1996 15 Wakacyjna miłość 2 Mary Lynn Baxter Pewnego lata w Lufkin


MARY LYNN BAXTER

Pewnego lata w Lufkin

Boot Scootin'

Tłumaczył: Michał Wroczyński

Rozdział pierwszy

Kelly Warren popatrzyła na leżącą przed nią kartkę papieru i zmarszczyła brwi. Po chwili zgniotła ją w kulkę i cisnęła w stronę kosza na śmieci.

- Dwa punkty - mruknęła z gorzkim uśmiechem, gdy kulka wpadła prościutko do kosza.

Podniosła się z krzesła i rozciągnęła nieco zdrętwiałe mięśnie. Uśmiech z jej twarzy zniknął. Dzień nie zaczął się najlepiej. Była dopiero dziewiąta rano, a ona zdążyła już pokreślić i podrzeć kilka projektów. Może w ogóle nie trzeba było zaczynać dziś pracy, zwłaszcza że obchodziła właśnie dwudzieste siódme urodziny? Może po prostu powinna zamknąć sklep na cztery spusty, wrócić do babci i spędzić dzień na robieniu czegoś cudownie nieodpowiedzialnego?

Kelly zmarszczyła czoło i przez chwilę rozważała ten pomysł. Nie, przecież właśnie teraz zajmowała się czymś cudownie nieodpowiedzialnym; robiła dokładnie to, co zawsze chciała robić, a nie to, czego chciał jej ojciec. Jej marzenia spełniły się i od niedawna prowadziła własny interes: niewielki sklepik z artykułami papierniczymi i upominkami, który nazwała „Pierwsza klasa”. Od pewnego też czasu projektowała artystyczne pocztówki. Gdyby udało się zainteresować nimi którąś z dużych firm zajmujących się dystrybucją kart pocztowych - to właśnie projektowanie miało stać się w przyszłości głównym zajęciem Kelly.

Zanim przeprowadziła się do domu babci w Lufkin, sennym miasteczku we wschodnim Teksasie, Kelly mieszkała w Houston z apodyktycznym ojcem. Przez pięć lat, jakie minęły od chwili ukończenia przez nią uniwersytetu, była posłuszna mu we wszystkim, a zajmowała się głównie prowadzeniem domu. W końcu miała już serdecznie dość Simona Warrena, jednego z magnatów w branży spożywczej, i jego kaprysów właściwych ludziom, którzy mają nadmiar bogactwa. Zrezygnowała z blasku dostatniego życia w wielkim mieście i wybrała skromne, senne Lufkin.

Często dumała nad tym, jak ułożyłby się jej los, gdyby matka nie zmarła wkrótce po porodzie. Zapewne wszystko potoczyłoby się inaczej. Ojciec miałby więcej wsparcia ze strony żony i nie wyręczałby się nieustannie córką.

Prowadzenie domu i wystawnego życia męczyło ją. Te nie kończące się przyjęcia, partie brydża, tabuny „przyjaciół” nudnych jak flaki z olejem... Jedyną czynnością, która dawała jej pewną satysfakcję była dobroczynność, lecz i ona nie była w stanie wzbudzić w sercu Kelly zapału i entuzjazmu.

Po śmierci bliskiej przyjaciółki i po zawale serca, jaki przeszła jej ukochana babcia, Kelly uświadomiła sobie, jak kruche i drogocenne jest życie. A ona tak beztrosko je marnowała! Kiedy więc Simon wspomniał, że zamierza umieścić babcię w domu opieki, odparła mu, że wyjedzie z Houston, osiądzie w Lufkin i sama zajmie się Claire.

Pół roku po przeprowadzce Kelly, która po matce odziedziczyła zdolności artystyczne, postanowiła otworzyć sklep. W podjęciu tej niełatwej decyzji niezwykle pomogła jej babcia.

- Czyś ty rozum straciła? - zapytał Simon, gdy córka wyjawiła mu swe plany.

- Nie, tato - odparła spokojnie. - Przeciwnie. Zamierzam po prostu zająć się tym, co mnie interesuje, a nie tym, co ty uważasz dla mnie za dobre.

Niebieskie oczy Simona, takie same jak jego córki, rozbłysły.

- No cóż, powiem ci otwarcie. Nic z tego nie wyjdzie.

- Dlaczego? - zapytała ostro Kelly.

- Dlatego, że nie masz za grosz samodyscypliny. Od czasu ukończenia szkoły nie możesz jakoś zabrać się za nic poważnego.

- A czyja to wina? - spytała gniewnie.

- Dobrze już, dobrze - uspokoił ją. - Skoro chcesz, zacznij to swoje wariactwo. Zobaczysz, że szybko ci wywietrzeje z głowy. Ale kiedy ci się nie powiedzie i galopem wrócisz do domu, nie mów, że cię nie ostrzegałem.

Słowa te tylko rozjuszyły Kelly i podrażniły jej ambicję. Jeśli w przyszłości ktoś będzie musiał przyznać komuś słuszność, to ojciec jej, nigdy odwrotnie. Żeby udowodnić mu, że to nie on miał rację, była gotowa błagać na kolanach wszystkich bliższych i dalszych znajomych, żeby przyjeżdżali do Lufkin i robili zakupy w jej sklepie. Musiała jednak z satysfakcją przyznać, że nie było potrzeby chwytania się aż tak drastycznych środków. Jej sklep funkcjonował zaledwie od dwóch tygodni i już cieszył się sporym zainteresowaniem klientów.

Nie znaczyło to wcale, że zarabiała masę pieniędzy. Na razie w jej sklepie wiele osób pojawiało się tylko po to, żeby się rozejrzeć. Prawie wszystkie obiecywały jednak, że jeszcze wrócą. Kelly modliła się o to w duchu. Nie tyle przy tym chodziło jej o pieniądze, co o sprawdzenie się, potwierdzenie, że podjęła słuszną decyzję i że uda jej się zrealizować własne marzenia. Kwestia finansowa mogła zejść na dalszy plan. Wkrótce po jej urodzeniu bowiem, babcia Claire utworzyła w banku fundusz dla Kelly i gdy wnuczka ukończyła dwadzieścia pięć lat, wszystkie pieniądze przeszły na jej własność.

Zresztą, dla Kelly zawsze bardziej niż pieniądze liczyła się niezależność i satysfakcja z wykonywanej pracy.

Przerwała te rozmyślania i zerknęła na zegarek. Za pół godziny, równo o dziewiątej trzydzieści, otworzy sklep. Zeszła z poddasza, gdzie od siódmej rano próbowała wymyślić pocztówkę, jakiej jeszcze nie było, do mieszczącej się na parterze kuchni i nastawiła wodę na kawę. Po kilku minutach, trzymając już w dłoniach parujący kubek, przeszła do głównego pomieszczenia, w którym znajdował się sklep.

Przystanęła w progu, by spojrzeć na swe dzieło. Próbowała patrzeć na wszystko oczyma klientów. Jednego była pewna - jej sklep całkowicie różnił się od innych.

Mieścił się w starym ceglanym budynku, który Kelly chwilowo wynajmowała, lecz w przyszłości zamierzała wykupić. Budynek stał w centrum miasteczka, co zapewniało doskonałą lokalizację, oraz miał w sobie wiele uroku, na czym Kelly zależało najbardziej. Poza kuchnią dla klientów przeznaczony był cały parter. Mogli w nim kupić artykuły piśmiennicze, kartki pocztowe, zaprojektowane, namalowane i wydrukowane przez Kelly, oraz całą masę innych „śliczności”: koszyczki, saszetki w kształcie serduszek, najprzeróżniejszej wielkości i kształtu ramki do zdjęć i obrazków, stroiki, bukieciki, dzbanuszki, świece i różnych rodzajów potpourri.

Poddasze Kelly przerobiła na pracownię. W dachu zainstalowała olbrzymie okno, które zapewniało odpowiednią ilość światła do pracy. To tu właśnie powstawały jej oryginalne pocztówki.

Teraz więc, przed kolejnym dniem pracy, Kelly spoglądała z dumą na swe dzieło. Nie wyrobiła sobie jeszcze w mieście marki, ale wszystko było przed nią. Minęły dopiero dwa tygodnie. Zresztą raczej by umarła, niż miała zrezygnować. Po ojcu i babci odziedziczyła nieprawdopodobny wręcz upór.

Odstawiła kubek, usiadła za kasą i otworzyła szufladkę z pieniędzmi. Chwilę później usłyszała dźwięk dzwonka zawieszonego nad drzwiami wejściowymi. Uniosła głowę i spojrzała w uśmiechniętą twarz klienta.

Wiele godzin później Kelly masowała zdrętwiały kark. Ależ była zmęczona! Po całym dniu obsługiwania klientów to jednak miłe zmęczenie, pomyślała, spoglądając na zegar, którego wskazówki wskazywały siedemnastą. Za pół godziny zamknie sklep, pojedzie do domu i resztę dnia swoich urodzin spędzi z babcią.

Nieoczekiwanie znów zabrzmiał zawieszony nad wejściem dzwonek. Kiedy odwróciła się w stronę drzwi, ze zdumienia szeroko otworzyła usta.

Widząc zaskoczenie na jej twarzy, klient, wysoki mężczyzna, uśmiechnął się i powiedział:

- Zamknij buzię, bo złapiesz zarazki.

- Charles! Co tutaj robisz? - zapytała Kelly, nie przestając gapić się na Charlesa Liptona, znajomego prawnika, z którym spotykała się dość często, zanim nie wyprowadziła się z Houston.

- To chyba oczywiste.

Rozpiął marynarkę drogiego garnituru i usiadł przy końcu lady na krześle przeznaczonym dla klientów, którzy zamierzali zabawić w sklepie trochę dłużej.

- Co jest takie oczywiste?

- Ej, Kelly - Charles uniósł brew - przecież dzisiaj są twoje urodziny! Pomyślałem, że zechcesz je uczcić. Może wybierzemy się gdzieś do miasta?

Kelly przesłała mu uprzejmy uśmiech. Żywiła wobec Charlesa mieszane uczucia. Mówiąc zaś ściślej - niezbyt przyjazne. Robiła jednak wszystko, by nie dać po sobie tego poznać. Charles Lipton podobał się jej ojcu. Był człowiekiem, jakiego Simon życzyłby sobie na zięcia: trzeźwo myślący, solidny, z głową do interesów, potomek jednej z najbogatszych rodzin w Houston, spadkobierca sieci hoteli. Wszystkie te cechy nudziły Kelly śmiertelnie. Jedynie w samym wyglądzie Charlesa nie było nic nudnego.

Mimo że liczył tylko metr siedemdziesiąt wzrostu, był przystojny niczym gwiazdor filmowy. Miał gęste jasno-kasztanowe włosy i zielone oczy, główną zaś atrakcję stanowił jego uśmiech. Wydawało się, że Charles Lipton doskonale wie, kiedy rozjaśnić nim twarz, prezentując przy tym imponujący garnitur olśniewająco białych zębów.

Plusy te nie potrafiły wszakże zmienić opinii Kelly, że Charles Lipton jest typem człowieka, który ma przekonanie, iż na wszystkim zna się najlepiej, i właśnie przez to jest niezwykle irytujący.

- No, to jak będzie? - zapytał z naciskiem.

- Cóż, skoro jechałeś dwie i pół godziny tylko po to, żeby mnie zobaczyć, jak mogłabym odmówić?

Charles wstał jak na komendę, a jego twarz znów rozpromienił ów słynny olśniewający uśmiech.

- Nie mogłabyś - przyznał.

Dopiero po kilkunastu minutach, gdy znaleźli się już na podjeździe prowadzącym do domu babci i mieli wysiadać z samochodu, Kelly uświadomiła sobie, że Charles ani słowem nie skomentował jej sklepu - nie pochwalił, nie zganił, nie wygłosił na jego temat jakiejkolwiek uwagi.

Zmartwiło ją to, ale tylko na chwilę. Jakie znaczenie ma opinia takiego sztywniaka?

- Czeka was uroczy wieczór.

Kelly uśmiechnęła się do Claire, nachyliła i pocałowała w policzek; babcia miała skórę cienką jak pergamin.

- Tak - odparła. - Martwię się tylko, że zostawiamy cię tu samą. - Zrobiła smutną minę, a Charles poważnie pokiwał głową.

- Zupełnie niepotrzebnie - odrzekła Claire. - Przecież dzisiaj są twoje urodziny. No, idźcie już. Zresztą za chwilę w telewizji zaczyna się mój ulubiony program.

Kilka minut później Kelly i Charles znaleźli się znów przed domem. Był lipiec i, mimo że dochodziła dwudziesta, słońce przygrzewało jeszcze mocno. Charles otworzył drzwi swego lincolna i wpuścił do środka Kelly.

Kiedy zajął miejsce za kierownicą i uruchomił silnik, odwrócił się w jej stronę i zapytał:

- Dokąd?

- Do „Boot Scootin”.

- Słucham? - Charles zamrugał oczyma.

- „Boot Scootin”.

- Jeśli to miejsce, o jakim myślę, wybij to sobie z głowy. Chciałem cię zabrać na kolację do jakiegoś wytwornego lokalu.

- A to, z kolei, ty możesz wybić sobie z głowy. Nie zapominaj, że to moje urodziny.

Charles zacisnął dłonie na kierownicy i cicho zaklął.

- W porządku. Co to za lokal?

- Klub taneczny z muzyką country-and-western.

- I wypożyczalnią rewolwerów przy wejściu - dodał złośliwie. - O ile naturalnie nie posiadasz własnego.

- Bardzo śmieszne.

- Uwierz mi, naprawdę chcę cię zabrać do dobrej restauracji.

- A ty posłuchaj, jeśli nie chcesz jechać ze mną, powiedz. Pojadę sama.

- Jasne, jestem bardziej niż pewien, że dokładnie tak byś zrobiła.

- Na twoim miejscu nie byłabym tak uparta - ostrzegła Kelly. Korciło ją, by oświadczyć Charlesowi, że na ten wieczór miała już inne plany.

- No dobrze. Niech ci będzie. Najpierw wpadniemy gdzieś, żeby coś przekąsić, a potem - do „Boot Scootin”.

- Poza tym że uwielbiam tańczyć, istnieje inna jeszcze przyczyna, dla której chcę pojechać właśnie tam.

Popatrzył na nią z rozpaczą.

- Mówisz poważnie?

- Pracuję właśnie nad westernowymi pocztówkami, wiesz, takie z motywami z Dzikiego Zachodu... Wiem, że jest na nie ogromny popyt, a nikt jeszcze się tym nie zajął.

Charles wyprowadził samochód na ulicę.

- Skoro tak mówisz...

Niebawem siedzieli już przy stoliku w klubie „Boot Scootin”, a salę wypełniały dźwięki najnowszego przeboju country. Czekając na zamówione drinki, Kelly rozglądała się wokół z rosnącym zainteresowaniem. Przytupywała nogą w rytm muzyki i ogarniała ją coraz większa ochota do tańca. Napominała się jednak w duchu, że przede wszystkim musi dokładnie rozejrzeć się po lokalu, ostatnio najmodniejszym w miasteczku. Jej uwagę zwracał rozległy owalny parkiet taneczny pośrodku, a przede wszystkim rustykalne dekoracje: stare sprzęty, koła, elementy strojów i uprzęży. Starała się zapamiętać wszystko jak najdokładniej.

- No i co o tym myślisz? - zapytał Charles, kiedy kelnerka przyniosła im napoje.

- Jest lepiej, niż się spodziewałam.

Charles pociągnął ze szklanki tęgi łyk whisky z samym tylko lodem.

- Cieszę się, że ci się tu podoba.

Ledwo skrywany sarkazm w jego głosie nie uszedł uwagi Kelly. Miała ochotę udusić tego faceta! Zachowując jednak pozorny spokój, upiła tylko łyk wody mineralnej i wróciła do obserwowania sali.

- Przy barze stoi jakiś typek, który bez przerwy na ciebie patrzy.

Kelly nie spojrzała nawet w tamtym kierunku.

- I co z tego? W takich miejscach to rzecz całkiem normalna.

- I dlatego właśnie nie chciałem tu przychodzić - odburknął Charles.

Kelly uniosła brwi.

- Proszę, proszę, co ja widzę. Humorek coraz gorszy.

- Poklepała Liptona po dłoni. - Daj spokój, dobrze? Chcę tańczyć.

- A jeśli ja nie chcę? - zapytał, wyraźnie rozdrażniony.

- To możesz wrócić - odparła słodziutkim głosem.

- Nie będziesz się nudził.

Charles uśmiechnął się krzywo i gwałtownie wstał.

- Zgoda, wygrałaś - powiedział, biorąc Kelly za rękę.

- Chodźmy na parkiet.

W chwilę później znaleźli się na środku sali, a Kelly zaczęła prowokacyjnie kołysać w tańcu biodrami.

Rozdział drugi

Tucker Garrett stał oparty o najbliższy kręgu tanecznego róg baru. Sprawiał wrażenie, jakby otaczający świat w ogóle go nie interesował. Każdy jednak, kto znał choć trochę Tuckera, wiedział, że jest zupełnie odwrotnie. Pod maską niemrawego, staromodnego poczciwca krył się pełen energii, przekory i fantazji mężczyzna.

Teraz było podobnie. Tucker zachowywał wprawdzie kamienną twarz, lecz gdy obserwował tańczącą na parkiecie blondynkę, czuł, że rozpiera go energia, że rośnie w nim napięcie, jakiego nie doświadczył od dawna. O ile w ogóle kiedykolwiek w swoim życiu odczuwał podobne napięcie!

Do licha, była śliczna! Delikatne rysy, modnie obcięte, krótkie jasne włosy. Nie widział jej oczu, lecz mógłby się założyć o wszystko, że są równie piękne jak buzia... Ale to jej ciało o szczupłych biodrach i nie kończących się nogach, poruszające się idealnie w rytm dynamicznej muzyki sprawiało, że Tuckerowi gwałtownie rosło ciśnienie krwi. Żeby uspokoić rozbudzone zmysły, zaklął pod nosem i głęboko odetchnął. Niewiele to pomogło. W miarę jak tempo muzyki rosło, dziewczyna coraz szybciej poruszała biodrami, a jemu ciśnienie rosło jeszcze bardziej.

Tucker Garrett miał trzydzieści pięć lat, ale nie widział jeszcze w życiu kobiecych bioder, które by w tak doskonały sposób wypełniały nienagannie skrojone dżinsy. No i naturalnie nie mógł przeoczyć jej piersi. Były krągłe i sterczały przepysznie pod pomarańczową jedwabną bluzką.

Nad górną wargą mężczyzny pojawiły się kropelki potu. Ponownie zaklął. Do licha, zachowywał się jak jeleń podczas rui. A wszystko to na sam tylko widok kobiety. Co by się z nim stało, gdyby jej dotknął!

Odwrócił wzrok, widząc, że powolnym, niezdarnym krokiem zbliża się do niego James Arnold, nazywany ze względu na gburowatą i burkliwą naturę Ponurakiem. W pierwszej chwili Tucker był zły na niego, że przerwał mu szalone myśli i chciał go zdrowo ochrzanić. Spojrzał jednak na drewnianą nogę Ponuraka i tylko się uśmiechnął.

- Co cię tak bawi? - zapytał James-Ponurak.

- Nic.

- Przyszło sporo ludzi, prawda?

- Najlepsze jeszcze przed nami - wymamrotał Tucker, ponownie wlepiając wzrok w poruszającą się kusząco na parkiecie kobietę.

Ponurak powędrował za jego spojrzeniem.

- Hmm, teraz rozumiem.

Tucker odwrócił głowę i popatrzył na niego zwężonymi oczyma.

- Co rozumiesz, stary rozpustniku?

- Jak to co? Znamy się jak łyse konie - odciął się Ponurak.

- Idź do diabła! - machnął ręką Tucker, a Ponurak roześmiał się, pokazując zęby, niegdyś białe, teraz brązowe od palonych przez lata papierosów i żutego tytoniu. - W porządku, też jestem starym rozpustnikiem - przyznał po chwili Tucker.

- I nic w tym złego, synu.

Tucker nie odpowiedział. Myślał o tym, że miał w życiu wiele szczęścia, iż trafił na Ponuraka, swego przyjaciela i pracownika. Bez niego nie poradziłby sobie z prowadzeniem klubu. Ponurak pracował tu jako barman, pomocnik i człowiek od wszystkiego. Tucker poznał go przez swego wuja, który nie wiadomo skąd go wytrzasnął. Do tej chwili był za to wujowi niewymownie wdzięczny...

- Możesz się na nią gapić tak długo, dopóki nie zaczniesz czegoś kombinować - stwierdził Ponurak.

- O co ci chodzi? - Tucker przesłał mu groźne spojrzenie.

- Dobrze słyszałeś. Ale jak nie dotarło, mogę powtórzyć.

Tucker parsknął.

- Czy nikt ci jeszcze nie powiedział, że twój zwyczaj wtykania nosa w cudze sprawy nie wyjdzie ci kiedyś na dobre? - Chwilę milczał. - Wiesz, powinienem cię wywalić z roboty.

- Jasne, że powinieneś, ale nie wywalisz. Kto ci dopilnuje tej budy i nada jej wspaniały kształt?

Tucker ponownie parsknął, ale nic nie odpowiedział. Doskonale zdawał sobie sprawę, że stary dziwak jest niezastąpiony.

- Mówiąc o wspaniałych kształtach... Czy widziałeś już ją tu kiedyś? - zapytał.

Ponurak nie próbował nawet udawać, że nie rozumie, o co chodzi.

- Nie, nie sądzę.

- A czy widziałeś, bracie, jakąś, która poruszałaby się tak jak ona? - Tucker pokręcił głową i westchnął ciężko.

- Nie, nie widziałem. Jest inna niż te, co tu zazwyczaj przychodzą. Dlatego powiedziałem, co powiedziałem.

- Twoim zdaniem wybija się ponad przeciętność i dlatego jest poza zasięgiem moich możliwości?

- Sam bym tego lepiej nie ujął synu. Choć z drugiej strony nie sądzę, żeby była lepsza od ciebie. Chodzi o to, że taka kobieta oznacza kłopoty. Ona złamie ci serce. Do cholery, sam powinieneś wiedzieć o tym najlepiej.

- I wiem. Masz rację. Ale to wcale nie znaczy, że pragnę jej mniej... - Tucker urwał. - Och, niech to szlag trafi. I tak zapewne ma męża. Tego gościa, z którym tu przyszła...

- Raczej nie. Szkoda by jej było. A poza tym on nie wygląda na chłopa, który dałby jej radę.

Tucker znów przesłał Ponurakowi groźne spojrzenie.

