JEANNE STEPHENS
Najbardziej najlepsze święta
Basket Of Love
Tłumaczyła: Anna Bieńkowska
Przepis Jeanne Stephens Sernik z truskawkami
- 1/2 - 3/4 szkl. cukru (do smaku)
- 3 1/2 łyżeczki mąki ziemniaczanej
- ok. 1/2 kg rozmrożonych, posłodzonych truskawek
- twarożek śmietankowy
- 2 łyżki mleka
- upieczony spód
- słodka bita śmietana
Do rozmrożonych, nie odcedzonych z soku truskawek dodać wymieszaną mąkę z cukrem. Podgrzewać na średnim ogniu, mieszając od czasu do czasu, aż masa zgęstnieje. Ostudzić.
Cienką warstwą rozsmarować twarożek na upieczonym spodzie, wyłożyć na wierzch truskawki i wstawić do lodówki na kilka godzin lub całą noc.
Przed podaniem udekorować bitą śmietaną.
Rozdział pierwszy
Dlaczego dałam się na to namówić? - pytała samą siebie Nina Dunkan, wysiadając z samochodu na szpitalnym parkingu. Podniosła kołnierz płaszcza, by osłonić się przed wiatrem i skierowała ku grupce osób, z którymi pracowała. Mieli odwiedzić rodzinę, znajdującą się w trudnej sytuacji materialnej i z okazji jutrzejszego Dnia Dziękczynienia obdarować ją koszem pełnym tradycyjnych smakołyków.
Zgromadzeni otaczali Lyndę Westin, jak zwykle gwałtownie gestykulującą i nie dopuszczającą nikogo do słowa. Była w swoim żywiole. Znów cała organizacja była na jej głowie. Powszechnie żartowano, że jeśli Pan Bóg zechce zrobić sobie wolny dzień, Lynda spokojnie go zastąpi.
- No, dobrze. Bob dostarczył kosz, nawet sam go ozdobił. Naprawdę nieźle. Zobaczmy, co już mamy. Sporo warzyw, owoce, sos, szynka, indyk, ciasta, masło, słodycze... och, spójrzcie tylko, nawet czekoladowe indyki! Jeszcze... zaraz, kto miał przywieźć mleko?
- Jest tutaj. - Nina wyciągnęła w jej stronę czterolitrową butlę mleka.
Stojący przed nią wysoki mężczyzna podał mleko Lyndzie. Dołożyła je do kosza i z aprobatą kiwnęła głową w stronę Niny. Do ostatniej chwili miała wątpliwości, czy Nina się nie rozmyśli i czy przyjedzie.
- Bułeczki... - Lynda znów zajęła się zawartością koszyka. - Kto miał kupić pieczywo?
- Chyba Jeff Eberhart - odrzekła Sally, sekretarka w biurze zarządu szpitala.
- Jeff, gdzie ty się podziewasz? - zawołała Lynda.
- Jeff musiał dziś dłużej zostać w pracy - wyjaśnił starszy mężczyzna - ale powiedział, że na pewno przyjedzie.
Jeff pracował w biurze prawnym szpitala. W ciągu ostatnich trzech miesięcy Nina kilka razy była z nim na lunchu, ale wszystkie jego zaproszenia na kolacje czy wspólne wyjścia w czasie weekendu niezmiennie spotykały się z jej stanowczą odmową. Przebywając z nim w szpitalnym barze czy nawet w którejś z pobliskich restauracji, nie czuła się zagrożona. Lunch był ograniczony czasem przerwy obiadowej, zresztą nigdy nie byli sami. Ale sama myśl o wspólnym wieczorze z wysokim, szczupłym i przystojnym Jeffem Eberhartem przerażała ją.
- Daję mu pięć minut - zdecydowała Lynda. - Jeśli do tej pory się nie pojawi, kupimy pieczywo po drodze.
Mogli spokojnie poczekać nawet kwadrans i zdążyć na czas, ale nikt nie zaprotestował. Lepiej nie zrażać Lyndy. Jeśli zaczną ją krytykować, następnym razem może nie podjąć się zorganizowania kolejnej podobnej akcji. I tak ostatnio żaliła się, że ma już tego dość.
Trzeba oddać jej sprawiedliwość - Lynda naprawdę potrafiła zająć się ludźmi w potrzebie i zarazić innych swoim entuzjazmem. Nina pracowała razem z Lyndą w biurze szpitala. Półtora roku temu, kiedy w nieznanym mieście i w nowej pracy musiała zadbać o swoje utrzymanie i nauczyć się życia w samotności, Lynda wzięła ją pod swoje opiekuńcze skrzydła.
To Lynda zręcznie nakłoniła ją do zapisania się na różne kursy, by zdobyć nowe umiejętności, a potem pochlebstwem i uporczywym namawianiem sprawiła, że Nina zaczęła chodzić na organizowane w szpitalu cotygodniowe spotkania grupy terapeutycznej dla osób po ciężkich przeżyciach. Minęło już siedem miesięcy od czasu, kiedy straciła Dana i Candi, ale nadal nie mogła się z tym pogodzić. Choć na pozór zdołała się otrząsnąć, ból i rozpacz nie opuściły jej nadal, były tylko głęboko ukryte, jak to określił prowadzący zajęcia terapeuta. Dopiero teraz to sobie uświadomiła. Przez kolejne pół roku tylko te spotkania trzymały ją przy życiu, które dawno straciło sens.
Od lutego wystarczało jej już tylko jedno spotkanie z grupą w ciągu miesiąca, a potem, kiedy poczuła, że już doszła do siebie i da sobie radę, zupełnie je zarzuciła.
Powoli wszystko zaczęło się jakoś układać. Nina lubiła swoją pracę i ludzi, z którymi pracowała. Dni mijały spokojnie. Wprawdzie nadal jej uwagę przyciągali krępi blondyni i jasnowłose dziewczynki, ale ból, jaki budził w niej ten widok, stopniowo słabł. Nie osiągnęła jeszcze tego stanu ducha, który pozwoliłby jej bez problemu przebywać w towarzystwie atrakcyjnego Jeffa, ale z każdym dniem było jej łatwiej żyć.
Tak było aż do weekendu poprzedzającego Dzień Dziękczynienia, kiedy we wszystkich sklepowych witrynach pojawiły się bożonarodzeniowe dekoracje i całe miasto przybrało świąteczny wygląd. Wtedy na nowo odżyły dręczące wspomnienia sprzed dwóch lat Znów ogarnęła ją rozpacz i przygnębienie.
Przez cały weekend Nina nie ruszyła się z domu. Nie miała nawet siły i ochoty, by przyrządzić sobie coś do jedzenia. W nocy prawie nie zmrużyła oka. Kiedy w poniedziałek pojawiła się w biurze, blada i z podkrążonymi oczami, Lynda od razu domyśliła się wszystkiego.
- Miałaś marny weekend, co?
- Zdarzały mi się lepsze.
- Jedziesz na święto do rodziców? Nina potrząsnęła przecząco głową.
- Ojciec właśnie przeszedł na emeryturę i żeby to uczcić, postanowili z mamą wybrać się w rejs na Hawaje.
Lynda współczująco poklepała ją po ramieniu.
- Okres świąt zawsze jest trudny dla osób samotnych, a dla ciebie Boże Narodzenie jest szczególnie przykre. Ale nie przejmuj się - przeżyjesz i jutrzejszy dzień, i święta, uwierz mi. A za rok będzie łatwiej.
Tak bardzo chciałaby jej wierzyć. Próbowała zająć się pracą, ale wszystko przychodziło jej z takim trudem, tyle wysiłku kosztował ją każdy ruch! Lynda cały czas obserwowała ją spod oka.
W czasie przerwy obiadowej nie miała ochoty nigdzie wyjść. Ciągnących ją na lunch kolegów szybko zbyła, oświadczając, że nie jest głodna. Wtedy Lynda postanowiła działać.
- Słuchaj - przemówiła do niej na osobności - spójrz prawdzie w oczy. Musisz znów zacząć chodzić na terapię.
- Przecież chodziłam już ponad pół roku - opierała się Nina. - Czy mogą mi powiedzieć jeszcze coś, czego do tej pory nie słyszałam?
- Musisz znaleźć się wśród osób, które potrafią cię zrozumieć, bo same były w podobnych sytuacjach - nie ustępowała Lynda.
Nina nerwowo bawiła się długopisem.
- Wydawało mi się, że już daję sobie radę.
- Tak było i znów tak będzie. Ale teraz musisz pójść na kilka spotkań, żeby jakoś przetrwać te święta.
Była zbyt zmęczona, by dłużej się sprzeciwiać. Zresztą co to za różnica, czy będzie zadręczać się w domu, czy siedzieć na tych zajęciach. W ten poniedziałek wszystko było bez znaczenia.
Jednak wczorajsze wieczorne spotkanie z grupą terapeutyczną uświadomiło jej, że nie tylko ona jest przygnębiona z powodu świąt. Kiedy wyznała, że nie czuje się na siłach, by wziąć udział w dzisiejszej akcji charytatywnej, zaczęto ją namawiać, by spróbowała się przemóc i nie rezygnowała.
- Ja też kiedyś sądziłem, że mam depresję - przekonywał ją starszy mężczyzna - ale po upływie kilku miesięcy zdałem sobie sprawę, że użalam się nad sobą.
- Przecież ja...
- Ależ Nino, ja wcale nie miałem ciebie na myśli - uśmiechnął się do niej, ale jego spojrzenie dało jej do myślenia.
- Stale pamiętaj o tym, co tu ciągle powtarzamy - dodała kobieta w średnim wieku. - Musisz udawać, że jest dobrze, aż do momentu, w którym naprawdę tak będzie.
- Jeśli pojedziesz jutro do tej rodziny, przynajmniej przez kilka godzin będziesz myśleć o czymś innym - zapewniał ją ktoś inny.
- Może nawet sama się zdziwisz - dodał ktoś - kiedy nagle okaże się, że nie jest tak źle i miło spędzisz czas. Czy nie warto spróbować?
W końcu uległa ich namowom, ale teraz żałowała swojej pochopnej decyzji. Czuła się zupełnie wykończona, a musiała udawać, że jest w świetnym nastroju. Jedyna korzyść, że może tak się zmęczy, iż przynajmniej zaśnie tej nocy.
- Idzie wreszcie ten, który miał kupić pieczywo - obwieścił Bob.
Wszyscy odwrócili się w stronę nadchodzącego Jeffa.
- Zdążyłeś w ostatniej chwili - zakomunikowała Lynda. - Właśnie mieliśmy ruszać.
Jeff posłał jej swój chłopięcy uśmiech, który zawsze tak rozbrajał Ninę. Dołożył do kosza dużą papierową torbę.
- Kupiłem trzy rodzaje bułeczek i jeszcze ciasteczka, i pączki na świąteczne śniadanie.
Lynda niecierpliwie skinęła głową, ale nie mogła się nie uśmiechnąć.
- Świetnie zrobiłeś, Jeff. No dobra, słuchajcie. Pojedziemy furgonetką Boba. Jakoś się upchniemy.
Nina zamierzała pojechać swoim samochodem, żeby być niezależna, ale Lynda jak zwykle decydowała za wszystkich. Gdyby teraz zaczęła się upierać przy swoim, z pewnością zostałaby napomniana i pouczona, że powinna integrować się z resztą. Jakby ją słyszała: „Nino, wiem, że to nie jest łatwe, ale spróbuj”.
Z ociąganiem podążyła za innymi. Straciła z oczu Jeffa. Zobaczyła go dopiero wtedy, kiedy stanął za nią i położył dłonie na jej ramionach.
- Nie widziałem cię przez cały tydzień - usłyszała tuż przy uchu jego szept. - Telefonowałem dziś rano, żeby cię wyciągnąć na lunch, ale nie oddzwoniłaś.
Na szyi czuła dotyk jego rąk i ciepły oddech. Zesztywniała.
- Och, Jeff - wykrztusiła - przepraszam cię. Miałam zadzwonić, ale byłam strasznie zajęta i zupełnie zapomniałam.
- Umiesz mi schlebiać - zażartował Jeff.
- Naprawdę mi przykro. Zresztą i tak bym nie poszła. Cały czas pracowałam.
Prawda była taka, że chociaż dziś była w znacznie lepszym stanie niż wczoraj, to nadal nie czuła się na siłach, by stawić czoło Jeffowi.
Weszła do samochodu, Jeff za nią. Z ulgą dostrzegła, że zostało tylko jedno wolne miejsce.
- Nie zmieścimy się. Wezmę swój wóz i pojadę za wami.
- Żaden problem.
Jeff chwycił ją za rękę i zanim zdążyła się zorientować, pociągnął ją w stronę wolnego fotela i posadził sobie na kolanach.
Siedziała wyprostowana, z trudem łapiąc oddech, palcami wczepiona w oparcie fotela przed nimi.
- Jestem za ciężka - zaprotestowała słabym głosem.
- Bzdura. Ważysz tyle co piórko. - Przyciągnął ją mocniej do siebie. - Oprzyj się.
Samochód ruszył. Wszyscy śmiali się i żartowali, powtarzając sobie kursujące ostatnio po szpitalu dowcipy.
Jeff nie cofnął ręki. Przyciskał Ninę do siebie, czuła zapach jego wody toaletowej. Z trudem znosiła dziwne napięcie między nimi.
- Wygodnie ci? - zamruczał.
- Tak, bardzo.
Z zapamiętaniem wpatrywała się w okno, bezskutecznie próbując uciszyć gwałtownie bijące serce. Wiedziała, że Jeff patrzy na nią. Nagle przepełniło ją dzikie pragnienie, by wypłakać się na jego ramieniu.
- Jutro wyjeżdżasz do Teksasu, prawda? - Nie.
- To znaczy, że rodzice przyjadą do ciebie?
