Sarah West.
Przytul mnie
Zakład Nagrań i Wydawnictw
Związku Niewidomych
Warszawa 1996
Przełożyła: Barbara
Gentkowska
Tłoczono pismem punktowym
dla niewidomych w Drukarni
Zakładu Nagrań i Wydawnictw
Związku Niewidomych
w Warszawie,
ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa
"Phantom Press International",
Gdańsk 1991
Pisała M. Szymańska
Korekty dokonały
U. Maksimowicz
i K. Markiewicz
Rozdział 1
Laine zobaczyła ich w bramie
parku. Zacisnęła kurczowo palce
na brzegu ławki, była bardzo
zdenerwowana. Mężczyzna miał na
sobie obszarpane dżinsy i
wypłowiały podkoszulek. Był
wysoki. Widziała go kiedyś na
zdjęciu. Obrzuciła spojrzeniem
niesforną, jasnobrązową czuprynę
i pociągłą, wyrazistą twarz, ale
całą uwagę skupiła na dziecku.
Dziewczynka, trzymając go za
rękę, podskakiwała rozradowana,
szczebiocząc i śmiejąc się.
Laine zadrżała. Przez chwilę
nie mogła złapać oddechu. Ileż
to czasu czekała na ten moment?
Miała wrażenie, że przez
ostatnie osiem lat - od chwili,
gdy odwróciła się od swego
śpiącego dziecka i pośpiesznie
opuściła szpital - czekała na to
spotkanie.
Nie powinna tu przychodzić.
Nie przypuszczała, że będzie to
takie przykre. Ogarnęło ją
uczucie wszechogarniającej
pustki. Pragnęła tylko jednego -
nie zemdleć. Kilka szybkich
oddechów... Tęsknym wzrokiem
wpatrywała się w twarz
dziewczynki okoloną długimi
jasnymi lokami, które spływały
aż na ramiona. Nie dostrzegła
żadnego podobieństwa do swojej
szerokiej twarzy o wystających
kościach policzkowych.
- Tatusiu, jak myślisz, czy
będą tam baranki?
Dziecięcy głosik przeszył ją
na wskroś. Spojrzała na twarz
mężczyzny. Uśmiechał się z
czułością do małej osóbki, a na
twarzy miał wypisaną miłość do
dziecka. To głęboko poruszyło
Laine.
- Nie wiem kurczaczku. Chyba
tak. Ale Rafferty będzie na
pewno.
Jego łagodny i przyjemny głos
potrącił w niej jakąś głęboko
ukrytą strunę. Jak mogła być
zazdrosna o kogoś, kto ubóstwiał
swą córkę, kto wychował ją od
niemowlęcia, a w każdą sobotę
zabierał ją do zoo w pobliskim
parku? A jednak czuła zazdrość,
dotąd obcą jej racjonalnej,
chłodnej psychice.
- Kocham Raffertego! Tatusiu,
czy możemy wziąć taką owieczkę
do domu?
- Wiesz, że nasi sąsiedzi nie
byliby tym zachwyceni. A poza
tym nie mamy dość trawy, żeby ją
wykarmić.
- Przecież moglibyśmy kupować
dla niej jedzenie. Tak bardzo
chciałabym mieć owieczkę.
- Obawiam się łobuziaku, że
Fruitcake musi ci wystarczyć.
- Tylko Fruitcake?
Właśnie ją mijali. Ogarnęło ją
przerażenie. Czuła, że nie może
pozwolić im tak po prostu
odejść. Jedno spojrzenie to za
mało. Musi ją poznać, mówić do
niej, dotknąć, przytulić...
Zupełnie nie zdając sobie z tego
sprawy wstała i poszła za nimi.
Nie była to świadoma decyzja, po
prostu - impuls.
Pamiętała, że Agencja
Adopcyjna starała się za wszelką
cenę, aby Laine uniknęła tego
spotkania.
Czuła się teraz tak, jakby
traciła cząstkę samej siebie.
Stara rana, którą czas prawie
uleczył, otworzyła się na nowo.
Jake Bennington - dobrze znała
to nazwisko, podobnie jak imię
dziewczynki, Abigail - pokazał
karnet i oboje weszli na
dziedziniec.
Mała z okrzykiem zachwytu
podbiegła do dwóch nowo
narodzonych jagniąt, łapczywie
ssących mleko swej matki.
Laine jak automat szła za
nimi.
- Czyż nie są śliczne...?
W głosie Abby słychać było
radość ośmioletniego dziecka z
poznania czegoś nowego.
- Oczywiście. Są też bardzo
delikatne.
Jake przykucnął obok córeczki
i ostrożnie gładził jedno z
jagniąt.
Poczuła do niego niechęć, nie
wiadomo dlaczego.
- Ja też mogę...?
- Ostrożnie, kochanie. Nie
przestrasz ich.
Dwie głowy, mężczyzny i
dziecka, pochyliły się nad
zwierzątkami. Nie było między
nimi miejsca dla nikogo obcego.
Laine dyskretnie otarła łzy i
w końcu posłuchała głosu
rozsądku. Nie można tego
przedłużać! Zebrała się resztką
sił i odeszła.
** ** **
Przez cały weekend walczyła
sama ze sobą. Przyjechała do
Burchester, by odnaleźć córkę.
Teraz jednak musi wyjechać.
Ze znalezieniem pracy i
mieszkania nie będzie problemu.
Na wykwalifikowanych księgowych
z praktyką zawsze jest
zapotrzebowanie.
Jednak wciąż nie mogła się
zdecydować. Jeśli teraz
wyjedzie, straci z Abby wszelki
kontakt. Gdyby tu została,
mogłaby ją czasami widywać.
Wiedziała, do której szkoły
chodzi, mogłaby ją obserwować na
boisku i gdy wraca do domu. Po
prostu - przelotne spojrzenia,
które dają spokój jej
zgłodniałej duszy. Mogła też
widzieć jak dorasta, wychodzi za
mąż...
Nie, to tylko przedłużyłoby
jej cierpienie! Chyba lepiej nie
wiedzieć co się dzieje z
dzieckiem, lepiej go nigdy
więcej nie widzieć.
Jak rozsądna i opanowana była
wtedy, gdy podejmowała tę
decyzję! Jednak później
nastąpiło to okropne poczucie
winy i zrozumienie, że porzuciła
coś bardzo cennego!
Przez lata trudnych studiów,
pod lawiną faktów i cyfr,
starała się zapomnieć o dziecku.
Jednak kiedy nieoczekiwanie
pojawiła się możliwość
odszukania córki, skorzystała z
niej bez wahania. Teraz właśnie
zbiera owoce tej decyzji.
Ranek przyniósł ulgę. Przez
kilka godzin nie będzie miała
czasu, by dręczyć się myślą o
trudnych sprawach. Musiała wstać
i pojechać do centrum Burchester
- do Victorian Mansion - gdzie
mieściło się biuro jej szefa.
Gdy weszła do swego pokoju,
czekała na nią wiadomość. Miała
spotkać się ze swym
współpracownikiem Rogerem
Prentice. Miał pięćdziesiąt lat,
ale był uosobieniem energii. W
ciągu ostatnich dni przejął na
siebie prawie cały ciężar
bieżących spraw. Jego gabinet
był jak zwykle zawalony stosem
papierów piętrzących się
dosłownie wszędzie.
- Całkiem cię zasypało! -
krzyknęła na powitanie. - Jak
sobie z tym dajesz radę?
Odwzajemnił się zdawkowym
uśmiechem.
- Nie narzekam. Siadaj.
Usiadła na wolnym krześle,
zakładając nogę na nogę. Miała
na sobie kremową, płócienną
spódniczkę, którą włożyła
korzystając z ciepłego
wiosennego dnia. W połączeniu z
zieloną bluzką tworzyła zestaw
bardzo kobiecy.
- W piątek po południu, gdy
ciebie już nie było, odebrałem
telefon.
- Byłam u Jacksona - wtrąciła
szybko.
- Wiem. Umówiłem cię z
klientem na dzisiejsze
popołudnie. Chyba jesteś
wolna...?
- Nie ma sprawy, choć mam
mnóstwo innej roboty. Do środy
mam oddać sprawozdanie podatkowe
dla Jacksona.
- Ta sprawa to tylko wstępna
rozmowa. Facet nazywa się Jake
Bennington. Ma w okolicy kilka
klubów odnowy biologicznej.
Laine przełknęła ślinę.
Poprzez szum w uszach usłyszała
swój własny głos.
- Ma tu przyjść?
- Tak. Chce, byśmy udzielili
mu porady w sprawach
finansowych. Chodzi o przelew
gotówki. Ma z tym jakieś
problemy, a ty jesteś
specjalistką w pożyczkach.
Zajmiesz się nim, dobrze?
Wstała. W głowie miała zamęt.
Nie wiedziała, co ma myśleć.
Była zdecydowana wyjechać, a tu
sam los postawił na jej ścieżce
Jake'a Benningtona.
- Dzięki ci, Roger.
Oczywiście, spotkam się z nim.
Zupełnie oszołomiona wróciła
do swego gabinetu i ciężko
opadła na fotel. Patrzyła
niewidzącym wzrokiem na
zaśmiecone biurko.
Jake Bennington! Stanął przed
nią jak żywy: wysoki, szczupły,
mocny. Człowiek, na którym można
się oprzeć. Był idealną reklamą
systemu odnowy biologicznej,
którą propagował.
Huśtając się na krześle
myślała, że będzie teraz dla
niego pracować. Oczywiście!
Wszystko, co miała zrobić, to
spotkać się z nim i zająć jego
sprawą: uczciwie, logicznie,
profesjonalnie. Jest po prostu
jednym z klientów.
Kiedy punktualnie o trzeciej
zjawił się w jej pokoju, musiała
przywołać cały swój chłodny
profesjonalizm, by spokojnie go
przywitać. Wyglądał inaczej niż
wtedy, w parku. W
nieskazitelnym, szarym
garniturze mógłby być przykładem
eleganckiego businessmana.
Promieniował jakąś tajemniczą
siłą i męskością.
- Miło mi pana poznać, panie
Bennington.
- Panna Tyson, prawda? Mam
nadzieję, że dobrze wymawiam
pani nazwisko - wyciągnął rękę.
- Dzień dobry.
Laine odniosła wrażenie, że
znają się od lat. Ku swemu
zdziwieniu zobaczyła w jego
oczach iskierki sympatii.
- Witam pana! Może filiżankę
herbaty?
Jego uśmiech przyprawił ją o
przyśpieszone bicie serca.
- Chętnie. Dziękuję.
- Proszę usiąść. Za moment
wrócę.
Zamówiła herbatę, szczęśliwa,
że chwilowa przerwa pozwoli jej
odzyskać równowagę.
W tym czasie Jake postawił na
podłodze swą wypchaną teczkę i
wydobył z niej plik dokumentów.
- Czy zna pani moją sprawę?
- Chodzi o przelew gotówki?
- Zgadza się. Potrzebuję
kolejnej pożyczki, ale bank nie
chce mi jej udzielić bez
większej ilości danych i
odpowiednich zabezpieczeń.
- Na co pan chce przeznaczyć
ten kredyt?
- Chcę wyposażyć klub, który
otwieram w przyszłym miesiącu.
- Rozumiem. Ile pan posiada
klubów?
- Pięć. Ten będzie szósty.
- A działa pan, jeśli się nie
mylę, zaledwie rok?
- Osiemnaście miesięcy. Ma to
jakieś znaczenie?
- Za szybko się pan rozwija.
To dość powszechny problem.
- No cóż, pani się na tym zna.
Co powinienem zrobić w tej
sytuacji?
- Proszę dać mi trochę czasu.
Zanim udzielę porady, muszę się
zorientować w sprawie, także w
banku.
- To brzmi optymistycznie,
panno Tyson, ale ja nie mam
czasu. Wierzyciele depczą mi po
piętach.
Laine uśmiechnęła się.
- Przystopujemy ich,
przynajmniej czasowo. Poczekają,
gdy im powiem, że zgłosił się
pan po poradę finansową.
Uśmiechnął się szeroko. Jego
pociągłą twarz pokryła siateczka
bruzd i zmarszczek, tworząc
interesujący rysunek.
- To już coś! - znowu się
uśmiechał.
Zignorowała ten uśmiech.
Odpędziła głupie myśli i
spróbowała skupić się na
sprawie.
- Chciałbym rozwinąć sieć
klubów w miastach na terenie
całego kraju - powiedział
zbierając się do wyjścia. -
Kultura fizyczna jest potrzebna.
Czy widziała pani któryś z moich
klubów?
Laine zarumieniła się.
Przypomniała sobie, jak
przychodziła do klubu
Burchester, by zdobyć informacje
o jego prywatnym życiu, o
miejscach, gdzie najczęściej
bywa...
Właśnie tam dowiedziała się o
jego sobotnich wizytach w parku.
- Jeśli chodzi o ścisłość, to
byłam w jednym z tutejszych
klubów - przyznała. - Wspaniały!
- ÍŚwietnie! A inne pani
widziała?
Potrząsnęła głową. Jake
spojrzał na zegarek.
- Jeśli nie ma pani nic
przeciwko temu, moglibyśmy
pojechać do Birmingham. Mam tam
dwa kluby. Obydwa są większe od
tutejszego.
- Dobrze - Laine nagle
zapragnęła odrobiny szaleństwa.
Jake patrzył na nią w taki
sposób, że serce zabiło jej
szybciej. Taki mały wypad w
interesach, to przecież nic
złego - usprawiedliwiała się w
myślach. A ze sprawą Jacksona na
pewno zdąży.
- W porządku - podniosła się z
krzesła. - Wprawdzie mam jeszcze
mnóstwo pracy, ale skusił mnie
pan. Muszę dużo wiedzieć o
pańskich interesach, bym mogła
dobrze się nimi zająć.
- Ja zaś muszę wiedzieć
wszystko o pani!
Miękko wymówione słowa i ton
jego głosu sprawiły, że przeszył
ją dreszcz. Gdy zdejmowała
płaszcz z wieszaka, drżały jej
ręce. Nie była przygotowana na
takie komplikacje. Ale taki
miły, niezobowiązujący kontakt
na płaszczyźnie interesów
pozwoli jej nadal widywać córkę,
a tego bardzo pragnęła.
Zdecydowała się.
W ostatniej chwili ogarnęła ją
panika. Jak mogła osobiście
angażować się w związek z
mężczyzną, który był przez osiem
lat opiekunem jej córki?
Jednak odrzuciła te obawy.
- Nie usłyszy pan nic
ciekawego, panie Bennington.
- Proszę mi mówić Jake...
Zostawiła sekretarce wiadomość
dokąd się wybiera, po czym
wyszli.
- Panie Bennington...
- Jake - poprawił, otwierając
drzwiczki białego sportowego
wozu.
Patrzyła, jak przekręca
kluczyk w stacyjce, a potem -
gdy silnik zapalił - jak wrzuca
wsteczny bieg.
- Czy jest jakiś powód, dla
którego musimy być tacy
oficjalni? - zapytał łagodnie. -
Czy nie możemy się bliżej
poznać?... Przecież nie jest to
sytuacja: pacjent_lekarz.
- Nie - zaśmiała się z
zakłopotaniem. - Zawodowych
przeciwwskazań nie ma, ale mimo
wszystko sądzę, że nie jest to
zbyt dobry pomysł.
- Więc będę musiał cię
przekonać. Twoja sekretarka
nazywała cię Laine. Czy to skrót
od Elaine?
- Nie. Takie imię otrzymałam
na chrzcie. Moja matka chciała,
żeby było niezwykłe.
- Podoba mi się, bo pasuje do
ciebie.
Jechali autostradą.
"Boże! - myślała gorączkowo. -
Nie chcę zostać stroną w
trójkącie". Myśl o tym, że
przybrany ojciec Abby jest
kobieciarzem spowodowała, że
poczuła się głupio. Jednak
przecież kochał jej dziecko;
może należało mu wybaczyć tę
słabostkę?
Włączył radio i w samochodzie
rozległ się dźwięk elektrycznych
gitar. Laine oparła się
wygodniej i obserwowała szeroką
wstęgę autostrady. Jake zjechał
w stronę miasta i włączył się w
ruch uliczny. Wjechał w jakąś
uliczkę i zatrzymał wóz przed
dużym ośrodkiem.
Uważnie obejrzała szyld nad
drzwiami.
- Podobają mi się nazwy, jakie
nadajesz swoim klubom.
- "Hygeia". Pomyślałem, aby
wezwać boginię zdrowia!
- Już widzę jak kluby "Hygeia"
wyrastają w całym kraju jak
grzyby po deszczu. To dobrze
brzmi.
Ośrodek wyglądał wręcz
imponująco. Nie miała żadnych
wątpliwości, na co poszły
pieniądze. Jeśli przy budowie
innych klubów był tak samo
rozrzutny, to nic dziwnego, że
miał kłopoty finansowe!
- Pieniędzy tu nie oszczędzano
- zauważyła cierpko.
- Nie - powiedział. - Włożyłem
w to całego siebie. Inne są
skromniejsze. Pozostałe obiekty
wyposażyłem dokonując mało
zmian, chociaż dręczyło mnie, że
muszę oszczędzać.
- Trzeba rozwijać interes
stopniowo, w miarę jak będzie
przynosił zyski.
- Na pewno będzie! -
stwierdził z wiarą.
Sala gimnastyczna wyglądała
niczym jakieś rusztowanie z rur
i prętów krzyżujących się we
wszystkich możliwych kierunkach.
Kiedy podeszli bliżej,
poszczególne elementy zaczęły
nabierać sensownych kształtów.
Większość przyrządów była
zajęta.
Jake gestem przywołał
mężczyznę o wyglądzie
emerytowanego boksera, lekko
łysiejącego ze spłaszczonym
nosem.
- Jak idzie? - zapytał Jake.
- W porządku, szefie. Wszystko
zajęte.
Jake poklepał go po ramieniu.
- Dobra robota, Len.
- Sauny są tam - wyjaśnił
Jake. - U góry jest druga sala
gimnastyczna: drabinki,
równoważnie, liny, materace.
Sporo ludzi woli tradycyjny
rodzaj ćwiczeń.
Mówiąc to zaprowadził ją na
górę. Kilku mężczyzn trenowało
szermierkę. Inna grupa ćwiczyła
karate czy też judo.
- Wspaniała sala!
- A obok wejścia, widzisz,
mamy bufet!
- Zdrowa żywność i żadnego
alkoholu?...
- Zgadłaś. Sprzedajemy frytki
i różne chrupki. Czy chcesz
obejrzeć pozostałe budynki? A
potem pozwolisz zaprosić się na
obiad?
Uśmiechał się. Z jego oczu
można było wyczytać, że chce
nawiązać z nią bliższy kontakt.
Napotkawszy jego wzrok Laine
poczuła, że się rumieni. Ale za
chwilę ogarnął ją chłód.
Spojrzała na zegarek.
- Czy twoja żona nie czeka na
ciebie? - zapytała.
Twarz Jake'a do tej pory tak
bardzo ożywiona, w jednej chwili
posmutniała. Schował się jak
ślimak do skorupki. Przymknął
oczy, a zmarszczki wokół ust
pogłębiły się...
- Moja żona - powiedział
oschle - umarła trzy lata temu,
ale dobrze, że mi przypomniałaś.
Moja córka jest zawsze taka
nieszczęśliwa, jeśli nie ma mnie
w domu wieczorem.
Miała wrażenie, jakby ktoś
zdzielił ją obuchem w głowę. Nie
wiedziała o tym! Podczas
poszukiwań nie natknęła się na
tak istotny szczegół!
- Jake, tak mi przykro.
Cóż więcej mogła powiedzieć?
Wyrazy żalu czy przeprosiny były
nie na miejscu. Nie znała
przecież jego żony, a jego
samego poznała dopiero dziś.
- Odwiozę cię.
Był uprzejmy, ale poprzednia
swoboda zniknęła bez śladu.
Schował się w sobie, był daleki
i chłodny. Podwiózł ją na
parking, gdzie stała jej toyota
i pożegnał się.
- Dobranoc Jake. Zadzwonię,
gdy będę miała jakieś dane.
- Zadzwoń do domu. Tam mam
swoje biuro.
Nawet nie wysiadł z samochodu.
Skinął głową, nacisnął pedał
gazu i odjechał. Laine poczuła
się jak ukarana. Ale za co?...
Pytając o jego żonę?... A może
dostrzegł w jej głosie
złośliwość?... Że też nie
sprawdziła, że jest wdowcem!
Jednak świadomość tego faktu
wywołała w niej niezwykłe
ożywienie. Nie do wiary! A więc
miała szansę zostać przybraną
matką swojej córki!
Szybko odsunęła tę pokusę. Czy
naprawdę chciałaby zostać żoną
Jake'a, czy kogokolwiek innego?
Z drugiej strony sam los
stwarzał jej sytuację, że
możliwość bycia z córką stała
się realna! Musi wykorzystać tę
szansę. Nigdzie nie wyjedzie.
Bez względu na konsekwencję,
pozostaje w Burchester.
Rozdział 2
Zaparkowała wóz i weszła na
werandę. Przez drzwi frontowe
wchodziło się wprost do pokoju
wypoczynkowego, który zajmował
prawie parter tego niewielkiego
domku. Do pomieszczeń na górze
prowadziły małe kręcone schodki.
Zaniosła rzeczy do swego pokoju
i rzuciła je na krzesło.
Zeszła na dół. Oparła czoło o
chłodną szybę. Słońce właśnie
powoli zachodziło i długi cień
wypełniał tę niewielką zamkniętą
przestrzeń; dywan delikatnych,
różowo_liliowych kwiatów
oświetlały zachodzące promienie.
Laine uniosła głowę, urzeczona
tym pięknem.
