West Sarah [Przytul mnie]


Sarah West.

Przytul mnie

Zakład Nagrań i Wydawnictw

Związku Niewidomych

Warszawa 1996

Przełożyła: Barbara

Gentkowska

Tłoczono pismem punktowym

dla niewidomych w Drukarni

Zakładu Nagrań i Wydawnictw

Związku Niewidomych

w Warszawie,

ul. Konwiktorska 9

Przedruk z wydawnictwa

"Phantom Press International",

Gdańsk 1991

Pisała M. Szymańska

Korekty dokonały

U. Maksimowicz

i K. Markiewicz

Rozdział 1

Laine zobaczyła ich w bramie

parku. Zacisnęła kurczowo palce

na brzegu ławki, była bardzo

zdenerwowana. Mężczyzna miał na

sobie obszarpane dżinsy i

wypłowiały podkoszulek. Był

wysoki. Widziała go kiedyś na

zdjęciu. Obrzuciła spojrzeniem

niesforną, jasnobrązową czuprynę

i pociągłą, wyrazistą twarz, ale

całą uwagę skupiła na dziecku.

Dziewczynka, trzymając go za

rękę, podskakiwała rozradowana,

szczebiocząc i śmiejąc się.

Laine zadrżała. Przez chwilę

nie mogła złapać oddechu. Ileż

to czasu czekała na ten moment?

Miała wrażenie, że przez

ostatnie osiem lat - od chwili,

gdy odwróciła się od swego

śpiącego dziecka i pośpiesznie

opuściła szpital - czekała na to

spotkanie.

Nie powinna tu przychodzić.

Nie przypuszczała, że będzie to

takie przykre. Ogarnęło ją

uczucie wszechogarniającej

pustki. Pragnęła tylko jednego -

nie zemdleć. Kilka szybkich

oddechów... Tęsknym wzrokiem

wpatrywała się w twarz

dziewczynki okoloną długimi

jasnymi lokami, które spływały

aż na ramiona. Nie dostrzegła

żadnego podobieństwa do swojej

szerokiej twarzy o wystających

kościach policzkowych.

- Tatusiu, jak myślisz, czy

będą tam baranki?

Dziecięcy głosik przeszył ją

na wskroś. Spojrzała na twarz

mężczyzny. Uśmiechał się z

czułością do małej osóbki, a na

twarzy miał wypisaną miłość do

dziecka. To głęboko poruszyło

Laine.

- Nie wiem kurczaczku. Chyba

tak. Ale Rafferty będzie na

pewno.

Jego łagodny i przyjemny głos

potrącił w niej jakąś głęboko

ukrytą strunę. Jak mogła być

zazdrosna o kogoś, kto ubóstwiał

swą córkę, kto wychował ją od

niemowlęcia, a w każdą sobotę

zabierał ją do zoo w pobliskim

parku? A jednak czuła zazdrość,

dotąd obcą jej racjonalnej,

chłodnej psychice.

- Kocham Raffertego! Tatusiu,

czy możemy wziąć taką owieczkę

do domu?

- Wiesz, że nasi sąsiedzi nie

byliby tym zachwyceni. A poza

tym nie mamy dość trawy, żeby ją

wykarmić.

- Przecież moglibyśmy kupować

dla niej jedzenie. Tak bardzo

chciałabym mieć owieczkę.

- Obawiam się łobuziaku, że

Fruitcake musi ci wystarczyć.

- Tylko Fruitcake?

Właśnie ją mijali. Ogarnęło ją

przerażenie. Czuła, że nie może

pozwolić im tak po prostu

odejść. Jedno spojrzenie to za

mało. Musi ją poznać, mówić do

niej, dotknąć, przytulić...

Zupełnie nie zdając sobie z tego

sprawy wstała i poszła za nimi.

Nie była to świadoma decyzja, po

prostu - impuls.

Pamiętała, że Agencja

Adopcyjna starała się za wszelką

cenę, aby Laine uniknęła tego

spotkania.

Czuła się teraz tak, jakby

traciła cząstkę samej siebie.

Stara rana, którą czas prawie

uleczył, otworzyła się na nowo.

Jake Bennington - dobrze znała

to nazwisko, podobnie jak imię

dziewczynki, Abigail - pokazał

karnet i oboje weszli na

dziedziniec.

Mała z okrzykiem zachwytu

podbiegła do dwóch nowo

narodzonych jagniąt, łapczywie

ssących mleko swej matki.

Laine jak automat szła za

nimi.

- Czyż nie są śliczne...?

W głosie Abby słychać było

radość ośmioletniego dziecka z

poznania czegoś nowego.

- Oczywiście. Są też bardzo

delikatne.

Jake przykucnął obok córeczki

i ostrożnie gładził jedno z

jagniąt.

Poczuła do niego niechęć, nie

wiadomo dlaczego.

- Ja też mogę...?

- Ostrożnie, kochanie. Nie

przestrasz ich.

Dwie głowy, mężczyzny i

dziecka, pochyliły się nad

zwierzątkami. Nie było między

nimi miejsca dla nikogo obcego.

Laine dyskretnie otarła łzy i

w końcu posłuchała głosu

rozsądku. Nie można tego

przedłużać! Zebrała się resztką

sił i odeszła.

** ** **

Przez cały weekend walczyła

sama ze sobą. Przyjechała do

Burchester, by odnaleźć córkę.

Teraz jednak musi wyjechać.

Ze znalezieniem pracy i

mieszkania nie będzie problemu.

Na wykwalifikowanych księgowych

z praktyką zawsze jest

zapotrzebowanie.

Jednak wciąż nie mogła się

zdecydować. Jeśli teraz

wyjedzie, straci z Abby wszelki

kontakt. Gdyby tu została,

mogłaby ją czasami widywać.

Wiedziała, do której szkoły

chodzi, mogłaby ją obserwować na

boisku i gdy wraca do domu. Po

prostu - przelotne spojrzenia,

które dają spokój jej

zgłodniałej duszy. Mogła też

widzieć jak dorasta, wychodzi za

mąż...

Nie, to tylko przedłużyłoby

jej cierpienie! Chyba lepiej nie

wiedzieć co się dzieje z

dzieckiem, lepiej go nigdy

więcej nie widzieć.

Jak rozsądna i opanowana była

wtedy, gdy podejmowała tę

decyzję! Jednak później

nastąpiło to okropne poczucie

winy i zrozumienie, że porzuciła

coś bardzo cennego!

Przez lata trudnych studiów,

pod lawiną faktów i cyfr,

starała się zapomnieć o dziecku.

Jednak kiedy nieoczekiwanie

pojawiła się możliwość

odszukania córki, skorzystała z

niej bez wahania. Teraz właśnie

zbiera owoce tej decyzji.

Ranek przyniósł ulgę. Przez

kilka godzin nie będzie miała

czasu, by dręczyć się myślą o

trudnych sprawach. Musiała wstać

i pojechać do centrum Burchester

- do Victorian Mansion - gdzie

mieściło się biuro jej szefa.

Gdy weszła do swego pokoju,

czekała na nią wiadomość. Miała

spotkać się ze swym

współpracownikiem Rogerem

Prentice. Miał pięćdziesiąt lat,

ale był uosobieniem energii. W

ciągu ostatnich dni przejął na

siebie prawie cały ciężar

bieżących spraw. Jego gabinet

był jak zwykle zawalony stosem

papierów piętrzących się

dosłownie wszędzie.

- Całkiem cię zasypało! -

krzyknęła na powitanie. - Jak

sobie z tym dajesz radę?

Odwzajemnił się zdawkowym

uśmiechem.

- Nie narzekam. Siadaj.

Usiadła na wolnym krześle,

zakładając nogę na nogę. Miała

na sobie kremową, płócienną

spódniczkę, którą włożyła

korzystając z ciepłego

wiosennego dnia. W połączeniu z

zieloną bluzką tworzyła zestaw

bardzo kobiecy.

- W piątek po południu, gdy

ciebie już nie było, odebrałem

telefon.

- Byłam u Jacksona - wtrąciła

szybko.

- Wiem. Umówiłem cię z

klientem na dzisiejsze

popołudnie. Chyba jesteś

wolna...?

- Nie ma sprawy, choć mam

mnóstwo innej roboty. Do środy

mam oddać sprawozdanie podatkowe

dla Jacksona.

- Ta sprawa to tylko wstępna

rozmowa. Facet nazywa się Jake

Bennington. Ma w okolicy kilka

klubów odnowy biologicznej.

Laine przełknęła ślinę.

Poprzez szum w uszach usłyszała

swój własny głos.

- Ma tu przyjść?

- Tak. Chce, byśmy udzielili

mu porady w sprawach

finansowych. Chodzi o przelew

gotówki. Ma z tym jakieś

problemy, a ty jesteś

specjalistką w pożyczkach.

Zajmiesz się nim, dobrze?

Wstała. W głowie miała zamęt.

Nie wiedziała, co ma myśleć.

Była zdecydowana wyjechać, a tu

sam los postawił na jej ścieżce

Jake'a Benningtona.

- Dzięki ci, Roger.

Oczywiście, spotkam się z nim.

Zupełnie oszołomiona wróciła

do swego gabinetu i ciężko

opadła na fotel. Patrzyła

niewidzącym wzrokiem na

zaśmiecone biurko.

Jake Bennington! Stanął przed

nią jak żywy: wysoki, szczupły,

mocny. Człowiek, na którym można

się oprzeć. Był idealną reklamą

systemu odnowy biologicznej,

którą propagował.

Huśtając się na krześle

myślała, że będzie teraz dla

niego pracować. Oczywiście!

Wszystko, co miała zrobić, to

spotkać się z nim i zająć jego

sprawą: uczciwie, logicznie,

profesjonalnie. Jest po prostu

jednym z klientów.

Kiedy punktualnie o trzeciej

zjawił się w jej pokoju, musiała

przywołać cały swój chłodny

profesjonalizm, by spokojnie go

przywitać. Wyglądał inaczej niż

wtedy, w parku. W

nieskazitelnym, szarym

garniturze mógłby być przykładem

eleganckiego businessmana.

Promieniował jakąś tajemniczą

siłą i męskością.

- Miło mi pana poznać, panie

Bennington.

- Panna Tyson, prawda? Mam

nadzieję, że dobrze wymawiam

pani nazwisko - wyciągnął rękę.

- Dzień dobry.

Laine odniosła wrażenie, że

znają się od lat. Ku swemu

zdziwieniu zobaczyła w jego

oczach iskierki sympatii.

- Witam pana! Może filiżankę

herbaty?

Jego uśmiech przyprawił ją o

przyśpieszone bicie serca.

- Chętnie. Dziękuję.

- Proszę usiąść. Za moment

wrócę.

Zamówiła herbatę, szczęśliwa,

że chwilowa przerwa pozwoli jej

odzyskać równowagę.

W tym czasie Jake postawił na

podłodze swą wypchaną teczkę i

wydobył z niej plik dokumentów.

- Czy zna pani moją sprawę?

- Chodzi o przelew gotówki?

- Zgadza się. Potrzebuję

kolejnej pożyczki, ale bank nie

chce mi jej udzielić bez

większej ilości danych i

odpowiednich zabezpieczeń.

- Na co pan chce przeznaczyć

ten kredyt?

- Chcę wyposażyć klub, który

otwieram w przyszłym miesiącu.

- Rozumiem. Ile pan posiada

klubów?

- Pięć. Ten będzie szósty.

- A działa pan, jeśli się nie

mylę, zaledwie rok?

- Osiemnaście miesięcy. Ma to

jakieś znaczenie?

- Za szybko się pan rozwija.

To dość powszechny problem.

- No cóż, pani się na tym zna.

Co powinienem zrobić w tej

sytuacji?

- Proszę dać mi trochę czasu.

Zanim udzielę porady, muszę się

zorientować w sprawie, także w

banku.

- To brzmi optymistycznie,

panno Tyson, ale ja nie mam

czasu. Wierzyciele depczą mi po

piętach.

Laine uśmiechnęła się.

- Przystopujemy ich,

przynajmniej czasowo. Poczekają,

gdy im powiem, że zgłosił się

pan po poradę finansową.

Uśmiechnął się szeroko. Jego

pociągłą twarz pokryła siateczka

bruzd i zmarszczek, tworząc

interesujący rysunek.

- To już coś! - znowu się

uśmiechał.

Zignorowała ten uśmiech.

Odpędziła głupie myśli i

spróbowała skupić się na

sprawie.

- Chciałbym rozwinąć sieć

klubów w miastach na terenie

całego kraju - powiedział

zbierając się do wyjścia. -

Kultura fizyczna jest potrzebna.

Czy widziała pani któryś z moich

klubów?

Laine zarumieniła się.

Przypomniała sobie, jak

przychodziła do klubu

Burchester, by zdobyć informacje

o jego prywatnym życiu, o

miejscach, gdzie najczęściej

bywa...

Właśnie tam dowiedziała się o

jego sobotnich wizytach w parku.

- Jeśli chodzi o ścisłość, to

byłam w jednym z tutejszych

klubów - przyznała. - Wspaniały!

- ÍŚwietnie! A inne pani

widziała?

Potrząsnęła głową. Jake

spojrzał na zegarek.

- Jeśli nie ma pani nic

przeciwko temu, moglibyśmy

pojechać do Birmingham. Mam tam

dwa kluby. Obydwa są większe od

tutejszego.

- Dobrze - Laine nagle

zapragnęła odrobiny szaleństwa.

Jake patrzył na nią w taki

sposób, że serce zabiło jej

szybciej. Taki mały wypad w

interesach, to przecież nic

złego - usprawiedliwiała się w

myślach. A ze sprawą Jacksona na

pewno zdąży.

- W porządku - podniosła się z

krzesła. - Wprawdzie mam jeszcze

mnóstwo pracy, ale skusił mnie

pan. Muszę dużo wiedzieć o

pańskich interesach, bym mogła

dobrze się nimi zająć.

- Ja zaś muszę wiedzieć

wszystko o pani!

Miękko wymówione słowa i ton

jego głosu sprawiły, że przeszył

ją dreszcz. Gdy zdejmowała

płaszcz z wieszaka, drżały jej

ręce. Nie była przygotowana na

takie komplikacje. Ale taki

miły, niezobowiązujący kontakt

na płaszczyźnie interesów

pozwoli jej nadal widywać córkę,

a tego bardzo pragnęła.

Zdecydowała się.

W ostatniej chwili ogarnęła ją

panika. Jak mogła osobiście

angażować się w związek z

mężczyzną, który był przez osiem

lat opiekunem jej córki?

Jednak odrzuciła te obawy.

- Nie usłyszy pan nic

ciekawego, panie Bennington.

- Proszę mi mówić Jake...

Zostawiła sekretarce wiadomość

dokąd się wybiera, po czym

wyszli.

- Panie Bennington...

- Jake - poprawił, otwierając

drzwiczki białego sportowego

wozu.

Patrzyła, jak przekręca

kluczyk w stacyjce, a potem -

gdy silnik zapalił - jak wrzuca

wsteczny bieg.

- Czy jest jakiś powód, dla

którego musimy być tacy

oficjalni? - zapytał łagodnie. -

Czy nie możemy się bliżej

poznać?... Przecież nie jest to

sytuacja: pacjent_lekarz.

- Nie - zaśmiała się z

zakłopotaniem. - Zawodowych

przeciwwskazań nie ma, ale mimo

wszystko sądzę, że nie jest to

zbyt dobry pomysł.

- Więc będę musiał cię

przekonać. Twoja sekretarka

nazywała cię Laine. Czy to skrót

od Elaine?

- Nie. Takie imię otrzymałam

na chrzcie. Moja matka chciała,

żeby było niezwykłe.

- Podoba mi się, bo pasuje do

ciebie.

Jechali autostradą.

"Boże! - myślała gorączkowo. -

Nie chcę zostać stroną w

trójkącie". Myśl o tym, że

przybrany ojciec Abby jest

kobieciarzem spowodowała, że

poczuła się głupio. Jednak

przecież kochał jej dziecko;

może należało mu wybaczyć tę

słabostkę?

Włączył radio i w samochodzie

rozległ się dźwięk elektrycznych

gitar. Laine oparła się

wygodniej i obserwowała szeroką

wstęgę autostrady. Jake zjechał

w stronę miasta i włączył się w

ruch uliczny. Wjechał w jakąś

uliczkę i zatrzymał wóz przed

dużym ośrodkiem.

Uważnie obejrzała szyld nad

drzwiami.

- Podobają mi się nazwy, jakie

nadajesz swoim klubom.

- "Hygeia". Pomyślałem, aby

wezwać boginię zdrowia!

- Już widzę jak kluby "Hygeia"

wyrastają w całym kraju jak

grzyby po deszczu. To dobrze

brzmi.

Ośrodek wyglądał wręcz

imponująco. Nie miała żadnych

wątpliwości, na co poszły

pieniądze. Jeśli przy budowie

innych klubów był tak samo

rozrzutny, to nic dziwnego, że

miał kłopoty finansowe!

- Pieniędzy tu nie oszczędzano

- zauważyła cierpko.

- Nie - powiedział. - Włożyłem

w to całego siebie. Inne są

skromniejsze. Pozostałe obiekty

wyposażyłem dokonując mało

zmian, chociaż dręczyło mnie, że

muszę oszczędzać.

- Trzeba rozwijać interes

stopniowo, w miarę jak będzie

przynosił zyski.

- Na pewno będzie! -

stwierdził z wiarą.

Sala gimnastyczna wyglądała

niczym jakieś rusztowanie z rur

i prętów krzyżujących się we

wszystkich możliwych kierunkach.

Kiedy podeszli bliżej,

poszczególne elementy zaczęły

nabierać sensownych kształtów.

Większość przyrządów była

zajęta.

Jake gestem przywołał

mężczyznę o wyglądzie

emerytowanego boksera, lekko

łysiejącego ze spłaszczonym

nosem.

- Jak idzie? - zapytał Jake.

- W porządku, szefie. Wszystko

zajęte.

Jake poklepał go po ramieniu.

- Dobra robota, Len.

- Sauny są tam - wyjaśnił

Jake. - U góry jest druga sala

gimnastyczna: drabinki,

równoważnie, liny, materace.

Sporo ludzi woli tradycyjny

rodzaj ćwiczeń.

Mówiąc to zaprowadził ją na

górę. Kilku mężczyzn trenowało

szermierkę. Inna grupa ćwiczyła

karate czy też judo.

- Wspaniała sala!

- A obok wejścia, widzisz,

mamy bufet!

- Zdrowa żywność i żadnego

alkoholu?...

- Zgadłaś. Sprzedajemy frytki

i różne chrupki. Czy chcesz

obejrzeć pozostałe budynki? A

potem pozwolisz zaprosić się na

obiad?

Uśmiechał się. Z jego oczu

można było wyczytać, że chce

nawiązać z nią bliższy kontakt.

Napotkawszy jego wzrok Laine

poczuła, że się rumieni. Ale za

chwilę ogarnął ją chłód.

Spojrzała na zegarek.

- Czy twoja żona nie czeka na

ciebie? - zapytała.

Twarz Jake'a do tej pory tak

bardzo ożywiona, w jednej chwili

posmutniała. Schował się jak

ślimak do skorupki. Przymknął

oczy, a zmarszczki wokół ust

pogłębiły się...

- Moja żona - powiedział

oschle - umarła trzy lata temu,

ale dobrze, że mi przypomniałaś.

Moja córka jest zawsze taka

nieszczęśliwa, jeśli nie ma mnie

w domu wieczorem.

Miała wrażenie, jakby ktoś

zdzielił ją obuchem w głowę. Nie

wiedziała o tym! Podczas

poszukiwań nie natknęła się na

tak istotny szczegół!

- Jake, tak mi przykro.

Cóż więcej mogła powiedzieć?

Wyrazy żalu czy przeprosiny były

nie na miejscu. Nie znała

przecież jego żony, a jego

samego poznała dopiero dziś.

- Odwiozę cię.

Był uprzejmy, ale poprzednia

swoboda zniknęła bez śladu.

Schował się w sobie, był daleki

i chłodny. Podwiózł ją na

parking, gdzie stała jej toyota

i pożegnał się.

- Dobranoc Jake. Zadzwonię,

gdy będę miała jakieś dane.

- Zadzwoń do domu. Tam mam

swoje biuro.

Nawet nie wysiadł z samochodu.

Skinął głową, nacisnął pedał

gazu i odjechał. Laine poczuła

się jak ukarana. Ale za co?...

Pytając o jego żonę?... A może

dostrzegł w jej głosie

złośliwość?... Że też nie

sprawdziła, że jest wdowcem!

Jednak świadomość tego faktu

wywołała w niej niezwykłe

ożywienie. Nie do wiary! A więc

miała szansę zostać przybraną

matką swojej córki!

Szybko odsunęła tę pokusę. Czy

naprawdę chciałaby zostać żoną

Jake'a, czy kogokolwiek innego?

Z drugiej strony sam los

stwarzał jej sytuację, że

możliwość bycia z córką stała

się realna! Musi wykorzystać tę

szansę. Nigdzie nie wyjedzie.

Bez względu na konsekwencję,

pozostaje w Burchester.

Rozdział 2

Zaparkowała wóz i weszła na

werandę. Przez drzwi frontowe

wchodziło się wprost do pokoju

wypoczynkowego, który zajmował

prawie parter tego niewielkiego

domku. Do pomieszczeń na górze

prowadziły małe kręcone schodki.

Zaniosła rzeczy do swego pokoju

i rzuciła je na krzesło.

Zeszła na dół. Oparła czoło o

chłodną szybę. Słońce właśnie

powoli zachodziło i długi cień

wypełniał tę niewielką zamkniętą

przestrzeń; dywan delikatnych,

różowo_liliowych kwiatów

oświetlały zachodzące promienie.

Laine uniosła głowę, urzeczona

tym pięknem.

