Johann Wolfgang Goethe Cierpienia młodego Wertera


Johann Wolfgang Goethe

Cierpienia młodego Wertera

Czego tylko dowiedzieć się mogłem o dziejach

biednego Wertera, zebrałem pilnie i podaję wam

tutaj - i wiem, że będziecie mi wdzięczni. Nie

możecie odmówić jego duchowi i charakterowi

podziwu i miłości, a jego losom łez.

A ty, dobra duszo miotana tymi samymi uczuciami

co on, czerp pociechę z jego cierpień i pozwól

książeczce tej zostać twym przyjacielem, jeśli

skutkiem losu lub własnej winy nie możesz znaleźć

bliższego.

Księga pierwsza

Takiej miłości każdy młodzian czeka,

tak być kochana chce każda dziewczyna;

czemuż w najświętszym z popędów człowieka

tkwi tak straszliwego cierpienia przyczyna?

4 maja 1771

Jakże rad jestem, że wyjechałem! Najdroższy przyjacielu,

czymże jest serce ludzkie! Opuścić ciebie, którego tak

kocham, z którym nierozłączny byłem, i radować się! Wiem,

że mi przebaczysz. Czyż wszystkie inne me związki nie były

jakby wyszukane przez los po to, by niepokoić takie serce

jak moje? Biedna Eleonora! A jednak byłem niewinny. Czyż

to moja wina, że kiedy przekorne wdzięki jej siostry sprawiały

mi miłą rozrywkę, w biednym sercu zrodziła się namiętność!

A jednak - czyż jestem zupełnie niewinny? Czyż nie

podsycałem jej uczuć, czyż nie zachwycałem się tymi na

wskroś szczerymi przejawami natury, które tylekroć pobu-

dzały nas do śmiechu, choć były tak mało śmieszne?

Czyżem nie... Ach, czymże jest człowiek, by śmiał się

skarżyć! Przyrzekam ci, drogi przyjacielu, że się poprawię,

że nie będę już przeżuwał tej odrobiny zła, której los nam

udziela, jak to czyniłem zawsze. Będę używał teraźniejszości

i niech się stanie przeszłością, co minęło. Zapewne masz

słuszność, najdroższy: byłoby mniej cierpień wśród ludzi,

gdyby oni - Bóg wie, dlaczego tak są stworzeni - z mniejszą

skrzętnością wyobraźni zajmowali się wywoływaniem

wspomnień przeszłego zła, a raczej znosili obojętną teraź-

niejszość.

Bądź łaskaw powiedzieć mojej matce, że będę jak

najgorliwiej zajmował się jej sprawami i w najbliższym

czasie dam jej o tym wiadomość: Rozmawiałem z ciotką

i wcale nie odkryłem w niej tej złej kobiety, jaką się u nas

z niej czyni -jest to żywa, porywcza niewiasta o najlepszym

sercu. Oznajmiłem jej zażalenia matki co do zatrzymanej

części dziedzictwa. Wyjawiła mi swoje powody, przyczyny

8

__

i warunki, pod którymi byłaby gotowa wydać wszystko

i więcej, niż żądaliśmy. Słowem, nie chcę teraz pisać już

o tym, powiedz mej matce, że wszystko będzie dobrze.

I znowu, mój drogi, przy tej drobnej sprawie przekonałem

się, że nieporozumienia i gnuśność stwarzają na tym świecie

może więcej błędów niż chytrość i złość. Przynajmniej te

ostatnie są z pewnością rzadsze.

Zresztą czuję się tu wcale dobrze. Samotność jest dla

serca mego rozkosznym balsamem w tej rajskiej okolicy,

a młoda pora roku ogrzewa w całej pełni moje odrętwiałe

serce. Każde drzewo, każdy żywopłot jest bukietem kwiecia

i człowiek rad by się stać chrząszczem majowym, by się

unosić w tym morzu zapachów i móc czerpać z niego cały

swój pokarm.

Samo miasto nie jest miłe, natomiast wokół - niewy-

słowiona piękność natury. To skłoniło zmarłego hrabiego

von M. do założenia ogrodu na jednym ze wzgórz

układających się z uroczą rozmaitością i kształtujących

śliczne doliny. Ogród jest prosty i zaraz przy wejściu można

zauważyć, że plan kreślił nie uczony ogrodnik, lecz czułe

serce, które tu chciało rozkoszować się sobą. Już niejedną

łzę poświęciłem nieboszczykowi w zapadłym pawiloniku,

który był ulubionym jego miejscem, a jest również moim.

Wnet będę panem ogrodu; ogrodnik jest mi przychylny,

choć to ledwie kilka dni, i nieźle mu z tym będzie.

10 maja

Przedziwna pogoda ogarnęła mą duszę, podobna tym

słodkim rankom wiosennym, których używam całym sercem.

Jestem samotny i cieszę się z mego życia w tej okolicy

stworzonej dla dusz takich jak moja. Jestem tak szczęśliwy,

o najdroższy, tak zatopiony w poczuciu spokojnego istnienia,

że sztuka moja cierpi wskutek tego. Nie mógłbym teraz nic

narysować, ani kreski, a nigdy nie byłem większym malarzem

9

jak w tych chwilach. Gdy urocza dolina paruje wkoło mnie,

gdy wysokie słońce spoczywa na powierzchni nieprzenikliwego

mroku mego lasu i tylko pojedyncze promienie wkradają się

do wnętrza świątnicy, a ja leżę w wysokiej trawie nad

wodospadem strumienia i tuż przy ziemi tysiące różnych

zadziwia mnie trawek... gdy czuję bliżej swego serca wśród

ździebeł tych niezliczonych rojenie się drobnego światka,

niezbadanych postaci wszystkich robaczków i komarów,

i czuję obecność Wszechmocnego, który nas na swój własny

obraz stworzył, tchnienie Wszechznihijącego, który unosząc się

w wiecznej szczęśliwości dzierży nas i zachowuje; mój

przyjacielu, gdy mierzchnie mi w oczach, a świat dookolny

i niebo całkowicie w mojej spoczywa duszy jak postać

ukochanej - wtedy tęsknię często i myślę: ach, gdybyś mógł

znowu wyrazić, gdybyś mógł tchnąć w papier to, co w takiej

pełni, w takim cieple w tobie żyje, by stało się zwierciadłem

twej duszy, jak dusza twa jest zwierciadłem nieskończonego

Boga! Mój przyjacielu!... Aleja ginę z powodu tego, upadam

pod przemocą wspaniałości tych zjawisk.

12 maja

Nie wiem, czy to łudzące duchy unoszą się nad tą okolicą,

czy też jest w moim sercu ciepła niebiańska wyobraźnia,

która mi wszystko wkoło tak rajskim czyni. Jest niedaleko

stąd studnia; studnia, do której jestem przykutyjak Meluzynal

ze swymi siostrami. Schodzisz małym wzgórkiem i znajdujesz

się przed sklepieniem, gdzie ze dwadzieścia stopni wiedzie

w dół, a dołem najczystsza woda wypływa ze skał mar-

murowych. Murek, który w górze tworzy obramowanie,

wysokie drzewa, które owo miejsce wokół zarastają, chłód

1 Meluzyna - wg średniowiecmych legend francuskich niezwykłe

piękna żona hrabiego Poitiers, która raz na tydzień zmieniała się w pół

kobietę, pół węża, i zniknęła, gdy mąż ujrzał ją w tej postaci.

ustronia - wszystko to ma coś pociągającego, przejmującego

dreszczem. Nie ma dnia, bym nie przesiedział tam z godzinę.

Przychodzą tu dziewczęta z miasta po wodę: najniewinniejsze

to zajęcie i najkonieczniejsze, które niegdyś i córki królewskie

wykonywały same. Gdy tak siedzę, wokół mnie powstaje

żywo ten obraz patriarchalny, jak to pradziadowie u studni

nawiązują znajomości i zalecają się i jak wkoło studni

i źródeł unoszą się dobroczynne duchy. Kto tego odczuć nie

umie, ten chyba nigdy po ciężkiej wędrówce w letni dzień

nie krzepił się chłodem studni.

i 13 maja

Pytasz, czy masz mi przysłać moje książki? Drogi, proszę cię

na Boga, uwolnij mnie od nich! Nie trzeba mi już kierownictwa

ani zachęty, ani podniety; przecież to serce wrze samo z siebie

aż nadto; potrzeba mi kołysanki, a tę w pełni znalazłem

w Homerze. Jakże często utulam nim do snu swą buntowniczą

krew; bo nigdy nie widziałeś nic tak nierównego, tak

# niespokojnego jak to serce. Drogi! Czyż muszę to mówić tobie,

' który tak często obarczałeś się ciężarem patrzenia, jak

przechodzę z troski do swawoli i ze słodkiej melancholii do

zgubnej namiętności. Obchodzę się też ze swym serduszkiem

jak z chorym dzieckiem: wszelkiej jego chęci staje się zadość.

Nie powiadaj tego dalej; są ludzie, którzy by mi to wzięli za złe.

15 maja

Prości ludzie okolicy znają mnie już i hają, zwłaszcza

dzieci. Uczyniłem smutne spostrzeżenie dym z początku

szukał ich towarzystwa, wypytywałem ich przyjaźnie o to

lub owo, sądzili niektórzy, że chcę z nich szydzić, i dawali mi

szorstką odprawę. Nie gniewałem się o to, jeno odczuwałem

bardzo żywo, co już niejednokrotnie spostrzegłem: ludzie

10 11

pewnej klasy będą się zawsze trzymać w zimnym oddaleniu

od prostego ludu, jakby sądzili, że stracą skutkiem zbliżenia;

a nadto istnieją lekkoduchy i źli żartownisie, którzy zdają

się zniżać, by swawolę swą uczynić tym dotkliwszą dla

biednego ludu.

# Wiem, że jesteśmy równi ani być możemy, lecz jestem

zdania, że ten, któremu zda się koniecznym oddalić od tak

zwanego tłumu, by być szanowanym, jest równie godzien

nagany jak tchórz, który ukrywa się przed swoim wrogiem

bojąc się mu ulec.#

Ostatnio przyszedłem do studni i zastałem młodą służącą,

która postawiła swe naczynie na najniższym stopniu,

oglądając się, czy nie nadchodzi jaka towarzyszka, która by

jej pomogła wziąć je na głowę. Zszedłem i spojrzałem na nią.

- Czy pomóc ci, panienko? - rzekłem. Zarumieniła się

bardzo. - O nie, panie - odparła. - Bez ceremonii!

- Nałożyła podkładkę i pomogłem jej. Podziękowała

i poszła pod górę.

17 maja

Poczyniłem różne znajomości, towarzystwa nie znalazłem

jeszcze żadnego. Nie wiem, co mam w sobie pociągającego

dla tych ludzi, tylu mnie z nich lubi; przywiązują się do mnie

i zawsze mi przykro, gdy nam droga wspólna wypada tylko

kawałek. Jeśli mnie spytasz, jacy tu są ludzie, muszę ci

odrze: jak wszędzie! Jednostajnyjest rodzaj ludzki. Większość

przepracowuje przeważną część czasu, by żyć, a ta odrobina

wolności, która im pozostaje, niepokoi ich tak, że używają

wszystkich środków, by się jej pozbyć. O, przeznaczenie

ludzkie!

Ale poczciwy, dobry to lud! Gdy się czasem zapomnę,

gdy używam z nimi uciech, które są jeszcze dozwolone

człowiekowi - by pożartować u przyzwoitego stołu z całą

szczerością i otwartością, urządzić w swoim czasie przechadz-

kę lub tańce i tym podobne - ma to na mnie wcale

dobry wpływ... o ile tylko nie przyjdzie mi na myśl, że

jeszcze tyle innych sił we mnie spoczywa, które pleśnieją

bez użytku i które muszę starannie ukrywać. Ach, to tak

uciska serce! A jednak być nie rozumianym to los takich

jak my!

Ach, że też znikła przyjaciółka mojej młodości! Ach,

że znałem ją kiedykolwiek! Powiedziałbym sobie: jesteś

głupcem! Szukasz, czego tu znaleźć nie można! Jednak

ją miałem, czułem to serce, tę wielką duszę, w której

obecności zdawałem się sobie czymś więcej, niż byłem,

bo byłem wszystkim, czym być mogłem. Mój Boże,

czyż była choć jedna siła mojej duszy nie wyzyskana?

Czyż nie mogłem przed nią rozwinąć całego przedziwnego

uczucia, którym serce me obejmuje naturę? Czyż stosunek

nasz nie był wiecznym snuciem przesubtelnej wrażliwości,

najbystrzejszego dowcipu, którego wszystkie rodzaje,

aż do swawoli, nacechowane były piętnem geniuszu?

A teraz! - Ach, jej lata, którymi mnie wyprzedziła,

zawiodły ją do grobu wcześniej niż mnie. Nigdy jej

nie zapomnę ani jej głębokiego umysłu, ani boskiej

cierpliwości.

Przed kilku dniami spotkałem młodego V., szczerego

chłopca o miłej, harmonijnej twarzy. Wyszedł właśnie

z akademii; nie wydaje się sobie mędrcem, lecz sądzi, iż wie

więcej niż inni. Był też pilny, jak ze wszystkiego wnoszę;

słowem, umie dużo. Usłyszawszy, że wiele rysowałem i znam

grekę (dwa meteory w tej miejscowści), zwrócił się do mnie,

wyładował wiele wiedzy od Batteuxl aż do Wooda2, od

1 Charles Batteux (1713-1780) - estetyk francuski, którego dzieło

Cours de belles lettres (Kurs literatury) uzyskało w niemieckim przekładzie

dużą poczytność i było w swoim czasie uważane za podstawowe w dziedzinie

filozofii sztuki.

2 Robert Wood (171(--1771) - znany archeolog szkocki i autor pracy

o geniuszu i dziele Homera.

12 13

Pilesal do Winckelmanna2, i zapewnił mnie, że przeczytał

całą pierwszą część Teorii Sulzera3 i posiada rękopis Heynego4

o studium antyku. Przyjąłem to do wiadomości.

Poznałem jeszcze jednego zacnego człowieka, książęcego

komisarza. Jest szczery i otwarty. Powiadają, że dusza się

raduje, kiedy się go widzi wśród jego dzieci, których ma

dziewięcioro. Szczególnie dużo mówią o jego najstarszej

córce. Zaprosił mnie do siebie; odwiedzę go w najbliższych

dniach; mieszka w książęcej leśniczówce (półtorej godziny

stąd), dokąd pozwolono mu sprowadzić się po śmierci żony,

ponieważ pobyt tu w mieście, w domu urzędniczym, był mu

zbyt bolesny.

Zresztą natknąłem się na kilka dziwacznych oryginałów,

w których wszystko jest nieznośne, najnieznośniejsze zaś ich

oznaki przyjaźni.

Bądź zdrów. Ten list zadowoli cię. Jest całkiem historyczny.

22 maja

Że życie ludzkiejest tylko snem, zdawało sięjuż niejednemu.

I mnie również uczucie to stale towarzyszy.

Gdy widzę, jak ograniczone są czynne i badawcze siły

człowieka; gdy widzę, jak wszelka działalność zmierza do

tego, by uczynić zadość potrzebom, które znowu nie mają

innego celu jak ten, by przedłużyć nasze biedne istnienie,

a następnie, gdy widzę, że wszelkie uspokojenie się co do

1 Roger de Piles (1635-1709) - francuski malarz i teoretyk sztuki.

2 Johann Joachim Winckelmann ( 1717-1768) - słynny niezniecki

archeolog i historyk sztuki, autor dzieła Dzieje sztuki starożytnej, które

wywarło wielki wpływ na niemiecką literaturę i sztukę.

3 Johann Georg Sulzer (1720-1779) - historyk sztuki, autor Ogólnej

teorii sztuki, którą Goethe omawiał w recenzji zamieszczonej w "Frankfurter

Gelehrten Anzeigen".

4 Christian Gottlob Heyne (1729-1812) - filolog i archeolog, profesor

uniwersytetu w Getyndze.

pewnych punktów dociekań jest tylko senną rezygnacją,

gdyż człowiek maluje sobie pstrymi postaciami i jasnymi

widokami ściany, wśród których jest zamknięty - to

wszystko, Wilhelmie, odbiera mi mowę! Wracam w siebie

i znajduję świat! Znowu raczej w przeczuciu i niejasnym

pożądaniu niż w rzeczywistym kształcie i w żywej sile.

I wtedy przepływa wszystko przed mymi zmysłami i uśmie-

cham się dalej marząco do świata.

Że dzieci nie wiedzą, czego chcą, na to godzą się wszyscy

wielcy uczeni nauczyciele i ochmistrze. Że jednak i dorośli,

podobnie dzieciom, plączą się po tej ziemi, nie wiedzą jak

one, skąd przychodzą i dokąd idą, równie mało działają

wedle prawdziwych celów, równie podlegają rządom

biszkopta, ciastka i brzozowej rózgi, w to nikt nie chce

uwierzyć, a zdaje mi się to jasne jak słońce.

Wyznam ci chętnie, bo wiem, co byś mi na to powiedział,

że najszczęśliwsi są ci, którzy, podobnie dzieciom, żyją

z dnia na dzień, włóczą za sobą lalkę, rozbierają i ubierająją

i z wielkim szacunkiem skradają się koło szuflady, w której

mama zamknęła łakocie, a gdy wreszcie dostaną, czego

pragną, zjadają to pełnymi usty i wołają: Jeszcze! To są

szczęśliwe istoty! Dobrze jest również i tym, którzy swym

błahym zajęciom lub nawet namiętnościom nadają wspaniałe

tytuły i dedykują je rodzajowi ludzkiemu jako olbrzymie

przedsięwzięcia dla jego dobra i zbawienia. Szczęśliwy, kto

może być taki! Ale kto w swej pokorze poznał, do czego to

wszystko zmierza, kto widzi, jak sprytnie każdy obywatel,

któremu dobrze się powodzi, umie swój ogródek przystrzyc

na podobieństwo raju i jak nieznużenie również nieszczęśliwiec

sapiąc pod ciężarem kuśtyka swą drogą, i jak wszyscy

jednakowo są zainteresowani, by jeszcze o minutę dłużej

widzieć światło tego słońca - ten jest cichy i tworzy też

swój świat z samego siebie, i jest także szczęśliwy, ponieważ

jest człowiekiem. A wreszcie, jakkolwiek jest ograniczony,

nosi jednak zawsze w sercu słodkie uczucie wolności

i świadomość, że może porzucić to więzienie, gdy zechce.

14 15

26 maja

Znasz od dawna mój sposób zagospodarowywania się,

obierania sobie chatki gdzieś w jakimś zacisznym miejscu

i bytowania tam we wszelkim ograniczeniu. Znalazłem i tu

wreszcie zakątek, który mnie pociągnął.

Prawie godzinę drogi przed miastem leży miejscowość,

którą zwą Wahlheiml. Położenie na wzgórku jest bardzo

malownicze i gdy się w górze dochodzi ścieżką do wsi, widzi

się od razu całą dolinę. Dobra gospodyni, uprzejma i żwawa

na swój wiek, służy piwem, winem i kawą, a co najważniejsza,

są dwie lipy, które rozpostartymi gałęziami ocieniają mały

placyk przed kościołem, otoczony wkoło chłopskimi domami,

stodołami i podwórzami. Tak zacisznym, przytulnym nie

wydał mi się żaden kąt i tam każę wynosić z gospody swój

stół i krzesło, piję kawę i czytam Homera. Gdym przypadkiem

w piękne popołudnie zaszedł pierwszy raz pod lipy, zastałem

placyk pusty. Wszystko było w polu. Tylko chłopak, mniej

więcej czteroletni, siedział na ziemi, przyciskając obu rękami

do piersi drugie, około półroczne dziecko siedzące między

jego nogami, tak że shiżył mu za rodzaj krzesła, i mimo

żywości, z jaką spoglądał wokół swymi czarnymi oczami,

siedział najspokojniej. Miło uderzył mnie ten widok; usiadłem

na pługu stojącym naprzeciw i rysowałem tę braterską scenę

z wielką przyjemnością, wraz z najbliższym płotem, wrotami

stodoły i kilku połamanymi kołami, tak jak stały obok

siebie; spostrzegłem po upływie godziny, że stworzyłem

dobrze skomponowany, bardzo interesujący rysunek, nie

dodając nic od siebie.

To utwierdziło mnie w postanowieniu, by na przyszłość

trzymać się tylko natury. Ona jedna jest nieskończenie

bogata i ona jedna tworzy wielkiego artystę. Na korzyść

reguł można rzec wiele, mniej więcej to, co można rzec na

1 Czytelnik raczy się nie trudzić szukaniein wy##onych tu miejscowości.

Trzeba było zmienić majdujące się w ory#nale nazwy. (Przyp. aut.)

16

pochwałę mieszczańskiego społeczeństwa. Człowiek, który się

wedle nich kształci, nie wyda nigdy nic niesmacznego i złego,

tak jak ten, który daje się kształtować prawom, nigdy nie

stanie się nieznośnym sąsiadem, nigdy wielkim złoczyńcą; ale

wszelka reguła, mówcie co chcecie, niszczy prawdziwe

odczucie natury i prawdziwyjej wyraz. Mówisz, że to za ostro!

Że reguła ogranicza tylko, przycina zbyt bujne pędy itd. Drogi

przyjacielu, dam ci porównanie: z tym jest jak z miłością.

Młode serce lgnie całe do dziewczyny, przepędza wszystkie

godziny dnia przy niej, trwoni wszystkie siły, całe swe

bogactwo, byjej w każdej chwili wyznawać, że oddaje sięjej

w całości. I niechże przyjdzie filister, człowiek, który piastuje

urząd publiczny, i niech powie: "Mój piękny panie, kochać to

rzecz ludzka, tylko musicie się kochać po ludzku! Podziel sobie

godziny: jedne przeznacz na pracę - a godziny wypoczynku

poświęć swej dziewczynie; oblicz swe bogactwo i z tego, co ci

ponad konieczną potrzebę pozostanie, nie bronię ci czynićjej

podarków, lecz nie za często; na przykład, na jej urodziny

i imieniny itd." Jeśli ten człowiek usłucha, to będzie z niego

użyteczny młodzieniec i ja sam poradzę każdemu księciu, by

go osadził w kolegium; tyle tylko, że koniec z jego miłością

ijeślijest artystą, zjego sztuką... O, moi przyjaciele! Dlaczego

strumień geniuszu wytryska tak rzadko, tak rzadko wzbiera

wysoką falą, wstrząsa waszymi zdumionymi duszami? Drodzy

przyjaciele, oto mieszkają po obu stronach wybrzeża spokojni

panowie, którym zniszczałyby domki w ogródkach, grzędy

tulipanów i pola kapusty i którzy przeto zawczasu budowa-

niem tam i odpływów umieją zapobiec grożącemu w przyszło-

ści niebezpieczeństwu.

27 maja

Wpadłem, widzę, w zachwyt, porównania i deklamację

i zapomniałem dopowiedzieć ci do końca, co się dalej stało

z dziećmi. Siedziałem #ůp #, ogrążony w malarskim

#`Ó#

nastroju, który ci mój wczorajszy list w wielkim nieładzie

przedstawia, ze dwie godziny. Koło wieczora przychodzi do

dzieci, które się przez cały czas nie ruszały, młoda kobieta

z #oszyczkiem na ręce i woła z daleka: - Filipie, jesteś bardzo

grzeczny! - Pozdrowiła mnie, ja podziękowałem, powstałem,

podszedłem bliżej i zapytałem ją, czy jest matką dzieci.

Potwierdziła i dając starszemu pół kukiełki podniosła małe

i ucałowała je z macierzyńską miłością. - Dałam - rzekła

- memu Filipowi małe, by je potrzymał, i poszłam do miasta

z mym najstarszym po biały chleb i cukier, i glinianą rynkę.

- Widziałem to wszystko w koszu, którego pokrywka

odpadła. - Chcę mojemu Jankowi (takie było imię najmłod-

szego) zgotować polewkę na wieczerzę; ten duży hultaj sthxkł

mi wczoraj rynkę, gdy kłócił się z Filipem o wyskrobki kaszy.

- Zapytałem o najstarszego, i zaledwo powiedziała mi, że

ugania się po łące za kilku gęśmi, gdy właśnie przybiegł

w podskokach i przyniósł drugiemu pręt leszczyny. Rozma-

wiałem dalej z kobietą i dowiedziałem się, że jest córką

nauczyciela i że mążjej pojechał do Szwajcaru odebrać spadek

po jednym ze swych krewnych. - Chcieli go oszukać

- rzekła - i nie odpowiadali mu na listy, więc sam się tam

udał. Żeby go tylko nie spotkało jakie nieszczęście. Nie mam

o nim wieści. - Było mi trudno rozstać się z kobietą; dałem

każdemu z dzieci krajcara; dla najmłodszego dałem matce, by

m# przyniosła kukiełkę do polewki, gdy pójdzie do miasta,

takeśmy się rozeszli.

Powiadam ci, mój skarbie, jeśli mnie opuszczają zmysły,

to cały ten zamęt łagodzi widok takiego stworzenia, które

w szczęśliwym spokoju obraca się w ciasnym kole swego

istnienia, radzi sobie z dnia na dzień i widząc opadające

liście, myśli przy tym tylko, że zima nadchodzi.

Odtąd bywam tam często. Dzieci przywykły do mnie

zupełnie. Dostają cukier, gdy piję kawę, i dzielą ze mną

chleb z masłem i kwaśne mleko wieczorem. W niedzielę nie

braknie im krajcara; jeśli nie zjawię się po godzinie modlitwy,

gospodyni ma rozkaz wypłacić go.

Są poufałe, opowiadają mi to i owo, a zwłaszcza bawię się

ich roznamiętnieniem i naiwnymi wybuchami pożądania,

gdy się więcej dzieci ze wsi zgromadzi.

Kosztowało mnie wiele trudu, aby wyperswadować matce

jej troskę: - One mogą się panu naprzykrzać.

30 maja

To, com ci niedawno powiedział o malarstwie, stosuje się

niewątpliwie i do poezji; tylko trzeba rzecz ładną rozpoznać

i śmiało ją wyrazić, co oczywiście w kilku słowach mówi

wiele. Widziałem dziś scenę, która, opisana po prostu,

byłaby najpiękniejszą na świecie idyllą; lecz po cóż zaraz

poezja, scena, idylla? Czyż zawsze musimy coś kleić, jeśli

przejmuje nas jakie zjawisko natury?

#Jeśli po tym wstępie oczekujesz czegoś bardzo wzniosłego

i dostojnego, to znów się mylisz; tym żywym współczuciem

przejął mnie nie kto inny, jak tylko młody parobczak#

opowiem ci o tym, jak zwykle, niezgrabnie, a ty pewnie

posądzisz mnie, jak zwykle, o przesadę; i to znów w Wahl-

heim, jak zawsze w Wahlheim, działy się te dziwy.

Na dworze pod lipami zasiadło towarzystwo, by napić się

kawy. Ponieważ nie bardzo mi odpowiadało, więc odsunąłem

się pod jakimś pozorem.

Młody parobczak wyszedł z sąsiedniego domu i zaczął

coś poprawiać przy pługu, który niedawno rysowałem.

Ponieważ mi się z wyglądu spodobał, przemówiłem do

niego, pytając o jego sprawy; niebawem zaznajomiliśmy się

i wnet spoufalili, jak mi się zwykle zdarza z tego rodzaju

ludźmi. Opowiedział mi, że służy u pewnej wdowy, która się

z nim bardzo dobrze obchodzi. Mówił o niej dużo i tak ją

chwalił, że wnet zmiarkowałem, że jest jej ciałem i duszą

oddany. Nie była już młoda, mówił, pierwszy mąż nie był

dla niej dobry, nie chciała już powtórnie wyjść za mąż,

a z opowiadania jego wynikało jawnie, jak piękna, urocza

18 19

była dla niego, jak bardzo pragnął, aby go wybrała i zatarła

wspomnienia o wadach swego pierwszego małżonka.

Musiałbym ci powtarzać słowo po słowie, aby ci unaocznić

przywiązanie, miłość i wierność tego człowieka. Ba,

musiałbym mieć talent największego poety, aby ci równo-

cześnie przedstawić żywo jego ruchy, dźwięk głosu, wewnęt-

rzny żar jego oczu. Nie, żadne słowa nie wyrażą tkliwości

jego uczucia; to, co mógłbym powiedzieć, jest niezdarne.

Wzruszyła mnie zwłaszcza jego obawa, że mogę mieć jakieś

podejrzenia co do ich stosunku i wątpić o jej prowadzeniu

się. Z jakim wdziękiem mówił o jej postaci, o jej ciele, które,

choć już nie miało młodzieńczego czaru, przyciągało go

gwałtownie i przykuwało - to mogę odtworzyć sobie tylko

w głębi duszy. Nie myślałem i nie śniłem w mym życiu, że

spotkam w tak czystej formie tak gwałtowną żądzę i tak

gorące i tęskne pożądanie. Nie gniewaj się na mnie, jeśli ci

powiem, że na wspomnienie tej niewinności i prawdy płonie

mi dusza, że obraz tej wierności i czułości prześladuje mnie

wszędzie i że ja sam, jakby tym rozpalony, pragnę i tęsknię.

Postaram się zobaczyć ją w najbliższym czasie albo dam

temu spokój. Lepiej, gdy widzieć ją będę oczyma jej

wielbiciela; może ukaże się mym własnym oczom nie taka,

jak w nich teraz widnieje, i czemuż bym miał sobie psuć

piękny obraz?

16 czerwca

Czemu do ciebie nie piszę? Pytasz o to, a jesteś przecie też

jednym z uczonych. Powinieneś zgadnąć, że mam się dobrze

i wprawdzie Słowem, zawiązałem znajomość, która

bliżej obchodzi me serce. Znajomość... nie wiem.

Opowiedzieć w porządku, jak się to stało, że poznałem

jedno z najmilszych stworzeń, będzie trudno. Jestem

zadowolony i szczęśliwy, a więc niedobry ze mnie historyk.

# Anioła? Fe! To mówi każdy o swojej! Prawda? A jednak

nie jestem zdolny wypowiedzieć ci, jak jest doskonała,

dlaczego jest doskonała; dość, że opętała całą mą duszę.

Tyle prostoty przy takim rozumie,tyle dobroci przy

takiej mocy, tyle spokoju duszy przy prawdziwym i czynnym

życiu. ;!

I Wszystko,co mówię o niej,jest to brzydka gadanina,

# przykre abstrakcje,które nie wyrażają ani jednego rysu jej

( osobowości.Innym razem - nie,I#ie innym razem,teraz,

2araz ci opowiem.Jeśli nie zrobię tego teraz,nie stanie się to

1 nigdy.Bo między nami,odkąd zacząłem pisać,miałem już

trzykrotnie zamiar odłożyć pióro,kazać osiodłać konia

' i wyjechać, a jednak przysiągłem sobie dziś rano nie

' wyjeżdżać - i podchodzę co chwila do okna,by spojrzeć,

jak wysoko słońce...

' Nie mogłem się przezwyciężyć,musiałem pojechać do

# niej.Oto jestem z powrotem,Wilhelmie,i będę jeść swój

# chleb z masłem na wieczerzę i pisać do ciebie.Co za rozkosz

' dla duszy mojej widzieć ją w kole tych miłych,żywych

dzieci,jej ośmiorga rodzeństwa!

Jeśli tak będę dalej postępować,to będziesz na końcu tak

' mądry,jak na początku; słuchaj więc,zmuszę się do

# szczegółowego opisu.

Pisałem ci niedawno,jak poznałem komisarza S.,i że

mnie prosił,bym go odwiedził w jego pustelni,a raczej

w jego małym królestwie.Zaniedbałem tego i byłbym tam

# może nigdy nie zaszedł,gdyby przypadek nie był odkrył mi

skarbu ukrytego w cichej okolicy.

# Nasi młodzi ludzie urządzili bal na wsi,na który się też

chętnie stawiłem.Podałem pewnej tutejszej dobrej,ładnej,

2resztą nic nie znaczącej dziewczynie dłoń i stanęło na tym,

że mam wynająć karetę,pojechać z moją tancerką i jej

ciotką na miejsce zabawy i po drodze zabrać Szarlotę S.

- Pozna pan piękną niewiastę - rzekła moja towarzyszka,

# gdyśmy jechali rozległym,pięknie wytrzebionym lasem do

leśniczówki.- Miej się pan na baczności - rzekła ciotka

- byś się pan nie zakochał! - Jak to? - spytałem.- Jest

20 21

już narzeczoną - odrzekła owa - pewnego bardzo dzielnego

człowieka, który wyjechał, by po śmierci ojca doprowadzić

swe sprawy do ładu i zdobyć przyzwoite stanowisko.

- Wiadomość ta była mi wcale obojętna.

Brakło jeszcze kwadransa do zachodu słońca, gdyśmy

zajeżdżali przed wrota. Było bardzo duszno i niewiasty

wyrażały obawę co do burzy, która zdawała się gromadzić

w białoszarych gęstych chmurkach na widnokręgu. Roz-

proszyłem ich troskę udaną znajomością stanów pogody,

jakkolwiek sam zacząłem przeczuwać, że zabawa nasza

dozna przeszkody.

Wysiadłem. Służąca, która wyszła z bramy, prosiła nas,

byśmy chwilę poczekali, bo panna Lota wnet przyjdzie.

Poszedłem podwórzem ku porządnie zbudowanemu domo-

stwu i gdy wstępowałem po schodach prowadzących do

domu i wchodziłem w drzwi, oczy moje ujrzały najpiękniejsze

widowisko, jakie mi się kiedykolwiek nastręczyło. W przed-

sieni kręciło się sześcioro dzieci, od jedenastu do dwu lat,

wokół dziewczyny średniego wzrostu, o pięknej figurze,

odzianej w prostą białą suknię z różowymi k#kardami

u ramion i piersi. Trzymała czarny chleb i krajała swym

małym stojącym dokoła, każdemu po kawałku wedle

proporcji ich wieku i apetytu, i podawała każdemu uprzejmie;

a każde wołało szczerze: - Dziękuję! - wyciągając wpierw

długo małe rączki w górę, zanim kawałek został odkrojony,

a potem ze swą wieczerzą zadowolone albo odbiegało na

bok, albo, jeżeli miało łagodniejsze usposobienie, odchodziło

spokojnie ku bramie, by zobaczyć obcych i karetę, w której

odjechać miała ich Lota. - Proszę przebaczyć - rzekła

- że trudzę pana wejściem do domu i pozwalam paniom

czekać. Wskutek ubierania się i wydawania różnych

dyspozycji w domu na czas mej nieobecńości zapomniałam

dać dzieciom mym wieczerzę, one zaś nie chcą, by ktoś inny

krajał im chleb. - Pówiedziałem jej nic nie znaczący

komplement i cała ma dusza była wypełniona jej postacią,

jej głosem, jej zachowaniem się; ledwo miałem czas ochłonąć

22

z niespodziewanego wrażenia, gdy ona pobiegła do izby

po rękawiczki i wachlarz. Dzieci w pewnym oddaleniu

patrzyły na mnie z ubocza; podszedłem do najmłodszego

o miłej, ładnej twarzyczce. Cofnęło się, gdy właśnie Lota

weszła drzwiami i rzekła: - Ludwiku, podaj kuzynkowi

rękę. hłopak uczynił to z ogromną szczerością i nie

mogłem się powstrzymać, by go serdecznie nie ucałowa#

nie zwracając uwagi na jego mały zasmarkany nose

- Kuzynek? - rzekłem podając jej rękę. - Sądzi pani,

że jestem godzien szczęścia być jej krewnym? - O - rze-

kła ze swawolnym uśmiechem - nasze związki rodzinne

są szeroko rozgałęzione i byłoby mi przykro, gdyby pan

miał być tym najgorszym krewniakiem. - Idąc dała Zofii,

najstarszej po sobie siostrze, dziewczynie mniej więcej

jedenastoletniej, zlecenie, by uważała na dzieci i po-

zdrowiła papę, gdy wróci z przejażdżki konnej. Dzieciom

rzekła, by słuchały swej siostry Zofii, jak gdyby jej samej,

co też niektóre wyraźnie przyrzekły. Jednak mała wścibs-

ka blondyneczka, mniej więcej lat sześciu, rzekła: - Ty

przecież nie jesteś nią, Lotko, my ciebie więcej kochamy.

