Martin George R R Manna z nieba


George R. R. Martin

Manna z nieba

(Manna from Heaven)

przełożył Arkadiusz Nakoniecznik

Armada sunęła skrajem układu słonecznego, z dostojnym

wdziękiem polującego tygrysa bezgłośnie przemierzając atłasową

czerń kosmosu, i z każdą chwilą coraz bardziej zbliżała się do

"Arki".

Haviland Tuf siedział przed głównym pulpitem sterowniczym,

obserwując rozliczne wskaźniki i monitory. Kiedy było trzeba,

wykonywał oszczędne, prawie niezauważalne ruchy głową. Mknąca

mu na spotkanie flotylla sprawiała bardzo groźne wrażenie. Do

tej pory instrumenty zarejestrowały obecność czternastu dużych

jednostek oraz całego mrowia mniejszych. Skrajne pozycje w

szyku zajmowało dziewięć pękatych, srebrno-białych lewiatanów

najeżonych nieznaną bronią, między nimi ustawiły się cztery

długie krążowniki o czarnych kadłubach drżących od

nagromadzonej w nich energii, a w samym środku formacji

znajdował się gigantyczny, przypominający kształtem spodek

okręt flagowy o średnicy równo sześciu kilometrów. Był to

największy statek kosmiczny, jaki Haviland Tuf spotkał od

chwili, kiedy przed ponad dziesięciu laty po raz pierwszy

ujrzał opuszczoną "Arkę". Wokół wielkiego spodka, niczym rój

rozwścieczonych owadów, uwijały się dziesiątki niszczycieli.

Blada, pociągła twarz Tufa była pozbawiona jakiegokolwiek

wyrazu, ale spoczywający w jego objęciach Dax zamruczał

niespokojnie.

Zamigotała lampka, informując o tym, że ktoś próbuje

nawiązać łączność z "Arką". Haviland Tuf mrugnął dwa razy, a

następnie powoli wyciągnął rękę i włączył odbiornik.

Oczekiwał, że w chwilę potem na ekranie pojawi się czyjaś

twarz, ale spotkało go rozczarowanie, gdyż ujrzał przed sobą

jedynie zwierciadlany hełm skafandra bojowego i opuszczony

wizjer z czarnej plastostali. Hełm był ozdobiony stylizowanym

emblematem przedstawiającym planetę S'uthlam. Dwa

szerokopasmowe czujniki jarzyły się za wizjerem niczym

krwistoczerwone, rozpalone oczy. Ich widok przywiódł Tufowi na

myśl pewnego niezbyt sympatycznego człowieka, z którym miał

kiedyś do czynienia.

- Doprawdy, przywdziewanie kompletnego stroju

ceremonialnego było całkowicie niepotrzebne - powiedział

spokojnie. - Nadto obecność tak licznej i świetnej eskorty

przyjemnie łechce moją próżność, ale nie ulega żadnej

wątpliwości, iż znacznie mniejsza i skromniejsza flotylla

powitalna byłaby całkowicie wystarczająca. Ta, którą widzę,

budzi swymi rozmiarami ogromny szacunek, do tego stopnia nawet,

że ktoś mniej ufny ode mnie mógłby łatwo nabrać podejrzeń, iż

jest to raczej demonstracja siły, mająca na celu nie tyle

uhonorowanie, co raczej zastraszenie utrudzonego wędrowca.

- Jestem komandor Wald Ober, dowódca Siódmego Skrzydła

Flotylli Planetarnej S'uthlam - oznajmiła zakuta w skafander

postać głębokim, lekko zniekształconym głosem.

- Dowódca Siódmego Skrzydła... - powtórzył Tuf. - Zaiste.

Oświadczenie to każe się domyślać istnienia jeszcze co najmniej

sześciu równie groźnych zespołów. Wygląda na to, że od mojego

poprzedniego pobytu siły zbrojne S'uthlam uległy znacznej

rozbudowie.

Wald Ober nie był zainteresowany jego rozważaniami.

- Poddaj się natychmiast albo twój statek zostanie

zniszczony!

Haviland Tuf zamrugał powoli.

- Obawiam się, że zaszło poważne nieporozumienie...

- Cybernetyczna Republika S'uthlam znajduje się obecnie w

stanie wojny z tak zwaną koalicją Vandeen, Jazbo, Planety

Henry'ego, Skrymiru, Roggandoru i Lazurowej Triuny. Wtargnąłeś

na zakazany teren. Poddaj się albo zginiesz.

- Czuję się zmuszony wyprowadzić pana z błędu - odparł

Tuf. - Nie uczestniczę w tym pożałowania godnym konflikcie, o

którym aż do tej pory nie miałem najmniejszego pojęcia. Nie

należę do żadnej koalicji, związku ani przymierza,

reprezentując tylko siebie, inżyniera ekologa, o najbardziej

pokojowym usposobieniu, jakie można sobie wyobrazić. Proszę nie

przejmować się rozmiarami mojego statku. Aż nie chce mi się

wierzyć, żeby przez zaledwie pięć lat standardowych znakomici

pajęczarze i cybertechnicy Portu S'uthlam zapomnieli o

ostatniej wizycie, jaką złożyłem na waszej nadzwyczaj

interesującej planecie. Jestem Haviland...

- Wiemy kim jesteś, Tuf - przerwał mu Wald Ober. -

Poznaliśmy "Arkę", jak tylko włączyłeś silniki hamujące.

Koalicja nie ma trzydziestokilometrowych okrętów, i całe

szczęście. Rada Planety poleciła mi przygotować się na twoje

przybycie.

- Zaiste - odparł Haviland Tuf.

- Jak myślisz, dlaczego moje Skrzydło wyruszyło ci na

spotkanie? - zapytał Ober.

- Zapewne po to, aby zgotować mi radosne powitanie i

obsypać darami, wśród których znajdą się także kosze

soczystych, świeżych, posypanych wonnymi przyprawami grzybów.

Teraz jednak zaczyna mi świtać podejrzenie, iż moje nadzieje

były przedwczesne.

- Ostrzegam cię po raz trzeci i ostatni! - wycedził Wald

Ober. - Za niecałe cztery minuty standardowe znajdziesz się w

zasięgu celnego strzału. Poddaj się albo zginiesz!

- Szanowny panie - powiedział Tuf. - Zanim popełnisz

brzemienny w skutki błąd, proponuję, żebyś skontaktował się z

przełożonymi. Jestem pewien, że mamy do czynienia z pożałowania

godnym nieporozumieniem.

- Byłeś sądzony in absentia i zostałeś uznany za

przestępcę, heretyka oraz wroga mieszkańców S'uthlam.

- Spotkała mnie okrutna niesprawiedliwość! - zaprotestował

Tuf.

- Dziesięć lat temu wymknąłeś się naszej flotylli, ale nie

myśl, że tym razem też ci się uda. Uczyniliśmy znaczny krok

naprzód. Nasza nowa broń bez trudu poradzi sobie z tymi

przestarzałymi polami siłowymi, w jaki jest wyposażony twój

statek. Najlepsi uczeni w najdrobniejszych szczegółach

rozpracowali ten stary, rozdęty wrak, w którym siedzisz, a ja

osobiście nadzorowałem przeprowadzanie symulacji komputerowych.

Jesteśmy w pełni przygotowani na twoje przybycie.

- Nie chciałbym, by ktoś pomyślał, że jestem niewdzięczny,

ale wydaje mi się, iż niepotrzebnie zadaliście sobie aż tyle

trudu - odparł Haviland Tuf, po czym obrzucił spojrzeniem rzędy

ekranów ciagnące się wzdłuż ścian długiego, wąskiego

pomieszczenia. Na wszystkich widać było zbliżające się w

szybkim tempie okręty wojenne Flotylli Planetarnej S'uthlam. -

Jeżeli przyczyną tej niczym nie uzasadnionej wrogości jest

dług, jaki zaciągnąłem wobec Portu S'uthlam, chciałbym

niniejszym zapewnić, iż jestem gotów natychmiast spłacić go w

pełnej wysokości.

- Dwie minuty - warknął Ober.

- Co więcej, jeżeli S'uthlam chciałby ponownie skorzystać

z dobrodziejstw inżynierii ekologicznej, byłbym skłonny

zaproponować swoje usługi po bardzo korzystnej, obniżonej

cenie.

- Mamy już dosyć twoich pomysłów. Minuta.

- Cóż, wygląda na to, że pozostało mi tylko jedno, możliwe

do zaakceptowania, rozwiązanie.

- Poddajesz się? - zapytał podejrzliwie dowódca Skrzydła.

- Obawiam się, że nie - odparł Haviland Tuf. Wyciągnął

rękę, musnął długimi palcami rząd holograficznych przycisków i

uruchomił wiekowe systemy obronne "Arki".

Twarz Walda Obera była ukryta za wizjerem hełmu, ale ton

jego głosu zdradził, że oficer uśmiechnął się pogardliwie.

- Imperialne pola siłowe czwartej generacji,

trójwarstwowe, częściowo pokrywające się częstotliwości,

fazowanie koordynowane przez centralny komputer statku.

Opancerzenie kadłuba z duraluminium. Mówiłem ci już, że

odrobiliśmy pracę domową.

- Wasz pęd do wiedzy jest godny najwyższego uznania -

stwierdził Tuf.

- Następna sarkastyczna uwaga może być ostatnią, kupcze,

więc postaraj się wykrzesać z siebie coś naprawdę dobrego.

Dokładnie wiemy, czym dysponujesz i jak wiele może wytrzymać

statek Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego. Jesteśmy w stanie

zaaplikować ci dużo, dużo więcej. - Gwałtownym ruchem odwrócił

głowę. - Przygotować się do otwarcia ognia! - W chwilę potem

czarny wizjer z prześwitującymi czerwonymi punktami sensorów

ponownie skierował się w stronę Tufa. - Mamy zamiar zdobyć

"Arkę", a ty nie możesz nam w tym przeszkodzić. Trzydzieści

sekund.

- Pozwolę sobie mieć na ten temat odmienne zdanie -

powiedział spokojnie Haviland Tuf.

- Na moją komendę wszystkie jednostki otworzą ogień -

poinformował go Ober. - Skoro się upierasz, odliczę ci ostatnie

sekundy twojego życia. Dwadzieścia. Dziewiętnaście.

Osiemnaście...

- Niezmiernie rzadko zdarza się słyszeć tak energiczne i

pewne odliczanie - odparł uprzejmie Tuf. - Ufam, iż niemiła

wiadomość, jaką mam do przekazania, nie przeszkodzi panu w

doprowadzeniu go do szczęśliwego końca.

- Czternaście. Trzynaście. Dwanaście...

Tuf splótł palce i położył ręce na brzuchu.

- Jedenaście. Dziesięć. Dziewięć...

Ober zerknął niepewnie w bok.

- Dziewięć - powtórzył z zadumą gwiezdny kupiec. - Bardzo

ładna liczba. Zazwyczaj poprzedza ją osiem, a tę z kolei

siedem.

- Sześć. - Ober zawahał się. - Pięć...

Tuf czekał w milczeniu.

- Cztery. Trzy... Co za niemiła wiadomość?! - ryknął z

wściekłością dowódca Siódmego Skrzydła Flotylli Planetarnej.

- Jeżeli będzie pan tak krzyczał, zmusi mnie pan do

zmniejszenia poziomu głośności w odbiorniku - poinformował go

uprzejmie Haviland Tuf, po czym uniósł palec. - Niemiła

wiadomość sprowadza się do tego, że jakakolwiek próba

sforsowania systemów obronnych "Arki" - a jestem pewien, że

wasza flotylla dałaby sobie z nimi radę bez żadnego problemu -

spowoduje eksplozję niewielkiego ładunku termojądrowego, który

pozwoliłem sobie umieścić wewnątrz głównego magazynu tkanek, co

z kolei doprowadzi do nieodwracalnego zniszczenia zapasów

materiałów służących do klonowania, które stanowią o

wyjątkowości i nieoszacowanej wartości mojego statku.

Zapadło długie milczenie. Żarzące się sensory zdawały się

pomału wypalać dziury w czarnym wizjerze hełmu Obera.

- Blefujesz - stwierdził wreszcie komandor.

- Zaiste, przejrzał mnie pan - odparł Tuf. - Jakąż głupotą

z mojej strony było przypuszczać, że za pomocą tak prostego,

wręcz prymitywnego wybiegu zdołam przechytrzyć człowieka o

pańskiej przenikliwości i intelekcie. Obawiam się, iż teraz

każe pan otworzyć ogień, by do końca zdemaskować moje kłamstwo.

Proszę jedynie o chwilę zwłoki, żebym mógł pożegnać się z moimi

kotami.

Ponownie ułożył splecione dłonie na imponującym brzuchu i

spokojnie czekał na reakcję oficera. Bojowe okręty Flotylli

Planetarnej zbliżały się z każdą chwilą.

- Oczywiście, że to zrobię, ty przeklęty wyskrobku! -

zawył Wald Ober.

- Czekam, pogrążony w ponurej rezygnacji.

- Masz dwadzieścia sekund!

- Obawiam się, że wiadomość, którą przekazałem, jednak

nieco pana poruszyła. Odliczanie zatrzymało się na liczbie trzy.

Niemniej pozwolę sobie bezwstydnie wykorzystać pańską pomyłkę i

rozkoszować się dodatkowymi chwilami życia, jakie w ten sposób

otrzymałem.

Sekundy ciagnęły się w nieskończoność, a oni bez słowa

mierzyli się wzrokiem. W pewnej chwili Dax zaczął cicho

mruczeć; Tuf pogładził go po długim, czarnym futrze, a wówczas

kot zamruczał jeszcze głośniej, wyprostował przednie łapy i

wbił pazury w kolano swego pana.

- A idź do diabła! - wybuchnął wreszcie Wald Ober, po czym

wycelował w Tufa palec. - Tym razem ci się upiekło, ale

ostrzegam cię: nawet nie próbuj nam uciec! Jeżeli mielibyśmy

stracić zapasy tkanek zmagazynowane na "Arce", zrobilibyśmy

wszystko, żebyś ty też już nigdy z nich nie skorzystał.

- Doskonale pana rozumiem, chociaż, rzecz jasna, nie

identyfikuję się z pańskimi poglądami - odparł Tuf. - Z całą

pewnością nie spróbuję ucieczki, ponieważ mam do spłacenia

pewien dług, w związku z czym będzie pan mógł jeszcze długo

podziwiać moje oblicze, ja zaś pański wspaniały hełm bojowy,

kiedy tak posiedzimy sobie, każdy w swoim fotelu,

poszukując jakiegoś wyjścia z tej patowej sytuacji.

Walter Ober nie zdążył odpowiedzieć, gdyż zniknął nagle z

ekranu, jego miejsce natomiast zajęła kobieca twarz o doskonale

znanych Tufowi rysach: szerokie, skrzywione usta, nos ze

śladami po wielokrotnych złamaniach, gruba skóra z

charakterystycznym, błękitnym zabarwieniem, świadczącym o

długoletnim działaniu twardego promieniowania i zażywaniu

pastylek antyrakowych, jasne, błyszczące oczy otoczone siecią

zmarszczek, dokoła zaś rozwiana grzywa gęstych siwych włosów.

- W porządku, koniec zgrywania twardzieli - powiedziała

kobieta. - Wygrałeś, Tuf. Ober, teraz jesteś dowódcą honorowej

eskorty. Dostarcz go do Sieci, niech to szlag trafi!

- Bardzo rozsądna decyzja - stwierdził z aprobatą Haviland

Tuf. - Cieszę się mogąc panią poinformować, iż jestem już w

stanie uregulować do końca rachunek za wyremontowanie i

wyposażenie "Arki".

- Mam nadzieję, że przywiozłeś też trochę karmy dla kotów

- mruknęła ponuro Tolly Mune. - Ten "pięcioletni zapas", który

zostawiłeś poprzednim razem, wystarczył na niewiele ponad trzy

lata. - Z jej piersi wyrwało się głębokie westchnienie. -

Nie przypuszczam, żebyś postanowił przejść na emeryturę i

sprzedać nam "Arkę"?

- Zaiste, nie.

- Tak myślałam. Dobra, Tuf, otwieraj piwo, bo zjawię się u

ciebie, jak tylko zacumujesz w pajęczynie.

- Pozostając z całym należnym szacunkiem ośmielę się

jednak wyznać, iż obecnie nie znajduję się w nastroju, który

pozwoliłby mi w pełni docenić wizytę tak znakomitego gościa jak

pani. Komandor Ober poinformował mnie przed chwilą, iż zostałem

uznany za przestępcę i heretyka, co samo w sobie stanowi dość

interesującą koncepcję, jako że ani nie jestem obywatelem

planety S'uthlam, ani też nigdy nie należałem do wyznawców

obowiązującej na niej religii. W niczym jednak nie zmniejsza to

mego lęku i niepokoju.

