Wiśniewski Grzegorz Z kronik Powermana


Autor: Grzegorz Wiśniewski

Tytul: Z kronik Powermana

Z "NF" 3/95

Nadesłane na konkurs "Nowej Fantastyki" i "Kalejdoskopu"

Przyszli we trzech, podczas sjesty. Prowadził ich doktor

Hernandez, odziany jak zwykle w nieskazitelnie biały

fartuch. Dużo przy tym mówił i objaśniająco wymachiwał

rękami, starał się być nadzwyczaj pomocny. W stosunku do nas

nigdy taki nie bywa, ale widok mundurów tamtych trzech

zniechęcił go widać do zabierania pałki. To dziwne. Doktor

Hernandez nie lubił rozstawać się z Wiarą, tak ją nazywał.

Napoleon twierdził, że Hernandez odwiedził go kiedyś bez

Wiary. Ale Napoleon to wariat, nie można mu wierzyć.

- Proszę, kapitanie. Tutaj - powiedział Hernandez do

wojskowych. Weszli do naszej sali. - Dzień dobry

wszystkim.

-I raz! I dwa! I skręt! I skłon! - Jane Fonda skaczący w

kącie nie zwrócił na nich uwagi. Godziny odwiedzin doktora

prawie zawsze pokrywały mu się z zajęciami aerobiku.

Człowiek-tygrys tylko warknął, bo akurat wypadała mu faza

tygrysa. Ja oczywiście też się nie odezwałem. Jestem

Powermanem i z byle kim nie rozmawiam. Za to Napoleon zerwał

się na równe nogi i unosząc prawą rękę wrzasnął: - Heil

Hitler! - Nauczył się tego od kogoś z bloku B.

Ludzie w mundurach bez zainteresowania rozejrzeli się po

sali.

- Który to?

Hernandez wskazał na mnie. Wyglądało, że ludzkość

znalazła się znów w niebezpieczeństwie. I nie było nikogo,

kto mógłby ją uratować. Oprócz mnie, oczywiście.

- Profesor Kovacs? - zapytał spoglądając w moim kierunku

ten, na którego mundurze było najwięcej gwiazdek. Kiedy

zbliżył się, Człowiek-tygrys warknął ostrzegawczo.

- Brak ci Wiary? - wrzasnął na niego Hernandez, wobec

czego Człowiek-tygrys wolał taktycznie udać, że znów ma

odlot.

- Profesor Kovacs? - znów odezwał się człowiek w

mundurze. I znów w moją stronę.

Obejrzałem się. Nikt za mną nie stał. Mówił do mnie?

Hernandez zaszeptał mu do ucha. Tamten skinął lekko głową i

uśmiechnął się.

- Wielki Powermanie - odezwał się. - Pozwól...

- I znowu się zaczyna - stwierdziłem z narastającym

gniewem. - Rząd światowy wysyła ludzi, aby namówić mnie do

współpracy, co? A kto zamknął mnie w tym szpitalu dla

obłąkanych? Tyle zrobiłem dla naszej Ziemi - postarałem się

o gorycz w głosie - a tak mi odpłacono!

Hernandez i wojskowi wymienili szybkie spojrzenia.

- Jako pełnomocnik Rządu postaram się to wszystko

naprawić - obiecał ten z gwiazdkami. - Jednocześnie proszę

pana o pomoc, bo zawisła nad nami groźba końca świata.

Niech się pan zgodzi!

Udałem, że mierzę ich pełnym zastanowienia wzrokiem,

wytrzymałem chwilę, aż wreszcie przemówiłem pełnym

cierpienia głosem:

- Wszystko dla naszej Ziemi, panowie. Jestem z wami.

- Dziękuję - powiedział wojskowy poważnie. Zauważyłem,

że dwaj pozostali powstrzymują śmiech. - Ruszajmy, bo

szkoda czasu.

