878 Dawson Jodi Nagroda dla dwojga


Jodi Dawson

Nagroda dla dwojga

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Uwaga! Uwaga! Ogłaszamy spódnicowy alarm. Panie proszone są o przytrzymywanie spódnic, bo prędkość wiatru dojdzie do stu kilometrów na godzinę.

Dixie Osborne skrzywiła się z niesmakiem. Rozumiała, że spiker sili się na dowcip, chce rozbawić słuchaczy, ale nie była w nastroju do śmiechu. Stała u wylotu bocznej drogi, przez pękniętą szybę patrzyła na nieprzerwany sznur samochodów i zastanawiała się, dlaczego akurat teraz chce dotrzeć do centrum miasta.

Głos z radioodbiornika podsunął odpowiedź.

- Pozostało zaledwie dwadzieścia minut. Niebawem los uśmiechnie się do osoby, która wygra nasz konkurs „Jedna szansa na tysiąc”. Drodzy słuchacze, przypominam, że warunkiem otrzymania nagrody jest obecność na miejscu losowania.

Przesadnie radosny głos był wręcz irytujący, więc Dixie zmieniła program. Z jedynego głośnika, który jeszcze jako tako działał, dobiegła niewyraźna muzyka.

Dixie co pewien czas niespokojnie zerkała na termometr, ponieważ wiedziała, że nie dojedzie na czas, jeśli wskazówka podskoczy wyżej. Złym okiem patrzyła na mikrobus z przodu oraz na stojący obok nowy samochód sportowy, przy którym jej odrapane auto prezentowało się mizernie. Zirytowała się. Dlaczego tylu kierowców jedzie na skróty? Widocznie dużo mieszkańców Denver wie o takiej możliwości.

Nerwowo postukała obgryzionymi paznokciami w kierownicę. Czas nieubłaganie uciekał. Czy warto czekać, aż przepłynie strumień samochodów? Jaka jest kara za pozostawienie wozu na poboczu? Czy pieszo udałoby się prędzej dojść na miejsce?

Odszukała stację z przesłodzonym głosem.

- Mówi Brick Dingle, sprawozdawca konkursu „Jedna szansa na tysiąc”. Przy Ulicy Szesnastej już jest tłok. Przed „Miners Lady Grill” zebrał się spory tłum ludzi niecierpliwie oczekujących wyniku losowania.

- Brick Dingle! - prychnęła Dixie pogardliwie. - Też imię i nazwisko!

Wreszcie jeden kierowca ulitował się nad nią i przepuścił ją. Pomachała mu ręką, czym prędzej wśliznęła się na wolne miejsce i pognała przed siebie.

- Jeszcze tylko dziesięć minut - ostrzegł Brick Dingle. - Już niebawem słuchacz-szczęściarz otrzyma niezwykłą nagrodę. Zgłosiło się dwieście osób, z których jedna uzyska prawo do domku Crazy Creek Lodge, w pięknej okolicy u podnóża Gór Skalistych...

Resztę słów zagłuszyły oklaski i gwizdy.

- Nie zdążę - szepnęła Dixie. - Nie warto się pchać.

Mimo to jechała dalej i po chwili skręciła w jednokierunkową ulicę dwie przecznice od miejsca, do którego dążyła. Przed jednym wieżowcem dostrzegła wolny skrawek zarezerwowany dla samochodów dostawczych. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami parkowania w niedozwolonym miejscu, ostrożnie wsunęła się na wąski pas między dużymi samochodami.

Wychodząc przez okno, solennie sobie obiecała, że wkrótce naprawi drzwi.

Czas naglił, więc musiała natychmiast przejść na drugą stronę. Wbiegła na jezdnię, nie zważając na trąbienie klaksonów. Myślała jedynie o tym, że ma zaledwie cztery minuty. Pędem wymijała pieszych, którzy gniewnie ją potrącali, ale nawet ich nie przepraszała.

Uczestnicy konkursu czekali tam, gdzie i ona powinna się znajdować, lecz to nie oznaczało, że zaraz tam będzie. Zostało jeszcze kilkanaście metrów. Ignorując krytyczne spojrzenia i sójki w bok, dotarła na miejsce.

- Mała, ciebie też interesuje wynik? - zapytał chudy wyrostek z kolorową czupryną punka.

- Tak.

Spojrzała na niego wystraszona; bała się, że ją uderzy.

Zbliżała się do trzydziestki, ale wyglądała o dziesięć lat młodziej. Matka często powtarzała, że to jej wina i kiedyś tego pożałuje, lecz Dixie miała nadzieję, że ponura przepowiednia się nie spełni. Nie uznawała makijażu, włosy zaplatała w warkocz.

Wygląd nie jest najważniejszy.

Wzdrygnęła się, gdy powiał chłodny wiatr. Według kalendarza zima już się skończyła, lecz w Kolorado wiosna bywa kapryśna, często się spóźnia. Dixie zapięła bluzę i wsunęła ręce do kieszeni. Nie znalazła rękawiczek. Gdzie się podziały? Prawdopodobnie leżą na tylnym siedzeniu razem ze wszystkim, co ostatnio gdzieś się zawieruszyło.

- Uwaga! Uwaga! Nadchodzi oczekiwana chwila. Za moment rozstrzygnie się konkurs radia KOSĘ. Ciekawe, komu przypadnie „Jedna szansa na tysiąc”.

Dixie stanęła na palcach, aby dojrzeć człowieka, który tylu ludziom robi nadzieję.

- Podnieść cię?

Zerknęła na pytającego przekonana, że źle go zrozumiała.

- Słucham?

Wyrostek odsunął się i wyciągnął ręce.

- Proponuję pomoc. Żebyś lepiej widziała.

Dixie zarumieniła się ze wstydu, że źle go oceniła. Przecząco pokręciła głową.

- Dziękuję za dobre chęci, ale wszystko widzę. Odwróciła się, zgrabnie prześliznęła między dwoma grubasami i stanęła w pierwszym rzędzie.

Dopiero teraz ujrzała spikera radia KOSĘ i niemal wybuchła śmiechem. Człowiek o aksamitnym głosie był o dziesięć centymetrów niższy od niej i co najmniej o trzydzieści lat starszy. Zupełnie inaczej wyobrażała sobie właściciela głosu, który na falach eteru chwilami brzmiał uwodzicielsko.

No, cóż! Prysło kolejne złudzenie. Złudzenia i proza życia to dwie diametralnie różne rzeczy.

- Przedstawiam pana Grangera - zawołał Brick Dingle. - Jako przedstawiciel firmy Granger, Flitch i Becker wyciągnie zwycięski los.

Gwar ucichł, jak gdyby tłum zastygł w oczekiwaniu i nawet wstrzymał oddech.

Podniecona Dixie czuła, że serce coraz mocniej jej bije. Zacisnęła kciuki, chociaż wiedziała, że ma znikome szanse. Lecz nagroda była jej potrzebna, a jeszcze bardziej młodzieży z ośrodka, w którym pracowała. To powinno przeważyć szalę na jej korzyść.

Pan Granger rozciągnął usta w zdawkowym uśmiechu i wsunął rękę do bębna z metalowej siatki.

Dixie obserwowała go z napięciem, jakby chciała skierować jego palce do karteczki z jej nazwiskiem. Oddychała ze świstem, mocno zacisnęła lodowate palce.

Pan Granger wyciągnął biały pasek papieru, a tłum zafalował, posunął się o pół kroku do przodu.

- Oto chwila, na którą państwo czekają. - Brick Dingle wziął białą karteczkę. - Czy wszyscy są gotowi, żeby... ?

Rozległy się krzyki i wiwaty, więc wrzawa na moment zagłuszyła jego głos.

- Ogłaszam zwycięzcę konkursu. Odtąd Crazy Creek Lodge będzie własnością... Chwileczkę...

Opuścił mikrofon i zwrócił się do pana Grangera oraz stojących obok niego mężczyzn.

Zapadła pełna wyczekiwania cisza. Co się stało? O co chodzi? Czy losowanie jest nieważne? Pytanie zadawali sobie wszyscy obecni.

Nastąpiła krótka narada.

- Panie i panowie... - Brick Dingle zawiesił głos. - Sytuacja jest nietypowa, ale bardzo ciekawa.

Przez tłum przebiegł pomruk zniecierpliwienia.

- Wygląda na to, że ktoś bardzo lubi słodycze. Resztka czekolady skleiła dwie kartki...

Niemożliwe!

Ducie nie mogła żyć bez słodyczy, ale to chyba były cudze resztki. Pamiętała, że przed wrzuceniem swojej kartki starannie oblizała palce.

- Ogłosimy nazwiska i prosimy finalistów, aby podeszli tutaj z jakimś dowodem tożsamości. Całkiem możliwe, że sprawa przybierze ciekawy obrót. - Brick Dingle zamilkł i ostrożnie rozdzielił kartki. - Już podaję pierwsze nazwisko. .. Czy wszyscy uważnie słuchają?

Dixie w duchu prosiła go, by nie przedłużał tortur. Czekanie jest najgorsze. Lepiej poznać wynik i przestać mieć złudzenia, przestać czekać na cud.

- Dixie Osborn! - zawołał Brick Dingle. - Prosimy panią do nas.

Stała jak sparaliżowana i wpatrywała się w kartkę, poza którą nic nie widziała. Była przekonana, że uległa złudzeniu. Widocznie tak bardzo pragnęła usłyszeć swoje nazwisko, że wyobraźnia spłatała jej figla.

- Powtarzam nazwisko i imię: Dixie Osborn. I uprzedzam, ma pani dwie minuty. Po upływie tego czasu nazwisko zostanie wycofane. Teraz sprawdzę, kto jest przyklejony do pani.

Dixie zmusiła się, by zrobić jeden krok, dwa. Gdy wyminęła najbliższe osoby i stanęła przed tłumem, rozległy się wiwaty. Zarumieniła się zażenowana tym, że wpatrują się w nią setki oczu.

- Drugim finalistą jest...

Z powodu wrzawy nie dosłyszała nazwiska, lecz to było nieważne. Podeszła do stolika i niepewnie chrząknęła.

- Jestem... Dixie Osborn.

- Proszę o ciszę, bo nie słyszę tej pani, chociaż stoi tuż przy mnie. - Spiker przesunął mikrofon. - Proszę powtórzyć, co pani powiedziała.

Krępowało ją, że znalazła się w centrum uwagi, ale opanowała zażenowanie.

- Jestem Dixie Osborn - powiedziała głośno i wyraźnie.

- Gratuluję. O, a tam widzę drugiego finalistę.

Dixie odwróciła się i zobaczyła, że ludzie robią przejście. Gdy jej oczom ukazał się rywal, zdusiła jęk. Była mocno spięta, a na widok potężnie zbudowanego mężczyzny speszyła się jeszcze bardziej.

Idący pewnym krokiem olbrzym był coraz bliżej. Kruczoczarne włosy okalały twarz jakby wykutą ze skał widocznych na horyzoncie.

Nieznajomy pokazał prawo jazdy, przesunął się i popatrzył na Dixie świdrującym wzrokiem.

- A więc to pani lubi czekoladę?

W milczeniu skinęła głową. Nie była w stanie sklecić najprostszego zdania, jedynie powtarzała sobie, że ten człowiek też ma prawo do nagrody.

- Pan Jack Powers, prawda? - zapytał Brick Dingle. Olbrzym odwrócił się i podał mu rękę.

- Tak. Co teraz będzie?

- Skoro nagroda jest jedna, a kartki dwie, trzeba znaleźć sprawiedliwe rozwiązanie - powiedziała Dixie.

Skrzywiła się, bo nie poznała własnego głosu; był cichy, niepewny, a powinna mówić głośno, zdecydowanie.

- Dżentelmen zawsze ustępuje damie. - Rywal nieznacznie się uśmiechnął. - Ale szanowna pani chyba rozumie, że żadne z nas jeszcze nic nie wygrało.

Dixie zirytowała się. Kim jest ten człowiek? Co sobie wyobraża? Czy liczy na to, że bez sprzeciwu pozwoli mu odejść z nagrodą, zniweczyć przyszłość ośrodka?

- Hola, szanowny panie...

- Spokojnie, spokojnie. - Spiker patrzył to na jedno, to na drugie. - Wprawdzie nie brano pod uwagę komplikacji tego typu, ale przezornie przygotowaliśmy się na różne niespodzianki.

Dixie odwróciła się od olbrzyma stojącego stanowczo za blisko i spojrzała na pana Grangera.

Brick Dingle zwrócił się do niego:

- Szczęśliwi zwycięzcy z niecierpliwością czekają na otwarcie koperty. Proszę powiedzieć, co ona zawiera.

Dixie wcale nie czuła się szczęśliwa. Nie rozumiała, dlaczego jest tak blisko upragnionego celu, a tak daleko od spełnienia marzenia. Zerknęła w bok, aby przekonać się, jaką minę ma drugi kandydat do nagrody. Przez moment zafascynowana wpatrywała się w potężne bary i szeroką pierś, ale opamiętała się i odwróciła wzrok. Powtarzała sobie, że teraz musi się skupić i bardzo uważać.

Pan Granger otworzył kopertę i wyciągnął niewielką kartkę, którą powoli rozłożył.

- Postępowanie, gdy wygrają dwie osoby. Ustalamy, że finaliści zamieszkają w domu i spędzą tam cztery dni oraz trzy noce. Jeżeli ostatniego dnia obie osoby będą obecne w Crazy Creek Lodge, sprawę własności rozstrzygnie moneta.

W tłumie rozległy się krzyki i śmiechy. Dixie nie była zachwycona perspektywą spędzenia kilku dni z człowiekiem, który najwyraźniej uważał się za władcę całego świata. Wynik okazał się niekorzystny, lecz nie zamierzała zrezygnować. Zerknęła spod rzęs i dostrzegła, że drugi „szczęśliwy finalista” mocno się zasępił.

Natomiast spiker wybuchnął śmiechem.

- Bardzo ciekawy obrót sprawy. Co nasi zwycięzcy mają do powiedzenia?

Dixie czuła zamęt w głowie i bała się, że nieprędko uporządkuje myśli. Mimo to zaczęła układać listę rzeczy do załatwienia. Trzeba wziąć urlop z pracy, podrzucić komuś psa, załatwić sto innych drobiazgów. Lecz w danej chwili wszystkie przeszkody były do pokonania. Spojrzała rywalowi w oczy i wyciągnęła rękę.

- Przyjmuję rozwiązanie i życzę panu powodzenia. Jack Powers poprawił przeciwsłoneczne okulary i ujął wyciągniętą dłoń. Mocny uścisk męskiej ręki ogrzał zziębnięte kobiece palce.

- Ja też życzę pani powodzenia.

Okulary zasłaniały oczy, ale nie upór widoczny na wąskich, zaciśniętych wargach.

Dixie wiedziała, że musi wygrać, ponieważ podopieczni bardzo na nią liczą.

Rozległy się wiwaty.

- Prosimy słuchaczy radia KOSĘ, żeby pilnie nas słuchali. Będziemy na bieżąco informować o rozwoju wypadków - obiecał Brick Dingle. - Jestem pewien, że dalszy ciąg okaże się bardzo interesujący.

Dixie błysnęła zębami w szerokim uśmiechu. Nieistotne, jaki będzie dalszy ciąg. Ona musi zdobyć Crazy Creek Lodge za wszelką cenę.

Jack zastanawiał się, co powiedzieć ciotce, która od lat marzyła o chacie w górach. Nie był zachwycony, gdy oświadczyła, że zgłosiła jego nazwisko do radiowego konkursu, a teraz trochę gryzło go sumienie, że został finalistą. Czy to w porządku, że on jest podstawiony, występuje zamiast ciotki?

W porządku, bo chodzi o spełnienie jej marzeń.

Skrzyżował ręce na piersi i przybrał groźną minę, co jednak nie przyniosło spodziewanego efektu. Zamiast wystraszyć się i cofnąć, filigranowa finalistka wyżej uniosła głowę i popatrzyła na niego niemal równie groźnie.

Chyba nie zdawała sobie sprawy, że wyprężona postawa uwypukla pełne piersi. Jack pomyślał, że perspektywa trzech nocy ze śliczną dziewczyną nie jest zła.

Nieprawda! Akurat teraz nie chciał mieć do czynienia z żadną kobietą. Zdobycie chaty dla ciotki było zbyt ważne, by pozwalać sobie na frywolne myśli i marzenia.

Ponownie zerknął na rywalkę. Zastanawiał się, czy zechce wykorzystać swój wdzięk i urodę, aby nakłonić go do zrzeczenia się nagrody. Niech nie próbuje, bo nic nie wskóra. Ciotka ma do niego bezgraniczne zaufanie, więc nie może sprawić jej zawodu. Musi skupić się na tym, by myśleć wyłącznie o ciotce i dla niej wygrać konkurs. Tylko to się liczy.

Przysiągł sobie, że oprze się wszelkiej pokusie, będzie się pilnował. Mimo to wiedział, że czeka go ciężka próba. Trzeba będzie unikać tej pięknej kobiety.

Dixie odwróciła się.

- Czy dobrze zrozumiałam, że jedynym warunkiem jest przebywanie w chacie przez cztery dni?

Jack mimowolnie spojrzał na opięte spodniami pośladki i nogi. Pokręcił głową, zacisnął pięści.

- Tak, to jedyny warunek - odparł pan Granger piskliwym głosem. - Ale mam wątpliwości.

Jego odpowiedź zwróciła uwagę Jacka.

- Dlaczego? Jakie?

Zakłopotany starszy pan poprawił kołnierzyk.

- Poprzedni właściciel zamknął chatę przed dwudziestu laty i przez ten czas nikogo tam nie wpuszczał.

Odpowiedź nie spodobała się Jackowi.

- Czy chałupa jest w takim stanie, że nie można w niej zamieszkać? Dlaczego nie uprzedzono słuchaczy?

- Uważaliśmy, że nie ma potrzeby wspominać o tym w zapowiedziach konkursu.

Dixie niecierpliwie tupnęła nogą.

- Co pan wie o Crazy Creek Lodge? Jest tam przynajmniej woda i prąd?

Jack zrozumiał, że ma godną przeciwniczkę i zapewne trudno będzie przekonać ją do zrezygnowania z wygranej.

Zamiast od razu odpowiedzieć, pan Granger wyjął z innej koperty dwie kartki.

- To mapy, na których są wszystkie drogi dojazdowe. Za dwa dni, dokładnie o godzinie dziesiątej, rozpoczną państwo swój pobyt w chacie. Zakończymy sprawę, jeśli państwo złożą podpisy pod oświadczeniem, że nie zgłoszą żadnych pretensji do radia i naszej firmy za stan chaty.

- Skąd będzie wiadomo, czy w ogóle tam pojedziemy? - zainteresował się Jack.

Zauważył, że Dixie przygryza dolną wargę. Hm, a zatem nie jest taka spokojna, na jaką chce wyglądać. Czy to ułatwi rozprawę z nią? Czy wystarczy wieczorem wyjść z domu, zawyć jak kojot, by dziewczyna uciekła gdzie pieprz rośnie?

- Stawka jest tak wysoka, że państwo będą nawzajem się pilnować. - Pan Granger wyciągnął rękę, ale speszył się na widok miny Jacka. - Życzę powodzenia. Przyjadę w południe czwartego dnia, żeby sprawdzić, kto został na miejscu. I ewentualnie rzucić monetę, jeśli to będzie konieczne.

Zamierzał odejść, lecz Dixie schwyciła go za rękaw.

- Czy będzie tam ktoś trzeci? - zapytała spłoniona. Jack zrozumiał, że boi się zostać z nim sam na sam, więc zaczął zastanawiać się, czy od razu zacząć udawać podrywacza. Może dziewczyna wystraszy się i wcale nie przyjedzie do górskiej chaty. Nie, nie wypada tak postąpić. Straszenie kobiet nie leżało w jego naturze. Postanowił ją uspokoić.

- Zapewniam panią, że przy mnie nie ma czego się bać. Dixie zrobiła zdziwioną minę.

- Nie chcę pana obrazić, ale rzadko który przestępca ujawnia swe zamiary.

- Jeśli pani woli się wycofać...

Liczył na to, że piękna rywalka zrezygnuje z nagrody, a jednocześnie łudził się, że tego nie zrobi, bo współzawodnictwo zapowiadało się ciekawie.

Dixie wpatrywała się w niego dużymi, zielonymi oczami.

- Uprzedzam, że tak łatwo nie zrezygnuję - oświadczyła stanowczo. - Zbyt wiele wchodzi w grę.

Patrzył na nią zaintrygowany. Dlaczego młoda kobieta pragnie mieć dom na odludziu?

- Wobec tego liczę na to, że spotkamy się za dwa dni - rzekł z czarującym uśmiechem.

Dixie odrzuciła gruby czarny warkocz na plecy.

- Na pewno się zjawię. A po czterech dniach pan na zawsze pożegna się z Crazy Creek Lodge.

ROZDZIAŁ DRUGI

Jack przesunął teczkę w stronę klienta, starając się nie wdychać zapachu tanich papierosów i smażonego tłuszczu, którym ten człowiek był przesiąknięty. Mężczyzna miał bardzo drogi garnitur, który na nim wyglądał tandetnie.

- Proszę, oto fotografie. Wynika z nich, że pańskie podejrzenia nie są bezpodstawne. Pana żona utrzymuje... bardzo zażyłe stosunki z trenerem.

Zdegustowany patrzył na uwiecznioną na zdjęciach parę, ale po kilku spotkaniach ze zdradzanym mężem rozumiał, dlaczego jego żona zapragnęła szukać szczęścia gdzie indziej. Pamiętał jednak, że jego zadanie nie polega na osądzaniu. Do niego należało zdobywanie dowodów zdrady. Nie lubił obecnego zajęcia i marzył o zmianie.

Pan Boyd zaśmiał się, jakby nie zmartwiły go dowody niewierności żony.

- Nareszcie mam w ręku coś konkretnego. Teraz wiedźma nie będzie grozić mi sądem z powodu afery z sekretarką.

Czy jest jakiś szlachetny powód, żeby być detektywem? Jack chwilami żałował, że nie usłuchał wuja Vincenta i nie zgodził się pomagać mu w pralni chemicznej.

- Należność za usługę... - zaczął.

Klient wyciągnął z kieszeni plik banknotów, odliczył kilka i rzucił na biurko.

- Tyle pokryje wszystkie koszty. Kontakty z panem były miłe. Do widzenia.

Po jego wyjściu Jack długo patrzył na pieniądze, które chętnie spryskałby środkiem odkażającym. Nie pamiętał, kiedy praca straciła sens. Lecz zapewniała mu niezależność, no i nie musiał przyjmować wszystkich zleceń...

Niestety szybko sprzykrzyły mu się kontakty i rozmowy z oszukującymi się współmałżonkami. Czy już nikt na tym świecie nie jest wierny?

Rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi.

- Jestem wolny, klient już sobie poszedł.

Przez matową szybę widział przygarbioną sylwetkę ciotki, a jednocześnie sekretarki.

- To dobrze, bo na jego widok dostaję gęsiej skórki. - Starsza pani poprawiła siwy kok. - Coraz częściej zastanawiam się, dlaczego rzuciłam pracę u koronera.

- Bo po pierwsze ciocia mnie kocha, a po drugie nie znosi trupów. - Jack odwrócił się i spojrzał za okno. - Czy udało się przełożyć sprawę Reynoldsa na inny termin?

- Tak. Ale czy jesteś pewien, że to słuszna decyzja? Nie byłeś zachwycony tym, że zgłosiłam cię do konkursu.

Jack niczego nie był pewien, lecz lubił próbować różnych rzeczy.

- Ciociu, wiem, co cię gnębi. Boisz się, że nie przebaczę ci, że zgłosiłaś na konkurs mnie, a nie siebie, prawda? Trudno, stało się. A może okrężną drogą pytasz, czy na pewno chcę rzucić to fascynujące zajęcie, żeby prowadzić dom wczasowy? Sądzę, że przyzwyczaję się do nowej roli i pogodzę z losem. Ciociu, chyba nie cofasz obietnicy, że zajmiesz się księgowością? Oczywiście jeśli wygramy konkurs i dostaniemy dom.

Starszej pani rozbłysły oczy.

- Dobrze wiesz, że możesz na mnie liczyć i zawsze pomogę ci w potrzebie. Marzyłam o twojej wygranej, ale naprawdę to nie wierzyłam w uśmiech losu. Uważam, że pracujesz za ciężko i należy ci się urlop. Chcę, żebyś był szczęśliwy.