Nagle roześmiała się sama do

siebie. Odwróciła się na pięcie

i podeszła do wielkiej kanapy,

stojącej na środku pokoju. Z

rozkoszą zapadła w miękkie,

pluszowe poduchy. Wyciągnęła

nogi i założywszy ręce pod

głowę, rozkoszowała się błogim

odpoczynkiem.

Nie ma się czym przejmować!

Miała dom, przynajmniej tak

długo, jak była w stanie spłacać

raty. Była szczęśliwa w

Burchester. Lubiła swoją pracę,

a dom był inwestycją, którą lata

studiów pełnych wyrzeczeń

uczyniły realną. Tak. Z której

strony by nie patrzeć,

pozostanie w Burchester miało

sens.

W nagłym przypływie energii

pobiegła do kuchni. Była głodna.

Wspomnienie obiadu, który

odrzuciła, wywołało w niej lekki

żal.

No cóż, przeszłości nie

zmieni, liczy się tylko jutro!

Jutro, które także może oznaczać

bliskie kontakty z córką.

Te marzenia i plany

spowodowały bezsenną noc.

Nazajutrz ostro zabrała się do

pracy. Uporawszy się z

najpilniejszą sprawą Jacksona,

wzięła się za dokumenty Jake'a.

Nie było to łatwe. Panował w

nich taki bałagan, że mało kto

mógłby się w tym połapać.

Zawierały jednakĂże wszelkie

potrzebne dane. Uporządkowanie

tego wszystkiego zajęło jej

środę i czwartek, ale w piątek

rano wiedziała już, co zrobić,

by uratować jego interesy.

Sięgnęła po telefon. Przez

dłuższą chwilę zastanawiała się,

co ma powiedzieć. Wybierając

numer pomyślała, żeby lepiej nie

było go w domu, ale gdy

usłyszała w słuchawce kobiecy

głos, serce podskoczyło jej do

gardła.

Szybko opanowała się.

- Czy mogę prosić pana

Benningtona?

- Niestety, nie ma go w tej

chwili. Może coś przekazać?

- Jak mogę się z nim

skontaktować? To ważne.

- Niestety, to będzie trudne,

bo ma dziś do załatwienia

mnóstwo spraw. A kto mówi?

- Nazywam się Laine Tyson z

firmy Prentice and Co. Czy

mogłaby pani przekazać, żeby

zadzwonił do mnie? Będę w biurze

do wpół do szóstej.

- Oczywiście, proszę pani.

Powinien wrócić do tego czasu.

- Dziękuję. Do widzenia.

"Kim była ta kobieta? -

myślała zdenerwowana. -

Prawdopodobnie gospodyni.

Przecież potrzebował kogoś do

sprzątania, do opieki nad Abby,

gdy był nieobecny. Spokojnie!

Bądź rozsądna! Denerwować się

tylko dlatego, że kobieta

odebrała telefon!" Właściwie, co

to ją mogło obchodzić? Jednak

nie była w stanie ukryć

niepokoju nawet sama przed sobą,

więc zanim około piątej

zadzwonił telefon, siedziała jak

na szpilkach.

- Pan Bennington! - oznajmiła

sekretarka.

- Słucham!

- Laine, właśnie dowiedziałem

się, że dzwoniłaś.

Z ulgą wsłuchiwała się w jego

głos. Było w nim odprężenie i

przyjaźń. Odetchnęła z ulgą i

zaczęła mówić, o co chodzi.

- ...Więc jak widzisz, musimy

się zobaczyć i to jak

najszybciej. Czy będzie to

możliwe dziś po południu, czy

musimy czekać do poniedziałku?

- A może spotkamy się dziś

wieczorem lub w czasie weekendu?

Czy ci to odpowiada?

Ogarnęła ją fala gorąca.

- Oczywiście, jeśli to tylko

możliwe, zawsze idziemy

klientowi na rękę.

- To się nazywa obsługa. Dziś

wieczorem, może o ósmej?

- Świetnie. Będę o ósmej.

Odłożyła słuchawkę. Ciekawe,

czy Abby będzie już spała? Czy

zobaczę ją?

Znała otoczenie domu, w którym

mieszkała jej córka.

Przechodziła tamtędy kilka razy.

Miejsce było raczej opustoszałe,

więc nie chciała się tam

częściej pojawiać, bez wywołania

podejrzeń. Park miejski, to

zupełnie co innego. Właśnie z

tego powodu go wybrała, aby ją

zobaczyć po raz pierwszy. Teraz

właśnie zobaczy wnętrze tego

szacownego domu! Nawet, jeśli

tam nie ujrzy Abby, zawsze

będzie mogła przywołać obraz

miejsca, w którym ona przebywa.

Wystarczy, że będzie pamiętać ją

i JAke'a.

Wzięła się w garść i zajęła

się przekopywaniem dokumentów.

Z ulgą zakończyła pracę,

zabrała swoje rzeczy oraz

papiery Jake'a. Czuła, że zbliża

się nieuniknione.

Ten wieczór będzie kamieniem

milowym. Bez względu na to jak

się sprawy potoczą.

** ** **

Podjechała przed dom Jake'a i

zatrzymała się przed frontowymi

drzwiami.

Wysiadła, zabierając z tylnego

siedzenia jego dokumenty.

Nacisnęła dzwonek. Usłyszała

czyjeś kroki i dziecięcy głosik

uciszający psa.

Drzwi ostrożnie uchyliły się

na tyle, by przez wąską szparę

mogło wyjrzeć dziecko i pies.

Laine przycisnęła do piersi

teczkę z dokumentami,

zasłaniając się nimi jak tarczą.

Tak chciała porwać małą w

stęsknione ramiona i przytulić.

Oczy dziewczynki błyszczały

ciekawością, ale uśmiechała się

w sposób wymuszony.

- Dobry wieczór!

- Dobry wieczór! Jestem Laine

Tyson. Miałam zobaczyć się z

twoim tatą.

- Abby! - w głębi domu rozległ

się ten niezapomniany głos. -

Poproś pannę Tyson! Przecież nie

wejdzie, gdy stoisz w drzwiach!

Abby odsunęła się i zawołała

psa.

- Fruitcake (Fruitcake - tort

owocowy), do nogi!

Laine uśmiechnęła się.

Napięcie, które do tej pory

odczuwała, zelżało. A więc to

była Fruitcake! Od razu było

widać czemu ten piesek

zawdzięcza swoje imię. Jego

piękną, kremową sierść niemal na

całym ciele zdobiły małe brązowe

plamki.

Abby miała na sobie błękitną

nocną koszulkę w różowe

króliczki i włosy związane

gumką. Drobne paluszki wyglądały

z puszystych domowych kapci.

Pachniała mydłem i talkiem.

Laine podniosła wzrok na

Jake'a stojącego parę kroków

dalej.

- Dobry wieczór, Jake.

- Witaj. Abby, teraz, gdy już

zobaczyłaś pannę Tyson, możesz

iść do łóżka. Za pięć minut

przyjdę powiedzieć ci dobranoc.

- Czy muszę? - Abby zamknęła

drzwi.

- Musisz, naprawdę. Mamy z

panną Tyson dużo pracy. No,

marsz na górę!

- No dobrze - Abby uśmiechnęła

się grzecznie. - Dobranoc.

- Dobranoc, Abby. Bardzo się

cieszę, że cię poznałam.

Gdyby wiedzieli jak bardzo.

Oboje patrzyli na dziecięcą

figurkę wdrapującą się wraz z

nieodstępną Fruitcake po

schodach. Jake odwrócił się do

Laine.

- Proszę dalej. Daj te

papierzyska. Nie sądziłem, że

jest tego tak dużo. Jeszcze

płaszcz...

- Dziękuję.

Zdjęła jasny, lekki prochowiec

i podała Jake'owi.

Miała na sobie swoją ulubioną

letnią sukienkę z długimi

rękawami. Wiedziała, że ta

żółtobrązowa tonacja odbija się

złotym światłem w jej włosach, a

szeroka, powiewna spódnica

podkreśla szczupłość talii i

nóg. Szeroki brązowy pasek i

długie kolczyki z tygrysiego oka

dopełniały całości.

Jake zaprowadził ją do salonu

urządzonego wygodnie i ze

smakiem, chociaż meble i dywan

wyglądały na nieco podniszczone.

Łagodne odcienie zieleni i

błękitu tworzyły atmosferę

miłego chłodu i zachęcały do

wypoczynku. Kominek i wiśniowe

lampy dodawały ciepłego blasku.

- Może drinka? Szkocka, brandy

czy sherry?

- Jeśli można, poproszę brandy

z imbirem.

Jake podszedł do baru. Gdy

przygotowywał drinki,

przyglądała się jego wysokiej,

szczupłej postaci, szerokim

barkom i wąskim biodrom. Tym

razem miał na sobie spodnie od

dresu i białą koszulkę

gimnastyczną.

Wzięła szklaneczkę z napojem i

uśmiechając się podniosła do

ust.

- Na zdrowie!

Jake upił nieco i odstawił

szklaneczkę.

- Pójdę sprawdzić, czy Abby

jest w łóżku. Zaraz wracam.

Laine uśmiechnęła się z

przymusem.

- Jest cudowna. Musisz być z

niej bardzo dumny.

- I jestem.

Gdy wyszedł, zacisnęła drżące

dłonie na szklance, przymknęła

oczy usiłując powstrzymać łzy

cisnące się do oczu. Musi wziąć

się w garść, inaczej nic z tego

nie będzie.

To nic! To przecież pierwszy

raz! Pierwszy raz może rozmawiać

ze swoim dzieckiem, które kiedyś

musiała zostawić. Następnym

razem będzie łatwiej. Szczęście,

że Jake wyszedł. Przynajmniej

miała czas, by się uspokoić,

opanować wzruszenie.

Dopiła drinka i otarła oczy.

- Za mocne?

- Troszeczkę - z ulgą chwyciła

się tego pomysłu. - Nie powinnam

pić tak szybko.

Jake uśmiechnął się.

- Widzę, że prawie skończyłaś.

Zrobić ci jeszcze?

- Nie, dziękuję. Chyba mam

dość.

Wziął swoją szklankę i dopił

zawartość.

- No to bierzemy się do pracy.

Chodźmy do mojego gabinetu.

Wezmę papiery.

Przeszli do niewielkiego

pokoju, w którym stało biurko,

parę krzeseł i półki z

książkami.

- Ciekawy jestem, co takiego

wymyśliłaś - powiedział, gdy

usiedli.

W ciągu następnej godziny

Laine omawiała swoje wyliczenia.

W końcu przeszła do wniosków.

- Jake, nie możesz pozwolić

sobie na taką pożyczkę. Nie

będziesz w stanie spłacać

kredytu. Pochłonie to większość

twoich dochodów. Nie jest to

rozsądne!

Jake wstał i zaczął nerwowo

chodzić po pokoju.

- Nie zgadzam się. Mam już

ziemię i budynki. Jeśli nie

wykorzystam tego, będę płacił

czynsz i podatek za nie.

- To prawda, ale możesz zrobić

z tych pomieszczeń tradycyjne

sale gimnastyczne i wyposażać je

w nowy sprzęt w miarę osiągania

zysku. W tym czasie skoncentruj

się na zwiększeniu dochodów z

dotychczasowych obiektów.

Zamyślony Jake nadal

przemierzał pokój. Laine

zamarła, nie chciał przyjąć jej

rozwiązania. Jego firma może

upaść. "Moja rada ci nie w smak

- myślała ze złością - a nikt

inny lepszej ci nie udzieli.

Rób, co chcesz. Mnie to nie

obchodzi."

Ale obchodziło ją. Nawet

bardzo. Nie tylko z tego powodu,

że wszystko co dotyczyło Jake'a,

dotyczyło również Abby, ale

dlatego, że chciała stać się

częścią ich życia. Jeśli Jake

odrzuci jej ekspertyzę, odrzuci

również ją.

Przestał chodzić po pokoju.

- Nie podoba mi się twoje

rozwiązanie - powiedział

szorstko. - Ale "nie po to

trzymam psa, by samemu szczekać"

- jak to się mówi. Zrobię tak,

jak zaproponowałaś.

Uśmiechnął się, a ona

odetchnęła z ulgą.

- To dobrze. Z mniejszą

pożyczką nie powinno być

trudności.

- Więc postanowione. Napijesz

się jeszcze?

- Nie powinnam. Jadę

samochodem.

- Więc może kawy? Zostaw to

wszystko i chodźmy do salonu.

Laine położyła papiery na

biurku, zabierając tylko swoje

notatki.

- Usiądź. Zaraz zrobię kawę.

W chwilę później na stoliku

obok kominka bulgotał ekspress

do kawy. Pojawiły się dwie

filiżanki, śmietanka, cukier i

herbatniki.

Jake wyciągnął się w fotelu,

uśmiechając się do niej jak

aktor filmowy.

- Powiedz, jak to się stało,

że taka piękna kobieta została

doradcą finansowym?

- A co ma jedno z drugim

wspólnego? Zawsze lubiłam

matematykę, mam ścisły umysł.

Pomyślałam, że szkoda go

marnować. Poza tym to dobry

zawód. Mój ojciec pracuje w

księgowości w wielkiej firmie i

to on podsunął mi myśl o

studiach. Chciał, abym była

lepsza niż on.

- I udało ci się. Twoi rodzice

mieszkają tutaj?

- Nie, mieszkają w Surrey, na

południe od Londynu. Teraz

rzadko ich widuję.

- Brakuje ci ich?

- Czasami, choć nie byliśmy

zżyci...

W przeciwnym wypadku nigdy by

nie nalegali, żeby porzuciła

swoje dziecko, bez względu na

nią samą i jej odczucia. Gdyby

ojciec chciał ją przyjąć oraz

dziecko wtedy, gdy robiła

maturę, a potem zdawała egzaminy

na pierwszy rok College'u...

Wtedy na pewno poradziłaby

sobie. Ale nie dali jej szansy.

Ojciec postawił ultimatum: albo

odda dziecko do adopcji, albo

wyrzucą ją z domu i będzie

musiała żyć z zasiłku dla

bezrobotnych. W wieku

siedemnastu lat takie ultimatum

jest wyrokiem!

Ekspress przestał bulgotać i

Jake pochylił się, by napełnić

filiżanki.

- Śmietanki?

- Odrobinę i bez cukru.

- Poczęstuj się herbatnikiem.

- Dziękuję. A gdzie są twoi

rodzice? - zapytała.

- Są za granicą. Ojciec jest

wykładowcą na uniwersytecie w

Kanadzie.

- To dlatego ty też byłeś

kiedyś naukowcem?

Laine przełknęła ślinę. Jak

mogła tak się wygadać!

Uśmiechnęła się niewyraźnie.

- Bringstone to plotkarska

mieścina. Wiem, że zanim zająłeś

się Klubami Odnowy, wykładałeś

historię współczesną.

Przecież mogła trafić na tę

wiadomość przypadkiem. Nie mógł

podejrzewać, że celowo zbierała

o nim informacje, a w Biurze

Adopcyjnym powiedziano jej o

nowych rodzicach jej dziecka.

- To prawda - uśmiechnął się w

sposób, który Laine przyprawił o

drżenie. - Nie wyglądam na

naukowca?

- Wyglądasz. Masz inteligentną

twarz.

- Dzięki! Rzeczywiście,

studiowanie bawiło mnie i byłem

nawet niezłym historykiem, ale

wykłady śmiertelnie mnie

nudziły. Trzymałem się tego,

póki żyła moja żona, ale po jej

śmierci postanowiłem zmienić

styl życia. Potrzebowałem czegoś

bardziej aktywnego, gdzie

mógłbym się sprawdzić jako

przedsiębiorca. Stąd Kluby

Odnowy.

Laine zdobyła się na odwagę.

Musi porozmawiać o jego byłej

żonie.

- Powiedz mi, dlaczego ona

umarła?

- Umarła na raka - powiedział

szorstko. - Powinniśmy się byli

tego spodziewać. Krótko po

naszym ślubie była operowana,

ale myśleliśmy, że kuracja jest

zakończona.

- Potem urodziła się Abby...?

- Laine wstrzymała oddech.

- Abby nie jest naszym

dzieckiem. Żona moja była tak

nieszczęśliwa, że nie może mieć

dzieci, że zdecydowaliśmy się na

adopcję. Wzięliśmy ją, gdy miała

dwa tygodnie. Kocham ją jednak

jak własną córkę.

Ciekawe, jak by zareagował,

gdyby powiedziała mu prawdę:

"ona jest moja!" Te słowa

dźwięczały jej w głowie, ale nie

odważyła się powiedzieć ich

głośno. Zamiast tego, z bólem

wyszeptała:

- Rozumiem.

- Ciężko jest samotnie

wychowywać dziecko, ale kochałem

moją żonę i nie mogę zdobyć się

na to, by ktoś zajął jej

miejsce.

"To wiele wyjaśnia" - myślała

Laine upijając z filiżanki duży

łyk kawy.

- Jak sobie radzisz?

- Pani Foale, z którą

rozmawiałaś, spędza z nią

większość czasu. Jest wdową i

mieszka z córką. Od poniedziałku

do piątku po południu mieszka u

nas. W weekendy jest u córki,

która właśnie wtedy potrzebuje

kogoś do dzieci. Układ ten

działa nieźle.

Więc to nie przyjaciółka!

Słysząc, co mówił o wprowadzeniu

kogoś innego na miejsce zmarłej

żony, nie była tym zdziwiona,

jednak mimo woli ulżyło jej.

- Biedna kobieta - Laine

skryła swoje prawdziwe uczucie

pod maską sympatii. - Czy ona ma

coś w życiu dla siebie?

Jake zmarszczył brwi.

- Ona lubi zajmować się

dziećmi. Poza tym w weekendy

wyjeżdża z rodziną za miasto,

nie jest więc żadną męczennicą -

dodał.

Na jej delikatnej twarzy

pojawił się rumieniec, gdy zdała

sobie sprawę, że okazała się

malkontentką.

- Przepraszam - szepnęła - nie

chciałam krytykować. Po prostu

zdziwiło mnie, że spędza cały

swój czas zajmując się cudzymi

dziećmi.

- Wielu ludzi to robi. Ja na

przykład nie rozumiem, jak matka

Abby mogła porzucić swoje

dziecko? Jaką osobą musiała być?

Samolubną babą bez serca!

Laine zdrętwiała. Nigdy nie

przypuszczała, że ktoś może ją

oceniać w ten sposób. Tępo

wpatrywała się w filiżankę

zaciśniętą w dłoniach. Zmusiła

się jednak, by powiedzieć:

- A jeśli ona była młoda i nie

miała innego wyjścia?

Jake żachnął się.

- Zawsze jest jakieś wyjście.

Ta dziewczyna zdecydowała się

porzucić dziecko, które tak

nieodpowiedzialnie urodziła. Nie

była zamężna, ale co z tego?

Jej zesztywniałe wargi ledwie

wymówiły słowa:

- Może nie powinniśmy sądzić

jej zbyt ostro. Nie znamy

wszystkich okoliczności.

Dziękowała teraz niebu, że nie

wyznała prawdy. Czuła jednak

wielką potrzebę

usprawiedliwienia tego postępku.

Chciała, żeby Jake pomyślał

nieco łagodniej o tamtej

dziewczynie. Niestety, nie było

to możliwe. Jeśli chce go

widywać, musi zachować swoją

tajemnicę. On nigdy nie może

dowiedzieć się prawdy. W pewnym

momencie zorientowała się, że

Jake ją uważnie obserwuje.

Zdobyła się na desperacką

odwagę, by wytrzymać to

spojrzenie.

- Powinieneś być jej wdzięczny

chociaż za to urodzenie, inaczej

nie miałbyś Abby.

- No tak. Ale nie mogę przejść

do porządku dziennego nad

faktem, że ktoś porzuca swoje

dziecko.

- Ona nie porzuciła, ale

oddała je. Wam.

Wzruszył ramionami.

- W tej sprawie jesteśmy

najwyraźniej odmiennego zdania.

Jeszcze kawy?

Zapomniała o swojej filiżance.

Szybko dopiła resztki i podała

ją Jake'owi.

- Czy Abby wie, że jest

adoptowana? - wykrztusiła z

siebie.

Może nie powinna kontynuować

tego tematu, ale musiała się

dowiedzieć, czy Abby była

świadoma, że ma gdzieś

naturalnych rodziców: matkę,

ojca...

Nadal trudno było jej myśleć o

ojcu Abby; mężczyźnie, który ją

zostawił w tak trudnym momencie.

Jak mogła być aż tak naiwna,

aby sądzić, że atrakcyjny,

dwudziestodziewięcioletni

mężczyzna nie jest żonaty, i że

jest naprawdę zakochany w

niedojrzałym siedemnastoletnim

podlotku? Ale wówczas była tak

zadurzona, że wierzyła we

wszystko. Po prostu oddała całą

siebie, aż do zatracenia. Tak,

jak tylko młodość potrafi to

robić. Ufała Peterowi we

wszystkim, nawet jeżeli chodziło

o środki zapobiegawcze.

Wspomnienie jego twarzy

wykrzywionej złością, gdy

dowiedział się, że jest w ciąży,

pozostanie jej na zawsze w

pamięci.

- Pozbądź się tego -

powiedział wówczas.

- Peter! - wykrzyknęła w

zdumieniu. - Nie chcesz naszego

dziecka? Po prostu pobierzemy

się wcześniej niż planowaliśmy,

to wszystko.

- Mówię ci, Laine, pozbądź się

dziecka. Albo koniec z nami.

- Ale... Nie mogę! Czy ty tego

nie rozumiesz? Nie mogę zabić

naszego dziecka! Czy naprawdę

nie możemy się pobrać?

- Oczywiście, że nie. Ty

idiotko! - Laine z przerażeniem

patrzyła, jak uprzejmy,

troskliwy, kochający mężczyzna

zmienia się w zwierzę. - Jestem

żonaty, więc jak mogę się z tobą

ożenić? Laine, jeśli chcesz mieć

tego bachora, z nami wszystko

skończone.

