Postawy honorowe oficerów Księstwa Warszawskiego
Spis treści
Wstęp
Poniższy tekst jest fragmentem pracy magisterskiej pod tytułem "Kodeks honorowy oficerów Armii Księstwa Warszawskiego". Celowo usunięto elementy aparatu naukowego, pytania o źródła, także o pewne umieszczone w przypisach informacje w razie konieczności pojawią się na forum. Wszelkie pytania o uniwerek, promotora, recenzenta proszę kierować na adres: unclean0@poczta.onet.pl. W kwestiach merytorycznych zapraszam do dyskusji na forum. Dziękuje twórcom forum i jego uczestnikom za pomoc w realizacji.
Unclean
Motywy postępowania oficerów Armii Księstwa Warszawskiego były wielorakie. Wynikały z różnorodności zadań jakie przed nimi stawiano, sytuacji z jakimi stykali się oficerowie w codziennym życiu a także z samych różnic jednostkowych, indywidualnych predyspozycji czy wychowania. Można by jednak pokusić się o pewną systematyzację tych motywów. Badania socjologiczne i psychologiczne przeprowadzone w czasie II wojny światowej w armii USA wyliczają między innymi takie motywy postępowania żołnierzy:
poczucie obowiązku
duma osobista i szacunek dla własnej osoby
pobudki ideowe (patriotyzm)
poczucie solidarności grupowej (koleżeństwo, przykład)
chęć przetrwania
mściwość, gniew, chęć odwetu
Jakkolwiek nie możemy stwierdzić z pewnością czy przeprowadzenie takich badań ponad wiek wcześniej przyniosło by podobne wyniki, możemy zaryzykować, że dla grupy społecznej jaką są żołnierze mogły by być bardzo zbliżone. Trzeba w tym miejscu jednak zadać pytanie: Czy motywy te możemy połączyć z szeroko rozumianym pojęciem honoru? Czy może honor jako wartość sama w sobie powinna znaleźć się jako kolejny motyw postępowania żołnierza? Moim zdaniem i tak i nie. Honor jako wartość, motyw do działania, może istnieć jako samodzielny wyznacznik pewnych zachowań, jednak motywy takie jak: poczucie obowiązku, duma osobista i szacunek dla własnej osoby, solidarność grupowa, patriotyzm, w ujęciu naszej pracy nie mogą być rozpatrywane jako elementy nie związane z uczuciem honoru osobistego czy narodowego. Motywy powyższe determinowane były przez wiele innych czynników takich właśnie jak chęć przetrwania, chęć odwetu, zwykły ludzki strach czy cały wachlarz ludzkich uczuć nie pozostających przecież bez znaczenia dla wszystkich zachowań żołnierzy. Jednak, co podkreślić należy, i tu kodeks honorowy rozwiązywał wiele dylematów, decydował o wyborze odpowiednich dla siebie zachowań. Honor więc w naszym ujęciu i kodeks honorowy współtworzył sumienie oficerów Księstwa Warszawskiego, nie był słowem pustym, był determinantem życia tychże ludzi. Trzeba jednak sprawdzić jak dalece kierował tym życiem i czy rzeczywiście racje miał Napoleon mówiąc że: Honor wyklucza zawieranie z nim kompromisów.
Patriotyzm a honor
Niemniej ich (oficerów) pragnieniem, jak też wszystkich prawdziwych Polaków, nigdy nie była i być nie mogła rezygnacja na zawsze ze swych domów i zerwanie wszelkich słodkich więzów krwi i przyjaźni, jakie od kołyski łączyły ich ze współobywatelami. Ich pragnieniem nie mogło być dobrowolne wygnanie, opuszczenia ojczyzny dla służby we własnym interesie innemu narodowi ani pragnienie umierania bez celu ni pociechy na ziemi w klimacie obcym. Pragnieniem ich nie było wreszcie, by imiona ich i pamięć o nich zniknęły nędznie bez żadnej łzy, żadnej oznaki współczucia, żadnej pomocy z przyjaznej ręki, która by osłodziła ich ostatnie chwile i uhonorowała ich mogiły. Ich najgorętrzym pragnieniem będzie zawsze natomiast ujrzenie znów drogiej ojczyzny. Słowa Karola Moellera, zaadresowane do marszałka Cesarstwa Louis'a Berthier'a są chyba wykładnią myśli większości oficerów i żołnierzy legionowych. Ci właśnie będąc z dala od swoich domów odczuli najwyraźniej ich brak. Nie tylko przecież, nie mieli wolnej ojczyzny, ale i znajdowali się z dala od uciemiężonego kraju. Cały przecież pomysł zorganizowania Legionów zasadzał się na nieprzepartej chęci wywalczenia wolności. Jednakże wielu postronnych postrzegało Polaków jako awanturników, ba kondotierów nawet walczących u boku Francji jedynie z chęci zysku własnego. Jednakże oficerowie w swej masie doskonale wiedzieli jaki cel przyświeca ich postępowaniu. Dalekie to były wprawdzie widoki, aby służąc Francji, odzyskać byt polityczny ojczyzny, ale wojskowi polscy przekładali walczyć przeciw tym, którzy ją rozszarpali, niż żyć w upokorzeniu na ujarzmionej ziemi. Upokorzenie to mogło wynikać z faktu, iż jako żołnierze nie zdołali uchronić ojczyzny przed upadkiem, tym samym urażony został ich oficerski honor. Jednakże najważniejszym było chyba, nie tyle przeświadczenie osobistej klęski, ile uczucie iż hańba dotknęła cały naród, a jego honor wymagał zmycia jej wszelkimi dostępnymi sposobami. Wiele razy spotkali się oficerowie z trudnymi dla nich pytaniami. Odezwa Hiszpanów do walczących z nimi Polaków wielu przyprawiła o zakłopotanie. Odwołali się Hiszpanie do honoru Polaków właśnie sami wolności pozbawieni, nachodzicie by w niewolę pogrążyć mówiła odezwa i pozostało milczeć, bo niejednemu wyrwało się tęskne westchnienie z myślą o oddalonej rodzinnej krainie, gdzie i gór nie brak, i pięknych widoków, a choćby i mniej piękne były, najdroższe bo swoje. Stawali w tym momencie oficerowie przed konfliktem moralnym. Czy opuścić szeregi wojska i zostawić sztandary przed którymi składali przysięgę wierności i tym samym oddać hołd dzielnym Hiszpanom? Czy walczyć dalej i pogrążyć wolny naród w niewolę? Przed oczami zawsze stawała ojczyzna a honor wzbraniał opuszczenia szeregów. Pozostawało milczeć gdy grenadier francuski po ataku na klasztor Santa Engracja w czasie oblężenia Saragossy żądał odpowiedzi: Jakim sposobem królestwo polskie mogło być zdobyte? Nie widział bowiem wcześniej takich dowodów męstwa i poświęcenia. Walczyli oficerowie o dobre imię nie tylko wojska ale i kraju. Honor nie pozwalał przywdziewać mundurów obcych, starano się jak najmocniej, aby narodowy charakter wojska pozostał nie naruszony. Gdy jeszcze w 1799 roku chciano rozwiązać kompanie polskiej artylerii legionowej, a żołnierzy i sprzęt rozdzielić pomiędzy kompanie Republiki Cisalpińskiej, zostawiono oficerom wybór: albo wynijść w kadry artylerii cisalpińskiej, albo na nadkompletnych do infanterii legionowej - pisze wprost Wincenty Aksamitowski - żaden pierwszego przyjąć nie chciał. Była to bowiem sprawa honoru narodowego właśnie, bo przecież jako "nadkompletni" nie mogli liczyć na pełne gratyfikacje finansowe, przedkładano jednak nędzę i niepewny los nad posądzenie o "kondotierstwo". Józef Dąbrowski zdawał sobie sprawę doskonale z faktu iż z dala od ojczyzny żołnierz jak i oficer mogą szybko wpaść w rutynę i szczere idee zastąpić może zimna kalkulacja. szybko wyznaczył generała Rymkiewicza na stanowiska szefa korespondencji legionowej i ścisłe utrzymywanie tejże polecał. Chodziło w tym ruchu głównie o utrzymywanie więzi z krajem, aby myśli wszystkich bliskie były ojczyźnie i utrzymywały morale żołnierzy i honor oficerów na wysokim poziomie. Wszyscy czuli byli na wszelkie zarzuty o kondotierstwo, bo myśli ich ciągle ku ojczyźnie były zwrócone. Gdy 17 października 1797 roku Napoleon podpisuje pokój z Austrią w serca wkrada się rozpacz i wielkie zniechęcenie. Generałowie potracili głowy; puszczano krew Wielhorskiemu, zachorował Dąbrowski, Kniaziewicz z połowę swej energii stracił. Jednak wielu wraca w szeregi, sam Dąbrowski pisze że: tylko z myślą o Ojczyźnie przypasał na nowo oręż, że wobec pokoju należy uzbroić się w cierpliwość, wykazać jedność, zdobyć przyjaźń ludów, by z czasem powiedziano, że Legiony zbawiły Polskę. Jednak nie wszyscy posiadali tak nieprzeparta wiarę w Napoleona, gdy 9 lutego 1801 roku stanął kolejny pokój w Luneville, nie widzą szans dla realizacji swych celów i honor nakazuje im odejść, aby nie narazić się na miano najemnika. Nic więc Polaka do Francji nie wiązało. Jam zaś przekonany, że już nie za ojczyznę walczyłyby Legie, postanowiłem celem utrzymania honoru narodowego, że Polak najemnikiem być nie umie, podać się do dymisji, co zrobiłem, a za moim przykładem kilkudziesięciu oficerów. Wiele jednak jeszcze oficerów przewinęło się przez pola bitew Europy, czy to jako żołnierze Księstwa Warszawskiego na żołdzie Francuskim, czy to wśród "swoich" walcząc poza granicami kraju. I tam zawsze najlepiej uwidacznia się, że honor narodowy Polaków: to właśnie miłość do ojczyzny, strach przed zhańbieniem imienia Polski i pragnienie wsławienia go w świecie. Gdy w bitwie pod Ocana zachwiały się szeregi 4 pułku piechoty dywizji Księstwa Warszawskiego, nacierające na umocnione pozycje hiszpańskie, książę Sułkowski wziął sztandar drugiego batalionu i z okrzykiem: Kto Polak za mną! zatrzymał uciekających i zdobył pozycje nieprzyjaciela Obawa o dobre imię Polski była naturalnym stanem wielu oficerów. Starano się jak najlepiej ułożyć stosunki z ludnością cywilną, aby opinii o Polakach nie zszargać. Jednakże jak mówi Załuski w każdym narodzie, a nawet w każdym pułku są ludzie niejednakowego wychowania i zdarzyło się przecież nie raz wstydzić za rodaków. Nie tylko przecież poza granicami myślano o ojczyźnie. Gdy 22 listopada 1806 roku wzywał generał ziemski i organizator wojska w departamencie kaliskim Paweł Skórzewski obywateli pod broń, także miłość do ojczyzny z honorem połączył i obowiązek obrony tejże ludziom honoru powierzał: ...do Was mówię, nie tylko gwałtownie teraz potrzeba Ojczyzny lecz i własny Wasz przemawia honor. Ten woła Was, abyście teraz, mając po temu czas i sposobność okazali waleczność swoją.... I rzeczywiście wielu odpowiedziało na ten apel. Przyznać jednak należy, że nie zawsze sam tylko obowiązek i honor skłaniał do wstąpienia w szeregi. Piękne mundury i chęć "pokazania" się były dla wielu, jeśli nie najważniejszymi to przynajmniej ważnymi motywami. Podkreślić jednak trzeba, iż wśród kolegów, przełożonych, starych wiarusów i weteranów uczyli się szybko nie tylko "sztuki wojennej", ale i dojrzałego świadomego patriotyzmu. Poświęcenie jednak i odwaga Polaków nie wystarczyło by powstrzymać upadek Księstwa Warszawskiego, jednak postawa Polaków we wszystkich wojnach napoleońskich uratowała z pewnością honor Polski i jej żołnierzy. Do rangi symbolu urosła śmierć księcia Józefa Poniatowskiego w nurtach Elstery: Wkrótce odzyskał jednak przytomność i z pomocą adiutanta dosiadł z trudnością konia, lecz już się chwiał na siodle. Zaczęto go ze wszystkich stron zaklinać, aby się dał opatrzyć i oddawszy komendę innemu generałowi, zachował się dla ojczyzny. lecz odwaga księcia z niebezpieczeństwem wzmagać się zdawała. - Nie! Nie! - zawołał - Bóg mi powierzył honor Polaków. Bogu tylko go oddam. Można by się spierać zarówno o prawdziwość tej sceny jak i racjonalność postępowania Poniatowskiego. Przecież jako wódz naczelny wojska polskiego, był z pewnością bardziej potrzebny żywy niż umarły. Czy nie było to bohaterstwo na wyrost? Czy w tym momencie honor nie stanął w przeciwieństwie do rzeczywistych potrzeb kraju? Trudno odpowiedzieć jednoznacznie. Książę Poniatowski był postacią wyjątkową w swoim rodzaju, poczucie honoru było dla niego uczuciem nadrzędnym, jednak mógł przecież bez utraty tegoż dać się opatrzyć i odprowadzić w bezpieczniejsze miejsce. Pojawia się tu jednak kolejny konflikt moralny. Walczyć do końca, do przysłowiowej "ostatniej kropli krwi"? Czy może lepiej za wszelką cenę przeżyć i w chwili dogodniejszej podjąć walkę? Takie pytanie musiało powstać w sercu niejednego oficera, jednak książę Poniatowski dylematu takiego widać nie miał. Kiedy szło o honor Polaków, a więc i ojczyzny wybrał śmierć. Musimy też przyjąć że w momencie takiej decyzji był Poniatowski w sile umysłowej wystarczającej do podjęcia trzeźwej oceny sytuacji i dokonania wyboru najlepszego (dla swego sumienia w tym przypadku, bo trudno mówić o wyborze najlepszym dla księcia jako osoby fizycznej) Założenie to nie musi być jednak wcale prawdziwe bo jeśli rzeczywiście wypowiedział te słowa, było to w momencie gdy był już czterokrotnie raniony (piątą ranę od kuli otrzymał już w nurtach rzeki) i z ledwością utrzymywał przytomność. Jednak nie można też chyba przekreślać możliwości zaistnienia takiego zdarzenia bowiem sam książę wielokrotnie dał dowód temu iż honor narodu wiele dla niego znaczy. Kiedy po klęsce wyprawy moskiewskiej dokonywano nadludzkich wysiłków, aby odtworzyć zdziesiątkowane pułki, pisał do żołnierzy Poniatowski: W odezwie, którą dziś do waszej podaję wiadomości, niosę wam najchlubniejszą, jedyna polskich rycerzy, prawdziwie godna nagrodę, głos wdzięcznej ojczyzny za zapewnioną na zawsze krwią waszą imienia Polaków sławę. [...]. Wkrótce nowych wojowników hufce, obok waszych umieszczone szeregów, ochoczo w wasze wstępując ślady dowiodą, że nie powierzchowność ani jednostajność stroju, lecz święta miłość Ojczyzny i odziedziczona od przodków waleczność zrównały polskiego żołnierza z niezwyciężonymi pierwszego w świecie wojska rotami. Będziecie zapewne umieli cenić tak szanowny braci waszych i współobywateli zapał, a wspierając doświadczeniem waszym pierwsze ich w polu sławy kroki raz jeszcze okażecie światu, że jak Polak dla Ojczyzny się rodzi, tak zawsze dla niej umierać jest gotów. Jak niemożliwie wręcz podobnie brzmi epitafium na grobie Klemensa Liberadzkiego, zmarłego przecież 16 lat wcześniej, w bitwie pod Veroną: Liberadzki dowódca hufca polskiego, poległ w boju pod Veroną, upomniawszy wprzód swoich, że umrzeć lub zwyciężyć każe prawo ojczyste. I czy to nie honor ojczyzny stał na straży tego prawa? Myślę że tak i to nie tylko tych dwojga.
