Rozdział trzeci
Pod Trzema Miotłami
Opowiadaj mi, opowiadaj mi o sobie,
opowiedz mi, o czym chcesz
Niech słowa znów ożywią to, co miało już nie żyć,
ja nie chcę być już sam
Harry powiedział Ronowi i Hermionie, że owszem, to był Malfoy, i wyjaśnił, że chciał z nim porozmawiać o tym, co zdarzyło się podczas turnieju.
Nie powiedział im jednak nic więcej.
Nie chciał ich okłamywać. Nie wstydził się niczego, ale czuł się tak, jakby to co wydarzyło się nad jeziorem było zbyt kruche, by o tym opowiadać. Jak na razie wszystko ułożyło się nadspodziewanie dobrze, ale jeśli wmieszać w to Rona - Powód, Dla Którego Rudowłosi Zyskali Złą Sławę, Malfoy stałby się jedynie niewielkim punktem na horyzoncie. Punktem wskazującym na Harry`ego i Rona i krzyczącym: „Profesorze Snape, oni próbowali mnie zabić!”.
A Harry nie chciał do tego dopuścić. Był zdumiony, jak bardzo tego nie chciał.
Nie dlatego, że Malfoy zrobił się nagle miły. Słodka, grzeczna wersja Draco Malfoya spowodowałaby, że Harry pędem pognałby do Dumbledore`a i zaczął bełkotać o szpiegach w Hogwarcie i eliksirze wielosokowym. Malfoy nadal był paskudnym, zepsutym, rozwydrzonym sobą, może trochę mniej wrogim, ale niezmiennie posiadającym doprowadzoną do perfekcji umiejętność ubliżania ludziom.
Jak zwykle... Czyli dokładnie tak, jak być powinno.
Z jakiejś przyczyny Harry był z tego bardzo zadowolony.
Harry miał jeszcze jeden powód, aby nie mówić przyjaciołom o wieczornym spotkaniu. Sam za bardzo tego nie rozumiał, ale był zazdrosny - sprawę Malfoya chciał zachować dla siebie.
Tak dawno nie miał niczego naprawdę swojego; czegoś, o czym nie wiedziałyby media, albo Ron i Hermiona, którzy przecież, odkąd byli ze sobą, mieli swoje własne małe tajemnice.
Zresztą, miał przeczucie, że czuliby się bardzo dotknięci, gdyby się dowiedzieli, że coś przed nimi zataja.
Nie powiedział im. Po prostu.
Następnego dnia, gdy podczas śniadania zobaczył jak Zabini, pomagając Malfoyowi usiąść obok siebie, złapał go za łokieć, Harry'ego nawiedziło podobne uczucie zazdrości.
Co ty sobie myślisz Zabini? Nie musisz być taki łapczywy.
Harry Potter, Chłopiec, Który Zwariował.
- Bardzo się cieszę, Harry, że ostatnio nie jesteś już taki przygnębiony - odezwała się Hermiona.
- Przygnębiony? - zapytał nieobecnym tonem Harry, kiedy Malfoy zajął miejsce obok Zabiniego. - Dlaczego miałbym być przygnębiony?
Voldemort. Wojna. Cedric. Wszechogarniający go smutek. Poczucie winy.
Aaa... To.
Zapomniałem, pomyślał zdumiony Harry. Zupełnie o tym zapomniałem!
Hermiona rozpromieniła się.
- Masz rację, Harry. Nie ma powodu.
Nie powinienem zapomnieć. Ale zapomniałem i... to takie wspaniałe uczucie.
- Chodźmy. Mamy teraz obronę przed czarną magią - powiedział Ron. - Ciekawe kto będzie prowadził zajęcia, Lupin, czy Syriusz?
Harry wstał, podnosząc ciężką torbę Hermiony.
Gdy wychodzili z wielkiej Sali, rzucił okiem na Malfoya i Zabiniego, którzy prowadzili bardzo ożywioną dyskusję. Zauważył, że usta Malfoya układają się w słowa „magia kreatywna” i uśmiechnął się pod nosem, widząc jak wspaniale Zabini udaje zainteresowanie.
Gdy mijał stół Slytherinu, jakiś impuls kazał mu zatrzymać się na moment.
- Cześć, Malfoy - powiedział.
Pansy Parkinson, Crabbe, Goyle i Zabini wbili w niego wzrok, a ich oczy mówiły „Giń-Potter-Giń!”.
