Ann Major Wakacje z duchem


ANN MAJOR

Wakacje z duchem

The Barefooted Enchantress

Tłumaczyła: Maria Wanat

PROLOG

Tamara Howard rozglądała się pośród członków zespołu filmowego. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś ją obserwuje. Koń wyczuł niepokój i nerwowo przebierał kopytami. Aktorki zawsze są dla mężczyzn łakomym kąskiem, a Tamara nie była tu wyjątkiem: rudowłosa, seksowna postać znana wszystkim z ekranów kin, w dodatku pochodząca ze zwariowanej rodziny, której wielu członków miało szczególne zdolności parapsychologiczne.

Mężczyzna, którego Tamara spotkała poprzedniego wieczora zachował się jeszcze gorzej niż faceci, do których wstrętnych manier zdążyła już nieco przywyknąć. Bardziej niż zwykle zdenerwowało ją to, że jeszcze jej nie znając, od razu wyrobił sobie o niej mylną opinię. Chociaż Tamarę powszechnie uznawano za filmową boginię seksu, zawsze czuła się zmieszana i zakłopotana podczas nagrywania scen miłosnych.

Poprzedniego wieczora, sądząc, że jest sama w dolinie, leżała na kocu, przygotowując się do zdjęć. Odgrywała właśnie pantomimę sceny miłosnej, gdy głęboki, męski głos oświadczył z aprobatą: „Bardzo pięknie”.

Twarz Tamary pokrył rumieniec. Poderwała się, zmięta spódnica opadła, ale nieznajomy i tak zdążył zobaczyć jej uda.

Miał czarne włosy i ciemne oczy, i był zaskakująco przystojny. Elegancki garnitur leżał idealnie na tym wysokim, silnie umięśnionym mężczyźnie. Z całej postaci emanowała specyficzna elegancja, nieco arogancka, a zarazem arystokratyczna. Bosonoga Tamara poczuła się przy nim jak uboga wieśniaczka.

Kiedy jego pewne i uważne spojrzenie przesunęło się po jej całym ciele i zatrzymało na szczupłych, nagich stopach, poczuła, że serce bije jej jak młotem.

- A więc to ty jesteś aktoreczką, która okupuje mój zamek? - podniósł brwi do góry, a jego czarne oczy znów powędrowały po całym ciele Tamary, jak gdyby była przedmiotem, który zamierza kupić. - Może razem przećwiczymy tę scenę? - zaproponował głębokim, zmysłowym głosem.

Z ust Tamary wyrwał się okrzyk. Kiedy nieznajomy wyciągnął ku niej rękę, rzuciła się w popłochu do ucieczki, pozostawiając scenariusz, koc i buty. Ale dogonił ją jego pogardliwy głos:

- I tak cię dostanę, panno Howard. Niby czemu nie? Na pewno przede mną było wielu innych.

Wielu innych. Te słowa zraniły ją do żywego.

Następnego dnia rano znalazła scenariusz, koc i buty przed drzwiami swojej sypialni. Nieznajomy wiedział, kim jest Tamara, podczas gdy ona nie miała pojęcia, z kim ma do czynienia.

Zamek Killiecraig, ze swoimi szarymi ścianami, wieżyczkami i dachem z ciemnego łupka krył się za gąszczem rododendronów. Tamara miała niejasne uczucie, że poznany wczoraj mężczyzna jest teraz w zamczysku i stamtąd ją obserwuje.

Tacy mężczyźni zawsze uważali Tamarę za łatwy kąsek. Wszystko dlatego, że reżyserzy upierali się, by obsadzać ją w rolach seksownych kobiet, nie dbających zbytnio o swoją reputację. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej się denerwowała. Niecierpliwie szarpnęła sztywny pas sukni.

- Panno Howard, proszę tego nie ruszać - upomniała ją garderobiana. - Reżyser jest prawie gotowy.

- Przepraszam. - Tamara mocniej ściągnęła wodze, żeby opanować zaniepokojonego konia, który nerwowo przebierał kopytami. Nienawidziła koni, historycznych kostiumów, a szczególnie tej głęboko wyciętej sukni, której szeroki pas wypychał biust do góry, przez co brakowało jej tchu.

Rude włosy Tamary były wysoko upięte, a do tej koszmarnej fryzury przypięty był czepeczek, ozdobiony kwieciem wrzosu, do którego zleciały się wszystkie brzęczące owady z całej okolicy.

Operatorzy pochylili się nad kamerami. Asystenci rozbiegli się po planie. Garderobiana poprawiła sztywne fałdy jej sukni.

- Musisz się skoncentrować, kochanie - powiedział reżyser, Jack Brodie. Po raz dziesiąty przypomniał jej, że kręcą scenę finałową, w której pędzi konno przez wrzosowisko, by spotkać miłość swojego życia. Z trudem powstrzymała się, by nie powiedzieć mu, że zmęczyły ją już takie głupie role.

Jej ośmioletni synek, Will, podbiegł, by ją ucałować. W tej samej chwili z krzewu rododendronu wyleciała pszczoła i skierowała się prosto ku gałązkom wrzosu, którymi ozdobiony był czepeczek na głowie Tamary.

Zawsze panicznie bała się pszczół.

Puściła wodze i zaczęła się oganiać jak szalona.

- Will, uciekaj!

Koń, spłoszony krzykiem, ruszył z kopyta. Tamara z całych sił trzymała się staroświeckiego siodła i szorstkiej grzywy konia, a jej oszalały rumak pędził na oślep, w stronę miejsca, gdzie skały ostro opadały aż do morza. Później skręcił lekko w stronę lasu, zarośniętego gąszczem jeżyn.

Tamarze udało się wreszcie sięgnąć do wodzów i mocno je ściągnąć, jednak rumak ani myślał się zatrzymać i dalej galopował ku nadmorskiej skarpie.

O, Boże. Tamara czuła, że opuszczają ją siły. Jeżeli nie uda jej się zatrzymać konia, nim dotrą do skarpy, będzie po wszystkim. Poczuła, że omdlewa. Wydawało jej się, że słyszy za plecami tętent kopyt.

Wodze wysunęły się ze zdrętwiałych palców. Ogarnęła ją ciemność. W chwili, gdy poczuła, że spada, czyjeś silne ramiona przeniosły ją na drugiego konia. Bezpieczna w objęciach nieznanego jeźdźca straciła przytomność.

Kiedy otworzyła oczy, leżała pośród głębokiej trawy. Wokół panowała cisza. Widziała szare ściany, kamienne łuki okien, błękitne niebo. Rozpoznała zrujnowane opactwo. Leżała obok bardzo starego, porośniętego mchem nagrobka.

- Nie ruszaj się - wymruczał głęboki, męski głos.

Zadrżała na dźwięk tego dziwnie znajomego barytonu.

Dłoń delikatnie pieściła jej twarz, a dotyk szorstkich palców był niezmiernie przyjemny.

W jasnych potokach oślepiającego słońca Tamara zauważyła, że mężczyzna jest wysoki, szeroki w ramionach, ma kruczoczarne włosy i jest ubrany w kostium z tej samej epoki, co i ona.

Kiedy się nad nią pochylił, ujrzała, że jego oczy są czarne i błyszczące, skóra ogorzała od słońca. Miał wysokie kości policzkowe i wydatny, zakrzywiony nos, który nadawał jego twarzy wyniosły i dumny wyraz.

Wyniosły. Nagle z przerażeniem stwierdziła, że wie, kim jest ten człowiek. To ten sam arystokrata, który niepokoił ją poprzedniego wieczora. Tamara uświadomiła sobie, że jej suknia jest bardzo wydekoltowana i bezskutecznie starała się zasłonić piersi rękoma.

- I po co? - spytał cynicznym tonem, biorąc ją za rękę. - Kobiety takie jak ty zapraszają mężczyznę, by nie tylko na nie patrzył, ale...

Poczuła, że ogarnia ją wściekłość i zamierzała ostro zaprotestować. Ale kiedy otworzyła usta, stwierdziła, że fiszbiny sukni cisną ją tak mocno, że nie może złapać tchu. Mężczyzna wolno wyciągnął z ozdobnej pochwy sztylet. Ujrzała błysk ostrza w jego dłoni. Widziała, że znów się jej przygląda, odsuwając na bok jej splątane włosy, ale była zbyt słaba, by reagować.

- Pięknie - wyszeptał melodyjnym głosem, który tak bardzo ją poruszał.

Poczuła cudowne, zapamiętałe zatracenie, gdy dotknął wargami jej ust. Chociaż był wstrętny i źle wychowany, umiał wspaniale całować.

- Nic ci nie jest - powiedział. - Ale ta suknia jest tak ciasna, że nie możesz oddychać. - Uniósł ją z murawy i jednym, pozornie niedbałym ruchem przeciął koronki i pas z tyłu sukni. Jedwabny materiał rozsunął się jak skórka na dojrzałym owocu.

Powoli pieścił nagą skórę jej pleców. Odwrócił Tamarę, przyciągnął i znów pocałował, z bezczelną pewnością siebie, jaką miewają wprawni, doświadczeni kochankowie.

Za murem opactwa rozległ się tupot nóg i okrzyki.

- Za uratowanie ci życia należy mi się coś więcej niż tylko skromne pocałunki - powiedział przekornym tonem. - I zamierzam odebrać swoją nagrodę.

Oddychała głęboko i czuła, jak umęczone płuca wypełniają się chłodnym, orzeźwiającym powietrzem. Kiedy znów otworzyła oczy, stali przy niej Will i Jack wraz z innymi członkami ekipy.

Rozejrzała się dookoła, szukając wzrokiem tej ostro wyrzeźbionej twarzy.

- Mamusiu, nic ci nie jest? - zapytał przerażony Will. Jack pomógł jej usiąść i oprzeć się o nagrobek.

- Z konia zdjął mnie jakiś mężczyzna.

- Jaki mężczyzna? - spytał Jack. - Twój kostium jest w strzępach!

- Nie widziałeś go? Nikt go nie widział.

- Sir Ramsay MacIntyre. Ojej! To dopiero stary kamień! Ten facet umarł w 1587 roku! - zawołał Will, który przez dłuższą chwilę pracowicie odcyfrowywał napis na nagrobku.

Ktoś zaproponował, aby przenieść Tamarę do galerii zamku, żeby trochę odpoczęła i doszła do siebie. Wkrótce znalazła się w przestronnym pomieszczeniu, oświetlonym przez kilka witrażowych okien. Pojedynczy promień słońca padał wprost na portret mężczyzny w stroju z epoki elżbietańskiej.

Przyglądała mu się bez słowa, jak zahipnotyzowana. Tego niezwykle przystojnego, niezwykle cynicznego, ciemnowłosego mężczyznę rozpoznałaby wszędzie, w każdym stroju. Gdy wpatrywała się w jego wyraziście zarysowane kości policzkowe, zakrzywiony nos i pełne, zmysłowe usta, poczuła, że ogarnia ją fala ciepła.

- To on! - wyszeptała do ucha synka.

- Kto?

- Ten mężczyzna na obrazie. To on mnie dziś uratował!

Will podszedł do obrazu i przeczytał małą tabliczkę. Obrzucił matkę dziwnym spojrzeniem. Potem wyraz niedowierzania ustąpił miejsca głębokiemu podziwowi i szacunkowi.

- Mamo, to ten sam facet, którego nazwisko było na nagrobku. Widzisz, umarł w 1587 roku! Mamo!

- To musiał być sir Ramsay, sławny duch z zamku Killiecraig - powiedziała dumnym tonem służąca ubrana w biały fartuszek i czepek. Podeszła bliżej chłopca i Will zauważył, że była starą kobietą.

A więc widziałam ducha, pomyślała Tamara. Mam zdolności parapsychologiczne, jak cała reszta rodziny!

Nie! To niemożliwe! Przez całe życie tego właśnie się obawiała. Teraz czuła się podwójnie zła i nieszczęśliwa na myśl, że pierwsza zjawa, jaką spotkała, musiała być akurat tak odrażająca i wstrętna.

- Ale z pani szczęściara - powiedziała z wyraźnym podziwem starsza kobieta. - Nie widziano go od prawie pięciu lat. Od czasu, gdy śmiertelnie przestraszył lady Katherine. Zaczęła uciekać i o mały włos nie wpadła do...

- Do czego?

- Ach, to w gruncie rzeczy nieważne. Ma pani bardzo dużo szczęścia, proszę pani. On jest sławny ze swych występków, a nie z heroicznych czynów. Uwielbia wrzeszczeć na galerii albo robić krwawe plamy na dywanie w swoim pokoju, dokładnie w rocznicę dnia, w którym jego głowa stoczyła się z katowskiego pieńka. Czasami rzuca butelkami albo napełnia gąsiory na wino atramentem. Kiedyś przerwał partię krykieta, tocząc przez trawnik swoją własną głowę.

- To brzmi... okropnie.

- Okropny duch z Killiecraig! - Will zaczaj podskakiwać do góry z radości. - Mamo, czy ty go naprawdę widziałaś? Musisz opowiedzieć o tym babci! Będzie z ciebie taka dumna!

Tamara natychmiast się zreflektowała. Zawsze była czarną owcą w rodzinie, bo nie umiała nawiązać kontaktu ze światem magii i czarów, a co najgorsze, wcale sobie tego nie życzyła. Niestety, Will nie podzielał jej awersji do zdarzeń nadprzyrodzonych. Wyglądał na szalenie podnieconego.

Potarła czoło, zdecydowana przekonać Willa, że całe to zdarzenie nie miało większego znaczenia.

- Z pewnością, spadając z konia, uderzyłam się w głowę mocniej, niż mi się wydawało. - Wpatrywała się w obraz zakłopotanym i niepewnym spojrzeniem. - Powiedziała pani, że... że jest pochowany w starym opactwie?

- Tak, proszę pani. Był niezłym uwodzicielem, zanim się ożenił. Zazwyczaj prześladuje kobiety.

Tamarę przebiegł dreszcz. Dlaczego musiał wybrać akurat ją? Położył ją obok swojego grobu. Pocałował ją. Co gorsza, jego pocałunek oszołomił ją i zachwycił jak dotąd żaden, pomimo że uważała go za wyniosłą, obrzydliwą kreaturę.

- Kim była ta kobieta, której portret wisi obok?

- To jego żona, proszę pani. Pewnego dnia wybrała się na przejażdżkę konno i nigdy już nie wróciła. Mówi się, że to ona złamała mu serce. Dlatego nawet w grobie nie może zaznać spokoju. Ciągle jej szuka. Wszyscy mężczyźni z klanu MacIntyre bardzo się troszczyli o swoje kobiety - stwierdziła, i dodała: - Pani jest do niej nawet podobna.

- Nie! Ale moja suknia jest prawie taka... - Głos Tamary załamał się, gdy uświadomiła sobie, że jej kostium był wierną kopią sukni z tego okresu.

On przecież nie żyje!

Najlepiej będzie, jeśli postara się zapomnieć o nim i jego zaginionej damie. Nie powie przecież nikomu, że pocałował ją duch. I bez tego wszyscy znajomi są przekonani, że jest gotowa pójść za każdym napotkanym mężczyzną. No i pochodzi ze zwariowanej rodziny, w której wszyscy zajmują się magią. Nie! Tamara ponad wszystko pragnęła być normalna, prowadzić zwyczajne życie i być wreszcie traktowana serio.

Nagle pożałowała, że zwierzyła się Willowi. Niestety, dzieciak odziedziczył rodzinną fascynację duchami, którą Tamara starała się za wszelką cenę w nim zwalczyć.

Znów przebiegł ją dreszcz. Spojrzała na obraz i dotknęła dłonią miejsca na policzku, potem ust, które pocałował sir Ramsay.

- Myślę, że to wszystko tylko mi się zwidziało.

- Mamo! Powiedziałaś przecież, że go widziałaś!

- Nie, nie widziałam go. Przecież to niemożliwe! On nie żyje. Nie chcę o tym więcej słyszeć. Koniec, kropka.

Oczywiście, nie był to wcale koniec. Zaledwie początek. Od strony schodów dobiegł głęboki, chrapliwy śmiech mężczyzny, a potem niski, tajemniczy szept.

- Co to było, mamo?

- To tylko wiatr - odparła Tamara, ale gdy przytuliła synka mocno do siebie, żeby nie pobiegł po schodach sprawdzić, skąd pochodziły dziwne dźwięki, poczuła, że cała się trzęsie.

- To pewnie duch, proszę pani. Chyba wpadła mu pani w oko. - Stara kobieta przyglądała się jej w dziwny sposób.

Tamara nie wiedziała już, czy drży z podniecenia, czy ze strachu. Nieważne. Była zdecydowana jak najszybciej opuścić zamek i zapomnieć o odrażającym duchu, który go zamieszkuje.

Następnego dnia po południu, tuż przed wyjazdem, odkryła w sklepie z upominkami pocztówkę, przedstawiającą portret sir Ramsaya. Znów wpatrzyła się w ostry, twardy kontur cynicznie wygiętych ust. Była ogromnie zawstydzona i upokorzona, ale za żadne skarby nie mogła się oprzeć pokusie jej kupna...

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wszyscy na przyjęciu świetnie się bawili. Wszyscy, oprócz Tamary, którą bolała głowa. Trzy piętra jej domu w Vail były pełne gości. Przez otwarte okna wpadało chłodne, wieczorne powietrze, ale w domu bardziej czuło się zapach dymu papierosowego, egzotycznych perfum i doskonałego jedzenia niż świeży zapach sosen i jodeł.

Na stołach stały tace z pysznymi przystawkami. Szampan perlił się w kielichach. Hollywoodzkie towarzystwo przyleciało do tej małej miejscowości w Górach Skalistych na prywatny pokaz ostatniego filmu Tamary, który wkrótce miał wejść na ekrany kin.

Matka Tamary i Zenda, jej siostra, obie ubrane w czerwone szale i olbrzymie cygańskie kolczyki, zjawiły się bez zaproszenia. Jak twierdziły, chciały pożegnać się z Willem przed jego wyjazdem na trzytygodniowe wakacje z Tamarą.

- Wcale go do nas nie przywozisz - poskarżyła się matka.

- Bo rozwijacie w nim niewłaściwe skłonności, kochana mamo.

- Uzdolnienia parapsychologiczne należy rozwijać w młodym wieku - odparła matka Tamary zdecydowanym tonem i zabrała Willa na przyjacielską pogawędkę.

Głowa rozbolała ją jeszcze bardziej od zastanawiania się, co też Will i jego babcia mogą knuć za jej plecami.

Czemu nie mogłaby mieć normalnej rodziny? Naprawdę do nich nie pasuje. Wcale sobie zresztą tego nie życzy. Ale Will uwielbia aurę tajemnicy, która otacza matkę i siostrę Tamary.

Na wszelki wypadek Tamara ani słowem nie wspomniała matce o tajemniczej przygodzie w Szkocji, która pomimo upływu czasu wydawała jej się coraz bardziej realna. Nosiła w torebce pocztówkę z portretem Ramsaya MacIntyre i co jakiś czas pogrążała się w kontemplacji jego cynicznego uśmiechu.

Na szczęście od tamtej pory w życiu Tamary nie zaszły żadne nadnaturalne zdarzenia. Roczny urlop od filmowej kariery i wyjazd z Los Angeles okazał się bardzo słusznym posunięciem.

Po upływie roku spędzonego w Vail Tamara czuła się tak wypoczęta, a Will tak szczęśliwy, że żadne z nich nie marzyło o powrocie do Hollywood. W odróżnieniu od wielu aktorów Tamara miała świetną głowę do interesów. Dzięki umiejętnym inwestycjom nigdy więcej nie będzie już musiała martwić się o pieniądze. Może więc nareszcie przestać kręcić filmy i robić to, na co ma naprawdę ochotę. Może w pełni poświęcić czas swojemu synkowi. Może spełnić swoje największe marzenie: pisać scenariusze.

Pierwszy scenariusz był już gotowy, ale ilekroć wspominała o tym w rozmowie z kimkolwiek z filmowego światka, wszyscy traktowali to z przymrużeniem oka. Dawno temu uznano ją za miłą, seksowną kobietkę, nikt nie mógł dojrzeć w niej poważnej pisarki.

Jutro film wróci do Kalifornu, a Tamara z synkiem wyruszą na wspaniałe wakacje. Wystarczy tylko przetrwać do końca przyjęcia i nie martwić się, co też knuje Will i jego babcia.

Tamara przyłączyła się do gości zebranych w sali projekcyjnej w chwili, gdy na ekranie pojawiła się jej własna postać, ubrana w białą, satynową sukienkę, pędząca konno przez zielone pola. Gdy zsiadła z konia i rzuciła się w ramiona swojego filmowego partnera, wszyscy w pokoju zaczęli bić brawo. Do tej właśnie sceny przygotowywała się w dolinie, gdy pojawił się sir Ramsay i zaoferował jej swą pomoc w próbach. Tamara przypomniała sobie, jak rozciął jej suknię, ratując ją przed omdleniem w ruinach starego opactwa. Na wspomnienie palącego dotyku jego ust przebiegł ją dziwny dreszcz. Z najwyższym wysiłkiem opanowała się i uśmiechnęła do zbliżającego się Jacka.

- Kochanie, mam dla ciebie świetną propozycję. Film jakby stworzony dla ciebie - powiedział, obrzucając ją od stóp do głowy szacującym spojrzeniem, którego nienawidziła z całego serca.

- Nie przeczytałeś nawet mojego scenariusza?

- Maleńka, ty jesteś aktorką, gwiazdą. Pisarzy są tysiące. Twój scenariusz jest zbyt wygładzony. Brakuje w nim seksu i przemocy. Wiesz przecież, czego oczekują nasi zagraniczni kontrahenci - odparł Jack.

- Jack, ja nie mam zamiaru wracać do Hollywood.

- Kochanie, co się do diabła z tobą stało?

- Nic - odparła krótko, przygryzając wargę. - Po prostu przeniosłam się do Vail. Moja praca w filmie prowadziła donikąd.

- Akurat - zaprotestował Jack. - Jesteś największą gwiazdą.

- W kółko powtarzałam takie same role.

- Wszyscy to robią!

- Nie mogłam już znieść tego ciągłego napięcia - wyznała półgłosem, dotykając jego ramienia. - Kiedy przyjechałam do Kalifornii, byłam dzieciakiem, który lubi się bawić. Uciekałam, byle jak najdalej od mojego zwariowanego domu. Ale wtedy ciągle się śmiałam. Poznałam Adriana, pobraliśmy się. Mieliśmy mnóstwo marzeń. Adrian chciał być najlepszym ekspertem od efektów specjalnych w całym Hollywood, a ja seksowną, wesołą aktorką. Niestety, nie umieliśmy sobie poradzić z tym, że moja kariera przyćmiła osiągnięcia Adriana. On był świetnym specjalistą, ja grałam w idiotycznych chałturach, ale to ja, a nie Adrian, zostałam gwiazdą. Kiedy mnie opuścił, otoczyli mnie pochlebcy. Taki sukces to prawdziwe przekleństwo. Zyskałam sławę i majątek, ale straciłam samą siebie. Mężczyźni, z którymi się spotykałam, wcale się mną nie interesowali. Przyciągał ich symbol seksu, który zawsze grałam w filmach, tylko ten seks widzieli we mnie.

