SAKRAMENT MAŁŻEŃSTWA CZYLI WIERNOŚĆ BOŻEJ PRZYSIĘDZE
Napisał ks. Andrzej Siemieniewski
Od początku naszych rekolekcji brzmi nieustannie słowo „nadzieja”. Nie jakaś płytka pociecha, nie jakieś odczucie pokrzepienia psychologicznego, tylko głęboka, chrześcijańska nadzieja, której „kotwica przenika za zasłonę” (Hbr 6,19) i dlatego jest to nadzieja niezłomna. Opiera się nie tylko na czymś, co jest w nas, ale na czymś, co jest w Bogu. W adhortacji o nadziei Ecclesia in Europa Jan Paweł II pisze o roli rodziny: „Kościół w Europie we wszystkich formach swej działalności i życia musi wiernie głosić prawdę o małżeństwie i rodzinie” (EcclEur, 90). Nie chodzi tu o jakąś prawdę cząstkową i zmienna, napisaną na przykład miesiąc temu przez pewnego psychologa. Kościół winien głosić z nową mocą to, co Ewangelia mówi o małżeństwie i rodzinie. Z nową mocą, ponieważ coraz bardziej widoczny jest kryzys rodziny.
Co ma wspólnego małżeństwo i rodzina z chrześcijaństwem? Chrześcijaństwo jest przecież „duchowe”, w Kościele mówimy tyle o niebie, o uczcie niebiańskiej, o zbawieniu wiecznym, o modlitwie, o Duchu Świętym. Tymczasem rodzina i małżeństwo to przecież rzeczywistości ludzkie! Jaki jest związek małżeństwa i rodziny z tak bardzo duchowym chrześcijaństwem? Przecież wszyscy ludzie zawierali i będą zawierać małżeństwa, nawet ci, którzy chrześcijanami nie są. Czy to jest wystarczająco „duchowe” mówić o małżeństwie i rodzinie?
Niech pomoże nam C.S. Lewis, angielski apologeta. W jednym z fragmentów swoich książek stara się on wczuć w styl myślenia złego ducha. Lewis znakomicie oddaje niechęć demona, jego odrazę do tego, co materialne i co cielesne. Zły duch czuje odrazę do organizmu człowieka, zdając się mówić, że różne części organizmu są takie materialne, są takie różne − a jednak współpracują ze sobą; czy to nie okropne? Zamiast się kłócić, zamiast walczyć ze sobą, by jedna ręka dźgała drugą rękę nożem − one współpracują! Mało tego, współpracują dla celów duchowych! Czy to nie okropne! Szatan który jest „czystym duchem” z odrazą zdaje się stwierdzać, że to okropne, iż Pan Bóg wpadł na taki pomysł, by części organizmu służyły sobie nawzajem a na dodatek, by jeszcze służyło to wszystko duchowi, którego Pan Bóg wlał w człowieka? Najciekawsze jednak, co Lewis pisze później o rodzinie z punktu widzenia złego ducha: rodzina jest taka sama, jak organizm, tylko jeszcze gorsza!
Jest „gorsza”: są tu różne osoby, odrębne, które zamiast się kłócić, zamiast wykorzystywać jedna drugą, zamiast się poniżać i cały czas planować, jakby tu swoją korzyść z nieszczęścia drugiego wyciągnąć − to oni się kochają. Z punktu widzenia złego ducha tak to wygląda: rodzina to jak organizm, tylko jeszcze gorzej.
Można by też pewnie dodać, że dokładnie to samo myśli zły duch o Kościele: czy to nie jest okropne − w oczach złego ducha − że ludzie, którzy nawet się nie znają, którzy nigdy w życiu się nie widzieli, są w jedności? Czy z punktu widzenia szatana nie jest to okropne? Nawet się nie znają, nie widzieli się, nie mają z tego żadnych korzyści, a pozostają w jedności wiary! Pewnie o Kościele diabeł myśli to samo.
Na wpół żartobliwe i humorystyczne uwagi Lewisa są niestety bardzo prawdziwe. Dobrze czujemy jak zły duch przenika często do mentalności tego świata, a chrześcijanie są w tym świecie zanurzeni. Nie jesteśmy oddzieleni od świata hermetycznymi barierami: ta mentalność przenika pod postacią różnych opinii, pytań, wątpliwości. Stąd pewnie naglące zdanie Papieża: „Trzeba wiernie głosić prawdę o małżeństwie i rodzinie, trzeba głosić to co Ewangelia mówi o małżeństwie i rodzinie”, ponieważ widać kryzys rodziny i wątpliwości wypaczające samą ideę rodziny.
