Bruno Schulz - biografia
Bruno Schulz - prozaik, krytyk literacki, grafik.
Urodził się 12 VII 1892 w Drohobyczu.
Pochodzenie: drobnomieszczańska polskojęzyczna rodzina żydowska (wyznanie mojżeszowe); od dzieciństwa znał również język niemiecki.
Nauka: 1902-10 gimnazjum drohobyckie;
1910-13 architektura na Politechnice Lwowskiej;
1914-15 malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu;
Praca i działalność: 1924-41 nauczyciel rysunków ręcznych w gimnazjum i szkołach drohobyckich;
1933 - wprowadzony przez Nałkowską do zespołu literackiego Przedmieście; nie brał czynnego udziału w jego pracach, ale solidaryzował się z wystąpieniami grupowymi.
1939 - po zajęciu Drohobycza przez Armię Czerwoną, poza pracami rysowniczymi, był zatrudniony w żydowskim Domu Starców (katalogował tu książki)
Do bliskich mu pisarzy należeli: Z. Nałkowska, W. Gombrowicz, S.I. Witkiewicz, T. Breza. W 1935 A. Nowaczyński, A. Słonimski i J. Tuwim wysunęli kandydaturę Sklepów… do nagrody „Wiadomości Literackich”.
Zginął 19 XI 1942 zastrzelony przez gestapowca w getcie w Drohobyczu.
Twórczość literacka - proza
* Debiut: pierwszy znany utwór Noc lipcowa 1928, druk dopiero w 1936 (tom Sanatorium Pod Klepsydrą);
za debiut literacki uznaje się Sklepy cynamonowe 1934 - cykl opowiadań;
* Sanatorium Pod Klepsydrą 1937 - zbiór opowiadań składający się w znacznej części z utworów wcześniejszych od Sklepów cynamonowych;
* Od 1934 Schulz pracował nad powieścią Mesjasz, ale ukazały się jedynie dwa wyodrębnione fragmenty powieści: Genialna epoka i Księga, które weszły jako samodzielne utwory do tomu Sanatorium… Reszta - prawdopodobnie nigdy nie ukończona - zaginęła.
* Zachowały się poza tym 4 utwory prozatorskie drukowane w prasie lit.
Inne utwory zaginęły, w tym jedyne opowiadanie Schulza napisane po niemiecku Heimkehr.
* Wartość dokumentalno-informacyjną, a także artystyczną mają listy pisarza (ponad 100).
Twórczość krytycznoliteracka
* Recenzje i szkice (ponad 20) drukowane były w „Wiadomościach Literackich”, „Studio”, „Sygnałach”, „Tygodniku Ilustrowanym”, „Pionie” i „Skamandrze”.
Mityzacja rzeczywistości 1936 - esej, w którym Schulz przedstawił zarys swej teorii poezji: poezja to regeneracja pierwotnych mitów zawartych w słowie; słowo dąży do odtworzenia pierwotnego sensu, utraconego w praktycznym użyciu.
* Ponadto pisał Schulz o Gombrowiczu (entuzjastyczny szkic o Ferdydurke, zamieszczony w Skamandrze), Nałkowskiej, M. Kuncewiczowej, J. Wicie, Brezie, K. Wierzyńskim oraz pisarzach obcych: F. Mauriaku, G. Bernanosie, A. Huxleyu, L. Aragonie, F. Kafce (przekład Procesu z 1936 z posłowiem Schulza prawdopodobnie nie jest jego pióra).
Twórczość malarska i grafiki
* Pracę artystyczną rozpoczął Schulz właśnie jako grafik - litografie, sztychy i rysunki wystawiał w salonie wydawniczym J. Mortkowicza w Warszawie.
* Obrazy zaginęły. Zachowały się rysunki i grafiki:
• teka Xięga bałwochwalcza 1988, oprac. J. Ficowski - ekspresjonistyczne grafiki clichè verre z 1920-21; nastrój i motywy masochistyczne związane z późniejszą twórczością literacką Schulza; można je obejrzeć w Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie;
• ilustracje do jego Sanatorium Pod Klepsydrą oraz szkicu Ferdydurke Gombrowicza.
Sanatorium pod Klepsydrą
Sanatorium pod Klepsydrą
Wiadomości wstępne
„Fragmenciki moje, które czytałeś są pisane od ręki - kiedyś, wyszukałem je teraz jako takie <>. Twoje pochwały są nieuzasadnione. To raczej słabsze rzeczy” |
Tak pisał Bruno Schulz o „Sanatorium pod Klepsydrą” do Tadeusza Berezy w liście z 11 maja 1936 roku. Jak widać pisarz nie był zadowolony ze swojej drugiej książki. Wynika to prawdopodobnie stąd, że w zamyślę miał inną publikację („Mesjasz”), której z braku czasu Schulz nigdy nie ukończył. „Sanatorium” było projektem „zastępczym”, zebrało się na nie kilka wcześniej już publikowanych opowiadań, oprócz tego „Wiosna” napisana w 1936 oraz dwa opowiadania, które miały być częścią „Mesjasza”: „Genialna epoka” i „Księga”.
Czytelnicy „Sanatorium pod Klepsydrą” z pewnością nie zgodziliby się z surową oceną autora. Jest to zbiór, który wciąga, czaruje i dostarcza wielu wrażeń, otwiera świat niezwykłych przygód i niepowtarzalnych doznań.
Adaptacja filmowa
„Sanatorium pod Klepsydrą” w roku 1973 doczekało się ekranizacji. Podstawą scenariusza były przede wszystkim dwa opowiadania: „Sanatorium pod Klepsydrą” oraz „Wiosna”. Film wyreżyserował Wojciech Jerzy Has, muzykę napisał Jerzy Maksymiuk, a w rolach głównych wystąpili: Jan Nowicki (Józef) oraz Tadeusz Konrad (Ojciec). Spotkało się z różnymi ocenami wśród historyków literatury, powszechnie uznano, że film jest autorską interpretacją prozy Schulza. Film otrzymał kilka znaczących nagród, m.in. Nagrodę Specjalną Jury MFF Cannes w 1973 roku.
Sanatorium pod Klepsydrą - streszczenie
Księga - streszczenie
© - artykuł chroniony prawem autorskim - zasady korzystania
Sanatorium pod Klepsydrą
I
Na wstępie opowiadania narrator i główny bohater zarazem (Józef) tłumaczy, że Księgę nazywa „po prostu Księgą”, dlatego, że ani epitety, ani też inne określenia, nie są w stanie oddać jej niezwykłości, świetności, bezmierności. Wyraża nadzieję, że „czytelnik prawdziwy” zrozumie „recepcję głęboką” Księgi.
Dalej opisuje wspomnienia z dzieciństwa. Z Księgą obcował zawsze w pokoju swojego ojca, który siedząc przy biurku kartkował ją powoli i z namaszczeniem. Bohater czasem, gdy ojciec wstawał od Księgi, zostawał z nią sam na sam, wtedy obserwował jak wiatr przewracał jej stronnice. Pokój, w którym razem z ojcem spędzał dni cały się błyszczał rozproszonymi kolorami prześwietlającymi przez „pryzmatyczne kryształki, zwisającej lampy”. Ojciec ponad to, by zabawić syna, puszczał bańki mydlane. Tę idyllę przerwało wkroczenie w życie chłopca matki.
„Uwiedziony pieszczotami matki, zapomniałem o ojcu, życie moje potoczyło się nowym, odmiennym torem, bez świąt i bez cudów, i byłbym może na zawsze zapomniał o Księdze, gdyby nie ta noc i ten sen.”
II
Któregoś razu, zimą o ciemnym świcie, narrator przebudził się ze snu w dziwnych majakach. Chciał koniecznie zobaczyć starą, zaginioną Księgę. W nocnym ubraniu chodził po domu i dręczył rodziców, by mu ją pokazali. Próbował opisać tajemniczy przedmiot, ale rodzice nie wiedzieli, o co mu chodzi, podawali tylko kolejne książki, a on je wzgardliwie odrzucał. W pewnym momencie ojciec podał mu Biblie, bohater przejrzał ją i wykrzyczał:
„Ty wiesz ojcze [...] ty wiesz dobrze, nie ukrywaj się, nie wykręcaj! Ta książka cię zdradziła. Dlaczego dajesz mi ten skażony apokryf, tysięczną kopię, nieudolny falsyfikat? Gdzie podziałeś księgę”
Na ten wybucha ojciec tylko spuścił oczy.
III
Po kilku tygodniach bohater trochę się uspokoił, któregoś dnia ojciec w przypływie odwagi podszedł do niego z tymi słowami:
„W gruncie rzeczy istnieją tylko książki. Księga jest mitem, w który wierzymy w młodości, ale z biegiem lat przestaje się ją traktować poważnie.”
Jednak bohater nie podzielał zdania ojca, czuł się już posłannikiem, poza tym między czasie wszedł w posiadanie „żałosnych resztek” Księgi. A udało mu się to przypadkowo, kiedy zastawszy Adelę przy sprzątaniu, nachylił się przez jej ramię, „nie tyle z ciekawości, ile żeby znowu odurzyć się zapachem jej ciała” i wtedy dostrzegł rycinę, na której widniała podobizna Anny Csillang, kobiety o włosach do ziemi. Z tekstu zamieszczonego obok ryciny można się było dowiedzieć, że była to kobieta dotknięta „słabym porostem”, ale na skutek gorących modłów doznała objawienia, które pozwoliło jej sporządzić cudowny specyfik na porost włosów. Rozdając specyfik mieszkańcom miasteczka, „Anna Csillang stała się apostołką włochatości”. Kiedy bohater skończył czytać tę historię zrozumiał, że owa rycina jest częścią ostatnich stronnic księgi. Okazało się, że Adela codziennie pakuje w jedną ze stronnic księgi „mięso do jatek i na śniadanie dla ojca...”
IV
Bohater zabrawszy zdobyczny szpargał, pobiegł do swojego pokoju, by się mu przyjrzeć. Okazało się, że w szczątku pozostało tylko kilka nieistotnych stronnic, zawierających głównie opisy cudów podobnych do tego, jaki był udziałem Anny Csillang. Były też stronnice wypełnione „czystą poezją”, harfami, cytrami, harmoniami oraz wspaniałymi katarynkami, które wędrowały „na plecach niepokaźnych szarych staruszków”. Inne strony oferowały „prawdziwe kanarki harceńskie, klatki pełne szczygłów i szpaków, koszyki pełne śpiewaków i gadułów skrzydlatych”. Potem „skrypt żałosny” pogrążał się „coraz głębszy upadek” poprzez prezentacje mistrza czarnej magii Pana Bosco z Mediolanu, niewyraźnie wykładając jakieś brednie, ofiarowywał swoje usługi publiczności. Dalej jeszcze jakiś gentelman zachwalał „swoją niezawodną metodę, jak stać się energicznym i stanowczym w decyzjach”, natomiast na ostatniej stronie pani Magda Wang, kpiła sobie z „męskiej stanowczości i zasad”, twierdząc przy tym, że zna metody łamania najsilniejszych charakterów, a można o nich przeczytać w jej pamiętnikach pt. „Z purpurowych dni”.
„To było ostatnie słowo Księgi, które zostawiało smak dziwnego oszołomienia, mieszaninę głodu i podniecenia w duszy.”
V
Do nachylonego nad Księgą, zatopionego w jej treściach, narratora dotarło, że ma do czynienia z Autentykiem. Aby nikt jej nie znalazł, schował ją w najgłębszej szufladzie. Od tego czasu wszystkie inne książki mu zobojętniały.
„Egzegeci Księgi twierdzą, że wszystkie książki dążą do Autentyku. Żyją one tylko wypożyczonym życiem, które w momencie wzlotu wraca do swego starego źródła. Znaczy to, że książek ubywa, a Autentyk rośnie.”
