Prisonnier de Guerre (Jeniec wojenny)
Teraz cały czas chce mu się jeść. Głodny, głodny, głodny. Wydaje się, że jego żołądek skurczył się i przylepił do kręgosłupa, a żebra wystają tak bardzo, że szybko przedrą się przez skórę. Jego talia jest tak wąska, że sam dziwi się, jak w tej małej jamie mieszczą się jego wnętrzności.
Mimo tego Lucjuszowi się podoba. Mężczyzna lubi obejmować chude ciało młodszego mężczyzny swoimi chłodnymi rękami, bez wysiłku unosić i opuszczać na swojego pobudzonego członka.
Teraz cały czas chce mu się jeść. Jest tak głodny, że jego umysł został oczyszczony ze wszystkiego i teraz przypomina zbyt czysty pokój. Coraz trudniej mu się myśli. Czasami nie tylko nie udaje mu się podnieść na nogi, ale nawet mówić. Teraz jedzenie jest taką naturalną i nieosiągalną dla niego rzeczą. Jedzenie. Do czego podobny jest jego smak? Do soku dyniowego? Do kurczaka? Do wędzonej szynki?
Harry nie pamięta. Nie potrafi przypomnieć sobie smaku żadnej z tych potraw, ponieważ jedyny smak, który teraz zna, to smak cudzego orgazmu.
To jego jedyne pożywienie. Otrzymuje ten szczególny pokarm tylko w te rzadkie dni, kiedy ktoś go odwiedza.
Orgazm. Sperma. Pożądanie. Gorzki, gorący, podobny do wosku płyn zalewa gardło Harry'ego, dopóki członek w jego ustach nie stanie się miękki jak roztopiona świeca. Wtedy Gryfon ssie mocniej, żarłocznie połykając ostatnie krople. Czasami do Harry'ego dociera, że trzymają go głodnym tylko dlatego, żeby widzieć go właśnie takim. Małym, niecierpliwym obciągaczem. Ponieważ gotowy jest umrzeć tylko po to, żeby dostać cokolwiek, żeby znów poczuć lepki strumień - taki ciepły, gładki i żywy, ślizgający się po przełyku i wypełniający pustkę wygłodniałego żołądka.
Jedzenie.
Tylko na takie danie może teraz liczyć.
***
Najbardziej nienawidzi Draco. Nie boli go tak bardzo, gdy pieprzy go Lucjusz, Snape albo Pettigrew, ponieważ są silniejsi od niego. Przecież to prawie normalne zostać zgwałconym przez kogoś starszego i większego, prawda? Przecież nie jest wystarczająco silny, by się sprzeciwić.
Jednak Draco jest mniejszy od niego - zawsze tak było. I gdzieś w odległej części duszy, tej jeszcze żywej i rozumiejącej, czuje ból. Boli go, że jego ręce są tak słabe, że z trudem je unosi, że nawet nie może myśleć o tym, żeby odepchnąć młodego Malfoya.
Widział jego typowy, malfoyowski uśmieszek i nagle przyszedł mu do głowy rym „Lustereczko powiedz przecie, kto jest najmniejszy na świecie?” Właśnie teraz najmłodszy ze wszystkich Śmierciożerców pieprzy go tak mocno, że nie może nawet odetchnąć.
- Przecież ci się to podoba, prawda, Potti? - Harry słyszy przesiąknięte złością syczenie. Każdemu słowu towarzyszy uderzenie ciała o ciało. - Wielki Harry Potter zgubił gdzieś cały swój majestat?
Draco skończył, gwałtownie łapiąc za sutek Harry'ego i silnie go szarpiąc. Blondyn wyśliznął się z ciała leżącego pod nim, dysząc i przeklinając Harry'ego. Zrzucił go na podłogę.
- Nie podnoś się. Nigdy więcej tego nie rób - warknął Draco, ale wszystko, co mówił nie miało żadnego znaczenia. Harry i tak go nie słyszał.
Wkrótce blondyn wyszedł, trzaskając drzwiami. Zostawił Harry'ego na podłodze z obolałą głową, w której mu huczało oraz mocno pulsującym sutkiem. Powietrze przesiąkło zapachem krwi.