Dlatego dzisiaj wybraliśmy do Liturgii fragmenty biblijne o rodzinie. Najpierw fragment z Listu św. Pawła do Efezjan, rozdział piąty. Jest to fragment zawierający zestaw nauk do męża i żony. Oczywiście, rodzina to także dzieci, rodzice, także dziadkowie i babcie, i tak dalej. Rodzina to rozszerzające się kręgi, ale wszystko zaczyna się od fundamentu, od jedności męża i żony. Dlatego nauczanie Pawła kieruje się do mężów i żon.
Fragment z Listu Św. Pawła do Efezjan jest dobrze znany, ale niestety często jest znany tylko połowicznie. Często słyszy się z tego co napisał Św. Paweł tylko to: „Żony niech będą poddane swym mężom jako Panu, bo mąż jest głową żony” (Ef 5,22). To jest prawda, ale to jest tylko połowa prawdy, a być może nawet tylko jej ćwiartka. Ważny jest kontekst, szerszy fragment: w czym to nauczanie jest umieszczone? W wypowiedzi, która zaczyna się tak: „Bądźcie poddani sobie wzajemnie w bojaźni Chrystusowej” (Ef 5,21)). To jest jakby tytuł nauczania Apostoła Pawła do rodziny: „Bądźcie sobie nawzajem poddani w bojaźni Chrystusowej”. Jest na pewno pewien rodzaj poddania ze strony żony: „Niech będą poddane mężom jako Panu, bo mąż jest głową żony jak Chrystus głową Kościoła” (Ef 5,22-23), i jest na pewno jakiś rodzaj tego poddania ze strony mężów: „Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół” (Ef 5,25).
Skąd się bierze problem ze zniekształcaniem tego fragmentu Biblii? Jeżeli wśród grzesznych ludzi (a chrześcijanie są grzeszni) padnie słowo „poddać” i słowo „panować”, to skąd bierzemy wzorce? Niestety, z tego świata. A jak w tym świecie wygląda „poddanie”? Jeden jest szefem, drugi podwładnym. Jak w tym świecie wygląda panowanie? Uderza się pięścią w stół: „powiedziałem wyraźnie, tak ma być i kropka!” Tylko czy to są wzorce z Ewangelii? Czy to są wzorce, o których pisze św. Paweł? Nie, to są wzorce z tego świata, o których kiedyś powiedział Pan Jezus: „A u was tak nie będzie” (Mt 20,26). Na tym polega kłopot, że część bierzemy z Ewangelii (np. słowo „poddanie” i słowo „Pan”), a wzorce bierzemy z tego świata.
Dlatego absolutnie konieczna jest część druga, w której Apostoł przypomina, że jest też jakieś poddanie męża żonie: „Bądźcie sobie wzajemnie poddani” (Ef 5,21). I jest wzorzec: „Bo i Chrystus umiłował Kościół”. Mało tego, „wydał za niego siebie samego” (Ef 5,25) − to w taki sposób Chrystus umiłował Kościół. Jego życie na ziemi skończyło się przedwcześnie na krzyżu z powodu dobra Kościoła: „Wydał za Kościół samego siebie, aby go uświęcić”, dla dobra Kościoła: „by go przed sobą stawić jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki” (Ef 5,26-27). Jest to bardzo piękny fragment listu św. Pawła, ale zrozumiemy go tylko pod warunkiem, że czytamy go w kontekście i że skierujemy badawcze spojrzenie na inne fragmenty, w których Pan Jezus przypomina, co to znaczy być wśród chrześcijan „pierwszym”.
Czy czytamy: „Kto chce być pierwszym niech kupi sobie biurko i nauczy się uderzać pięścią w stół”? Czy też raczej: „Kto chce być pierwszym, niech będzie jako ten, który służy”? Pan Jezus mówi: „Oto ja jestem pośród was jako ten, który służy” (por. Mt 20,27-28). W Ewangelii jest scena, którą powinno się częściej malować i wieszać obraz na ścianie, może nawet w kuchni. Pan Jezus, który jest w pomieszczeniu służącym w spożywaniu posiłku, przepasał się, wziął miskę i umywał nogi. Pan Jezus, który mówi: „Jak ja wam uczyniłem, wy też czyńcie” (J 13,4-14). Tak Chrystus umiłował Kościół.