- Taki jest Hollywood, dziecinko. I nie tylko Hollywood. - Spojrzał na nią w sposób, którego nie cierpiała. - Wierz mi, jesteś uosobieniem marzeń każdego faceta.

- To ostatnia rzecz, na której mogłoby mi zależeć. Will dorasta. Chcę mu stworzyć normalny, spokojny dom, nie chcę go znów zostawiać pod opieką obcych. A najbardziej zależy mi na tym, żeby mnie szanował. Nie jestem już dzieckiem. Mam inne marzenia. I nie wiem, co zrobić, żeby się spełniły. Nie wiem już nawet, kim naprawdę jestem. Ani kim chciałabym być. Ale myślę, że pragnę po prostu normalnego, zwyczajnego życia. Mężczyźni, z którymi spotykałam się od rozstania z Adrianem, chcieli wykorzystać mnie jako szczebelek do swojej kariery. Więc przestałam się z nimi spotykać w ogóle. W Szkocji uświadomiłam sobie, że nie pamiętam, kiedy śmiałam się po raz ostami.

- Zrobisz jak zechcesz, ale jeśli kiedykolwiek zapragniesz wrócić, daj mi znać, zanim zadzwonisz do kogokolwiek innego.

- Dobrze, Jack. Będziesz pierwszy.

Przyjęcie wciąż jeszcze trwało, ale Tamara przebrała się w stare dżinsy i bawełnianą bluzę, i stała nad otwartą walizką. Trudno było spakować rzeczy na wakacje, skoro nie wiedziała jeszcze, dokąd pojadą. Następnego dnia rano mieli po prostu wsiąść do samochodu i wyruszyć przed siebie, gdzie oczy poniosą.

O ile Will nie będzie miał nic przeciwko temu, Tamara chciała pojechać na południe. Wrzuciła do walizki kilka par szortów. W tej właśnie chwili Will wpadł z impetem do pokoju. W dłoni trzymał dużą, podejrzanie wyglądającą kopertę.

Uśmiechał się promiennie w sposób, który sugerował, że ma niezbyt czyste sumienie. Podrapał się w ucho. Tamara miała najgorsze przeczucia. Coś się szykowało. Nie powinna była zostawiać go na tak długo sam na sam z babcią.

- Mamo...

- Słucham, kochanie.

- Mówiłaś... - zaczął niepewnie, drapiąc się w ucho. - Mówiłaś, że możemy pojechać... gdziekolwiek.

- Mam wrażenie, że coś mi chcesz powiedzieć - ponagliła go, czując coraz większy niepokój.

- Wygraliśmy wycieczkę! - zawołał Will.

- Wygraliśmy... Jaką wycieczkę?

- Wziąłem udział w konkursie. I wygrałem! To znaczy, my wygraliśmy! - Wcisnął jej do ręki kopertę. - Patrz, wycieczka do zamku, w którym jest najwięcej duchów w całej Wielkiej Brytanii.

- I to cię tak bardzo cieszy?

- To wspaniałe! Powiedziałaś, że wszystko jedno, dokąd pojedziemy. - Mówił bardzo szybko, żeby nie zdążyła mu przerwać. - Podałem daty, które ustaliłaś na wakacje. Tu są bilety na samolot, wszystko, co trzeba! Zaproszenia na bal maskowy. Do zamku zabierze nas limuzyna. Wracamy do zamku Killiecraig!

- Zamek Killiecraig! - dotknęła biletów, żeby upewnić się, że są prawdziwe.

Powróciły do niej wspomnienia wyniosłego arystokraty i jego pogróżki, że odbierze jeszcze swoją nagrodę. Nie! - zawołała, niemal rzucając bilety na ziemię. - To miały być wakacje. Mieliśmy pojechać gdzieś, gdzie jest ciepło. Gdzieś, gdzie jest plaża, gdzie mogłabym naprawdę odpocząć. Do Meksyku. Nie do Szkocji! Szkocja nie różni się wcale od Gór Skalistych, takie same góry, taka sama pogoda...

- Ale u nas nie ma duchów, mamo.

- Nienawidzę duchów! - zawołała Tamara.

- Tylko dlatego, że babcia tak bardzo je lubi.

- Ona też maczała w tym palce, prawda?

Will wpatrywał się w podłogę z bardzo zmieszaną miną.

- Zaprosiłeś ją tutaj, żeby cię poparła, na wypadek, gdybym się nie zgodziła, prawda?

- Nie wiem. - Will był zdecydowany do niczego się nie przyznać.

- Zawsze tylko chciałam być normalna - zajęczała Tamara.

- Ale duchy są normalne, mamo. Są normalne dla ludzi takich jak my.

- I tak nie zdążymy na ten samolot. Musimy się przecież jeszcze spakować - stwierdziła Tamara, czując, że stoi na przegranej pozycji. - Kto nas zawiezie do Denver?

- Moje walizki są gotowe, a babcia obiecała nas podwieźć.

- Powinnam się była tego spodziewać.

Will wziął Tamarę za rękę i zaciągnął ją do swojego pokoju. Panował tam niespotykany porządek. To też bez wątpienia część spisku. Tamara udawała, że niczego nie zauważyła.

- Babcia pomogła mi się spakować - Will wskazał z dumą na dziewięć walizek, ustawionych pod ścianą. Na jednej z walizek leżała książka „Poradnik łowcy duchów”.

- Skąd to masz? - spytała Tamara, biorąc ją do ręki.

- Od babci.

- Trzymałeś wygraną w tajemnicy przede mną. Dlaczego powiedziałeś o tym babci?

- Bo wiedziałem, że mnie zrozumie. Czekałem na... na właściwy moment, żeby ci o tym powiedzieć. Tak bardzo chciałbym tam pojechać!

- Nie! W żadnym wypadku! Mam inne plany.

- Niczego nie planowałaś, mamo. Sama mówiłaś, że plany wszystko by zepsuły. To jeszcze jeden powód, dla którego nic ci nie mówiłem. Babcia uważa, że to świetny pomysł. Mówi, że stare zamki są idealne dla zjawisk parapsychologicznych.

- Idealne... - Tamara rzuciła książkę na podłogę. - Koniec dyskusji, Will, nie jedziemy tam. A twoja wścibska babcia natychmiast stąd wyjedzie. To jest moja ostateczna decyzja. Jedziemy do Meksyku.

Przed nimi wznosił się zamek Killiecraig, ciemny i posępny na tle błękitu morza i zielonych wzgórz.

- Przyjechaliśmy! Mamo, jesteśmy na miejscu!

Tamara pokiwała głową bez słowa. Biała limuzyna zatrzymała się obok wycieczkowego autokaru. Szofer otworzył drzwi. Wysiadła, spoglądając niepewnie w górę, w stronę ozdobnych zakończeń rynien nad łukiem drzwi. Przedstawiały fantastyczne smoki, okrutne bestie, które zdawały się ją ostrzegać, by trzymała się od zamku z daleka.

Spojrzała wyżej, na wieże zwieńczone stanowiskami strzelniczymi. W maleńkim okienku jednej z nich przez chwilę zabłysło światło, potem wszystko ogarnął zapadający mrok. Tamarze wydawało się, że za firanką zauważyła w oknie jakiś tajemniczy cień. Szybko odwróciła wzrok, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że ktoś ją obserwuje. Czy tym kimś może być duch? Poczuła dreszczyk niepokoju. Pomimo ciepłego stroju zrobiło się jej chłodno. Żeby zająć myśli czymś innym, zaczęła rozmawiać z synkiem, który sprawdzał, czy nie brakuje żadnej walizki.

- Co w nich jest?

- Rzeczy. - Will znów zaczął drapać się w ucho.

- Czy to jest odpowiedź na moje pytanie?

- Sprzęt do efektów specjalnych, który pożyczyłem od tatusia, żeby złapać tego twojego ducha, wiesz... I kilka rzeczy od babci.

- O, nie! - Na wzmiankę o matce Tamarę ogarnęła nagła panika. - Will, duchy nie istnieją.

- W takim razie dlaczego tak się bałaś tu przyjechać? Światło w oknie na wieży znów zabłysło, jak gdyby dawało jej tajemny znak. Tamara nawinęła na palec pasmo swoich rudych włosów i zmusiła się, by przez chwilę popatrzyć prosto w okno.

- Nie wierzę w duchy i wcale się nie boję.

Pomimo tej odważnej deklaracji aż podskoczyła, gdy światło znów zgasło.

- Co się stało?

- Nic.

- To chodźmy rzucić okiem na jego portret.

- Nie. Powiedziałam, nie. Koniec dyskusji.

Po kolacji matka z synkiem stali w galerii zamku przed portretem sir Ramsaya.

Obraz był oświetlony, ale pozostała część galerii tonęła w ciemnościach. Tamara ze wszystkich sił starała się nie patrzeć na sir Ramsaya. Nie mogła nic na to poradzić, chociaż zdawała sobie doskonale sprawę, jak dziecinne jest jej zachowanie. Dlaczego miałaby obawiać się obrazu?

Gdy wyszli z jadalni, Tamara uświadomiła sobie, że wciąż jest ubrana w dżinsy i bawełnianą bluzę.

- Czy nie sądzisz, że byliśmy nieodpowiednio ubrani jak na taką wytworną kolację? - spytała, by uniknąć rozmowy na temat obrazu. - Wszyscy turyści byli ubrani bardzo elegancko.

- Starsze panie muszą się stroić, a i tak nie wyglądają ani trochę tak pięknie jak ty - powiedział Will, odrywając wzrok od portretu i patrząc na nią z podziwem w oczach.

Komplement ze strony syna wzruszył ją tak bardzo, że na chwilę zapomniała o niebezpieczeństwach, które czyhają w zamku. Jej wzrok, jak przyciągnięty magnetyczną siłą, spoczął na portrecie. Wpatrywała się bezwstydnie w te diabelsko czarne oczy i czuła, jak ogarnia ją urok sir Ramsaya, niezwykle silny pomimo dzielących ich stuleci.

Uratował jej życie.

Nie. Był duchem. Nie! Nie był nawet duchem! Po prostu musiał jej się przywidzieć.

Nieproszone wspomnienia zmysłowych pocałunków i wymownych aluzji co do nagrody, na którą sobie zasłużył, powróciły do niej przemożną, nieopanowaną falą. Nagroda? Więcej zmyślonych, wyimaginowanych zdarzeń? Ale czy rzeczywiście nóż, którym przeciął jej suknię był tylko wytworem jej własnej wyobraźni?

Kimkolwiek by nie był, uosabia wszystko to, czego najbardziej w życiu nienawidziła. Nie dość, że jest duchem, a więc tworem, z którym za żadne skarby nie chciałaby mieć do czynienia, to jeszcze na domiar złego widzi w niej tylko i wyłącznie uosobienie męskich fantazji erotycznych.

A więc czemu fascynuje ją bardziej niż jakikolwiek inny mężczyzna? Zacisnęła pięści. Nienawiść jest uczuciem bardzo bliskim fascynacji, powiedziała sobie w duchu.

W pobliżu rozległ się przenikliwy szept. Will i Tamara odwrócili się w miejscu, zaskoczeni.

Nie byli sami.

Wtem drzwi, nad którymi wisiał obraz, otworzyły się cichutko i stanęła w nich niewyraźna, ciemna sylwetka. Will złapał matkę za rękę. Puścił ją natychmiast, rozpoznając Selmę, służącą, która podawała im tego wieczoru kolację, tę samą, która rok temu pokazała im po raz pierwszy ten obraz.

Selma wytarła ręce o biały fartuch.

- Ten pani duch bardzo rozrabiał przez ostatni tydzień - powiedziała Selma.

- To nie jest wcale mój duch - wykrztusiła z trudem Tamara.

- To cudownie! - wykrzyknął uszczęśliwiony Will.

- Ukradł wszystkie klucze. Na dywanach znów pojawiły się plamy z krwi.

Tamara nie chciała, by Will słuchał opowiadań Selmy, osoby niewątpliwie obdarzonej nadmiernie wybujałą wyobraźnią. Szybko powiedziała dobranoc i zaciągnęła synka na wyższe piętro, do dwu sąsiadujących ze sobą pokojów, które oddano im do dyspozycji. Gdy tylko znaleźli się sami, znów zaczęła swój wykład.

- Will, duchy nie istnieją.

Chłopiec skrzyżował ramiona na piersi i stał nieruchomo, w buńczucznej, pełnej uporu pozie.

- Ale babcia mówi, że...

- Will! Babcia nie ma racji. Przyjechaliśmy aż tutaj... po co? Po nic. Nie musimy tu zostać na całe wakacje. Możemy jutro pojechać na wycieczkę do Edynburga, razem z całą grupą. Tu nie ma nic do roboty. Nie ma żadnych dzieci. Zanudzisz się na śmierć.

- Wcale nie - upierał się Will. - Możesz sobie czytać swoje czasopisma i wcale się mną nie przejmować.

Podszedł do jednej z walizek i zaczął ją rozpakowywać, starannie układając wszystko na stole, równie metodycznie i dokładnie, jak zwykł to czynić jego ojciec. Oczom Tamary ukazały się zwoje taśmy, nożyczki, worki z mąką, sznurki i kawałki grubej liny, szklane kulki, zestawy do charakteryzacji...

- Przygotowania zajmą mi trochę czasu - stwierdził rezolutnie Will.

- Przygotowania do czego? - spytała podejrzliwie.

- Do złapania twojego ducha.

- Przestań go tak nazywać!

Will usiadł na łóżku i zaczął wertować „Poradnik łowcy duchów”.

Kiedy Adrian wpadł na jakiś pomysł, nie było sposobu, by odwieść go od jego realizacji. Pod tym względem Will był niezmiernie podobny do ojca. Jedyne, co pozostaje, to znaleźć metodę, która skłoni go, by sam porzucił bezsensowne działania.

Podczas gdy chłopiec czytał, robił różne obliczenia i przetrząsał wnętrze walizek, Tamara rozpakowała torbę i przygotowała się do snu. Kiedy brała prysznic, jej syn zamknął na klucz i zakleił taśmą wszystkie drzwi, po czym rozciągnął sznurki w jej sypialni, pomiędzy łóżkiem a drzwiami. Jedno z okien nie dawało się zamknąć, więc zabił je gwoździem. Zanim zamknął swoje drzwi, rozsypał na korytarzu małe, szklane kulki. Potem zakleił drzwi taśmą. Pozwijał dywany i rozsypał mąkę na podłodze między łóżkami a drzwiami.

Kiedy wreszcie znalazł się w łóżku, wyjaśnił matce cel wszystkich operacji.

- Jeżeli to nie jest prawdziwy duch, wejdzie przez drzwi i zostawi ślady stóp.

- To naprawdę pokrzepiające - odparła całując go na dobranoc.

- Ale jeśli to jest człowiek, złapię go dla ciebie.

- Wierz mi, wcale o tym nie marzę.

Will zamknął oczy i natychmiast zapadł w sen.

Tamara powróciła do swojego pokoju. Ubrana w półprzezroczystą, powiewną koszulę nocną podeszła do okna. Miała słabość do eleganckiej, kobiecej bielizny, pomimo że na co dzień najchętniej chodziła w dżinsach.

Doskonale utrzymany trawnik zbiegał w dół zbocza aż po nadmorskie skarpy. W oddali widziała ruiny opactwa i kamienie nagrobków, które tajemniczo lśniły w świetle księżyca. Wbrew swej woli znów pomyślała o sir Ramsayu. Serce biło jej jak szalone. Miała dziwne wrażenie, że on jest gdzieś w pobliżu.

Szybko odeszła od okna i położyła się do łóżka. Zgasiła światło i pokój pogrążył się w ciemnościach.

Jeśli to człowiek...

Wspomnienie gorącego pocałunku powróciło nieproszone.

Jeśli tajemniczy duch jest człowiekiem, będzie go nienawidziła jeszcze bardziej niż wszystkich innych.

Pomimo tych niewesołych myśli, gdy usnęła, na jej twarzy malował się słodki, zachwycony uśmiech.

ROZDZIAŁ DRUGI

Srebrzysta księżycowa poświata wpadała do pokoju szerokim strumieniem. We śnie Tamara znów znalazła się pośród ruin. Wiało chłodem, jak z czeluści otwartego grobu. Drżała na całym ciele.

Nagle pojawił się duch. Zatrzymał się tuż obok, uklęknął i wziął ją w ramiona. Wpiął jej we włosy przepiękny, złocisty kwiat rododendronu. Jedwabiste płatki kwiatu dotknęły jej czoła. Czuła ciepło dłoni, która delikatnie gładziła jej policzek.

Westchnęła cichutko, rozkoszując się jego pieszczotą i marząc, by trwała jeszcze bardzo długo.

Szorstkim czubkiem palca lekko powiódł wzdłuż jej szyi, rozpalając zmysły. Westchnęła głęboko i oplotła go ramionami, unosząc twarz do pocałunku.

Szarmancki duch, zawsze gotów spełnić każde jej życzenie, pochylił głowę.

- Jesteś właśnie taka, jaką sobie wyobrażałem. A nawet jeszcze piękniejsza - wyszeptał szorstkim, lekko wyzywającym tonem, który tak doskonale pamiętała.

Jego muskularne ciało spoczywało całym ciężarem na delikatnym ciele Tamary. Doskonale do siebie pasowali. Obejmował ją mocno. Kiedy ich usta spotkały się w długim, zaborczym pocałunku, rozchyliła wargi... Pocałunki były cudowne, oszałamiająco namiętne i gorące. Wplotła palce w jego miękkie jak jedwab włosy i przyciągnęła bliżej siebie.

Cały ten sen wydawał się bardzo realny.

- Tamara... - Jego głos, zazwyczaj tak twardy i wyniosły, brzmiał teraz ciepło. Nikt nigdy nie wypowiedział jej imienia w tak czarujący i namiętny sposób. Na szyi czuła ciepło oddechu.

Powoli uniosła senne powieki Nocny gość odchylił jej głowę do tyłu, zmuszając, by na niego spojrzała. Popatrzyła w błyszczące, czarne, zaborcze oczy i zamarła z przerażenia.

To był on. Bez wątpienia nie był postacią ze snu. Wyglądał jeszcze doskonalej niż przedtem. Twarz o zdecydowanych, regularnych rysach, mocno zarysowana szczęka i piękne, wyraziste usta.

Nagle w pokoju zrobiło się bardzo zimno. Tamara odwróciła głowę w bok. W świetle księżyca zobaczyła wszystkie pułapki, które Will zastawił na „jej” ducha. Taśma, którą zakleił drzwi nie była naruszona, a na posypanej mąką podłodze nie było śladów stóp.

Jej duch naprawdę istnieje!

- Odejdź - wyszeptała. - Nie masz prawa mnie tak prześladować! Nie chcę mieć nic wspólnego z duchami! I nie zamierzam się z nimi zadawać! Idź i znajdź sobie kogoś innego.

Wygiął leciutko usta, ale nic nie odpowiedział. Tamara nie byłaby córką swojej matki, gdyby oparła się ogromnej chęci, by dotknąć nocnej zjawy. Wzięła głęboki oddech i wyciągnęła ku niemu rękę.

Jej palce były zaledwie o centymetr od jego ust, gdy na korytarzu rozległ się przeraźliwy krzyk i odgłos ciężko padającego na podłogę ciała.

- Hurra! Mamo, złapałem twojego ducha! - zawołał z sąsiedniego pokoju Will.

Duch uśmiechnął się ironicznie.

- Will! Zostań w pokoju! - wyskoczyła z łóżka, a tupot bosych stóp za ścianą oznaczał, że Will, jak zwykle, nie posłuchał polecenia. Słyszała, jak z trudem odkleja taśmę z drzwi prowadzących na korytarz.

Nocny gość wstał i wolno wycofywał się w stronę ciemnego kąta pokoju. Szybko rozpłynął się w ciemnościach.

Tamara wpadła do pokoju Willa. Światło księżyca padało na puste łóżko. Zobaczyła ślady stóp syna na rozsypanej na podłodze mące, otwarte drzwi, ciemności korytarza.

- Will!

- Mamo, to tylko Selma - powiedział Will, głęboko rozczarowany swoim odkryciem.

Tamara wybiegła na korytarz. Selma leżała na podłodze, rozciągnięta jak długa wśród setek szklanych kulek.

- O, Boże, tak mi przykro. Obawiam się, że to wszystko moja wina. Pomogę pani wstać.

Selma z trudem podniosła się i zapaliła światło.

- Szklane kulki! - zawołała, podnosząc z podłogi błyszczącą kuleczkę w kolorze agatu. Spojrzała gniewnie na przerażonego Willa. - Ktoś tu nieźle narozrabiał i chyba wiem, kto to był.

- Wcale nie rozrabiałem. Chciałem tylko złapać ducha - wyjaśnił niepewnie Will.

- A złapałeś mnie, młodzieńcze. Mam wrażenie, że jesteś bardziej niebezpieczny niż jakakolwiek zjawa czy mara.

- Will, pozbieraj kulki - zarządziła łagodnie Tamara.

- Ale... ale jeśli on przyjdzie, to co?

- Duch po prostu nad nimi przepłynie - powiedziała Selma. - Tylko człowiek może się pośliznąć i skręcić sobie kark. Czy ty naprawdę nie masz zielonego pojęcia o duchach? Możliwe, że teraz tu stoi, niewidzialny, i zaśmiewa się z nas do łez.

Will, dotknięty do żywego uwagami Selmy, zbierał kulki w ponurym milczeniu. Kiedy wreszcie skończył, Tamara zapakowała go do łóżka i wróciła do swojej sypialni. Było tam wciąż znacznie chłodniej niż w pokoju obok. Zapaliła światło.

Na rozsypanej mące nie było żadnych śladów oprócz jej własnych stóp. Taśma na drzwiach i oknach była nie tknięta, lecz w pokoju nadal wiało lodowatym chłodem.

Czy sir Ramsay naprawdę do niej przyszedł? Czy może go sobie tylko wyobraziła? Ale czy ten ciepły, męski zapach, który wciąż czuje w powietrzu, może być tylko wytworem jej wyobraźni? Podeszła do łóżka, zdecydowana się położyć i jak najszybciej zasnąć. Z gardła wyrwał jej się krótki okrzyk.

Na poduszce leżał złocisty kwiat rododendronu.

Łagodny blask letniego słońca lśnił na wilgotnych liściach rododendronów. Pszczoły pracowicie krzątały się pośród kwiatów pełnych słodkiego nektaru. Tamara przed chwilą pożegnała się z grupą starszych pań, wczasowiczek wyruszających na wycieczkę do Edynburga. Will siedział w jadalni i wypytywał Selmę o wszystkie szczegóły dotyczące ducha.