Malfoy, spokojnie, jakby nie był otoczony żądnymi krwi wilkami w ludzkiej skórze, sięgnął po tosta i odpowiedział:
- Dzień dobry, Potter.
Harry poczuł niepojętą satysfakcję, gdy usłyszał te trzy słowa, które spowodowały, że Ślizgoni oraz Ron zakrztusili się ze zdumienia.
Oczywiście, po tym incydencie musiał całą sprawę wyjaśnić nieco obszerniej, bo Ron był bliski ogłoszenia, że Voldemort „wielosokował” się w Harry`ego i trzeba go natychmiast zabić.
- Zdecydowałem, że będę trochę bardziej uprzejmy - powiedział w drodze na obronę przed czarną magią. - Chcę się dowiedzieć, o co chodziło z tym jeziorem.
- Cóż, tak, rozumiem cię, Harry - zgodziła się Hermiona, zdeklarowana poszukiwaczka wiedzy. - Ale naprawdę, Malfoy...
Ron prawie się opluł.
- A ja nie rozumiem! To na pewno był jakiś ślizgoński spisek! Jesteś zbyt łatwowierny, Harry. Ślizgoni nie są tacy jak my. To bestie, mówię ci, szalone, okrutne...
Przerwał, żeby przywitać się z profesorem Lupinem.
- Witam profesorze. Zastanawiałem się właśnie kto dziś będzie prowadził zajęcia. Czy nie zbliża się... - Obrazowo przedstawił wycie do księżyca.
- Proszę, zajmijcie swoje miejsca - odparł Lupin z pobłażliwym uśmiechem.
- Tak - podsumował Ron. - Na czym to ja skończyłem?
- Mówiłeś, że Ślizgoni to szalone, okrutne bestie - podpowiedział mu Harry. - Ale potem przerwał ci wilkołak.
*
Harry nie mógł uwierzyć, że ciągle spogląda na zegarek.
Minuty wlokły się niemiłosiernie. A Malfoy nie pojawił się na lunchu.
Jeśli opuszcza się ciągle posiłki, można wpaść w chorobę- pomyślał.
- Czym się tak martwisz, Harry?
- Wcale się nie martwię - oburzył się. Hermiona wzruszyła ramionami i ugryzła jabłko.
Może Malfoy jest chory. Wyglądał bardzo blado.
Pani Pomfrey powinna się baczniej temu przyjrzeć. Powinna zaordynować witaminy. Te lochy są prawdopodobnie bardzo niezdrowe dla delikatnych osób.
Harry myślał o tym przez kilka godzin i był raczej zaskoczony, gdy Malfoy pojawił się nad jeziorem. Chłopak wdrapał się na pagórek, spóźniony o całe dwadzieścia minut, ale wyglądał jak okaz zdrowia.
- Chodź, Potter - powiedział po prostu, odwrócił się i zaczął iść z powrotem.
Harry, oburzony, poderwał się, żeby go dogonić.
- Hej, Malfoy. Spóźniłeś się. Gdzie twoje maniery?
- Mnie one nie dotyczą - odparł Malfoy, wyraźnie znudzony. - Chodź.
- Gdzie idziemy? - zapytał Harry podejrzliwie.
- Nie mam zamiaru zaziębić się tu na śmierć - poinformował go Malfoy. - Poza tym, zauważyłem wczoraj, że masz problemy z płynnym i składnym mówieniem. Dlatego idziemy do pubu.
- Pubu? I to ma sprawić, że zacznę się składnie wyrażać?
- Och, tak. Alkohol nadaje wszystkiemu to cudownie złudne wrażenie sensu - zapewnił Harry'ego Malfoy.
- Nawet jeśli czuję się trochę spięty, gdy jestem w twoim towarzystwie... Gdzie idziesz?
- Do szkoły - oświadczył Malfoy. - Jest takie sekretne przejście, które prowadzi wprost do Hogsmeade, otwiera się za pomnikiem...
- Jednookiej wiedźmy - dokończył wolno Harry. - Skąd wiesz?
- Znalazłem je cztery lata temu - odpowiedział Malfoy, zadowolony z siebie. - Weasley nie mówił sam do siebie w drodze do Hogsmeade. Nie jest zbyt sprytny, ten twój chłoptaś. Więc uznałem, że pewnie chodzisz do Hogsmeade jakimś skrótem, przez szkołę, w swojej pelerynie niewidce... i znalazłem go.
Więc z nim jest podobnie, pomyślał Harry. Stara się wprawić mnie w zakłopotanie. A skoro chce, żebym jakoś zareagował, widocznie dla niego też to coś znaczy.