Gdy czytamy słowa listu do Efezjan: „Poddana jak Panu, jak Chrystusowi”; „Mąż niech służy żonie, jak Chrystus Kościołowi”, czujemy, że te słowa są bardzo szczytne, a realia małżeńskie zawsze od tego odbiegają. Stąd często spotkamy się z powiedzeniem: „To nie przystaje do rzeczywistości, życie takie nie jest”. To jest prawda, że życie takie nie jest, ponieważ do ideału dążymy i do niego się wspinamy, a my zawsze jesteśmy poniżej tego ideału. To jest jasne, tylko trzeba wiedzieć, do czego się wspinają małżonkowie, ponieważ mając zły szczyt przed swoimi oczami, będą się wspinać do czegoś nieistotnego, do czegoś nieważnego. Dlatego ideał jest niedościgniony (bo Chrystus jest niedoścignionym ideałem) i taki ideał jest nam potrzebny. Oto jest nauczanie Ewangelii o małżeństwie, o którym Papież przypomina, że trzeba je głosić z mocą.
Teraz wątek drugi: mówi się o małżeństwie, że jest „sakramentem”. Co to właściwie ma znaczyć? Dlaczego słowo „sakrament”, które odnosi się do Chrztu, do Mszy św. i do Spowiedzi, można też odnieść do małżeństwa, chociaż małżeństwo jakoś mało przypomina Spowiedź albo Chrzest? To jest jakby coś zupełnie innego!
a. Przypomnijmy sobie najpierw, dlaczego Chrzest nazywamy sakramentem: sacramentum to słowo łacińskie, które oznacza „przysięgę”. Bóg przysiągł, zobowiązał się. Jak to wygląda w praktyce? Czytamy o tym w Piśmie św.: Pan Jezus mówi: „Idźcie i chrzcijcie wszystkie narody, bo kto odrodzi się z wody i Ducha Świętego, ten wejdzie do Królestwa niebieskiego” (Mt 28,19 i J 3,5). To jest słowo Jezusa; to jest sposób, żeby dostąpić obietnicy. Jest to „przysięga”, którą Jezus związał ze znakiem Chrztu. Dlatego Chrzest nazywamy sacramentum, ponieważ on przypomina linę, której koniec jest schowany tam, za zasłoną, tam gdzie jest kotwica naszej nadziei por. Hbr 6,19). Taka jest podstawa naszej pewności i naszej nadziei, że warto chrzcić: z drugiego końca musi być niewzruszony fundament, obietnica, przysięga. Wystarczy, że Pan Jezus obieca, gdyż On nie zmienia zdania, Jego słowo trwa na wieki: „Chrzcijcie, bo kto odrodzi się z wody i Ducha Świętego, wejdzie do Królestwa niebieskiego” (por. J 3,5). Ze strony Boga jest to kotwica obietnicy, czyli przysięga (z łacińska mówiąc sacramentum); ze strony człowieka nasze uchwycenie się tej nadziei.
b. Dlaczego nazywamy sakramentem Eucharystię? Bo przychodzi Pan Jezus i mówi: „Bierzcie i jedzcie, bierzcie i pijcie” (Mt 26,26). Dlaczego to nakazuje? Bo w ten sposób odnawia się przymierze: „To jest kielich nowego i wiecznego przymierza, to czyńcie na moją pamiątkę” (por. Mt 26,27-28). „Kto spożywa moje ciało, ma życie w sobie i trwa we mnie, a Ja trwam w nim” (J 6,54-56). Pan Jezus obiecał przymierze, jeżeli to będziemy czynić na Jego pamiątkę. Ta obietnica to jest Boża przysięga, jest zakotwiczona w niebie. Jezus tę przysięgę zaniósł do nieba i tam jest kotwica naszej nadziei, a do nas sięga lina wiary, której się chwytamy. Jeżeli się chwycimy niewłaściwej liny, to żeby nie wiem jak mocno chwytać, nic z tego nie będzie. Podobnie, kiedy jest kotwica i lina, a my się nie chwycimy, to też nic z tego nie będzie. Musi być obietnica (czyli przysięga, słowo Jezusa: „wejdzie do Królestwa”, „będzie trwać we mnie”). A my się tej obietnicy chwytamy: to jest sacramentum, obietnica, czyli przysięga Boga z Nowego Testamentu.