- Dwaj najstarsi chłopcy wleźli na tył karety i na me

prośby pozwoliła im Lota pojechać aż pod las, o ile

przyrzekną, że nie będą się przekomarzać i że będą się

mocno trzymać.

Zaledwieśmy usiedli, panie się przywitały, poczyniły

wzajemnie uwagi co do ubrania, a zwłaszcza kapelusików,

i zlustrowały towarzystwo, jakie się zastać spodziewano,

gdy Lota kazała przystanąć woźnicy i zsiąść swoim braciom;

jeszcze raz pragnęli ucałować jej rękę, co najstarszy uczynił

z całą czułością właściwą wiekowi lat piętnastu, młodszy

z wielkim impetem i lekkomyślnością. Kazała raz jeszcze

pozdrowić małe i pojechaliśmy dalej.

Ciotka spytała, czy skończyła książkę, którą jej niedawno

posłała. - Nie - odrzekła Lota - nie podoba mi się.

Mogę ją cioci oddać. Poprzednia też nie była lepsza.

- Byłem zdumiony, gdy spytałem, co to za książki, a ona

23

mi odrzekłal. Znajdowałem tyle charakteru we wszystkim,

co mówiła; przy każdym jej słowie dostrzegałem nowe

dźwięki, nowe promienie ducha bijące z jej twarzy, które

stopniowo z zadowoleniem zdawała się roztaczać, gdyż

czuła, że ją rozumiem.

- Gdy byłam młodsza - rzekła - niczego tak nie

lubiłam jak romansów. Bóg wie, jak miło mi było siąść

w niedzielę w kąciku i całym sercem uczestniczyć w szczęściu

i nieszczęściu jakiejś miss Jennyz. Nie przeczę też, że rodzaj

ten ma jeszcze dla mnie pewien urok. Ale że tak rzadko

mogę dorwać się do książki, musi ona być wedle mego

smaku. I ten autor jest mi najmilszy, w którym odnajduję

swój świat, u którego tak się dzieje, jak u mnie, a którego

opowieść jednak jest dla mnie tak zajmująca, tak serdeczna,

jak me własne życie domowe; oczywiście nie jest ono rajem,

jednak na ogół jest źródłem niewymownej szczęśliwości.

Starałem się ukryć swe uczucia z powodu tych słów. Nie

udało mi się to oczywiście na długo. Bo gdym usłyszał ją

mówiącą mimochodem z taką prawdą o Plebanie z Wakefiel-

du3, o...4, utraciłem równowagę, mówiłem wszystko, com

wiedział, i spostrzegłem dopiero po pewnym czasie, gdy

Lota zwróciła rozmowę do innych, że ci przez ten czas

siedzieli z otwartymi szeroko oczyma, jakby nieobecni.

Ciotka niejednokrotnie patrzyła na mnie, szyderczo marszcząc

nosek, co mię jednak nic nie obchodziło.

' Jest rzeczą konieezną usunąć ten ustęp listu, by nikomu nie dać

powodu do zażaleń. Choć w gruncie rzeczy każdemu autorowi mało zależy

na zdaniu jednej dziewczyny i niestałego młodzieńca. (Przyp. aut.)

2 Miss Jenny - bohaterka poetycznej powieści Johanna Hermesa

Historia panny Jenny Wilkes, wzorowanej na angielskich powieściach

obyczajowych Richardsona.

3 Pleban z Wakefieldu - znana powieść obyczajowa poety i pisarza

angielskiego z XVIII w. Olivera Goldsmitha (1729-1774).

4 I tu opuszczono też nazwiska kilku rodzimych autorów. Kto zashiguje na

uznanie Loty, odgadnie to z pewnością sercem, gdyby miał ustęp czytać.

A poza tym nikt o tym wiedzieć nie potrzebuje. (Przyp. aut.)

Rozmowa zeszła na przyjemności tańca. - Jeśli ta

namiętność jest wadą - rzekła Lota - to wyznam panu

chętnie, że nie znam nic ponad taniec. A jeśli mam jakieś

zmartwienie i zabębnię sobie kontredansa na mym roz-

strojonym fortepianie, to wszystko wraca do ładu.

Jakżem się wśród rozmowy upajał czarnymi oczyma! Jak

te żywe wargi i świeże, hoże policzki pociągały mą duszę!

Jakżem, zatopiony we wspaniałą treść jej mowy, nie słyszał

czasem nawet słów, które wypowiadała! O tym masz pojęcie,

bo mnie znasz. Słowem, wysiadłem z powozu jak we śnie,

gdyśmy przystanęli przed willą, i byłem tak zatopiony

w marzeniu wśród pogrążającego się w zmierzchu świata, że

ledwo zważałem na muzykę, która płynęła ku nam z oświet-

lonej sali.

Dwaj panowie, Audran i niejaki N. N. - któż zapamięta

nazwiska! - którzy byli tancerzami ciotki i Loty, przyjęli

nas przy karecie i zabrali swoje niewiasty; i ja wprowadziłem

moją na górę.

Wiliśmy się w menuetach wokół siebie, zapraszałem

niewiastę po niewieście i właśnie najnieznośniejsze nie mogły

się zdobyć na to, by podać rękę i skończyć. Lota i jej tancerz

zaczęli angielskiego i co czułem, gdy i ona w szeregu zaczęła

z nami fgurę, możesz sobie wyobrazić. Trzeba ją widzieć

tańczącą! Wiesz! Jest tak przejęta całym sercem i całą duszą,

jej całe ciało jest harmonią tak niefrasobliwą, tak prostą,

jakby to było właściwie wszystkim, jakby poza tym nic nie

myślała, nic nie czuła; i w tej chwili niewątpliwie wszystko

inne znika dla niej.

Prosiłem ją do drugiego kontredansa; przyrzekła mi

trzeciego i z najmilszą na świecie szczerością zapewniała

mnie, że ogromnie lubi tańczyć niemieckiego. - Jest tu taka

moda - dodała - że każda para, która do siebie należy,

pozostaje w niemieckim razem, a mój danser walcuje źle

i będzie mi wdzięczny, gdy go od tej pracy uwolnię; pańska

dama zaś nie umie go także i nie lubi, a widziałam

w angielskim, że pan dobrze tańczy walca, więc jeśli pan

24 25

chce być moim w niemieckim, to idź pan i poproś o to mego

partnera, ja poproszę pańską damę. - Podałem jej na to

rękę i urządziliśmy tak, że jej tancerzowi powierzone zostało

tymczasem zabawienie mojej.tancerki.

Otóż zaczęło się i zabawialiśmy się chwilę różnorodnym

splataniem ramion. Z jakimż wdziękiem, z jakąż chyżością

poruszała się! A gdyśmy przeszli do walca i krążyli wokół

siebie jak sfery, ponieważ niewielu umiało go tańczyć,

wytworzyło się na początku małe zamieszanie. Byliśmy

jednak na tyle sprytni, że daliśmy się im wyhasać, a gdy

najniezgrabniejsi ustąpili, puściliśmy się i wraz z drugą

parą, Audranem i jego tancerką, wytrwaliśmy dzielnie do

końca. Nigdy mi tak lekko nie było. Nie byłem już

człowiekiem. Trzymać miłe stworzenie w ramionach i lecieć

z nim jak burza, aż wszystko ginęło wokoło! By wyznać

szczerą prawdę, Wilhelmie, przysiągłem sobie, że dziewczyna,

którą bym kochał, co do której miałbym zamiary, nie

mogłaby nigdy tańczyć walca z nikim innym tylko ze mną,

chociażbym miał za to zginąć. Rozumiesz mnie!

Przeszliśmy się kilka razy po sali, by odsapnąć. Potem

usiadła, a odłożone przeze mnie pomarańcze, ostatnie

i jedyne, jakie zostały, znakomicie ją orzeźwiły, tylko że

przy każdym plasterku, który uprzejmie podawała natrętnej

sąsiadce, uczuwałem ukłucie w sercu.

W trzecim angielskim tańcu byliśmy drugą parą.

Gdyśmy tak z kolei tańczyli, a ja Bóg wie z jaką rozkoszą

tonąłem w jej ramionach i oczach pełnych najprawdziwszej,

najczystszej błogości, zbliżyliśmy się do pewnej pani, która

zwróciła moją uwagę miłym wyrazem nie całkiem już

młodej twarzy. Ta patrzy z uśmiechem na Lotę, podnosi

grożąc palec i wymienia w przelocie dwukrotnie, znacząco,

imię Albert.

- Kto to jest Albert? - rzekłem do Loty. - Jeśli to nie

zuchwalstwo pytać? - Miała mi odpowiedzieć, gdyśmy

musieli się rozstać, by zrobić wielką ósemkę, i zdawało mi

się, że widziałem pewien zamysł na jej czole, gdyśmy się

znowu spotkali w nowej figurze. - Po cóż mam kryć

- rzekła, podając mi rękę do promenady. - Albert jest

dzielnym człowiekiem, z którym jestem prawie zaręczona.

- Nie było to dla mnie nowością, bo dziewczęta powie-

działy mi o tym po drodze, a jednak było czymś całkiem

nowym, ponieważ nie przemyślałem jeszcze tego w związ-

ku z istotą, która od niewielu chwil stała mi się tak drogą.

Dość, że zmieszałem się, zapomniałem, co robię, i wszed-

łem pomiędzy niewłaściwą parę, tak że wszystko się

powikłało i trzeba było całej przytomności Loty i szar-

pania, i targania, by to znów szybko doprowadzić do

ładu.

Taniec jeszcze się nie skończył, gdy błyskawice, których

blaski od dawna widzieliśmy na widnokręgu i które ciągle

podawałem za błyskania na pogodę, zaczęły się wzmagać,

a grzmot zagłuszył muzykę. Trzy panie wybiegły z szeregu,

trzech panów za nimi, powstał ogólny nieład i muzyka

umilkła. Jest rzeczą naturalną, że jeśli nieszczęście lub coś

strasznego zaskoczy nas wśród zabawy, czyni to silniejsze

na nas wrażenie niż kiedy indziej - po części z powodu

kontrastu, który tak żywo odczuwamy, po części i bardziej

jeszcze przez to, że zmysły nasze uczulone w podnieceniu

tym szybciej reagują na wrażenia. Tym przyczynom przypisae

muszę przedziwne grymasy, które zobaczyłem u wielu

kobiet. Najmędrsza siadła w kącie plecami do okna i zatkała

uszy; inna uklękła przed nią i ukryła twarz na jej łonie;

trzecia wsunęła się między obie i obejmowała swe siostrzyczki

wśród tysiąca łez. Jedne chciały do domu, inne, które

jeszcze mniej wiedziały, co czyniły, nie miały na tyle

przytomności, by przeszkodzić zuchwalstwu naszych młodych

łakomczuchów, którzy zdawali się bardzo zajęci łowieniem

z warg pięknych cierpiętnic trwożnych modlitw skierowanych

do nieba. Niektórzy z naszych panów zeszli na dół, by

wypalić spokojnie fajeczkę, a reszta towarzystwa nie

odmówiła, gdy gospodyni wpadła na mądry pomysł, by

wskazać nam pokój, który miał okiennice i firanki. Ledwośmy

26

tam przybyli, Lota zajęła się ustawianiem kręgu krzeseł, by

usadowić towarzystwo i zaproponować jakąś grę.

Widziałem niejednego, który w nadziei soczystego fantu

stulał wargi i przeciągał się. - Bawimy się w liczenie

- rzekła - proszę uważać. Pójdę wkoło od prawej do

lewej, a niech każdy liczy i wymienia liczbę, która na niego

przypada; musi to się dziać prędko jak piorun; kto się

zająknie lub pomyli, otrzyma policzek; i tak do tysiąca!

= Wesoły to był widok. Szła z wyciągniętym ramieniem

wokoło. - Raz! - zaczął pierwszy. Sąsiad: - dwa!

- Trzy! - następny, i tak dalej, potem zaczęła iść szybciej,

coraz szybciej, wtedy nie opatrzył się jeden, pac, policzek,

i pośród śmiechu następny też pac! I coraz szybciej. Ja sam

dostałem dwa razy w gębę i zauważyłem, zda się z wewnęt-

rznym zadowoleniem, że mi silniej niż innym wymierzono.

Ogólny śmiech i gwar zakończył zabawę, zanim jeszcze

doliczono do tysiąca. Bardziej zadomowieni wycofali się;

burza przeszła; poszedłem za Lotą do sali. Po drodze rzekła

mi: - Z powodu policzków zapomniał pan o burzy

i o wszystkim! - Nie mogłemjej nic odpowiedzieć. - Byłam

- ciągnęła - jedną z najlękliwszych i udając śmiałą, by

innym dodać serca, stałam się odważna. - Podeszliśmy do

okna; grzmiało jeszcze bokiem i wspaniały deszcz siekł

z szumem pola, a rzeźwiąca woń w całej pełni biła ku nam

z ciepłego powietrza. Stała oparta na łokciu i wzrok jej

przenikał okolicę, spojrzała ku niebu i na mnie, widziałem,

że ma oczy pełne łez, położyła rękę na mojej i rzekła:

- Klopstockl! - przypomniałem sobie natychmiast

wspaniałą odę, która utkwiła jej w myśli, i utonąłem

w strumieniu wrażeń wywołanych tym hasłem. Nie wy-

trzymałem, schyliłem się ku jej dłoni i ucałowałem ją wśród

1 Fryderyk Gottlieb Klopstock (1724-1803) - słynny poeta niemiecki,

autor Od i większego poematu Mesjada. W poezji swej przełamywał

racjonalizm oświecenia i podkreślał siłę uczucia w życiu ludzkim. Wywarł

wielki wptyw na Goethego i poetów romantycznych.

najrozkoszniejszych łez. Spojrzałem znów w jej oczy.

- Szlachetny poeto! gdybyś widział w tym spojrzeniu swe

ubóstwienie! Obym nie słyszał już nigdy, że ktoś wymawia

tak często bezczeszczone imię twoje!

19 czerw#ca

Na czym urwałem niedawno opowieść moją, nie wiem; to

wiem, że była godzina druga w nocy, gdym się położył do

łóżka, i że gdybym mógł był z tobą gwarzyć, miast pisać.

byłbym cię może przetrzymał do rana.

Co stało się podezas naszego powrotu z balu, tego nie

opowiedziałem jeszcze i dziś także nie pora na to.

Był najmilszy wschód słońca! Wkoło kapiący rosą las

i odświeżone pole! Towarzyszki nasze zdrzemnęły się.

Spytała mnie, czybym nie chciał pójść w ich ślady; o nią

nie mam się co troszczyć. - Póki widzę te oczy otwarte

- rzekłem i spojrzałem na nią z mocą - dopóty mi to

nie grozi. - I tak wytrwaliśmy oboje aż do jej bramy.

Służąca cicho otworzyła i na pytanie o ojca i dzieci

zapewniła, że wszyscy mają się dobrze i jeszcze śpią.

Opuściłem ją z prośbą: czy wolno będzie mi zobaczyć ją

jeszcze tego samego dnia. Zgodziła się i poszedłem.

Odtąd hiech słońce, księżyc i gwiazdy gospodarują spo-

kojnie, ja nie znam dnia ni nocy i cały świat zatraca się

wkoło mnie.

21 czerwca

Przeżywam dni tak szczęśliwe, jakie Bóg chowa dla swych

świętych; niech się ze mną stanie, co chce, nie będzie mi

wolno powiedzieć, że nie zaznałem radości, najczystszych

radości życia. Znasz moje Wahlheim. Tam usadowiłem się

całkowicie. Stamtąd mam jeno pół godziny do Loty, tam

28 29

czuję samego siebie i całe szczęście, które dane jest

człowiekowi.

Czym pomyślał, obierając sobie Wahlheim za cel swych

przechadzek, że leży ono tak blisko nieba! Ileż razy widziałem

leśniczówkę, która zamyka w śobie wszystkie me życzenia,

wśród swych dalekich wędrówek, już to z góry, już to

w dolinie poprzez rzekę!

Drogi Wilhelmie, rozmyślałem wiele o ludzkim pragnieniu

wyjścia w świat, robienia nowych odkryć, o włóczędze;

i potem znów o wewnętrznym popędzie, by poddać się

ochotnie ograniczeniu i posuwać się po torze codzienności

i nie troszczyć się ani o prawo, ani o lewo.

To nadzwyczajne, jak mnie wszystko pociągało, gdym tu

przybył i spojrzał ze wzgórza na piękną dolinę. Tam lasek!

Ach, gdybyś mógł zanurzyć się w jego cieniu! Tam szczyt

góry! Ach, gdybyś mógł stamtąd ujrzeć rozległą okolicę!

Przeplatające się wzgórza i przytulne doliny! O, gdybym się

mógł w nich zgubić! Pośpieszyłem tam! i powróciłem, i nie

znalazłem, czegom się spodziewał. O, z oddalą jest tak, jak

z przyszłością! Wielka mglista całość rozciąga się przed

naszą duszą, nasze doznania rozpływają się w niej jak nasze

oko i tęsknimy, ach! by oddać swą całą istotę i dać się

napełnić wszystką rozkoszą jednego wielkiego, wspaniałego

uczucia. I ach! gdy tam pośpieszymy, gdy t a m się w t u t a j

zmieniło, wszystko, co było przedtem, jest jak to, co

nastąpiło później. I stoimy w swym ubóstwie, w swej

ograniczoności, dusza nasza pragnie pokrzepienia, które

umknęło.

I tak w końcu tęskni najniespokojniejszy włóczęga znowu

do swojej ojczyzny, i znajduje w swej chacie, na łonie swej

małżonki, w kole swych dzieci, wśród zajęć dla ich utrzymania,

całą rozkosz, której szukał daremnie w dalekim świecie.

Gdy rankiem o wschodzie słońca wychodzę do mego

Wahlheim i tam w ogródku gospody sam sobie zrywam

groszek, siadam i hzszczę go, i wśród tych zajęć czytam sobie

mojego Homera; kiedy w kuchence wybieram sobie garnek,

biorę masło, stawiam moje strączki na ogniu, przykrywam

i siadam obok, by je od czasu do czasu pomieszać, wtedy

żywo odczuwam, jak zuchwali gachowie Penelopy zabijają

woły i świnie, ćwiartują i pieką. Nic nie przepełnia mnie tak

cichym, przedziwnym uczuciem, jak patriarchalne szczegóły

życia, które, dzięki Bogu, mogę wplPść w tryb mego życia,

unikając jakiejkolwiek maniery.

Jak dobrze mi, że serce me może czuć prostą, niewinną

rozkosz człowieka, który przynosi na swój stół główkę

kapusty wyhodowanej przez siebie i wtedy rozkoszuje się

nie tylko samą jarzyną, lecz wszystkim w jednej chwili:

pięknymi dniami, pięknym porankiem, gdy ją sadził, miłymi

wieczorami, gdyją podlewał i kiedy radował sięjej wzrostem

i rozwojem.

29 czerwca

Przedwczoraj przyszedł lekarz z miasta do komisarza

i zastał mnie na ziemi wśród dzieci Loty; jedne z nich łaziły

po mnie, inne przekomarzały się ze mną, a ja je łaskotałem

podnosząc z nimi wielką wrzawę oktor, który jest wielce

dogmatycznym manekinem, a w rozmowie układa fałdy

swoich mankietów skubiąc przy tym bez końca ich

koronkowe obrąbki, uznał to niżej godności rozumnego

człowieka; poznałem to po jego nosie. Nie przejmowałem

się tym jednak; pozwoliłem mu wygłaszać bardzo rozumne

rzeczy i odbudowywałem dzieciom domek z kart, który

zburzyły.#Potem też chodził po mieście i biadał: "Dzieci

komisarza są już dość niegrzeczne, Werter psuje je zupełnie.

"

Tak, drogi Wilhelmie, sercu memu są dzieci najbliższe na

ziemi. Kiedy na nie patrzę i w małym stworzeniu widzę

zarodki wszystkich cnót, wszystkich sił, których kiedyś tak

bardzo będą potrzebować, kiedy w uporze widzę całą

przyszłą stałość i moc charakteru, w swawoli cały przyszły

dobry humor i łatwość wymykania się wszelkim niebez-

30 31

pieczeństwom życia, wszystko tak nie zepsute, tak nie

naruszone, zawsze, zawsze powtarzam złote słowa Nauczy-

ciela ludzi: "Jeśli nie będzieciejakojedno z tych maluczkich!"

- A oto, mój najdroższy, my traktujemy te istoty, które są

nam równe, które uważać winniśmy za nasze wzory, jak

niewolników. Nie powinny mieć woli! Czyż my jej nie

mamy? I w czym nasz przywilej? Żejesteśmy starsi i mądrzejsi?

Mój Boże, z 'Twojego nieba widzisz stare i młode dzieci, i nic

więcej, a z których masz więcej radości, to obwieścił Syn

Twój już dawno. Lecz oni wierzą Weń i nie słyszą Go - to

także stara rzecz - i kształtują swe dzieci na swoje

podobieństwo... Bądź zdrów, Wilhelmie, już czas zakończyć

tę gadaninę.

I lipca

Czym Lota musi być dla chorego, to czuję po własnym

biednym sercu, któremu gorzej się dzieje niż niejednemu, co

kona na łożu boleści. Przepędzi ona kilka dni w mieście

u pewnej poczciwej damy, która wedle zdania lekarzy zbliża

się do swego końca i w tych ostatnich chwilach chce mieć

Lotę przy sobie. Odwiedziłem z nią zeszłego tygodnia

proboszcza z St., miejscowości leżącej o godzinę drogi stąd

w górach. Przybyliśmy tam około czwartej. Lota wzięła ze

sobą swą siostrę. Gdyśmy wstąpili na probostwo ocienione

dwoma orzechami, dobry starzec siedział na ławce przed

bramą domu; skoro zobaczył Lotę, jak gdyby ożył na nowo,

zapomniał o swej sękatej lasce i zerwał się na spotkanie.

Podbiegła ku niemu, zmusiła go, by usiadł, siadając przy

nim. Oddała wiele pozdrowień od ojca i pieściła brzydkiego,

brudnego najmłodszego chłopca, pociechę jego starości.

Gdybyś był widział, jak bawiła starego, jak podnosiła głos,

by dać się słyszeć jego na wpół głuchym uszom, jak mu

opowiadała o młodych, tęgich ludziach, którzy umarli

niespodzianie, o świetności Karlsbadu, jak chwaliła jego

zamiar udania się tam na przyszłą wiosnę i jak twierdziła, że

daleko lepiej wygląda, daleko czerstwiej niż ostatnim razem,

gdy go widziała! Ja świadczyłem tymczasem grzeczności

pani pastorowej. Stary się ożywił, a ponieważ nie mogłem

nie pochwalić pięknych orzechów, które nas tak miło

ocieniały, zaczął nam, choć trochę nudnie, opowiadać ich

dzieje. - Kto sadził - mówił - ów stary orzech, nie

wiemy. Jedni powiadają, że ten, inni, że inny proboszcz. Ten

młodszy jednak liczy tyle lat, co moja żona: w październiku

pięćdziesiąt. Jej ojciec zasadził go rano tego dnia, w którym

się urodziła wieczorem. Teść był moim poprzednikiem

w urzędzie, a jak to drzewo lubił, nie da się powiedzieć. Ja

lubię je z pewnością nie mniej; żona moja siedziała pod nim

na belce i robiła pończochę, gdym dwadzieścia siedem lat

temu, jako biedny student, po raz pierwszy zaszedł na to

podwórze. - Lota spytała o jego córkę. Odpowiedziano, że

wyszła z panem Schmidtem na pole do robotników. Stary

ciągnął dalej opowiadanie, jak jego poprzednik go polubił

i córka także i jak to został najpierw jego wikarym, potem

jego następcą. Opowieść ta była bliska końca, gdy panna

pastorówna przyszła ogrodem z tak zwanym panem

Schmidtem. Przywitała Lotę serdecznie i ciepło i muszę

wyznać, podobała mi się dosyć. Żywa, rosła brunetka,

która mogła być niezłym towarzystwem dla kogoś spędzają-

cego krótki czas na wsi. Jej narzeczony, gdyż jako taki pan

Schmidt przedstawił się zaraz, był to bystry, lecz cichy

człowiek, który nie chciał się mieszać do naszej rozmowy,

choć go Lota kilkakrotnie do niej wciągała; najbardziej

smuciło mnie to, co spostrzegłem z rysów jego twarzy, że to

raczej upór i zły humor, a nie ograniczoność rozumu, nie

pozwalały mu udzielać się nam. Wkrótce stało się to

niestety zbyt wyraźne, bo gdy Fryderyka podczas przechadzki

szła z Lotą i na przemian też ze mną, twarz tego pana, która

i bez tego była brunatnej barwy, pociemniała tak widocznie,

że w pewnej chwili Lota pociągnęła mnie za rękaw i dała mi

do zrozumienia, że jestem zbyt uprzejmy wobec Fryderyki.

32 33

Otóż nic nie jest mi tak przykre, jak kiedy ludzie dręczą się

nawzajem, zwłaszcza jeśli młodzi ludzie w kwiecie wieku, gdy

powinni być najbardziej chłonni na wszelkie radości życia,

psują sobie tych kilka dobrych dni kwaśnymi minami

i dopiero gdy jest za późno, rozumieją niepowetowane swe

marnotrawstwo. Dręczyło mnie to i gdyśmy pod wieczór

wrócili na probostwo i jedli przy stole kwaśne mleko,

a rozmowa zeszła na radość i cierpienie w świecie, nie mogłem

nie pochwycić wątku i z całego serca przemówić przeciwko

złemu humorowi. - My, ludzie, skarżymy się często - zaczą-

łem - że tak mało jest dni dobr , a tak wiele złych, jak mi

się zdaje, przeważnie nieshzsznie dybyśmy zawsze z otwar-

tym sercem przyjmowali dobro, które nam Bóg na każdy

dzień gotuje, znielibyśmy także dość siły, by znieść zło, jeśli się

zdarzy.# Jednak nie mamy wpływu na własne usposobienie

- rzekła pastorowa - wieleż to zależy od ciała! Jeśli ktoś

niezdrów, wszędzie mu niedobrze. - Przyznałem jej to.

- Uważajmy to więc - ciągnąłem dalej - jako chorobę

i pytajmy, czy nie ma na to lekarstwa! - To słuszne - rzekła

Lota. - Sądzę przynajmniej, że wiele od nas zależy, wiem to

po sobie: gdy mnie coś drażni i czyni mnie cierpką, zrywam się,

wyśpiewuję sobie po ogrodzie kilka kontredansów - i już

przeszło. # Otóż to chciałem powiedzieć - rzekłem. - Ze

złym humorem jest tak jak z lenistwem, bo to jest rodzaj

lenistwa; natura naszajest bardzo do niego skłonna; ajednak,

jeśli raz zdobędziemy się na siłę, by nabrać ducha, robota idzie

nam jak po maśle i znajdujemy w pracy prawdziwą przyjem-

ność. # Fryderyka shichała uważnie, a młody człowiek

odparł, że ludzie nie są panami samych siebie i najmniej

rządzić mogą swymi uczuciami. - Jest tu mowa o nieprzyjem-

nym uczuciu - rzekłem - którego przecie każdy rad się

pozbyć i nikt nie wie, jak daleko sięgają jego siły, póki ich nie

wypróbuje. Niewątpliwie, każdy, kto jest chory, będzie się

radził wszystkich lekarzy i nie cofnie się przed największymi

ofiarami, i nie odrzuci najbardziej gorzkich leków, by

zachować pożądane zdrowie. - Zauważyłem, że poczciwy

starzec wysilał słuch, by uczestniczyć w naszej rozmowie;

podniosłem głos, zwracając mowę do niego. - Wygłasza się

kazania przeciwko tylu zbrodniom - rzekłem - a nie

słyszałem nigdy, by występowano z kazalnicy przeciw złemu

humorowil. - To powinni by czynić proboszczowie miejscy

- rzekł - chłopi nie miewają złego humoru, jednak nie

zaszkodziłoby to także czasami, byłoby lekcją dla ich żon

przynajmniej i dla pana komisarza. - Towarzystwo roześmia-

ło się i on z nim równie serdecznie, aż zakaszlał się, co

przerwało na czas pewien naszą rozmowę; po czym młody

człowiek znów zabrał głos: - Nazwał pan zły humor

zbrodnią, zdaje mi się to przesadą. #l Zgoła nie - odpowie-

działem -jeśli to, czym się szkodzi sobie i swym najbliższym,

zasługuje na to miano. Czy nie dość, że nie umiemy się

nawzajem uszczęśliwiać, czyż musimy jeszcze ograbiać się

wzajem z przyjemności, którą każde serce czasami samo

sprawić sobie może? Pokaż mi pan człowieka, który jest

w złym humorze, a przy tym tak dzielny, by go ukrywać,

a samemu znosić, nie niszcząc wokół siebie radości! Czy też nie

jest to raczej wewnętrzna niechęć do niedostatku własnej

godności, niezadowolenia z samego siebie, które zawsze jest

związane z zawiścią podszczuwaną przez głupią próżność?

Widzimy szczęśliwych ludzi, których nie my uszczęśliwiamy,

i to jest nieznośne! + Lota uśmiechnęła się do mnie widząc

wzruszenie, z jakim mówiłem, a łza w oku Fryderyki dodała

mi bodźca, by ciągnąć dalej. - Biada tym - rzekłem

- którzy posługują się przemocą, jaką posiadają nad czyimś

sercem, by ograbić je z prostych radości kiełkujących w nim

samym. Wszystkie podarunki, wszystkie uprzejmości świata

nie wynagrodzą jednej chwili zadowolenia z siebie, którą nam

zatruła zawistna zgryźliwość naszego tyrana:

1 Mamy teraz o tym przedmiocie doskonałe kazanie Lavatera wśród

kazań o księdze Jonasza. (Przyp. aut.) Johann Kasper Lavater (1741-1801)

- słynny fizjonomista, wyznawca teoru pomawania charakteru i fizjonomii;

poza dziełami o treści naukowej napisał także wiele kazań i pieśni rehgijnych.

34 35

Serce me było pełne w tej chwili. Niejedno przeszłe

wspomnienie cisnęło się do mej duszy i łzy stangły mi

w oczach.

- Któż sobie mówi codziennie - zawołałem - nie

możesz nic innego uczynić dla swoich przyjaciół, jak

pozostawić im ich radość i pomnażać ich szczęście używając

go z nimi? Czyż możesz, gdy duszę ich męczy niepokojąca

namiętność i troska ich trawi, dać im choć kroplę ulgi?

A gdy spadnie ostatnia, najprzykrzejsza choroba na

stworzenie, które podkopałeś w dniach kwitnących, i oto

leży ono w bolesnym znużeniu, z okiem nieczule ku niebu

zwróconym i pot oblewa co chwila jego skronie, stoisz przy

łóżku jak potępieniec z najgłębszym poczuciem, że nic nie

możesz przy całym swym majątku, i lęk wewnętrzny cię

dławi, że oddałbyś wszystko, by w ginące stworzenie wlać

kroplę pokrzepienia, iskrę otuchy!

Wspomnienie takiej sceny, której byłem świadkiem,

owładnęło mną przy tych słowach z całą potęgą. Zasłoniłem

chustką oczy i opuściłem towarzystwo i jeno głos Loty,

która wołała: - Jedźmy! - przywrócił mnie do przytomności.

Jak mnie łajała po drodze za zbyt gorący udział we

wszystkim! I że zginę z tego powodu! Że powinienem się

szanować! - O aniele, dla ciebie muszę żyć!

6 lipca

Ona jest wciąż przy swojej umierającej przyjaciółce, jest

zawsze ta sama, zawsze czujna, zawsze jednakowo drogie

stworzenie, które gdzie spojrzy, tam łagodzi cierpienie

i stwarza szczęśliwość. Poszła wczoraj wieczorem z Marianną

i małą Amalią na przechadzkę; wiedziałem o tym, spotkałem

ją i poszliśmy razem. Po półtoragodzinnej przechadzce

wracaliśmy ku miastu koło studni, która jest mi tak droga

i stała się teraz tysiąckroć droższa, gdy Lota siadła na

murku. Spojrzałem wkoło, ach! i czas, gdy me serce było tak

36

samotne, odżył znowu we mnie. - Droga studnio - rzekłem

- odkąd nie spoczywałem już w twoim chłodzie, przechodząc

w pośpiechu mimo, nieraz nawet cię nie widziałem.

- Spojrzałem w dół i ujrzałem, że Amalia wraca w górę,

niosąc ostrożnie szklankę wody. Spojrzałem na Lotę

i zrozumiałem, czym jest dla mnie. Tymczasem nadeszła

Amalia ze szklanką. Marianna chciała ją Amalii odebrać.

- Nie! - zawołało dziecko z najsłodszym wyrazem:

- Nie, Lotko, ty pierwsza pić musisz! #Byłem tak

zachwycony szczerością i dobrocią, z jaką to zawołała, że

nie mogłem inaczej wyrazić mojego wrażenia, jak tylko

podnosząc dziecko z ziemi i całując je żyw a ono

natychmiast zaczęło krzyczeć i płakać. - Źle an zrobił

- rzekła Lota. Zmieszałem się. - Chodź, Amalio - ciągnęła

dalej, biorącją za rękę i sprowadzając ze schodów. - Umyj

się tam w świeżym źródle. Prędko, prędko! To nic ci nie

będzie. - Gdym tak stał i patrzał, z jaką skrzętnością mała

tarła policzki mokrymi rączkami, z jaką wiarą, iż cudowne

źródło zmywa wszelki brud i usuwa groźbę, że jej wyrośnie

brzydka broda, Lota rzekła, że dość, a dziecko jednak wciąż

pilnie się myło, jako że lepiej więcej niż za mało. Mówię ci,

Wilhelmie, nigdy z v#iększym szacunkiem nie przypatrywałem

się chrztowi! I gdy Lota wróciła na górę, byłbym chętnie

upadł przed nią jak przed prorokiem, który zmył winy ludu.

Wieczorem nie mogłem się powstrzymać w radości mego

serca, by nie opowiedzieć tego zdarzenia pewnemu człowie-

kowi, o którym sądziłem, że zna się na ludziach, gdyż był

rozumny. Ale jakże na tym wyszedłem? Powiedział, że było

to bardzo źle ze strony Loty, gdyż nie trzeba dzieci zwodzić:

to daje powód do niezliczonych błędów i zabobonów, od

których dzieci zawsze strzec trzeba. Przypomniałem sobie,

że człowiek ten kazał przed tygodniem chrzcić dziecko,

przeto przeszedłem nad tym do porządku i pozostałem

w sercu swym wierny prawdzie: ;powinniśmy z dziećmi

postępowaćjak Bóg z nami, który nas czyni najszczęśliwszymi,

gdy pozwala nam wędrować po świecie w miłym złudzeniu.

37

8 lipca

O, jakimże człowiek jest dzieckiem! Jakże łaknie takiego

spojrzenia! O, jakimże człowiek jest dzieckiem! Poszliśmy

do Wahlheim; panie wyjechały, a podczas naszych przecha-

dzek zdawało mi się, że czytam w czarnych oczach Loty...

Jestem głupcem, wybacz mi; gdybyś je widział, te oczy!