***
Lucjusz jest bardziej wyrafinowany i skrupulatny. Bierze go wolno, jeśli chce. Fakt, jest zupełnym przeciwieństwem Draco. Pieprzy go powoli, kiedy jest zły i mocno, gdy ma dobry nastrój.
I za każdym razem zmusza Harry'ego, żeby skończył.
Po jakimś czasie Harry przyzwyczaił się. Wcześniej nawet nie pomyślałby, że będzie w stanie skończyć, kiedy jest gwałcony, dlatego z początku nienawidził siebie. Głód zbyt głęboko przedostał się do jego rozumu i serca. Głód, który odczuwa prawie jak szczęście, wprawia go w zbawienny i błogi niebyt. Przestał walczyć i pozwala swojemu ciału reagować tak, jak chce.
Lucjusz lubi robić wszystko porządnie - nigdy nie pieprzy Harry'ego na zimnej podłodze jego celi. Mężczyzna zawsze wyczarowuje wielkie, miękkie łóżko i odchyla się na poduszki, gdy bierze klęczącego Harry'ego. Potter przyzwyczaił się już do tego wszystkiego. Do wprowadzającego w błąd komfortu, zapachu rozmarynu i innych olejków, którymi nacierał Lucjusza, i którymi pokryte było jego ciało. Teraz już go to nie dziwi, jest prawie szczęśliwy, że choć przez chwilę ma pod sobą łóżko, a nie zimną, kamienną podłogę. Czasami chce po prostu odwrócić się i zasnąć, ale Lucjusz mu na to nie pozwala. Dotykając go wszędzie - sutki, gardło, uda - pobudza go wciąż i wciąż, nie kończąc nawet godzinami. Gładkie ślizganie się długich włosów po udzie, gładkie wkładanie palca w jego anus, gładki smak cudzego języka w ustach... W Lucjuszu wszystko jest gładkie, tak gładkie, że czasami wydaje się Harry'emu, że jest wyrzeźbiony z miękkiego, białego drewna.
Zmieszany chłopiec odwraca spojrzenie, kiedy Lucjusz sadza go sobie na kolanach, tyłem do siebie i rozsuwa mu nogi w tym starym jak świat geście. Patrzy, jak Lucjusz wmasowuje olejek w jego jądra i jest trochę zły, że jego penis zaczyna reagować - staje się gruby i błyszczący. To jedyna część jego ciała, która nie schudła.
Potem Harry czuje ciepły oddech na szyi i słyszy świszczący szept nad swoim uchem.
- Powiedz cokolwiek w języku węży, Harry... Dla mnie... Tak, o tak...
Miarowe ruchy wznoszącej się i opadającej piersi za nim prawie idealnie odtwarzają ruchy ręki na jego członku. Harry'emu wydaje się, że trwa to godziny zanim jego ciało wygina się i krzyczy, dochodząc. Czuje tak wielką pustkę, że nawet nie zauważa, że został odwrócony i powoli wypełniony członkiem.
***
Następnego dnia skrzat domowy przynosi mu jedzenie. Harry stopniowo zaczyna rozumieć spaczoną logikę swoich gwałcicieli. Karmią go tylko wtedy, gdy jest już bliski omdlenia z głodu i tak słaby, że ledwie oddycha. Ostatnio jego ręce tak drżały, że wylał połowę zupy. Elf stał cicho i bezczynnie, odwracając wzrok - zabronili mu pomagać.
Dzisiaj, na szczęście, to coś gęstego. Makaron... Taki miękki i rozpływający się w jego ustach. W pośpiechu Harry upuścił część na podłogę, ale od razu schylił się i zlizał wszystko. Usłyszał szloch. Zaskoczony odwrócił się i zaszokowany zobaczył jak skrzat trzęsie się i płacze.
Oszołomiony Harry zagapił się na niego. Jego żołądek jest wypełniony i cudownie ciężki od jedzenia - brak powodu żeby płakać.
***
- Wstawaj.
Po co? Dlaczego?
Zanim Harry zdążył cokolwiek zrozumieć, czyjeś ręce szarpnęły go w górę za ramiona, prawie wyrywając je ze stawów.
- Trzymaj belkę i nie puszczaj jej. Za każdym razem, kiedy spadniesz, będę musiał cię pocałować. A przecież tego nie chcemy, nieprawdaż?
