Doktor Piotr
Doktor Piotr to krótkie opowiadanie, którego akcja toczy się w latach 80. XIX wieku, po powstaniu styczniowym i po reformie uwłaszczeniowej. Zawiera ono w sobie imponującą analizę przemian społecznych, jakie miały miejsce w ostatniej dekadzie XIX wieku. Były to: deklasacja szlachty, tworzenie się inteligencji, kształtowanie klasy bogaczy, właściwych dla społeczeństwa kapitalistycznego, narastanie nowych, choć równie głębokich, antagonizmów społecznych, wyznaczanych teraz nie przez pochodzenie, ale przez stan posiadania.
Obok tego w utworze została przedstawiona historia pokoleniowego konfliktu z całą jego złożonością, pokazaną dzięki niezwykłej wrażliwości na wszelkie poruszenia ludzkiego serca, z całym jego tragizmem. Jest to historia ojca i syna, którzy rozdzieleni przez życie, oddalają się od siebie i stają się w końcu niemal obcymi sobie osobami. Żeromski świetnie pokazał blaski i cienie wyborów moralnych bohaterów uwikłanych w mechanizmy historii i swoje własne pułapki myślowe. Wszystkie te wątki zostały ujęte w miniaturową formę opowiadania, w ramach którego znajdujemy list, analizy psychologiczne postaci, wartką akcję, przejmujące opisy przyrody, poruszające marzenia senne i... życie, chciałoby się powiedzieć.
Doktor Piotr - streszczenie
W ciemnym i cichym pokoju leży Dominik Cedzyna. Wieczór wydaje się zupełnie zwyczajny, jednak bohater toczy walkę wewnętrzną ze swoimi myślami i uczuciami. Rozważa wciąż na nowo wieści, które przed chwilą otrzymał w liście. Tylko odgłosy dochodzące z zewnątrz przynoszą mu niejaką ulgę: „gdyby nie te dwa litościwe szmery, rozszarpałby mu chyba serce tłok i burza uczuć i odebrała mu rozum nawałnica ponurych myśli”
Przyczyną tego stanu jest treść listu, jaki Dominik dostał od swojego syna Piotra, studiującego na politechnice w Zurychu. Młody człowiek donosi w nim, że ze względu na szczególne zdolności i pilność został wyróżniony awansem. Dostał propozycję rozpoczęcia pracy jako asystent Jonatana Mundsleya, chemika, byłego profesora w jednym z uniwersytetów angielskich. Dobre zarobki, doskonale wyposażone laboratorium, swoboda pracy - to warunki, które skusiłyby każdego. Jednak Piotr nie jest szczęśliwy. Wspomina w liście swoje dotychczasowe niepowodzenia związane z poszukiwaniem posady w Polsce - próbował już wielu możliwości, zdobywał kolejne kwalifikacje, obniżał wymagania, ale żadne z tych zabiegów nie przyniosły skutków.
Jego wyjazd do Anglii oznacza dalszą rozłąkę z ojcem i Polską: Rozwiały się marzenia o tym, że Cię, mój Staruszku, mit Pompe Patrade zabiorę do siebie, że posprawiamy sobie nowe przyodziewki (samych butów kozłowych z cholewami po dwie pary na chłopa), że naznosimy tytoniu, cukru, herbaty, kiełbas- licho wie zresztą czego, że się będziemy wieczorami jak ostatnie szewcy zgrywać w domino i świętej pamięci Kozików wspominać.
Piotr snuje wspomnienia z dzieciństwa - przed oczami stają mu znajome miejsca i zdarzenia sprzed lat, przez słowa przebija tęsknota i żal: Oto przejdzie nowa wiosna... Zobaczę ją we mgłach przydymionych sadzą fabryczną - a zarówno tam, jak tutaj będę niósł w sobie kły upiora, głęboko zapuszczone wduszę... I tak zawsze, bez końca. Jedyną bliską Piotrowi osobą jest ojciec, z którym wciąż pozostaje w rozłące.