Honor a postawa wobec ludności cywilnej
XIX-sto wieczna sztuka prowadzenia wojny nie pozwalała na prowadzenie jej bez angażowania ludności cywilnej, głównie jeśli chodzi o prowiantowanie i kwaterowanie żołnierzy. Wielotysięczne armie przemieszczając się z miejsca na miejsce, nawet jeśli uprzednio zgromadzono odpowiednie zapasy, nie mogły zapewnić sobie dostatecznej ilości żywności z powodów znacznych odległości, utrudnień w komunikacji itp. Dlatego też powszechnie sięgano do spiżarni lokalnych mieszkańców, a ich zagrody, obejścia i domy zamieniano na czasowe kwatery dla żołnierzy. Jak pisał Paweł Fądzielski, kapitan 1 pułku Legii Polsko-Włoskiej: życie nas niedrogo kosztuje, bo nikomu nic nie płacimy, taka tu jest moda, która mi się bardzo spodobała. O ile przemarsz odbywał się przez terytorium przyjazne, można było spodziewać się pewnej dozy entuzjazmu, lecz z zasady raczej rzadko, bo zazwyczaj wiązało się to z poważnym uszczerbkiem zasobów żywności, inwentarza a nawet dobytku stałego. Przy przemarszu przez wrogie terytorium sprawa była jeszcze trudniejsza bo zdarzały się wypadki , gdzie całe wsie uchodziły do lasu zabierając ze sobą wszystko co miało dla armii wartość. Sprawa kwaterunku i prowiantowania była dla armii sprawą jej życia i śmierci, żołnierz miał przy sobie prowiant na kilka dni, a i ten nierzadko porzucał jako uciążliwy w marszu. Skutek był łatwy do przewidzenia przy kilkunastodniowym pochodzie przez regiony ubogie w możliwości uzupełnienia zapasów armię spotykała zagłada. Korpus oficerski Armii Księstwa Warszawskiego zdawał sobie sprawę z tego, iż stosunki z lokalnymi społecznościami są sprawą wyjątkowej wagi i wiąże się z interesem własnym. Szybko tez "podciągnięto" relacje armia-ludność cywilna pod wielce delikatną sprawę honoru. W tym momencie sprawa nie należała już do osobistych przekonań oficera, ale została rozciągnięta na płaszczyznę honoru całej armii a więc i honoru narodowego. Opinia o Polakach frapowała tak dalece większość korpusu oficerskiego, iż nie cofali się przed niczym aby honor narodu ukazać, bądź uchronić. W czasie jednego z postojów Szwoleżerów Gwardii we francuskiej wsi tamtejszy ksiądz poskarżył się Józefowi Załuskiemu na pewnego żołnierza Polaka, który "dowcipkował" z jego świętej osoby. Załuski wsadził "dowcipnisia" do aresztu na kilka dni, mimo, że jego czyn nie był adekwatnym do tak srogiej kary. Widząc to sam pokrzywdzony przyszedł prosić o uniewinnienie dla żołnierza, na co Załuski odpowiedział: mości Księże mówiłeś mi, że żołnierz polski uchybił ci jako Księdzu, ubliżył powadze jaką masz w tej wsi. Występek ten według mojego sposobu widzenia jest niemały, mianowicie dla żołnierza Polaka-katolika umyśliłem więc skarać takowy surowo i dać przykład. Innym razem jeden z żołnierzy 7 pułku lansjerów został oskarżony o gwałt na pewnej Hiszpance. Pułkownik Jan Konopka natychmiast zarządził zbiórkę i nakazał kobiecie wskazanie sprawcy, okazało się szybko, iż nie Polak, ale jakiś Francuz dokonał tego czynu, a pomyłka wynikła z powodu podobnego umundurowania. Francuz został natychmiast rozstrzelany, a Konopka poprosił o przeniesienie pułku pod dowództwo marszałka Soulta, bo gen. Sebastiani jeszcze przed rozwiązaniem sprawy nazwał Polaków rabusiami i gwałcicielami. Gdy w czasie pobytu wspomnianych już szwoleżerów w Bordeaux oskarżono ich o kradzież oszczędności życia gospodarza u którego mięli kwatery, wszczęto specjalne dochodzenie, które szybko wyjaśniło całą sprawę. Otóż worek z pieniędzmi Francuza schowany był w... gnoju, który to gnój roztrąciły konie, skutkiem czego kosztowności zmieniły swą lokalizację. Oddając publicznie worek Francuzowi, spytano go ile pieniędzy w nim przechowywał? Liczba była znacznie zaniżona od prawdziwego stanu toteż ogłoszono wszem i wobec, iż Polacy nie tylko nie ukradli pieniędzy, ale jeszcze dołożyli pieniędzy w podzięce za kwaterunek. Wszystkie te zabiegi wokoło zachowania dobrego imienia Polaka, miały jeden podstawowy cel, mianowicie zasłużenie sobie na szacunek ludności cywilnej. Nie chodziło tu bowiem tylko o kwaterunek, furażowanie koni, czy prowiantowanie oddziałów. Żołnierz bowiem będąc rannym, chorym, czy w jakikolwiek sposób niezdolnym do służby wojskowej, zostawał pod opieką ludności cywilnej. W momencie, gdy sam zachowywał się przyzwoicie i zostawiał po sobie dobre wrażenie, mógł liczyć na pomoc społeczności lokalnych. Nie było jednak łatwo wypracować sobie dobrej opinii. Wspomnienia Polaków są tu jednoznaczne. Ludność, w pierwszych chwilach, z reguły bardzo niechętnie odnosiła do Polaków. Przyczyną tego była bardzo często fama jaką głosili o Polakach Francuzi. Kazimierz Tański przekazuje relację z pobytu Polaków w Rzymie (1798 r.), gdzie mieszkańcy mieli panicznie bać się Polaków, a to z powodu Francuzów, którzy mówili jakoby Polacy mieli być ludźmi dzikimi i okrutnymi. Szybko jednak poznano się na legionistach i darzono ich szacunkiem, a nawet zawiązywano przyjazne stosunki. O podobnym zdarzeniu wspomina Piotr Wierzbicki, gdzie na San Domingo, początkowo traktowano jeńców polskich na równi z francuskimi, czyli bardzo okrutnie, a to dlatego, że Francuzi mówili Murzynom, że: Polacy to barbarzyńcy, którzy żywią się ludzkim mięsem. Jak wcześniej tak i tu, jak i potem w Hiszpanii przekonano się, że Polacy barbarzyńcami nie są a wręcz przeciwnie, w porównaniu z wojskiem francuskim, ich zachowanie jest lepsze i łagodniejsze, jeśli chodzi o stosunek do ludności. Ciekawy opis furażowania oddziału i związanych z tym dylematów moralnych zostawił Michał Jackowski porucznik artylerii konnej. Dotarłszy do pewnej bogatej wsi (kampania 1812), miał rzec: Mój bracie, nie my winni, bo to robić musimy, co nam starsi rozkażą; i oni także muszą żywić wojsko. Kazano mi zabrać, co tylko w waszej wsi zastanę z żywności i furażu. Ja tego nie uczynię, bo i wy z waszymi rodzinami żyć musicie, ale jest tu sześćdziesiąt domów; proszę was po chrześcijańsku... Poprosił o dość sporo, jednak, co podkreśla, wieś była bardzo bogata. Na takie postawienie sprawy, w dodatku wypowiedziane w języku zrozumiałym dla gospodarza i przy nieprzypadkowym z pewnością pokazaniu się jako "dobry chrześcijanin" otrzymał wszystko z błogosławieństwem gospodarza nawet. Co ciekawe gdy przyprowadzono furaż na wskazane miejsce szef batalionu, niejaki Truskowski, posądził Jackowskiego o to, że ten nie wziął wszystkiego ponieważ za pozostawioną resztę przyjął pieniądze od chłopów. Panie szefie - miał odpowiedzieć Jackowski - w Hiszpanii nie byłem, gdzie wielu rabowało, a podłym być nie umiem, zresztą na ten zarzut później panu odpowiem. Niestety nie wiemy czy pojedynek się odbył, ale jeśli wierzyć tej relacji, możemy stwierdzić, że starano obchodzić się w ludzki sposób z ludnością cywilną, choć, co też z tekstu wynika, musiały zdarzać się także wypadki bezlitosnego traktowania tejże. Nie można bowiem powiedzieć, że żołnierz polski nie dokonywał nigdy grabieży, ani nie popełniał złych występków. Jednak z relacji o tych zdarzeniach wyłania się pewien raczej stały obraz. Po zdobyciu twierdzy Gaety doszło do rabunku ludności, w którym udział wzięli, oprócz Francuzów, także Polacy. Zatrąbiono na zbiórkę, aby powstrzymać rabunek i znaleźć winowajców. Jedno spojrzenie wystarczyło, aby zidentyfikować rabusiów, na co stanowczo nastawali Francuzi, bowiem Polacy dosłownie i w przenośni obwieszeni byli najróżniejszego rodzaju jedzeniem. Mimo to nakazano rewizję osobistą. Jednym chórem zakrzyknęli Francuzi, że to godzi w honor żołnierza(!). Dąbrowski jednak był nieubłagany, i już w pierwszym francuskim plecaku, jak i w następnych znaleziono kosztowności, monstrancje, kielichy mszalne itp. Innym znowu razem w czasie przemarszu szwoleżerów przez Francję, oskarżono ich o zagarnięcie całego drobiu jakim dysponował komendant placu w jednym z miasteczek. Rewizja osobista nic nie pokazała i szwoleżerów puszczono dalej. Po chwili jednak rozległo się gdakanie, pianie i gęganie, co przyprawiło o śmiech wszystkich łącznie z oficerami, a żołnierzy, którzy przezornie drób schowali pod czapkami nie spotkała nawet najmniejsza kara. Wydaje się, że pewne cwaniactwo było wrodzonym dla żołnierzy a korpus oficerski przymykał oko na takie występki, jeśli oczywiście miały one na celu poprawę stanu aprowizacji oddziału. Rekrutujący się najczęściej z niższych warstw społecznych szeregowi mięli wyniesione z domu pewne normy moralne, które trudno było wykorzenić. Marcin Smarzewski porucznik 8 pułku piechoty wspomina o pewnym więźniu, który próbował uciec kanałami z więzienia urządzonego w prochowni nad Wisłą. Złapany ów więzień zapytany czemu uciekał kanałami odpowiedział: A jużci uciekać najlepiej tędy, którędy nikt nie goni, a droga znana dokładnie. - Skądże ci znana, czy pracowałeś w kanałach? - I to nieraz, alboż to dyshonor? - Tobie łotrze o honorze mówić! Tobie, złodzieju! - Właśnie mówić, bom tylko złodziej, a kradzież nie zawsze jest występkiem. Rzekł Bóg: "nie kradnij", ale nie dołożył: "choćbyś miał z dziećmi z głodu umierać". Oczywiście człowiek ów nie był żołnierzem, jednak pewien tok myślenia przejawiał wspólny z ówczesnymi standardami. Co jednak z powyższych zdarzeń wynika to to, że żołnierz polski przedkładał dobra praktyczne i pożyteczne nad wątpliwej wartości, w czasie marszów i pochodów, kosztowności. Korpus oficerski na takie zachowanie reagował raczej łagodnie wiedząc doskonale że wojna nikogo nie rozpieszcza a zagłodzony żołnierz nie jest w pełni efektywny. Jeśli jednak występki były cięższego kalibru nie było litości dla winowajcy. Tu nie było kompromisów i dobre imię Polski i honor Polaków nakazywał jak najsroższe postępowanie. Kary cielesnej nie było w wojsku, żołnierz prowadzony honorem, poznał wnet własną godność, a jeżeli się splamił brudnym czynem, kompania go sądziła. taki sąd był okropny, żołnierze nie mieli litości nad delikwentem, wybierali spomiędzy siebie sędziów, a wyrok, przysłany dowódcy kompanii, musiał tenże każdego razu załagodzić. Dezercja śmiercią była karana, jeżeli się zdarzyła w czasie wojny; jeżeli w czasie pokoju, szedł dezerter w kajdany. Występek przeciwko subordynacji był karany rozmaicie, od aresztu aż do kary śmierci, według wielkości winy. Kradzież była karana kajdanami, pijakowi lano wodę na głowę aż do otrzeźwienia. Dla mniejszych przestępstw był szyldwach kilkodniowy, warta kilkodniowa, stanie kilkogodzinne pod bronią przy odwachu, maszerowanie pieszo przy tylnej straży. jeżeli cały oddział zawinił, musiał występować z mundurami przewróconymi albo wypełniać służbę za drugich. Najsroższą karą jednakże był sąd kompanii.