Bohater rozmyśla, jakim torem może iść „przyrost” jego świętego szpargału. Rozmyśla o mieście Anny Csillang, o gwardii pielgrzymów, którzy czasem pojawiają się „w drzwiach naszych kuchni”, prosząc o jałmużnę. Zastanawia się, jak rozmnaża się świat Księgi.
Dalej Józef zapowiada kolejne opowiadanie, czyli kolejny rozdział jego życia, zwany „genialną epoką”. Szeptem i w sposób zawikłany próbuje przygotować i zaprosić czytelnika do wejścia w nową opowieść, o epoce, która „całkiem, do końca” nie mogła się zdarzyć
Genialna epoka - streszczenie
© - artykuł chroniony prawem autorskim - zasady korzystania
Sanatorium pod Klepsydrą
I
Narrator ostrzega czytelnika, że wkracza on w czas równoległy. Prowadzi pełną pytań refleksje o czasie i jego konsekwencjach dla narracji. Zastanawia się, co zrobić w opowiadaniu ze zdarzeniem, które nie ma swojego miejsca w czasie. Oznajmia, że istnieje czas dwutorowy, a w nim różnego rodzaju „ boczne odnogi czasu, trochę nielegalne co prawda i problematyczne”, ale w tym wypadku nie wolno być wybrednym.
II
Koniec zimy. Pokój narratora. „Na dywanie leżał ukośny, pałający czworobok, falując blaskiem, i nie mógł oderwać się od podłogi.” Ten widok urzekł chłopca do głębi, ale również wprowadził w dziwny stan. Krzyczał, prosił o pomoc: „Śpieszcie się, nabierajcie pełne wiadra tej obfitości, gromadźcie zapasy!”. Co chwile ktoś przychodził, by popatrzeć na niego przez uchylone drzwi. Nikt nie reagował. Józef usiadł wśród papierów i zaczął na nich rysować „rysunki świetliste, wyrastające jak pod obca ręką”. Większość z tych dziwnych dzieł zostało zabrane przez sąsiadów. Bohater miał coraz więcej wizji. „Przychodziły dziwne maszkary, twory-pytania, twory-propozycje, i musiałem krzyczeć i odpędzać je rękami.” Kiedy wizje znikły, Józef wrócił do rysowania. Gdy nadeszły święta wielkanocne, rodzice wyjechali, a on został w domu z Adelą, która dbała o to by miał co jeść. Bohater wciąż siedział na ziemi w swoim pokoju i ilekroć brał do ręki kredkę nowego koloru, tylekroć miał nową wizję:
„A gdy sięgałem po błękitną barwę - szedł ulicami przez wszystkie okna odblask kobaltowej wiosny, otwierały się, dźwięcząc, szyby, jedna za drugą, pełne błękitu i ognia niebieskiego, firanki wstawały jak na alarm, i przeciąg radosny i lekki szedł tym szpalerem wśród falujących muślinów i oleandrów na pustych balkonach [...]”
III
W same święta wielkanocne Józef zobaczył przez okno, jak Szloma, syn Tobiasza, wychodzi od fryzjera. Był to pierwszy dzień jego wolności po odsiadce w więzieniu. Mężczyzna kichną, płosząc wszystkie gołębie. Józef zaczepił Szlome, powiedział, że są na rynku sami, po czym zaprosił go do domu. Ten zapytawszy wcześniej, czy Adela jest w domu (nie było jej), przyjął zaproszenie.
IV
Józef pokazał Szlomie swoje rysunki, ten pełen zachwytu pochwalił je, zauważył, że przedstawiają one świat odnowiony. Wyznał, że gdyby świat nie był taki zużyty, to nie popełniłby tylu szaleństw. Józef na te słowa zdradził mu tajemnice rysunków. Wydawało mu się, że są one plagiatem, że za sprawą Autentyku zostały mu posunięte. Szloma początkowo zainteresował się tym, że chłopak posiada Autentyk, lecz zaraz rozproszył się widokiem pantofelków, sukni i korali Adeli, które Józef wyjął wraz z Autentykiem. Mężczyzna wygłosił jeszcze ostrzegawczą refleksję o kobiecych prowokacjach, porwał rzeczy Adeli i uciekł
Wiosna - streszczenie
© - artykuł chroniony prawem autorskim - zasady korzystania
Sanatorium pod Klepsydrą
I
Będzie to historia pewnej wiosny, która jako jedyna nie sprzeniewierzyła się sobie, tylko „miała odwagę wytrwać, pozostać wierną, dotrzymać wszystkiego. Po tylu nieudałych próbach, wzlotach, inkantatach chciała się wreszcie naprawdę ukonstytuować, wybuchnąć na świat wiosną generalną i już ostateczną.”
II
W „noce przedwiosenne” ojciec zabierał Józefa na kolacje do restauracji ogrodowej. Bohater opisuje nocne niebo, „żwir gwiezdny”, ludzi gromadzących się pod latarniami, jak przy świetle lampy stołowej, restaurację, muzykantów i ich instrumenty oraz „przedwcześnie dorosłe i pełnoletnie” skrzypce, które nagle wśród ciszy same dumnie powstały. W pewnym momencie do stolika bohatera i jego ojca przysiadł się pan fotograf. Wszyscy trzej rozumieli, że:
„To zaimprowizowane obozowisko restauracyjne pod auspicjami dalekich gwiazd bankrutowało bez ratunku, załamywało się nędznie, nie mogąc sprostać rosnącym bez miary pretensjom nocy.”
Wyszli z restauracji. Po drodze wstąpili do cukierni, wybierali ciastka, wtedy Józef po raz pierwszy zobaczył Biankę, jedzącą ciastko z kremem. Wracali „potem okrężną drogą przez odległe przedmieście”. Nagle przeszli z „nocy przedwiosennej” w „łagodną wiosnę”, szli dalej, aż znaleźli się na pustym polu. Ojciec położył już sennego Józefa „na rozpostartym płaszczu na ziemi”. Bohater olśniony oglądał gwiazdy, a fotograf robił zdjęcia „lśniącego horoskopu”.
III -VII
Początek wiosny, ferie wielkanocne. Józef ze szkolnymi kolegami błąkał się po mieście bez celu. „Była to wolność całkiem pusta, nieokreślona i bez zastosowania.” Przed kawiarniami siedziały przy stolikach kobiety. Chłopcy w tych dniach nawiedzani przez wilczy apetyt, kupowali na ulicy obwarzanki. „Nagle Rudolf mając usta zapchane obwarzankami wyjął z zanadrza markownik i rozwinął go przede mną.” Z tego albumu wyszła prawdziwa wiosna, która wcześniej była jakaś „pusta, wklęsła i zatchnięta”. Józef zapragnął jak Aleksander Macedoński „świata całego”, zaczął dziwny marsz przez kraje, stał się dowódcą armii, a Rudolf jego adiutantem. Wtedy Józef dostąpił objawiania. Świat, który dotąd wydawał mu się „objęty ze wszech stron Franciszkiem Józefem I i nie było wyjścia poza niego”, ukazał mu się jako „świat [...] nieprzeliczony”
„Więc tyle dałeś sposobów istnienia, o Boże, więc taki Twój świat jest nieprzeliczony!”
W tym czasie na świecie Franciszek Józef I był najwyższym autorytetem, jego wizerunek widniał na monetach, na markach pocztowych, na każdym stemplu. Józef zobaczył w markowniku Rudolfa wielki świat, pełen różnorodnych możliwości. W ten sposób Bóg, jak Józef to zrozumiał, pokazał ma Swoje bogactwa, pogrążając Franciszka Józefa „i jego ewangelię prozy.”
VIII, IX
Odtąd Józef stał się adeptem nowej ewangelii. Zaprzyjaźnił się z Rudolfem. Czuł jednak, że księga jest przeznaczona dla niego, a nie dla nowego przyjaciela. Nikt nie czuł się właścicielem księgi, nawet Rudolf, „który ją raczej obsługiwał”, to po twarzy Józefa „cichą gamą kolorów” wędrowały „refleksy dalekich światów”.
X
Któregoś dnia Józef zobaczył prestidigitatora, który za sprawą czarodziejskiej różdżki wydobywał z cylindra kilometrowe kolorowe wstążki. W pewnym momencie, gdy mag napełniał pokój kolorową „obfitością”, przyszło zrozumienie, że czerpie ją „nie z własnych zasobów”, ale nadziemskich.
XI
W tym rozdziale Józef opisuje paralelę między swoją osobą a Aleksandrem Wielkim. Otóż obaj przeczuwali niesłychane możliwości jakie niesie świat, byli natchnieni przez Boga, pełni przeczuć i domysłów. Obaj byli nienasyceni. Jednak Aleksander wziął „aluzje boskie zbyt dosłownie i mimo iż zdobył cały świat, umarł rozczarowany, zwątpiwszy o Bogu. Józef nazywa go „Franciszkiem Józefem swoich czasów”
XII
Księga była niezwykła „manifestacją krajów”, „monstr-paradą” światów. Ogrom niezwykłości, jaki z niej płynął, oznajmiał, że „nie jest za Franciszkiem Józefem I, ale za kimś o wiele, o wiele większym”.
XIII - XVI
W końcu kwietnia świat pełen był ogłuszonych, ospałych ludzi, którzy ożywiali się około godziny jedenastej, zapełniali parkowe aleje, „śpiesząc się w różne strony”. Pełno wtedy kobiet i młodych dziewcząt, wystrojonych w szeleszczące suknie. Potem park znowu pustoszał.
Do tego parku, codziennie o tej samej godzinie, przychodziła Bianka ze swoją guwernantką. Raz podniosła oczy na Józefa i wtedy zrozumiał, że „nic nie jest jej tajne”. Od tej chwili bohater oddał się „jej do dyspozycji”.
Gdy ponownie zagłębił się w markownik, okazało się, że wszystkie aluzje, odsyłacze, napomknięcia w nim zawarte „zbiegają się w Biance”.
W parku w tym czasie co wieczór grała muzyka, młodzi ludzie w nowych wiosennych strojach przychodzą tańczyć, młodzieńcy zmieniają się tam w Don Juanów, a „dziewczętom pogłębiają się oczy”.
XVII - XVIII
„Co to jest zmierzch wiosenny?” To pytanie, na które nie ma ostatecznej odpowiedzi. Jednak narrator po raz kolejny podejmuje dociekania. „Gdy korzenie drzew chcą mówić, gdy pod darnią nabiera się wiele przeszłości, dawnych powieści, prastarych historyj, gdy nagromadzi się pod korzeniami zbyt wiele zdyszanego szeptu, nieartykułowanej miazgi i tego ciemnego bez tchu, co jest przed wielkim słowem -”. Bohater schodzi coraz głębiej w swoich rozważaniach, w podziemne labirynty, magazyny, spichrze, „groby, próchno i mierzwa.” Wcale nie panuje tu ciemność, wszędzie pulsuje światło. Są tam również drogerie, „szuflady dla umarłych” oraz gołębniki. Tutaj umarli czekają na nowy świt.
Ale narrator prowadzi czytelnika jeszcze głębiej, wzdłuż korzeni drzew, aż na samo dno, gdzie znajdują „wylęgarnie historii”. Wyjaśnia się, że wiosna rośnie na historiach, tych wszystkich, o których kiedykolwiek słyszeliśmy:
„Bo czymże jest wiosna, jeśli nie zmartwychwstaniem historyj.”
Wśród tych historii jest opowieść o porwanej i zamienionej księżniczce, powtarza się ona każdej nocy, przez fałdy nocy przechodzi mężczyzna z dziewczynka na rękach i próbuje ją uspokoić.
XIX
Tylko dla uważnego czytelnika Księgi „staje się natura tej wiosny jasną i czytelną”, to ona ujawnia „protokół dyplomatyczny dnia”. Maj był pełen różowych odcieni wielu egzotycznych miejsc świata: Egiptu, Barbados, Kuby, Haiti, Jamajki i innych. Markownik był doskonałym komentarzem dla tej wiosny. Najważniejsze jednak, żeby nie zapomnieć, że każde odkrycie, jest tylko przejściem do następnego.
