!Połowa tłumaczenia! Last Christmas Kate Brian PO POLSKU (nieoficjalne tłumaczenie)


Kate Brian

Last Christmas

Dla Lanie, która złożyła to wszystko w całość.

Prolog

Październik Ostatniego Roku

Białe reflektory przebiły się przez ciemność kiedy Ariana Osgood skręciła z dwupasmowej autostrady na zarośniętą drogę w pobliżu Easton w Connecticut. Przytrzymała kierownicę jedną ręką, a drugą poprawiła lusterko, zerkając w nie nerwowo. Uspokój się, Ariana. Po prostu się uspokój. Wcale nie była śledzona, wiedziała to na pewno. Nikt jej się widział, wymykającej się z bursy Billings w Range Roverze Josha Hollisa. Nikt nie miał pojęcia, że właśnie przemierzała tę samą drogę, co godzinę temu z Noelle Lange, Kiran Hayes, i Taylor Bell. Wróciła tam dla Thomasa. I nikt nie wiedział dlaczego musiała go znaleźć. Jej sekrety, ich sekrety, wszystko było bezpieczne. Kamienie i twarde kawałki ziemi zachrzęściły pod kołami Range Rovera, kiedy gwałtownie skręciła wjeżdżając w pole. Pochyliła się do przodu i mrużąc oczy, przeczesywała wzrokiem ciemność. Musiał gdzieś tu być. Potrzebowała go znaleźć i porozmawiać. Kiedy już to zrobi, on wszystko zrozumie. Zrozumie, że tracił tylko czas z Reed Brennan, że ona była dla niego tylko nowością. Głupim błędem. W końcu zrozumie, że przeznaczone mu jest być z Arianą.

Nagle reflektory coś oświetliły. Jakąś osobę. Kogoś osuniętego bezwładnie na palu. Thomas.

- Nie! - krzyknęła. Zahamowała i skręciła gwałtownie, mało brakowało a by go uderzyła. Trzęsącymi rękami Ariana chwilę szarpała się z drzwiami, aż w końcu udało się jej wysiąść. Zostawiła reflektory włączone.

- Thomas! - jej krzyk był taki malutki, w porównaniu do otwartej, opuszczonej przestrzeni w ogół nich. Głowa Thomasa opadła, jego podbródek spoczywał na torsie. Jęczał i mamrotał coś, czego Ariana nie mogła zrozumieć. Panika zacisnęła jej gardło, kiedy wpatrywała się z niedowierzaniem w postać naprzeciwko niej, jakby widziała ją po raz pierwszy. Nie mogła uwierzyć, że zostawiły go w tym stanie. Jego nogi i ręce był przywiązane grubą liną do pala, a na głowę miał włożony czarny worek z wyciętymi otworami. Pierś miał pokrytą zadrapaniami od kija, którym dźgały go jej przyjaciółki. Krew, która wcześniej płynęła z rany na ramieniu, zdążyła już zaschnąć. Jego koszulka leżała na ziemi obok kija bejsbolowego, którego Noelle zapomniała zabrać ze sobą, niecałą godzinę temu. Serce Ariany zabiło boleśnie. Jak ona mogła do tego dopuścić? Nigdy nie chciała go skrzywdzić, zgodziła się bezmyślnie na plan Noelle, ale nie podejrzewała, że wydarzy się takiego.

- Thomas.

Palcami musnęła jego lepką skórę, a on wzdrygnął się i cofnął przed jej dotykiem. Cofnął się przed nią.

- Thomas, to ja. - wydusiła, zdejmując worek z jego głowy.

Zakryła usta dłonią, żeby nie zwymiotować. Thomas wyglądał jakby był… martwy. Mokre loki przykleiły się do jego szarej, spoconej twarzy.

- Już dobrze, jestem tu. - szepnęła bardziej do siebie niż do niego, próbując rozwiązać supeł na jego nadgarstkach. Nie chciał drgnąć.

- Już jesteś bezpieczny. Jestem tu by ci pomóc. - jej słowa były jak chrząknięcie. Dalej daremnie próbowała zrobić coś z supłem. Miała ochotę się zabić za niepomyślenie o jakimś nożu czy scyzoryku.

Jego powieki drgnęły.

- Pomóc mi? - wychrypiał.

- Oczywiście.

Powinien być jej na tyle wdzięczny, za ratowanie mu życia i za dotrzymywanie tajemnic, że już nigdy nie powinien chcieć jej opuścić. Wszystko mogłoby wrócić do normy, mogliby być razem. Tak jak planowali. Tak jak jej obiecał.

- Idź do diabła. - jęknął.

Jad w jego głosie był jak policzek. Thomas nigdy tak się do niej nie odzywał. Zaciskając dłonie wbiła sobie paznokcie głęboko w skórę. Przypomniała sobie, że pewnie jest wciąż pijany albo na haju. Nie wiedział co mówi. Kochał ją, chciał z nią być. Wiedziała to. Musiała mu tylko o tym przypomnieć.

-Thomas, ja chcę ci pomóc. - powiedziała słabo. Nienawidziła brzmieć słabo. Sięgnęła po zwój liny wokół jego nadgarstków i pociągnęła mocno za węzeł. - Ja…

- Nie dotykaj mnie. - tym razem odezwał się dużo mocniejszym głosem. Jego niebieskie oczy wwiercały się w nią, pełne obrzydzenia. - Myślisz, że nie wiem, że to ty mnie tak związałaś? Myślisz, że nie rozpoznałem twojego głosu?

- To nie byłam ja! To Noelle! Nie mogłam jej powstrzymać! - obraz się jej zamazał przez oczy pełne łez.

To się nie dzieje. Po tym wszystkim co razem przeszli, to nie może się tak skończyć.

- Nigdy bym cię nie skrzywdziła. Kocham cię. - powiedziała, a jej głos był ledwie słyszalnym szeptem. - I ty też mnie kochasz. Musisz mnie kochać. - słona łza spłynęła jej po policzku.

- Bo co? - syknął. Jego wzrok ćwiartował ją, niczym nożem. - Co mi zrobisz, Ariana? Zabijesz mnie? - obcy śmiech wyrwał mu się z ust. - Tak jak zabiłaś…

- Przestań. Jesteś pijany. Nie masz pojęcia co mówisz. Nie myślisz jasno.

Pokręcił głową, a jego desperacki śmiech zawisł w powietrzu pomiędzy nimi.

- Rzecz w tym - wychrypiał - że raz w życiu właśnie myślę jasno. Wszystko jest jasne odkąd Reed jest obecna w moim…

- Jak śmiesz wymawiać to imię? - Ariana warknęła, wbijając paznokcie tym razem w swoje ramię. Gorąca wściekłość wybuchła w jej wnętrzu. - Ona nie jest jak my i dobrze o tym wiesz. Ona jest nikim, Thomas. Niczym.

- Ona jest wszystkim!- Thomas wrzasnął- Nie rozumiesz? Ona jest wszystkim tym czym nie jesteś ty, Ariana. Kocham ją.

- Kochasz mnie! - Ariana krzyknęła- wszystko co robiłam, robiłam dla ciebie. Dla nas.

- Nie ma nas. - splunął.

- Nie ma nas? - powtórzyła, robiąc krok w tył i krzywiąc na własną wrażliwość. Walczyła by jej głos pozostał spokojny. - Nie kochasz mnie?

- Już nie. Nie po tych wszystkich rzeczach, które zrobiłaś. Które zrobiliśmy.- milczał przez chwilę, a gdy odezwał się ponownie, jego głos był spokojny. - Ale zamierzam to naprawić.- powiedział cicho- Zrobić tak, by wszystko było w porządku. Muszę to zrobić.

- O czym ty mówisz?- gardło się jej zacisnęło, jakby nie mogła zaczerpnąć wystarczająco dużo powietrza.

Jak mógł jej już nie kochać? Musiał ją kochać. Musiał. To z jego powodu zrobiła te wszystkie rzeczy. Powód dla, którego te rzeczy stawały się w porządku. Warte tego. Jak miałaby żyć bez niego? Jak miałaby dalej oglądać go z Reed? Jej klatka uniosła się gwałtownie gdy o tym pomyślała i z trudem zaczerpnęła powietrze . Wdech. Wydech. Wdech Wydech.

- Mam zamiar iść z tym na policję. Powiem im wszystko. Wyjdę czysty. I może jak już tam będę, powiem im co ty i twoje malutkie przyjaciółki z Billings zrobiłyście mi dzisiaj.

- Nie. Nie. Nie. nie. nie. - Ariana powtarzała w kółko. To nie może się dziać naprawdę. Nie może. Co poszło źle? Dlaczego on to robi? Jak może jej już nie chcieć? Jak może nie chcieć jej już chronić? - Wszystko tym zniszczysz. Zabijesz mnie tym. Proszę. - błagała, płaszcząc się przed nim. Potknęła się o kamień i upadła u jego stóp, szloch wydobył się z jej trzęsącego się ciała.- Proszę, nie rób mi tego.

- Muszę. -powtórzył powoli. Rana na jego ramieniu znów zaczęła krwawić.- Dla Reed. Ona zasługuje na prawdę.

- Thomas. - jęknęła, zapadając się w popękanej ziemi. Łzy płynęły po jej brudnej twarzy. Wszystko nad czym tak ciężko pracowała spływało i kapało. Niedługo pozostanie z niczym. Bez nikogo. Zamazany obraz kija bejsbolowego migotał przed nią, tylko cale od niej. Patrzyła jak jej place zamykają się na drewnianym drągu. Patrzyła jak przyciąga go bliżej i jak powoli się na nim opierając, wstaje z ziemi. To było tak jakby patrzyła na kogoś innego. Obcego.

- Nie mogę pozwolić żebyś mi to zrobił. Nie mogę pozwolić byś mnie zrujnował. Byś mnie opuścił. - powiedziała powoli. To był obcy głos. Nie jej. Nie mógł należeć do niej. Ona była Arianą Osgood. Dobrą dziewczynką z Easton Academy. - Przepraszam, ale po porostu nie mogę.

Strach i rezygnacja powoli spływały na twarz Thomasa.

- Jesteś popieprzona. - powiedział powoli. - Powinienem się domyślić już dawno.

- Zamknij się, Thomas.

Podniosła kij nad głowę.

- Jesteś jak twoja matka. - spojrzał jej prosto w oczy i splunął w twarz.

- Przestań!- wrzasnęła. Płynące łzy były teraz większe. - Nic mnie z nią nie łączy! Nie jestem jak ona! Nie jestem!

- Nigdy nie byłaś dla mnie wystarczająca. Dla nikogo nie jesteś.

- Nigdy nie wiesz do czego ludzie są zdolni, dopóki nie zepchną cię na krawędź, Ariana. Tak zawsze mówiła.

- Jesteś szalona. Jesteś nienorma…

Zaskoczył ją obrzydliwy trzask kija zderzającego się z żebrami Thomasa. Prymitywny, gardłowy krzyk wyrwał się z jej wnętrza, kiedy dała ujście swojej złości na ciele Thomasa. Jego szloch przeplatał się z jej własnym, dopóki jeden z nich ucichł. Jego błagania ustały, pozostał tylko głuchy odgłos kija, który rósł wokół niej. Potrzebowała ciszy. Jednej chwili spokoju. Podniosła kij nad głowę ostatni raz i zamknęła oczy.

Wszystko stało się czarne.

Dobra Dziewczynka

Grudzień Pierwszego Roku

Ariana Osgood jedyne czego chciała to jechać do domu. Wiedziała, że to szalone. Stała w koncie sali balowej w hotelu Driscol, udając świadka najbardziej dekadenckiej imprezy roku. Impreza, która była zaznaczona na czerwono w jej towarzyskim kalendarzu od 3 miesięcy i która była wyczekiwana każdego dnia od jej zapisania. Ale teraz będąc już na Zimowym Balu, patrząc na wszystkich uczniów Easton Academy, pijących, rozmawiających i tańczących, jedyne czego chciała to być w bursie Billings ze swoimi przyjaciółkami. Ze swoimi siostrami. W Billings wszystko było proste. W Billings mogła po prostu być sobą.

Ariana podniosła rękę i dotknęła swoich jasnoblond włosów, żeby się upewnić piętnasty raz, że fryzura nad którą tak ciężko pracowała, jeszcze jakoś się trzyma. Jak mogła zapomnieć, że zawsze takie wydarzenia doprowadzają ją do granic wytrzymałości? Zawsze jest jej gorąco, czuje się jakby była związana i brak jej oddechu. Mogła przez to powiedzieć coś głupiego. Albo zrobić coś niewłaściwego. Wszyscy by to zobaczyli. Wszyscy by wiedzieli.

Właśnie dlatego od piętnastu minut uczyła się na pamięć wzoru żłobień w marmurowych kolumnach w rogu sali, z daleka od widoku jej siedzących przyjaciół i chłopaka Daniela Ryana. Prędzej czy później i tak zauważą jej maraton wycieczek do łazienki i aktualne pożeranie wzrokiem kolumn, i będzie musiała do nich wrócić. Lepiej jeszcze nacieszyć się ostatnimi minutami niewidzialności. Biorąc głęboki wdech, Ariana pozwoliła dźwiękom śmiechu i pobrzękiwania srebrnej zastawy stołowej przeniknąć do swojego umysłu. Popatrzyła na otaczającą ją scenę i poczuła się jakby oglądała film z wyłączonym dźwiękiem. Czuła się zobowiązana zapamiętać każdy detal czarnobiałego marmurowego pokoju, jakby od tego zależało jej życie. Notując każdy szczegół, katalogując sceny, zawsze robiła się spokojna, miała wszystko pod kontrolą.

Byli tu jej znajomi ze szkoły, sztywni i poważni w garniturach i sukienkach. Dwunastoosobowy zespół śpiewał popowe wersje kolęd na scenie naprzeciwko niej. Jasny grudniowy śnieg padał za oknem, duże płatki całowały od zewnątrz szyby. Gdy zmrużyła oczy jemioły oświetlone świecami w wieńcach wyglądały jak wybuchy ze złota. Ale zasłony… cóż w zasłonach zapamiętała każdy filigranowy ścieg, na tyle, że mogłaby go potem dokładnie opisać swojej matce. Były znakomite, całe ciemno fioletowe z błyszczącymi wyszytymi na złoto fleurs-de-lis. Jej matka pochodząca z Nowego Orleanu uwielbiała fleurs-de-lis. Kiedy Ariana miała 9 lat, matka dała jej na święta przepiękny naszyjnik z fleurs-de-lis. To były ulubione święta Ariany. Ostatnie szczęśliwe święta jakie pamiętała. Poprzedzające te w których jej ojciec zaczął jeździć na przedłużające się delegacje. Zanim jej matka zaczęła gasnąć i robić się nieszczęśliwa. Ariana nie zdjęła antycznego naszyjnika, dopóki był w stanie jej czasami przypominać o szczęśliwych chwilach.

- Oooojjj, przepraszam. - pijana dziewczyna w wymiętej sukience od Betsey Johnson szturchnęła Arianę w drodze do łazienki, chichotała i bełkotała do swojego pryszczatego partnera. W mgnieniu oka Ariana powróciła do swojego ciała, do sali balowej, gdzie dźwięki zaatakowały jej uszy z całą mocą.

Zespół grał właśnie „ All I want for Christmas” a dziewczyna wydała z siebie okrzyk kiedy jej chłopak podniósł ją nad ziemię i obrócił w około. Ariana westchnęła, odepchnęła się od błogo chłodnej kolumny, oblizała szybko zęby by pozbyć się z nich niechcianego błyszczyka kiedy torowała sobie drogę przez tłum.

Kiedy powoli zbliżała się do stolika, zrobiła swoim przyjaciołom mentalne zdjęcie. Dziewczyny z Billings. Uwielbiała patrzeć na nie z daleka, uczyć się ich manier, zapamiętywać ich tiki, gesty i nawyki. A najbardziej ze wszystkiego kochała złapać je na robieniu czegoś niestosownego lub głupiego, gdy uważały, że nikt nie patrzy. Jak na przykład grzebanie w zębach, albo poprawianie piersi by lepiej leżały w sukience, czy też spoglądanie na słodkich palantów z bursy Drake stojących po drugiej stronie pokoju. Lubiła robić w myślach listę ich niedoskonałości. Przez to czuła się mniej nieperfekcyjna. Oczywiście znalezienie jakiejkolwiek niedoskonałości wśród dziewczyn z Billings, nigdy nie należało do łatwych zadań. Trzeba było mieć wprawę. Były, mimo wszystko władzą królewską Easton. Co oznaczało, że Ariana była jej częścią. Była nią od września odkąd została przyjęta jako nowy członek najbardziej elitarnej bursy. Teraz dziewczyny z Billings o których jej matka zawsze opowiadała w swoich młodzieńczych wspominkach, były jej współlokatorkami. Jej przyjaciółkami. Jej siostrami.

Kiedy Ariana była już kilka kroków od nich, zauważyła, że Isobel Bautista, dziewczyna z ostatniej klasy, która na początku roku wzięła Arianę pod swoje skrzydła, teraz bawiła się swoimi szpilkami od Dolce & Gabbana pozwalając im kołysać się na palach od stóp, a sama się rozglądała do sali balowej. Nagle prawy but zsunął się i wylądował kilka cali od jej stopy. Ariana patrzyła jak Isobel zręcznie ześlizgnęła się po swoim krześle, niby od niechcenia, ale wystarczająco by dosięgnąć zgubę. Kiedy tak próbowała wymacać but, otarła się przez przypadek o kostkę Noelle Lange, a Noelle szturchnęła swojego chłopaka Dasha McCafferty.

- Bawisz się ze mną w zaczepki? Ile masz lat? Dwanaście? - zażartowała Noelle.

- To nie ja. - odpowiedział Dash, posyłając jej zabójczy uśmiech - ale mogę cię zaczepiać kiedy tylko chcesz.

Isobel w końcu włożyła stopę w but i usiadła z powrotem prosto nie przyznając się do niczego, zerknęła tylko na zawsze łagodną Arianę, która się uśmiechnęła i dołączyła do nich.

- Tu jesteś - powiedziała Noelle przerzucając przez ramię swoje gęste ciemnobrązowe włosy kiedy Ariana wsunęła się na swoje krzesło.

Noelle była jak zwykle ubrana w charakterystyczną dla siebie czarną, lśniącą, satynową sukienkę od Adama Eve, która uwydatniała jej wszystkie atuty.

- Już myślałam, że podkradłaś przemyconą butelkę czystej i wyszłaś biegać nago ulicami Easton.

Noelle wzięła łyk szampana z jej kryształowego kielicha, szampana, którego pili tylko dlatego, że Dash przekupił kelnerkę, by im go podała zamiast musującego soku jabłkowego serwowanego od kiedy pojawił się alkoholowy zakaz na szkolnych imprezach; i ugryzła kawałek truskawki w czekoladzie.

Noelle była najlepszą przyjaciółką Ariany w Easton. Świetnie się nawzajem uzupełniały. Noelle była bardziej bezczelna i pewna siebie, a Ariana natomiast chłodna i ostrożna. Podczas ich okresu próbnego, decydującego czy dostaną się do Billings, Noelle pomogła Arianie więcej niż raz, przebrnąć przez kryzys zaufania, a Ariana za to powstrzymywała Noelle kilka razy od krytykowania starszych dziewczyn. Ariana była pewna, że żadna z nich nie przeszłaby przez inicjację bez tej drugiej.

- Noelle, chodzenie po pijaku nago, jest takie nietaktowne. - pouczyła Ariana kiedy zajęła siedzenie obok Daniela. Wygładziła na kolanach swoją białą sukienkę od Alberty Ferretti i położyła ręce na oparciach obitego czystym jedwabiem krzesła.

- Tak ogólnie rzecz biorąc, komitet socjalny odwalił nieprawdopodobną robotę.

- Przysięgam, jeżeli zaczniesz teraz się zachwycać grawerunkiem na zastawie, zabiję cię. - Noelle jęknęła i wyciągnęła swoją srebrną piersiówkę z monogramem z perlistej torebki od Marka Jacobsa.

- Uważam, że to słodkie jak robicie się tacy poetyccy. - odezwał się Daniel kładąc rękę na oparciu krzesła Ariany.

Ariana spojrzała na jego wyglądającą jak rzeźbiona twarz, na kasztanowe włosy, na śmiesznie długie rzęsy, i po raz milionowy poczuła triumf, że ma takiego chłopaka jak on. Byli parą od ponad roku, a ona nadal się dziwiła jak to możliwe, że wybrał właśnie ją, spośród wszystkich dziewczyn z Easton.

- I Noelle… - uniósł swój kielich z szampanem w jej stronę - jeżeli zabijesz moją dziewczynę, możesz dać Dashowi buziaka na pożegnanie.

- Są Święta Bożego Narodzenia, nikt tu nikogo nie będzie zabijał na moich oczach. - powiedziała Ariana.

- Zepsułaś zabawę. - Noelle zaproponowała piersiówkę Dashowi, ale ten odmówił machnięciem ręki.

- Mam jutro wcześnie pobudkę. - powiedział i spojrzał na swój srebrny zegarek. Przejechał dłońmi przez swoje zmierzwione blond włosy i westchnął wydmuchując głośno powietrze ustami. - Muszę być o 6 rano w Bostonie żeby się spotkać z ojcem.

