II część rozdziału pt. "PRZYJĘCIE"
Autor: s.mapet
Korekta: Karolcia955
Miłego czytania ;-)
Stwierdziłem, że opiekowanie się Bellą to zajęcie wymagające mojej ciągłej obecności, stąd też pojawił się u mnie pomysł zmiany mojego planu lekcji. Wystarczało spojrzeć tylko w oczy pani Cope, by ta zrobiła, co jej się powiedziało bez żadnych ale. Zbyt dokładnie chyba przysłuchiwałem się jej mało grzecznym myślom, gdyż zdecydowanie tego dnia słyszałem za wiele.
"Ta Swan to ma dopiero szczęście. Oh gdybym mogła być w jej wieku."
Uważałem za niestosowne takie zachowanie, ale jak to sobie zawsze usprawiedliwiałem ich przede mną "To tylko nieposłuszne myśli". Bella była najważniejsza i tylko ona się dla mnie liczyła. Z początku irytował mnie stosunek innych, to jak twierdzili "Ona jest z nim tylko dla kasy", "Co ona ma w sobie, czego ja nie mam?". Z całą pewnością żadna inna dziewczyna nie byłaby w stanie zastąpić mi Belli. Dzisiejszego dnia była ona całkowicie poza światem żywych. I choć nie słyszałem jej myśli mogłem chyba całkiem trafnie określić gdzie się znajdywała. Udzielił mi się jej humor i powróciłem do rozmyślań z rana. Coraz częściej zastanawiałem się, czy aby na pewno związanie się z Bellą było nieuniknione. Oczywiście kochałem każde jej spojrzenie, gest, uśmiech na jej twarzy, to jak się czerwieniła, kiedy ktoś ją zawstydził, ale cały czas twierdziłem, że zasługuje na kogoś lepszego. I choć tak właśnie myślałem, to ostatnia rzeczą, jaką bym sobie życzył było to, żeby Bella chciała się związać z kimś takim jak Mike Newton. Dobrze, że przynajmniej nie patrzy już na nią w ten dziwnie zachłanny sposób. Zawsze wtedy miałem ochotę rozerwać go na strzępy, a powstrzymywałem się tylko, dlatego, że Belli by się to nie spodobało. W sumie, gdyby ona tylko tego chciała, moglibyśmy żyć tak, jak to dla nas zaplanowano. Ja wiecznie młody przy starzejącej się Belli- nie sprawiałoby mi to problemu. Kochałbym ją do końca jej dni, a po śmierci Belli zadbałbym o to, by jak najszybciej do niej dołączyć. Nie poruszałem już z nią tematu urodzin. Po tym jak zrobiła się spokojniejsza, mogłem stwierdzić, że było to słuszne posunięcie. Po tych kilku godzinach spędzonych na przedmiotach, które nie były w stanie już nauczyć mnie niczego nowego, ruszyliśmy w stronę stołówki. Przyłączyła się do nas Alice, która wciąż była zajęta planowaniem przyjęcia. Oboje zdecydowanie lepiej czuliśmy się siedząc przy stoliku z naszym rodzeństwem, jednak Jasper, Rose i Em skończyli szkołę (po raz czwarty zresztą), a my siadaliśmy ze znajomymi Belli. Nie chciałem jej ranić, mówiąc, co tak naprawdę myślą o niej, nas jej "przyjaciele", co nie oznaczało, że chciałem to tolerować. Siadaliśmy z brzegu. Wydawało im się, że to oni podjęli taka decyzje, ale prawda jest, że za nic nie usiadłbym gdzie indziej. Tego dnia również mogłem posłuchać dość niewybrednych myśli. Tu zawsze wydawało mi się dziwne podobieństwo myśli Jessiki i Lauren. Zdecydowanie dwulicowość miały w genach.
"Przyszła królewna z księciem".
"Ależ ona paskudna, w ogóle do niego nie pasuje".