Specyficzną kwestią, w kodeksie honorowym oficerów Armii Księstwa Warszawskiego zdaje się być stosunek do płci pięknej. Nieskazitelne mundury, dumne sylwetki a i z pewnością pewien statut społeczny jaki reprezentowali oficerowie przyciągał do nich sporą ilość dam i nakłaniał ku nim wiele serc niewieścich. Mimo tego, w postępowaniu z nimi widać ogromny szacunek, pewien dystans i poważanie. W jakimś stopniu jest to z pewnością spowodowane samym właśnie statutem społecznym. Oficer umieszczony w wyższych raczej sferach nie mógł pozwolić sobie na bezpośredniość. Dlatego też bardzo często korzystał z pomocy kolegów, aby ci pierwej zbadali grunt pod jego awanse. Zabawnym zdaje się być zdarzenie, w którym Józef Jaszowski podejmował się przez kilka tygodni misji zachęcenia pięknej Klementyny z Kicińskich do spotkań z przyjacielem Józefem Bemem. Przewrotna panna nie tylko, że nie dała szansy Bemowi, ale uwiodła Jaszowskiego, z która wkrótce się ożenił. Jak twierdzi sam Jaszowski kilkakrotnie próbowano "odsadzić go od Kostusi", jednak zawsze po przyjacielsku i z marnym skutkiem. Henryk Brandt wspomina o pewnym incydencie, w którym w rolach głównych wystąpili dwaj porucznicy: Lasocki i Lewandowski. Ten ostatni podszywając się pod wybrankę serca Lasockiego przysyłał mu listy, w których zapewniał o afekcie do niego. Lasocki spotkał się ze swą senioritą (rzecz miała się w Hiszpanii) i został wzięty za wariata (opowiedział o listach od niej, o których rzecz jasna ta nie miała pojęcia). Gdy wyjawiono mu prawdę i przyznano się do dowcipu, Lasocki wyzwał na pojedynek Lewandowskiego. Interweniowano natychmiast i Lasocki poszedł do aresztu a Lewandowskiego miano przenieść do Sedanu gdzie znajdował się depot pułku. Co ciekawe na takie postawienie sprawy zaprotestował Lasocki, ręki jednak adwersarzowi nie podał mówiąc że: oboje na świecie żyć nie mogą. Obaj też pod słowem honoru przysiąc musieli, że bez wyraźnego pozwolenia nie odbędą pojedynku. Kobieta w życiu oficera, była jednak pewnym ciężarem, przynajmniej dopóki służba rzucała nim na wszystkie niemal zakątki Europy i skazywała na niepewny los. Od płci białej uciekałem tym bardziej, że ojcowie mający córki na wydaniu gwałtem, co podejrzenie obudzą, młodego, do swych domów ciągną i na zięcia polują. Kosztowało mnie to cokolwiek, ale odniosłem zwycięstwo, bo tez być młodym, służyć wojskowo i żenić się jest wielki bezsens. O ile jednak kontakty ograniczały się tylko do spotkań towarzyskich, nic nie stało na przeszkodzie, aby umilić sobie wojskową egzystencję. Wszystko jednak najczęściej odbywało się w ramach pewnego, ustalonego kodeksem honorowym właśnie, regulaminu, nakazującego jak największą delikatność w stosunkach z kobietami. Wspomina Jaszowski sytuację z czerwca 1814 roku kiedy to stacjonował w miasteczku St. Dizjer u pięknej mężatki. Raczej wstrzemięźliwy kiedy szło o uczucia, jednak kokietowany bez przerwy, zakochał się bez pamięci i wyznał to pani domu. Ta oczywiście czekała tylko na takie wyznanie młodego oficera: Potrafimy się przezwyciężyć! Jutro odjedziesz i nigdy cię już nie ujrzę! Przecierpmy te parę godzin raczej, niż mielibyśmy wiecznie znosić wyrzuty sumienia z popełnionej zbrodni. Widzę żeś człowiek honoru i na pięknej jesteś drodze, mam więc prawo domagać się, żebyś uszanował także honor słabej niewiasty. Jaszowski człowiekiem honoru jak najbardziej był, co nie przeszkodziło nazwać mu wywodów kobiety "sercowymi dubami". Mimo jednak zapewnień o obowiązku wierności wobec męża, niewiasta drzwi zostawiła do sypialni otwarte, a chcący ją pożegnać Jaszowski dostał jasno do zrozumienia że mógł odwiedzić w nocy jej alkowę. Tu dopiero przygnębienie naszło naszego oficera artylerii, bo całą noc z myślami walczył i kilkakrotnie chciał honor swój "w kąt odstawiać", jednak honor zamężnej kobiety stawał mu przed oczami i ostatecznie dotrwał do świtu. Trzeba pamiętać, że w tej epoce Polacy jak najwyżej w opinii ludów stali i kurs był ich wysoki, nic dziwnego że i kobiety były im przychylne. Postępowanie zatem z płcią piękną zdaje się być sprawą obwarowaną nakazami jakie narzuca kodeks honorowy i w tym aspekcie odstąpienie od niego nie powinno wchodzić w rachubę. Postępowanie oficerów, przenosiło się szybko na postępowanie szeregowych. Gdy miasto Chatellerault wystosowało do Napoleona oskarżenie, jakoby 7 pułk piechoty Księstwa Warszawskiego miał "porwać" panienki z owego miasta, które odprowadzały naszych żołnierzy, oburzały się wiarusy jak i oficerowie na ten występek. Napoleon jednak sytuacje miał uciąć krótko: Kobiety z miasta Chatellerault same temu winne, bo uczciwe kobiety i panny nie powinny chodzić za żołnierzami za ich muzyką po nocy. Innym znowu razem patrol szwoleżerów natknął się na karetę z kilkoma kobietami. Gdy te zobaczyły wąsate twarze Polaków wpadły w histerie, pewne, że nie tylko kosztowności przyjdzie im stracić. Dopiero stanowcze żądanie szeregowego Michała Żwana uspokoiło kobiety. Jedynym "haraczem" jakiego wiarusy wymogły był... całus(!).
Takie a nie inne podejście do ludności cywilnej przysposabiało ją przychylnie do naszych żołnierzy. Przynosiło to efekty w postaci łagodniejszego postępowania z jeńcami, lepszego zaopatrzenia w żywność itp. Czasem jednak przychodziło do utarczek gdzie nie dawano pardonu lub z ledwością udawało się oficerom powstrzymać rozjuszonych żołnierzy. Akty zemsty, były jeśli nie częste to na pewno nie osamotnione. W Hiszpanii we wsi Villa-Ferdinando spalono żywcem polski oddział kilkunastu piechurów rekonwalescentów, powracających z lazaretu w Toledo. Lansjerzy obstąpiwszy wieś do szczętu ją spalili i wszystkich mieszkańców, bez różnicy wieku i płci zamordowali. Gdy w okolicach wsi Laguna (Hiszpania) zabito porucznika Boguckiego, oddział szwoleżerów widząc ciało we krwi, nagie i obrabowane, chciał wioskę spalić i mieszkańców ukarać śmiercią. Ledwie udało się oficerom uspokoić żołnierzy, wiedzieli bowiem, że takie postępowanie doprowadza jedynie do eskalacji przemocy i nie rozwiązuje nic. Nie tylko jednak morderstwa dokonane na kolegach doprowadzały do wściekłości żołnierzy. W czasie furażowania zastali Szwoleżerowie w jednej z wiosek Hiszpańskich psa, którego mieszkańcy zwali Napoleon(!), obraza ukochanego wodza i urażony honor całej armii nie pozwalał odjechać spokojnie. Chciano wieś spalić, aby dać przykład i znów oficerowie zapobiegli rzezi tłumacząc, że źródło plamy na honorze zostało zlikwidowane (psa zabito) więc sprawa zamknięta. Znana jest sprawa poturbowania generała Krasinskiego w Cottbus, gdzie przed masakrą mieszkańców uchronił tylko stanowczy rozkaz poszkodowanego. To wszystko pokazuje, że kodeks honorowy oficerów, daje w stosunkach z ludnością cywilną, pewną dozę dowolności. Przymykano czasem oko na drobne przewinienia żołnierzy, nie mając jednak litości wobec poważnych wykroczeń. Te bowiem hańbiły wizerunek Polski i Polaków, i nie mogło pozostać to bez echa i słusznej kary. Dodatkowo krzywda wyrządzona bezbronnym zdawała się być czynem ohydnym i tu kodeks stawał w obronie słabszych. W kontaktach z kobietami, chcąc zachować swoje "akcje" należało być arcydelikatnym i pokazać, że jest się człowiekiem honorowym. W przeciwnym razie nie było szans na zdobycie wybranki serca, oczywiście jeśli ta była wolna, ponieważ kontakty z mężatkami powinny ograniczać się tylko do miłego towarzystwa.
