Przekleństwo Odi rozdział7


Rozdział VII

Rozczarowanie

Anaíd, skulona w pobliżu samochodu, czekała do zmroku. Zniecierpliwiona, już kilka razy zbierała się do konfrontacji z ukrytym w aucie intruzem, lecz zawsze dochodziła do wniosku, że bezpieczniej będzie się wstrzymać do powrotu Gunnara.

Kiedy ostatnie promienie słońca ześlizgnęły się ze szczytów topoli, zapadła ciemność. Przytulny w ciągu dnia zakątek nad rzeką natychmiast wypełniła groza potęgowana przez krzyki sowy i odwaga Anaíd zgasła jak zapałka, ustępując miejsca przerażeniu.

Tym bardziej, że klapa bagażnika, choć automatycznie zamknięta, już od dłuższej chwili dygotała, jakby próbując się otworzyć, i oto nagle zaczęła się z wolna podnosić. Anaíd, napięta jak struna, rozprostowała, jeden po drugim, zdrętwiałe palce prawej dłoni, po czym zacisnęła je na atame. Była gotowa na każdą ewentualność. Przypomniała sobie rady Aurelii z Klanu Wężycy: jasny umysł, czujne zmysły i każdorazowe uprzedzanie intencji przeciwnika - to klucz do zwycięstwa.

A jednak, gdy tylko wyłowiła z mroku szybszy ruch, straciła głowę i zaatakowała zupełnie na oślep: rzuciła się w stronę samochodu, nawet nie próbując się osłaniać ani zwielokrotniać swego obrazu dla zmylenia wroga. Opętana gniewem uniosła atame, nie zważając na fakt, że z bagażnika gramoli się drobna i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nieszkodliwa dziewczyna, próbująca w przerażeniu osłaniać głowę patykowatymi ramionami.

- Anaíd, nie!

Czy sprawiło to jej własne imię, czy drżący glos, który je wypowiedział, czy może resztki samokontroli - dość, że Anaíd w porę opuściła ramię.

Dysząc, oświetliła nieznajomą blaskiem bijącym z prawej dłoni.

- Kim jesteś?

Na te słowa, ku jej zdumieniu, dziewczyna wyskoczyła z bagażnika, padła na kolana i ucałowała jej stopy.

- Tak, Anaíd, to byłam ja. Od tak dawna cię szukam. Jedyne, czego chcę, to być przy tobie, podążać za tobą, gdziekolwiek się udasz, i służyć ci najlepiej, jak potrafię.

Anaíd stała przed wyborem: uwierzyć jej albo nie. Poruszając lekko dłonią, obejrzała ją od stóp do głów. Dácil była bardzo szczupła, miała ciemne, kręcone włosy, śnadą skórę, a zbyt mocno umalowane rzęsy uginały się od grudek kiepskiego tuszu. Jaskraworóżowe usta, top w czarne cętki oraz wysokie koturny podkreślające chudość nóg - wszystko to zdecydowanie świadczyło o jej złym guście.

Jeśli jednak pominęło się ten ekscentryczny sztafaż, Dácil, ze swoim anielskim uśmiechem, słodkim wejrzeniem i małym noskiem, przypominała Madonnę. Czy była dziewczynką, czy kobietą - pozostawało dla Anaíd niejasne.

Wydawało się wykluczone, żeby Baalat, tak obyta i od tysiącleci rozmiłowana w pięknie, zgodziła się wcielić w to chuderlawe i nerwowe ciałko.

Twarz Dácil rozjaśnił uśmiech, który skojarzył się Anaíd z prześlicznym motylem.

- Jestem Dácil, Światło, córka Atteneri zwanej Białą i wnuczka Guacimary, księżnej. Należę do Klanu Axy, czyli Kozy, i od najwcześniejszego dzieciństwa ciągle słyszałam o wybrance, o dniu, w którym zawita do naszej doliny, by spocząć w grocie i zstąpić w półmrok krateru.

Anaíd zastygła z otwartymi ustami, by po chwili, przetrawiwszy w miarę możności tę masę informacji, zapytać:

Anaíd znowu zerknęła na jej ubranie: oprócz koszmarnego topu Dácil miała na sobie dżinsową spódniczkę naszytymi kolorowymi szkiełkami, a na jej palcach połyskiwało tyle pierścionków, że Anaíd zastanawiała się, jak biedaczka daje radę poruszać rękami. W kwestii gustu zdecydowanie się różniły.

Dácil uśmiechnęła się tak promiennie, że Anaíd pomyślała już nie o jednym, ale o tysiącu motyli.