- A, to... - Machnęła ręką. - Zwykła formalność.

- Zaiste.

- Do diabła, Tuf! Po to, żeby zabrać ci statek,

potrzebowaliśmy jakiejś wymówki. Przecież jesteśmy legalnym

rządem. Mamy prawo brać wszystko, co nam się podoba, pod

warunkiem, że uda nam się nadać naszym działaniom pozory

legalności.

- Muszę przyznać, iż podczas moich rozlicznych podróży

nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się spotkać równie szczerego

polityka. Doświadczenie to napełnia mnie nowym animuszem. Mimo

wszystko pozwolę sobie zapytać, jakimi dysponuję gwarancjami,

że znalazłszy się na pokładzie "Arki", nie będzie pani

kontynuowała wysiłków zmierzających do jej zagarnięcia?

- Kto, ja? - zapytała ze zdumieniem Tolly Mune. - A jak,

twoim zdaniem, miałabym się do tego zabrać? Nie bój się,

przylecę sama. - Uśmiechnęła się. - To znaczy, prawie sama.

Chyba nie będziesz miał nic przeciwko temu, jeżeli wezmę ze

sobą kota?

- Skądże znowu - odparł Tuf. - Miło mi, że zwierzęta,

które pozostawiłem pod pani opieką, doskonale radziły sobie

podczas mojej nieobecności. Będę z niecierpliwością oczekiwał

pani przybycia, kapitanie Mune.

- Przewodnicząca Rady Planety, jeżeli chodzi o ścisłość -

burknęła, po czym zniknęła z ekranu.

Z całą pewnością nikt nigdy nie znalazł najmniejszego

powodu, aby zarzucić Tufowi nieostrożność; "Arka", z wciąż

działającymi obronnymi polami siłowymi, przycumowała do jednego

z doków położonych najdalej od centrum Portu S'uthlam. Wkrótce

potem do olbrzyma zbliżył się niewielki statek kosmiczny, który

Tolly Mune otrzymała od Tufa podczas jego poprzedniej wizyty na

planecie.

Haviland Tuf wyłączył na chwilę pole siłowe, a następnie

uruchomił mechanizmy otwierające ogromną kopułę nad

lądowiskiem. Czujniki "Arki" poinformowały go, że w mniejszej

jednostce aż roi się od żywych organizmów, z których tylko

jeden jest człowiekiem, reszta zaś wykazuje typowo kocie cechy.

Tuf, przyodziany w ciemnozielony zamszowy kombinezon spięty

paskiem na pokaźnym brzuchu, wyjechał gościowi na spotkanie

trójkołowym wózkiem na baloniastych oponach. Na głowie miał

nieco podniszczoną czapkę z dużym daszkiem, nad którym pysznił

się złocisty emblemat Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego. Na

kolanach ułożył mu się Dax, przypominający rozleniwioną stertę

czarnego futra.

Jak tylko otworzyła się śluza, Tuf skierował trójkołowiec

między rzędami nagromadzonych w ciągu minionych lat, mniej lub

bardziej zdewastowanych statków kosmicznych, ku miejscu, gdzie

Tolly Mune, dawniej kapitan Portu S'uthlam, energicznym krokiem

schodziła po trapie ze swojego promu.

Obok niej kroczył kot.

Dax natychmiast poderwał się na równe łapy, a jego ciemna

sierść zjeżyła się w okamgnieniu, jakby wsadził ogon do

gniazdka elektrycznego. Po charakterystycznej dla niego

ociężałości nie pozostał najmniejszy ślad; kocur zeskoczył z

kolan Tufa na przód wózka i zasyczał przeraźliwie.

- Czy tak powinno się witać kuzyna, Dax? - zapytała z

uśmiechem Tolly Mune i nachyliła się, aby pogłaskać

towarzyszące jej zwierzę.

- Spodziewałem się ujrzeć Żal i Niewdzięczność -

powiedział Tuf.

- Och, mają się znakomicie - odparła. - Podobnie jak całe

ich cholerne potomstwo. To już kilka pokoleń. Powinnam była się

tego spodziewać, skoro dałeś mi parkę. Jest ich... -

Zmarszczyła brwi i szybko policzyła na palcach, a potem jeszcze

raz. - Szesnaście, jeśli się nie mylę. Tak, szesnaście. Z tego

dwie kotki w ciąży. - Wskazała kciukiem swój prom. - Ta

przeklęta skorupa zamieniła się w kosmiczną hodowlę kotów, z

których większość radzi sobie w nieważkości nie gorzej ode

mnie, bo tutaj urodziły się i wychowały. Chyba jednak nigdy nie

zrozumiem, jak to możliwe, żeby były takie zgrabne i zwinne, a

zaraz potem tak niesamowicie ociężałe.

- W kocim charakterze można doszukać się wielu

sprzeczności - zauważył Tuf.

- A to jest Kufel. - Wzięła kota na ręce i wyprostowała

się z wyraźnym trudem. - Do licha, ależ on ciężki! W zerowej

grawitacji łatwo o tym zapomnieć.

Dax ponownie zasyczał, ściągając na siebie wyniosłe, a

zarazem doskonale obojętne spojrzenie ogromnego kocura,

przytulonego do starego, obcisłego kombinezonu Tolly Mune.

Haviland Tuf miał dwa i pół metra wzrostu oraz potężny,

wystający brzuch. W porównaniu z innymi kotami Dax był równie

duży, jak jego właściciel w porównaniu z innymi ludźmi.

Kufel był jeszcze większy.

Miał sierść o długich, jedwabistych włosach,

srebrnoszarych przy skórze, a nieco ciemniejszych na końcach,

oraz oczy tego samego koloru, przypominające dwa głębokie

jeziora, spokojne, choć zarazem groźne. Ponad wszelką

wątpliwość był najpiękniejszym zwierzęciem, jakie kiedykolwiek

żyło w tym, wciąż powiększającym się, wszechświecie, i

doskonale zdawał sobie z tego sprawę, gdyż zachowywał się jak

książę urodzony po to, aby prędzej czy później przywdziać

królewskie szaty.

Tolly Mune klapnęła ciężko na fotel pasażera.

- On też ma zdolności telepatyczne - oznajmiła z

zadowoleniem. - Tak samo jak twój.

- Zaiste - odparł Tuf. Zirytowany Dax posykiwał co chwila

na jego kolanach.

- Tylko dzięki niemu udało mi się ocalić pozostałe koty -

powiedziała Tolly z wymówką w głosie. - Powiedziałeś mi, że

zostawiasz zapas karmy, który powinien wystarczyć co najmniej

na pięć lat.

- Dla dwóch kotów, szanowna pani. Jest chyba oczywiste, że

szesnaście kotów potrzebuje więcej żywności niż same Żal i

Niewdzięczność.

Dax nastroszył się i odsłonił zęby.

- Kiedy skończyły się zapasy, musiałam nieźle główkować,

żeby wymyślić jakiś powód uzasadniający marnowanie cennych

kalorii na jakieś szkodniki.

- Należało raczej podjąć kroki zmierzające do ograniczenia

ich zdolności rozrodczych - powiedział Tuf. - W ten sposób

szybko osiągnęłaby pani pożądane rezultaty, dając jednocześnie

znakomity przykład pozostałym S'uthlamczykom, jak łatwo można

rozwiązać gnębiące ich problemy.

- Mówisz o sterylizacji? - zapytała Mune. - Przecież w ten

sposób naruszyłabym prawo do życia! Wpadłam na lepszy pomysł:

dokładnie opisałam Daxa kilku znajomym bio- i cybertechnikom, a

oni wyklonowali mi podobny egzemplarz z kilku komórek pobranych

Niewdzięczności.

- Wykazała się pani nadzwyczajną przebiegłością.

Uśmiechnęła się szeroko.

- Kufel ma teraz prawie dwa lata. Okazał się tak

użyteczny, że dostałam przydział kalorii także dla pozostałych

kotów. Bardzo pomógł również mojej karierze politycznej.

- Nie wątpię - odparł Tuf. - Widzę także, iż nie sprawia

mu kłopotów przebywanie poza stanem nieważkości.

- Skądże znowu. Ostatnio potrzebują mnie na dole częściej,

niż mogłabym sobie tego życzyć, a on zawsze mi towarzyszy.

Wszędzie.

Dax ponownie syknął, zamiauczał groźnie, po czym

wystartował w kierunku większego kota, ale zaraz zahamował,

cofnął się i tylko parsknął z nienawiścią.

- Lepiej trzymaj go przy sobie, Tuf - powiedziała

Przewodnicząca Rady Planety.

- Koty ulegają niekiedy instynktowi nakazującemu im

walczyć między sobą w celu ustalenia hierarchii w grupie.

Szczególnie dotyczy to samców. Dax, bez wątpienia w znacznej

mierze dzięki swoim nadzwyczajnym zdolnościom, już dawno temu

zdominował wszystkie koty przebywające na pokładzie "Arki".

Zapewne teraz doszedł do wniosku, że jego pozycja jest

zagrożona, ale nie należy się tym zanadto przejmować,

Przewodnicząca Mune.

- Zależy, z czyjego punktu widzenia - odparła Tolly.

Czarny kocur ponownie ruszył w kierunku większego rywala,

ale ten tylko spojrzał na niego z miażdżącą pogardą.

- Obawiam się, że nie rozumiem - powiedział Tuf.

- Kufel nie tylko dysponuje takimi samymi umiejętnościami

telepatycznymi, co twój Dax, ale został też... hmm... ulepszony

na kilka innych sposobów. Ma wszczepione pazury z

duraluminium, podskórną sieć z plastostalowych włókien, czas

reakcji dwukrotnie szybszy od zwykłego kota i niesamowitą

wytrzymałość na ból. Nie mówię tego wszystkiego po to, żeby się

chwalić, tylko dlatego, że gdyby doszło do jakiegoś

nieporozumienia, to Kufel w ciągu kilku sekund przerobi Daxa na

stertę kłaków do materaca.

Haviland Tuf zamrugał, po czym przekazał drążek

sterowniczy swojej pasażerce.

- Chyba będzie lepiej, jeśli pani poprowadzi, kapitanie

Mune.

Zaraz potem chwycił czarnego kocura za skórę na karku i

nie zważając na wrzaski i wierzgania umieścił go na swoim

wypukłym brzuchu, unieruchamiając tam silnym uściskiem.

- Proszę jechać w tamtą stronę - powiedział, wskazując

kierunek długim palcem.

- Wygląda na to - zauważył Haviland Tuf, obserwując

gościa z głębin obszernego fotela - że od mojej ostatniej

wizyty na S'uthlam okoliczności uległy daleko idącym zmianom.

Tolly Mune także przyglądała mu się uważnie. Brzuch był

jeszcze większy niż kiedyś, a na pociągłej twarzy w dalszym

ciągu nie malowały się żadne uczucia, ale bez Daxa w objęciach

Haviland Tuf wydawał się niemal nagi. Czarny kocur został

zamknięty na jednym z niższych pokładów, aby nie miał okazji

zetrzeć się z Kuflem. Ponieważ wiekowy statek liczył trzydzieści

kilometrów długości, a na wspomnianym pokładzie mieszkało co

najmniej kilka spośród licznych kotów Tufa, Dax nie powinien

uskarżać się ani na brak miejsca, ani towarzystwa, choć z

pewnością źle znosił rozłąkę, jako że od lat nie rozstawał się

z Tufem ani na chwilę, a jako mały kociak mieszkał w jednej z

obszernych kieszeni jego kombinezonu. Tolly Mune było trochę

żal zwierzaka.

Ale tylko trochę. Dax stanowił przecież atutową kartę

Tufa, a teraz właściciel "Arki" został jej pozbawiony.

Uśmiechnęła się i przesunęła ręką po gęstym, srebrzystoszarym

futrze Kufla, który odpowiedział głębokim pomrukiem.

- Z tymi okolicznościami jest tak, że im bardziej się

zmieniają, tym bardziej pozostają takie same.

- To jedno z tych pozornie głębokich stwierdzeń, którym

wystarczy poświęcić tylko odrobinę uwagi, aby przekonać się, iż

są wewnętrznie sprzeczne, a tym samym całkowicie pozbawione

logiki - odparł Tuf. - Jeżeli na S'uthlam okoliczności istotnie

uległy zmianie, wobec tego nie mogą już być takie same jak

przedtem. Komuś, kto tak jak ja przybywa po długiej

niebytności, zmiany natychmiast rzucają się w oczy. Weźmy na

przykład trwającą wojnę oraz pani wyniesienie do godności

Przewodniczącej Rady Planety, co ponad wszelką wątpliwość

stanowi istotne, a zarazem niespodziewane wydarzenie.

- A jednocześnie oznacza konieczność wykonywania cholernie

paskudnej roboty - dodała Tolly Mune z niechętnym grymasem. -

Gdybym tylko mogła, bez wahania wróciłabym na stałe do

Pajęcznika.

- Pani zadowolenie z obecnie wykonywanej pracy lub jego

brak nie ma tu nic do rzeczy. Należy także zauważyć, iż

powitanie, jakie spotkało mnie tym razem, było zdecydowanie

mniej serdeczne niż podczas mojej poprzedniej wizyty i to

pomimo faktu, że dwukrotnie już ocaliłem S'uthlam przed klęską

głodu, kanibalizmem, wyniszczającymi epidemiami, zburzeniem

systemu społecznego oraz wieloma innymi, niemiłymi i mało

pożądanymi wydarzeniami. Ośmielę się również stwierdzić, że

nawet najbardziej okrutne i prymitywne istoty często potrafią

się zdobyć na zachowanie choćby pozorów grzeczności względem

kogoś, kto przywozi im jedenaście milionów standardów - jak

może sobie pani przypomina, taką właśnie kwotę jestem jeszcze

winien Portowi S'uthlam. Ergo, miałem wszelkie podstawy

oczekiwać zupełnie innego przyjęcia niż to, jakie mi zgotowano.

- Myliłeś się - odparła lakonicznie Mune.

- Zaiste. Jednak teraz, kiedy dowiedziałem się, że zajmuje

pani najwyższe stanowisko w politycznej hierarchii planety

zamiast wieść nędzny żywot w jednej z kolonii karnych, tym

bardziej nie rozumiem, dlaczego wasza Flotylla Planetarna

czekała na mnie w pełnej gotowości bojowej, jej dowódcy zaś

zasypali mnie aroganckimi pogróżkami oraz jednoznacznie wrogimi

deklaracjami.

Tolly Mune podrapała Kufla za uchem.

- Dlatego, że wydałam taki rozkaz.

Tuf splótł dłonie na brzuchu.

- Oczekuję dalszych wyjaśnień.

- Sam rozumiesz: im bardziej zmieniają się okoliczności...

- Zetknąwszy się nie tak dawno z tą mało przekonującą

sentencją, jestem w stanie wyczuć ironię, jakiej miało służyć

jej powtórzenie, wobec czego może pani oszczędzić sobie trudu

kończenia tego zdania, by przejść bezpośrednio do sedna sprawy.

Przewodnicząca Rady Planety westchnęła ciężko.

- Znasz naszą sytuację.

- Przynajmniej w ogólnych zarysach - potwierdził Tuf. -

S'uthlam cierpi na nadmiar ludności przy jednoczesnym

niedoborze kalorii. Dwa razy już wspinałem się na wyżyny moich

skromnych umiejętności inżyniera ekologa, by oddalić

zagrażające wam widmo powszechnego głodu. Szczegóły gnębiącego

was kryzysu z pewnością zmnieniają się z roku na rok, ale

wydaje mi się, że jego zasadnicze aspekty pozostają wciąż takie

same.

- Najnowsze prognozy są jeszcze gorsze.

- Zaiste. Jeśli sobie dobrze przypominam, S'uthlam

dzieliło od ostatecznej katastrofy około stu dziewięciu lat

standardowych, naturalnie pod warunkiem ścisłego przestrzegania

moich zaleceń i sugestii.

- Naprawdę się staraliśmy, Tuf. Mięsozwierze, krowie

strąki, ororo, szal Neptuna - wszystko zostało wprowadzone.

