134 Clay Rita Ta sama milosc


Rita Clay Estrada

TA SAMA MIŁOŚĆ

(Twice loved)

PROLOG

Drogi Dzienniczku!

To z pewnością najbardziej ekscytujące zdarzenie, jakie mnie w życiu spotkało! Wyobraź sobie, że ostatnie trzy tygodnie przed rozpoczęciem studiów spędzę we Włoszech, w Vernazzy! Kiedy moja najukochańsza kuzynka Tina straciła głowę dla pewnego włoskiego przystojniaka, uznałam, że to bardzo romantyczne, ale nigdy nie przypuszczałam, że go poślubi i wyjedzie z Ameryki! I właśnie tutaj, w Vernazzy, zamieszka! Nie do wiary! A wydawało się, że należy do osób pewnie stąpających po ziemi.

Jest tylko o trzy lata starsza ode mnie, ale czasem w porównaniu ze mną, osiemnastolatką, zachowuje się jak stuletnia szacowna matrona. Nie wyobrażałam sobie, że Tina Simpson, obecnie pani Arturowa Sottosanti, zdobędzie się na przenosiny do Włoch. Jeśli jednak starczyło jej śmiałości, by zmienić nazwisko z pospolitego na wielce wyszukane, czemuż miałaby nie pójść za ciosem i nie spróbować życia europejskiej awangardy? Jeśli ja się zakocham (a do tego nie dojdzie!), też będą ode mnie wymagać, żebym pojechała w świat za mężem.

I chyba dlatego nigdy nie wyjdę za mąż. To nie impreza dla feministki.

W każdym razie tu oto zaczynasz swoją rolę powiernika, mój dzienniczku - w wiosce rybackiej Vernazza, na południe od włoskiej Riwiery. Tę okolicę nazwano Cinaue Terre (Pięć Krain), ponieważ z brzegu wyrasta jak gdyby pięć wypustek, głęboko wrzynających się w Morze Śródziemne. Na każdym cyplu jest wieś przytulona do średniowiecznego zamku. Czyż to nie prześliczne?

Na tym kończę swój pierwszy zapis. Obiecałam mamie prowadzić dziennik podczas podróży. To może się okazać trudne. Nigdy wcześniej nie zapisywałam swoich myśli, ale mama mówi, że kiedyś, po latach, będę miała pamiątkę wrażeń z pierwszego kontaktu z Europą. Sama prowadzi dziennik od dwunastego roku życia. Twierdzi, że sięgała do dawnych zapisków, aby przypomnieć sobie, jak to jest, kiedy się ma dwanaście lat. W tym właśnie wieku stałam się nie do wytrzymania. Cóż, spróbuję pisać, ale chyba jestem na to za stara.

Drogi Dzienniczku!

Włożyłam do plecaka dwie kanapki z serem i butelkę wody. Powędrowałam do następnej miejscowości. Wydeptana ścieżka wiodła przez szczyty stożków wulkanicznych. Przez całą drogę miałam zapierający dech w piersiach widok na Morze Śródziemne na dole, tarasowe winnice na zboczach i zamki na wzgórzach. Kraina z baśni!

Może po studiach znajdę tu pracę i zostanę u Tiny? Dobrze nam razem. Rozumiemy się jak rodzone siostry. Kiedy napomykam o powrocie do domu, jej oczy przybierają dziwny wyraz. Ar turo chyba też odczytuje go jako tęsknotę za rodzicami, za rodzinnymi stronami, bo ściska żonę za rękę albo całuje ją w policzek. Wie, że Tinie będzie mnie brakowało, kiedy wyjadę.

Młodzi małżonkowie planują podróż do Luizjany w pierwszą rocznicę ślubu. Są oboje tacy romantyczni... Myślę, że mama i tata też tacy byli. Ciekawe, czy kiedykolwiek i ja poczuję się taka szczęśliwa.

Drogi Dzienniczku!

Spędziłam cudowny poranek, ucząc się zagniatać ciasto, wałkować, zwijać i kroić najprawdziwszy włoski makaron. Tina też nigdy jeszcze tego nie robiła, więc jej teściowa nam pokazała. Wyglądałyśmy zupełnie jak w telewizyjnych programach dla gospodyń domowych. Tina uczy się włoskiego, a Mama Rosa próbuje mówić po angielsku. Ja natomiast nieźle wypowiadam się na migi. Zwariowany to widok, ale, o dziwo, świetnie się dogadujemy.

Zanim skończyłyśmy się babrać w cieście, usiłując równo zwinąć rozwałkowane placki, byłyśmy od stóp do głów unurzane w mące. W życiu się tak nie uśmiałam!

Codzienne zapiski podobają mi się coraz bardziej. Myślę, że będę dalej prowadzić dzienniczek, lecz po powrocie do domu przemianuję go na poważny dziennik. Cóż, ostatecznie zostałam studentką pierwszego roku Uniwersytetu Luizjana.

Drogi Dzienniczku!

Poznałam dziś cudownego faceta. Nazywa się David Marshall i pochodzi z Atlanty (w Georgii). Właśnie skończył college, a od września zaczyna studia prawnicze. Prawo! No, no... Jest zaledwie o cztery lata ode mnie starszy. Podróżuje z przyjacielem, Jerrym. Nie przepadam za nim. Ma w sobie coś, co mnie irytuje.

Cóż, jestem zakochana po uszy - jak by powiedziała mama. Przysiadłam sobie na mojej ulubionej skałce i wymyślałam arcymądry i błyskotliwy tekst pocztówki do Diedry - królowej balu maturalnego - kiedy usłyszałam urzekający niski głos, który zapytał, czy to moja prywatna skała. Już miałam odpowiedzieć, że nie, i podniosłam wzrok. Przede mną stał fantastycznie wyglądający facet. Na widok jego uśmiechu po prostu się rozpłynęłam.

Ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i ciemne włosy. Po zdjęciu okularów przeciwsłonecznych okazało się, że ma intensywnie niebieskie oczy. Nie mogłam z siebie wydusić słowa! Dorosła dziewczyna, zaczyna studia, pojechała sama do Europy, a tak ją zatkało! Po głowie kołatało mi tylko jedno słowo, którego w żadnym wypadku nie wolno było użyć: cholera!

Nieznajomy uśmiechnął się, usiadł obok i wbił wzrok w morze. Gapiłam się na niego. Z bliska wydawał się jeszcze piękniejszy. I wciąż nie przychodziło mi na myśl nic, czym mogłabym zagaić rozmowę.

Kiedy sobie jednak przypominam tę sytuację, muszę stwierdzić, że on również się nie odzywał. Westchnął tylko zadowolony. Nie jestem pewna, lecz sądzę, że podobnie jak ja zachwycił się okolicą Cinque Terre. Po bardzo długiej chwili (trwającej pewnie z godzinę) zaczęliśmy opowiadać o naszych domach w Stanach Zjednoczonych i o sobie. Gdy słońce chyliło się nad horyzontem, podnieśliśmy się jednocześnie i w milczeniu wróciliśmy na dziedziniec kościelny. To było takie romantyczne!

Drogi Dzienniczku!

Dziś znów spotkałam Davida. Wędrowaliśmy tą samą ścieżką do sąsiedniej wioski. To tylko trzy godziny marszu, a jest tam plaża o drobnym wulkanicznym piasku. A poza tym, po takiej ilości makaronu, jaką pochłonęłam poprzedniego wieczora, potrzebowałam spaceru.

Wracając do głównego wątku: David! Rozmawialiśmy o płytach, filmach, książkach i znów o płytach. Mamy tyle cech wspólnych! David śmieje się z moich dowcipów i słucha moich rozważań, jak gdybym była najmądrzejszą, najinteligentniejszą kobietą świata.

Po kąpieli słonecznej na plaży zjedliśmy placek prawdziwej włoskiej pizzy (która, drogi Dzienniczku, w niczym nie przypomina swej amerykańskiej imienniczki) i poszliśmy z powrotem. Dzień już się kończył. Schodząc serpentyną z ostatniego wzgórza, spojrzeliśmy w dół na bajkową wioskę. Nie mogłam wprost oderwać wzroku od wąskiej doliny i mrocznej baszty, górującej nad bladoniebieskim horyzontem po przeciwnej stronie.

David również się zatrzymał. Było oczywiste, że oboje nas ogarnęły te same uczucia. Podniósł dłoń i położył na moim ramieniu. Ogarnęła mnie fala gorąca. Bałam się odetchnąć, aby go nie spłoszyć i nie skłonić do cofnięcia ręki. Przez jedną cudowną chwilę czułam się częścią przyrody, ziemi, powietrza, włoskiego krajobrazu. Wspaniały, ulotny moment. Przestraszyła mnie jednak myśl, że poczułam się także cząstką Dańda.

Nie jestem jeszcze gotowa, aby zaakceptować to uczucie.

Drogi Dzienniczku!

Poznałam Dańda zaledwie tydzień temu, a nie pamiętam, jak wyglądało moje życie, zanim na niego trafiłam. Spotykamy się każdego ranka przy naszej skale i planujemy cały dzień. Bez względu na to co robimy, dopóki jesteśmy razem - bawimy się świetnie!

Wciąż nie lubię Jerry'ego, przyjaciela Davida. Zawsze patrzy na mnie z głupawym uśmieszkiem, jak gdyby wiedział coś, czego ja nie wiem. Odnoszę wrażenie, że chciałby zniszczyć szczęście moje i Dańda. Parę razy pytałam Davida o przyjaciela, ale wzruszał tylko ramionami i mówił, żęto zwykły sposób bycia Jerry `ego. Potem zmieniał temat. Sądzę jednak, że męczą go dziwaczne maniery kolegi, ponieważ stara się trzymać z dala od niego.

Dziś spędziliśmy razem niezwykły wieczór. Włóczyliśmy się wąskimi, krętymi uliczkami rybackiej wioski. Wymieniłam pozdrowienia z kilkoma przyjaciółkami Mamy Rosy, które siedziały na ławeczkach i plotkowały, pilnując bawiących się wnuków. Wydaje mi się, że nas obserwowały. Sądzę, że uznały nas za miłą i dobraną parę, bo uśmiechały się, kiwały głowami i szeptały coś do siebie.

Wreszcie dotarliśmy do naszego ulubionego miejsca na szczycie wzgórza, na tyłach zamku, naprzeciwko niewielkiego cmentarza. Trzymając się za ręce, podziwialiśmy zachodzące słońce i pogrążającą się w mroku dolinę. Tuż przed zapadnięciem nocy David oparł się o ścianę zamku i przygarnął mnie do siebie. Oparłam głowę na jego ramieniu. Obserwowaliśmy, jak morze zmienia barwę z pomarańczowoczerwonej na kruczoczarną. Piękny i smutny zarazem widok...

Wtedy David mnie pocałował! Naprawdę, pocałował! To była najcudowniejsza chwila w moim życiu. Kiedy wreszcie znalazłam dość siły, aby otworzyć oczy, David uśmiechnął się. Bez słowa prowadził mnie dróżką do wioski. Wypiliśmy colę na stopniach kościoła świętej Małgorzaty. Wydawało mi się, że całowałam się z nim przez całą noc.

David mówi na mnie Annie zamiast Suzanne. Twierdzi, że Suzanne to imię dla staruszki. Nigdy przedtem nie miałam żadnego przezwiska czy pseudonimu. Bardzo mi się to podoba!

Przez resztę wieczoru, kiedy tylko spojrzałam na Davida, uśmiechał się tak słodko, że robiło mi się rozkosznie ciepło.

Drogi Dzienniczku!

Zaniedbuję codzienne zapiski, a przecież obiecywałam sumiennie notować wydarzenia kolejnych dni spędzonych we Włoszech. Tyle się dzieje... Przez ostatnie dwa tygodnie bardzo wydoroślałam. Czuję się jak całkiem inna osoba. Tina rzuca mi dziwne spojrzenia i wciąż pyta, czy wszystko w porządku. Powtarzam jej, że tak, lecz widzę troskę w oczach kuzynki. Staram się za wiele nie opowiadać o Dańdzie, aby uśpić jej iście matczyną podejrzliwość. Niełatwa to sprawa.

Dziś znów idziemy podziwiać zachód słońca spod murów zamku. Tym razem jednak David ma urządzić kolację na świeżym powietrzu. Ostrzegł Jerry'ego, aby nie deptał nam po piętach. Nie mogę się już doczekać!

Drogi Dzienniczku!

Przed dwoma dniami David i ja zostaliśmy kochankami. Kochankami - cóż za cudowne, wspaniałe, przypieczętowujące dorosłość słowo. Niewiele jednak mówiące o tym, co się zdarzyło.

Przytuleni patrzyliśmy na księżyc wschodzący nad szczytami gór. Zaczęłam pieścić Davida. Dotykał mnie. Nagle coś się we mnie zmieniło i zapragnęłam odważniejszych pieszczot. Wiedziałam, co nastąpi, nie wiedziałam jednak, co i jak robić. Zresztą to nie miało znaczenia. David pokazywał mi drogę, a ja kroczyłam za nim bez zastanowienia. Nie myliłam się. Był najdelikatniejszym, najczulszym, najtroskliwszym mężczyzną na świecie. Kiedy osiągnęliśmy punkt najwyższej rozkoszy, myślałam, że stanęłam u wrót niebios. I tak się rzeczywiście stało. Już nigdy nie będę tą samą dziewczyną. Nigdy. David zmienił moje ciało i moje życie.

Kocham go! Wiedziałam to od tygodnia, lecz bałam się powiedzieć czy napisać, ponieważ sądziłam, że możemy się już nigdy nie zobaczyć. Nie chciałam żyć ze świadomością, że kocham człowieka, z którym nie mogę się połączyć. Ubiegłej nocy David powiedział jednak, że już nigdy się nie rozstaniemy. Będziemy się spotykać podczas przerw w nauce i wakacji. Będziemy do siebie dzwonić. Kiedy David skończy studia prawnicze, przeprowadzi się bliżej mnie, tak byśmy mogli być razem.

Razem: jeszcze jedno cudowne słowo.

Drogi Dzienniczku!

David jest naprawdę kimś niezwykłym. Siedzieliśmy na naszym kamieniu. Patrzyliśmy na wschód słońca. Bawiliśmy się w chowanego w winnicach. Trzymaliśmy się za ręce i wspólnie modliliśmy się w dziewięćsetletnim kościele. Wspinaliśmy się na skały. Znów się kochaliśmy. I znów.

Nigdy nie byłam taka szczęśliwa.

Drogi Dzienniczku!

David wyjechał. Dziś rano, o szóstej trzydzieści. Nawet się ze mną nie pożegnał... Kiedy przyszłam na naszą skałę, czekał tam Jeny ze swoim normalnym uśmieszkiem. Wręczył mi kartkę od Davida. Powiedział, że David został wezwany do domu w nagłej sprawie rodzinnej i że skontaktuje się ze mną później, kiedy upora się z domowymi problemami. Dzięki Bogu wpisałam mu do notesu swój adres. Za żadne skarby nie poprosiłabym Jeny'ego o przekazanie wiadomości!

List Davida zawierał wszystko, co chciałam wiedzieć. Napisał: Kocham cię. Zadzwonię wkrótce. Ściskam. David.

Jeny zdobył się na złośliwy komentarz na temat radości, jaką sprawił mi wakacyjny romans. Puściłam jego słowa mimo uszu. Miałam przecież list Davida. Jeny nie orientował się nawet, jak bliska połączyła nas więź. Nie wiedział, że David mnie kocha.

Spędziłam cały dzień na naszej skale.

Drogi Dzienniczku!

Za każdym razem, kiedy zabieram się do pakowania rzeczy, wybucham płaczem. Składam bluzkę i płaczę. Wiem, że to głupie, ale nie potrafię się powstrzymać. David wyjechał tydzień temu. Chociaż z niecierpliwością oczekuję powrotu do domu i chwili, gdy usłyszę jego głos w słuchawce, nic już nie będzie tak jak w Vernazzy, gdzie przeżyłam cudowne wakacje.

Może wrócimy tu na nasz miodowy miesiąc? Cóż, wiem, że o tym nie rozmawialiśmy, lecz David i ja zamierzamy się pobrać. To jedna z tych sekretnych przysiąg, które nie potrzebują potwierdzenia słów. Będziemy żyli szczęśliwie, wychowując z radością co najmniej czworo dzieci. Będziemy też bardzo bogaci. David dostanie intratną posadę radcy prawnego, a ja będę wspaniałą matką i nauczycielką. A więc dlaczego płaczę?

Drogi Dzienniczku!

Strasznie tęsknię za Davidem. Miałam notować na twoich kartkach wrażenia z pobytu we Włoszech, lecz od dwóch tygodni jestem w domu i dalej prowadzę zapiski. To pozwala mi zachować ciągłość przeżyć i wspomnień chwil spędzonych wspólnie z Davidem.

Boję się. Spodziewałam się, że zastanę w domu jego list. Nie napisał. Jakoś się trzymam pochłonięta pierwszymi wykładami, kompletowaniem podręczników i aklimatyzowaniem się na studiach. Zamiast co minutę myślę o Davidzie co pięć minut...

Wczoraj wieczorem dzwoniłam nawet do informacji telefonicznej w Atlancie. Pytałam o numer Davida. Pamiętałam tylko, że mieszka z mamą i ojczymem (którego nazwiska nie znałam) Cóż, powinniśmy byli zawczasu wymienić adresy i numery telefonów. Sądziliśmy jednak, że mamy przed sobą cały tydzień na takie szczegóły...

Co się dzieje? Może David zgubił notes i usiłuje teraz rozpaczliwie się ze mną skontaktować?

Drogi Dzienniczku!

Nie wiem, co robić. Minął miesiąc od mojego powrotu do domu. David nie napisał, nie zatelefonował. Dzwoniłam na wydział prawa uniwersytetu, na którym zamierzał podjąć studia, lecz okazało się, że nie złożył tam dokumentów.

Myślałam, że tak dobrze go znam! Nie mogę wprost uwierzyć. Słyszałam o facetach, którzy łżą jak z nut, aby zaciągnąć dziewczynę do łóżka. Rozmawialiśmy z Davidem o rozwiązłości obyczajowej zapoczątkowanej w latach sześćdziesiątych i wydawało się, że oboje jej nie pochwalamy. Chyba udawał.

Nie! Nie mogę uwierzyć. To pasuje bardziej do Jerry'ego, David był inny. Na litość boską, poznał moje najskrytsze tajemnice! Nie zdradziłabym mu ich, gdybym podejrzewała, że usiłował mnie wykorzystać.

Tak nie było.

Na pewno!

Drogi Dzienniczku!

Zadzwoniłam do mamy do pracy i poprosiłam, żeby wróciła wcześniej. Na Boga, jak ja się ze wszystkiego wytłumaczę? Uwielbiam swoje studia, ale w tym stanie nie mogę myśleć o nauce. Jestem kłębkiem nerwów. JV głowie mam mętlik. Płaczę, zarzucam sobie głupotę, znów płaczę... Może mama znajdzie jakieś wyjście? Nie wiem, co robić.

David się nie odzywa.

Jestem w ciąży.

ROZDZIAŁ 1

Dwadzieścia dwa lata później.

Suzanne Lane wysiadła z pociągu i stanęła na moście, skąd rozpościerał się widok na Vernazzę, niewielką włoską wioskę rybacką. Wzięła głęboki oddech. Poczuła jedyny w swoim rodzaju zapach, stanowiący mieszaninę woni pieczonego chleba, ryb, cierpkiego wina, żaru słońca i wilgotnego powietrza.

Prawie nic się tu nie zmieniło. Kilka nowych domów wyrosło na zboczu wzgórza. Trochę więcej mieszkańców chodziło po brukowanych kocimi łbami uliczkach. Przy deptaku powstało kilka sklepów i restauracji. Nadal jednak obowiązywał zakaz wjazdu samochodami z nabrzeża w wąskie zaułki.

- Suzanne! - Donośny głos Tiny przebił się przez okrzyki dzieci i jazgot plotkujących kobiet.

Suzanne uważnie przyjrzała się grupce ludzi czekającej koło mostku, zanim spostrzegła kuzynkę. Zachowała drobną sylwetkę i młodzieńczy wigor, lecz pewne szczegóły zdradzały jej wiek. Srebrne nitki, połyskujące w popołudniowym słońcu, przetykały tu i ówdzie ciemne włosy. Po licznych porodach i nieustannym jedzeniu pizzy i makaronu talia Tiny straciła dawną smukłość. Ale w oczach paliły się wciąż te same figlarne ogniki.

Z walizką w dłoni Suzanne zbiegła po schodach i padła w objęcia kuzynki. Śmiały się i płakały z radości. Suzanne wyrwała się wreszcie z uścisku i zmierzyła kuzynkę bacznym spojrzeniem. Wzruszenie dławiło jej gardło.

- Tęskniłam za tobą - wyznała Tina, przerywając pełne napięcia milczenie. Znów pocałowała Suzanne w policzek.

- Ja też za tobą tęskniłam. Niełatwo żyć, kiedy najlepsza przyjaciółka mieszka w innym, dalekim kraju. Nie wystarcza jedna rozmowa telefoniczna na miesiąc - stwierdziła Suzanne.

- Odwiedziłam cię przed trzema laty - przypomniała Tina, biorąc kuzynkę pod ramię.

Pospieszyły w dół uliczki, ku nabrzeżu, w stronę domu Tiny i Artura i restauracji, która była ich własnością.

- Od tego czasu nie rozpieszczałaś mnie listami - oświadczyła Suzanne z wyrzutem. - Co się właściwie stało?

Tina wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.

- A czegóż można się spodziewać, kiedy wszystkie moje na pozór rozgarnięte i odpowiedzialne dzieci postanowiły na nowo przeżyć dzieciństwo, nie wkraczając nawet w dorosłość?

Suzanne roześmiała się.

- Naprawdę?

Tina pokiwała głową.

- Niestety. Zaczęło się kiedy wspomniałam, że chciałabym częściej odwiedzać ojczyznę. Natychmiast okazało się, że dzieci nie potrafią w ogóle obejść się bez mamy. Nagle obarczyły mnie mnóstwem spraw, gotowaniem, naprawianiem ubrania i wszelkimi domowymi obowiązkami.

Zdumiona Suzanne szeroko otwarła oczy. Dzieci Tiny dotychczas były bardzo samodzielne.

- Ależ te obowiązki muszą cię wyczerpywać!

- To prawda. Mam ochotę wszystkich udusić! - Głos Tiny zabrzmiał stanowczo. - Zamierzam poważnie porozmawiać z ich ojcem, który prawdopodobnie przywoła potomstwo do rozsądku.

- Jestem zaskoczona, ale jeśli Arturo da dzieciom nauczkę, możesz być pewna, że zrobi to z miłości do nich i z troski o ciebie.

Tina westchnęła ciężko, a jej twarz przybrała smutny wyraz.

- Wiem. Tylko to go trzyma przy życiu.

Zanim doszły do rynku, śmiały się już obie. Jakiś mężczyzna stojący na stopniach starego kościoła w rogu placu z zapartym tchem obserwował, jak kobiety kroczą w promieniach słońca tworzącego nad ich głowami tęczową aureolę.

Tina i Suzanne powoli zmierzały do restauracji. Minęły grupkę dzieci grających w piłkę i usiadły przy stoliku na tarasie. Suzanne rozejrzała się z ciekawością: nowe parasole, świeżo wyszorowany dziedziniec, białe stoliki lśniące czystością.

- Wasza nowa restauracja świetnie się prezentuje. Arturo ma talenty organizacyjne, ty kulinarne, czy może się wam więc nie poszczęścić?

- O, tak, idzie jak po maśle - odrzekła Tina ironicznie. - Większość przepisów kulinarnych, które wykorzystuję, zapożyczyłam od Mamy Rosy. Oczywiście zmieniłam to i owo. Ale upodobań klienteli ani frekwencji w lokalu nie da się przewidzieć metodami naukowymi.

- Sądziłam, że ten rodzaj wiedzy zdobywa się wraz z doświadczeniem.

- Owszem. Trzeba też po prostu mieć nosa.

- Czy mogę ci w czymś pomóc?

- Ach, nie - roześmiała się Tina. - Przecież przyjechałaś tu przekonać się, czy potrafisz napisać wielką współczesną amerykańską powieść. Właśnie po to wynajęłaś na dwa miesiące mieszkanie u Garzolów. Chcesz znaleźć ciszę i spokój i zacząć coś nowego.

- Dokładnie tak to sobie wyobrażam. Pracuję jako nauczycielka i doszłam do wniosku, że nie wolno popadać w rutynę. To grozi zanudzeniem się na śmierć.

- W tych stronach nie można się nudzić - oświadczyła Tina. - Kiedy przybyłam tu przed laty, myślałam, że musiałam upaść na głowę, aby zakochać się w jakimś Włochu i zamieszkać w obcym kraju, w leżącej na uboczu wiosce rybackiej. Mój problem polegał na tym, że uważałam to co małe za nudne. A małe jest piękne!

- A wiec zmieniłaś zdanie?

Suzanne zawsze się dziwiła, w jaki sposób Tina wytrzymuje w wiosce liczącej ledwie pięciuset mieszkańców. Sama lubiła przyjeżdżać tu w odwiedziny, lecz równie chętnie wracała do domu, do Nowego Orleanu. Do udogodnień cywilizacji. Do barów szybkiej obsługi.

- Oczywiście. Wiesz, czasem ogarnia mnie dziwne uczucie, że jestem biologiem, który przez mikroskop obserwuje życie tej maleńkiej mieściny. Widzę wyraźnie szczegóły, na które nie zwróciłabym uwagi w Nowym Orleanie.

- No popatrz, popatrz! - odezwała się Suzanne żartobliwie. - Wielka myśl jak na kogoś, kto mierzy metr pięćdziesiąt wzrostu.

Tina ukazała białe zęby w uśmiechu.

- Zawsze byłam niedoceniana. Widocznie ludzie sądzą, że mój niski wzrost ma coś wspólnego z rozmiarami mózgu.

- A nie ma?

- Nie ma. Za to wszyscy, którzy głoszą takie bzdury, prawdopodobnie cierpią na zanik mózgu.

Obie wybuchneły śmiechem. Dwunastoletnia Teresa pojawiła się w drzwiach restauracji. W drobnych dłoniach ostrożnie niosła tacę z dwiema szklankami, kostkami lodu i dzbankiem zimnej wody. Odstawiła tacę, uściskała ciotkę i wróciła do środka.

- Czy zobaczę tylko jedną osobę z twojej rodziny?

- Arturo jest w lokalu - zapewniła Tina. - Obiecał, że będę miała cały dzień wolny od zajęć domowych. Chcę pobyć trochę sam na sam z tobą i Arturo mi to umożliwił. Wiem jednak, że przeżywa męki. Wolałby siedzieć tu z nami i słuchać plotek. Pod tym względem przypomina wścibskie żony rybaków.

- Myślisz, że wkrótce do nas dołączy?

- Wcale mi się to nie uśmiecha. Zresztą Arturo wie, że nie puściłabym mu tego płazem.

Suzanne zastanowiła się nad sytuacją. Niewątpliwie Tinie dobrze zrobiłoby wyrwanie się na dzień z domu, sama jednak nie zdecydowałaby się na to. Należało zatem zastosować fortel.

- Założę się o wycieczkę do Florencji, którą zresztą i tak ci funduję, że nie minie piętnaście minut, a Arturo przyjdzie do nas i spyta, czy może się przysiąść.

- Zakład stoi, jak mawia młodzież. - Na potwierdzenie Tina wyciągnęła rękę. - Arturo okazał mi wielką wspaniałomyślność i tak się przejął, że wątpię, aby odważył się pojawić przed upływem godziny.

Uścisnęły sobie dłonie. Tina roześmiała się.

- Uwielbiam Florencję o tej porze roku. Zadziwiające... Kwadrans spędzony z kuzynką sprawił, że dla Suzanne czas cofnął się o wiele lat. Znów czuła się młoda i gotowa podbijać świat. Życie jednak potoczyło się zupełnie inaczej...

Tina opadła na oparcie krzesła i przeciągnęła się. Odgarnęła z szyi wilgotne ciemne kosmyki. Wietrzyk rozkosznie chłodził skórę.

- Kiedy przyjadą Dawn i Eve? - spytała.

- Nie wcześniej niż pod koniec miesiąca. Dawn świetnie się bawi jako starsza siostra, pokazując Eve Europę.

- To dobre dziewczyny, Suzanne. Kiedy rozwiodłaś się z ich ojcem, bardzo martwiły się o ciebie. Parę razy dzwoniły do mnie z budek telefonicznych, z liceum i z uczelni.

Suzanne była zaskoczona i wzruszona troską córek.

- Nic o tym nie wiedziałam.

- Nie chciały, żebyś się dowiedziała. Troszczyły się o to, żeby ci było dobrze w życiu.

- Dlatego właśnie odeszłam od Johna. Zawsze odgrywał rolę wszechwiedzącego mędrca. - Nie mogła tłumaczyć, nawet kuzynce, że jej małżeństwo rozpadło się, ponieważ John nie życzył sobie mieć do czynienia w życiu i w łóżku z dorosłą kobietą. Pragnął, aby pozostała wciąż jego nieśmiałą uczennicą. - Z czasem, gdy dojrzałam i zamierzałam sama podejmować decyzje, okazało się, że nie był na to przygotowany. Wolał pozostać nauczycielem i surowym ojcem rodziny. Dzięki Johnowi wydoroślałam, ale samodzielnie to sobie uświadomiłam.

- Musisz to wytłumaczyć córkom.

Tina miała rację. Suzanne unikała rozmów na temat rozwodu. Widocznie niesłusznie. Drogi małżonków rozeszły się przed prawie trzema laty, lecz rozwód zalegalizowano dopiero ubiegłej wiosny. Gdy Suzanne dostała orzeczenie sądu na piśmie, dziewczynki prawdopodobnie również poczuły ulgę.

- Kiedy dotrą tu wreszcie po wielkiej włóczędze, porozmawiam z nimi.

Tina odstawiła szklankę.

- Czy John sugerował, aby teraz powiedzieć Dawn prawdę o jej ojcu?

Suzanne zamarła.

- Ależ, Tino, John jest naprawdę ojcem Dawn. Został nim, kiedy miała roczek. Okazał jej dużo serca. Kiedy miała dwa latka, adoptował ją. Dawn jest dzieckiem Johna. Koniec dyskusji.

- W porządku, moja droga. Nie chciałam cię zdenerwować. Zastanawiałam się tylko, czy dla Johna rozwód coś zmienił.

- Absolutnie nic.

Zapadła kłopotliwa cisza. Pierwsza przerwała ją Tina, zagadnęła kuzynkę o pracę. Suzanne podjęła temat z zapałem.

- Uwielbiam uczyć nastolatków, ale, jak wiesz, pragnę spróbować sił na polu literatury. Poświęcę na to całe lato. Czuję się taka szczęśliwa. Mamie dopisuje zdrowie. Obiecała się zająć moim domem. Słynie z talentów ogrodniczych. Nawet nieznajomi ludzie przychodzą, żeby obejrzeć jej wspaniały ogród.

- I ciocia Julia wpuszcza wszystkich bez pytania?

- Niestety. Nie możemy jakoś jej nakłonić do zachowania nawet minimum ostrożności. - Suzanne westchnęła. - Zwłaszcza ostatnio. Zgłosił się, na przykład, reporter z miejscowej gazety, żeby zrobić kilka zdjęć ilustrujących najważniejszy artykuł numeru.

- Zamierzasz sama napisać tekst? Suzanne potrząsnęła głową.

- Droga kuzynko, ja nie pisuję o rzeczach, które istnieją naprawdę. Moją domeną jest fikcja literacka.

Obok stolika stanął wysoki mężczyzna. Uśmiechnięta Suzanne podniosła wzrok. Myślała, że wygrała zakład, ale to nie Arturo przyszedł powitać gościa.

Nieznajomy miał ciemne kręcone włosy i niebieskie oczy. Ubrany był w białą koszulę, szorty i drogie tenisówki. Przez muskularne ramię przewiesił skórzany plecak.

Wstrzymała oddech. Serce przestało bić.

- Suzanne? - odezwał się niskim, ochrypłym głosem.

Pamiętała ten stanowczy, zmysłowy ton. Nerwowo oblizała wargi.

- Tak? - szepnęła, modląc się, żeby... On... To nie mógł być...

- David Marshall. Pamiętasz mnie? - Uścisnął jej rękę. - Poznaliśmy się dawno temu. Minęło już chyba dwadzieścia dwa lata. Ale nigdy, w najśmielszych snach nie spodziewałem się, że znów cię tu spotkam. To się nazywa mieć szczęście!

Natychmiast ożyły wszystkie wspomnienia. Suzanne z trudem odzyskała panowanie nad sobą.

- David?

Rozpromienił się w uśmiechu.

- David Marshall? Kiwnął głową.

Suzanne przez chwilę czuła nawet radość. Bezlitosna pamięć o przeszłości okazała się jednak silniejsza. Serce kobiety trzepotało w piersiach niczym uwięziony ptak.

Nie zdobyła się na uśmiech ani na życzliwe powitanie. Najchętniej zapadłaby się pod ziemię.

Wyrwała rękę z jego dłoni i wstała z miejsca.

- Właśnie wychodziłam - oznajmiła drżącym głosem. - Miło było znów cię zobaczyć.

- Ależ...

Podniosła walizkę i na sztywnych nogach ruszyła w stronę domu. W chłodnym wnętrzu zaczęła dygotać.

Wiedziała, że nie pozwoli jej, ot tak, po prostu odejść. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak zbita z tropu.

David Marshall był w Vernazzy.

Całą sobą pragnęła się do niego przytulić.

Zaczęła modlić się w duchu, aby nie poznał prawdziwej historii jej życia.

ROZDZIAŁ 2

Suzanne wyglądała przez okno jadalni, nie widziała jednak ani różnobarwnych ubrań rozwieszonych na sznurze, ani promieni słonecznych igrających z cieniami na ozdobionych sztukaterią ścianach. Nie słyszała nawet subtelnej muzyki klasycznej wypełniającej przedwieczorne powietrze.

Myślała o jednym: o człowieku, którego bliskość czuła wręcz fizycznie. Wiedziała, że wciąż stoi na placyku. Czeka.

Nie miała ochoty ani śmiałości spojrzeć mu prosto w oczy.

Podeszła do lustra wiszącego przy drzwiach. Zobaczyła odbicie czterdziestoletniej kobiety o jasnej cerze, orzechowych oczach, z których wyczytać można było prawdę ojej trudnym życiu, i drobnych zmarszczkach wokół wydatnych, skorych do śmiechu ust. Srebrne nitki przetykały tu i ówdzie brązowe włosy. Smukłe ciało zachowało dawną sprężystość. Tylko skóra brzucha zdradzała, że nieobce jej było macierzyństwo.

Gdzie się podziały te wszystkie lata? Suzanne spostrzegła nagle w lustrze młodą dziewczynę, której ciekawość życia nie zna granic i która niecierpliwie czeka na chłopca ze snów. Na Davida.

Na wspomnienie cierpień doznanych po odejściu ukochanego odezwał się dawny żal.

Minione lata, dzieci i były mąż, John - wszystko to pomogło jej przezwyciężyć skutki dramatycznego doświadczenia. Widocznie jednak nie do końca, skoro znów dał o sobie znać ból opuszczonej kobiety. Pojawił się w oczach, w bruzdach wokół ust. W sercu.

Młoda dziewczyna krzyczała: dlaczego?! Dojrzała Suzanne wciąż nie znała odpowiedzi.

Postępek Davida zabił w niej radosną, romantyczną miłość. Postarzała się i zgorzkniała. Nie przypominała dawnej Suzanne, z zapałem i ufnością patrzącej w przyszłość.

Powrócił paniczny strach osiemnastolatki. Musiała się schować! Musiała uciec. Nigdy więcej nie spotkać Davida.

