Russ Joanna Nadchodzą nowe czasy


Joanna Russ

Nadchodzą nowe czasy

Katy prowadzi jak wariatka; na zakrętach jechałyśmy chyba ponad 120. Ale ona ma talent, jest wyjątkowo dobra i widziałam już, jak w jeden dzień rozbiera cały samochód na części i montuje go z powrotem. W miejscu mego urodzenia na Chwilowie zajmowano się głównie maszynami rolniczymi, więc brak mi odpowiedniego przygotowania do zmagań z lewarkiem na pięć biegów przy dzikich szybkościach i nie daję się do tego nakłonić. Natomiast jazda Katy nie przeraża mnie nawet na owych zakrętach, w środku nocy, na wiejskich drogach tak kiepskich, jak to tylko możliwe jedynie w naszym okręgu. Moją żonę cechuje jednak pewna osobliwość - nie bierze do rąk broni. Dawniej bywało, że wyruszała bez broni na wielodniowe wędrówki po lasach za 48 równoleżnikiem. Ja bym się na to nie zdobyła.

Wspólnie z Katy mamy troje dzieci, jedno jej i dwoje moich. Na tylnym siedzeniu śpi Yuriko, moja najstarsza córka, śniąc sny dwunastolatki o miłości i wojnie: ucieka na morze, poluje na północy, marzy o osobliwie pięknych ludziach w osobliwie pięknych okolicach - wszystkie takie bzdury, jakie się wymyśla wkraczając w dwunasty rok życia, kiedy budzą się gruczoły. Któregoś pięknego dnia, podobnie jak wszystkie inne, ona też zacznie znikać na całe tygodnie, po czym wracać będzie umorusana i dumna, że zadźgała nożem pierwszego kuguara lub ustrzeliła pierwszego niedźwiedzia, przywlecze ze sobą jakąś ohydnie niebezpieczną zdechłą bestię, której nigdy nie wybaczę tego, co mogła była zrobić mojej córce. Yuriko twierdzi, że jazda Katy ją usypia.

Jak na osobę, która walczyła w trzech pojedynkach, boję się stanowczo zbyt wielu rzeczy. Starzeję się. Powiedziałam to mej żonie.

- Masz trzydzieści cztery lata - rzuciła.

Lakoniczna, że aż słów brak, ta moja połowica. Mignęła światełkami na tablicy rozdzielczej - zostały jeszcze trzy kilometry, a droga stale się pogarsza. Z odległych pól elektryzująco-zielone drzewa pędzą w świetle reflektorów i wokół samochodu. Sięgnęłam ręką do zasuwy, którą przytwierdzamy kieszeń do drzwi, i na kolanach położyłam strzelbę. Za nami poruszyła się Yuriko: mojego wzrostu, ale oczy Katy, jej twarz. Katy mówi, że silnik samochodu jest tak cichy, że aż słychać oddech dobiegający z tylnego siedzenia. Kiedy nadeszła depesza, Yuki była w samochodzie sama i z zapałem odcyfrowała kropki i kreski (co za głupota montować szerokozakresowy odbiornik koło silnika spalinowego, lecz większa część Chwilowa jest na parę). Moja szałowa i barwna latorośl wyskoczyła z samochodu wrzeszcząc na całe gardło, więc oczywiście ona też musiała pojechać. Intelektualnie byłyśmy do tego przygotowane od samego założenia Kolonii, od momentu kiedy została porzucona, ale teraz to zupełnie co innego. To jest straszne.

- Mężczyźni! - wrzasnęła Yuki dając susa ponad drzwiami samochodu. - Wrócili! Prawdziwi Ziemianie!