Dominik nie potrafi zrozumieć decyzji syna. Uważa, że stracił u niego posłuch, nie jest żadnym autorytetem, a jego życie układa się zupełnie inaczej, niż zaplanował ojciec. Dominik uważa, że ojciec to ten, który powinien pokazywać synowi świat, a przede wszystkim przekazywać mu rodzinne dziedzictwo - zarówno w sferze duchowej (doświadczenie życiowe) jak i materialnej (majątek, zawód). To jest, zdaniem Dominika, spoiwo rodziny. On sam utracił to wszystko. W tym dostrzega powód oddalenia się od syna: Osiemnastoletniego wyrostka puściłem bez grosza, samopas za granicę... cóż dziwnego, że wyrósł na obcego mym wyobrażeniom, na nowożytnego człowieka? Czymże ja go przyciągnę? Miłością, śmiertelną tęsknotą?... Co nas łączy? Nazwisko chyba, które on po nowomodnemu lekceważy sobie. To nowoczesny człowiek: uczyni z sobą, co chce i jak chce.
Ta wolność Piotra i prawo do decydowania o sobie są dla Dominika czymś bolesnym, złym, niezrozumiałym i niedopuszczalnym. Ideałem jest dla niego syn spędzający całe życie u boku ojca i słuchający wszystkich jego nakazów. Taki był obyczaj szlachecki, który teraz upadł. Cedzyna rozmyśla o pozycji szlachty zajmowanej wcześniej w społeczeństwie. My, członkowie szeroko rozpostartej rodziny szlacheckiej, stanowiliśmy odrębną społeczność, byliśmy cennym zbożem, rosnącym na pocie tłumu jak na nawozie. Czy nie tworzyliśmy postępu, nie piastowali cywilizacji, nie rozwijali prawidłowo naszej myśli?.
Tak właśnie opisuje stan, do którego należy. Dostrzega również upadek szlachty: Rozbiliśmy się na jednostki, zwyrodnieli i zgoła znikli. Dominik przyznaje, że przystosował się do nowych warunków, podjął pracę zarobkową u osoby uważanej za niższą w hierarchii społecznej, musiał nagiąć swój sposób myślenia. Wciąż jednak za punkt honoru uważa fakt, że „nie stał się mieszczuchem.” Dominik cierpi z powodu rozstania z synem. Nie rozumie go. Uważa, że już nigdy go nie zobaczy, a jedyne, co jeszcze przyniesie mu życie, to śmierć. Jest przerażony myślą, że zapomni o nim własne dziecko, że Piotr odrzuci samą instytucję ojcostwa, jako niepotrzebne we współczesnym świecie. A może świat przyzna mu rację?
Starzec w rozmowie, która toczy się tylko w jego myślach, wyobraża sobie kolejne zarzuty syna i próbuje bronić się przed nimi. Targają nim sprzeczne emocje - od tęsknoty przez irytację, oburzenie, gniew, do rezygnacji i rozpaczy. W końcu cały swój żal i ból kieruje w stronę nauki. Nie może nienawidzić syna, więc przeklina coś, czemu Piotr poświęcił swoje życie.
***
W dalszej części poznajemy historię kolejnego bohatera - Teodora Bijakowskiego. Bijakowski pochodził z ubogiej rodziny. Zbieg okoliczności sprawił, że znalazł opiekunkę, która postanowiła płacić za jego naukę. Tym sposobem przeszedł przez kolejne stopnie edukacji i dostał się do Szkoły Głównej. Jako inżynier dorobił się sporego majątku.
Jednym z jego pracowników był Dominik Cedzyna. Teodor przedstawia swoje poglądy na temat Dominika. Uważa, że jest to osobliwa postać. Niejednokrotnie kpi sobie z byłego pana, który dziś jest tylko jednym z jego podwładnych. Dla Dominka jedyną pociechą są listy od syna. Kiedy jest obrażany, doznaje upokorzeń, sięga właśnie po nie.
Aktualnie Bijakowski kieruje budową kolei żelaznej. Niedaleko od wyznaczonego terenu prac znajduje się folwark Juliusza Polichnowicza. Bijakowski zamierza odkupić od niego wzgórze, z którego mógłby czerpać materiały budulcowe - glinę i kamień. Razem z Cedzyną udaje się do Zapłocia. Folwark znajduje się w opłakanym stanie. Kiedy przybyli pytają o „dziedzica”, nikt nie może nawet skojarzyć, o kogo chodzi.