- Tak czy siak, to nie nasz interes. Mamy na głowie ważniejsze sprawy.

Ponurak rozejrzał się po sali.

- Rany, masz rację. Robi się tłoczno. Muszę sprawdzić, czy wszyscy się dobrze bawią.

- Też ruszam do roboty - mruknął Tucker w stronę pleców oddalającego się przyjaciela.

Nie ruszył się jednak z miejsca i obserwował tylko napływających tłumnie gości. Na twarzy pojawił mu się uśmiech pełen ulgi i zadowolenia. Nie ma to jak powodzenie firmy, pomyślał i uśmiech jego stał się jeszcze szerszy.

Gdy jednak uświadomił sobie, że znów spogląda w kierunku obracającej się na parkiecie pary, spochmurniał. Teraz, w świetle kolorowych świateł, blondynka o wspaniałych kształtach jeszcze bardziej przykuwała jego uwagę.

Naszła go nagła chęć, by wkroczyć na parkiet, odepchnąć tego frajera i zająć jego miejsce przy kobiecie. Ale ku swemu większemu jeszcze zdumieniu, Tucker nie uległ pokusie; wahał się, rozważając wszelkie konsekwencje takiego rozwiązania sprawy.

Ostatecznie nie pracował już na polach naftowych jako prosty robol, gdzie brak dobrych manier nie robił żadnej różnicy i nikogo nie raził. Teraz był człowiekiem interesu, a tu dobre maniery zawsze były w cenie. Niemniej trudno mu było zapanować nad sobą. Zawsze był człowiekiem porywczym i zdecydowanym. Wychowany przez nieżyjącego już wuja, przez większą część życia musiał się sam o siebie troszczyć i niczego nikomu nie zawdzięczał - z wyjątkiem Ponuraka. Kiedy czegoś zapragnął, jak czołg parł do celu i przeważnie go osiągał. Inna rzecz, że częstokroć posuwał się za daleko i później gorzko tego żałował.

Najlepszym przykładem było jego małżeństwo. Za Sheryl Hemple pognał na złamanie karku, lecz wkrótce po ślubie zaczął tego żałować. Nie minęło zbyt wiele czasu, a miał już jej serdecznie dosyć, podobnie zresztą jak pracy na polach naftowych. Kiedy więc nadarzyła się okazja kupna tancbudy w Lufkin, bez namysłu z niej skorzystał.

Początkowo sądził, że popełnił wielki błąd. Budynek był zniszczony, zarówno w środku, jak i na zewnątrz. Jednak chęć posiadania własnego klubu w stylu country-and-western okazała się silniejsza od obaw i Tucker własnymi rękami zaczął przerabiać paskudną budę w coś, co mogło służyć ludziom jako miejsce spotkań i zabawy.

Udało się nie najgorzej. Teraz, kiedy spłacił już zaciągniętą w banku pożyczkę, zamierzał zrealizować drugie marzenie swego życia: na kawałku ziemi, którą zostawił mu wuj, założyć hodowlę bydła.

W tej chwili jednak wszystkie marzenia zeszły na plan dalszy. Liczyła się tylko ta blondynka na parkiecie.

- Napijesz się czegoś, szefie? - zapytał Alf, który pracował tu jako barman.

- Trochę później. Ale dzięki za pamięć.

- Na tym parkiecie musi się dziać coś niezwykłego. Nigdy nie widziałem, szefie, żebyś tak długo sterczał w jednym miejscu i gapił się na tańczących.

- Pilnuj swego nosa, Alf. Zaczynasz gadać jak Ponurak.

- Jest wystrzałowa, no nie? - wyszczerzył zęby barman.

- Jak cholera! - mruknął Tucker.

Próbował odwrócić twarz w inną stronę, nie patrzeć tam, gdzie z uporem wracał jego wzrok. Na próżno. Wreszcie zaklął cicho pod nosem i ruszył w kierunku tańczących.

Kiedy rozległy się pierwsze takty Pretty Woman Roya Orbisona, Tucker poklepał partnera blondynki po ramieniu.

- Czy mogę? - zapytał.

Para zamarła w bezruchu. Tucker pomyślał, że jeśli facet każe mu teraz wynosić się do wszystkich diabłów, będzie miał do tego święte prawo, a on będzie musiał odejść i tylko naje się wstydu. Lecz mężczyzna o przystojnej twarzy zmierzył go tylko wzrokiem od stóp do głów i powiedział:

- Proszę bardzo.

- Charles! - Kobieta sprawiała wrażenie strwożonej biegiem wypadków. - Wracaj!

Charles zatrzymał się na chwilę.

- Do licha, mówiłem ci, że jestem zmęczony. Muszę się czegoś napić.

- Charles - szepnęła jeszcze raz za nim, ale pozostała na parkiecie, patrząc tylko, jak jej partner przepycha się między tańczącymi parami, zmierzając do stolika.

Tucker popatrzył na jej twarz. Malowało się na niej zmieszanie, a także oburzenie, zawód i strach.

- Przykro mi - powiedział i zmusił się do uśmiechu.

- Wcale nie jest panu przykro - warknęła, obrzucając go gniewnym spojrzeniem.

O, jest nie tylko ładna, ale i śmiała, pomyślał z satysfakcją. Z bliska była jeszcze piękniejsza, niż myślał. Oczy miała niebieskie jak morze i tak wielkie, że wydawało się, iż utonie w nich, jeśli ośmieli się patrzeć w nie dłużej niż kilka sekund.

- Ma pani rację - odparł Tucker, a twarz rozjaśnił mu pogodny uśmiech. - Rzeczywiście nie jest mi wcale przykro. - Nie odpowiadała, więc dodał: - Proszę pani, ja naprawdę jestem nieszkodliwy.

Nie zareagowała na ten żart. Wpatrywała się w niego jedynie, jakby chciała powiedzieć, żeby wynosił się do diabła; albo coś jeszcze gorszego.

- A tak swoją drogą, to kim pan właściwie jest? - zapytała w końcu.

- Tucker Garrett - przedstawił się.

- I to właśnie daje panu prawo, by zachowywać się jak kowboj?

- Biorąc pod uwagę, że ten klub należy do mnie, to tak.

Ku jego radości kobieta prawie się uśmiechnęła. Może nie będzie taka nieprzystępna?

- Jeden taniec, zgoda? - zaproponował.

- Czemu nie? Jest pan wprawdzie bezczelny, ale szkoda byłoby, żeby zmarnowała się taka ładna piosenka.

- Tak, rzeczywiście byłoby szkoda - odrzekł Tucker i zgodnie zaczęli kołysać się w rytm muzyki.

Dupek! - pomyślała Kelly ze złością, spoglądając ukradkiem w stronę Liptona. Ale czy Tucker Garrett nie był większym dupkiem niż Charles? Sama nie wiedziała, którego z nich miała większą ochotę udusić. Charlesa za to, że zostawił ją na pastwę tego prostaka, który pożera ją teraz oczami, jakby była deserem, który może w każdej chwili schrupać, czy samego Tuckera za to, że tak właśnie na nią spogląda.

Musiała jednak przyznać, że dobrze czuła się z nim na parkiecie. Prostak czy nie, jego ciało cudownie poruszało się w tańcu. Był pewny, zdecydowany, silny, doskonale prowadził. Szkoda tylko, że twarz nie przystaje do reszty, pomyślała. Miał zbyt ostre rysy, żeby nazwać go przystojnym.

Chociaż... Czy to właśnie nie dodawało mu uroku? Do tego wyraziste, prawie zupełnie czarne oczy i gęste, lekko wzburzone, ciemnokasztanowe włosy opadające na kołnierzyk sportowej koszuli. Wszystko to sprawiało, że w mężczyźnie tym było coś intrygującego, a może nawet - co przyznała z pewnym zakłopotaniem - seksownego.

Zresztą nieważne, i tak jej to nie interesuje. Miała już do czynienia z ludźmi typu Tuckera Garretta. Określała ich zawsze dwoma słowami: czarujący i niebezpieczni; piorunująca mieszanka, której lepiej unikać jak ognia.

Dlaczego więc od razu nie kazała mu się wynieść do wszystkich diabłów i dać jej święty spokój?

- Wspaniale pani tańczy - odezwał się po chwili.

- Pan również - odparła, unikając jego spojrzenia. Znów zapanowało niezręczne milczenie, a gdy piosenka się skończyła, odsunęli się od siebie.

- Dziękuję - powiedziała Kelly i odwróciła się w stronę stolika.

- Proszę zaczekać.

Sama nie wiedziała, dlaczego się waha. Może sprawił to władczy ton jego głosu, a może tak naprawdę wcale nie chciała odchodzić? Tak czy inaczej zatrzymała się i spojrzała w stronę mężczyzny.

Wyciągnął do niej rękę.

- Powiedział pan, że tylko jeden taniec.

- Skłamałem.

Nieoczekiwanie z głośników rozległy się tony lirycznej ballady. Kelly otworzyła usta, żeby odmówić, ale za - nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, on już założył ręce na jej szyję i przyciągnął ją blisko do siebie. Przytulił.

- Nie - szepnęła, czując przez ubranie, że jej partner jest straszliwie podniecony.

On też wiedział, że ona to wie. Oboje jednocześnie zesztywnieli, jakby poraził ich prąd.

Rozdział trzeci

Umysł Kelly nie rejestrował niczego - ani głębokiego westchnienia Tuckera, ani migających świateł, ani olbrzymiego ekranu telewizyjnego, ani innych par. Niczego. Była świadoma jedynie mężczyzny trzymającego ją w ramionach, tak jakby już nigdy nie zamierzał jej wypuścić.

Przez ułamek sekundy żadne z nich nie było w stanie wykonać ruchu, a otaczające ich powietrze było niczym naładowane elektrycznością.

Uciekaj, uciekaj, Kelly, gdzie pieprz rośnie! - powtarzała sobie w duchu. Nadaremno. Nie była w stanie tego uczynić. Czuła się tak, jakby stopy wrosły jej w ziemię.

Nagle oczy Tuckera zapłonęły dziwnym blaskiem. Mężczyzna rozluźnił nieco uścisk i zaczął poruszać się łagodnie w takt muzyki. Kelly, jak w transie, podążyła za jego ruchami.

- Niech się pani rozluźni - szepnął jej do ucha. - Przecież pani nie ugryzę.

- Nie jestem tego taka pewna - odparła, czując jednocześnie niewymowną ulgę, że ich ciała nie stykają już się ze sobą.

Trwało to jednak zaledwie kilka sekund. Jeden bliski kontakt wystarczył, by znowu poczuła, że ma do czynienia z mężczyzną. Rumieniec natychmiast okrasił jej policzki. Nie, Kelly z całą pewnością nie była pruderyjna, ale, na Boga, nie miała przecież zwyczaju ocierać się o twardości podnieconych podrywaczy!

- Czy już ktoś pani mówił, że porusza się pani jak anioł?

Te banalne słowa, wypowiedziane zduszonym głosem, sprawiły, że Kelly przeszył dreszcz. Nieznajomy zapewne to wyczuł, ponieważ roześmiał się cicho i mocniej przygarnął ją do siebie. Natychmiast zesztywniała. Co się z nią dzieje? Gdzie się podział jej opór, silna wola, nadzwyczajna zdolność do zbijania z tropu przy pomocy kąśliwych uwag?

- Nie... nie takimi słowami - wydukała, pragnąc z całej duszy, żeby obcy wypuścił ją wreszcie ze swych objęć.

Tucker znów się roześmiał, jego gorący oddech pieścił ucho Kelly. Robiła wszystko, żeby zachowywać się normalnie, nie dać poznać po sobie, że ogarnęło ją przerażające i oszałamiające poczucie zniewolenia. Czy ta przeklęta piosenka nigdy się nie skończy?

Jej pragnienie spełniło się kilkanaście sekund później. Kelly natychmiast wysunęła się z objęć mężczyzny i cofnęła na bezpieczny dystans. Przez następną chwilę wpatrywali się sobie w oczy. Później przesłała Tuckerowi wymuszony uśmiech - Więc... dzięki za taniec.

- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł. Powiedział to tak, jakby był Don Juanem, który kpi sobie ze zmieszania naiwnego dziewczątka. Kelly zmroziła go wzrokiem, odwróciła się na pięcie i skierowała w stronę stolika. Nie oglądała się za siebie, ale była pewna, że Tucker stoi bez ruchu w miejscu i patrzy za nią; czuła na plecach jego wzrok. Niech go piekło pochłonie! Co za tupet!

- Proszę, proszę, miałaś już dosyć tego... tego... kowboja za trzy grosze? - przywitał ją Charles przy stoliku. Mówił niewyraźnie, patrzył na nią mętnym wzrokiem, a na jego czole błyszczały krople potu.

- Upiłeś się - stwierdziła Kelly, nie próbując nawet ukrywać niesmaku. Już wcześniej widziała, że Charles nie odmawia sobie dzisiaj alkoholu i powinna była przewidzieć taki rozwój wypadków. Co za wspaniały urodzinowy wieczór! - pomyślała z goryczą. Najpierw porwał ją do tańca jakiś miejscowy uwodziciel, potem ona zachowywała się wobec niego jak nastolatka na pierwszej randce, a teraz facet, z którym tu przyszła, jest pijany i bełkocze bez sensu.

- Dobra, nie ma sprawy... - Charles wybuchnął niezdrowym śmiechem i pociągnął kolejny łyk szkockiej. - Po prostu wolisz brodzić w krowim gnoju, niż spędzać czas ze mną. Rozumiem...

- A kto do tego dopuścił? - odpaliła Kelly, gwałtownie odsunęła krzesło i usiadła naprzeciwko Charlesa.

- Chyba nie ja, do licha.

- Mam ci przypomnieć, że to właśnie ty pozwoliłeś mu, by ze mną tańczył?

- No a co! - zaperzył się Charles. - Nie miałem wyboru!

- Trele-morele!

Charles spuścił z tonu. Znów się zasępił.

- Okay, powiedzmy, że miałem już dosyć tańca.

- W to akurat uwierzę. Nigdy nie lubiłeś tańczyć. Upiłeś się, żeby się na mnie zemścić.

Charles pochylił się w jej stronę. Kelly poczuła ostry odór whisky i z odrazą cofnęła głowę. Skrzywił się, widząc ten gest i powiedział:

- Nieprawda. Nie cierpię tylko, gdy w mojej obecności jakiś pastuch obmacuje cię w tańcu.

- Och, proszę! - Kelly wzniosła oczy do nieba.

- Chciałem tylko - bełkotał niezrażony Charles - aby ten wieczór był szczególny. Żeby to był nasz wieczór...

Kelly westchnęła.

- Nic nie stoi temu na przeszkodzie. Jeśli tylko przestaniesz pić i zamówisz kawę, wszystko będzie w porządku. - W odpowiedzi Charles pociągnął ze szklanki kolejny potężny haust. - Więc jak będzie? - zapytała Kelly. - Ja czy szkocka?

Charles obrzucił ją tajemniczym spojrzeniem.

- Chciałbym mieć taki wybór - powiedział płaczliwie.

- Co takiego? - spytała Kelly, coraz bardziej zirytowana jego zachowaniem. Był taki infantylny, taki mało męski, upijał się na złość, byle tylko zwrócić na siebie uwagę. Wolałaby, żeby był bardziej stanowczy, silny, miał zawsze własne zdanie. No, może nie do tego stopnia jak tamten tancerz, który próbował ją uwieść, ale...

- Gdybym miał ciebie, w jednej chwili zrezygnowałbym z whisky - usłyszała słowa Charlesa i spojrzała na niego zdumiona.

- Posłuchaj, Charles... Ja...

- Naprawdę tak myślę, Kelly.

- W tej chwili.

- Zawsze.

- Jak mogę ci wierzyć, skoro jesteś pijany?

- Do licha, wcale nie jestem!

Wzruszyła ramionami. Doszła do wniosku, że traci tylko czas i energię, sprzeczając się z Charlesem.

- W porządku, nie jesteś - powiedziała.

Upiła łyk napoju gazowanego i zacisnęła usta. Popełniła błąd, upierając się przy tym właśnie lokalu. Ale nawet jeśli tak się stało, nie miała zamiaru dopuścić do tego, by wieczór zakończył się kompletnym fiaskiem. Będzie nadal bacznie obserwować salę, może uda jej się porozmawiać z właścicielem... Nie, to w ogóle nie wchodziło w grę! Przecież właściciel to ten...

Kelly poczuła, że znów oblewa się rumieńcem.

- Czy wyjdziesz za mnie?

- Słucham? - zapytała z roztargnieniem.

- Cholera jasna, pytam, czy za mnie wyjdziesz. Spojrzała na Charlesa szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Kiedy wreszcie odzyskała mowę, powiedziała:

- To jakiś żart, prawda?

Mężczyzna zbladł, wykrzywił z goryczą usta.

- Żaden żart, ale sądząc po twojej reakcji, na jedno wychodzi. - Kelly milczała, była kompletnie zaskoczona propozycją Liptona. Tymczasem on zaczął wykładać argumenty. - Myślę, że tworzymy dobrą parę. Pochodzimy z podobnych środowisk, mamy wspólnych znajomych, lubimy...

- Zaczekaj, zaczekaj chwilę - przerwała szybko Kelly. - Twoja propozycja padła tak nieoczekiwanie... Czy naprawdę mówisz poważnie?

- Jeszcze nigdy w życiu nie byłem bardziej poważny. Sięgnął do kieszeni marynarki, wyciągnął atłasowe pudełeczko i podał je Kelly na wyciągniętej dłoni. Kiedy zawahała się, powiedział:

- Bierz. Jest twój... jeśli zechcesz, oczywiście. - Kelly wpatrywała się chwilę w pudełko. - No, bierz - nalegał Charles.

Wzięła prezent w dłonie i ostrożnie uniosła wieczko. Na widok ogromnego, cudownie oprawionego brylantu wstrzymała oddech. Po chwili gwałtownie zatrzasnęła pudełeczko.

- Nie podoba ci się - stwierdził cicho Charles. Kelly poruszył zarówno ból jak i gniew, brzmiące w jego głosie. Czy jednak mogła go pocieszyć?

- Wręcz przeciwnie, bardzo mi się podoba. Jest cudowny, ale...

- Ale go nie chcesz - dokończył za nią Charles.

- Zgadza się, nie chcę - odrzekła Kelly, bo cóż innego miała odpowiedzieć.

Wyciągnął rękę i gwałtownie odebrał jej pudełko.

- Któregoś dnia dostaniesz to, o co się dopraszasz. I mam tylko nadzieję, że będę w pobliżu, żeby to zobaczyć.

- Posłuchaj, Charles. Jesteś dobrym przyjacielem i przyzwoitym człowiekiem - skłamała. - Ale tak się składa, że ciebie nie kocham, i nie sądzę, żebyś ty mnie kochał.

- Nawet nie wiesz, co czuję - odwarknął.

- Może nie. Ale czy zastanowiłeś się choć przez chwilę, że teraz mieszkam w Lufkin i prowadzę własną firmę?

- I co z tego? Możesz przenieść sklep do Houston. Przede wszystkim nigdy nie powinnaś stamtąd wyjeżdżać.

- A co z babcią?

- To problem twego ojca, nie twój. Kelly spojrzała na niego z pogardą.

- Mylisz się, mój drogi - odrzekła głosem zimnym jak lód. - Opieka nad babcią to moja powinność. I nie robię tego z przymusu, sama chcę. Tak będzie zawsze.

Charles wzruszył ramionami.

- A zatem twoja odpowiedź brzmi: „dziękuję, nie skorzystam”?

- Właśnie tak - odparła, siląc się na uprzejmość.

- No i co teraz zrobimy? - zapytał, spoglądając Kelly w oczy.

- Nie wiem. Zostaniemy przyjaciółmi?

- Przyjaciółmi?

- Może.

Charles dopił whisky, z trzaskiem odstawił szklankę na stolik i skinął na kelnerkę.

- A jeśli ja nie chcę być twoim przyjacielem? - zapytał podniesionym głosem. Kelly nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ przy stoliku pojawiła się kelnerka. - Jeszcze jedną whisky! Podwójną! - powiedział, nawet na nią nie patrząc.

- Charles, daj spokój. Chodźmy już - poprosiła Kelly, kiedy zostali sami.

- Nigdzie nie pójdziemy! - wykrzyknął. - Sama chciałaś tu przyjść. Masz mi potem mówić, że popsułem ci zabawę? O, nie!

- Charles, proszę...

Urwała w połowie zdania. Ktoś dotknął jej ramienia.

- Pozwoli pani?

Odwróciła się gwałtownie i ujrzała nieznajomego młodzieńca. Przez chwilę myślała, że to... Nie, to nie Tucker. Odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do mężczyzny, który prosił ją do tańca.

- Jasne, bardzo chętnie - powiedziała szybko, widząc, że Charles znów zanurzył nos w szklance, i ruszyła na parkiet.

- Co z tobą? - zapytał Ponurak. - Pierwszy raz widzę, żebyś tak stracił głowę dla baby. I to takiej, której wcale nie znasz.

Tucker spojrzał niechętnie na przyjaciela.

- Któregoś dnia zatkam ci gębę twymi własnymi butami.

Ponurak wzruszył ramionami i wyszczerzył swoje żółte zęby.

- Więc powiedz mi w sekrecie, czy ta blondyna ma coś takiego, czego brakuje innym? - Pomasował sobie protezę. - Bo chyba nie piersi. Niezłe, ale to nie Dolly Parton.

- Zamknij się, dobrze?

- O co chodzi? Chłopie, przecież gadamy poważnie - odrzekł Ponurak i wybuchnął śmiechem.

Tuckera opadło znużenie, poczuł się głupio. Miał takie same szanse znaleźć się z tą kobietą w łóżku, jak zostać w następnej kadencji prezydentem Stanów Zjednoczonych. Roześmiał się cicho pod nosem. Do licha, to drugie byłoby chyba łatwiejsze!

- Powiedz, co cię tak śmieszy, a pośmiejemy się razem - zagadnął znowu Ponurak.

- Nic mnie nie śmieszy.

- Naprawdę?

- Słuchaj, odczep ty się ode mnie. Patrzę na tę blondynę i jej partnera tylko dlatego, że przewiduję kłopoty.

Ponurak podrapał się po brodzie.

- Naprawdę?

- Ten chłoptaś od samego początku ciągnie czystą whisky.

- Może tak lubi. „Garniturki” mają mocne głowy.

- Ten „garniturek” to szczególny przypadek. Jeśli już się nie urżnął, to jest na najlepszej drodze. Ta blondyna cisnęła mu właśnie w twarz pierścionkiem zaręczynowym.