- Już jest skończone -

powtórzyła tępo. Jak mogłaby

jeszcze go kochać, ufać mu?

Cichy głos Jake'a nagle

przerwał wspomnienia.

- Tak. Abby wie o tym.

Wróciła do rzeczywistości.

Drżącą ręką podniosła filiżankę

do ust.

- Powiedzieliśmy jej, gdy była

dostatecznie duża. Nie

chcieliśmy, by dowiedziała się

od "pokątnych życzliwych". Wie,

że bardzo jej pragnęliśmy i że

ją kochamy... I ja ją kocham,

bardzo.

- Czy ona myśli czasami o

swojej prawdziwej matce?

- Nie sądzę. Nigdy o niej nie

mówi. Po śmierci Jane dość

szybko doszła do siebie, więc

myślę, że niczego jej nie

brakuje.

- Musi jej brakować matki.

- Być może, ale pani Foale

jest naprawdę wspaniałą

opiekunką.

Ton jego głosu wskazywał, że

temat został wyczerpany, więc

dopiła kawę i zaczęła zbierać

się do wyjścia.

- Muszę iść. Daj mi znać,

kiedy będziesz rozmawiał z

dyrektorem banku. Oczywiście,

jeśli sobie życzysz, abym była

przy tym.

- Dobrze - podniósł się z

fotela. - Dziękuję, Laine.

Doceniam twoją pracę. Będę z

tobą w kontakcie.

Dopomógł jej włożyć płaszcz i

podał dokumenty. Odprowadzając

ją do drzwi, był zamyślony. Gdy

je otworzył, czuła, że się waha.

Mogłaby przysiąc, że zastanawiał

się nad następnym posunięciem.

- Dobranoc - powiedziała

wyciągając rękę. - Dziękuję za

dobrą kawę.

- Cała przyjemność po mojej

stronie - uścisnął jej dłoń.

Znów się zawahał, wokół oczu

pojawiły się lekkie zmarszczki.

- Może jednak dasz się

zaprosić któregoś wieczoru na

kolację?

Laine uśmiechnęła się.

- Chętnie - odpowiedziała

szczerze.

- We wtorek?

- We wtorek.

- Zostaw mi swój adres. Wpadnę

po ciebie.

Wracała do domu w

optymistycznym nastroju.

Oczywiście nawet nie kryła tego,

że zaproszenie sprawiło jej

przyjemność, nie udawała też, że

jest to "zwykłe" zaproszenie.

Jake na pewno sądzi, że to

jego magnetyczna osobowość tak

na mnie działa. Dowartościowanie

jego męskiego "ego" na pewno mu

nie zaszkodzi. Chociaż, gdyby

nie Abby, czy naprawdę tak

bardzo zależałoby mi na

spotkaniu z nim?

Nie miała gotowej odpowiedzi

na to pytanie.

Rozdział 3

Była już w połowie drogi do

furtki, gdy samochód Jake'a

zatrzymał się przed jej domem.

Ten mężczyzna zburzył w jej

życiu zwykły, chłodny spokój.

Ale tylko przez niego mogła

dotrzeć do Abby, swojej córki.

- Co za punktualność!

Uśmiech i podziw, który

dostrzegła w jego brązowych

oczach sprawiły, że przez chwilę

zabrakło jej tchu.

Musnął palcami pęk szyfonowych

róż przypięty do jej paska.

Czerwona wstążka, którą były

związane, spływała łagodnie

wzdłuż czarnej aksamitnej

spódnicy, która falowała przy

każdym jej ruchu.

- Piękne kwiaty. Pozwól, wezmę

twoje okrycie.

Głos odmówił jej

posłuszeństwa, więc tylko

uśmiechnęła się podając mu

pelerynkę ze sztucznego futra.

Chociaż dzień był słoneczny i

ciepły, jednak jej lekka

bluzeczka z głębokim dekoltem

była zbyt lekka na majowy

wieczór. Delikatnie położył

futro na tylnym siedzeniu i

pomógł jej wsiąść.

Biała koszula w połączeniu z

gustownym krawatem i miękkim

ciemnoszarym garniturem nadawała

jego i tak pociągającej

powierzchowności, jakiś

dodatkowy urok.

Laine czuła dreszcz

podniecenia. Siedząc obok niego

w luksusowym samochodzie była

zdenerwowana jak nastolatka na

swojej pierwszej randce. Nie

była pewna, czego on właściwie

spodziewa się po tej znajomości.

Przypuszczała, że chodzi mu o

mały flirt, bez głębszych

zobowiązań. Sądziła tak na

podstawie tego, co mówił o

zmarłej żonie. Wszystko czego

pragnęła, to móc czasami widywać

Abby.

- Pensa za twoje myśli!

Głos Jake'a wyrwał ją z

zamyślenia.

- Nie są tyle warte. -

Roześmiała się, kryjąc chwilowe

zmieszanie. - Chociaż może tak.

Myślałam o Abby.

- W takim razie są warte

więcej - zgodził się z

uśmiechem.

- Jak ona się miewa?

- W porządku. Zrobiła na tobie

wrażenie?

- Abby i Fruitcake tworzą tak

interesującą parę...

Starała się mówić spokojnie,

ale głos jej drżał. Zdanie o

Abby wyrwało jej się

najzupełniej podświadomie. Po

prostu chciała rozmawiać o

córce. Jednak wiedziała, że w

ten sposób igra z ogniem. Mogła

powiedzieć więcej niż

zamierzała. Szybko zmieniła

temat.

- Kiedy będą szczenięta?

- Najprawdopodobniej za parę

tygodni. Co z nimi zrobimy,

kiedy się urodzą?

Jego głos brzmiał wesoło, lecz

Laine wyczuwała coś innego pod

maską wesołości.

- Nie powinniście mieć z tym

kłopotów - stwierdziła. Nagle

wpadł jej do głowy pewien

pomysł. - Sama chętnie wezmę

jednego - powiedziała. - Tylko,

że nie ma mnie prawie cały dzień

w domu... Muszę to jeszcze

przemyśleć.

- Wspaniale. Jeden biedak z

głowy! Muszę pozbyć się też

innych. Abby pewnie będzie

zrozpaczona.

Jake wjechał na główny parking

i wyłączył silnik.

- Carlton jest tuż za rogiem.

Znasz tę restaurację?

- Słyszałam o niej, ale nigdy

tam nie byłam.

Ujął ją pod ramię i

poprowadził w kierunku wejścia.

Pasowali do siebie i tworzyli

ładną parę.

- Zadziwiające - podjął

rozmowę. - Mężczyźni ustawiają

się chyba w kolejce, żeby cię

zaprosić na kolację?

Ton głosu sugerował, że to

miało być pytanie zaczepne.

Laine nie wiedziała, jak na nie

zareagować.

- Jestem w Burchester dopiero

kilka miesięcy.

- Naprawdę? - Na szczęście

porzucił dalsze rozważania na

ten temat. - Gdzie przedtem

mieszkałaś? W Surrey, z

rodzicami?

- Nie. Wyjechałam do Londynu

studiować ekonomię i od tego

czasu nie mieszkam w domu.

Wynajmowałam mieszkanie w

Sydenham.

- A dlaczego przeprowadziłaś

się tutaj?

Właśnie wchodzili do

restauracji i pytanie to

pozostało bez odpowiedzi. Miała

wprawdzie zmyśloną historyjkę na

ten temat, ale mimo wszystko

czuła się niepewnie.

Kierownik sali powitał Jake'a

jak stałego bywalca i

zaprowadził ich do osobnego

stolika. Ciepłe górne światło

dawało przytulną, intymną

atmosferę, a małe lampki rzucały

romantyczny, różowy blask na

stoliki. Gdy usiedli, kelner

podał im menu.

- Mają tu wspaniałą sałatkę z

homara - zauważył. - Zawsze ją

zamawiam, gdy tu jestem. A ty,

co wybierasz?

- Jeśli tak zachwalasz homara,

dam mu szansę, ale na początek

proszę o melona.

Obawiając się spojrzeć mu w

oczy, uważnie studiowała kartę:

najpierw przystawki, potem danie

główne. W końcu jednak podniosła

głowę. Napotkawszy jego badawczy

wzrok poczuła dreszcz, który

przeszył jej ciało. Zamrugała

powiekami, by wyrwać się spod

tego uroku.

Odważyła się w końcu i zaczęła

obserwować jego pociągłą twarz o

interesujących rysach i gorące

spojrzenie brązowych oczu.

Zwycięski uśmiech błądzący na

jego ustach sprawił, że

skapitulowała.

Dopiero wtedy Jake pozwolił

jej dojść do siebie. Zaczęli

rozmowę, a Laine zauważyła, że

prowadzi ją swobodnie. Poruszyli

wszystkie możliwe tematy: od

polityki, poprzez historię i

turystykę na żeglarstwie

skończywszy.

Posiadał jacht kabinowy na

Soarze i zachwalał rozkosze

spływu w dół rzeki, zwłaszcza

podczas pięknej letniej pogody.

- Byłabyś tym zachwycona.

Powiedział to tak ciepło, więc

pomyślała, że zaprasza ją w ten

sposób na jedną ze swych wypraw,

ale on zaczął mówić o czym

innym.

Czekali na deser i Jake nakrył

jej dłoń swoją ręką.

Była zaskoczona. Jak daleko

sięgała pamięcią, nigdy nie

lubiła by ktokolwiek, z

wyjątkiem matki, jej dotykał.

Potem pojawił się Peter i przez

krótki czas promieniała w jego

objęciach.

Nie zabrała ręki, przyjmując

ten gest jak część miłego

wieczoru. Zdumiona myślała, że

już kilka razy byli tak blisko

siebie: najpierw w samochodzie,

potem idąc od parkingu w stronę

restauracji, teraz ich kolana

spotykały się pod stołem. Nie

miała nic przeciwko temu.

Może drgnęła pod wpływem tych

myśli, może z innego powodu, bo

Jake odważniej ścisnął jej rękę

i zaczął delikatnie pieścić

wnętrze jej dłoni. Nie cofnęła

ręki, bo chciała, by to trwało

jak najdłużej.

Jego ciemne, brązowe oczy z

tęsknotą patrzyły na jej twarz,

a Laine zastanawiała się,

dlaczego on to robi?

Podano deser i prysł intymny

nastrój. Jake wyprostował się i

uśmiechnął.

- Na co masz ochotę?

Spojrzała na kuszący zestaw i

wybrała biszkopt z kremem, z

dodatkiem sherry. Sięgając po

łyżeczkę stwierdziła, że od

czasu wejścia do Carltona ani

razu nie pomyślała o Abby,

bowiem Jake zaabsorbował ją

całkowicie. Głos rozsądku mówił:

"strzeż się! Taka sytuacja może

tylko powiększyć twój ból. To

może być kolejne rozczarowanie".

Czyż nie ostrzegał jej, że nie

pragnie trwałych związków? Czy

naprawdę chciała być z tym

człowiekiem? Lata całe nie

odczuwała najmniejszej ochoty,

by z kimkolwiek się wiązać. Co

ją tak odmieniło? Czy to

rezultat spotkania z Abby i

wstrząsu, jakiego wówczas

doznała?

Pochyliła się nad deserem

próbując rozeznać się we

własnych uczuciach. Może Jake

pociąga ją dlatego, że jest

blisko ÍAbby i cząstka jej

tęsknoty za dzieckiem przypada

na niego?

On również umilkł, zatopiony w

swoich myślach. Gdy kelner,

przywożąc zestaw serów, zmienił

nakrycia, Jake wymamrotał coś

niezrozumiałego, co miało

oznaczać podziękowanie.

Po chwili podszedł do nich

kierownik sali.

- Telefon? Już idę.

Przepraszam, Laine, muszę się

dowiedzieć, czego chce pani

Foale.

- Oczywiście.

Laine patrzyła jak szedł w

stronę bufetu, a serce

podchodziło jej do gardła.

Dlaczego pani Foale dzwoniła do

restauracji? Czy to Abby...? Co

mogło się stać?

Wyraz twarzy Jake'a

potwierdził jej najgorsze obawy.

- Co się stało?

- Abby - powiedział poważnie -

jest przeziębiona, boli ją

gardło i gorączka się podnosi.

Pani Foale wezwała doktora, no i

muszę iść. Przepraszam cię, że

nasza kolacja kończy się w ten

sposób. Poproszę, by wezwano dla

ciebie taksówkę.

- Nie kłopocz się o mnie.

Nie chciała narzucać się

Jake'owi.

- Dobranoc, Laine. Dziękuję za

miły wieczór. Musimy go kiedyś

powtórzyć. Może wtedy nic nam

nie przeszkodzi.

Podniósł jej dłoń do ust.

Muśnięcie gorących warg

przyprawiło ją o drżenie, a na

twarzy pojawił się rumieniec.

- Dobranoc, Jake. Ja również

dziękuję. Mam nadzieję, że z

Abby to nic poważnego.

Chciała dodać: "i pozdrów ją

ode mnie!", ale byłaby to być

może zbytnia poufałość.

Przytrzymał jej rękę, jakby

zupełnie zapomniał, że musi

jechać. Uśmiechnął się i

odszedł. Patrzyła, jak szybkim

krokiem podchodzi do bufetu i

płaci rachunek. Wyszedł, nie

oglądając się za siebie. Wtedy

poczuła się osamotniona.

Czy każde zbliżenie będzie się

tak szybko i bezlitośnie

kończyło? Czego więcej mogła się

spodziewać? Poznali się dopiero

tydzień temu, widzieli raptem

trzy razy i to w sprawach

zawodowych. Z jakiej racji miał

jej zaproponować, by wróciła z

nim do chorego dziecka, które

widziała raz w życiu i to

zaledwie przez kilka minut? Nie

miała najmniejszego powodu, by

być taka nieszczęśliwa.

Jednak tym razem zdolność

logicznego rozumowania opuściła

ją zupełnie i uczucia wzięły

górę. Może właśnie dlatego tej

nocy zasnęła z dłonią, którą

Jake pocałował, przyciśniętą do

ust?

** ** **

Obudziła się wczesnym rankiem.

Z niecierpliwością czekała na

rozsądną godzinę, żeby zadzwonić

do Jake'a.

"Pytanie o zdrowie Abby

powinno być odebrane jako zwykła

uprzejmość" - przekonywała samą

siebie, sięgając po słuchawkę.

Miała wszelkie podstawy, by

zadzwonić.

- Jake? Tu Laine. Chciałam

tylko zapytać jak się czuje

Abby? - zdawało się jej, że był

zdyszany.

- Laine? - w jego głosie

brzmiała szczera radość. - Z

Abby wszystko w porządku. Doktor

mówi, że to wietrzna ospa i że

za parę dni pojawi się wysypka.

To raczej nieprzyjemna niż

niebezpieczna choroba.

- Chwała Bogu! Mam nadzieję,

że nie wyciągnęłam cię z łóżka?

Jakby brakuje ci tchu.

Roześmiał się.

- Przed chwilą biegałem. Robię

to każdego ranka, zwykle nieco

wcześniej. Za późno na spanie.

- Mogłam się domyśleć! Mówiłeś

mi, że uprawiasz jogging.

Właśnie wychodziłam do pracy i

chciałam się dowiedzieć, co z

Abby. Cieszę się, że to nic

poważnego.

- Laine, jeszcze raz dziękuję

za telefon.

Jechała do pracy uśmiechnięta,

nucąc pod nosem jakąś melodię.

Nie pamiętała, kiedy ostatnio

czuła się tak wspaniale!

Ranek nie był zbyt pogodny.

Nisko wiszące chmury zapowiadały

deszcz, ale dziś miasto wydawało

się jej wyjątkowo promienne.

Jednak życie, mimo wszystko,

jest cudowne! Abby wkrótce

wyzdrowieje, a Jake się na nią

nie gniewa.

Kiedy weszła do biura,

sekretarka już siedziała za

biurkiem.

- Dzień dobry, Laine.

Wyglądasz na szczęśliwą. Udana

randka?

- Czy szczęście zawsze musi

się wiązać z mężczyzną? - Laine

ściągnęła brwi.

- To mi wygląda na ten rodzaj

szczęścia - powiedziała Jane z

tajemniczą miną.

- Możesz myśleć, co chcesz -

odparła wchodząc do swego

pokoju.

Z ulgą zamknęła za sobą drzwi.

Sekretarka nie miała racji. Była

szczęśliwa, bo z Abby było

wszystko w porządku. Fakt, że

Jake był dla niej miły, też był

ważny, bo jej kontakt z Abby nie

zostanie zerwany.

Sama nie chciała przyznać się

przed sobą, co jest prawdą.

Kiedy wyszła na lunch, deszcz

przestał padać. Spacerowała po

starym mieście. Zatrzymała się,

bo z wystawy patrzyło na nią

białe, puszyste stworzonko o

mądrych szklanych ślepkach.

Szybko weszła do sklepu. Musiała

je kupić.

- Proszę o tego baranka z

wystawy...

- Służę pani. Jest dość drogi,

bo to ręczna robota.

- Nie szkodzi.

Dla Abby będzie doskonały! Nie

namyślając się kupiła zabawkę, a

potem w sklepie papierniczym

ozdobny papier i kartkę

okolicznościową.

Zapakowała prezent i wysłała

na adres Jake'a. Jak on to

potraktuje? Baranek był pierwszą

rzeczą, jaką mogła kupić swemu

dziecku. Nie mogła się

powstrzymać, bez względu na

konsekwencje.

Jednak, gdy wróciła do domu,

cała jej euforia zniknęła bez

śladu. Skąd mogła wiedzieć o

tym, że Abby podobały się

baranki? Przypadek? Czy nie

naraża się tym samym na

odkrycie, że obserwowała z

ukrycia córkę? Jake rozpozna to

natychmiast!

"Jeśli mnie odrzuci, to

trudno..."

** ** **

Dwa dni później, wróciwszy do

domu znalazła pod drzwiami list,

a w nim duże, okrągłe pismo.

Drżącymi rękoma podniosła

różową kopertę. Pieściła

wzrokiem dziecięce pismo, każde

słowo, każdą literkę... Poszła

do kuchni po nóż, by otworzyć

list.

W środku była różowa kartka z

ilustracją do bajki "O czym

szumią wierzby". Podobnie jak

adres, list był również

starannie wykaligrafowany.

Przeczytała go jednym tchem:

"Droga Panno Tyson,

Dziękuję za prezent. Nazwałam

baranka Larry. Tatuś mówi, że to

niezbyt oryginalnie, ale mnie

się podoba. Kocham go bez

względu na to, jak się nazywa.

Wczoraj w nocy Fruitcake

urodziła szczenięta. Jest ich

sześć. Tatuś mówił, że może Pani

weźmie jednego. Mam nadzieję, że

tak, ale będzie Pani musiała

poczekać osiem tygodni, bo tyle

czasu muszą być ze swoją mamą.

Dziękuję za Larry'ego.

Kochająca Abby".

Przeczytała list kilka razy.

Ogromny krzyżyk pod podpisem

miał oznaczać chyba pocałunek.

Przycisnęła to miejsce do ust,

po czym położyła kartkę na stole

i starannie wygładziła

załamania. To będzie jej

najdroższa pamiątka. Rzecz,

którą dotykała jej Abby.

"Czyżby to był powód, dla

którego cieszyła ją pieszczota

Jake'a - zaczęła się nagle

zastanawiać. - Czyżby to była

świadomość, że te ręce przed

paroma godzinami gładziły jej

dziecko...?"

Możliwe. Sama nie wiedziała,

co naprawdę do niego czuje.

Przebywanie w jego towarzystwie

sprawiało jej przyjemność, że

jego dotyk ekscytował, a

jednocześnie dawał poczucie

bezpieczeństwa. Podobał się jej.

Był to ten typ mężczyzny, który

zawsze ją pociągał: silny, a

jednak czuły, dobrze zbudowany,

ale inteligentny. Mężczyzna,

którego nawet mogłaby

poślubić... gdyby nie był

przybranym ojcem Abby. Cóż,

kolejna komplikacja scenariusza

jej życia...

Czekała na telefon od niego,

ale nie dzwonił. Sama nie

chciała tego robić. Abby była

już na pewno zdrowa, więc nie

miała żadnego pretekstu, nawet

służbowego. Sprawa Jake'a

została zakończona właściwie już

w czasie pierwszej wizyty.

Minęło dziesięć dni. Dziesięć

dni, w czasie których Laine

coraz bardziej podupadała na

duchu. Aż pewnego ranka Jane

zaanonsowała, że przyszedł pan

Bennington. Na jego widok jej

serce zabiło szybciej. Wstała,

by go przywitać. Jej drobna dłoń

prawie zniknęła w jego

szczupłej, opalonej ręce.

Oboje byli bardzo spięci.

- Witaj, Laine - jego szeroki

uśmiech spowodował, że

zmarszczki wokół ust stały się

wyraźne. - Miło cię znowu

widzieć! Wybacz, że wcześniej

się nie odezwałem, byłem zajęty.

Jestem dopiero teraz.

- Ach, tak. Zapewne

organizowałeś nowy klub?

- Owszem, ale nie tylko to.

Twoje cyferki dały mi sporo do

myślenia. Zrozumiałem, że

zaciąganie pożyczek na taką

skalę, niestety, prowadzi do

upadku.

- Siadaj - powiedziała

wskazując mu krzesło.

Sama zajęła miejsce za

biurkiem. Uznała, że powinna

zachować pewien dystans.

- Cieszę się, że cię

przekonałam.

Jake usiadł zakładając nogę na

nogę.

- Potrzebowałem kapitału,

którego nie musiałbym spłacać od

razu. Zacząłem więc zastanawiać

się i w końcu skontaktowałem się

z pewnym bogatym przyjacielem

mojego ojca.