Pomogli mi zdjąć szpitalne ubranie, chociaż wystarczyłoby

podwinąć te cholerne długie rękawy. Eskortowany ruszyłem do

drzwi, żegnając gestami resztę. Na korytarzu

usłyszałem jeszcze wrzask Napoleona:

- Gott mit uns, mein fuhrer!

To naprawdę wariat.

Staliśmy chwilę na dziedzińcu, czekając na specjalny

samochód wojskowy. Od czasu do czasu dobiegały mnie strzępki

rozmowy Hernandeza i wojskowego z gwiazdkami: - ...był

znanym psychologiem... na pewno, kapitanie... ale to szalony

pomysł... i uważajcie na niego... strach pomyśleć, co się

stanie jak nam się nie uda... dobrze, zanotuję...

Uśmiechnąłem się w myślach. Od tego, żeby uważać, jest

Powerman.

W samochodzie pancernym było duszno, ale dość wygodnie.

Tylko szkoda, że szczeliny w ścianach były takie wąskie.

Niewiele przez nie widać.

- Pan pozwoli, profeso... Powermanie, że objaśnię

sytuację - powiedział ten nazywany kapitanem i wyciągnął

złożoną na czworo mapę. - Jedziemy teraz do tajnego

laboratorium - dziabnął mapę palcem w miejscu, gdzie

wydrukowano jakąś plamę. - Prowadzimy tam pewne ważne

badania naukowe. Niestety, dwa dni temu jeden z naszych

naukowców... oszalał - spojrzał na mnie takim wzrokiem,

jakbym też był wariatem. - Wdrapał się na komin wentylacyjny

i nie chce się stamtąd ruszyć, a my nie umiemy go ściągnąć.

Nasi psychologowie i spece od negocjacji spróbowali namówić

go do zejścia, ale nic z tego nie wyszło. Uznali rzecz za

straconą. Gdyby tylko udało się panu przekonać go, aby

zszedł, przyczyniłby się pan, eee... przyczyniłby się pan

do szczęścia ludzkości.

- W czym tkwi problem? - zapytałem zawiedziony, że chodzi

o coś tak błahego. - Nie możecie go po prostu zestrzelić albo

pozwolić mu spaść?

Kapitan stropił się i zastanowił chwilę.

- Sęk w tym, że nie - powiedział z wahaniem. - On stoi

dokładnie nad kopułą Schrodingera, wzbudzonego

eksperymentalnie pola energii. Zaniknie ono dopiero za pięć

dni, ale jeżeli on wcześniej na nie spadnie, nastąpi

gigantyczna eksplozja dorównująca siłą nuklearnej. Nie ma czasu

na ewakuację, w okolicy zginęłyby miliony ludzi.

To brzmiało znacznie lepiej.

- Prosta sprawa - oświadczyłem. - Podlecę do niego i

złapię, zanim zdąży spaść.

Kapitan zamarł z otwartymi ustami.

- Jak to... podleci pan? - zapytał niepewnie.

Wzruszyłem ramionami.

- Normalnie. Wejdę na komin, odbiję się i podlecę, aby

złapać tego... kto to właściwie jest?

- Profesor Brown - odpowiedział bezwiednie kapitan, ale

szybko oprzytomniał. - Zaraz, zaraz. A nie dałoby się obyć

bez tego latania?

- Ale tak jest najprościej...

- Podobno słynął pan z elokwencji i daru przekonywania -

wykrztusił kapitan. - Może użyłby go pan teraz?

- Dlaczego nie. To sposób równie pewny jak latanie -

powiedziałem.

Na te słowa kapitanowi wymknęło się westchnienie ulgi.

- Niech pan się nie obawia - zapewniłem go. - Sytuacja

jest już rozwiązana, skoro Powerman się nią zajął.

Komin wentylacyjny miał ze trzydzieści metrów wysokości.

Dla mnie fraszka, ale przełożeni kapitana spoglądali

z powątpiewaniem. Wokół kręciło się mnóstwo postaci w

zielonkawych mundurach, zauważyłem też kilkunastu strzelców

wyborowych na dachach. Czułem się tu dobrze. Profesjonalista

zawsze czuje się dobrze w otoczeniu profesjonalistów.