Harry zamyka oczy. Wie, jak całuje Nott. To nie czułe zetknięcie warg. Niewielu Śmierciożerców go całuje, brudnego i nieczytsokrwistego. Nie. Pocałunek Notta jest chłodnym pocałunkiem stali, gładkiej krawędzi noża skrobiącego czułą skórę jego jąder i wywołującego tam dziwne ciarki.
Drżącymi rękami trzyma belkę, słysząc jedynie huk w swojej głowie. Belka jest zimna i znajoma w dotyku.
Zaskakuje go pierwsze uderzenie bicza. Tak jest zawsze, niezależnie od tego, jak bardzo przygotowuje się na ten pierwszy cios. Nagły ból jak oparzenie przeszywa jego plecy. Jak wąż przesuwa się w dół jego kręgosłupa.
Wije się, ale nie krzyczy. W jego ustach tkwi knebel.
Każde uderzenie bata jest poprzedzane świstem powietrza, ale Harry tego nie słyszy, ogłuszony przez wściekłe uderzenia własnego serca. Jedynie wije się bezradnie. Z oczu płyną łzy, pozbawiając go cennej wilgoci, a szmata w jego ustach staje się coraz bardziej mokra od śliny. Jego wrzaski zostają zredukowane do cichych jęków, wyrywających się z obolałego gardła. Harry w końcu spada, patrząc na podłogę tak strasznie wolno zbliżającą się do niego. Jednak ręce Notta są szybsze. Podnosi go, żeby przedłużyć torturę.
***
Pamięta, jak delikatny był Snape. Na samym początku, zaledwie kilka dni po tym, jak ostatni raz widział światło słoneczne, wzdrygnął się, gdy na niego patrzył, jak niechętnie i ostrożnie wchodził i wychodził z niego, jakby bał się go rozbić.
Nic dobrego z tego nie wyszło. Tydzień później, kiedy zdesperowany Harry zaczął błagać, Snape rozzłościł się. Harry zaczął prawie nieustającą litanię słów proszę, proszę, nie dlatego, że chciał żeby go pieprzył, ale dlatego, że chciał być wolny. Snape zaczął go bić, nie wtedy, kiedy chłopiec powiedział do niego zdrajca, nienawidzę cię, ale po słowach pomóż mi, pomóż mi, proszę. Zaczęło się od ostrego, mocnego uderzenia w policzek, ale Harry nie zamknął się i wkrótce nienawiść i złość sprawiły, że oczy Snape' a zabłysły tak, jak kiedyś, jego palce wbiły się w biodra Harry'ego i zaczął go pieprzyć tak mocno i ostro jak robił to Draco.
Wtedy Harry przestał błagać. Nic nie mówił. Był cicho nawet wtedy, gdy Snape znowu był delikatny. Milczał, kiedy Snape przytulił się do jego pleców i czuł jego gorący oddech, gdy mówił nie proś mnie... nie możesz uciec... nie możesz... próbowałem. Dało się słyszeć krótki jęk i Harry nagle poczuł na swojej szyi gorące łzy.
Snape długo pozostał w tej pozycji, wtulając twarz w ramię Harry'ego. Potem ciężko wstał i ubrał się. Dopiero, kiedy Snape wyszedł, nie obejrzawszy się za siebie, do Pottera dotarł sens jego słów.
***
Nie ma nic do roboty, kiedy go nie biją lub nie pieprzą. Na początku pełzał po swojej celi, przesuwając rękami po ścianach, szukając wyjścia. Teraz jest zbyt słaby, by się poruszać, ale bada pęknięcia i rysy na ścianie blisko siebie. Próbuje sobie przypomnieć, dlaczego nie robił tego wcześniej, ale pamięć go zawodzi. Zapada w majaki spowodowane przez gorączkę i głód. Czasami rozmawia z Hermioną i nawet czuje ciepło dywanu z Pokoju Wspólnego pod stopami. Innym razem jest w pociągu przed atakiem lub na Grimmauld Place obserwuje, jak Snape w swojej sypialni zwija się z bólu, trzymając się za lewe przedramię. Śni, że gra z Colinem Creeveyem w eksplodującego durnia. Sen jest śmieszny, ponieważ to nigdy się nie zdarzyło, a Colin nie żyje. Albo, że jest głęboko pod wodą i uśmiechnięte rusałki go całują.