Zaskoczony Ponurak chwilę milczał.

- Sądzisz, że... - zaczął wreszcie.

- Jasne - przerwał Tucker. - Wszystko widziałem. Dała mu kosza. I miała rację...

- Chłopie, ta panna rzeczywiście zmąciła ci rozum.

- Głupstwa opowiadasz. Powiedziałem: czuję w powietrzu awanturę, a ja nie chcę tu żadnych awantur.

- Mam szepnąć słówko Maxowi i trzymać go w pogotowiu?

Max był policjantem, który w wolnych chwilach pracował jako ochroniarz w klubie.

- Jeszcze nie teraz.

- Chcesz to załatwić sam? - Ponurak trącił go łokciem i przesłał porozumiewawczy uśmiech.

- Tak, staruchu. Masz coś przeciw?

- Czy ja coś mówiłem? Ale zapamiętaj moją przestrogę: ta znajomość nie wyjdzie ci na zdrowie. Ta kobitka od czubka głowy do pięt jest jedwabista. Jeśli jesteś na tyle szalony, żeby na nią lecieć, to leć, ale pamiętaj: zje cię kawałek po kawałku. Pilnuj się.

- Do diabła, zaufaj choć trochę memu rozsądkowi - odparł Tucker, nie spuszczając oka z Kelly, którą jakiś młody człowiek odprowadzał właśnie do stolika.

- W porządku, rób jak chcesz - mruknął Ponurak i pokuśtykał w stronę baru.

W tej samej chwili wszczął się tumult. Najpierw Tucker usłyszał dźwięk gwałtownie odsuwanego krzesła, a następnie dostrzegł, że towarzysz blondynki zrywa się na równe nogi. Palcem wskazywał na zaskoczonego młodzieńca, który odprowadził Kelly do stolika.

- Ty gnoju! Nie będziesz z nią więcej tańczył! Jazda stąd! Już!

- Charles, zamknij się i siadaj! Nie rób awantur! - próbowała go uspokajać.

Tucker pospiesznie zlustrował wzrokiem otoczenie. Zauważył, że tańczące w pobliżu pary zatrzymały się i obserwują z zainteresowaniem awanturę. Jeszcze chwila, a zacznie się niezła burda, pomyślał. Oderwał się od baru i ruszył w stronę stolika, który skupiał już teraz uwagę niemal wszystkich gości.

- Spokojnie. Nie miałem złych zamiarów - wyjaśniał młody człowiek, wyciągając przed siebie ręce.

- Charles! - syknęła Kelly, ale Lipton zupełnie jej nie słuchał.

Wyszedł zza stolika i runął na młodzieńca. Zadał jeden dziki cios. I następny.

- Nie! - Rozpaczliwy okrzyk kobiety dotarł do Tuckera, w chwili gdy wskakiwał między walczących.

- Co jest! Co jest! Uspokój się pan! - warknął i w ostatniej chwili cofnął głowę, żeby uniknąć ciosu wymierzonego prosto w nos.

- A ty co? Złaź z drogi! - ryknął Charles, skupiając teraz cały swój gniew na Tuckerze.

Nie było wyjścia. Jedynym sposobem na powstrzymanie tego pijanego idioty było po prostu tęgo mu przyłożyć.

Tucker wziął zamach i jego pięść pofrunęła w stronę podbródka awanturnika. W tej samej chwili między mężczyzn wdarła się Kelly.

- Nie! - krzyknęła, ale było już za późno. Tucker nie zdążył wyhamować potężnego ciosu i jego pięść wylądowała na twarzy kobiety. Przeraził się, jakiś czas nie docierało do niego, co naprawdę zaszło. Pojął to dopiero, gdy nieprzytomna upadła u jego stóp. Charles gapił się na Tuckera wybałuszonymi oczyma.

- Boże wielki, zabiłeś ją!

Tucker bez zastanowienia wyrżnął go w twarz i obserwował, jak Charles powoli osuwa się na podłogę.

- Cholera jasna - mruknął i przyklęknął obok nieprzytomnej Kelly.

Rozdział czwarty

W klubie „Boot Scootin” zapadła cisza jak w kostnicy. Nikt się nie ruszał. Było tak cicho, że słychać byłoby nawet spadającą ze stolika na podłogę szpilkę.

Tucker pierwszy przerwał milczenie. Głośno chrząknął, wziął Kelly na ręce i szybko zaniósł ją do swego mieszkania na zapleczu klubu. Tam delikatnie ułożył ją na łóżku.

Towarzyszył mu Ponurak, który najwyraźniej nie wiedział, co ma powiedzieć i jak się zachować. Gdyby sytuacja nie była tak poważna, Tucker by się roześmiał. Nigdy dotąd się nie zdarzyło, by jego przyjaciel zapomniał języka w gębie.

W końcu jednak Ponurak potrząsnął głową i spytał:

- No? I co o tym myślisz?

- Bardzo chcesz wiedzieć? - odparł z posępną miną Tucker.

- Niezła chryja... - Ponurak znów na chwilę pogrążył się w milczeniu. - Miałeś rację, chłopie, wystrzałowa dziewucha.

- Jasne - burknął Tucker, nie myśląc jednak ani o wyglądzie Kelly, ani o tym, jaka jest śliczna, lecz o zamieszaniu jakiego narobił.

- Czy wiesz, kim ona jest?

- Nie.

- Jeszcze lepiej.

Tucker odwrócił wzrok od dziewczyny i spojrzał na Ponuraka.

- Nie masz co robić? Sam się nią zajmę. Idź lepiej do klubu, zaprowadź porządek i dopilnuj, żeby nie było więcej awantur. Chyba wiesz, że jedna afera ciągnie za sobą następne. - Zamilkł i jeszcze bardziej spochmurniał. - No i otrzeźwij tego gnojka, który z nią przyszedł. A kiedy już to zrobisz, wykop go za drzwi.

- Będzie się o nią dopytywał.

- To wyślij go do diabła.

Ponurak otworzył usta, żeby coś jeszcze powiedzieć, ale poskromił język.

- Okay. Ty jesteś szefem - mruknął i opuścił pokój. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Tucker popatrzył z troską na spoczywającą w bezruchu kobietę. Przetarł stropione czoło dłonią, po czym ruszył do łazienki, przyniósł stamtąd zmoczony w zimnej wodzie ręcznik i przyłożył go do karku Kelly.

Jęknęła, zamrugała powiekami, lecz nie otworzyła oczu. Tucker, nie spuszczając z niej wzroku, przyciągnął krzesło i usiadł obok łóżka.

- Będziesz miał, bracie, szczęście, jeśli z tej awantury wyjdziesz cało - mruknął do siebie kwaśno, przewidując niewesołe konsekwencje wydarzenia w klubie.

Kobieta znów jęknęła cicho. Nachylił się nad nią. Jezu słodki, ależ była piękna! Chciał ją delikatnie ocucić, ale w porę zrezygnował. Sama się obudzi, pomyślał. Nie ma co się spieszyć.

- Szefie, na miejscu wszystko w porządku - zza pleców rozległ się nieoczekiwanie głos Ponuraka.

Zaskoczony Tucker drgnął i odwrócił się w stronę pomocnika.

Ponurak skrzywił się.

- Przepraszam, że cię przestraszyłem, szefie.

- Przestraszyłeś. Powinieneś był zapukać.

- Tak jak kazałeś, wykopaliśmy już gnoja na zewnątrz.

- Były jakieś trudności?

- Nic takiego, z czym byśmy sobie nie dali rady.

- To dobrze.

Ponurak wyciągnął szyję i zerknął przez ramię Tuckera.

- I co z nią?

- Ciągle nieprzytomna, ale kilka razy jęknęła. To dobry znak.

Starszy mężczyzna przesłał szefowi znaczące spojrzenie.

- Już ci mówiłem, chłopie, żebyś uważał. Takie kobiety to trucizna.

- Zsiądź już z tego konia, dobrze? To nie ta baba sprawia, że coś ściska mnie w brzuchu. Skręca mnie na myśl o tym, co mnie czeka za ten nokaut. Wymiar sprawiedliwości, kapujesz?

- Wymiar sprawiedliwości nic o tym nie wie.

- Dobrze by było. Ale jeśli ktoś wezwał policję, jesteśmy ugotowani.

- Fakt.

- Cholera jasna, za ciężko pracowałem, by stworzyć wreszcie jakiś czysty i przyzwoity klub, żeby teraz... - Pokręcił głową z niezadowoleniem.

- Włożyłeś w to kawałek serca, chłopie - dodał Ponurak.

- A żebyś wiedział - burknął Tucker. - Zdajesz sobie sprawę, że taka burda może podkopać reputację klubu łatwiej niż cokolwiek innego.

Ponurak przeniósł ciężar ciała ze swej drewnianej nogi na zdrową.

- Bez dwóch zdań, szefie, ale jak dotąd nic takiego się jeszcze nie wydarzyło. Więc po co ta złość? Będziemy się martwić później. Na razie musisz doprowadzić do porządku tę panią.

- Racja - przyznał Tucker, poklepał przyjaciela po plecach i odprowadził do wyjścia.

Kiedy drzwi zamknęły się za Ponurakiem, Tucker usiadł przy łóżku i pochylił się znowu nad nieprzytomną pięknością. Czując, że na czoło występuje mu pot, wstał z krzesła i podszedł do okna. Kilka razy zaczerpnął głęboko powietrza, by odzyskać nad sobą kontrolę; kontrolę, której od tak dawna już nie stracił.

- Gdzie jestem? - usłyszał cichy głos. Zesztywniał, odwrócił się i spostrzegł, że kobieta próbuje usiąść na łóżku.

- Ej, spokojnie - ostrzegł i szybko ruszył w jej stronę.

Wyciągnął właśnie ręce, żeby jej pomóc, ale blondynka skuliła się tylko ze strachu.

- Niech pan się trzyma ode mnie z daleka! - pisnęła. Natychmiast wsunął dłonie do kieszeni dżinsów i wzruszył ramionami.

- Jak pani sobie życzy.

- Gdzie jestem? - zapytała ponownie.

- W klubie „Boot Scootin”, w moim mieszkaniu - wyjaśnił. Kobieta pomasowała głowę i skrzywiła się z bólu. - Czy pamięta pani, co się wydarzyło?

Podniosła głowę.

- Tak. Uderzył mnie pan.

- Ale przez czysty przypadek. Wskoczyła pani w ostatniej chwili między mnie, a tego... - Urwał, chrząknął i po chwili ciągnął dalej: - Tego mężczyznę, który przyszedł z panią, i który sprowokował całą awanturę.

- Wcale nie zamierzam go bronić. Pana też nie oskarżam, skoro to przypadek... Ale zdaje mi się, że mógł pan go uspokoić bez użycia siły.

- Cóż, ma pani całkowitą rację.

Sarkazm w jego głosie nie uszedł jej uwagi. Zarumieniła się i odwróciła głowę.

- Która godzina?

- Dwunasta.

- A gdzie Charles?

- Otrzeźwiliśmy go ździebko i wyprosili z lokalu - wyjaśnił. Nie oburzyła się, jak przewidywał. Przygryzła dolną wargę i odwróciła twarz. - Kim pani jest? - zapytał Tucker, masując sobie kark. - Ma pani nade mną tę przewagę, że pani wie, kim jestem, a ja o pani wiem nic.

- Kelly Warren - odparła, zadzierając lekko głowę.

- Czy powinienem znać to nazwisko?

Oczy jej się rozszerzyły, mimo że jedna strona pięknej twarzy zdążyła już mocno podpuchnąć.

- Warren Foods, produkty spożywcze Warrena. Mój ojciec jest właścicielem tego przedsiębiorstwa.

Zanim Tucker zdążył cokolwiek odpowiedzieć, ona już podeszła do lustra. Z ust wyrwał się jej okrzyk rozpaczy.

- Przykro mi, ale zanim się pani polepszy, najpierw będzie gorzej.

Kelly przysunęła twarz jeszcze bliżej lustra i dokładnie obserwowała swe odbicie.

- No, nie!

- Zważywszy okoliczności, nie jest tak źle. Popatrzyła na niego gniewnie.

- Nie jest źle? Jak pan śmie mi to mówić. Wyglądam tragicznie!

- Na kilka dni ucierpi pani uroda, może też trochę duma. To wszystko. Nie umrze pani od tego.

- Ale nie wiadomo, co będzie z panem - sapnęła ze złością. - Niech tylko dowie się o tym mój ojciec...

- Proszę pani, nie obchodzi mnie, kim jest pani ojciec. Sama pani wlazła między walczących, więc proszę mnie o nic nie winić. Dla mnie liczy się tylko spokój i bezpieczeństwo moich gości.

Obrzuciła go płonącym wzrokiem.

- Chcę wracać do domu. Tucker zacisnął ze złości pięści.

- Myślałem, że już nigdy nie wpadnie pani ten pomysł do głowy.

Kelly ściskała słuchawkę, tak jakby miała zamiar wycisnąć z niej wszystkie soki. Była wściekła.

- Sam się prosiłeś o kłopoty, Charles.

- Akurat!

Odsunęła słuchawkę od ucha, by przygotować jakąś gniewną ripostę, gdy w tej właśnie chwili ujrzała babcię i jej wzniesione do nieba oczy. Natychmiast poczuła, że napięcie ją opuszcza.

- Gdybyś się nie upił, nie byłoby całej hecy - powiedziała cicho, odwracając się do Claire plecami.

- Czyżbyś chciała puścić mu płazem to, że popodbijał nam oczy?

- Przepraszam, a co zamierzasz zrobić?

- Zaskarżyć bydlaka do sądu!

- Proszę uprzejmie, ale mnie w to nie mieszaj. Charles chrząknął.

- Przykro mi, Kelly. Zaczynam podejrzewać, że ten wieśniak wpadł ci w oko.

- Posłuchaj, myśl sobie, co chcesz - odparła. - I rób, co ci się podoba. Mnie to nic a nic nie obchodzi. A na razie odczep się i daj mi spokój.

Powiedziawszy to, odłożyła słuchawkę.

- Proszę, proszę, potraktowałaś go raczej obcesowo.

- Wiem, babciu, ale prawdę mówiąc w pełni sobie na to zasłużył.

Claire popatrzyła troskliwie na wnuczkę. Ta westchnęła, opadła na krzesło i wypiła łyk kawy. Obie obudziły się równocześnie i równocześnie pojawiły się w kuchni.

- Boże drogi, co się stało z twoją twarzą? - szepnęła Claire, łapiąc się za serce.

- Spokojnie, babciu - odpowiedziała pośpiesznie Kelly. - Wszystko w porządku. Naprawdę. Mam tylko podbite oko, nic więcej.

- Ale jak... Chodzi mi... - Claire zająknęła się i usiadła na krześle. - Z pewnością nie jest to sprawka Charlesa.

- Oczywiście, że nie.

- No dobrze, więc czyja?

Kelly nie słyszała w głosie babci takiego gniewu od czasu jej ostatniego zawału.

- To długa i niezbyt ciekawa historia.

- Czasu mam aż nadto. - Claire popatrzyła na ścienny zegar. - Ty też, młoda damo. Jest dopiero siódma, a sklep otwierasz o wpół do dziesiątej.

Kelly uśmiechnęła się, lecz natychmiast skrzywiła z bólu. Twarz paliła ją jak wszyscy diabli.

- No cóż, skoro pragniesz poznać ją z detalami, proszę bardzo.

Relacja zajęła jej przeszło godzinę. Gdy Kelly skończyła opowiadać, zapadła cisza. Jakiś czas siedziały obie przy stole i w milczeniu popijały kawę. Ciszę przerwała Claire.

- Sama nie wiem, którego z nich chciałabym udusić w pierwszym rzędzie. Charlesa czy tego... tego kowboja... Jak on się nazywa? - Claire potrząsnęła głową. - Zresztą nieważne. Jego nazwisko jest nieistotne. On sam też niewart jest uwagi. Za mężczyznę, który podnosi rękę na kobietę, nie dałabym złamanego grosza.

- Ale on wcale nie chciał mnie uderzyć. Przecież... - Ugryzła się w język.

Nie mieściło się jej w głowie, że po wydarzeniach poprzedniego wieczoru staje w obronie Tuckera Garretta. Musiała jednak być sprawiedliwa. Gdyby miała choć odrobinę oleju w głowie, nie właziłaby między dwóch bijących się mężczyzn.

Claire obrzuciła wnuczkę osobliwym spojrzeniem.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że on... - Urwała, szukając odpowiednich słów, żeby wyrazić to, co chciała powiedzieć.

- Oczywiście, on mnie nic nie obchodzi - szybko wtrąciła Kelly i ujęła babcię za dłoń. - A teraz się rozchmurz. Nawet nie jest w moim typie. I nigdy więcej go nie zobaczę. Tego możesz być pewna.

- No cóż, nie powiem, że mi z tego powodu przykro.

- A mnie tak.

- Co masz na myśli? - spytała Claire.

- Chciałabym jeszcze raz rzucić okiem na jego klub. Wiesz, że mam zamiar namalować serię widokówek z motywami z Dzikiego Zachodu.

- Odwiedź jakieś inne miejsce.

- Chyba będę zmuszona to zrobić. Ale właśnie w „Boot Scootin” panuje atmosfera, jaka najbardziej mi odpowiada.

- No cóż, jesteś bystra i zdolna. Poradzisz sobie i bez klubu tego... jak mu tam... kowboja.

Kelly zmarszczyła brwi.

- Mam nadzieję. No, muszę zmykać do sklepu.

- Po co ten pośpiech? Nie zamęczaj się tak. Nie musisz niczego udowadniać. Ani sobie, ani mnie, ani nikomu innemu.

Kelly pocałowała Claire w policzek.

- Właśnie że muszę. Sobie i tacie, który jest najgłębiej przekonany, że poniosę porażkę.

- Ale my obie wiemy lepiej, prawda?

- Oczywiście - odparła z uśmiechem Kelly.

Kiedy w sklepie zadzwonił dzwonek przy drzwiach, Kelly zerwała się z miejsca. Podejrzewała, że przyszła właśnie klientka, która zostawiła poprzedniego dnia zakupiony podarunek do zapakowania.

- Już idę, pani Nelson! - zawołała i wstała zza biurka, przy którym szkicowała projekt kolejnej pocztówki.

Zbiegła po schodach, ale na dole stanęła jak wryta. Uśmiech w jednej chwili zniknął z jej twarzy.

- Przepraszam, że panią rozczarowałem - rozległ się lekko schrypnięty męski głos.

W sklepie stał Tucker Garrett. Na jego twarzy gościł pogodny uśmiech, a w ręku trzymał bukiet kwiatów.

Kelly nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać.

Rozdział piąty

W pierwszej chwili Kelly chciała zażądać, żeby wynosił się z jej sklepu. Nie wzruszał jej fakt, że Tucker pojawił się tu z wiązanką kwiatów. Zamiast tego jednak zapytała tylko:

- Co pan tu robi?

Mężczyzna uśmiechnął się z wyraźnym zakłopotaniem. Kelly na ten widok mocniej zabiło serce, lecz szybko stłumiła w sobie odruch sympatii.

- Czy wszystkich klientów wita pani w ten sposób?

- Pan nie jest klientem - odwarknęła.

- A skąd pani wie?

Zmieszała się. Była zła na siebie, że tak łatwo daje się zbić z tropu. I to od samego początku, od chwili kiedy pojawił się w jej życiu. Myślała, że tylko na moment, lecz oto, proszę, znów jest, stoi przed nią, uśmiecha się, a ona zamiast go wykpić, wpatruje się nie bez zainteresowania w jego ostre rysy, potężną sylwetkę, zaczesane do tyłu, lśniące włosy. Czyżby przyszedł prosto z kąpieli, spod prysznica, który rozgrzał jego umięśnione ciało? Stop! Do licha, coś z tym trzeba zrobić...

- Zapowiada się upalny dzień - przerwał niezręczną ciszę gość i otarł dłonią czoło.

Kelly przełknęła ślinę przez zaschnięte gardło i zmusiła się, by jej głos zabrzmiał chłodno i oficjalnie.

- Jeszcze raz pytam, po co pan tu przyszedł? - powiedziała. - Chyba nie po to, żeby pogawędzić o pogodzie.

- Lepiej niech pani wstawi te kwiaty do wody, zanim zwiędną - odparł niezrażony i wręczył jej bukiet.

Zmierzyła go oburzonym wzrokiem, fuknęła pod nosem i poszła z kwiatami do kuchni. Ruszył za nią. Kelly znalazła wazon, wstawiła w niego wiązankę, po czym oparła się o szafkę, skrzyżowała ręce na piersiach i popatrzyła na mężczyznę tak, aby nie miał wątpliwości, że jest tu tylko intruzem.

- Czy uwierzy mi pani, jeśli powiem, że żałuję bardzo tego, co się stało? - zapytał Tucker.

- Nie - odparła szorstko. Nie miała ochoty na żadne przeprosiny.

- A czy uwierzy pani, że przyszedłem tylko po to, by zobaczyć, jak się miewa pani oko? - Obrzucił Kelly bacznym spojrzeniem. - Obawiałem się, że tak będzie. Spuchnie jeszcze bardziej.

- Panie Garrett, niech pan posłucha...

- Naprawdę jest mi bardzo głupio - przerwał jej swym niskim głosem. - Nie mam zwyczaju psuć urody pięknym kobietom.

Kelly poczuła na twarzy rumieńce. Chciała się odwrócić, ale stała w miejscu jak sparaliżowana.

- Zdaję sobie sprawę z tego, że spotkaliśmy się w niezbyt sprzyjających okolicznościach - mówił tymczasem Tucker, nie spuszczając z niej wzroku. - No, może to nie najlepsze określenie, ale chyba rozumie pani, o co mi chodzi... - Znów urwał, a po chwili dodał: - Może mówmy sobie po imieniu. Na imię mam Tucker.

- W porządku, Tucker, rozumiem, że ci głupio. Ale skoro mnie już przeprosiłeś...

- Ale czy ty te przeprosiny przyjęłaś?

- Chyba tak.

- W takim razie... - Przysunął się do niej bliżej i również oparł się o szafkę. Podobnie jak ona skrzyżował ręce na piersiach. Ich łokcie dotknęły się lekko.

- Tucker... Na twoim miejscu nie przeciągałabym struny.

- No dobrze, czym więc handlujesz w tym sklepie?

Kelly sama nie wiedziała, dlaczego wdaje się w tę rozmowę. Powinna kazać mu się wynosić ze sklepu i nigdy więcej w nim nie pokazywać. Zamiast tego stała obok niego, niezdolna do żadnych zdecydowanych działań. Uśmiechnęła się blado i wzruszyła lekko ramionami.