- Żeby pożyczyć od niego? -

spytała z przekąsem.

- Nie. Prosiłem, żeby

zainwestował w moje

przedsięwzięcie. Mam dobrą

hipotekę. Dotychczasowa

działalność też rozwijała się

pomyślnie, więc nie musiałem go

długo przekonywać. Doszedłem do

wniosku, że warto zaryzykować.

On będzie udziałowcem, a ja, za

ustalone wynagrodzenie, zajmę

się prowadzeniem interesu. Zyski

będziemy dzielić równo, choć

początkowo większość pójdzie na

dalszą rozbudowę firmy.

- To brzmi wspaniale. Czy już

podpisaliście umowę?

- Wczoraj - uśmiechnął się

widząc jej zdumioną minę. - Nie

martw się. Może i jestem

hazardzistą, ale na pewno nie

głupcem. Skontaktowałem się z

moim prawnikiem, który dokładnie

sprawdził umowę. Nie ma w niej

żadnych niejasności, żadnych

kruczków. Ben Harvers to uczciwy

businessman.

- W takim razie jego wsparcie

finansowe będzie nieocenione.

Bardzo się cieszę. Wiem, co to

dla ciebie znaczyło. Jakie są

twoje najbliższe plany?

- Chcę wyposażyć mój ostatni

nabytek. Widzisz, sukces całego

przedsięwzięcia zależy od tego,

czy każdy z moich klubów będzie

oferował to, czego żaden inny

ośrodek tego typu nie jest w

stanie zapewnić. Chodzi o

wystrój, o pracowników, o

sprzęt. Jeśli wejdziesz do

któregokolwiek z domów

handlowych, to już na pierwszy

rzut oka wyrabiasz sobie zdanie

o całej sieci, o towarze i o

usługach, które ci oferują.

Chcę, żeby w moim przypadku było

tak samo.

Tak. On wiedział czego chce i

Laine była pewna, że mu się uda.

Był to ten typ mężczyzny, który

odnosi sukces we wszystkim, za

co się weźmie.

- No cóż, teraz, gdy jesteś

wielkim posiadaczem, chciałabym

usłyszeć, że odegrałam choćby

drobną rolę w twoim sukcesie -

powiedziała z uśmiechem.

- Drobną? Myślę, że zrobiłaś

dla mnie dużo. Pokazałaś mi

właściwy kierunek, a to jest

wręcz nieocenione.

- Cieszę się, że mogłam ci

pomóc.

- W sprawie prowadzenia ksiąg

rachunkowych powiedziałaś

wszystko, Laine, ale nie

poznałem twego systemu tak

dobrze, żeby go wprowadzić u

siebie. Mogłabyś się tym zająć?

Możesz to jakoś usystematyzować?

- Oczywiście, ale nie za

darmo...

- Nie dbam o koszty, byle

tylko ktoś wykonał tę robotę.

Poza tym, chciałem zainteresować

cię swoją osobą i moimi planami.

- Czyżby? - spojrzała na niego

podejrzliwie. Bawiła się piórem,

by ukryć drżenie rąk. Co on

właściwie chciał przez to

powiedzieć?

- Laine! To, że nie odzywałem

się tyle czasu wcale nie

oznacza, że nasz wspólny wieczór

nie sprawił mi przyjemności.

Naprawdę, miałem w związku z

interesami mnóstwo spraw na

głowie. A w dodatku Abby była

chora...

Abby! Całkiem o niej

zapomniała...

- Jak ona się czuje? - spytała

szybko, mając nadzieję, że nie

zauważył jej przeoczenia. Jak to

się stało, że widok Jake'a

wymiótł jej z głowy każdą inną

myśl?

- Swędzi ją skóra i jest

trochę nieznośna. Doktor mówi,

że to świadczy o

rekonwalescencji. Prawdopodobnie

pójdzie do szkoły w przyszłym

tygodniu. Pani Foale jest bardzo

dzielna, zajmuje się Fruitcake i

szczeniętami i w ogóle

wszystkim.

- Ach tak! Abby pisała mi w

liście...

- To miło z twojej strony, że

o niej pamiętałaś. Abby była

uszczęśliwiona - Jake mówił to

tak ciepło. - Ale to nie było

konieczne. Ta zabawka musiała

być bardzo droga?

- Nie ma sprawy - powiedziała

sztywno. Co on sobie myśli?

Wbrew temu, co twierdził,

wydawało się, że cieszy się z

tego, że przysłała tę zabawkę.

Spojrzał na zegarek.

- Jest wpół do szóstej. Może

pojedziesz ze mną odwiedzić

Abby? Mogłabyś zobaczyć młode

Fruitcake. Są jeszcze bardzo

małe, ale już bardziej

przypominają psy niż obdarte ze

skóry króliczki.

- Chę... chętnie. Dziękuję! -

Serce waliło jej jak młot.

Jego uśmiech całkowicie ją

zniewalał.

Uporządkowała biurko, zabrała

torbę i płaszcz. Uspokoiła się,

ale oczy błyszczały jej z

podniecenia.

Jake wprowadzał ją w swoje

prywatne życie. Nagle majowe

słońce zaczęło świecić

wszystkimi barwami tęczy.

Rozdział 4

- Spójrz! Czyż nie są cudowne?

Możesz zabrać którego chcesz. Ja

najbardziej lubię tego.

Abby miała krosty na czole i

całe mnóstwo rozrzuconych po

całej twarzy i rękach. Laine

zamrugała oczami, usiłując ukryć

nagłe łzy cisnące się do oczu.

Abby wyglądała teraz jak

Fruitcake.

Szczeniak w czułych objęciach

dziewczynki wydał pisk protestu,

gdy ścisnęła go mocniej,

składając na jego małym łebku

swój pocałunek. Laine głaskała

długi, centkowany pyszczek.

- Czy wiesz, kto jest ich

ojcem? - spytała.

- Podejrzewamy charta z

naprzeciwka - usłyszała głęboki

głos Jake'a.

Obejrzała się. Stał za jej

plecami, przyglądając się ich

poczynaniom. Gdy spotkała jego

ciepłe spojrzenie, szybko

odwróciła wzrok. Znów zagubiła

się pod jego wpływem.

- To by wyjaśniało długi pysk

i małe uszka - szepnęła. - I ten

ziemisty kolor!

- Czy zatrzymacie któreś ze

szczeniąt?

- Tatusiu, zatrzymajmy,

proszę!...

Jake westchnął zrezygnowany.

- Widzisz, co narobiłaś. Nie

będę miał teraz chwili spokoju,

dopóki nie powiem tak! Ale tylko

jednego - powiedział z udaną

srogością.

- Przepraszam! - Laine

roześmiała się, widząc, że Jake

tylko żartuje.

Wchłaniała ciepłą atmosferę

tego domu. Wyjęła z koszyka

drobne, złociste stworzonko.

- Wezmę chyba tego -

powiedziała głaszcząc długie,

jedwabiste uszka. - Nazwę go

Goldie.

- To nie brzmi oryginalnie -

zaprotestowała Abby.

- Larry też nie brzmiała

oryginalnie - przypomniała jej.

- No tak... - Abby zmieszała

się, lecz zaraz odzyskała rezon.

- Ale to tylko była zabawka.

Jednak żywy pies powinien mieć

bardziej niezwykłe imię.

- A jak ty byś go nazwała?

Abby pomyślała chwilkę.

- Coffe! - odparła

tryumfalnie.

- Bardzo oryginalnie! -

podsumował Jake z poważną miną.

Laine marzyła, aby uściskać

małą!

W tym momencie przyszła pani

Foale mówiąc, że czas do łóżka.

- Nie chcę iść spać. Jeszcze

nie...

Jake natychmiast stłumił jej

dziecięcy bunt.

- Tak kazał doktor, moja damo.

Jesteś jeszcze rekonwalescentką.

Żadnego wysiadywania do późna,

dopóki nie będziesz zupełnie

zdrowa i nie wrócisz do szkoły.

Na górę, żabko! Będę u ciebie za

pięć minut.

Widząc jak pani Foale,

macierzyńskim gestem zabiera

Abby na górę, Laine pomyślała,

że Jake jest szczęściarzem mając

taką opiekunkę do dziecka.

Poczuła wielką sympatię do tej

kobiety. Dziewczynka jest w

dobrych rękach.

- No, tak - powiedział Jake z

nagłym ożywieniem, gdy tylko

obie zniknęły. - Zabiorę ten

cały kram z powrotem do

składziku, gdzie jego miejsce.

Fruitcake! Idziemy!

Podniósł wielki kosz ze

szczeniakami i wyszedł z pokoju.

Fruitcake deptała mu po piętach,

by nie stracić z oczu swoich

dzieci. Laine zatonęła w

miękkiej sofie, rozkoszując się

uczuciem, że zaczyna należeć do

tego domu.

- Idę tylko do Abbyna

"dobranoc" i zabieram cię na

kolację, zgoda?

- Chętnie, ale nie jestem

odpowiednio ubrana na taką

okazję - stwierdziła Laine,

patrząc na swą bawełnianą

spódnicę i bluzkę w paski.

- Znam takie jedno miejsce...

Popatrzyła na niego: zwinny,

szczupły, w miękkiej bluzie z

jaskrawym napisem "Kluby Zdrowia

Hygeia".

- Napijesz się?

- Chętnie. Poproszę Cinzano z

wodą sodową i cytryną.

- Już się robi!

Drink pomógł jej opanować

chaos myśli. Kiedy w końcu

wyszli z domu, była spokojna.

Nic jednak nie mogło ukryć

faktu, że była szczęśliwa. Oczy

błyszczały jakąś ukrytą

radością, promieniującą z jej

całej istoty. Była z Jake'em, a

on okazał się swobodnym, a

jednocześnie uważającym, wesołym

i troskliwym kompanem, jakby

cieszył się jej obecnością, tak

samo jak ona nim.

Siedząc w ogródku w

nadbrzeżnym pubie, zajadając

jajka w majonezie i zapiekane

paszteciki, Laine uświadomiła

sobie, że podobnie czuła się

mając siedemnaście lat. Wtedy

pozwoliła, by uczucia ją

poniosły. Wtedy też prysły jej

marzenia. Zamyślona, smarowała

masłem kawałek pasztecika. Czy

tamto wspomnienie rzuca cień na

obecne jej życie? Przecież mogła

się znów zakochać. Nie było w

tym nic złego. Odsunęła od

siebie wszelkie myśli o miłości.

Już zapomniała jak żywe, jak

radosne jest to uczucie i jak

bardzo można być wtedy

szczęśliwym.

Uśmiechnęła się pogodnie do

mężczyzny siedzącego naprzeciw.

Wiedziała, że nie powinna się go

bać. Że drugi raz popełni ten

sam błąd. Jałowe rozważania nie

miały sensu. Była teraz starsza,

bardziej doświadczona, lepiej

potrafiła ocenić charakter

człowieka. Jake był zupełnie

inny niż Peter Styles. Tym razem

nie może się zawieść.

Może kochać Jake'a bez obaw.

Będzie milczała o swojej

przeszłości. Ogarnięta nową falą

niepokoju poczuła, że dostaje

gęsiej skórki. Odsunęła jednak

złe myśli.

Po kolacji Jake odwiózł ją do

jej samochodu, który był

zaparkowany pod jego domem.

- Zaraz będzie ciemno. Nie

chcę, żebyś sama wracała po

nocy. Wstąp na kawę, a potem

odwiozę cię.

Widać było, że on również nie

ma ochoty kończyć tego wieczoru.

Zaśmiała się w duchu. Podczas

pierwszego spotkania nie martwił

się tak o jej bezpieczeństwo!

- A może pojedziesz do mnie?

Ja też mam kawę!

- Świetnie! - jego oczy były

pełne radości i czegoś

jeszcze... - Więc prowadź!

Podjechali pod jej dom. Laine

wpuszczała Jake'a z uczuciem

małego tryumfu. Już nie chciała

za wszelką cenę trzymać go z

daleka od swego życia. Teraz nie

pragnęła niczego więcej, jak

tylko móc dzielić je z nim.

Dzielić z nim swoje życie!

- Pięknie tu u ciebie -

powiedział ciepło.

- Usiądź, zaraz przygotuję

kawę.

Najwyraźniej nie miał ochoty

siedzieć bezczynnie. W czasie,

gdy ona parzyła kawę, podszedł

do drzwi prowadzących do patio i

odkrył sposób ich otwierania.

Wyszedł do zacienionego ogrodu i

rozkoszował się wonnym

powietrzem wieczoru.

- Nie jest tak duży, jak twój

- powiedziała Laine podchodząc

do niego - ale dla mnie akurat.

Nie jestem też dobrą

ogrodniczką.

- Ja również nie - przyznał. -

Wolę inne rodzaje aktywności.

Wprawdzie cieszę się, że mam

duży ogród, Abby ma gdzie się

bawić, ale strzyżenie trawników,

to ponad moje siły!

- Na szczęście mój ogród jest

wyłożony płytami, a wśród

kwiatów chwasty nie są widoczne.

Uwielbiam tu siedzieć, kiedy

jest ładna pogoda, ale teraz

robi się trochę chłodno. Lepiej

chodźmy do środka. Kawa jest

gotowa.

Gdy wrócili do pokoju, Laine

zapaliła lampę i zaciągnęła

story. Ich żywe kolory

podkreślały zieloność mebli i

kremowy odcień dywanu. Były

podszyte grubą tkaniną i

zwieszając się fałdami

całkowicie odcinały pokój od

świata zewnętrznego. Aura

intymności pogłębiła się.

Usiadła obok Jake'a na sofie.

Odstawiając filiżankę pochylił

się, a jego ramię musnęło ją w

przelocie. Laine odniosła

wrażenie, że siedzi teraz

odrobinę bliżej, tak jakby nieco

się przysunęli...

Najprawdopodobniej było to

złudzenie, po prostu podświadoma

potrzeba zbliżenia. Był teraz

tak blisko, że wystarczyło, by

położył rękę na oparciu, a już

nie mogłaby odchylić głowy nie

opierając się o nią. W chwili,

gdy jej włosy musnęły rękaw

bluzy Jake'a, w Laine coś pękło.

Poczuła rozkoszne dreszcze,

ciepłe i zniewalające.

Oparła głowę o jego silne

ramię, całą swą osobą chłonąc

intymny kontakt.

- Abby cię lubi - cichy szept

przerwał ciszę. Oddech Jake'a

musnął delikatnie jej ucho.

Laine przymknęła oczy.

- Tak myślisz?

- Tak. Podarowała ci swego

ulubionego szczeniaka!

- Ja też ją lubię. Jak

mogłabym się jej oprzeć?

- Z łatwością, gdybyś tylko

trafiła na jej dąsy!

Laine roześmiała się, aby nie

zdradzić prawdziwych uczuć.

Przypomniała sobie swoje własne

fochy i pomyślała, że Abby może

być taka. Jej humory do tego

stopnia rozbijały życie

rodzinne, że w końcu matka i

ojciec przestali ją rozumieć.

Może właśnie dlatego nie pomogli

jej, gdy miała kłopoty. No cóż,

ale od tego czasu upłynęło wiele

lat.

- Często się dąsa?

- Dzięki Bogu, nie. Wolę, jak

się złości. Mogę wtedy na nią

krzyczeć, ale te dąsy... Wtedy w

ogóle nie można do niej dotrzeć.

- To musi bardzo utrudniać jej

wychowanie.

Jake zaśmiał się.

- Kochany kurczak! Ja tu mówię

o Abby jak o małej terrorystce,

a w gruncie rzeczy ona jest

najmilszym stworzeniem pod

słońcem!

- Takie odniosłam wrażenie.

Chyba jeszcze nie przeżywa tak

zwanego "trudnego wieku".

- Nie wywołuj wilka z lasu!

Jego głos brzmiał pogodnie,

choć zawierał jakąś nieuchwytną,

dziwną nutę. Podejrzewała, że on

wcale nie myśli o tym, co mówi.

Jego ręka była coraz bliżej i

bliżej, aż objęła ramię Laine.

Przygarnął ją do siebie.

Wstrzymała oddech.

Jej wargi, miękkie i chętne

czekały na pocałunek. Usta

mężczyzny dotknęły ich, najpierw

ostrożnie. Lecz po chwili, stal

się bardziej namiętny. Upłynęło

sporo czasu zanim przerwał

pocałunek.

Ten pocałunek wyzwolił w Laine

taką falę szczęścia, jakiego

nigdy przedtem nie zaznała.

Będąc z Peterem nie odczuwała

tego. Nie! To przeżycie było

jedyne w swoim rodzaju,

nieporównywalne, możliwe tylko z

tym właśnie mężczyzną.

Laine nie wiedziała, ile

trwało to wzajemne rozkoszowanie

się sobą, ale kiedy doszli do

siebie, kawa była zimna.

Nagle Jake odsunął się od niej

i usiadł na drugim końcu sofy,

kryjąc twarz w dłoniach. Laine

spojrzała nań oszołomiona.

- Jake? - spytała. - Co się

stało? Co ja takiego zrobiłam?

- Przepraszam! - potrząsnął

głową. - Nic nie zrobiłaś. Byłaś

taka słodka, taka ciepła.

Przepraszam - powtórzył. -

Lepiej już pójdę. Nie martw się.

Dobranoc, Laine.

Podniósł się. Ona wstała

również.

- Nie musisz się

usprawiedliwiać - powiedziała

głucho. - Ja też tego chciałam,

sprawiło mi to przyjemność...

Czy musisz już iść? Nawet nie

wypiłeś kawy.

- Naprawdę, już muszę.

Przepraszam. Dobranoc.

Obcy, znów obcy... Odszedł. Z

jękiem opadła na sofę. Siły ją

nagle opuściły, w głowie miała

chaos.

Przecież Jake był w niej

zakochany. Jak ona w nim. Czuła

to całym swym kobiecym

instynktem. Dlaczego poszedł?

Przywołała wspomnienia

ostatnich dni i nagle coś

zaczęło jej świtać. On walczył z

duchem zmarłej żony.

Prawdopodobnie Jake był typem

monogamisty. Nie należał do

mężczyzn przerzucających się z

kwiatka na kwiatek. Nadal czuł

się związany z Jane, więc

walczył z tą siłą, która już od

pierwszego spotkania przyciągała

ich do siebie.

Czyżby ta lojalność miała

rozbić jej wszystkie nadzieje?

Nadzieję, by być blisko dziecka,

nadzieję, by stać się dla Jake'a

czymś więcej, niż tylko

przyjaciółką?...

Głębokie cienie pod oczami

następnego ranka świadczyły o

nieprzespanej nocy.

Coś jednak z tej nocy zostało.

Postanowiła, że nie pozwoli

Jake'owi zagrzebać się w

przeszłości. Ona sama robiła to

zbyt długo, ale w końcu

odrzuciła okowy bólu i

wątpliwości. Musi pomóc mu

wyrwać się z tego bezsensownego

poczucia lojalności.

Jeśli ma przełamać jego opór,

musi przebywać w jego

towarzystwie! Prosił ją o

wprowadzenie nowego systemu

księgowania... Może go poprosić,

by ją zapoznał ze swymi

podwładnymi. Normalnie

poradziłaby sobie sama, ale to

był specjalny przypadek.

** ** **

- Szczeniaki mogą już jutro

być zabrane od matki. Czy nie

zechciałabyś jutro wieczorem

przyjechać po Goldie?

Tętno waliło jej w skroniach.

Te tygodnie ciszy, które

upłynęły od dnia, kiedy

wyjmowała z koszyka "swojego"

pieska, były trudne do

zniesienia.

Widywała Jake'a, ale on

utrzymywał chłodny dystans.

Zachowywał się tak, jakby tamten

intymny wieczór w ogóle nie

istniał. Chociaż, może

niezupełnie tak. Nie był już

taki swobodny, taki ciepły, jak

przedtem. To, co mogło ich

zbliżyć, jeszcze ich oddaliło od

siebie.

Ale teraz znów zobaczy Abby!

Czyżby to było złudzenie, czy

też faktycznie głos Jake'a nieco

złagodniał od czasu ich

ostatniego spotkania? Raz czy

dwa, przyłapała go, jak patrzył

na nią ukradkiem. Wyraz jego

oczu sprawiał, że krew zaczynała

szybciej krążyć. On się nią

interesował, to było pewne. Nie

było pewne, co zamierzał w

związku z tym zrobić.

- Dobrze, jutro. - Uśmiechnęła

się zza biurka. - Wszystko już

przygotowałam - koszyk, miskę,

jedzenie, tackę z trocinami. Mam

nadzieję, że nie będzie tak

bardzo tęskniła za matką i

rodzeństwem.

- Najwyżej dzień lub dwa.

Przyjedź prosto po pracy, to

zobaczysz się z Abby. Potem

gdzieś pójdziemy.

- Będę musiała zawieźć

szczeniaka do domu i zająć się

nim.

- Ach tak, co za głupiec ze

mnie. Więc może innym razem?

Takie niezobowiązujące

zaproszenie, ale jednak! Laine

za wszelką cenę nie chciała

zdradzić radości rozsadzającej

ją.

- Chętnie.

Jake podniósł się, biorąc

aktówkę.

- W takim razie do jutra.

Odwrócił się i ruszył szybko w

kierunku drzwi, jakby bał się

swoich reakcji, jeśli zostanie

chwilę dłużej.

Laine patrzyła na niego, jak

odchodzi i uśmiech pełen miłości

został na jej ustach.

Okazało się, że Abby nie chce

oddać żadnego pieska.

- Tak bym chciała je wszystkie

zatrzymać - mówiła widząc jak

Goldie wdrapuje się na ramię

Laine i liże ją po twarzy... W

szarych oczach zalśniły łzy.

- Czy na pewno będzie jej u

Laine dobrze? - zapytała ojca.

Jake uśmiechnął się

wyrozumiale.

