W jaki sposób Gabriela Zapolska rozprawia się z dulszczyzna w swoim dramacie pt. Moralność pani Dulskiej?
Moralność pani Dulskiej, tragifarsa kołtuńska została wystawiona w 1906 r. na scenie Teatru Miejskiego w Krakowie. Do dzisiaj przeszła przez wszystkie sceny polskie, łącznie z telewizyjną, a grały główną bohaterkę takie aktorki jak: Hanka Bielicka, Alina Janowska, Anna Seniuk. Bawiła na początku wieku i bawi dzisiaj, pewnie według Gogolowskiej zasady: „Z kogo się śmiejecie? Z siebie się śmiejecie!”. Bo Zapolska trafiła w sedno! Dulszczyzna była, jest i będzie, choć ostrość jej objawów bywa różna.
Pojęcie dulszczyzna utworzone od nazwiska Dulskich jest bliskoznaczne pojęciom filisterstwo i kołtuneria. Filister to człowiek zabezpieczony finansowo, który jest przeciwnikiem wszelkich zmian, bo mogą naruszyć jego spokój i bezpieczeństwo. Kołtun też nie lubi zmian, na dodatek jest tępy i głupi, myśli schematycznie, niczego nie rozumie.
A dulszczyzna? Najlepiej omówić ją na przykładzie pani Anieli Dulskiej. Już pierwsze jej wejście na scenę ukazuje ją jako postać antypatyczną. Niechlujna: brudny kaftanik, podarta halka, bo w domu nie trzeba dbać o wygląd, dla męża nie trzeba się stroić, budzi cały dom wrzaskiem. Ona w ogóle nie umie mówić, ona krzyczy, rozkazuje, wydaje polecenia. Mąż reaguje na to milczeniem, Zbyszko ucieka z domu, Hesia ją lekceważy i za plecami robi, co chce, Mela jest przerażona, zastraszona. Od razu widać, jaką atmosferę stworzyła pani Aniela w domu.
Dom ten jest niemiły, salonik przeładowany meblami, pełno tandetnych bibelotów, obrazy bez wartości w złoconych ramach, panuje w nim pozorna zamożność i kicz. Pani Dulska wszechwładnie w nim panuje, terroryzując otoczenie. Kipi energią, załatwia w jednej chwili kilka spraw. Szczególnie okrutny jest jej stosunek do słabszych, zależnych od niej. Poniewiera służącą, stróżem, dziećmi, mężem. Służąca w jej oczach jest tyle warta, na ile jest silna i jak długo i ciężko potrafi pracować. Nie obchodzi pani Anieli los służącej nawet, gdy domyśla się romansu syna Zbyszka z Hanką. Nie myśli interweniować, bo zależy jej tylko, by zatrzymać syna w domu, by nie wydawał pieniędzy po kawiarniach. Pieniądze! O nich stale mówi się w tym domu. Trochę łagodniejsza jest p. Dulska wobec syna, który buntuje się i zarzuca matce, że jest dwulicowa. Zbyszko odkrywa krętactwa matki i jej chciwość. Chciwość i oszczędność p. Dulskiej przybierają różne formy: mężowi wydziela jedno cygaro dziennie, nie naprawia pieców, by lokatorzy zrobili to sami, ubiera córki w krótkie spódniczki, by mniej płacić za tramwaj itp. Powiewa p. Aniela oszczędnością jak sztandarem, gdy chwali się, że przerabia kapelusze i nie nosi jedwabnej bielizny.
Szczególnie ostrą krytykę moralnej obłudy Dulskiej przeprowadza Zapolska w scenie z Lokatorką, której p. Aniela wymawia mieszkanie, bo sprowadziła na iłom Dulskich „publikę”. Ta nieszczęsna kobieta usiłowała popełnić samobójstwo, bo mąż zdradzał ją ze służącą. Pani Dulska nie zdobyła się nawet na cień współczucia, a wręcz przeciwnie zarzuca kobiecie, że samobójstwo się nie udało, spowodowało przyjazd pogotowia i wreszcie, że podjęte było przy użyciu tak trywialnego środka jak zapałki. Kończy Dulska nieprzyjemną rozmowę pouczeniem: „Na lo mamy cztery ściany i sufit, aby swoje brudy prać w domu i aby nikt o nich nie wiedział. Rozwłóczyć je po całym świecie nie jest ani moralne, ani uczciwe”. Dla p. Dulskiej moralność to zachowanie pozorów. Nie ma sprawy, jeśli nikt się o niczym nie dowie. Może Zbyszko romansować z Hanką, byle w domu. Można wynajmować mieszkanie „kokocie”, bo dobrze płaci i dorożki na gumach, przywożące klientów, nie zatrzymują się pod bramą domu Dulskich. Nie ma litości dla nieszczęśliwej kobiety, bo spowodowała skandal i w gazetach pisali o domu Dulskich. Oto cała jej moralność, a właściwie jej brak. Jest ograniczona, ale sprytna, jeśli chodzi o pieniądze, dlatego nie wynajmie mieszkania Juliasiewiczowej, mimo ze są przyjaciółkami, bo mogłaby na tym stracić. Krytykuje ją, że chodzi do teatru, kupuje gazety, stroi się. Dulska nie ma potrzeb kulturalnych, nic jej nie interesuje. Nie rozumie świata, sprowadza życie do kilku formułek, nie zna swoich dzieci, ma na nie zły wpływ, bo uczy je od małego kłamać. Dziewczęta chodzą na pensję, uczą się gry na fortepianie, chodzą na lekcje tańca nie dlatego, że mają talent lub zainteresowania, ale że tak trzeba, bo to są też pozory przynależności do pewnej klasy.