Honor a relacje z wrogami
Podobnie jak w stosunkach z ludnością cywilną rozkładały się relacje oficerów Armii Księstwa Warszawskiego z bezpośrednimi przeciwnikami na polu walki. Istniał pewien system zależności między walczącymi stronami, objęty w dużej mierze zasadami kodeksu honorowego. Zależności te opierały się na zasadzie wzajemności, to znaczy jasnym dla oficerów był fakt, że tak jak oni traktować będą wrogie wojsko, tak spodziewać się mogą podobnego traktowania z ich strony. Honor w tym względzie oparty był jak się zdaje nie tylko na ogólnych zasadach moralnych, ale także na zasadzie samozachowania zarówno własnej godności jak i pewnego statusu, w wypadku dostania się do niewoli czy też w bezpośrednim starciu. Honorowym trzeba być nie tylko wobec ludności cywilnej własnej, nie tylko wobec ludności nieprzyjaciela, ale wobec żołnierzy nieprzyjaciela. Ranny żołnierz jest tylko człowiekiem zasługującym na to, by go opatrzyć i nieść mu pomoc. Kto na bezbronnego podnosi rękę ten okrywa się niesławą. Sprzeciwia się zasadom rycerskości. Wzajemny stosunek przeciwników względem siebie cechowała, przynajmniej na stanowiskach oficerskich, pewna atencja i poważanie. Gdy w kwietniu 1809 roku przybyło do Napoleona poselstwo od arcyksięcia Karola, w którym eskortę stanowili Polacy służący Austrii, przydano ich opiece Szwoleżerów. Przyjęto ich bardzo życzliwie a na odchodnym "wypchano" im kieszenie dukatami(!). Honor tutaj ustąpił chyba miejsca chęci pokazania się ponieważ Polaków służących w armiach zaborczych raczej nie darzono przesadnym szacunkiem. Ciekawy zdaje się być fakt takiej służby rodaków. Jarosław Czubaty zwraca uwagę na fakt, iż służba nie wiązała się z wynarodowieniem, czy wyparciem się polskości. Złożone w 1811 roku oświadczenie kapitana wojsk rosyjskich Józefa Próchnickiego, który prosząc Adama Jerzego Czartoryskiego o jaki przytułek dla siebie i swej rodziny, pisał: Wiadoma jest J.O.W.X. Mości moja służba, jak w każdym razie odbywałem ją z zupełnym siebie poświęceniem, oraz jakie za to od Najjaśniejszego Monarchy i od J.O.W.X. Mci odbierałem pochwały, a w dopełnieniu powinności moich sam tylko honor dobrego oficera i Polaka zawsze mną powodował. Można z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że zazwyczaj była to zwykła tułaczka za chlebem, chęć uzyskania awansu społecznego bądź po prostu przeżycia przygody. W tej mierze charakterystycznych informacji dostarcza relacja oficera armii Księstwa Warszawskiego Antoniego Białkowskiego. Jeden z jego braci służył w Legionach, dwaj pozostali w tym samym czasie w armii pruskiej. Białkowski przyznaje, że jako kilkunastoletni młodzieniec marzył o służbie wojskowej. Jesienią 1806 roku, po bitwie pod Jeną (o której początkowo sądzono, że wygrali ją Prusacy), próbował zaciągnąć się do przybyłego do Poznania pułku piechoty: Wiadomości o tych sukcesach pruskich zachęcały mnie do wejścia w służbę pruską, zwłaszcza że w [...] pułku było paru oficerów Polaków [...]. Do służenia w wojsku pruskim zachęcały mnie także opowiadania braci moich [...]. Robiłem sobie nadzieję, że zasłużę na względy moich przełożonych i w czasie wojny prędzej dosłużę się wyższego stopnia. Młodzieńcze marzenia rozwiały się za sprawą dowódcy pułku, który wyraźnie starał się zniechęcić go do podejmowania służby - kazał czekać na decyzję w domu. W nocy pułk opuścił miasto: Ileż złorzeczeń posłałem za owym dowódcą, że mnie tylko oszukał, nie zawiadomiwszy zostawił. Ten sam Białkowski podaje jednak relację z kłótni o to, kto komu przynosi wstyd, Polacy "napoleońscy" Polakom habsburskim, czy odwrotnie. My takich Polaków znać nie chcemy i owszem zaprzeczamy temu, żebyś Pan był Polakiem, [...] a razem życzę Panu, abyś się do nas nie przyznawał i abyś sobie nadał jakieś niemieckie nazwisko. Dowodzi to faktu, iż po pewnym czasie w młodych umysłach oficerskich, rodziła się pewna świadomość, która buntowała się w konfrontacji z rodakiem w obcej służbie. Opinie o podejmowaniu takowej były różne, negacja, wręcz nienawiść jaką prezentował chociażby wspominany już Stanisław Fiszer były raczej wyjątkami, ale nie odosobnionymi.
W czasie bitwy nie obowiązywały już jednak żadne względy. Pod Wagram dochodziło do ostrych starć szwoleżerów gwardii z austriackimi ułanami, którzy w większości byli Polakami. Tam też dochodziło do wymiany obelg i epitetów pomiędzy stronami. Najczęściej, traktowano oficerów Polaków w obcej służbie neutralnie bądź z delikatną tylko niechęcią, starając się często o ich pozyskanie dla sprawy Księstwa. Być może takie zabarwienie miał też przytoczony incydent z obdarowaniem dukatami Polaków przez Szwoleżerów. Pokazanie własnego statusu mogło wpłynąć na decyzję o zmianie stron.
Zupełnie inne nastawienie widać jednak gdy w obozie przeciwnym znajduje się oficer bądź żołnierz nie-rodak. Tu oddanie honoru wrogowi jest bardzo częste. W czasie wojny w Hiszpanii na każdym kroku oddają oficerowie cześć bohaterskim Hiszpanom, podobnie zresztą jak i na wszystkich innych frontach. Żołnierz dzielny, walczący w słusznej sprawie, zawsze zasługiwał na szacunek. 10 października 1813 roku pluton artylerii konnej dowodzony przez Józefa Jaszowskiego rozpędził czyhających w zasadzce Rosjan. Stojące w lasku u wylotu wąwozu ścieśnione bataliony piechoty były łatwym celem dla artylerii, która dziesiątkowała wroga. Obrażało się wprawdzie uczucie na taki czyn barbarzyński - pisze Jaszowski - ażeby ludzi, nie bezbronnych, zaiste, ale nam szkodzić nie mogących, zabijać - ale cóż było robić? Czy dać im ujść swobodnie, ażeby nam później szkodzili? Kiedy w bitwie pod Rioseco odznaczył się szwadron szwoleżerów pod dowództwem kapitana 6 kompani Radzimińskiego, opisuje Załuski słuszną ich postawę nie tyle w bitwie, gdzie spisali się wyśmienicie, ale właśnie po walce: To jedno muszę nadmienić na pochwałę tego oddziału, że gdy Francuzi po bitwie pod Rioseco dopuścili się wielkich okrucieństw i rabunków, nasi Polacy byli łagodni a nawet dobroczynni, co przyznali sami Hiszpanie. Taki stosunek do wroga mógł wynikać nie tyle z nakazów moralnych, prawideł honoru jaki reprezentowali oficerowie, ale z możliwej wzajemności w traktowaniu własnych osób. Nie można jednak powiedzieć, iż była to sprawa czystego pragmatyzmu i instynktu samozachowawczego. Honor jak najbardziej stał tu na straży takiego a nie innego zachowania, jednak prawdopodobnie wynikał właśnie z takiego podejścia do sprawy.
W czasie powrotu z pod Moskwy, pułk lekkokonnych gwardii natknął się na zabitych jeńców rosyjskich. Poruszenie było wielkie i to nie tylko wśród korpusu oficerskiego, ale i wśród szeregów. Wincenty Krasiński odnalazł dowódcę oddziału eskortującego jeńców i potraktował go bardzo ostro za takie postępowanie. Jak pisze Załuski: Polacy nigdy się okrucieństwa nad bezbronnymi nieprzyjaciółmi nie dopuszczali i zawsze byli z jeńcami łagodni. Czy zawsze? Można spekulować, choć raczej jest to stwierdzenie na wyrost. Powodowani czy to chęcią zemsty, czy chaosem bitewnym nie raz dokonali Polacy mało honorowego czynu. Pisze Józef Śliwowski podporucznik szwoleżerów: Donoszą mi, że nasz 1 szwadron przepadł cały w obecnej rewolucji w Hiszpanii. [...] Płoniemy wszyscy z niecierpliwości, by jak najspieszniej stanąć twarzą w twarz z rebeliantami i pomścić ich krwią naszych dzielnych kolegów. Podobny w zamiarze fakt znajdziemy w opisie odprowadzania jeńców wziętych do niewoli po zdobyciu Saragossy. Następnie jenerał Morlot [...] dał rozkaz ruszenia w pochód i cała załoga, wynosząca osiem do dziesięciu tysięcy ludzi, przedefilowała przed nami. Większa ich część wyglądała tak nie po żołniersku, że nasi ludzie oburzali się głośno, mówiąc, że nie należało sobie robić tyle kłopotu dla takich chłystków. Wielu ganiło układ zawarty z paczką oberwańców i utrzymywało, że lepiej było dla przykładu wyciąć ich w pień co do jednego[...]. Wydaje się, że kiedy żołnierz miał do czynienia z regularnymi formacjami przeciwnika, przyjmował wobec niego postawę szacunku i respektu. Nie miał jednak litości dla oddziałów partyzanckich, powstańczych i tym podobnych, które najczęściej kojarzył z bandytami.
W czasie bitwy pod Borodino nastąpiła szarża kirasjerów Stanisława Małachowskiego: Fosy były zasłane piechotą rosyjską; chciałem bezbronnych od śmierci zachować, ale rozjuszony żołnierz nie słuchał głosu dowódcy, rąbał i żelazo swoje broczył we krwi nieprzyjacielskiej. Sam Małachowski, choć wiedział doskonale, że rozjuszony żołnierz powodowany chęcią zemsty na wrogu jest trudny do powstrzymania, to osobiście próbuje uratować kilku chociaż wrogów: Wyciągnąłem sam z rowów zatrwożonych i bez przytomności leżących żołnierzy i ze czterech tym sposobem ocaliwszy, jako jeńców z kapralem i kilku ludźmi odesłałem. Tak więc oficer nawet w tak dramatycznych okolicznościach nie plamił swego honoru zabójstwem bezbronnego nieprzyjaciela. Czasem jednak warunki pola walki zmuszały do robienia rzeczy, które w normalnych okolicznościach były niedopuszczalne. Znane powszechnie są słowa Napoleona, wypowiedziane podobno po batalii pod Iławą Pruską: Po bitwie nie ma wrogów są tylko ludzie, a jednak Klemens Kołaczkowski podaje opis bitwy pod wsią Czeczerynką, nieopodal rzeki Czerniszna, gdzie: trzeba było dobijać rannych bo z ziemi jeszcze strzelali. Choć czyn ten poruszył sumieniem generała była to konieczność, gdyż ranni szkodzili znacznie własnym żołnierzom.
Ogólnie stwierdzić możemy, że na straży stosunków z wrogami stał kodeks honorowy również. Obostrzenie wzajemnych relacji, czy to na polu walki czy to poza nim zdaje się mieć znaczenie dla własnego interesu oficerów. Zachowując postawy honorowe wobec wrogów spodziewali się traktowania podobnego i każde inne wzbudzało zdziwienie i poczucie niezawinionej krzywdy wraz z wyraźna dezaprobatą wobec niegodziwego czynu. Wystarczy tu przypomnieć losy jeńców wyspy Cabrera, gdzie Hiszpanie przetrzymywali w straszliwych warunkach jeńców wojennych. Opis Stanisława Broekere nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, że było to nie tylko nie honorowe, ale niegodne, nie ludzkie i barbarzyńskie wręcz zachowanie się Hiszpanów w stosunku do więźniów. W chwili gdy pojmanych oficerów traktowano z szacunkiem, pozostawiano im znaczna swobodę, puszczano do domów na "parol", czyli słowo honoru np. że nie wezmą udziału w kolejnych walkach, takie traktowanie jeńców musiało wzbudzać szczere oburzenie. Mimo jednak tak przykrych wyjątków, starano się w całej rozciągłości, aby stosunki z wrogiem nie były nacechowane wzajemna nienawiścią i aby nie prowadzały do niepotrzebnego okrucieństwa. Mógł Henryk Brandt być dumny z postawy swych kolegów i żołnierzy opowiadając o przykrym zapewne dla zwycięzców koczowaniu na polu bitwy pod Borodino. Tam do ognisk biwakujących podczołgiwali się ranni i tam pomagano im jak się dało, nie widząc już wrogów ale cierpiących ludzi. Dochodziło nawet do takich przypadków, jak częstowanie jeńców wódką.