Tamara porównała kwiat znaleziony w nocy na poduszce z kiścią kwiatów na krzewie. Były identyczne.

Kiedy się nad tym zastanawiała, na dłoni usiadła jej pszczoła. Tamara zaczęła krzyczeć.

- Co się stało? Co to za hałasy? - rozległ się ostry, gniewny głos z drugiej strony żywopłotu.

Speszona, obeszła żywopłot dookoła. Nad rabatką kwiatową klęczała dystyngowana starsza pani o śnieżnobiałych włosach.

- To pszczoła - wyjaśniła Tamara cichym głosem. - Śmiertelnie boję się pszczół.

- Moje dziecko, czyżbyś nigdy nie zajmowała się ogrodem?

- Niestety, nie.

- Więc musisz się tego nauczyć. Pszczoły to błogosławieństwo dla każdego ogrodu - powiedziała siwowłosa pani, ubrana w błękitną suknię, naszyjnik z pereł i specjalne rękawiczki z koźlej skóry. Jak na prace w ogrodzie był to strój niezbyt odpowiedni. Odłożyła szpadelek i podniosła się z wysiłkiem.

- Proszę, niech się panie nie fatyguje.

- Jestem lady Emma MacIntyre - przedstawiła się starsza pani.

- Bardzo mi miło panią poznać. - Tamara wyciągnęła ku niej rękę, w której trzymała kwiat.

- Kochanie, nie powinnaś nic zrywać w ogrodzie - powiedziała lady Emma, patrząc na nią z dezaprobatą.

- Wcale go nie zerwałam. Znalazłam go wczoraj na poduszce.

- Jak mógł się tam dostać?

- Sama się nad tym zastanawiam.

- O, Boże. Nie cierpię, kiedy zdarzają się tu dziwne rzeczy. Służba, a szczególnie Selma, zawsze zrzuca całą winę na naszego ducha. Selma jest szczęśliwa, że duch zamieszkuje ten zamek. Ja natomiast lubię spokojne, uporządkowane życie... takie, jak mój ogród.

- Tak, takie życie jest najpiękniejsze.

- To pani jest tą aktorką, prawda? - Lady Emma wcale nie sprawiała wrażenia zachwyconej tym faktem. - Mój syn, Ramsay, jest pani gorącym wielbicielem.

- Wielbicielem? - Tamara domyślała się, co mogło kryć się za tym określeniem i poczuła, że się czerwieni. - Ramsay? Czy to przypadkiem nie imię tutejszego ducha?

- Tak. - Twarz lady Emmy spochmurniała na moment.

- Niestety, natura mojego Ramsaya nie jest ani trochę lepsza niż charakter przodka, po którym odziedziczył imię. W naszej rodzinie jest sporo duchów. A także sporo wybujałych ambicji, tragedii i... - przerwała. - Ale to na pewno panią nie interesuje.

- Wręcz przeciwnie.

- Mój pierwszy syn był naszym ulubieńcem.

- Był? - spytała Tamara, myśląc jednocześnie, że te słowa brzmią szczególnie okrutnie w stosunku do drugiego syna.

- Ian nie żyje. Miał wypadek podczas polowania. Ramsay przejął po nim zarządzanie majątkiem. Ciąży na nim klątwa czarnego anioła. Jest nawet podobny do naszego ducha. Właśnie dlatego Selma zawsze go uwielbiała. Rozpuściła go i oto rezultat: Ramsay to arogancki czort.

A więc istnieje sir Ramsay MacIntyre z krwi i kości, człowiek tak zepsuty, że nawet jego własna matka nie potrafi powiedzieć o nim nic dobrego. Tamara wpatrywała się w kwiat trzymany w dłoni. Jej myśli zaprzątnięte były nowymi pytaniami i zwariowanymi domysłami. Poczuła coś w rodzaju współczucia dla czarnej owcy w tej szacownej rodzinie.

- A więc spodobał się pani nasz zamek? - spytała lady Emma, pochylając się nad grządką. - To miło, że znów tu pani przyjechała.

- Mój syn wygrał konkurs. Wakacje w Killiecraig były główną nagrodą.

- Nic mi nie wiadomo o żadnym konkursie - stwierdziła zaintrygowana lady Emma. - To musi być sprawka Ramsaya. Pomimo że jest zły i podstępny, muszę jednak przyznać, że umiejętnie zarządza majątkiem. Jest bardzo ambitny, a to nie zawsze jest wadą.

Tamara zmarszczyła brwi i popatrzyła na kwiat.

- Kochanie, musi pani przyjść do nas na podwieczorek. Ramsay i Caroline będą szczęśliwi, mogąc panią poznać.

- Caroline?

- Nasza urocza sąsiadka z Mount Woraig. Jest bardzo bliską przyjaciółką Ramsaya. - Oczy lady Emmy zabłysły. - Ostatnio bez przerwy są razem.

- Sądzę, że jest pani z tego zadowolona.

- Tak. Zazwyczaj Ramsay wybierał sobie do towarzystwa całkiem inne kobiety. Ale nie warto o tym mówić! Dorastali razem. Caroline jest bardzo piękna. No i świetnie zna się na uprawie ogrodu.

- To wspaniale!

- Caroline ma duży majątek. Być może właśnie dlatego Ramsay wreszcie zwrócił na nią uwagę. Jest szanowana. On natomiast posiada tytuł szlachecki. Caroline zawsze uwielbiała nasz zamek.

- Rozumiem. - Tamara w zamyśleniu spojrzała w górę. Poczuła, że na myśl o Ramsayu, człowieku z krwi i kości, czarnej owcy starego rodu, ogarnia ją smutek. Plany małżeńskie jego matki brzmiały równie mało romantycznie, jak najbardziej przyziemna handlowa umowa.

ROZDZIAŁ TRZECI

W świetle zachodzącego słońca ruiny opactwa rzucały długie cienie. Do podwieczorku pozostała jeszcze godzina, więc Tamara wybrała się na spacer. Nogi same zaniosły ją w okolice opactwa, do pokrytych mchami i porostami murów i popękanych, przewróconych nagrobków. Nawet w świetle dnia ruiny wyglądały ponuro i groźnie.

Wpięła złocisty kwiat rododendronu we włosy, zdjęła sandały i brodząc po kostki w miękkiej, wilgotnej trawie podeszła do grobu sir Ramsaya. Płyta była przechylona na bok, a wyryte na niej litery zatarte przez bezlitosne działanie czasu.

Za plecami usłyszała szelest. Na nagrobek padł długi cień.

Odwróciła się błyskawicznie.

Stał za nią czarnowłosy, czarnooki, przystojny mężczyzna o regularnych rysach twarzy i zmysłowych ustach. Odsłonił w uśmiechu śnieżnobiałe zęby. Przyglądał jej się bezczelnym, ognistym spojrzeniem. Tamara poczuła, że opuszcza ją odwaga.

- Dzień dobry - powiedział głębokim, melodyjnym głosem. - Przeszkodziłem ci w snuciu sentymentalnych wspomnień... o mnie?

- Nie! - zawołała odrobinę zbyt gwałtownie.

- Widzę, że potrafisz łgać w żywe oczy.

Tamara zaczęła się cofać, pragnąc za wszelką cenę znaleźć się jak najdalej od niego. Potknęła się o nagrobek sir Ramsaya i przewróciła jak długa. Miała wrażenie, że słowa wyryte na płycie nagrobka szydzą z niej. Poderwała się na równe nogi. Mężczyzna roześmiał się, widząc jej przerażenie.

Zaczęła uciekać. Złocisty kwiat i sandały upadły na trawę. Jednak mężczyzna był od niej znacznie szybszy i zdążył zatarasować sobą wyjście z opactwa. Nie dotknął jej nawet, ale i tak czuła siłę emanującą z jego napiętych mięśni.

- Nie bój się - powiedział, ale jego ochrypły, namiętny głos wcale nie podziałał uspokajająco.

- Zaskoczyłeś mnie. - Serce biło jej jak oszalałe, ale starała się nie okazać swojego przerażenia.

- Widziałem, że idziesz w tę stronę.

Był ubrany w zwykłą tweedową marynarkę. Tamara opanowała się i spokojnie stwierdziła:

- Jesteś prawdziwy.

- Najprawdziwszy.

- To znaczy... istniejesz naprawdę!

- Mam taką nadzieję - roześmiał się mężczyzna. Jego czarne oczy lśniły niepokojąco. W tym samym momencie oboje pochylili się, by podnieść upuszczone sandały Tamary. Kiedy dłoń mężczyzny dotknęła jej ramienia, Tamara poczuła mrowienie w żołądku.

- Wolałabyś, żebym był duchem?

- Nie - wyszeptała bez tchu. - Ale... ale ten duch? - spytała niepewnie.

- Głupie bajanie służby, które pomaga zwabić turystów i zaintrygować wścibskich, małych chłopców.

- Ale ty jesteś do niego podobny!

- Chyba nie myślałaś, że jestem duchem?

- Nie!... Oczywiście, że... że nie.

- Oj, chyba jednak tak! Czy twoja mama nie powiedziała ci nigdy, że duchy nie istnieją? - Skrzywił się w kpiącym uśmiechu.

- Nie!... To znaczy, oczywiście, tak. W końcu wszystkie normalne matki...

- Kłamiesz, ale niezbyt przekonująco. - Mężczyzna roześmiał się z jej zmieszania. - Opowiedz mi o swojej matce, która nauczyła cię wierzyć w duchy. Powiedz mi - przerwał, obrzucając uważnym spojrzeniem całą jej sylwetkę - jak to się dzieje, że aktorka posiadająca taki... taki talent jak ty czerwieni się równie łatwo jak mała dziewczynka?

- Moja matka ma zdolności parapsychologiczne. Ja nie. To był dla niej wielki zawód - wyjaśniła Tamara, widząc, że ukrywanie prawdy byłoby bezcelowe. Cała drżała pod jego szacującym, przenikliwym spojrzeniem.

- Widzę, że jest coś, co nas łączy. Oboje mamy niezwykłe matki. Moja jest tytanem pracy w ogrodzie i najchętniej zaplanowałaby moje życie tak samo, jak planuje układ grządek. Srodze ją zawiodłem, bo nie jestem tak posłuszny jak jej kwiatki.

- Nietrudno w to uwierzyć.

- Cieszę się, że tu wróciłaś. - Znów się uśmiechnął.

- To był pomysł mojego syna. Wygrał...

- Tak, wygrał konkurs. - Spojrzenie sir Ramsaya znów przesunęło się po jej smukłej sylwetce. - Szczęściarz z niego.

- Niestety, podobnie jak reszta mojej rodziny, Will nadmiernie interesuje się zjawiskami nadnaturalnymi.

- Powinno mu się tu podobać. To miejsce ma renomę najbardziej uczęszczanego przez duchy w całej Wielkiej Brytanii.

- A więc to ty mnie uratowałeś, a nie żaden duch?

- Zobaczyłem, że twój koń poniósł. - Uśmiechnął się. - Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo.

- Ale dlaczego udawałeś ducha?

- Wcale nie udawałem. Nic na to nie poradzę, że jestem podobny do sir Ramsaya na jednym z jego portretów.

- Byłeś ubrany tak samo jak on.

- Jechałem na bal maskowy do Caroline.

- Twojej szczególnie bliskiej przyjaciółki?

- To określenie, którego używa moja matka.

- Caroline ma majątek, a ty tytuł szlachecki.

- A więc rozmawiałaś z moją matką. - Głos mężczyzny zabrzmiał ponuro. - Zaaranżowała moje pierwsze małżeństwo, a teraz zmierza do tego po raz wtóry. Uważa, że mam obowiązek poślubić odpowiednią, bogatą kobietę.

- Czy twoje pierwsze małżeństwo było udane?

- W pewnym sensie. - W jego głosie słychać było nutę goryczy. - Ale teraz jestem wdowcem.

- Tak mi przykro - powiedziała i widząc, że Ramsay nie jest człowiekiem, który chętnie zwierza się ze swoich uczuć, szybko zmieniła temat: - Obawiam się, że Will będzie bardzo zawiedziony, kiedy powiem mu, że duch nie istnieje.

- Nie chciałbym, żeby którekolwiek z was było zawiedzione.

Tamara czuła, jak jego ciepły, głęboki głos uspokaja ją.

- Wczoraj w nocy przyszedłeś do mojego pokoju.

- Żeby się z tobą przywitać - roześmiał się cicho Ramsay.

- To było dosyć niekonwencjonalne powitanie.

- Wielce niekonwencjonalnej... damy.

Ironia w jego słowach była tak bliska obelgi, że Tamara znów się zaczerwieniła.

- Drzwi były zamknięte - powiedziała szybko. - Jak się dostałeś do środka?

- Chcesz znać wszystkie moje sekrety?

- Pocałowałeś mnie...

- Najwyraźniej nie miałaś nic przeciwko temu. - Znów odsłonił w uśmiechu bielusieńkie zęby.

- Dlaczego to zrobiłeś?

- Z tej samej przyczyny, dla której mam ochotę zrobić to teraz. Mój Boże, jesteś prześliczna. - Przysunął się bliżej. W oczach zapłonął mu ogień.

- Nie... - Starała się odsunąć.

- Jestem pewien, że zazwyczaj mówisz „tak”. - Roześmiał się, obejmując ją w talii.

- Wcale taka nie jestem!

- Ze mną nie musisz grać świętoszki. - Dłonie Ramsaya przytuliły ją mocno do piersi. - Lubię ten rodzaj kobiet i proste związki, jakie mnie z nimi łączą. - Pochylił głowę i pocałował ją zaborczo.

Przez krótką chwilę Tamara zapomniała, że powinna się bronić. Przytuliła się do niego, rozchyliła usta i spontanicznie odwzajemniła jego pocałunek. Gorące, drżące wargi zdradziły, że siła jej namiętności nie ustępuje jego pożądaniu. Nagle przypomniała sobie, gdzie się znajduje i kim jest ten mężczyzna.

Wyrwała mu się, a kwiat znów wysunął się z jej włosów.

- Muszę iść, bo spóźnię się na spotkanie z twoją matką... i Caroline... Zostałam zaproszona na podwieczorek.

- Takie rozrywki jak ta bardziej do nas pasują niż drętwe podwieczorki, moja miła - stwierdził, unosząc brwi. Wyciągnął ku niej ramiona, ale tym razem Tamarze udało się z nich wymknąć.

- Pomyśl o Caroline.

- W tej chwili to ostatnia osoba, o której mógłbym myśleć.

- Powinieneś się wstydzić.

- Łatwo kogoś osądzać, jeśli nie zna się faktów.

- Wiem wystarczająco wiele. Jestem pewna, że jesteś typem mężczyzny, który sypia z jedną kobietą, a poślubia inną.

- Jedyne, do czego mogę się przyznać, to to, że było mi z tobą bardzo, bardzo przyjemnie. Tobie zresztą też. - Jego ciemne oczy zabłysły. - Czy sugerujesz, że gdybym się z tobą ożenił, nie miałabyś nic przeciwko temu, żeby się ze mną kochać?

- Ta rozmowa nie ma sensu.

- Świetnie. Wolałbym z tobą robić inne rzeczy zamiast tracić czas na rozmowy.

Tamara rzuciła się do panicznej ucieczki, upokorzona i zraniona do żywego.

Ramsay nie gonił jej. Powoli podniósł złocisty kwiat i wpiął go sobie do butonierki.

- Panna Howard jest doprawdy bardzo sławna - powiedziała lady Emma, gdy Tamara złożyła na serwetce autograf dla Caroline.

Było już późne popołudnie i zrobiło się bardzo chłodno. W powietrzu czuło się zbliżającą burzę. Trzy kobiety siedziały w wiklinowych fotelach, wyniesionych na wyłożony cegłami taras.

Caroline, blondynka o chłodnej urodzie, ubrana w doskonale skrojony strój do konnej jazdy, wzięła do ręki serwetkę z autografem i włożyła ją do torebki.

- Moja służąca będzie zachwycona. Jest pani wielbicielką.

Tamara zaczynała serdecznie żałować, że przyjęła zaproszenie. Ugryzła się w język, żeby nie odpowiedzieć złośliwie na tę uwagę. Wciąż ubrana w dżinsy i sweter czuła się zupełnie nie na miejscu. Ani Ramsay, ani Will nie zjawili się punktualnie. Kobiety rozpoczęły rozmowę o ogrodzie, który stanowił ich ulubiony temat. Wyjaśniły Tamarze, że sekwoje i inne drzewa iglaste wokół ogrodu doskonale chronią rododendrony i inne wrażliwe rośliny przed zimowymi wichurami.

Ogród był w istocie bardzo piękny. Surowa bryła zamku okolona była gąszczem pnących róż i słodko pachnących krzewów kapryfolium. Wszystkie ścieżki spotykały się dokładnie w jednym punkcie, obok zegara słonecznego, który był otoczony kwietnym dywanem z lawendy, szałwi i bratków. W powietrzu unosił się delikatny zapach palonego torfu, złocisty i dymny jak smak whisky.

Lady Emma wciąż opowiadała o ogrodzie, gdy podeszła do nich Selma, ubrana w sztywno nakrochmalony fartuch i czepek. Dźwigała olbrzymią tacę z błękitnymi porcelanowymi filiżankami i srebrną zastawą do herbaty. Tamara poderwała się, by pomóc Selmie, która po chwili powróciła z jeszcze cięższą tacą pełną talerzy z ciasteczkami, chlebem, masłem, herbatnikami, waflami, dżemem, cieniutko pokrojonymi plasterkami szynki, maleńkimi, złocistymi babeczkami i wykwintnymi kanapkami.

- To przecież wystarczyłoby, żeby nakarmić cały pułk wojska - zawołała Tamara, podrywając się znowu z miejsca.

- To dlatego, że ma przyjść Ramsay - powiedziała Caroline.

Tamara poczuła powiew chłodnego wiatru i zadrżała.

- Czy ktoś mnie wołał? - Mężczyzna pojawił się rzeczywiście jak na zawołanie. Szepnął coś do ucha Selmie, która uścisnęła go i śpiesznie odeszła.

Lady Emma i Caroline szybko poderwały się z miejsc. Tamara skoncentrowała się na trzymanej w rękach tacy.

Ramsay pocałował matkę i Caroline w policzek. Tamara czuła, że przygląda się jej zmaganiom z olbrzymią tacą. Nachylił się, by jej pomóc.

- Całkiem dobrze sobie radziłam - stwierdziła chłodno.

- Doprawdy? - W czarnych oczach Ramsaya zalśniła ironia. - Pomimo wszystko, to mój obowiązek... dżentelmena. - Ostatnie słowo zostało wypowiedziane z wyraźną drwiną.

- Po co udajesz dżentelmena - szepnęła Tamara - skoro oboje wiemy, że jesteś draniem? Roześmiał się pod nosem i wyjął jej tacę z rąk. Tamara usiadła, czując, że wzbiera w niej złość.

- Twoje szczęście, że nie jestem dżentelmenem. Tacy panowie są zbyt nadęci jak dla... damy, posiadającej twoje uzdolnienia.

Tamara poczuła, że dusi się z wściekłości. Lady Emma przedstawiła ich sobie.

- Bardzo mi miło - Ramsay pochylił się nad jej dłonią.

Tamara wyrwała dłoń z jego rąk, nim zdążył dotknąć jej ustami. Na szczęście obie kobiety wpatrywały się tylko w Ramsaya i nie zauważyły jej gniewu.

- Jak już mówiłam, panno Howard, mój syn jest pani gorącym wielbicielem.

- Jestem zachwycona - odparła lodowato Tamara.

- Cała przyjemność po mojej strome - odparował Ramsay.

- Skończyłam z kręceniem filmów - stwierdziła krótko.

- Czemu?

- Przez... - O mały włos nie powiedziała: przez facetów takich jak ty. Spojrzała mu w oczy. Ku jej zaskoczeniu malowało się w nich szczere zainteresowanie. Dokończyła zdanie nieco łagodniejszym tonem. - Nigdy nie pasowałam do Hollywood. Życie aktorów jest zbyt niestabilne.

- Trudno mi w to uwierzyć.

- Chcę, żeby ludzie brali mnie na serio.

- Jest pani zbyt piękna, by traktowano panią poważnie.

- Pańskie poglądy na ten temat są bardzo popularne w kręgach mężczyzn posiadających pieniądze i władzę. Chcieli, żebym zawsze była małą, bystrą, rozkoszną dziewuszką. A ja już nie jestem w stanie grać takich ról. Widzi pan, w tym środowisku zapomniałam nawet, jak się śmiać.

Przystojna twarz Ramsaya ożywiła się. Nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, Caroline wzięła go za rękę zaborczym gestem.

- A więc musimy zabawić naszego gościa, prawda, kochanie?

Ramsay nie cofnął dłoni, ale wpatrywał się w Tamarę.

- To prawda. Wymyślimy coś, co ją ucieszy.

Tamara poczuła, że przyciąga ją do niego dziwna, magnetyczna siła. Przecież to odrażający typ, pomyślała, bezczelnie flirtuje ze mną na oczach swojej narzeczonej! Postanowiła pożegnać się z towarzystwem, kiedy na taras wpadł Will. Lady Emma przedstawiła go synowi i Caroline.

- Will, teraz już rozumiesz, że miałam rację, prawda? - spytała Tamara głosem pełnym słodyczy.

- Że niby co?

- Wcale nie widziałam ducha.

Oczy Willa otworzyły się szeroko. Na twarzy malował się ogromny zawód.

- Uratował mnie pan Ramsay, syn lady Emmy. - Tamara spojrzała w jego stronę. - Był przebrany w taki sam strój jak sir Ramsay z portretu, bo jechał właśnie na bal maskowy.

Will przyjrzał się Ramsayowi i posmutniał.

W kilka minut później, gdy w powietrzu pojawiła się chłodna mgiełka, Will podziękował za podwieczorek i pobiegł do sypialni. Tamara umknęła razem z nim.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Tamara siedziała na łóżku Willa i udawała, że jest po uszy pogrążona w studiowaniu prospektu o inwestycjach. Ukradkiem obserwowała syna, który pakował walizki. Czuła cichą satysfakcję, że „Poradnik łowcy duchów” leży zapomniany w kącie.

- Jesteś pewien, że chcesz jutro wyjechać? - spytała z triumfującym wyrazem twarzy.

- Tu nie ma nic do roboty - odparł Will.

- Bo nie ma duchów, co?

- Mamo! Obiecałaś, że nie będziesz się ze mnie wyśmiewać!

- Nie mogę? Ani troszeczkę?

Tamara wręcz żałowała, że nie ma tu jej matki. To było prawdziwe zwycięstwo nad nonsensownymi przekonaniami babci Willa, a także nad pewnym niesympatycznym facetem.

Zjedli kolację w pokoju, ponieważ Tamara nie chciała ryzykować ponownego spotkania z Ramsayem. Teraz nie czuła już do niego takiej niechęci jak podczas podwieczorku. Była pewna, że uda się jej stąd wyrwać, i czuła, że stać ją na wielkoduszność w stosunku do wszystkich mieszkańców zamku, z Ramsayem włącznie.