- 6 rano? Jesteś taki święty, Dashu McCafferty. - powiedziała Paige Ryan, a w zamian za to Noelle podała jej swoją piersiówkę.

Dash się zarumienił, chociaż Noelle go bacznie obserwowała. Paige miała w sobie jaką siłę oddziaływującą na ludzi. Jej pra-pra-prababcia Jessica Billings, założyła bursę Billings ponad osiemdziesiąt lat temu. Page z jej kasztanowymi lokami i butelkowozielonymi oczami była czystym Billings. Prawdziwym przywódcą. Dziewczyną, przy której nawet Noelle robiła się niepewna. I przy okazji była bliźniaczką Daniela.

- Więc, przegapiłam coś? - zapytała Ariana.

- Oh, jakieś dziesięć minut przemowy twojego chłopaka na temat twoich planów na Święta. To było zabójczo nudne, nawet bardziej nudne niż ty gdy jesteś w nastroju w stylu Emily Dickinson. - Noelle przewróciła swoimi ciemnymi oczami.

Kelner w czarnej kamizelce bezgłośnie wyciągnął rękę ponad jej ramieniem, zabrał talerze i schludnie ułożył widelczyki do deseru obok świeżo przyniesionych serwetek.

Daniel dał Arianie przelotnie buziaka.

- W Vermont zaszalejemy. - puścił do niej oko.

Wymusiła w jego stronę uśmiech, jej serce nagle stało się jak z ołowiu. Wiedziała co znaczyło to mrugnięcie. Ona Daniel obiecali sobie, że stracą ze sobą dziewictwo w ich rocznicę. Ale kiedy w listopadzie znowu zaczęli o tym rozmawiać, Ariana stchórzyła. Oczywiście, nie zamierzała się przyznać Danielowi, że się bała. Upierała się, że po prostu nie chce stracić swojego dziewictwa w akademikowym pokoju. Daniel był zawiedzony ale zrozumiał. Następnego dnia zaprosił ją na wyjazd w Święta ze swoją rodziną na narty w przepiękne góry w Vermont, obiecując dużo czasu tylko we dwoje. Ariana wiedziała co to znaczy. To znaczyło, że nie będzie już wymówek. Pytanie brzmiało, dlaczego nie była tym podekscytowana? Mimo wszystko, Daniel był idealny. Każdego semestru wygrywał zdjęcia na pierwszej stronie magazynu, był kapitanem drużyny lacrosse i był już przyjęty do Harvard przez wcześniejszą decyzję. Ale na myśl o uprawianiu z nim seksu, czuła się jakby zjadła coś niestrawnego. To na pewno nie jest normalne. Każda dziewczyna byłaby gotowa zabić, by mieć takiego chłopaka tak Daniel. Co jest z nią nie tak? Patrzyła tak długo na jedwabną serwetkę, aż uczucie nie minęło.

- Cóż, jestem zazdrosna.- Isobel wygładziła fale na swojej ciemno fioletowej satynowej sukni - Mnie rodzice wysyłają na Turks i Caicos. Więc jestem za granicą aż do Wigilii.

- Możesz jechać ze mną do Nowego Jorku, jeśli chcesz - zaproponowała Noelle wzruszając ramionami - Moi rodzice nie będą mieli nic przeciwko.

Sama chciałabym móc przyjąć tę ofertę. Pomyślała Ariana, natychmiast czując się winna. Wybrała jedno z dekoracyjnych czerwonych i złotych pudełek leżących na stole i odwijała wstążkę szczupłymi palcami.

- Albo możesz jechać z nami do Vermont. - odezwała się Page bawiąc się swoimi włosami.

Właśnie miała podać Arianie piersiówkę, kiedy znikąd pojawił się Thomas Pearson i wyrwał ją z jej dłoni. Opadł na puste krzesło między Arianą i Page i wziął solidny łyk.

- Dobre.- powiedział, odgarniając swoją długą brązową grzywkę z oczu charakterystycznym ruchem głowy.- Ale wy dziewczyny, zawsze macie dobre rzeczy, prawda?

- Super, teraz będę musiała to zdezynfekować. - rzuciła Noelle i wyciągnęła rękę przez stół po swoją własność.

Ale on odwrócił się do Ariany i się uśmiechnął swoim szerokim uśmiechem. Po cichu przeklinała swój los. Thomas zawsze sprawiał, że czuła się niekomfortowo. Sposób w jaki myślał, że jest lepszy od innych. Sposób w jaki ciągle robił jej na złość. Fakt, że był przegranym dilerem z brakiem szacunku do nikogo…

- Zdezynfekować, słyszałaś? - powiedział do Ariany z kamienną twarzą. Poluzował sobie swój czarny krawat i jedną rękę przewiesił przez oparcie krzesła. - Bo ja się zabawiam z zarazkami. Ależ ona jest zabawna.

Ariana odwróciła wzrok i odsunęła się od Thomasa przybliżając się bliżej do Daniela, wkładając mu rękę pod ramię.

- Poważnie, jedź z nami do Vermont. - powiedziała Paige do Isobel, ignorując Thomasa, jak to miała w zwyczaju. Nawet myśl, że był najlepszym przyjacielem Dasha i pochodził z jednej z najlepszych Nowojorskich rodzin, jej nie przekonywała. - Uratuj mnie od bycia trzecim kołem u wozu tej słodziutkiej pary. - dodała wskazując na Arianę i Daniela trzymającego truskawkę.

- Tylko dlatego jesteś taka niemiła, bo Brandy rzucił cię w sekundę po tym jak się dostał do Yale. - Daniel dokuczył siostrze.

Oczy Page błysnęły złośliwie.

- Przepraszam, ale nie zostałam rzucona. To ja zerwałam z nim.

Wszyscy spojrzeli po sobie. Każdy z nich wiedział, że to Brandy Flynn rzucił Page. Kilku absolwentów Easton uczących się obecnie w Yale było świadkiem tego zerwania, momentalnie telefony poszły w ruch i już całe Easton wiedziało co się wydarzyło. Ale oczywiście nikt nie zaprzeczał wersji Page w jej obecności.

- Więc jakie są Świąteczne plany rodziny Langów? - Isobel zwróciła się do Noelle, szybko zmieniając temat zanim Page zdążyła wybuchnąć. Ostatnim razem kiedy straciła nad sobą panowanie było niezbyt miło. To był poranek krótko po jej zerwaniu, kiedy to doprowadziła swoją zwykle twardą sprzątaczkę Leanne Shore do płaczu, wymagając by pościeliła jej łóżko dziesięć razy, dopóki wszystkie rogi nie będą miały idealnych kątów prostych. Za raz po tym Leanne spędziła w gabinecie pielęgniarki godzinę ze swoim inhalatorem próbując pozbyć się ataku paniki.

Ariana była z siebie dumna, że nigdy się nie załamała w ten poniżający sposób. Przynajmniej nie publicznie.

- Balet, koktajle z moim ojcem żałośnie usprawiedliwiającym się przed prawnikiem i jego za bardzo nadzianą żoną. powiedziała Noelle. - Moi rodzice będą prawdopodobnie próbowali się wymknąć na małe bzykanko i spiszą na straty świąteczne zakupy, co oznacza, że będą musieli kupić mi więcej prezentów. Oni dostaną małe odchudzanie, a ja coś małego od Armaniego. Czyli wszyscy szczęśliwi.

Noelle mówiła o romansach swoich rodziców jakby zdawała ustny raport podczas rewolucji przemysłowej. Jakby nie było nic bardziej prozaicznego na świecie.

Ariana chwyciła jeden ze swoich akwamarynowych, długich kolczyków, zazdroszcząc swojej przyjaciółce, tego, że wszystko jest dla niej takie jasne i proste.

- Nie mogę sobie wyobrazić, jak to jest przejmować się swoimi rodzicami planującymi swoje „bzykanka”. - Daniel odchylił się do tyłu kiedy kelner postawił przed nimi filiżanki kawy i cukiernice. - To musi być do dupy.

- No cóż Daniel, nie każdy ma idealną rodzinę, idealną reputację i idealną dziewczynę. - powiedział Thomas obrzucając Arianę zaczepnym wzrokiem.

- Gdybyśmy byli idealni, co byśmy opowiadali swoim terapeutom? - zażartował Dash.

- Po co zażywalibyśmy Xanax?- dodał Thomas i zaśmiał się krótko ze swojego żartu.

- Jakbyś potrzebował powodu, żeby zażywać cokolwiek. -wtrąciła Noelle.

Thomas się uśmiechnął.

- Punkt dla panienki Lange. - wyjął kostkę cukru z cukiernicy i wrzucił ją sobie prosto do ust. - A ty Ariana? Brałaś coś ostatnio?

Arianę zalała fala gorąca.

- Stary. - Daniel upomniał, siadając prosto by spojrzeć na Thomasa.

- No co?- Thomas udał niewinnego i uniósł dłonie w geście obrony.

Ariana zmusiła się by spojrzeć na Thomasa. Patrzył jej prosto na nią, swoimi żarzącymi się, niebieskimi oczami.

Właśnie wtedy rozbłysnął flesz, oświetlając szklanki i tworząc wzory na stole w wyniku rozszczepienia światła. Ariana podskoczyła lekko.

- Jezus. - warknęła Noelle i zaczęła wymachiwać serwetką w stronę błysku. - Sergei, wystarczy z tą zabawą w paparazzi, znajdź sobie inne hobby.

Sergei Tretyakov stał tylko dwa kroki od stołu, czarny Nikon z obiektywem wisiał mu na szyi. Sergei był uczniem z Łotewskiej wymiany i kompletnym outsiderem w Easton. Miał czarne, opadające brwi, koralowo-czarne oczy i trochę krzywy nos. Mógłby być nawet atrakcyjny, gdyby nie to, że był przeraźliwie nieśmiały i miał tendencję do bezczelnego gapienia się. No i oprócz tego zawsze miał na nogach stare i brudne buty do tenisa, nieważne w co był ubrany. Miał je nawet teraz, na uroczystej imprezie. Ariana mogła dużo powiedzieć o konkretnej osobie, patrząc tylko na wybór butów, a Sergei aż krzyczał, że jest ulicznym awanturnikiem. Jednak czuła jakieś niechciane podobieństwo do niego. Też mimo wszystko tak jak on, była typem obserwatora.

- Jeszcze tylko jedno. - powiedział powoli swoim śpiewnym, wschodnioeuropejskim akcentem.

Tym razem skierował obiektyw prosto na Arianę, na co ona się zarumieniła czując się wyróżniona spośród grupy.

Daniel wstał szurając swoim krzesłem po marmurowej podłodze.

- Chłopie, czy ty właśnie zrobiłeś zdjęcie, mojej dziewczynie?

Stół przesunął się nieznacznie i Ariana poczuła na sobie palący wzrok Noelle. Wstrzymała oddech.

Tylko nie to. Tylko nie to. Tylko nie znowu to.

Ariana zobaczyła jak twarz Sergeia robi się szara. Cofnął się o pół kroku i zgarbił.

- Dzisiaj wszystkim robię zdjęcia. - Sergei był jak wystraszony szczeniak stojący twarzą twarz ze swoim wkurzonym właścicielem.

Ariana nie mogła tego znieść. Ostatnią rzeczą jaką w tej chwili chciała, to scena podobna do tej poprzedniego lata w lesie. Nie tu. Nie teraz.

- Daniel, wszystko w porządku. Nie przejmuj się tym. - powiedziała do niego uspokajająco.

Ale Daniel myślał inaczej.

- Nie, nie jest w porządku.

Zwrócił wzrok na Sergeia i skrzyżował ręce na piersi.

- Uważasz, że moja dziewczyna jest ładna?

Sergei zamrugał niepewnie.

- yyy, więc, ja… Tak? - co zabrzmiało jak pytanie.

Szczęka Daniela drgnęła.

Kilka kelnerów zaczęło wnosić na swoich srebrnych tacach tary i krem brûlée, wypełniając pomieszczenie zapachem pieczonych jabłek i gałki muszkatołowej.

- Więc co ci się w niej najbardziej podoba? Jej uśmiech? Jej włosy? - oczy Daniela błysnęły. - Jej dekolt?

Thomas i Dash zdusili uśmieszki dłońmi. Noelle i Page wstały przewracając oczami, tym samym komentując to przedstawienie ociekające testosteronem i udały się w stronę łazienki. Isobel wyciągnęła swój telefon Sidekick i zaczęła sprawnie pisać wiadomość, zapewne do uczniów obecnych na sali by ich poinformować o rozgrywającym się wydarzeniu przy stoliku numer jeden.

- Daniel przestań. - szybko powiedziała Ariana, kiedy Sergei wpatrywał się w podłogę.

- Robisz zdjęcia wszystkim ładnym dziewczynom? - zapytał Daniel uśmiechając się protekcjonalnie. - Czy tylko mojej?

- Chyba już pójdę. - Sergei zaczął się wycofywać.

Ariana się wzdrygnęła, kiedy Daniel chwycił go za ramię.

- Chwileczkę, kolego.

W jednej chwili ściągnął mu aparat z szyi i zaczął oglądać zdjęcia. Sergei wyciągnął rękę po swoją własność ale Daniel uniósł ją tak by była poza jego zasięgiem.

- O tu jest zdjęcie Ariany. I kolejne. I kolejne. O, i twoje Isobel. I jedno bardzo ładne Natashy. Hmm. Żadnych chłopaków. Ciekawe. Wiesz, co? Masz szczęście, że nie zadzwonię z tym na policję, zboczeńcu.

Thomas parsknął krótko.

- Wystarczy. - powiedziała Ariana stanowczo, miała zarumienione policzki i galopujące serce.

Daniel spojrzał na nią przez sekundę. Jego oczy były surowe, złe i puste. Wtedy jego całe ciało odzyskało swobodę i klepnął Sergeia w ramię.

- Tylko żartowałem stary. Nieźle się wystraszyłeś, co?

- Więc mogę już odzyskać mój aparat? - Sergei wyglądał na oszołomionego.

- Na razie nie. - odpowiedział mu Daniel i mrugnął. - Myślę, że lepiej będzie jak go na razie zatrzymam.

Zespół zaczął śpiewać dużo wolniejszą piosenkę i powietrze nagle zapachniało kawą orzechową.

Sergei załamał ręce.

- Nie możesz tak po prostu zabrać mojego aparatu.

Daniel z powrotem usiadł i przekrzywił głowę.

- Chłopie, nie możesz tak po prostu robić zdjęć mojej dziewczynie.

Sergei spojrzał na niego i spuścił wzrok na swój aparat, patrząc tęsknie i za raz potem odwrócił się na pięcie i odszedł. Z pośpiechu potrącił kelnerkę nalewającą wodę do szklanek przy pobliskim stoliku. Zlustrowała go wzrokiem i zaczęła wycierać mokre plamy serwetką.

- Nie powinieneś tego robić.- Ariana wzięła łyk szampana, mając nadzieję że smsów Isobel nie przeczytało zbyt wiele osób. Mając nadzieję, że nie usłyszeli jak jej chłopak właśnie bezsensownie upokorzył niezgrabnego chłopca z wymiany.

Daniel uniósł ręce obronnie.

- Hej, ja tylko tak z nim pogrywałem. Mimo to nie powinien robić ci tych zdjęć. Przynajmniej nie bez pytania. Chłopak musi się nauczyć trochę szacunku.

Powiedział to dosyć przekonująco i położył dłoń na jej kolanie. Była zimna i ciężka. Zaborcza.

- Zrobię dla ciebie wszystko, Ari. Wszystko. Nie zapomnij o tym.

Ariana zmusiła się do uśmiechu.

- Nie zapomnę.

Słowa Daniela powinny brzmieć przyjemnie i kochająco. Ale kiedy zobaczyła Sergeia po drugiej stronie pokoju, nagiego i bezbronnego bez swojego aparatu, nic nie mogła poradzić, te słowa wydały jej się groźbą.

Perfekcyjna

Ariana spojrzała na zegarek. 12:27. Próbowała walczyć z irytacją, która kłuła ją na całej powierzchni skóry. Jej przyjaciele wyszli pół godziny temu, stopy ją bolały od kremowych szpilek od Chole, sala balowa już pustoszała, zostali tylko ci najwytrwalsi, kilku pracowników hotelu posłusznie czyszczących stoły i szorujących podłogę. Zduszając ziewnięcie, Ariana przyglądała się bałaganie wokół niej. Opróżnione do połowy kryształowe kielichy z śladami błyszczyka od Chanel układającymi się w kształt ust, pozostawione licznie na stołach. Stopione pozostałości po stożkowych świecach, które obróciły się w ostry zapach walili i suchej trawy, unoszący się jeszcze w powietrzu. Żyrandol, który wieczorem wyglądał magicznie, teraz rzucał jaskrawe światło na zmęczonych kelnerów. Sala nagle stała się zwyczajnym pomieszczeniem. Wydała się zużyta. Ariana poczuła niewytłumaczalne ukłucie smutku, kiedy wypiła ostatni łyk szampana ze swojego kielicha.

- Koniec imprezy, Osgood.

Ariana podskoczyła na dźwięk głosu Thomasa. Usiadł ociężale obok niej na ławce najbliżej wyjścia. Skrzyżował ramiona na swojej pogniecionej koszuli. Jego oczy lekko wodziły po pomieszczeniu, były nieskupione, i było oczywiste, że wypił dziś za dużo.

- Więc, dlaczego nadal tu jesteś?

Założyła nogę na nogę i postawiła swój kieliszek na ziemi. Thomas pachniał whisky i czymś lekko ostrym.

- Cóż, w sumie nie czekam na mojego chłopaka, który w tej chwili rzyga w krzakach. Bo to byłoby kiepskie.

Thomas powąchał i podwinął jeden ze swoich rękawów. Ariana bawiła się swoim naszyjnikiem, przesuwając go do przodu i do tyłu na jego delikatnym łańcuszku. Mała cząstka Ariany zgodziła się z Thomasem. Trzeba było pójść za jego radą i przyjąć ofertę Noelle by zabrać się z nią i z Dashem do domu. Ale potem sobie przypominała jak Paige spojrzała na nią po tej sugestii, niezbyt subtelnie przypominając jej, że jako dziewczyna Daniela, ma obowiązek się nim zaopiekować. Marzyła tylko, żeby cofnąć czas i przekonać go by nie zaczynał zabawy z Gagem Coolidge w Power Hour. Gdyby się udało byłaby już w domu, opatulona swoją satynową kołdrą.

Odwróciła się do Thomasa.

- A ty co robiłeś na zewnątrz w krzakach?

- Och, no wiesz. Trochę tego, trochę tamtego. W krzakach jest zawsze zabawa. - Thomas uśmiechnął się sugestywnie. - słyszałaś kiedyś o czym takim jak zabawa?

- Przypominam sobie skądś to słowo. - Ariana opowiedziała stanowczo, starając się być o krok dalej w jego drażniących żarcikach.

- Jasne. Właśnie widzę ciebie jako głupią i szaloną. - powiedział sarkastycznie.

Ariana poczuła gorący rumieniec na twarzy.

- Zrobiłam mnóstwo głupich i szalonych rzeczy.

- Pewnie. Umawiasz się z Danielem Ryanem. - odpowiedział.

- Ha ha. - Ariana powiedziała, i po chwili zdała sobie sprawę jak dziecinnie to zabrzmiało.

Po drugiej stronie sali kelner upuścił kieliszek do wina, przeklął i schylił się by pozbierać rozbite fragmenty.

- Daniel i ja jesteśmy ze sobą szczęśliwi- dodała.

Thomas oparł łokcie o swoje kolana i pochylił się do przodu.

- Więc uważasz, że to małe tête-à-tête z Sergeiem, było rycerskie?

- Był pijany. - Ariana zauważyła. - A z tego co pamiętam bawiło cię to.

Zdjęła swoją torebkę od Gucciego w kolorze wina z ramienia i położyła na kolanach. Pudełko tic taców zagrzechotało w środku.

- Śmiałem się z Daniela, nie z Sergeia.

Thomas przeczesał palcami włosy. Z jednej strony pasma sterczały mu nad uchem, nadając mu wygląd, krótko mówiąc, małego przestraszonego chłopca w pogniecionym stroju wizytowym.

- Więc, jesteś gotowa `zaszaleć' w Vermont? - zapytał uśmiechając się znacząco.

Ariana poczuła, że jego słowa są próbą. Wyzwaniem, które jej rzucał. Nawet kiedy jej żołądek zawirował, na myśl o straceniu dziewictwa z Danielem, podniosła wysoko brodę i powiedziała chłodno:

- Nie mogę się doczekać.

Pracownik w swoim stroju z lat dwudziestych wziął pustą butelkę wody Perrier i wrzucił ją z trzaskiem do worka ze szkłem, który ciągnął za sobą.

- Na pewno? Bo wyglądasz jakbyś miała ochotę dołączyć do swojego chłopaczka i jego grupy wymiotnej w krzakach.

- Jesteś obrzydliwy.

- Obrzydliwy ale mam rację. - Thomas uśmiechnął się głupawo. Wyjął z kieszeni jakiś stary bon z nowojorskiego subwaya i rolował go w tył i przód po drewnianej ławce. Zostawiał czarny ślad na dębowym wykończeniu. - Wiesz dobrze, że stać cię na kogoś lepszego.

