem boleśnie świadoma tego, że moim motywom brakuje szlachetności. Być może poczułabym się lepiej, gdybym jej o tym wszystkim powiedziała, ale na to także nie mam ochoty. Czynię ponadludzki wysiłek, by wytrwać przy Planie A.
- Znasz to spojrzenie, jakie mają faceci, kiedy są z tobą w łóżku, ten ich wyraz oczu?
- Tak - odpowiada marzycielsko Louisa.
Przełykam ślinę.
- Cóż, Lou, i o to właśnie chodzi. Wszyscy mężczyźni tak wyglądają. Mogliby być w łóżku z… z osłem, a przez kilka sekund i tak ich spojrzenie miałoby taki właśnie wyraz.
- Jesteś bardzo cyniczna - stwierdza Louisa. - To nieprawda.
- Nie - przyznaję. - Czasami to spojrzenie jest prawdziwe. Ale może kilka razy w całym ich życiu.
- Nie rozumiem, w czym tkwi twój problem - mówi Louisa, ale czy to tylko moja wyobraźnia, czy też w jej głosie pobrzmiewa teraz nieco mniej pewności siebie? - Ja wiem, że Frank i ja jesteśmy dla siebie odpowiedni, nawet jeśli on nie zdaje sobie z tego sprawy. Jeszcze nie. I naprawdę, Stella, powinnaś się cieszyć razem ze mną. Co się z tobą dzieje? Myślałam, że jesteś moją przyjaciółką. O co ci chodzi z tym czarnowidztwem?
- Po prostu cię ostrzegam, to wszystko. Byłaś nacięciem na kolumnie przy jego łóżku.
- Tak? No cóż, może ta kolumna jest już zapchana i było miejsce tylko na jedno nacięcie, i okazałam się nim ja. Ostatnim nacięciem. Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Bez powodu. - Wzruszam ramionami. - Może. Może masz rację.
- Muszę już iść. - Lou zerka na swój zegarek. - Możesz mu przekazać całusy ode mnie? Gorące całusy?
- Pewnie.
- I do zobaczenia w świetlicy, tak? - Wstaje. - Dzięki za wszystkie twoje rady, Stello. Zobaczymy. Pewnie jest trochę prawdy, w tym, co mówisz.
- Wiem.
- Może robię błąd.
- Może.
Louisa śmieje się.
- W nim jest po prostu coś… Jednak pójdę teraz do domu i wszystko przemyślę. - Nachyla się, by mnie pocałować. - Zadzwonię do ciebie. Pa, skarbie.
Myślę, że może, ale to może ziarno zostało zasiane. Długo będzie musiało wzrastać, jednak zostało zasiane. Naprawdę mam taką nadzieję, ponieważ nie wiem, co bym w przeciwnym wypadku zrobiła. Gdybym rozmyślała o tym zbyt długo, byłoby mi tak niedobrze na myśl o samej sobie, że na pół roku musiałabym się położyć do łóżka. Lecz nie będę już o tym myśleć. Nie dzisiaj. Jutro, jak trafnie powiedziała panna O'Hara. Jutro.
*
Honey i ja otulone kocem wspólnie oglądamy na wideo Maisy, kiedy Frank wraca do domu.
- Hej - wita się, dotykając mojej twarzy. - Gorąca kobietka. Grrr.
- Ja dziewcynka - oświadcza Honey, której słownictwo powoli się poszerza. - Ja myska - dodaje po to chyba, by wprawić mnie w konsternację. - Jak Maisy.
- Witaj Maisy - mówi Frank, targając jej włoski.
- Miły dzień w biurze, mój drogi?
- Doskonały dzień. Fantastyczny. Rozmawiałem z Dominikiem i wiesz co? Zgadnij, Stell. On pojechał i załatwił mi pokaz w Nowym Jorku w kwietniu.
- Frank, to wspaniale. Tak się cieszę. Tak bardzo się z tobą cieszę. Czy ty, eee… Nic. Masz ochotę na drinka?
- Czy ja co? Tak, a ty? Przyniosę ci. - Idzie do kuchni, nucąc Hey, Big Spender, i dwie sekundy później pojawia się z dwoma kieliszkami czerwonego wina. Przemieniamy się w alkoholików. - Najlepsza galeria - oświadcza i wymienia jej nazwę.
- Dzięki - mówię. - Do dna. Zdrówko. Serdeczne gratulacje. To niesamowite, naprawdę.
- Bo jest, wiesz? To jest po prostu najlepsze, co mi się mogło przytrafić.
- Co u Dominika?
- W zasadzie to pytał o ciebie. Cóż, zawsze to robi.
- Nie powiedziałeś mu…
- Nie. Czułem, że mogłoby mu się to nie spodobać.
- Jestem pewna, że nie miałby nic przeciwko temu. Po prostu… cóż, właściwie to zbyt wiele wiadomości.
- Tak.
- A więc pojedziesz do Nowego Jorku?
- Tak, na wiosnę.
- I zamieszkasz tam?
- Tylko na kilka miesięcy.
- No tak.
Frank patrzy na mnie. Ja patrzę na Franka. Żadne z nas niczego nie mówi.
- Byłam dziś z Louisą na kawie.
- Tak?