- Na pewno będzie jej dobrze -

zapewnił. - W tym wieku

większość piesków musi opuścić

swoją mamę. Znaleźliśmy dla nich

dobre, kochające domy. Nie martw

się, mała.

- Obiecuję ci, że się nią

dobrze zaopiekuję. - Laine

włożyła wyrywającego się

szczeniaka do kosza i opatuliła

kawałkiem flaneli.

- Trzeba jej dawać jeść cztery

razy dziennie. Pamiętaj!

- Nie zapomnę, będę chodziła

na lunch do domu i wtedy ją

nakarmię - schyliła się i

chwyciła małą w objęcia.

Moment wydawał się odpowiedni.

- Nie martw się, kochanie.

Goldie będzie u mnie dobrze.

Przywiozę ją kiedyś do ciebie...

- przerwała nagle i spojrzała

pytająco na Jake'a.

- Świetnie!

Patrzył na nią tak dziwnie...

Laine zamrugała powiekami.

Czyżby łzy? Nie, na pewno nie.

- No to umowa stoi -

powiedziała z ożywieniem. - Na

razie!

- We wtorek? - cicho zapytał

Jake, stawiając kosz z psiakiem

na tylnym siedzeniu.

- Tak!

- Więc do wtorku. Zadzwonię do

ciebie o wpół do ósmej.

Laine uśmiechnęła się patrząc

w jego ciemne oczy.

- Będę czekał z

niecierpliwością.

- Ja również. Do widzenia,

Abby - schyliła się, by

pocałować dziecko, które nagle

zarzuciło jej ręce na szyję.

- Przyjedź do mnie jak

najszybciej i weź z sobą Goldie

- poprosiła mała.

Laine z trudem powstrzymywała

łzy. Ten wybuch uczuć córki

rozbroił ją zupełnie.

- Obiecuję - powiedziała

cicho.

Pomachała im jeszcze na

pożegnanie, wiedząc, że jej

serce zostaje razem z nimi.

Do wtorku niedaleko i znów

zobaczy Jake'a. A Abby?

Uśmiechnęła się do swoich myśli.

Ją też niedługo zobaczy.

Wtorkowy wieczór był prawie

powtórzeniem ich pierwszej

kolacji, tyle, że tym razem

żadne ważne sprawy nie zakłóciły

spotkania. No i przyjął

zaproszenie na kawę.

Laine czuła się niepewnie, nie

wiedząc czego się spodziewać.

Tym razem Jake panował nad sobą.

Usiadł na krześle, chcąc uniknąć

intymnego zbliżenia. Jego oczy

przez cały wieczór mówiły

zupełnie co innego. W końcu

zaczął zbierać się do wyjścia.

Przy drzwiach zatrzymał się.

- Laine - wyszeptał. -

Wyglądasz dziś uroczo. Do twarzy

ci w tej zielonkawej sukni.

- Miło mi, Jake. Ja też ją

lubię.

- Dobranoc i dziękuję za

cudowny wieczór.

Jego wargi były gorące i

miękkie, ale tym razem trwało to

krótko. Wsiadł do samochodu i

odjechał zanim Laine zdążyła się

otrząsnąć.

Goldie już się zadomowiła, a

Laine stwierdziła, że pies

szalejący na jej widok sprawia

jej wiele radości.

Jake zadzwonił w piątek.

- Laine? Wybieramy się z Abby

na naszą łódkę, na weekend. Była

taka nieszczęśliwa z powodu

piesków, więc pomyślałem, że

warto ją gdzieś zabrać. Może

wybrałabyś się z nami?

- Ja? - Usłyszał zdumienie w

jej głosie i roześmiał się.

- Tak, ty! Z pewnością

będziesz zadowolona z wycieczki.

Tam jest fantastyczna sieć

szlaków wodnych, raj dla

włóczykijów. Co ty na to?

- Sama nie wiem! Bardzo bym

chciała, ale co z Goldie?

- Nie ma sprawy. Przywieź ją

do nas. Pani Foale nakarmi

wszystkie psy. Przyjedziesz?

- Dobrze!

- No to postanowione - słychać

było, że jest zadowolony. -

Zabierz śpiwór!

- Oczywiście, a co z

jedzeniem?

- Ja się tym zajmę. Po prostu

zabierz tylko coś do spania.

Bądź gotowa jutro rano, około

dziesiątej!

- Chyba, że mnie w nocy

zabiją! - odpowiedziała.

** ** **

Laine leżała na dachu kabiny

rozkoszując się słońcem. Jake

siedział przy sterze. Łódka

leniwie płynęła w dół wąskiej

rzeczki.

- To się nazywa życie! -

pomyślała. - Pogoda jest

wspaniała.

Jake miał na sobie tylko

szorty. Jego brązowa skóra

błyszczała w słońcu, mięśnie

napinały się przy każdym ruchu.

Laine oparła policzek na

skrzyżowanych rękach.

- Zajmę się jedzeniem.

Napijesz się czegoś?

- Abby! - zawołał dziewczynkę,

która leżała na dziobie i

moczyła w wodzie patyk. - Chcesz

pić?

- Wolę loda!

- W porządku, lody są w

lodówce.

Laine zwinnie zeskoczyła z

dachu. Szkarłatny kostium

kąpielowy świetnie podkreślał

jej zgrabną, smukłą figurę.

Zauważyła, że Jake na nią

patrzy. Wchodząc do kabiny

przypomniała sobie ten moment,

gdy po raz pierwszy znaleźli się

na pokładzie.

Kabina wydała jej się wówczas

bardzo mała i miała tylko dwie

koje. "Jak on sobie wyobraża

spanie?" pomyślała. Jake jakby

czytał w jej myślach.

- Dziewczęta zajmują kabinę! -

oznajmił.

- A gdzie ty będziesz spał? -

zapytała.

- W forpiku jest jeszcze jedna

koja, widzisz?

- Ależ tam jest strasznie

ciasno i nie ma okna...

- Nie szkodzi, za to jest luk.

Dopóki nie będzie padać, będę

miał powietrza, ile dusza

zapragnie.

- Będzie ci tam wygodnie?

- Zwykle ja tam śpię -

wtrąciła Abby i bardzo to lubię,

ale tatuś mówi, że w czasie tej

wycieczki będę mieszkać z tobą.

- Przepraszam. Przeze mnie

macie same kłopoty!

- Nic nie szkodzi! - Abby

szczerze uśmiechnęła się. -

Będzie wesoło!

Laine zerknęła na jedno i na

drugie.

- Dopóki nie pożałujecie, że

wzięliście mnie ze sobą!

- Nie obawiaj się!

Spojrzał na nią w taki sposób,

że serce jej zadrżało...

- Piwa?

- Prosto z puszki?

- Już się robi!

Popijając piwo, usiadła obok

Jake'a, w otwartym kokpicie, zaś

Abby z lodem wróciła na swoje

ulubione miejsce na dziobie. Jej

pomarańczowy kapok odbijał się

jaskrawo od krajobrazu pełnego

brązów i zieleni.

Dwa razy przepłynęli obok

niewielkich miasteczek,

kilkakrotnie mijali śluzy.

Wszystko to było dla Laine czymś

zupełnie nowym i cieszyła się

każdą chwilą tego cudownego

dnia.

Pod wieczór Jake nieco zwolnił

tempo.

- Zacumujemy tutaj na noc -

postanowił. - Zjemy w gospodzie.

Powoli skierował motorówkę w

stronę przystani. Gdy dobili do

pomostu, chwycił za pachołek i

zwrócił się do Laine:

- Skocz na brzeg i zacumuj

dziób. Abby rzuci ci linę.

- Ja to zrobię - usłyszeli

głos dziecka. Dziób właśnie

zbliżał się do pomostu. Abby z

liną w ręku chlupnęła w wodę z

wielkim pluskiem.

Laine zdrętwiała patrząc na

zbliżający się pomost.

- Zgniecie ją! Łap za bosak i

odepchnij nas! - krzyknął Jake.

Chwyciła bosak, próbując

odepchnąć łódź od pomostu. W tym

czasie Jake złapał boję

ratunkową i pobiegł na dziób.

- Abby, podpłyń do bojki -

krzyknął widząc, że wylądowała

blisko od podskakującej na

falach figurki. - Nie utoniesz,

płyń!

Łódka znów zaczęła odpływać.

- Laine, zahacz bosak o deski

i trzymaj!

Nerwowo zaczęła szukać punktu

zaczepienia. W końcu znalazła

jakiś sęk i już łatwiej było

utrzymać łódź.

Odpychała lub przyciągała

motorówkę, starając się utrzymać

ją w jednym miejscu, aby Jake

mógł wyciągnąć dziewczynkę na

pokład.

- Zostań tam i nie ruszaj się!

- krzyknął do dziecka.

Kilka osób siedzących w

gospodzie, widząc co się dzieje,

wybiegło na pomost. Przy ich

pomocy łódka została szybko

przycumowana.

Abby siedziała na rufie jak

mokry psiak, dygocząc z zimna i

emocji. Laine chciała podejść do

małej, utulić ją, ale

powstrzymała się. To była rola

Jake'a.

- No i co mądralo? - zapytał.

- Już zapomniałaś, czego cię

uczyłem i chciałaś zrobić po

swojemu? Opłaciło się?

- No nie... - szlochała

dziewczynka.

- Nigdy więcej tego nie rób,

O.K.?

Jego głos złagodniał. Abby

patrzyła na niego przez łzy i

potrząsnęła głową.

- No, chodź. Trzeba cię

wysuszyć!

Abby zerwała się i mocno

objęła go.

- Tatusiu, tak mi przykro!...

Jake czule potarmosił mokrą

czuprynkę.

- Mam nadzieję! Popatrz na

Laine! Przestraszyła się jak

nigdy w życiu!

Abby zerknęła na pobladłą

twarz kobiety, po czym szybko

wtuliła się w ojca.

- Zimno mi!

- Czy mogę ci pomóc? - spytała

Laine. Nie bardzo wiedziała, czy

powinna się wtrącać, ale tak

bardzo pragnęła zająć się małą.

- Pomóż temu łobuzowi wysuszyć

się i przebrać w suche rzeczy -

powiedział z wdzięcznością - a

ja sprawdzę, czy łódź jest

dobrze zacumowana.

Abby ruszyła do kabiny. Laine

ruszyła za nią, jej oczy

błyszczały. Wreszcie mogła zająć

się swym dzieckiem, tak jak

matka.

Rozdział 5

- Jak ci poszło? - usłyszała

głos Jake'a.

Abby już spała, a Laine

właśnie wkładała Goldie do

podróżnego koszyka.

Czy naprawdę musiał o to

pytać?... Gdy rozbierała Abby z

mokrych rzeczy, wycierała, a

potem przebrała ją w suche,

ciepłe ubranie, poczuła, że

wypełnia powinność, która jest w

niej. Zmuszono ją kiedyś, by

oddała to dziecko, a teraz

trzymała je w objęciach.

Odzyskała jakąś ważną część

samej siebie...

Spojrzała na Jake'a, jej

błyszczące oczy i gorący

rumieniec powiedziały mu dużo

więcej niż słowa...

- Cieszę się - powiedział. -

Wiesz, ludzie na łódce szybko

się poznają. To niezły test na

to, czy do siebie pasują. Myślę,

że wyszło nam świetnie, a ty?

- Ja także tak myślę.

Później, po posiłku, usiedli w

ciemnym kokpicie.

Nie dotykali się, a jednak

Laine czuła, że nawiązała się

między nimi silna więź, bez

zbędnych słów.

W końcu uśmiechnął się, a jego

oczy zaświeciły w mroku.

- Zejdź na dół, Laine. Zamknij

bulaje - o mnie się nie martw.

Wejdę przez luk.

Nie było żadnego tarcia,

żadnej niezręczności... Pasowali

do siebie po prostu.

Gdy usłyszała jego miękki

śmiech i zobaczyła wyciągnięte

ku sobie ramiona... wtuliła się

w nie bez wahania, chętnymi

ustami przyjmując jego

pocałunek. Serce biło jej

mocno...

- Cudowne zakończenie

cudownego weekendu - szepnął

całując ją namiętnie. Silne

ramiona mocno obejmowały jej

drżące ciało...

- Laine... Chciałbym... -

wyrwało mu się. - Zresztą,

nieważne...

"Co chciał powiedzieć? -

zastanawiała się. - Że pragnie,

aby została...? A może, że mają

przed sobą wspólną

przyszłość...?"

Czuła jego namiętność, lecz

czuła również, że coś go

powstrzymuje. Ale tak gorąco ją

całował... Na wspomnienie

przeszył ją rozkoszny dreszcz.

Wydobyła z koszyka śpiącego

psiaka i zanurzyła twarz w jego

futerku.

- Jestem głupia, Goldie -

wyznała - zakochałam się. Co o

tym sądzisz?

Goldie sapnęła i polizała ją

po policzku...

Minęło kilka dni, zanim Jake

znowu się odezwał. Słysząc w

słuchawce jego głos miała ochotę

śpiewać ze szczęścia. Dzwonił,

by zaprosić ją na koncert w

Birmingham.

- Mam dwa bilety na jutro -

oznajmił - powiedz, że

pójdziesz!

- Z przyjemnością.

- To świetnie. Przyjadę po

ciebie wcześniej, to wybierzemy

się przedtem na kolację. Do

zobaczenia, kochanie.

"Kochanie"? Zatkało ją. Jake

nie miał zwyczaju rozrzucać

takich słów jak confetti? Co to

"kochanie" miało znaczyć? Czy to

tylko przejęzyczenie? A może

naprawdę znaczyło to, co tak

bardzo pragnęła usłyszeć?

Przez cały wieczór był

troskliwy, czarujący, dowcipny i

promieniował jakimś nieodpartym

urokiem. Laine czuła, że pogrąża

się coraz bardziej.

Prowadząc samochód, Jake

zaczął pogwizdywać jakąś wesołą

melodię. Laine uniosła głowę, by

na niego spojrzeć. Wchłaniała w

siebie tę atmosferę!

W pewnym momencie przestał

gwizdać i posmutniał. To, co

powiedział, zabrzmiało jak ostry

dźwięk telefonu przerywający

ciszę.

- Laine, niepokoję się o klub

w Burchester. Przy obecnych

podatkach będę zmuszony go

zamknąć.

Laine wróciła do

rzeczywistości, bo jej myśli

odbiegły daleko od spraw

zawodowych.

W zamyśleniu przygryzła wargi.

- Zauważyłam, że dochody

ostatnio się zmniejszyły. W

porównaniu z zeszłym rokiem

spadły na łeb na szyję. Czyżby

interes się załamał?

- Nie. Byłem tam niedawno i

stwierdziłem, że ruch jest taki

jak zwykle. Może to ten nowy

system księgowania?

- Niemożliwe. Używamy ciągle

tego samego. Czy tam jest nowy

kierownik?

- Danny Matthews jest od kilku

miesięcy. Dlaczego pytasz?

- Chyba powinieneś go mieć na

oku.

- Cholera! - Jake był

poirytowany. - Nie mogę go

zwolnić. Jest po stażu.

- Po prostu przez jakiś czas

miej na niego oko. Nie dopuść,

aby zaczął cokolwiek

podejrzewać!

- Może to byłoby najlepsze

rozwiązanie!

- Wtedy zacznie znowu. Nie,

Jake, musisz być ostrożny! Teraz

nie masz dostatecznych dowodów,

by go zwolnić, ale jeśli cię

straszył Związkami, możesz mu

zagrozić publicznym ujawnieniem

jego sprawek.

- Fakt. Muszę mieć mocne

dowody, zanim zrobię jakiś ruch.

W końcu to tylko podejrzenia.

Będę tam możliwie często

zaglądał. Zwłaszcza, że on w

przyszłym tygodniu jedzie na

urlop.

- Fantastycznie! Na ten czas

przyjmij na jego miejsce kogoś,

komu całkowicie ufasz. Uważnie

przejrzyj rachunki. Jeśli

przychody wrócą do poprzedniego

poziomu, będziesz miał go w

ręku.

- Dobrze, zrobię jak mi

radzisz. Dziękuję ci.

Przepraszam, że znów zawracam ci

głowę moimi problemami.

- Nie ma sprawy! Cieszę się,

że mogę ci pomóc.

- No, jesteśmy na miejscu. Czy

jestem zaproszony?

- Jakże bym śmiała puścić cię

do domu bez odrobiny kawy?

Gdy Laine weszła z kawą, Jake

leżał na kanapie. Na jej widok

wstał, by pomóc odstawić tacę.

- Chodź do mnie - szepnął

pociągając ją ku sobie.

Laine drżąc z emocji, zapadła

w miękkie poduszki. Objął ją i

zaczął całować długo,

namiętnie... Przymknęła oczy

pozwalając unieść się

zapamiętaniu.

- Kochanie - wyszeptał unosząc

głowę. - Nie wiem, jak mogłem

dotąd żyć bez ciebie. Wyjdziesz

za mnie?

Laine podniosła głowę.

Wprawdzie miała nadzieję na

jakiś trwalszy związek, ale

takiej propozycji się nie

spodziewała. Przynajmniej

jeszcze nie teraz. Znali się

krótko, a poza tym sam przecież

mówił, że nie chciałby, żeby

jakakolwiek kobieta zajęła

miejsce jego zmarłej żony.

Widząc jej zaskoczoną minę

Jake dokończył:

- Wiem, że pragnąc, abyś

przeniosła się do nas, proszę o

zbyt wiele, ale... Abby i ja...

tak bardzo ciebie

potrzebujemy...

Laine miała wrażenie, że jakaś

gwałtowna fala wstrząsnęłą całą

jej istotą. To było wprost

niewiarygodne! W chwili, gdy

krótkie "tak" miała na końcu

języka, w ogóle nie pomyślała o

Abby! Czy umie dochować

tajemnicy?

Właściwie do tej pory nic

innego nie robiła. Cóż takiego

mogłoby się zdarzyć w

przyszłości, aby jej sekret

wyszedł na jaw? Kochała Jake'a!

Niczego na świecie tak nie

pragnęła, jak zostać jego żoną.

Uśmiechnęła się do ciepłych,

brązowych oczu, czekających na

odpowiedź.

- Tak - wyszeptała.

On zaś wydał jakiś

nieartykułowany okrzyk i porwał

ją w ramiona. Trwali tak objęci,

ciesząc się sobą, swą bliskością

i tym, że należą do siebie.

Gdy w końcu Jake poruszył się,

podniosła głowę.

- Kiedy? - zapytała.

- Jak najszybciej. Masz coś

przeciwko?

- Nie. Kocham cię, Jake.

- Laine! - szeptał, gorączkowo

całując jej twarz - Laine, tak

bardzo cię potrzebuję. Czy

chcesz mieć huczne wesele?

- Niekoniecznie, a ty?

- Absolutnie. Im mniej ludzi,

tym lepiej.

Chyba jednak Jake miał wciąż

poczucie winy z powodu

powtórnego małżeństwa -

pomyślała.

- Ale w kościele, dobrze? -

poprosiła. - Nie jestem aż tak

gorliwą chrześcijanką, ale mam

wrażenie, że nasz ślub będzie

wówczas bardziej prawdziwy.

- Najmilsza, może być

wszędzie, byleby był! Kościół to

dobre miejsce, ale rodzicom

powiem dopiero po fakcie. Nie

chcę ich tu ciągnąć, a pewnie

czuliby, że to obowiązek zjawić

się na uroczystości. A twoi?

Zawahała się... Na pewno

czuliby się dotknięci,

dowiadując się o wszystkim post

factum, ale byli częścią jej

dramatu... Chciała wejść w

przyszłość wolna od tego, co

było.

A co z Abby? Ona była raczej

dopełnieniem jej szczęścia, a

nie powodem, dla którego wiązała

się z Jake'm. Abby zbliżyła ich

do siebie, ale jej uczucia dla

Jake'a nie miały nic wspólnego z

pragnieniem połączenia się z

córką.

- Sądzę, że powinnam ich

zaprosić. Mimo wszystko są moimi

rodzicami. I uważam, że ty też

powinieneś zaprosić twoich!

- Tak, masz rację. Jest

jeszcze moja siostra, choć

wątpię, czy przyjedzie, mieszka

w Singapurze. Ale żadnych

ciotek, wujków, ani przyjaciół

rodziny!

- Zgoda. Cicha uroczystość bez

zbędnego szumu!

Gdy Jake odjechał, Laine

wyciągnęła się na sofie, by

przemyśleć to wszystko. Tak

wiele wydarzyło się w tak

krótkim czasie! Jednak jej

szczęście nie było pełne. Tkwił

w nim mały cierń! Jake nigdy nie

powiedział jej, że ją kocha.

Potrzebował - owszem, ale ani

słowem nie wspomniał o miłości.

Może już nigdy jej nie

pokocha? Może będzie musiała żyć

ze świadomością, że jest tą

drugą...

No cóż... Prawdopodobnie

decydował się na małżeństwo ze

względu na Abby. Wzruszyła

ramionami. Niech i tak będzie.

Wchodziła w ich życie pozbawiona

złudzeń.

Ma szansę, by być blisko osób,

które kocha. Jake ją lubił, a

nawet pożądał... To jej musi

wystarczyć.

** ** **

Mała Abby przyjęła wiadomość o

małżeństwie normalnie, ale bez

entuzjazmu. Laine poczuła się

zawiedziona.

- Jak będę cię teraz nazywać?

- zapytała dziewczynka.

- Możesz nadal mówić do mnie

Laine - odpowiedziała ze

smutkiem - ale jeśli wolisz

"mamo", będzie mi bardzo miło.

- Aha - odparła zamyślona.

Nagle jej oczy rozbłysły. - Czy

mogę być twoją druhną?

To pytanie zaskoczyło Laine.

- Wprawdzie nie pomyślałam o

tym - powiedziała ostrożnie -

ale może to dobry pomysł. Jake,

co o tym sądzisz? Abby będzie na

pewno ślicznie wyglądała?

