Bóg rodzi się w Dolinie Ciemności
Aniołom wystarcza to, że Bóg jest miłością, ale człowiek pragnie tę miłość zobaczyć!
Pytanie o sens Bożego Narodzenia
Bóg wie, do kogo i po co przychodzi, ale czy wie o tym człowiek?
Najbardziej zdumiewającym wydarzeniem w historii ludzkości nie był dzień, w którym Bóg podzielił się swoją miłością, stwarzając człowieka na swój obraz i podobieństwo, lecz dzień, w którym z miłości do człowieka On sam stał się jednym z nas. Tę najbardziej niezwykłą wiadomość słyszymy już od dzieciństwa i dlatego grozi nam to, że staniemy się coraz mniej otwarci na odkrycie sensu najważniejszego wydarzenia w dziejach człowieka. Wtedy Boże Narodzenie zaczniemy traktować jak jeszcze jedną z wielu miłych tradycji. W konsekwencji pod choinką będą pojawiać się coraz liczniejsze i coraz droższe prezenty, ale między nami zabraknie tego Boga, który w prezencie ofiarował człowiekowi samego siebie.
Bóg nie czyni nigdy czegoś, co jest zbędne. Jeśli Niewidzialny Bóg stał się Widzialną Miłością, to znaczy, że Jego przyjście do nas w ludzkiej naturze ma sens i że jest dla nas sprawą życia lub śmierci. Jednak znaczenie Bożego Narodzenia mogą odkryć jedynie ci spośród nas, którzy odważnie szukają odpowiedzi na pytanie: do kogo przychodzi Ten, którego wyczekiwała ludzkość, kim On jest oraz jaki jest sens Jego przyjścia do nas? Na początku XXI wieku spróbujmy raz jeszcze poszukać odpowiedzi na te podstawowe pytania ludzkości.
Europejska Dolina Ciemności
Ciemność zapada wtedy, gdy człowiek usiłuje być
światłem dla samego siebie.
„Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków światło zabłysło” (Iz 9, 1) - tym stwierdzeniem rozpoczyna się liturgia słowa w Noc Bożego Narodzenia. Wszystko, co Bóg stworzył, było dobre. Stwórca postanowił, że koroną stworzenia będzie człowiek i dlatego obdarzył nas nie tylko życiem, ale też świadomością i wolnością. Dzięki temu człowiek stał się osobą, czyli kimś zdolnym do miłości i odpowiedzialności. Jednak już na początku historii ludzie ulegli pysze i naiwności, typowej dla człowieka naszych czasów! Postanowili bowiem „poprawić” Boże dzieło stworzenia. Wmówili sobie, że własnymi siłami odróżnią dobro od zła i że sami będą jak bogowie. Szybko i boleśnie przekonali się o tym, że własnymi siłami potrafią jedynie pomieszać dobro ze złem, krzywdzić samych siebie i innych ludzi oraz w popłochu chować się przed Bogiem. W konsekwencji raj, którym obdarzył ich Bóg, zamienili w Dolinę Ciemności, w Kraj Mroków i w Padół Łez.
Pierworodny błąd człowieka bezkrytycznie i bezmyślnie powielają ludzie w kolejnych pokoleniach aż do naszych czasów. W XXI wieku przekonujemy się o tym w sposób wyjątkowo bolesny, jeśli tylko mamy oczy po to, by widzieć oraz uszy po to, by słyszeć. Na początku trzeciego tysiąclecia najbardziej mrocznym dla człowieka kontynentem stała się Europa „oświecona” ateizmem i ubóstwioną przez ateistów tolerancją (każdy system ateistyczny ubóstwia coś lub kogoś!). Ateiści nie wierzą w miłość i dlatego budują cywilizację najbardziej radykalnej, śmiertelnej wręcz ciemności. Codzienne doświadczenie upewnia nas o tym, że krzywda, grzech, cierpienie i śmierć zaczyna się wtedy, gdy człowiek oddala się od miłości Boga i od miłości człowieka.
Ojcowie Założyciele Unii Europejskiej byli wybitnymi chrześcijanami i na symbol zjednoczonego Kontynentu wybrali maryjny sztandar - „wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 12, 1), symbolizujący Niepokalaną Niewiastę, która zwyciężyła zło i szatana, przynosząc na świat Bożego Zbawiciela, czyli Wcieloną Miłość i Prawdę. Kilkadziesiąt lat później „oświeceni” ateizmem politycy udają, że nie rozumieją znaczenia własnego sztandaru i że nie pamiętają historii własnego Kontynentu.
