Rozdział 86. Furia
Zielone oczy otworzyły się, po czym spojrzały prosto w parę obsydianowych tęczówek. Tak blisko, a więc tak dobrze. Harry stwierdził, że z pewnością spał w ramionach Severusa i to też było dobre. Przeciągnął się nieco, aby przygotować mięśnie do wstania z łóżka i zorientował się, że owszem, spał w ramionach współmałżonka, ale nie miał na sobie absolutnie żadnej części garderoby. To z pewnością nie było dobre.
Hebanowe oczy obserwowały Harry'ego, kiedy ten zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje i gdy na jego twarzy pojawił się doskonale widoczny dyskomfort. Jego początkowo niezażenowana i rozluźniona postawa momentalnie zmieniła się w taką, która wręcz krzyczała o nieśmiałości i niepewności młodego Gryfona. Bardzo przystojny, młody mężczyzna nagle zaczął skręcać się ze strachu wywołanego faktem, że w jego mniemaniu był wyjątkowo brzydki i niepożądany - jak, na Merlina, to się mogło dziać? To było zbyt niewygodne, by móc na to spokojnie patrzeć, a Severus nie miał najmniejszego zamiaru tego zignorować.
- Harry, dlaczego tak się spiąłeś? Przeciągałeś się, byłeś zadowolony. A potem w mgnieniu oka zacząłeś wyglądać, jakbyś chciał się ukryć. Czy coś się stało? - zapytał.
Zielone oczy spojrzały w dół, nie mając odwagi spojrzeć Mistrzowi Eliksirów prosto w oczy.
- Nie wiem.
- Bez wątpienia jesteś najbardziej atrakcyjnym młodym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziałem. Masz najdoskonalszą, kremową skórę i pięknie umięśnioną sylwetkę. Dlaczego starasz się ukryć? Dlaczego nie chcesz, żebym na ciebie patrzył?
Wątpliwość w tych zielonych oczach, która pojawiła się po tym oświadczeniu, niemalże łamała Severusowi serce. Z westchnieniem, Mistrz Eliksirów podciągnął się do pozycji siedzącej, opierając się o wezgłowie. Przyciągnął do siebie Harry'ego w taki sposób, by ten siedział pomiędzy jego nogami, wsparty plecami o klatkę piersiową współmałżonka. Były lepsze, bardziej namiętne sposoby na rozpoczęcie dnia, ale najwyraźniej będą musiały jeszcze poczekać. Młodzieniec potrzebuje teraz czegoś zupełnie innego. Pieścił młodzieńca z taką delikatnością, o jakiej posiadanie nigdy siebie nawet nie podejrzewał. Gładził jego ramiona, plecy i nogi. Minęło kilka minut, ale ostatecznie Harry zrelaksował się nieco w ramionach współmałżonka, wygodniej układając się na jego piersi. Severus kontynuował głaskanie go, jednocześnie zaczynając mówić:
- Harry, zostałeś wychowany przez ludzi, którzy byli wyjątkowo ślepi i nie wiedzieli, że wcale nie jesteś brzydki. Nie byli świadomi faktu, że jesteś nad wyraz inteligentny i byli również strasznie głupi, nazywając się dziwadłem. Przedyskutowaliśmy to już wcześniej; to oni są brzydkimi, tępymi dziwakami. Nie możesz pozwolić sobie oceniać samego siebie przez ograniczone poglądy twoich krewnych, bo jesteś o wiele lepszy niż to, co ci wmawiano. Powiedziałem ci wcześniej, że jesteś piękny i nadal tak twierdzę. Spędziłeś wczorajszy dzień pracując z kilkoma najbystrzejszymi czarodziejami na całej planecie, analizując jedno z najbardziej skomplikowanych zaklęć, jakie kiedykolwiek zostało opracowane. Ponadto miałeś bardzo poważny i znaczący wkład do rzucenia tego zaklęcia tak, jak powinno to zostać zrobione. Masz władzę, jakiej nigdy byś sobie nie wyobraził, a do tego wykorzystujesz ją tak, by inni czerpali z tego korzyści.
Mały uśmiech pojawił się w kącikach ust Złotego Chłopca, kiedy słuchał potoku komplementów płynącego z ust współmałżonka. Był w stanie poczuć również rumieńca, pojawiającego się na jego własnych policzkach. Severus przez chwilę kontynuował głaskanie i pieszczenie Harry'ego, ostatecznie wyciągając rękę, by złapać podbródek Złotego Chłopca, delikatnie zmuszając go do podniesienia twarzy.
- Teraz rozumiesz, jak wyjątkowy jesteś?
Uśmiech Pottera rozszerzył się jeszcze bardziej. Młodzieniec nie miał zamiaru niczego mówić, ale jego postawa zaczęła jasno wskazywać na akceptację, jeżeli nie na czerpanie prawdziwej przyjemności z dotyku starszego czarodzieja.
