Mikku Kai Chocolate and mint


Mikku Kai - CHOCOLATE AND MINT




Part One


-Profesorze Dumbledore! - koścista kobieta z dziwnym, ciasno upiętym kokiem, dziarskim krokiem weszła do gabinetu dyrektora, zamykając za sobą bezgłośnie drzwi.

W pomieszczeniu panował przyjemny półmrok - istny balsam dla zmęczonych oczu, które przez ponad sześć godzin z uwagą śledziły poczynania uczniów. Przy szczelnie zasłoniętym bordową zasłoną oknie stało duże drewniane biurko, na którym oprócz kilku świeczek ociekających świeżo topionym woskiem, leżały stare księgi i pożółkłe papiery. Kobieta usiadła ostrożnie na rozklekotanym czarnym fotelu za drugą stroną stołu, poprawiła ciemnogranatową sukienkę i znacząco chrząknęła.

-Słucham?- rozległ się cichy zachrypnięty głos, by po chwili znad zakurzonego tomiska ukazała się twarz starego człowieka.

Twarz Dumbledora była szara i pomarszczona, przez co wyglądał na starszego niż jest w rzeczywistości, co dodatkowo było wynikiem stresu i przemęczenia.

-Dyrektorze.- zaczęła powoli profesor McGonagall.- Nie rozumiem, dlaczego zlecił pan Malfoy'owi towarzyszenie i ochronę Pottera przed Śmierciożercami. Przecież nawet nie wiemy, czy jest po naszej stronie, a co będzie, jeśli odda on Pottera w ręce naszego wroga !- wyrzuciła z siebie jednym tchem.

Profesor Dumbledore przyglądał się przez chwilę w milczeniu oburzonej kobiecie, zastanawiając się, czy może powiedzieć jej, dlaczego ufa Draco i po co tak naprawdę ściągnął go z drugiego końca świata. To prawda, że Voldemort zginął już na dobre trzy lata temu, jednakże nie mógł on odejść nie wyznaczywszy na swoje miejsce następcy i właśnie tego dyrektor Hogwartu się najbardziej obawiał. Czuł też, że Śmierciożercy powoli się zbierają i rosną z dnia na dzień w siłę, zaślepieni ideałami, które im przez laty wpajał do głów czarny władca, będące tak naprawdę tylko iluzją doskonałego świata bez skaz. A pojawienie się następnego dyktatora, który będzie kontynuował dzieło swojego poprzednika było tylko kwestią czasu, przez co jednocześnie dawało to do zrozumienia, że tak naprawdę wojna nigdy się nie zakończy, dopóki ludzie chcący władzy i pieniędzy nie zdadzą sobie sprawy z tego, iż nie tylko to jest istotne w życiu. Dyrektor Hogwartu nie myślał, że dożyje takich czasów, w których nawet szkoła kształcąca młodych czarodziejów nie będzie bezpiecznym miejscem, jednak na razie było cicho, tak jak przed burzą. Dumbledore wiedział też, że nie jest w stanie dalej chronić Harrego, gdyż i tak sporą część energii traci poprzez wzniesienie barier ochronnych wokół Hogwartu i gdyby sprowadził do szkoły Pottera, to naraziłby tym samym na śmierć swoich uczniów. Również inni członkowie Zakonu Feniksa stracili w czasie wojny dużą część swojej mocy tak, więc pozostała jedna osoba, która jest tak samo silna jak Harry, a może nawet silniejsza. Nikt też nie wiedział, że Draco pomógł bardzo Dumbledorowi i to właśnie on przyczynił się do wygrania wojny ze Śmierciożercami. Kiedy dyrektor zaproponował Malfoyowi, że powie wszystkim o interwencji młodego czarodzieja, ten wymusił obietnicę na profesorze, żeby nikomu o tym nie wspomniał. Zaraz po tym Draco zniknął, zabierając z Banku Gringotta wszystkie pieniądze należące do jego rodziny, nie miał do czego wracać ani też, do kogo. Jego rodzice zostali zabici, a rezydencja państwa Malfoy była doszczętnie zniszczona. Parę osób, takich jak Pansy Parkinson, Blaise Zabini oraz Crabbe i Goyle próbowało się z nim skontaktować, chociaż ci ostatni tylko i wyłącznie ze względu, że wypadało im wykazać zainteresowanie, co się stało z księciem Slytherinu. Po kilku miesiącach mozolnych poszukiwań, które do niczego nie doprowadziły po prostu zrezygnowali, świadomi tego, że Draco mógł specjalnie zadać sobie tyle trudu, żeby nikt go nie odnalazł. Samemu profesorowi Dumbledore zajęło dobre parę miesięcy zlokalizowanie jego obecnego miejsca pobytu, a kiedy się wreszcie jemu udało, od razu wysłał do Malfoya list z prośbą o pomoc. Na początku dyrektor Hogwartu miał wątpliwości, czy dobrze robi prosząc Draco o przysługę, nie był też pewny czy zgodzi się on na propozycję zawartą na zwoju pergaminu. Dlatego też czekał przez cały tydzień z lekką obawą na odpowiedź, a kiedy w końcu przyszła odetchnął z wyraźną ulgą.

-Nie sądzę, aby pan Malfoy zmienił tak nagle front. Poza tym powinniśmy pamiętać, że Draco nie został oznaczony tak jak jego rodzice, więc co za tym idzie nie brał udziału w żadnym ze spotkań Śmierciożerców.- Dumbledore zaczął uspokajać profesor McGonagall.- Wiem też, że pomimo tego, iż Harry i Draco nie lubili się w szkole, jest on jedyną osobą, która może zadbać o bezpieczeństwo Pottera, dlatego też ufam jemu. Widzę droga Minerwo, że w twoich oczach stałem się szaleńcem...

-Dyrektorze.- oburzyła się po raz kolejny nauczycielka- Nigdy nie twierdziłam, iż jesteś szaleńcem i nigdy o tobie w ten sposób nie pomyślę, bo byłoby to nieprawdą. Jednak dziwi mnie twoja decyzja, Albusie. Nie wątpię w zdolności pana Malfoya, martwi mnie natomiast to, że Draco i Harry prędzej się pozabijają niż zaczną rozmawiać ze sobą normalnie jak dorośli ludzie! To mnie przeraziło!

Profesor McGonagall poprawiła swoje prostopadłe okulary i oparła głowę na dłoni, co było nawykiem, świadczącym o jej filozoficznych rozważaniach. Którymi jak zwykle w przeciągu paru minut podzieli się z Dumbledorem. Jednak czas mijał, a nauczycielka nawet nie drgnęła, więc dyrektor postanowił w końcu przerwać ciszę.

-O to właśnie chodzi - powiedział powoli, automatycznie przyciągając do siebie uwagę profesor McGonagall, która poruszyła się niespokojnie na krześl,e wlepiając w niego swoje kocie, zielono - szare oczy.

-Nie rozumiem?

Dumbledore położył na stół księgę, którą do tej pory trzymał w dłoniach i oparł się o blat biurka. Ściągnął sobie jedną ręką okulary i przetarł zaczerwienione oczy, które od długiego patrzenia na tekst zapisany małymi literkami zaczynały coraz bardziej piec.

-Upłynęło już tyle czasu i mogę się założyć, że żaden z nich nie pamięta, dlaczego nie lubił tego drugiego. A umieszczenie ich na parę tygodni w jednym miejscu może zaowocować tym, że pomiędzy nimi zawiąże się nić porozumienia, a może nawet sympatii?

Profesor McGonagall, która nie spuszczała oczu z dyrektora, mrugnęła parę razy zmieszana.

-Szczerze w to wątpię, Albusie, moim zdaniem nie będą się potrafili porozumieć- przerwała na chwilę, aby się nad czymś zastanowić- Poza tym mają odmienne charaktery, za bardzo się różnią.-westchnęła znacząco-Doprawdy, Albusie, nie wiem jak to będzie.

Po raz pierwszy od paru tygodni na twarzy Dumbledore pojawił się uśmiech.

-Zobaczymy moja droga Minerwo, zobaczymy.



Słońce już wstało dawno temu, ogrzewając trochę zmarznięte przez noc kwiatki i trawę. Wiosenny wietrzyk delikatnie potrząsał gałązkami drzew. Życie w Norze, czyli domu państwa Weasley, również powoli się budziło.

-Fred! George!! Proszę natychmiast zejść na dół i wytłumaczyć mi czy to, co widziała Ginny jest prawdą! Ale to już! - przyjemną ciszę przerwały krzyki pani Weasley, która w kuchni przygotowywała właśnie śniadanie , a jej jedyna, najmłodsza córka jej w tym towarzyszyła.

Zaraz potem bliźniacy zbiegli po schodach i stanęli w kuchni przed mamą z minami niewiniątek, które utwierdziły panią Weasley w przekonaniu, iż to, o czym wspomniała Ginny może być prawdą.

-Słucham. -powiedziała trochę niecierpliwie obserwując kątem oka niebezpiecznie bulgoczący garnek z jakimś wywarem.

Chociaż minęło tyle czasu, odkąd jej synowie opuścili Hogwart i kiedy po raz ostatni ich widziała, nie zmienili się w ogóle. Nadal byli bardzo szczupli, co niekorzystnie wyglądało przy ich wysokim wzroście. Oczy mieli nadal takiego samego koloru, zresztą jak cała ich rodzina, lazurowo - zielonkawe, z tym, że George miał jako jedyny zielono- brązowy odcień źrenic. A i tak pani Weasley musiała zadzierać głowę, żeby spojrzeć synom w twarze, identyczne jak dwie krople wody, z tym samym lekko haczykowatym nosem i blado karminowymi ustami zawsze z lekko uniesionymi go góry kącikami.
Molly Weasley odgarnęła kosmyk rudych, kręconych włosów, który opadł jej na lewe oko, westchnęła znacząco i usiadła na krześle.