Polichnowicz przyjmuje ich w jednym ze zrujnowanych pomieszczeń. Meble znajdują się w nieładzie. Prawdopodobnie wszystkie zostaną wyprzedane. Za oświetlenie służy jedna zakopcona lampka. Polichnowicz za odstąpienie cennego wzgórza żąda ośmiuset rubli. Jednak tę propozycję Bijakowski przyjmuje ze śmiechem. Ostentacyjnie zbiera się do wyjścia. Zrujnowany szlachcic natychmiast obniża cenę do 200 rubli. Transakcja kończy się na jeszcze niższej kwocie - 150 rubli. Polichnowicz zgadza się na każde warunki. Jego sytuacja jest beznadziejna. Rozpoznaje Dominika[...] pan Cedzyna z Kozikowa? - Tak niegdyś- brzmi odpowiedź. Niegdyś byli to panowie, posiadacze ziemscy. Dziś ich sytuacja radykalnie się zmieniła - nie mają nic. Bijakowski dostrzega ruinę gospodarstwa. Na fantastyczne opowieści Polichnowicza o metodach płodozmianu odpowiada lekceważącym śmiechem.
Mijają kolejne miesiące. Prace przy budowie kolei posuwają się naprzód. Polichnowicz sprzedaje ziemię Biajkowskiemu. Ten początkowo marzy o wielkiej posiadłości, pałacu, życiu na wsi z rodziną. Decyduje się jednak na rozparcelowanie ziemi. Przybywają wiec kolejni osadnicy. Powstają nowe miejsca pracy.
W posiadaniu Bijakowskiego pozostaje kawałek ziemi uprawnej i cegielnia. W jego majątku zjawiają się „bezspodniowcy”, chłopi pozbawieni ziemi, którzy do tej pory wraz z rodzinami głodowali w lesie. U Bijakowskiego znajdują stałe miejsce pracy. Sam Teodor wkrótce wyjeżdża, a zwierzchnictwo nad produkcją obejmuje Dominik Cedzyna. I popłynęły jednostajne, równe i bardzo długie dni rzetelnej pracy
Praca zajmuje Dominikowi większość czasu. Jednak w głębi serca pozostaje jeszcze ukryta ogromna tęsknota za synem. Kiedyś pewnego dnia śni o Piotrze. W sennym widziadle widzi chłopca tonącego w lodowatej grobli. Kiedy budzi się ze snu, dostrzega nie tylko złudność sennych widziadeł, ale też z nową siłą odczuwa brak syna. Nagromadzony ból odzywa się z wielką siłą. Jedyną ucieczkę przed nim widzi w śmierci. Wtem słyszy stukanie w okno. Ktoś chce go widzieć. Nadzieja wstępuje w serce starego ojca. Na progu stoi Piotr. Niewymowna radość nie pozwala panować nad słowami i działaniem - Dominik miota się po pokoju.
W końcu przygotowuje synowi miejsce do snu, a sam zajmuje się pilnowaniem ognia w kominku. Piotr, równie stęskniony, nie może wciąż uwierzyć, że wrócił do domu. Przebudziwszy się postanawia, że nie wyjedzie do Anglii, że zostanie tutaj, wraz z ojcem.