Mistrz Eliksirów wstał z łóżka, po czym pomógł z tym Harry'emu. Delikatnie popchnął go w kierunku łazienki, by rutynowo przygotował się do dnia, podczas gdy Snape zgromadził w jedno miejsce ich ubrania i zaczął się ubierać. Gdy Potter pojawił się w sypialni, Severus skierował się do łazienki. Obaj przygotowali się do rozpoczęcia dnia w zaskakująco krótkim czasie.
- Więc… Masz jakieś plany na dzisiaj, Severusie? - zapytał Harry niepewnym głosem.
- Z pewnością. Wieczorem będę gotował bardzo wyjątkową kolację, ponieważ mam randkę z bardzo przystojnym, młodym mężczyzną i obiecałem, że to dla niego zrobię. Wieczór powinien być całkiem miły.
Złoty Chłopiec był bardzo zadowolony, że jego współmałżonek pamiętał - a nawet zasugerował, że nie może się jej doczekać - o ich randce.
- Pytałem raczej o wcześniejszy czas. Pomyślałem, że mógłbym skończyć tłumaczenia tych wszystkich ksiąg, ponieważ sądzę, iż pan Malfoy całkiem niedługo będzie chciał je odzyskać. Poza tym powinienem przełożyć też te notatki, które Lord Aventine dał mi do przetłumaczenia dla ciebie.
Snape przez chwilę zastanawiał się nad tym oświadczeniem, ostatecznie godząc się na pomoc.
- Mam jeszcze trochę rzeczy do przejrzenia. Mogę do ciebie dołączyć w twoim biurze, więc nie będziesz tam sam.
Mistrz Eliksirów dostrzegł wyraz ulgi i radości na twarzy współmałżonka - na jego własnej pojawił się charakterystyczny uśmieszek, choć mentalnie był naprawdę szczęśliwy. W końcu był całkowicie pewien - po raz pierwszy! - że prawidłowo „odczytał” tego Gryfona. Chyba wreszcie zaczynał go rozgryzać; prawdopodobnie nie będzie nawet potrzebował instrukcji obsługi, jak myślał wcześniej!
Ich plany niestety zostały przesunięte na później, gdy w biurze Harry'ego natknęli się na czekających na nich Albusa, panią minister Bones oraz Kingsleya. Kobieta w nocy została poinformowana o udanym usunięciu wszystkich Mrocznych Znaków, więc to spotkanie było pierwszą rzeczą, jaką zaaranżowała z samego rana. Rozumiała, że Harry i Albus byli pewni, iż to pilny oraz konieczny krok. Jeżeli zaś chodziło o całą tę magiczną materię, kobieta czuła, że to była decyzja Harry'ego. Niemniej jednak pragnęła usłyszeć, co właściwie nimi kierowało, by mogła lepiej planował polityczne działania, które z pewnością musiała podjąć.
Złoty Chłopiec wyjaśnił, że początkowo najbardziej bał się tego, iż Voldemort - po dowiedzeniu się, że jego starannie zaplanowany plan został unicestwiony - może zareagować ponownym rzuceniem tego samego czaru. Potter z kolei nie był pewien swoich zdolności na tyle, aby mieć pewność, że uda mu się zwalczyć to zaklęcie na skalę światową tak szybko po zrobieniu tego po raz pierwszy. Był za to pewien, iż poprzez pobranie magii od swoich popleczników, Czarny Pan był w stanie rzucić tak potężne zaklęcie oraz że doszedł tak wysoko tylko dzięki mocy tak wielu bardzo potężnych czarodziejów - śmierciożerców. Młodzieniec miał całkowitą pewność, że Voldemort nie mógłby zrobić czegoś takiego, nie mogąc korzystać z ich mocy. Oznaczało to, iż to, co zrobi w odwecie - a zrobi, tego wszyscy byli pewni - będzie zaledwie lokalnymi atakami.
Voldemort po prostu nie byłby na tyle potężny, by powtórzyć drugi raz to, co udało mu się za pierwszym.
Snape dodał, że bez Mrocznych Znaków Voldemort nie tylko zostanie zredukowany do jednego, potężnego czarodzieja zdanego tylko i wyłącznie na swoją własną moc, ale również nie będzie mógł dotrzeć do swoich śmierciożerców ani wezwać ich masowo. Będzie musiał dotrzeć do każdego z nich z osobna, a to zajmie mu sporo czasu.
