Poison of love (prolog rozdział I) [NZ]


Zanim przeczytasz:
- [OOC] - postacie odbiegają charakterem od swoich pierwowzorów
- [AU] - postacie są osadzone w innych realiach
- [AU/AH] - wszyscy bohaterowie są ludźmi
- powtórzenia i przeklinanie (szczególnie u E.C.) jest z góry zamierzone
- ff w niektórych scenach jest brutalny...

Prolog

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Piątek...Weekendu początek.
Dla większości ludzi to dni relaksu, laby, szalonego imprezowania, możliwość spędzenia czasu z rodziną.

Taaa...

Tak może mają ci co chodzą do szkoły, na studia albo zapierdalają dzień w dzień po dziesięć godzin w zatęchłym biurze! Dla mnie, ostatni miesiąc to jedna wielka impreza, której nieodłącznymi następstwami był ostry kac zaraz po przebudzeniu. O moralnym już nie wspomnę...
Właśnie pod koniec kwietnia skończyłem zdjęcia do mojego ostatniego filmu, który już stał się legendą na długo przed wrześniową premierą! Od tego czasu szalone imprezy lub popijawy w londyńskich klubach były moją codziennością, od której nie mogłem i nie chciałem się uwolnić.
Zawsze znalazł się jakiś idiota, który wyskoczył z zasranym pomysłem wybrania się do nowego pieprzonego klubu, gdzie jak co wieczór czekała na mnie perspektywa mega chlania i jednorazowego poznania jakiejś dziewczyny, czekającej aż ją przelecę.
Uwierzcie mi, wystarczy mieć znajomości, żeby mieć wejście na najbardziej zajebiście zapowiadające się imprezy. Tak się składa, że wystarczy jeden mój telefon do właściciela, a mam załatwioną własną lożę, kosztem jakiegoś zasranego szarego człowieczka.
Ale co mnie to...

Uch, czas wstać i wziąć jakiegoś procha, zanim moja głowa jebnie na miliardy maleńkich pieprzonych kawałków.
Usiadłem ostrożnie na rozkotłowanej pościeli, a każdy z moich mięśni zaprotestował gwałtownie. Głowę przeszył kolejny pieprzony impuls o ostrym natężeniu.
Coś poruszyło się obok mnie i z pod kupy kołdry dosłyszałem lekkie westchnienie. Zerknąłem zdegustowany, mimo to wiedziałem co tam zastane...
- O cholera...- zakląłem ukrywając twarz w dłoniach.
Nie przejmując się nagą cizią w moim łóżku, zwlokłem się z wyra i poszedłem do łazienki gdzie odkręciłem na ful prysznic. Letnia woda zmyła pieprzone uczucie syfu na mojej skórze, jakie miałem od dymu, potu, alkoholu i seksu.
Nie koniecznie w tej kolejności.
Marzyłem, żeby jak najszybciej pozbyć się tej szmaty, jaka migdaliła się do mnie przez cały wczorajszy wieczór. A z doświadczenia wiedziałem, że taka laska będzie się najpierw stawiać, płakać, by skończyć na groźbach. Ta, ile razy to słyszałem?
Wściekle zakręciłem kurek i wytarłem się puchowym ręcznikiem hotelowym, po czym odrzuciłem w kąt łazienki. Niech obsługa martwi się o ten burdel.
Przeczesałem palcami przydługie włosy opadające mi niemal na oczy. Zignorowałem nieogoloną szczękę.
Nie goliłem się od kilku dni, ale miałem głęboko gdzieś jak wyglądam z tą niechlują brodą.
Przebrałem się w jakieś ciuchy leżące na szafce i poszedłem do kuchni, jaką miałem do dyspozycji w apartamencie, nie oglądając się nawet na łóżko.
Włączyłem ekspres do kawy i czekając aż zaparzy się ten afrodyzjak kacowiczów, połknąłem dwie tabletki przeciwbólowe. Niektórym może to zaszkodzić, zwłaszcza jak popija się proszki kawą, ale prawda jest taka, że tylko cioty narzekają na mdłości jakie następują później. Wole już rzygać niż czekać pół dnia, aż ten pieprzony kac się ode mnie odwali.
Popijając tabletki wodą słyszałem dochodzące z sypialni poranne odgłosy.
Nalewałem właśnie kawę do kubka, gdy kobiece ramiona otoczyły moją talie. Dłońmi przebiegła wzdłuż torsu, głaszcząc długimi paznokciami moje mięśnie.
- Dla mnie też znajdzie się kawusia?
Zachrypnięty głos, która ni cholery mnie już nie podniecał, należał do wysokiej brunetki stojącej teraz za mną. Była całkowicie naga, czułem to.
Ale powinna wiedzieć, że Cullen skacowany, to Cullen mega zajebiście wkurwiony.
Z drugiej strony, znała mnie jedną noc, i od tej imprezowej strony...
Więc skąd mogła wiedzieć jak zareaguję? Ale... co to mnie obchodzi?
- Mogę co najwyżej zapłacić za twoją taryfę.- odpowiedziałem oschłym tonem popijając gorącą kawę.- Zjeżdżaj już.
Jej dłonie przez chwilę zamarły na moim torsie. Po chwili puściła mnie i stanęła obok, próbując pochwycić mój wzrok.
Uparcie gapiłem się w to zasrane London Eye. Po ch*** ktoś zbudował tą kupę żelastwa ??
- Dlaczego tak mówisz Eddy?- zaświergotała tak słodko, aż mnie zemdliło.
Poza tym... Nienawidziłem jak ktoś tak do mnie mówił!!!
Co ja ku*** jestem?? Jakiś zasrany niedźwiadek??
- Bo mam cię dosyć. Zapieraj swoje rzeczy i spieprzaj stąd.- mój obojętny ton i postawa mówiła sama za siebie.
- Ale... przecież było nam tak cudownie...- głos jej się prawie załamał. Podeszła do mnie i przejechała dłonią po szlufce moich dżinsów.- Nie chciałbyś tego powtórzyć?
- Nie i odpierdol się ode mnie!- odepchnąłem ją aż się zatoczyła.
Spojrzała na mnie wzrokiem pobitego szczeniaka. Acha... zaczęło się... Opera mydlana...
- Już ci się nie podobam? Jedna noc i traktujesz mnie jak szmatę z ulicy? Eddy, ja oddałam ci siebie, bo się zakochałam...
Kuźwa, tak to jest jak sypiasz z fankami...
- Słuchaj, ja nawet nie wiem jak się nazywasz, ile masz lat...nic.- rozłożyłem spokojnie ręce, jednak widząc, że znowu chce coś powiedzieć, dodałem ostrzej- NIC! A teraz zabieraj się stąd, bo zawołam ochronę i tak rozpieprzoną wywalą cię na ulicę!
Chyba podziałało, bo fuknęła gniewnie i uciekła do sypialni. W kilka sekund później pojawiła się w pełni ubrana.
- Pożałujesz tego Cullen! Pójdę do mediów i powiem jak wykorzystujesz dziewczyny! I jak je traktujesz!
- Ta, kto uwierzy lasce, która się szmaci po godzinie znajomości? Poza tym...-dodałem z uśmieszkiem mierząc ją od stóp do głów- Jakoś specjalnie nie protestowałaś...
Warknęła wściekle i po chwili pizgnęła drzwiami aż miło.

Westchnąłem przeciągle i z kubkiem kawy powlokłem się do salonu, gdzie na kanapie znalazłem swoją kurtkę. Pogrzebałem wolną ręką w kieszeni i wyciągnąłem komórkę.
Szybko i bez zbędnego zastanowienia wybrałem numer, a czekając na połączenie usiadłem przed laptopem i go włączyłem. Mój menager nie cierpiał, gdy urywałem się bez jego wiedzy. Wówczas moja skrzynka mailowa pękała w szwach... A ja musiałem ten syf sprzątać...
- W końcu raczyłeś odebrać, do cholery.- warknąłem, gdy po pięciu sygnałach usłyszałem niemrawy głos mojego jedynego przyjaciela.
- Edward, niech cię szlag jasny trafi... Spałem...
- Stary, jest już czwarta popołudniu, czas zaplanować wieczór!- mój zajebisty nastrój wyrazie różnił się od humoru mojego rozmówcy. Niech Bóg, czy inne zjawisko, błogosławi prochy i kawę!
- Czy ciebie już do końca popieprzyło? Jestem od czterech dni w Londynie, a ty zdążyłeś zaciągnąć mnie do co najmniej dwunastu klubów!
- Ma się ten dar...
- Taa... dar... to twoje przekleństwo, stary...
- Dobra, przestań chrzanić, przecież dobrze się bawisz. A może nie mam racji? Nie przeleciałeś może tej blond cizi?
Głośne westchnienie mojego przyjaciela powiedziało mi, że jest mną niesamowicie zniesmaczony.
- Edward, ja nie jestem tobą. Ja nie muszę wyruchać wszystkiego co ma nogi po szyję i duży biust!
- O przepraszam, ta z którą spałem dzisiaj miała co najwyżej rozmiar C, ale co ja na to poradzę.
- Edward... Idź się lecz.
- Jasne. Wpadnę o ósmej. Umyj się i łyknij kawy.
- Taaa, jak się doczołgam...
- Jasper, nie bądź ciota, będę o ósmej.
Nie czekając na potwierdzenie zatrzasnąłem komórkę.

Ja i Jasper byliśmy najlepszymi kumplami od dzieciństwa. Pomimo moich wyskoków i imprezowego życia, tylko on jedne pozostał mi przyjacielem, który bezinteresownie utrzymywał ze mną kontakt. Nie był żadną pieprzoną pijawą, ale człowiekiem z sumieniem! A w mojej branży rzadko trafia się tak godna pieprzonego zaufania osoba.
Uch, tylko czemu czasem zachowuje się tak sztywno wobec lasek?

Kończąc kawę wysłałem jeszcze esemesa do Emmetta, kolesia, którego poznałem kilka lat temu na planie jednego z filmów.
Znając go i jego styl życia, był już na nogach od kilku godzin, gotowy do wieczornego nawalenia się jak bombowiec.
Rzuciłem komórkę na szklany stolik i poszedłem uszykować się na wieczór.


>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

- Bello!
Podniosłam głowę z nad półokrągłego biurka recepcji, gdzie jak co godzinę wypełniałam tabelę grup turystów jakie miałam okazję oprowadzać po muzeum. A czekały mnie dziś jeszcze trzy, w tym dwie z podstawówki i jedna emerytów.
- Tak, pani Francis?
- Bello złotko, zanieś to kustoszowi.- powiedziała miła kobiecina po pięćdziesiątce podając mi pękające w szwach formularze.- Powiedz, że to wypełnione dane o zamówieniach na cykl sierpniowych wystaw. Powinien skontaktować się z Paryskim Muzeum, ale on już będzie wiedział co zrobić.
- Oczywiście, mogłaby pani zastąpić mnie przez chwilę?
- Jasne złotko.- uśmiechnęła się staruszka i zamieniłyśmy się miejscami.- Wybacz, że cię tak wykorzystuje, ale już nie daje rady wchodzić i schodzić po tych schodach... Uff, chyba czas na emeryturę.
- Co też pani mówi! Taka weteranka jak pani? Cóż mój ojciec bez pani by zrobił?- zaśmiałam się delikatnie, wiedząc, że tymi słowami rozbudzę entuzjazm starszej sekretarki mojego ojca, kustosza.
- Masz rację, niedługo sama będę mogła byś eksponatem, ale.. Chyba nie jestem aż tak stara, skoro jak wychodzę z pracy z muzeum, to alarm nie piszczy!- zaśmiała się mocnym głosem i widząc zbliżającego się listonosza, nałożyła na nos okulary.