- A, takie tam... Artykuły papiernicze, upominki. Przede wszystkim artykuły papiernicze.

- Mhm - pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Projektuję też pocztówki. Mam nadzieję, że zdołam nimi zainteresować jakąś większą firmę.

- Masz jakieś konkretne plany?

- Rozglądałam się tu i tam.

Zapadła chwila pełnego napięcia milczenia. Kelly była świadoma wzroku Tuckera, który wpatrywał się w jej usta, a następnie powiódł spojrzeniem w dół. Gdy oczy mu pociemniały, poczuła na twarzy gorące wypieki.

- Powiedz mi - przerwał wreszcie niebezpieczną ciszę mężczyzna - dlaczego to dla ciebie takie ważne? Skoro twój ojciec ma taką masę pieniędzy, to po co ty...

Zakłopotanie, które do tej pory nie pozwalało jej zachowywać się wobec Garretta tak, jakby chciała, w jednej chwili zniknęło bez śladu. To był drażliwy temat, zawsze budził gorące emocje. A Tucker na dodatek miał nieszczęście posłużyć się argumentem, który za każdym razem doprowadzał Kelly do szewskiej pasji.

- Pytasz, dlaczego córeczka bogatego tatusia próbuje bawić się w dorosłe życie? Czy o to właśnie ci chodzi?

Tucker poruszył się niespokojnie, lecz ostry ton Kelly nie zrobił na nim większego wrażenia.

- No, mniej więcej. Choć nie chciałem, żebyś poczuła się...

- Chciałeś - przerwała lodowatym tonem. - Ale i tak nie obchodzi mnie, co o mnie myślisz. A teraz, wybacz, tępa blondyna musi się brać do roboty.

- Kelly!

- Żegnam pana, panie Garrett.

Zdawała sobie sprawę z tego, że sama nie pozbyłaby się go tak łatwo. Na szczęście w tej samej chwili, w której powiedziała swoje „żegnam”, pojawiła się w sklepie klientka. Tucker przez sekundę jeszcze przyglądał się Kelly, po czym kpiąco zasalutował i opuścił sklep.

Kelly poczuła lekki zawrót głowy i oparła się o szafkę. Czuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa.

- Czy dobrze się czujesz, kochanie? - zainteresowała się kobieta.

- Tak, dziękuję. - Kelly wyprostowała się. - Nic mi nie jest.

Klientka puściła do niej perskie oko.

- Ach, ci mężczyźni - westchnęła. - Nie można z nimi wytrzymać, ale bez nich jeszcze gorzej.

- Ma pani świętą rację - odparła Kelly uprzejmie i wbrew samej sobie uśmiechnęła się.

Gdy znów została w sklepie sama, odetchnęła z ulgą. Tucker Garrett wprowadził w jej myśli straszliwy zamęt, dobrze więc było pomyśleć przez chwilę w spokoju i samotności. Postanowiła zadzwonić do Claire i poprosić, żeby przyjechała do niej do sklepu na lunch. Babcia miała niezwykły talent do nadawania wszystkiemu właściwych proporcji i patrzenia na wszystko z odpowiedniej perspektywy. A Kelly tego właśnie rozpaczliwie potrzebowała.

Kiedy po półgodzinie rozległ się dźwięk zawieszonego nad drzwiami dzwonka, Kelly, przekonana, że pojawiła się właśnie zaproszona na lunch babcia, spojrzała z szerokim uśmiechem w stronę wejścia. Po chwili jednak jej twarz spochmurniała.

- To znowu ty!

Stojący w progu Tucker niewinnym ruchem wzniósł ramiona.

- Jestem jak zły szeląg. Wygonisz mnie, a ja wracam.

- Nic tu po tobie.

- Nieprawda - odparł cicho, taksując ciekawym wzrokiem jej postać.

- Posłuchaj... - zaczęła.

- Zajrzysz wieczorem do klubu? - nie dał jej skończyć.

- Chyba żartujesz!

- Dlaczego? - Jego twarz spoważniała. - No, co ty na to?

- Że jesteś nienormalny, wariat.

- Czy mam to potraktować jako „tak”? - Kelly wywróciła tylko oczyma. - Świetnie. Przyjadę po ciebie o dziewiątej.

- Tucker, naprawdę nie sądzę... - zawahała się. On jednak już jej nie słuchał. Dłuższą chwilę mierzył ją bacznym wzrokiem, po czym rzucił krótko:

- Nie pożałujesz.

- To się jeszcze zobaczy!

Roześmiał się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

- Szefie, ktoś chce się z tobą widzieć - poinformował Ponurak, stając w progu mieszkania.

Garrett, który siedział właśnie przy biurku i zajmował się księgowością, podniósł głowę.

- Czy się przedstawił?

- Nie.

- No cóż, wprawdzie zjawił się nie w porę, ale go wpuść.

W chwilę później w drzwiach pojawił się kościsty wysoki mężczyzna, na którego widok Tucker wyraźnie spochmurniał.

- Do licha, Wilder, jesteś ostatnią osobą, którą chciałbym widzieć.

Anson Wilder przysunął do siebie najbliższe krzesło i zajął na nim miejsce.

- Czy tak się wita byłego szefa? - zapytał, uśmiechając się krzywo.

Anson nic się nie zmienił. Jego donośny głos był szorstki jak kiedyś, jakby Wilder całe życie nie robił nic innego tylko popijał whisky. Tucker jednak nigdy nie widział, żeby jego dawny szef wziął do ust choćby kroplę alkoholu.

- Jakie wiatry przywiały cię w te strony? Anson potarł brodę.

- Chcę, żebyś wrócił.

- Nigdy w życiu.

- Nawet za grubą forsę? Drążymy nowy otwór. To poważna inwestycja.

- Już raz ci powiedziałem, że mam dosyć życia na walizkach. Nic się nie zmieniło.

Anson rozejrzał się po pokoju.

- Ile jesteś dłużny za ten budynek?

- Nie twój zakichany interes! - odparł Tucker, czerwieniejąc gwałtownie na twarzy.

Chudzielec parsknął i podniósł się z krzesła.

- No cóż, przemyśl sprawę. Za to, co u mnie zarobisz, błyskawicznie spłacisz dług. - Zamilkł na chwilę. - Jesteś najlepszy i kogoś takiego właśnie potrzebuję. Pomyśl o tym. Będę z tobą w kontakcie.

Tucker nie wysilił się nawet, żeby cokolwiek odpowiedzieć. A kiedy gość opuścił pokój, Garrett zamyślił się, zgodnie z jego radą. Byłby głupcem, gdyby nie przyjął oferty Ansona. A jednak zdecydowany był ją odrzucić.

Do diabła, wszystko przez tę zuchwałą blondynkę, której nigdy nie zdobędzie, choć tak bardzo jej pragnie.

Ze złością wyrżnął pięścią w biurko.

- I co o tym powiesz?

- O czym?

- O klubie.

Minęła już jedenasta. Kelly od dwóch godzin siedziała przy stoliku w rogu, sączyła gazowany napój, obserwowała tańczących i rysowała. Cieszyła się każdą minutą pracy, jakkolwiek myśl, że jednak przyjechała do „Boot Scootin”, że przyjęła zaproszenie od tego natręta, była trudna do strawienia.

Zanim się w końcu na to zdecydowała, kilkakrotnie próbowała odrzucić jego ofertę, zadzwonić i powiedzieć, żeby dał jej spokój. Za każdym razem jednak, kiedy podnosiła słuchawkę, żeby wykręcić numer, po chwili odkładała ją z powrotem. Ostatecznie, tłumaczyła sobie, to nawet dobrze, że będę mogła popatrzeć jeszcze raz na stylowe wnętrza „Boot Scootin”.

- No więc? Co o nim powiesz? - ponownie zapytał Tucker.

- Niezły.

- Tylko tyle? Kelly zawahała się.

- Byłby jeszcze lepszy, gdybyś w którymś z kątów zainstalował ze dwa automaty do gry, nie wiem, jakiś mechaniczny bilard czy coś takiego...

- Co?

- Chyba słyszałeś.

Tucker otworzył usta, zamknął je i w końcu wybuchnął śmiechem. Kiedy jednak Kelly nie zareagowała, spoważniał.

- Mówisz serio?

- W przeciwnym razie w ogóle nie otwierałabym ust.

- Mhm... Bilard, tak? Taki jak na filmach? - zapytał kpiącym tonem.

- I jak w innych klubach.

- Dlaczego sądzisz, że miałbym wszystkich małpować?

- Wcale tak nie sądzę. I właśnie dlatego, że tego nie robisz, pozbawiasz się dobrego zarobku.

Tucker nie przestawał pocierać podbródka.

- Hmm - zastanawiał się głośno - może to i niezły pomysł. Poważnie się nad nim zastanowię.

- Serio?

- Serio.

Ich oczy się spotkały i nagle poczuli się tak, jakby w klubie byli tylko oni. Po chwili Tucker chrząknął. Kelly zdążyła się już zorientować, że to dość typowa cecha jego zachowania. Zawsze chrząka, kiedy jest zakłopotany, lub gdy czuje się niepewnie.

- Może rzeczywiście powinienem pomyśleć o jakichś dodatkowych atrakcjach...

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że finanse klubu kuleją? - zapytała Kelly, zadowolona, że rozmowa toczy się wokół tematów zawodowych, a więc najbardziej bezpiecznych.

- I tak - podrapał się po czole - i nie. Tłumaczy ci coś taka odpowiedź?

- Wiem, o co chodzi. Sama prowadzę interes.

- No więc, nie jest najlepiej - uśmiechnął się krzywo. - Muszę chyba zmienić wystrój. Trochę tu za ponuro, no nie? - Zamilkł i po chwili zmienił temat, jakby żałując, że pozwolił sobie na szczerość. - No, daj obejrzeć, coś tam namalowała.

Kelly pokazała mu szkice. Na kilku z nich widniał ujeżdżający byki kowboj.

- Ej! Są świetne, Kelly! I ty jesteś świetna...

Ich oczy znów się spotkały; i znów zapadło pełne napięcia milczenie.

- Wiesz, chyba muszę wracać do domu - odezwała się w końcu. - Jutro bardzo wcześnie wstaję.

Tucker natychmiast zerwał się z krzesła.

- Jasne. Odwiozę cię.

Kwadrans później wprowadził samochód na podjazd przed domem Kelly. Zaparkował, zgasił światła, wyłączył silnik i, patrząc przed siebie, zapytał:

- Kiedy się znów zobaczymy?

- No, nie sądzę, żebyśmy... - zaczęła, lecz nie zdążyła dokończyć, ponieważ Tucker gwałtownie odwrócił się w jej stronę, przyciągnął ją do siebie i przyłożył usta do jej warg.

W pierwszej chwili Kelly była tak zaskoczona, że nie wykonała najmniejszego ruchu. A kiedy jego język wsunął się między jej zęby, było już za późno na protesty. Cicho westchnęła i z pasją odpowiedziała na pieszczotę jego gorących, namiętnych ust. I nagle, równie nieoczekiwanie, oderwali się od siebie. Tucker cofnął się gwałtownie, przez chwilę oboje ciężko dyszeli.

- Posłuchaj, nie chciałem, żeby to... - Urwał i popatrzył na Kelly, w jego ciemnych oczach malował się ból. - Do licha, sam nie wiem, czego chciałem. Po prostu...

- W porządku. Nie... nieważne.

Otworzyła drzwi, wyskoczyła z samochodu i popędziła do domu, nie oglądając się za siebie ani razu, choć Tucker wołał za nią wielokrotnie:

- Kelly! Kelly!

Rozdział szósty

- Pani Warren?

- Przy telefonie - odparła Kelly, słysząc w słuchawce głos nieznajomej kobiety.

- Mówi Martha Havard, dyrektor handlowy Visions Card Company. Mam nadzieję, że nie ma mi pani za złe, iż dzwonię o tak wczesnej porze?

Pod Kelly z wrażenia ugięły się nogi. Dzwonią do niej z Visions Card! Z wielkiej, potężnej firmy do sklepiku w maleńkim Lufkin! Łaska boska, że stojące za ladą krzesło było tuż obok. Kelly opadła na nie i zwilżyła czubkiem języka suche nagle wargi.

- Oczywiście, że nie mam za złe. Bardzo się cieszę, że panią słyszę.

- A ja cieszę się, że przysłała nam pani swoje projekty kart pocztowych.

- Naprawdę się pani podobają? - spytała Kelly opanowanym głosem, choć miała ochotę krzyczeć z radości na całe gardło.

- Zaskoczyło to panią? - kobieta roześmiała się lekko.

- Chyba tak.

- Z chęcią obejrzelibyśmy więcej pani prac, zwłaszcza tych z motywami z Dzikiego Zachodu.

- Czy mam rozumieć, że poważnie interesujecie się państwo tym, co robię?

- Tak, jesteśmy bardzo pani ciekawi. Ale muszę uprzedzić, że zanim ostatecznie zdecydujemy się nawiązać współpracę z danym twórcą, mija niekiedy sporo czasu.

- A zatem nie powinnam robić sobie zbyt wielkich nadziei? Czy tak?

- Widzi pani, i tak, i nie. Jak już wspomniałam, jesteśmy zainteresowani pani pracami, istnieją też jednak inni graficy, których bierzemy pod uwagę.

- Rozumiem. Doceniam pani szczerość i z największą chęcią przyślę wam więcej projektów. Właśnie nad nimi pracuję.

- Doskonale. Gdy tylko skończy pani ten cykl, proszę nam go od razu przysłać.

- Przyślę na pewno. Dziękuję jeszcze raz za odpowiedź na moją ofertę.

- Cała przyjemność po naszej stronie. Będziemy w kontakcie.

Kelly odłożyła słuchawkę i dłuższą chwilę siedziała jak odrętwiała. W końcu, gdy w pełni już do niej dotarło, z kim rozmawiała, wydała głośny okrzyk triumfu.

W chwilę później pomyślała o babci. Postanowiła zadzwonić do niej z dobrą wieścią, kiedy ponownie odezwał się telefon.

- Tu „Pierwsza klasa”, sklep Kelly Warren, słucham?

- Cześć - usłyszała tylko w odpowiedzi.

Po raz drugi tego ranka ugięły się pod nią nogi; i znów całym ciężarem opadła na krzesło.

- Cześć - wykrztusiła z trudem.

Tucker roześmiał się, czym sprawił, że serce Kelly zaczęło bić jeszcze mocniej.

- Tym razem przynajmniej nie odkładasz słuchawki. Czy mogę to traktować jako zachętę?

- Jesteś niepoprawny.

Znów się roześmiał, po czym dodał poważnym głosem:

- Nie dzwonię, żeby przepraszać.

Nie próbowała udawać, że nie rozumie, jakie są jego intencje i co zamierza jej zaproponować. - Nie sądzę, żebyś musiał.

- To dobrze. Skorośmy to już ustalili, to przejdźmy do rzeczy.

- To znaczy?

- Kiedy cię znów zobaczę?

Kelly poczuła, jak oblewa ją gorąca fala. Przestraszyła się tego pytania, a jeszcze bardziej własnej na nie reakcji. Zapragnęła rzucić słuchawkę, jakby ta paliła jej dłonie, lecz nie zrobiła tego. Najpierw mu powie, żeby się od niej raz na zawsze odczepił, a dopiero potem...

Tego też jednak nie była w stanie uczynić. Prawda bowiem była taka, że wcale nie chciała, żeby Tucker zostawił ją w spokoju. Było to przerażające, lecz prawdziwe. Żarliwy pocałunek, jaki wymienili wtedy, w samochodzie, pozostawił ją w stanie kompletnego szoku i zmieszania. Jego śmiałość i zdecydowanie wywarły na I niej ogromne wrażenie, sama nie wiedziała dobre czy złe. Wtedy mu uległa i czuła, że następnym razem również trudno będzie jej się mu przeciwstawić.

I dlatego właśnie powinna zdecydowanie przerwać tę znajomość, zanim sprawy nie zajdą za daleko.

- Kelly?

- Tak, słucham cię.

- Odpowiedz, proszę.

- Zrozum, muszę pracować, zwłaszcza teraz.

- Dlaczego stało się to nagle aż tak pilne? Powiedziała mu o telefonie z Visions Card.

- Wspaniale! - szczerze ucieszył się Tucker. - To dodatkowy powód, żebyśmy spotkali się i wspólnie uczcili to wydarzenie.

- Naprawdę sądzisz, że to rozsądny pomysł?

- Nie.

Jego szczerość wstrząsnęła nią.

- Więc dlaczego...?

- Ponieważ chcę się z tobą zobaczyć. Po prostu.

- I co, zawsze stawiasz na swoim?

- No, przeważnie - odparł po chwili wahania.

- Myślałeś już o czymś konkretnym?

- Jasne. Najpierw wspólna kolacja, później wieczór w klubie.

Kelly najchętniej odrzuciłaby pierwszą cześć propozycji. Wspólna kolacja - to prawie jak randka. Przeciwko wizycie w klubie nie miała jednak żadnych zastrzeżeń. Zwłaszcza po telefonie z Visions. Musiała koniecznie zrobić szkice tańczących; motyw, którego dotąd zupełnie nie wykorzystywała.

- Zgoda - odparła w końcu, zagłuszając w sobie głos rozsądku, który wołał, przestrzegał, napominał, by nie dała się zwieść. Kelly słyszała go, a mimo to wypowiedziała to jedno słowo, na które czekał Tucker.

Roześmiał się tak, jak mógł się śmiać wilk, kiedy udało mu się namówić Czerwonego Kapturka, by wskazał mu drogę do domu babci.

- Przyjadę po ciebie o szóstej - zapowiedział i zakończył rozmowę.

Kelly chwilę jeszcze spoglądała w głuchy mikrofon, po czym z trzaskiem odłożyła słuchawkę.

- Cholera jasna - zaklęła pod nosem.

Na kolację pojechali do „Tejas Cafe”, jednego z ulubionych lokali Kelly, gdzie wspólnie zamówili olbrzymią porcję kurczaka fajita. Początkowo Kelly nie spodziewała się po tym spotkaniu niczego przyjemnego, ale okazało się, że towarzystwo Tuckera może być nawet miłe. Zabawiał ją historyjkami z życia na polach naftowych; jedne były zabawne, inne dramatyczne.

Gdy jednak przyszło do zwierzeń na tematy osobiste, Garrett nabrał wody w usta. Kelly zresztą nie zamierzała wcale nań naciskać. Zdecydowała, że im mniej będzie o nim wiedzieć, tym lepiej także dla niej. Ostatecznie, gdy zakończy już prace nad szkicami, nie będzie miała przecież powodu, by pojawiać się w „Boot Scootin”.

Po kolacji pojechali do pustego jeszcze o tej porze klubu. Kelly zdawała sobie sprawę, że niebawem, jak w każdy piątkowy wieczór, zrobi się tu tłoczno, lecz tymczasem byli sami. Zaraz po wejściu Tucker zaciągnął ją na parkiet.

- Czy możesz mi powiedzieć jedną rzecz? - zapytał, biorąc ją w ramiona i poruszając się w rytm muzyki, którą przed chwilą nastawił. - Czy kochasz tego chłoptasia, jak mu tam... Charlesa?

Kelly nie spodziewała się tego pytania.

- Nie twoja sprawa - odparła niezbyt zachęcająco.

- Dobra, dobra... Kochasz czy nie? - zapytał znowu, nie zrażony jej wyniosłym tonem.

Przestała tańczyć i wysunęła się z jego objęć.

- Dlaczego tak cię to interesuje?

- Z prostej ciekawości. Chyba nie jest w twoim typie.

- Chcesz powiedzieć, że ty jesteś?

- Może - odparł, przewiercając ją na wskroś płonącym wzrokiem.

Serce w niej zamarło. Nie, nie mogła dalej prowadzić tej gry, była zbyt niebezpieczna. Kelly odwróciła się do mężczyzny plecami i ruszyła żwawo w stronę wyjścia.

- Poczekaj - zatrzymał ją jego głos. - Od tej pory będę zachowywał się przyzwoicie, obiecuję.

- Jakoś nie bardzo ci wierzę...

Przystanęła, a on roześmiał się tylko, podszedł do niej i znów poprowadził w rytm muzyki.

Po chwili Kelly uniosła twarz i spojrzała mu w oczy.

- Powinieneś dawać w klubie lekcje tańca - stwierdziła.

Odsunął od niej twarz i przyjrzał się jej zdumiony.

- O co chodzi? Czy powiedziałam coś nie tak?

- Wprost przeciwnie. Tylko że w tej samej chwili pomyśleliśmy o tym samym.

- A, rozumiem - odparła ze śmiechem. Tucker uniósł brew.

- Mówię poważnie. To jeden z powodów, dla których z tobą się dziś umówiłem.

- Naprawdę?

- Tak, chcę przedyskutować ten właśnie pomysł.

- Cóż, myślę, że takie lekcje cieszyłyby się dużym powodzeniem.

- No właśnie. A więc, jak będzie?

- A co ma być?

- Z tą nauką... - Spojrzał na nią wymownie.

- Ja? Ja miałabym uczyć...

Na jego twarzy pojawił się niewinny uśmiech.

- No a kto?

- Nie, nie sądzę... - zaczęła się wzbraniać.

- Wspaniale! - przerwał jej. - Wiedziałem, że się zgodzisz.

Kelly popatrzyła nań z niedowierzaniem. I wtedy, kiedy ujrzał jej szeroko otwarte, cudowne oczy i lśniące usta okalające równe białe zęby, wsunął dłoń w jej włosy i pocałował ją niespodziewanie. Był to długi, namiętny, pełen żaru pocałunek. W końcu uniósł głowę i szepnął:

- Czy wiesz, że zaczyna to już wchodzić nam w nawyk?

Kelly oddychała pospiesznie.

- Wiem - odparła, patrząc na niego niezbyt przytomnie.

- Ale nie chcę z nim zrywać. A ty?

- Ja...?

Nie dał jej czasu na odpowiedź. Znów wpił się w jej usta - tym razem dłużej, goręcej, z większą pasją.

Kelly westchnęła tylko i objęła Tuckera mocno za szyję. Nie miała siły się bronić. To było silniejsze od niej, potężne, zniewalające i właśnie dlatego tak rozkoszne. Czuła, jak Tucker pieści jej język, usta, jak odsuwa ją nieco od siebie, by móc wsunąć dłoń między rozgrzane namiętnością ciała, położyć ją i zacisnąć lekko na nabrzmiałej, twardej już i spragnionej pieszczot piersi.