W namiocie obok kapitan rozmawiał z grupą cywilów.

Przypominali mi trochę doktora Hernandeza. Może też go

znali?

- Uważam ten pomysł za nieporozumienie - przekonywał

kapitan jednego z tamtych, wysokiego, łysawego faceta w

okularach. - Z pewnością spadną z tego komina obaj.

- Schizofreniczna logika profesora Browna jest zbyt

szczelna, aby ktokolwiek z nas zdołał podważyć ją w jego

oczach - odparł łysawy. - Tutaj potrzeba argumentów z tego

samego poziomu umysłowego. Może Kovacs zdoła go przekonać o

fałszywości tego, w co wierzy.

- A jeśli wówczas Brown rzuci się w dół?

- To nasza ostatnia szansa - wzruszył ramionami kolega

łysawego - Brown zaczyna słabnąć. W każdej chwili może po

prostu zemdleć z wycieńczenia. Ma przed sobą najwyżej

dziesięć godzin. A potem nastąpi bum - skinął ku szarej

kopule laboratorium otoczonej dziwną błękitną poświatą.

Ruszyłem tam, aby ich uspokoić, ale po drodze zgarnął

mnie kapitan. Podeszliśmy do grupy żołnierzy przy drabince

wiodącej na szczyt komina.

- Generale, Kovacs gotów - powiedział kapitan do zdjętej

z pasa krótkofalówki. Chyba mi nie ufali, skoro moje

poczynania miał dublować jakiś Kovacs. - Mamy zaczynać? -

Ktoś najwyraźniej mu odpowiedział, bo skinął na mnie. - Do

góry.

Z wysokości dwudziestu metrów żołnierze biegający po

terenie instytutu wyglądali jak mrówki. Rozejrzałem się po

horyzoncie. Tak, widok był wspaniały. Przez moment chciałem

trochę polatać, ale przypomniałem sobie prośby kapitana.

Profesor Brown mógł się tego przestraszyć i rzucić w dół.

Powoli, z niechęcią odrywając się od podziwiania

krajobrazu, ruszyłem dalej. Na poziomie dwudziestu pięciu

metrów wokół komina szła wąska, pozbawiona poręczy

galeryjka. Zszedłem na nią, trzymając się przyspawanych do

ściany uchwytów.

- Profesor Brown? - zapytałem wychylając się za krzywiznę

komina. Zobaczyłem tam drobnego, starszego człowieczka w

okularach, kurczowo trzymającego się ściany.

- Nie podchodź, bo skoczę! - krzyknął na mnie. - Nie

podchodź bo skoczę, słyszysz?!

- Nie mam zamiaru podchodzić, profesorze - odezwałem się

uspokajającym tonem. - Jestem tutaj po to, aby panu pomóc.

- Aha - powiedział ze złością Brown. - W takim razie

powiedz tym palantom na dole, żeby przestali się wygłupiać.

Nie mogę stąd odejść, dobrze o tym wiedzą, więc niech pomogą

mi się tutaj utrzymać zamiast ciągle przeszkadzać!

- Czy mógłbym się dowiedzieć, dlaczego nie może pan

zejść? Nie wygląda pan zbyt dobrze, może lepiej pana

zmienię? - zaryzykowałem. Żałowałem teraz, że obiecałem

kapitanowi załatwić to bez latania. To byłoby jednak

łatwiejsze.

- Nie da rady - pokręcił głową spoglądając gdzieś w

przestrzeń. - Oni tylko na to czekają.

- Nie może ich pan za to winić - stwierdziłem. - Są

żołnierzami i wykonują rozkazy.

- Wcale nie myślę o tych palantach na dole - odparł sucho

profesor. - Myślę o Onuwolixantrocypianach.

- Ach tak - zgodziłem się. - A kto to?

Spojrzał na mnie niechętnie jakby ganiąc za dyletanctwo.