- Wiesz o mojej pelerynie? - zapytał.
- Nie Potter - prychnął Malfoy. - Tak naprawdę myślałem, że mam halucynacje. Oczywiście, że wiem i następnym razem, jak będziemy iść do pubu, weźmiemy ją ze sobą.
- Następnym razem...? Nie zgodziłem się iść z tobą nawet tym razem!
Harry podążał za Malfoyem, czując się coraz bardziej jak piesek wyprowadzany na spacer. Malfoy nie odezwał się więcej, dopóki nie znaleźli się w korytarzu prowadzącym do pomnika.
- Nie sądzę, żebyś do końca zrozumiał całą tę sytuację, Potter. - Obejrzał się przez ramię.
Harry poczuł nagle silne uderzenie w piersiach, jakby ktoś mocno wyrżnął go w żebra.
- C... co masz na myśli?
- Nie idziesz ze mną jako mój współtowarzysz, wiesz... - Uśmiech Malfoya był lodowaty jak podmuch mroźnego wiatru. - Jestem w stanie doprowadzić cię do sklepu, nawet jeśli nie będziesz współpracował.
Harry powoli zaczęło ogarniać oburzenie.
- Chcesz powiedzieć, że jeśli nie pójdę się z tobą napić, to...
- Dokładnie - Malfoy wyszczerzył zęby.
Harry zamierzał właśnie powiedzieć Malfoyowi, gdzie może wsadzić sobie taką „przyjaźń” i dodatkowo zasugerować, żeby popchnął ją sobie różdżką i miotłą, gdy nagle zdarzyło się coś zupełnie niespodziewanego.
Malfoy zauważył, że Harry jest wściekły i uśmiechnął się.
Urok nie był słowem, które przychodziło Harry`emu do głowy, gdy myślał o Draco Malfoyu. A jednak...
Harry poczuł nieodpartą potrzebę, żeby zamrugać.
Większość gestów Malfoya była dokładnie wystudiowana. Uśmiechanie się było najwyraźniej szczególnie dopracowaną sztuką.
Odznaczało się wyjątkowo wyrafinowanym artyzmem. Światło powoli rozjaśniało tę bladą, chłodną twarz, aż w końcu jego oczy zabłysły jak lód w słońcu.
Stał w pustym korytarzu z tym kunsztownym, wirtuozowskim uśmiechem na twarzy, dopóki Harry naprawdę nie był zmuszony zamrugać.
Kiedy otworzył oczy, uśmiech zbladł, a Harry był tym niemal rozczarowany.
- Chodź Potter. Odłożyłem na później odrabianie zadania z magii kreatywnej, żeby się z tobą napić.
- Och, czuję się zaszczycony - powiedział Harry, bardziej słabo niż sarkastycznie.
- I powinieneś.
Malfoy odwrócił się i poszedł przodem, jakby był absolutnie przekonany, że Harry za nim podąży. Nie raczył nawet tego sprawdzić.
- Poza tym będziesz mi mógł wyjawić swoje szokujące sekrety - dodał z satysfakcją. Wyglądał na urażonego sceptycznym spojrzeniem Harry`ego. - Co? Przecież wyjawię ci moje!
- Tak - wycedził Harry. - Tyle, że Ślizgoni uwielbiają opowiadać o swoich brudnych sprawkach. Nie jestem pewien, czy to uczciwa wymiana.
Malfoy obrzucił go raczej zdumionym wzrokiem, a potem roześmiał się i wzruszył ramionami.
Echo tego śmiechu rozbrzmiewało jeszcze, gdy wślizgiwali się w przejście obok pomnika.
*
- Malfoy! To intymne pytanie!
- Wcale nie! Więc jak?
- Malfoy, potrafisz być takim strasznym draniem.
Harry zmrużył oczy. Światła w Trzech Miotłach wydawały się być jaśniejsze niż kiedykolwiek.
Zaraz, to ostatnie słowo nie brzmiało tak, jak powinno...
- Potter, jesteś kompletnie pijany - stwierdził rozbawiony Malfoy.
Harry skupił wzrok na twarzy Malfoya. Z początku widział tylko złocistą plamę - światło lamp mieszało się ze srebrzystym blaskiem włosów i oczu - ale chwilę później rozmazane linie nabrały kształtu.
- Nie jestem - odparł Harry bardzo wyraźnie. Zorientował się, że ma trochę problemów z poprawnym wypowiadaniem słów.