Jack dobrze o tym wiedział. Gdy stracił rodziców, ciotka wzięła go do siebie, wychowała, otoczyła miłością. Poświęciła się dla niego. Przez wiele lat była zmuszona bardzo oszczędzać, żeby opłacić jego naukę. Zawsze stawiała go na pierwszym miejscu i wreszcie powinien się odwdzięczyć. Teraz ona musi być najważniejsza. Zasługiwała, żeby na starość mieć coś więcej niż ciasne mieszkanie na drugim piętrze starej kamienicy. Ciotka od lat marzyła o domu w górach i jeśli zdobędą nagrodę, wreszcie odżyje.

- Niestety sprawa jeszcze nie jest ostatecznie rozstrzygnięta - wyznał z ociąganiem. - Muszę przetrwać cztery dni i trzy noce, ale gorsze będzie rzucanie monety. - Nerwowo potarł czoło. - Liczę na to, że uparta rywalka ucieknie po pierwszej nocy, bo przestraszy się dzikich zwierząt, dziwnych odgłosów albo martwej ciszy.

- Na jakiej podstawie tak sądzisz? Może okazać się odważną kobietą.

Jack przypomniał sobie determinację w zielonych oczach i uderzył dłonią w udo. Przeciwniczka miała wojowniczego ducha, a on lubił wojownicze natury.

- Wydała mi się odważna i interesująca...

- Interesująca? - podchwyciła starsza pani.

- Tylko niech ciocia nie myśli o swataniu, bo nic z tego nie będzie. Kilkudniowy pobyt w chacie jest warunkiem, który po prostu trzeba spełnić, żeby wygrać konkurs. Nie ma w tym nic romantycznego. - W głębi duszy czuł jednak, że jest inaczej. - Poza tym dziewczyna wygląda na jakieś dziewiętnaście lat, więc może rodzice nie pozwolą jej na wyjazd w nieznane z obcym mężczyzną.

- Nie wierzę, że zrezygnuje...

- A ja wierzę w naszą wygraną.

Mówił szczerze. Ze względu na ciotkę musi zostać jedynym zwycięzcą konkursu. Nic nie odwiedzie go od celu, nic nie sprowadzi z obranej drogi. Nawet posągowo zbudowana zielonooka rywalka.

Dixie przerwała pakowanie, podrapała Sadie za uchem, odgarnęła włosy opadające na oczy i rozejrzała się. Pokój wyglądał jak po przejściu huraganu.

Delikatnie odsunęła spaniela, który wsadził jej łeb pod pachę.

- Nie przeszkadzaj! Lepiej poradź mi, co zabrać. Oprócz ciebie, oczywiście. Czy wiesz, że jedziesz w góry?

Postanowiła zabrać Sadie. Uznała, że kilka dni poza miastem i spacery na świeżym powietrzu obu dobrze zrobią. Poza tym z psem będzie czuła się bezpieczniej, chociaż wystarczy, by olbrzym groźnie spojrzał, a Sadie pewnie podkuli ogon i ucieknie. Jednak nawet z bojaźliwym psem będzie jej raźniej.

Rozległ się dzwonek przy drzwiach.

- Otwarte.

Maggie popatrzyła na bałagan, pokręciła głową i weszła ostrożnie, aby niczego nie nadepnąć.

- Nie przesadzaj - obruszyła się Dixie. - Zachowujesz się, jakbyś pierwszy raz widziała trochę bałaganu.

- Trochę? Nie było mnie przez godzinę, a jest gorzej niż przedtem. Co ty wyrabiasz? - Maggie przewiesiła torebkę przez ramię, mocniej schwyciła pudło z pizzą i wskazała kuchnię. - Idź po talerze. Posilimy się, a potem zrobię tu porządek.

Dixie wstała i przeciągnęła się.

- Jesteś niezastąpiona. Tylko proszę cię, pamiętaj, że jadę do lasu i w góry.

Wyszła do kuchni.

- Naprawdę nie dali ci bliższych informacji o warunkach? - zawołała Maggie. - Jesteś pewna, że warto ryzykować? Nie znasz faceta, nic o nim nie wiesz.

Dixie wróciła z talerzami i serwetkami.

- Wydaje mi się, że ryzyko jest niewielkie. Pan Powers chyba nie będzie się wygłupiał, bo oboje wzbudzamy powszechne zainteresowanie. Jeśli zniknę z powierzchni ziemi, on pierwszy będzie podejrzany o morderstwo.

- Zaraz morderstwo! Dobrze wiesz, co miałam na myśli. Jeśli zechce cię uwieść albo...

- Mało prawdopodobne. Chyba zauważyłaś, że nie budzę w mężczyznach niepohamowanej żądzy. Poza tym nie widziałaś mojego rywala. Jest wysoki, wspaniale zbudowany, więc na pewno ma dziewczynę, która z utęsknieniem będzie na niego czekać. - Odkroiła kawałek pizzy. - Zresztą nie mam czasu dla mężczyzn.

Maggie popatrzyła na nią, jakby powiedziała coś skandalicznego.

- Kobieta zawsze powinna mieć czas dla mężczyzny. Dixie często powtarzała przyjaciółce, że mężczyźni jej nie interesują, bo do szczęścia wystarczą praca i pies. Na ogół sama w to wierzyła, ale od czasu do czasu miewała sny, które wywoływały tęsknotę za czymś więcej. W ciągu dnia prędko o tym zapominała. Miała wyraźnie określony cel, w którego osiągnięciu mężczyzna jedynie by przeszkadzał.

- Dostałaś odpowiedź z banku?

Pytanie Maggie sprowadziło Dixie z wyżyn na ziemię.

- Nie. Ośrodek musi mieć stałe lokum, a fundusze praktycznie są na wyczerpaniu. Mam nadzieję, że wygram chatę i zarobię na wczasowiczach. Na pewno udałoby się coś zaoszczędzić, a poza tym chata byłaby dodatkową gwarancją i stalibyśmy się bardziej wiarygodni dla banku.

Maggie patrzyła z powątpiewaniem.

- Lepiej, żeby nie ponosiła cię fantazja i żebyś za bardzo się nie łudziła. Sprawa jeszcze nie jest rozstrzygnięta.

- Ale w tej chwili to jedyny ratunek Taka wygrana jest nam bardzo potrzebna.

Sadie urwała kawałek pizzy i zadowolona merdała ogonem, dopraszając się o więcej.

- Złodziejko, nic nie dostaniesz! Naucz się grzecznie zachowywać. - Dixie pogroziła palcem, ale ukroiła spory kawałek dla psa, po czym błagalnie spojrzała na Maggie. - Czemu nie masz ochoty mi towarzyszyć? Potraktuj wyjazd jako urlop.

- Dziękuję, postoję. Ty od dawna marzysz o życiu wśród dzikiej przyrody i zwierząt, a mnie prymityw nigdy nie pociągał.

- Jaki prymityw?

- Czyżbym źle się wyraziła? - Maggie miała pełne usta, więc mówiła niewyraźnie, ale przełknęła i dodała: - Chodzi mi o gąszcz drzew i krzewów, o dzikie, niebezpieczne bestie i tak dalej.

- Też znalazłaś wymówkę. Przecież w mieście masz prawie to samo.

- Tutaj zwierzęta na ogół są w klatkach, a rośliny w doniczkach. Nie martw się, na pewno odwiedzę cię, gdy zagospodarujesz chatę. - Skończyła jeść i odstawiła talerz. - Posprzątaj w kuchni, a ja doprowadzę pokój do ładu.

Zeskrobując z kuchenki jakieś zaschnięte resztki, Dixie wyliczała, co jeszcze zostało do zrobienia. Trzeba uzyskać kilkudniowy urlop, ale to będzie łatwe. Trzeba zabrać jedzenie dla psa, uprzedzić o wyjeździe sąsiadkę...

Jęknęła i uderzyła się brudną ręką w czoło.

Zapomniała o najważniejszym, czyli o zawiadomieniu matki. A nie daj Boże, aby rodzicielka dowiedziała się od kogoś o tym, że córka spędzi kilka dni i nocy z nieznanym mężczyzną. Koniecznie trzeba osobiście porozmawiać. Matka może zadzwonić, a gdy usłyszy automatyczną sekretarkę, natychmiast zawiadomi policję i każe szukać zaginionej jedynaczki. Lepiej pomówić z matką albo przynajmniej się nagrać.

- Zostaw adres tej twojej chaty - zawołała Maggie z pokoju.

- Już go napisałam i kartka leży koło telefonu. Będę niedaleko Pagosa Springs. Tylko dwadzieścia kilometrów od cywilizacji.

Umyła ręce, powiesiła ręcznik i wyszła z kuchni, a Maggie akurat stanęła na progu sypialni.

- Bagaże gotowe.

Dixie zajrzała do pokoju, w którym zamiast nieopisanego bałaganu panował wzorowy porządek.

- Jak to możliwe? - Co?

- Ty przez pół godziny osiągnęłaś to, czego ja nie potrafiłam zrobić przez pół dnia.

Bezsilnie opadła na kanapę.

- Każdy ma talent do czego innego. Ty doskonale radzisz sobie z ludźmi, a ja z rzeczami. - Maggie usiadła na kanapie.

- No, teraz opowiadaj o przystojnym rywalu.

Dixie nie rozumiała, dlaczego przyjaciółka interesuje się nieznanym mężczyzną, ale przymknęła oczy i zaczęła:

- Moja kartka była upaćkana czekoladą.

Samochód znowu zarzuciło z powodu wielkiej dziury. Kierowca zaklął, a kundel zaczął ujadać i wskoczył na przednie siedzenie. Jack zwolnił i wytężył wzrok, aby znaleźć względnie bezpieczne miejsca na wyboistej drodze. Pogłaskał wystraszonego psa, który odwdzięczył się, liżąc go po twarzy.

Następna dziura jeszcze bardziej go zirytowała. Czy wojsko ma tutaj poligon i sprawdza działanie min? Całkiem prawdopodobne. Był w podróży od sześciu godzin, a przez ostatnią stale podskakiwał na wybojach. Przysiągł sobie, że jeśli wygra chatę, pierwszą rzeczą, jaką zrobi, będzie zapewnienie lepszego dojazdu.

Wjechał na kręty leśny trakt i mocno zacisnął palce na kierownicy. Czy jeszcze daleko? Przed godziną zatrzymał się przy leśniczówce i zapytał o dalszą drogę. Pokazano mu na mapie punkt, do którego należało dotrzeć. Teoretycznie bardzo proste zadanie. Tylko szkoda, że na mapie nie zaznaczono odległości.

Jack skrycie łudził się, że skoro jemu trudno jechać wozem terenowym, rywalka zniechęci się i wcale nie dotrze na miejsce.

Nareszcie wyjechał z lasu i w dali zobaczył drewniany dom na skraju dużej polany. Przed domem stał pomarańczowy samochód osobowy.

Niemożliwe, aby zielonooka finalistka zdążyła zjawić się przed nim. Lecz kto inny i po co jechałby na takie odludzie? A w dodatku tak marnym pojazdem?

Nim odpowiedział sobie na owe pytania, zza domu wyszła Dixie z naręczem szyszek.

- Patrzcie ją, dziecko natury - mruknął Jack pod nosem. - Albo co gorsza, leśna boginka...

Podjechał bliżej i wtedy Dixie go zauważyła. Speszona opuściła ręce, więc szyszki posypały się na ziemię. Prędko odwróciła głowę i gwizdnęła.

Tigger szarpnął się, ale Jack go złapał.

Dixie przykucnęła i rozłożyła ręce.

- Sadie, chodź do pani.

Spaniel natychmiast przybiegł i polizał ją po policzku. Tigger wyrywał się jak szalony. Jack pomyślał zirytowany, że jeśli nie będzie uważał, jego duży pies uwiedzie spanielkę. Zanosiło się na cztery trudne dni.

Dixie roześmiała się. Miała rozpuszczone włosy, które czarną kaskadą spływały do pasa. Jack wyobraził sobie te piękne włosy na poduszce i ogarnęło go podniecenie.

Zaklął ze złości, że rywalka nie jest zasuszoną siedemdziesięcioletnią staruszką.

Wziął Tiggera na smycz i powoli ruszył w stronę długowłosej pokusy.

- Dzień dobry. Jakim cudem wyprzedziła mnie pani i dotarła tu przede mną? Przecież to sześć godzin od Denver.

- Wyruszyłam wczoraj i nocowałam w Pagosa Springs, bo chciałam zobaczyć chatę o świcie. - Zarumieniła się lekko. - Mówmy sobie po imieniu.

- Dobrze.

Dixie spojrzała na dużego kundla.

- Dorodny okaz.

Tigger podszedł do Sadie, psy ostrożnie się obwąchały, po czym entuzjastycznie zamerdały ogonami.

- Wygląda na to, że przypadły sobie do gustu. - Jack zauważył, że Dixie pobladła. - O co chodzi?

- To pies...

- Tigger jest bardzo grzeczny. Dixie drgnęły kąciki ust.

- Tigger?

- Emma tak go nazwała.

- Sadie jest suką.

- Nie szkodzi.

- Akurat ma cieczkę.

- Oj, to gorzej. - Jack zrozumiał, dlaczego Tigger tak interesuje się niepozornym stworzeniem. - Może być ciekawie.

- Umówiłam się z jednym hodowcą, że w przyszłym tygodniu zgłoszę się do niego, żeby... - Dixie zaczerwieniła się. - No, wiadomo po co.

Omawianie takiej sprawy widocznie ją krępowało.

- Będę pilnował Tiggera, ale nic nie gwarantuję. Sadie najwyraźniej go polubiła.

Psy przez chwilę biegały jak szalone, a potem położyły się w cieniu osiki.

Dixie przygryzła dolną wargę i patrzyła na psy, a Jack przypomniał sobie, co powiedział ciotce o wieku rywalki.

- Można wiedzieć, ile masz lat?

- Dwadzieścia siedem. Czemu pytasz?

- Czy ktoś mówił ci, że...

- Wyglądam jak nastolatka? Stale to słyszę. - Niecierpliwie machnęła ręką. - Na szczęście w mojej pracy młody wygląd raczej pomaga.

- Pracujesz jako tajna agentka?

- Nie. - Wybuchła perlistym śmiechem. - Pracuję z tak zwaną trudną młodzieżą.

Jack tego nie przewidział. A właściwie czego się spodziewał? Oderwał wzrok od Dixie, aby przypomnieć sobie, po co tutaj przyjechali.

- Byłaś już w środku?

- Nie. Uważałam, że wypada poczekać na ciebie.

Wyznanie bardzo go zaskoczyło, ponieważ służbowo nader rzadko spotykał przyzwoitych i dobrze wychowanych ludzi.

Popatrzył na piętrowy dom z gankiem po obu stronach. Okna były duże, drzwi masywne, ręcznie rzeźbione. Na każdy ganek prowadziły dwa z grubsza ociosane kamienne schodki.

Jack wszedł na ganek i z bliska obejrzał drzwi.

- Co tu jest wyrzeźbione?

- Wilk i łoś, wplecione w serce.

Dixie stała tak blisko, że poczuł bijące od niej ciepło, więc odsunął się nieco.

- Widzisz je wyraźnie? - spytał zaskoczony.

- Nie, ale strażnik leśny opowiedział mi trochę o domu. - Ostrożnie położyła rękę na klamce z kutego żelaza. - Jesteś gotów?

- Tak.

Gdy weszli, owiało ich chłodne powietrze, w którym unosiły się drobiny kurzu widoczne w słońcu zaglądającym przez brudne szyby. Sufit był na wysokości pierwszego piętra. W olbrzymim pomieszczeniu stały jedynie dwa fotele na biegunach.

Dixie wpatrywała się w olbrzymi kominek zajmujący pół przeciwległej ściany. Oczyma wyobraźni ujrzała ogień rzucający odblask na grupy młodych, roześmianych ludzi.

Była zachwycona.

Obejrzała się na Jacka i serce jej się ścisnęło, bo zrozumiała, że oboje są zachwyceni.

Nie ulegało wątpliwości, że zareagowali podobnie.

Do licha, zaklęła w duchu.

Jack zapewne już przygotował długą listę pięknych znajomych, które tutaj zaprosi.

- Można z tej chaty zrobić cudo, prawda? - odezwała się, aby przerwać krępujące milczenie.

Jack popatrzył na nią spod opuszczonych powiek.

- Ale trzeba będzie włożyć dużo pracy, poświęcić mnóstwo czasu.

Dixie poczuła się nieswojo w ciemnym pomieszczeniu, więc przesunęła dłonią po ścianie obok drzwi. Nie natrafiła na kontakt.

- No, tak. Nie liczyłam na to, że tu będzie światło elektryczne.

Umknęła wzrokiem i poszła w głąb pokoju.

- Dom stoi daleko od miasta, więc byłoby dziwne, gdyby doprowadzono tu prąd. Trzeba będzie zainstalować prądnicę. - Jack stanął przed imponującym kominkiem. - Dobrze, że las blisko i nie zabraknie drewna. Na wszelki wypadek zabrałem lampę naftową.

Dixie zirytowała się. Dlaczego on mówi, jakby już był właścicielem domu? Co sobie wyobraża?

- Ja też mam lampę. I już znalazłam gorące źródło. Na skraju łąki.

- Czyli tam będziemy się myć. Do picia starczy wody, którą przywiozłem.

Dixie weszła do mniejszego pomieszczenia. Pod ścianą znajdował się solidny żelazny piec, na środku stół zbity z nieheblowanych desek i trzy krzesła, każde inne. Dom był urządzony więcej niż skromnie.

Jack stanął na progu.

- Proponuję obejrzeć piętro, póki jest względnie jasno. Mam nadzieję, że tam będzie coś do spania, bo podłoga nie jest zbyt zachęcająca.

Weszli na schody przy bocznej ścianie. Dixie spojrzała w górę i speszyła się, gdy zobaczyła, że ma oczy na poziomie pośladków Jacka.

Nie zamierzała ich oglądać, a mimo to nie mogła oderwać wzroku od mięśni prężących się pod materiałem...

Kobieto, opamiętaj się! - skarciła się. Myśl o tym, co najważniejsze.

A co to takiego? Aha, główne zadanie polega na tym, żeby wygrać chatę i pomóc dzieciom z ośrodka. Aby to osiągnąć, wystarczy wmawiać sobie, że ten przystojny mężczyzna jest robotem lub manekinem. I sprawa załatwiona.

Jack zatrzymał się, Dixie z rozpędu wpadła na niego i nosem uderzyła o jego plecy. Trudno było wmawiać sobie, że to metalowy robot, a nie człowiek z krwi i kości.

- Przepraszam, nie wiedziałem, że idziesz tuż za mną. Panie mają pierwszeństwo. Wybierz sobie pokój.

Dixie otrząsnęła się i przejechała dłonią po twarzy, aby zetrzeć wspomnienie dotyku. Otworzyła pierwsze drzwi z prawej strony. W małym pokoju było wąskie żelazne łóżko z jeszcze węższym materacem.

- Wygląda na to, że jednak nie będziemy musieli spać na podłodze. - Wskazała drugie drzwi. - Twoja kolej.

Przeszła dalej, a Jack zastygł na progu drugiego pokoju. Dixie zerknęła na niego zdziwiona. Dlaczego nie wchodzi? Dlaczego nic nie mówi? Zawróciła, wyminęła go ostrożnie, aby nie dotknąć, i zajrzała do pokoju.

- Och!

Tu też był tylko jeden mebel - łóżko. Ale jakie! Duże, drewniane, pięknie rzeźbione, z czterema słupkami do sufitu. Przykryte śnieżnobiałą kapą.

- Proponuję rzucić monetę, żeby los za nas zadecydował - powiedziała Dixie, sięgając do kieszeni.

- Nie będziemy losować - stanowczo orzekł Jack. - Ty będziesz tutaj spać.

- Jesteś wyższy ode mnie, a to łóżko jest większe. Tobie będzie tu wygodniej.

Wpatrując się w olbrzymie łoże, wyobraziła sobie dwoje śpiących. Potrząsnęła głową, aby usunąć obraz, który niepotrzebnie wprowadził zamęt w myślach.

Odniosła wrażenie, że w pokoju jest coś dziwnego. Rozejrzała się, podeszła do kominka, przykucnęła i zrozumiała, o co chodzi. Kominek zbudowano tak, aby ogrzewał dwa pomieszczenia. Było widać łóżko w pierwszym pokoju.

Jack odsunął kapę i pięścią uderzył w materac.

- Ktoś tu zagląda - oświadczył.

- Skąd wiesz? Uderzył jeszcze raz.

- Widzisz? Nie kurzy się. Drewno już ułożone w kominku, wystarczy podpalić. Zobacz, co jest w większej skrzyni, a ja otworzę okno i wpuszczę świeże powietrze.

Dixie otworzyła skrzynię.

- Pościel! - Wzięła do ręki białe prześcieradło obszyte koronką. - Bardzo ładnie pachnie! Wcale nie czuć stęchlizną. Ciekawe, czy przed nami był tu pan Granger.

- Wątpię. On nawet nie wiedział, jak tu dojechać. Co strażnik leśny mówił o domu?

Podszedł do okna, odsunął zasuwę, popchnął ramę, która zaskrzypiała, ale ustąpiła pod naciskiem. Powiew wiatru o żywicznym zapachu prędko usunął stęchłe powietrze.

Dixie wyjęła pościel i zabrała się do ścielenia łóżka.

- Dowiedziałam się, że poprzedni właściciel zbudował ten dom dla ukochanej. Pewnie dlatego jest tu małżeńskie łoże. - Pomyślała, że to miała być sypialnia nowożeńców.

- Ale dziewczyna rzuciła narzeczonego, który przysiągł, że nikt inny w jego domu nie zamieszka. Jack w milczeniu patrzył przez okno.

- Zawiedziony właściciel zabił okna deskami i żył jak pustelnik. Rzadko jeździł do miasta, nie płacił podatków. W końcu władze stanowe przejęły działkę za zaległe podatki, potem radio ją wykupiło i dlatego my tu jesteśmy.

Wygładziła prześcieradło, wyprostowała się i speszona uświadomiła sobie, że pościeliła łóżko dla Jacka.

Dlaczego on się nie odzywa? Dlaczego pytał o historię, której nie raczył słuchać? Milczenie bywa niegrzeczne, a czasami niebezpieczne.

- Panie Powers, czy słyszał pan, co mówiłam? Wystraszyła się, że jednak ma do czynienia z jakimś groźnym osobnikiem. Pożałowała, że nie skorzystała z rady Maggie i nie zabrała czegoś do obrony.

- Mówiłaś, że Sadie ma cieczkę - odezwał się Jack.

- Tak. - Zaniepokojona podbiegła do okna. - Do diaska, co twój pies robi?

- To chyba oczywiste. - Zerknął na nią. - Twoja suka wydaje się bardzo zadowolona.

ROZDZIAŁ TRZECI

Dixie schwyciła go za rękę.

- Zrób coś, żeby przestały. Natychmiast!

- Na tym etapie lepiej nie przeszkadzać.

- Musisz przeszkodzić. Sadie jest rasowym psem i umówiłam się z hodowcą...

- Spontaniczność jest lepsza.

Odsunęła się jak oparzona, spojrzała na łóżko, potem na Jacka.

Nie rozumiała, co się z nią dzieje i dlaczego przypisuje dodatkowe znaczenie wszystkiemu, co on mówi. Czemu nie zachowuje się jak obyta w świecie dama, lecz jak prowincjuszka?

Jack odwrócił się i przez moment badawczo na nią patrzył.

- Idę po bagaż - oznajmił sucho.

Wyszedł, nie patrząc na łóżko. Dixie głośno westchnęła. Była zła na siebie, przeklinała swą bujną wyobraźnię.

Mocno zacisnęła pięści. Jakoś przetrwa te cztery dni. Otrzyma nagrodę i będzie prowadzić górski ośrodek wypoczynkowy. Zrobi to dla dobra trudnej młodzieży.

Bardzo proste, prawda?

Niby tak, ale...

Przed wyjazdem Jack nie zjadł śniadania, więc burczało mu w brzuchu, lecz nie zwracał na to uwagi. Szybko przyniósł z samochodu trzy pudła. Słyszał kroki na piętrze, otwieranie i zamykanie drzwi, dlatego domyślił się, że Dixie ogląda wszystkie pokoje.

Dobrze, że wciąż jest na górze. Póki tam była, nie przyprawiała go o zamęt w głowie. Dlaczego złośliwy los każe mu spędzić cztery dni z piękną Pollyanną, której zabierze dom?

Nie, nic jej nie odbierze, ponieważ nie jest właścicielką chaty. Dom był spełnieniem marzeń ciotki, nie wolno mu o tym zapominać.

Może dzięki temu pozostanie obojętny na kobiecy urok przeciwniczki. Trudno jednak nie zauważyć falowania piersi pod obcisłą bluzką. Nie przypuszczał, że w górskiej chacie będzie wielkie łoże, którego widok tak go zdenerwuje i podnieci.