Spotkałyśmy ich w kuchni domu nie opodal miejsca, gdzie wylądowali; okna były otwarte, nocne powietrze bardzo łagodne. Przy parkowaniu wyminęłyśmy wszelkie możliwe środki lokomocji, parowe traktory, samochody ciężarowe, platformę, nawet rower. Lidia, nasz biolog okręgowy, przezwyciężyła swą północną małomówność na tyle szybko, że zdążyła już pobrać próbki krwi oraz moczu, a teraz siedziała w głębi kuchni i zdumiona kiwała głową nad wynikami; ona (bardzo duża, bardzo płowa, bardzo nieśmiała, zawsze oblana bolesnym rumieńcem) zmusiła się nawet do tego, by wygrzebać stare podręczniki do języków - chociaż ja nawet przez sen potrafię mówić dawnymi językami. I mówię. Lidia czuje przy nas skrępowanie; my jesteśmy Południowcami, ze zbytnią fantazją. Naliczyłam w kuchni dwadzieścia osób, wszystkie najtęższe głowy Kontynentu Północnego. Phyllis Spet przyleciała chyba szybowcem. Yuki była jedynym dzieckiem.

Potem zobaczyłam tych czterech.

Są więksi niż my; więksi i szersi w ramionach. Dwaj byli wyżsi ode mnie, choć ja jestem niezwykle wysoka, metr osiemdziesiąt na bosaka. Bez wątpienia są spokrewnieni z naszym gatunkiem, ale daleko, niesamowicie daleko i ani wtedy nie umiałam, ani teraz nie potrafię objąć oczyma kształtu tych dziwnych ciał. Nie mogłam zdobyć się na to, by ich dotknąć, mimo że ten, co mówił po rosyjsku - ależ oni mają głosy! - chciał "podać dłoń"; pewnie zwyczaj z zamierzchłych czasów. Mogę stwierdzić jedynie, że były to małpy o ludzkich twarzach. Wyglądało na to, że on ma jak najlepsze chęci, ale ja się zorientowałam, że cofam się ze zgrozą przez całą nieomal kuchnię, po czym roześmiałam się przepraszająco - i zaraz, żeby dać dobry przykład (międzygwiezdne przyjazne stosunki, przemknęło mi przez myśl) jednak w końcu "podałam rękę". Twarda, bardzo twarda dłoń. Oni są masywni jak woły robocze i mają niskie, stłumione głosy. Yuriko wślizgnęła się pomiędzy dorosłych i z rozdziawionymi ustami wpatrywała się w m ę ż c z y z n.

On odwrócił głowę - tego zaimka i formy gramatycznej nie było w naszym języku od sześciuset lat - i spytał łamanym rosyjskim:

- Kto to?

- Moja córka - powiedziałam i dorzuciłam (irracjonalnie dając się ponieść dobrym manierom, którym ulegamy w chwilach obłędu): - Moja córka, Yuriko Janetson. Używamy patronimiku - choć nazwalibyście go może raczej matronimikiem.

Roześmiał się mimo woli, a Yuki, wielce niezadowolona z takiego obrotu sprawy, zawołała:

- Myślałam, że będą przystojni!

Phyllis Helgason Spet, która pewnego dnia zginie z mojej ręki, rzuciła przez całą kuchnię zimne, oskarżające, jadowite spojrzenie zdając się mówić: "Uważaj na to, co powiesz. Wiesz, co mogę zrobić". Prawda, że mój status formalny jest niski, ale Pani Prezydent wpakuje się w poważne tarapaty, jeśli nadal będzie uznawać wywiad przemysłowy za dobrą, uczciwą rozrywkę. Wojny i pogłoski o wojnach, jak powiedziane jest w jednej z ksiąg naszych przodków. Przetłumaczyłam słowa Yuki na łamany rosyjski, niegdyś naszą wspólną mowę, a m ę ż c z y z n a znowu się roześmiał.

- Gdzie są wszyscy wasi ludzie? - spytał nawiązując rozmowę.

Znowu przetłumaczyłam i popatrzyłam kolejno po wszystkich twarzach: Lidia zakłopotana (jak zwykle), Spet ze zmrużonymi oczyma obmyśla jakiś cholerny plan, Katy bardzo blada.