Nagle roześmiała się sama do
siebie. Odwróciła się na pięcie
i podeszła do wielkiej kanapy,
stojącej na środku pokoju. Z
rozkoszą zapadła w miękkie,
pluszowe poduchy. Wyciągnęła
nogi i założywszy ręce pod
głowę, rozkoszowała się błogim
odpoczynkiem.
Nie ma się czym przejmować!
Miała dom, przynajmniej tak
długo, jak była w stanie spłacać
raty. Była szczęśliwa w
Burchester. Lubiła swoją pracę,
a dom był inwestycją, którą lata
studiów pełnych wyrzeczeń
uczyniły realną. Tak. Z której
strony by nie patrzeć,
pozostanie w Burchester miało
sens.
W nagłym przypływie energii
pobiegła do kuchni. Była głodna.
Wspomnienie obiadu, który
odrzuciła, wywołało w niej lekki
żal.
No cóż, przeszłości nie
zmieni, liczy się tylko jutro!
Jutro, które także może oznaczać
bliskie kontakty z córką.
Te marzenia i plany
spowodowały bezsenną noc.
Nazajutrz ostro zabrała się do
pracy. Uporawszy się z
najpilniejszą sprawą Jacksona,
wzięła się za dokumenty Jake'a.
Nie było to łatwe. Panował w
nich taki bałagan, że mało kto
mógłby się w tym połapać.
Zawierały jednakĂże wszelkie
potrzebne dane. Uporządkowanie
tego wszystkiego zajęło jej
środę i czwartek, ale w piątek
rano wiedziała już, co zrobić,
by uratować jego interesy.
Sięgnęła po telefon. Przez
dłuższą chwilę zastanawiała się,
co ma powiedzieć. Wybierając
numer pomyślała, żeby lepiej nie
było go w domu, ale gdy
usłyszała w słuchawce kobiecy
głos, serce podskoczyło jej do
gardła.
Szybko opanowała się.
- Czy mogę prosić pana
Benningtona?
- Niestety, nie ma go w tej
chwili. Może coś przekazać?
- Jak mogę się z nim
skontaktować? To ważne.
- Niestety, to będzie trudne,
bo ma dziś do załatwienia
mnóstwo spraw. A kto mówi?
- Nazywam się Laine Tyson z
firmy Prentice and Co. Czy
mogłaby pani przekazać, żeby
zadzwonił do mnie? Będę w biurze
do wpół do szóstej.
- Oczywiście, proszę pani.
Powinien wrócić do tego czasu.
- Dziękuję. Do widzenia.
"Kim była ta kobieta? -
myślała zdenerwowana. -
Prawdopodobnie gospodyni.
Przecież potrzebował kogoś do
sprzątania, do opieki nad Abby,
gdy był nieobecny. Spokojnie!
Bądź rozsądna! Denerwować się
tylko dlatego, że kobieta
odebrała telefon!" Właściwie, co
to ją mogło obchodzić? Jednak
nie była w stanie ukryć
niepokoju nawet sama przed sobą,
więc zanim około piątej
zadzwonił telefon, siedziała jak
na szpilkach.
- Pan Bennington! - oznajmiła
sekretarka.
- Słucham!
- Laine, właśnie dowiedziałem
się, że dzwoniłaś.
Z ulgą wsłuchiwała się w jego
głos. Było w nim odprężenie i
przyjaźń. Odetchnęła z ulgą i
zaczęła mówić, o co chodzi.
- ...Więc jak widzisz, musimy
się zobaczyć i to jak
najszybciej. Czy będzie to
możliwe dziś po południu, czy
musimy czekać do poniedziałku?
- A może spotkamy się dziś
wieczorem lub w czasie weekendu?
Czy ci to odpowiada?
Ogarnęła ją fala gorąca.
- Oczywiście, jeśli to tylko
możliwe, zawsze idziemy
klientowi na rękę.
- To się nazywa obsługa. Dziś
wieczorem, może o ósmej?
- Świetnie. Będę o ósmej.
Odłożyła słuchawkę. Ciekawe,
czy Abby będzie już spała? Czy
zobaczę ją?
Znała otoczenie domu, w którym
mieszkała jej córka.
Przechodziła tamtędy kilka razy.
Miejsce było raczej opustoszałe,
więc nie chciała się tam
częściej pojawiać, bez wywołania
podejrzeń. Park miejski, to
zupełnie co innego. Właśnie z
tego powodu go wybrała, aby ją
zobaczyć po raz pierwszy. Teraz
właśnie zobaczy wnętrze tego
szacownego domu! Nawet, jeśli
tam nie ujrzy Abby, zawsze
będzie mogła przywołać obraz
miejsca, w którym ona przebywa.
Wystarczy, że będzie pamiętać ją
i JAke'a.
Wzięła się w garść i zajęła
się przekopywaniem dokumentów.
Z ulgą zakończyła pracę,
zabrała swoje rzeczy oraz
papiery Jake'a. Czuła, że zbliża
się nieuniknione.
Ten wieczór będzie kamieniem
milowym. Bez względu na to jak
się sprawy potoczą.
** ** **
Podjechała przed dom Jake'a i
zatrzymała się przed frontowymi
drzwiami.
Wysiadła, zabierając z tylnego
siedzenia jego dokumenty.
Nacisnęła dzwonek. Usłyszała
czyjeś kroki i dziecięcy głosik
uciszający psa.
Drzwi ostrożnie uchyliły się
na tyle, by przez wąską szparę
mogło wyjrzeć dziecko i pies.
Laine przycisnęła do piersi
teczkę z dokumentami,
zasłaniając się nimi jak tarczą.
Tak chciała porwać małą w
stęsknione ramiona i przytulić.
Oczy dziewczynki błyszczały
ciekawością, ale uśmiechała się
w sposób wymuszony.
- Dobry wieczór!
- Dobry wieczór! Jestem Laine
Tyson. Miałam zobaczyć się z
twoim tatą.
- Abby! - w głębi domu rozległ
się ten niezapomniany głos. -
Poproś pannę Tyson! Przecież nie
wejdzie, gdy stoisz w drzwiach!
Abby odsunęła się i zawołała
psa.
- Fruitcake (Fruitcake - tort
owocowy), do nogi!
Laine uśmiechnęła się.
Napięcie, które do tej pory
odczuwała, zelżało. A więc to
była Fruitcake! Od razu było
widać czemu ten piesek
zawdzięcza swoje imię. Jego
piękną, kremową sierść niemal na
całym ciele zdobiły małe brązowe
plamki.
Abby miała na sobie błękitną
nocną koszulkę w różowe
króliczki i włosy związane
gumką. Drobne paluszki wyglądały
z puszystych domowych kapci.
Pachniała mydłem i talkiem.
Laine podniosła wzrok na
Jake'a stojącego parę kroków
dalej.
- Dobry wieczór, Jake.
- Witaj. Abby, teraz, gdy już
zobaczyłaś pannę Tyson, możesz
iść do łóżka. Za pięć minut
przyjdę powiedzieć ci dobranoc.
- Czy muszę? - Abby zamknęła
drzwi.
- Musisz, naprawdę. Mamy z
panną Tyson dużo pracy. No,
marsz na górę!
- No dobrze - Abby uśmiechnęła
się grzecznie. - Dobranoc.
- Dobranoc, Abby. Bardzo się
cieszę, że cię poznałam.
Gdyby wiedzieli jak bardzo.
Oboje patrzyli na dziecięcą
figurkę wdrapującą się wraz z
nieodstępną Fruitcake po
schodach. Jake odwrócił się do
Laine.
- Proszę dalej. Daj te
papierzyska. Nie sądziłem, że
jest tego tak dużo. Jeszcze
płaszcz...
- Dziękuję.
Zdjęła jasny, lekki prochowiec
i podała Jake'owi.
Miała na sobie swoją ulubioną
letnią sukienkę z długimi
rękawami. Wiedziała, że ta
żółtobrązowa tonacja odbija się
złotym światłem w jej włosach, a
szeroka, powiewna spódnica
podkreśla szczupłość talii i
nóg. Szeroki brązowy pasek i
długie kolczyki z tygrysiego oka
dopełniały całości.
Jake zaprowadził ją do salonu
urządzonego wygodnie i ze
smakiem, chociaż meble i dywan
wyglądały na nieco podniszczone.
Łagodne odcienie zieleni i
błękitu tworzyły atmosferę
miłego chłodu i zachęcały do
wypoczynku. Kominek i wiśniowe
lampy dodawały ciepłego blasku.
- Może drinka? Szkocka, brandy
czy sherry?
- Jeśli można, poproszę brandy
z imbirem.
Jake podszedł do baru. Gdy
przygotowywał drinki,
przyglądała się jego wysokiej,
szczupłej postaci, szerokim
barkom i wąskim biodrom. Tym
razem miał na sobie spodnie od
dresu i białą koszulkę
gimnastyczną.
Wzięła szklaneczkę z napojem i
uśmiechając się podniosła do
ust.
- Na zdrowie!
Jake upił nieco i odstawił
szklaneczkę.
- Pójdę sprawdzić, czy Abby
jest w łóżku. Zaraz wracam.
Laine uśmiechnęła się z
przymusem.
- Jest cudowna. Musisz być z
niej bardzo dumny.
- I jestem.
Gdy wyszedł, zacisnęła drżące
dłonie na szklance, przymknęła
oczy usiłując powstrzymać łzy
cisnące się do oczu. Musi wziąć
się w garść, inaczej nic z tego
nie będzie.
To nic! To przecież pierwszy
raz! Pierwszy raz może rozmawiać
ze swoim dzieckiem, które kiedyś
musiała zostawić. Następnym
razem będzie łatwiej. Szczęście,
że Jake wyszedł. Przynajmniej
miała czas, by się uspokoić,
opanować wzruszenie.
Dopiła drinka i otarła oczy.
- Za mocne?
- Troszeczkę - z ulgą chwyciła
się tego pomysłu. - Nie powinnam
pić tak szybko.
Jake uśmiechnął się.
- Widzę, że prawie skończyłaś.
Zrobić ci jeszcze?
- Nie, dziękuję. Chyba mam
dość.
Wziął swoją szklankę i dopił
zawartość.
- No to bierzemy się do pracy.
Chodźmy do mojego gabinetu.
Wezmę papiery.
Przeszli do niewielkiego
pokoju, w którym stało biurko,
parę krzeseł i półki z
książkami.
- Ciekawy jestem, co takiego
wymyśliłaś - powiedział, gdy
usiedli.
W ciągu następnej godziny
Laine omawiała swoje wyliczenia.
W końcu przeszła do wniosków.
- Jake, nie możesz pozwolić
sobie na taką pożyczkę. Nie
będziesz w stanie spłacać
kredytu. Pochłonie to większość
twoich dochodów. Nie jest to
rozsądne!
Jake wstał i zaczął nerwowo
chodzić po pokoju.
- Nie zgadzam się. Mam już
ziemię i budynki. Jeśli nie
wykorzystam tego, będę płacił
czynsz i podatek za nie.
- To prawda, ale możesz zrobić
z tych pomieszczeń tradycyjne
sale gimnastyczne i wyposażać je
w nowy sprzęt w miarę osiągania
zysku. W tym czasie skoncentruj
się na zwiększeniu dochodów z
dotychczasowych obiektów.
Zamyślony Jake nadal
przemierzał pokój. Laine
zamarła, nie chciał przyjąć jej
rozwiązania. Jego firma może
upaść. "Moja rada ci nie w smak
- myślała ze złością - a nikt
inny lepszej ci nie udzieli.
Rób, co chcesz. Mnie to nie
obchodzi."
Ale obchodziło ją. Nawet
bardzo. Nie tylko z tego powodu,
że wszystko co dotyczyło Jake'a,
dotyczyło również Abby, ale
dlatego, że chciała stać się
częścią ich życia. Jeśli Jake
odrzuci jej ekspertyzę, odrzuci
również ją.
Przestał chodzić po pokoju.
- Nie podoba mi się twoje
rozwiązanie - powiedział
szorstko. - Ale "nie po to
trzymam psa, by samemu szczekać"
- jak to się mówi. Zrobię tak,
jak zaproponowałaś.
Uśmiechnął się, a ona
odetchnęła z ulgą.
- To dobrze. Z mniejszą
pożyczką nie powinno być
trudności.
- Więc postanowione. Napijesz
się jeszcze?
- Nie powinnam. Jadę
samochodem.
- Więc może kawy? Zostaw to
wszystko i chodźmy do salonu.
Laine położyła papiery na
biurku, zabierając tylko swoje
notatki.
- Usiądź. Zaraz zrobię kawę.
W chwilę później na stoliku
obok kominka bulgotał ekspress
do kawy. Pojawiły się dwie
filiżanki, śmietanka, cukier i
herbatniki.
Jake wyciągnął się w fotelu,
uśmiechając się do niej jak
aktor filmowy.
- Powiedz, jak to się stało,
że taka piękna kobieta została
doradcą finansowym?
- A co ma jedno z drugim
wspólnego? Zawsze lubiłam
matematykę, mam ścisły umysł.
Pomyślałam, że szkoda go
marnować. Poza tym to dobry
zawód. Mój ojciec pracuje w
księgowości w wielkiej firmie i
to on podsunął mi myśl o
studiach. Chciał, abym była
lepsza niż on.
- I udało ci się. Twoi rodzice
mieszkają tutaj?
- Nie, mieszkają w Surrey, na
południe od Londynu. Teraz
rzadko ich widuję.
- Brakuje ci ich?
- Czasami, choć nie byliśmy
zżyci...
W przeciwnym wypadku nigdy by
nie nalegali, żeby porzuciła
swoje dziecko, bez względu na
nią samą i jej odczucia. Gdyby
ojciec chciał ją przyjąć oraz
dziecko wtedy, gdy robiła
maturę, a potem zdawała egzaminy
na pierwszy rok College'u...
Wtedy na pewno poradziłaby
sobie. Ale nie dali jej szansy.
Ojciec postawił ultimatum: albo
odda dziecko do adopcji, albo
wyrzucą ją z domu i będzie
musiała żyć z zasiłku dla
bezrobotnych. W wieku
siedemnastu lat takie ultimatum
jest wyrokiem!
Ekspress przestał bulgotać i
Jake pochylił się, by napełnić
filiżanki.
- Śmietanki?
- Odrobinę i bez cukru.
- Poczęstuj się herbatnikiem.
- Dziękuję. A gdzie są twoi
rodzice? - zapytała.
- Są za granicą. Ojciec jest
wykładowcą na uniwersytecie w
Kanadzie.
- To dlatego ty też byłeś
kiedyś naukowcem?
Laine przełknęła ślinę. Jak
mogła tak się wygadać!
Uśmiechnęła się niewyraźnie.
- Bringstone to plotkarska
mieścina. Wiem, że zanim zająłeś
się Klubami Odnowy, wykładałeś
historię współczesną.
Przecież mogła trafić na tę
wiadomość przypadkiem. Nie mógł
podejrzewać, że celowo zbierała
o nim informacje, a w Biurze
Adopcyjnym powiedziano jej o
nowych rodzicach jej dziecka.
- To prawda - uśmiechnął się w
sposób, który Laine przyprawił o
drżenie. - Nie wyglądam na
naukowca?
- Wyglądasz. Masz inteligentną
twarz.
- Dzięki! Rzeczywiście,
studiowanie bawiło mnie i byłem
nawet niezłym historykiem, ale
wykłady śmiertelnie mnie
nudziły. Trzymałem się tego,
póki żyła moja żona, ale po jej
śmierci postanowiłem zmienić
styl życia. Potrzebowałem czegoś
bardziej aktywnego, gdzie
mógłbym się sprawdzić jako
przedsiębiorca. Stąd Kluby
Odnowy.
Laine zdobyła się na odwagę.
Musi porozmawiać o jego byłej
żonie.
- Powiedz mi, dlaczego ona
umarła?
- Umarła na raka - powiedział
szorstko. - Powinniśmy się byli
tego spodziewać. Krótko po
naszym ślubie była operowana,
ale myśleliśmy, że kuracja jest
zakończona.
- Potem urodziła się Abby...?
- Laine wstrzymała oddech.
- Abby nie jest naszym
dzieckiem. Żona moja była tak
nieszczęśliwa, że nie może mieć
dzieci, że zdecydowaliśmy się na
adopcję. Wzięliśmy ją, gdy miała
dwa tygodnie. Kocham ją jednak
jak własną córkę.
Ciekawe, jak by zareagował,
gdyby powiedziała mu prawdę:
"ona jest moja!" Te słowa
dźwięczały jej w głowie, ale nie
odważyła się powiedzieć ich
głośno. Zamiast tego, z bólem
wyszeptała:
- Rozumiem.
- Ciężko jest samotnie
wychowywać dziecko, ale kochałem
moją żonę i nie mogę zdobyć się
na to, by ktoś zajął jej
miejsce.
"To wiele wyjaśnia" - myślała
Laine upijając z filiżanki duży
łyk kawy.
- Jak sobie radzisz?
- Pani Foale, z którą
rozmawiałaś, spędza z nią
większość czasu. Jest wdową i
mieszka z córką. Od poniedziałku
do piątku po południu mieszka u
nas. W weekendy jest u córki,
która właśnie wtedy potrzebuje
kogoś do dzieci. Układ ten
działa nieźle.
Więc to nie przyjaciółka!
Słysząc, co mówił o wprowadzeniu
kogoś innego na miejsce zmarłej
żony, nie była tym zdziwiona,
jednak mimo woli ulżyło jej.
- Biedna kobieta - Laine
skryła swoje prawdziwe uczucie
pod maską sympatii. - Czy ona ma
coś w życiu dla siebie?
Jake zmarszczył brwi.
- Ona lubi zajmować się
dziećmi. Poza tym w weekendy
wyjeżdża z rodziną za miasto,
nie jest więc żadną męczennicą -
dodał.
Na jej delikatnej twarzy
pojawił się rumieniec, gdy zdała
sobie sprawę, że okazała się
malkontentką.
- Przepraszam - szepnęła - nie
chciałam krytykować. Po prostu
zdziwiło mnie, że spędza cały
swój czas zajmując się cudzymi
dziećmi.
- Wielu ludzi to robi. Ja na
przykład nie rozumiem, jak matka
Abby mogła porzucić swoje
dziecko? Jaką osobą musiała być?
Samolubną babą bez serca!
Laine zdrętwiała. Nigdy nie
przypuszczała, że ktoś może ją
oceniać w ten sposób. Tępo
wpatrywała się w filiżankę
zaciśniętą w dłoniach. Zmusiła
się jednak, by powiedzieć:
- A jeśli ona była młoda i nie
miała innego wyjścia?
Jake żachnął się.
- Zawsze jest jakieś wyjście.
Ta dziewczyna zdecydowała się
porzucić dziecko, które tak
nieodpowiedzialnie urodziła. Nie
była zamężna, ale co z tego?
Jej zesztywniałe wargi ledwie
wymówiły słowa:
- Może nie powinniśmy sądzić
jej zbyt ostro. Nie znamy
wszystkich okoliczności.
Dziękowała teraz niebu, że nie
wyznała prawdy. Czuła jednak
wielką potrzebę
usprawiedliwienia tego postępku.
Chciała, żeby Jake pomyślał
nieco łagodniej o tamtej
dziewczynie. Niestety, nie było
to możliwe. Jeśli chce go
widywać, musi zachować swoją
tajemnicę. On nigdy nie może
dowiedzieć się prawdy. W pewnym
momencie zorientowała się, że
Jake ją uważnie obserwuje.
Zdobyła się na desperacką
odwagę, by wytrzymać to
spojrzenie.
- Powinieneś być jej wdzięczny
chociaż za to urodzenie, inaczej
nie miałbyś Abby.
- No tak. Ale nie mogę przejść
do porządku dziennego nad
faktem, że ktoś porzuca swoje
dziecko.
- Ona nie porzuciła, ale
oddała je. Wam.
Wzruszył ramionami.
- W tej sprawie jesteśmy
najwyraźniej odmiennego zdania.
Jeszcze kawy?
Zapomniała o swojej filiżance.
Szybko dopiła resztki i podała
ją Jake'owi.
- Czy Abby wie, że jest
adoptowana? - wykrztusiła z
siebie.
Może nie powinna kontynuować
tego tematu, ale musiała się
dowiedzieć, czy Abby była
świadoma, że ma gdzieś
naturalnych rodziców: matkę,
ojca...
Nadal trudno było jej myśleć o
ojcu Abby; mężczyźnie, który ją
zostawił w tak trudnym momencie.
Jak mogła być aż tak naiwna,
aby sądzić, że atrakcyjny,
dwudziestodziewięcioletni
mężczyzna nie jest żonaty, i że
jest naprawdę zakochany w
niedojrzałym siedemnastoletnim
podlotku? Ale wówczas była tak
zadurzona, że wierzyła we
wszystko. Po prostu oddała całą
siebie, aż do zatracenia. Tak,
jak tylko młodość potrafi to
robić. Ufała Peterowi we
wszystkim, nawet jeżeli chodziło
o środki zapobiegawcze.
Wspomnienie jego twarzy
wykrzywionej złością, gdy
dowiedział się, że jest w ciąży,
pozostanie jej na zawsze w
pamięci.
- Pozbądź się tego -
powiedział wówczas.
- Peter! - wykrzyknęła w
zdumieniu. - Nie chcesz naszego
dziecka? Po prostu pobierzemy
się wcześniej niż planowaliśmy,
to wszystko.
- Mówię ci, Laine, pozbądź się
dziecka. Albo koniec z nami.
- Ale... Nie mogę! Czy ty tego
nie rozumiesz? Nie mogę zabić
naszego dziecka! Czy naprawdę
nie możemy się pobrać?