Jej starsza córka, Dawn, nie mogła poznać swego prawdziwego ojca. Suzanne nie pozwoliłaby na to. To by zniszczyło jej życie.

Suzanne pamiętała, jak burzliwie Dawn wkroczyła w okres dojrzewania. Gdy skończyła czternaście lat, przeszła swoistą przemianę z aniołka w diabełka. Suzanne nie spodziewała się, że jej córka wypowie wojnę dosłownie całemu światu.

Gardziła wszelkimi uwagami matki. Znajdowała sobie najdziwniejszych przyjaciół w dziurawych dżinsach i koszulkach reklamujących krzykliwe zespoły rockowe. Suzanne błagała, krzyczała, płakała, rozkazywała... Nic nie pomagało. Dawn puszczała mimo uszu słowa dorosłych, a zwłaszcza rodziców.

Gdyby Suzanne miała bogatsze doświadczenie i wykazała więcej stanowczości, zareagowałaby wcześniej na niebezpieczne objawy. Niestety, tak się nie stało.

Po roku okropnego zachowania córki sytuacja w domu była nie do wytrzymania. Jedno głośniej wypowiedziane słowo wywoływało karczemne awantury. Eve, zapatrzona w starszą siostrę, płakała bez powodu albo udawała, że nic się nie zmieniło. John najgorzej znosił ten okres. Za zamkniętymi drzwiami małżeńskiej sypialni szeptał, wściekły, oskarżenia pod adresem prawdziwego ojca Dawn, przypisując domniemanym defektom jego psychiki winę za nieznośne zachowanie dziewczynki. Skarżył się, że płaci za grzechy innego mężczyzny. Ostre, krzywdzące słowa wznosiły barierę między mężem a żoną.

W dzień swoich szesnastych urodzin Dawn oszalała. Wbiła sobie do głowy, że powinna dostać w prezencie samochód. Dostała od rodziców radio z zegarem. Zaczęła rozbijać sprzęty.

John i Suzanne podjęli decyzję. Umieścili Dawn na obserwacji w szpitalu. Tam wyszło na jaw, że ukochana córka zażywa narkotyki. W rodzicielskim zaślepieniu nawet tego nie zauważyli.

Po dwóch miesiącach do domu wróciła inna Dawn. Obiektem jej ataków stała się teraz Suzanne. Terapeuta wyjaśnił, że tak się czasem dzieje. Osoba najbliższa pada ofiarą wściekłości.

Suzanne musiała wykazać dużo cierpliwości, miłości i dobrej woli, aby nie utracić kontaktu z córką. Tylko dzięki boskiej opatrzności Dawn ukończyła liceum. Suzanne rozpierała matczyna duma, kiedy oceny maturalne córki okazały się na tyle dobre, aby przyjęto ją do college'u (który zresztą niedawno ukończyła). W ciągu ostatnich dwóch lat Dawn i Suzanne mozolnie odbudowywały wzajemną więź. Gdyby teraz Dawn odkryła kłamstwa dotyczące ojca, położyłoby to kres jej dobrym stosunkom z matką. A na to Suzanne nie zgodziłaby się za żadne skarby.

Miała ochotę krzyczeć z rozpaczy. Spostrzegła, że zatroskana Tina stanęła na progu. Starała się odzyskać panowanie nad sobą.

- Czy on tu kiedyś był, Tino? Widziałaś go i nic mi nie powiedziałaś?

Kuzynka potrząsnęła głową.

- Nie, nigdy. Jak się czujesz?

Suzanne, oczywiście, uwierzyła. Spotkanie z Davidem było czysto przypadkowe. Gdyby jej szukał, zajrzałby wcześniej do restauracji Tiny. A więc los znów okrutnie sobie z niej zadrwił.

Odetchnęła głęboko i pośpieszyła z odpowiedzią, aby uspokoić kuzynkę.

- Nic mi nie jest. Naprawdę. Ot, wystraszyłam się trochę.

Tina wyraźnie się odprężyła.

- Widząc twoją reakcję, można by pomyśleć, że ktoś ci rzucił granat pod nogi. Ja też się śmiertelnie wystraszyłam.

Suzanne nie zdobyła się na uśmiech.

- Zrobiłam z siebie kompletną idiotkę?

- Nie, ale przyznam, że zachowałaś się dziwnie. Przecież ten facet nie ma pojęcia, o co chodzi. Uciekałaś niczym narwana nastolatka uczulona na sierść kota, przy czym trudno nawet sobie wyobrazić Davida Marshalla jako parszywego kocura.

Tina zamknęła drzwi i podeszła do kanapy.

- Nie wiedziałam, co robić - westchnęła Suzanne, usiłując rozprostować splecione kurczowo palce.

- To paskudny wilkołak w ludzkiej skórze - ponuro zażartowała Tina. - Nie zapominaj, że trafił na ciebie przypadkiem. Nie czynił najmniejszych starań przez dwadzieścia dwa lata, aby choć zadzwonić do ciebie. Wygodnie się urządził.

Suzanne usiadła na kanapie obok kuzynki i wbiła wzrok w widok za oknem.

- Ale nie pochwalasz mojego zachowania?

- Oczywiście, że nie - odparła Tina szczerze. - Jestem twoją kuzynką i najlepszą przyjaciółką. Uważam jednak, że takim postępowaniem wzbudziłabyś podejrzenia każdego mężczyzny. Musisz udawać obojętność.

- Wiem - szepnęła Suzanne. - Wszystko popsułam! Powinnam być zimna jak lód. Udać, że go nie znam. Wiele rzeczy należało przeprowadzić inaczej. Zwłaszcza dwadzieścia dwa lata temu. Ale tak się nie stało, więc teraz trzeba naprawić błąd. Następnym razem, kiedy go spotkam, powiem, że cierpię z powodu zmiany szerokości geograficznej i że boli mnie żołądek.

- W porządku - stwierdziła Tina ironicznie. - Nie będzie się już zastanawiał nad twoją dziwną reakcją. Po prostu przyjmie to do wiadomości i odejdzie.

- Wątpisz w to?

- Oczywiście.

Cierpliwa, dobra Tina przytuliła kuzynkę.

- W takim razie co robić?

- Zachowuj się, jak gdyby miło ci było znów się z nim spotkać. I koniec. Uśpisz jego podejrzenia, okazując chłodną uprzejmość. Będzie się wydawało, że nie zależy ci na tej znajomości. Rzecz całkiem normalna.

Suzanne starała się wziąć się w garść. Tina miała rację. Podanie Davidowi spoconej dłoni tylko pogorszyło sytuację. Poczuła kolejny skurcz żołądka. Nie czas na mdłości! Powinna ułożyć plan działań. Należy pokazać, że spotkanie Davida traktuje jak zwykły zbieg okoliczności.

Spróbowała się uśmiechnąć.

- Otwieramy nasz teatrzyk, co? Tina kiwnęła głową.

- Właśnie tak. Na pewno świetnie dasz sobie radę i dostaniesz za tę rolę nominację do Oscara.

- Niewątpliwie.

Teraz, kiedy już wiedziała, jak postąpić, mogła się wreszcie rozluźnić.

- Czujesz się na siłach, aby powitać Artura i resztę rodziny i wypić z nami drinka? Zarezerwowaliśmy dla ciebie najlepszy stolik. Dzieci czekają.

- Jestem gotowa - oznajmiła Suzanne, lecz mimo woli pomyślała o Marii Antoninie szykującej się na szafot. Wstała i uściskała kuzynkę. - Dzięki, Tino.

- Drobnostka. Zasługujesz na więcej. Naprawdę.

- Pewien starożytny filozof mawiał, że każdy ma taki los, na jaki zasługuje.

Tina parsknęła.

- Ho, ho! Filozof! Nawet ja bym na to wpadła! Ale nikt mi nie zapłaci za moje złote myśli.

Ze ściśniętym żołądkiem, lecz uspokojonym sercem Suzanne zeszła po schodach. Udawała, że wszystko wróciło do normy. Dla dobra Tiny i swego własnego.

Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że kłopoty dopiero się zaczną. W przeszłości krzywdy, które spotkały jej starszą córkę Dawn, odbijały się również na Eve. Suzanne pragnęła za wszelką cenę uchronić obie przed bolesną prawdą. Żywiła nadzieję, że sprosta zadaniu...

Z pięściami w kieszeniach David Marshall wyglądał przez okno swego apartamentu na ostatnim, piątym piętrze starej kamienicy. Dom stał nad brzegiem zatoki, tuż poniżej ruin zamku z dziesiątego wieku. Rozpościerał się stąd wspaniały widok na uroczy placyk i bladoniebieskie morze odbijające złote promienie słońca.

Niewiele się tu zmieniło. Niektóre budynki parokrotnie przemalowano. Wybudowano stację kolejową. Wzrosła liczba mieszkańców. Po przeciwległej stronie placu trwał od wieków kamienny kościół, w którym modlili się rybacy.

David nie zwracał jednak uwagi na malownicze widoki. Jego myśli krążyły wokół Suzanne. Widział ją zaledwie przed paroma minutami.

Nie miał wielkich nadziei. Przez dwadzieścia dwa lata snuł marzenia o tej chwili. Wszystko się sprzysięgło przeciwko niemu. Był pewien, że nie spotka w Vernazzy nawet Tiny. Czyż mógł przypuszczać, że kuzynka Suzanne mieszka tu jeszcze? Znalazł nie tylko Tinę, lecz i Suzanne. Marzenie się spełniło.

Dlaczegóż jednak tak dziwnie się zachowała? Poznała go, to oczywiste. Odeszła jednak zdenerwowana i spięta, gdy zaledwie parę chwil wcześniej wydawała się beztroska, roześmiana, rozkoszująca się śródziemnomorskim słońcem. To nie miało sensu.

Czyżby wciąż żywiła pretensję o to, że się nie odezwał? Spodziewał się, że po tylu latach okaże więcej ciekawości niż gniewu.

Dobrze, że w ogóle go pamiętała po tak długim czasie. Wtedy miała tylko osiemnaście lat... Piękna, ufna dziewczyna. Czy zdawała sobie sprawę, jak bardzo się w niej zakochał? Prawdopodobnie nie. Była za młoda, aby ocenić głębię uczuć. David sam nie wiedział, czy tego żałować, czy się cieszyć.

Skoro nie była świadoma siły jego zaangażowania, nie wiedziała również, jak bardzo za nią tęsknił przez minione dwadzieścia dwa lata. Kiedy kochał się z żoną, marzył o Suzanne. W końcu wybrał się do Włoch, by spróbować ją odnaleźć i przekonać się, czy powinien położyć kres fantazjom, czy też na fundamentach dawnego romansu zbudować nowy związek.

Liczna rodzina wyszła przed dom sąsiadujący z restauracją. Na jednym ze stolików przed lokalem rozstawiono naczynia, miski z chipsami, wielki dzban wina. Wszyscy zasiedli do stołu. Język angielski mieszał się z włoskim.

David przypomniał sobie własne młode lata. Najstarszy syn Tiny był chyba w tym wieku co on podczas pierwszej podróży po Europie, tuż po ukończeniu college'u. Pamiętał, że chciał zdobyć świat i cieszyć się życiem. Z wszystkiego czerpał dla siebie korzyść i naukę. Tylko młodzi ludzie bywają tacy zachłanni, zadziorni, naiwni. Sądzą, że świat kręci się wokół ich osoby.

Trzeba było straconych złudzeń innej młodej kobiety i własnych gorzkich doświadczeń, aby zrozumieć, że Ziemia kreci się jednak wokół Słońca...

Po dwudziestu dwóch latach nadeszła jego kolej. Dostał szansę spełnienia najskrytszych pragnień. Przybył tu z nadzieją, że trafi na ślad Suzanne. Znalazł ją samą. Teraz była kobietą - jeszcze piękniejszą niż zapowiadała się w młodości.

Suzanne stanęła na progu domu z Tiną u boku. Nawet ze sporej odległości dostrzegł, że wrócił jej dobry humor. Czyżby dlatego, że nie musiała znosić jego obecności? W napięciu obserwował, jak podchodzi do stołu i wita się z krewnymi, ściska i całuje dzieci. Duża, wesoła rodzina. Szczęśliwa Tina. Szczęśliwy Arturo. David zawsze marzył o dużej rodzinie. Tak jak Annie, czyli Suzanne. Często o tym rozmawiali.

Zastanawiał się, ile dzieci ma Suzanne. Tyle czasu jej nie widział, ale był pewny, że nie wiodła samotnego życia. Taka młoda, piękna dziewczyna... Kogo poślubiła? Czy była szczęśliwa w małżeństwie? A może się rozwiodła? Przez całe lata te pytania dręczyły Davida. Wkrótce usłyszy odpowiedź. Na razie musiał się zadowolić rolą obserwatora.

Tymczasem Suzanne wesoło rozmawiała z dziećmi Tiny. Jej śmiech ledwie dobiegał do uszu Davida. A on myślał, jak wyglądałoby ich wspólne życie, gdyby zrealizowali młodzieńcze plany. Czy dziś wciąż byliby zakochani? Tak mocno jak na początku? Gdyby los im sprzyjał, podróżowaliby teraz razem po Europie. Cieszyliby się swoim towarzystwem jak każda zżyta para. Odgadywaliby nawzajem swoje pragnienia. Czy Suzanne zachowałaby dawny entuzjazm, szalone pomysły, cudowną świeżość i śmiałość?

Odpowiedział sobie w duchu na te pytania. Tak! - wołało serce, a pod powiekami wzbierały łzy. Stracili tyle czasu. Czy zdołają nadrobić zaległości? Tak wiele zależało od Suzanne i jej decyzji. Jeśli czekał na nią mąż... David otrząsnął się z zazdrości. Postanowił na razie się tym nie martwić. Właściwie nie przyjechał do Vernazzy dla Suzanne. Przyjechał zwalczyć własne koszmary i lęki.

Przyciągnął krzesło do okna i rozsiadł się wygodnie. Skrzyżował ramiona na piersiach. Nie spuszczał wzroku z Annie. Chciał, aby marzenia stały się rzeczywistością.

Wbrew obawom Suzanne nic niezwykłego się nie wydarzyło. Obecność rodziny Tiny bardzo jej pomogła. Udało się jej nawet przez parę minut nie myśleć o Davidzie. Nie zniknęła jednak groźba jego powtórnego spotkania.

Arturo wspaniale gotował. Przygotował niezbyt wysmażoną rybę, pieczone ziemniaki i sałatkę ogórkowo-cebulową pokropioną oliwą z oliwek i cudownie przyprawioną. Do dzbana wciąż dolewano wino. Dzieci i dorośli śmiali się i żartowali. Nawet Mama Rosa, matka Artura i jego prawa ręka, wyrwała się z kuchni na chwilę, aby dzielić radość z rodziną.

Uroczystość zakończyła się późno, kiedy na niebie pojawił się księżyc w trzeciej kwadrze. Zamknięto wszystkie restauracje na rynku. Krewni Tiny sprzątali ze stołu. Pobrzękiwały talerze. Nie milkły pogawędki.

Po wielkiej dyskusji postanowiono, że gość honorowy nie może pomagać przy sprzątaniu, tak więc Suzanne przysiadła na murku okalającym kościół i tylko przyglądała się krzątaninie. Najstarszy syn Tiny, Vittono, oświadczył, że w dniu przyjazdu powinno się dać jej możliwość odpoczynku. Jeśli chciałaby się włączyć do domowych obowiązków, mogłaby co najwyżej wziąć udział w myciu kałamarnic. Oczywiście żartobliwe ogniki w jego oczach zdradzały sprytny zamysł chłopca. Wiedział, że do takiej pracy Suzanne nie będzie się palić.

Fale uderzały leniwie o stare, kamienne nabrzeże portowe. Monotonny, stłumiony dźwięk zwykle wpływał na Suzanne uspokajająco, lecz w tych okolicznościach nie potrafiła pozbyć się wewnętrznego napięcia. Rozglądała się po pustym rynku.

Bezwiednie przeniosła wzrok na otwarte, ciemne okno po przeciwnej stronie placu. Zamarła. Spostrzegła Davida, który obserwował ją, nawet się z tym nie kryjąc. Jak na zwolnionym filmie podniósł rękę i pomachał.

Suzanne machinalnie odpowiedziała tym samym gestem. Udawała obojętność, chociaż wiedziała, że nie wyprowadzi Davida w pole. Czuła, że łączy ją z tym mężczyzną niewidzialna więź. Miała wrażenie, że jakaś siła pcha ją w jego stronę. Zastanawiała się, czy David ma podobne doznania.

Gniew podpowiadał Suzanne, by nie zaprzątała sobie głowy ukochanym sprzed lat. Serce nie chciało słuchać tej rady. David przyglądał się jej otwarcie, chłonąc każdy jej gest, każde spojrzenie. Patrzyła pustym wzrokiem przed siebie, na niewielki port i morze. Blask księżyca srebrzył spokojne, łagodne fale. Suzanne chciała się wreszcie rozluźnić, odpocząć, lecz napięcie mięśni wciąż nie ustępowało.

Jak natrętne muchy powracały myśli o Davidzie. Co zamierzał? Czy nadal mu się podobała?

Dosyć - nakazała sobie. Nie zaniosłaby dłużej bezczynnego siedzenia. Wstała z murku i ruszyła w stronę Tiny stojącej na progu kuchni.

Oznajmiła, że jest zmęczona po podróży i chciałaby już się położyć. Uściskała kuzynkę. Ucałowała wszystkie dzieci po kolei. Najpierw najstarszego, dwudziestojednoletniego Vittoria, nieśmiałego, o typowo włoskiej męskiej urodzie. Zaczerwienił się z zakłopotania.

Potem Suzanne przytuliła szesnastoletnią Ginę o krągłych, kobiecych kształtach, trzynastoletnią Tatti oraz dwunastoletnie bliźniaki - Teresę i Tony'ego, zaś na końcu onieśmieloną, słodką dziewięcioletnią Marię.

Arturo wyłączył światła i zamknął na klucz drzwi restauracji. Zmęczenie coraz bardziej dokuczało Suzanne.

Wiedziała, że David nadal tkwi w ciemnym oknie, i nie patrzyła w tamtą stronę. Weszła do swojego pokoju. Nie zapaliła lampy. Odchyliła zasłonę i odważyła się zerknąć.

Zauważyła Davida. Chociaż ledwo było widać ciemną sylwetkę, Suzanne wydawało się, że mężczyzna patrzy wprost na nią.

Rozebrała się i wsunęła pod chłodną kołdrę. Zamknęła oczy, ale sen nie nadchodził. Mijały godziny. Zdrzemnęła się dopiero nad ranem. Nękały ją dziwne, nieprzyjemne sny.

David nie spuszczał wzroku z okna pokoju, w którym zamajaczyła sylwetka Suzanne. Świadomość, że znajduje się tak blisko, niemal na wyciągnięcie ramienia, działała krzepiąco.

Kiedy obserwował Suzanne w towarzystwie rodziny Tiny, zaskoczył go jej absolutny spokój. Była taka sama jak w czasach ich młodości: pogodna, delikatna i bardzo atrakcyjna. Przed dwudziestu dwu laty uważał, że mógłby spędzić z nią resztę życia. Los pomieszał mu szyki. Za późno na żale.

Ściągnął ubranie, położył się i zamknął oczy. Nawiedziły go wspomnienia dawnych dobrych czasów. Czy Suzanne śniła p tym samym? Miał taką nadzieję. Zasnął niemal natychmiast.

Późnym popołudniem Suzanne zeszła po schodach. Usiadła na słońcu z małymi kuzyneczkami. Wiele wysiłku kosztowało ją udawanie, że czuje się świetnie. Jej wzrok nieustannie wędrował ku zakamarkom okolicznych budynków, gdzie mógł się ukryć David. Bała się, że ją obserwuje. Prowadzili ze sobą grę jak kot z myszką. Suzanne godziła się na to. Gotowa była prowadzić tę grę bez końca, byle uchronić córkę przed poznaniem prawdy.

Obawa o teraźniejszość mieszała się z rozpamiętywaniem przeszłości. Pamiętała spotkania z Davidem. Stawała przy murze kościoła i niecierpliwie wypatrywała ukochanego. Modliła się, aby pojawił się jak najszybciej. Teraz modliła się o coś wręcz przeciwnego.

Jakże okrutnie igrał z nią los! Dlaczego David musiał przyjechać do Vernazzy właśnie teraz? Ich znajomość przed laty trwała tylko trzy tygodnie. Trzy tygodnie na progu dorosłego życia, o którym nie mieli pojęcia.

Podświadomość szeptała: trzy cudowne tygodnie, których wspomnienia syciły ją przez dwadzieścia dwa lata i których owocem było przecież dziecko. Suzanne stłumiła w sobie podszepty. Nie chciała w ogóle o tym myśleć.

Łudziła się, że David zawitał do Włoch na parę dni; wiedziała jednak, że nie powinna na to liczyć. Takie rozwiązanie wydawało się zbyt proste.

Potrzebowała jakiejś zmiany, ruchu. Zdecydowała się na spacer. Obiecała rodzinie, że wróci na wspólny obiad, i ruszyła ścieżką obok stacji kolejowej, przez parking, po zboczu wzgórza ku winnicom.

Zapach zroszonej deszczem, świeżo zaoranej ziemi drażnił przyjemnie nozdrza. Przywoływał w pamięci obrazy, z którymi tak rozpaczliwie walczyła. Ścieżka wiodła grzbietem wzgórza między szpalerami winorośli. Tu i ówdzie starsze kobiety, mieszkanki wioski, zgięte wpół pełły chwasty. Od wieków robotnice winnic nosiły takie same ubrania: obszerne czarne spódnice, bawełniane bluzki i chusty na włosach.

Tam, gdzie z lądu wyrzynał się w morze cypel, ścieżka się rozgałęziała. Jedna odnoga wiodła do następnej wioski. Suzanne wdrapała się na wielki czarny kamień. Usiadła z kolanami pod brodą i patrzyła w dół na bajkową wioskę w wąwozie.

Za każdym razem kiedy tu przychodziła, zadziwiało ją piękno tej okolicy. U podnóża pnących się do nieba gór Bóg stworzył schronienie dla rybaków żyjących z darów morza.

Wzdłuż wybrzeża, aż do placu przy porcie tłoczyły się pastelowe domki. Wieża kościelna służyła rybakom za drogowskaz.

Port obsługiwał również inną wieś położoną po drugiej stronie zatoczki, największą spośród pięciu miejscowości tej okolicy. Miała najkorzystniejszą lokalizację, więc rozkwitała, podczas gdy przycupnięta nieco na uboczu Vernazza właściwie od stuleci się nie rozwijała. Dopiero ostatnio linia kolejowa połączyła wszystkie cyple tego zakątka Włoch. Wcześniej łącznikiem Vernazzy ze światem była droga pamiętająca czasy średniowiecza i tak wąska, że nie mieściły się na niej samochody. Na szczycie wzgórza wybudowano duży parking.

Suzanne wzięła głęboki oddech. Poczuła się na tyle swobodnie, że się uśmiechnęła. Nazajutrz miała zacząć pisać powieść. Zapowiadało się pracowite lato, o jakim zawsze marzyła.

Niestety...

- Czy to miejsce także i w twojej pamięci przywołuje mnóstwo wspomnień?

Suzanne podskoczyła jak oparzona. Podniosła wzrok. Patrzyły na nią wesołe, niebieskie oczy.

- Przestraszyłeś mnie.

- Przepraszam, Annie. - Nie wyglądał ani trochę na skruszonego. - Nie chciałem cię zaskoczyć. Wracam właśnie z Monterosso. Zobaczyłem, że tu siedzisz. - Rozejrzał się. - Szczerze mówiąc, siedzisz na środku ścieżki.

- Wiem.

Z pustką w głowie Suzanne udawała, że jest pochłonięta podziwianiem krajobrazu. Zapomniała o swoim misternie ułożonym planie.

- Annie, dobrze się czujesz?

Tylko David zwracał się do niej per Annie. Nikt jej tak nie nazywał po jego odejściu. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jej tego brakowało.

Skinęła głową onieśmielona.

- Pewnie masz różne rzeczy do załatwienia. Nie chciałabym ci zabierać cennego czasu.

Zaśmiał się cicho. Ciarki przeszły jej po plecach.

- Przyjechałem tu załatwić jedną sprawę. Odnaleźć ciebie.

Przerażona Suzanne szeroko otworzyła oczy.

- Odnaleźć mnie? Po co?

- Po prostu tego potrzebowałem - odparł otwarcie. - Nie przestawałem o tobie myśleć od naszego rozstania.

Śmiech Suzanne zabrzmiał nieprzekonująco nawet w jej własnych uszach.

- Całkiem o tobie zapomniałam. Gdyby nie wczorajsze spotkanie... - skłamała. A o czym, do diabła miałabym pamiętać? Że omamił biedną naiwną dziewczynę? Że byłam zbyt młoda i głupia, aby widzieć w życiu ciemne strony? - pomyślała z goryczą.

Uśmiech zniknął z twarzy Davida.

- Szkoda, że tak twierdzisz. Zapamiętałem czułą, kochającą, radosną dziewczynę. Cieszyły ją te same rzeczy co mnie. Dzieliliśmy wspólnie spędzane słoneczne popołudnia. Wieczorami tuliłem w ramionach istotę tak delikatną i słodką, że czułem się jak w niebie.

Suzanne zadrżała.

- Jakie poetyckie wyznanie - zadrwiła. - Miałeś tak cudowne wspomnienia, że aż cię zamroczyły. Nie zadzwoniłeś ani nie napisałeś.

- To nie znaczy, że zapomniałem. Los pokierował moim życiem w niefortunny sposób.

Los? W Suzanne obudził się gniew. Jak śmiał zwalać winę na zły los!

- Zapisałam ci swój adres w notesie. Jak rozumiem, los nie okazał się zbyt złośliwy, nie zgubiłeś notesu.

- Nie dopuściła go do głosu. - Ciekawe, że ja nie miałam twojego adresu.

Zmrużył oczy.

- A więc pamiętasz - odezwał się cicho.

- Oczywiście - wybuchnęła wściekła na siebie i na niego.

- Były pewne powody - stwierdził pojednawczo.

- Chciałabyś o nich usłyszeć?

Dumnie uniosła podbródek. Nie zamierzała dać mu satysfakcji, okazując zainteresowanie.

- Nie, dziękuję.

Podniosła się z kamienia i stanęła obok Davida. Patrzył na nią bez słowa. Kiedy ruszyła ścieżką w dół wzgórza, zawołał, by zaczekała.

Z trudem opanowała zdenerwowanie. Odwróciła się i posłała mu chłodne spojrzenie.

- Tak?

- Jesteś mężatką?

Serce Suzanne zabiło szybciej.

- A czy każda kobieta musi być mężatką? - odrzekła cierpko, nie życząc sobie rozmów na temat małżeństwa, które niedawno zakończyło się rozwodem. Nie potrafiła jednak powstrzymać własnej ciekawości. - Ożeniłeś się?

- Jestem wdowcem - oznajmił i posmutniał. Wyraz jego oczu powiedział Suzanne, że bardzo kochał zmarłą żonę.

- Bardzo mi przykro - odezwała się łagodnie.

- Była gotowa na śmierć. Cierpiała bardzo długo. Suzanne wiedziała, że nie wolno jej zadać następnego pytania, ale...

- Rak?

Kiwnął głową.

- Annie?

- Słucham?

- Wciąż jesteś piękna.

- Do widzenia, Davidzie.

Pobiegła w dół na złamanie karku. Wiatr rozwiewał włosy i pieścił skórę. Krew krążyła żywiej. Czuła się wspaniale. Nie wiedziała, czy ucieka od Davida, czy biegnie ku życiu i jego nowym obietnicom.

Całkiem bez powodu poczuła nagle radość życia. Po raz pierwszy od wielu lat.

Kochała życie! Vernazzę, Włochy!

Przybyła do Vernazzy wczoraj i natychmiast przeżyła wstrząs. Był tutaj David. Twierdził, że przyjechał spotkać się z nią. Nie wiadomo, w jakim celu, ale przysięgła sobie, że więcej nie da się sprowokować do tak intymnej wymiany zdań jak dziś po południu. Przyjechała, aby pisać, i tylko tym będzie się zajmować. A poza tym jest teraz dojrzałą kobietą, a nie naiwnym podlotkiem. Od jutra zaczyna pisać, przyrzekła sobie.

ROZDZIAŁ 3

Po obiedzie zjedzonym w towarzystwie rodziny Tiny Suzanne wymówiła się od dalszej rozmowy i uciekła do wynajętego przez siebie mieszkania. Właściwie nie miała jeszcze okazji dobrze mu się przyjrzeć.

Najstarszy syn Garzolów zaprosił rodzinę do Chicago. Chciał przedstawić krewnym narzeczoną i pochwalić się firmą, którą prowadził - warsztatem samochodowym specjalizującym się w naprawach porsche.

Apartament Garzolów sąsiadował z domem Tiny, zapewniał więc Suzanne bliski kontakt z rodziną a zarazem poczucie prywatności. Ponieważ morze czasem zalewało najniżej położone tereny, w budynkach przy rynku parter zajmowały na ogół sklepy i magazyny. Dopiero na pierwszym piętrze znajdowały się mieszkania, zazwyczaj składające się z obszernej jadalni, kuchni i (już na wyższej kondygnacji) salonu. Ostatnie piętro przeznaczono na sypialnie i łazienkę.

Suzanne wyobrażała sobie liczną włoską rodzinę zgromadzoną wokół stołu i grającą w monopol lub układającą puzzle z tysiąca elementów. Dziwiła się, jak na tej niewielkiej, jej zdaniem, przestrzeni mogło się wychować czworo dzieci. W Nowym Orleanie, w dzielnicy, w której mieszkała, dom Garzolów uchodziłby wręcz za ubogi. W wyposażeniu nie było ani kabiny prysznicowej, ani wanny do masażu, ani innych, wydawałoby się, powszechnych urządzeń.

Musiała przyznać, że jej, jako Amerykance, trudno byłoby żyć bez udogodnień cywilizacyjnych, z drugiej zaś strony zazdrościła Garzolom. Tworzyli zgraną, kochającą się rodzinę, cieszącą się sobą i życiem.

Zawsze chciała do takiej przynależeć. Tymczasem wzrastała jako osamotniona jedynaczka. Brakowało jej poczucia wspólnoty.

Rodzice bardzo ją kochali, to oczywiste. Matka pomogła Suzanne pozbierać się po rozwodzie. Bez jej wsparcia nie rozwikłałaby wszystkich swoich problemów. Nadal była zwolenniczką licznej szczęśliwej rodziny.

Jako dziecko przyzwyczaiła się nie polegać na innych ani nie wiązać się z żadną grupą. Nie znaczy to jednak, że nie żywiła tęsknot i nie potrzebowała bliskości. Tyle że były one głęboko ukryte.

Kiedy poznała Davida, jej pragnienia ożyły. Mieli założyć rodzinę i wychować wiele dzieci. Suzanne zamierzała pracować jako nauczycielka i tak rzeczywiście się stało. David chciał zostać radcą prawnym. Czy zrealizował plany? Czy spłodził czworo dzieci? Czy jego małżeństwo należało do udanych? Jeśli wyraz jego twarzy nie kłamał, znaczyło to, że był szczęśliwym mężem i, prawdopodobnie, ojcem.

Mnóstwo pytań dręczyło Suzanne. Postanowiła, że zada je przy najbliższej okazji. Ostatecznie oboje byli dorośli! Jak dobrzy starzy przyjaciele spotkali się po latach i chcieli usłyszeć, co się przez ten czas wydarzyło.

Rozległo się pukanie do drzwi. Suzanne podskoczyła jak mała dziewczynka przyłapana na wyjadaniu konfitur.

W drzwiach stanęła Maria, najmłodsza córka Tiny.

- Mama poleciła ci to dać - odezwała się onieśmielona, wyciągając rękę z przesyłką. - Kazała też przypomnieć, że dziś na kolację jemy pizzę babci Rosy.

Suzanne uśmiechnęła się. Maria mówiła po angielsku z lekkim śpiewnym akcentem prowincji Cajun. Pochyliła się i ucałowała dziewczynkę w policzek. Dziecko odpłaciło uśmiechem, który skruszyłby najtwardsze serce.

- Dziękuję, Mario. Powiedz mamie, że nadal uwielbiam pizzę. Dziękuję za zaproszenie. Jaką pizzę przyrządziła babcia?

- Margaritę! - odpowiedziała zachwycona mała, szeroko otwierając oczy. - Moją ulubioną!

- Zaraz przyjdę - obiecała Suzanne.

Dziewczynka zbiegła po schodach i zniknęła w wąskiej uliczce. Suzanne wyjrzała przez okno. Powtarzała sobie w myślach, że życie nie obeszło się z nią najgorzej. Ma pracę, którą kocha, życzliwych krewnych, wspaniałe dzieci i plany twórczości artystycznej. Nikt i nic nie mogło zakłócić jej wakacji w Vernazzy. David z pewnością wkrótce wyjedzie, a ona spędzi resztę lata, odpoczywając i pisząc powieść.

Przesyłka okazała się widokówką nadesłaną przez córki:

Zakochałyśmy się w Pompejach. Przepłakałyśmy całą wycieczkę. Neapol jest cudowny i smutny zarazem. Capri to totalny odlot. Można się tu opalać nago, bez białych śladów od kostiumu! Nie możemy się już doczekać spotkania z tobą w przyszłym miesiącu. Opowiemy ci o wszystkich niesamowitych rzeczach, jakie nam się przytrafiły. I pomyśleć, że sądziłaś, iż będziemy bezpieczne, bo Dawn zna szlaki i ma ogólną orientację... Pozdrowienia dla Tiny i kuzynów. Uściski dla Ciebie, Mamo. Eve i Dawn.

Suzanne z niecierpliwością oczekiwała przyjazdu córek. Tak szybko dorastały. Jesienią Eve zaczynała college. Na Dawn czekała posada księgowej w Baton Rouge, półtorej godziny drogi od domu.

Jej starsza, dwudziestojednoletnia córka stała się młodą, odpowiedzialną kobietą. W niczym nie przypominała zbuntowanej nastolatki.

Dawno zapomniała o burzliwym okresie dojrzewania. Jej usposobienie stopniowo łagodniało, aż w ostatnim roku Suzanne z zachwytem stwierdziła, że wszyscy mogą jej pozazdrościć córki.

Więź między matką a Dawn opierała się na przyjaźni, zaufaniu i miłości. Obie wykazały sporo dobrej woli, aby przezwyciężyć trudną przeszłość.

David był ojcem Dawn. Biologicznym ojcem. John ją adoptował i wychował.

Suzanne poznała Johna, kiedy była w ciąży, a wyszła za niego, gdy mała miała roczek. Dawn uwierzyła, że prawdziwy ojciec zmarł przed jej narodzinami. Matka nie chciała niszczyć głęboko zakorzenionego przeświadczenia córki.

Kochała obie swoje dziewczyny, ale wobec starszej wykazywała większą troskę. Znajomy psychiatra stwierdził nawet, że jest nadopiekuńcza, a to z powodu okoliczności, które towarzyszyły pojawieniu się Dawn na świecie.

Suzanne nie wyjawiała prawdy przez tyle lat i nie zamierzała tego zmieniać, aby nie narazić na szwank z takim trudem budowanej więzi z córką.

Nie mogła pozwolić, aby David brutalnie wtargnął do jej uporządkowanego życia.

David stał na murach zamku i spoglądał w dół na wioskę. Wystarczyło zrobić zdjęcie, a plakat reklamowy biura podróży byłby gotowy.

To tutaj odnalazł miłość swego życia. W tym samym miejscu po latach spotkał ukochaną kobietę po raz drugi, by przekonać się, że łączące ich kiedyś uczucie nie umarło. Czy odniosła podobne wrażenie?