Ariana wiedziała, że nie mówił poważnie, wiedziała, że testuje ją jak zwykle, jednak, nic nie mogła poradzić, zrobiło jej się miło przez ten komplement.

- Daniel jest perfekcyjnym chłopakiem. - Ariana spojrzała mu prosto w jego niebieskie oczy.

- Może na papierze. - Thomas odciął się.

I miał rację. Ariana dobrze wiedziała, że miał rację. Daniel był perfekcyjnym chłopakiem na papierze, bo w rzeczywistości nie do końca. Jak na przykład dzisiejszej nocy. Upił się i dręczył Sergeia, nie zwracając uwagi na jej prośby by przestał. Niezbyt perfekcyjnie.

Nie mogła jednak dać do zrozumienia Thomasowi, że się z nim zgadza.

- Daj spokój. Po prostu troszeczkę za dużo wypił. Normalnie jest niesamowitym chłopakiem. - Ariana wcisnęła dłonie w ławkę i spojrzała przed siebie. - Jak na przykład wczoraj, gdy się dowiedział, że mam tonę materiału do przerobienia, przyniósł mi do pokoju obiad i kilka róż.

- Och, jak oryginalnie.

- To było…

- Nieważne, nie chcę rozmawiać o Danielu Ryanie. - Thomas się wyprostował i splótł palce z tyłu głowy. - Chcę porozmawiać o tobie.

- O mnie. - wprawił Arianę w zakłopotanie.

- Tak. Jaka jest najgorsza rzecz jaką kiedykolwiek zrobiłaś?

- Najgorsza rzecz? -Ariana też się wyprostowała, a on poprawiając się na ławce po raz kolejny uznał w końcu, że go to znudziło.

Siedziała obok faceta, który nawet nie mrugnął, gdy jego najlepszy przyjaciel Eli Tate został wydalony ze szkoły zaraz po tym jak dziekan znalazł go na haju leżącego obok na wpół opróżnionej butelki po Xanax, butelki, którą jak wszyscy wiedzieli Thomas mu sprzedał. Siedziała obok niego, mimo, że powinna być szaleńczo zakochana w Danielu.

Ale z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, nie mogła się odwrócić od Thomasa. Nie mogła przestać patrzeć mu w oczy. Nic nie mogła na to poradzić, ale nabrała ochoty być chociaż raz zrobić coś złego. Chciała jego.

- Ktoś ma tu brudne myśli. - zanucił szeptem, wpatrując się w usta Ariany.

Całe jej ciało zadrżało. Otworzyła usta by coś powiedzieć, nawet nie wiedząc co.

- Ariana! - zachrypnięty głos Daniela zniszczył chwilę. - Wynośmy się już stąd.

Ariana gwałtownie odsunęła się na krawędź ławki, jakby Thomas ją oparzył. Czy Daniel coś widział? Nic takiego się nie wydarzyło, ale…

- Łał. Kiedy ci mówi, że masz skakać, pytasz jak wysoko? - Thomas zapytał wyzywająco.

Ariana zmrużyła oczy ze złością, chociaż jej serce waliło jak oszalałe.

- Będę za sekundę. - zawołała do Daniela, ale ten już zniknął w holu.

Poczuła ukłucie przez ten brak zainteresowania z jego strony. Czy większość facetów niebyło by trochę zaniepokojonych po zobaczeniu swojej dziewczyny w takiej sytuacji? Zrobiła mentalną listę rzeczy, do których Paige i jej przyjaciółki zmuszały nowe dziewczyny, żeby te udowodniły, że są gotowe wstąpić do Billings. Jak na przykład sytuacja, kiedy Paige kazała jej włamać się do Hell Hall i zamalować markerem litery na tabliczce z napisem „assistant headmaster”, żeby wyszło „ass master”. Czy wyglądało to na najgorszą rzecz jaką zrobiła? Z rozmyślań wyrwało ją pogwizdywanie Thomasa.

- Przestań. - powiedziała.

- Chcę usłyszeć coś prawdziwego. Coś złego i gorącego. - jego głos przechodził w szept. Trącił ją kolanem. Ariana zamarła. Ten nieznaczny dotyk, sprawił, że jej skóra zadygotała. Nagle jego twarz znalazła się kilka cali od niej. Czuła jego oddech na szyi. Sama przestała oddychać.

- No dawaj, Osgood. Zadziw mnie.

- Więc… - Ariana zaczęła grać na zwłokę, pracując nad swoim galopującym sercem by zachowało spokój i opanowanie. To było bardzo trudne, zwłaszcza, że Thomas mierzył wzrokiem każdy centymetr jej ciała, odkrywając każdy z jej wielu sekretów. Czuła się zdemaskowana. Naga. Rozanielona.

Co by zrobił jeśli dotknęłaby go w policzek? Przez moment poczuła się oszołomiona bo naprawdę była gotowa to zrobić. Był tuż obok. Byli tu praktycznie całkiem sami. Nie dokuczyłby jej więcej gdyby zrobiła coś tak ryzykownego. Tak, to mogłoby zetrzeć ten uśmieszek, z jego niesamowicie przystojnej twarzy. Ariana poczuła, że jej dłonie drgnęły i przesądnie wsunęła je między uda.

Co jej z nią nie tak? To był Thomas Pearson. Wszyscy wiedzieli, że był dobrym graczem. Był typem faceta który pogrywa z każdą dziewczyną. A ona, mimo, że miała chłopaka, siedziała z nim bardzo blisko na jednej ławce. To było żenujące. Thomas także to zauważył. Nie było takiej rzeczy, której Thomas by nie zauważył.

Wtedy Ariana wiedziała już co ma zrobić. Odwróciła się do Thomasa, przykleiła szeroki uśmiech na swoją twarz.

- Przepraszam za takie rozczarowanie, ale sądzę, że jestem grzeczną dziewczynką. Zawsze byłam i zawsze będę.

Mówiąc to położyła rękę na jego nodze i pozwoliła palcom otrzeć się o jego udo. Powoli wstała. Nie mogła uwierzyć, że to robi, szczególnie, że Daniel był niedaleko. Thomas otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Powietrze się jakby naelektryzowało, Ariana czuła szalejący puls w swoich palcach. Czuła swój oddech. Swoje serce. Wszędzie. Dotykając go, chociaż na sekundę, czuła, że to nieuniknione. Jakby nie było nic innego do robienia, tylko dotykanie go.

Thomas ciężko oddychając wyciągnął rękę jakby chciał też jej dotknąć, ale Ariana się cofnęła. Odwróciła się do niego plecami, kierując się w stronę holu, do Daniela. Uniosła z triumfem brodę. Zadziwiła Thomasa Pearsona. Widocznie była zdolna do wielu rzeczy.

- Przepraszam, że musiałaś czekać. Wszystko dobrze, kochanie? - zapytał Daniel i położył rękę na jej ramieniu kierując ją do wyjścia.

- Wszystko dobrze. - skłamała.

Tak naprawdę czuła się wykończona i nadal nie wierzyła co przed chwilą zrobiła. Nie wierzyła, że przekroczyła swoje granice. Właśnie zrobiła coś nieobliczalnego. Coś nieplanowanego i nie zapisanego w scenariuszu. Podobało jej się to. Ale teraz gdy wychodziła z holu z Danielem, a on wziął ją za rękę, poczuła, że przygniata ją całe poczucie winy. Tylko ktoś okropny, mógł myśleć o innym facecie, mając swojego chłopaka, nawet przez sekundę i to jeszcze podczas balu Świątecznego.

- Czy wspominałem już dzisiaj, że cię kocham? - Daniel zapytał przytrzymując dla niej drzwi by mogła wyjść pierwsza.

Czarny, lśniący samochód zrobił kółko, a kierowca zaczekał na nich cierpliwie zatrzymując się przy krawężniku.

Ariana spojrzała na Daniela, patrzyła na jego spodnie w kant, na jego garnitur od Brooks Brothers. Szukała plamy, rysy, czy jakiejkolwiek innej szramy. Nic takiego nie znalazła. Był po prostu idealny.

- Ja też cię kocham. - mruknęła, całując go szybko w policzek.

W tym momencie przekonała samą siebie, że cokolwiek się wydarzyło z Thomasem było niczym. Głupotą. Bez znaczenia. To był tylko efekt zbyt dużej ilości szampana. Daniel był jej chłopakiem. Jej życiem. Właściwym facetem.

Powtarzała sobie te słowa w kółko, coraz bardziej w nie wierząc. Jednak kiedy wyszła na zimne, grudniowe powietrze, poczuła, że jej noga jest ciągle gorąca w miejscu gdzie dotknął jej Thomas.

Więcej

- Ona potrzebuje czegoś więcej. - Ariana myślała na głos w niedzielne popołudnie. - Czegoś, czego on nie jest jej w stanie dać.

Odwróciła się na swoim krześle biurowym od laptopa i śmiejącego się z niej niedokończonego dokumentu w Wordzie. Włączyła świąteczne lampki, które zawiesiły z Noelle wokół okna. Teraz spoglądała przez nie patrząc jak szarość wpływa powoli na kampus. Każdego dnia noc przychodziła wcześniej niż poprzedniego.

- Czy to źle, że ona szuka czegoś innego, skoro wie, że nigdy nie będzie z nim do końca szczęśliwa?

- To zależy. - Noelle wyłoniła się z szafy trzymając w rękach mnóstwo modnych ciuchów. - Może za mało się stara. Czy starali się robić to publicznie? - ominęła kupę ubrań zajmującą pół pokoju i wrzuciła kolejną część do walizki Louis Vuitton leżącej na jest niepościelonym łóżku. - Bo zawsze kiedy ja chociaż trochę zaczynam się nudzić Dashem, idziemy w miejsce gdzie mamy pewność, że ktoś nas przyłapie. Ups, niegrzeczny fragment. Ale jeśli ona ma kamerę, mogliby nakręcić się podczas…

- Nie. Nie o taki rodzaj romansu mi chodzi. - Ariana jęknęła zrezygnowana i odwróciła się z powrotem do biurka. Zrzuciła stary numer Quill, literacki magazyn z Easton, z kolan na ziemię. Wpisała nowe zdanie do komputera.

- Przypomnij mi, kiedy będę chciała pożyczyć od ciebie jakiś film, żebym się upewniła, że nie jest on nagrywany przez ciebie.

- Przypomnę. - Noelle wyjęła wszystkie błyszczyki M.A.C z najwyższej szuflady z jej komody.

Ariana podniosła oryginalną świecę od Pomegranate-cassis, którą dostała dziś rano od Daniela jako prezent przepraszam-że-się-wczoraj-upiłem i wciągnęła do płuc jej workowy zapach.

- Chodzi mi raczej o taki prawdziwy romans. Taki rodzaj romansu, kiedy czujesz palące pragnienie by cały czas być z tą osobą.

- O kim my tak w ogóle mówimy? - Noelle zapytała i zapięła kosmetyczkę od Very Bradley, po czym wzięła swoje skórzane, karmelowo brązowe botki i położyła je przy drzwiach.

- O Emmie Bovary. - Odpowiedziała Ariana. - I nawet nie myśl, żeby pożyczyć moje buty od Michaela Korsa. Zabieram je do Vermont.

Odłożyła świecę na biurko obok trzech zdjęć oprawionych w srebrne ramy. To były jej ulubione fotografie. Pierwszą zrobiła Paige jej i Danielowi w winiarni Marthy Ryans w ich posiadłości. Drugie zdjęcie było czarno-białe, zrobione przez Daniela i przedstawiało ją samą w domu Noelle w Hamptons, kiedy byli tam zeszłego lata. Posyłała na nim buziaka do aparatu. Na ostatniej fotografii widniała dużo młodsza Ariana ze swoją matką na ganku ich rodzinnego domu w Atlancie. Obydwie były uśmiechnięte, szczęśliwe. To było kilka lat wcześniej, zanim jej ojciec zażądał rozwodu. Zanim zaczęło się to całe leczenie. Zanim poszła do Easton. Zanim trafiła do Billings. Czuła się jakby to było w innej czasoprzestrzeni, w innym życiu. Dziewczyna na zdjęciu mogła być równie dobrze zupełnie inną osobą niż ona. Ale zdjęcie samo w sobie jej się podobało.

- Emma Bovary? - Noelle przyłożyła do siebie brązową, lśniącą sukienkę mini i wydęła usta do swojego obicia w lustrze na drzwiach jej szafy. - Mówisz o tej suce z drugiego roku, która przespała się z Gagem w wakacje zeszłego roku? Bo on na pewno czuł wtedy do niej palące uczucie. Ale mogę ci zagwarantować, że nie był to rodzaj gorącej miłości.

- To była Emma Benning. - Ariana ją poprawiła. Zmusiła się by oderwać wzrok od zdjęć. - A ja mówię o Emmie Bovary, tej z powieści „Madame Bovary”. - pomachała w powietrzu swoim starym egzemplarzem tej książki. - Mówię o tej tragicznej bohaterce z jednej z najbardziej wysławionych i kontrowersyjnych francuskich powieści. O tej którą czytaliśmy na lekcjach Pana Holmesa, o tej z której musimy napisać wypracowanie.

Noelle ziewnęła i spojrzała na zegar stojący na stoliku nocnym obok jej pokrytego jedwabiem łóżka.

- Właśnie spędziłaś dwie minuty na opowiadaniu mi o zdesperowanej francuzeczce , która nie może sobie znaleźć męża żeby pieprzył. - skrzyżowała ramiona na swoim wyciętym w serek kaszmirowym sweterku. - To było sto dwadzieścia sekund mojego życia, które już nigdy nie powrócą. - oskarżyła swoją przyjaciółkę i włożyła koleją sukienkę do walizki. - Więc, żeby mi to wynagrodzić, pożyczysz mi te buty od Michaela Korsa.

Arianie nie chciało się nawet protestować, kiedy Noelle włożyła jej buty do torby. Jeżeli by jej bardzo zależało na tych butach, mogłaby zabrać je sobie z powrotem kiedy Noelle poszłaby już spać. Taki był jej sposób.

- To była niesamowita książka. - Ariana westchnęła i odłożyła książkę na biurko. - Tylko papier jest niesamowicie beznadziejny.

Bębniła chwilę palcami w blat biurka aż w końcu usunęła ostatnie zdanie w komputerze.

- To miało być tylko kilka stron, a ja nie mogę się skupić wystarczająco długo by napisać chociaż jedno spójne zdanie.

- Daj spokój. Holmes i tak da ci najwyższą ocenę. Jedyne co musisz zrobić to przejść przez jego klasę kręcą tyłkiem. - powiedziała Noelle i przekrzywiła głowę by spojrzeć przez ramię Ariany. - Wtedy dostaniesz 4 plus.

- Bardzo ci dziękuję. - Ariana przewróciła oczami.

- Co ci jest? Stresujesz się przed podróżą? - Noelle usiadła na swojej walizce próbując zapiąć zamek. Nawet nie drgnął.

- Troszeczkę. - przyznała Ariana.

Oczywiście. Noelle wiedziała. Noelle zawsze wiedziała o wszystkim. To było trochę tak jakby miała szósty, plotkarski zmysł.

- Denerwujesz się przed poznaniem rodziców? Słyszałam, że są trochę nudni, ale trudno. - pochyliła się do przodu i szczotką do butów wyczyściła swoje czarne skórzane szpilki Louboutins a czarne włosy opadły jej na twarz jak kurtyna. - W końcu to Daniel cię zaprosił. Rodzice Dasha nigdy nie pozwolili mi brać udziału w ich rodzinnych wypadach. Broń Boże, żeby wakacyjne zdjęcie rodziny McCafferty wyglądało choć odrobinę inaczej niż to z zeszłego roku. Aż mnie dreszcze przechodzą gdy myślę co by się stało jakby pojawiły się im wnuki. Pewnie zrobili by dwa osobne zdjęcia, jedno dla dzieci a drugie dla nich. Serio. To znaczy, czy to byłby dla nich jakiś niesamowicie ogromny problem gdyby była z nimi jedna osoba extra?

- Noelle Lange. - Ariana splotła włosy w kok i nie mając nic innego pod ręką wetknęła w niego ołówek by się trzymał. - Ty jesteś zazdrosna?

Noelle zawahała się przez ułamek sekundy i Ariana już wiedziała, że bez względu na to co teraz Noelle powie, wykona gest, który jest dla niej zawsze ostatnią deską ratunku. Popukała się lekko w głowę. Ariana z satysfakcją delektowała się tą chwilą.

- Nie bądź śmieszna. - powiedziała Noelle. - Nie jestem zazdrosna.

Poddała się z próbami zapięcia zamka i usiadła na podłodze sortując kolejne stosy ubrań.

- Poza tym nie mówimy tutaj o mnie. Mówimy o tobie. O tym, że jesteś tak zdenerwowana przed spotkaniem z rodzicami Daniela, że nie możesz skleić kilku głupich zdań.

- To nie o to chodzi. - powiedziała powoli Ariana zaznaczając myszą każde zdanie które napisała o bardziej-niż-wątpliwej moralności Madame Bovary. Jej palec unosił się nad klawiszem delete. - Jestem pewna, że jego rodzice są w porządku. - opuściła palec i nacisnęła guzik. Jej starania ostatnich kilku dni po prostu zniknęły, zostawiając po sobie tylko pustą, białą stronę. Od razu poczuła się lepiej. To było przyjemne kiedy problemy można było tak łatwo usunąć.

- Więc o co chodzi? - zapytała Noelle niecierpliwie. - Wyglądasz tak jakbyś w ogóle nie chciała tam jechać. To miejsce wygląda na niesamowite. Wydaje się być ekstremalnie…

- Ekskluzywne. - dokończyła za nią Ariana. Zamknęła z trzaskiem w rozdrażnieniu ekran laptopa. - Uwierz, słyszałam jak tam jest. To nie jest tak, że nie chcę jechać. Tylko trochę się denerwuję z powodu… - przerwała wpatrując się w swoje kolana. - Daniela.

- Denerwujesz się z powodu Daniela? - powtórzyła Noelle. -Czemu? Będziesz ze swoim gorącym chłopakiem w doskonałym miejscu, nie robiąc niczego poza zjeżdżaniem ze stoku, siedzeniem przed kominkiem i… - przerwała a na jej twarzy pojawił się diabelski uśmiech. - i uprawianiem seksu. Wszystko jasne.

Ariana zakryła twarz dłońmi

- Co jest ze mną nie tak?

- Och to tylko prastara trema przed straceniem dziewictwa. - Noelle zruszyła ramionami i rzuciła w Arianę szalikiem. - przestań się tym zamartwiać i po prostu zrób to we właściwym czasie.

Ariana podniosła szalik i zawiązała go sobie na szyi.

- Ja chcę mieć tylko pewność, że będzie w porządku.

- Zdecydowanie nie będzie w porządku. - postawiła sprawę jasno. - To będzie okropne uczucie. Dlatego musisz przedtem wypić kilka kieliszków wina, wtedy będzie po wszystkim zanim się zorientujesz.

- Nie to miałam na myśli. - Ariana usiadła na łóżku i przytuliła do piersi swoją miękką poduszę. - Po prostu nie chcę niczego żałować.

- Musisz się w końcu pogodzić ze swoją obsesją na punkcie kontrolowania każdej sytuacji. - Noelle powiedziała rozbawionym tonem. - Poza tym czego tu żałować? Daniel Ryan jest idealnym facetem. I cię kocha. Każdy to wie.

- Wiem. - Ariana wetchnęła ciężko. Miała ochotę owinąć sobie wokół palca jeden ze swoich loków i pociągnąć z całej siły. Chciała powiedzieć Noelle, że ona wcale nie odwzajemnia miłości Daniela, jednak powstrzymała się i kontynuowała wpatrywanie się w sufit. Te słowa nie mogły jej w żaden sposób przejść przez gardło. Już w wyobraźni widziała wzrok Noelle wwiercający się w nią. Jakby Ariana postradała rozum. Jakby była obłąkana.

- Ariana. - powiedziała cicho Noelle i usiadła w nogach łóżka przyjaciółki. - Prawie każda dziewczyna z tej szkoły zabiłaby by być tobą.

Czytaj: każda dziewczyna z tej szkoły z wyjątkiem Noelle, która była zupełnie szczęśliwa będąc sobą.

- Daniel jest całkowicie odpowiedni dla ciebie. - Noelle ciągnęła. - Przestań świrować.

- Masz rację. - Ariana westchnęła.

- Czyli jak zwykle, prawda? - Noelle podniosła się na rękach z łóżka a Ariana podała jej szalik który zdjęła z szyi. -Idę się spotkać z Dashem. A kiedy wrócę lepiej już nie panikuj.

Przeszła do swojej części pokoju i wyciągnęła spod łóżka małą kamerę.

- Ciężkie chwile? - zaśmiała się Ariana.

- Nie na długo. - uśmiechnęła się znacząco kierując się do drzwi. Otworzyła je i wyszła na korytarz. Billings było zawsze ciche w niedzielne popołudnia, większość dziewczyn przesypiała kaca po sobotniej imprezie.

- A i Ariana, jeszcze coś. - Noelle zawołała przez ramię.

- Hmmm? - Ariana odwróciła głowę w jej stronę.

- Tylko kompletna idiotka zamieniłaby Daniela Ryana na Thomasa Pearsona. To jasne jak słońce, prawda? - jej ciemne oczy błysnęły.