Piotrowi powierzona zostaje opieka nad rachunkami gospodarstwa. Ojciec chce szybko zapoznać syna z rodzajem pracy w takim majątku. Kiedy wraca do domu, zastaje Piotra smutnego, roztargnionego. Dowiaduje się o powziętym postanowieniu syna - decyzji o wyjeździe do Anglii. Powodem jest dług, jaki młody człowiek musi jak najszybciej spłacić. Dominik jest bardzo zaskoczony. Przyczyny takiego stanu rzeczy są następujące: Dominik, aby przesyłać pieniądze Piotrowi, obniżył pensje pracownikom, wiedząc, że zgodzą się na każde warunki. Fundusze na edukację syna pochodziły więc z wyzysku najbiedniejszych. Dominik nie widzi w tym nic złego. Dla swojego syna zrobiłby wszystko, a zastosowane rozwiązanie traktuje jak wypełnienia rodzicielskiego obowiązku. Piotr nie może tego znieść. Czuje się dłużnikiem, ale nie ojca, tylko wyzyskiwanych robotników: To nie ojciec dawał mi na edukację i nie ojcu mam zwrócić ten dług gorzki i straszny.... Dominik proponuje, by Piotr podjął pracę u Bijakowskiego, szuka kolejnych rozwiązań, które zatrzymałyby przy nim syna. Jednak taka współpraca dla młodego chemika nie wchodzi w grę: nie szanuje on Bijakowskiego i nie chce mieć z nim nic wspólnego. Mówi: Nikt dobrowolnie nie zaraża się parchami...Toteż i mnie dobrze, pókim czysty....
Piotr natychmiast pakuje swoje rzeczy i wyjeżdża. Dominik jeszcze przez dłuższy czas ma nadzieję, że syn za chwilę wróci. Kiedy widzi postać nadchodzącą od stacji jest przekonany, że Piotr zmienił zdanie. Jednak to strycharz pracujący w cegielni, który odprowadził „młodego pana” na stację. Piotr na pewno opuścił Zapłocie. Zdruzgotany Dominik błąka się po okolicy. Znajduje w końcu ślady stóp syna. Nad każdym z tych śladów zatrzymał się i macał go laską...Nad każdym z piersi jego wydzierał się cichy, nieprzerwany jęk, podobny do żałosnego skomlenia wiatru w mogiłach cmentarza.
Problem gatunku
Utwór, choć zaliczany zasadniczo do opowiadań, nie jest jednorodny gatunkowo. Wyrazisty wątek obejmuje relacje między Dominikiem Cedzyną a jego synem. W tym planie pozostaje kwestia przyjazdu Piotra, wyłaniająca się stopniowo sprawa pieniędzy ukradzionych przez Dominika, a przeznaczonych na kształcenie syna, konflikt między dwoma bohaterami, wreszcie wyjazd Dominika za granicę. Tak „wydestylowany” z utworu wątek tworzy w jego obrębie niewielką nowelę. Zaznaczają się takie jej cechy jak: niewielkie rozmiary, skondensowana i wyraziście zarysowana akcja, zwięzłość, wynikająca z eliminacji bezpośrednich charakterystyk, motywów luźnych, elementów opisowych. Do określenia tak wyodrębnionego fragmentu jako noweli skłania również dramatyczny charakter fabuły oraz rozwijanie się jej w kierunku punktu kulminacyjnego.
Cały utwór jednak, rozbudowany jest, po pierwsze, o warstwę retrospektywną oraz o inne wątki - historię Bijakowskiego oraz losy Juliusza Polichnowicza. W warstwie retrospektywnej poznajemy historię dzieciństwa Piotra oraz życiorys Bijakowskiego. Pewną część utworu zajmują również rozważania Dominka Cedzyny na tematy osobiste oraz społeczno-polityczne, ujęte w formę monologów wewnętrznych. Uderzają również opisy przyrody, które nie są charakterystyczne dla noweli. Utwór rozrasta się więc do formy wielowątkowej, obecne są w nim dłuższe opisy przyrody, brak również wyrazistej pointy, a całość pozostaje kompozycją otwartą. Z pewnymi wewnętrznymi zastrzeżeniami można go więc zaliczyć do opowiadań.
Kompozycja utworu
Od strony kompozycyjnej można wyróżnić w utworze kilka wyraźnie wyodrębnionych części.
Na część pierwszą składa się opis przeżyć wewnętrznych Dominika Cedzyny, ujęty w formę monologów wewnętrznych oraz przedstawienie sytuacji i poglądów Piotra, ujętych w formę listu.