Niestety, nie udało się dokonać przełomu. Zbyt wielu wpływowych

ludzi ani myślało rezygnować z luksusu urozmaiconego jedzenia,

w związku z czym znaczne obszary ziemi uprawnej nadal są

wykorzystywane jako pastwiska, a na ogromnych terenach wciąż

jeszcze sadzi się neotrawę i omnizboże. Tymczasem krzywa

przyrostu naturalnego pnie się ostro w górę, znacznie szybciej

niż kiedykolwiek do tej pory, a ten cholerny Kościół Życia

Rozkwitającego grzmi o świętości życia i o arcyważnej roli,

jaką niepohamowana reprodukcja ma odegrać w dążeniu ludzi ku

transcendencji i boskości.

- Jakie są najświeższe szacunki? - zapytał wprost Tuf.

- Dwanaście lat.

Haviland Tuf uniósł palec.

- Może nakazałaby pani Waldowi Oberowi, aby dla

osiągnięcia większego dramatyzmu odliczał upływające minuty

przed kamerami waszej ogólnoplanetarnej sieci wizyjnej? Być

może taki spektakl skłoniłby S'uthlamczyków do poważnego

zastanowienia się nad ich dotychczasowym postępowaniem.

Tolly Mune skrzywiła się z niesmakiem.

- Oszczędź mi niewczesnych żartów, Tuf. Jestem teraz

Przewodniczącą Rady Planety i stoję twarzą w twarz z paskudną,

pryszczatą katastrofą. Wojna i problemy żywnościowe stanowią

tylko jej niewielki fragment. Nawet nie wyobrażasz sobie, co

jeszcze mnie czeka.

- Istotnie, szczegóły są trudno dostrzegalne, ale ogólny

zarys sytuacji aż nadto wyraźnie widoczny - odparł Haviland

Tuf. - Nigdy nie rościłem sobie pretensji do miana

wszechwiedzącego, lecz każda, nawet przeciętnie inteligentna

osoba, zdolna do obserwacji faktów, potrafi także wysnuwać

na ich podstawie wnioski. Bez pomocy Daxa trudno mi

stwierdzić, czy są one stuprocentowo słuszne, ale odnoszę

wrażenie, iż chyba się nie mylę.

- Co za cholerne fakty? Jakie wnioski?

- Po pierwsze: S'uthlam znajduje się w stanie wojny z

Vandeen i jej sojusznikami. Należy więc przyjąć, że frakcja

technokratów, dominująca niegdyś na scenie politycznej planety,

straciła władzę na rzecz antagonistycznego obozu

ekspansjonistów.

- Nie do końca, ale coś w tym rodzaju - przyznała Mune. -

W każdych kolejnych wyborach ekspansjoniści zdobywali więcej

mandatów, ale my wchodziliśmy w przeróżne koalicje, dzięki

czemu udawało nam się spychać ich do opozycji. Ambasadorowie

sprzymierzonych planet już wiele lat temu dali jasno do

zrozumienia, że dopuszczenie ekspansjonistów do władzy oznacza

wojnę. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mamy jeszcze

rządów ekspansjonistów, natomiast mamy już cholerną wojnę. -

Potrząsnęła głową. - W ciągu minionych pięciu lat zmieniło się

dziewięciu Przewodniczących Rady Planety. Obecnie ja

piastuję to stanowisko, ale wcale nie jest pewne, czy długo

się utrzymam.

- Pesymizm najnowszych prognoz zdaje się jednak świadczyć

o tym, że działania wojenne nie dotknęły jeszcze bezpośrednio

ludności planety?

- Dzięki życiu, nie. Zdążyliśmy przygotować się na

przywitanie nieprzyjaciela: nowe okręty, nowe systemy obrony,

naturalnie wszystko budowane w głębokiej tajemnicy. Kiedy

dowódcy sił koalicyjnych zobaczyli, co na nich czeka, wycofali

się nie oddając ani jednego strzału, ale prędzej czy później

wrócą. To tylko kwestia czasu. Według najnowszych doniesień

wywiadu szykują się do przeprowadzenia zmasowanego ataku.

- Z tego, co pani mówi, a także ze sposobu, w jaki

pani to mówi, wnioskuję, iż warunki życia na planecie ulegają

ciągłemu, bardzo szybkiemu pogorszeniu.

- Skąd o tym wiesz, do diabła?

- Sprawa jest oczywista - odparł Tuf. - Jeśli nawet wasze

prognozy przewidują nadejście masowego głodu za mniej więcej

dwanaście lat standardowych, to przecież trudno

przypuszczać, żeby do tego czasu żyło się S'uthlamczykom

miło i spokojnie, aby potem nagle, na dźwięk dzwonka, lec w

gruzach wraz z całym swym światem. Ponieważ znajdujecie się

już tak blisko krawędzi, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa

musicie doświadczać wielu niewygód, jakie stają się udziałem

każdej rozpadającej się społeczności.

- Chodzi o to, że... Do licha, od czego powinnam zacząć?

- Byłoby chyba dobrze, gdyby spróbowała pani od początku -

poradził Haviland Tuf.

- To są moi ludzie, Tuf. To moja planeta obraca się tam, w

dole. Dobrzy ludzie i dobra planeta, ale sądząc po tym, co

dzieje się ostatnio, jestem skłonna twierdzić, że opanowała ją

błyskawicznie rozprzestrzeniająca się zaraza szaleństwa. Od

twojej poprzedniej wizyty przestępczość wzrosła o dwieście

procent, ale liczba zabójstw o pięćset, a samobójstw o ponad

dwa tysiące procent. Na porządku dziennym są awarie

sieci energetycznej, systemów komunikacyjnych, dzikie strajki i

akty wandalizmu. Według naszych informatorów w podziemnych

miastach szerzy się kanibalizm - nie chodzi o odosobnione

przypadki, ale o całe gangi polujące na ludzi. Powstają

najróżniejsze tajne stowarzyszenia. Nie tak dawno uzbrojona po

zęby banda zajęła fabrykę żywności i przez dwa tygodnie

odpierała ataki policji i wojska. Jacyś wariaci zaczęli porywać

ciężarne kobiety i... - Tolly Mune skrzywiła się, a Kufel

zasyczał głośno. - Aż trudno mi o tym mówić. Brzemienna kobieta

zawsze stanowiła dla S'uthlamczyków coś w rodzaju świętości,

ale ci... Nawet nie mogę nazwać ich ludźmi, Tuf. Te... te stwory

zasmakowały w...

Haviland Tuf podniósł rękę.

- Domyślam się, co chce pani powiedzieć. Proszę

kontynuować.

- Są też szaleńcy działający w pojedynkę. Półtora roku

temu ktoś wpuścił wysokotoksyczne ścieki do zbiorników fabryki

przetwarzającej odpady na produkty żywnościowe. Ponad

tysiąc dwieście ofiar śmiertelnych. Jeżeli chodzi o kulturę

masową... Społeczeństwo S'uthlam zawsze było bardzo

tolerancyjne, ale ostatnio nasza tolerancja jest wystawiana na

coraz poważniejsze próby, jeśli wiesz, co mam na myśli. Ludzie

ulegają obsesjom dotyczącym śmierci i przemocy, a my napotykamy

na silny opór, próbując zmodyfikować ekosystem zgodnie z twoimi

zaleceniami. Mięsozwierze są wysadzane w powietrze, nieznani

sprawcy podpalają plantacje krowich strąków, a zorganizowane

gangi uganiają się śmigaczami za tymi cholernymi ororo. To

wszystko zupełnie nie ma sensu. Nowe, najdziwniejsze sekty

wyrastają wszędzie jak grzyby po deszczu, a teraz jeszcze ta

wojna! Licho wie, ilu ludzi w niej zginie, ale prawie wszyscy

do niej dążą. Całkiem możliwe, że przemoc stała się już bardziej

popularna niż seks.

- Zaiste - odparł Tuf. - Szczerze mówiąc, wcale nie jestem

zdziwiony. Przypuszczam, że podobnie jak poprzednio, informacje

o zbliżającej się katastrofie stanowią pilnie strzeżoną

tajemnicę, znaną jedynie członkom Rady Planety?

- Niestety, nie - westchnęła Tolly Mune. - Jedna z jej

najmniej ważnych członkiń uznała, że zsika się w majtki, jeśli

nie podzieli się z kimś tą wiadomością, więc zwołała

konferencję prasową i poinformowała o wszystkim całą planetę.

Przypuszczam, że chciała w ten sposób zdobyć parę milionów

nowych głosów w najbliższych wyborach, co zresztą jej się

udało. Przy okazji wybuchł nie lada skandal, w wyniku czego

kolejny Przewodniczący musiał ustąpić ze stanowiska. Wiesz, kto

zajął jego miejsce? Właśnie ta gadatliwa jędza, Mama Pająk we

własnej osobie.

- Odnoszę wrażenie, że mówi pani o sobie samej - zauważył

Haviland Tuf.

- Ale wtedy nikt już mnie nie nienawidził. Miałam opinię

sprawnego urzędnika, wciąż jeszcze krążyły różne romantyczne

opowieści na mój temat, a co najważniejsze, mogła mnie

zaakceptować każda z najważniejszych frakcji w Radzie. Było to

trzy miesiące temu i od tego czasu nie miałam ani chwili

spokoju. - Uśmiechnęła się ponuro. - Ci z Vandeen także

oglądają nasze programy informacyjne. W chwili, kiedy podano

wiadomość o objęciu przeze mnie stanowiska, uznali, że S'uthlam

stanowi, cytuję: zagrożenie dla pokoju i stabilności w tej

części galaktyki, koniec cytatu, po czym zwołali wszystkich

swoich cholernych sojuszników, żeby ustalić, co z nami począć.

Ostatecznie wystosowali ultimatum: albo natychmiast wprowadzimy

obowiązkową kontrolę urodzeń, albo oni zajmą S'uthlam i

wprowadzą ją siłą.

- Bardzo sensowne rozwiązanie, choć z pewnością

przedstawione w mało taktowny sposób - stwierdził Tuf. - Stąd

też ta wojna. Wszystko to jednak w dalszym ciągu nie wyjaśnia

przyczyn tak wrogiego nastawienia do mojej osoby. Dwa razy już

udało mi się oddalić od was widmo zagłady, więc chyba nie

przypuszczaliście, że teraz odmówię wam pomocy?

- Byłam pewna, że zrobisz, co będziesz mógł, tyle że na swoich

warunkach. Do diabła, Tuf! Pomagałeś nam, owszem, ale zawsze to

ty o wszystkim decydowałeś, a rozwiązania, jakie nam

zaproponowałeś, okazały się cholernie krótkotrwałe!

- Wielokrotnie ostrzegałem, że mogę tylko odwlec

nieszczęście.

- Ostrzeżeniami jeszcze nikt się nie najadł. Przykro mi,

ale nie mamy wyboru. Tym razem nie możemy pozwolić, żebyś

zalepił nam małym plasterkiem silnie krwawiącą ranę i zniknął

na następnych parę lat, bo kiedy zjawiłbyś się tu ponownie, żeby

zobaczyć, jak się miewamy, nie byłoby już z nas nawet co

zbierać. Potrzebujemy "Arki", Tuf, ale potrzebujemy jej na

stałe. Potrafimy ją wykorzystać. Dziesięć lat

temu powiedziałeś, że nie znamy się ani na biotechnologii, ani

na ekologii, i miałeś całkowitą rację. Wtedy. Ale czasy się

zmieniają. Udało nam się stworzyć jedną z najbardziej

rozwiniętych cywilizacji w zamieszkanym przez ludzi kosmosie, a

przez minione dziesięć lat skoncentrowaliśmy wysiłki na

szkoleniu właśnie ekologów i bioinżynierów. Moi poprzednicy

sprowadzili z Avalonu i Newholme'u najlepszych specjalistów w

tych dziedzinach, prawdziwych geniuszy. Ba, ściągnęli nawet

paru genetyków z Prometeusza. - Pogłaskała kota i uśmiechnęła

się lekko. - To właśnie oni pomogli stworzyc Kufla.

- Zaiste - mruknął Tuf.

- Potrafimy w pełni wykorzystać możliwości "Arki". Choćbyś

był nie wiadomo jak genialny, Tuf, to jesteś tylko jeden, a my

chcemy umieścić twój statek na orbicie i obsadzić go

dwustuosobową załogą złożoną z najlepszych uczonych i

techników, którzy będą bez przerwy, dzień w dzień, szukali

rozwiązania naszych problemów. Magazyn tkanek "Arki" oraz

informacje przechowywane w pamięci jej komputerów stanowią

naszą jedyną, ostatnią nadzieję - z pewnością zdajesz sobie z

tego sprawę. Wierz mi, Tuf, zanim wydałam Oberowi rozkaz

zajęcia twojego statku siłą, przeanalizowałam wszystkie możliwe

rozwiązania, ale czy miałam jakiś wybór wiedząc, że ani go nie

sprzedasz, ani nie oddasz z własnej woli? Nie chcemy cię

oszukać. Dostaniesz za niego uczciwą cenę. Obstawałam przy tym

i nadal będę obstawać.

- Zakładała więc pani, że po zbrojnym zajęciu "Arki"

pozostanę przy życiu. Przyznam, iż pani optymizm budzi we mnie

niesłychaną otuchę.

- Ale teraz przecież żyjesz, a ja nadal chcę kupić od

ciebie tę cholerną skorupę. Możesz zostać na pokładzie i

pracować z naszymi ludźmi. Jestem gotowa zapewnić ci dożywotnie

zatrudnienie na warunkach, jakie sam ustalisz. Mogę nawet

darować ci ten jedenastomilionowy dług. Chcesz, żebyśmy

przemianowali planetę na twoją cześć? Proszę bardzo, powiedz

tylko słowo.

- Bez względu na to, jaką nosiłaby nazwę, nadal byłaby

przeludniona - odparł Tuf. - Gdybym zgodził się na proponowaną

transakcję, zapewne staralibyście sie wykorzystać "Arkę" dla

znalezienia sposobów zwiększenia produkcji żywności w celu

nakarmienia głodującej populacji?

- Oczywiście.

Na bladej twarzy Tufa nie drgnął ani jeden mięsień.

- Miło mi, że ani pani, ani żadnemu z jej współpracowników

z Rady Planety nie zaświtała myśl, iż "Arkę" można wykorzystać

także jako potężny arsenał broni biologicznej. Z przykrością

muszę jednak stwierdzić, że ja dawno już utraciłem taką,

podziwu godną, niewinność, w związku z czym oczami wyobraźni

widzę "Arkę" siejącą zniszczenie na Vandeen, Skrymirze, Jazbo

oraz pozostałych planetach wchodzących w skład zagrażającego

wam sojuszu. Działania te, połączone z zakrojonym na

gigantyczną skalę ludobójstwem, pozwoliłyby przygotować tereny

pod masową kolonizację, za którą, jak mi wiadomo, gorąco

opowiada się frakcja ekspansjonistów.

- To cholerne, bezpodstawne oszczerstwo! - prychnęła Tolly

Mune. - Nie zapominaj, że dla S'uthlamczyków życie jest

największą świętością.

- Zaiste. Co prawda, zdaję sobie sprawę, iż daję w tej

chwili dowód nieuleczalnego cynizmu, ale nie mogę powstrzymać

się od zwrócenia pani uwagi, że pewnego dnia S'uthlamczycy mogą

dojść do wniosku, że nie każde życie jest warte tego, by

otaczać je czcią i uszanowaniem.

- Przecież znasz mnie, Tuf. Doskonale wiesz, że nie

pozwoliłabym na coś takiego.

- A gdyby, mimo pani obiekcji, taki plan został jednak

uchwalony, bez wątpienia natychmiast zrezygnowałaby pani z

zajmowanego stanowiska. Wobec tego jestem całkowicie spokojny,

ale mam niejasne podejrzenie, iż przywódcy sprzymierzonych

planet mogą nie podzielać moich poglądów.

Tolly Mune podrapała Kufla pod brodą, na co kocur

zareagował basowym pomrukiem. Oboje nie spuszczali wzroku z

Tufa.

- Posłuchaj - powiedziała Przewodnicząca Rady Planety. -

Gra idzie o miliony istnień ludzkich, może nawet o miliardy.

Mogłabym pokazać ci rzeczy, na których widok włosy zjeżyłyby ci

się na głowie - gdybyś je miał, ma się rozumieć.

- Ponieważ jednak ich nie mam, odbieram pani słowa jako

barwną przenośnię.

- Jesli zgodzisz się polecieć ze mną do Pajęcznika,

zjedziemy windą na powierzchnię S'uthlam, żeby...