XX -XXVIII
Józef studiuje Biankę za pomocą markownika. Bohater próbuje się z nią komunikować w swoich myślach, zadawać pytania, ale ona zawsze go uprzedza, odpowiada „jednym, głębokim zwięzłym spojrzeniem”. Józef prowadzi ciągłe obserwacje. Zbadał teren wokół willi, w której mieszkała Bianka. Był tak zdziwiony tym, co ujrzał, że postanowił poradzić się markownika, ten podpowiedział mu, że dom Bianki to teren eksterytorialny. Józef wybrał się do willi by sprawdzić swoje podejrzenia. Wszedł na teren przez uchyloną bramę. Wszystko było tam ciche i zamarłe. Zastój tej szarej atmosfery nagle przerwał miłosny lot dwóch motyli. Józef zabił jednego z nich i schował do kieszeni jako dowód. Jego uwagę zwrócił dziwny styl architektoniczny zabudowań., w którego powtarzającym się frazesie, odkrywa zdradliwy szyfr kryjący „obrzydliwe sensy”. Józef podzielił się tym z Rudolfem, ten nie tylko nie był zainteresowany, ale jeszcze zarzucił kłamstwo odkrywcy.
Ciężar wiosny okazał się zbyt wielki dla jednego Józefa, dlatego mianował Rudolfa anonimowym współregentem, odtąd razem z markownikiem stanowili „triumwirat nieoficjalny”. Józef bał się pójść na drugą stronę willi, wiedział, że wtedy na pewno ktoś go zobaczy. Był pewien jednak, że kiedyś razem z Bianką obejdą wszystkie zakamarki posesji.
Któregoś dnia przyjechał ojciec Bianki. Kiedy Józefa stał „na zbiegu ulicy Fontann i Skarabeusza”, zobaczył przejeżdżający samochód, w którym siedziała Bianka z ojca, szepcząc mu coś do ucha na widok chłopaka. Na co uszczęśliwiony Józef krzyknął: „licz na mnie” i wystrzelił w powietrze z pistoletu.
XXIX
Franciszek Józef I miał młodszego brata, możliwe też, że był to kuzyn albo jedynie wytwór obaw i majaczeń Demiurga. Jak by nie było arcyksiążę Maksymilian zaistniał tylko po to by dopełnić dramatu spisku na brata. Młody książę był powszechnie kochany, nawet przez samego Franciszka Józefa, choć obmyślał dla niego zgubę. W tym celu wysłał go na morza południowe jako komandora. Jednak w skutek tajnej konwencji z Napoleonem III, wdał się w awanturę meksykańską. Zrzekł się wszystkich prawa do korony i dziedzictwa Habsburgów, poczym zginął wpadając w podstępną zasadzkę.
Pod pozorem żałoby Franciszek Józef I zakazał używania koloru czerwonego, ale nie udało mu się „wyplenić [czerwieni] całkiem z natury”. Była wciąż obecna w jaskrawych wybuchach słońca, a ludzie gromadzili się na rynku i czekają, aż „świat osiągnie swój zenit”. Kiedy ludzie stoją tak „pełni jeszcze jasnych i ogromnych wizji” na rynku pojawia się „ten, na którego czekano bezwiednie”, cały w malinowych odcieniach czerwieni. Obiega sześć albo siedem razy rynek, a Franciszek Józef I, „rozbrojony powszechną harmonią, proklamuje milcząca amnestię” dla czerwieni na ten jedyny wieczór majowy.
XXX
Nie mogąc wytrzymać Józef opowiedział wypadki ostatnich dni Rudolfowi, ten jednak oskarżył go o kłamstwo, zdenerwował się i zażądał rozwiązania spółki. Zrozpaczony Józef błagał przekonywał, apelował do serca i honoru, w końcu zaproponował, że udowodni wszystko („Eksterytorialność! Maksymilian! Meksyk!”) za pomocą markownika. Uspokojony Rudolf, przystał na propozycję i wysłuchał, przerastającego oczekiwania samego mówcy, niezwykle przekonującego i natchnionego wywodu. Rudolf skapitulował.
XXXI
W tych dniach przybył do miasteczka teatr iluzji - „wspaniałe panoptikum”. Kiedy Józef z Rudolfem przybyli do salonu figur woskowych panował już tam tłok, ale Józef bez problemu odróżniał „tamtych”. Wśród „symulantów” odszukała Maksymiliana, który było ubrany w zwykły surdut. Chłopcy podeszli do niego, wtedy Józef zamarł, bo o trzy kroki od nich stała blada, smutna, ze spojrzeniem pogrążonym w żałobie, Bianka z guwernantką. Pod wpływem spojrzenia Bianki woskowa twarz Maksymiliana poruszyła się w delikatnym uśmiechu, ale nie był to prawdziwy odruch, lecz tylko mechaniczny trik. Bianka ukryła twarz w chusteczce. Chłopcy wyszli, bo Józef nie mógł patrzeć na ból Bianki.
XXXII - XXXIII
W wydarzeniach poprzedniego wieczora Józef znalazł potwierdzenie dla swoich przeczuć. Między Bianką, a tym manekinem rozgrywała się tragedia rodzinna. Bianka jest bowiem potomkinią Maksymiliana i pretendentką do tronu. Szczegóły pozostają wciąż tajemnicą. Ważną role odegra w intrydze również osoba tajemniczego pana de V. To niewybredna wiosna zakrywa wciąż nie odkryte sensy tej historii.
XXXIV- XXXVI
Po serii upałów, wciągu kolejnych tygodni krajobraz zrobił się szary i zachmurzony. Bianka już nie pojawia się w parku. Józef podejrzewa, ze zwietrzyli niebezpieczeństwo i nie pozwalają jej wyjść. Widział dziś grupę panów w czarnych frakach i cylindrach, którzy oglądali domy w mieście, jakby je oceniali.
Krajobraz szarzeje, ciemnieje, a domy błyszczą na jego tle. Pogoda się pogarsza, psy biegają upojone wietrząc coś, Józef również się zastanawia, jakie rewelacyjne wydarzenie spowodowało ten nagły niż.
XXXVII
Józef widział w mieście tłumy Murzynów, biegali hałaśliwą hałastrą, plądrując sklepy z żywnością. „Nim zmobilizowano milicję, zniknęli jak kamfora”. Józef to czuł, podejrzewa czyja to sprawka, ale nie zdradzi swych domysłów ze względu na Biankę.
XXXVIII
Józef w końcu zebrał się na odwagę i pełen stanowczości poszedł do domu Bianki na spotkanie z panem domu. Gdy doszedł do celu kazał się zameldować, wprowadzono go do na wpół ciemnego hallu. Obserwował to stare wnętrze, które ni mogło znaleźć spokoju „nad wzburzoną swą, ciemną przeszłością”. Ojciec Bianki zszedł do niego, a zainteresowawszy się przybyszem, zaprosił go do swego gabinetu, gdzie natychmiast starał się go zagadać i rozproszyć. Józef bronił się ironicznym uśmiechem, był nieprzejednany. Gdy gospodarz to zrozumiał, spytał: „czego pan chce właściwie”. Wtedy Józef rozwiną gorący wywód, używając kilkakrotnie imienia „Maksymilian”, ma koniec zażądał „faktów i jeszcze raz faktów”, a gdy zdruzgotany rozmówca chciał sięgnąć po dzwonek, zatrzymał go, wyciągnął pistolet i oddalił się szybko.
XXXIX
Ważne sprawy zmuszają Józefa do obywania częstych narad z Bianką. Przygotowuje się do nich, starannie przeglądając dokumenty. Podąża przez noc ku białym drzwiom pokoju Bianki, za którymi odnajduje noc jeszcze głębszą. Bianka siedzi na łóżku wśród poduszek i pierzyn, czyta, a nad jej głową błyszczą różowe lampki. Zachęca Józefa by usiadł przy niej. Siada i zaczyna jej wykładać wszystkie sprawy, ona słucha trochę roztargniona. Daje jej dekrety do podpisu. Ona zwleka z decyzją. Józef może jej się teraz przyglądać, dostrzega pewne drobne mankamenty jej urody. Zauważa również zmiany, jakie zachodzą w jej usposobieniu. Czasem kapryśnie strąca noga wszystkie papiery na podłogę, a on potem je zbiera gorliwie.
Podczas ich rozmów przez pokój wędruje szum lasu. Staje się jasne, że są w pociągu, który wjeżdża w coraz głębszą noc. Bianka wygląda jakby chciała coś wyznać. Ku zaskoczeniu Józefa, namawia go do zdrady misji. Jak zdradzi stanie się jednam z Murzynów. Bianka wydaje się teraz „jadowita i zła”, pyta: „A gdybym wybrała Rudolfa?” On byłby jej posłuszny. Oznajmia także, że to ona była Lontką, córką praczki, z którą bawił się w dzieciństwie, tyle, że wtedy była chłopcem.
XL
Józef wciąż nie chce odsłonić swoich ostatnich atutów. Rudolfowi już nie składa raportów, bo ten przestał być ciekawy, stał się za to wielkoduszny. Józef co noc teraz odbywa niezmiernie ważne posiedzenia w Panoptikum. Konferuje tam z koronowanymi manekinami, próbując dotrzeć do ich myśli. Z trudem budził imitacje wszystkich wielkich tego świata, najtrudniej szło mu z Maksymilianem, który początkowo nic nie pamiętał. Józef musiał nauczyć go wszystkiego od początku, również „miłości i nienawiści”. W końcu gwardia ożywionych manekinów była gotowa i pełna zapału.
Pewnej burzliwej nocy Józef na czele tej dziwnej kohorty wyszedł z muzeum i skierował się na willę Bianki. Kiedy dotarli na miejsce okazał się że pan de V. (jak się okazało tajemniczym panem de V. był ojciec Bianki) oraz Infantaka (Bianka) wyjechali. Józef zarządził pogoń, ukradli konie ze stajni i ruszyli „lasem ku rzece”. Dogoniwszy powóz, otoczyli pana de V., po czym odkryli Biankę w powozie razem Rudolfem trzymającym jej dłoń. W tej sytuacji Józef ogłosił bankructwo idei, dla której zgromadził swoją armię i kazał zostawić uciekinierów w spokoju. Zwrócił się jeszcze do tych w powozie, tłumacząc, że przeczuwał taki obrót spraw, ale pragną pozostać wierny sprawie. Zdawał sobie jednak sprawę, że nadużył swoich kompetencji, że nie docenił nieposkromionych biegów wiosny, które zapragną reżyserować według własnego planu. Zignorował wszystkie oznaki dzikości wiosny. Kiedy tak prowadził swój wywód „daleka detonacja wstrząsnęła powietrzem”. To płonęło Panoptikum, w którym Józef zostawił ładunek wybuchowy. Józef przeprasza arcyksięcia, że chciał w jego imieniu zreformować świat. Odczytuje akt swojej abdykacji, w którym przekazuje regencję w ręce Rudolfa i zwalnia z obowiązku służby swoją armię. W tym momencie pan de V. Popełnia samobójstwo, wszyscy rzucają mu się na ratunek. Spod drzew wychodzą Murzyni, krzycząc „Massa, massa, nasz dobry massa”.
Józef w kolejnej przemowie przyznaje, że nie przewidział takiego obrotu spraw, teraz widzi: Pan de V. jest szlachetnym człowiekiem. Nakazuje Rudolfowi podwójnie kochać Biankę. Zapłakana dziewczyna wsiadła do powozu, Murzyni wzięli swego pana na ramiona, Józef i jeźdźcy dosiali koni. Wszyscy podążyli w stronę parowca, który już czekał na Biankę i jej towarzyszy. Armia pożegnała Biankę i jej przyszłego męża, który za sugestią Józefa wystawił pokaźny czek dla bezrobotnych i bezdomnych figur woskowych. Dowódca nakazał swym żołnierzom za te pieniądze zakupić katarynki i grać ludowi ku pokrzepieniu serc. Murzyni odśpiewali jeszcze „song murzyński”, a gdy nastała cisza Józef wyciągnął pistolet i już miał sobie strzelić w łeb, gdy ktoś go powstrzymał. Okazało się, że oficer, wysłany przez powolną machinę biurokratyczną Jego Cesarskiej i Królewskiej Mości, przybył zaaresztować go za standardowy sen Józefa biblijnego, jaki przyśnił się naszemu bohaterowi jakiś czas temu. Fakt ten został zauważony i „surowo skrytykowany”. Gdy nakładano Józefowi kajdany, Bianka machała chusteczką na pożegnanie a gwardia inwalidów salutowała w milczeniu.