- To jest Chwilowo - rzekłam. Wyglądał, jakby to mu nic nie mówiło.

- Chwilowo - powtórzyłam. - Pamiętasz? Czy macie archiwa? W Chwilowie była zaraza.

Miał średnio zainteresowaną minę. Głowy stojących w głębi kuchni poodwracały się ku nam i dostrzegłam delegatkę miejscowego parlamentu profesjonalistek; do rana zostaną zwołane plenarne sesje wszystkich miejskich zgromadzeń, każdej rady okręgowej.

- Zaraza? - rzekł. - To wyjątkowo przykre.

- Tak. Wyjątkowo przykre. W jednym pokoleniu wyginęła połowa ludności.

Dopiero teraz był pod odpowiednim wrażeniem.

- Chwilowo miało szczęście - ciągnęłam. - Miałyśmy dużą podstawową pulę genów, wybrano nas ze względu na wyjątkową inteligencję, dysponowałyśmy wysoko rozwiniętą techniką, pozostała dość liczna ludność, w której każda dorosła osoba wyspecjalizowała się w dwu lub trzech dziedzinach. Gleba jest dobra, a klimat łagodny jak w raju. Jest nas teraz trzydzieści milionów. W przemyśle rozwój przybiera lawinowe tempo - rozumiesz? potrzeba nam siedemdziesięciu lat i będziemy miały kilka wielkich miast, wiele ośrodków przemysłowych, pełnoetatowych fachowców, radiooperatorów, maszynistów; tylko siedemdziesięciu lat i nie trzeba będzie trawić trzech czwartych życia w gospodarstwie.

Usiłowałam wyjaśnić, jakim utrudnieniem dla artystek jest fakt, że mogą tworzyć w pełnym wymiarze godzin dopiero na starość; że pozostaje bardzo niewiele takich, które mogą być wolne tak jak Katy i ja. Starałam się też nakreślić zarys naszego ustroju oraz obu izb - profesjonalnej i geograficznej; powiedziałam mu, że rady okręgowe zajmują się sprawami zbyt doniosłymi dla pojedynczych miast. I że kontrola urodzeń nie stanowi zagadnienia politycznego, jeszcze nie teraz, choć z czasem może to nastąpić. To był newralgiczny punkt w naszej historii; dajcie nam tylko czas. Nie było żadnego powodu, by poświęcać jakość życia dla obłąkańczego pędu ku uprzemysłowieniu. Niechaj wolno nam będzie zachować własne tempo. Potrzebny nam tylko czas.

- Gdzie są ludzie? - spytał ten monoman.

W tej chwili uświadomiłam sobie, że jemu nie chodzi o ludzi w ogóle, że ma na myśli m ę ż c z y z n; nadał temu słowu znaczenie, którego Chwilowo nie znało od sześciu wieków.

- Wymarli - odparłam. - Trzydzieści pokoleń temu.

Wreszcie to chyba go ogłuszyło. Zabrakło mu tchu. Zrobił ruch, jakby chciał wstać z krzesła, na którym siedział; położył rękę na sercu, przyjrzał się nam wszystkim po kolei z wyrazem przedziwnej mieszaniny zgrozy i sentymentalnej tkliwości. Po czym stwierdził poważnie i szczerze:

- Wielka tragedia.

Czekałam, niezbyt rozumiejąc.

- Tak - rzekł i znowu zaczerpnął tchu, z uśmiechem, jakim osoba dorosła obdarza dziecko, tym osobliwym uśmiechem, który mówi, że coś jest ukryte w zanadrzu i niebawem się pojawi wśród okrzyków zachęty i radości: "Wielka tragedia. Ale już po wszystkim".

I znowu popatrzył na nas z przedziwnym uszanowaniem; tak jakbyśmy były kalekami.

- Przystosowałyście się w sposób zdumiewający - rzekł.