- Wypiłeś tylko trzy szklanki miodu. Jesteś cienkim zawodnikiem, Potter.
Malfoy wypił co najmniej pięć i był tylko trochę odprężony.
Trzeba się uważniej przyjrzeć tym Ślizgonom.
- Odpowiedz, Potter - zażądał władczo rozpieszczony dzieciak, siedzący naprzeciwko. - Taki unik jest niegodny mężczyzny.
- Och... już dobrze... Dwa.
Malfoy zakrztusił się miodem.
- Ach, Potter, ależ z ciebie Lockhart.
- Zamknij się Malfoy.
- Zaraz, zaraz. To były niewinne cmoknięcia w policzek? Czy z języczkiem?
- Malfoy, nie możesz zadawać takich pytań... Nie za pierwszym razem.
Malfoy osłabł ze śmiechu.
- To kto był tą pechową bidulką?
- Cho Chang - przyznał Harry niechętnie. - Na piątym roku.
Bardzo dokładnie pamiętał ten moment. Cho Chang wzięła go na stronę i powiedziała mu, że nie może dłużej znieść wspomnień, i że przenosi się, aby kontynuować naukę w Beauxbatons. Gdy ponuro spoglądał w jej śliczną twarz, dodała, że za nic nie obwinia Harry`ego, a potem pocałowała go w usta.
Tak bardzo czekał na ten moment, a kiedy już nadszedł...
Poczuł na jej ustach smak współczucia, jego ust dotykała litość. Pocałunek Cho Chang wyrażał to samo, co każdy dotyk, każde słowo ofiarowane mu tamtego roku.
Odsunęła się, a on jeszcze raz spojrzał w twarz, o której marzył tak długo i nagle zapragnął, żeby już nigdy więcej jej nie oglądać.
Draco Malfoy gwizdnął.
- Chang? Nieźle, Potter... czekaj, a te plotki o Ginny Weasley, to prawda?
- Tak - odparł z rezygnacją.
Kilka pocałunków z Ginny. Nadal czuł się winny, że wykorzystał młodszą siostrę Rona, aby odpędzić jakoś samotność. Tak bardzo starał się jej pragnąć, pragnąć czegokolwiek - wtedy, na szóstym roku.
Nie udało się. Myślał o Ginny, jakby była jego młodszą siostrą.
Nagle przypomniał sobie jakie stosunki panują pomiędzy Weasleyami i Malfoyami.
- Masz zamiar powiedzieć coś o Weasleyach? - zapytał ostro.
Malfoy był zaskoczony.
- Nie. Zawsze miałem słabość do rudych. Twój Weasley jest oczywiście znakomitym wyjątkiem.
- Och? - zainteresował się Harry. - Teraz twoja kolej Malfoy. Ile?
- Eeee... - Malfoy zamrugał. - Poczekaj chwilę.
Zaczął zapamiętale liczyć coś na swojej serwetce.
No naprawdę, Snape powinien zwracać nieco większą uwagę na to, jak prowadzą się jego podopieczni.
- No dobrze, więc z kim ten pierwszy.
- Ach - Malfoy gestem zamówił następną kolejkę. - Pansy Parkinson, na trzecim roku. Pamiętasz, wtedy kiedy moje młode życie prawie zakończyło się w szponach tego hipogryfa? Przyszła potem do skrzydła szpitalnego i prawie się na mnie położyła. Praktycznie rzecz biorąc, byłem w szoku.
- Chyba nie aż tak bardzo - uśmiechnął się Harry. - Byłeś z nią na Balu Bożonarodzeniowym, na czwartym roku.
- No cóż - Malfoy wzruszył ramionami. - Zaprosiła mnie.
Trudno było powstrzymać się, by nie podziwiać jego gładkich policzków.
- Co się tak gapisz? - Malfoy spojrzał na Harry`ego i uniósł brew. - Malfoyowie zawsze czekają na zaproszenie. O, tu masz liczbę.
Podał Harry`emu serwetkę.
Dobry Merlinie!
- Czy jest w ogóle tyle osób w całej szkole?
Malfoy uśmiechnął się rozpustnie.
- Jeśli policzysz z kadrą.
- Eeeeee...
Na widok miny Harry`ego, Malfoy wybuchnął śmiechem. W ogóle Malfoy śmiał się dużo tego wieczoru.
Oczywiście, pewnie jest nieźle wstawiony.
- Poza szkołą też istnieje życie, Potter - dodał, kiedy się uspokoił.
Madam Rosmerta podeszła do ich stolika i spojrzała na nich z błyskiem w oku.