Jestem zwięzły, bo powieki opadają mi z senności. Otóż

kobiety wsiadają, koło karety stoi młody W., Seldstadt,

Audran i ja. Przez okienko karety gawędzą z chłopcami,

którzy oczywiście byli dość rozbawieni i swawolni. Szukałem

oczu Loty. Ach, przechodziły z jednego na drugiego! Lecz

na mnie! na mnie! na mnie, który stałem sam, zrezygnowany,

nie padły! Serce me mówiło jej tysiąckrotnie: bądź zdrowa,

a ona nie widziała mnie! Kareta przejechała mimo. Spojrzałem

na nią ze łzą w oku. Widziałem, że stroik na włosach Loty

wysunął się z okienka, a ona obejrzała się, by mnie

zobaczyć. Ach! mnie? Drogi! czepiam się tej niepewności?

To moja pociecha. Może się za mną obejrzała! Może!

Dobranoc! O, jakimż jestem dzieckiem!

10 lipca

Gdybyś widział tę głupkowatą minę, jaką stroję, gdy

w towarzystwie mowa jest o niej, a dopieroż, gdy mnie

pytają, jak mi się ona podoba! Podoba! Słowa tego nienawidzę

śmiertelnie! Co to musi być za nędznik, któremu się Lota

podoba! Któremu nie przepełnia wszystkich zmysłów,

wszystkich uczuć! Podoba się! Niedawno pytał mnie ktoś,

jak mi się Osjanl podoba.

1 Osjan - legendarny bard szkocki. W r. 1765 szkocki poeta James

Macpherson wydał Dziela zbiorowe Osjana, podającjejako swoje tłumaczenie

na angielski zjęzyka galickiego (celtyckiego). W rzeezywistości były tojego

własne poematy z wplecionymi urywkami z poezji celtyckich. Pieśni

Osjana wywarły wielki wptyw na angielską, a zwłaszcza niemiecką poezję

romantyczną.

38

I 1 lipea

#.,

" Z panią M. jest bardzo źle, modlę się o jej życie, bo cierpię

wraz z Lotą#,#Viduję ją rzadko u jednej z przyjaciółek. Dziś

! opowiadała mi przedziwne zdarzenie. Stary M. jest skąpym,

podłym psem, który swą żonę dobrze w życiu nadręczył i o-

graniczał we wszystkim. Jednak pani M. zawsze umiała sobie

dać radę. Przed kilku dniami, gdy lekarz nie wróżyłjej życia,

kazała wezwać męża (Lota była w pokoju) i przemówiła doń

ů tak: "Muszę ci wyznać pewną rzecz, która po mojej śmierci

# sprawić może zamieszanie i przykrość. Prowadziłam dotąd go-

spodarstwo możliwie porządnie i oszczędnie, jednak musisz mi

wybaczyć, żem cię przez te trzydzieści lat podchodziła. Prze-

znaczyłeś z początku naszego małżeństwa niewielką sumkę na

opędzenie kuchni i innych domowych wydatków. Gdy gospo-

darstwo nasze się zwiększało, nasz zarobek wzrósł, nie dałeś

się skłonić, by stosunkowo zwiększyć moją tygodniową pen-

sję, słowem, wiesz, że w czasach, gdy wydatki były największe,

żądałeś, bym sobie radziła siedmioma guldenami tygodniowo.

Brałam je bez sprzeciwu, a nadwyżkę pokrywałam co tydzień

z przychodów, bo nikt nie przypuszczał, by pani okradała

kasę. Nie strwoniłam niczego i byłabym bez wyznania tego

spokojnie poszła na sąd wieczny, gdyby nie to, że ta, która

po mnie ma dom prowadzić, nie da sobie rady, a ty mógłbyś

zawsze utrzymywać, że pierwszej żonie to wystarczało.

"

# Mówiłem z Lotą o tym, jak nieprawdopodobne jest

zaślepienie umysłu ludzkiego, jeśli ktoś może nie podejrzewać,

że coś musi w tym tkwić, gdy komuś starczy siedem

guldenów tam, gdzie jest potrzebna suma może dwukrotnie

większa. Lecz sam znałem ludzi, którzy bez zdziwienia

uwierzyliby, że mają w swym domu dzbanek prorokal

wieczyście napełniający się oliwą.

1 Dzbanek proroka - aluzja do opowieści biblijnej (Pierwsza ksigga

królewska, rozdz. 17, w. 10) o proroku Eliaszu, który nakarmiony przez

ubogą niewiastę w mieście Sarepta, sprawił, że z jej dzbanka nie ubywało

oliwy "aż do dnia, gdy Pan spuści deszcze na ziemię".

39

13 lipca

Nie, nie łudzę sig! Czytam w jej czarnych oczach prawdziwe

współczucie dla mnie i mego losu! Tak, czuję i mogę

dowierzać sercu memu, że ona - czyż śmiem, czyż mogę

wyrazić niebo w tych słowach? - że ona mnie kocha.

Mnie kocha! Jakże wartościowy staję się sam dla siebie.

Jak - tobie chyba śmiem to powiedzieć, rozumiesz to

- jak sam siebie uwielbiam, odkąd ona mnie kocha!

I czy to zarozumiałość, czy też poczucie, że związek nasz

jest prawdziwy, nie znam człowieka, z którego strony

mógłbym się obawiać czegoś w sercu Loty! A jednak

- kiedy mówi o swym narzeczonym z całym ciepłem, z całą

miłością, czuję się jak człowiek, który składa wszystkie

zaszczyty i godności, któremu odbierają szpadę.

16 lipca

Ach, jakiż dreszcz przebiega wszystkie me żyły, gdy palec

mój przypadkiem dotknie jej palca, gdy nasze stopy spotykają

się pod stołem! Cofam się jak przed ogniem, a jakaś tajemna

moc pociąga mnie znowu; czuję zamęt we wszystkich

zmysłach. Ó, a jej niewinność, jej prosta dusza nie czuje, jak

bardzo mnie męczą te drobne poufałości. Gdy w rozmowie

kładzie swą rękę na moją i wśród przejęcia się tematem

bliżej się do mnie przysuwa, gdy boski oddech jej ust

dosięga warg moich, zda mi się, że padam jakby rażony

piorunem: Wilhelmie, jeśli się kiedy poważę to niebo, to

zaufanie - ty mnie rozumiesz... Nie, serce me nie jest tak

zepsute! Słabe, dość słabe! A czyż to nie zepsucie?

Jest dla mnie święta. Wszelka żądza milczy wjej obecności.

Nie wiem, co się ze mną dzieje, gdyjestem przy niej; zda się,

jakby zmieniał się każdy nerw mej duszy. Zna ona melodię,

którą gra na fortepianie z mocą anioła: tak prostą

i uduchowioną! Jest to jej ulubiona piosenka, a mnie leczy

40

z wszystkich męczarń, pomieszań i humorów, gdy tylko

pierwszą nutę uderzy.

Żadne słowo o starodawnej czarodziejskiej mocy muzyki

nie jest dla mnie #ieprawdopodobne, jeśli prosty śpiew tak

na mnie działa! Jak go umie zastosować często w chwili, gdy

! chciałbym sobie w łeb strzelić! I wszelkie zbłąkanie, i mrok

# duszy mojej pierzcha, i od#ycham znowu swobodniej.

18 lipca

Wilhelmie, czym jest dla naszego serca świat bez miłości!

Czym jest latarnia magiczna bez światła! Ledwo wstawisz

w nią lampkę, ukazują się najbogatsze obrazy na twej białej

ścianie! A gdyby nie było nic prócz tego, prócz przemijających

widm, to jednak jesteśmy szczęśliwi, gdy stoimy przed nią

jak mali chłopcy i zachwycamy się cudownymi zjawiskami.

Dziś nie mogłem pójść do Loty; towarzystwo, którego nie

udało mi się uniknąć, zatrzymało mnie. Cóż było robić?

Wysłałem swego chłopca, by jeno mieć koło siebie człowieka,

który był dziś w jej pobliżu. Z jakąż niecierpliwością

oczekiwałem go, zjaką radością ujrzałem go znowu! Byłbym

chętnie ująłjego głowę i ucałował, gdybym się nie był wstydził.

Opowiadano mi o bolońskim kamieniul, który, jeśli się

go położy w słońcu, przyciąga promienie i chwilę w nocy

świeci. Podobnych wrażeń doznawałem na widok tego

chłopca. Uczucie, że oczy jej spoczywały na jego twarzy,

jego policzkach, jego guzikach i kołnierzu jego surduta,

czyniło mi wszystko tak świętym, tak cennym, w tej chwili

nie byłbym oddał chłopaka ani za tysiąc talarów. Było mi

tak dobrze w jego obecności! Niech Bóg cię broni śmiać się

z tego, Wilhelmie, czyż to widma, jeśli nam z tym dobrze?

' Kamień boloński - spat, odmiana barytu, znajduje się w górze

Paterno blisko Bolonii. Sproszkowany, ogrzany i wystawiony na słońce,

# nabiera własności fosforyzujących.

41

19 lipca

- Zobaczę ją! - wykrzykuję rankiem, gdy się obudzę

i z całą radością spojrzę na piękne słońce. - Zobaczę ją!

- I nie mam na cały dzień innego już życzenia. Wszystko,

wszystko skupia się w tej nadziei.

20 lipca

Nie oswoiłem się jeszcze z waszym pomysłem, bym

z posłem udał się do***. Nie bardzo lubię subordynację,

a wszysc# wiemy, że pan ten nadto jest przykrym człowiekiem.

Matka moja, powiadasz, chętnie widziałaby mnie czynnym;

to mnie pobudziło do śmiechu: czyż teraz nie jestem też

czynny? I czyż to w grunci zeczy nie jedno i to samo: czy

liczę groch czy soczewicę Wszystko na świecie kończy się

przecie na bagateli i człek, który gwoli innym, a nie z na-

miętności własnej, nie z własnej potrzeby, zapracowuje się

dla pieniędzy czy zaszczytu, czy czego innego, jest głupcer##

24 lipca

Jeśli ci tak bardzo o to chodzi, bym nie zaniedbywał

rysunku, to wolałbym pominąć tę całą sprawę, niż ci rzec, że

dotąd mało się robi.

Jeszcze nigdy nie byłem szczęśliwszy, jeszcze nigdy moje

odczuwanie natury, każdego kamyczka, każdej trawki nie

było pełniejsze i głębsze; a jednak - nie wiem, jak się mam

wyrazić - moja wyobraźnia jest tak słaba, wszystko rozpływa

się, rozwiewa się przed mą duszą, tak że nie mogę uchwycić

żadnego zarysu; lecz wmawiam w siebie, że gdybym miał

glinę lub wosk, tobym coś z tego urobił. Wezmę też glinę,

jeśli to potrwa dłużej, i będę lepił, choćby to miały być placki!

Portret Loty zaczynałem trzy razy i trzy razy skom-

42

promitowałem się; co mnie tym bardziej martwi, że jakiś

czas temu trafiałem bardzo szczęśliwie. Po czym zrobiłem

jej sylwetę i to niech wystarczy.

26 lipca

Tak, droga Loto, zajmę się wszystkim i wszystko załatwię;

dawaj mi tylko więcej poleceń i jak najczęściej. Ale o jedno

proszę: nie używaj piasku do wysuszania atramentu na

kartkach, które piszesz do mnie. Dzisiejszą kartkę przycisną-

łem gwałtownie do ust i potem w zębach trzeszczał mi piasek.

28 lipca

Niejednokrotnie już postanawiałem nie widywać jej tak

często. Ba, któż tego dotrzymał! Co dzień ulegam pokusie

i obiecuję sobie święcie: jutro nie pójdziesz; a gdy nadejdzie

jutro, znajduję znowu najbardziej nieodpartą przyczynę

i zanim się opatrzę, jestem u niej. Albo ona powiedziała

wieczorem: - Wszak przyjdzie pan jutro? - Któż mógłby

wtedy nie przyjść? Albo prosi mnie o załatwienie sprawunku

i uważam, że wypada pójść do niej z odpowiedzią osobiście.

Albo dzień jest zbyt piękny, idę do Wahlheim, a gdy tam się

znajdę, jest już tylko pół godziny do niej! Jestem za blisko

jej atmosfery, mig! i jestem tam. Moja babka opowiadała mi

bajkę o magnetycznej górze. Okręty, które zbliżały się za

bardzo, bywały nagle ograbione z wszystkiego żelastwa,

gwoździe leciały do tej góry i biedni nieszczęśliwcy rozbijali

się wśród walących się desek.

30 lipca

Albert przybył. Odjadę. Choćby był najlepszym, naj-

szlachetniejszym człowiekiem, któremu gotów byłbym

43

podporządkować się pod każdym względem, nieznośnym

byłoby widzieć go przed sobą w posiadaniu tylu doskonałości.

W posiadaniu! Dość, Wilhelmie, narzeczony przybył! Dzielny,

kochany chłop, którego nie można nie lubić.

Szczęśliwym trafem nie byłem przy powitaniu! Widok ten

rozdarłby mi chyba serce. Jest też tak zacny i nie pocałował

nawet Loty w mej obecności. Niech mu to Bóg wynagrodzi!

Za szacunek, który ma dla dziewczyny, muszę go kochać.

Jest mi życzliwy; przypuszczam, że jest to raczej dzieło Loty

niż jego własnego uczucia; gdyż w tych sprawach kobiety są

subtelne i mają słuszność. Jeśli mogą utrzymać dwóch

wielbicieli w dobrych stosunkach, zawsze na tym dobrze

wychodzą, choć to się rzadko zdarza.

Tymczasem nie mogę odmówić Albertowi swego szacunku.

Jego spokojna powierzchowność odbija tak bardzo od

mego niespokojnego charakteru, którego ukryć się nie da.

Ma on wiele uczucia i wie, co zdobył w Locie. Zda się

rzadko ulegać złym humorom, a wiesz, że to grzech,

którego w człowieku nienawidzę bardziej niż wszystkich

innych.

Uważa mnie za człowieka z sensem; moje przywiązanie

do Loty, moja gorąca radość, którą uczuwam z powodu

wszystkich jej postępków, pomnaża jego triumf i kocha ją

tym bardziej. Czy czasem nie dręczy ją skrycie drobną

zazdrostką, w to nie wchodzę; przynajmniej ja na jego

miejscu nie byłbym całkiem bezpieczny od tego diabła.

Bądź co bądź jednak radość moja z przebywania obok

Loty minęła! Mamże to nazwać głupotą czy zaślepieniem?

Po cóż słowa? Rzecz mówi za siebie! Wiedziałem wszystko,

co i teraz wiem, zanim Albert przybył; wiedziałem, że nie

mogę rościć sobie do niej żadnego prawa, nie rościłem też

żadnych. To znaczy, o ile możliwe jest wobec takiego

wdzięku - nie pożądać. I teraz błazen się dziwi, gdy tamten

zjawił się naprawdę i zabiera mu dziewczynę.

Zaciskam zęby i szydzę z mego cierpienia i szydziłbym

podwójnie i potrójnie z tych, którzy by rzekli, że powinienem

44

zrezygnować, ponieważ inaczej być nie może. Precz mi

z tymi kukłami! Biegam po lasach, a gdy przyjdę do Loty

i Albert siedzi przy niej w ogromnej altanie, a ja nie mogę

zdobyć się na nic więcej, wtedy jestem błazeńsko swawolny

i płatam wiele figlów i głupstw. - Na miłość Boską

- rzekła mi Lota dzisiaj. - Proszę pana! Tylko bez sceny

jak wczoraj wieczorem! Pan jesteś straszny, gdy jesteś tak

wesoły. - Mówiąc między nami, wypatruję chwili, gdy on

zajęty, prast! wypadam, i tak mi zawsze dobrze, gdy znajdę

ją samą...

8 sierpnia

Proszę cię, kochany Wilhelmie! Z pewnością nie do ciebie

to było zwrócone, gdym wymyślał owym ludziom, którzy

żądają od nas poddania się nieuniknionemu losowi. Zaiste,

nie myślałem, że mógłbyś być podobnego zdania. I w gruncie

rzeczy masz słuszność! Tylko jedno, mój najdroższy! Na

świecie bardzo rzadko rozstrzyga albo-albo; jest tyle odcieni

uczuć i sposobów postępowania, ile odmian między nosem

orlim i spłaszczonym.

Nie weźmiesz mi tedy za złe, jeśli przyjmę cały twój

wywód, a jednak postaram się przekraść pomiędzy twym

albo-albo.

Albo, powiadasz, masz nadzieję co do Loty, albo jej nie

masz. Dobrze! W pierwszym wypadku spróbuj ją urzeczywis-

tnić, staraj się, aby się spełniły twe życzenia. W drugim

wypadku nabierz ducha i staraj się pozbyć nieszczęsnego

uczucia, które strawi wszystkie twe siły! Najdroższy, tak się

mówi, lecz - tylko mówi.

# Czyż możesz od konającego, w którym życie z powodu

ukrytej choroby stopniowo, niepowstrzymanie zamiera, czy

możesz od nie o żądać, by ciosem sztyletu od razu kres

położył męce# zyż zło, które niszczy jego siły, nie ograbia

go zarazem z odwagi uwolnienia się odeń?

45

Wprawdzie mógłbyś mi odpowiedzieć pokrewnym porów-

naniem. Któż nie pozwoliłby raczej odjąć sobie ramienia,

niż przez ociąganie się i wahanie naraził na niebezpieczeństwo

swe życie? Nie wiem i nie kłóćmy się o porównanie. Dość.

Tak, Wilhelmie, mam czasem taką chwilę zrywającej się,

otrząsającej się z tego wszystkiego odwagi i wtedy, gdybym

jeno wiedział dokąd? - poszedłbym sobie.

Wieczorem

Wpadł mi dziś w ręce mój pamiętnik, który zaniedbałem

od pewn"go czasu. Zdumiony jestem, jak świadomie, krok

po kroku, wplątałem się w to wszystko! Jak jasno zawsze

zdawałem sobie sprawę ze swego stanu, a mimo to

postępowałem jak dziecko i nadal widzę to wszystko jasno,

a jednak.nie ma jeszcze żadnych oznak poprawy.

10 sierpnia

Mógłbym prowadzić najlepsze, najszczęśliwsze życie,

gdybym nie był głupcem. Niełatwo łączą się tak piękne

okoliczności, by cieszyć serce ludzkie, jak te, w których się

teraz znajduję. Ach, to pewna, że serce nasze samo stwarza

swe szczęście! Być członkiem miłej rodziny, być przez

starego kochanym jak syn, przez małe jak ojciec - i przez

Lotę! A poczciwy Albert, który nie mąci mego szczęścia

żadnymi humorami lub niegrzecznością, który darzy mnie

serdeczną przyjaźnią, który po Locie najbardziej mnie

kocha na świecie! Wilhelmie, radość bierze słyszeć nas, gdy

idąc na przechadzkę rozmawiamy o Locie; nie wynaleziono

nic śmieszniejszego w świecie nad ten stosunek; a jednak

napływają mi często z powodu niego łzy do oczu.

Gdy mi opowiada o jej zacnej matce: jak na łożu śmierci

zdała Locie swój dom i swe dzieci, a jemu powierzyła Lotę;

46

jak odtąd zgoła inny duch Lotę ożywia; jak w trosce

o gospodarstwo i w powadze prawdziwą matką się stała; jak

żadna chwila jej czasu nie minęła bez miłości popartej

czynem, bez pracy, a jednak nie opuściła jej wesołość,

płochość... Ja idę obok niego, zrywam kwiaty przy drodze,

układam je starannie w bukiet i - rzucam w przepływający

strumień, i patrzę za nimi, jak cicho w dal- żeglują. Nie

wiem, czy ci pisałem, że Albert tu pozostanie i otrzyma

urząd z przyzwoitą pensją od dworu, gdzie jest bardzo

lubiany. Co do porządku i gorliwości w interesach, mało

widziałem jemu równych.

12 sierpnia

Z pewnością Albert jest najlepszym człowiekiem pod

słońcem. Miałem z nim przedwczoraj przedziwną scenę.

Przyszedłem do niego, by się pożegnać, bo wzięła mnie

ochota wyjechać w góry, skąd ci też teraz piszę; gdy tak

chodzę tam i sam po izbie, wpadają mi w oko jego pistolety.

- Pożycz mi tych pistoletów - powiadam - do podróży.

- Owszem - rzekł - jeśli zadasz sobie trud nabić je;

u mnie wiszą one tylko pro forma. - Zdjąłem jeden, a on

ciągnął: - Odkąd mi moja nieostrożność tak niegrzecznego

spłatała figla, nie chcę mieć z tym nic do czynienia.

- Byłem ciekaw dowiedzieć się tej historii. - Bawiłem

- opowiada - trzy miesiące na wsi u jednego z przyjaciół;

miałem kilka krócic nie nabitych i spałem spokojnie. Pewnego

razu w dżdżyste popohrdnie, gdym siedział sobie bezczynnie,

nie wiem skąd przyszła mi myśl: mogą nas napaść, możemy

potrzebować krócic i możemy - wiesz przecie, jak to jest.

Dałem je służącemu do oczyszczenia i nabicia; ten żartuje

z dziewkami, chce je przestraszyć i Bóg wie jak, broń

wypala, gdy stempel w niej jeszcze tkwi, pakuje stempel

dziewczynie w mięsień prawej ręki i rozbija jej kciuk. Toż

miałem lamenty i nadto balwierza do zapłacenia. Odtąd

`#G7

pozostawiam wszelką broń nie nabit#. Drogi skarbie, czym

jest przezorność! Niebezpieczeństwa riie da się przewidzieć!

Wprawdzie... - No, a wiesz, że kocham tego człowieka,

dopóki nie powie swego "wprawdzie"; bo czyż nie rozumie

się samo przez się, że każde zdanie ogólne dopuszcza

wyjątki? Ale tak skrupulatnyjest ten człowiek, żejeśli sądzi,

iż powiedział coś przedwczesnego, ogólnego,półprawdziwego,

to nie przestaje ograniczać, modyfikować, dodawać i ujmo-

wać, póki nic z całej sprawy nie zostanie. I przy tej okazji

zapuścił się w tak głębokie wywody, że w końcu nie

słuchałem go już zgoła, popadłem w zły humor i nagłym

ruchem przyłożyłem sobie lufę pistoletu nad prawym okiem

do skroni. - Fe! - rzekł Albert odejmując mi pistolet.

- Co to znaczy? - Nie jest nabity - rzekłem - a choćby!

- Co to ma znaczyć? - dodał niecierpliwie. - Nie mogę

pojąć, jak człowiek może być tak głupi, by się zastrzelić;

sama ta myśl budzi we mnie odrazę.

- Że też wy, ludzie - zawołałem, chcąc mówić o czymś-

kolwiek - powiadacie zaraz: to głupie, to mądre, to dobre,

to złe! I cóż to wszystko znaczy? Czyście przez to zbadali

wewnętrzne pobudki jakiegoś czynu? Czy umiecie nieomylnie

rozwikłać przyczyny, dla których on został spełniony,

dlaczego stać się musiał? Gdybyście to zrobili, nie bylibyście

tak pochopni w swych sądach.

- Przyznasz mi - rzekł Albert - że pewne czyny

pozostają występnymi, zjakichkolwiek by powstały pobudek.

Wzruszyłem ramionami i przyznałem mu słuszność. - Ale

mój drogi! - ciągnąłem - i tu znajdzie się kilka wyjątków.

To prawda, kradzież jest zbrodnią, lecz czy człowiek, który

dla uratowania siebie i swoich od haniebnej śm_ ierci głodowej

wychodzi grabić, zasługuje na współczucie czy karę? Kto

pierwszy rzuci kamień na mężal, który w słusznym gniewie

mści się na swej niewiernej żonie i jej nikczemnym

uwodzicielu? Na dziewczynę, która w chwili rozkoszy zatraca

1 Zwrot z Ewangelu św. Jana (rozdz. 8, w. 7).

48

się w nieokiełznanych uciechach miłości? Nawet nasze

prawa, te zimnokrwiste pedanty, dają się wzruszać i po-

wstrzymują karę.

- To zgoła co innego - odrzekł Albert - bo człowiek,

którego porywają namiętności, traci wszelkie opamiętanie

i powinien być uważany za pijanego, za szalonego.

- O, wy ludzie rozumni! - zawołałem z uśmiechem.

- Namiętności! Pijaństwo! Szaleństwo! Stoicie tak spokojni,

tak bez współczucia, wy, ludzie obyczajni! Łajecie pijaka,

gardzicie obłąkanym, przechodzicie mimo, jak kapłanl,

i dziękujecie Bogu, jak faryzeusz, że nie stworzył was jako

jednego z tych!z Niejeden raz bywałem pijany, moje

namiętności były zawsze bliskie obłędu, a nie żałuję ani

jednego, ani drugiego; bo pojąłem sam z siebie, że trzeba by

było z dawien dawna obwołać pijakami i szaleńcami

wszystkich niezwykłych ludzi, którzy stworzyli coś wielkiego,

coś na pozór nieosiągalnego.

Lecz również w powszednim życiu jest rzeczą nie do

; zniesienia, że każdemu, na pół choćby wolnemu, szlachetnemu

i nieoczekiwanemu czynowi towarzyszą zawsze okrzyki:

Ten człowiek jest pijany, szalony!

Wstydźcie się, wy, trzeźwi! Wstydźcie się, wy, mądrzy.

- To znów twoje humory - rzekł Albert. - Przesadzasz

we wszystkim i przynajmniej w tym z pewnością nie masz

słuszności, że samobójstwo, o którym teraz mówimy,

porównujesz do wielkich czynów, gdy przecież nie można

go uważać za nic innego, jak tylko za słabość, bo oczywiście

łatwiej jest umrzeć niż mężnie znosić życie pełne udręki.

Już miałem przerwać, bo żaden argument nie wyprowadza

mnie tak z równowagi, jak gdy ktoś nadciąga z nic nie

znaczącym ogólnikiem, kiedy ja mówię z pełnego serca.

Jednak opanowałem się, bo słyszałem to już częściej i nieraz

mnie to gniewało; odparłem z pewną życzliwością: - Nazy-

1 Porównanie z Ewangelu św. Łukasza (rozdz. 10, w. 31).

2 Porównanie z Ewangelii św. Łukasza (rozdz. 18, w. 10).

49

wasz to słabością! Proszę, nie daj się uwieść pozorowi. Czy

lud jęczący pod nieznośnym jarzmem tyrana śmiesz nazwać

słabym, jeśli wreszcie powstanie i starga swe pęta? Człowieka,

który w strachu, że pożar objął jego dom, czuje napięcie

wszystkich sił i z łatwością unosi ciężary, które by w spokoju

umysłu ledwie mógł poruszyć, człowieka, który dotknięty

obelgą we wściekłości rzuca się na sześciu i zwycięża ich,

nazwieszże słabym? I mój drogi, jeśli wysiłek jest siłą,

czemuż nadmierny wysiłek ma być jego przeciwieństwem?

- Albert spojrzał na mnie i rzekł: - Nie bierz mi za złe,

przykłady, które przytaczasz, zdają się zgoła nie należeć do

rzeczy. - Być może - rzekłem. - Zarzucano mi już

częściej, że mój sposób dowodzenia graniczy czasem

z bredzeniem! Zobaczmy tedy, czy możemy w inny sposób

przedstawić sobie, jak jest na duchu człowiekowi, który

postanawia zrzucić z siebie ten zresztą tak przyjemny ciężar

życia, gdyż tylko o ile współczujemy, mamy prawo mówić

o ja iejś rzeczy.

Natura ludzka - ciągnąłem - ma swe granice, może

źnosić radość, cierpienia, ból aż do pewnego stopnia i ginie,

gdy tylko ten stopień przekroczy. Nie chodzi tu więc o to,

czy ktoś jest słaby czy silny, tylko - czy może przetrwać

miarg swego cierpienia, moralnego czy fizycznego, i uważam

za rzecz równie dziwną mówić, że tchórzem jest człowiek,

który sobie odbiera życie, jak byłoby niewłaściwe nazwać

tchórzem tego, który umiera na złośliwą febrę.

- Paradoks! Zupełny paradoks! - zawoł Albert.

- Nie tak zupełny, jak ci się zdaje - odrzekłem.

- Przyznasz, że chorobą śmiertelną nazywamy to, co tak

silnie atakuje naturę, że część jej sił zostaje zniszczona,

a część wprawiona w stan nieczynny, tak że nie jest ona

zdolna sobie pomóc i przez jakąś szczęśliwą rewolucję

przywrócić zwykły bieg życia.

Otóż, mój drogi, pozwól nam zastosować to do ducha.

Spójrz na człowieka w jego ograniczoności; zobacz, jak

działają na niego wrażenia, utwierdzają się w nim idee, aż

wreszcie jakaś rosnąca namiętność ograbia go ze wszystkich

zdrowych władz umysłowych i niszczy go.

Daremnie spokojny, rozumny człowiek widzi stan nie-

szczęśliwego, daremnie go przekonywa; podobnie zdrowy,

stojący u łoża chorego, nie może przelać weń ani odrobiny

swych sił.

Dla Alberta było to za ogólnikowe; przypomniałem mu

dziewczynę, którą przed niejakim czasem wyciągnięto nieżywą

z wody, i powtórzyłem mu jej historię. - Dobre, młode

stworzenie, które wyrosło w ciasnym kole domowych zajęć,

tygodniowej, określonej pracy, które poza tym nie mogło

mieć nadziei na inne przyjemności, jak chyba pójść ze

swymi rówieśnicami na niedzielną przechadzkę wokoło

miasta, w sprawionym z trudem odświętnym stroju, jak

potańcować w każde wielkie święto, a poza tym z całą

żywością serdecznego współudziału pogawędzić godzinkę

zjakąś sąsiadką o przyczynie kłótni lub obmowy;jej gorąca

natura czuje wreszcie głębsze wewnętrzne potrzeby, po-

mnażane pochlebstwami mężczyzn; wszystkie jej uprzednie

radości stają się jej stopniowo niesmaczne, aż w końcu

napotyka człowieka, do którego pociąga ją nieodparcie

nieznane uczucie, z którym łączy wszystkie swe nadzieje;

zapomina o otaczającym ją świecie, nie słyszy nic, nie widzi

nic, nie czuje nic prócz jego jednego, tęskni tylko do niego,

jedynego. Jej pożądanie, nie zepsute przez puste uciechy

niestałej próżności, zdąża prosto do eelu. Chce należeć do

niego, chce w wiecznym związku znaleźć całe to szczęście,

którego jej brak, rozkoszować się połączeniem wszystkich

radości, do których tęskniła. Powtarzane obietnice, które jej

nadziei dają porękę pewności, śmiałe pieszczoty, które

wzmagają pożądanie, ogarniają całą jej duszę; unosi się

w mglistej świadomości, w przeczuciu wszystkich uciech;

dochodzi do stanu najwyższego napięcia, wyciąga wreszcie

ramiona, by objąć wszystkie swe życzenia... a jej kochanek

opuszcza ją. Odrętwiała, bez zmysłów stoi nad przepaścią

i wszystko jest mrokiem wokoło niej, bez widoków, bez

50 51

__

zrozumienia, bez nadziei, bo opuścił ją ten, w którym

jedynie czuła swe istnienie. Nie widzi ona szerokiego świata,

który leży przed nią, tych wielu, którzy mogą nagrodzić jej

stratę; czuje się samotna, opuszczona przez cały świat,

i ślepa, wtłoczona w matnię przez przerażającą rozpacz

swego serca, rzuca się do wody, by we wszystko obejmującej

śmierci zdławić swe męczarnie. Widzisz, Albercie, to historia

niejednego człowieka i powiedz, czyż to nie choroba?

Natura nie znajduje wyjścia z labiryntu splątanych i sprzecz-

nych sił i człowiek musi umrzeć!

Biada temu, który by patrzył na to i rzekł: Ghipia! Gdyby

była czekała, pozwoliła działać czasowi, uśmierzyłaby się jej

rozpacz, byłby się znalazł inny, aby ją pocieszyć!

Otóż to tak, jakby ktoś rzekł: Głupiec! Umiera na febrę;

gdyby był czekał, aż siły jego się odrodzą; soki się odnowią,

uśmierzy się zamęt jego krwi, wszystko byłoby dobrze

i żyłby do dziś!

Albert, dla którego to porównanie jeszcze nie było jasne,

wtrącił coś, a zniędzy innymi to, że mówiłem tylko o prostej

dziewczynie; jak jednak można usprawiedliwić rozumnego

człowieka, który nie jest tak ograniczony, który ogarnia

szersze związki, tego pojąć nie może. - Mój przyjacielu

- zawołałem - człowiek jest człowiekiem, a ta odrobina

rozumu, którą może posiadać, niewiele znaczy lub nie

wchodzi wcale w rachubę, gdy szaleje namiętność, a granice

człowieczeństwa uciskają; raczej... kiedy indziej o tym

- rzekłem i ująłem kapelusz. O, tak mi wzbierało serce,

i rozeszliśmy się nie zrozumiawszy się wzajem. Jakże na tym

świecie niełatwo jednemu drugiego zrozumieć!

IS sierpnia

To przecie pewne, że nic na świecie nie czyni człowieka

potrzebnym, jeno miłość. Widzę to po Locie, że nierada by

mnie stracić, a dzieci też inaczej nie myślą, tylko że każdego

następnego dnia przyjdę znowu. Dziś poszedłem nastroić

fortepian Loty; nie mogłem tego jednak zrobić, bo dzieci

nudziły mnie o bajkę i Lota sama powiedziała, bym im

sprawił tę przyjemność. Krajałem im chleb na wieczerzę,

który przyjmują prawie tak samo chętnie ode mnie jak od

Loty, i opowiadałem im ulubiony ustęp o księżniczce, której

usługują ręcel. Uczę się wiele przy tym, upewniam cię,

i jestem zdumiony, jakie to na nich robi wrażenie. Ponieważ

muszę czasem wymyślać jakieś zawikłanie, o którym na

drugi raz zapominam, powiadają wnet, że poprzednim

razem było inaczej, tak że uczę się teraz recytować po kolei,

niezmiennie, w śpiesznym rytmie. Naczyłem się tego, jak

autor przez drugie, zmienione wydanie swej powieści, choćby

nawet poetycko stała się lepsza, nieuchronnie szkodzić musi

swemu dziełu. Pierwsze wrażenie znajduje nas podatnych

i człowiek tak jest stworzony, że można weń wmówić

najbardziej nieprawdopodobne rzeczy, tejednak utwierdzają

się tak mocno, że biada temu, kto pragnie je wymazać

i wytępić!

18 sierpnia

Czyż musiało tak być, że to, co tworzy szczęście człowieka,

stało się znów źródłem jego cierpienia?

Pełne, gorące uczucie mego serca dla żywej natury, które

dawało mi tyle rozkoszy, które mi świat otaczający w raj

zamieniało, staje się teraz dla mnie nieznośnym dręczycielem,

katującym duchem, który prześladuje mnie na wszystkich

drogach. Gdym dawniej patrzył ze skały, poprzez rzekę, ku

owym wzgórzom na urodzajną dolinę, jak wszystko wkoło

kiełkuje i płynie; gdym widział owe góry przybrane od stóp

do szczytu wysokimi, gęsto rosnącymi drzewami, wszystkie

owe doliny w ich różnorodnych skrętach, ocienione miłymi

1 Bajka o zamkniętej w wieży księżniczce, którą karmiły zwieszające się

z sufitu czarodziejskie ręce.

52 53

lasami, a łagodna rzeka wiła się wśród szeleszczących

trzcin odzwierciedlając urocze chmury, które delikatny

powiew wieczorny przesuwał po niebie; gdym słyszał

wokół siebie ptaki ożywiające las, a miliony komarów

tańczyły ochoczo w ostatnim czerwonym promieniu słoń-

ca; gdy jego ostatnie drżące spojrzenie wyzwalało z trawy

brzęczącego chrząszcza, a dziwny szum i ruch wokół

mnie kazał mi patrzeć na ziemię; i mech, co z twardej

skały wydziera swą żywność, i chwasty zwieszające się

z suchego piaskowego wzgórza objawiały mi całe głębo-

kie, płomienne, święte życie natury - jakże obejmowa-

łem to wszystko ciepłym sercem, zatracałem się w nie-

skończonej pełni i wspaniałe kształty bezkresnego świata

poruszały się w mej duszy ożywiając wszystko. Ogromne

góry otaczały mnie, przepaście leżały przede mną, wodo-

spady spadały w dół, rzeki płynęły pode mną, a lasy

i góry grały. I widziałem, jak pracą i tworzeniem przeni-

kają się wzajem w głębiach ziemi wszystkie niezbędne siły.