Następnie czytelnik ma wrażenie przeniesienia akcji na inny plan, czy raczej, jak się później okazuje, oświetlenie jej z innej perspektywy. Przedstawione zostają losy i droga kariery Teodora Bijakowskiego. Początkowo nie widać wyrazistego związku z zaprezentowanymi na początku postaciami, stąd wrażenie rozbicia kompozycji. Jednak wyłaniają się one stopniowo przed oczami czytelnika tak, iż lepiej jest w stanie ocenić wzajemne uwikłanie bohaterów, poznać motywy ich postępowania, dostrzec złożoność sytuacji, w jakiej się znajdują. Zostają streszczone losy Bijakowskiego, jego dźwiganie się ze społecznych nizin (ukształtowane niemalże na wzór pozytywistycznego ideału), sytuacja Dominika Cedzyny, losy Polichnowicza. W tej części schodzą z pierwszego planu relacje Dominika i jego syna. Osoba Piotra jest obecna jedynie w życiu wewnętrznym Dominika, w jego myślach i sercu. Bohaterem dominującym w tej części jest Bijakowski. To on wydaje się decydować o losach i położenie ludzi, znajdujących się w polu jego oddziaływania.
Kolejna część rozpoczyna się od niespodziewanego przyjazdu Piotra. Zamykają się w niej takie doświadczenia jak: spotkanie z ojcem, plany dotyczące dalszego życia w Polsce, odkrycie sposobu zdobywania dodatkowych pieniędzy przez Dominika, spór bohaterów oraz wyjazd Dominika. Ważną rolę w tej części odgrywają sny - sen Dominika i sen Piotra, jak również symboliczny obraz zegara „szepczącego” o tęsknocie Dominika. W obu obrazach onirycznych dominuje niepokój i przeczucie katastrofy. Stanowią one kontrapunkt do rozwijającej się, zdawałoby się pozytywnie, akcji. Szczególnie przejmujące jest widzenie senne Dominika - przepełnione bezsilnością, bólem i zimnem.
Ostatnią część otwiera opis przyrody. Smutny, szary obraz kontrastuje z opisem przeżyć Dominika, którego przepełnia radość i nadzieja. Opis jest na tyle wyrazisty, że wprowadza
u czytelnika niepokój, czy dystans, wobec tak pozytywnie rozwijającej się akcji. Dopiero
jej rozwiązanie - kłótnia Dominika i Piotra, dwóch niezwykle różnych, a jednocześnie połączonych głęboką więzią bohaterów, wyjaśniają jego znaczenie. W smutnym zakończeniu utworu znajdujemy znaczenie dysonansowych fragmentów - marzeń sennych oraz opisu przyrody.
Los zdeklasowanego szlachcica Dominika Cedzyny (charakterystyka)
Dominika Cedzynę poznajemy, gdy w ciemnej, małej izdebce czyta list od swojego syna - Piotra. Z jego rozmyślań wyłania się rola, jaką niegdyś zajmował w społeczeństwie.
Jest szlachcicem. Sam wypowiada się o roli tej grupy społecznej w następujący sposób: [c]My członkowie szeroko pojętej rodziny szlacheckiej, stanowiliśmy odrębną społeczność, byliśmy cennym zbożem, rosnącym na pocie tłumu jak na nawozie. Czy nie tworzyliśmy postępu, nie piastowali cywilizacji, nie rozwijali prawidłowo naszej myśli[/c].
Z powyższego fragmentu widać wyraźnie, że sytuacja, w której praca niższych warstw wykorzystywana jest przez szlachtę, jest dla Dominika zupełnie zrozumiała i właściwa. Swoją przeszłość przypomina sobie również w innym momencie; narrator mówi o nim: [c]Jeździł niegdyś czwórką wałachów i wspaniałymi saniami, z furmanem w złotawej liberii, otulał się niegdyś kiereją, srogimi niedźwiedziami podbitą...” Jednak czasy jego państwa skończyły się. Z perspektywy dostrzega rozpad szlachty: „Rozbiliśmy się na jednostki, zwyrodnieli i zgoła znikli.[/c]Dominik upadek szlachty dostrzega też w położeniu Juliusza Polichniewicza. Kiedy wraz z Bijakowskim udaje się do Zapłocia i widzi rozprzedawany majątek, znacząco kiwa tylko głową. On, Dominik, również należał do tych, którzy stracili wszystko. Jest w takiej sytuacji materialnej, że nie może utrzymywać swojego syna: Ja to wszystko straciłem- szepce pan Dominik ściskając sobie skronie- i straciłem na zawsze![...] Osiemnastoletniego wyrostka puściłem bez grosza, samopas za granicę...