- Kochana, słodka... - szeptał jak w gorączce.

Kelly jęknęła cicho, nieświadoma tego, że muzyka nagle się urwała. Do rzeczywistości wróciła dopiero, gdy ktoś poklepał ją po ramieniu. Jak rażona prądem wyprostowała się i wyrwała z ramion mężczyzny.

- Ponurak! Czego znów, do licha, chcesz? - usłyszała jak przez mgłę głos Tuckera.

Wzrok starszego mężczyzny spoczął na Kelly.

- Przepraszam panią, ale dzwonią do pani ze szpitala.

Rozdział siódmy

Choć nigdy ciężko nie chorowała i w szpitalu była tylko raz, w wieku dwunastu lat, kiedy dostała zapalenia wyrostka, Kelly nie cierpiała szpitalnej atmosfery. Może odstręczało ją surowe wyposażenie wnętrz i kliniczny zapach przenikający powietrze? A może powodował nią lęk, że tym razem jej ukochana babcia umrze?

Musiała bezwiednie jęknąć na tę straszną myśl, ponieważ odwracając się od okna, ujrzała w oczach Tuckera troskę i wyraźny niepokój.

- Jestem przekonany, że nic się jej nie stanie - powiedział uspokajająco.

- Ja... też.

Ale wcale nie była tego tak pewna i musiała walczyć z napływającymi do oczu łzami.

- Do licha, Kelly, nie mogę patrzeć, jak płaczesz - westchnął ciężko.

- Ja też nie znoszę płaczu - Więc nie płacz, proszę.

Kelly zamknęła oczy i zacisnęła usta.

- Dlaczego nie ma tu lekarza, który by nam powiedział, jaki jest naprawdę stan babci? - zapytała żałośnie.

- Wkrótce się pojawi - zapewnił Tucker i zerknął na zegarek. - Operacja trwa dopiero dwie godziny.

- Ale mnie się wydaje, że upłynęły całe wieki.

- Rozumiem.

Kiedy przybyli do szpitala, okazało się, że stan babci jest bardzo zły i że niezbędna jest interwencja chirurgiczna. Kelly podpisała zgodę na operację, po czym od razu zatelefonowała do ojca. Nie zdążyła nawet podziękować Tuckerowi, który tak szybko i sprawnie dowiózł ją do szpitala i nie opuszczał jej ani na chwilę.

- Biedna Kelly - szepnął teraz. - Chciałbym cię przytulić...

Spojrzał na nią. Jego oczy mówiły dobitniej niż słowa.

- Ja również, tylko że... - urwała i odwróciła się, nie mogąc dłużej znieść jego palącego wzroku. Nawet zresztą gdyby dała się ponieść tej potrzebie ciepła, bliskości i wsparcia, nie mogłaby tego zrobić. W szpitalnej poczekalni prócz nich było kilka rodzin.

Wciąż nie mogła się nadziwić, że tak szybko pozwoliła mu na zażyłość, ba, na intymność nawet. Musiała jednak być ze sobą szczera - Tucker pociągał ją jak nikt inny. Właśnie dlatego jednak nie mogła dopuścić, by ich związek się rozwinął. To tylko zauroczenie, powtarzała sobie, czysto fizyczna fascynacja. Aż dziwne, że dała się nią tak bardzo owładnąć.

Musiała myśleć trzeźwo. Nie zamierzała w najbliższym czasie wiązać się ani z Tuckerem, ani z żadnym innym mężczyzną. Określiła przecież jasno swoje życiowe cele - chciała pracować, osiągnąć sukces, udowodnić światu, że jest niezależna i samowystarczalna.

Dlaczego więc po prostu nie powie Tuckerowi, żeby dał jej święty spokój i pomaszerował własną drogą? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Może owa potrzeba wsparcia, opieki i obecności drugiej osoby była u niej silniejsza, niż Kelly myślała? A może zniewalała ją siła doznań, jakich zaznała w trakcie pocałunków i... pieszczot. Tucker ich nie szczędził. Jeszcze teraz czuła niemal na sobie gorący oddech, namiętny dotyk jego warg...

- Może masz ochotę na kawę? - zapytał Tucker z troską, przerywając jej rozmyślania.

Odwróciła się w jego stronę. Stał tuż obok niej. Blisko, stanowczo za blisko. Popatrzyła mu w twarz.

Mężczyzna, widząc łzy w jej oczach, westchnął ciężko i objął ją ramieniem.

- Wszystko będzie dobrze - szepnął, przytulając Kelly do piersi. - Nie pytaj, skąd wiem. Po prostu wiem.

Zamknęła oczy. Jak dobrze było czuć obok siebie to silne ciało, słyszeć równe bicie serca, być świadomą współczucia i troski ze strony drugiej osoby. Nawet jeśli tą osobą był ktoś, wobec kogo powinna zachowywać rezerwę i dystans. Trudno jej było jednak przyjąć taką postawę. Opiekuńczy gest Tuckera, jego stała obecność, rozbroiły Kelly zupełnie i teraz czuła jedynie serdeczną wdzięczność, a może nawet coś więcej...

- Kelly? - usłyszała nagle głos zza pleców.

Rozpoznała go natychmiast. Momentalnie zesztywniała, wyrwała się z objęć Tuckera i odwróciła, by stanąć twarzą w twarz z ojcem. Simon jak zwykle był opanowany, jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Fryzurę miał starannie wymodelowaną, krawat idealnie zawiązany, eleganckiego garnituru nie kalała najdrobniejsza zmarszczka.

- Cześć, tato - przywitała go.

Simon Warren bez słowa pochylił się i pocałował córkę w policzek. Zanim to zrobił, zdążył jeszcze obrzucić niechętnym, niemal pogardliwym spojrzeniem stojącego obok Tuckera.

- Czy już coś wiadomo? - zwrócił się do córki, ignorując zupełnie towarzyszącego jej mężczyznę.

- Jeszcze nic. Jak ci się udało dotrzeć tu tak szybko?

- Walter przywiózł mnie samolotem.

- Ach tak - odparła i przeniosła spojrzenie na Tuckera. - A, przepraszam. Pozwól, tato... To Tucker Garrett, a to mój ojciec, Simon Warren - przedstawiła ich sobie.

- Dzień dobry panu - Tucker odezwał się pierwszy i wyciągnął rękę.

Mimo uprzejmego gestu w jego głosie i spojrzeniu wyczuć można było dobrze skrywane lekceważenie. Kelly dostrzegła to od razu. Simon również to zauważył. Twarz mu poczerwieniała, wzrok stwardniał.

- A pan kim właściwie jest? - zapytał otwarcie.

- Znajomym pańskiej córki.

- Rozumiem - odparł sucho Simon i potarł podbródek.

Nie, niczego nie rozumiesz, tato, pomyślała Kelly. To bardziej skomplikowane, niż ci się zdaje. Ale teraz to nieważne. Teraz liczy się tylko babcia. Boże, czy ta operacja wreszcie się skończy? Kiedy się dowiedzą, czy się udała?

Po chwili, jakby czytając w jej w myślach, młody stażysta poinformował ich, że doktor właśnie skończył operować i czeka na nich na szóstym piętrze.

- Chodźmy, Kelly - oświadczył Simon, ponownie ignorując Tuckera.

Zawahała się. Nie bardzo wiedziała, czy ma iść za ojcem, nie oglądając się na nikogo, czy też wykazać więcej zainteresowania tym, który ją tu przywiózł i był z nią w najtrudniejszych chwilach.

Tucker odgadł chyba jej rozterki. Uśmiechnął się, choć jego oczy pozostały poważne.

- W porządku, idź - powiedział. - Zadzwonię do ciebie później.

Położył dłoń na jej ramieniu, uścisnął je, po czym odwrócił się i odszedł, nie spojrzawszy ani razu za siebie.

- Co to za jeden, do diabła? - zapytał Simon, biorąc córkę za łokieć i kierując w stronę schodów. - Zachowuje się jak jakiś nieokrzesany gbur. Słoma wyłazi mu z butów...

- Później ci wszystko wyjaśnię - odparła krótko Kelly.

- Powiesz, powiesz, moja panno. I wyjaśnisz też, skąd pod twoimi oczyma te sińce.

- Tato, daj spokój, dobrze? Teraz najważniejsza jest babcia.

Simon nie odpowiedział. Zacisnął tylko usta i spojrzał ponuro na córkę. Westchnęła w duchu. Czy problemy zawsze muszą chodzić parami?

Po trzech dniach od zabiegu stan babci się poprawił Operacja serca przebiegła pomyślnie, choć lekarz oświadczył, że sytuacja wciąż jest poważna i że upłynie jeszcze wiele czasu, nim niebezpieczeństwo minie zupełnie.

Codziennie punktualnie o siedemnastej trzydzieści Kelly zamykała sklep i jechała do szpitala, by odwiedzić Claire, która wciąż leżała na oddziale intensywnej terapii. Niebawem miała zostać przeniesiona do osobnego pokoju, na co Kelly czekała z niecierpliwością. Równie niecierpliwie, choć z niepokojem i mieszanymi uczuciami, czekała na obiecany telefon od Tuckera. Jak na razie nie dzwonił.

Może odezwie się dzisiaj? - pomyślała, wyprostowała się na krześle i pomasowała kark. Przed nią na stole stało nie dokończone śniadanie, a za oknem, na gładko przystrzyżonym trawniku skakały dwa drozdy. To, że Tucker milczy, zastanawiało ją nieco. Niedotrzymywanie obietnic jakoś do niego nie pasowało. Po dłuższym namyśle Kelly uznała, że to ojciec mógł być przyczyną, dla której Tucker ani nie zadzwonił, ani nie pojawił się w jej sklepie. Simon Warren nie ukrywał wszak oburzenia i pogardy na myśl, że jego córka mogłaby związać się z kimś takim.

Dzięki Bogu, los oszczędził Kelly przepytywania i ojcowskiego gniewu i otwarta rozmowa między nimi z konieczności musiała zaczekać. Stało się tak, gdyż zaraz po przyjeździe do Lufkin Simon otrzymał wiadomość, iż były pracownik Warren Foods wdarł się z karabinem do jednego z jego sklepów i zagroził, że zastrzeli klientów, jeśli nie zostanie ponownie przyjęty do pracy. Ojciec wyjechał natychmiast, ale obiecał rychły powrót. Nie było go już dwa dni, lecz Kelly wiedziała, że spodziewać się go może w każdej chwili.

Upiła kolejny łyk kawy z wanilią. Wkrótce potem na zewnątrz usłyszała czyjeś kroki, a następnie w wejściowych drzwiach zazgrzytał klucz. Uśmiechnęła się do siebie - ojciec pojawił się w tej samej chwili, w której o nim pomyślała.

- Dzień dobry - powiedział, stając na progu. Podszedł do córki i pocałował ją w policzek.

- Cześć, tato.

- Jak się czuje babcia?

- Dużo lepiej. Rozmawiałam z lekarzami. Dziś zapewne przeniosą ją do separatki.

- Dzięki Bogu - westchnął z ulgą i usiadł naprzeciwko Kelly.

- Napijesz się kawy?

- Nie, wypiłem już dziś chyba siedem.

- Jak długo zostaniesz?

- Ponieważ jest niedziela, cały dzień.

Kelly odstawiła filiżankę i wstała z krzesła.

- Poczekaj chwilę. Ubiorę się i pojedziemy razem do szpitala.

- Skoro z Claire wszystko w porządku, nie ma pośpiechu. Sądzę, że powinniśmy najpierw porozmawiać.

- O czym? - zapytała, udając, że nie wie, o co chodzi.

- Najpierw o babci.

Kelly zdziwiła się nieco. Sądziła, że ojciec od razu przystąpi do omawiania tematu, który dużo bardziej go bulwersował. Miał to wypisane na twarzy, kiedy tylko pojawił się w jej sklepie.

- Słucham - powiedziała, siadając znów przy stole.

- Zamierzam jednak oddać ją do domu opieki.

- Tato, proszę, nie.

- To już postanowione. Claire wymaga opieki bardziej starannej niż ta, którą jej możesz zapewnić.

- Ale żeby oddać ją do domu starców...! - wykrzyknęła Kelly.

- To nie żaden dom starców tylko pensjonat dla emerytów przy kościele metodystów. Właśnie ukończono jego budowę. Dopełniłem już wszystkich formalności. Panuje zupełnie inna atmosfera, niż sobie wyobrażasz.

Kelly słyszała o tej placówce. Wiedziała, że stworzono tam pensjonariuszom rzeczywiście wspaniałe warunki. Może więc nie był to taki zły pomysł, zwłaszcza teraz, w okresie rehabilitacji po przebytym zabiegu.

- No dobrze, tato. Spróbujmy. Zobaczymy, jak jej tam będzie. Ale jeśli tylko okaże się, że...

- Przekonasz się, że miałem rację - przerwał jej, zadowolony, że córka zgodziła się tak szybko. Po chwili uśmiech zniknął z jego twarzy. Kelly była pewna, że poważne, surowe oblicze ojca zwiastuje pytania o Tuckera. Nie myliła się. - Charles wyjaśnił mi, skąd to podbite oko. - Wskazał ręką na jej twarz. - Powiedział mi również, że jest mu niewymownie przykro z powodu tego, co między wami zaszło.

- Tylko mi nie mów, że przysłał cię tu w swaty! Simon pobladł gwałtownie.

- Widzę - powiedział zmieszany - że jesteś bardzo domyślna.

- Posłuchaj, nie kłóćmy się, dobrze? Charles mnie nie interesuje. I nic tego faktu nie zmieni.

- Ciekaw jestem, czy to z powodu tego pastucha, do którego w szpitalu robiłaś maślane oczy.

- Tato, uczciwie ci powiem, że twoje określenie jest nie tyle staromodne, co śmieszne. To nie jest żaden pastuch.

Simon pobladł jeszcze bardziej. Zmarszczył czoło.

- Nazywaj go sobie jak chcesz, ale nie pozwolę, żeby moja córka związała się z człowiekiem tak małego formatu.

- Tato, nie rozkazuj mi, proszę, co mam robić. Sama wiem, z kim mam ochotę się spotykać, a z kim nie.

Simon spojrzał na nią z pełnym złych przeczuć niedowierzaniem. - Chyba nie chcesz powiedzieć, że poważnie się nim interesujesz?

- A co jest w Tuckerze złego? - Nie odpowiedziała wprost na pytanie ojca. Dlaczego właściwie się z nim spiera? Przecież sama wmawiała sobie, że od Tuckera Garretta winna trzymać się z daleka. Skąd więc to zaangażowanie w jego obronę?

- A co dobrego? Zastanowiłaś się nad tym?

- Posłuchaj, tato. To, że nie chodzi w garniturze i nie siedzi za biurkiem, nie oznacza wcale, że jest człowiekiem pośledniejszego gatunku.

- Wcale tego nie twierdzę. Mówię tylko, że ten fagas do ciebie nie pasuje.

Kelly roześmiała się pozbawionym wesołości śmiechem.

- Może... Przyznaj jednak, że ostatecznie to będzie mój wybór, nie twój.

- A zatem rzeczywiście się z nim związałaś?

- Daj spokój, tato, nie histeryzuj. Wiesz, że uwielbiam country-and-western. On jest właścicielem klubu z taką muzyką, spotkałam się z nim kilka razy. To wszystko.

Simon pochylił się w jej stronę.

- Nie. To wcale nie wszystko. Widziałem, jak na siebie spoglądacie. Niestety - westchnął - obawiam się, że zakochałaś się w tym prostaku.

- Mylisz się.

- A jemu chodzi wyłącznie o twoje pieniądze. Powinnaś o tym wiedzieć. - Kelly ze złości odebrało głos, lecz ojciec nie miał takich problemów. - Sprawdziłem dokładnie tego łobuza - powiedział. - Dla twojego dobra, Kelly.

- Co takiego zrobiłeś? - spytała z oburzeniem.

- Słyszałaś. Opanuj się więc i posłuchaj.

- Nie. To niewybaczalne. Nie zamierzam dłużej z tobą rozmawiać. Przykro mi, tato.

- Otóż posłuchasz mnie, moja droga - odparł niewzruszony Simon. - Wiedz, kochanie, że ten fagas nie ma nawet własnego nocnika, do którego mógłby się wysikać, ani okna, przez które by wylał swoje...

- Od kiedy jesteś taki ordynarny? - przerwała mu.

- Od czasu gdy moje jedyne dziecko robi z siebie durnia, a na dodatek popełnia błąd, który zrujnuje jej życie. On jest przegrany, córeczko. To łowca posagów.

Kelly popatrzyła na ojca gniewnym wzrokiem.

- Nie obchodzi mnie, kim jest. A to, co do niego czuję i jak postąpię, to moja osobista sprawa!

Powiedziawszy to, zerwała się z krzesła, odwróciła na pięcie i ruszyła do drzwi. Już chwytała za klamkę, gdy Simon wypowiedział zdanie, które miało być ostatnim argumentem w rozmowie z córką:

- Założę się, że nie pochwalił ci się jeszcze, iż miał żonę i dziecko.

Rozdział ósmy

- Nie ma co, ta dziewczyna zawróciła ci całkiem w głowie - mruknął do siebie Tucker Garrett, wychodząc spod prysznica.

Owinął biodra ręcznikiem i ruszył do sypialni.

- Z kim rozmawiasz, szefie? - Od strony wejścia dobiegł go znajomy głos.

Z grymasem niechęci spojrzał na nieproszonego gościa.

- Do licha, Ponurak, czy ty nigdy nie nauczysz się pukać?

- Pukałem, ale nie zwróciłeś na to uwagi. Zbyt zajęty byłeś gadaniem do siebie. Zgłupiałeś, czy jak? - zapytał i zarechotał, widząc skrzywioną minę przyjaciela. - Co, do diabła, się z tobą dzieje, bracie? To ta Warren, mam rację? Co, nie pozwoliła ci włożyć palców w majtki?

- Na twoim miejscu liczyłbym się ze słowami - odparł Tucker i chwycił Ponuraka za wygnieciony kołnierz flanelowej bluzy. - Jeśli nie będziesz pilnował swej niewyparzonej gęby, twoje dupsko znajdzie się w poważnym niebezpieczeństwie, przyjacielu.

Ponurak zrozumiał, że tym razem posunął się za daleko.

- Przepraszam, szefie. Chyba faktycznie trochę przesadziłem. Ale, do licha, od paru dni chodzisz kwaśny jak cytryna...

Tucker otarł z czoła krople wody i uśmiechnął się ponuro.

- Masz rację. To dlatego, że zbyt wiele spraw zaprząta mi głowę. I nie mylisz się, jedną z nich jest właśnie Kelly Warren.

- Czy ona też coś do ciebie czuje?

- Skąd mogę wiedzieć? Cholera jasna, sam nie wiem, czy i ja do niej czuję coś więcej niż... No, wiesz, co mam na myśli...

- Hm - mruknął domyślnie Ponurak i pokiwał głową w zamyśleniu.

- No dobra - Tucker poklepał jego ramię - możesz sobie pomrukiwać, ile chcesz, stary tumanie, ale nie w mojej obecności. Gadaj więc, w jakiej sprawie przyszedłeś, albo się wynoś. Zamierzam się ubrać.

- Właściwie to przyszedłem w konkretnej sprawie. Ale nie sądzę, żeby ta wiadomość poprawiła ci humor.

- O co chodzi?

- Po mieście krążą pewne plotki... - zaczął Ponurak i urwał, jakby niepewny, czy ma mówić dalej.

- No, wykrztuś to wreszcie z siebie - ponaglił go szef.

- Mówią, że w mieście ma powstać nowy klub.

Tucker zaklął cicho.

- Może to tylko plotki? - zapytał z nadzieją w głosie. Nie spodziewał się, że ta wiadomość aż tak go zaniepokoi. - Jak sądzisz?

- Może tak, a może nie...

Tucker pobłażliwie poklepał przyjaciela po plecach.

- No, bracie! Długo nad tym myślałeś? Rzeczywiście, precyzyjna odpowiedź...

Ponuraka zirytował ten protekcjonalny ton.

- Do licha, Tuck, taka odpowiedź, jakie pytanie! Plotki to plotki, sam najlepiej wiesz. Ale jeśli otworzą taki klub, to co?

- Załatwią nas i tyle. - Tucker wzruszył ramionami.

- E, tam. Głupstwa gadasz. Masz stałych, wiernych klientów, prowadzisz naprawdę porządny i przyzwoity klub. Doświadczenie i tradycja - to się liczy.

- To racja, ale, jak mówią, trawa po drugiej stronie ulicy jest zawsze bardziej zielona.

- Być może na początku. Później wrócą, sam się przekonasz.

- Oby. Bo jeśli plotki są prawdziwe, a nasi klienci okażą się mniej czuli na tradycję, to... - Urwał i pokręcił tylko głową. Nie chciał nawet myśleć o takim scenariuszu.

Tak, nie ma co martwić się na zapas. Lepiej pomyśleć o przyjemniejszych rzeczach. O Kelly na przykład. Nie widział jej od trzech dni, co psuło mu humor, odbierało zdrowy rozsądek i trzeźwy osąd sytuacji. Może już czas, by to zmienić? Odrobina Kelly stanowiłaby skuteczny lek na wszelkie kłopoty i dolegliwości. Uśmiechnął się do siebie.

Ponurak obrzucił go dziwnym spojrzeniem i zapytał:

- Co jest? Czy masz jakiś pomysł, szefie?

- Nie. Na razie miej po prostu uszy otwarte i daj mi znać, jak tylko dowiesz się czegoś konkretnego. A teraz zostaw mnie, z łaski swojej, samego. Muszę ubrać się i wyjść. Mam do załatwienia pewną sprawę.

- Jasne, ta sprawa ma jasne włosy i niebieskie oczy. Tucker ściągnął z bioder ręcznik i cisnął nim w Ponuraka.

- Wynoś się stąd, stary świntuchu.

- Ciekaw jestem, kto tu jest świntuch - burknął Ponurak i zamknął za sobą drzwi.

Tucker roześmiał się i pogwizdując pod nosem, zaczął wkładać spodnie.

- Czy czegoś ci potrzeba, babciu?

Claire Warren uśmiechnęła się do siedzącej przy jej łóżku wnuczki.

- Nie, moja droga - odparła słabym głosem. - Wystarczy, że ty jesteś przy mnie. Od razu lepiej się czuję.

- W takim razie nawet końmi mnie stąd nie wyciągną.