- Naprawdę?

To mówiąc, Dácil rzuciła się jej na szyję. Anaíd w pierwszej chwili uznała, że to kolejny, obok stroju, przejaw ekscentryczności nowej znajomej, ale zaraz potem stwierdziła, że w sumie miło zostać tak serdecznie wyściskaną.

Anaíd w pierwszej chwili chciała odmówić, ale nie potrafiła. Szczere oczy Dácil, jej wyciągnięta energicznie ręka, nieudolnie opakowany pakiecik i źle maskowane wyczekiwanie - wszystko to wywoływało ucisk w gardle i jakby ochotę do płaczu. Dziwne.

Ostrożnie otworzyła paczuszkę. W środku, owinięty w pognieciony papier, leżał ładny, starannie pomalowany kamień. Na czarnym jak węgiel tle widniały piękne geometryczne wzory w jaskrawych barwach.

- Podoba ci się? - spytała z nadzieją Dácil. - Wybrałam kolory pasujące do twoich oczu i włosów. To znaczy do twoich prawdziwych włosów, rudych.

Na myśl, że ktoś obcy trudził się, by sprawić jej przyjemność, Anaíd poczuła, że ściskanie w gardle niebezpiecznie się potęguje.

Po tych słowach Dácil wzięła kamień, przewlokła rzemyk przez ledwie dostrzegalną dziurkę i zręcznie zawiązała go na szyi Anaíd.

Potem jej szczupłe palce przesunęły się po głowie Anaíd.

- Masz odrosty. Będziesz musiała je ufarbować. Szkoda. Bardzo bym chciała zobaczyć cię z rudymi włosami... I tak jesteś bardzo ładna, a co dopiero w naturalnym kolorze!

Ten naiwny zachwyt mile połechtał próżność Anaíd.

Dácil wzruszyła ramionami.

- Miałam dość czekania i postanowiłam się po ciebie wyprawić.

Dácil parsknęła śmiechem.

Dácil rozejrzała się na wszystkie strony i wyszeptała:

Z ust Anaíd wyrwał się okrzyk zdumienia:

Dácil westchnęła.

Anaíd zawstydziła się nagle. Ta niepozorna dziewczyna z pięknej wyspy na Atlantyku wiedziała o przeznaczeniu wybranki więcej niż ona sama.

Anaíd poczuła przebiegający po plecach dreszcz.

Dácil zastanawiała się przez moment, po czym oświadczyła z uśmiechem:

Nietrudno było ją przekonać.

Jej szczerość działała odświeżająco, zupełnie jak porcja lodów waniliowych.

- A w jaki sposób dostałaś się do zamkniętego samochodu?

Anaíd pamiętała, że wódz Guanczów, Bencomo, nie cieszył się w Hiszpanii najlepszą sławą.

- Czy to zaklęcie nie jest...?

Anaíd ledwo wierzyła własnym uszom. Dácil natomiast wydawała się bardzo zadowolona z wygłoszonego przed sekundą oświadczenia. Anaíd powściągnęła cisnący się jej u usta uśmiech.

Dácil wybuchnęła swym dźwięcznym śmiechem.

Zdumienie Anaíd sięgnęło zenitu.

Dácil zakręciła się w koło jak roztrzepotany rajski ptak.

- Pewnie. Ty jesteś moją przewodniczką, moim wzorem, moją przyszłością. Jesteś odlotowa, zakręcona, a nie taka wsteczna jak nasze matriarchinie, które zabraniają nam chodzenia na dyskoteki, noszenia krótkich spódnic i używania zaklęć Bencoma.

Anaíd poczuła, że kręci jej się w głowie. Ta cała Dácil była jak bomba z opóźnionym zapłonem.

Ku jej konsternacji Dácil znowu się roześmiała.

Anaíd nigdy nie uważała się za szczególnie dowcipną, choć nie miałaby nic przeciwko temu, by za taką uchodzić. Zazdrościła - oczywiście w granicach zdrowego rozsądku- dziewczynom, które jednym zgrabnym zdaniem potrafiły podsumowywać codziennie drobne tragedie, sprawiając, że wszyscy pokładali się ze śmiechu. Clodia, na przykład, była znacznie od niej zabawniejsza. No, ale jeśli Dácil okazywała się aż i  do tego stopnia zaślepiona... Takiej fanki nie należało zniechęcać.

To powiedziawszy, Dácil znowu rzuciła się jej na szyję z takim zapałem, że Anaíd omal nie straciła równowagi i musiała oprzeć się o samochód. Przy okazji dostrzegła w oddali powracającego z joggingu Gunnara.

