Stary drewniany statek płynął przez ocean. Każdego dnia narażony był na ataki fal słonej wody i burzy. Kilka osób zostało już zranionych, a także drewno i smoła poddawała się powoli, aż wreszcie dziób statku zanurkował na kilka chwil i na pokład wlała się woda. Przy pomocy wiader załoga próbowała wylać ją za burtę, a szmatami usiłowano uszczelnić wszystkie dziury tak dobrze, jak to tylko było możliwe. Jednak woda znajdowała sobie coraz to nowe drogi, by przedrzeć się do wnętrza statku i robiło się jej coraz więcej zamiast mniej. Z wielkim trudem udawało się utrzymać statek na powierzchni oceanu. Marynarze z każdą chwilą byli coraz bardziej zmęczeni, kilku rannych juz zatonęło, ponieważ stracili siły. "Jak mamy uratować nasz statek, jeżeli w miejsce jednego wiadra wylanej za burtę wody napływają do środka natychmiast dwa?" - wołali marynarze i dalej stopniowo przestawali wylewać wodę z pokładu. Najpierw tylko jeden, dwóch, potem coraz więcej, aż wreszcie wszystkie wiadra stanęły niewykorzystane na boku. Im więcej osób poddawało się i rezygnowało, tym bardziej statek zanurzał się w toń morską i tym więcej ludzi ginęło w falach oceanu. Aż wreszcie statek znikł z powierzchni i rekiny, które cierpliwie czekały na ten moment, pożarły wszystkich członków załogi, którzy jeszcze próbowali ratować swoje życie. Dwie mile dalej słońce świeciło nad rosnącymi na plaży palmami.