Chcąc nie chcąc, poszłam w stronę bocznych schodów, których kondygnacja liczyła pięć pięter. Na ostatnim miał gabinet mój ojciec, kustosz Muzeum Brytyjskiego, profesor Charlie Swan.
Zapukałam delikatnie jedną ręką i uchyliłam ostrożnie drzwi. Ojciec odkładał właśnie słuchawkę i zamknął jakąś teczkę nie uraczywszy mnie nawet spojrzeniem.
Wślizgnęłam się do środka i zamknęłam za sobą drzwi.
- Przyniosłam dokumenty o transferze obrazów Moneta, jaką mamy przeprowadzić w sierpniu z Muzeum Paryskim- powiedziałam oficjalnym tonem podając nad biurkiem plik folderów.
- A tak, dziękuję Izabello.
Uch, nie lubiłam, gdy ktoś zwracał się do mnie pełnym imieniem, ale ojciec robił to tak notorycznie, że już zdążyłam się przyzwyczaić.
- Jutro wyjeżdżam do Oksfordu, więc w ciągu weekendu kierownictwo przejmie mój zastępca, pan Wood- poinformował mnie oschle przeglądając dokumenty, które mu podałam.
- Oczywiście ojcze. Mam coś uszykować na tę podróż?- dodałam mając nadzieję, że ojciec w końcu raczy na mnie spojrzeć.
- Nie, o wszystko zadba masz majordomus.
Ach, tak, faktycznie. Po co w ogóle rozmawiać z córką. Zrezygnowana odwróciłam się chcąc opuścić biuro najszybciej jak się da.
Po tych latach obojętności nie widziałam sensu, by walczyć z oziębłym traktowaniem mojego ojca, gdy już zdał sobie sprawę, iż nadal istnieję.
- A, Izabello, jak idą ci przygotowania do sesji?
Odwróciłam się, uprzednio szybko pozbywając się irytacji na twarzy.
- Sesja za miesiąc, ale już zrobiłam powtórki z paleoekologii i łacińskiego.
- Izabello, jeśli nie dostaniesz najwyższych not, nie wiem jak spojrzę w oczy swoim kolegom z branży. Nie mówiąc już o Aleksandrze.
Oczywiście, nie ma to jak wstyd, że córka wybitnego archeologa ma drugą średnią na roku. Prawdziwy powód do ucieczki z kraju i zmiany nazwiska.
- Spokojnie tato. Tym razem cię nie zawiodę.
- Mam nadzieję Izabello.
Po tych słowach uznałam, że powietrze unoszące się w gabinecie jest tak ciężkie, iż zaraz się uduszę.

Wypadłam na opustoszały korytarz i w chwilę później siedziałam w damskiej łazience patrząc w lustro.

Kobieta, na którą patrzyłam miała drobną trójkątną twarz o dobrotliwym wyrazie. Usta, zawsze skore do uśmiechu, z natury czerwone niczym dojrzała róża, teraz zaciśnięte aż do bólu. Mały kształtny nos pokrywało kilka ciemnych piegów, które znakomicie kontrastowały z mleczną skórą. Tuż pod równymi, wygiętymi w łuk brwiami spoglądały ciemnozielone oczy otoczone przez czarne gęste rzęsy. Spojrzenie jakim potrafiły zaszczycić człowieka było tajemnicze i niewinne, jednakże nie brakowało mu uporu i, gdy było trzeba, ciskało pełnymi irytacji piorunami. Na ramiona spływała kaskada jasno-brązowych włosów lekko pofalowanych z natury.

Bella Swan z pewnością nie chciała być uważaną tylko i wyłącznie za córkę kustosza wielkiego muzeum.
Chciałam sama dojść do profesji z jakiej słynęła moja rodzina, przez wyrzeczenia i ból pleców i oczu, gdy po kilka godzin przesiadywałam w uniwersyteckiej bibliotece.
Nie chciałam niczyjej pomocy.
I gdy chodziło o moją rodzinę... Nie chciała by ktoś ustawiał mi życie.
A jednak to zrobiono, co sama zainteresowana nie miałam nic do powiedzenia, jak spełnić życzenie ojca.
Jego marzeniem było, by wychować jedyną córkę na dobrą żonę i wykształconego archeologa, dla syna swojego przyjaciela Wooda, Aleksandra Jamesa.
Już prędzej jego by widział jako swojego syna niż mnie.
Komórka, którą miałam skrytą głęboko w kieszeni fioletowego żakietu wibrowała zaciekle.
Spojrzałam na wyświetlacz i aż uśmiechnęłam się przez powstrzymane łzy.
- Alice, ty wiesz, kiedy zadzwonić- tymi słowami odebrałam telefon.
- A jak, przecież wiesz kochana, jakie ja mam znakomite wyczucie chwili. Ale znając ciebie i twój napięty harmonogram, będę się streszczać. Co powiesz na wypad. Dzisiaj. Na imprezę.
Skrzywiłam się na samą myśl o szumie, hałasie, światłach i... ubraniach jakie na mnie wciśnie moja przyjaciółka.
- Alice, ja naprawdę...
- Och, przestań- przerwała lekko poirytowana.- Już niedługo mamy sesję, więc w ogóle nie dasz się nigdzie wyciągnąć! A co jak poznasz kogoś lepszego od Jamesa?
- Ta, nie licz na cuda... Uch, nie popuścisz mi prawda- skrzywiłam się, gdy na ścianie łazienki dostrzegłam zegar. Musiałam zaraz stawić się w recepcji, by oprowadzić po muzeum kolejną wycieczkę.
- Oooooooooczywiście, że nie - zaśmiała się perliście.
- Och, dobrze. Ojciec dzisiaj wyjeżdża, więc możesz u mnie zostać jak chcesz.- wyrzuciłam z siebie z szybkością karabinu maszynowego, nim zdołałam się rozmyślić.
Alice aż zapiszczała z radości i oświadczywszy, że stawi się u mnie o ósmej rozłączyła się.
Poszłam do głównego holu, a tam...
- Pani Francis- zagadnęłam szeptem do sekretarki mojego ojca.- czy grupę emerytów nie mieliśmy zapisaną na osiemnastą?
- Ach tak, ale wycieczka szkolna odwołała przyjście, a ta grupa przyjechała wcześniej.
Westchnęłam głęboko i z najszczerszym uśmiechem na jaki mnie było stać, poszłam przywitać się z moją grupą.

Z całą pewnością będę potrzebowała mocnego drinka na koniec dnia...



akompaniament:
http://www.youtube.com/watch?v=frXfi9ELyfo
na zmianę z
http://www.youtube.com/watch?v=hTdhXxxWREo

Rozdział I
Trucizna o smaku pierwszego zauroczenia

część 1


Edward:


Początek wieczoru wyglądał zawsze tak samo.
Czekaliśmy razem z Jasperem w pobliskim barze, aż cholerny hrabia Emmett raczy zaszczycić nas w końcu swoją obecnością. Byłem maksymalnie poirytowany - nienawidziłem, gdy ktoś spóźniał się na umówione spotkanie i w ten sposób robił ze mnie durnia. Emmett miał taryfę ulgową w postaci naszej kilkuletniej znajomości; na kumpli nie wkur****em się tak często i ostro, jak na menadżera czy przelotnych znajomych.

Upiłem łyk drugiego tego wieczora piwa i wyciągnąłem z pudełka papierosa, zerkając przelotnie na Jaspera. Biedak, praktycznie leżał na kontuarze. Nadal nie wyglądał dobrze, ale i tak zrobił kolosalny postęp od chwili, gdy zobaczyłem go pół godziny temu. W ciągu kilku minut zdołałem doprowadzić go do stanu użyteczności. Ma się swoje Cullenowe sposoby.

Cholernie starałem się nie wpaść w dziką pasję, ale gdy tylko ujrzałem ten jego nieogolony ryj i tłuste, oklapnięte włosy w dziennym świetle, z trudem mogłem się dopatrzyć podobieństwa do najseksowniejszego modela dwa tysiące dziesiątego roku. Mając gdzieś niemrawe protesty Jazz'a, wepchnąłem go pod zimny prysznic, a sam poszedłem zrobić mu kawę i coś do żarcia. Wybrałem dla niego jeszcze ciuchy na ten wieczór, by zaoszczędzić na czasie i wrzuciłem mu je do łazienki.
Gdy kwadrans później pojawił się w kuchni wyglądał o niebo lepiej; uczesane włosy postawione na żelu, szczęka i policzki idealnie ogolone, dżinsy i koszula schludnie zapięte na swoich miejscach. Było mi trochę żal kumpla, ale z drugiej strony pamiętałem, jak po kilku godzinach rozkręcał się na imprezie i jak wyrywał co lepsze laski.

Teraz Jazz wciąż miał widoczne cienie pod oczami, lekko zapuchnięte powieki i gapił się tępym jak cholera wzrokiem w swojego niezaczętego drinka. Może i nie był przyzwyczajony do takiego życia, jakie ja od kilku lat prowadziłem, ale w końcu widujemy się raz czy dwa w roku, nie licząc przelotnych spotkań czy telefonów, więc nie było ku*** mowy, żebyśmy spędzili te dwa tygodnie na siedzeniu w chacie i graniu w piłkarzyki!
Paląc papierosa zauważyłem, że obok mnie przecisnęła się drobna, krótkowłosa brunetka sięgająca mi niemal do połowy torsu. Miała cholernie słodkie usteczka i roześmianą twarz elfa, którego zresztą przypominała całą swoją posturą. Takim maleństwem grzech się nie zająć! Posłałem jej swój firmowy uśmiech, który odwzajemniła uważnie mierząc mnie wzrokiem. Nim zwróciła się do barmana przemknęła jeszcze szybkim spojrzeniem po ciele trupa, który leżał na barze zaraz za mną. Zaśmiała się melodyjnie i złożyła zamówienie składające się z dwóch piw.

No tak, dwa piwa. Pewnie przyszła ze swoim gachem.
Szczęściarz.

Wiem, do cholery, jak się prezentowałem. Zaje*****, wyluzowany koleś, który zaciągnie do łóżka każdą dziewczynę, bez dalekosiężnych planów. Ale miałem jedną dewizę, której obiecałem sobie nigdy nie złamać: nie dotykać rzeczy, które do mnie nie należą.
To się tyczyło zazwyczaj lasek.
Ilu moich kumpli i znajomych przegapiło lub zawaliło swoją życiową szansę tylko dlatego, że przespało się bądź zakochało nie w tej kobiecie, co trzeba. Ja takiego durnego błędu na pewno nie popełnię. Nie zawalę swojego życia dla jakieś piep****** damulki!

Dziewczyna stojąca obok mnie odebrała swoje zamówienie i posłała mi ostatni, pożegnalny uśmiech à la chochlik. Wypuściłem gryzący w nozdrza dym i zgasiłem pet w pełnej niedopałków popielniczce. Zmysły miałem wyostrzone do granic możliwości. Alkohol i tytoń, plus wypita wcześniej kawa i łyknięte prochy... wolę nawet nie wiedzieć, jak przez te zabiegi wygląda mój żołądek.