Nagle rozległo się głośne pukanie.

- To na pewno Selma - stwierdziła Tamara, otwierając drzwi. Ubrana była jedynie w cienką, powiewną koszulkę nocną.

- Proszę wejść - powiedziała, odwracając się na pięcie.

- Nie sądziłem, że to powiesz.

Na dźwięk znajomego głosu Tamara zamarła. Pospiesznie otuliła się leżącym na łóżku szlafrokiem.

- Brakowało nam was przy kolacji - powiedział Ramsay, przyglądając się jej nerwowym poczynaniom. - Brakowało mi ciebie - dodał ciszej.

- Byliśmy zmęczeni. Jutro czeka nas długa droga.

- A więc wyjeżdżacie?

- Sam zobacz. - Triumfalnie poprowadziła go do pokoju, gdzie Will pakował swoje walizki.

- Ale mieliście zostać trzy tygodnie.

- Will jest bardzo zawiedziony, że nie ma tu ducha, więc zgodził się pojechać w jakieś cieplejsze miejsce, na przykład do Hiszpanii. A teraz, jeśli pozwolisz, zabiorę się za pakowanie. Nareszcie zaczną się prawdziwe wakacje.

- Jeśli szukasz ciepła, mogę ci je dać - powiedział Ramsay. Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie. Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że przez chwilę zastygła w bezruchu, jak zahipnotyzowana. Potem poczuła jego usta na swoich wargach.

Pocałunek trwał króciutko. Kiedy ją puścił, odsunęła się, drżąc lekko na całym ciele. Serce biło jej jak oszalałe, czuła, jak ogarnia ją całą ciepło tego pocałunku.

- Nie wyjeżdżaj - poprosił. - Nie mieliśmy dosyć czasu, by się poznać.

- Tym lepiej.

- Skąd wiesz?

- Znałam zbyt wielu mężczyzn, którzy myśleli o mnie w taki sam sposób jak ty.

- Nie wątpię. - Jego spojrzenie powędrowało po jej zaróżowionych policzkach, rudych włosach, obfitych piersiach.

- Rozumiesz więc, o co mi chodzi.

- A co niby miałbym o tobie myśleć?

- Twoje postępowanie uświadamia mi, dlaczego jestem sama i dlaczego od tak dawna żyję samotnie.

- Samotnie? Ty?

- Widzisz, jesteś zaskoczony. Sam ton twojego głosu jest obraźliwy. Sposób, w jaki na mnie patrzysz...

- Jesteś amerykańską boginią seksu.

- To moja filmowa rola, a nie prawdziwe życie! To nie ja. Mam swój rozum, osobowość. Nie jestem tylko kawałkiem kształtnego ciała! Przestań tak na mnie patrzyć.

- Patrzę na ciebie, bo bardzo cię pragnę.

- Czego niby pragniesz? Ja nie potrafię... angażować się tak łatwo, jak ci się wydaje.

- Nawet jeśli sama tego chcesz? - Wziął ją za nadgarstek i wyczuł galopujący puls.

- Przyznaję, że... coś szalonego ciągnie mnie ku tobie - odparła, wyrywając rękę. - Ale w prawdziwym związku szukam czegoś innego, znacznie poważniejszego.

- Czego?

- Chcę być kochana.

- Miłość! - Wzruszył ramionami. - To tylko puste słowo!

- Mylisz się - powiedziała łagodnym głosem. - Miłość to związek dwojga ludzi, których łączą te same sprawy, którzy wyznają te same wartości, dzielą ze sobą życie.

- Więc zostań i naucz mnie tego - wyszeptał. - Być może nie jest jeszcze za późno.

- Nie sądzę, żebyś był chętnym i pilnym uczniem. Myślę, że raczej próbowałbyś udzielić mi własnych lekcji.

- Jak wiele innych osób, ty także osądziłaś mnie, zanim jeszcze zdążyłaś poznać - odparł sucho.

Jak wiele innych osób. Czy Ramsay cierpi z tego samego powodu co i ona? Zaintrygowana przyjrzała się uważniej jego ciemnej, przystojnej twarzy. Nie był ulubieńcem swojej matki.

Czy jego wyniosła arogancja to tylko obrona przed światem? Jest ambitny, męski, inteligentny. Pomimo że narzucał się jej bezczelnie i natrętnie, Tamara nie mogła pozbyć się myśli, że pod maską arogancji kryje głębsze uczucia i myśli.

- Proszę... nie wyjeżdżaj.

W oczach Ramsaya zabłysło ciepłe uczucie. Szybko nad nim zapanował. Tamara czuła, że pcha ją ku niemu jakaś tajemnicza siła. Ale w chwili, gdy delikatnie objął jej ramiona, do pokoju wpadł Will.

- Decyzja należy do Willa - powiedziała, czerwieniąc się i odwracając od Ramsaya.

Ramsay zaczął przekonywać Willa. Wszystkie próby spełzły jednak na niczym. Bez duchów zamek był nic niewart.

W końcu Ramsay się poddał. Tamarze wydało się dziwne, że tak łatwo uznał argumenty Willa.

Kiedy się żegnali, zapragnęła, by wziął ją w ramiona i całował tak długo, aż przekona ją, że nie powinna wyjeżdżać.

Powróciła do pakowania. Dziwne, ale nagle poczuła się bardzo samotna i opuszczona. Niemal żałowała, że zrzucił maskę ponętnego, seksownego ducha.

W oddali zegar bił północ. Przy dwunastym uderzeniu w pokoju Willa rozległo się mrożące krew w żyłach wycie. Tamara wyskoczyła z łóżka.

- Will! - Zamek był pogrążony w tak głębokiej ciszy, że wycie zdawało się tylko sennym urojeniem. Wtem rozległo się znowu. Kiedy jego echo zamilkło w rozległych korytarzach, wszędzie zapanowała śmiertelna cisza.

O, Boże! Will! Tamara popędziła w stronę pokoju synka. Zderzyła się z nim w drzwiach.

- Mamo! Mamo! - Chłopiec rzucił się jej w ramiona. Tamara zauważyła, że w pokoju panuje przenikliwy chłód. Will był zbyt przejęty i podniecony, by wytrzymać długo w jej objęciach. Odsunął się i zapalił światło. Pokój był pusty.

- Widziałaś?

- Ale co?

- Ducha!

- Wydawało mi się, że wspólnie ustaliliśmy, że duchów nie ma - powiedziała łagodnie. - Nikogo tu nie ma, oprócz nas.

- Ale on tu był! - Will nie mógł zapanować nad podnieceniem. - Zielony, bez głowy, strasznie wył! Pojawił się znikąd i rozwiał się w powietrzu!

- Will, miałeś po prostu zły sen.

- Nie! Widziałem go! Zresztą sama czujesz, jak tu jest zimno. Lodowate powietrze z grobu!

- Will, proszę, uspokój się.

Ktoś głośno zastukał do drzwi. Jednym skokiem Will znalazł się znowu w jej ramionach. Klamka poruszyła się powoli.

- Zamknąłem zasuwę od środka - wyjaśnił Will.

Trzymali się mocno w objęciach, sparaliżowani strachem, jak gdyby spodziewali się, że za chwilę przez zamknięte drzwi przeniknie jakaś zjawa. Tamara opamiętała się pierwsza. Podeszła do drzwi i odsunęła zasuwę.

Gdy ujrzała, że w drzwiach stoi Ramsay, uświadomiła sobie, że znowu ma na sobie tylko koszulę nocną. Pobiegła do sypialni po szlafrok. Ramsay wszedł tam za nią.

- Wydawało mi się, że coś słyszałem - powiedział poważnym tonem. - Czy coś się stało?

- Nie, nic się nie stało - odparła roztrzęsiona Tamara.

- Nieprawda! - zawołał Will. - On znów przyszedł!

- Kto?

- Duch! Przyszedł do mojego pokoju!

- Jesteś tego pewien? - Głos Ramsaya był opanowany i cichy.

- Był cały zielony i okropnie wył!

- To naprawdę okropne - stwierdził Ramsay łagodnym, uspokajającym tonem.

- Nie, był wspaniały! Widziałem ducha! Babcia też widuje duchy! Nawet mama go słyszała.

- Musi być na to jakieś rozsądne wytłumaczenie - stwierdziła Tamara.

- Z pewnością - zgodził się Ramsay.

W słabo oświetlonym pokoju nie była w stanie niczego odczytać z wyrazu jego twarzy. Czy jej się wydaje, czy w głosie Ramsaya brzmi lekka nutka rozbawienia?

- Nie! - stwierdził zdecydowanie Will.

- To wszystko twoja wina! - Tamara zwróciła się do Ramsaya.

- Niby co? - Wydawał się zaskoczony.

- Gdybyś mi powiedział, kim jesteś, wtedy, kiedy mnie uratowałeś...

- Nie mogłem, bo zemdlałaś. - Na jego twarzy widoczny był wyraz ulgi.

- To najgorsze, co mogło nam się przytrafić.

- Nie, to wspaniałe - zaprzeczył Will. - Babcia mówiła, że to świetne miejsce, żeby rozwijać zdolności parapsychologiczne.

- Nienawidzę pańskich duchów i rodzinnych legend, panie MacIntyre. Teraz trudno będzie przekonać Willa, że musimy jutro wyjechać - powiedziała z wściekłością w głosie Tamara.

- Nie ma mowy. Zostajemy!

- Will, nie mamy żadnych zdolności nadprzyrodzonych i nie ma żadnych duchów! Koniec, kropka!

- Nigdy nie przypuszczałem, że będę kiedykolwiek wdzięczny za coś naszemu sławnemu duchowi - stwierdził Ramsay. - Ale jeśli jego pojawienie się w tym pokoju sprawi, że zostaniecie tu na dłużej, być może, że mu podziękuję. Jesteś bardzo dzielnym chłopcem, Will. Musisz dbać o swoją mamę. Jak większość kobiet, panicznie boi się bezgłowych duchów.

- Wcale się nie boję! - zawołała Tamara. - Po prostu w nie nie wierzę!

- Pomimo wszystko my, mężczyźni, musimy się o ciebie troszczyć - powiedział Ramsay konspiracyjnym tonem.

- Nie potrzebuję pańskiej opieki ani pomocy, panie MacIntyre! Chcę tylko, żeby zostawił mnie pan w spokoju!

- A tego właśnie wcale nie zamierzam zrobić - stwierdził Ramsay cicho, odwracając głowę w jej stronę. Oczy pociemniały mu z pożądania. Tamara nie miała odwagi dłużej w nie patrzeć.

Do pokoju Willa wpadało wesołe słoneczne światło. Tamara z wysiłkiem zwinęła ciężki dywan, żeby poszukać pod nim ukrytych drzwiczek lub zapadni w podłodze.

Niestety, nie znalazła niczego, co wzbudziłoby jakiekolwiek podejrzenia. Gorzko rozczarowana usiadła i wpatrywała się w kamienne ściany.

Pewnej nocy Ramsay wszedł do jej pokoju, nie korzystając z drzwi wejściowych. To samo zrobiła bezgłowa zjawa. Tamara zastanawiała się, czy te dwa zdarzenia nie były dziełem jednej i tej samej osoby, zupełnie pozbawionej skrupułów. Nie zamierzała zwierzać się nikomu ze swoich podejrzeń. Jeszcze nie teraz. Nie mogła przecież przyznać się Willowi, że Ramsay był w jej sypialni i że pozwoliła mu się pocałować. A jeśli chodzi o Ramsaya, wiedziała doskonale, że najlepiej będzie trzymać go w nieświadomości co do jej podejrzeń.

Była tak pogrążona w rozmyślaniach, że nie usłyszała, jak Ramsay uchyla drzwi do sypialni.

- Co robisz? - spytał, wchodząc do pokoju.

- Och... nic - powiedziała zmieszana, patrząc na niego niepewnie. Zaczęła rozwijać dywan.

- Jestem pewien, że szukałaś ukrytych drzwiczek albo czegoś w tym rodzaju.

- Nnie...

- Nie ma tu nic takiego - oświadczył z naciskiem. Tamara poczuła, że wzbiera w niej gniew. Ramsay chciał, żeby tu została. Czy ośmielił się wykorzystać jej syna po to tylko, żeby ją zatrzymać?

- Jestem pewna, że znasz wszystkie sekrety tego zamku.

- Szczerze mówiąc, to prawda.

- Chcę wiedzieć, w jaki sposób to coś czy ktoś dostało się do pokoju Willa. - Tamara przełknęła z trudem ślinę.

- Więc jednak wierzysz, że to zdarzyło się naprawdę?

- Sama słyszałam - stwierdziła krótko.

- Może to Will...

- Cooo? - Tym razem nie udało jej się zapanować nad gniewem. - Myślisz, że nie rozpoznałabym krzyku własnego syna?

- Wygląda na dziecko obdarzone olbrzymią wyobraźnią. Dzieciom przecież często zdarza się widzieć rzeczy, które nie istnieją, tworzyć sobie wyimaginowanych przyjaciół.

- Nie nazwałabym przyjacielem obrzydliwego, zielonego potwora, który świeci w ciemnościach i wyje jak potępieniec. Ja też słyszałam ten krzyk i z pewnością nie był to głos Willa. Powietrze w jego pokoju było lodowate. Jeżeli pojawiło się tam coś albo ktoś, musi być na to jakieś logiczne wyjaśnienie. Nie podoba mi się, że ktoś próbuje nastraszyć Willa.

- Rozumiem cię. Żadna matka nie chciałaby, żeby jej syna straszono. Ale Will nie był przerażony. Był przejęty.

- Do głosu Ramsaya zakradła się łagodniejsza nutka. - Nic mu nie groziło. Przysięgam ci, że tu jest bezpieczny.

- Skąd ta pewność?

- Po prostu wiem. Możesz mi zaufać - odparł cicho.

- Czy przypuszczasz, ze pozwoliłbym na to, żeby cokolwiek przestraszyło twoje dziecko albo mu zagroziło? Coś w jego spokojnym spojrzeniu sprawiło, że przestała się denerwować. Ramsay był ostatnim człowiekiem, któremu powinna zaufać. A jednak mu wierzyła.

- Will chciał zobaczyć ducha - ciągnął Ramsay.

- Nie chcę, żeby interesował się takimi zjawiskami.

- Ale jeśli go to bawi...

- Nie wszystko, co zabawne, musi być koniecznie dobre.

- A więc nasze poglądy na ten temat są krańcowo odmienne - stwierdził Ramsay, czule przesuwając wzrokiem po sylwetce Tamary.

- Chociaż raz mogę się z tobą w pełni zgodzić.

- Być może, gdybyśmy się lepiej poznali, mogłabyś dojść do wniosku, że zgadzamy się nie tylko w tej jednej sprawie. - Podniósł jedno z jej czasopism. - Na przykład podzielam twoje zainteresowanie rozsądnymi inwestycjami.

Rzucił jej ciepłe, pieszczotliwe spojrzenie. Zadrżała, odczuwając ulotną rozkosz tej czułości.

- Och, nie... - zaczęła.

- Ależ tak. - Jego glos byt teraz cichy i lekko ochrypły. - Nie przyszedłem tu w poszukiwaniu ducha.

- Jestem tego pewna. - Nie mogła się nie uśmiechnąć.

- Przyszedłem zapytać, czy zgodziłabyś się wybrać ze mną na przejażdżkę samochodem. Skoro i tak tu zostajecie, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś i ty miała z tego trochę przyjemności. Pokażę ci miasteczko. Możemy zrobić sobie piknik.

- Nie. - Błyskawicznie zmobilizowała wszystkie siły. - W żadnym wypadku.

- Dlaczego?

- A Caroline? Mogłaby nas spotkać razem.

- Wtedy dowiedziałaby się, kto mnie naprawdę interesuje. Jeśli chcesz, wyjaśnię ci mój związek z Caroline.

- Nie mogę zostawić Willa samego.

- Przecież wcale nie jest sam. Całe grono starszych pań bez przerwy wysłuchuje jego opowieści o duchu. Odmówiły nawet wyjazdu na wycieczkę. W tej chwili siedzi z nimi w ogrodzie. Moja matka opowiada im historię zamku i różne rodzinne legendy. Podejrzewam, że zamierzają spędzić ten dzień szukając zjawy.

- Masz zawsze gotową odpowiedź na każdy mój argument.

- Rok temu uratowałem ci życie. Jeśli teraz ze mną pojedziesz, mogę uznać, że to jest moja... nagroda.

- To jest szantaż. Czasami myślę, że nic nie powstrzyma cię przed zrobieniem czegoś, czego bardzo pragniesz.

- Rozumiesz mnie lepiej, niż ci się wydaje. - Uśmiechnął się z wdziękiem.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Ramsay na widok Tamary zacisnął dłonie na kierownicy sportowego samochodu. Był niezwykle podekscytowany. Figura Tamary, jej pełne piersi i wąskie biodra idealnie odpowiadały jego gustom. To kobieta doskonała w każdym calu, ale dlaczego tak uparcie go odrzuca? Dziś jednak to bolesne oczekiwanie musi się skończyć. Bardziej niż czegokolwiek na świecie pragnął kochać się z Tamarą. To jedyny sposób, żeby pozbyć się tej obsesji, która od roku nie pozwala mu myśleć ani marzyć o niczym innym. Pozbyć się raz na zawsze.

Wysiadł z samochodu, by otworzyć jej drzwi. Przez ułamek sekundy ich oczy się spotkały. Tamara ujrzała w jego wzroku pożądanie i szybko opuściła głowę, czerwieniąc się jak pensjonarka.

Cholera. Wciąż zamierza grać niewiniątko!

- Nie byłem pewien, czy przyjdziesz.

Tamara wsiadła do samochodu w milczeniu, z ociąganiem.

- Nie denerwuj się - wyszeptał.

- Jak mam się nie denerwować, skoro widzę, że nie możesz już doczekać się chwili, kiedy mnie wreszcie dostaniesz?

- Powinnaś chyba przywyknąć do tego typu reakcji u mężczyzn. - Ramsay uśmiechnął się leniwie.

- Co wcale nie oznacza, że to lubię. - Tamara przeczesała palcami włosy, które lśniły w promieniach słońca jak miedź.

Zachowanie Tamary było tak naturalne i przekonujące, że Ramsay przez chwilę niemal zaczął wątpić, że to tylko gra.

- Uratowałeś mi życie. Jadę z tobą na wycieczkę i piknik. I to wszystko. - Z trudem zmusiła się do lekkiego uśmiechu. - A potem nic już nie będę ci winna.

- Oczywiście. - Był wściekły. Nienawidził głupich gier, nie cierpiał tracić choćby jednej minuty cennego czasu.

- To zresztą i tak nie jest w porządku. Caroline...

- Do diabła z Caroline! - Odwrócił się w stronę Tamary. - Posłuchaj, Caroline nic dla mnie nie znaczy. Nie dam się zmusić do kolejnego małżeństwa. Dałem, się już nakłonić do zbyt wielu rzeczy, a potem płaciłem za to słoną cenę.

Tamara pobladła usłyszawszy te surowe, szorstkie słowa. Samochód pomknął jak strzała. Jechali szybko, o wiele za szybko. Wyzwanie, jakie stawiała przed Ramsayem kręta, górska droga pozwalało mu choć przez chwilę nie myśleć o pięknej, milczącej kobiecie, której rude włosy dotykały jego ramienia.

Widział, że Tamara się boi. Kurczowo trzymała się fotela i kuliła za każdym razem, gdy opony piszczały na ostrych zakrętach. Raz nawet chwyciła go za ramię, ale szybko zreflektowała się, uświadamiając sobie, że bardziej boi się Ramsaya niż tego, jak prowadzi samochód.

Nareszcie samochód zwolnił. Ramsay czuł się winny. Przecież obiecał sobie, że nigdy więcej nie będzie prowadził w taki sposób. Tamara odprężyła się na tyle, żeby móc podziwiać przepiękne widoki. Niemal zapomniała, że jest na niego wściekła.

Po jednej stronie drogi rozciągały się zielone zbocza i otulone chmurami szczyty gór. Po drugiej stronie nagie skały spadały ostro w dół, ku wielkim kamiennym blokom i spienionym morskim falom. Samochód zwalniał nieco, gdy mijali maleńkie wioski ze świeżo pobielonymi domkami.

Wreszcie dotarli do miejsca, w którym znajdowały się tylko opuszczone chatki i zdziczałe pastwiska. To było ulubione miejsce Ramsaya. Zbocza, porosłe gęsto paprociami i wrzosem, zbiegały w dół aż do morza. Tamara, zachwycona wspaniałym widokiem, zapomniała, że musi mieć się na baczności i znów dotknęła ramienia Ramsaya, wskazując w stronę zamku Killiecraig, widocznego na przeciwległym zboczu doliny.

- Tu jest tak pięknie - westchnęła.

Było mu niezwykle przyjemnie, że Tamarze podoba się to miejsce.

Słońce prażyło mocno, ale Ramsay celowo nie zaparkował samochodu w cieniu drzewa. Kiedy wyjął kluczyki ze stacyjki, oczy Tamary rozszerzyły się ze zdziwienia.

- Dlaczego wysiadasz?

- Mieliśmy zrobić sobie piknik - wymruczał, chowając kluczyki do kieszeni.

- Czy mogę zostać w samochodzie?

- Jak uważasz - powiedział Ramsay, starając się ukryć swój gniew. Wysiadł, wyjął z bagażnika przenośną lodówkę i kosz z wiktuałami. Rozłożył koc na wrzosach, które porastały zacienione miejsce pod drzewami.

Odkorkował butelkę szampana i nalał go sobie do kieliszka. Tak, bez wątpienia jego upór może się równać z uporem Tamary. Ułożył się wygodnie. Wysączył pierwszy kieliszek i nalał sobie drugi. Przymknął leniwie oczy. Pozwoli jej trochę posmażyć się na słońcu. Niedługo trwało, nim usłyszał niepewne kroki Tamary.

- Co tu robisz? - spytała, wzdychając cicho.

Otworzył powoli oczy. Serce zabiło mu mocniej na widok jej zgrabnej figury, podświetlonej od tyłu promieniami słońca. Tyle razy marzył o tym, że znajdzie się kiedyś w jego objęciach. Będzie jego.

Teraz stała przed nim taka, jaką zapamiętał z zeszłego roku. Piękna, doskonała istota, pełna ciepła, miłości i światła, która aż prowokuje, by wziąć ją w ramiona.

Poczuł, że robi mu się gorąco.

- Co tu robię? Czekam na ciebie - stwierdził lekko.

- Jest mi gorąco. - Jej delikatne, piękne usta zacisnęły się gniewnie.

- To twoja wina, nie moja. - Podłożył pod głowę skrzyżowane ramiona. - Mnie tu wcale nie jest gorąco.

- Chcę wracać.

- Zgodziłaś się na piknik.

- Czekałam spokojnie, aż go skończysz.

- Marzyłem o tobie. Jesteś piękną kobietą. - Przesunął spojrzeniem wzdłuż jej ciała. - Piękno, które nie daje rozkoszy, to piękno stracone.

