Pierwszy krok w chmurach - ten tom opowiadań uznawany jest za głos Pokolenia'56. Wyrósł z buntu przeciwko pozorowanemu optymizmowi lat 50.,wyrażał tęsknotę za lepszym, a co ważniejsze, p r a w d z i w y m światem. Tendencje te nasilą się w późniejszej, emigracyjnej twórczości pisarza. Wiele opowiadań zbudowanych jest na zasadzie antytetycznej - Hłasko przeciwstawia sobie prawdę i kłamstwo, naiwną niewinność i pozbawioną złudzeń codzienność, miłość i zdradę. Pisarz z brutalną szczerością pokazuje margines społeczny ze wszystkimi jego bolączkami: prostytucją, alkoholizmem, prymitywizmem, ale nie poprzestaje tylko na pokazywaniu. Opisywane zjawiska poddaje także analizie socjologiczno-psychologicznej.
Hłasko o swojej twórczości:
W literaturze interesowała mnie poza donosem policyjnym tylko jedna sprawa: miłość kobiety do mężczyzny i ich klęska. |
Inni o Hłasce:
Schemat legendy Hłaski jest dość prosty - najpierw „cudowne dziecko”: siedemnastoletni uczeń, który porzucił szkołę, został szoferem i… zaczął pisać. To nowa wersja „buntowniczych” biografii w starym stylu
- Jacka Londona czy Maksyma Gorkiego. Tramp, włóczęga, bradiaga, który sobą sprawdza życie i z tych sprawdzeń tworzy literaturę.
Marek Hłasko urodził się 14 I 1934 r. w Warszawie. Kilkakrotnie zmieniał szkoły (w latach 1949-1950 uczęszczał m. in. do Państwowego Liceum Techniczno-Teatralnego), by ostatecznie żadnej nie ukończyć. „Szkoły nie ukończyłem, częściowo na skutek komplikacji rodzinnych, częściowo na skutek idiotyzmu stwierdzonego przez nauczycieli” - tak sam podsumował swoje perypetie z tym związane. W młodości podejmował się różnych zajęć, pracował między innymi jako kierowca (doświadczenie to wykorzystał później w swojej twórczości), był także felietonistą, a potem redaktorem działu prozy tygodnika „Po prostu”, gdzie zamieszczał swoje opowiadania, artykuły i recenzje filmowe. Debiutował w roku 1954 opowiadaniem Baza Sokołowska drukowanym w „Sztandarze Młodych”. (Według opinii niektórych opowiadanie to stanowi fragment większej całości pt. Sonata Marymoncka, ale przeczył temu sam autor.) Dwa lata później przyjęty został do Związku Literatów Polskich. W roku 1958 otrzymał nagrodę Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek i wyjechał na stypendium do Paryża. Skonfliktowany z ówczesnymi władzami państwowymi nie mógł już wrócić do kraju. (Po wyjeździe opublikował w paryskim Instytucie Literackim dwa opowiadania, których nie dopuszczono do druku w kraju - Cmentarze i Następnego do raju. Oskarżono go o antykomunizm i nakazano natychmiastowy powrót do Polski, czego Hłasko nie uczynił. Kiedy chciał wrócić, okazało się to już niemożliwe.) Rok później wyjechał do Izraela, gdzie pozostał do roku 1961. Podróż ta była bardzo istotna dla jego dalszej twórczości. Dała początek tzw. opowiadaniom izraelskim - cyklowi utworów, których akcja rozgrywa się właśnie tam. (Należą do nich W dzień śmierci jego, Wszyscy byli odwróceni, Drugie zabicie psa, Nawrócony w Jaffie. Opowiem wam o Ester). Właśnie w Izraelu Marek Hłasko poznał niemiecką aktorkę - Sonię Ziemann, która wkrótce potem została jego żoną. Małżeństwo to rozpadło się jednak po czterech latach. Przebywał także m. in. w Stanach Zjednoczonych, Anglii i Niemczech, gdzie zmarł 14 VI 1969 w Wiesbaden w nie do końca jasnych okolicznościach. Sugerowano, że popełnił samobójstwo, zażywając środki nasenne, ale najprawdopodobniej był to nieszczęśliwy wypadek, bowiem Hłasko chorował na serce.
Hipoteza o samobójstwie była na rękę zarówno jego przeciwnikom jak i zwolennikom. Ci pierwsi znajdowali w niej potwierdzenie stawianych mu zarzutów, dla drugich była ona dopełnieniem budowanej przez samego pisarza legendy. Widzieli w niej przejaw ostatecznej wierności twórczej i życiowej postawie „buntownika z wyboru”. |
Pierwszy krok w chmurach
Sobotnie leniwe popołudnie. Na warszawskim Marymoncie z braku lepszego zajęcia ludzie wylegają przed domy, by obserwować życie innych. Są wśród nich: pan Gienek - malarz pokojowy, jego sąsiad - Maliszewski oraz szwagier tego ostatniego - Heniek. Za namową Maliszewskiego udają się do pobliskich ogródków działkowych, by podglądać kochających się młodych. Uroda i niewinność obojga prowokują ich do chamskich żartów i brutalnych wyzwisk, kierowanych zwłaszcza pod adresem dziewczyny. Między młodym chłopakiem a Heńkiem dochodzi do bójki. Wracając, mężczyźni rozmawiają o całym zajściu. Maliszewski ujawnia, że zna ich oboje i że łączy ich prawdziwe, szczere uczucie, a co gorsza - że był to ich pierwszy raz. Właściwie żaden z nich nie umie wyjaśnić, dlaczego postąpili w tak okrutny sposób. Wspominają, że każdego z nich spotkało w młodości coś takiego i że oznaczało to niestety koniec uczucia., po czym zaczynają rozmawiać o zmieniającej się pogodzie („W niedzielę zawsze pada deszcz”) i idą na piwo.
Lombard złudzeń
W kawiarni na końcu jednej z warszawskich ulic przy jednym ze stolików siedzi młody pisarz z dziewczyną. Z ich zachowania wywnioskować można, że zdarzyło się między nimi coś ważnego, przyglądają się sobie badawczo. Z fragmentu rozmowy
dowiadujemy się, że mężczyzna właśnie wyznał miłość swojej towarzyszce. Ona, choć zaskoczona jego słowami, uwierzyła w szczerość jego słów. Mężczyzna zostawia ją na pewien czas, by załatwić swoje sprawy. W czasie jego nieobecności do stolika przysiada się stosunkowo młoda, choć już zmęczona życiem kobieta. Okazuje się być żoną pisarza. Krok po kroku ujawnia dziewczynie, że piękne deklaracje są w istocie pustą formułką, którą mężczyzna powtarzał już wielu kobietom. Oszołomiona i odarta ze złudzeń dziewczyna wychodzi z lokalu i jakby nieświadomie idzie nad Wisłę. Nieopodal miejsca, w którym zdecydowała się przysiąść, siedzi mały chłopiec czytający książkę. Dziewczyna wdaje się z nim w krótką rozmowę, a w końcu proponuje mu pieniądze na kino w zamian za pewną obietnicę. Chce, by w przyszłości chłopiec został pisarzem i napisał książkę o miłości „zwykłej młodej dziewczyny do zdolnego pisarza” oraz o tym, że owa miłość jest w istocie tylko iluzją. Dzieciak nie chce się jednak na to zgodzić, gdyż marzy o byciu marynarzem, o podróżach i o tym, by po każdym rejsie opowiadać ludziom ciekawe historie. Rozżalona dziewczyna nazywa go durniem i w niezbyt miłych słowach tłumaczy mu, że gdyby został pisarzem, jego opowieści miałyby o wiele więcej odbiorców niż historie opowiadane przez marynarza, że dzieci uczyłyby się o nim w szkołach, po czym odchodzi. Chłopiec krzyczy za nią, że jednak zgadza się zostać pisarzem, ale dziewczyna nie reaguje, zaczyna tylko biec przed siebie.
Pętla
Opowiadanie to jest zapisem jednego dnia z życia pewnego alkoholika i stanowi dogłębne „studium przypadku”.
I
Kuba, alkoholik, z pomocą swojej kobiety - Krystyny postanawia zerwać z nałogiem. Musi tylko przeczekać w domu, dopóki ona nie wróci z pracy. Jeśli mu się to nie uda, będzie to koniec ich związku. Mężczyzna bardzo się boi, ale jest zdecydowany wytrwać w trzeźwości. Po porannym telefonie
od Krystyny następuje seria kolejnych telefonów od znajomych. Dzwoniący są zrazu pełni niedowierzania, gratulują mu podjętej decyzji, życzą powodzenia. Między kolejnymi błahymi w istocie rozmowami
Kuba wspomina dawne dni, przekonuje sam siebie, że nie może się teraz poddać, że jeśli wszystko się uda, to najdalej za rok ludzie zapomną, że był pijakiem. Nie ma ochoty rozmawiać z ludźmi, jednak telefon uparcie dzwoni… W końcu, doprowadzony do ostateczności, wybiega z domu.
II
Na ulicy spotyka dozorcę, który również jest „trunkowym człowiekiem” i proponuje mu wspólne wypicie flaszki. Kuba odmawia i odchodzi. Kolejno napotykani przechodnie biorą go za pijanego, choć w istocie jest trzeźwy. Po drodze napotyka tłum gapiów skupionych wokół miejsca wypadku, do którego prawdopodobnie doprowadził pijany kierowca. Zgromadzeni ludzie są oburzeni, domagają się bardzo surowych kar dla osób, które pod wpływem alkoholu powodują śmiertelne wypadki. Wszystko to wzbudza w Kubie coraz większy niepokój, zaczyna mu się wydawać, że wszyscy szepczą do niego, namawiając, by wypił chociaż kieliszek, wtedy wszystko minie. Aby się uspokoić, postanawia iść do kawiarni, gdzie spotyka kobietę, którą kiedyś z wzajemnością kochał. Uczucie to nigdy się nie spełniło, bo ostrzegana przed jego skłonnościami kobieta nie ujawniła swoich uczuć. Sama była dzieckiem alkoholika i nie chciała powtarzać losu swojej matki, a o Kubie już wtedy mówiono, że za dużo pije. Teraz ma męża, którego zdradza co drugą niedzielę i w ogóle nie kocha. Kuba, dręczony lękiem i dziwną przekorą, gorzkimi słowami próbuje zniszczyć przywoływane wspomnienia i powracające wraz z nimi dobre uczucia, po czym bez słowa odchodzi. Jest godzina pierwsza.
III
Na ulicy ponownie spotyka mężczyzn, z którymi wdał się w sprzeczkę kilka godzin wcześniej (wzięli go za pijanego i nadal tak myślą). Po krótkiej wymianie obelg między mężczyznami dochodzi do bójki. Wina leży ewidentnie po stronie tamtych dwóch, ale wszyscy zostają zabrani na komisariat. W areszcie udaje się polubownie załatwić sprawę (Kuba bierze winę na siebie) i zostają wypuszczeni. W ramach pojednania mężczyźni proponują wspólne napicie się, ale Jakub odmawia i rusza biegiem. Ogarnia go przemożne pragnienie napicia się wódki. Udaje się do najbliższego baru („Pod Orłem”), gdzie wypija kilka „setek”. Między kolejnymi kieliszkami z pełną świadomością myśli o tym, co właśnie zrobił.
IV
Po kolejnej porcji alkoholu przyłącza się do niego pewien mężczyzna o imieniu Władek i dalej piją już razem, a z każdym kolejnym kieliszkiem stają się wobec siebie coraz bardziej „serdeczni”. Kiepski harmonista gra rzewne melodie, a Kuba snuje rwane wspomnienia ze swego zapijaczonego życia. Jest w nich gorycz, smutek i żal za wszystkim co utracił, wybierając alkohol - dobra praca, matka, kolejne kobiety, przyjaciele... Również Władek zdradza nieco ze swojej przeszłości - kiedyś był utalentowanym saksofonistą, miał kobietę, która go kochała, ale w końcu nie wytrzymała
kolejnego powrotu do nałogu i odeszła. Snuje ponure refleksje o tym, że od alkoholizmu nie można się tak naprawdę wyzwolić, że kolejne kuracje, szpitale odwykowe, a w końcu psychiatryczne nie są w stanie wyleczyć człowieka z nałogu. Kuba rzuca się na niego w pijackim szale, próbuje go udusić i zostaje wyrzucony z lokalu. Jest po siedemnastej.