- Oczywiście, że nie. Ty
idiotko! - Laine z przerażeniem
patrzyła, jak uprzejmy,
troskliwy, kochający mężczyzna
zmienia się w zwierzę. - Jestem
żonaty, więc jak mogę się z tobą
ożenić? Laine, jeśli chcesz mieć
tego bachora, z nami wszystko
skończone.
- Już jest skończone -
powtórzyła tępo. Jak mogłaby
jeszcze go kochać, ufać mu?
Cichy głos Jake'a nagle
przerwał wspomnienia.
- Tak. Abby wie o tym.
Wróciła do rzeczywistości.
Drżącą ręką podniosła filiżankę
do ust.
- Powiedzieliśmy jej, gdy była
dostatecznie duża. Nie
chcieliśmy, by dowiedziała się
od "pokątnych życzliwych". Wie,
że bardzo jej pragnęliśmy i że
ją kochamy... I ja ją kocham,
bardzo.
- Czy ona myśli czasami o
swojej prawdziwej matce?
- Nie sądzę. Nigdy o niej nie
mówi. Po śmierci Jane dość
szybko doszła do siebie, więc
myślę, że niczego jej nie
brakuje.
- Musi jej brakować matki.
- Być może, ale pani Foale
jest naprawdę wspaniałą
opiekunką.
Ton jego głosu wskazywał, że
temat został wyczerpany, więc
dopiła kawę i zaczęła zbierać
się do wyjścia.
- Muszę iść. Daj mi znać,
kiedy będziesz rozmawiał z
dyrektorem banku. Oczywiście,
jeśli sobie życzysz, abym była
przy tym.
- Dobrze - podniósł się z
fotela. - Dziękuję, Laine.
Doceniam twoją pracę. Będę z
tobą w kontakcie.
Dopomógł jej włożyć płaszcz i
podał dokumenty. Odprowadzając
ją do drzwi, był zamyślony. Gdy
je otworzył, czuła, że się waha.
Mogłaby przysiąc, że zastanawiał
się nad następnym posunięciem.
- Dobranoc - powiedziała
wyciągając rękę. - Dziękuję za
dobrą kawę.
- Cała przyjemność po mojej
stronie - uścisnął jej dłoń.
Znów się zawahał, wokół oczu
pojawiły się lekkie zmarszczki.
- Może jednak dasz się
zaprosić któregoś wieczoru na
kolację?
Laine uśmiechnęła się.
- Chętnie - odpowiedziała
szczerze.
- We wtorek?
- We wtorek.
- Zostaw mi swój adres. Wpadnę
po ciebie.
Wracała do domu w
optymistycznym nastroju.
Oczywiście nawet nie kryła tego,
że zaproszenie sprawiło jej
przyjemność, nie udawała też, że
jest to "zwykłe" zaproszenie.
Jake na pewno sądzi, że to
jego magnetyczna osobowość tak
na mnie działa. Dowartościowanie
jego męskiego "ego" na pewno mu
nie zaszkodzi. Chociaż, gdyby
nie Abby, czy naprawdę tak
bardzo zależałoby mi na
spotkaniu z nim?
Nie miała gotowej odpowiedzi
na to pytanie.
Rozdział 3
Była już w połowie drogi do
furtki, gdy samochód Jake'a
zatrzymał się przed jej domem.
Ten mężczyzna zburzył w jej
życiu zwykły, chłodny spokój.
Ale tylko przez niego mogła
dotrzeć do Abby, swojej córki.
- Co za punktualność!
Uśmiech i podziw, który
dostrzegła w jego brązowych
oczach sprawiły, że przez chwilę
zabrakło jej tchu.
Musnął palcami pęk szyfonowych
róż przypięty do jej paska.
Czerwona wstążka, którą były
związane, spływała łagodnie
wzdłuż czarnej aksamitnej
spódnicy, która falowała przy
każdym jej ruchu.
- Piękne kwiaty. Pozwól, wezmę
twoje okrycie.
Głos odmówił jej
posłuszeństwa, więc tylko
uśmiechnęła się podając mu
pelerynkę ze sztucznego futra.
Chociaż dzień był słoneczny i
ciepły, jednak jej lekka
bluzeczka z głębokim dekoltem
była zbyt lekka na majowy
wieczór. Delikatnie położył
futro na tylnym siedzeniu i
pomógł jej wsiąść.
Biała koszula w połączeniu z
gustownym krawatem i miękkim
ciemnoszarym garniturem nadawała
jego i tak pociągającej
powierzchowności, jakiś
dodatkowy urok.
Laine czuła dreszcz
podniecenia. Siedząc obok niego
w luksusowym samochodzie była
zdenerwowana jak nastolatka na
swojej pierwszej randce. Nie
była pewna, czego on właściwie
spodziewa się po tej znajomości.
Przypuszczała, że chodzi mu o
mały flirt, bez głębszych
zobowiązań. Sądziła tak na
podstawie tego, co mówił o
zmarłej żonie. Wszystko czego
pragnęła, to móc czasami widywać
Abby.
- Pensa za twoje myśli!
Głos Jake'a wyrwał ją z
zamyślenia.
- Nie są tyle warte. -
Roześmiała się, kryjąc chwilowe
zmieszanie. - Chociaż może tak.
Myślałam o Abby.
- W takim razie są warte
więcej - zgodził się z
uśmiechem.
- Jak ona się miewa?
- W porządku. Zrobiła na tobie
wrażenie?
- Abby i Fruitcake tworzą tak
interesującą parę...
Starała się mówić spokojnie,
ale głos jej drżał. Zdanie o
Abby wyrwało jej się
najzupełniej podświadomie. Po
prostu chciała rozmawiać o
córce. Jednak wiedziała, że w
ten sposób igra z ogniem. Mogła
powiedzieć więcej niż
zamierzała. Szybko zmieniła
temat.
- Kiedy będą szczenięta?
- Najprawdopodobniej za parę
tygodni. Co z nimi zrobimy,
kiedy się urodzą?
Jego głos brzmiał wesoło, lecz
Laine wyczuwała coś innego pod
maską wesołości.
- Nie powinniście mieć z tym
kłopotów - stwierdziła. Nagle
wpadł jej do głowy pewien
pomysł. - Sama chętnie wezmę
jednego - powiedziała. - Tylko,
że nie ma mnie prawie cały dzień
w domu... Muszę to jeszcze
przemyśleć.
- Wspaniale. Jeden biedak z
głowy! Muszę pozbyć się też
innych. Abby pewnie będzie
zrozpaczona.
Jake wjechał na główny parking
i wyłączył silnik.
- Carlton jest tuż za rogiem.
Znasz tę restaurację?
- Słyszałam o niej, ale nigdy
tam nie byłam.
Ujął ją pod ramię i
poprowadził w kierunku wejścia.
Pasowali do siebie i tworzyli
ładną parę.
- Zadziwiające - podjął
rozmowę. - Mężczyźni ustawiają
się chyba w kolejce, żeby cię
zaprosić na kolację?
Ton głosu sugerował, że to
miało być pytanie zaczepne.
Laine nie wiedziała, jak na nie
zareagować.
- Jestem w Burchester dopiero
kilka miesięcy.
- Naprawdę? - Na szczęście
porzucił dalsze rozważania na
ten temat. - Gdzie przedtem
mieszkałaś? W Surrey, z
rodzicami?
- Nie. Wyjechałam do Londynu
studiować ekonomię i od tego
czasu nie mieszkam w domu.
Wynajmowałam mieszkanie w
Sydenham.
- A dlaczego przeprowadziłaś
się tutaj?
Właśnie wchodzili do
restauracji i pytanie to
pozostało bez odpowiedzi. Miała
wprawdzie zmyśloną historyjkę na
ten temat, ale mimo wszystko
czuła się niepewnie.
Kierownik sali powitał Jake'a
jak stałego bywalca i
zaprowadził ich do osobnego
stolika. Ciepłe górne światło
dawało przytulną, intymną
atmosferę, a małe lampki rzucały
romantyczny, różowy blask na
stoliki. Gdy usiedli, kelner
podał im menu.
- Mają tu wspaniałą sałatkę z
homara - zauważył. - Zawsze ją
zamawiam, gdy tu jestem. A ty,
co wybierasz?
- Jeśli tak zachwalasz homara,
dam mu szansę, ale na początek
proszę o melona.
Obawiając się spojrzeć mu w
oczy, uważnie studiowała kartę:
najpierw przystawki, potem danie
główne. W końcu jednak podniosła
głowę. Napotkawszy jego badawczy
wzrok poczuła dreszcz, który
przeszył jej ciało. Zamrugała
powiekami, by wyrwać się spod
tego uroku.
Odważyła się w końcu i zaczęła
obserwować jego pociągłą twarz o
interesujących rysach i gorące
spojrzenie brązowych oczu.
Zwycięski uśmiech błądzący na
jego ustach sprawił, że
skapitulowała.
Dopiero wtedy Jake pozwolił
jej dojść do siebie. Zaczęli
rozmowę, a Laine zauważyła, że
prowadzi ją swobodnie. Poruszyli
wszystkie możliwe tematy: od
polityki, poprzez historię i
turystykę na żeglarstwie
skończywszy.
Posiadał jacht kabinowy na
Soarze i zachwalał rozkosze
spływu w dół rzeki, zwłaszcza
podczas pięknej letniej pogody.
- Byłabyś tym zachwycona.
Powiedział to tak ciepło, więc
pomyślała, że zaprasza ją w ten
sposób na jedną ze swych wypraw,
ale on zaczął mówić o czym
innym.
Czekali na deser i Jake nakrył
jej dłoń swoją ręką.
Była zaskoczona. Jak daleko
sięgała pamięcią, nigdy nie
lubiła by ktokolwiek, z
wyjątkiem matki, jej dotykał.
Potem pojawił się Peter i przez
krótki czas promieniała w jego
objęciach.
Nie zabrała ręki, przyjmując
ten gest jak część miłego
wieczoru. Zdumiona myślała, że
już kilka razy byli tak blisko
siebie: najpierw w samochodzie,
potem idąc od parkingu w stronę
restauracji, teraz ich kolana
spotykały się pod stołem. Nie
miała nic przeciwko temu.
Może drgnęła pod wpływem tych
myśli, może z innego powodu, bo
Jake odważniej ścisnął jej rękę
i zaczął delikatnie pieścić
wnętrze jej dłoni. Nie cofnęła
ręki, bo chciała, by to trwało
jak najdłużej.
Jego ciemne, brązowe oczy z
tęsknotą patrzyły na jej twarz,
a Laine zastanawiała się,
dlaczego on to robi?
Podano deser i prysł intymny
nastrój. Jake wyprostował się i
uśmiechnął.
- Na co masz ochotę?
Spojrzała na kuszący zestaw i
wybrała biszkopt z kremem, z
dodatkiem sherry. Sięgając po
łyżeczkę stwierdziła, że od
czasu wejścia do Carltona ani
razu nie pomyślała o Abby,
bowiem Jake zaabsorbował ją
całkowicie. Głos rozsądku mówił:
"strzeż się! Taka sytuacja może
tylko powiększyć twój ból. To
może być kolejne rozczarowanie".
Czyż nie ostrzegał jej, że nie
pragnie trwałych związków? Czy
naprawdę chciała być z tym
człowiekiem? Lata całe nie
odczuwała najmniejszej ochoty,
by z kimkolwiek się wiązać. Co
ją tak odmieniło? Czy to
rezultat spotkania z Abby i
wstrząsu, jakiego wówczas
doznała?
Pochyliła się nad deserem
próbując rozeznać się we
własnych uczuciach. Może Jake
pociąga ją dlatego, że jest
blisko ÍAbby i cząstka jej
tęsknoty za dzieckiem przypada
na niego?
On również umilkł, zatopiony w
swoich myślach. Gdy kelner,
przywożąc zestaw serów, zmienił
nakrycia, Jake wymamrotał coś
niezrozumiałego, co miało
oznaczać podziękowanie.
Po chwili podszedł do nich
kierownik sali.
- Telefon? Już idę.
Przepraszam, Laine, muszę się
dowiedzieć, czego chce pani
Foale.
- Oczywiście.
Laine patrzyła jak szedł w
stronę bufetu, a serce
podchodziło jej do gardła.
Dlaczego pani Foale dzwoniła do
restauracji? Czy to Abby...? Co
mogło się stać?
Wyraz twarzy Jake'a
potwierdził jej najgorsze obawy.
- Co się stało?
- Abby - powiedział poważnie -
jest przeziębiona, boli ją
gardło i gorączka się podnosi.
Pani Foale wezwała doktora, no i
muszę iść. Przepraszam cię, że
nasza kolacja kończy się w ten
sposób. Poproszę, by wezwano dla
ciebie taksówkę.
- Nie kłopocz się o mnie.
Nie chciała narzucać się
Jake'owi.
- Dobranoc, Laine. Dziękuję za
miły wieczór. Musimy go kiedyś
powtórzyć. Może wtedy nic nam
nie przeszkodzi.
Podniósł jej dłoń do ust.
Muśnięcie gorących warg
przyprawiło ją o drżenie, a na
twarzy pojawił się rumieniec.
- Dobranoc, Jake. Ja również
dziękuję. Mam nadzieję, że z
Abby to nic poważnego.
Chciała dodać: "i pozdrów ją
ode mnie!", ale byłaby to być
może zbytnia poufałość.
Przytrzymał jej rękę, jakby
zupełnie zapomniał, że musi
jechać. Uśmiechnął się i
odszedł. Patrzyła, jak szybkim
krokiem podchodzi do bufetu i
płaci rachunek. Wyszedł, nie
oglądając się za siebie. Wtedy
poczuła się osamotniona.
Czy każde zbliżenie będzie się
tak szybko i bezlitośnie
kończyło? Czego więcej mogła się
spodziewać? Poznali się dopiero
tydzień temu, widzieli raptem
trzy razy i to w sprawach
zawodowych. Z jakiej racji miał
jej zaproponować, by wróciła z
nim do chorego dziecka, które
widziała raz w życiu i to
zaledwie przez kilka minut? Nie
miała najmniejszego powodu, by
być taka nieszczęśliwa.
Jednak tym razem zdolność
logicznego rozumowania opuściła
ją zupełnie i uczucia wzięły
górę. Może właśnie dlatego tej
nocy zasnęła z dłonią, którą
Jake pocałował, przyciśniętą do
ust?
** ** **
Obudziła się wczesnym rankiem.
Z niecierpliwością czekała na
rozsądną godzinę, żeby zadzwonić
do Jake'a.
"Pytanie o zdrowie Abby
powinno być odebrane jako zwykła
uprzejmość" - przekonywała samą
siebie, sięgając po słuchawkę.
Miała wszelkie podstawy, by
zadzwonić.
- Jake? Tu Laine. Chciałam
tylko zapytać jak się czuje
Abby? - zdawało się jej, że był
zdyszany.
- Laine? - w jego głosie
brzmiała szczera radość. - Z
Abby wszystko w porządku. Doktor
mówi, że to wietrzna ospa i że
za parę dni pojawi się wysypka.
To raczej nieprzyjemna niż
niebezpieczna choroba.
- Chwała Bogu! Mam nadzieję,
że nie wyciągnęłam cię z łóżka?
Jakby brakuje ci tchu.
Roześmiał się.
- Przed chwilą biegałem. Robię
to każdego ranka, zwykle nieco
wcześniej. Za późno na spanie.
- Mogłam się domyśleć! Mówiłeś
mi, że uprawiasz jogging.
Właśnie wychodziłam do pracy i
chciałam się dowiedzieć, co z
Abby. Cieszę się, że to nic
poważnego.
- Laine, jeszcze raz dziękuję
za telefon.
Jechała do pracy uśmiechnięta,
nucąc pod nosem jakąś melodię.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio
czuła się tak wspaniale!
Ranek nie był zbyt pogodny.
Nisko wiszące chmury zapowiadały
deszcz, ale dziś miasto wydawało
się jej wyjątkowo promienne.
Jednak życie, mimo wszystko,
jest cudowne! Abby wkrótce
wyzdrowieje, a Jake się na nią
nie gniewa.
Kiedy weszła do biura,
sekretarka już siedziała za
biurkiem.
- Dzień dobry, Laine.
Wyglądasz na szczęśliwą. Udana
randka?
- Czy szczęście zawsze musi
się wiązać z mężczyzną? - Laine
ściągnęła brwi.
- To mi wygląda na ten rodzaj
szczęścia - powiedziała Jane z
tajemniczą miną.
- Możesz myśleć, co chcesz -
odparła wchodząc do swego
pokoju.
Z ulgą zamknęła za sobą drzwi.
Sekretarka nie miała racji. Była
szczęśliwa, bo z Abby było
wszystko w porządku. Fakt, że
Jake był dla niej miły, też był
ważny, bo jej kontakt z Abby nie
zostanie zerwany.
Sama nie chciała przyznać się
przed sobą, co jest prawdą.
Kiedy wyszła na lunch, deszcz
przestał padać. Spacerowała po
starym mieście. Zatrzymała się,
bo z wystawy patrzyło na nią
białe, puszyste stworzonko o
mądrych szklanych ślepkach.
Szybko weszła do sklepu. Musiała
je kupić.
- Proszę o tego baranka z
wystawy...
- Służę pani. Jest dość drogi,
bo to ręczna robota.
- Nie szkodzi.
Dla Abby będzie doskonały! Nie
namyślając się kupiła zabawkę, a
potem w sklepie papierniczym
ozdobny papier i kartkę
okolicznościową.
Zapakowała prezent i wysłała
na adres Jake'a. Jak on to
potraktuje? Baranek był pierwszą
rzeczą, jaką mogła kupić swemu
dziecku. Nie mogła się
powstrzymać, bez względu na
konsekwencje.
Jednak, gdy wróciła do domu,
cała jej euforia zniknęła bez
śladu. Skąd mogła wiedzieć o
tym, że Abby podobały się
baranki? Przypadek? Czy nie
naraża się tym samym na
odkrycie, że obserwowała z
ukrycia córkę? Jake rozpozna to
natychmiast!
"Jeśli mnie odrzuci, to
trudno..."
** ** **
Dwa dni później, wróciwszy do
domu znalazła pod drzwiami list,
a w nim duże, okrągłe pismo.
Drżącymi rękoma podniosła
różową kopertę. Pieściła
wzrokiem dziecięce pismo, każde
słowo, każdą literkę... Poszła
do kuchni po nóż, by otworzyć
list.
W środku była różowa kartka z
ilustracją do bajki "O czym
szumią wierzby". Podobnie jak
adres, list był również
starannie wykaligrafowany.
Przeczytała go jednym tchem:
"Droga Panno Tyson,
Dziękuję za prezent. Nazwałam
baranka Larry. Tatuś mówi, że to
niezbyt oryginalnie, ale mnie
się podoba. Kocham go bez
względu na to, jak się nazywa.
Wczoraj w nocy Fruitcake
urodziła szczenięta. Jest ich
sześć. Tatuś mówił, że może Pani
weźmie jednego. Mam nadzieję, że
tak, ale będzie Pani musiała
poczekać osiem tygodni, bo tyle
czasu muszą być ze swoją mamą.
Dziękuję za Larry'ego.
Kochająca Abby".
Przeczytała list kilka razy.
Ogromny krzyżyk pod podpisem
miał oznaczać chyba pocałunek.
Przycisnęła to miejsce do ust,
po czym położyła kartkę na stole
i starannie wygładziła
załamania. To będzie jej
najdroższa pamiątka. Rzecz,
którą dotykała jej Abby.
"Czyżby to był powód, dla
którego cieszyła ją pieszczota
Jake'a - zaczęła się nagle
zastanawiać. - Czyżby to była
świadomość, że te ręce przed
paroma godzinami gładziły jej
dziecko...?"
Możliwe. Sama nie wiedziała,
co naprawdę do niego czuje.
Przebywanie w jego towarzystwie
sprawiało jej przyjemność, że
jego dotyk ekscytował, a
jednocześnie dawał poczucie
bezpieczeństwa. Podobał się jej.
Był to ten typ mężczyzny, który
zawsze ją pociągał: silny, a
jednak czuły, dobrze zbudowany,
ale inteligentny. Mężczyzna,
którego nawet mogłaby
poślubić... gdyby nie był
przybranym ojcem Abby. Cóż,
kolejna komplikacja scenariusza
jej życia...
Czekała na telefon od niego,
ale nie dzwonił. Sama nie
chciała tego robić. Abby była
już na pewno zdrowa, więc nie
miała żadnego pretekstu, nawet
służbowego. Sprawa Jake'a
została zakończona właściwie już
w czasie pierwszej wizyty.
Minęło dziesięć dni. Dziesięć
dni, w czasie których Laine
coraz bardziej podupadała na
duchu. Aż pewnego ranka Jane
zaanonsowała, że przyszedł pan
Bennington. Na jego widok jej
serce zabiło szybciej. Wstała,
by go przywitać. Jej drobna dłoń
prawie zniknęła w jego
szczupłej, opalonej ręce.
Oboje byli bardzo spięci.
- Witaj, Laine - jego szeroki
uśmiech spowodował, że
zmarszczki wokół ust stały się
wyraźne. - Miło cię znowu
widzieć! Wybacz, że wcześniej
się nie odezwałem, byłem zajęty.
Jestem dopiero teraz.
- Ach, tak. Zapewne
organizowałeś nowy klub?
- Owszem, ale nie tylko to.
Twoje cyferki dały mi sporo do
myślenia. Zrozumiałem, że
zaciąganie pożyczek na taką
skalę, niestety, prowadzi do
upadku.
- Siadaj - powiedziała
wskazując mu krzesło.
Sama zajęła miejsce za
biurkiem. Uznała, że powinna
zachować pewien dystans.
- Cieszę się, że cię
przekonałam.
Jake usiadł zakładając nogę na
nogę.