Pani Bones doceniła wartość odcięcia Czarnego Pana od tak wielkiej mocy w taki sposób, ale jedną z obaw jej, zespołów w ministerstwie oraz przedstawicieli rządów ze wszystkich innych krajów była możliwość, iż Riddle przywoła demony. Kiedy uczynił to po raz pierwszy, starożytny demon pojawił się na wszystkich kontynentach, więc teraz nikt nie czuł się bezpiecznie. Severus westchnął mentalnie - znał na to odpowiedź, która częściowo opierała się na przewidywaniach panny Granger. Po tym, jak dziewczyna wyjaśniła, że znalazła te wszystkie zaklęcia mające na celu wygnanie demonów, zbadała również wiele czarów, którymi owe demony można wezwać. A to z kolei skłoniło go do wspomnienia o tym, iż niektóre z tych zaklęć znajdowały się w książkach, które widział w bibliotece Malfoyów. Odpowiedział więc:
- Wzywanie demonów jest jedną z najciemniejszych stron mrocznej magii. Wywołuje nieodwracalne skazy na duszy czarodzieja, ale nie wymaga do tego maga mającego bardzo silną moc. Jednakże moc wzywającego ma wpływ na rodzaj demona, jakiego może wezwać. Sądzę, że Voldemort był w stanie przywołać starożytnego demona, bazując jedynie na swojej własnej sile magicznej. Jeżeli zdecyduje się przywołać jeszcze jednego, ten, który odpowie, nie będzie w niczym przypominał tego, którego widzieliśmy na całym świecie, w szczególności na boisku Quidditcha w Hogwarcie zaledwie kilka dni temu. Jest mnóstwo czarów mających na celu wygnanie demona, poza Banicją Króla, której Harry użył na starożytnym demonie, a które działają, jeżeli w grę wchodzi mniejszy demon. Przyjaciółka pana Potter, panna Granger, powiedziała mi, że znalazła jeszcze inne, poza Banicją Króla, kiedy szukała informacji dla pana Pottera na temat starożytnych zaklęć. Podejrzewam, że są wspomniane w powszechnie dostępnych podręcznikach do historii. Możemy poprosić ją, aby podzieliła się z nami dokładniejszymi wynikami swoich badań. Potem podamy pani informacje na ten temat, którymi będzie mogła pani podzielić się z innymi narodami. Na całym świecie jest mnóstwo silnych czarodziejów i czarownic, a jest bardzo mało prawdopodobne, iż naszym oczom ukaże się demon, któremu nie będą w stanie dać rady.
Pani Bones wyglądała na zupełnie zaskoczoną, że to uczennica Hogwartu szukała informacji na temat zaklęć związanych z banicją demonów, jednakże Albus wyglądał był całkowicie zadowolony przez ten fakt.
- To najbardziej wybitna młoda kobieta, jaką znam, ta panna Granger! - Dumbledore skinął głową w stronę z Harry'ego z uśmiechem. - W każdym razie, Amelio, sądzę, że działania Voldemorta bez mocy swoich śmierciożerców będą bardziej lokalne, skierowane głównie w jedno miejsce. Jego podstawy władzy oraz większość popleczników jest tutaj, w Wielkiej Brytanii. Nie ma żadnej dodatkowej magii, której potrzebowałby do podróżowania między znacznie oddalonymi od siebie miejscami lub - tym bardziej - stoczenia w nich bitew.
Myśli Harry'ego wróciły do komentarza, jaki rzucił Ron na temat strategicznych korzyści zakłócenia planu bitwy przeciwnika.
- Bardzo prawdopodobne jest, że początkowe plany Voldemorta zostały zniszczone przez to, co zrobiliśmy do tej pory. Najpewniej będzie działał w stanie frustracji i nie będzie myślał o dążeniu do realizacji swoich starannie obmyślonych planów - dodał Albus. - Sugeruję, aby ostrzec cały magiczny świat i kazać wszystkim mieć się na baczności. Podejrzewam, że możecie znaleźć pewne informacje na temat zaklęć banicji demonów w ministerstwie, ale jeżeli nie możecie, poproszę pannę Granger, by ostatecznie podzieliła się z nami notatkami.
Pani Bones w zamyśleniu spojrzała na grupę siedzącą w biurze spotkań Harry'ego. Ich rozmowa na temat wygnaniu demonów wywołała u niej gęsią skórkę. Niezależnie od tego, jak bardzo stresujące to wszystko dla niej było, ta grupa wydawała się gotowa zmierzyć z tym niemalże bez mrugnięcia okiem. W jej naturze nie leżało ufać ślepo, ale w chwili obecnej było dla niej bardzo wygodnie pozwolić im dowodzić.
- Będziemy kontynuować dzisiaj operację Bezpieczną Przystań, ale przydzielę do każdego zespołu przynajmniej dwóch aurorów dla bezpieczeństwa.
*
Voldemort powoli budził się w swojej komnacie. To, jak zmęczony był ostatnio, doprowadzało go do szewskiej pasji. Wczoraj wystarczyła jedna podróż, zaledwie kilka godzin, a on już był wyczerpany. Po spotkaniu Ponuraka musiał wrócić do Riddle Manor, aby odpocząć. Jednakże miał dość czasu; jedynie on rozciągał się teraz przed nim. Lepiej być wypoczętym i być w stanie w pełni docenić cuda świata, które właśnie tworzył.