V
Przewracając się, dręczony halucynacjami, próbuje wrócić do domu. Gdzieś po drodze uświadamia sobie, że nie ma już dla niego ratunku. Leżącego przed kinem, spotyka go szofer Kostek, szwagier dozorcy i znajomy od kieliszka, który odwozi go do domu. Pod drzwiami mieszkania czeka Krystyna. Otacza go opieką, robi kawę i przekonuje, że na drugi dzień rano zaprowadzi go do lekarza. Kuba, boi się, nie wierzy w sens tych działań i prosi, by z nim została. Jest to jednak niemożliwe ze względu na chorą matkę kobiety.
VI
Kuba budzi się w nocy. Źle się czuje i męczy go pragnienie, ale nie jest w stanie wstać. Po wielu minutach, demolując po drodze rozmaite sprzęty
, idzie w końcu do kuchni, gdzie gorączkowo poszukuje cytryny. Zamiast tego znajduje jednak butelkę wódki. Rozmawia z nią chwilę, a potem chce wylać zawartość do zlewu. W tej samej chwili dzwoni telefon
. Pełen wahania, decyduje się jednak odebrać. Okazuje się, że to jeden ze znajomych, którzy dzwonili rano. Jego żona widziała pijanego Kubę przed kinem, ktoś inny z przyjaciół twierdzi, że pił w „Kameralnej”. Mężczyzna robi mu wyrzuty, ale Kuba nie słucha i rozłącza się. Siedząc na tapczanie, patrzy w rozlaną kałużę wódki i wydaje mu się, że widzi w niej Krystynę. Zaczyna z nią „rozmawiać”. Szydzi z jej naiwnej miłości, z samego siebie. Wspomina, jak wyjeżdżali razem, by mógł się odzwyczaić od picia. Z początku wszystko szło dobrze, ale po kilku dniach znikał Krystynie z oczu i pił byle gdzie, a ona szukała go, gdzie tylko mogła - w knajpach, szpitalach, na milicji.
Bez żadnych upiększeń Kuba opowiada „Krystynie”, jak będzie wyglądało jej życie, jeśli zdecyduje się z nim zostać. Wspomina zegarek i biżuterię, które ukradł jej kiedyś by mieć za co pić, o co zresztą posądził niewinnych ludzi. Sam przed sobą przyznaje, że w głębi duszy nienawidzi Krystyny za jej miłość, dobroć, za to, że budzi w nim nadzieję. Nastaje ranek i zgodnie z wcześniejszą umową z Krystyną, o ósmej rano rozlega się trzykrotny dzwonek
do drzwi. Przerażony Kuba zupełnie o tym nie pamięta, chce tylko, by dręczący go dźwięk wreszcie ustał. Kiedy umówiony sygnał rozlega się ponownie, wiesza się na kablu telefonicznym.
Śliczna dziewczyna
Jest słoneczne popołudnie. Na ławce w parku rozmawia dwoje młodych ludzi w wieku około dwudziestu lat - chłopak i nieprzeciętnej urody dziewczyna. Jej wygląd zachwyca wszystkich spacerowiczów, zazdroszczą jej młodości i urody . Osoby przechodzące obok „ich” ławki, są przekonane, że tych dwoje łączy prawdziwe uczucie. Mijający urzędnik jest przekonany, że gdyby miał „taką” dziewczynę, jego życie mogło potoczyć się zupełnie inaczej, młody pisarz, spojrzawszy na dziewczynę, krystalizuje w głowie pomysł na powieść, którą od dawna pragnął napisać, parze staruszków jest przykro, że nie mieli tak ładnych dzieci, mężczyzna wracający z pracy żałuje, że nigdy nie miał takiej dziewczyny… W oczach przechodniów jest to po prostu sielska scenka z parą zakochanych w roli głównej. Jednak wystarczy na chwilę wsłuchać się w ich rozmowę
, by cały urok prysnął jak bańka mydlana. Młodzi rozmawiają bowiem… o pieniądzach na skrobankę. Dziewczyna próbuje zmusić chłopaka, by dał jej pieniądze na zabieg. Nie ma między nimi żadnych ciepłych uczuć - tylko złość, wrogość i chęć postawienia na swoim za wszelką cenę, nawet metodą szantażu. Z ich rozmowy dowiadujemy się, że dziewczyna bynajmniej nie jest tak czysta i niewinna, na jaką wygląda, a i chłopak ma na sumieniu różne „ciemne sprawki”. Ostatecznie umawiają się na kolejny tydzień, chłopak obiecuje jej „wszystko zorganizować”.
Najświętsze słowa naszego życia
Dziewczyna i chłopak budzą się razem po wspólnie spędzonej nocy. Oboje są bardzo szczęśliwi, ledwie mogą uwierzyć w to, co między nimi zaszło; wydają się być w sobie bardzo zakochani. Nie żegnając się, umawiają się na wieczór, a chłopak idzie do pracy. Po drodze spotyka się z kolegą - Heńkiem, który proponuje mu wspólne spędzenie wieczoru przy flaszce i adapterze. Chłopak odmawia, mówiąc, że jest już umówiony z Baśką, co przywołuje wspomnienia Heńka, którego Baśka kiedyś rzuciła. Mężczyzna opowiada koledze, jak dziewczyna zawsze do niego mówiła, co spotyka się z dość gwałtowną reakcją i zarzutami kłamstwa. Słowa Heńka potwierdzają jednak dwaj inni koledzy - Malinowski (Fanfan) i mocno skacowany pan Ceniek. Oni również byli w przeszłości związani z Baśką i im także dziewczyna powtarzała te same słowa. Rozgoryczony pan Ceniek wspomina, że po wojnie wiele kobiet powtarzało mężczyznom bajeczkę o tym, że są „drudzy”, bo ich pierwszy mężczyzna był partyzantem i zginął w lesie (względnie zamordowała go ubecja lub właśnie przebywa w więzieniu). Baśka co prawda była zbyt młoda, by kłamać w ten sam sposób, ale także i ona oszukiwała pana Ceńka słodkimi słówkami. Chłopak jest zrozpaczony poznanymi faktami. Postanawia nie iść do pracy, a zamiast tego załatwić pewną sprawę. Na odchodnym rzuca tylko uwagę, że jednak spotkają się wieczorem. Mężczyźni są nieco zdziwieni jego zachowaniem, a zaniepokojony pan Ceniek rzuca uwagę, że powinni mu znaleźć jakąś fajną dziewczynę, która by mu powiedziała „coś dobrego, coś świętego”, w końcu są przecież jego kolegami.
Pamiętnik z powstania warszawskiego:
Pamiętnik z powstania warszawskiego jest pierwszym utworem epickim Mirona Białoszewskiego. Wydany w 1970 roku Pamiętnik wzbudził wiele kontrowersji jako książka bez patosu, jako forma odbrązowienia wizji powstania warszawskiego. Białoszewski nazywa swój utwór kroniką, w której są zawarte 62 dni wzniosłej walki z wrogiem, lecz i 62 ludzkiego jedzenia, picia, kochania, umierania w arcyszczególnych warunkach.
Jest to książka obrazująca życie mieszkańców Warszawy podczas powstania w 1944 r. z wieloma odwołaniami do rzeczywistości przedwojennej, czasu wojny w ogóle, a także życia już powojennego. Opis tej historii jest bardzo indywidualny. Oznacza to, że nie znajdziemy w Pamiętniku... wielu dat, konkretnych wydarzeń historycznych, informacji wojskowych, rozkazów, decyzji, dokumentów. Narrator jest głównym bohaterem i jednocześnie opowiadającym zdarzenia przez pryzmat swej własnej biografii - uczuciowości, filozofii. Niemniej w wielu miejscach narrator rezygnuje z obrania tylko swojego punktu widzenia i oddaje głos ogólnej opinii społecznej. Białoszewski pokazuje wtedy sprawy, które dotyczą wszystkich kilkuset tysięcy warszawiaków. Liczba powstańców była znacznie mniejsza. Książka Białoszewskiego opisuje życie przeważającej części mieszkańców stolicy.
W latach ukazania się książki Białoszewskiego panował konflikt wśród historyków i literatów. Odpowiadano jednoznacznie „tak” lub „nie” na pytanie, czy powstanie warszawskie było dobrym posunięciem Polaków w 1944 r. Wiele tomów upamiętniało niezwykły heroizm walczących powstańców. Były też głosy o bezsensowności powstania ze względu na wielką przewagę liczby i wyposażenia Niemców. Powstanie przyspieszyło (wg niektórych spowodowało) nie tylko doszczętne zrujnowanie miasta przez Niemców, ale przede wszystkim zagładę wielu wybitnych Polaków. Białoszewski nie staje po żadnej ze stron oceny powstania. Jego książka pokazuje, że w sytuacji nieustannego zagrożenia śmiercią rodzą się zarówno czyny wielkie, jak i haniebne.
Pamiętnik... jest głosem poety, który przez całe swoje życie walczył o indywidualność, o nowość
wyrazu i o uniknięcie zaszufladkowania przez krytykę i czytelników. Taka walka artysty jest jednocześnie walką o prawdę - prawdę jego życia, prawdę jego dzieła. Powstanie warszawskie zapisało się w biografii autora tak silnie, że Białoszewski postanowił wreszcie spisać to, co od zawsze opowiadał garstce zaufanych przyjaciół - swoje losy jako cywila w 1944 roku. I to jest dla Białoszewskiego najważniejsze, nie zaś rozstrzyganie sporu historycznego. Ponadto autor spisuje własne wspomnienia sprzed dwudziestu trzech lat (jest 1967 r.). Dystans czasowy pozwala Mironowi na nowo spojrzeć na siebie i wszystkich, którzy mu w powstaniu towarzyszyli.
Wyjątkowość Pamiętnika... polega również na języku, zastosowanym przez Białoszewskiego. Poeta lingwista, który próbuje dotrzeć do sensu słów przez rozbieranie ich zewnętrznej konstrukcji, wprowadza pewne elementy swojej poetyki do prozy. W Pamiętniku z powstania warszawskiego dominują krótkie frazy - cząstki jednowyrazowe, czasem do kilku słów. Dłuższe zdania są zawsze uzupełniane takimi jednowyrazowymi dopowiedzeniami. Tekst czyta się więc dość szybko - tak jak i wartka jest akcja opowiadana przez narratora. Ponadto czytelnik napotyka wiele wyrazów dźwiękonaśladowczych, wiele nazw smaków, zapachów, odgłosów. Autor chce uruchomić wszystkie zmysły odbiorcy. Tak jak i na samego Mirona działały w przeszłości rozmaite bodźce zmysłowe, tak też dzięki zapamiętaniu ich i przedstawieniu w książce historia staje się bardziej wiarygodna, bardziej dotykalna dla kogoś, kto tamtych dni powstania nie przeżył. Dzięki takim zabiegom językowym Miron-narrator żyje, czuje, przeżywa, odbiera świat zmysłami. Jest to kolejna metoda dochodzenia do prawdy przez autora.
Sposób patrzenia cywila, który widzi zagładę swojego rodzinnego miasta, jest zupełnie inny od perspektywy powstańca, wojskowego. Miron patrzy na budynki jako dzieła sztuki architektonicznej, jako domy bliskich, znajomych, zespolone na zawsze z jakimiś wspomnieniami, przeżyciami, doznaniami. Pamięć Białoszewskiego jest niewiarygodna. Opisy scenerii i wydarzeń są bardzo szczegółowe. Sam narrator odsłania przed odbiorcą proces docierania do prawdy. Jeśli Miron nie umie sobie czegoś przypomnieć, to mówi o tym otwarcie. Jeśli narrator nie jest pewien jakiegoś wspomnienia, czytelnik zawsze jest o tym poinformowany.
Warto poznać ten fragment biografii jednej z wielkich osobowości literackich XX wieku. Powstanie warszawskie, które zapisało się w pamięci Mirona Białoszewskiego, niech będzie ważną cegiełką w budowaniu przez czytelników indywidualnej wizji powstania oraz jego oceny.
Biografia Białoszewskiego:
Miron Białoszewski urodził się 30 czerwca 1922 roku w Warszawie, zmarł 17 czerwca 1983 roku. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Po upadku powstania został wywieziony na przymusowe roboty do Niemiec. Jako poeta debiutował w 1947 roku wierszami o tematyce powstańczej. Od 1955 roku zaangażował się w tworzenie teatru, nazywanego Teatrem Osobnym, funkcjonującym do 1963 roku.
Najważniejsze tomiki poezji:
„Obroty rzeczy” (1956)
„Rachunek zachciankowy” (1959)
„Mylne wzruszenia” (1961)
„Było i było” (1965)
Jednak największy sukces przyniósł mu „Pamiętnik z powstania warszawskiego” (1970).