"Może nie powinnam ich tak naciskać" - pomyślała patrząc na stojących przed nią bliźniaków.
"Nie robią też nic złego... ostatnio. Bardzo wydoroślali, ale widzę, że coś jest nie tak."

Fred i George obserwowali swoją matkę w milczeniu, a kiedy zmarszczyła trochę czoło od razu wiedzieli, że coś ją trapi. Fred spojrzał na swojego brata i kiedy ich oczy się spotkały obaj wiedzieli, że nie będą w stanie dłużej ukrywać swojej tajemnicy.

"Ale czy to coś zmieni?"

-Ale, o co chodzi mamo? -powiedział ostrożnie George.

-Znów coś złego zrobiliśmy? - Wtrącił się Fred.

Akurat w tym samym momencie, kiedy pani Weasley otworzyła usta, żeby coś powiedzieć przez kuchenne okno do dusznego pomieszczenia z impetem wpadła dostojna śnieżnobiała sowa. Ginny udało się ją w ostatnim momencie uratować przed kąpielą w kociołku z tajemniczą cieczą o ładnym niebieskim kolorze. Niewielkie stworzenie narobiło takiego hałasu, że porządnie wszystkich wystraszyło.

-Mój boże! - wrzasnęła po chwili, kiedy już doszła do siebie.

-Mamo, dobrze się czujesz? -Spytał Fred nachylając się nad matką.

George przeniósł swój wzrok na siedzącą na blacie kuchennym sowę, dziękując wszystkim bogom, których znał, że ten nieudolny ptak uratował jego i Freda przed poważną rozmową, która pewnie nie zakończyłaby się dla nich pomyślnie. W końcu, kto chciałby utrzymywać z nimi kontakty, szczególnie po tym, co by wyciągnęła na światło dzienne ich mama.

-Ginny, zawołaj tutaj szybko Rona, niech zabierze stąd tą sowę! -Molly Weasley już wyraźnie doszła do siebie, gdyż zerwała się z krzesła przewracając przy tym Freda i zaczęła wymachiwać niebezpiecznie rękami.

Dziewczyna powoli wyszła z kuchni i niespiesznie zaczęła wchodzić po schodach, kiedy była już przed pokojem Rona usłyszała dobiegający z dołu zirytowany głos matki.

-Ginny, przyprowadź tu Rona!- wrzeszczała walecznie Molly.

Drewniane drzwi otworzyły się i dziewczyna stanęła oko w oko z osobą, którą miała przyprowadzić do kuchni. Ron odgarnął przydługie kosmyki rudych włosów, które opadły mu na oczy i spojrzał zamglonym od snu wzrokiem na siostrę.

-No? -bąknął niezbyt inteligentnie, ale czego można się spodziewać po zaspanym człowieku i Ginny o tym dobrze wiedziała.

-Zejdź natychmiast na dół, inaczej mama obedrze z piór twoją sowę. - powiedziała zmęczonym głosem Ginny, obserwując jak Ron w przeciągu niecałych siedmiu sekund rozbudził się na dobre i zbiegł ze schodów zadziwiająco szybko.

Dziewczyna westchnęła i poszła do swojego pokoju. Nawet się nie przyjrzała, co właśnie robi jej miłość życia - Harry Potter. Od ich zerwania, czyli przeszło roku nie szukał nigdy jej towarzystwa, wręcz jej unikał i po kilku miesiącach nieudanego związku, rozstali się. Ginny czasami było niezręcznie siedzieć w jednym pomieszczeniu z byłym chłopakiem i prowadzić sztucznie uprzejmą rozmowę. Nadal też nie mogła zrozumieć, co było powodem ich rozstania i dlaczego Harry nie chciał o tym z nią wcześniej porozmawiać. Przecież wzajemne porozumienie jest kluczem do sukcesu, więc dlaczego nigdy nie mogli się dogadać, żadne z nich nie wierzyło także w przeznaczenie. Ginny odrzuciła od siebie teorię, że po prostu nie pasują do siebie i tyle.

Harry zresztą nie zmienił się tak bardzo, kiedy opuścił Hogwart, nadal był impulsywny i zawsze mówił coś, zanim zdążył to dokładnie przemyśleć. Przyzwyczaił się też do swojej popularności, ale nadal był zażenowany całym tym szumem, jaki robił się koło jego osoby, kiedy pojawiał się w jakimś publicznym miejscu. Był tego samego wzrostu, co Ron, Fred i George. Oczywiście znakiem rozpoznawczym były jego niesforne odstające na wszystkie strony czarne dłuższe włosy. Harry po zakończeniu szkoły zdecydował się na skorygowanie wzroku i dzięki temu jadowicie zielone oczy nie skrywały się za okularami. Zawsze też Harrego otaczała masa ludzi, różne kobiety starały się zainteresować go ich osobą, ale nic z tego nigdy nie wychodziło, gdyż 'chłopiec, który przeżył' i 'ten, który pokonał Voldemorta' zdawał się nie zauważać nikogo.

Ron wbiegł z rozwianym włosem do kuchni i kiedy wreszcie zatrzymał się tuż przed mamą, grzywka z powrotem opadła mu na oczy. Odgarnął ją energicznie, rozglądając się w tym samym czasie po kuchni. Z zadowoleniem zauważył, że jego sowa jest cała i zdrowa, a Fred i George też jeszcze żyją.

-Zabierz mi z oczu tego ptaka! - matka wskazała palcem na pierzaste stworzenie, siedzące na ramieniu drewnianego krzesła.

Molly wbrew pozorom była naprawdę opanowaną kobietą, ale kiedy ma się taką niesforną gromadkę dzieci, to naprawdę można co pięć minut tracić cierpliwość. Pewnie gdyby wiedziała, co ją czeka, to na pewno nie wyszłaby za Artura, chociaż przecież to nie jego wina. Kto by pomyślał, że to właśnie jej dzieciaki będą takie narwane, może zrobiła jakiś błąd wychowując ich?

Najmłodszy z jej synów podszedł do wystraszonej sowy i delikatnie wziął ją na ręce, wymieniając w tym samym czasie porozumiewawcze spojrzenia z bliźniakami. Mimo, że Fred i George uśmiechali się radośnie, w ich oczach można było dostrzec lęk. Ptak lekko uszczypnął Rona, zwracając tym samym jego uwagę na zwój papieru przymocowany do jego nóżki, był to list zaadresowany do Harrego. Rudowłosy chłopak odwiązał go szybko, po czym wcisnął George'owi uśmiechając się przy tym szeroko.

-Możecie zanieść to Harremu? Chciałbym porozmawiać o czymś z mamą, zanim nie zapomnę, dobra? Dzięki! - i nie czekając na odpowiedź ze strony bliźniaków wypchnął ich z kuchni.

Przez chwilę dwaj chłopcy stali z otwartymi szeroko oczami wpatrzeni w zamknięte drewniane drzwi.

-Ron nas uratował.- powiedział w końcu Fred, odrywając wzrok od drewnianych ornamentów.

-Kto by pomyślał, że kolejny raz to zrobi. -szepnął George, ściskając w dłoni kopertę. -Dobry z niego dzieciak.

Fred kiwnął potakująco głową, przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, po czym parsknęli śmiechem i pobiegli na górę dostarczyć Harremu list. Bez zbędnych ceregieli wpadli do pokoju Rona, w którym czarnowłosy czarodziej siedział w piżamie przed telewizorem i śledził wcześniej wiadomości z kraju i ze świata.

-Cześć! -wrzasnęli bliźniacy jednocześnie, siadając obok Harrego na podłodze przed odbiornikiem. -List do ciebie przyszedł.

George podał Harremu list, który bezzwłocznie do otworzył i zaczął z zainteresowaniem czytać. Bliźniacy widzieli jak na twarzy zielonookiego pojawia się grymas niezadowolenia. Widząc to Fred i George pośpiesznie opuścili pokój, nie pytając o nic Harrego. Chłopak był im za to wdzięczny. Nie miał teraz ochoty rozmawiać na temat listu do dyrektora Hogwartu.

Przecież tak się cieszył, że zobaczy w końcu całą rodzinę Weasleyów w komplecie, a tu nici.
"Tylko mnie może się coś takiego zawsze przydarzyć." -westchnął idąc do łazienki.

-Słucham Ron, o czym chciałeś ze mną porozmawiać? -Spytała zniecierpliwiona pani Weasley.

Jej syn stał w tym samym miejscu ze spuszczoną głową od dobrych paru minut i do tej pory nie odezwał się ani słowem, co Molly z sekundy na sekundę coraz bardziej irytowało. Opadła ze zrezygnowaniem na krzesło i przeczesała włosy palcami uważnie obserwując swojego syna.

-Czy ma to coś wspólnego z Hermioną?- spytała po chwili.

Ron podniósł głowę i spojrzał się zdziwiony na matkę, a delikatne różowe rumieńce na jego policzkach stały się coraz bardziej widoczne. Rudowłosy podszedł do stołu, położył na blacie sówkę, która zatoczyła się i zaczęła przechadzać się w tą i z powrotem, po czym usiadł na krześle naprzeciwko pani Weasley.

-Skąd wiesz? -zapytał tak cicho, że Molly musiała nachylić się nad stołem, żeby jego usłyszeć.

-Przecież to oczywiste, kochanie. -uśmiechnęła się, patrząc w nie rozumiejące nic oczy syna.
-Widzę, jak na nią patrzysz, pojawiają się w twoich oczach wesołe iskierki. Wiem też, że ją kochasz i sądzę, że Hermiona czuje do ciebie to samo.