- Człowieku, opamiętaj się! - mruknął poirytowany.

Wiedział, że musi się pilnować, bo rywalka na pewno zrobi wszystko, aby otrzymać upragnioną nagrodę. Musi mieć się na baczności, żeby nie dać się złapać, gdy piękna dziewczyna zacznie przymilać się do niego, uwodzicielsko uśmiechać.

Dobrze, że jest zdecydowany za wszelką cenę zdobyć tę chatę dla ciotki.

Starał się trzymać myśli na wodzy, zapomnieć o istnieniu ślicznej amatorki na dom. Próżne wysiłki. Zastanawiał się, czy miejska panna zabrała wszystko, co jest potrzebne do przetrwania kilku dni z dala od miasta. Prawdopodobnie będzie marznąć, bo kwiecień w górach bywa bardzo zimny. Niech marznie! Nie jego zmartwienie... Więc dlaczego coś każe mu zadbać o jej dobre samopoczucie?

Dixie nasłuchiwała odgłosów z parteru i patrzyła na śpiące psy, które sprawiały wrażenie bardzo zadowolonych. Dlaczego miałoby być inaczej? Wprawdzie dopiero się poznały, ale zawarły znajomość najprzyjemniejszą z wszelkich możliwych.

- Co ja powiem hodowcy? - szepnęła zmartwiona. Dziwiła się, że w głębi duszy trochę zazdrości własnemu psu i żałowała, że nie ma Maggie, która zawsze przywoływała ją do porządku.

Nie patrząc, ominęła łoże, na którym będzie spał Jack, i poszła do sąsiedniego pokoju.

Parę minut później skończyła ścielić mniejsze łóżko. Przysiadła na brzegu, zerknęła do przyległego pokoju i zaczęła głowić się, co postawić jako parawan przed kominkiem.

Nie, to śmieszne, przecież oboje są dorośli. Poza tym wieczorem na pewno zrobi się chłodno i trzeba będzie rozpalić ogień. Prędko zapadnie noc i... Przedtem nie zdążyła pomyśleć o wspólnych nocach.

Cztery dni i trzy noce wydały się wiecznością.

- Niedługo będzie ciemno - rozległo się od progu. Dixie upuściła poduszkę, której nie zdążyła powlec. Jak to możliwe, że olbrzym bezszelestnie wszedł po schodach? Czy celowo się skradał? Dlaczego przyniósł tyle drewna? Jack znacząco spojrzał na kominek - Trzeba zrobić zapas w obu pokojach, bo kto się obudzi, ten dorzuci do ognia.

Przykucnął, aby ułożyć polana na kamiennej półce.

Dixie była pewna, że do rana nie zmruży oka.

- Przywiozłam zapiekankę. Jesteś głodny?

- Owszem. Chętnie coś zjem.

Gdy spojrzał na nią z wdzięcznością, poczuła, że pąsowieje. Szybko pochyliła się i udawała, że jest bardzo zajęta. Pierwszy raz powleczenie poduszki wymagało tyle uwagi i wysiłku.

Jack obserwował ją uważnie, jakby chciał odgadnąć myśli wywołujące rumieniec.

- Bardzo ci przeszkadza, że kominek jest otwarty na dwa pokoje, prawda?

Dixie była ciekawa, czy jej obawy są aż tak widoczne. Wzruszyła ramionami, udając obojętność.

- Brak kanalizacji jest bardziej krępujący.

Chciała, aby zabrzmiało to jak pretensja rozkapryszonej kobietki, lecz zdradził ją drżący głos.

Jack uśmiechnął się i wyszedł, a Dixie długo patrzyła w ślad za nim. Potem z jękiem opadła na łóżko i przycisnęła poduszkę do piersi, aby uciszyć szalejące serce.

Zastanawiała się, czy powiedzieć rywalowi, dlaczego marzy o tym domu i jak bardzo taka odskocznia przyda się młodzieży. On chyba nie przedstawi ważniejszego powodu. Pokręciła głową. W myślach tłumaczenie wygląda kiepsko, a wyrażone słowami - wyda się żałosne. Nie chciała być posądzona o to, że ucieka się do kobiecych sztuczek, aby zdobyć nagrodę.

Nie, nie będzie uwodzić współzawodnika, by zyskać prawo do domu. Zresztą i tak nie wiedziała, jak to robić.

Odłożyła poduszkę i delikatnie powiodła palcem po literze wyhaftowanej w rogu powłoczki. Co znaczy „C i kto przywiózł tu świeżą pościel?

Zapewne pozostanie to tajemnicą, zresztą odpowiedź jest bez znaczenia, bo najważniejsze, że ktoś w ogóle o tym pomyślał.

Zeszła na dół, stanęła przy oknie od frontu, rękawem usunęła zastarzały brud, przykleiła nos do szyby i uśmiechnęła się.

Jack niósł wielkie pudło, a ujadające psy skakały wokół niego. Chciały, żeby się z nimi bawił. Tigger pobiegł w lewo, a Sadie za nim, między nogami Jacka.

Jack zachwiał się, lecz zdołał utrzymać równowagę. Dixie zadrżała. Zdawała sobie sprawę, że przesadnie reaguje na widok zabójczo przystojnego rywala. Byłoby znacznie lepiej, gdyby nie miała na czym zawiesić oka.

Wielka szkoda, że nie ma tu Maggie, bo bardzo by się przydała. Telefon został w samochodzie. Może warto chyłkiem wymknąć się i zasięgnąć rady, jak postępować nonszalancko, gdy serce wyrywa się do ledwo poznanego mężczyzny. Nie, to bez sensu, ponieważ Maggie wybuchnie śmiechem i nic rozsądnego nie powie.

Jack wszedł na schody, więc Dixie odskoczyła od okna. Za żadne skarby nie powinien domyślić się, że go obserwowała. I nie może pomyśleć, że płonęła z pożądania. Przecież nie płonęła!

Najlepiej byłoby skryć się w ciemnym kącie, ale to tchórzostwo. Dixie otworzyła drzwi i... wpadła na Jacka.

- Och! - krzyknęli oboje.

Wielkie pudło spadło na podłogę.

Silne ręce podtrzymały Dixie. Stała wpatrzona w oczy, w których dostrzegła rozbawienie i coś, czego nie umiała zidentyfikować.

- Przepraszam - wykrztusiła. - Nie wiedziałam, że idziesz.

Ze wstydu, że kłamie, najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Odsunęła się, chociaż dotyk ciepłej ręki był bardzo przyjemny.

Jack zmarszczył brwi i schylił się po pudło.

- Nic się nie stało. Ja też nie wiedziałem, że jesteś za drzwiami.

Dixie przemknęła obok i pobiegła do samochodu. Wyciągnęła sznurek spod zardzewiałego zderzaka, stuknęła ręką w lewy bok bagażnika, a biodrem w prawy. Metoda była niezawodna, i bagażnik otworzył się.

Miała dużo sentymentu dla wysłużonego grata. Znajomi od dawna radzili, by kupiła nowszy wóz, lecz nie mogła rozstać się ze starym. Nie pozwalała na to lojalność, która przecież nie ma ceny. Poza tym samochód był całkowicie spłacony, co czyniło go cenniejszym.

Wystawiła dużą torbę i sięgnęła po pudło z prowiantem.

- Pomogę ci.

Odwróciła się zaskoczona, ale podała pudło. Uznała, że skoro pościeliła Jackowi łóżko, może spokojnie skorzystać z pomocy. Zwyczajna wymiana usług.

- Jak ty to robisz? - zapytała.

- O co ci chodzi?

Prawie biegła, żeby dotrzymać mu kroku. Głowiła się, jak inaczej spytać o kwestię, która wywołała jej niepokój podczas oglądania domu.

- Skradasz się, niepostrzeżenie podchodzisz... I zauważasz różne drobiazgi.

- Nie skradam się - rzekł oburzony. - Gdzie to postawić?

- Koło okna.

- Może nie skradasz się, ale chodzisz bardzo cicho. Dlaczego?

Jack postawił pudło i wyprostował się.

- Bo tego wymaga moja praca.

Dixie pomyślała o różnych zajęciach wymagających ukradkowych kroków. Co jedno, to gorsze. Z kim ma do czynienia? Ze szpiegiem, włamywaczem, zbirem wynajmowanym do mokrej roboty, seryjnym mordercą?

Jakby wyczuwając jej niepokój, Jack ostentacyjnie wyjął z portfela wizytówkę.

„Jack Powers. Usługi detektywistyczne. Wysokie kwalifikacje. Pełna dyskrecja. „

Tego nie przewidziała.

- Czy to cię uspokoi?

Uśmiechnął się tak, że zrobiło się jej zimno i gorąco jednocześnie. Ogarnęło ją dziwne podniecenie.

- Ostrożność nie zawadzi - mruknęła.

- Racja. To samo powtarzam Emmie.

Dixie pomyślała, że nie omyliła się i przystojny rywal nie mieszka sam. Była pewna, że w Denver czeka na niego piękna dziewczyna. Normalne. Dlaczego więc sprawia jej to przykrość?

Jack patrzył na nią bardzo uważnie i zdawał się czytać w jej myślach.

- Emma między innymi jest moją sekretarką - rzekł gwoli wyjaśnienia.

- Aha.

Czyli biurowy romans. Dixie nie wątpiła, że Jack podoba się wszystkim kobietom - w biurze, w sklepie, wszędzie. Dlaczego sekretarka miałaby pozostać obojętna na jego urok?

By ukryć zmieszanie, zabrała się do wypakowywania pudła. Przez cały czas czuła na sobie badawczy wzrok, dlatego była coraz bardziej podniecona.

Jack usiłował przywołać się do porządku. Nie będzie myślał o Dixie jako o kuszącej, atrakcyjnej kobiecie, ponieważ to zaciemnia umysł i sprawia, że człowiek zapomina, dlaczego chce wygrać konkurs. Musi pamiętać o ciotce. Wszystko, co będzie robił przez cztery dni, powinno prowadzić do wytyczonego celu.

Dixie weszła pod stół, aby coś podnieść. Widok, jaki ukazał się męskim oczom, był... ciekawy.

Jack położył rękę na czole. Dlaczego jest takie gorące? Z powodu temperatury w kuchni? Chyba nie. Poczuł, że się dusi. Koniecznie trzeba odetchnąć świeżym powietrzem. Im prędzej, tym lepiej.

Oderwał oczy od „widoku”, wbił wzrok w ścianę i siląc się na spokój, rzekł:

- Pójdę na spacer z Tiggerem. Powiedz dokładniej, gdzie widziałaś źródło.

Ucieszył się, że głos go nie zdradził i nie było w nim ani śladu pożądania, jakie odczuwał. Ośmielił się nawet na nią spojrzeć.

- Jest za... nie, przed... Och, nie potrafię ci wytłumaczyć. Speszona odgarnęła włosy, przygryzła wargę, czubkiem buta popchnęła torbę. Jack ruszył ku drzwiom.

- Nie szkodzi. Znajdę bez instrukcji. - Chciałabym spokojnie wszystko wypakować. Będę wdzięczna, jeśli zabierzesz Sadie.

- Dobrze, wezmę oba psy.

Dixie długo wpatrywała się w miejsce, w którym przed chwilą stał Jack. Oboje byli wyraźnie spięci, ale może tylko dla niej napięcie było kłopotliwe. Miała nadzieję, że Jack nie zdaje sobie sprawy z biegu jej myśli.

Nie dopuści, by odgadł, co dzieje się w jej sercu.

Postanowiła, że po powrocie do Denver zacznie udzielać się towarzysko. Poprosi Maggie, by zapoznała ją z jakimś interesującym mężczyzną, z którym można by przyjemnie porozmawiać, pójść na spacer. Przyjaciółka ucieszy się, ponieważ od dawna chciała przedstawić jej kilku sympatycznych znajomych. W tej chwili Dixie byłaby gotowa umówić się z największym nudziarzem. To zresztą bezpieczne rozwiązanie, bo o nudziarzu na pewno nie będzie fantazjować.

Zaniosła torbę do swego pokoju. Liczyła na to, że przy wypakowywaniu rzeczy zapomni o atlecie, który będzie spał oddzielony od niej jedynie ścianą ognia.

Zajrzała do torby; było w niej wszystko oprócz nowej flanelowej piżamy. Wyrzuciła rzeczy na łóżko. Niemożliwe, aby Maggie zapomniała o ciepłej piżamie, która leżała koło torby.

Gdzie zapodziała się najważniejsza rzecz?

Dixie otworzyła boczną kieszeń i wyciągnęła nocny strój. Niestety nie ten, którego szukała.

- Niech to kule biją! - zaklęła pod nosem. - Uduszę Maggie! Zamorduję! Wydrapię jej oczy! Powyrywam włosy!

Policzyła do dziesięciu, spojrzała na sufit, policzyła do dwudziestu i niepewnie zerknęła na to, co trzymała w dłoni. Czy Maggie celowo tak postąpiła? Niemożliwe. Przecież była najwierniejszą przyjaciółką, która dotychczas nigdy nie zawiodła.

Dixie długo wpatrywała się w zwiewną koszulę fantazyjnie obszytą koronką. Zamknęła oczy, otworzyła. Tak, to jednak było do przewidzenia. Od początku znajomości, czyli od kilkunastu lat, przyjaciółki robiły sobie kawały. I teraz Maggie zrobiła jej największego psikusa.

Należało spodziewać się, że wykorzysta okazję, gdy przyjaciółka wreszcie będzie sam na sam z przystojnym mężczyzną.

Cóż, Maggie zapomniała, że noce w górach są zimne i lepiej mieć ciepłą piżamę.

Dixie uśmiechnęła się szelmowsko i wcisnęła koszulę na dno torby. Nie będzie marznąć w nocy, bo przecież może spać w bluzce i spodniach. Po powrocie zaś zrewanżuje się tak, że przyjaciółce zbieleje oko.

Wet za wet.

Jack rzucił psom gałązkę. Tigger i Sadie schwyciły ją za dwa końce i niezdarnie przybiegły z powrotem.

Jack był zły, że wszystko sprzysięgło się przeciw niemu. Jak nie myśleć o romansie w tak sprzyjających okolicznościach? Tigger polizał pana w rękę, czym sprowadził go na ziemię. I dzięki temu Jack w porę zauważył, że doszedł na miejsce.

Nad wodą unosiła się para. Czyli znalazł gorące źródło, o którym mówiła Dixie.

- Dobrze, że moja przeciwniczka nie widzi, jaki jestem bystry - mruknął poirytowany. - Niewiele brakowało, a byłbym wlazł prosto do wody.

Poklepał psa, który zadowolony, że uratował swemu panu życie, położył się na trawie. Sadie przytuliła się do Tiggera i zasnęła.

Jack przykucnął i włożył rękę do ciepłej wody. W sam raz do kąpieli. Natychmiast oczyma wyobraźni ujrzał Dixie - była naga, osłonięta jedynie welonem z włosów i pary.

Zacisnął pięści. Przysiągł sobie, że podczas kąpieli czarnowłosej boginki będzie trzymał się z dala od źródła. Ogarniało go podniecenie na samą myśl o Dixie, więc wolał nie ryzykować. Lepiej nie sprawdzać, jak ciało zareaguje na widok nimfy wynurzającej się z wody.

Wiedział, że podczas dnia nie będzie tak źle, ale w nocy. .. Niewidzącym wzrokiem patrzył na osiki rosnące wokół źródła. Co będzie, jeśli okaże się, że Dixie śpi nago?

Szkoda, że zbudowano kominek wspólny dla dwóch pokoi, ale chyba nie warto martwić się na zapas. Pocieszał się, że Dixie jest rozsądna i zabrała niezbyt twarzową piżamę.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Dixie patrzyła na wieczorne niebo i wysokie sylwetki sosen odcinające się na tle purpurowego teraz nieba.

- Gdzie podziewa się Jack z psami? - powiedziała na głos.

Niezgrabnie zapaliła staroświecką lampę. Ciepłe światło usunęło cienie, które wypełzały ze wszystkich kątów. Stare umknęły, lecz powstały nowe.

Normalnie nie bała się ciemności, ale teraz znajdowała się daleko od miasta i ludzi i przypomniały się jej drastyczne sceny z różnych filmów. Wyrzucała sobie, że oglądała morderstwa i przemoc. Gdy była wśród ludzi, filmy zdawały się nieszkodliwe, lecz w głębi lasu, w samotności potęgowały strach. Wszystko, co w nich widziała, mogło jej się przytrafić.

Wyjęła z pojemnika jedzenie i ułożyła na papierowych talerzach. Co za wspaniały poczęstunek! Przynajmniej Jack nie będzie miał podstaw do oskarżenia jej o to, że serwując wykwintne posiłki, próbuje wyłudzić prawo do chaty.

Nie lubiła gotować i dlatego robiła to równie umiejętnie, jak sprzątała mieszkanie lub pakowała się przed wyjazdem. Czyli beznadziejnie.

Gdy usłyszała kroki i ujadanie, odetchnęła z ulgą. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że była bardzo spięta.

Och, jak przyjemnie mieć towarzystwo, choćby współzawodnika w konkursie.

Zerknęła na niego spod rzęs. Wyglądał jeszcze bardziej pociągająco niż przed spacerem. Miał potargane włosy i pachniał lasem. Stanowił uosobienie niebezpiecznego uwodziciela, przed którym ostrzegała ją matka.

Lecz kobiety uwielbiają takie niebezpieczeństwo, prawda?

Dixie wzdrygnęła się, chociaż wcale nie było zimno.

Dość długo patrzyli na siebie w milczeniu, więc sekundy zdawały się minutami. Wreszcie Dixie wyciągnęła rękę w stronę kuchni.

- Zapraszam na kolację.

- Moja wdzięczność nie zna granic, bo solidnie zgłodniałem.

Jack zawrócił do drzwi frontowych i gwizdnął. Tigger oraz Sadie wbiegły jednocześnie i usiadły przed nim. Oba wpatrywały się w niego z oddaniem, czyli Sadie bezwstydnie zdradziła swą panią.

Jack zdjął marynarkę i rzucił na fotel. Zafascynowana Dixie obserwowała grę mięśni pod koszulą i na owłosionej ręce. Zastanawiała się, czy ten olbrzym zdaje sobie sprawę, jak bardzo ją pociąga. Możliwe, że to część jego planu, by zdobyć prawo do domu w górach. Może postanowił doprowadzić ją do szaleństwa?

Trzeba uważać, pilnować się, aby nie osiągnął podstępem celu.

- Robi się chłodno, więc jeszcze przed kolacją rozpalę w kominku na górze.

Jack schwycił swoją lampę, przeskakując po dwa stopnie, wbiegł po schodach i zniknął na półpiętrze.

Dixie energicznie potrząsnęła głową, aby wyrzucić z niej rosnące zainteresowanie rywalem. Spojrzała na psy, klepnęła się w udo i ruszyła do kuchni.

- Czas na kolację.

Była bardzo głodna. Jack omylił się, jeśli liczył, że poczeka na niego. Jedzenie już i tak wystygło. Wystygło? Przecież od początku było zimne.

Jack miał nadzieję, że komin nie jest zatkany i ciąg powietrza będzie dobry.

Potarł zapałkę o kamienne palenisko i wsunął rękę do kominka. Ucieszył się, że dym idzie prosto do góry, podrzucił szczap na rozpałkę, a po chwili dwa polana.

Siedząc w kucki, widział prawie cały sąsiedni pokój. Zdziwił się, że żelazne łóżko stoi jakoś bliżej niż za dnia. A zatem w nocy nie wolno zbyt nisko nachylać się przy dorzucaniu drew, bo będzie widać Dixie. Oby spała w grubej piżamie.

Potarł jeszcze jedną zapałkę i przypalił w drugim miejscu. Gdy uznał, że ogień na pewno nie zgaśnie, wstał i przeciągnął się. Nie wypadało dłużej zwlekać, trzeba zejść do kuchni. W brzuchu głośno mu burczało, organizm dopominał się o swe prawa.

Wszedł niepostrzeżenie i dlatego zobaczył, że Tigger zajada frytki.

- Był bardzo głodny - usprawiedliwiała się zaczerwieniona Dixie.

- Czy ja coś mówię?

Starał się nie wpaść w zachwyt z powodu zielonych oczu, które przy zarumienionych policzkach były jeszcze piękniejsze. Postawił krzesło oparciem do stołu, usiadł okrakiem i z uznaniem popatrzył na pełen talerz.

- Tigger jest żarłokiem.

- Zauważyłam.

- Dziękuję za kolację.

Dixie lekceważąco wzruszyła ramionami.

- Bardzo wystawna, prawda? Chyba domyślasz się, że przygotowywałam ją przez cały dzień. Znalazłeś źródło?

Skinął głową, ponieważ miał pełne usta, a na dodatek zlizywał musztardę z palców. Zauważył, że Dixie spąsowiała i ślicznie wygląda. Coraz mniej ludzi się rumieni, a to bardzo ładny widok.

Przełknął i odezwał się:

- Dobrze byłoby opracować plan.

- Jaki? Po co?

- Chodzi o mycie. Lepiej ustalić, kto i kiedy będzie korzystać z kąpieli w źródle.

Dixie jeszcze bardziej się speszyła, a jemu podobało się, że pod wpływem zmieszania zielone oczy ciemnieją.

- Co tu ustalać? - Aby zyskać na czasie, napiła się wody. - Mnie żadne komplikacje nie przychodzą do głowy. O której wstajesz?

- Różnie.

- A ja zawsze wcześnie. Czy zgodzisz się, żebym była pierwsza w kolejce?

- Zgodzę. Mam nadzieję, że do ósmej zdążysz się wypluskać. I o jedno cię proszę. Idąc do źródła, rób dużo hałasu.

Żując ostatni kęs, z żalem patrzył na pusty talerz.

- Dlaczego mam hałasować? - zdziwiła się Dixie. - Żeby obudzić ciebie czy odstraszyć jakieś zwierzę?

- Nie boisz się dzikich zwierząt?

Podejrzewał ją o to, że przestraszy się wiewiórki skaczącej po gałęziach i ucieknie z wody. Zrobiło mu się przykro na myśl, że coś mogło ją przerazić.

- Nie boję się, ale na wszelki wypadek wezmę Sadie. - Spojrzała na zegarek. - Och, jak późno! Zaraz się położę, bo jestem trochę zmęczona.

Wstała, ziewnęła i leniwie się przeciągnęła, a Jack patrzył zafascynowany. Uznał, że posągowo zbudowana nimfa jest bardzo niebezpieczna.

Odwrócił wzrok od pokusy i gorączkowo szukał jakiegoś neutralnego tematu.

- Nie wiem, jak tu jest w nocy, ale na wszelki wypadek zamknąłem okna, a ogień zabezpieczyłem na kilka godzin.

- Dziękuję. Dobranoc.

- Dobranoc.

Postanowił dać Dixie czas, aby spokojnie rozebrała się i położyła. Nie chciał oglądać pięknej kobiety chodzącej w piżamie, choćby grubej i niezbyt frywolnej.

Dixie wrzuciła talerz i kubek do kosza, skinęła na Sadie, wzięła lampę i umknęła przed przenikliwym wzrokiem Jacka, dziwnie niepokojącym w migotliwym świetle.

Starannie zamknęła drzwi sypialni i oparła się o nie. Tutaj odprężyła się, ale na plecach nadal czuła mrowienie. Wiedziała, że Jack obserwował ją, jak przedtem ona jego. Z jedną różnicą. Ona patrzyła z zachwytem, a on prawdopodobnie z niechęcią. Na pewno pragnął, żeby zrezygnowała z nagrody.

Niedoczekanie. Okolica urzekła ją, majestat gór, piękno i spokój od razu chwyciły za serce, chata przypadła do gustu. Dixie była przekonana, że tutaj będzie idealny azyl dla młodzieży mającej kłopoty z sobą i z rodziną. W takim otoczeniu człowiek prędko wraca do równowagi, ponieważ nie ma ingerencji rodziny łub znajomych, co zazwyczaj jedynie przeszkadza.

W nieprzytulnym pokoju była tym bardziej wdzięczna Jackowi za ciepło i wesołe płomienie. Przez chwilę stała przy kominku, z przyjemnością się grzejąc, po czym obejrzała rzeczy, w których przez cały dzień chodziła. Skrzywiła się, ponieważ bluzka i spodnie były poplamione, nosiły ślady trawy, żywicy i błota. Plamy tworzyły nawet dość interesujące wzory, gdyby potraktować je jako sztukę abstrakcyjną.

Przyjemnie byłoby zdjąć brudne rzeczy, włożyć ciepłą piżamę.

Jaka szkoda, że Maggie zrobiła takiego psikusa.