W 1973 roku ukazał się dramat Białoszewskiego zatytułowany: „Teatr Osobny”, oraz proza „Donosy rzeczywistości”. Kolejne publikacje to dzieła prozatorskie: „Szumy, zlepy, ciągi” (1976), „Zawał” (1977), oraz tom poetycki „Odczepić się” (1978)
Jest wtorek, 1 sierpnia 1944 r. „Święto słoneczników”, jak mówi narrator - Miron - wychodzący ze swego domu na Chłodnej 40. Trwa wojna. Ale dzień jest ruchliwy. Widać tramwaje, przebijające się przez chmury słońce. Za chwilę okazuje się, że narracja toczy się w 1967 r. Miron leży na tapczanie, cały, żywy, wolny, w dobrym stanie i humorze. Rozpoczynająca się zatem opowieść będzie splotem wspomnień autora sprzed dwudziestu trzech lat.
Tego dnia matka wysłała Mirona po chleb na ul. Staszica. W drodze powrotnej narrator zauważa zamieszanie. Wie o godzinie „W”, czyli 17 po południu. Ale już wcześniej Polacy napadają na Niemców. W pewnym momencie słychać „Hurraaa!”. Rozpoczyna się powstanie warszawskie. Narrator jest wraz z koleżanką z polonistyki na tajnym uniwersytecie, Ireną P. Z okien jej domu widzą pierwszego powstańca. A wiesz, Mironku, że ja bym się mu oddała - mówi Irena. W mieszkaniu jest narrator, Irena, Staszek. Matka Ireny nie wróciła z miasta. Młodzi jedzą kolację, rozmawiają o książkach (Rabelais), idą spać. Słychać deszcz, terkot karabinów, bliższe i dalsze wybuchy.
Następnego dnia wszyscy zabrali się do budowania barykad. Powstańców opisuje narrator tak: W ogóle powstańcy. Się pokazali. W poniemieckim - co popadło: hełmie, butach, z byle czym w ręku - dobrze, jak strzelało. Z kamienic niemieckich, zwanych wachami, wrogowie strzelali z wszystkich pięter. Bardzo trudno było zdobyć taką kamienicę, powstrzymać ogień kierowany na Polaków. Budowano barykady wszędzie, nawet niedaleko wach. Czołgi łatwo przejeżdżały przez drewniane
konstrukcje, więc Polacy zaczęli wyrywać płyty chodnikowe, zbierać cegły z ruin po wybuchach. Każdy materiał liczył się na barykadę i każde ręce do pomocy. Tramwajarze organizowali łomy. Hasło „do schronu” oznaczało zejście do zwyczajnej piwnicy, w której tłumnie przeczekiwano naloty bombowców. Podczas budowania jednaj z barykad powstańcy przewrócili kiosk z papierosami. Znalazł się nawet ktoś, kto chciwie zaczął zbierać pudełka. Ludzie podnoszą rumor na ten widok.
2 i 3 sierpnia są bardzo niespokojne. Powstańcy wraz z cywilami budują barykady, kują piwnice i podziemne korytarze. Ktoś zatknął polską flagę w bramie na Chłodnej, pan Hanneberg zrywa druty tramwajowe, aby przeszkodzić czołgom w natarciu. Na Woli pogrom sieją Ukraińcy. Niemcy robią z cywili żywe tarcze, prowadząc złapanych przed czołgami po to, aby powstańcy się wycofywali.
Kiedy biorą narratora do pomocy przy pochówku ciał Niemców, Miron wstydzi się swoich myśli, ale chce w nich nalotu, nie chce mieć kontaktu ze zwłokami, nie chce pomagać. Mówi: Biorą mnie do pomocy. Wstydzę się wymówić. Ale życzę sobie w tej chwili nalotu, żeby to zrobili za mnie. I jest.
W drodze do domu na Chłodnej Miron widzi harcerzy z butelkami z benzyną. W mieszkaniu zastaje matkę i Babu Stefu, Żydówkę, która była sublokatorką Białoszewskich. Narrator opowiada o swojej rodzinie. Babu Stefu żyła z rodziną Mirona najpierw w mieszkaniu Ojca, a potem u Mirona i jego Matki. Niemcy nie zauważali pochodzenia żydowskiego kobiety, bo Babu Stefu zawsze paradowała chwaląc się językiem niemieckim na ulicy, jeżdżąc w wagonie tramwajowym dla Niemców. Przejęła nazwisko zmarłej Zofii Romanowskiej. Któregoś dnia zniknęła ze względu na nieufność dozorczyni. Dostała się do więzienia, bo ktoś podrzucił żydowską opaskę do jej torebki. Teraz została odbita przez powstańców.
Miron wspomina jak wraz z kilkoma przyjaciółmi - Swenem, Haliną, Ireną, Staszkiem - robił jeden z wieczorków patriotyczno-literackich. W programie było m.in. Wesele Wyspiańskiego. Mimo że narrator narzekał na swą grę, Wojtkowi, koledze z tajnego uniwersytetu, sztuka się bardzo podobała.
Podczas wojny ludzie starają się zachować chociaż pozory normalności. Wciąż trwa walka o jedzenie. Nawet koszyk zgniłych kartofli jest cenną zdobyczą. Żywność jest na kartki. Ojciec załatwia kartki na nazwiska bliskich zmarłych. Ale jest to na porządku dziennym w rzeczywistości wojennej. Którejś zimy, 42 lub 43 roku, Ojciec zdobywa choinkę. Rodzina narzeka, że to zwykła sosna.
Miron ciągle widzi zbombardowane miejsca, które kojarzą się mu z ciepłymi wspomnieniami, m.in. szkoła na Lesznie, w której przed wojną narrator widział szopkę. Teraz wynoszą stąd trupy, szkoła jest zrujnowana. Narratorowi braknie słów, by opisać swoje wzruszenie.
5 sierpnia: Z pakami, tobołami. Latają. Ci do bramy. Ci z bramy. Ci do Ogrodowej prez dziurę. Tamci z Ogrodowej do nas. Nagle zamieszanie. Straszny krzyk. Jakieś zawirowanie tłumu. Coś niosą. Kogoś... Kładą. Trupy? Krzyk. Czyj?
Ludzie schodzą coraz niżej, do piwnic. Miron, jeśli chce kogoś odwiedzić, zastaje już wszystkich w piwnicach. Ludzie gromadzą się ciasno - krewni, sąsiedzi, znajomi, przypadkowi ludzie z ulicy. Starają się zachować ciszę. Kobiety martwią się o dzieci. Panuje atmosfera modlitwy i nasłuchiwanie odgłosów bomb. 6 sierpnia ktoś krzyknął, że powstanie upadło. Wszyscy się poruszyli, nie rozumieli dlaczego. Po chwili zdementowano plotkę. Powstanie trwa nadal. Wzmaga się praca zespołowa cywili. Co chwila narrator słyszy wezwania: Kto do gaszenia?, Kto do odgrzebywania zasypanych?, Gasić bomby!, Kto pomoże nieść rannego?.
Działa już gazetka powstańcza. Ale wtedy nikt nie jest w stanie doliczyć się ofiar. Ludzie wciąż kopią pod ziemią przejścia do kolejnych piwnic. Miron wraz z towarzyszami przenosi się pod różne adresy. Życie cywili odbywa się pod ziemią. Dochodzą tylko wiadomości
o tym, co Niemcy zbombardowali na powierzchni, jak przesuwa się linia obrony powstańców. Spośród faszystów największe spustoszenie sieją Ukraińcy. Wszyscy się ich boją. Polacy są rozstrzeliwani, podpalani w domach, chorzy wyrzucani żywcem w okien szpitali. W 1964 lub 65 roku ustalono, że tylko w dniach 5 i 6 sierpnia zabito kilkadziesiąt tysięcy osób na samej Woli.
Miron pomaga sanitariuszce przenieść ranną kobietę pod inny adres. Szpital powstańców mieści się w gmachu Sądów. Panuje tu chaos, płacz, spazmy, wielki pośpiech, bo przybywa rannych.
Ludność przemieszcza się coraz bliżej Starówki. Wszyscy rozważają jak się dostać na Pragę, bo: na Żerań-Jabłonnę. A tam już w Jabłonnie Rosjanie.
Miron orientuje się, że zabrał Mamie klucze od domu na Chłodnej. Chce się tam dostać, bo martwi się o rodzinę. Powstańcy zatrzymują narratora. Chłodną opanowali już Niemcy. Teraz więc Miron postanawia przeprawić się razem z Ireną i jej koleżankami na Rybaki, gdzie jest przyjaciel narratora, Swen. Na Rybakach (Starówka) panuje spokój. Swen, jego narzeczona, Matka Swena, ciotka, Zbyszek, pani Ad. z córką śpią w piwnicy, kiedy narrator i jego znajome docierają na miejsce.
Ukryci cywile ciągle śledzą, co się dzieje na powierzchni. Docierają gazetki powstańcze, wydawane przez AK i AL. Kobiety gotują na prowizorycznych kuchniach z cegieł, mężczyźni i starsze dzieci zdobywają jedzenie. Biega się po wodę tam, gdzie akurat pękła rura od wystrzału. Słucha się radia. Nie jest ważne czy ludzie się znają, czy nie. Jeśli ktoś dochodzi, znajduje się kawałek miejsca dla każdego. Jest upał - zarówno od bomb, miotaczy ognia, tłumu i ścisku w schronach, jak też z powodu gorącego lata. Wszędzie, gdzie tylko jest fragment ziemi na ulicach, kwitną ziemniaki, zasadzone po wybuchu wojny.
Odczytywanie z gazetki bądź wygłaszanie wiadomości z frontu odbywa się z tak wielkim namaszczeniem, jak odprawianie mszy św. 7 sierpnia okazuje się, że przepłynięcie Wisły jest niemożliwe. Ciągle odbywa się tam ostrzał. Narrator przypomina sobie, jak żałował swojej nieobecności w Warszawie w drugiej połowie września 39 roku. Miało wtedy miejsce słynne 12-godzinne bombardowanie miasta (25 września). Teraz, kiedy Miron jest w centrum zdarzeń, pragnąłby stąd uciec jak najdalej.
Kolejne relacje narratora dotyczą zabawnych sytuacji wśród znajomych. Celinka z koleżanką chodziły codziennie do pracy w Ośrodku Zdrowia na Parysowie. Ich zapał i chęć pracy nie mogły być jednak zrealizowane. Ośrodek zbombardowano po kilku dniach. Długo się naurzędowały - śmieje się Swen i Miron.
Wiele osób korzysta z pomocy sióstr sakramentek podczas powstania. Wydają one darmowe obiady przy ul. Starej. Akcja trwa do około 13 sierpnia.
Autor dzieli się swoją wiedzą na temat zgromadzeń zakonnych, kościołów, zabytkowych bram - mówi o stylu architektonicznym, o detalach zdobiących wnętrza i frontony.
W połowie sierpnia są jeszcze w rękach powstańców duże części: Mokotowa, Żoliborza, Czerniakowa, Powiśla, Śródmieścia. Łączność
„górą” jest coraz trudniejsza, więc powstańcy i łącznicy (dziewczyny i mali chłopcy) schodzą do kanałów. Niemcy zajmują niestety wodociągi, elektrownię, Stawki (tu były zapasy żywności). Sytuacja w stolicy jest coraz gorsza.
Miron wpada na pomysł chodzenia na spacery i wraz ze Swenem zwiedzają kolejne piwnice i wykopane w ziemi schrony. Po jednym z silniejszych bomabardowań, rodzina Mirona i Swena chce przenieść się do tunelu pod jedną z kamienic, gdzie schroniła się ciotka Trocińska. Panowały tu jednak przeciągi i bardzo niskie temperatury. Wszyscy przenoszą się znów do piwnic.
Ułożono litanię, którą szybko zaczęły modlić się i inne schrony: Od bomb i samolotów - wybaw nas, Panie, Od czołgów i goliatów - wybaw nas, Panie, Od pocisków i granatów - wybaw nas, Panie, Od miotaczy min - wybaw nas, Panie, Od pożarów i spalenia żywcem - wybaw nas, Panie....
15 sierpnia Rosjanie zdobywają Pragę. Na Wiśle zatrzymuje się jednak front wschodni. Armia Czerwona nie włącza się w powstanie warszawskie.
Alianci organizują zrzuty broni dla powstańców, lecz niewiele z wysłanych samolotów dociera nad Warszawę i do rąk Polaków. Niemcy wprowadzają do walki nową broń („V”).
W piwnicach powstają kolejne szpitale. Przybywa ciężko rannych, ludzie coraz częściej nie wracają do swoich bliskich w schronach.
Mirona męczy świadomość, że zabrał przez przypadek klucze od domu Matki. Odwiedza więc rodzinę na Bielańskiej 16, by dowiedzieć się czegoś. Mieszka tu ciotka Limpcia (Olimpia) i Babka Frania (kuzynka Matki Mirona).