Przy stoliku siedzieli również z nami Ben i Angela. Uśmiechałem się sam do siebie na wspomnienie mojej intrygi, która weszła w życie z pomocą Emmetta. Alice spojrzała się na mnie badawczym wzrokiem.
"Co ci tak wesoło?"
- Nic, nic...
Dzień minął szybko. Umówiłem się z Alice, że to ona wróci dziś moim samochodem, natomiast ja pojadę z Bellą. Zdecydowanie wyczuła ona podstęp już w drodze na parking. Błyskawicznie otworzyłem przed nią drzwiczki od strony pasażera. Mimo że padł deszcz, nie śpieszno było jej wejść do samochodu.
- Dziś moje urodziny. Chyba dasz mi prowadzić?
- Tak jak sobie tego życzyłaś, udaję, że nie masz dziś urodzin.
- Jeśli to nie moje urodziny, to nie muszę do was wpadać dziś wieczorem...- Czasami jej zachowanie doprowadzało mnie do białej gorączki. Szczerze nie chciałem jej tego mówić, ale kierowca był z niej marny.
- No dobrze, już dobrze. - Zamknąłem drzwiczki od strony pasażera, i obszedłem furgonetki, by otworzyć te od strony kierowcy. - Wszystkiego najlepszego.- Nie mogłem się oprzeć by zrobić jej na złość.
- Cicho! - Zdecydowanie żałowała, że nie usiadła po stronie pasażera.
Jadąc tak tym jej ślimaczym tempem chciałem dać jej wskazówkę, czego może się spodziewać po dzisiejszym przyjęciu. Bawiłem się sędziwym jak i słabo działającym radiem.
- Strasznie kiepsko odbiera.
Moja wypowiedź zdecydowanie się jej nie spodobała.
- Jak ci się nie podoba, to wracaj do swojego volvo. - Bella zaczęła się robić drażliwa. I bynajmniej nie chodziło tu o moja uwagę. Jej zdenerwowanie wydało mi się zabawne. Musiałem uważać, żeby nie parsknąć śmiechem.
Droga minęła nam w milczeniu. Najwyraźniej złość na Alice jej nie przeszła. Nie ma co, miała humor na zabawę. Kiedy podjechała pod swój dom, delikatnie ująłem jej twarz w moje dłonie. Była bardziej krucha niż większość ludzi.
- Powinnaś być dziś w dobrym nastroju. To twój dzień.
- A co, jeśli nie chcę być w dobrym nastroju? - spytała. Jej serce znów zaczęło wykonywać dobrze znane mi ewolucje. Gdyby mogła usłyszeć moje serce, wiedziałaby, że działa na mnie tak samo.
- Szkoda, że nie chcesz.
Delikatnie ją pocałowałem, jednak to przerodziło się w coś więcej.
Minęła chwila. Czułem, jak Bella obejmuje mnie za szyję, jak wpija się jeszcze mocniej w moje wargi. Wraz z większą namiętnością obudził się we mnie potwór, który dawał o sobie znać. Musiałem przestać, aby jej nie skrzywdzić. Pojawił się palący gardło ogień. Balansowaliśmy na granicy moich możliwości, a ona nic mi nie ułatwiała. Pachniała tak smakowicie. "Przestań!" Krzyknąłem w myślach. Musiałem to przerwać. Delikatnie ja odsunąłem, zdejmując jej ręce z mojej szyi. Pewnych granic nie można przekraczać.
- Błagam, bądź grzeczną dziewczynką - zamruczałem jej nad uchem, po czym pocałowałem ją krótko w usta. Bella oddychała niczym po maratonie. Przyłożyła swoją dłoń do serca.
- Jak myślisz, przejdzie mi to kiedyś? Czy moje serce przyzwyczai się kiedyś do twojego dotyku?
- Mam nadzieję, że nie - byłem zadowolony, że właśnie tak na nią działam.
- Macho! Obejrzysz ze mną potyczki Montekich i Kapuletów?