Zgodnie z oczekiwaniami Kelly babcię przeniesiono do osobnego pokoju wkrótce po powrocie Simona do Houston. Ponieważ wypadło to akurat w poniedziałek, kiedy sklep Kelly był nieczynny, wnuczka nie odstępowała babci na krok. Właściwie każdą chwilę powinna poświęcać teraz projektom pocztówek, którymi zainteresowała się Visions Card, ale nie chciała zostawiać staruszki samej i cały wolny czas postanowiła spędzić w szpitalu. Nie żałowała tej decyzji. Pogodny wzrok babci, wracające na jej twarz zdrowe rumieńce i dawna energia były najlepszą nagrodą.

Po długiej drzemce Claire stała się rozmowna. Z ciepłym uśmiechem ujęła dłoń Kelly i powiedziała:

- Opowiedz mi więcej o tej firmie?

- O Visions? Och, babciu, zupełnie, jakby ziściły się moje sny! - odparła z podnieceniem Kelly. Oczy jej pojaśniały. - Kiedy powiedzieli, skąd dzwonią, myślałam, że padnę z wrażenia.

- Czy wysłałaś już im następne szkice?

- Jeszcze nie, ale zrobię to niebawem. Mam nadzieję, że będą jeszcze lepsze od poprzednich.

- Jestem z ciebie taka dumna, kochanie. Cieszę się twoim szczęściem, ale... - Claire urwała i popatrzyła uważnie na wnuczkę.

- Ale co, babciu? - zapytała Kelly, ściskając mocniej wiotką, pomarszczoną dłoń leżącą na szpitalnym prześcieradle.

- Ale widzę, że nie jesteś do końca szczęśliwa. Masz jakieś zmartwienia, prawda?

- Dlaczego tak sądzisz?

- Nie próbuj mnie zwodzić. Znam cię lepiej niż ty siebie. Pewnie ogromnie się cieszysz, że sprzedajesz swoje prace, ale jednocześnie coś cię okropnie gnębi. Czy to ma jakiś związek z Charlesem?

Kelly wybuchnęła śmiechem.

- Z Charlesem? Ależ skądże!

- To dobrze, bo wbrew temu, co uważa mój syn, Charles do ciebie zupełnie nie pasuje.

- Myślisz, że tata o tym wie?

- Nie osądzaj go zbyt surowo, moja droga. Stanowisz jego największy skarb. Pragnie jedynie twego szczęścia. I najwyraźniej uważa, że szczęście to zapewnić ci może właśnie Charles.

- Niestety - westchnęła Kelly. - Tatę tak trudno do czegokolwiek przekonać. Z tego właśnie powodu nie mogłam już dłużej mieszkać z nim pod jednym dachem. On po prostu nie rozumie, że nie może decydować, co mam lubić, a czego nie.

Babcia pokiwała głową, lecz nie podjęła tego wątku. Spojrzała za to uważnie w oczy wnuczki i zapytała wprost:

- A więc, skoro nie Charles, to o kogo chodzi? Kelly zatrzepotała rzęsami.

- Słucham? Dlaczego sądzisz, że...

- Moja miła - odparła z uśmiechem Claire - znam życie i potrafię rozpoznać, kiedy dziewczyna cierpi z powodu nadopiekuńczości ojca, a kiedy z powodu innych spraw.

- Jesteś bardzo spostrzegawcza, babciu - odparła ze śmiechem Kelly.

- Wiele widziałam. No więc? Kelly w jednej chwili spoważniała.

- Poznałam go w klubie „Boot Scootin”. Jest zresztą jego właścicielem...

- A, ten kowboj.

- Mówisz zupełnie jak tata - obruszyła się Kelly.

- Skądże znowu! Czy myślisz, że mam coś przeciwko kowbojom? Niestety, twój ojciec nie zawsze mierzy ludzi właściwą miarą.

Kelly zacisnęła usta.

- No właśnie. Powinnaś była widzieć, jakim wzrokiem patrzył na Tuckera, gdy spotkał go po raz pierwszy. W szpitalu, kiedy miałaś operację.

- Och, więc ma na imię Tucker.

- Tak - uśmiechnęła się Kelly. - Tucker Garrett. To on przywiózł mnie do szpitala, kiedy miałaś atak. Bardzo się przejął i niepokoił. O mnie i o ciebie.

- No cóż, może go nie doceniam. Opowiedz mi więcej o tym człowieku.

- Spróbuję, choć w sumie niewiele mam do opowiadania - odparła Kelly i w tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi separatki. Kelly popatrzyła na babcię pytającym wzrokiem, po czym podniosła się z krzesła i powiedziała: - Proszę wejść.

Gdy do sali wkroczył Tucker z bukietem kwiatów, z wrażenia musiała usiąść z powrotem.

- Witam panie - powiedział mężczyzna i posłał im przyjazne spojrzenia; babci - serdeczne, wnuczce - bardziej tajemnicze i dwuznaczne, wyzywające i pełne tęsknoty jednocześnie.

Kelly w jednej chwili przypomniała sobie, z jakiego powodu czuła słabość do tego mężczyzny. Było w nim coś, co działało na nią jak magnes, co sprawiało, że w jego obecności zaczynała naprawdę czuć się kobietą, podziwianą, adorowaną, świadomą atutów swej urody. Tucker dawał jej to odczuć jak nikt inny. Pociągało ją to, że był energiczny, zdecydowany, że biła z niego radość życia. Dzisiaj wyglądał lepiej niż kiedykolwiek. Ubrany był w dżinsy i jasną koszulę, która podkreślała jego piękną opaleniznę i ciemne oczy.

- Witamy. Niech pan nie stoi jak kołek, młody człowieku - odezwała się Claire. - Proszę się zbliżyć, abym mogła lepiej pana obejrzeć.

- Babciu! - obruszyła się Kelly.

Tucker natomiast nie dał się zbić z tropu. Uśmiechnął się uprzejmie i podszedł do łóżka starszej pani.

- A więc Tucker Garrett to pan? - zapytała.

- We własnej osobie, proszę pani - odparł i puścił oko do Kelly, która natychmiast oblała się pąsem. - Mam nadzieję, że wolno mi było przynieść pani kwiaty - dodał, ujmując kruchą, wyciągniętą w jego stronę dłoń starszej pani.

- Są prześliczne. Dziękuję - powiedziała. - Wstaw je do wody, kochanie - zwróciła się do Kelly, która unikając wzroku mężczyzny, odebrała bukiet i zaczęła rozglądać się za wazonem. Kiedy odwróciła się, Tucker i Claire zgodnie wybuchnęli śmiechem.

- Może i mnie powiecie, co was tak rozbawiło, pośmiejemy się razem - mruknęła naburmuszona.

- A, to taki nasz mały sekret - wyjaśniła Claire. Tucker podniósł się z krzesła.

- Nie chcę pani dłużej męczyć - powiedział. - Proszę jak najwięcej odpoczywać. Już pójdę, ale obiecuję, że jeszcze panią odwiedzę, jeśli wolno.

- Liczę na to - odparła Claire. - I jeszcze raz dziękuję za kwiaty.

- Zawsze do usług - odparł z szarmanckim uśmiechem.

Kelly odprowadziła go na korytarz. Zamknęła za sobą drzwi separatki, po czym oparła się o nie plecami i spojrzała w oczy mężczyzny.

- Tęskniłem za tobą - powiedział cicho. Kelly z trudem przełknęła ślinę.

- Ja również. Szkoda tylko... - zawahała się - szkoda, że nie powiedziałeś mi wszystkiego o sobie.

- Co ci miałem powiedzieć?

- Że byłeś żonaty. I że masz dziecko.

Tucker cofnął się, spoważniał natychmiast. A więc ojciec miał rację, pomyślała. Najwyraźniej poruszyła bardzo delikatny temat. Może nie powinna? Nie, musiała przecież to wyjaśnić.

Musiała? Niby dlaczego? Czyżby w imię wspólnej przyszłości?

- Nie pytałaś - odparł Tucker, nie spuszczając z niej wzroku.

- A powinnam?

- Posłuchaj - westchnął ciężko - to nie jest miejsce na tę rozmowę. Skoro jednak pytasz, to... tak, ty i twój ojciec macie rację. Byłem żonaty. Dziecko natomiast nie jest moje. Gdy się żeniłem, przyjąłem je z całym dobrodziejstwem inwentarza. A że się o nie troszczyłem? Nie umiałbym inaczej. Gdy żona ode mnie odeszła i zabrała ze sobą Nancy, bardzo z tego powodu cierpiałem. Cholera, wciąż uważam, że nie powinienem był na to pozwolić. Zresztą, stare dzieje... - Machnął ręką i zamilkł na chwilę. - Czy to ci wystarczy?

Kelly skinęła głową. Mówił szczerze, jego oczy nie kłamały. Boże, zamierzała go zdemaskować, a tylko wzruszył ją i rozczulił swoim wyznaniem. Czy Tucker Garrett byłby równie wspaniałym ojcem jak kochankiem?

Patrzyła na jego szeroki tors, silne ramiona, opaloną twarz. Pragnęła wtulić się w niego, poczuć na sobie gorące usta.

- Muszę się z tobą spotkać - powiedział Tucker, jakby czytając w jej myślach. - Dziś wieczorem.

Bała się, lecz jednocześnie nie była w stanie odmówić. Przesunęła językiem po suchych wargach, a Tucker jęknął z udręką w głosie.

- Co się stało? - spytała.

- Nie drażnij mnie w ten sposób. Chyba że... - Urwał i spojrzał na nią tak, że aż zakręciło jej się w głowie, a od kolan w górę zaczęła ogarniać ją słodka, zniewalająca fala przeczuwanej rozkoszy.

- Chyba że co? - zapytała niemal bezgłośnie.

- Chyba że tym razem to ty przejmiesz inicjatywę.

Rozdział dziewiąty

Wiejski prostak. Tylko tak była w stanie o nim myśleć po owych bezczelnych słowach, które usłyszała na szpitalnym korytarzu. Było upalne popołudnie, od incydentu, który tak ją poruszył, minęły całe dwa dni, a Kelly wciąż czuła gniew i oburzenie na każde jego wspomnienie.

„Ty przejmiesz inicjatywę...” Żaden jeszcze mężczyzna nigdy tak się do niej nie odezwał. Za kogo ją ma? Za pierwszą lepszą...?

Stała jak zahipnotyzowana, wpatrzona w niego i spragniona jego ciepła. Gorąca krew pulsowała w jej w żyłach, gotowa była na wszystko, co jej zaproponuje, ale, na Boga, nie na to! A on powiedział swoje, uśmiechnął się do niej zmysłowo (teraz myślała, że tylko lubieżnie) i zanim odzyskała mowę, odszedł powolnym, mierzonym krokiem, zupełnie jakby cały świat należał do niego.

Do licha! Od razu powinna była zdrowo utrzeć mu nosa za taką bezczelność, za takie chamstwo! Ale jak? Oświadczając, że prędzej gruszki wyrosną na wierzbie, niż ona zgodzi się na coś więcej niż rozmowę? Albo że w ogóle nie chce go znać? Kelly parsknęła w duchu szyderczym śmiechem. Dobrze przecież wiedziała, że nie uda jej się oszukać samej siebie. I że nie uda oszukać się Tuckera.

Pragnęła go. Przyciągał ją do siebie niczym magnes, a o jego dotyku i pocałunkach, których zaznała przecież tak niewiele, nie była w stanie zapomnieć.

Następnego wieczora miała zacząć uczyć tańca w klubie. Tucker, za jej namową, dał do gazety anons, na który odpowiedziała nadspodziewanie duża liczba chętnych. Był jej wdzięczny, lecz ona nie potrzebowała jego wdzięczności; chciała, by dał jej miłość.

Czy tylko miłość fizyczną? Jeszcze niedawno skłonna była tak myśleć i dziwiła się sobie, że po raz pierwszy pociąga ją ktoś, kto może jej dać jedynie udany seks. Teraz wszakże coraz częściej dochodziła do wniosku, że w jej relacji do Garretta jest jeszcze inny wymiar, którego wcześniej dostrzegać nie chciała. Przeczuwała, że za fasadą twardości, nieokrzesania czy chamstwa, kryje się inny Tucker - czuły, wrażliwy, ofiarny, spragniony przyjaźni i prawdziwej miłości. Gdyby zechciała, mogłaby mu dać to wszystko, a przynajmniej wysłuchać po przyjacielsku, gdyby on pragnął się zwierzyć ze swoich trosk, ze swego nieudanego małżeństwa.

Mimo złości i mimo urazów, jakie nosiła w sercu wobec niego, Kelly zastanawiała się coraz śmielej nad perspektywą trwalszego związku z Tuckerem. Dlaczego niby miałoby to być czymś tak niewyobrażalnym? Czyżby różne środowiska, z jakich pochodzili, rzeczywiście stanowiły barierę nie do przebycia? Dla niej pieniądze nie liczyły się w życiu najbardziej, on ich w ogóle nie miał. Więc?

Westchnęła ciężko i otworzyła kasę, by przeliczyć dzienny utarg. Przeglądała właśnie czeki, gdy zadzwonił telefon.

- „Pierwsza klasa”, sklep Kelly Warren, słucham.

- Jak się masz, dziecino? - w słuchawce odezwał się Simon.

- O, cześć, tato.

- Nie wyczuwam w twoim głosie nadmiaru entuzjazmu.

- Przepraszam, jestem trochę zmęczona - odparła, czując wyrzuty sumienia za to, że nawet w tej chwili wolałaby usłyszeć niski, lekko schrypnięty głos Tuckera.

- Zmęczona? Więc po prostu daj sobie z tym sklepem spokój.

- Tato, nie zaczynajmy wszystkiego od początku. Poza tym lubię być zmęczona, zwłaszcza kiedy mam coś w zamian.

- Dobrze, nie będę się spierał.

- Jeśli chodzi o babcię, to rekonwalescencja przebiega pomyślnie. Tak w każdym razie mówi lekarz.

- Wiem, rozmawiałem z nim. - Ojciec umilkł na chwilę. - Posłuchaj, Kelly, chciałbym cię prosić o pewną przysługę.

Wcale nie była tym zaskoczona. Jej ojciec był ostatnim człowiekiem, który zadzwoniłby bezinteresownie, tylko po to, żeby powiedzieć „cześć” i zapytać, jak się jej powodzi.

- Tak, słucham?

- Zanim przejdę do rzeczy, chcę, żebyś wiedziała, że zamierzam otworzyć nową sieć sklepów. - Kelly nie odpowiedziała, ciągnął więc dalej: - Dlatego właśnie potrzebuję cię tutaj, w Houston. Chciałbym, żebyś przyjechała do domu na tydzień, zaplanowała i zorganizowała wielkie przyjęcie, które zamierzam wydać z okazji otwarcia pierwszego sklepu oraz pełniła honory pani domu.

- Tato, przecież wiesz, że nie mogę tego zrobić.

- A to dlaczego?

- Wiesz, dlaczego - odparła poirytowana Kelly. - Prowadzę sklep tutaj, w Lufkin, poza tym nie możemy przecież zostawić babci samej.

- Ma wyśmienitą opiekę, więc to akurat najmniejsze zmartwienie. A sklep... do diabła, wywieś na drzwiach kartkę, że przez tydzień będzie nieczynny.

- A jeśli ja poproszę ciebie, żebyś na swoich sklepach powywieszał takie kartki i przyjechał pomóc mi w Lufkin, zrobisz to dla mnie?

Simon parsknął ze złością.

- Nie bądź śmieszna.

- Nawet nie próbuję.

- Jak zwykle jesteś krnąbrna i uparta.

- Stawiam sprawę uczciwie.

Ojciec westchnął i odezwał się oficjalnym tonem:

- Rozumiem zatem, że odmawiasz.

- Niestety. A to, czy moją pracę traktujesz poważnie czy nie, oceń sam. Ja do swego sklepu mam stosunek poważny. Właśnie czekam na telefon z Visions Card Company. Bardzo interesują się moimi pracami - pochwaliła się Kelly.

- Chodzi o tego pastucha, prawda? - zapytał, zupełnie ignorując tę informację.

Kelly zamknęła oczy, modląc się, aby starczyło jej cierpliwości do końca rozmowy.

- Ten „pastuch”, jak go określasz, nie ma tu nic do rzeczy. Chyba wcale mnie nie słuchałeś.

- Słuchałem, oczywiście, że słuchałem. Ale w dalszym ciągu uważam, że stosujesz wykręty, A jeśli idzie o tego tam, twojego... to lepiej posłuchaj mojej rady. Pochodzicie z dwóch różnych światów, prędzej czy później dojdzie między wami do nieporozumień. Zapamiętaj sobie moje słowa.

- Dobrze, tato - Kelly z najwyższym trudem zdobyła się na uprzejmość. - Dzięki za telefon. Życzę udanego przyjęcia.

Ojciec pożegnał się z nią oschle i odłożył słuchawkę, a Kelly długo jeszcze trzymała ją przy uchu. W żołądku ściskało ją z żalu, oczy piekły od łez. Tucker sprawiłby, że poczułabym się lepiej, pomyślała z uśmiechem. A już na pewno jego pocałunki. Westchnęła głęboko, spojrzała na zegarek i stwierdziwszy, że dawno minęła piąta trzydzieści, podeszła do drzwi, by wywiesić tabliczkę z napisem „Zamknięte”. W tym samym momencie odezwał się telefon.

- Halo? - Podniosła szybko słuchawkę, przekonana, że i tym razem Tucker Garrett odczytał jej myśli i dzwoni, by ją pocieszyć. Po drugiej stronie odezwał się jednak ktoś inny.

- Pani Warren? Tu Martha Havard z Visions Card.

Gdzie, do licha, podziewa się ta dziewczyna?

Tucker już chyba po raz dziesiąty zerknął na zegarek. Kelly nie miała zwyczaju się spóźniać. Początkowo specjalnie się nie martwił, sądząc, że po pracy poszła pewnie do szpitala i jej wizyta przedłużyła się jak zwykle. Kiedy jednak tam zadzwonił, Claire oświadczyła, że nie widziała wnuczki od rana. Zatelefonował zatem do domu Kelly i do sklepu. Wszędzie nikt nie podnosił słuchawki.

Wściekał się, że Kelly jest spóźniona o ponad godzinę. Bardziej jednak niż to, że nie było jej, choć miała rozpocząć dzisiaj naukę tańca w „Boot Scootin”, irytowało go, że nie wie, co się z nią stało. Miał nadzieję, że nic poważnego i dostawał furii, nie mogąc tego sprawdzić. Próbował wprawdzie wmawiać sobie, że nic go to nie obchodzi, ale doskonale wiedział, że jest wręcz odwrotnie.

Do licha, chyba już kompletnie stracił głowę na jej punkcie.

- Ponurak! - przywołał przyjaciela. Mężczyzna natychmiast pojawił się przy barze.

- Coś nie tak, szefie?

- Przypilnuj interesu, dobrze?

- Jasne. Czy coś się stało?

- Może. Nie wiem.

- Czy mogę ci jakoś pomóc?

- Nie, stary przyjacielu, ale dzięki za dobre chęci.

- Nie ma sprawy, szefie. Jakby coś, to tylko mi powiedz - odparł i popatrzył Tuckerowi w oczy. Stary poczciwiec martwił się o swego przyjaciela. Nie mógł jednak zrobić nic, by ulżyć jego cierpieniom. Lekiem na nie był ktoś inny.

Kelly ciężko opadła na kanapę i wyciągnęła z kieszeni chusteczkę. Jej policzki były mokre od łez.

Visions Card odrzuciło jej projekty.

Wciąż nie mogła w to uwierzyć. Gdy usłyszała w słuchawce głos Marthy Havard, była taka podekscytowana, pełna radości i nadziei. Kilka minut później zaś wpadła w skrajną rozpacz.

- Pani szkice są odrobinę zbyt nowatorskie i odchodzą od przyjętych schematów - poinformowała Martha Havard. - Zdaniem naszych handlowców nie powinniśmy podejmować aż tak dużego ryzyka. - Zamilkła na chwilę. - Myślę jednak - mówiła dalej - że to nie powinno pani zniechęcać. Jest wiele firm, które z pewnością zainteresują się pani pracami. Nam może być tylko przykro, że to nie my. Rozumie pani, rynek ma swoje prawa. W każdym razie, życzę pani jak najlepiej.

Kelly podziękowała za słowa otuchy i ze ściśniętym gardłem odłożyła słuchawkę. Zaraz potem zalała się łzami i nie przestawała płakać przez następne kilka minut.

Kiedy pierwszy spazm rozpaczy już minął, otarła oczy, wstała z kanapy i wyszła przed dom, by odetchnąć głęboko świeżym wieczornym powietrzem. Nie wiedziała, co w pewnym momencie ją zaniepokoiło, poczuła naraz, że nie jest sama, że ktoś na nią patrzy. Odwróciła głowę. Rzeczywiście, w jej stronę zbliżał się Tucker.

- Co się dzieje, do licha? Nie ma cię w klubie, nie odbierasz telefonów... - zapytał bez zbędnych wstępów.

- Ja... przepraszam. Po prostu...

- Co się stało? - przerwał, widząc jej zapłakane oczy. Kelly spojrzała na niego ze smutkiem. Wyglądała na kompletnie rozbitą i załamaną.

- Visions... Odrzucili moje prace.

- Ta firma od pocztówek? Skinęła głową.

- E, do diabła z nimi. To przecież nie jedyna firma, prawda?

- Nie, ale...

- Nie ma żadnych „ale”. Nie przejmuj się i tyle. Jeszcze będą żałować, zobaczysz. - Wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie. - No, chodźmy do środka, napijemy się wina, to poprawi nam humory. - Gdy byli już w kuchni, pocałował Kelly w czubek nosa. - Poza tym, nie mogę patrzeć, jak płaczesz. Serce mi się kraje.

Na widok jego zatroskanych oczu, dziewczynę ogarnęła jeszcze większa żałość. Wybuchnęła gwałtownym szlochem, łzy oślepiły ją kompletnie, a ciałem zaczęły wstrząsać spazmy rozpaczy.

Tucker położył dłonie na jej ramionach.

- Kelly, proszę... przestań.

Uniosła twarz i ze zdumieniem pomieszanym z radością dostrzegła w jego oczach troskę, czułość, tkliwość i miłość; tak, miłość oraz coś jeszcze - coś, co widziała w nich wtedy, gdy szeptał jej nieprzyzwoite słowa na szpitalnym korytarzu - pożądanie.

- Co mogę zrobić, żeby cię pocieszyć? - zapytał przez ściśnięte gardło.

- Możesz... - Urwała. Wstydziła się mówić otwarcie o swych tęsknotach.

- Powiedz, czego pragniesz.

Wyciągnął dłoń, przesunął palcem po jej szyi i zatrzymał go w rozcięciu bluzki.