Narrator przytacza słowa piosenki, śpiewanej w tamtych dniach przez wielu, wprowadza fragmenty wierszy. Wciąż powtarza się naśladowanie przez Białoszewskiego odgłosów bomb, miotaczy, wybuchów, świstu granatów, np. wh...sz...wh rzsz...wh...sz; wijuuu; kha... kha... kha.
Często Miron i Swen muszą robić wypady na miasto, do różnych mieszkań, w poszukiwaniu jedzenia, głównie mąki, ziemniaków, kaszy.
Kiedy po uroczystej mszy z okazji Maryjnego Święta 15 sierpnia, Niemcy bombardują sakramentki, siostry rozdają z klasztoru wszystko dla cywili, zwłaszcza jedzenie i zwierzęta. Wcześniej ukryte za kratami siostry klauzulowe, stają się teraz działaczkami, sanitariuszkami.
W schronach jednak nadzieja upada. Kobiety nawołują do poddania się. Gazetki z 17 sierpnia donoszą o zbombardowaniu katedry przez Niemców. Miron wraz z rodziną i bliskimi Swena postanawiają przenieść się do skramentek, a potem do piwnic bliżej Miodowej. Panuje chaos, w którą stronę iść, gdzie się ukryć, bo ciągle wybuchają bomby. Wysypują się suchary, które Miron zbiera z narażeniem życia. Wreszcie udaje się znaleźć jakieś miejsce na Miodowej.
Jest to piwnica spalonego przed pięcioma dniami domu Izby Rzemieślniczej, Miodowa 14. Pachnie pożarem. Narrator pamięta taki zapach z 39 roku. Długo czuć, że dom się palił, chyba ponad pięć lat. Dziwne jest to, że nie spaliły się zupełnie fotele. Na jednym z filarów wisi krzyż z Chrystusem. Teraz podczas nalotów wszyscy chowają się we framudze. Ludzie nauczyli się, że tylko one są niezniszczalne, zostają najdłużej. Stanowią więc najbezpieczniejsze miejsce, tak samo jak filary. Po każdym trafieniu gdzieś blisko kryjówki sypie się tynk, pył, kurz. Czasem wpada nawet do jedzenia, ale to nikomu nie przeszkadza. Mama Swena wysyła Mirona po jakieś naczynia. Narrator wychodzi ze schronu i odnajduje w jednym z mieszkań filiżanki. Okazuje się, że tuż po wyjściu Mirona gorący odłamek bomby trafił w miejsce, gdzie narrator wcześniej siedział.
Miron, Lusia i Swen robią konkurs literacki. Na skrawkach papieru, ołówkami, piszą młodzi tekst na wybrany temat. Odmierzają czas. Co chwila biegną do framugi, by potem znów kontynuować pracę. Potem jak zawsze w schronie: modlitwa, różaniec, pranie koszul od pyłu i dla schłodzenia się. Nadchodzi noc.
Cywile liczą uderzenia bomb. Raz dochodzi nawet do 123. Słychać nadjeżdżające czołgi i „szafy”, czyli miotacze min, miotacze ognia, granatniki. Schron staje się coraz bardziej ażurowy, bo po każdym uderzeniu w okolicy - na Miodowej, Kapitulnej, od Krakowskiego - sypie się coś z konstrukcji domu. Ubywa jedzenia. Teraz Mama Swena przygotowuje dla wszystkich tylko jeden posiłek dziennie - z resztek kaszy. Suchary, nazbierane przez kobietę też powoli się kończą. Miron chce przeczytać Swenowi swój poemat. Przyjaciele odkładają to jednak na później, bo trzeba zdobyć wodę.
Na Rybaki przychodzi rodzina z ciotką, która wciąż jęczy z bólu po poparzeniach w pożarze. Wszyscy z czasem uciszają ciotkę. Kobieta staje się uciążliwa zwłaszcza nocami. Nowe kobiety robią jedzenie dla siebie. Reszta nie ma tego za złe. W pewnym momencie narrator stwierdza: Chciałem powiedzieć, że na Starówce nie miało się już co pogarszać. Ale nieprawda. To pogarszanie się właśńie nie miało dna. Okazywało się zawsze, że może być jeszcze gorzej. I jeszcze gorzej.
Ludzie czekają na wysadzenie mostów, ale one są nadal. Długo trzyma się Kolumna Zygmunta, stoi kościół św. Floriana na Pradze i cerkiew. Narrator wspomina ulubione melodie psalmów, przypomina sobie tekst nieszporów, na które uwielbiał chodzić przed wojną. Nagle teksty liturgiczne nabierają nowego znaczenia. Warszawa kojarzy się Mironowi z Jerozolimą, o którą walczą pokolenia, i której strzeże lub od której odwraca się Bóg starożytnych Izraelitów.
Jest coraz więcej problemów z wodą. Miron często udaje się na ulice w jej poszukiwaniu. Pewnego dnia umiera obolała od poparzeń ciotka. Rodzina wynosi ją przed kamienicę, ale jest ciągły ostrzał. Niepochowane ciało zostaje na zewnątrz, co zdarza się dość często na ulicach.
Podczas jednej z wypraw po wodę Miron znajduje arkusze papieru kancelaryjnego. Jest to jedna z cenniejszych zdobyczy i powód do prawdziwej radości dla narratora. Miron opowiada, jak 31 sierpnia 200 ludzi z batalionu „Chrobry” wróciło do swej kryjówki po akcji. Powstańcy odpoczywali nocą, gdy nagle uderzyła w ich piwnicę bomba. Nalot zabił wszystkich prócz czworga czy pięciorga ludzi. W 1946 r. Miron, pracujący później jako dziennikarz przy ekshumacji zwłok, będzie świadkiem wydobywania spod gruzów nóg, rąk, skrawków ubrań tych żołnierzy.
1 września Matka Swena, zajmująca się kuchnią, ogłasza wykończenie się zapasów żywności. Miron przyznaje się, że wraz ze Zbyszkiem pomyślał nawet o zabraniu obrączki zmarłej kobiety, siedzącej nadal przed wejściem do piwnicy.
Narrator często wraca myślami do pierwszego września 1939 r. Wspomina dobrą pogodę i dziwne przeczucie, towarzyszące mu od lat właśnie pierwszego września. Tego dnia 1944 roku okazało się, że Stare Miasto broni się ostatkiem sił, że Niemcy tłumią powstanie. Po wejściu wroga na Freta ogłoszono kapitulację Starówki. Było mało czasu na ewakuację, bo Niemcy mieli niszczyć schrony granatami.
Miron, Zbyszek i Swen zgłosili się do pomocy przy transporcie rannego kanałami do Śródmieścia. Tu Miron ma rodzinę - Ojca, Zochę (drugą, nieślubną żonę Ojca), Halinę. Kobiety z Rybaków, zwłaszcza Matka i ciotka Swena żegnają młodych z płaczem i wielką czułością. Miron nigdy przedtem ani później nie przeżył takiego rozstania z kimś. We trzech udają się do punktu zbornego, gdzie są umówieni z sanitariuszem Heniem.
Kanały podniecały wszystkich. W punkcie zbornym, czyli szpitalu za placem Krasińskich panuje bieganina. Wszyscy są rozemocjonowani. Ranny, którego Miron wraz z kolegami ma przenosić, jest postrzelony w dziewięciu miejscach. Trudno będzie ukryć przed strażnikami włazu do kanału, że jego stan jest ciężki. Ciężko ranni mają być zostawieni w szpitalu. Miron przypomina sobie książkę Victora Hugo, opisującą podobne przejście z rannym kanałami Paryża. Teraz Śródmieście zdaje się narratorowi tak odległe jak sam Paryż od Warszawy.
Najpierw narrator musi przedrzeć się wraz z rannym i innymi powstańcami przez ulice Starówki. Wejście do kanałów jest przy barykadzie na Miodowej. Ludzie pełzają, czołgają się, ciągną rannych po ziemi. Ostatni widok na powierzchni to kościół Garnizonowy. Zaraz potem Miron z powstańcem uwieszonym na plecach znajduje się w tunelu. Kanał jest wypełniony tak zwaną wodą do pół łydki. Tu w kanale odgłosy walki są bardzo przytłumione. Jest właściwie cisza, słychać tylko wydłużone głuche u-uu - uuuu - uu - uu - u i chlupotanie kroków. Ludzi jest cały rząd w kanale, na całej długości od Starówki do Śródmieścia. Szepty idących rozchodzą się tu jak w muszli albo studni. Na owalnych ścianach widać oznakowania kredą - nazwy ulic, strzałki, napisy. Przed zwartą grupą powstańców idzie sanitariuszka ze świecą. Trzeba bardzo ostrożnie przechodzić pod otwartymi włazami. Niemcy mogą zauważyć przechodzących, rzucić granat. Droga do Krakowskiego Przedmieścia zdaje się Mironowi bardzo długa. Trudno jest określić czas, jaki już upłynął. Co jakiś czas Miron oddaje rannego na plecy Zbyszka lub Swena. Powstaniec błaga o wodę, chce się napić tej z kanału. Sanitariuszka ratuje sytuację kostką cukru. Miron wciąż stara się podtrzymać chorego na duchu. Ściany są oślizgłe, pokryte grubą warstwą zielonej mazi. Nie można się zatrzymać na chwilę ani oprzeć. Wszystkim jest już coraz trudniej, ale nagle okazuje się, że pochód wkracza w Nowy Świat. Wyjście na Wareckiej już niedaleko.
Przy wychodzeniu z kanału trzeba było czekać. Przed grupą Mirona szedł dwustuosobowy konwój „Parasola”. Okazuje się, że nie tylko Miron niósł rannego na plecach. Za tych pozostawionych, zwłaszcza rannych żołnierzy wszyscy czują się winni. Przy wyjściu pomaga Mironowi dwóch ludzi. Narrator jest wyczerpany. Chorego zabierają na nosze sanitariuszki.
Miron, Swen i Zbyszek udają się na Chmielną 32, do Ojca Mirona. Narrator był umówiony z Haliną na 1 sierpnia, a dziś jest miesiąc później - 1 września. Wszyscy trzej są zaskoczeni, kiedy dozorca informuje, że rodzina śpi w mieszkaniu, a nie w schronie w piwnicy. Okazuje się, ze w Śródmieściu panują w miarę normalne warunki. Jest woda, jest jedzenie, świeże ubrania. Obudzona pocałunkiem Mirona Halina zaraz zajmuje się przybyłymi. Przybyli z kanału muszą się przede wszystkim umyć i zjeść. Ludzie jedzą podczas wojny właściwie wszystko, byle kalorycznie - np. makaron ze smalcem (okraszony).
Trwają rozmowy
o aktualnych wydarzeniach. Ojciec, Zenek, jest w AK, Zocha ma kuchnię na kwaterze. Przybyli ze Starówki dowiadują się o liniach frontu w Warszawie, że za Marszałkowską jest gorzej, że tu u nich ataki Niemców są przewidywalne, że dowództwo AK mieści się w gmachu PKO na rogu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej, że są rozkazy. Ojciec Mirona, Zenek należy do AK. Nie poświęca się jednak bez potrzeby, sam decyduje, kiedy przyznać się do służby, a kiedy udać, że się nie jest w AK.
W Śródmieściu panują w miarę ścisłe reguły wojskowe. Dowództwo stara się utrzymać maksymalną dyscyplinę dzielnicy. Trzeba znać hasło i odzew, które zmieniają się codziennie. Powstańcy zatrzymują przechodniów do prac publicznych - kopań, kuż, barykad, legitymują po zmroku. Dlatego też przybyli ze Starówki muszą znaleźć sobie tu pracę. Miron zastanawia się z Haliną nad przystąpieniem do powstania, podobno niechętnie przyjmują nowych, ponieważ brakuje powstańcom broni.
W tym momencie sytuacja powstania jest tragiczna. Niemcy zbombardowali Wolę, Starówkę, inne dzielnice. Ocalała prawie jedna trzecia Śródmieścia z pozorami porządku. Z dowództwem AK i gazetką pięciominutowa „Rzeczpospolita Śródmieścia”. Niemcy zapuszczają się i tutaj, robią naloty, wpadają z czołgami na niektóre ulice. Ojciec i Halina opowiadają o bohaterskich Polakach, którzy odpierają ataki wroga - o smarkaczu, który butelkami z benzyną zniszczył kilka czołgów; o rodzinie, która mimo kilkakrotnych próśb upierała się, że nie wyjdzie z piwnicy swego domu i zginęła; o kobiecie, która dzięki lamentowaniu na ulicy otrzymała pomoc w przenosinach noszy z jej rannym synem, Jankiem Markiewiczem. Po wojnie Irena P. opowiada Mironowi o koncercie szopenowskim, granym przez Woytowicza w kawiarni na Nowym Świecie. Muzyka rozlegała się na ulicy pomimo nalotu. Pianista nie przerywał, nikt ze słuchaczy nie reagował na bomby. Halina mówi, jak w kinie „Apollo” wyświetla się film dokumentalny z walk w kościele Świętego Krzyża.