Znowu zerknąłem na Jaspera, żeby zobaczyć, jak się trzyma. Siedział wyprostowany na obrotowym krześle i z oczami wyłażącymi niemal z oczodołów, gapił się na jakieś paranormalne zjawisko, które pojawiło się za moimi plecami. Spojrzałem przez lewe ramię i dostrzegłem dziewczynę o figurze elfa, z gracją manewrującą przez zatłoczony pub. Ruchy miała tak ponętne, a jednocześnie tak naturalne, że każda modelka spłonęłaby z zazdrości na jej widok. Nie mówiąc już o nas, facetach, podnieconych niemal do granic możliwości.
Zrezygnowany i z lekka poirytowany wyciągnąłem kolejnego papierosa.
- Odpuść sobie, Jazz - warknąłem przez zaciśnięte usta. - Laska zamówiła dwa piwa.

Entuzjazm i emocje, jakie jeszcze kilka sekund temu pojawiły się na twarzy Jaspera, były już tylko bladym wspomnieniem. Ściągnął brwi i pokiwał w milczeniu głową. On również wiedział, co oznaczają dwa piwa.
Zamaszystym ruchem wziąłem do ręki srebrną zapalniczkę, leżącą przede mną i podpaliłem końcówkę papierosa. W tym czasie Jazz powrócił do swojej poprzedniej pozycji, a ja chwyciłem za komórkę.
Poczekać pół godziny? Okej, ale trzydzieści pięć minut siedzenia w zasranym barze to już, ku***, przesada!!!

***


Bella

Nim przyjechałam do domu, było już dobrze po siódmej. Wiedziałam, że znów się spóźnię, a raczej nie zdążę przygotować się nim przyjedzie Alice.
Lata przyjaźni z nią nauczyły mnie, że jeśli wybierasz się gdzieś z Alice, to zawsze, kategorycznie i bez zbędnego zastanowienia musisz być gotowa do wyjścia z domu w tej samej chwili, gdy ujrzysz samochód małej terrorystki na podjeździe. W przeciwnym wypadku zaciągnie cię ona do garderoby i będzie w niej przetrzymywała, aż nie zatwierdzi twojej kreacji.

Gdy pół godziny temu opuściłam progi Muzeum Brytyjskiego, miałam ochotę tylko na długą i gorącą kąpiel. Nic nie potrafiło ukoić moich skołatanych nerwów tak dobrze, jak olbrzymia wanna wypełniona po brzegi górami jedwabistej piany z olejkiem lawendowym. Książki i notatki z uczelni leżały obok mnie na siedzeniu pasażera, wymieszane razem z dokumentami, które miałam sprawdzić, wypełnić i zatwierdzić, zanim dostarczę je w poniedziałek po zajęciach do pracy. Czekał mnie naprawdę pracowity weekend.

Westchnęłam z ulgą ciesząc się znajomym widokiem po mojej prawej stronie. Kamienny zamek, którego czasy świetności przeminęły w odległym średniowieczu, zamajaczył za wysokim, żelaznym ogrodzeniem. Posiadłość otoczona była rozległym włościami, gdzie swoje miejsce znalazł okazały ogród jak i dziki, nie tknięty ręką człowieka las. Na tle okolicznych domów jednorodzinnych i gospodarstw zamczysko wyglądało jak obiekt z innej bajki. Odrestaurowany i zadbany przyciągał spojrzenia tak i turystów, jak i tutejszych mieszkańców . Jedynym świadectwem upływających lat były wysokie okna i drzwi wejściowe, odpowiednio uszczelnione oraz monitoring i ochrona na którą zdecydował sie ojciec, ponieważ uznał, iż „zważając na naszą pozycję społeczną należy chronić się przed niebezpieczeństwem zagrażającym nam z zewnątrz”... Zabrzmiało to tak, jakby w każdej chwili spodziewał się niezapowiedzianego ataku Al-Kaidy...

W chwili, gdy przejechałam przez misternie kutą bramę, poczułam, że naprawdę jestem w domu. Mimo oziębłego traktowania przez ojca, w tym ponurym zamczysku zawsze ktoś na mnie czekał. Ktoś bardzo przeze mnie kochany, aż do granic możliwości.
Parkując tuż przed wejściem, z naręczem książek, dokumentów i notatek, pognałam przez dziedziniec, a później po schodach, w stronę warownych drzwi wejściowych. Do środka wpuścił mnie leciwy kamerdyner, którego kochałam jak dziadka. - Witaj w domu, kochana. - Mocny, przyjemny dla ucha bas rozległ się tuż przy moim uchu, gdy przytuliłam się do tego starszego, a mimo to radosnego i wiecznie skorego do żartów człowieka.
- Witaj dziaduniu! - Zaśmiałam się naturalnie, po raz pierwszy od kilku godzin. To dziwne, ale tylko przy wybranych osobach, bliskich memu sercu, a niekoniecznie spokrewnionych jestem w stanie zachowywać się naturalnie.
- Daj, wezmę od ciebie te piekielne książki! - warknął nagle rozdrażniony kamerdyner, ale domyśliłam się, że robi to jedynie na pokaz i tylko po to, by poprawić mi humor po ciężkim dniu. - Sam nie wiem, skąd ty bierzesz siły na studiowanie i pracę w muzeum! I jeszcze tak męczą cię na tej uczelni! Patrz sama! Ta jedna książka jak nic waży z pięć kilo! - dodał, biorąc do ręki najgrubszy tom, jaki miałam z sobą. - Normalny człowiek w życiu czegoś takiego by nie przeczytał!
- Och, wiem przecież, że jestem nienormalna, więc uświadamiać mi tego nie trzeba - odparłam z uśmiechem. - Ale cóż poradzę? Nazywam się Swan i jestem na dodatek...
- Bello - przerwał mi kamerdyner, patrząc na mnie surowo. - To, że jesteś jedynaczką i ostatnią latoroślą w rodzie Swanów nie oznacza, że musisz spełniać wszystkie wymogi twego ojca! Masz własne życie i to od ciebie zależy, jak je przeżyjesz.
- Wiem i dziękuję za radę, ale... innej drogi dla siebie nie widzę. - odparłam krótko tonem kończącym dyskusję. Zbyt dużo nasłuchałam się już wywodów o tym, co powinnam robić, a czego się wystrzegać i to zarówno od osób, którzy mieli na uwadze dobre imię rodziny, jak i tych, którzy kochali mnie za to, kim jestem.
Zerknęłam ciekawie w stronę wielkich mahoniowych schodów.
- Czy ona...
- Tak, przyjechała kwadrans temu. - Chyba dziadunio dojrzał coś na mojej twarzy, co kazało mu odebrać ode mnie ciężar jaki spoczywał cały czas w moich rękach. - Idź do niej.

Oddałam kamerdynerowi książki i pognałam po schodach prowadzących na górę. Kilometry grubych, ręcznie tkanych chodników, którymi wyłożono korytarze, zagłuszały stukanie moich obcasów. Przyznam szczerze, że nie lubiłam jakichkolwiek butów, które narażałyby mnie na zachwianie równowagi, jednak przyjęcia, bale i inne uroczystości, na których pojawiałam się wraz z ojcem, nakazywały założenie specjalnego obuwia.

Kierując się cały czas wyznaczonym torem, podążałam labiryntem korytarzy i przejść, od czasu do czasu napotykając jakąś pokojówkę, do której uśmiechałam się przyjaźnie. W drodze mijałam przepiękne malowidła, rzeźby i meble gromadzone przez moją rodzinę od kilku stuleci. Choć zamek był odrestaurowany i unowocześniony, to posiadał swój dawny charakter i klimat. W niektórych miejscach pozostawiono kamienne ściany, a chłód, jaki od nich bił, pozwalał na zaznanie ulgi w ciężkie, upalne dni. Drewnianych boazerii, mimo upływu wieków, nie naruszyły żadne grożące im owady. W salach i komnatach znajdowały się kominki, które pamiętały jeszcze jak wzniecano w nich ogień w piętnastym wieku. Czuło się tu ducha średniowiecznego przepychu.

W końcu, lekko zdyszana, stanęłam przed wielkimi, podwójnymi drzwiami. Przygryzłam dolną wargę i cicho zapukałam knykciami o drewnianą powierzchnię, po czym nacisnęłam klamkę. Zawiasy zaskrzypiały niezauważalnie, a ja wślizgnęłam się do środka.
Komnata, w której wnętrzu się znalazłam, nie zmieniła się z upływem lat. Na toaletce z drewna różanego wciąż stały flakony z zagranicznymi perfumami, srebrna szkatułka z biżuterią i kosmetyki, którymi lubiłam się malować w dzieciństwie udając, że jestem dorosła. Na kominku z białego marmuru połyskiwały tajemniczo kolorowe zdjęcia, oprawione z srebrne ramki. Wielkie okna z zachodniej strony zamku wpuszczały do środka czerwono-pomarańczowe promienie zachodzącego słońca, rozjaśniając pokój utrzymany w delikatnej tonacji bladego różu. Przeciwległa ściana praktycznie w całości zajęta była przez wysokie do sufitu regały zapełnione książkami w skórzanych, limitowanych bądź zrobionych na zamówienie oprawach. Mogłam tu znaleźć dzieła różnych pisarzy, od zawirowanego, romantycznego świata Jane Austen, po ambitną i naukową literaturę Christiana Jaco. Żadnych elementów technologii dwudziestego pierwszego wieku. Choćbym nie wiadomo ile czasu szukała, nie dojrzałabym iPoda, laptopa czy też telewizora. Właścicielka tego pokoju nie potrzebowała tych trywialnych rzeczy.

Podeszłam powoli do stojącego na wprost drzwi wielkiego dębowego łóżka o czterech kolumnach. Starsza kobieta, pochylająca się nad nim i poprawiająca pierzynę, uśmiechnęła się do mnie promiennie, przez co rysy jej twarzy uległy wyostrzeniu. - Witaj, kochanie - zagadnęła do mnie ciepłym i kojącym głosem. - Widzę, że i dzisiaj przyszłaś mi pomóc.
- Oczywiście.
Nic więcej nie dałam rady z siebie wyrzucić.
Podeszłam do łóżka i z góry wiedząc, na co powinnam być przygotowana.
Na materacu ułożone było ciało kobiety zbliżającej się do czterdziestki. Miała długie, ciemnobrązowe włosy sięgające piersi, lekko pofalowane na końcach. Blade usta zlewały się z porcelanową cerą, a cała twarz pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu. Mówiono mi, że jestem do niej podobna, że jestem jej odbiciem, ale tylko z wyglądu, bo z charakteru i zachowania byłyśmy całkowicie różne.
Ja i moja matka pogrążona w śpiączce.

Delikatnie ujęłam jej dłoń i zaczęłam na przemian zginać i prostować palce, tak jak pielęgniarka uczyła mnie przed laty. Jednocześnie opowiadałam jej, jak minął mi dzień. O tym, że napisałam najlepiej referat z protocywilizacji eneolitu europejskiego; o tym, jak jeden dzieciak w muzeum o mało co nie rozwalił w drobny mak szkieletu tyranozaura reksa; o tym, że umówiłam się dzisiaj z Alice i bałam się, gdzie mnie wyciągnie...
Cały ten czas jej oddech był wyrównany i spokojny, a twarz wyprana z emocji.
Spała czystym, spokojnym snem.