- Do czego? - spytałam.

Robił wrażenie zakłopotanego, wyglądał głupkowato. W końcu rzekł: - Tam, skąd pochodzę, kobiety nie ubierają się tak nieciekawie.

- Za to tak, jak wy? - rzuciłam - Jak panna młoda do ślubu? Mężczyźni byli srebrni od stóp do głów; nigdy nie widziałam czegoś równie jaskrawego. Już, już miał odpowiedzieć, ale potem widocznie się rozmyślił i znowu obdarzył mnie uśmiechem. Z osobliwym uniesieniem, jakbyśmy były jednocześnie czymś dziecinnym i cudownym, jakby wyświadczał nam ogromną przysługę, niezdarnie nabrał tchu i oznajmił:

- No więc jesteśmy tutaj.

Spojrzałam na Spet, Spet spojrzała na Lidię, Lidia spojrzała na Amalię, która jest przewodniczącą miejscowego zgromadzenia, Amalia popatrzyła nie wiem już na kogo. Zaschło mi w gardle. Nie cierpię tutejszego piwa, które rolniczki żłopią, jakby ich żołądki miały irydową wyściółkę, ale mimo to wzięłam je od Amalii (to jej rower widziałyśmy przed domem, gdy parkowałyśmy) i wypiłam duszkiem. Zanosiło się na to, że prędko się to nie skończy.

- Owszem, jesteście tu - powiedziałam i uśmiechnęłam się (czując się jak idiotka); zastanawiałam się poważnie, czy szare komórki męskich Ziemian pracują odmiennie od umysłów ziemskich kobiet, lecz tak być nie mogło, bowiem w przeciwnym razie gatunek wyginąłby dawno temu. Wieść rozesłano już drogą radiową po całej planecie i z Warny przysłano nam samolotem jeszcze jedną osobę ze znajomością rosyjskiego; zatem kiedy m ę ż c z y z n a dał nam do oglądania zdjęcia żony, która wyglądała jak kapłanka jakiegoś tajemnego kultu, ja postanowiłam zupełnie się wycofać. Mężczyzna zamierzał wypytywać Yuki, więc pomimo jej gwałtownych protestów wypchnęłam ją do pokoju, a sama wyszłam na główną werandę. Kiedy wychodziłam, Lidia wyjaśniała różnicę między dzieworództwem (co jest tak łatwe, że może być praktykowane przez wszystkich), a naszą procedurą, która polega na zespoleniu jaj. Dlatego dziecko Katy wygląda też jak ja. Lidia następnie mówiła o procesie Anskiej i o Katy Anskiej, naszej jedynej, genialnej uczonej prawdziwej chodzącej encyklopedii, pra-, pra-, nie wiem ile razy prababci mojej Katarzyny.

W jednej z przybudówek nadajnik Morse'a cichutko gadał sam ze sobą; na linii operatorki flirtowały i opowiadały sobie kawały.

Na werandzie stał mężczyzna, drugi wysoki mężczyzna. Przyglądałam się jemu przez kilka chwil - gdy chcę, potrafię poruszać się bardzo cicho - a kiedy dałam się zauważyć, on zaraz przestał szeptać do niewielkiego aparatu zawieszonego na szyi. Po czym rzekł spokojnie i doskonale po rosyjsku:

- Czy wiesz, że na Ziemi znów wprowadzono równość seksualną?

- Ty jesteś prawdziwy, tak? - spytałam. - Ten drugi jest na pokaz. Okazja do wyjaśnienia pewnych spraw przyniosła wielką ulgę. Grzecznie skinął głową.

- Jako naród nie jesteśmy za bardzo rozgarnięci - rzekł. - W ciągu kilku minionych wieków wyrządzono zbyt wiele genetycznych szkód. Promieniowanie. Narkotyki. Moglibyśmy skorzystać z genów z Chwilowa, Janet.