Los sprawił, że ich drogi w przeszłości się rozeszły. Teraz była żoną kogoś innego. Jakże mogło mu tak zależeć na zamężnej kobiecie? Kiedy odezwie się sumienie? Na razie nie czuł winy ani żalu. Tylko miłość.

Wytężył wzrok. Dostrzegł na rynku znaną sylwetkę.

Annie, wróć do mnie! - Powtarzał w myślach te słowa jak magiczne zaklęcie. Przez całe lata śnił o niej. Pragnął jej.

Przez chwilę wydawało mu się, że stojąca na rynku kobieta była jedynie wytworem jego udręczonej wyobraźni. Jednak namiętność, jaką wyzwalał w nim jej widok, była równie silna jak przed dwudziestu dwu laty.

Annie na pewno go nie widziała, chociaż wolałby, by było inaczej. Wolałby znajdować się teraz przy niej.

Spostrzegł, że ruszyła w stronę starego kościoła. Bez zastanowienia zsunął się z muru. Przy odrobinie szczęścia Annie zjawi się za chwilę. A on ją powita.

- Co byś powiedziała na szklaneczkę miejscowego wina? - spytał, gdy wychodziła z kościoła. Błogosławił los, że zdążył.

- Wypiję z przyjemnością - odparła Suzanne.

Wybrali restaurację na świeżym powietrzu. Rozłożyste parasole dawały schronienie przed promieniami popołudniowego słońca. Suzanne wiedziała, że David będzie na nią czekał. Przeczuwała to.

Kelner przyniósł karafkę z zamówionym winem. David nalał do szklaneczek do pełna. Zaczęła sączyć złocisty trunek o lekkim, owocowym smaku, który rozsławił imię Vernazzy na całym świecie.

- O czym myślisz? - spytał niskim, ciepłym głosem. W jej uszach ten głos brzmiał jak najpiękniejsza muzyka. Spojrzała prosto w niebieskie oczy.

- Dlaczego pytasz?

- Fascynuje mnie ten temat.

- Marzę - odrzekła szczerze.

- O czym?

- O tym i o owym - wymigała się od odpowiedzi. - Lepiej powiedz, co tu robisz.

- Szukam ciebie.

- Poważnie?

- Poważnie.

- Dlaczego?

- Musiałem cię odnaleźć.

Nie wiedziała, co powiedzieć. Nie była jeszcze przygotowana na zanurzenie się we wspomnienia, na przywołanie przyszłości.

Zdecydowała się na zmianę tematu.

- Zostałeś radcą prawnym?

- A wiec nie zapomniałaś - skomentował, a Suzanne oblała się rumieńcem. - Tak, chociaż zacząłem studia prawnicze z rocznym opóźnieniem. Wraz z trzema wspólnikami prowadzimy kancelarię adwokacką. Specjalizujemy się w obsłudze prawnej firm wydobywających ropę naftową.

- To chyba...

- Nieciekawe. Wiem. Według większości ludzi. - Uśmiechnął się szeroko, upodabniając się do dawnego Davida. - Ale ja to lubię.

- Czy sytuacja twojej kancelarii zależy od cen ropy naftowej?

Potrząsnął głową. Promień słońca rozświetlił jego ciemne włosy.

- Nie bardzo. Zajmujemy się kontraktami dotyczącymi świeżo otwieranych szybów lub bilansami płatniczymi.

- To brzmi... Roześmiał się ochryple.

- Wiem. Nudno. Mój syn twierdzi tak samo. Powinna się spodziewać takiej informacji. Fakt, że David ma dziecko, jednak ją zabolał. No cóż, siedział naprzeciw niej nie beztroski chłopak, lecz dorosły mężczyzna, który tak jak ona miał za sobą dwadzieścia dwa lata własnego życia.

- Syna?

- Ma na imię Jason. Teraz wędruje po francuskiej Riwierze. Obiecałem mu wycieczkę po Europie w nagrodę za zdanie matury. Jestem tu na wypadek, gdyby mnie potrzebował. - David roześmiał się, a po plecach Suzanne przebiegły ciarki. - Zdaję sobie sprawę, że bawiłby się lepiej, gdybym siedział po drugiej stronie Atlantyku.

Suzanne poczuła ukłucie zazdrości. I co z tego, że się ożenił i miał dziecko? Przecież postąpiła tak samo, czyż nie? Nigdy jednak nie była szczęśliwa, zapewne w przeciwieństwie do Davida. I już to stanowiło powód do zazdrości.

Odchrząknęła.

- Czy syn zamierza iść w ślady ojca i także zostać prawnikiem?

- Nie. Chce być psychologiem. Uważa, że prawnicy są zakałą ludzkości.

- Ach, tak - mruknęła Suzanne.

Poczuła sympatię do nieznajomego chłopca. Jason i Eve mieli wiele wspólnego. Eve, jak przystało na osiemnastolatkę, wygłaszała bezkompromisowe opinie tonem nie dopuszczającym dyskusji. Chciała uczyć dzieci specjalnej troski, spieszyć z misją miłosierdzia.

- Wydaje się, że znasz te problemy. Masz dzieci? Suzanne wpadła w popłoch. Gorączkowo myślała, jak wybrnąć z sytuacji.

- Tak - odezwała się ostrożnie. - Mam dwie córki. David obracał w ręku szklaneczkę. Nie odrywał oczu od Suzanne.

- Są podobne do twojego męża? Spojrzała nieufnie.

- Starsza córka, Dawn, jest podobna do ojca, natomiast młodsza do mnie.

David uśmiechnął się gorzko.

- Założę się, że obie są piękne. Położył rękę na dłoni Suzanne. Zadrżała.

- Oczywiście - potwierdziła półgłosem.

Z trudem powstrzymała łzy. Przed laty poruszyła przecież niebo i ziemię, aby odnaleźć ojca swego pierwszego dziecka i powiedzieć mu, jaką ma śliczną córeczkę.

- Och, Annie. Chciałbym przeżyć z tobą te lata, patrzeć, jak się zmieniasz.

Cofnęła dłoń. Bała się wspomnień, które to imię przywoływało.

- Zdążyłam już dorosnąć. Dziękuję za zainteresowanie - spróbowała obrócić słowa mężczyzny w żart. Nie udało się.

- Wcale tego nie kwestionuję. Jesteś teraz jeszcze piękniejsza.

Zamilkła. Nie miała ochoty na flirty.

- Na długo przyjechałaś? Starannie odstawiła szklaneczkę.

- Na kilka tygodni - oświadczyła wymijająco. - A ty?

- Na dwa tygodnie. Obiecałem Jasonowi dwa tygodnie wakacji w Europie.

- No tak.

Suzanne natychmiast się rozluźniła. Dwa tygodnie. Odjedzie, zanim pojawią się jej córki. Nigdy się nie dowie...

- Zjesz ze mną kolację dziś wieczór?

Suzanne obawiała się spojrzeć mu prosto w oczy. Czemu nie? Skoro już tu był, jego towarzystwo sprawiało jej przyjemność... Był wdowcem, ona rozwódką, o czym nie wiedział.

Nie oparła się pokusie.

- Bardzo chętnie.

- A więc dobrze. Wpadnę po ciebie o wpół do ósmej.

- Umówmy się od razu w restauracji. Potrząsnął głową.

- Przyjdę po ciebie. Pamiętaj, to randka.

Na dźwięk tego słowa serce Suzanne zabiło żywiej. Zareagowała zupełnie jak nastolatka.

- Przepraszam. Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Zapomniałam już, jakie reguły obowiązują w takiej sytuacji - zażartowała. - Czy jeszcze na coś powinnam zwrócić uwagę?

- Nie. Jako mężczyzna otworzę drzwi i zaprowadzę cię do stolika, podsunę ci krzesło, zaś na pożegnanie cmoknę w policzek.

Uniosła brwi. Udała wyniosłość i obojętność, lecz serce waliło jak młotem. Pocałunek! Nieważne, że niewinny.

- To wszystko? - Tak.

Uśmiechnął się uspokajająco, ale w jego oczach wyczytała oczekiwanie. Zwłaszcza na pocałunek. Podniosła się.

- Dziękuję za wino. Muszę się starannie przygotować na wieczór.

- Do zobaczenia.

W drodze do domu czuła wciąż na skórze jego gorące spojrzenie. Dopiero w cieniu schodów odetchnęła głęboko.

David odjedzie za dwa tygodnie, powinna cieszyć się jego towarzystwem. Czyż nie o tym marzą kobiety: spotkać swojego pierwszego kochanka i spytać, jak ułożyło mu się życie? Czy nie pragną dowiedzieć się, że są nadal kochane?

Kłopot w tym, jak unikać rozmowy o Dawn. Mogło to okazać się trudne. Przecież dzieci stanowiły część jej życia.

Igrała z ogniem, lecz istniały szanse na uniknięcie katastrofy. Kiedy dziewczynki przyjadą, będzie już po wszystkim.

Przypomniała sobie, że postawiła na kredensie w jadalni fotografię córek w srebrnych ramkach. Popędziła i zdjęła zdjęcie z półki. Nie należało prowokować losu.

David obserwował Annie do chwili, gdy zniknęła w bramie domu. Rozpierała go radość. Annie zje z nim dziś kolację!

Dopił wino, ale to nie wyśmienity trunek wprawił go w euforię. Zawdzięczał ten stan kobiecie i miał niejasne przeczucie, że wie, jak go nazwać. Miłość. Obudziły się w nim uczucia, które dawno uznał za umarłe.

Nalał następną szklaneczkę, rozsiadł się wygodnie i popatrzył na błękitne, spokojne morze. Rozgrzana skóra polubiła ciepło letniego słońca. Nagle David poczuł się młody, jakby cofnęły się wskazówki zegara biologicznego. Młodzieńcza witalność w połączeniu z życiowym doświadczeniem mogły stanowić interesujące i wiele obiecujące połączenie.

Jedno wiedział na pewno. Musi udowodnić Suzanne, że wspólne marzenia sprzed dwudziestu dwóch lat mają szansę się ziścić.

- Wyglądasz wspaniale! - rzekł David z aprobatą, stając w progu.

- Dziękuję - bąknęła pod nosem zmieszana Suzanne, czując, że czerwieni się po same uszy. Następnie dodała: - Może wejdziesz? Napijesz się wina?

- Nie jestem spragniony - odparł z uśmiechem. - Skracałem sobie czas oczekiwania, pijąc wodę mineralną.

Stanął bliżej i utkwił wzrok w ustach Suzanne.

- Czy chciałabyś podyskutować o zaletach win i butelkowanych wód mineralnych?

- Nie - szepnęła.

Miał taki czarujący uśmiech. I był tak blisko...

- Nie sądzisz, że powinniśmy uporać się z tym jak najszybciej? - spytał cichym, łagodnym głosem.

- Z czym?

- Z naszym pocałunkiem.

Poczuła na policzku jego oddech. Zamknęła oczy, aby otrząsnąć się z natrętnych erotycznych wizji.

- Nie pamiętam, żebyś prosił mnie o pocałunek.

- Ja też nie. Pomyślałem tylko, że skoro oboje czujemy się niezręcznie z powodu braku pierwszego pocałunku, najlepszym wyjściem będzie pokonanie tej przeszkody. A potem zajmiemy się planami na wieczór, nie zaprzątając już sobie głowy tym problemem.

- Czyżby rzeczywiście wisiało nad nami niebezpieczeństwo?

Powoli pokiwał głową.

- Jak mityczny miecz Damoklesa.

- No cóż - odezwała się niepewnie. - Trochę mnie przeraziłeś. A zatem jeden pocałunek i idziemy na kolację.

Nieco szorstkie palce dotknęły jej ramion. Przyciągnął ją do siebie.

- Zgoda - szepnął i pochylił głowę. Zbliżył wargi do jej ust. Wstrzymała oddech. Bała się poruszyć, aby nie spłoszyć Davida. Nie chciała tracić kontaktu z jego ciałem. Zacisnęła ręce na muskularnych ramionach. Ufnie przywarła do Davida. Objęła go za szyję.

David nie zmienił się. Stał się może nawet jeszcze przystojniejszy, atrakcyjniejszy. Ożyły wspomnienia z czasów młodości. Były wyraźniejsze, intensywniejsze niż zwykle.

David tulił dygocącą z emocji Suzanne. W delikatnym, słodkim pocałunku zawarł całą swoją namiętność. Podświadomie obawiał się, że Suzanne zniknie nagle, rozpłynie się w powietrzu niczym zjawa. Odwlekał moment przerwania pocałunku, ale w końcu musiał on nastąpić.

- Niektóre rzeczy z wiekiem smakują lepiej - stwierdził.

Na obojgu pocałunek wywarł wielkie wrażenie.

- Na przykład wino. Co jeszcze masz na myśli? Cofnęła się o krok i podniosła wzrok. Drżącymi palcami pogładziła Davida po skroni. Pragnęła podtrzymać choćby taki kontakt z jego ciałem. Odetchnęła głęboko. Błagała serce, aby przestało tak szaleńczo bić.

- Ciebie. - Pochylił się i lekko pocałował jej dłoń. - Oczywiście, że ciebie.

- A ja ciebie - szepnęła.

- Pamiętam nasze pocałunki sprzed lat - westchnął. - Zawsze tak silnie na ciebie reagowałem, Annie.

Roześmiała się nerwowo.

- Tym razem reagowałeś na przeszłość. Na to, co minęło.

Zmrużył niebieskie oczy.

- Naprawdę w to wierzysz? Skinęła głową.

- Oczywiście. Przeżywamy ponownie młodzieńcze zauroczenie. To wszystko.

Błysnął zębami w uśmiechu.

- Kłamczucha. Porozmawiamy o tym kiedy indziej.

Odsunęli się od siebie. Suzanne zrobiło się zimno. Zabrakło ciepła, które emanowało z ciała Davida. Żałowała, że skończył się magiczny moment.

- Idziemy? Umieram z głodu - oświadczyła.

- Cieszę się, że jesteś głodna. Zamówiłem u szefa kuchni coś specjalnego.

- Czy zdołam wymówić nazwę tej smakowitości? Zaśmiał się.

- Zobaczymy. Wszystko przed nami.

Kiedy schodzili ze schodów, zastanawiała się, co dla każdego nich znaczyło słowo „wszystko”. Jej wystarczyłby widok twarzy Davida...

ROZDZIAŁ 4

Stare zamkowe mury były skąpane w promieniach zachodzącego słońca. Bez skrzącego się w falach jasnego światła dnia morze wydawało się atramentowe, a skały czarne niczym smoła. Ktoś w wiosce nastawił głośno radio. W wieczornym powietrzu rozbrzmiewała włoska aria.

Na stole czekało wytrawne wino, chłodna woda mineralna i ryba w galarecie na przystawkę. David zamówił potrawy wcześniej, tak więc Suzanne nie pozostawało nic innego, jak rozkoszować się piękną scenerią. Właściwie nie miała wyboru, poza wpatrywaniem się w swego partnera. Gdyby zdecydowała się na to drugie, David mógłby pomyśleć, że to jego chciała zjeść na kolację.

- Zawsze marzyłem, żeby być tutaj. Z tobą. Spuściła wzrok. Przypomniała sobie jednak, że nie powinna dawać Davidowi podstaw do przypuszczeń, że nie jest jej obojętny. Śmiało spojrzała mu prosto w oczy.

- Przed dwudziestu dwu laty nie było jeszcze tej restauracji.

Uniósł brwi i spojrzał niczym radca prawny przy stole rokowań.

- Nie marzyłem o siedzeniu w restauracji. Wyobrażałem sobie nas dwoje nad Morzem Śródziemnym. - Zmierzył uważnym wzrokiem jej ciało. - Kiedyś byłem zazdrosny o wiatr, który dotykał twojej skóry.

- Jakie to romantyczne - stwierdziła nieco ironicznie, zbita z tropu żarliwością jego słów.

Zamierzała się bronić, obracając ich randkę w żart.

- Jesteś zdenerwowana. - Tak.

- Dlaczego?

Suzanne nie chciała odpowiadać, ale jakiś wewnętrzny głos kazał jej mówić.

- Przez cały czas bacznie mnie obserwujesz. Nawet kiedy pozornie się odprężasz, nie opuszcza cię czujność. Nie wiem, co widzisz, kiedy na mnie patrzysz, ale mam wrażenie, że widzisz więcej, niżbym sobie życzyła.

- Dręczy cię poczucie winy? Wyrzuty sumienia? Obawiasz się wyjawienia swoich tajemnic i prawd?

- Nie. - Zabrzmiało to zbyt rozpaczliwie. Suzanne usiłowała opanować wzburzenie. - Każda osoba chroniąca swoją prywatność zareagowałaby w ten sposób.

- A ty bardzo chronisz prywatność, prawda? - David upił łyk wina. - Wcześniej nie zwróciłem uwagi na ten rys twojej osobowości.

- Jestem skryta.

Jakże się zmieniła! Zniknął młodzieńczy zapał i chęć podejmowania ryzykownych wyzwań.

- Opowiedz o swoim życiu, Annie.

Bardzo tego chciała. Tym razem zwyciężyła jednak ostrożność.

- Po ukończeniu studiów podjęłam pracę w szkole. Uwielbiam uczyć młodzież, ale to dość męczące zajęcie. Jak już wspomniałam, mam dwie córki. Czarujące dorosłe panny. Mieszkamy niedaleko miejsca, gdzie się wychowałam. Pozostała mi fascynacja Nowym Orleanem, chociaż nie przepadam za tamtejszym wilgotnym klimatem.

- W jakim wieku są córki?

Czy wolno jej było skłamać? Posunęłaby się do o wiele poważniejszych przestępstw, byle zataić prawdę przed Davidem.

- Dwadzieścia i osiemnaście lat.

- Szkoda, że nie przywiozłaś ich ze sobą. Suzanne odetchnęła z ulgą. Chyba niebezpieczeństwo minęło.

- Tak. Marzą o odwiedzeniu rodziny Tiny. Tina i Arturo tylko raz przyjechali z wizytą do Nowego Orleanu. Nasze dzieci bardzo się zaprzyjaźniły, zwłaszcza Dawn i Vittorio.

- Vittorio to najstarszy syn Tiny? Suzanne kiwnęła głową.

- Tak, są rówieśnikami. Vittorio mieszkał u nas, kiedy studiował w Luizjanie, zresztą na tej samej uczelni co Dawn.

- A twój mąż? Jaki on jest? Następne kłamstwo. Ile jeszcze przed nią?

- Jest geologiem. Specjalizuje się w poszukiwaniach ropy naftowej. Lubi swoją pracę. Kiedy dziewczynki dorastały, wiedziały znacznie więcej o procesach górotwórczych niż o szyciu i gotowaniu.

Wspomniała dawne dobre czasy. Uśmiechnęła się z nostalgią.

- Kochasz go?

Spostrzegł jej spłoszony wzrok. Odwróciła głowę w stronę morza.

Na szczęście pojawił się kelner i przerwał kłopotliwe milczenie. Podał pulchne pierożki ravioli ze szpinakiem, polane sosem śmietankowym. David i Suzanne zajęli się jedzeniem. Nie musieli rozmawiać.

Fale uderzały rytmicznie o brzeg. Świergotliwe ptaki mościły się w gniazdach wśród drzew. Zrobiło się chłodniej. Nad stolikami restauracji zapłonął sznur różnobarwnych lampek.

David odezwał się pierwszy.

- Powinniśmy kiedyś zorganizować spotkanie naszych dzieci. Sądzę, że dobrze to na nie wpłynie. Jason na pewno będzie zadowolony - Skąd wiesz? Nie znasz moich córek.

- Rozmawiałem z Jasonem o tobie, Suzanne. Wie, że zakochaliśmy się w sobie, kiedy poznaliśmy się we Włoszech. Wie również, że teraz wybrałem się do Vernazzy, aby trafić na twój ślad, a może nawet cię odnaleźć.

Poczuła ukłucie w sercu. Daremne nadzieje Davida... Gdybyż spotkali się w Vernazzy, kiedy Dawn była malutka. Nie teraz!

- Czasem lepiej nie przywoływać duchów przeszłości. Poza tym przez twoje życie po tamtej podróży do Europy z pewnością przewinęło się wiele kobiet.

David skrzyżował ręce na piersiach.

- Na jakiej podstawie tak twierdzisz?

- Nie zadzwoniłeś nigdy do mnie, ale ożeniłeś się i masz syna.

- Byliśmy młodzi i tacy zakochani, Annie. Nie powiedziałem ci o wszystkim. A powinienem parę spraw wyjaśnić na samym początku naszej znajomości.

Ton jego głosu sprawił, że ciarki przebiegły po plecach Suzanne.

- A jakież to tajemnice wagi państwowej przemilczałeś?

- Trudno ci uwierzyć, tak? - Roześmiał się gorzko. - Im dłużej ukrywałem prawdę, tym bardziej czułem się winny. Wierzyłem jednak, że gdy tylko uporam się z wszelkimi problemami domowymi, zadzwonię do ciebie, wytłumaczę, dlaczego wyjechałem bez pożegnania, i znów będziemy szczęśliwi.

- Czy twój przyjaciel, Jerry, znał ten sekret? David kiwnął głową.

- Tak.

- A więc nareszcie zdradzisz tajemnicę - odezwała się Suzanne tak obojętnym tonem, że sama była zaskoczona.

- Chciałem stanąć na progu twego domu, kiedy tylko wróciłaś do Stanów. Chciałem cię porwać.

- Jeślibym ci na to pozwoliła.

Serce Suzanne zatrzepotało. Życie kilku osób wyglądałoby całkiem inaczej, gdyby David rzeczywiście tak postąpił...

Wyraz jego oczu mówił jej, że nie pytałby wcale o pozwolenie.

- Wtedy myśleliśmy podobnie.

Nie zaprzeczyła. Zachowała się jak idiotka. Dobrze, że w końcu zrozumiała swój błąd. Teraz po raz drugi David zarzucał sieć, ale ona nie zamierzała dać się złapać.

- Może - odparła z rezerwą. - Opowiedz, co stanęło na przeszkodzie twoim zamiarom.

- Annie, kiedy cię poznałem, byłem zaręczony. Świat zawirował przed jej oczami. Chwyciła się kurczowo blatu stolika.

- Formalnie zaręczony? Skinął głową.

- W czerwcu owego roku, w dniu wręczania dyplomów, ofiarowałem swojej dziewczynie pierścionek zaręczynowy. Nie wiedziałem, że w sierpniu spotkam kobietę, dzięki której na wszystko spojrzę inaczej. Także na kwestię ożenku. - Twarz Davida stężała. Suzanne ogarnęło współczucie. - Znaliśmy się od dzieciństwa. Barbara i ja mieszkaliśmy przy tej samej ulicy. Stanowiliśmy parę na lekcjach tańca w liceum. Razem tańczyliśmy na szkolnych balach i prywatkach. Równocześnie ukończyliśmy szkołę średnią i studia. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi.

Suzanne wydawało się, że lada moment serce wyskoczy jej z piersi. David był już zaręczony, kiedy wyznawał jej miłość! Wpadła we wściekłość. A więc stała na z góry straconej pozycji!

- Postanowiliśmy się pobrać podczas świąt Bożego Narodzenia, kiedy ja miałem przerwę w zajęciach, a Barbara ferie w szkole, w której zaczynała pracę.

- Była nauczycielką?

- Tak, angielskiego. W liceum.

Łzy cisnęły się do oczu Suzanne. Nie mogła rozpłakać się przy Davidzie. Dopiero potem, w ciszy swojego mieszkania przepłacze całą noc...

- Musi ci jej bardzo brakować - zdobyła się na uwagę.

Te słowa ledwo przeszły jej przez gardło.

- To prawda. Jason tęskni jeszcze bardziej. Uwielbiał matkę. Pomagał nawet ją pielęgnować, kiedy wyjeżdżałem w interesach.

- Smutna historia.

Suzanne straciła apetyt. Wino smakowało jak ocet. Chciała jak najszybciej uciec od towarzystwa Davida.

Odsunęła krzesło.

- Mam nadzieję, że mi wybaczysz, Davidzie. Nie czuję się dobrze. Muszę trochę poleżeć.

- Suzanne, zaczekaj. Wstał i chwycił ją za rękę.

Była szybsza. Wywinęła się i ruszyła do schodów.

- Proszę cię, dokończ kolację - rzuciła za siebie. - Porozmawiamy później, kiedy dojdę do siebie. Obiecuję.

- Suzanne, nie odchodź - prosił. Wiedział jednak, że jej nie zatrzyma.

Był zaręczony, a mimo to kochał się z nią! Zaszła z nim w ciążę. Odszedł bez słowa do swojej cudownej narzeczonej, a ona została sama. Z dzieckiem.

Po powrocie do apartamentu Garzolów, gdy już była bezpieczna, nie mogła się oprzeć pokusie i wyjrzała przez okno.

David stał nadal na tarasie restauracji. Zadrżała. Odniosła wrażenie, że czai się w mroku na ofiarę, którą miała być ona.

Jęknęła jak zranione zwierzę i rozszlochała się z bezsilności, gniewu i rozpaczy.

Usiadła na podłodze. Straciła poczucie czasu. Wyschło jej w gardle, a powieki spuchły od płaczu. Dygotała na całym ciele.

Jakże była dziecinna i naiwna. Snuła marzenia o wspólnym życiu z ukochanym, a w tym samym czasie jego narzeczona czyniła przygotowania do wesela!

Doskonale pamięta, że wtedy święta Bożego Narodzenia spędziła w domu. Wciąż zastanawiała się, dlaczego David nie zadzwonił. Była w piątym miesiącu ciąży i gdzieś głęboko w sercu tliła się odrobina nadziei...

Teraz wszystko się wyjaśniło.

Nie zdziwiło jej pukanie do drzwi. Zerknęła na zegarek. David dał jej godzinę na przetrawienie świeżo zasłyszanych rewelacji. Pewnie będzie chciał opowiadać dalej.

Nie zamierzała tego słuchać.

Cała odrętwiała, podniosła się z podłogi i otworzyła drzwi. David czekał oparty o futrynę, z rękami w kieszeniach, z zasępioną miną.

Bąknął pod nosem jakieś przeprosiny i objął ją mocno. Nie broniła się. Nie miała siły. Oddech Davida ogrzewał jej skronie. Dłonie gładziły zesztywniałe ramiona i plecy.

Było jej zimno. W żyłach krążyła nie krew, lecz lodowata woda.

David znów coś mruknął pod nosem. Nie słuchała. Jej myśli krążyły wokół tej jednej sprawy. Starała się przypomnieć sobie sytuacje, kiedy zachowała się jak idiotka. A było ich wiele. Zbyt wiele.

Cofnął się o krok i spojrzał z powagą.

- Jeszcze nie skończyłem mówić.

- Wystarczy. Co jeszcze mógłbyś dodać do tej historii, aby mnie przebłagać? - spytała, opanowując drżenie głosu.

- Dużo - odrzekł ponuro.

Usiadł na kanapie i pociągnął Suzanne na swoje kolana.

- Proszę, opowiedz resztę i miejmy to wreszcie za sobą - szepnęła, wdychając zapach męskiej wody kolońskiej i specyficzną, niepowtarzalną woń Davida. Tylko on potrafił tak ją głaskać po plecach.

- Kochałem cię, Annie - odezwał się cicho.

Nie oczekiwała tego. Podniosła wzrok. Tym razem nie skrywała gniewu.

- Zachowaj dla siebie te kłamstwa. Gdybyś darzył mnie uczuciem, powiedziałbyś prawdę.

- Niespodziewanie dla samego siebie zakochałem się w tobie. I od tego momentu wszystko zaczęło się komplikować.

- Nie żartuj.

- Pamiętasz nasze pierwsze spotkania? Spacerowaliśmy, rozmawiając o książkach, płytach i planach na przyszłość. Lubiłaś zażarte dyskusje, kiedy uważałaś, że nie mam racji, a ja uwielbiałem cię prowokować.

- Jak miło z twojej strony! Puścił mimo uszu złośliwą uwagę.

- Nie planowałem żadnego romansu, a przynajmniej tak sobie wmawiałem. Udawałem, że nic się nie dzieje i że jesteśmy tylko przyjaciółmi. Tylko Jerry wiedział od razu, że się zakochałem.

- Cudownie - ironizowała Suzanne. - Wzbraniałeś się przed zaangażowaniem uczuciowym, ale nic ci nie przeszkadzało sypiać ze mną. Mówiąc twoimi słowami, nie planowałeś romansu, tylko wakacyjną przygodę.

Twarz mu stężała.

- Tak nie było, i dobrze o tym wiesz.

Suzanne wyrwała się z jego objęć. Wstała i oparła ręce na biodrach. Pochyliła się.

- Właśnie ubierasz swoje nędzne postępki w falbanki i koronki. Nie uda ci się mnie zwieść, Davidzie!

I wtedy wybuchnął. Wściekłość i uraza wzięły górę nad wyrozumiałością.

- I kto to mówi?! Nie marnowałaś czasu, szukając pocieszenia w ramionach innego mężczyzny. Wróciłaś do domu i natychmiast wyszłaś za mąż! To ty postawiłaś kreskę na naszym związku. Gdyby ci zależało, zadzwoniłabyś albo napisała!

Potężny cios. Suzanne zaczerpnęła głęboko tchu, zanim odpowiedziała.

- A jak to miałam zrobić? Nigdy nie podałeś mi adresu ani numeru telefonu!

Zamarł. Zdumiony, otworzył szeroko niebieskie oczy, a potem zmrużył je z niedowierzaniem.

- Jerry dał ci mój adres. Tak twierdził.

- Kłamał.

- Nie wierzę. Suzanne przełknęła ślinę.

- Nie obchodzi mnie, czy wierzysz, czy nie. Wiem, że poruszyłam niebo i ziemię, aby cię odnaleźć. Nie znałam nazwiska twego ojczyma, więc nie mogłam iść tym tropem. Nie złożyłeś też dokumentów na uczelni, o której wspominałeś. Czekałam, aż dasz jakiś znak. Miałeś mój adres w notesie!

Niebieskie oczy straciły zacięty wyraz.

- Patrzyłem na niego często. Dotąd pamiętam numer telefonu.

Suzanne skrzyżowała ramiona na piersiach.

- Jasne. Wykręcałeś go przez sen.

- 555-2391. Zacisnęła powieki.

- Dlaczego nie zadzwoniłeś?

David zmierzwił dłonią ciemne włosy. Wstał i podszedł do okna.

- Wróciłem tak nagle do domu, ponieważ Barbara została ranna w wypadku samochodowym i nic nie wróżyło, że przeżyje.

W głosie Davida rozbrzmiewał autentyczny ból, a przecież Suzanne nie była pozbawiona serca.

- Myślałem, że kiedy Barbara wyzdrowieje, powiem jej natychmiast o tobie. Rodzice już o tobie wiedzieli. Nie byli zachwycani, ale pewnie by się z tym pogodzili. Niestety, przez trzy tygodnie Barbara nie odzyskiwała przytomności. Zamartwiałem się. Nie odstępowałem jej łóżka na krok. I jak to zwykle robią ludzie w dramatycznych sytuacjach, zawierałem układy z Bogiem. Obiecywałem, że jeśli ocali Barbarę, zrobię to czy tamto. Nie mogłem do ciebie zadzwonić. Przyrzekłem sobie, że powiem o tobie Barbarze, kiedy tylko będę mógł. Najpierw jednak chciałem być pewny, że uczyniłem wszystko co w ludzkiej mocy, aby Barbara wyzdrowiała.

- O dobry Boże - westchnęła Suzanne.

- Kiedy odzyskała przytomność, niewiele pamiętała oprócz naszych planów weselnych. Wracała z zakupów w sklepie „Młoda Para” i została potrącona przez pijanego kierowcę. Okazało się, że jest sparaliżowana, od pasa w dół i nigdy nie będzie chodzić. Nastąpiło uszkodzenie rdzenia kręgowego.

Suzanne stała nieruchomo.

- Ożeniłeś się zatem.

- Tak, Barbara była moim najbliższym przyjacielem. Łączyło nas nie tylko uczucie, lecz także wspomnienia, przeżycia, marzenia. Sądzę, patrząc z perspektywy czasu, że gdybym odwrócił się od Barbary, wyrzekłbym się jak gdyby własnej rodziny.

- Trudno jest opierać małżeństwo jedynie na przyjaźni - zauważyła, zastanawiając się, czy dotyczyło to też jej związku.

- Nie. Niektórzy ludzie w ciągu całego życia nie zaznają tak głębokiej, szczerej przyjaźni, jaka łączyła mnie i Barbarę. Głęboko im współczuję. Nigdy nie dowiedzą się, co znaczy ofiarować coś przyjacielowi lub coś od niego otrzymać. Chociaż nie jest to miłość w tradycyjnym pojęciu, istnieje porozumienie dusz, a to znaczy, że nie chcesz skrzywdzić ani zranić drugiej osoby.

David odwrócił się i spojrzał prosto w oczy Suzanne.

- Powiedziałem jej o tobie.

- Co zrobiłeś? Uśmiechnął się gorzko.

- Nie miałem wyboru. Jason skończył trzynaście lat i został najlepszym sportowcem klasy. Byłem bardzo z niego dumny. Wybieraliśmy się na uroczyste wręczenie nagrody. Barbara podsłuchała rozmowę rodziców. Matka mówiła, że powinienem się cieszyć z podjęcia decyzji o niezrywaniu zaręczyn.

- O dobry Boże - wyrwało się Suzanne. Rozumiała, jak wielkie rozczarowanie musiała przeżyć Barbara. Ich losy w gruncie rzeczy ułożyły się podobne. - I jak zareagowała?

- Oświadczyła, że zawsze podejrzewała, że w moim życiu istniała jeszcze inna kobieta, ale starała się to ignorować. Stwierdziła, że powinienem był zerwać zaręczyny, ponieważ ona nie chciała mnie unieszczęśliwiać. Spytała, czy chcę rozwodu.

Suzanne nie odrywała wzroku od Davida. Płakał i nie krył się z tym. Łzy płynęły mu po policzkach. Cierpiała razem z nim, bohaterem wstrząsającej historii.

- Co jej właściwie powiedziałeś? - odważyła się wreszcie zapytać.

- Prawdę - stwierdził krótko. - Oznajmiłem, że za żadne skarby nie zmieniłbym przeszłości, że ją kocham i czuję się szczęśliwy, dzieląc z nią życie. Nie żałuję ani jednego wypowiedzianego wtedy słowa. Nie dałem jej całej mojej miłości, lecz ona obdarowała mnie swoim uczuciem bez reszty. Byłem wielkim szczęściarzem. Jason miał wspaniałą matkę. To najmilsza, najodważniejsza i najżyczliwsza kobieta, jaką znałem.

Suzanne nie broniła się już przed łzami. Nie wiedziała tylko, czy płacze nad sobą, nad Barbarą czy nad Davidem.

- Kiedy zmarła?

David potarł muskularny kark.

- Dwa lata temu. W zimie złapała grypę. Grypa ciągnęła się i przekształciła w zapalenie płuc. Barbara zmarła po trzech tygodniach. Organizm nie zdołał zwalczyć choroby. Dwadzieścia lat przebywania na wózku inwalidzkim zebrało żniwo. Zaniechała ćwiczeń gimnastycznych. Twierdziła, że i tak nic jej nie przywróci władzy w nogach.

Coś w Suzanne pękło. Objęła Davida. Przytuliła go. Zaczęła głaskać po plecach. Oboje byli spragnieni ciepła, zrozumienia i bliskości drugiego człowieka. Tylko w ten sposób Suzanne mogła okazać przepełniające ją współczucie kochanemu niegdyś mężczyźnie. Niegdyś? Trzymanie go w ramionach okazało się tak naturalne jak oddychanie.

Wdzięczny, dał upust skrywanym od lat uczuciom. Zadrżał od tłumionego szlochu. Suzanne wybuchnęła głośnym płaczem.