Twarz Rona od razu się rozjaśniła, co było zasługą głównie szerokiego uśmiechu, wstał od stołu i podszedł do mamy.

-Dziękuję. -szepnął i pocałował panią Weasley w policzek.

-Nie masz, za co mi dziękować, a teraz idź i zobacz, co tam z Harrym. Niedługo też będzie śniadanie. Zapomniałam zupełnie o śniadaniu! -uświadomiła sobie ten fakt oburzona.

Zaczęła rzucać zaklęcia tu i tam, widząc kątem oka jak Ron opuszcza kuchnię uśmiechając się cały czas promiennie. Wtedy też zdała sobie sprawę, że jej najmłodszy syn także ją niedługo opuści. W jednej chwili smutek i żal zmieszały się z radością i szczęściem jednocześnie. Molly naprawdę się cieszyła, że Ron znalazł w końcu osobę, która pokocha, wiedziała też, że Hermiona już od dawna nie może myśleć o nikim innym, tylko o Ronie. Zresztą bardzo się polubiły przez te lata i pani Weasley ucieszyła się, że w końcu jej syn zwrócił uwagę na taką sympatyczną dziewczynę. Już nawet widziała ich na ślubnym kobiercu. Ale coś nie dawało jej spokoju, czuła jakby przegapiła jakąś istotną informację, ważną rzecz, której niestety nie mogła zlokalizować.


Kiedy Ron wszedł do swojego pokoju, Harry siedział na parapecie z nogami zwisającymi zza oknem, nawet nie drgnął, kiedy jego przyjaciel stanął za nim.

-Harry, co się stało? -rudowłosy chłopak patrzył na bruneta, kiedy ten odwrócił się do niego i bez słowa podał mu zwój papieru.

Ron wziął do ręki zwój, zastanawiając się, dlaczego Harry jest w takim stanie, rozłożył go i zaczął czytać. Już znał odpowiedź na zadane przez siebie wcześniej pytanie.

-Cholera.

Ron jeszcze raz przeczytał zapisaną starannym pismem kartkę, nadal nie mogąc uwierzyć w to, co się przed chwilą dowiedział. Harry popatrzył się ze smutkiem na przyjaciela.

-To znaczy... - zaczął mówić rudowłosy.

-Tak. - Przerwał mu Harry. - Dzisiaj wieczorem wyjeżdżam.

Part Two


O godzinie ósmej wieczorem cała rodzina Weasleyów zebrała się w niedużym, ale przestronnym salonie, aby umilić czas oczekiwania Harremu. Oczywiście Molly była niepocieszona, że przyjaciel jej syna - Rona, którego traktowała jak pełnoprawnego członka rodziny, teraz zabraknie. Parę razy już wspomniała, że zjazd rodzinny bez Harrego to nie to samo. Na szczęście darowała sobie inne zbędne komentarze, za co młody czarodziej był jej wdzięczny. Bliźniaki wykorzystały okazję i gdzieś się zaszyli, więc pani Weasley zapomniała o całym zamieszaniu, które miało miejsce rano. Jedyna córka państwa Weasley była dzisiaj bardziej cyniczna niż zwykle i we wszystkich jej wypowiedziach dało się wyczuć sarkazm. Natomiast Ron od czasu do czasu tracił kontakt z rzeczywistością i tylko Molly znała temat rozmyślań swojego syna. Zastanawiała się wtedy, dlaczego Ron nie porozmawia z Hermioną, żeby wyznać jej swoje uczucie. Pani Weasley zdawała sobie sprawę z tego, że jej dzieci są już dorosłe, więc nie wtrącała się do ich poczynań. Lecz pomimo tego wysłała pannie Granger wiadomość, żeby wpadła do nich z wizytą jak tylko będzie miała czas.

-Mamo, myślę, że powinnaś otworzyć sobie swoje własne konto, a nie mieć wspólne z ojcem. -Bill uparł się, żeby przekonać rodzicielkę do niezależności finansowej.

-Bill, przestań, zachęcasz mamę do feminizmu. -oburzył się Charlie, który z zaangażowaniem przerzucał strony porannej gazety.

-Wcale, że nie. -zaprotestował Bill. -Uważam po prostu, że nadeszła taka pora, kiedy małżeństwo powinno pokrywać osobno każde swoje wydatki. Na przykład, dlaczego mama ma się zgodzić, żeby ojciec kupił sobie sprzęt do nurkowania?

Ginny usiadła na oparciu fotela i spojrzała uważnie na swojego żywo gestykulującego brata.

-Bill, właśnie po to ludzie się pobierają. -westchnęła. -Biorąc ślub chcą pokrywać wszystkie swoje wydatki razem, dlatego właśnie mają wspólne pieniądze. To ma ich zjednoczyć, zbliżyć do siebie, scementować związek i ... wbić przysłowiowy gwóźdź do trumny.

Charlie odłożył gazetę, która mimo wszystko nie pozwalała mu brać udziału w dyskusji. Zawsze coś na białej kredowej stronie musiało przyciągnąć jego uwagę.

-Zgadzam się z tobą Ginny całkowicie, pomijając to ostatnie porównanie. -zastanowił się przez chwilę. -Choć było trafne.

-Ale teraz żyjemy w innych czasach! Mama musi w końcu pójść z falą nowości i zadbać o swoje interesy. -drążył dalej Bill.

-Już teraz rozumiem, dlaczego jego dziewczyna zastanawia się czy wyjść za niego za mąż. -stwierdziła Ginny, na co Charlie parsknął śmiechem.

-Jak tak dalej pójdzie, to będziesz Bill znakomitą kopią Perciego. Boże chroń nas przed tym. -załamał w teatralnym geście ręce.

Pani Weasley postanowiła w końcu przyłączyć się do konwersacji w pięknym stylu.

-A co chcesz od Perciego? -zapytała.

W tym czasie przed kominkiem Harry i Ron grali w szachy i zupełnie nie zwracali uwagi na to, co się wokół nich dzieje.

-Harry, coś ci powiem. -zaczął Ron niepewnie.

Harry spojrzał na przyjaciela najpierw zdezorientowanym wzrokiem, który szybko przeszedł w pytający. Po paru minutach ciszy Harry postanowił ją przerwać.

-Ron, nie musisz nic mówić. -powiedział zbijając kolejną figurę należącą do Rona. -Ja i tak już wiem.

Chłopak z zaciekawieniem obserwował jak twarz przyjaciela na początku pobladła, a później zrobiła się cała różowa, by przejść z tego koloru na ładny czerwony odcień. Ron nie wiedział, co ma powiedzieć, czy też Harry zaakceptował jego wybór. Bał się po prostu, że zaraz Harry wstanie i zrobi mu karczemną awanturę. Lecz gdy nic takiego się nie stało z trudem odlepił wzrok od szachownicy, by spojrzeć w intensywnie zielone oczy.

-Czyli... -zaczął niepewnie.

Harry pochylił się w jego stronę.

-W końcu ją zauważyłeś. Myślałem już, że do starości będę słuchał żalów Hermiony, że jej nie zauważasz. -westchnął.

-I nie powiedziałeś mi o tym! -syknął ze złości Ron.

Harry wzruszył ramionami, wydał polecenie swojej czarnej wieży, by znów popatrzeć na przyjaciela przenikliwym wzrokiem, który mówił sam za siebie.

-A jak sobie to wyobrażałeś? -spytał cicho. -Że podejdę do ciebie i powiem - hej Ron, słuchaj Hermiona mi ciągle mówi, że usycha z miłości do ciebie. Może byś ją zauważył a później gdzieś zabrał, co? Dzięki stary.

Harry zdążył sobie nawet wyobrazić scenę, jakby to, co powiedział wyglądało oraz zdezorientowaną minę Rona, który podczas trwania piątego roku nauki w Hogwarcie dowiedział się, że Hermiona darzy go uczuciem o wiele silniejszym niż przyjaźń. Dlatego też niekontrolowanie parsknął śmiechem, Ron zresztą też ledwo się powstrzymywał, żeby Harremu nie zawtórować.

-Masz rację, prawdopodobnie uciekłbym wtedy gdzie pieprz rośnie. -stwierdził rozbawiony.

Akurat, kiedy panowała sielska atmosfera ogień w kominku przybrał interesujący zielony kolor i po chwili z płomieni wyszedł nauczyciel eliksirów, profesor Snape. Wszyscy automatycznie zamilkli wpatrując się z wyczekiwaniem w gościa, który uważnie rozejrzał się dookoła. Powitanie jego z domownikami ograniczyło się do kiwnięcia głowami, tylko pani Weasley i Ginny zdobyły się na zdawkowe - dzień dobry, gdyż tak wypadało. Molly wstała z ciemnozielonej sofy i z wrodzoną uprzejmością spytała czy Snape nie napiłby się herbaty. Harry, który był przekonany, że po śmierci Voldemorta i rozpadzie Zakonu Feniksa nie zobaczy już nigdy więcej na oczy znienawidzonego nauczyciela, miał ochotę głośno przekląć boga. Tymczasem Snape odmówił napicia się czegokolwiek i swój zmęczony wzrok przeniósł na znakomitość świata czarodziejów - Harrego Pottera.

-Zbieraj się. -rzucił sucho w jego stronę. -Musimy się pospieszyć.

Po tych słowach odwrócił się na pięcie, poszedł w stronę drzwi wejściowych i wyszedł na ganek. Harry wstał i pożegnał się ze wszystkimi, po czym dołączył do profesora.

-A już myślałem, że nie wyjdziesz. -stwierdził ironicznie Snape i zdziwił się ogromnie, kiedy młody czarodziej nie powiedział nic odnośnie jego zbędnego komentarza.

