Mandat posła w 20 minut
Zapewne dla wielu zaskakująca była informacja o swoistym powrocie Ludwika Dorna do obozu politycznego Prawa i Sprawiedliwości oraz umowie określającej zasady wzajemnej współpracy. Ten polityk - niegdyś określany dobrze oddającym istotę rzeczy mianem “trzeciego bliźniaka” - faktycznie był bardzo mocno związany z braćmi Kaczyńskimi. Pełnił rolę powiernika, stratega, przyjaciela oraz wiernego i oddanego współpracownika nie tylko w latach tłustych, ale także w latach chudych, czego dowodem jest zaangażowanie w kampanię prezydencką Lecha Kaczyńskiego w 1995 r., gdy wydawało się, że obaj bracia są politykami bez przyszłości.
Ludwik Dorn od 2002 do 2005 r. był przewodniczącym Klubu Parlamentarnego PiS, po zwycięskich dla tej formacji wyborach w 2005 r. został wicepremierem oraz ministrem spraw wewnętrznych i administracji. Z tej funkcji zrezygnował na początku 2007 r. ze względu na rozbieżności z premierem Jarosławem Kaczyńskim.
W kwietniu 2007 r. po rezygnacji Marka Jurka został marszałkiem Sejmu (którego notabene poparł w ostatnich wyborach prezydenckich), a zaraz po przyspieszonych wyborach, 5 listopada 2007 r. zrezygnował z funkcji wiceprezesa PiS na znak protestu przeciwko polityce Jarosława Kaczyńskiego. W październiku 2008 r. został usunięty z partii. Odbyło się to w szczególnej atmosferze, bo Ludwik Dorn nie szczędził słów bardzo ostrej krytyki pod adresem byłego premiera, a ten z kolei publicznie wypowiadał się na temat życia prywatnego byłego marszałka Sejmu.
Ludwik Dorn, w przeciwieństwie do tych, którzy wrócili do PiS wcześniej, wynegocjował bardzo dobry kontrakt. Zapewnia mu on w praktyce reelekcję w jego okręgu wyborczym, nawet gdyby notowania PiS w okresie wyborów były tak słabe, jak życzą tej partii jej wrogowie. Prawo i Sprawiedliwość zobowiązało się bowiem na piśmie do zapewnienia startu byłemu marszałkowi ze swoich list z drugiego miejsca w okręgu podwarszawskim oraz finansowania jego kampanii na zasadach przez niego określonych. Z kolei Ludwik Dorn zobligował się do powstrzymania od komentarzy o wewnętrznych problemach PiS, a jeśli uzyska mandat, to nadal pozostanie posłem niezależnym. W trakcie negocjacji nie doszło ponoć ani do spotkania, ani nawet do rozmowy Dorna z Kaczyńskim. Były marszałek ujawnił, że jego naturalnym partnerem był Mariusz Błaszczak, szef klubu PiS: “Negocjacje z nim przebiegały bardzo sprawnie, w sumie zajęły 20 minut, resztę spraw załatwialiśmy drogą e-mailową”.
Pomijając aspekt polityczny ukazujący, że politycy co innego mówią, co innego myślą, a jeszcze coś innego robią, jesteśmy świadkami spektaklu z nieoczekiwaną zmianą miejsc pod tytułem: “Jak niedawni wrogowie stają się przyjaciółmi”. Dlaczego tak się dzieje? Z prostego powodu - zbliżają się wybory i czas wybrać przyszłość. Trzeba pogratulować Ludwikowi Dornowi zdolności negocjacyjnych. Jeśli umowa zostanie zrealizowana, to ma on raczej pewny mandat poselski. Ciekawe, czy secesjoniści z Polska Jest Najważniejsza tak zajadle krytykują kierownictwo swojej byłej formacji, by również załatwić sobie miejsca “biorące” na listach PiS?
Zaistniała sytuacja pokazuje jednak nie tylko pewną ciekawostkę, ale możliwy kierunek degeneracji życia politycznego w Polsce. Tak naprawdę wąskie gremia partyjne, dzięki korzystnej dla nich ordynacji wyborczej, mogą kupczyć funkcjami publicznymi. Klasy politycznej nie tworzą bowiem wyborcy, ale liderzy i aparaty partyjne, które zakulisowo układają listy wyborcze, decydują o kolejności na liście i limicie wydatków danego kandydata, co z góry pozwala stwierdzić, czy miejsce jest “biorące”, czy też nie. Gdyby obowiązywała ordynacja większościowa, to wyborcy w znacznie większym stopniu decydowaliby, kto ma ich reprezentować, a posłowie byliby znacznie bardziej związani ze swoim elektoratem. I być może sprawy w kraju zmierzałyby w lepszym kierunku.
Jan Maria Jackowski