Alternatywne zakończenie - czyli czarny humor.
Krzyki rozlegały się dookoła. Harry leżał na ziemi i starał się podtrzymać swoje lewe, niesprawne ramię, gdy coś mocno go uderzyło w głowę. Jęknął i usiadł spoglądając na to coś i oczy omal nie wyszły mu z orbit. Tuż obok niego leżała głowa Rona - jego twarz wciąż zastygła w wyrazie przerażenia. Złość i wściekłość nabrzmiały w nim i znalazł w sobie siłę do tego, by wstać i ruszyć przed siebie. Każdy krok był bólem. Każdy oddech palił ogniem. Jednak miał przed oczami sylwetkę Voldemorta, który stał na wzgórzu wraz ze swoimi Śmierciożercami. Mijał martwych lub umierających przyjaciół. Starał się nie zwracać na nich uwagi. Musiał dotrzeć do Voldemorta i miał siły jedynie na to. Było mu ciężko nie pomóc Lunie, która była otoczona postaciami ubranymi w czarne szaty, a która skupiona była jedynie na martwym mężczyźnie, który leżał tuż obok jej stóp. Jeszcze ciężej było mu odwrócić oczy od bitej Hermiony, podczas gdy Snape próbował wyrwać się spod władzy zaklęcia przytrzymującego go. Mógł go wyzwolić, ale wtedy nie miałby siły na nic innego. A miał misję do wykonania. Musiał dokonać tego, czego nikt inny nie mógł. To było jego zadanie. Kilku Śmierciożerców zbliżyło się do niego, ale nagle zatrzymali się, wstrzymani niemym rozkazem, i przepuścili go między sobą. Szedł pomiędzy nimi nie czując strachu. Już mu było wszystko jedno. Wiedział, że go nie zabiją. Voldemort chciał go dla siebie. Był znieczulony. Nic już go nie ruszało. Nagini, która pożerała właśnie ciało wciąż żyjącej Ginny, nagle zaczęła się trząść. Dopiero później miał odkryć, że w ostatnim odruchu dziewczyna wbiła zatruty sztylet w bestię. Sama jednak została strawiona przez soki żołądkowe węża i nie było szansy na uratowanie jej. Voldemort jedynie lekko spojrzał na swój horkruks, po czym obdarzył go obrzydliwym uśmiechem.
- Ach, Harry… Jak miło, że do nas dołączyłeś.
Nie odpowiedział. Uniósł różdżkę i czekał na reakcję. Mężczyzna zwęził oczy i syknął, po czym posłała w jego kierunku Avadę Kedavrę. Harry uskoczył na bok i od razu odpowiedział tym samym. W swojej znieczulicy czuł wielką nienawiść do swojego przeciwnika. On zabił Rona. On zabił Ginny. On bił Hermionę. On atakował Lunę. On zabił jego rodziców. On zabił Kingsleya. On zabił pierwszaków. On odpowiadał za całe nieszczęście ostatnich dwudziestu lat, a może i znacznie więcej. Harry skoczył do przodu, lewa ręką bezwładnie zwisająca u jego boku, miotając zaklęcia szybciej, niż kiedykolwiek. Niestety, wszystko było na marne. Voldemort był za sprytny, za szybki.
- Nic ci to nie da, Harry. Czeka cię jedynie śmierć. Skończysz tak samo, jak Ginny. Jak jej brat. I to niejeden. Drogi Charlie pchał się tam, gdzie nie powinien. Jego dłonie, być może, podaruję później Minerwie w prezencie. Sądzisz, że się ucieszy?
Wykonywali skomplikowane figury i gdyby Harry miał czas pomyśleć, to zastanowiłby się jakim cudem miał na to siły, skoro jeszcze przed chwilą był wycieńczony do granic możliwości. Nie odpowiadał - szkoda mu było na to energii. Musiał wygrać. Przykucnął, przepuszczając śmiertelny promień nad swoją głową i nagle jego wzrok padł na Anthony'ego, który leczył Hala. Tylu ludzi na niego liczy. Tylu ludzi, których kocha… Przypomniał sobie wszystkie te chwile, w których Ron grał z nim w szachy, Hermiona kazała mu się uczyć, martwy już Remus chwalił się coraz większym brzuchem Tonks, pani Weasley podawała mu przepyszne ciasto, pan Weasley wypytywał o mugolskie przedmioty, bliźniacy, którzy umarli w swoich ramionach, robiący mu żarty… I wypełniła go miłość. Kochał ich wszystkich i Voldemort nie odbierze mu tego. Miejsce czarnej nienawiści zajęła miłość, która była subtelna, jak powiew letniego wietrzyku. I takie samo było zaklęcie, które wypowiedział. Później nie umiał sobie przypomnieć jego nazwy, nie znał ruchu różdżką. Pamiętał jedynie lekką, różowawą mgiełkę, która okrążyła jego przeciwnika i zaczęła go spowijać.
- Nie!!! - wrzasnął Voldemort. Próbował odpędzić mgłę, ale ona coraz ciaśniej go oplatała. - Nie! Zabierz to!!! Zabierz!!!
Uśmiechnął się lekko i powiedział wyraźnie:
- Nic z tego. Umierasz.
- Nie!!! JA JESTEM NIEŚMIERTELNY!!!
Echo jego słów nie zdążyło przebrzmieć, gdy mgła rozświetliła się jasnym, białym światłem, oślepiając wszystkich i z miejsca zabijając wszystkich, którzy nosili Mroczny Znak.
***
Gdy Harry obudził się kilka dni później w Skrzydle Szpitalnym dowiedział się, że spóźnił się. Luna i Hermiona nie żyły. Podobnie jak większość jego przyjaciół. Nie patrzył na Hannę, która płakała nad stratą Rona i Susan. Nie patrzył na Hala, który rozpaczał z powodu straty swojego przyjaciela - zarówno Snape, jak i Draco nie obronili się przed zaklęciem. Posiadali przecież Mroczny Znak. Nie patrzył na panią Weasley, która przyciskała do siebie Billa - jedyne jej dziecko, które przeżyło. Nie patrzył na Billa, który żałował, że przeżył - jego rodzeństwo i młoda żona byli martwi.
Nie patrzył na nich wszystkich, bo sam chciał umrzeć.