medalik św. Benedykta
czyli świętych sposoby na diabła
Była noc, Brunon Egisheim, kilkunastoletni młodzieniec ze znamienitej rodziny hrabiów alzackich, leżał trawiony gorączką. Powolna agonia trwała od dwóch miesięcy. Zatrute jadem węża ciało zwolna poddawało się truciźnie. Medycy nie dawali mu żadnej nadziei, wszystkie mikstury jak dotąd okazały się nieskuteczne. Koniec był bliski. Kiedy tak leżał, próbując się modlić, nagle zauważył czcigodnego starca w habicie, który zszedł z nieba po drabinie. Święty pochylił się i przyłożył krzyż do jego rozpalonego czoła. Choroba ustąpiła jak ręką odjął
Młodzieniec był przekonany, że starcem tym był nie kto inny jak św. Benedykt, który szczególną czcią otaczał Chrystusowy krzyż. Bruno, odzyskawszy zdrowie, postanowił poświęcić całe swoje życie Bogu. Wstąpił do zakonu, a jakiś czas potem, dokładnie w 1049 r., wybrano go na następcę św. Piotra. Jako Leon IX niestrudzenie krzewił kult św. Benedykta. Podobno z jego inicjatywy zaczęto wybijać medaliki z wizerunkiem świętego, natomiast na pewno z tego okresu pochodzą pierwsze świadectwa o ich cudownej mocy. Donosiły one, że przy pomocy medalika niweczono ataki diabłów, zwalczano pokusy, doświadczano spektakularnych uzdrowień. Można by wymieniać tysiące osób, które uchronił przed wieloma tragediami: powodziami, pożarami, epidemiami.
tajemnicze inicjały
Medalik przechodził w ciągu wieków liczne metamorfozy, zmieniał kształty i wielkość, wykonywany był z drogich kruszców jak i pospolitej miedzi. W jego miniaturowej formie zamknięto opowieść o triumfach św. Benedykta nad diabłem, o jego walce z pokusami, nieżyczliwymi ludźmi i przeciwnościami losu.
Benedykt urodził się ok. 480 r. w Nursji, w rodzinie o arystokratycznych korzeniach. W młodym wieku wysłano go na studia do Rzymu. Niedługo potem przerwał naukę, postanowiwszy zostać eremitą. Udał się w góry Subiaco i tam zamieszkał w grocie. Był przekonany, że będzie wiódł spokojne życie pustelnika, z dala od pokus i niebezpieczeństw cywilizacji. Jeszcze nie wiedział jak bardzo się mylił. Ale o tym opowiada już sam medalik…
Na awersie medalika widnieje wielki krzyż, a w czterech polach wyznaczonych przez jego ramiona znajdują się litery: C S P B - to inicjały łacińskich słów: „Krzyż Świętego Ojca Benedykta". Umieszczono je tam nie bez powodu. Jak podaje Grzegorz Wielki, św. Benedykt z pomocą znaku krzyża w cudowny sposób unicestwiał złe zamiary i omamy szatańskie. Pewnego razu -jak możemy
|
|
|
Medalik św. Benedykta, znajdziesz w każdym lutowym numerze LISTU |
przeczytać w biografii napisanej ręką Grzegorza - gdy święty oddawał się modlitwie przed swoją grotą, nadleciał kos i „zaczął latać mu koło głowy, natrętnie czepiając się twarzy". Benedykt, widząc, że w postaci ptaszka ukrył się diabeł, uczynił znak krzyża. Kos natychmiast zniknął. Zły jednak nie dawał za wygraną. Po chwili oczami wyobraźni zobaczył kobietę, którą niegdyś poznał. Stała teraz przed nim zmysłowa i pełna powabu. Benedykt z trudem opierał się pokusie, chciał już porzucić pustelnię dla uciech świeckiego życia. Nie mogąc już dłużej ze sobą walczyć, zdecydował się na desperacki krok. Rozebrał się do naga i wskoczył w cierniste krzewy i pokrzywy. Tak długo się w nich tarzał aż namiętność minęła. Na pamiątkę tego zwycięstwa umieszczono na medaliku słowa, którymi miał wówczas odpędzać diabła: „Krzyż święty niech mi będzie światłem. Niech szatan nie będzie mi przewodnikiem" (C S S M L - N D S M D). Od tej pory - kończy opowieść Grzegorz Wielki - Benedykt nie dał się zwieść żadnej diabelskiej iluzji.