Nieznajomi nie zwracają się do siebie po imieniu.

- Możecie mieć tyle komórek, żeby się w nich potopić - rzuciłam. Wyhodujcie sobie własne.

Uśmiechnął się.

- Nie chcemy postępować w ten sposób. - Zauważyłam, że za jego plecami Katy weszła w krąg światła, który tworzyły zabezpieczone siatką drzwi. Mężczyzna mówił dalej cicho, uprzejmie i chyba nie szydził ze mnie, ale mówił z pewnością siebie kogoś, kto zawsze dysponował nadmiarem sił i pieniędzy, kto nie wie, co to znaczy być drugorzędnym, czy prowincjonalnym. Jest to tym dziwniejsze, że jeszcze przedwczoraj powiedziałabym, iż to dokładny opis mnie samej.

- Rozmawiam z tobą, Janet, gdyż przypuszczam, że ty masz tutaj najwięcej wpływu na ogół. Oboje wiemy równie dobrze, że hodowla partenogenetyczna ma wiele różnorakich, swoistych braków, i nie zamierzamy - jeśli tylko da się tego uniknąć - wykorzystać was do czegoś podobnego. Wybacz, nie powinienem był użyć słowa "wykorzystać". Z pewnością jednak rozumiesz, że ten typ społeczeństwa jest nienaturalny.

- Ludzkość jest nienaturalna - wtrąciła Katy. Pod lewą pachą trzymała strzelbę. Czubek jej jedwabistej głowy nie sięga nawet mojego obojczyka, ale Katy jest twarda jak stal. Mężczyzna poruszył się mając na ustach ów dziwny uśmiech uszanowania (którym obdarzył mnie jego towarzysz, lecz on jak dotąd nie), a broń znalazła się w zaciśniętych palcach Katy, jak gdyby strzelała z niej całe życie.

- Zgadzam się - odparł mężczyzna. - Ludzkość jest nienaturalna. Sam powinienem o tym wiedzieć; mam metal w zębach i metalowe nity tutaj. - Dotknął ramienia. - Foki są zwierzętami haremowymi - dodał - i tacy są ludzie; małpy spółkują na prawo i lewo i ludzie też są tacy; gołębie są monogamiczne i bywają tacy ludzie; są nawet ludzie żyjący w celibacie oraz homoseksualiści. Jak słyszałem, bywają też i homoseksualne krowy. Ale w Chwilowie tak czy owak czegoś brak.

Zaśmiał się półgłosem. Chciałabym wierzyć, że śmiech ten był jedynie skutkiem nerwów.

- Mnie nie brak niczego - rzekła Katy - jeśli pominąć to, że życie nie jest wieczne.

- A wy kim jesteście? - mężczyzna ruchem głowy wskazał ją i mnie.

- Żonami - odparła Katy. - Jesteśmy po ślubie.

Znowu ten gardłowy śmiech.

- Niezły układ ekonomiczny - stwierdził - do pracy i przy opiece nad dziećmi. Równie dobry, jak każdy inny, jeżeli dziedziczność zostawić losowi, jeśli wasze rozmnażanie ma przebiegać wedle tego samego wzoru. Zastanawiam się jednak, Katarzyno Michaelson, czy nie istnieje coś lepszego, co mogłabyś zapewnić swym córkom. Ja wierzę w instynkty, nawet w Człowieka i nie mogę pojąć, że wy obie - mechanik i jakiś szef policji, prawda? nie wyczuwacie, że nawet wam czegoś brak. Oczywiście rozumiecie to intelektualnie. Tutaj jest tylko połowa gatunku. Do Chwilowa muszą wrócić mężczyźni.

Katy nie odezwała się.