- Na pewno nie macie już dość, chłopcy?
- Rosmerto - Malfoy popatrzył na nią, przerażony. - Przecież mnie znasz! Noc jest młoda i ja także. Zamierzamy upić się znacznie bardziej, zanim pójdziemy do domu.
Harry pomyślał, że jeśli upije się jeszcze bardziej, w ogóle nie będzie w stanie nigdzie iść.
- Jesteś okropny, Draco - westchnęła Rosmerta, stawiając przed nimi dwie kolejne szklanki. - I usiłujesz zdeprawować biednego, niewinnego Harry`ego Pottera. Przerażasz mnie.
- Uwielbiasz to! - zawołał za nią Malfoy. Odwrócił się do Harry`ego i uśmiechnął się figlarnie. - Miła kobieta. Kiedy na trzecim roku nie chciała mnie obsługiwać, starałem się z nią flirtować. Powiedziała, że jestem najmłodszym, który tego kiedykolwiek próbował.
- Malfoy, jesteś pewien, że nie jesteś alkoholikiem?
- To nie ja tu jestem niepełnoletni - poinformował go Malfoy wyniośle. - W styczniu skończyłem osiemnaście lat. **
- Nie miałeś osiemnastu lat na Balu Bożonarodzeniowym - wymamrotał Harry.
- Podobnie jak ty. I nie sprzeczaj się ze starszymi od siebie. Hmmm... Tak, miałem ci zadać następne pytanie, ale skoro całowałeś się tylko z dwiema dziewczynami, można uznać, że znam już na nie odpowiedź.
- Co...? Och! - Ku swemu zmieszaniu, Harry zaczerwienił się okropnie. - Malfoy!
Malfoy roześmiał się i oparł o ścianę.
- Biedny cnotliwy Potterek...
- Zamknij się! Ile niezliczonych tysięcy ty zaliczyłeś?
Kąciki ust Malfoya uniosły się lekko.
- Niezliczonych tysięcy? Jesteś w błędzie myśląc, że wszyscy Ślizgoni to zdemoralizowani grzesznicy. To tylko... hm... osiemdziesiąt dziewięć procent prawdy.
- Ile, Malfoy? - ku własnemu zdumieniu, Harry naprawdę był ciekawy.
Malfoy zastanowił się.
- Podaj mi moją serwetkę.
Harry roześmiał się, potrząsnął głową i wypił następną porcję miodu.
Malfoy z uznaniem kiwnął głową.
- Wiedziałem, że tak naprawdę nie jesteś niewinny - podsumował. - W istocie omijasz wszelkie szkolne zasady wielkim kołem, a wszyscy zachowują się tak, jakbyś był aniołem.
Harry uniósł brwi.
- A ty co o tym sądzisz?
- Myślę, że aniołowie nie upijają się na szkolnym balu. Wiem także, że miewasz wyjątkowo diabelskie pragnienia, żeby rozkwasić mi twarz. Nie... masz w sobie paskudną bestię. - Spokojny, analityczny wyraz twarzy Malfoya przerodził się w drwiący uśmiech. - Dlatego zdecydowałem się dać ci szansę.
- Jestem porażony twoją wiarą we mnie - wycedził Harry.
To było coś nowego. Nikt nigdy nie spodziewał się po Harrym złego zachowania.
- Postaram się wymyślić jakiś odpowiednio zły uczynek.
Malfoy lekceważąco machnął ręką.
- Nie bądź śmieszny, jesteś nowicjuszem. Bądź rozsądny. Po prostu bierz przykład ze mnie.
Harry zaczął podejrzewać, że Malfoy jest jednak pijany. Jego oczy błyszczały jasno i dziko, a platynowe włosy były nieco rozwichrzone.
Harry kontrolował jeszcze tylko niektóre funkcje motoryczne, upijał się z Malfoyem, którego zdrowy rozsądek najwyraźniej tłumiły opary alkoholu.
To było interesujące.
- Wiem! - oznajmił Malfoy. - Powinniśmy zaśpiewać karaoke.
Harry spojrzał w zachwyconą twarz towarzysza.
- Jesteś szalony...
- Więc będzie jeszcze zabawniej - zapewnił go Malfoy. Zerwał się na równe nogi z gracją, jakiej Harry nie byłby wstanie z siebie wykrzesać nawet na trzeźwo i zaczął ściągać Harry`ego z krzesła.
I właśnie wtedy pojawił się Hagrid. Malfoy zniknął pod stołem.