Honor a powinności względem własnego oddziału
Postawy honorowe oficerów Armii Księstwa Warszawskiego nie pozostawały bez znaczenia dla ogółu stosunków wewnątrz armii. Najważniejsze jest tu niewątpliwie, znaczenie, jakie stan moralny kadry zawodowej, a więc i jej poczucie honoru ma dla siły bojowej całej armii i dla jej wartości. Wojsko to nie tylko określona technika, uzbrojenie czy organizacja. Choć niewątpliwie mają znaczenie, to przede wszystkim ważni są ludzie i całokształt stosunków między nimi. Kodeks honorowy w tym momencie ma znaczenie niepoślednie, stojąc na straży wzajemnych relacji przełożony-podwładny i odwrotnie, stanowił niepisane prawo, złamanie którego groziło bardzo poważnymi konsekwencjami. Kwestia powinności względem własnego oddziału jest bardzo rozległa. Obejmuje swym zasięgiem takie czynniki jak: stosunki wzajemne wewnątrz grupy, powinności dowódcy, powinności żołnierza a nawet powinności zachowania honoru całego oddziału, jako części składowej armii. Podstawową powinnością oficera było zapewnienie prowadzonym przez siebie żołnierzom możliwie najlepszych warunków do spełniania przez nich obowiązków. Antoni Białkowski pozostawił świetny opis lustracji oddziałów, dokonanej przed wymarszem na kampanię rosyjską. Gdy nastąpiła owa, całego życia spowiedź [...] Po zwykłym obejrzeniu kompanii jenerał rozkazywał ustąpić z sali oficerom i podoficerom, a zamknąwszy się z samymi żołnierzami, zapytywał się o wypłatę żołdu, odciąganie i wydatki. Niemniej badał ich, czyli nie są krzywdzeni przez oficerów albo podoficerów, a w końcu pytał jakie kto miał żądania. Później następowało to z podoficerami. Jeśli który żołnierz miał jakieś zażalenie na swoich przełożonych, Fiszer najsurowiej to karał, a nawet nie dał się tłumaczyć mówiąc: "Trzeba się starać, aby żołnierza do siebie przywiązać; w takim razie w czasie boju żołnierz potrafi się za to swemu oficerowi wywdzięczyć". Widać więc jaki cel przyświecał, a raczej powinien przyświecać oficerom. Dbałość o żołnierza nie wynikała bynajmniej tylko ze strachu przed oficjalną lustracją oddziału, ale właśnie z faktu, że żołnierz zadbany, dobrze zaopatrzony był efektywny i przydatny na polu walki, w odwrotnym razie stawał się tylko ciężarem dla armii. Załuski przytacza zdarzenie, w którym miedzy jednym szwoleżerem olbrzymiej postaci a podoficerem niskiego wzrostu doszło do sprzeczki. Podkomendny zdawał się urągać z przełożonego [...] Nadbiegłem na tę scenę i niewiele myśląc, dobywszy pałasza wypłazowałem zuchwalca. [...] nadbiegł pułkownik Krasiński i nie wysłuchawszy mnie wcale, kazał mi przez adiutanta pułkowego odebrać pałasz aresztując mnie. Załuski dłuższego aresztu uniknął bo już nazajutrz pałasz mu oddano i Krasiński przeprosił, jednak sytuacja pokazuje jakie stosunki starano się zachowywać pomiędzy przełożonym a podkomendnym.
Stan aprowizacji oddziału spędzał sen z powiek nie jednego dowódcy. Zabawną, ale i wiele mówiąca anegdotę przedstawił ten sam Józef Załuski. Otóż pewnego dnia przyszedł do Wincentego Krasińskiego rozgniewany pułkownik Kalinowski ze skargą na wachmistrza Soleckiego. Poszło o psa - pudla, którego Solecki nazywał "huzarem", co uwłaczało godności pułkownika, ponieważ ten był właśnie pułkownikiem huzarów. Rzecz toczyła się w obecności większego grona oficerów i gdy Krasiński spytał się Soleckiego o powody takiego zachowania, ten odrzekł: Bardzo naturalnie panie pułkowniku bo bestia tak chodzi jak huzary pana Kalinowskiego, w barankach a boso. Bynajmniej nie tylko sam fakt nazwania psa "huzarem" dotknął honoru pułk. Kalinowskiego. Wytknięty tu został zły stan wyposażenia jego oddziału, który on jako dowódca powinien był zapewnić. Trudne czasem dylematy były udziałem oficerów, gdy dla zapewnienia niezbędnych oddziałowi furażów, trzeba było "naginać" zasady kodeksu honorowego. Przymuszeni wysyłaliśmy do pobocznych wiosek małe oddziały, które zastając puste chaty i dwory, niszczyły i zabierały co tylko było. Potrzeba zwolniła karność żołnierską, ja zaś byłem szczęśliwy, że z początku dwa domy dworskie uratowałem od rabunku. Cieszyło mnie to, żem mógł wstrzymać najrozwięźlejszych z całej armii Westfalczyków, lecz później sam, nie mając czym żywić koni, tolerowałem podobne grabieże, bo ludzi porażonych przykładem powszechnego rozprężenia wstrzymać już nie mogłem. Tym tylko różnili się od drugich, i to na ich usprawiedliwienie dodać muszę, że do żadnych podpaleń ani niszczeń sprzętów nie należeli, że się brzydzili postępowaniem swawolnego żołnierza i prócz rzeczy do wyżywienia potrzebnych, nic więcej nie wynosili. Nie raz też dochodziło do pojedynków, kiedy przychodziło odpowiedzialnym za kwatery oficerom zajmować je dla własnych oddziałów. Załuski miał pojedynkować się z oficerem dragonów francuskich za to, że wyprowadził konie tego ostatniego ze stajni i wprowadził tam swoje. O kwatery i stajnie pojedynkował się też Kajetan Wojciechowski a i wielu z pewnością innych oficerów. Nie chodzi tu bynajmniej o urażoną dumę, ale właśnie o powinności wobec oddziału. Zapewnienie wygodnej kwatery, czy dobrej stajni równało się utrzymaniu zdolności bojowej, co w czasie wojny było rzeczą najważniejszą - chodziło bowiem o własne życie. Dbałość o konie w oddziałach kawalerii przewyższa paradoksalnie nawet dbałość o ludzi. Dla pułkownika jazdy wszystko jedno: stracić człowieka czy konia - strata jednego, jak drugiego uszczupla szeregi. Człowiek z koniem, niby centaur, jest dopiero jednostką w kawalerii. [...] Więcej koni ginie w czasie wojny z powodu okulbaczenia i okucia niż od kuli - Pisał Aleksander Fredro. Rano, jak tylko trębacz zatrąbił pobudkę, trzeba było wstawać i śpieszyć wśród zawieruchy śnieżnej albo grzęznąć w błocie po kostki do stajni plutonowej, ponieważ pułkownik wymagał, ażeby oficer był przytomny przy czyszczeniu koni. Potrzeba obecności oficera przy czynnościach około koni wynikała z faktu, iż nie można było pozwolić aby czynności te były wykonane niestarannie.
Dbałość o podkomendnych rzeczywiście przyczyniała się do zacieśnienia więzów miedzy oficerem a prostym żołnierzem, lecz czasami z powodów niezależnych już od przełożonych, szeregowi buntowali się. W takiej sytuacji znów odwoływano się do honoru. Antoni Białkowski przytacza zdarzenie, gdzie pułki 10 i 11 piechoty stacjonujące w Gdańsku podniosły bunt, a to z powodu nie płacenia im żołdu. Generał Michał Grabowski, dowódca brygady, przedstawił łagodnie żołnierzom, aby wstydu wobec wojsk sprzymierzonych imieniu polskiemu nie czynili. Udało się generałowi uspokoić nieco żołnierzy i wyprowadzić ich za mury miasta aby tam się z nimi rozmówić. Kazał sformować czworobok, tak aby linia frontowa była wewnątrz. Dopiero przywołał do siebie, to jest do środka, wszystkich oficerów. Skoro się koło niego zebrali, odzywa się do żołnierzy, że kiedy oficerów okryli hańbą takowego nieposłuszeństwa, oficerowie są niegodni, aby im dowodzili. Zakomenderował mówiąc: - Baczność, na moja komendę! Nabijanie dowolne ładunkami, nabij broń! - Żołnierze bez namysłu nabili broń ostrymi ładunkami, po czym jenerał zakomenderował. - Bataliony - Tuy! (gotuj broń) Co też brygada wykonała, a dopiero odzywa się do nich: - Teraz dacie ognia do nas wszystkich, a po wystrzelaniu nas możecie się rozejść, a nas uwolnicie od dowodzenia takimi jak wy, hardymi, nieposłusznymi i niewytrwałymi. - Dopiero komenderuje - Bataliony, cel! - Żołnierze się przyłożyli naturalnie do środka, a w kierunku ku swoim oficerom, a na ostatku komenderuje: - Pal! - Ani jeden żołnierz nie wystrzelił [...] - Dlaczego jeszcze okazujecie nieposłuszeństwo? - W końcu [...] zaczął szpadą bić żołnierzy [...] Na to żołnierze odzywają się z płaczem, że proszą, aby najpierw była komenda wykonana "odstaw". Gdy to nastąpiło, rzucili się hurmem do nóg, nie tylko jenerała, ale i wszystkich oficerów, przyrzekając największą wytrwałość i posłuszeństwo. Sytuacja ta mówi wyraźnie, że nie tylko takowe nieposłuszeństwo było wstydem wobec obcych kontyngentów, ale dyshonorem dla samych dowódców, którzy nie potrafili utrzymać w karności swoich oddziałów. Otóż to szlachta polska, szabelką wywijać, śmierć połykać, a rozkazów nie słuchać! - krzyczał na lansjerów szef szwadronu Kostanecki, gdy ci w 4 zaledwie plutony, przedzieleni od własnych sił rzeką, ucierali się z liczniejszym wrogiem w bitwie pod Albuhera. Nie było łatwo utrzymać dyscyplinę, zadbać o aprowizację i zachować do tego poważanie wśród żołnierzy. Udawało się to jednak wcale nie rzadko, skutkiem czego mógł pisać Cyprian Godebski: Umysł Polaka umie być wyższym w nieszczęściu, mamy dziś liczne tego dowody, nie brakło ich i w Mantui. Kiedy cały prawie garnizon z różnych wojsk złożony narzekał na niedostatek, drożyznę lub trudy jeden tylko Polak na nic nie sarkał. Przypadki dezercji zagęszczone nie były nam znane.