David powoli odzyskiwał panowanie nad sobą. Nie przestawali jednak się obejmować. Czuła na policzku jego oddech. Garnęli się do siebie, po potrzebowali się nawzajem. Suzanne wierzyła, że tylko jego obecność może jej przynieść pocieszenie. Nie musiała nic mówić. Nie wolno jej nic powiedzieć.

Nagle, jakby bez udziału woli, znaleźli się pośrodku salonu, potem w korytarzu, a wreszcie na schodach prowadzących do sypialni.

Suzanne nie była zaskoczona swoim zachowaniem. Ileż to razy śniła o tym, że znowu kocha się z Davidem. Nie była również zakłopotana. Fakt, że idą do jej sypialni, przyjęła jako coś zupełnie oczywistego. Wzajemna bliskość była najlepszym lekarstwem na ból, jaki wywołały wspomnienia.

Łagodne światło księżyca spowijało wnętrze pokoju. Suzanne wydawało się, że tysiące świec oświetlają postać Davida. Nie drżały jej ręce, kiedy rozpinała guziki męskiej koszuli i wyciągała ją zza paska. Dotknęła zapięcia spodni. Położył rękę na jej dłoni.

- Czy jesteś pewna, Annie? - spytał z powagą. - Nic nie rób z litości.

- Wcale nie zamierzam. Uśmiechnął się powoli.

- W takim razie - mruknął ochryple, rozpinając jej bluzkę - pozwolisz, że ja się tym zajmę.

- Bardzo proszę - szepnęła. Poczuła się niewiarygodnie szczęśliwa.

Przepełniała ją radość, ogarniało pożądanie...

David zdjął jej bluzkę. Wziął w dłonie krągłe i pełne kobiece piersi. Wstrzymała oddech. Palce dotarły do ciemnych aureoli brodawek i zatrzymały się tam, dopóki sutki się nie obudziły.

- Jakże jesteś wrażliwa na dotyk - szepnął. - Jaka piękna. Piękniejsza niż we wspomnieniach.

- Mamy nierówne szanse w tej grze.

David jednym niecierpliwym ruchem pozbył się swojej koszuli. Upadła na podłogę. Dłonie mężczyzny powróciły do przerwanej wędrówki po ciele Suzanne.

- Jesteś taka piękna. Lubisz być dotykana?

- Lubię, kiedy ty mnie dotykasz.

- Ja też to lubię. Dotykaj mnie - poprosił szeptem. Przesunęła dłonią po szerokim torsie. Musnęła płaską brodawkę. Pogładziła ciemne włosy na piersiach. Dotarła aż do paska. Zaczęła rozpinać spodnie. David przejął inicjatywę. Gorączkowo manipulował przy guzikach spódnicy Suzanne.

Stali nadzy na środku pokoju w srebrzystej księżycowej poświacie, ogarnięci namiętnością. Suzanne uniosła głowę i przytuliła go mocno. Nie pocałował jej jednak.

- Davidzie - odezwała się półgłosem. - Proszę...

- Uwielbiam brzmienie twego głosu, kiedy mnie pragniesz - szepnął. - Wypowiedz raz jeszcze moje imię.

- David. David. David.

Zamknął jej usta pocałunkiem. Cały drżący, poprowadził Suzanne do łóżka. Położył się obok i wpatrywał w jej twarz, na której odbijały się czułość i pożądanie. Każda pieszczota była jak balsam na zranioną duszę. Każde dotknięcie obiecywało rozkosz. Namiętność doszła do szczytu i wtedy Suzanne usłyszała swój krzyk, który wydarło z niej spełnienie.

ROZDZIAŁ 5

David widział przez okno rozgwieżdżone niebo. Suzanne spała z głową na jego piersi. Drobną dłoń położyła na jego barku, jak gdyby nawet przez sen nie chciała go puścić. Podobało mu się to. Przygarnął ją mocno do siebie.

Miał ochotę krzyczeć ze szczęścia; obwieścić całemu światu, że kocha i jest kochany. Zamknąć Suzanne ciasno w ramionach i puścić się w szalony taniec po pokoju.

Nie mógł jednak tego zrobić. W każdym razie nie teraz. Kto wie, co przyniesie przyszłość? Przez ostatni tydzień dopuszczał się czynów, do których, jak sądził wcześniej, nie był zdolny ani on, ani Suzanne. Nigdy nie zdradził żony. Nigdy nie przyszło mu na myśl, aby przyprawić rogi innemu mężczyźnie. I oto kochał się z mężatką. Sama świadomość tego faktu powinna w nim wywoływać poczucie winy. Chodziło jednak o Suzanne, jego ukochaną sprzed lat, którą szczęśliwie odnalazł i której, jak się okazało, nie przestał darzyć uczuciem. Przez dwadzieścia dwa lata tak często wyobrażał sobie taką sytuację, że jej realność natychmiast uznał za coś naturalnego.

Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że Suzanne mogłaby kochać się z innym mężczyzną, nawet z mężem. Tym bardziej teraz.

Musieli znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Oczywistym rozwiązaniem wydawał się rozwód Suzanne. Wymagało to cierpliwości i tymczasowej rozłąki dwojga kochanków, ale poświęcenie było konieczne, jeśli mieli zamiar resztę życia spędzić razem.

Potem Suzanne zostanie jego żoną. Tak jak to planowali przed laty, zanim na przeszkodzie nie stanęła im tragedia Barbary.

David zamknął oczy i westchnął. Policzył się z przeszłością. Dzieci z ich poprzednich małżeństw na pewno nie były pomyłką. Mieli przed sobą wspólną przyszłość. A na to nigdy nie jest za późno...

A jednak było za późno. Tak stwierdziła Suzanne. Patrzyła na znikające gwiazdy i stopniowo jaśniejące niebo. Wyroki losu sprawiły, że nie mogła związać się z Davidem na dłużej niż dwa tygodnie wakacji. Łzy cisnęły się do oczu, lecz zdołała je powstrzymać.

Za kilka dni odejdzie z życia Davida i wspólnie przeżyte chwile staną się cudownym wspomnieniem. Nigdy nie powie córce prawdy o jej ojcu. Nigdy.

Doszli z Davidem do granicy, której nie powinni byli przekraczać, jeśli nie chcieli narażać się na niebezpieczeństwo.

Z zapierającą dech wyrazistością pamiętała noc, kiedy Dawn uciekła z domu. Miała prawie szesnaście lat i oświadczyła, że będzie wychodzić i przychodzić według własnego uznania. Suzanne wprowadziła w domu „godzinę policyjną”. Dawn zaprotestowała, wrzeszcząc, że nie przyjmie narzuconych jej reguł. Wybiegła, trzaskając drzwiami. Nie wróciła na noc.

Suzanne czekała do rana. Nie zmrużyła oka. Płakała, modliła się i przeklinała na przemian. Nazajutrz, późnym wieczorem, policja przyprowadziła niepokorną, awanturującą się córkę. Jednak noc spędzona na ulicy musiała wystraszyć Dawn, bo więcej nie uciekała.

Okres wiecznych konfliktów miedzy matką a córką przeszedł do historii. Teraz potrafiły szczerze ze sobą rozmawiać. Suzanne za żadne skarby nie zaprzepaściłaby tej bliskości. Nie mogła. Jakiż sens miałoby przyznanie się, że przez tyle lat żyła w kłamstwie? Dawn nie zdawała sobie nawet sprawy, w jakich okolicznościach przyszła na świat. Dzięki temu wszyscy czuli się bezpiecznie.

Szczęśliwe chwile spędzone z Davidem w Vernazzy były tylko przelotnym uśmiechem losu. I tak musiało pozostać.

Nie walczyła już ze łzami. Z twarzą mokrą od płaczu przytuliła się mocniej do Davida. Powinna się śmiać i cieszyć tym, co ją spotkało. Należało jej się to. Chciała zabrać do Nowego Orleanu wspomnienia czarodziejskiego lata i karmić się nimi przez resztę samotnego życia.

David westchnął przez sen i przylgnął do niej całym ciałem. Suzanne zamknęła oczy, chcąc zapamiętać jego dotyk i zapach. Zachować w pamięci na zawsze...

Taras okazał się wspaniałym miejscem na zjedzenie niespiesznego śniadania. Kochali się o świcie, a potem Suzanne narzuciła lekką sukienkę, zaparzyła kawę i przygotowała grzanki z cynamonem.

Zanieśli tacę ze śniadaniem na taras. Rozpościerał się stąd widok na wioskę, winnice i ciemnoniebieskie morze. Słońce zalewało ziemię gorącym, złotym blaskiem.

- Jeszcze kawy? - spytała Suzanne, nalewając parujący napój do białego kubka.

- Jak mi dobrze - mruknął David z zamkniętymi oczami. Wystawił twarz do słońca. - Jak w raju.

- Dziękuję - odparła z żartobliwą dumą. Uśmiechnął się i położył rękę na jej udzie.

- Włochy, słońce i ty... Czuję się jak w niebie.

- Brzmi to prawdopodobnie - przyznała Suzanne. Od słów Davida dostała gęsiej skórki. Od dawna nie słyszała takich komplementów. Świetnie to na nią działało.

- Annie? - zagadnął, nie otwierając oczu.

W jego głosie zabrzmiała nuta powagi. Suzanne natychmiast czujnie nadstawiła uszu.

- Tak?

- Czy jesteś szczęśliwą mężatką?

Na jej usta cisnęła się odpowiedź: nie. Tak długo była nieszczęśliwa... Dopiero w rok po rozstaniu zrozumiała, jak niedopasowane małżeństwo tworzyli z Johnem. Teraz, po trzech latach, nabrała pewności, że samotne życie o wiele bardziej jej odpowiada. Orzeczenie przez sąd rozwodu tylko potwierdziło to, co od dawna podpowiadało jej serce.

- Moje małżeństwo nie należy do zbyt udanych - zaryzykowała twierdzenie.

David nie wiedział, że jest rozwiedziona, i nie mógł się dowiedzieć.

- Więc wypłacz się z tego teraz.

- Dlaczego właśnie teraz?

Otworzył szeroko oczy i przypatrywał jej się badawczo przez chwilę, zanim odpowiedział.

- Czy nie wydaje ci się niemoralne, że poślubiłaś jednego mężczyznę, a kochasz się z drugim?

Chciała się bronić, ale nie miała możliwości. Irytowała ją własna bezsilność.

- Skoro zarzucasz mi niemoralność - wybuchnęła gniewem - najpierw oceń sam siebie. Przecież kochasz się z mężatką. To cię nie niepokoi?

Instynkt i zdrowy rozsądek podpowiadały jej, aby uciąć ten romans i odejść. Jednak w głębi duszy wciąż marzyła o spełnieniu najskrytszych pragnień. Jak długo bowiem można żyć przeszłością i wspomnieniami o szczęściu?

- Dobrze wiesz, że to nie to samo - zniecierpliwił się.

Znalazł się sędzia! Suzanne ze złośliwym zadowoleniem pomyślała, że David jako wspólnik ich „grzechu” ma nieczyste sumienie.

- Nieprawda. Nie spiesz się z ferowaniem wyroków. Przecież nic o mnie nie wiesz.

- Czy nasze spotkanie wnosi w ogóle jakąś odmianę do twego życia? - burknął wściekły.

- Chodzi ci o to, że ty nie jesteś z nikim związany?

- Właśnie.

David nie wiedział o Dawn. Suzanne nie mogła ryzykować, że córka odtrąci ją, poznawszy prawdę. Postępowała nie całkiem tak, jak należy, ale nie miała wyboru.

Jej wzrok ponad dachami, kominami i antenami telewizyjnymi powędrował ku morzu. Nie zwracała uwagi na jego piękno. Widziała jedynie pustkę czekającego ją życia.

Otrząsnęła się ze złych myśli. Co się stało, to się nie odstanie. Musi wziąć się w garść. Po powrocie do domu i codziennych zajęć odzyskała poczucie sensu istnienia.

Westchnienie Davida przerwało pełną napięcia ciszę.

- W porządku, Annie - stwierdził znużony. - Wyraźnie dążysz do kłótni, ale ja nie dam się wciągnąć. Porozmawiamy o tym innym razem. - Pochylił się i wziął ją za ręce. - Bardzo cię proszę, zacznij już o tym myśleć. Wkrótce do tego wrócimy. Mamy dla siebie tak niewiele czasu.

Przyglądała się badawczo jego twarzy. W oczach Davida pojawiła się stanowczość. Rysy się wyostrzyły, zmarszczka przecięła czoło. Wybrał chyba nie najlepszy moment na omawianie tak zasadniczych kwestii. Świadom porażki, wycofał się szybko. Suzanne było to na rękę.

Kiwnęła głową.

- Zgoda. Co dziś porabiamy?

- Wsiądziemy do pociągu jadącego wzdłuż wybrzeża, znajdziemy jakąś pustą plażę i urządzimy sobie piknik.

Suzanne szeroko otworzyła oczy.

- Nie żartujesz? Zaśmiał się.

- Marzyłem o tym od lat. I wreszcie moje marzenia mogą się spełnić.

- W Oklahomie nie uczestniczyłeś w piknikach? - spytała żartobliwym tonem.

- Nie. Barbara, unieruchomiona na wózku inwalidzkim, nie chciała nam sprawiać kłopotu. A po jej śmierci przed dwoma laty Jason i ja nie znajdowaliśmy czasu na wycieczki. - W ton jego głosu wkradł się smutek jak zawsze, gdy wspominał Barbarę. Szybko jednak uśmiechnął się. - Marzyłem o pikniku właśnie we Włoszech. Z tobą.

- Z osiemnastolatką, a nie z kobietą czterdziestoletnią - stwierdziła gorzko.

- Wiek nie gra roli - orzekł głosem pełnym skrywanej namiętności.

Podświadomie wyczuła jego intencje. Ciało natychmiast zareagowało na zmysłowe spojrzenie Davida. Brodawki stwardniały pod cienkim materiałem.

David wstał, wziął ją za rękę i sprowadził po schodach do sypialni.

Ich spotkanie po latach wywołało komplikacje, ale również obudziło uśpione zmysły. Rozwikłanie poplątanych losów wymagało czasu.

Namiętność domagała się zaspokojenia od razu. Niezwłocznie...

Na drugiej stacji za Vernazzą pociąg zatrzymał się w pamiętającej średniowiecze wiosce, której granice nie sięgały brzegu morza. Po przejściu pół kilometra po kamienistej ścieżce Suzanne i David dotarli na plażę. Skały dzieliły piaszczystą przestrzeń na mnóstwo zacisznych, przytulnych, intymnych ustroni, dających schronienie nawet przed wiatrem.

David rozebrał się do kąpielówek. Obserwował Suzanne zdejmującą sukienkę. Podziwiał jej zgrabne, jędrne ciało, nie zniekształcone dwoma porodami i upływem czasu. Owszem, wokół oczu pojawiały się zmarszczki, kiedy Suzanne się śmiała, zaś czoło przecinała bruzda, gdy marszczyła brwi, lecz lata tylko przydały jej seksapilu. Zachowywała się o wiele powściągliwiej niż jako dziewczyna. Wręcz z rezerwą. Chwilami jednak dawała upust młodzieńczej spontaniczności i radości życia. Chciał, aby u jego boku zachowywała się tak jak najczęściej.

Suzanne rozpostarła na piasku koc i położyła się. Zamknęła oczy. Davidowi przypomniał się poranek, kiedy zmysłowa, uwodzicielska Suzanne obudziła w nim uśpione zmysły. I znów namiętność dała o sobie znać. Nigdy nie przestanie pożądać miłości swego życia.

Nie otwierając oczu, Suzanne poklepała koc obok siebie.

- Może byś popracował nad swoją opalenizną?

- Wolałbym popracować nad twoim ponętnym ciałem.

Uśmiechnęła się.

- Na stojąco?

Przesunęła się nieco na kocu. Davidowi zaparło dech. Jak to się stało, że po latach wciąż tak silnie reagował na bliskość tej kobiety? Poczuł się znów jak nastolatek, gotowy do podboju świata i kobiety, która go zauroczyła.

Położył się obok niej na boku i pogładził gładką mleczną skórę od żeber aż do brzucha.

Chwyciła go za rękę.

- To łaskocze.

- Naprawdę?

Roześmiał się i nie przerwał pieszczoty. Palce ledwo muskały ciało Suzanne.

- Tak - przyznała cicho. Przejęła inicjatywę. Poprowadziła dłoń Davida po ponętnych krągłościach. Posłusznie poddał się przewodniczce, niecierpliwie czekając na to, co nastąpi potem.

Przesunęła jego rękę po biodrach, po łukach poszczególnych żeber, szyi. Poznawał każdy zakątek jej ciała. Oddychał szybko, łapczywie. Pragnął jej rozpaczliwie, aż do bólu.

Na razie pozwalał się prowadzić, lecz gdy w okolicach piersi Suzanne zawahała się, przejął inicjatywę. Dotknął kciukiem wrażliwej brodawki. Suzanne zadrżała. Zdecydowanym ruchem ściągnął z niej kostium kąpielowy.

Pochylił głowę. Na skórze Suzanne zatańczył jego język. Wstrzymała oddech. Zamarła. Nagle zrozumiał, że od dawna nie przeżyła czegoś takiego.

Wpadł w zachwyt. A więc jej małżeństwo rzeczywiście nie jest szczęśliwe! Zdradziła ją reakcja w najintymniejszych chwilach. Powinien wcześniej się zorientować!

Westchnęła. Błyskawicznie odnalazł źródło rozkoszy. Wyprężyła się, ożyła. Dotykała go. Milcząc, błagała, aby całował ją wszędzie. I tak się stało.

Dygotała w jego ramionach. Jęczała i krzyczała z rozkoszy. A potem już tylko uspokajał trzepoczące jak oszalałe serce.

Otworzyła oczy. Pogładziła muskularny tors.

- Dziękuję ci - odezwała się cicho. Uśmiechnął się z wysiłkiem.

- Proszę bardzo.

Skłoniła go, aby położył się na plecach. Zerknęła uwodzicielsko.

- Teraz ja podaruję ci chwilę szczęścia...

Kolację zjedli w restauracji Tiny i Artura. Usiedli w najdalszym kącie długiej, wąskiej sali.

- Opowiedz o swoim życiu - poprosiła, nawijając spaghetti na widelec. - Jak wygląda twój typowy dzień?

David wypił łyk wina.

- Właściwie nie wiem, jak to teraz się ułoży - odparł. - Jason zdał do college'u, więc zmieni się mój rozkład zajęć obowiązujący od dwunastu lat.

Suzanne świetnie to rozumiała. Sama przeszła przez podobne doświadczenie, kiedy Dawn skończyła liceum i podjęła dalszą naukę. Eve rozpoczynała studia po wakacjach. Obie córki będą poza domem.

Odchrząknęła zakłopotana. W głowie kłębiły się najrozmaitsze myśli.

- Wyjeżdża do innego miasta czy będzie studiował w miejscowej uczelni?

- Chce zostać, ja zaś wolę, aby wyjechał.

- Naprawdę? Sądziłam, że każdy osiemnastolatek pragnie wyrwać się z domu, spod oka rodziców.

- Czy tak było w przypadku twojej córki? - rzucił David zdawkowo.

- Dawn będzie biegłą księgową - odparła wymijająco Suzanne.

W drzwiach kuchni pojawił się Arturo. Podszedł do ich stolika, wycierając dłonie w fartuch.

- Dobre, co? - zagadnął zadowolony. - Robię najlepszą w świecie sałatkę fettuccine Alfredo. Wszyscy tak twierdzą. Nawet Tina.

Suzanne roześmiała się.

- Wyśmienita - przyznała. - Jak zwykle, Arturo. Dziękujemy.

Okazało się, że Arturo nie zamierzał ograniczyć się do rutynowego okazania zainteresowania gościom. Zmierzył wzrokiem Davida.

- Pan już tu był, ale chyba ładnych parę lat temu, co?

Suzanne poczuła, że się rumieni. Zastanawiała się gorączkowo, jak powstrzymać Artura przed zbytnim gadulstwem.

David uspokajająco pogładził ją po dłoni.

- Tak. Poznałem Suzanne tuż po ukończeniu studiów. Suzanne była wtedy świeżo upieczoną maturzystką.

- Ożenił się pan?

- Tak. Mam syna, który teraz odpoczywa w Saint Tropez.

- Saint Tropez to ładne miejsce, ale nie tak ładne jak Włochy, prawda? - Kiedy przebrzmiał grzecznościowy śmiech, Arturo spojrzał surowo na Amerykanina. - Nie chce pan chyba skrzywdzić naszej Suzanne, co? Ma pan przecież rodzinę w Stanach.

- Jestem wdowcem - podkreślił dobitnie David. - I wcale nie zamierzam skrzywdzić Suzanne.

- W takim razie wszystko w porządku. - Arturo mrugnął do kuzynki i uśmiechnął się. - Jedzenie smakuje?

- Jest wyśmienite.

- Jedzcie na zdrowie i sobie nie żałujcie. Wrócił do kuchni.

- Czy on tak się troszczy o wszystkich krewnych, czy tylko o ciebie? - spytał rozbawiony David.

Suzanne odprężyła się. Jej tajemnice nie wyszły na jaw.

- Powinieneś zobaczyć Artura w towarzystwie córek. Współczuję mężczyznom, którzy okażą zainteresowanie dziewczynom z rodziny Sottosantich.

- Ja także.

Roześmiani, stuknęli się szklaneczkami.

- Oto dlaczego należy się cieszyć pełnoletnością. Człowiek nie musi się wciąż liczyć ze zdaniem rodziców.

- Otóż to - potwierdziła Suzanne. Wypiła łyk wina i dodała. - W powiedzeniu, że trzeba się starzeć godnie, tkwi głęboka prawda.

David bawił się nawijaniem makaronu na widelec.

- Sądzisz, że na starość ludzie mogą zachować optymizm i dobry humor?

- Nie - odparła z głębokim przekonaniem. - Można próbować, ale nikomu nie uda się to w stu procentach. Trudy życia i odpowiedzialność za bliskich nie pozostają bez wpływu na stosunek do świata i innych ludzi.

- Czasem przesadzamy z ostrożnością. Obawiamy się zawierania przyjaźni.

Suzanne natychmiast przypomniała sobie tak zwane serdeczne przyjaciółki ze szkoły, które opuściły ją, gdy dowiedziały się, że jest w ciąży z Dawn. Nikt poza najbliższą rodziną nie udzielił jej wtedy moralnego wsparcia.

Potem pojawił się John. Suzanne, która na skutek przeżyć zamknęła się w sobie i odsunęła od ludzi, ujrzała nagle człowieka równie samotnego jak ona. Uznała go za duchowego brata. Wierzyła, że będzie się nią opiekował i okazywał wyrozumiałość.

Spotkała się z zupełnie inną postawą. John czerpał radość z wytykania błędów, oczywiście, dla jej własnego dobra. Im dłużej byli razem, tym więcej wad znajdował u Suzanne.

- Annie?

Głos Davida wyrwał ją z ponurego zamyślenia. Spróbowała się uśmiechnąć.

- Przepraszam. O czym mówiłeś? Pochylił się zatroskany nad stołem.

- Dobrze się czujesz?

- Świetnie. Naprawdę.

W milczeniu dokończyli posiłek, a potem wyszli na rynek. Po schodach wspięli się na taras średniowiecznej wieży.

Stojąc przy kamiennym murze, patrzyli na przepiękny widok. Nocą Vernazza wydawała się jeszcze bardziej malownicza. Z nieba sączył się jedwabisty, przymglony blask księżyca. Za zatoczką migotały światła sąsiedniej wioski.

David położył dłonie na biodrach Suzanne i spojrzał na nią ciepło, ze wzruszeniem.

- Annie, co się stało? Czym wywołałem twój refleksyjny nastrój?

Suzanne była zdumiona faktem, że David reaguje na najmniejszą zmianę w jej zachowaniu i wyrazie twarzy. Nie spotkała w życiu nikogo, włącznie z mężem, kto dostrzegałby takie subtelności i, co więcej, dociekał ich przyczyn.

Potrząsnęła głową, odganiając myśli na temat swego nieudanego małżeństwa. Dostała od losu wspaniały podarunek: dwa tygodnie szczęścia z Davidem. Wspomnienia tych chwil miały jej wystarczyć na resztę życia. Pora na radość, a smutki odłóżmy na później!

- Nic takiego - odrzekła. - Czasem po prostu nachodzi mnie melancholia.

Wiedziała, że nie ukryje przed Davidem smutku, który wyzierał z jej oczu.

David nie dawał za wygraną.

- Czy z twoimi dziećmi wszystko w porządku? Miałaś od nich jakąś wiadomość ostatnio?

- Córki czują się świetnie.

Była wściekła na samą siebie. Powinna się cieszyć chwilą i korzystać z podarunku losu, a nie psuć humoru im obojgu.

- Chodź!

Pociągnęła go za rękę. Przesadzili niski murek i zsunęli się po skałkach na pustą plażę. Suzanne spojrzała parę razy przez ramię, aby sprawdzić, czy David wciąż na nią patrzy. Patrzył.

Szum wody i plusk fal rozbijających się o skalisty brzeg odbijał się echem w nadmorskich jaskiniach. Był tylko ten niesamowity dźwięk, noc i oni.

David chciał coś powiedzieć, lecz Suzanne położyła mu palce na ustach.

- Posłuchaj - szepnęła.

Gdzieś w oddali popiskiwał nietoperz. Spóźniona mewa zatrzepotała skrzydłami. , Spojrzała mu prosto w oczy.

- Kocham takie chwile - odezwała się półgłosem.

- A ja kocham ciebie.

Stali nieruchomo w ciemności. Suzanne szukała słów, którymi mogłaby wyrazić uczucia. Pogłaskała Davida po twarzy. Obwiodła palcem kontur jego ust.

- Ta noc należy do nas - powiedziała cicho. - Tej nocy wyruszymy ku gwiazdom. A jutro wszystko będzie inaczej.

Cofnęła się o krok. Z wystudiowanym spokojem zdjęła bluzkę i rzuciła na piasek. Rozpięła biustonosz, potem luźne spodnie. Ściągnęła majteczki. Uśmiechnęła się.

- Przyłączysz się? - zaproponowała.

David paru niecierpliwymi ruchami pozbył się ubrania. Jak zahipnotyzowany, nie odrywał wzroku od Suzanne, która powoli zanurzała się w morzu. Potem zanurkowała, wypłynęła i szybko zaczęła oddalać się od brzegu. Ramiona energicznie rozgarniały wodę. Księżyc srebrzył krople na jej skórze.

David przyglądał się jak zahipnotyzowany. Suzanne wydała mu się boginią. A przecież należała do niego! Stanowili dwie uzupełniające się połówki. Pospieszył w ślad za nią. Już ją doganiał, gdy umknęła mu pod wodę. Obejrzał się.

Mokre włosy Suzanne błyszczały w świetle księżyca. Uśmiechała się. Kusiła. Wabiła.

David poczuł się znów jak dwudziestolatek. Niewielu ludziom dana jest taka szansa.

Zanurkował i objął Suzanne. Wybuchnęli śmiechem.

- Jesteś szybszy. To nie fair! - zawołała.

- Dałem ci fory - przypomniał, przyciągając ją do siebie. - Ścigaliśmy się w uczciwy sposób. Wygrał lepszy zawodnik.

- Dyskryminujesz kobietę! - zażartowała, odchylając głowę do pocałunku.

Ich języki zetknęły się. Suzanne potarła piersiami o szorstki zarost na męskim torsie. Jęknął. Wyniósł ją z morza i położył na wciąż ciepłym piasku.

Oczy Suzanne błyszczały niczym szmaragdy. Odgarnęła mokre kosmyki z twarzy Davida. Nie potrafił dłużej zapanować nad pożądaniem.

Połączył się z nią. Powitała go z radością. Jednocześnie dotarli na szczyt rozkoszy i obwieścili to okrzykami.

Kiedy odpoczywali po miłosnym spełnieniu, David wyczuł, że Suzanne chciałaby mu się zwierzyć. Bardzo pragnął wiedzieć, o czym myśli ukochana kobieta. Nie miał jednak odwagi zapytać...

Vernazza

Przez cały czas mam na końcu języka słowo „miłość. Tysiąc razy dziennie powstrzymuję się przed wypowiedzeniem go. Przynajmniej wolno mi napisać: Kocham Davida.

Zawsze go kochałam i zawsze będę kochać. O takiej miłości dotychczas jedynie czytałam w romansach. Nigdy nie czułam się równie kobieco i uwodzicielsko. Nigdy nie miałam w sobie tyle energii życiowej.

Wiem też, że kiedy się rozstaniemy, będę samotna aż do bólu.

ROZDZIAŁ 6

- Mama?

Suzanne stała w salonie Tiny ze słuchawką przyciśniętą do ucha. Jak dobrze było znów usłyszeć głos Dawn!

- Cześć, Dawn. Jak się macie? Gdzie jesteście?

- Jesteśmy teraz w Wenecji. To absolutnie najwspanialsze miasto świata! Czyste, zadbane. Taksówkami są tu motorówki. To jedyny środek lokomocji, oprócz, oczywiście, własnych nóg. - Dawn przerwała, aby odetchnąć, ale nie dopuściła jeszcze matki do głosu. - Wenecja przypomina mi Vernazzę, którą znam z twoich opisów. Też nie ma tam samochodów.

Suzanne roześmiała się.

- Widzę, że świetnie się bawicie.

- Kapitalnie! - wykrzyknęła Dawn. - Jakiś podejrzany facet z tatuażem poderwał Eve, ale zapowiedziałam jej, że to pierwsza i ostatnia randka i musi wrócić do hotelu przed dziesiątą.

Do uszu rozbawionej Suzanne dobiegł jęk przerażonej Eve. Dawn, jak zwykle praktyczna, nie pozwalała impulsywnej młodszej siostrze na większą niż w domu swobodę. Czasem Suzanne myślała, że Eve specjalnie udaje nieposłuszną, aby dać Dawn zajęcie i powód do satysfakcji.

- Czy Eve też ma na ciebie oko?

- Ma oko na wszystko, co się rusza, ale nie na mnie. Sama potrafię się sobą zaopiekować.

Eve zaczęła protestować. Zagroziła siostrze, że ją zaknebluje.

Dawn nie zwracała na nią uwagi.

- Jak ci idzie pisanie, mamo?

Suzanne nie miała zbytnich wyrzutów sumienia.

- Nie zaczęłam jeszcze pisać, kochanie - wyznała.

- Myślałam, że palisz się do pracy! A może poznałaś jakiegoś szalenie przystojnego włoskiego hrabiego i zakochałaś się po uszy?

Suzanne nie mogła powiedzieć córce prawdy: „Spotkałam twojego ojca i zakochałam się. Powtórnie”.

- W tym roku we Włoszech zaobserwowano deficyt przystojnych hrabiów. Czy dałabyś wiarę, że żaden z nich nie spędza wakacji w Vernazzy?

- Nie wiedzą, co tracą.

Dawn sądziła, że powinna czasem powiedzieć matce komplement.

- Zawstydzasz mnie - roześmiała się Suzanne. - A teraz poproś do telefonu siostrę. Muszę jej poprawić humor.

- Zgoda. Pomyślałyśmy, że może wpadniemy do Vernazzy po drodze do Florencji. Wiesz, mały objazd.

- O, nie. To nie jest dobry pomysł. Zabiorę się do pisania, a wy zwiedzajcie Florencję, jak długo chcecie. To jedno z najcudowniejszych włoskich miast.

- Mamo, dobrze się czujesz? - spytała Dawn.

- Zamierzałyśmy wpaść tylko na jeden dzień. - Była zawiedziona i urażona. - Przecież są twoje urodziny!

- Wiem, kochanie. Wiesz co? Zabiorę Tinę i spotkamy się wszystkie we Florencji. Tą wycieczką uczczę uroczysty dzień. Tina od dawna nie miała urlopu. Dobrze nam zrobi mała odmiana - zmyślała na poczekaniu.

- Jesteś pewna?

- Oczywiście. Mam jej zafundować tę wycieczkę, bo wygrałam pewien zakład. Kiedy przyjeżdżacie do Florencji?

- Za tydzień, licząc od najbliższej środy. Suzanne wiedziała, że Dawn jest zaskoczona jej zachowaniem, ale musiała chronić córkę, a to znaczyło trzymać ją z daleka od Davida Marshalla.

- Wspaniale. Spotkamy się w waszym hotelu.

- Gdyby plany się zmieniły, zadzwonię do ciebie - oświadczyła udobruchana Dawn.

- Dobrze, kochanie. A teraz poproś do telefonu miłośniczkę facetów z tatuażem.

Rozległ się wesoły głos Eve. Gawędziła z matką kilka minut. Suzanne upewniła się raz jeszcze, że córki zrezygnowały z wypadu do Vernazzy i odłożyła słuchawkę.

Tina usiadła na kanapie i wyciągnęła przed siebie bose nogi. Jej wzrok mówił, że orientuje się w treści rozmowy.

- Wygrałaś zakład?

Suzanne zmusiła się do uśmiechu.

- Pewnie. Powiedziałam, że pojedziesz ze mną do Florencji, jeśli Arturo wyjrzy z restauracji, zanim minie kwadrans.

Tina zerknęła z uwagą.

- W dniu twojego przyjazdu? Suzanne kiwnęła głową.

- Nie masz wyboru. Wygrałam bez dyskusji.

- A więc jedziemy do Florencji, aby ustrzec dziewczęta przed kontaktem z Davidem?

- Ujęłaś to z właściwą sobie celnością.

- Nie żartuj sobie ze mnie - odparowała Tina. - Liczą się fakty, droga kuzynko. Jedziemy do Florencji, żeby dzieci nie spotkały się z Marshallem, prawda?

Suzanne wzięła głęboki oddech.

- Częściowo, a także dlatego że wygrałam zakład. Nie zamartwiaj się, Tino. Rodzina jakoś przeżyje twoją krótką nieobecność.

Tina była zaskoczona obrotem rzeczy.

- Pamiętałam o naszym zakładzie, ale sądziłam, że ty natychmiast o nim zapomniałaś.

- Może sprawiałam takie wrażenie. Zaszły wtedy nieprzewidziane okoliczności, czyli pojawienie się Davida. - Suzanne roześmiała się nerwowo.

- Czy zamierzasz zawsze ukrywać Dawn przed Davidem?

Ten temat stale powracał w rozmowach kuzynek.

- Proszę, Tino, Przestań już! Wiesz, że nie zmienię podjętej decyzji.

- Nawet jeśli postępujesz niewłaściwie?

- Według ciebie! Moim zdaniem postępuję słusznie. Naprawdę.

Tina wyglądała na osobę gotową bronić swego stanowiska, po chwili jednak opuściła bezsilnie ramiona.

- W porządku, ale i tak nie masz racji. Wyrządzasz krzywdę i córce, i Davidowi. Dawn zawsze chciała dowiedzieć się, jaki był jej ojciec. Niewiele jej mogłam powiedzieć.

- Kiedy o tym rozmawiałyście?

- Dwa tygodnie temu, kiedy dziewczęta były w Mediolanie. Dawn zadzwoniła tu i pytała, czy jej ojciec lubił gotować. Odparłam, że nie wiem.

- Na tym się skończyło?

- Tak, tym razem, ale poprzednio też poruszała ten temat.

Suzanne przeszła do ataku.

- Skoro chce się czegoś dowiedzieć, poradź jej, żeby zwróciła się do mnie.

- Już próbowałam - oznajmiła Tina stanowczo. - Dawn nie chce rozmawiać z tobą o ojcu, a zwłaszcza o jego śmierci, ponieważ sądzi, że to dla ciebie zbyt bolesne.

Suzanne niespokojnym krokiem przemierzała pokój. W głowie miała gonitwę myśli.