-Jak mamy podróżować? -spytał Harry najbardziej obojętnym tonem, na jaki go było stać.

-Pomyśl chwilę, Potter.

Snape wyciągnął z szaty różdżkę i mrucząc coś niewyraźnie pod nosem nonszalancko machnął nią dwa razy uginając przy tym lekko nadgarstek. Z końca drewnianego, jakby na to nie patrzeć, patyka poleciało kilka kolorowych iskier, które zmieniły się w ciągu sekundy z różnobarwny dym. Harry spojrzał się pytająco na nauczyciela unosząc przy tym sceptycznie brew, lecz kiedy tylko zawiał wiatr jego oczom ukazał się ładny, mały i niewątpliwie zwinny samochód. Musiał przyznać, że czar Snapa zrobił na nim ogromne wrażenie a sądząc po zadowolonym wyrazie twarzy profesora on sam był sam był z siebie bardzo dumny.

-Załaduj swoje walizki do bagażnika, Potter. -rozkazał sadowiąc się za kierownicą.

Harry zrobił tak jak mu kazano, a że akurat wtedy wyszła cała rodzina Weasleyów przed dom, żeby pożegnać się jeszcze raz i zajęło im to bardzo dużo czasu. Pan Weasley zapragnął zrobić zdjęcie do rodzinnego albumu, lecz Ginny stanowczo odmówiła wzięcia udziału w jego 'projekcie'. Snape zaczął już tracić cierpliwość, więc wyszedł z samochodu podszedł do Ginny podniósł ją bez najmniejszego problemu i sam nawet ustawił ją do zdjęcia. Kazał Arturowi się streszczać i zaczął krzyczeć na wszystkich i każdego z Weasleyów osobno. Kiedy wreszcie ruszyli spod domu ze złowieszczym piskiem opon, odetchnął z ulgą. Harry w tym czasie próbował powstrzymać się od niemiłego komentarza, więc żeby zająć czymś swoje myśli zaczął podziwiać widoki przez okno. Jednakże to, co widział bardzo odbiegało od określenia piękne, nawet nie można było powiedzieć, że było to interesujące. Cisza w samochodzie stała się też wręcz namacalna, co zaczęło przeszkadzać Harremu, ale Snapowi najwidoczniej ona nie przeszkadzała, gdyż od jego ostatniego stwierdzenia - ci cholerni Weasleye minęło prawie pięćdziesiąt minut.

-Przepraszam. -zaczął uprzejmie Harry nie zrażając się zaciętą miną nauczyciela. -A dokąd my właściwie jedziemy?

-Nie wiem. -rzeczowo powiedział Snape.

-Jak to: pan nie wie? -Harremu coraz mniej podobała się ta podróż, a towarzystwo mistrza eliksirów było coraz bardziej uciążliwe.

Tym razem Snape darował sobie udzielenia odpowiedzi i przez najbliższe kilka minut znów siedzieli w absolutnej ciszy. Właśnie, kiedy Harry chciał otworzyć ponownie usta, żeby o coś zapytać, samochód zaczął zwalniać. Ponieważ jechali jedną z mniej uczęszczanych dróg, Snape bez najmniejszych obaw mógł się zatrzymać na poboczu i mieć przy tym pewność, że nie zostaną zauważeni.

-No, Potter, tutaj kończy się twoja wycieczka ze mną. Moje miejsce zajmie twój opiekun. -powiedział profesor i zanim Harry mógł cokolwiek powiedzieć, wysiadł z samochodu zamykając za sobą z trzaskiem drzwi.

Harry przez chwilę siedział z otwartymi lekko ustami starając się połapać w zaistniałej sytuacji. Kiedy już podjął decyzję o wyjściu z samochodu usłyszał dźwięk otwieranych drzwi od strony kierowcy.

-Nie wychodź. -usłyszał niski szept.

Harry spojrzał z zaciekawieniem na swojego opiekuna, którego twarz skrywał kaptur. Było to dobre posunięcie, gdyż tylko rozbudziło ciekawość chłopaka.

-Kim jesteś? -zapytał zakapturzoną postać, która zaśmiała się cicho.

-A jednak spotykamy się ponownie.

Właśnie w tym momencie kaptur zsunął się i pierwszym, co Harry zobaczył, były duże o intensywnie szarym kolorze oczy oraz długie, srebrzysto- blond włosy. Osobą, z którą spędzi kilka bądź kilkanaście najbliższych tygodni okazał się nikt inny, tylko Draco Malfoy.

Part Tree


Dzisiejszy dzień należał do jednych z dziwniejszych i wcale nie wyglądało na to, żeby wieczór okazał się spokojniejszy. Wręcz przeciwnie, niewątpliwym na to dowodem był najmłodszy osobnik z rodu Malfoy'ów. Znamy ze szkolnych czasów ze swojej okrutności oraz egoizmu dzielnie wspomaganych przez cięty język. Draco należał do osób szalenie inteligentnych, które bez wysiłku zdobywają wszystko czego zapragną. A teraz największy manipulant z Hogwartu został opiekunem Harrego Potter'a, którego przecież z pasją nienawidził.

-Malfoy?

Draco spojrzał na Harrego, który wyglądał jak ryba wyciągnięta z wody. Raz zamykał oczy to znów otwierał ale jakoś te zabiegi nic nie dawały, Malfoy nadal znajdował się przed nim.

-Może zamkniesz usta Potter. Śmiesznie tak wyglądasz.

Jedno proste zdanie podziałało na Harrego jak kubeł zimnej wody i wyrwało ze stanu odrętwienia. Natychmiast chwycił za klamkę od drzwi samochodu lecz wyjście z niego uniemożliwiły mu palce mocno zaciśnięte na jego nadgarstku.

-Dokąd to Potter? Tylko mi nie mów, że masz ochotę na małą wycieczkę.- powiedział ironicznie Draco, którego wyraźnie bawiło zachowanie dawnego kolegi.

Oczywiście genialny czarodziej i wybawca w jednej osobie nie należał do opanowanych osób, w ciągu paru sekund można było wyprowadzić Harrego z równowagi.

-Malfoy, zabierz rękę.- powiedział wymownie patrząc na dłoń Draco, który zupełnie go zignorował.

-Dlaczego? A co się stanie jak nie zabiorę?

W odpowiedzi dostał dość silny prawy sierpowy, od którego od razu miał intensywnie różowy lewy policzek. Malfoy zaklął i z furią w oczach rzucił się na zadowolonego z siebie Potter'a. Chwycił bezczelnie uśmiechniętego podopiecznego za bluzę i już miał zamiar oddać celnie wymierzony cios kiedy to jego pięść zatrzymała się tuż przed twarzą Harrego. "Złoty chłopiec" zamrugał parę razy oczami zanim dotarła do niego informacja, że jego dawny rywal nie uderzył go.

-O co chodzi Malfoy, jesteś aż takim mięczakiem, że nawet nie potrafisz porządnie przyłożyć?

Gdyby wzrok mógł zabijać Harry dawno by już nie żył za tą przepełnioną sarkazmem wypowiedź. Draco powstrzymując się, żeby nie dokonać mordu wskazał palcem na jego usta i coś cicho powiedział. Potter czując, że jego opiekun rzucił właśnie na niego czar zaczął się szamotać, próbował też krzyczeć lecz żaden dźwięk nie wydobył się z jego ust.

-Wyjaśnijmy sobie jedno. Jesteś pod moją opieką przez jakiś czas i nie możesz tego zmienić, nieważne jak bardzo byś chciał. Spadnie tobie choćby jeden włos z głowy to ja będę miał problemy z Dumbledorem.- na pytający wzrok Harrego dodał.- Jestem tutaj z polecenia dyrektora Hogwartu, a teraz czytaj.

Draco podsunął pod nos Potter'a zapieczętowaną kopertę na której widniało jego imię i nazwisko. Harry wziął niepewnie list, po chwili zastanowienia rozerwał pieczęć i zaczął czytać.
"Szanowny Harry,
Wiem, że mój wybór Twojego opiekuna może wydawać się Tobie szokujący jednak zapewniam, że nikt inny nie będzie Ciebie chronić tak dobrze jak Pan Malfoy. Zakładam, że może zdziwić Ciebie moje zaufanie do Jego osoby mogę jedynie powiedzieć, że Draco przyczynił się w znacznej mierze do wygrania wojny. Mam nadzieję, że zaczniecie ze sobą normalnie rozmawiać.
Z poważaniem
Albus Dumbledore"

-Nadal uważasz, że chce ciebie porwać i zabić?- zapytał Malfoy kiedy Harry skończył schował list do kieszeni jeans'ów.



Malfoy'a niemiłosiernie piekł policzek, musiał przyznać, że Potter potrafił ładnie przyłożyć jak chciał. Po raz kolejny w przeciągu paru minut zastanawiał się dlaczego zgodził się na propozycję Dumbledora. Jeszcze dziwniejszy wydawał mu się fakt, że wytrzymał do tej pory w jednym małym pomieszczeniu z Harrym i nie zrobił jemu krzywdy.

-Nawet nie wiesz jaką wielką ochotę mam aby wyrzucić ciebie z samochodu, ale nie mogę.- powiedział patrząc z wyrzutem na swojego podopiecznego, który w dalszym ciągu milczał.- Masz zamiar się nie odzywać do mnie?

Zielone oczy intensywnie wpatrywały się w niego najwyraźniej dając coś do zrozumienia. Draco od razu sobie przypomniał, że nie zdjął zaklęcia i pośpiesznie to zrobił.

-Nareszcie.- jęknął Potter.- Ile można czekać!

Malfoy westchnął i odpalił silnik, aby po chwili wjechać na prawie pustą jezdnię nie licząc mijających ich od czasu do czasu samochodów jadących z naprzeciwka.