Od czasu do czasu wydaje mu się, że słyszy głosy. Ron i Dean dyskutują o miotłach lub czymś innym - krzyczy o pomoc. To głupie, prawda? Dlaczego McGonagall miałaby tu być? Czy Ginny? Przecież są wolni, prawda? Są wolni... Nagle Harry'ego ogarnia panika, nie może oddychać, otwiera szeroko oczy i widzi rusałkę unoszącą się nad nim. Jest pod wodą, nie może odetchnąć, chce ją przywołać, ale ta tylko się uśmiecha. W końcu otwiera usta i dławi się ciepłą wodą, przez głowę przelatuje mu jedno imię: Ginny...
- Patrzcie, woła swoją małą przyjaciółkę!
Harry mruga, gdy ktoś wyciera ciepłą wodę z jego podbródka, szorstką i gorącą szmatką - nie, to język. Odwraca głowę i widzi uśmiechniętego Pettigrew, kiedy inna, potargana blond głowa przesuwa się po piersi Harry'ego.
- Próbuje połknąć wszystko jak dobry chłopiec. Bo przecież jesteś dobry, prawda, Harry? Jak mała, dobra dziwka.
Harry chce odpocząć. Jest zmęczony. Ginny jest bezpieczna. Musi być. Smak w jego ustach jest ostry, gorzki, znajomy - próbuje go sobie przypomnieć. Na próżno. Jakaś ręka klepie go po głowie. Najwyraźniej ktoś jest rozbawiony. Głos jest dziwny, syczący, ale Harry, zmorzony gorączką, zapada w sen.
***
Harry jest pewien, że wcześniej nie miał tylu snów. Teraz wydaje się być przez nie otoczony i trudno mu odróżnić sen od jawy. Chociaż tak naprawdę to nie ma żadnego znaczenia. Lubi, kiedy myśli o Syriuszu i widzi go, jak siada z przodu na swój motor, mamrocząc coś pod nosem, potem odwraca się do Harry'ego i uśmiecha się. I to wszystko jest takie prawdziwe, drganie powietrza wokół gorącego motoru, wesoły uśmiech Syriusza...
Nie. To nie może być prawda. Chyba jest chory. Tak, na pewno jest chory. Harry stara się przypomnieć sobie, czego uczyła pani Pomfrey na lekcjach Magomedycyny - pamięta skrzypienie pióra Hermiony tuż obok jego ramienia - następstwa długotrwałego głodu. Halucynacje. Sny. Euforia
Euforia? Czyżby był szczęśliwy???
Próbuje policzyć, jak długo już tutaj jest - cyfry złocą się w jego głowie i rozmazują. Wszystko jest takie lekkie - nawet jego kości są miękkie niczym pióra.
Tak. Zakłada, że jest szczęśliwy.
Nagle słyszy echo czyichś głosów z przeszłości: „...woda... trucizna... Dumbledore...”. I jakaś część Harry'ego rozpaczliwie próbuje skupić całą uwagę na tych głosach, rozumiejąc, że mówią o czymś bardzo ważnym. Ale ponieważ chce się obudzić, zapomina, dlaczego takie ważne jest to, co próbował zrobić i chwilę później znowu zasypia.
***
Już od kilku dni nikt go nie odwiedzał. Skrzat przyszedł do niego tylko trzy razy - jakby ktoś zapomniał go wysłać, by nakarmić Harry'ego. Chłopiec staje się coraz słabszy. Nie podnosi nawet głowy z podłogi. Nigdy nie wie, ile czasu upłynęło. Kiedy był zdrowszy, mógł śledzić jego upływ, zwykle pieprzyli go trzy razy na dzień - teraz nie miał żadnego punktu odniesienia. Coś się jednak zdarzyło, przecież pamięta, podsłuchał coś ważnego, coś... o rurach? Nie, jakiś płyn... trucizna? Dumbledore.
Dumbledore.
Czuje się dziwnie, kiedy pojawia się to nazwisko - zjawia się uczucie podobne do nienawiści, ale znika, gdy próbuje je uchwycić. To dziwne, że pamięta tyle innych rzeczy... Głos Rona, cień rumieńca Ginny, gdy widział ją w zeszłym roku. Ale nie, ale nie...