- Może gdybym powiedziała jej prawdę o ojcu, kiedy była mała, dziś sytuacja wyglądałaby inaczej... Czy ja wiem? Nigdy jednak nie przypuszczałam, że znów spotkam Davida. Wspólnie z Johnem postanowiliśmy trzymać się więc wersji o śmierci ojca Dawn. Tak często powtarzaliśmy to kłamstwo, że sami w nie uwierzyliśmy. - Spojrzała na swoje zaciśnięte dłonie. Powoli rozprostowała palce. - Za późno, by zmieniać przeszłość. Nie chcę ryzykować utraty jej zaufania.

- Ależ...

Suzanne powstrzymała Tinę uniesioną ręką.

- Dawn zawsze była wręcz chorobliwie prawdomówna. Podejrzewam, że by mi nie wybaczyła. Kocham ją nad życie i nie chcę jej utracić. - Zadrżała. - Nie zniosłabym tego.

- Jestem pewna, że Dawn nie przestałaby cię kochać. - W głosie Tiny pobrzmiewało jednak niezdecydowanie.

- Nie wiem tego ani ja, ani ty. Nie podejmę ryzyka. Dawn nie jest jeszcze dojrzałym, w pełni odpornym na ciosy człowiekiem. Nie ma pojęcia, jak bardzo zależy mi na niej i jak mocno przeżyłam konflikt pomiędzy nami. Nie pozwolę nikomu zniszczyć tak długo budowanej kruchej więzi między matką a córką.

- Zgoda. Wygrałaś. Przyrzekam, że zrobię wszystko, aby nie poznała prawdy. Wcale nie dlatego, że mogłoby to popsuć wasze stosunki, w co nie wierzę, lecz dlatego, że sprawiłoby ci to ból. - Tina wstała z kanapy i uściskała kuzynkę. - Nie chcę cię skrzywdzić, kochanie.

Suzanne uśmiechnęła się przez łzy.

- Na pewno mój plan się powiedzie. Zobaczysz. A poza tym uwielbiasz Florencję latem...

Po południu Suzanne usiadła przy maszynie do pisania i przejrzała notatki. Starała się nie myśleć o ostatniej rozmowie z Tiną. Przecież ustaliły wreszcie wspólne stanowisko. Problem przestał istnieć, więc Suzanne mogła zająć się pisaniem.

Wkręciła do maszyny czystą kartkę. Zaczęła uderzać w klawisze. Nagle znalazła się w innym świecie, w którym, w przeciwieństwie do własnego życia, sprawowała władzę absolutną.

Ogarnęło ją twórcze podniecenie. Palce ledwo nadążały za myślami.

Przed oczami przesuwały się postacie z powstającej powieści. Suzanne niemal słyszała ich głosy i wczuwała się w ich położenie.

Przerwało jej pukanie do drzwi.

- Proszę wejść! - zawołała.

Drzwi otwarły się, lecz nikt się nie odezwał.

- O co chodzi? - spytała, nie podnosząc wzroku.

- Chyba popsuł mi się zegarek.

Głos Davida sprowadził Suzanne na ziemię, do rzeczywistości, w której istniały problemy i rozterki. Odwróciła się.

Przystojny, ciemnowłosy mężczyzna stał oparty o framugę. Suzanne natychmiast poczuła niepokój. Znowu przeszłość kładła się cieniem.

- Która godzina?

- Około wpół do siódmej. Jesteśmy umówieni na piknik. Zapomniałaś?

Suzanne wahała się. Pragnęła towarzystwa Davida, lecz z drugiej strony bardzo chciała dokończyć rozdział. Tak dobrze jej szło!

David zmierzył wzrokiem maszynę do pisania i zdezorientowaną minę Suzanne.

- Chyba ci przeszkodziłem.

Podniósł wiklinowy koszyk stojący u jego stóp i postawił go przy kanapie. Rozsiadł się wygodnie.

- Nie przejmuj się mną. Dokończ pisanie, a ja w tym czasie przeczytam sobie artykuł, który mnie zainteresował.

- Aleja...

- Nieważne, ile to potrwa. Jestem już dużym chłopcem i mogę poczekać na kolację. Nawet całą wieczność. Nie ma sprawy.

Wyrozumiały uśmiech Davida rozczulił Suzanne. Po krótkim wahaniu odwróciła się do maszyny. Sądziła, że nie będzie zdolna pisać, czując czyjś wzrok na plecach, lecz tak się nie stało. Przeczytała dwa ostatnie zdania i od razu wkroczyła w powieściowy świat.

Zdjęła palce z klawiatury, kiedy zdała sobie sprawę, że zaszło słońce i w pokoju panuje mrok. Zaskoczona, spostrzegła, że David wciąż czeka.

Spał. Zerknęła na czasopismo, które trzymał w dłoni. No tak. Przez grzeczność udał, że czyta po włosku...

Pochyliła się i musnęła wargami jego usta. Nie poruszył się. Mruknął tylko coś niewyraźnie.

Spróbowała raz jeszcze. Objął ją i posadził sobie na kolanach. Z zapałem odwzajemnił pocałunek.

Wreszcie, bez tchu, Suzanne oderwała się od ust Davida.

- Obudziłeś się.

- Oczywiście - stwierdził półgłosem, znów ją całując.

Położyli się na kanapie.

- Podoba mi się to - szepnęła.

- Mnie też.

- Twoje pocałunki są takie sycące.

- Nie przesadzaj. Zajrzyj do koszyka. Na co masz ochotę?

Otworzyła oczy i spojrzała na usta Davida.

- Chcę i twoich pocałunków, i smakowitości, które przyniosłeś w koszyku.

- Ostrzegam: możesz się przejeść! Roześmiała się.

- Cóż, taki los żarłoka!

David przesunął rękę z piersi Suzanne do talii, a potem pogładził krągłe kobiece biodro.

- Masz figurę zgrabną i szlachetną jak wiolonczela - stwierdził cicho. - Podoba mi się.

Suzanne dotknęła jego muskularnego ramienia.

- Ty też mi się podobasz. Pochylił głowę do pocałunku.

O wiele, wiele później rozłożyli na podłodze zawartość koszyka. David rozlał wino do szklanek. Pieczone ziemniaki piętrzyły się na talerzu. Smażone filety rybne w zalewie śmietanowej czekały w salaterce.

David podał Suzanne kawałek ryby na widelcu. Patrzył, jak przełyka.

- Smakuje? - spytał.

Kiwnęła głową. W chwilach szczęścia smakował cały świat.

- Często urządzasz sobie pikniki w salonie? Suzanne gryzła właśnie ziemniak podany przez Davida.

- Nie - odpowiedziała niewyraźnie. - A ty?

- Owszem. Na okrągło. W Oklahomie, przeciwnie niż w Nowym Orleanie, zimy są mroźne i śnieżne. Piknik w salonie to pewne wyjście z sytuacji.

- Twoja rodzina ma szczęście, że na to wpadłeś.

- To był wspólny pomysł. Mój i Jasona. Zaczęliśmy, kiedy Barbara leżała w szpitalu. W domu panował ponury nastrój. Zamiast iść do baru szybkiej obsługi, siadaliśmy na podłodze w salonie, przy kominku, i rozmawialiśmy. Przez chwilę odrywaliśmy się od codziennych trosk.

- Obaj przeżywaliście trudne dni.

- Bezsilne przyglądanie się powolnemu odchodzeniu bliskiej osoby jest dramatycznym przeżyciem. - Ton głosu Davida zdradzał, że nie prosi o współczucie. - Jakoś przetrwaliśmy ten okres.

- Nadal ci jej brakuje?

To pytanie wymknęło się Suzanne wbrew woli. Znała przecież odpowiedź.

- Tęsknię za rozmowami z Barbarą. Brakuje mi ogników, które zapalały się w jej oczach, kiedy wchodziłem do domu. Odczuwam potrzebę rodzinnej wspólnoty i przynależności. Dwie osoby to za mało.

- Wiem. Czasem nie wystarcza nawet trójka, zwłaszcza jeśli jedno z dzieci jest na tyle dorosłe, że mogłoby mieć własne potomstwo.

David spojrzał badawczo.

- Zawsze wyobrażałem sobie ciebie w otoczeniu licznej rodziny, co najmniej czworga dzieci. Dlaczego masz tylko dwoje?

Bała się popatrzeć mu w oczy.

- Życie potoczyło się inaczej.

Nie mogła wyznać, że kiedy Eve miała rok, John postanowił na tym poprzestać. Drażniła go dziecięca hałaśliwość i niesamodzielność.

Suzanne szybko nauczyła się, że nie powinna namawiać męża na następne dzieci. Dał jej to jasno do zrozumienia swoim znikaniem z domu w momentach kłopotów z dziećmi, które przecież nieuchronnie towarzyszą ich wychowaniu.

Dawn zachorowała na świnkę, więc Johnowi natychmiast wypadły wykłady w mieście. Eve złamała nogę, John zaczął przesiadywać na uczelni do dziewiątej wieczór pod pozorem nawału pracy papierkowej.

Przy tym uwielbiał dyskutować nad teorią wychowania dzieci. Słowa nic nie kosztują.

David dotknął zaciśniętej pięści Suzanne.

- Annie, dobrze się czujesz? Zdobyła się na uśmiech.

- Świetnie. - Ponieważ nie wydawał się przekonany, zmieniła temat. - Lubiłeś studia prawnicze? Spełniły się twoje oczekiwania?

- Nie całkiem. - Uśmiechnął się jak niesforny uczniak. - Straciłem rok z powodu wypadku Barbary, a potem trudno było mi się wdrożyć na powrót do nauki. Jakoś przebrnąłem. - Przełknął kęs ryby. - A jakie plany mają twoje córki?

- Dawn skończyła college. Eve zrobiła maturę, tak jak Jason. Obie są niezależne i obdarzone krewkim temperamentem. Obie wierzą, że podbiją świat.

- Może im się uda. Potrząsnęła głową.

- Nie. Idąc przez życie, zrozumieją, że istnieją przeszkody nie do pokonania.

- Twoje słowa tchną pesymizmem.

- Bez względu na to, co myślę, świat pójdzie swoją drogą.

- Wspominałaś, że Dawn jest podobna do ojca. Opowiedz coś o mężu.

- Dawn jest wysoką, szczupłą, niebieskooką szatynką. Ma bardziej łagodne usposobienie niż młodsza siostra, ale potrafi pokazać, co potrafi. Lepiej jej nie drażnić.

David roześmiał się cicho. Suzanne uznała tę sytuację za przedziwną. Siedzieli na podłodze wynajętego mieszkania i rozmawiali o córce. Ich córce.

- A co powiesz o Eve? Suzanne się odprężyła.

- Jest bardziej pewna siebie, zabawna, zwariowana i psotna. Łobuziak w spódniczce. Z wyglądu podobna do mnie, lecz swoim zachowaniem nie przypomina nikogo spośród rodziny. Moja matka twierdzi, że byłam równie porywcza w młodości, lecz to się skończyło, kiedy zostałam matką.

David sięgnął po następny ziemniak.

- Aż tak zmieniło cię macierzyństwo?

- Nie uwierzyłbyś.

- Pod jakim względem?

Czyż mogła wyznać, że macierzyństwo znaczyło dla niej odrzucenie przez ukochanego mężczyznę? Że skazywało ją na pasmo upokorzeń, ponieważ w jej środowisku potępiano panny z dzieckiem?

- Stałam się odpowiedzialna. Inaczej traktowałam pracę - odparła bez wewnętrznego przekonania. - Jednak nie straciłam poczucia humoru.

David odgarnął kosmyk włosów z jej policzka. Spojrzała mu prosto w oczy i nagle znów poczuła się osiemnastoletnią, postrzeloną trzpiotką.

- Jesteś taki przystojny, że aż mnie zęby bolą.

- Takiego komplementu jeszcze nie słyszałem. Skoro jednak tak cię cieszy mój wygląd, dziękuję Bogu, że stworzył mnie takim właśnie mężczyzną.

- I ja mu dziękuję. Spoważniał.

- Annie, co teraz zrobimy?

Nie mogła udawać, że nie wie, o czym David mówi.

- Nic.

Niebieskie oczy Davida zapłonęły gniewem.

- Na razie trwa nasz wakacyjny romans. Wkrótce nadejdzie pora, aby się pożegnać. I co dalej? - Pochylił się zatroskany. - Mamy zapomnieć o tym, co znowu nas połączyło? O to ci chodzi?

Krzywdził ją tymi sugestiami, lecz nie mogła tego okazać. Zamiast wpaść we wściekłość, uśmiechnęła się słodko.

- Czemu nie? Dokładnie tak postąpiłeś po naszym pierwszym spotkaniu w Vernazzy.

Cofnął się, jak gdyby go spoliczkowała.

- To cios poniżej pasa, Annie. Nie spodziewałem się tego po tobie.

- Naprawdę? Może dlatego, że wcale mnie nie znasz.

- Może. Sądziłem jednak, że bardzo dobrze znam moją Annie sprzed dwudziestu dwu lat.

Teraz Suzanne miała powód do gniewu.

- Nie. Skrzywdziłeś ją. Była głupia i naiwna. Nie przypuszczała, że ktoś okaże jej taki brak serca. Ale myliła się.

- Annie, ja też cierpiałem.

- Wiedziałeś, że brak wiadomości od ciebie wykończy mnie nerwowo. Nie wpadłeś jednak na myśl, aby wyjaśnić mi, dlaczego się nie odzywasz.

- Zastanawiałem się nad tym, lecz po prostu nie mogłem tego zrobić. Nie potrafiłem rozmawiać o tragedii, jaką przeżywałem. Uważałem też, że nie zrozumiesz moich problemów. Byłaś taka młoda, Annie.

- Nie miałeś prawa orzekać w moim imieniu, czy jestem zdolna cię zrozumieć - stwierdziła ze smutkiem. - Powinieneś zostawić mi swobodę decydowania.

- Starałem się cię ochronić.

- Nie miałeś prawa.

- Sądziłem, że miałem. Suzanne potrząsnęła głową.

- Poznałam brutalną prawdę, że mężczyźni nie mówią tego, co myślą, i nie dotrzymują obietnic. Gotowi są powiedzieć wszystko, aby dostać to, czego chcą. Młoda Annie padła ofiarą tej reguły. Ja nie zamierzam.

- To okrutne... - zaczął.

- Gratuluję, Davidzie - nie dopuściła go do głosu. - Dzięki tobie zrozumiałam, co znaczy nie dotrzymywać przyrzeczeń.

Zerwała się z podłogi i spojrzała na niego z wyrzutem. Powróciły wspomnienia bolesnych miesięcy po powrocie z Vernazzy. Gdyby David skontaktował się wtedy z nią, lżej zniosłaby rozstanie i ciążę. I spróbowałaby zrozumieć motywy jego postępowania.

- Proszę o wybaczenie, Annie, abyśmy mogli żyć dalej z czystym sumieniem. Razem.

Zacisnęła drżące dłonie.

- Nie. Znajdź inną kobietę, która uwierzy w twoje piękne słówka.

- Zaczynamy od początku Annie? Już to przerabialiśmy!

- Z powodu twego postępku w przeszłości nie mamy przed sobą przyszłości. Nie mamy już nawet teraźniejszości. Chcę, żebyś stąd wyszedł. I nie wracał nigdy więcej.

Suzanne otworzyła drzwi i zeszła po schodach. Puściła mimo uszu gniewne okrzyki Davida. Na rynku zaczęła biec w stronę wzgórza, aż zabrakło jej tchu w piersiach.

Wtedy czterdziestoletnia Suzanne usiadła na ziemi i się rozszlochała.

Vernazza.

Sądziłam, że go znam, i raz jeszcze pozwoliłam, aby złudzenia przesłoniły mi rzeczywistość. Do diabła z nim! Nie powinnam się wdawać w ten romans. Przez Davida najlepsze lata mojego życia spędziłam w smutku i samotności.

Mam nadzieję, że nigdy więcej go nie spotkam.

Chociaż już za nim tęsknię.

ROZDZIAŁ 7

Otaczające ciemności były przyjazne, przyniosły ukojenie. Suzanne patrzyła na nocne niebo. Gwiazdy, którym szeptała swe najskrytsze życzenia, kiedy poznała Davida, przypomniały teraz gorzko o nie spełnionych marzeniach.

Cóż ona najlepszego narobiła? Nierozważny romans z Davidem sprawił, że znów cierpiała. Naraziła córkę na niebezpieczeństwo. Jak mogła postąpić tak niemądrze, żeby nie powiedzieć głupio? Przecież uważano ją za osobę praktyczną i rozsądną. W młodości nie była taka, to oczywiste. Z trudem nauczyła się planować każdy krok, aby ustrzec się złych decyzji.

I oto właśnie podjęła najgorszą decyzję z możliwych. David był wspaniałym kochankiem, lecz wprowadził w jej życie niepokój i zachwiał zaufaniem do samej siebie. Nie wiedziała, czy zdoła zatrzymać niepomyślny bieg wydarzeń. Gotowa jednak była, w razie ostateczności, położyć kres ich romansowi.

Usłyszała kroki za plecami. Bez wątpienia jego kroki. Wolałaby, aby nie szedł za nią. Po co w ogóle spotkała go tego lata w Vernazzy!

David odetchnął z ulgą, kiedy ją znalazł. Nie wiedział tylko, czy krzyczeć z radości, czy też z gniewu. Bał się, że Suzanne popełni jakieś głupstwo.

Na widok jej ponurej miny zapomniał o wymówkach. Usiadł i postanowił się na razie nie odzywać. Objął Suzanne i oparł głowę na jej ramieniu. Słyszał bicie jej serca. Czuł lekki, płytki oddech. Była tu, obok niego: żywa, cudowna, delikatna jak ptak i zarazem twarda jak skała.

- Kocham cię - powiedział wreszcie. Potrząsnęła głową.

- Nie kochasz.

- Naprawdę.

Serce Suzanne zabiło żywiej.

- Nawet nie wiesz, co to miłość - Uwierz mi, wiem. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak dobrze wiem.

- Tak? Udowodnij.

Zabrzmiało to jak wyzwanie. David nie podjął rzuconej rękawicy Nie chciał jej dać pretekstu do zerwania znajomości - Jestem tu, Suzanne - zaczął cicho tuż przy jej uchu. - Nawet mnie samego zaskoczyło, iż zostałem, mimo że kobieta, którą kocham, okazała się być mężatką. Jestem przy tobie, ponieważ nie chcę nic robić bez ciebie.

- Dziękuję, że dla mnie poświeciłeś swe szlachetne zasady, wcale jednak o to nie prosiłam.

Jej głos brzmiał sucho niczym szelest jesiennych liści. Mięśnie napięły się do granic możliwości. Wydawało się, że lada moment całe ciało eksploduje.

- Wiem. - Przytulił się mocniej. Pragnął położyć głowę na kolanach Suzanne i zapomnieć o całym świecie. - Ja też nie pytałem cię o pozwolenie.

Zapadło milczenie. Złość powoli ustąpiła. Suzanne się odprężyła. David rozluźnił uścisk. Nie obawiał się już, że ukochana ucieknie, a gdyby nawet - cóż mógł zrobić? Była dorosłą, wolną kobietą.

Niezupełnie. Była mężatką zaangażowaną w wakacyjny romans.

Gościła w jego marzeniach od tak dawna, że wszystkie inne okoliczności przestały się liczyć.

Suzanne położyła rękę na jego dłoni. Czy tym gestem go uspokajała? Zamknął oczy i chłonął jej zapach. Musnął ustami skroń.

Była tu, teraz, przy nim. Nie żądał niczego więcej. Na razie. Pragnął jednak o wiele więcej. Postanowił pokonać jej opory i wątpliwości. Potrzebował tylko czasu.

- Chodźmy spać.

Głos Suzanne wyrażał bezradność i rezygnację z buntu. A może David to właśnie chciał usłyszeć?

- Wszystko będzie dobrze - oświadczył z przekonaniem. - Nie wiem jeszcze, jak tego dokonamy, ale na pewno nam się uda.

- Nie licz na to, Davidzie.

- Nie ma rzeczy niemożliwych - wykrzesał z siebie resztki optymizmu.

Suzanne uniosła głowę.

- A jednak niemożliwe było, żebyś dał znak życia.

- To co innego.

- Niestety, nie - odparła ze smutkiem. - Równie niemożliwe jak to, abym połączyła się z tobą po dwudziestu dwu latach.

Myliła się. Musiała się mylić!

- Dlaczego?

Znów potrząsnęła głową.

- Nieważne dlaczego. Liczy się tylko to, że mamy przed sobą cały tydzień we dwoje. Potem już nigdy się nie zobaczymy. - Pogłaskała go po policzku, a on pocałował ją w rękę. - To wszystko, co mogę ci ofiarować. Tydzień. Decyduj się.

- Nie bierzesz pod uwagę rozwiązania kompromisowego.

- Bo nie dyskutujemy tu o podwyżce płac. Chodzi o moje życie. Albo przyjmiesz moje warunki, albo zapomnij, że się w ogóle spotkaliśmy w Vernazzy.

Przeraził się, że może utracić Suzanne. Nie miał wyboru.

- Przyjmuję warunki.

W ciągu ostatnich kilku lat Florencja wzbogaciła się o kilkaset nowych sklepów z towarami skórzanymi. „Naganiacze” wręczali ulotki przechodniom, aby zwabić klientów.

Tina obrzuciła nieprzyjaznym spojrzeniem skórzany kostiumik na wystawie.

- Każda kobieta w średnim wieku uwielbia, kiedy przypomina jej się, że straciła figurę - skomentowała uszczypliwie. - W tę kreację zmieściłoby mi się co najwyżej jedno udo.

Suzanne wybuchnęła śmiechem.

- Nie martw się, Tino. Ja też bym się w to nie wbiła. Wątpię również, czy Dawn albo Eve są wystarczająco szczupłe. - Zerknęła na metkę. - To chyba rozmiar Teresy.

Tina spojrzała na kuzynkę z żartobliwym oburzeniem.

- Sądzisz, że rozstałaby się z szufladami pełnymi podkoszulków z barwnymi nadrukami? Nigdy!

- Masz rację. Wykazałam się zupełnym brakiem orientacji. Może powinnam kupić ten kostiumik mojej mamie? Jest szczuplejsza ode mnie i od ciebie.

- Jak brzmi to powiedzenie? - spytała Tina. - Nigdy nie można być zbyt szczupłym ani zbyt bogatym.

- Ani zbyt szczęśliwym. Wiem coś o tym. Przechadzały się wzdłuż ulicy, przy której mieściły się luksusowe sklepy. Dawn i Eve miały za godzinę zjawić się w hotelu. Do tego czasu Tina i Suzanne cieszyły się absolutną wolnością.

- Suzanne - zagadnęła Tina, tym razem z powagą w głosie - jak twoja matka zareagowała na rozwód z Johnem?

- Była zadowolona, że się rozstaliśmy. Uważała Johna za nienasyconego komara, który wysysa krew najbliższej rodziny. Chyba takich dokładnie słów użyła. Wysysał ze mnie życie, lecz robił to tak subtelnie, że przez cały czas czułam zaledwie lekkie ukłucie.

Tina uśmiechnęła się z satysfakcją.

- Powiedziałam mamie, że tylko ktoś, kto chce zostać zabity, daje się zabijać w ten sposób.

- Nieprawda. Ukąszenie muchy tse-tse wywołuje malarię - zaprotestowała Tina.

- Przestań! - ostrzegła Suzanne.

- Spokojnie. Zastanawiałam się po prostu, jaka byłaby reakcja cioci Julii na Davida.

- To nie ma znaczenia - oświadczyła zdecydowanie Suzanne. - Wyjadę stąd i nigdy się już z nim nie zobaczę.

- To dość radykalne rozwiązanie, nie sądzisz? Kochacie się. Widzę, jak na siebie patrzycie, jak się uśmiechacie, dotykacie. To coś więcej niż przelotny romans.

- Czyż to nie ty nazwałaś go wilkołakiem? Tina nie kryła zakłopotania.

- Tak, ale to było dawno, przed naszym ponownym spotkaniem. Poza tym Arturo bardzo lubi Davida, a jeśli chodzi o te sprawy, mój mąż ma szósty zmysł.

- Raczej kobiety bywają obdarzone intuicją - sprzeciwiła się Suzanne, chcąc zyskać na czasie.

- Arturo stanowi wyjątek - podkreśliła Tina z dumą. - Powiedział, że David kocha cię całym sercem.

- Nieważne. Nie mogę zapłacić takiej wygórowanej ceny za to, żeby stał się częścią mego życia. Dawn jest moją córką. Ją stawiam na pierwszym miejscu, teraz i zawsze.

- Czy muszą dowiedzieć się, że są spokrewnieni?

- spytała Tina z nadzieją, wbrew faktom.

- Nie trzeba być geniuszem, żeby to odkryć. Data urodzenia Dawn mówi sama za siebie. Poza tym ojciec i córka są podobni do siebie jak dwie krople wody.

Jeśli Dawn dowie się, że ojciec żyje i że matka zataiła przed nią prawdę, Suzanne straci córkę. Wiedziała, że nie zniesie takiego ciosu.

Wolno jej było spędzić jeszcze tydzień z Davidem, a potem oboje powinni powrócić do ustabilizowanego, wypracowanego przez lata trybu życia. Nie istniało inne wyjście z sytuacji.

Suzanne i Tina dotarły do hotelu. W barze na końcu holu panował półmrok. Klimatyzacja działała bez zarzutu, co mile zaskoczyło mieszkankę Nowego Orleanu. W rodzinnym mieście Suzanne nikt nie przetrwałby gorącego, wilgotnego lata w pozbawionym klimatyzacji pomieszczeniu. Dziwiło ją, że wielu Europejczyków obywa się bez tego udogodnienia cywilizacyjnego.

Tina rozsiadła się w głębokim fotelu i westchnęła. Ożywiła się, kiedy kelner przyniósł zamówioną mrożoną herbatę.

- Patrz, oto namiastka Ameryki! - zawołała.

- Nie rozumiem - stwierdziła Suzanne. Uważnie obejrzała swoją szklankę. Trzy kostki lodu błyskawicznie topniały.

Zdumiona Tina szeroko otworzyła oczy.

- Podano nam herbatę w wysokich szklankach, z lodem. Nie spotyka się tego w europejskich domach.

- Wiesz, jestem przyzwyczajona do większej ilości lodu.

- Ach, Amerykanie - zareagowała filozoficznie Tina. - Przesadzamy i z podgrzewaniem, i ze schładzaniem jedzenia. We wszystkim należy zachować umiar.

Suzanne powoli sączyła orzeźwiający napój. Tina miała rację. Przede wszystkim umiar. Dotyczyło to zwłaszcza jej uczucia do Davida. Jej obsesji na punkcie Davida.

Wesołe okrzyki wyrwały ją z ponurego zamyślenia. Natychmiast powrócił dobry humor.

- Mama! - krzyczały jej dziewczęta od wejścia.

Pomachała im. Po powitalnych uściskach i pocałunkach, po zamówieniu wody sodowej przyszedł czas na przyjrzenie się córkom.

- Eve, schudłaś!

Eve ukazała zęby w uśmiechu.

- Wiem. Cudownie, prawda? A przecież na okrągło jem makaron. Ale dużo chodzę. Dawn tak mnie goni, że kilogramy po prostu ze mnie spadają.

- Tylko nie przesadzaj. I tak jesteś szczupła.

- Nie martw się, mamo - wtrąciła Dawn. - Eve zostawiła trochę swego ciężaru na granicy. Po powrocie do domu, kiedy nie będzie miała tyle ruchu, przybierze na wadze.

Sylwetka Eve przybrała chłopięcy wygląd. Suzanne wolała jednak poprzednie, dziewczęce kształty córki.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz - oświadczyła. Rozsiadły się w fotelach. Dawn i Eve zaczęły opowiadać o swoich przygodach w pociągach, na dworcach, w taksówkach i hotelach. Suzanne z ulgą pomyślała, że dziewczętom pozostały już tylko trzy tygodnie wakacji w Europie. Niektóre z turystycznych doświadczeń córek wydały się jej dość niebezpiecznie.

Jednak duma z córek przytłumiła niepokój. Wychowała dwie piękne dziewczyny, o odmiennych usposobieniach i zainteresowaniach, lecz szanujące te różnice i czerpiące z nich siłę siostrzanej miłości.

Słowa Dawn obudziły jej czujność.

- I wtedy tata powiedział, że mamy dodatkową setkę na wydatki, bo wpłacił tę sumę na nasze konto jako prezent urodzinowy dla Eve.

- Kiedy z nim rozmawiałyście?

- Nie słuchałaś, mamo - stwierdziła Dawn z wyrzutem. - Wczoraj wieczorem. Powiedział też, że się żeni.

Suzanne pokiwała głową.

- Wiem. Wspominał o tym przed moim wyjazdem. Eve nadstawiła uszu z ciekawością.

- Poznałaś tę kobietę? Miła?

- Wydaje mi się, że bardzo miła. Zetknęłyście się z nią na przyjęciu uniwersyteckim. Jest sekretarką na wydziale, na którym wykłada wasz ojciec.

To dziwne, lecz rozmowa o kandydatce na żonę człowieka, z którym Suzanne spędziła połowę dorosłego życia, nie sprawiła jej przykrości. Jak gdyby całkiem inna Suzanne była żoną Johna.

- Nie obchodzi mnie, kim ona jest i co ma wspólnego z tatą. Żadna nie może się równać z tobą, mamo - zadeklarowała Eve lojalnie.

Biedna Eve... Bardzo chciała zachować więź z obojgiem rozwiedzionych rodziców. Czuła się rozdarta. Między innymi z tego względu Suzanne i John postanowili nie ukrywać przed dziećmi swoich planów.

- Nie zamierzam się z nią porównywać, nie znaczy to jednak, że jej nie polubisz.

- Naprawdę? Widocznie nie zrobiła na mnie wrażenia, skoro jej nie pamiętam.

- Ja też widziałam ją dość dawno.

- I spodobała ci się, mamo?

- Wydaje mi się, że to odpowiednia osoba dla waszego taty. Życzę mu szczęścia, a sobie, żeby nie zapomniał o swoich córkach. Pora, abyśmy oboje ułożyli sobie życie.

Córki patrzyły na nią w milczeniu. Niełatwo oswajały się z nową sytuacją. Suzanne nie miała pretensji o to, że niepokoi je zbliżający się ślub ojca. Sama potrzebowała czasu, aby przyzwyczaić się do tej myśli. Uważała to za coś normalnego. Przeżyli wspólnie siedemnaście lat. Łączyło ich mnóstwo spraw.

Dowiadywała się od córek, co słychać u byłego męża. Do Johna chyba również tą drogą docierały informacje. Suzanne i dziewczęta miały właściwie szczęście. Nawet po rozwodzie John liczył się z reakcją dzieci na swoje plany małżeńskie.

Eve uśmiechnęła się porozumiewawczo.

- Czyżbyś też kogoś znalazła, mamo? Czy dlatego tak beztrosko przyjmujesz ożenek taty?

Łagodna, przystojna twarz Davida stanęła przed oczami Suzanne. Zaczerwieniła się.

- Ależ skąd! Mężczyźni na ogół szybciej zawierają nowe związki po rozwodzie. To znana prawidłowość. A o ślubie waszego taty rozmawialiśmy od dawna, więc nie robi już na mnie wrażenia.

- Mamo, dobrze się czujesz? - spytała zatroskana Dawn.

Suzanne wiedziała, że przed bystrym okiem starszej córki nic się nie ukryje.

- Świetnie - zapewniła z głębokim przekonaniem. Pytanie Eve zbiło ją z tropu, ponieważ dotyczyło jej życia osobistego, nie zaś małżeństwa Johna.

Resztę wieczoru spędziły w restauracji hotelowej. Zjadły europejską kolację bez pośpiechu, delektując się kolejnymi daniami. Każda z potraw mile łechtała podniebienie i sprawiała, że nabierały apetytu na następną.

Kiedy Suzanne położyła się wreszcie do łóżka, długo nie mogła zasnąć. Ze wzrokiem wbitym w sufit zastanawiała się, czy nigdy nie zdoła się pozbyć poczucia samotności. Czekała na kogoś, kto wypełni puste miejsce w jej życiu. Brakowało jej takiej osoby od dawna, nawet podczas małżeństwa z Johnem.

Spotkanie z Davidem Marshallem uświadomiło jej, że przez te wszystkie lata czekała na niego. Dlaczego los zetknął ich tak późno? Pogodziła się z sytuacją i niewesołymi perspektywami. W pewnym sensie polubiła swoją niezależność.

Wieczór spędzony w towarzystwie córek obnażył przed Suzanne bolesną prawdę: dziewczęta niedługo nie będą jej potrzebowały. Dorosły, stały się samodzielne. Nie mogła się im narzucać Jak miała postąpić? Serce podpowiadało jedno: zostać z Dawidem.

Zdrowy rozsądek mówił: nie. Musiała go posłuchać.

David tęsknił za Suzanne, Arturo - za Tiną. Tęsknota w wykonaniu Artura przybierała iście operową formę. Snuł się po restauracji, wzdychał, chwytał się za serce z rozpaczy. David uznał ten fakt za pocieszający. Skoro po dwudziestu dwu latach małżeństwa Włoch wciąż szalał za żoną, dowodziło to wielkiej siły miłości. Odwzajemnionej miłości.

Czy Annie też za nim tęskniła?

Czy do końca życia miał pozostać sam? Tak się stanie, jeśli Suzanne nie odejdzie od męża.

Dla Davida Marshalla nie liczyła się żadna inna kobieta.

Florencja.

Po tygodniu spędzonym z Davidem innym okiem spojrzałam na naszą córkę. Zdumiewające, jak są do siebie podobni. W każdym słowie i geście.

Coraz trudniej podjąć decyzję. Jaki mam jednak wybór?

ROZDZIAŁ 8

Suzanne i Tina wysiadły z pociągu o zmroku. Ciemne, nisko zawieszone chmury zasnuły niebo i pędziły gnane wiatrem ku wybrzeżu. Zanosiło się na ulewny deszcz.

Suzanne szybkim krokiem szła za Tiną w dół wzgórza, w stronę rynku. Chociaż była pora kolacji, w restauracji Artura nie powinien panować tłok. Nieprzyjemna pogoda na pewno zniechęci klientów do siadania przy stolikach na zewnątrz lokalu, zaś w środku mogło się pomieścić zaledwie dwadzieścia osób.

Kobiety dotarły na miejsce w chwili, gdy lunął deszcz. Grzmot i błyskawica obwieściły ich przybycie. Roześmiane wkroczyły do restauracji.

Suzanne natychmiast spostrzegła Davida. Czekał przy barze, a jego chłopięcy uśmiech podziałał na nią niczym łyk rozgrzewającego koniaku.

Wstał i wyjął walizkę z rąk Suzanne.

- Cieszę się, że wróciłaś do domu.

- Ja też się cieszę.

Wspaniale się złożyło, że mogła zobaczyć córki, ale stęskniła się już za Davidem. Mieli przed sobą tak mało czasu.

- A wiec jesteście - stwierdził zadowolony Arturo. Odstawił wielką tacę, którą właśnie niósł, i ucałował żonę w policzek. - Pomożesz mi przy barze, dobrze? Giuseppe skaleczył się w rękę haczykiem na ryby i żona nie pozwoliła mu dziś pracować.

- Sądziłem, że jest doświadczonym wędkarzem.

- Jest, ale pokazywał synowi parę sztuczek i chłopak tak się zapalił, że za mocno pociągnął żyłkę. Trzeba było założyć dwanaście szwów. - Arturo mówił coraz głośniej, w miarę jak oddalał się z tacą od baru. Absolutnie nie przejmował się tym, że słychać go w całej restauracji. - Żona zaopiekowała się nim jak chorym dzieckiem. Musiałem dać mu wolne.

- I ty masz mu to za złe? - odezwała się Tina z żartobliwym wyrzutem. - Lubisz przecież, kiedy cię otaczam matczyną opieką.

Goście przy stolikach wybuchnęli śmiechem. Arturo również poweselał.

Vittorio pojawił się za barem. Z ukłonem podał Suzanne szklaneczkę wina.