- Dziewczyny, róbcie jak

chcecie. Jeśli chodzi o mnie,

nie dam się wbić w żaden frak

ani cylinder!

- Nawet nie marzyłyśmy, byś

wkładał coś tak dystyngowanego!

Prawda, Abby?

Abby zachichotała.

- Wyglądałbyś przezabawnie,

tato. Laine, jaką będziesz miała

suknię?

- Chyba nałożę coś kremowego -

wyszeptała Laine.

- Kolor będzie dobry... -

przyznała Abby. - Czy ja mogę

mieć zieloną sukienkę?

- To nie jest dobry kolor na

ślub.

- Dlaczego?

- Mówią, że przynosi

nieszczęście.

- Chyba w to nie wierzysz?

- Niezupełnie, ale wolałabym

nie ryzykować! Może zgodzisz się

na błękit? Z zieloną szarfą? -

dodała pragnąc zadowolić córkę.

- Zresztą, zobaczymy.

- O.K. Kiedy zrobimy zakupy?

- Niedługo - obiecała Laine,

całując ją w złocistą główkę. -

Niedługo.

Ślub miał się odbyć w

sierpniu. Kilka tygodni upłynęło

im na gorączkowych

przygotowaniach. Laine sprzedała

dom bez większych kłopotów, choć

zajęło jej to trochę czasu.

Na sukienkę kupiła piękną

kremową satynę oraz pajęczą

koronkę ze złotej nici.

Pani Foale poleciła jej dobrą

krawcową i już podczas pierwszej

przymiarki Laine wiedziała, że

suknia będzie dobrze uszyta.

Lejący materiał cudownie

podkreślał figurę, a pokrycie go

złotą koronką nadawało całej

kreacji niepowtarzalny urok.

- Wygląda pani jak księżniczka

- krawcowa wyraziła szczery

zachwyt.

Sukienkę dla Abby kupili w

domu mody. Dziewczyna była

zachwycona jedwabną kreacją,

którą w końcu upolowali. Stała

teraz przed ojcem, pokazując jak

pięknie wygląda.

- Wybrudzisz ją - Laine była

nieubłagana. - Wcale nie mam

ochoty mieć na swym ślubie

druhny w poplamionej sukience.

- Wtedy zostawimy cię w domu -

zagroził Jake.

- Nie zrobisz tego - Abby mu

uwierzyła. Patrzyła teraz to na

jedno, to na drugie z bardzo

niepewną miną.

Laine musiała powstrzymać się,

by nie wybuchnąć śmiechem.

- Więc czemu jej nie

zdejmiesz? - zapytała łagodnie.

- Chodź, pomogę ci.

Abby skapitulowała, ale humor

się jej poprawił, bo pani Foale

poprosiła na kolację.

Jake większość czasu spędzał w

klubie w Burchester, próbując

rozwiązać zagadkę niskich

dochodów. Miał też sporo pracy z

przygotowaniem do otwarcia

nowego ośrodka, co miało

nastąpić na tydzień przed ich

ślubem i wymagało sporo zachodu.

Kiedy Danny Matthews wyjechał

na urlop, zyski z klubu

Burchester wróciły do normy. Po

powrocie, gdy znów przejął

kierownictwo, znowu spadły.

- Czy potrzebne ci są inne

dowody? - zapytała Laine. -

Facet kradnie.

- Nabrał mnie - podsumował

Jake - zwykle byłem znawcą

ludzi. Tym razem nie miałem

nosa. Jutro się z nim rozprawię.

- Masz kogoś na jego miejsce?

- Owszem. Colin Lacey,

pomocnik Lena Castora, będzie

się nadawał. To odpowiedzialny

facet, dobrze mu idzie z

klientami.

- Cieszę się, że załatwisz to

przed naszym wyjazdem.

- Ja również. Będę mógł za

tydzień o wszystkim zapomnieć.

- O wszystkim?

- Oczywiście z wyjątkiem nas!

Laine, chodź tu. Nie całowałem

cię przez ostatnie pół godziny!

** ** **

Rodzice Jake'a przylecieli z

Montrealu na kilka dni przed

ślubem i Laine pojechała do jego

domu, by ich przywitać.

Jake był wierną kopią ojca,

ale jak ta drobna blondyneczka

zdołała urodzić tak potężnego

syna? Laine nie potrafiła sobie

tego wyobrazić. Była tak

filigranowa, że mogła swobodnie

przejść pod jego wyciągniętym

ramieniem.

- Tak bardzo się cieszymy -

powiedziała matka Jake'a, gdy

tylko znalazła się z Laine sam

na sam. - Dobrze, że cię ma. Był

tak zrozpaczony, gdy umarła

Jane. Myśleliśmy, że nigdy się z

tego nie otrząśnie, ale

widocznie nie jest pisane

mężczyznie, by zbyt długo

pozostawał samotny.

- Ma Abby - szepnęła Laine,

zawstydzona tą rozmową.

- Dziecko nigdy nie zastąpi

żony. A teraz Jake będzie mógł

mieć własnego syna! Czy to nie

cudowne?

Laine z wysiłkiem opanowała

się.

- Chciałabym, żeby tak się

stało, ale Abby jest mu bardzo

bliska, kocha ją.

- My również ją kochamy, ale

adoptowane dziecko nigdy nie

będzie takie jak własne, prawda?

- Nie wiem - przyznała Laine.

- Chyba niektórzy ludzie są w

stanie o tym zapomnieć.

- No cóż, tak czy inaczej mamy

nadzieję, że wkrótce doczekamy

się nowego członka klanu

Benningtonów. Siostra Jake'a ma

troje dzieci, mówił ci o tym?

- Owszem. Szkoda, że nie mogli

przylecieć na ślub, ale

cudownie, że wy jesteście.

- Jake mówi, że twoi rodzice

przyjeżdżają jutro. Cieszysz

się?

- Oczywiście. Oni nie znają

Jake'a. Mieszkają daleko i nie

mogli nas odwiedzić, a my

byliśmy zbyt zajęci, by jechać

do Surrey.

Pani Foale znów okazała się

nieoceniona i zgodziła się nadal

u nich pracować. W ten sposób

pytanie, czy Laine ma rzucić

pracę, nie zostało postawione.

Gdy przyjechali rodzice, Laine

ze smutkiem przyglądała się ich

twarzom. Ojciec miał zaledwie

pięćdziesiąt pięć lat, matka

nieco mniej, ale wyglądali,

jakby życie odebrało im wszelką

radość. Zestarzeli się

przedwcześnie.

Byli znacznie mniej ruchliwi

od rodziców Jake'a, od nich dużo

starszych. Matka Jake'a wyznała,

że fryzura kosztuje ją sporo

zachodu: trwała, farbowanie, ale

czuje się młodsza, gdy w lustrze

nie widzi siwizny. Matka Laine

nie przywiązywała takiej wagi do

swego wyglądu. Miała włosy

szpakowate, krótko obcięte, bez

śladu ondulacji.

Wyglądało, że akceptują

Jake'a, chociaż Laine nie była

pewna, czy wypływa to

rzeczywiście z sympatii, czy

tylko z uprzejmości.

- Masz szczęście, Laine -

powiedziała matka, gdy były

same. - Z twoją przeszłością...

Już myśleliśmy, że poszłaś w

odstawkę! Powiedziałaś mu?...

Laine była przekonana, że

matka to wywlecze.

- Nie, mamo.

- Nie powiedziałaś?! Ty głupia

dziewczyno! Sama pakujesz się w

kłopoty. Pewnie bałaś się, że

cię rzuci, gdy pozna prawdę. No

cóż, nie mogę cię winić za to,

że jesteś ostrożna.

Prawdopodobnie tak by postąpił.

Co będzie, gdy Jake się dowie,

że miała kochanka i urodziła

dziecko?...

Nigdy nie pytał jej o

przeszłość. Ona bała się, żeby

cokolwiek mu powiedzieć.

- To nie tak, mamo -

powiedziała, usiłując przekonać

samą siebie. - Po prostu to

pytanie nigdy nie padło. On

bierze mnie taką, jaka jestem i

ja tak samo. Przeszłość się nie

liczy.

- Powinnaś przyjechać do domu

i tam wziąć ślub - powiedział

później ojciec. - To

zaoszczędziłoby twojej matce

trudów podróży.

- Ale teraz tu jest mój dom -

zaoponowała. - Nie mogłam

przecież ściągać Jake'a do

Leatherhead.

- Ale nas mogłaś! Zawsze byłaś

egoistką.

- Nie musieliście przyjeżdżać

- odparła. Czuła się urażona.

Ojciec nie miał prawa tak

powiedzieć. Jakże teraz

żałowała, że nie posłuchała

Jake'a, aby nie zapraszać

rodziców.

- No cóż, ale jesteśmy -

wtrąciła pani Tyson. - Ojciec

przyjechał, by cię poprowadzić

do ołtarza. Mam nadzieję, że to

będzie ładna ceremonia.

- Będzie tylko bliska rodzina

- powiedziała zimno. -

Chcieliśmy, żeby uroczystość

była skromna.

** ** **

Jednak, gdy następnego dnia

Laine włożyła swą ślubną suknię,

matka zaprzestała wygłaszania

cierpkich uwag.

- Wyglądasz ślicznie,

kochanie. Wciąż masz takie

piękne włosy, a te złociste

koronki jeszcze dodają im

blasku. Chciałabym, żebyś była

szczęśliwa.

- Dziękuję, mamo - Laine

uniosła kremowy welon,

przytrzymywany pękiem kwiatów

pomarańczy otoczonych chmurą

złotych liści. Ucałowała matkę.

- Idź już na dół. Samochód może

być w każdej chwili.

- Po co taki wydatek dla mnie

jednej! - Pani Tyson nie mogła

powstrzymać się od uwag.

- Mogę sobie na to pozwolić,

mamo. Chcę jechać tylko z ojcem,

zgodnie ze zwyczajem.

Ku jej zdumieniu w oczach

matki pojawiły się łzy.

- Moja piękna córka -

wyszeptała. - Zawsze chcieliśmy

dla ciebie wszystkiego, co

najlepsze. Mamy tylko ciebie.

Przeżyliśmy wtedy takie

rozczarowanie...

- Wiem, mamo - Laine z trudem

powstrzymywała łzy. - Popełniłam

błąd i płaciłam za to, aż do tej

chwili. Teraz zaczynam od nowa.

Życz mi szczęścia!

Obie kobiety padły sobie w

objęcia. "Gdyby ona była taka

przedtem!" - myślała ze smutkiem

Laine, po raz pierwszy zdając

sobie sprawę z tego, jak bardzo

brakowało jej przez te wszystkie

lata matczynej miłości i

zrozumienia.

W pół godziny później Laine

kroczyła główną nawą, starego,

kamiennego kościółka.

Jake wyglądał wspaniale w

jasnoszarym garniturze,

śnieżnobiałej koszuli i srebrnym

krawacie.

Podziw i uczucie, które

zobaczyła w jego oczach,

wynagrodziły jej wysiłek, aby

dla niego wyglądać jak

najpiękniej. Odwróciła się, by

podać małej Abby swój ślubny

bukiet. Dziewczynka z

namaszczeniem wzięła kwiaty.

Przysięgę małżeńską składała

czystym, pewnym głosem, który

pięknie współbrzmiał z głębokim

barytonem Jake'a. Jego mocny

uścisk, pocałunek w zakrystii,

były obietnicą na przyszłość.

Obietnicą bezpieczeństwa i

namiętności.

Najtrudniejsze było rozstanie

z Abby, kiedy po zakończeniu

uroczystości wyjeżdżali na swój

miodowy miesiąc. Dziewczynka

została pod opieką pani Foale, w

towarzystwie rodziców Jake'a.

Laine wiedziała, że nie ma

żadnych powodów do niepokoju,

więc łajała siebie w duchu za

głupie, irracjonalne łzy.

Jechali autostradą na

południowy zachód. Oparta

wygodnie na tylnym siedzeniu,

oddała się rozmyślaniu na temat

wydarzeń minionego dnia - o

nagłym przypływie uczuć matki, o

Abby - dumnej i szczęśliwej. I w

tym wszystkim obraz Jake'a, gdy

patrzył jak idzie ku niemu

główną nawą kościoła. Ta cudowna

chwila na zawsze pozostanie w

jej pamięci!

Późnym wieczorem zajechali na

parking przed starym zajazdem na

skraju Dartmoor.

W ramionach męża znalazła

szczęście, o jakim nie marzyła.

- Moja piękna, cudowna żona -

usłyszała czuły szept w środku

nocy. - Najdroższa, jak dobrze,

że zgodziłaś się wyjść za mnie.

- Och, kochany!

Była szczęśliwa, bezgranicznie

szczęśliwa, ale... do tej pory

nie usłyszała słowa "kocham

cię".

Rozdział 6

W ciągu najbliższych tygodni

Laine przekonała się, iż

niepotrzebnie się bała, że Jake

zapyta o przeszłość.

Nie interesowały go jej

poprzednie miłości, chociaż

poznał każdy, nawet

najdrobniejszy szczegół jej

ciała lepiej, niż linie na

własnej dłoni.

Po miodowym miesiącu, Laine

potrzebowała kilku tygodni, by

stać się częścią tej rodziny, by

odczuć, że te subtelne więzy

łączące ją, Jake'a i dziecko

zostały w końcu zadzierzgnięte.

Przypomniała sobie Boże

Narodzenie: Jake'a, patrzącego z

wyrozumiałością na ich wybryki,

podekscytowaną Abby... Wciągnęli

ją w sam środek swoich

zwyczajów, swojej radości.

Czegoś takiego brakowało jej w

ciągu tych ostatnich lat.

Od nowego roku Jake zaczął

rozszerzać swoje "imperium". W

związku z tym zdarzało się, że

często był poza domem. Jego

najnowszy ośrodek miał powstać

pod Londynem, co oznaczało

dłuższą nieobecność.

- Jeśli chcę, żeby sieć klubów

objęła cały kraj, muszę mieć w

stolicy oparcie - wyjaśniał ze

swym zwykłym zapałem. - Miałem

szczęście, że trafiło mi się to

miejsce w Enfield. Do moich

celów nadaje się idealnie.

Niedaleko stąd do West Endu,

gdzie chciałem założyć następny

klub.

- Nienawidzę, gdy cię nie ma w

domu - Laine ogarnął buntowniczy

nastrój. Tak bardzo chciała mieć

mężczyznę, którego kochała coraz

mocniej, zawsze przy sobie.

- Wiem, kochanie. Nie lubię

tego tak samo jak ty - pocałował

ją czule. - Będę z powrotem

najszybciej jak się uda, ale bez

sensu byłoby dojeżdżać

codziennie. Popracuję również

wieczorem i dzięki temu będę

mógł wrócić wcześniej.

Westchnęła.

- Im większe staje się twoje

imperium, tym dalej będziesz

musiał podróżować - stwierdziła

ponuro. - Abby również tęskni za

tobą.

- Znałaś moje plany, kiedy

zgodziłaś się wyjść za mnie -

powiedział szorstko. - Jeśli

chcę odnieść sukces, muszę tak

działać. W końcu, kiedy jestem

nieobecny, Abby ma ciebie, za co

jestem ci niezmiernie wdzięczny.

I ty też nie jesteś sama.

Czuła, że za chwilę się

rozpłacze. Nie, nie może. Jake

nie potrzebował głupiej idiotki,

która chce go omotać i zatrzymać

przy sobie. Nie było to w jej

stylu.

- Owszem, Abby dotrzymuje mi

towarzystwa, ale ona nie zastąpi

mi ciebie. Gdy ciebie nie ma,

ona... ona czuje się urażona

moją opieką.

- Wydaje ci się, kochanie -

powiedział nieco łagodniej.

Odwróciwszy się by ją

ucałować, dostrzegł łzy na jej

policzkach.

- Nie płacz, najdroższa. Będę

z powrotem, zanim obie zdążycie

za mną zatęsknić.

Jake w ogóle nie rozumiał

uczucia osamotnienia, które w

miarę jak jego wyjazdy stawały

się częstsze, ogarniało ją coraz

bardziej.

Uniosła się na łokciu.

- Powinieneś już wstać -

powiedziała chłodno - spóźnisz

się na spotkanie.

Jake spojrzał na budzik i

wyskoczył z łóżka.

- Masz rację!

Pobiegł do łazienki,

całkowicie pochłonięty planami

na rozpoczęty dzień.

- Czy moja walizka gotowa?

- Owszem - Laine ze złością

wiązała szlafrok. - Śniadanie

będzie za dziesięć minut.

"Co się dzieje?" - myślała

budząc Abby, odgrzewając fasolę,

gotując jajka, przygotowując

grzanki. Co się stało z tym

ciepłem, z czułym zrozumieniem,

które wytworzyło się między nimi

w ciągu tych pierwszych,

cudownych tygodni ich

małżeństwa? Dlaczego tak ją

denerwowały wyjazdy Jake'a?

Przecież wiedziała, że po ślubie

będzie także zajęty. Wtedy jej

to nie przeszkadzało. Miała Abby

i swoją pracę...

Może dlatego odbiera wszystko

w ten sposób, że Jake nie jest

tak zaangażowany jak ona?

Westchnęła. Tak, to prawda. Była

zaledwie namiastką kobiety,

którą kochał.

Nigdy nie zostawiał swojej

pierwszej żony samej, a Abby

tylko w wyjątkowych przypadkach.

Teraz zaś oczekiwał, że ona

zaakceptuje jego częste

nieobecności, zrozumie jego

pracę, że będzie zajmować się

dzieckiem. Nalała mleko do

filiżanek i odstawiła kartonik

do lodówki, zamykając z

trzaskiem drzwi. Tak, teraz może

zostawiać córkę z czystym

sumieniem.

Powinna była o tym wszystkim

pomyśleć, kiedy za niego

wychodziła, ale wtedy namiętność

poniosła ją w krainę szczęścia.

Nic poza tym się nie liczyło.

Teraz zobaczyła wszystko

bardziej realnie.

Smarowała kanapki jak automat.

Abby jej nie wystarczała.

Pragnęła Jake'a, całego Jake'a.

Również jego zaangażowania,

miłości, nie tylko pożądania.

Zresztą zawiodła się na swojej

córce. Kiedy Jake znajdował się

w pobliżu, mała była pogodna i

kochająca, lecz gdy wyjechał

traciła humor i stawała się

nieznośna.

Wcale nie dlatego, żeby jej

nie lubiła. Czasami bardzo

żywiołowo okazywała jej swoją

sympatię. Po prostu dla niej

była obcą kobietą, nie mogła

zastąpić jej ojca, którego

ubóstwiała. Czuła się opuszczona

i to odbijało się w jej

zachowaniu.

No cóż, zrozumienie faktu

wcale nie czyni życia

łatwiejszym. Zwłaszcza, jeśli

tęskni się za miłością córki

prawie tak samo jak za miłością

męża.

Abby i Jake weszli razem, gdy

ona rozkładała talerze na stole.

W garniturze był przystojny, że

serce znowu jej się ścisnęło.

Abby miała na sobie stare dżinsy

i powyciągany sweter.

- Dzięki.

Uprzejmość Jake'a drażniła ją.

Szybko zjadł śniadanie, szybko

wypił kawę.

- Dostaniesz niestrawności -

ironicznie zauważyła Abby. -

Tato, naprawdę musisz wyjeżdżać?

Mam teraz ferie, a zawsze gdzieś

się w tym czasie wybieraliśmy...

- Nie tym razem, maleńka.

Jestem zbyt zajęty. Laine

pracuje. Poproś panią Foale,

żeby cię gdzieś zabrała.

- To nie to samo!

- Mogę wziąć dzień wolnego -

szepnęła Laine.

- Nie trudź się!

Abby zerwała się z krzesła i

jak burza wypadła z kuchni.

- Teraz widzisz, co miałam na

myśli - powiedziała do męża.

- Jestem spóźniony. Jakoś

sobie poradzisz - cmoknął ją w

policzek i już był przy

drzwiach. - Zadzwonię wieczorem.

Telefon do hotelu zapisałem w

notesie, leży koło aparatu...

- Do widzenia.

Czy to jest ten Jake,

unikający jej wzroku, zabiegany,

przepracowany? Był obcy.

Powoli weszła po schodach i

zajrzała do pokoju Abby.

Dziecko, zwinięte w kłębek

leżało na tapczanie słuchając

muzyki.

Laine wyłączyła radio i

usiadła na brzegu łóżka. Abby

spojrzała na nią obrażona.

- Słuchałam muzyki!

- Abby, porozmawiajmy.

Kochanie, kiedy twojego ojca nie

ma w domu, brakuje mi go tak

samo jak tobie.

- Nie wyjeżdżał tak często,

zanim się nie pojawiłaś.

- Wiem o tym - mówiła przez

ściśnięte gardło. Czyżby Abby

czytała w jej myślach...? -

Spróbuj go zrozumieć! Jest

bardzo zajęty pracą, a teraz,

gdy my mamy siebie do

towarzystwa, sądzi, że może

spokojnie wyjechać na dłużej. A

może jednak wezmę wolny dzień i

gdzieś się wybierzemy?

- Nie, dziękuję. Poproszę

panią Foale, jeśli będę chciała

wyjść, chociaż i tak dzisiaj nie

jest zbyt ładnie. Idź do pracy,

Laine.

- Abby! - Laine mocno

przytuliła córkę, ale

dziewczynka pozostała sztywna i

naburmuszona. - Lepiej już

pójdę. Wrócę dziś później.

Pewnie nie zdążę nakarmić psów,

zrobisz to za mnie?

- Tak.

Abby sturlała się z łóżka i

poszła pobawić się z psiarnią. W

tym momencie przyszła pani

Foale.

Laine jechała do pracy w

nastroju idealnie pasującym do

dzisiejszego deszczowego

poranka. Luty był w tym roku

wyjątkowo ponury. Około południa

nieco się przejaśniło.