c. Albo sakrament pokuty. Czytamy w Piśmie św.: „Wyznawajcie grzechy; jeśli grzechy nasze wyznajemy to Bóg jako wierny nam je odpuści” (por. 1 J 1,9). Dlaczego? Bo powiedział: „Komu odpuścicie, są im odpuszczone” (J 20,22-23). Bóg powiedział, słowo Boga trwa na wieki, nie zmienia się; jest to kotwica, która zaczepiona jest w niebie. Nie wystarczy patrzyć na linę: tej liny trzeba się uchwycić. „Uchwyćcie się zaofiarowanej nadziei, która przenika za zasłonę, bo tam wszedł Jezus Poprzednik” (por. Hbr 6,18-20).
d. W takiej serii: Chrzest, Eucharystia, Pokuta − łatwiej zrozumieć, dlaczego małżeństwo też nazywamy sakramentem. Czyż nie przyszedł kiedyś Pan Jezus do grona ludzi rozdyskutowanych na temat, jakie warunki trzeba spełnić, żeby się rozwieść? Jedni twierdzili, że mocniejsze warunki, inni − że słabsze. Z takimi pytaniami przyszli do Pana Jezusa: „Czy wolno oddalić żonę z jakiegokolwiek powodu” (Mt 19,3) − bo tak twierdziła jedna grupa. Druga twierdziła, że nie z jakiegokolwiek powodu, tylko z bardzo ważnych powodów. Panie Jezu, po której stronie się opowiesz?
A Pan Jezus nie opowiedział się ani po jednej stronie ani po drugiej, ale opowiedział się po Bożej stronie: „Na początku tak nie było” (Mt 19,8). Jezus przychodzi ze swoim słowem: „Przez zatwardziałość serc waszych Mojżesz wam pozwolił oddalać żony, ale na początku tak nie było” (Mt 19,8). Przychodzi z oczywistym wnioskiem: „Wśród moich uczniów tak nie będzie”. Uczniowie (to też ciekawa reakcja) powiedzieli: „Nie warto się żenić, to jest niemożliwe, tego się nie da zrobić!” (por. Mt 19,10).
Oni myśleli o linie, którą człowiek sam znalazł, sam się nią obwiązał i teraz sam się za tą linę próbuje wyciągnąć. Zapomnieli, że jeżeli Bóg mówi i do czegoś zobowiązuje − to też daje łaskę. Dlatego małżeństwo jest sakramentem, że się od czegoś bardzo ważnego zaczęło: od modlitewnej prośby o łaskę. „Tak nam dopomóż, Panie Boże Wszechmogący”. To jest deklaracja ludzi, którzy mówią: „Będziemy się starać, pragniemy tego, ale wiemy, że to przekracza nasze siły, dlatego my już tu, na oczach zgromadzonego Kościoła chwytamy się liny, która przenika poza zasłonę, bo to przekracza nasze siły: dlatego tak nam dopomóż Panie Boże Wszechmogący!”
Dlatego właśnie jest możliwe odbudowywanie małżeństw w kryzysie: jeśli wierzą, jeśli pamiętają, że jest lina, to jest do czego wrócić. Małżeństwo chrześcijan nie jest idealne, jest małżeństwem realnym. Ale jest małżeństwem ludzi, którzy cały czas pamiętają: jest lina, której można się chwycić − „Tak nam dopomóż, Panie Boże Wszechmogący!”. Fundamentem jest obietnica Boga; to właśnie dlatego małżeństwo nazywa się sakramentem, bo jest w nim sacramentum, czyli przysięga. Jest przysięga ludzka, ale jest jeszcze ważniejsza przysięga Boga: „Na początku tak nie było i od tej pory tak nie będzie wśród uczniów Jezusa”, bo − mówi Pan Jezus − „będę dawać łaskę”. To jest sacramentum, Boże zobowiązanie do tego, że Bóg będzie pomagać.