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
Rozłożyłem się w salonie, kiedy Bella włączała film. Osobiście nie przepadałem za tą sztuką, jednak bliskość Belli wszystko wynagradzała. Oparła się o mój tors. Dla innych z mojego gatunku mogłoby się wydawać, że mam normalna temperaturę ciała, jednak ona czuła chłód. Okryłem ją kocem, by nie zmarzła.
- Wiesz, nigdy nie przepadałem za Romeem.
- Co masz mu do zarzucenia? - spytała, niemile zaskoczona.
- Hm, przede wszystkim najpierw jest zakochany w tej całej Rozalinie - nie uważasz, że to nieco dyskredytuje stałość jego uczuć? A potem, kilka minut po ślubie z Julią, zabija jej kuzyna. Przyznasz, że nie jest to zbyt rozsądne z jego strony. Popełnia błąd za błędem. W dużej mierze sam jest sobie winny.- tak, skąd ja to znałem.
Słychać było tylko ciche westchnięcie.
- Nie musisz tu ze mną siedzieć.
- Posiedzę. I tak będę patrzył głównie na ciebie. - Była to najprawdziwsza prawda. Nigdy nie miałem dość przyglądać się jej, czy też jej zachowaniu. - Będziesz płakać?
- Raczej tak. Jeśli pozwolisz mi się skupić.
- W takim razie nie będę ci przeszkadzał - Nie miałem jednak takiego zamiaru. Delikatnie całowałem ją we włosy. Po jej ciele przechodziły miłe dreszcze ekscytacji.
Doskonale także znałem kwestie Romea, więc wkrótce zmieniłem taktykę i zacząłem szeptać jej do ucha jego kwestie.
Patrzyłem na nią zafascynowany, kiedy popłakała się podczas sceny, w której Julia budzi się i widzi martwego Romea.
- Muszę przyznać, że mu poniekąd zazdroszczę - powiedziałem, ocierając jej anielską twarz z łez.
- Śliczna ta Julia, prawda?
Zupełnie mnie nie zrozumiała.
- Nie zazdroszczę mu dziewczyny, tylko tego, z jaką łatwością Romeo mógł ze sobą skończyć. Wy, ludzie, to macie dobrze! Starczy dosypać sobie trochę ziółek do picia i...
- Co ty wygadujesz?
- Raz w życiu zastanawiałem się nad tym, jak się zabić, a z doświadczeń Carlisle'a wynika, że w naszym przypadku nie jest to takie proste. Chyba pamiętasz, jak ci opowiadałem o jego przeszłości? Sam nie wiem, ile razy próbował popełnić samobójstwo, po tym jak się zorientował... po tym jak się zorientował, czym się stał... - Zupełnie nie wiem co mnie napadło, żeby to powiedzieć. Chyba musiałem dać upust jakoś swoim emocjom. Widziałem jej poważną minę, musiałem jak najszybciej rozładować sytuację. - A jak sama dobrze wiesz, wciąż cieszy się świetnym zdrowiem.
Spojrzeliśmy sobie prosto w oczy.
- Nigdy mi nie mówiłeś, że zastanawiałeś się nad samobójstwem. Kiedy to było?
- Na wiosnę... kiedy o mały włos... - Zdałem sobie sprawę, że za każdym razem, kiedy Belli przy mnie nie ma od razu opracowuję plan awaryjny,w razie, gdyby jej zbrakło w moim życiu na zawsze.- Oczywiście koncentrowałem się na tym, żeby odnaleźć cię żywą, ale jakaś cześć mojej świadomości obmyślała też plan awaryjny. Jak już mówiłem, to dla mnie nie takie proste, jak dla człowieka.
Bella całkowicie zamarła. Z wyrazu jej twarzy mogłem odczytać głównie jedno- niedowierzanie.
- Plan awaryjny? - powtórzyła.
- Wiedziałem, że nie mógłbym żyć bez ciebie, ale nie miałem pojęcia, jak się zabić - Emmett i Jasper na pewno odmówiliby, gdybym poprosił ich o pomoc. W końcu doszedłem do wniosku, że mógłbym pojechać do Włoch i sprowokować jakoś Volturi.