Gdzieś przed południem Czarny Pan zdecydował, że nadszedł najwyższy czas, aby zebrać wokół siebie co najmniej kilku jego popleczników, by móc podzielić się z nimi doświadczeniem tworzenia nowego świata. Wyszedł do ogrodu i dotknął różdżką Mrocznego Znaku widniejącego na jego lewym przedramieniu, wymawiając przy tym nazwiska śmierciożerców, których chciał zobaczyć przy swoim boku. Zamknął oczy i wdychał zapach unoszący się w powietrzu, czekając na czarne sylwetki sług aportujące się do niego w odpowiedzi na wezwanie.
Czekał.
I wciąż czekał.
Wściekłość i skonsternowanie najpewniej okazały się dominującą reakcją. Gdzie byli? Dlaczego kazali mu czekać tak długo? Ponownie dotknął różdżką przedramienia, powtarzając wezwanie. Być może wyniknął jakiś problem - od czasu ostatniego wezwania nie był sobą, więc wysoce prawdopodobne jest, iż nie zadziałało właśnie z tego powodu.
Wciąż żadnej odpowiedzi. Możliwe kary za brak szacunku przebiegły przez jego głowę, a groźne spojrzenie Voldemorta pogłębiło ostre linie wężowatej twarzy Czarnego Pana. Czarodziej potrząsnął głową, śmiejąc się chłodno. Naprawdę nie był jeszcze sobą - oczywiście, że jego śmierciożercy nie mogli odpowiedzieć! Nie obudził ich jeszcze po rzuceniu zaklęcia snu!
Naprawdę nie rozważał tego, gdy opracowywał plan umieszczenia wszystkich ludzi na świecie w stanie snu. Jego poplecznicy byli rozproszeni po całym globie - większość z nich to magowie i wiedźmy, których zna od lat; pochodzą z Wielkiej Brytanii i Europy. Perspektywa konieczności udania się do domu każdego z nich z osobna wydawała się nie do przyjęcia, więc Voldemort zastanawiał się nad alternatywnymi rozwiązaniami.
Zastanawiał się, czy byłby w stanie wysłać impuls magii, który obudzi wybranych śmierciożerców przez linie, które łączyły ze sobą miejsca zaznaczone dla niego przez Starożytnego Demona. Voldemort zajął swoją pozycję komnacie spotkań, po czym skierował impuls magii wprost w przebiegające tamtędy linie geomantyczne. Jeszcze raz spróbował wezwać swoich popleczników. Czekał. I czekał, choć nikt się nie pojawił.
Złość nie była dłużej najistotniejszym czynnikiem w jego emocjach. Coś tutaj było nie tak. Przeanalizował zaklęcie, które właśnie rzucił. Dla pewności zrobił to ponownie - chciał się upewnić, że zostało wykonane prawidłowo. Kolejne wezwanie nie zadziałało. Zastanawiając się nad tym dłużej - będąc pewnym, że czar został rzucony jak najbardziej poprawnie - doszedł do wniosku, iż istnieje duże prawdopodobieństwo, że to szczególne zaklęcie za żadne skarby świata nie zadziała w ten sposób. Sądził, że będzie musiał odwiedzić każdego poplecznika z osobna, aby osobiście rzucić zaklęcie, które przywróci ich do życia. Zdecydował, że spodobał mu się ten wydźwięk - osobisty dotyk gwarancją przywrócenia śmierciożerców do życia. Nagle dość dokuczliwa myśl pojawiła się w jego głowie.
Przecież obudził już jednego ze swoich popleczników, Goyle'a! Ponadto zrobił to osobiście! Próbował wprawdzie obudził całą trójkę, która była obecna przy rzucaniu czaru, ale otrzymał zaledwie jedną z trzech odpowiedzi - pozostała dwójka nie zareagowała. Zastanawiał się również, dlaczego ten, który się obudził, nie odpowiedział na wezwanie. Przypuszczał, iż większość - lub może wszyscy? - jego popleczników było w podobnym stanie, jak dwójka nieszczęśników, których nie udało się ocucić. Nie przyszło mu to wcześniej do głowy, ale może wtedy, gdy sprawił, że oni wszyscy zasnęli, niektórzy czarodzieje - być może nawet ci bardzo potężni - odkryli w sobie jakieś wewnętrzne słabości, które spowodowały utratę zdolności do przebudzenia się?
Było naprawdę wiele opcji do rozważania.
Voldemort poszedł prosto o salonu, gdzie przeniesiono Goyle'a. Znalazł go pijącego poranną herbatę. Ignorowanie wezwań Czarnego Pana było dla śmierciożerców czymś, czego nie wolno im było robić. Kara za okazanie takiego braku szacunku była szczególnie okrutna - klątwa Cruciatus. Ktoś, kto wiedział, że wkrótce spotka go taka kara zazwyczaj burzliwie i desperacko próbowali zaoferować jakieś dobre wytłumaczenie, aby jej uniknąć, ale Goyle serdecznie powitał swojego gospodarza i zaprosił na herbatę. Wydawał się być zupełnie nieświadomy faktu, iż dopiero co został wezwany i zawiódł w wypełnianiu obowiązku natychmiastowego pojawienia się przed obliczem Lorda.