- Nie zaczynaj od nowa.

- A może napiłabyś się szampana? - spytał, nie zważając na jej szorstki ton.

- Nie. Obawiam się, że próbowałbyś wykorzystać sytuację.

- Jeśli o to chodzi, nie zamierzam cię do niczego zmuszać.

Patrzyła na niego wzrokiem pełnym powątpiewania.

- A jeśli obiecam, że nawet cię nie dotknę, chyba że zrobisz to pierwsza? - spytał.

- Obiecasz?

Ramsay pomyślał, że to okropnie głupi pomysł. Powinien wziąć tę kobietę tu, natychmiast, i mieć to wreszcie z głowy.

- Tak - burknął. Usiadł, wyjął butelkę z lodówki i nalał Tamarze szampana. Podał jej kieliszek. - To bardzo dobry rocznik - dodał.

- No, skoro obiecałeś... - Tamara z ociąganiem wzięła kieliszek i powoli usiadła na kocu, jak najdalej od Ramsaya.

Wystarczająco blisko jednak, by czuł jej oszałamiający zapach. Dostatecznie blisko, żeby bez ustanku męczyła go pokusa. Chciał dotknąć jej jedwabistej skóry, wpleść palce w jej płomienne, jedwabiste włosy, zdjąć z niej tę bawełnianą sukienkę, okrywającą złociste ramiona. Z trudem oderwał wzrok od jej piersi, szczupłej talii, bioder. Przełknął ślinę. Przecież obiecał.

- W samochodzie było gorąco - poskarżyła się. - Za gorąco. Dlaczego nie zaparkowałeś w cieniu?

- Bo wtedy byś z niego nie wysiadła.

- Czy zawsze jesteś taki wyrachowany? - spytała, podnosząc kieliszek do ust.

- Zawsze, kiedy mi na czymś bardzo zależy.

- Możesz sobie dać spokój, jeśli o mnie chodzi. - Piła szampana małymi łyczkami. - Nigdy się nie poddaję.

- Naprawdę? Tym razem musisz.

Bardzo chciało jej się pić, więc wkrótce opróżniła drugi kieliszek. Zaróżowiły się jej policzki, a nastrój znacznie poprawił. Jednak Ramsay złożył tę nieszczęsną obietnicę, nie mógł pozwolić sobie na żaden fałszywy krok.

- Ciekawe, czy twój pradziadek też tu przyjeżdżał na piknik? Trudno mi sobie wyobrazić, jak to jest być spadkobiercą tak długiej rodowej tradycji.

- To bywa okropne.

- Dlaczego?

- Ponieważ nigdy nie możesz uwolnić się od przeszłości.

- W Ameryce, a zwłaszcza w Hollywood, wszystko jest zbyt ulotne i niestałe.

- Ale jest w tym swoboda i wolność.

- To znaczy?

- Wolność wyboru. Możesz być tym, kim zechcesz. Na przykład ty. Jesteś aktorką. Czytałem, że próbujesz pisać scenariusze, że zarobiłaś majątek i umiejętnie go zainwestowałaś.

- Wierz mi, stałam się kimś zupełnie innym, niż zamierzałam. - Głos Tamary posmutniał. - Nie wierzę, że ktokolwiek może ułożyć sobie życie wedle własnych życzeń.

- Nie... Ale jesteś sławna, jesteś gwiazdą. Możesz poślubić kogo tylko zechcesz.

- I co mi z tego przyszło? - spytała zamyślona. - Mój mąż mnie opuścił.

- Bez trudu mogłabyś sobie znaleźć innego. - Głos Ramsaya stał się twardy. - Ja natomiast urodziłem się chyba tylko po to, by przestrzegać odwiecznych tradycji. Jeden fałszywy krok wystarczy, by na zawsze zostać wyrzutkiem rodziny. W mojej sferze wciąż istnieją prawa, które ingerują w prywatne życie.

- Na przykład? - Piękne oczy Tamary wpatrywały się w niego uważnie.

- Chciałem być inżynierem.

- Co mogło stanąć temu na przeszkodzie?

- Kiedy umarł mój brat, musiałem przejąć po nim zarządzanie majątkiem, opiekę nad zamkiem...

- Ale z pewnością...

- Jak ktoś taki jak ty, do kogo należy cały świat, mógłby zrozumieć, co to znaczy być skazanym na życie na jednym małym skrawku ziemi? - wyrzucił z siebie gwałtownie. - Zrozumieć, co to znaczy być zmuszonym do pewnych działań z poczucia obowiązku... z poczucia winy!

- Ale ja wcale nie chcę całego świata. Chcę tylko prowadzić normalne, zwykłe życie. Chcę mieć męża, dzieci, dom...

Zawsze myślał o niej jak o kobiecie, prowadzącej lekkie, swobodne życie, kobiecie, do której mężczyznę przyciąga krótkotrwała namiętność, a nie głębsze uczucie. Jego uważne spojrzenie badało jej twarz, patrzył na włosy, które zdawały się płonąć żywym ogniem. Wciąż sądził, że Tamara jest kobietą tego właśnie rodzaju. Ale dlaczego jej głos był pełen tęsknoty, kiedy mówiła o domu, dzieciach, mężu?

- Jakoś nie mogę uwierzyć, że takie życie mogłoby cię w pełni zaspokoić - stwierdził sucho.

- To, co mówisz, jest bardzo niesprawiedliwe.

Jak to się stało, że w ogóle z nią rozmawia? Przecież przywiózł ją tutaj w całkiem innym celu. A jednak nie mógł przestać mówić, widząc jej uważne, ciemne, pełne współczucia oczy. Po tych zwierzeniach czuł się dziwnie spokojny i odprężony.

- Dla moich rodziców to było równie trudne jak dla mnie - wrócił do swojej opowieści. - Wcale nie chcieli mnie tu widzieć, a ja pragnąłem uciec stąd jak najdalej... tam, gdzie pieprz rośnie.

- Jak możesz tak mówić!

- Byłem tak zwanym złem koniecznym. Kiedy okazało się, że mam talent do zarządzania majątkiem, wszyscy byli ogromnie zaskoczeni.

- Ale dlaczego?

- Byłem dziki, nieodpowiedzialny. - Ramsaya ogarniało znowu dawne rozdrażnienie.

- Byłeś młody - brzmiała łagodna, wyrozumiała odpowiedź.

- Ian zawsze był ich ulubieńcem. Sądzę, że zachowywałem się jak najgorzej po to tylko, by zwrócić na siebie ich uwagę.

- Czy Ian to twój brat? Ramsay przytaknął bez słowa.

- Kiedy zginął na polowaniu, zostałem im tylko ja. Niektórzy winili mnie za śmierć Iana. Ale nikt nie winił mnie tak bardzo jak ja sam.

- Co się stało? - spytała łagodnie.

- Polowaliśmy razem. Położył strzelbę, żeby wspiąć się na niski murek. Spadł na strzelbę, która wypaliła. - Ramsay zacisnął dłonie i przez chwilę wpatrywał się w nie w milczeniu. - Kiedy do niego dotarłem, już nie żył.

- Śmierć twojego brata to był wypadek.

- Dzięki temu zostałem jedynym spadkobiercą. Ja żyję, a on nie. Wolałbym być na jego miejscu.

- Nie wolno ci pozwolić, by to zniszczyło twoje życie - powiedziała znowu łagodnym tonem. Jej oczy były pełne smutku.

- W końcu plotki ucichły - ciągnął ponurym tonem - ale wszystko zostało znów wyciągnięte na światło dzienne, kiedy dwa lata temu zginęła moja żona.

- Dlaczego?

- To ja prowadziłem samochód. Padało, szosa była śliska. Pijany kierowca wypadł na nas zza zakrętu... - Ramsay przełknął z trudem ślinę. - Nie mogłem zatrzymać wozu. Była w ciąży... Wkrótce miał się urodzić nasz syn.

W ciszy, która zapadła po tych słowach, Ramsayowi zdawało się, że waży się los jego duszy, że wszystko zależy od reakcji Tamary.

- Jakie to straszne - wyszeptała, a w jej oczach malowało się współczucie, nie odraza.

- Znowu odziedziczyłem majątek, i znów z powodu czyjejś śmierci. Była spadkobierczynią wielkiej fortuny, nasze małżeństwo zostało uzgodnione przez rodziców. Wszyscy wiedzieli, że jej nie kocham... Na początku byliśmy bardzo nieszczęśliwi. Potem jakoś doszliśmy do porozumienia, udało mi się nawet pozbyć tego okropnego poczucia winy z powodu śmierci Iana... Kiedy umarła, wszystko powróciło. Przez jakiś czas nie wierzyłem, że będę mógł dalej żyć. A pewnego dnia... - Popatrzył na Tamarę i przypomniał sobie chwilę, gdy spotkał ją po raz pierwszy. - Uważam, że wszystko, co się stało, to moja wina - stwierdził z wielką goryczą w głosie.

- Nie powinieneś tak mówić. Okrutne i bolesne przeżycia mogą się zdarzyć każdemu. - W jej głosie nie było cienia niechęci czy pogardy, ale współczucie i zrozumienie.

A więc go nie potępiła. Ramsay poczuł niezmierną ulgę i uświadomił sobie, że teraz Tamara ma dla niego chyba więcej sympatii niż przedtem.

- Nie mogę sobie wyobrazić, by bolesne i złe wydarzenia mogły spotkać ciebie - stwierdził smutnym tonem.

- Ależ oczywiście, że i mnie spotkały. Moje życie wcale nie było usłane różami. Kiedy Adrian się ze mną ożenił, myślałam, że nasze małżeństwo to bajka, że będziemy żyli długo i szczęśliwie. Ale opuścił mnie z powodu moich sukcesów zawodowych. Nie mógł znieść mojego filmowego wizerunku. Mężczyźni zazwyczaj wcale nie widzą mnie takiej, jaka jestem. Widzą to, co sobie sami wyobrazili. - Wyciągnęła rękę i bardzo delikatnie dotknęła twarzy Ramsaya. Przykrył dłonią jej palce i popatrzył jej głęboko w oczy.

- Czasem trudno jest odróżnić prawdę od pozorów.

- Wiesz jednak, że ból i cierpienie są prawdziwe.

Jej szczupła dłoń była dla Ramsaya w tej chwili jedyną prawdą, jaka może istnieć. Przyciągnął ją bliżej i zaczął gładzić jej włosy.

- Tak, cierpienia są prawdziwe.

- I samotność.

- Cóż ty możesz wiedzieć o samotności?

- Wszystko - wyszeptała. - Nie jestem taka, jaką sobie wyobraziłeś. - Przytuliła policzek do jego piersi. - Wszyscy myślą, że jestem jakimś tam symbolem seksu, boginią... ale to nieprawda.

- Więc kim jesteś?

- Po prostu zwykłą kobietą - powiedziała niskim, głębokim głosem.

Wciągnął w nozdrza jej cudowny zapach. Czuł jej ciepłe ciało. Ogarnęła go gorąca fala uczucia.

- Jesteś czymś znacznie więcej niż zwykłą kobietą. Marzył o niej jak szalony przez cały ostatni rok. Uważał, że jest najpiękniejszą, najbardziej zmysłową kobietą na świecie. Wierzył, że zostanie jego kochanką, jednocześnie nie zmuszając go do wiązania się z nią w poważniejszy sposób. Wierzył też, że jeśli się z nią prześpi, będzie mógł wreszcie o niej zapomnieć.

Teraz zaczynał jednak wątpić, czy to naprawdę wszystko, co do niej czuje.

- Mam wrażenie, że coś knujesz. - Tamara roześmiała się, a jej gardłowy śmiech poruszył go do głębi.

- Może już zapomniałaś o naszej umowie, ale to ty pierwsza mnie dotknęłaś, a więc mogę zapomnieć o złożonej obietnicy - wyszeptał z uśmiechem. Musnął ustami policzek Tamary.

- Nie! - Odepchnęła go z całej siły.

Poczuł na skórze jej gorący oddech, który sprawił, że przeszył go dreszcz pożądania.

- Przecież chcesz... - Chwycił ją za ramiona, przyciągnął.

Całował ją bardzo delikatnie. Powoli jej opór zaczął słabnąć, a ciało rozpaliła namiętność. Tamara rozchyliła usta, a Ramsay leciutko całował ją, kojąc jej obawy czułymi pieszczotami, mrucząc słodkie słówka, aż Tamara zamknęła oczy i pozwoliła, aby położył ją na kocu.

Leżała w silnych ramionach Ramsaya, cudownie reagując na każdy jego dotyk i pieszczotę. Wtem w pobliżu rozległo się rżenie konia. Otworzyła oczy i rozejrzała się wokoło sennym wzrokiem. Zwierzę pasło się pod drzewem.

Ramsay znów zaczął ją całować, ale Tamara położyła mu dłoń na ustach.

- Nie... nie... Jak to się stało, wszystko tak szybko wymknęło mi się spod kontroli! Co ty sobie o mnie teraz myślisz?

- Myślałem właśnie, że jesteś cudowna, kochanie.

- Nie mogę uwierzyć, że o mały włos, a pozwoliłabym ci...

Ramsay zaklął w duchu. Rozmarzone oczy Tamary powoli trzeźwiały. Usiadła i dotknęła dłonią splątanych włosów. Wbiła wzrok w ziemię. Nie miała odwagi na niego spojrzeć.

- Nie zamierzam być kolejną kobietą, którą dzięki odrobinie szampana uwiedziesz na łożu z białego wrzosu.

- W takim razie kim chciałabyś być? - Ramsay poczuł, że znów budzi się w nim wściekłość.

- Kimś znacznie ważniejszym. - Tamara wygładziła pomiętą sukienkę. - A ty chcesz mieć ze mną jedynie przelotny romans.

- Czy romans ze mną naprawdę napawa cię taką odrazą?

- Prawdę powiedziawszy... tak.

- Pragnę ciebie.

- Na jak długo?

- Czy to ważne?

Wyraz bólu na twarzy Tamary ranił jego serce.

- Dla mnie tak - wyznała cicho. - Być może wyglądam na lekką dziewczynę, reżyserzy chętnie obsadzają mnie w takich rolach. Ale nie bawią mnie przelotne romanse. Jeśli tylko o to panu chodzi, będzie pan musiał znaleźć sobie inną kobietę, która będzie z panem jeździła na pikniki i da się panu chętnie uwieść. Jeśli ma pan trochę rozsądku, odwoła pan ducha i pozwoli nam wyjechać.

- Ducha? A co ja mam z nim wspólnego? - Ramsay poczuł gniew, słysząc kolejne oskarżenie.

- Ostrzegam, że jeśli nie przestaniesz straszyć Willa, gorzko tego pożałujesz.

Ciemne oczy Ramsaya zwęziły się, były znowu pełne gniewu.

- Jesteś zła, bo gdyby nie napatoczyła się tu ta klacz i nie narobiła hałasu, uwiedzenie ciebie nie wymagałoby wiele wysiłku i starań. Lubisz seks tak samo jak ja. Dałabyś mi wszystko, czego bym tylko sobie zażyczył, i prosiłabyś o więcej.

- Wcale nie jestem taka! Tylko przy tobie... Mylisz się! Osądzasz mnie zbyt pochopnie. - Policzki Tamary płonęły. Jego szyderstwo zraniło ją do żywego.

- Doprawdy? - Roześmiał się i sięgnął ręką do jej włosów.

Poderwała się do ucieczki, ale zahaczyła paskiem torebki o wystający korzeń wrzosu. Cała zawartość torby wysypała się na ziemię. Rzuciła się, by pozbierać swoje drobiazgi.

Portmonetka, szminka, klucze leżały w nieładzie na trawie.

Najpierw jednak wyciągnęła rękę po wymiętą pocztówkę. Ramsay schwycił ją, zanim zdążyła jej dotknąć, ciekawy, czemu ma dla niej takie znaczenie.

Spojrzał na pocztówkę i wybuchnął śmiechem. Natychmiast rozpoznała wyniosły, niepohamowany śmiech potomka sir Ramsaya.

- A więc to jest twój skarb!

Tamara wyrwała mu z ręki pocztówkę i podarła ją na strzępy.

- To mi niezmiernie pochlebia - powiedział leniwym, gardłowym głosem. - Czy nosiłaś ją przy sobie przez cały rok, tylko dlatego, że facet na portrecie jest do mnie podobny?

- Ty sukinsynu! - Tamara wrzucała w pośpiechu wszystkie rzeczy do torebki.

- To nie najlepiej dobrana obelga. Nie zapominaj, że moi przodkowie mieszkają tu od niemal tysiąca lat. - Nagle Ramsay roześmiał się swobodnym, głośnym śmiechem. Znowu świetnie się bawił. Walka i kłótnia z Tamarą sprawiały mu niemal taką samą przyjemność, jak jej pieszczoty.

Wstał powoli z koca. Wciąż czuł jej smak. Wciąż jej pragnął, mocniej niż kiedykolwiek przedtem.

Lubił z nią rozmawiać, całować ją, złościć, no i kłócić się z nią. Wszystko, co robili razem, było niezwykle przyjemne.

Powiedziała: Wcale nie jestem taka! Tylko przy tobie.

Jej obraz prześladuje go już od roku.

A ona przez ten czas nosiła przy sobie jego podobiznę.

Co to wszystko może znaczyć? Wiedział jedno: nie może pozwolić na to, by znów zniknęła z jego życia.

Jeszcze nie. Najpierw musi ją mieć.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Wściekła, upokorzona i zraniona Tamara zdarła z siebie miękką bawełnianą sukienkę i rzuciła ją na łóżko.

Była już prawie dziewiąta wieczorem, ale słońce wciąż wisiało nad horyzontem, jakby wcale nie zamierzało zajść. Tamara założyła czarny sweter i przykryła włosy ciemną chustką. Przez cały czas stał jej przed oczami natrętny obraz Ramsaya.

Jest taki sam jak wszyscy mężczyźni. Pragnie jej w ten sam sposób, w jaki pożądali jej wszyscy reżyserzy i producenci. Najpierw proponowali jej poważną rolę, a potem zapraszali do pokoju, gdzie przesłuchiwano kandydatki i gdzie składali jej całkiem inną propozycję. Udało jej się odejść z Hollywood, zanim straciła do siebie szacunek. W równie godny sposób zamierzała opuścić zamek Killiecraig. Ale najpierw da zdrową nauczkę pewnemu aroganckiemu, bezczelnemu typowi.

Jakby na przekór tym postanowieniom, po policzku Tamary stoczyła się łza. Otarła ją szybkim, gniewnym ruchem.

Nie, nie będzie płakała z jego powodu.

To może głupie, ale nie chce opuszczać Ramsaya, pomimo że jest dumny, uparty i niezwykle bezczelny. Pomimo że pragnie wyłącznie jej ciała... Kiedy powiedział jej o śmierci brata i żony, kiedy zwierzył się, że wszyscy uważają, że to on ponosi za to odpowiedzialność, odczuwała jego ból, serdecznie mu współczuła. Nie wierzyła, aby nawet wybujała ambicja mogła skłonić go do popełnienia tak okropnych czynów.

Z niejasnych przyczyn Ramsay wywoływał w niej reakcje, jakich nigdy nie doświadczyła w towarzystwie innego mężczyzny. Tamara pragnęła jego czułości, a nie tylko płomiennego zapamiętania. A ponad wszystko pragnęła rzeczy niemożliwej. Chciała, by ją szanował.

Ale jak to osiągnąć, skoro Ramsay jest zasugerowany obrazem namiętnych scen, jakie grała w filmach? Widzi tylko jej piersi, szczupłą talię, długie nogi i złocistą skórę, ciało, które może dać krótką, fizyczną rozkosz. Patrzy na nią jak na zmysłową istotę o mało skomplikowanych zasadach moralnych.

Będzie musiała o nim zapomnieć. To wszystko. Ale skoro posunął się do tego, by wykorzystać wiarę Willa w istnienie duchów, po to tylko, by zatrzymać ją w zamku, zamierzała zdemaskować jego podstęp. Dziś w nocy, jeżeli Ramsay odważy się pojawić w stroju bezgłowego ducha, Tamara będzie czuwać, by go na tym przyłapać.

Księżyc lśnił jak srebrna moneta na tle granatowego nieba. Tamara spała w fotelu ustawionym w kącie pokoju Willa. Podczas nocnego dyżuru zmorzył ją sen.

Rozległ się stłumiony zgrzyt kamieni. Powietrze w pokoju zrobiło się nagle lodowate. Gdy zegar na wieży zaczął bić północ, na łóżko Willa padł długi cień.

Tamara obudziła się i ujrzała upiorną postać, która stała przy łóżku jej synka. Podniosła dłoń do ust, by stłumić krzyk przerażenia.

Zjawa była jeszcze bardziej odrażająca, niż opisywał ją Will. Emanowała z niej tajemnicza poświata. W kościstych dłoniach trzymała obrzydliwą, zieloną głowę.

Przez krótką, koszmarną chwilę Tamara patrzyła na zjawę jak zahipnotyzowana. Wreszcie zerwała się na równe nogi.

Zjawa odskoczyła od łóżka, popędziła w stronę ściany, Tamara biegła za nią, ale zjawa rozpłynęła się w ciemnościach.

Nagle coś zaskrzypiało i ściana zatrzasnęła się za Tamarą, zamykając ją w lodowatych ciemnościach. Odwróciła się przerażona, próbując znaleźć drogę powrotu, ale kamienie ani drgnęły.

Była w pułapce, zamknięta w tajnym, lodowato zimnym przejściu. Zielona zjawa zniknęła. Tamara była sama.

- Will! - Uderzyła pięścią w kamienną ścianę. - Will! - Jej głos odbijał się groźnym, ponurym echem, jak gdyby znajdowała się w jaskini. Nikt nie odpowiedział na jej wołanie.

Ciemności otoczyły ją lodowatym całunem. Zmusiła się do przesunięcia stopą po podłodze i stwierdziła, że stoi u szczytu stromych, krętych schodów. Bardzo ostrożnie zaczęła schodzić w dół, z nadzieją, że schody prowadzą do jakichś drzwi.

Schodzenie po nierównych schodach było niebezpieczne. Z każdym stopniem Tamara bała się coraz bardziej. A jeśli nie ma stąd wyjścia? Schody zdawały się nie mieć końca. Nagle stopa Tamary natrafiła na pustkę.

Ostatnim dźwiękiem, jaki zapamiętała, spadając w otchłań ciemności było echo jej własnego krzyku. Potem ogarnęła ją zimna, czarna cisza.

- Tamara...

Głos Ramsaya, który ją wzywał, zdawał się dobiegać z wielkiej odległości.

Tamara powoli odzyskiwała przytomność. Ciągle zdawało jej się, że tonie w czarnej, miękkiej pustce, w której ścigają ją zielone, świecące straszydła.

Otworzyła oczy i zobaczyła, że leży w olbrzymim łożu z baldachimem. Podniosła głowę i ujrzała Ramsaya. Ich spojrzenia spotkały się.