Noc Lipcowa - streszczenie
© - artykuł chroniony prawem autorskim - zasady korzystania
Sanatorium pod Klepsydrą
Latem w roku matury Józefa w jego domu pojawił się nowy lokator, niedawno narodzone dziecko jego starszej siostry, która po ciężkim połogu wyjechała do wód, zostawiając pociechę pod opieką rodziców, wciąż nieobecnego męża i mamki. Dom przepełniał „aromat kobiecości i macierzyństwa”. Bohater wieczory tego lata spędzał w kinoteatrze, wychodził zawsze po ostatnim seansie. Z ciemnej sali kinowej przechodził do „cichego, jasnego westybułu”, który czasem wydawał mu się „ostatecznym tłem bytu”. W budce nie siedzi już kasjerka, pozostała tylko jej powłoka, fantom. Podobnie sierżant straży ogniowej, do którego czasem się uśmiechała, był już poza swoją realnością.
Józef opuszczał kino w bezmiar nocy, by przeżyć kolejną przygodę o tajemnym i głębokim sensie. Przed maturzystą otwiera się wielość przeżyć nocnych, wśród których jest i „aksamitny gorący pocałunek zgubiony w przestrzeni”, i spotkanie z dwoma wędrowcami i wiele wiele innych. Na końcu miasta jest już tylko nieskończony firmament pełen płonący gwiazdozbiorów.
Kiedy o nieokreślonej godzinie nocy Józef znalazł się na swojej ulicy, dostrzegł gwiazdę stojąca u jej wylotu, pachnącą obcą wonią. Otwierając bramę dostrzegł świece w pokoju stołowym. Szwagier jeszcze nie wrócił, codziennie od wyjazdu żony przychodził późną nocą, rozbierał się szybko i długo nie zasypiał, ciężko wzdychając. Józef leżąc na drugim łóżku pytał czasem: „Co ci jest, Karolu?”, ale ten już zawsze spał. Z pokoju obok dochodził „szczebiot pieszczot, idylla między matką i dzieckiem”. Po drugiej stronie spali rodzice. Jeszcze przed świtem jest moment(nie wiadomo jak długi), gdy „zamroka senna” spada na każdego, chorzy wtedy mają chwilę ulgi. Potem się budzimy.
Mój ojciec wstępuje do strażaków - streszczenie
© - artykuł chroniony prawem autorskim - zasady korzystania
Sanatorium pod Klepsydrą
Na początku października Józef wraz z matką wracali z letniska w dorzeczu Słotwinki. Przejechawszy długa drogę wśród żółtego krajobrazu, dotarli do domu. Weszli do sieni pogrążonej w ciemnościach, matka musiała prawie wciągać po schodach sennego Józefa. Narrator dotąd nie wie, na ile to co widział „owej nocy przez zamknięte powieki”, było prawdą, na ile imaginacją. bardzo podobne, że scena wielkiej rozprawy między matką, ojcem i Adelą, odbyła się kiedy indziej, znacznie później, kiedy Józef wrócił z matką i subiektami do domu po zamknięciu sklepu. Gdy wszyscy weszli do domu zobaczyli ojca stojącego w przebraniu mosiężnego rycerza „prawdziwy św. Jerzy” i rozjuszoną. Adelę. Kobieta stała zdenerwowana tym, że pan domu chce zabrać zapas soku malinowego dla szwędających się po całym przybytku i dokuczających jej strażaków, by spożyć go z nimi podczas nocnej uroczystości.. Jakub pozostawał przy swoim, oskarżając dodatkowo Adelę o pospolitość i niezrozumienie dla spraw wyższych. Okazało się, że został on kapitanem pompierów i ma zamiar wszczepić t o „upadłe plemię” nową idee. Matka była zachwycona nowym wyglądem męża, ale nie wyobrażała sobie, by opuścił on dom na noc. Przekonywała Adelę o galanterii młodych pompierów. Starszy subiekt Teodor wtrącił się twierdząc, że pompierzy są całkiem nieprzydatni przy gaszenia pożarów, są jedynie doskonałą atrakcją w czasie zabaw i świąt ludowych. Adela powtórzyła, że soku nicponiom nie da. W tym momencie głowa Jakub zagwizdał, czterech strażaków ustawiło się w szeregu, dwóch z porwało butelkę z napojem i uciekło, pozostali ukłonili się i oddalili się jak koledzy. Kapitan nie czekając na wybuch złości Adeli, wyskoczył przez okno prosto w rozłożone przez swych podwładnym białe płótno żaglowe, odwrócił się, zasalutował na zachwyconą publiczność i odmaszerował na czele oddziału. nawet Adela biła brawo z wrażenia.
Druga jesień - streszczenie
Jedną z wielu pasji naukowych ojca Józefa była meteorologia porównawcza, szczególnie interesował do dziwny klimat jego prowincji. Popełnił na ten temat książkę pt. „Zarys ogólnej systematyki jesieni”, w której wyjaśnił fenomen „drugiej jesieni”, która nie była „niczym innym, jak pewnego rodzaju zatruciem klimatu miazmatami przejrzałej i wyradzającej się sztuki barokowej, stłoczonej w naszych muzeach.” Muzea w prowincji Józefa były pełne trzeciorzędnych i czwartorzędnych dzieł o tematyce głównie batalistycznej, gromadzonych od XVII wieku przez oo. bazylianów. Umierające piękno stłoczone w tych muzeach wytwarzało to przedziwne zjawisko, jakim była „druga jesień” podobna w swej żółtości i wielowarstwowości do kart starych ksiąg.
Martwy sezon - streszczenie
I
Ojciec Józefa budziła się o godzinie piątej rano, a nie mogąc ponownie zasnąć, obładowany księgami schodził do sklepu. Otwierał okute żelazem drzwi i wchodząc w głąb sklepu dotykał bali sukiennych. Sklep był dla niego miejscem udręki, okazał się zadaniem ponad jego siły. Nie mógł znieść twarzy subiektów „niezmącone żądną troską”, pozbawione jakiejkolwiek idei. Nie znajdował zrozumienia u żony. W obronie przez otaczającą go bezmyślnością zamykał się „w samotnej służbie wysokiego ideału”. Patrzył zbolały na upadek branży, na brak kompetencji kupców. Ukrywał się przy swym biurku, gdzie nikt nie ważył mu się przeszkadzać. Upał i pełni słabości subiekci powodowali, że „rozdrażnienie ojca rosło”
II
W południe ojciec nie wytrzymywał i oddalał się do górnych pokoi. Wtedy rozluźnieni subiekci urządzali sobie sjestę, rozkładając się na balach sukna. Matka patrzyła na to przez palce, sama odpoczywając w hamaku z płótna zawieszonym między półkami. Latem sklep zarastał zielskiem, wszędzie było pełno było osobliwych much, a subiekci się nudzili. Czasem do sklepu zaglądał kmiotek ze wsi, prosząc o tytoń. Aby sobie na niego zarobić wykonywał taniec na stole. Pewnego dnia w takiej zabawowej atmosferze zastał subiektów ojciec Józefa. nagle nastąpił pełen wyrzutów i nieopanowanego monolog starego kupca. Był to rodzaj desperackiego, a jednocześnie heroicznego spazmu. Subiekci milczeli, a matka z trudem powstrzymywała wybuch gniewu.
III
Jeszcze tego samego dnia wieczorem wydawało się, że epizod w sklepie wcale się nie zdarzył. Ojciec spokojnie, jak zwykle siedział nad swoimi papierami. W ciągu tygodni powoli zapomniano o kmiotku.
Pewnej nocy ojciec czuwał w sklepie do późnych godzin nocnych, niecierpliwie na coś czekając. Za plecami ojca wisiał obraz-talizman, na którym toczyła się walka między chudym kupcem, który dawał na kredyt, a grubym, sprzedającym za gotówkę. Ojciec nie solidaryzował się z żadnym z nich. Sklep był dla niego niezgłębiony. Był on „metą wszystkich [jego] myśli, nocnych dociekań, przerażonych zadumań”. Teraz myśląc o genealogii, o olbrzymim ciężarze testamentu, jaki spoczął na barkach ostatniego przedstawiciela rodu - jego barkach. Spoglądając na subiektów, nie oczekiwał, że „nagle objawi [im] się sens sklepu”.
Około północy kupiec podniósł się nagle, by przywitać znakomitego gościa, czarnobrodego, świetny i uśmiechnięty. Przywitali się serdecznie w cudzoziemskiej mowie, a potem długo obradowali siedząc przy stole. Józef, subiekci i matka obserwowali napięcie rysujące się na ich twarzach. „Sytuacja zaogniała się”. Około godziny drugiej w nocy obrady się zakończyły. Kto wygrał? Panowie wyszli na nocną eskapadę, tylko po to by zataczając się wrócić okrężną drogą pod okno Adeli i wzywać ją bezskutecznie. Na koniec nie wiadomo jakim sposobem znaleźli się w pokoju na dwóch wąskich łóżkach pogrążeni w równoległych snach. „Na którymś kilometrze snu” rozpoczęli jednak dziwną senną walkę, nie wiadomo o jakie trofeum.
IV
Rano czarnobrody wyjechał bez pożegnania, ojciec kulejąc, chodził z triumfalną miną, a dla sklepu zaczęło się siedem lat urodzaju.
Sanatorium Pod Klepsydrą - streszczenie
I
Józef jechał pociągiem długo. Trasa wiodła przez zapomniane, boczne linie, a w pociągu nie było prawie nikogo poza konduktorem (Jedynie przez chwilę towarzyszył Józefowi człowiek w podartym mundurze kolejowca, z owiniętym szmatą opuchniętym policzkiem), który w odpowiednim momencie zatrzymał pociąg i wskazał podróżnemu drogę do Sanatorium. Bohater podążał przez płynny, szary, lesisty krajobraz. Na końcu ciemnego jak noc lasu odnalazł Sanatorium, wszedł do korytarza zatopionego w półmroku i ciszy. Nikogo nie było, błąkał się po korytarzach, aż natrafiła na pokojówkę, która „wybiegła z pokoju, jakby się wyrwała z czyichś rąk natrętnych, zdyszana i wzburzona”. Chcąc jak najszybciej umknąć do następnego pokoju, kazał Józefowi zejść do restauracji i tam poczekać na Doktora. „- Teraz wszyscy śpią.[...] - Śpią? Przecież jest dzień, daleko jeszcze do nocy... - U nas ciągle śpią. Pan nie wie? [...]Zresztą tu nigdy nie jest noc”.
W restauracji jak wszędzie panował półmrok i pustak, na stolikach widać były resztki posiłków oraz pozostawione napiwki. Józef poczuł nagły przypływ łakomstwa, ale gdy sięgał już po upatrzone ciastko, został zaskoczony przez pokojówkę, która zaprowadziła go na spotkanie z Doktorem Gotardem. Z rozmowy Józef dowiedział się, że ojciec żyje i że nie domyśla się iż w swojej ojczyźnie umarł. „Ta śmierć rzuca pewien cień na jego tutejszą egzystencję”. Metoda leczenia stosowana w Sanatorium opiera się na relatywizmie i polega na cofnięciu czasu „o pewien interwał”. „Reaktywujemy tu przeszły czas z jego wszystkimi możliwościami, a zatem i z możliwością wyzdrowienia.” Pacjenci mają ogólne zalecenie, by dużo spali, w ten sposób oszczędza się ich energię życiową. Gotard zaprowadził Józefa do pokoju pogrążonego we śnie ojca. Stało tam tylko jedno łóżko, wszędzie było mnóstwo kurzu, no i ku oburzeniu troskliwego syna panowały przeciągi. Bohater popatrzył chwilę na ojca, poczym opatulił go dobrze kołdrą i zasnął obok.