- Chyba nie skorzystam z tej propozycji. Wobec

wojowniczych nastrojów, jakie panują obecnie na pani planecie,

postąpiłbym bardzo nieroztropnie zostawiając "Arkę" pustą i

bezbronną. W dodatku, choć może uzna pani to za przesadę, wraz

z upływem lat zdaję się coraz gorzej znosić kłebiące się tłumy,

hałas, natarczywe spojrzenia, dotknięcia setek rąk, wodniste

piwo oraz mikroskopijne porcje pozbawionej smaku żywności, a

jeżeli dobrze sobie przypominam, takie właśnie atrakcje

czekają mnie na powierzchni S'uthlam.

- Nie chcę ci grozić, Tuf...

- ...ale, jak się domyślam, jest pani zmuszona to uczynić.

- Nie pozwolimy ci opuścić naszego układu. I nie próbuj

wykiwać mnie tak, jak zrobiłeś z Oberem; ta historia z bombą to

cholerny blef i oboje doskonale o tym wiemy.

- Przejrzała mnie pani na wylot - odpowiedział Haviland

Tuf z nieruchomą twarzą.

Kufel parsknął na niego, a Tolly Mune spojrzała ze

zdumieniem na ogromnego kota.

- Więc to jednak prawda? - wykrztusiła. - A niech mnie

licho!

Tuf i Kufel wpatrywali się sobie w oczy. Żaden nawet nie

mrugnął.

- Zresztą, to bez znaczenia - oświadczyła Mune. -

Zostajesz tutaj, Tuf, więc będzie lepiej, jeśli zaczniesz

przyzwyczajać się do tej myśli. Nasze nowe okręty naprawdę mogą

cię zniszczyć i zrobią to, jeśli spróbujesz ucieczki.

- Zaiste. Ja natomiast zniszczę magazyn tkanek, jeśli

spróbujecie wedrzeć się siłą na pokład "Arki". Sytuacja wygląda

więc na patową, ale na szczęście wcale nie musi trwać w

nieskończoność. Podróżując po usianym gwiazdami kosmosie często

myślałem o S'uthlam, a kiedy tylko miałem chwilę czasu,

prowadziłem metodyczne badania mające na celu znalezienie

satysfakcjonującego, trwałego rozwiązania waszych problemów.

Kufel usiadł na kolanach Mune i zaczął głośno mruczeć.

- I co, znalazłeś je? - zapytała z powątpiewaniem

Przewodnicząca Rady Planety.

- Już dwukrotnie S'uthlamczycy oczekiwali ode mnie

cudownego rozwiązania problemów spowodowanych ich

reprodukcyjnym szaleństwem oraz nadzwyczajną surowością zasad

religijnych. Już dwa razy wzywano mnie, abym rozmnożył chleb i

ryby. Ostatnio jednak doszedłem do wniosku - stało się to

podczas lektury księgi zawierającej starożytne legendy, w tym

także tę, do której właśnie się odwołałem - iż dokonałem nie

tego cudu, co trzeba. Zwykłe mnożenie nic nie znaczy wobec

rozwoju następującego w postępie geometrycznym, a chleb i ryby,

choćby nie wiadomo jak liczne i smakowite, w ostatecznym

rozrachunku muszą okazać się niewystarczające wobec waszych

potrzeb.

- O czym ty właściwie mówisz, do diabła? - zapytała Tolly

Mune.

- Tym razem chcę wam przedstawić rozwiązanie ostateczne.

- To znaczy?

- Mannę.

- Mannę - powtórzyła Tolly.

- Pożywienie o naprawdę cudownych właściwościach. Na razie

nie musicie zaprzątać sobie głowy szczegółami; poznacie je we

właściwym czasie.

Przewodnicząca Rady Planety i jej kot popatrzyli

podejrzliwie na Tufa.

- We właściwym czasie? A kiedy to będzie, do jasnej

cholery?

- Jak tylko spełnicie moje warunki - odparł Haviland Tuf.

- Jakie warunki?

- Po pierwsze: ponieważ w najmniejszym stopniu nie

uśmiecha mi się perspektywa spędzenia reszty życia na orbicie

wokół S'uthlam, musi mi pani obiecać, że po wykonaniu zadania

będę mógł odlecieć, dokąd zechcę.

- Na to nie mogę się zgodzić. Zresztą, nawet gdybym to

zrobiła, już sekundę później Rada Planety jednomyślnie

usunęłaby mnie ze stanowiska.

- Po drugie - ciągnął niewzruszenie Tuf - należy

niezwłocznie doprowadzić do zakończenia wojny. Obawiam się, iż

nie potrafię należycie skoncentrować się na pracy, jeśli

będzie towarzyszyła mi świadomość, że lada chwila w pobliżu

"Arki" może rozpętać się krwawa bitwa kosmiczna. Eksplodujące

okręty, smugi laserowego ognia widoczne w obłokach uciekającego

z nich powietrza oraz transmitowane przez system łączności

krzyki umierających ludzi z pewnością nie wpłynęłyby pozytywnie

na wydajność mojej pracy. Co więcej, nie widzę powodu, aby

poświęcać tak wiele czasu i wysiłku zadaniu doprowadzenia do

równowagi rozchwianego ekosystemu S'uthlam, jeżeli zaraz potem

bojowe okręty sił koalicyjnych miałyby zasypać powierzchnię

planety bombami plazmowymi, unicestwiając w ten sposób moje

skromne osiągnięcia.

- Przerwałabym tę wojnę, gdybym tylko mogła, ale to nie

takie proste. Obawiam się, że nic z tego nie wyjdzie.

- Jeśli nie ostateczny pokój, to choć krótkotrwałe

zawieszenie broni. Mogłaby przecież pani wysłać emisariusza z

propozycją rozejmu.

- To już bardziej prawdopodobne - zgodziła się Tolly Mune.

- Ale po co? - Kufel miauknął z niepokojem. - Do licha, ty na

pewno coś knujesz!

- Owszem, wasze ocalenie. Proszę mi wybaczyć, jeśli

nieświadomie ingeruję w dalekosiężne plany zmierzające do

osiągnięcia interesujących zmian genetycznych drogą mutacji

popromiennej.

- Potrafimy się obronić. Poza tym nie chcieliśmy tej

wojny!

- Ogromnie mnie to cieszy, gdyż wynika z tego, że krótka

przerwa nie sprawi wam większego kłopotu.

- Nasi przeciwnicy nigdy się na to nie zgodzą, zresztą

podobnie jak Rada Planety.

- Wielka szkoda - powiedział spokojnie Tuf. - Może więc

powinniśmy dać S'uthlamczykom trochę czasu do namysłu?

Jestem pewien, że za dwanaście lat ci, którzy ocaleją, okażą

się skłonniejsi do kompromisów.

Tolly Mune w milczeniu wyciągnęła rękę i podrapała Kufla

za uchem. Kocur wpatrywał się w Tufa, a po chwili z jego gardła

wydobył się dziwny, płaczliwy odgłos. Kiedy Przewodnicząca Rady

Planety wstała raptownie z miejsca, kot zeskoczył miękko na

podłogę.

- Wygrałeś, Tuf - oświadczyła. - Zaprowadź mnie do

centrali łączności, żebym mogła wszystko załatwić. Ty możesz

czekać w nieskończoność, ale ja nie. Ludzie umierają nawet

teraz, kiedy rozmawiamy. - Mówiła ostro i twardo jak zwykle,

ale w głębi duszy, oprócz gnębiącego ją niepokoju, po raz

pierwszy od wielu miesięcy poczuła coś w rodzaju nadziei. Może

naprawdę uda mu się zakończyć wojnę i rozwiązać kryzys? Może

naprawdę jest jakaś szansa? Nie pozwoliła jednak, aby te

mieszane uczucia znalazły odbicie w jej głosie. - Tylko nie

myśl sobie, że uda ci się spłatać nam jakiegoś psikusa!

- Szczerze mówiąc, poczucie humoru nigdy nie było moją

najsilniejszą stroną - odparł Tuf.

- Pamiętaj, że mam Kufla. Dax tak się przestraszył, że nie

będziesz miał z niego żadnego pożytku, a Kufel da mi znać

natychmiast, jak tylko zaczną chodzić ci po głowie myśli o

zdradzie!

- Moje najlepsze zamiary nieodmiennie spotykają się z

krzywdzącymi podejrzeniami.

- Kufel i ja będziemy twoimi cholernymi cieniami, Tuf.

Zostanę na tym statku dopóty, dopóki nie wywiążesz się z

zadania, i mam zamiar uważnie przyglądać się wszystkiemu, co

robisz.

- Zaiste - powiedział Haviland Tuf.

- Chciałabym, żebyś sobie zapamiętał parę rzeczy -

ciągnęła Mune. - Teraz ja jestem Przewodniczącą Rady Planety,

nie Josen Rael ani Cregor Blaxon. Ja. Kiedy jeszcze byłam

kapitanem Portu, nazywali mnie Stalową Wdową. Jak znajdziesz

chwilę czasu, możesz zastanowić się dlaczego.

- Nie omieszkam - odparł Tuf, wstając z fotela. -

Czy życzy sobie pani, abym jeszcze coś przemyślał?

- Tylko jedno: pewną scenę z filmu "Tuf i Mune".

- Jeśli mam być szczery, robiłem co w mojej mocy, aby

zapomnieć o tym pożałowania godnym wytworze przemysłu

rozrywkowego. Którą konkretnie scenę ma pani na myśli?

- Tę, w której jeden z kotów rozszarpuje strażnika na

strzępy - odparła Tolly Mune z niewinnym uśmiechem.

Kufel otarł się o jej kolano, zmierzył Tufa przeciągłym

spojrzeniem i zamruczał donośnie.

Uzgodnienie warunków rozejmu zajęło niemal dziesięć dni,

potem zaś trzeba było zaczekać kolejne trzy na przybycie

wysłanników sił koalicyjnych. Tolly Mune spędziła ten czas

włócząc się po "Arce" dwa kroki i jedną myśl za Havilandem

Tufem, zasypując go pytaniami, zaglądając mu przez ramię,

towarzysząc podczas inspekcji zbiorników, w których odbywało

się rozmnażanie tkanek, pomagając karmić koty oraz starając się

nie dopuścić wrogo nastawionego Daxa w pobliże Kufla. Jak na

razie nie stwierdziła, by Tuf robił coś podejrzanego.

Codziennie miała do załatwienia mnóstwo spraw. Urządziła

sobie biuro w centrali łączności, dzięki czemu nie musiała

zbytnio oddalać się od Tufa i tam rozstrzygała nie cierpiące

zwłoki problemy swej planety.

Codziennie setki ludzi próbowało skontaktować się z

Havilandem Tufem, lecz on wydał komputerowi polecenie, aby ten

nie łączył żadnych rozmów.

Kiedy wreszcie nadszedł wyznaczony dzień, z wnętrza

długiego, luksusowego promu wyszli przedstawiciele sił

koalicji, rozglądając się ze zdumieniem po zastawionym

zbieraniną najróżniejszych pojazdów kosmicznych lądowisku

"Arki". Oni także prezentowali się bardzo malowniczo. Kobieta z

Jazbo miała sięgającą do pasa grzywę granatowoczarnych włosów,

namaszczonych wonnymi olejkami oraz policzki pokryte bliznami

świadczącymi o jej stanowisku. Skrymir przysłał krępego

mężczyznę o kwadratowej, czerwonej twarzy i włosach koloru

górskiego lodu. Miał kryształowobłękitne oczy oraz kolczugę

niemal dokładnie tej samej barwy. Wysłannik Lazurowej Triuny

poruszał się omotany siecią holograficznych projekcji,

stanowiąc jedynie niezbyt wyraźny kształt przemawiający

szeptem, wzmocnionym licznymi, nakładającymi się na siebie

echami. Cyborg z Roggandora był niemal równie barczysty co

wysoki, składał się zaś w równych proporcjach z duraluminium,

ciemnej plastostali i ciała o cętkowanej, czerwono-czarnej

skórze. Nieduża, delikatnie zbudowana kobieta w szacie z

półprzezroczystego, pastelowego jedwabiu reprezentowała Planetę

Henry'ego; miała ciało dorastającego chłopca i szkarłatne oczy,

które mogły należeć do osoby w dowolnym wieku. Na czele grupy

ambasadorów stał zwalisty, otyły, ubrany z przepychem

przedstawiciel Vandeen; jego pomarszczona skóra była koloru

miedzi, a długie włosy splecione w cienkie warkoczyki sięgały

poniżej pasa.

Haviland Tuf nadjechał wieloczłonowym pojazdem

przypominającym węża na kołach i zatrzymał go przed

ambasadorami. Uśmiechnięty radośnie poseł z Vandeen zrobił

jeszcze jeden krok naprzód, mocno uszczypał się w pełny

policzek, a następnie złożył głęboki ukłon.

- Podałbym ci rękę, ale pamiętam, że nie byłeś

zwolennikiem tego zwyczaju - powiedział. - Pamiętasz mnie,

mucho?

Haviland Tuf mrugnął dostojnie.

- Przypominam sobie jak przez mgłę, że jakieś dziesięć lat

temu spotkałem pana w kapsule podczas podróży z Pajęcznika na

powierzchnię S'uthlam.

- Ratch Norren - przedstawił się mężczyzna. - Nie jestem

zawodowym dyplomatą, ale Zespół Koordynatorów doszedł do

wniosku, że będzie najlepiej, jeśli wyślą kogoś, kto już się z

tobą zetknął i dobrze zna zwyczaje Suthków.

- To obraźliwe określenie, Norren - zwróciła mu ostro

uwagę Mune.

- To raczej wy łatwo się obrażacie - zripostował Ratch

Norren.

- I jesteście niebezpieczni - dodał szeptem wysłannik

Lazurowej Triuny z wnętrza holograficznej mgły.

- Zostaliśmy zaatakowani! - zaprotestowała Tolly Mune.

- Przeprowadziliśmy jedynie wyprzedzającą operację

defensywną - zazgrzytał cyborg z Roggandora.

- Doskonale pamiętamy poprzednią wojnę - włączyła się do

dyskusji mieszkanka Jazbo. - Tym razem nie mamy zamiaru czekać,

aż wasi przeklęci ekspansjoniści obrosną w piórka i spróbują

znowu skolonizować nasze planety.

- Niczego takiego nie planujemy.

- Wy nie, pajęczarko - zgodził się Ratch Norren. - Ale

bądź tak dobra, spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że waszym

ekspansjonistom nie marzy się po nocach, że rozmnażają się bez

ograniczeń na Vandeen.

- I Skrymirze.

- Roggandor nie ulegnie waszym zakusom!

- Nigdy nie zdobędziecie Lazurowej Triuny!

- A komu mogłoby zależeć na zdobyciu tej cholernej

Lazurowej Triuny? - parsknęła Tolly Mune, Kufel zaś mruknął z

aprobatą.

- Ta krótka lekcja zasad rządzących międzyplanetarną

dyplomacją najwyższego szczebla była nad wyraz pouczająca -

oświadczył Haviland Tuf. - Niemniej odnoszę wrażenie, iż

oczekują nas znacznie ważniejsze zadania. Jeżeli szanowni

ambasadorowie zechcieliby usadowić się w moim pojeździe,

udalibyśmy się w miejsce, gdzie ma się odbyć konferencja.

Wymieniając półgłosem mniej lub bardziej nieprzychylne

uwagi, wysłannicy sprzymierzonych planet zastosowali się do

prośby Tufa, dzięki czemu zaraz potem długi pojazd ruszył przez

lądowisko, lawirując między niezliczonymi, nieruchomymi

statkami. Wrota śluzy powietrznej, okrągłej i czarnej niczym

tunel lub paszcza jakiejś żarłocznej bestii, otworzyły się

przed nim, by zamknąć się z sykiem, jak tylko wehikuł znalazł

się we wnętrzu śluzy. Pojazd znieruchomiał w całkowitej

ciemności. Tuf milczał, nie reagując na szeptane narzekania. W

chwilę później rozległ się metaliczny, zgrzytliwy odgłos i

podłoga pomieszczenia zaczęła się pomału opuszczać, by

znieruchomieć dwa pokłady niżej. Otworzyły się drzwi, a Tuf

włączył reflektory i skierował pojazd w wypełniony ciemnością

korytarz.

Jechali w przejmującym chłodzie przez mroczny labirynt,

mijając niezliczone, szczelnie pozamykane grodzie. Podążali

za ledwo widoczną, pomarańczową linią, prześwitującą niczym

duch przez zalegającą podłogę warstwę kurzu. Jedyne światło

pochodziło z reflektorów pojazdu oraz ze wskaźników

żarzących się słabym blaskiem na tablicy przed Tufem.

Początkowo posłowie przekomarzali się między sobą, ale

wkrótce dało o sobie znać przytłaczające działanie ogromnych

przestrzeni i pasażerowie wehikułu milkli jeden po drugim. W

pewnej chwili Kufel począł rytmicznie ugniatać pazurami

kolana Tolly Mune.