Zdaje się że dbałość o imię oddziału przyświecała na każdym kroku oficerom, śmiano się z pułków, gdzie umiejętności były słabe. Wy próżniaki, darmozjady! Czego się może ojczyzna po was spodziewać, kiedy nie macie jeszcze nieprzyjaciela przed sobą, a takeście się pomieszali! Cóż dopiero, kiedy wam przyjdzie pod ogniem nieprzyjacielskim działać! To my wszystko łożymy na was, robimy największe wysilenia i ofiary, a wy nam taki wstyd i zawód robicie krzyczeli mieszkańcy Warszawy gdy w czasie musztry pomieszał się 3 pułk piechoty. Starano się więc jak najlepiej dbać o honor pułku, aby niczym go nie splamić. Bardzo ważną w tej kwestii jest sprawa obrony sztandarów i orłów pułkowych. Dnia 3 maja 1807 roku odbyła się uroczystość poświęcenia orłów narodowych gdzie wojsko, chlubne z odebrania nowych sztandarów, wykonało przysięgę [i] czyniło na ich honor różne obroty wojenne [...].Treść przysięgi nie pozostawała bez znaczenia: Przysięgam Panu Bogu wszechmogącemu, w Trójcy św. jedynemu, że powołani do rzędu obrońców tego kraju, będziemy Naj. Cesarzowi i Królowi Napoleonowi wierni, prawu i rządowi podlegli, przełożonym wojskowym posłuszni i że będziemy do ostatniego tchu życia bronić ojczyzny i że nigdy, póki nam zdrowia stanie, chorągwi naszych nie odstąpimy. Tak nam Panie Boże dopomóż. Sztandary miały rzeczywiście wartość ogromną i ich utrata była równoznaczna z rozwiązaniem oddziału. W potyczce przesławnych "los infernos picadores" czyli 1 pułku Ułanów Nadwiślańskich pod Jevenes utracono na skutek lekkomyślności dowódcy, pułkownika Jana Konopki, sztandary pułkowe. Konopka mimo rozkazu pozostawiania sztandarów w pułkowych "depot" woził je ze sobą i w urządzonej zasadzce Hiszpanów utracił znaki pułkowe. Uczestnik tego zdarzenia Kajetan Wojciechowski nie kryje rozpaczy: Godła wojskowe, jakimi są sztandary, stają się trofeami zwycięstwa, skoro z orężem w ręku, od mężnie onych broniących, zdobyte zostaną; wtedy ci, którzy je utracą, ohydą okryci, a sława do zwycięzców przechodzi. Po utracie sztandarów przemianowano pułk na 7 lansjerów a więc nominalnie przestał on istnieć. Tym czym dla pułków jazdy i piechoty były sztandary, tym dla artylerii były armaty: konie nasze, mając podkowy zdarte, nigdy by temu nie podołały były gdyby nasi jenerałowie, troskliwi o dobro publiczne i honor narodu, nie kazali piechocie rękami i szelkami [...] działa [...] na górę wyprowadzać. Jaszowski nie pozostawia złudzeń, dziwiąc się dlaczego Francuzi w czasie marszów pozostawiali transport armat często niedoświadczonej obsłudze pociągów: nigdyśmy dział w marszach, jako swoich sztandarów, nie odstępywali. Niewiele też zapewne pocieszyły słowa Napoleona oficera artylerii rosyjskiej (notabene Francuza), który wzięty w niewolę wraz z dwiema armatami płakał rzewnie a na zapytanie Cesarza o przyczynę miał odpowiedzieć: Ach jenerale, jestem pozbawiony honoru, straciłem moje armaty. Pocieszenie nie mogło oczyścić splamionego honoru: Nie traci honoru ten, który jest zwyciężony przez nas! Nie zna w tym względzie honor kompromisów. Podaje Bronisław Gembarzewski za Anną Potocką wzruszającą scenę oddania polskich orłów księciu Poniatowskiemu po kampanii rosyjskiej: Jak tylko Poniatowski zjawił się na tarasie, wszyscy ci dzielni zgromadzili się koło niego, składając swoje orły u stóp jego. Żołnierze ani na chwilę nie stracili z oczu tych sztandarów, w chwili, kiedy inni myśleli o ocaleniu swego życia, oni myśleli o honorze pułku. Brakowało tylko jednego z tych orłów, Książę zwrócił na to uwagę z rzewnym uśmiechem - Ach - krzyknęli wszyscy naraz - jest tam ta kukułka, ale ponieważ kula armatnia oberwała jej głowę, nasz towarzysz wstydził się pokazać ja w tym żałosnym stanie!... Chodź, chodź, zbliż się, to nie twoja wina - Wszyscy śmiali się do rozpuku i ujrzano zbliżającego się dwudziestoletniego młodzieńca z ręką na temblaku; wyciągnął z kieszeni poszarpanego płaszcza kukułkę, jak ją nazywali i kładąc ją z zakłopotaną miną obok innych, tłumaczył się, że przyniósł tego orła tak uszkodzonego. - Dlatego, że towarzysz jest jeszcze młody - rzekli najstarsi - i zawsze wysuwał się naprzód! - Nie mogąc dłużej powstrzymać swego wzruszenia, Książę obcierał ukradkiem oczy, żołnierze zapewne wyobrazili sobie, że Książę był zmartwiony i by go pocieszyć, oznajmili, że wkrótce powrócą mu jego armaty. - Niech wasza ks. mość będzie spokojny, - mówili - ci, co je prowadzą, nie mogą tak pospieszać jak my, gdyż to daleko cięższe; ale przyjdą za kilka dni. Kiedy nam konie pozdychały lub kiedyśmy je zjedli, sami zaprzęgliśmy się do naszych armat... [...] Książę kazał im rozdać wszystkie pieniądze jakie miał w kasie. Na dziedzińcu podano im zaimprowizowany posiłek [...] kiedy oni jedni wydawali się zdziwionymi, że ich tak raczono; uważali, że spełnili tylko swój obowiązek. Obowiązek spełniali do końca mimo dramatycznych czasem scen. Najdobitniej świadczy o tym relacja z jednej z ostatnich chwil bitwy Lipskiej: chcieli nasi dowódcy przynajmniej w polu, z bronią w ręku, kapitulować. [...] otoczeni dookoła kolumnami rosyjskimi, pruskimi i austriackimi. Nie śmiał nieprzyjaciel uderzyć na garstkę bohaterów w rozpaczy! [...] wysłali dowódcy polscy pułkownika Rybińskiego do cesarza [...] - Co żądasz? - zapytał cesarz. - Najjaśniejszy Panie - pięćset Polaków, odciętych i otoczonych, składa broń u stóp waszej cesarskiej mości, któremu się należy zaszczyt wygranej. Zachowaj, najjaśniejszy panie żołnierzom naszym te godła honoru, które oni nad życie cenią. Los nas poddaje waszej cesarskiej mości, lecz gotowi jesteśmy w stanowczej dla nas chwili bronić tych godeł do ostatniego tchu naszego. Prowadzeni honorem oficerowie i żołnierze dawali setne dowody przywiązania do własnych chorągwi. Oficerowie stali na straży jak najlepszych stosunków w armii, aby żołnierz czuł przywiązanie do jednostki, aby był z niej dumny. Jest to albowiem powinnością oficerów utrzymywać podkomendnych w duchu wesołości i ufności. Przykładem byli starsi oficerowie dla młodszych, dając im dowody odwagi ale i pouczając i pocieszając. Kodeks honorowy stał tu na straży stosunków międzyludzkich i ich charakteru. Miało to takie samo znaczenie dla gotowości i zdolności bojowej armii, jak np. wyposażenie techniczne, sprawność organizacyjna czy fizyczna żołnierzy. Ponadto zaś charakter kontaktów miał ogromne znaczenie dla ludzi stanowiących armię, dla ich życia, poczucia własnej godności i wartości, związku z grupą i poczucia jej honoru, za który w ekstremalnych momentach nie wahali się nawet oddać życia.
Powinności oficera względem samego siebie
Oficer Armii Księstwa Warszawskiego pochodził w znacznej większości z zaciągu ochotniczego. Zapewniało to w dużej mierze wysoką świadomość narodową korpusu oficerskiego i gotowość do wyrzeczeń. Sama kariera bowiem zapewniała wysoki statut społeczny, poważanie i szacunek opinii publicznej. Oficerowie byli przez to postawieni w sytuacji, w której byli częścią reprezentatywną armii a przez to i narodu, co automatycznie narzucało pewien system wartości, który musieli sobą przedstawiać. Podstawowym kryterium ich oceny był kodeks honorowy, do reguł, którego musieli się dostosować chcąc swoją pozycje zachować. Pierwszym stopniem oceny oficera był jego wygląd zewnętrzny. Sprawa jak najbardziej ważna i nie cierpiąca uchybień. Oficer musiał, na ile oczywiście pozwalały warunki wojenne, być schludny, czysty, a jego postawa szlachetna. Każdy z nas wziął sobie za punkt honoru, żeby zatrzeć ślady przebytych cierpień mówił Henryk Brandt, gdy dowiedział się o podpisaniu kapitulacji miasta Saragossy a tym samym wolnej chwili dla siebie i swych towarzyszy oficerów. Marcin Smarzewski porucznik 8 pułku piechoty narzekając na służbę garnizonową w Warszawie wśród codziennych obowiązków zapamiętał żmudną acz konieczną czynność: czyszczenia, łatania, polerowania. Wszystko to po to, aby dosłownie i w przenośni "świecić przykładem". Uroda korpusu oficerskiego była oczywiście uwarunkowana cechami indywidualnymi każdego z oficerów, przebija się jednak w opisach pewien standard, dzielący postacie z zasady na dwie kategorie. Dla oficerów, którym poczucia honoru nie odmawiano jest to postawa tzw. "szlachetna" i to zarówno gdy oficer był wzrostu niskiego, wysokiego, budowy ciała szczupłej bądź tęgiej, nosie małym czy wydatnym. Odwrotnie z kolei wytykano cechy wyglądu zewnętrznego ludziom nie lubianym, którym odmawiano posiadania honoru. Zostawił Józef Jaszowski bardzo niepochlebne wspomnienie o pułkowniku artylerii Hurtig'u (Józef): był mały niepoczesny, nawet nieco ułomny i siedział na koniu jak pies na płocie. Jakiekolwiek były zaszłości i niechęci tych dwojga do siebie, sprawa takiego a nie innego opisu jest tu ważna ponieważ Jaszowski jasno daje znać, że był to człowiek bez honoru i miał jakoby z kampanii 1812 roku powrócić z wozem zrabowanych tam rzeczy za co nie tylko wojsko, ale cały naród cierpiał, bo go splamił i dodaje: człowiek przecież honoru życie swe chętnie w ofierze dla ojczyzny poniesie, ale się żadnym podłym czynem nie skazi. Podobnie Henryk Brandt opisując, następcę ukochanego przez żołnierzy generała Lacoste, nie lubianego pułkownika Rogniat używa słów: fizjonomia jego nie była sympatyczna. Jest w tym wszystkim pewna zasada, iż ludzi honoru bez względu na cechy fizyczne starano się przedstawić jako postawnych i pięknych, z kolei ludzi niskiego stanu ducha opisywano przywarami ujmującymi im urody zewnętrznej. Ogólnie rzecz biorąc na pogardę zasługiwali ludzie, których prowadzenie się nie odpowiadało ogólnie przyjętym normom. Stanisław Broekere z wyraźną niechęcią wspomina oficera Polaka, wyrzuconego z Legii Nadwiślańskiej skutkiem złego prowadzenia się, który to wstąpił do służby angielskiej i będąc adiutantem placu w porcie Alicante, głodził polskich żołnierzy wziętych w niewolę, aby przymusić ich do wstąpienia w szeregi brytyjskie. Określa go mianem nędznika i człowieka bez honoru w dodatku okrytego nikczemnością złych postępków, choć zna jego nazwisko nie podaje go z rozmysłem aby: nie plamić jego familii. Jak łatwo zauważyć opinia o człowieku mogła zaszkodzić nie tylko sprawcy ale i jego rodzinie, co nie pozostaje bez znaczenia. Splamiony honor jednego z rodziny hańbił wszystkich jej członków. Dlatego na ile można było na tyle starano się, aby nawet cień podejrzenia nie padł na własną reputację. W czasie pierwszego oblężenia Saragossy miał Kajetan Wojciechowski bez rozkazu iść z kilkoma kolegami do miasta gdzie spędzili cały dzień na walkach z Hiszpanami. W tym czasie jego szwadron został wysłany na patrol, oskarżono Wojciechowskiego, iż wiedziony nadzieją rabunku szeregi opuścił, oburzony ta insynuacją Wojciechowski kary uniknął bo czym prędzej odnalazł swój szwadron a jego wygląd świadczył dobitnie że dzielnie walczył a nie pokątnie rabował. Na drugiej bowiem stronie zachowań pożądanych wśród oficerów była ich odwaga osobista. Z ogromnym podziwem pisze Brandt o kapitanie grenadierów Legii Nadwiślańskiej Ballu rodem z Wołynia, człowiek bez wysokiego wykształcenia, ale najpiękniejszych form, znany jako najlepszy człowiek i oficer. Gdy w czasie jednej z ulicznych walk w Saragossie, obrzuceni granatami, uciekli wszyscy żołnierze, ten w całkowitym spokoju stał niewzruszony. Ball był - jak zawsze - tire a quatre epingles (elegancki). Postawa niezachwianej odwagi stanowiła nie tylko punkt honoru, ale była też oczywiście przykładem dla prostych żołnierzy, którzy niejednokrotnie widząc odwagę swoich oficerów sami nabierali wiary we własne siły. Wspominając bitwę raszyńską, podaje Roman Sołtyk przykłady męstwa oficerów, Cypriana Godebskiego, księcia Poniatowskiego którzy własnymi osobami zawsze na przedzie kolumn zagrzewali do walki żołnierzy. Ten pierwszy swą odwagę i poświęcenie przypłacił życiem, zresztą pod Raszynem nawet wszyscy oficerowie sztabu generalnego byli ranieni lub konie pod nimi ubito. Jaszowski wspomina dzielnego kapitana artylerii Działkowskiego: stary poczciwiec, który jeszcze za Stanisława Augusta w tej broni w niższym stopniu służył. Nauki nie miał, ale dobry żołnierz ponieważ w r. 1809, gdy Polacy zdobyli Sandomierz, i na powrót byli tam oblężeni, on junacząc, wlazł na szaniec, spuścił hajdawery i goły tyłek na Austriaków wypiął, ale jakiś pandur czy Kroat tak dobrze wziął go z boku na cel, że mu pacierze przetrącił. Odwadze zatem mogły towarzyszyć i takie gesty nie uchybiając bynajmniej honorowi. Porywczość jednak i pochopność w osądach nie powinny cechować honorowego oficera. Wspomina Brandt, zdarzenie w którym Józef Chłusowicz dowódca 2 pułku Legii Nadwiślańskiej, miał niemile potraktować pewnego grenadiera francuskiego. Przyczyną tego było zdarzenie, gdzie w czasie toalety pułkownika wpadł do jego namiotu pudel a za nim ów grenadier, robiąc zamieszanie i przewracając misę z wodą. Chłusowicz wyzwał grenadiera od impertynentów i wyrzucił go z namiotu. Wieczorem jednak przyszedł doń pokrzywdzony wraz z towarzyszącym oficerem francuskim: Panie pułkowniku - przemówi francuski oficer ubliżyłeś pan dziś wysoko honorowemu człowiekowi, który cieszy się szacunkiem całego pułku. Przybywam tu w imieniu marszałka Berthiera, dla złagodzenia tej nieprzyjemnej afery, do czego, silnie jestem przekonany, wystarczy proste napomknienie. - Mój pułkownik, nie tracąc ani na chwilę spokoju, odpowiedział krótko. - Nie mogę zaprzeczyć, że rano uniosłem się, ale wnet tego pożałowałem, i byłbym załagodził na miejscu sprawę, gdyby nie to, ze grenadyer znikł mi zaraz z oczu. Grenadierze, nie weźmie mi pan tego za złe, nieprawdaż?- I podał mu rękę, którą grenadier uścisnął serdecznie i powiedział, że otrzymał zadośćuczynienie najpiękniejsze na świecie. Sytuacja ta pokazuje, że pochopność w czynach i zbyt prędkie unoszenie się nie należy do wachlarza zachowań które powinien reprezentować honorowy oficer. W dodatku przeprosiny za uchybienie innej osobie, nawet niższej rangi są w bardzo dobrym tonie.