II
Kiedy Józef nie przebudził. Ojciec już siedział ubrany na łóżku i szykował się do wyjścia do pracy. Okazało się, że z powodu wielkiej nudy panującej w Sanatorium, wynajął lokal na sklep - znacznie mizerniejszy niż ten w domu - i postanowiła rozkręcić interes. Jakub twierdząc, że syn jest śpiący, kazał mu się jeszcze położyć, a sam wyszedł bez palta ku zgrozie Józefa. Ten jednak wcale śpiący nie był, poczuł natomiast straszny głód. Chciał odwiedzić restauracje i spożyć tam upatrzone ciastka, ale w żaden sposób nie umiał odnaleźć do niej drogi. Poszedł więc do miasta w poszukiwaniu cukierni. Miasteczko zadziwiająco było podobne do tego, w którym sam mieszkał, tyle że panowała tu pustka i „żałobny [...] półbrzask”. W lokalu z napisem „lody” najadł się świetnych pączków maczanych w kawie. Potem zajrzał do sklepu ojca, w którym ku jego zdziwieniu zastał duży ruch. Trwała dostawa towarów. Ojciec nie odrywając się od liczenia rachunków powiadomił go o „jakimś liści” dla niego, który może przeczytać z tyłu w kontuarze, by nie przeszkadzać. List był z wydawnictwa i informował, że nie znaleziono dla Józefa zamówionej „książki pornograficznej”, w zamian jednak przysyłano mu „pewien artykuł”, który powinien go zainteresować. Okazał się on instrukcją do dołączonego „składanego refraktora astronomicznego”, Józef niezwykle zainteresowany, natychmiast rozłożył to, jak się okazało nieposkromionych wielkości, urządzenie. Dostrzegł przez nie pokojówkę z Sanatorium, ta uśmiechnęła się do niego, jakby go widziała. Józef wyszedł ze sklepu na ulicę, budząc przy tym wielkie zadziwienie.
III
Czas w mieście upływa w sposób niezwykły, rak mu ciągłości, składa się z przerywanych nagłym snem fragmentów. Na przykład pewnego dnia Józef senny szedł rozmawiając z Doktorem Gotardem, gdy nagle otworzy oczy, doktora nie było, a on sam leżał w łóżku, kompletnie nie pamiętając, jak się tam znalazł. Innym razem Józef zobaczył swojego ojca w restauracji w szale obżarstwa, a potem okazało się, że ojciec od dwóch dni leży samotnie w zimnym pokoju. Dodatkowo Józef, czując że jest zaniedbywany, zarzucił synowi rozwiązłość. To nie miało jednak żadnego związku z prawdą, bo kobiety w mieście charakteryzowały się niezwykłym chłodem, poza tym trudno je było odróżnić od siebie we wszechobecnym półmroku.
IV
Stosunki w Sanatorium stają się coraz bardziej nieznośne. Józef widzi, ze panuje tu całkowity brak opieki nad chorymi. Nikt nie dba o posiłki, świeżą pościel, porządek, nikt nie dostarczył jeszcze drugiego łóżka do pokoju, który zajmuje z ojcem. Ojciec jest coraz bardziej zmęczony, nie czuje się na siłach prowadzić interesów, poza tym podejrzewa, że subiekci go okradają. Doktor Gotard jest nieuchwytny, pokojówki tylko się krzątają, imitując zapracowanie. Józef zaczyna żałować, „żeśmy, uwiedzeni szumną reklamą, wysłali tu ojca.” Dostrzega, że ten cofnięty czas jest niepełnowartościowy, „do cna zużyty, znoszony przez ludzi czas, czas przetarty i dziurawy w wielu miejscach, przeźroczysty jak sito.” Ponadto dostrzega, że ktoś wciąż idzie przed nim, a jest to nie kto inny, ale jego matka. „Co się tu dzieje?”
V
Zarząd Sanatorium trzymał na łańcuchu olbrzymiego wściekłego wilczura, który budził przerażenie w Józefie, ojciec natomiast był niewzruszony wobec jego demoniczną dzikością.
Któregoś dnia obaj mężczyźni idąc do miasta, dostrzegli tłum ludzi, uciekających w popłochu przed nieprzyjacielską armią, która wtargnęła do miasta. Jakub koniecznie chciał się dostać do sklepu, synowi jednak kazał wracać do Sanatorium, mówiąc, że nie jest mu potrzebny. Idąc za głosem tchórzostwa Józef podążył przez park miejski na teren Sanatorium, gdy nagle tuż przed wejściem do budynku zostaje zaatakowany przez ową wściekła bestię która zawsze wywoływała w nim przerażenie. Pies zapędził go do altanki, więżąc go jak w pułapce. Wtedy Józef ze zdziwieniem dostrzegł, że to wcale nie pies, tylko człowiek, a raczej pies w skórze introligatora średniego wzrostu i z ciemnym zarostem. Zamiast uciec przeskakując tylną barierkę altanki, Józef łagodnym głosem powiedział stworzeniu, że je uwolni. Na co introligator uspokoił się. Józef uwolnił go i szli już razem w stronę Sanatorium. Z ust introligatora wydobywał się tylko dziwny bełkot, poza tym patrzył on na wybawiciela oczami pełnymi natarczywego, psiego przywiązania. Józef chcąc się jak najprędzej pozbyć nowego przyjaciela, wysłał do swego pokoju, mówiąc, że sam idzie tylko po koniak i zaraz też tam przyjdzie. Przerażony jednak całą zaistniałą w Sanatorium sytuacją, uciekł na stacje kolejową, wsiadł do pociągu. Pomyślał tylko o wściekłości bestii, która zorientowawszy się, że została oszukana, rzuci się na wchodzącego do pokoju ojca. „Szczęście, że ojciec już w gruncie rzeczy nie żyje, że go już to właściwie nie dosięga”.
Od tego czasu Józef wciąż jedzie pociągiem, leżąc na słomie. Jako że jego ubranie podarło się, dano mu mundur kolejarza. Spuchł mu policzek, więc twarz ma obwiązaną szmatą. Gdy czuje głód, chodzi po wagonach i zarabia śpiewając.
Dodo - streszczenie
W soboty domu Józefa przybywali różni krewni, wśród nich znajdował się również Dodo, który odzywał się tylko, kiedy się do niego bezpośrednio zwracano, ale i wtedy rozmowa z nim sprowadzała się do kilku niewyraźnych zdań. Dodo pozostawał statystą.
W dzieciństwie Dodo przebył ciężką chorobę mózgu na skutek, której miał teraz problemy z pamięcią i w ogóle z kontaktem z otoczeniem. W związku z tym „dookoła niego utworzyła się jakaś sfera dziwnego uprzywilejowania, która go odgradzała pasem ochronnym, sferą neutralną od naporu życia i jego wymagań”. Dodo zawsze nosił ubrania po starszym bracie. Jego życie było nieustająca monotonią, codziennie przed południem wychodził na spacer, podczas którego często wślepiał się w witrynę sklepową lub w grupę rozmawiających ludzi. Paradoksalnie charakteryzował się powierzchownością, mówiąca o „jakiejś nie urzeczywistnionej biografii”. Z czasem podczas tych spacerów zaczęli mu towarzyszyć złośliwi młodzieńcy, dokuczając mu i prowadząc go w nieznane mu przestrzenie miasteczka. Kiedyś z takiej tajemniczej eskapady powrócił dopiero po kolacji, ku wielkiemu przerażeniu jego matki Retycji.
Dom Doda zamieszkiwały cztery osoby. Brat już wyjechał, więc pozostawali tylko Dodo, jego rodzice i biedna kuzynka Karola. Hieronim, mąż Retycji, nie wychodził od wielu lat z pokoju, wycofawszy się z życia, po tym jak pewnej nocy powrócił z podróży cały zmieniony i nieprzytomny ze strachu. Wcześniej był człowiekiem aktywnym, niebojącym się poruszać żadnego tematu. Nad wielkim dębowym łóżkiem wujostwa wisiał ogromny gobelin z podobizną lwa. „Ten lew i Hieronim napełniali ciemny alkierz wujostwa wieczną zwadą”. Między Hieronimem a synem panowała cisza. Dodo czasem tylko komentował wybryki ojca następującym zdaniem: „Cięzki wariat...”. Ten bowiem miał zwyczaj czasem wychodzić ze swego pokoju i oznajmiać przybyłym gościom dziwne proroctwo:
„A teraz błagam was, tak jak tu jesteście, rozejdzie się [...] Mówią już powszechnie: Di - da”.
Dodo nie umiał spać, kręcił się niespokojnie w pościeli. W jego ciele ktoś się starzał bez przeżyć. Nagle zapłakał. Retycja wbiegła do pokoju i pytała, czemu jęczy. Dodo próbował powiedzieć, że to nie on, to ten zamurowany, ale widząc brak zrozumienia w matce machną ręką i się odwrócił. Wracającej do łóżka Retycji, mąż grożąc palcem powtórzył: „Mówią już powszechnie: Di - da”.
Edzio - streszczenie
I
Edzio ze swoją rodziną mieszka na tym samy piętrze, co Józef. Jest do dwudziestokilkuletni młodzieniec, o budowie korpulentnej, jednak z niezwykłą, niedźwiedzią muskulaturą ramion. Naznaczony przedziwnym kalectwem nóg, porusza się za pomocą dwóch szczudeł. Idąc rano po schodach, by kupić gazetę (to jedyna jego dzienna wyprawa), wygląda chwiejnie i żałośnie, ale kiedy znajduje się już na płaszczyźnie porusza się imponującymi „rzutami ciała”. Edzio nic nie robi, poza skrupulatnym czytaniem gazet i wklejaniem najciekawszych artykułów do swojego albumu. Co trzeci dzień z upodobaniem goli swój rudy zarost, śpiewając przy tym przyjemnym głosem. Między mężczyzną a jego rodzicami istnieje tajemnicy konflikt, którego odgłosy czasem docierają na ulice przez otwarte okno. Niekiedy sceny te kończą się „dzikim i fantastycznym gwałtem na osobie atletycznego [...] młodzieńca”.
II
O zmierzchu Adela i inni sąsiedzi siadają na ganku niedaleko okna Edzia. Gdy zbliża się głęboka letnia noc, Adela kładzie się do łóżka w zmięta pościel. Wokół panuje bałagan nocy. Ludzie chwytają sny i walczą z nimi by nie uciekł. Pan Jakub pisze długi list do Chrystiana Seipla i Synów, co chwila zrywając się od stołu i biegając wokół. Do połowy obnażony Edzio gimnastykuje się w tajemnicy, po czym używając swych silnych rąk wychodzi na ganek i przedostaje się do okna Adeli. Stoi tak z nosem przy szybie i płaczliwie mówi, „że mu zamykają na noc kule do szafy i teraz musi biegać po nocach jak pies na czworakach”. Adela obserwuje go przez przezroczyste powieki, ale nie może zareagować. Po jej ciele przechodzą „szeregi i kolumny pluskiew”, a gdy przejdzie ostatnia z nich, robi się całkiem cicho, we wszystkich łóżkach śpią ludzie śniąc w gruncie rzeczy ten sam sen.
Emeryt - streszczenie
[W tym i następnym opowiadaniu wyjątkowo narratorem jest emeryt, a nie Józef]
Bohater i narrator w jednej osobie jest emerytem „ w dosłownym i całkowitym znaczeniu tego wyrazu”. Prowadzi dość niewyraźną egzystencję, lubi jak się go traktuje po koleżeńsku, żartobliwie, tak jak to czynią jego koledzy z biura, pytając ze zdziwieniem, kiedy ten pierwszego przychodzi po pensję: „Po pensję? [...] Pan żartuje, kochany panie radco. Pan już dawno skreślony jest z listy emerytalnej. Jak długo pan chce pobierać jeszcze pensję, łaskawy panie?”. Inni ludzie natomiast traktują go z „prędką i przerażoną ustępliwością”.