- Jakich znowu Volturi? - spytała.
- Volturi to przedstawiciele naszej rasy, bardzo stara i potężna rodzina. Są dla nas jakby odpowiednikiem królewskiego rodu. Carlisle mieszkał z nimi jakiś czas we Włoszech, zanim przeniósł się do Ameryki. Pamiętasz? Wspominałem ci o nich.
- Jasne, że pamiętam.
- To ich właśnie nie należy prowokować. Chyba, że chce się umrzeć, rzecz jasna. To znaczy, jeśli nasz koniec można nazwać śmiercią.- cóż, ja podchodziłem do tego dość sceptycznie.
Rozmawianie o śmierci nie było dla mnie niczym, co mogłoby jakoś mnie poruszyć. Przeżyłem już swoją śmierć jako człowiek. Wątpiłem, czy wampirza może być gorsza. Bella natychmiast chwyciła moją twarz w swoje dłonie i przysunęła się do niej.
- Zabraniam ci, zabraniam ci myśleć o takich rzeczach! Nigdy więcej nie bierz takiego wyjścia pod uwagę! Bez względu na to, co się ze mną stanie, nie wolno ci ze sobą skończyć!
- Obiecałem sobie, że już nigdy więcej nie narażę cię na niebezpieczeństwo, więc to czyste teoretyzowanie.
- Co ty pleciesz? Kiedy ty mnie niby narażałeś na niebezpieczeństwo? Ustaliliśmy chyba, że za każdym razem, gdy przytrafia mi się coś złego, wina leży po mojej stronie, prawda? Boże, jak możesz brać ją na siebie?
Jak bardzo chciałbym wierzyć w słowa, które powiedziała w tej chwili. Jednak moje sumienie dawało mi wyraźnie do zrozumienia, jaka jest prawda. Nawet samo to, że siedziałem z nią w tej chwili w jej domu, sam, było wysoce nieodpowiednie. Powinienem odejść, ale nie mogę. Za bardzo ją kocham.
- A co ty byś zrobiła na moim miejscu? - zapytałem.
- Ja to nie ty.
A była różnica? Ja i ona byliśmy jednością.
- Co bym zrobiła, gdyby tobie się coś stało? Chciałbyś, żebym popełniła samobójstwo?
Grymas bólu wstąpił na moją twarz.
- Ha. Rozumiem, o co ci chodzi, przynajmniej do pewnego stopnia. Ale co ja bez ciebie pocznę?
- Żyj tak jak dawniej. Jakoś sobie radziłeś, zanim pojawiłam się w twoim życiu i postawiłam je na głowie.
Gdyby była tylko w stanie pojąć, że nic już nie będzie nigdy dla mnie takie samo jak wcześniej.
- Gdyby było to takie proste...
- To jest proste. Nie jestem nikim wyjątkowym.
Nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie widziała, jak niesamowita jest. Była najbardziej wyjątkową istotą, jaką spotkałem przez całe moje życie.
- Czyste teoretyzowanie - przypomniałem.
W tej chwili dosłyszałem warkot silnika radiowozu. Wyprostowałem się zdejmując sobie Bellę z kolan.
- Charlie?
Uśmiechnąłem się do niej. Charlie już zaparkował. Chciał zrobić jej niespodziankę w dniu urodzin, żeby nie musiała gotować. W pracy miał ciężki dzień. Przyszło jakieś zgłoszenie o mordercy kierującym się na północ.
- Cześć, dzieciaki. Pomyślałem sobie, że będzie miło, jeśli odpoczniesz we własne urodziny od gotowania i zmywania. Głodna? "Mogłem się domyślić, że będziemy mieli gościa."
- Jasne. Dzięki, tato.- Bella uśmiechnęła się do ojca.
Z początku Charlie nie rozumiał, dlaczego mimo tylu zachęt nigdy nie jadłem w ich towarzystwie. Wkrótce jednak przestał się pytać myśląc, iż po prostu jem wcześniej w domu przed przyjściem do Belli. Niemałą ciekawostką był dla mnie fakt, że jego myśli było ciężej wyłapać niż pozostałych. Nie było to niemożliwe, jednak przypuszczałem, że nie słyszę wszystkiego.