-Ale ja wcale nie powiedziałam, że z Tobą gdziekolwiek pojadę.- oburzył się Harry.

"Za jakie grzechy muszę niańczyć marudzącego Potter'a? Gdybym tego nie robił dla Syriusza."

Tymczasem jego podopieczny uważnie go obserwował, oczywiście jednocześnie oceniając sytuację w jakiej się znalazł. Po paru próbach wymyślenia jakiejś sensownej drogi ucieczki, młody geniusz poddał się składając sobie obietnicę, że jak tylko nadarzy się okazja zwieje.

-Dokąd jedziemy?- zapytał przerywając ciężką ciszę.

-Za jakieś trzy godziny zobaczysz.- rzucił krótko Draco.

W milczeniu dojechali do starego, rozpadającego się budynku, który stał w samym środku lasu. Potter był szczęśliwy, że ich podróż dobiegła końca, miał serdecznie dosyć siedzenia w jednym samochodzie z Malfoy'em. Również był zawiedziony, nie tak wyobrażał sobie ów fantastyczny schron, do którego nikt nie będzie miał dostępu. Według niego dom znajdował się zdecydowanie za blisko Hogwartu i był łatwym celem do zdobycia. Spodziewał się, że Draco zawiezie go na lotnisko, tam wsiądą do samolotu lecącego do jakiegoś dalekiego kraju i w ten sposób opuszczą na jakiś czas Anglię.

-Nie tak to sobie wyobrażałeś.- stwierdził Malfoy wysiadając z samochodu, Harry poszedł zaraz w jego ślady.

-Odrażające miejsce.- powiedział podchodząc do bagażnika i wyjmując z niego walizkę.- Mogę w końcu się dowiedzieć gdzie my jesteśmy?

Draco wszedł po kamiennych schodkach i zatrzymał się przed ogromnymi drewnianymi drzwiami. Popatrzył na sczerniałą srebrną klamkę ze smoczym łbem i zajął się szukaniem kluczy w tylnej kieszeni spodni. W tym czasie Potter zdążył dołączyć do swojego opiekuna, który zmagał się z zamkiem.

-Tylko mi nie mów, że drzwi się nie otworzą.- prychnął z pogardą.

-Sezamie, otwórz się.- zaproponował podirytowany Draco, wciąż mocując się z kluczem.

-Świetnie, dawno tutaj nie byłeś i teraz masz kłopot.- Potter błysnął inteligencją.

-Tak, ostatni raz zamykałem drzwi wczoraj. To rzeczywiście było tak dawno.- westchnął teatralnie.

Akurat wtedy, kiedy dziedzic nieistniejącej już fortuny Malfoy'ów chciał zastosować bardziej drastyczne środki, zamek skrzypnął i drzwi otworzyły się na oścież. Ze środka o dziwo nie buchnął zapach starzyzny jak się tego Harry spodziewał, wewnątrz dom w ogóle nie przypominał tego samego zaniedbanego budynku jak na zewnątrz. Wręcz przeciwnie, wszystko zostało jakiś czas temu odnowione, co szczególnie widać było po niezarysowanych panelach podłogowych.

-Witaj w domu Narcissi Black.- powiedział Malfoy przemierzając dobrze oświetlony przedpokój.

Harremu z wrażenia spadła torba, którą trzymał na ramieniu i z hukiem opadła na podłogę. Zostało to zupełnie zignorowane przez nowego właściciela domu, który zniknął za zakrętem ominąwszy drewniane schody prowadzące na piętro. Potter rozejrzał się z zaciekawieniem dookoła z zaciekawieniem, na pomalowanych na blado niebieski kolor ścianach nie wisiały żadne obrazy ani portrety choć właśnie tych ostatnich Harry się spodziewał. Za to po jego prawej stronie zostało wmontowane w ścianę ogromne lustro w prawdopodobnie srebrnych ramach. Bezwiednie wyciągnął rękę, żeby poczuć pod palcami zimną taflę, idealnie gładką, oddającą w najdrobniejszym szczególe każdy detal.

-Nie mogę w to uwierzyć, że ten dom należy do Malfoy'a.- powiedział sam do siebie.- Jest tutaj tak cicho i spokojnie.

-Myślałam, że powiesz iż jest tutaj ciepło.- usłyszał za sobą irytujący głos, który należał do jedynej w swoim rodzaju Pansy Parkinson.

Potter wzdrygnął się, był zaskoczony, że wcześniej nie wyczuł czyjeś obecności w pomieszczeniu. Odwrócił się zdziwiony w stronę kobiety, której miał nadzieję nie spotkać nigdy więcej. A tutaj proszę stała przed nim wiedźma z szerokim uśmiechem na twarzy i czekała na jego reakcję.

-Może coś powiesz?- zaproponowała.

Harry otworzył usta, żeby powitać Parkinson w ładnym w jego mniemaniu stylu, kiedy to Draco Malfoy pojawił się na końcu holu.

-A gdzie jest twój narzeczony?- w odpowiedzi Harry wskazał głową właściciela domu, który zatrzymał się w połowie drogi.

Parkinson zamrugała raz, potem kolejny raz i bardzo powoli zwróciła głowę z stronę Draco. Ten wyraźnie pobladł wpatrując się w czarne oczy koleżanki, dzielnie wytrzymując pełne nienawiści spojrzenie.

-Malfoy.

-Witaj Pansy.- z szerokim uśmiechem przywitał ją Draco.

Potter widział jak z każdą sekundą wzbiera się w kobiecie coraz więcej złości i szczerze mówiąc nie miał zamiaru znajdować się z nią w jednym pomieszczeniu kiedy nastąpi 'wybuch'.

-O rzesz ty!- wrzasnęła dobrze wychowana młoda dziedziczka fortuny Parkinson'ów.- Jak śmiesz po tak długim czasie nie odzywania się do nas pojawić się tak nagle! I pierwsze co słyszę z twoich ust jest "witaj Pansy"! Nie, nie możesz powiedzieć "jak miło jest ciebie widzieć. Przepraszam, że nie dawałem znaku życia"! A nie "witaj Pansy"!

Parkinson była naprawdę przerażająca, kiedy została wyprowadzona z równowagi. Mieli szczęście, że dom Narcissi leżał w samym środku lasu, bo inaczej wszyscy sąsiedzi słyszeli by jakże melodyjny głos tej uroczej kobiety. Draco westchnął pozwalając przyjaciółce na wyładowanie złości i ze stoicką miną czekał, aż ta skończy.

-Gdyby nie Dumbledore to nawet nie wiedziałabym, że wróciłeś!- wrzeszczała dalej Pansy cały czas zmniejszając odległość pomiędzy nimi.- A wiesz co jest najgorsze, wiesz?! To, że nie byłeś na naszym ślubie! Nie wybaczę ci tego do końca życia!

-Parkinson, uspokój się.- powiedział chłodno Malfoy.- Proszę bardzo, złość się na mnie ile chcesz, masz do tego prawo, ale o jedno ciebie proszę. Uszanuj to, że znajdujemy się w domu mojej zmarłej matki, więc nie krzycz.

Pansy wybita z zacietrzewienia zatrzymała się tuż przed Draco i z miną najinteligentniejszą na jakiej przybranie było ją stać, analizowała jego słowa.

-Wcale nie tak trudno zrozumieć o co chodzi Malfoy'owi.- mruknął do siebie Potter, wciąż zły, że nie zareagował na komentarz kobiety.

-Tak, tak, to ja wiem.- odpowiedziała Parkinson.

Harry nie wiedział czy to miało być do niego czy może do Draco. Jedno go zdziwiło, Malfoy ani razu nie stracił panowania nad sobą, co więcej nie posłał przyjaciółce żadnej ciętej riposty. Stał i przyglądał się z rozbawieniem młodej czarownicy, która teraz w tą i z powrotem przemierzała korytarz.

-Mogę się spytać dlaczego tutaj jesteś?- w końcu przerwał ciszę.

-A tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, o nie. Poza tym mamy was ochraniać.- powiedziała dumnie.

-Ładna mi ochrona, bez problemu dostałaś się do posiadłości Malfoy'a.- prychnął z pogardą Potter.- W takim razie, każdy się tutaj może dostać.

Pansy pokiwała z niedowierzaniem głową, zastanawiając się dlaczego Harry jest taki inteligentny. W szkole w ogóle nie uwidaczniał się jego geniusz. A teraz proszę, nawet myśleć potrafi.

-Niesamowite.- powiedziała sama do siebie.- Aha, o to się nie martw.- dodała mrugając zalotnie.

-Nie rozumiem.

-Tylko Pansy może się aportować do mojego domu. Zresztą każdy kto wejdzie do środka jest automatycznie sprawdzany.- włączył się do rozmowy Draco.

-Sprawdzany?

-Hm, cały budynek jest tak dobrze chroniony, że gdyby komuś niebezpiecznemu udało się ewentualnie tutaj dostać, natychmiast zostałby zabity.

-Na jakiej zasadzie to działa?- spytał Harry.- Jest to bardzo interesujące zjawisko, po raz pierwszy mam z czymś takim do czynienia.

-Po prostu ten dom żyje.- wzruszył ramionami Malfoy.- Nie pytaj się na czym to polega, bo sam nie wiem. Jedno jest pewne, system obronny funkcjonuje tak jak u każdej żywej istoty.

-Genialne, genialne.- machnęła ręką Parkinson.- Zbiorę resztę przed dziewiętnastą, później się tutaj nie dostaniemy.

Potter obserwował jak Pansy znika we mgle, po czym przeniósł pytające spojrzenie na Malfoy'a.