3 września narrator znów wraca myślami do tego samego dnia sprzed pięciu lat. W 1939 r. ktoś śpiewał na ulicach Warszawy „Marsyliankę”, bo Francja i Anglia przystąpiły do wojny. Teraz, w 1944 r., Miron urządza odczyt swego poematu, napisanego w schronie na Rybakach oraz początku dramatu o powstaniu. Wśród słuchaczy są Halina, Zbyszek i Swen.
Na ulicach wciąż przybywa ciał zmarłych. Nie chowa się ich już, tylko pali na stosach z powodu zagrożenia epidemią. Miron, tak jak większość cywili, zaczyna chorować na wymioty i biegunkę. Nie wiem, czy najpierw zaczęło się bombardowanie, czy wielka sraczka - mówi narrator. 4 września Ojciec każe Mironowi i Swenowi leżeć w łóżku, ale przez ciągłe naloty i zbieganie do piwnic jest to niemożliwe.
Miron opowiada o swoim Ojcu. Jest to miłośnik zwierząt, w ogóle człowiek życzliwy dla życia, świata i ludzi. Przedwojenny pocztowiec zajmuje się podczas okupacji podrabianiem podpisów niemieckich i wyrabianiem fałszywych dokumentów Polakom. Załatwia ausweisy. Pomaga mu w tym Zocha, która przebiera się, udaje seplenienie, aby zdobywać pieczątki u Niemców. Jednego dnia w 1940 r., kiedy zaczynają się łapanki i jeżdżą po Warszawie słynne budy łapankowe, Ojciec Białoszewskiego długo patrzy na Leszno, gdzie właśnie trwa łapanka. Zenek Białoszewski pomaga przy zdobyciu Poczty Głównej, organizuje później wyprawę po cukier dla powstańców.
4 września 1944 r. upada Powiśle. Miron spotyka jakiegoś pana z oberwanym policzkiem. Przypomina go sobie także po wojnie, kiedy rany prawie już nie widać i policzek jest z powrotem zrośnięty.
W nocy z 6 na 7 września wszyscy postanawiają się przenieść w bezpieczniejsze miejsce, tzn. na Nowogrodzką, do Mięcia, kolegi Ojca. Miron i jego rodzina biorą najpotrzebniejsze rzeczy do walizek, koty zostają w piwnicy. Miron wraz z Ojcem odwiedzają przyjaciela Mirona, Zdzisława Śliwierskiego z Żurawiej 6, po czym wszyscy udają się do znajomych na Wilczą 21. Mieszka tu rodzina Wojów, pani Jadwiga i pan Stanisław, znajomi Ojca. Jadwiga zajmuje się szyciem mundurów dla żołnierzy.
W tym czasie Swen znajduje na Żurawiej Dankę, łączniczkę w AK, która nadaje zaszyfrowane komunikaty przez radio
. Swen przenosi się do niej. Zbyszek natomiast chce zaciągnąć się do grupy powstańców i za zgodą pani Rybkowskiej cała grupa wprowadza się na parter w jej mieszkaniu. W niedzielę odbywa się na Wilczej uroczysta msza św. Ze spowiedzią powszechną.
W rodzinie państwa Wojów są dzieci, które bawią się w czołgi i wojnę. Narrator pamięta momenty najbardziej błahe, prozaiczne, przyziemne potrzeby dzieci i dorosłych.
Miron mówi w pewnym momencie, że śmierć była zasadą w tamtych dniach, największą możliwością. Prawie jedyną i stawia dramatyczne pytania o sprawiedliwość śmierci, o jakiekolwiek logiczne uzasadnienia masakry na ludziach oraz czy należy ratować wołających o pomoc pod gruzami, skoro naraża się tym samym własne życie, a wobec tego kto powinien zająć się taką pomocą... W gruzach zbombardowanego domu znalazł się również Swen, ale zostaje odkopany i wyciągnięty.
Miron z innymi ukrywa się w piwnicy kamienicy Kleina, która ma sześć pięter i jest nadzieją dla wszystkich. Podczas wypadów po wodę, jedzenie, za potrzebami fizjologicznymi Miron spotyka różnych znajomych, słynną Wawę, Leonarda, Wojciecha Bąka, Frania hrabiego Ż. I innych.
Z 9 na 10 września ma miejsce pierwszy nalot Sowietów na niemieckie dzielnice. Za kilka dni, z 13 na 14 września, pojawia się kukurużnik - sowiecki dwupłatowiec. Słychać odgłosy z frontu, walkę wojsk Hitlera i Rosjan. Zrzucane są suchary i broń. Trwają walki w Parku Skaryszewskim i przy praskim wejściu na most kolejowy. Wreszcie Niemcy ustępują z Pragi. 18 września nadlatują Amerykanie. Zrzucają na kolorowych spadochronach broń, bandaże, książki, ale niestety wiatr znosi je na stronę niemiecką. Niemcy zwiększają siłę ataków. Padają Sielce i Marymont.
Miron opowiada o Nance i Michale, którzy pokłócili się na Lesznie podczas powstania. Michał powiedział: Żeby cię, cholero, pierwsza bomba zabiła! i Nanka wyszła od razu na ulicę. Po wojnie długo nie mogli się wzajem odnaleźć. Nanka zamieszkała u Sabiny. Dopiero po wielu staraniach Michała wybaczyła mu i wrócili do siebie.
Już po wojnie Miron dowie się, że jego Mamę i Stefę złapali Niemcy, gnali przed czołgiem wśród masy trupów ulicami Warszawy. Kobiety zostały wywiezione do Pruszkowa, a potem Głogowa na roboty.
Jest rok 1945. Pomiędzy kobietami dochodzi do kłótni. Wychodzą na jaw osobiste zadry i zdrady: między Ojcem, Mamą Mirona, Zochą, Sabiną. Narrator z wściekłości kopie prowizoryczną kuchnię, dopiero po tym wrzaski kobiet milkną. W 1945 r. Ojciec wyjeżdża z Zochą do Gdańska, po powrocie do Warszawy żeni się z Walą. Jego siostry Nanka i Sabina nadal utrzymują wtedy kontakt z Matką Mirona. Mama narratora także wychodzi za mąż. Z Ojcem pozostaje w życzliwych relacjach. Nanka mówi o niej święta kobita.
Mironowi udaje się znaleźć fryzjera. Płaci mu, czuje się odnowiony, wraca do swoich schronowych rodzin. Narrator przypomina sobie, jak w 39 roku poszedł do fryzjera pierwszy raz na golenie. Pamięta ten dzień jako postrzyżyny. Miron wspomina, jak dostał bochenek chleba, potem kostkę cukru, jak wybrał się z Ojcem i Swenem po zboże, bo były już niemieckie przydziały pszenicy w młynie na Prostej.
Dzielnice Warszawy padają kolejno: 23 września - Czerniaków i Powiśle południowe, 27 września - Mokotów, 30 września skapitulował Żoliborz. Resztkami sił broni się Śródmieście. Niewiele pomogły desanty wojsk radzieckich na przyczółku czerniakowskim, na Żoliborzu.
Zaczyna się plaga wszawicy wśród warszawiaków. Rozwija się handel wymienny, dzięki zbożu. Pieniądze nie mają teraz żadnej wartości. Ludzie wpadają powoli w obłęd, np. pan Szu na cały głos śpiewa Godzinki, zachowuje się jak obłąkany. Miron i Swen wychodzą na miasto, w stronę Chmielnej. Kiedy widzą same gruzy, ruiny, trupy, zniszczoną doszczętnie Warszawę, w ich oczach pojawiają się łzy, jakiekolwiek słowa stają w gardle.
Rano 2 października 1944 r. odgłosy walki cichną. Ogłoszono kapitulację. Ludność cywilna ma opuścić miasto do 9 października. Powstańcy składają broń. Ludzie zdolni do pracy mają być wywiezieni na roboty do Rzeszy. Wszyscy wychodzą z kryjówek. Panuje atmosfera rezygnacji i chaos. Ludzie szukają się nawzajem, pytają, pilnują swoich rzeczy, bo wszystko staje się cenne. Ci, którzy nie mogą pracować będą rozwiezieni po Guberni.
Bliscy Mirona zostawiają w piwnicy dokumenty, zapiski poety i aparat
fotograficzny. Inne rzeczy, schowane w starych schronach nigdy nie będą odnalezione. Ludzie gromadzą się na Marszałkowskiej, siadają rodzinami na tobołkach, czekają. Miron spotyka swojego kolegę Żyda, Kubę, wraz z rodziną. Pani Trafna, która jest razem z rodziną Mirona, również jest Żydówką, ale wszyscy ryzykują, aby Niemcy się nie zorientowali. Najgorszym losem był obóz koncentracyjny. Mąż cioci Limpci trafił do Oświęcimia. Kobieta dostała po wojnie puszkę z prochami.
Narrator opowiada o cudownym odnalezieniu się Swena z rodziną. Podczas wychodzenia ze schronów zgubili się w tłumie. Swena i młodego Szu. Niemcy wywozili na roboty do Rzeszy, ale młodzi mężczyźni uciekli z pociągu jeszcze w granicach Guberni. Dotarli do wsi, wchodzą do domu, a tam jest Mama, Ciotka Uff, Celina i Lusia z panią Rym.
Miron, Ojciec, Zocha, Halina zostają wraz z innymi przewiezieni do przejściowego obozu w Pruszkowie. Narrator nie może uwolnić się do skojarzeń z Zaduszkami. Metafora dnia Wszystkich Świętych towarzyszy mu w całym opisie podróży i wychodzenia fal ludzi, jak z cmentarza.
Rodzina Mirona staje do selekcji 6 października. Miron i Halina boją się rozdzielenia. Stacha na własną prośbę jedzie z młodszymi na roboty - Halina gra jej córkę. Wreszcie wszyscy zostają zaryglowani w świńskich wagonach. Pociąg rusza w kierunku obozu w Łambinowicach na Dolnym Śląsku.
W obozie są jeńcy różnych narodowości, niektórzy od 1939 r. Starsi jeńcy pomagają nowoprzybyłym w codziennych czynnościach. Francuzi mówią, że wiedzieli o powstaniu warszawskim już od 1 sierpnia. Następuje kontrola czystości, zwłaszcza jeśli chodzi o wszy. Kobiety myją się grupowo w obecności Ukraińców. Miron jest zaskoczony opowieścią Haliny o tym, że nie wszystkie Polki odnosiły się ze wstrętem do wrogów. Niektóre umawiały się z żołnierzami na randki.
W obozie śpi się na wiórach, pod namiotami. Ludzie religijni, zwłaszcza Rosjanie śpiewają starocerkiewne nieszpory. Polacy dbają o rozrywki
kulturalne, ktoś recytuje teksty Wiecha, ktoś inny gra na skrzypcach koncert Wieniawskiego. Podczas burzy jeńcy robią wypady za druty po warzywa rosnące niedaleko.
Z Łambinowic rozsyła się więźniów do innych miast. Miron z Ojcem wybierają Opole z zamiarem ucieczki do Częstochowy, Halina decyduje się na Wiedeń. 9 października wszyscy bliscy Mirona opuszczają obóz przejściowy. 11 listopada, po miesiącu pracy jako pomocnicy murarzy przy rozbudowie gazowni w Oppeln obaj Białoszewscy uciekają do Częstochowy, gdzie czeka na nich Swen ze swoją Mamą. Do Warszawy Miron powróci w lutym 1945 r.
Pierwsza powieść Pawła Huelle, „Weiser Dawidek”, wydana w 1987 roku, nie od razu stała się bestsellerem. Magazyn literacki „Twórczość”, w którym dotychczas publikował Huelle, odrzucił „Weisera Dawidka” w pierwszym podejściu. Osobą, która doceniła w pełni tę powieść, uznała ją za najlepszą
książkę dziesięciolecia, był krakowski krytyk Jan Błoński. Po jego entuzjastycznej opinii czytelnicy i krytycy spojrzeli na „Weisera Dawidka” łaskawszym okiem. I zachwycili się. Zaczęto ją komplementować jako ”hipnotyczną, narkotyczną powieść”, „tajemniczą i urzekającą lekturę obowiązkową”, „arcydzieło”. Od dawna książki tej nie można dostać w księgarniach, choć była już raz wznawiana przez wydawnictwo Słowo/obraz/terytoria w twardej oprawie, z nastrojowymi zdjęciami Gdańska i okolic z lat pięćdziesiątych. Wciąż budzi emocje, wciąż zachwyca, wciąż pozostaje nierozwiązaną tajemnicą.