Po długiej podróży przez kurz, ciemność i ciszę pojazd

dotarł do ogromnych, podwójnych wrót, które otworzyły się

przed nim ze złowrogim sapnięciem, a następnie zatrzasnęły

się głośno tuż za plecami pasażerów zajmujacych ostatnie

miejsca. W pomieszczeniu, do którego wjechali, panowała

znacznie wyższa temperatura, a powietrze było bardzo

wilgotne. Haviland Tuf zahamował i wyłączył reflektory.

Zapadła nieprzenikniona ciemność.

- Gdzie jesteśmy? - zapytała Tolly Mune.

Jej głos odbił się od odległego sufitu, ale echo wydawało

się dziwnie przytłumione. Pomieszczenie z pewnością miało

ogromne rozmiary. Kufel zasyczał niepewnie, wciągnął badawczo

powietrze i miauknął cicho.

Rozległy się kroki, zaraz potem zaś w odległości dwóch

metrów od nieruchomego pojazdu zapłonęło światełko. Tuf

pochylał się nad konsoletą, obserwując ekran monitora. Nacisnął

jeden z podświetlonych przycisków i z ciepłej ciemności wyłonił

się rozłożysty, wyściełany fotel. Tuf zasiadł na nim jak na

tronie, po czym przesunął palcami po miniaturowym pulpicie

zamontowanym w podłokietniku. Fotel rozjarzył się słabym,

fioletowym blaskiem.

- Bądźcie uprzejmi iść za mną - powiedział Haviland Tuf i

fotel zaczął się powoli oddalać, płynąc w powietrzu.

- A niech mnie licho! - mruknęła Tolly Mune.

Pospiesznie chwyciła Kufla w objęcia, wyskoczyła z

wagonika i ruszyła za majestatycznie sunącym tronem Tufa.

Ambasadorzy podążyli jej śladem, pojękując i narzekając. Tuż za

sobą wyraźnie słyszała ciężkie stąpnięcia cyborga. Siedzisko

Tufa było jedynym źródłem światła w morzu ciemności. Nagle

Tolly poczuła, że nastąpiła na coś miękkiego.

Przeraźliwy koci wrzask sprawił, że raptownie odskoczyła

do tyłu, uderzając w szeroką pierś cyborga. Zmieszana,

przyklękła i ostrożnie wyciągnęła przed siebie rękę, drugą

przyciskając Kufla do piersi; po chwili wyczuła pod palcami

miękkie kocie futerko. Obcy kot otarł się o jej przedramię,

pomrukując głośno. Kątem oka udało się jej dostrzec niewyraźny

zarys jego ciała: miał krótką sierść i był bardzo mały. Ułożył

się na grzbiecie, pozwalając drapać się po brzuszku. Kobieta z

Jazbo potknęła się o Tolly w ciemności i o mało nie przewróciła,

a potem nagle Kufel zeskoczył na podłogę, gdzie zaczął

gorączkowo obwąchiwać nieznajomego kota, który zrewanżował mu

się tym samym, następnie zaś dał susa i zniknął w mroku.

Potężny kocur zawahał się przez chwilę, ale ostatecznie podążył

za nim.

- Wracaj, do jasnej cholery! - wrzasnęła Tolly Mune. -

Kufel, ty przeklęty kocie, chcę tu zaraz widzieć twoją tłustą

dupę!

Jej wołanie powróciło wielokrotnym echem, ale kot nie

posłuchał wezwania. Tymczasem pozostali uczestnicy wycieczki

zdążyli już dość znacznie się oddalić, więc Tolly zaklęła

głośno i pospiesznie ruszyła w ich kierunku.

Najpierw ujrzała wyspę światła, a kiedy dotarła na

miejsce, zastała ambasadorów sadowiących się na fotelach

ustawionych po jednej stronie długiego metalowego stołu.

Haviland Tuf, nadal na swym latającym tronie, unosił się po

przeciwnej stronie stołu z twarzą pozbawioną jakiegokolwiek

wyrazu i białymi rękami splecionymi na brzuchu.

Po jego ramionach w tę i z powrotem przechadzał się Dax,

mrucząc donośnie.

- Niech cię szlag trafi! - warknęła Tolly pod adresem

Tufa, po czym odwróciła się twarzą do nieprzeniknionej

ciemności. - KUFEL!!! - wrzasnęła co sił w płucach. Echo było

przytłumione, jakby spowite całunem z miękkiego materiału. -

Kufel!

Cisza.

- Mam nadzieję, że nie przybyliśmy tu tylko po to, żeby

przysłuchiwać się wrzaskom Przewodniczącej Rady Planety -

odezwał się wysłannik Skrymiru.

- Zaiste - odparł Haviland Tuf. - Przewodnicząca Mune,

gdyby zechciała pani zająć miejsce, moglibyśmy bezzwłocznie

przystąpić do rzeczy.

Skrzywiła się i opadła ciężko na ostatni wolny fotel.

- Gdzie się podział Kufel, do wszystkich diabłów?

- Doprawdy, trudno mi wyrazić jakąkolwiek opinię na ten

temat - powiedział gospodarz. - Bądź co bądź, to pani kot.

- Ale pogonił za jednym z twoich!

- Zaiste. Bardzo interesujące. Tak się akurat składa, że

jedna z moich najmłodszych kotek znajduje się w okresie rui.

Być może, to tłumaczy jego nieobecność. Ale wątpię, żeby pani

zwierzęciu coś groziło.

- Ale ja chcę mieć go przy sobie podczas tej cholernej

konferencji! - parsknęła Tolly Mune.

- "Arka" jest ogromnym statkiem, w którego wnętrzu

znajdują się tysiące trudno dostępnych kryjówek, a poza tym,

przeszkadzając kotom w ich miłosnych igraszkach postąpilibyśmy

bardzo nieetycznie, przynajmniej według standardów

obowiązujących na S'uthlam. Doprawdy, za nic w świecie nie

chciałbym urazić pani uczuć. Co więcej, sama pani wielokrotnie

podkreślała wagę upływającego czasu oraz fakt, iż stawką w tej

grze są miliony istnień ludzkich, dlatego wydaje mi się, że

powinniśmy natychmiast przystąpić do pracy.

Dotknął jednego z przycisków na miniaturowym pulpicie

sterowniczym i część długiego stołu zapadła się, a zaraz potem

w tym miejscu, tuż przed Tolly Mune, pojawiła się jakaś

roślina.

- Oto właśnie manna - oznajmił Haviland Tuf.

Bladozielone, splątane łodygi wyrastały z płytkiej donicy.

Roślina przypominała żywy węzeł gordyjski, gdyż niezliczone

pędy bez przerwy chwiały się i kołysały, jakby usiłując

rozpełznąć się na boki. Gęste, błyszczące liście były nie

większe od paznokcia, ich powierzchnię pokrywała zaś delikatna

sieć czarnych żyłek. Kiedy Tolly Mune dotknęła jednego z liści,

przekonała się, że na jego spodniej stronie znajduje się

mnóstwo białego pyłu, którego spora część została jej na

palcach. Gdzieniegdzie można było dostrzec skupiska białych,

nabrzmiałych bąbli, przypominających nieco pięciopalczaste

macki, tym większych, im mniejsza odległość

dzieliła je od centralnej części rośliny. Jedna z tych macek,

częściowo ukryta za zasłoną liści, była prawie tak duża jak

ludzka ręka.

- Paskudne zielsko - wyraził swoją opinię Ratch Norren.

- Doprawdy nie rozumiem, dlaczego trzeba było ogłaszać

zawieszenie broni i wyruszać w tak długą podróż tylko po to,

żeby obejrzeć jakąś wynaturzoną cieplarnianą potworność -

powiedział wysłannik Skrymiru.

- Lazurowa Triuna zaczyna tracić cierpliwość - szepnął

osobnik spowity w hologramowy kokon.

- W tym szaleństwie musi być jakaś przeklęta metoda -

zwrociła się Tolly Mune do Tufa. - Dalej, nie każ nam czekać.

Manna, powiadasz? I co z tego?

- Ona zaspokoi potrzeby żywnościowe S'uthlamczyków -

odparł Tuf, a Dax zawtórował mu mruknięciem.

- Na ile dni? - zapytała kobieta z Planety Henry'ego

słodkim tonem aż ociekającym sarkazmem.

- Pani Przewodnicząca, gdyby zechciała pani rozerwać

którąś z większych macek, przekonałaby się pani, jak smaczny i

pożywny jest to owoc.

Tolly Mune skrzywiła się, pochyliła do przodu i zacisnęła

palce na największym owocu. Był miękki, jakby gąbczasty. Kiedy

pociągnęła, oderwał się bez oporu. Rozdzieliła go ostrożnie; jej

oczom ukazał się miąższ przypominający wyglądem i konsystencją

świeży chleb. W samym środku owocu znajdowało się nieco

ciemnej, gęstej cieczy, która zaczęła spływać jej po palcach.

Nozdrza Tolly wypełnił aromatyczny zapach i Przewodnicząca Rady

Planety stwierdziła ze zdziwieniem, że ledwo nadąża z

połykaniem napływającej jej do ust śliny. Przez chwilę walczyła

ze sobą, ale pokusa była zbyt silna: odgryzła spory kęs,

przeżuła, połknęła, znowu podniosła owoc do ust, a potem

jeszcze raz... Wkrótce zniknął, ona natomiast zajęła się

starannym zlizywaniem z palców resztek soku.

- Coś jakby mleczny chleb i miód - powiedziała. - Całkiem

niezłe.

- Ponieważ w płynnej wydzielinie znajduje się narkotyk o

bardzo łagodnym działaniu, ten smak nikomu nie zbrzydnie -

oznajmił Tuf. - Poza tym istnieje wiele jego odmian, często

bardzo różniących się od siebie. Wszystko zależy od składu

gleby i warunków, w jakich rósł dany krzak manny. Drogą

krzyżówek można uzyskać jeszcze większą rozmaitość.

- Chwila, moment. - Ratch Norren szarpnął gwałtownie swój

policzek. - A więc ten paskudny chwast smakuje jak chleb i

miód, tak? Świetnie, ale co z tego? Dzięki temu przeklęte

Suthki będą mogły przekąsić coś dobrego po tym, jak wyprodukują

parę małych. Świetny sposób, żeby wybić im z głowy pomysł

zdobycia Vandeen i rozmnażania się na niej do upadłego. Przykro

mi, ale ja wcale nie widzę powodów do zachwytu.

Tolly Mune zmarszczyła brwi.

- To cham, ale ma rację. Poprzednio też dawałeś nam różne

cudowne rośliny, pamiętasz? Omnizboże, szal Neptuna, krowie

strąki... Czym ta przeklęta manna różni się od nich wszystkich?

- Jest zupełnie inna pod bardzo wieloma względami -

odparł Haviland Tuf. - Po pierwsze, moje wcześniejsze

wysiłki miały na celu usprawnienie waszej ekologii tak, by

stało się możliwe uzyskanie większej liczby kalorii z tej

samej, ograniczonej powierzchni przeznaczonej na S'uthlam

pod uprawy rolne. Niestety, w moich wyliczeniach nie

uwzględniłem w należyty sposób przewrotności ludzkiej rasy.

Jak sama mi pani powiedziała, wasz łańcuch żywnościowy wciąż

jeszcze znacznie odbiega od ideału. Choć macie mięsozwierze

dostarczające protein, nadal marnujecie cenne tereny

przeznaczając je pod wypas zwierząt rzeźnych, tylko dlatego,

że garstka najzamożniejszych obywateli woli krwisty stek od

solidnej porcji tkanek mięsozwierza. Nadal obsiewacie

znaczne obszary omnizbożem i nanopszenicą, kierując się

wyłącznie subiektywnymi odczuciami smakowymi, mimo że krowie

strąki dają znacznie więcej kalorii z jednego metra

kwadratowego zasiewów. Krótko mówiąc, S'uthlamczycy w

dalszym ciągu przedkładają hedonizm nad racjonalność. Niech

i tak będzie. Lekko uzależniające właściwości manny oraz jej

nadzwyczajny smak sprawią, iż nie będziecie mieli żadnych

oporów przed jej konsumowaniem.

- Być może - mruknęła z powątpiewaniem Tolly Mune. -

Niemniej jednak...

- Po drugie - ciągnął Tuf - manna rośnie bardzo szybko.

Nadzwyczajne trudności wymagają zastosowania nadzwyczajnych

środków zaradczych. Manna jest właśnie takim środkiem. To

sztuczna hybryda, genetyczny przekładaniec ułożony z fragmentów

DNA pochodzących z wielu planet. Wśród jej naturalnych przodków

znajdziecie chlebokrzew z Hafeer, rozmnażający się nocą chwast

z Noctos, cukrowór z Gulliweriana, a także zmodyfikowaną

odmianę kudzu ze Starej Ziemi. Przekonacie się, że jest bardzo

odporna, błyskawicznie się rozprzestrzenia, nie wymaga zabiegów

pielęgnacyjnych oraz że jest w stanie bardzo szybko

przekształcić cały ekosystem.

- Jak szybko? - zapytała Tolly.

Palec Tufa dotknął kolejnego przycisku w podłokietniku

fotela. Dax zamruczał cicho.

Zapłonęły światła.

Tolly Mune zmrużyła oczy, oślepiona blaskiem.

Siedzieli mniej więcej pośrodku wielkiego, okrągłego

pomieszczenia o średnicy co najmniej pół kilometra, nakrytego z

góry kopułą, której sklepienie dzieliła od podłogi odległość

jakichś stu metrów. Ze ściany za plecami Tufa wyłoniło się

kilka ogromnych ekosfer z plastostali, odkrytych z wierzchu i

wypełnionych ziemią. Skład gleby w każdej z nich był inny,

odpowiadając rozmaitym warunkom, jakie można spotkać na

powierzchni planety: od białego, sypkiego piasku poczynając,

poprzez wilgotne mady, brejowatą glinę, na żyznych

czarnoziemach kończąc. W każdej ekosferze rósł jeden krzak

manny.

Rósł.

Rósł.

I rósł.

Miały już dobrze ponad dwa metry wysokości, sięgając

badawczo bocznymi pędami daleko poza pojemniki, niemal do

fotela zajmowanego przez Tufa. Inne pędy pięły się w górę po

gładkich ścianach pomieszczenia, zwieszając się obfitymi

girlandami z wybrzuszonego sklepienia, a ponieważ częściowo

zasłaniały wtopione w sufit lampy, światło padało na podłogę

nieregularnymi, wciąż zmieniającymi kształt plamami. Miało

zielonkawą, niezwykłą barwę. Wszędzie, jak okiem sięgnąć

pyszniły się białe owoce wielkości ludzkiej głowy,

przepychające się zawzięcie przez gestą zasłonę liści. W

pewnej chwili jeden z nich oderwał się i głuchym pacnięciem

upadł na podłogę; teraz Tolly rozumiała, dlaczego echa w tym

pomieszczeniu wydawały się dziwnie przytłumione.

- Okazy, które teraz oglądacie - oznajmił Haviland Tuf

doskonale obojętnym tonem - zaczęły kiełkować równe czternaście

dni temu, tuż przed moim pierwszym spotkaniem z szanowną

Przewodniczącą Rady Planety. Wystarczyła jedna sadzonka w

każdym pojemniku. Nie podlewałem ich ani nie nawoziłem, bo

gdybym to uczynił, rośliny byłyby znacznie dorodniejsze od tych

wynędzniałych egzemplarzy, jakie ośmieliłem się wam

zaprezentować.

Tolly Mune podniosła się z fotela. Większą część życia

spędziła w zerowej grawitacji, w związku z czym przy pełnym

ciążeniu nawet ta prosta czynność wymagała od niej sporego

wysiłku, ale Przewodnicząca Rady Planety rozpaczliwie

potrzebowała świadomości, że dysponuje nad pozostałymi

jakąkolwiek, choćby niewielką, przewagą psychiczną - nawet

wynikającą z faktu, że ona stoi, podczas gdy tamci siedzą.

Sztuczka Tufa z czarodziejską manną zaparła jej dech w piersi,

była sama wśród nieprzyjaciół, Kufel polazł nie wiadomo dokąd,

a Dax siedział na ramieniu swego pana, pomrukując cicho i

wpatrując się w nią złocistymi oczami zdolnymi zawczasu

dostrzec każdy podstęp.

- Całkiem nieźle - powiedziała.

- Cieszę się, że tak pani uważa - odparł Tuf, głaszcząc

kota.

- Co konkretnie proponujesz?