Śmiertelna ciemność ateizmu
Ateizm to wiara w to, że miłość nie istnieje
i że człowiek nie jest osobą.
„Poprawne” politycznie autorytety w Unii Europejskiej uznają wprawdzie godność człowieka, ale nie potrafią wyjaśnić, kim jest człowiek i nie wszystkich ludzi uznają za człowieka! Nie są też w stanie wychować takiego człowieka, który postępuje w sposób godny własnej godności. Historia potwierdza, że w każdej epoce ateizm stawał się śmiertelnym zagrożeniem dla ludzkości. Jest to oczywiste, gdyż ateiści nie wierzą w miłość i w konsekwencji negują istnienie jakościowej różnicy między człowiekiem a zwierzęciem. Przyznają wprawdzie (niektórym!) ludziom godność człowieka, ale żadnemu człowiekowi nie przyznają godności osoby. Ateiści uzależniają przyznanie komuś statusu człowieka od fazy rozwoju, w jakiej się on znajduje, od jego stanu zdrowia czy od sposobu funkcjonowania jego mózgu.
Ateistyczni politycy przypisują sobie boską władzę decydowania o tym, którzy obywatele mają prawo żyć, a których można legalnie zabić. Większej władzy nie przypisywali sobie ani Stalin, ani Hitler. Nic więc dziwnego, że każdy system ateistyczny wcześniej czy później prowadzi do wojny z człowiekiem. Nowoczesny „Herod” to kliniki aborcyjne, które same siebie reklamują jako ostoję „miłości bez granic” i które „oświeconym” ludziom gwarantują „czyste” sumienie. Obecnie w Unii Europejskiej wojna z człowiekiem przejawia się nie tylko poprzez promocję aborcji czy eutanazji, ale również na wiele innych sposób, zwłaszcza poprzez promocję nihilizmu i demoralizacji.
Odrzucając Boga, który jest miłością i godność człowieka, który jest osobą zdolną do miłości, ateizm zawsze wyszukuje sobie jakiegoś wroga pośród ludzi. W XXI wieku ateistyczne feministki wypowiadają wojnę mężczyznom, a chwalący się swym ateizmem homoseksualiści gardzą osobami drugiej płci, separując się od nich. Natomiast „oświeceni” mężczyźni i kobiety, którzy decydują się na bycie ze sobą, nie wierzą w to, że potrafią kochać. W konsekwencji bawią się sobą nawzajem i zabijają własne dzieci. W ateistycznej cywilizacji śmierci dzieci nie są bowiem zupełnie potrzebne. Nie mogą one przecież oddać głosu na „poprawne” politycznie partie, które legalizują zabijanie najmłodszych mieszkańców naszego Kontynentu, a poza tym rozwój dzieci wymaga obecności osób, które potrafią kochać, a takich osób cywilizacja ateistyczna nie jest w stanie wychować.
„Oświeceni” ateizmem Europejczycy traktują dzieci - a zatem swoją przyszłość - jako największe zagrożenie. Równie „oświeceni” profesorowie medycyny publicznie wyznają swoją wiarę w to, że utrata płodności nie jest chorobą, a także w to, że zbędne hormony - przyjmowane w celu pozbawienia się płodności - nie wyrządzają szkody organizmowi. Z kolei niemniej „oświeceni” młodzi ludzie nie wierzą już wprawdzie w świętego Mikołaja, ale nadal wierzą w to, że piwo nie jest napojem alkoholowym i że antykoncepcja hormonalna nie niszczy zdrowia.
Ateistyczna „tolerancja”
„Oświecony” ateista toleruje wszystko poza Kościołem katolickim
Współczesne barbarzyństwo ateiści uznają oczywiście za przejaw „postępu” i „nowoczesności”. „Liberalni” i ubóstwiający tolerancję ateiści traktują chrześcijan jako ludzi drugiej kategorii. Wyznawców Chrystusa uznają bowiem - i słusznie! - za największych wrogów cywilizacji egoizmu i śmierci. Chrześcijanie przeszkadzają w promocji Europejskiej Doliny Ciemności, gdyż od Wcielonego Boga uczą się myśleć, kochać i pracować. Uczniowie Chrystusa odróżniają miłość od popędów i uczuć, a radość od przyjemności. W oczach tych, którzy uważają się za „wielkich” i za „mądrych” tego świata chrześcijanie to tylko „moherowe berety”, ciemnogród i symbol zacofania. Jak bowiem można w „oświeconej” Europie wspominać o czymś tak staroświeckim jak wierna miłość, nierozerwalne małżeństwo czy szczęśliwa rodzina?