To właśnie syn jest dla Dominika najcenniejszy. Ubolewa, że stracił z nim kontakt. Między młodym i wykształconym za granicą Piotrem a Dominikiem wyrasta przepaść. Życie w różnych stronach świata, inne doświadczenia i formacja osobowości sprawiają, że dwaj ludzie, których łączą najgłębsze więzi rodzinne i uczuciowe, stają się dla siebie prawie obcy. Dominik nie jest w stanie zaakceptować takiej sytuacji. Najtrudniejszą sprawą jest dla niego kwestia utraconej ojcowizny. Uważa, że jego zadaniem było przekazać Piotrowi dziedzictwo - materialne i duchowe. Jego poglądy na rodzicielstwo tak przedstawia narrator: Przez urodzenie ojciec nie daje jeszcze synowi życia- daje tylko obietnicę życia, wychowanie poczyna je, a dziedzictwo dopiero zapewnia i uzupełnia.To dziedzictwo właśnie spaja pokolenia umierające z rodzącymi się, wypływa z tego, co jest niezbędne we względzie potrzeby ciała, tworzy i uwiecznia rodzinę. Rodzina bez dziedzictwa jest stosunkiem niedorzecznym, bolesnym, jest męczarnią, narzuconą człowiekowi przez Opatrzność... Dominik, jako zdeklasowany szlachcic, jest ojcem właśnie takiej rodziny. Nazywa to „klątwą”.
Sam mówi o sobie, że „przystosował się”. Na czym polega to przystosowanie? Dominik Cedzyna podjął pracę zarobkową u Teodora Bijakowskiego. Początkowo pełnił obowiązki dozorcy. Później zaskarbił sobie względy przełożonego i otrzymywał inne zadania. Bijakowski tak opisuje Dominika: Dziwnie wyglądał ten elegancki, wyprostowany starzec z miną pana, zawsze wytwornie i czysto ubrany, gładko uczesany i wygolony starannie, kiedy stał w pobliżu drzwi wobec Bijakowskiego rozwalonego niedbale na krześle.
Bijakowski zdawał sobie sprawę z upadku społecznego, jaki stał się udziałem Dominika i pozwalał sobie na kpiny. Jednak Dominik nie dawał poznać po sobie emocji. Jego twarz nie wyrażała gniewu ani zniecierpliwienia. Ta nieugiętość stała się formą obrony i swego rodzaju manifestacją wyższości: To także honor, to punkt honoru - myślał. - Ja i tak pan, a tyś i tak cham!.... Jego położenie komentuje również Polichnowicz. Kiedy Dominik wraz z Bijakowskim przybywa do jego folwarku natychmiast zostaje rozpoznany, jako „Cedzyna z Kozikowa”. To tytułowanie nie przystaje już jednak do rzeczywistości. Polichnowicz określa zjawisko deklasacji szlachty, jako „porom na ziemiaństwo”.
Największą pasją Dominika jest syn. Listy od Piotra stanowiły formę obrony przed poniżeniami, jakich doświadczał: Gdy mu dokuczano, gdy go obrażano, gdy czuł, że mu klatkę piersiową coś gnieść zaczyna niby obręcz żelazna i krew uderza do głowy- macał boczną kieszeń surduta, gdzie nosił paczkę listów od syna- i odzyskiwał spokój. Dominikiem targają wciąż sprzeczne uczucia. Ciągła tęsknota za synem przeradza się w rozpacz i znajduje ujście w gniewie i znienawidzeniu wszystkiego, co w jego mniemaniu oddala go od Piotra. Nawet praca zarządcy u Bijakowskiego nie przynosi ukojenia. Przyjazd Piotra wywołuje w Dominiku tak silne emocje, że nie potrafi wykrztusić z siebie nawet jednego słowa. Większość swoich przeżyć gromadzi jednak w sobie, nie dając im ujścia na zewnątrz. Kiedy dowiaduje się o wyjeździe Piotra okazuje jedynie gniew. A ostatnie słowa, jakie wypowiada do syna brzmią „durniu”. Wielkie cierpienie i tęsknota pozostają znane tylko jemu.