Godziny mijają. Uczucie głodu zawładnęło nim całkowicie, ale stara się je ignorować. Myśli brzęczą w jego głowie niczym muchy. Zwłoki. Spalone palce Hermiony. Nie. Hermiona żyje. Oczywiście, że żyje. Kto wtedy jeszcze był? Kto? Odwraca się, ślizgając się na wilgotnych, omszałych kamieniach, zimnych jak martwa skóra. Skóra. Najmłodsza skóra, jaką tu dotykał to skóra Draco - dobrze zna jej smak, miły i słodki, inny niż gorycz pożądania albo nienawiści. Ta myśl wywołuje jeszcze większe uczucie głodu. Nie myśl o tym, nie myśl, ale potrzebuje bólu w wytartym gardle, ręki ciągnącej go za włosy tak mocno, że łzy pojawiają się w jego oczach. Pragnie ssać penisa, czuć w nosie zapach stęchlizny - potrzebuje tego, ponieważ, mój Boże, chce być nakarmiony. Nieważne nawet, w jak odrażający sposób...
Godziny mijały. Harry znowu zasnął na gładkiej, kamiennej podłodze, ignorując napływające do jego głowy myśli.
***
Świętują. Wydaje się, że godzinami. Echo śmiechu dociera do niego, dziwnie brzmiąc w jego uszach. Harry nie wie czy to sen, czy jawa. Te dźwięki są znajome. Śmiech i dzwonienie... Prawie jak w Halloween w zeszłym roku. Próbuje wyobrazić sobie uśmiechających się i popijających poncz Śmierciożerców, ale ni jak mu to nie wychodzi. Może ktoś go odwiedzi. Może wyślą skrzata. Może...
Trzask otwieranych drzwi. Śmiech staje się nieznośnie głośny, ogłuszający. Harry kurczy się. Wie, że przyszedł więcej niż jeden. Więcej. To zdarza się rzadko, ale kiedy tak się dzieje, zawsze jest źle. Zawsze. Tupot wielu nóg, głośniejszy śmiech. Kilka okrytych płaszczami postaci okrąża go. Sępy.
Harry zastanawia się czy to nie kolejny sen. Jeden kaptur zostaje zsunięty z głowy dokładnie naprzeciwko jego twarzy. Patrzą na niego błyszczące oczy złośliwie uśmiechającego się Draco. Wąskie usta przysuwają się do jego ucha. Głos brzmi, jakby mówił ktoś lekko pijany:
- Słyszysz mnie, Potter? Czytałeś dzisiejsze wydanie Proroka Codziennego?
Kolejny wybuch śmiechu. Harry, jak zwykle posłusznie, kręci głową.
- No, oczywiście, że nie. Biedna, mała dziwka nie może nawet pozwolić sobie na prenumeratę, nieprawdaż?
Ostry paznokieć rozcina skórę na szyi Harry'ego, a rozradowany głos mówi dalej.
- Zwyciężyliśmy. Wygraliśmy, Potter. Wszyscy twoi kochani, cholernie dostojni aurorzy są martwi w swoich łóżkach.
Śmiech, śmiech, śmiech. Łzy napływają do oczu Harry'ego - nie wie dlaczego. Powinien płakać? Rzeczywiście, dlaczego?
Czyjeś ręce unoszą go do góry i ściskają jego sutki. Druga para rąk rozsuwa jego uda na boki.
- Mam nadzieję, że spodoba ci się nasze święto. - Ten głos należał do tego, który był między jego nogami. Szorstkie palce wchodzą w niego mocno. Harry wygina się w łuk - boli...
- Dość tego. - Ten głos zabrzmiał jak uderzenie bicza.
Zapada dźwięcząca w uszach cisza. Palce znikają. Harry z lękiem łapie oddech, spoglądając na postać, która stoi w otwartych drzwiach, patrząc groźnie.
- Może nie pamiętacie, ale jest jeszcze wiele do zrobienia. Nie zapominajcie o tym, podczas tej pijackiej zabawy. - Ktoś wypluł z siebie.
Snape. To Snape. Nie patrzy na Harry'ego, jakby go tu nie było. Jakby nie stał pośrodku celi, otoczony pierścieniem trzymających go rąk.