- Potrzebowałem kapitału,
którego nie musiałbym spłacać od
razu. Zacząłem więc zastanawiać
się i w końcu skontaktowałem się
z pewnym bogatym przyjacielem
mojego ojca.
- Żeby pożyczyć od niego? -
spytała z przekąsem.
- Nie. Prosiłem, żeby
zainwestował w moje
przedsięwzięcie. Mam dobrą
hipotekę. Dotychczasowa
działalność też rozwijała się
pomyślnie, więc nie musiałem go
długo przekonywać. Doszedłem do
wniosku, że warto zaryzykować.
On będzie udziałowcem, a ja, za
ustalone wynagrodzenie, zajmę
się prowadzeniem interesu. Zyski
będziemy dzielić równo, choć
początkowo większość pójdzie na
dalszą rozbudowę firmy.
- To brzmi wspaniale. Czy już
podpisaliście umowę?
- Wczoraj - uśmiechnął się
widząc jej zdumioną minę. - Nie
martw się. Może i jestem
hazardzistą, ale na pewno nie
głupcem. Skontaktowałem się z
moim prawnikiem, który dokładnie
sprawdził umowę. Nie ma w niej
żadnych niejasności, żadnych
kruczków. Ben Harvers to uczciwy
businessman.
- W takim razie jego wsparcie
finansowe będzie nieocenione.
Bardzo się cieszę. Wiem, co to
dla ciebie znaczyło. Jakie są
twoje najbliższe plany?
- Chcę wyposażyć mój ostatni
nabytek. Widzisz, sukces całego
przedsięwzięcia zależy od tego,
czy każdy z moich klubów będzie
oferował to, czego żaden inny
ośrodek tego typu nie jest w
stanie zapewnić. Chodzi o
wystrój, o pracowników, o
sprzęt. Jeśli wejdziesz do
któregokolwiek z domów
handlowych, to już na pierwszy
rzut oka wyrabiasz sobie zdanie
o całej sieci, o towarze i o
usługach, które ci oferują.
Chcę, żeby w moim przypadku było
tak samo.
Tak. On wiedział czego chce i
Laine była pewna, że mu się uda.
Był to ten typ mężczyzny, który
odnosi sukces we wszystkim, za
co się weźmie.
- No cóż, teraz, gdy jesteś
wielkim posiadaczem, chciałabym
usłyszeć, że odegrałam choćby
drobną rolę w twoim sukcesie -
powiedziała z uśmiechem.
- Drobną? Myślę, że zrobiłaś
dla mnie dużo. Pokazałaś mi
właściwy kierunek, a to jest
wręcz nieocenione.
- Cieszę się, że mogłam ci
pomóc.
- W sprawie prowadzenia ksiąg
rachunkowych powiedziałaś
wszystko, Laine, ale nie
poznałem twego systemu tak
dobrze, żeby go wprowadzić u
siebie. Mogłabyś się tym zająć?
Możesz to jakoś usystematyzować?
- Oczywiście, ale nie za
darmo...
- Nie dbam o koszty, byle
tylko ktoś wykonał tę robotę.
Poza tym, chciałem zainteresować
cię swoją osobą i moimi planami.
- Czyżby? - spojrzała na niego
podejrzliwie. Bawiła się piórem,
by ukryć drżenie rąk. Co on
właściwie chciał przez to
powiedzieć?
- Laine! To, że nie odzywałem
się tyle czasu wcale nie
oznacza, że nasz wspólny wieczór
nie sprawił mi przyjemności.
Naprawdę, miałem w związku z
interesami mnóstwo spraw na
głowie. A w dodatku Abby była
chora...
Abby! Całkiem o niej
zapomniała...
- Jak ona się czuje? - spytała
szybko, mając nadzieję, że nie
zauważył jej przeoczenia. Jak to
się stało, że widok Jake'a
wymiótł jej z głowy każdą inną
myśl?
- Swędzi ją skóra i jest
trochę nieznośna. Doktor mówi,
że to świadczy o
rekonwalescencji. Prawdopodobnie
pójdzie do szkoły w przyszłym
tygodniu. Pani Foale jest bardzo
dzielna, zajmuje się Fruitcake i
szczeniętami i w ogóle
wszystkim.
- Ach tak! Abby pisała mi w
liście...
- To miło z twojej strony, że
o niej pamiętałaś. Abby była
uszczęśliwiona - Jake mówił to
tak ciepło. - Ale to nie było
konieczne. Ta zabawka musiała
być bardzo droga?
- Nie ma sprawy - powiedziała
sztywno. Co on sobie myśli?
Wbrew temu, co twierdził,
wydawało się, że cieszy się z
tego, że przysłała tę zabawkę.
Spojrzał na zegarek.
- Jest wpół do szóstej. Może
pojedziesz ze mną odwiedzić
Abby? Mogłabyś zobaczyć młode
Fruitcake. Są jeszcze bardzo
małe, ale już bardziej
przypominają psy niż obdarte ze
skóry króliczki.
- Chę... chętnie. Dziękuję! -
Serce waliło jej jak młot.
Jego uśmiech całkowicie ją
zniewalał.
Uporządkowała biurko, zabrała
torbę i płaszcz. Uspokoiła się,
ale oczy błyszczały jej z
podniecenia.
Jake wprowadzał ją w swoje
prywatne życie. Nagle majowe
słońce zaczęło świecić
wszystkimi barwami tęczy.
Rozdział 4
- Spójrz! Czyż nie są cudowne?
Możesz zabrać którego chcesz. Ja
najbardziej lubię tego.
Abby miała krosty na czole i
całe mnóstwo rozrzuconych po
całej twarzy i rękach. Laine
zamrugała oczami, usiłując ukryć
nagłe łzy cisnące się do oczu.
Abby wyglądała teraz jak
Fruitcake.
Szczeniak w czułych objęciach
dziewczynki wydał pisk protestu,
gdy ścisnęła go mocniej,
składając na jego małym łebku
swój pocałunek. Laine głaskała
długi, centkowany pyszczek.
- Czy wiesz, kto jest ich
ojcem? - spytała.
- Podejrzewamy charta z
naprzeciwka - usłyszała głęboki
głos Jake'a.
Obejrzała się. Stał za jej
plecami, przyglądając się ich
poczynaniom. Gdy spotkała jego
ciepłe spojrzenie, szybko
odwróciła wzrok. Znów zagubiła
się pod jego wpływem.
- To by wyjaśniało długi pysk
i małe uszka - szepnęła. - I ten
ziemisty kolor!
- Czy zatrzymacie któreś ze
szczeniąt?
- Tatusiu, zatrzymajmy,
proszę!...
Jake westchnął zrezygnowany.
- Widzisz, co narobiłaś. Nie
będę miał teraz chwili spokoju,
dopóki nie powiem tak! Ale tylko
jednego - powiedział z udaną
srogością.
- Przepraszam! - Laine
roześmiała się, widząc, że Jake
tylko żartuje.
Wchłaniała ciepłą atmosferę
tego domu. Wyjęła z koszyka
drobne, złociste stworzonko.
- Wezmę chyba tego -
powiedziała głaszcząc długie,
jedwabiste uszka. - Nazwę go
Goldie.
- To nie brzmi oryginalnie -
zaprotestowała Abby.
- Larry też nie brzmiała
oryginalnie - przypomniała jej.
- No tak... - Abby zmieszała
się, lecz zaraz odzyskała rezon.
- Ale to tylko była zabawka.
Jednak żywy pies powinien mieć
bardziej niezwykłe imię.
- A jak ty byś go nazwała?
Abby pomyślała chwilkę.
- Coffe! - odparła
tryumfalnie.
- Bardzo oryginalnie! -
podsumował Jake z poważną miną.
Laine marzyła, aby uściskać
małą!
W tym momencie przyszła pani
Foale mówiąc, że czas do łóżka.
- Nie chcę iść spać. Jeszcze
nie...
Jake natychmiast stłumił jej
dziecięcy bunt.
- Tak kazał doktor, moja damo.
Jesteś jeszcze rekonwalescentką.
Żadnego wysiadywania do późna,
dopóki nie będziesz zupełnie
zdrowa i nie wrócisz do szkoły.
Na górę, żabko! Będę u ciebie za
pięć minut.
Widząc jak pani Foale,
macierzyńskim gestem zabiera
Abby na górę, Laine pomyślała,
że Jake jest szczęściarzem mając
taką opiekunkę do dziecka.
Poczuła wielką sympatię do tej
kobiety. Dziewczynka jest w
dobrych rękach.
- No, tak - powiedział Jake z
nagłym ożywieniem, gdy tylko
obie zniknęły. - Zabiorę ten
cały kram z powrotem do
składziku, gdzie jego miejsce.
Fruitcake! Idziemy!
Podniósł wielki kosz ze
szczeniakami i wyszedł z pokoju.
Fruitcake deptała mu po piętach,
by nie stracić z oczu swoich
dzieci. Laine zatonęła w
miękkiej sofie, rozkoszując się
uczuciem, że zaczyna należeć do
tego domu.
- Idę tylko do Abbyna
"dobranoc" i zabieram cię na
kolację, zgoda?
- Chętnie, ale nie jestem
odpowiednio ubrana na taką
okazję - stwierdziła Laine,
patrząc na swą bawełnianą
spódnicę i bluzkę w paski.
- Znam takie jedno miejsce...
Popatrzyła na niego: zwinny,
szczupły, w miękkiej bluzie z
jaskrawym napisem "Kluby Zdrowia
Hygeia".
- Napijesz się?
- Chętnie. Poproszę Cinzano z
wodą sodową i cytryną.
- Już się robi!
Drink pomógł jej opanować
chaos myśli. Kiedy w końcu
wyszli z domu, była spokojna.
Nic jednak nie mogło ukryć
faktu, że była szczęśliwa. Oczy
błyszczały jakąś ukrytą
radością, promieniującą z jej
całej istoty. Była z Jake'em, a
on okazał się swobodnym, a
jednocześnie uważającym, wesołym
i troskliwym kompanem, jakby
cieszył się jej obecnością, tak
samo jak ona nim.
Siedząc w ogródku w
nadbrzeżnym pubie, zajadając
jajka w majonezie i zapiekane
paszteciki, Laine uświadomiła
sobie, że podobnie czuła się
mając siedemnaście lat. Wtedy
pozwoliła, by uczucia ją
poniosły. Wtedy też prysły jej
marzenia. Zamyślona, smarowała
masłem kawałek pasztecika. Czy
tamto wspomnienie rzuca cień na
obecne jej życie? Przecież mogła
się znów zakochać. Nie było w
tym nic złego. Odsunęła od
siebie wszelkie myśli o miłości.
Już zapomniała jak żywe, jak
radosne jest to uczucie i jak
bardzo można być wtedy
szczęśliwym.
Uśmiechnęła się pogodnie do
mężczyzny siedzącego naprzeciw.
Wiedziała, że nie powinna się go
bać. Że drugi raz popełni ten
sam błąd. Jałowe rozważania nie
miały sensu. Była teraz starsza,
bardziej doświadczona, lepiej
potrafiła ocenić charakter
człowieka. Jake był zupełnie
inny niż Peter Styles. Tym razem
nie może się zawieść.
Może kochać Jake'a bez obaw.
Będzie milczała o swojej
przeszłości. Ogarnięta nową falą
niepokoju poczuła, że dostaje
gęsiej skórki. Odsunęła jednak
złe myśli.
Po kolacji Jake odwiózł ją do
jej samochodu, który był
zaparkowany pod jego domem.
- Zaraz będzie ciemno. Nie
chcę, żebyś sama wracała po
nocy. Wstąp na kawę, a potem
odwiozę cię.
Widać było, że on również nie
ma ochoty kończyć tego wieczoru.
Zaśmiała się w duchu. Podczas
pierwszego spotkania nie martwił
się tak o jej bezpieczeństwo!
- A może pojedziesz do mnie?
Ja też mam kawę!
- Świetnie! - jego oczy były
pełne radości i czegoś
jeszcze... - Więc prowadź!
Podjechali pod jej dom. Laine
wpuszczała Jake'a z uczuciem
małego tryumfu. Już nie chciała
za wszelką cenę trzymać go z
daleka od swego życia. Teraz nie
pragnęła niczego więcej, jak
tylko móc dzielić je z nim.
Dzielić z nim swoje życie!
- Pięknie tu u ciebie -
powiedział ciepło.
- Usiądź, zaraz przygotuję
kawę.
Najwyraźniej nie miał ochoty
siedzieć bezczynnie. W czasie,
gdy ona parzyła kawę, podszedł
do drzwi prowadzących do patio i
odkrył sposób ich otwierania.
Wyszedł do zacienionego ogrodu i
rozkoszował się wonnym
powietrzem wieczoru.
- Nie jest tak duży, jak twój
- powiedziała Laine podchodząc
do niego - ale dla mnie akurat.
Nie jestem też dobrą
ogrodniczką.
- Ja również nie - przyznał. -
Wolę inne rodzaje aktywności.
Wprawdzie cieszę się, że mam
duży ogród, Abby ma gdzie się
bawić, ale strzyżenie trawników,
to ponad moje siły!
- Na szczęście mój ogród jest
wyłożony płytami, a wśród
kwiatów chwasty nie są widoczne.
Uwielbiam tu siedzieć, kiedy
jest ładna pogoda, ale teraz
robi się trochę chłodno. Lepiej
chodźmy do środka. Kawa jest
gotowa.
Gdy wrócili do pokoju, Laine
zapaliła lampę i zaciągnęła
story. Ich żywe kolory
podkreślały zieloność mebli i
kremowy odcień dywanu. Były
podszyte grubą tkaniną i
zwieszając się fałdami
całkowicie odcinały pokój od
świata zewnętrznego. Aura
intymności pogłębiła się.
Usiadła obok Jake'a na sofie.
Odstawiając filiżankę pochylił
się, a jego ramię musnęło ją w
przelocie. Laine odniosła
wrażenie, że siedzi teraz
odrobinę bliżej, tak jakby nieco
się przysunęli...
Najprawdopodobniej było to
złudzenie, po prostu podświadoma
potrzeba zbliżenia. Był teraz
tak blisko, że wystarczyło, by
położył rękę na oparciu, a już
nie mogłaby odchylić głowy nie
opierając się o nią. W chwili,
gdy jej włosy musnęły rękaw
bluzy Jake'a, w Laine coś pękło.
Poczuła rozkoszne dreszcze,
ciepłe i zniewalające.
Oparła głowę o jego silne
ramię, całą swą osobą chłonąc
intymny kontakt.
- Abby cię lubi - cichy szept
przerwał ciszę. Oddech Jake'a
musnął delikatnie jej ucho.
Laine przymknęła oczy.
- Tak myślisz?
- Tak. Podarowała ci swego
ulubionego szczeniaka!
- Ja też ją lubię. Jak
mogłabym się jej oprzeć?
- Z łatwością, gdybyś tylko
trafiła na jej dąsy!
Laine roześmiała się, aby nie
zdradzić prawdziwych uczuć.
Przypomniała sobie swoje własne
fochy i pomyślała, że Abby może
być taka. Jej humory do tego
stopnia rozbijały życie
rodzinne, że w końcu matka i
ojciec przestali ją rozumieć.
Może właśnie dlatego nie pomogli
jej, gdy miała kłopoty. No cóż,
ale od tego czasu upłynęło wiele
lat.
- Często się dąsa?
- Dzięki Bogu, nie. Wolę, jak
się złości. Mogę wtedy na nią
krzyczeć, ale te dąsy... Wtedy w
ogóle nie można do niej dotrzeć.
- To musi bardzo utrudniać jej
wychowanie.
Jake zaśmiał się.
- Kochany kurczak! Ja tu mówię
o Abby jak o małej terrorystce,
a w gruncie rzeczy ona jest
najmilszym stworzeniem pod
słońcem!
- Takie odniosłam wrażenie.
Chyba jeszcze nie przeżywa tak
zwanego "trudnego wieku".
- Nie wywołuj wilka z lasu!
Jego głos brzmiał pogodnie,
choć zawierał jakąś nieuchwytną,
dziwną nutę. Podejrzewała, że on
wcale nie myśli o tym, co mówi.
Jego ręka była coraz bliżej i
bliżej, aż objęła ramię Laine.
Przygarnął ją do siebie.
Wstrzymała oddech.
Jej wargi, miękkie i chętne
czekały na pocałunek. Usta
mężczyzny dotknęły ich, najpierw
ostrożnie. Lecz po chwili, stal
się bardziej namiętny. Upłynęło
sporo czasu zanim przerwał
pocałunek.
Ten pocałunek wyzwolił w Laine
taką falę szczęścia, jakiego
nigdy przedtem nie zaznała.
Będąc z Peterem nie odczuwała
tego. Nie! To przeżycie było
jedyne w swoim rodzaju,
nieporównywalne, możliwe tylko z
tym właśnie mężczyzną.
Laine nie wiedziała, ile
trwało to wzajemne rozkoszowanie
się sobą, ale kiedy doszli do
siebie, kawa była zimna.
Nagle Jake odsunął się od niej
i usiadł na drugim końcu sofy,
kryjąc twarz w dłoniach. Laine
spojrzała nań oszołomiona.
- Jake? - spytała. - Co się
stało? Co ja takiego zrobiłam?
- Przepraszam! - potrząsnął
głową. - Nic nie zrobiłaś. Byłaś
taka słodka, taka ciepła.
Przepraszam - powtórzył. -
Lepiej już pójdę. Nie martw się.
Dobranoc, Laine.
Podniósł się. Ona wstała
również.
- Nie musisz się
usprawiedliwiać - powiedziała
głucho. - Ja też tego chciałam,
sprawiło mi to przyjemność...
Czy musisz już iść? Nawet nie
wypiłeś kawy.
- Naprawdę, już muszę.
Przepraszam. Dobranoc.
Obcy, znów obcy... Odszedł. Z
jękiem opadła na sofę. Siły ją
nagle opuściły, w głowie miała
chaos.
Przecież Jake był w niej
zakochany. Jak ona w nim. Czuła
to całym swym kobiecym
instynktem. Dlaczego poszedł?
Przywołała wspomnienia
ostatnich dni i nagle coś
zaczęło jej świtać. On walczył z
duchem zmarłej żony.
Prawdopodobnie Jake był typem
monogamisty. Nie należał do
mężczyzn przerzucających się z
kwiatka na kwiatek. Nadal czuł
się związany z Jane, więc
walczył z tą siłą, która już od
pierwszego spotkania przyciągała
ich do siebie.
Czyżby ta lojalność miała
rozbić jej wszystkie nadzieje?
Nadzieję, by być blisko dziecka,
nadzieję, by stać się dla Jake'a
czymś więcej, niż tylko
przyjaciółką?...
Głębokie cienie pod oczami
następnego ranka świadczyły o
nieprzespanej nocy.
Coś jednak z tej nocy zostało.
Postanowiła, że nie pozwoli
Jake'owi zagrzebać się w
przeszłości. Ona sama robiła to
zbyt długo, ale w końcu
odrzuciła okowy bólu i
wątpliwości. Musi pomóc mu
wyrwać się z tego bezsensownego
poczucia lojalności.
Jeśli ma przełamać jego opór,
musi przebywać w jego
towarzystwie! Prosił ją o
wprowadzenie nowego systemu
księgowania... Może go poprosić,
by ją zapoznał ze swymi
podwładnymi. Normalnie
poradziłaby sobie sama, ale to
był specjalny przypadek.
** ** **
- Szczeniaki mogą już jutro
być zabrane od matki. Czy nie
zechciałabyś jutro wieczorem
przyjechać po Goldie?
Tętno waliło jej w skroniach.
Te tygodnie ciszy, które
upłynęły od dnia, kiedy
wyjmowała z koszyka "swojego"
pieska, były trudne do
zniesienia.
Widywała Jake'a, ale on
utrzymywał chłodny dystans.
Zachowywał się tak, jakby tamten
intymny wieczór w ogóle nie
istniał. Chociaż, może
niezupełnie tak. Nie był już
taki swobodny, taki ciepły, jak
przedtem. To, co mogło ich
zbliżyć, jeszcze ich oddaliło od
siebie.
Ale teraz znów zobaczy Abby!
Czyżby to było złudzenie, czy
też faktycznie głos Jake'a nieco
złagodniał od czasu ich
ostatniego spotkania? Raz czy
dwa, przyłapała go, jak patrzył
na nią ukradkiem. Wyraz jego
oczu sprawiał, że krew zaczynała
szybciej krążyć. On się nią
interesował, to było pewne. Nie
było pewne, co zamierzał w
związku z tym zrobić.
- Dobrze, jutro. - Uśmiechnęła
się zza biurka. - Wszystko już
przygotowałam - koszyk, miskę,
jedzenie, tackę z trocinami. Mam
nadzieję, że nie będzie tak
bardzo tęskniła za matką i
rodzeństwem.
- Najwyżej dzień lub dwa.
Przyjedź prosto po pracy, to
zobaczysz się z Abby. Potem
gdzieś pójdziemy.
- Będę musiała zawieźć
szczeniaka do domu i zająć się
nim.
- Ach tak, co za głupiec ze
mnie. Więc może innym razem?
Takie niezobowiązujące
zaproszenie, ale jednak! Laine
za wszelką cenę nie chciała
zdradzić radości rozsadzającej
ją.
- Chętnie.
Jake podniósł się, biorąc
aktówkę.
- W takim razie do jutra.
Odwrócił się i ruszył szybko w
kierunku drzwi, jakby bał się
swoich reakcji, jeśli zostanie
chwilę dłużej.
Laine patrzyła na niego, jak
odchodzi i uśmiech pełen miłości
został na jej ustach.
Okazało się, że Abby nie chce
oddać żadnego pieska.