- Możesz... możesz mnie przytulić.

Jej głos łamał się, nie umiała nad nim panować. Wszystko w niej wibrowało, pulsowało w oczekiwaniu na dotyk jego silnego, gorącego ciała. Nigdy jeszcze nie doświadczyła takich wrażeń. Pomyślała, że za chwilę stanie się to, o czym myślała od dawna i naraz przestraszyła się. Chciała uciec, ale było już za późno. Stała więc jak sparaliżowana, a jej ciałem nie rządził już rozum lecz czysta namiętność.

Objął ją. Zadrżała, westchnęła, po jej ciele rozlało się błogie ciepło.

- Nie mogę cię tylko tulić - szepnął prosto w jej ucho. - Pragnę więcej. Ale wtedy... wiesz, co się stanie.

Kelly nie potrafiła wykrztusić słowa. Mogła tylko spojrzeć mu w oczy. Z obawą, z rozkoszą, z przyzwoleniem.

- Och, Kelly, Kelly... - jęknął Tucker, widząc jej zamglony wzrok, i poszukał ustami jej ust.

Oddała mu się z cichym jękiem, pozwoliła rozpiąć bluzkę, pod którą pyszniły się nabrzmiałe, twarde z niezaspokojenia piersi. Tucker wziął je w dłonie, czuł ich delikatną, gładką jak aksamit skórę, widział nieskazitelną biel i jasny róż brodawek, sterczące dumnie, spragnione pieszczot sutki. Chwilę się wahał. Wreszcie spuścił głowę i zrobił to, o czym marzył od pierwszej chwili, w której ją zobaczył - dotknął ustami jej biustu.

- Tak... Tak, Tucker... - westchnęła błogo. Podniósł głowę i objął ją jeszcze mocniej. Opuścił dłoń na pośladki dziewczyny i przycisnął ją do siebie. Gdy Kelly poczuła napierającą na nią twardość, namiętność i żądza natychmiastowego zaspokojenia ogarnęła ją bez reszty.

- Czujesz, jak na mnie działasz? - szepnął i zajrzał jej głęboko w oczy. - Czujesz, jak bardzo cię pragnę?

- Ja... też... Też ciebie pragnę - Kelly wydusiła z siebie łamiącym się głosem.

Szybko zrzucili z siebie ubrania, spragnieni dotyku swych nagich, rozpalonych pożądaniem ciał.

Później, kiedy było już po wszystkim, Kelly uświadomiła sobie, że nigdy nawet nie przyszła jej do głowy myśl, że będzie się kochać na środku kuchni. Gdy jednak Tucker, wodząc językiem po jej brzuchu, przyklęknął na jedno kolano i ona osunęła się na podłogę.

- Tucker, Tucker, Tucker... - powtarzała nieprzytomnie jego imię.

- O, tak, tak, kochanie - szeptał jak oszalały. - Tak, tak jest dobrze - zapewniał ją, pieszcząc najbardziej intymne zakątki jej ciała.

Wplotła palce w jego włosy, czuła, jak zalewa ją rozkosz, fala za falą. Stłumione jęki Tuckera pieściły jej uszy, gdy kładł się na niej, gdy rozchylał jej uda, gdy wchodził w nią płynnie i delikatnie. Kiedy całkowicie już ją wypełnił, oczy Kelly rozszerzyły się.

- Czy sprawiam ci ból? - zapytał i znieruchomiał.

- Tak... nie.

- Czy mam przestać?

- Nie!

Gorączkowo zacisnęła palce na jego pośladkach, pragnąc, by wszedł w nią jeszcze głębiej. Przed sekundą myślała, że nie może być większej rozkoszy, teraz, gdy ich ciała i serca zaczęły poruszać się równym rytmem, wiedziała już, że nie ma ona granic.

Rozdział dziesiąty

Kelly otworzyła oczy i rozejrzała się wokół. Niewątpliwie leżała w łóżku. A przecież nie pamiętała, kiedy się w nim znalazła. Wiedziała tylko, dlaczego. Gdy przeniosła wzrok na sąsiednią poduszkę i ujrzała wlepione w siebie ciemnobrązowe oczy Tuckera, uśmiechnęła się z zadowoleniem.

- Cześć - powiedziała cichutko i ziewnęła. - Która godzina?

Popatrzył ponad jej ramieniem.

- Według twojego zegarka północ.

- Nic dziwnego, że już usnęłam. Normalnie chodzę spać o jedenastej.

Przysunęła się bliżej jego ciepłego ciała i westchnęła cichutko.

- Czy nic ci nie jest? Chodzi mi o to... czy nie sprawiłem ci bólu? - zapytał szeptem, po czym dodał odrobinę głośniej: - Bałem się o ciebie...

Położyła mu palec na ustach.

- Czuję się świetnie, uwierz mi. Nawet mimo tej podłogi.

Zachichotał.

- Zauważyłaś, że to jednak nie ty przejęłaś inicjatywę?

- Tak. Dzięki. - Zaczerwieniła się. Tucker roześmiał się trochę głośniej.

- Masz za co. Do licha, choć mam twarde kolana, nigdy już nie będą takie same jak dawniej.

Kelly również się roześmiała. Poczuła, że mężczyzna wodzi opuszkami palców po jej plecach. Przebiegł ją rozkoszny dreszcz. Zapragnęła nagle, by Tucker ponownie ją posiadł i znowu się zaczerwieniła. Przecież po epizodzie na podłodze w kuchni nastąpiło kilka kolejnych; dlaczego więc wciąż jest taka nienasycona?

- Nie miałaś zbyt wielu mężczyzn, prawda?

- Skąd wiesz?

- Widzę, czuję. Tak mówi mi intuicja.

- To prawda - odparła cicho.

- Czy kiedykolwiek się w kimś zakochałaś?

- Raz, kiedyś.

- W Charlesie?

- Panie Boże broń! To było jeszcze przed Charlesem. Ale nie trwało długo. Kłóciliśmy się o byle głupstwo. Oboje byliśmy tacy niedojrzali, zwłaszcza ja. Szybko zerwaliśmy ze sobą.

- Rozumiem.

Przesunęła dłonią po jego torsie, zsunęła ją na brzuch i zaczęła wodzić paznokciem wokół pępka. Tucker westchnął.

- Jeśli nie przestaniesz, nie będę w stanie odpowiadać na twoje pytania.

Kelly uśmiechnęła się, jej dłoń znieruchomiała.

- Masz rację, od chwili rozkoszy ważniejsze są twoje odpowiedzi.

- E, gadanie... Czy jest coś, co może być ciekawsze?

- Pewnie, że jest. Powiedz mi, jak to było z twoim małżeństwem? Muszę przyznać, że fakt, iż składałeś przysięgę przed ołtarzem...

- Nic z tych rzeczy - przerwał jej. - Mam tylko ślub cywilny.

- Ach, tak.

- My również o wszystko się kłóciliśmy. O pieniądze, o moją pracę. Nie znosiła, że ciągle nie ma mnie w domu.

- I jak to się skończyło?

- W któryś z piątków wróciłem wcześniej z pól naftowych. Wiesz, co zastałem - bardziej stwierdził, niż zapytał.

- Swoją żonę z kimś innym?

- Otóż to.

- Cóż... przykro mi z tego powodu. - Powiedziała prawdę. Było jej rzeczywiście przykro z powodu zdrady, jakiej dopuściła się jego żona, a jeszcze bardziej dlatego, że w głosie Tuckera wciąż słychać było gorycz, gdy o tym opowiadał.

- Dlaczego ma być ci przykro? - żachnął się. - Tamten gość po prostu bardziej jej pasował. W sumie dobrze się stało. Poczułem wtedy ogromną ulgę. Oczywiście, pomijam sprawę Nancy. Tego, że ją straciłem, zawsze będę żałować. Ale cóż, życie toczy się dalej. Muszę przyznać, że było to dla mnie bardzo ważne doświadczenie. Dostałem lekcję, której nigdy nie zapomnę.

- Jaka jest jej treść? - zapytała Kelly z niejasnym przeczuciem, że za chwilę usłyszy coś, co sprawi jej ból.

- Że ognisko domowe wcale nie jest takim cudownym wynalazkiem, jak sądzą niektórzy. - Kelly nic nie odpowiedziała. Słowa Tuckera zasmuciły ją głęboko i zaniepokoiły. On jednak nie rozwijał tego wątku. - Przykro mi, że odrzucili twoje szkice - powiedział, zmieniając temat.

- Mnie również.

- Cóż, będą żałować, mówiłem ci już. Zobaczysz, że ktoś inny się nimi zainteresuje.

- Jasne. Wcale nie zamierzam się poddawać. Pocałował ją w czubek głowy.

- Innymi słowy, niech Visions Card się udławi.

- Wyjąłeś mi to z ust - odparła z uśmiechem Kelly. Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. - Słyszałam ostatnio, że po drugiej stronie miasta otwierają nowy klub. Wiesz coś o tym?

- I co z tego?

- Stracisz sporo klientów.

- A niby dlaczego? Twoje lekcje tańca ściągną sporo osób. Jeszcze większą frekwencję zapewnią automaty, które właśnie instaluję.

- A widzisz! - ucieszyła się Kelly i pocałowała go w usta. - Posłuchałeś mnie jednak. Nie pożałujesz tego wydatku. Ten drugi klub też może się udławić.

- Na to liczę, chociaż żadnej pewności nie mam. Niestety, nie wiesz jeszcze, jakie prawa rządzą życiem małego miasteczka.

- Poczekaj. Sam się przekonasz, czy nie miałam racji.

- Mam nadzieję, że ten zakład przegram.

Kelly przysunęła się do niego bliżej. Przez dłuższą chwilę oboje milczeli, starając się uporządkować myśli, zastanawiając się, co takiego wydarzyło się między nimi, co naprawdę zaszło.

- Nie żałujesz? - odezwał się pierwszy Tucker. Kelly nie próbowała nawet udawać, że nie wie, o co pyta jej kochanek.

- Nie, a ty? Tucker westchnął.

- I tak, i nie.

- Nie jestem przekonana, czy taką odpowiedź chciałam usłyszeć.

- Ale to prawda. Nasz związek spowoduje wiele komplikacji.

Kelly miała nadzieję, że usłyszy, o jakie to komplikacje chodzi, ale Tucker milczał. Nie trzeba było jednak geniusza, żeby zrozumieć, co ma na myśli.

Przypomniała sobie słowa ojca. Może faktycznie łączy ich tylko to, że oboje lubią tańczyć i że są zafascynowani sobą, ale to stanowczo za mało, żeby powstał trwały związek. Były też inne przeszkody: gniew i niezgoda Simona, cierpka uwaga Tuckera na temat pozornych zalet ogniska domowego...

Gdy więc Kelly odwoływała się do zdrowego rozsądku, ten sączył w nią jad wątpliwości. Serce jednak podpowiadało inaczej.

- Przyznaję, że sytuacja nie jest prosta, ale chcę się z tobą spotykać - powiedziała otwarcie.

- Ja też.

- A jaki w takim razie jest nasz plan na przyszłość? - zapytała niepewnie, obawiając się, że odpowiedź, którą usłyszy, nie będzie dla niej radosna.

- Nie ma żadnego planu. Na razie cieszmy się sobą i nie myślmy o tym, co będzie potem.

- Cieszmy się sobą... - powtórzyła z niewinnym uśmiechem Kelly. - Czy rozumiesz to dosłownie? - zapytała cichutko.

Oczy zalśniły mu nagłym pożądaniem, pochylił się i dotknął ustami jej piersi.

- A jak myślisz?

Westchnęła, a po chwili krzyknęła cicho, gdy Tucker uniósł ją sprawnie i posadził na sobie.

- Och, Tucker... - jęknęła tylko, czując go w sobie, i zaczęła się rytmicznie poruszać.

Ta noc była początkiem wielu następnych. Kelly i Tucker nie mogli się sobą nasycić. Ona była szczęśliwa jak nigdy dotąd, jakkolwiek nieustannie spadały na nią kłopoty. Teraz jednak miała przy sobie Tuckera. Towarzyszył jej, gdy umieszczała babcię w domu opieki, pomagał, jak umiał, kiedy dach w jej sklepie zaczął przeciekać i zniszczeniu uległa znaczna część towaru, był przy niej, gdy kolejna firma zajmująca się produkcją pocztówek odrzuciła jej prace.

A jednak ani razu nie powiedział jej, że ją kocha, ani razu nie zająknął się nawet na temat wspólnej przyszłości.

Któregoś dnia, gdy przy jej łóżku zadzwonił telefon, Kelly z radością podniosła słuchawkę już po drugim dzwonku, sądząc, że to Tucker.

- Dzień dobry - odezwała się wesoło.

- Widzę, że nabrałaś lepszych manier, moja droga.

- O, cześć, tato - zdziwiła się nieco.

- Odnoszę wrażenie, że mój telefon cię rozczarował.

- Nie, to nieprawda - zaprzeczyła, ale zbyt pospiesznie, żeby mogła zmylić tym ojca.

- No dobrze, nieważne. Co powiesz na to, żebyśmy spędzili razem dzisiejszy dzień? Jest niedziela, więc nie masz wymówki.

- Och, tato. Bardzo bym chciała, ale naprawdę mam masę pracy. Poza tym powinieneś spędzić trochę czasu z babcią. Bardzo za tobą tęskni.

Simon westchnął.

- Masz rację. Może zabiorę ją gdzieś na przejażdżkę.

- Bardzo by była szczęśliwa.

Nie odpowiedział i milczał przez dłuższą chwilę.

- Tato? - zaniepokoiła się Kelly.

- Jestem, jestem. Powiedz, czy wciąż spotykasz się z tym kowbojem?

Kelly westchnęła głęboko.

- Tak.

- Do licha, Kelly, sama wiesz...

- Tato, rozmawialiśmy już na ten temat i wiem, co masz mi do powiedzenia. Pamiętam twoje przestrogi - przerwała mu zdecydowanie. Ojciec ponarzekał jeszcze trochę, po czym pożegnał się z córką i zakończył rozmowę.

Zaledwie Kelly odłożyła słuchawkę, zadźwięczał dzwonek u drzwi.

- Kogo znów diabli niosą? - burknęła, odrzuciła kołdrę i sięgnęła po szlafrok.

- Kto tam? - zapytała, wchodząc do korytarza.

- Zgadnij.

Uchyliła drzwi na centymetr.

- Witaj - odezwał się Tucker, obrzucając wzrokiem jej sylwetkę, szczególnie zaś to, co odsłoniło się spomiędzy rozchylonych klap luźnego szlafroka.

- Podobam ci się?

- Przecież wiesz. Ale teraz się ubieraj. Popatrzyła nań rozszerzonymi oczyma.

- Naprawdę ci się podobam?

- Tak, ale chcę ci coś pokazać.

- Co?

- To tajemnica.

Rozdział jedenasty

Gdy opuszczali dom, Kelly nie miała zielonego pojęcia, co zamierza pokazać jej Tucker. Podczas jazdy nie odezwał się ani słowem. Nie przejmowała się jednak tym zbytnio. Cieszyła ją sama obecność Tuckera, to, że jest obok niej. Z zainteresowaniem śledziła przesuwające się za oknem auta krajobrazy. Kiedy w końcu Tucker zatrzymał swój samochód pod jednym z wielkich dębów u stóp rozległego wzgórza, powiedział:

- Muszę się przyznać, że bardzo mnie zaskoczyłaś. Większość kobiet z wielkich metropolii nie znosi prowincji. A ty nawet się nie skrzywiłaś, gdy wyjechaliśmy z miasta...

Kelly żartobliwie klepnęła go w ramię.

- Zacznijmy od tego, że jestem inna niż większość znanych ci kobiet.

Tucker roześmiał się głośno, objął ją za szyję i czule pocałował.

- To fakt - przyznał, a potem dodał: - No, chodźmy. Pokażę wyjątkowej kobiecie wyjątkowe miejsce.

Wysiadła z samochodu i zaczęła wspinać się za nim pod górę. Gdy dotarli na szczyt wzgórza, Tucker przystanął i popatrzył na Kelly z szerokim uśmiechem.

- Od samego widoku można doznać zawrotu głowy - wydyszała z niekłamanym zachwytem, zmęczona wspinaczką.

W dole, poniżej porośniętego majestatycznymi drzewami stoku, rozciągały się łąki pokryte bujną trawą i polnymi kwiatami. Kelly nie znała ich nazw, były jednak tak piękne, że miała ochotę usiąść, wyciągnąć kredki i szkicownik i malować je godzinami. Pośrodku rozległych pól błyszczał w słońcu staw, lekkie podmuchy wiatru marszczyły jego gładką toń.

- Zawrót głowy. To dobre określenie - odezwał się po dłuższej chwili Tucker. W jego głosie Kelly dosłyszała wzruszenie, jednak jego przyczyny nie umiała odgadnąć.

- Co to za miejsce? - zapytała więc, domyślając się, że Tucker nieprzypadkowo przywiózł ją właśnie tutaj.

- Moje.

- Twoje? - spytała ze zdumieniem.

- Aha. Zostawił mi je mój wuj. Należy do mnie.

- Udało ci się.

- Pewnie. Zwłaszcza że to jedyna naprawdę wartościowa rzecz, jaką od niego dostałem. - Tym razem w jego głosie zabrzmiała gorycz.

Kelly ponownie uświadomiła sobie, z jak różnych pochodzą środowisk i jak odmienne są ich życiowe doświadczenia. Ona miała życie usłane różami, dla niego zostały tylko kolce.

- Kochasz to miejsce, prawda?

- Aż tak to po mnie widać?

- Tak - odparła cicho. - W twoim głosie było jakieś szczególne wzruszenie, ton, który słyszałam tylko wtedy, gdy... gdy... - Zaczerwieniła się jak piwonia.

Oczy Tuckera rozbłysły.

- Kiedy? Gdy się kochaliśmy?

- Właśnie - odparła zawstydzona.

- Masz rację. Zawsze gdy tu przyjeżdżam, czuję taki sam zawrót głowy, jakiego doznaję, gdy jestem... w tobie.

Kelly zadrżała, jej ciało ogarnęło zniewalające ciepło, jak zawsze, gdy myślami wracała do rozkosznych chwil, które dzielili ze sobą tak często.

- Mam poważne plany odnośnie tego miejsca - mówił dalej Tucker. - Zbuduję tu wielki dom, oczywiście, o ile... - zawahał się - no, o ile...

- O ile, co?

- O ile zgodzisz się ze mną go dzielić - wydusił z siebie wreszcie.

Na te słowa serce Kelly zabiło radośnie. Spojrzała na niego wzrokiem pełnym zdumienia, niedowierzania i jednocześnie nadziei.

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że chcesz ze mną być zawsze, że... że mnie kochasz?

- Tak, chyba tak. Kocham cię, Kelly - odparł poważnie.

- A ja kocham ciebie!

- Naprawdę? - Jego twarz pojaśniała ze szczęścia.

- Oczywiście, ty głuptasie! - zawołała ze śmiechem i rzuciła mu się w ramiona.

Gdy rozległo się pukanie do drzwi, Tucker odłożył długopis i oparł się na krześle. To pewnie Kelly, pomyślał. O tej porze często zamykała sklep i wpadała do niego z lunchem. Odetchnął z ulgą - przyszła w samą porę. Wypełniał właśnie księgę podatkową, a czynność ta zawsze straszliwie go nudziła. Mógł się jednak tylko cieszyć, że jest co księgować. Zainstalowane automaty do gry oraz lekcje tańca przynosiły coraz większe dochody.

- Otwarte - powiedział znużonym głosem.

W progu jednak nie ujrzał Kelly, lecz jej ojca. St. oto przed nim Simon Warren. Na jego widok Tuckerowi zwęziły się źrenice, wyprostował się natychmiast i zacisnął dłonie na krawędzi biurka.

- Nie przeszkadzam? - spytał Simon, nie trudząc się nawet, by podać gospodarzowi dłoń na powitanie.

- Nie sądzę, żeby robiło to panu jakąkolwiek różnicę - odparł Tucker. - Ale skoro pan już przyszedł, proszę usiąść.

Simon zbliżył się do biurka z zaciętym wyrazem twarzy.

- Możesz pan sobie oszczędzić tych grzeczności, zabierają mi tylko czas.

Tucker wstał od biurka, by mieć oblicze rozmówcy na wysokości własnej twarzy.

- Przykro mi to słyszeć - powiedział.

- Posłuchaj pan - zirytował się ojciec Kelly - nie przyszedłem tu po to, byśmy wymieniali słodkie słówka.

- Rozumiem. Widzę, że stawia pan sprawę po męsku - odrzekł spokojnie Tucker, nie zrażony arogancją Simona, choć, prawdę mówiąc, miał wielką ochotę wyrżnąć go po prostu w tę pewną siebie twarz.

- Uważasz się pan za lepszego cwaniaka, prawda? Otóż mylisz się pan. Tym razem się nie uda. Nie zamierzam stać z boku i przyglądać się, jak bałamuci pan moją córkę. Nie dopuszczę do waszego ślubu!

Tucker uniósł brwi.

- Przykro mi, ale pańskie zdanie mniej się liczy niż...

- Nieprawda! - przerwał mu agresywnym tonem Simon. - Kocham swoją córkę i chcę dla niej jak najlepiej.

- Obaj tego chcemy.

- Jeśli tak, to trzymaj się od niej jak najdalej.

- Cóż. Obawiam się, że tego akurat nie jestem w stanie uczynić. Widzi pan, jesteśmy w sobie zakochani. I jeśli Kelly sama nie wyrazi sprzeciwu, pobierzemy się.

Twarz Simona poczerwieniała, następnie stała się szara, a na końcu przybrała barwę papieru.

- Po moim trupie! - wykrzyknął. - Nie dopuszczę, żeby Kelly Warren poślubiła takiego gołodupca jak...

- No, no! - Tym razem Tuckera poniosły nerwy. - Niech pan uważa na słowa, bo inaczej zakończymy tę rozmowę! - Rzadko podnosił głos, ale w tej chwili nie mógł się opanować. Najwyraźniej groźba podziałała, bo Simon zamilkł natychmiast. - Wie pan co, panie Warren - odezwał się znowu Tucker spokojniejszym już głosem.

- Najlepiej będzie, jeśli wyjdzie pan stąd, zanim nie dojdzie do czegoś, czego obaj będziemy potem żałować.

Simon bez słowa sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął książeczkę czekową. Położył ją na blacie biurka.

- W porządku. Rozumiem. Ile pan sobie życzy za to, żeby na zawsze zniknąć z życia Kelly? Sto patyków? Mało? To co, dwieście?