Sakrament jest znakiem dla kogoś: jest sakramentem męża dla żony i żony dla męża: nawzajem są dla siebie miłością i wiernością. Ale małżonkowie są także sakramentem dla swoich dzieci: dzieci zaczynają wzrastać w świecie, w którym najważniejsze osoby, jakie istnieją, czyli rodzice, są razem, kochają się, są wierne, są widzialnym znakiem takich słów jak lojalność, wierność, znakiem takich postaw, jak pogodzenie się i pojednanie. Małe dzieci żyją w normalnym domu; w normalnym domu ludzie się też kłócą, ale dzieci wzrastają w tym, że jest coś mocniejszego od nieporozumień i kłótni, jest coś mocniejszego od indywidualnych interesów, od przyjemności, jest coś ponad tym. Małżonkowie są więc też sakramentem Bożej miłości, takich cnót Bożych jak wierność, lojalność, pojednanie, dla swoich dzieci.
Są też sakramentem (czyli znakiem czegoś) dla całego Kościoła: w Kościele wielu ludzi żyje w małżeństwie, a wielu nie. Czy ci, co nie żyją w małżeństwie, mogą powiedzieć: „nauczanie o małżeństwie jest nie do nas”? Nie: ci, którzy nie żyją w małżeństwie też jakoś pośrednio korzystają z tego sakramentu, bo żyją w Kościele, w którym są małżonkowie, przychodzą na liturgię, modlą się, można się z nimi spotkać, można z nimi porozmawiać: są znakiem dla całego Kościoła.
Trzeba powiedzieć jeszcze więcej: chrześcijańscy małżonkowie są również sakramentem, czyli znakiem, także dla niewierzących, także dla tych, którzy nie wierzą. Niech niewierzący też widzą taki znak.
Małżeństwo czasem „nie wychodzi”, dzisiaj nawet często się to zdarza, takie są realia życiowe. Ale czy to powód, żeby nauczanie ewangeliczne odrzucić? Nie, to raczej powód, żeby przypominać, że jeśli „nie wychodzi”, to albo się zapomniało, że jest lina, której koniec „sięga za zasłonę” albo się zapomniało, że liny trzeba się trzymać! Jak się człowiek nie trzyma, to nie wyjdzie. Papież po porywających ewangelicznych prawdach o małżeństwie przypomniał jeszcze dwa największe zagrożenia rodziny, które dzisiaj trwają w społeczeństwie.
Pierwszy to zagrożenie nierozerwalności małżeństwa, a drugi to związki dwóch osób, w których różnica płci nie odgrywa istotnej roli. O tym się powszechnie mówi w świecie.
Najpierw problem zobowiązania do wierności do końca, które nazywa się nierozerwalnością małżeństwa. Często spotyka się dzisiaj argument: „To zabija miłość, bo miłość powinna być spontaniczna! Właśnie my − tak mówią niektórzy − chcemy opierać się na szczerej miłości, a nie na kajdanach prawa! Zobowiązanie do wierności, do nierozerwalności to są kajdany − mówią, a my chcemy być wolni i to jest właśnie szczere, to jest spontaniczne, to jest właśnie godne!”
Czy zobowiązanie do trwałości aż do końca rzeczywiście niszczy miłość? Kto doświadcza miłości rodzinnej zaraz nam powie, że to jest jakiś nonsens: czy na przykład miłość rodziców do dzieci jest słabsza dlatego, że dzieci będą dziećmi swoich rodziców do końca życia? Czy miłość do dzieci byłaby głębsza, gdyby wypożyczać sobie nawzajem dzieci? Z domu dziecka na dwa miesiące, a gdy się znudzą − to się je wymieni? To właśnie byłoby spontanicznie, szczerze, bez tych kajdan! Każdy powie: to jest jakaś bzdura, to jest jakiś totalny nonsens!
Kto kocha dzieci bardziej: czy nauczyciel, który zmieni klasę za rok, czy rodzice, których dzieci do końca będą ich dziećmi? Czy dozgonna wierność to są kajdany prawa, czy to jest większy dar miłości? Dotyczy to miłości do dzieci, dotyczy miłości rodziców. Czy miłość do rodziców staje się nieznośnym ciężarem, bo oni są ciągle tymi samymi ludźmi? To są po prostu bzdury.
Ci, którzy doświadczają miłości rodziny, wiedzą, że trud i wysiłek wierności jest dla dobra człowieka. Jezus przychodzi z Dobrą Nowiną: to służy człowiekowi; to służy mężowi i żonie.