Dixie wiedziała, że nie ma sensu zwlekać i musi podjąć decyzję. Wybór miała ograniczony. Albo trzeba spać w ciasnych spodniach, albo włożyć przejrzystą koszulę, którą Maggie podstępnie zapakowała. Zdenerwowała się i jak zwykle w takich momentach zaczęła obgryzać paznokcie. Obejrzała kominek z góry, przykucnęła i obejrzała z tej pozycji.

Doszła do wniosku, że Jack niewiele zobaczy, jeśli nie będzie celowo przykucał i zaglądał do sąsiedniego pokoju. Zresztą wcale nie wiadomo, czy według niego jest ładną kobietą, a tym bardziej godną pożądania. Mówił o jakiejś Emmie, która pewno czeka na niego z utęsknieniem.

Zdecydowała się spać w koszuli.

Wcześniej przyniosła pełen dzbanek wody, więc mogła się obmyć. Wyjęła z torby zwiewny nocny strój i jeszcze raz go obejrzała. W świetle płomieni zdawał się utkany z księżycowej poświaty.

Wsunęła koszulę przez głowę. Materiał był bardzo miękki, lecz nie stanowił odpowiedniego stroju na noc w górskiej chacie. Z przodu cienka koszula dochodziła do połowy łydki, z tyłu miała tren.

- Wyglądam jak aktorka filmowa sprzed lat - szepnęła z autoironią. - Ale niezależnie od wyglądu trzeba się porządnie wyspać.

Przytrzymując tren, powoli podeszła do łóżka, położyła się na śnieżnobiałym prześcieradle i podciągnęła koc pod brodę. Rozgrzała się, westchnęła zadowolona. Jak miło i wygodnie.

Miała nadzieję, że prześpi całą noc, a wczesnym rankiem pójdzie na długi spacer w lesie. Oczywiście po kąpieli w gorącym źródle.

Jack spojrzał na zegarek i zmniejszył płomień lampy. Uznał, że może iść na górę, bo dał Dixie dość czasu na to, by się położyła. Jeśli jeszcze nie śpi, jej sprawa. Czuł się zmęczony, a Tigger głośno ziewał i kleiły mu się powieki.

Powoli wszedł na schody.

Wieloletnia praca wytwarza pewne nawyki. Jack automatycznie przystanął na półpiętrze, by posłuchać dźwięków dochodzących z domu i z zewnątrz. Usłyszał jedynie zwykłe odgłosy nocy, dalekie wycie kojota.

Cisza w domu oznaczała, że Dixie śpi. To dobrze. Przynajmniej nie natknie się na rywalkę, która jest mu obojętna, chociaż ładna i miła.

Cicho zamknął drzwi i popatrzył na łóżko. O czym myślał człowiek, który tak pięknie je wyrzeźbił? Chyba marzył o nocach z ukochaną.

Jack zdjął koszulę i spodnie, a włożył szorty. Gdyby Dixie zobaczyła, w czym zwykle śpi, mogłaby dostać zawału, a wolał tego nie ryzykować.

Podszedł do kominka, rozgarnął żarzący się popiół i dołożył dwa polana. Pilnował się, by wzrok nie uciekł do łóżka stojącego za trzaskającymi płomieniami. Nerwowym ruchem gładził włosy i czekał, , aż drewno się rozpali. Gdy ocenił, że nie zgaśnie, odwrócił się.

Tigger położył się, parę razy cicho ziewnął i usnął.

Jack patrzył z zazdrością, bo też chętnie zasnąłby tak prędko. Gdyby i jemu starczyło znaleźć odpowiednie miejsce, wygodnie się ułożyć i o wszystkim zapomnieć... Życie w ogóle byłoby łatwiejsze, a już na pewno tej nocy.

Stanął przy oknie i zapatrzył się na srebrzyste pnie osik skąpanych w świetle księżyca. Był rozdrażniony, ponieważ myśli o Dixie odpędzały sen. Jej promienny uśmiech, dziewczęcy wdzięk, bardzo kobiece krągłości stanowiły wyjątkowo atrakcyjne połączenie. Mimo to powinien być odporny i skupić się na tym, po co przyjechał. Musi otrzymać dom dla ciotki, która bardzo liczy na wygranie konkursu.

Ciotka i jej marzenia są najważniejsze. Nie wolno myśleć o tym, by zawrzeć bliższą znajomość z Dixie, poznać smak jej ust. Koniecznie trzeba zdobyć nagrodę, potem zaopiekować się ciotką z wdzięczności za wieloletnie poświęcenie, za to, co dotychczas dla niego zrobiła. Wyłącznie ten cel powinien mu przyświecać.

Niestety teoria rozmijała się z praktyką, a sen nie nadchodził. Jack długo przemierzał pokój z kąta w kąt, wreszcie zachciało mu się pić. Szklanka wody na pewno ochłodzi i oderwie myśli od istoty śpiącej w sąsiednim pokoju.

W otwartych drzwiach zamienił się w słup soli, ponieważ przy schodach stała Dixie. Była w fantazyjnej koszuli. Dlaczego nie w ciepłej piżamie?

Oboje milczeli zaskoczeni, a Sadie niecierpliwie skakała koło swej pani.

Jack zapomniał o postanowieniach i omiótł wzrokiem kuszącą sylwetkę, widoczną w przyćmionym świetle z pokoju. Zrozumiał, że picie nie ostudzi ciała; trzeba będzie oblać rozpaloną głowę zimną wodą.

Miał być spokój, a zanosi się na coraz większy niepokój!

Dixie zastanawiała się, co znaczy rozogniony wzrok Jacka. Oj, chyba zwiastuje kłopoty! Było oczywiste, że koszula nie uszła uwagi Jacka. Dixie w duchu przeklinała ze złości, że Sadie ma za mały pęcherz.

Wszystko przez fizjologię spaniela.

Skrzyżowała ręce na piersi i schrypniętym głosem wykrztusiła:

- Sadie musi... muszę ją wyprowadzić.

- Aha.

Jack powiedział to takim tonem, jakby uważał, że Dixie celowo wybrała się na przechadzkę. A przecież nie wiedziała, że on nie śpi i o tej porze lubi chodzić po domu. Zanim wyszła z łóżka, przez kilka minut nasłuchiwała odgłosów z sąsiedniego pokoju. Była cisza jak makiem zasiał, myślała, że Jack już śpi. A tymczasem spotkali się. Prawdziwy pech!

- Masz bardzo ładną koszulę.

Uśmiechnął się tak, że przebiegł ją dreszcz i z trudem opanowała podniecenie.

- Nie moja.

Jack wysoko uniósł brwi, a Dixie poczuła, jak na jej policzki wpełza zdradliwe gorąco.

- Zwykle śpię we flanelowej piżamie.

- Tak myślałem.

Ciekawe, co to oznacza. Czy ma wypisane na twarzy, że nie nosi kreacji z jedwabiu i koronek? Jack jej nie zna, ale może jest wyjątkowo bystry i spostrzegawczy. Jego słuszne przypuszczenie nie było miłe.

- Maggie pomogła mi się spakować i to - wzięła koszulę w dwa palce - jest dowodem jej przekornej natury. Nie mam nic innego na noc.

Wiedziała, że niepotrzebnie to mówi, lecz nie mogła się powstrzymać.

Jack ze zrozumieniem skinął głową.

- Podoba mi się takie poczucie humoru. Dobranoc. Obrócił się na pięcie i zniknął.

Dixie wbiła wzrok w drzwi. Co on miał na myśli? Czy w takiej koszuli mu się podobała? Zresztą to bez znaczenia. Musiała jednak przyznać się przed sobą, że aprobujący wzrok sprawił jej przyjemność.

Przypomniała sobie powód, dla którego wyszła z pokoju, i gniewnie spojrzała na spaniela. Sadie zaskomliła i pomerdała ogonem.

- Wszystko przez ciebie. Mogłabyś mniej pić. No, biegnij i zrób swoje.

Czekała, dygocąc z zimna. Po kilku minutach wpuściła Sadie, czym prędzej wróciła do pokoju i wskoczyła do ciepłego łóżka. Leżała wpatrzona w płomienie i zastanawiała się, co Jack robi. Czy już zasnął?

Zreflektowała się, że za dużo o nim myśli. Stanowczo postanowiła, że się opamięta i nie pozwoli rozwinąć się uczuciu, które psuje życiowe plany. Miała bardzo odpowiedzialną pracę, więc nie może ulec hormonom. Poza tym z osobistego doświadczenia wiedziała, jak wyglądają romantyczne związki. Widziała nieudane małżeństwa matki.

Położyła się na boku i uderzyła pięścią w poduszkę. Nie da zwieść się interesującej twarzy i sylwetce atlety. Hormony przebudziły się, lecz można je znowu uśpić. Umiała to robić, miała wprawę.

Rozum mówił jedno, a ciało drugie. Istniało niebezpieczeństwo, że hormony zlekceważą racje rozumu.

Czym zająć myśli, żeby się uspokoić?

Zwykle pomagała tabliczka mnożenia. Dotychczas było to najlepsze lekarstwo.

Dixie zaczęła mnożyć i dzielić, ale wkrótce się znudziła. Pomyślała o wykładach profesora Blackwella. Co z nich pamięta? Profesor do znudzenia powtarzał studentom, że kiedyś pożałują, iż nie przykładali się do nauki. Warto byłoby napisać do profesora i po latach przyznać mu rację, chociaż nie rozpaczała, że zapomniała większość z tego, czego uczył. Żałowała jedynie, że tabliczka mnożenia nie zagłuszyła myśli o Jacku i nie sprowadziła snu.

Zamiast pomóc, bodaj jeszcze pogorszyła sytuację.

Dixie mocno zacisnęła powieki i wmawiała sobie, że zasypia. A jeśli sen nie przychodzi, to lepiej, żeby jak najprędzej nastał świt. Wtedy będzie można wstać, zdjąć próbtematyczną koszulę, a włożyć spodnie i bluzkę. Przysięgła sobie, że Maggie drogo zapłaci za niewybredny żart.

Zbudziło ją światło nowego dnia. Otworzyła oczy zaskoczona, że jednak przespała kilka godzin, chociaż bała się bezsennej nocy. Przeciągnęła się i głośno ziewnęła. Zza okien dochodziły miłe dla ucha odgłosy.

Ptaki śpiewały przy akompaniamencie cichego szumu liści. Naturalna symfonia przewyższała swym pięknem wszystko, co człowiek potrafi stworzyć.

Przyjemnie tego słuchać, ale czas wstać, skorzystać z ciepłej wody i zacząć nowy dzień.

Dixie przez dłuższą chwilę nadsłuchiwała, ale z sąsiedniego pokoju nie dochodził żaden dźwięk. Wobec tego prędko się ubrała, wzięła przybory toaletowe i na palcach zeszła na dół.

Cicho zamknęła drzwi frontowe i pobiegła zarośniętą ścieżką. Niebawem stanęła nad brzegiem niedużej sadzawki. W promieniach wschodzącego słońca woda krystalicznie połyskiwała, a nad powierzchnią unosiła się lekka mgiełka. Naokoło rosły sosny, w powietrzu unosił się zapach żywicy.

Raj na ziemi!

Dixie długo napawała się urokiem poranka. Potem rozebrała się, ale szybko okręciła ręcznikiem, gdyż chłodne powietrze wywołało gęsią skórkę. Ostrożnie stąpając po śliskich głazach, weszła do wody.

Jak przyjemnie!

Rzuciła ręcznik na brzeg i poszła dalej. Na środku było tak głęboko, że ciepła woda sięgała po brodę.

Pełnia szczęścia!

Wróciła do brzegu i namydliła się ekologicznym, delikatnie pachnącym mydłem. Rozejrzała się w poszukiwaniu spaniela, ale Sadie zniknęła. Nigdy nie odchodziła daleko, lecz widocznie miała jakieś własne sprawy i nie chciała siedzieć na brzegu.

Dixie zanurkowała, wynurzyła się, nalała na dłoń sporą porcję szamponu. Mycie głowy zawsze działało na nią uspokajająco, teraz też aż przymknęła oczy z zadowolenia. Ciepła woda, chłodny wiatr owiewający nagie ramiona, pachnące powietrze, niewyraźne szelesty wśród traw.

Spłukała szampon i nadstawiła ucha. Co to za dziwny odgłos? Jakby drapanie pazurami. Zerknęła w stronę drzew i krzewów na lewym brzegu. Nic nie widać. Spojrzała przez ramię na miejsce, w którym zostawiła rzeczy i... zamarła.

Rzeczy leżały tak, jak je zostawiła, lecz na nich skulił się mały skunks. Wyglądało na to, że smacznie śpi.

Co robić? Co robić? - zastanawiała się Dixie gorączkowo.

Byle nie wpaść w panikę.

Wiedziała, że w takiej sytuacji najważniejsze jest zachowanie zimnej krwi i jasnej głowy. Dla uspokojenia zaczęła miarowo oddychać i liczyć do stu.

Przecież nie mogła pójść do domu nago.

Gorączkowo zastanawiała się, czy i kiedy uda jej się wyjść z wody i w co się ubierze. Jeśli zacznie krzyczeć, Jack przybiegnie na ratunek, ale skunks wystraszy się i opryska cuchnącą wydzieliną wszystko naokoło. Oczywiście najpierw rzeczy, na których śpi.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Jack raz i drugi spojrzał na zegarek. Dziwne! Minęła pełna godzina od wyjścia Dixie. Co ta dziewczyna tak długo robi? Powinna już wrócić po kąpieli. Nie wyglądała na flegmatyczkę, która potrzebuje dwóch godzin, żeby się umyć.

Czyżby zginęła po drodze albo utonęła? Na pewno nie było tam głęboko, ale mogła pośliznąć się i utopić w płytkiej wodzie.

Spokojnie, spokojnie.

Nie należy przewidywać najgorszego, bo wyjaśnienie zazwyczaj jest proste. Lepiej trzymać wyobraźnię na wodzy. I pamiętać, że skoro jest się cenionym detektywem, należy w krytycznych momentach zachować trzeźwą głowę i myśleć racjonalnie.

Jednak trzeba coś zrobić. Lecz co?

Postanowił, że pójdzie na spacer po łące i będzie udawał spokój. Zresztą tak czy owak czas wyprowadzić Tiggera.

Dixie, która chyba zdążyła się wykąpać, na pewno wraca do domu okrężną drogą, zrywając kwiaty albo podziwiając widoki. Jack chciał dyskretnie się rozejrzeć. Gdy zauważy dziewczynę, wyruszy w stronę źródła.

Bardzo rozsądne wyjście. Dlatego nie rozumiał narastającego niepokoju i instynktownego przeczucia, że jednak coś jest nie w porządku.

Ciekawe, co się stało.

Doszedł prawie do końca krętej ścieżki wśród gęstych zarośli. Przystanął, nadstawił ucha. Naokoło panowała niezmącona cisza. Obejrzał się za siebie i o dziwo nie dostrzegł Tiggera. Pewnie psiak pogonił za wiewiórką.

- Dixie - odezwał się półgłosem. Zaczekał chwilę, a gdy nie otrzymał odpowiedzi, zawołał: - Dixie?

- Cicho!

Głos dobiegł od strony wody. Co ta dziewczyna wyprawia? Przeszedł kilka kroków i znowu przystanął.

- Jeszcze się kąpiesz?

- Potrzebuję pomocy - padła nieoczekiwana i niechętna odpowiedź.

Jack ruszył szybciej.

- Nie pędź, bo go spłoszysz.

Ciekawe kogo? Miał nadzieję, że Dixie nie natknęła się na węża. Wiedział, że poradzi sobie z każdym dzikim zwierzem oprócz pełzającego gada. Trzeba przestać zgadywać i na własne oczy przekonać się, o co chodzi. Ostrożnie wyjrzał zza osłony krzewów, błyskawicznie ocenił sytuację, pokręcił głową.

To nic strasznego.

Ulżyło mu.

Z dużym zwierzęciem podjąłby nierówną walkę, zwalone drzewo jakoś by usunął, lecz jak walczyć z kłębkiem futra?

Dixie powoli wyciągnęła rękę, uważając, aby reszta ciała pozostała pod wodą.

- Tam jest skunks.

- Widzę.

Zwierzątko leżące na ubraniu niewątpliwie było dorodnym skunksem.

- Śpi na moich rzeczach.

- Ciekawe, na jak długo tam się usadowił.

Dixie wzruszyła ramionami, które na moment ukazały się nad powierzchnią wody.

- Skąd mam wiedzieć? Może to głuchy staruszek albo młode stworzenie, które jeszcze nie wie, że należy unikać ludzi. - Uśmiechnęła się współczująco. - Biedactwo.

- Zapominasz, że to twoje „biedactwo” posiada cuchnący oręż. - Jack zaśmiał się, ponieważ sytuacja zaczęła go bawić. - Intryguje mnie, jak zamierzasz odzyskać rzeczy.

- Gdybym wiedziała, co zrobić, nie potrzebowałabym pomocy. - Popatrzyła na niego błagalnie. - Proszę cię.

Jack zastanowił się nad sposobami rozwiązania problemu. Niestety wszystkie wymagały usunięcia skunksa, na co nie miał najmniejszej ochoty.

- Twoja koszula - szepnęła Dixie.

- Co takiego?

- Pożycz mi.

Bystra istota. Że też sam na to nie wpadł. Dzięki temu nie będzie musiał dotykać zwierzątka. Zdjął koszulę i przewiesił przez rękę.

Dixie zrobiła wielkie oczy i wskazała rosnący nieopodal krzew.

- Bądź tak dobry i tam połóż, a potem się odwróć. Jack błysnął zębami w szelmowskim uśmiechu. A jeśli odmówi? Czy zdesperowana nimfa wyjdzie z wody i weźmie koszulę prosto z jego ręki?

Dixie zasępiła się. To droczenie się czy odmowa spełnienia prośby? Powinna wyjść z wody i wziąć koszulę, czy też nago pobiec do domu? Nie. Wiedziała, że nie zdobędzie się na taki wyczyn, chociaż, o dziwo, w głębi duszy miała ochotę to zrobić.

Przyjrzała się półnagiemu atlecie. Przefiltrowane przez gałęzie promienie słońca tworzyły intrygujące, tajemnicze cienie na potężnym torsie. Spojrzała na twarz Jacka. Jego rozpalony wzrok i uwodzicielski uśmiech sprawiły, że z wrażenia zabrakło jej tchu, poczuła rosnące pożądanie.

Żałowała, że nie ma odwagi odpowiedzieć na ogień w niebieskich oczach. Chciałaby choć raz w życiu przekroczyć pewną granicę i sprawdzić, co znajduje się dalej. Lecz nie akurat teraz. I nie nago.

Jack domyślił się, że dziewczyna toczy wewnętrzną walkę, toteż rzucił koszulę na wskazany krzak i posłusznie się odwrócił. Lecz nie odszedł.

Dixie postąpiła dwa kroki w stronę brzegu. Jeszcze jeden. Dno gwałtownie się podnosiło. Zrobiła trzy kroki. Woda była ciepła, a poranne powietrze chłodne, więc mokra skóra pokryła się gęsią skórką.

Dixie schwyciła koszulę. Skrępowana, ubierała się niezdarnie i powoli. Niestety koszula sięgała jej zaledwie do pół uda. Wolałaby mieć dłuższe okrycie, lecz nie było wyboru.

Obciągając koszulę, zerknęła na Jacka i zobaczyła, że wpatruje się w jej piersi. Podniecenie wzrosło, skrępowanie też, ale zmusiła się, by nie spuścić wzroku. Wpatrywała się w pulsującą żyłę na jego skroni...

Po długiej chwili ich oczy się spotkały. I zielone, i niebieskie płonęły pożądaniem, którego nie dało się ukryć.

Gdy Jack wyciągnął rękę, Dixie nerwowo podskoczyła.

- Spokojnie. To tylko pomocna dłoń. Przyda ci się, gdy pójdziesz po kamienistej ścieżce. - Wskazał jej bose stopy i swoje buty. - Nie pożyczę, bo trochę za duże.

- Och.

Była zła, że rumieniec ją zdradzi. Dlaczego troskę o bose stopy odczytała jako wyraz gwałtownej namiętności? Położyła drżące palce na gorącej dłoni i wyczuła podobne drżenie.

Jack powoli zamknął jej dłoń w swojej.

- Dlaczego się trzęsiesz? Zimno ci?

Uznała, że kłamstwo byłoby oznaką tchórzostwa. - Nie.

Wyżej uniosła głowę. Była wystraszona, ale postanowiła udawać odwagę.

Jack delikatnie musnął zaróżowiony policzek.

- Jeśli nie z zimna, to dlaczego drżysz?

Bywają chwile, gdy trzeba powiedzieć prawdę. Dixie miała wrażenie, że nadszedł moment podjęcia ważnej decyzji. Będzie szczera i powie przystojnemu rywalowi, jakie emocje w niej budzi.

- Boję się - wyznała niemal szeptem. Jack nie ukrywał zaskoczenia.

- Czego się boisz? Mnie? Dixie postąpiła pół kroku.

- Nie. Boję się, że nie starczy mi odwagi, żeby cię pocałować. A jeszcze bardziej, że nie chcesz, żebym to zrobiła.

Jack ujął jej twarz w dłonie i kciukiem pieszczotliwie przesunął po wargach.

- Nie ma żadnego powodu do obaw.

Intuicyjnie wiedziała o tym, lecz głośno wypowiedziane słowa ucieszyły ją, dodały odwagi. Niejako usprawiedliwiały podszepty instynktu. Dlatego zamiast czekać, aż Jack pochyli się ku niej, stanęła na palcach i odchyliła głowę. Ich usta błyskawicznie się spotkały.

Dixie nie była przygotowana na taką rozkosz i po pierwszym pocałunku błogo westchnęła. Rozchyliła wargi, podświadomie posunęła się o krok, przytuliła do twardej piersi, zarzuciła Jackowi ręce na szyję, wsunęła palce we włosy.

Jack objął ją i pieszczotliwie pogładził po plecach; jego gorące dłonie paliły przez koszulę. Gdy wreszcie oderwał się od jej ust, oboje z trudem łapali oddech.

- Wiesz, do czego to prowadzi?

Zaskoczona przecząco pokręciła głową. Pytanie nie miało sensu. Co on chciał zrobić? Iść do domu? Teraz zaraz?

- Dokąd idziemy? - spytała.

- Nigdzie. Ale jeśli nie przestaniemy, będziemy kochać się na gołej ziemi.

Rzeczywistość uderzyła Dixie jak obuchem. Jack widocznie uznał, że jest mało wymagająca, niewiele potrzebuje do szczęścia. Opuściła ręce, jakby się sparzyła, co w pewnym sensie było prawdą.

- Nie mogę...

Jack zsunął rękę na jej biodro.

- Dlaczego?

Miała potworny zamęt w głowie. Rozpaczliwie szukała rozsądnego argumentu. Co mogłoby jej przeszkodzić kochać się z tym wspaniałym mężczyzną? Zdecydowała się powiedzieć, że ma narzeczonego.

- Jestem zaręczona... - Zacisnęła pięść, aby ukryć palec bez pierścionka. - Niedługo będzie ślub...

Jack niechętnie odsunął się.

- Hm, zaręczyny zwykle poprzedzają ślub.

Dixie nie lubiła kłamać ani wprowadzać ludzi w błąd, ale pożądanie zaciemniło jej zwykle jasny umysł. Doszła do głosu sentymentalna strona jej osobowości.

- Narzeczony nazywa się... Guy Montgomery.

Podała nazwisko kolegi z ośrodka. Jack nie musi wiedzieć, że rzekomy narzeczony ma sześćdziesiąt lat i od dawna jest wiernym mężem oraz dobrym ojcem.

- Szczęściarz z niego. - Jack przygładził włosy. - Chodźmy do domu. Po twoje rzeczy przyjdziemy później.

Jednocześnie odwrócili się i Dixie wybuchła śmiechem. Skunks widocznie obudził się i dawno odszedł.

Dixie w duchu podziękowała zwierzątku, bo to dzięki niemu znalazła się w ramionach Jacka.

- Dobrze, że się wyniósł - rzekła trochę za głośno. - Przynajmniej włożę buty.

Szli gęsiego, Dixie jako pierwsza. Szuranie przypominało jej, że Jack jest niecały metr za nią. Zresztą nie potrzebowała przypomnienia, bo ilekroć brzeg koszuli musnął udo, miała wrażenie, że to był palec Jacka.

Bała się, że przegra walkę z sobą.

Spacer do źródła zajął kwadrans, a droga powrotna zdawała się trwać godzinami. Dixie nie wiedziała, jak przerwać krępujące milczenie. Wszystko, co przychodziło jej do głowy, było trywialne w porównaniu z cudownymi pocałunkami.

- Dlaczego zależy ci, żeby dostać tę nagrodę? Pytanie tak ją zaskoczyło, że przystanęła.

- Słucham?