Blade słońce przedarło się

przez chmury, rzucając wątłe

promienie na jej biurko.

Zastanawiała się, czy pani

Foale wyszła z Abby na spacer.

Co teraz robi Jake?

Westchnęła ciężko i w nagłym

przypływie energii znowu zabrała

się do pracy. Była tak zajęta,

że zapomniała o dręczących ją

troskach.

Pół godziny później zadzwonił

telefon.

- To pani Foale - usłyszała

zaniepokojony głos sekretarki. -

Jest bardzo zdenerwowana.

Laine skurczyła się w sobie

"Jake!? Abby?!"

- Połącz mnie z nią -

powiedziała krótko, czując, że

jakaś lodowata ręka chwyta ją za

gardło.

- Pani Bennington? - usłyszała

drżący głos gospodyni. - Chodzi

o Abby. Nie dopilnowałam jej.

Wybiegła na ulicę...

Laine czuła jak jej zasycha w

ustach. Słuchawka omal nie

wyśliznęła się ze spoconej ręki.

- Proszę powiedzieć po prostu,

co się stało? - krzyknęła.

- Bawiła się z psami w

ogrodzie. Coffe i Goldie szalały

jak zwykle i pewnie wypadły na

drogę, Abby wybiegła za nimi...

- pani Foale przerwała.

- I co się stało?

- Byłam w kuchni, gotowałam

obiad, nagle usłyszałam pukanie

do drzwi. Mężczyzna był blady

jak śmierć. Potrącił Abby

samochodem... powiedział, że

wyjeżdżał zza zakrętu, nie miał

żadnych szans, by ją ominąć...

Krew odpłynęła jej z twarzy.

Pokój wirował. Z całej siły

chwyciła się za biurko. Dalsze

słowa pani Foale słyszała

poprzez narastający szum w

uszach.

- Zabrali ją do szpitala. Była

nieprzytomna i... mocno

krwawiła. Natychmiast wezwałam

karetkę. Przyjechali bardzo

szybko...

- Gdzie ona jest? - przerwała

te wyjaśnienia.

Pani Foale podała adres

szpitala, Laine natychmiast

zerwała się na nogi.

- Czy zawiadomiła pani pana

Jake'a?

- Próbowałam dzwonić pod ten

numer, który zostawił, ale go

nie było.

- Proszę spróbować jeszcze raz

i zostawić wiadomość. Będę w

szpitalu.

- Dobrze. Zostanę tutaj,

dopóki pani nie wróci.

- Dam znać, gdy się czegoś

dowiem.

Odłożyła słuchawkę. Wyjaśniła

Rogerowi Prentice co się stało,

zabrała swoje rzeczy i pojechała

do szpitala. Natychmiast

zaprowadzili ją na urazówkę.

- Nazywam się Laine Bennington

- przedstawiła się pielęgniarce

takim tonem, że ta spojrzała na

nią zaniepokojona. - Moja

córka... co z nią?...

- Teraz jest u niej lekarz.

Proszę zaczekać tutaj. Doktor

powie pani, jak tylko skończy

badanie.

Laine ciężko opadła na

wskazane krzesło. Jakże pragnęła

teraz, żeby Jake był tutaj, żeby

doktor pospieszył się, żeby z

Abby nie było tak źle jak jej

podpowiadała wyobraźnia...

Minuty wlokły się w

nieskończoność, a mózg Laine

powoli zmieniał się w malutką

bryłkę lodu, ukrytą gdzieś

głęboko, gdzie nie docierał

żaden, nawet najmniejszy promyk

myśli.

Głos lekarza usłyszała jak

przez lodową ścianę. Mówił, że

potrzebna jest operacja, aby

zlikwidować ucisk kości czaszki

na mózg. Dziecko miało złamane

ramię i żebra, było bardzo

potłuczone.

Tyle mógł stwierdzić przy

wstępnych oględzinach.

Lewa połowa twarzy dziewczynki

stanowiła jeden ogromny siniak,

chociaż krew została już zmyta.

Oczy były zamknięte, długie

rzęsy rysowały się złotym łukiem

na tle bladości policzków.

Ciężko łapała powietrze. Laine

czuła, że jakaś lodowata dłoń

znowu chwyta ją za gardło.

- Abby! - tyle tylko wyrwało

się jej ze ściśniętego gardła.

- Proszę się nie martwić. Jest

w ciężkim stanie, to prawda, ale

wyjdzie z tego. Zaraz ją

zoperujemy. Proszę pójść teraz

do bufetu i wypić herbatę.

Siostra poprosi panią, gdy

będzie po wszystkim.

Sama nie wiedziała jak

odnalazła bufet. Zamówiła

herbatę, upiła łyk i siedziała,

tępo wpatrując się w stygnący

płyn. Zupełnie straciła poczucie

czasu. Ludzie wchodzili i

wychodzili, ona czekała.

Kiedy ktoś usiadł naprzeciw

niej, zaledwie rzuciła na niego

okiem. Czyjaś ciepła dłoń objęła

jej palce mocnym, bezpiecznym

uściskiem.

- Laine, to ja!

- Jake? - powiedziała drętwo.

Wyostrzone rysy aż nadto

wymownie świadczyły o tym, jak

bardzo cierpiał.

- Jestem tutaj, z tobą i z

Abby! Właśnie przewożą ją z sali

operacyjnej. Za pięć minut

będziemy mogli ją zobaczyć.

Chodźmy!

Laine sztywno podniosła się z

krzesła i pozwoliła się

prowadzić na górę i dalej, po

niekończących się korytarzach.

Abby była na reanimacji.

- Teraz śpi - poinformował

chirurg, gdy znaleźli się w jej

pokoju - proszę jej nie

przeszkadzać. Powinna obudzić

się za godzinę i wtedy dowiemy

się, czy nie nastąpiło

uszkodzenie mózgu.

Ze wszystkich stron

dziewczynki zwisały jakieś

rurki, przewody. Głowę miała do

połowy ogoloną. Wielki opatrunek

ostro odcinał się od nagiej

skóry. Stłuczenia na twarzy

wyglądały groźnie. Złamana ręka

sterczała poza łóżko, drobna

dłoń była cała sina. Dziewczynka

oddychała równo i nieco lżej.

Laine nie słyszała ani słowa z

tego, co mówił lekarz. Twierdził

on, że wkrótce rany się zagoją.

Podbiegła do łóżka, jakby ktoś

przypiął jej skrzydła. Nieco

przerażona sprzętem otaczającym

drobną figurkę, uchwyciła się

jakiegoś drążka.

- Abby! - jęknęła. - O, moje

dziecko, moje biedne dziecko!

Już nigdy cię nie zostawię.

Przysięgam, już nigdy!

Była zupełnie nieświadoma, że

Jake stoi obok i jak ogłuszony

patrzy to na zrozpaczoną żonę,

to na pielęgniarkę siedzącą

obok.

Powoli podszedł do niej i

mocno ujął ją za ramię.

- Ona wyzdrowieje. Już nie ma

niebezpieczeństwa. Nie

słyszałaś, co mówił doktor?

Tyle, że nie obudzi się przez

najbliższą godzinę - nabrał

głęboko powietrza. - Chodźmy do

domu, przebierzesz się.

- Nigdzie się stąd nie ruszę -

powiedziała ostro.

- Laine, musimy porozmawiać.

- Porozmawiać?

Odpowiadała jak automat, nie

czując nic poza przejmującym

bólem. Cała uwaga, cała jej

miłość skupiła się na dziecku.

Bardzo chciała jej pomóc. Jake

był w tej chwili jedynie

intruzem.

- Laine - w głosie mężczyzny

było słychać wahanie. -

Przeżywasz to tak, jakby ona

była twoim własnym dzieckiem!

- Bo jest. Abby jest moją

córką.

Wszystko czego teraz pragnęła,

to żeby ją zostawił w spokoju.

Jake podszedł do łóżka i

omijając aparaturę pochylił się

nad Abby. Laine patrzyła, jak

opalone palce delikatnie niczym

piórko gładzą czoło dziewczynki,

jak usta całują jej główkę.

- W takim razie zostawiam was

razem - wyszeptał cicho.

Laine nie spuszczała oka z

Abby.

** ** **

Jake wrócił do szpitala

przynosząc trochę rzeczy, które

mogły się przydać.

Abby nadal spała i

pielęgniarka przyniosła dla

Laine krzesło. Jake postawił

obok drugie. Był zamyślony.

Siedzieli w zupełnym milczeniu

do chwili, gdy pielęgniarka

zaczęła budzić dziewczynkę.

- Nie chcemy, żeby zapadła w

stan śpiączki - wyjaśniła.

Gdy Abby zatrzepotała rzęsami,

z ust Laine wyrwało się

westchnienie ulgi. Pielęgniarka

zmierzyła puls i temperaturę, po

czym dyskretnie wycofała się na

bok. Laine podeszła do łóżka.

Abby spojrzała na nią

przelotnie, patrzyła w stronę

Jake'a.

- Tatuś! - wyszeptała z bladym

uśmiechem.

Jake pochylił się nad

córeczką.

- Hej, maleństwo! Jak się

czujesz?

Abby przymknęła oczy.

- Boli - poskarżyła się.

- Wiem, kochanie, ale wkrótce

będzie lepiej.

Delikatnie ucałował jej czoło

i usiadł. Pielęgniarka znów

podeszła, by zająć się małą.

Laine rozpłakała się. Jej

córka wyzdrowieje, poznała ich,

mówiła przytomnie.

Wspomnienie tego strasznego

przerażenia, które trzymało ją w

lodowatym uścisku było jeszcze

wciąż żywe, ale pamiętała je

teraz bardziej mgliście. Jake

podszedł, a Abby do niego

pierwszego się odezwała.

Stłumiła w sobie uczucie

zazdrości i spojrzała na niego

zmuszając się do uśmiechu. Ale

Jake odwrócił głowę. Czyżby

zrobiła coś takiego, że się za

nią wstydził?

Przyznała się kim jest! Nic w

tym dziwnego, że tak na nią

patrzył. Powinna była zachować

swój sekret, jeśli nie chciała

stracić Jake'a. Patrząc na niego

zrozumiała, że wszystko

skończone.

Abby także utraciła.

Podpisując dokumenty adopcyjne

zrzekła się wszelkich praw do

dziecka. To Jake był jej prawnym

opiekunem.

Straciła ich oboje. Te istoty,

które kochała nad życie.

Wyczerpana i niezdolna do

jakiegokolwiek ruchu, czuła jak

czyjeś silne ramiona kładą ją na

łóżku. Ktoś umył jej twarz,

ręce, zrobił zastrzyk. Z ulgą

zapadła w sen.

** ** **

Młody organizm dziewczynki

szybko sobie radził z chorobą i

wkrótce można było ją przenieść

na oddział dziecięcy. Lekarze

zachęcali rodziców, żeby

zostawali przy swych pociechach,

więc Laine nie miała problemów z

przedłużeniem pobytu w szpitalu.

W tym czasie wróciła nieco do

równowagi, ale nadal bała się

spojrzeć Jake'owi w oczy.

Jeszcze nie teraz.

Wystarczyło, że spotykała go

podczas jego częstych odwiedzin

w szpitalu, ale zostać z nim sam

na sam, wytrzymać jego złość -

to było ponad jej siły.

Siedziała cały czas przy Abby,

czytała jej bajki, zabawiała ją

i obserwowała, czy nie pojawiają

się symptomy jakichś ukrytych

obrażeń, co na szczęście nie

wystąpiło.

Próbowała tłumić w sobie

uczucie zazdrości, które zawsze

ją ogarniało na widok

rozpromienionej Abby witającej

się z ojcem.

Nie wiedziała, jak teraz

wyglądają jego interesy. W

każdym bądź razie do Londynu nie

wrócił. Był tam parokrotnie na

krótko. Do szpitala przyjeżdżał

co najmniej dwa razy dziennie,

przywożąc Abby owoce, czekoladę,

książki i różne inne prezenty,

które poprawiały jej humor.

Z nią rozmawiał rzadko, całą

uwagę skupiając na córce.

Dziewczynka nie dostrzegała

żadnego zgrzytu w stosunkach

między nimi; początkowo była

zbyt słaba, potem zbyt

zaabsorbowana swoimi własnymi

sprawami.

W końcu Laine stwierdziła, że

nie ma już żadnych powodów, by

nadal pozostawać przez cały czas

przy dziecku, a jej łóżko mogło

być potrzebne innym rodzicom.

Nie mogła jednak odejść, nie

wyjawiając prawdy. Dziewczynka

była już na tyle zdrowa i

dostatecznie duża, żeby

zrozumieć.

Zaczekała do popołudnia, kiedy

dzieci odpoczywały i kiedy było

zupełnie cicho. Podeszła do

łóżka małej i rozsunęła

zasłonki.

- Czemu to robisz?

- Chcę z tobą porozmawiać,

Abby. Niedługo wracam do domu.

Jesteś już na tyle zdrowa, że

poradzisz sobie beze mnie. Masz

teraz mnóstwo przyjaciół.

Abby posmutniała słysząc, że

zostanie sama w obcym otoczeniu.

- Ale będziesz mnie odwiedzać?

- Oczywiście kochanie. Będę

codziennie i tatuś też. Abby,

czy myślałaś kiedykolwiek o

swojej prawdziwej mamie?

Szare oczy spojrzały na nią

zdumione. Laine zadrżała. Czy

to, co chce zrobić, było

mądre?... Nie miała jednak

wyboru. Teraz, kiedy Jake już

wiedział...

- Czasami...

- A czy chciałabyś ją poznać?

Abby skurczyła się w sobie.

- Nie wiem. Mogłabym jej nie

polubić. Przecież ona mnie nie

chciała!

Laine przymknęła oczy i

zebrała siły.

- Wiem, że mnie lubisz,

kochanie. Może trudno będzie ci

w to uwierzyć, ale... to ja

jestem twoją matką. I bardzo

ciebie pragnęłam - dodała cicho.

Oczy Abby zrobiły się ogromne.

W ciągu tych ostatnich dni

wytworzyła się między nimi jakaś

szczególna więź, pojawiło się

ciepło, którego nie było przed

wypadkiem dziewczynki. Laine

widziała, jak teraz to wszystko

pryska niczym bańka mydlana.

- To... to niemożliwe! -

powiedziała Abby z

niedowierzaniem.

- Ty byś mnie nie oddała

obcym!

Laine odważnie wytrzymała jej

spojrzenie, chociaż miała

wrażenie, że serce jej pęka.

- Musiałam, kochanie.

Jak wytłumaczyć dziecku ten

problem? Szukając właściwych

słów nagle przypomniała sobie

pewien obrazek: Abby tuląca do

piersi małego psiaka.

- Pamiętasz, jak się czułaś

wtedy, gdy musiałaś pożegnać się

ze szczeniętami Fruitcake?

Oczy dziewczynki wypełniły się

łzami. Kiwnęła głową.

- Więc spróbuj sobie

wyobrazić, co ja wówczas czułam,

gdy musiałam ciebie oddać - głos

jej się załamał. - Nie mogłam

cię zatrzymać. Nie miałam

pieniędzy, do domu też nie

mogłam cię zabrać.

- Dlaczego nie byłaś zamężna?

Ludzie, którzy mają dzieci, są

małżeństwem.

- Twój prawdziwy ojciec nie

chciał ani ciebie, ani mnie -

powiedziała Laine połykając łzy.

- Gdzie on jest? Mogę go

zobaczyć?

Laine była przygotowana na to

pytanie. Potrząsnęła głową.

- Ulotnił się na długo przed

twoim przyjściem na świat. Nigdy

go od tego czasu nie widziałam.

Jake jest twoim ojcem i bardzo

cię kocha. On jest wspaniałym

mężczyzną, zupełnie innym od

tego, który nas zostawił. Jake

nigdy by tego nie zrobił. Kochaj

go więc, Abby, kochaj tak mocno,

jak tylko potrafisz!

Delikatna twarzyczka dziecka

rozjaśniła się.

- Kocham was oboje -

stwierdziła.

Laine myślała, że serce

wyskoczy jej z piersi.

- Będziemy naprawdę prawdziwą

rodziną, dobrze?

- Och, Abby, mam nadzieję, że

tak będzie.

Pochyliła się, by przytulić to

drobne ciałko, łzy płynęły jej

po policzkach. "Boże" - modliła

się - "Boże, spraw, żeby Jake to

zrozumiał!"

Nagle ktoś rozsunął firanki.

Laine obejrzała się i serce

podskoczyło jej do gardła: to

był Jake. Pospiesznie odwróciła

głowę. Poczucie winy i

zmieszania, aż nazbyt wyraźnie

malowały się na jej twarzy.

- Tatusiu! - Abby wyciągnęła

zdrową rączkę. - Tatusiu, tak

się cieszę, że przyszedłeś.

Laine mówi, że jest moją

prawdziwą mamą! Czy to nie

wspaniałe? Będziemy teraz

prawdziwą rodziną!

Jake rzucił Laine wrogie

spojrzenie i mocniej przytulił

Abby, tak jakby chciał zatrzymać

swój stan posiadania.

- Musiałam - spojrzała na

niego błagalnie.

- Po co?

- Ponieważ... Ponieważ nie

mogłam dłużej znieść kłamstwa -

wyszeptała bez tchu.

Jake ściszył głos, bojąc się,

że ludzie mogą ich usłyszeć, ale

to nie zmieniło faktu, że mówił

ostrym tonem.

- Ale przy mnie ci się to nie

wymknęło, prawda? Nie, to byłoby

dla ciebie zbyt trudne! A

pomyślałaś, co czuje Abby?

- Owszem - Laine również

mówiła twardo. Musiała wytrzymać

jego oburzenie. - Ona myślała o

swoich prawdziwych rodzicach.

Jake, każde dziecko o tym by

myślało. To nie byłoby fair

pozbawiać jej prawa do...

- Do jej ojca? Jakie on ma

prawo?

- Żadnego! Nawet nie wiem,

gdzie on jest!

Oczy dziecka zapełniły się

łzami i dwa strumyki pociekły

jej po policzkach.

- Przestańcie - szlochała. -

Przestańcie krzyczeć! Ty jesteś

moim prawdziwym tatą i to na

zawsze. Nie chcę nikogo innego!

Po prostu chcę, byśmy się stali

prawdziwą rodziną. Cieszę się,

że mi Laine powiedziała!

Dziecko bezbłędnie odczytało

ich intencje. Ignorując Jake'a,

delikatnie pogłaskała rączkę

małej.

- Przepraszam, kochanie -

powiedziała cicho. - Pójdę już i

zostawię cię z tatusiem.

- Ale niedługo znów

przyjdziesz, mamo?

Teraz Laine już nie mogła

powstrzymać się od szlochu.

- Jutro rano - szepnęła.

Oczka dziewczynki rozbłysły.

- Lekarz mówi, że szybko

zdrowieję i niedługo wrócę do

domu. Umieram z tęsknoty za

Fruitcake, Goldie i Coffe.

Laine otarła łzy i włożyła

chusteczkę z powrotem do

kieszeni. Napotkała wzrok Jake'a

i teraz jej spojrzenie było

jasne. Minął kryzys. Abby

wyzdrowieje i zaakceptuje nowe

relacje między nimi. Jednak oczy

Jake'a mówiły, że nie da się tak

łatwo przekonać.

Rozdział 7

Weszła do środka i dom wydał

się jej jakiś dziwny.

Opuszczony, nieznany,

nieprzyjazny. Usłyszała jazgot,

który podniosły psy zamknięte w

składziku, ale nie miała ochoty,

by je przywitać.

Ogarniało ją coraz większe

osamotnienie. Pomyślała, że to

jest pewnie przeczucie

przyszłości, gdy to miejsce

przestanie być jej domem.

Powoli poszła na górę do

sypialni. Jake wkrótce będzie z

powrotem i rozmowa jest

nieunikniona. Mając w

perspektywie widmo separacji,

będzie musiała zmobilizować cały

swój zapas logiki, elokwencji,

miłości i zrozumienia, żeby go

przekonać. Jeśli zaś odwróci się

od niej, będzie potrzebowała

sporo odwagi, by żyć gdzieś z

dala od nich.

Szybko zrzuciła ubranie i

weszła do łazienki. Marzyła o

gorącej kąpieli. Leżała w

wannie, aż woda zaczęła stygnąć,

czując jak spływa z niej całe

zmęczenie. Nic jednak nie mogło

uspokoić natłoku myśli

kłębiących się w jej głowie.

Gdyby wcześniej zdecydowała

się stanąć z nim twarzą w twarz,

zastanawiała się niespokojnie,

gdyby wytłumaczyła mu, że źle

zrozumiał jej słowa?...

Nie podobało mu się to, że

powiedziała Abby całą prawdę.

Gdy dziewczynka po raz pierwszy

zwróciła się do niej "mamo", na

jego twarzy wyraźnie widać było

złość i zazdrość.

Jake był zazdrosny! Ona

również. Czyżby do tego

sprowadzało się ich małżeństwo?

Do rozszarpywania resztek

miłości?... Lecz w takim

przypadku zostałby tylko jeden

wygrany, na pewno nie ona. Ona

się wycofa. Abby wkrótce

zapomni...

Na tę myśl przeszył ją

gwałtowny dreszcz. Wyskoczyła z

wanny. Szybkimi ruchami

wycierała ciało, jakby od tego

miało zależeć jej życie.

Potrzebowała ruchu, żeby choć

trochę ukoić skołatane nerwy.

Odszukanie Abby, znajomość z

Jake'm, poślubienie go było

tajemnicą. Jej tajemnicą, teraz

już ujawnioną. Nie żałowała też

nowego życia, które w niej

rozwijało się. Tak, była w

ciąży.