Ballada o arkadyjskich pejzażach dzieciństwa? Próba ocalenia kolorytu i klimatu prywatnej krainy Mitu? Zapewne tak, i to ballada niezwykle poetycka, nie wyrzekająca się lirycznej, nastrojowej nutki. Ale tej rodem z Güntera Grassa, równie sentymentalnej co drapieżnej, tyleż pięknej co ponurej. Baśń o autonomicznym i irracjonalnym świecie dzieciństwa, w jaki przedziera się raz po raz realizm i rygor dorosłości (…). Mądra to książka i przejmująca, subtelna w swoich psychologicznych, obyczajowych i społecznych niuansach, intrygująca w świadomych niedopowiedzeniach, za sprawą których dzieje się cała magia opisanej historii (…). Książka ta przede wszystkim zaskakuje i frapuje, narzuca nam niepospolitą grę, pełną napięcia i wyczekiwania, w której nie umiemy już odróżnić możliwego od niemożliwego, wiarygodnego od magicznego. Tak mistrzowskie omamienie czytelnika - dodajmy, że niejałowe, że umotywowane - wymagało nie lada talentu i inteligencji pisarskiej. Jednym słowem, powieść to wyrafinowana i bardzo oryginalna, daleka od wielu gotowych wzorów |
Biografia:
Pisarz, poeta, dramaturg, scenarzysta, autor słuchowisk, felietonista, krytyk literacki. Urodzony w 1957 roku w Gdańsku, studiował filologię polską na Uniwersytecie Gdańskim między innymi pod okiem Marii Janion, Edmunda Kotarskiego i Reginy Pawłowskiej. Związany z Akademią Medyczną w Gdańsku, na której wykładał filozofię. W latach '80. pracował również dla Biura Informacji Prasowej „Solidarność”, pisał felietony dla „Gazety Morskiej”, „Gazety Wyborczej”. W latach '90. przez pięć lat (1994-1999) szefował gdańskiemu oddziałowi TVP. Debiutował wierszami i opowiadaniami w „Twórczości”, ale czytelnicy i krytyka literacka zwrócili na niego uwagę po ukazaniu się pierwszej powieści -
„Weisera Dawidka” (1987). Nietypowe nazwisko Huelle zyskało rozgłos w kraju i za granicą właśnie dzięki tej pozycji, choć na niej się nie skończyło. W 1991 roku ukazały się „Opowiadania na czas przeprowadzki”, trzy lata później pojawiły się „Wiersze”, w 1994 roku „Pierwsza miłość i inne opowiadania”, zaś w 2001 roku światło dzienne ujrzała powieść „Mercedes Benz. Z listów do Hrabala”. Ostatnim wydanym dziełem jest „Castorp” z 2004 roku. Jego twórczość została przetłumaczona na angielski, niemiecki, francuski, hiszpański, włoski, czeski, fiński, szwedzki i holenderski.
Otrzymane nagrody: nagroda PEN Clubu w dziedzinie prozy w 1995 roku, nagroda Fundacji im. Kościelskich, nagroda Fundacji A. Jurzykowskiego w 1996 roku, Paszport Polityki w 2001.
Paweł Huelle jest autorem scenariuszy do filmów „O dwóch takich, co nic nie ukradli” oraz „Wróżby kumaka”, na podstawie Guntera Grassa. Na podstawie „Srebrnego deszczu” oraz „Stołu” - opowiadań Huellego - powstały spektakle Teatru Telewizji, zaś jego sztuka, „Kąpielisko Orłów”, uzyskała nagrodę za reżyserię (Macieja Englerta) na festiwalu „Dwa Teatry” w Sopocie w roku 1994.
Autor „Weisera Dawidka” jest umieszczany obok Stefana Chwina i Guntera Grassa w trójce pisarzy zajmujących się tematyką Gdańska, jego osobliwości, powiązania z kulturą kaszubską, niemiecką i polską. Mówi się o nim jako o pisarzu „małej ojczyzny”.
Pytany, jakie płyty i książki wziąłby ze sobą na bezludną wyspę, odpowiada: „Bacha, Pink Floyd, Atlas nieba, Czarodziejską górę, wiersze Rilkego i Czechowicza”.
Streszczenie:
„Weisera Dawidka” inauguruje moment, gdy trzej nierozłączni koledzy - Szymon, Piotr i Paweł (narrator powieści) - znajdują się w gabinecie dyrektora szkoły, do której chodzą. Powodem jest niewyjaśnione zniknięcie ich dwojga kolegów, Elki i tytułowego Weisera Dawidka. Przesłuchiwanie jest niejako nicią przewodnią, na której snuta jest opowieść o zagadkowym chłopcu. W tej powieści nie ma rozdziałów, jedynie tak zwane „światła” oddzielają wątek od wątku. Prawie każdy z takich wątków rozpoczęty jest od rzucenia czytelnika w sytuację przesłuchiwania. Oprócz trojga dzieci udział w nim biorą woźny, który pilnuje podejrzanych, dyrektor, prokurator i M-ski, nauczyciel przyrody. Pierwszy przesłuchiwany jest Szymon.
Następnie narrator opisuje, jak doszło do poznania Dawidka. Przedstawia chłopca jako tego, który zawsze stał z boku, wycofanego. Charakteryzuje go jako lekko przygarbionego i drobnego, chudego wręcz, o rudych włosach i ogromnych, szeroko otwartych, ciemnych oczach, kontrastujących z jego bladą cerą. Umieszcza Weisera w konkretnej przestrzeni, czyli kamienicy na pierwszym piętrze. Chłopiec mieszkał tam pod numerem trzynastym razem ze swoim dziadkiem (?), opiekunem, krawcem Abramem Weiserem.
Po raz pierwszy dzieci spostrzegają Dawidka pod koniec czerwca, w czasie procesji Bożego Ciała, kiedy chłopiec wyłania się z mgły kadzidlanego dymu. Już wtedy narrator ujawnia, że Weiser sprawiał takie wrażenie, jakby czekał na nich od zawsze. Bliższe spotkanie następuje pod plebanią, gdy Weisera prawie spotyka lincz jako tego, który nie chodzi na religię, jako Żyda. Gdy już już mają spaść na niego pierwsze ciosy, do akcji wkracza Elka, która odpędza dzieciaki od chłopca. Ten sprawia wrażenie, jakby nic się nie stało, nakłada na siebie koszulę i odchodzi, a za nim dziewczynka.
Lato jest tak upalne, że dzieci wsiadają w tramwaj, który zawozi je na plażę w Jelitkowie. Tam okazuje się, że kąpiel jest niemożliwa, bowiem brzeg zasłany jest zdechłymi rybami.
Dalej narrator rozpisuje się na temat M-skiego, jego roli w szkole (odpowiedzialny za wychowanie w szkole), jego udziału w pochodzie pierwszomajowym, odwiedzin u każdego, kto nie był na pochodzie, z wyjątkiem Weisera.
W tym momencie narrator z uporem zaznacza, że nie pisze książki, ale jeśli już, to to, co napisze za chwilę, powinno być jej pierwszym rozdziałem. Następuje opis zabaw trzech chłopców na brętowskim cmentarzu: Szymon jest dowódcą SS, a chłopcy żołnierzami partyzantki, których spotyka śmierć. Zabawie przyglądająją się Weiser i Elka, pojawiający się nie wiadomo skąd. W pewnym momencie Weiser zeskakuje z sosny, na której siedział, i wręcza chłopcom prawdziwą broń z czasów drugiej wojny światowej, po czym razem z Elką odchodzi.
Wątek zostaje przerwany i znowu wracamy do przesłuchania. Tym razem zeznania składa Paweł, czyli narrator. Następnie oddaje się on rozmyślaniom na temat istoty relacji Weiser-Elka. Zastanawia się, czy Elka była zakochana w swoim żydowskim towarzyszu, czy też łączyła ich jakaś inna więź. Potem opisuje, jak doszło do poznania przez Pawła, Piotra i Szymona uciekiniera z pobliskiego szpitala psychiatrycznego. Nazwali go Żółtoskrzydłym (od szlafroka, w który ubrany był mężczyzna). Paweł kreśli, jakimi słowy odezwał się po raz pierwszy pomylony człowiek, oraz to, co wydarzyło się potem - człowiek uwiesił się dzwonu na cmentarzu, czym wywołał nagonkę na siebie i swoich nieletnich znajomych. Jednak ucieczka powiodła się - natrafiają na M-skiego, na którego spadają cięgi za domniemane zachowanie na cmentarzu, z którym przyrodnik nie miał jednak nic wspólnego. Dochodzi do kłótni między kościelnym a nauczycielem. Potem następuje opis śledzenia Elki i Weisera przez Szymona i Pawła. Okazuje się, że dziewczynka i chłopiec oddają się niecodziennym praktykom na lotnisku, a konkretnie na końcu pasa startowego. Mianowicie obserwują z pozycji leżącej brzuchy lądujących samolotów, których podmuch wznosi czerwoną sukienkę Elki w górę, odsłaniając jej podbrzusze. Zafrapowani śledzący rozpowiadają tę plotkę na podwórku (konkretnie Szymon), po czym naśmiewają się z Elki („daj nam też się pomacać”). Ta jest bliska furii, jednakże w ostatniej chwili do wszystkich zwraca się z wysokości pierwszego piętra Weiser oświadczający, aby przyszli następnego dnia do oliwskiego ZOO o dziesiątej rano. Znamienne jest to, że tak naprawdę Weiser zwraca się do Elki, aby im przekazała. Jest to specyficzny gest dla Dawidka, który traktował dziewczynę jako pośrednika między sobą a chłopcami.
Narrator tnie wątek i wraca do przesłuchania, w czasie którego dochodzi do spięcia między prokuratorem a dyrektorem. Paweł, obserwując zajście, dochodzi do wniosku, że prawda na temat tajemniczego zniknięcia Elki i Weisera jest niemożliwa do przyjęcia przez dorosłych. Następuje przesłuchanie Piotra, w międzyczasie chłopcy próbują ustalić jedną spójną propozycję zeznań, na co nie zgadza się Szymon. Paweł wspomina o odwiedzinach u Szymona.
Potem przenosimy się do ZOO, gdzie przed głównym wejściem spotyka się nierozłączna trójka kolegów oraz ich paru znajomych z podwórka. Wszyscy są świadkami, jak Dawidek staje przed klatką z panterą i bez słów ujarzmia rozwścieczone zwierzę. Później, jakby nigdy nic się nie stało, Dawidek zabiera „paczkę” na długi spacer po nieodkrytych dotychczas okolicach Gdańska (wskazuje im miejsce, gdzie odpoczywał w czasie polowania Fryderyk Wielki).
Znowu wracamy do gabinetu dyrektora szkoły, który odbiera telefon
od ojca Hellera z żądaniem wydania mu syna. Później jednak narracja skacze do przodu - narrator opisuje poszukiwania dowodów na istnienie Weisera w kartotece miejskiej i szkolnej. Następnie wracamy do przeszłości - Paweł wspomina wycieczkę, na którą zabrali go Weiser i Elka po Gdańsku. Dawidek pełni funkcję
przewodnika - wskazuje, gdzie mieszkał Schopehauer, opowiada o organach w gdańskiej katedrze, mówi o domu innego filozofa, Schichaua, wspomina, gdzie stał gauleiter na Długim Targu. Potem następuje scena gry w piłkę z zaczepnymi wojskowymi - tylko dzięki Weiserowi i jego umiejętności rozstawienia ludzi na boisku chłopcy wygrywają mecz 5:2. Wtedy właśnie chłopiec ujawnia kolejną ze swoich umiejętności.
Po krótkim opisie przesłuchania Pawła narrator opisuje swoje odwiedziny u Elki w Manheim, gdzie teraz mieszka przyjaciółka Weisera. Kreśli dzieje ciężkich początków życia bohaterki w Niemczech, a następnie mówi o swoistej grze o Dawidka, jaką prowadzi z nim Elka. Dochodzi między nimi do zbliżenia - jest to jeden z piękniejszych opisów w powieści, poetycki i nie mający w sobie nic z dosłowności. Paweł ponosi fiasko: niczego nie dowiedział się od Elki na temat tajemniczego zniknięcia Dawidka i jej amnezji po wybuchu w tunelu.
Przenosimy się do gabinetu, gdzie trzej chłopcy mają na piśmie złożyć zeznania. Paweł opisuje pierwszy wybuch, po którym - tydzień po - następuje kolejny, każdy aranżowany przez Weisera, który okazuje się nie tylko zaklinaczem zwierząt i zdolnym piłkarzem, ale i piromanem. Czwarty wybuch okazuje się nieudany.