- Tak bym chciała je wszystkie
zatrzymać - mówiła widząc jak
Goldie wdrapuje się na ramię
Laine i liże ją po twarzy... W
szarych oczach zalśniły łzy.
- Czy na pewno będzie jej u
Laine dobrze? - zapytała ojca.
Jake uśmiechnął się
wyrozumiale.
- Na pewno będzie jej dobrze -
zapewnił. - W tym wieku
większość piesków musi opuścić
swoją mamę. Znaleźliśmy dla nich
dobre, kochające domy. Nie martw
się, mała.
- Obiecuję ci, że się nią
dobrze zaopiekuję. - Laine
włożyła wyrywającego się
szczeniaka do kosza i opatuliła
kawałkiem flaneli.
- Trzeba jej dawać jeść cztery
razy dziennie. Pamiętaj!
- Nie zapomnę, będę chodziła
na lunch do domu i wtedy ją
nakarmię - schyliła się i
chwyciła małą w objęcia.
Moment wydawał się odpowiedni.
- Nie martw się, kochanie.
Goldie będzie u mnie dobrze.
Przywiozę ją kiedyś do ciebie...
- przerwała nagle i spojrzała
pytająco na Jake'a.
- Świetnie!
Patrzył na nią tak dziwnie...
Laine zamrugała powiekami.
Czyżby łzy? Nie, na pewno nie.
- No to umowa stoi -
powiedziała z ożywieniem. - Na
razie!
- We wtorek? - cicho zapytał
Jake, stawiając kosz z psiakiem
na tylnym siedzeniu.
- Tak!
- Więc do wtorku. Zadzwonię do
ciebie o wpół do ósmej.
Laine uśmiechnęła się patrząc
w jego ciemne oczy.
- Będę czekał z
niecierpliwością.
- Ja również. Do widzenia,
Abby - schyliła się, by
pocałować dziecko, które nagle
zarzuciło jej ręce na szyję.
- Przyjedź do mnie jak
najszybciej i weź z sobą Goldie
- poprosiła mała.
Laine z trudem powstrzymywała
łzy. Ten wybuch uczuć córki
rozbroił ją zupełnie.
- Obiecuję - powiedziała
cicho.
Pomachała im jeszcze na
pożegnanie, wiedząc, że jej
serce zostaje razem z nimi.
Do wtorku niedaleko i znów
zobaczy Jake'a. A Abby?
Uśmiechnęła się do swoich myśli.
Ją też niedługo zobaczy.
Wtorkowy wieczór był prawie
powtórzeniem ich pierwszej
kolacji, tyle, że tym razem
żadne ważne sprawy nie zakłóciły
spotkania. No i przyjął
zaproszenie na kawę.
Laine czuła się niepewnie, nie
wiedząc czego się spodziewać.
Tym razem Jake panował nad sobą.
Usiadł na krześle, chcąc uniknąć
intymnego zbliżenia. Jego oczy
przez cały wieczór mówiły
zupełnie co innego. W końcu
zaczął zbierać się do wyjścia.
Przy drzwiach zatrzymał się.
- Laine - wyszeptał. -
Wyglądasz dziś uroczo. Do twarzy
ci w tej zielonkawej sukni.
- Miło mi, Jake. Ja też ją
lubię.
- Dobranoc i dziękuję za
cudowny wieczór.
Jego wargi były gorące i
miękkie, ale tym razem trwało to
krótko. Wsiadł do samochodu i
odjechał zanim Laine zdążyła się
otrząsnąć.
Goldie już się zadomowiła, a
Laine stwierdziła, że pies
szalejący na jej widok sprawia
jej wiele radości.
Jake zadzwonił w piątek.
- Laine? Wybieramy się z Abby
na naszą łódkę, na weekend. Była
taka nieszczęśliwa z powodu
piesków, więc pomyślałem, że
warto ją gdzieś zabrać. Może
wybrałabyś się z nami?
- Ja? - Usłyszał zdumienie w
jej głosie i roześmiał się.
- Tak, ty! Z pewnością
będziesz zadowolona z wycieczki.
Tam jest fantastyczna sieć
szlaków wodnych, raj dla
włóczykijów. Co ty na to?
- Sama nie wiem! Bardzo bym
chciała, ale co z Goldie?
- Nie ma sprawy. Przywieź ją
do nas. Pani Foale nakarmi
wszystkie psy. Przyjedziesz?
- Dobrze!
- No to postanowione - słychać
było, że jest zadowolony. -
Zabierz śpiwór!
- Oczywiście, a co z
jedzeniem?
- Ja się tym zajmę. Po prostu
zabierz tylko coś do spania.
Bądź gotowa jutro rano, około
dziesiątej!
- Chyba, że mnie w nocy
zabiją! - odpowiedziała.
** ** **
Laine leżała na dachu kabiny
rozkoszując się słońcem. Jake
siedział przy sterze. Łódka
leniwie płynęła w dół wąskiej
rzeczki.
- To się nazywa życie! -
pomyślała. - Pogoda jest
wspaniała.
Jake miał na sobie tylko
szorty. Jego brązowa skóra
błyszczała w słońcu, mięśnie
napinały się przy każdym ruchu.
Laine oparła policzek na
skrzyżowanych rękach.
- Zajmę się jedzeniem.
Napijesz się czegoś?
- Abby! - zawołał dziewczynkę,
która leżała na dziobie i
moczyła w wodzie patyk. - Chcesz
pić?
- Wolę loda!
- W porządku, lody są w
lodówce.
Laine zwinnie zeskoczyła z
dachu. Szkarłatny kostium
kąpielowy świetnie podkreślał
jej zgrabną, smukłą figurę.
Zauważyła, że Jake na nią
patrzy. Wchodząc do kabiny
przypomniała sobie ten moment,
gdy po raz pierwszy znaleźli się
na pokładzie.
Kabina wydała jej się wówczas
bardzo mała i miała tylko dwie
koje. "Jak on sobie wyobraża
spanie?" pomyślała. Jake jakby
czytał w jej myślach.
- Dziewczęta zajmują kabinę! -
oznajmił.
- A gdzie ty będziesz spał? -
zapytała.
- W forpiku jest jeszcze jedna
koja, widzisz?
- Ależ tam jest strasznie
ciasno i nie ma okna...
- Nie szkodzi, za to jest luk.
Dopóki nie będzie padać, będę
miał powietrza, ile dusza
zapragnie.
- Będzie ci tam wygodnie?
- Zwykle ja tam śpię -
wtrąciła Abby i bardzo to lubię,
ale tatuś mówi, że w czasie tej
wycieczki będę mieszkać z tobą.
- Przepraszam. Przeze mnie
macie same kłopoty!
- Nic nie szkodzi! - Abby
szczerze uśmiechnęła się. -
Będzie wesoło!
Laine zerknęła na jedno i na
drugie.
- Dopóki nie pożałujecie, że
wzięliście mnie ze sobą!
- Nie obawiaj się!
Spojrzał na nią w taki sposób,
że serce jej zadrżało...
- Piwa?
- Prosto z puszki?
- Już się robi!
Popijając piwo, usiadła obok
Jake'a, w otwartym kokpicie, zaś
Abby z lodem wróciła na swoje
ulubione miejsce na dziobie. Jej
pomarańczowy kapok odbijał się
jaskrawo od krajobrazu pełnego
brązów i zieleni.
Dwa razy przepłynęli obok
niewielkich miasteczek,
kilkakrotnie mijali śluzy.
Wszystko to było dla Laine czymś
zupełnie nowym i cieszyła się
każdą chwilą tego cudownego
dnia.
Pod wieczór Jake nieco zwolnił
tempo.
- Zacumujemy tutaj na noc -
postanowił. - Zjemy w gospodzie.
Powoli skierował motorówkę w
stronę przystani. Gdy dobili do
pomostu, chwycił za pachołek i
zwrócił się do Laine:
- Skocz na brzeg i zacumuj
dziób. Abby rzuci ci linę.
- Ja to zrobię - usłyszeli
głos dziecka. Dziób właśnie
zbliżał się do pomostu. Abby z
liną w ręku chlupnęła w wodę z
wielkim pluskiem.
Laine zdrętwiała patrząc na
zbliżający się pomost.
- Zgniecie ją! Łap za bosak i
odepchnij nas! - krzyknął Jake.
Chwyciła bosak, próbując
odepchnąć łódź od pomostu. W tym
czasie Jake złapał boję
ratunkową i pobiegł na dziób.
- Abby, podpłyń do bojki -
krzyknął widząc, że wylądowała
blisko od podskakującej na
falach figurki. - Nie utoniesz,
płyń!
Łódka znów zaczęła odpływać.
- Laine, zahacz bosak o deski
i trzymaj!
Nerwowo zaczęła szukać punktu
zaczepienia. W końcu znalazła
jakiś sęk i już łatwiej było
utrzymać łódź.
Odpychała lub przyciągała
motorówkę, starając się utrzymać
ją w jednym miejscu, aby Jake
mógł wyciągnąć dziewczynkę na
pokład.
- Zostań tam i nie ruszaj się!
- krzyknął do dziecka.
Kilka osób siedzących w
gospodzie, widząc co się dzieje,
wybiegło na pomost. Przy ich
pomocy łódka została szybko
przycumowana.
Abby siedziała na rufie jak
mokry psiak, dygocząc z zimna i
emocji. Laine chciała podejść do
małej, utulić ją, ale
powstrzymała się. To była rola
Jake'a.
- No i co mądralo? - zapytał.
- Już zapomniałaś, czego cię
uczyłem i chciałaś zrobić po
swojemu? Opłaciło się?
- No nie... - szlochała
dziewczynka.
- Nigdy więcej tego nie rób,
O.K.?
Jego głos złagodniał. Abby
patrzyła na niego przez łzy i
potrząsnęła głową.
- No, chodź. Trzeba cię
wysuszyć!
Abby zerwała się i mocno
objęła go.
- Tatusiu, tak mi przykro!...
Jake czule potarmosił mokrą
czuprynkę.
- Mam nadzieję! Popatrz na
Laine! Przestraszyła się jak
nigdy w życiu!
Abby zerknęła na pobladłą
twarz kobiety, po czym szybko
wtuliła się w ojca.
- Zimno mi!
- Czy mogę ci pomóc? - spytała
Laine. Nie bardzo wiedziała, czy
powinna się wtrącać, ale tak
bardzo pragnęła zająć się małą.
- Pomóż temu łobuzowi wysuszyć
się i przebrać w suche rzeczy -
powiedział z wdzięcznością - a
ja sprawdzę, czy łódź jest
dobrze zacumowana.
Abby ruszyła do kabiny. Laine
ruszyła za nią, jej oczy
błyszczały. Wreszcie mogła zająć
się swym dzieckiem, tak jak
matka.
Rozdział 5
- Jak ci poszło? - usłyszała
głos Jake'a.
Abby już spała, a Laine
właśnie wkładała Goldie do
podróżnego koszyka.
Czy naprawdę musiał o to
pytać?... Gdy rozbierała Abby z
mokrych rzeczy, wycierała, a
potem przebrała ją w suche,
ciepłe ubranie, poczuła, że
wypełnia powinność, która jest w
niej. Zmuszono ją kiedyś, by
oddała to dziecko, a teraz
trzymała je w objęciach.
Odzyskała jakąś ważną część
samej siebie...
Spojrzała na Jake'a, jej
błyszczące oczy i gorący
rumieniec powiedziały mu dużo
więcej niż słowa...
- Cieszę się - powiedział. -
Wiesz, ludzie na łódce szybko
się poznają. To niezły test na
to, czy do siebie pasują. Myślę,
że wyszło nam świetnie, a ty?
- Ja także tak myślę.
Później, po posiłku, usiedli w
ciemnym kokpicie.
Nie dotykali się, a jednak
Laine czuła, że nawiązała się
między nimi silna więź, bez
zbędnych słów.
W końcu uśmiechnął się, a jego
oczy zaświeciły w mroku.
- Zejdź na dół, Laine. Zamknij
bulaje - o mnie się nie martw.
Wejdę przez luk.
Nie było żadnego tarcia,
żadnej niezręczności... Pasowali
do siebie po prostu.
Gdy usłyszała jego miękki
śmiech i zobaczyła wyciągnięte
ku sobie ramiona... wtuliła się
w nie bez wahania, chętnymi
ustami przyjmując jego
pocałunek. Serce biło jej
mocno...
- Cudowne zakończenie
cudownego weekendu - szepnął
całując ją namiętnie. Silne
ramiona mocno obejmowały jej
drżące ciało...
- Laine... Chciałbym... -
wyrwało mu się. - Zresztą,
nieważne...
"Co chciał powiedzieć? -
zastanawiała się. - Że pragnie,
aby została...? A może, że mają
przed sobą wspólną
przyszłość...?"
Czuła jego namiętność, lecz
czuła również, że coś go
powstrzymuje. Ale tak gorąco ją
całował... Na wspomnienie
przeszył ją rozkoszny dreszcz.
Wydobyła z koszyka śpiącego
psiaka i zanurzyła twarz w jego
futerku.
- Jestem głupia, Goldie -
wyznała - zakochałam się. Co o
tym sądzisz?
Goldie sapnęła i polizała ją
po policzku...
Minęło kilka dni, zanim Jake
znowu się odezwał. Słysząc w
słuchawce jego głos miała ochotę
śpiewać ze szczęścia. Dzwonił,
by zaprosić ją na koncert w
Birmingham.
- Mam dwa bilety na jutro -
oznajmił - powiedz, że
pójdziesz!
- Z przyjemnością.
- To świetnie. Przyjadę po
ciebie wcześniej, to wybierzemy
się przedtem na kolację. Do
zobaczenia, kochanie.
"Kochanie"? Zatkało ją. Jake
nie miał zwyczaju rozrzucać
takich słów jak confetti? Co to
"kochanie" miało znaczyć? Czy to
tylko przejęzyczenie? A może
naprawdę znaczyło to, co tak
bardzo pragnęła usłyszeć?
Przez cały wieczór był
troskliwy, czarujący, dowcipny i
promieniował jakimś nieodpartym
urokiem. Laine czuła, że pogrąża
się coraz bardziej.
Prowadząc samochód, Jake
zaczął pogwizdywać jakąś wesołą
melodię. Laine uniosła głowę, by
na niego spojrzeć. Wchłaniała w
siebie tę atmosferę!
W pewnym momencie przestał
gwizdać i posmutniał. To, co
powiedział, zabrzmiało jak ostry
dźwięk telefonu przerywający
ciszę.
- Laine, niepokoję się o klub
w Burchester. Przy obecnych
podatkach będę zmuszony go
zamknąć.
Laine wróciła do
rzeczywistości, bo jej myśli
odbiegły daleko od spraw
zawodowych.
W zamyśleniu przygryzła wargi.
- Zauważyłam, że dochody
ostatnio się zmniejszyły. W
porównaniu z zeszłym rokiem
spadły na łeb na szyję. Czyżby
interes się załamał?
- Nie. Byłem tam niedawno i
stwierdziłem, że ruch jest taki
jak zwykle. Może to ten nowy
system księgowania?
- Niemożliwe. Używamy ciągle
tego samego. Czy tam jest nowy
kierownik?
- Danny Matthews jest od kilku
miesięcy. Dlaczego pytasz?
- Chyba powinieneś go mieć na
oku.
- Cholera! - Jake był
poirytowany. - Nie mogę go
zwolnić. Jest po stażu.
- Po prostu przez jakiś czas
miej na niego oko. Nie dopuść,
aby zaczął cokolwiek
podejrzewać!
- Może to byłoby najlepsze
rozwiązanie!
- Wtedy zacznie znowu. Nie,
Jake, musisz być ostrożny! Teraz
nie masz dostatecznych dowodów,
by go zwolnić, ale jeśli cię
straszył Związkami, możesz mu
zagrozić publicznym ujawnieniem
jego sprawek.
- Fakt. Muszę mieć mocne
dowody, zanim zrobię jakiś ruch.
W końcu to tylko podejrzenia.
Będę tam możliwie często
zaglądał. Zwłaszcza, że on w
przyszłym tygodniu jedzie na
urlop.
- Fantastycznie! Na ten czas
przyjmij na jego miejsce kogoś,
komu całkowicie ufasz. Uważnie
przejrzyj rachunki. Jeśli
przychody wrócą do poprzedniego
poziomu, będziesz miał go w
ręku.
- Dobrze, zrobię jak mi
radzisz. Dziękuję ci.
Przepraszam, że znów zawracam ci
głowę moimi problemami.
- Nie ma sprawy! Cieszę się,
że mogę ci pomóc.
- No, jesteśmy na miejscu. Czy
jestem zaproszony?
- Jakże bym śmiała puścić cię
do domu bez odrobiny kawy?
Gdy Laine weszła z kawą, Jake
leżał na kanapie. Na jej widok
wstał, by pomóc odstawić tacę.
- Chodź do mnie - szepnął
pociągając ją ku sobie.
Laine drżąc z emocji, zapadła
w miękkie poduszki. Objął ją i
zaczął całować długo,
namiętnie... Przymknęła oczy
pozwalając unieść się
zapamiętaniu.
- Kochanie - wyszeptał unosząc
głowę. - Nie wiem, jak mogłem
dotąd żyć bez ciebie. Wyjdziesz
za mnie?
Laine podniosła głowę.
Wprawdzie miała nadzieję na
jakiś trwalszy związek, ale
takiej propozycji się nie
spodziewała. Przynajmniej
jeszcze nie teraz. Znali się
krótko, a poza tym sam przecież
mówił, że nie chciałby, żeby
jakakolwiek kobieta zajęła
miejsce jego zmarłej żony.
Widząc jej zaskoczoną minę
Jake dokończył:
- Wiem, że pragnąc, abyś
przeniosła się do nas, proszę o
zbyt wiele, ale... Abby i ja...
tak bardzo ciebie
potrzebujemy...
Laine miała wrażenie, że jakaś
gwałtowna fala wstrząsnęłą całą
jej istotą. To było wprost
niewiarygodne! W chwili, gdy
krótkie "tak" miała na końcu
języka, w ogóle nie pomyślała o
Abby! Czy umie dochować
tajemnicy?
Właściwie do tej pory nic
innego nie robiła. Cóż takiego
mogłoby się zdarzyć w
przyszłości, aby jej sekret
wyszedł na jaw? Kochała Jake'a!
Niczego na świecie tak nie
pragnęła, jak zostać jego żoną.
Uśmiechnęła się do ciepłych,
brązowych oczu, czekających na
odpowiedź.
- Tak - wyszeptała.
On zaś wydał jakiś
nieartykułowany okrzyk i porwał
ją w ramiona. Trwali tak objęci,
ciesząc się sobą, swą bliskością
i tym, że należą do siebie.
Gdy w końcu Jake poruszył się,
podniosła głowę.
- Kiedy? - zapytała.
- Jak najszybciej. Masz coś
przeciwko?
- Nie. Kocham cię, Jake.
- Laine! - szeptał, gorączkowo
całując jej twarz - Laine, tak
bardzo cię potrzebuję. Czy
chcesz mieć huczne wesele?
- Niekoniecznie, a ty?
- Absolutnie. Im mniej ludzi,
tym lepiej.
Chyba jednak Jake miał wciąż
poczucie winy z powodu
powtórnego małżeństwa -
pomyślała.
- Ale w kościele, dobrze? -
poprosiła. - Nie jestem aż tak
gorliwą chrześcijanką, ale mam
wrażenie, że nasz ślub będzie
wówczas bardziej prawdziwy.
- Najmilsza, może być
wszędzie, byleby był! Kościół to
dobre miejsce, ale rodzicom
powiem dopiero po fakcie. Nie
chcę ich tu ciągnąć, a pewnie
czuliby, że to obowiązek zjawić
się na uroczystości. A twoi?
Zawahała się... Na pewno
czuliby się dotknięci,
dowiadując się o wszystkim post
factum, ale byli częścią jej
dramatu... Chciała wejść w
przyszłość wolna od tego, co
było.
A co z Abby? Ona była raczej
dopełnieniem jej szczęścia, a
nie powodem, dla którego wiązała
się z Jake'm. Abby zbliżyła ich
do siebie, ale jej uczucia dla
Jake'a nie miały nic wspólnego z
pragnieniem połączenia się z
córką.
- Sądzę, że powinnam ich
zaprosić. Mimo wszystko są moimi
rodzicami. I uważam, że ty też
powinieneś zaprosić twoich!
- Tak, masz rację. Jest
jeszcze moja siostra, choć
wątpię, czy przyjedzie, mieszka
w Singapurze. Ale żadnych
ciotek, wujków, ani przyjaciół
rodziny!
- Zgoda. Cicha uroczystość bez
zbędnego szumu!
Gdy Jake odjechał, Laine
wyciągnęła się na sofie, by
przemyśleć to wszystko. Tak
wiele wydarzyło się w tak
krótkim czasie! Jednak jej
szczęście nie było pełne. Tkwił
w nim mały cierń! Jake nigdy nie
powiedział jej, że ją kocha.
Potrzebował - owszem, ale ani
słowem nie wspomniał o miłości.
Może już nigdy jej nie
pokocha? Może będzie musiała żyć
ze świadomością, że jest tą
drugą...
No cóż... Prawdopodobnie
decydował się na małżeństwo ze
względu na Abby. Wzruszyła
ramionami. Niech i tak będzie.
Wchodziła w ich życie pozbawiona
złudzeń.
Ma szansę, by być blisko osób,
które kocha. Jake ją lubił, a
nawet pożądał... To jej musi
wystarczyć.
** ** **
Mała Abby przyjęła wiadomość o
małżeństwie normalnie, ale bez
entuzjazmu. Laine poczuła się
zawiedziona.
- Jak będę cię teraz nazywać?
- zapytała dziewczynka.
- Możesz nadal mówić do mnie
Laine - odpowiedziała ze
smutkiem - ale jeśli wolisz
"mamo", będzie mi bardzo miło.