Serce Ariany zamarło. Wstała gwałtownie przez co uderzyła się o zagłówek.

- Co? Noelle? Ja nie…

Ale trzask zamykanych drzwi zagłuszył jej słowa. Zrzuciła z irytacją poduszkę przez pokój.

Jak to jest, że Noelle zawsze wszystko wie?

Dystans

- Coś więcej. Coś więcej. Coś więcej. - Ariana szeptała do samej siebie, patrząc na ciemny sufit leżąc w swoim wygodnym łóżku. Nie ruszyła się z niego od kilku godzin. Leżała tylko i obsesyjnie myślała o swoim nienapisanym wypracowaniu. Nie było mowy o śnie, kiedy w jej głowie rozpoczynał się mały przełom. Na szczęście Noelle nadal była u Dasha, więc nikt się wokół niej nie kręcił i słyszał jej gadania do siebie. Wtedy, niespodziewanie odezwał się jej telefon, wzięła go do ręki szczęśliwa, że kimkolwiek była osoba która dzwoniła oderwała ją własnych myśli. Przez kilka sekund patrzyła na imię wyświetlone na ekranie a jej serce zamarło. Była już 11 w nocy. Nikt nie przekazuje dobrych wiadomości o tej porze.

- Mamo! - usiadła gwałtownie i włożyła sobie poduszkę pod plecy. - Dobrze się czujesz? Coś jest nie tak?

- Cześć kochanie. - po drugiej stronie linii jej mama brzmiała jakby była odległa i zagubiona. Pusta. - Dzwonię, bo chciałam usłyszeć twój głos. To wszystko. Jak się ma mój aniołek?

- Dobrze, mamo. Wszystko w porządku. - jej wnętrze wypełniła ulga. Jej mama miała się dobrze. Słychać było w jej głosie, że bierze leki, ale to dobrze. Przełknęła głośno ślinę. - Jak tam u ciebie? Gdzie jesteś?

- Nadal tutaj, ale w krótce wracam do domu. Właśnie podpisałam wszystkie potrzebne papiery, więc powinni mnie wypuścić w przeciągu najbliższych 72 godzin. - zaśmiała się słabo. - Wszystko zajmuje tutaj wieki.

- Wiem, mamo. - Ariana nienawidziła kiedy dzwoniła jej mama. Uwielbiała z nią rozmawiać, uwielbiała opowiadać o wszystkim co się działo w szkole, o sprawdzianach, nauczycielach i o znajomych, ale mimo to nienawidziła telefonów.

Matka zawsze brzmiała słabo i bezsilnie, i Ariana czuła, że jedno niewłaściwe słowo, niewłaściwy ton mogły ją załamać. Bała się, że gdyby się to wydarzyło, w końcu przestałaby być w stanie ją pocieszyć i przywrócić poprzedni stan.

- Więc, kochanie, opowiadaj. Jak jest w Billings? - przez krótką chwilę Ariana usłyszała coś w głosie jej matki. To była nadzieja. Usłyszała nadzieję i głos wzywającego ją lekarz w tle.

- Dobrze, mamo. Jest wspaniale. - Ariana zaczęła szybko przeczesywać pamięć w poszukiwaniu czegoś co mogłoby choć trochę ją uszczęśliwić. Miała wrażenie, że jej kryzys spowodowany strachem przed straceniem dziewictwa, nie był czymś takim. - I wszystko się znakomicie układa między mną i Danielem. Wyjeżdżamy razem we wtorek do Vermont.

- To świetnie! - prawie usłyszała jak mama się uśmiecha.

Ariana odwróciła się w stronę biurka i spojrzała na fotografię jej i mamy i łzy znowu zaczęły jej cicho spływać po policzku. Białe lampki świąteczne powieszone wokół okna zamazały się i zalały w jedno.

- Miejsce w którym się tam zatrzymujemy jest ponoć niesamowite. - powiedziała pozwalając ostatniej łzie spłynąć w dół. - Podobno nawet prezydent spędza tam czas każdego roku. - nie mogła uwierzyć, że powtarza historyjki, którymi Daniel wczoraj usypiał wszystkich przy stole. Ale miała świadomość, że właśnie dla takich bajeczek jej matka była stworzona.

- Czyli wygląda na to, że zapowiada ci się miło spędzony czas. Pamiętaj, żeby koniecznie pozdrowić ode mnie Daniela. A i też Państwa Ryan. Życz im ode mnie wszystkiego dobrego.

- Tak zrobię, mamo. - Ariana zamknęła oczy i skupiła się by jej głos brzmiał spokojnie. - Ale będę tęsknić za naszym domem w Atlancie. Może jednak powinnam zmienić plany i cię odwiedzić?

- Nie, nie. - odpowiedziała trochę za szybko. - Nie bądź niemądra. Jedziesz z Danielem. Chcę żebyś jechała. Wesz, że zawsze bardzo go lubiłam. - zrobiła pauzę. - Jestem taka z ciebie dumna, Ariana. Jestem taka szczęśliwa. Masz teraz wszystko to, co czym zawsze marzyłam. Wszystko to co mi się nie spełniło.

- Wiem. Ja po prostu nie chcę żebyś była tam teraz sama. - Ariana zagryzła wargę. - Obiecaj, że zadzwonisz jeżeli tylko będziesz czegoś potrzebowała. Nie wiem czy będę miała zasięg tam w górach…

- Wielkie nieba, Ariana. Nic mi nie będzie! - jej śmiech był wymuszony. Nastała chwila ciszy i słychać było stłumione odgłosy rozmów po drugiej stronie. - Muszę już kończyć. Zadzwonię niedługo, kochanie.

- Dobrze. Kocham cię, mamo. A, i gratulacje z powodu powrotu do domu. Chciałbym być z tobą i móc świętować.

- Ja też cię kocham.

Wciąż miała zamknięte oczy i trzymała telefon przy uchu tak długo, aż usłyszała dźwięk oznaczający rozładowanie.

Dyskrecja

- Dlaczego tu jest zawsze zimniej niż na zewnątrz? - mruknęła Ariana podążając za Paige, Isobel i Noelle przez łukowe drzwi prowadzące do kaplicy w Easton, następnego dnia.

Zimny dreszcz przebiegł po plecach Ariany, która opatuliła się mocnej połami płaszcza. Dorastając w Georgii nigdy nie doświadczyła zimna, które tutaj w Connecticut panowało przez większość roku. To było szczypiące, bezwzględne zimno przenikając przez każdą kość. Nie ważne ile szalików, czapek i płaszczy Ariana kupowała, jeszcze nie znalazła sposobu by się przed nim ochronić.

- Nie mam na to czasu. - warknęła Paige. - Moja torba Louis Vuittons sama się nie zapakuje.

- Nie przejmuj się. Słyszałam, że nie ma potrwać to długo. - Isobel zapewniła Paige, potrząsając swoimi lśniącymi, czarnymi włosami, przed włożeniem wełnianej, rozciągniętej czapki. - wrócisz do swojej Louis zanim ona zdąży zatęsknić.

Dyrektor Cox zwołał poranny apel, aby omówić zasady obowiązujące podczas przerwy świątecznej. W przeciwieństwie do Paige, Ariana cieszyła się na to zebranie. Potrzebowała przerwy od siedzenia przed swoim laptopem i martwienia się o mamę. Mamę, która za kilka godzina miał być już sama w domu. W kaplicy było ciemno, dzięki kolorowym szybom, które wpuszczały tylko odrobinę szarej jasności z zewnątrz. Jednym źródłem światła były słabo migoczące światła wokół pulpitu. Ariana objęła się ramionami i podążyła za Noelle w stronę ławek dla pierwszorocznych, bliżej środka kaplicy. Rozdzieliły się z Isobel i Paige, które poszły, jako dziewczyny z ostatniego roku i z Billings, do jednego z ostatnich rzędów. Easton było podzielone na rangi, jako pamiątka po zwyczajach z przeszłości. Rytuały trzymały wszystko i wszystkich na ich właściwym miejscu. Ariana wsunęła się na swoje miejsce obok koleżanek z Billings, Leanne Shore i Natashy Crenshaw, posyłając im obu szybki, uprzejmy uśmiech.

- Masz, weź to. - Noelle podała Arianie swoje wełniano-kaszmirowe rękawiczki. - Twoje palce robią się fioletowe.

- Dzięki. - odpowiedziała Ariana. Gdy założyła rękawiczki poczuła się dziesięć razy lepiej. To było miłe, kiedy Noelle tak o nią dbała. - Jedyne czego chcę na święta, to dobra para rękawiczek. - zażartowała.

- Na pewno powiem o tym Danielowi, w końcu nie ma nic bardziej romantycznego niż duża, stara, wełniana para rękawic. - Noelle przewróciła oczami.

- Uczniowie, proszę o uwagę. - w kaplicy nastała grobowa cisza, kiedy przemówił dyrektor Cox do mikrofonu przy pulpicie. Jego głos potoczył się echem po kaplicy, odbijając się od sklepień i kolorowych okien. - Witajcie. Moje przemówienie nie będzie długie, jednak dosyć ważne, dlatego proponuję żebyście słuchali uważnie.

Głośne chrapanie dobiegło z drugiej strony kaplicy, i Gage Coolidge w porę osunął się na ławce zanim jakikolwiek nauczyciel zdążył go przyłapać. Kilka parsknięć rozległo się wokół niego. Dyrektor Cox nie usłyszał przytłumionych śmiechów chłopców, bądź nie obchodziło go to za bardzo i po prostu to zignorował. Ariana odnalazła wzrokiem Thomasa i zobaczyła jak przybija z Gagem wysoko piątkę. Maturzyści. Nic nowego.

Patrzenie na Thomasa w świetle dnia, robiącego zamieszanie z Gagem, wywołało u Ariany uczucie dumy, że udało się jej zrozumieć, że wczorajsze wydarzenie było niczym. Nie było iskier, rumieńców i gorąca. Wszystko przez tą atmosferę, po prostu wypiła o kilka kieliszków szampana za dużo. To była tylko chwila szaleństwa. Każdemu się to zdarza, prawda?

- Jak już wszyscy wiecie, kampus Easton Academy zostanie zamknięty jutrzejszego wieczoru, dokładnie o 18. - dyrektor Cox spokojnie kontynuował. Ciemne światło oświetlało prawie całkiem łysą głowę dziekana, co wyglądało jakby grupa dzieci bawiła się w teatrzyk cieni. - Powtarzam, dokładnie o 18. Jedynymi wyjątkami są osoby, które dostały ode mnie pozwolenie na pobyt w kampusie. Ci uczniowie będą mieszkać w bursie Drake na czas trwania przerwy świątecznej. Inne miejsca będą na ten czas zamknięte. - każdy wiedział, że dyrektor Cox mówi o uczniach z wymiany. Tylko oni zawsze zostawali w szkole na wszystkie święta, ponieważ najczęściej mieli za daleką drogę do domu by im się opłacało jechać tam na parę dni. - Koszt ogrzewania innych burs byłyby bardzo wyskoki, zważywszy, że zostaje niewielka ilość osób.

- Czyli te wszystkie wymuszone od naszych rodziców tysiące, nie są wystarczające żeby opłacić rachunki, tak? - szepnęła Natasha i podniosła na chwilkę wzrok znad krzyżówki z New York Timsa, którą rozwiązywała. Miesiąc temu oznajmiła, że będzie robić to teraz codziennie, dopóki nie rozwiąże całej absolutnie sama.

- Jeszcze ci się nie poszczęściło?- zapytała Ariana wskazując na gazetę.

- Nie, ale będę to robić do końca życia, aż mi się w końcu uda. - odpowiedziała z uśmiechem i wpisała kolejne hasło w pole 24 poziomo.

Wtedy Leanne posłała Arianie bezzasadnie wrogie spojrzenie. Odwróciła głowę i znów patrzyła prosto przed siebie. Te dwie dziewczyny były współlokatorkami i najlepszymi przyjaciółkami, ale Ariana zawsze sądziła, że Leanne była trochę zbyt zaborcza jeśli chodziło o Natashę.

Nie mając ochoty na dalsze rozmowy, Ariana niechętnie pozwoliła swojemu umysłowi wrócić do rozmyślań o rozmowie z matką. Część niej się cieszyła, że mama może nareszcie uciec od wszechobecnych białych ścian, od zimnych pielęgniarek i bezczynnego siedzenia. Cieszyła się, że wreszcie może być w domu. Ale druga jej część wiedziała, że mama jeszcze nie była na to gotowa. I Ariana nie miała już siły by przechodzić przez to ponownie. Nie miała siły by wracać do okropnie cichego domu, by chociaż zadzwonić do mamy i usłyszeć jak jej głos niesie echo po pustej przestrzeni. Nie mogła znowu wbiec po schodach, przejść korytarzem, wejść do sypialni i znaleźć…

- Powtarzam. - głos dyrektora zagrzmiał w kaplicy. Ariana wróciła do swojego ciała, jej oddech stał się szybszy, a serce zaczęło łomotać, uderzając boleśnie o żebra. Nie. Wystarczy. Musi przestać się tym torturować. To było już dwa lata temu, a wspomnienia ciągle pojawiały się w jej umyśle, i przeżywała to ciągle na nowo.

- Jeżeli jakikolwiek uczeń naruszy te zasady, zostanie natychmiast wydalony.

Świeża fala ciszy ogarnęła uczniów. Dyrektor Cox nie był typem człowieka, który rzucał groźby na wiatr. Ariana zmusiła się do oddechu.

Wdech.

Mama ma się dobrze. Wszystko z nią jest w porządku.

Wydech.

Nic takiego nie wydarzy się ponownie. Nie masz się czym przejmować.

Wdech.

To się już skończyło. To wszystko się już skończyło. Uspokój się. Uspokój.

Kątem oka zobaczyła, że Noelle patrzy na nią pytająco. Ariana powrócił miarowy oddech, ale nie miała pewności ile czasu jeszcze zdoła tak wytrwać. Potrzebowała powietrza. Świeżego. Było jej za ciasno w tej ławce.

- Dotyczy to każdego ucznia, który zostanie złapany na terenie kampusu bez mojego pisemnego pozwolenia, oraz takiego, który będzie próbował dostać się do innej bursy niż Drake. - wyjaśnił dyrektor Cox. - Nie ma żadnych wyjątków. Absolutnie żadnych. - przerwał dla lepszego efektu wpatrując się w uczniów siedzących najbliżej niego.

Nagle Ariana zobaczyła przed oczami białe plamy. Chowały się przed nią od momentu ocknięcia się z szoku.

Muszę stąd wyjść. Natychmiast.

- To wszystko na dziś. Jesteście wolni.

Hałas wstających i rozmawiających uczniów rozległ się, zanim dyrektor zdążył odsunąć się od mikrofonu chociaż o pół kroku. Wszyscy popychali się wzajemnie rzucając się zgodnie do wyjścia. Zawroty głowy przytłoczyły Arianę gdy tylko wstała na nogi. Przepchnęła się przez grupę dziewczyn z drugiej kasy ignorując wołania Noelle. Nie mogła powstrzymać myśli o swojej matce, myśli o tamtym koszmarnym dniu, który atakował i miażdżył jej umysł. W końcu udało się jej przekroczyć drzwi, zrobiła to tak gwałtownie, że na chwilę straciła równowagę i połknęła jednym haustem zimne, szczypiące powietrze. Oparła się o kamienną ścianę i zamknęła oczy, próbując nabrać trochę dystansu od tłoczących się wokół niej ludzi, od tłoczących się myśli w jej głowie. Próbowała na chwilę uciec.

- Część, niegrzeczna dziewczyno. - znajomy głos pełen pewności siebie rozległ się tuż obok niej. Otworzyła oczy i zobaczyła Thomasa w znoszonych jeansach i cienkim, szarym T-shirtcie.

Mimo, że śnieg nadal padał, nie miał na sobie żadnej kurtki. Nie miał na sobie nic zimowego, oprócz obdartej, brązowej czapki. Nie wyglądał wcale, jakby mu było zimno. Serce Ariany podskoczyło.

Cholera. Za dużo tego jak na jeden dzień. Widocznie powstał pomiędzy nimi jakiś dystans, dzięki któremu ciało Ariany powstrzymało się od reakcji na jego widok w kaplicy.

- Co? - zapytała czując, że twarz jej się robi gorąca.

Thomas uśmiechnął się nonszalancko.

- Mówiłaś, że jesteś grzeczną dziewczynką, a to dotykanie mojego uda świadczyło o czymś zupełnie przeciwnym. Stąd nowe imię.

- Nie wiem o czym ty mówisz. - Ariana wydęła usta z dezaprobatą, jej głos był cichy i słaby. - Byłam pijana, więc docenię jeżeli nie będziesz mnie tak nazywał. - odepchnęła się od ściany i skierowała się w stronę burs.

- Mówisz tak, jakby ci się nie podobało, że nadałem ci specjalne imię. - powiedział Thomas idąc za nią.

Ariana odwróciła wzrok, by na niego spojrzeć.

- Bo mi się nie podoba. Zostaw mnie już w spokoju. - warknęła.

Zatrzymał się na krótką chwilę, ale potem na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech i ją dogonił.

- Myślę, że nie byłaś pijana. I myślę, też, że to nie był błąd.

W szarym świetle poranka, jego oczy jakby świeciły. Odrzucił do tyłu grzywkę, która opadła mu na twarz.

Ariana odwróciła wzrok od Thomasa i zwróciła go przed siebie.

- To nie ma znaczenia, co ty myślisz. - powiedziała mając nadzieję, że po jej tonie nie dało się poznać, że nie do końca mówi prawdę.

- Jak uważasz. - zaśmiał się.

Ariana potrząsnęła głową jakby chciała pozbyć się wspomnień z sobotniej nocy. Słyszała ciągle kruchy, ale podekscytowany głos mamy, mówiącej o Danielu. O rodzinie Ryans. Jedyne czego Ariana teraz chciała, to zapomnieć o sobotniej nocy. Zapomnieć o tym, jak Daniel się głupio upił. Zapomnieć o uczuciu wolności gdy była obok Thomasa. Zapomnieć o sposobie w jaki na nią patrzył, jakby wiedział o czym myśli. Ale nie wiedział. Nikt nie wiedział. Ani Daniel. Ani nawet Noelle. A tym bardziej nie Thomas.

Zatrzymała się na środku dziedzińca i odwróciła się do Thomasa, patrząc na niego najbardziej wyzywającym spojrzeniem, na jakie mogła się zdobyć.

- Pozwól mi powiedzieć jeszcze raz. Powiem to wolno i wyraźnie, żeby dotarło to do twojego zaćpanego mózgu. Zostaw. Mnie. W spokoju.

Twarz Thomasa zastygła. Przez ułamek sekundy wyglądał, jakby naprawdę go to zraniło. Ale równie szybko odzyskał opanowanie.

- W porządku. Zostawiam cię w spokoju. Na razie. - spojrzał w lewo, uśmiechnął się i spojrzał z powrotem na nią. - Do zobaczenia, później, niegrzeczna dziewczyno.

W momencie kiedy odszedł, Ariana spojrzała na to co wywołało u niego uśmiech, a u niej ścisk żołądka. Znalazła się twarzą w twarz z Danielem i Paige. Jej dłonie zaczęły się trząść, więc chwyciła lewą ręką swoje prawe ramię, praktycznie całkowicie odcinając sobie dopływ powietrza, nawet przez jej ciężki płaszcz. Jak długo stali tuż za nią? Słyszeli jej rozmowę z Thomasem? Zmusiła się d uśmiechu i wspięła na place by dać Danielowi buzi w policzek.

- Nie wiedziałam, że tu jesteście.

Słyszeli jak nazywa ją niegrzeczną dziewczyną? Jeśli tak, życie jakie znała dobiegło końca.

- Jasne. - uśmiech Paige był lodowaty, a jej oczy zimne i puste. - Idziemy na lekcje?

Ariana pokiwała głową, bojąc się odezwać.

- Dobrze. - Paige stanęła pomiędzy nią a Danielem. - Więc chodźmy.

- Do zobaczenia później. - odezwał się Daniel. Jego ton głosu był trochę zmieszany, ale nie urażony. Nie zły. Ariana nie miała pojęcia co sobie myśleć.

- Tak. Później.

Ariana i Paige ruszyły wzdłuż dziedzińca, a każdy krok Ariany był niepewny i chwiejny, jakby czekała na atak ze strony Paige, ale on nie nadszedł. W każdym razie nie słowny. Z każdym krokiem, czuła jeszcze zimniejszy chłód bijący od Paige, widziała jej osądzający wyraz twarzy. Starała się na tę twarz nie patrzeć. Zamiast tego, powtarzała sobie w kółko, że ten wyraz to tylko wytwór jej wyobraźni. Nawet prawie w to uwierzyła.

C'EST MOI

- Czy wszyscy słyszeliście zdanie „ życie jest jak sztuka” ? Cóż, dobrze powiedziane. - Pan Holmes pochylił się nad jedną z mahoniowych ławek w środku sali ze swoim egzemplarzem Madame Bovary, którą trzymał w jednej ręce, i kubkiem parującej kawy w drugiej. - Kiedy w magazynie Revue de Paris ukazała się historia Flauberta o nieszczęśliwej i niewiernej kobiecie, autor na własne życzenie, począł być postrzegany jako wulgarny.