- Nie słyszałeś mnie, mój przyjacielu? A może po prostu nie poczułeś wezwań?
Goyle wyglądał na całkowicie zdezorientowanego i zdecydowanie bardziej niż „przestraszonego” po tym oświadczeniu.
- Panie, byłem tutaj przez cały ranek. Skrzaty zrobiły wspaniałą pracę, przynosząc eliksiry, które pozwoliły mi odzyskać siły, a kiedy zbudziłem się dziś rano, przyniosły śniadanie i teraz herbatę. Niczego nie słyszałem i nic nie czułem. Zapewniam cię, mój Panie, nie byłem nawet świadom, że życzysz sobie mnie widzieć. Gdybym wiedział, natychmiast bym zareagował.
- Pokaż mi swoje przedramię!
Zdezorientowany Goyle podwinął rękaw koszuli, aby odsłonić lewę przedramię. Ku przerażeniu jego samego - i Voldemorta - po Mrocznym Znaku nie było nawet śladu.
Prawdopodobnie przeżył tylko dzięki tym wszystkim rzeczom, które dziś rano nie poszły zgodnie z planem Czarnego Pana. Zazwyczaj, gdy któryś ze śmierciożerców był obecny przy czymś tak niespodziewanym i przykrym jak to, Voldemort reagował w taki sposób, który nie pozwalał na przeżycie wszystkim będącym w pobliżu. Teraz stało się jasne, że w rzucaniu czaru snu coś poszło bardzo nie tak, jak powinno, w wyniku czego wyniknęło wiele niespodziewanych konsekwencji. Voldemort był zarówno podniecony, jak i zdenerwowany, ale teraz myślał jedynie o tym, czy istnieją jakiegokolwiek efekty uboczne, o których do tej pory nie myślał. Czy zaklęcie snu w jakiś sposób może usunąć Mroczny Znak? Umieszczenie go na przedramieniu potrzebowało niezwykle silnej i starożytnej magii, ale z drugiej strony podobnie było z usypiającym czarem. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że kiedykolwiek dwa różne zaklęcia mogą wejść ze sobą w jakiekolwiek reakcje. A skoro w tej kwestii działał sam, nie było nikogo, na kogo mógłby zwalić całą winę i uwolnić na owym nieszczęśniku całej swej frustracji przerażającymi karami.
Voldemort wybiegł z pomieszczenia, zostawiając zdenerwowanego - choć teraz już nieco uspokojonego - Goyle'a, by mógł dokończyć wypicie - teraz już zimnej - porannej herbaty. Skierował się prosto do dwóch śmierciożerców, którzy nie obudzili się, gdy próbował ocucić ich wcześniej. Ponownie rzucił na nich zaklęcie budzące, ale nic się nie wydarzyło. Ku jego rosnącemu przerażeniu, kiedy podwinął lewe rękawy ich obu, zorientował się, że oba Mroczne Znaki zniknęły.
Coś było wyraźnie nie w porządku. Voldemort myślał tak intensywnie, jak tylko mógł. Musiał dokładnie dowiedzieć się, co nie działało tak, jak zaplanował. Potrzebował ustalić, dlaczego nie stało się tak, jak tego oczekiwał, by rozmyślać, co robić dalej, aby ratować sytuację.
Zaczął od podążania śladami kroków, które powziął poprzedniego dnia. Deportował się więc do mugolskiego miasteczka niedaleko Riddle Manor. Wciąż pełno tam było śmierci i oczywistego zniszczenia, co było dla Voldemorta radością, ale tym razem czarodziej przyjrzał się bliżej śpiącym ludziom. Przypuszczał, że mugole będą bliscy śmierci z powodu odwodnienia i wygłodzenia, jednakże wyglądali na wypoczętych i szczęśliwych - nie było śladu odwodnienia, nie mówiąc już nawet o zbliżającej się śmierci.
Umysł Voldemorta stał się całkowicie zdezorientowany. Czyżby poważnie się przeliczył? Czy zaklęcie snu ma w sobie pewien element zastoju, a on był tak bardzo pewien siebie, że nawet tego nie zauważył?
Teraz zastanawiał się, czy czarodzieje i czarownice były w takim samym stanie, jak mugole pod wpływem tego zaklęcia. Voldemort deportował się jednej z wielu małych wiosek usytuowanych na wschód on nienanoszalnych hrabstw. Tam szybciej uda mu się przeprowadzić badania - magowie będą raczej na ulicach, a nie w swoich dworach czy rezydencjach, których było najwięcej w zachodnich powiatach; jak High Hill.