- Z wyrazami szacunku od mężczyzny, który wielbi piękne kobiety - powiedział zabawnie uwodzicielskim tonem.

Suzanne musiała przyznać, że nie bez powodu mówiono o nim „Romeo”.

- Dziękuję, Vittorio. Twój komplement sprawił mi prawdziwą przyjemność. - Suzanne usiadła na drewnianym stołku barowym. - A czy pan także wielbi piękne kobiety?

David kiwnął głową. W niebieskich oczach pojawiły się iskierki.

- Tak. Widzę ich tu wiele. Ale tylko pani jest pod każdym względem w moim typie.

Suzanne nie zdołała się powstrzymać od uśmiechu. Kobiety obecne tego wieczora w restauracji Artura były to Włoszki, mniej więcej sześćdziesięcioletnie, o zdecydowanie obfitych kształtach.

- Przemawia przez ciebie stary lubieżnik.

- Chyba tak - zgodził się. - Mój największy problem polega na tym, że moje myśli krążą wokół jednej tylko kobiety.

- Naprawdę? Znam ją?

- To młoda kobieta. O wiele młodsza niż mogłem się spodziewać.

- Nie ma tu takich kobiet. Ty natomiast zachowujesz się i wyglądasz o wiele młodziej niż wszyscy znani mi mężczyźni.

- Kiedyś byłem młody, lecz potem opuściła mnie dama z moich snów i zestarzałem się.

- Przykro mi. Czy dama, o której mowa, mogłaby ci pomóc w jakiś sposób?

- Tak. Istnieje nowa metoda z zakresu tak zwanej medycyny intensywnej. Owa dama powinna na kilka godzin oddać się do mojej wyłącznej dyspozycji.

Suzanne powoli sączyła wino. Jej serce biło tak mocno, jak gdyby dopiero co ukończyła wyczerpujący bieg.

- Jesteś pewien co do postawionej diagnozy i przepisanej kuracji?

- Oczywiście. To samo lekarstwo działa znakomicie także na dreszcze i gorączkę. - Przeciągnął palcem po policzku i ustach Suzanne. - Przebywanie blisko ciebie wywołuje u mnie dreszcze i gorączkę.

Głos Davida brzmiał ciepło, zmysłowo. Musnął palcem jej podbródek, szyję. Przełknęła ślinę. Długo obmyślana taktyka nie sprawdzała się w obecności Davida. Suzanne poczuła się bezbronna.

- Może jesteś podatny na przeziębienia?

- Nie. Nie mam innych objawów grypy. To ty jesteś moim problemem, Annie. I zawsze byłaś.

Vittorio postawił przed nimi talerz pierożków ravioli. Starannie ułożył dwa widelce. Spojrzał z zadowoleniem na ciotkę i jej znajomego.

- Mama powiedziała: jedzcie na zdrowie - oświadczył.

Nie odszedł. Z zainteresowaniem obserwował miłosną grę przy barze.

- Dziękujemy - odezwał się David z lekkim przekąsem w głosie.

Suzanne uśmiechnęła się. David nie lubił być obserwowany.

Nadział na widelec kilka pierożków i podniósł do jej ust. Johnowi nie przyszłoby to do głowy. W gruncie rzeczy był mężczyzną pozbawionym wyobraźni.

Troskliwość, czułość i serdeczność Davida powodowała, że Suzanne czuła się w pełni kobietą. Pragnęła go. Och, jak bardzo go pragnęła! Chciała, aby stał się częścią jej życia. Chciała zasypiać i budzić się u jego boku przez resztę życia.

- Masz uśmiech piękniejszy niż Mona Lisa - szepnął David.

- Twoje słowa mile łechcą moją próżność.

- Chcę cię objąć.

- Nie!

Zdumiała ją własna reakcja na tak niewinną propozycję. Przed czym się tak gwałtownie broniła? Przecież nie zaproponował, żeby się kochali.

- Tak. - Głos Davida hipnotyzował. - Chcę cię tylko objąć i wsłuchać się w odgłosy nocy. - Pochylił się, a jego szept spowijał Suzanne niczym gorąca mgła. - Śniłem o tym co noc. Wciąż wracałem wspomnieniami do chwil, które spędziliśmy pod basztą zamkową.

- O słodki Boże...

Żar dotarł do najskrytszych zakamarków jej ciała. Odetchnęła głęboko. Nie umiała panować nad sobą. Do głosu dochodziła ciemna, nieokiełznana, impulsywna strona jej osobowości.

- Chodźmy do baszty - rzuciła.

- Pada.

Gdzieś blisko uderzył piorun.

- Weźmiemy płaszcze.

David uśmiechnął się powoli. Suzanne chciała krzyczeć z radości.

- Wypij wino.

- Nie potrzebuję.

- Uważajcie na siebie! Strzeżcie się piorunów! - zawołała Tina, widząc, że wychodzą na ulicę.

David chwycił Suzanne za rękę. Pobiegli przez rynek. Chichotali jak dzieci.

Zatrzymali się po drugiej stronie placu. Suzanne ledwie mogła złapać dech.

- Kiedy byłem małym chłopcem, nie pozwalano mi biegać po deszczu. Wiem teraz, co straciłem. Tobie rodzice też tego zabraniali?

- Tak, ale ich nie słuchałam.

Mokra bluzka lepiła się do ciała Suzanne. Przylgnęła do piersi. David dotknął wilgotnego materiału. Suzanne znieruchomiała. Krople deszczu rozpryskiwały się na bruku. Błyskawice co chwilę rozświetlały niebo na ułamek sekundy.

- Pragnę cię tak bardzo, że cała drżę.

- Drżysz, bo przemokłaś.

- Osusz mnie.

Spojrzał na jej usta. Rozchyliła je zapraszająco. Przygarnął ją mocno i łapczywie przywarł do jej warg.

- Powiedz, że mnie kochasz - zażądał, mierząc Suzanne surowym, nieustępliwym wzrokiem. - Powiedz to!

Rozległ się grzmot.

- Kocham cię! - zawołała, chcąc przekrzyczeć piorun. - Kocham cię - szepnęła, gdy wybrzmiał złowieszczy huk.

Okrzyk Davida odbił się echem od kamiennych ścian.

- Wiedziałem! Wiedziałem! Chodź! Chwycił ją mocno za rękę.

Gdy znaleźli się w jego apartamencie Suzanne miała wrażenie, że topnieje pod gorącym spojrzeniem Davida.

Ten odetchnął głęboko i wyjął z szafki duże lniane obrusy.

- Rozbierz się i owiń w to - zaproponował. Suzanne błyskawicznie ściągnęła mokre ubranie i rzuciła je na krzesło. Owinęła wokół ciała lnianą płachtę niczym togę i zawiązała węzeł.

Odwróciła się. David patrzył na nią uważnie. Owinął obrus wokół bioder. Wyciągnął rękę.

- Chodźmy na taras.

Drzwi na szczycie schodów były lekko uchylone. David pchnął je energicznie. Długi strop chronił przed deszczem. Czarne nocne niebo pokryło świat szczelną kopułą. Spienione morze wydawało się rozwścieczone. Zygzak błyskawicy jak na zamówienie dał sygnał do rozpoczęcia spektaklu.

David oparł się o ozdobnie otynkowany mur i przyciągnął do siebie Suzanne.

- Od dwóch dni pragnąłem to zrobić - szepnął wprost do jej ucha.

- Patrzeć na burzę? - zażartowała. Przekonała się, że prawdziwą satysfakcję może czerpać tylko z bliskości i miłości tego jedynego mężczyzny. Dopiero w wieku czterdziestu lat poznała to uczucie i już wkrótce miała je utracić...

- Wiesz, że też tego pragnęłam - stwierdziła szczerze. Nie zamierzała okłamywać przynajmniej samej siebie. - Pragnęłam tego ponad wszelkie wyobrażenie.

- Oboje pragnęliśmy tego samego.

Czas stanął w miejscu. Suzanne wiedziała, że marzenia nie są po to, aby się spełniały. Poznała tę prawdę bardzo wcześnie. Im bardziej porywające marzenie, tym trudniej się z tym pogodzić.

- Davidzie - zaczęła z obawą, by mężczyzna nie przerwał hipnotyzującej gry.

Nie zniosłaby kolejnego rozczarowania. Czuła się zmęczona walką o szczęście. Znów zaryzykować? Na próżno? To nie dla niej.

Położył palec na jej ustach.

- Ciiicho - szepnął. - Odpręż się i podziwiaj fajerwerki zsyłane na Ziemię przez Boga. Mamy resztę życia na uzgadnianie szczegółów. Teraz cieszmy się chwilą.

Posłuchała go. Ona również pragnęła spokoju. Ale szczegóły nigdy nie zostaną uzgodnione. Ani teraz, ani później. Dostała od losu podarunek: kilka chwil. Powinna się cieszyć.

Suzanne nie spała dobrze tej nocy. Wierciła się, rzucała i często budziła. David obejmował ją i przytulał. Natrętne myśli spędzały jej sen z powiek.

Doszła do niebezpiecznego punktu. Głos serca pchał ją w ramiona Davida. Jednak gdyby straciła miłość córki, życie utraciłoby sens.

Suzanne nie wiedziała, jak postąpić.

Dawn dała się przekonać i zrezygnowała z wcześniejszego przyjazdu do Vernazzy. Wraz z powrotem Davida do Stanów skończy się ich znajomość. To było jedyne możliwe rozwiązanie problemów Suzanne.

David bez trudu dostrzegł niepokój dręczący Suzanne. Przekonał się, że nie chce go prosić o pomoc. Doszedł do wniosku, że to właśnie on, pojawiając się po latach, stał się przyczyną jej trosk.

Małżeństwo Suzanne z pewnością nie układało się szczęśliwie, w przeciwnym razie nie angażowałaby się w romans. Zbyt dobrze ją znał, by tego nie wiedzieć. Bez względu na to, jak bardzo go kochała, nigdy nie uległaby pokusie, gdyby małżeństwo układało się pomyślnie.

Taka ocena sytuacji uwalniała Davida od wszelkiej odpowiedzialności, nie wątpił jednak w jej słuszność.

Cóż miał zrobić? Jak doprowadzić do połączenia ich losów na resztę życia? Dręczyło go poczucie bezsilności.

Pragnął przyjść Suzanne z pomocą, lecz nie dopuściła go do swoich myśli. Nie pozwoliła, aby stał się jej rycerzem w błyszczącej zbroi. Tolerowała go jedynie w roli kochanka.

Jęknęła przez sen i przekręciła się na drugi bok. Pogładziła jego tors. Położył rękę na jej dłoni. Natychmiast się uspokoiła.

Jeszcze cztery dni we dwoje, a potem będzie musiał wracać do Stanów. Zdecydował, że da Suzanne miesiąc na rozmówienie się z mężem, potem zaś skłoni ją, aby uznała go oficjalnie za swojego partnera. Uważał, że oboje stanowią dwie połowy całości. Tym razem nie zamierzał pozwolić, aby czas, okoliczności lub nawet inny mężczyzna zniweczył szansę na wspólne szczęście.

Gdzieś głęboko w sercu tkwiło przekonanie, że (chociaż nigdy nie przyznałby tego głośno) sam jest jedyną szansą Suzanne na szczęście.

Suzanne od czterech godzin tkwiła przy maszynie do pisania, kiedy do drzwi zapukała mała Teresa.

- Mama mówi, że dzwoni Eve. Aż z Sieny! - obwieściła ze zgrozą.

Dziewczynka myślała, że odległość do Sieny równa jest niemal drodze do Księżyca.

Suzanne zbiegła po schodach i wpadła jak burza do pokoju Tiny, która śmiała się, stojąc ze słuchawką przy uchu.

- Obawiam się, że twoja mama nie uzna tego za zabawne - stwierdziła Tina, zerkając na kuzynkę. - Lepiej sama jej powiedz.

Zdumiona Suzanne zmarszczyła czoło. Tina oddała jej słuchawkę.

- Cześć, kochanie. Co się stało?

- Mamo, nigdy byś nie uwierzyła!

W głosie Eve brzmiał tłumiony śmiech. Suzanne odetchnęła z ulgą.

- Pewnie spotkało cię coś wesołego, bo Tina śmieje się przez cały czas.

- Cóż, tak i nie. Potknęłam się i skręciłam kostkę. Noga spuchła jak balon.

- Byłaś u lekarza?

- Tak. Kazał mi odpoczywać co najmniej przez tydzień. Mamo, powinnaś poznać tego lekarza! Kapitalny facet! Co wieczór przynosi mi kolację! Mówi, że nie powinnam sama wychodzić.

- Ach, doprawdy? Nie przyznałaś się, że jesteś młodą, wyzwoloną kobietą, która sama umie zadbać o siebie bez pomocy jakiegoś samca?

- W ogóle o tym nie wspomniałam! On pewnie nawet nie słyszał o ruchu wyzwolenia kobiet. To typ mężczyzny, który chce się opiekować kobietą.

- Niech się lepiej zajmie kimś innym, kochanie. Uciekaj stamtąd, a ja już się tobą zaopiekuję.

- Ależ, mamo! - jęknęła Eve. - To po prostu przyjaciel, a poza tym przecież lekarz, na litość boską!

- Niech sobie będzie nawet Einsteinem, a ja chcę cię zobaczyć tutaj, moja panno - oświadczyła stanowczo Suzanne. - Za tydzień, kiedy podleczysz kostkę, będziesz mogła dołączyć do siostry.

- Jezu, mamo, mówisz zupełnie jak tata - powiedziała Eve z wyrzutem. - Spodziewałam się, że wykrzeszesz z siebie trochę entuzjazmu. A tu ciągle to samo... To nie w porządku.

- Przynajmniej w jednej rzeczy zgadzamy się z twoim ojcem. A teraz daj Dawn do telefonu.

Wspólnie ze starszą córką uzgodniła szczegóły podróży Eve do Vernazzy. Jazda pociągiem miała trwać tylko dwie godziny. Przez ten czas Eve powinna trzymać stopę na siedzeniu. W Vernazzy mogła siedzieć całymi dniami przy oknie i obserwować ludzi na rynku.

Po skończonej rozmowie Suzanne zerknęła na kuzynkę. Natychmiast przyszło otrzeźwienie. Usiadła przerażona.

- O Boże! Co ja zrobiłam?

- Czekałam, aż zdasz sobie sprawę z tego, że Eve pozna Davida. Bez wątpienia. Czy Dawn też przyjeżdża?

- Tylko Eve, ale to i tak problem - stwierdziła Suzanne, gorączkowo szukając w myślach jakiegoś rozwiązania. - Ona wszędzie wtyka nos.

- No cóż, dobrze, że chociaż Dawn pozostanie z dala od Vernazzy. Wystarczyłoby jej raz spojrzeć na Davida i odkryłaby swoje prawdziwe korzenie.

- Eve też może to spostrzec. - Suzanne przygryzła wargę.

- Nie. - Tina potrząsnęła głową. - Eve nie zwraca specjalnej uwagi na wygląd. Interesuje ją raczej osobowość, wnętrze człowieka.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz.

- Tylko nie rób wielkiego szumu wokół jej spotkania z Davidem. Im mniej będzie podejrzewała, tym lepiej. Jeśli zaczniesz ich na siłę rozdzielać, Eve dojdzie do wniosku, że coś się za tym kryje. Nie spocznie, aż się nie dowie wszystkiego.

- Racja.

Suzanne przycisnęła dłonie do skroni. Nie mogła sobie teraz pozwolić na ból głowy. Musiała gruntownie przeanalizować sytuację i tak zaaranżować spotkanie Eve z Davidem, aby córka nie wyrwała się z wiadomością o rozwodzie i nie zorientowała się, czyim dzieckiem jest Dawn.

- Suzanne, ty zawsze pakujesz się w kłopoty. - Tina wybuchnęła śmiechem. - Przypominają mi się czasy, kiedy byłaś młoda. Właściwie nic się nie zmieniłaś.

- Dorosłam, Tino. Omijałam kłopoty.

- Aż do dziś - przypomniała kuzynka. - Mam nadzieję, że wszystko się ułoży i dasz sobie radę.

- Oby sprawy przebiegły po mojej myśli - mruknęła Suzanne bez przekonania. Splotła palce i bezgłośnie modliła się o życzliwość losu.

Vernazza

Kocham Davida i w przypływie namiętności powiedziałam mu to. Jakże mogłam zrobić coś takiego? Eve przyjeżdża tutaj. Zacznie wypytywać o Davida. Mam niejasne przeczucie, że ukartowała ten wypad do Vernazzy. Wiedziała, że będę nalegać, aby się nią zająć, zwłaszcza gdy wspomniała o lekarzu, Włochu. Ale dlaczego?

Życie szykuje nam tyle niespodzianek... Sądziłam, że w tym wieku powinnam znać odpowiedzi na niektóre pytania. Niestety, sprawy się komplikują. Jestem już zmęczona walką o swoje szczęście, ale jak postąpić? Czekam na odpowiedź, na jakiś znak - i dalej brnę w kłopoty.

ROZDZIAŁ 9

Eve przyjechała w południe. Suzanne i Tina czekały na stacji z czerwonym wózkiem dziecinnym na wypadek, gdyby Eve miała trudności z pokonaniem o kulach stromego zejścia na rynek.

Z pociągu wysiadła jasnooka dziewczyna. Kule trzymała w ręce. Lekko utykała. Starannie obandażowana kostka rzeczywiście spuchła jak balon.

- Naprawdę czuję się już lepiej! - oświadczyła, ściskając matkę i ciotkę.

- Kostka na pewno wygląda lepiej, w to nie wątpimy - stwierdziła ironicznie Tina, biorąc walizkę Eve.

Suzanne wyczuła aluzję. Eve przyjechała do Vernazzy po coś więcej niż dobrą opiekę. Miała jakiś inny, ukryty cel. Prędzej czy później tajemnica zostanie ujawniona.

- Cudowne morskie powietrze - zachwyciła się Eve, oddychając głęboko. - Uzdrawia człowieka, zanim się zorientuje, że jest chory.

Suzanne bacznie obserwowała córkę, która całkiem sprawnie dokuśtykała do schodów i zaczęła schodzić. Nabrała pewności, że Eve wszystko uknuła, by wcześniej przyjechać do Vernazzy.

- Dowodzisz tego własnym przykładem. Wyzdrowiałaś po paru oddechach.

Eve z zapałem godnym lepszej sprawy udawała trudności w chodzeniu. Zatrzymywała się na każdym stopniu.

- Umieram z głodu! Tak się cieszę, że Tina i Arturo otworzyli restaurację!

Gadatliwość Eve nie uśpiła czujności Suzanne. Spostrzegła, że wzrok córki wędruje od przechodnia do przechodnia, jak gdyby kogoś wypatrywała. Kuzynów? Byli przyjaciółmi, nie tylko krewnymi. Korespondowali, wymieniali upominki. Zarówno córki Suzanne, jak i dzieci Tiny szczyciły się posiadaniem rodziny za granicą.

Eve usiadła w końcu na wózku, który zaczęła ciągnąć Suzanne. Tina, niosąc walizkę, szła obok i wypytywała dziewczynę o to, co już widziała we Włoszech. Eve popisała się znakomitą pamięcią i znajomością mnóstwa szczegółów.

Niepokój Suzanne rósł z każdym krokiem. Instynkt macierzyński mówił jej, że za niespodziewanym przyjazdem córki coś się kryje i że w jej planie na pewno maczała palce Dawn.

Z głównej ulicy skręciły na rynek. Przez całą drogę do restauracji Eve dosłownie nie zamykały się usta. Suzanne zatrzymała wózek przy stoliku, tuż pod ścianą. Pomogła córce usiąść i położyć chorą stopę na sąsiednim krześle. Kolorowy parasol chronił przed oślepiającym blaskiem słońca.

Tina zerknęła najpierw na Suzanne, a potem na Eve i postanowiła zrobić coś pożytecznego.

- Przyniosę coś do jedzenia - zaproponowała.

Suzanne usiadła naprzeciwko Eve. Odgarnęła kosmyk jasnych włosów z twarzy dziewczyny, która uśmiechnęła się i zakłopotana opuściła wzrok.

- Czy powiesz mi wreszcie, co się właściwie dzieje?

- O czym ty mówisz? - oburzyła się Eve.

- Kochanie, twoja kostka nie jest aż w tak złym stanie, abyś musiała przyjeżdżać tutaj i rezygnować z wakacyjnych wojaży. Chyba że istnieje jakiś specjalny powód, dla którego zjawiłaś się w Vernazzy.

- Sama kazałaś mi przyjechać, pamiętasz?

- Dałaś mi do zrozumienia, że omal nie złamałaś nogi, że potrzebujesz stałej opieki i że nie wiesz, co robić. Widocznie Dawn też straciła głowę.

- Zgadza się - stwierdziła Eve zadowolona, że matka prawidłowo oceniła sytuację. - Tak więc... jestem!

- Po co? - spytała Suzanne cicho tonem, od którego dziewczyna poczuła się nieswojo.

- Mamo... - zaczęła.

Uśmiech zniknął z jej radosnej zazwyczaj twarzy. Zmarszczyła brwi i przeniosła wzrok na błękitne morskie fale.

Suzanne ścisnęła ją za rękę.

- Powiedz mi! Eve zamknęła oczy.

- Strasznie się za tobą stęskniłam, mamo. Zapewne była to prawda. Po raz pierwszy w życiu Eve rozstała się z matką na tak długo, w dodatku przebywała w obcym kraju, z dala od domu. Z pewnością jednak nie z tego powodu przyjechała do Vernazzy. W każdym razie, nie tylko z tego powodu. Musiała istnieć inna przyczyna.

- A poza tym?

Eve wzruszyła ramionami.

- Koniec. Skręcona noga wydawała się świetnym pretekstem do odwiedzenia ciebie.

- A co z Dawn?

- Nie chciała przerywać podróży szlakiem zabytków średniowiecza.

- Nie było ci szkoda z tego zrezygnować?

- Mam przed sobą całe życie na poznawanie Europy.

- Ale jesteś tu właśnie teraz. W oczach Eve błysnęły łzy.

- Tak. Mamo, dobrze się czujesz? - zapytała zatroskana.

Suzanne uśmiechnęła się szeroko.

- To nie ja skręciłam nogę.

- Kostkę.

- Nieważne.

- Zachowywałaś się dziwnie we Florencji.

- Dziwnie? Dlaczego?

Eve unikała wzroku matki. Nerwowo mięła w palcach serwetkę.

- Sama nie wiem. Jak gdybyś coś przed nami ukrywała. Jakąś ważną tajemnicę.

- Doprawdy, wstrząsające! - skomentowała Suzanne ironicznie, lecz jej serce zabiło niespokojnie.

- No cóż - Eve przeszła do ataku. - Nie tylko ja tak myślę. Dawn również. Ona uważa, że i ty, i Tina zachowywałyście się inaczej niż zwykle.

- Rozmawiałyście na temat przyczyn tego podejrzanego zachowania?

- Przypuszczałyśmy, że dowiedziałaś się o planowanym ślubie taty.

- Sprawa się wyjaśniła. Macie inne hipotezy?

Eve zerknęła na matkę wystraszona. Wargi jej drżały.

- No więc?

- Nic wielkiego, mamo. Przecież i tak nie zależało ci już na tacie.

Suzanne nie dawała za wygraną. Musiała się dowiedzieć, co nęka obie córki.

- Co słychać u waszego ojca?

- Ożenił się w zeszłym tygodniu.

W lot pojęła, co się stało. Eve i Dawn liczyły na to, że ojciec zaprosi je na ślub, skoro zaś nie zrobił tego, znaczyło to, że nie traktuje ich już jako części swego życia. Przeżyły szok. Poczuły się skrzywdzone.

Mocno uścisnęła rękę córki. Eve nie potrafiła kłamać ani udawać.

- Do diabła z nim! - Eve otarła łzy. - Nie martw się, mamo. Co to nas obchodzi...

Suzanne natychmiast odzyskała panowanie nad sytuacją.

- A jednak obchodzi. Sama widzisz, jak silnie zareagowałaś. Nie tłum w sobie uczuć, kochanie. Wyrzuć z siebie wszystko, tak będzie lepiej. Wasz ojciec powinien był zaprosić was na swój ślub.

Suzanne ogarnęło poczucie winy. Czy sama była bez zarzutu? Na jakie stresy naraziłaby swoje córki, gdyby dowiedziały się prawdy o Davidzie?

Musi skończyć z Davidem, przerwać ten romans, który i tak nie ma przyszłości. Liczyło się tylko bezpieczeństwo i szczęście córek.

- Kochanie, myślę jednak, że ojciec nie chciał was urazić. Mówię szczerze. Na pewno nie leżało to w jego zamiarze. Po prostu zrobił to, co od dawna planował.

- I koniec?

Suzanne kiwnęła głową.

- Obawiam się, że tak. Nie winię też Connie. To dobra kobieta. Chyba będą razem szczęśliwi.

Eve zachichotała.

- Tata powiedział, że ona dodaje do wszystkich potraw oliwy z oliwek, a on przecież tego nie cierpi.

Suzanne odczuła swoistą satysfakcję. Były mąż krytykował ją przy każdej okazji. Wierzyła, że trafił wreszcie na kobietę, która oduczy go robienia złośliwych uwag.

Ktoś stanął przy ich stoliku. Eve zerknęła zaciekawiona i aż zaniemówiła z podziwu. Suzanne wiedziała, kim jest ów przybysz. Tylko jeden mężczyzna mógł wywołać taki zachwyt córki.

- Witaj, Davidzie.

- Cześć, Annie. Kim jest ta piękna panna ze spuchniętą kostką?

Suzanne spostrzegła błysk ekscytacji w oczach Eve. Westchnęła w duchu. Jakże mogła winić osiemnastoletnią dziewczynę, że z miejsca poddała się urokowi Davida, skoro ona, czterdziestolatka, niemal mdlała z wrażenia w jego obecności?

- To moja córka, Eve. Eve, to pan David Marshall. Eve demonstracyjnie położyła rękę na stoliku, tak że wymusiła wręcz na Davidzie pocałowanie jej dłoni. Pewnie wyobrażała sobie, że tak powinni się zachowywać mężczyźni w Europie.

Rozpromieniła się. Fascynujący mężczyzna w średnim wieku obudził w niej instynkt kobiety fatalnej.

- Miło mi pana poznać, panie Marshall. Długo pan jest w Vernazzy?

- Ponad tydzień. Czy jest pani zadowolona z podróży po Europie?

- Uwielbiam Europę! Jest przepiękna i taka stara!

- W sam raz dla młodzieży - parsknął śmiechem David.

Eve była w siódmym niebie. Suzanne znała to uczucie.

- Co pana sprowadza do tej małej wioski? - spytała Eve, mierząc Davida wzrokiem.

Ciarki przeszły po plecach Suzanne. Eve przekroczyła granice zwykłej ciekawości.

- Twoja mama.

Prosta odpowiedź Davida przeraziła Suzanne. Eve wyglądała na zdezorientowaną.

- Moja mama?

Zerknęła niepewnie na Suzanne i znów na Davida.

- Tak, twoja mama - powtórzył z naciskiem. - Poznaliśmy się tutaj i zaprzyjaźniliśmy się przed wielu laty. Wróciłem do Vernazzy, aby ją odnaleźć.

- Naprawdę? - Eve szukała potwierdzenia u matki.

Suzanne zacisnęła rękę pod stołem. Udawała, że to najłatwiejsze pytanie pod słońcem.

- Poznaliśmy się, kiedy byłam jeszcze dzieckiem, a David kończył właśnie podróż po Europie. Wrócił do Stanów i poślubił koleżankę z liceum. Zgadza się? - rzuciła mężczyźnie wyzwanie.

- Oczywiście - odparł z uśmiechem. - Twoja mama była wtedy rzeczywiście dzieckiem. - Wyraz jego oczu mówił wyraźnie, co miał na myśli. - Ale było w niej coś szczególnego, niepowtarzalnego. Musiałem tu wrócić i dowiedzieć się, jak przeżyła te lata.

- Wrócić tutaj? Do restauracji Tiny? Skinął głową.

- Pan zna także Tinę?

- Tak. Przyjechała wtedy do Vernazzy świeżo po ślubie z twoim wujkiem. Zaczynali wspólne życie.

- Ach, jakie to romantyczne! Przebył pan taki szmat drogi, aby odnaleźć kobietę, którą poznał pan w młodości! - krzyknęła zachwycona. Szybko zauważyła jednak, że popełniła nietakt. - To znaczy, we wczesnej młodości. Wciąż jest pan młody! Wygląda pan nie gorzej niż Kevin Costner. To znaczy, wygląda pan naprawdę świetnie, chociaż już dwadzieścia lat temu był pan na tyle dorosły, aby umawiać się na randki.

- Dziękuję za tę serię komplementów. Za parę lat, kiedy będę stary i siwy, przypomnę sobie słowa pewnej pięknej panny, która w czasach mojej świetności powiedziała, że jestem przystojny.

- Proszę bardzo. - Eve starała się nadać głosowi niską, „kobiecą” w jej mniemaniu barwę. Trochę już ochłonęła z pierwszego wrażenia. - Mamo, jak to się stało, że nigdy nie wspomniałaś o panu Marshallu?

Suzanne zaczerwieniła się mocno. Eve zrozumiała, że ma na koncie kolejną gafę.

- Chodzi mi o to, że nic nie mówiłaś mnie i Dawn. Na pewno inni, na przykład Tina i babcia, wiedzieli.

- Nie było nic do opowiadania - oświadczyła krótko Suzanne. - A poza tym dwadzieścia dwa lata temu, po powrocie do domu, poznałam waszego tatę i zakochałam się.

- No tak, ale najpierw poznałaś ojca Dawn, potem on zmarł...

Eve zamilkła na widok pobladłej nagle matki. David przyjrzał się badawczo dziewczynie.

- Zmarł?

Eve chwyciła matkę za rękę.

- Tak, w wypadku samochodowym. Mama poznała mojego tatę zaledwie parę miesięcy później.

Suzanne modliła się w myślach: O Boże, nie teraz, tylko nie teraz. Nastawiła się na najgorsze. Na oskarżenia ze strony Davida. Na utratę miłości córki.

- Niewątpliwie był to ciężki cios dla twojej mamy - odezwał się David współczująco.

- O, tak. Tragedia. Wielka tragedia, ale potem mama poznała mojego tatę i się pobrali.

- Wystarczy. Dość już rozmów na tematy rodzinne - wtrąciła stanowczo Suzanne.

Eve zaczerwieniła się.

- Ależ, mamo...

- Powiedziałam: dość.

Eve otworzyła usta, lecz zaraz je zamknęła.

Uśmiech Davida zapowiadał, że powrócą do tej kwestii w swoim czasie.

Suzanne wykrzesała z siebie resztkę energii. Wyprostowała ramiona i spojrzała na niego surowo.

- Nie sądzisz, że powinniśmy odłożyć rozmowę na później?

Zmrużył oczy.

- Do kolacji? O ósmej? Tutaj?

- Nie mogę. Eve dopiero przyjechała, a poza tym ma skręconą kostkę.

- W porządku, mamo. Posiedzę tu do zmroku, a potem Vittorio mi pomoże. Od czego są przystojni kuzyni?

W jej oczach znów zamigotały wesołe ogniki. Z niecierpliwością czekała na rozwój wydarzeń. Nigdy nie widziała, by ktoś zalecał się do matki, i nie chciała stracić takiej okazji.

- O ósmej? - powtórzył David tonem nie dopuszczającym sprzeciwu.

- O ósmej.

Uśmiechnął się niczym myśliwy, który upatrzy! smakowitą zdobycz.

- Wspaniale. Do zobaczenia. Miło mi było cię poznać, Eve. Mam nadzieję, że nie jest to ostatnie nasze spotkanie.

- Zostaję w Vernazzy! A poza tym chętnie posłucham o tym, jaka była mama w moim wieku. Nigdy nie chciała nam opowiadać o tym okresie swego życia.

- Przypomnij mi tylko, a sam wszystko ci opiszę - obiecał David i ruszył w stronę falochronów po przeciwnej stronie cypla.

Nie miał pojęcia, jak groźnie zabrzmiała jego zapowiedź. Suzanne ogarnął strach. Może należy wybrać inne rozwiązanie. Zabrać córki wcześniej do domu i skrócić wakacje?

- Co się dzieje? - spytała Eve, kiedy David zniknął za skalnym filarem. - Poznałaś jako nastolatka takiego fantastycznego faceta i nie zatrzymałaś go przy sobie? Jak to możliwe? Miał pryszcze? Garbił się? Jeśli nawet, to wyrosła z niego niezła sztuka. Kapitalny facet! Teraz rozumiem, dlaczego wydawałaś się taka zatopiona w myślach we Florencji. Niech no Dawn się dowie! A twierdziła, że się mylę!

- Eve! Wcale nie zachowywałam się dziwnie we Florencji. Po prostu zastanawiałam się nad moją powieścią. To wszystko.

Wzrok Eve mówił, że nie wierzy w ani jedno słowo.

- W porządku, mamo. Od jak dawna on tu jest?

- Nie odpowiem na żadne pytanie dotyczące Davida. Nie powinnaś się tym interesować.

- Zawsze głosiłaś pogląd, że to, co dotyczy rodziny, powinno nas interesować.

- To nie to samo, Eve. To, co robię, nie wpływa w żadnym stopniu na naszą rodzinę. Nie jestem związana z Davidem. A nawet gdyby, to też nie ma znaczenia, ponieważ nie zamierzam wyjść za mąż.

- Ale...

- Żadnych ale - oznajmiła stanowczo Suzanne. - Ciesz się słońcem, morzem i towarzystwem kuzynów. I pod żadnym pozorem nie wypytuj o nic Davida.

Eve westchnęła. Suzanne pocałowała ją w czubek głowy i zaniosła walizkę do mieszkania. Przypomniała sobie niedawny przyjazd do Vernazzy i nieoczekiwane spotkanie Davida. Wtedy też czuła się wyczerpana i zagubiona.

Nie mogła dopuścić do rozmów Eve z Davidem. Na pewno pomocna byłaby w tej sytuacji stała obecność Tiny.

Vernazza

John się ożenił, a dziewczynki poczuły się obrażone brakiem zaproszenia na ślub. Mam nadzieję, iż nie będzie za późno, kiedy wreszcie zorientuje się, że ciążą na nim obowiązki ojcowskie i że nie może bywać ojcem od czasu do czasu, kierując się własną wygodą.

Znalazł kogoś, na kim skupi uwagę. To chyba dobrze na niego wpłynie. Oboje potrzebujemy spokoju w nowym, samodzielnym życiu. Oby dobrze traktował Connie. To miła dziewczyna.

Eve jest zauroczona Davidem. Widzę to w jej oczach. Powiedziała, że Dawn miała innego ojca niż ona. Drżę na myśl o tym, co się stanie, jeśli David odkryje prawdę.

ROZDZIAŁ 10

- Twoja córka jest równie piękna, a sądząc z iskierek w jej oczach, o wiele bardziej śmiała i dojrzała niż ty w jej wieku.

Na dźwięk głosu Davida Suzanne przeszedł dreszcz niepokoju. A więc nie zrezygnował! Dopytywał się uporczywie o jej rodzinę.

- Czy siostra jest do niej podobna?

Jeszcze chwila, a wpadnie w panikę. Z wielkim trudem odzyskała panowanie nad sobą.

- Tak.

- Nie jesteś dzisiaj rozmowna - zażartował. - Widocznie nie pojmujesz, na czym polega towarzyska konwersacja. To proste. Zadaję pytanie, a ty odpowiadasz. Potem ty zadajesz pytanie, a ja odpowiadam. Nic trudnego, ale obie osoby muszą mieć ochotę na rozmowę.

- Naprawdę? Rewelacja.

David opadł na oparcie krzesła i zmierzył ją badawczym wzrokiem. Zapadła pełna napięcia cisza. Nie zwracali uwagi na hałaśliwe śpiewy gości przy sąsiednich stolikach i krzyki dobiegające z rynku.