I to ponad ziemią i pod niebem mrowią się rodzaje

przeróżnych stworzeń i wszystko, wszystko zaludnione

jest tysiącrakimi postaciami, a ludzie zabezpieczają się

w domkach i zagnieżdżają się, i panują w swej myśli nad

wielkim światem! Biedny głupcze, który wszystko cenisz

tak mało, bo sam jesteś mały! Od niedostępnych gór

pustyni, której nie tknęła żadna stopa, aż po kres nie-

znanego oceanu unosi się duch wiecznie Tworzącego

i raduje się wszelkiemu prochowi, który pojmuje Go

i żyje. Ach, wtedy, jak często wraz z żurawiem, który

przelatywał nade mną, tęskniłem do brzegu niezmierzone-

go morza, by z pieniącego się pucharu nieskończoności

pić oną wzbierającą falę rozkoszy i choćby przez chwilę

czuć w swej piersi o tak ograniczonych siłach tchnienie

szczęśliwości tej Istoty, która wszystko z siebie i przez

siebie rodzi.

Bracie, tylko wspomnienie owych godzin sprawia mi

ulgę; nawet ten wysiłek, by owe niewymowne uczucia

54

przywołać, znów wypowiedzieć, wznosi moją duszę ponad

nią samą i każe mi potem podwójnie odczuwać niepokój

stanu, który mnie teraz przenika.

Przed duszą moją rozsunęła się jakby zasłona i pole

nieskończonego życia zmienia się teraz przede mną

w przepaść wiecznie otwartego grobu. Czyż możesz rzec:

T o j e s t! - skoro wszystko przemija, skoro wszystko

z szybkością burzy przepływa mimo, tak rzadko za-

chowuje całą siłę swego istnienia, ach, porwane zostaje

przez strumień, zatopione i o skałę rozbite! Nie ma

chwili, która by nie trawiła ciebie i twoich wokoło,

chwili, byś nie był burzycielem, byś nim być nie musiał.

Najniewinniejsza przechadzka kosztuje tysiące, tysiące

biednych robaczków - życie; jeden krok burzy mozolne

budowle mrówek i wdeptuje mały świat w haniebny grób.

Ha, nie wzruszają mnie wielkie, rzadko zdarzające się

katastrofy świata: te powodzie, co zmywają wsie, te

trzęsienia ziemi, co pochłaniają miasta. Rozdziera mi

serce trawiąca moc ukryta we wszechświecie natury, moc,

która nic nie stworzyła, co by nie niweczyło samego

siebie lub sąsiada. I tak błądzę w niepokoju! Niebo

i ziemia, i wszystkie twórcze siły otaczają mnie! Nie widzę

nic nad wiecznie połykającego, wiecznie przeżuwającego

potwora.

21 sierpnia

Daremnie wyciągam ku niej ramiona rankiem, gdy budzę

się z ciężkich snów. Na próżno szukam jej nocą w moim

łóżku, gdy mnie łudził szczęśliwy, niewinny sen, że siedzę

' koło niej na łące i trzymam jej rękę i okrywam ją tysiącem

, pocałunków. Ach, wówczas, kiedy jeszcze w półodurzeniu

sennym sięgam ku niej i budzę się, strumień łez bucha

z mego uciśnionego serca i płaczę niepocieszony w obliczu

ciemnej przyszłości.

55

22 sierpnia

To nieszczęście, Wilhelmie! Wszystkie me żywotne siły

zamieniły się w niespokojną gnuśność; nie mogę być

bezczynny i nie mogę też wziąć się do czegokolwiek. Nie

mam siły wyobraźni, zrozumienia natury i wszystkie książki

są mi wstrętne. Jeśli nam samego siebie brak, brak nam

przecie wszystkiego. Przysięgam ci, czasem chciałbym być

wyrobnikiem, by jeno rano przy obudzeniu mieć na widoku

nadchodzący dzień, dążyć do czegoś i mieć nadzieję. Często

zazdroszczę Albertowi, którego widzę zagrzebanego po

uszy w aktach, i wmawiam w siebie: byłoby mi dobrze,

gdybym był na jego miejscu. Już kilkakrotnie porywałem

się, by napisać do ciebie i ministra i starać się o miejsce

w poselstwie, którego, jak zapewniasz, nie odmówiono by

mi. Sam sądzę, że minister lubi mnie od dawna; długo mnie

namawiał, bym wstąpił do urzędu, i są chwile, gdy chcę to

uczynić. Ale gdy znów pomyślę o tym i przypomnę sobie

bajkę o koniul, który zniecierpliwiony wolnością daje sobie

nałożyć siodło i uzdę i zajeżdżony zostaje na śmierć, nie

wiem, co mam czynić. I, mój drogi, nie jestże ta moja

tęsknota do zmiany stanu głębokim, przykrym niepokojem,

który mnie wszędzie ścigać będzie?

28 sierpnia

To prawda: gdyby choroba moja dała się uleczyć, ci

ludzie uczyniliby to. Dziś dzień mych urodzin i wczesnym

rankiem otrzymałem paczkę od Alberta. Przy otwieraniu

wpadła mi natychmiast w oczy różowa kokarda, którą Lota

miała na sobie, gdym ją poznał, i o którą ją odtąd

kilkakrotnie prosiłem. Były przy tym dwie książeczki

' Znana już w starożytności bajka o koniu, który przy pomocy

człowieka zwyciężył jelenia, ale stał się jednocześnie niewolnikiem człowieka.

56

w dwunastcel, mały wetsteinowski Homer2, wydanie, którego

tak często pragnąłem, by się nie nosić na przechadzkach

z wydaniem Ernestiego3. Patrz! Tak uprzedzają me życzenia

tak wynajdują wszystkie drobne usługi przyjaźni, tysiąckrotnie

więcej warte niż owe oślepiające podarki, którymi poniża

nas próżność darzyciela. Całuję tę kokardę tysiąckrotnie

i z każdym oddechem piję wspomnienie tej błogości, którą

napełniały mnie tamte nieliczne, szczęśliwe, niepowrotne

dni. Wilhelmie, tak jest i nie szemrzę: kwiaty życia są tylko

złudą! Jak wiele ich przemija nie zostawiając śladu po sobie;

jak mało ich wydaje owoc i jak mało z tych owoców

dojrzewa! A jednak jest ich jeszcze dość, a jednak... O mój

bracie, czyż możemy pozwolić, by dojrzałe owoce leżały

zaniedbane, pogardzone, by zwiędły nie spożyte i zgniły?

Bądź zdrów! Jest wspaniałe lato; siedzę często na drzewie

w sadzie Loty z długą żerdzią do zrywania owoców i strącam

gruszki z wierzchołka; ona stoi u dołu i odbiera je, gdy je

w dół zrzucam.

30 sierpnia

Nieszczęsny! Czyż nie jesteś głupcem, czyż nie oszukujesz

samego siebie? Cóż znaczy ta szalona, bezkresna namiętność?

Nie znam już innej modlitwy jak do niej. W wyobraźni mej

nie zjawia się żadna inna postać prócz niej i wszystkie

wokoło widzę tylko w związku z nią. I to sprawia, że mam

niejedną szczęśliwą chwilę - dopóki znów nie muszę

oderwać się od niej, ach, Wilhelmie, do tego mnie często gna

serce! Gdy tak przy niej posiedzę dwie, trzy godziny

1 Dwunastka - mały kieszonkowy format książki.

z Wetsteinowski Homer - Homer wydany w r. 1707 przez Jana

Henryka Wetsteina, drukarza amsterdamskiego.

3 I. A. Ernesti - znakomity filolog, wydał w latach 1759-1764 dzieła

# Homera w pięciu wielkich tomach.

57

i upajam się jej postacią, jej obejściem, niebiańskim urokiem

jej słów, i stopniowo rozpalają się wszystkie me zmysły,

w oczach mi się robi ciemno, ledwo co słyszę i coś mnie

chwyta za gardło jak skrytobójca; gdy potem me serce bijąc

gwałtownie chce ulżyć skołatanym zmysłom, a tylko jeszcze

bardziej je podnieca, Wilhelmie, nie wiem często, czy żyję na

świecie! I kiedy czasem smutek przytłacza mnie, i Lota

zezwoli mi na tę żałosną pociechę, bym całując jej rękę

wypłakał me przygnębienie - wtedy muszę odejść! Muszę

odejść! Włóczę się potem po polach. Wtedy mą radością jest

wspinać się na stromą górę, przebić sobie drogę przez

niedostępny las, przedzierać się przez zarośla, które mnie

ranią, przez ciernie, które mnie kaleczą! Wtedy czuję się

nieco lepiej! Nieco! Czasem ze znużenia i pragnienia położę

się w drodze, niekiedy wśród głębokiej nocy, gdy pełnia stoi

wysoko nade mną, siądę w samotnym lesie na pochyłym

drzewie, by ulżyć mym zranionym stopom, i potem

w omdlałym spokoju zadrzemię w półświcie. O Wilhelmie,

samotne mieszkanie w celi, włosiennica i pas kolczasty

byłby rozkoszą, której łaknie ma dusza. Bądź zdrów! Nie

widzę cierpieniu temu kresu prócz grobu.

3 września

Muszę odjechać! Dzięki ci, Wilhelmie, żeś mnie utwierdził

w tym chwiejnym zamiarze. Już dwa tygodnie noszę się

z myślą, by ją #puścić. Muszę. Jest znowu w mieście u jednej

z przyjaciółek. I Albert - i - muszę odjechać!

10 września

Cóż to była za noc, Wilhelmie! Teraz przetrwam wszystko.

Nie zobaczę jej już! O, że nie mogę rzucić ci się na szyję,

wyrazić ci tysiącem łez i zachwytów, mój najdroższy,

58

wszystkich uczuć, które przenikają me serce! Siedzę i z trudem

chwytam oddech, staram się uspokoić i oczekuję ranka,

a na wschód słońca zamówione są konie.

Ach, ona śpi spokojnie i nie przeczuwa, że nie ujrzy mnie

już nigdy. Wyrwałem się; byłem dość silny, by w dwugodzinnej

rozmowie nie zdradzić mego zamiaru. Ach, Boże, co za

rozmowa!

Albert przyrzekł mi, że zaraz po wieczerzy będzie z Lotą

w ogrodzie. Stałem na tarasie pod kasztanami i patrzyłem

na słońce, które dla mnie po raz ostatni zachodziło nad miłą

doliną, nad łagodną rzeką. Tak często stałem tu z nią, by

patrzeć na to samo wspaniałe widowisko, i oto... Chodziłem

tam i z powrotem po alei, która mi była tak droga; czułem

do tego miejsca tajemny pociąg, nim jeszcze poznałem Lotę

i cieszyliśmy się, gdyśmy z początkiem naszej znajomości

odkryli obopólną skłonność do tego zakątka, który zaiste

jest jednym z najbardziej romantycznych wytworów sztuki

ogrodniczej, jakie widziałem.

Przede wszystkim między kasztanami masz rozległy widok.

Ach, przypominam sobie, pisałem ci, zda mi się, już wiele

o tym, jak wysokie ściany bukowe zamykają w sobie

wreszcie człowieka i aleja, łącząc się z przyległym zagajnikiem,

staje się coraz posępniejsza, aż ostatecznie kończy się

zamkniętą polanką, nad którą zda się unosić samotność

i pustka. Pamiętam jeszcze, jak przytulnie mi było, gdym po

raz pierwszy w samo południe tam wstąpił: przeczuwałem

niejasno, jaką to miejsce stać się jeszcze miało widownią

szczęścia i bólu.

Poiłem się koło pół godziny tymi tęsknymi, słodkimi

wspomnieniami rozstawania i widzenia się znowu, gdym

usłyszał, że oni wchodzą na taras. Pobiegłem na ich spotkanie,

z dreszczem ująłem jej rękę i ucałowałem. Stanęliśmy

właśnie na górze, gdy księżyc wschodził za krzewiastym

wzgórzem. Mówiliśmy o tym i owym i doszliśmy niepo-

strzeżenie do posępnej altany. Lota weszła i siadła, Albert

obok niej, ja również; jednak niepokój mój nie pozwolił mi

59

długo siedzieć; wstałem, stanąłem przed nią, przeszedłem się

tam i z powrotem, siadłem znowu, byłem niespokojny. Ona

zwróciła naszą uwagę na piękny efekt światła księżycowego,

które na skraju ścian bukowych oświetlało przed nami cały

taras: widok wspaniały, tym bardziej uderzający, że wokół

otaczała nas głęboka ciemność. Milczeliśmy; ona zaczęła po

chwili: - Nie zdarzyło mi się przechadzać w świetle

księżyca, abym nie pomyślała o mych zmarłych, by nie

naszły mnie myśli o śmierci, o przyszłości. Będziemy istnieć

- ciągnęła głosem pełnym wspaniałego uczucia - ale,

Werterze, czy się znajdziemy znowu? Czy się poznamy? Co

pan myśli? Co pan powie?

- Loto - rzekłem podając jej rękę i oczy zaszły mi

łzami - zobaczymy się znowu! Zobaczymy się tu i tam

znowu! - Nie mogłem mówić dalej. - Wilhelmie, musiałaż

mnie o to pytać, gdym to trwożne pożegnanie miał w sercu?

- I czy drodzy zmarli wiedzą o nas - ciągnęła - czy

czują, gdy nam się dobrze dzieje, że z gorącą miłością ich

wspominamy? O, postać mej matki unosi się zawsze koło

mnie, gdy w cichy wieczór siedzę wśród jej dzieci, wśród

moich dzieci, a one gromadzą się wkoło mnie, jak gromadziły

się wkoło niej. Gdy tak z tęskną łzą patrzę ku niebu

i pragnę, by mogła spojrzeć na chwilę, jak dotrzymuję

słowa, które dałam w godzinę jej śmierci, że będę matką jej

dzieci, stokrotnie wołam: Wybacz mi, najdroższa, jeśli nie

jestem dla nich tym, czym ty byłaś! Ach, czynię przecie

wszystko, co mogę; są przecie odziane, nakarmione. ach,

i co więcej znaczy niż to wszystko, pielęgnowane i kochane.

Gdybyś mogła widzieć naszą zgodę, droga, święta, najgorętszą

podzięką sławiłabyś Boga, którego ostatnimi, przegorzkimi

łzami prosiłaś o pomyślność dla swych dzieci.

To powiedziała! O Wilhelmie, któż może powtórzyć, co

mówiła! Jakże może zimna, martwa litera oddać niebiańską

świeżość jej ducha! Albert przerwał jej łagodnie: - To cię

zbyt przejmuje, droga Loto! Wiem, dusza twoja lgnie do

tych myśli, lecz proszę... - O Albercie - rzekła - wiem, że

60

nie zapomnisz nigdy wieczorów, kiedy siedzieliśmy razem

u małego okrągłego stolika, gdy papa wyjechał, a dzieci

ułożyliśmy do snu. Często miałeś dobrą książkę, a jednak

tak rzadko mogłeś wziąć się do czytania. Czyż obcowanie

z tą wspaniałą duszą nie znaczyło więcej niż wszystko inne?

Ta piękna, łagodna, żywa i zawsze czynna kobieta! Bóg zna

moje łzy, wśród których często padałam przed Nim w łóżku

na kolana, by mnie uczynił jej podobną.

= Loto! - zawołałem klękając przed nią, ujmując jej

ręce i zlewając je tysiącem łez. - Loto, błogosławieństwo

boże czuwa nad tobą i duch twojej matki! - Gdyby pan

był ją znał! - rzekła ściskając mą rękę. - Była warta,

byś ją pan znał. - Zdawało mi się, że mdleję; nigdy nie

powiedziano o mnie nic większego i zaszczytniejszego.

A ona ciągnęła: - I ta kobieta musiała odejść w kwiecie

wieku, gdy najmłodszy jej syn nie miał sześciu miesięcy.

Chorobajej nie trwała długo; była spokojna, zrezygnowana,

żal jej było tylko dzieci, zwłaszcza najmniejszego. Gdy

koniec jej się zbliżał i gdy mi rzekła: - Przyprowadź je

- a ja je wprowadziłam, małe, które nic nie wiedziały,

i najstarsze, które odchodziły od zmysłów - one stały

obok łóżka, a ona podniosła ręce i modliła się nad nimi,

i całowała je po kolei, i odesłała je, i rzekła do mnie:

- Bądź im matką! - Dałam jej słowo na to! - Obiecu-

jesz, córko moja, wiele - rzekła. - Serce matki i oko

matki! Widziałam często po twych pełnych wdzięczności

łzach, że czujesz, co to znaczy. Miej dla swego rodzeństwa

i swego ojca wierność i posłuszeństwo kobiety. Pocieszysz

go. - Pytała o niego, bo wyszedł, by ukryć przed nami

zgryzotę, troskę nad siły, która go wypełniała. Ten człowiek

był całkiem złamany.

- Albercie, byłeś w pokoju! Słyszała, że ktoś chodzi

obok, spytała i wezwała cię do siebie. I jak patrzyła na ciebie

i na mnie spokojnym okiem, znajdując pociechę w tym, źe

będziemy szczęśliwi, szczęśliwi razem! - Albert rzucił się jej

na szyję, całował ją i wołał: - Jesteśmy szczęśliwi, będziemy

61

szczęśliwi! - Spokojny Albert był zgoła nieprzytomny, a #a

nie wiedziałem, co się ze mną dzieje.

- Werterze - zaczęła - i ta kobieta miałaby zniknąć!

Boże, gdy czasem pomyślę, jak pozwalamy sobie zabrać to,

co mamy najdroższego w życiu, i nikt nie czuje tego tak

silnie jak dzieci, które długo jeszcze się skarżyły: Czarni

ludzie wynieśli mamę!

Wstała, aja wyrwany z zamyślenia i wstrząśnięty, zostałem

na miejscu i trzymałem jej rękę. - Chodźmy - rzekła

- już czas. - Chciała cofnąć swą rękę, a ja ująłem ją

jeszcze silniej! - Zobaczymy się znów - zawołałem

- odnajdziemy się znów, rozpoznamy się pod wszystkimi

postaciami. Odchodzę - ciągnąłem - odchodzę chętnie,

a jednak, gdybym miał rzec: na wieki, nie zniósłbym tego.

Bądź zdrowa, Loto! Bądź zdrów, Albercie! Zobaczymy się

znowu. - Jutro, sądzę - odrzekła żartobliwie. Czułem to

jutro! Ach, nic nie widziała, cofając rękę swą z mojej. Wyszli

aleją; stałem, patrzyłem za nimi w świetle księżyca, rzuciłem

się na ziemię i wypłakałem się, zerwałem się, pobiegłem na

taras i zobaczyłem jeszcze w dole, w cieniu wysokich lip, jej

białą suknię lśniącą u drzwi ogrodowych; wyciągnąłem

ramiona i znikła.

Ksigga druga

20 października I 771

Wczoraj przybyliśmy tutaj. Poseł jest niezdrów, więc

zatrzyma się dni kilka. Gdyby tylko nie był tak niemiły,

wszystko byłoby dobrze. Widzę, widzę, że los przygotował

mi ciężkie próby. Lecz odwagi! Lekka myśl zniesie wszystko!

Lekka myśl? Śmiech mnie zbiera, skąd to słowo nawinęło

mi się pod pióro. O, nieco lżejsza krew byłaby mnie uczyniła

najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Co? Tam gdzie

inni z odrobiną siły i talentu puszą się przede mną w błogim

zadowoleniu z siebie, ja wątpię o swej sile, o swych

zdolnościach? Boże mój, który obdarowałeś mnie tym

wszystkim, czemuż nie zachowałeś sobie połowy tego, a nie

dałeś mi wiary w siebie i daru poprzestawania na małym?

Cierpliwości, cierpliwości! Będzie lepiej. Bo powiadam ci,

drogi, masz słuszność. Odkąd uganiam się co dzień wśród

tłumu i widzę, co ludzie robią i jak to czynią, czuję się

daleko lepiej. Zapewne, ponieważjesteśmy tak stworzeni, że

porównywamy wszystko ze sobą i siebie ze wszystkim, więc

szczęście i nieszczęście zależy od przedmiotów, z którymi się

porównywamy, przeto nie ma nic niebezpieczniejszego nad

samotność. Wyobraźnia nasza, z natury swej skłonna do

wzlotów, żywiona fantastycznymi obrazami poezji, stwarza

sobie tłum istot stojących na różnych szczeblach, wśród

których my stoimy na najniższym i wszystko prócz nas

wydaje się wspaniałe, każdy inny jest doskonalszy. A dzieje

się to w sposób zgoła naturalny. Czujemy często, że nam

czegoś brak - i zda się nam, że właśnie to, czego nam brak,

posiada ktoś inny, któremu też przydajemy i to wszystko,

co my mamy, i nadto jeszcze pewne idealne zadowolenie.

I oto szczęśliwiec jest zupełnie gotów - nasz własny twór!

Jeżeli natomiast pracujemy mozolnie i używając własnych

słabych sił, to przekonujemy się często, że przy całym

marudzeniu i lawirowaniu dochodzimy dalej niż inni, płynący

pełnymi żaglami i posługujący się wiosłem - i to nam

przecie daje prawdziwą świadomość własnej wartości, jeśli

posuwamy się naprzód równo z drugimi lub też ich

wyprzedzamy.

26 listopada

Zaczynam czuć się tu zgoła znośnie. Najlepsze, że jest

dość roboty; a poza tym to mnóstwo ludzi, ta rozmaitość

nowych postaci roztacza przede mną bogate widowisko.

Poznałem hrabie#o C., którego z dniem każdym bardziej

czcić muszę. Jest to otwarta głowa, człowiek o głębokim

umyśle, ale wcale nie oschły, dlatego że ogarnia szerokie

horyzonty; w jego obcowaniu z ludźnzi widać tyle zrozumienia

dla przyjaźni i miłości. Zainteresował się mną, gdy zwróciłem

się do niego z pewnym zleceniem, i zauważył przy pierwszych

słowach, że się rozumiemy, że może ze mną mówić jak nie

z każdym. Nie mogę się także nachwalić jego szczerego

zachowania się wobec mnie. Nie ma na świecie tak

prawdziwej, gorącej radości, jak widzieć wielką duszę, która

się przed kimś otwiera.

24 grudnia

Znoszę wiele przykrości ze strony posła; przewidziałem to

z góry. Jest to najbardziej rygorystyczny głupiec, jaki może

istnieć. Powolny i nudny jak stara ciotka. Człowiek, który

nie jest nigdy z siebie zadowolony i dlatego nikt go nie

zadowoli. Pracuję łatwo i prędko i nie lubię poprawek; a on

potrafi oddać mi jakiś akt i powiedzieć: - To dobre, lecz

przejrzyj pan to; zawsze znajdzie się lepszy wyraz, jakieś

64 65

czystsze słówko. - Wtedy diabli mnie biorą. Nie może

braknąć żadnego "i", żadnego spójnika; a wszystkich zmian

szyku, które mi się czasem wymykają, jest wrogiem

śmiertelnym. Jeżeli się jakiegoś okresu nie wyrzępoli wedle

zwyczajnej melodii, nie rozumie go zgoła. To męka mieć do

czynienia z takim człowiekiem.

Zaufanie hrabiego C. to jeszcze jedyna rzecz, która

mi jest pewną nagrodą. Powiedział mi niedawno po

prostu, jak niezadowolony jest z powolności i pedanterii

posła. Ludzie utrudniają życie sobie i innym. - Jednak

- rzekł - trzeba się poddać, jak wędrowiec, który

ma przejść górę. Oczywiście, gdyby nie było góry, droga

byłaby #ygodniejsza i krótsza, ale góra jest i trzeba

ją przebyć.

Mój szef wywęszył naturalnie, że hrabia daje mi przed

nim pierwszeństwo, i to go złości, więc korzysta z każdej

sposobności, by obmawiać hrabiego przede mną; ja oczywiście

sprzeciwiam się i to tylko pogarsza sprawę. Wczoraj nawet

rozgniewał mnie, bo i mnie miał na myśli. - Do spraw

światowych - mówił - hrabia jest dobry, pracuje z wielką

łatwością, włada dobrze piórem, lecz brak mu gruntownej

nauki, jak wszystkim beletrystom. - Zrobił przy tym minę,

jakby chciał rzec: A co? Ukłułem cię? Ale nie dotknął mnie;

gardziłem człowiekiem, który mógł tak myśleć i tak

postgpować. Stawiałem mu czoło i walczyłem z całym

zapałem. Powiedziałem mu, że hrabia jest człowiekiem, dla

którego trzeba mieć szacunek, zarówno dla jego charakteru,

jak i dla jego wiedzy. - Nie znałem - rzekł - nikogo, kto

by tak umiejętnie umiał rozszerzyć swój umysł, ogarnąć nim

niezliczone zagadnienia, a jednak zachować żywe zaintere-

sowanie dla spraw codziennego życia. - To było dla niego

tureckie kazanie, więc pożegnałem się, by dhiżej nie wzburzać

w sobie żółci z powodu tych głupstw.

A temu winniście wy wszyscy, którzyście wpędzili mnie

w to jarzmo i tyle bajali o czynnym życiu. Czynne życie!

Jeżeli człowiek, co sadzi kartofle i wozi swoje zboże na

sprzedaż, nie robi więcej niż ja, zgodzę się jeszcze dziesięć lat

harować na ag l#e, do której teraz jestem przykuty.

I ta błyszcząca nędza, ta nuda wśród obrzydliwych ludzi,

którzy tutaj żyją ze sobą! Ta żądza pierwszeństwa u nich!

Jak uważają i czyhają, by wysunąć się jeden krok przed

innych; najnędzniejsze, najmizerniejsze namiętności, zgoła

bez przykrywki! Jest tu kobieta na przykład, która bawi

każdego swym szlachectwem i swoją ziemią, że każdy musi

myśleć: to głupia baba, wyobraża sobie cuda o odrobinie

swego szlachectwa i sławie swej ziemi. Ale jest gorzej

- kobieta ta jest z tej okolicy, to córka pisarczyka. Otóż nie

mogę pojąć ludzi, którzy mają tak mało rozumu, by się tak

hańbić.

Wprawdzie poznaję, mój drogi, co dzień lepiej, jak głupio

jest mierzyć innych wedle siebie. I ponieważ mam tyle

kłopotu z sobą samym, a to serce jest tak burzliwe, więc

pozwalam innym iść swoją drogą, byle mi tylko także

pozwolili iść moją.

Co mnie najbardziej drażni, to fatalne stosunki miesz-

czańskie. Wprawdzie wiem równie dobrze jak inni, jak

potrzebna jest różnica stanów, ile korzyści mnie samemu

ona przynosi; jednak niech mi nie staje ona w drodze

właśnie tam, gdzie mogę jeszcze zażyć trochę radości, złowić

jeden choćby promień szczęścia na tej ziemi!# Poznałem

niedawno na przechadzce pannę vo# n B., miłe śtworzenie,

które zachowało bardzo dużo naturalności wśród tego

sztywnego życia. Podobaliśmy się sobie w rozmowie i przy

pożegnaniu prosiłem ją o pozwolenie odwiedzenia jej.

Przystała na to z taką prostotą, że ledwo mogłem doczekać

się stosownej chwili, by pójść do niej. Nie jest tutejsza

i mieszka w domku ciotki. Fizjonomia tej starej nie podobała

mi się. Okazywałem jej wiele grzeczności, rozmowę zwracałem

przeważnie do niej i w przeciągu niespełna pół godziny

poznałem tyle, co mi panna później sama wyznała: że

drogiej cioci w jej wieku brak wszystkiego, że nie ma

przyzwoitego majątku ani rozumu i żadnego innego oparcia

66

prócz szeregu przodków, żadnej ochrony prócz swojej

klasy, w której się opalisadowała; i żadnej rozkoszy prócz

patrzenia ze swego piętra ponad mieszczańskie głowy.

W młodości była podobno piękna i przebaraszkowała życie;

naprzód uporem swym dręczyła niejednego biednego

młodzieńca, a w dojrzałych latach ugięła się przed pewnym

starym oficerem, który za cenę posłuchu i za znośne

utrzymanie przeżył z nią wiek spiżowy i umarł; i oto teraz,

w żelaznym, widzi się samotna i nie miałaby żadnego

poważania, gdyby siostrzenica jej nie była tak miła.

8 stycznia 1772

Cóż to za ludzie, którzy całą duszę wkładają w ceremoniał,

których myśli i dążenia przez lata całe kierują się ku temu,

jak posunąć się o krzesło wyżej przy stole! I nie dlatego, by

nie mieli nic do roboty: przeciwnie, mnóstwo prac zalega

właśnie dlatego, że drobne kwasy powstrzymują od załat-

wiania ważnych spraw. Zeszłego tygodnia wybuchły kłótnie

przy jeździe sankami i cała zabawa się popsuła.

Ghipcy, nie widzą, że właściwie nie chodzi o miejsce i że

ten, który zajmuje pierwsze, rzadko gra pierwszą rolę! Iluż

królami rządzi minister, iluż ministrami ich sekretarz! I kto

jest wówczas pierwszy? Ten, zdaje mi się, który widzi dalej

niż inni i ma tyle mocy lub chytrości, by ich siły i namiętności

zaprząc do wykonania swych planów.

20 stycznia

Piszę do Pani, droga Loto, w izbie małej chłopskiej

gospody, dokąd schroniłem się przed groźną burzą. Odkąd

żyję w smutnym gni#źd#e 17. wśród obcych, całkiem mojemu

sercu obcych ludzi, nie miałem chwili, ani jednej chwili,

w której by mi serce nie kazało pisać do Pani. A teraz, w tej

68

chacie, w tej samotności, w tym zamknięciu, gdy śnieg i grad

bije w me okienko, Pani była pierwszą mą myślą. Gdym tu

wszedł, nagle stanęła przede mną Pani postać, Pani

wspomnienie. O, Loto! Tak błogo, tak zacisznie! Mój Boże,

znów pierwsza szczęśliwa chwila!

Gdyby mnie Pani była widziała, o najdroższa, w wirze

zajęć! Jakże wysychają me zmysły! Ani jednego momentu

pełni serca, ani jednej błogiej godziny! Nic! Nic! Stoję jak

przed skrzynką osobliwościl, widzę małych ludków i koniki

przesuwające się przede mną i pytam się często, czy to nie

złudzenie wzrokowe. Gram z nimi razem, a raczej igrają

mną jak marionetką; ujmuję niekiedy mojego sąsiada za

drewnianą rękę i cofam się ze zgrozą. Wieczorem po-

stanawiam zobaczyć wschód słońca, a potem nie wstaję

z łóżka; w dzień przyrzekam sobie popatrzeć na księżyc i nie

wychodzę z pokoju. Nie wiem, po co wstaję, po co idę spać.

Zabrakło drożdży, które poruszały me życie; znikł czar,

który podtrzymywał mnie podczas głębokich nocy i rano

budził mnie ze snu.

Znalazłem tujedynie niewieście stworzenie: niejaką pannę

von B. Podobna jest do Pani, droga Loto, jeśli do Pani

podobną być można. Ej - powie Pani - ten człowiek sadzi

się na liche "komplementy"! Nie jest to całkiem nieprawdą.

Od niejakiego #czasu jestem bardzo grzeczny, bo przecież

innym być nie mogę; mam wiele dowci#u, a panie mówią, że

nikt nie umie subtelniej chwalić niż ja (i kłamać, doda Pani;

bo bez tego nic się nie uda, rozumie Pani?). Chciałem mówić

o pannie B.! Bogata dusza wyziera z jej niebieskich oczu. Jej

stanowisko społeczne jest dla niej ciężarem, który żadnego

z życzeń jej serca zadowolić nie może. Tęskni za tym, by

wyrwać się ze zgiełku i niejedną godzinę spędzamy marząc

o niezakłóconej szczęśliwości wśród wiejskiego krajobrazu,

1 Skrzynia osobliwości - mowa tu o skrzyneczce z dwoma otworami,

przez które można było oglądać figurki poruszające się przed widzem na

wstędze zwijanej i rozkręcanej korbką; jeden z prototypów filmu.

69

ach, i marząc o Pani! Jak często prosi Pani hołd składać.

Nie musi, czyni to dobrowolnie. Ona słucha tak chętnie

o Pani; ona Cię kocha.

O, gdybym siedział u stóp Pani w drogim, zacisznym

pokoiku, a nasze miłe dzieci tarzały się koło nas! Gdyby Ci

zbyt hałasowały, zgromadziłbym je przy sobie i uspokoił

opowiadaniem groźnej bajki.

Słońce zachodzi wspaniale nad lśniącą śniegiem okolicą,

burza przeminęła. A ja - muszę znowu zamknąć się w swej

klatce. Do widzenia! Czy Albert u Pani? I jak - ? Boże,

przebacz mi to pytanie!

8 lutego

# Od tygodnia mamy szkaradną pogodę, dla mnie dob-

roczynną. Bo odkąd tu jestem, nie znałem pięknego dnia,

którego by mi ktoś nie zepsuł czy nie obrzydził. Kiedy więc

jest deszcz, zadymka, chłód, odwilż, nie może być przecie

w domu gorzej niż na dworze, albo przeciwnie: i tak jest

dobrze. Kiedy wschodzi słońce i zapowiada ładny dzień, nie

mogę powstrzymać się, by nie zawołać: oto mają znowu

dobro niebiańskie, które mogą sobie zatruć nawzajem.

I zatruwają sobie wszystko drowie, dobre imię, radość,

odpoczynek! I to przewa nie z głupoty, z nierozumu,

z ciasnoty, a gdy się im przysłuchać, czynią to w najlepszej

myśli. Niekiedy chciałbym prosić ich na klęczkach, by nie

szarpali tak wściekle własnych wnętrzności.

17 lutego

Lękam się, że poseł i ja nie wytrzymamy już dłużej ze

sobą. T# człowiek zupełnie nieznośny. Sposób, w jaki

pracuje i załatwia sprawy, jest tak śmieszny, że nie mogę się

powstrzymać, by mu się nie sprzeciwiać, i często jakąś rzecz

robię wedle własnego rozumu i sposobu, co mu oczywiście

nigdy nie dogadza. Oskarżył mnie o to niedawno u dworu

i minister dał mi naganę, wprawdzie łagodną, ale była to

jednak nagana, i miałem już zażądać zwolnienia, gdy

otrzymałem odeń list prywatnyl, list, przed którym klęknąłem;

wielbiłem ten wzniosły, szlachetny rozum, z jakim wytykał

mi moją zbyt wielką wrażliwość; szanuje wprawdzie jako

młodzieńczy, dobry zapał moje przesadne pojęcie o działal-

ności, o wpływie na innych, o wnikaniu w sprawy, nie chce

ich wytępić, lecz złagodzić i skierować tam, gdzie mogą mieć

swobodne pole rozwoju i wywierać potężne skutki. Po-

krzepiłem się na tydzień i pojednałem ze sobą. Ach, wspaniałą

rzeczą jest spokój duszy i radość z siebie, drogi przyjacielu.

Gdyby jeno ta rzecz nie była właśnie tak krucha, jak jest

piękna i drogocenna!

20 lutego

Bóg was pobłogosław, moi drodzy, niech wam da wszystkie

dobre dni, które mnie odbiera.