Wątek przerwany jest wtrąceniem, że Szymon zdecydował się na napisanie o znalezieniu przez nich fragmentu sukienki Elki. Znowu cofamy się w przeszłość, czyli opisy nudy, jaka panuje w to upalne lato. Jedyną rozrywką jest tropienie Elki i Dawidka, który to wątek znowu zostaje przerwany i uzupełniony wtrętem o „rozmowach” narratora z nieżyjącym Piotrem na cmentarzu. Wracamy do prób śledzenia Weisera i jego przyjaciółki: chłopcy decydują się poczekać na nich w pustej krypcie na cmentarzu, miejscu ich zabaw. Gdy już już po długim oczekiwaniu mieli zrezygnować, spostrzegają obiekty ich zainteresowania. Śledzą tę dwójkę, jednak nic ciekawego się nie dzieje. Dawidek i Elka czekają na zachód słońca, by potem dojść do starego budynku nieczynnej cegielni. Sprawia ona wrażenie zamczyska, w którym roznoszą się głosy. Dwoje przyjaciół znajduje się na samym dole, w piwnicy. Elka rozstawiła w pomieszczeniu świece, tymczasem Weiser skulony klęczy i wygląda, jakby się modlił, co rejestruje trójka chłopców-podglądaczy. Dziewczynka wyciąga z torby fletnię Pana i zaczyna grać. Weiser rozpoczyna swój szamański taniec, po czym, gdy muzyka ustaje, przemawia w dziwnym niezrozumiałym języku i powoli unosi się w powietrze. Tę lewitację przerwie załamująca się pod podglądającymi powierzchnia. W ten sposób zostają zdemaskowani i zarazem zaprzysiężeni, że nikomu nie powiedzą o tym, co tu zobaczyli. Dalej narrator wędruje do przyszłości, w której spotyka się z Szymonem w Gdańsku. Rozmawiają o fletni Pana skradzionej ze szkoły. Konkludują, że Elka mogła być instrumentem, narzędziem eksperymentów w rękach Weisera. Pada również parę myśli na temat okoliczności śmierci Piotra (trafiony przypadkową kulą w czasie zamieszek w grudniu 1970).
Spotkanie zostaje przerwane wtrąceniem narratora o niezgadzających się ze sobą zeznaniach trójki chłopców, po czym powraca do momentu, gdy piątka dzieci znalazła się z starej cegielni. Następuje wyżej wspomniana przysięga, po czym umawiają się na następny dzień na godzinę szóstą. W czasie drogi do domu, przechodząc obok cmentarza, rozlegają się dźwięki dzwonów - chłopcy domyślają się, że to Żółtoskrzydły, który ucieka przed kościelnym do krypty. Postanawiają, że będą go chronić
. Przynoszą mu jedzenie, ubranie i papierosy, bez których chory psychicznie mężczyzna nie może funkcjonować.
Następuje ponowna retrospekcja, czyli cofnięcie się do przesłuchania, po czym narrator wraca do cegielni. Zanim Weiser odkryje przed chłopcami następną tajemnicę, każe im przysiąc na życie pozagrobowe, że przenigdy nie zdradzą nic z tego, co tu zobaczyli i co mogą zobaczyć, po czym prezentuje im swoje zbiory broni z czasów drugiej wojny światowej oraz imponującą kolekcję znaczków z Generalnej Guberni. Uczy chłopców strzelać (za makietę służy popiersie M-skiego wystylizowanego na Stalina), a potem wręcza im instrukcję obsługi broni oraz parabellum, rodzaj broni.
Narrator wraca na cmentarz, gdzie rozmawia z Piotrem, następnie wraca pamięcią do mszy i modlitw, jakie odbywały się w intencji rolników. Opisuje awanturę, do jakiej dochodzi pod barem „Liliput” między panem Korotkiem a jednym z murarzy i uniemożliwienie ćwiczeń w strzelaniu z racji nabożeństw. Elka przekazuje im wiadomość
od Weisera o kolejnym spotkaniu, na cmentarzu zaś nie zastają Żółtoskrzydłego, który najwidoczniej wyprowadził się z ich pustej krypty. Chłopcy spotykają się na treningach w strzelaniu z parabellum, aż pewnego razu spostrzegają M-skiego, kierującego się w stronę lasu. Śledzą go, po czym doznają iluminacji - ich nauczyciel spotyka się w lesie z pewną czarnowłosą gospodynią, by otrzymywać od niej razy po twarzy (za co jej płaci), które doprowadzają go do rozkoszy. Trzej chłopcy nie nazwali tego, co zobaczyli, ale wspomnienie tego wydarzenia zostało w nich.
Heller opisuje kolejny wybuch przeprowadzony przez Weisera, umawiają się na wczesne popołudnie w cegielni. W międzyczasie Paweł opowiada Dawidkowi swój sen, w którym Weiser pokonuje monstrum z morza. Monstrum owo ma twarz M-skiego.
Znajdujemy się znowu w przyszłości, a konkretnie w 1971 roku, kiedy Paweł udaje się do proboszcza Dudaka na spowiedź mającą charakter rozmowy
. Wielebny wykazuje się niezrozumieniem, Heller wypada z kościoła wzburzony.
Kolejna retrospekcja wyjaśnia trochę więcej: w czasie przesłuchania chłopcy na migi ustalają wspólną wersję dotyczącą skrawka sukienki Elki - ostateczną wersją będzie ta, że fragment został przez nich spalony.
Znowu znajdujemy się w cegielni, gdzie Weiser wyjmuje z klaseru dwanaście znaczków z podobizną Hitlera (tzw. Adolfów) i nakleja na makietę z podobizną nauczyciela biologii. Strzelają po kolei wszyscy oprócz Elki, ale znowu to Weiser okazuje się mistrzem. Następnie dzieci udają się w plener, gdzie Paweł rozstawia makiety. Tym razem będą strzelać z automatu. W pewnym momencie, gdy Weiser jest przy broni, a Paweł wraca do grupy po zmianie planszy, dzieje się wypadek - Paweł dostaje rykoszetem strzał nad lewą piętą. Weiser fachowo i bez paniki zajmuje się kolegą - wypala mu ranę, by nie wdała się gangrena. Instruuje, jak odpowiadać, gdy dorośli będą pytali, co mu się stało. Tym samym Paweł zostaje unieruchomiony w domu na dłużej, pomaga matce przy domowych czynnościach, a w tym czasie reszta grupy dalej trenuje strzelanie. Po trzech dniach Pawła odwiedza Piotr, streszcza mu, że teraz zmienili broń na nagana, a Weiser pokazywał im, jak chodzi po rozżarzonych węglach. W czasie tego wieczoru Weiser opowiada chłopcom o tym, jak chce zostać artystą cyrkowym.
Wracamy do gabinetu dyrektora - toczy się przesłuchiwanie Pawła, który dzieli się z czytelnikami refleksjami dotyczącymi M-skiego. Przypomina mu się, jak w czasie odwiedzin u Elki zobaczył swego nauczyciela w niemieckiej telewizji. Następuje opis przemian, jakie rejestruje Paweł z punktu widzenia dorosłego. Zauważa, że okolice Gdańska i same miasto bardzo się zmienia (na przykład dziewicze niegdyś tereny zostały zarekwirowane przez działki).
Pewnego dnia - to znowu powrót do czasów dzieciństwa - do miasta przyjeżdża cyrk. Piątka kolegów oczywiście bierze udział w występie i jest świadkiem, jak pantera rzuca się na żonę tresera. Wtedy po raz pierwszy Paweł jest wściekły na Weisera, że ten nie robi użytku ze swoich zdolności hipnotyzerskich. Są również świadkami linczu i złapania Żółtoskrzydłego, co zostanie odnotowane w lokalnej gazecie. Potem dzieci uczestniczą w pikniku na pożegnanie wakacji. Weiser również prezentuje swój przedostatni wybuch, który wygląda jak trąba powietrzna. Dawidek i Elka żegnają się z towarzyszami, po czym odchodzą. Następnego dnia rano dziadek Dawidka wszędzie szuka wnuka, okazuje się, że nie wrócił do domu na noc. Zagadkę wyjaśnia matka Elki - dziewczynka zaprosiła chłopca na wycieczkę do rodziny w Pszczółkach.
W przedostatniej scenie z przesłuchań chłopcy podpisują zeznania. Do akcji wkracza ojciec Pawła, który informuje śledczych, że odnalazła się Elka, nieprzytomna oraz że zmarł dziadek Weisera.
Teraz następuje kluczowa dla całej powieści scena, gdy Weiser z towarzyszami przygotowuje ostatni, specjalny wybuch. Po czym znika wraz z Elką na końcu długiego tunelu pod torami kolejowymi. I nigdy już się nie odnajdzie.
Scena końcowa to przywołanie krainy dzieciństwa oraz bezradne wołanie Weisera przez dorosłego już Pawła.
Czas miejsce akcji:
akcja „Weisera Dawidka” obejmuje dwie płaszczyzny czasowe: przeszłość i teraźniejszość. Przeszłość osadzona jest bardzo mocno w Gdańsku, mieście specyficznym ze względu na swoją historię i kulturę. W powieści wymienia się konkretne miejsca (kąpielisko w Orłowie, Wrzeszcz, Brętowo, Oliwa, sklepik Cyrsona, bar Liliput, kino Tramwajarz), jak i konkretny czas: lato 1957 roku, dokładnie jego początek, a koniec roku szkolnego. Ten rok to sygnał, że powieść zakorzeniona jest w osobliwym momencie historycznym, a mianowicie w okresie stalinizmu. Natomiast płaszczyzna teraźniejszości rozciągnięta jest między Gdańskiem (gdzie mieszka i skąd pochodzi narrator), Niemcami (gdzie żyje jedna z bohaterów „Weisera Dawidka”, Elka) a cmentarzem w Brętowie (gdzie leży inny z bohaterów, Piotr). Przeszłość wspominana jest z perspektywy „dwudziestu kilku lat” przez narratora, Pawła Hellera. Wątki z przeszłości mieszają się z wątkami teraźniejszymi, ale nie ma w tej kombinacji nic z zabawy postmodernistycznej. Wszystko jest usprawiedliwione i logiczne, choć treść wcale nie jest taka klarowna. Konstrukcja powieści ma niejako za zadanie zrekompensować miejsca niedookreślone w treści. I narrator doskonale
zdaje sobie sprawę z tego, że proces jest czczy.
Gdańsk kreślony jest jako przestrzeń mityczna. Stanowi on tu pewną figurę - Wolne Miasto Gdańsk, jedyne w swoim rodzaju miasto, gdzie styka się ze sobą triada kulturowa: niemiecka, kaszubska i polska. Gdańsk zraniony przez wojnę, dźwigający się z doświadczeń 1939 - 1945, ale również miejsce, gdzie rodzi się pewna formacja kulturowa: formacja ludzi związanych z kinem, muzyką i teatrem, Sopot i Teatrzyk Bim-Bom, molo, Agnieszka Osiecka, Krzysztof Komeda, Roman Polański, bikiniarze i jazz - to jest właśnie ten czas. Czas oranżady w krachlach, kina propagandowego i dixielandu. Gdańsk to również schron dla życiowych rozbitków, przesiedleńców, uciekinierów. Jednym z nich jest Abram Weiser, opiekun tytułowego bohatera.
Jednak w powieści nie samo miasto jest punktem odniesienia. Bardzo ważne są tu miejsca odkryte przez bohaterów w czasie wakacyjnych zabaw i wędrówek. Oczy otworzy dzieciom ich kolega, Dawidek. To on poprowadzi ich uliczkami, wskaże ważne z historycznego punktu widzenia miejsca. Huelle prowadzi narrację tak, że niemalże dotykamy podwórka, nasze oczy prześlizgują się po niszczejących kamienicach, wspinają się po schodach, zaglądają do wspólnej łazienki i latryny na piętrze. Narracja powoduje, że czytelnikowi wyostrzają się zmysły, że czuje na sobie pył podwórka, bezlitosny upał, przypomina sobie młodzieńcze smaki. Słowem - sposób opowiadania ma charakter zmysłowy. Mamy wrażenie, jakbyśmy wjeżdżali w przestrzenie z kamerą, bezpardonowo podglądali mieszkańców, rejestrowali życie ludzi w latach pięćdziesiątych. Ale nie tylko czas i miejsce są istotne. Ważny jest również klimat, nastrój, w jakim utrzymana jest powieść. Inaugurują ją przecież sugestie iście apokaliptyczne: w morzu i na brzegu pływają zdechłe ryby (co uniemożliwia kąpiel), niebo jest nieskażone choć jedną chmurką, panują niespotykane od dawna upały, które powoli rujnują życie rolników... Te zjawiska odbierane są jako karę za grzechy, o czym nie omieszka wspominać proboszcz Dudak w czasie kazań. Ludzie dzielą się lękami, ktoś widział nawet na niebie nad zatoką kometę w kształcie końskiego łba (jawne odwołanie do Apokalipsy Św. Jana). Dodać jeszcze należy informację na temat zbiegłego pacjenta z pobliskiego szpitala psychiatrycznego... i już mamy wizję apokaliptyczną.