- Holmes robi się taki seksowny, kiedy mówi o rzeczach wulgarnych. - szepnęła Paige siedząca obok Ariany.

- Zgadzam się. - powiedziała Isobel. - Prawie nabrałam przez niego ochoty by to przeczytać. - przerzuciła swój czarny, lśniący warkocz przez ramię. - Prawie.

Ariana przewróciła oczami i wróciła do robienia notatek. Każda dziewczyna na kampusie rozpływała się przed młodym nauczycielem angielskiego, który zaczął uczyć w Easton kilka lat temu za raz po ukończeniu uniwersytetu Princeton. Ale Ariana nie rozczulała się nad jego wyglądem. Uwielbiała w nim to, że mówił o bohaterach książek jakby byli żywi. Bycie zaproszoną na jego seminarium na temat osiemnastowiecznej literatury francuskiej, było ogromnym zaszczytem. Mogło go dostąpić tylko osiem osób, wszystkie z klas maturalnych, z wyjątkiem niej, oczywiście. Ogromnie ją cieszyło, że Pan Holmes uważał ją za wystarczająco mądrą i zdolną, by mogła uczestniczyć w jednych z najtrudniejszych zajęć w Easton.

- Rzecz w tym, że Flaubert czuł pewien związek z Emmą Bovary. - Holmes kontynuował. - Opisał wiele swoich przeżyć, przypisując je bohaterce. Jednym z najsławniejszych zdań jest „Madame Bovary, c'est moi.” - podwinął rękawy swojej śnieżno białej koszulki z kołnierzykiem. - Co oznacza…?

- Co oznacza: „Ja jestem Madame Bovary”. - wyrwała się Connie Tolson, kujonka z klasy maturalnej, siedząca po prawej stronie, kilka krzeseł od Ariany.

Jej idealnie prosta postawa, sprawiała wrażenie jakby właśnie wstrzyknęła coś sobie do jednej z głównych grup mięśni.

Pan Holmes się uśmiechnął.

- Bardzo dobrze, panno Tolson. Brawa za dodatkową wiedzę. - Położył dłonie na swoich spodniach khaki zostawiając na nich słaby ślad kredy.

- Błagam. Brawa raczej za: „jestem zdesperowana i totalnie poza jakąkolwiek ligą”. - syknęła Isobel, uśmiechając się szeroko i złośliwie.

- Jesteś okropna. - Ariana pokręciła głową.

Isobel parsknęła ze śmiechem.

- I jestem z tego dumna.

- Co ciekawe, Flaubert, doświadcza także połączenie między swoimi czytelnikami a Emmą Bovary. Więc kiedy ona wiruje pomiędzy swoimi ekscesami, seksem i zdradami, my coraz bardziej wczuwamy się w powieść i utożsamiamy z Emmą. - mówił dalej Holmes. - Widzimy jak destrukcyjny jest dla niej cel, który sobie postanowiła. Ona tylko szukała spełnienia. I dlatego jej współczujemy. W jakiś dziwny sposób jej kibicujemy, by mogła w końcu odnaleźć szczęście. No i jesteśmy zawiedzeni, gdy jej się to nie udaje.

- Ja nie. - przerwała mu Connie. - Robiła źle, zdradzając swojego męża tak wiele razy. Kobieta która robi takie rzeczy, nie zasługuje na to by być szczęśliwa.

A dziewczyna, która nosi czerwone botki do kostek, nie zasługuje by być uczennicą Easton; ale Ariana nie podniosła ręki, by ogłosić to całej klasie. Skupiła swój wzrok na Connie, która przybrała anielski uśmiech.

- Interesujący pogląd, panno Tolson. - Holmes uniósł brew. - Ale zabawię się teraz w adwokata diabła. Czy nie każdy człowiek zasługuje na szczęście? Albo ostatecznie na prawo do szukania czegoś, co sprawia, że jesteśmy szczęśliwi? Czy nie jest to jedna z fundamentalnych zasad człowieczeństwa?

- Nie, jeśli bycie szczęśliwym oznacza krzywdzenie innej osoby. - odpowiedziała Connie, chcąc wyglądać na poważną i znającą swoją wartość osobę.

- Zgadzam się. - powiedziała Paige. Na twarz Connie wpłyną wyraz pełnego zdziwienia i szoku, a Isobel o mało co nie zakrztusiła się kawą. - Ludzie, którzy nie przejmują się, jak ich działania wpływają na osoby, które kochają, są samolubni. - pochyliła się na swoim krześle, mijając wzrokiem Isobel i patrząc wprost na Arianę. - Prawda, Ariana? - zapytała słodkim tonem a jej zielone oczy błysnęły.

Arianie skoczył puls. Paige słyszała, jak nazwał ją Thomas. Nie było innego wyjaśnienia.

- Panno Osgood? Myśli pani nad tym? - Zapytał Holmes.

- Właściwie tak. - powiedziała krótko, biorąc głęboki wdech.

Jeśli byłyby teraz w Billings, Ariana pozwoliłaby Paige na ostatnie słowo, ale nie były w Billings i Ariana musiała coś zrobić. Zrobić coś by uwaga Paige nie zaważyła na jej ocenie.

- Uważam, że to niesprawiedliwe zrzucać całą odpowiedzialność za szczęście Charlesa Bovary na Emmę. On jest odpowiedzialny za swoje szczęście, tak samo jak ona za swoje. - Pan Holmes skinął głową a Ariana poczuła że jej głos staje się bardziej pewny siebie. - I nawet jeżeli tego szczęścia nie odnalazła, miała prawo go szukać.

Connie skrzyżowała ramiona na swojej marynarce i spojrzała osądzającym wzrokiem.

- Czyli uważasz, że w porządku jest mieć… - przerwała przerzucając swój warkocz francuski przez ramię. - tylu kochanków ile się tylko chce, po to by być szczęśliwą?

- Coś mi się wydaje, że nie tylko Emma potrzebuje kochanka. - powiedziała dostatecznie głośno Isobel. Ariana mogła przysiąc, że widziała cień uśmiechu na ustach pana Holmesa.

Polubiła go jeszcze bardziej.

- Nie, nie to miałam na myśli. - pokręciła stanowczo głową unikając spojrzenia Paige. - Popełniła błędy i musiała za nie zapłacić. Wszyscy je popełniamy, i to według mnie sprawia, że przywiązujemy się do Emmy. Jest człowiekiem. Ma swoje wady. Ale dąży do szczęścia i to powinniśmy uszanować.

Oparła się z powrotem o oparcie krzesła zdziwiona swoją przemową, która prawie odruchowo wydostała się z jej ust. Nie wiedziała, że problem Emmy Bovary wzbudza w niej takie emocje, dopóki nie musiała stanąć twarzą twarz z Connie i Paige oraz ich nietolerancyjnymi poglądami. Była jednak wystarczająco mądra by domyśleć się powodu swojej reakcji.

Był nim Thomas.

- Ariana ma absolutną rację. - powiedział Holmes wkładając książkę do swojej skórzanej torby. - Wady Emmy Bovary zbliżają ją do nas. Oraz to, że musi płacić za swoje błędy. Z jednym się tylko nie zgadzam z panną Osgood, uważam, że bolesna śmierć jaka spotkała Emmę jest karą za jej całe niemoralne zachowanie.

Ariana poczuła ostry ból w klatce piersiowej. Czuła się jakby Holmes porównywał jej los do losu Emmy Bovary.

- Jak karma. - odpowiedziała szybko Ariana.

- Dokładnie, jak karma. - powtórzył pan Holmes bawiąc się swoją obrączką. Spojrzał na zegarek. - Przepraszam was ludzie. Zatrzymałem was kilka minut. Dokończymy ten temat po przerwie świątecznej. Jeżeli macie jeszcze jakieś przemyślenia na temat moralności, dotyczące książki, oczywiście, zapamiętajcie je i podzielimy się nimi następnym razem. - wyciągnął pogniecioną gazetę z tylnej kieszeni. Tak jak Natasha, Pan Holmes zawsze rozwiązywał krzyżówki z New York Timesa. - Przypominam wam o składaniu wypracowań do mojej skrzynki, tylko pamiętajcie nie przyjmuję prac wysłanych mailem. - zawołał przekrzykując rozmawiających uczniów. - Życzę wszystkim wesołych świąt.

Wypracowanie. Nagle, krew w żyłach Ariany zaczęła krążyć dwa razy szybciej. W obliczu tych wszystkich porannych wydarzeń kompletnie zapominała o wypracowaniu. Jak na razie jedyne co miała, to pusty dokument w Wordzie i pokaźny plik białych kartek, które nie pałały do niej sympatią. Ariana zawsze zwykła być skupiona, bez znaczenia co działo się wokół niej. Już jako dziecko nauczyła się zatapiać w własnym umyśle i być tam tak długo, aż uznała, że bezpiecznie jest już wrócić do rzeczywistości. Skulić się w łóżku z książką Jane Eyre albo z Mrs. Dalloway i udawać, że nie słyszy zimnych krzyków i gróźb rzucanych przez matkę do ojca, jakby to były odbezpieczone granaty.

No, wypróbujcie mnie. Zrobię to... Przysięgam na Boga, że to zrobię. I wtedy będziecie żałować…

- Co z tobą? - Isobel wyciągnęła swoje okulary przeciwsłoneczne od Gucciego i wsunęła je na nos, kiedy Ariana i Paige pakowały swoje rzeczy.

- Nic. - odezwała się Ariana, nerwowo spoglądając na Paige. Paige miała możliwość zmienienia jej świąt w koszmar. Tak samo jak zmienienia jej życia w Billings. Kiedy odpowiadała na lekcji pana Holmesa, zapomniała o tym fakcie. Dlaczego czuła się jakby chciała rywalizować z Paige? Nikt nie zadziera z Paige Ryan, i każdy w Easton to wiedział. Nawet Connie Tolson.

- Chodzi tylko o to wypracowanie. - odpowiedziała do Isobel zapinając guziki swojego płaszcza. - Mam jeszcze daleką drogę, by zbliżyć się do końca. Zaczynam myśleć, że będę musiała zostać na dzień czy dwa, żeby to dokończyć.

- To jest niedorzeczne. - zadrwiła Paige.

- Po prostu poproś go o przedłużenie terminu. - dodała Isobel. - Mi pozwolił oddać moje wypracowanie Dangerous Liaisons tydzień później.

- Tak, nie wątpię. - na samą myśl o tym zrobiło jej się niedobrze. Nigdy wcześniej nie zadała takiego pytania nauczycielowi, i nie chciała robić tego teraz. Ale wiedziała, że ze strony Paige nie padła sugestia. Paige nigdy nie sugerowała. Ona kazała coś zrobić, i koniec. Pewnie myśl o tym, że Ariana mogłaby opuścić jeden dzień z cennych świąt z Danielem, była dla niej niedopuszczalna.

- Zapytam. - ustąpiła Ariana pozwalając by długie, blond włosy opadły jej na twarz, kiedy schylała się po torbę. Cokolwiek by uniknąć wzroku Paige. - Dogonię was później.

- To do później. - Isobel powiedziała lekko.

Ariana obserwowała jak ona i Paige mijały biurko pana Holmesa podążając do drzwi.

Usiadła szybko na swoim krześle, czekając aż klasa opustoszeje. Jej wnętrzności skręcały się z nerwów. Nienawidziła pomysłu, by prosić Holmesa o więcej czasu, jednocześnie tracąc jego szacunek. Ale w przeciwnym razie, jeszcze bardziej naraziłaby się Paige, więc nie miała wyjścia.

- Panie Holmes? - głos Ariany zabrzmiał cicho. Odchrząknęła i spróbowała jeszcze raz. - Mogę o coś zapytać?

Nauczyciel podniósł wzrok znad krzyżówki.

- Oczywiście, panno Osgood. - uśmiechnął się. - Co mogę dla ciebie zrobić?

Powiedział to w sposób, który ją uspokoił i upewnił. Wzięła głęboki wdech.

- Zastanawiałam się, czy nie mógłby pan przedłużyć mojego terminu na oddanie wypracowania? Wyjeżdżam jutro z miasta z moim chłopakiem i … - przerwała i się zarumieniła. Dlaczego mieszała w to Daniela? Kompletnie niepotrzebny szczegół a przez niego straciła całą wiarę w powodzenie swojej sprawy. Czuła jakby jej serce opadło w dół klatki piersiowej i zobaczyła jak Holmes kręci głową.

- Obawiam się, że nie. - splótł dłonie na biurku. - Normalnie bym się na to zgodził, ale do południa w piątek, muszę wam wystawić oceny semestralne. Przykro mi.

Serce Ariany zrobiło się jeszcze cięższe.

- Dobrze. W porządku. W każdym razie dziękuję.

Szybko podniosła się z krzesła na którym siedziała i wymknęła się z klasy, zanim pan Holmes zdążył cokolwiek powiedzieć. Jej twarz płonęła z upokorzenia. Wiedziała, że nie powinna pytać. To był błąd. Błąd, który powinna naprawić napisanym wypracowaniem na 5+, skoro teraz Holmes na pewno oczekiwał czegoś poniżej normy. I miała zamiar dostać 5+, bez względu na to ile czasu będzie musiała poświęcić. Inaczej będzie zmuszona wytłumaczyć się przed Paige, dlaczego nie może pojechać z nimi jutro do Vermont. A płaszczenie się przed Paige, było ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę.

Nieprzyjaciele

- Proszę, wybierz coś w końcu i wynośmy się stąd. - syknęła Noelle, stojąca pomiędzy dwoma rzędami stojaków z kurtkami, w sklepie North Face w śródmieściu Easton.

Z jej nieskazitelną skórą, błyszczącymi diamentami od Tiffaniego w uszach, torbą Longchamp przewieszoną przez ramię, Noelle wyglądała jak manekin, który przez przypadek został umieszczony na niewłaściwej wystawie.

- Okej, co myślisz o tej? - Ariana podniosła narciarską, ocieplaną, czerwoną czapkę.

- Serio? Stoimy w tym gorącym jak piekło sklepie od ponad pół godziny, a ty chcesz mu kupić wełnianą czapkę? - Powiedziała Noelle. - Nie rozumiem. Przecież już kupiłaś mu idealny prezent Świąteczny.

- Po prostu chciałam dać mu coś jeszcze. - odpowiedziała Ariana czując się przybita.

- Więc kup tę czapkę i chodźmy stąd. To miejsce jest koszmarne. - Noelle poluzowała swój szal.

- No nie wiem…

Noelle jęknęła i wsunęła swoje okulary przeciwsłoneczne na nos.

- Jak chcesz. Spotkamy się w Sweet Nothings jak już skończysz z tą obsesją.

- Nie mam żadnej obsesji. - odpowiedziała jej Ariana, ale Noelle już wyszła. Zostało tylko wpuszczone przez nią zimne powietrze. - Nie mam. - powtórzyła cicho do siebie.

Ale oczywiście wiedziała, że ma. W tej samej sekundzie, w której opuściła klasę Pana Holmesa, spłynęło na nią przytłaczające uczucie, które nakazywało jej kupić Danielowi perfekcyjny prezent przedświąteczny. Prawdą było, że już miała dla Daniela zegarek Tag Heuer z jego wygrawerowanymi inicjałami. Ale po rozmowie z Paige, zrozumiała, że musi się postarać, by jej udowodnić swoje oddanie Danielowi. I nie mogło to czekać aż do Wigilii.

Ale w tej chwili była 15.55. Nadal nie zaczęła swojego wypracowania, a sklep zamykali za 5 minut. Ariana chciała ponad wszystko móc pójść za Noelle, ale nie mogła tego zrobić. Ciągle cichy głosik w jej głowie powtarzał jej o prezencie dla Daniela, więc nie mogła wrócić do Billings z pustymi rękoma.

Jedna z sprzedawczyń zaczęła zdawać kasę, a umięśniony menadżer zaczął przechadzać się w stronę drzwi z pękiem kluczy w ręku. Ariana nagle poczuła się słabo i zaczęła panikować. Jak mogła myśleć, że wystarczy głupia czapka by wszystko naprawić? Podnosząc gruby, kaszmirowy szal, Ariana zdecydowała nie rozwodzić się nad podejrzeniem, że zdaniem Paige, Ariana nie zasługiwała jednocześnie na Daniela i Billings.

Myśl, że Paige mogła usłyszeć rozmowę Ariany i Thomasa w poranek po apelu, sprawiała, że Arianie było niedobrze. Nie było sposobu by się dowiedzieć co tak naprawdę Paige usłyszała, bądź co podejrzewała. Paige nigdy nie powiedziałaby tego wprost. To byłoby za proste. Jeden komentarz tu, lodowate spojrzenie tam, aż w końcu doprowadzi Arianę do szaleństwa. Powolna, mordercza tortura. Typowo dla dziewczyny z Billings.

Westchnęła, odkładając szal. Wzięła do ręki rękaw niebieskiej kurtki zawieszonej na jednym z rzędu wieszaków. Nagle poczuła zimną dłoń na swoim karku. Podskoczyła i zaczerpnęła gwałtownie powietrze. Odwróciła się. Thomas Pearson uśmiechał się zawadiacko patrząc wprost na nią. Mimo, że jej serce przestało na moment bić, a kark zaczął przyjemnie mrowić w miejscu gdzie przed chwilą dotknął ją Thomas, zmusiła się by jej wyraz twarzy wyglądał na oburzony.

- O co ci chodzi? - warknęła.

- Nie powinnaś się tak łatwo dać wystraszyć. - odpowiedział z tym jego irytująco seksowym uśmieszkiem. Jego włosy pełne były topniejących płatków śniegu, nos i policzki miał czerwone z zimna, a oczy błyszczały.

Adrenalina szybko rozprzestrzeniała się w żyłach Ariany, sprawiając że jej całe ciało zaczęło drżeć.

- Co ty tutaj robisz? - rozejrzała się szybko dookoła. Z wyjątkiem sprzedawczyni i menadżera w sklepie były tylko dwie osoby, obydwie dziewczyny, ale żadna nie była z Easton.

- Zakupy? - spojrzał na nią jakby postradała rozum.

- Tak jakbyś nosił cokolwiek z North Face. - odpowiedziała, mając nadzieję, że nie jest on w stanie zobaczyć jej galopującego serca przez sweter. - Nie jesteś przypadkiem bardziej chłopakiem noszącym się na grunge, niż narciarskim przystojniakiem?

- Więc teraz zaczęłaś obserwować mój styl? - uniósł brew.

- Przestań tak robić. - upomniała go, starając się by jej głos nie wyrażał tego co działo się w jej wnętrzu. Walczyła by jej policzki nie odzwierciedlały gorąca, które paliło ją w środku.

Czy dwie minuty temu było tutaj tak ciepło?

- Robić jak? - uśmiechnął się łobuzersko.

- Udawać, że mnie dobrze znasz. Jakbyśmy byli przyjaciółmi. - powietrze nagle gęstniało między nimi.

Boże, tak bardzo chciała się sprzeciwić się w tej chwili wszystkiemu, i przeczesać jego pełne śniegu włosy. Zamiast tego odwróciła się od niego na chwilę i znowu wzięła do ręki czerwoną czapkę. - A nimi nie jesteśmy.

- Nie żartuj.

Zrobił krok w jej stronę. Był tak blisko, że zauważyła obwódkę źrenicy w jego oczach, która była zdecydowanie ciemniejsza od reszty niebieskiej tęczówki. Serce waliło w jej piersi boleśnie, a oddech stał się krótki i szybki. Chociaż trzymała w ręku czapkę, która miała być dla Daniela, miała ochotę włożyć ją na ciemnobrązowe włosy Thomasa i przyłożyć swoje usta do jego. Nie powinno ją ciągnąć do kogoś takiego jak Thomas, kogoś, kogo życie nie miało najmniejszego sensu, kogoś kto sprawiał, że traciła kontrolę, i w końcu, kogoś kto właśnie w tej chwili nachylał się by ją pocałować.

Zamknęła oczy. Czuła jego ciepły oddech. Czekała na dotyk.

Nagle, za nimi upadł wieszak. Ariana podskoczyła i oparła się o klatkę piersiową Thomasa.

- Ups. - dobiegł do nich damski głos z drugiej strony stojaków z kurtkami. - Przepraszam.

Z łomoczącym sercem Ariana odepchnęła się od Thomasa, rozglądając się szybko po sklepie. Ściany zbliżały się coraz bliżej i bliżej. Docierały już do stojaków, sprawiając, że powietrze stało się zbyt gęste by można nim było oddychać. Miała wrażenie, że żebra wbiły się jej w płuca. Czuła na skroni przygniatające pulsowanie.

- Musisz stąd wyjść. Teraz.

- Ariana. Co ci jest?

Mimo, że była w środku ataku paniki, dotknął ją zwykle żartobliwy, a tym razem, zatroskany ton Thomasa.

Oparła się o chłodny, metalowy stojak z kurtkami zimowymi i zmusiła się do oddechu.

Wdech.

Wydech.

Wdech.

Wydech.

- Wszystko dobrze?

Dotknął dłonią jej pleców na co się wzdrygnęła.

Oczywiście, że nie było dobrze.

Dostała ataku paniki. Jak mógł tego nie widzieć?