- Natychmiastowe rozpoczęcie obsiewania planety. Można do

tego wykorzystać prom "Arki". Pozwoliłem już sobie zapełnić

jego ładownie eksplodującymi pojemnikami z nasionami manny.

Nasiona te, uwolnione w górnych warstwach atmosfery zgodnie z

przygotowanym przeze mnie schematem, zostaną zaniesione przez

wiatr nawet do najdalszych zakątków S'uthlam, by zacząć

kiełkować natychmiast po zetknięciu się z ziemią. Mieszkańcom

planety nie pozostanie nic innego, jak po pewnym czasie

przystąpić do jedzenia. - Haviland Tuf odwrócił długą, pociągłą

twarz od kobiety i skierował ją ku ambasadorom sprzymierzonych

planet. - Z pewnością zastanawiacie się teraz, jaką rolę macie

do odegrania w moim planie.

- Racja - przemówił w imieniu wszystkich Ratch Norren,

uszczypnąwszy się najpierw w policzek, i rozejrzał się

niepewnie dokoła. - Sprawa wygląda tak, jak już powiedziałem:

to zielsko wykarmi wszystkich Suthków, ale my nie będziemy z

tego mieli żadnego pożytku.

- Mnie natomiast wydaje się, iż konsekwencje nowo

powstałej sytuacji są aż nadto oczywiste - powiedział Tuf. -

S'uthlam stanowi zagrożenie dla innych planet wyłącznie

dlatego, że wciąż balansuje na krawędzi katastrofy

żywnościowej, co sprawia, że jego spokojne i cywilizowane

społeczeństwo znajduje się w stanie permanentnego braku

stabilności. Dopóki u władzy utrzymywali się technokraci,

S'uthlam pokojowo koegzystował ze wszystkimi sąsiadami;

niestety, kiedy ster rządów przejmą ekspansjoniści,

S'uthlamczycy ponad wszelką wątpliwość przeistoczą się w

niebezpiecznych agresorów.

- Nie jestem żadną cholerną ekspansjonistką! -

zaprotestowała Tolly Mune.

- Wcale tego nie sugeruję. Zarazem nie ulega jednak

wątpliwości, że mimo swoich niewątpliwych predyspozycji, nie

będzie pani pełniła dożywotnio funkcji Przewodniczącej Rady

Planety. Wojna czai się tuż, tuż. Co prawda, będzie miała

charakter defensywny, ale kiedy zostanie już pani usunięta z

urzędu i jej miejsce zajmie jakiś ekspansjonista, bez

wątpienia przerodzi się ona w wojnę zaczepną. Biorąc pod uwagę

warunki, jakie stworzyli sobie na swojej planecie sami

S'uthlamczycy, taki scenariusz wydarzeń jest bardziej niż

prawdopodobny i żaden przywódca, choćby nie wiadomo jak

kompetentny i pełen dobrej woli, nie zdoła go zmienić.

- Otóż to - odezwała się młoda kobieta reprezentująca

Planetę Henry'ego. W jej spojrzeniu była przenikliwośc zupełnie

nie pasująca do młodego, niemal dziewczęcego wyglądu. - Skoro

wojna jest nie do uniknięcia, lepiej przystąpmy do niej już

teraz i rozwiążmy problem raz na zawsze.

- Lazurowa Triuna zgadza się z tym poglądem - zaszeptał

poseł ukryty za rozedrganą mgłą hologramów.

- I bardzo słusznie, zakładając jednak, że istotnie musi

dojść do wybuchu wojny - odparł Tuf.

- Przed chwilą właśnie to nam powiedziałeś! - poskarżył

się płaczliwym tonem Ratch Norren.

Haviland Tuf pogładził gęstą, czarną sierść kocura.

- To nieprawda, szanowny panie. Moje stwierdzenia o

nieuniknioności wojny i głodu opierały sie na założeniu, że

dojdzie do załamania się kruchej równowagi żywnościowej na

planecie. Gdyby jednak to nie nastąpiło, S'uthlam nie będzie

stanowił żadnego zagrożenia dla planet w tym sektorze

galaktyki, a tym samym wojna stanie się nie tylko niepotrzebna,

ale także moralnie naganna.

- A ty uważasz, że może się do tego przyczynić to paskudne

zielsko? - zapytała z pogardą kobieta z Jazbo.

- Zaiste.

Ambasador Skrymiru potrząsnął głową.

- Doceniam twoje zaangażowanie, Tuf, ale uważam, że się

mylisz. Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby uwierzyć w

kolejny przełom. S'uthlam przeżywał już najróżniejsze

"rozkwity", "odrodzenia" i rewolucje ekologiczne, ale w

ostatecznym rozrachunku nic się nie zmieniło. Musimy załatwić

tę sprawę raz na zawsze.

- Jestem jak najdalszy od tego, aby przeciwstawiać się

waszym samobójczym zachciankom - powiedział Haviland Tuf,

drapiąc Daxa za uchem.

- Samobójczym zachciankom? - powtórzył Ratch Norren. - A

co to ma znaczyć?

Tolly Mune odwróciła sie twarzą do wysłanników

sprzymierzonych planet.

- To znaczy, że przegracie tę wojnę, Norren - powiedziała.

Ambasadorowie zareagowali wybuchem wesołości:

przedstawicielka Planety Henry'ego zachichotała, kobieta z

Jazbo zarechotała donośnie, a cyborg zahuczał gromkim basem.

- Arogancja S'uthlamczyków wciąż budzi we mnie

bezgraniczne zdumienie - stwierdził wysłannik Skrymiru. - Niech

pani nie da się zwieść obecnej sytuacji, pani Przewodnicząca.

Macie przed sobą połączone siły sześciu planet i choć

dysponujecie nową flotyllą, to jednak w dalszym ciągu

ustępujecie nam zarówno pod względem liczebności, jak i siły

ognia. Jeżeli pani pamięta, już raz was pokonaliśmy. Teraz

powtórzymy to.

- Nic z tego - oznajmił Haviland Tuf.

Wysłannicy sprzymierzonych planet wybałuszyli na niego

oczy.

- Ostatnio pozwoliłem sobie przeprowadzić pewne badania, w

świetle których kilka faktów stało się aż nadto widocznych. Po

pierwsze, poprzednia wojna miała miejsce kilkaset lat temu.

S'uthlam poniósł sromotną klęskę, lecz alianci po dziś dzień

płacą cenę za ówczesne zwycięstwo, podczas gdy pokonani,

dysponujący znacznie większym potencjałem ludnościowym i

bardziej zaawansowaną technologią, już dawno odzyskali

równowagę po porażce. Na planecie S'uthlam nauka rozkwitała w

takim samym tempie jak manna, jeśli wolno mi posłużyć się tą

barwną metaforą, podczas gdy sprzymierzone planety dokonały

jedynie niewielkiego kroku naprzód, a i to wyłącznie dzięki

nowym technologiom przejętym od dawnego nieprzyjaciela. Nie

sposób zaprzeczyć, iż wasza połączona flota kosmiczna pod

względem liczebności znacznie przewyższa s'uthlamską Flotyllę

Planetarną, ale jest równie oczywiste, że większa część

jednostek wchodzących w jej skład pod żadnym względem nie

dorównuje okrętom S'uthlam. Jeżeli natomiast chodzi o

stwierdzenie odwołujące się do większej liczby ludności, to

chciałem niniejszym zwrócić uwagę, iż łączna populacja Vandeen,

Planety Henry'ego, Jazbo, Roggandoru, Skrymiru oraz Lazurowej

Triuny wynosi cztery miliardy, czyli zaledwie jedną dziesiątą

populacji S'uthlam.

- Jedną dziesiątą? - wykrztusiła kobieta z Jazbo. - To

chyba jakaś pomyłka, prawda?

- Według szacunków Lazurowej Triuny ta przewaga powinna

być najwyżej sześciokrotna.

- Dwie trzecie z tego to kobiety i dzieci - zwrócił

pospiesznie uwagę wysłannik Skrymiru.

- Nasze kobiety potrafią walczyć! - odparowała natychmiast

Tolly Mune.

- Pod warunkiem, że znajdą trochę czasu między kolejnymi

miotami - mruknął Ratch Norren. - Tuf, ich nie może być

dziesięć razy więcej od nas! Zgadza się, rozmnażają się jak

szaleni, ale nasi specjaliści szacują...

- Szanowny panie, wasi specjaliści są w błędzie - przerwał

mu Tuf. - Proszę jednak wstrzymać się z rozpaczą: tajemnica

jest pilnie strzeżona, a mając do czynienia z takim mrowiem

łatwo przeoczyć miliard lub dwa. Niemniej jednak fakty

wyglądają dokładnie tak, jak je przedstawiłem. Chwilowo mamy do

czynienia z chwiejną równowagą sił: okrętów sprzymierzonych

planet jest więcej, natomiast flotylla S'uthlamczyków jest

nowocześniejsza i lepiej uzbrojona. Taka sytuacja nie utrzyma

się jednak długo, gdyż dzięki zaawansowanym technologiom

mieszkańcy S'uthlam mogą produkować jednostki bojowe znacznie

szybciej niż którykolwiek z ich nieprzyjaciół. - Tuf spojrzał

na Tolly Mune. - Odważę się zaryzykować twierdzenie, iż robią

to nawet w tej chwili, kiedy tu rozmawiamy.

- Nie - odparła.

Ale patrzył na nią także Dax.

- Tak - oznajmił Tuf ambasadorom, po czym uniósł palec. -

Dlatego właśnie proponuję, abyście wykorzystali obecną,

krótkotrwałą sytuację i przystali na moją ofertę, która pozwoli

wam rozwiązać problem S'uthlam bez konieczności uciekania się

do jądrowych bombardowań lub innych, jeszcze bardziej

odrażających metod. Przedłużcie zawieszenie broni do jednego

roku i pozwólcie mi obsiać S'uthlam manną. Jeżeli po upływie

tego czasu uznacie, że S'uthlamczycy nadal stanowią dla was

zagrożenie, będziecie mogli przystąpić do działań wedle

własnego uznania.

- Nic z tego, kupcze - zadudnił cyborg z Roggandora. -

Twoja naiwność budzi politowanie. Dajcie mi rok, powiadasz, i

pozwólcie mi spróbować moich sztuczek. Jak sądzisz, ile nowych

okrętów zdążą zbudować przez ten czas?

- Możemy wprowadzić moratorium na zbrojenia, jeżeli wy

zgodzicie się zrobić to samo - powiedziała Tolly.

- Jasne - parsknął pogardliwie Ratch Norren. - I pewnie

spodziewacie się, że wam uwierzymy? Pokazaliście już, jak

bardzo jesteście godni zaufania, zbrojąc się potajemnie wbrew

ustaleniom zawartym w traktacie pokojowym. A teraz jeszcze

macie czelność mówić o naszej złej woli!

- Bo wy oczywiście wolelibyście, żebyśmy byli zupełnie

bezbronni, kiedy zdecydujecie się na okupację - odparła z

odrazą Tolly Mune. - Przeklęci hipokryci!

- Teraz już za późno na układy - odezwała się kobieta z

Jazbo.

- Sam to powiedziałeś, Tuf - zawtórował jej wysłannik

Skrymiru. - Im dłużej będziemy zwlekać, w tym gorszej

znajdziemy się sytuacji. Wynika z tego, że nie mamy wyboru,

tylko musimy jak najprędzej przeprowadzić zmasowane uderzenie

na S'uthlam, bo okoliczności nigdy nie będą bardziej

sprzyjające.

Dax syknął głośno.

Haviland Tuf mrugnął, po czym splótł palce i położył ręce

na brzuchu.

- Być może zmienilibyście opinię, jeśli odwołałbym się do

waszego umiłowania pokoju, pragnienia uniknięcia okropieństw

wojny oraz wspólnych dla wszystkich ludzi, humanitarnych

uczuć?

Ratch Norren prychnął coś pogardliwie, pozostali zaś

odwrócili spojrzenia.

- W takim razie wygląda na to, że nie pozostawiliście mi

wyboru - oświadczył Tuf i podniósł się z miejsca.

Poseł z Vandeen zmarszczył brwi.

- Ejże, dokąd idziesz?

Tuf majestatycznie wzruszył ramionami.

- W tej chwili do kabiny sanitarnej, potem zaś do

sterowni. Proszę przyjąć ode mnie zapewnienia, że osobiście nie

czuję do was żadnej urazy, ale, choć z przykrością, będę musiał

przystąpić do niszczenia waszych planet. Może chcielibyście

przeprowadzić losowanie, aby ustalić, od której powinienem

zacząć?

Kobieta z Jazbo zakrztusiła się, po czym zaczęła kasłać,

pryskając wokoło kropelkami śliny.

Spowity pajęczyną drżących hologramów wysłannik Lazurowej

Triuny odchrząknął cicho, co dało w efekcie odgłos

przypominający szelest, jaki może spowodować owad

przechadzający się po zmiętej kartce papieru.

- Nie ośmielisz się! - zagrzmiał cyborg z Roggandora.

Ambasador Skrymiru w lodowatym milczeniu skrzyżował

ramiona na piersi.

- Ty... Ach, tak. Oczywiście. Ty... - wyjąkał Ratch

Norren. - Nie mówisz poważnie. Tak. Na pewno.

Tolly Mune parsknęła śmiechem.

- Oczywiście, że mówi poważnie - oznajmiła, choć była

wcale nie mniej zaskoczona od pozostałych. - A co ważniejsze,

może to zrobić, czy raczej "Arka", co w sumie na jedno

wychodzi. W dodatku komandor Ober zapewni mu uzbrojoną eskortę.

- Nie ma potrzeby podejmowania pochopnych działań -

przemówiła spokojnym, opanowanym tonem kobieta z Planety

Henry'ego. - Możemy przemyśleć naszą decyzję.

- Wyśmienicie. - Tuf ponownie zasiadł w fotelu. - Jak

tylko wejdzie w życie porozumienie o zawieszeniu broni na okres

jednego roku, zacznę obsypywać S'uthlam nasionami manny.

- Nie tak szybko - wtrąciła się Tolly. Ogarnęło ją

wspaniałe uczucie lekkości i triumfu. Dzięki Tufowi wojna

zakończyła się, zanim się na dobre zaczęła, i S'uthlam miał

zapewniony cały rok spokoju. Jednak Przewodnicząca Rady Planety

zachowała dość rozsądku, by nie dać się całkowicie porwać

entuzjazmowi. - Wszystko to wygląda bardzo ładnie, ale zanim

przystąpisz do obsiewania całej planety, musimy dokładnie

zbadać tę twoją roślinkę. Najpierw zajmą się nią biotechnicy i

ekolodzy, a potem Rada Planety zamówi nowe prognozy. Myślę, że

miesiąc nam wystarczy. Aha, w dalszym ciagu obowiązuje to

wszystko, o czym ci wcześniej mówiłam: nie myśl, że sypniesz

nam trochę nasion i znikniesz w sinej dali. Tym razem

zostaniesz przynajmniej do końca rozejmu, a może nawet trochę

dłużej, dopóki nie nabierzemy pewności, ile naprawdę jest wart

twój najnowszy cudowny pomysł.

- Niestety, obawiam się, że w innych rejonach galaktyki

czekają na mnie nie cierpiące zwłoki obowiązki - odparł Tuf. -

W tych warunkach roczna zwłoka jest nie do pomyślenia ani

nawet miesięczna, o której była pani łaskawa wspomnieć na

wstępie.

- Chwileczkę, do cholery! - wybuchła Tolly Mune. - Nie

możesz tak po prostu...

- Oczywiście, że mogę - przerwał jej Haviland Tuf.

Przeniósł znaczące spojrzenie na posłów sprzymierzonych planet,

a następnie skierował je znowu na siwowłosą kobietę. - Pozwoli

pani, iż zwrócę jej uwagę na pewien oczywisty fakt: między

S'uthlam a jego nieprzyjaciółmi istnieje w tej chwili krucha

równowaga sił, "Arka" zaś stanowi przerażające narzędzie

zagłady, zdolne niszczyć całe planety. Co prawda, mogę użyć jej

w celu sprowadzenia zagłady na wrogów S'uthlam, ale równie

prawdopodobna jest także odwrotna sytuacja.

Tolly Mune poczuła się nagle tak, jakby ktoś uderzył ją z

całej siły w żołądek.

- Czy ty... Tuf, czy ty nam grozisz? Nie mogę w to

uwierzyć. Czy grozisz nam, że skierujesz "Arkę" przeciwko

S'uthlam?

- Ja tylko uświadamiam pani, co może się stać, choć, rzecz

jasna, wcale nie musi - odparł gospodarz doskonale obojętnym

tonem.