Ramsay wydał okrzyk radości i ulgi. Jego silne ramiona uniosły ją i przygarnęły mocno do piersi. Chociaż czuła się jeszcze bardzo słaba, przytuliła się do niego z całych sił.

- Gdyby ci się stało coś złego... - szeptał głosem pełnym gniewu i złości na samego siebie, przygarniając ją mocniej. - Moje kochanie. Moje śliczne, odważne, szalone kochanie.

Czy to o niej mowa? Kochanie? Tamara poczuła, że jeszcze chwila, a rozpłacze się ze szczęścia.

Całował jej włosy, czoło, policzki, włosy, jakby była dla niego czymś niezmiernie cennym. Tamara uświadamiała sobie powoli, jak wielka jest jego radość.

Była bezpieczna. W jego ramionach.

- Pobiegłam za tym zielonym potworem i zatrzasnęło mnie w jakimś okropnym lochu - szeptała bez ładu i składu.

- Moje głupiutkie kochanie - powiedział ciepło, odgarniając czule pasemko włosów, które zasłaniało jej oczy.

- Bardzo się bałam - wyszeptała drżącym głosem.

- Byłaś bardzo dzielna - stwierdził łagodnie, a w jego głosie zabrzmiała nutka podziwu. - I odważna. Najdzielniejsza i najodważniejsza kobieta na świecie.

- Myślałam, że to ty byłeś tą zjawą, ale skoro mnie przed nią uratowałeś... Powiedz mi prawdę... Jak to zrobiłeś, Ramsay?

Odwrócił lekko głowę i spojrzał w głąb sypialni. Tamara zobaczyła Selmę, która siedziała w fotelu z bardzo zakłopotanym wyrazem twarzy.

- Prawdę? No cóż, marny ze mnie bohater. Kiedy oskarżyłaś mnie o to, że sam odgrywam rolę ducha, zacząłem się zastanawiać. Widzisz, już wcześniej podejrzewałem, że Selma pomaga naszemu duchowi w organizowaniu jego widowiskowych wyczynów, ale udawałem, że nic o tym nie wiem. Takie rzeczy przyciągają więcej turystów.

- Ramsay...

- Kiedy zrozumiałem, jak bardzo przejmujesz się tym, co przytrafiło się poprzedniej nocy Willowi - ciągnął Ramsay, pochylając głowę i nie patrząc jej w oczy - postanowiłem przekonać się raz na zawsze, czy moje podejrzenia są słuszne. Śledziłem Selmę. Powinienem był ją zatrzymać, gdy tylko zobaczyłem, że zakrada się do tajnego przejścia, ale chciałem przekonać się, jakie ma plany. Szedłem za nią, widziałem, jak wchodzi do pokoju Willa, ale nie zauważyłem, że za nią wybiegłaś. - Jego cichy głos zabarwiła nutka pogardy dla samego siebie. - Jak zwykle, za jednym zamachem odegrałem rolę bohatera i łotra. Na szczęście usłyszałem krzyk i wróciłem po ciebie.

- A więc ty też ścigałeś ducha? - Tamara wpatrywała się w niego szeroko otwartymi, pełnymi niepewności oczami.

- Tak. Ale gdy tylko dowiedziałem się prawdy o nocnych zjawach, powinienem był w pierwszym rzędzie uspokoić ciebie - przyznał niechętnie, ze zmieszaną miną. - Gdybym wcześniej zareagował, nic by ci się nie stało. O mały włos nie spowodowałem kolejnego strasznego wypadku...

Widać było, że męczą go potworne wyrzuty sumienia.

- Przestań... - wyszeptała.

Wziął jej twarz w dłonie i odchylił do tyłu. Pieszczotliwie obwiódł palcem łagodny łuk jej ust.

- Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby przeze mnie stało ci się coś złego.

- Nie martw się, nic mi nie jest.

Tamara przypomniała sobie ich dzisiejszą przykrą rozmowę. Czemu więc dotknęła teraz jego ust równie czule, jak on dotykał jej twarzy? Chciała go przecież zdemaskować, udowodnić Willowi, że duchy nie istnieją, pokazać Ramsayowi, że wie doskonale, jaki z niego niegodziwiec i oszust. Potem zamierzała opuścić go na zawsze.

Duch nie istnieje. Udało się tego dowieść ponad wszelką wątpliwość. Ale jeśli Ramsay nie był bohaterem, z pewnością nie był też draniem, za jakiego go uważała.

Ramsay wstał i przyprowadził Selmę bliżej łóżka. Starsza kobieta z zawstydzoną miną pokazała zieloną, fosforyzującą suknię i odrażającą głowę, którą zjawa trzymała w rękach.

- To specjalna farba, proszę pani - wyjaśniła zmieszana i pełna skruchy. - Bardzo panią przepraszam, ale Will tak bardzo pragnął zobaczyć ducha...

- Rozumiem, Selmo.

- Pan Ramsay nie miał z tym nic wspólnego... Tak mało szczęścia spotkało go do tej pory w życiu, że chciałam mu pomóc. To niedobrze, że jego rodzice faworyzowali Iana. Zawsze winili Ramsaya za... Kiedy zrozumiałam, co do pani czuje, postanowiłam, że muszę zrobić wszystko, żeby mój Ramsay nie został znów sam. Nie przypuszczałam, że to się tak skończy.

Ramsay objął Selmę, starając się ją uspokoić. Starsza kobieta otarła oczy i skierowała się ku drzwiom. Tamara opadła na poduszki, kompletnie oszołomiona.

- A więc znaleźliśmy ducha - stwierdził półgłosem Ramsay.

Tamara spojrzała na niego. Czuła, że czeka ją znacznie bardziej doniosłe odkrycie.

- Masz prawo mnie nienawidzić - wyszeptał Ramsay. - Gdybym wcześniej sprawdził, czy moje podejrzenia w stosunku do Selmy są słuszne, nic by ci się nie stało.

To był naprawdę inny Ramsay. Ramsay, który wyraża skruchę i patrzy na nią jak na kogoś niezwykle ważnego.

- Myślę, że to, co robiła Selma jest istotnie częściowo twoją winą - zgodziła się Tamara. Ale kiedy Ramsay wziął jej rękę w dłonie i ucałował, nie zaprotestowała. - A ponieważ wiedziałeś doskonale, ze nie chcę utwierdzać Willa w jego wierze w duchy, mogłeś przynajmniej wspomnieć o swoich podejrzeniach.

- Nie byłem tego pewien... Nie chciałem rzucać na nikogo oskarżeń, szczególnie na Selmę. - Ramsay pochylił głowę.

- Will! - Tamara błyskawicznie usiadła na łóżku i odrzuciła kołdrę jednym ruchem. - Taka jestem przejęta, że całkiem o nim zapomniałam. Na pewno jest przerażony.

Ramsay wziął ją za rękę i przyciągnął bliżej siebie. Dotyk jego ciała sprawił, że Tamarę przeszył dreszcz.

- Will jest niezwykle przejęty i podekscytowany - uspokoił ją szybko. - Jest z nim moja matka. On wie, że nic ci się nie stało. Jest bardzo dumny, że tak odważnie ścigałaś zjawę.

- Muszę mu powiedzieć prawdę.

- Tak. - Ramsay ścisnął jej dłoń. - Właściwie to cieszę się z tego, co zdarzyło się dziś w nocy. Gdyby nie ten wypadek, nigdy bym się nie dowiedział...

- Czego? - wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami.

- To nieważne. - Odwrócił głowę z niepewnym wyrazem twarzy.

- Proszę, powiedz mi.

- Sam jeszcze nie jestem tego pewny - przyznał z ociąganiem. - Kiedy jesteś blisko mnie, wszystko dzieje się tak szybko. Wiem tylko jedno. W zeszłym roku, kiedy cię uratowałem, poczułem coś, czego nigdy przedtem do nikogo nie czułem.

Ja też, pomyślała Tamara.

- Myślałem, że to po prostu bardzo silne zmysłowe zauroczenie... i wydawało mi się, że będę umiał o tobie zapomnieć - ciągnął przytłumionym głosem. - Ale dzisiaj...

- Ja też chciałam o tobie zapomnieć - przyznała Tamara.

- Nie mogłem wymazać z pamięci twojego obrazu. Oglądałem twoje filmy i coraz bardziej ciebie pragnąłem. Czytałem wszystkie artykuły, w których była o tobie mowa. Będąc w Londynie, nigdy nie mogłem się powstrzymać, żeby nie pójść na twój film. Ale nie mogłem znieść scen miłosnych, nie mogłem po prostu na nie patrzyć... - urwał.

- Ja też mam z tym trudności. - Tamara zaczerwieniła się po koniuszki włosów.

- Myśl o tym, że jakiś mężczyzna całuje cię i kocha się z tobą, nawet na ekranie, była dla mnie nie do zniesienia.

- W moim życiu nie ma żadnego mężczyzny - powiedziała Tamara, dotykając leciutko jego twarzy.

- Wprawdzie to nie ja byłem duchem, ale muszę przyznać się do innej sztuczki. Kiedyś przygotowałem broszurę, informującą o konkursie, i wysłałem ją do Willa. Był oczywiście jedynym uczestnikiem konkursu. Nie bardzo wierzyłem, że zechcesz tu przyjechać, ale kiedy się zgodziłaś, zacząłem mieć nadzieję na to, że może przeżyjemy jakąś szaloną przygodę we dwoje.

- Skąd wziąłeś nasz adres?

- Od producenta, który wynajął ode mnie zamek na zdjęcia.

- A więc wszystko było z góry ukartowane?

- Nie widziałem innego wyjścia. Musiałem cię zdobyć, inaczej nigdy nie umiałbym o tobie zapomnieć i odzyskać spokoju.

- Prawdziwy z ciebie drań.

- Masz rację - przytaknął. - Ale na przestrzeni wieków niejeden taki drań mądrze i dobrze rządził zamkiem w Killiecraig.

- Powinnam uciekać stąd jak najszybciej.

Ramsay uniósł jej dłoń do ust i delikatnie pocałował. Tamara poczuła elektryzujący dreszczyk.

- Z całego serca właśnie to bym ci odradzał - wymruczał, nie przestając jej całować.

- Chcesz się ze mną kochać po to tylko, żeby móc o mnie zapomnieć. To najbardziej nieromantyczne wyznanie, jakie kiedykolwiek zdarzyło mi się słyszeć z ust mężczyzny... - urwała nagle. - Ale w takim razie dlaczego...?

- Co dlaczego, kochanie? - Ramsay wpatrywał się w jej usta z napięciem.

- Dlaczego więc chcę zostać tu z tobą?

- Na to pytanie sama musisz sobie odpowiedzieć.

- Być może - zaczęła Tamara cichym głosem - być może chcę ci udowodnić, że naprawdę jestem boginią... że jeśli raz mnie poznasz, to już zawsze będziesz mnie czcił, tak jak bohaterowie moich filmów.

Ramsay miękko objął dłonią wysmukły kark Tamary i przyciągnął ją bliżej. Przesunął ustami po jej wargach, skubiąc je leciutko, a potem pocałował głęboko, namiętnie.

- Pewnie rano będę tego żałowała - wyszeptała Tamara.

- Być może - zgodził się Ramsay. - Ale najpiękniejsze noce to te, których rano najbardziej żałujemy... dlatego, że się skończyły.

Ramsay nie jest właściwym partnerem, tłumaczyła sobie. To przecież nie filmowa rola, tylko prawdziwe życie. Szukała przecież mężczyzny, który będzie chciał poznać ją całą, a nie tylko jej ciało, który będzie ją szanował. Jednak Ramsay obudził w niej ukryte, nie znane dotąd pragnienia, których istnienia nawet się nie domyślała. Obudził potrzeby tak gwałtowne i niespokojne, że nie umiała ich w sobie stłumić.

- Oto filozofia życiowa drania z szacownego rodu - wymruczała Tamara, podnosząc twarz do pocałunku.

Później słowa przestały się liczyć. Jedyne, co istniało, to dzika, pierwotna eksplozja, która wstrząsnęła obojgiem. Lata małżeństwa wcale nie przygotowały Tamary na spotkanie z ustami, które rozpalały jej całe ciało, z dłońmi, które doprowadzały ją do zapamiętałej ekstazy.

Nic, co do tej pory przeżyła, nie przygotowało jej na przyjęcie takiej rozkoszy, jaką dał jej Ramsay. Jego silne, zaborcze usta budziły w niej tak wspaniałe odczucia. Zdawało jej się, że rozpłynie się jak woskowa świeca trawiona ogniem jego namiętności. Tego cudownego napięcia, które narastało pomiędzy nimi, nie opisano w żadnym filmowym scenariuszu.

Nie minęło nawet kilka sekund, a już oboje byli nadzy, a ich pospiesznie zerwane ubrania leżały w nieładzie na dywanie. A kiedy Ramsay wszedł w nią, prowadząc na szczyt ekstazy, Tamara czuła, że panuje nie tylko nad jej ciałem, ale także nad duszą, sercem, każdą najmniejszą nawet cząstką jej osoby.

Później, gdy leżała zmęczona i bezwolna w jego ramionach, poczuła, że coś się w niej zmieniło, nagle i nieodwracalnie. Dzięki Ramsayowi przeżyła namiętność i ekstazę, którą tyle razy grała na planie filmowym. Było to nieporównanie piękniejsze, niż umiała sobie kiedykolwiek wyobrazić. Zastanawiała się, jak w ogóle mogła do tej pory żyć. Jak udało jej się przetrwać bez niego tyle lat? Dzięki Ramsayowi stała się w pełni kobietą. Gdyby nie zmusił jej podstępem do przyjazdu tu, do Szkocji...

Nagle rozpłakała się. Sama nie rozumiała, czemu płacze, skoro czuje w sobie tak ogromny, wszechogarniający spokój.

- To ze szczęścia czy ze smutku? - spytał, całując ją delikatnie.

- Ze szczęścia - wyjąkała przez łzy i roześmiała się nagle.

- Ja też czuję się bardzo szczęśliwy - wyznał Ramsay, odgarniając z jej czoła mokry kosmyk włosów.

- Nigdy przedtem nie miałam romansu - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. - De czasu potrzebujesz, żeby o mnie zapomnieć?

Rzucił na nią ciepłe spojrzenie. Gwałtownym ruchem przyciągnął ją bliżej i wtulił twarz w zagłębienie jej szyi.

- Jesteś inna, niż sądziłem. Zupełnie inna.

- Czy to znaczy, że jesteś zawiedziony? - wymruczała, przytulając twarz do jego piersi.

- Jesteś tak słodka, że aż trudno w to uwierzyć. I cudownie namiętna. Rozpalasz we mnie prawdziwy ogień.

- Jak przystało na boginię seksu - roześmiała się Tamara.

Całował ją delikatnie i znów miała wrażenie, że jej ciało budzi się pod elektryzującym dotykiem jego ust. Kochali się znowu, w sposób jeszcze doskonalszy niż poprzednio. Tamara nie mogła wprost uwierzyć, że Ramsay może dawać jej tak niewiarygodnie wielką radość. Później objął ją i mocno przytulił. Zasypiając w jego ramionach wiedziała już, że pragnie pozostać tu na zawsze.

Słońce wpadało radośnie przez grube, oprawione w ołów szybki. Tamara obudziła się wtulona w Ramsaya. Na wspomnienie szalonej nocy zaczerwieniła się i leciutko dotknęła pulsującej żyłki na jego szyi, by upewnić się, że to nie sen.

Pod palcami poczuła mocne, regularne uderzenia tętna. Ramsay otworzył oczy.

- Kocham cię - powiedziała Tamara. - Wiem, że nie powinnam ci tego mówić, skoro chcesz szybko o mnie zapomnieć.

- Pewnie nie powinnaś - zgodził się bez namysłu. Poranne słońce rozpalało złote ogniki w jej włosach.

- Boże, jesteś taka piękna - wyszeptał i przytulił ją mocno do siebie.

- Wczoraj w nocy powiedziałaś, że jestem pierwszym mężczyzną, z którym masz romans. Czy to prawda? - spytał po długiej chwili milczenia.

- Tak.

- W takim razie zamierzam być nie tylko twoim pierwszym, ale i ostatnim kochankiem. - Ramsay pocałował leciutko jej złociste loki.

- Co?

- Czy mówiłaś serio, że chciałabyś założyć rodzinę, mieć więcej dzieci, przestać grać w filmach i zacząć pisać?

- Ale o czym ty mówisz? - spytała, potakując jednocześnie głową. - Myślałam, że chciałeś po prostu pozbyć się obsesji na moim punkcie...

- Do diabła, zapomnij o tym.

Tamara pokiwała posłusznie głową. Delikatnymi, smukłymi palcami zaczęła pieścić jego muskularny tors.

- Ramsay, zmieniasz zdanie tak szybko, że trudno mi się w tym wszystkim połapać.

- Ależ mój mały głuptasku, czy nie rozumiesz, że teraz wszystko wygląda inaczej?

A więc i on widzi teraz ich związek w innym świetle.

- Mogłabyś pisać książki tutaj, prawda? - spytał, pozornie zmieniając temat.

- Nie jestem pewna - westchnęła. - Męskie towarzystwo bardzo mnie rozprasza...

- O tak! - wykrzyknął, obejmując ją zaborczo.

- Ramsay, czy ty mnie prosisz o rękę?

- Jeżeli zechciałabyś mnie poślubić - przyznał desperackim tonem.

- Jeżeli... - Tamara poczuła niezmierną, niepohamowaną radość i obsypała Ramsaya pełnymi zachwytu pocałunkami.

- Rozumiem, że to oznacza: tak - wyszeptał Ramsay.

- Ale mówiłeś przecież, że nie wierzysz w miłość - przekomarzała się Tamara.

- Ale nie mogę nie wierzyć w to, co czułem wczoraj w nocy i w to, co czuję teraz. - Jego czarne oczy wpatrywały się w nią z namiętnym wyrazem pożądania.

Seks. Czy wciąż tylko to się dla niego liczy? Czy potrafi być dla tego mężczyzny tylko i wyłącznie kochanką? Do oczu, Tamary napłynęły łzy. Ramsay jej nie kocha. Ceni w niej tylko urodę i ciało.

Odwróciła się szybko, żeby nie okazać, jak bardzo ją zranił. Starała się opanować, wykorzystując przy tym wszystkie swoje aktorskie umiejętności. Ramsay pragnie jej wystarczająco mocno, by zaproponować jej małżeństwo. I to będzie musiało jej wystarczyć. Kocha go tak bardzo, że nie odważy się zaryzykować jego utraty. Jeśli go poślubi, będzie miała przynajmniej jakąś szansę, że kiedyś Ramsay też ją pokocha.

Wewnętrzny głos powiedział jej, że takie rozumowanie jest bardzo głupie. To przecież nie film. Kiedy jego namiętność się wypali, w jaki sposób zatrzyma go przy sobie?

- Wyjdę za ciebie za mąż, bo nie wyobrażam sobie życia bez ciebie - wyznała, odwracając się do niego i dotykając koniuszkami palców jego ust.

- Jesteś taka słodka, taka cudowna - wyszeptał i znów ją mocno przytulił, na długą, rozkoszną chwilę.

Cały ten dzień był jednym z najszczęśliwszych w życiu Tamary. Piękny pierścionek ze szmaragdem, który dostała od Ramsaya na znak ich zaręczyn, idealnie pasował do jej dłoni. Ramsay ze skupieniem wsunął go na jej palec.

- Ten pierścionek jest w naszej rodzinie od wieków - powiedział z powagą.

Kiedy pokazali Willowi pierścionek i powiedzieli mu, że zamierzają się pobrać, chłopiec nie posiadał się z radości. Najbardziej cieszyła go perspektywa pozostania na zawsze w zamczysku pełnym duchów i zjaw. Nawet lady Emma wyglądała na pogodzoną z nową sytuacją. Kiedy Ramsay wyjechał z zamku, by poinformować o swoich zaręczynach Caroline, lady Emma przyszła do Tamary, by omówić z nią szczegóły ślubu.

- Myślę, że wspaniale byłoby urządzić całą ceremonię w ogrodzie - zaczęła lady Emma.

Wciąż jeszcze rozmawiały, spacerując pośród nieskazitelnych grządek i kwiatów, gdy Ramsay wrócił do zamku. Powiedział, że Caroline okazała zrozumienie i pogratulowała mu szczęścia. Co więcej, zaproponowała, by zaręczyny zostały ogłoszone podczas balu maskowego, który miała wkrótce organizować.

Później, gdy znaleźli się sam na sam, Tamara wyznała Ramsayowi, że nie przywiozła nic, w co mogłaby ubrać się na bal. - Wyglądałabyś pięknie jako Ewa w raju - uśmiechnął się złośliwie.

- Serio, poradź mi, w co się ubrać.

- Mówię jak najbardziej serio. - Ramsay dotknął jej ramienia i Tamara poczuła, że przeszywa ją rozkoszny dreszcz.

- Jesteś pod wysokim napięciem - wymruczał, przyciągając ją do siebie.

- Ty też. - Jego pocałunek na nowo obudził całe jej ciało. - To będzie niewiarygodne małżeństwo.

- Mówiliśmy o strojach.

- Ale to jest o wiele ciekawsze. - Ramiona Ramsaya objęły ją mocniej.

- Nie, żadnego całowania, dopóki... dopóki nie skończymy rozmowy. - Tamara odepchnęła go.

- W takim razie... Na strychu jest mnóstwo starych ubrań. Pójdziemy na bal jako sir Ramsay i jego dama. Wepniesz we włosy białe kwiecie wrzosu.

- Ale żadnych pszczół!

- Żadnych pszczół - zgodził się Ramsay. - I pojedziemy samochodem, a nie konno.

- Biedny Will - westchnęła Tamara. - Obawiam się, że teraz, kiedy bezgłowa zjawa przestanie się pojawiać w jego sypialni, będzie się śmiertelnie nudził.

- A jakby tak zostawić ducha na jego stanowisku?

- Nie rozumiem.

- To nie w porządku, że my możemy cieszyć się sobą nawzajem w każdej chwili, a biedny Will w tym czasie musi nudzić się jak mops. Jeżeli przejmiemy na siebie obowiązki Selmy i zaczniemy w nocy straszyć w zamku, Will będzie ciągle miał coś do roboty, będzie obmyślał i zastawiał swoje pułapki. - W oczach Ramsaya płonął ognik rozbawienia.

- Panie MacIntyre, jest pan niepoprawny!

- Ale jak ci się podoba mój pomysł?

- Czułabym się winna wobec Willa - To będzie dla nas wszystkich świetna zabawa, możesz mi wierzyć - przekonywał Ramsay.

- Ale to byłoby oszustwo.

- Odwołamy ducha po ślubie. Wtedy wszystko wyjaśnimy.

- To jednak paskudny podstęp.

- Czy wolisz spędzać czas zabawiając Willa, czy... mnie? - Na twarzy Ramsaya pojawił się zmysłowy uśmieszek.