Harry, zdezorientowany, patrzył gdzieś w okolice swoich kolan, a Hagrid już go zauważył i ruszył w jego stronę.
- Och, nie... - pisnął Malfoy.
Harry resztką sił starał się powstrzymać od śmiechu..
- Cześć Harry! - przywitał go Hagrid w ten sam serdeczny sposób, w jaki robili to wszyscy Gryfoni.
Jego czarne oczy zlustrowały chwiejącego się Harry`ego, a potem stół, na którym znajdowały się dwie szklanki.
- Wpadłem ino na parę głębszych - kontynuował. - Olimpia nie bardzo lubi jak to robię, więc będę się musiał pospieszyć... Eeeee, Harry... - zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. - Czy ja ci nie przeszkadzam?
Harry przez chwilę gapił się na niego bezmyślnie. W końcu z oszołomienia wyrwało go dobiegające spod stołu, bardzo, bardzo łagodne przekleństwo.
Harry zaczął nagle kaszleć.
Niestety, Hagrid pomyślał, że to wynik zakłopotania.
- Ach... wybacz Harry... Jest w toalecie, tak?
- Um - powiedział Harry.
Hagrid szturchnął go po przyjacielsku w ramię, a Harry o mało co nie spadł z krzesła.
- Bardzo się cieszę, Harry. Najwyższy czas, żebyś zaczął się trochę zabawiać.
- Tak jakbyś ty coś o tym wiedział - rozległ się głos w okolicach kolan Harry'ego.
Harry oparł się pokusie histerycznego roześmiania się i kopnięcia Malfoya.
- W takim razie idę - zahuczał Hagrid. - Nie chcę cię kłopotać. Wypiję tylko jednego i pójdę do domu. Ale powiedz mi coś, Harry... - znowu go klepnął. - Ładna jest?
- Eeee... - odparł Harry.
- Obłędnie - odezwał się ten cholerny głos pod stołem.
Hagrid powoli oddalił się w kierunku baru. Jak tylko zniknął z pola widzenia, spod stołu wynurzył się rozczochrany Malfoy. Chwycił Harry`ego i wywlókł go z pubu.
Nocne powietrze trochę otrzeźwiło Harry`ego, ale i tak musiał się bardzo starać, żeby stać prosto.
Malfoy nie wyglądał na pijanego, tyle, że wydawał się bardzo rozluźniony, a na jego zazwyczaj bladym obliczu kwitł jaskrawy rumieniec.
- Wiejemy!
Harry zamrugał.
- O co chodzi?
- Och, strasznie się go boję - wyznał Malfoy z rozbrajającą szczerością. - Zawsze się go bałem. Szczuje na nas dzikie bestie i każe czytać krwiożercze podręczniki. Poza tym jest wielki i przerażający.
Harry był zdumiony. Malfoy, zawsze tak despotyczny w stosunku do Hagrida, boi się? Z tego, co zaobserwował, Harry sądziłby raczej, że to Malfoy usiłuje zastraszyć Hagrida.
Harry nie mógł tego zrozumieć. Jaki człowiek zachowuje się w ten sposób w stosunku do kogoś, kto budzi w nim lęk?
Malfoy zastanowił się przez chwilę.
- O rany, nie sądzę żebym kiedykolwiek przyznał się do czegoś takiego na trzeźwo. - Wzruszył ramionami. Ten gest wydał się zamroczonemu Harry`emu nienaturalnie płynny i powolny. - No cóż, przypuszczam, że w takich sytuacjach zawsze istnieje ryzyko chlapnięcia czegoś kompromitującego.
Harry był trochę urażony.
- Nie szukam słabych punktów, żeby cię zaatakować, Malfoy.
Malfoy przekrzywił głowę, a padające na jego włosy światło ulicznej latarni wydobyło z nich srebrne refleksy.
- Robisz to, gdy gramy w quidditcha - zauważył. - Co czyni z ciebie świetnego gracza.
- To co innego. Życie to nie gra.
Malfoy znowu uśmiechnął się w ten denerwujący sposób.
- Naprawdę?
Ale Harry nie odpowiedział, zbyt zajęty staraniami, aby nie upaść.
- Uważaj Potter. Miejsca leżące, w rynsztoku, są zarezerwowane dla prawdziwych alkoholików. Trzeba sobie na nie zasłużyć.
- Wyciągnąłbyś mnie, gdybym stoczył się do rynsztoka? - zaciekawił się Harry, który zaczynał wątpić, czy jest zdolny stać prosto.
