„Sztuka rozmowy”
Harry Potter wiele razy w swoim siedemnastoletnim życiu nie wiedział, co powiedzieć. Zdarzało mu się to dość często na lekcjach eliksirów, kiedy był odpytywany. Trzeba zaznaczyć, że Snape odpytywał go średnio dwa, trzy razy w ciągu lekcji, co przy czterech godzinach tygodniowo dawało koło dwunastu momentów na siedem dni, kiedy pan Potter zapominał języka w gębie.
W czwartej i piątej klasie miał ten sam problem zawsze, gdy w zasięgu jego wzroku pojawiała się Cho Chang. Rok później powtórzyło się to z Ginny Weasley. Codziennie nadarzała się Harry'emu okazja, żeby bąknąć pod nosem sławetne „Eee..?” i spojrzeć na kogoś wzrokiem trudnym do opisania.
Tym razem było inaczej…
Tym razem Harold James Potter był całkowicie świadom słów, jakie powinny wypłynąć z jego ust.
Tym razem, wyjątkowo, słowa te rzeczywiście z nich wypłynęły.
- Pragnę cię.
Nie można powiedzieć, żeby Potterowi przyszło to z łatwością, ale dokonał tego. Nie trudno się domyślić, jak bardzo zaskoczył swojego rozmówcę.
- Eee..?
Tak. Tym razem wypowiedzenie tej kwestii przypadło arystokracie z rodu Malfoy'ów. Blondynowi, o przenikliwych, szarych oczach. Wysokiemu dziedzicowi wspaniałych willi w każdej ze stolic europejskich oraz kilku milionów galeonów spoczywających bezpiecznie w Gringocie. Największemu wrogowi Pottera.
Krótko mówiąc: Draconowi Malfoy'owi.
- Słyszałeś. Mam to powtórzyć głośno i wyraźnie?
Zielonooki postanowił wykorzystać szok Ślizgona i trochę się zabawić. Blondyn skinął głową, starając się przybrać lekceważący wyraz twarzy.
Nie wyszło.
- Ja, Harold James Potter, będąc zdrowym na ciele, gdyż za umysł nie ręczę, pragnę ciebie, Draconie Adonisie Malfoy'u.
Draco wreszcie odzyskał władzę nad swoim aparatem mowy i najbardziej sarkastycznym tonem, na jaki się zdobył, powiedział:
- Ach, tak?
- Owszem.
- Więc?
- Co „więc”?
- No, co zamierzasz z tym fantem zrobić, Potter?
Harry, jako że inteligencją nie grzeszył, z braku laku przyparł Malfoy'a Juniora do ściany lochu i pocałował.
- No… Tak na dobry początek. - wyszeptał rumieniąc się po końcówki włosów. Należy wspomnieć, że w całowaniu, nasz młody Gryfon, nigdy dobry nie był. Arystokrata na szczęście nie zwrócił na to uwagi. Cóż… Sam nie był lepszy.
- Potter…
- Hm?
- To… Tu… My… Jesteśmy na korytarzu, głupku!
- A…
- …
- I? Co w związku z tym?
- Korytarz to miejsce publiczne, przez które w każdej chwili może przejść gromada uczniaków zmierzających na lekcję. Pomyślałeś o tym?
- Eeee… Nie.
- Tak myślałem.
Ich konwersacja była wyjątkowo udana do momentu, gdy na wspomnianym wyżej korytarzu pojawiła się ruda główka siostry Rona. Wraz z główką przywędrowała również reszta jej zgrabnego ciała.
Scena była dość osobliwa. Otóż były chłopak Ginny W. trzymał dłonie na barkach Dracona M., przyciskając go do ściany. Nie byłoby w tym nic dziwnego (w końcu tak zawsze wyglądali, kiedy zaraz mieli się pobić), gdyby nie fakt, że obaj mieli na twarzyczkach rumieńce i dość lubieżne uśmiechy. Jednak rudowłosa, brązowooka, pięknonosa, długonoga… no, Ginny - dla własnego zdrowia psychicznego wolała nie wgłębiać się w tajemnice rumieńców i lubieżnych uśmiechów.