Emeryt czasem z okna swego wysoko położonego pokoju patrzy na miasto, wtedy marzy, żeby być roznosicielem pieczywa, monterem sieci elektrycznej albo choć kominiarzem. Jesień jest dla emerytów niebezpieczną porą roku, te wichury, nagłe wzburzenia. Jednak zdarzają się i dni spokojne, kiedy to czas się spiętrza, narasta, a stary radca przygląda się jak na jasnym placyku rżną drzewo dla szkoły. Potem przychodzą poranne przymrozki, emeryt lubi ten czas kiedy jeszcze nie ma śniegu, a już czuć mróz. Przez jakiś czas chodził do urzędu codziennie, zastępował któregoś z kolegów, cieszył się, że spotyka ludzi, że choć na chwilę „zaczepia swą bezdomność i nicość o coś żywego i ciepłego”. Ale odkąd przybył nowy naczelnik zastępstwa się skończyły.
Emeryt teraz przesiadywał na ławce naprzeciw szkoły, obserwując ludzi. Dziwne, ale uczniowie brali go za rówieśnika, prawdopodobnie przez skarlały wzrost i zdziecinniałą na starość twarz. Zaczął nosić ze sobą w kieszeniach różne kolorowe skarby, które ułatwiły mu nawiązanie kontaktu. W pewnym momencie wpadł na pomysł, żeby wrócić do szkoły. Poszedł do dyrektora szkoły, który stwierdził, że to czas najwyższy odświeżyć szkolne wiadomości. Zaprowadził radcę do klasy, przedstawiając go jako sierotę i sadzając go w pierwszej ławce. Odtąd emeryt powoli stawał się prawdziwym dzieckiem, ostatecznie uzmysłowił sobie to przy okazji afery szkolnej, kiedy to odpowiadając na zarzuty dyrektora, sepleniąc powiedział, że to Wacek pluł na bułkę profesora. Chłopcy szli do szkoły, kiedy panował jeszcze zmrok, dlatego chodzili przy świetle zapalonych ogarków, trzymając się za ręce, by nikt się nie zgubił. Zapadła pora wichrów jesiennych. Pewnego dnia radcę naszły złe przeczucia. Z trudem przeprawiał się przez wichurę, trzymając się kolegów, ale wszystko dobrze szło, poszli na gimnastykę, kupili obwarzanki, i kiedy dochodził do bramy do bezpiecznego schronienia, kolega Wicek puścił swojego nowego bąka. Radce wypchnęło poza obręb bramy i wtedy wiatr go porwał. Kiedy niosło go tak wyżej i wyżej, któryś kolega na dole krzyczał: „Szymcia porwało”, na co profesor stwierdził sucho: „Trzeba go skreślić z katalogu”.
Samotność - streszczenie
„Od kiedy mogę wychodzić na miasto, jest to dla mnie znaczną ulgą. Ale jakże długo nie opuszczałem mego pokoju! Były to gorzkie miesiące i lata.”
Emeryt był zamknięty w swoim dziecinnym pokoju od lat, choć nie wiedział jak się tam znalazł. Nazywa siebie nieśmiertelną myszą, przyznając się, że pasożytuje na metaforach.. Ubolewał, że lekkomyślnie nie robił zapasów. A teraz siedział tam i nudził się. Czasem widzi się w lustrze, ale tylko z profilu nigdy en face. Jedyną jego lekturą są pożółkłe uniwersyteckie skrypty. Patrząc na karnisz, myśli, że mógłby się na nim gimnastykować, koziołkując w powietrzu. Siedzi, słucha ciszy i zastanawia się, czy zdradzić, że pokój jest zamurowany. Wie, że mógłby z niego wyjść, siła woli. Musi tylko wyobrazić sobie drzwi, takie jak w kuchni z jego dzieciństwa, „z żelazną klamką i ryglem.”
Ostatnia ucieczka ojca - streszczenie
Był to okres zupełnego rozprężenia, sklep był cały czas otwarty, matka Józefa handlowała resztkami towarów, a Adelę, która podobno zatonęła wraz z całym statkiem płynącym do Ameryki, zastąpiła anemiczna Genia. Ojciec umierał już wielokrotnie, powracając co jakiś czas w coraz mizerniejszej formie. Przygotował w ten sposób rodzinę na jego ostateczne odejście.
Pewnego dnia marka wpadłszy do domu ze skonsternowaną miną, pokazała Józefowi zawartość talerza, który trzymała w ręku. Ten od razu rozpoznał po oczach w siedzącym tam „raku czy wielkim skorpionie” swojego ojca. Stwór został wypuszczony z talerza na podłogę, w ten sposób rozpoczęły się wyprawy ojca w celu poznania mieszkania „z nowej krabiej perspektywy”. Ojciec kręcił się po domu w którym z dnia na dzień panowało coraz większe rozprężenie. Przyjechał wuj Karol, który w pierwszym odruchu chciał zadeptać raka. Jednak zakaz deptania, nie uchronił go od fatalnego końca. Otóż któregoś dnia na skutek „chwilowego zaćmienia umysłów” domowników, podano ojca na półmisku jako danie główne. Ale to nie był koniec. Leżał przez kilka tygodni na talerzu w salonie, przychodząc pomału do siebie, poczym uciekł zostawiając po sobie ugotowaną nogę na brzegu talerza. Więcej go nie zobaczyli.
Narracja
© - artykuł chroniony prawem autorskim - zasady korzystania
Sanatorium pod Klepsydrą
W „Sanatorium pod Klepsydrą” narracja prowadzona jest głównie w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Z reguły narratorem jest Józef, główny bohater opowiadań, znany również ze „Sklepów cynamonowych”. Nie jest on tutaj jednak zawsze dzieckiem, w „Nocy lipcowe” występuje jako maturzysta, a w opowiadaniu tytułowym jako dorosły mężczyzna. W „Emerycie” narratorem jest właśnie emeryt, o imieniu Szymon. Choć trzeba przyznać, że o emeryt sposobem przeżywania świata przypomina jednak Józefa. Czytając jego relacje do prawie ostatniego słowa, kiedy to kolega krzyczy do zdziecinniałego emeryta po imieniu, można łudzić się, że to podstarzały Józef. Podobne wątpliwości można mieć co do narratora i bohatera następnego opowiadania („Samotność”), który jest również emerytem. Jego imienia wcale nie poznajemy.
W wielu opowiadaniach widoczne jest nastawienie na kontakt z czytelnikiem. Podmiot mówiący zwraca się do niego bezpośrednio, wyjaśniając coś, przygotowując do dalszej opowieści, a dokładniej do wkraczania w tajemniczy i dziwny świat głównego bohatera. Czasem dochodzi do tego, że narracja nagle przechodzi w pierwszą osobę liczby mnogiej, czytelnik jest w ten sposób wplątywany, wciągany w głąb wydarzeń, w tajniki opowieści.
„Nie nasza wina, jeżeli czasami będziemy mieli wygląd tych sprzedawców niewidzialnych tkanin, demonstrujących w wyszukanych gestach oszukańczy swój towar.” (Księga)
Język jakim posługuje się narrator podobnie jak w „Sklepach cynamonowych” pozostaje gęsty, nasycony barwami, niezwykle malarski, przeplatany trudnym naukowym słownictwem oraz dziwami z dziedziny botaniki i zoologii. Opis jest skupiony na szczegółach, wiele tu zaskakujących wyolbrzymień. Występuje tendencja do ożywiania martwych przedmiotów i uzwierzęcania ludzi (pies-człowiek, ojciec-rak). Dominują zdania wielokrotnie złożone, często bardzo zawikłane, wymagające przedzierania się przez gąszcz znaczeń. Wszystko to składa się na jedyny w swoim rodzaju charakter tej prozy poetyckiej.
Bohaterowie
© - artykuł chroniony prawem autorskim - zasady korzystania
Sanatorium pod Klepsydrą
Józef - narrator większej części opowiadań i główny bohater. W tekście pojawia się zarówno jako dziecko, jak i jako dorosły mężczyzna. Z tekstu nie wylania się jego jednolity obraz. W „Wiośnie” jest żądnym wiedzy dociekliwym młodym idealistą, w „Sanatorium pod Klepsydrą” trochę tchórzliwym i zachowawczym dorosłym, ale właściwie zawsze posiada jakiś rys dziecięctwa. Jest z pewnością uważnym i dociekliwym obserwatorem.
Jakub - ojciec Józefa, jednocześnie mistrz jego dziecięcych lat. Idealista, oddany kultywowaniu tradycji kupców bławatnych, wszechstronny naukowiec, badacz Księgi, ale i dziwak, trochę szalony kapitan pompierów. W „Księdze” przedstawiony, jako ten, który zatracił wiarę w istnienie Autentyku. Ważnym tematem w tej książce jest śmierć ojca, dokonująca się wielokrotnie poprzez degradacje jego kolejnych form.
Adela - służąca w domu rodziny Józefa. Kobieta przepełniona niehamowanym magnetyzmem, przedmiot pragnień Józefa, jego ojca i innych okolicznych mężczyzn. Cechuje się przyziemnością i brakiem jakiegokolwiek zrozumienia dla wyższych celów (używa kartek z Autentyku do zawijania mięsa). Jest ważnym elementem świata przedstawionego, jej oceny rzeczywistości wplątywane są mimochodem w tok narracji.
Świat przedstawiony Sanatorium pod klepsydrą
© - artykuł chroniony prawem autorskim - zasady korzystania
Sanatorium pod Klepsydrą
„Można by powiedzieć - rzekł - że świat przeszedł przez twoje ręce, ażeby się odnowić, ażeby zlenić się w nich i złuszczyć jak cudowna jaszczurka. O, czy myślisz, że byłbym kradł i popełniał tysiąc szaleństw, gdyby świat nie był tak bardzo się zużył i podupadł, gdyby rzeczy nie były w nim straciły swej pozłoty - dalekiego odblasku rąk bożych? Cóż można począć w takim świecie? Jak nie zwątpić, jak nie upaść na duchu, gdy wszystko jest zamknięte na głucho, zamurowane nad swoim sensem, i wszędzie tylko stukasz w cegłę, jak w ścianę więzienia? Ach Józefie, powinieneś był wcześniej się urodzić.”
Powyższe słowa wypowiada w „Genialnej epoce” Szloma, zachwycając się rysunkami Józefa. Stanowią one doskonały komentarz również do świata literackiego, jaki daje Schulz w „Sanatorium pod Klepsydrą”. Autor tych opowiadań to człowiek świadomy „bankructwa realności”, podobną świadomością został obdarzony Józef, artykułuje się ona szczególnie w „Genialnej epoce” oraz „Wiośnie”. W tym ostatnim opowiadaniu zostaje wskazany nawet winny tego stanu rzeczy. Oskarżenia pada na wszechobecnego Franciszka Józefa I, a dokładniej na system biurokratyczny, który zamyka szczelnie świat wpajając poddanym, że kończy się on na Franciszku Józefie I. Tymczasem, jak odkrywa Józef wpatrzony w markownik, „świat jest nieprzeliczony”. Taki też jest świat opowiadań Schulza, zaskakujący, pełen dziwów. Świat utworów zamieszczonych w „Sanatorium pod Klepsydrą” wychodzi poza ramy rodzinnego miasteczka Józefa. Ale jest to wyjście tylko połowiczne. Bohater odbywa podróże głównie w wyobraźni za pośrednictwem cudownego markownika Rudolfa. Jedyna prawdziwa podróż to wyprawa do Sanatorium pod Klepsydrą, ale miasteczko, w którym się ono znajduje okazuje się odbiciem rodzinnego miasta Józefa.