Nie tylko przecież osobista odwaga i niepospolite czyny powinny cechować honorowego oficera. Opisuje Załuski jeden ze zwiadów, które przyszło mu odbyć z plutonem szwoleżerów wraz z 25 dragonami gwardii pod nieznanym mu porucznikiem francuskim. Mieli dotrzeć do klasztoru gdzie przywitano ich winem i to tak łaskawie, że ów Francuz nie był w stanie o własnych siłach wsiąść na konia. Po powrocie okazało się, że to nie pierwszy tego typu wybryk oficera i został on karnie usunięty z gwardii. Było w gwardyjskich pułkach francuskich - pisze Załuski - wielu oficerów tego kalibru, którzy dosłużywszy się stopni przez okazane męstwo [...] nie posiadali żadnego usposobienia i to nam młodym oficerom polskim, lecz lepiej wychowanym dawało nad nimi częstokroć górę. Powinnością zatem jak widać było, jak najpoważniejsze traktowanie swego stanowiska. Ciekawa zdaje się być tutaj kwestia nadużywania alkoholu przez korpus oficerski. Pułkownik Julian Sierawski, dowódca 6 pułku piechoty, w relacji z oblężenia Sandomierza, pozostawił przykry opis szturmu prowadzonego przez 12 pułk piechoty. Atak na Bramę Opatowską był nieudany, jednak nie to poruszyło pułkownikiem: - A gdziesz jest wasz pułkownik? - Tu leży w bruździe na polu...- Czy ranny? - Ranny! [...] w rzeczy samej znaleźli Weyssenhoffa pomiędzy zasmuconymi podkomendnymi swymi, siedzącego na zagonie, z głową między kolana zwieszoną, na rękach opartą. Sierawski znając nałogi Weyssenhoffa [...] zapytał się go czy prawda, że był rannym? - Tak, tak - mdlejącym głosem odpowiada Weyssenhoff - ranny jestem. - A gdzie? - W prawą nogę. I rzeczywiście [...] spodnie nankinowe pana Weyssenhoffa zbroczone były jakimś płynem czerwonym. Zsiadł więc Sierawski z konia i jak Tomasz niewierny chciał się dotknąć tej rany [...] Lecz nim ten zamiar wykonał cofnął się przerażony zapachem, dowodzącym, że ten płyn nie był krwią ludzką ani bydlęcą, ale ryżawym wyskokiem, który w gorącym żołądku pana Weyssenhoffa fermentować począł. Weyssenhof nie był bynajmniej wyjątkiem w tej kwestii, bardzo wielu oficerów lubiło zaglądać do kieliszka, co powszechnie uważano za wadę, jeśli odbywało się to zbyt często. Co ciekawe jednak, nie uwłaczało to honorowi oficera jeśli nie przeszkadzało to w pełnieniu przezeń obowiązków. Kodeks honorowy Boziewicza jako jedną z osób niehonorowych wymienia notorycznego alkoholika, ale co bardzo ważne - o ile w stanie nietrzeźwym popełnia czyny poniżające. Daje to pewne światło na pogląd o "nadużywających". Nie było jak się zdaje czynem uwłaczającym godności samo picie, ale negatywne efekty, które mogły wyniknąć z tego faktu. Pijak, o ile wykonywał swe obowiązki i swym zachowaniem nie naruszał godności innych nie był zaliczany w poczet ludzi niehonorowych. Przedstawia Kołaczkowski sytuację, w której w czasie pobytu Wielkiej Armii w Moskwie podszedł do grupy znajomych: Wielu oficerów i żołnierzy nosiło na sobie slady nocnych bankietów. Nawet jenerał Pelletier i oficerowie francuscy: Mallet, Bontemps i inni dobrze podochoceni byli. Dowiedziałem się że cała noc ponczem z araku i ananasów posilali się. Pelletier ciagle wołał "Pić!" i szklanki nie puszczał z ręki. Sam alkohol posiadał w owym czasie funkcję nie tylko "rozrywkową". Wódkę w razach nadzwyczajnych przewidywał regulamin i nie bez powodu. Alkohol stanowił swego rodzaju "odtrutkę" na niezbyt wysublimowane frontowe pożywienie, dostarczane często nieregularnie. Miał też alkohol swoista cechę "motywatora" dopingującego żołnierzy do śmielszych ataków i rozpraszających ponure myśli. Alkohol wreszcie, przy braku środków dezynfekujących pełnił z powodzeniem i te rolę i w razie odniesienia rany używany zewnętrznie chronił przed nieprzyjemnymi konsekwencjami. Oficer jednak w miarę możliwości powinien zachowywać trzeźwość umysłu, aby móc wykonywać swe obowiązki. Ciężka i mozolna służba, męcząca i powszechnie nie lubiana "robota papierkowa" przedstawiały się w umysłach oficerskiej braci jako niezbędne a dobry oficer musiał się z nich wywiązywać. Było to zresztą związane z omawianym już honorem własnego oddziału, niewypełnienie codziennych obowiązków służbowych groziło rozprężeniem, chaosem itp. Nie tylko wzgląd na powyższe utrzymywał codzienna dyscyplinę. Młody Klemens Kołaczkowski nadzorując roboty przy umacnianiu twierdzy Modlin pisze: Tak wielkie wytężenie przechodziło pewnie siły osiemnastoletniego młodzieńca, lecz uczucie honoru, które niedozwalało nikomu w wykonaniu obowiązku dać się wyprzedzić, i współzawodnictwo kolegów przemagało wszelkie inne względy, nawet i zdrowia. Honor zatem nie pozwalał w ustawaniu w wysiłku.
Czyny niegodne nie powinny skazić wizerunku, choć pewien epizod z życia Załuskiego rzuca ciekawe światło na jeden z aspektów tego zagadnienia. Otóż w czasie kampanii rosyjskiej, stacjonując w domu niejakiego Sołtykowa, dokonał "oficjalnej" kradzieży. Poinformował kamerdynera (właściciela nie było) o przywłaszczeniu sobie szkła od musztardy i łyżeczki do tabaki. Cała sytuację wytłumaczył tym, iż skoligacił właściciela domu z familią Sołtyków mieszkających w Polsce, którzy to gorliwie popierali Katarzynę II i rozbiory. W tym momencie "kradzież" mogła mieć znamiona zemsty, bądź można by zaryzykować stwierdzenie, że niehonorowy ów czyn przestaje być takim kiedy popełniony jest wobec człowieka któremu powszechnie odmawia się posiadania godności i honoru. Trudno tez sądzić, że miała być ta kradzież dokonaną z chęci wzbogacenia się, bowiem przedmioty miały bardzo znikomą wartość. Można też założyć, że była potrzebą chwili, a nie chcąc narazić się na miano złodzieja poinformował kamerdynera o tym fakcie, zaś otoczka została wymyślona potem dla uniewinnienia się. Jak by nie było kradzież była uznawana powszechnie za czyn hańbiący.
Możliwości manewru, nie pozostawiał kodeks honorowy gdy szło o złożone słowo czy obietnicę. Przysięga na honor stanowiła dla oficerów Armii Księstwa Warszawskiego słowo ostateczne, najwyższą instancję. Przysięgający na honor oficer nie potrzebował spełniać dodatkowych zobowiązań aby mu wierzono. Będąc w niewoli mięli oficerowie najczęściej znaczną swobodę poruszania się, wystarczyło bowiem, że dali parol na to, iż miejsca swego pobytu nie opuszczą. Choć zdarzało się iż wiedzeni chęcią powrotu do kraju bądź dalszej walki o ojczyznę parol łamali. Po klęsce lipskiej zaczęto wątpić w dalszą przydatność dla ojczyzny służby u boku Napoleona. Rozpoczęły się na dużą skalę dezercje jednak wielu oficerów oczekiwało, że będą mogli powrócić do kraju ze sztandarami, zachowując swoja godność i honor żołnierski, to znaczy odstąpić od Cesarza tylko za jego zgodą, a więc po uwolnieniu ich z danego na honor słowa, że nie opuszczą Napoleona. Książe Sułkowski miał też przysiąc, dla uspokojenia wojska, że w żadnym wypadku Polacy nie przejdą Renu. Powstrzymało to zbiegostwo, lecz kiedy 28 października w okolicach Schluchtern Napoleon zwrócił się do polskich oficerów odwołując się do ich honoru wszyscy zgodnie postanowili iść dalej z Cesarzem. Jak pisze Jaszowski nie pozostało księciu Sułkowskiemu nic jak tylko złożyć dymisję, bo danego słowa dotrzymać już nie mógł. Słowo honoru było bowiem święte. Pewne znamiona takiego słowa ma tez stosunek do długów. Sam dług zaciągnięty czy to w trakcie gry hazardowej, czy to nawet przyjęty jako dobrowolny dar, powinien być oddany w możliwie jak najkrótszym czasie. Stanowiło to punkt honoru, który stał tu na straży pewnych relacji, mianowicie swoistej przyzwoitości. Dla zaciągającego dług, była to tez sprawa utrzymania się w towarzystwie, nie spłacanie takich długów groziło bowiem szybkim odsunięciem się od dłużnika. Jaszowski, który w czasie swej służby pożyczył, a nawet kilkakrotnie dostał w podarunku od różnych osób nieznaczne ilości gotówki, za punkt honoru postawił sobie je zwrócić. Ubolewał też nad tym, że nie ma możliwości odnalezienia pewnych osób i tym samym uregulowania długu.
Znaczenie honoru było tak ważne, że nie obawiano się dla niego postawić na szale własnego życia. Uchybienie honorowi prawie zawsze kończyło się pojedynkiem. Pojedynek, jakkolwiek ujęty w pewne ramy, miał jednak dużą dozę dowolności w samym przebiegu i zasadach. Ogólnie można powiedzieć, że na taki a nie inny sposób jego rozegrania musiały zgodzić się obie strony. Najczęściej narzędziem była broń biała bądź pistolety, do rzadkości należą pojedynki honorowe rozwiązywane np. tak jak pojedynek pułkownika Jana Krukowieckiego z generałem Michałem Grabowskim. W większości przypadków pojedynki były prowadzone do tzw. "pierwszej krwi" gdzie po zranieniu przeciwnika sekundanci przerywali pojedynek. W sierpniu 1816 roku odbył się pojedynek Józefa Bema z kapitanem Szymonem Nowickim. Nowicki oddał strzał, kula trafiła Bema w udo i utkwiła w kości, w tym momencie Nowicki próbował ucieczki z pola pojedynku. Sekundanci jednak dogonili go i wyperswadowali, że Bem żyje i należy mu się strzał. Bem strzał oddał i zabił na miejscu Nowickiego. Wojciechowski przedstawia także pojedynek gdzie oficer 7 pułku lansjerów Rumowski został wyzwany przez francuskiego oficera piechoty. Rumowski jednak bić się nie chciał za co Francuz wypłazował go szablą. Cały pułk przymusił Rumowskiego do dania satysfakcji Francuzowi, przyniósł bowiem hańbę jednostce. Pojedynek się odbył, Francuz został zabity, jednak Rumowskiego wyproszono z pułku. Oba te wypadki pokazują, że samo przystąpienie do pojedynku nie było równoznaczne ze zmyciem hańby, trzeba było jeszcze odpowiednio, z honorem właśnie, zachować się w jego trakcie. Pojedynków było zresztą co niemiara: Takich awantur było między nami co dzień z pół tuzina - mówi o swym pobycie w garnizonie w Gdańsku i licznych pojedynkach z Niemcami i Fracuzami Józef Matkowski, porucznik artylerii konnej - [...] chociaż zawsze więcej szampana, porteru etc. wypłynęło jak krwi ludzkiej, jednak można rachować, że na 6 pojedynków ledwie w jednym Niemiec Polaka przemógł. Licznymi pojedynkami wsławili się Jakub Ferdynand Bogusławski - oficer Legionów Dąbrowskiego (potem major w 6 p. p.), a także Maciej Zabłocki - również oficer legionowy. Zdarzało się też, że stawający na przeciw siebie, zostawali się bliskimi przyjaciółmi. Podsumowując zatem, oficer Armii Księstwa Warszawskiego miał względem siebie szereg obowiązków, które to nie zadbane uwłaczały jego honorowi. Postawa zewnętrzna, obowiązki służbowe, wierność danemu słowu, nieskalana opinia i potrzeba bronienia własnego honoru składały się na te obowiązki. Chcąc uchodzić
za człowieka honorowego nie mógł sobie oficer pozwolić w tym względzie na żadne ustępstwa.