- Za kogo ty mnie masz! Zaszczyciłbym cię pogardliwym uśmiechem.
Och, wspaniale.
Nie godząc się na taką alternatywę, Harry dzielnie kontynuował chwiejną wędrówkę. Był zaskoczony, gdy zapadła pomiędzy nimi zupełnie niekrępująca cisza.
Przeklęty Malfoy miał rację, co do alkoholu. Cholerny zdemoralizowany Ślizgon.
- Więc, zabrałeś mnie na drinka - odezwał się Harry. - Co będzie jutro? Burdel?
Każdy inny byłby zdruzgotany, słysząc jak Harry mówi coś takiego.
Malfoy roześmiał się.
- No wiesz!? - zganił Harry`ego. - Musimy coś sobie zostawić na czwartek.
Zbliżali się do szkoły. Harry bardzo starał się iść prosto. Malfoy po drodze obracał się wokół wszystkich latarni.
Rozeszli się na korytarzu. Harry zastanawiał się, co powinien powiedzieć.
W końcu zdecydował się na:
- Jutro, o tej samej porze?
*
Następnego dnia Harry obudził się z dziwnym wrażeniem, że to wszystko było snem.
Upijał się z Malfoyem? To zbyt nieprawdopodobne.
Kiedy próbował usiąść, poczuł się tak, jakby w głowę uderzył go tłuczek.
Och, więc to prawda?
Bardzo, bardzo ostrożnie podniósł się z łóżka.
- Harry! Gdzie byłeś? Strasznie się denerwowaliśmy! - krzyknął mu do ucha Ron.
- Proszę... mógłbyś nie mówić tak głośno? - jęknął Harry.
- Wyglądasz jak zombie - pocieszył go Ron ze szczerością, z której był znany i uwielbiany w każdym kręgu piekła.
- Bo czuję się jak zombie. Cierpię na asynergię.
Sarkazm Harry`ego wynikał z rozgoryczenia faktem, że guziki piżamy zdawały się być przyklejone do dziurek.
- Harry, ty wyglądasz jakbyś... wyglądasz jakbyś pił przez całą noc.
- Nie całą.
Piegi prawie wyskoczyły z twarzy pobladłego Rona.
- Co?! Gdzie byłeś, z kim byłeś... o nie, Harry, powiedz, że to nie był Malfoy!
- No właściwie, tak jakby Malfoy - przyznał Harry.
Ron ciężko oddychał przez nos. Purpura policzków tworzyła okropny kontrast z kolorem jego włosów.
Chwycił Harry`ego za ramię.
- Zaczekaj, muszę się ubrać... - zaprotestował Harry, zaplątany w szatę. Ron czekał, najwyraźniej bliski utraty cierpliwości.
- Gdzie idziemy? - dopytywał się Harry podążając za Ronem. Czuł się naprawdę bardzo słabo.
- Do Hermiony - odparł Ron. - Jest znacznie lepsza w wygłaszaniu potępiających przemówień niż ja.
- Wiesz Ron, ale to naprawdę nie...
Ron obrócił się, kierując w jego stronę oskarżycielsko palec.
- Nie odzywaj się, dopóki nie znajdziemy Hermiony!
*
- ...nie mogę uwierzyć, że jesteś taki nieodpowiedzialny, Harry, w tygodniu! W takim stanie nie będziesz mógł skupić się na lekcjach! Powiedz przynajmniej, że odrobiłeś zadania, Harry...
- A kogo obchodzą głupie zadania! - zawył Ron. - Co z Malfoyem?
To trwało już jakiś czas. Na początku Wielka Sala była pusta, ale teraz kilku Gryfonów bezczelnie przysłuchiwało się całej rozmowie.
Harry osunął się na krześle tak, że jego oczy znalazły się na poziomie talerza.
- A tak, Malfoy - powiedziała Hermiona z dezaprobatą. - Czy on odrobił lekcje?
Ron wydał dźwięk jak czajnik na chwilę przed wybuchem.
Hermiona westchnęła.
- Harry, wiem, że jesteś ciekawy dlaczego zdarzył się ten incydent na turnieju, ale to nie powód, żeby zamiast się uczyć, spędzać czas z takim wrednym typkiem jak Malfoy. Zawsze możemy poszukać czegoś na ten temat w bibliotece. Jakkolwiek, oczywiście, jesteś wolnym człowiekiem i możesz robić co chcesz.
Harry i Ron popatrzyli na nią ze zdumieniem.