- O co chodzi, Annie? Nudzę cię?

- Nie. Jestem po prostu zmęczona. To wszystko.

- Zmęczona? Czym? Twoja córka dopiero co przyjechała.

Cierpliwość Suzanne się wyczerpała. Uznała, że nie będzie dłużej się hamować. Pozwoliła, by zdenerwowanie znalazło ujście w wybuchu gniewu. Rzuciła serwetkę na stolik.

- Posłuchaj no. Nie mam zwyczaju zwierzać się obcym ludziom ze swoich problemów. Sama decyduję o tym, co chcę powiedzieć. Skoro wbrew mojej woli bierzesz mnie na spytki, doczekasz się tego, że w ogóle przestaniemy rozmawiać.

David patrzył na nią spokojnie, bez emocji.

- Dlaczego jak ognia unikasz mówienia o rodzinie?

- Nie twój interes - wybuchneła.

- Czy dlatego, że twoje małżeństwo być może nie wygląda tak, jak je przedstawiasz?

- Do diabła, nie powinno cię to obchodzić - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Odchodzę. I będę bardzo zadowolona, jeśli cię więcej nie zobaczę. Życzę miłej podróży do domu. Zostaw mnie w spokoju!

Wstała, przeniknęła obok Davida, przecisnęła się między ciasno ustawionymi stolikami i ruszyła do wynajmowanego mieszkania. Dobiegł do niej śmiech Eve. Dziewczyna rozmawiała z kuzynami i jakimiś młodymi turystami. Vittorio miał jej potem pomóc wejść na schody. Suzanne potrzebowała samotności, zaś obecność dociekliwej Eve nie sprzyjałaby ostudzeniu emocji.

Dotarła do domu niemal biegiem. Dopiero w sypialni odetchnęła. Stanęła przy oknie i wyjrzała na ciemną uliczkę. Łzy popłynęły po policzkach.

Postąpiła tak, jak sama sobie przyrzekła. Co prawda, zerwała z Davidem wcześniej, niż zamierzała, lecz dotrzymała obietnicy. Powinna się cieszyć, że zakończyła tę znajomość, zanim córki odkryły bolesną prawdę. Dlaczego więc była nieszczęśliwa?

- Ponieważ go wciąż kocham - chlipnęła. Kochała go, kiedy miała osiemnaście lat i, na Boga, wciąż go kocha. Mimo że zniknął i zrzucił na nią cały ciężar odpowiedzialności za dziecko. Nieważne, że zmarnowała szansę na szczęśliwe małżeństwo i że jej życie pozbawione było radości, poczucia bliskości, jakiej doświadczyła w wieku osiemnastu lat dzięki Davidowi.

Z tego wszystkiego zdawała sobie sprawę. I nic na to nie mogła poradzić.

Eve i Dawn należały do niej. Urodziła je i wychowała, dumna z każdego osiągnięcia córek. Pocieszała je w chwilach porażek. Kochała je nad życie. Stały się częścią jej samej i nikt ani nic nie mogło tego zmienić.

Istnieje tysiąc odcieni miłości. Suzanne inaczej kochała matkę, inaczej byłego męża, inaczej córki... Dla Davida zostawiła szczególny rodzaj uczucia.

Tym razem miłość do córek i miłość do mężczyzny okazały się nie do pogodzenia. Cóż miała zrobić?

- Do diabła! - krzyknęła zrozpaczona.

Uderzyła pięścią w ścianę. Kostki otarły się o szorstki tynk. Pomogło! Wściekłość nagle wyparowała. Smutne przeżycia sprzed dwudziestu dwu lat nie nauczyły jej niczego. Popełniła ten sam błąd.

Zdenerwowany David wpatrywał się w okno Suzanne. Jako osiemnastolatka była uparta, impulsywna, cudowna. Pod tym względem się nie zmieniła, tyle że teraz ukrywała przed nim jakąś tajemnicę. Intuicja podpowiadała mu, że działo się coś niedobrego.

Roześmiana Eve do złudzenia przypominała młodziutką Suzanne, którą poznał dwadzieścia dwa lata temu.

Co sprawiło, że nagle, po przyjeździe córki zaczęła zachowywać się zupełnie inaczej? Przypuszczał, że w grę wchodzi tylko jeden powód: nie chciała dłużej oszukiwać męża. Cóż, nie pierwszy to przypadek, że żona zdradziła męża, tak jak David nie był, oczywiście, jedynym mężczyzną, który zawrócił w głowie mężatce. Jednak nie miał czystego sumienia, chociaż zdawał sobie doskonale sprawę, że ludzie szczęśliwi w małżeństwie nie dopuszczają się zdrady. Z tego, co usłyszał i zaobserwował, wysnuł wniosek, że małżeństwo Suzanne przechodziło kryzys, zanim on wkroczył na scenę. Wolała wybuchnąć gniewem, niż odsłonić kulisy swojej sytuacji.

Tak. Oto przyczyna ich spięcia.

Odetchnął głęboko i przyrzekł sobie, że okaże całą cierpliwość, na jaką go stać, i przez pewien czas nie będzie nagabywać Suzanne. Kiedy przyzna mu wreszcie ragę, podejmą decyzje co do dalszego wspólnego życia.

Usiłował przekonać sam siebie, że problem nieszczęśliwego małżeństwa Suzanne zostanie wkrótce rozwiązany. A jeśli to coś poważniejszego? Jeśli sprawy nie mają się tak prosto?

Przed dwudziestu dwu laty nie potrafił odpowiedzieć na trudne pytania zadane przez los. Jak zachowa się tym razem?

Dotrzymywanie towarzystwa córce okazało się zajęciem bardzo wyczerpującym. Eve wypytywała o Davida i przeszłość. Uznała za nadzwyczaj romantyczne, iż dwoje ludzi spotyka się po latach z bagażem tragicznych doświadczeń - Suzanne rozwiedziona, David owdowiały. Eve najwyraźniej wierzyła, że to przeznaczenie. Witalność i naiwność dziewczyny były na dalszą metę męczące. Po bezsennej nocy Suzanne ledwie trzymała się na nogach.

Późnym popołudniem czarujący Vittorio zniósł Eve po schodach. Usiadła na rozgrzanej słońcem skale. Właściwie mogła zejść sama, ponieważ przestała udawać, że boli ją kostka, ale bawiła ją opiekuńczość przystojnego kuzyna.

W domu zapadła kojąca cisza. Suzanne odetchnęła z ulgą. Radość była jednak przedwczesna. Nie minęło piętnaście minut, kiedy ktoś zastukał do drzwi.

- Wyglądasz na wykończoną - rozległ się zatroskany głos Davida.

Niebieskie oczy patrzyły łagodnie. Z trudem powstrzymywała się, aby nie paść mu w ramiona, szlochając rozpaczliwie.

- Postanowiliśmy zerwać, prawda?

- Nie - sprostował - to ty postanowiłaś. Nie pytałaś mnie o zdanie.

- Rezultat jest ten sam.

- Niezupełnie. Ty się zgodziłaś na rozstanie, a ja nie. To ma być jednomyślnie podjęta decyzja?

- Nie musimy o niczym decydować wspólnie! - wybuchnęła Suzanne. - Nie jesteśmy partnerami. Jedna z zainteresowanych osób postanowiła zerwać... Tym samym znajomość została zakończona.

David stanął pośrodku pokoju. Skrzyżował ręce na piersi. Spojrzał badawczo na Suzanne.

- Będę mówił bez owijania w bawełnę. Doszłaś do wniosku, z sobie tylko wiadomych powodów, że powinniśmy się rozstać. Według ciebie nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć „do widzenia”. Zgadza się?

Suzanne żal rozdzierał serce, lecz nie miała wyboru. Marzyła o Davidzie, ale w jej życiu nie było dla niego miejsca.

- Zgadza.

Zacisnął ręce na jej szczupłych ramionach.

- To źle - wycedził. - Takie decyzje podejmuje się wspólnie. Zwłaszcza jeśli chodzi o dalsze trwanie związku.

- To boli - odezwała się cicho.

Każdy nerw, każdy mięsień ramion nadwrażliwie reagował na dotyk mężczyzny.

- Przepraszam, Annie. - Westchnął ciężko i zamknął oczy. - Ty też sprawiasz mi ból i nie wiem dlaczego. Wiem za to, że zależy ci na mnie. Udowodniłaś to na tysiąc sposobów.

- Oczywiście, że mi zależy. - Suzanne powstrzymywała łzy. - Jednak to nie wystarczy. Nic nie usprawiedliwia kontynuowania naszej znajomości.

Kogo właściwie chciała przekonać? Davida czy siebie?

- Czy dlatego, że wciąż jesteś mężatką? - spytał łagodnie, wyrozumiale. - Bo jeśli tak, to uwierz mi, twojego małżeństwa nie warto ratować. Gdyby było inaczej, nie przyjechałabyś tu sama na wakacje i nie zadawałabyś się ze mną.

Próbowała zaprotestować. Bezskutecznie.

- Annie, znam cię. Od początku było oczywiste, że twoje małżeństwo należy do przeszłości, jeśli nie na papierze, to w rzeczywistości. Nie mogłabyś zdradzić męża. To nie w twoim stylu.

Nawet ona nie znała siebie aż tak dobrze. Odsłoniła się przed nim całkowicie. Była bezsilna. Wpadła w gniew.

- Nie masz pojęcia o moich uczuciach i poglądach. Nie zależy mi na naszej znajomości tak bardzo jak tobie, a to znaczy, że jesteś marnym psychologiem.

Twarz Davida stężała.

- Nie mówisz tego poważnie.

- Owszem.

- Czyli: romansik skończony i posłuszna żona powraca do nudnej egzystencji, którą nazywa małżeństwem?

Czekało na nią przede wszystkim samotne życie. Postanowiła na razie o tym nie myśleć.

- Tak.

Spojrzał jej prosto w oczy, by się upewnić, czy mówi szczerze. Potem odwrócił się i bez słowa ruszył do drzwi, zostawiając Suzanne samą. Z całą wyrazistością uświadomiła sobie, jak puste okaże się jej życie bez Davida.

Słyszała cichnące kroki na schodach. Trzasnęły drzwi na parterze. David odszedł. Na dobre.

Usiadła na kanapie i nie widzącym wzrokiem wpatrywała się w pejzaż za oknem. Nie starczyłoby łez, aby opłakać rozstanie z Davidem, więc Suzanne nie płakała. Siedziała jak odrętwiała. Każdy skurcz serca wywoływał ból.

Eve pojawiła się późno w nocy i dopiero nazajutrz rano zauważyła zmianę w zachowaniu matki.

- Mamo? - zagadnęła z wahaniem w głosie. - Dobrze się czujesz?

Suzanne próbowała się uśmiechnąć. Efekt był raczej żałosny.

- Świetnie. Jestem tylko zmęczona.

Eve posmarowała masłem kromkę świeżego chleba i podjęła rozmowę.

- Vittorio opowiedział mi wczoraj trochę o panu Marshallu. Twierdził, że jesteście nierozłączni. - Ugryzła kęs kanapki i ruszyła do ataku. - Jak długo to trwa?

Suzanne zaczęła zbierać naczynia ze stołu. Unikała wzroku córki. Na wspomnienie Davida łzy napływały jej do oczu.

- To już skończone. Nie ma o czym mówić.

- Jak to? Słyszałam, że... Mamo, co się stało?

- Nic, kochanie. To mój problem, nie twój.

- Skrzywdził cię? Podstępnie wykorzystał?

Eve powiedziała to z takim przejęciem i tak zabawnie, że Suzanne, choć zrozpaczona, uśmiechnęła się.

- David to bardzo miły mężczyzna, który ma swoją rodzinę i cieszy się, że do niej wraca. Z prawdziwą przyjemnością spotkałam się z nim po latach i wspominałam młodość. Nie powinnaś dopatrywać się w tym niczego więcej.

- Kochasz go, mamo? - Eve kuła żelazo póki gorące. - Tak?

Ton współczucia w głosie córki zabrzmiał jak ostatnie ostrzeżenie. Suzanne znalazła się na krawędzi. Pod powiekami wzbierały łzy. Nie wolno okazać słabości!

- Nie zamierzam rozmawiać na ten temat - rzuciła ostro przez ramię i pobiegła do sypialni piętro wyżej.

Potrzebowała czasu, aby odzyskać panowanie nad sobą. Czasu i spokoju.

David zapakował ostatnią koszulę do walizki, na ubraniach położył przybory toaletowe i ze złością zaciągnął zamek błyskawiczny.

Wszystkie czynności wykonywał machinalnie, jak robot. Jego myśli krążyły wciąż wokół Suzanne, ukochanej obecnej w snach przez całe lata. Kiedy ją wreszcie odnalazł i przekonał się, że ona nadal go kocha, musiał się z nią rozstać. Był zrozpaczony.

Kochał ją. Kochał aż do bólu. Świadomość tego, że resztę życia spędzi sam, zabijała. Wiedział, że musi żyć. Rozmawiać z ludźmi, uśmiechać się, dowcipkować. Jednak życie bez Suzanne będzie puste, pozbawione radości. Czysta gra pozorów.

Przez dwadzieścia dwa lata świetnie grał swoją rolę. Przywykł do małżeństwa opartego raczej na zgodności zainteresowań niż gorącej, namiętnej miłości. Nie zmieniłby niczego chociażby ze względu na syna. Teraz Jason był prawie dorosły, a on znowu spotkał Suzanne. Wytropił ją, znalazł i zakochał się po raz drugi - miłością dojrzałego, doświadczonego mężczyzny. Zaznawszy tego nowego, głębokiego uczucia, dziwił się, jak w ogóle mógł bez niej żyć.

Ale Suzanne odczuwała coś innego. Właściwie chyba nic nie czuła. Traktowała ich znajomość jak przelotny romans, a on, głupi, snuł marzenia o trwałym związku.

Głupiec! Głupiec, który wziął fantazje za rzeczywistość. Podniósł skórzaną walizkę i przewiesił pasek przez ramię. Cóż, pora zacząć żyć na własny rachunek. Na tyle chyba zasłużył.

Poprzedniego wieczora dzwonił Jason. W porywie chwili postanowił dołączyć do syna w Mediolanie podczas weekendu. Jason przyjął tę wiadomość z ulgą. David wyczuł, że chłopiec stęsknił się za nim. Samodzielna podróż po Europie zachwycała go, lecz jednocześnie trochę się jej obawiał.

David sądził, że po niedzieli, kiedy wróci do Vernazzy, Annie okaże się rozmowniejsza i nastawiona bardziej ugodowo. Zresztą oboje potrzebowali trochę czasu na przemyślenie całej sytuacji.

Jeśli dalej będzie mu zabraniała wstępu do swego życia, zapomni o niej. Wejdzie w rolę wesołego wdowca.

Energicznie zamknął drzwi, przekręcił klucz w zamku i wrzucił go do skrzynki na listy.

Nie rozglądając się, szedł w stronę stacji. Dopiero kiedy zaszła mu drogę jakaś dziewczyna, podniósł głowę. To była Eve. Stanęła z rękami na biodrach i spojrzała na niego gniewnie.

- Przypuszczam, że masz mi coś do powiedzenia - zagadnął.

- Oczywiście. Chciałam tylko oświadczyć panu, że po tym, co Vittorio opowiedział mi o mamie i panu, i po tym, jak ją pan potraktował, uważam pana za nieodpowiedzialnego człowieka.

David uniósł brwi. v - Nie wiem, co ci Vittorio naopowiadał, i do czego robisz aluzje, więc nie mogę się bronić przed twoimi zarzutami.

- Vittorio twierdzi, że od przyjazdu mamy byliście nierozłączną parą.

- Zgadza się.

- Zranił ją pan. To na pewno pana wina, ponieważ nikt inny nie wchodzi w grę.

- Zamierzasz mnie powiesić na szubienicy bez procesu sądowego i przedstawienia dowodów?

Przez chwilę wyglądała na zaskoczoną. Potrząsnęła głową.

- Nie. Mama jest nieszczęśliwa. Przez pana. Mam nadzieję, że nigdy nie będzie pan miał już okazji, aby kogoś skrzywdzić. Gdybym wierzyła w czary, rzuciłabym na pana urok.

David z trudem powstrzymał się od śmiechu.

- O ile sobie przypominam, przy naszym pierwszym spotkaniu oznajmiłaś, że jestem bardzo miły dla twojej mamy.

- Myliłam się.

- A może teraz też się mylisz?

- Gdyby był pan dobry, mama nie cierpiałaby.

- Nie - powiedział ponuro. - Za to cierpiałby twój ojciec.

- Nie sądzę. Przecież są rozwiedzeni. Już dawno przestałam wierzyć, że coś się między nimi poprawi. Zresztą teraz to niemożliwe. Tata się ożenił.

- Ożenił?

Eve kiwnęła głową.

- Tak, ale mamy to nie obeszło. To pan sprawił jej ból.

David miał mętlik w głowie. Suzanne była rozwódką od tak dawna, że jej eksmąż zdążył się ożenić powtórnie? Do diabła!

- A co na to ty i siostra? - spytał, chcąc zyskać na czasie.

- Z początku nie przejmowałyśmy się wcale - odparła nachmurzona. - Dawn zaczyna pracę, a ja pierwszy rok college'u. Mama zostanie sama. A teraz pan przyczynił się do tego, że wpadła w zły nastrój.

- Cokolwiek mi zarzucasz, jestem niewinny. Eve puściła te słowa mimo uszu.

- Mama zostanie sama, a my w niczym nie będziemy mogły jej pomóc.

- Dawn powinna chyba jeszcze studiować?

- Właśnie skończyła. Dostała pracę w Baton Rouge. David zorientował się, że nadużywa cierpliwości dziewczyny.

- Przepraszam, Eve. Bez względu na powody złego samopoczucia twojej mamy uważam, że nie mam jednak z tym nic wspólnego. Nie jesteśmy w aż tak bliskiej zażyłości.

Eve wyprostowała się.

- Cóż, proszę tylko, żeby trzymał się pan od niej z daleka. Mama nie potrzebuje żadnych spóźnionych narzeczonych, ani niepotrzebnego zamętu w życiu. Zasługuje na znacznie więcej.

Odwróciła się gwałtownie i pomaszerowała w stronę Vittoria, który stał zirytowany przed kuchennymi drzwiami restauracji.

David poprawił pasek walizki na ramieniu. Spojrzał po raz ostatni w okno mieszkania Suzanne i ruszył na stację, gnany gniewem.

Okłamała go! Nie kochał się z mężatką! Niepotrzebnie czuł się winny.

Do diabła!

Zobaczy się z synem, trochę ochłonie i wróci rozmówić się z Suzanne.

- Jeszcze się spotkamy - powiedział na głos do siebie, wsiadając do pociągu. - Czeka nas poważna rozmowa, przed którą tak długo się wzbraniałaś.

Vernazza

Obserwowałam Davida, kiedy szedł na stację. Nie widział mnie. Postanowił wyjechać, chociaż planował pobyt o parę dni dłuższy. Nie winię go za to, tylko serce wciąż boli. Wczoraj zażądałam, co prawda, żeby sobie poszedł, ale zbyt szybko zastosował się do tego życzenia.

Teraz będę budzić się rano w pustym łóżku. Nie będę więcej kochać się z Davidem. W wieku osiemnastu lat wpadłam w rozpacz po rozstaniu, nie przypuszczałam jednak, że jako dojrzała kobieta przeżyję to jeszcze silniej.

Czas leczy rany. Wszyscy tak twierdzą. Powtarzają to słowa każdej piosenki.

Chciałabym być stara. Może wtedy przestanę myśleć o Davidzie? Może zniknie ból towarzyszący wspomnieniom?

Wątpię.

ROZDZIAŁ 11

Suzanne wiedziała, że do końca życia nie zapomni kilku godzin, które wkrótce potem nastąpiły.

Minęła zaledwie godzina od wyjazdu Davida, kiedy do pokoju wpadła jak burza Eve. Spojrzała z wyrzutem na matkę.

- To prawda? David Marshall jest ojcem Dawn, tak? - Nie czekała na odpowiedź. Zaczęła nerwowo krążyć po pokoju. - Jakże mogłam się nie zorientować? Przecież nawet uśmiechają się w ten sam sposób! Mój Boże! Byłam po prostu ślepa! - Stanęła, by po chwili ponownie przemierzać niespokojnie pokój. - Dlaczego, mamo? Dlaczego nic nie powiedziałaś?

Suzanne popatrzyła na córkę nie widzącym wzrokiem. Wolałaby raczej umrzeć, niż utracić swoje córki, które wychowywała z miłością przez tyle lat. Przymknęła powieki. Kiedy uniosła je po chwili, spostrzegła, że Eve patrzy na nią jak na zupełnie obcą, nie znaną sobie osobę.

Nie było sensu się wypierać. To by tylko pogorszyło sytuację. Jeśli sądziła, że zapłaciła za swój błąd przed dwudziestu dwu laty, srodze się myliła.

- Jak to odkryłaś?

- Spotkałam Marshalla na rynku. Szedł do pociągu. Uśmiechnął się i pożegnał. Wtedy pojawił się Vittorio, wściekły na mnie. Powiedział, że to wyłącznie twoja sprawa, jeśli chcesz utrzymywać kontakt z ojcem Dawn i że tylko ty możesz podejmować decyzje dotyczące waszego związku. Nikt inny nie ma prawa się mieszać.

- Rozumiem - odrzekła Suzanne znużonym głosem.

Gdzieś w głębi duszy poczuła ulgę. Wreszcie tajemnica została ujawniona i nie będzie musiała więcej kłamać. Przygniatał ją jednak ciężar problemów, które z tego wynikały.

Eve opadła bez sił na kanapę. Unikała wzroku matki.

- Wiem, że masz powody, aby z nami o tym nie rozmawiać. Naprawdę wiem.

- Oczywiście.

- Wiem również, że Dawn chciałaby poznać prawdę.

Suzanne zdawała sobie sprawę, że nie zdoła przekonać Eve do zachowania milczenia. Siostry były w dobrej komitywie. Poza tym Eve nie należała do osób dyskretnych. Prędzej czy później by się wygadała.

- Natychmiast jadę do Florencji - oświadczyła Suzanne.

Eve nie podniosła głowy.

- Nie musisz. Zadzwoniłam do Dawn. Jest w drodze. Będzie tu za mniej więcej cztery godziny.

Serce Suzanne waliło jak młotem. Wzięła głęboki oddech.

- Już jej powiedziałaś?

- Właściwie nie zamierzałam, ale tak wyszło.

- Ach, Eve - szepnęła. - Jak to przyjęła?

- Wściekła się. - Wargi dziewczyny drżały. Powoli zwróciła głowę ku matce. Łzy popłynęły strumieniami po policzkach. - Przepraszam, mamo.

- Nie przepraszaj, kochanie. Nic się nie stało.

- Czy mam rozumieć, że Dawn nie jest moją siostrą?

- Ależ nie. Dawn jest nadal twoją siostrą, ja jestem twoją mamą, a tata tatą.

- Po co on tu przyjechał? - odezwała się Eve z dziecinną bezsilnością. - Po co udawałam, że skręciłam kostkę? Po co poznałam tego człowieka? Ach, żeby wszystko było po staremu...

I niczym pięcioletnia dziewczynka przytuliła głowę do piersi matki. Płakała, ponieważ jej świat się zawalił. Suzanne objęła ją, kołysała.

Godziny oczekiwania na Dawn były tak pełne napięcia i bólu, że w chwili gdy do mieszkania wkroczyła starsza córka, Suzanne poczuła ulgę. Sprawy miały się rozstrzygnąć w ciągu najbliższych paru minut. Wkrótce powinna się dowiedzieć, jak będzie wyglądać jej przyszłość.

Dawn stała na progu z posępną, zaciętą miną. Dopasowane dżinsy i obszerna bawełniana bluza podkreślały jej smukłą figurę.

Rzuciła plecak na podłogę.

- Czy to prawda?

- Usiądź, Dawn. Porozmawiajmy.

- Nie chcę siadać. Chcę usłyszeć odpowiedź. Dawn była widocznie zdenerwowana. Suzanne odetchnęła głęboko. Usiłowała się opanować.

- Opowiem ci wszystko, kiedy usiądziesz.

Dziewczyna z gniewem opadła na krzesło pod oknem.

- Mów natychmiast - zażądała tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Przez całe dorosłe życie Suzanne cierpła na myśl o momencie, który właśnie nadszedł.

- Zaczęło się to dwadzieścia dwa lata temu, kiedy przyjechałam do Vernazzy odwiedzić Tinę.

Powoli opowiedziała smutną historię. Nie próbowała bronić swoich decyzji. Niczego nie koloryzowała. Opowiedziała prawdę o faktach poprzedzających przyjście na świat Dawn.

Córka siedziała sztywno, nieruchomo, z zaciśniętymi pięściami.

- Dlaczego nie powiedziałaś mi tego wcześniej? Suzanne potarła czoło. Ból głowy nie chciał ustąpić.

- Nie opowiedziałabym ci tego nigdy, kochanie, gdyby się udało zachować tajemnicę. Gdyby Eve nie odkryła prawdy, nie byłoby tej rozmowy.

Dawn popatrzyła na matkę oskarżycielskim wzrokiem.

- Zabrałabyś sekret do grobu, tak?

- Tak.

Suzanne podeszła do córki. Dawn cofnęła się i obronnym gestem wyciągnęła rękę.

- Nie! - zawołała. - Nie potrzebuję twojego pocieszenia! Przez całe życie kłamałaś. Przez całe moje życie! Nawet nie wiesz, jak często się modliłam, aby mój ojciec żył i abym mogła go poznać. Dlaczego nie powiedziałaś prawdy?

Suzanne z trudem powstrzymała szloch. Zasłużyła na te słowa.

- Kocham cię, Dawn. Po prostu nie chciałam cię skrzywdzić.

- A co z tatą? - Dawn zerwała się z krzesła i niespokojnie chodziła z kąta w kąt. - Jak on się czuje w tej sytuacji? Czy wie, że mój prawdziwy ojciec żyje? Czy wiedział, że jestem córką innego mężczyzny? A co powiedział mój... biologiczny ojciec, kiedy dowiedział się prawdy?

Eve usiadła w milczeniu obok matki. Drżała. Suzanne wzięła ją za rękę.

- Wasz tata wiedział od początku, kochanie. Poznaliśmy się, kiedy byłam na pierwszym roku studiów. Otoczył opieką ciebie i mnie.

Dawn zamknęła oczy. Nerwowo tarła dłońmi o uda. Biła od niej wściekłość.

- Kto podjął decyzję, że będziecie kłamać? Ty czy on? Suzanne wzruszyła ramionami. Walczyła ze łzami.

- Po prostu tak wyszło.

- Zrujnowaliście mi życie na zawsze. Kiedy to się wyda, przyjaciele zadzwonią do mnie i powiedzą: „Biedna, nieszczęsna Dawn. Jej matka miała romans z człowiekiem, którego adresu nawet nie znała. Czyż to nie cudowne, że trafiła potem na mężczyznę, który naprawił jej błąd?”

- Mylisz się, kochanie. Twoje życie stałoby się piekłem, gdybym nie wyszła za mąż. Rozejrzyj się. Jesteś w Europie w nagrodę za ukończenie studiów.

I to ma być zrujnowane życie?

Dawn podniosła plecak.

- Wracam do Florencji.

- Dawn! - Suzanne wstała z kanapy, aby powstrzymać córkę, zrozumiała jednak, że dziewczyna właściwie postępuje słusznie. - Dawn - powtórzyła cicho.

Córka spojrzała matce prosto w oczy. Jej wzrok wyrażał ból, urazę i dezorientację. A także gniew. Pojawiła się iskierka nadziei na pojednanie.

- Dawn, kocham cię. Zrozumiem i uszanuję każdą decyzję, jaką podejmiesz, jeśli najpierw ze mną porozmawiasz. Nie potrafię jednak czytać w twoich myślach, chcę więc, abyś pamiętała o jednej rzeczy. Nie jesteś już zbuntowaną nastolatką. Nie prowadzimy wojny. Nie istnieje między nami konflikt. Po prostu inaczej oceniamy przeszłość i stąd odmienne wizje przyszłości. Proszę, dla dobra nas obu, pamiętaj, że byłam młodsza niż ty teraz, kiedy to się stało. W twoim wieku zostałam matką drugiej córki.

- To cię nie usprawiedliwia, mamo. Eve, jeśli chcesz, możesz do mnie dołączyć we Florencji. Zatrzymam się w tym samym hotelu.

Dawn trzasnęła za sobą drzwiami.

Suzanne opadła na oparcie fotela lotniczego i spojrzała pustym wzrokiem przed siebie. Przed sześcioma godzinami w Mediolanie udało jej się kupić bilet na samolot do Stanów. Koniec wakacji. Koniec wszystkiego.

Dawn i Eve zostały w Pizie. Próbowały same uporać się ze spustoszeniem, jakiego w ich psychice dokonało odkrycie prawdy o Davidzie Marshallu.

Eve usiłowała namówić matkę do pozostania we Włoszech. Suzanne wciąż miała przed oczami jej wystraszony wyraz twarzy.

- Mamo, chciałaś pisać powieść. Możesz to robić tutaj.

- Wolę być teraz w domu.

- To z powodu tego mężczyzny, tak?

- Nie. - Głos Suzanne zabrzmiał stanowczo. Musiała panować nad przebiegiem rozmowy. - Przestań zawracać sobie głowę moimi sprawami. Wracam do domu, gdyż istnieje wiele powodów, aby nie przebywać w Europie.

Tak więc leciała do Stanów. I nikt z pasażerów nie orientował się w jej kłopotach.

- Może wypije pani kieliszek szampana dla uczczenia powrotu do domu? - zaproponowała stewardesa z zawodową uprzejmością.

Suzanne pohamowała płacz.

- Z przyjemnością - odparła.

Zaczynała nowy etap życia w samotności. Wiedziała dokładnie, czego i kogo będzie jej brakowało, więc tym większy czuła ból.

Szampan smakował jak skwaśniałe wino.

David próbował się zdrzemnąć podczas jazdy pociągiem. Ciało kołysało się w rytm stukotu kół. Spędził dzień z synem w Nicei. Jednak przez cały czas nie dawał mu spokoju fakt, że nieuważnie słuchał słów Eve. Wspomniała o ukończeniu studiów przez siostrę. A więc miała ona co najmniej dwadzieścia jeden lat. Ta informacja całkowicie zmieniała obraz sytuacji stworzony przez Suzanne.

Oblał się zimnym potem. Serce niemal przestało bić. Fakty mówiły za siebie, czy mu się to podobało, czy nie.

Istniała możliwość, że Dawn jest jego dzieckiem.

Jego dzieckiem!

Kochał Suzanne, lecz nie pozwolił, aby miłość go zaślepiła. Była uparta, czasem zawzięta i zadziorna. Podziwiał jej entuzjazm i ognisty temperament. Po latach okazało się, że życiowe doświadczenia ugasiły w Suzanne młodzieńczy zapał i szczerość. Zachowywała się z rezerwą. Głęboko ukryła mroczny sekret, którego nie zdołał poznać... aż do dziś.

Wyliczał bezsporne fakty. Suzanne, obecnie rozwódka, usiłowała się z nim skontaktować po powrocie do Stanów przed dwudziestu dwu laty. Przyznała to. Nie powiedziała tylko, że kierowała nią rozpacz. Miała dwie córki, a starsza z nich mogła być jego córką.

Zacisnął pięści. To z winy Jerry'ego, serdecznego przyjaciela, nie mogła się z nim skontaktować...

Nic dziwnego, że przeżyła szok na widok Davida w Vernazzy. Zobaczyła przecież upiora z przeszłości. Natychmiast przywołała w pamięci wszelkie doznane krzywdy i cierpienia.

Zmarszczył czoło. Dlaczego nie oskarżyła go o tchórzostwo, o uwodzenie niewinnych dziewcząt? Na jej miejscu zrobiłby wszystko, aby wykreślić ze swego życia taką osobę.

Przypomniał sobie jeszcze coś. Suzanna stwierdziła: „Dawn jest podobna do ojca, a Eve do mnie”. To znaczy, że Dawn jest podobna do niego!

Pociąg jechał bardzo wolno. David najchętniej wyskoczyłby i dobiegł na własnych nogach do Vernazzy. Od Suzanne dzieliła go jeszcze godzina.

Gdzieś nad Atlantykiem

Mam uczucie, że ominęło mnie w życiu to co najlepsze. Nie mogę się cofnąć i nadrobić straconego czasu. Ogarnia mnie żal. Wczoraj i przedwczoraj wieczorem dzwoniła Eve. Zapewniała, że Dawn mnie kocha i że wszystko się ułoży. Miło słyszeć, że osiemnastoletnia córka mnie pociesza, ale cóż ona może wiedzieć o naturze ludzkiej? Eve wierzy, że zawsze udaje się doprowadzić sprawy do szczęśliwego zakończenia. Chyba myli się w ocenie siostry, chociaż...

Pewnego dnia, jeśli zachowany ostrożność i cierpliwość, odbudujemy naszą więź. Dawn zrozumie, jak bardzo ją kocham. Być może...

To śmieszne, ale kiedy prawda wyszła na jaw, poczułam ulgę. Przez chwilę myślałam, że istnieje szansa na wspólne życie z Davidem. Oczywiście natychmiast otrzeźwiałam. Następne spotkanie z Davidem oznaczałoby zerwanie stosunków z Dawn. Wyrozumiałość nie jest jej popisową cechą. Pod tym względem się nie zmieniła. Zarzucała przecież Johnowi i mnie, że obłudnie utrzymywaliśmy małżeństwo. Obecność Davida w domu rozdzieliłaby matkę z córką na zawsze. Do diabła, podejrzewam, że to już się stało.

W Vernazzy jest teraz dziewiąta wieczorem. Wyobrażam sobie Tinę i dzieci sprzątające w kuchni. Ar turo przechodzi obok żony i cmoka ja w policzek. Czasem poklepie ją serdecznie. Tina śmieje się i robi mu żartobliwe wymówki. Artura nie okazuje skruchy.

Bardzo chciałam mieć taką rodzinę. Niestety. John ożenił się po raz drugi i dzieli życie z inną kobietą. Jestem zazdrosna. Nie dlatego, że się ożenił, lecz dlatego, że ja nie mam nikogo. Czy samotność będzie mi towarzyszyć po kres dni?

David jeszcze nigdy nie czuł się tak samotny. Siedział przy rynku, na murku obok kościoła, i patrzył na morze. Nie było go w Vernazzy przez trzy dni, a wszystko się zmieniło.

Suzanne wyprowadziła się z wynajmowanego mieszkania i wyjechała. Albo uciekła od niego, albo zdecydowała, że nie może tu dłużej zostać. Musiał się dowiedzieć, która ewentualność odpowiada prawdzie.

Usiłował znaleźć Tinę, lecz nagle jej dzieci zapomniały angielskiego, a Tina unikała go i w ogóle nie wychodziła z domu.

Z braku innego zajęcia i z tęsknoty za Suzanne energicznie podniósł się z murku i poszedł do pustego mieszkania, które zajmowała w Vernazzy. Drzwi nie były zamknięte na klucz. Wkroczył do jadalni. Wydawało mu się, że ukochana zaraz pojawi się na progu . kuchni i padnie mu w ramiona.

Chciał, aby tu była. Potrzebował jej. Boleśnie odczuwał pustkę po jej odejściu.

Unoszący się w pokoju zapach perfum Suzanne przywoływał wspomnienia. Nagle wszystkie problemy straciły znaczenie. Oszustwa, nieporozumienia wydały się nieważne wobec braku kochanej kobiety.