- Aha - odparła zamyślona.
Nagle jej oczy rozbłysły. - Czy
mogę być twoją druhną?
To pytanie zaskoczyło Laine.
- Wprawdzie nie pomyślałam o
tym - powiedziała ostrożnie -
ale może to dobry pomysł. Jake,
co o tym sądzisz? Abby będzie na
pewno ślicznie wyglądała?
- Dziewczyny, róbcie jak
chcecie. Jeśli chodzi o mnie,
nie dam się wbić w żaden frak
ani cylinder!
- Nawet nie marzyłyśmy, byś
wkładał coś tak dystyngowanego!
Prawda, Abby?
Abby zachichotała.
- Wyglądałbyś przezabawnie,
tato. Laine, jaką będziesz miała
suknię?
- Chyba nałożę coś kremowego -
wyszeptała Laine.
- Kolor będzie dobry... -
przyznała Abby. - Czy ja mogę
mieć zieloną sukienkę?
- To nie jest dobry kolor na
ślub.
- Dlaczego?
- Mówią, że przynosi
nieszczęście.
- Chyba w to nie wierzysz?
- Niezupełnie, ale wolałabym
nie ryzykować! Może zgodzisz się
na błękit? Z zieloną szarfą? -
dodała pragnąc zadowolić córkę.
- Zresztą, zobaczymy.
- O.K. Kiedy zrobimy zakupy?
- Niedługo - obiecała Laine,
całując ją w złocistą główkę. -
Niedługo.
Ślub miał się odbyć w
sierpniu. Kilka tygodni upłynęło
im na gorączkowych
przygotowaniach. Laine sprzedała
dom bez większych kłopotów, choć
zajęło jej to trochę czasu.
Na sukienkę kupiła piękną
kremową satynę oraz pajęczą
koronkę ze złotej nici.
Pani Foale poleciła jej dobrą
krawcową i już podczas pierwszej
przymiarki Laine wiedziała, że
suknia będzie dobrze uszyta.
Lejący materiał cudownie
podkreślał figurę, a pokrycie go
złotą koronką nadawało całej
kreacji niepowtarzalny urok.
- Wygląda pani jak księżniczka
- krawcowa wyraziła szczery
zachwyt.
Sukienkę dla Abby kupili w
domu mody. Dziewczyna była
zachwycona jedwabną kreacją,
którą w końcu upolowali. Stała
teraz przed ojcem, pokazując jak
pięknie wygląda.
- Wybrudzisz ją - Laine była
nieubłagana. - Wcale nie mam
ochoty mieć na swym ślubie
druhny w poplamionej sukience.
- Wtedy zostawimy cię w domu -
zagroził Jake.
- Nie zrobisz tego - Abby mu
uwierzyła. Patrzyła teraz to na
jedno, to na drugie z bardzo
niepewną miną.
Laine musiała powstrzymać się,
by nie wybuchnąć śmiechem.
- Więc czemu jej nie
zdejmiesz? - zapytała łagodnie.
- Chodź, pomogę ci.
Abby skapitulowała, ale humor
się jej poprawił, bo pani Foale
poprosiła na kolację.
Jake większość czasu spędzał w
klubie w Burchester, próbując
rozwiązać zagadkę niskich
dochodów. Miał też sporo pracy z
przygotowaniem do otwarcia
nowego ośrodka, co miało
nastąpić na tydzień przed ich
ślubem i wymagało sporo zachodu.
Kiedy Danny Matthews wyjechał
na urlop, zyski z klubu
Burchester wróciły do normy. Po
powrocie, gdy znów przejął
kierownictwo, znowu spadły.
- Czy potrzebne ci są inne
dowody? - zapytała Laine. -
Facet kradnie.
- Nabrał mnie - podsumował
Jake - zwykle byłem znawcą
ludzi. Tym razem nie miałem
nosa. Jutro się z nim rozprawię.
- Masz kogoś na jego miejsce?
- Owszem. Colin Lacey,
pomocnik Lena Castora, będzie
się nadawał. To odpowiedzialny
facet, dobrze mu idzie z
klientami.
- Cieszę się, że załatwisz to
przed naszym wyjazdem.
- Ja również. Będę mógł za
tydzień o wszystkim zapomnieć.
- O wszystkim?
- Oczywiście z wyjątkiem nas!
Laine, chodź tu. Nie całowałem
cię przez ostatnie pół godziny!
** ** **
Rodzice Jake'a przylecieli z
Montrealu na kilka dni przed
ślubem i Laine pojechała do jego
domu, by ich przywitać.
Jake był wierną kopią ojca,
ale jak ta drobna blondyneczka
zdołała urodzić tak potężnego
syna? Laine nie potrafiła sobie
tego wyobrazić. Była tak
filigranowa, że mogła swobodnie
przejść pod jego wyciągniętym
ramieniem.
- Tak bardzo się cieszymy -
powiedziała matka Jake'a, gdy
tylko znalazła się z Laine sam
na sam. - Dobrze, że cię ma. Był
tak zrozpaczony, gdy umarła
Jane. Myśleliśmy, że nigdy się z
tego nie otrząśnie, ale
widocznie nie jest pisane
mężczyznie, by zbyt długo
pozostawał samotny.
- Ma Abby - szepnęła Laine,
zawstydzona tą rozmową.
- Dziecko nigdy nie zastąpi
żony. A teraz Jake będzie mógł
mieć własnego syna! Czy to nie
cudowne?
Laine z wysiłkiem opanowała
się.
- Chciałabym, żeby tak się
stało, ale Abby jest mu bardzo
bliska, kocha ją.
- My również ją kochamy, ale
adoptowane dziecko nigdy nie
będzie takie jak własne, prawda?
- Nie wiem - przyznała Laine.
- Chyba niektórzy ludzie są w
stanie o tym zapomnieć.
- No cóż, tak czy inaczej mamy
nadzieję, że wkrótce doczekamy
się nowego członka klanu
Benningtonów. Siostra Jake'a ma
troje dzieci, mówił ci o tym?
- Owszem. Szkoda, że nie mogli
przylecieć na ślub, ale
cudownie, że wy jesteście.
- Jake mówi, że twoi rodzice
przyjeżdżają jutro. Cieszysz
się?
- Oczywiście. Oni nie znają
Jake'a. Mieszkają daleko i nie
mogli nas odwiedzić, a my
byliśmy zbyt zajęci, by jechać
do Surrey.
Pani Foale znów okazała się
nieoceniona i zgodziła się nadal
u nich pracować. W ten sposób
pytanie, czy Laine ma rzucić
pracę, nie zostało postawione.
Gdy przyjechali rodzice, Laine
ze smutkiem przyglądała się ich
twarzom. Ojciec miał zaledwie
pięćdziesiąt pięć lat, matka
nieco mniej, ale wyglądali,
jakby życie odebrało im wszelką
radość. Zestarzeli się
przedwcześnie.
Byli znacznie mniej ruchliwi
od rodziców Jake'a, od nich dużo
starszych. Matka Jake'a wyznała,
że fryzura kosztuje ją sporo
zachodu: trwała, farbowanie, ale
czuje się młodsza, gdy w lustrze
nie widzi siwizny. Matka Laine
nie przywiązywała takiej wagi do
swego wyglądu. Miała włosy
szpakowate, krótko obcięte, bez
śladu ondulacji.
Wyglądało, że akceptują
Jake'a, chociaż Laine nie była
pewna, czy wypływa to
rzeczywiście z sympatii, czy
tylko z uprzejmości.
- Masz szczęście, Laine -
powiedziała matka, gdy były
same. - Z twoją przeszłością...
Już myśleliśmy, że poszłaś w
odstawkę! Powiedziałaś mu?...
Laine była przekonana, że
matka to wywlecze.
- Nie, mamo.
- Nie powiedziałaś?! Ty głupia
dziewczyno! Sama pakujesz się w
kłopoty. Pewnie bałaś się, że
cię rzuci, gdy pozna prawdę. No
cóż, nie mogę cię winić za to,
że jesteś ostrożna.
Prawdopodobnie tak by postąpił.
Co będzie, gdy Jake się dowie,
że miała kochanka i urodziła
dziecko?...
Nigdy nie pytał jej o
przeszłość. Ona bała się, żeby
cokolwiek mu powiedzieć.
- To nie tak, mamo -
powiedziała, usiłując przekonać
samą siebie. - Po prostu to
pytanie nigdy nie padło. On
bierze mnie taką, jaka jestem i
ja tak samo. Przeszłość się nie
liczy.
- Powinnaś przyjechać do domu
i tam wziąć ślub - powiedział
później ojciec. - To
zaoszczędziłoby twojej matce
trudów podróży.
- Ale teraz tu jest mój dom -
zaoponowała. - Nie mogłam
przecież ściągać Jake'a do
Leatherhead.
- Ale nas mogłaś! Zawsze byłaś
egoistką.
- Nie musieliście przyjeżdżać
- odparła. Czuła się urażona.
Ojciec nie miał prawa tak
powiedzieć. Jakże teraz
żałowała, że nie posłuchała
Jake'a, aby nie zapraszać
rodziców.
- No cóż, ale jesteśmy -
wtrąciła pani Tyson. - Ojciec
przyjechał, by cię poprowadzić
do ołtarza. Mam nadzieję, że to
będzie ładna ceremonia.
- Będzie tylko bliska rodzina
- powiedziała zimno. -
Chcieliśmy, żeby uroczystość
była skromna.
** ** **
Jednak, gdy następnego dnia
Laine włożyła swą ślubną suknię,
matka zaprzestała wygłaszania
cierpkich uwag.
- Wyglądasz ślicznie,
kochanie. Wciąż masz takie
piękne włosy, a te złociste
koronki jeszcze dodają im
blasku. Chciałabym, żebyś była
szczęśliwa.
- Dziękuję, mamo - Laine
uniosła kremowy welon,
przytrzymywany pękiem kwiatów
pomarańczy otoczonych chmurą
złotych liści. Ucałowała matkę.
- Idź już na dół. Samochód może
być w każdej chwili.
- Po co taki wydatek dla mnie
jednej! - Pani Tyson nie mogła
powstrzymać się od uwag.
- Mogę sobie na to pozwolić,
mamo. Chcę jechać tylko z ojcem,
zgodnie ze zwyczajem.
Ku jej zdumieniu w oczach
matki pojawiły się łzy.
- Moja piękna córka -
wyszeptała. - Zawsze chcieliśmy
dla ciebie wszystkiego, co
najlepsze. Mamy tylko ciebie.
Przeżyliśmy wtedy takie
rozczarowanie...
- Wiem, mamo - Laine z trudem
powstrzymywała łzy. - Popełniłam
błąd i płaciłam za to, aż do tej
chwili. Teraz zaczynam od nowa.
Życz mi szczęścia!
Obie kobiety padły sobie w
objęcia. "Gdyby ona była taka
przedtem!" - myślała ze smutkiem
Laine, po raz pierwszy zdając
sobie sprawę z tego, jak bardzo
brakowało jej przez te wszystkie
lata matczynej miłości i
zrozumienia.
W pół godziny później Laine
kroczyła główną nawą, starego,
kamiennego kościółka.
Jake wyglądał wspaniale w
jasnoszarym garniturze,
śnieżnobiałej koszuli i srebrnym
krawacie.
Podziw i uczucie, które
zobaczyła w jego oczach,
wynagrodziły jej wysiłek, aby
dla niego wyglądać jak
najpiękniej. Odwróciła się, by
podać małej Abby swój ślubny
bukiet. Dziewczynka z
namaszczeniem wzięła kwiaty.
Przysięgę małżeńską składała
czystym, pewnym głosem, który
pięknie współbrzmiał z głębokim
barytonem Jake'a. Jego mocny
uścisk, pocałunek w zakrystii,
były obietnicą na przyszłość.
Obietnicą bezpieczeństwa i
namiętności.
Najtrudniejsze było rozstanie
z Abby, kiedy po zakończeniu
uroczystości wyjeżdżali na swój
miodowy miesiąc. Dziewczynka
została pod opieką pani Foale, w
towarzystwie rodziców Jake'a.
Laine wiedziała, że nie ma
żadnych powodów do niepokoju,
więc łajała siebie w duchu za
głupie, irracjonalne łzy.
Jechali autostradą na
południowy zachód. Oparta
wygodnie na tylnym siedzeniu,
oddała się rozmyślaniu na temat
wydarzeń minionego dnia - o
nagłym przypływie uczuć matki, o
Abby - dumnej i szczęśliwej. I w
tym wszystkim obraz Jake'a, gdy
patrzył jak idzie ku niemu
główną nawą kościoła. Ta cudowna
chwila na zawsze pozostanie w
jej pamięci!
Późnym wieczorem zajechali na
parking przed starym zajazdem na
skraju Dartmoor.
W ramionach męża znalazła
szczęście, o jakim nie marzyła.
- Moja piękna, cudowna żona -
usłyszała czuły szept w środku
nocy. - Najdroższa, jak dobrze,
że zgodziłaś się wyjść za mnie.
- Och, kochany!
Była szczęśliwa, bezgranicznie
szczęśliwa, ale... do tej pory
nie usłyszała słowa "kocham
cię".
Rozdział 6
W ciągu najbliższych tygodni
Laine przekonała się, iż
niepotrzebnie się bała, że Jake
zapyta o przeszłość.
Nie interesowały go jej
poprzednie miłości, chociaż
poznał każdy, nawet
najdrobniejszy szczegół jej
ciała lepiej, niż linie na
własnej dłoni.
Po miodowym miesiącu, Laine
potrzebowała kilku tygodni, by
stać się częścią tej rodziny, by
odczuć, że te subtelne więzy
łączące ją, Jake'a i dziecko
zostały w końcu zadzierzgnięte.
Przypomniała sobie Boże
Narodzenie: Jake'a, patrzącego z
wyrozumiałością na ich wybryki,
podekscytowaną Abby... Wciągnęli
ją w sam środek swoich
zwyczajów, swojej radości.
Czegoś takiego brakowało jej w
ciągu tych ostatnich lat.
Od nowego roku Jake zaczął
rozszerzać swoje "imperium". W
związku z tym zdarzało się, że
często był poza domem. Jego
najnowszy ośrodek miał powstać
pod Londynem, co oznaczało
dłuższą nieobecność.
- Jeśli chcę, żeby sieć klubów
objęła cały kraj, muszę mieć w
stolicy oparcie - wyjaśniał ze
swym zwykłym zapałem. - Miałem
szczęście, że trafiło mi się to
miejsce w Enfield. Do moich
celów nadaje się idealnie.
Niedaleko stąd do West Endu,
gdzie chciałem założyć następny
klub.
- Nienawidzę, gdy cię nie ma w
domu - Laine ogarnął buntowniczy
nastrój. Tak bardzo chciała mieć
mężczyznę, którego kochała coraz
mocniej, zawsze przy sobie.
- Wiem, kochanie. Nie lubię
tego tak samo jak ty - pocałował
ją czule. - Będę z powrotem
najszybciej jak się uda, ale bez
sensu byłoby dojeżdżać
codziennie. Popracuję również
wieczorem i dzięki temu będę
mógł wrócić wcześniej.
Westchnęła.
- Im większe staje się twoje
imperium, tym dalej będziesz
musiał podróżować - stwierdziła
ponuro. - Abby również tęskni za
tobą.
- Znałaś moje plany, kiedy
zgodziłaś się wyjść za mnie -
powiedział szorstko. - Jeśli
chcę odnieść sukces, muszę tak
działać. W końcu, kiedy jestem
nieobecny, Abby ma ciebie, za co
jestem ci niezmiernie wdzięczny.
I ty też nie jesteś sama.
Czuła, że za chwilę się
rozpłacze. Nie, nie może. Jake
nie potrzebował głupiej idiotki,
która chce go omotać i zatrzymać
przy sobie. Nie było to w jej
stylu.
- Owszem, Abby dotrzymuje mi
towarzystwa, ale ona nie zastąpi
mi ciebie. Gdy ciebie nie ma,
ona... ona czuje się urażona
moją opieką.
- Wydaje ci się, kochanie -
powiedział nieco łagodniej.
Odwróciwszy się by ją
ucałować, dostrzegł łzy na jej
policzkach.
- Nie płacz, najdroższa. Będę
z powrotem, zanim obie zdążycie
za mną zatęsknić.
Jake w ogóle nie rozumiał
uczucia osamotnienia, które w
miarę jak jego wyjazdy stawały
się częstsze, ogarniało ją coraz
bardziej.
Uniosła się na łokciu.
- Powinieneś już wstać -
powiedziała chłodno - spóźnisz
się na spotkanie.
Jake spojrzał na budzik i
wyskoczył z łóżka.
- Masz rację!
Pobiegł do łazienki,
całkowicie pochłonięty planami
na rozpoczęty dzień.
- Czy moja walizka gotowa?
- Owszem - Laine ze złością
wiązała szlafrok. - Śniadanie
będzie za dziesięć minut.
"Co się dzieje?" - myślała
budząc Abby, odgrzewając fasolę,
gotując jajka, przygotowując
grzanki. Co się stało z tym
ciepłem, z czułym zrozumieniem,
które wytworzyło się między nimi
w ciągu tych pierwszych,
cudownych tygodni ich
małżeństwa? Dlaczego tak ją
denerwowały wyjazdy Jake'a?
Przecież wiedziała, że po ślubie
będzie także zajęty. Wtedy jej
to nie przeszkadzało. Miała Abby
i swoją pracę...
Może dlatego odbiera wszystko
w ten sposób, że Jake nie jest
tak zaangażowany jak ona?
Westchnęła. Tak, to prawda. Była
zaledwie namiastką kobiety,
którą kochał.
Nigdy nie zostawiał swojej
pierwszej żony samej, a Abby
tylko w wyjątkowych przypadkach.
Teraz zaś oczekiwał, że ona
zaakceptuje jego częste
nieobecności, zrozumie jego
pracę, że będzie zajmować się
dzieckiem. Nalała mleko do
filiżanek i odstawiła kartonik
do lodówki, zamykając z
trzaskiem drzwi. Tak, teraz może
zostawiać córkę z czystym
sumieniem.
Powinna była o tym wszystkim
pomyśleć, kiedy za niego
wychodziła, ale wtedy namiętność
poniosła ją w krainę szczęścia.
Nic poza tym się nie liczyło.
Teraz zobaczyła wszystko
bardziej realnie.
Smarowała kanapki jak automat.
Abby jej nie wystarczała.
Pragnęła Jake'a, całego Jake'a.
Również jego zaangażowania,
miłości, nie tylko pożądania.
Zresztą zawiodła się na swojej
córce. Kiedy Jake znajdował się
w pobliżu, mała była pogodna i
kochająca, lecz gdy wyjechał
traciła humor i stawała się
nieznośna.
Wcale nie dlatego, żeby jej
nie lubiła. Czasami bardzo
żywiołowo okazywała jej swoją
sympatię. Po prostu dla niej
była obcą kobietą, nie mogła
zastąpić jej ojca, którego
ubóstwiała. Czuła się opuszczona
i to odbijało się w jej
zachowaniu.
No cóż, zrozumienie faktu
wcale nie czyni życia
łatwiejszym. Zwłaszcza, jeśli
tęskni się za miłością córki
prawie tak samo jak za miłością
męża.
Abby i Jake weszli razem, gdy
ona rozkładała talerze na stole.
W garniturze był przystojny, że
serce znowu jej się ścisnęło.
Abby miała na sobie stare dżinsy
i powyciągany sweter.
- Dzięki.
Uprzejmość Jake'a drażniła ją.
Szybko zjadł śniadanie, szybko
wypił kawę.
- Dostaniesz niestrawności -
ironicznie zauważyła Abby. -
Tato, naprawdę musisz wyjeżdżać?
Mam teraz ferie, a zawsze gdzieś
się w tym czasie wybieraliśmy...
- Nie tym razem, maleńka.
Jestem zbyt zajęty. Laine
pracuje. Poproś panią Foale,
żeby cię gdzieś zabrała.
- To nie to samo!
- Mogę wziąć dzień wolnego -
szepnęła Laine.
- Nie trudź się!
Abby zerwała się z krzesła i
jak burza wypadła z kuchni.
- Teraz widzisz, co miałam na
myśli - powiedziała do męża.
- Jestem spóźniony. Jakoś
sobie poradzisz - cmoknął ją w
policzek i już był przy
drzwiach. - Zadzwonię wieczorem.
Telefon do hotelu zapisałem w
notesie, leży koło aparatu...
- Do widzenia.
Czy to jest ten Jake,
unikający jej wzroku, zabiegany,
przepracowany? Był obcy.
Powoli weszła po schodach i
zajrzała do pokoju Abby.
Dziecko, zwinięte w kłębek
leżało na tapczanie słuchając
muzyki.
Laine wyłączyła radio i
usiadła na brzegu łóżka. Abby
spojrzała na nią obrażona.
- Słuchałam muzyki!
- Abby, porozmawiajmy.
Kochanie, kiedy twojego ojca nie
ma w domu, brakuje mi go tak
samo jak tobie.
- Nie wyjeżdżał tak często,
zanim się nie pojawiłaś.
- Wiem o tym - mówiła przez
ściśnięte gardło. Czyżby Abby
czytała w jej myślach...? -
Spróbuj go zrozumieć! Jest
bardzo zajęty pracą, a teraz,
gdy my mamy siebie do
towarzystwa, sądzi, że może
spokojnie wyjechać na dłużej. A
może jednak wezmę wolny dzień i
gdzieś się wybierzemy?
- Nie, dziękuję. Poproszę
panią Foale, jeśli będę chciała
wyjść, chociaż i tak dzisiaj nie
jest zbyt ładnie. Idź do pracy,
Laine.