- Według mnie, Katarzyno Michaelson - mężczyzna łagodnie mówił dalej - właśnie ty bardziej niż inne skorzystałabyś na takiej zmianie. Obszedł strzelbę Katy i znalazł się w kręgu światła padającego przez drzwi. Myślę, że właśnie wtedy dostrzegł moją bliznę, która jest praktycznie niewidoczna, jeśli światło nie pada od tej strony; cienka linia biegnąca od skroni do podbródka. Większość ludzi w ogóle o niej nie wie.

- Skąd się to wzięło? - spytał.

- Dostałam w ostatnim pojedynku - odparłam z mimowolnym grymasem.

Przez kilka chwil staliśmy nastroszeni na siebie (absurdalne, lecz prawdziwe), po czym mężczyzna wszedł do domu i spuścił siatkę w drzwiach. Katy powiedziała łamiącym się głosem:

- Ty cholerna idiotko, nie potrafisz poznać, kiedy nas obrażają? Wycelowała broń, by strzelić do niego przez siatkę, ale doskoczyłam, nim zdążyła wypalić, i podbiłam strzelbę; spudłowała, a kula wywierciła dziurę w podłodze werandy. Katy trzęsła się i w kółko powtarzała:

- Nigdy jej nie dotykałam, bo wiedziałam, że kogoś zabiję, wiedziałam, że kogoś zabiję.

W domu pierwszy mężczyzna, ten, z którym rozmawiałam najpierw, dalej opowiadał o ponownej kolonizacji i odnajdywaniu tego, co Ziemia utraciła. Podkreślał zyski dla Chwilowa: handel, wymianę myśli, oświatę. On też stwierdził, że na Ziemi znów wprowadzono równość seksualną.

Katy oczywiście miała rację; trzeba było skasować ich na miejscu. Do Chwilowa przybędą mężczyźni. Kiedy jedna cywilizacja posiada potężną broń, a druga nie ma nic, to łatwo przewidzieć rezultat. Pewnie mężczyźni i tak w końcu by się zjawili. Lubię jednak rozmyślać o tym, że za sto lat moje praprawnuczki potrafiłyby ich przepędzić lub walczyć z nimi do upadłego; lecz nawet to nie zmienia sytuacji. Całe życie pamiętać będę tych czterech, po raz pierwszy spotkanych mężczyzn o muskulaturze byka, którzy na chwilę wprawdzie, ale przecież dali mi odczuć moją małość. Katy mówi, że to nerwicowa reakcja. Pamiętam wszystko, co wydarzyło się tego wieczora; pamiętam podniecenie Yuki w samochodzie i rozdzierający serce szloch Katy, gdy wróciłyśmy do domu; potem jej pieszczoty, jak zwykle nieco stanowcze, ale cudownie kojące i pocieszające. Pamiętam, jak niespokojnie snułam się po domu, gdy Katy już usnęła, a jej odrzucone nagie ramię oświetlała smuga światła z hallu. Od tego całego prowadzenia samochodu i naprawiania maszyn muskuły jej ramion przypominają metalowe pręty. Niekiedy śnię o jej ramionach. Pamiętam też, że powędrowałam do pokoju dziecinnego, wzięłam na ręce dziecko mojej żony i chwilę drzemałam czując na kolanach wzruszające, zadziwiające ciepło dziecka, a w końcu wróciłam do kuchni, gdzie zastałam Yuki, która szykowała sobie ostatnią kanapkę przed snem. Moja córka ma wilczy apetyt.

- Yuki - zagadnęłam - czy myślisz, że mogłabyś zakochać się w mężczyźnie?

Yuki zaniosła się szyderczym śmiechem.

- Prędzej w trzymetrowej żabie! - rzekło moje taktowne dziecko.