Pół godziny później siedziałam na łóżku w swojej komnacie, próbując się uspokoić. Obojętnie, jak bardzo się starałam, wspomnienia tamtego dnia powracały.

Mama pożegnała się ze mną ciepło i z uśmiechem na ustach wyszła z domu, by razem koleżankami z literaturoznawstwa pojechać na wykład do Oksfordu. Kochała książki od zawsze. Może to dlatego, że była tak roztrzepaną, nieodpowiedzialną, szaloną i niepoprawną marzycielką, jak jej ulubiona bohaterka literacka, Ania Shirley. Oczywiście, kochała mnie, nawet bardzo. Mówiła do mnie „dorosła dziesięciolatko”, gdy upominałam ją lub pomagałam znaleźć książki potrzebne na wykład. Byłam jej najlepszą przyjaciółką i jedyną oddaną osobą w tym domu. Jednak gdyby nie moje nianie i służba domowa prawdopodobnie chodziłabym głodna i zaniedbana.

Zacisnęłam kurczowo dłonie czekając na przypływ łez.
Przed oczami stanął mi obraz sprzed dziewięciu lat. Moment, w którym ojciec ostatni raz rozmawiał ze mną szczerze i otwarcie. Nigdy się mną zbytnio nie przejmował, jednak po tym zdarzeniu przestał mieć wzgląd na moje uczucia. Dyktował co mam robić i z kim się spotykać. Dobierał mi przyjaciół, wybierał szkoły, klasy, a nawet koła zainteresowań. Nie wspominając o narzeczonym, którym mnie uraczył w wieku siedemnastu lat.

Od tragicznego wypadku mamy ojciec przejął nade mną całkowitą kontrolę. Wyglądało to tak, jakby próbował pozbyć się mnie z domu i co za tym idzie, ze swojego życia, najszybciej jak się da.
Gdy w tamtą noc opowiadał mi o wypadku samochodowym, jaki miała moja mama i że teraz przebywa w szpitalu, a ton jego głosu był do bólu oficjalny - jakby wygłaszał kolejny wykład, a nie rozmawiał ze swoją jedyną córką o stanie zdrowia jej matki, a swojej żony! Informacja, że przeszła operację, a jej stan jest krytyczny, poraziła mnie do tego stopnia, że nawet moja niania, Elizabeth, nie mogła mnie uspokoić.
Lekarze nie dawali Renee żadnych nadziei. Organy wewnętrzne były uszkodzone, ręce i nogi połamane, miała kołnierz ortopedyczny na karku - oto obraz, jaki przedstawił ojciec swojej dziesięcioletniej córce.

Media szalały. Gazety i programy informacyjne prześcigały się w nowinkach na temat stanu zdrowia Renee Swan, żony znanego profesora Uniwersytetu Oksford, dziedziczki wręcz bajecznej fortuny. Telefony i kondolencje, jakie otrzymywaliśmy od fałszywych przyjaciół i członków rodziny, tylko mnie irytowały i doprowadzały do łez. Mogłam liczyć wyłącznie na Alice, moją jedyną przyjaciółkę.

Po licznych operacjach, zabiegach i pobytach w sanatorium przewieziono matkę do domu. Mimo tego, co wcześniej mówili lekarze, ciało Renee zregenerowało się całkowicie, czego niestety nie można było powiedzieć o jej świadomości. Lekarze próbowali wybudzić matkę ze śpiączki farmakologicznej, jaką wobec niej zastosowali, jednak bez skutku.
Przez kilka pierwszych miesięcy pokój mamy zapełniony był drogim sprzętem medycznym, takim jak respiratory, kroplówki czy odsysacze. Bałam się tam wchodzić. Pamiętałam Renee jako pełną życia młodą kobietę, trzymającą głowę w chmurach i mającą co chwilę szalone pomysły. Teraz musiałam przyzwyczaić się do widoku mojej matki, przypominającej lalkę. Włosy, niegdyś pełne blasku, leżały rozsypane na poduszce, matowe i pozbawione naturalnego połysku. Ciemnofioletowe powieki o długich czarnych rzęsach przysłoniły zielone, niczym szmaragdy oczy. Usta, które rozciągały się w delikatnym uśmiechu za każdym razem, gdy mnie widziała - teraz półotwarte, spierzchniałe, a ich koloryt niemal zlewał się z bladą cerą.

Nie chciałam jej oglądać w takim stanie, jednak przychodziłam kilka razy dziennie. Siadałam na łóżku i uważając, by nie poplątać żadnych kabelków, chwytałam ją za rękę, jednocześnie pełnym ożywienia głosem opowiadałając, co spotkało mnie dziś w szkole, co słychać w domu, co ostatnio czytałam... Różne głupoty, o których rozmawiałyśmy do późna, gdy jeszcze mogła mi odpowiadać i udzielać rad. Od pielęgniarki nauczyłam się, jak zajmować się matką, jak ją myć, prowadzić gimnastykę, przebierać i czesać. Robiłam co w mojej mocy, by odpokutować za mojego ojca, który nie zjawił się w pokoju żony od czasu, gdy została przewieziona do domu.

Ciche pukanie do drzwi wyrwało mnie z mrocznych myśli, w jakich pogrążyłam się kwadrans temu. Podniosłam głowę znad załamanych rąk i niecierpliwym, wręcz pośpiesznym gestem starłam łzy spływające po rozgrzanych policzkach.
Alice wbiegła do środka nie czekając, aż raczę otworzyć jej drzwi.
- Bells, po zajęciach byłam na zakupach i znalazłam wręcz IDEALNĄ bluzkę dla ciebie. - Gdy tylko przekroczyła próg mojej sypialni, zaczęła trajkotać słodkim, melodyjnym głosem, którego zawsze jej zazdrościłam.
Właściwie odkąd pamiętam, zawsze czułam się w towarzystwie Alice jak brzydula. Ja - pospolita, zwykła dziewczyna, która próbuje wtopić się w otoczenie, mając obok siebie elfa w ludzkiej postaci, o delikatnych, acz pełnych kształtach i gracji modelki. Spokojna, cicha i utemperowana Izabella Marie Swan, mająca za przyjaciółkę roztrzepanego chochlika, który wręcz nie może powstrzymać ekscytacji, gdy widzi hasło: wyprzedaż. Każda z nas miała inne gusta, przyzwyczajenia i idee, którymi się kierowała, ale łączyła nas siostrzana miłość, a jej żadna siła nieczysta nie rozerwie.
- Alice, błagam, jeśli zamierzasz trzymać mnie w garderobie przez pół nocy tylko po to, żeby trochę poeksperymentować...
- ...To się grubo mylę. - Wpadła mi w słowo owa terrorystka i niczym niezrażona, skierowała się do mojej garderoby. Załamana powlokłam się za nią, próbując przygotować się psychicznie na szok modowy, jaki zapewne miała zamiar mi zafundować.
Alice zdążyła się już rozgościć. Pozapalała światła i właśnie grzebała zawzięcie w szafie, gdzie trzymałam spodnie wyjściowe. W chwilę później rzuciła na czerwony, puchowy fotel, stojący w rogu pomieszczenia granatowe dżinsowe rurki, a obok postawiła parę wysokich dziesięciocentymetrowych szpilek, wiązanych na kostce. Z uśmiechem na ustach chwyciła papierową torbę firmową, z którą przyszła i wyciągnęła...
- Alice... ty... nie ma mowy... OSZALAŁAŚ?! - wydarłam się przez ściśnięte gardło. Moja... ehem.... przyjaciółka... trzymała w ręku kawałek jakiejś szmatki ledwo zakrywającej ciało*. Przecież... nigdy w życiu...
- Och, Bells, nie psuj zabawy, będzie fajnie. - Alice podbiegła do mnie nerwowo podskakując. Przezornie złożyłam ręce na piersi i ze strachem wpatrywałam się w powiewający w ręku Alice materiał.
- Przecież masz ją ubrać na jedną noc! Idziemy na imprezę, idziemy się zabawić, idziemy potańczyć, tak czy nie? - zapytała ze złowrogim błyskiem w oku.
- Tak, ale...
- Żadnego „ale”! Czy ja kiedykolwiek źle ci doradziłam? Pamiętaj, to co ja wybiorę, powala na kolana!
Och, tak, zdecydowanie, ta... „bluzka”, powalała na kolana! Wiedziałam, że nie ma o co się kłócić z Alice, gdy ta się uprze. Warknęłam ostatni raz i wyrwałam z ręki przyjaciółki skrawek czegoś, co na ciele więcej odsłaniało, niż zakrywało.
- Alice, jeśli aresztują mnie za ekshibicjonizm...
- To zapłacę za ciebie grzywnę, spokojnie! - Zaśmiała się radośnie i rozwiązała poły ciemnego płaszcza, który miała na sobie. Najspokojniej w świecie zaprezentowała mi swoją najnowszą zdobycz, która na jej perfekcyjnie rzeźbionym ciele wyglądała rewelacyjnie**. - Najwyżej będziemy siedzieć w jednej celi! - Uśmiechnęła się przebiegle i jeszcze raz okręciła się w miejscu, po czym podeszła do lustra, by poprawić swoje nastroszone włosy.
Poszłam do łazienki, chcąc wziąć przynajmniej szybki prysznic przed wyjściem. To tyle z moich marzeń o gorącej kąpieli w pianie...
Czemu, zamiast wcześniej zacząć się ubierać, mazałam się na łóżku?


* http://photos03.allegro.pl/photos/oryginal/537/52/62/537526258
** http://www.allegro.pl/item547589239_xxx_nowosc_sexy_srebrny_silver_body_top.html#gallery


Rozdział I
"Trucizna o smaku pierwszego zauroczenia"

Część 2




Edward:

Dochodziła dziewiąta i już byłem zajeb***** wku******!
Po trzecim z kolei telefonie, Em w końcu raczył odebrać. Chrzanił coś, że musiał odwieźć swoją laskę do rodziców i trochę mu u nich zeszło.
- Stary, naprawdę cię przepraszam, ale nie miałem innego wyjścia. Musiałem zostać u nich na kolacji! - żalił mi się do słuchawki, przez którą słyszałem też przyspieszone obroty silnika jego jeepa.
- Zamiast udawać grzecznego chłopca powinieneś pokazać im, jaka naprawdę jest twoja pokrętna natura!
- Czy ty chcesz, żeby zabrali moją Rose na drugi koniec świata?! Stary, ja ich znam i wiem jaki popis aktorski im zafundować - oświadczył z dumą w głosie.
- Już się boję ich reakcji...
- Grzeczny, ułożony chłopiec, dżentelmen wobec kobiet, błyskotliwy i inteligentny, zaradny i skrupulatny, czarujący, uczciwy, stały w uczuciach, a przede wszystkim posiadający niezliczone pokłady skromności...
- Emmett - zacząłem, wydmuchując dym przez nozdrza. - Czy ty właśnie opisałeś swoją nową postać filmową?
- No wiesz co? Coś takiego usłyszeć od kumpla? Normalnie... foch! - zapiszczał, a dźwięki, które z siebie wydawał, miały chyba przypominać kobiecy szloch. I taki koleś jest aktorem?
- Nie wnikam w szczegóły twojego dziwnego zachowania - warknąłem i skinąłem na barmana, chcąc zamówić jeszcze jedno piwo. - Ale radzę ci się do mnie nie zbliżać, gdy zaczniesz pożyczać ciuchy od Rose.
- Chyba spasuję - odparł z niesmakiem, przez co mogłem wyobrazić sobie grymas na jego pociągłej twarzy. - Rose nosi rozmiar L, a ja XXL, więc się nie zmieszczę chociażby w jej seksowne koronkowe...
- Okej, wiem co chcesz powiedzieć i, błagam, oszczędź szczegółów. Masz tu być za dziesięć minut - dodałem ostro, biorąc do ręki kufel zimnego piwa.
- Stary, już jestem za rogiem.
Po tych słowach Em się rozłączył, a ja zamknąłem jedną ręką komórkę. W ciągu ostatnich piętnastu minut Jazz częściowo doszedł do siebie. Już nie leżał na barze tylko podpierał głowę na jednej ręce, a twarzą zwrócony był w kierunku, w którym odeszła ponętna brunetka. Niech sobie gość odpuści. Za miesiąc wyjeżdżam na kolejne zdjęcia, więc nie mam ku*** ochoty na wdawanie się w jakieś chore bójki. Chociaż był moim najlepszym kumplem, musiałbym się porządnie zastanowić czy go bronić, czy raczej nie zawlec za te jego blond włoski do innego baru.
- Jazz, to naprawdę nie jest dobry pomysł - zacząłem, wyciągając kolejnego szluga z paczki. W półmroku błysnął ogień i w tej samej sekundzie mogłem się sycić cholernie dobrym tytoniem. Zaciągnąłem się nim mocno i wypuszczając dym kontynuowałem. - Nawet się nie waż cokolwiek robić w tym kierunku...
- I kto mi udziela rad? - odgryzł się Jasper, nie spuszczając ani na chwilę wzroku z loży po drugiej stronie sali. - Facet, który zaciąga do łóżka co wieczór inną laskę...
- Właśnie, przespać się, ale nic poza tym!
- A co ja robię? Tylko patrzę!
- Jazz - warknąłem przez zęby, siląc się na spokój. Nie chciałem wlać mojemu najlepszemu kumplowi, ale ten był już na najlepszej drodze do wzięcia na siebie całej odpowiedzialności za ten gówniany dzień. - Odkąd ta cizia odeszła od baru nie oderwałeś od niej wzroku! Wierz mi, znam cię lepiej niż ty sam i jeszcze nie patrzyłeś tak na żadną laskę. Zaczynam się poważnie bać o twoją sprawność umysłową...
- No co tam, panienki?
Gruby mocny bas przerwał nam rozmowę, a jego właściciel usadowił się na krześle zaraz za Jasperem z demonicznie szerokim uśmiechem na twarzy.
- Eddy próbuje mi prawić morały - poinformował Emmetta Jazz, przeciągając boleśnie każdą sylabę.
- Bo gapisz się na jakąś cizię od cholernych piętnastu minut! Laska zamówiła dwa piwa, więc najprawdopodobniej jest z facetem, a to oznacza kłopoty! - Nie wiem, po jakiego czorta, ale próbowałem przemówić temu upartemu, potencjalnie zakochanemu kretynowi do rozumu.
- Słuchaj, nie mów o niej cizia albo laska, bo ta dziewczyna... - przerwał akcentując głośno ostatnie słowo i patrząc, jak z zdegustowany kręcę głową, zaczął męczyć Emmetta. - Ona jest niczym zjawisko, mówię ci człowieku! Jest po prostu idealna! - Jazzowi zaszkliły się oczy, gdy o niej wspominał, a na jego twarzy dojrzałem podobną ekscytację, jak w momencie, gdy dziewczyna-elf pojawiła się niespodziewanie na horyzoncie.
Em uśmiechnął się jeszcze szerzej, co przekraczało możliwości przeciętnego człowieka, tak że ułożeniem ust przypominał Grincha.
- Nie mów! Edward Cullen, Casanova dwudziestego pierwszego wieku udziela ci rad jak przestać się interesować płcią przeciwną?! A może przerzucił się na facetów?
Byłoby cholernym kłamstwem, gdybym powiedział, że olałem ich uśmiechy i kąśliwe komentarze pod moim adresem, ale już totalnie nie chciało mi się gadać.
- Dobra, będziecie tak zwijać się ze śmiechu, jak para idiotów na psychotropach, czy w końcu wybędziemy na miasto? - Wkurzony ześlizgnąłem się z krzesełka przy barze i zacząłem zbierać swoje rzeczy.
- Dobra, mamy na uwadze twoje zdrowie psychiczne, ograniczone do minimum i będące już na wykończeniu, wiec zbieramy się. - Emmett klepnął konspiracyjnie ramię Jazza, od którego był wyższy i dodał ze skruszoną miną. - Sorki stary, ale tę lasencję musisz sobie dziś odpuścić.
Mina Jaspera przypomniała twarzyczkę chłopca, któremu mama zabrała porcję ulubionych lodów.
- No... ale... dobra. - Próbował zaooponować, jednak widząc, że ani we mnie, ani w Emmettcie nie znajdzie poparcia, odpuścił. - Chodźmy już... - rzucił ostatnie tęskne spojrzenie na drugą stronę sali i nagle zamarł, a na jego twarz znów wstąpiły wcześniejsze emocje. - STAĆ!
Warknąłem lekko i przeciąłem wzrokiem salę.
Spodziewałem się ujrzeć ową drobną brunetkę, której ruchy podniecały bardziej, niż wizyta w dobrym barze go-go, ale...
Nie spodziewałem się...
Ni cholery nie miałem pojęcia, że towarzyszem tego chochlika była... ONA. Dziewczyna o twarzy anioła...
Wstając ogarnęła spojrzeniem pub. W pewnym momencie podchwyciłem jej wzrok i przez chwilę, choć dla mnie mogłaby minąć cała wieczność, po prostu staliśmy wpatrując się w siebie. To było najbardziej tajemnicze i elektryzujące spojrzenie, jakim kobieta może zaszczycić mężczyznę. W końcu spuściła oczy i odpowiedziała coś swojej towarzyszce, ale nie obchodziło mnie to. Na jej śnieżnobiałe policzki wypłynął najseksowniejszy rumieniec, jaki widziałem - nie zalała się purpurowymi plamami, jak to ma w zwyczaju większość kobiet, ale zrobiła to tak... delikatnie, sugestywnie. Poczułem się jakbym cofnął się w czasie i znalazł w jakimś zasranym średniowieczu, a przede mną stała dziewczyna, dama, która nie ma śmiałości do mężczyzn, co objawia się zawstydzeniem na twarzy.
Nawet z tej odległości widziałem jej intensywnie zielone, szmaragdowe oczy iskrzące się w półmroku. Mały, lekko zadarty nosek i idealnie wyrzeźbione kości policzkowe. Soczyste, pełne i czerwone usta rozciągnięte były w lekkim, nieśmiałym półuśmiechu, gdy odpowiadała koleżance.
Ciemne jak heban włosy opadały falującą kaskadą na ramiona okryte czarnym płaszczem, spod którego wyłaniały się szczupłe, wręcz idealne nogi, opięte ciemnymi rurkami.
Fioletowy szalik, który właśnie zakładała, prześlizgnął się przez jej długie, zręczne i mogę się założyć, delikatne dłonie, opadając na wyłożoną kafelkami podłogę. Gdy kucnęła by go podnieść, dojrzałem cień irytacji i zdenerwowania, który przeciął jej nieskazitelną twarz.
Zbierały się właśnie do wyjścia, a kiedy gdy przechodziły obok nas, mój anioł rzucił mi spłoszone spojrzenie spod długich czarnych rzęs. Miałem cholerną ochotę paść na kolana i błagać ją, żeby...
No właśnie... żeby CO?!
Pierwszy raz znalazłem się w sytuacji, gdy kobieta poraziła mnie do tego stopnia swoimi wdziękami. Nie była zbytnio atrakcyjna i powalająca, a jednak przyciągnęła moją uwagę; ba, skupiła ją całkowicie na sobie i nawet gdy wyszła z baru, ja nadal pozostawałem zahipnotyzowany jej urokiem.
- ...Naprawdę chciałbym do cholery wiedzieć, co się z wami STAŁO?! - ryknął mi do ucha Em, co całkowicie mnie otrzeźwiło. Czułem się tak, jakbym wypił całą butelkę stuletniej whisky i to duszkiem. - Gapicie się na te laski odkąd wstały i ruszyły do wyjścia.
Czy on coś do mnie mówił? Nie miałem pojęcia. Wziąłem z baru swoje rzeczy i powkładałem do kieszeni, a kurtę porwałem z krzesła z taką siłą, że przewróciło się na podłogę. Olałem to totalnie.
Teraz liczył się tylko mój tajemniczy anioł.


Bella:

Alice. Ja. Cię. Kiedyś. Uduszę.
Powtarzałam w myślach swoją modlitwę, usilnie próbując się uspokoić. Miałyśmy się spotkać w barze z Rose, naszą wspólną przyjaciółką z roku, ale ta w ostatniej chwili wymigała się rodzinnym obiadem, na którym miała przedstawić swojego chłopaka. Przez kilka pierwszych minut złościłam się, że nie uprzedziła mnie wcześniej, bo konsekwencją jej czynu była teraz konieczność spędzenia wieczoru w towarzystwie Alice, a ta na pewno wyciągnie mnie na parkiet, namówi do wypicia alkoholu, za którym nie przepadam (z wyjątkiem czerwonego wina) i popchnie w ramiona facetów, którzy, jej zdaniem, będą najodpowiedniejszymi kandydatami na miejsce Jamesa.
Gdyby była tu Rose, usiadłaby ze mną przy barze czy w loży i próbowała uspokoić narwanego, pełnego energii chochlika. Jednak nasza kochana Rosalie po raz pierwszy w życiu przedstawiała swojego chłopaka rodzicom. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ot, taki obiadek w rodzinnym gronie, jednak...
Rose wcześniej miewała facetów, nawet ośmielę się powiedzieć, że całe tabuny adoratorów gotowych na jedno skinienie swej królowej, ale jeszcze nigdy nie była tak zaangażowana w swój związek i przejęta takimi podstawowymi, dla mnie nic nie znaczącymi, rzeczami jak strój, makijaż, czy też, o zgrozo, bieliznę!
Z góry przypuszczałam, że będzie to coś poważnego. Nadal w pamięci miałam wieczór, gdy Rose „przypominała” sobie tajniki gotowania, które skończyły się kilkoma spalonymi garnkami, górą jedzenia nie nadającą się do spożycia i telefonem do Belli Swan, ze łzawą prośbą o ratunek.
Teraz siedziałam w barze i czekałam, aż Alice przyniesie nasze zamówienia. Nie lubiłam piwa, wręcz go nienawidziłam, ale moje przyjaciółka miała dziwny dar przekonywania mnie do wszystkiego - a raczej wmuszania.
Gdy jeszcze byłyśmy w domu, uświadomiłam Alice jak prowokacyjnie będzie wyglądać w barze. Zdołałam namówić ją na ubranie czarnej skórzanej kurtki, jednego z tysiąca ubrań, jakie przetrzymywała u mnie w szafie w razie kryzysowej sytuacji. Uśmiechnęła się, a ja mogłam usłyszeć klekot trybików, oznakę pracy jej mózgu, w momencie gdy wkładała kurtkę na swoją wyjątkowo skąpą... bluzkę. Gdyby nie to, nie pozwoliłabym ściągnąć jej teraz płaszcza. Jakoś nie miałam ochoty słuchać jakichś dwuznacznych tekstów rzucanych przez podejrzanych osobników, których poziom inteligencji był niższy niż u człowieka pierwotnego.
Wiedziałam, że to niewłaściwe miejsce - tym bardziej, że byłam w towarzystwie - ale Alice długo nie wracała, więc postanowiłam dokończyć czterystustronicową lekturę, którą miałam przerabiać na przyszłych zajęciach.
Po kilku minutach zjawiła się Alice.
Wślizgnęła się z gracją na siedzenie obite skórą i z przejęciem na twarzy zaczęła zacierać ręce - ale, o dziwo, nic nie powiedziała. Zerknęłam znad książki zaintrygowana jej postawą i...
Alice siedziała nad kuflem wpół opróżnionego piwa, zaciskając na nim ręce. Policzki miała zaróżowione, zupełnie jakby wróciła z parkietu, na którym od kilku godzin bezustannie szalała. Oczy iskrzyły się i świeciły jak w gorączce, a twarz jaśniała tysiącem tłumionych emocji. Przygryzła lekko wargę, starając się ukryć uśmiech, a jej nastroszone do granic możliwości włosy zdawały się być naelektryzowane.
Odłożyłam książkę na bok, nie kłopocząc się nawet, by zaznaczyć stronę i zwróciłam się do przyjaciółki.
- Alice, co się stało, na Boga? Wyglądasz jakbyś miała grypę!
- Bello, to jest... uch... - westchnęła i jednym haustem opróżniła do końca swój kufel. Gdy odkładała go na podstawkę zauważyłam, jak bardzo drżą jej ręce. Wydawała się być zdenerwowana do granic wytrzymałości.
- Powiedz coś w końcu, bo zaraz oszaleję! Jesteś chora? Ktoś cię zaczepił? - Próbowałam się dowiedzieć, jednak na próżno. Alice tylko kręciła głową, a jej pusty wzrok spoczął na wyszorowanym do białości blacie.
- Bello - zaczęła, starając się wypowiadać słowa mocno i wyraźnie, jednak zdawała się nie być w stanie opanować głosu, który drżał niczym u rozhisteryzowanej narkomanki będącej na głodzie. - Tam... przy barze... siedzi... siedzi chłopak...
- No i? - Poganiałam ją nerwowo. Chociaż nie powinnam tak naciskać, wiedziałam, że eksploduję, jeśli zaraz nie poznam przyczyny jej dziwnego zachowania.
- I jest... taki... niesamowity! - wydukała w końcu i nieśmiało wychyliła się przez oparcie siedzenia, po czym, w tym samym momencie, cofnęła się do poprzedniej pozycji. - Blondyn, niebieska koszula, odwrócony w naszą stronę.
Niechętnie poszłam za jej przykładem.
W istocie, przy barze siedziało dwóch mężczyzn i widać było, że są od nas o kilka lat starsi.
Blondyn siedział na wysokim stołku, ciałem skierowanym w naszą stronę, jednak głowę obróconą miał w kierunku swojego towarzysza, do którego coś najwyraźniej mówił. Był przystojny, to fakt i wyglądał niczym model, który dopiero co zszedł z wybiegu, a mimo to mogłam się dopatrzyć wyraźnych cieni pod jego oczami i zapuchniętych powiek, które ujmowały mu trochę uroku.
Co do jego kolegi...
Nic nie byłam w stanie stwierdzić, poza tym, że powinien pójść do fryzjera i kupić sobie grzebień, bo jego włosy rozpaczliwie domagały się pomocy. Ach i jeśli wierzyć chmurce dymu, która co jakiś czas pojawiała się nad jego głową, najwyraźniej palił.
Faceci wyglądający jakby ich tramwaj potrącił, na dodatek z nałogami...
Ależ sobie Alice towarzystwo dobrała!
Odwróciłam się do przyjaciółki kręcąc z niesmakiem głową.
- Alice, jesteś pewna, że okazaliście sobie nawzajem zainteresowanie? - spytałam rzeczowo, ostrożnie tworząc zdania, bojąc się sprowadzić na siebie gniew dziewczyny. Wystarczy, że teraz uśmiercała mnie wzrokiem. - Widzisz, to towarzystwo nie wygląda... Oczywiście nic nie mam do nich, ale zdają się obracać w złych kręgach. Ich wygląd o tym świadczy...
Alice wychyliła się ponownie za parawan.
Widać blondyn-ofiara-Alice akurat nie patrzyła, bo przyjaciółka siedziała przez chwilę, a na jej elfickiej twarzy z każdą sekundą pojawiał się coraz większy zalotny uśmieszek. Przypominała mi dziecko, któremu mama dała ulubione lody.
- Och tak. Ich ciuchy są czaderskie.
- Jakie?! Przecież wyglądają jak ostatnie łachmany!
Tymi słowami zaskarbiłam sobie kolejne nieprzychylne spojrzenie przyjaciółki. Próbowałam jak mogłam wyperswadować jej możliwość podejścia do tego chłopaka, by zaproponować mu spędzenie razem z nami wieczoru, po czym urażona już się nie odezwała. Siedziała przy stoliku i zabrała się za moje nietknięte piwo z zamyślonym wyrazem twarzy. Czułam się, jakbym mówiła do ściany, bo to, co wyszło z moich ust, najwyraźniej nie było nastawione na odbiór przez Alice.
Ale niczym nie zrażona i mająca nadzieję na to, że chociaż poszczególne słowa dotrą do jej ograniczonego mózgu, zaczęłam wykład na temat związków, które rodzą się w takich miejscach jak bar czy też klub muzyczny, a skończyłam na mojej ocenie kolegi jej dzisiejszego wybranka.
I tak zleciało pół godziny.
Już nie spojrzałam już w stronę baru, czego nie można powiedzieć o Alice; biedaczka prawie nadwyrężyła sobie kręgosłup. Westchnęłam przeciągle i wrzuciłam książkę do torebki.
- Alice, możemy już iść? Chciałabym o pierwszej być w domu, więc jeśli nadal chcesz iść...
- Jasne! - niemal krzyknęła, energicznie zrywając się z miejsca.
Pokręciłam głową i wstałam, starając się utrzymać równowagę na niebotycznych szpilkach.
Nie przejmowałam się faktem, że gdy będziemy wychodzić, z pewnością przykujemy uwagę owego blondyna i jego towarzysza, jeśli oboje byli po wpływem uroku rzuconego przez Alice.
Delikatnie wygładziłam spodnie i wkładając czarny płaszczyk zlustrowałam wzrokiem salę. Tylko z czystej ciekawości chciałam zobaczyć, czy ów blondyn Alice patrzy się na nią. Lata doświadczenia nauczyły mnie, że Alice będzie później wypytywać o takie szczegóły.
Tylko jedno spojrzenie, jedno niewinne rzucenie okiem...
Gdy odgarniałam włosy z twarzy pochwycił moje spojrzenie, a serce z niewyjaśnionych przyczyn przyspieszyło swój rytm...
Przez chwilę widziałam tylko te cudowne ciemno-czekoladowe oczy, wyrażające zdziwienie zmieszane z... uwielbieniem? Pociągła twarz o kwadratowej szczęce, z kilkudniowym zarostem, wydatne kości policzkowe i szerokie czoło... nad ciemnymi oczami ciemne, niemal krzaczaste brwi, teraz lekko ściągnięte, pomiędzy którymi dopatrzyć się można było kilku zmarszczek... Co prawda, miał przydługie ciemnoblond włosy, które wymagały zadbania, jednak wspaniale komponowały się z jego wizerunkiem... złego chłopca. Czarna koszula opinająca doskonale wyrzeźbiony tors, rozpięta u góry, dżinsy nisko opuszczone i fałdy materiału opierające się na sportowych butach...
Poczułam, jak moje policzki płoną...
- ..., prawda? - Słodki głos Alice wyrwał mnie z otępienia.
- Ymm... jasne - zgodziłam się i na Boga, nie wiedziałam na co!
Rzuciłam się na szalik, a moja irytacja sięgnęła zenitu, gdy wyślizgnął się z mojego lekkiego uścisku i spadł na podłogę. Schyliłam się, zdenerwowana, dłonie drżały mi niemiłosiernie i nie mogłam ich uspokoić. Zawiązałam szal pośpiesznie na szyi, chcąc jak najszybciej opuścić ten lokal i dziwnego chłopaka stojącego przy barze.
I zupełnie nie wiedziałam dlaczego.
Alice westchnęła i zaczęła z gracją płynąć między stolikami kierując się w stronę wyjścia, manewrując przy tym tak, by znaleźć się jak najbliżej baru i co za tym idzie dwóch mężczyzn, z których jeden z nich wydawał mi się teraz bardziej niebezpieczny niż pięć minut temu.
Moje oczy same odnalazły jego oczy, a rumieniec ponownie zagościł na mojej twarzy.
Chłody wietrzyk owiał moją twarz, a ja....
Wciąż byłam pod wpływem uroku owego niebezpiecznego mężczyzny.

Rozdział Pierwszy

„Trucizna o smaku pierwszego zauroczenia”

część 3

Edward

Co mną, do cholery, kierowało?

NO CO???

Nie miałem bladego pojęcia jak nazwać ten moment totalnego otępienia, w jakim się znalazłem. Mógłby po mnie czołg przejechać, a ja i tak bym nic nie poczuł! Zupełnie jakby moje ciało odmówiło posłuszeństwo, a mózg, o ile go jeszcze miałem, pochłonęła czarna próżnia, której jedynym światłem i możliwością przetrwania był anioł dumnie kroczący kilka metrów przede mną.

Słyszałem jej melodyjny, dźwięczny głos przepełniony od czasu do czasu irytacją z powodu głupot, jakie klepała jej koleżanka o twarzy chochlika. Ale w pewnym momencie zaśmiała się. Z jej gardła wydobył się dźwięk przywodzący na myśli dzwoneczki poruszane delikatnie na wietrze...

Osz, kuźwa! Co ja mówię?? Robi się ze mnie jakiś pochrzaniony poeta-romantyk?!

Ale nic nie poradzę na to, że szedłem za moim... aniołem, jak jakiś psychol! W jednej sekundzie zdałem sobie sprawę, z tego, że gdziekolwiek by nie szła, poszedłbym za nią, byle tylko mieć ją na oku...

Żeby... nic jej się nie stało...

Żeby była bezpieczna...

...

...

...

No to jestem udupiony!

Moje iście niesamowite odkrycie doprowadziło mnie do prostej kalkulacji. Jak już mówiłem, zachowywałem się jak maniak śledzący swoją ofiarę „dla jej własnego dobra”, zaczynałem dziwnie, tfu!-romanycznie-uch! mówić, a mój mózg przestał słuchać swojego pana.

W dodatku nie myślałem o tej dziewczynie, jako o kolejnej ofierze łóżkowej Edwarda Cullena! Mój umysł zaprzątała myśl, do której ze wstrętem przyznawałem się przed samym sobą! „Kim jest owy anioł i czego szuka na ziemi? Bóg najwyżej istnieje, skoro stwarza tak idealne istoty! Jednak, czemu zesłał najpiękniejszą kobietę na ten padół łez i niedoli?”