- To rasa niezwykle okrutnych istot z Cefeusza A -

powiedział z nienawiścią. - Zwabiły ich nasze eksperymenty z

polami Schroedingera i granicznymi konwersjami energii. Ich

statek przybył na orbitę dwa dni temu. Zapoznali się z

sytuacją i postanowili zniszczyć Ziemię. Wystrzelili bombę

energetyczną, która unosi się tam - oderwał jedną rękę od

ściany, wskazując nią gdzieś przed siebie; ludziom na dole

pewnie zamarły serca. - Około trzystu metrów stąd. A jedyna

rzecz, która powstrzymuje ją od wybuchu, to siła mojej woli.

Kontroluję jej zapalnik.

- Niczego tam nie widzę - stwierdziłem włączając na chwilę

superwzrok. - Pusto.

- Ich pociski poruszają się w trzynastym wymiarze -

wyjaśnił Brown. - Dlatego ich nie widać.

Proste i zrozumiałe.

- Dlaczego nie może pan powstrzymywać jej wybuchu z ziemi?

- Moc mojej woli słabnie z każdym metrem. Jeśli przeniosę

sie stąd gdzieś niżej, mogę stracić tę kruchą kontrolę.

- Więc może zastąpi pana ktoś o woli równie silnej jak

pańska? - zaproponowałem. - To może działać!

Profesor ruchem głowy rozwiał moje nadzieje.

- Niestety. - Zapalnik zdążył się już zestroić z moim

mózgiem i nikt inny nie da rady tego przejąć. Naprawdę

wolałbym nie ryzykować.

Czyli impas. Jeszcze raz spojrzałem w górę, w miejsce,

które wskazywał Brown. Faktycznie, coś tam jednak było.

- Mam pomysł - stwierdziłem pewnym tonem. - Źle się stanie

profesorze, gdy pan spadnie w dół; chyba pan to rozumie,

prawda?

Spojrzał mi w oczy i kiwnął ze zrozumieniem głową.

- Ale co...

- Być może, nie poznaje mnie pan, ale jestem Powermanem -

rozluźniłem się i pozwoliłem swojej Mocy błysnąć na chwilę w

oczach. - Moja potęga jest wielka. Mogę użyczyć panu mojej

Mocy, aby zwielokrotnić pańską siłę woli. Wówczas będzie

pan w stanie kontrolować tę bombę z każdej odległości. Co

pan na to?

Zastanawiał się chwilę, nie odrywając ode mnie oczu.

- Zgoda - stwierdził wreszcie. - Niech mnie pan wspomoże.

Skinąłem głową i otworzyłem swój umysł przelewając fale

Mocy do jego mózgu. Na początku drgnął, ale potem zachowywał

się spokojnie. Zajęło to może z minutę.

- Teraz - powiedział patrząc w kierunku bomby. - Możemy

zejść.

Z powrotem wieziono nas w furgonetce. Obu wepchniętych w

znajome szpitalne ubrania z przydługimi rękawami. Byłem

zły, bo po zejściu z komina nie udało mi się wyjaśnić, jaką

umowę zawarłem z kapitanem. Od razu zapakowano nas do

samochodu i zatrzaśnięto drzwi. Brown niczym się nie

przejmował. Przez cały czas patrzył w kierunku instytutu czy

raczej w kierunku wiszącej nad nim bomby.Ależ był z niego

słabeusz! Ja nie musiałbym patrzeć w jej stronę, aby

kontrolować zapalnik.

- To doprawdy zastanawiające, skąd taki wariat jak ty ma

Moc - odezwał się w pewnym momencie.

- Do kogo mówisz? - zapytałem. Wydawało mi się, że było

nas dwóch. A tu nagle pojawił się trzeci i do tego wariat.

- Do ciebie, oczywiście - teraz na mnie spojrzał. - Nigdy

jeszcze nie widziałem na oczy żadnego schizofrenika. Wydaje

mi się po prostu dziwne, że pierwszy spotkany okazał się

mieć w sobie taką Moc.