Tucker pobladł z oburzenia. Sięgnął przez biurko, chwycił Warrena za krawat i przyciągnął jego twarz do swojej.

- Zabierz tą swoją zakichaną forsę - wycedził. - Nie wezmę ani centa, rozumiesz? I pamiętaj, tylko dzięki Kelly wynosisz stąd wszystkie zęby. - Puścił krawat mężczyzny, wygładził mu go, poklepał po ramieniu i zakończył: - A teraz, skoro powiedziałeś już wszystko, co chciałeś, spadaj. Wynoś się, póki mam cierpliwość, i nigdy nie wracaj.

Wpadające przez okno słoneczne światło ozłacało ich nagie ciała. Od czasu gdy wyznali sobie miłość, upłynęły już dwa tygodnie, a Kelly wciąż żyła zachwytem zakochania i pierwszej prawdziwej miłości.

- Boże, nie przeżyłbym, gdybym miał cię utracić - powiedział cicho Tucker.

Kelly popatrzyła nań ze zdziwieniem.

- Skąd ci przychodzą do głowy takie myśli? Milczał przez chwilę, po czym westchnął ciężko i wyznał:

- Odwiedził mnie twój ojciec.

Kelly usiadła na łóżku, zaskoczona tą nowiną.

- Po co?

- Zgadnij.

- Pewnie chce...

- Tak - nie pozwolił jej skończyć. - Dobrze wiem, czego chce. Pragnie jedynie twego dobra. Cholera, chyba nie okazałem szacunku dla tej jego troski.

- Czy coś się stało? - zaniepokoiła się Kelly.

- Prawie - przyznał z zakłopotaniem.

- Chciałabym być muchą na ścianie i to widzieć - zażartowała.

Twarz mężczyzny wciąż jednak pozostawała poważna.

- Pragnie jedynie twego dobra - powtórzył.

- Akurat! Pragnie własnego dobra, a przede wszystkim chce sprawować nade mną pełną kontrolę, tak jak robił to zawsze.

- Uspokój się. Jeśli chodzi o mnie, to pewnie ma rację.

- Co chcesz przez to powiedzieć? Tucker wzruszył ramionami.

- Nigdy nie dam ci tego, do czego przywykłaś.

- Czego znowu? - zdenerwowała się. - Domu z dwunastoma sypialniami? Salonu pełnego antyków? Sportowych samochodów i jachtu? Przecież wiesz, że nie dbam o rzeczy! - wykrzyknęła. - Obchodzisz mnie tylko ty!

- Wysłuchaj mnie, dobrze? - Obrzuciła go gniewnym spojrzeniem, ale pozwoliła mówić. - Widzisz - zaczął - ten nowy klub skomplikował wiele spraw. Spłacenie długu za „Boot Scootin” i budowa domu potrwają znacznie dłużej, niż zakładałem. Tak więc...

Kelly, nie czekając, aż Tucker dokończy, wyszła z łóżka.

- Dokąd się wybierasz? - zapytał zdziwiony.

- To tajemnica - rzuciła przez ramię Kelly.

- Akurat długo ją utrzymasz - parsknął Tucker. Kelly odwróciła się w jego stronę i ujęła pod boki.

- Wytłumacz dokładniej, co masz na myśli. Roześmiał się tylko.

- Nie spotkałem jeszcze w życiu kobiety, która zdołałaby zachować jakiś sekret.

Gdy Kelly pokazała mu język, ponownie wybuchnął śmiechem.

- Tak, tak. Zobaczymy, kto miał rację.

- Właśnie. Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni. Po prostu chwilę poczekaj. - Popatrzyła na niego tajemniczo i sięgnęła po torebkę. Po chwili wyciągnęła z niej zaklejoną kopertę i wróciła z nią do łóżka. - No, proszę - powiedziała, wręczając mu kopertę. - Masz. To dla ciebie.

- Co to jest? Czy zamierzasz...

- Cicho. Otwórz, a wszystkiego się dowiesz. Tucker pochylił głowę, rozdarł kopertę i zaczął czytać. Kelly poczuła, jak ogarnia ją podniecenie; czuła wręcz zawrót głowy. Kiedy sądziła już, że nie zdoła dłużej wytrzymać rozpierającego ją napięcia, Tucker podniósł twarz.

Wstrzymała oddech. Na jego twarzy malował się gniew.

- Co to ma, do ciężkiej cholery, znaczyć? - zapytał.

Rozdział dwunasty

Kelly spodziewała się po nim innej reakcji. Na widok jego surowego oblicza serce podeszło jej do gardła. Po chwili jednak zapanowała nad sobą na tyle, że wyjaśniła:

- To... to twój weksel bankowy. Wykupiłam go. Nie masz już długu.

- Ale po jaką cholerę?! - wykrzyknął z wściekłością. Cofnęła się, zdumiona i wstrząśnięta jego gwałtowną i tak niespodziewaną reakcją. Otworzyła usta, żeby powiedzieć coś na swoją obronę, ale gardło miała tak ściśnięte, że nie potrafiła wykrztusić słowa. Tucker nie miał takich kłopotów.

- Kim, do cholery, myślisz, że jesteś? Moim zbawcą?

- A jeśli nawet, to co? Czy to zbrodnia? - zdobyła się na odpowiedź.

- Tak, właśnie tak. Wielka zbrodnia - sapnął i zaczął pospiesznie wkładać dżinsy.

- Ale o co ci chodzi? Nie rozumiem, dlaczego aż tak cię to dotknęło?

Obserwując, jak Tucker się ubiera, Kelly przypomniała sobie, że sama jest naga i szybko włożyła koszulę.

- Klub to mój problem i mój interes, rozumiesz?

- Rozumiem, ale przecież...

Tucker wybuchnął pełnym goryczy śmiechem.

- Och, nic nie rozumiesz. W przeciwnym razie nie wtrącałabyś nosa w nie swoje sprawy.

Kelly uniosła brodę.

- Nie wydaje mi się - powiedziała oficjalnym tonem - żebym wtykała nos w nie swoje sprawy. Klub jest twój, a ja ciebie kocham. Traktuję to jako gest miłości.

Tucker jakby się nieco zmieszał, po chwili jednak oświadczył:

- Dobrze, powiedzmy to inaczej: nie potrzebuję pieniędzy twego ojca, ani teraz, ani nigdy.

- Ależ Simon nie ma z tym nic wspólnego! Wykupiłam ten weksel za pieniądze z mojego konta.

- Twoich pieniędzy też nie chcę. Czyż tego nie rozumiesz? Wcześniej czy później sam spłaciłbym dług. Obecnie klub przeżywa pewne kłopoty, ale daleko mu jeszcze do bankructwa.

- Wiem o tym. Wiem doskonale. Ale jak już wspomniałam, był to z mojej strony wyłącznie gest miłości. Dlatego ofiarowałam ci te pieniądze.

Tucker obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem.

- Nie kupisz mnie za pieniądze, Kelly. Nie jestem na sprzedaż.

- Ty, ty... - Coś ścisnęło ją za gardło, nie była w stanie powiedzieć więcej niż: - Ty uparty, niewdzięczny...

- Zgoda, ja jestem niewdzięczny, a ty pójdziesz do banku i zabierzesz swoje pieniądze. I to jutro.

Kelly roześmiała się pozbawionym wesołości śmiechem.

- To twoja duma, Tucker, nie pozwala ci niczego przyjąć, prawda? Liczy się dla ciebie bardziej niż nasza miłość.

- Duma nie ma tu nic do rzeczy.

- A właśnie że ma. Jesteś wpatrzonym w siebie egoistą i pyszałkiem, który widzi tylko czubek własnego nosa.

- Rozumiem, że każesz mi się wynosić?

- Bardzo dobrze rozumiesz.

- Świetnie, więc idę.

Przeszedł przez pokój, mocnym szarpnięciem otworzył drzwi i zatrzasnął je za sobą z wściekłością.

- Czy rozmawiam z panią Kelly Warren?

- Tak - odparła niepewnie Kelly, nie rozpoznając przez telefon głosu rozmówcy.

- Mówi Velma Pritchard z Simply Cards. Dzwonię w sprawie szkiców, które pani niedawno do nas przysłała.

- Słucham - powiedziała Kelly z nadzieją w sercu.

- Chcielibyśmy je od pani kupić. Te i wszystkie inne, które zdecyduje się pani sprzedać.

Kelly nie mogła uwierzyć własnemu szczęściu. Wolną ręką złapała się za głowę.

- Naprawdę? - spytała z niedowierzaniem w głosie.

Pani Pritchard roześmiała się do słuchawki.

- Oczywiście. Chciałabym zaprosić panią do nas na spotkanie, w trakcie którego mogłybyśmy omówić szczegóły dotyczące kontraktu.

- Wspaniale. Jestem w każdej chwili do państwa dyspozycji - odparła i nie skończywszy jeszcze rozmowy, zaczęła obmyślać projekty nowych kart, które mogłaby zaproponować przedstawicielom Simply Cards, jednego z najpotężniejszych przedsiębiorstw tej branży.

Spotkanie miało miejsce dwa dni później. Kelly sprzedała niemal wszystkie swoje dotychczasowe prace i podpisała umowę na wykonanie następnych. Kontrakt okazał się bardzo korzystny - dawał jej twórczą swobodę, a jednocześnie gwarancję regularnych i stosunkowo wysokich zysków.

W takiej sytuacji trudno było nie czuć satysfakcji i zadowolenia z siebie. Oto po wielu miesiącach starań osiągnęła swój cel, powinna więc być w siódmym niebie. A jednak jeszcze nigdy w życiu Kelly nie była tak nieszczęśliwa. Straciła Tuckera. Straciła go w chwili, gdy tak bardzo potrzebowała jego wsparcia, jego obecności, jego miłości.

Pogrążona w najczarniejszych myślach, bez reszty oddała się pracy. Pracowała całymi godzinami, tak długo, aż jej wzrok nie zaszedł mgłą, aż dosłownie padała ze zmęczenia.

I bardzo dużo płakała.

Nie potrafiła zrozumieć powodów, dla których Tucker tak gwałtownie zareagował na ofiarę, którą złożyła z najgłębszej potrzeby serca. Gdyby go zrozumiała, może by jej przyniosło to ulgę.

W poszukiwaniu wytchnienia i ciszy często odwiedzała babcię w jej ustronnym pensjonacie. Tutaj mogła leczyć swą samotność i poczucie opuszczenia, stąd zawsze wracała umocniona i pokrzepiona, choć jak dotąd nie wtajemniczała Claire w rozterki swego serca. Babcia jednak była zbyt mądra i zbyt spostrzegawcza, by nie widzieć udręki w oczach Kelly.

- Czyżbyś źle się czuła, kochanie? - zapytała któregoś razu, bacznie wpatrzona w pobladłą twarz wnuczki.

Kelly pochyliła się, pocałowała babcię w policzek, po czym usiadła naprzeciwko niej na krześle. Przez chwilę panowało milczenie. Kelly i jej babcia wyglądały przez wielkie okno, obserwując z uwagą buszującą w gałęziach drzewa wiewiórkę.

- Jest mi tu bardzo dobrze - przerwała ciszę Claire.

- Cieszę się, że polubiłaś to miejsce.

- Tak. A dom zostawiam tobie. Możesz robić w nim, co zechcesz.

- Jak to? Chcesz pozostać tu na stałe? Claire uśmiechnęła się.

- Chyba tak. Mam wszelkie wygody i doskonałą opiekę w każdej chwili.

- Nie wspominając już o tym, że przebywa tu również wielu twych dobrych znajomych.

- Ano właśnie. Sama więc widzisz, że jest mi tu jak u Pana Boga za piecem. To wspaniale czuć się szczęśliwą na stare lata... - Urwała, bacznie spojrzała na wnuczkę i poprawiła się: - Ale byłabym jeszcze szczęśliwsza, gdybym nie martwiła się tak o ciebie. I o twego ojca. Kelly delikatnie uścisnęła dłoń babci.

- Nie musisz się martwić. U mnie wszystko dobrze.

- Kelly - babcia pogroziła jej palcem - mnie nie oszukasz. Tylko ślepy nie spostrzegłby, że coś jest z tobą nie tak. Podejrzewam, że ma to związek z Tuckerem. Czy mam rację?

Kelly odwróciła tylko twarz i skinęła głową.

- Tak też myślałam. Simon powiedział mi, że już się nie spotykacie. Co się stało? Jakaś kłótnia?

- Zgadza się - odparła dziewczyna grobowym głosem.

- Czy to ojciec doprowadził do waszego zerwania?

- Nie. Choć próbował. Spotkał się z Tuckerem bez mojej wiedzy i kazał mu o mnie zapomnieć. Naiwny. Tucker nigdy by się na to nie zgodził...

- A zatem problem leży gdzie indziej - domyśliła się Claire.

W oczach Kelly zalśniły łzy. Jeszcze chwila i zaczęły płynąć po jej policzkach. Nie mogła już dłużej wytrzymać, jej zbolałe serce jakby pękło z żalu i rozpaczy, a ona wybuchnęła szlochem. Wtuliła twarz w ramię babci i drżącym głosem wyznała całą prawdę. Gdy skończyła mówić, Claire podała jej chusteczkę, odczekała aż wnuczka wytrze sobie twarz i powiedziała:

- Powinnaś, moja droga, pamiętać, że nie szczęście jest celem, lecz dążenie do szczęścia. Nie tyle liczy się cel, co dążenie do celu.

Kelly zamrugała oczyma.

- Słucham?

- Dobrze usłyszałaś. Teraz tylko przemysł sobie to, co ci powiedziałam, a następnie odnieś to do Tuckera.

Chwilę tylko trwało, nim do Kelly dotarł w pełni sens usłyszanych słów.

- Mówisz, że dokładnie za to samo, co zrobiłam Tuckerowi, gotowa byłam zamordować własnego ojca?

- Właśnie tak.

- Gdyby na przykład tata udał się do Visions i za pomocą łapówki skłonił ich do przyjęcia moich szkiców, czułabym się oszukana - mówiła dalej Kelly - ponieważ pozbawiłby mnie możliwości osiągnięcia sukcesu własnymi siłami, korzystając z własnego talentu... - Kelly zamilkła i jej oczy znów wypełniły się łzami. - No tak, a przecież to właśnie zrobiłam Tuckerowi. Odebrałam mu możliwość samodzielnego osiągnięcia celu, szczęścia...

- Sama nie ujęłabym tego lepiej.

- Babciu, tak mi przykro i wstyd, że okazałam się aż tak głupia.

- Wcale nie. Twoja decyzja płynęła z serca, z miłości.

- Ale czy on mi wybaczy? Claire uśmiechnęła się.

- Tego nie możesz wiedzieć. Musisz sama go o to zapytać.

- Tak, to chyba najlepsze rozwiązanie.

Przez okna wpadały do sali złociste promienie słońca, rzucając na stoliki połyskliwe cienie. Przez chwilę Tucker spoglądał na ustawione w kącie automaty do gry, następnie przeniósł wzrok na parkiet, na którym kiedyś on i Kelly...

- Nie! - mruknął pod nosem.

Kelly była ostatnią osobą, o której chciał rozmyślać. I zarazem jedyną osobą, o której rozmyślał ostatnio nieustannie.

Tęsknił za nią, tęsknił duszą i ciałem. Poza nią nie dbał o nic ani o nikogo; a zwłaszcza o siebie, jak to rankiem tego dnia trafnie zauważył Ponurak.

- Cokolwiek cię gniecie, synu, musisz zrobić z tym porządek - oświadczył. - Tak dalej być nie może. Wyglądasz jak nieboszczyk.

- Oszczędź sobie tych miłych słów - odciął się Tucker.

- Nie musisz mnie słuchać, jeśli nie chcesz, ale myślę, że przydałaby ci się poważna rozmowa.

- Czyżby?

- Jasne. Klub ponownie stanął na nogi, ale twojej w tym zasługi nie ma żadnej. Zresztą przez ostatni tydzień byłeś pijany na okrągło, więc skąd możesz o tym wiedzieć...

- Przeglądałem księgi. Ponurak zarechotał.

- E, tam. Księgi. Dlaczego się od razu nie przyznasz, że nie możesz bez niej żyć? A jeśli nie możesz, dlaczego pierwszy nie wyciągniesz do niej ręki?

- To nie takie proste. Zachowałem się wobec niej jak kretyn, jak dupa wołowa, ot co.

- To w twoim stylu - zaśmiał się Ponurak. Tucker łypnął na niego złym okiem, lecz nie odciął się, jak miał w zwyczaju. Starszy mężczyzna spoważniał. Jego szef rzeczywiście był nie w sosie. - Dobra, bracie - powiedział i poklepał Tuckera po ramieniu - nie wiem, co tam nabroiłeś, ale skoro już sam zdajesz sobie sprawę, że się zbłaźniłeś, dlaczego tego nie naprawisz?

Tucker zmarszczył brwi.

- Nie wiem, czy to możliwe. Mówiłem ci już, spaprałem sprawę dokumentnie.

- No, ale przecież nikt za ciebie jej nie załatwi - odparł Ponurak. - Więc na co jeszcze czekasz? Do zobaczenia jutro.

Pogrążony w ponurych myślach Tucker ruszył przez parkiet. Kelly nie wycofała swych pieniędzy, jak ją o to prosił, mimo że posprzeczali się na amen. Klub był teraz całkowicie jego własnością i wolny od wszelkich zadłużeń. A przecież nikt mu nigdy w życiu nie pomógł, dopiero ona, Kelly Warren. I to bezinteresownie. Bo to, że chciała go kupić, to bzdura nad bzdury. Niby co, nie miała go pod dostatkiem, gdy byli jeszcze razem?

A co zrobił on? Odrzucił jej ofiarę, jej miłość i szczodrość. Wzgardził tym wszystkim. I to dlaczego? Dla głupiej dumy, jak powiedziała, dla dumy, która tak naprawdę liczyła się tu najmniej.

No tak, zachował się jak skończony dureń. Ale może jeszcze nie jest za późno? Podszedł do tylnych drzwi, otworzył je i... stanął jak wmurowany.

Kelly!

Zamrugał oczyma, sądząc w pierwszej chwili, że to złudzenie.

- Przykro mi... - zaczął niepewnym głosem.

- Mnie też - szepnęła. Na jej policzku zabłysła łza. Tucker otworzył ramiona i dziewczyna z płaczem wpadła w jego objęcia. Tuliła się do niego, a on całował jej policzki, nos, usta, szyję.

- Przepraszam, przepraszam - szeptał jak w gorączce.

- Ja też przepraszam. Kocham cię, kocham... Tak mi przykro, że cię zraniłam, wprowadziłam w zakłopotanie.

- Daj spokój - odrzekł. - To ja... To moja wina. Wybacz, Kelly. Też ciebie kocham.

- Więc co będzie?

- A wyjdziesz za mnie?

- Tak. Ale najpierw musisz obiecać, że nigdy już mnie nie zostawisz.

Scałowywał łzy z jej twarzy.

- Uwierz mi, nie jestem aż takim osłem, żeby po raz drugi porzucać raj.

Po uroczystości ślubnej w niewielkim kościółku i skromnym przyjęciu para młoda, jedynie w towarzystwie Simona, Claire i Ponuraka, pojechała do domu babci. Kelly i Tucker mieli w nim zamieszkać do czasu, aż nie uwiją sobie własnego, wymarzonego gniazdka w miejscu, które niegdyś tak zachwyciło Kelly.

Nawet Simon, przekonany ostatecznie przez matkę, musiał pogodzić się z faktem, że Kelly sama podjęła tę najważniejszą decyzję w swoim życiu. Na chwilę przed ślubem córka położyła mu dłonie na ramionach i szepnęła:

- Nigdy jeszcze nie byłam w życiu tak szczęśliwa, tato. Ciesz się razem ze mną.

Simon nieznacznie tylko potrząsnął głową, uśmiechnął się i przygarnął córkę do siebie.

- Wiem, kiedy należy się poddać - powiedział, po czym odwrócił się do Tuckera i wyciągnął rękę. - Przepraszam za wszystko.

- I ja przepraszam - odrzekł Tucker z uśmiechem i potrząsnął dłonią Simona. - A jeżeli okaże się, że pańska córka nie będzie przy moim boku najszczęśliwszą kobietą pod słońcem, ma pan pełne prawo dać mi tęgiego kopniaka tam, gdzie kończą się plecy.

- Masz to u mnie jak w banku, synu.

Teraz, kiedy emocje związane z ceremonią już opadły, gdy zostali sami, opuszczeni dyskretnie przez najbliższych, Tucker odetchnął głęboko i przytulił żonę do siebie.

- Powinnam być jednak na ciebie wściekła - odezwała się cicho Kelly.

- A to dlaczego?

- Ponieważ kazałeś mi ostatecznie zwrócić te pieniądze do banku.

- I co, już nie jesteś wściekła?

- Nie, nie jestem. Ale gdybyś kiedykolwiek ich potrzebował, wiesz gdzie są.

- Wiem - odparł Tucker i wtulił twarz w jej dekolt, przysłonięty tiulem sukni ślubnej.

Oczy Kelly zaszły mgłą. Uśmiechnęła się, przycisnęła jego głowę do piersi i szepnęła mu do ucha:

- Przez całą ceremonię ślubną wierciłeś się niespokojnie - powiedziała. - Czyżbyś już wtedy myślał o nocy poślubnej?

- Ty też nie mogłaś się doczekać, prawda?

- Nie!

- Kocham cię.

- I ja ciebie.

- Więc jak będzie? - zapytał, zaglądając jej głęboko w oczy. - Do kogo tym razem będzie należeć inicjatywa?



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
01 Mary Lynn Baxter Pewnego lata w Lufkin
1996 15 Wakacyjna miłość 1 Laura Parker Skrywanie uczucia
Wakacyjna miłość (1996) Ann Major, Laura Parker, Mary Lynn Baxter
Baxter Mary Lynn Pewnego lata w Lufkin
137 Mary Lynn Baxter Kobieta Danclera
45 Mary Lynn Baxter Mezalians
36 Mary Lynn Baxter Melisso, wróć
Mary Lynn Baxter Kobieta Danclera
089 Baxter Mary Lynn Płomień miłości
Baxter Mary Lynn Prezent dla Joni
Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera
036 Baxter Mary Lynn Melisso, wróć
345 Baxter Mary Lynn Dziewczyna z miasta
137 Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera
137 Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera
137 Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera
Parker Laura Wakacyjna miłość (1996) 02 Skrywanie uczucia
036 Baxter Mary Lynn Melisso, wróć
122 Baxter Mary Lynn Moje maleństwo

więcej podobnych podstron