- A, Snape! Przyłącz się do nas. W końcu się napracowałeś i zasługujesz na odpoczynek, czyż nie? - Palce trą jądra Harry'ego. - Wszyscy wiemy, że lubisz pieprzyć ten mały tyłek bardziej niż my wszyscy razem wzięci.
Snape zesztywniał. Jego oczy, jeśli to możliwe, stały się jeszcze bardziej czarne.
Napracował się - zdziwił się Harry - jak?
- Do starszego odzywaj się z szacunkiem, nieważne czy jesteś pijany, czy nie. Powiedziałem, że jest praca do wykonania. Operacja gruntownego oczyszczenia zaczyna się za godzinę. Wszyscy, precz stąd!
Ciche narzekanie towarzyszyło oddalającym się za drzwiami krokom. Harry uświadomił sobie, że to ci najmłodsi - Malfoy, Crabbe junior. To wyjaśniło zachowanie Snape'a.
Cela pustoszeje. Zwyciężyliśmy, rozbrzmiewa w jego głowie. Zwyciężyliśmy.
Patrzy w górę na drzwi, ale są zamknięte - kiedy to się stało? Kiedy wszyscy wyszli?
„Przyślę trochę jedzenia”? Zdaje mu się, że słyszy zdecydowany głos Snape'a... Krew nie płynie po jego udzie - tego oczekiwał, czując palce Crabbe'a. Jego usta są puste. Nadal jest głodny. Zwyciężyliśmy.
To jest nierzeczywiste. Nie mogli. Jak? Przecież nie mogli. Nie mogli. Dlaczego w to nie wierzy? Co to znaczy? Dziwny ból ściska jego pierś. Ból, którego nie rozpoznaje.
Harry już dawno stracił nadzieję na ratunek, jednak powoli siada na podłodze, trzęsąc się. Prawie zrozumiał. Zrozumiał, że stało się coś, czym powinien się denerwować, ale jego brzuch skręca się z głodu i nie potrafi myśleć o niczym innym oprócz jedzenia.
***
Oczywiście pod nieobecność Snape'a wracają, żeby go pieprzyć. Wracają grupami jak obłąkani, jakby nie mieli nic lepszego do roboty. Czas mija w niewyraźnych zarysach czyjegoś członka, bólu i podniecenia. Harry znów czuje znajomy smak własnej krwi. Znowu słyszy litanię słów - okrutnych i drwiących, przymilnych i kpiących - dziwka, tak, mocniej, na dół, nie, tak, tak, tak- już nawet nie trudzą się myciem go i zostawiają wykorzystanego, śmierdzącego i mokrego na podłodze. Nie przynoszą mu jedzenia, prawdziwego jedzenia. Czasami marzy, nawet wtedy, gdy wilgotne od potu ręce chwytają go i nabijają na wyprężonego członka, o talerzu ryżu i dzbanie świeżego mleka. Głośne przekleństwo zabrzmiało nad jego uchem i Harry obudził się z marzeń, w sam raz, żeby poczuć spermę rozlewającą się w jego tyłku.
Szorstkie palce pieszczą jego jądra, ale nie podnieca się. Wydaje się, że mężczyźnie się to nawet podoba.
-Taki chudy - szepcze - taki chudy.
- Racja - mówi inny głos. Ktoś przeciąga ręką po resztkach ubrania Harry'ego. - Niczym szklana szyba.
Obracają materiał dookoła szyi Harry'ego. Głos jakby się uśmiechał.
- Już niedługo.
***
- Potter.
Harry nie rusza się. Kto tym razem?
- Potter.
Przed oczyma wszystko się rozmazuje, szare ściany znikają w ciemnych kątach. Jego ciało jest już bez życia, bez woli. Choćby chciał, nie może się poruszyć.
- Przeklęty bachor. - Chłodna ręka potrząsa go za ramię. - Potter.
Harry przestraszył się, że nikt go nie pieprzy - prawie oczekiwał twardego członka, wypalającego skórę. Odwraca głowę i zaskakuje go widok Snape'a kucającego obok niego. Wygląda jak czarny kruk wyłaniający się z ciemności.
Nie widział Snape'a od tamtego święta ani razu. Harry przypomina sobie, jak Snape lubił to robić - mocno i szybko. Resztką sił spróbował rozsunąć nogi. Snape drgnął.