- Czy ma pan coś przeciwko, żeby Bella przyszła dziś wieczorem do nas do domu? - spytałem grzecznie, kiedy skończyli już posiłek.
Bella spojrzała znacząco na Charliego. Nie mogła być pewna jego reakcji.
- Nie, skąd. To się nawet dobrze składa, bo Seattle Mariners grają dzisiaj z Boston Red Sox, a i tak nie nadawałbym się na towarzysza solenizantki. - Sięgnął po aparat fotograficzny, który kupił jej na prośbę Renee i rzuci go w jej stronę. - Łap!
Cóż, nie wiedziałem, czym jest to spowodowane, że Charlie nie zauważył jeszcze niezdarności Belli. Chwyciłem aparat w ostatniej chwili.
- Niezły refleks - pochwalił mnie Charlie. - Jeśli Cullenowie szykują coś na twoją cześć, Bello, powinnaś zrobić trochę zdjęć dla mamy. Znasz ją. Teraz, skoro masz już czym, będziesz musiała szykować dla niej fotoreportaż z każdego swojego wyjścia.
- Dopilnuję, żeby obfotografowała dziś wieczorem wszystkie atrakcje - przyrzekłem, podając jej aparat.
Natychmiast zrobiła mi zdjęcie.
- No to fajnie. Ach, przy okazji, pozdrówcie ode mnie Alice. Dawno już do nas nie zaglądała - dodał Charlie z wyrzutem.
- Trzy dni, tato - przypomniała mu.
Doskonale zdawałem sobie sprawę z uwielbienia, jakim Charlie darzył moją siostrę. W końcu wyręczała go w tych wszystkich dość niewygodnych dla niego sytuacjach tuż po wypadku w Phoenix. O ile Alice darzył wręcz czcią, o tyle doskonale wiedziałem, kogo poniekąd wini za cały ten "wypadek".
- Pozdrowię ją, nie martw się.
- Bawcie się dobrze.
Charlie chciał się już nas pozbyć. Triumfalny uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Natychmiast chwyciłem rękę Belli i wyprowadziłem ją z domu. Na dworze przy furgonetce znów otworzyłem przed nią drzwiczki od strony pasażera, ale tym razem nie zaprotestowała. Domyślałem się, że powodem tego była jej niemożność w znalezieniu drogi do mojego domu, nigdy nie mogła znaleźć zjazdu z drogi głównej. Wkrótce minęliśmy północną granicę miasteczka. Starałem się wycisnąć z tej furgonetki, chociaż marne 80 kilometrów na liczniku, jednak bez efektu. "Ach to moje volvo."
- Na miłość boską, zwolnij.
- Gdybyś tylko się zgodziła, sprawiłbym ci śliczne sportowe audi. Cichutkie, o dużej mocy...- taki zresztą miałem z początku plan na prezent, ale po jej reakcji na słowo urodziny natychmiast z tego zrezygnowałem.
- Mojemu autu nic nie brakuje. A propos sprawiania mi drogich, bezsensownych prezentów, mam nadzieję, że nic mi nie kupiłeś na urodziny?
- Nie wydałem na ciebie ani centa.- była to w pewnym sensie prawda.
- Twoje szczęście.
- Wyświadczysz mi przysługę?
- Zależy, jaką - jak zwykle jakiś warunek. Mogłem się tego spodziewać.
- Bello, ostatnie przyjęcie urodzinowe wyprawialiśmy w 1935 roku, dla Emmetta. Okaż nam trochę serca i przestań się dąsać. Oni tam już nie mogą się doczekać.
Miałem nadzieję, że to przemówi jej do rozsądku.
- Niech ci będzie. Obiecuję, że będę grzeczna.
- Chyba powinienem cię o czymś uprzedzić...- wiedziałem, że ani Bella ani Rose nie cieszą się ze wspólnego spotkania.