Charakterystyka : Weiser Dawidek został opisany jako niewielki, chudy, drobny wręcz chłopiec o rudych włosach i przygarbionych plecach. Miał bardzo bladą, chorobliwie białą skórę, z którą kontrastowały ogromne, ciemne, szeroko otwarte oczy. Narrator podkreśla już na początku powieści, że Weiser swoją fizycznością sugerował przestrach, jakby się wiecznie czegoś bał. Przypominał ofiarę, proszącą się o karę. Innym razem narrator wspomina, że Dawidek przypominał motyla. Jak widać, nie tylko imię i nazwisko wskazują na żydowskość chłopca, ale i fizyczność: rude włosy bardzo często odbierano jako żydowskie piętno (np. w powieści Michała Choromańskiego „Zazdrość i medycyna”), ale dają też one sygnał do innego czytania tego symbolu. Osobę z marchewkowatymi włosami uważano w społeczeństwie jako złodzieja, oszusta, kłamcę. Istnieje też inna strona: rudzi byli postrzegani również jako dziwacy, jednostki tajemnicze, niepoznawalne. W przypadku tej historii mamy do czynienia chyba z drugą opcją.
Żydowskość Weisera nie opiera się jedynie na wyglądzie. Wiemy też, że chłopiec był sierotą, którym zajął się Abram Weiser, krawiec (często spotykany zawód u Żydów). Nie sposób ustalić, czy Abram Weiser był dziadkiem Dawidka (choć dziecko nosi jego nazwisko), ale wiadomo, że miał status prawnego opiekuna. W toku prywatnego śledztwa po latach przeprowadzonego przez Pawła, dowiadujemy się, że Dawidek urodził się 10 września 1946 roku w Brodach, w ZSRR. O rodzicach ani słowa. Mieszkał razem z panem Abramem w kamienicy pod numerem jedenastym, na pierwszym piętrze.
Wśród równieśników (ma 12 lat) odbierany jest jako nieśmiały ciamajda, milczący i nie biorący udziału w zabawach. Stoi niejako w opozycji do reszty: oni się bawią, korzystają z uroków młodości, a on się temu przygląda. Nikt nie wie, jakimi umiejętnościami dysponuje. O jego inności świadczy nie tylko wygląd chorowitego słabeusza, ale fakt, że Weiser nie chodzi na religię i nie uczestniczy w pochodach ku czci władzy. Jest jedynym takim uczniem, co budzi domysły dzieci. Z biegiem czasu Weiser odsłoni przed czwórką towarzyszy drugą stronę swojej osobowości: wykluje się z niego zaklinacz zwierząt, znawca historii Gdańska i okolic, entuzjasta poniemieckich rekwizytów, piroman, szaman wręcz... To wrażenie zostanie spotęgowane przez moment, gdy narrator z przyjaciółmi po raz pierwszy ujrzał Weisera. Stało się to w czasie procesji Bożego Ciała, kiedy drobna postać Dawidka wyłoniła się z kadzidlanego dymu. Po prostu im się objawił. Narrator notuje, że „Weiser sprawiał wrażenie, jakby czekał na nich od zawsze.” Ten żydowski chłopiec będzie dozował wiedzę na swój temat. Towarzysze wiedzą o nim tyle, na ile on im pozwala. Do końca pozostanie tajemnicą. A wachlarz umiejętności rozwija stopniowo: zna historię miasta, posiada kolekcję znaczków niemieckich, uskakuje przed pędzącą lokomotywą w ostatniej chwili, obserwuje samoloty tuż przed wylądowaniem, potrafi posługiwać się bronią, świetnie strzela, bardzo dobrze gra w piłkę - te męskie, brawurowe niekiedy zachowania przeczą jego fizyczności słabeusza. I to właśnie on wędruje z Elką na pas startowy, by obserwować lądujące i startujące samoloty. Jednakże w gruncie rzeczy Weiser wprowadza Elkę pośrednio w sferę erotyki, czego symbolem jest zadarta wysoko czerwona sukienka w scenach na lotnisku.
Pozostali bohaterowie:
Jak wspomniano, narratorem powieści jest Paweł Heller, który dokonuje rekonstrukcji wydarzeń sprzed lat, aby poradzić sobie z tajemnicą, którą wszyscy bohaterowie - Elka, Szymon, Piotr i on sam - zostali naznaczeni. Podkreśla zresztą nieustannie, że nie pisze powieści, że to tylko rozrachunek z przeszłością, sposób na poradzenie sobie z nią. Jest jedynym, któremu zależy na odkryciu prawdy niejasnego zniknięcia ich nieformalnego herszta, Weisera Dawidka. Pozostali bohaterowie albo nie chcą, albo nie potrafią, albo nie mogą już zmierzyć się z zagadką.
Elka Wiśniewska - jedyna dziewczyna w tej paczce - opisana została jako wiotka, blondwłosa, eteryczna panienka, prawa ręka Weisera, swoistego rodzaju megafon, pośrednik między swoim przyjacielem Dawidkiem a trzema chłopcami. Była jedyną osobą, która stanęła w obronie poniżanego Weisera. Tym zdobyła sobie szacunek dzieci, od tamtego momentu byli nierozłączni: Elka i Dawidek. Odbierano ją jako nieprzystępną, wtajemniczoną w poczynania chłopca, zdecydowaną i nie bojącą się artykułować własne zdanie. Te cechy określały ją podczas jedynego spotkania po latach, do jakiego doszło między nią a Pawłem Hellerem w jej domu w Niemczech. Tylko że Elka nadal nie chce mówić o tym, co się zdarzyło w tunelu pod trasą kolejową, albo tłumaczy się niepamięcią. Oboje wiedzą, że to tylko wymówka, że tak naprawdę ta tajemnica pozostanie tajemnicą do końca, a Elka stanowi swego rodzaju kapłankę pamięci zamkniętej na klucz, a Paweł tejże pamięci skrybą.
Poza Elką i Pawłem są jeszcze dwaj bohaterowie - poza Weiserem - o których trzeba wspomnieć. Jednym z nich jest Szymon Korolewski, „który coś w życiu osiągnął Piotr Wojtal, zabity przypadkiem na ulicy w czasie grudniowych zamieszek gdańskich w” oraz 1970 roku. To z nim narrator prowadzi „rozmowy” - przychodzi na cmentarz brętowski i wsuwa mu w szczelinę krypty notatki ze śledztwa, które prowadzi na własną rękę. „Śledztwa” oczywiście rozumianego w sensie przenośnym.
Ci dwaj chłopcy wraz z narratorem tworzą trójkę przyjaciół, która zostanie „uwiedzona” przez tandem Weiser-Elka. A kim i jak przedstawiony jest tytułowy bohater
Znaczenie imion:
„Weiser Dawidek” wydaje się być powieścią, w której nic nie jest bez znaczenia: ani czas akcji (upalne lato 1957 roku), ani miejsce akcji (Gdańsk i okolice). Podobnie ma się kwestia imion poszczególnych bohaterów: w imieniu i nazwisku narratora łatwo doszukać się zadziwiającego podobieństwa do godności autora powieści. Paweł Heller - Paweł Huelle. Sugeruje nam to pewną grę: albo czytelnik odbiera powieść jako zabawę, albo czyta tekst bezpośrednio, utożsamiając narratora z autorem. W wywiadach Paweł Huelle nie odżegnywał się od czerpania z własnej biografii, ale zaznaczył, że powieść jest fikcją.
Nie tylko to budzi podejrzenia. Poza Pawłem w powieści występują Szymon i Piotr oraz Elka i Weiser. Paweł, Piotr i Szymon to imiona zaczerpnięte z tradycji biblijnej, mianowicie z Nowego Testamentu. Są to przecież imiona trzech apostołów. Elkę odczytuje się czasem jako Marię Magdalenę. Również imię Dawid nie jest przypadkowe (w Biblii imię to nosił mądry król). Najciekawsze jednak jest znaczenie nazwiska Weiser: der Weise to po niemiecku mędrzec (w biblijnej interpretacji może być kimś na kształt Mesjasza).W tym świetle postać Weisera jawi się właśnie jako ktoś, kto doznał iluminacji, który ma kontakt ze sferą nadprzyrodzoną - wszelkie dookreślenia odzierają tę powieść z tajemnicy. Zatem potraktujmy te swobodne interpretacje jako wskazówkę .
Rodzaj powieści:
Weiser Dawidek” określany jest jako powieść inicjacyjna. Określenie to nie jest bezpodstawne. Jego trafność łatwo stwierdzić, gdy przyjrzymy się znaczeniu postaci Dawidka dla czwórki dzieci. Weiser pełni funkcję
Charona, z tym że nie jest on towarzyszem przejścia z życia do śmierci, a z dziecięctwa w dojrzałość. Chłopiec posiada jakiś kontakt z tym, co transcendentne, ma umiejętności, o których nawet nie śniło się dzieciom. Jego brawurowe popisy zdolności przyciągają, oddalając tym samym czasy żołnierzyków, bezmyślnego kopania piłki, grania w kapsle. Weiser stawia chłopcom warunki, daje zadania do wykonania, które mają pełnić rolę testu. Gdy wszyscy przejdą przez ten konkurs, Dawidek dopuści ich do tajemnicy. W czasie strzelania narrator zostanie postrzelony przez Weisera, co niejako naznaczy go na całe życie. Blizna będzie piętnem, niezmywalnym stygmatem, który od czasu do czasu będzie o sobie przypominał uporczywym bólem. Mimo że Weiser zniknie po eksplozji w tunelu pod wiaduktem kolejowym, zostanie w bohaterach na zawsze. Nie da o sobie zapomnieć, czego dowodem jest pisanie uprawiane przez Pawła Hellera. Pisanie, które ma ocalić od zapomnienia, które ma też przynieść nieosiągalne katharsis, które ma wyjaśnić tajemnicę sprzed lat. Na marne. Poszukiwanie prawdy przez narratora to przecież nic innego, jak również wyraz tęsknoty za utraconą niewinnością, która pozwalała żyć w niewiedzy, w spokoju, bez pytań o porządek świata. Istotą niewinności jest życie nieświadome, jest brak pytań. Weiser wciągnął chłopców i Elkę w sferę, gdzie przechodzi się z wieku cielęcego w wiek pytań bez odpowiedzi.
Inicjacja ma również charakter seksualny. Co prawda, w powieści nie ma mowy o pierwszych pocałunkach i pieszczotach, ale narrator wspomina, jak podglądał z chłopcami Elkę i Weisera, którzy chadzali na pobliskie lotnisko i kładli się na pasie startowym, tuż przy jego końcu. Nie bez powodu Elka ma na sobie czerwoną sukienkę, której kolor symbolizuje namiętność i zmysłowość. Gdy nad dziećmi przelatuje samolot, sukienka wraz z Elką wędrowała w górę. Paweł sugeruje, że strach zmieszany z podnieceniem mógł wywoływać u Elki emocje bliskie tym wyzwalającym się w czasie rozkoszy fizycznej.
„Weiser Dawidek” jest również powieścią o micie utraconej Arkadii. W mitologii greckiej Arkadia to legendarna kraina wiecznej szczęśliwości, umiejscowiona na terenie dzisiejszej Grecji, czyli ściśle związana z kulturą śródziemnomorską. Jej historia wpisuje się w ciąg domniemanych zagład cywilizacyjnych: mityczna Atlantyda, królestwo Majów... Na poziomie powieści Huellego ową utraconą przestrzenią - w sensie dosłownym - jest Gdańsk i jego specyficzna okolica. Są to kamienice, których po dwudziestu kilku latach już nie ma. Ludzie, którzy pamiętali, a odeszli (jak Piotr). Ta powieść to wyraz tęsknoty za pamięcią dziecka, za światem z perspektywy umysłu nieskażonego samoświadomością.
O czym jest ta powieść? Na pewno o niezwykłym dziecku, tajemniczym chłopcu Weiserze. Jest to też hołd złożony miastu i dzieciństwu. Przyjaźni, po której dzisiaj zostały tylko wspomnienia. Niezwykłej wakacyjnej przygodzie, która sprawiła, że zmienił się świat, że zmienili się wszyscy jej bohaterowie. O tajemnicy, która zostanie tajemnicą aż do śmierci - bo przecież poznanie to śmierć.