W przestrzeni utworów Schulza, za sprawą jego kreatorskiej mocy, przestaje działać „nieuchronność reguł rzeczywistości”. Świat ten podlega celowej mityzacji, odnawiają się w nim odwieczne historie, wplątane w korzenie drzew.
Czas
Nieprzeliczony w „Sanatorium pod klepsydrą” okazuje się również czas, stanowiący jeden z najważniejszych tematów tych opowiadań. Z jednego z nich dowiadujemy się o „dwutorowości czasu”, o jego „nielegalnych odnogach”. Czas w jego opowiadaniach jest „heretycki”, przeciwstawia się utartym wyobrażeniom.
„Czas miniony powraca i realnieje w teraźniejszości, elementy marzenia sąsiadują z rzeczywistymi na równych prawach w ruchomej i zmiennej chronologii, posiadają tę samą gęstość, ten sam stopień realności.” (Ficowski, 67)
W tytułowym opowiadaniu czas podlega reaktywacji, cofnięcie czasu daje szanse na przywrócenie życia. To dziwne sanatorium w tradycji literackiej uznawane jest za nowy Hades. Odwołanie do mitologii starożytnej podkreśla wspólnotę wszystkich mitów. W „Wiośnie” czasy przeszłe i teraźniejsze funkcjonują równolegle, a każdy z nich jest przede wszystkim czasem „odkryć i tworzenia”. To zamieszanie czasowe widoczne jest również kolejnych opowiadaniach, w których pojawiają się pozornie wykluczające się zdarzenia, brak pomiędzy nimi jasnych połączeń czasowych, za to istnieją inne spójności: bohaterowie, sposób obrazowania, powracające motywy, tematy.
Czas i przestrzeń w Sklepach Cynamonowych i Sanatorium Pod Klepsydrą Brunona Schulza
© - artykuł chroniony prawem autorskim - zasady korzystania
Sanatorium pod Klepsydrą
Pisarz, grafik Bruno Schulz jest na pewno postacią niebanalną. Człowiek obdarzony talentami: literackim i artystycznym na pewno inaczej pojmuje świat, jego realia, czas inaczej niż większość ludzi. Dwie dziedziny artystyczne, w których się realizuje na pewno są odzwierciedleniem jego odczuć, pragnień, pojmowania świata. Odczuć, które w jego umyśle wyrażone poprzez sztukę nie muszą być jednoznaczne rzeczywistości. Prezentuje on swój model życia, świata, charakterystyczny, pełen cech tak bardzo zarezerwowanych przez Schulz. To właśnie w sztuce pisarz mógł przezwyciężać fizyczne słabości, niedostatki, kształtować realia własnego świata, świata niepodporządkowanego realiom fizyki. Tu stawia pytania, daje odpowiedzi na nurtujące go problemy. Kształtuje to, co chce tak, aby było mu posłuszne, podległe. Można powiedzieć, iż jest antagonistą Kafki w sferze świata kreowanego w sztuce. Kafka podległy, Schulz - ten, który panuje. To pisarz decyduje, jakim regułom podległe będą: czas i przestrzeń. Tu czasem może nawet sterować magiczna siła, będąca bądź, co bądź logiczną konkluzją wydarzeń dziejących się w fabule utworu.
Schulz sam charakteryzuje swój czas mówiąc:
„Tak, istnieją takie boczne odnogi czasu, trochę nielegalne, co prawda i problematyczne, ale gdy się wiezie taką kontrabandę, jak my, takie nadliczbowe zdarzenie nie do zaszeregowania - nie można być za nadto wybrednym”.
Jego czas jest podległy człowiekowi, jest mu posłuszny. Dla Schulza czas w jego powieściach był urzeczywistnieniem czasu, który autor pragnął mieć. Czasu, który w rzeczywistości nie miał prawa wystąpić. Jego czas jest przeciwnością czasu realnego, który tak ograniczał pisarza poprzez podporządkowanie sobie wszystkiego, co istnieje i kierowanie w stronę przemijania. U Schulza to czas rządzi, to rzeczywistość podporządkowania jest wymogom czasu. Czas ten jest subiektywny, psychologiczny, urzeczywistniony, także obiektywny. Jednak czas ten także jest podległy. Władcą czasu jest psychologia.
Fakt, iż Schulz jest prawdziwy nie wypływa z jego pisarskiej wypowiedzi, ani także z bezpośredniego wyrażania niepokojów, poczucia osaczenia, czy nawet z potworności egzystencji. Człowiek ten kamufluje treści duchowe. Nie ma w tym fałszu. Jest za to wyeksponowanie życiowych pragnień, tworzenie rzeczywistości, która będzie wyjściem z życiowej matni, a której w rzeczywistości odnaleźć nie mógł.
Schulza dręczył obsesyjny lęk przed czasem. Czasem, który pochłania wszystko, a jest skończony w swojej pojemności. Dlatego więc czas, który stworzył gotów jest pomieścić wszystko, jest obszerny, gotowy przyjąć to wszystko, co będzie miało w nim udział. Dlatego też tak często łączone są teraźniejszość z przeszłością, czasem mitu.
Jego własny świat zarażał, zafascynował innych. Izabela Czermakowa w swoim wspomnieniu o Schulzu pisze:
„Z blaskiem w oczach pokazywał nam orgię chwastów za domkami ulepionymi z gliny i fantazji. Wtajemniczał nas w <> zaułków, które kołysały jego wyobraźnię, hodowały jego zadumę. Chodziliśmy jak urzeczeni. Odrealniał szarzyznę i ciasnotę małomiasteczkowego życia płynącego z dala od nurtu współczesnej cywilizacji. Jego malarskie oko dostrzegało grę kolorów i światła, odkrywało piękno w brzydocie. Pokazywał nam okazy średniowiecznych mistyków - talmudystów, zamkniętych hermetycznie w murach nie istniejącego getta. <>. <> - pytaliśmy. <> - W oczach Brunona Schulza błysnęło przerażenie”.
Środkiem wali z przerażeniem jego czas mityczny. Podporządkowując się mu w rzeczywistości, pokonywał go w twórczości, w której czas mógł bezkarnie się zatrzymać, lecz także łączyć z przeszłością.
Twórczość była wielką rekompensatą.
„Jaki jest sens tej uniwersalnej deziluzji rzeczywistości, nie potrafię powiedzieć. Twierdzę tylko, ze byłaby ona nie do zniesienia, gdyby nie doznawała odszkodowania w jakieś innej dymensji. W jakiś sposób doznajemy głębokiej satysfakcji z tego rozluźnienia tkanki rzeczywistości, jesteśmy zainteresowani w tym bankructwie realności” .
Drażniąca nieuchronność reguł rzeczywistości przestaje obowiązywać. Nowa rzeczywistość jest projekcją marzeń, co staje się jednocześnie ich zaspokojeniem. Władza takiej kreatorskiej mocy jest tym większa gdyż nie może zostać unicestwiona.
Wspominając o „czasie dwutorowym”, o „bocznych drogach” czasu, określa je Schulz jako „nielegalne”, „problematyczne”; mówiąc o zdarzeniach, które się w tym osobliwym czasie dzieją, nazywa je „nielegalnymi dziejami”; proces przenoszenia się w owe strefy czasu to - wedle jego słów - „nieczysta manipulacja”. W „Wiośnie” uroda i rozmaitość świata, emanująca z albumu znaczków pocztowych, przeciwstawia się zbiurokratyzowanej wersji świata monarchii cesarsko - królewskiej, gdzie wszystko jest z góry wiadome i gdzie nie ma miejsca na niespodzianki. I oto „gdy już więzienie zamyka się nieodwołalnie, gdy ostatni otwór jest zamurowany, gdy wszystko sprzęgło się, ażeby Cię przemilczeć, o, Boże, gdy Franciszek Józef I zatarasował, zalepił ostatnią szparę, ażeby Cię nie dojrzano, wtedy powstałeś w szumiącym płaszczu mórz i kontynentów i kłam mu zadałeś. Ty, Boże, wziąłeś wtedy na siebie odium herezji i wybuchnąłeś na świat tym ogromnym, kolorowym i wspaniałym bluźnierstwem. O Herezjarcho wspaniały!”
Bóg, do którego zwraca się ta apostrofa, jest „herezjarchą” - to znaczy buntownikiem przeciwko panującej religii nudy; wybucha „bluźnierstwem” - to znaczy: ośmiela się głosić prawdę poezji, niepopularną wśród wyznawców „ewangelii prozy”.
Czas, który stworzył Schulz jest czasem „heretyckim”, odkrywczym, innym od innych wyobrażeń. Teoria względności czasu jest tu udowadniana w sposób poetycki. Nie ma tu odwołania do świata wiedzy, tylko poznanie zmysłowe. Czas przeszły powraca, staje się czasem realnym. Marzenia stają się jednością z faktami, są w jednakowy sposób realne. Często elementy realne i senne tworzą rzeczywistość, osadzoną w czasie, którego stworzycielem jest człowiek. Fakty dokonane mogą wracać stając się niedokonanymi.
Czas jest jednym z głównych bohaterów utworów Schulza. „Sanatorium Pod Klepsydrą” jest znakomitym przykładem. Czas jest tu pojmowany jako nierozerwalny związek ze światem, jednak jego absolutyzm został ograniczony. Tu czas dostosowuje się do własnej woli, walczącej z przemijaniem.
Sama nazwa jest już znakomitym drogowskazem. Jest ona dwuznaczna: klepsydra - to ogłoszenie o śmierci, nekrolog, ale także czasomierz. Sens takiego zabiegu jest jasny: czas zostaje w sanatorium zaprzęgnięty przekornie do przeciwdziałania śmierci.
W jednym z przebywających w sanatorium jest zmarły ojciec, któremu w warunkach sanatoryjnych dane jest znów życie za pomocą cofniętego czasu. Naczelny lekarz sanatorium, dr Gotard wyjaśnia:
”Cofnęliśmy czas. Spóźniamy się tu z czasem o pewien interwał, którego wielkości niepodobna określić. Rzecz sprowadza się do prostego relatywizmu. Tu po prostu jeszcze śmierć ojca nie doszła do skutku, ta śmierć, która go w pańskiej ojczyźnie już dosięgła. [...] Reaktywujemy tu przeszły czas z jego wszystkimi możliwościami, a zatem i z możliwością wyzdrowienia”.
Jerzy Ficowski odnajduje proste analogie mitologiczne w utworze Schulza: „Sanatorium to Hades przeniesiony z tamtej strony na ten brzeg Styksu, a zarazem metaforyczna powieść o sztuce - Schulzowskiej sztuce - wskrzesicielce minionego. Jest i pociąg, zastępujący styksowe czółno, jest Charon - stary kolejarz cierpiący na ból zębów, jest nawet pies - człowiek - groźna postać ze snu, a zarazem nowa wersja klasycznego Cerbera. Stworzony został nowy Hades, w pewien sposób ucywilizowany w swoich zewnętrznych narzędziach, a zarazem odwieczny w swojej mitologicznej istocie”.
Czas mityczny „Sklepów cynamonowych”, jak i "Sanatorium Pod Klepsydrą” powstał jako wynik szczególnego uwrażliwienia Schulza na czas, który jest niszczycielem powszechności. Odczuwalny od dziecka lęk przestrzeni znajduje wyzwalającą ulgę w scenie lotu porwanego przez wiatr, czy w brawurowym skoku przez okno ojca - strażaka; dominujące poczucie osaczenia przez czas towarzyszy kreowaniu „czasu Schulzowskiego”; ostry kompleks niższości dyktuje w sztuce, w twórczości posłannictwo. W swych opowiadaniach staje się Józefem synem Jakuba. Jest najmłodszym dzieckiem swojego starego ojca - również jak Józef z "Księgi Mojżeszowej".