Była okropnie nieostrożna, pozwalając by jej maska, którą zawsze nosiła, spadła choć na sekundę. Ale stało się. I to jeszcze w miejscu, gdzie każdy mógł to zobaczyć. To było bardzo niebezpieczne. Jeśli to kiedykolwiek dotarłoby w jakiś sposób do Paige…

Ariana nie chciała nawet myśleć co mogłoby się wydarzyć. Na co Paige było stać. Wszystko zaszło zdecydowanie zbyt daleko. To nie ma prawa się już powtórzyć. Nigdy.

- Po porostu już idź. - jej głos był chrapliwy.

- Dobra.

Cała troska w jego głosie zniknęła ot tak. Jego twarz się ściągnęła. I wtedy jak stał, tak wyszedł.

Ariana zamknęła z powrotem oczy i kontynuowała powtarzanie w myślach.

Wdech.

Wydech.

Wdech.

Wydech.

Dopóki ściany nie wróciły na swoje miejsce. Dopóki powietrze znowu stało się rzadkie i kojące, a jej skóra ochłonęła.

Kiedy otworzyła już oczy, zobaczył, że jedna z ekspedientek przygląda się jej ostrożnie zza lady.

- Zamykamy. - powiedziała lekceważąco dziewczyna. Jakby mówiła do jakiegoś śmierdzącego, ulicznego przybłędy, który wszedł tu tylko po to by się trochę powałęsać i ogrzać.

Rusz się, Ariana. Powiedziała do siebie. Po prostu się rusz.

W jakiś sposób udało jej się unieść podbródek i ruszyć w stronę kasy, by zapłacić za czapkę. Nie dbała już o to, by prezent był idealny. Chciała tylko zapłacić i wynieść się stąd w cholerę. Chciała być już w Billings. A najlepsze, że musiała jeszcze znaleźć drogę.

Kiedy weszła w noc, ledwo poczuła lodowaty wiatr rozwiewający jej włosy.

- Co ty tu tak dokładnie robisz? - Noelle wycelowała palcem w Arianę i skinęła głową w stronę North Face.

Krew w żyłach Ariany nagle zamarzła i przestała płynąć. Dlaczego Noelle nie jest w Sweet Nothings? Dlaczego czekała na nią przed sklepem? Widziała jak Thomas wychodził?

Podążając jednak za spojrzeniem Noelle, Ariana zauważyła, że chodziło jej o Sergeia, który spacerował po drugiej stronie ulicy, machając mała torbą z zakupami z North Face. Musiał wyjść zaraz za Arianą. Jak mogła go nie zauważyć w środku?

- Wygląda na to, że nasz mały Łotysz awansował właśnie z wielbiciela na natrętnego zboczeńca. - Noelle uśmiechnęła się złośliwie.

Pomachała do Sergeia szyderczo.

On tylko przewiesił siatkę przez ramię, włożył ręce głęboko w kieszenie i przyspieszył tępo.

- Jak słodko. - powiedziała sarkastycznie.

- Noelle, to nie jest słodkie. Nie mogę mieć zboczonego natręta.

Zwłaszcza jeśli widział mnie z Thomasem.

Ariana zacisnęła pięści, kiedy Sergei odwrócił się i popatrzył na nią swoim lodowatym spojrzeniem.

Czy był w sklepie przez cały czas? Czy był świadkiem jaj ataku paniki? Albo - nawet gorzej - widział co ona i Thomas prawie zrobili?

Puls Ariany znowu skoczył.

- Och, błagam. On jest totalnie nieszkodliwy. - powiedziała Noelle lekceważąco z machnięciem ręki. - On jest nikim. Kto by się nim, do cholery, przejmował?

Ja. Pomyślała Ariana kiedy Noelle zawlekła ją na chodnik.

Bo jeśli Sergei widział ją z Thomasem, jeśli widział, że byli blisko pocałunku, to tak, przejmowała się właśnie cholernie bardzo.

Zaproszenie

- Jak to: nie możesz jechać do Vermont? - oczy Daniela zabłysły.

Poranne światło wpływało przez duże okna na stołówce w Easton. W miarę jak pomieszczenie zaczęło się napełniać uczniami, dźwięk śmiechów, brzęk sztućców i szuranie krzesłami w coraz większym stopniu napływały do Ariany. Wiercąc się na swoim drewnianym krześle obserwowała czy ktoś na nich patrzy. Oczywiście, że patrzyli. Ale na szczęście, większość dziewczyn z Billings jeszcze nie przyszło.

- Po prostu muszę dokończyć to wypracowanie. - powiedziała cicho.

Albo, mówiąc dokładniej, zacząć je pisać.

Ariana przez całą noc próbowała skupić swoje myśli na wypracowaniu, ale niestety, jej myśli cały czas krążyły wokół seksu. Starała się wyobrażać sobie tracenie dziewictwa z Danielem, starała się poukładać sobie to wszystko w głowie, tak by być przygotowaną gdy to się wreszcie wydarzy. Całą noc wyobrażała sobie siebie i Daniela w ekskluzywnej sypialni z mnóstwem świeć dookoła. Miała na sobie swoją ulubioną, białą, jedwabną koszulę nocną, a on był ubrany tylko w pasiaste spodnie od piżamy. Zaczynał ją całować. Powoli się rozbierali. Wszystko było na razie dobrze. A nawet idealne. Ale kiedy tylko docierała do kluczowego momentu swojej fantazji, Daniel zawsze zamieniał się w Thomasa. Za każdym razem. I wtedy musiała z wielkim trudem zaczynać wszystko od nowa.

Podczas takiego obrotu sprawy, nie było możliwości się przygotować. No i przy okazji, nie było możliwości napisania wypracowania.

- Od jak dawna wiesz, że nie będziesz mogła jechać? - naciskał Daniel.

- Od wczorajszej nocy. - Ariana odpowiedziała powoli.

Daniel westchnął przesadnie głośno.

- Wiec, dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś?

Bo nie zniosłabym twojego rozczarowania. Ariana pomyślała. Nie mogłabym przyznać, że zawiodłam. Zawiodłam ciebie. Zawiodłam nas. Zawiodłam… zawiodłam…

- Nie wiem. - powiedziała bez przekonania.

- Ari, Państwo Hearsts przychodzą dzisiaj na kolację. Chciałem, żebyś tam była. Moi rodzice ciebie oczekują. - tętnica na skroni Daniela zaczęła pulsować.

Ariana ścisnęła swoje przedramię. Nienawidziła kiedy Daniel był taki jak teraz. Sprawiał, że czuła się mała i nic nieznacząca.

- Wiem, przepraszam. Potrzebuję tylko dzisiejszego popołudnia i wtedy przyjadę i będę wam towarzyszyć. Nie mogę wyjechać z tobą za godzinę.

- To cholernie niefajne.

- Wiem. Ale mam dla ciebie prezent, który ochroni cię przed zimnem zanim do ciebie dojadę. - powiedziała z fałszywym entuzjazmem, wręczając mu zapakowane w srebrny papier pudełko z czerwoną, aksamitną wstążką.

Spędziła dwadzieścia pięć minut na zawiązanie idealnie kokardy.

Daniel tylko na spojrzał na prezent, ciągle naburmuszony.

- Otwórz go! - Ariana powiedziała szybko.

Daniel ponownie westchnął, rozwiązał kokardę i pozwolił by wstążka sadła na ziemię. Ariana patrzyła jak zbliża się do upadku.

To tylko kokarda. Ariana powiedziała do siebie. Nie możesz oczekiwać, żeby chłopak przejął się kokardą.

Daniel odłożył czapkę i wpatrywał się w nią dłuższą chwilę, nic nie mówiąc. Sekundy mijały jak godziny. Miała nadzieję, że Daniel zaakceptuje prezent, przyjmie przeprosiny i ruszą dalej. Stołówka zapełniała się coraz szybciej, a dziewczyny z Billings właśnie wchodziły. Ariana nie chciała odbywać tej rozmowy przy wszystkich. Szczególnie nie przy Paige.

- Daniel. - naciskała.

- Jest fajna. Dzięki. - powiedział markotnie. Rzucił pudełko na stół, kiedy ich przyjaciele pojawili się przy stoliku.

- O-o, ktoś tu wygląda jakby był zalany. - Noelle dokuczyła Danielowi. Odłożyła swoją tacę z płatkami zbożowymi i owocami na stół i zajęła swoje stałe miejsce obok Ariany. Paige, Dash i Isobel usiedli na pozostałych miejscach.

- Ariana mówiła ci o swoim wczorajszym spotkaniu?

Nagle stało się tak, jakby całe powietrze ze stołówki zostało wypompowane. Kiedy wszyscy na nią spojrzeli, Ariana ścisnęła swój kubek pełen kawy, tak mocno, że zbielały jej palce. Noelle nie mogła mówić o Thomasie, prawda? Czy mimo tego co wczoraj mówiła, naprawdę ich widziała?

- No dalej, nie udawaj nieśmiałej. - powiedziała Paige i usiadła na stole wgryzając się w zielone jabłko. Jej twarz była cała napięta. Zła. - Bo się obrażę.

- Właśnie. - Isobel się uśmiechnęła. - Noelle właśnie nam powiedziała o twojej Łotewskiej miłości. - powiedziała i oblizała tył łyżki po jogurcie.

- Łotewska miłość? - Daniel odezwał się zaskoczony.

- No wiesz, Sergei. - Noelle wyśpiewała ostatnie słowo, przerzucając swoje ciemne włosy przez ramię.

Cały stolik wybuchnął śmiechem, oprócz Ariany która cały czas trwała w napięciu. Zmusiła się do krótkiego śmiechu i zaczęła liczyć guziki na bluzce Noelle od Marca Jacobsa, dopóki jej serce przestało bić tak szaleńczo.

- Ten świr? Co on zrobił tym razem? - warknął Daniel.

- Nic. - odpowiedziała Ariana. - Po prostu byliśmy w tym samym czasie w jednym sklepie.

To wyjaśnienie wydawało się dla Daniela wystarczające. Wziął jedno winogrono z tacy Ariany, wrzucił je do ust i osunął się na krześle. Żuł wolno i wyglądał jakby popadł w zadumę. Wyraźnie był poirytowany na ogłoszenie Ariany, ale przynajmniej nie wiedział nic o Thomasie.

- O której wyjeżdżasz, Noelle? - zapytała Isobel.

Ariana zaczęła smarować tost masłem i pozwoliła by ta rozmowa ją ominęła. Zauważyła Thomasa siedzącego kilka stolików dalej, kiwał głową, na co siedzący obok niego Gage wybuchł jeszcze bardziej intensywnym śmiechem.

Ariana nie miała pojęcia dlaczego wystarczał jego widok, by jej serce biło szybciej. Nie powinna mieć dla niego współczucia. Był z natury okropny, i prawdopodobnie tylko się z nią, jak zwykle, bawił. Ale nic nie mogła poradzić, czuła, że w małym stopniu go rozumie. Bo mimo tego, że miała przyjaciół, miała Billings, utożsamiała się z jego samotnością. Co dowodziło, że nikt jej tak naprawdę nie znał.

Daniel dotknął jej ramienia. Połykając wielką grudkę, która utknęła w jej gardle, Ariana powróciła do rozmowy. Kiedy spojrzała mu w oczy, zobaczyła, że zdecydował się jej przebaczyć. Poczuła jak napięcie opuszcza jej ramiona.

- Jest coś co mógłbym zrobić, by ci pomóc? - zaoferował, wygładzając swoje spodnie khaki. - Żebyś mogła szybciej się stąd wydostać?

- Jak co na przykład? - zapytała Ariana, kiedy Paige kroiła swojego grejpfruta na kawałeczki. Kwaśna kropla prysnęła na szyję Ariany. Paige uśmiechnęła się na wpół szczerym uśmiechem, który miał oznaczać przeprosiny i wróciła do swojego grejpfruta.

- No, napisać kilka stron, kiedy będziesz się pakowała. - zaproponował.

- Przecież nawet nie czytałeś tej książki. - powiedziała Ariana ze śmiechem.

- Co z tego? - powiedział Dash z ustami pełnymi obwarzanka. - Ten facet umie napisać wszystko. Przygotował dla Gage'a wypracowanie o zachodniej cywilizacji w półtorej godziny w zeszłym roku. Gage dostał pięć minus.

Ariana spojrzała pytająco na Daniela, na co on wzruszył tylko ramionami.

- Przegrałem zakład. - wytłumaczył.

- Dzięki. - Ariana się uśmiechnęła, ciesząc się tą chwilą w której wszystko zdawało się wracać do normy. - Ale muszę dokończyć to sama. Jeśli chcesz pomóc, możesz wziąć moje bagaże ze sobą do Vermont, żebym nie musiała ich taszczyć w pociągu.

- Nie ma sprawy. Coś jeszcze?

- Możesz wypróbować swój prezent. - powiedziała figlarnie.

Wzięła do ręki wełnianą czapkę ze stołu i nałożyła mu na głowę.

Daniel ściągnął czapkę na oczy, i włożył z powrotem do góry, co spowodowało, że była teraz tuż nad jego brwiami.

Uśmiechnął się uroczo do Ariany.

- I jak wyglądam? - zapytał.

- Bardzo seksownie. - odpowiedziała ze śmiechem.

Noelle przewróciła oczami i wzięła łyk swojej ulubionej kawy.

Daniel zdjął czapkę i wrzucił do pudełka.

- Bardzo ci dziękuję. Jest świetna. Naprawdę.

- Nie ma…

Dźwięk telefonu Ariany, wibrującego na stole, nie pozwolił jej dokończyć. Brzęczał głośno, powoli przesuwając się siłą wibracji po stole. Paige i Isobel obserwowały jak Ariana po niego sięga i podnosi. Niebieski ekran ukazywał kilka słów: masz 1 nową wiadomość. Otworzyła klapkę z ciekawością. Każdy kto mógł do niej napisać, siedział przy tym stole.

Stara kaplica, 19. Nie spóźnij się, niegrzeczna dziewczyno.

Jej serce stanęło. Rozejrzała się. Thomas nadal siedział z Gagem kilka stołów dalej. Ale tym razem patrzył wprost na nią. Zarumieniła się i natychmiast zamknęła klapkę.

- Kto to? - Daniel spojrzał na nią z ciekawością. Zmusiła się by na niego spojrzeć.

- Hmmm? - zapytała nadal trzymając komórkę w ręku.

- Wiadomość. - Daniel powiedział niecierpliwie. Wskazał na telefon, ale Ariana szybko schowała go do swojej torby od Kate Spade, mając nadzieję, że Daniel nie jest wstanie zauważyć jej zaciśniętej szczęki, która była objawem nerwów powracających do jej ciała.

- Nikt. - powiedziała szybko.

- Co się z tobą dzieje? - Daniel domagał się odpowiedzi, jego ramiona zesztywniały ze złości. - Dlaczego nie pozwolisz mi zobaczyć?

- A dlaczego ty nie pozwolisz mi na trochę prywatności? - Ariana odbiła piłeczkę. Jej twarz płonęła. Isobel, Dash, Noelle i Paige przestali jeść swoje śniadania by śledzić ich sprzeczkę.

Oczy Daniela zabłysły.

- Dlatego, że jesteś moją dziewczyną.

- Łał, trochę jak w średniowieczu, co Daniel? - zażartowała Noelle.

Ariana miała ochotę uściskać swoją przyjaciółkę, za to, że się za nią wstawiła.

- On ma rację. - Paige powiedziała to takim tonem, że nikt nie ośmielił się jej zaprzeczyć. - On ma prawo wiedzieć. Zwłaszcza, że ona daje podejrzanie wymijające odpowiedzi.

Noelle spojrzała na swoje stopy i nieznacznie przewróciła oczami.

- Wcale nie odpowiadam wymijająco.- Ariana powiedziała odruchowo, starając się by nie zabrzmiało to jakby się broniła.

- Więc kto to był? - zapytała Paige wyzywająco.

- Dobra! To była moja mama, okej? Pisze do mnie dziwne wiadomości, które są za bardzo upokarzające by je wszystkim pokazywać. - Ariana improwizowała. Miała tylko nadzieję, że nie są w stanie tego zobaczyć. Czy widzieli czerwony napis: kłamca, na jej czole? - Czy możemy już zakończyć to śledztwo?

- Twoja mama wie jak pisać smsy? - Paige zapytała sceptycznie. Odpięła zapięcie swojego naszyjnika z kryształami górskimi i diamentami, i zapięła o jedno kółeczko dalej.

- Pisze w jakimś dziwacznym komunikatorze internetowym. - Ariana wzruszyła ramionami, starając się wyglądać na obojętną. Ale im bardziej desperacko pragnęła by wszyscy jej uwierzyli, czuła coraz większą złość, która paliła ją od środka.

Nigdy wcześniej nie zrobiła niczego złego. Nigdy nie dała Danielowi powodu do zmartwień. I może zrobiła jeden naprawdę mały- malusieńki błąd z Thomasem, ale zawsze była dobrą dziewczynką.

Noelle ziewnęła.

- Właśnie się stało. - ogłosiła. - Jestem oficjalnie znudzona. - Wstała i założyła swój zamszowy płaszcz o karmelowym kolorze. - Musze iść dokończyć pakowanie.

- Ja tak samo. - dodał Dash.

- A ja musze dokończyć wypracowanie. - wstała, zrzuciła torbę na swoje lewe ramię, te z dala od Paige. Przeczesując stołówkę wzrokiem, zobaczyła Thomasa wpatrującego się w nią uważnie. - Zobaczymy się później? - powiedziała do Daniela.

- Przyjdę by zabrać twoje rzeczy. - powiedział i podniósł się by ją przelotnie pocałować.

Patrząc na Thomasa, Ariana przybliżyła się do Daniela i zmieniła jego cmoknięcie w długi, głęboki pocałunek. Kiedy skończyła, Daniel był zawstydzony, a Thomas wyglądał na oszołomionego.

Kiedy Ariana ruszyła z Noelle do wyjścia, nie mogła powtrzymać uśmiechu.

Może Thomas miał rację. Może mimo wszystko, trochę była niegrzeczną dziewczyną.

Beztroska

Strumień srebrnego światła, jarzył się w oknie Ariany, będący ostatnią cząstką dnia uciekającą przed zbliżającą się ciemnością, która wpływała na kampus. Spojrzała na zegarek. Była dokładnie 18.00 wtorkowego wieczoru. Miała godzinę by włożyć swoje wypracowanie do skrzynki Pana Holmesa, złapać taksówkę i ruszyć pociągiem do Vermont. Kiedy pochyliła się nad swoim biurkiem by kliknąć w laptopie na komendę drukuj, jej wzrok spoczął na oprawionym zdjęciu, obok tego na którym była z mamą. Była to czarno-biała fotografia, którą zrobił jej Daniel. Ariana była owinięta w duży, puszysty ręcznik plażowy, wyciągała się na leżaku i posyłała buziaka do obiektywu. Dziewczyna ze zdjęcia wyglądała na szczęśliwą. Na zakochaną w swoim chłopaku. Na normalną.

Mogła wrócić do bycia tamta dziewczyną. Chciała tego. Thomas mógł być seksowny i ekscytujący, ale Daniel był jak rodzina. Wiedziała o nim wszystko. Żadnych niespodzianek. Na dobre czy na złe, był facetem dla niej. Facetem, który dawał jej zawsze to czego pragnęła. Wszystko, czego chciała jej matka. Thomas był tylko kryzysem.

Wyciągnęła telefon z torebki od Kate Spade, znalazła i przeczytała ostatni raz wiadomość od Thomasa. Potem ją usunęła. Kiedy wiadomość zniknęła, poczuła się o wiele lepiej. W jakiś sposób lżejsza. Już pojęła decyzję.

Wyjęła kartki z drukarki, spięła je wszystkie zszywaczem i włożyła do torby. Zakładając na szyję swój morski szal, spojrzała jeszcze raz na zdjęcia. Podjęła właściwą decyzję. Decyzję, która spodobałaby się jej mamie. Wsunęła torbę na ramię i wyszła z pokoju już się nie oglądając za siebie.

Koronkowa płachta śniegu pokryła ją gdy tylko wyszła z bursy Billings. Kiedy przemierzała opustoszały teren, wydawało jej się, że śnieg jej cięższy i grubszy niż ten, który padał w ciągu dnia. Hell Hall wyglądał imponująco i mrocznie na tle śnieżnego nieba. Szła po dwa schody na raz, i otworzyła ciężkie drzwi. Światła dopiero co zgasły. Odgłos jej kroków rozbrzmiewał echem po korytarzu, kiedy pospiesznie kierowała się do pomieszczenia z pocztą. Sunęła ręką po ścianie, przestała dopiero gdy dotarła do ostatnich drzwi. Prawie słyszała śmiech profesora, albo cichą rozmowę. Ale wokół nie było żadnego dźwięku. Tylko głośna, brzęcząca cisza.

Oparła się o ciężkie, uparte drzwi, musiała sobie pomóc biodrem by je otworzyć. Zakurzona lampka od Tiffaniego świeciła na biurku w odległym kącie pomieszczenia. Rzędy małych, drewnianych szafeczek, rozciągały się wzdłuż całej ściany. Ariana przeczesywała wzrokiem każdą z nich, aż w końcu znalazła tę należącą do Pana Holmesa. Wyjęła wypracowanie z torby i wspięła się na palce by wsunąć je do już wypełnionej skrzynki nauczyciela.