- Tak?
- Mówiąc „oni”, mam na myśli wszystkich członków mojej rodziny.
- Wszystkich? Emmett i Rosalie przyjechali aż z Afryki?
- Emmettowi bardzo na tym zależało.
- A Rosalie?
- Wiem, ale o nic się nie martw. Dopilnujemy, żeby nie robiła scen.- już mi to zresztą obiecała.
Zaczęła się martwić. Wiedziałem, że właśnie w ten sposób zareaguje na wiadomość o przyjeździe Rosalie. Zresztą wcale się nie dziwiłem, nie podobało mi się jak się do niej odnosiła. Wypadało chyba zmienić tor rozmowy.
- Skoro nie pozwalasz mi kupić sobie audi, to może powiesz, co innego chciałabyś dostać na urodziny?
- Wiesz, o czym marzę - wyszeptała.
Wiedziałem i nie chciałem nawet o tym myśleć. Zbyt wiele wspólnie spędzonego czasu straciliśmy na rozmowy na ten właśnie temat.
- Starczy już, Bello. Proszę.
- Jest jeszcze Alice. Kto wie, co dla mnie szykuje...
Zza moich zębów dobył się warkot. Doskonale wiedziałem, do czego zdolna jest Alice.
- To nie są twoje ostatnie urodziny. Koniec, kropka.
- To nie fair!
Pozostało mi tylko zacisnąć zęby.
To, co mogłem przyznać, to to, że Alice zrobiła kawał dobrej roboty. Ja mogłem się spodziewać jak to będzie wyglądać, ale Bella z całą pewnością nie.
Wydała z siebie cichy jęk.
- To przyjęcie na twoją cześć - przypomniałem jej - Doceń to i zachowuj się przyzwoicie.
- Wiem. - mruknęła ponuro.
Obszedłem auto, otworzyłem przed nią drzwiczki i podałem jej rękę.
- Mam pytanie.
Skrzywiłem się, ale pozwoliłem by mi je zadała.
- Jak wywołam ten film - powiedziałam, obracając w palcach aparat - to będziecie widoczni na zdjęciach?
Zacząłem się śmiać. Byliśmy już chyba razem na tyle długo i wiedziała o mnie i o mojej rodzinie na tyle by wiedzieć, że nie musi wierzyć we wszystkie mity na temat mojego gatunku. Atak wesołości minął mi dopiero po wejściu do domu.
Wszyscy członkowie rodziny już na nas czekali i gdy tylko znaleźliśmy się w środku, powitali nas gromkim: „Wszystkiego najlepszego, Bello!” Gdy to usłyszała zarumienia się i spuściła wzrok. Salon był wręcz przesadnie udekorowany. Alice poustawiał gdzie się dało różowe świece i dalsze wazony z różami. Koło mojego fortepianu stał stół nakryty białym, udrapowanym obrusem, a na nim różowy tort, kolejny bukiet, szklane talerzyki i zapakowane w srebrny papier prezenty.
Wyczułem jej przerażenie. Przyciągnąłem ją do siebie i ucałowałem w czoło.
Najbliżej drzwi stali Carlisle i Esme. Moja przybrana matka uściskała ją i tak samo jak ja wcześniej pocałowała Bellę w czoło. Potem podszedł do niej Carlisle i położył jej dłonie na ramionach.
- Wybacz nam, Bello - szepnął jej do ucha. - Alice była głucha na wszelkie prośby.
Następnie podeszli do niej Emmett i Rosalie. Mój brat cieszył się na spotkanie z Bellą. Twierdził, że jej człowiecza niezdarność jest śmieszna no i jakby nie było dzięki niej coś się zawsze dzieje. Rose natomiast najchętniej po prostu wyrzuciłaby ją za drzwi. Z całą pewnością nie miała zamiaru uszanować mojego szczęścia.
- Nic się nie zmieniłaś - odezwał się Emmett, udając rozczarowanego. - Spodziewałem się wyłapać z miejsca jakieś różnice, a tę zaczerwienioną twarzyczkę przecież dobrze znam.