Do tej pory nie była tego

pewna, ale pielęgniarki w

szpitalu potwierdziły jej

przypuszczenie. Utrzyma to

dziecko, do diabła, utrzyma je!

Jeśli będzie musiała odejść,

Jake nigdy się nie dowie. Ale

sam jest sobie winien. Mógł być

mniej nieugięty.

Laine siedziała przed lustrem

szczotkując włosy, kiedy wrócił

Jake. Owiana zapachem olejku

kąpielowego i mydła wyszła mu

naprzeciw. Włożyła miękki

peniuar w odcieniu koralowym -

jego ulubiony. Postanowiła użyć

każdej broni ze swego kobiecego

arsenału. Cicho zeszła po

schodach. Gruby dywan i miękkie

kapcie tłumiły jej kroki. Z

salonu usłyszała brzęk szkła,

gdzie Jake przygotowywał sobie

drinka.

- Jak się czuje Abby?

Jake drgnął jak ukłuty

szpilką, rozlewając alkohol.

- Jest szczęśliwa.

Pociągnąwszy spory łyk whisky

zacisnął usta. Zmarszczki na

jego zmęczonej twarzy pogłębiły

się, zwłaszcza na czole i wokół

ust. Nieustępliwe oczy żarzyły

się jak dwa węgle.

Oblizała wargi, nie chciała

dać poznać po sobie, jak jest

zdenerwowana.

- Ona mnie potrzebuje, Jake -

powiedziała wolno. - Ja też jej

potrzebuję.

- Potrzebujesz!? - zapytał

złowrogo. - Od kiedy? Była

szczęśliwa do tej pory... Ty...

Ty nie potrzebujesz nikogo... Co

moglibyśmy ci dać? Już raz ją

porzuciłaś. Zrobisz to znowu,

kiedy tylko będzie ci wygodnie?!

- Nie! - krzyknęła zdławionym

głosem. - Jake, proszę,

posłuchaj. Kiedy Abby się

urodziła, miałam siedemnaście

lat. Myślałam, że kogoś kocham,

ten mężczyzna był dużo starszy

ode mnie. Zaufałam mu, obiecał

się ze mną ożenić, ale... on był

żonaty.

Jake zaczął nerwowo chrząkać,

ale Laine zupełnie to

zignorowała. Musiała skończyć

swą historię, dopóki jeszcze ma

siłę. Zwięźle. Tak, spokojnie!

Opowiedziała, co się wydarzyło.

- Widziałeś moich rodziców -

dodała na zakończenie. - Jake,

ja naprawdę nie miałam wyboru.

- Jak ją odnalazłaś? - padło

pytanie.

- Zupełnie przypadkowo - wraz

z rosnącą nadzieją jej głos

nabrał mocy. - Wysłano mnie,

abym skontrolowała księgi

rachunkowe Agencji Adopcyjnej.

Nie mogłam w to uwierzyć.

Głęboko schowałam wspomnienia o

moim dziecku, aby nie bolało tak

bardzo.

Jake mruknął coś, Laine mówiła

dalej.

- Wkrótce odkryłam, że łatwo

mogę zajrzeć do archiwum,

chociaż nie wchodziło ono w

zakres mojej kontroli. Pokusa

jednak była zbyt silna! - głos

się jej załamał. - Po prostu

musiałam znaleźć swoje dziecko.

Jake gwałtownie odwrócił się i

ponownie napełniał swoją

szklaneczkę. Nie mógł wytrzymać

wzroku Laine. Ona zaś odzyskała

panowanie nad sobą i

kontynuowała opowieść.

- Pewnego wieczoru, kiedy

wszyscy już wyszli, zajrzałam do

akt i sprawdziłam, kim jesteście

i gdzie mieszkaliście w momencie

adopcji.

- Przeprowadziliśmy się!

- Ludzie, którzy kupili wasz

dom, podali mi nowy adres.

- Więc nadużyłaś przewagi,

którą dawało ci twoje stanowisko

i z zimną krwią wykorzystałaś

to. Wyszłaś za mnie, by stać się

matką Abby!

- Zawsze nią byłam. Nie, Jake,

to był zupełnie nieoczekiwany

obrót sprawy. Jedyne, czego

pragnęłam, to zobaczyć córkę,

dowiedzieć się, jak ona może

wyglądać. Nigdy nie miałam

innego zamiaru...

- Czyżby?!

Ton lodowatej pogardy odebrała

jak policzek.

- Jake, przypomnij sobie, jak

się poznaliśmy? - zażądała.

- Przez Devlin, Prentice and

Co. - stwierdził. - Udało ci się

wkręcić w moją sprawę! Co za

okazja!

- Prawdę mówiąc, omal nie

stchórzyłam. Chciałam po prostu

zwiać i uniknąć spotkania z

tobą. Potem jednak pomyślałam,

że przecież to niczemu nie może

zaszkodzić. Wiedziałam, że byłeś

żonaty, a tylko w ten sposób

mogłam widywać Abby... No cóż!

Musiałabym być chyba świętą,

żeby odrzucić taką szansę.

Zdawało się, że samo

przeznaczenie kieruje tym

wszystkim. Nie miałam zamiaru

odbierać jej tobie.

Jake był zmęczony. Poczuła

wielką ochotę, by wygładzić

zmarszczki na jego czole,

całować jego usta, aż ich

zacięty wyraz zamieni się w

miłość...

- A ja tańczyłem, jak mi

zagrałaś! - mruknął. -

Zauroczyło mnie twoje cholernie

atrakcyjne ciało. Twoje ciepło i

życzliwość dla Abby.

- Przecież chciałeś mieć dla

niej matkę - szepnęła. - I

znalazłeś. Oraz żonę, która cię

kocha. Nie wyszłabym za ciebie,

gdybym cię nie pokochała.

- Teraz łatwo tak mówić! -

krzyknął szyderczo. - Jeśli mnie

kochasz, to czemu cię tu nie

było? W tych dniach nie musiałaś

zostawać z Abby na noc! Czy

możesz sobie wyobrazić, jak

bardzo czułem się samotny? Jak

mogę uwierzyć w to, co mówisz?

Jak mogę ci zaufać?

- Jake, tak mi przykro! Po

prostu bałam się ciebie. Czułam

się tak bardzo winna!

Zasłaniałam się Abby jak

parawanem, przyznaję to, ale

nigdy nie skłamałam -

powiedziała z naciskiem. - Ja

tylko, niech mi Bóg wybaczy,

ukryłam prawdę. Gdy spotkaliśmy

się pierwszy raz, odsądziłeś

matkę Abby od czci i wiary!

Pamiętasz? Jak mogłam się

przyznać wiedząc, że wówczas

odwrócisz się ode mnie? A tego

nie chciałam. Kochałam cię już

wtedy tak bardzo, że Abby prawie

się nie liczyła.

- Niezła bajeczka!

- Ale prawdziwa. Bardzo silnie

przeżyłam jej wypadek, ale chyba

każda matka na moim miejscu

reagowałaby podobnie.

Laine nerwowo ściskała palce.

Tak bardzo chciała, żeby Jake ją

zrozumiał.

- Przeżyliśmy razem cztery

cudowne miesiące. Przekonałeś

się, że nie jestem istotą bez

serca, którą chciałeś ze mnie

zrobić. Gdybym naprawdę była

pozbawiona uczuć, czy

trudziłabym się, by zmieniać

pracę, przenosić do innego

miasta po to tylko, by choć raz

rzucić okiem na swoje dziecko?

Oskarżasz mnie po prostu o to,

że pragnęłam jej za bardzo! Tego

się nie da pogodzić!

- Drobny wyrzut sumienia -

stwierdził, a Laine trochę

ulżyło. Oskarżał ją z mniejszym

przekonaniem.

W końcu odkryła swoją ostatnią

kartę.

- Kocham cię, Jake. Dobrze nam

było ze sobą. Abby nas

potrzebuje. Nie rozbijaj

szczęśliwej rodziny!

Jake wypił drinka i nalał

sobie jeszcze trochę czystej

wódki. Kiedy znowu spojrzał na

Laine, już nie był taki pewny

siebie.

- Nie wiem - wyszeptał

ochryple. - Ja już nic nie wiem,

Laine. Być może ona naprawdę

należy do ciebie - głos mu się

załamał. - Pozwolę jej odejść z

tobą.

- Nie! - krzyknęła Laine. Nie

mogła powstrzymać łez. - Nie,

Jake. To ty ją wychowałeś, ona

cię kocha. Odejdę sama. Nigdy

nie powinnam była tu

przyjeżdżać, teraz to wiem. Ale

pomyślałam... kiedy prosiłeś,

abym wyszła za ciebie, że jeśli

będziesz w stanie pokochać mnie

tak jak ja kocham ciebie, to

wszystko będzie w porządku. To

się jednak nie stało. Ty nie

przestałeś kochać Jane.

- I nie przestanę! - krzyknął.

Laine opadła na sofę, kryjąc

twarz w dłoniach.

- No cóż, to już koniec,

prawda Jake?

- Może nie. Może uda się nam

coś ocalić z tego galimatiasu!

Nie mogę tutaj jasno myśleć.

Pójdę do klubu. Nie wrócę na

noc.

Laine miała wrażenie, że

jakaś olbrzymia ręka ściska ją

za serce, ale zmusiła się, by

powiedzieć:

- Może przenocujesz w pokoju

gościnnym...

- Nie - przeciął dyskusję. W

drzwiach odwrócił się, a jego

oczy patrzyły łagodnie i smutno.

- Zobaczymy się jutro.

Żadnego "do widzenia", nic.

Laine siedziała tam, gdzie ją

zostawił, przenikliwy chłód

osamotnienia przenikał ją do

szpiku kości. Cierpiała, myśląc,

jak wiele bólu sprawiła

Jake'owi...

Później, kiedy już nakarmiła

głodne psy, weszła na górę i

położyła się do dużego łóżka.

Wtuliła się w kołdrę, która

wciąż jeszcze przechowywała

zapach Jake'a.

Z niespokojnej drzemki wyrwało

ją gwałtowne dobijanie się do

drzwi. Z przerażeniem wyskoczyła

z łóżka. Abby! Pewnie miała

zapaść!

Spojrzała na zegarek. Było

parę minut po trzeciej.

Pośpiesznie narzuciła szlafrok i

popędziła do drzwi. Serce waliło

jej, jakby za chwilę miało

wyskoczyć z piersi. Na schodach

stał policjant. Przed domem

zaparkował radiowóz.

- Pani Bennington?

- Tak - nie poznała swego

głosu, był tak zmieniony.

- Czy pani mąż jest w domu?

- Nie.

- Nie wie pani, gdzie on jest?

- Jest w klubie odnowy

biologicznej.

Mężczyzna ściągnął brwi.

- Tak, w klubie "Hygeia" -

ogarnęła ją nowa fala strachu.

- Czy coś się stało?

- Chwileczkę, proszę pani.

Podszedł do samochodu i

powiedział przez otwarte okno:

- On jest w środku. Daj im

znać.

Mężczyzna za kierownicą wziął

mikrofon i zaczął coś do niego

mówić. Laine myślała, że umiera

ze strachu.

- Co się z nim dzieje?

- Nie wiemy, proszę pani. Palą

się zabudowania klubu. Jeśli tu

go nie ma, to nie wiemy, gdzie

on może być. Straż pożarna

sprawdza, czy ktoś nie został w

środku.

- Powinien być w sali do

masażu! Zawieźcie mnie do niego!

- Oczywiście, proszę pani.

Proszę wziąć płaszcz. Zaraz

przekażę pani dalsze informacje.

- Dobrze! - porwała z wieszaka

jakiś stary tweed i zarzuciła na

ramiona. - Jestem gotowa.

Oficer rozmawiał przez

radiotelefon. Policjant odwrócił

się do Laine i spojrzał przez

ramię na otwarte drzwi.

- Czy dom jest zabezpieczony?

Ma pani klucze?

- Zostawiłam na górze.

Idąc po torebkę miała

wrażenie, że nogi ważą setki

kilogramów, a schody są

niezdobytą górą. Musiała uważać,

by nie upaść. Przejście przez

długi korytarz było brnięciem

przez bagno.

W końcu policjant zamknął za

nią drzwi i pomógł wsiąść do

samochodu. Gdy tak pędzili przez

noc, wyobraźnia podpowiadała jej

najbardziej przerażające obrazy.

Jaki horror czekał ją na końcu

tej drogi? Jake nie może zginąć!

Ta cała żywotność, energia,

miałaby przepaść?!

Z budynków strzelały w górę

słupy ognia. Wiele razy oglądała

takie sceny w telewizji. Tym

razem to nie był film, wszystko

było prawdziwe.

Gdy wysiadła z samochodu,

uderzyła w nią ściana dymu i

gorąca... Przez chwilę stała

patrząc z niedowierzaniem na to

piekło. Wokół zgromadził się

tłum. Byli to ludzie ewakuowani

z sąsiednich budynków.

Policjanci, strażacy, samochody,

węże - wszystko migało jej przed

oczyma.

Potem zaczęła gorączkowo

przyglądać się poszczególnym

twarzom szukając, tej jednej

jedynej. Nie znalazła.

- Jake! - krzyknęła z całych

sił. - Jake!...

Zaczęła biec w stronę

płonących budynków, by odszukać

i uratować go. Jakiś strażak

usiłował ją zatrzymać, ale

odepchnęła go i pobiegła dalej.

Miała skrzydła u ramion.

Była tuż przy bramie i już

wbiegała w szalejące płomienie,

gdy chwyciły ją czyjeś silne

ramiona.

- Proszę mnie puścić! -

krzyknęła, na próżno usiłując

uwolnić się z żelaznego uścisku.

- Muszę go ratować. Jake!

- Zabijesz się! - usłyszała.

- Nic mnie to nie obchodzi. -

przerwała.

Głos mężczyzny był znajomy.

Odwróciła się powoli i zobaczyła

twarz Jake'a.

Jego oczy błyszczały dziwnym

blaskiem.

- Najdroższy, ty żyjesz!

Wtuliła się w jego ramiona.

Czuła, jak mocno bije mu serce.

Czy to naprawdę on?

Pachniał potem, a koszulka

była mokra. W tym uścisku

wydawał się tak bardzo

rzeczywisty i bardzo jej bliski.

- Gdzie byłeś? - szepnęła.

- Nie mogłem zasnąć, więc

wyszedłem się przebiec.

Wróciłem, a tu całe piekło się

rozpętało. Kiedy zobaczyłem, że

biegniesz w stronę ognia...

Podszedł do nich strażak.

- Czy Jake Bennington to pan?

- Tak - Jake rozluźnił uścisk.

- Przepraszam, że sprawiłem tyle

kłopotu. Wyszedłem pobiegać.

- Dobrze, że nic się panu nie

stało. Przeszukiwaliśmy

zabudowania, bo otrzymaliśmy

wiadomość, że jest pan

prawdopodobnie w sali do masażu.

Ta część budynku okazała się być

całkowicie niedostępna. Ogień

musiał zostać podłożony w

kawiarni znajdującej się

poniżej.

- Podłożony? - Jake wpadł mu w

słowo. - Twierdzi pan, że to nie

był przypadek?

- Na to wygląda. Ale nie

możemy tu stać!

Odsunął ich na bezpieczną

odległość, po czym pytał dalej:

- Jest pan ubezpieczony?

- Tak, oczywiście.

- Kiedy pan wyszedł z domu?

- Dokładnie nie wiem, gdzieś

koło drugiej. Tak, chyba tak.

- Czy nie widział pan kogoś,

kto się tu włóczył?

- Nie. Nie zauważyłem nic

szczególnego. Na ulicy było

raczej pustawo.

- Proszę pana, kto miałby

jakiś cel, aby panu zaszkodzić?

Laine wstrzymała oddech; co

ten facet sugerował?

Jake był wstrząśnięty.

- O kim pan pomyślał? -

zapytał policjant.

- On nie mógł się do tego

posunąć! Nie mogę w to

uwierzyć...

- Kto? Szukamy po prostu

jakiegoś punktu zaczepienia na

początek. Jeśli się pan myli,

nie szkodzi, sprawdzimy to.

- Jeden z moich pracowników -

odparł Jake.

Laine ścisnęła go za ramię, a

Jake uspakajająco pogłaskał jej

dłoń.

- Musiałem go zwolnić za

nieuczciwość i dziś wieczorem

przyszedł wyładować na mnie swój

gniew. Nie mógł znaleźć sobie

pracy i mówił, że to moja wina!

- Czy byli przy tym

świadkowie?

- Oczywiście.

- Jak on się nazywa?

- Danny Mathews - Jake podał

także inne dane.

- Dziękuję panu, panie

Bennington. Może odwieźć pana i

żonę do domu?

- Nie, dziękuję sierżancie. Za

rogiem mam samochód. Poradzimy

sobie.

- Jutro poprosimy pana o

złożenie zeznań. Skontaktujemy

się z panem.

Czuła się przy Jake'u tak

bardzo bezpieczna... Jego ręka

obejmująca talię była ciepła i

mocna. Podeszli do samochodu.

- Czy to możliwe, żeby Danny

był aż tak mściwy? A jeśli to

nie on, to kto jeszcze chciał

cię skrzywdzić...?

- Spokojnie moja maleńka. Nie

sądzę, żeby chciał mnie zabić.

Nie mógł wiedzieć, że zostanę tu

na noc. Wkrótce się to wyjaśni.

Usiadła na przednim siedzeniu.

Jake usiadł obok. Ze

zdenerwowania nie mogła zapiąć

pasa. Jake pochylił się, by jej

pomóc. Poczuła na policzku jego

oddech. Patrzyła na jego usta,

znajdujące się teraz tak blisko.

Instynktownie rozchyliła wargi

oczekując pocałunku. Nie musiała

czekać na odpowiedź. Przymknęła

oczy pod wpływem jego czułych

pieszczot.

Prowadził jedną ręką, drugą

obejmując Laine. Ciepło tego

uścisku, rozlewało się po jej

ciele i docierało do skołatanego

serca.

W domu zdjął z niej płaszcz i

zaprowadził na górę, prosto do

łóżka.

- Wskakuj, kochanie -

powiedział rozwiązując pasek u

szlafroka. - Tam się najszybciej

rozgrzejesz.

- A ty? - spytała drżącym

głosem.

- Muszę wziąć prysznic. Daj mi

pięć minut.

Usiadł obok niej, ujmując jej

dłonie. Patrzył na nią, pewnie i

ciepło.

- Laine, tak bardzo cię

potrzebuję. Dziś w nocy

zrozumiałem, że nigdy nie

pozwolę ci odejść.

Zalała ją fala niewysłowionego

szczęścia.

- Jake, bardzo cię kocham!

- Wiem najmilsza - głaskał ją

po głowie, łagodnie i czule.

- Jak mógłbym w to wątpić:

dla mnie ryzykowałaś życie.

- Bez ciebie nie miałoby ono

dla mnie żadnej wartości -

wyszeptała.

- Najdroższa! - całował ją

znów i znów, jakby nigdy nie

miał przestać. - Zapomnijmy o

przeszłości. Liczy się tylko

jutro.

- Będziemy rodziną? - zapytała

wstrzymując oddech.

- Niczego bardziej nie pragnę.

- Ja również. Wprawdzie mnie

nie kochasz, ale postaram się,

żebyś był szczęśliwy...

- Ja cię nie kocham? -

wykrzyknął. Jego ręce objęły ją

mocno. - Ja cię ubóstwiam, moja

droga. Od pierwszej chwili,

kiedy cię ujrzałem, usiłowałem

sobie wmówić, że to nieprawda.

Miałem wrażenie, że w ten sposób

zdradzam Jane. Hamowałem się

więc, nawet bardziej niż było

trzeba. Nie byłbym również tak

załamany, tak wściekły, gdyby mi

na tobie nie zależało!

Laine usiłowała stłumić w

sobie to rosnące uczucie tryumfu

i radości.

- Dziś w nocy powiedziałeś mi,

że wciąż kochasz Jane -

przypomniała cicho.

- Kocham, ale to inna miłość.

Należy do przeszłości. Jane na

zawsze pozostanie w mym sercu,

nie mogę o niej zapomnieć, tak

samo, jak część mego serca

należy do Abby. Jednak ty jesteś

moim życiem, moją miłością,

wszystkim czego pragnę i

pożądam. Wybacz, że wcześniej ci

tego nie powiedziałem.

W oczach Laine pojawiły się

łzy szczęścia.

- Czy w twoim sercu znajdzie

się miejsce dla kogoś jeszcze? -

zapytała widząc jego zdziwienie.

Odsunął ją na wyciągnięcie

ramion, a gdy zobaczył jej

promienną twarz, jego zdumienie

zmieniło się w niepohamowaną

radość.

- To znaczy?...

- To mały dodatek do naszej

"naprawdę prawdziwej rodziny",

jak mówi Abby. Myślę, że też

będzie zadowolona, nie sądzisz?

- Ale nie tak, jak ja!

- Tak bardzo chciałam ci dać

twoje własne dziecko - szepnęła.

- Sprawiasz, że spełniają się

moje wszystkie marzenia...

- Miałeś wziąć prysznic? -

zdołała wyszeptać, kiedy na

chwilę przestał ją całować.

- Później - zamruczał. - Teraz

mam ważniejsze sprawy na

głowie...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
West Sarah Przytul mnie
0011 West Sarah Przytul mnie
West Sarah Przytul mnie 3
West Sarah Przytul mnie
Przytul mnie Sarah West
Albo chodź, przytul mnie
PRZYTUL MNIE bOYS
PRZYTUL MNIE
Przytul mnie Zycie
Przytul mnie
PRZYTUL MNIE DZIADKU
London Cait Przytul mnie mocno
Polakowa Tatiana Olga Riazancewa 08 Przytul mnie mocno
PRZYTUL MNIE
Przytul mnie
685 London Cait Przytul mnie mocno
PRZYTUL MNIE
przytul mnie

więcej podobnych podstron