- Czy jest jakiś konkretny powód, dla którego chciałabyś mieszkać z dala od ludzi? Zatrzymasz chatę dla siebie czy zaraz sprzedasz?

Jack wyminął ją i teraz on szedł pierwszy. Dixie powoli ruszyła za nim. Nie zamierzała wtajemniczać go w swe plany, przyznać się, że chce stworzyć azyl dla młodzieży.

- Na pewno nie sprzedam - rzekła stanowczo. - A jakie ty masz plany?

- Decyzja nie zależy tylko ode mnie. Emma też ma coś do powiedzenia.

Dixie odniosła wrażenie, że imię wymówił innym tonem, bardzo ciepło. Gdy stanęli przed domem, chrząknęła zakłopotana.

- Jesteś z nią... mocno związany, prawda? - Tak Poczuła bolesne ukłucie w sercu, ale spojrzała Jackowi w oczy. Zastanawiała się, czy wytrzyma kilka dni na granicy między rzeczywistością a marzeniami. Spuściła wzrok i odwróciła głowę.

- Zaraz przebiorę się i oddam ci koszulę.

- Nie musisz. Przywiozłem kilka, a na tobie wygląda bardzo dobrze. - Popatrzył w stronę źródła. - Teraz ja idę się umyć.

Zniknął wśród zarośli, a Dixie patrzyła w ślad za nim, kręcąc głową. Było jej wstyd, że nie podziękowała za komplement, ale po prostu nie wiedziała, co powiedzieć. Żałowała, że nie przyjechała z Maggie, która umiała znaleźć się w każdej sytuacji. Dotychczas tylko jednym uchem słuchała rad przyjaciółki na temat rozmów z mężczyznami. Uważała, że nie warto zajmować się drobiazgami, gdy człowiek ma poważny cel w życiu. Nie zamierzała łowić mężczyzn. Jacka też nie. Chciała zdobyć upragnioną nagrodę.

Trzeba wmawiać sobie, że tylko i wyłącznie o to jej chodzi.

Jack umył się, spłukał mydło i położył się na plecach. Z przyjemnością patrzył na błękit prześwitujący między zielonymi gałęziami.

Nie pojmował, dlaczego pocałował Dixie. Należało najpierw dowiedzieć się, czy jest wolna. Nigdy nie uwodził kobiet, które były z kimś związane.

Dosyć napatrzył się na niewierność. Nie zamierzał doprowadzić do sytuacji, której obie strony musiałyby potem gorzko żałować.

Spomiędzy drzew wybiegły psy i skoczyły prosto na niego. Wynurzył się, wypluwając wodę i gniewnie opędzając się od psich czułości. Zamachnął się i rzucił patyk.

- Jazda, zbóje. Który będzie pierwszy?

Psy wygramoliły się na brzeg i pognały przed siebie. Jack skorzystał z tego i poszedł się ubrać. Żaden skunks nie upatrzył sobie jego spodni na legowisko. Czy dlatego, że męskie ubranie inaczej pachnie? Widocznie nawet dzikiemu stworzeniu odpowiadał kwiatowy zapach otaczający Dixie.

- Przestań myśleć o tej dziewczynie - mruknął. - To twoja rywalka. I w dodatku owoc zakazany.

Miał nadzieję, że bez większych problemów wytrwa trzy dni. Potrafił panować nad sobą. Przynajmniej z dala od uroczej istoty, gdy nie słyszał jej śmiechu, nie widział oczu, nie czuł zapachu...

- Cholera! Kogo oszukuję? - syknął. - To będą najdłuższe dni w moim życiu. - Gwizdnął. - Tigger, Sadie, do nogi!

Psy razem przyniosły patyk.

Nagle od strony domu dobiegły dziwne odgłosy, jakby uderzenia metalu o metal. Co to za koncert?

Jack zatrzymał się na widok Dixie siedzącej na schodach i wyskrobującej coś z rondla. Naokoło niej fruwały czarne płatki; większość opadała na ziemię, ale niektóre dolatywały do drzewa i przyklejały się do liści.

Zauważyła go, skrzywiła się i podsunęła mu pod nos rondel, aby zobaczył zawartość.

- Masz dowód, jaka ze mnie świetna kucharka. To było nasze śniadanie.

Jack pochylił się, pociągnął nosem i poczuł ostry zapach spalenizny.

- Co przypaliłaś?

- Płatki owsiane.

No i dobrze, pomyślał. Byłoby mu przykro, gdyby musiał powiedzieć nieszczęsnej kucharce, że nie jest koniem i nie jada owsa, nawet pierwszorzędnie ugotowanego.

Psy powąchały dziwne czarne płatki i odeszły zdegustowane. Jack patrzył na ziemię, uważając, aby resztki śniadania nie przykleiły mu się do butów.

- Twoja próba się nie powiodła, więc ja zadbam o napełnienie naszych pustych żołądków.

Dixie rozpromieniła się.

- Naprawdę zajmiesz się śniadaniem? Przywiozłeś coś dobrego i gotowego?

Olśniony jej uśmiechem Jack musiał chwilę/ zastanowić się, aby znaleźć odpowiednie słowa i ułożyć sensowne zdanie.

- Emma pakowała prowiant, więc jestem pewien, że znajdzie się coś na ząb.

- Ja pościelę łóżka, a ty przygotuj śniadanie. - Spojrzała na zniszczony rondel. - Tylko proszę cię, nie idź w moje ślady i nie produkuj węgla.

- Węgiel by się przydał, ale postaram się pamiętać o poleceniu. - Przepuścił ją w drzwiach. - Czy łaskawa pani dotrzyma mi towarzystwa? Sprzątanie może poczekać.

Dwadzieścia minut później Dixie zagniatała ciasto według wskazówek szefa kuchni. Miała mąkę nawet na ramionach i na czubku nosa. Przywodziła na myśl dziecko, które pomaga z entuzjazmem, ale nieudolnie. Lecz to „dziecko” miało bardzo kobiecą figurę...

Jack wsunął rękę do turystycznej lodówki, bo miał nadzieję, że lodem ostudzi zainteresowanie podkuchenną. Niestety! Wyjął dwie porcje parówek. Był zadowolony, że bez dyskusji pozwolił ciotce zapakować prowiant. Dzięki temu miał zapasy na co najmniej tydzień.

Z zamyślenia wyrwał go ostry dźwięk. Przestraszona Dixie wysypała mąkę na podłogę.

- Co tak brzęczy?

- Mój telefon. Nie wiedziałam, że nawet tutaj będę uchwytna. - Pokazała ręce oblepione ciastem. - Bądź tak dobry i odbierz. Telefon jest w bocznej kieszeni torby.

Jack rzucił parówki na stół i zdążył odebrać telefon po czwartym sygnale.

- Słucham.

- Kto mówi? Gdzie jest moja córka? Kim pan jest? Dlaczego pan odebrał telefon?

Kobieta zamilkła dla nabrania tchu, a Jack nie miał wątpliwości, że zamierza dalej pytać.

- Odebrałem telefon, bo pani córka zagniata ciasto. Zapadło długie milczenie.

- Halo? Słyszy mnie pani?

- Dixie zagniata ciasto? - wykrztusiła pani Osborn.

- Tak. Ściśle wedle mojej instrukcji.

- Więc to pan jest jej nowym wielbicielem, o którym mi opowiadała. Chad, prawda?

Dixie powiedziała, że jest zaręczona z Guyem, o kim wobec tego mówi jej matka?

- Nie jestem jej wielbicielem - sprostował. - Nazywam się Jack Powers.

- Aha. - Pani Osborn westchnęła. - Z tego wniosek, że Chad wypadł z listy. - Ponownie westchnęła. - Już pana lubię za to, że udziela pan mojej córce lekcji gotowania.

Jack zerknął na Dixie i pokręcił głową. Nic nie rozumiał, ale chciało mu się śmiać.

- Nie jestem nauczycielem...

- Zapewne domyśla się pan, że jestem matką Dixie. Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi - powiedziała pani Osborn z przekonaniem.

- Na pewno.

Jack dawno temu nauczył się, że należy podsycać złudzenia bliźnich.

Dixie wytarła rękę i wyciągnęła po telefon. Była czerwona jak piwonia, nerwowo zagryzała wargę.

Jack niedbale oparł się o szafkę.

- Dzień dobry, mamusiu. Jack ani nie jest moim wielbicielem, ani nauczycielem.

Przez chwilę słuchała, potakująco kiwając głową.

- W bardzo ładnej drewnianej chacie, niedaleko Pagosa Springs. Mówiłam ci, że chcę wziąć udział w radiowym konkursie. Pamiętasz? Wiesz, prawie wygrałam nagrodę.

Jack głośno chrząknął.

- Tak, jesteśmy sami. Nie, nic złego mi się nie stanie, bo drugi finalista zapewnił mnie, że nie jest mordercą. Tak, tak, przewidziałam to.

Jack zawstydził się, że słucha cudzej rozmowy, dlatego wyszedł do pokoju. Tutaj dochodził jedynie szmer.

Czyżby Dixie skłamała na temat narzeczonego? Czy pani Osborn nie wiedziałaby o człowieku, który wkrótce zostanie jej zięciem? Pogrążył się w myślach i niebawem uśmiech rozjaśnił mu twarz. Bardzo prawdopodobne, że piękna dziewczyna opowiadała o narzeczonym, aby czuć się bezpieczniej. Po pocałunku wystraszyła się, ostatecznie są sam na sam na zupełnym odludziu. Co o nim wiedziała? Praktycznie nic. On o niej też niewiele więcej.

Albo skłamała ze strachu, albo rzeczywiście ma narzeczonego.

Weszła Dixie z nietęgą miną. Jack bał się, że wybuchnie śmiechem, więc zacisnął pięści i wsunął ręce do kieszeni.

- Moja droga, powiedz mi coś więcej o narzeczonym. Kiedy ślub? I co łączy cię z Chadem, o którym wspomniała twoja matka?

ROZDZIAŁ SZÓSTY

O jakim ślubie Jack mówi? Dixie zrobiła wielkie oczy, ale po chwili przypomniała sobie, co mu nagadała. Ciekawe, co matka zdążyła wypaplać.

- Jeszcze nie ustaliliśmy konkretnej daty. Chad to znajomy z przeszłości... z ubiegłego roku. Mama często myli imiona.

Sama plątała się w zeznaniach. Wołałaby, żeby Jacka nie interesowały jej sprawy osobiste. Było jej wstyd, że wcześniej go okłamała. Cierpiała na przesadne poczucie winy i nie chciała bardziej obciążać wrażliwego sumienia. Wiedziała, że nie pomoże najlepszy terapeuta i przez długie lata będzie robiła sobie wyrzuty.

Jack przykucnął i podrapał Tiggera za uchem. Sadie natychmiast przybiegła, niedwuznacznie dopraszając się pieszczot.

Dixie pomyślała, że zwierzęta dobrze się przy Jacku czują, więc pewnie i dzieci go lubią. Jak pozostać obojętną wobec ogólnie lubianego człowieka, wobec mężczyzny, któremu nie można się oprzeć?

Jack bardzo ją pociągał, więc nie mogła wyznać prawdy, a kłamstwa unikała, aby nie czuć obrzydzenia do samej siebie. Tak źle i tak niedobrze.

Ze zdenerwowania splatała i rozpłatała palce.

- Bardzo dobrze.

Nieoczekiwane słowa zdumiały ją. Spojrzała na Jacka, który uśmiechał się uwodzicielsko.

- Bardzo dobrze? - powtórzyła jak papuga. Jack wstał i jednym susem znalazł się przy niej.

- Ty jeszcze nie ustaliłaś daty, a twoja matka nie pamięta imienia przyszłego zięcia.

- Co z tego?

Zajrzał jej głęboko w oczy.

- Kochasz narzeczonego?

Czuła, że jest bliska omdlenia, ale wytrzymała badawcze spojrzenie. Najlepiej byłoby powiedzieć prawdę.

- Nie zaręczyłabym się, gdybym nie była mocno zakochana.

Odpowiedź była prawdziwa, lecz ucisk w gardle wcale nie zelżał.

Jack palcem musnął jej podbródek.

- Wystraszyłaś się pocałunków - stwierdził z pełnym przekonaniem.

Niech tak myśli. Najważniejsze, że przestał interesować się zaręczynami i nie zadaje krępujących pytań. Dixie postanowiła nie zaprzeczać, więc w milczeniu skinęła głową. Cóż, jej niedoświadczenie musi być dla niego oczywiste. Pierwszy raz pożałowała, że rzadko i niechętnie chodziła na randki. Dotychczas była bardzo zadowolona ze swojego życia, teraz wszystko się zmieniło.

Maggie często powtarzała, że doświadczenie jest najlepszym nauczycielem, no i miała rację. Czytanie o namiętnych pocałunkach nie daje wyobrażenia o tym, jakie gorące uczucia im towarzyszą. Dixie pamiętała, jak całowała się ze szkolnymi kolegami, lecz tamte doznania nie umywały się do tego, co właśnie przeżyła.

Jack przytulił dłoń do jej policzka, spojrzał na usta, oczy mu pociemniały. Dixie oblizała suche wargi.

Czy teraz podjąć decyzję? Wykorzystać okazję czy nadal kryć się za parawanem pracy?

- Jesteś zaręczona, co stanowi przeszkodę - szepnął Jack. - Nie postępuję wbrew własnym zasadom...

Zrozumiała, że daje jej możliwość wycofania się. Przestała analizować swe postępowanie, nawet przestała myśleć, bo uznała, że nadszedł czas działania.

Podniosła do ust rękę Jacka, który pod wpływem delikatnej pieszczoty jęknął i zmrużył oczy.

Dixie nabrała odwagi, przytknęła jeden palec do warg, wsunęła do ust, aż poczuła go na języku. Reakcja Jacka znowu upewniła ją, że intuicja jej nie zawodzi.

- Dziewczyno, igrasz z ogniem. Powoli wyjęła palec z ust.

- Wiem.

Uśmiechnęła się blado. Lepiej, aby Jack nie domyślił się, że wewnątrz drży jak osika.

Nie wiedziała, jak i kiedy przytuliła się do niego. Położyła dłoń na szerokiej piersi i wyczuła gwałtowne bicie serca. A jej serce zupełnie oszalało.

Dobrze, że Jack nie pozostał obojętny, że jego też ogarnęło pożądanie. Teraz już się nie wycofa. Za późno.

Nie istniała przeszłość pełna obaw i strachów. Nie istniała nieznana przyszłość. Była wyłącznie teraźniejszość, obecna chwila, którą należało jak najlepiej wykorzystać.

Można brodzić na płyciźnie lub rzucić się na głęboką wodę... Dixie zamknęła oczy. Trzeba wreszcie zaryzykować. Miała nadzieję, że skok na głębinę nie skończy się katastrofą. Hm, przynajmniej dowie się, jak to właściwie jest.

Jack przestał biernie czekać, przejął inicjatywę. Pocałował ją inaczej niż poprzednio, wywołując rozkoszne pragnienie, które wyłącznie on mógł zaspokoić. Dixie jęknęła i mocniej przytuliła się do ciała stanowiącego jedyne oparcie w świecie wirującym jak rozpędzona karuzela.

Jack delikatnie ujął jej twarz w dłonie i całował coraz namiętniej. Ugiął nogi w kolanach, a Dixie wspięła się na palce, pozornie zrównali się wzrostem.

Zapomniała o wszystkim. W dal odpłynęły myśli o młodzieży i ośrodku, o nieudanych małżeństwach matki i rzekomych zaręczynach. Cały świat skurczył się, pozostał jeden jedyny mężczyzna i upojne pocałunki.

Objęła Jacka za szyję, wsunęła palce w gęste włosy.

Jack pogładził ją po plecach i mocniej przytulił, choć zdawało się to zupełnie niemożliwe.

Po pewnym czasie Dixie poczuła dziwne łaskotanie pod kolanem. Jak Jack zdołał sięgnąć tak nisko?

Dotknięcie powtórzyło się i tym razem było znacznie mocniejsze. Dixie wystraszyła się, że lada moment straci władzę w nogach, które złamią się jak zapałka.

Lekko odchyliła głowę i spod ciężkich powiek spojrzała na Jacka. Patrzył pociemniałymi oczami i bez słów pytał, dlaczego przestała go całować.

Nie od razu wydobyła głos ze ściśniętego gardła.

- Dlaczego to zrobiłeś?

- Czemu całuję cię, chociaż wiem, że nie powinienem? - spytał przytłumionym głosem.

- Nie. - Speszyła się. - Czemu puknąłeś mnie pod kolanem?

Podejrzewała, że to wstęp do zalotów, o jakich nie słyszała ani nie czytała. Nie mówiąc o osobistym doświadczeniu.

- W tej chwili nogi służą mi do stania, a ręce do obejmowania ciebie. - Jack uśmiechnął się przewrotnie. - Od urodzenia mam tylko cztery kończyny. Teraz wszystkie są zajęte w wiadomy ci sposób.

Dixie spąsowiała, poczuła się głupio, niezręcznie. Wykręciła głowę i spojrzała w dół.

Koło nogi stała Sadie.

Dixie zobaczyła, co spaniel trzyma w pysku, i zrozumiała, że pies przyszedł pochwalić się swoją zdobyczą.

Nieśmiało spojrzała na Jacka.

- Zagadka wyjaśniona.

- Czyli?

- Sadie chce mi coś pokazać.

Odsunęła się, aby Jack mógł zobaczyć, o co chodzi, lecz odskoczył jak oparzony.

- Jasny gwint! - zaklął.

Dixie usłyszała w jego głosie podejrzaną nutę. Dobrze, że uważała go za nieustraszonego bohatera, bo w przeciwnym razie posądziłaby go o słabe nerwy.

- Uspokój się. Sadie jest bardzo ostrożna, nie zrobiła mu krzywdy. - Pochyliła się i pogłaskała spaniela. - Jestem z ciebie dumna. Masz nowego kolegę, tak?

Pies zamerdał ogonem.

- Daj go pani.

Wyciągnęła rękę, a Sadie posłusznie wypuściła węża z pyska.

Dixie wyprostowała się i podniosła gada, aby nieustraszony bohater mógł obejrzeć go z bliska.

Lecz Jack odskoczył jeszcze dalej. A na dodatek miał minę świadczącą o kompletnym braku zainteresowania.

- Sadie naprawdę nic mu nie zrobiła - rzekła Ducie uspokajająco.

Jack stał nieporuszony.

- Jadowity?

- Skądże. Całkiem nieszkodliwy. A nawet pożyteczny, bo zjada nadmiar chrząszczy. - Zaświtało jej podejrzenie, więc uważniej spojrzała na jego spiętą twarz. - Boisz się węży?

Jack długo zwlekał z odpowiedzią.

- Przyznaję się, że to moja pięta achillesowa. - Skrzywił się z niesmakiem. - Dobrze, że w mieście nie ma gadów.

Dixie udało się zdusić niewczesny śmiech. Wyznanie sprawiło, że Jack stał się jej bliższy. Oboje czegoś się bali; ona emocjonalnego zaangażowania, a Jack węży.

Nie zamierzała zrobić z niego miłośnika gadów, więc wyniosła niewinne stworzenie. Odeszła kawałek od domu i ostrożnie położyła węża, który natychmiast zniknął w trawie.

Wiedziała, że pozbycie się irracjonalnego strachu wymaga czasu i cierpliwości. Oraz właściwej osoby i odpowiedniego otoczenia.

Odwróciła się i zobaczyła Jacka opartego o drzwi. Zabrakło jej tchu, rozbolało serce, ponieważ w tym momencie uświadomiła sobie, że spotkała właściwą osobę i znalazła odpowiednie otoczenie. Pozostawało jedynie zrobić ostatni krok i pokonać lęk.

Jack podziwiał Dixie za to, że nie boi się węży, ale był zły, bo ten incydent zniweczył sprzyjającą okazję. Szkodliwy czy nie, lepiej trzymać się z dala od gada, przez którego najadł się wstydu. Przyznanie się do słabości jest uszczerbkiem dla męskiej dumy.

Dixie wstała i odgarnęła włosy, które w słońcu wyglądały jak ciemne złoto. Na tle soczystej zieleni jej posągowe kształty były jeszcze bardziej ponętne.

Jackowi przemknęła myśl, że znowu kobieta sprzymierzyła się z wężem na zgubę mężczyzny. I teraz ta uwodzicielka bez słów namawia go, by sprawdził, jak smakuje pokusa. Jędrna, soczysta pokusa.

Zapomniał o wszystkich logicznych powodach, nakazujących trzymać się na dystans, a przede wszystkim nie całować słodkich ust Dixie. Gdzie podziała się silna wola, tak teraz potrzebna? Ulotniła się nie wiadomo jak i kiedy.

Ta piękna istota ma narzeczonego!

Zaraz, jeszcze nie jest mężatką...

Spojrzeli sobie w oczy. Ducie rozchyliła usta, jakby przeżywała niedawne pocałunki.

Wiadomo, co prędzej czy później nastąpi. Oboje mieli pewność, że to nieuniknione. Pytanie „czy” przestało istnieć. Pozostała kwestia czasu.

Jack energicznie potrząsnął głową, aby usunąć podniecające obrazy. Gwizdnął cicho i zszedł po schodach, a psy pobiegły za nim.

- Przegonię je trochę - rzekł, nie patrząc na Dixie.

Gdyby spojrzał, powtórzyłoby się to samo, co przedtem. Namiętność była zbyt wielka, pożądanie zbyt silne. Najlżejszy podmuch rozpali płomień, który zmieni się we wszechogarniający pożar.

Odgłos kroków na ganku świadczył, że piękna rywalka weszła do domu, ale Jack czuł na sobie jej wzrok.

Dixie przez brudną szybę patrzyła, jak Jack znika wśród drzew. Została sama, a mimo to wciąż czuła jego pocałunki i pieszczoty.

Widmo tajemniczej sekretarki nie dawało jej spokoju, powodowało wyrzuty. Czy Jack i Emma już są małżeństwem lub zamierzają niebawem się pobrać? Co robić?

Nie zauważyła, kiedy przekroczyli pewną granicę, lecz nie zamierzała się cofnąć. Nie mogła.

Maggie uparcie powtarzała, że i ona doczeka się tego, co nieuniknione. Przyjdzie taki czas, gdy serce, rozum i ciało będą wiedziały, że spotkała człowieka, który pomoże przezwyciężyć lęk. Nadejdzie dzień, gdy pożądanie zagłuszy obawy.

Jack był tym mężczyzną.

Nadszedł ten dzień.

Lecz co z Emmą?

Dixie odwróciła się od okna i położyła rękę na brzuchu. Nie rozumiała, dlaczego ma mdłości.

Ciekawe, czy Maggie odgadłaby przyczynę takiej zadziwiającej reakcji organizmu.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- O co ci chodzi? Chcesz wiedzieć, czy objawy są groźne? - zawołała Maggie.

Dixie pokręciła głową, chociaż przyjaciółka nie mogła tego widzieć.

- Jest inaczej, niż myślałam, - Moja droga, o ile dobrze pamiętam, byłaś skautką. - Byłam, ale...

- Żadne „ale”. Dziewczyno, czy muszę ci przypominać, ile masz lat? - Maggie głośno sapnęła. - Kiedy matka przeprowadziła z tobą zasadniczą rozmowę?

- Nie zadawaj głupich pytań. Myślałam, że umiesz postawić diagnozę... Czy to normalne, że czuję się, jakbym się zatruła?

Maggie wybuchła śmiechem.

- Trzeba było od tego zacząć. Sądzę, że to ostry przypadek.

- Zatrucia pokarmowego? Maggie długo się śmiała.

- Jakie zatrucie? Dopadło cię solidne pożądanie albo jeśli wolisz ładniejsze określenie, rodzi się miłość. Przyszła późno, więc będzie ciężko.

Dixie bezsilnie opadła na fotel koło kominka.

- Ale to krzyżuje mi plany. Chciałam zaczekać do trzydziestki i dopiero potem poszukać miłości.

- Miłość rządzi się swoimi prawami. Nie warto sprzeciwiać się losowi.

- Ale dlaczego...

- Przestań marudzić. Ciesz się z takiego bólu żołądka i ze wszystkiego, co z nim związane.

Dixie odepchnęła się nogą od podłogi i rozkołysała fotel.

- Spróbuję.

- Jeszcze jedno.

- Co znowu?

- Jeśli ten niezwykły Jack cię unieszczęśliwi, będzie miał ze mną do czynienia - zagroziła Maggie.

Dixie wiedziała, że tym razem przyjaciółka mówi poważnie.

- Dziękuję. Jesteś niezastąpiona.

- Nie dziękuj. Kończmy, bo zapłacisz majątek.

- Do usłyszenia.