- Nie, wybrali się w rejs.
- Więc jutro wieczorem wychodzisz gdzieś... ze znajomymi?
- Nie, sama szykuję kolację.
Lepiej, żeby nie wiedział, że pewnie w samotności zje błyskawiczny kotlet z pieczonym ziemniakiem. Lekko przesunął dłonią po jej ramionach.
- Nina...
- Och, spójrz tutaj! - Nie mogła dopuścić, by wyciągnął z niej jakieś szczegóły na temat jutrzejszego wieczoru. - Widziałeś kiedyś coś takiego? - zapytała zdławionym głosem.
Zerknął na mijany właśnie dom.
- Owszem, ładny.
Znów zaczął się jej przyglądać, Udawała, że tęgo nie widzi. Wprawdzie opierała się o niego plecami, ale ciągle była spięta. Nadal wpatrywała się w okno. Jeff nie odrywał od niej oczu.
Daleko jej było do filmowych piękności, które doskonałość rysów w znacznej mierze zawdzięczały operacjom plastycznym. Ale było w niej coś, czemu nie potrafił się oprzeć. Delikatne usta były nieco za szerokie, a brązowe oczy wydawały się zbyt duże w jej owalnej twarzy. Kiedy się uśmiechała, rozświetlał je wewnętrzny ogień. Ale dziś wieczorem były dziwnie zgaszone, jakby padł na nie jakiś cień.
Pod palcami czuł delikatny zarys jej żeber. Była bardzo szczupła. I taka wiotka. Właściwie to ta jej kruchość zwróciła na początku jego uwagę. Na widok słabszych zawsze odzywał się w nim instynkt opiekuńczy. Dopiero potem dostrzegł jeszcze inne rzeczy - te wielkie, bezbronne oczy, sposób, w jaki czasami się śmiała, a jej śmiech przypominał mu dźwięk poruszonego podmuchem wiatru dzwoneczka.
Ale mylił się sądząc, że są to oznaki słabości. Od trzech miesięcy próbował przełamać jej opory i nie posunął się ani o krok. Wprawdzie kilka razy pocałował ją przelotnie w policzek, ale nic więcej. Czekał więc na jakiś sygnał z jej strony.
To czekanie przeciągało się jednak. Może to on powinien zrobić pierwszy krok, uświadomić Ninie, że nie jest jej obojętny. Był przecież prawie pewny, że tak jest. Od wielu lat żadna kobieta nie zrobiła na nim takiego wrażenia, a on nigdy nie poddawał się bez walki. Potrafił być uparty.
Podniósł rękę wyżej, przesuwając ją po jej piersiach. Teraz obejmował ją za szyję. Usłyszał jej zdyszany oddech, a pod dłonią poczuł gwałtownie przyspieszone tętno. Uśmiechnął się i zaczął od niechcenia gładzić kciukiem jej szyję.
Nina siedziała nieruchomo, starając się nie zauważać zachowania Jeffa.
Po chwili przyjechali na miejsce. Zeskoczyła z jego kolan i zmieszała się w innymi. Jeff przyglądał się temu z zamyślonym uśmiechem.
Znajdowali się w jednej z biednych dzielnic miasta, zabudowanej małymi, zaniedbanymi domami. Wejście do jednego z nich było oświetlone - Lynda uprzedziła właścicieli o ich wizycie.
Tę rodzinę wybrali wspólnie z listy zaproponowanej przez opiekę społeczną. Jeny i Becky Summers, oboje po trzydziestce, mieli czterech synów w wieku od jedenastu do sześciu lat i czteroletnią Penny.
Jerry został zwolniony z pracy w warsztacie mechanicznym i od ośmiu miesięcy nie mógł znaleźć innego zajęcia. Kiedy skończył się zasiłek dla bezrobotnych, opieka społeczna przyznała im skromną sześciomiesięczną zapomogę. Po upływie tych sześciu miesięcy nie będzie już możliwości udzielania im dalszej pomocy.
Becky, drobna blondynka, z radością i jednocześnie zażenowaniem otworzyła drzwi i zaprosiła ich do środka.
W saloniku, obok zniszczonej kanapy i fotela, znajdowały się dwa łóżka. Zapewne sypiała tu dwójka dzieci. Oprócz wąskiej kuchni z wytartym linoleum i starymi szafkami, w domu były najwyżej dwie małe sypialnie.
Sosnowa podłoga nie była niczym przykryta, a okna przesłaniały wystrzępione, pożółkłe rolety. Nie było zasłon. Nina z poczuciem winy pomyślała o swoim wygodnym mieszkaniu.
Chłopcy Summersów okrążyli Boba, dźwigającego świąteczny kosz. Oczy błyszczały im z podniecenia.
- Czy mogą teraz dostać czekoladowe indyki? - zapytał ich matkę, a kiedy się zgodziła, postawił kosz na podłodze i włożył łakocie w żarliwie wyciągnięte rączki. - Został jeszcze jeden dla waszej siostry.
- Penny przed chwilą zasnęła - wyjaśniła Becky. - Położyłam ją do łóżka.
Jerry Summers, szczupły, mizerny mężczyzna z gęstą brodą, stał w przejściu prowadzącym do kuchni i w milczeniu obserwował rozgrywającą się przed nim scenę. Z pewnością szarpały nim sprzeczne uczucia, wdzięczność na zmianę z zażenowaniem i upokorzeniem. Ninie ścisnęło się serce, gdy na niego spojrzała.
Wreszcie zebrał się w sobie i postąpił w stronę Boba.
- Doceniamy waszą pomoc - odezwał się, biorąc kosz z jego rąk. - Dzięki wam dzieciaki będą miały wspaniałe święto.
- Mam trochę jabłecznika, zachowanego na specjalną okazję - wtrąciła Becky. - Już jest zagrzany. - Rozejrzała się bezradnie wokół. - Tylko nie wiem, gdzie usiądziecie, żeby się pomieścić.
- Podłoga będzie w sam raz - Jeff usiadł pod ścianą, podciągając nogi. Wiatr potargał mu włosy, co nieoczekiwanie rozczuliło Ninę. Ujął ją za rękę i pociągnął w dół, aż znalazła się na podłodze obok niego. - Tu jest mnóstwo miejsca. Zostawmy kanapę innym.
W końcu każdy gdzieś się umieścił. Chłopcy przysiedli na podłodze przed kanapą i kończyli jeść swoje indyki. W pokoju panował ożywiony gwar. Jeff pochylił się ku Ninie i szepnął:
- Dla kogo szykujesz jutro kolację?
Na szczęście w tym momencie wyrosła przed nimi Becky, dzierżąc w dłoniach dwa kubeczki.
- Dziękuję - Nina uśmiechnęła się do niej z ulgą. - Właśnie tego mi było potrzeba.
Ujęła gorący kubek w obie dłonie. Przepełniały ją sprzeczne uczucia: współczucie, podziw i nawet coś w rodzaju zawiści, jaką budził w niej widok dużej rodziny Becky.
Jeff oparł się wygodnie i upił łyk z kubka.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, Nino.
- O świątecznej kolacji? - zapytała ostrożnie. - Dlaczego to cię interesuje?
Przełożył kubek do drugiej ręki, wsunął rozgrzaną dłoń pod jej włosy i przeciągnął nią po jej karku.
- Uchylasz się od odpowiedzi.
- Nie wygłupiaj się. Wolałabym, żebyś tego nie robił. Czuła dotyk jego palców, delikatnie masujących jej szyję.
Krew zaczęła szybciej krążyć w jej żyłach.
Przyglądał się jej zmrużonymi oczami. To powinno być zabronione, żeby mężczyzna miał takie długie, gęste rzęsy. Szybko odwróciła wzrok i wbiła oczy w swój kubek. Powoli piła gorący, pachnący korzeniami jabłecznik.
Jeden z przybyłych, członek przyszpitalnego chóru, zaintonował pieśń. Wszyscy się przyłączyli. Potem przyszła kolej na inne tradycyjne pieśni.
Jeff przyglądał się Ninie. Skończyła pić, odstawiła na bok swój kubek. Objęła rękami kolana i pochyliła się do przodu. Ciemne loki wiły się wokół jej miłej buzi. Śpiewała z innymi, ale smutek jej nie opuścił. Jeff przyjmował to ze zrozumieniem. Wiedział od Lyndy, że kilka lat temu w okresie Świąt Bożego Narodzenia straciła męża i córkę.
Chciałby przytulić ją do siebie i spróbować jakoś pocieszyć, ale wiedział, że nie przyjęłaby od niego objawów współczucia. Wyraźnie bała się i jego, i jego starań, by stali się sobie nieco bliżsi. A skoro tak, to chyba coś do niego czuła, przekonywał sam siebie, czerpiąc z tego nadzieję.
Jego ręka, jakby kierowana własną wolą, uniosła się, by dotknąć jej włosów. W tej samej chwili Nina zesztywniała. Gwałtownie pobladła, rozszerzonymi oczami wpatrywała się w Becky, która przysiadła na poręczy fotela, zajętego przez męża.
Jeff przeniósł wzrok w tę stronę. Becky wyciągnęła ramiona na przyjęcie wchodzącej do pokoju dziewczynki. Musiał obudzić ją głośny śpiew. Becky posadziła ją sobie na kolanach. Dziewczynka była ubrana w obszerną, wyblakłą koszulkę, a długie jasne włosy spływały jej na plecy. Dziecko przetarło zaspane oczy i zawstydzone ukryło głowę na maminej piersi.
Usłyszał tylko, jak Nina udręczonym głosem wyszeptała jedno jedyne słowo:
- Candi.
Chwiejnie podniosła się i oparła o ścianę. Przestraszył się, że zaraz zemdleje. Zerwał się na nogi i objął ją mocno ramieniem.
- Nina? - Serce mu się ścisnęło na widok bólu, malującego się w jej oczach. - Kochanie, co się stało?
- Przestań... - strząsnęła jego ramię.
- Może lepiej usiądź.
W milczeniu potrząsnęła głową.
- Nina...
- Muszę... muszę stąd wyjść.
Odwróciła się, niezdarnie namacała klamkę, otworzyła drzwi i wybiegła.
Rozdział drugi
Odnalazł ją w furgonetce, skuloną w rogu fotela, z głową wciśniętą w podciągnięte kolana. Usiadł obok niej i delikatnie pogładził po włosach. Nie poruszyła się, jakby nie zdając sobie sprawy z jego obecności. Nie opierała się, kiedy wziął ją w ramiona. Drżała.
- Przepraszam - wyszeptała. - Nie mogłam się opanować. Wygłupiłam się, co?
- Nikt niczego nie zauważył. - Delikatnie pocałował ją w czubek głowy. Poczuł lekki zapach mydła. - Nie przejmuj się tym.
Po chwili odezwała się cicho.
- Zobaczyłam tę dziewczynkę... siedziała tyłem do mnie... te jasne włosy - głos się jej rwał, na moment ucichła, próbując się uspokoić. - Myślałam, że to moja córeczka.
- Miała na imię Candi?
- Tak, Candice. Miała cztery lata, kiedy... kiedy ją utraciłam. Na widok tego dziecka nagle wydało mi się, że ona wróciła. Ja... ja nie umiem ci tego wytłumaczyć.
Czule przeciągnął palcami po jej włosach.
- Nawet się nie staraj.
Podniosła na niego oczy. Serce mu się krajało, kiedy widział jej zalaną łzami twarz.
- Pewnie myślisz, że zwariowałam.
- Mylisz się.
- Mój mąż i córka zginęli dwa lata temu w czasie pożaru domu.
Wziął jej twarz w obie dłonie, kciukami delikatnie starł ślady łez na policzkach.
- Wiem, Lynda mi powiedziała.
- To się stało trzy dni przed Bożym Narodzeniem. Mieszkaliśmy na wsi, w ogromnym, starym, zapuszczonym domu. Właściwie wszystko wymagało remontu, ale to nam nie przeszkadzało. Kochaliśmy ten dom. - Przerwała, a po chwili ciągnęła dalej: - Pojechałam do miasta na zakupy. Candi spała. Ustalono, że Dan, mój mąż, musiał usnąć przed telewizorem - znów urwała, próbując się uspokoić. - Prawdopodobnie zapaliła się instalacja elektryczna. Zbieraliśmy pieniądze, żeby ją wymienić. - Jej ciemne oczy znów wypełniły się Izami.
Trzymał ją w uścisku, dopóki nie przestała szlochać.
- Już wszystko będzie dobrze, przyrzekam - zapewniał ją szeptem.
- Teraz znów wszędzie są te świąteczne dekoracje i znów wszystko odżyło. Nie mogę dojść do siebie. Niepotrzebnie tu przyjechałam.
Uniósł jej głowę i popatrzył w spłakane oczy.
- Właśnie bardzo potrzebnie.
- Nie...
- Nie możesz odgrodzić się od ludzi - przerwał jej. - Nino, to nie ty umarłaś.
Zaskoczona, zamrugała gwałtownie i odepchnęła jego ręce. Wzburzyły ją te słowa.
- Nie ma nic gorszego niż utrata kogoś, kogo się kocha najbardziej na świecie. To tak, jakby samemu się umarło, a nawet jeszcze gorzej, bo ciągle żałuje się, że się nie umarło razem z nim. - Przeciągnęła palcami po włosach i popatrzyła w okno. - Nie masz prawa mnie pouczać, Jeff. Nie jesteś w stanie tego zrozumieć.
- Owszem, jestem. - Dotknął jej policzka.
- To łatwo powiedzieć.
- Spójrz na mnie, Nino. - Odgarnęła włosy i odwróciła się ku niemu. Położył ręce na jej barkach. - Pięć i pół roku temu zmarła moja żona. Miała białaczkę.