Głośny łoskot rozbrzmiał w holu. Ariana instynktownie schowała się za ścianą z skrzynkami. Myślała, że jest tu sama. Natychmiast poczuła się głupio. Easton było najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. Po prostu nie przywykła, że jest tu tak pusto. Kręcąc głową już miała wyjść ze swojej kryjówki, ale usłyszała czyjeś kroki i coś jej podpowiedziało, że ma zostać tam gdzie jest. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, a może to był tylko przeciąg? Nie umiała stwierdzić. Wstrzymała oddech i zamknęła oczy. Cisza. Co się dzieje? Kampus był przecież praktycznie pusty. Kto mógłby przyjść do Hell Hall o tej porze? Powoli, Ariana otworzyła drzwi i ostrożnie wyszła na korytarz. Był pusty. Szybko skierowała się do wyjścia, ale miała przytłaczające wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Jej kroki zmieniły się w trucht i jedyne co mogła usłyszeć to jej szaleńczo bijące serce.

To jest głupie. Zbeształa samą siebie kiedy biegła. Nikogo tu nie ma. Nikogo. Kilka kroków tuż przed drzwiami wyjściowymi wpadła na coś. Na kogoś. Ariana krzyknęła. Zasłoniła dłonią usta i uderzyła plecami o ścianę. Jakaś zakapturzona osoba. Silna, wysoka i szczupła. Otworzyła usta by być przygotowana do obronnego gryzienia, ale rozpoznała znajomy, korzenny zapach, charakterystyczny dla Thomasa Pearsona.

- Uspokój się! To tylko ja.

Odsunął się, żeby mogła zaczerpnąć powietrza.

- Boże, Thomas! Życzysz mi śmierci czy co? - Ariana z powrotem oparła się o ścianę, adrenalina powoli opuszczała jej ciało. Wytarła swoje spocone dłonie o płaszcz i starała się zapanować nad oddechem. - Co ty tu do diabła robisz?

- Byłem w okolicy. - ściągnął kaptur i wybuchnął śmiechem.

Ariana poczuła, że napięcie opuszcza jej ciało i trochę się zrelaksowała. Nawet w słabo oświetlonym holu, jego oczy były oszałamiająco niebeskie.

- Spróbuj jeszcze raz. - Ariana czuła ciepło emitujące od niego. Wiedziała, że to niedorzeczne, ale naprawdę zrobiło jej się cieplej.

- Okej. Stwierdziłem, ze będziesz potrzebowała pomocy by dotrzeć do kaplicy.

Serce Ariany podskoczyło, ale pamiętała o swojej decyzji. Musiała trzymać się swojego planu.

- Nie mogę. Muszę zadzwonić po taksówkę. Jestem umówiona z Danielem w Vermont jeszcze dzisiejszej nocy.

- Wyjedź rano. - powiedział po prostu i zbliżył się do niej.

Ona zrobiła ostatni krok do tyłu jaki jej pozostał, wbijając się w ścianę. Był od niej jedynie kilka cali. Ariana czuła, ze opór topnieje w jej ciele. Czuła się tak, jakby miał jakąś siłę, która pozwalała mu ją kontrolować. Siłę, która sprawiała, że przy nim zapominała o Danielu. Że zapominała o konsekwencjach, które by ją spotkały jeżeli ktoś by ich zobaczył. Zapominała to tym co mogła stracić. Billings. Easton. Matkę.

Kiedy on był tak blisko, był tylko on. Tylko Thomas się liczył. I tylko jego chciała.

- Wiesz co powiedzieć. - zrobił kolejny krok w jej stronę. Dotknął czubkami palców jej butów.

Wiem. Ariana pomyślała, kiedy jej pragnienie się pogłębiało. Wiem. Wiem. Wiem.

Musiała go dotknąć. Pocałować. Teraz. Właśnie teraz albo oszaleje.

- Aria…

Uciszyła go dotykiem. Oplotła jego szyję rękoma i przycisnęła swoje usta do jego. Siła wkroczyła w jej ciało, kiedy poczuła, że przejęła kontrolę. Całowała go dopóki on nie otrząsnął się z szoku i nie odwzajemnił pocałunku. Szarpnięciem zdjął szal z jej szyi, jego usta poruszały się wzdłuż ucha, w dół, i w dół do obojczyka. Po omacku szarpał się z guzikami od jej płaszcza, kiedy ona walczyła z paskiem. W momencie kiedy już się uwolniła od kurtki, jego dłonie wślizgnęły się pod jej sweter. Jej skóra płonęła w każdym miejscu którego dotykał. Pozwoliła by płaszcz opadł na ziemię, rękoma przebijała się przez warstwy ubrań, aż w końcu dotarła do jego torsu. Każdy cal jej ciała drżał z podniecenia, z energią jakiej jeszcze nigdy nie doznała. Pragnienie wybuchło w niej, a ona mu się poddała, czując się cudownie, kompletnie poza jakąkolwiek kontrolą. Potrzebowała więcej. Więcej. Więcej teraz.

Ale kiedy on zaczął ściągać z niej sweter, odepchnęła go.

- Czekaj. Nie tutaj. - wyszeptała. - Nauczyciele… nadal gdzieś tu są.

Bez słowa wziął ją za rękę. Ariana miała wystarczająco dużo czasu by podnieść z marmurowej podłogi swoją kurtkę i torbę, zanim pociągnął ją przez podwójne drzwi wyjściowe.

Na zewnątrz płatki śniegu wirowały wokół nich, a Ariana czuła, że jej serce wiruje w taki sam sposób. Pędziło wściekle z brakiem możliwości na zatrzymanie. Jak ona mogła myśleć, że jest zakochana w Danielu? Jak mogłaby być teraz w pociągu w drodze do niego? Pozwoliła Thomasowi prowadzić się przez kampus w stronę skraju lasu. Nie miała pojęcia co się wydarzy. Jak daleko pozwoli by zaszli.

I po raz pierwszy w życiu, nie obchodziło ją to.

Zniszczona

- Panie przodem. - Thomas usunął kilka, grubych, porytych śniegiem sosnowych gałęzi. Mieli za sobą szereg zniszczonych, kamiennych schodów, prowadzących do drzwi Starej Kaplicy. Budynek został przeznaczony do rozbiórki na początku roku, ale przeniesiono tę czynność na koniec grudnia. Uczniowie zostali ostrzeżeni przez Deana Marcusa, by trzymali się z dala od lasu, dopóki ten nie zostanie oczyszczony. Ale oczywiście, kilka wyjątków, w tym Thomas ignorowało ten zakaz. Było to bowiem idealne miejsce by się napić i coś zażyć.

- Nie byłam tu już trochę czasu. - Ariana podniosła głowę, spojrzała na okrągłe, wykonane z kolorowego szła okno nad drzwiami kaplicy i zaczęła się wspinać po schodach. Poczuła nagle przypływ, niespodziewanego smutku. Stary budynek wytrzymał tak wiele na przestrzeni lat, a jego piękno i siła wydawały się powiększać z każdym rokiem.

Niestety, jego kompletne zniszczenie było kwestią czasu. I wtedy zniknie na zawsze.

Thomas wszedł po schodach i otworzył drzwi by przepuścić w nich Arianę. Wzięła głęboki oddech i przekroczyła próg.

- Cholera, ale tu zimno. - wyszeptał, zamykając za nimi drzwi. Jego oddech unosił się jako biała, ciężka chmurka w tym stęchłym powietrzu.

Ariana skinęła głową, mimo, że wiedziała, iż jest zbyt ciemno by mógł ją zobaczyć. Opatuliła się jeszcze ciaśniej by chociaż trochę osłonić się przed ostrym zimnem, które przenikało przez jej ubrania, szczypało w skórę i zamrażało wnętrzności. Z odrobiną szczęścia, zimno to mogłoby dotrzeć do jej mózgu, sprawić, że byłaby niezdolna do myślenia o tym co teraz robi. O tym, że jest w kaplicy, do której wstęp jest zabroniony. I to jeszcze z Thomasem. Sama.

- Proszę bardzo. - błysk światła oświetlił Thomasa. Zbliżył zapaloną zapalniczkę do dwóch świec w kinkietach na ścianie przy drzwiach. Słabe światło rzucało cień na rzędy zakurzonych ławek i na biegnące wzdłuż małej kaplicy popękanych okien z witrażami.

- Mogłabyś zapalić tamte? -trzymając na dłoni zapalniczkę, Thomas skinął głową w kierunku ołtarza.

Ariana wzięła ją od niego ostrożnie, i trzymając przed sobą powoli ruszyła do wskazanego miejsca. Płomień padł na kawałek niebieskiego szkła pod jej stopami. Uklękła by go podnieść, i nagle przytłoczyło ją całe niszczejące piękno wokół niej. To miejsce było zdemolowane i zniszczone, zupełnie jak ona sama. Poczuła ciężar i grawitację tego miejsca. Wszystkich tych, którzy byli tu przed nią. Wyczuwała duchy latające wokół niej, dusze uczniów, dawno zmarłych i zapomnianych, trzymające się tych świętych ścian, wspominające swoje dni chwały.

Pewnego dnia, to będzie ona. I Thomas. I Noelle, i Daniel i Isobel i cała reszta. Pewnego dnia wszyscy będą martwi i zapomniani.

- Ariana? - podskoczyła na dźwięk głosu Thomasa.

Rozgrzany metal zapalniczki, oparzył ja w kciuk. Drgnęła, upuszczając zapalniczkę na ziemię.

- Mam ją. - powiedziała, czując się głupio.

Schyliła się po zgubę, i szybko ruszyła w stronę przodu kaplicy. Ołtarz był usiany świecami. Niektóre z nich miały już doszczętnie wypalony knot. Na schodkach do ołtarza leżał niedopałek papierosa. Ariana odgarnęła go czubkiem buta.

- Co ty tak w ogóle robisz dzisiaj na kampusie? - zapytała żeby odwrócić swoją uwagę od niezręczności z jaką zapalała świece. - Nie miałeś jechać do Nowego Jorku na Święta?

Jeśli Thomas ją usłyszał, nie odpowiedział. Knoty świec trzaskały i skwierczały, ukazując gruby, marmurowy ołtarz i kilka rzędów ławek, prawdopodobnie przeznaczonych dla chóru.

- Thomas? - nadal stał z tyłu kaplicy. Trzymał w ręku telefon. Po kilku sekundach, zamknął klapkę i wsunął komórkę do torebki Ariany.

- Co ty robisz z moim telefonem? - zapytała tonem, który wymagał odpowiedzi. Jak on śmiał ruszać jej rzeczy?

- Dałem Ryanowi znać, żeby cię nie oczekiwał.

Włożył ręce do kieszeni i spojrzał w jej stronę.

Daniel. Gęsia skórka pokryła całe jej ciało na dźwięk nazwiska Daniela. Wyschło jej w gardle.

- Co mu powiedziałeś?

- Spokojnie. - zaśmiał się. - Napisałem mu, że nie udało ci się skończyć wypracowania i, że nie dasz rady dzisiaj wyjechać.

Usiadł naprzeciwko ołtarza, kilka rzędów dalej od miejsca w którym stała i zaczął dłońmi pocierać o swoje uda.

- Więc, dzisiejszej nocy jesteś cała moja, niegrzeczna dziewczyno.

Wyciągnął do niej ręce i jednym ruchem przyciągnął do siebie, sadzając ją obok niego na drewnianej ławce.

Jego niebieskie oczy błyszczały w świetle świec. Ciepło zaczęło się rozprzestrzeniać po ciele Ariany niczym gorący wosk.

Kocham cię. Pomyślała. Po czym prawie wybuchła śmiechem. To było absurdalne, być zakochanym w Thomasie Pearsonie. Ale nie mogła nic poradzić na galopujące serce. Nie mogła powstrzymać swoich zachłannych rąk, które przyciągały go do niej bliżej. Nie chciała być nigdzie indziej niż tutaj. Z nim. Nigdzie indziej niż to ciemne, zimne miejsce, nawet jeżeli idealny chłopak czekał na nią w ekskluzywnym ośrodku wypoczynkowym razem ze swoją cudowna rodziną, i z wyszukanymi prezentami, niewątpliwie schowanymi w ich sypialni.

Co to było, w takim razie, jeżeli nie miłość?

Thomas wziął jej twarz w dłonie i pocałował ją, tym razem z mniejszą niecierpliwością. Był to słodki, miękki i dokładny pocałunek. Tak jakby chciał powoli odkryć każdy jej cal. Daniel nigdy jej tak nie całował. Nigdy nie sprawił, że czuła się tak piękna. On robił to bardziej automatycznie i oficjalnie. Ale ten pocałunek był ciepły. Był prawdziwy. Był… idealny.

Ariana zanurzyła się w tej chwili, chcąc zachować w sobie jak najwięcej szczegółów. Syk migoczących świec, śnieg padający na walący się dach…

Rozbrzmiał skrzypiący dźwięk otwieranych drzwi, które po chwili zamknęły się z trzaskiem.

Nie byli tu sami.

Nowa

Panika wypełniła żyły Ariany. Uległa sobie po raz pierwszy w życiu, zrobiła coś nieprzemyślanego, i właśnie teraz miała zostać na tym złapana. Co zrobi jej matka, jeśli dowie się, że ją wydalono? Nie miała już siły na nadchodzące upokorzenie. A tego Ariana była pewna. Poniesie odpowiedzialność za wszystkie te wydarzenia.

Podskoczyła, nałożyła na siebie swój płaszcz, który jakimś sposobem, znowu jej opadł.

- Nie przerywaj mojego dochodzenia. - rozbrzmiał znajomy głos.

Tymczasowa ulga rozprzestrzeniła się w ciele Ariany. To nie nauczyciel. Nie ochroniarz. Bogu dzięki. A już miała ochotę płakać.

- Tate! - wykrzyknął Thomas zrywając się na nogi. - Cholernie nas wystraszyłeś.

W polu ich widzenia pojawił się Eli Tate, były współlokator Thomasa, ubrany w ciemne jeansy i bluzę. Krzywy, pijany uśmiech zdobił jego twarz. Mimo, że Eli mieszkał kilka miast od Connecticut , nie był w Easton od czasu jego wyrzucenia ze szkoły.

- Pearson! - Eli przybił piątkę Thomasowi. - Co tam, frajerze? - zaśmiał się. - Tęskniłeś? - skierował się do Ariany. - Cześć.

Ariana chciała się odezwać, ale jej gardło było zaciśnięte. Skinęła tylko głową w geście przywitania i wytarła swoje spocone dłonie o wełniane spodnie.

- Co ty, tu kurwa, człowieku robisz? - Zapytał Thomas z lekkim uśmiechem, po czym usiadł i oparł łokcie na kolanach, Eli zajął miejsce obok niego.

- Pytanie raczej brzmi, co ty tu robisz? - zapytał Eli i przybrał charakterystyczny dla niego, figlarny uśmiech.

- Tak tylko sobie tu przesiadujemy. - Thomas ostrożnie spojrzał Arianie w oczy. - Nie możemy się pokazywać, dopóki Ariana nie dokończy pewnych spraw.

- Nie wątpię. - Eli prychnął i przeniósł wzrok na Arianę.

- A więc, co tak naprawdę tu robisz? - Ariana zapytała szybko.

- Potrzebowałem przerwy. - odpowiedział wyciągając ręce nad głowę. - Moja piekielna przyrodnia siostra wychodzi za mąż w przyszłym tygodniu, i jeśli miałbym tam posiedzieć jeszcze chwilę i usłyszeć kolejny telefon od florystki, mogłoby się bardzo źle skończyć.

Wyjął coś z kieszeni swojej kurtki i zaczął rolować między palcami, obserwując to starannie. Ariana starała nie rzucać się za bardzo w oczy, kiedy wyciągnęła szyję by zobaczyć co to jest. Joint.

- Pomyślałem, że przyjdę na kampus i pokręcę się trochę. Nie wiedziałem, że wasza dwójka będzie się tu migdalić. - uśmiechnął się głupio, potrząsając głową, by ułożyć swoje loki.

Wyciągnął z małego pudełeczka zapałkę i po zapaleniu przyłożył ją do końcówki jointa. Zaciągnął się głęboko. Obrzydliwie słodki zapach uniósł się wokół niego.

- Co za wstyd, że burzą takie miejsce.

- Taa. - powiedział niejasno Thomas. - Wstyd.

Arianie wydawało się, że widzi mały uśmieszek w jego oczach, ale nie była pewna. Miała nagłą potrzebę wyproszenia Eliego. Dostała już posmaczek tego, jak to jest być z Thomasem i zdecydowanie chciała więcej. Pragnęła więcej. Jej ciało nadal dygotało z nieoczekiwaną, nerwową energią. Chciała być z Thomasem, sama. Musiała się dowiedzieć co się mogło jeszcze wydarzyć.

Eli podał jointa Thomasowi. On zamknął oczy i przyłożył do ust. Ariana poczuła jak jej ciało się napina. Czy Thomas naprawdę wolał zjarać się z Elim, niż spędzić z nią czas? Powinna zacząć myśleć nad pomysłami jak pozbyć się stąd tego kolesia. Zapłonęła w niej iskra złości.

Dlaczego wszyscy mężczyźni w jej życiu stawiali ją zawsze na drugim miejscu? Ojciec, Daniel, Thomas. Dlaczego nigdy nie mogła być na pierwszym?

- Ariana? - Thomas wyciągał w jej stronę jointa.

W tym momencie jej irytacja stopniała. Nadal o niej myślał, nadal włączał ją do swojego towarzystwa. Tylko, ż e ona nigdy nie paliła. Nigdy to do niej nie pasowało. Ale kto do diabła, wiedział, kim ona jest, co potrafi? Czy samo przebywanie w tym miejscu tego nie dowodziło?

- Czemu nie? - powiedziała od niechcenia, biorąc od Thomasa jointa i modląc się, że robi to dobrze. Trzymała go między kciukiem a palcem wskazującym, zaciągnęła się tak jak to wcześniej robili Thomas i Eli. Jej płuca zapłonęły, a ona dostała ataku kaszlu. Poczuła jak na jej policzki wpływa zakłopotanie a do oczu cisnęły się łzy.

Niezła próba, frajerko. Cichy głos w jej głowie wyśmiewał się z niej. Dlaczego się tym w ogóle przejmujesz?

- Wszystko w porządku? - zapytał ja Thomas łagodnie, kładąc dłoń na jej kolanie. Jego dotyk był litościwy, a ona tego nie chciała.

- Tak. - wykrztusiła, odsuwając od niego nogę.

- Łał. - zaśmiał się Eli, opierając się na kolanach. - Pearson naprawdę zaczyna na ciebie wpływać. Rok temu jak byliśmy w Cabo, nie tknęłaś tego gówna. Pamiętasz? To Gage tak na nią naciskał? - zapytał, uderzając Thomasa w ramię.

Arianie zapłonęła twarz. Nigdy nikt jej nie powiedział, że to była sprawka Gagea.

- Nie byłem w Cabo w zeszłe święta. - przypomniał mu Thomas. - Rodzice kazali jechać mi do Szwajcarii. Blake brał udział w tych wielkich, jakichś tam zawodach.

- Faakt. Ominęła cię jedna, nieziemska impreza, stary. - powiedział Eli. - Ale Arianę też ominęła. - powiedział i odwrócił się do niej. - Nie dała nam pomóc się rozluźnić.

- Cóż, wiele się może zmienić przez rok. - warknęła.

Ale widocznie ta jedna rzecz się nie zmienia. Podała jointa Eliemu.

- Może i racja. - wzruszył ramionami i zaciągnął się ponownie.

- Więc, jak długo masz zamiar się tu kręcić, Tate? - zapytał Thomas, rzucając Arianie znaczące spojrzenie. Jej serce gwałtownie podskoczyło.

Eli wzruszył ramionami.

- Zależy od tego, jak długo będę mógł trzymać się z daleka, od tego całego ślubnego gówna.

- To pewnie dużo by znaczyło dla twojej siostry gdybyś tam teraz był. - Ariana powiedziała stanowczo. Jeśli miałaby go osobiście zaprowadzić do Greenwich, zarobiłaby to.

- Siostry przyrodniej. -Eli ją poprawił. - I uwierz mi, ma to gdzieś czy tam jestem czy nie, dopóki nie dostanie swojego pieprzonego, białego namiotu w Arubie.

Wstał, klepnął Thomasa w plecy i skierował się w stronę wyjścia, trzymając swojego jointa między palcami.

- Wychodzisz? - zapytałam Ariana, świadoma, że w jej głosie zabrzmiała nadzieja.

- Idę się odlać. - zawołał przez ramię.

Coś wydawało się brzmieć nie tak w słowie odlać w kaplicy. Oraz, ponownie, coś było zdecydowanie nie tak, w spotykaniu się tutaj z facetem, którym nawet nie chodziła. Tak więc, nie do końca miała prawo osądzać Eliego.

- Musimy się go pozbyć. Szybko. - wyszeptała kiedy drzwi kaplicy się zamknęły. Podskoczyła z miejsca i opatuliła się ciasno płaszczem. - Wstawaj.

Wyciągnęła dłoń w kierunku Thomasa, zimno znów przeszyło jej ciało. Jej place miały błękitny kolor, a nos i uszy były kompletnie odrętwiałe. Thomas uniósł wzrok i spojrzał na nią na wpół z ciekawością, na wpół z rozbawieniem.