kielich i kruk
Na rewersie medalika, obok wizerunku postaci św. Benedykta, można zobaczyć, po jego prawej stronie, pęknięty kielich, z którego wypełza wąż. Symbol ten upamiętnia inną historię z życia świętego. Pokonawszy wspomnianą pokusę, Benedykt poświęcił się modlitwie i ascezie. Wkrótce wieść o świętym mężu rozeszła się po okolicy. Mnisi, mieszkający w nieodległym klasztorze w Vicovaro, poprosili go, aby został ich opatem. Benedykt wzbraniał się, ale w końcu uległ namowom. Jako przełożony narzucił współbraciom takie same wymagania, jakie stawiał sobie. Niektórym mnichom trudno było to wytrzymać. Wpadli więc na kuriozalny pomysł - postanowili go otruć. Rozpuścili truciznę w winie i kielich z tą zawartością postawili obok posiłku przełożonego. Benedykt, zanim usiadł do stołu, uczynił znak krzyża. Wielkie było zdziwienie zgromadzonych braci, kiedy kielich pękł, jakby ktoś rzucił weń kamieniem, a jego zawartość wypłynęła na ziemię. Benedykt miał wtedy powiedzieć: „Idź precz, szatanie, nie kuś mnie do próżności. Złe jest to, co podsuwasz, sam pij truciznę" (łaciński skrót tych słów umieszczono wzdłuż krawędzi medalika - VRSMSMV-SMQLIVB) i wyszedł, pozostawiwszy w trwodze niedoszłych trucicieli.
O kolejnym niecodziennym wydarzeniu przypomina kruk z rozpostartymi skrzydłami, umieszczony na medaliku po lewej stronie świętego. Miało ono miejsce wkrótce po tym, jak Benedykt opuścił braci w Vicovaro i wrócił do swojego eremu.
Sława świątobliwego męża zaczęła ściągać do pustelni młodych ludzi, którzy przybywali w poszukiwaniu przewodnika duchowego. Benedykt nikogo nie odsyłał, ale grota nie mogła pomieścić tak licznej wspólnoty. Wspólnym wysiłkiem bracia wybudowali proste chatki i tam wiedli żywot świętych mnichów. Diabeł nie mógł znieść widoku rozmodlonej młodzieży. Podstępem wlał zazdrość w serce Florencjusza, kapłana pobliskiej świątyni. Ten, całkowicie zaślepiony nienawiścią, wpadł na okrutny pomysł. Posłał Benedyktowi zatruty chleb. Święty przejrzał podstęp i pozbył się niebezpiecznego daru. Kruk, na jego prośbę, wyrzucił go daleko od siedzib ludzkich. Florencjusz, widząc że w ten sposób nie pokona mędrca, uknuł inny, równie zdradziecki plan. Potajemnie wpuścił do ogrodu przy grocie nagie kobiety, które zaczęły lubieżnie tańczyć przed mnichami. Tylko bezpośrednia interwencja świętego zdążyła ich uratować. Św. Benedykt przegonił je, ale w obawie przed kolejnymi wyczynami zawistnego kapłana wraz z kilkoma mnichami opuścił góry Subiaco. Osiedlili się na wzgórzach Monte Casino, gdzie zbudowali klasztor. Tam też Benedykt dożył swych dni. Umarł, śpiewając psalm, w kaplicy klasztornej. Zdążył wcześniej przyjąć komunię i pożegnać się z braćmi. Była to spokojna śmierć (przypomina nam o tym krótka modlitwa na rewersie medalika: „Niech Jego obecność broni nas w godzinę śmierci").
Tu kończy się historia św. Benedykta, ale nie kończy się opowieść o cudownym medaliku. Słowa św. Benedykta, wypowiedziane w potrzebie, z pewnością nie pozostaną bez echa. A tym samym opowieść zyska kolejny rozdział.