Był w absolutnym szoku, kiedy pojawił się na skraju jednej z takich miejscowości i zobaczył, że czarodzieje i czarownice w nim przebywający są na nogach i załatwiają swoje sprawy tak, jak gdyby nic się nie wydarzyło! Dzieci bawiły się na ulicach, sklepy były otwarte, a sklepikarze dobijali handlu. Wydawać by się mogło, że czar nigdy ich nawet nie dotknął. Oczywiście z tak dużej odległości Czarny Pan nie mógł dostrzec żadnych oznak, które jasno wskazywały, że niedawno przytrafiło się tutaj coś złego - a przynajmniej kilku mieszkańcom. Kilka osób miało na sobie bandaże lub utykało ostrożnie na nie do końca wyleczone jeszcze nogi, jednakże ogólnie rzecz biorąc był to normalny dzień w tym miasteczku.
W pobliżu znajdował się plac zabaw, więc Voldemort postanowił rzucić zaklęcie snu bezpośrednio na bawiące się tam dzieci - chciał zobaczyć, czy ów czar w ogóle działa. Był zadowolony, widząc, że wszystkie bachory zasnęły - każde tam, gdzie stało. Porównując z tym, co widział w innych miejscach, nieco zaskoczył go fakt, że u śpiących dzieci nie zauważył absolutnie żadnych oznak zastoju. Jak śpiączka mogła się w to wszystko wmieszać? Skąd to się brało, jeżeli nie było częścią jego własnego zaklęcia?
Widział sześciu czarodziejów, którzy byli z nim w pomieszczeniu, gdy rzucał czar. Wszyscy momentalnie zasnęli i - jak Riddle dowiedział się później - trzech z mężczyzn umarło w wyniku tego doświadczenia. Zdawał sobie więc sprawę, że czarodzieje nie są odporni na działanie tego zaklęcia, co zresztą udowodnił, sprawdzając dla pewności na placu zabaw. To byli bardzo potężni czarodzieje - wiedział to, a więc to nie magiczna siła miała na to wpływ. Ponadto istniało duże prawdopodobieństwo, że magowie, będący już na nogach, którzy mieli swoje domy w tym miasteczku byli dużo słabsi niż którykolwiek z jego popleczników.
A więc to odległość? Czy zaklęcie traci trochę swojej mocy, podróżując przez kraj? Jest nieskuteczne nawet dla osób posiadających magiczny rdzeń w tak niewielkiej odległości? A może chodziło tutaj o coś zupełnie innego?
Crabbe'owie, rodzina, w której wielu członków zostało jego poplecznikami, zamieszkiwała na zachodzie hrabstwa High Hill, oddalonego od Riddle Manor zdecydowanie dalej, niż to miasteczko. Voldemort aportował się do ich posiadłości tylko po to, aby znaleźć go pustym. Oczywiście, dzieci będące w wieku szkolnym najpewniej przebywają teraz w Hogwarcie, ale był pewien, iż było tutaj kilka młodszych dzieciaków. Normalnie powinny przebywać w domu. Nie wiedział, że większość śmierciożerców tej rodziny zostało przeniesionych do Malfoy Manor, aby odzyskać siły po przerażającym obniżeniu ich poziomu magicznego. Obawiając się, że w jakiś sposób poplecznicy Czarnego Pana w tej rodzinie ściągną na siebie ich gniew, pozostali jej członkowie wyjechali, aby zamieszkać z różnymi krewnymi, podczas gdy ich mężowie i bracia będą pod opieką uzdrowicieli.
Nie wiedząc, co zrobić z nieobecnością ludzi w rezydencji Crabbe'ów, Voldemort deportował się do domu Parkinsona, znajdującego się niedaleko. Arystokratyczna głowa rodziny, Prescott Parkinson, zdecydował się wrócić do domu tak szybko, jak tylko odzyskała siły pod okiem uzdrowicieli w Malfoy Manor. Ostatecznie zrobił to wczoraj. Od samego początku był lojalnym śmierciożercą - okazał się jednym z pierwszych czarodziejów, którzy przyjęli Mroczny Znak. On i jego rodzina byli przekonani, że ich lojalność wobec Czarnego Pana w żaden sposób nie może zostać zakwestionowana. Nikt nie potrafił zrozumieć, dlaczego Prescott nagle stał się tak wyczerpany, niemniej jednak zdecydowali się nie interpretować tego jako atak, czy coś, przed czym powinni uciekać.
Voldemort został powitany tak, jak zawsze - uważał to za równie pocieszające, jak niepokojące, iż każdy członek rodziny Parkinsona nie śpi. Podczas lunchu Prescott podzielił się z nim wiadomościami, które okazały się jeszcze bardziej bolesnymi. Pierwszą z nich była informacja, że czarodzieje w rzeczywistości zasnęli pod wpływem czaru snu, ale zostali obudzeni niemal natychmiast po tym, jak zamknęły się ich powieki. Prescott osobiście był zbyt słaby z powodu odpływu magii, kiedy to się stało, aby wiedzieć, czego doświadczyli inni, niemniej jednak wiedział od rodziny, że zostali obudzeni przez młodego człowieka wołającego ich imiona.
Podejrzenia zaczęły rosnąć w głębi umysłu Voldemorta.