- Chyba lubię nową ciebie.

Ona też polubiła nową siebie. Nawet w tym zimnym i opuszczonym miejscu, z facetem którego ledwo znała, czuła się bezpiecznie. Bezpiecznie na tyle, by mówić dokładnie to, co chciała powiedzieć. Obracała bezmyślnie naszyjnik fleur-de-lis wokół szyi, zastanawiając się czy właśnie tak to jest, być Noelle. Wiedzieć czego się chce, i oczekiwać dostania tego.

- Więc chodźmy. - powiedziała figlarnie.

Thomas wyszczerzył zęby w uśmiechu i podniósł się z ławki. Spojrzał na drzwi za którymi przed chwilą zniknął Eli i ruszył w przeciwnym kierunku.

- Tędy.

- Poczekaj! Moja torba.

Ariana podbiegła, zabrała swoje rzeczy i ponownie wzięła Thomasa za rękę. Poprowadził ją do łukowych drzwi z drugiej strony kościoła, podniecenie które zostało jej skradzione kilka minut temu, znowu nią zawładnęło. Zaczęli brnąć przez śnieg, który sięgał Arianie do kolan. Spodnie po chwili jej przemokły, a zimno dotykało teraz bezpośrednio jej skóry. Nie przejmowała się tym. Było jej gorąco. Zaprowadził ją na małą polanę za kościołem, gdzie rosnące ciasno drzewa tworzyły baldachim, który zapobiegał gromadzeniu się tak dużej ilości śniegu. Wiatr wirował nad ich głowami. Teraz Eli był całkowicie poza zasięgiem wzroku.

- Więc… - zobaczyła ledwo widoczny w ciemności szeroki uśmiech Thomasa. - Rządzisz.

- Nie możemy wrócić do Drake, za dużo nauczycieli się tam kręci. - włożyła ręce do kieszeni płaszcza. - Hotel? - zamyśliła się.

Nagły poryw wiatru sypnął jej w twarz białym, lekkim śniegiem. Odwróciła się do niego tyłem.

- Driscoll? Jest na tyle blisko, że moglibyśmy się przejść, i nie zajęło by to dużo czasu.

Na myśl o byciu samej z Thomasem w ciepłym, hotelowym pokoju, przebiegł jej dreszcz po plecach.

- Taa. - Thomas wyjął z kieszeni swoja komórkę, nacisnął jeden przycisk i przyłożył telefon do ucha.

- Szybie wybieranie? - jęknęła Ariana. - Naprawdę wolałabym tego nie zobaczyć.

- To tylko obsługa hotelowa. - powiedział Thomas, próbując by jego twarz miała szczery wyraz. Próbował, ale mu nie wyszło. - Robią nieprawdopodobne cheeseburgery. Przysięgam.

Ariana uniosła brew.

- Nie wierzysz mi? - udawał oburzonego.

- Tak samo jak w to, że kupujesz Playboya dla artykułów.

Thomas uniósł dłoń.

- Tak. Chciałem zarezerwować pokój na dzisiejszy wieczór. - przerwał, a jego twarz posmutniała. - Jasne. Dzięki, stary.

Zatrzasnął klapkę telefonu i włożył go z powrotem do kieszeni.

- Zarezerwowane. Facet z recepcji powiedział, że wszystkie hotele w mieście są pełne. Ludzie nie mogą się wydostać z miasta przez ten śnieg.

Serce Ariany opadło. To było szaleństwo chcieć znaleźć się w jednym pokoju z Thomasem. Szaleństwo być z nim teraz. Ale nie wyobrażała sobie innego miejsca gdzie mogłaby teraz być.

- Więc, jak sądzę mamy tylko jedną opcję. - powiedziała z powagą.

Pochyliła się nad gładką powierzchnią śniegu.

Thomas zaczął się śmiać, odsuwając się od niej.

- Nie. Nie ma mowy. Jesteś szalona.

Ariana musiała zebrać w sobie każdy gram odwagi jaki w sobie miała, żeby zrobić to co chciała.

Położyła się na lodowatej ziemi, opierając się na łokciach. Spojrzała na Thomasa swoimi niebieskimi, kuszącymi oczami.

- Kochany?

Przestała oddychać. Nie mogła uwierzyć, że to mówi. Że to robi.

Uśmiech Thomasa jeszcze się poszerzył.

- Jak mógłbym teraz powiedzieć nie?

Ariana uśmiechnęła się z entuzjazmem i ulgą jednocześnie.

Uklęknął i zatopił dłonie w jej grubych blond włosach, zanim przyłożył swoje usta do jej. Serce Ariany wypełniło czyste szczęście, kiedy tak się nad nią pochylał. Nie przejmowała się już zimnem. Nie czuła niczego innego, oprócz ciepła jego ciała. Gdy odwróciła głowę, pozwalając jego ustom na przemierzanie jej policzków i oczu, zobaczyła ciemny kształt leżący na śniegu. Znieruchomiała.

- Thomas. - wychrypiała odpychając go. - Przestań.

Gorycz wypełniła jej gardło. Przewidziało jej się. Musiało jej się przewidzieć.

- Co? - spojrzał na nią pytająco. - Co się stało?

Jej ciało było jak z ołowiu, ale jej myśli galopowały. Krzyczały.

To jest niemożliwe. Nie mógłby…

Zmusiła się, żeby usiąść. Wzięła przedmiot do ręki, otrzepała ze śniegu i pokazała Thomasowi. Czuła się jakby miała za chwilę zwymiotować.

- Co to jest? - zapytał Thomas.

- Czapka Daniela. - odpowiedziała, walcząc z nudnościami. - Musiał tu być. Musiał po mnie wrócić.

- Nie. - powiedział Thomas, jednak mimo to się rozejrzał. - Wyjechał dziś rano. Ta czapka może należeć do kogokolwiek. Może być Eliego, albo innego kretyna który był tu jarać.

Ale Ariana wiedziała lepiej. Czapka była całkiem nowa. Widocznie nieużywana. To było za dużo jak na przypadek. Daniel tu był. Musiał się jakoś dowiedzieć, i teraz ją obserwował. Dowiedział się co zrobiła.

Rozstania i powroty

- On wie. - Ariana zaczęła się rozglądać, ciągle ściskając czapkę Daniela. Jej ciało odrętwiałe od zimna, odmawiało jej posłuszeństwa. Odrętwiałe od śniegu, który zdawał się padać coraz mocnej z każdą sekundą. Nie czuła niczego poza strachem. Każdy mięsień miała napięty, jakby była przestraszonym, uwięzionym zwierzątkiem.

- Ariana.

Słysząc swoje imię w jego ustach, miała ochotę się rozpłakać. Ale nie mogła. Strach wypełniał jej klatkę piersiową czyniąc każdy oddech coraz trudniejszym.

- Każdy facet na kampusie ma taką czapkę. To tak jakby zauważyć koszulkę polo w śniegu i wierzyć, że należy do Daniela.

Wziął od niej czapkę i rzucił w drzewa.

- Wynośmy się stąd. Jest zabójczo zimno.

Ariana skinęła głową.

- Masz rację. - pozwoliła mu się podnieść z ziemi i otrzepała jeansy ze śniegu. - Ta czapka może być kogokolwiek.

Powiedziała słowa, które Thomas chciał usłyszeć. Mała jej część uważała, że to irracjonalne, myśleć, że Daniel mógł tu być. Był on najgorszą osobą, która mogła ich zobaczyć. Był osobą, która mogła sprawić, że wszystko w jednej chwili by się zawaliło. Dlaczego jej umysłu to nie przekonywało? Poza tym, dopiero co dała mu tę czapkę. Jakie były szanse na taki zbieg okoliczności?

Opanowała ją kolejna fala paniki, jakby dopiero dotarły do niej wydarzenia z całego dnia. Daniel pewnie nie uwierzył w kłamstwo w smsie. Co jeśli tylko udawał, że uwierzył, by zachować twarz przed ich znajomymi, a teraz przyjechał by za to wszystko zapłaciła? Nie lubił przegrywać. To pewnie sprawiało, że jest gwiazdą lekkoatletyki. To sprawiało, że nazywał się Ryan. Był typem faceta, który zrobiłby wszystko by nie stracić Ariany. Wszystko.

I jeżeli gdzieś tu teraz był, śledząc ją i Thomasa, nie było słów, które określiłyby co mógł zrobić.

- Chodź. Możemy zatrzymać się w Ketlar. - Thomas wziął ją za rękę, ale miała zbyt zimne palce by poczuć jego dłoń.

- Ketlar jest zamknięty.

Przylgnęła do niego, by zatuszować strach. Było to sztuczne i nieprawdziwe. Taka sama wydawała się czapka leżąca w śniegu.

- Włamałem się przez tylne drzwi. Możemy iść do mojego pokoju.

Wyprzedził Arianę, kiedy doszli do granicy lasu, odgarnął grubą, sosnową kłodę, by Ariana mogła swobodnie przejść.

- No nie wiem. - powiedziała Ariana, robiąc pauzę gdy wiatr rozwiał jej włosy przy twarzy. - Co jeśli ktoś nas zobaczy? Nie możemy zostać złapani. I co jeśli Daniel…

- Daniela tu nie ma! - Thomas przekrzyczał wiatr puszczając jej dłoń. Jego ton był ostry i uszczypliwy. Ariana zrobiła krok w tył.

- Przepraszam. - wymamrotała, nie wiedząc do końca dlaczego to powiedziała.

Ramiona Thomasa opadły gwałtownie.

- To ja przepraszam. - jego głos złagodniał. Spojrzał w prawo w kierunku szkoły. Z dala od niej. - Po prostu nie mogę znieść słuchania o Danielu Ryanie.

Serce Ariany stopniało gdy usłyszała jak wyznaje swoja słabość.

- I jestem świadomy, że nie możemy zostać złapani. Jestem skończony gdy mnie wyrzucą. - powiedział. - Ale nie jestem wstanie myśleć o innej opcji.

- Zgoda. - odpowiedziała Ariana. - Idziemy do Ketlar.

Ponownie złapał ją za rękę i resztę drogi przebyli w ciszy. Kiedy brnęli przez śnieg pod wiatr, Ariana starała się uporządkować swoje uczucia. Ton głosu Thomasa ją uraził. Poczuła się jak besztane dziecko. Oprócz tego, dlaczego on się tak bardzo przejmował myślą, że mogą zostać złapani? Zawsze z każdej sytuacji wychodził cało. I nie był człowiekiem, który mógł stracić wszystko gdyby go wyrzucono. Nie był człowiekiem, którego rodzina by się rozpadła gdyby go przyłapano.

Kiedy dotarli do bursy Ketlar, Thomas z łatwością otworzył drzwi.

- Cudowny kawałek taśmy. - wskazał na wąski, metaliczny pasek, którym zabezpieczył zamek.

Zapalił latarkę, którą wyjął z kieszeni i przepuścił Arianę przodem.

Hol był upiornie pusty. Zwykle tonął w salwach śmiechu i głośnej muzyce. Teraz rozbrzmiewało tylko echo głuchej ciszy.

Ariana zadygotała z zimna, patrząc jak para z jej ust się unosi i znika. Cicho podążała za nim na drugie piętro. Odwróciła wzrok gdy minęli pokój Daniela. Zatrzymali się na końcu korytarza przed drzwiami do pokoju Thomasa. Drzwi były nagie, wyróżniały się spośród, tych, które miały ponaklejane miniaturki znaków drogowych, błyszczące plakaty lub zdjęcia. Wolną ręka Thomas pchnął drzwi.

- Nie jest to pokój na miarę Driscoll. - oznajmił, ciągle trzymając przed sobą latarkę. - Ale powinno wystarczyć. Chociaż na tę noc.

Światła palące się na dziedzicu były wystarczające by Ariana mogła zobaczyć stan pokoju Thomasa. Wyglądał prawie identycznie jak ten który dzieliła z Noelle, tylko, że był o połowę mniejszy. Strona Thomasa była prosta i schludna. Cienka narzuta prawie bez zagnieceń pokrywała jego pojedyncze łóżko. Biurko stojące obok było praktycznie puste, nie licząc kilku zaostrzonych ołówków, pojemnika na długopisy i pięciu pustych butelek po Captain Morgan. Czyli to co najważniejsze. Druga strona pokoju była zaśmiecona przez brudne ubrania i podręczniki. Duży, metalowy znak oznajmiający, że nadszedł czas młynarzy, wisiał nad zabałaganionym biurkiem. Łóżko było niepościelone.

- Cóż za klasa. - powiedziała z sarkazmem Ariana - Obrabowałeś jakiś sklep monopolowy?

- Niemiłe słowa od kogoś, kto właśnie popełnił kilka ładnych przestępstw. - Thomas uśmiechnął się złośliwie. - Rozstania i powroty. Po twojej reputacji spodziewałbym się czegoś lepszego.

Ariana wypuściła powoli powietrze. Wyglądało na to, że napięcie pomiędzy nimi odeszło równie szybko jak przyszło. I myśl, że byli razem w pokoju Thomasa - z dala od wichury - z dala od niechcianego wzroku - sprawiała, że czuła się bezpiecznie. Odłożyła swoją torebkę na krzesło przy biurku Thomasa.

- Zapominasz, że te rozstania i powroty, nie tyczą się tylko mnie. Jestem tylko współwinna.

- Niezła próba. Ale jesteś zamieszana w to tak samo jak ja. Ja idę na dno, ty idziesz razem ze mną. - Przez chwilę, jakiś cień przeszedł przez twarz Thomasa, który sprawił, że wydał się jakiś inny. Obcy. Niebezpieczny. Ale po chwili się uśmiechnął i był już normalnym Thomasem. - Poczekaj, zapalę światło.

- Nie. - Ariana powiedziała szybko, wyciągając do niego rękę. Chwyciła jego rękaw. - Ktoś mógłby to zobaczyć.

Nie chciała mu powiedzieć, że woli by między nimi była stosunkowa ciemność. Myśl, że nie będzie on w stanie odczytać wyrazu jej twarzy, sprawiała, że było jej łatwiej się do niego zbliżyć.

- Świetna myśl, niegrzeczna dziewczyno.

Pozwolił latarce by zapanowała ciemność i pochylił się w jej stronę. Każdy najmniejszy włosek na jej karku uniósł się, a usta się ściągnęły przygotowując się na pocałunek. Ale on przesunął się w prawo i sięgnął za nią do szuflady w biurku. Wyjął dwie świece.

- Ciekawe. - powiedziała unosząc brew, przesunęła się powoli by zrobić mu trochę miejsca. - To nie była żadna próba uwiedzenia mnie, prawda?

Thomas ustawił świece na biurku i szybko je zapalił. Odwrócił się przez ramię i spojrzał na nią długim spojrzeniem.

- Tak jakbym potrzebował do tego świec.

Ariana się zarumieniła, a jej serce podskoczyło z dziesięć razy. Jak można być tak pewnym siebie? To było odurzające.

Thomas odwrócił się, położył na swoim łóżku i spojrzał na nią z dołu z zarozumiałym uśmiechem, który oświetlało migoczące światło.

- Masz zamiar stać tak całą noc? - zapytał zaczepnie. - Tu jest o wiele cieplej.

Ariana się nie ruszyła. Nagle, teraz kiedy już tu była - w obliczu zupełnie realnego bycia z Thomasem sam na sam, bycia z nim w jednym łóżku- nie mogła tego zrobić.

Co ona sobie myślała? Że będzie gotowa stracić z nim swoje dziewictwo, tu i teraz? Po tym jak powiedziała Danielowi, że nie może z nim spać w akademikowym pokoju? Po długim odwlekaniu zrobienia tego ze swoim idealnym chłopakiem, podda się Thomasowi Pearsonowi?

Poza tym, Daniel mógł ją jednak śledzić. Mógł teraz stać przed drzwiami podsłuchując. Ta myśl sprawiła, że ściany zaczęły się do niej zbliżać. Co by zrobił gdyby usłyszał jakąś niewłaściwą rzecz?

- Nie mogę. - powiedziała.

Uśmiech zastygł na ustach Thomasa.

- Chyba żartujesz.

- Położę się w łóżku twojego kolegi. - powiedziała Ariana, starając się nie skulić gdy usiadła na brzegu odległego od Thomasa łóżka.

Poczuła słaby zapach zsiadłego mleka wydobywający się z mini lodówki pod jej łóżkiem.

- Poczekaj sekundę. Najpierw nalegałaś żebym zadzwonił do Driscoll a teraz się wstydzisz? - Thomas prowokował ją, podpierając się na jednym łokciu, by ją zobaczyć.

- Nie bądź zły. - powiedziała Ariana.

- Nie jestem zły. Tylko ciekawy. - odpowiedział. - Interesują mnie rozdwojenia osobowości.

- Nie jestem szalona. - warknęła Ariana.

Thomas wpatrywał się w nią przed długi moment. Na tyle długo, że Ariana miała ochotę zacząć się zwijać.

- Dobra. Co tylko chcesz. - Thomas wzruszył ramionami.

Wstał i rozebrał się do bokserek. Następnie położył się z powrotem do łóżka owijając się ciasno kołdrą.

- Ale muszę cię uprzedzić, że mój kolega to rodzaj męskiej dziwki. Widziałem kilka ładnych zdzir wchodzącym i wychodzących z tego pokoju. I muszę jeszcze wspomnieć, że jak od czterech miesięcy znam tego gościa, tak do tej pory ani razu nie wyprał tej pościeli. Nie mówiąc już o…

- Leżę na pościeli. Nie pod nią. - powiedziała. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś koca. Nie dostrzegła żadnego.

Już czuła zimno które przeszywało jest ciało i docierało aż do kości. Zadrżała i przycisnęła twarz do poduszki żeby ograć chociaż nos. Czuła smród pleśni. Spojrzała na Thomasa. Jeżeli byłby gentelmanem to dał by jej jakieś okrycie. Albo w ostateczności jakiś sweter lub cokolwiek. Coś suchego i ciepłego.

- Ale tu miło i cieplutko. - powiedział z wyolbrzymionym ziewnięciem. - Darmowe ogrzewanie.

Ariana zacisnęła pięści w oburzeniu.

- Tak milutko, w sam raz dla ciebie.

Nie miała zamiaru prosić go o ubrania. Zrezygnowała. Zdjęła sweter by odseparować mokre rękawy od skóry, ukazując biały podkoszulek, który miała pod spodem. Szarpnęła płaszczem, starając się odgrodzić od jego mokrej części. Przycisnęła kola do piersi i owinęła ramiona wokół nich, zwijając się w kulkę. Było jej zimniej niż kiedykolwiek.

- Taa, miło i ciepło. - zanucił Thomas, głaszcząc swoją kołdrę. - Naprawdę cieplutko. Cieplutko, cieplutko…

- Boże drogi. - warknęła, siadając. - Czy jeśli tam przyjdę, zamkniesz się wreszcie i pójdziemy spać?

Uniósł się i przesunął w stronę ściany robiąc jej miejsce.

- I tak żadne z nas nie zmruży oka.

Ariana się ucieszyła, że Thomas nie dostrzegł rumieńca który spłynął jej na policzki.

- Zobaczymy.

Położyła się obok niego i od razu ułożyła się tak by być do niego plecami. Narzucił na nią kołdrę i objął ramionami w pasie.

Pomimo jej wcześniejszych oporów, teraz rozkoszowała się ciepłem.

- Co teraz? - wyszeptał jej do ucha, wywołując w niej przyjemny dreszczyk.

- Teraz idziemy spać. - powiedziała stanowczo, mimo, że jej całe ciało drżało.

- Jasne. - powiedział. - Obudź mnie jak już nie będziesz mogła tego dłużej znieść.

Ariana nic nie odpowiedziała, leżała tam, rozbudzona, kiedy Thomas powoli zasypiał, bojąc się, że jeśli ruszy się chociaż o milimetr, on uzna to za zaproszenie. Bojąc się, że za sekundę otworzą się drzwi i stanie w nich Daniel łapiąc ich na gorącym uczynku. Ale po patrzeniu na cyfry w budziku, zmieniające z minuty na minutę, przez prawie godzinę, po wsłuchiwaniu się w nieistniejące kroki na korytarzu, w końcu pozwoliła by dźwięk równomiernego oddechu Thomasa ukołysał ją do snu.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Glowinski Nowomowa po polsku
Litania do Wszystkich Świętych po polsku, W dogmacie wiary
Krupnik po polsku, Zupy
Czas na Gwardię Narodową po polsku
instrukcja obsługi elektrycznej maszynki do strzyżenia włosów Philips QC 5053, QC 5050, QC 5010 po p
Fedorov po polsku (2)
Marks, który schodzi jak ciepłe bułeczki Głośny 'Kapitał w XXI wieku' już po polsku
chung po polsku! grzbiet
chung po polsku! kończyna gorna wowow
KLIMATRONIK kody po polsku
Burj Dubai po polsku
Befsztyk po polsku
Last Christmas(1)
kurczak po polsku sftm7sjauj4iq6aqjygb3vyofpdzqjg6zdukjqq SFTM7SJAUJ4IQ6AQJYGB3VYOFPDZQJG6ZDUKJQQ
DOKUMENTY CV LIST MOTYWACYJNY, CV po polsku
Warzywa, owoce, Ziemniaki po polsku, Ziemniaki po polsku
Socrealizm po polsku

więcej podobnych podstron