Drugi podobny wątek dyskusyjny: dlaczego zabrania się małżeństw ludziom tej samej płci, skoro „oni się kochają”? Jako chrześcijanie zapytajmy: czy to jest możliwe, aby emocjonalny związek i pragnienie wierności powstało między ludźmi tej samej płci? Odpowiedź brzmi: tak, to jest bardzo możliwe. Może tak być, że w tym sensie „kochają się”. Tylko czy to jest powód, żeby takich ludzi ogłaszać małżeństwem czyli rodziną?
A jeśli w tym samym sensie będzie się kochać rodzeństwo − to się czasem zdarza − to co? Udzielić im małżeństwa? Jeżeli „kochanie się” to jest zawsze powód, by udzielać małżeństw, to rodzeństwu też!
A czy jest możliwe, aby jeden mąż kochał dwie żony albo trzy? Zapytajmy muzułmanów, którzy miewają po dwie żony: to jest możliwe. A jeżeli jeden mąż może mieć dwie żony, to czy nie jest możliwe, żeby jedna żona miała trzech mężów? W końcu musi być równouprawnienie, nie może być, że kobiety mogą, a mężczyźni nie!
A jeśli jeden mąż może mieć trzy żony, to czy nie może być pięciu mężów i dwie żony w jednym małżeństwie? Czy oni nie mogą psychologicznie „kochać się”? Mogą! W ten sposób wchodzimy w świat totalnego chaosu. Chaos w pojęciu małżeństwa nas szokuje. Dodajmy: na razie szokuje. Ale jak długo tego typu pomysły szokują? Praktyka pokazuje, że około 10 lat. Gdy się o takich pomysłach dziesięć lat popisze w gazetach, porozmawia w telewizji, napisze książkę, zorganizuje konferencję − to przestają szokować. Ludzka wrażliwość się stępia.
Dlatego Pan Bóg przypomina: to co najważniejsze, to co musi trwać, to się nie może zmienić. Tego nie możemy budować tylko na naszej ludzkiej, psychologicznej wrażliwości. Nasza wrażliwość w tego typu sprawach zmienia się po dziesięciu latach sprawnie zorganizowanej kampanii w mediach. Tak wskazuje praktyka. Dlatego fundamentem nie jest nasza wrażliwość i nasze pomysły, ani nasze pytanie, w jakim sensie i kto się może kochać. Naszym punktem wyjścia jest dobro człowieka, obiektywne dobro. Pan Bóg najlepiej wie, jaka jest droga do szczęścia i do spełnienia sensu życia. Broniąc trwałości rodziny i natury rodziny, Kościół zaczyna od małżeństwa. Kościół broni po prostu człowieczeństwa. Ci, którzy nie są katolikami, ci, którzy nie są chrześcijanami − oni też mają naturę stworzoną przez Boga, ich naturze też odpowiada takie właśnie małżeństwo. Pan Jezus nie powiedział: „Oto wprowadzam coś nowego, co będzie tylko dla was chrześcijan”. Pan Jezus powiedział: „Na początku, kiedy Bóg stwarzał człowieka, tak nie było. Kiedy Bóg stwarzał człowieka to chciał, żeby był mężczyzna i była kobieta, Adam i Ewa, by tak się rozpoczęło i by tak trwało aż do końca świata” (por. Mt 19,3-10).
To są ewangeliczne podstawy naszej wiary w naturę małżeństwa, którym jest związek mężczyzny i kobiety. To jest podstawa naszej wiary w trwałość rodziny, bo Jezus mówi: „Bóg zamierzył, by tak było”. W ten właśnie sposób małżonkowie stają się sakramentem: najpierw oczywiście dla siebie, a potem też dla dzieci, dla Kościoła i dla całego świata. A podstawą jest „drugi koniec” tego sakramentu; jest nim zawsze i nieodwołalnie to, czego nie widać, a czego z Bożą pomocą wszyscy obecni tutaj i małżonkowie doświadczyli. Jeśli ktoś nie wierzy, to niech z małżonkami porozmawia i dowie się, że jest taka lina, której można się uchwycić i która „przenika za zasłonę”, która jest nadzieją tego, że można przeżyć to, co obiecał Pan Jezus: mężczyzna i kobieta złączą się i będą jednym ciałem, a Bóg będzie im błogosławił (por. Mt 19,5-6).
Homilia wygłoszona na rekolekcjach wspólnoty hallelu Jah Milicz, 19 sierpnia 2004
opracowanie tekstu: ks. A. Siemieniewski, A. Sobkowicz