-Pomiędzy osiemnastą a dziewiętnastą można się aportować do domu, tylko i wyłącznie wtedy.- westchnął.

-Wiedziałeś o tym, że Pansy się dzisiaj pojawi?- zapytał Harry.

-Coś mi Dumbledore o tym wspomniał, jednak nie powiedział wprost, kto to będzie. Chodź, pokaże ci gdzie masz pokój.

Potter grzecznie poszedł za Draco, rozglądając się na prawo i lewo, co nie uszło uwadze Malfoy'a. Na końcu holu stały masywne drewniane schody z poręczą, której nadano wygląd pnącego się bluszczu. Po prawej stronie znajdowało się wejście do kuchni i jadalni zaś po lewej stronie był imponujących rozmiarów salon. Kiedy znaleźli się na pierwszym piętrze, Draco odwrócił się w stronę Harrego.

-Tutaj są pokoje gościnne. My będziemy spać na drugim piętrze.- znowu zaczęli iść po schodach.

Drugi poziom w niczym nie przypominał poprzednich tak chłodnych, niezamieszkałych i utrzymanych w nieskazitelnym porządku. Na ścianach wisiały obrazy, w których przeważającym motywem był fioletowy księżyc idealnie komponujący się z ciemno wiśniowym odcieniem farby olejnej nałożonej na wszystkie ściany.

-Mamy dwie sypialnie, plus mój gabinet i małą bibliotekę. Jeśli chcesz dostać się do dużej to jest ona na samym końcu na pierwszym piętrze. A oto twój pokój.- Draco delikatnie pchnął pierwsze drewniane drzwi i wpuścił najpierw swojego podopiecznego a sam zatrzymał się w drzwiach.

-Tam jest łazienka.- wskazał palcem na drzwi.- Jak byś czegoś potrzebował to mój pokój jest zaraz obok.

Potter kiwnął głową zupełnie nie słuchając co do niego mówił Malfoy. Bardziej interesowało go cieplutkie i wygodne łóżko, w którym jak najszybciej chciał się znaleźć.

-Musisz przestrzegać jednej zasady, nie ma czarów w moim domu.- powiedział jego opiekun wychodząc się z pomieszczenia.- Inaczej dom ciebie zaatakuje.- dodał zamykając drzwi.

Harry został sam w dużym pokoju, wpatrując się intensywnie w ścianę starał się zrozumieć, dlaczego posiadłość Malfoy'a atakuje czarodziejów. Po paru minutach głębokiej analizy jeszcze bardziej zachciało mu się spać, zdjął tylko buty i od razu wślizgnął się do łóżka, momentalnie zasypiając.

Part 4

-Co za dzień.- mruknął Draco schodząc do kuchni.- Jeszcze Pansy tutaj brakowało. Witaj Blaise.

Idąca od jakiegoś czasu za nim postać uśmiechnęła się szeroko, pokazując śnieżno białe zęby.

-Hej, hej!- wykrzyknął wesoło Zabini wchodząc za przyjacielem do kuchni.-Opowiadaj co się u ciebie przez ten czas działo.-zażądał siadając na krześle przy stole.

Blaise nic się nie zmienił, nadal wyglądał jak szesnastolatek, co trochę zaniepokoiło Malfoya, gdyż Parkinson wyglądała o wiele starzej od niego. Postanowił jednak tego nie komentować i zabrał się za parzenie kawy czekając na przybycie pozostałych gości. Blaise poczuł się zlekceważony, jego przyjaciela bardziej interesował ekspres niż rozmowa z nim.

-Czuję się zignorowany.

Tym oświadczeniem zwrócił na siebie uwagę Draco, który pokiwał z niedowierzaniem głową.

-A to nowość.-stwierdził z sarkazmem.-Nie odpowiedziałem na twoje pytanie dlatego, że nie chcę o tym na razie mówić.

Blaise mruknął coś niezrozumiale niezadowolony, że nie wyciągnie żadnych informacji i nie zaspokoi swojej ciekawości.

-Powiedź mi, czy Pansy nauczyła się w końcu gotować?

Malfoy przestał obserwować powoli napełniający się kawą dzbanek, kiedy usłyszał dziwny stukot. Odwrócił się w stronę skąd dobiegł go ten dźwięk, spodziewając się, że ujrzy coś niezwykłego. Jakie było jego rozczarowanie, kiedy zdał sobie sprawę, że to tylko Blaise uderzył głową w drewniany blat.

-Nie pytaj mnie o takie rzeczy.-dobiegła go zduszona odpowiedź.-Przecież dobrze wiesz, że moja żona uważa iż jest stworzona do wyższych rzeczy niż wszelkie prace domowe a szczególnie gotowanie.-poskarżył się nadal nie podnosząc głowy.

Draco zdusił nagły atak śmiechu, widać jego przyjaciółka wcale się nie zmieniła, może to i dobrze.

Zabini jęknął, kiedy wreszcie spojrzał na zadowolonego Malfoya, którego wyraźnie bawiła ta straszliwa sytuacja w jakiej się znalazł. Przypomniawszy sobie o jednej istotnej rzeczy, wstał z krzesła i podszedł do szafki. Wyciągnął dwa kubki, podał przyjacielowi, aby napełnił je kawą. Rozkoszując się gorzkim płynem spojrzał groźnie na gospodarza.

-Draco, nie rozumiem jednej rzeczy.-powiedział, stawiając kubek na stole, przy którym z powrotem zasiadł.-Wróciłeś, ale nie dla nas. A dla Pottera, dlaczego?

Żal w głosie Blaise był tak bardzo wyczuwalny, że aż zrobiło mu się głupio. Odstawił kubek na blat kuchenny i unikając wzroku kolegi zaczął mówić.

-To nie do końca jest tak.-zawiesił głos.

-A jak? Chyba mam prawo wiedzieć?

-Tak, ale na razie nie mogę tobie wszystkiego powiedzieć...

-Powiedz tyle ile chcesz.-przerwał mu Zabini.-Nie mam zielonego pojęcia czy nadal ja i Pansy jesteśmy dla ciebie bliskimi osobami. Wiesz jak bardzo bolało to, że przez cały ten czas nie otrzymaliśmy ani jednej wiadomości od ciebie. Do cholery Draco, zdajesz sobie sprawę, że twoje odejście było dla nas ciosem?-Blaise uderzył pięścią w stół.

-Nie mogłem zostawiać dla was wiadomości.-powiedział zmęczonym głosem Malfoy.-To było zbyt niebezpieczne, nie chciałem nikogo narażać. Zresztą poprosiłem Dumbledora o przekazanie wam listu.

-Więc gdzie on jest?-wrzasnął Zabini.

-Nie wiem.-westchnął.-Dwa lata temu dyrektor poinformował mnie o jego zaginięciu. Może wyznaczę nagrodę za odnalezienie koperty.

Blaise parsknął śmiechem.

-Chyba jednak nie chcesz robić koło tego szumu. Ale kiedyś mi powiesz gdzie byłeś, dobrze?

-Powiem, powiem.-odparł zrezygnowany Draco.

-Dziękuję.

-Ależ nie ma za co.-Malfoy mrugnął porozumiewawczo do Zabiniego, który w odpowiedzi uśmiechnął się.

W tym momencie w holu rozległ się głośny stukot a zaraz za nim padły soczyste przekleństwa.

-Moja małżonka wróciła z gośćmi. Teraz możemy być szczęśliwą rodziną.- Blaise zaśmiał się ze swojego kiepskiego żartu.


Draco Malfoy po raz setny jęknął. Przemierzając kolejne stopnie powtarzał na okrągło jak mantrę jedno słowo - spać. Z tego wszystkiego spotkanie z Pansy i Blaise wcale nie było takie męczące, ale docenił to dopiero wtedy, kiedy pozostała dwójka zawitała w jego domu. Z Hogwartu pamiętał, że były to niezwykle głośne osoby, toteż nie powinien być zdziwiony. Draco najchętniej zabiłby sprawców tego hałasu i zamieszania. Na szczęście Zabini powstrzymał Malfoya a nawet udało mu się go uspokoić, kiedy obiecał, że zajmie się tą nad aktywną dwójką. Pansy, będąc jedyną kobietą w domu, zaproponowała, że zajmie się przygotowywaniem posiłków. Zdziwiła się, kiedy zielony na twarzy małżonek zaproponował, żeby odpoczywała a on się już wszystkim zajmie. Ku uldze gospodarza, kobieta przystała na propozycję. Draco był niezwykle szczęśliwy, że obyło się bez wielkiej małżeńskiej kłótni, a przy okazji, bicia porcelanowej zastawy i wszystkiego, co wpadło w ręce.

Wszedł w końcu na ostatnie piętro, kiedy usłyszał niepokojące odgłosy dochodzące z pokoju Pottera. Zapukał do drzwi, nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Stał chwilę w progu, czekał aż jego oczy przyzwyczają się do ciemności.

-Potter.-wyszeptał zastanawiając się, gdzie jest Harry.

W odpowiedzi usłyszał znów ten dziwny odgłos, który wyraźnie dochodził z kąta, gdzie stało łóżko. Były książę Slytherinu mając cholerną ciekawość we krwi, od razu skierował się w tą stronę. Powoli szedł po miękkim ciemno fioletowym dywanie, aż zatrzymał się obok stolika nocnego.

-Potter.-powtórzył.

Kołdra poruszyła się nieznacznie tylko po to, żeby po chwili wyłoniła się twarz Harrego. Malfoy wzdrygnął się, kiedy intensywnie zielone oczy przeszyły go spojrzeniem. Myślał, że jego podopieczny od razu zacznie na niego krzyczeć. Tymczasem Potter nadal się jemu przyglądał.

-Potter?