Rozłączyła się, oparła głowę na poduszce i zamknęła oczy. Warto dużo zapłacić, bo rozmowa z przyjaciółką dobrze na nią wpłynęła.

Rozsądne słowa nieco złagodziły dziwne uczucie w żołądku, ale nie przyniosły ukojenia. Łatwo było udawać spokój, gdy Maggie nie widziała trzęsących się rąk. I być może nie słyszała drżenia w głosie.

Wycie kojota przerwało tok chaotycznych myśli. Dixie spojrzała na zachodzące słońce, którego ostatnie promienie przedzierały się przez brudne szyby. Za oknem zapadała noc, ciemności otulały świat.

Powrócił poprzedni niepokój. Dixie była przerażona, wręcz traciła głowę, szare komórki przestawały pracować. Dlatego uznała, że nie ma sensu dręczyć się czymś, czemu nie sposób zaradzić.

Nadeszła pora kolacji, wypada zająć się sprawami przyziemnymi. Co przygotować? Kanapki i drobiowa sałatka są bardzo prozaiczne, nie stworzą nastroju sprzyjającego uwodzicielskim zamiarom.

- Kogo chcę oszukać? - szepnęła.

O uwodzeniu wiedziała tyle, co o wymianie koła w samochodzie. Lecz to drugie można zlecić mechanikowi. ..

Zapaliła lampę, której spokojny syk podziałał kojąco, i zajrzała do lodówki. Nie mogła znaleźć sałatki, a była pewna, że zabrała. Gdzie się podziała? O, jest pod siatką z jabłkami.

Przygotowanie kolacji zajęło kilka minut.

Dixie często spoglądała na ciemność za oknem i zastanawiała się, dlaczego Jack tak długo nie wraca. Czyżby wystraszyła go swym brakiem zahamowań? Nie, mało prawdopodobne. Sądząc po tym, jak reagował, intuicja podpowiedziała jej najlepszy sposób postępowania.

Czyżby nagle zrejterował? Gdyby umknął, to ona otrzymałaby nagrodę.

- Nie chcę, żeby Jack odjechał - powiedziała głośno.

Wyjrzała przez okno, aby sprawdzić, czy samochody stoją na swoim miejscu. W tej chwili chata była mniej ważna od mężczyzny, który tak ją oczarował. Dziwiła się, że za nim tęskni, wydała się sobie śmieszna.

Rozległo się szczekanie, a zatem Jack i psy wracają do domu.

Pomyślała o chacie jako o własnym domu! Oj, lepiej zbytnio nie przywiązywać się do tego miejsca. Ani ładna chata, ani przystojny mężczyzna nie należą do niej. W grę wchodzą silne emocje, a wtedy nic nie jest pewne.

Czuła, że wpada w nieuzasadnioną, ale irytującą panikę. Trzeba opanować się, przypomnieć sobie, kim się jest, co się robi, a przede wszystkim powody, dla których należy bronić się przed miłością.

Psy natychmiast pobiegły do pełnych misek.

- Oświetlone okno wskazywało nam drogę - rzekł Jack. - Zgadnij, z jakiej odległości je widać.

Mówił cicho, jakby zdawał sobie sprawę, że głośna wypowiedź lub gwałtowny ruch wzbudzą niepokój.

- Nie zgadnę, ale zapraszam na obfitą kolację - powiedziała Dixie, umykając wzrokiem.

Odsunęła krzesło i usiadła przy stole. Pomyślała, że musi wziąć się w garść i przestać reagować jak zakochany podlotek. Najwyższy czas odzyskać wewnętrzną równowagę i pamiętać, kim się jest.

Jack usiadł naprzeciw niej.

- Umiem docenić dobry posiłek - rzekł uprzejmie. Dixie poczuła, że odwaga i opanowanie biorą w łeb. Na dźwięk głosu Jacka ogarnęło ją podniecenie.

- Dixie?

Czuła, że patrzy jak cielę na malowane wrota i wygląda bardzo niemądrze.

- Przepraszam. Myślałam o pracy. Nie należą mi się komplementy, bo przygotowanie takiego posiłku to nie filozofia. Ale trzeba coś jeść, a lepszy rydz niż nic.

Jack bez pośpiechu napił się wody.

- Wiem, jak problemy zawodowe potrafią człowieka dręczyć. Czasem trudno się ich pozbyć, bywają uporczywe, przesłaniają wszystko inne.

Dixie było miło, że spotkała się ze zrozumieniem. Oparła łokcie na stole i pochyliła się do przodu. Uważała, że nie okłamała Jacka, chociaż nie powiedziała całej prawdy.

- Niestety. Czasami za mocno się angażuję, za bardzo absorbują mnie potrzeby dzieci. Albo cudzy problem tak mnie wciąga, że nie potrafię się od niego uwolnić.

Jack patrzył na nią w zadumie.

- A mnie się zdarza, że gdy trochę poznam zwaśnione strony, mam ochotę wycofać się, przekazać sprawę komuś innemu.

- Dlaczego?

Zawahał się i spojrzał w bok.

- Hm, moja praca najczęściej polega na śledzeniu niewiernej żony albo męża.

Dixie wyprostowała się i położyła ręce na kolanach. Dotychczas nie zastanawiała się nad tym, co Jack robi i jaki jest jego stosunek do wykonywanej pracy. Chciała, aby mówił dalej, więc zapytała:

- Jak często masz ochotę pozbyć się jakiejś sprawy?

- Niestety coraz częściej. Najpierw widzę wszystko wyłącznie w białym lub czarnym kolorze. Gdy przekonuję się, że podejrzenia klientki lub klienta są uzasadnione, nie mam wątpliwości, że to zwykłe cudzołóstwo, pospolita zdrada. - Urwał, jakby musiał zebrać myśli. - Potem spotykam drugą stronę, czyli współmałżonka, od którego otrzymałem zlecenie, dowiaduję się o wspólnym życiu, o różnych konfliktach... Obraz przybiera wszystkie odcienie szarości, gdy zaczynam rozumieć, dlaczego ci ludzie szukają intymnych kontaktów poza legalnym związkiem. Pragną znaleźć to, czego w ich małżeństwie brak.

- Rozgrzeszasz zdradę?

Starała się pytać tak, by nie zniechęcić Jacka do kontynuowania opowieści.

- Nie wybaczam i dlatego sprawy się komplikują. Wolałbym wierzyć w to, że ludzie pamiętają, co przysięgali w dniu ślubu, że wszyscy żyją z sobą długo i szczęśliwie. Lecz ilu udaje się to osiągnąć?

Zreflektował się, że zbyt emocjonalnie zdradził się ze swymi poglądami. Zażenowany ugryzł kanapkę.

Powaga, z jaką mówił, zdradziła więcej niż słowa. Dixie doszła do wniosku, że pod niektórymi względami są do siebie podobni. W głębi duszy wierzyła w istnienie prawdziwej miłości, która łączy ludzi na całe życie. Zachowała tę wiarę, mimo że przez lata obserwowała nieudane małżeństwa matki.

Czekała, aż Jack zje kanapkę, i zastanawiała się, jakie miał życie. Jacy są jego rodzice? Czy ich małżeństwo jest udane? Czy on wierzy w związek oparty na miłości?

Lekko potarła skronie, ponieważ czuła, że zanosi się na ból głowy. Czyżby z powodu cisnących się na usta pytań wymagających odpowiedzi? Nie chciałaby wydać się naiwną. A może jednak warto zaryzykować?

Po namyśle zebrała się na odwagę.

- Czy twoi rodzice są dobraną parą?

- Nie pamiętam ich, bo zmarli, gdy miałem pięć lat. Wychowała mnie ciotka, której trochę pomagał brat. Dziecko wychowywane przez pannę i kawalera nie ma pojęcia o normalnym związku mężczyzny i kobiety. Odchylił się na krześle i założył ręce za głowę.

- Przepraszam. Nie chciałam być wścibska...

- Wiem. A twoi rodzice? - Lekko uniósł jedną brew. - Czy stanowią model pary szczęśliwej od ślubu po grób?

Dixie cicho się zaśmiała.

- Trzeba znać moją mamę, żeby wiedzieć, dlaczego pytanie mnie rozbawiło.

Zastanawiała się, czy zdoła w kilku słowach scharakteryzować swą rodzicielkę.

- Nie znam ojca - zaczęła - bo rodzice rozwiedli się, gdy miałam pięć miesięcy. Mój ojciec, prawnik o międzynarodowej sławie, mieszka w Europie. Regularnie płaci alimenty, ale to wszystko, co dla mnie robi. - Starała się mówić lekkim tonem, aby ukryć zadawniony ból. - Mama jeszcze trzykrotnie wychodziła za mąż. Oczywiście za każdym razem była przekonana, że to będzie dozgonna miłość. Niestety nie miała szczęścia.

Jack oparł się o stół i pochylił do przodu.

- Teraz ja przepraszam.

Gdyby usiłował zbyć jej zwierzenia banalną uwagą albo co gorsza zaproponowałby, aby wypłakała się na jego piersi, byłoby łatwiej się opanować. Lecz szczere współczucie sprawiło, że jej oczy się zamgliły. Aby nie okazać wzruszenia, prędko zamrugała i połknęła łzy.

- Nie masz za co przepraszać. Wszystko jako tako się ułożyło. Obecnie mama jest zadowolona z życia. Zajmuje się malowaniem i uważa, że sztuka jest najlepszą i stałą miłością w życiu.

Udawała obojętność, jakiej wcale nie czuła. Wstała, wrzuciła talerz i serwetkę do kosza.

- No, dość zwierzeń, dość mówienia o sobie i rodzinie.

Jack obserwował ją, gdy sprzątała. Oczywiście zauważył, że początkowo rozmawiała swobodnie, lecz potem padł jakiś cień i swoboda ustąpiła miejsca skrępowaniu. Dixie zrobiła się nerwowa, jakby nagle uznała, że rozmowa o sprawach osobistych jest ryzykowna.

Żałował, że tak się stało, lecz z doświadczenia wiedział, że nie należy naciskać, bo rozmówca zasklepi się jeszcze bardziej. Dziwił się, że reakcja rywalki do nagrody sprawia mu przykrość. Przed paroma dniami nie znał tej dziewczyny i po rozstrzygnięciu konkursu na pewno więcej się nie spotkają.

Dziwnie go to zmartwiło.

Dlaczego Dixie jest inna? Czym różni się od większości kobiet? Był towarzyski, miał dużo znajomych, z którymi spotykał się w różnych sytuacjach i okolicznościach. Dlaczego akurat ta dziewczyna tak go intryguje? Zmusza do zastanawiania się nad postępowaniem, swoim i innych ludzi. Podnieca go i jednocześnie działa kojąco, a często rozbawia.

Nie tak jak inne kobiety.

Pomyślał, że uwierzy, jeśli będzie to sobie często powtarzał. Jest to konieczne, ponieważ jej zaręczyny stawiały go w niezręcznej sytuacji.

Potrząsnął głową, aby usunąć niepożądane myśli.

- Zapomniałem podziękować za ręcznik, który po południu wyłożyłaś.

Dixie przerwała zamiatanie i spojrzała na niego wyraźnie zaskoczona.

- Jaki ręcznik?

- Biały, z monogramem.

- Czy ja wyglądam na pokojówkę? Nie wykładałam żadnych ręczników. Sądziłam, że sam o siebie zadbasz. - Pogłaskała Sadie, która do niej podeszła. - Jaki jest monogram?

Zdezorientowany Jack zmarszczył brwi. Albo Dixie z niego kpi, albo mieli nieproszonego gościa.

- Taki sam jak na poszewkach.

- Na tych, które wyjęłam z komody? - Tak.

Powoli podeszła do stołu, usiadła na swoim miejscu i machinalnie zaczęła obgryzać paznokcie.

Jack był zły na siebie, bo dostrzegł w jej oczach niepokój. Żałował, że bez zastanowienia napomknął o ręczniku.

- Całkiem możliwe, że sam położyłem go na łóżku, ale zapomniałem, co zrobiłem.

Zastanawiał się, czy Dixie jest dobrą aktorką. Być może wyjęła ręcznik pod wpływem jakiegoś impulsu, a teraz wstydzi się, że zrobiła dobry uczynek.

- Naprawdę tak myślisz? - spytała z ulgą.

- Jestem pewien. Kto inny mógłby to zrobić? Przecież jesteśmy sami. Ja mogę czegoś nie zauważyć, ale psy zawsze wyczują obcego.

Uznał, że takie wyjaśnienie powinno wystarczyć.

- Według ciebie nikt obcy...

- Oczywiście.

Jego błyskawiczne zapewnienie wywołało niezamierzony skutek. W pośpiechu, żeby uspokoić nerwy, zachowywał się nietypowo. Nawet osoba znająca go bardzo krótko bez trudu to dostrzeże.

Głośno odsunął krzesło.

- Wyprowadzę psy na spacer.

- Będę zobowiązana.

- Za co zobowiązana? - Ujął ją pod brodę. - Ty przygotowałaś kolację, więc do mnie należy spacer z psami. Partnerski podział obowiązków.

Dixie uśmiechnęła się tak, że pożałował, iż są przeciwnikami. Zastanawiał się, jak rozwinęłaby się ich znajomość, gdyby poznali się kiedy indziej, w innych okolicznościach.

Ledwo zrobił krok w stronę drzwi, psy rzuciły się do wyjścia. Zerknął przez ramię i na twarzy Dixie dostrzegł dziwne zmieszanie. Co wywołało taką reakcję?

Dixie poczekała, aż drzwi się zamkną, i głęboko odetchnęła. Dobrze, że Jack nareszcie wyszedł. Gdy był blisko, zapominała o tym, że płuca potrzebują powietrza.

Paliło ją miejsce, którego dotknął, gdy ujął ją pod brodę. Bała się, że ma na skórze jego linie papilarne jako znamię.

- Kobieto, opanuj się - szepnęła rozdygotana. Wiedziała, że musi wziąć się w karby, aby przetrwać resztę wieczoru. Nie mówiąc o pozostałych dniach.

Powtarzała sobie, że jeśli nie będzie nad sobą panować i zapomni, po co tu jest, sympatyczny detektyw odjedzie jako posiadacz domu. A co gorsza, zabierze z sobą jej serce.

Irytowała się, że nawet podczas jego nieobecności ma w głowie albo pustkę, albo zamęt. Usiłowała przypomnieć sobie, o czym mówił przed wyjściem.

Aha, o jakimś ręczniku.

Najpierw zapytał dość ostro, ale potem złagodniał, gdy zauważył jej niepokój. Dobrze, że jest spostrzegawczy. Każdego wystraszyłby fakt, że po domu kręci się ktoś obcy. Zaraz jednak pocieszyła się, że rano Jack wyłożył ręcznik, a potem zapomniał. Trochę to dziwne, bo nie sprawiał wrażenia człowieka roztargnionego. Wręcz przeciwnie. Był nadzwyczaj bystry i logicznie myślący.

Nagle przemknęła jej myśl o rozwiązaniu znacznie gorszym niż poprzednie przypuszczenia. Otóż możliwe, że Jack chce wystraszyć rywalkę, aby uciekła i tym samym ułatwiła mu wygranie chaty. Nie, niemożliwe. Nie posunąłby się do tego. Była gotowa dać głowę, że ma prawy charakter.

Wzięła lampę i przeszła do pokoju. Migotliwe światło rzucało ruchome cienie sprawiające, że ciemne kąty zdawały się jeszcze ciemniejsze. Dixie poczuła, że ogarnia ją paniczny strach. Była zadowolona, że przyjaciółka jej nie widzi i nie może drwić.

Postanowiła odważnie iść na piętro, zajrzeć do pokoju Jacka, na własne oczy obejrzeć tajemniczy ręcznik i wyjaśnić zagadkę. Lecz na progu sypialni zamieniła się w słup soli.

Ponieważ w kominku palił się ogień i rzucał żółtawe światło na łóżko, które...

Nie, to przywidzenie!

Olbrzymie łoże było przygotowane do spania, narzuta zdjęta, kołdra odwinięta. Środek łóżka zdobiły artystycznie ułożone kwiaty. Były świeże, śliczne.

Sytuacja przestała być zabawna.

Jack przed kolacją nie był na górze, więc nie mógł nic zrobić. A Dixie po południu przechodziła obok otwartych drzwi i widziała zasłane łóżko bez kwiatów oraz kominek bez ognia.

Zastanawiała się, czy pędzić do samochodu czy lepiej zostać, ale z pogrzebaczem w dłoni. Przyszedł jej do głowy inny pomysł, lecz był gorszy niż przypuszczenie, że ktoś obcy chyłkiem wbiegł do sypialni, aby przygotować łóżko i rozpalić ogień.

Na pewno to sprawka Jacka. Wszedł do sypialni przez okno, tą samą drogą wycofał się, po czym przyszedł na kolację. Nic dziwnego, że jego spacer trwał tak długo. Wyjaśnienie było bardzo proste, logiczne. Jack miał nadzieję, że pozbędzie się przeciwniczki i otrzyma nagrodę.

Niedoczekanie!

Nie wiedział, że ma do czynienia z osobą zbudowaną z twardego kruszcu. Żałowała, że jest bez spaniela, przy którym czułaby się bezpieczniej. Psina wprawdzie mała i niegroźna, ale ma kły. Lecz co z tego? Nie zrobi z nich użytku i nie ugryzie człowieka, którego polubiła od pierwszego wejrzenia.

Gonitwa myśli nie ustawała. Wreszcie Dixie doszła do wniosku, że Jack jednak nie chciał jej nastraszyć. Raczej opracował plan mający osłabić jej opór, przygotować idealną scenerię do uwodzenia. Trzeba przyznać, że zaplanował to w pięknym stylu.

Zamierzała odwrócić się, gdy kątem oka zauważyła coś niezgodnego ze swą teorią.

Okno! Podeszła bliżej i zrobiło się jej słabo. Okno było porządnie zamknięte. Pamiętała, z jakim trudem Jack otworzył je od środka, więc zupełnie nie wyobrażała sobie, że zrobiłby to od zewnątrz.

Czyli niemożliwe, aby wszedł przez okno.

Zatem jak, kto?

Zmusiła się do zachowania spokoju, chociaż miała ochotę uciekać co sił w nogach. Najlepiej byłoby mieć skrzydła...

W głębi duszy pragnęła, aby to było jakieś zabawne nieporozumienie, które można racjonalnie wytłumaczyć.

Przystanęła na progu i cicho się zaśmiała. Tak, znalazła rozsądne wyjaśnienie. To pokojówka z sąsiedniego domu przez pomyłkę przygotowała pokój dla Jacka zamiast dla swego pana.

Nie. Niemożliwe nawet w kiepskim filmie.

Najlepiej przesłuchać osobę, która zna odpowiedź. To logiczne rozwiązanie.

Gwałtownie odwróciła się i z rozpędu wpadła na winowajcę.

Jack potarł brodę w miejscu, w którym nastąpiło zderzenie z głową Dixie.

- Co to, dom się pali? Dixie uderzyła go w ramię.

- Przestań mnie straszyć. Czemu stale czaisz się i skradasz? A uważasz się za dżentelmena!

Urwała zawstydzona wybuchem.

- Kobieto, opamiętaj się. Ogłuchłaś czy co? Robiliśmy tyle hałasu, że słychać nas było w całym lesie.

Wskazał ręką psy, które zziajane stały za nim. Były podejrzanie ciche i patrzyły na Dixie, jakby uważały, że postradała rozum.

Czyli nie tylko Jack, ale i zwierzęta podejrzewają ją o to, że zwariowała.

- Najpierw ty coś wyjaśnij, a potem ci odpowiem. Odsunęła się i szerokim gestem wskazała pokój, więc Jack minął ją i stanął na progu. Zamiast zaprzeczyć, że cokolwiek zrobił, błyskawicznie złapał ją za rękę i wyciągnął z sypialni.

- Stój tu na straży. Daj mi lampę.

Dixie w milczeniu spełniła polecenie i obserwowała go, gdy powoli podchodził do okna, a potem bardzo dokładnie je oglądał.

- Już wcześniej sprawdziłam, że jest zamknięte od wewnątrz - rzekła, powstrzymując się od sarkastycznego komentarza.

Zaniepokoiło ją to, że Jack ściągnął kołdrę, zajrzał pod prześcieradło. Kwiaty niestety rozsypały się, kilka spadło na podłogę.

- Przyznaj się, że chcesz mnie nastraszyć - odezwała się półgłosem. - Wykoncypowałeś sobie, że to najpewniejszy sposób wygrania chaty.

Błagała go, by przyznał się, że to jego sprawka. Zamiast potwierdzić lub zaprzeczyć, Jack przywołał psy i skinął na Dixie, by weszła do pokoju.

- Jesteś pewna, że tego nie zrobiłaś? Urażona przecząco pokręciła głową.

- Zostań tutaj - zarządził Jack. - Idę na dół.

Miała ochotę sprzeciwić się, ale posłusznie usiadła na samym brzegu łóżka. Nie wypada iść za Jackiem, bo to oznaczałoby przyznanie się do braku odwagi. Poza tym on był detektywem, nie ona. Mieli odmienne wykształcenie i doświadczenie, znali się na różnych sprawach, a zatem nie warto się wtrącać. Lepiej cierpliwie czekać.

Jack zabrał lampę, więc jedynym źródłem światła był ogień w kominku. Psy patrzyły, jakby czekały na rozkaz.

- No, czego się gapicie? Leżeć! - Wskazała chodnik przed kominkiem. - Jeszcze nie straciłam rozumu, ale przyznaję, że straciłam rozsądek, gdy zgłosiłam się na ten idiotyczny konkurs.

Tigger obwąchał wszystkie kąty, zajrzał pod łóżko, po czym wyciągnął się na chodniku. Sadie natychmiast położyła się obok niego.

Dixie usłyszała kroki na schodach, poderwała się z łóżka, podbiegła do kominka i schwyciła pogrzebacz. Nim się wyprostowała, do pokoju wszedł Jack. W jednej ręce niósł lampę, w drugiej dźwigał fotel na biegunach.

Polecił Dixie, by usiadła na łóżku, a sam usiadł w fotelu. Twarz miał bez wyrazu.

- Dokonałeś jakiegoś ciekawego odkrycia? - spytała dość ostro. - Co tutaj się dzieje?

Jack długo patrzył na nią nieodgadnionym wzrokiem.

- Rano z grubsza sprzątnąłem po sobie, ale potem przez cały dzień nie wchodziłem na górę.

Dixie patrzyła mu prosto w oczy. Nie miała wątpliwości, że mówi prawdę.

- A ja raz przechodziłam koło twoich otwartych drzwi i nie widziałam nic szczególnego.

Ze strachu miała ochotę przysunąć się bliżej, lecz było jej wstyd.

- Zauważyłem braki w stosie drewna przed domem, dwa polana leżą na ziemi. - Przewidział kolejne pytanie, więc od razu dodał: - Widzę najdrobniejsze szczegóły, bo taki mam zawód. Rano na ziemi nic nie było.

- Och!

Wskazał palcem łóżko i kominek.

- Ktokolwiek to zrobił, zna rozkład pokoi, wie, gdzie są ręczniki, umie poruszać się tak, żeby nikt go nie zauważył. Pozostaje pytanie, dlaczego to robi.

- Może pan Granger kogoś zaangażował. To byłoby względnie rozsądne wyjaśnienie.

- Przecież by nam powiedział.

- Wobec tego jakiś sąsiad, a raczej sąsiadka. Jack pokręcił głową.

- Ile domów minęłaś po drodze? Ja po wyjeździe z miasta nie zauważyłem ani jednego.

- Dziwny intruz, który rozpala ogień w kominku, przygotowuje łóżko na noc, zostawia kwiaty.

- Zapomniałaś o ręczniku.

Uśmiechnął się filuternie, a Dixie poczuła, że napięcie odrobinę zelżało.

- Dziwaczne i podejrzane... Ciebie to nie martwi?

- Nie za bardzo, ale jestem ostrożny. Sprawdziłem, czy wszystkie okna i drzwi są porządnie zamknięte. - Popatrzył na śpiące zwierzęta. - Poza tym mamy psy.

- I broń. - Dixie uśmiechnęła się. - Pogrzebaczem i kawałem drewna można nieźle przyłożyć.

Nie wiedziała, czego bardziej się boi; tajemniczego intruza czy pociągającego rywala. Przebywała pod jednym dachem z mężczyzną wprawdzie bardzo przystojnym, ale nieznanym. Znajdowali się daleko od ludzi, a co gorsza oboje pragnęli tego samego, czyli otrzymania nagrody.

Czy Jack miałby szansę wygrać konkurs, gdyby powiedział, że rywalka w ogóle nie przyjechała? Nie, niemożliwe, ponieważ rozmawiali z jej matką. Jack uśmiechnął się i pokręcił głową.