W sprawie z Hanką ujawnił się w pełni charakter Dulskiej. Nie obchodzi jej los Hanki ani nawet przyszłość Zbyszka. Ważne jest, że będzie skandal, co ludzie powiedzą, co ona odpowie zapytana, jak nazywa się z domu młoda pani Dulska. Straciła głowę tylko na chwilę, gdy Juliasiewiczowa rozgrywa sprawę, cały czas myśli o pieniądzach, by coś wytargować, a potem zaraz, jak to sobie odbić na lokatorach. Wreszcie zakończenie dowodzi, że niczego się nie nauczyła, nie wyciągnęła wniosków, wszystko jest w porządku, jej zdaniem, i „będzie znów można zacząć żyć po bożemu”, tzn. jak dotąd: od rana wrzask, liczenie pieniędzy, dbanie o pozory i pełna gęba moralności. Straszne!
Inni wcale nie są lepsi. Godną partnerką Dulskiej jest Juliasiewiczowa. Trochę młodsza, więc „szumi jedwabiami” i sprawia wrażenie, że ma kulturalne zainteresowania. Czyni niedwuznaczne aluzje, że zdradza męża. Nie straci żadnej okazji, by dokuczyć ciotce lub Zbyszkowi. Jest obłudna, wyrachowana i sprytna. Na godną następczynię mamusi rośnie Hesia. Już dziś wie, co to kłamstwo i korzyści, które z niego płyną. Wiedzę o życiu zdobywa u kucharki, interesują ją plotki, chłopcy, tańce, modne stroje, poza tym nic. Pomiata służącą, śmieje się z naiwnej Meli, nikogo nie szanuje. To ciekawe, że najsilniejsze w tym utworze są kobiety, reprezentantki trzech pokoleń, co obrazuje, że dulszczyzna to zjawisko trwałe. Pan Dulski jest słabszy od żony, więc go zdominowała. Czy jest inny? Dobrze mu tak, bo żona przepycha się za niego łokciami przez życie, a on truchta za nią - ma swoją kawkę, cygarko, a reszta go nie obchodzi. W trudnej chwili, gdy żona zwróciła się do niego z prośbą o pomoc, zdobył się tylko na słynne: „A niech was wszyscy diabli!”
Zbyszko to kołtun świadomy. Korzysta z pieniędzy matki, buntuje się słownie, stawia się matce, wraca rano do domu, chodzi „na lumpki”. Na samodzielność, postawienie na swoim go nie stać. Brzydzi się kołtuństwem, ale z nim nie zrywa, bo też mu tak wygodnie, bo wie, że matka wszystko za niego załatwi i rozwiąże. Zapolska pokazuje dulszczyznę w postaci licznych jej objawów: drobnych, codziennych, śmiesznych i poważnych, tragicznie wpływających na ludzkie losy. Dulszczyzna przeżera dusze, wyjaławia z ludzkich uczuć i odruchów. W tej rodzinie nie ma ciepła (warto przytoczyć słowa Meli: „Tak miło, kiedy ktoś łagodnie mówi!”), miłości, szacunku. Nie można liczyć na wsparcie, pomoc, przyjazny, miły gest. Trwa walka, wygrywa silniejszy krzykiem, kpiną, kłamstwem, oszustwem, krętactwem. Nie ma żadnych zasad, byle zachować pozory, byle się nie wydało, byle ludzie nie mówili, poza tym wszystko wolno. No i najważniejsze - „byt zabezpieczony to podstawa życia”, a więc pieniądze. Oszukać, wyłudzić, wytargować, zarobić, wszystko jedno jak, każdy sposób dobry. Inne potrzeby nie istnieją: „Chodzicie do teatru (...) Prenumeruj ecie pisma (...) Ja zawsze pożyczę i wystarcza. Nie pożyczę, to się świat nie zawali, że tam drukowanych bajd nie będę czytała”. Inni ludzie? Przyjaźń? Towarzystwo? To kołtuna nie obchodzi. Jest skrajnym egoistą. Nie interesuje go w ogóle świat poza nim. Jest ograniczony. „Ja tam nie mam czasu myśleć” - mówi pani Dulska i to właściwie wyjaśnia wszystko. Może więc warto pomyśleć i zastanowić się, czy czasem nie przeważa w nas egoizm i czy dla własnego dobra nie postępujemy jak p. Aniela? Bo wygodniej skłamać, pokręcić? Łatwiej oceniać innych, ferować wyroki, a nie widzieć swoich wad? Można przecież udawać, że mamy zasady, moralność, a na co dzień rezygnować z nich, bo łatwiej, wygodniej. Pełno w świecie dwulicowości, obłudy i kłamstwa! Gęby są pełne frazesów o miłości bliźniego, uczciwości, sprawiedliwości, dobru ojczyzny, a w intencjach zysk, stołek, posada, własne korzyści. Byle się nie wydało, wszystko można: niedoważyć, dodać do rachunku, zamiast pierwszego wcisnąć trzeci gatunek. Arogancja wobec słabszych, biednych, uniżoność wobec możnych, w niedzielę do kościoła, od poniedziałku odkładamy dekalog na półkę... itd. To wszystko są przejawy dulszczyzny! Czy nie ma jej obok nas?