- Podaj mi swoją definicję zabawiania - zażądała łamiącym się głosem.

- Z największą przyjemnością. - Ramsay wziął Tamarę w ramiona, w sposób poglądowy demonstrując znaczenie tego słowa.

- Ramsay... - wyszeptała słabym głosem. Poczuła, że zalewa ją znajoma fala ciepła. - Naprawdę, nie sądzę...

Jego oczy pociemniały, spojrzenie nabrało ciepła i słodyczy. Ustami poszukał jej warg.

- Myślę, że to Willowi naprawdę nie zaszkodzi... I pocałował ją.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Tamara wybiegła do ogrodu i z ulgą oparła się o kolumnę. Olbrzymi dom Caroline otaczała chłodna, morska mgła, tak gęsta, że większa część ogrodu była całkiem niewidoczna.

W sali balowej goście wirowali w tańcu. Damy w strojnych kapeluszach tańczyły z ubranymi w pióropusze Indianami, kowboje bawili się razem z sędziami w pelerynach i togach.

Wiadomość o zaręczynach Tamary i Ramsaya powitano huczną owacją. Teraz Ramsay tańczył z piękną kobietą, przebraną za Kleopatrę, która podeszła, by mu pogratulować.

Z miejsca, w którym stała, Tamara widziała jasno oświetlone wnętrze sali balowej. Wszędzie stały wazony z kameliami, różami i mocno pachnącymi egzotycznymi kwiatami. Na stołach błyszczały srebrne nakrycia i kryształowe kieliszki.

Wtem z sali wyszły do ogrodu dwie eleganckie damy. Tamara nie pragnęła towarzystwa, więc wcisnęła się głębiej w kąt pod tarasem.

Głosy kobiet dobiegały z niedużej odległości.

- Łatwo zrozumieć, co w niej widzi - stwierdziła jedna. - Z pewnością nie chodzi mu o intelekt. Ale zawsze potrafił zaspokajać swoje apetyty bez wplątywania się w małżeństwo. Zawsze działał w starannie przemyślany sposób. Dziwię się, że tym razem nie postawił dobra rodziny i majątku na pierwszym miejscu.

Drugi głos należał do Caroline.

- Ależ właśnie tak postąpił! Lady Emma wyjaśniła mi, że ta jego aktoreczka jest bardzo bogata. Znacznie bogatsza niż ja.

- Takie mezalianse rzadko kiedy wychodzą komukolwiek na dobre. Szybko się nią znudzi, moja droga.

- Będzie miał jej pieniądze, żeby się pocieszyć. Tamara poczuła, że zalewa ją fala gorąca. Serce biło jej szybko, mocno, boleśnie. Kobiety powróciły do sali balowej.

Nigdy nie przyszło jej do głowy, że Ramsay mógłby poślubić ją dla pieniędzy. Nie miała powodu wątpić w jego szczerość. Przecież przyznał się otwarcie, że chce się z nią kochać po to tylko, żeby móc wreszcie o niej zapomnieć. Spędzona razem noc dała im obojgu rozkosz, o jakiej nie śmieli nawet przedtem marzyć. Tamara niemal pogodziła się z myślą, że jedyną przyczyną, dla której Ramsay chce ją poślubić jest ich wzajemna namiętność. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy motywacja Ramsaya rzeczywiście jest tak płytka i niska, jak sam to przedstawiał.

Przeżył przecież już nieraz szaloną namiętność do innych kobiet, a jednak z żadną z nich się nie ożenił.

Tamara rozpaczliwie potrzebowała chwili samotności, by to wszystko dokładnie przemyśleć, ale walc właśnie się skończył i do ogrodu wyszedł Ramsay. Kiedy zawołał, wymawiając jej imię szorstkim, namiętnym głosem, Tamara poczuła, że coś ściska ją w gardle i ukryła się głębiej w cieniu. Szybko ją odnalazł.

- A więc tu się schowałaś! Serce Tamary biło jak oszalałe.

Czy radość i czułość, które słyszała w jego głosie, to tylko wytwory jej wyobraźni? Czy można podejrzewać go o obłudę? Wyszła z cienia i stanęła w plamie światła.

- Bardzo cię przepraszam - wyszeptał, przytulając ją mocno do siebie. - Nie chciałem cię zostawiać samej.

- Ja... ja byłam trochę zmęczona tańcem - wyjąkała Tamara.

Króciutkie zetknięcie ich ust sprawiło, ze przez całe jej ciało przebiegł elektryzujący dreszcz. Opuściła oczy i starała się wymknąć z jego ramion.

- Jeśli jesteś zmęczona, możemy zaraz wrócić do domu.

- W głosie Ramsaya brzmiała troska.

Nie. Tamara nie chciała znaleźć się z nim teraz sam na sam.

- Nie - zaprotestowała lekko. - Jest jeszcze przed północą.

- Ulubiona pora zielonej zjawy, która straszy Willa - roześmiał się głośno.

- Wiesz, że czuję się z tego powodu naprawdę winna.

- Powiemy mu całą prawdę, zaraz po ślubie. - Przyciągnął ją bliżej i czule pocałował w oczy, nos i usta.

Po ślubie... te słowa znów przywiodły jej na myśl wszystkie wątpliwości.

- Chcę tańczyć - powiedziała nagle z desperackim przekonaniem i wbiegła po schodkach do sali balowej.

Kiedy czekali, aż orkiestra znów zacznie grać, Ramsay uniósł jej głowę ku górze i popatrzył uważnie w oczy.

- Mówiłaś, że jesteś zmęczona.

- Już nie. - Z trudem udawało jej się wytrzymać jego spojrzenie. - Chcę tańczyć. I tańczyć. Bez końca.

- Jesteś w bardzo dziwnym nastroju - wymruczał. Muzyka znów zaczęła grać i pary zawirowały w tańcu. Odrzuciła głowę do tyłu, popatrzyła na niego spod długich rzęs, jak gdyby grała scenę w filmie.

- Doprawdy? - spytała lekkim, afektowanym, zalotnym tonem.

Zmarszczył tylko brwi i przycisnął ją mocniej do siebie.

W drodze do domu Tamara siedziała w milczeniu, obracając na palcu zaręczynowy pierścionek.

- Podobało ci się? - spytał Ramsay ostrożnie.

- Było wspaniale - stwierdziła sztywno, jakby rozmawiała z całkiem obcą osobą.

- Też tak uważam. - Dłonie Ramsaya zacisnęły się mocniej na kierownicy.

Oboje zamilkli. Samochód pędził przez gęstą mgłę. Na którymś kolejnym niebezpiecznym zakręcie rozległ się pisk opon.

- Utrzymanie zamku musi mnóstwo kosztować - stwierdziła nagle Tamara, jakby od niechcenia.

Rzucił jej krótkie, zdziwione spojrzenie.

- Tak, to prawda.

- Twoja matka mówiła mi, że bardzo umiejętnie zajmujesz się rodzinnym majątkiem.

- To rzadki przypadek, kiedy mówi o mnie coś dobrego - odparł krótko.

- A... jak dużą wagę przywiązujesz do pieniędzy?

- Pieniądze są bardzo ważne. Nie tylko dla mnie, ale dla każdego. - Do jego głosu wdarła się twarda nutka.

Przypomniała sobie o wszystkich producentach, którzy usiłowali ją wykorzystać, aby odnieść finansowy sukces. Czy Ramsay jest taki sam? Czy jest dla niego tylko lukratywną inwestycją?

- Masz rację. - Poczuła pod powiekami palące łzy.

- Staram się mądrze inwestować swój kapitał. Tak samo jak i ty. - Spojrzał na nią uważnie.

- Jak ja? - Głos Tamary był słaby i zduszony.

- Czytałem o tobie, przecież ci o tym mówiłem. Wiem, że odniosłaś finansowy sukces. Czemu pytasz?

- Och... tak sobie.

Samochód pomknął naprzód tak szybko, że Tamarę aż szarpnęło do tyłu.

- Świetnie! Ot, tak sobie! - Gwałtownie zahamował tuż przed wejściem do zamku. Samochód zakołysał się na boki i znieruchomiał. Ramsay odwrócił się w jej stronę.

Tamara skuliła się na siedzeniu.

- Coś się stało - powiedział szorstko, biorąc ją w objęcia.

- Po prostu jestem zmęczona. - Wysunęła się z jego ramion.

- Czy na balu coś się wydarzyło?

- Nie...

- Coś, co cię zmartwiło i zdenerwowało.

- Powiedziałam ci już...

- Jeśli myślisz, że zamierzam uwierzyć w twoje wykręty...

Przysunął się niebezpiecznie blisko i Tamara poczuła jego wyrazisty, męski zapach. Krew zaczęła jej szybciej krążyć w żyłach, ale rozum nakazywał zachować dystans.

- Muszę iść... spać - wyszeptała z determinacją.

- Akurat. - Przysunął się bliżej. - Chcesz ode mnie uciec.

Patrzyła mu w oczy jak zahipnotyzowana. Czuła, że przyciąga ją nieodparta, magnetyczna siła. Serce zaczęło jej bić bardzo mocno. Kiedy przybliżył twarz do pocałunku, ogarnęło ją niespokojne, słodkie, żarliwe pożądanie.

Pozwoliła, by uniósł jej twarz do góry. Jego silne, namiętne usta spotkały jej rozchylone wargi.

Pocałunek był ciepły i słodki. Ramsay leciutko dotknął jej ramienia koniuszkami palców, rozpalając drobne płomyczki namiętności. Tak bardzo pragnęła znów doznać tej cudownej, niezrównanej rozkoszy, którą potrafił jej dać tylko Ramsay! No tak, jeden pocałunek, a wszystkie jej wątpliwości rozwieją się jak mgła. Nie! Zamknęła oczy i przygryzła mocno wargę. Jedyne, co mogła zrobić, to odepchnąć go od siebie z całych sił.

- Mówiłam ci, jestem zmęczona - stwierdziła chłodno. Odsunął się, czując, że wrze w nim wściekłość. Zacisnął pięści. Zamknął oczy, jakby sam jej widok sprawiał mu przykrość, i cicho zaklął pod nosem.

Serce biło jej mocno. Tak bardzo chciała przesunąć teraz dłonią po jego ramieniu. Tak bardzo tęskniła za jego pocałunkami, za szaleństwem, które prowadziło do najwyższej ekstazy, za spokojem, który czuła, zasypiając potem w jego ramionach.

Pomyślała, że ta noc bez Ramsaya będzie bardzo długa i samotna. Całe przyszłe życie może stać się nieskończoną pustką samotnych dni i nocy.

Wreszcie Ramsay otrząsnął się.

- Jesteś zbyt zmęczona, żeby trochę pobawić się w straszenie na zamku? Zbyt zmęczona, by potem przyjść do mojej sypialni? - mówił z wyraźnym wysiłkiem.

Spojrzała na twardy, zmysłowy zarys jego zaciśniętych ust i znów z całego serca zapragnęła roztopić się w jego pocałunkach i pieszczotach.

- Chcę być po prostu sama - powiedziała.

- I to wszystko?! - Ramsay wykrzywił gniewnie usta. Opuściła wzrok w upartym milczeniu.

- Do diabła! - Ramsay z trudem hamował wściekłość. - Popatrz na mnie! - zażądał.

Odwróciła głowę w drugą stronę. Wciągnął głęboki oddech. Bez słowa pochylił się i otworzył drzwi z jej strony.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Serce Tamary było przepełnione po brzegi głupim, bolesnym żalem.

Z wielkim wysiłkiem powstrzymywała się od płaczu.

- Zamknij walizkę i wsuń ją pod łóżko - rozkazała szeptem małemu potworkowi. Sama była przebrana za koszmarną nocną marę.

Mały potworek podskakiwał z radości przed lustrem, podziwiając mrożące krew w żyłach efekty, jakie osiągnął za pomocą pudru do twarzy, masy papierowej i peruki. Podrapał się w ucho i zachichotał, zachwycony swoim wyglądem.

- Tato byłby ze mnie dumny! To pomysł z jego filmu.

- Will!

Mały potworek opuścił ręce i posłusznie wepchnął walizkę pod łóżko. Spodnie domkniętego wieka wypadła para plastykowych oczu, czaszka i trzy peruki.

Will zgarnął z komódki kilka gumowych nietoperzy, odwrócił się w stronę matki i zapytał:

- Zabrałaś petardy?

- No pewnie! - przytaknęła ponuro, dotykając wypchanej kieszeni.

Zręcznie nacisnęła ukryty przycisk w kamiennej ścianie. Ściana rozstąpiła się i przed nimi otworzyła się lodowata czeluść, prowadząca w dół, aż do podziemi zamku.

Tamara starała się za wszelką cenę zapomnieć o wyrazie tęsknoty i pożądania, który widziała w oczach Ramsaya.

Przez chwilę wahała się, czy zemsta na Ramsayu rzeczywiście jest warta całego tego zachodu.

- Ojej! Tu jest... tu jest bardzo ciemno! - Will cofnął się o krok. - Jesteś pewna, że musimy to robić?

- Pokazałam ci przecież, że potrafię otwierać te drzwi, i to z obu stron. Nie masz się czego bać - oświadczyła Tamara.

- Ale czy jesteś pewna, że powinniśmy go straszyć? Wiesz, on jest już stary. Może dostać zawału albo czegoś takiego.

Tamara przypomniała sobie wyczyny Ramsaya, którymi udowodnił jej swoją świetną kondycję. Całe szczęście, że pod grubym makijażem nie widać, jak bardzo się zaczerwieniła.

- Nie jest aż taki stary! No i cieszy się doskonałym zdrowiem. Poza tym wcale mu nie zaszkodzi, jeśli naje się trochę strachu. W końcu straszył cię co noc, prawda?

- I ty też.

- Proszę, nie przypominaj mi o tym. - Skrzywiła się. - Będę się tego wstydzić aż do śmierci.

- Bardzo ładnie wyglądałaś w tym kostiumie upiornej zakonnicy. Babci by się podobało.

- Ani mi się waż pisnąć jej choć słówko!

- A które z was zrobiło te krwawe plamy pod portretem w galerii? Były świetne! Czego użyliście jako farby?

- Pożyczyłam od ciebie trochę sztucznej krwi. Kamienna ściana zamknęła się za nimi powoli.

- A kto nalał atramentu do ponczu, którym poczęstowano panie wczasowiczki? To też było świetne!

To był akurat pomysł Ramsaya. Na samą myśl o tym, jak doskonale się razem bawili, serce Tamary zaczęło bić mocno i boleśnie. Światło latarki błądziło po schodach.

- Will! Musimy się skoncentrować!

Ramsay, ubrany w zielony strój bezgłowej zjawy, szybko wbiegał po ukrytych schodach. Była już niemal północ i trzeba było się śpieszyć, żeby mara zdążyła pojawić się w pokoju Willa na czas.

Co, do licha, ugryzło Tamarę? Na początku wszystko było dobrze. Wyglądała prześlicznie. Za każdym razem, gdy na nią patrzył, w jej oczach rozpalał się na nowo ognik szczęścia. Ale potem, w samochodzie, to nie była już ta sama kobieta, ale jakaś nieznajoma, która mroziła go spojrzeniem i odsuwała się, gdy próbował jej dotknąć. Usiłował sobie przypomnieć, kiedy dokładnie nastąpiła zmiana nastroju.

Wszystko było świetnie, póki nie zostawił jej samej, żeby zatańczyć z Julią. Kiedy ją odnalazł w ogrodzie, radosny nastrój zniknął jak sen. Czy Tamara jest zazdrosna? O Julię? To przecież całkiem bez sensu.

Cholera. Kobiety! Czemu nie mogą postępować jak mężczyźni, otwarcie powiedzieć, co je męczy.

Tak czy inaczej, nie zamierzał żyć w niepewności. Wydusi z niej odpowiedź, musi mu powiedzieć, co się stało. Jeśli mu się nie uda, wtedy nie ma co marzyć o wspólnej nocy. Ramsay postanowił iść prosto do jej pokoju, ale wpierw powinien trochę postraszyć Willa.

Był całkowicie pogrążony w niewesołych myślach, kiedy z ciemności nagle wyłoniły się dwa purpurowe potwory. Z paskudnych pysków kapała im czarna krew. W mroku rozbłysły petardy. Na Ramsaya spadło całe stado nietoperzy.

Krzyknął ze strachu, potknął się i potoczył w dół schodów, a za nim zielona, fosforyzująca głowa.

Spadając w kamienną pustkę pomyślał: czyżby ten cholerny zamek był naprawdę nawiedzony?

Kiedy oprzytomniał, leżał na zimnych, wilgotnych schodach, których ostre krawędzie boleśnie wbijały mu się w plecy i w kark.

Usłyszał przytłumione głosy i ostrożnie uchylił powieki. Jakieś straszydła pochylały się nad nim i coś mówiły zaniepokojonym tonem. Ramsay, śmiertelnie przerażony, zamknął oczy i starał się nie ruszać, przekonany, że właśnie dostał się do piekła.

- Mamo, przecież ci mówiłem, że on jest stary i może dostać zawału.

Powieki Ramsaya drgnęły. Stary? Kogo ten czerwono-głowy potworek śmie nazywać starym? Nagle zrozumiał, że jednak żyje, i że te dwie dziwaczne postacie są mu doskonale znane. Z niejasnych przyczyn Tamara i Will zmienili układ w ich grze i nastraszyli na odmianę jego.

Z trudem powstrzymał się, by nie wybuchnąć głośnym śmiechem.

- Wcale nie dostał zawału - powiedziała Tamara. - Po prostu pośliznął się i uderzył w głowę. Pewnie stracił przytomność. Prosiłam cię o petardy świetlne, a nie te z prochem - dodała tonem matczynej nagany.

- Myślałem, że takie będą lepsze.

- Dzieci powinny robić to, co każą starsi. Mógł sobie skręcić kark.

- Powinnaś się cieszyć, przecież udała ci się zemsta.

- Will - zaczęła smutnym głosem Tamara. - Wiesz przecież, że nie chciałam mu zrobić krzywdy...

- Mamo, powiedziałaś...

- Chciałam mu tylko odpłacić pięknym za nadobne, nim jutro stąd wyjedziemy.

Wyjedziemy? Jutro? O czym ona mówi? Dokąd i po co miałaby stąd wyjeżdżać? Nie ma mowy. Nie wyjedzie stąd. Ramsay nie zamierzał spędzić bez niej ani jednego dnia więcej.

W końcu ma w zanadrzu jeszcze jeden atut. Zajęczał boleśnie i otworzył oczy.

- Ramsay, to ja - wyszeptała Tamara, biorąc go za rękę. Zmrużył oczy i zajęczał znowu, udając, że nie może znieść światła latarki.

- Will! Połóż latarkę na ziemi. Musimy mu pomóc wejść do twojego pokoju. Wtedy zawołamy kogoś na pomoc. - Odwróciła się w stronę Ramsaya i dodała łagodniejszym tonem: - Ramsay, kochanie, musisz spróbować wstać.

Leżał nieruchomo, zamknął oczy i udawał, że nic nie słyszy.

- Ramsay! Ani drgnął.

- O, Boże! - Głos Tamary był pełen przerażenia. Zrozpaczona, przytuliła głowę do jego piersi. - Żyje - odetchnęła z ulgą. - Ramsay, kochanie...

Była tak szczerze zmartwiona i zawstydzona, że Ramsay postanowił trochę ją pocieszyć. Ale tylko troszeczkę. Otworzył oczy i uśmiechnął się słabo.

- Ramsay, kochanie, musimy cię zaprowadzić do pokoju Willa.

Kiedy się nad nim pochyliła, poczuł dotyk jej pełnych piersi, który obudził znany, ale chwilowo niepożądany dreszczyk. Zmełł w ustach przekleństwo, które Tamara złożyła na karb wysiłku, jaki kosztowało go podniesienie się na nogi.

- Wiem, że to musi boleć - powiedziała głosem pełnym współczucia.

Ramsay, zachwycony jej troską, bezwstydnie zajęczał jeszcze bardziej żałośnie. Oparł się o nią mocno, rozkoszując się ciepłym dotykiem jej ciała. Wędrówka po schodach w tej miłej bliskości zajęła im sporo czasu.

Nareszcie znaleźli się w sypialni Willa.

Ramsay zdawał się drzemać. Tamara stała obok lady Emmy. Była wdzięczna losowi, że nic poważnego mu się nie stało. Lekarz poinformował Tamarę i lady Emmę, że jedna z nich powinna zostać z nim aż do rana.

- To zupełnie do niego niepodobne - powiedziała lady Emma podejrzliwym głosem, otulając syna kołdrą. - Wciąż nie mogę uwierzyć, że ma wstrząs mózgu. Wydaje mi się, że on coś knuje. Zazwyczaj jest zdrowy jak koń. - Odwróciła się w stronę Tamary. - A więc przebraliście się za straszydła?

Tamara pokiwała twierdząco głową, czując się bardzo winna.

- Doprawdy, kochanie, nie powinnaś się o nic obwiniać. Nie wydaje mi się, żeby cokolwiek mogło przestraszyć Ramsaya, nawet sam diabeł. Ma w sobie więcej odwagi niż rozumu. Jak wszyscy mężczyźni z rodu MacIntyre. Ta skądinąd wspaniała cecha charakteru wielekroć o mały włos nie spowodowała wygaśnięcia całego rodu.

- Obawiam się, że jako straszydła byliśmy naprawdę przekonujący - wyznała zawstydzona Tamara.

- Z pewnością, kochanie. Tyle tylko, że Ramsay jest taki twardy i opanowany, nigdy nie traci zimnej krwi, że trudno mi uwierzyć, żeby dwa straszydła w ciemnym korytarzu mogły zrobić na nim jakiekolwiek wrażenie.

Usta chorego wygięły się leciutko, ale na szczęście żadna z nich tego nie zauważyła.

- Chyba nie jest aż tak opanowany... Potrafi być bardzo... czarujący, kiedy przyjdzie mu na to ochota.

- A więc dlaczego oddałaś mu pierścionek? - Starsza pani wpatrywała się w Tamarę z zainteresowaniem.

- Dlatego, że... że nie jestem dla niego właściwą żoną. On pochodzi z rodu...

- Z rodu rozbójników i łotrów - dokończyła lady Emma. - Nie dorasta ci do pięt.

- Ja pochodzę z takiej... troszeczkę szalonej rodziny i nakręciłam te wszystkie głupie filmy.

- Ramsay uwielbia twoje filmy, a jeśli reszta twojej rodziny jest równie czarująca jak ty, to nie mogę się doczekać dnia, w którym ich nareszcie poznam.

- Obawiam się, że oni wszyscy są... - Tamara zawahała się, czy wyznać całą prawdę. - Twierdzą, że mają zdolności parapsychologiczne.

- To naprawdę cudowne! Od dawna pragnęłam porozmawiać ze zmarłym ojcem Ramsaya!

- W tej okolicy nikt nie uzna mnie za odpowiednią żonę dla Ramsaya. Nie będą mnie szanowali. Caroline...