A jednak mężczyźni wybierają się do Chwilowa. Ostatnio przesiaduję całymi nocami przepełniona niepokojem ze względu na mężczyzn, którzy przybędą na tę planetę, o moje dwie córki i o Bettę Katharinason, o to, co stanie się z Katy, ze mną, z moim życiem. Czasopisma naszych antenatek są jednym przeciągłym krzykiem bólu i sądzę, że powinnam być teraz zadowolona, ale nie można odrzucić sześciu wieków czy choćby (jak to ostatnio odkryłam) trzydziestu czterech lat. Czasami śmieję się z pytań, wokół których ci czterej mężczyźni krążyli przez cały wieczór, ale na to, by je postawić, nie starczyło im odwagi. Przyglądali się tylko nam wszystkim, wieśniaczkom w kombinezonach, ogrodniczkom w płóciennych spodniach i prostych bluzach: której z was przypadła rola mężczyzny? Tak jakbyśmy ~ nusiały powielać ich błędy! Mam poważne wątpliwości, czy na Ziemi przywrócono równość seksualną. Nie lubię myśleć, że ze mnie ktoś kpi, że ktoś ustępuje Katy ze względu na jej rzekomą słabość, że Yuki czuje się nieważna lub głupia, że resztę moich dzieci podstępnie pozbawia się pełni człowieczeństwa lub że staną się sobie obce. I obawiam się, że moje osiągnięcia spadną z poziomu, na którym były - albo który moim zdaniem reprezentowały - do niezbyt ciekawych osobliwości rasy ludzkiej, do cudactw, o jakich się czyta na końcu książki, do rzeczy, z których czasem można się pośmiać, bowiem są egzotyczne i osobliwe, ale nie wywierają żadnego wrażenia, są czarujące, ale bezużyteczne. Słów brak, by wyrazić, jaki to sprawia mi ból. Przyznacie, że dla kobiety, która walczyła w trzech pojedynkach i zabiła wszystkich przeciwników, uleganie takim strachom jest śmiechu warte. Jednak to, co teraz czai się za rogiem, to pojedynek tak wielki, że nie sądzę by starczyło mi nań odwagi; mówiąc słowami Fausta: "Verveile doch, du bist so schón!". Zachowaj to takim, jakim jest. Nie zmieniaj.

Niekiedy nocą wspominam pierwotną nazwę tej planety zmienioną przez pierwsze pokolenie naszych antenatek, przez te osobliwe kobiety, dla których, po wymarciu mężczyzn, prawdziwa nazwa chyba musiała być zbyt bolesnym przypomnieniem. Obserwuję, jak wszystko się odmienia, i bawi mnie to, chociaż zaprawione jest goryczą. Przeminie także i to. Wszystko, co dobre musi się skończyć. Weźcie moje życie, ale nie zabierajcie jego treści. Chwilowo.

Przełożyła Hanna Kobus



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jill Barnett Nowe czasy, stare sprawy
Czy nadchodzą dobre czasy dla woopies, psychologia UŚ, II rok, I semestr, Prop. psychologii pracy i
Czy nadchodzą dobre czasy dla woopies, Profil praca
nexus nowe czasy 09 (02)d holistyczny sposób na raka
Nowe czasy, nowe zagadnienia
Barnett Jill Nowe czasy,stare sprawy
NOWE CZASY PLAN ZNISZCZENIA KOSCIOLA KATOLICKIEGO
Jill Barnett Nowe czasy, stare sprawy
nexus nowe czasy 2009 (02) 64 aerodynamiczny powietrzny silnik turbinowy english
Nowe czasy, stare sprawy Jil Barnett
nexus nowe czasy 2009 (02) 64 t lobsang rampa prekursor new age english
NADCHODZA CIEZKIE CZASY DLA KOSCIOŁA
nexus nowe czasy 2009 (02) 64 niezwykłe własności ormusów english
Barnett Jill Nowe czasy, stare sprawy
nexus nowe czasy 2009 (02) 64 żywe dinozaury w australii english
nexus nowe czasy 2009 (02) 64 nanotechnologia w żywności nowe zagrożenie english
nexus nowe czasy 2009 (02) 64 holistyczny sposób na raka english
Nadchodzą ciężkie czasy dla Kościoła

więcej podobnych podstron