Na dobrą sprawę zawsze był samotny. Sądził, że jeśli będzie szczery, uczciwy i troskliwy dla innych, zostanie doceniony. W nagrodę odnajdzie Suzanne, poślubi ją i szczęśliwie przeżyją wspólnie resztę dni. Dotychczas uważał te marzenia za czystą fantazję. Teraz jednak wiedział, jakie kroki podjąć. Na Boga, był prawnikiem! Powinien załatwić pomyślnie własną sprawę!

Tworzył kolejną iluzję. Oszukiwał sam siebie. Nikt nie wygrałby z pokrętną logiką Suzanne. Zacisnął pięści.

- Wróć do mnie! - zawołał.

Wziął parę głębokich oddechów. Usiłował rozluźnić napięte mięśnie. Rozejrzał się i spostrzegł fotografię w ramkach wciśniętą za kredens. Nie widział jej wcześniej.

Było to upozowane zdjęcie portretowe, zrobione w zakładzie fotograficznym. Przedstawiało dwie dziewczyny o ciemnych włosach i brzoskwiniowej cerze. Obie miały na sobie swetry z angory, Eve - niebieski, jej siostra - zielony.

Dawn wyglądała na osobę opanowaną, trochę nieśmiałą. Była piękna. Sądząc z linii podbródka - również uparta. Wyraz błękitnych oczu mówił, że nie rezygnuje z raz obranych celów.

David trzymał fotografię w drżących dłoniach. Patrzył na znajome rysy, znajomy kształt głowy. Wzruszenie ścisnęło go za serce.

Patrzył jak gdyby na siostrę-bliźniaczkę Jasona. Ten sam owal twarzy, pełne usta, odważne spojrzenie, nawet smukła szyja.

Patrzył na swoją córkę.

Zrozumiał wreszcie, dlaczego Annie zachowywała się z rezerwą i obawą.

Rodziły się następne pytania. Czy Dawn wiedziała o jego istnieniu? Czy chciała go poznać? A może znienawidziła go za odejście od matki?

Zamknął oczy. Pomyślał, co musiała czuć Suzanne, kiedy zorientowała się, że nosi jego dziecko. Zmarnował tyle lat, które mógł spędzić z córką...

Strata nie do odrobienia. Ktoś ukradł mu drogocenny czas. Nie ktoś - on sam. Nie skontaktował się z Suzanne. Śnił tylko o niej, podczas gdy ona go przeklinała.

I ostatnie pytanie: co dalej?

Suzanne od miesiąca była w domu. Każdego ranka, po przebudzeniu, rozpoczynała rutynowe zajęcia. Słońce świeciło wciąż mocno, jak gdyby udając, że lato się jeszcze nie skończyło. Suzanne wyglądała przez okno w kuchni. Widok bujnej roślinności w ogrodzie cieszył wzrok. Wszędzie panował spokój.

Dawn przeniosła się do Baton Rouge. Wspólnie z koleżanką wynajmowała mieszkanie. Zatrudniła ją poważna Mima w charakterze księgowej. Lubiła swoją pracę. Z radością przyjęła niezależne życie z dala od domu i chętnie podjęła pracę w lubianym przez siebie zawodzie.

Z początku stosunki między matką a córką były dość napięte. Z czasem, powoli, obie kobiety odbudowały łączącą je więź.

Tuż po powrocie z Europy Dawn nie odzywała się do matki. Ciekawość jednak wzięła górę. Zaczęła pytać o ojca, jego małżeństwo, Jasona. Suzanne odpowiadała najlepiej jak umiała, a przecież wiedziała bardzo niewiele. Cieszyła się, że dzięki temu rozmawia z córką. Nikt nawet słówkiem nie wspominał o skontaktowaniu się z Davidem.

Dawn mieszkała zaledwie o półtorej godziny drogi od Nowego Orleanu. Często odwiedzała matkę pod pretekstem zabrania jakichś potrzebnych rzeczy ze swojego pokoju. Każda krótka wizyta zmniejszała nieco dystans między Dawn a Suzanne.

Eve studiowała na pierwszym roku. Mieszkała w akademiku pod Shreveport w północnej Luizjanie. Często telefonowała do domu. Suzanne nigdy nie wiedziała, czy Eve gra rolę dorosłej kobiety, czy dziecka. Kochała jednak oba wcielenia młodszej córki.

Skoro wszystko przebiegało pomyślnie, Suzanne powinna być w miarę szczęśliwa. Niestety, nie potrafiła wykrzesać z siebie energii ani entuzjazmu. Bez względu na to, na co patrzyła, co słyszała czy czuła, nie mogła zapomnieć Davida. Często zbierało się jej na płacz.

- Spójrz prawdzie w oczy, Annie - powiedziała do siebie surowo, używając imienia, które nadał jej David. - Lepiej przyzwyczaj się do takiego trybu życia, bo i tak nigdy go nie zmienisz.

Przez prawie siedemnaście lat była mężatką, potem zdecydowała się na rozwód. Resztę życia zamierzała spędzić samotnie tylko dlatego, że zakochała się w niewłaściwym mężczyźnie. Ewentualne spotkanie z Davidem popsułoby jej stosunki z córkami. Podjęła właściwą decyzję. Może niełatwą, lecz słuszną.

Przyszłość rysowała się jak bezkresna otchłań. Trudno. Dokonała ostatecznego wyboru.

Łzy leczyły zranioną duszę. Suzanne ukryła twarz w dłoniach i płakała, aż uśmierzyła wewnętrzny ból. Otarła oczy i wróciła do pracy. Pisała na komputerze dalszy ciąg powieści.

Trzy godziny później rozległ się dzwonek u drzwi. Zerknęła na zegarek i zdumiona poszła otworzyć.

Na progu, oparty o futrynę, stał David, zmęczony, ale przystojny i pociągający jak zwykle. Suzanne nie wiedziała, czy jego wzrok wyraża miłość, czy potępienie. Zresztą w tej chwili nie miało to znaczenia.

Uśmiechnęła się niepewnie. Syciła oczy widokiem kochanej twarzy. Czuła się jak dziecko obdarowane przez Świętego Mikołaja wspaniałym prezentem.

- Nie przeprowadziłaś się. Nie uciekłaś do innego miasta - odezwał się cicho, z lekką rezerwą, ale i z nutą ulgi.

Przełknęła ślinę.

- Nie.

Zmrużył niebieskie oczy. `

- Zadziwiające. Spodziewałem się, że zaszyjesz się na końcu świata, chroniąc mnie przed prawdą.

Głos Davida zabrzmiał oskarżycielsko.

Suzanne żywiej zabiło serce. Nie mógł niczego się dowiedzieć. Bo i jakim sposobem? Tina przysięgała, że nie piśnie ani słowa o Dawn. Niepotrzebnie wpadła w panikę.

- O jakiej prawdzie mówisz? Zacisnął usta.

- Dobrze wiesz. O prawdzie, która zmusiła cię do ucieczki z Vernazzy i ode mnie.

Skrzyżowała ramiona na piersiach.

- To znaczy?

Przez chwilę wydawał się przestraszony.

- Chcesz powiedzieć, że jest więcej kłamstw, o których nie słyszałem?

Suzanne otworzyła szeroko oczy.

- Nic nie wiem o żadnych kłamstwach. Natychmiast wyjaśnij, co masz na myśli.

David popatrzył na nią w milczeniu.

- Chodzi o to, że mamy córkę. Przy naszym spotkaniu nie byłaś łaskawa nawet o tym wspomnieć.

Opuściła ręce. Spojrzała mężczyźnie prosto w oczy.

- Nie wiem, o czym mówisz, i nie chcę cię więcej widzieć. - Chwyciła za klamkę. - Żegnaj.

Spróbowała zamknąć drzwi, ale David był szybszy. Zablokował drzwi nogą.

- Grajmy w otwarte karty, Annie. Tym razem nie uchylisz się od odpowiedzi. Stawimy czoło problemowi, przedyskutujemy go i znajdziemy rozwiązanie.

Suzan ogarnęła zgroza.

- Poznałeś Dawn? Rozmawiałeś z nią? Potrząsnął głową.

- Nie. Wychodziłem ze skóry, żeby się dowiedzieć od Tiny i jej rodziny, dokąd pojechałaś. Nigdy nie widziałem Dawn. Tylko na fotografii, którą zostawiłaś w Vernazzy. Ale bardzo chcę. Zamiast unikać naszego wspólnego problemu, powinniśmy się z nim zmierzyć.

- Wspólny problem? - rzuciła. Zaśmiała się gorzko. - Masz krótką pamięć, Davidzie. Odszedłeś ode mnie. Nigdy nie dałeś znaku życia. Nie przesłałeś mi nawet pocztówki. - Oparła dłonie na biodrach. - Kiedy myślę o tym, co przeszłam, nie czuję współczucia dla ciebie. Nie masz córki. To ja mam córkę! Po prostu lepiej pamiętam minione dwadzieścia dwa lata.

Wyszła na ganek. David cofnął się o krok. Wymierzyła palcem w jego pierś.

- Postanowiłeś być szlachetny. Nie zadzwoniłeś. Przysięgłeś kochać mnie, osiemnastoletnią dziewczynę, podczas gdy byłeś zaręczony z inną! To ty, dla własnej wygody, zapomniałeś zostawić mi swój adres.

Otworzył usta, aby zaprotestować, lecz nie pozwoliła mu dojść do głosu. Czekała dwadzieścia dwa lata na okazję rozliczenia się z Davidem. Nie miała nic do stracenia. Prawda wyszła na jaw.

- Umyłeś od wszystkiego ręce! Nie miałeś prawa! Musiałam sama wychowywać nasze dziecko, tłumaczyć się rodzicom, sama podejmować decyzje dotyczące Dawn. - Powoli uspokajała się. Napięcie ustępowało. - Nie ty, Davidzie - stwierdziła już łagodniej - ale ja.

- Och, Annie - szepnął ochryple.

Łzy popłynęły mu po twarzy. Suzanne drżącą ręką otarła jedną z nich.

- Płaczesz.

- Ty też.

- Wiem - odrzekła. - Mam do tego prawo. Ty nie. Przemawiała przez nią nie złość, lecz bezsilność.

- Straciłem prawo do płaczu, kiedy cię opuściłem. Wszystko, co robiłem potem, robiłem z myślą o sobie. - Zacisnął dłonie na jej ramionach. - Powinnaś mi wierzyć, że nigdy nie zostawiłbym cię samej w ciąży. Nie przyszło mi to w ogóle do głowy. To chyba brak wyobraźni. Wierzyłem Jerry'emu. Miał ci dać mój adres.

Suzanne odwróciła wzrok. Nie mogła znieść udręki w oczach Davida.

- Sądziłem, że tylko ja z nas dwojga cierpię. Sądziłem, że gładko prześlizgujesz się przez życie, a na mnie ciąży wielka odpowiedzialność. Codziennie wyobrażałem sobie, jak radośnie spędzasz czas, ja zaś wychowywałem syna i opiekowałem się chorą żoną.

Nagle oboje zorientowali się, że rozmawiają o tak osobistych sprawach przed domem, niemal publicznie. Suzanne cofnęła się do przedpokoju. David puścił jej ramiona i podążył za nią. Zamknęli drzwi.

- Annie...

W głosie Davida brzmiała tęsknota. Suzanne zawahała się. Nie mogła paść mu w objęcia. Nie mogła się poddać.

- Annie - powtórzył głośniej. - Barbara była moją żoną z punktu widzenia prawa. Przez pierwsze parę lat ciężko pracowaliśmy nad tym, aby ten układ zdał egzamin. Nie udało się, ponieważ uważałem ją za przyjaciela, kochałem natomiast ciebie.

- Kochałeś się z nią.

Z powagą pokiwał głową.

- Nie zaprzeczam i nie szukam usprawiedliwienia. Ty też kochałaś się z mężem, ale przecież nie przestało ci na mnie zależeć. Łączy nas miłość, lecz naszych partnerów traktowaliśmy uczciwie. Po prostu tak się złożyło.

Pokręciła głową, jak gdyby pragnęła wyplątać się z sieci, którą zarzucał David.

- Nie interesują mnie zdarzenia z przeszłości. Nie rozumiesz? To się już nie liczy! Liczy się Dawn. Dowiedziała się prawdy i omal nie zerwała kontaktu ze mną. To moja córka, a o mały włos jej nie straciłam!

- Przyzwyczai się - stwierdził David z przekonaniem. - Kiedy się poznamy i porozmawiamy, zrozumie. Zobaczysz.

- Nie. Nie pozwolę, abyś zranił Dawn.

- Nie dajesz mi nawet szansy.

- Tak jak ty nam.

- Przykro to słyszeć.

- Taka jest prawda. - Suzanne traciła siłę do walki. - Cała prawda, Davidzie. Nie pozwolę ci rujnować naszego życia. Dawn jest moja. Nie poświęcę jej dla miłości do ciebie.

- Pozwól mi z nią porozmawiać. Chcę, żeby zrozumiała, dlaczego sprawy tak się potoczyły. Pragnę stać się częścią jej życia, tak jak ty.

Suzanne świetnie pamiętała reakcję Dawn podczas spotkania w Vernazzy. Nie mogła pozwolić na dalsze cierpienia córki.

- Dawn ma ojca, który stał się częścią jej życia. Nie potrzebuje drugiego.

David uśmiechnął się.

- Rozwiodłaś się, prawda? Odwróciła wzrok.

- Nieważne. I tak wyjedziesz stąd. Na zawsze. Wyciągnął dłoń. Pogładził Suzanne.

- Chcesz, żebym odszedł, kiedy nadeszła chwila, na którą czekałem całe życie. Oczekujesz, że na zawsze zrezygnuję ze szczęścia? Dopuszczasz możliwość, że poświęcę moją największą miłość? Mam cię nie kochać? Nie myśleć o tobie? To niemożliwe.

Suzanne tyle lat marzyła o tej chwili i o tych słowach. Niestety, usłyszała je w niewłaściwym miejscu i czasie. W niewłaściwym życiu.

- Bądź przeklęty za to, że nie zadzwoniłeś - szepnęła.

- Już jestem przeklęty. Zapadła cisza.

Oboje aż podskoczyli, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi. Na progu stała Dawn, w dżinsach i zielonkawej obszernej bluzie. Nie zauważyła gościa.

- Mamo! - zawołała. - Cześć.

Nagle spostrzegła Davida. Jej twarz przybrała wyraz zdumienia, dezorientacji, wreszcie zrozumienia. Wzrok powędrował ku dłoni mężczyzny spoczywającej na ramionach matki.

- Chciałam tylko zabrać coś z szafy. Przepraszam - wymamrotała i popędziła schodami na górę.

- Jest taka piękna - stwierdził David z żalem w głosie.

- Tak.

Cóż więcej miała powiedzieć? Obecność Dawn wystarczyła za tysiące słów. David opuścił rękę.

- Kocham cię, Annie.

- Wiem.

Wyjął z portfela wizytówkę i położył ją na regale.

- Nie mogę sprawić, abyś zmieniła zdanie na temat naszego związku, Annie. Musisz to zrobić sama.

- Nic z tego nie będzie.

Potrząsnęła głową i z trudem przełknęła ślinę. Upiory przeszłości nie pozwalały patrzeć z nadzieją w przyszłość.

Pochylił się i musnął ustami jej czoło. Poczuła na skórze ciepły oddech.

- Wiem.

Kroki mężczyzny rozbrzmiewały pustym echem w duszy Suzanne. Wyszedł z jej domu. I z jej życia.

ROZDZIAŁ 12

Przez dwadzieścia minut Suzanne siedziała jak otępiała przy stole kuchennym, wpatrując się bezmyślnie w jego blat. Przed nią stała filiżanka z zimną gorzką kawą. W sypialni powyżej skrzypiała podłoga. To Dawn kursowała między szafą a łóżkiem.

Wszystko wskazywało na to, że nie rozpoznała Davida. Nic się zatem nie stało.

Ten fakt nie przyniósł jednak Suzanne pocieszenia.

Dawn, w tenisówkach na nogach, zeszła cicho na parter. Suzanne usiłowała się uśmiechnąć. Bezskutecznie. Z ciężkim sercem spojrzała na córkę.

Dawn była kopią ojca. Podobieństwo zwiększał fakt, że Suzanne wychowała ją na kobietę dynamiczną, energiczną, nowoczesną.

Dziewczyna podeszła do dzbanka i nalała sobie kawy. Z kubkiem w dłoniach wyjrzała przez okno, a potem przeniosła wzrok na matkę.

- Mamo, co to za mężczyzna? Czy to ten człowiek z Vernazzy, o którym mówiła Eve?

Cóż za dziwny sposób wyrażania się o własnym ojcu! Suzanne doskonale jednak rozumiała córkę. Dawn dystansowała się od nieznajomego.

- Tak.

Dawn odwróciła się powoli. Nie piła kawy.

- To mój prawdziwy ojciec, tak? - spytała z powagą.

Serce Suzanne waliło młotem.

- Twoim ojcem jest John, kochanie. On cię wychował.

Dawn spokojnie patrzyła matce prosto w oczy.

- David Marshall jest moim biologicznym ojcem, prawda?

Suzanne nie mogła wydobyć głosu. Kiwnęła głową i czekała na wybuch wściekłości dziewczyny. Tak jak w Vernazzy.

- Eve miała rację. Wyglądam jak on.

Dawn wypiła łyk kawy, skrzywiła się i sięgnęła po śmietankę. Suzanne zacisnęła pięści. Do niczego nie doszło. Nikt nic nie powiedział. Nikt nie krzyczał. Dawn głośno zamieszała kawę łyżeczką. Ostry dźwięk drażnił napięte nerwy Suzanne. Wciąż czekała.

Wreszcie Dawn znów się odezwała.

- Gdybym została na dole, przedstawiłabyś nas sobie?

Suzanne skinęła głową.

- Nie miałabym wyboru.

- Powiedziałabyś, kto jest twoim gościem?

- Nawet nie musiałabym. Wiesz, jak on się nazywa. Rozpoznałaś go, Dawn.

- A czy on wie o mnie?

Suzanne przełknęła ślinę. Ta scena prędzej czy później musiała nastąpić. Poczuła ulgę. Nie spodziewała się już niczego gorszego.

- Tak.

Dawn podeszła do stołu i usiadła naprzeciwko matki.

- Sądzisz, że on chce mnie poznać?

- I to bardzo. - Suzanne uścisnęła rękę córki.

- Ale nie zamierza robić niczego na siłę. Obawia się, że go odrzucisz. Ja też bałam się odrzucenia przez środowisko, kiedy cię urodziłam. Panowały wtedy o wiele bardziej surowe zasady moralne.

- Dlaczego nie oddałaś mnie do domu dziecka?

- W podjęciu decyzji pomogła mi twoja babcia. Rodzice obiecali mi pomoc finansową i duchową. Nie poradziłabym sobie bez nich. - Suzanne była o trzy lata młodsza od Dawn, kiedy dokonywała dramatycznego wyboru. - W ciąży myślałam o dziecku z miłością, więc kiedy przyszłaś na świat, nie umiałam sobie wyobrazić życia bez ciebie.

Dawn wyglądała na skruszoną.

- W tej całej sprawie zachowałam się fatalnie - oświadczyła.

- Rozumiem cię, kochanie - zapewniła Suzanne łagodnie. - Czasami maskujemy gniewem żal, rozczarowanie, smutek. Człowiek nie wie, co ma myśleć, i potrzebuje czasu na przystosowanie się do nowej sytuacji.

- Może teraz opowiesz mi o wszystkim? - zaproponowała nieśmiało Dawn.

Suzanne zgodziła się z ulgą. Nigdy wcześniej nie zdradziła córce tylu szczegółów na temat jej narodzin i dzieciństwa. Dawn chłonęła jej słowa, jak gdyby próbując się wczuć w przeżycia matki.

- Co się właściwie działo z Davidem Marshallem? Zmieniał dziewczyny jak rękawiczki?

- Nie. Wrócił do domu, ponieważ jego najlepsza przyjaciółka, dziewczyna, z którą był zaręczony, w wyniku wypadku samochodowego straciła władze w nogach. I zamiast powiedzieć jej o mnie, ożenił się z nią.

Oczy Dawn bardzo przypominały Suzanne Davida. Zabolało ją serce.

- Wierzysz, że tak się stało? Kiwnęła głową.

- To uczciwy, odpowiedzialny człowiek, kochanie. Ktoś, kto go zna, powinien być z tego dumny. Dlatego go pokochałam. Tylko po prostu byliśmy za młodzi, aby przewidywać konsekwencje swoich czynów.

Oszołomiona Dawn spojrzała szeroko otwartymi oczami.

- O Boże, mamo, byłaś przecież w wieku Eve. Nie wyobrażam sobie Eve rodzącej i wychowującej dziecko!

- Wiem. Coś takiego zdarzyło się właśnie mnie. Nie pozostawało mi nic innego, jak wyjść za mąż za waszego tatę.

Dawn położyła ręce na kolanach.

- I twierdzić, że mój prawdziwy ojciec nie żyje. Jeszcze przed miesiącem przez dziewczynę przemawiała gorycz. Jakże się zmieniła...

- Z mojego punktu widzenia umarł - przyznała Suzanne. Nie znała słów, które wyraziłyby ogarniające ją uczucia. - Tak mi przykro.

- Zawsze przypuszczałam, że to kłamstwo. Teraz Suzanne przeżyła szok.

- Dlaczego?

Dawn wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Intuicja! Kiedy miałam siedem czy osiem lat, oglądałam u babci album z fotografiami. Na paru zdjęciach zobaczyłam ciebie z jakimś mężczyzną. Pokazałam je babci. Wyjaśniła, że to mój ojciec. Ukradłam jedno zdjęcie i do dziś trzymam w szufladzie.

Zerknęła na kredens.

- Dlaczego wtedy mi o tym nie powiedziałaś?

- Bo za każdym razem, kiedy wspominałam o ojcu, natychmiast zmieniałaś temat, jak gdybyś się bała, że tata nas podsłucha. Nie wypowiedziałaś nawet jego imienia. Sądziłam, że to zbyt bolesne dla ciebie.

- Bardzo bolesne, ale z innych powodów. Powinnaś jednak była ze mną porozmawiać. Rozwiązałybyśmy wspólnie ten problem. Nie musiałybyśmy przechodzić piekła po latach.

Dawn podniosła wzrok. Płakała.

- Co miałam powiedzieć? „Mamo, szkoda, że miłość ominęła cię po raz drugi”? Nie wiedziałam o pierwszym razie.

Suzanne nie potrafiła się uśmiechnąć.

- Nie chciałam budować naszej więzi na kłamstwie, lecz zarazem pragnęłam ukryć przed tobą prawdę.

- Nie poczułam się skrzywdzona, mamo. Byłam przede wszystkim ciekawa. Kiedy jednak dowiedziałam się, że mój prawdziwy ojciec żyje, a inni spotykali się z nim, rozmawiali i nawet lubili go, wpadłam w popłoch. Nie umiałam sobie poradzić z tym problemem. Nagle ziściły się dziecinne marzenia. Nie chciałam tego. Wyidealizowałam postać ojca. Ojciec ze snów nigdy by mnie nie zbeształ i nie wyśmiał. Prawdziwy ojciec mógł tak postąpić.

- Jego obecność oznaczała zagrożenie?

Dawn skinęła głową.

- Odkryłam, że znów jesteście razem, i wpadłam w panikę. Wzięłam pod uwagę możliwość, że ten człowiek polubi ciebie bardziej niż mnie.

- A więc uciekłaś do Florencji.

- Nie mogłam powstrzymać się od płaczu na myśl o tej sprawie. Bałam się pytać o cokolwiek, ponieważ bałam się usłyszeć odpowiedzi.

Suzanne wczuła się w położenie córki. Chciała przytulić ją, pocałować, pocieszyć, tak jak dawniej, w dzieciństwie.

- Co teraz?

Dawn zachichotała. Nie zabrzmiało to szczerze.

- Szkoda, że tak późno poznałam prawdę. Musztarda po obiedzie.

- Nie miałam pojęcia o twoich przemyśleniach i pragnieniach. W przeciwnym razie razem z tobą szukałabym rozwiązania, zamiast usiłować wszystko zatuszować - oznajmiła Suzanne drżącym głosem.

- I trzymać ojca z daleka ode mnie - dodała Dawn, trafiając w sedno wbrew deklaracjom Suzanne.

W sumie dość bezboleśnie przełknęła opowieść matki.

- David bardzo pragnie cię poznać. Mówi, że jesteś piękna i bardzo podobna do jego syna, Jasona. Myślę, że on też trochę się boi.

- To dobrze - stwierdziła Dawn z wyraźną ulgą. - Na szczęście nie tylko ty, mamo, i ja się boimy.

Suzanne nie przestawała się niepokoić.

- Jesteś zszokowana albo wściekła? Dawn, proszę, powiedz.

Dawn uśmiechnęła się pogodnie.

- Kochana mamo, przecież wiesz. Żałuję, że nie zdradziłaś swojej tajemnicy wcześniej. Nareszcie wszystkie elementy układanki leżą na swoim miejscu. Obawiam się pierwszego spotkania, lecz jestem już gotowa. Długo czekałam na ten dzień.

Zachwycona Suzanne chwyciła córkę za ręce.

- Dawn, jak byś się czuła, gdybym po tylu latach zeszła się z twoim ojcem?

- Nie wiem. - Dziewczyna zmarszczyła czoło. - Cóż, dziwna sytuacja, ale chciałabym spędzić z nim dużo czasu, aby go poznać i pozwolić mu poznać siebie. - Uniosła brwi. - Mam przyrodniego brata?

- Podobny do ciebie. Widziałam zdjęcie. Jest w wieku Eve.

- Naprawdę? - zdumiała się. Suzanne skinęła głową.

- Mamo, to cudowne uczucie dowiedzieć się, że ojciec nie jest potworem o trzech głowach... A co najważniejsze, jest miły i dobry. - Spoważniała. - Co mam robić? Jechać za nim?

Suzanne wstała. Ujęła twarz córki w dłonie i spojrzała w niebieskie oczy.

- Kocham cię, maleńka.

- Wiem. Ja też cię kocham.

- Nikt nigdy nie zajmie twojego miejsca w sercu matki.

- To prawda. Skoro przebrnęłyśmy przez najtrudniejszy okres mojego dziewczęcego buntu i wciąż rozmawiamy...

- Będziemy rozmawiać dalej, kiedy David Marshall wkroczy w twoje i moje, w nasze życie.

- Mamo...

- Córeczko...

Objęły się mocno. Nie potrzebowały słów. Suzanne czuła się jak w raju. Ocaliła rodzinę. Umocniła więź z córką.

- Powiesz mu? - spytała Dawn.

Suzanne roześmiała się i cmoknęła ją w czubek nosa.

- Oczywiście. Natychmiast. Muszę się tylko zorientować, dokąd się udał.

- Przyjechał tu wynajętym samochodem - zauważyła Dawn i podała nazwę wypożyczalni.

- Dzięki, do zobaczenia - rzuciła Suzanne, chwytając torebkę i biegnąc do drzwi. - Wracaj do pracy!

Dawn roześmiała się.

- Byłam ciekawa, kiedy to powiesz!

Suzanne włączyła silnik, wyprowadziła samochód z garażu i pomknęła na lotnisko. Modliła się w myślach, aby zastać tam Davida. Po piętnastu minutach zahamowała przed salonem wynajmu samochodów. Wyskoczyła zza kierownicy.

David stał przy ladzie i rozmawiał z uśmiechniętą młodą pracownicą firmy, wyraźnie zainteresowaną przystojnym klientem.

Suzanne stanęła nieruchomo, chłonąc każdy jego gest. Kiedy odwrócił się do wyjścia, zawołała:

- David!

Zmierzył wzrokiem rumieńce na jej twarzy, szeroko otwarte oczy, ciepły uśmiech, lawendowy sweterek opinający piersi. Ocknął się po chwili.

- Tak?

Zabrzmiało to oficjalnie, z rezerwą. Przybrał ton, jakim rozmawiał z sekretarkami i akwizytorami.

Nie zamierzał uzewnętrzniać uczuć, które go ogarnęły.

- Kocham cię.

Głos Suzanne koił rany, uspokajał, przywodził cudowne wspomnienia. Wyznała mu miłość przed wielu laty, w Vernazzy. Pragnął zapomnieć lato, kiedy Annie powtórzyła te słowa. Ale pamięć nie usłuchała. Niczym barwny film przesuwały się przed oczami obrazy. Kochali się. Usta kobiety wilgotne i miękkie od pocałunków. Uwodzicielskie spojrzenie.

Miłość ożyła. Patrzył na Suzanne przekonany, że piękna wizja pryśnie zaraz jak bańka mydlana.

- Nie mów tego - wydusił z siebie.

- Dawn rozpoznała cię.

Ciarki przebiegły mu po grzbiecie.

- Co powiedziała?

- Chce cię poznać. Znała cię z fotografii, która wpadła jej w ręce w dzieciństwie. Pragnie też poznać brata.

- Nie mam pretensji, jeśli wpadła w złość i poczuła się skrzywdzona.

Suzanne się roześmiała.

- Ja też bym jej nie winiła, ale do tego nie doszło. Dawn jest podekscytowana i nieco wystraszona. - Suzanne pokręciła głową. - Tak jak jej matka, właśnie teraz.

- Jej matka ma do tego prawo - oświadczył cicho. Z jej ust padło przecież tyle kłamstw. Zwłaszcza na temat małżeństwa. Za każdym razem, kiedy się kochali, miał wyrzuty sumienia. - I co teraz?

Wyglądała na zmieszaną.

- Nie rozumiesz? Kocham cię!

Bał się. A jeśli jej słowa nie znaczą nic więcej niż wtedy, w Vernazzy?

- Twierdziłaś, że zawsze mnie kochałaś. Skłamałaś. - Zmrużył oczy. - Co się zmieniło?

Śmiało podniosła głowę.

- Dosyć kłamstw. Dosyć strachu. - Drżące usta zdradzały zdenerwowanie. - Pomyślałam, że chciałbyś się dowiedzieć.

- Pozwalasz mi odejść?

- Nie mogę cię tu zatrzymać.

- Odsyłasz mnie z powrotem?

- Jeśli nie zechcesz zostać...

Zirytował się lekko. Postąpił krok do przodu.

- Zamierzasz dalej kłamać, aby osiągnąć swój cel? Suzanne sprawiała wrażenie małej dziewczynki przyłapanej na pierwszym w życiu kłamstwie.

- Nie - odparła skruszona.

- Opowiesz szczegółowo o przeszłości swojej i Dawn?

- Tak.

- Pobierzemy się?

Wyraz powagi zniknął nagle z oczu kobiety. Pojawiły się w nich przekorne ogniki. Tak jak przed dwudziestu dwu laty.

- Jeśli będziesz bardzo, bardzo grzeczny. Objął ją mocno.

- Ach, kochanie - odezwał się cicho. - Będę bardzo dobry dla ciebie. Nie zechcesz nikogo innego.

Pochylił się i pocałował ją.

Wszyscy ludzie w salonie bili im brawo. Dziewczęta za ladą ocierały łzy. Mechanik w kombinezonie głośno wydmuchał nos.

David błysnął zębami w uśmiechu. Ukłonił się publiczności.

- Mówiłem, że jestem dobrym człowiekiem - szepnął.

- Trochę dobrym, trochę złym - zażartowała. - To mi się zawsze w tobie podobało.

- Zanim się zestarzejemy, będziemy mieli milion wspólnych wspomnień, Annie - obiecał. - Począwszy od zaraz. - Wziął ją za rękę i wyszli. - Gdzie twój samochód?

Wskazała bez słowa i podała mu kluczyki. Pomógł jej wsiąść i zatrzasnął drzwi. W samochodzie znów się objęli.

- W wieku siedemdziesięciu lat pewnie wciąż będziemy się przytulać w samochodach. Zupełnie jak nastolatki!

Zachwycona Suzanne przyłożyła policzek do piersi Davida. Wdychała jego zapach. Czuła się jak w niebie...

- A kiedy będę za stary, żeby prowadzić, zostawię samochód w garażu. Na wszelki wypadek, gdyby przyszła nam ochota na przytulanki - przyrzekł.

Roześmiała się. Ruszyli. Zaczęli jazdę jak gdyby w odwrotnym kierunku, ku młodości.

- Nie wyobrażam sobie ciebie starego.

- Niestety, ciebie też to czeka.

- Nigdy - zaprzeczyła stanowczo. - Może będę pomarszczona, gruba i niedołężna. Ale nigdy za stara, aby cię przytulić.

Otoczył ją ramieniem.

- Ani ja, kochanie. Dopóki ze mną będziesz. Pocałunek przypieczętował miłosne deklaracje.

Znaleźli się dopiero na początku drogi.

Oklahoma City, stan Oklahoma

Od roku jesteśmy małżeństwem. Nie wyobrażałam sobie, że mogę kochać Davida bardziej nu w chwili, gdy wymienialiśmy obrączki. Ale tak się stało. Chociaż mieszkamy w Oklahomie, dziewczęta często nas odwiedzają. Kiedy są u siebie, rozmawiamy przez telefon.

Nasze dzieci przywykły do siebie. Trwało to jakiś czas. Najdłużej przystosowywał się do nowej sytuacji Jason. Wychowany jako jedynak, nie bardzo wiedział, jak postępować z dwiema młodymi kobietami, które uważają go za brata.

Pierwsze Boże Narodzenie okazało się ciężkim przeżyciem dla nas wszystkich. Z początku byłam załamana. Każdy starał się aż do przesady okazywać uprzejmość innym. David popisał się cierpliwością i pomysłowością. Zaprosił sąsiadów, małżeństwo, Joan i Marva. Wspólnie bawiliśmy się w różne gry. Zrobiło się bardzo wesoło. Dzieci rozluźniły się i zaprzyjaźniły. Miałam najradośniejsze święta w życiu.

Dawn rozkwita. Ta energiczna, młoda kobieta, odkąd jesteśmy z Davidem razem, rozwinęła skrzydła. Interesuje się sprawami, o które nigdy bym jej nie podejrzewała. Najbardziej lubi nas pytać o to Jak przebiegała nasza znajomość. Dawn to romantyczka, podobnie jak Eve. Lubię je obserwować. Cieszę się, że łączy je silna siostrzana więź.

Lubię też być sam na sam z Davidem. Spacerujemy, jeździmy na rowerach, robimy zakupy albo po prostu siedzimy przed telewizorem czule objęci. Nie wiedziałam nawet, że noszę w sobie taką potrzebę czułości. A David potrafi ją okazać.

Codziennie dziękuję Bogu. Obdarował mnie prawdziwym szczęściem. Martwiłam się kiedyś, że jest głuchy na moje modlitwy, lecz myliłam się. Zanim życie udzieliło mi okrutnej lekcji, nie wiedziałam, że trzeba chwalić każdy, nawet najmniejszy podarunek losu.

Teraz już wiem.

Powtarzam to sobie przed snem i po przebudzeniu u boku Davida. Dzięki ci. Boże.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
134 Clay Rita Ta sama miłość
134 Clay Rita Ta sama milosc
Rita Clay Estrada Ta sama miłość
Clay Rita Dac szanse milosci T194
Ta sama miłość
194 Clay Rita Dac szanse milosci 5
Clay Rita Dać szansę miłości(1)
004 Clay Rita Cena milosci
Clay Rita Odnaleziona miłość 03 W innym wymiarze
004 Clay Rita Cena miłości
TA SAMA CHWILA
BAJM TA SAMA CHWILA
TA SAMA CHWILA, Teksty z akordami
Ta sama chwila
teksty z akordami (ponad 300), TA SAMA CHWILA, TA SAMA CHWILA
TA SAMA CHWILA
M R Mayenowa, Styl, stylizacja, stylistyka, [w] ta sama, Poetyka teoretyczna, Warszawa89 notatk
Finanse w przedsiębiorstwie, Finanse 1, Każdy przedsiębiorca musi wiedzieć, że pewna suma pieniędzy
TA SAMA CHWILA, teksty gotowe do druku

więcej podobnych podstron