- Nie - mówi i lekko się odsuwa. - Potter, wysłuchaj mnie.
Wysłuchaj. Snape chce coś powiedzieć. Czyżby? Harry próbuje się uśmiechnąć i odpowiedzieć:
- Tak, profesorze.
Jednak nie może, więc nie robi nic. Patrzy, jak Snape wstaje i nerwowo zaczyna chodzić po jego celi.
Harry przyswaja wszystko jak przez mgłę. Widzi, jak Snape wyjmuje coś z kieszeni, coś małego i lśniącego. Patrzy na rzecz, którą trzyma w ręce, a Harry wpatruje się w niego.
- Potter.
Harry zastanawia się, dlaczego Snape'owi tak nagle spodobało się powtarzanie jego nazwiska.
- To...
Podchodzi bliżej i znowu kuca. Błyszczące coś podsuwa prosto pod oczy Harry'ego. Harry próbuje się skupić. To jest flakonik. Mały, szklany flakonik. Złocisto-biały płyn szkli się wewnątrz niego jak łzy.
To?
Snape niczego nie wyjaśnia. Zamiast tego mówi:
- Pij.
Przytyka flakonik do ust Harry'ego. Harry przyzwyczajony do rozkazów - ssij, pij - posłusznie wykonuje polecenie. Chłodny płyn przepływa przez jego gardło. Zupełnie nie ma smaku, ale powoduje dziwne kłucie w piersi.
Snape przygląda mu się uważnie.
- Otwórz usta i oddychaj.
Oddychaj. Jak dziwnie. Harry otwiera usta i zaskakuje go to, jak chrapliwy jest jego oddech.
Snape kiwa głową. Jego usta są mocno zaciśnięte, a oczy, zwykle zimne, patrzą tak dziwnie... Harry chce dotknąć tej twarzy, ale nie ma siły. Jeszcze przez kilka chwil Snape obserwuje jak oddech Harry'ego staje się coraz wolniejszy i cięższy.
- Wybacz, że nie zrobiłem tego wcześniej.
Harry'ego zaskakują te słowa. Wybacz. Wcześniej. Dlaczego mnie nie pieprzy?
Snape wstaje i znowu zaczyna krążyć po celi. Dźwięk jego ciężkich kroków jest tak znajomy, że Harry zastanawia się, ile lat spędził w szkole i tutaj, że tak się do nich przyzwyczaił.
- Powinienem był... Albus powiedział... - Zacisnął usta. - Głupiec. Prosił mnie, żebym nie dał ci umrzeć. Nie wiedział, że tak będzie lepiej.
Snape zatrzymał się. Teraz on się dusił. Czarne włosy opadły na twarz.
- To było niebezpieczne, rozumiesz... Nie byłeś na tyle słaby, żeby twoja śmierć nie była podejrzana.
O czym on mówi? To, co mówił Snape nie docierało do niego, jak to, co wcześniej mówił Draco.
- Wiedzieliby, że to ja. Przeżyłem, Potter, tylko dlatego, że ja... - Znowu chrapliwy wdech. - Tylko dlatego, że wiem, kiedy należy działać. Nie chodzi o to jak tylko kiedy. Wiedziałem, że kiedyś będę musiał złamać obietnicę daną Dumbledore'owi.- Jego spojrzenie prześliznęło się po Harrym. - Pewnego dnia.
Dumbledore. Znowu to słowo. Harry zmarszczył brwi.
- Nie jestem altruistą, Potter. Nie robię tego dla odkupienia swoich grzechów. Po prostu... - Snape macha ręką. - Zresztą... I tak by cię zabili, powoli zagłodzili. Wcześniej karmili cię sporadycznie, starając jako tako utrzymać przy życiu. Dopóki trwała wojna byłeś zakładnikiem. - Snape zatrzymał się. Przez chwilę stał, zaciskając dłonie w pięści i rozwierając je. Odwrócił się. Potem drgnął, wyprostował się i znów obrócił. Jego twarz po raz kolejny skryła się pod szczelną maską, w oczach zamigotała zimna obojętność. - Wojna się skończyła. Już nie jesteś potrzebny.
Już nie. Harry'emu spodobały się te słowa. Ich pozorna ważność i dramatyzm spowodowały, że prawie się uśmiechnął. Niepotrzebny.