Dopiero teraz zobaczyła w jego oczach coś, czego wcześniej nie dostrzegła, bo była zbyt zajęta własnym bólem. On również stracił kogoś, kogo kochał. I tak jak ona przeklinał los, który go oszczędził i kazał żyć, kiedy życie straciło wszelki sens.
Dotknęła jego policzka.
- Przepraszam. Nakrył ręką jej dłoń.
- O jej chorobie dowiedzieliśmy się niecałe dwa lata po ślubie. Zmarła trzy tygodnie po naszej drugiej rocznicy.
- Och, Jeff...
Przez długą chwilę nie odrywali od siebie oczu. Usta jej zadrżały, dostrzegła napięcie w jego oczach.
To nie był pocałunek, którym chciał ją pocieszyć. Całował ją mocno, żarliwie. Początkowo jeszcze się opierała, rozsądek ostrzegał ją, ale ciało zawiodło. Ogarnął ją gwałtowny płomień, z piersi wyrwał się cichy jęk, a jej ręce zanurzyły się pod jego wiatrówkę i przyciągały go do siebie.
Przygarnął ją mocniej. Odkryła w nim jakaś dzikość i rozpaczliwą desperację, której się po nim nie spodziewała.
Wiedziała przecież, że powinna się mieć na baczności przed tym, co już wcześniej czaiło się w jego oczach i o czym wolała nie myśleć.
Jej opór słabł z każdą chwilą. W końcu poddała się.
Wstrząsnął nim dreszcz, na moment oderwał od niej usta i popatrzył na nią pociemniałymi oczami.
Zanim zdążyła zebrać myśli, znów przyciągnął ją do siebie i zaczął całować. Nawet się nie spostrzegła, kiedy otoczyła ramionami jego szyję. Całował ją coraz namiętniej, jej łzy łączyły się z jego gorącym oddechem, domagał się więcej. Nie była gotowa, by posunąć się dalej. Ale nie chciała, by przestał ją całować.
Bez wahania wsunął gorącą dłoń pod jej sweter. Poczuła palący dotyk jego szczupłych, twardych palców. Jej ciało płonęło z pragnienia, wyrywało się ku niemu. Znała smak miłosnych uniesień, ale to było coś, czego nigdy przedtem z taką siłą nie doświadczyła. I, na Boga, pragnęła tego zaznać!
Objął dłońmi jej piersi, rozkoszując się jedwabistym dotykiem ciepłej skóry. Z trudem hamował przepełniające go pożądanie i szaleńczą pokusę, by popchnąć ją na fotel, zapomnieć o wszystkim, zatracić się w radosnej rozkoszy.
Słyszał jej krótki, urwany oddech i ciche, bezradne jęki. Wszystkie opory gdzieś uleciały, rozwiały się gdzieś. Nagle jakiś dźwięk przywrócił ich do rzeczywistości.
Jakieś głosy, słowa pożegnania. To reszta grupy wracała do samochodu.
Oderwała od niego usta i popatrzyła na niego zmieszana. Sprzeczne myśli kłębiły się w jej głowie. Wydawało się jej, że jeszcze czuje dotyk jego warg. Ciało nadal go pragnęło.
- No - odezwał się Jeff - zabrało nam to sporo czasu, ale w końcu dowiedzieliśmy się.
Pogładził palcami jej kark. Przebiegł ją dreszcz.
- Czego się dowiedzieliśmy? Uniósł brew.
- Pragniesz mnie tak samo jak ja ciebie. Dopiero teraz go zrozumiała.
- Nie, to nie tak. Dzisiaj nie jestem sobą.
Odsunęła się od niego i wcisnęła w kąt fotela. Zapatrzyła się w przemykającego po podwórzu białego kota. Teraz nie może myśleć o tym, co się zdarzyło. Pomyśli o tym później, kiedy będzie sama.
Jeff przyglądał się jej badawczo. Jednak odnalazł w niej tę namiętną kobietę, której istnienie zawsze podejrzewał. Ale zaskoczyły go własne odczucia.
Nie ruszył się, żeby ją wziąć na kolana, kiedy inni zaczęli wchodzić do środka. Wiedział, że napotka opór.
Musi odzyskać równowagę po tym, co przeżył. Położył głowę na oparciu i przymknął oczy.
Pragnął jej od chwili, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy.
Nie dlatego, że od tak dawna był sam. W szpitalu było dość kobiet gotowych złagodzić jego samotność.
Nino, to ciebie chcę. Tak bardzo, jak jeszcze nigdy żadnej kobiety - pomyślał.
A to nie było wszystko. Uświadomił sobie także, że jest w niej zakochany.
Dzień Dziękczynienia był chłodny, ale słoneczny i bezwietrzny. Wczoraj Nina położyła się wcześnie, ale zasnęła dopiero przed pierwszą. Spała twardym snem. Obudziła się o wpół do dziesiątej. Postanowiła zająć się czymś, żeby nie mieć czasu na rozmyślania i znów nie popaść w depresję.
Przed śniadaniem wybrała się na mały spacer po okolicy. Zwykle spotykała wielu sąsiadów, ale dzisiaj wszystkich pochłaniały świąteczne przygotowania do rodzinnej kolacji. Rozpoczął się trwający aż do Nowego Roku okres, kiedy życie koncentruje się na rodzinie. Ludzie samotni są pozostawieni sami sobie.
Odegnała od siebie te myśli. Musi się zająć czymś innym. Zaczęła oglądać mijane ogródki, tonące teraz w różnobarwnych chryzantemach, podziwiać piękno dębów, których liście mieniły się złotem i czerwienią.
Zdarzały się chwile, kiedy rozważała możliwość zamieszkania w osobnym domku. Wtedy mogłaby mieć swój ogródek. Na farmie uprawiała spory warzywnik, a dom był otoczony rabatami kwiatów. Kiedy przeniosła się do miasta, nie chciała, by cokolwiek przypominało jej to, co utraciła. Ale tęskniła za grzebaniem w ziemi, wysiewaniem nasion, szykowaniem rozsady, flancowaniem, obserwowaniem roślin, jak wzrastają i zaczynają kwitnąć.
Właściwie nie było przeszkód, by na jej małym patio postawić parę doniczek i hodować kwiaty. Na samą tę myśl nie mogła doczekać się nadejścia wiosny. To ją zaskoczyło - po raz pierwszy od dwóch lat na coś czekała.
To nie ty umarłaś, Nino.
Wczoraj wstrząsnęły nią te słowa, ale Jeff wiedział, że powinna je usłyszeć. Zdać sobie sprawę, że mimo przeżytego bólu cieszy się, że żyje.
Otworzył jej oczy na wiele rzeczy. Znów poczuła, że jest młodą kobietą, zdolną do głębokich uczuć. Wystarczyło mu tylko kilka chwil, by jej to udowodnić. Ta łatwość ją przeraziła.
W drodze powrotnej kupiła gazetę. Dochodziła jedenasta, kiedy zasiadła do śniadania.
Przeczytała gazetę, rozwiązała krzyżówkę i rebusy, na koniec zatrzymała się na repertuarze kin. Postanowiła wybrać się po południu na coś lekkiego, a potem zjeść kolację w barku w centrum handlowym. Zamiast leżącego w zamrażarce błyskawicznego befsztyka zje pieczonego indyka i ciasto z dyni. W końcu nie musi rezygnować z tradycji tylko dlatego, że jest sama.
Potem poogląda świątecznie udekorowane wystawy. Musi się z tym wszystkim oswoić, więc może zacząć już dziś. Sklepy wprawdzie będą zamknięte, ale może wpadnie jej w oko coś, co nada się na gwiazdkowy prezent dla rodziców czy znajomych.
Wybrała komedię z Whoopi Goldberg. Taki film z pewnością świetnie poprawi jej nastrój. O czwartej, ubrana w granatową bluzkę i spodnie, narzuciła na siebie pastelowy różowy sweter i zbierała się do wyjścia. Przekładała portfel i klucze do granatowej torebki, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi.
Na progu stał Jeff Eberhart. Był w grubym, białym swetrze z aplikacją na piersi, w takim samym ciemnoniebieskim kolorze jak jego oczy. Na twarzy miał figlarny uśmiech.
Widząc jej zaskoczone spojrzenie, uderzył się dłonią w czoło i wykrzyknął:
- Na Boga, udało się!
Starała się zapanować nad sobą.
- Co się udało?
- Telepatia. Skrzyżowała ręce i oparła się o futrynę.
- Może zechcesz to jakoś jaśniej wytłumaczyć.
- Słuchaj, cały dzień wysyłałem do ciebie komunikaty - przebiegł ją spojrzeniem od stóp do głów. - Najwyraźniej jesteśmy na tej samej fali.
- Wątpię. Co to były za komunikaty?
Przymknął oczy i zaczął mówić monotonnym głosem, jakby próbował ją zahipnotyzować:
- Będziesz w domu, kiedy Jeff Eberhart zadzwoni do twoich drzwi. Spostrzeżesz, że czuje się samotny i ulitujesz się nad biedaczkiem. Współczucie i dobre serce nie pozwoli ci skazać go na kolację w samotności i zgodzisz się mu towarzyszyć.
Nina na moment zaniemówiła. Potrząsnęła głową.
- Przykro mi, ale chyba odbieramy na innych falach. Właśnie wybieram się do kina.
Jego uśmiech zgasł.
- Już jesteś po świątecznej kolacji?
- Nie, jadłam późno śniadanie.
- Zaraz, czegoś tu nie rozumiem. Czy to znaczy, że idziesz teraz do kina, a potem wracasz tutaj? Przecież mówiłaś, że sama szykujesz kolację.
- Właściwie nie. Powiedziałam tak, ale zmieniłam zdanie.
- Poczuła, że się rumieni. - Mówię prawdę, rozmyśliłam się. Za dużo zachodu, żeby szykować świąteczne potrawy dla jednej osoby. Zjem coś na mieście.
- Mam lepszy pomysł. Chodźmy razem do kina, a potem na kolację do Greenleaf's.
Była to jedna z modnych restauracji, mieszcząca się w eleganckim hotelu. Dziś wieczorem nawet nie ma co marzyć o wolnym stoliku w takim miejscu. Uczepiła się tej wymówki.
- Będziemy musieli czekać co najmniej godzinę na stolik, albo jeszcze dłużej. Nie warto.
- Już zamówiłem stolik na siódmą. Popatrzyła na niego z urazą.
- Jesteś bardzo pewny siebie, co? Nawet nie drgnął.
- Miałem nadzieję, że zaprosisz mnie do siebie - byłem przekonany, że sama urządzasz przyjęcie. Stolik zarezerwowałem na wszelki wypadek. Lubię być przygotowany na różne okoliczności.
Ciekawe, co miał na myśli, zastanowiła się. W każdym razie kolacja w Greenleaf's była kuszącą propozycją. Jeśli się zgodzi, z pewnością napyta sobie biedy. Ale tak trudno mu się oprzeć. Co za facet!
Dlaczego nie zatrzasnęła mu drzwi przed nosem?
Powinna spojrzeć prawdzie w oczy - dlatego, że bała się tej samotnej kolacji w barze, bo jego widok budził w niej jakąś radość, bo chciała pójść z nim do kina i na kolację.
- Lubisz filmy z Whoopi Goldberg? - zapytała w końcu.
- Przepadam za nimi.
- Wiec zgoda, kino i kolacja. Ale muszę wrócić wcześnie. Skrzywił twarz w uśmiechu.
- Tylko nie mów, że musisz jeszcze umyć włosy. Nina wybuchnęła śmiechem.
- Pójdę tylko po żakiet.
Rozdział trzeci
Film wprawił Ninę w świetny nastrój. Zaśmiewała się do łez i na spółkę z Jeffem zajadała się prażoną kukurydzą. Jeff przypatrywał się jej z uśmiechem. Nie oponowała, kiedy wyciągnął rękę i otoczył ją ramieniem.
Teraz, przy restauracyjnym stoliku, znów stała się czujna. Jeff wyczuwał jakąś niewidzialna barierę, która ich dzieliła. Starał się nie okazywać rozczarowania.
Wybór świątecznych potraw był tak bogaty, że choć były przepyszne, nikt nie zdołałby wszystkich choćby spróbować. Nina jadła z apetytem, co sprawiło Jeffowi przyjemność.
Południowa, przeszklona ściana restauracji wychodziła na hotelowy park. Urok jesiennych chryzantem i cynii, mieniących się złotem i odcieniami brązu, podkreślała obsypana białymi kwiatami balsamina. W dali, otoczona rabatami kwiatów, majaczyła rzeźba siedzącej dziewczyny pogrążonej w lekturze.
Głos Niny przywrócił Jeffa do rzeczywistości. Wypytywała go o rodzinę i dzieciństwo spędzone w północno-zachodniej Oklahomie.
- Mój ojciec uprawiał pszenicę - powiedział, smarując masłem grzankę.
- Nie mam o tym najmniejszego pojęcia.
- Nic nie straciłaś. To mordercza harówka, od świtu do nocy, przy wtórze nieustającego wiatru. Jeśli z rzadka zdarzało się, że wiatr przestawał wiać, cisza doprowadzała ludzi do obłędu.
- Twoi rodzice nadal tam mieszkają? Potrząsnął głową.
- Kilka lat temu zginęli w czasie powodzi. Pojechali do miasta na zakupy i nagle przyszła gwałtowna ulewa. W zachodniej Oklahomie rzadko pada, ale jeśli już, to jest to istny potop. - Umilkł i zamyślił się. - Kiedy wracali do domu, zakurzona droga zamieniła się w jezioro. Ich samochód przewrócił się i zatonął. Oboje zginęli.
- Przepraszam - wyszeptała Nina. Sięgnęła po kieliszek i upiła łyk wina. - Wiele nieszczęść spadło na ciebie.
Uniósł kieliszek.
- Prędzej czy później każdy kogoś traci.