Elementy czasu równoległego bohaterowi mieszają się z praczasem. Nie ma tu granic w tym łączeniu się epok wskrzeszanych w teraźniejszości. Przyszłość jest tą częścią czasu, która jest niedostępna, nieobecna. Ona w tym jakże obszernym dniu dzisiejszym nie pojawia się wcale, nie jest zarysowana. Jest kategorią czasu nie istniejącą: jest tylko czas obecny, a w nim tylko przywracane do rzeczywistości czasy przeszłe.
W „Sanatorium Pod Klepsydrą” czas jest usuwany ze świadomości kuracjuszy, co owocuje tym, że jego bieg jest powstrzymywany skutecznie przez psychikę pacjentów. Sen także przeradza się w stan, w którym chronologia nie jest nadrzędna, czas jest ignorowany. Ciągłe zapadanie w drzemkę i budzenie się z niej prowadzi do zatarcia chronologicznego porządku, poczucia ciągłego upływu czasu.
„Wiemy wszyscy, że ten niezdyscyplinowany żywioł trzyma się jedynie od biedy w pewnych ryzach dzięki nieustannej uprawie, pieczołowitej troskliwości, starannej regulacji i korygowaniu jego wybryków. Pozbawiony tej opieki skłania się natomiast do przekroczeń, do dzikiej aberracji, do płatania nieobliczalnych figlów, do bezkształtnego błaznowania. Coraz wyraźniej zarysowuje się inkongruencja naszych indywidualnych czasów. Czas mego ojca i mój własny czas już od siebie nie przystawały”.
Jest tu ciągły strach, obawa przed powtórzeniem zwykłych, z wysiłkiem powstrzymanych obyczajów czasu, jest nieustanny lęk wobec możliwości buntu trzymanego na uwięzi czasu. Poczucie bezpieczeństwa jest częściowe i nasycone tym właśnie lękiem. Sfera fantazji, świat wyobraźni - to tereny, na których głównie rozgrywała się jego istotna biografia. Udział w niej świata realnego był nikły, coraz niklejszy. Schulz obawiał się tej dysproporcji, pragnął - bezsilnie - umocnić swe związki ze światem.
W opowiadaniu "Wiosna" czasy przeszłe i czas teraźniejszy mają swoje miejsce egzystencji, na jednej płaszczyźnie, bohater staje się w niej i dzieckiem i człowiekiem dorosłym. Czas, który panuje w tym świecie nie jest ani czasem minionym, ani obecnym - jest to czas odkryć i tworzenia: czas wiosenny, w którym odbywa się zielona odnowa, odwieczne powoływanie do ponownego życia minionych wydarzeń, nieświadoma repetycja dawności.
Czas stał się bohaterem dramatu, nie jest tylko jego tłem. Schulzowskie fabularyzacje nie biegną równolegle z chronologią czasu. Rezygnują z linearności i łańcucha następstw na rzecz pogłębiania się, „zstępowania w esencjalność”. Odnajdywanie korzeni rzeczy, podążanie w ślad za realizującą się metaforą - nieuchronnie prowadzi w czas wielowarstwowy i o nierównomiernym przebiegu, posłusznie dostosowujący się do potrzeb twórczej wyobraźni, przemieniony z dyktatora w posłusznego sługę. Ficowski wysuwa wniosek, iż: „Można by powiedzieć, że Schulzowska rzeczywistość jest „poza czasem”, poza zasięgiem jego autokratycznej władzy.”
Pamięć faktów, której brak Schulz odczuwał, nie jest pamięcią czasu w Schulzowskim rozumieniu tego słowa. Fakty dzieją się zawsze, mieszczą się wszędzie i nie one stanowią o zabarwieniu czasu, o jego swoistej morfologii. Czas przeszły jest terenem naszych wyjętych z przestrzeni podróży, wymiarem, w którym rozgrywają się rozległe problemy psychiki, jej ciała stwórcza archeologia.
Pozory, względnie obiektywnego zjawiska kurczenia się i rozszerzania czasu to magiczny zabieg Schulzowski, który urzeczywistnia wpływ psychiki na przemiany zewnętrznego świata. Czas jest więc zjawiskiem subiektywnym, psychicznym, indywidualnym. Kiedy głupia Maryśka spała rankiem w swojej izbie przy akompaniamencie głośnego odgłosu zegara
„Jakby korzystając z jej snu, gadała cisza, żółta, jaskrawa, zła cisza, monologowała, kłóciła się, wygadywała głośno i ordynarnie swój maniacki monolog. Czas Maryśki - czas więziony w jej duszy, wystąpił z niej straszliwie rzeczywisty i szedł samopas przez izbę, hałaśliwy, huczący, piekielny, rosnący w jaskrawym milczeniu poranka z głośnego młyna - zegara, jak zła mąka, sypka mąka, głupia mąka wariatów”.
W ten sposób osobliwości psychiczne stają się samodzielne w Schulzowskim, jakże magicznym świecie.
Podważeniu ulega także kalendarzowy sposób liczenia przemijającego czasu. Bywa, że „w szeregu zwykłych, normalnych lat rodzi niekiedy zdziwaczały czas ze swojego łona lata inne, lata osobliwe, lata wyrodne, którym - jak szósty, mały palec u ręki - wyrasta kędyś trzynasty, fałszywy miesiąc”.
Te „apokryfy, wsunięte potajemnie między rozdziały wielkiej księgi roku”, to Schulzowskie mitologiczne nawiązanie do kalendarza, z którym magiczny palimpest chce rywalizować. I kiedy opowiada o swym marzeniu, aby historie o ojcu, przemykające na karty starego kalendarza, urzeczywistniły się w nim, równouprawnione z jego właściwym tekstem - daje wyraz swemu - nie tylko charakterystycznym artystom - pragnieniu realizacji tęsknot wyobraźni, nadania jej kreacjom walorów rzeczywistości obiektywnej, zatarcia granicy między faktem a uroszczeniem fantazji.
Świat, przestrzeń w opowiadaniach Schulza są charakteryzowane także przez Artur Sandauer:
„jest immanentny, rządzą nim nie fizykalne, lecz psychologiczne prawa. Jak we śnie, nie obowiązują w nim zasady tożsamości ani sprzeczności; przedmioty mogą równocześnie być i nie być sobą: pokój, w którym bohater "Wiosny" rozmawia z Bianką, okazuje się właściwie lasem, las - właściwie - pociągiem. Jak w filmowej przebitce kształty przeświecają zza siebie, pierwszy plan wciąż się zlewa z drugim. Co więcej, nie wiadomo, który jest właściwie pierwszy, a który drugi, co jest rzeczywistością, a co porównaniem, co - wiadome, a co - domyślne: cały ten świat jest, bowiem jednolicie psychiczny. Stosunek między przedmiotem oznaczającym, a oznaczanym, który ma charakter często mentalny, przemienia się w realny związek między przyczyną, a skutkiem. Podobnie dzieje się w praktykach magicznych, gdzie operacja dokonana na kukle, przenosi się na wskazaną przez nią osobę. Ojciec zmienia się w kondora, którego wyglądem przypomina, przedmiot realny wchodzi - jakby przez taflę lustra - w aktywny kontakt z własnym odbiciem (...) Tak np. opisując gigantyczny rozmach wichury, napomyka raz po raz, że jest to donkiszoteria, kłamliwa przesada, imitacja i autoironiczne określenia, które odnoszą się oczywiście nie do burzy realnej, lecz do opisywanej. Równie donkiszotowskie i niepoważne są próby ojca, aby zrewolucjonizować senne miasteczko, wydobyć je z dziewiętnastowiecznej martwoty; przebiegają one w tak fantastycznych rejonach, że w niczym nie zagrażają normalnej rzeczywistości.”
Dla Schulza przeżycia i doznania, których doznajemy podczas wczesnego dzieciństwa są odpowiedzialne za późniejszą osobowość. Odczucia te nie są zawsze w pełni zrozumiałe i trudne w odczycie. Wpływ świata zewnętrznego tak bardzo ingeruje w proces twórczy osobowości człowieka, iż świat ten staje się wewnętrznym światem człowieka. Takie pojmowanie świata czyni przestrzeń otaczającą człowieka, jego własną przestrzenią życiową, tworząc nierozerwalną więź między tymi elementami.
W twórczości pisarskiej, szczególnie w „Sklepach cynamonowych”, obecny jest wątek autobiograficzny. Wątek przenosi także elementy otaczającej pisarza przestrzeni w realia opowiadania. Przykładem może być postać ojca Schulza. Także dom, sklep, czy subiekci istnieli naprawdę. Autor uosabia w opowiadaniu także część swojej rodziny, czyniąc z niej istotny element przestrzeni. Można też wysunąć wniosek, iż także rodzinne miasto, jakim był Drohobycz, znajduje swoje odzwierciedlenie w twórczości poety. Nigdy w „Sklepach cynamonowych” nie pada konkretne stwierdzenie, że akcja dzieje się w tymże właśnie mieście, ale wnioskując z poszlak, jakie zostawia nam autor można wyciągnąć właśnie taki wniosek. Stara się jak najbardziej wiarygodnie przedstawić jego senną atmosferę, prowincjonalność miasteczka, przez które przepływa Tyśmienica.
Pokonywanie, zwyciężanie ograniczeń, mityczna droga do wolności przemienia bezradność w siłę, moc. I dokonuje się nowe stworzenie świata, którego najważniejszą doktryną jest silna wiara w marzenia:
„Czy mam zdradzić, że pokój mój jest zamurowany? [...] W jakiż sposób mógłbym zeń wyjść? Otóż to właśnie: dla dobrej woli nie ma zapory, intensywnej chęci nic się nie oprze. Muszę sobie tylko wyobrazić drzwi, dobre stare drzwi, jak w kuchni mego dzieciństwa, z żelazną klamką i ryglem. Nie ma pokoju tak zamurowanego, żeby się na takie zaufanie nie otwierał, jeśli tylko starczy sił, by mu je zainsynuować”.
Po jednej stronie owych drzwi jest życie ograniczające, zaś po drugiej dla przeciwwagi jest sztuka. Drzwi są połączeniem niewoli Brunona z wolnością Józefa.
Ficowski tak podsumowuje pojmowanie świata, i tego co z nim związane: „Oto credo Brunona Schulza - Wielkiego Herezjarchy, insynuującego czasowi nowe wymiary, biorącego w ten sposób rewanż na nieustępliwym, niepodatnym magii o burzącym nadziej życiu. Stąd, zza mitologicznej wiary pisarza, wyziera raz po raz drwiący uśmieszek rzeczywistości, odsłaniającej efemeryczność kreacji, które próbują z nią konkurować”.
Myślę, iż można wyciągnąć bardzo prostą konkluzję, mianowicie, iż Schulz w swoich utworach, jak i można powiedzieć szeroko zakrojonej twórczości plastycznej, kreuje świat tylko sobie podległy. Tu rządzą tylko jego wytyczne. Podporządkowuje sobie wszystko. Także czas i miejsce. Czas u Schulza jest pozbawiony czasu przyszłego. Tu funkcjonuje tylko określenie teraz, nigdy potem. Tu tylko rzeczywistość i przeszłość ma miejsce. Nawet wtedy, gdy powinien był pojawić się czas przyszły mamy zupełnie odwrotny zabieg. Wracamy do przeszłości, która staje się teraz rzeczywistością, która całkowicie eliminuje potrzebę trzeciej płaszczyzny czasu. Także powrót do czasów przeszłych, jak zdawać się było jest inny. Mianowicie jest to czas nie dokonany, powracając daje nam możliwość zmiany, jest drugą szansą, możliwością poprawienia błędów.
Przestrzeń także charakteryzuje się podobnymi cechami. Jest bardzo specyficzna, względnie określona, ale nie to jest istotne. Ważne jest to, iż właśnie w tej przestrzeni wiele rzeczy niemożliwych do zrealizowania ma swoje miejsce. Przestrzeń ma wymiar magiczny, tworzy otoczkę do poznania, kontemplowania. Razem z czasem tworzą rzeczywistość, która kusi, wabi skupia uwagę. Tworzy świat idealny, odpowiadający Schulzowi, będący urzeczywistnieniem jego własnych pragnień i marzeń.