- Piękne dzięki - powiedziała, rumieniąc się jeszcze bardziej.
Emmett zaśmiał się.
- Muszę teraz wyjść na moment. - Mruknął porozumiewawczo do Alice. - Tylko powstrzymaj się przed robieniem głupstw, kiedy mnie nie będzie!
- Postaram się.
Z tyłu przy schodach stali Jasper i Alice. Chochlik natychmiast do nas podbiegł, by pocałować Bellę w oba policzki i złożyć życzenia. Zauważyłem, że Bella rzuciła zaciekawione spojrzenie Jasperowi. Zapewne zastanawiała się, dlaczego jako jedyny do niej nie podszedł. Po prostu uważałem, że tak będzie rozsądniej.
- Czas otworzyć prezenty! - ogłosiła Alice. Wzięła Bellę pod rękę i podprowadziła do stołu.
- Mówiłam ci, Alice, że nie chcę żadnych...
- Ale cię nie posłuchałam - przerwała jej z filuternym uśmiechem. Zabrała aparat fotograficzny, a wręczyła duże, kwadratowe pudło. - Masz. Otwórz ten pierwszy.
Bella natychmiast wzięła się za rozpakowywanie prezentu. Z jej twarzy można było odczytać zaciekawienie, a później zdezorientowanie.
- Ehm... Dzięki.
Rosalie nareszcie się uśmiechnęła. Jasper się zaśmiał.
- To radio samochodowe z wszystkimi bajerami - wyjaśnił. - Do twojej furgonetki. Emmett właśnie je instaluje, żebyś nie mogła go zwrócić.
Musiałem przyznać, że gdyby Emmet tego nie zrobił tej chwili prawdopodobnie to radio nie znalazłoby swego miejsca na desce rozdzielczej w furgonetce.
- Dziękuję, Jasper. Dziękuję, Rosalie. Dzięki, Emmett! - zawołała.
Z zewnątrz, od strony podjazdu, dobiegł nas tubalny rechot chłopaka.
- A teraz mój i Edwarda. - Alice była taka podekscytowana, że piszczała jak mysz. Wzięła ze stołu małą, płaską paczuszkę, którą widziała już rano na szkolnym parkingu.
Bella nie była zachwycona, kiedy dowiedziała się, że również mam dla nie prezent.
- Obiecałeś!
Zanim odpowiedziałem, do salonu wrócił Emmett.
- Zdążyłem! - ucieszył się i stanął za Jasperem, który przysunął się niespodziewanie blisko, żeby mieć lepszy widok.
- Nie wydałem ani centa - zapewniłem ją. Nieposłuszny kosmyk wypadł jej zza ucha. Schowałem go w to samo miejsce.
- Dobrze. Zobaczmy, co to - zwróciła się do Alice.
Alice zamarła, miała wizję. Ale było już za późno, by cokolwiek zmienić, Bella otwierała swój prezent.
- Cholera - mruknęła.
Zacięła się papierem. Na jej palcu pojawiły się krople krwi, a jej zapach doleciał do Jaspera. W tej chwili nie było ważne, że polował dziś. Instynkt zabójcy był silniejszy, a ogień, który pojawił się w jego gardle był odczuwalny i przeze mnie.
- Nie! - ryknąłem, rzucając się do przodu. Popchnąłem ją z całą siłą na zastawiony stół. W tym samym momencie zderzyłem się z Jasperem. Był w szale. Jego myśli były chaotyczne, w tej chwili jego jedynym zadaniem było wtopienie jego zębów w gardło Belli.
Zaczął kłapać zębami koło mojej twarzy. W tym momencie doskoczył do nas Emmett, który złapał go od tyłu w uścisk, ale on nie przestawał się szarpać.
A ona leżała koło fortepianu, z ręką we krwi.
I wtedy już wiedziałem, że przyjdzie podjąć mi ciężką decyzję.
Pozdrawiam
Karolcia955