Następnie Parkinson opowiedział mu historię zaproszenia go do Malfoy Manor w celu odzyskania sił pod czujnym okiem zespołu uzdrowicieli, których sprowadził Lucjusz. Biorąc pod uwagę niedawne zachowanie wspomnianego arystokraty, to było potencjalnie kłopotliwe. Choć Lucjusz nigdy publicznie nie złamał zaufania Czarnego Pana, Voldemort słyszał pogłoski o udaremnieniu próby poślubienia Draco Syriuszowi Blackowi. Wiedział również o wyborze jego, Riddle'a, wrogów, gdy w amoku biegał po Ministerstwie Magii. To wszystko stało się jeszcze bardziej skomplikowane, kiedy Prescott zidentyfikował zapraszającego jako Kingsleya Shacklebolta - nie było więc wątpliwości, że Malfoy zdecydował się sprzymierzyć z jasną stroną. Prawdopodobnie z Potterem.
Wszystko stało się całkowicie jasne, gdy Parkinson opowiedział, iż słyszał, że Dumbledore i inni z Hogwartu - między innymi Potter - pracowali nad usunięciem Mrocznego Znaku z przedramion śmierciożerców.
Czarny Pan zaczął również podejrzewać, że Złoty Chłopiec ma coś wspólnego z zastojem, który gwarantował przetrwanie śpiącym mugolom.
*
Będąc w swoim biurze w Hogwarcie, Harry spędził niezbyt miły ranek po spotkaniu z ministrem, odczuwając zarówno pobudzenie, jak i niepokój, który przeżywał Voldemort. Omówił swoje wrażenia z Severusem i doszli do wniosku, że Czarny Pan był w trakcie zdawania sobie sprawy, że coś było nie tak, ale jeszcze nie do tego stopnia, by rzeczywiście zrozumieć, co się wydarzyło. Wkrótce wszystko się zmieni.
*
Voldemort podziękował Prescottowi i jego rodzinie za gościnę i aportował się do Malfoy Manor. Zatrzymały go nowe zabezpieczenia, jakie Lucjusz nałożył na swoją rezydencję. Czarny Pan poczuł wściekłość, że blokowano mu bezpośrednie wejście do środka. Zaczął więc badać zaklęcia chroniące.
*
Z kolei Lucjusz przez większość poranka nadzorował wyjazdy swoich gości. Kilku z nich opuściło rezydencję wcześniej, a większość pozostałych wracało do swoich rodzin dziś po śniadaniu. Ci, którzy wciąż potrzebowali opieki medycznej byli już wolni i mogli przenieść się do Świętego Mungo - nieoznaczone teraz przedramiona nie identyfikowały ich jako popleczników Czarnego Pana.
Jedną z ostatnich osób, które przebywały we dworze był Eustachy Landon. Chłopiec najwyraźniej nie spieszył się z powrotem do swojego ojca - tę niechęć Lucjusz mógł zrozumieć. Znał osobiście starszego Landona dzięki niektóry przedsięwzięciom biznesowym oraz zobowiązaniom społecznym, przez co od zawsze uważał go za pretensjonalnego dupka. To, co zaskoczyło Malfoya, to fakt, że ten młodzieniec był skłonny do przyjęcia Mrocznego Znaku - w zasadzie pewnym było, iż ojciec wydziedziczy go w chwili, w której się o tym dowie. Eustachy starał się znaleźć trochę czasu na rozmowę z Lucjuszem - ostatecznie udało mu się przyciągnąć uwagę Malfoya. Spędzili trochę czasu razem, gdy arystokrata pokazywał młodzieńcowi większość uciech i skarbów swojej posiadłości.
Kończyli właśnie jedzenie popołudniowego posiłku, gdy Lucjusz poczuł zaburzenia płynące z zabezpieczeń.
Zaledwie kilka sekund po tym, Lucjusz usłyszał Voldemort krzyczącego do niego, rzucając zarówno groźbami, jak i przekleństwami. Szalejąca w nim wściekłość powiedziała mu, iż Czarny Pan zorientował się w przynajmniej części tego, co zaszło. Pech chciał, że chodziło głównie o tę część, w której Malfoy pomaga Potterowi zebrać śmierciożerców i usunąć ich Mroczne Znaki.
Musieli się stąd wydostać, albo on i jego gość staną w obliczu pewnego, niesamowicie bolesnego przesłuchania i śmierci. Było tylko jedno miejsce, które mogło pozwolić sobie na ochronę przed szaleńcem, który był zaledwie o kilka kroków od uzyskania dostępu do rezydencji Malfoyów - Hogwart.
Lucjusz chwycił Eustachego za ramię i skierował się z nim w stronę biblioteki, która - na szczęście - była umiejscowiona w tylnej części budynku; z daleka od miejsca, w którym Voldemort próbował złamać zabezpieczenia. To dało im pewną przewagę. Malfoy miał nadzieję, że tyle wystarczy.