W tym momencie zdyszany Gunnar stanął obok i stwierdził:

- Ty musisz być Dácil.

Kilka minut później Gunnar z uśmiechem pochłaniał kanapkę. Wysiłek zaostrzył mu apetyt i przywrócił dobry humor. Niebotyczne zdumienie Anaíd bawiło go tak bardzo, że w jego prawym policzku bez przerwy zaznaczał się wyraźny dołeczek.

Siedzieli razem z Dácil przy pokrytym graffiti stole i pochłaniali zapasy.

Anaíd przez chwilę przyglądała się tej spiskującej za jej plecami dwójce.

Dácil pokręciła głową.

Ciekawość Anaíd zwróciła się teraz w jej stronę.

Anaíd miała nadzieję, że tamci dwoje nie słyszą szalonego bicia jej serca. Co za koszmar, co za wstyd!

W tym miejscu, przerywając tę mściwą wyliczankę, wtrącił się Gunnar.

Anaíd rozumiała już teraz, skąd ten dziwny zapach, który wyczuła w samochodzie.

Anaíd uznała, że coś tu nie gra.

Anaíd poczuła, jak zalewa ją fala współczucia.

Dácil uśmiechnęła się łagodnie.

- Nie mogę przecież wyjechać, jeśli nie wypełnię swojo powinności wobec wybranki.

Wtedy do Anaíd dotarło.

Anaíd ogarnęły nagłe wyrzuty sumienia. Przeznaczenie samo wyciągało po nią rękę, a to znaczyło, że zbyt długo z nim igrała, zwlekając i przedkładając swoje kaprysy obowiązki.

Ale teraz chciała przecież jedynie odnaleźć berło i zapewnić sobie trochę miłości. Gdy tylko odzyska Roca, będzie wiedziała, co dalej.

Pod wpływem impulsu pochyliła się ku Dácil i objęła jej chude ramiona. W odpowiedzi mała upierścieniona ręka kurczowo przycisnęła się do jej pleców. Ekscentryczny sztafaż okazywał się przebraniem. Krzykliwy kostium lolitki skrywał trzynastoletnią najwyżej dziewczynkę. Choć bez wątpienia była to dziewczynka wyjątkowo bystra, odważna, entuzjastycznie nastawiona do świata i uczuciowa. No i pozbawiona matczynej opieki. Zupełnie jak, od niedawna, Anaíd.

Spojrzała na Gunnara. Jego też znało całe Urt. Sam mówił, że wszędzie się o nią dopytywał.

Gunnar zdawał się czytać w jej myślach.

- Nikt mnie nie zobaczy, Anaíd. Zaraz stąd znikam.

Zmartwiała.

Tego się nie spodziewała. Że przyjdzie jej radzić sobie całkiem samodzielnie, bez pomocy ojca i matki, w tajemnicy przed Omar i Odish zarazem.

Ale Gunnar znów puścił do niej oko.

Anaíd z powątpiewaniem zerknęła na Dácil, smarkulę, która nawet nie przeszła inicjacji.

- Nie możesz mi tego zrobić - jęknęła.

Gunnar zgarnął resztki ze stołu, wstał, otrzepał okruszki z koszuli, a następnie nachylił się, by pocałować córkę.

A wtedy Anaíd, która poprzedniego dnia oszukała matkę, poczuła się tak samo oszukana jak ona.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Przekleństwo Odi rozdział1
Przekleństwo Odi rozdział3
Przekleństwo Odi rozdział 9 i 10
Przekleństwo Odi rozdział4
Przekleństwo Odi rozdział6
Carranza Maite Wojna czarownic Przekleństwo Odi
Carranza Maite Wojna czarownic 03 Przekleństwo Odi [część druga]
Przeklęte zauroczenie rozdział 1
Automatyka SZR dla rozdzielni SN bez przekładników napięciowych R Głowocz
zadania i pytania kontrolne do rozdzia u 5 www przeklej pl
rozdzia, 06 www przeklej pl
Automatyka SZR dla rozdzielni SN bez przekładników napięciowych R Głowocz
w6 Czołowe przekładanie walcowe o zebach srubowych
Podstawy zarządzania wykład rozdział 05
2 Realizacja pracy licencjackiej rozdziałmetodologiczny (1)id 19659 ppt
Pragniesz li przekleństw
Ekonomia rozdzial III
Przekładnie cięgnowe

więcej podobnych podstron