- Abby! - Laine mocno
przytuliła córkę, ale
dziewczynka pozostała sztywna i
naburmuszona. - Lepiej już
pójdę. Wrócę dziś później.
Pewnie nie zdążę nakarmić psów,
zrobisz to za mnie?
- Tak.
Abby sturlała się z łóżka i
poszła pobawić się z psiarnią. W
tym momencie przyszła pani
Foale.
Laine jechała do pracy w
nastroju idealnie pasującym do
dzisiejszego deszczowego
poranka. Luty był w tym roku
wyjątkowo ponury. Około południa
nieco się przejaśniło.
Blade słońce przedarło się
przez chmury, rzucając wątłe
promienie na jej biurko.
Zastanawiała się, czy pani
Foale wyszła z Abby na spacer.
Co teraz robi Jake?
Westchnęła ciężko i w nagłym
przypływie energii znowu zabrała
się do pracy. Była tak zajęta,
że zapomniała o dręczących ją
troskach.
Pół godziny później zadzwonił
telefon.
- To pani Foale - usłyszała
zaniepokojony głos sekretarki. -
Jest bardzo zdenerwowana.
Laine skurczyła się w sobie
"Jake!? Abby?!"
- Połącz mnie z nią -
powiedziała krótko, czując, że
jakaś lodowata ręka chwyta ją za
gardło.
- Pani Bennington? - usłyszała
drżący głos gospodyni. - Chodzi
o Abby. Nie dopilnowałam jej.
Wybiegła na ulicę...
Laine czuła jak jej zasycha w
ustach. Słuchawka omal nie
wyśliznęła się ze spoconej ręki.
- Proszę powiedzieć po prostu,
co się stało? - krzyknęła.
- Bawiła się z psami w
ogrodzie. Coffe i Goldie szalały
jak zwykle i pewnie wypadły na
drogę, Abby wybiegła za nimi...
- pani Foale przerwała.
- I co się stało?
- Byłam w kuchni, gotowałam
obiad, nagle usłyszałam pukanie
do drzwi. Mężczyzna był blady
jak śmierć. Potrącił Abby
samochodem... powiedział, że
wyjeżdżał zza zakrętu, nie miał
żadnych szans, by ją ominąć...
Krew odpłynęła jej z twarzy.
Pokój wirował. Z całej siły
chwyciła się za biurko. Dalsze
słowa pani Foale słyszała
poprzez narastający szum w
uszach.
- Zabrali ją do szpitala. Była
nieprzytomna i... mocno
krwawiła. Natychmiast wezwałam
karetkę. Przyjechali bardzo
szybko...
- Gdzie ona jest? - przerwała
te wyjaśnienia.
Pani Foale podała adres
szpitala, Laine natychmiast
zerwała się na nogi.
- Czy zawiadomiła pani pana
Jake'a?
- Próbowałam dzwonić pod ten
numer, który zostawił, ale go
nie było.
- Proszę spróbować jeszcze raz
i zostawić wiadomość. Będę w
szpitalu.
- Dobrze. Zostanę tutaj,
dopóki pani nie wróci.
- Dam znać, gdy się czegoś
dowiem.
Odłożyła słuchawkę. Wyjaśniła
Rogerowi Prentice co się stało,
zabrała swoje rzeczy i pojechała
do szpitala. Natychmiast
zaprowadzili ją na urazówkę.
- Nazywam się Laine Bennington
- przedstawiła się pielęgniarce
takim tonem, że ta spojrzała na
nią zaniepokojona. - Moja
córka... co z nią?...
- Teraz jest u niej lekarz.
Proszę zaczekać tutaj. Doktor
powie pani, jak tylko skończy
badanie.
Laine ciężko opadła na
wskazane krzesło. Jakże pragnęła
teraz, żeby Jake był tutaj, żeby
doktor pospieszył się, żeby z
Abby nie było tak źle jak jej
podpowiadała wyobraźnia...
Minuty wlokły się w
nieskończoność, a mózg Laine
powoli zmieniał się w malutką
bryłkę lodu, ukrytą gdzieś
głęboko, gdzie nie docierał
żaden, nawet najmniejszy promyk
myśli.
Głos lekarza usłyszała jak
przez lodową ścianę. Mówił, że
potrzebna jest operacja, aby
zlikwidować ucisk kości czaszki
na mózg. Dziecko miało złamane
ramię i żebra, było bardzo
potłuczone.
Tyle mógł stwierdzić przy
wstępnych oględzinach.
Lewa połowa twarzy dziewczynki
stanowiła jeden ogromny siniak,
chociaż krew została już zmyta.
Oczy były zamknięte, długie
rzęsy rysowały się złotym łukiem
na tle bladości policzków.
Ciężko łapała powietrze. Laine
czuła, że jakaś lodowata dłoń
znowu chwyta ją za gardło.
- Abby! - tyle tylko wyrwało
się jej ze ściśniętego gardła.
- Proszę się nie martwić. Jest
w ciężkim stanie, to prawda, ale
wyjdzie z tego. Zaraz ją
zoperujemy. Proszę pójść teraz
do bufetu i wypić herbatę.
Siostra poprosi panią, gdy
będzie po wszystkim.
Sama nie wiedziała jak
odnalazła bufet. Zamówiła
herbatę, upiła łyk i siedziała,
tępo wpatrując się w stygnący
płyn. Zupełnie straciła poczucie
czasu. Ludzie wchodzili i
wychodzili, ona czekała.
Kiedy ktoś usiadł naprzeciw
niej, zaledwie rzuciła na niego
okiem. Czyjaś ciepła dłoń objęła
jej palce mocnym, bezpiecznym
uściskiem.
- Laine, to ja!
- Jake? - powiedziała drętwo.
Wyostrzone rysy aż nadto
wymownie świadczyły o tym, jak
bardzo cierpiał.
- Jestem tutaj, z tobą i z
Abby! Właśnie przewożą ją z sali
operacyjnej. Za pięć minut
będziemy mogli ją zobaczyć.
Chodźmy!
Laine sztywno podniosła się z
krzesła i pozwoliła się
prowadzić na górę i dalej, po
niekończących się korytarzach.
Abby była na reanimacji.
- Teraz śpi - poinformował
chirurg, gdy znaleźli się w jej
pokoju - proszę jej nie
przeszkadzać. Powinna obudzić
się za godzinę i wtedy dowiemy
się, czy nie nastąpiło
uszkodzenie mózgu.
Ze wszystkich stron
dziewczynki zwisały jakieś
rurki, przewody. Głowę miała do
połowy ogoloną. Wielki opatrunek
ostro odcinał się od nagiej
skóry. Stłuczenia na twarzy
wyglądały groźnie. Złamana ręka
sterczała poza łóżko, drobna
dłoń była cała sina. Dziewczynka
oddychała równo i nieco lżej.
Laine nie słyszała ani słowa z
tego, co mówił lekarz. Twierdził
on, że wkrótce rany się zagoją.
Podbiegła do łóżka, jakby ktoś
przypiął jej skrzydła. Nieco
przerażona sprzętem otaczającym
drobną figurkę, uchwyciła się
jakiegoś drążka.
- Abby! - jęknęła. - O, moje
dziecko, moje biedne dziecko!
Już nigdy cię nie zostawię.
Przysięgam, już nigdy!
Była zupełnie nieświadoma, że
Jake stoi obok i jak ogłuszony
patrzy to na zrozpaczoną żonę,
to na pielęgniarkę siedzącą
obok.
Powoli podszedł do niej i
mocno ujął ją za ramię.
- Ona wyzdrowieje. Już nie ma
niebezpieczeństwa. Nie
słyszałaś, co mówił doktor?
Tyle, że nie obudzi się przez
najbliższą godzinę - nabrał
głęboko powietrza. - Chodźmy do
domu, przebierzesz się.
- Nigdzie się stąd nie ruszę -
powiedziała ostro.
- Laine, musimy porozmawiać.
- Porozmawiać?
Odpowiadała jak automat, nie
czując nic poza przejmującym
bólem. Cała uwaga, cała jej
miłość skupiła się na dziecku.
Bardzo chciała jej pomóc. Jake
był w tej chwili jedynie
intruzem.
- Laine - w głosie mężczyzny
było słychać wahanie. -
Przeżywasz to tak, jakby ona
była twoim własnym dzieckiem!
- Bo jest. Abby jest moją
córką.
Wszystko czego teraz pragnęła,
to żeby ją zostawił w spokoju.
Jake podszedł do łóżka i
omijając aparaturę pochylił się
nad Abby. Laine patrzyła, jak
opalone palce delikatnie niczym
piórko gładzą czoło dziewczynki,
jak usta całują jej główkę.
- W takim razie zostawiam was
razem - wyszeptał cicho.
Laine nie spuszczała oka z
Abby.
** ** **
Jake wrócił do szpitala
przynosząc trochę rzeczy, które
mogły się przydać.
Abby nadal spała i
pielęgniarka przyniosła dla
Laine krzesło. Jake postawił
obok drugie. Był zamyślony.
Siedzieli w zupełnym milczeniu
do chwili, gdy pielęgniarka
zaczęła budzić dziewczynkę.
- Nie chcemy, żeby zapadła w
stan śpiączki - wyjaśniła.
Gdy Abby zatrzepotała rzęsami,
z ust Laine wyrwało się
westchnienie ulgi. Pielęgniarka
zmierzyła puls i temperaturę, po
czym dyskretnie wycofała się na
bok. Laine podeszła do łóżka.
Abby spojrzała na nią
przelotnie, patrzyła w stronę
Jake'a.
- Tatuś! - wyszeptała z bladym
uśmiechem.
Jake pochylił się nad
córeczką.
- Hej, maleństwo! Jak się
czujesz?
Abby przymknęła oczy.
- Boli - poskarżyła się.
- Wiem, kochanie, ale wkrótce
będzie lepiej.
Delikatnie ucałował jej czoło
i usiadł. Pielęgniarka znów
podeszła, by zająć się małą.
Laine rozpłakała się. Jej
córka wyzdrowieje, poznała ich,
mówiła przytomnie.
Wspomnienie tego strasznego
przerażenia, które trzymało ją w
lodowatym uścisku było jeszcze
wciąż żywe, ale pamiętała je
teraz bardziej mgliście. Jake
podszedł, a Abby do niego
pierwszego się odezwała.
Stłumiła w sobie uczucie
zazdrości i spojrzała na niego
zmuszając się do uśmiechu. Ale
Jake odwrócił głowę. Czyżby
zrobiła coś takiego, że się za
nią wstydził?
Przyznała się kim jest! Nic w
tym dziwnego, że tak na nią
patrzył. Powinna była zachować
swój sekret, jeśli nie chciała
stracić Jake'a. Patrząc na niego
zrozumiała, że wszystko
skończone.
Abby także utraciła.
Podpisując dokumenty adopcyjne
zrzekła się wszelkich praw do
dziecka. To Jake był jej prawnym
opiekunem.
Straciła ich oboje. Te istoty,
które kochała nad życie.
Wyczerpana i niezdolna do
jakiegokolwiek ruchu, czuła jak
czyjeś silne ramiona kładą ją na
łóżku. Ktoś umył jej twarz,
ręce, zrobił zastrzyk. Z ulgą
zapadła w sen.
** ** **
Młody organizm dziewczynki
szybko sobie radził z chorobą i
wkrótce można było ją przenieść
na oddział dziecięcy. Lekarze
zachęcali rodziców, żeby
zostawali przy swych pociechach,
więc Laine nie miała problemów z
przedłużeniem pobytu w szpitalu.
W tym czasie wróciła nieco do
równowagi, ale nadal bała się
spojrzeć Jake'owi w oczy.
Jeszcze nie teraz.
Wystarczyło, że spotykała go
podczas jego częstych odwiedzin
w szpitalu, ale zostać z nim sam
na sam, wytrzymać jego złość -
to było ponad jej siły.
Siedziała cały czas przy Abby,
czytała jej bajki, zabawiała ją
i obserwowała, czy nie pojawiają
się symptomy jakichś ukrytych
obrażeń, co na szczęście nie
wystąpiło.
Próbowała tłumić w sobie
uczucie zazdrości, które zawsze
ją ogarniało na widok
rozpromienionej Abby witającej
się z ojcem.
Nie wiedziała, jak teraz
wyglądają jego interesy. W
każdym bądź razie do Londynu nie
wrócił. Był tam parokrotnie na
krótko. Do szpitala przyjeżdżał
co najmniej dwa razy dziennie,
przywożąc Abby owoce, czekoladę,
książki i różne inne prezenty,
które poprawiały jej humor.
Z nią rozmawiał rzadko, całą
uwagę skupiając na córce.
Dziewczynka nie dostrzegała
żadnego zgrzytu w stosunkach
między nimi; początkowo była
zbyt słaba, potem zbyt
zaabsorbowana swoimi własnymi
sprawami.
W końcu Laine stwierdziła, że
nie ma już żadnych powodów, by
nadal pozostawać przez cały czas
przy dziecku, a jej łóżko mogło
być potrzebne innym rodzicom.
Nie mogła jednak odejść, nie
wyjawiając prawdy. Dziewczynka
była już na tyle zdrowa i
dostatecznie duża, żeby
zrozumieć.
Zaczekała do popołudnia, kiedy
dzieci odpoczywały i kiedy było
zupełnie cicho. Podeszła do
łóżka małej i rozsunęła
zasłonki.
- Czemu to robisz?
- Chcę z tobą porozmawiać,
Abby. Niedługo wracam do domu.
Jesteś już na tyle zdrowa, że
poradzisz sobie beze mnie. Masz
teraz mnóstwo przyjaciół.
Abby posmutniała słysząc, że
zostanie sama w obcym otoczeniu.
- Ale będziesz mnie odwiedzać?
- Oczywiście kochanie. Będę
codziennie i tatuś też. Abby,
czy myślałaś kiedykolwiek o
swojej prawdziwej mamie?
Szare oczy spojrzały na nią
zdumione. Laine zadrżała. Czy
to, co chce zrobić, było
mądre?... Nie miała jednak
wyboru. Teraz, kiedy Jake już
wiedział...
- Czasami...
- A czy chciałabyś ją poznać?
Abby skurczyła się w sobie.
- Nie wiem. Mogłabym jej nie
polubić. Przecież ona mnie nie
chciała!
Laine przymknęła oczy i
zebrała siły.
- Wiem, że mnie lubisz,
kochanie. Może trudno będzie ci
w to uwierzyć, ale... to ja
jestem twoją matką. I bardzo
ciebie pragnęłam - dodała cicho.
Oczy Abby zrobiły się ogromne.
W ciągu tych ostatnich dni
wytworzyła się między nimi jakaś
szczególna więź, pojawiło się
ciepło, którego nie było przed
wypadkiem dziewczynki. Laine
widziała, jak teraz to wszystko
pryska niczym bańka mydlana.
- To... to niemożliwe! -
powiedziała Abby z
niedowierzaniem.
- Ty byś mnie nie oddała
obcym!
Laine odważnie wytrzymała jej
spojrzenie, chociaż miała
wrażenie, że serce jej pęka.
- Musiałam, kochanie.
Jak wytłumaczyć dziecku ten
problem? Szukając właściwych
słów nagle przypomniała sobie
pewien obrazek: Abby tuląca do
piersi małego psiaka.
- Pamiętasz, jak się czułaś
wtedy, gdy musiałaś pożegnać się
ze szczeniętami Fruitcake?
Oczy dziewczynki wypełniły się
łzami. Kiwnęła głową.
- Więc spróbuj sobie
wyobrazić, co ja wówczas czułam,
gdy musiałam ciebie oddać - głos
jej się załamał. - Nie mogłam
cię zatrzymać. Nie miałam
pieniędzy, do domu też nie
mogłam cię zabrać.
- Dlaczego nie byłaś zamężna?
Ludzie, którzy mają dzieci, są
małżeństwem.
- Twój prawdziwy ojciec nie
chciał ani ciebie, ani mnie -
powiedziała Laine połykając łzy.
- Gdzie on jest? Mogę go
zobaczyć?
Laine była przygotowana na to
pytanie. Potrząsnęła głową.
- Ulotnił się na długo przed
twoim przyjściem na świat. Nigdy
go od tego czasu nie widziałam.
Jake jest twoim ojcem i bardzo
cię kocha. On jest wspaniałym
mężczyzną, zupełnie innym od
tego, który nas zostawił. Jake
nigdy by tego nie zrobił. Kochaj
go więc, Abby, kochaj tak mocno,
jak tylko potrafisz!
Delikatna twarzyczka dziecka
rozjaśniła się.
- Kocham was oboje -
stwierdziła.
Laine myślała, że serce
wyskoczy jej z piersi.
- Będziemy naprawdę prawdziwą
rodziną, dobrze?
- Och, Abby, mam nadzieję, że
tak będzie.
Pochyliła się, by przytulić to
drobne ciałko, łzy płynęły jej
po policzkach. "Boże" - modliła
się - "Boże, spraw, żeby Jake to
zrozumiał!"
Nagle ktoś rozsunął firanki.
Laine obejrzała się i serce
podskoczyło jej do gardła: to
był Jake. Pospiesznie odwróciła
głowę. Poczucie winy i
zmieszania, aż nazbyt wyraźnie
malowały się na jej twarzy.
- Tatusiu! - Abby wyciągnęła
zdrową rączkę. - Tatusiu, tak
się cieszę, że przyszedłeś.
Laine mówi, że jest moją
prawdziwą mamą! Czy to nie
wspaniałe? Będziemy teraz
prawdziwą rodziną!
Jake rzucił Laine wrogie
spojrzenie i mocniej przytulił
Abby, tak jakby chciał zatrzymać
swój stan posiadania.
- Musiałam - spojrzała na
niego błagalnie.
- Po co?
- Ponieważ... Ponieważ nie
mogłam dłużej znieść kłamstwa -
wyszeptała bez tchu.
Jake ściszył głos, bojąc się,
że ludzie mogą ich usłyszeć, ale
to nie zmieniło faktu, że mówił
ostrym tonem.
- Ale przy mnie ci się to nie
wymknęło, prawda? Nie, to byłoby
dla ciebie zbyt trudne! A
pomyślałaś, co czuje Abby?
- Owszem - Laine również
mówiła twardo. Musiała wytrzymać
jego oburzenie. - Ona myślała o
swoich prawdziwych rodzicach.
Jake, każde dziecko o tym by
myślało. To nie byłoby fair
pozbawiać jej prawa do...
- Do jej ojca? Jakie on ma
prawo?
- Żadnego! Nawet nie wiem,
gdzie on jest!
Oczy dziecka zapełniły się
łzami i dwa strumyki pociekły
jej po policzkach.
- Przestańcie - szlochała. -
Przestańcie krzyczeć! Ty jesteś
moim prawdziwym tatą i to na
zawsze. Nie chcę nikogo innego!
Po prostu chcę, byśmy się stali
prawdziwą rodziną. Cieszę się,
że mi Laine powiedziała!
Dziecko bezbłędnie odczytało
ich intencje. Ignorując Jake'a,
delikatnie pogłaskała rączkę
małej.
- Przepraszam, kochanie -
powiedziała cicho. - Pójdę już i
zostawię cię z tatusiem.
- Ale niedługo znów
przyjdziesz, mamo?
Teraz Laine już nie mogła
powstrzymać się od szlochu.
- Jutro rano - szepnęła.
Oczka dziewczynki rozbłysły.
- Lekarz mówi, że szybko
zdrowieję i niedługo wrócę do
domu. Umieram z tęsknoty za
Fruitcake, Goldie i Coffe.
Laine otarła łzy i włożyła
chusteczkę z powrotem do
kieszeni. Napotkała wzrok Jake'a
i teraz jej spojrzenie było
jasne. Minął kryzys. Abby
wyzdrowieje i zaakceptuje nowe
relacje między nimi. Jednak oczy
Jake'a mówiły, że nie da się tak
łatwo przekonać.
Rozdział 7
Weszła do środka i dom wydał
się jej jakiś dziwny.
Opuszczony, nieznany,
nieprzyjazny. Usłyszała jazgot,
który podniosły psy zamknięte w
składziku, ale nie miała ochoty,
by je przywitać.
Ogarniało ją coraz większe
osamotnienie. Pomyślała, że to
jest pewnie przeczucie
przyszłości, gdy to miejsce
przestanie być jej domem.
Powoli poszła na górę do
sypialni. Jake wkrótce będzie z
powrotem i rozmowa jest
nieunikniona. Mając w
perspektywie widmo separacji,
będzie musiała zmobilizować cały
swój zapas logiki, elokwencji,
miłości i zrozumienia, żeby go
przekonać. Jeśli zaś odwróci się
od niej, będzie potrzebowała
sporo odwagi, by żyć gdzieś z
dala od nich.
Szybko zrzuciła ubranie i
weszła do łazienki. Marzyła o
gorącej kąpieli. Leżała w
wannie, aż woda zaczęła stygnąć,
czując jak spływa z niej całe
zmęczenie. Nic jednak nie mogło
uspokoić natłoku myśli
kłębiących się w jej głowie.
Gdyby wcześniej zdecydowała
się stanąć z nim twarzą w twarz,
zastanawiała się niespokojnie,
gdyby wytłumaczyła mu, że źle
zrozumiał jej słowa?...
Nie podobało mu się to, że
powiedziała Abby całą prawdę.
Gdy dziewczynka po raz pierwszy
zwróciła się do niej "mamo", na
jego twarzy wyraźnie widać było
złość i zazdrość.
Jake był zazdrosny! Ona
również. Czyżby do tego
sprowadzało się ich małżeństwo?
Do rozszarpywania resztek
miłości?... Lecz w takim
przypadku zostałby tylko jeden
wygrany, na pewno nie ona. Ona
się wycofa. Abby wkrótce
zapomni...