Dziękuję ci, Albercie, żeś mnie oszukał: czekałem

wiadomości o dniu waszego ślubu i postanowiłem sobie

zdjąć tegoż dnia śylwetkę Loty ze ściany i pogrzebać ją

wśród innych papierów. Teraz jesteście małżeństwem, a jej

portret jeszcze tu wisi! Otóż niech tak zostanie! I czemuż by

nie? Wiem, że jestem też przecie przy was, jestem bez szkody

dla ciebie w sercu Loty. Mam, tak, mam drugie w nim

miejsce i chcę, i muszę je zachować. O, oszalałbym, gdyby

mogła zapomnieć - Albercie, w tej myśli jest piekło!

Albercie, bądź zdrów! Bądź zdrów, aniele niebiański, bądź

zdrowa, Loto!

1 Z czci dla tego znakomitego męża usunięto z tego zbioru pomieniony

list i drugi, o którym niżej jest wzmianka, w przekonaniu, że takiej

śmiałości nie usprawiedliwiałaby najgorętsza wdzięczność czytelników.

(Przyp. aut.)

7O 71

15 marca

Miałem przykrość, która mnie stąd wypędzi. Zgrzytam

zębami! Do diabła! Nie da się to naprawić, a wy sami

przecie jesteście winni, wy, którzyście mnie popędzali,

przynaglali i dręczyli, by zająć stanowisko, które nie było

po mojej myśli. Teraz mamy, ja i wy! A żebyś znów nie

powiedział, że moje przesadne wyobrażenia popsuły wszystko,

więc masz tu, drogi panie, opowieść krótką i zwięzłą, jakby

to opisał kronikarz.

# Hrabia von C. kocha mnie, wyróżnia mnie, to rzecz

znana; mówiłem ci już o tym sto razy. Otóż byłem wczoraj

u niego na obiedzie, właśnie w dzień, gdy zbiera s:ę u niego

wieczorem wytworne towarzystwo panów i pań, o którym

nigdy nie myślałem, ani mi do głowy nie przyszło, że my,

podwładni, do niego nie należymy. Dobrze. Wieczorem po

obiedzie u hrabiego przechadzamy się w wielkiej sali tam

i sam; rozmawiam z nim, z pułkownikiem B., który przyszedł,

i nadchodzi godzina zebrania. Nie myślę, Bóg świadkiem,

o niczym. Wtem wchodzi wielce dostojna pani von S. ze

swym panem małżonkiem i ze swą wysoko wylęgłą gęsią

córką o płaskiej piersi i w ładnym gorsecie, podnoszą en

passant swe dziedziczne wysoko urodzone oczy i dziurki od

nosa. Jako że mam serdeczny wstręt do tej nacji, chciałem

się właśnie pożegnać i czekałem tylko, aż hrabia uwolni się

od tych obmierzłych plotkarzy, gdy właśnie weszła moja

panna B. Ponieważ serce zawsze taje mi nieco, gdy ją widzę,

wi#c zostałem; stanąłem za jej krzesłem i spostrzegłem

dopiero po pewnym czasie, że mówi ze mną z mniejszą niż

zwykle otwartością, z niejakim zakłopotaniem. To mnie

uderzyło. "I ona jest taka jak cały ten thxm - pomyślałem

- bierz ją diabli!" Byłem dotknięty i chciałem iść: a jednak

zostałem; ponieważ chciałem znaleźć dla niej jakieś usprawied-

liwienie i nie wierzyłem sam sobie, i miałem nadzieję na

jakieś dobre słowo z jej strony, i - zresztą myśl, co chcesz.

Tymczasem towarzystwo napływa. Baron F. z całą garderobą

z czasów koronacyjnych Franciszka I, radca dworu p. R., tu

jednak in qualitatel zwany panem von R., ze swą głuchą

żoną, i tak dalej, nie pomijając źle wyposażonego J., który

luki swej starofrankońskiej garderoby łata nowomodnymi

# łachami: wszystko to wchodzi, a ja rozmawiam z kilku

znajomymi, ale wszyscy są bardzo lakoniczni. Myślałem

i zwracałem uwagę tylko na moją B. Nie spostrzegłem, że

kobiety na końcu sali szeptały sobie do ucha, że szept

przeszedł do mężczyzn, że pani von S. rozmawiała z hrabią

I (wszystko to opowiadała mi później panna B.), aż wreszcie

hrabia podszedł do mnie i podprowadził mnie do okna.

- Zna pan - rzekł - nasze przedziwne stosunki.

Towarzystwo jest niezadowolone, jak widzę, z pana obecności.

' Nie chciałbym za nic... - Ekscelencjo - przerwałem

- proszę tysiąckrotnie o przebaczenie; winien byłem pamiętać

o tym i wiem, że pan wybaczy mi tę niestosowność.

Chciałem już przedtem pożegnać się, mój zły duch mnie

; zatrzymał - dodałem z uśmiechem kłaniając się. Hrabia

uścisnął mi dłoń z uczuciem, które wszystko mówiło.

, Wycofałem się dyskretnie z dostojnego towarzystwa,

' poszedłem sobie, siadłem do kabrioletu i pojechałem do M

.,

by zobaczyć tam ze wzgórza zachód słońca i przeczytać przy

tym wspaniałą pieśń Homera, jak Ulissesa ugaszcza zacny

świniopas2. To było bardzo dobre.

Wieczorem wracam na wieczerzę. Było jeszcze kilka osób

w gospodzie; grano w kącie w kości, odrzuciwszy serwetę.

Wtem wchodzi poczciwy Adelin, zdejmuje kapelusz patrząc

na mnie, przystępuje do inme i mówi cicho: - Miałeś

przykrość? - Ja? - pytam. - Hrabia wyprosił cię

z towarzystwa. - Niech ich diabli - mówię. - Było mi

miło, żem się wydostał na świeże powietrze. - Dobrze

1 In qualitate (łac.) - zgodnie z pozycją spotecmą.

z Aluzja do sceny z Odysei; Odyseusz, powróciwszy po wielu przygodach

do Itaki, odwiedza w przebraniu swego starego świniopasa Eumajosa,

który go przyjmuje gościnnie i opowiada mu o rządach w jego pałacu.

72 73

- powiada on - że sobie nic z tego nie robisz. Tylko

przykro mi. Mówią już o tym wszędzie. - Wtedy dopiero

zaczęło mnie to nurtować. "Wszyscy, którzy przyszli na

wieczerzę i patrzą na ciebie - pomyślałem - patrzą na

ciebie z tego powodu". To zaczęło mi psuć krew.

A ponieważ dziś, gdziekolwiek przyjdę, żałują mnie,

ponieważ słyszę, że wszyscy zawistni mi triumfują i mówią:

"Patrzcie, jak się skończyło z pyszałkami, którzy chełpili się

swą odrobiną rozumu i myśleli, że mogą z tego powodu

lekceważyć wszelkie stosunki", i co tam jeszcze te psy

szczekają, człowiek by nożem się pchnął! Bo niech mówią,

co chcą, o niezależności od sądów ludzkich, pokażcie mi

tego, który by ścierpiał, by mówiły o nim szuje, gdy mają

nad nim przewagę! Jeśli gadanina ich pusta, ach, wtedy

można sobie z nich nic nie robić.

16 marca

Wszyscy szczują przeciwko mnie! Dzisiaj spotykam pannę

B. w alei. Nie mogłem się powstrzymać, by nie przemówić

do niej, i kiedyśmy oddalili się nieco od towarzystwa, nie

okazać, że odczułem jej niedawne zachowanie się. - O Wer-

terze - rzekła głosem pełnym serdeczności - czy mógł pan

tak tłumaczyć sobie moje pomieszanie znając moje serce?

Ileż wycierpiałam z powodu pana od chwili, gdy weszłam

do sali! Przewidziałam wszystko z góry; sto razy miałam na

końcu języka ostrzeżenie dla pana; wiedziałam, że panie

von S. i T. raczej wyjdą ze swymi mężami, niż zostaną

w pańskim towarzystwie; wiedziałam, że hrabia nie może

psuć sobie z nimi stosunków, a teraz ta cała gadanina!

- Co, pani - spytałem ukrywając swe przerażenie, bo

wszystko, co mi Adelin onegdaj powiedział, przebiegło mi

w tej chwili jak ukrop przez żyły. - Ile mnie to już

kosztowało! - rzekło słodkie stworzenie i łzy stanęły jej

w oczach. Nie byłem już panem siebie, chciałem rzucić jej się

do stóp. - Niech pani mówi jaśniej! - zawołałem. Łzy

spłynęły jej po policzkach, straciłem panowanie nad sobą.

Otarła je nie chcąc ich ukrywać. - Zna pan mą ciotkę

- zaczęła - była obecna i patrzyła na to; jakimi oczyma!

Werterze, wczoraj wieczór i dziś rano wysłuchałam kazania

co do mego stosunku do pana; musiałam słuchać, jak się

pana upokarza, poniża, a mogłam i śmiałam tylko na pół

pana bronić.

Każde słowo, które mówiła, wnikało jak miecz w moje

serce. Nie wiedziała, jakim by miłosierdziem było zamilczeć

przede mną to wszystko, dodawała nadto, co dalej o tym

gadać będą, jak to wszyscy hultaje będą z tego powodu

triumfować. Jak teraz będą wykrzykiwać, że moja pycha,

moje lekceważenie drugich, co mi już dawno zarzucano,

zostały ukarane, poniżone. Wilhelmie, słyszeć to wszystko

wypowiedziane głosem najprawdziwszego współc cia! Byłem

zmiażdżony i dotąd wściekły jestem w głębi serca ragnąłem,

by ktoś się ośmielił zarzucić mi to wprost, bym mógł go

przeszyć szpadą. Gdybym ujrzał krew, byłoby mi lepiej

Ach, tysiąc razy chwytałem nóż, by ulżyć temu uciśnionem

sercu. Opowiadają o pewnej szlachetnej rasie koni, że jeśli

są strasznie zgrzane i zgonione, nagryzają sobie same

z instynktu żyłę, by łatwiej móc chwycić oddech. Tak i ja

często chciałbym otworzyć sobie żyłę, by obdarzyła mnie

wolnością wieczną.

24 marca

Zażądałem dymisji u dworu i spodziewałem się ją otrzymać;

wybaczcie mi, że nie postarałem się wprzód o wasze na to

pozwolenie. Musiałem odejść, a wiem wszystko, co byście

mieli do powiedzenia, by mnie namówić do pozostania,

a więc... Donieś o tym mej matce w osłodzonej pigułce; nie

mogę sobie sam poradzić, więc niech się nie gniewa, jeśli i jej

nic pomóc nie mogę. Oczywiście musi ją to zaboleć. Widzieć,

74 75

jak wyścig, który syn jej zaczął, krojąc wprost na tajnego

radcę lub posła, urywa się nagle i oto wraca się z koni-

kiem do stajni! Róbcie z tego, co chcecie, i kombinujcie

wszystkie możliwe wypadki, w jakich mógłbym i powinie-

nem był zostać - mimo to - odchodzę. A jeśli chcecie

wiedzieć, dokąd idę: jest tu siążę***, który znajduje wiele

upodobania w mym towarzystwie i prosił mnie, słysząc

o moim zamiarze, bym pojechał z nim do jego dóbr

i spędził tam piękną wiosnę. Przyrzekł mi, że będę

pozostawiony zgoła sam sobie, a ponieważ rozumiemy się

ze sobą do pewnego stopnia, więc ważę się na los szczęścia

pojechać z nim.

19 kwietnia

Postscriptum

Dzięki ci za oba twe listy. Nie odpowiadałem, ponieważ

pozostawiłem ten list aż do otrzymania mego zwolnienia od

dworu, gdyż bałem się, że matka moja mogłaby zwrócić się

do ministra i utrudnić mi mój zamiar. Lecz stało się,

zwolnienie nadeszło. Nie mogę wam powiedzieć, jak

niechętnie mi go udzielono i co mi pisze minister; popad-

libyście w nowe lamenty. Książę następca przysłał mi na

pożegnanie dwadzieścia pięć dukatów ze słowami, które do

łez mnie wzruszyły. Więc matka nie potrzebuje przysyłać mi

pieniędzy, o które niedawno prosiłem.

5 maja

Jutro odjeżdżam, a ponieważ miejsce mego urodzenia

leży tylko o sześć mil stąd, więc chcę je odwiedzić,

przypomnieć sobie dawne, stare, prześnione dni. Chcę wejść

tą właśnie bramą, którą matka ze mną wyjechała, gdy po

śmierci mego ojca opuściła miłą, zaciszną miejscowość, by

zamknąć się w nieznośnym mieście. Bądź zdrów, Wilhelmie,

dam ci znać o mojej drodze.

9 maja

Odbyłem pielgrzymkę do mego ojczystego kąta z całą

pobożnością pątnika i doznałem kilku nieoczekiwanych

wrażeń. Pod starą lipą, znajdującą się o kwadrans drogi od

miasta w stronę S., kazałem przystanąć, wysiadłem i poleciłem

pocztylionowi pojechać dalej, by na piechotę cieszyć się do

woli, na nowo, żywo każdym wspomnieniem. Więc stałem

pod lipą, która niegdyś była dla mnie, chłopca, celem

i granicą przechadzek. Jakże wszystko się zmieniło! Dawniej

tęskniłem w szczęśliwej nieświadomości do nieznanego

świata, gdzie spodziewałem się znaleźć tak wiele pokarmu

dla mej duszy i wszelką rozkosz, która wypełniłaby

i zaspokoiła tęskniącą za nią moją istotę. Teraz wracałem

z dalekiego świata, o przyjacielu, z jakże zawiedzionymi

nadziejami, z jak zburzonymi planami! Widziałem leżące

przede mną góry, które tysiąckrotnie były przedmiotem

mych pragnień. Mogłem tu siedzieć godzinami i tęsknić,

tonąć całą duszą w tych lasach, w tych dolinach, które

przedstawiały się moim oczom w tak miłym zamgleniu

- i gdym potem wracał o oznaczonym czasie, z jakąż

niechęcią opuszczałem to drogie miejsce! Zbliżałem się do

miasta, pozdrawiałem wszystkie stare znajome domki

w ogródkach; nowe budziły we mnie wstręt, podobnie jak

wszystkie inne zmiany, które od tego czasu wprowadzono.

Wszedłem bramą i od razu odnalazłem siebie. Drogi! Nie

chcę wchodzić w szczegóły, bo byłoby to równie nużące dla

ciebie, jak dla mniejest czarujące. Postanowiłem zamieszkać

na rynku, tuż obok naszego dawnego domu. Po drodze

zauważyłem, że izba szkolna, gdzie poczciwa stara kobieta

trzymała w zamknięciu nasze dzieciństwo, została zmieniona

76

na kram. Przypomniałem sobie niepokój, łzy, odrętwienie

umysłu, lęk serdeczny, które przecierpiałem w tej dziurze.

Nie uczyniłem kroku, który by nie miał znaczenia. Pielgrzym

z Ziemi Świętej nie znajduje tak wielu pamiątek religijnych

i trudno duszy jego o tak święte wzruszenie. Jeszcze jedno

z tysiąca! Szedłem wzdłuż rzeki aż do pewnej zagrody, także

jedną z mych dróg, i do miejsc, gdzie jako chłopcy

puszczaliśmy kaczki na wodzie płaskimi kamykami i szliśmy

w zawody, czyj kamyk zrobi najwięcej skoków na fali.

Przypominam sobie żywo: gdy stałem nieraz i patrzyłem na

wodę, z jak przedziwnymi ścigałem ją przeczuciami, jak

fantastycznymi wyobrażałem sobie okolice, przez które ona

przepływa, i jak wnet znajdowałem granicę wyobraźni;

ajednak ona musiała płynąć dalej, wciąż dalej, aż zatracałem

się zupełnie w zapatrzeniu w niewidzialną dal. Widzisz, mój

drogi, jak ograniczeni i szczęśliwi byli wspaniali praojcowie,

jak dziecięce były ich uczucia, ich wyobraźnia! Gdy Ulisses

mówi o niezmierzonym morzu i o nieskończonej ziemi, jest

to tak prawdziwe, ludzkie, serdeczne, ścisłe i tajemnicze.

I cóż, że teraz z każdym uczniakiem mogę powtarzać, że

ziemia jest okrągła? Człowiekowi potrzeba tylko kilku skib,

by na nich żyć, jeszcze mniej, by pod nimi spoczywać.

`## Obecnie bawię się na książęcym zamku myśliwskim.

Wcale dobrze współżyje się z tym panem, jest naturalny

i pełen prostoty. Otaczają go dziwni ludzie, których zgoła

nie pojmuję. Nie wydają się hultajami, nie robią też jednak

wrażenia ludzi uczciwych. Czasem uważam ich za uczciwych,

ale nie mogę im ufać. Co mi jest czasem przykre, to to, że

książę mówi niekiedy o rzeczach, o których słyszał tylko lub

czytał, i to właśnie z takiego punktu widzenia, z jakiego mu

je ktoś inny przedstawił!

Ceni też mój rozum i talenty bardziej niż to serce, które

jest przecie mą jedyną dumą, które jedynie jest źródłem

wszystkiego, wszelkiej siły, wszelkiej szczęśliwości i wszelkiej

niedoli. Ach, to, co ja wiem, może każdy wiedzieć. Moje

serce mam ja tylko.

78

25 maja

Miałem pewien zamysł, o którym nie chciałem wam

mówić, aż się spełni; teraz, gdy nic z tego nie będzie, dobrze,

że się tak stało. Chciałem iść na wolnę. Długo ciążyło mi to

na sercu. Właśnie dlatego przyjechałem tu z księciem, który

jest generałem w służbie *-kiej. Na jednej z przechadzek

odkryłem mu swój zamiar; on odradzał mi i byłaby to

u mnie raczej namiętność niż kaprys, gdybym nie chciał jego

argumentom dać posłuchu.

I I czerwca

Mów, co chcesz, nie mogę tu pozostać dł_użej. Cóż mam

tu robić? Czas mi się wlecze. Książę fraktuje mnie jak

równego sobie, ja jednak nie czuję się na swoim miejscu.

A poza tym nie mamy w gruncie rzeczy nic z sobą

wspólnego. #est on człowiekiem rozumu, lecz rozumu zgoła

pospolitego, towarzystwo jego nie bawi mnie więcej niż

czytanie dobrze napisanej książki. Zostanę jeszcze

tydzień, a potem wyruszam znów błądzić. Najlepsze, co

tu robiłem, to rysunki, a książę odczuwa sztukę i odczu-

wałby jeszcze bardziej, gdyby nie zacieśniał swych horyzon-

tów brzydką uczonością i utartą terminologią. Niekiedy

zgrzytam zębami, gdy pełen gorącej wyobraźni oprowadzam

go wśród natury i sztuki, a on myśli, że dokazał nie wiem

czego, gdy nagle wyjedzie z jakimś oklepanym terminem

technicznym.

I6 czerwca

Tak, jestem tylko wędrowcem, pielgrzymem na ziemi

A wy - czyż jesteście czymś więcej?

79

!8 czerwca

Dokąd się udam? Zwierzę ci to w zaufaniu. Dwa tygodnie

muszę jednak jeszcze tu pozostać: a potem, jak to sam

w siebie wmówiłem, chcę zwiedzić kopalnie Qod*, w gruncie

rzeczy jednak nie o to chodzi#Zhcę tylko być bliżej Loty,

oto wszystko. I śmieję się z własnego serca, i czynię mu zadość.

29 lipca

Nie, tak jest dobrze! Wszystko dobrze. Ja jej mężem!

O Boże, któryś mnie stworzył, gdybyś mi był zgot#wał tę

szczęśliwość, całe me życie byłoby ciągłą modlitwą! Nie chcę

się prawować! Wybacz mi te łzy, wybacz mi moje daremne

pragnienia! Ona mą żoną! Gdybym najdroższe pod słońcem

stworzenie zamknął w mych ramionach... Dreszcz przebiega

me ciało, Wilhelmie, gdy Albert obejmuje jej smukłą kibić.

I czyż wolno mi to powiedzieć? Czemuż nie, Wilhelmie?

Ze mną byłaby szczęśliwsza niż z nim. O, on nie jest

człowiekiem, który by spełnił wszystkie życzenia tego serca.

Pewien brak tkliwości, rozumiej to, jak chcesz: że serce jego

nie bije syrnpatią dla - och! - dla ustępu drogiej książki,

gdzie serca moje i Loty w jeden rytm biją. I tak w stu innych

wypadkach, gdy przemawia współczucie nasze dla czynu

kogoś trzeciego. Drogi Wilhelmie!. . . Wprawdzie on kocha

ją z całej duszy, a na cóż nie zasługuje taka miłość!...

Przerwał mi nieznośny człowiek. Osuszyłem łzy. Jestem

roztargniony. Bądź zdrów, drogi!

4 sierpnia

Nie mnie jednemu tak się dzieje. Wszyscy ludzie hzdzą się

w swych nadziejach, zawodzą w oczekiwaniach Qdwied#iłem

mą dobrą kobietę spod lipy. Najstarszy chłopak wybiegł na

me spotkanie; jego radosny krzyk zwabił matkę, która

wyglądała bardzo przybita. Jej pierwszym słowem było:

- Dobry panie! Ach, mój Janek umarł. - Było to

najmłodsze z jej dzieci. Milczałem. - A miój mąż - rzekła

- powrócił ze Szwajcarii i nic nie przywiózł, a bez dobrych

ludzi musiałby wrócić o żebranym chlebie. Po drodze dostał

gorączki. - Nie mogłem jej nic rzec. Dałem coś małemu;

prosiła mnie, bym przyjął kilka jabłek, co uczyniłem,

i opuściłem miejsce smutnego wspomnienia.

21 sierpnia

'; Ani się obejrzeć, a już wszystko zmieniło się we mnie.

; Nieraz radosny błysk życia już, już znów świta, ach, tylko

; na chwilę! Gdy tonę w łzach, nie mogę obronić się myśli:

A gdyby Albert umarł? Ty byłbyś. . . tak, ona byłaby. . .

# Ścigam majak, póki nie zawiedzie mnie nad przepaść, przed

którą cofam się z drżeniem.

Gdy wychodzę bramą, drogą, którą jechałem po raz

pierwszy, by zabrać Lotę na tańce, jakże tu wszystko

ů zmienione! Wszystkó, wszystko minęło! Ani znaku dawnego

świata, ani tętna mego ówczesnego uczucia. Czuję to, co

musi czuć duch świetnego księcia wracający w zgorzały,

zburzony zamek, który niegdyś zbudował i wyposażył

z całym przepychem, a umierając, pełen nadziei, pozostawił

ukochanemu synowi.

3 września

, # Nie pojmuję czasem, jak ktoś inny m o ż e ją kochać, śmie

ją kochać, gdy ja kocham ją tak wyłącznie, tak gorąco, tak

pełnym uczuciem; nic innego nie znam ani wiem, ani mam

- prócz niej.,

80 81

4 września

ś Tak, tak jest. Gdy przyroda skłania się ku jesieni, jesień

nastaje i we mnie, i dokoła mnie. Moje liście żółkną, a liście

sąsiednich drzew już nawet opadły. Pisałem ci chyba zaraz

po przyjeździe o pewnym tutejszym parobku? Dowiadywałem

się znowu o niego w Wahlheim. Powiedziano mi, że został

wyrzucony ze służby, i od nikogo nie mogłem wydobyć

więcej o nim wiadomości. Spotkałem go wczoraj przypadkiem,

gdy szedł do innej wsi. Zaczepiłem go i usłyszałem jego

historię, która mnie do głębi wzruszyła, co łatwo zrozumiesz,

gdy ci ją powtórzę. Ale po co to wszystko? Dlaczego nie

chowam dla siebie spraw, które mnie smucą i gnębią?

Dlaczego martwię jeszcze i ciebie? Dlaczego daję ci raz po

raz sposobność do wyrażania mi współczucia i nagany?

Trudno, widocznie tego chce moje przeznaczenie!

Najprzód odpowiadał tylko na moje pytania, z cichym

smutkiem, który zdawał się świadczyć o nieśmiałym

usposobieniu; wkrótce jednak stał się bardziej otwarty, jak

gdyby nagle rozpoznał siebie i mnie. Opowiedział mi, co

zawinił, i gorzko uskarżał się na swój los. Ach, gdybym

mógł, drogi przyjacielu, powtórzyć każde jego słowo, abyś

go osądził! Wyznał mi, z pewnym upodobaniem i rozrzew-

nieniem odświeżając wspomnienia, że kochał swoją gos-

podynię miłością rosnącą z każdym dniem; że w końcu nie

był już świadom swych czynów, i, jak się wyraził, nie

wiedział, gdzie się podziać. Nie mógł jeść ani pić, ani spać,

dławiło go w gardle. Robił to, czego nie powinien był robić,

zapominał o wydanych mu poleceniach, jakby opanowany

przez złego ducha. Aż wreszcie pewnego dnia wiedząc, że

gospodyni jest w izbie na piętrze, poszedł do niej, a raczej

coś go tam zaciągnęło, i gdy nie chciała wysłuchać jego

próśb, usiłował wziąć ją siłą. Sam nie wiedział, jak się to

stało; brał Boga na świadka, że zawsze miał wobec niej

uczciwe zamiary, że jedynym jego pragnieniem było, by

wyszła za niego za mąż i żyła z nim do śmierci. Mówił już

# dość długo i nagle zaczął się zacinać jak człowiek, który ma

jeszcze coś wyznać, ale brak mu odwagi. Wreszcie prze-

zwyciężył się i opowiedział nieśmiałym głosem, na jakie

drobne poufałości pozwalała mu gospodyni i jak zażyłe

łączyły ich stosunki. Przerwał to wyznanie dwa albo trzy

razy, zastrzegając się z ożywieniem, że nie mówi o tych

rzeczach, aby ją oczernić, gdyż ją kocha i szanuje jak

dawniej; że nigdy nic takiego nie przeszło mu przez usta

- chce mnie tylko przekonać, że nie jest złym człowiekiem

' ani obranym z rozumu. I tu, mój kochany, zaczynam znowu

i moją starą piosenkę, do której zawsze będę wracał: o,

# gdybym mógł pokazać ci tego człowieka, jak stał przede

I mną i jak wciąż jeszcze przed mymi oczyma stoi! Gdybym

mógł ci wszystko opowiedzieć, abyś czuł, jak się przejmuję,

# jak muszę się przejmować jego losem! Ale dosyć już - znasz

'# i mój los, znasz mnie, wiesz więc aż nazbyt dobrze, co mnie

; ciągnie do wszystkich ludzi nieszczęśliwych, a zwłaszcza do

tego człowieka.

# Przeglądam mój list i widzę, że zapomniałem opowiedzieć

# historię do końca, którego zresztą łatwo się domyślić.

Gospodyni broniła się, wówczas nadszedł jej brat, który od

# dawna go nienawidził i chciał usunąć z domu, gdyż obawiał

się, że przez nowe małżeństwo siostry dzieci jego stracą

# pokaźny spadek, na który dotąd mogą liczyć, ponieważ

' gospodyni jest bezdzietna; wyrzucił natychmiast parobka

i nadał eałej sprawie taki rozgłos, że siostra, nawet gdyby

' chciała, nie mogłaby go przyjąć z powrotem. Teraz ma

# nowego parobka i powiadają, że i o niego zaczęły się

nieporozumienia z bratem. Wszyscy twierdzą, że tym razem

# dojdzie na pewno do małżeństwa, on jednak postanowił, że

ů nie przeżyje tego.

i Nic nie przesadziłem w tej relacji, nie przesubtelniłem

- mogę nawet ręczyć, że moje opowiadanie jest bardzo

blade i że zagubiłem całą jego pierwotną delikatność,

i używając tradycyjnych określeń dotyczących spraw duszy.

; Taka miłość, wierność i namiętność nie jest więc bynajmniej

82 83

poetyckim wymysłem - żyje w najczystszej postaci wśród kla-

sy ludzi, którą my nazywamy niewykształconą i prostacką.

My, wykształceni - do cna spaczeni przez wykształcenie!

Proszę cię, czytaj tę historię z nabożeństwem. Dzisiaj, kiedy

to piszę, jestem spokojny; widzisz, że nie bazgrzę jak

zwykle. Czytając pomyśl, mój drogi, że jest to także historia

twego przyjaciela. Tak, tak było ze mną, tak będzie ze mną,

a nawet w połowie nie jestem tak dzielny, tak zdecydowany

jak ten biedny nieszczęśnik, z którym prawie nie śmiem się

porównywać.

5 września

Napisała karteczkę do męża, który dla interesów pojechał

na wieś. Pierwsze słowa brzmiały: "Najdroższy mój, namilszy,

wracaj, jak tylko będziesz mógł. Czekam na ciebie z radością

i tęsknotą..." Jakiś ich znajomy przyszedł z wiadomością, że

Albert z pewnych powodów tak prędko nie wróci. Porzucony

bilecik wpadł mi wieczorem w ręce. Przeczytałem go

i uśmiechnąłem się. Ona zapytała mnie o powód tego

uśmiechu. - O, jak boskim darem jest wyobraźnia!

- zawołałem. - Mogłem przez chwilę mieć złudzenie, że to

było pisane do mnie. - Przerwała rozmowę i wydawała się

niezadowolona, a ja zamilkłem.

6 września

#Dużo mnie to kosztowało, zanim się zdecydowałem zrzu-

cić swój niebieski prosty frak, w którym po raz pierwszy tań-

czyłem z Lotą, lecz ostatecznie byłjuż niemożliwy. Kazałem

też sobie zrobić inny, zupełnie jak poprzedni, z kołnierzykiem

i wyłogami i również żółtą kamizelkę i spodnief

Ale to już niezupełnie to samo. Nie wiem - sądzę, że

z czasem i ten stanie mi się milszy.

84

12 września

Parę dni była poza domem, pojechała po Alberta. Gdy ją

dziś odwiedziłem, wyszła ku mnie na próg swego pokoju,

a ja z wielką radością ucałowałem jej rękę.

Kanarek siedzący na zwierciadle sfrunął na jej ramię.

- Mój nowy przyjaciel - rzekła i podsunęła mu dłoń

- trzymam go dla moich dzieci. Taki jest miły! Proszę

popatrzeć! Kiedy mu daję chleba, trzepocze skrzydłami

i tak ślicznie dziobie. Czasem też całuje mnie, niech pan

spojrzy. - Gdy podała mu usta, ptaszek przywarł do jej

słodkich warg, jakby świadomy szczęścia, którego mu

udzielała.

- Niech pana też pocałuje - rzekła i podała mi go.

Mały dziobek przeniósł się z jej ust na moje i kłujące jego

dotknięcie było jak tchnienie, jak przeczucie najwyższej

rozkoszy.

- Jego pocałunek nie jest wolny od pożądania - rzekłem.

- Ptaszek szukajedzenia i pusta pieszczota nie zadowala go.

- On je mi z ust - r#ekła. Podała mu kilka okruszynek

na wargach, uśmiechających się radością niewinnej, lecz

świadomej miłości.

Odwróciłem głowę. Nie powinna tego robić. Nie powinna

podniecać mej wyobraźni tymi obrazami niebiańskiej

niewinności i szczęścia, nie powinna budzić mego serca, gdy

je na chwilę uśpiła obojętność życia. Ale właściwie - dla-

czego? Tyle ma do mnie zaufania! Wie, jak ja ją kocham!

15 września

Człowiek by się oddał diabłu, Wilhelmie, z powodu tych

wszystkich ludzi, których Bóg znosi na ziemi, ludzi bez

zmysłu i poczucia dla tych niewielu rzeczy, które tu jeszcze

coś warte. Znasz te orzech#, pod którymi siedziałem z Lotą

u zacnego proboszcza w St., wspaniałe orzechy, które, Bóg

85

świadkiem, zawsze największą radością napełniały mi duszę!

Jakże przytulnym czyniły probostwo! Jaki chłód dawały i jakie

wspaniałe miały gałęzie! I to cofanie się wspomnieniami aż do

tych poczciwych proboszczów, którzyje przed tylu laty sadzili!

Nauczyciel wymieniał nam często jedno nazwisko, które

słyszał od swego dziadka; miał to być dzielny człowiek,

a pamięć o nim była mi zawsze droga pod tymi drzewami.

Mówię ci, nauczycielowi łzy stały w oczach, gdyśmy wczoraj

mówili o tym, że zostały ścięte. Ścięte! Mógłbym się wściec,

mógłbym zamordować tego psa, który zadał pierwszy cios!

Ja, który zamartwiłbym się, gdyby kilka takich drzew stało

na mym podwórzu i jedno z nich obumarło ze starości, muszę

na to patrzeć. Drogi skarbie, jedna w tym tylko pociecha!

Czym jest uczucie ludzkie! Cała wieś szemrze i mam nadzieję,

że pani pastorowa na maśle i jajach, i innych dowodach

zaufania poczuje, jaką ranę swej wsi zadała. Bo to ona-

żona nowego proboszcza (nasz stary już umarł), chuderlawe,

chorowite stworzenie, które nie ma powodu okazywać światu

współczucia, bo i jemu nikt nie współczuje! Głupia,

a podaje się za uczoną, miesza się do badania kanonówl,

bardzo wiele pracuje nad nowomodną, moralną, krytyczną

reformą chrześcijaństwa, wzrusza ramionami nad marzenia-

mi Lavatera, ma całkiem poszarpane zdrowie i żadnej przeto

radości na tej bożej ziemi. Tylko taka kreatura mogła wpaść

na pomysł ścięcia moich orzechów. Widzisz, nie mogę się

uspokoić! Wyobraź sobie, opadające liście zanieczyszcza-

ją jej podwórze i zatruwają powietrze! Drzewa odbierają

jej światło dzienne. Gdy orzechy dojrzeją, chłopcy rzu-

cają w nie kamieniami, a to jej działa na nerwy i mąci

jej głębokie rozmyślania, gdy porównuje Kennikotaz,

Semleral i Michaelisa2. Gdym widział ludzi na wsi, szczególnie

starych, niezadowolonych z tego, zapytywałem: - Czemuście

to ścierpieli? - Jeśli sołtys chce, tu na wsi - powiedzieli

- cóż począć? - Lecz jedno dobrze się stało: sołtys

i proboszcz, który przecież z grymasów swej żony, za-

truwających mu życie, chciał też mieć jakąś korzyść, umyślili

podzielić się dochodem; wtedy dowiedział się o tym urząd

skarbowy, który miał zadawnione pretensje do tej części

plebanii, gdzie rosły orzechy, powiedział: prosimy do nas!

- i sprzedał drzewa najwięcej dającemu. Leżą! O, gdybym

był księciem! Zaraz bym proboszczów, sołtysów i urząd

skarbowy... Księciem! Ba, gdybym był księciem, cóż by

mnie obchodziły drzewa w moim kraju!

10 października

Gdy tylko widzę jej czarne oczy, już mi jest dobrze! Patrz,

, co mnie smuci, to to, że Albert nie zdaje się być tak

szczęśliwy, jak... się spodziewał... jak ja... spodziewałbym

się być... gdyby... Niechętnie kładę domyślniki, lecz tu nie

mogę się inaczej wypowiedzieć, a zdaje mi się dość wyraźnie.

12 października

# Oslan wyparł z mego serca Homera. Co za świat, w który

prów#zi mnie ten wspaniały poeta! Wędrować przez

wrzosowiska, owiany wichurą, która wśród dymiących

mgieł wiedzie duchy ojców w bladym świetle księżyca! Od

strony gór szum strumienia leśnego, na pół stłumiony jęk

1 Kanon - księgi Pisma Świętego w odróżnieniu od tekstów nieauten-

tycznych - apokryfów. Badanie kanonów to krytyczne badanie auten-

tyczności poszczególnych ksiąg Biblii. '

z Beniamin Kennikot (1718-1783) -angielski teolog-hebraista, znany

szczególnie z krytycznych badań nad tekstem Starego Testamentu. !

1 Johann Salomon Semler (1725-1791) - teolog z Jeny; głosił zasadę

wolności badań nad tekstem Pisma Świętego.

z Jan Dawid Michaelis (1717-1791) - teolog i orientalista z Getyngi.

Był w Niemczech pionierem badań nad Pismem Świętym.