- Nonsens - przerwała jej lady Emma. - Co cię obchodzi, co myślą sobie inni? My ciebie szanujemy i poważamy.

- Naprawdę?

- Ależ oczywiście. Jesteś wspaniała. Chociaż nie od razu tak myślałam. Z natury nie ufam ludziom, którzy nie kochają kwiatów, ogrodu.

- Czy nie myśli pani, że Ramsay szybko się mną znudzi?

- Wierz mi, kochanie, Ramsay z pewnością dokładnie to przemyślał, inaczej nie prosiłby cię o rękę. Rządzi nim rozsądek, a nie emocje.

Tamara zamarła. A więc miała rację! Ramsay zamierzał poślubić ją dla pieniędzy, to wszystko zostało zaplanowane!

- Będziesz musiała sporo nauczyć się o uprawie ogrodu, kochanie. Pomogę ci.

- Na pewno jest pani bardzo zmęczona, lady Emmo - powiedziała Tamara, biorąc matkę Ramsaya za rękę i prowadząc ją w stronę drzwi. - Wypadek zdarzył się z mojej winy, a więc to ja zostanę tu do rana.

- To bardzo miło z twojej strony, kochanie.

- Ale kiedy Ramsay wyzdrowieje - ciągnęła Tamara - nie zostanę w zamku. Nasz związek jest już skończony.

Lady Emma posmutniała i mocniej ścisnęła dłoń Tamary. Od strony łóżka dobiegł przejmujący jęk i Tamara podbiegła do chorego.

- Skończony? Czyżby? - powiedziała lady Emma lekko drwiącym tonem i uśmiechnęła się pobłażliwie. Odgadła taktykę syna. - Nie sądzę - dodała półgłosem. Wyszła z pokoju i zamknęła starannie drzwi, zostawiając Ramsaya sam na sam z Tamarą.

- Kiedy jesteś blisko, mniej mnie boli - wymruczał.

- Czy czegoś potrzebujesz? - spytała zaniepokojona. Ramsay wysunął dłoń spod kołdry, palce jego silnie oplotły szczupłą dłoń Tamary.

- Nie, mam wszystko, czego mi potrzeba - powiedział z uśmiechem zadowolenia.

- Przepraszam, że cię tak nastraszyliśmy.

- Wybaczam ci - odparł łaskawie.

Upłynęły dwa dni, lecz stan zdrowia Ramsaya nie poprawiał się. Leżał w łóżku jęcząc i majacząc, a czuł się lepiej tylko wówczas, kiedy była przy nim Tamara.

Tamara zamartwiała się o niego. Poczucie winy powodowało, że niemal bez przerwy tkwiła przy jego łóżku. Czytała mu książki, pozwalała Willowi zabawiać chorego sztuczkami. Czuła ulgę tylko wtedy, gdy Ramsay uśmiechał się do niej słabo, udając, że czuje się lepiej.

- Czy ciągle jesteś na niego wściekła? - spytał Will trzeciego dnia rano, kiedy Tamara kończyła makijaż i wybierała się na dół po tacę ze śniadaniem dla Ramsaya.

- Oczywiście.

- To dlaczego zachowujesz się tak, jakbyś go uwielbiała? Nigdy nie byłaś dla mnie taka dobra, kiedy byłem chory.

- Will, ja go wcale nie uwielbiam. Wyjedziemy stąd, jak tylko trochę lepiej się poczuje - dodała upartym tonem.

- Och, mamo! Ja bardzo lubię to miejsce. I Ramsaya. Nawet kiedy jest chory.

- Ja też - przyznała Tamara.

- Babcia powiedziała, że to najbardziej romantyczna historia, jaką kiedykolwiek słyszała.

- Powiedziałeś jej! Kiedy?

- Dzwoniła. Powiedziała, że powinnaś wyjść za niego za mąż.

- No pewnie! - zawołała Tamara z niesmakiem.

Czwartego dnia rano Tamara przyszła do pokoju Ramsaya wcześniej niż zazwyczaj. Ze zdziwieniem stwierdziła, że łóżko jest puste.

Wpatrywała się w zmiętą pościel, zaniepokojona. Obawiała się, że mogło mu się przytrafić coś złego. Nie powinna była zostawiać go samego.

Wtem z łazienki doleciało ją radosne pogwizdywanie. Drzwi były uchylone. Ramsay zakręcił wodę i zaczął się wycierać, śpiewając na cały głos sprośną szkocką balladę.

Tamara schowała się za zasłoną.

Ramsay wszedł do sypialni, owinięty tylko ręcznikiem. Mięśnie jego smukłego ciała rysowały się wyraźnie pod gładką skórą. Jego postać emanowała siłą i pewnością siebie. Tamara wpatrywała się w jego wilgotne barki i czuła dojmującą tęsknotę i pożądanie.

Doskonale pamiętała wspaniałe uczucie, gdy te ramiona obejmowały ją i przytulały. Przez cztery długie noce była tak bardzo samotna... Stał koło okna, przeciągając się z rozkoszą. Tamara niemal czuła ciepło jego ciała.

Ale przecież on wcale nie utyka! Jest zdrów jak koń. A więc ją oszukał. Znowu ją oszukał!

- Ty oszuście! - Tamara wypadła ze swojej kryjówki.

Na jej widok Ramsay miał bardzo zaskoczoną i niepewną minę. Jego czarne oczy przesunęły się po jej twarzy i zatrzymały na pełnych ustach.

- Dzień dobry.

- Nic ci nie jest!

- Jesteś doskonałą pielęgniarką. - Uśmiechnął się szeroko.

- Wcale nie byłeś chory - stwierdziła chłodno.

- Czemu ty nigdy mi nie wierzysz?

- Mam dosyć tych twoich gierek.

- Ja też. - Podszedł bliżej.

- Czemu udawałeś, że jesteś chory?

- Żeby cię tu zatrzymać.

- A więc udało ci się mnie oszukać, ale to już naprawdę ostatni raz.

- Zgoda. Musimy porozmawiać jak normalni ludzie.

- Nie. Zostawiam cię, wyjeżdżam i to już koniec.

- Dlaczego?

- Bo gdybym tu została, złamałbyś mi serce. Willowi też.

- Poprosiłem cię o rękę, bo potrzebuję ciebie, nigdy jakiejkolwiek innej kobiety tak bardzo...

Czy to może być prawda, że chciał ją poślubić ze względu na jej pieniądze? Życie w Hollywood nauczyło ją jednak, że mężczyźni potrafią robić różne rzeczy z wyrachowania i zachłanności.

- Nie wątpię w to. Ale mnie nie kochasz.

- Może jednak powinienem się przyznać, że...

- Widzę, że jesteś gotów powiedzieć cokolwiek, byle mnie tutaj zatrzymać - stwierdziła.

Ramsay podszedł bliżej i delikatnie uniósł jej głowę do góry. Przez długą chwilę wpatrywał się w smutne oczy, pełne tęsknoty i bólu.

- Tak - powiedział. - Kocham cię. I wiem, że pokocham także Willa. Straciłem swojego syna...

Poczuła ostry ból w sercu. Usta jej zadrżały. Nienawidziła go teraz bardziej niż kiedykolwiek przedtem, nienawidziła go za tę czułą chwilę, za to, że żeruje na jej uczuciach, bawi się nią, a najbardziej za to, że sama tak bardzo pragnie mu uwierzyć.

- Do diabła - wyszeptała ze złością. - Jesteś niezły, nie gorszy od aktorów w Hollywood.

- Nie odchodź - poprosił.

- Nie zamierzam zmienić postanowienia. Jak mam uwierzyć w to, co mówisz? Sfałszowałeś konkurs, potrafiłeś nawet udawać, że masz wstrząs mózgu!

- Bo... bo cię kocham.

- Mówisz tak tylko dlatego, że wiesz, jak bardzo pragnę to usłyszeć.

- Nie. Kocham cię.

Słuchała jego słów jak zaczarowana, z całych sił pragnąc w nie uwierzyć.

- Ja... ja nie sądzę, że to prawda. Jesteś zimny i wyrachowany. Powiedziałeś swojej matce, że jestem bogata...

- A skąd ty o tym wiesz? - spytał ponuro.

- Caroline tak powiedziała.

- A więc to cię gryzie!

- Oczywiście, że tak. Wielu już mężczyzn chciało być ze mną dla różnych materialnych korzyści, które związek ze mną mógł im przynieść. Na przykład marzyło im się wejście w świat filmu...

- Ależ, głuptasku, ja wcale nie dlatego cię pragnę - stwierdził, wyciągając ku niej ręce. - Tamaro, posłuchaj mnie. - Objął jej twarz dłońmi. - Świetnie sobie radziłem z zarządzaniem majątkiem, i to na długo, zanim cię poznałem. To prawda, muszę pieniądze wydawać ostrożnie. Sama wiesz, że to ciągła walka o przetrwanie. Tamara milczała.

- Nie chcę cię stracić - ciągnął. - Nie zniósłbym tego. Jeżeli odejdziesz, stracę wszystko jeszcze raz. Tyle tylko, że tym razem ból będzie silniejszy niż kiedykolwiek przedtem.

- Będziesz musiał znaleźć sobie jakąś bogatą księżniczkę - wyszeptała Tamara, czując, że cała drży pod dotykiem jego dłoni. - Bo mnie już straciłeś.

Determinacja w jej głosie mogła się równać tylko z rozpaczą, którą czuła w sercu. Ostatni promyk nadziei w oczach Ramsaya zgasł pod jej twardym spojrzeniem. Powoli, niechętnie, opuścił ramiona.

Tamara wciągnęła z trudem powietrze i wybiegła z jego pokoju.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Zamek Killiecraig stał ciemny i wyniosły na tle szarego, zimnego morza i aksamitnych, zielonych wzgórz. Przed wejściem czekała zaparkowana limuzyna. Gdy Tamara wybiegła na dwór, pociągając smutno nosem, wszystkie walizy Willa były otwarte, a ich zawartość porozrzucana w wysokiej trawie. Chłopiec stanowczo odmówił zamknięcia walizek, które szofer chciał włożyć do bagażnika.

Tamara była zbyt smutna i rozczarowana, żeby podejmować walkę z synkiem. Wsiadła do samochodu, oparła się wygodnie o skórzane siedzenie i zamknęła oczy. Drżała z zimna i rozpaczy.

Ledwie jednak zdążyła przymknąć powieki, gdy z zamyślenia wyrwało ją gwałtowne stukanie w szybę.

Szofer był czerwony z wściekłości. Miał przekrzywioną czapkę, a jego strój był w kompletnym nieładzie.

- Mamo! - Will przycisnął piegowaty nos do szyby. Tamara niechętnie otworzyła okno.

- Proszę pani, Will nie chce zamknąć swoich walizek! - wykrzyknął zdesperowany szofer.

- Bo nie mogę jej znaleźć! - zawołał jeszcze głośniej Will.

- A czego szukasz? - spytała łagodnie Tamara.

- Tej książki, którą dostałem od babci, „Poradnika łowcy duchów”.

- Will, wsiadaj do samochodu. Kupię ci nową.

- Ale w tej była dedykacja.

- Babcia napisze ci nową dedykację.

- To nie będzie to samo.

- Will, jedziemy! Wsiadaj!

- Bez tej książki nigdzie nie jadę - oświadczył chłopiec, krzyżując ramiona na piersi. Wyglądał jak miniaturowy Napoleon.

Tamara pomyślała, że rola matki nie jest łatwa. W tej chwili nie miała siły ani ochoty, żeby sprzeczać się z synkiem.

- Will, bardzo cię proszę...

Will bez słowa podniósł głowę do góry.

- Will. Wsiadaj do samochodu. Mówię jak najbardziej serio.

Tamara wbiegała po schodach zamku. Poddała się w końcu i postanowiła sama poszukać książki.

Otworzyła drzwi do pokoju i natychmiast cofnęła się o krok na widok Ramsaya, który siedział przy oknie, w pozie pełnej rezygnacji. Na jego twarzy malował się bezbrzeżny smutek. W jednej ręce trzymał „Poradnik łowcy duchów”, w drugiej zaś zdjęcie Tamary.

Powinna zejść na dół i kazać Willowi przyjść tu po książkę, ale z jakiegoś trudnego do wyjaśnienia powodu nie mogła się zmusić, by stąd wyjść. Ramsay MacIntyre wyglądał na bardzo nieszczęśliwego i opuszczonego.

Ale dlaczego? Czyżby rozpaczał tak bardzo tylko dlatego, że nie udało mu się zdobyć jej majątku? Stała w progu, pełna wątpliwości i wahania. Czy myliła się w ocenie jego intencji? Poczuła, że do oczu napływają jej łzy. Westchnęła cicho i na ten dźwięk Ramsay odwrócił się w jej stronę.

- Tamaro...

- Ramsay...

W pierwszej chwili widziała w jego oczach tylko rozpacz i bezgraniczny ból. Powoli wyraz jego twarzy złagodniał.

Tamara uśmiechnęła się niepewnie przez łzy.

- Wróciłaś - wyszeptał. - Wróciłaś do mnie. - Radość, która zalśniła w jego czarnych oczach oślepiła Tamarę.

- Nie! - powiedziała, chociaż z trudem powstrzymywała się, by nie podbiec do niego i nie rzucić mu się w ramiona. Kobieca duma jednak nie pozwalała na takie zachowanie. - Wróciłam tu tylko po książkę Willa - odparta wyniośle.

Coś w oczach Tamary musiało zdradzić jej uczucia, ponieważ Ramsay wstał z krzesła, odłożył książkę i szybko podszedł do niej.

- Nie, wróciłaś do mnie - stwierdził spokojnie.

- Musiałabym być szalona, żeby cię pokochać...

- Zgadza się. A ponieważ jesteś szalona, więc mogę mieć nadzieję? - spytał z leciutką drwiną, biorąc ją w ramiona.

- To prawda. Jestem szalona - przyznała Tamara, unosząc głowę i patrząc na niego spojrzeniem pełnym miłości.

- Nie. Nie jesteś szalona. Jesteś najpiękniejszą i najbardziej wspaniałą kobietą, jaką znam. Uwielbiam cię i podziwiam. A co najważniejsze... bardzo cię szanuję.

- Mówisz tak, bo wiesz, jak bardzo chcę to usłyszeć.

- Mówię tak, bo po raz pierwszy w życiu jestem zakochany.

- Gdybyś tylko...

- Kochanie, proszę, nie miej już żadnych wątpliwości. Spełniły się wszystkie twoje marzenia... i moje też.

- A więc nie zależało ci na moich pieniądzach?

- Moja miła, jestem człowiekiem praktycznym.

- Nie chcę, żebyś mnie kochał dla pieniędzy.

Natychmiast przestał się z nią przekomarzać. Leciutko, delikatnie dotknął jej czoła, jak gdyby była dla niego czymś niezmiernie cennym i delikatnym.

- Kocham cię za to, że jesteś sobą. Jestem tego zupełnie pewny. I zamierzam ci to udowodnić raz na zawsze - wyszeptał i mocno ją przytulił.

Potem wziął ją na ręce i zaniósł po schodach do swojego pokoju.

Stali przy jego olbrzymim łożu z jedwabnymi zasłonami.

- Kocham cię, Tamaro - powiedział Ramsay cicho, ale wyraźnie. Zaczął delikatnie rozpinać guziczki jej bluzki. - Czy wiesz, że kiedy znałem cię tylko z filmów, byłem przekonany, że nie nadajesz się na moją żonę? Gdybym szukał pieniędzy, ożeniłbym się z Caroline. Pragnę ciebie, a nie twoich pieniędzy. Byłaś taka dobra i okazałaś mi tyle współczucia. Ujrzałem cię w zupełnie innym świetle. Kiedy pobiegłaś za Selmą, żeby złapać ducha, kiedy stanęłaś w obronie Willa, byłaś niezwykle odważna. A kiedy zobaczyłem, jak leżysz nieprzytomna na schodach, zrozumiałem, że umarłbym z rozpaczy, gdyby ci się przytrafiło coś złego.

- A tamtej nocy, kiedy cię nastraszyłam...

- Wcale się nie przestraszyłem.

- A właśnie, że tak. Po prostu twoja męska duma nie pozwala ci się do tego przyznać.

- Moja rodzina od wielu stuleci żyje w zgodzie z tym duchem. Nikt z nas nigdy się go nie bał...

Tamara roześmiała się z niedowierzaniem. - Zresztą mamy mnóstwo czasu, by się o to spierać - wyszeptał. - Aż do końca życia. Teraz jednak chcę cię przekonać, jak bardzo cię potrzebuję, jak bardzo cię kocham i pragnę.

Zdjął jej bluzkę, a jego spojrzenie roznieciło w niej pożądanie.

- A jak chcesz mnie o tym przekonać? - spytała, kładąc się na łóżku.

Ramsay położył się obok niej, a jego usta natychmiast odnalazły jej wargi.

I znowu odczuła narastającą ekstazę, którą umiała przeżywać tylko w jego ramionach.

- Jesteś z każdym dniem coraz bardziej cudowna - wyszeptał, przytulając się do niej całym ciałem.

- Nie mów nic - poprosiła, zamykając oczy. Poczuła, że cały świat wiruje, że niesie ją wysoka fala pożądania i nienasyconej tęsknoty za jego pieszczotą.

Nie mogła się nim nacieszyć. To, że znów trzyma go w ramionach, że może całować jego usta, oczy, włosy, że może pieścić całe jego piękne ciało, wydawało jej się cudem, w który wciąż nie mogła w pełni uwierzyć. Może spędzić z nim najbardziej szaloną noc, a Ramsay będzie ją nadal szanował i kochał. Wspaniale było wiedzieć, że ich wzajemne pożądanie rodzi się z ich miłości, że nie jest tylko ulotną, cielesną tęsknotą. Ramsay jest jej mężczyzną. Na zawsze.

Wtulił się w nią mocno i ich ciała połączyły się. Wszelkie myśli pierzchły jak sen.

Ramsay ją kocha.

A ona kocha go całym ciałem i całą duszą. Na zawsze. Nic i nikt tego nie zmieni.

EPILOG

Pomimo że dzień był pochmurny i chłodny, ślub Tamary i Ramsaya był piękną uroczystością. Tamara była ubrana w białą suknię, a we włosy wpięła gałązki białego wrzosu. Ramsay wodził za nią wszędzie zachwyconym spojrzeniem.

Matka Tamary przyleciała do Szkocji, żeby pomóc lady Emmie zaopiekować się Willem, gdy Tamara i Ramsay będą spędzali swój miesiąc miodowy we Włoszech.

Chociaż jedna teściowa była ubrana w elegancką, granatową suknię i naszyjnik z pereł, a druga w jaskrawoczerwoną cygańską spódnicę i ciężkie, miedziane bransolety, obie kobiety z miejsca przypadły sobie do gustu.

- Pojedziemy gdzieś, gdzie jest ciepło - zadecydował Ramsay. - Nasz miesiąc miodowy musi być dla ciebie najpiękniejszymi w życiu wakacjami. Pamiętam, że przecież wcale nie chciałaś przyjeżdżać do deszczowej Szkocji.

- Ale to i tak były naprawdę wakacje spełnionych marzeń - powiedziała Tamara, leciutko całując go w usta.

Wszystko wydawało się wreszcie układać po myśli Tamary, kiedy w pewnym momencie usłyszała, jak jej matka mówi do lady Emmy:

- Z pewnością żadna z nas nie poradziłaby sobie z Willem sama. Dobrze, że znam doskonały sposób, by go zająć. Ten duch... Widziałam go, naprawdę - wyznała matka Tamary teatralnym szeptem.

- Kogo? - spytała Tamara, z przykrym przeczuciem, że z góry zna już odpowiedź na to pytanie.

- Widziałam go, jak wyszedł ze swojego portretu.

- Kto wyszedł i skąd? - Tamara zacisnęła mocno usta.

- Wspaniały, cudowny duch. Jest bardzo podobny do twojego Ramsaya. Powiedział mi, że za życia był z niego niesamowity drań i łobuz... No i dla twojego dobra złożyłam mu pewną obietnicę...

- Dla mojego dobra nie powinnaś była zwracać na niego wcale uwagi.

- Nie mogłam tego zrobić. Wiem, jak bardzo nienawidzisz duchów. Więc obiecałam mu, że przez ten miesiąc, kiedy będziemy się opiekować Willem, znajdziemy jego damę i nareszcie będzie mógł spocząć w grobie i przestać straszyć ludzi. W ten sposób pozbędziesz się go na zawsze.

- Ależ mamo! - Tamara była przerażona.

- Ach, to cudownie! - Will nie posiadał się z radości. - Babciu, czy będę mógł ci pomóc?

- Ależ oczywiście, młody człowieku. Najwyższy czas, żebyś się tego nauczył. Twoja matka była tak zajęta sir Ramsayem, że nie miała czasu na nic, co chłopiec w twoim wieku mógłby uznać za pożyteczny sposób spędzenia czasu, jak na przykład obłaskawienie ducha i zapewnienie mu wiecznego spokoju.

- Babciu, Selma nam pomoże! Ona zna wszystkie ukryte przejścia w zamku!

- Może lepiej nigdzie nie jedźmy. Powinnam chyba zająć się Willem. - Tamara bezradnie spojrzała na Ramsaya.

- Nic mu nie będzie - stwierdził i pociągnął ją za rękę w stronę czekającej na nich limuzyny. - To dobrze, że będzie miał zapewnioną rozrywkę - dodał szeptem i pocałował ją.

- Wcale mi się to nie podoba. Dobrze wiesz, że nie chcę, żeby wierzył w te bzdury o duchach i zjawach.

- Zaufaj mi. - Ramsay delikatnie obwiódł jej usta palcem. - Will musi się nauczyć, co jest prawdą, a co fantazją. Jak każde dziecko.

W czarnych oczach Ramsaya zapłonęło ciepłe światło. Popatrzył z czułością na swoją świeżo poślubioną żonę.

- Ufam ci. We wszystkim - powiedziała poważnie. Zapanowała długa cisza, nie zmącona żadnym słowem, bo Ramsay znów przytulił ją mocno do siebie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
01 Ann Major Wakacje z duchem
1993 01 Major Ann Wakacyjna miłość Wakacje z duchem
Ann Major Dwa różne światy
Ann Major Ochroniarz z przypadku
Ann Major Świat według Fancy
Ann Major Dziecko buszu
Wakacyjna miłość (1996) Ann Major, Laura Parker, Mary Lynn Baxter
871 DUO Ann Major Paryskie rendez vous
Moje, twoje i nasze 1 Ann Major Dwa różne światy
72 Major Ann Poślubić wroga
GR0687 Major Ann Meksykanska Wenus
Major Ann Dziecko buszu 2
0687 Major Ann Meksykańska Wenus
Wakacje na Hawajach Jayne Ann Krentz(1)
Major Ann Spełnione marzenia
32 Major Ann Wiecej niż miłośc
Major Ann Meksykańska Wenus 2
687 Major Ann Meksykańska Wenus

więcej podobnych podstron