- Nadal masz tę farmę?
- Nie. Sprzedaliśmy ją razem z Kylem, moim bratem. Rodzice kochali ten zapomniany przez Boga i ludzi kawałek ziemi, ale my przez wszystkie wakacje musieliśmy im pomagać i mieliśmy dość takiego życia. Nic nas tam nie ciągnęło. Do końca życia mogę nie oglądać tych stron.
- Świetnie to rozumiem. Kiedyś przejeżdżałam tamtędy i niezbyt mi się tam podobało. Dużo ładniejsza jest wschodnia Oklahoma, gdzie są drzewa i wzgórza. - Odstawiła kieliszek. - A co porabia twój brat?
- Mieszka w San Diego. Ma żonę i dwie córki. Prowadzi szpanerski hotel w starej części miasta. - Sięgnął po butelkę i ponownie napełnił kieliszki. - Mówiłaś, że mieszkałaś z mężem na wsi - korzystał z okazji, żeby dowiedzieć się o niej czegoś więcej. - Gdzie to było?
Niecierpliwie potrząsnęła głową, ale odpowiedziała:
- Jakieś sto kilometrów od Fortu Worth. Dziadkowie Dana zostawili mu w spadku dom i sto trzydzieści hektarów ziemi, nadającej się tylko na pastwisko. Dan spędzał u nich wszystkie wakacje i zawsze marzył o życiu na wsi i hodowli bydła. Kiedy odziedziczył farmę, postanowiliśmy spróbować, ale ledwie udawało się nam wiązać koniec z końcem.
- Tak to jest w dzisiejszych czasach. - Bawił się kieliszkiem. - Jak znalazłaś się w Tulsie?
Wbiła oczy w talerz.
- Po utracie Dana i Candi nie byłam w stanie zajmować się hodowlą. Dom też już do niczego się nie nadawał. Zresztą, nawet gdybym mogła, nie chciałam tam dłużej zostać.
Jeff skinął głową z milczącym zrozumieniem.
- Nie chciałam też wracać do rodziców. Nasze stosunki były świetne, kiedy byliśmy z dala od siebie. - Uśmiechnęła się. - Moja mama ma dobre intencje, ale lubi rządzić. Trudno mi się do tego dostosować. Kiedy byłam nastolatką, różnie bywało. - Czasami zastanawiała się, czy spieszyłaby się tak z zamążpójściem, gdyby w domu było inaczej. - Wcześniej byłam w Tulsie kilka razy i zawsze mi się tu podobało. Kiedy sprzedałam farmę, ulokowałam pieniądze i zaczęłam rozglądać się za pracą.
- Nigdy tego nie żałowałaś?
- Nie. Wiem, że nie powinnam podejmować ważnych decyzji życiowych tuż po stracie męża, ale przecież i tak całe moje życie się zmieniło. Miasto mnie nie rozczarowało, nadal mi się podoba. Lubię też swoją pracę.
- A życie osobiste?
Popatrzyła na niego. W mgnieniu oka ożyły wspomnienia wczorajszego wieczoru. Zdawało jej się, że na ustach czuje dotyk jego warg.
- Mam przyjaciół w szpitalu.
- I to ci wystarcza? Tylko praca i znajomi? Do wczorajszego wieczoru tak właśnie myślała.
- Na razie tak. Przyjrzał się jej uważnie.
- Nie wierzę ci. - Odsunął pusty talerz, oparł łokcie na stole i złożył przed sobą dłonie. - Jesteś bardzo ponętną kobietą. Nie powinnaś być sama.
Zarumieniła się.
- Jeff, przestań - wyszeptała. - Chcesz, żebym pożałowała, że zgodziłam się na tę kolację?
- Dlatego, że chcesz być sama, czy dlatego, że w głębi duszy wiesz, że mam rację?
Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę. Odwróciła wzrok.
- Już skończyłam jedzenie. Jeśli ty też, to możemy iść.
- Starannie złożyła serwetkę i ułożyła ją obok talerza. - Dziękuję za wspaniałą kolację.
- Nie da się walczyć z tym, co się czuje, Nino. To się udaje tylko do czasu.
Ujął jej dłoń, położył na swojej i przeciągnął palcem po linii życia. Poczuł, że zadrżała.
Nina oswobodziła dłoń i opuściła ręce na kolana.
- To nie jest takie proste.
Uważnie przyglądał się jej napiętej twarzy. Odwróciła wzrok.
- Jest proste, jeśli tego chcesz. Podniosła na niego oczy.
- Starałam się, żeby od pierwszej chwili sytuacja była jasna. Nie nam ochoty na bliższą znajomość.
- To zabawne. Wczoraj wieczorem odniosłem zupełnie inne wrażenie.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- To nie jest uczciwe. Wczoraj byłam w szoku.
- Jednak dokonałem odkrycia.
- O czym ty mówisz? Jakiego odkrycia?
Że jestem w tobie zakochany, pomyślał w duchu.
- Że wcześniej czy później pójdziemy do łóżka.
Nie było sensu zaprzeczać, że od wczorajszego wieczoru coś ją do niego ciągnęło, ale wiedziała, że musi zachować ostrożność. Przeżyła szczęśliwą miłość, która dała jej dziecko. Żyła pełnią życia, w którym jedynym problem było zaoszczędzenie pieniędzy na gwiazdkowe prezenty.
I nagle, bez uprzedzenia, jej świat legł w gruzach. Maż, dziecko, dom - wszystko zniknęło, jakby nigdy nie istniało. Gdzieś w głębi jej duszy ciągle tlił się dręczący ból, choć już nie tak przejmujący jak na początku. Czas leczy rany - ci, którzy tak ją zapewniali, nie mylili się. Gdyby tak nie było, już dawno by nie żyła. Jednak w jakiejś chwili śmierć przestała być dla niej wybawieniem. Od tej pory wiedziała, że powoli zaczyna dochodzić do siebie.
Mimo to żaden związek z Jeffem nie wchodził w grę. Podobał się jej, może nawet kiedyś mogłaby go pokochać, ale miłość i związane z nią ryzyko utraty kochanej osoby były ponad jej siły.
- Musisz być dobry na sali sądowej. Potrafisz walczyć o swoje do upadłego.
- Chwytam się wszystkich sposobów.
- Rzeczywiście. I idziesz jak burza.
- Przez trzy miesiące próbowałem nakłonić cię do wspólnego wyjścia. Trudno przecież liczyć obiady w szpitalu.
- Rozumiem. I teraz nadeszła pora na konkretną propozycję. Wszystko sobie obmyśliłeś. Może więc od razu powiedz, czego oczekujesz?
Jeff daremnie próbował pohamować psotny uśmiech.
- Niezłe pytanie.
- Staram się dociec, co ci chodzi po głowie. Spoważniał.
- Cokolwiek by to miało być, nie chcę, żeby zajęło to kolejne trzy miesiące. Oswój się z myślą o nas, spróbuj przezwyciężyć strach przed przyjęciem innego mężczyzny do swego życia. Nie popędzam cię, Nino, ale chciałbym być z tobą.
Nina chciała zerwać się i uciec, ale to byłby kolejny błąd. Zebrała resztki sił i uśmiechnęła się.
- Wiesz co - wypaliła bez zastanowienia - Lynda cały czas jęczy, że ma dosyć organizowania tych akcji. Zgłosiłam się na ochotnika do przeprowadzenia czegoś podobnego w Boże Narodzenie. Możesz zostać moim pomocnikiem, jeśli chcesz.
- To brzmi nieźle - uśmiechnął się leciutko - ale niezupełnie o to mi chodziło;
- Mówiłeś o wspólnym spędzaniu czasu. Będzie po temu okazja. Więc jak?
Posłał jej rozbawione spojrzenie.
- Zgoda.
- To co, możemy już iść?
Na progu domu delikatnie pocałował ją w skroń.
- Pozwól mi wejść do środka, Nino.
Kusiło ją, by się zgodzić. Ten jeden raz. Popatrzyła mu w oczy, zastanawiając się, jakim okazałby się kochankiem. Po wczorajszym pocałunku mogła się wiele po nim spodziewać...
- Nie, Jeff.
Z westchnieniem przeciągnął palcem po linii jej brwi.
- Przecież nie gryzę. Chyba żebyś sama tego chciała. Starała się nie odpowiadać na dotyk jego rąk.
- Dobranoc, Jeff - odrzekła, szukając w torebce kluczy.
- Poczekaj.
Wziął od niej klucze. Otwierał drzwi jedną ręką, drugą dotknął jej policzka i zbliżył usta do jej ust.
Ten pocałunek był całkiem inny. Całował ją łagodnie, czule. Oparta plecami o drzwi czuła nacisk jego ciała, delikatny zapach wina. Zwolna rozluźniła się pod jego dotykiem, jej stanowczość zaczęła się rozwiewać... Ostrożnie odsunęła się od niego.
- Jeff - głęboko zaczerpnęła powietrza. Popatrzyła w jego roześmiane oczy. Palcami lekko gładził jej barki. - Lubisz wprawiać mnie w zakłopotanie, prawda?
- Tak - przyznał - lubię. Przyglądała mu się dłuższą chwilę.
- Chyba źle zrozumiałeś moją propozycję współpracy. - Znów była opanowana. - Nie przewiduję żadnych konsultacji w mojej sypialni - ani w twojej.
Nie zrobiło to na nim wrażenia.
- Wolałabyś jakieś neutralne miejsce? Świetny pomysł. Więc kiedy odbędzie się nasza pierwsza... konsultacja?
Odgarnęła włosy do tyłu.
- Powiem ci w poniedziałek, w szpitalu.
- Cudownie. - Pocałował ją w czubek nosa. - Śpij dobrze, Nino.
Rozdział czwarty
Lynda z zaskoczeniem i wdzięcznością przyjęła propozycję Niny zajęcia się organizacją świątecznej akcji pomocy. Nie ukrywała jednak pewnych obaw.
- Czy na pewno sobie poradzisz?
- Tak. Muszę mieć jakieś zajęcie.
- W takim razie świetnie. Ja i tak mam tyle na głowie, że nie wiem, jak dałabym sobie z tym radę. - Lynda, pełna rozsadzającej ją wprost energii, bez względu na porę roku zawsze miała „za dużo na głowie”. - Oczywiście, jeśli będzie trzeba, możesz na mnie liczyć.
- Dam sobie radę. Jeff mi pomoże.
- Rozmawiałaś już z nim o tym? - zdziwiła się Lynda. Nina skinęła głową.
- W czwartek. - Widząc jej ciekawość dodała: - Byliśmy razem na świątecznej kolacji. W końcu oboje jesteśmy samotni.
- Rozumiem. Więc wreszcie zdecydowałaś się dać mu szansę. Cieszę się, Nino. Naprawdę mogłaś trafić gorzej.
- Och, Lyndo, proszę cię, przestań. - Właściwie powinna się spodziewać, że jeśli będzie pokazywać się z Jeffem, zaczną się komentarze. - Przecież ledwie się znamy.
- Uhm - powątpiewała Lynda.
- Naprawdę. Mamy ze sobą wiele wspólnego. Okazuje się, że miał żonę, którą stracił. Wiedziałaś o tym?
- Jasne. Wszyscy wiedzą.
Z wyjątkiem Niny. Dowiedziała się o tym dopiero parę dni temu. Tyle razy jedli razem lunch, a jej nawet nie przyszło do głowy, by zapytać o jego życie. Była skoncentrowana tylko na sobie. Może rzeczywiście za bardzo roztkliwiała się nad sobą?
- Pomyślałam sobie, żeby do tej gwiazdkowej akcji wytypować ponownie rodzinę Summersów. Nawet jeśli Jeny znajdzie jakąś pracę, to i tak nie będą w stanie urządzić Świąt. Co o tym sądzisz?
- Świetny pomysł. - Popatrzyła na nią z zakłopotaniem. - Ale czy jesteś pewna, że to wytrzymasz? W środę nie było ci lekko.
Jednak zauważyła jej reakcję. Ciekawe, czy inni również. Pochyliła głowę.
- Słuchaj, co z tobą? Przecież to ty zawsze namawiałaś mnie do działania, a kiedy chcę coś robić, zaczynasz mnie od tego odwodzić.
- Masz rację - roześmiała się Lynda. - Jakoś nie potrafię pogodzić się z myślą, że ktoś inny mógłby to zrobić tak dobrze jak ja.
- Zauważyłam. Moja mama ma podobne podejście.
- Więc zgoda, bierz się do roboty. A jeśli się zagalopuję i zacznę się wtrącać, każ mi się odczepić.
- Nie omieszkam - odrzekła ze słodyczą Nina i sięgnęła po słuchawkę. - Zaraz umówię się z Jeffem.
Początkowo Nina obawiała się, że grudzień będzie się ciągnął w nieskończoność, ale dnie mijały jak z bicza strzelił. Zajęta świątecznymi zakupami i przygotowaniami do gwiazdkowej akcji nie miała ani chwili dla siebie. Nawet na terapię udało się jej wyrwać tylko dwa razy.
Kilka wieczorów poświęciła na ozdobienie gwiazdkowego kosza. Wreszcie z dumą mogła podziwiać swoje dzieło - cały w tradycyjnych zielono-czerwonych kolorach, obramowany szeroką koronką i przyozdobiony czerwonymi kokardami, prezentował się doskonale.
Z pomocą Jeffa sporządziła listę artykułów żywnościowych i rozdzieliła zakupy między wszystkich chętnych. Kilka pielęgniarek obiecało kupić choinkę i bombki. Zostały jeszcze prezenty dla Summersów. Na szczęście Lynda z koleżanką zdecydowały, że to one kupią coś dla Becky i Jerry'ego.