Na tę myśl przeszył ją
gwałtowny dreszcz. Wyskoczyła z
wanny. Szybkimi ruchami
wycierała ciało, jakby od tego
miało zależeć jej życie.
Potrzebowała ruchu, żeby choć
trochę ukoić skołatane nerwy.
Odszukanie Abby, znajomość z
Jake'm, poślubienie go było
tajemnicą. Jej tajemnicą, teraz
już ujawnioną. Nie żałowała też
nowego życia, które w niej
rozwijało się. Tak, była w
ciąży.
Do tej pory nie była tego
pewna, ale pielęgniarki w
szpitalu potwierdziły jej
przypuszczenie. Utrzyma to
dziecko, do diabła, utrzyma je!
Jeśli będzie musiała odejść,
Jake nigdy się nie dowie. Ale
sam jest sobie winien. Mógł być
mniej nieugięty.
Laine siedziała przed lustrem
szczotkując włosy, kiedy wrócił
Jake. Owiana zapachem olejku
kąpielowego i mydła wyszła mu
naprzeciw. Włożyła miękki
peniuar w odcieniu koralowym -
jego ulubiony. Postanowiła użyć
każdej broni ze swego kobiecego
arsenału. Cicho zeszła po
schodach. Gruby dywan i miękkie
kapcie tłumiły jej kroki. Z
salonu usłyszała brzęk szkła,
gdzie Jake przygotowywał sobie
drinka.
- Jak się czuje Abby?
Jake drgnął jak ukłuty
szpilką, rozlewając alkohol.
- Jest szczęśliwa.
Pociągnąwszy spory łyk whisky
zacisnął usta. Zmarszczki na
jego zmęczonej twarzy pogłębiły
się, zwłaszcza na czole i wokół
ust. Nieustępliwe oczy żarzyły
się jak dwa węgle.
Oblizała wargi, nie chciała
dać poznać po sobie, jak jest
zdenerwowana.
- Ona mnie potrzebuje, Jake -
powiedziała wolno. - Ja też jej
potrzebuję.
- Potrzebujesz!? - zapytał
złowrogo. - Od kiedy? Była
szczęśliwa do tej pory... Ty...
Ty nie potrzebujesz nikogo... Co
moglibyśmy ci dać? Już raz ją
porzuciłaś. Zrobisz to znowu,
kiedy tylko będzie ci wygodnie?!
- Nie! - krzyknęła zdławionym
głosem. - Jake, proszę,
posłuchaj. Kiedy Abby się
urodziła, miałam siedemnaście
lat. Myślałam, że kogoś kocham,
ten mężczyzna był dużo starszy
ode mnie. Zaufałam mu, obiecał
się ze mną ożenić, ale... on był
żonaty.
Jake zaczął nerwowo chrząkać,
ale Laine zupełnie to
zignorowała. Musiała skończyć
swą historię, dopóki jeszcze ma
siłę. Zwięźle. Tak, spokojnie!
Opowiedziała, co się wydarzyło.
- Widziałeś moich rodziców -
dodała na zakończenie. - Jake,
ja naprawdę nie miałam wyboru.
- Jak ją odnalazłaś? - padło
pytanie.
- Zupełnie przypadkowo - wraz
z rosnącą nadzieją jej głos
nabrał mocy. - Wysłano mnie,
abym skontrolowała księgi
rachunkowe Agencji Adopcyjnej.
Nie mogłam w to uwierzyć.
Głęboko schowałam wspomnienia o
moim dziecku, aby nie bolało tak
bardzo.
Jake mruknął coś, Laine mówiła
dalej.
- Wkrótce odkryłam, że łatwo
mogę zajrzeć do archiwum,
chociaż nie wchodziło ono w
zakres mojej kontroli. Pokusa
jednak była zbyt silna! - głos
się jej załamał. - Po prostu
musiałam znaleźć swoje dziecko.
Jake gwałtownie odwrócił się i
ponownie napełniał swoją
szklaneczkę. Nie mógł wytrzymać
wzroku Laine. Ona zaś odzyskała
panowanie nad sobą i
kontynuowała opowieść.
- Pewnego wieczoru, kiedy
wszyscy już wyszli, zajrzałam do
akt i sprawdziłam, kim jesteście
i gdzie mieszkaliście w momencie
adopcji.
- Przeprowadziliśmy się!
- Ludzie, którzy kupili wasz
dom, podali mi nowy adres.
- Więc nadużyłaś przewagi,
którą dawało ci twoje stanowisko
i z zimną krwią wykorzystałaś
to. Wyszłaś za mnie, by stać się
matką Abby!
- Zawsze nią byłam. Nie, Jake,
to był zupełnie nieoczekiwany
obrót sprawy. Jedyne, czego
pragnęłam, to zobaczyć córkę,
dowiedzieć się, jak ona może
wyglądać. Nigdy nie miałam
innego zamiaru...
- Czyżby?!
Ton lodowatej pogardy odebrała
jak policzek.
- Jake, przypomnij sobie, jak
się poznaliśmy? - zażądała.
- Przez Devlin, Prentice and
Co. - stwierdził. - Udało ci się
wkręcić w moją sprawę! Co za
okazja!
- Prawdę mówiąc, omal nie
stchórzyłam. Chciałam po prostu
zwiać i uniknąć spotkania z
tobą. Potem jednak pomyślałam,
że przecież to niczemu nie może
zaszkodzić. Wiedziałam, że byłeś
żonaty, a tylko w ten sposób
mogłam widywać Abby... No cóż!
Musiałabym być chyba świętą,
żeby odrzucić taką szansę.
Zdawało się, że samo
przeznaczenie kieruje tym
wszystkim. Nie miałam zamiaru
odbierać jej tobie.
Jake był zmęczony. Poczuła
wielką ochotę, by wygładzić
zmarszczki na jego czole,
całować jego usta, aż ich
zacięty wyraz zamieni się w
miłość...
- A ja tańczyłem, jak mi
zagrałaś! - mruknął. -
Zauroczyło mnie twoje cholernie
atrakcyjne ciało. Twoje ciepło i
życzliwość dla Abby.
- Przecież chciałeś mieć dla
niej matkę - szepnęła. - I
znalazłeś. Oraz żonę, która cię
kocha. Nie wyszłabym za ciebie,
gdybym cię nie pokochała.
- Teraz łatwo tak mówić! -
krzyknął szyderczo. - Jeśli mnie
kochasz, to czemu cię tu nie
było? W tych dniach nie musiałaś
zostawać z Abby na noc! Czy
możesz sobie wyobrazić, jak
bardzo czułem się samotny? Jak
mogę uwierzyć w to, co mówisz?
Jak mogę ci zaufać?
- Jake, tak mi przykro! Po
prostu bałam się ciebie. Czułam
się tak bardzo winna!
Zasłaniałam się Abby jak
parawanem, przyznaję to, ale
nigdy nie skłamałam -
powiedziała z naciskiem. - Ja
tylko, niech mi Bóg wybaczy,
ukryłam prawdę. Gdy spotkaliśmy
się pierwszy raz, odsądziłeś
matkę Abby od czci i wiary!
Pamiętasz? Jak mogłam się
przyznać wiedząc, że wówczas
odwrócisz się ode mnie? A tego
nie chciałam. Kochałam cię już
wtedy tak bardzo, że Abby prawie
się nie liczyła.
- Niezła bajeczka!
- Ale prawdziwa. Bardzo silnie
przeżyłam jej wypadek, ale chyba
każda matka na moim miejscu
reagowałaby podobnie.
Laine nerwowo ściskała palce.
Tak bardzo chciała, żeby Jake ją
zrozumiał.
- Przeżyliśmy razem cztery
cudowne miesiące. Przekonałeś
się, że nie jestem istotą bez
serca, którą chciałeś ze mnie
zrobić. Gdybym naprawdę była
pozbawiona uczuć, czy
trudziłabym się, by zmieniać
pracę, przenosić do innego
miasta po to tylko, by choć raz
rzucić okiem na swoje dziecko?
Oskarżasz mnie po prostu o to,
że pragnęłam jej za bardzo! Tego
się nie da pogodzić!
- Drobny wyrzut sumienia -
stwierdził, a Laine trochę
ulżyło. Oskarżał ją z mniejszym
przekonaniem.
W końcu odkryła swoją ostatnią
kartę.
- Kocham cię, Jake. Dobrze nam
było ze sobą. Abby nas
potrzebuje. Nie rozbijaj
szczęśliwej rodziny!
Jake wypił drinka i nalał
sobie jeszcze trochę czystej
wódki. Kiedy znowu spojrzał na
Laine, już nie był taki pewny
siebie.
- Nie wiem - wyszeptał
ochryple. - Ja już nic nie wiem,
Laine. Być może ona naprawdę
należy do ciebie - głos mu się
załamał. - Pozwolę jej odejść z
tobą.
- Nie! - krzyknęła Laine. Nie
mogła powstrzymać łez. - Nie,
Jake. To ty ją wychowałeś, ona
cię kocha. Odejdę sama. Nigdy
nie powinnam była tu
przyjeżdżać, teraz to wiem. Ale
pomyślałam... kiedy prosiłeś,
abym wyszła za ciebie, że jeśli
będziesz w stanie pokochać mnie
tak jak ja kocham ciebie, to
wszystko będzie w porządku. To
się jednak nie stało. Ty nie
przestałeś kochać Jane.
- I nie przestanę! - krzyknął.
Laine opadła na sofę, kryjąc
twarz w dłoniach.
- No cóż, to już koniec,
prawda Jake?
- Może nie. Może uda się nam
coś ocalić z tego galimatiasu!
Nie mogę tutaj jasno myśleć.
Pójdę do klubu. Nie wrócę na
noc.
Laine miała wrażenie, że
jakaś olbrzymia ręka ściska ją
za serce, ale zmusiła się, by
powiedzieć:
- Może przenocujesz w pokoju
gościnnym...
- Nie - przeciął dyskusję. W
drzwiach odwrócił się, a jego
oczy patrzyły łagodnie i smutno.
- Zobaczymy się jutro.
Żadnego "do widzenia", nic.
Laine siedziała tam, gdzie ją
zostawił, przenikliwy chłód
osamotnienia przenikał ją do
szpiku kości. Cierpiała, myśląc,
jak wiele bólu sprawiła
Jake'owi...
Później, kiedy już nakarmiła
głodne psy, weszła na górę i
położyła się do dużego łóżka.
Wtuliła się w kołdrę, która
wciąż jeszcze przechowywała
zapach Jake'a.
Z niespokojnej drzemki wyrwało
ją gwałtowne dobijanie się do
drzwi. Z przerażeniem wyskoczyła
z łóżka. Abby! Pewnie miała
zapaść!
Spojrzała na zegarek. Było
parę minut po trzeciej.
Pośpiesznie narzuciła szlafrok i
popędziła do drzwi. Serce waliło
jej, jakby za chwilę miało
wyskoczyć z piersi. Na schodach
stał policjant. Przed domem
zaparkował radiowóz.
- Pani Bennington?
- Tak - nie poznała swego
głosu, był tak zmieniony.
- Czy pani mąż jest w domu?
- Nie.
- Nie wie pani, gdzie on jest?
- Jest w klubie odnowy
biologicznej.
Mężczyzna ściągnął brwi.
- Tak, w klubie "Hygeia" -
ogarnęła ją nowa fala strachu.
- Czy coś się stało?
- Chwileczkę, proszę pani.
Podszedł do samochodu i
powiedział przez otwarte okno:
- On jest w środku. Daj im
znać.
Mężczyzna za kierownicą wziął
mikrofon i zaczął coś do niego
mówić. Laine myślała, że umiera
ze strachu.
- Co się z nim dzieje?
- Nie wiemy, proszę pani. Palą
się zabudowania klubu. Jeśli tu
go nie ma, to nie wiemy, gdzie
on może być. Straż pożarna
sprawdza, czy ktoś nie został w
środku.
- Powinien być w sali do
masażu! Zawieźcie mnie do niego!
- Oczywiście, proszę pani.
Proszę wziąć płaszcz. Zaraz
przekażę pani dalsze informacje.
- Dobrze! - porwała z wieszaka
jakiś stary tweed i zarzuciła na
ramiona. - Jestem gotowa.
Oficer rozmawiał przez
radiotelefon. Policjant odwrócił
się do Laine i spojrzał przez
ramię na otwarte drzwi.
- Czy dom jest zabezpieczony?
Ma pani klucze?
- Zostawiłam na górze.
Idąc po torebkę miała
wrażenie, że nogi ważą setki
kilogramów, a schody są
niezdobytą górą. Musiała uważać,
by nie upaść. Przejście przez
długi korytarz było brnięciem
przez bagno.
W końcu policjant zamknął za
nią drzwi i pomógł wsiąść do
samochodu. Gdy tak pędzili przez
noc, wyobraźnia podpowiadała jej
najbardziej przerażające obrazy.
Jaki horror czekał ją na końcu
tej drogi? Jake nie może zginąć!
Ta cała żywotność, energia,
miałaby przepaść?!
Z budynków strzelały w górę
słupy ognia. Wiele razy oglądała
takie sceny w telewizji. Tym
razem to nie był film, wszystko
było prawdziwe.
Gdy wysiadła z samochodu,
uderzyła w nią ściana dymu i
gorąca... Przez chwilę stała
patrząc z niedowierzaniem na to
piekło. Wokół zgromadził się
tłum. Byli to ludzie ewakuowani
z sąsiednich budynków.
Policjanci, strażacy, samochody,
węże - wszystko migało jej przed
oczyma.
Potem zaczęła gorączkowo
przyglądać się poszczególnym
twarzom szukając, tej jednej
jedynej. Nie znalazła.
- Jake! - krzyknęła z całych
sił. - Jake!...
Zaczęła biec w stronę
płonących budynków, by odszukać
i uratować go. Jakiś strażak
usiłował ją zatrzymać, ale
odepchnęła go i pobiegła dalej.
Miała skrzydła u ramion.
Była tuż przy bramie i już
wbiegała w szalejące płomienie,
gdy chwyciły ją czyjeś silne
ramiona.
- Proszę mnie puścić! -
krzyknęła, na próżno usiłując
uwolnić się z żelaznego uścisku.
- Muszę go ratować. Jake!
- Zabijesz się! - usłyszała.
- Nic mnie to nie obchodzi. -
przerwała.
Głos mężczyzny był znajomy.
Odwróciła się powoli i zobaczyła
twarz Jake'a.
Jego oczy błyszczały dziwnym
blaskiem.
- Najdroższy, ty żyjesz!
Wtuliła się w jego ramiona.
Czuła, jak mocno bije mu serce.
Czy to naprawdę on?
Pachniał potem, a koszulka
była mokra. W tym uścisku
wydawał się tak bardzo
rzeczywisty i bardzo jej bliski.
- Gdzie byłeś? - szepnęła.
- Nie mogłem zasnąć, więc
wyszedłem się przebiec.
Wróciłem, a tu całe piekło się
rozpętało. Kiedy zobaczyłem, że
biegniesz w stronę ognia...
Podszedł do nich strażak.
- Czy Jake Bennington to pan?
- Tak - Jake rozluźnił uścisk.
- Przepraszam, że sprawiłem tyle
kłopotu. Wyszedłem pobiegać.
- Dobrze, że nic się panu nie
stało. Przeszukiwaliśmy
zabudowania, bo otrzymaliśmy
wiadomość, że jest pan
prawdopodobnie w sali do masażu.
Ta część budynku okazała się być
całkowicie niedostępna. Ogień
musiał zostać podłożony w
kawiarni znajdującej się
poniżej.
- Podłożony? - Jake wpadł mu w
słowo. - Twierdzi pan, że to nie
był przypadek?
- Na to wygląda. Ale nie
możemy tu stać!
Odsunął ich na bezpieczną
odległość, po czym pytał dalej:
- Jest pan ubezpieczony?
- Tak, oczywiście.
- Kiedy pan wyszedł z domu?
- Dokładnie nie wiem, gdzieś
koło drugiej. Tak, chyba tak.
- Czy nie widział pan kogoś,
kto się tu włóczył?
- Nie. Nie zauważyłem nic
szczególnego. Na ulicy było
raczej pustawo.
- Proszę pana, kto miałby
jakiś cel, aby panu zaszkodzić?
Laine wstrzymała oddech; co
ten facet sugerował?
Jake był wstrząśnięty.
- O kim pan pomyślał? -
zapytał policjant.
- On nie mógł się do tego
posunąć! Nie mogę w to
uwierzyć...
- Kto? Szukamy po prostu
jakiegoś punktu zaczepienia na
początek. Jeśli się pan myli,
nie szkodzi, sprawdzimy to.
- Jeden z moich pracowników -
odparł Jake.
Laine ścisnęła go za ramię, a
Jake uspakajająco pogłaskał jej
dłoń.
- Musiałem go zwolnić za
nieuczciwość i dziś wieczorem
przyszedł wyładować na mnie swój
gniew. Nie mógł znaleźć sobie
pracy i mówił, że to moja wina!
- Czy byli przy tym
świadkowie?
- Oczywiście.
- Jak on się nazywa?
- Danny Mathews - Jake podał
także inne dane.
- Dziękuję panu, panie
Bennington. Może odwieźć pana i
żonę do domu?
- Nie, dziękuję sierżancie. Za
rogiem mam samochód. Poradzimy
sobie.
- Jutro poprosimy pana o
złożenie zeznań. Skontaktujemy
się z panem.
Czuła się przy Jake'u tak
bardzo bezpieczna... Jego ręka
obejmująca talię była ciepła i
mocna. Podeszli do samochodu.
- Czy to możliwe, żeby Danny
był aż tak mściwy? A jeśli to
nie on, to kto jeszcze chciał
cię skrzywdzić...?
- Spokojnie moja maleńka. Nie
sądzę, żeby chciał mnie zabić.
Nie mógł wiedzieć, że zostanę tu
na noc. Wkrótce się to wyjaśni.
Usiadła na przednim siedzeniu.
Jake usiadł obok. Ze
zdenerwowania nie mogła zapiąć
pasa. Jake pochylił się, by jej
pomóc. Poczuła na policzku jego
oddech. Patrzyła na jego usta,
znajdujące się teraz tak blisko.
Instynktownie rozchyliła wargi
oczekując pocałunku. Nie musiała
czekać na odpowiedź. Przymknęła
oczy pod wpływem jego czułych
pieszczot.
Prowadził jedną ręką, drugą
obejmując Laine. Ciepło tego
uścisku, rozlewało się po jej
ciele i docierało do skołatanego
serca.
W domu zdjął z niej płaszcz i
zaprowadził na górę, prosto do
łóżka.
- Wskakuj, kochanie -
powiedział rozwiązując pasek u
szlafroka. - Tam się najszybciej
rozgrzejesz.
- A ty? - spytała drżącym
głosem.
- Muszę wziąć prysznic. Daj mi
pięć minut.
Usiadł obok niej, ujmując jej
dłonie. Patrzył na nią, pewnie i
ciepło.
- Laine, tak bardzo cię
potrzebuję. Dziś w nocy
zrozumiałem, że nigdy nie
pozwolę ci odejść.
Zalała ją fala niewysłowionego
szczęścia.
- Jake, bardzo cię kocham!
- Wiem najmilsza - głaskał ją
po głowie, łagodnie i czule.
- Jak mógłbym w to wątpić:
dla mnie ryzykowałaś życie.
- Bez ciebie nie miałoby ono
dla mnie żadnej wartości -
wyszeptała.
- Najdroższa! - całował ją
znów i znów, jakby nigdy nie
miał przestać. - Zapomnijmy o
przeszłości. Liczy się tylko
jutro.
- Będziemy rodziną? - zapytała
wstrzymując oddech.
- Niczego bardziej nie pragnę.
- Ja również. Wprawdzie mnie
nie kochasz, ale postaram się,
żebyś był szczęśliwy...
- Ja cię nie kocham? -
wykrzyknął. Jego ręce objęły ją
mocno. - Ja cię ubóstwiam, moja
droga. Od pierwszej chwili,
kiedy cię ujrzałem, usiłowałem
sobie wmówić, że to nieprawda.
Miałem wrażenie, że w ten sposób
zdradzam Jane. Hamowałem się
więc, nawet bardziej niż było
trzeba. Nie byłbym również tak
załamany, tak wściekły, gdyby mi
na tobie nie zależało!
Laine usiłowała stłumić w
sobie to rosnące uczucie tryumfu
i radości.
- Dziś w nocy powiedziałeś mi,
że wciąż kochasz Jane -
przypomniała cicho.
- Kocham, ale to inna miłość.
Należy do przeszłości. Jane na
zawsze pozostanie w mym sercu,
nie mogę o niej zapomnieć, tak
samo, jak część mego serca
należy do Abby. Jednak ty jesteś
moim życiem, moją miłością,
wszystkim czego pragnę i
pożądam. Wybacz, że wcześniej ci
tego nie powiedziałem.
W oczach Laine pojawiły się
łzy szczęścia.
- Czy w twoim sercu znajdzie
się miejsce dla kogoś jeszcze? -
zapytała widząc jego zdziwienie.
Odsunął ją na wyciągnięcie
ramion, a gdy zobaczył jej
promienną twarz, jego zdumienie
zmieniło się w niepohamowaną
radość.
- To znaczy?...
- To mały dodatek do naszej
"naprawdę prawdziwej rodziny",
jak mówi Abby. Myślę, że też
będzie zadowolona, nie sądzisz?
- Ale nie tak, jak ja!
- Tak bardzo chciałam ci dać
twoje własne dziecko - szepnęła.
- Sprawiasz, że spełniają się
moje wszystkie marzenia...
- Miałeś wziąć prysznic? -
zdołała wyszeptać, kiedy na
chwilę przestał ją całować.
- Później - zamruczał. - Teraz
mam ważniejsze sprawy na
głowie...