- Cześć Gin. - sapnął Potter wypuszczając ramiona kolegi z wyjątkowo lubieżnego uścisku.
Draco, wyjątkowo lubieżnym ruchem, strzepnął niewidzialny pyłek w szaty i, również wyjątkowo lubieżnie, umiejscowił swoją dłoń na swoim własnym, osobistym biodrze.
- Hej, Harry. Czy… czy trzeba ci w czymś pomóc?
Ginny mogłaby przysiąc, że Malfoy wydał z siebie stłumione parsknięcie. Ale w końcu stłumione parsknięcia były jednym z wielu znaków rozpoznawczych rodu Malfoy'ów.
- Nie, dzięki. Poradzę sobie.
Kolejne parsknięcie.
- Dobra. To… pa, Harry.
- Pa, Gin.
Kątem oka Virginia dostrzegła wyjątkowo lubieżne usta Harry'ego skradające się powoli do płatka ucha Ślizgona.
Tego, czy Chłopiec Który Przeżył ugryzł, pocałował, czy też ssał wspomniany płatek, mogła się tylko domyślać. Gryfonka została jednak przy wersji, w której to Harry jadowitym głosem szeptał Draconowi do ucha wizje najwymyślniejszych tortur, jakimi zamierza go uraczyć.
Brunet natomiast, owszem - szeptał. Jednak nie o torturach. Przynajmniej nie dosłownie. Między jego słowami przewijały się takie, jak „kajdanki”, „pejcz” oraz „lateks”. Młody arystokrata musiał uświadomić kolegę, że Ślizgoni, wbrew pozorom nie są sadomasochistami i ograniczają się raczej do gryzienia. W ostateczności.
Potter uznał to za wystarczające.
***
Tak więc do tej pory Harry Potter wiele razy w swoim siedemnastoletnim życiu nie wiedział, co powiedzieć. Najczęściej zdarzało mu się to przy Mistrzu Eliksirów. Niestety, nietoperzowaty nauczyciel miał dziś przeżyć niemiły zawód.
- Potter… - jadowity głos Severusa rozbrzmiał w Sali od eliksirów. - Powiedz nam, panie Potter, cóż takiego się stało, że masz taki dobry humor. Jeśli nie wiesz, to „O” na sprawdzianie oznacza „Okropny” i tą właśnie literką uraczyłem twoją pracę. Więc zdradź mi, cóż cię tak cieszy.
W klasie zapadła absolutna cisza. Draco Malfoy z zaciekawieniem czekał na reakcję swojego Kiedyś-Wroga-Teraz-Kochanka. On wiedział, co jest powodem tej radości, ale gdyby Snape się dowiedział, nie wyszłoby mu to na dobre. Ciekaw był, czy po ostatnich wydarzeniach śmiałość Pottera zwiększy się chociaż trochę.
Oczywiście śmiałość, jako odwaga, a nie jako bezczelność. Tej drugiej, zwłaszcza w stosunku do Severusa, należało unikać. Draco modlił się w duchu, żeby Harry nie odpowiedział kolejnym „Eee..?”.
- Doskonale wiem, profesorze, co oznacza literka „O”. Tak samo wiem, co oznacza słowo „Okropny”. Na przykład okropnie męczący może być nauczyciel, który pyta się o sprawy osobiste uczniów, których nienawidzi. Zresztą, czy ja panu w jakikolwiek sposób przeszkadzam prowadzić lekcję? Nie wydaje mi się. Więc co panu przeszkadza mój uśmiech?
Klasa zaniemówiła.
Snape zaniemówił.
Draco Malfoy uśmiechał się z wyższością.
Harry Potter patrzył mu prosto w oczy i już wiedział, gdzie i jak spędzi dzisiejszy wieczór. A może całą noc.
Ciąg dalszy raczej nie nastąpi.