Od trzech tygodni niemal codziennie rozmawiała z Jeffem i z każdym dniem coraz lepiej się czuła w jego obecności. Nie poganiał jej, pozwalał jej oswoić się ze sobą. Kilka razy pochwyciła jego uważne, skupione spojrzenie, pod wpływem którego dreszcz przebiegał jej po plecach. Zastanawiała się, co on wtedy myśli, ale odsuwała od siebie te pytania. Bała się, że zna na nie odpowiedź.
Dwudziestego grudnia umówili się na kolację, by ostatecznie podsumować stan przygotowań. Na godzinę przed czasem Jeff zatelefonował do niej.
- Słuchaj, zaczął padać śnieg.
- Wiem - z niepokojem popatrzyła na białe płatki, wirujące w świetle ulicznej latarni. - Może lepiej zrezygnujemy z kolacji i spotkamy się jutro w szpitalu?
- Mój samochód ma napęd na cztery koła, więc o siebie się nie martwię. Ale szkoda, żebyśmy oboje wychodzili na taką pogodę. Może kupię po drodze pizzę i wpadnę do ciebie?
Przez ostatnie trzy tygodnie Nina niezmiennie odrzucała jego propozycje, by spotkali się u niej lub w jego domu w mieście. Chociaż nie dawał tego po sobie poznać, czuła przez skórę, że jego cierpliwość stopniowo się wyczerpuje. Zresztą ona sama też miała dość tych zmagań ze sobą, a ponadto zaczynało jej brakować wymówek.
- Dobrze, zacznę szykować kawę.
Wydało się jej, że odetchnął z ulgą. Z pewnością oczekiwał sprzeciwu.
Odłożyła słuchawkę, nastawiła kawę, przygotowała zieloną sałatę i trzy rodzaje sosów. Włączyła telewizor, żeby posłuchać prognozy pogody. Nadchodziło ochłodzenie.
Postanowiła rozpalić ogień w kominku. Po raz pierwszy w tym roku. Uwielbiała patrzeć na płonące drzewo i zawczasu zrobiła zapas dębowych polan. Ułożyła je z wprawą zdobytą kiedyś na młodzieżowych obozach. Po chwili w kominku buzował wesoły ogień, a pokój wypełnił się przyjemną wonią palonego drewna.
Wkrótce przyjechał Jeff. Otrząsnął buty ze śniegu i podał jej pudło z ogromną pizzą.
- Jest ze wszystkimi dodatkami z wyjątkiem anchois.
- Świetnie. - Ona też ich nie lubiła.
, Zabrała pudło do kuchni i nalała kawę. Jeff zdjął kurtkę i stanął przy kominku, by ogrzać sobie dłonie. Nareszcie był u niej. To chyba kolejny krok naprzód. Odwrócił się i rozejrzał wokół z ciekawością.
Pokój miał w sobie coś, co nieodparcie kojarzyło się z Niną. Przytulny, miękko oświetlony migoczącym na kominku ogniem, sprawiał przyjemne wrażenie. Nad kanapą w delikatny kwiatowy żółtozielony deseń wisiała reprodukcja kwitnących żonkili. Starannie dobrane zasłony, miękka szara wykładzina, rozłożone na kanapie i krzesłach śliwkowe i żółte poduszki podkreślały kobiecy charakter wnętrza. W narożnej serwantce jaśniały drezdeńskie porcelanowe figurki.
Dla Jeffa, przywykłego do swojego domu, utrzymanego w brązach i beżach pozostałych po poprzednich właścicielach, było to przyjemne zaskoczenie. Sam nawet nie pomyślał o powieszeniu czegoś na ścianach, chociaż mieszkał tam już dwa lata. Dla niego było to jedynie miejsce do spania i przechowywania rzeczy. Nina przekształciła swoje mieszkanie w prawdziwy dom. W rogu pokoju stała nawet mała choinka, obwieszona bombkami i migoczącymi lampkami.
- Jeff.
Nina stała na progu. W lila-różowej sukience wyglądała urzekająco. Miał dziwne uczucie, że przygląda mu się od pewnego czasu.
Podążył za nią do przestronnej, jasnej kuchni, zabudowanej dębowymi szafkami, z podłogą wyłożoną kremową terakotą. Różnobarwne pojemniczki i wiszące na ścianie talerze wprowadzały miły kolorystyczny akcent.
- Widzę, że w końcu zdecydowałaś się na choinkę. Jeszcze kilka dni temu zastanawiała się, czy warto zawracać sobie tym głowę. Ciekawe, czy zdaje sobie sprawę, że zaczyna przezwyciężać przykre wspomnienia związane z choinką.
- Kupiłam ją w sobotę - sięgnęła po porcję pizzy - po rozmowie z mamą. Namawiali mnie, żeby pojechać z nimi na Hawaje. Oni przepadają za podróżami. Cieszę się, że teraz mogą to robić.
- Skoro kupiłaś choinkę, to domyślam się, że odrzuciłaś ich zaproszenie.
- Uhm.
Patrzył na nią, jak odgryza kawałek pizzy i czubkiem języka radzi sobie z ciągnącym się serem. O Boże, ależ jest dziś rozkoszna. Suknia podkreślała jej delikatną karnację, ciemne oczy i włosy. Policzki zaróżowiły się jej lekko, a oczy rzucały blask, jakiego nigdy wcześniej nie widział.
Spostrzegła, że się jej przygląda, i wybuchnęła śmiechem.
- Zawsze nabałaganię przy jedzeniu pizzy.
- Inaczej się nie da - uśmiechnął się. Przez chwilę jedli w milczeniu. - Dziwię się, że zrezygnowałaś z kilku dni tropikalnego słońca.
- Przyszło mi to bez trudu. Hawaje z pewnością są piękne, ale święta wolę spędzić tutaj. Tam wcale bym ich nie odczuła.
Jeff upił łyk kawy.
- Zdajesz sobie sprawę, co to oznacza?
- Co?
- Że poddałaś się świątecznemu nastrojowi. Zmieszała się pod jego uważnym spojrzeniem.
- Chyba masz rację. Może dlatego, że cały czas jestem pochłonięta organizowaniem świąt dla Summersów.
Może też dlatego, że ostatnio tak często się z nim widywała. Wprawdzie stale miała się na baczności, by ich rozmowy dotyczyły wyłącznie spraw związanych z przygotowaniem akcji, ale samo przebywanie z nim wprawiało ją w radosne ożywienie. Po ostatniej wspólnej kolacji z zaskoczeniem złapała się na podśpiewywaniu kolędy. W końcu nic w tym złego, jeśli tylko nie dopuści, by sytuacja wymknęła się jej spod kontroli.
- Jedziesz na święta do brata? Potrząsnął przecząco głową.
- Dzwonił i zapraszał, ale nie mogę teraz wyjechać. Mam bardzo ważne sprawy w szpitalu.
Poza tym, skoro wiedział, że Nina zostaje, miał nadzieję na spędzenie z nią świąt. Musi tylko jakoś umiejętnie do tego doprowadzić.
Nadal tak łatwo było ją spłoszyć. Wystarczyło niewinne dotknięcie czy bardziej osobista uwaga. Natychmiast odgradzała się od niego jakimś murem i błyskawicznie zmieniała temat rozmowy. Jednak przychodziło jej to z coraz większym wysiłkiem. Widział to po sposobie, w jaki wymawiała jego imię, po jej rozmarzonym spojrzeniu. Zastanawiał się, czy ona to sobie uświadamia.
Po zjedzeniu pizzy Nina zaproponowała przeniesienie się na kawę do salonu. Jeff usiadł na podłodze, odstawiając swój kubek na pobliski stolik. Nina podała mu stos papierów, postawiła na stoliku swoją kawę i wzięła z kanapy dwie duże poduszki.
- Podłóż ją sobie pod plecy, będzie wygodniej - podała mu jedną z nich. Sama usiadła obok, opierając się o drugą poduszkę. Sięgnęła po papiery. - Zobaczmy, co już mamy. Pojedziemy furgonetką Boba. Ma łańcuchy na koła, więc możemy nie obawiać się śniegu czy lodu. Jedzenie już załatwione, choinka i ozdoby też. Lynda i Lou przyniosą prezenty dla Becky i Jerry'ego. Pozostaje nam tylko znaleźć chętnych do kupienia prezentów dla dzieci.
Jeff wyciągnął rękę, ujął kosmyk jej włosów i owinął sobie wokół palca.
- Ja je kupię.
- Dla całej piątki?
- Jasne. - Założył jej włosy za ucho.
- Dobrze, ale...
- Denerwujesz się?
- Skądże! - Niezauważalnie odsunęła się od niego. Jeff uśmiechnął się lekko. - Dlaczego się śmiejesz?
- Kiepski z ciebie kłamca. Zawsze, kiedy cię dotykam, jesteś cała spięta i gotowa do natychmiastowej ucieczki.
- Jeff... - odwróciła od niego oczy i zapatrzyła się w trzymane w ręku papiery. - Zaraz, co ja chciałam ci powiedzieć... Aha, mogę ci pomóc.
- Pomożesz mi jeszcze bardziej cię wystraszyć? Zadziwiasz mnie.
- Pomogę ci kupić prezenty dla dzieci. Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
Położył rękę na jej dekolcie. Przebiegł go dreszcz, kiedy poczuł jej gwałtownie bijące serce.
- Świetnie. Z prezentami dla chłopców jakoś bym sobie poradził, ale nigdy nie wiem, co się nadaje dla dziewczynki.
- A co kupiłeś swoim bratanicom?
- Wysłałem bratu pieniądze, żeby sam coś dla nich znalazł.
Nina zaśmiała się nerwowo i wstała.
- Ależ to okropne! Gdzie się podział twój świąteczny nastrój? - Podeszła do okna i podniosła żaluzję. Białe płatki wirowały w świetle padającym z okien. - Chyba już trochę mniej pada.
Jeff podniósł się i stanął za nią. Objął ją w talii. Nina nie poruszyła się, nie protestowała. Pragnął jej, wyobrażał sobie jej wiotkie, szczupłe ciało, delikatny dotyk nagiej skóry, miękko zaokrąglone kształty. Już nie pamiętał, czy kiedykolwiek tak bardzo pragnął jakiejś kobiety.
- Pachniesz gardeniami - wyszeptał, zanurzając głowę w jej włosy.
- To zapach moich nowych perfum - odrzekła głosem tak słabym, że aż ją to przeraziło.
- To na moją cześć te perfumy?
- Nie - skłamała. - Zawsze używam perfum. Delikatnie obrócił ją ku sobie.
- Nino, jak długo jeszcze każesz mi czekać? Odwróciła od niego wzrok.
- Przecież powiedziałam ci na początku...
Wziął jej twarz w obie dłonie i uniósł w górę. Nie mogła znieść jego spojrzenia. Zamknęła oczy.
- Nino, pragnę cię.
Z ociąganiem popatrzyła na niego.
- Wiem o tym, Jeff.
- Przecież oboje wiemy, że i ty tego chcesz. Jak długo jeszcze zdołasz z tym walczyć?
Potrząsnęła głową i odsunęła się od niego.
- Nie wiem. Wiem tylko, że jeszcze nie mogę... - odwróciła się do okna.
- Czujesz się winna, bo też tego pragniesz. Czy uważasz, że byłoby to zdradą wobec pamięci męża?
- To chyba też - wyszeptała.
- Nino, w tym nie ma sensu.
- Wiem.
- I co jeszcze?
Mogłabym się w tobie zakochać. Zakochać bez pamięci i bez nadziei. A tego nie chcę, nie chcę znów kogoś stracić. Zesztywniała, kiedy dotknął jej ramienia. Jak długo jeszcze zdoła się bronić? Przed nim, przed sobą. Może gdyby raz się zgodziła, łatwiej byłoby jej zapomnieć o nim? Ależ to szaleństwo. Byłoby jeszcze gorzej, już nigdy nie potrafiłaby uwolnić się od niego.
- Nie zrozumiesz.
- Spróbuj.
- Jeff - zaczęła cicho - próbuję nauczyć się życia w samotności. Chcę mieć spokój. Wiem, ile jest wart.
- Boisz się, że mogę cię skrzywdzić? - zapytał zdumiony.
- Tak. - Oparła głowę o zimną szybę. Jeff dotknął ustami jej policzka.
- Obiecuję, że to się nigdy nie stanie.
- Nie możesz tego zrobić. Nikt nie może. Tego się nie da przewidzieć. - Obrócił ją do siebie i wziął w ramiona. Jej wola słabła. - Proszę cię, nie rób tego.
Odsunął ją nieco i przyjrzał uważnie.
- Masz rację, życie nie jest łatwe. Ale czy jest jakieś inne wyjście? Czy mamy przestać żyć?
Nie mogła powstrzymać łez i zapanować nad sobą.
- Jeff, czy ty nie rozumiesz, że na tym by się nie skończyło? Że chciałabym czegoś więcej?
Domu. Dzieci. O Boże, przecież nie może myśleć o takich rzeczach.
- Nie płacz, proszę. - Dotknął ustami jej policzka, poczuł słony smak łez. Odetchnął głęboko. - Nino, kocham cię.
Popatrzyła na niego oczami pełnymi zdumienia. Och, nie, nie... Przecież nie ma na to sił, to taka odpowiedzialność.
- Nie mów tego - wyszeptała.
- Nie mogłem wybrać gorszej chwili, żeby ci to powiedzieć, co? Nie mówię tego, żeby zaciągnąć cię do łóżka. To, że cię kocham, do niczego cię nie zobowiązuje.
Nie mogła znieść smutku, malującego się w jego oczach.
- Nawet o tym nie pomyślałam. Ale teraz nie jestem w stanie poradzić sobie z tym.
Westchnęła głęboko i odsunęła się od niego.
- Nina.
- Nie mówmy już o tym.
Pragnął ją objąć, ale powstrzymał go wyraz jej oczu. Musi dać jej czas. Nie wie tylko, jak długo jeszcze zdoła się powstrzymać.