86

duchów w jaskiniach i skargi bolesne rozpaczającej dziew-

czyny, przy czterech omszałych, trawą porosłych kamieniach

na grobie wojownika -jej kochanka. Kiedy go znajduję, tego

błędnego starego barda, który na szerokim stepie szuka

śladów stóp swych ojców i - ach! znajduje tylko ich kamienie

grobowe, a potem z jękiem spogląda ku miłej gwieździe

wieczornej, kryjącej się w falującym morzu, i w duszy bohatera

ożywają czasy minione, kiedy jeszcze przyjazny promień

przyświecał niebezpiecznym wyprawom dzielnych wojowni-

ków, a księżyc oblewał blaskiem ich strojny w wieńce,

zwycięsko wracający korab; kiedy spostrzegam głęboką troskę

na jego czole, gdy widzę, jak ostatni z wspaniałych, opuszczo-

nych, kroczy chwiejnie w straszliwym zmęczeniu do grobu, jak

w bezsilnej obecności cieniów swych zmarłych wchłania wciąż

nowe, bolesne płomienie radości i spogląda na zimną ziemię,

na wysoką, chwiejącą się na wietrze trawę i woła: - "Przy-

jdzie, przyjdzie wędrowiec, który znał mnie w dniach mojej

piękności", i spyta: "Kędy jest śpiewak, znamienity syn

Fingala? Krok jego stąpa po moim grobie i próżno pyta on

o mnie na ziemi" - o przyjacielu, wyrwałbym natychmiast

jakiemuś szlachetnie urodzonemu wojownikowi miecz i uwol-

niłbym od razu mego księcia od przedśmiertelnej męki

gasnącego powoli życia i w ślad wolnego już herosa posłałbym

moją duszę.

19 października

Ach, ta pustka! Ta przeraźliwa pustka, którą tu czuję

w mej piersi! Myślę często: gdybyś ją raz tylko, choć raz

przycisnąć mógł do serca, cała ta pustka zapełniłaby się.

26 października

Tak, staje się to dla mnie pewne, drogi! pewne i coraz

pewniejsze, że istnienie jakiegoś stworzenia mało jest ważne,

88

# m mało. Do Lot rz szła rz #aciółka# wszedłem

całkie y p y p y) ,

do przyległego pokoju po książkę; nie mogłem czytać;

potem wziąłem pióro, by pisać. Słyszałem, jak cicho

rozmawiały. Opowiadały sobie nic nie znaczące rzeczy,

nowości miejskie: że ta wychodzi za mąż, tamta jest chora,

bardzo chora, ma suchy kaszel, kości trzeszczą jej w twarzy,

dostaje mdłości. - Nie dam grosza za jej życie - powiada

' jedna. - NN. ma się też niedobrze - mówi Lota. - Już

I opuchł - rzecze tamta. - I moja żywa wyobraźnia

postawiła mnie przy łożu tych nieszczęśliwy;ch, widziałem

ich, z jaką odrazą odwracali się od życia, jak - Wilhelmie!

y A moje kobietki mówiły o tym, ot, jak się mówi, że ktoś

obcy umiera. I gdy się oglądam, i przypatruję temu pokojowi,

i widzę wkoło suknie Loty, rękopisy Alberta i te meble,

i z którymi się tak zaprzyjaźniłem (nawet z tym kałamarzem),

# myślę: Patrz, czym jesteś dla tego domu! W sumie! Przyjaciele

twoi poważają cię. Często jesteś ich radością i serce twoje

, czuje, że nie mogliby obejść się bez ciebie, a jednak

, - gdybyś teraz odszedł, gdybyś pożegnał to koło? Jak

długo czuliby pustkę w swym życiu po twej stracie? Jak

długo? O, tak znikomy jest człowiek, że nawet tam, gdzie

ma prawdziwą pewność swego istnienia, tam, gdzie jego

obecność oddziaływa niezaprzeczalnie i wyciska pieczęć

w pamięci, w duszy jego ukochanych, że i tam zgasnąć,

# zniknąć musi, i to tak prędko!

27 października

Rozdarłbym sobie czasem piersi i roztrzaskał mózg, że

tak mało można dla siebie znaczyć! Ach, jeśli sam nie

wniosę miłości, radości, ciepła i rozkoszy, to nie da mi ich

drugi, a całym sercem pełnym szczęśliwości nie uszczęśliwię

drugiego, który stoi przede mną zimny i bezsilny.

89

Wieczorem

Mam tak wiele, a uczucie dla niej pochłania wszystko;

mam tak wiele, a bez niej wszystko staje się niczym.

30 października

Chyba ze sto razy już miałem rzucić się jej na szyję! Bóg

wielki wie, co człowiek czuje widząc przed sobą ustawicznie

tyle wdzięku i nie mogąc po niego sięgnąć. A przecież chęć

brania jest najnaturalniejszym popędem człowieka! Czyż

dzieci nie sięgają po wszystko, co im w oko wpadnie? A ja?

3 listopada

Bóg świadkiem, kładę się często do łóżka z życzeniem, ba,

czasem z nadzieją niezbudzenia się więcej: rano otwieram

oczy, widzę znów słońce i czuję się nieszczęśliwy. O, gdybym

mógł być kapryśny, zepchnąć winę na pogodę, na kogoś

trzeciego, na chybione przedsięwzięcie, wtedy straszny ciężar

rniechęcenia tylko w połowie spoczywałby na mnie. Niestety!

czuję zbyt wyraźnie, że wina leży we mnie samym... Nie

wina! Dość, że we mnie kryje się źródło wszelkiej niedoli,

jak niegdyś źródło wszelkiej szczęśliwości. Czyż nie jestem

już tym człowiekiem, który niegdyś żył całą pełnią uczucia,

który chodził po ziemi jak po raju, który miał serce, by

ogarniać nim miłośnie świat cały. Ale serce to teraz zamarło,

nie płyną już z niego żadne zachwyty; oczy moje są suche,

a myśli moje, nie obmywane już orzeźwiającymi łzami,

marszczą niespokojnie me czoło. #ierpię wiele, bo straciłem

to, co było życia mego jedyną rozkoszą, świętą, ożywczą

siłą, którą zawsze tworzyłem wkoło siebie. Znikła! Gdy

patrzę oknem na dalekie wzgórze i widzę, jak słońce

poranne przebija nad nim mgły i oświeca cichą łąkę,

90

a łagodna rzeka wśród bezlistnych wierzb wije się ku mnie,

o, gdy ta wspaniała natura tak drętwa leży przede mną jak

polakierowany obrazek, cała ta rozkosz nie może z serca

mego przelać ani kropli szczęścia do mego mózgu. Ja,

nędzarz, stoję zaś przed obliczem Boga jak wyschła studnia,

jak cieknące wiadro; rzucam się często na ziemię i błagam

Boga o łzy jak rolnik o deszcz, gdy niebo nad nim spiżowe,

a ziemia wkoło spragniona.

Jednak, ach! czuję, Bóg zsyła deszcze i słońce nie na nasze

żarliwe prośby; owe czasy, których wspomnienie mnie

dręczy, dlatego tak były szczęśliwe, żem cierpliwie oczekiwał

Jego ducha, a szczęśliwość, którą na mnie zlewał, przyj-

mowałem całym głęboko wdzięcznym sercem!

8 listopada

Wyrzucała mi moje wybryki! Ach, z taką czułością! Moje

wybryki, że czasem pozwalam się skusić szklance wina do

wypicia całej butelki. - Nie rób pan tego! - rzekła.

I - Pamiętaj o Locie! - Pamiętać - rzekłem - czy trzeba

mi to nakazywać? Pamiętam o pani, nie pamiętam! Pani jest

I zawsze w mej duszy. Dziś siedziałem w miejscu, gdzie pani

kiedyś wysiadła z karety... - Mówiła o czymś innym, by nie

pozwolić mi zapuszczać się w to głębiej. Najdroższy, zginąłem!

Ona może czynić ze mną, co chce.

15 listopada

Dzięki ci, Wilhelmie, za twój serdeczny współudział, za

twą życzliwą radę i proszę cię, bądź spokojny. Pozwól mi

wycierpieć wszystko; mam, przy całym swym znużeniu,

dość siły, aby to znieść. Czczę religię, wiesz o tym, czuję, że

jest ona niejednemu strudzonemu podporą, niejednemu

spragnionemu orzeźwieniem. Jedno - czy może ona, czy

91

musi być tym dla każdego? Gdy patrzysz na wielki świat,

widzisz tysiące, dla których ona tym nie była, tysiące, dla

których ona tym nie będzie, bez względu na to, czy im ją

głoszono czy nie; i czyż musi być ona tym dla mnie? Czyliż

sam Syn Boży nie powiada, że wkoło Niego będą ci, których

Mu Ojciec dał? A #eś # M# nie jest dany? Jeśli mnie Ojciec

zachować chciał dla siebie, jak mówi mi serce moje? Proszę

cię, nie tłumacz tego fałszywie, nie podejrzewaj szyderstwa

w tych niewinnych słowach; odkrywam tu całą swą duszę.

Inaczej wolałbym był milczeć, przecież nierad tracę słowa

na coś, o czym każdy wie tyleż co ja. Wszakże jest losem

ludzkim wycierpieć swą miarę, wypić swój puchar. A jeśli

puchar był pełen goryczy dla człowieczych warg Boga

zesłanego z nieba, czemuż ja mam udawać i kłamać, że jest

mi słodki? I czemuż miałbym się wstydzić w tej strasznej

chwili, gdy cała ma istota drży między bytem i niebytem,

gdy przeszłość jak błyskawica świeci nad ciemną przepaścią

przyszłości i wszystko zapada się wkoło mnie, i świat ze mną

ginie? Czy nie woła we mnie głos istoty zdanej na samą

siebie, zatracającej się, spadającej niepowstrzymanie w prze-

paść, istota, która daremnie czyni wysiłki, aby wydźwignąć

się z głębi, i woła: "Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?"

I miałżebym wstydzić się iego wyrazu, miałżebym bać się tej

chwili, skoro nie uszedł jej Ten, który zwija niebiosa jak

chustę?

21 listopada

Ona nie widzi, nie czuje, że przygotowuje truciznę, która

zniszczy mnie i ją; a ja z całą rozkoszą wysączam puchar, który

podaje mi na mą zgubę. Cóż znaczy to dobrotliwe spojrzenie,

którym tak często - często? - nie, nie często, ale niekiedy

patrzy na mnie, ta uprzejmość, zjaką przyjmuje odruchowe

wyznanie mego uczucia, ta litość dla mego cierpienia malująca

się na jej czole?

92

Wczoraj, gdym odchodził, podała mi rękę i rzekła:

- Żegnaj, drogi Werterze! - Drogi Werterze! Po raz

pierwszy nazwała mnie drogim i dreszcz mnie przejął do

szpiku kości. Sto razy powtarzałem to sobie i wczoraj, gdym

się kładł spać i sam ze sobą gwarzył o tym i owym,

powiedziałem nagle: - Dobranoc, drogi Werterze! - A po-

tem musiałem śmiać się z samego siebie!

22 listopada

Nie mogę się modlić: - Pozostaw mi ją! - A jednak

często wydaje mi się, że jest moja. Nie mogę się modlić:

- Daj mi ją! - bo należy do innego. Dworuję sobie

z moich cierpień; gdybym sobie pofolgował, powstałaby

cała litania antytez.

24 listopada

Ona czuje, co cierpię. Dziś spojrzenie jej przeszyło do

głębi moje serce. Zastałem ją samą. Nie rzekłem nic, a ona

spojrzała na mnie. I nie widziałem w niej już jedynie

wdzięcznej urody ani blasku doskonałego ducha; wszystko

to znikło sprzed mych oczu. Daleko wspanialsze padło na

mnie spojrzenie: pełne wyrazu najgłębszego współczucia,

najsłodszej litości. Czemuż nie mogłem rzucić się jej do

stóp? Czemuż nie śmiałem na jej szyi wycisnąć tysiąca

pocahznków? Szukała ucieczki w grze na fortepianie i wplotła

słodkim, cichym głosem harmonijne dźwięki do swej muzyki.

Nigdy jej wargi nie były tak urocze; rzekłbyś, że otwierały

się pragnąc pić owe słodkie tony wypływające z instrumentu

i jeno tajemnicze echo odpowiadało z czystych ust. Ba,

gdybym ci mógł to opowiedzieć! Nie opierałem się dłużej,

schyliłem się i przysiągłem: nigdy nie poważę się wycisnąć

na was pocałunku, wargi, na których unoszą się duchy

93

niebiańskie... A jednak - chcę. Ha, widzisz, niby zapora

stoi przed duszą moją... ta szczęśliwość... A potem zginąć,

by odkupić ten grzech. Grzech?

26 listopada

Niekiedy mówię sobie: Twój los jest wyjątkowy; sław

innych jako szczęśliwych - tak jeszcze nikt się nie męczył.

Potem czytam starego poetęl i zdaje mi się, jakbym patrzył

we własne serce. Muszę tak bardzo cierpieć. Ach, czyż już

przede mną ludzie byli tak nieszczęśliwi?

30 listopada

Nie chcę, nie chcę oprzytomnieć! Gdzie stąpię, spotyka

mnie zjawa, która mnie wyprowadza z równowagi. Dziś!

O losie! O ludzkości!

Szedłem nad wodą w południe; nie miałem ochoty jeść.

Wszędzie było pusto, nabrzmiały wilgocią zimny wiatr

zachodni dął od gór i szare chmury deszczowe ciągnęły

w dolinę. Z daleka zobaczyłem człowieka w zielonej

zniszczonej kurcie, który błądził wśród skał i zdawał się

szukać ziół. Gdym podszedł doń bliżej, a on obejrzał się na

szelest, ujrzałem zajmującą twarz - cechą, która w niej

uderzała, był cichy smutek, twarz ta jednak wyrażała

jedynie prostoduszność; jego czarne włosy spięte były

szpilkami w dwa wałki, a reszta, spleciona w gruby harcap,

spadała na plecy. Ponieważ odzież jego zdawała mi się

wskazywać człowieka niższej klasy, sądziłem, że nie weźmie

mi za złe, jeśli zwrócę uwagę na jego zajęcie, i zapytałem go,

czego szuka. - Szukam - odpowiedział z głębokim

westchnieniem - kwiatów i nie znajduję ich. - Toż to nie

1 Werter ma tu na myśli Osjana (por. przypis do str. 38).

94

pora roku - rzekłem z uśmiechem. - Jest tyle kwiatów

- rzekł schodząc ku mnie. - W moim ogrodzie są róże

i żywiczki dwojakiego rodzaju; jedne darował mi ojciec;

rosną jak chwasty; szukam ich już dwa dni i nie mogę

znaleźć. Są tu też zawsze kwiaty żółte i niebieskie, i czerwone,

a goryczka ma też piękne kwiatki. Nie mogę żadnego

znaleźć. - Spostrzegłem w tym coś niesamowitego i dlatego

zapytałem wymijająco, po co mu te kwiaty. Dziwny kurczowy

uśmiech ściągnął jego twarz. - Jeśli mnie pan nie zdradzi

- rzekł kładąc palec na ustach - obiecałem bukiet mej

bogdance. - To dobrze - mówię. - O - rzekł - ona ma

dużo innych rzeczy, jest bogata. - A jednak rada waszemu

bukietowi - dodałem. - O - ciągnął dalej - ona ma

klejnoty i koronę. - Jakże się zowie? Gdyby mi Stany

Generalnel chciały zapłacić - dodał - byłbym innym

człowiekiem. Tak, był niegdyś czas, byłem szczęśliwy. Teraz

koniec ze mną, jestem... - Wilgotne spojrzenie ku niebu

wyrażało wszystko. - Byliście więc szczęśliwi? - zapytałem.

- Ach, chciałbym znów być tak szczęśliwy! - rzekł.

- Było mi tak dobrze, tak wesoło, tak lekko jak rybie

w wodzie! - Henryku! - zawołała stara kobieta nad-

chodząca drogą. - Henryku, gdzie jesteś? Szukaliśmy cię

wszędzie. Chodź jeść. - Czy to wasz syn? - spytałem

przystępując do niej. - Tak, mój biedny syn - odparła.

- Bóg dał mi ciężki krzyż. - Odkąd jest w takim stanie?

- spytałem. - Tak spokojny jest od pół roku. Bogu dzięki,

że tylko tyle! Przedtem cały rok szalał, siedział na łańcuchu

w domu wariatów. Teraz nie robi nic nikomu, tylko

przestaje z królami i cesarzami. Był tak dobrym i cichym

człowiekiem, pomagał wyżywić rodzinę, miał piękny charakter

pisma; i nagle popadł w melancholię, dostał gorączki,

potem ataku szału, a teraz jest taki, jakim go pan widzi.

Gdybym wam opowiadać miała, panie... - Przerwałem

potok jej opowieści pytaniem, co to były za czasy, które tak

1 Stany Generalne - tu: siedem prowincji holenderskich

95

chwali, że był taki szczęśliwy, czuł się tak dobrze. - Ten

biedny głuptas - zawołała z uśmiechem pełnym politowania

- myśli o czasach, gdy był nieprzytomny; chwali je zawsze!

To czasy, gdy był w domu wariatów, kiedy nie wiedział, co

się z nim dzieje. - To uderzyło we mnie jak grom:

wsunąłem jej pieniądz w rękę i opuściłem ją pośpiesznie.

- Gdyś był szczęśliwy - zawołałem śpiesząc ku miastu.

- Gdy ci dobrze było jak rybie w wodzie! Boże w niebie!

Czyś takim uczynił los ludzi, że są szczęśliwi, zanim dojdą

do rozumu i kiedy go znów stracą? - Nieszczęśniku! Jakże

też zazdroszczę ci twej melancholii, pomieszania zmysłów,

w którym więdniesz! Wychodzisz bez nadziei rwać kwiaty

dla swej królowej - w zimie - i smucisz się, gdy ich nie

znajdujesz, i nie rozumiesz, czemu ich znaleźć nie możesz.

I ja, i ja wychodzę bez nadziei, bez celu i wracam znów tak,

jak wyszedłem. Roisz, jakim byłbyś człowiekiem, gdyby

Stany Generalne ci zapłaciły. Szczęśliwe stworzenie, które

brak swej szczęśliwości przypisać może ziemskiej przeszkodzie.

Nie czujesz! Nie czujesz, że przyczyna twego nieszczęścia

tkwi w twym złamanym sercu i w skołatanym mózgu, na co

żaden król ziemi ci nie pomoże.

Niech zginie bez pociechy, kto szydzi z chorego, po-

dróżującego do najdalszego źródła, które zwiększy jego

chorobę i uczyni konanie jego boleśniejszym; kto wywyższa

się ponad uciśnione serce, które, by uwolnić się od wyrzutów

sumienia i pozbyć się cierpień swej duszy, pielgrzymuje do

Grobu Świętego! Każdy krok, który stopa jego stawia na

nie udeptanej drodze, jest kroplą przynoszącą ulgę strwożonej

duszy i z każdym przetrwanym dniem podróży układa się

do snu z sercem lżejszym o wiele udręki. I macie odwagę to

zwać obłędem, wy, kramarze słów, wylegujący się na

poduszkach? Obłędem! O Boże! Ty widzisz me łzy! Ty,

któryś stworzył człowieka biednym, po coś mu jeszcze

przydał braci, którzy go ograbili z tej odrobiny ubóstwa,

z tej odrobiny zaufania, jakie w Tobie pokłada, o Boże

miłości! Czymże jest bowiem wiara w jakiś uzdrawiający

96

korzonek czy łzy winorośli, jeśli nie wiarą w Ciebie, któryś

we wszystko, co nas otacza, wlał siłę uzdrawiającą i kojącą,

tak bardzo człowiekowi potrzebną! 'Ojcze, którego nie

znam! Ojcze, któryś dawniej przepełniał całe me serce,

a teraz odwróciłeś ode mnie swe oblicze!#Wezwij mnie do

siebie. Nie milcz dłużej. Milczenie Twe nie powstrzyma tej

spragnionej duszy. I czyliż mógłby gniewać się człowiek,

ojciec, któremu niespodziewanie powracający syn rzuciłby

się na szyję i zawołał: "Powracam, ojcze! Nie gniewaj się, że

przerywam podróż, w której wedle twej woli miałem wytrwać

dłużej. Świat jest wszędzie jednaki dla trudu i pracy,

nagrody i radości. Ale cóż mi to! Mnie jest tam tylko

dobrze, gdzie ty jesteś. I przed twym obliczem chcę cierpieć

i radować się". A Ty, drogi Ojcze Niebieski, miałbyś

odtrącić go od siebie?

I grudnia

Wilhelmie! Człowiek, o którym ci pisałem, szczęśliwy

nieszczęśliwiec, #b#ł pisarzem u ojca_Lo_ty i namiętność do

niej, którą żywił, #krył, wyznał i źa którą żostał wydalony ze

służby, uczyniła go szaleńcem. Staraj się odczuć z tych

suchych słów, jak niesłychanie przejęła mnie ta historia, gdy

mi ją Albert opowiadał tak spokojnie, jak ty ją może czytasz.

4 grudnia

Proszę cię! Widzisz, koniec ze mną, nie zniosę tego dłużej!

Dziś siedziałem przy niej - siedziałem, ona grała na

fortepianie różne melodie, z takim wyrazem! Cóż mam ci

jeszcze powiedzieć? Siostrzyczka jej stroiła lalkę na mych

kolanach. Łzy stanęły mi w oczach, schyliłem się i wzrok

mój padł na jej obrączkę - łzy moje płynęły. I nagle wpadła

w dawną, niebiańsko słodką melodię, tak nagle... i poczułem

97

się pocieszony na duchu, a potem opadło mnie wspomnienie

wszystkiego, co przeszło, chwil, gdym słuchał jej pieśni,

wszystkich ponurych okresów zmartwień, zawiedzionych

nadziei i wtedy... Chodziłem po izbie tam i sam, serce me

dławiło się tym wszystkim. - Na miłość boską - rzekłem

rzucając się ku niej z gwałtownym wybuchem - na miłość

boską, przestań, pani! - Przerwała i patrzyła na mnie

nieruchomo. - Werterze - rzekła z uśmiechem, który

przeszył mi duszę - Werterze, pan jest bardzo chory,

pańskie ulubione potrawy zbrzydły panu! Niech pan odejdzie,

proszę, i niech się pan uspokoi! - Wyrwałem się od niej

i - Boże, Ty widzisz mą nędzę i położysz jej kres!

6 grudnia

Jak mnie prześladuje ta postać! Na jawie i we śnie

wypełnia całą mą duszę. Gdy zamknę oczy, tu, pod mym

czołem, gdzie skupia się wewnętrzna siła widzenia, tkwią jej

czarne oczy. Tu! Nie mogę ci tego wyrazić. Gdy zamknę

oczy, są pod moją czaszką; spoczywają we mnie jak morze,

jak przepaść, wypełniają myśli mego czoła.

Czym jest człowiek, ten wysławiony półbóg? Czyż nie

brak mu sił właśnie tam, gdzie mu ich najbardziej potrzeba?

I kiedy wzlatuje w radości lub tonie w cierpieniu, czyż w obu

wypadkach nie wtedy właśnie zatrzymać się musi, nie wtedy

powrócić do tępej, zimnej świadomości, gdy pragnął zatracić

się w pełni nieskończoności?

WYDAWCA DO CZYTELNIKA

Jak bardzo pragnąłbym mieć tyle własnoręcznych świa-

dectw o ostatnich przedziwnych dniach naszego przyjaciela,

żebym nie musiał kolejności pozostałych po nim listów

# przerywać opowiadaniem.

Starałem się zebrać dokładnie wiadomości z ust tych,

którzy mogli dobrze znać jego dzieje; są one proste i wszystkie

I opowiadania, poza kilkoma drobiazgami, zgadzają się z sobą;

I tylko co do poglądów osób działających zdania się różnią

# i opinia jest podzielona.

l Pozostaje nam tylko opowiedzieć sumiennie to, czego

; dowiedzieliśmy się po mozolnych zabiegach, dołączyć listy

; pozostałe po zmarłym i nie zlekceważyć najmniejszej

odnalezionej kartki, zwłaszcza że tak trudno jest odkryć

najistotniejsze, prawdziwe sprężyny czynu, jeśli popełnia go

jednostka niepospolita.

Smutek i zniechęcenie zapuszczały coraz głębiej korzenie

w duszę Wertera, splatały się coraz silniej z sobą, aż

owładnęły całą jego istotą. Równowaga jego ducha była

zupełnie zniweczona, wewnętrzny żar i namiętność, które

przeorały całą jego naturę, miały bardzo przykre następstwa

i doprowadziły go do st_anu wyc_ zerpania, z którego podrywał

się jeszcze niespokojniej, niż dotąd walczył z wszystkimi

utrapieniami. Niepokój serca trawił resztę sił jego ducha,

jego żywość, jego bystrość; stał się smutnym towarzyszem

zabaw, tym nieszczęśliwszym i niesprawiedliwie osądzającym

drugich, im bardziej był przybity. Tak przynajmniej mówią

przyjaciele Alberta i twierdzą, że Werter nie umiał docenić

czystego, spokojnego człowieka, który wreszcie posiadł

długo upragnione szczęście, i jego starań, aby to szczęście

zachować również w przyszłości, on, który co dzień zużywał

całe swe mienie, aby wieczorem cierpieć i głodować. Mówią,

że Albert nie zmienił się w tak krótkim czasie, był zawsze

taki sam, jakim go Werter od początku znał, cenił i szanował.

99

Kochał Lotę nade wszystko, był z niej dumny i pragnął, aby

wszyscy inni także uznawali ją za najpiękniejszą istotę. Czyż

można mu przeto mieć za złe, jeśli pragnął usunąć każdy cień

podejrzenia; jeśli w tej chwili nie chciał nawet w najniewinniej-

szy sposób dzielić tego drogiego skarbu? Przyznają, że Albert

często wychodził z pokoju żony, gdy Werter był u niej, ale nie

z nienawiści ani z niechęci do przyjaciela, lecz dlatego, iż czuł,

że Wertera przygnębia jego obecność.

O#cie#1,oIy zachorował i nie mógł wychodzić z domu;

posłał po nią swój powóz, którym jeździła. Był piękny dzień

zimowy, spadł pierwszy duży śnieg i pokrył okolicę.

Werter udał się tam następnego rana, aby, jeśli Albert nie

wybierze się po nią, towarzyszyć jej do domu.

Piękna pogoda nie oddziałała na jego posępny humor,

duszę jego przytłaczał straszny ciężar, gnębiły go ponure

obrazy i jedna smutna myśl łączyła się w jego duszy z drugą.

Ponieważ żył w wiecznej niezgodzie z sobą samym, więc

i stan duszy innych wydawał mu się bardziej ponury

i skłócony, sądził, że zmącił piękny stosunek Alberta i Loty,

i robił sobie wyrzuty, z którymi mieszała się skryta niechęć

do małżonka.

Myśli jego zatrzymywały się też mimochodem przy tym

temacie. "Tak, tak - mówił do siebie z tajemnym zgrzytaniem

zębów - to ufne, przyjazne, łagodne pożycie, gdzie każda

strona bierze żywy udział w myślach drugiej, oto spokojna,

trwała wierność! Nie! #To sytość i obojętność! Czyż byle

interes nie pociąga go bardziej niż droga, rozkoszna żona?

Czy docenia on swoje szczęście? Czy poważa ją tak, jak ona

na to zasługuje? Posiada ją, no, dobrze, posiada jąf Wiem

o tym, jak wiem i o czymś innym, przywykłem, sądzę, do tej

myśli, doprowadzi mnie ona do szału, zabije mnie jeszcze.

I czy przyjaźń przetrwała? Czyż nie widzi on w mym

przywiązaniu do Loty wtargnięcia w jego prawa, w mym

poważaniu wobec niej cichego wyrzutu? Wiem o tym, czuję,

że widzi mnie niechętnie, życzy sobie, bym się oddalił,

obecność moja ciąży mu".

100

Często powściągał szybki krok, przystawał i chciał, zda

się, zawrócić, jednakże szedł ciągle naprzód i tak rozmyślając

i mówiąc do siebie doszedł wreszcie, niejako wbrew woli, do

leśniczówki.

Wszedł, spytał o starego i Lotę, zastał dom w pewnym

poruśźeńiu. Najstarszy chłopak powiedział mu, że nie

opodal w Wahlheim zdarzyło się nieszczęście, zabito chłopa!

Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Wszedł do pokoju

i zastał Lotę zajętą przekonywaniem ojca, który mimo swej

choroby chciał natychmiast pójść i zbadać sprawę na

miejscu. Sprawca był jeszcze nie znany, zabitego znaleziono

rankiem przed drzwiami domu; istniały niejakie poszlaki:

nieboszczyk był#>arobkiem pewnej wdowy, miała przedtem

innego na służbie, który odszedł skłócony.

Werter usłyszawszy to zerwał się gwałtownie. - Czyż to

możliwe! - zawołał. - Muszę tam pójść, nie spocznę ani

chwili. - Pospieszył do Wahlheim, odżyły w nim wszelkie

wspomnienia i nie miał ani przez chwilę wątpliwości, że

czynu tego dopuścił się człowiek, z którym nieraz rozmawiał,

który stał mu się tak drogi.

Musiał minąć lipy, aby dojść do szynkowni, gdzie złożono

ciało; to niegdyś ulubione miejsce przejęło go lękiem. Ów

próg, na którym dzieci sąsiadów bawiły się tak często,

skalany był krwią. Miłość i wierność, najpiękniejsze uczucia

ludzkie, zmieniły się w gwałt i mord. Potężne drzewa stały

bezlistne, okryte szronem, piękne żywopłoty, które sklepiły

się nad niskim murem cmentarźa, były nagie, a przez szpary

w gałęziach widać było obsypane śniegiem nagrobki.

Gdy zbliżał się do szynkowni, przed którą zgromadziła

się cała wieś, rozległy się nagle krzyki. Ujrzano z daleka

oddział zbrojnych ludzi i wszyscy wołali, że prowadzą

sprawcę. Werter spojrzał i niedługo trwał w niepewności.

Tak! Był to parobek, który tak bardzo kochał ową wdowę

i którego niedawno spotkał snującego się w cichym gniewie,

w tajemnej rozpaczy.

- Cóżeś popełnił, nieszczęsny! - zawołał Werter

101

podchodząc ku więźniowi. Ten patrzył nań cicho, milczał

i rzekł wreszcie zupełnie spokojnie: - "Żaden mieć jej nie

będzie i ona nie będzie miała żadnego". - Wprowadzonó

więźnia do szynkowni i Werter odszedł śpiesznie.

Straszliwy, potężny wstrząs poruszył całą jego istotę.

Został na chwilę wyrwany ze swego smutku, ze swego

zniechęcenia, z obojętnej apatu; owładnęło nim przemożne

współczucie i przejęła go niewymowna żądza uratowania

człowieka. Uczuł, że jest on tak nieszczęśliwy, uczuł, że

nawetjako zbrodniarzjest tak niewinny, wszedł tak głęboko

w jego położenie, że wierzył niezachwianie, iż przekona

o tym innych. Już pragnął przemówić za nim, już najwyższa

obrona cisnęła się na jego wargi, śpieszył do leśniczówki

i nie mógł się w drodze powstrzymać, by półgłosem nie

wypowiadać tego, co miał przedstawić komisarzowi.

Gdy wszedł do izby, zastał tam Alberta; to zbiło go na

chwilę z tropu, lecz wnet opanował się i z zapałem wygłosił

przed komisarzem swoje przekonanie. Ten kiwnął kilka

razy głową i choć Werter z największą żywością, namiętnością

i prawdą wytaczał wszystko, co człowiek może powiedzieć

dla uniewinnienia drugiego człowieka, jednak, jak łatwo się

domyślić, komisarz nie wzruszył się tym. Co więcej, nie

pozwolił naszemu przyjacielowi dokończyć, zaoponował

mu żywo i zganił go, że bierze w obronę skrytobójcę.

Wykazał mu, że w ten sposób obala się każde prawo,

niweczy każde bezpieczeństwo państwa, i dodał, że w takiej

sprawie nic uczynić nie może, nie biorąc na siebie największej

odpowiedzialności; wszystko musi dziać się według ustalonego

porządku, w przepisanym trybie.

Werter nie poddawał się jeszcze, prosił tylko, aby komisarz

patrzył przez palce, gdyby temu człowiekowi umożliwiono

ucieczkę. I tego też odmówił komisarz. Albert, który wreszcie

wmieszał się do rozmowy, stanął po stronie starego komisarza;

Werter został przegłosowany i ze straszliwym bólem w sercu

wybrał się w drogę, gdy urzędnik rzekł mu kilkakrotnie:

- "Nie, nic go nie uratuje!"

102

Jak bardzo musiały uderzyć go te słowa, widać z pewnej

karteczki znalezionej wśród jego papierów i zapewne

napisanej tegoż dnia.

"Nic cię nie uratuje, nieszczęśliwcze! Widzę, że nic nas nie

uratuje!"

. To, co Albert powiedział na końcu do komisarza

w sprawie więźnia, napełniło Wertera głębokim wstrętem:

zdawało mu się, że widzi w tym pewne przytyki do

siebie i choć jego bystry umysł musiał po dłuższej roz-

wadze uznać, że obaj panowie mogą mieć słuszność

miał jednak wrażenie, że zaparłby się swej najwewn

trzniejszej istoty, gdyby przyznał się do tego, gdyby

na to przystał.

Wśród jego papierów znajdujemy karteczkę, która od-

nosi się do tego, i być może wyraża cały jego stosunek do

Alberta.

"Cóż pomoże, iż mówię i powtarzam sobie, że jest zacny

i dobry, kiedy szarpie 'mi to wnętrzności; nie umiem być

sprawiedliwy".

Ponieważ był łagodny wieczór i miało się na odwilż, Lota

z Albertem wracała pieszo. Po drodze rozglądała się tu

i ówdzie, jakby brak jej było towarzystwa Wertera. Albert

zaczął mówić o nim, ganił go, oddając mu jednak sprawied-

liwość. Wspomniał też o jego nieszczęsnej namiętności

i wyraził życzenie, by można było go jakoś oddalić. - Pragnę

tego także ze względu na nas - ciągnął. - Staraj się jego

stosunkowi do ciebie nadać zwrot inny, ograniczyć jego

częste odwiedziny. Ludzie zwracają na to uwagę i wiem, że

tu i ówdzie mówiono o tym. - Lota milczała i Alberta, zda

się, dotknęło jej milczenie; przynajmniej od tej chwili nie

wspominał o Werterze wobec niej, a gdy ona o nim

wspomniała, urywał rozmowę i zwracał ją na inny temat.

103

Daremna próba, którą Werter podjął, aby ocalić nie-

szczęśliwego, była ostatnim błyskiem płomienia gasnącej

świecy, pogrążał się teraz coraz głębiej w bólu i bezczynności;

szczególnie wściekał się słysząc, że można by go nawet

wezwać na świadka przeciwko człowiekowi, który zaczął się

teraz wszystkiego wypierać.

Wszystkie nieprzyjemności, które kiedykolwiek spotkały

go w jego czynnym życiu, przykrość podczas pracy

w poselstwie, wszystko, co mu się poza tym nie powiodło,

co go kiedyś martwiło, nurtowało jego duszę. Zdawał się

przez to wszystko jakby uprawniony do bezczynności; czuł

się odcięty od wszelkich perspektyw, niezdolny znaleźćjakiś

sposób ujmowania spraw codziennego życia; i tak oddany

zupełnie swym uczuciom, myślom i bezgranicznej namiętności

w wiecznej monotonii swego smutnego obcowania z miłą

i ukochaną istotą, której spokój mącił, targając swe siły,

niszcząc je bez celu i widoku, zbliżał się coraz bardziej do

swego smutnego końca.