Dominik próbuje ocalić w sobie resztki tego, co można nazwać szlacheckością. Uważa się za uczciwego, godnego zaufania zarządcę. Ten pan inżynier wie dobrze - myślał stary szlachcic - co wart jest pan Cedzyna. Wie, że to nie dorobkiewicz goniący za zyskiem; wie, że taki Cedzyna zdechnie z głodu, a nie ruszy tego, co należy do dziedzica; że wypruje sobie żyły dla tego, komu służy, bo to jest człowiek posiadający nie znany dzisiejszym ludziom przymiot, śmieszny maleńki przymiot styaroszlachecki- honor. Okazuje też dużą wrażliwość, gdy spodziewa się, że syn oskarży go kradzież. Rzeczywiście pracowitości trudno mu odmówić. Jednak sposób szlacheckiego myślenia zakorzenił się w nim bardzo głęboko. Dziedzica nie okrada, jednak w wyzysku i okradaniu robotników nie widzi już nic złego. Jest oburzony na syna, który traktuje w ten sposób zdobyte pieniądze jako dług.
Dominik Cedzyna utracił wszystko. Jako zdeklasowany szlachcic został podwładnym kogoś, od kogo czuł się lepszy. Mimo iż po części przystosował się do nowych warunków, jego skrywany sposób myślenia jest wciąż anachroniczny i nie odpowiada zmienionej rzeczywistości. Ostatnie nadzieje na powrót do dawnego stylu życia w majątku Bijakowskiego upadają wraz z jego podziałem. Dominik nie rozumie postępu naukowego i widzi w nim zagrożenie dla wartości. Traci wszystko. Nie tylko majątek, pozycję społeczną, bezpieczeństwo bytowe. Traci też rodzinę, korzenie. Nie roztaczają się przed nim żadne możliwości na satysfakcjonującą poprawę losu. Należy do generacji nazbyt głęboko tkwiącej w obyczajowości szlacheckiej i zaawansowanej wiekiem, by mógł zdobyć się na rewizję swoich poglądów i zaczynanie życia od początku. Jest człowiekiem z innej, minionej już epoki.
Awans społeczny Bijakowskiego (charakterystyka)
Teodor Bijakowski ukończył Instytut Komunikacji w tym właśnie okresie, kiedy nieuniknione warunki ekonomiczne roztworzyły pugilares szepcząc: zagrabiaj o piękny posągu. Pieniądze otworzyły Teodorowi drzwi do awansu społecznego. Wejście na salony było nie tylko kolejnym etapem kariery, ale pozwoliło również starać się o rękę posażnej panny. Ale jaka była droga to tego punktu?
Teodor Bijakowski urodził się w Warszawie. Mieszkał na ulicy Krochmalnej, gdzie jego ubogi ojciec prowadził szynk. Spędzał czas na niewybrednych zabawach „w rynsztoku”. Główną atrakcją jego i gromady innych dzieci było wybijanie okien kamieniami z procy. Właśnie w trakcie takiej zabawy miało miejsce zdarzenie, które zaważyło na jego dalszym życiu. Pewnego dnia „kamienny pocisk” dosięgnął właścicielkę kamienicy, w której mieszkał Teodor. Starsza pani nie okazała gniewu, ale wezwała do siebie winowajcę i stwierdziła, że zadba o jego edukację. W ten sposób Teodor, jako jedyny z jego kolegów, dostał możliwość pójścia do szkoły.
Zdolności i praca pozwalały mu bez problemu przechodzić kolejne klasy i stopnie edukacji. Jednak jego opiekunka umarła i musiał poszukać sobie innej protekcji: A po jej śmierci musiał, sierotka, wiele nacałować mankietów, nim wreszcie zdał do Szkoły Głównej, ukończył wydział matematyczny i przy pomocy tych i tamtych dostał się do Instytutu. W ten sposób Bijakowski znalazł się w gronie ludzi, których umiejętności były poszukiwane, a praca dobrze opłacana. Podejmował zadania przy budowie mostów, dworców, kolejnych odcinków kolei. W ten sposób po upływie 10 lat od ukończenia studiów dysponował już pokaźnym majątkiem.