Dax chyba wyczuł jej wściekłość, gdyż zasyczał

przeraźliwie. Tolly Mune stała jak sparaliżowana, bezsilnie

zaciskając pięści.

- Nie żądam wynagrodzenia za moje usługi w charakterze

mediatora oraz inżyniera ekologa, ale wymagam, aby spełniono

kilka moich życzeń - ciągnął Tuf. - Sprzymierzone planety

zapewnią mi coś w rodzaju ochrony osobistej; będzie to

niewielki zespół okrętów wojennych, jednak dysponujący na tyle

dużą siłą ognia, aby odeprzeć ewentualny atak na "Arkę" ze

strony Flotylli Planetarnej oraz odprowadzić mnie poza granice

układu Sulstar, kiedy już zakończę swoją misję. Z kolei

S'uthlamczycy wyrażą zgodę na pobyt tej małej floty w swoim

systemie słonecznym, kładąc w ten sposób kres moim obawom.

Jeżeli którakolwiek ze stron naruszy warunki rozejmu, musi mieć

pełną świadomość, że w ten sposób sprowokuje mnie do okrutnego

odwetu. Niezbyt łatwo ulegam gwałtownym uczuciom, ale kiedy już

ktoś wywoła mój gniew, wówczas przerażam samego siebie. Kiedy

minie jeden rok standardowy, będę już daleko stąd, wy zaś

możecie wówczas rzucić się sobie do gardeł, skoro taka będzie

wasza wola. Ja jednak mam nadzieję, iż tym razem przedsięwzięte

przeze mnie kroki okażą się na tyle skuteczne, że wszelkie akty

agresji stracą jakikolwiek sens.

Pogłaskał Daxa po gęstym futrze, kocur zaś powoli

przenosił z twarzy na twarz spojrzenie swoich złocistych oczu.

Tolly Mune poczuła, jak ogarnia ją przenikliwy chłód.

- Narzucasz nam pokój - stwierdziła.

- Tylko chwilowo - zripostował Tuf.

- Narzucasz nam też ostateczne rozwiązanie naszych

problemów, zupełnie nie troszcząc się, co o nim myślimy.

Tym razem nie uzyskała żadnej odpowiedzi.

- Wydaje ci się, że kim ty właściwie jesteś, do wszystkich

diabłów?! - wrzasnęła, dając wreszcie upust wzbierającej w niej

wściekłości.

- Jestem Haviland Tuf i straciłem już cierpliwość dla

S'uthlam i jego mieszkańców - odparł spokojnie.

Kiedy konferencja dobiegła końca, Tuf odwiózł ambasadorów

do ich promu; Tolly Mune nie skorzystała z jego uprzejmości.

Przez długie godziny błąkała się samotnie po "Arce",

zziębnięta, zmęczona, ale niestrudzona.

- Kufel! - wołała ze szczytu ruchomych schodów. - Chodź

tu, Kufelku! - wykrzykiwała w głąb pogrążonych w ciemności

korytarzy. - Tutaj jestem, kotku! - nawoływała za każdym razem,

kiedy zza zakrętu dobiegał jakiś szmer, ale okazywało się, że

to tylko zamykające się lub otwierające drzwi, jakaś

samonaprawiająca się maszyna albo któryś z kotów Tufa. -

Kuuuufeeeel!!! - wrzeszczała co sił w płucach w miejscach,

gdzie zbiegało się kilka lub kilkanaście korytarzy, a jej głos

odbijał się od metalowych ścian i wracał martwym echem.

Nigdzie nie natrafiła na żaden ślad po swoim kocie.

Przez cały czas kierowała się w górę, w związku z czym po

pewnym czasie dotarła do skąpo oświetlonego, centralnego

korytarza, biegnącego przez całą długość gigantycznego statku;

był to przerażający swymi rozmiarami, trzydziestokilometrowy

tunel, którego sklepienie ginęło w mroku, wzdłuż obu ścian

stały natomiast duże i małe zbiorniki służące hodowli tkanek

oraz klonowaniu organizmów. Wybrała na chybił-trafił kierunek i

ruszyła przed siebie, od czasu do czasu głośno wołając kota.

Wreszcie odpowiedziało jej ciche, niepewne miauknięcie.

- To ty, Kufel? Kici, kici.

Kolejne miauknięcie. Gdzieś z przodu. Przyspieszyła kroku, a

po chwili pędziła co sił w nogach.

Z cienia rzucanego przez wykonany z plastostali zbiornik

co najmniej dwudziestometrowej wysokości wyłonił się Haviland

Tuf z pomrukującym Kuflem w objęciach.

Tolly stanęła jak wryta.

- Znalazłem pani kota - oznajmił Tuf.

- Widzę - odparła lodowatym tonem.

Właściciel "Arki" ostrożnie podał jej wielkiego, szarego

kocura; przy okazji musnął rękami jej okryte materiałem

kombinezonu ramiona.

- Przekona się pani, że nie poniósł żadnego szwanku na

zdrowiu - ciagnął Tuf. - Pozwoliłem sobie poddać go dokładnemu

badaniu, aby upewnić się, że nie spotkało go nic złego, i

stwierdziłem, iż znajduje się w doskonałej formie. Proszę sobie

jednak wyobrazić moje zdumienie, kiedy okazało się, że

wszystkie nadzwyczajne ulepszenia bioinżynieryjne, o których

była pani łaskawa mnie poinformować, znikły w niewytłumaczalny

sposób, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu.

Doprawdy, nie mam pojęcia, jak to wytłumaczyć.

Tolly przycisnęła kota do piersi.

- W porządku: skłamałam. Kufel ma tylko zdolności

telepatyczne, może nie tak rozwinięte jak Dax, ale i tak

całkiem niezłe. Nie mogłam dopuścić do starcia między nimi, bo

nie wiadomo, który by wygrał, a ja wolałam nie ryzykować. -

Skrzywiła się. - A tymczasem ty podsunąłeś mu panienkę... Gdzie

on się podziewał?

- Opuściwszy nas w pogoni za obiektem swoich uczuć,

przekonał się bardzo szybko, że drzwi są zaprogramowane w taki

sposób, aby uniemożliwić mu powrót, w związku z czym spędzał

czas włócząc się po różnych zakamarkach statku i nawiązując

znajomości z kotami zamieszkującymi "Arkę".

- Ile ich właściwie masz?

- Mniej niż pani, czemu zresztą nie należy się dziwić.

Bądź co bądź, jest pani przecież obywatelką S'uthlam.

Tuląc ciepłego, mruczącego z zadowolenia kota, Tolly

zdała sobie nagle sprawę, że nigdzie w pobliżu nie widzi Daxa.

Postanowiła czym prędzej skorzystać ze sposobności; podrapała

kocura za uchem, a on skierował na Tufa spojrzenie kryształowo

przejrzystych, srebrnych oczu.

- Nie nabrałeś mnie - powiedziała.

- Nawet o tym nie marzyłem - przyznał Tuf.

- Ta cała manna... To jakaś pułapka, prawda? Wcisnąłeś nam

stertę kitu.

- Wszystko, co powiedziałem pani na temat manny, jest

szczerą prawdą.

Kufel pisnął cicho.

- Szczerą prawdą... - powtórzyła Tolly Mune. - Szczerą,

cholerną prawdą. Co oznacza, że nie powiedziałeś nam

wszystkiego.

- Wszechświat jest wypełniony faktami do tego stopnia, że

ludzkość nigdy nie zdoła ich wszystkich poznać, co musi budzić

pewne zdziwienie, jeśli weźmie się pod uwagę, iż w skład tejże

ludzkości wchodzą także nieprzeliczone masy mieszkańców

S'uthlam. Nigdy nie zdołałbym powiedzieć pani wszystkiego na

żaden temat, choćby nie wiadomo jak zawężony.

Zbyła jego wywód niecierpliwym machnięciem ręki.

- Co chcesz nam zrobić, Tuf?

- Chcę znaleźć wyjście z gnębiącego was kryzysu

żywnościowego - powiedział tonem spokojnym i chłodnym jak woda

w jeziorze, i równie tajemniczym.

- Kufel mruczy, więc mówisz prawdę. Ale w jaki sposób masz

zamiar to osiągnąć?

- Dzięki mannie.

- Bujda na resorach. Nic mnie nie obchodzi, jak smaczne i

na ile uzależniające są jej owoce ani jak szybko rośnie to

cholerne zielsko. Żadna roślina nie zdoła wyciągnąć nas z

kłopotów. Już tego próbowałeś, Tuf. Przerobiliśmy wszystko:

omnizboże, krowie strąki, powietrzny plankton i farmy grzybów.

Wiem, że trzymasz coś w zanadrzu. Dalej, wyduś to z siebie.

Przez ponad minutę Haviland Tuf przyglądał się jej w

milczeniu. Kiedy tak wpatrywał się prosto w jej oczy, Tolly

odniosła wrażenie, że zagląda głęboko do jej wnętrza, jakby

on także potrafił czytać w myślach.

Może i tak było w istocie, gdyż wreszcie powiedział:

- Tej rośliny, jeżeli raz się ją zasieje, już nigdy nie

będzie można wytępić, nawet za pomocą najbardziej drastycznych

środków. W sprzyjającym klimacie będzie się rozprzestrzeniała

z oszałamiającą prędkością. Zimno jej szkodzi, a mróz zabija,

lecz i tak w krótkim czasie uda jej się opanować tropikalne i

zwrotnikowe rejony planety, a to w zupełności wystarczy.

- Do czego?

- Owoce manny mają wielką wartość odżywczą. Dzięki nim

już w ciągu kilku pierwszych lat uda się zmniejszyć niedobór

kalorii i poprawić warunki życia ludności. Co prawda, po

pewnym czasie rośliny wyginą, wyczerpawszy zasoby gleby, w

związku z czym trzeba będzie na kilka lat wprowadzić na te

tereny inne uprawy, zanim ziemia odpocznie na tyle, by

ponownie wyżywić krzewy manny, ale wówczas nie będzie to

miało większego znaczenia, gdyż manna wykona już swoje

zasadnicze zadanie. Pył, który gromadzi się na spodniej

stronie liści, składa się z symbiotycznych mikroorganizmów,

odgrywających ważną rolę w procesie zapylania. Spełniają one

jeszcze jedną, niezwykle istotną funkcję, a roznoszone przez

wiatr, ludzi i szkodniki dotrą w każde miejsce na

powierzchni waszej planety.

- Ten biały pył... - szepnęła Tolly. Osiadł jej na

palcach, kiedy dotknęła liścia manny.

W gardle Kufla zaczął narastać groźny pomruk. Na razie był

tak cichy, że bardziej go wyczuwała, niż słyszała.

Haviland Tuf splótł palce na brzuchu.

- Pył ów można uważać za coś w rodzaju organicznego środka

antykoncepcyjnego. W bardzo silny i nieodwracalny sposób wpływa

on zarówno na płodność mężczyzn, jak i kobiet. Wątpię, aby

interesowały panią szczegóły dotyczące zasad jego działania.

Tolly Mune otworzyła usta, zamknęła je i zamrugała

raptownie, by powstrzymać napływające jej do oczu łzy. Nie

miała pojęcia, czy były to łzy rozpaczy, czy wściekłości,

ale na pewno nie łzy szczęścia. Nigdy by na to nie pozwoliła.

- Rozłożone w czasie ludobójstwo - wykrztusiła z trudem.

Nie poznała swego głosu, taki był głuchy i schrypnięty.

- Skądże znowu - zaprotestował Tuf. - Część pani rodaków

okaże się odporna na działanie tego środka. Według moich

szacunków od 1,07 do 1,11 procent mieszkanców S'uthlam nie

odczuje najmniejszych skutków jego zastosowania i będzie się

nadal rozmnażać, przekazując tę odporność następnym pokoleniom.

Niemniej jednak jeszcze w tym roku stanie się pani świadkiem

gwałtownej implozji demograficznej, gdyż krzywa urodzeń

przestanie podążać w górę, by skierować się ostro w dół.

- Nie masz prawa - wycedziła Tolly.

- Od samego początku powtarzałem pani, iż po to, by

rozwiązać problem gnębiący mieszkańców S'uthlam, należy

zastosować radykalny środek, dający długotrwałe efekty.

- Być może, ale co z tego? Co z wolnością, Tuf? Co z

prawem indywidualnego wyboru? Być może, moi ludzie są

egoistycznymi, krótkowzrocznymi głupcami, ale to w niczym nie

zmienia faktu, że pozostają ludźmi, dokładnie tak samo

jak ja albo ty. Mają prawo samodzielnie podejmować decyzję, czy

i ile chcą mieć dzieci. Kto cię upoważnił, żebyś decydował o

tym za nich? - Czuła, jak z każdym słowem ogarnia ją coraz

większa wściekłość. - Nie jesteś lepszy od nas, bo też jesteś

tylko człowiekiem. Cholernie niezwykłym człowiekiem, to prawda,

ale niczym mniej i niczym więcej. Jakim prawem odgrywasz przed

nami boga i kierujesz naszym życiem?

- Bo mam "Arkę" - odparł spokojnie.

Kufel szarpnął się gwałtownie, więc Tolly pozwoliła mu

zeskoczyć na podłogę, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z

bladej, nieprzeniknionej twarzy Tufa. Nagle poczuła ogromną

ochotę, żeby go uderzyć, sprawić mu ból, zmusić do zrzucenia

tej nieruchomej, obojętnej maski.

- Ostrzegałam cię kiedyś, pamiętasz? Władza deprawuje, a

władza absolutna deprawuje absolutnie.

- Moja pamięć jest nienaruszona.

- Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego samego o twojej

moralności - wycedziła lodowatym tonem Tolly Mune, a Kufel

zawtórował jej potępiającym syknięciem. - Nie mogę zrozumieć,

dlaczego pomogłam ci zachować ten przeklęty statek! Ależ ze

mnie idiotka! Zbyt długo żyłeś w świecie fantazji, Tuf. Pewnie

uważasz, że ktoś mianował cię bogiem?

- Mianuje się urzędników - odparł Haviland Tuf. - Bogowie,

naturalnie jeśli założymy, że w ogóle istnieją, są powoływani

według odmiennej procedury. Nie zgłaszam żadnych pretensji do

boskości w mitologicznym sensie tego słowa, choć przyznaję, że

pod wieloma względami istotnie dysponuję boską mocą.

Przypuszczam, że pani także zdała sobie z tego sprawę już dawno

temu, kiedy po raz pierwszy zwróciła się do mnie z prośbą o

rozmnożenie chleba i ryb. - Kobieta otworzyła usta, żeby

odpowiedzieć, ale on uciszył ją władczym gestem. - Proszę mi

nie przerywać. Postaram się, by moje wystąpienie nie trwało

zbyt długo. Pani i ja jesteśmy do siebie bardzo podobni...

- Ja tak nie uważam, do cholery! - wrzasnęła.

- Jesteśmy bardzo podobni - powtórzył Tuf spokojnie, lecz

stanowczo. - Kiedyś wyznała pani, że nie należy do osób

nadmiernie przywiązanych do religii, a ja także nie czczę

mitów. Zaczynałem jako zwykły kupiec, lecz natrafiwszy na

"Arkę", przekonałem się, iż na każdym kroku prześladują mnie

bogowie, prorocy i demony. Noe i potop, Mojżesz i plagi

egipskie, chleb i ryby, manna, krzak gorejący, żony zamienione

w słupy soli... Musiałem przywyknąć do tego wszystkiego.

Zarzuca mi pani, że uważam się za boga, ale ja nigdy tak nie

twierdziłem, choć muszę przyznać, iż pierwszą rzeczą, jaką

wiele lat temu uczyniłem na pokładzie tego statku, było

wskrzeszenie z martwych. - Wskazał odległe o kilka metrów

stanowisko. - Stało się to dokładnie w tym miejscu. Co więcej,

istotnie dysponuję czymś w rodzaju boskich możliwości,

przynajmniej w odniesieniu do pojedynczych planet, o których

życiu lub śmierci mogę decydować. Jednak, rozporządzając taką

władzą, czy mam prawo uchylać się od związanej z nią

nierozerwalnie odpowiedzialności? Wydaje mi się, że nie.

Tolly próbowała coś powiedzieć, ale słowa nie chciały

przecisnąć się jej przez gardło. On jest szalony, pomyślała.