W odpowiedzi numer jeden gryffindoru złapał go za ramię i pociągnął w dół. Malfoy kompletnie zgłupiał, nie zdążył w odpowiednim momencie zareagować i teraz w połowie leżał na Harrym, który trzymał jego nadgarstek w żelaznym uścisku.

-Śpij.-wyszeptał mu do ucha.

Momentalnie otrząsnął się z odrętwienia i zaczął wstawać tylko po to, żeby Potter znów powtórzył całą akcję. Po kolejnej nieudanej próbie, Malfoy przestał się szarpać. Leżeli teraz tak blisko, że Draco czuł oddech podopiecznego na twarzy co wprawiło go w zakłopotanie. Harry wyraźnie zadowolony z tego, że Malfoy przestał się już szamotać, jeszcze bliżej przysunął się do niego. Draco chciał się odsunąć, kiedy poczuł, że stykają się nosami, lecz jego ciało odmówiło posłuszeństwa.

-Potter.-powiedział zimno, przeciągając er.

-Wiem, że tak mam na nazwisko. Nie musisz mi ciągle tego przypominać.-Harry uśmiechnął się sennie.-Dlaczego jeszcze nie śpisz?

Tak proste pytanie zdziwiło byłego księcia Slytherinu, bardziej niż wszystkie najdziwniejsze jakie jakiekolwiek wymyślił Blaise a trzeba zaznaczyć, że był w tym dobry. W końcu nie codziennie wróg numer jeden ze szkolnych czasów zadaje z troską w głosie takie pytanie. Malfoy był pewny, że się przesłyszał.

-Słucham?

Potter nadal się uśmiechał, choć miał zamknięte oczy. W pewnym momencie Draco uznał, że chłopak już śpi.

-To było proste pytanie.-cichy głos odezwał się po paru minutach.

-Hm.-zgodził się Malfoy.-Zastanawia mnie jednak to, dlaczego chcesz wiedzieć.

-A jak myślisz Draco?

-Nie mam zielonego pojęcia.

To było zgodne z prawdą, dziwne zachowanie Pottera zaniepokoiło go. Nie tak wyobrażał sobie ich pierwszą prawdziwą rozmowę a na pewno nie sądził, że będzie się ona odbywać w łóżku w samym środku nocy. Mała poprawka, jeszcze było daleko do północy.

-Oj Draco, Draco.-wymamrotał Harry otwierając oczy.-Dlaczego taki jesteś?

Malfoy należał do opanowanych osób, lecz ta cała "nocna pogawędka" zaczęła działać mu na nerwy.

-Czy możesz mi powiedzieć, o co tobie tak właściwie chodzi?-fuknął, tracąc cierpliwość.

-O ciebie.

Ta wymiana zdań, według gospodarza do niczego nie prowadziła. Jego gość chciał wyraźnie mu podpaść nie przejmując się tym, że nie minęła nawet doba odkąd się spotkali.

-A możesz mówić jaśniej?

-Jeśli tylko chcesz.-odparł leniwie Harry.

-Zrobisz jak będziesz chciał.-wycedził przez zaciśnięte zęby jego opiekun.-A teraz zabierz rękę i pozwól mi wstać tak abym udał się do swojego pokoju na spoczynek.

Złoty chłopak parsknął śmiechem wzmacniając uścisk wokół nadgarstka Malfoya.

-Nie, bo słowo spoczynek źle mi się kojarzy.

-Miło.-stwierdził z przekąsem Draco.

-A jak ciebie bardzo ładnie po proszę, żebyś był dla mnie miły to będziesz?-zapytał zawadiacko Potter, na którego Malfoy spojrzał tak, jakby temu wyrosła druga głowa.

-Czyś ty oszalał? Pewnie, że nie. Za kogo ty mnie bierzesz?-wrzasnął oburzony właściciel domu.

Przez długi czas żaden z nich się nie odzywał. W końcu Draco odwrócił wzrok od gwiaździstego nieba, które widział za oknem i przeniósł na Pottera. Ze zdumieniem stwierdził, że ten w najlepsze śpi. Powoli wstał z łóżka, tak żeby nie obudzić śpiącego chłopaka i bezszelestnie wymknął się z pokoju.

-Dobranoc.-wyszeptał zamykając drzwi.


Są trzy rzeczy, których Harry Potter w żadnym wypadku nie mógł zaakceptować. Pierwszą z nich było wstawanie z łóżka rano, o nieprzyzwoitej godzinie. Drugą brak kawy a trzecią i najważniejszą - radosny głos trajkoczący mu nad uchem. Pansy Parkinson była już martwa. Za to, że właśnie siedziała na jego łóżku paplając coś o ostatnio przeczytanej książce zanosiła się od czasu do czasu śmiechem. Harry wolał nie wiedzieć, dlaczego. Spojrzał nieprzytomnie na zegarek, który bezlitośnie wskazywał godzinę dziewiątą.

-Przeczytaj, bardzo dobrze napisana powieść.-trzeszczała dalej Pansy jak stare zepsute radio.-Jednak najlepsza będzie druga część, na pewno przyznasz mi rację.

-Boże Parkinson.-jęknął Potter.-Co ty tu robisz?

Mężczyzna od razu pożałował, że przerwał kobiecie wywód, kiedy ta przybrała minę - jeszcze raz tak zrobisz a pożałujesz. Uśmiechnął się przepraszająco, aby załagodzić sytuację, jednak oczywiście mu się to nie udało.

-Przyszłam powiedzieć, że śniadanie jest już gotowe.-powiedziała oschle.-Chciałam być miła. Widzę, że nie mam po co się starać.-pociągnęła nosem.

-Nie, nie.-Harry zbladł.-Jestem wdzięczny, że musiałaś zadać sobie tyle trudu.

Twarz Pansy rozjaśniła się momentalnie.

-To żaden kłopot.

Ledwo skończyła mówić a drzwi do pokoju Pottera otworzyły się i stanął w nich lekko zziajany Zabini. Przenikliwym wzrokiem popatrzył na żonę, która w dalszym ciągu siedziała na brzegu łóżka Harrego.

-Witaj Blaise.-powiedziała słodko.-Właśnie ucięliśmy sobie małą pogawędkę.-dodała niewinnym głosikiem.

Obaj mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia, co oczywiście nie uszło uwadze wszystko wiedzącej, widzącej i słyszącej Parkinson.

-To bardzo miło kochanie. Ale może teraz wyjdziemy i pozwolimy Harremu przebrać się w spokoju.-zaproponował.

Jego małżonka przybrała najbardziej niewinny wyraz twarzy, jaki tylko mogła i okrągłymi ze zdumienia oczami popatrzyła raz na Zabiniego to znów na Pottera.

-Och, masz rację.-westchnęła teatralnie.-Gdzie się podziały moje maniery. Wybacz mi proszę.

Harry kiwnął głową, kiedy Blaise opuszczał jego pokój z rozgadaną Pansy. Sądząc po minie jej męża z trzeci raz opowiadała tą samą historię. Zanim zamknęły się za nimi drzwi Zabini odwrócił się w stronę Pottera i wymamrotał przeprosiny. Mężczyzna po wyjściu małżeństwa jeszcze przez dobre parę minut siedział na łóżku zastanawiając się, czy to co przed chwilą miało miejsce zdarzyło się naprawdę.


Jak tylko znaleźli się w bezpiecznej odległości od drzwi do pokoju Harrego Pottera, Blaise jednym ruchem dłoni zatrzymał Pansy. Przez jakiś czas milczał przyglądając się jej w zamyśleniu.

-W co ty grasz?-zapytał w końcu Zabini.

-Nie rozumiem o co ci chodzi.

Mężczyzna chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie. Niebieskie oczy patrzyły na nią z furią i czymś jeszcze, czego nie mogła rozpoznać.

-Dobrze wiesz o czym mówię.-syknął.

Po raz pierwszy kobieta zobaczyła swojego męża w takim stanie, jednocześnie nie wiedziała, co dokładnie wywołało u niego taką reakcję. Poczuła ogarniające uczucie bezsilności i złość, że to właśnie "złoty chłopak" był w tym momencie dla Blaise najważniejszy.

-A martwisz się o niego?-rzuciła jadowicie ignorując całkowicie ból w prawym ramieniu, który zawdzięczała małżonkowi.

Zabini odsunął się trochę od żony, żeby popatrzeć na nią z niedowierzaniem.

-Co ty pleciesz, zwariowałaś?-wrzasnął.-Dlaczego miałbym się o niego martwić?

-Nie wiem, ty mi powiedz.

Pomimo dwóch lat spędzonych razem, Blaise w dalszym ciągu nie potrafił rozpracować jej toku myślenia.

-Co zamierzasz?

Parkinson poczuła, że małżonek w końcu ją puścił i zaczęła rozmasowywać miejsce, w którym nie długo pojawi się siniak.

-Nic, chciałam być miła. W szkole podobało mi się, że mamy nad wszystkim i wszystkimi przewagę. Niestety to okazało się tylko złudzeniem. Dopiero po latach zdałam sobie sprawę z tego, że byłam nieznośnym bachorem. Nadal nim jestem. Wcale się nie zmieniłam, ale robię wszystko co w mojej mocy, aby zachowywać się normalnie.

Wzrok jej męża złagodniał a na twarzy pojawił się cień uśmiechu.

-I co jeszcze?

Pansy zamrugała nerwowo. Odrzuciła długi warkocz na plecy i zaczęła schodzić po schodach, lecz uniemożliwiło jej to mocne szarpnięcie za zaplecione włosy.

-Myślałam, że czas takich szczeniackich flirtów masz już za sobą.-prychnęła gniewnie odwracając się.

-Skorzystałem z najprostszego sposobu, żeby ciebie zatrzymać. Nie wiedziałem, że cenisz mnie tak nisko.-wycedził przez zęby Zabini.