Ledwie dotarli do biblioteki, kiedy usłyszeli, że Voldemort dostał się do domu. Czarny Pan doskonale słyszał, jak biegną i sam kierował się w stronę tylnej części domu, o której wiedział - z poprzednich wizyt tutaj - że znajduje się tam kilka pomieszczeń. Mag przeszedł przez pierwszy salon na tyłach. W mgnieniu oka zorientował się, że jest pusty, więc pobiegł dalej. Następna była biblioteka. Ze względu na obecność mnóstwa wysokich regałów, nie było możliwości ogarnięcia wzorkiem całego pomieszczenia. Voldemort potrzebował czasu, aby wejść do pokoju i przejść przez niego, aby sprawdzić, czy ktoś się tam ukrywa.
Lucjusz, modląc się do wszystkiego, co było tego warte, aby połączenie między jego rezydencją a biurem Harry'ego w Hogwarcie wciąż było otwarte. Chwycił garść proszku Fiuu z chińskiej misy znajdującej się na stoliku obok paleniska. Wrzucił go w ogień i popchnął przed sobą Eustachego, krzycząc „Hogwart” w momencie, gdy Voldemort coraz bardziej się do nich zbliżał. Zielony płomień sprawił, iż zniknęli, a Czarny Pan, podejmując pochopną decyzję, rzucił się za nimi w ogień próbując przenieść się razem z nimi.
*
Harry trzymał głowę w rękach od kilku minut, jasno wskazując na to, iż go boli. Severus właśnie wstał ze swojego fotela i podszedł do współmałżonka, aby zapytać go, czy nie potrzebuje pomocy. Było jasne, że Voldemort w końcu odkrył dość istotną część tego, co się dzieje i wściekał się do granic możliwości - co uwidaczniało się w niezbyt dobrym humorze, w jakim znalazł się teraz Złoty Chłopiec. Na szczęście Harry siedział w fotelu znajdującym się po tej stronie stołu, która była najbliżej kominka. Severus, zajmujący wcześniej miejsce po drugiej stronie, stanął obok Złotego Chłopca, aby zaoferować mu pomoc.
Kiedy usłyszeli krzyki dochodzące z kominka, a w nim samym pojawiły się zielone płomienie, Severus - już stojący nieopodal - chwycił zarówno Lucjusza, jak i młodego mężczyznę, którego ramię trzymał Malfoy. Wyciągnął ich z ognia, gdy tylko się pojawili. Obaj krzyczeli, aby natychmiast zamknąć połączenie. Harry, trzymający w dłoni różdżkę od czasu usłyszenia odgłosów z kominka, momentalnie zerwał połączenie z Malfoy Manor. Niemniej jednak tuż przed tym, jak to się stało, twarz Voldemorta pojawiła się w płomieniach. Przed przymusem powrotu do rezydencji Lucjusza, Riddle miał wystarczająco dużo czasu, aby zobaczyć zarówno Harry'ego, jak i Severusa. Nie potrzebowali widzieć, jak oczy Czarnego Pana stają się czerwone z wściekłości, ponieważ w tej samej chwili Potter zgiął się w pół, czując straszny ból, a stróżka krwi spłynęła strumieniem z blizny na jego czole.
Mistrz Eliksirów momentalnie przeniósł całą uwagę na współmałżonka. Minęło zaledwie kilka sekund, zanim mężczyźnie udało się pomóc Harry'emu kontrolować ból i zatamować krwawienie. Młodzieniec był blady i wstrząśnięty, ale nie był zraniony - oczywiście ponad to chwilowe cierpienie, którego przed chwilą doświadczył.
Lucjusz nigdy wcześniej nie widział podobnej reakcji Gryfona na gniew Voldemorta, więc w konsekwencji był nieco przerażony, patrząc, jak dzieje się to tuż na jego oczach. Z kolei Eustachy był przerażony wszystkim, co zdarzyło się do tej pory - od momentu przerwania obiadu, aż do tego, co działo się teraz.
Gdy tylko stało się jasne, że wszyscy są bezpieczni i mają się dobrze, albo przynajmniej dochodzą do siebie, Lucjusz przedstawił pozostałym Eustachego. Młodzieniec był wyraźnie poruszony spotkaniem Severusa. Okazało się, iż był zagorzałym studentem eliksirów, a jego nauczyciel nie raz wspomniał Snape'a, jako o jednym z najlepszych mistrzów tej dziedziny na całym świecie. Był również szczęśliwy możliwością poznania Harry'ego. Severus dostrzegł dziwny wyraz oczu współmałżonka, gdy ten potrząsał ręką Eustachego. Dzieciak wymamrotał coś na temat rodziny Landerów, będących na bardzo interesującym stanowisku. Snape, zamiast to znieważyć, mentalnie obiecał sobie, by porozmawiać o tym z Harrym nieco później. Tymczak zaczął dokonywać uzgodnień dotyczących Lucjusza i Eustachego. Musieli zamieszkać w Hogwarcie, ponieważ rezydencja Malfoya nie była dłużej dostępna.