- Zgoda.
- Dziękuję ci. - Zmusiła się, by popatrzeć mu w oczy i wytrzymać jego nieszczęśliwe spojrzenie.
Naciągnął na siebie kurtkę, włożył rękawiczki.
- Więc pójdziemy razem po prezenty dla dzieci. Może jutro wieczorem?
- Dobrze.
- Wpadnę po ciebie koło siódmej, zgoda?
Kiwnęła głową i zmusiła się do uśmiechu, który zgasł, gdy tylko zatrzasnęły się za nim drzwi.
Rozdział piąty
Centrum handlowe pękało w szwach od tłumu klientów, robiących ostatnie gwiazdkowe zakupy. Nina zapatrzyła się na gromadę dzieci, stojących w kolejce do świętego Mikołaja. Najmłodsze, trzymane na rękach rodziców, z obawą spoglądały na ubranego w czerwony strój nieznajomego z białą brodą.
- Nie chcesz zdjęcia z Mikołajem? - namawiała młoda matka dwuletniego synka.
Chłopiec zacisnął usta i tupnął nóżką.
- Nie!
W tym roku możesz to sobie darować, zaśmiała się w duchu Nina. Jeff chwycił ją za ramię i odciągnął na bok. Niewiele brakowało, by wpadła na nią masywna, zaaferowana kobieta, obładowana mnóstwem zakupów.
- Dziękuję - roześmiała się Nina. - Zagapiłam się na dzieci.
Jeff ujął ją za rękę.
- Spróbujmy jakoś się przedrzeć.
Pociągnął ją za sobą, umiejętnie wymijając przeszkody. Wreszcie dotarli do zabawek.
- Chyba się udało - powiedziała Nina, z trudem łapiąc oddech. - Zawsze jesteś taki?
Uśmiechnął się do niej.
- Już dawno zrozumiałem, że jeśli nie będzie się przeć do przodu, zginie się marnie.
- Zrobiłbyś karierę jako hokeista.
- Myślałem o tym, ale nigdy nie miałem okazji spróbować. W naszych stronach nie było ani jednej drużyny.
- I postanowiłeś wyładować swoją agresję na sali sądowej.
- Uhm. Przynajmniej nie połamią mi kości.
Zatrzymali się przed wystawionymi samochodami.
- Takie rzeczy zawsze się chłopcom podobają - powiedział Jeff, oglądając miniaturowe ciężarówki i furgonetki.
- Popatrz na te wozy strażackie - Nina sięgnęła na niższą półkę. - Są naprawdę wspaniałe.
Jaskrawoczerwone samochody miały syreny, drabinki i węże do wody. Jeff wziął jeden z nich i obejrzał uważnie.
- Zobacz, mają prawdziwy zbiornik na wodę. Weźmy dwa takie dla młodszych chłopców. Co o tym sądzisz?
- Będą zachwyceni.
- Teraz jeszcze coś dla starszych.
Wybrali przenośne radio ze słuchawkami i grę elektroniczną.
- A co dla Penny?
Nina wskazała lalkę rozmiarów prawdziwego niemowlaka, do której dodatkowo dołączona była wyprawka.
- Już wcześniej wpadła mi w oko. To będzie dla niej cudowny prezent.
Udało im się przepchnąć do kasy. Po odstaniu kolejki ruszyli do domu. Jeff uparł się, że pomoże jej zapakować zabawki. Kiedy już wszystko było gotowe, Nina ułożyła pięknie opakowane, podpisane i przewiązane wstążkami prezenty pod choinką. Przysiadła na piętach i zapatrzyła się na nie.
- Muszę przyznać, że naprawdę wyglądają ślicznie.
- Tak jak ty.
Odwróciła się i zarumieniła, kiedy napotkała jego wzrok. Nie zdawała sobie sprawy, że jest tak blisko.
- Jesteś piękna.
Miała potargane od wiatru włosy i nie zdążyła się umalować. Roześmiała się.
- Jak możesz powiedzieć coś takiego i nawet przy tym nie drgnąć? - Przeciągnęła palcami po włosach. - Popatrz tylko, jak wyglądam.
Jej śmiech obudził w nim uśpione pragnienie. Ujął jej twarz w obie dłonie i pochylił się ku niej. Ich usta spotkały się wpół drogi. Przez moment trwali tak, ale Jeff wyciągnął ręce i przyciągnął ją do siebie. Oboje z trudem łapali oddech. Nina poddawała się jego pieszczotom, nawet sobie tego nie uświadamiając. Słyszała głośne bicie jego serca. Pocałunki wkrótce przestały wystarczać i wszystko w niej domagało się czegoś więcej. Tak łatwo byłoby osunąć się na podłogę, poczuć na skórze dotyk jego ciała... Wyobraźnia podsuwała jej coraz śmielsze obrazy, ale przecież sama zdecydowała, że dalej się nie posunie.
Jeff przesuwał ustami po jej policzkach, skroniach.
- Nino, uwielbiam cię dotykać. Tak cię pragnę.
Znów poczuła na sobie jego gorące, palące ogniem wargi. Oszalałe tętno rozsadzało jej uszy. Jęknęła cicho, kiedy przestał ją całować. Popatrzyła w jego pociemniałe oczy. Jeff przeciągnął palcem po jej nabrzmiałych ustach.
- Kochanie, chodź do mnie - wyszeptał.
Tak łatwo byłoby się zgodzić. Tak bardzo go chciała, że już niemal uległa przepełniającej ją z niezwykłą siłą pokusie. Co się z nią dzieje? Jeszcze kilka tygodni temu nigdy by w to nie uwierzyła, a teraz wszystko wydawało się możliwe.
Popatrzyła na jego usta i szybko odwróciła wzrok. W jej oczach zapaliły się iskierki strachu. Cofnęła ręce. Wydało jej się, że bijące szaleńczo serce zagłusza jej słowa.
- Nie... Nie... Jeszcze nie teraz. Pogładził ją po policzku.
- Kiedy?
Wbiła w niego wzrok. Nigdy, podpowiadał jej rozum. Ale ku swemu zaskoczeniu usłyszała samą siebie mówiącą:
- Nie wiem...
Wziął ją mocno za ramiona. Wiedziała, że jej oczy ją zdradzają.
- Przecież chcesz mnie. Nie miało sensu zaprzeczać.
- Tak, ale to mnie przeraża - wyznała. - Lepiej idź stąd.
W jego oczach błysnęło zniecierpliwienie. Zacisnął zęby.
- Nino, nie będę czekać w nieskończoność - powiedział cicho.
Wstał i włożył ręce do kieszeni, jakby bał się, że inaczej nie zapanuje nad pokusą.
- Może powinieneś poszukać sobie kogoś innego.
- Nie chcę nikogo innego. - Sięgnął po kurtkę. - Ale mam już dość twoich gier.
- Moich gier! - Ze złością zerwała się na nogi i popatrzyła mu prosto w oczy. - Moich gier!
- Tak, tych całych podchodów, kiedy oboje wiemy, jak to się skończy - odrzekł, zapinając suwak.
- Ach tak...
- Umówmy się na piątkowy wieczór. - W piątek była Wigilia. - Przyjadę po ciebie wpół do siódmej i pojedziemy do Summersów.
Zanim zdążyła coś powiedzieć, trzasnęły drzwi. Jak on śmie tak się do niej zwracać! Jak śmie dyktować jej, co i kiedy ma robić!
A przecież w głębi duszy przewidywała, że jego cierpliwość się skończy. Wiedziała, że zmusi ją, by przyznała się przed sobą, co czuje.
Wpatrywała się w zatrzaśnięte drzwi, z obawą myśląc o piątkowym wieczorze. Za nic nie chciała się wiązać. Ale czy znajdzie siłę, by dalej żyć samotnie?
Rozdział szósty
Jeff wszedł do jubilera i przez dłuższą chwilę przyglądał się wystawionym pierścionkom. Jego uwagę przyciągnął ten z dużym pojedynczym brylantem. Wspaniale by wyglądał na palcu Niny.
Lepiej nie ryzykować. Już i tak postawił wszystko na jedną kartę. Od tamtego wieczoru bezustannie pytał sam siebie, czy nie posunął się za daleko. Wtedy sądził, że dał jej wystarczająco dużo czasu, ale teraz nie był już tego taki pewien.
Ich stosunki ochłodziły się. Kiedy spotykał ją w szpitalu, w niczym nie przypominała tamtej namiętnej kobiety, którą kiedyś trzymał w ramionach. Teraz istniał między nimi wyczuwalny dystans. Złościło go to, ale nie próbował tego zmienić. Obawiał się tylko, że jeśli ta sytuacja potrwa dłużej, jego cierpliwość się skończy.
Odszedł od pierścionków. Niezależnie jak Nina go traktuje, nie jest jej obojętny. Pragnie go, choć nie chce się do tego przyznać. Może na razie powinien na tym poprzestać? Ale ona również powinna zdawać sobie sprawę z własnych uczuć.
Jutro Wigilia.
- Mogę panu w czymś pomóc?
- Tak. - Odepchnął od siebie dręczące myśli. - Chciałbym obejrzeć ten brylantowy wisiorek.
Jak ja przeżyję ten dzisiejszy wieczór? - zastanawiała się Nina. Dziś Wigilia. Zajęła się wprowadzeniem ostatnich danych do komputera. Mimo woli cofnęła się myślą do czasów, kiedy jeszcze nie była żoną Dana. Znali się od dziecka, w szkole chodzili ze sobą. Właściwie spotykała się tylko z nim. Pobrali się, kiedy miała dziewiętnaście lat. Małżeństwo było czymś oczywistym, kolejnym naturalnym krokiem.
Czasami było jej żal, że porzuciła naukę, ale Dan też to zrobił i zaczął pracować. W przeciwieństwie do niej nie przepadał za szkołą, zresztą praca też go zbytnio nie pociągała Kiedy po pięciu latach odziedziczyli farmę, oboje cieszyli się, że może zrezygnować z pracy. Nina była wtedy w ciąży i wieś wydawała im się świetnym miejscem dla powiększającej się rodziny.
W pobliskim mieście był college i czasem myślała, żeby zapisać się tam na zajęcia, ale nigdy nawet o tym nie wspomniała, nie mieli na to pieniędzy. Porzuciła te marzenia i skoncentrowała się na rodzinie i farmie.
To dziwne, ale teraz, kiedy mieszkała w mieście, w którym było kilka uniwersytetów i college'ów, jakoś wcale jej nie ciągnęło, by zapisać się do jednego z nich. W każdym razie na pewno nie zrobi tego teraz, za bardzo absorbuje ją praca. I Jeff, a właściwie uczucia, jakie w niej budzi.
Spójrz prawdzie w oczy, przecież tak właśnie jest Włączona drukarka zaczęła pracować. Nina bezwiednie sięgnęła po ołówek i kartkę ze spisem spraw na dzisiaj. Po kolei wykreślała to, co już załatwiła. Zatrzymała się na spotkaniu z Jeffem.
Od rana prześladowała ją myśl, by zadzwonić do niego i umówić się nie u niej, ale na parkingu przed szpitalem. Była tym tak pochłonięta, że zwróciła na siebie uwagę innych. Musiała przekonywać Lyndę, że wcale nie denerwuje się dzisiejszą akcją. Kiedy w końcu dali jej spokój, doszła do wniosku, że w gruncie rzeczy to niczego nie zmieni. Przecież i tak nie uniknie dzisiejszego spotkania.
Wczoraj, po długim namyśle, zdecydowała się kupić mu prezent. Szukała czegoś bezosobowego. Wybrała portfel z miękkiej skóry i zamykaną na suwak torbę na krawaty.
Nie mogła przestać o nim myśleć. Przypomniała jej się chwila, kiedy pocałował ją po raz pierwszy, i to, co wtedy powiedział: „pragniesz mnie tak bardzo, jak ja ciebie”. Stanęła jej przed oczami wspólna kolacja w Dniu Dziękczynienia, przygotowania do dzisiejszej akcji, ich rozmowy, wyprawa po prezenty dla dzieciaków i sposób, w jaki ją pocałował tego wieczoru. Jego wypowiedziane wtedy słowa: „Nino, kocham cię” i jak rozpaczliwie go pragnęła.
A przecież już zaczynała układać sobie życie, zadumała się, odrywając gotowe wydruki i układając je na biurku. Kiedy pojawił się Jeff, nagle wszystko przestało być takie proste. Nie dość, że wprowadził chaos w jej uporządkowane życie, to, zmęczony wyczekiwaniem, zaczął wysuwać żądania, wyznaczać terminy. Jak mogła mu na to pozwolić? Dopuścić do tego, by zawładnął nawet jej myślami?
Już kilka razy złapała się nawet na rozmyślaniu o dzieciach i małżeństwie. Dlaczego on, choć postawiła sprawę jasno, nie przyjmował tego do wiadomości? W dodatku zarzucił jej, że z jej strony to tylko gra. Jest nieprawdopodobnie uparty. A może po prostu dostrzegł jej niepewność i samotność?
Jest tylko jedno rozwiązanie - trzeba z tym skończyć. Oświadczy mu to, kiedy wieczorem odwiezie ją do domu. Woli być sama, nie ponosić ryzyka, że znów może coś utracić. Miłość, dzieci... Serce się jej ścisnęło. Pomyślała o Summersach, którzy, choć tak biedni, mieli siebie i swoje dzieci.
Jakże zazdrościła im dzieci! Z Danem ledwie wiązali koniec z końcem i nie mogli sobie pozwolić na więcej niż jedno dziecko. Ale Jeff miał świetnie płatną pracę. Gdyby za niego wyszła, mogliby mieć kilkoro dzieci.
Przestań - upomniała samą siebie. Dość fantazjowania. Jeff nawet nie wspomniał o ślubie. Ale przecież powiedział, że ją kocha.