- Miałam zamiar jej powiedzieć, ale potem zmieniałam zdanie. Ohydnie się przez to czułam, Frank. Więc powiedziałam jej, że jesteś napalonym potworem i że nie powinna zaprzątać sobie tobą głowy.
Frank się śmieje.
- Napalony potwór?
- Tak. Permanentnie, no wiesz, gotowy. Na to. Z każdym.
Frank uśmiecha się. Wolałabym, żeby tego nie robił. Znacznie by to wszystko ułatwiło.
- Skalałam twoje nieskazitelne imię. Tak. Przepraszam. Nie wiedziałam, co innego mogłabym zrobić. Poza tym tak właściwie to nie kłamałam.
Frank wzrusza ramionami.
- No i co powiedziała Louisa?
- Ona naprawdę cię lubi. Uważa, że jesteś jej chłopakiem.
- Tak? A to dlaczego?
- Może dlatego, że się z nią przespałeś, ty pacanie.
- Wypełniałem tylko rozkazy - mówi z północnym akcentem.
- Jakie rozkazy?
- Twoje, moja kochana.
- Ja nie kazałam ci z nią spać!
- To zabawne - stwierdza Frank. - Myślałem, że tak właśnie zrobiłaś. Spiknęłaś nas. Trochę mnie to zbija z tropu, Stell.
- Nieważne, teraz ona sądzi, że jesteś świetny.
Wygląda na kompletnie tym nie zainteresowanego. To, rzecz jasna, okropne, jednak bardzo, ale to bardzo mnie uszczęśliwia.
- Frankie, mógłbyś przynajmniej udawać, że coś cię to obchodzi. Na miłość boską. Przecież z nią spałeś.
- Spanko - powtarza Honey.
- Naprawdę mnie obchodzi. Obchodzi mnie to, że wciąż jesteście przyjaciółkami. Jesteście, mam nadzieję?
- Nie wiem, Frank. Nie wyobrażam sobie, by skakała z radości i zabierała się do otwierania szampana, kiedy się dowie, co się naprawdę stało. A to będzie musiało wyjść ode mnie. Będę musiała jej powiedzieć, prędzej czy później. Pewnie prędzej. Czuję się jak jakaś dziwka.
- Nie myślmy teraz o tym - mówi Frank. - I przestań się krzywić. Jest już dużą dziewczynką. Jakoś sobie z tym poradzi.
- Wyobrażała sobie, że jest tak jakby z tobą zaręczona.
- W takim razie głupio z jej strony - stwierdza Frank. - Robiłem wszystko, by sprawiać dokładnie przeciwne wrażenie. Zawsze to robię.
Wzdycham głośno.
- Nieważne. Chcesz coś do jedzenia? Nie zawracałam sobie głowy gotowaniem. Miałam zamiar coś zamówić. Czy też może wychodzisz?
- Wychodzę?
- Tak, no wiesz. Z domu. Na wspaniałe zewnątrz. Zewnętrzny świat. La-bas.
- Nie - mówi Frank. - Nie, nigdzie się nie wybieram.
Przeglądamy Maisy na basenie. Ma kostium w paski, z otworem na ogonek.
- Chcesz, żebym wyszedł? - pyta Frank.
- Jeśli masz ochotę.
- Wolałabyś, żebym to zrobił?
- To zależy od ciebie. Nie zostawaj tu tylko z mojego powodu. Jeśli chcesz gdzieś wyjść, to zrób to.
- Rozumiem - mówi Frank. - W porządku.
- A jeśli chodzi o zeszłą noc…
- I jeszcze poprzednią - uzupełnia. Wolałabym, żeby tak na mnie nie patrzył, gdyż przez to mam ochotę umrzeć.
- Ja… my… Nie oczekuję… nie musisz… Jesteś wolnym człowiekiem, Frankie.
- Kiedy Honey idzie do łóżka? - pyta Frank.
- Za chwilę.
- Mam ją wziąć na górę?
- Nie, pozwól jej skończyć oglądać ten kawałek.
- W porządku. Co mówiłaś?
- Och, na miłość boską. Próbowałam być subtelna. Nie oczekuję, że zaczniemy ze sobą chodzić. Było naprawdę świetnie, ale nie chcę, byśmy się przez to czuli niezręcznie w swoim towarzystwie, więc mówiłam, że jeśli chcesz wyjść, to wyjdź. Ze wszystkim, co oznacza.
- Chcesz, bym przyprowadzał do domu obce dziewczyny?
- Jeśli tego chcesz. - Nie, nie, nie.
- Co, w ramach trójkąta? - śmieje się. - Rety.
- Nie! Nie w ramach trójkąta. Jako partnerki seksualne dla ciebie. - Słyszę własny głos, który jest bardzo twardy. Nie chciałam, żeby tak się stało. Ale nie potrafię kłamać moim normalnym głosem.
- Dla ciebie - mówi Honey.
- Ale… - Frank przestał się śmiać. Jego twarz jest blada i spięta.
- To właśnie mówiłam. Chodź, Honey, łóżko. Spanko.
- Stello!
- Za chwileczkę - wołam, znajdując się już w połowie schodów. Teraz, myślę sobie, gdy opatulam Honey. Teraz. Teraz go zapytam o jego córeczkę jej matkę oraz o to, dlaczego jego urok nie rozciąga się także na nie. Teraz.
Ale kiedy wracam na dół, jego już nie ma.