-W takim razie przejdźmy do rzeczy.-westchnęła kobieta.

-Robisz to dla pieniędzy, prawda? Chcesz mieć wpływy w tak zwanym środowisku. Myślisz sobie, że jak zaprzyjaźnisz się z Potterem to coś osiągniesz, mam rację?-warknął mocno ciągnąc za warkocz.

-Nie masz do końca racji. Dobrze trafiłeś, jeśli chodzi o czerpanie korzyści z przyjaźni, każdy tak robi. My jesteśmy najlepszym tego przykładem. A teraz puść mnie, chce zejść na dół i napić się kawy. Dosyć już mam na dzisiaj wszelkich przepychanek, to boli jakbyś się nie domyślał.-powiedziała wyciągając z dłoni Blaise warkocz, odwróciła się i zostawiła stojącego na szczycie schodów małżonka.


Draco Malfoy zamknął za sobą bezgłośnie drzwi, jak to zwykle robią ludzie, którzy zobaczyli bądź usłyszeli coś, czego nie powinni. W przypadku właściciela domu zaliczył on jedną i drugą możliwość jednocześnie, z czego nie był zadowolony. Usiadł na łóżku i sięgnął po leżącą obok na stoliku książkę w twardej okładce. Otworzył pożółkłe stronice i wyjął ukryte pomiędzy nimi listy. Wziął w dłonie pierwszą kopertę i już miał ją otworzyć, kiedy rozległo się ciche pukanie. Szybko odłożył wszystko na miejsce, zapraszając do środka gościa.

-Dzień dobry Draco.-powitał go Zabini siadając w wygodnym fotelu tuż obok okna.

-Hej. Chcesz ze mną o czymś porozmawiać czy tylko tak wpadłeś?-zapytał, chociaż znał odpowiedz.

-A tak sobie zajrzałem. Chciałem też zobaczyć czy coś się tutaj zmieniło od naszego poprzedniego pobytu.-powiedział przeciągając się.

Wstał i podszedł do okna, aby odchylić ciężkie czarne kotary wpuszczając promienie słońca do sypialni. Malfoy przymknął oczy, gdyż w pomieszczeniu zrobiło się jego zdaniem za jasno.

-Trochę się zmieniło.-zauważył roztropnie Draco.

-Tak.-zainteresował się Blaise patrząc z zaciekawieniem na przyjaciela.-Masz na myśli to, że Potter tutaj jest.

Malfoy pokręcił przecząco głową.-W pamięci mam ciągle żywy obraz sceny, która miała miejsce w pewne urocze święta.-popatrzył wymownie na przyjaciel, ten zbladł, gdyż ze zdwojoną siłą wróciły wspomnienia.-Pamiętasz to Blaise?-uśmiechnął się słodko.

Zabini opuścił główę. Usiadł z powrotem w fotelu i schował twarz w dłonie wzdychając ciężko.

-Hm. Szliśmy z Pansy do pokoju gościnnego, żeby zabrać poduszki i przenieść je do salonu. Zaplanowałem, że wszyscy usiądziemy na nich przy kominku. Chciałem stworzyć domową atmosferę.-Malfoy stał z łóżka i zasłonił zasłony.-Weszliśmy do pokoju a tam byłeś ty i Millicent. Nigdy nie zapomnę miny Pansy, byliście tak zajęci sobą, że nas nawet nie zauważyliście.

Na imię swojej żony, Zabini podniósł głowę i z zainteresowaniem zaczął słuchać. Draco po raz pierwszy o tym wspominał, jak dotąd nikt nic nie powiedział na temat "gwiazdkowego incydentu".

-Wyglądała tak jakby miała się za chwilę rozpłakać.-ciągnął dalej Malfoy.-Niespełna godzinę później opuściła mój dom. Myślałem, że zauważysz jej nieobecność, przecież od dawna byliśmy przyjaciółmi. Myliłem się, byłeś zbyt zajęty Bullstrode.-prychnął z pogardą.-Nadal z nią sypiasz?

Cisza była jedyną odpowiedzią.


Parkinson wpadła do kuchni jak burza, dziękując wszystkim bogom, że nie wpadła na nikogo po drodze. Mogła być przez chwilę sama ze swoimi myślami, które w dalszym ciągu krążyły wokół osoby jej męża. Gdyby ktoś spytał ją czy pochwala małżeństwa z rozsądku, do razu stanowczo by zaprzeczyła. Niestety sama w takim tkwiła.

Z kubkiem gorącej kawy usiadła przy stole cicho przeklinając ekspres. Złośliwość rzeczy martwych, na początku nie chciał się włączyć a później się oparzyła. Zainteresowała się książką pozostawioną na blacie. Ze znudzeniem przerzucała strony czytając co poniektóre fragment napisane greką. Właśnie przy takiej czynności zastali ją Draco, Blaise i Harry, którzy weszli jednocześnie do kuchni. Pansy nie obdarzyła ich chociażby jednym spojrzeniem udając, że tak bardzo pochłonęła ją lektura.

-Witaj moja droga.-przywitał się Malfoy.

Parkinson odburknęła coś, wzięła do ręki kubek i wyszła z pomieszczenia zostawiając za sobą wpatrzone w nią trzy pary oczu.

-Co jej jest?-dzielny Potter przerwał ciszę.

Draco posłał Zabiniemu karcące spojrzenie, na które tam ten tylko wzruszył ramionami i poszedł w ślady żony.

-Ciebie ta sprawa nie dotyczy.-powiedział mijając Harrego i zniknął za drzwiami.

Gospodarz westchnął, to było ponad jego siły. Najchętniej przyłożyłby przyjacielowi za to, że jest taki głupi. Może wtedy przejrzałby na oczy.

Potter przyglądał się ze zdziwieniem coraz bardziej zmartwionemu Malfoyowi. Nadal nie mógł się nadziwić, że jego dawny rywal miał w sobie ludzkie uczucia. Ponieważ nie był do tego przyzwyczajony uważał, że to jakiś nowy podstęp. Z drugiej strony ufał Dumbledorowi i jeśli według niego Draco był najlepszym kandydatem na jego opiekuna, to tak musiało być.

-Ładnie się zaczął dzień.-stwierdził.

Jego kompan totalnie go zignorował. Rzucił wściekłe spojrzenie Malfoyowi i już miał wyjść, gdy ten się w końcu odezwał i tym samym zatrzymał Harrego w pół kroku.

-To dopiero początek.

Potter był zadowolony, że Draco jest tego samego wzrostu co on, przynajmniej nie musiał na niego patrzeć z góry.

-Będzie jeszcze gorzej? Zaczną sobie skakać do gardeł?

-Już to robią.-Malfoy pokręcił głową.-Dobrze ci się spało w nocy Potter?-zapytał uśmiechając się nieznacznie.

Zielone tęczówki rozszerzyły się ze zdumienia. Harry nie mógł wykrztusić żadnego słowa przez parę minut.

-A co ciebie to obchodzi.-wykrztusił w końcu.

-Spokojnie. Nie wiedziałem, że tak łatwo można ciebie wyprowadzić z równowagi.-Draco ironicznie się zaśmiał a widząc nienawistne spojrzenie Pottera dodał.-Spodziewałem się, że po wczorajszej nocy będziesz dla mnie milszy, cieplejszy. Ale widzę, że tak się nie stanie. Trudno, przeżyję.-tym razem teatralnie westchnął i udał, że ociera łzy spływające po policzkach.

Harry nie miał zielonego pojęcia, o czym jego opiekun mówił. Doprowadzony do granicy cierpliwości złapał Draco mocno za nadgarstki.

-Czego chcesz?-syknął.

-No proszę, nie tracisz rezonu. A już byłem skłonny przyznać Pansy rację, że w końcu wydoroślałeś. Jeszcze tobie do tego daleko, życzę powodzenia.

-Jasne Malfoy. Tylko, że ja w przeciwieństwie do ciebie nie zachowywałem się jak kretyn i nigdy nie udawałem kogoś, kim nie jestem. Ty tymczasem zawsze potrafiłeś świetnie grać. Ta cała ucieczka z Hogwartu też była pewnie zaplanowana, prawda? Po to, żebyś po jakimś czasie mógł wrócić do nas i zostać należycie powitany. Prawdziwy z ciebie bohater.-warknął.-Powiedz mi, jak to jest mieć znak na przedramieniu, być dumnym synem najbardziej zaufanego człowieka Voldemorta. Co czułeś, kiedy zabiłeś swoich rodziców, patrzyłeś na ich powykrzywiane twarze...


C.D.N.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Chocolate and Power Tools II M Rode
Chocolate And Cocoa Recipes
Mint Chocolate Chip Ice Cream
Annette Curtis Klause Blood and Chocolate
Characterization of microwave vacuum drying and hot air drying of mint leaves (Mentha cordifolia Opi
Chocolate mint cookies
Curtis Klause Annette Blood and Chocolate
Chocolate Lovers 3 Troubles and Treats Tara Sivec
Charlie And The Chocolate Factory Verucasalt Danny Elfman
Annette Curtis Klause Blood And Chocolate0
Vic Winter Of Cocoa and Men 2 Chocolate Bites
Chocolate Lovers 2 Futures and Frosting Tara Sivec
Chocolate Lovers 3 1 Hearts and Llamas Tara Sivec
Annette Curtis Klause Blood and Chocolate
tommy emmanuel one mint julep tab by memyguitar and richard quayle
Postmodernity and Postmodernism ppt May 2014(3)
Scoliosis and Kyphosis
L 3 Complex functions and Polynomials
4 Plant Structure, Growth and Development, before ppt

więcej podobnych podstron