Z westchnieniem przycisnęła palce do ust, tych ust, które niedawno całował. Namiętnie i czule. Na samo wspomnienie zrobiło jej się słabo. Do tej pory przekonywała samą siebie, że panuje nad sytuacją bez względu na to, co Jeff zrobi. Dopóki nie pójdzie z nim do łóżka, nie musi się obawiać, że może się w nim zakochać.
Czyżby oszukiwała samą siebie?
Na parkingu utworzyły się spore zaspy, kiedy po pracy zeszła do samochodu. Śnieg nie przestawał padać, białe płatki sypały z nieba coraz gęściej. Na szczęście Nina już wcześniej zrobiła zakupy, miała nawet małego indyka.
Zamierzała zaprosić Jeffa na świąteczny obiad, ale jeszcze mu o tym nie powiedziała. Zresztą po dzisiejszym wieczorze może się okazać, że nie zechce jej więcej widzieć.
W mieszkaniu było chłodno. Podkręciła termostat i postanowiła wziąć gorącą kąpiel.
Z rozkoszą zanurzyła się w pachnącej gardeniami pianie. Wyciągnęła się wygodnie i zamknęła oczy. Wyszła z wanny dopiero, kiedy woda się ochłodziła. Ubrana w dżinsy, botki i ciepły czerwony sweter, z kubkiem kawy w ręku usiadła w salonie. Miała jeszcze godzinę czasu do przyjazdu Jeffa. Zapakowała do torby prezenty dla dzieci, potem podeszła do kominka. Wyobraziła sobie, jak przyjemnie będzie wyciągnąć się przed nim, kiedy wróci wieczorem od Summersów. Może z Jeffem?
Odpędziła od siebie te myśli. Naszykowała ciepłą kurtkę i położyła ją na kanapie. Z kubkiem w ręku zaczęła przechadzać się po pokoju, z obawą czekając na pojawienie się Jeffa. Wolałaby już mieć to za sobą.
Wbrew jej przypuszczeniom, wszystko poszło jak z płatka. Jeff powitał ją uśmiechem.
- Uwielbiam święta ze śniegiem - powiedział, lekko muskając jej ramię.
- Ja też. Naprawdę się cieszę, że nie pojechałam na Hawaje, tylko zostałam tutaj.
- Ja również. - Pomógł założyć jej kurtkę. Otulił jej szyję kołnierzem, zatrzymując ręce nieco dłużej. - Jesteś gotowa?
- Uhm. - Podniosła jedną z toreb. - Możesz wziąć tamtą? Pochwycił torbę jedną ręką, a drugą otworzył drzwi. Brnąc po kostki w śniegu, ruszyli do samochodu. Rzucili pakunki na tylne siedzenie. Jeff usiadł za kierownicą i ręką przeciągnął po głowie Niny.
- Masz śnieg we włosach.
Zaśmiała się głośno i potrząsnęła lokami.
- Pewnie będę mieć jeszcze więcej. Chyba nigdy nie przestanie padać.
- Chyba nie - roześmiał się i powoli ruszył. - W bagażniku mam jeszcze jeden prezent dla dzieci.
- Jaki prezent?
- Sanki.
- Wspaniale! - Aż klasnęła w dłonie. - Mają górkę koło domu. Nie będą mogli doczekać się prezentów. Z wrażenia pewnie nie zasną.
- To normalne, większość dzieci nie może się doczekać prezentów i nie śpi tej nocy.
Nina oparła się wygodnie.
- Tak, pamiętam. Zawsze leżałam i, starając się nie zasnąć, z przejęciem wsłuchiwałam się w najlżejszy szelest. Ale jakoś nigdy nie udało mi się zobaczyć Mikołaja.
- Ile miałaś lat, kiedy się dowiedziałaś, że to nie Mikołaj przynosi prezenty?
Nina uśmiechnęła się.
- Tak dokładnie to już nie pamiętam. Ale wiedziałam o tym już jakieś dwa lata, zanim powiedziałam rodzicom. Uwielbiałam wszystkie zwyczaje związane z Mikołajem - to zostawianie dla niego ciasteczek, zrywanie się skoro świt, żeby sprawdzić, czy przyszedł po nie i zostawił prezenty pod choinką... Potem nadal dostawałam prezenty, ale to już nie było to samo.
Jeff uśmiechnął się.
- Kyle jest starszy ode mnie cztery lata. W dzieciństwie uwielbiał znęcać się nade mną, jak to starszy brat. Z premedytacją powiedział mi prawdę o Mikołaju, kiedy miałem cztery lata.
- Jak mógł!
- Przez wiele lat nie mogłem mu tego wybaczyć.
- No tak, ale przynajmniej masz brata. Ja zawsze żałowałam, że jestem jedynaczką. Sama chciałam mieć czworo dzieci.
Popatrzył na nią przenikliwie.
- Już nie chcesz?
- Przestałam myśleć o takich rzeczach.
Nie uwierzył, ale zachował to dla siebie. To nie był czas na poważne rozmowy.
- Jedyne chwile, kiedy zazdroszczę bratu, to kiedy jestem razem z jego rodziną - powiedział od niechcenia. - Ale przyjdzie czas, że i ja będę mieć dom pełen dzieci.
Popatrzyła na niego badawczo, szukając jakiegoś ukrytego znaczenia w jego słowach.
- Jesteś o tym przekonany, co?
- Tak. - Wziął ją za rękę. - W Boże Narodzenie wszystko jest możliwe.
Postanowiła zmienić temat. Właśnie mijali szpitalny parking.
- Nie jedziemy ze wszystkimi?
- Nie zmieścimy się, jest więcej osób niż poprzednio. Powiedziałem Bobowi, że pojedziemy moim samochodem. Pielęgniarki też jadą swoim samochodem. Chcą być wcześniej, żeby przygotować choinkę.
- Mam nadzieję, że się jakoś pomieścimy u Summersów.
- Nie ma obawy.
Przed domem Summersów stała już furgonetka i samochód pielęgniarek. Zabrali torby z prezentami, a Jeff schował sanki na ganku. Becky poprowadziła ich do środka.
- No, jeszcze pięć minut i już mieliśmy wysłać po was bernardyna, żeby was odkopał - oznajmiła Lynda.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Dzieci z przejęciem kręciły się przy pudle z ozdobami na choinkę. Penny spojrzała na Ninę i uśmiechnęła się do niej z nieśmiałością, która ją rozbroiła. Przyklękła przy dziewczynce. Z ulgą stwierdziła, że wcale nie jest podobna do Candi, miała tylko tak samo jasne, długie włosy.
- Pewnie nie możecie się doczekać ubierania choinki? Penny kiwnęła głową. Oczy błyszczały jej z podniecenia.
- Mama powiedziała, że musimy poczekać, aż wszyscy przyjdą.
- Teraz już wszyscy są. Zaczynajcie.
- Możemy? - Penny zapytała mamę.
- Oczywiście. - Becky, ożywiona znacznie bardziej niż poprzednio, przyklękła obok Niny. - Za kilka minut będzie gorąca czekolada.
- Jak wam leci? - zapytała Nina.
- Świetnie. Jerry... nie, poczekaj, niech sam powie. - Kiwnęła ręką w jego stronę. - Słuchajcie, Jerry ma coś do powiedzenia. Kochanie, zaczynaj.
Jerry podrapał się po brodzie i uśmiechnął się.
- Od stycznia mam pracę w centrum handlowym. Będę strażnikiem.
Zerwała się burza oklasków.
- Tata będzie mieć mundur i wszystko - z dumą dodał najstarszy chłopiec.
- I kiedyś pójdziemy go odwiedzić - dodał drugi. Nina uścisnęła Becky.
- Tak się cieszę!
- Dziękuję. - Becky łzy zakręciły się w oczach. - Nigdy nie zapomnimy, co dla nas zrobiliście.
- To my powinniśmy dziękować - odrzekła Nina. - Człowiek, który może komuś coś ofiarować, sam czerpie z tego radość.
- Kiedy Jerry miał pracę, nie myślałam o tym - powiedziała Becky - ale po tych świętach, na pewno już nigdy nie przejdę obojętnie, jeśli będzie jakaś zbiórka dla potrzebujących. - Podniosła się. - Pójdę po czekoladę.
Dzieci zajęły się ubieraniem choinki. Jeden z chłopców zajrzał do torby z prezentami.
- Tu jest napisane, że to dla mnie.
- Jasne, dla każdego coś jest. Jak skończycie ubierać choinkę, położymy pod nią wszystkie prezenty.
Penny wyjęła z pudełka dużą srebrną gwiazdę. Na środku, we wgłębieniu, był umieszczony uskrzydlony aniołek w białej szacie. Penny roześmiała się z zachwytem.
- Zobacz - uniosła gwiazdę, by Nina mogła ją obejrzeć.
- To pójdzie na czubek choinki. Chcesz, podniosę cię, żebyś sama mogła ją zawiesić.
Nina wzięła dziewczynkę na ręce. Owionął ją kwiatowy zapach mydła, a na twarzy poczuła dotyk długich włosów dziecka.
- Teraz wygląda ślicznie.
Penny odwróciła do niej buzię.
- Jak się nazywasz?
- Nina.
- Ładnie - powiedziała z powagą w głosie. Nina pocałowała ją w czubek nosa.
- Penny też jest ładnie.
Postawiła ją na podłodze. Dziecko pobiegło do pudła z ozdobami. Ponad jej głową Nina dostrzegła dziwnie skupione spojrzenie Jeffa. Uśmiechnął się do niej. Odwzajemniła uśmiech i pochyliła się do Penny. Kątem oka dostrzegła, że Jeff zajął się rozmową z Jerry'm.
Wreszcie choinka była ubrana i wszystkie prezenty ułożone.
- Uwaga - oznajmił Bob. - Zaraz zapalę lampki. Lynda, zgaś światło.
Zewsząd rozległy się okrzyki zachwytu, kiedy choinka rozjarzyła się kolorowymi, migoczącymi światełkami. Jeff, który stanął za Niną, położył jej ręce na ramionach. Oparła się o niego. Poczuła ściskającą ją rączkę Penny.
- Och, jak pięknie - wyszeptała dziewczynka.
- Tak, pięknie - szepnęła Nina, mrugając oczami, by powstrzymać zabłąkaną łzę.
Jeff objął ją ramionami i mocno przytulił.
Rozdział siódmy
Zebrani usiedli i popijając gorącą czekoladę śpiewali kolędy w świetle migoczącej kolorowo choinki.
Nina i Jeff znaleźli sobie miejsce w rogu między kanapą i fotelem. Kiedy rozległy się pierwsze słowa kolędy, Penny, uważnie przyglądając się pogrążonym w półmroku twarzom, odszukała Ninę i oznajmiła:
- Chcę siedzieć razem z tobą.
Nina wzięła ją na kolana. Poczuła gwałtowną falę czułości i tęsknoty, kiedy objęła drobne, ciepłe ciało dziewczynki. Przecież kobieta jest stworzona właśnie po to, by ufne, bezbronne dziecko znalazło schronienie w jej ramionach. Jeff, jakby rozumiejąc jej uczucia, otoczył ją i Penny ramieniem i przytulił do siebie.
Penny przekręciła się ku niej i wyszeptała Ninie prosto do ucha:
- Ty wiesz, co ja dostanę? Nina uścisnęła ją mocno.
- Wiem.
- Co?
- Nie mogę ci tego powiedzieć. Takie są zasady.
- Och - westchnęła Penny. - To chyba muszę czekać do jutra.
- Chyba tak.
Ktoś zaintonował „Cichą noc”. Penny ponownie odwróciła się z westchnieniem do Niny.
- Wiesz co?
- Co?
- To są najbardziej najlepsze święta.
Jeff zachichotał i delikatnie musnął policzek Niny. Uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi, zadowolona, że w półmroku nie widać jej oczu pełnych łez. W drodze powrotnej Jeff oznajmił:
- Powiedziałem Jerry'emu o sankach. Położy je pod choinkę, kiedy dzieci zasną. To będzie prezent od Mikołaja.
- Ach, tak bym chciała być przy tym, kiedy Penny zobaczy swoją lalkę - wyszeptała Nina.
Ujął jej dłoń.
- Oczarowałaś ją.
- Ona jest taka słodka.
- To instynkt macierzyński. Będziesz cudowną mamą. Przez jej uśmiechnięte oczy przemknął błysk smutku.
- Byłam. Uścisnął jej rękę.
- Będziesz.
Bez słowa mocniej otuliła się kurtką. Drżała. Resztę drogi przebyli w milczeniu. Podjechali pod dom i brnąc w śniegu po kostki weszli do środka.
- Och, jak dobrze wreszcie być w domu! - Nina rozpaliła ogień w kominku, usiadła na podłodze i zaczęła ściągać pełne śniegu botki i mokre skarpetki. Wyciągnęła zmarznięte stopy do ognia i zrzuciła kurtkę. - Ach, cudownie!
Jeff, nie spuszczając z niej oczu, wyjął z kieszeni małe zawiniątko. Powiesił swoją kurtkę i usiadł na podłodze obok Niny.
- To dla ciebie.
Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Och, Jeff... - wyszeptała, przyjmując podarunek.
- Otwórz.
- Poczekaj, ja też mam coś dla ciebie.
Zerwała się i pobiegła do choinki. Oboje jednocześnie zaczęli rozpakowywać swoje prezenty.
Aż zaparło jej dech, kiedy otworzyła pudełeczko i zobaczyła owalny diamentowy wisiorek na cienkim złotym łańcuszku.
- Och, Jeff... to za wiele.
- Nie tyle, ile chciałem ci dać - odrzekł cicho, oglądając swój prezent.
- Ale mój prezent nie umywa się do twojego... - urwała na widok jego wpatrzonych w nią oczu.