W oczach ateistycznych liberałów i cyników chrześcijanie są „zacofani”, bo w XXI wieku odważają się przypominać o tym, że człowiek jest w stanie kierować swymi emocjami bez używania narkotyków, a swoją seksualnością bez dopuszczania się zdrad małżeńskich i bez ryzykowania zdrowia czy życia dla chwili przyjemności. Takiego „zacofanego” człowieka nie potrzebuje „oświecona” Europa. Bożkiem tej Europy jest bowiem pieniądz i brzuch. Właśnie dlatego ideałem staje się „wychowanie” człowieka, który nie odróżnia siebie od zwierzęcia, Boga od bałwana, dobra od zła, błogosławieństwa od przekleństwa i życia od śmierci. Na takim bowiem Europejczyku najszybciej dorobią się miłościwie nam panujący „wielcy” tego świata.
Koalicja na rzecz przemocy
Pierwszymi ofiarami ateistycznego „oświecenia”
są kobiety i dzieci.
Syn Boży nie tylko przychodzi do ludzi żyjących w Dolinie Ciemności, ale też zapowiada, że również po Jego narodzeniu na Ziemi niektórzy z nas będą nadal udawać, że nie zobaczyli jeszcze Miłości, która stała się Widzialna. W drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia - wspominając męczeństwo św. Szczepana - słyszymy w Eucharystii stanowcze słowa Jezusa: „Miejcie się na baczności przed ludźmi…Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia” (Mt 10, 17, 21-22). Syn Boży zapowiada rzecz niesłychaną: w przyszłości nie będą prześladowani mordercy, bandyci, demoralizatorzy czy złodzieje, lecz ludzie wierzący w Miłość i ci, którzy od Boga uczą się, jak kochać człowieka!
Być może ktoś myśli, że ta straszliwie brzmiąca zapowiedź odnosi się wyłącznie do czasów barbarzyńskich, albo jedynie do najbardziej zwyrodniałych społeczeństw, jednak z pewnością nie do Europy, która uważa samą siebie za demokratyczną i tolerancyjną. Tymczasem to właśnie we współczesnej Europie najlepiej wiedzie się jej najgorszym obywatelom. Unia Europejska w sposób bezwzględny broni prawa do życia jedynie morderców, czyli tych, którzy zabijają innych ludzi, a najbardziej troszczy się o przywileje dla homoseksualistów, czyli dla tych, którzy nie przekazują życia, gdyż decydują się na związki bezpłodne.
W XXI wieku już wiemy o tym, że cierpią nie tylko ludzie krzywdzeni, ale też ich krzywdziciele. Wiemy też i o tym, że jedni i drudzy są ofiarami braku wychowania. W „oświeconej” ateizmem Europie zdecydowanie najgorzej wiedzie się tym ludziom, którzy są najbardziej szlachetni, którzy wiernie kochają i uczciwie pracują. Ta okrutnie niesprawiedliwa sytuacja nie jest czymś przypadkowym. Przeciwnie, jest ona logiczną konsekwencją coraz silniejszej w Unii Europejskiej koalicji na rzecz zła i przemocy. W XXI wieku męczeństwo najszlachetniejszych Europejczyków zaczyna się od tego, że liberalne media bezkarnie promują przemoc i wyuzdanie, a liberalni pedagodzy bezkarnie szydzą sobie z ofiar przemocy i wyuzdania, stanowczo natomiast broniąc przestępców i katów.
Niestety taka sytuacja ma miejsce również w Polsce. Klasycznym dowodem w tym względzie są reakcje „poprawnych” politycznie autorytetów na to, co się stało w gimnazjum nr 2 w Gdańsku, w którym czternastoletnia Ania wolała raczej odebrać sobie życie niż nadal być krzywdzona i poniżana. Okazało się, że w obliczu tego dramatu „oświecone autorytety” nie mają nic do zaproponowania w dziedzinie wychowania, by nie dochodziło do kolejnych podobnych przypadków. Psycholodzy zrzeszeni w Centrum Interwencji Kryzysowej w Gdańsku nie napisali żadnego listu w obronie ofiar. Nie skierowali też żadnego listu do rodziców, szkół czy mediów z propozycjami działań w obronie tych dzieci, które przychodzą do szkoły po to, by się uczyć. Psycholodzy ci nie zaproponowali nawet pomocy w resocjalizacji czternastoletnich przestępców z gdańskiego gimnazjum. Zaapelowali jedynie o to, by… przestępcy pozostali bezkarni!