- Przyznaję, że dom bardzo by mi się przydał, ale nie zależy mi na nim do tego stopnia, żeby pozbyć się ciebie w niegodziwy sposób.

Dixie spiekła raka.

- Skąd wiesz, co myślałam?

- Skarbie, masz bardzo wyrazistą twarz. Malują się na niej twoje uczucia, myśli.

Dlaczego nazwał ją „skarbem”? Zapewne zwracał się tak do wszystkich kobiet, które rozszyfrował, i to jest właściwie epitet, a nie komplement.

Odwróciła głowę i zapatrzyła się w ogień. Nie chciała, aby Jack znał jej myśli. Było to niepokojące, niebezpieczne.

- Co wobec tego zrobimy? - zapytała speszona.

- Dom jest zabezpieczony i nic więcej nie zdziałam. Zostajemy wszyscy w jednym pokoju. Ja jestem solidnie zmęczony.

Dixie nie zamierzała spać „w cudzej sypialni.

- Łóżko jest duże, nie zabraknie miejsca dla dwóch osób - dodał Jack obojętnie.

- To niemożliwe! Dlaczego...

- Nie marudź. - Wstał, zdjął marynarkę, wykonał kilka wymachów, pomasował kark. - Ty też jesteś zmęczona, prawda? Jeżeli uważasz, że nie opanujesz się i będziesz się do mnie tulić, śpij w fotelu.

Dixie oniemiała. Co on wygaduje? Ona nie będzie mogła się opanować? Jakie on ma o sobie mniemanie? Uważa, że jest bożyszczem wszystkich kobiet?

Skrzyżowała ręce na piersi i dumnie uniosła głowę.

- Czemu mam męczyć się w fotelu?

Postanowiła udowodnić, że nie jest wystraszoną starą panną.

Gdy Jack usiadł na łóżku, przesunęła się na sam brzeg. Była podniecona, serce mocno kołatało, w uszach dudniła krew. Dobrze, że w ciemnościach nie było widać rumieńców.

Tłumaczyła sobie, że to nic wielkiego. Mają tyle miejsca, że rzeczywiście mogą swobodnie spać. Są dojrzałymi ludźmi, którzy nad sobą panują, a przynajmniej jedno z nich jest opanowane.

Raz i drugi głośno przełknęła ślinę, bo robiło się jej niedobrze.

Trzeba się położyć.

Nie ma innego wyjścia.

Byle tylko Jack nie domyślił się, że dla niej będzie to pierwsza noc spędzona z mężczyzną. Gdyby nie wiedziała, że to absolutnie niemożliwe, posądzałaby Maggie o maczanie w tym palców. Przyjaciółka chętnie wpędziłaby ją w taką sytuację.

Dixie marzyła o tym, aby jak najprędzej zasnąć, lecz przeszkadzała świadomość, że po domu krążył obcy człowiek. Na razie był niegroźny, lecz nigdy nie wiadomo. Bardziej jednak niepokoiło ją to, że leży w łóżku z mężczyzną, którego pocałunki sprawiły, że zapomniała o całym świecie. To rozkoszna, ale i straszna tortura. Kto zesłał taką karę i za co?

Starała się uspokoić, ale podskoczyła nerwowo, gdy Jack się położył. Zaczęła wmawiać sobie, że obok leży matka; to powinno rozwiązać problem.

- Dixie?

Głos matki nigdy nie był taki niski i głęboki.

- Co?

- Możesz spać spokojnie. Przestań wyobrażać sobie nie wiadomo co. Obiecuję, że cię nie tknę.

Oburzona usiadła, ale zaraz położyła się z powrotem. Przesunęła się jeszcze trochę w lewo, na samą krawędź łóżka, byle jak najdalej od niebezpieczeństwa.

- Wiem o tym.

Uznała, że Jack jest bardzo zarozumiały. Dlaczego sądzi, że pozwoliłaby pocałować się choćby tylko w ucho lub w czubek nosa? Nie pozwoli mu zrobić nic z tych rzeczy, które podpowiada rozbudzona wyobraźnia.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Dixie usłyszała klakson, ale podciągnęła kołdrę i przewróciła się na bok, aby być bliżej źródła ciepła. Mocne ramię objęło ją i przytuliło, ciepły oddech ogrzał szyję.

Mężczyzna w jej łóżku!

Podniosła się tak gwałtownie, że czubkiem głowy uderzyła Jacka w nos. Prędko odsunęła się na skraj łóżka.

Jack usiadł, trzymając się za nos.

- Co do cholery...

- Dotknąłeś mnie! - zawołała Dixie piskliwym głosem. - A obiecałeś, że nie będziesz.

- Przez całą noc tuliłaś się do mnie, więc myślałem, że ci zimno.

Psy podbiegły do łóżka, przekrzywiły łby, ogonami rytmicznie uderzały o podłogę. Znowu rozległ się klakson. Jack wyskoczył z łóżka na równe nogi.

- Ty się stąd nie ruszaj - polecił Dixie.

Trzasnęły drzwi samochodu. Okna sypialni wychodziły na tyły domu, więc nie można było sprawdzić, kto przyjechał.

- Halo, halo! - rozległ się kobiecy głos. - Jesteśmy z policji w Pagosa Springs.

Dixie spojrzała na pogniecioną pościel. Było oczywiste, że w łóżku spały dwie osoby, a wolałaby, aby nikt o tym nie wiedział i nie snuł domysłów na temat tego, jak spędzili noc.

Ponieważ spali jak niewinne dzieci, a marzenia się nie liczą.

Jack włożył buty i wyprostował się.

- Trzeba wyjść, zanim babsko pobudzi wszystkie skunksy w okolicy. Tigger, Sadie, idziemy!

- Zaczekaj. - Dixie usiadła na skraju łóżka. - Dlaczego policja się tu pofatygowała?

Wystraszyła się, że Jack jest od dawna poszukiwanym przestępcą, że znaleziono go i prosto stąd zostanie zabrany do więzienia.

- Bo o to prosiłem. Wczoraj zgłosiłem nasze podejrzenia. Dixie nie bardzo mu wierzyła, a on oczywiście wyczuł jej sceptycyzm.

- Skontaktowałem się z policją przez radio i powiedziałem, że tu dzieją się jakieś dziwne rzeczy. Sądziłem, że dziś dowiemy się czegoś o domu i człowieku, który go zbudował.

- Uśmiechnął się ironicznie. - Jesteś zadowolona?

Dixie pochyliła głowę, aby ukryć czerwone policzki. Żałowała, że prysło marzenie o spokojnym pobycie w górach. Trzeba psychicznie przygotować się na ewentualne nieprzyjemności. Życie pełne jest niespodzianek Jack starał się przybrać pogodny wyraz twarzy, aby dobrze usposobić policjantkę. Wieczorem powiedział, kim jest, lecz nie warto irytować miejscowego strażnika prawa.

Odsunął zasuwę i uchylił drzwi, a psy rzuciły się ku niewysokiej ciemnowłosej kobiecie. Policjantka obronnym gestem podniosła ręce i niewiele brakowało, a uderzyłaby Jacka w nos.

Co dziś jest z kobietami i moim nosem? - pomyślał zirytowany. Automatycznie zerknął na nazwisko policjantki.

- Jestem Jack Powers. To ja wczoraj dałem znać o tajemniczym zajściu.

W wozie policyjnym dostrzegł mężczyznę, ale nie widział jego rysów, ponieważ ostrość widzenia pogarszała gęsta mgła. Zdziwiło go jednak, że kierowca nie towarzyszy policjantce.

Przyszła Dixie i na powitanie wyciągnęła rękę.

- Dzień dobry. Jestem Dixie Osborn. Policjantka uścisnęła jej dłoń.

- Państwo pozwolą, że zadam kilka pytań. Służbowy meldunek musi zadowolić mojego szefa.

Wyjęła niewielki notes i spojrzała pytająco, a zaskoczona Dixie zerknęła na Jacka. Oboje zauważyli ostry ton.

- Najpierw muszę zapisać państwa nazwiska i imiona. Jack z trudem opanował ogarniającą go irytację. Przecież już się przedstawili.

- Jack Powers - rzekł powoli i wyraźnie.

Policjantka przestała pisać i rzuciła mu krytyczne spojrzenie. Czyli usłyszała zniecierpliwienie w jego głosie.

- Proszę pana, to poważna sprawa. Trzeba sporządzić oficjalny raport.

Dixie wymownie popatrzyła na Jacka.

- Bądź tak dobry i zagotuj wodę, bo przyjemniej będzie porozmawiać przy kawie. Proponuję, żebyśmy w czwórkę usiedli przy stole i spokojnie wszystko wyjaśnili.

Jack był pełen uznania dla niej za taktowne rozładowanie nieprzyjemnej sytuacji. Skinął głową i poszedł do kuchni. Lepiej nie denerwować przedstawicielki miejscowej władzy.

Aby rozproszyć marsa na czole policjantki, Dixie uśmiechnęła się i ponowiła zaproszenie:

- Chciałabym też poczęstować kawą kierowcę.

- To żaden kierowca. - Policjantka zamknęła notes. - To mój mąż. Zgłosiłam się na ochotnika, żeby tutaj przyjechać, a Clyde nie chciał puścić mnie samej.

- Jesteśmy bardzo wdzięczni.

Dixie starała się ukryć zdumienie. Intrygowało ją, dlaczego zgłoszenie zainteresowało tę kobietę i jej męża.

Policjantka odwróciła się i skinęła ręką, lecz mężczyzna przecząco pokręcił głową.

- Mąż jest bardzo nieśmiały. Przepraszam na chwilę. Oddaliła się szybkim krokiem.

Czekając na nią, Dixie słuchała odgłosów dochodzących z kuchni. Psy cicho skomliły, a Jack głośno gwizdał. Nie mogła przypomnieć sobie, jaka to melodia, więc wzruszyła ramionami i zajęła się obserwowaniem policjantki i jej nieśmiałego męża.

Scenka była komiczna, ponieważ kobieta kiwała głową potakująco, a mężczyzna przecząco. Dixie stała daleko, słowa do niej nie dochodziły, ale wyobraziła sobie rozmowę:

- Clyde, wysiadaj i chodź ze mną.

- Nie chce mi się.

- To po co przyjechałeś? - Bo ja wiem...

Rozległy się kroki w pokoju.

- Kawa gotowa - zawołał Jack Dixie zrobiło się wstyd, że zabawiała się układaniem dialogu, a Jack to odgadnie i będzie kpił. Wzięła kubek, którego ciepło rozgrzało jej dłonie. Aby ukryć rumieńce, nisko pochyliła głowę i z lubością wciągnęła aromat kawy.

Jack wskazał scenę rozgrywającą się przy radiowozie.

- O co im chodzi?

- Pani Church przyjechała z mężem, który rzekomo jest bardzo nieśmiały.

- Też coś. Potrzymaj.

Podał jej swój kubek i dużymi krokami podszedł do radiowozu.

Dixie wystraszyła się, że narazi się policjantce, która zakuje go w kajdanki i zabierze na posterunek. Było oczywiste, że nie przypadli sobie do gustu.

Jack czuł narastające zniecierpliwienie, chociaż do niczego się nie śpieszył; był na urlopie, nie miał żadnego służbowego spotkania. Uważał, że skoro wcześniej zawarł znajomość z policjantką, teraz może skupić uwagę na nieśmiałym indywiduum.

- Witam pana - rzekł, wsuwając rękę przez okno. Mężczyzna na mgnienie zawahał się, po czym uścisnął wyciągniętą dłoń.

Jack wiedział, że nieśmiali ludzie cenią rozmowę w cztery oczy i dlatego odwrócił się do policjantki.

- Kawa już gotowa. Czy zechce pani... Urwał i spojrzał na mężczyznę.

- Clyde Church - przedstawił się introwertyk.

Jack uśmiechnął się do jego żony.

- Czy pozwoli nam pani iść na krótki spacer z psami? Zaraz wrócimy.

Policjantka zawahała się. Chęć kontrolowania męża walczyła z zapotrzebowaniem na kofeinę. Zwyciężyła kofeina.

- Dobrze. Czekam najdalej kwadrans.

Bez cienia uśmiechu oddaliła się, i kobiety weszły do domu.

Kierowca powoli wysiadł.

- Podziwiam, że pan tak gładko poradził sobie z moją żoną. Imogene to wyjątkowa kobieta, szczere złoto, ale czasem trudno z nią wytrzymać.

Jack był zdumiony, że człowiek, który przed chwilą jąkał się, teraz mówił płynnie.

- Jestem pełen uznania, że państwo tak wcześnie przyjechali, żeby zająć się tą osobliwą sytuacją.

- Drobiazg. Po to jest rodzina. Rodzina?

Jack zwolnił, aby nie wyprzedzać gościa. Psy zbiegły z ganku i rzuciły się ku niemu. Clyde Church zaczerwienił się.

- Imogene wolałaby, żeby ludzie nie wiedzieli o naszym związku z tym domem, ale wszystkie wróble od lat o tym ćwierkają. W małej mieścinie nie da się utrzymać żadnej tajemnicy. Żona uparła się, że ona zbada sprawę, a ja nie mogłem pozwolić, żeby sama jechała tak daleko.

Jack westchnął. Wiedział, że musi uzbroić się w cierpliwość i zmarnuje cały kwadrans, aby uzyskać odpowiedzi na parę pytań.

- Można wiedzieć, czyja rodzina i co ma tu do rzeczy? Flegmatyk obserwował psy, które przez chwilę wyrywały sobie patyk, po czym zniknęły między drzewami.

- Było tak... - zaczaj wreszcie. - Tę chatę zbudował brat mojego ojca i dlatego gdy robi się szum, my interweniujemy. Wie pan... rodzina.

Jack przejechał dłonią po twarzy i skrzywił się, gdy dotknął bolącego nosa. Dixie uderzyła go niechcący, lecz mocno.

- Czy daje mi pan do zrozumienia, że tu często coś się dzieje?

- Nie powiem, że często, ale dwudziesty szósty kwietnia tuż, tuż, więc spodziewaliśmy się jakiegoś incydentu.

Clyde podrapał się za uchem, a Jack zrozumiał, że dawanie odpowiedzi szybkich i na temat nie leży w naturze tego człowieka.

Cierpliwość jest wielką zaletą. Ciotka byłaby dumna, gdyby teraz zobaczyła bratanka.

- Dlaczego dwudziesty szósty kwietnia jest taki istotny? Powolny ruch komórek mózgowych był niemal słyszalny, gdy flegmatyk zastanawiał się, co powiedzieć i jak sformułować zdanie. Wreszcie rozejrzał się, jakby chciał sprawdzić, czy są sami, i pochylił się do przodu.

- Nie jestem ekspertem w żadnej dziedzinie, ale o tym domu ja wiem najwięcej.

- O, to ciekawe - uprzejmie mruknął Jack.

- Poza gronem najbliższej rodziny niechętnie poruszamy ten temat.

Zobaczył Dixie, więc urwał, jakby czekał na pojawienie się żony. Lecz policjantka została w domu.

Dixie spojrzała na Jacka.

- Pani Church jest zajęta szczegółowymi oględzinami. Przeszkodziłam panom?

- Skądże. Pan zaczął opowiadać tutejszą historię. - Jack spojrzał na Clydea. - Dixie można zaufać.

Flegmatyk zawahał się i westchnął. Nie mógł jednak oprzeć się pokusie podzielenia się wiedzą, szczególnie pod nieobecność żony.

- Cynthia porzuciła stryja dosłownie w ostatniej chwili, bo już czekał przed ołtarzem. Chcieliśmy o tym zapomnieć, ale im większym stryj stawał się dziwakiem, tym bardziej pamiętaliśmy.

Zadowolony, że ma słuchaczy, nieznacznie skinął, aby się przybliżyli.

Jack uznał, że introwertyk pragnie wykorzystać zapewne rzadką okazję popisania się wiedzą. Nie winił go za to, ale chciał jak najprędzej usłyszeć coś więcej. Na razie dowiedział się, co znaczy C wyhaftowane na pościeli i ręczniku.

- Powinniśmy przewidzieć, że będą kłopoty. Cynthia zawsze była inna, nic nie robiła normalnie, jak wszyscy. Poznała mojego stryja na potańcówce. Och, zapomniałem powiedzieć, że to zdarzyło się ponad dwadzieścia lat temu.

Dla większego efektu przerwał i głośno sapnął.

Jack gotów był przysiąc, że zna najdrobniejsze szczegóły i przez dwadzieścia lat chętnie wszystkim opowiadał.

- Bill nie miał najmniejszej szansy - podjął Clyde. - Był bardzo pracowity, ale biedny. Przyjeżdżał do miasta co sobotę, nawet podczas budowania chaty. - Pokręcił głową. - Cynthia spędziła kilka lat w Denver, bo tam kończyła edukację. Uważała się za kogoś lepszego, ubierała się inaczej niż miejscowe dziewczyny, w dodatku malowała się. Usta było widać na długo przed ukazaniem się całej reszty.

Parsknął śmiechem na wspomnienie komicznego widoku. Jack spokojnie czekał na dalszą część, a Dixie niecierpliwie bębniła palcami jednej ręki o drugą.

Uświadomiła sobie, że zachowuje się niezbyt grzecznie, więc usiłowała uspokoić palce, lecz było to niemożliwe. Gdy raz zaczęły swój taniec, nie zatrzymały się, póki nie zniknął powód zniecierpliwienia. Miała ochotę popędzić flegmatyka, aby szybko dowiedzieć się więcej. Był jednak wyraźnie zadowolony, że ma słuchaczy, dlatego zmusiła się do spokoju. Niezbyt niecierpliwie, ale czekała.

Clyde wreszcie przestał się śmiać, westchnął i pochylił się ku nim.

- Na czym to ja skończyłem? Aha, usta Cynthii... Nie były czerwone ani różowe, lecz pomarańczowe. Cynthia kupowała wyłącznie pomarańczowe pomadki. Przepraszam, to nie ma związku z historią i niepotrzebnie mnie rozśmiesza.

- Kiedy pana stryj postanowił zbudować tu dom? - zapytał Jack.

- Po czterech czy pięciu miesiącach wytrwałych zalotów zebrał całą odwagę i oświadczył się. O dziwo Cynthia zgodziła się zostać jego żoną. - Clyde urwał i pokręcił głową.

- Stryj był bardzo dobrym, przyzwoitym facetem, ale oni do siebie nie pasowali, mieli diametralnie różne usposobienia i upodobania. Ledwo Cynthia wyraziła zgodę na małżeństwo, stryj zabrał się do budowania domu, który - jak mawiał - będzie godzien jego umiłowanej żony.

Zasłuchana Dixie przestała bębnić palcami. Bardzo ją wzruszyło, że poczciwy Bill darzył zarozumiałą Cynthię tak wielką miłością. Wszystkie jego marzenia skupiły się na jednym celu, serce oddał ukochanej, z którą pragnął spędzić całe życie. Dixie miała ochotę poprosić Clydea, żeby nie kończył opowiadania, jakby to mogło zmienić bieg wydarzeń.

- Stryj zbudował prawie cały dom własnoręcznie, o wszystkim sam decydował. Okno w małżeńskiej sypialni wychodzi na wschód, bo Cynthię miało budzić wstające słońce.

Flegmatyk znowu zamilkł, a mina Jacka wyraźnie świadczyła o tym, że chce pomóc mu dobrnąć do końca. Widocznie wolał usłyszeć zakończenie prędzej niż później. Dixie zastanawiała się, czy nie widzi, na co się zanosi i czy nie jest mu żal zakochanego nieszczęśnika.

Clyde wyczuł zniecierpliwienie Jacka, a może wystraszył się, że straci słuchaczy, więc tym razem prędzej podjął swoją opowieść.

- Stryj osobiście wyrzeźbił małżeńskie łóżko. Całymi miesiącami nie robił nic innego, tylko upiększał wnętrze. Cynthia nigdy tu nie przyjechała. Twierdziła, że chce zobaczyć chatę, gdy będzie całkowicie wykończona.

- Och! Nie chciała przyczynić się do urządzenia własnego domu? - zawołała Dixie.

Dla niej było to niepojęte.

- Niezrozumiałe postępowanie, prawda? - spytał Clyde. - Normalna kobieta uważa, że dom jest jej królestwem. Ten brak zainteresowania powinien ostrzec stryja, że coś jest nie w porządku. Ale był nieprzytomnie zakochany i nic nie mąciło jego szczęścia.

Jack łekko się uśmiechnął.

- Przepraszam, że przerywam, ale jak doszło do tego, że pański stryj stracił dom?

- To najsmutniejsza część historii. Wszyscy mieszkańcy Pagosa Springs chcieli zobaczyć ślub, który na prośbę Cynthii miał odbyć się z wielką pompą. - Clyde urwał, wygładził nieistniejącą zmarszczkę na rękawie i spojrzał Dixie w oczy. - Wybiła godzina trzecia, czyli pora rozpoczęcia uroczystości. Minął kwadrans, pół godziny. Około czwartej w kościele było już niewiele osób, ale pan młody uparcie czekał, nie chciał ruszyć się z miejsca. Wreszcie matka Cynthii zdenerwowała się i poszła do domu. Wróciła z kartką znalezioną w pokoju córki.

Serce Dixie skurczyło się ze strachu.

- Co tam było napisane?

Wolałaby, aby Clyde nie kończył, a jednocześnie pragnęła dowiedzieć się reszty. Miała wrażenie, że obserwuje pociąg, który powoli się wykoleja, a ona nie może zapobiec katastrofie.

- Na kartce były tylko dwie linijki. Dziesięć słów, które na zawsze odmieniły Billa Churcha. - Clyde na moment zamilkł dla zwiększenia efektu. - Oto one: „Chcę mieszkać w dużym mieście. Wychodzę za Timothyego Barta. Cynthia”.

Stryj nic nie powiedział. Timothy Bart, rywal jeszcze ze szkoły podstawowej, był dyrektorem banku, w którym stryj zaciągnął pożyczkę na budowę domu. Cynthia i Timothy wyjechali tego dnia i odtąd nigdy się tu nie pojawili.

Dixie pociągnęła nosem, ale powstrzymała łzy.

- Pana stryj zamknął dom na głucho?

- Zamknął nie tylko dom. - Clyde pokręcił głową. - W milczeniu wyszedł z kościoła i odtąd nigdy nie wypowiedział ani słowa na temat ślubu. Starał się w terminie spłacać raty, ale na podatki już mu nie starczało. W końcu urzędowo przejęto całą posesję za zaległe podatki. Stryj czasami pojawia się w mieście. Niektórzy twierdzą, że mieszka w jaskini.

Biedny, bardzo biedny człowiek.

Dixie nie potrafiła wyobrazić sobie takiej tragedii, ale rozumiała wstyd porzuconego człowieka i uczucie, że lepiej żyć w samotności, niż ponownie narazić się na szyderstwo, a serce na cierpienia. Młodzi ludzie, z którymi pracowała, przychodzili do niej z podobnymi problemami, podobne myśli krążyły im po głowie. Odrzucone, niekochane dzieci odwracały się od rodziców, żeby uniknąć dalszego zranienia.

Zastanowiła się, czy i ona postępuje podobnie. Dlaczego boi się uczuć mogących przerodzić się w miłość? Dlaczego uważa, że każda znajomość okaże się niewypałem?

Znała odpowiedź na owe pytania. Obserwowała matkę, która kilkakrotnie oznajmiała, że znalazła prawdziwą miłość i za każdym razem okazywało się to złudzeniem. Nie ma gwarancji i dlatego lepiej nie ryzykować.

Zobaczyła, że Jack podejrzanie przewraca oczami. Udawał, że sentymentalna opowieść wcale go nie wzruszyła.

- Clyde! - rozległo się wołanie. - Potrzebna mi pomoc. Flegmatyk nerwowo podskoczył, ukłonił się i pobiegł w stronę domu, a Jack wybuchł zduszonym śmiechem.

- O, facet jednak ma prawidłowe odruchy. Przynajmniej w odpowiedzi na wezwanie żony.

- Musimy mu pomóc - oświadczyła Dixie stanowczym tonem.

- Po co? - Wysoko uniósł brwi. - Jest zdrowy i bardzo przywiązany do żony.

- Nie jemu, lecz jego stryjowi.

Rozejrzała się, jakby spodziewała się, że pośród drzew ujrzy nieszczęsnego odludka.

Jack przykucnął i zaczął zgarniać sosnowe igły.

- Jak chcesz mu pomóc?

- Na razie nie potrafię ci powiedzieć... Ale jakoś go znajdziemy, poszukamy przyzwoitego mieszkania, pomożemy wybrnąć z długów.

Jack wstał i spojrzał na nią z góry.

- Mówisz poważnie?

- Oczywiście - odparła niezbyt pewnym głosem. - Dlaczego pytasz?