- Nie myśl o tym. Liczy się tylko to, że jest od ciebie. I bardzo mi się podoba. Dziękuję.
Przepełniło ją nagłe wzruszenie. Wyciągnęła łańcuszek w jego stronę i przekręciła głowę, unosząc ręką włosy.
- Mógłbyś mi go założyć?
Delikatnie zapiął łańcuszek i opuścił ręce na jej ramiona.
- Drżysz - szepnął. Zmarszczył brwi i odwrócił ją ku sobie. - Dobrze się czujesz?
- Boję się - wyznała.
- Mnie?
- Ciebie i siebie. Tego, co czuję. Sama nie wiem. Pogładził jej zaróżowiony policzek.
- Mówiliśmy o dzisiejszym wieczorze, ale jeśli chcesz więcej czasu...
- To nic nie pomoże. - Te słowa nawet jej nie zdziwiły. Z wahaniem, jakby pokonując własne obawy, objęła go za szyję. - Wiesz, po śmierci Dana i Candi myślałam, że już nigdy... - glos jej się łamał - już nigdy więcej nikogo nie będę chciała...
- Ze mną było tak samo. Dopóki nie spotkałem ciebie. - Szukał jej ust, - Kochanie, oni odeszli. Teraz my jesteśmy. Kocham cię...
Nagle wszystkie jej rozterki zniknęły. Zamknęła mu usta rozpaczliwym, gorącym pocałunkiem. Nie miała siły dłużej się opierać, walczyć ze sobą. Nie miała pojęcia, kiedy to się stało, ale w tym momencie uświadomiła sobie, że jest w nim zakochana.
Po chwili Jeff podniósł na nią pełne miłości oczy. - Nino, jesteś pewna?
- Cii... - położyła mu palce na ustach, przyciągnęła do siebie jego głowę. - Jeff, nic nie mów, kochaj mnie.
Przywarł do jej ust; obejmowała go z całych sił, zatracali się oboje w tym szalonym pocałunku, zapomnieli o całym świecie.
Chciał przedłużyć te cudowne chwile, sycić się nią, wreszcie uległą, wreszcie jego. Tak długo o tym marzył, tak bardzo na to czekał. W końcu go nie odtrąciła. Całował ją do utraty tchu, do zawrotu głowy... Nina odpowiadała na jego pocałunki, oboje z trudem łapali powietrze, łączyły się ich zdyszane oddechy, jej palce mocno zaciskały się na jego koszuli. Tak strasznie, tak bardzo jej pragnął...
Z cichym jękiem Nina oderwała od niego usta. Obsypywała jego twarz drobnymi pocałunkami, tę twarz, której każdy szczegół tak wrył się w jej pamięć, że nawet po latach wystarczy, by zamknęła oczy, a zobaczy ją przed sobą, wszystkie drobne zmarszczki w kącikach oczu, kiedy się uśmiechał, linię ust. zarys szczęki... Nigdy go nie zapomni.
Powoli zaczęła rozpinać guziki jego koszuli. Pochyliła głowę, pod wargami poczuła dotyk jego nagiej, lekko wilgotnej skóry. Przesunęła dłońmi po szorstkich włosach na jego piersi. Wstrząsnął nim dreszcz. Znów przywarła do jego ust.
Zdawało mu się, że jej ręce zostawiają palący ślad na jego skórze, od pocałunków wirowało w głowie. Już prawie nie mógł oddychać. Mieć ją, poczuć dotyk jej nagiego ciała... Z jękiem osunął się na miękką wykładzinę podłogi i pociągnął Ninę ku sobie. Objął ją i ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi. Po chwili oswobodził się spod jej ciężaru. Patrząc w jej pociemniałe oczy, zsunął jej sweter z ramion, drżącymi dłońmi sięgnął do zapięcia stanika. Pomogła mu z radosnym uśmiechem.
Zaparło mu dech. Pieścił jej piersi, nagle oboje byli nadzy, spleceni mocno ze sobą, połączeni nienasyconym pocałunkiem. Dotyk jej rąk, błądzących po jego plecach i biodrach, doprowadzał go do szaleństwa. Czuł ciepło bijące od kominka i żar krwi, tętniącej w jego żyłach. Nie mógł już dłużej czekać. Nie opierała się. Wreszcie była jego. Tylko jego. I choć jej umysł jeszcze wątpił, jej ciało już to wiedziało.
Minęło sporo czasu, zanim usiadła i z uśmiechem przeciągnęła palcem po jego brwi. Jeff nakrył dłonią jej rękę i zamruczał, nie otwierając oczu:
- Chyba już muszę iść do domu.
- Boję się, że śnieg nas zasypał. Uśmiechnął się.
- To dobrze.
- Chodź, poszukamy wygodniejszego miejsca. Poprowadziła go do sypialni. Otuleni ciepłą kołdrą, kochali się spokojnie, bez pośpiechu, z tkliwą czułością.
Nina nie spała, leżała nieruchomo, nie chcąc go obudzić. Jeff ogrzewał ją swoim ciepłem. Przypomniała sobie te wszystkie noce spędzone samotnie. Ze zdumieniem pomyślała, jak cudownie jest być razem z nim. A przecież nawet mu nie powiedziała, że go kocha.
Jutro, postanowiła, i zapadła w sen.
Rozdział ósmy
Zimowy krajobraz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Jeff zacisnął oczy, oślepiony bijącą od okna jasnością. Uśmiechnięty, mrucząc coś pod nosem, wyciągnął rękę szukając Niny. Natrafił tylko na zgniecioną pościel. Podniósł się i wyjrzał przez okno. Z kuchni doleciał go zapach kawy i jakieś odgłosy.
Powrócił do łóżka i przez kilka chwil leżał jeszcze, rozkoszując się dziwnym, radosnym uczuciem. Ale kuszący aromat kawy wyciągnął go z pościeli. Jego rzeczy, porządnie złożone, leżały na stoliku pod oknem.
Umył się, ogolił, ubrał i ruszył do kuchni.
Nina, w białej podomce, szykowała indyka do upieczenia. Była tym tak zaaferowana, że nawet go nie zauważyła.
- Nie wiedziałem, że to się tak robi.
- To sposób mojej mamy.
Zarumieniła się lekko pod jego spojrzeniem. Wykorzystał to, by ją pocałować.
- Wesołych Świąt.
- Nawzajem. Wesołych Świąt.
Nalał sobie filiżankę kawy i oparł się o szafkę. Chyba nigdy nie znudzi mu się patrzenie na nią. Nina wsunęła indyka do piekarnika i zaczęła szykować tartą bułkę. Jeff pociągnął kolejny łyk aromatycznej kawy.
- Indyk z dodatkami, co? Mam nadzieję, że zaprosisz mnie na świąteczny obiad.
- Jasne. Minie pewnie dzień albo dwa, zanim uda ci się ruszyć samochód ze śniegu.
- Wcale się tym nie martwię - uśmiechnął się figlarnie. - Myślę, że jakoś to przeżyję.
Nina zaśmiała się. Cała promieniała. Wierzchem dłoni podrapała się po nosie.
- Dlaczego zawsze tak jest, że jak mam zajęte ręce, to zaczyna mnie swędzić nos?
Patrzył na nią z taką miłością, że poczuła się wstrząśnięta. Szybko dokończyła ucieranie i umyła ręce. To dziwne, ale czuła się skrępowana. Mieli za sobą wspólną noc, ale w jakiś sposób ten poranek w kuchni wydawał się jej jeszcze bardziej intymny. Jeff robił za to wrażenie, jakby był u siebie w domu. Pomyślała jednak, że potrafiłaby przyzwyczaić się do jego obecności bez trudu.
Nalała sobie kawy i podeszła do okna.
- Och, uwielbiam śnieg - powiedziała rozmarzonym tonem.
Jeff odstawił swoją filiżankę, stanął za Niną i objął ją ramieniem.
- Kocham cię.
Westchnęła i obróciła się ku niemu.
- Ja też cię kocham - wyszeptała. To, co powiedziała, wcale nie sprawiło jej bólu. - Od tylu tygodni wmawiałam sobie, że jeśli będę się trzymać od ciebie z daleka, na pewno się w tobie nie zakocham. Dopiero wczoraj wieczorem u Summersów zrozumiałam, że już jestem zakochana.
Popatrzył na nią uważnie i jego niebieskie oczy przepełniła czułość.
- Dziękuję ci, kochana. To najlepszy gwiazdkowy prezent, jaki mogłaś mi podarować.
Ujął jej twarz w obie dłonie i ucałował ją tkliwie.
- Nie wiem, jak wytrzymywałeś ze mną przez te tygodnie. Ale cieszę się, że jakoś ci się to udało. - Odsunęła się od niego i z uśmiechem popatrzyła mu prosto w oczy. Dotknęła brylantowego wisiorka na szyi. - Wczoraj wieczorem powiedziałeś, że chciałeś mi dać coś więcej niż to. Co miałeś na myśli?
- Już prawie kupiłem pierścionek zaręczynowy - powiedział. - Ale przestraszyłem się, że to kuszenie losu. - Pochylił się i lekko musnął jej usta, a po chwili zaczął obsypywać jej twarz gorącymi pocałunkami. Wreszcie ujął jej głowę w obie dłonie i zajrzał głęboko w oczy. - Wyjdziesz za mnie, Nino? Popatrzyła na niego zamglonymi oczami.
- Och, Jeff. Spoważniał.
- To nie musi się stać od razu. Zdaję sobie sprawę, że dla ciebie to wszystko dzieje się za szybko. Powiedz tylko, że się zgadzasz, a ja będę czekał, dopóki się z tym nie oswoisz.
- Tak - szepnęła. - Tak.
Wybuchnęła śmiechem na widok jego oniemiałej twarzy. Porwał ją w ramiona i ucałował z całej siły.
Kiedy ją wreszcie puścił, oboje nie mogli złapać tchu.
- Kochanie - wyszeptał Jeff. - Nie chcę cię poganiać, ale kiedy pojedziemy po pierścionek?
Uśmiechnęła się do niego promiennie i przeciągnęła palcem po jego ustach.
- Może jutro, jeśli uda się nam ruszyć samochód? Rozjaśnił się.
- Wspaniale. A kiedy już poczujesz się gotowa, porozmawiamy o dacie ślubu.
Nina westchnęła ze szczęścia.
- Może Dzień Zakochanych? To byłoby romantycznie, jak myślisz?
Odrzucił w tył głowę i roześmiał się głośno.
- Doskonały pomysł.
Wziął ją w ramiona i przytulił mocno do siebie, jakby się bał, że może ją utracić.
Nina leciutko dotknęła ustami jego policzka i oparła mu głowę na ramieniu. Objęła go mocno za szyję.
- Penny Summers miała rację.
Jeff gładził dłonią jej ciemne, jedwabiste loki.
- Miała rację - odchyliła głowę i popatrzyła na niego oczami pełnymi uwielbienia - że to najbardziej najlepsze święta.
Od autorki
Uwielbiam Święta Bożego Narodzenia! To dla mnie najprzyjemniejszy okres w roku i zawsze chciałabym, żeby trwał jak najdłużej. Dlatego zaczynam się do niego szykować dużo wcześniej. Już od października rozglądam się za prezentami na gwiazdkę.
Zaraz po listopadowym święcie Dnia Dziękczynienia wyjmuję nagromadzone przez lata przedmioty, którymi dekoruję dom: dwie porcelanowe figurki elfów, które kiedyś należały do mojej mamy; uszytą przeze mnie pikowaną makatkę, do powieszenia na drzwi wejściowe; porcelanową choinkę z kolorowymi lampkami, którą zwykle stawiam na bufecie w jadalni; czerwony kosz zdobiący świąteczny stół; duży wieniec z czerwonymi ozdobami, do powieszenia nad kominkiem.
W grudniu, kiedy tylko mam trochę wolnego czasu, chodzę oglądać udekorowane wystawy sklepów i rozkoszuję się radosną, świąteczną atmosferą.
W któryś z wczesnych grudniowych wieczorów puszczamy taśmę z kolędami i mój mąż przynosi ze strychu lampki choinkowe i bombki. Ubieranie choinki zabiera nam sporo czasu. Ożywają wspomnienia, związane z różnymi ozdobami, jakieś szczególnie zapamiętane chwile czy zdarzenia. Wspominamy wtedy minione lata, nastrój niegdysiejszych świąt i chwile przy choince, kiedy trójka naszych dzieci dopiero dorastała.
Jakiś tydzień czy dwa przed Bożym Narodzeniem wyruszamy na spacer po mieście i podziwiamy najpiękniej udekorowane domy.
Na kilka dni przed świętami zaczynają zjeżdżać się nasze dzieci - starszy syn, mieszkający w innej części Oklahomy, z miasteczka pod Denver w Kolorado przyjeżdża młodszy syn z żoną, a córka z mężem i dwójką dzieci z Indiany. Co rok, na zmianę, urządzamy rodzinny zjazd albo w Wigilię, albo w Boże Narodzenie, żeby dzieci mogły odwiedzić również drugich rodziców. Zazwyczaj przyjeżdża też moja siostra z rodziną.
Możecie sobie wyobrazić, jak wygląda rozpakowywanie prezentów, skoro zawsze jest kilkoro dzieci!
Potem zasiadamy do świątecznie zastawionego stołu, z królującym na nim tradycyjnie przyrządzonym indykiem. Każdy członek rodziny ma swój ulubiony deser, który obowiązkowo musi być na Gwiazdkę. Podaję wam przepis na sernik z truskawkami, za którym przepada moja córka.
Z całego serca życzę wam, by ten okres był dla was czasem radości, miłości i ciepła, czasem wspólnego wspominania świąt, które minęły, i radosnym oczekiwaniem na te, które jeszcze nadejdą.
Jeanne Stephens