O jego skłóceniu się z sobą samym i namiętności, o jego

nieustannym szamotaniu się, o jego znużeniu życiowym

świadczy najlepiej kilka pozostawionych listów, które tu

przytaczamy.

12 grudnia

Drogi Wilhelmie, jestem w stanie, w którym musieli się

znajdować owi nieszczęśliwi, o których sądzono, że są

opętani przez złego ducha. Czasem chwyta mnie coś - nie

jest to niepokój ani żądza - jest to jakaś wewnętrzna,

nieznana burza, która grozi rozsadzeniem piersi, dławi

gardło! Biada! Biada! I potem błądzę wśród strasznych,

nocnych obrazów tej wrogiej ludziom pory roku.

Wczoraj wieczorem musiałem wyjść. Nastała nagle odwilż,

słyszałem, że rzeka wezbrała, potoki wystąpiły z brzegów,

i cała moja droga dolina była od Wahlheim zalana. W nocy

104

po jedenastej wybiegłem. Było to straszne widowisko

- patrzeć w świetle księżyca na fale walące ze skały na pola

i łąki, i żywopłoty, i wszystko, a szeroka dolina jak okiem

sięgnąć zmieniła się w wielkie wzburzone jezioro smagane

wichrem! Gdy potem znów wyjrzał księżyc spoza czarnych

chmur, a przede mną powódź w straszliwie wspaniałej

poświacie toczyła się i szumiała, wtedy opadła mnie groza

i znowu tęsknota! Ach! Z otwartymi ramionami stałem nad

przepaścią i słałem westchnienie tam, w otchłań! w dół

- i zatraciłem się w rozkoszy, by wszystkie moje męczarnie,

całe moje cierpienie tam rzucić i pędzić jak fale! A przecież

nie mogłem nogi oderwać od ziemi, by skończyć wszystkie

udręki! Godzina moja jeszcze nie wybiła, czuję to! O Wilhel-

# mie! Jak chętnie byłbym oddał swe ludzkie istnienie, by móc

# z ową wichurą rozedrzeć chmury, objąć fale! Ha! może ta

# rozkosz będzie kiedyś udziałem uwięzionego?

I kiedym smętnie spoglądał na placyk, na którym kiedyś

, spoczywaliśmy z Lotą pod wierzbą podczas upalnej

przechadzki, zobaczyłem, że i on jest zalany, ledwo poznałem

i wierzbę! Wilhelmie! Jej łąki, pomyślałem, i cała okolica jej

leśniczówki, i nasza altana, jakże to wszystko teraz zniszczone

przez rwący prąd! I błysnął słoneczny promień przeszłości,

tak jak więźniowi marzy się o trzodach, łąkach i zaszczytach!

Stałem! Nie ganię się, bo mam odwagę umrzeć. Miałbym.

- Teraz siedzę tu jak stara baba, która zbiera drzewo

; u płotów i chleb u drzwi, by swoje konające, bezradosne

istnienie o chwilę jedną przedłużyć i uczynić Iżejszym.

14 grudnia

Cóż to, mój drogi? Boję się siebie samego! Nie jestże

miłość moja do niej najświętszą, najczystszą, bratnią miłością

Czym kiedykolwiek czuł karygodne pragnienie w mej duszy?

Nie chcę przysięgać. A teraz, sny! O, jaką rację mieli ludzie,

; którzy tak sprzeczne objawy przypisywali obcym siłom! Ta

105

noc! Drżę mówiąc to: trzymałem ją w ramionach, przycis-

kałem mocno do piersi i pokrywałem jej miłośnie szepczące

usta niezliczonymi pocałunkami! Oczy moje tonęły w jej

pehiych upojenia oczach! Boże! Czyżem godzien kary, że

i teraz jeszcze czuję błogość wywołując z całą czułością te

płomienne rozkosze? Loto! Loto! Już koniec ze mną!

Zmysły me mącą się. Od tygodnia jestem bez przytomności.

Oczy moje są pełne łez. Nigdzie nie jest mi dobrze i wszędzie

mi dobrze. Nie pragnę niczego, nie żądam niczego. Lepiej

dla mnie, bym odszedł.

Postanowienie op,#szczeni# tego świata utwierdzało się

w tym czasie i w tych okolicznościach coraz bardziej

w duszy Wertera. Od powrotu do Loty była to zawsze jego

ostatnia myśl i nadzieja; jednak powiedział sobie, że nie ma

to być czyn nierozważny i zbyt prędki, chciał on krok ten

uczynić z całym przekonaniem, ze spokojną stanowczością.

Jego wątpliwości, jego walka z samym sobą widoczne są

wyraźnie z karteczki, która prawdopodobnie jest zaczętym

listem do Wilhelma, bez daty, i znaleziona została wśród

jego papierów.

"Jej obecność, jej los, jej współczucie z moim losem

wyciskają jeszcze ostatnie łzy z mego przepalonego móz-

gu.

Podnieść zasłonę i wejść poza nią, oto wszystko! Czemuż

wzdragać się, ociągać? Dlatego, że nikt nie wie, jak tam

wygląda, i że nikt stamtąd nie wraca? A może dlatego, że

właściwością naszego ducha jest przeczuwać zamęt i ciemność

w tym, o czym nic pewnego nie wiemy?

"

Wreszcie coraz bardziej przywykł do tej smutnej myśli

i pogodził się z nią; postanowienie jego stało się silne

i nieodwołalne, o czym świadczy następujący dwuznaczny

list, który napisał do przyjaciela.

20 grudnia

Dziękuję ci, Wilhelmie, za twą przyjaźń i żeś tak to słowo

zrozumiał. Tak, masz słuszność, byłoby dla mnie lepiej,

bym odszedł. Propozycja powrotu do was, którą mi czynisz,

niezupełnie mi odpowiada; przynajmniej rad bym jeszcze

zrobić drogę okrężną, zwłaszcza że możemy się spodziewać

trwałego mrozu i dobrej drogi. Również miło mi bardzo, że

chcesz przyjechać po mnie; wstrzymaj się jeszcze jednak

przez dwa tygodnie i czekaj listu ode mnie z bliższymi

szczegółami. Nie trzeba niczego zrywać, pokąd nie dojrzeje.

A dwa tygodnie więcej lub mniej znaczą wiele. Matce mej

powiedz, by modliła się za swego syna i że proszę ją

o przebaczenie za wszystkie zmartwienia, jakiem jej sprawił.

Taki był mój los, smucić tę, której winien byłem radość.

Bądź zdrów, mój najdroższy! Niech wszelkie błogosławieństwa

niebios spłyną na ciebie! Bądź zdrów!

Co się w tym czasie działo w duszy Loty, jakie były jej

uczucia wobec męża i wobec jej nieszczęśliwego przyjaciela,

tego nie śmiemy wyrazić słowami, choć znając jej charakter,

możemy sobie wytworzyć o tym pojęcie, a piękna kobieca

dusza może się wmyślić w jej duszę i współczuć z nią.

To pew#zze, że była mocno zdecydowana uczynić wszystko,

by oddalić Wertera, a jeśli zwlekała, była to serdeczna,

, przyjacielska delikatność, gdyż wiedziała, ile to będzie go

# kosztować, a może nawet będzie to dla niego prawie

niemożliwe. Lecz w tym czasie musiała brać sprawę coraz

poważniej; mąż nie mówił nic o tym stosunku, tak jak i ona

zawsze zachowywała milczenie w tej sprawie, lecz tym

; bardziej zależało jej na tym, aby dowieść mu czynem, iż jej

uczucia godne są jego uczuć.

'Właśnie tego dnia, gdy Werter napisał załączony list do

przyjaciela, a była to niedziela przed Bożym Narodzeniem,

! przyszedł wieczorem do Loty i zastał ją samą. Zajęta była

106 107

__

wykańczaniem kilku zabawek, które zrobiła dla swego

małego rodzeństwa na Gwiazdkę. Mówiła o radości, którą

dzieci będą miały, i o czasach, gdy nieoczekiwane otwarcie

drzwi i ukazanie się strojnego drzewka z woskowymi

świeczkami, cukierkami i jabłkami wprawiało je w rajski

zachwyt. - I pan dostanie podarek - rzekła Lota skrywając

zakłopotanie pod miłym uśmiechem. - Jeśli pan będzie

grzeczny, dostanie pan stoczek woskowy i coś jeszcze. - Co

pani nazywa grzecznym? - zawołał. - Jaki mam być, jaki

mogę być, najdroższa Loto? - We czwartek wieczór

- odrzekła - jest Wigilia, wtedy przyjdą dzieci i mój

ojciec, każdy dostanie swoje, więc niech i pan przyjdzie, ale

nie prędzej. - Werter stropił się. - Proszę pana - ciągnęła

- tak być musi, proszę pana dla mojego spokoju, tak dalej

trwać nie może! - Odwrócił od niej oczy, zaczął chodzić po

pokoju tam i z powrotem i mruczał przez zęby: - Tak

trwać dalej nie może! - Lota, która czuła straszliwy stan,

w jaki wprawiły go te słowa, starała się różnymi pytaniami

odwrócić jego myśli, ale daremnie. - Nie, Loto - zawołał

- nie zobaczę już pani! - Czemu to? - odparła.

- Werterze, pan może, pan musi nas znowu odwiedzić.

Jeno miarkuj się pan. O! Czyż musiał się pan urodzić z tą

porywczością, z tą niepohamowaną, uporczywą namiętnością

do wszystkiego, czego pan dotknie! Proszę pana - dodała

biorąc go za rękę - miarkuj się pan! Pański umysł, pańska

wiedza, pańskie talenty - ileż gotują panu przeróżnych

radości! Bądź pan mężny, nie trwaj w swej smutnej skłonności

do osoby, która nic innego uczynić nie może, jak tylko boleć

nad pana losem. - Zgrzytnął zębami i spojrzał na nią

ponuro. Trzymała jego rękę i mówiła: - Tylko chwilę

spokoju, Werterze - rzekła. - Czy nie czuje pan, że się pan

łudzi, dobrowolnie się gubi? Czemuż mnie, Werterze! Właśnie

mnie, własność innego? Właśnie to! Boję się, boję się, że

tylko niemożliwość posiadania mnie czyni mnie w twych

oczach tak bardzo pożądaną. - Wysunął dłoń z jej dłoni,

patrząc na nią nieruchomym, niechętnym spojrzeniem.

108

- Mądrze! - zawołał - bardzo mądrze! Czy może Albert

uczynił tę uwagę? Politycznie! Bardzo politycznie! - Każdy

może ją zrobić - odpowiedziała. - I czyż na całym świecie

nie ma dziewczyny, która by zaspokoiła potrzebę pańskiego

serca? Zdobądź się pan na to, staraj się o to, a przysięgam,

że ją pan znajdzie. Bo już od dawna martwię się za pana i za

nas z powodu ograniczenia, na które się pan w tym czasie

skazał. Przemóż się pan! Podróż rozerwie, musi rozerwać

pana. Niech pan szuka, a z pewnością znajdzie pan godny

przedmiot swej miłości, wróci pan i pozwoli nam pan razem

używać szczęścia prawdziwej przyjaźni!

- To można by - rzekł z zimnym uśmiechem - kazać

', wydrukować i polecić wszystkim ochmistrzom. Droga Loto,

# daj mi jeszcze trochę czasu, a wszystko się ułoży!

- Tylko, Werterze, niech pan nie przychodzi przed

Wigilią!

Chciał odpowiedzieć, gdy Albert wszedł do izby. Powiedzieli

sobie chłodno "dobry wieczór" i chodzili zakłopotani po

pokoju obok siebie tam i z powrotem. Werter zaczął jakąś

nic nie znaczącą rozmowę, która się wnet urwała; podobnie

Albert zapytał swą żonę o kilka sprawunków i gdy usłyszał,

że nie są jeszcze załatwione, powiedział jej kilka słów, które

Werter uważał za zbyt zimne i ostre. Werter chciał iść, nie

mógł i zwlekał do ósmej, przy wzrastającej ciągle niechęci

i urazie wzajemnej, aż nakryto do stohz; wtedy wziął

kapelusz i laskę. Albert prosił go, by został, on jednak,

uważając to za nic nie znaczącą grzecznostkę, podziękował

chłodno i wyszedł.

Wrócił do domu, odebrał służącemu, który mu chciał

poświecić, świecę z ręki i wszedł sam do swego pokoju. Płakał

głośno, mówił wzburzony sam do siebie, chodził gwałtownie

po izbie i rzucił się w końcu w ubraniu na łóżko; tam zastał go

służący, który odważył się wejść o jedenastej, by spytać, czy

może panu zdjąć buty. Werter zezwolił i zakazał słudze

wchodzić nazajutrz do pokoju, póki go nie zawoła.

W poniedziałek rano, dwudziestego pierwszego grudnia,

109

napisał do Loty następujący list, który zapieczętowany

znaleziono po jego śmierci na biurku i jej wręczono. Włączam

go tu fragmentami, którymi, jak wyjaśniają okoliczności, był

pisany.

"Postanowiłem, Loto, umrzeć i piszę Ci to bez romantycz-

nej przesady, spokojny, w ranek dnia, w którym zobaczg Cię

po raz ostatni. Gdy czytać to będziesz, najdroższa, grób zimny

kryć już będzie zdrętwiałe szczątki niespokojnego nieszczęśliw-

ca, który w ostatnich chwilach swego życia nie zna większej

rozkoszy nad rozmowę z Tobą. Miałem noc straszną i ach!

noc dobroczynną; ona to umocniła we mnie i ustaliła mój

zamiar: umrę! Gdym się wczoraj wyrwał od Ciebie w straszli-

wym wzburzeniu zmysłów, wszystko, wszystko to cisnęło mi

się do serca, a świadomość, jak beznadziejne i bezradosne jest

moje istnienie przy Tobie, owiała mnie straszliwym chłodem;

ledwom doszedł do swego pokoju, rzuciłem się nieprzytomny

na kolana i, o Boże! użyczyłeś mi ostatniego pokrzepienia

w gorzkich łzach. Tysiąc projektów i tysiąc zamysłów

przeleciało jak wicher przez moją duszę, aż wreszcie wyłoniła

się i utwierdziła ostatnia, jedyna myśl: umrę! Położyłem się

i rankiem, kiedy mnie wypełnił spokój przebudzenia, myśl ta

tkwiła jeszcze silna i zdecydowana w mym sercu: umrę! To nie

rozpacz, to pewność, żem doniósł brzemię do końca i że się

poświęcam dla Ciebie. Tak, Loto, dlaczego miałbym to

przemilczeć? Jedno z nas trojga musi odejść i tym chcę byćja!

O najdroższa, w to rozdarte serce wkradała się często szalona

myśl: zamordować Twego męża! - Ciebie! - siebie! Więc

niech się stanie! Kiedy w piękny wieczór letni wejdziesz na

górę, przypomnij sobie wtedy, jak często wspinałem się na nią

z doliny, potem spojrzyj w stronę cmentarza ku memu

grobowi, gdzie wiatr kołysze wysoką trawę w blasku zacho-

dzącego słońca. Byłem spokojny, gdym zaczął pisać, a teraz

płaczę jak dziecko, gdy to wszystko tak żywo staje wkoło

mnie".

110

Około godziny dziesiątej Werter zawołał służącego i rzekł

mu ubierając się, że za dni kilka wyjedzie, niech więc

=' wydobędzie ubrania i wszystko przygotuje do spakowania;

kazał mu też zażądać wszędzie rachunków, odebrać kilka

wypożyczonych książek i kilku biednym, którym zwykł

dawać coś tygodniowo, wypłacić ich części za dwa miesiące

z góry.

Kazał sobie przynieść jedzenie do pokoju, a po posiłku

wyjechał do komisarza, którego nie zastał w domu.

Chodził w zadumie po ogrodzie i zdało się, że chce jeszcze

#po raz ostatni oddać się całkowicie melancholii wspo-

mnień.

Dzieci nie zostawiły go długo w spokoju, czepiały się go,

skakały wkoło niego i opowiadały, że kiedy minie jutro

i jeszcze jutro, i jeszcze jeden dzień, pójdą do Loty po

prezenty gwiazdkowe, i opowiadały cuda, które rozsnuwała

przed nim ich dziecięca wyobraźnia. - Jutro! - zawołał

- i jeszcze jutro, i jeszcze jeden dzień! - Ucałował

wszystkie serdecznie i chciał je opuścić, ale mały miał mu

jeszcze coś do powiedzenia na ucho.

Zdradził mu, że starsi bracia napisali piękne życzenia

noworoczne, takie duże! Jedno dla papy, jedno dla Alberta

i Loty, a jedno także dla pana Wertera. Zaniosą je w Nowy

Rok rano.

To go do głębi poruszyło; dał coś każdemu, wskoczył na

konia, poprosił, by pożegnały starego, i odjechał ze łzami

w oczach.

Około piątej wrócił do domu; kazał służącej doglądać

ognia i utrzymywać go aż do nocy. Służącemu polecił

pakować książki i bieliznę do kufrów i zaszyć ubrania

w pokrowce. Potem napisał prawdopodobnie następujący

ustęp swego ostatniego listu do Loty:

"Nie oczekujesz mnie! Sądzisz, że posłucham i zobaczę

Cię dopiero w Wigilię. O Loto! Dziś lub nigdy! W Wigilię

111

trzymać będziesz ten papier w ręce, drżeć i oblewać go

Twyzni drogimi łzami. Chcę, muszę! O, jak mi dobrze, żem

się zdecydował!"

Lota tymczasem popadła w dziwny stan. Po ostatniej

rozmowie z Werterem uczuła, jak ciężko jej będzie rozłączyć

się z nim, jak on cierpieć będzie, że się z nią rozstaje.

Jakby mimochodem rzekła w obecności Alberta, że

Werter nie przyjdzie przed Wigilią, i Albert pojechał

w sąsiedztwo do pewnego urzędnika, z którymi miał załatwić

interesy i gdzie miał pozostać na noc.

Lota siedziała samotna, nie było przy niej nikogo

z rodzeństwa; oddała się swym myślom, które spokojnie

błądziły wokół jej spraw. Widziała się oto związaną na

zawsze z mężczyzną, którego miłość i wierność znała,

któremu była serdecznie oddana, którego spokój i stanow-

czość zdawały się zesłane przez niebo, by dzielna kobieta

mogła budować na nich szczęście swego życia; czuła, czym

on na zawsze będzie dla niej i dla jej dzieci. Z drugiej strony

Werter stał się jej tak drogi, już od pierwszej chwili

poznania tak jasno ujawniło się ich podobieństwo duchowe,

długotrwała znajomość z nim, niektóre przeżyte chwile

wywarły w jej sercu tak niezatarte wrażenie! Dzieliła się

z nim każdą ciekawszą myślą czy wrażeniem i czuła, że

z chwilą rozłąki powstanie w duszy jej próżnia, której nic

nie zdoła wypełnić. O, gdybyż mogła w tej chwili zmienić go

w brata! Jakżeby była szczęśliwa! Gdybyż mogła ożenić go

z którąś ze swych przyjaciółek, mogłaby ufać, że naprawi

zupełnie swój stosunek do Alberta.

Zrobiła w myśli przegląd swych przyjaciółek i każdej

miała coś do zarzucenia, a nie znalazła żadnej, której by go

chciała oddać.

Po tych rozważaniach dopiero odczuła głęboko, nie

uświadamiając sobie tego wyraźnie, że jej serdecznym,

tajemnym życzeniem jest zatrzymać go dla siebie, a jedno-

cześnie mówiła sobie, że nie może, nie wolno jej zatrzymać

Wertera. Jej czysta, piękna dusza, zwykle tak beztroska

i łatwo znajdująca wyjście z trudności, czuła ciężar smutku,

droga do szczęścia była zamknięta. Serce jej ściskało się,

ciemna chmura legła na jej czole.

# Było wpół do siódmej, gdy usłyszała na schodach kroki

# Wertera i poznała jego głos, kiedy pytał o nią. Jakże biło jej

# serce, po raz pierwszy możemy tu wyznać, na jego przyjście.

' Chętnie kazałaby oznajmić, że jej nie ma w domu, a kiedy

" wszedł, zawołała z przejęciem i zmieszaniem: - Nie dotrzymał

E pan słowa! - Nie obiecywałem niczego - odpowiedział.

- Więc powinien pan był przynajmniej uczynić zadość mej

prośbie - rzekła. - Była to prośba dla spokoju nas obojga.

Nie wiedziała dobrze, co mówi ani co robi, gdy posłała po

kilka przyjaciółek, aby nie być z Werterem sam na sam. On

oddał jej kilka książek, które przyniósł, prosił o inne, ona

zaś chwilami pragnęła, by przyjaciółki przyszły, chwilami

, zaś, by się nie zjawiły. Służąca wróciła z wiadomością, że

obie kazały przeprosić...

Chciała, by służąca usiadła z robótką w sąsiednim pokoju;

, potem zmieniła zamiar. Werter chodził po pokoju tam

i z powrotem, ona usiadła przy fortepianie i zaczęła grać

menueta; nie szło jej. Opanowała się i siadła spokojnie przy

Werterze, który zajął swe zwykłe miejsce na kanapie.

- Nie ma pan nic do czytania? - rzekła. Nie miał nic.

- Tu w szufladzie - zaczęła - leży pański przekład kilku

pieśni Osjana; nie czytałam ich jeszcze, bo spodziewałam się

zawsze usłyszeć je z ust pana; ale od tego czasu nie składało

się jakoś. Uśmiechnął się, poszedł po pieśni; dreszcz go

przebiegł, gdy wziął je do ręki; oczy napełniły się łzami, gdy

spojrzał na tekstl, usiadł i czytał:

"

Gwiazdo nadchodzącej nocy, pięknie błyszczysz na

zachodzie. Wznosisz promienną głowę z chmury. Wędrujesz

1 To, co następuje, jest prawie dosłownym tłumaczeniem pieśni Selmy

Osjana - Jamesa Macphersona (por. przypis do str. 38).

112 113

z wolna ku swemu wzgórzu. Czemu spoglądasz na step?

Burzliwe wiatry ucichły. Z daleka słychać wodospad.

Szumiące fale igrają w dali u skały. Brzęczenie wieczornych

owadów unosi się ponad polem. Ku czemu patrzysz, piękne

światło? Lecz ty uśmiechasz się i idziesz, radośnie otaczają

cię fale i kąpią wdzięczny twój włos. Żegnaj, gwiazdo

spokojna. Pojaw się, światło wspaniałe duszy Osjana.

Objawia się ono w całej swej sile. Widzę mych zmarłych

przyjaciół: gromadzą się na Lorze jak w owych dniach,

które minęły. Przychodzi Fingal. niby wilgotny słup mgły;

otaczają go bohaterowie. I spójrz na bardów śpiewy! Siwy

Ullinie! Dostojny Ryno! Alpinie, śpiewaku wdzięczny! I ty,

skarżąca się miękko Minono! Jak zmienieni jesteście,

druhowie, od dni świątecznych na Selmie, gdyśmy współ-

zawodniczyli o chwałę śpiewu; jak wiewy wiosny przelatujące

po wzgórzach schylają cicho szumiącą trawę.

Wtedy wystąpiła Minona w całej swej piękności, ze

spuszczonym wzrokiem i pełnymi łez oczyma. Włosy jej

ciężko spływały, poruszane niestałym wiatrem dmącym od

wzgórza. Sposępniały dusze bohaterów, gdy głos swój miły

podnosiła, gdyż często widzieli grób Salgara, często mroczne

mieszkanie białej Kolmy. Kolma opuszczona na wzgórzu

śpiewa głosem pełnym harmonii. Salgar przyjść obiecał; lecz

wkoło rozpostarła się noc. Słuchajcie głosu Kolmy, gdy

samotna siedziała na wzgórzu.

Kolma

Noc! jestem sama, zgubiona na burzliwym wzgórzu.

Wicher wyje wśród gór, strumień gna z rykiem ze skały.

Żadna mnie chata od deszczu nie chroni, porzuconej na

burzliwym wzgórzu.

Ukaż się zza chmur, o księżycu; błyśnijcie gwiazdy nocy!

Niech promień mnie jaki zawiedzie na miejsce, kędy mój

miły spoczywa po trudach łowów, z łukiem spuszczonym

przy boku, otoczon zziajaną psiarnią! Ale ja siedzieć tu

114

muszę samotna na skałach zarosłego zielskiem strumienia.

Strumień i burza huczą, nie słyszę głosu mojego kochanka.

Czemuż zwleka mój Salgar? Czyliż zapomniał o swym

słowie? Oto jest skała i drzewo, a tutaj strumień szumiący.

Przyrzekłeś tu być z zapadającą nocą. Ach, gdzie zabłądził

mój Salgar? Z tobą pragnęłam ujść, opuścić ojca i brata!

tych dumnych! Z dawna rody nasze są sobie wrogie, lecz my

nie jesteśmy wrogami, Salgarze!

Zmilknij na chwilę, o wietrze! Ucichnij na chwilę,

strumieniu! Niech nad doliną zadźwięczy mój głos, niech

mój wędrowiec mnie usłyszy. Salgarze, jam jest, która

wołam. Tutaj drzewo i skała. Salgarze, mój drogi,jam tutaj.

Dlaczego zwlekasz z swym przyjściem?

Patrz, księżyc wschodzi. Lśni fala w dolinie. Szare skały

piętrzą się na wzgórzu. Lecz jego nie widzę na szczycie. Psy

nie obwieszczająjego przybycia. Siedzieć tu muszę samotna.

Lecz któż są ci, którzy leżą tam w dole na wrzosach? Mój

kochanek? Mój brat? O, mówcie, moi przyjaciele! Nie

odpowiadają. Jak trwożna jest moja dusza! Ach, oni nie

żyją! Ich miecze czerwQne od walki.

O bracie mój, bracie, dlaczegoś zabił mojego Salgara?

O mój Salgarze, dlaczegoś zabił brata mojego? Obaj byliście

mi tak drodzy. O, ty byłeś piękny na wzgórzu pośród

tysięcy! On był straszliwy w bitwie. Odpowiedzcież mi!

Słuchajcie głosu mego, moi kochani! Ach, lecz oni są niemi!

Niemi na zawsze! Zimne jak ziemia ich piersi!

O, ze skały pagórka, z wierzchołka góry burzliwej mówcie,

duchy umarłych! Mówcie, nie zdejmie mnie groza! Kędyście

poszli na spoczynek? W jakim grobowcu gór mi was

znaleźć? Nie słyszę żadnego słabego głosu w wietrze ni

odpowiedzi wiejącej wśród burzy pagórka.

Siedzę pogrążona w mojej niedoli i czekam ranka we

łzach. Grzebcie grób, przyjaciele umarłych, lecz go nie

zamykajcie, póki ja nie przyjdę. Życie me niknie jak sen;

jakże bym miała pozostać? Tu chcę mieszkać z przyjaciółmi

mymi ponad strumieniem u dźwięcznej skały. Gdy noc

115

zapadnie na wzgórzu i wiatr wiać będzie nad wrzosowiskiem,

niechaj duch mój stoi na wichrze i płacze śmierci mych

przyjaciół. Strzelec słyszy mnie z swojej kryjówki, lęka się

mego głosu i kocha go; bo słodki będzie mój głos, płaczący

moich przyjaciół; obaj mi byli tak drodzy!

To był twój śpiew, o Minono, łagodnie rumieniąca się

córo Termana. Łzy nasze płynęły dla Kolmy, a dusze nasze

były posępne.

Ullin wystąpił z harfą i podał nam pieśń Alpina. Alpina

głos był przyjazny, dusza Ryna promieniem ognistym. Lecz

spoczyv<ů#ali już w ciasnym domu, a głos ich przebrzmiał był

w Selmie. Raz Ullin z łowów powrócił, nim jeszcze padli

bohaterowie, słyszał ich współzawodniczący śpiew na

wzgórzu. Ich pieśń była łagodna, lecz smutna. Opłakiwali

upadek Morara, pierwszego z bohaterów. Jego dusza była

jak dusza Fingala, jego miecz jak miecz Oskara. Lecz padł

i ojciec jego biadał, i oczy si6stry jego były.pełne łez. Oczy

Minony, siostry wspaniałego Morara, łez były pełne. Cofnęła

się przed śpiewem Ullina, jak księżyc na zachodzie, który

przewiduje burzliwą ulewę i w chmurę kryje piękną swą

głowę. Uderzyłem w harfę z Ullinem do pieśni biadania.

Ryno

Przeszedł wiatr i deszcz, południe jest tak pogodne,

chmury się rozstępują. Przelotnie oświeca wzgórze niestałe

słońce. W dolinie błyska różowo strumień płynący z góry.

Słodki jest szept twój, strumieniu, lecz słodszy jest głos,

który słyszę. To głos Alpina, który biada po zmarłym. Jego

głowa schylona od wieku, a oczy zaczerwienione od łez.

Alpinie, śpiewaku prześwietny, dlaczegoś samotny na wzgórzu

milczącym? Dlaczego jęczysz jak wiatru wiew w lesie albo

fala na brzegu dalekim?

116

Alpin

Łzy moje, Ryno, są dla zmarłego, głos mój dla mieszkańców

grobu. Smukły jesteś na wzgórzu, piękny wśród synów

stepu. Lecz padniesz jak Morar i płaczka usiądzie na twoim

grobie. Zapomną o tobie wzgórza, łuk będzie leżał w przed-

sionku nie naciągnięty.

Byłeś rączy, o Morarze, jako jelonek na wzgórzu, straszny

jak nocny pożar na niebie; twój gniew był burzą. Miecz twój

w walce jak błyskawica nad stepem. Głos twój podobny był

szumowi strumienia w lecie po deszczu, grzmotowi na

wzgórzach dalekich. Wielu padło od twego ramienia, pożarła

ich gniewu twego błyskawica. Lecz kiedyś powracał z wojny,

jak było spokojne twe czoło! Twarz twa była jak słońce po

burzy,jak księżyc wśród nocy milczącej. Spokojna pierś twa

jako jezioro, gdy wiatru szum się uciszył.

Ciasne jest dziś twe mieszkanie, mroczna twoja sadyba.

Trzema krokami przemierzam twój grób, o ty, coś był

niegdyś tak wielki. Cztery kamienie o głowach omszałych są

dzisiaj twoim wspomnieniem. Drzewo bezlistne, trawa

wysoka, która szemrze na wietrze, wskazuje oku myśliwca

grób potężnego Morara. Nie masz matki, by ciebie płakała,

ani dziewczyny ze łzami miłości. Umarła ta, co cię zrodziła,

padła córka Morglana.

Któż to na kiju się wspiera? Czyjaż to głowa jest biała od

starości, a oczy czerwone od łez? To ojciec twój, o Morarze!

Ojciec, który nie miał syna prócz ciebie! Słyszał o twojej

sławie wojennej i słyszał o twoich rozproszonych wrogach.

Słyszał o sławie Morara! Lecz nic o jego ranie? Płacz, ojcze

Morara!

Płacz! Ale syn twój ciebie nie słyszy. Głęboki jest sen

zmarłych, niskie ich wezgłowie z prochu. Nigdy nie będziemy

czujni na głos, nie zbudzi go twoje wołanie. O, kiedyż

nastanie w grobie poranek, by dać rozkaz śpiącemu: Wstań!

Najszlachetniejszy z ludzi, bądź zdrów, zdobywco na

polu walki! Lecz nigdy nie ujrzy cię pole, nigdy blask twojej

117

stali nie rozświeci posępnego lasu. Nie zostawiłeś syna, lecz

niech śpiew zachowa twe imię. Niech przyszłe czasy słyszą,

niech słyszą o padłym Morarze.

Głośny był żal bohatera, najgłośniejsze Armina roz-

dzierające westchnienie. Wspomniał śmierć syna, który

poległ w dniach swej młodości. Karmor, książę hucznego

Galmalu, siedział blisko bohatera. - Czemuż łka wes-

tchnienie Armina? - rzekł - po co tu płakać? Czyż nie

brzmi pieśń i śpiew, aby duszę rozczulać i cieszyć? Są one

jak łagodna mgła, która powstając z jeziora zrasza dolinę

i kwitnące kwiaty napełnia wilgocią; lecz słońce znowu

powstaje w swej sile i mgły już nie ma. Czemuś tak

żałośliwy, Arminie, panie Gormy oblanej jeziorem?

- Żałośliwy jestem, bo i niemała mojej boleści przyczyna.

- Karmorze, tyś syna nie stracił aniś córki nie stracił

rozkwitłej! Kolgar waleczny żyje i Annira z dziew najpięk-

niejsza. Gałęzie domu twego kwitną, o Karmorze, lecz

Armin ostatnim jest ze swego rodu. Ciemne jest łoże twoje,

o Dauro! Głuchy jest sen twój w grobowcu. - Kiedy

obudzisz się ze swymi pieśniami, ze śpiewnym swym głosem?

Wstańcie, wichry jesieni, powstańcie! Szalejcie nad stepem!

Huczcie, leśne strumienie! Wyjcie, burze, w dębów wierz-

chołkach! Wędruj przez strzępiaste chmury, księżycu, pokaż

zmienne swe, blade oblicze! Przypomnij mi straszną noc,

gdy dzieci moje zginęły, gdy padł potężny Arindal i Daura

luba skonała.

Dauro, córo ma, byłaś mi piękna! Piękna jak księżyc nad

wzgórzami Fury, biała jak śnieg świeżo spadły, słodka jak

tchnące powietrze! Arindalu, łuk twój był silny, twa włócznia

szybka na polu, twe spojrzenie jak mgła na fali, twa tarcza

jak chmura ognista wśród burzy!

Armar wsławiony w wojnie przyszedł i starał się o miłość

Daury; nie sprzeciwiała się długo. Piękne były nadzieje ich

przyjaciół.

Erat, syn Odgala, żywił w sercu gniew, bowiem brat jego

padł zabity przez Armara. Przybył w przebraniu żeglarza;

piękny był korab jego na fali; włos jego przedwcześnie

posiwiały, spokojne, poważne oblicze. - Z dziew najpięk-

niejsza - rzekł - przemiła córo Armina. Tam na morskiej

skale, niedaleko brzegu, gdzie na drzewie lśni owoc czerwony,

Armar czeka na Daurę. Przybywam, aby przewieźć jego

miłość przez falujące morze.

Poszła za nim, wołając Armara. Nie odpowiedział nikt

prócz głosu skały. - Armarze drogi, mój drogi, czemu mnie

trwożysz tak? Słysz, synu Arnartha, słysz. To Daura tutaj

cię woła!

Erat, zdrajca, uciekał ze śmiechem ku lądowi. Podniosła

głos, wołała ojca i brata: - Arindalu! Arminie! Czy żaden

z was nie ocali swej Daury?

Głos jej doszedł przez morze. Arindal, syn mój, schodził

ze wzgórza, surowy, z łupem łowieckiem. Strzały chrzęściły

# u jego boku. Łuk swój niósł w ręce. Pięć czarnoszarych

dogów miał wkoło siebie. Ujrzał śmiałego Erata na brzegu,

ujął go i przywiązał do dębu. Silnie oplótł jego biodra; ów

jękiem wiatry napełniał.

, Arindal wypłynął łodzią na głębie, by przewieźć Daurę na

brzeg. Armar przybył w swym gniewie, spuścił strzałę

szaropierzastą; brzękła, utkwiła w twym sercu, o Arindalu,

mój synu! Zamiast Erata, zdrajcy, tyś zginął! Łódź przybiła

do skały, on padł w niej i skonał. Jakiż był lament twój,

Dauro, kiedy u stóp twoich płynęła krew brata!

Fale strzaskały łódź. Armar rzuca się w morze, by ocalić

swą Daurę lub umrzeć. Jak szybki cios, runął ze wzgórza

w fale, zanurzył się i nie wypłynął.

Sam na morzem oblanej skale słyszałem skargę mej córy.