- Kryzys, jaki dotknął S'uthlam, mógł zostać rozwiązany

wyłącznie dzięki boskiej interwencji - ciągnął Tuf. - Załóżmy

na chwilę, że przystałem na wasze żądanie i zgodziłem się

sprzedać wam "Arkę". Czy naprawdę przypuszcza pani, że

jakikolwiek zespół ekologów i biotechników, choćby byli

specjalistami najwyższej klasy, zdołałby znaleźć sposób na

długotrwałe rozwiązanie waszych problemów? Z pewnością jest

pani na to zbyt inteligentna. Nie mam żadnych wątpliwości, iż

dysponując niewyobrażalnymi zasobami statku, ludzie ci - z

pewnością geniusze intelektu, dysponujący wiedzą

nieporównywalnie większą ode mnie - dokonaliby licznych odkryć,

pozwalających S'uthlamczykom rozmnażać się bez żadnych

ograniczeń jeszcze przez sto, dwieście, a może nawet trzysta

lub czterysta lat. Jednak, w ostatecznym rozrachunku,

dostarczone przez nich odpowiedzi także okazałyby się

niewystarczające, podobnie jak moje skromne próby sprzed pięciu

i dziesięciu lat oraz wszystkie przełomowe odkrycia, dokonywane

przez waszych uczonych w ciągu minionych stuleci. Szanowna

pani, nie istnieje żadne racjonale rozwiązanie dylematu, przed

jakim staje populacja rozmnażająca się w postępie

geometrycznym. Ratunek mogą przynieść jedynie cuda: chleb i

ryby, manna z nieba i temu podobne. Dwa razy podjąłem próbę

jako inżynier ekolog i dwa razy zawiodłem; teraz postanowiłem

zachować się jak bóg, którego interwencji S'uthlam pilnie

potrzebuje. Gdybym po raz trzeci zmierzył się z problemem jako

człowiek, bez wątpienia znowu poniósłbym klęskę, a wówczas

rozwiązaniem waszych problemów zajęliby się bogowie znacznie

okrutniejsi ode mnie, mianowicie czterej znani z dawnych mitów

jeźdźcy dosiadający przedstawicieli dawno wymarłego gatunku

ssaków, wyobrażający zarazę, głód, wojnę i śmierć. Dlatego

właśnie muszę zapomnieć, że jestem człowiekiem, i zacząć

postępować jak bóg.

- O tym, że jesteś człowiekiem, zapomniałeś już cholernie

dawno temu, co jednak wcale nie oznacza, że stałeś się bogiem -

odparła Tolly Mune. - Co najwyżej demonem, na pewno

nieprzeciętnym megalomanem, być może potworem. Tak, nawet na

pewno: jesteś potworem, ale nie bogiem.

- Potworem - powtórzył Tuf. - Zaiste. - Mrugnął ze

zdziwieniem. - Miałem nadzieję, iż pani niewątpliwe zalety

intelektualne oraz życiowe doświadczenie sprawią, że okaże mi

pani więcej zrozumienia. - Zamrugał ponownie, tym razem aż trzy

razy pod rząd. Jego pociągła, blada twarz była równie

nieruchoma jak zawsze, jednak w głosie Tufa pojawiło się coś,

czego Tolly nigdy do tej pory nie słyszała, a co sprawiło, że

ogarnęło ją zdumienie, a nawet niepokój. To coś bardzo

przypominało emocję.

- Czyni mi pani ogromną krzywdę - poskarżył się Tuf.

Kufel zamiauczał żałośnie.

- Wygląda na to, że pani kot znacznie łatwiej przyswaja

sobie wnioski wypływające z chłodnej i beznamiętnej analizy

rzeczywistości. Może powinienem wszystko wyjaśnić jeszcze raz

od początku?

- Potwór.

- Jak zwykle, moje wysiłki są niedoceniane i ściągają na

moją głowę niezasłużone oszczerstwa.

- Potwór! - powtórzyła.

Tuf gwałtownie zacisnął prawą pięść, a następnie, powoli i

jakby z ociąganiem, rozprostował palce.

- Wygląda na to, że jakiś tik nerwowy sprawił, iż pani

zasób słownictwa uległ drastycznemu ograniczeniu.

- Wcale nie - odparła. - Po prostu to jedyne określenie,

jakie do ciebie pasuje.

- Zaiste. W takim razie, ponieważ jestem potworem,

powinienem zacząć zachowywać się jak potwór. Proszę o tym nie

zapominać, kiedy będzie pani rozważać swą decyzję.

Kufel gwałtownie podniósł głowę, przez chwilę przyglądał

się Tufowi, jakby dostrzegł coś zdumiewającego w jego bladej,

pociągłej twarzy, po czym zasyczał głośno i zaczął powoli cofać

się ze zjeżoną sierścią. Kiedy Tolly wzięła go na ręce,

przekonała się, że kot drży jak w febrze.

- O co chodzi? - zapytała zmienionym głosem. - Jaką

decyzję? Przecież ty podjąłeś już wszystkie cholerne decyzje! O

czym mówisz, do diabła?

- Pozwoli sobie pani zwrócić uwagę, że, jak do tej pory,

ani jedno nasiono manny nie spadło na powierzchnię S'uthlam.

- I co z tego? Przecież dobiłeś już targu, a ja nie znam

sposobu, żeby cię powstrzymać.

- Zaiste. Godne pożałowania. Kto wie, jeśli się pani

zastanowi, może jeden sposób przyjdzie pani na myśl...

Tymczasem proponuję, żebyśmy udali się do mojej kwatery. Dax z

pewnością czeka już na wieczorny posiłek. Dla nas przygotowałem

wyśmienite ciasteczka grzybowe oraz piwo z Moghoun o smaku,

który jest w stanie zadowolić zarówno bogów, jak i potwory. Ma

się rozumieć, urządzenia łączności "Arki" są do pani

dyspozycji, gdyby nagle doszła pani do wniosku, że ma coś do

przekazania Radzie Planety.

Tolly Mune otworzyła już usta, by udzielić ostrej

odpowiedzi, ale natychmiast je zamknęła.

- Czy myślisz o tym, o czym ja myślę, że ty myślisz? -

zapytała po dłuższej chwili.

- Zaiste, trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Bądź co

bądź, to pani trzyma w objęciach kota obdarzonego zdolnościami

telepatycznymi.

Najpierw w milczeniu szli ciągnącym się bez końca

korytarzem, a potem w milczeniu zasiedli do ciągnącego się bez

końca posiłku.

Jedli w kącie długiego, wąskiego pomieszczenia pełniącego

funkcję centrali łączności, otoczeni przez pulpity, monitory i

koty. Tuf siedział z Daxem na kolanach i oszczędnymi ruchami

metodycznie przenosił kolejne porcje z talerza do ust. Po

drugiej stronie stołu Tolly Mune jadła właściwie nie czując smaku

potraw. Nagle uświadomiła sobie, że jest bardzo stara, kręciło

jej się w głowie i coraz bardziej się bała.

Kufel chyba czuł się podobnie, gdyż jego spokój ulotnił

się bez śladu. Kocur skulił się na jej kolanach i tylko od

czasu do czasu wystawiał głowę nad stół, by posłać Daxowi

ostrzegawcze mruknięcie.

Wreszcie nadeszła chwila, o której wiedziała, że musi

nadejść: sygnał dźwiękowy oraz migające błękitne światełko

obwieściły, że ktoś próbuje nawiązać łączność ze statkiem.

Tolly Mune wyprostowała się raptownie i odsunęła od stołu razem

z fotelem, a przerażony Kufel dał susa na podłogę. Zrobiła

ruch, jakby chciała wstać z fotela, po czym znieruchomiała,

niezdolna do podjęcia ostatecznej decyzji.

- Przekazałem komputerowi polecenie, żeby pod żadnym

pozorem nie niepokojono mnie podczas posiłku - oświadczył Tuf.

- Prosta metoda eliminacji prowadzi zatem nieuchronnie do

wniosku, że wiadomość przeznaczona jest dla pani.

Światełko migało w dalszym ciągu.

- Nie jesteś żadnym cholernym bogiem - powiedziała Tolly

Mune. - Ja też nim nie jestem, do wszystkich diabłów. Nie chcę

tego przeklętego ciężaru, Tuf.

Światełko nie przestawało migać.

- Może to komandor Ober? - zasugerował Tuf. - Chyba

powinna pani z nim porozmawiać, zanim znowu zacznie odliczanie.

- Nikt nie ma prawa, Tuf. Ani ty, ani ja.

Wzruszył majestatycznie ramionami.

Światełko migało.

Kufel miauknął przeraźliwie.

Tolly Mune zrobiła dwa kroki w kierunku pulpitu łączności,

zatrzymała się i odwróciła do Tufa.

- Umiejętność kreacji stanowi atrybut boskości -

stwierdziła zaskakująco pewnym głosem. - Ty potrafisz niszczyć,

ale nie potrafisz tworzyć. Dlatego właśnie nie jesteś bogiem,

tylko potworem.

- Tworzenie życia przez klonowanie jest stałym, całkiem

zwyczajnym elementem mojej profesji - odparł Haviland Tuf.

Światełko wciąż zapalało się i gasło.

- Nieprawda. Ty powielasz życie, ale go nie tworzysz. Ono

musiało wcześniej zaistnieć gdzieś w przestrzeni i czasie,

żebyś mógł wykorzystać choć jedną komórkę, uzyskaną z żywej

tkanki albo martwej skamieliny. W przeciwnym razie byłbyś

całkowicie bezradny. Tak, do diabła! Och, rzecz jasna,

dysponujesz także umiejętnością tworzenia, dokładnie taką samą,

jak ja i każde z mężczyzn i kobiet żyjących w naszych

podziemnych miastach. Ta umiejętność to prokreacja, Tuf. Oto

jedyny cud, jaki naprawdę istnieje, jedyna cecha, która

upodabnia nas do bogów - a ty chcesz odebrać ją

dziewięćdziesięciu dziewięciu i dziewięciu dziesiątym procentom

mieszkańców S'uthlam. Niech cię szlag trafi! Nie jesteś

stwórcą, nie jesteś żadnym bogiem!

- Zaiste - odrzekł Tuf z nieruchomą twarzą.

- Dlatego nie masz prawa podejmować boskich decyzji,

zresztą tak samo jak ja. - Trzema pewnymi, energicznymi krokami

podeszła do pulpitu i wdusiła przycisk. Monitor rozjarzył się

różnobarwnymi plamami, które po chwili ułożyły się w obraz

przedstawiający błyszczący jak lustro hełm bojowy ozdobiony

emblematem Flotylli Planetarnej S'uthlam. Za czarną tarczą

wizjera płonęły szkarłatem dwa czujniki.

- Jestem poważnie zaniepokojony, Przewodnicząca Mune -

powiedział Wald Ober. - Ambasadorzy sprzymierzonych planet

opowiadają reporterom niestworzone historie o traktacie

pokojowym, nowym okresie rozkwitu... Czy może je pani

potwierdzić? I co się właściwie dzieje? Ma pani jakieś kłopoty?

- Tak - odparła Tolly. - Słuchaj uważnie, Ober, i...

- Tolly Mune.

Odwróciła się gwałtownie w stronę Tufa.

- Czego?

- Jeżeli zdolność prokreacji istotnie stanowi świadectwo

boskości, w takim razie koty także są bogami, ponieważ one

również się rozmnażają. Pozwolę sobie przypomnieć, że w bardzo

krótkim czasie stała się pani posiadaczką stada kotów znacznie

liczniejszego niż moje, mimo że zaczęła pani od zaledwie

jednej pary.

Skrzywiła się niechętnie i wyłączyła dźwięk, żeby Ober nie

słyszał słów Tufa.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

Haviland Tuf mocno ścisnął dłonie połączone czubkami

palców.

- Staram się jedynie zwrócić uwagę, że choć jestem

miłośnikiem kotów i troszczę się o nie najlepiej, jak potrafię,

to jednak podejmuję pewne kroki w celu kontrolowania tempa, w

jakim się rozmnażają. Podjąłem tę decyzję po długim namyśle,

rozważywszy uprzednio wszelkie dostępne możliwości.

Ostatecznie, jak wkrótce sama się pani przekona, stanąłem wobec

prostej alternatywy: albo ograniczę płodność moich kotów -

naturalnie bez ich wiedzy i zgody - albo nie zrobię tego, by

pewnego dnia stwierdzić, iż muszę wyrzucić w próżnię worek ze

świeżo urodzonymi kociętami. Brak decyzji także jest decyzją,

szanowna pani. Dokonujemy wyboru nawet wtedy, kiedy się przed

nim wstrzymujemy.

- Przestań! - jęknęła rozpaczliwie. - Ja nie chcę,

rozumiesz? Nie chcę tej cholernej władzy!

Dax wskoczył na pulpit i utkwił w niej spojrzenie

złocistych oczu.

- Bycie bogiem nastręcza jeszcze więcej problemów niż

bycie ekologiem, choć przecież można powiedzieć, że zdawałem

sobie z tego sprawę, podejmując wyzwanie.

- To nie... - zaczęła. - Nie możesz... Kocięta i dzieci to

nie... - Znalezienie właściwych słów kosztowało ją wiele

wysiłku. - Ludzie mają jeszcze umysły, kierują się uczuciami i

rozsądkiem, podejmują decyzje na własną rękę. Oni, nie ja. Nie

mogę ich wyręczyć.

- Zaiste - odparł Tuf. - Prawie zapomniałem o tym, jakie

decyzje na przestrzeni minionych stuleci podejmowali kierujący

się rozsądkiem obywatele S'uthlam. Bez wątpienia teraz, kiedy

staną twarzą w twarz z wojną, głodem i chorobami, wszyscy

bezzwłocznie zmienią sposób postępowania i bez trudu zażegnają

niebezpieczeństwo, jakie zawisło nad ich planetą i nad nimi

samymi. Doprawdy, nie pojmuję, jak mogłem tego od razu nie

zrozumieć.

Wpatrywali się w siebie w milczeniu.

Wreszcie Dax mruknął cicho, przeskoczył z pulpitu na stół

i zabrał się do wylizywania talerza Tufa. Kufel natychmiast

ruszył w przeciwległy koniec pomieszczenia, nie spuszczając

czujnego wzroku z ucztującego krewniaka.

Tolly Mune powoli odwróciła się twarzą do monitora.

Kosztowało ją to wiele wysiłku i zajęło mnóstwo czasu: tydzień,

rok, a może nawet całe życie, nie tylko jej jednej, ale także

czterdziestu miliardów innych ludzi. Jednak kiedy wreszcie tego

dokonała, reszta okazała się bardzo prosta; tamtych

czterdzieści miliardów znikło, jakby ich nigdy nie było.

Spojrzała w milczącą, zimną maskę na ekranie monitora i w

lśniącej plastostali wizjera dostrzegła nagle wszystkie

okropieństwa wojny, za nimi zaś ponure, rozpalone gorączką oczy

głodu i choroby. Ponownie włączyła dźwięk.

- Co tam się dzieje? - dobiegł z głośników zaniepokojony

głos Walda Obera. - Przewodnicząca Mune, nie słyszę pani. Jakie

są pani rozkazy?

Tolly Mune uśmiechnęła się szeroko.

- Posłuchaj, Ober...

- Co się stało?

Przełknęła kłąb, który podchodził jej do gardła.

- A co miało się stać? Nic, zupełnie nic. Do diabła,

wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wojna się skończyła,

podobnie jak nasz kryzys, komandorze.

- Czy zastosowano wobec pani przymus fizyczny?

- Nie - odparła szybko. - Dlaczego pytasz?

- Łzy. Pani płacze, Przewodnicząca Mune.

- To z radości, komandorze Ober. Manna, tak to się nazywa.

Manna z nieba. - Roześmiała się. - A raczej manna z gwiazd.

Ten Tuf to geniusz. Czasem... - Przygryzła mocno wargę. -

Czasem nawet wydaje mi się, że on jest...

- Czym?

- Bogiem.

Wcisnęła klawisz i ekran ściemniał.

Nazywała się Tolly Mune, ale historia nadała jej wiele

różnych imion.

K O N I E C





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
George R R Martin Manna z nieba
Omów biblijne i współczesne znaczenie powiedzenia manna z nieba
Martin George R R Piaseczniki
Martin, George R R Override
Martin, George R R And Seven Times Never Kill Man
Martin George R R Opowiadania
02 martin george r r wierny miecz
Martin, George R R Nightflyers
Martin George R R Repeta
Martin George R R Mgły odpływają o świcie
Martin, George R R Remembering Melody
Martin, George R R The Monkey Treatment
Martin, George R R A Song for Lya
Martin, George R R Mgly odplywaja o swicie
Martin George Stal i snieg
Martin George R R Nie wolno zabijać człowieka(1)
MARTIN George R R Piaseczniki
Martin, George R R Los Viajes de Tuf

więcej podobnych podstron