- Wypraszam sobie - wycedziłem. - Nie jestem wariatem.

- Nie ma się czego wstydzić, jesteś wśród swoich -

zachichotał.

- Odwal się, facet - rzuciłem groźnie. - Najpierw

pożyczasz ode mnie Moc, a potem mnie wyśmiewasz. Sam niczego

nie potrafisz.

Uśmiech znikł z twarzy Browna.

- Poradziłbym sobie i bez twojej pomocy - parsknął

ponuro. - Nie muszę korzystać z pomocy wariata.

- Sam jesteś wariat - krzyknąłem. - Beze mnie jesteś zerem!

- Powtarzam, że poradziłbym sobie sam! - rzucił lodowato.

- Głupi jesteś i tyle - poderwałem się na nogi. - Sam nie

zawiązałbyś sobie sznurowadła!

Profesor poczerwieniał.

- Ach tak?! - wrzasnął. - To zabieraj sobie tę swoją Moc!

Nie potrzebuję jej!

- Bardzo dobrze! - wyciągnąłem ręce w jego kierunku i

przywołałem cząstkę, której mu użyczyłem. - Wypchaj się!

- Sam się wypchaj! Jesteś...

Nigdy, niestety, nie dowiedziałem się, kim według niego

jestem, gdyż nagle całą okolicę rozświetliło upiorne

światło, przez tylne okna wdarł się oślepiający blask i

powietrze przeszył ogłuszający grzmot gigantycznej

eksplozji.

styczeń - luty 1994

Grzegorz Wiśniewski

GRZEGORZ WIŚNIEWSKI

Kaliszanin, sekretarz Kaliskiego Klubu Fantastyki,

student czwartego roku informatyki na Politechnice

Szczecińskiej. Przedstawił się Państwu "Manipulatrice" ("NF"

11/94), totalną nowelą cyberpunkową nadesłaną na nasz

konkurs literacki. Oto drugi konkursowy kawałek Grzegorza -

przewrotna groteska na temat parakomiksowych bohaterów.

Wiśniewski zgrabnie miesza tu dopuszczalne odczytania: mamy

do czynienia w jego "Powermanie" z autentycznymi nadludźmi,

a może jednak z wariatami, albo... jednocześnie z jednymi i

drugimi? Proponując po przeładowanej komputerową

terminologią "Manipulatrice" tę postmodernistyczną grę

figurami kultury masowej, Wiśniewski wystawia niezłe

świadectwo rozległości swoich zainteresowań i literackich

możliwości.

(mp)



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Brzezinska Anna, Wiśniewski Grzegorz Wielka Wojna 01 Za króla, Ojczyznę i garść złota doc
Wiśniewski Grzegorz Manipulatrice
Wiśniewski Grzegorz Manipulatrice
Brzezińska Anna & Wiśniewski GrzegorzWielka wojna 1 Za króla, ojczyznę i garść złota
Wiśniewski Grzegorz Pies czyli kot
Brzezińska Anna & Wiśniewski Grzegorz Wielka Wojna 02 Na ziemi niczyjej (GTW)
Wisniewski Grzegorz Praca i zawody OZE
Wiśniewski Grzegorz Płomień Tiergarten
Etyka psychologiczna Teoplitz Wiśniewska wykład 1 Podstawowe teorie etyczne
Grzegorczykowa R , Językowy obraz świata i sposoby jego rekonstrukcji
Gall Anonim Kronika polska
Mikołajki 06.12.2012, BACHAMAS, Kronika 2012 2013
M3, WSFiZ Warszawa, Semestr II, Technologie informacyjne - ćwiczenia (e-learning) (Grzegorz Stanio)
Traktat św. Grzegorza z Nyssy, prezentacje, WSZYSTKIE PREZENTACJE, OAZA, Prezentacje cd, Prezentacje
Kronika wpisy
Kroniki Wampirów
pytania grzegorczyk
Grzegorzewska M , Psychologia niewidomych

więcej podobnych podstron