Snape klęka obok niego, wygładza fałdy szaty. Jego ręce są pewne.
- Teraz jesteś wystarczająco słaby. Dlatego mogę... dać ci to i nikt nic nie zauważy, żaden z twoich gości nawet nie pomyśli, że... - Snape znów urwał. Przez chwilę wyglądał, jakby szukał odpowiednich słów i kończy: - Nigdy nie przyjdzie im na myśl, że ktoś mógłby cię otruć.
Snape uspokoił się, już nie musiał się spieszyć. Powiedział wszystko, co musiał.
- Potter, popatrz na mnie.
Harry podporządkowuje się, choć ciężko mu się skupić. Jego oczy są szeroko otwarte i puste.
- Zrobiłem to, co musiałem. Czekałem. Czekałem na dogodny moment, kiedy będzie bezpiecznie. Dla mnie. Żeby zrobić to, co powinienem.
Harry widzi, jak ciężko jest Snape'owi mówić, choć jego oddech jest spokojny i równomierny. Zupełnie, jakby nie działo się nic szczególnego.
- Masz jakieś pytania?
Pytania?
Harry zdziwił się. Od tak dawna nie wolno mu było zadawać pytań, że prawie zapomniał, jak to się robi. Nie bardzo zrozumiał to, co mówi do niego Snape, ale wydaje mu się, że jest to ważne - zadać pytanie, jakiekolwiek.
- R-Ron? - Jego głos drgnął. - Hermi...
Twarz Snape'a skamieniała, ale po chwili znów stała się niewzruszoną maską. Jego ręce nie drgnęły.
- Z nimi wszystko w porządku, Potter. - Głos Snape jest pewny, przekonujący, szczery. Patrzy Harry'emu prosto w oczy. - Są wolni. Beauxbatons... ich przyjął. Teraz są bezpieczni.
Bezpieczni. Harry jest szczęśliwy. Wolni.
Złote słowa - pomyślał Harry. - Ciepłe jak słońce. Miękkie. Nie bardzo wie, o co pytał i co odpowiedział Snape, ale z jakiegoś powodu czuje się spokojniejszy. Napój, który wypił rozchodzi się po jego organizmie. Czuje, jakby jedwabne wstążki owijały się dookoła jego serca, tworząc dla niego kołyskę, w której może zasnąć.
Jestem zmęczony - chce powiedzieć. - Tak bardzo zmęczony.
Jakąś częścią swojej świadomości Harry czuje, że dzieje się coś ważnego, ale nie potrafi tego uchwycić. Co to było? Jego oddech zwalnia jeszcze bardziej. Snape obserwuje go z jakąś nienaturalną beztroską.
- Kilka godzin - mówi Snape, nadal na niego patrząc. - Muszę się upewnić, że ktoś tu przyjdzie.
Przez jego twarz przebiega skurcz bólu i coś jeszcze... Ale wtedy odwraca się, wstaje i wygładza szaty. Wygląda tak profesjonalnie, że przez moment Harry ma wrażenie, jakby byli w klasie. To zabawne, ale Snape nie uśmiecha się ani nie mówi nic więcej. Stoi, jakby nie chciał odchodzić i z obojętnym wyrazem twarzy patrzy na ciało Harry'ego.
Cisza.
Wkrótce tę ciszę zakłóca odgłos kroków. Snape zatrzymuje się przy drzwiach. Dla Harry'ego stał się czarną, rozmazaną plamą. Daleką. Wydaje mu się, że Snape pochylił głowę, ale nie jest tego pewien. Trzask drzwi zabrzmiał jak uderzenie w gong pod czaszką Harry'ego i wszystko ucichło.
Kilka godzin. Te słowa - jak i wszystkie inne, które wypowiedział Snape - spodobały się Harry'emu, choć nie wie, co one znaczą. Podobają mu się, bo są tak inne niż te, które ciągle ostatnio słyszał.
Jego serce zaczyna dziwnie bić, jakby z przerwami. Trucizna płynie jego arteriami - chłodna i uspokajająca.
Kilka godzin.
A potem…
Są wolni.
Harry zamyka oczy, żeby nie patrzeć na szary, rozmazujący się sufit. Jest głodny. Zastanawia się czy przyjdzie do niego skrzat.