Kwestia honoru a kwestia wiary
W postawach moralnych ówczesnych Polaków niepoślednią rolę odgrywała kwestia wiary. Dylematy ludzkiej natury rozwiązywała często religia i boskie przykazania. Zadać więc można pytanie gdzie w tym układzie znajduje się kwestia honoru polskiego oficera i czy oba kodeksy: honorowy i chrześcijański wzajemnie na siebie oddziaływają i w jakim stopniu. Ogromna większość polskich oficerów wyniosła z domów system wartości, który ogólnie nazwać możemy katolickim. Składają się nań typowe dla religii chrześcijańskich przykazania miłości do Boga, bliźniego, ba wroga nawet, co już w tym momencie popada w konflikt moralny z potrzebą walki z przeciwnikiem i dążeniem do jego pokonania. W momencie jednak podjęcia walki o sprawę słuszną, jaka niewątpliwie była walka w obronie ojczyzny, przykazania te ulegały pewnej modyfikacji. Czasy jednak, w którym przyszło istnieć oficerom, stanowiły pewien przełom w sprawie poglądu na świat, wojna i powszechność śmierci, z którą się na co dzień stykali musiała mieć niewątpliwy wpływ na ich umysły, a i epoka oświecenia nie pozostawała bez znaczenia w ostatecznym spojrzeniu na kwestie wiary. Już to względem
religii wyznać musimy, że pomimo wychowania naszego katolickiego rodzinnego, wiek XVIII wywarł swój zgubny wpływ na nas i że dopiero doznawszy klęsk [...] zawołaliśmy skruszeni - Domine! remitte iniquitatem plebis Tuae! (Panie odpuść niegodziwość ludu Twego!) pisał Załuski przypominając sobie wyprawę moskiewską gdzie ani razu nie było u nas zastanowienia się religijnego. Nie wszyscy jednak zapominali na czas wojny o Bogu. Jaszowski przed każdą bitwą robił rachunek sumienia i prosił Boga o ochronę przed kalectwem (nie przed śmiercią) lecz jednak w końcu stwierdza: Przed bitwą nie śpiewaliśmy "Bogurodzico", kapelan nie dawał rozgrzeszenia, jak kiedyś u nas bywało, bo z Napoleonem wszystko było po modnemu; wiarę, która nasze dawne hufce ożywiała, on zastąpił honorem. Wiara więc i honor mogły spełniać podobne funkcje. Wspominając mszę świętą w obozie rosyjskim przed bitwa pod Borodino wskazuje Jaszowski, że ta, miała fanatyzm żołnierza walczenia za wiarę, cara i ojczyznę do największej potęgi podnieść. Podobne przecież przesłania niosło pojęcie honoru. Czy możemy jednak postawić znak równości między tymi pojęciami? Czy raczej jedno może być częścią składową drugiego? Myślę że zależy to przede wszystkim od osoby, wobec której chcielibyśmy zastosować powyższe pojęcia. Sprawa honoru jak i sprawa wiary, mimo pewnych założeń uniwersalnych, jest kwestią indywidualnego podejścia, osobistych przekonań itp. Nie można odmówić posiadania honoru ludziom nie wierzącym, wielu natomiast wierzących na takie miano nie zasługiwało. Pojęcia wiary i honoru niosą ze sobą pierwiastki moralne bardzo ludzkie, humanitarne. Zasady takie jak "Nie kradnij" czy "Kochaj (szanuj) bliźniego" są tożsame dla obu systemów wartości i nie wykluczają się wzajemnie. Napoleon widząc Polaków, wykonujących, przed trudnym desantem, znak krzyża miał powiedzieć: To dobrze, dobrzy chrześcijanie są dobrymi żołnierzami. Wojciechowski natomiast wspomina, że błogosławieństwa udzielone mu przez rodziców ściągnęły opiekę nieba, które zawsze czuwało nade mną, oddalało niebezpieczeństwa i dozwoliło spokojnie starość na łonie rodziny przepędzać. Wojna jednak rządzi się swoimi prawami i nie raz przyszło o Bogu i wierze zapomnieć przy takich okropnościach i nędzy powszechnej wszelkie uczucie litości, religii itd. w sercach pozostałych przy życiu wygasało. Oczywiście kiedy warunki na to pozwalały odbywały się i msze, medaliki i święte obrazki ratowały żołnierzom życie a oficerowie ubolewali nad rozpustą i rozpasaniem żołdactwa, które bez szacunku dla miejsc świętych rabowali je bez litości. Jednak jak się wydaje honor i wiara były pojęciami wzajemnie się uzupełniającymi, mogły istnieć bez siebie, przedstawiały podobny system wartości, z innego punktu widzenia (honor bardziej świecki). Łączenie postaw honorowych z wiarą nie powinno mieć chyba miejsca. Człowiek prawdziwie honorowy i tak zachowywał w dużym stopniu nakazy ewangelii. Duża część jednak oficerów Armii Księstwa Warszawskiego prezentowała oba te systemy wartości, nie wykluczały się one wzajemnie
Zakończenie
Epopeja oficerów Armii Księstwa Warszawskiego jest przykładem niebywałego poczucia honoru, będącego ich wykładnią życia w czasach, w których przyszło im istnieć. Honor w ich pojęciu nie był pustym słowem, do którego odnosili się w pysznym uniesieniu, bądź kierowani niskimi popędami wystawiali na pokaz, aby podbudować nim swój wizerunek. Honor miał znaczenie znacznie głębsze. Dotykał spraw tak zdawało by się błahych jak podarty mundur, do tak wzniosłych jak miłość do ojczyzny. Oficerski kodeks honorowy organizował życie, przynosił gotowe rozwiązania, rozsądzał spory i kierował poczynaniami. W codziennym, usłanym dylematami, dniu, gdzie często dochodziło do konfliktów natury moralnej, był kodeks honorowy pierwszą instancją, do której się odwoływano. Honor był pojęciem bardzo rozległym, mieszczącym w swym znaczeniu całą gamę wartości, które powinni reprezentować swymi osobami oficerowie. Nakładał też na nich pewne obowiązki, nie dopilnowanie których groziło poważnymi konsekwencjami, nie tylko dla własnej osoby, ale i otoczenia. Moglibyśmy pokusić się o pewne uogólnienie, próbę usystematyzowania norm, jakie zawierał kodeks honorowy oficerów Armii Księstwa Warszawskiego. Jak zatem mógł by wyglądać taki kodeks gdyby ktoś z ówczesnych ujął go w słowa i przelał na papier?
Twój honor jest strażnikiem dróg, po których kroczył będziesz przez całe swoje życie. Stosuj się do jego poleceń, a dotrzesz do celu. Niech twa uwaga aby nie zbłądzić wszystkim będzie dla ciebie.
We wszystkim co robisz mniej swą Ojczyznę przed oczami i niech jej dobre imię kieruje każdym twym krokiem. Stawaj w jej obronie i walcz o honor jej narodu gdziekolwiek i kiedykolwiek będziesz, niech miłość i troska o twój kraj będą twoim drogowskazem.
Honor twój niech stoi na straży obowiązków, które nakłada na ciebie życie. Spełniaj je sumiennie i gorliwie a praca twa doczeka się nagrody. Wytrwałość w obowiązkach przyniesie ci chlubę i poważanie.
Tak w czasie wojny jak i pokoju będziesz pilnował aby żaden czyn niegodny wobec innych nie splamił twego imienia. Szanuj ludzi, zarówno przyjaciół jak i wrogów, niech nie ścierpi twe serce żadnego wobec nich czynu niegodziwego, którego można uniknąć.
Pamiętaj, że jesteś żołnierzem, niech zachowanie dobrego imienia wojska i jego chwały będzie rozkazem twej służby. Honor twój w tym, by być wierny przysiędze, którą złożyłeś wobec Boga, sztandarów, które są godłem honoru i innych żołnierzy.
Słowo oficera jest święte, nie łam go w żadnym wypadku.
Osoby swojej nie wystawiaj na pośmiewisko. Bądź szlachetny w postawie, mowie i czynach. Obrazy żadnej płazem puścić ci nie wolno ta uchybia nie tylko tobie ale imieniu wszystkich oficerów i wojska. Mniej zawsze na uwadze cześć i powagę jaką reprezentujesz. Niech chęć zysku tobą nie powoduje. Niech uniesienie i pochopność w osądach będzie ci obce. Wszystko co robisz rób z rozwagą.
Stosuj się i bądź wierny powyższym zasadom. Stój na ich straży i pilnuj by w twej obecności im nie uchybiono. Pamiętaj, że masz honor być oficerem.
Tak oto moglibyśmy przedstawić kodeks honorowy którym kierował się w życiu korpus oficerski. Jego powstanie uwarunkowane było przez wiele czynników. Postawy specyficznie rozumianego honoru kształtowały się w Polsce dużo wcześniej Lata demokracji szlacheckiej wyniosły godność osobistą na szczyt wzajemnych relacji co było fundamentem dla rozumienia pojęcia honoru osobistego. Z kolei upadek Rzeczpospolitej spotęgował w jego znaczeniu sprawę miłości do ojczyzny i potrzeby stawania w jej obronie. Wreszcie sama armia, dla której kodeks honorowy stał się jedynym kodeksem moralnych nakazów, dołożyła własne interpretacje pojęcia honoru. Na przyswojenie sobie nakazów takiego kodeksu i wchłonięcia jego reguł miał korpus oficerski Księstwa warszawskiego niewiele czasu, ale przyznać należy, że młodzi oficerowie bardzo szybko przenikali duchem armii. Tym bardziej, że pewne jego elementy wykształcały się już od dzieciństwa czy to przez rodzinne wychowanie, czy późniejszą edukację. Wychowanie stanowiło niepośledni element w kwestii wyrabiania specyficznych zachowań. Mogło odbywać się wieloliniowo, zarówno w ujętym w karby regulaminów i przepisów codziennym życiu żołnierskim, jak i "pozaobozowym" obcowaniu w oficerskich kręgach. Dodatkowo, dla licznych oficerów, wywodzących się ze szkół wojskowych, nauka w nich dawała niemały ładunek wartości, w których honor miał rangę najwyższą. Począwszy od lunevillskiej szkoły Stanisława Leszczyńskiego, poprzez Szkołę Rycerską Stanisława Augusta, korpusy kadetów w Kaliszu i w Chełmnie, Szkołę Aplikacyjną Artylerii i Inżynierii, Szkołę Zakładową Artylerii i Saperów, czy w Szkołę Chirurgiczno-Wojskową i Lekarską wszędzie tam starano się wpajać w młode umysły wartości honoru. Musiało takie nastawienie wydać w końcu owoce. Mógł Józef Załuski pisać o wyższości moralnej nad samymi gwardzistami Napoleona. Mógł Wielki Książę Konstanty mówić iż zna doskonale uczucie które charakteryzuje dzielnych Polaków. Mógł poprawiać Paweł Jerzmanowski francuskiego historiografa Lamartine: Nazywa pan Polaków nomadami i mącicielami, którzy znajdują swą ojczyznę we wszystkich rewolucjach. Oni tym czasem szukali chwały, zwalczając rozbiorców ojczyzny. [...] Kiedy wasi sojusznicy zdradzali was, kiedy porzucali was zdradziecko nawet na polu bitwy, opuszczając wasze szeregi, by połączyć się z nieprzyjacielem, Polacy zawsze trzymali się drogi honoru. Mógł Józef Jaszowski przestrzegać swoje dzieci, że nie ma nic okropniejszego dla człowieka niż utrata honoru. Mógł wreszcie sam Cesarz Francuzów mówić: Ces Polonais c'es tout l'honneur! (Ci Polacy to sam honor!)
1