Jeśli uważacie, że jestem do końca pierdol****, to wiecie co? Macie kurde racje!

Em dopadł mnie na przejściu dla pieszych, ale ja nadal parłem dalej nie tracąc z zasięgu wzroku mojego anioła.

Przez chwilę okręcałem się w miejscu i wyciągałem wysoko głowę, a w niej pojawiła się czerwona lampka; jej napis raził w oczy jednym bolesnym słowem „Zniknęła!”. I co ja, idiota, miałem teraz zrobić?!

Już chciałem się obrócić z zamiarem przylania Emmettowi, bo przecież przez niego zgubiłem dziewczynę, ale na sekundę tłum na chodniku się przerzedził i dostrzegłem kasztanowe włosy i drobną sylwetkę tajemniczej dziewczyny i jej koleżanki rozmawiające z bramkarzem klubu „Night Hell”, zwyczajnie ignorując spory tłumek oczekujących na wejście.

Uśmiechnąłem się widząc kryjącą się w tym doborze słów ironię.

Jazz, człowiek, który znał mnie od niepamiętnych czasów, wykazał się zdrowym rozsądkiem (o ile mu na to pozwalał kac) i w mig przeanalizował moje zachowanie z sytuacją, jaka miała miejsce w barze, a kończąc na zabawie w psychola.

W tym momencie Em wybuchnął przeraźliwie głośnym śmiechem, aż przechodnie na ulicy zaczęli się oglądać, szukając źródła owego hałasu.

Teraz to naprawdę przesadził!

Ruszyłem na niego, ale nagle wokół mojej uniesionej ręki zacisnęły się równie moce i silne dłonie Jaspera. Przytrzymał mnie spokojnie, licząc na to, że będę wierzgał, próbując dosięgnąć Emmetta.

Największy-Idiota-Świata, jak w tym momencie nazwałem człowieka, którego chciałem przerobić na mokrą czerwoną plamę rozgniecionych organów i resztek kości, odsunął się z lekka przerażony.

Uwolnił mnie natychmiast i bez słowa ruszyliśmy do klubu.

Przyznaje, że na chwilę spanikowałem. Nie było jej przed klubem, ani w bezkresnym tłumie, który składał się większości z małolatów.

Gdy skinąłem głową wielkiemu jak Emmet bramkarzowi, błagałem w duchu, żeby była w środku.

Żeby mój anioł był bezpieczny....

Bella

Szybciej nim sobie z tego zdałam sprawę, szłam obok Alice, a niebotyczne buty, do których mnie niechybnie namówiła, stukały metalowymi obcasami o kamienny bruk, odbijając się echem od ścian miejskich bloków i kamienic.

Miałam wrażenie, że nadal jestem w barze, a kilka metrów przede mną stoi owy chłopak o intensywnie czekoladowych oczach. Wydawał się być równie zdziwiony naszym spotkaniem, jak ja. Może już się wcześniej widzieliśmy? Może na jednym z przyjęć, na które chodziłam z ojcem albo Jamesem?

Mimo, że nasze spotkanie niewątpliwie było szokujące dla nas obojga, jego wyraz twarzy był niewzruszenie stanowczy i władczy. Sylwetką przypominał mi młodego boga Apolla, do którego wzdychałam nie raz, gdy byłam mała i stawiałam sobie go za wzór męskości.

Dzisiaj dostałam potwierdzenie pradawnych przekonań starożytnych. Bogowie naprawdę istnieją.

Dopiero teraz doszedł do moich uszu jazgot, jaki wydawała Alice. Szybko skupiłam na niej całą swoją uwagę, co nie było łatwe, gdyż mój umysł nadal zajęty był analizą fizycznej strony widzianego przez osiem sekund mężczyzny.

Zaraz! Przecież to niemożliwe by ułamki sekund świadczyły o tym, czy ktoś mi się podoba.

Zagwizdałam cicho, patrząc z ukosa na Alice, która poczerwieniała, zapewne analizując to, co przed chwilą powiedziała.

Nieświadomie przełknęłam głośno ślinę.

Znowu wróciło JEGO wspomnienie.

Alice uśmiechnęła się tryumfująco.

Z jej głowy dobiegły mnie odgłosy dzwonu weselnego.

Fuknęła na mnie obrażona i ruszyła przed siebie, wymijając kałuże z gracją światowej sławy baletnicy.

Ale to, co powiedziała, było poniekąd prawdą.

Alice zazwyczaj miała racje w wielu istotnych dla mnie sprawach życiowych.

Prawdą było, że po raz pierwszy czyjaś osoba wywarła na mnie takie wrażenie. Nadal do mojego umysłu z trudem dochodziły jakiekolwiek oznaki otaczającej mnie rzeczywistości. Zupełnie jakbym była odgrodzona bezbarwnym, bezkształtnym murem, a umysł, normalnie wyczulony na wszystko, teraz milczał.

Nie, trafniejszym określeniem by było, że zatrzymał się w miejscu, kiedy moje zielone oczy spotkały się z ciemną, bezkresną głębią jego spojrzenia.

I w tym momencie wszystko do mnie przestało istnieć.

Ale...

Nie...

To niemożliwe...

Jednak, tyle o tym czytałam w książkach mamy... Te opisy uczuć, jakie nawiedzały bohaterkę za każdym razem, gdy myślami powracała do nieznajomego ukochanego...

Również się zatrzymałam i spojrzałam na moją przyjaciółkę, jakby mi powiedziała, że Celtowie mieszkali na Grenlandii. Czy ja już naprawdę przestałam słuchać, co mówi do mnie jedna z nielicznych bliskich mi osób?!

Przeciskając się przez wirujący tłum ludzi w różnym wieku i pod wpływem dawki alkoholu, znalazłyśmy się przy spiralnych schodach prowadzących na piętro, gdzie były lorze przeznaczone dla specjalnych gości Jackoba Blacka, naszego przyjaciela z dzieciństwa i zajęć na uczelni.

Ledwo Alice ściągnęła czarną kurtę, a już głowy facetów w promieniu pięciu metrów zafalowały w naszą stronę. Zażenowana owinęłam się ciaśniej płaszczem.

Podeszła do nas kelnerka i złożyłyśmy zamówienie, na które składała się butelka dobrej starej whisky i lód.

Jack, pół Indianin o ciemnej karnacji, równie ciemnych oczach i postawionych na żel krótkich kruczoczarnych włosach, padł na skórzaną kanapę między nas, uprzednio całując każdą w rękę.

Po chwili przyszło zamówienie złożone przez Alice i gdy była ona zajęta nalewaniem trunku, Jack zainteresował się moim okryciem, które miałam nadal ciasno zapięte.

Mój opór został stłumiony przez spisek Alice-Jacob.

Edward

Wejście do jakiegokolwiek klubu w tym mieście, kraju, czy nawet świecie, nie było dla mnie żadnym problemem. Wystarczyło pomachać plikiem papierków przed nosem bramkarza, a ten już otwierał nam drzwi do świata rozpusty, seksu i prymitywnych zachowań. Lub jak w tym przypadku, wystarczyło znać właściciela.

Podając się na Jacoba weszliśmy do owego piekła, a cały ten gówniany splendor otoczył nasz ze wszystkich stron. W zasięgu mojego wzroku znalazły się laski mające za sobą już kilka głębszych, bezwstydnie sunąc swoim rozchwianym wzrokiem po moim ciele. Otarło się o mnie kilka rąk, które niemal brutalnie odrzuciłem.

Nie patrząc, co robią Em i Jazz, podszedłem do baru, z którego roztaczał się znakomity widok na zatłoczony parkiet.

Dzisiaj nie byłem wybredny i zamówiłem wódkę. Jazz i Em zjawili się obok mnie, a za nimi sunął niemal zalany w trupa Jacob.

Bełkot, który można uznać za ludzką mowę, świadczył o totalnie dobrej imprezie, jaka dzisiaj miała miejsce.

Jacob zabrał nas na górę, do loży Totalnie Pochrzanionych Rozpustników, jak ją nazywał. Po drodze wziął butelkę najlepszej wódki, jaką miał i chwiejnym krokiem poprowadził nas na piętro do oddzielnej od całego VIP'owskiego towarzystwa loży.

Przyznam, że najpierw nie chciałem ruszyć tyłka ze stołka barowego. Miałem przecież swoją chorą misję do spełnienia. Ale po chwili uznałem, że jeżeli mój anioł używa swoich wdzięków na parkiecie, szybciej ją wyczaję z piętra niż z parteru.

Widziałem też, jak Jazz wyciąga szyję i przeczesuje wzrokiem ludzi wokół nasz, szukając swojego chochlika. Niemal chciałem parsknąć śmiechem widząc jego zbaraniałe spojrzenie, jednak się powstrzymałem.

Do diabła, przecież czułem to samo!

Odrobinę tolerancji, do cholery!

Ale gdy stanąłem w przejściu do loży Blacka, niemal zostałem wbity w ziemie widząc patrzące na mnie parę intensywnie zielonych oczu! Oczu mojego anioła!

Patrząc cały czas na mojego anioła, usiadłem obok niej. Słyszałem jak Jasper przemówił do dziewczyny o imieniu Ally, a Em zajął się przygotowaniem drinków, z na wpół świadomym Jack'iem.

Z bliska była jeszcze bardziej pociągająca. Czułem zapach jej perfum. Nie były one uwodzicielskie, ani duszące, ale delikatne i subtelne, zupełnie jak ona! Zapach przywodził mi na myśl leśną polanę usłaną kwiatami.

Włosy opadające na nagie ramiona, zakrywały dekolt, także niedane mi było ocenić... jakości bluzki. Jednak te połyskujące w mroku delikatne fale, sprawiły, że miałem ochotę zanurzyć w nich dłonie, przytulić do siebie i wdychać jej zapach aż do końca życia!

Do końca...? Co ja pier****?!

Ale to imię... Bella... Pewnie skrót od Isabelli. Pasowało do niej idealnie. Takie tajemnicze, a zarazem wyrafinowane.

Cały czas patrzyłem na nią w nadziei, że podniesie wzrok i uśmiechnie się do mnie. Tak bardzo chciałem zobaczyć, jak jej namiętne pełne wargi rozciągają się w uśmiechu.

Jednak, gdy zaszczyciła mnie spojrzeniem, wcale się nie uśmiechnęła, tylko uciekła spojrzeniem, a jej zielone niczym szmaragdy oczy, ponownie znalazły jakiś ciekawy punkt na szklanym stole. Z tą różnicą, że teraz jej policzki płonęły czerwienią.

Uch, jeśli kiedykolwiek miałem ochotę rzucić się na dziewczynę i całować ją namiętnie w otoczeniu światków, to właśnie była ta chwila.

Em zaczął podawać nam kieliszki, a ja przez uprzejmość podałem jeden z nich najpierw Belli.

Gdy cichutko podziękowała, nieśmiało patrząc na mnie, nasze palce zetknęły się na kilka sekund, a deszcz, jaki poczułem, mógłbym przysiąc, że był również dla niej przyjemny. Pożądanie, jakie znów poczułem, było nieziemsko rozkoszne.

Już miałem zaproponować jej wspólny taniec, kiedy zobaczyłem jak wychyla swój kieliszek whisky jednym chlustem. Zerwała się na równe nogi i wyszła z loży.

Siedziałem jak zamurowany.