- Ron, spójrz na to z innej strony - powiedziała Hermiona rozsądnie. - Jeśli Harry będzie się ciągle kręcił koło tego idioty, w końcu się wścieknie i go zaatakuje. A wtedy ty będziesz miał szanse, żeby wygrać zakład.
Harry nagle wyprostował się, ignorując tępy ból w tyle głowy.
- Zakład? Jaki zakład?!
- No, pamiętasz ostatni mecz Gryffindor kontra Slytherin?
Tym razem, pomimo turnieju, na prośbę wszystkich Domów, Dumbledore nie odwołał szkolnych rozgrywek quidditcha.
- Ty i Malfoy wyglądaliście tak, jakbyście zaraz mieli się pobić - kontynuowała Hermiona, spokojnie smarując tosta dżemem. - Ron zaczął się zakładać, że zwyciężysz. Miał szanse na sporą wygraną, bo wszyscy wiedzą, że Malfoy nie walczy czysto.
Harry prawie się obraził.
- Ron był bardzo rozczarowany - poinformowała go Hermiona pogodnie. - Ale pewnie w końcu do tego dojdzie, prawda? To znaczy, nikt inny nie doprowadza cię do wściekłości. Nie możesz znieść tego chłopaka. Na pewno nie wytrzymasz z nim długo.
Harry musiał przyznać, że ma rację, niemniej jednak czuł, że jest zupełnie inaczej.
- Nikt by nie potrafił - zapewniła Hermiona, poklepując go pocieszająco po ramieniu. - Zawsze powtarzam Lavender, że Malfoy jest nieznośny. Nie oszuka mnie tą swoją powierzchownością ładnego chłopca.
- Ładnego! - wypluł Ron ironicznie.
Harry uśmiechnął się na wspomnienie nieświadomego komplementu Hagrida. Ron był wściekły.
- Chodźcie - powiedziała Hermiona. - Musimy iść na zajęcia.
Wychodzili, kiedy do Sali wszedł Malfoy. Ani jeden odstający włosek nie burzył jego idealnej fryzury i w ogóle wyglądał tak, jakby niewinnie spał przez całą noc.
Ron, który szedł z przodu, wpadł na niego.
- Uważaj! - prychnął Ron, który nie był w nastroju, aby puścić Malfoyowi płazem zniewagę, jaką czynił samym swoim istnieniem.
- Nie musisz się tak okropnie spieszyć, Weasley - zakpił Malfoy. - Nie możesz aż tak dosłownie traktować powiedzenia “czas to pieniądz”.
- Malfoy! - krzyknął Harry.
Hermiona skrzywiła się z niechęcią.
Malfoy minął ich obojętnie.
- Zmieniłem zdanie, jeśli chodzi o ten twój pomysł zaprzyjaźnienia się z Malfoyem, Harry - powiedział Ron, ledwo powstrzymując gniew. - I jeśli chodzi o niego, zmieniłem też zdanie na temat tego, że zabijanie jest złe.
Harry zagryzł wargi.
Był zły, gdy stwierdził jak bardzo zaskoczyło go zachowanie Malfoya. Przecież dokładnie wiedział, jaki on jest. Malfoy zachowywał się tak jak zwykle... i Harry był zirytowany, że pozwolił sobie zapomnieć, jakim jest draniem.
*
Harry był wykończony.
Przez cały dzień stawał w obronie Malfoya, gdy Ron i Hermiona go oskarżali. Wcale nie było to takie proste, bo sam uważał, że zachowania Malfoya nie dało się niczym usprawiedliwić. Chciał także poważnie porozmawiać z Malfoyem na temat Rona.
Pomimo tego, wcale nie zamierzał rezygnować z tej dziwacznej formy... przyjaźni. Wstydził się trochę przed sobą, że cały dzień zastanawiał się, co Malfoy zaplanował na dzisiejszy wieczór. I że tak niecierpliwie oczekiwał tego spotkania.
Wczoraj było... interesująco.
A ostatnio nic nie było interesujące.
Harry z niecierpliwością wypatrywał widoku platynowej czupryny.
Ale Malfoy się nie zjawiał.
W ciągu następnych trzech kwadransów stało się jasne, że Ślizgon nie przyjdzie.
Nad jeziorem było bardzo zimno, ale Harry`ego rozgrzewało uczucie narastającej złości.
Gdy wracał do szkoły, kipiał już z wściekłości.
* Ocean “Godzina 38”
** Autorka zapomniała, że w świecie czarodziejów pełnoletność osiąga się w wieku lat siedemnastu.