Tego typu cyniczna postawa koalicji na rzecz zła i przemocy sprawia, że przestępcy czują się jeszcze bardziej bezkarni, a ich ofiary stają się jeszcze bardziej bezradne. Bandyci z gimnazjum nr 2 w Gdańsku nie wyrazili skruchy. Nie powiedzieli też, że już wiedzą o tym, iż znęcając się nad drugim człowiekiem, ściągają na siebie bolesne konsekwencje. Przeciwnie, pouczeni przez „liberalnych” adwokatów i „postępowych” pedagogów stali się zawodowymi bandytami, czyli tymi, którzy deklarują, że dla nich poniżanie drugiego człowieka to tylko zabawa. Gdyby „oświeceni” dorośli nie przeszkadzali tym gimnazjalistom w uświadomieniu sobie zła, jakiego się dopuścili, to chłopcy ci mogliby zapłakać z żalu i zachować szansę na resocjalizację.
Bóg jest Miłością
Nikt z ludzi nie mógłby wymyślić Boga, który pozwala się skrzywdzić przez człowieka.
Na początku XXI wieku nadal żyjemy w Dolinie Ciemności. Nadal potrzebujemy spotkania z Kimś, kto uratuje nas przed naszą własną ignorancją, naiwnością, pychą i cynizmem. Nie zbawią nas ani demokracja, ani tolerancja, ani prawa człowieka. Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy świadomości tego, że przyszedł do nas Ktoś, kto kocha nas nieodwołalnie i kto ma moc, by powtórnie nas stworzyć. To Emanuel - Bóg z nami, który stał się człowiekiem nie po to, by być naszym sędzią czy mścicielem, ani nie po to, by nas karać czy zsyłać cierpienia i krzyże. Stwórca przychodzi do swych ukochanych dzieci po to, by własny los złączyć z naszym losem i by przynieść nam pełną radość (por. J 17, 13).
Boga, który staje się człowiekiem i który rodzi się w betlejemskiej stajence, nie mógłby wymyślić żaden człowiek! Każdy z nas bywa czasem przerażony i bezradny i dlatego każdy z nas mógłby wymyślić Boga, którego się boi, albo którym pociesza się w naiwny sposób. Jednak nikt z nas nie mógłby wymyślić Boga, który jest Miłością, gdyż nikt z ludzi miłością nie jest. Nikt z nas nie mógłby wymyślić Boga, dla którego los człowieka jest ważniejszy niż Jego własny los!
Nikt z nas nie mógłby też wymyślić Boga, który nie odbiera nam wolności nawet wtedy, gdy postanawiamy Go zabić ani wtedy, gdy usiłujemy zabić Jego obecność w drugim człowieku. On kocha nas nieodwołalnie i cieszy się, gdy my kochamy oraz kocha i cierpi, gdy my krzywdzimy siebie czy bliźnich. Nikt z nas nie mógłby wymyślić Boga, który kocha nas nie tylko nieodwołalnie, ale jednocześnie mądrze. A w taki właśnie sposób kochał Jezus, gdyż wyrażał On swoją miłość w sposób dostosowany do zachowania danego człowieka. Ludzi szlachetnych umacniał i wspierał, ludzi błądzących stanowczo upominał, a krzywdzicieli demaskował po to, by przynajmniej w Jego obecności nie mogli już więcej upokarzać swoich ofiar.
Bóg, który kocha nas nieodwołalnie i mądrze, pozwala się okrutnie skrzywdzić po to, byśmy byli pewni, że On nie tylko nas kocha, ale że nas rozumie i że najbardziej utożsamia się z tymi, którzy są najbardziej krzywdzeni. Nikt z nas nie mógłby wymyślić Boga, który przy końcu życia doczesnego nie zapyta mnie o to, czy cierpiałem, ani nawet o to, czy Go kochałem, a jedynie o to, czy kochałem drugiego człowieka.
Arystokracja człowieczeństwa
Bóg stał się człowiekiem po to,
by człowiek postępował
w sposób godny swojej godności.