Pierwszy raz w swoim podłym życiu zastanawiałem się, czy zrobiłem coś nie tak. Czy nie uraziłem czymś dziewczyny.

Cholera! Co się ze mną dzieje!

Żeby kobieta, z którą nie zamieniłem ani jednego słowa ( „dziękuję” za podanie drinka się nie liczy), wywarła na mnie takie wrażenie, że przestałem myśleć! Edwardzie Cullen, ty kut****, weź się w garść!

Na motywację wlałem w siebie jeszcze trzy szklanki whisky i zszedłem na parter za moim aniołem.

Przeczesywałem tłum falujących w rytm ciał, ale nie znalazłem Bells. Wkurwiony poszedłem do baru i zamówiłem shota. Jeśli się urwała? Nie, widziałem, że zostawiła płaszcz na czerwonej kanapie na sofie na piętrze.

Kolejny shot i dwa papierosy później doszła do mojego schlanego, skołowanego mózgu inna alternatywa. A jeśli jest w jakimś zakamarku klubu, a jakiś oblech dotyka jej małe, drobne ciałko?!

Zacisnąłem szczęki i już chciałem wstać, gdy zauważyłem, ze Bella, przeciska się przez tłum w stronę baru. Wyglądała na zmęczoną. Jej piersi unosiły się szybko, a zaróżowiona, delikatnie skroplona potem twarz przywiodła mi na myśl liczne fantazje. Dałem Barmanowi znak, żeby obsłużył ją na mój koszt.

Stojąc przy kontuarze oparła łokcie na kontuarze, uważając przy tym, aby nie dotknąć mokrej od rozlanego alkoholu powierzchni. Gdy pochylona składała zamówienie, mokre włosy opadły z jej pleców, odsłaniając gładką, bladą skórę.

Barman szybko podał Belli drinka, ale nie wziął pieniędzy, tylko uśmiechnął się i wskazał na mnie.

Bella powiodła za jego ręką, a spojrzenie, jakim mnie obrzuciła miało w sobie nutkę... dumy i arogancji?

Podała barmanowi pieniądze uprzednio szepcąc mu coś na ucho. Facet parsknął śmiechem, ale natychmiast doprowadził się do porządku i wziął od niej banknot.

Bella wypiła drinka duszkiem i już w chwile później lawirowała przez tętniący życiem klub.

Znowu zaśmiał się i w międzyczasie nalał mi jeszcze jednego shota.

Mnie bynajmniej nie było do śmiechu. Właśnie zostałem uznany za idiotę wcześniej niż zdążyłem cokolwiek powiedzieć!!!

Byłem na maksa wkur*****. Laska robiła ze mną, co chciała, kpiła, a ja na to pozwalałem! Dosyć cholernej dobrej woli Cullena!

Ale nic nie mogłem poradzić na to, że mój wzrok znowu powędrował na parkiet, gdzie przed chwilą zniknęła Bella.

To, co zobaczyłem sprawiło, że zapomniałem o otaczającym mnie świecie.

Nie wiem nawet, czy oddychałem.

Wiem, że patrzyłem na olśniewająca, piękną brunetkę, której delikatne ciałko wiło się w rytm ogłuszających bitów.

Ciemne, mokre od potu włosy opadały na ramiona i twarz, także najwidoczniejsze były nabrzmiałe, czerwone usta Belli. Wreszcie widziałem, jaką ma bluzkę. Ciemnofioletowy więcej odkrywający niż powinien kawałek materiału, opinał jej idealne ciało, a siateczka, która opinała biust, była niemal zaproszeniem do tajemnicy, którą skrywała. Dalej była kilku centymetrowa przerwa odkrywająca perfekcyjnie płaski brzuch, na którym miałem ochotę położyć swoje łapy. Widziałem linię bioder i pępek, a moja fantazja znów dała o sobie znać.

Bella obróciła się w tańcu, jakby specjalnie pokazać mi swój jędrny tyłeczek, który opinały czarne dżinsy. Wysokie obcasy, były dodatkowym walorem. Dzięki nim jej sylwetka nabrała sprężystości, a gdy gibkie ciało wirowało wśród gryzącego dymu, nabrało to niemal erotycznego zaproszenia do zabawy.

Uwierzcie mi, gdyby nie pewien problem naciskający na szew spodni, już dawno bym był na parkiecie...

Bella

Nie pamiętam, co się stało od momentu mojego wyjścia z loży Jacoba. W ogóle to nic nie pamiętam z prawie godziny, jaka dzieliła mnie od ucieczki przed Ed'em, a naszym spotkaniem przy barze. Pamiętałam tylko, że poszłam wypić kilka głębszych, a resztę czasu spędziłam na parkiecie.

I uwierzcie mi. Nieczęsto tak robiłam.

To pojawienie się tego mężczyzny podziałało na mnie w ten sposób. Nie mogłam zebrać myśl, nie mogłam nic powiedzieć, nie mogłam się ruszyć! Byłam jak sparaliżowana!

Zawsze byłam nieśmiała, ale teraz moje przekleństwo osiągnęło punkt krytyczny!

Dlatego uciekłam. Zawsze uciekam od problemów, jak mówił mój ojciec.

I pewnie dlatego zachowałam się tak ostro, wtedy w barze, gdy barman oznajmił mi, że „tamten ureguluje rachunek”. Widząc Ed'a nie miało się wątpliwości, wyzwanie, jakie miał wymalowane na twarzy, może mieć tylko jeden podtekst. Jednak ja tego nie zauważyłam. Byłam zbyt pijana, zbyt rozżalona, by zarejestrować cokolwiek poza furią, jaka zagościła w moim ciele. Nienawidziłam, gdy miałam być od kogoś zależna. Pracowałam na własne potrzeby, więc miałam pieniądze, by opłacić studia i drobne przyjemności, na jakie sobie do czasu do czasu pozwalałam.

Więc odmówiłam Ed'owi i kazałam przekazać barmanowi parę uszczypliwych słów w stronę mojego niedoszłego sponsora.

Zapłaciłam, za kolejną tej nocy, małą przyjemność i ruszyłam w stronę parkietu. Dym, jaki mnie owiał gryzł w nozdrza i szczypał w oczy.

Jednak nie przejęłam się tym i dalej wyginałam swoje ciało w rytm ogłuszającej muzyki. Moje biodra kręciły delikatne koła, gdy muzyka zwolniła. Uniosłam nad głowę ręce i nagle poczułam delikatny, lecz przeszywający niczym prąd dotyk zimnych opuszków palców na spoconej skórze moich przedramion. Dłonie mężczyzny przejechały przez ramiona, aż dotarły do linii talii. Gdy dotyk przeniósł się w okolice moich piersi wydałam z siebie jęk, który zagłuszyła muzyka. Jeszcze kilka centymetrów, a nasza skóra, jego zimna, moja gorąca, spotkały się, gdy przejechał po linii bluzki na mój odsłonięty brzuch. Dreszcz i pragnienie by znalazł się jeszcze bliżej. Takie uczucie było mi całkiem obce.

Niczym w odpowiedzi na moja niema prośbę, Ed przysunął się do mnie i nasze ciała zetknęły się ze sobą na całej długości. Jego dłonie znalazły się na moich biodrach i delikatnie mnie prowadziły. Zacisnęłam swoje palce na przedramionach Ed'a czując jak pod moim dotykiem napina wszystkie mięśnie.

Jego twarz zanurzyła się w moich potarganych, przesiąkniętych dymem i alkoholem włosach.

Zadziwiające, ale czułam się bezpieczna w jego ramionach, które zaciskały się wokół mnie, coraz mocniej przyciągając do siebie.

Nie chciałam, by ta chwila kiedykolwiek minęła.

Jednak Ed okręcił mną delikatnie, tak że byłam teraz obrócona twarzą do niego. Dopiero teraz zauważyłam jak bardzo jest wysoki. Z trudem sięgałam mu ramion, co zawdzięczałam jedynie szpilkom.

Ale nie wzrost mnie zadziwił, tylko jego zmysłowe idealnie wykrojone usta, które coraz były coraz bliżej moich.

Dlaczego nie zaoponowałam?

Dlaczego nie odepchnęłam go?

Spoliczkowałam? Zbluzgałam? Krzyczałam, że to błąd, który później nas pogrąży, a na samym początku mnie?!

Dlaczego nic nie zrobiłam...

W chwilę później, jego usta odnalazły moje. Ed wziął moją górną wargę i delikatnie zaczął ssać, przez co moje nowo odkryte pożądanie zamieniło się w ogień, który zaczął spalać mnie od środka. Znów naparł na moje usta tym razem mocniej, zachłanniej.

A ja dałam mu wszystko, bez najmniejszych oporów.

W końcu poczułam jego język na swoich wargach, nieśmiało proszący o wstęp. Poddana uniosłam bardziej głowę, a jego ciepły język rozwarł moje uległe usta. Nacisk, jaki poczułam na podniebieniu, sprawił, że zarzuciłam mu ręce na szyję, a palcami chwyciłam garść jego włosów.

Nasze języki wirowały w dobrze znanym sobie tańcu, a Ed przestał się kontrolować.

Jego dłonie znalazły się na całym moim ciele!

Pocałunki i gesty dowodziły tylko jednego..

Nie próbował tylko posiadał. Nie bawił się, tylko ucztował. Nie uczył się, tylko wykorzystywał.

A wszystko było dla mnie jasne w momencie, gdy poczułam za plecami zimną ścianę płytek.

Przerażona otworzyłam oczy i prócz całującego mnie z pasją Ed'a zdążyłam zarejestrować, że znajduje się na ścianie, obok zasuniętych na zasuwkę drzwi do męskiej ubikacji.

Zaczęłam zbierać myśli, bo przecież wiedziałam, czym grozi taka sytuacja.

A ręce Ed'a, manewrujące jednocześnie przy mojej bluzce i swoim zamku błyskawicznym spodni, umocniły mnie w przekonaniu, że dobrze robię.

Odepchnęłam nieświadomego mojej siły faceta i korzystając z okazji uderzyłam z całej siły w jego (będące w stanie... gotowości) przyrodzenie.

Słyszałam jak zwija się z bólu, jęczy i klnie na zimnej, brudnej podłodze.

Nie chciałam słyszeć...

Nie chciałam czuć...

Chciałam byś jak najdalej od mężczyzny, w którym się zadurzyłam, a który próbował mnie wykorzystać...





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Regan Hastings Visions of Magic PROLOG ROZDZIAŁ I
Regan Hastings Visions of Magic PROLOG ROZDZIAŁ I
Sick Love Prolog Rozdział 1
A Love Letter to Whiskey PROLOG I ROZDZIAŁ 1, cz 1
Love Secret DRAMIONE Prolog Rozdział5
Mantak Chia Taoist Secrets of Love Cultivating Male Sexual Energy (328 pages)
Fly On The Wings Of Love
FLAMES OF LOVE
111?ncy flames of love
pain of love
Czas Przeznaczenia prolog rozdziały 1 5
Prolog i rozdział I
Powrót - rozdział‚ 1 [NZ], Powrót
Flames of love Flancy, Teksty piouuuuuuuuuusenek z akordami
powrót - rozdział‚ 2 [NZ], Powrót
Personality of love
DANCE ME TO THE END OF LOVE
A Service of Love
Rescued - Prolog i 1 rozdział, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)

więcej podobnych podstron