Głośne i częste były jej wołania; lecz ojciec nie mógł jej

; ocalić. Całą noc stałem na brzegu, widziałem ją w słabym

; świetle księżyca, noc całą słyszałem jej krzyki. Wiatr huczał

i deszcz siekł ostro po zboczu góry. Głos jej osłabł, nim

nadszedł ranek; umarła jak powiew wieczorny wśród trawy

skał. Obarczona bólem umarła i zostawiła Armina samego!

Znikła ma siła w boju! Padła ma duma wśród dziew!

118 ' 119

Gdy burze górskie nadchodzą, gdy północny wiatr wysoko

podnosi fale, siedzę na rozbrzmiewającym echem brzegu

i patrzę ku straszliwej skale. Często, gdy księżyc zachodzi,

widzę duchy mych dzieci: półmajaczące błądzą społem

w smutnej harmonii".

Strumień łez, który trysnął z oczu Loty i ulżył jej

ściśnionemu sercu, przerwał śpiew Wertera. Odrzucił papier,

ujął jej rękę i płakał gorzkimi łzami. Lota, wsparta na

drugiej ręce, kryła oczy chustką; wzruszenie obojga było

straszliwe. Czuli swą własną niedolę w losie szlachetnych,

czuli ją społem i łzy ich jednoczyły. Wargi i oczy Wertera

płonęły przy jej ramieniu; dreszcz ją przejął, chciała się

oddalić, lecz ogrom boleści i współczucia ległjak ołów najej

sercu ogłuszając ją. Odetchnęła, by ochłonąć, i prosiła go

łkając, by odjechał, błagała niebiańskim głosem. Werter

drżał, serce niemal mu nie pękło, podniósł kartkę i czytał na

pół złamanym głosem:

"Czemu mnie budzisz, wiosenny powiewie. Przymilasz

się i mówisz: Zraszam kroplami niebios! Lecz czas uwiądu

mego bliski, bliska burza, która zerwie me liście! Jutro

przyjdzie wędrowiec, przyjdzie ten, który mnie widział

w mojej piękności, oko jego szukać mnie będzie wkoło na

polu i nie znajdzie mnie".

Cała potęga tych słów owładnęła nieszczęśliwym; upadł

przed Lotą w całkowitej rozpaczy, chwycił jej ręce, cisnął je

do oczu, do czoła, a jej jakieś przeczucie jego strasznego

zamysłu przemknęło przez duszę. Zmysły jej zmąciły się,

ściskała jego ręce, tuliła je do piersi, pochyliła się bolesnym

ruchem ku niemu i ich płonące policzki zetknęły się. Świat

zginął dla nich. Otoczył ją ramionami, przycisnął do piersi

i pokrywał jej drżące wargi szalonymi pocałunkami.

- Werterze! - wołała zdławionym głosem, odwracając się

- Werterze! - i, odpychała słabą dłonią pierś jego od

swojej. - Werterze! - zawołała stanowczym głosem,

pełnym najszlachetniejszego uczucia. Nie opierał się, wypuścił

ją ze swych ramion i bezprzytomnie padł przed nią. Porwała

się i w trwożnym pomieszaniu, drżąc między miłością

i gniewem, rzekła: - To po raz ostatni. Werterze! Już mnie

pan nie zobaczy! - i rzucając najgłębsze spojrzenie miłości

na nieszczęśliwca pośpieszyła do przyległego pokoju zamy-

kając drzwi za sobą. Werter wyciągnął za nią ramiona, nie

ważył się jej zatrzymywać. Leżał na ziemi, z głową na

kanapie, i w położeniu tym trwał przeszło pół godziny, aż

szelest jakiś przywołała go do przytomności. Była to

dziewczyna, która chciała nakryć do stołu. Chodził po

pokoju, a gdy znów został sam, podszedł do drzwi gabinetu

i zawołał cichym głosem: "Loto! Loto! jeszcze tylko słowo,

jedno <<bądź zdrowa!>> - Milczała. On czekał i prosił,

i czekał; potem porwał się i zawołał: - Żegnaj Loto! Żegnaj

na wieki!"

Przybył do bramy miejskiej. Strażnicy, którzy go już

znali, wypuścili go bez słowa; padał deszcz ze śniegiem;

dopiero około jedenastej zastukał do swego mieszkania.

;: Śłużący jego spostrzegł, gdy Werter wrócił do domu, że pan

jego nie miał kapelusza. Nie śmiał nic rzec, rozebrał go,

wszystko było mokre. Znaleziono pó iej kapelusz na

skale, która z urwiska patrzy w dolinę #est rzeczą nie do

pojęcia, jak wśród ciemnej, wilgotnej ziocy mógł wejść na

nią i nie runąć.

Położył się do łóżka i spał długo. Gdy służący następnego

dnia przyniósł mu najego wołanie kawę, zastał go piszącego.

Pisał, co następuje, w liście do Loty:

"Ostatni tedy raz, ostatni raz otwieram oczy! Ach, nie

ujrzą one już słońca, zakrył je mętny, chmurny dzień. Więc

smuć się, naturo - twój syn, twój przyjaciel, twój kochanek

zbliża się do grobu. Loto, uczucie to nieporównane z niczym,

a jednak najbliższe majaczącemu snowi, rzec sobie: to

ostatni ranek. Ostatni! Loto, nie mogę pojąć tego słowa,

<<ostatni>>! Nie stojęż tu w pełni swej siły? A jutro leżeć będę

wyciągnięty i bezwładny na ziemi. Umrzeć! Co to znaczy?

My śnimy mówiąc o śmierci. Widziałem niejednego konają-

cego, ale taka jest ludzkość, że nie ma zmysłu dla początku

121

120

i końca swego istnienia. Teraz jeszcze swój, twój! Twój!

O najdroższa! Po chwili - rozdzieleni - rozłączeni - może

na wieki? Nie, Loto, nie! Jak mogę zniknąć? Jak Ty możesz

zniknąć? J e s t e ś m y przecie! Zniknąć! Co to znaczy? To

znowu słowo! Pusty dźwięk bez treści uczuciowej dla mego

serca! Umarły, Loto! Zagrzebany w zimnej ziemi... tak

ciasno, tak ciemno! - Miałem przyjaciółkę, która była mi

wszystkim w mej bezradnej młodości; umarła. Szedłem za

jej zwłokami i stałem nad jej grobem, gdy spuścili trumnę

i wyciągali spod niej z chrzęstem sznury, potem rzucili w dół

pierwszą łopatę ziemi, a trwożne wieko odebrzmiało głucho

i głuszej, i coraz głuszej, aż wreszcie zostało przykryte!

Runąłem koło grobu. Przejęte, wstrząśnięte, strwożone,

rozdarte było me wnętrze, lecz nie wiedziałem, co się ze mną

działo, co ze mną dziać się będzie. Umrzeć! Grób! Ja nie

rozumiem tych słów.

O, przebacz mi! Przebacz mi! Wczoraj! Powinien to być

ostatni dzień mego życia. O Ty, aniele! Po raz pierwszy, po

raz pierwszy bez wszelkiej wątpliwości zapłonęło w najtaj-

niejszej mej głębi uczucie rozkoszy: ona mnie kocha! Ona

mnie kocha! Jeszcze pali się na mych wargach święty ogień,

który płonął z twoich; nowa, ciepła rozkosz jest w moim

sercu. Przebacz mi! Przebacz mi!

Ach, wiedziałem, że mnie kochasz, wiedziałem z pierwszych

spojrzeń, w których odbijała się dusza, z pierwszego uścisku

ręki; a jednak, gdym znowu odszedł, gdym widział Alberta

u Twego boku, rozpaczałem znów w gorączkowym zwąt-

pieniu.

Czy pamiętasz kwiaty, któreś mi przysłała, gdy w owym

fatalnym towarzystwie nie mogłaś powiedzieć mi słowa,

uścisnąć ręki? O, pół nocy klęczałem przed nimi i one

potwierdziły mi Twą miłość. Lecz, ach! te wrażenia przeszły,

jak stopniowo znika z duszy wierzącego uczucie łaski

boskiej, która w całej pełni niebieskiej podana mu została

w świętym, widzialnym symbolu.

Wszystko to jest przemijające, ale wieczność nie zniszczy

płomiennego życia, które piłem wczoraj z Twych ust, które

czuję w sobie! Ona mnie kocha! To ramię ją otaczało, te

wargi drżały na jej wargach, te usta szeptały na jej ustach.

Ona jest moja! Ty jesteś moja! Tak, Loto, na wieki!

I cóż z tego, że Albert jest Twym mężem? Mężem! Toż to

jest dla tego świata - i dla tego świata grzechem jest, że ja

Cię kocham, że chciałbym Cię porwać z jego ramion

w moje. Grzechem? Dobrze! i karzę się za to. Zakosztowałem

tego grzechu w jego całej niebiańskiej rozkoszy, napoiłem

swe serce balsamem życia i siłą; od tej chwili jesteś moja!

Moja, o Loto! Idę pierwszy! Idę do mego Ojca, do Twego

Ojca. Jemu się chcę poskarżyć i On mnie pocieszy, dopóki

Ty nie przyjdziesz, dopóki nie polecę na Twe spotkanie i nie

pochwycę Cię, i nie zostanę przy Tobie przed obliczem

Nieskończonego w wiecznym uścisku.

Ja nie śnię, nie roję! Nad grobem rozjaśniło mi się.

Będziemy istnieć! Ujrzymy się znowu! Zobaczyć Twoją

matkę! Zobaczę ją, znajdę ją, ach! i przed nią otworzę swe

serce. Twoja matka, Twój wizerunek".

Około jedenastej zapytał Werter służącego, czy Albert

powrócił. Służący rzekł, że widział, jak prowadzono jego

konia. Na to pan dał mu otwartą kartkę tej treści:

"Czy nie zechciałby mi Pan do zamierzonej podróży

pożyczyć swych pistoletów? Pozdrawiam".

Lota mało spała ostatniej nocy; to, czego się lękała, stało

się i stało się w sposób, jakiego ani przeczuć, ani lękać się nie

mogła; jej czysta i spokojnie płynąca krew była teraz

gorączkowo wzburzona, a tysiące różnorodnych wrażeń

poruszało to piękne serce. Czy czuła głęboko w swej piersi

ogień uścisków Wertera? Czy był to gniew z powodu jego

zuchwalstwa, czy surowe porównanie jej obecnego stanu

z owymi dniami naiwnej, prostej niewinności i beztroskiego

zaufania do siebie samej? Jak miała spotkać się z mężem,

jak wyznać mu scenę, którą winna była wyjawić, a której

122 123

wyjawić się bała? Tak długo nie rozmawiali z sobą i miałaż

ona pierwsza przerwać milczenie i właśnie w tak nieod-

powiednim czasie odkryć małżonkowi rzecz tak niespodzie-

waną? Bała się już, że sama wiadomość o odwiedzinach

Wertera zrobi na nim niemiłe wrażenie, a dopieroż ta

nieoczekiwana katastrofa! Czyż mogła się spodziewać, że

mąż będzie to chciał widzieć w prawdziwym świetle, że

wysłucha wszystkiego bez uprzedzenia? I czy mogła życzyć

sobie, aby czytał w jej duszy? I znowuż, czy mogła ukrywać

się przed człowiekiem, któremu jak puchar kryształowy

ukazywała się zawsze otwarta i jasna i przed którym nigdy

nie taiła swóich uczuć i taić nie mogła? Jedno i drugie

trapiło ją i wprawiało w zakłopotanie; myśli jej wracały

ciągle do Wertera, który był dla niej stracony, którego nie

mogła się wyrzec, którego, niestety, musiała pozostawić

samemu sobie i któremu, jeśli ją straci, już nic nie zostanie.

Jak ciążyła jej teraz, choć sobie w tej chwili nie zdawała

z tego jasno sprawy, ta obcość, która wytworzyła się między

nią i mężem! Tak rozsądni, tak dobrzy ludzie przestali

wskutek pewnych cichych nieporozumień rozmawiać z sobą,

każde rozmyślało o swojej racji i niesłusznym stanowisku

drugiego i stosunki zawikłały się i zaogniły do tego stopnia,

że nie można było rozwiązać węzła właśnie w tej krytycznej

chwili, od której wszystko zawisło. Gdyby szczęśliwe zaufanie

zbliżyło ich przedtem znowu, gdyby miłość i wzajemna

pobłażliwość ożyły między nimi i otworzyły ich serca, może

dałoby się jeszcze uratować naszego przyjaciela.

Dołączyła się do tego jeszcze jedna osobliwa okoliczność.

Werter, jak wiemy z jego listów, nie taił nigdy, że pragnie

opuścić ten świat. Albert spierał się z nim często i nieraz

rozmawiał o tym z Lotą. Albert, który żywił stanowczą

odrazę do tego czynu, dawał bardzo często do poznania

z pewną, obcą zresztą jego charakterowi drażliwością, że

ma dane, aby wątpić o powadze takiego zamiaru; pozwalał

sobie nawet z tego żartować i niewiarą swą dzielił się z Lotą.

Wprawdzie z jednej strony uspokajało ją to, gdy myśli

czasem nasuwały jej ten smutny obraz, lecz z drugiej strony

przeszkadzało jej w powierzaniu mężowi trosk, które ją

w tej chwili dręczyły.

Albert wrócił i Lota przywitała go z pełną zakłopotania

skwapliwością; nie był wesół, nie załatwił interesu, w urzęd-

niku znalazł nieugiętego, małostkowegó człowieka. Zła

droga też nie usposobiła go dobrze.

Spytał, czy nic nie zaszło, na co ona odpowiedziała

skwapliwie: - Werter był wczoraj wieczorem. - Spytał,

czy nadeszły listy, i dowiedział się, że list i paczka leżą

w jego pokoju. Poszedł do siebie i Lota została sama.

Obecność tego, którego kochała i szanowała, wywarła w jej

sercu nowe wrażenie. Przypomniała sobie całą jego szlachet-

ność, miłość i dobroć i uspokoiła się; uczuła tajemniczy

pociąg, aby pójść za nim. Wzięła robótkę i udała się do jego

pokoju, jak to nieraz zwykła była czynić. Zastała go

zajętego, otwierał paczki i czytał. Niektóre wiadomości

zdawały się być nie najlepsze. Zadała mu kilka pytań, na

które odpowiedział krótko i stanął przy pulpicie do pisania.

W ten sposób spędzili z sobą godzinę i w duszy Loty było

coraz ciemniej. Czuła, jak trudno jej będzie odkryć mężowi,

choćby był w najlepszym humorze, to, co jej leżało na sercu;

popadła w smutek, który stawał się tym cięższy, im bardziej

chciała go ukryć i przełknąć łzy.

Pojawienie się sługi Wertera wprawiło ją w tym większe

zakłopotanie; podał on Albertowi kartkę; Albert spokojnie

zwrócił się do żony i rzekł: "Daj mu pistolety. Życzę mu

szczęśliwej podróży" - rzekł do chłopca. - To uderzyło

w nią jak grom. Zachwiała się wstając. Nie wiedziała, co się

z nią dzieje. Z wolna podeszła do ściany, drżąc zdjęła

pistolety, otarła kurz i zwlekała; i byłaby się ociągała dłużej,

gdyby Albert nie był jej przynaglił pytającym spojrzeniem.

Dała nieszczęsną broń chłopcu, nie mogąc wydobyć słowa,

a gdy ten ruszył do domu, zwinęła robótkę i poszła do

swego pokoju w stanie niewymownej niepewności. Serce

wróżyło jej wszystkie okropności. Chciała rzucić się mężowi

124 125

do nóg, wyznać mu wszystko; historię wczorajszego wieczora,

swą winę i swe przeczucia. Potem znów nie widziała, by

krok ten wywołał pożądany skutek, a najmniej mogła się

spodziewać, że skłoni męża, by poszedł do Wertera. Stół był

nakryty; pewna bliska znajoma, która przyszła tylko o coś

zapytać i chciała zaraz odejść - została i uczyniła rozmowę

przy stole znośną; zmuszano się, rozmawiano, opowiadano,

zapomniano o sobie.

Chłopak przyszedł z pistoletami do Wertera, który odebrał

je od niego z zachwytem, usłyszawszy, że dała mu je Lota.

Polecił przynieść sobie chleba i wina, kazał chłopcu iść na

obiad i zasiadł do pisania.

"Przeszły przez Twoje ręce, Tyś je otarła z kurzu; całuję je

tysiąckrotnie; Tyś ich dotknęła; i Ty, duchu niebios, wspierasz

mój zamiar! I Ty, Loto, podajesz mi narzędzie, Ty, z której

rąk pragnąłem przyjąć śmierć, i ach, teraz przyjmuję! O,

wypytałem mego chłopca. Drżałaś, gdyś mu je podawała,

nie powiedziałaś: żegnaj! Biada! Biada! Bez pożegnania!

Czyżbyś zamknęła dla mnie serce gwoli chwili, która mnie

na wieki do Ciebie przykuła? Loto, żadne tysiąclecia nie

zdołają zatrzeć tego wrażenia! I czuję, że nie możesz

nienawidzić tego, który tak płonie dla Ciebie".

Po wieczerzy kazał chłopcu całkowicie wszystko spakować,

podarł wiele papierów, wyszedł i wyrównał jeszcze kilka

dhzgów. Wrócił znowu do domu, znowu wyszedł przed

bramę, nie zważając na deszcz, do ogrodu hrabiego; snuł się

dalej po okolicy, wrócił z nadejściem nocy i pisał:

"Wilhelmie, widziałem po raz ostatni pole i las, i niebo!

Żegnaj i Ty! Droga Matko, przebacz! Pocieszją, Wilhelmie!

Niech Was Bóg błogosławi! Wszystkie moje sprawy są

uporządkowane. Żegnajcie! Zobaczymy się znów i szczęśli-

wsi".

126

"Źle Ci się odpłaciłem, Albercie, i Ty mi przebaczysz.

Zburzyłem spokój Twego domu, wniosłem nieufność

pomiędzy Was. Żegnaj! Chcę to skończyć. Obyście byli

szczęśliwi przez mą śmierć! Albercie! Albercie! Uczyń tego

anioła szczęśliwym! I niech błogosławieństwo boże mieszka

z Wami!"

Wieczorem grzebał się jeszcze długo w swych papierach,

podarł ich wiele i rzucił do pieca. Zapieczętował kilka

pakunków z adresami do Wilhelma. Zawierały one krótkie

rozprawy, oderwane myśli, z których niektóre widziałem;

i około dziesiątej godziny, kazawszy dołożyć do pieca

i podać sobie butelkę wina, wysłał spać służącego, którego

pokój, jak i sypialnie domowników, leżał daleko z tyłu

i który położył się w ubraniu, aby wcześnie być na zawołanie,

bo pan jego powiedział, że konie pocztowe zajadą około

szóstej przed dom.

Po jedenastej

"Wszystko tak ciche wkoło i tak spokojna ma dusza.

Dzięki ci, Boże, któryś tym ostatnim chwilom użyczył tego

ciepła, tej siły.

Podchodzę do okna, najdroższa moja, i patrzę, i widzę

jeszcze przez burzliwe, przeciągające chmury kilka gwiazd

wiecznego nieba! Nie, nie spadniecie! Wieczysty trzyma na

swym sercu Was i mnie. Widziałem gwiazdy dyszla Wozu,

najmniejszej ze wszystkich konstelacji. Gdym w nocy wracał

od Ciebie, gdym wychodził z Twej bramy, stał nade mn

ą!

Z jakimż upojeniem patrzyłem nań często! Często z pod-

niesionymi rękoma czyniłem go znakiem świętym, pomnikiem

mego obecnego szczęścia, i jeszcze - o Loto, cóż nie

przypomina mi Ciebie! Czyż nie otaczasz mnie zewsząd

k# h

i czyż jak dziecko nie porywałem nienasycenie wszyst ic

drobnostek, których Ty, święta, dotknęłaś?

Droga sylwetka! Przekazuję Ci ją z powrotem, Loto,

127

i proszę, byś ją szanowała. Tysiące, tysiące pocałunków

wycisnąłem na niej, tysiące pozdrowień jej posyłałem, gdym

wychodził lub wracał do domu.

Prosiłem Twego ojca w kartce, by otoczył opieką me

zwłoki. Na cmentarzu są dwie lipy, w kącie blisko pola; tam

pragnę spocząć. On może, on uczyni to dla swego przyjaciela.

Proś go i Ty także. Nie chcę wymagać od bogobojnych

chrześcijan, by składali swe ciała obok biednego nieszczęś-

liwca. Ach, chciałbym, byście mnie pochowali przy drodze

lub w samotnej dolinie, by kapłan i lewita przechodzili,

żegnając się mimo oznaczonego kamienia, a Samarytanin

łzę wylałl.

Jestem gotów, Loto! Nie wzdragam się ująć zimnego,

strasznego kielicha, z którego mam wypić odurzenie śmierci!

Tyś mi go podała; nie waham się! Wszystko, wszystko!

Tak wypełniły się wszystkie życzenia i nadzieje mego

życia! Tak chłodno i obojętnie pukam w spiżowe drzwi

śmierci!

Gdybym mógł dostąpić szczęścia i umrzeć za Ciebie,

Loto, poświgcić się za Ciebie! Umarłbym ochoczo, radośnie,

gdybym Ci mógł przywrócić spokój, rozkosz Twego życia.

Lecz, ach, jeno nielicznym szlachetnym było dane przelać

swą krew za swoich i przez swą śmierć przyjaciołom swym

rozniecić stokrotnie życie!

W tych szatach, Loto, chcę być pogrzebany. Tyś ich

dotknęła, uświęciła je. Prosiłem też o to Twego ojca. Moja

dusza unosić się będzie nad trumną. Niech nie przeszukują

mych kieszeni. Tę różową wstęgę nosiłaś na piersiach, gdym

Cię widział po raz pierwszy pośród Twych dzieci. O, ucałuj

je tysiąckrotnie i opowiedz im o losie ich nieszczęśliwego

przyjaciela. O kochane! Krążą wkoło mnie. Ach, jakżem

przylgnął do Ciebie! Od pierwszej chwili nie mogłem się

obyć bez Ciebie! Ta wstęga niech będzie pogrzebana ze

mną. Darowałaś mi ją w dzień moich urodzin. Jakżem to

1 Aluzja do Biblii (Ewangelia św. Łukasza, rozdz. 10, w. 31-33).

128

wszystko poplątał. Nie myślałem, że moja droga tu

zaprowadzi. Bądź spokojna, proszę Cię, bądź spokojna!

Są nabite. - Bije dwunasta! - Niech się stanie! Loto!

Loto, bądź zdrowa! Żegnaj!"

Sąsiad zobaczył błysk prochu i usłyszał padający strzał;

ponieważ jednak wszystko pozostało w spokoju, nie zwrócił

na to większej uwagi.

Rano o szóstej wchodzi służący ze świecą. Znajduje

swego pana na ziemi, pistolet i krew. Woła, dotyka go;

żadnej odpowiedzi; charczał tylko jeszcze. Biegnie po lekarzy,

po Alberta. Lota usłyszała dzwonek, drżenie przejęło

wszystkie jej członki. Budzi męża, wstają; służący wyjąc

i bełkocząc przynosi wiadomość. Lota pada zemdlona

przed Albertem.

Gdy lekarz przybył do nieszczęśliwego, znalazł go na

ziemi bez ratunku; puls bił, wszystkie członki były obez-

władnione. Przestrzelił sobie głowę nad prawym okiem.

Mózg wystąpił. Otwarto mu żyłę na ramieniu; krew płynęła,

dyszał jeszcze.

Po krwi na poręczy krzesła można było wnosić, że

dokonał czynu siedząc przy biurku#., #otem osunął się, tarzał

się konwulsyjnie wokół krzesła.#Leżał na wprost okna

bezsilny, na plecach, całkowicie ubrany i obuty, w niebieskim

fraku i żółtej kamizelce.,#

Dom, sąsiedztwo, miasto było poruszone. Albert wszedł.

Wertera położono na łóżku, z obwiązaną skronią; twarz

jego była już martwa; nie poruszał już żadnym członkiem.

Płuca charczały jeszcze straszliwie, to słabiej, to mocniej;

oczekiwano końca.

Wina wypił tylko kieliszek. Na biurku leżała otwarta

Emilia Galottil.

O przerażeniu Alberta, a żałości Loty pozwólcie mi nie

mówić.

1 Emilia Galotti - tragedia niemieekiego dramaturga G. E. Lessinga

(1729-1781).

129

1

Stary komisarz przygalopował na wieść o tym; całował

umierającego wśród najgorętszych łez. Jego najstarsi synowie

przyszli wnet po nim; uklękli przy łóżku z wyrazem

nieutulonego bólu, całowali mu rgce i usta; najstarszy, który

go zawsze najbardziej lubił, trwał u warg jego, dopóki życie

na nich nie zgasło; trzeba było chłopca przemocą oderwać.

O dwunastej w południe umarł. Obecność komisarza i jego

zarządzenia zapobiegły zbiegowisku. Nocą, koło jedenastej,

kazał go pogrzebać na miejscu, które on sobie sam wybrał.

Stary razem z synami szedł za trumną. Albert nie mógł.

Obawiano się o życie Loty. Nieśli go rzemieślnicy. Nie

towarzyszył mu żaden duch.

Posłowie

Niewiele jest w dziejach literatury europejskiej powieści,

których błyskotliwa kariera równać by się mogła z sukcesem,

jaki odniosła niewielka rozmiarami księga Johanna Wolf

ganga Goethego pt. "Cierpienia młodego Wertera". Samo

ukazanie się tej powieści stało się, jak mówią historycy

literatury, wydarzeniem, które pchnęło rozwój powieści

niemieckiej na nowe tory. Nim jednak rozważać zaczniemy

wpływy "Cierpień młodego Wertera" na literaturę europejską,

warto by się zastanowić raz jeszcze nad genezą tego

niebywałego zjawiska. Kiedy w roku 1774 ukazała się

pierwsza, wówczas jeszcze dwutomowa wersja zapisków

rzekomego samobójcy Wertera, w literaturze niemieckiej

rozpoczynał się właśnie okres twórczego wrzenia, który

przeszedł do historii pod nazwą epoki "burzy i naporu".

Ideologia epoki "burzy i naporu" wyrosła z buntu

z niezgody młodych mieszczańskich marzycieli na skostniały

feudalny porządek rzeczy w rozbitej na niezliczone państewka

Rzeszy Niemieckiej. Młodzi twórcy, jak Johann Wolfgang

Goethe (1749-1832), Reinhold Lenz (1751-1792), Leopold

Wagner (1747-1779), Maximilian Klinger (1752-1831),

a również Fryderyk Schiller (1759-1805), inspirowani

przez niewiele starszego od nich pisarza i myśliciela Johanna

Gottfrieda Herdera (1744-1803), postanowili w literackiej

formie zaprotestować przeciwko tyranii społecznej i duchowej.

Wydawało im się, że geniusz ludzki siłą uczuć przełamie

i zniweczy znienawidzony ustrój. Z tego wewnętrznego

protestu zrodziły się tak wielkie dzieła dramatyczne, jak

131

"GÓtz z Berlichingen" (1773) Goethego, "Zbójcy" (1782)

Schillera czy też sztuka "Burza i napór" (1776) Klingera,

która dała nazwę całej epoce. Jednym ze sztandarowych

utworów prozatorskich tej epoki była powieść w listach

Goethego "Cierpienia młodego Wertera". Sam gatunek

powieści epistolarnej nie był oczywiście wymysłem Goethego,

w tym samym czasie powstawały znane powieści w listach

Samuela Richardsona (1689-1761), Jeana Jacquesa Rous-

seau (1712-1778) czy Pierre'a Choderoles de Laclos

(1741-1803), żadna jednak nie odbiła się tak szerokim

echem jak "Cierpienia młodego Wertera". Uczyniła ona

mało jeszcze wówczas znanego, 25-letniego Johanna Wolf

ganga Goethego z Frankfurtu nad Menem pisarzem

niezwykle popularnym. W duchu tamtej epoki leżało

czerpanie materii literackiej z własnych przeżyć; stąd też

rodziła się bogata w odcienie liryczne Goethowska "Erleb-

nistyrik", częściowo autentyczne podłoże mają też "Cierpienia

młodego Wertera". Nie one oczywiście decydują o walorach

tej książeczki, niemniej jednak doszukiwanie się elementów

autobiograficznych przez lata pasjonowało czytelników

i historyków literatury. Sam Goethe ubolewał nad tym

zresztą jeszcze w trzynastej księdze swej zbeletryzowanej

biografii "Zmyślenie i prawda" (1811-1814), twierdząc, iż

plotka przysłania rzeczywiste wartości tego utworu. Znajo-

mość pewnych faktów z życia poety pozwala jednak bez

wątpienia i dziś głębiej i lepiej zrozumieć jego pierwszą

powieść.

Otóż latem 1772 roku młody adept sztuk prawnych

Johann Wolfgang Goethe udał się do Wetzlaru, niewielkiego,

wolnego miasta, by tam w sądzie najwyższym Rzeszy

wpisać się na listę referendarzy. W czasie balu w położonym

nie opodal Volpertshausen poznaje Goethe Charlottę Buff

i jej narzeczonego Johanna Christiana Kestnera, naonczas

sekretarza poselstwa hanowerskiego. Młody poeta nader

usilnie zabiega o względy urodziwej Loty, lecz ta stara się

trzymać go na dystans. We wrześniu tegoż roku, nie

132

pożegnawszy się z Lotą, wraca Goethe do Frankfurtu,

zatrzymując się po drodze u znanej pisarki Zofii von La

Roche, gdzie zapałał gorącym uczuciem do szesnastoletniej

córki pisarki, Maksymiliany. Tej samej jesieni dochodzi

poetę wiadomość o samobójczej śmierci Carla Wilhelma

Jerusalema, dyplomaty i przyjaciela z Wetzlaru, który

zastrzelił się pistoletami pożyczonymi od Kestnera. Z listu

Kestnera dowiedział się pisarz, iż przyczyną tego dramatycz-

nego gestu była nieszczęśliwa miłość do zamężnej niewiasty.

Dodatkowym impulsem do napisania powieści były zapewne

konflikty Goethego z leciwym kupcem frankfurckim Peterem

Brentano, który właśnie pojął za żonę uwielbianą przez

poetę Maksymilianę La Roche. W powstałej - w ciągu

niespełna dwóch miesięcy: luty, marzec 1774 - powieści

o Werterze Lota będzie miała "czarne oczy" Maksymiliany

a jej narzeczony Albert zostanie wyposażony w niektóre

cechy kupca Brentano.

Tyle o genezie "Cierpień młodego Wertera" mówią fakty;

wprawdzie w następnym wydaniu, z roku 1776, doda

Goethe jeszcze autentyczny epizod o zabójstwie dokonanym

z miłości przez wiejskiego parobka, sprawa ta jednak

w niczym nie odmieni wymowy utworu.

Powieść Goethego jest zapewne bogatym i wieloaspek-

towym zapisem zmagań wewnętrznych poety miotanego

namiętnością; bezpośrednie artystyczne oddanie tych uczuć

to niewątpliwie największy walor książki. Ale na tym jej

zalety się nie kończą, jest ona bowiem również wiernym

odbiciem ducha tamtej wstrząsanej wewnętrznymi sprzecz-

nościami epoki, która w końcu poprzedziła wybuch rewolucji

francuskiej. Status społeczny młodego, wrażliwego i in-

teligentnego bohatera dosyć często stawia go w sytuacji,

w której odczuwa on dotkliwie niesprawiedliwość wynikającą

z przestarzałych form ustrojowych. Werter buntuje się

wewnętrznie, poprzez odejście ze służby społecznej wyraża

swój protest, nie zdobywa się jednak, i obiektywnie nie

może, na aktywną działalność. Owo zatrzymanie się jakby

133

w pół drogi cechuje zresztą całe tragiczne skądinąd pokolenie

doby "burzy i napona", większość owych młodych zapaleńców

umiera młodo, a ci, którzy pozostali, łącznie z Goethem,

porzucają swe młodzieńcze ideały. Obok społecznej niezgody

w "Cierpieniach młodego Wertera" odnaleźć możemy również

inne idee tamtej burzliwej epoki; należy do nich niewątpliwie

panteistyczne uwielbienie przyrody ukazanej w nieroze-

rwalnym splocie z losami ludzkimi. Pobrzmiewają tu zapewne

popularne wówczas w kręgach skupionych wokół Herdera

założenia filozoficzne Barucha Spinozy (1632-1671), dalekim

echem odbija się wreszcie Herderowska idea szukania

autentycznych wzruszeń artystycznych w poezji ludowej.

Wszystko to razem wzięte powoduje, iż w przypadku

"Cierpień młodego Wertera" mamy do czynienia z utworem

nieprzeciętnym, powieścią tłumaczącą się przez epokę

i zarazem daleko wykraczającą, dzięki talentowi pisarza,

poza jej opłotki.

W kilka lat po opublikowaniu "Cierpienia młodego

Wertera" stały się jedną z najbardziej wpływowych książek

w Europie. Czytano ją powszechnie, tłumaczono na obce

języki, pisano na jej wzór nowe utwory, m. in. Lord George

Byron (1788-1824) w Anglu, a w Polsce Feliks Bernatowicz

(1786-1836). Co ważniejsze jednak, powieść Goethego

dokonała pierwszej przemiany w świadomości całego

ówczesnego pokolenia, na Wertera zapanowała moda,

werterowski strój, składający się z niebieskiego fraka i żółtej

kamizelki, zaczął obowiązywać młodych marzycieli, natomiast

samobójstwa z miłości przybrały rozmiary plagi. Mało kto

zdawał sobie jednak wówczas sprawę, iż fakty te mają

o wiele głębsze uzasadnienie niż kaprys mody. Książka

Goethego, na której okładce jego przyjaciel, lipski malarz

Adam Friedrich Oeser ( 1717-1799) umieścił małą świecę

przed lustrem, miała wzniecić płomień, przed którym zadrżały

trony. W końcu nie przypadkiem "Cierpienia młodego

Wertera" były również ulubioną lekturą młodego Napoleona.

Po wydaniu "Wertera" Goethe miał napisać jeszcze wiele

wybitnych dzieł, jak dramaty "Ifigenia w Taurydzie" (1787)

i "Egmont" (1788), epos "Herman i Dorota" (1797),

wreszcie cykl powieści o przypadkach Wilhelma Meistra

(1797-1829), jednak żaden z jego utworów nie zyskał

rozgłosu "Cierpień młodego Wertera". Przewyższyć go

miała dopiero pisana przez całe życie tragedia "Faust

(1806-1831). Ale to już zupełnie inna sprawa.

Stefan H. Kaszyński



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Johann Wolfgang Goethe Cierpienia Młodego Wertera
Johann Wolfgang Goethe Cierpienia młodego Wertera
Johann Wolfgang Goethe Cierpienia młodego Wertera
Johann Wolfgang Goethe Cierpienia mlodego Wertera
107 lektur streszczenia - podstawowa,gimnazjum,liceum, Cierpienia młodego Wertera - Johann Wolfgang
LEKTURY, Cierpienia młodego Wertera, Cierpienia młodego Wertera to powieść epistolarna Johanna Wolfg
Cierpienia młodego Wertera (2) , Cierpienia młodego Wertera - Johann Wolfgang Goethe
Goethe Johann Wolfgang von Cierpienia mlodego Wertera
Cierpienia młodego Wertera Johann Wolfgang Goethe 2
Werter bohater Cierpien mlodego Wertera Johanna Wolfganga Goethego
Goethe Johann Wolfgang von Cierpienia młodego Wertera
Charakterystka Wertera Johanna Wolfganga Goethego
Jan Wolfgang Goethe Cierpienia młodego Wertera
Werter to tytułowy bohater powieści epistolarnej Jana Wolfganga Goethego Cierpienia młodego Wertera
Johann Wolfgang Goethe Faust tragedia część druga
Johann Wolfgang Goethe
Listy Miłosne Johann Wolfgang Goethe E book
Johann Wolfgang Goethe Faust (opracowanie)
Johann Wolfgang Goethe Bliskość ukochanego

więcej podobnych podstron