Syn Boży stał się człowiekiem po to, by pośród nas nie było już więcej ani prześladowców, ani męczenników. Od dwóch tysięcy lat możemy zachwycać się niezwykłym pięknem każdego człowieka, który kocha, czyli staje się podobny do Wcielonego Boga! Niewidzialny Bóg stał się widzialną miłością po to, by także miłość między ludźmi stała się odtąd widzialna i niezawodna. Bóg przyszedł do nas chociaż wiedział, że zostanie okrutnie skrzywdzony przez „wielkich” i „oświeconych” tego świata. Przyszedł na Ziemię, bo marzy o tym, by ludzie, których obdarzył wolnością, znowu stali się podobni do Niego. Największym marzeniem Boga jest święty człowiek, gdyż za to marzenie Syn Boży oddał życie.
Bóg marzy o tym, by każdy z nas był kimś świętym, a także o tym byśmy odróżniali świętość od jej karykatur. Dzięki Wcielonej Miłości wiemy już, że człowiek święty to nie odludek, dziwak, dewot czy cierpiętnik. Człowiek święty to także nie jakiś perfekcjonista, który - powtarzając grzech Adama i Ewy - usiłuje być Bogiem. Święty to ktoś, kto uczy się kochać mimo tego, że w swym człowieczeństwie nadal doświadcza własnej niedoskonałości. Święty to ktoś, kto jest podobny do Jezusa, czyli ktoś, kto rozumnie myśli, odpowiedzialnie kocha i uczciwie pracuje. To mocarz w dobru, który potrafi wytrwać w miłości do końca i w każdej sytuację, nawet za cenę męczeństwa.
Święty na podobieństwo Wcielonego Syna Bożego to ktoś, kto świetnie radzi sobie z twardą rzeczywistością, podczas gdy ludzie nieświęci panicznie boją się tej rzeczywistości i uciekają od niej w alkohol, narkotyk, przemoc czy hałas. Święty to ktoś, kto przestał się wstydzić tego, co w nim najbardziej Boże, czyli najpiękniejsze. To ktoś, kto ratuje Boga przed cierpieniem i powtórnym krzyżowaniem. Świętość to dla chrześcijanina najpiękniejsza normalność. To arystokracja człowieczeństwa.
Los człowieka zależy od losu rodziny
Pierwszym miejscem świętości
jest małżeństwo i rodzina!
Ludzie święci potrafią dojrzale myśleć, kochać i pracować i właśnie dlatego zakładają najbardziej trwałe i szczęśliwe rodziny. Największym skarbem ludzkości są święci małżonkowie i rodzice. Księża i siostry zakonne rezygnują z założenia własnych świętych rodzin właśnie po to, by pomagać ludziom świeckim w dorastaniu do świętej miłości małżeńskiej i rodzicielskiej.
„Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną” Rdz 1, 28) - to jest pierwsze polecenie Stwórcy wobec człowieka! W Biblii miłość rodzicielska nierozerwalnie związana jest z miłością małżeńską i dlatego to pierwsze polecenie ze strony Boga skierowane do człowieka jest wezwaniem do szczególnej odpowiedzialności za naszą postawę wobec osób drugiej płci. Dzieje ludzkości zależą głównie od tego, czy mężczyzna i kobieta potrafią pokochać siebie nawzajem oraz swoje dzieci miłością wierną i czystą, czyli świętą. Ludzie samych siebie wypędzają z raju ciągle na nowo wtedy, gdy kobieta i mężczyzna walczą ze sobą, gdy izolują się od siebie lub gdy bawią się sobą, zamiast kochać.
Syn Boży rodzi się w biedzie i od początku jego ziemskie życie jest zagrożone. Jednak Nowonarodzony chroniony jest niezwykłą miłością świętych małżonków - Maryi i Józefa. Bóg Ojciec nie przekreśla planów tych małżonków! Chce, by Jego Syn wzrastał w łasce u Boga i u ludzi, chroniony właśnie miłością świętych małżonków. To nie przypadek, że Jezus pierwszego cudu dokonał dla nowożeńców i że w czasie całej swojej publicznej działalności najbardziej stanowczo bronił kobiet i dzieci.
Największe owoce cudu Bożego Narodzenia wydają ludzie święci, bo oni już wiedzą o tym, że warto kochać zawsze i za wszelką cenę. Od dwóch tysięcy lat Ziemia, którą „wielcy” i „oświeceni” według kryteriów tego świata uczynili Ciemną Doliną i Padołem Łez, pozostaje miejscem spotkania człowieka z przychodzącym Bogiem. Każdy z nas decyduje o tym, czy chce uczestniczyć w tym spotkaniu i czy wejdzie na drogę świętości.