Do swojej pozycji nie doszedł wyłącznie dzięki pracy i umiejętnościom. Teodor korzystał z licznych protekcji, przy każdej okazji schlebiał swoim aktualnym lub potencjalnym przełożonym. Dbał o to, by obracać się w towarzystwie tzw. „grubych ryb”. Spotkania towarzyskie były świetną okazją do nawiązania nowych znajomości, zaskarbienia sobie czyjejś przychylności.
W swoich sukcesach nie zapomniał Bijakowski o rodzinie z Krochmalnej. Do interesu wciągał nie tylko braci, ale również bliższych i dalszych kuzynów. Z zupełnym nizin społecznych Teodor przywędrował aż tutaj - był bogaty, znany w środowisku, w pięknej willi nad morzem czekała żona. Niczego mu nie brakowało. Wtedy pojawiło się kolejne zlecenie - budowa odcinka kolei. Bijakowski oczywiście przyjął propozycję. Jednym z jego podwładnych został ubożały szlachcic Dominik Cedzyna. Teodor doskonale wiedział, że zmiana warunków społecznych sprawiła, że jest dzisiaj szefem tego niegdyś pana. Pozwalał sobie na kpiny i nie mógł zrozumieć dumnej postawy swojego pracownika.
Bijakowski przede wszystkim robił interesy. Nie znał w tym względzie kompromisów. Kiedy zdecydował się kupić od Juliusza Polichniewicza wzgórze, dla pozyskania kamienia, wyznaczył kilkakrotnie niższą stawkę niż zaproponował właściciel. Widział ubóstwo dziedzica i był przekonany, że ten zgodzi się na każde warunki. Również kiedy przekazał Dominikowi zarządzanie nowo nabytym majątkiem nie pozwolił mu czerpać dodatkowych zysków ze sprzedaży, ale „obniżyć koszty”. Wiedział, że bez względu na sposób realizacji oznacza to gorsze warunki pracy i płacy dla robotników. Bijakowski jest więc z jednej strony kimś, kto pomaga wydostać się z nędzy rodzinie, stwarza nowe miejsca pracy dla robotników, ale jednocześnie zgadza się na ich wyzysk, wykorzystuje ich krańcową sytuację materialną. Wie, że głodni i pozbawieni środków do życia zgodzą się na wszystko. W zimnej kalkulacji zysków nie ma miejsca na szacunek wobec człowieka. Jego fortuna rośnie na pracy tłumu niedożywionych nędzarzy, wyzyskiwanych i poniżanych.
Najważniejsza jest dla niego pogoń za kolejnym „bajecznym” kontraktem, kolejnym jeszcze bardziej ambitnym zleceniem. Tylko przez moment myśli o osiedlenie się. Przychodzi mu na myśl, że na ziemi zakupionej od Polichnowicza wybuduje pałacyk, sprowadzi tu żonę, będzie spędzał czas na przyjemnościach. Zwycięża pragmatyzm i pragnienie podejmowania kolejnych zadań, podpisywanie większych kontraktów, gromadzenie większej ilości dóbr. Pozostaje więc wciąż w drodze, w pogoni za pieniądzem.
W postaci Bijakowskiego skupił Żeromski wszelkie snobizmy porastających w majątki nowobogackich. Choć nie można odmówić bohaterowi bezspornych zalet - sprytu, pracowitości, zaradności, inteligencji, to jednak dominantą jego charakteru pozostają cechy negatywne - drapieżna agresywność, wyrachowanie, brak uczciwości, żądza zysku za wszelką cenę.
Historia Bijakowskiego, która u swych początków toczy się wedle iście pozytywistycznego ideału zmiany stosunków społecznych, ostatecznie ukazuje jedynie złudność i naiwność takich koncepcji. Z historii tej wyłania się człowiek bezwzględny i cyniczny. Nowy pan?
1