- Bo nie znamy człowieka. - Podniósł jeden palec. - Nie wiemy, ile prawdy jest w tej historii. - Podniósł drugi palec. - Nie zbawisz świata. - Podniósł trzeci palec. - Widzisz, ile powodów?

- Czemu uważasz, że to nie ma sensu?

- Hm, widzę, że traktujesz sprawę bardzo poważnie. - Przyjrzał się jej bacznie. - Jesteś siostrą miłosierdzia?

- Nie... tak... właściwie... niezupełnie. - Wyżej uniosła głowę. - Po prostu uważam, że mogę zmienić coś na tym świecie. Warto pomóc choćby tylko jednej osobie w biedzie. To moje zdanie.

Jack gwizdnął. Zza drzew wypadły zziajane psy, jednocześnie wbiegły po schodach i usiadły koło nóg pana.

- Jak to robisz?

Dixie owinęła pasmo włosów na palcu i spojrzała w dal.

- Trudno to ująć w słowa, bo tak wiele jest do powiedzenia. .. o moich podopiecznych, o ich marzeniach, lękach i rozczarowaniach. Chcę wierzyć, że mogę zmienić coś na lepsze w ich życiu i w życiu ludzi, z którymi w przyszłości się zetkną. Wydaje mi się, że Bill Church jest w podobnej sytuacji. Dobry człowiek został oszukany, boleśnie zraniony i stracił zaufanie do ludzi, do świata.

Nagle poczuła się głupio, bo niepotrzebnie tak emocjonalnie odpowiedziała na pytanie Jacka.

- W jakim wieku są dzieci, z którymi pracujesz?

- Głównie nastolatki. Młodzież bez celu w życiu, większość bez normalnej rodziny. - Wykonała nieznaczny ruch ręką. - Czy możesz wyobrazić sobie, jak dobrze zrobi im pobyt tutaj? Wychowawcy będą dużo z nimi rozmawiać, pomogą odzyskać pewność siebie, nauczą życia w grupie.

- A taka pomoc jest niemożliwa w mieście? - zdziwił się Jack. - Chata stoi na uboczu...

Dixie uśmiechnęła się promiennie.

- Otóż to. Tu są idealne warunki.

Jack zamyślił się nad tym, co usłyszał. Potrafił wyobrazić sobie tutaj ośrodek dla trudnej młodzieży i nie wątpił, że nastolatkom przyda się terapia, o której Dixie wspomniała. Sam uniknąłby wielu tarapatów, gdyby w odpowiednim momencie ktoś mądry nim pokierował.

Dixie nie zdawała sobie sprawy, że zdradziła się z marzeniami. Jack był zadowolony, że czuła się przy nim swobodnie i dlatego nieświadomie się zwierzyła. Jej marzenie było szlachetne.

Lecz i ciotka Emma chciałaby mieć dom w górach. Powinien pamiętać o długu wdzięczności wobec tej, która przez lata poświęcała się dla niego. Za to na starość należało się jej trochę piękna, wygody. I poczucia bezpieczeństwa.

Był zły, że spełnienie się marzenia ciotki oznacza zniszczenie marzenia Dixie.

Zaklął w duchu.

Oboje długo milczeli pogrążeni w myślach. Jack nie przyznał się, dlaczego zależy mu na otrzymaniu nagrody. Uznał, że moment jest nieodpowiedni i jego zwierzenia umniejszą wartość tego, co powiedziała Dixie.

- Panie Powers!

- Słucham?

- Obeszliśmy cały dom, sprawdziliśmy wszystko, co było do sprawdzenia. - Policjantka otworzyła notes. - Zapisałam państwa nazwiska oraz parę uwag i zaraz po powrocie do Pagosa Springs złożę meldunek.

Zadowolona z siebie zamknęła notes, a Jack pomyślał, że niewiele zdziałała.

- Jeszcze raz dziękuję, że państwo przyjechali. - Wyciągnął rękę. - Panu jestem szczególnie zobowiązany.

Miał jednak wątpliwości, czy w zasłyszanej historii wszystko jest zgodne z prawdą.

- Nie... ma... za... co - wyjąkał Clyde.

- Czy pani coś nam radzi? - zapytała Dixie. Policjantka znacząco spojrzała na Jacka.

- Proszę zawsze zamykać drzwi na klucz. Szczególnie jedne.

Jack zastanawiał się, dlaczego to podkreśliła.

Gdy radiowóz zniknął za zakrętem, spojrzał na Dixie i zobaczył, że drży. Czy aż do łez współczuje biednemu narzeczonemu, który został porzucony przed laty?

Dixie panowała nad sobą w obecności policjantki, lecz teraz śmiała się do rozpuku. Wolałaby opanować rozbawienie, aby Jack nie pomyślał, że postradała zmysły.

Niestety trochę to trwało. Wreszcie otarła załzawione oczy.

- Założę się, że tu jest ukryta kamera.

Jack popatrzył na nią zaskoczony, ale drgnęły mu kąciki ust.

- Całkiem prawdopodobne.

- Czy występujemy w programie telewizyjnym, w którym widzowie obserwują, jak uczestnicy powoli wariują? Czy bohaterem jest dziwny pustelnik z lasu? Jacy aktorzy grają policjantkę i jej małomównego męża? - Znowu zachichotała. - Dobrze, że byłeś świadkiem, bo znajomi nie uwierzą mi i zarzucą, że zmyślam. Po powrocie do Denver poproszę cię, żebyś zaświadczył o mojej prawdomówności.

Jack zmrużył oczy.

- Proponujesz randkę? Nie jesteś zaręczona?

- Hm, niezupełnie. To, co mówiłam...

Urwała speszona, gdy zobaczyła uśmiech, jaki rozjaśnił mu twarz. Czyli Jack jedynie się z nią przekomarza. Dobrze, że w porę ugryzła się w język i nie wyznała prawdy. Nie zdradziła też, jak bardzo pragnie się z nim spotkać. Być może jest kobieciarzem i uwodzicielem, ale jego pocałunki są tak podniecające, że pragnęła więcej.

Daleko w lesie rozległ się klakson. Raz i drugi.

- Psiakrew, a to co znowu?

Jack zbiegł z ganku i wyszedł na drogę.

Patrząc na sylwetkę atlety, Dixie pomyślała, że to wielka pokusa być blisko niego.

Samochód, który wtoczył się na polanę, jechał zbyt szybko jak na tutejsze warunki drogowe. Nie był to radiowóz, lecz czarna limuzyna.

Dixie oderwała wzrok od Jacka i z ciekawością spojrzała na auto. Kto zabłądził w te strony? Za wcześnie na pana Grangera i rzucanie monety. Komu chciało się przyjechać aż tutaj, w dodatku pojazdem nadającym się do miasta, a nie na wyboiste drogi?

- Twoi znajomi? - zawołała.

Jack jedynie wzruszył ramionami. Limuzyna zatrzymała się i Dixie dostrzegła dwie osoby. Jedno okno otworzyło się, a wtedy z jej gardła wyrwał się jęk rozpaczy.

- Nie, tylko nie to...

Przez okno wysunęła się ręka z pierścionkami i bransoletkami.

Dixie widziała zapowiedź nieszczęścia, ale nie wierzyła własnym oczom!

- Kochanie, przyjechałam w odwiedziny - zawołała właścicielka pierścionków i bransoletek A jednak to nie zwidy!

Dixie patrzyła jak zahipnotyzowana. Była przerażona, lecz nie mogła oderwać oczu od upierścienionej dłoni.

Nie wiedziała, za jakie przestępstwo zostaje tak surowo ukarana. Dlaczego matka zjawia się nieproszona?

Jack miał wrażenie, że skądś zna piskliwy głos, ale nie potrafił przypisać go do znanej osoby.

Wreszcie przypomniał mu się telefon.

Dzwoniła matka Dixie.

A teraz przyjechała.

Po co ta kobieta wybrała się w góry? Czy Dixie wiedziała o zamiarze matki? Czy uknuły spisek, aby zmusić rywala do zrezygnowania z nagrody?

Zerknął na Dixie. Przerażenie na jej twarzy świadczyło, że wizyta jest niemiłą niespodzianką.

Odwrócił się i zobaczył, że kobieta otworzyła drzwi, ale jeszcze mówi coś do kierowcy. Pomyślał, że chyba tylko wariat zdecydował się na jazdę takim samochodem po takich drogach.

Kierowca wysiadł, a wtedy Jack głośno jęknął.

Stryj Vincent!

Teraz Jack nie wierzył oczom. Czy to dzień spotkań rodzinnych? Stryj Jacka wziął pod rękę matkę Dixie.

Widocznie rzeczywiście zainstalowano ukrytą kamerę i krewni dowiedzieli się, gdzie finaliści przebywają. Jack miał ochotę krzyczeć, że zabawa skończona.

Niestety wiedział, że to nie zabawa, lecz fatalny pech. Nie pojmował, dlaczego ludzie, którzy się nie znają i którzy powinni siedzieć w Denver, składają niezapowiedzianą wizytę jemu i Dixie w chacie, która do nich nie należy i znajduje się na odludziu.

Pani Osborn wyciągnęła ręce do córki.

- Cieszysz się, że przyjechałam? Niewiele brakowało, a byśmy zabłądzili.

Dixie uśmiechnęła się z przymusem.

- Mamo, co TY tu robisz?

- Przywiozłam ci śniadanie. Gdzie jest ten przemiły młodzian, z którym rozmawiałam przez telefon? - Starsza pani spojrzała na Jacka. - Czy to jest mistrz kucharski, któremu udało się zapędzić cię do gotowania?

- Tak.

Dixie zerknęła na Jacka, który złym okiem łypał na nadchodzącego mężczyznę.

- Stryju...

Starszy pan mocno uścisnął mu rękę i energicznie klepnął go w plecy.

- Wiem, co myślisz, i rozumiem cię, ale ty też musisz mnie zrozumieć. Wobec uporu Emmy i Estelli słaby mężczyzna nie ma szans, musi ulec.

Ducie zdziwiło, że Emma ma władzę nie tylko nad Jackiem, ale i nad jego stryjem.

Jack odciągnął nieproszonego gościa na stronę.

- Niech stryj nie zrozumie mnie źle - zaczął półgłosem.

- Zawsze cieszę się ze spotkania, ale po co stryj przyjechał?

- Matka twojej rywalki zamartwiała się o swoje dziecko, jakoś dotarła do Emmy, Emma zadzwoniła do mnie, ja do Estelle i... oto rezultat tych telefonów. - Pan Powers miał bardzo nietęgą minę. - Sam nie wiem, jak to się stało, że zaproponowałem usługi kierowcy nieznanej kobiecie, która chciała samotnie wybrać się na poszukiwanie córki.

- Aha. Powiedzmy, że coś rozumiem. - Wrócili do pań.

- Dixie, pozwól, że przedstawię ci mojego stryja, pana Vincenta Powersa.

- Miło mi. Mamo, to jest Jack Powers.

Jack ukłonił się i uścisnął upierścienioną dłoń.

- Bardzo mi miło.

Pani Osborn zaśmiała się perliście.

- My już się znamy. Po telefonicznej rozmowie miałam wrażenie, że się spotkaliśmy. Proszę mówić mi po imieniu.

- Dobrze, proszę pani... Stryj mówił, że pani... że masz wielki dar przekonywania.

- Bałam się, że Dixie jest daleko w górach z jakimś maniakiem seksualnym. - Zrobiła przepraszającą minę. - Oczywiście myślałam tak przed naszą rozmową, ale i tak wolałam sprawdzić, jak wygląda sytuacja.

Dixie zamieniła się w słup soli.

Powoli jednak dotarła do niej świadomość, że naprawdę matka przyjechała na inspekcję. A w dodatku zabrała krewnego Jacka.

Zakrawało to na kiepski żart, w jakich gustowała Maggie. Podrzucenie zwiewnej koszuli nocnej było drobiazgiem w porównaniu z nasłaniem dwuosobowej kontroli.

- Czy dobrze słyszałam coś o śniadaniu? - zapytała słabym głosem.

Gorączkowo szukała pretekstu, aby odciągnąć matkę na bok i powiedzieć o swych rzekomych zaręczynach.

- Zawsze miałaś dobry słuch. - Pani Osborn odwróciła się do kierowcy mimo woli. - Vinnie, bądź tak dobry i przynieś prowiant. Dixie chce pokazać mi, jak mieszka.

Jack z niedowierzaniem patrzył na stryja posłusznie spełniającego polecenie. Dixie poprowadziła matkę, która rozglądała się z ciekawością.

- Opowiedz mi wszystko - zażądała pani Osborn, rozglądając się po domu. - Widzę, że jest... bardzo duży.

Dixie znała matkę i wiedziała, jak ocenia dom; według niej na pewno jest bardzo zaniedbany i brudny, stoi za daleko od innych ludzkich siedzib. Ona sama przymykała na to oczy, ponieważ wolała widzieć jedynie możliwości zaadoptowania domu dla młodzieży.

Oprowadzając matkę, szeptem wtajemniczyła ją w sprawę „zaręczyn” i poprosiła o dyskrecję.

Mężczyźni wyjęli z bagażnika siatki z zakupami, zanieśli do kuchni i położyli na stole.

Poprzednio za duży dom teraz zdawał się za mały z powodu dwojga nieproszonych gości. Jack wolał nie analizować irytacji wywołanej tym, że odebrano mu chwile sam na sam z Dixie. Był niezadowolony.

Nawet bardzo.

- Po co przywieźliście tyle jedzenia?

- Estelle nie mogła zdecydować się, co zabrać, bo nie wiedziała, co lubisz. - Pan Powers wypakował drugą torbę. - Mamy naleśniki, parówki, bekon, sos, chleb, bułki, grzanki, płatki owsiane, owoce. Na pewno nie zginiemy z głodu.

Jack usłyszał kroki na schodach i rozmowę. Pani Osborn mówiła coś podniesionym głosem, ale początkowo nie mógł rozróżnić poszczególnych słów.

- Dziecko, masz dwadzieścia siedem lat i jeżeli chcesz się z kimś przespać, ja ci nie zabronię. Jesteś dorosła, sama musisz podjąć decyzję. Jeśli nie mieliście ochoty nacieszyć się sobą, to wielka szkoda.

- Ależ mamo. - Spłoniona Dixie zerknęła na panów. Powiedziała matce o fikcyjnych zaręczynach, więc nie rozumiała, o co chodzi. Podejrzewała jakieś knowania. - Jeszcze raz powtarzam, że Jack i ja nie jesteśmy w żaden sposób związani.

- Nie chcesz uciąć sobie romansu ze względu na Guya? - obojętnie zapytała czterokrotna mężatka.

Jack ulitował się nad Dixie. Starczyło mu to, czego dowiedział się poprzedniego dnia i krótka osobista znajomość, by stwierdzić, że trzeba zdecydowanie wkroczyć do akcji.

- Przepraszam, że się wtrącę. Pani... twoja córka jest bardzo atrakcyjna, ale przysięgam, że nie zrobiliśmy nic, o co narzeczony mógłby mieć pretensje.

Dixie żachnęła się.

- Daj spokój. Jestem dorosła i potrafię sama za siebie mówić. - Nerwowym ruchem odsunęła włosy opadające na oczy. - Mamo, jeszcze raz powtarzam, że łączy nas tylko chęć wygrania konkursu.

- A ja powtarzam, że to wielka szkoda. Jack bardzo przypomina mi drugiego... nie, trzeciego męża.

Dixie niecierpliwie tupnęła nogą, nie ulegało wątpliwości, że lada moment wybuchnie. Dlatego Jack postanowił uspokoić ją... pocałunkiem. Zaskoczył Dixie, która w pierwszej chwili chciała go odepchnąć, ale widocznie rozmyśliła się, bo nie stawiła oporu.

Mimo to Jack podejrzewał, że będzie musiał odpokutować uleganie impulsom.

I to niebawem.

Dixie zapomniała, co zamierzała powiedzieć, a zirytowały ją zapewnienia Jacka, że jej reputacja nie doznała uszczerbku. Była oburzona, bo traktowano ją jak dziecko, które wszystkim musi tłumaczyć się ze swych myśli i postępków.

Chciała się odsunąć, ale dało szybko przekonało umysł, że zaaplikowany przez Jacka środek uspokajający będzie miał podwójnie pozytywny skutek.

Pocałunek trwał tak długo, że Dixie groziło uduszenie, więc jej matka chrząknęła głośno.

Jack opamiętał się i oderwał od słodkich ust, lecz nadal obejmował Dixie. Była mu wdzięczna, ponieważ uginały się pod nią nogi i groził jej upadek. Zerknęła spod rzęs. Jack miał nieodgadniona twarz i zaciśnięte usta. Czy to oznacza, że pocałunek wcale go nie wzruszył?

- Brawo, chłopcze - zawołał pan Powers, energicznie potrząsając jego ręką. - Jesteś godnym przedstawicielem naszego rodu. Grunt to zdecydowane działanie.

Dixie nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Co się tutaj dzieje? Jak się wycofać, nie raniąc uczuć trzech zapewne życzliwych osób? Jack chyba uważał, że swym postępkiem rozładuje napięcie, a osiągnął to, że wzbudził chęć zemsty.

Co matka miała na myśli, mówiąc „wielka szkoda”? Dixie wytłumaczyła jej powód rzekomych zaręczyn, więc zupełnie nie rozumiała takiego postępowania.

Nagle doznała olśnienia. Jest doskonałe wyjście! Z zemsty za lekceważenie udusi Jacka przy dwóch świadkach i tym samym zakończy konkurs. Proste jak obręcz. Jury przyzna nagrodę jej i potrzebującej młodzieży. Tylko jak udusić wysokiego rywala? Na pewno nie będzie czekał, aż niski kat wejdzie na krzesło, by dokonać egzekucji. Najlepiej byłoby ustrzelić przeciwnika z broni palnej. Lecz skąd ją wziąć?

Jack widocznie odczytał mordercze myśli, bo przezornie stanął za stołem.

- Dixie oczywiście potrafi sama się bronić - rzekł pojednawczo - ale uważam, że ja też muszę coś wyjaśnić. Otóż pamiętam, że ona jest zaręczona i zapewniam, że ja jestem dżentelmenem.

Dixie pociągnęła matkę za rękaw, a Jackowi oczyma wskazała drzwi.

Najwyższy czas porozmawiać.

Natychmiast.

Jack zrozumiał jej polecenie bez słów.

- Musimy wyprowadzić psy, więc na chwilę zostawimy miłych gości. - Wziął Dixie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia. - Proszę nam wybaczyć.

- Wybaczamy. Ale pamiętaj, córeczko, że chcę pomóc ci w przygotowaniach do ślubu. Może wesele na jesieni...

Dixie nie dosłyszała końca zdania, ponieważ Jack wyprowadził ją z kuchni. Gdy drzwi się zamknęły, wyszarpnęła rękę.

- No, mądralo, jesteś zadowolony?

W kuchennym oknie ukazały się dwie twarze, więc Jack znowu schwycił Dixie i tym razem jeszcze mocniej pociągnął za sobą.

- Psiakrew - zaklął. - Najpierw ukryta kamera, a teraz jawne podglądanie.

- Dokąd tak pędzisz? Zwolnij! - zawołała, biegnąc za nim.

- Przepraszam. - Zatrzymał się. - Czy twoja matka zawsze miała takie szerokie „zainteresowania”?

- Twój stryj też ma niewąskie - odcięła się. Gniewnie wsparła się pod boki. To bezczelność zarzucać jej matce wścibstwo. Nawet jeśli bywa zanadto ciekawa, gdy nie trzeba, Jack nie ma prawa jej osądzać. Tym bardziej że jego stryj też przykleił nos do szyby.

Jack potarł brodę.

- Proponuję naprawienie tej komedii pomyłek, zanim będzie za późno.

- Patrzcie go, znalazł się naprawiacz. Nie pozwalam zarzucać mojej matce wścibstwa. Dlaczego w ogóle się wtrącałeś? Czy boisz się, że po świecie rozejdzie się wieść o tym, że spaliśmy w jednym łóżku?

Czuła, że wpada w histerię, lecz nie panowała nad sobą. Noc spędzona u boku Jacka i nieoczekiwane pocałunki wytrąciły ją z równowagi.

- Dziewczyno, uspokój się.

Wyraz jego twarzy powinien jej uświadomić, że lepiej działać ostrożnie, ale zlekceważyła ostrzeżenie.

- Sam skradasz się cichaczem i szpiegujesz ludzi, ale to nie oznacza, że każdy...

Jack gwałtownie przyciągnął ją do siebie. Chciała jeszcze coś dodać, lecz zamknął jej usta pocałunkiem.

Drugi raz tego samego ranka!

Instynktownie zarzuciła mu ręce na szyję. Coś, co zaczęło się jako próba powstrzymania gniewnych słów, zmieniło się w rozkosz.

Dixie długo i gorąco oddawała pocałunki, ale wreszcie oprzytomniała, opuściła ręce, odsunęła się.

Oj, źle ze mną, pomyślała niezadowolona.

Najlżejsze pieszczoty powodowały, że traciła władzę nad kończynami i ustami, które działały spontanicznie. Zdawała sobie sprawę z grożącego niebezpieczeństwa, ale pragnęła przytulić się do Jacka i znowu poczuć rozkosz, o jakiej dotychczas jedynie śniła.

Ośmieliła się spojrzeć na uwodziciela.

- Koniec z całusami. Odtąd będę bardzo rozsądna. Powiedz, czemu uważałeś za stosowne tłumaczyć się, jakbyśmy byli nastolatkami przyłapanymi na zdrożnym uczynku?

- Twoja matka widziała rozgrzebane łóżko i na pewno wyciągnęła błędny wniosek. Nie chciałem, żeby dostała spazmów.

- Mama miała czterech mężów, więc widok w sypialni wcale jej nie zdziwił. Przypominam szanownemu panu, że epoka wiktoriańska minęła już dawno i teraz ludzie trochę więcej wiedzą o łóżkowych sprawach.

Jack zaczął przechadzać się po ścieżce.

- Dziękuję łaskawej pani za przypomnienie. Pewno uważasz mnie za człowieka starej daty, ale nie chciałbym być posądzony o brak szacunku wobec kobiet. Wiadomość o tej nocy chyba dotrze do twojego narzeczonego i dlatego wolałem mieć coś na obronę.

Odwrócił się, a Dixie wbiła wzrok w jego plecy. Ten atleta był żywym dowodem, że rycerscy mężczyźni jeszcze nie wymarli. Fakt bardzo podnoszący na duchu. Czuła coraz większy szacunek dla barczystego rywala dżentelmena.

Zreflektowała się, że jej myśli biegną niewłaściwym torem i rozprasza się, gdy powinna pamiętać o ośrodku, o młodzieży i o... narzeczonym.

- Wiesz, co ci powiem?

- Na razie nie wiem.

- Zostały nam dwa dni, które musimy przetrwać. Dobrze byłoby przeżyć je w zgodzie, a przynajmniej udawać zgodę przy świadkach. - Wsunęła ręce do kieszeni spodni. - Potem przyjedzie pan Granger, rzuci monetę i pożegnamy się, każde pójdzie w swoją stronę.

Jack odwrócił się i długo na nią patrzył.

- Zgoda. Liczę na to, że twoja matka i mój stryj wieczorem odjadą.

- Ja też na to liczę.

- Więc mamy tylko niecały dzień udawania, a na tyle chyba się zdobędziemy.

Rozwiązanie wydawało się zbyt łatwe, a rzeczy z pozoru łatwe, nigdy takie nie są. Może to będzie wyjątek od reguły. Czy wystarczy przestać myśleć o ustach Jacka? Tak.

Po powrocie do domu natychmiast zorientowali się, że mili goście przygotowali jakieś zarzuty.

Dixie odważnie stanęła przed dwuosobowym zespołem sędziowskim, jedną ręką trzymała Jacka, a drugą podniosła, aby zapobiec przesłuchaniu.

- Szanowni państwo, bardzo chcemy, żebyście przyjemnie spędzili z nami dzień.

Pani Estelle zamierzała coś powiedzieć, lecz córka ją powstrzymała.

- Sprawę ślubu przedyskutujemy w Denver.

- Słusznie - odezwał się pan Vincent. - Kochani, zjedzmy coś, zanim mój bratanek padnie z głodu. Mężczyźni z naszego rodu mają wilczy apetyt.

Pani Estelle zabrała się do nakrywania stołu, a Jack powiedział, że przyniesie fotel. Był zadowolony, że może wyjść i pozbierać myśli.

Przystanął na progu sypialni i popatrzył na pokój; pościel pognieciona, kwiaty rozrzucone na podłodze, dogasający ogień w kominku.

Tak, sceneria sprzyjająca uwodzeniu... lecz niestety nie została wykorzystana. Noc spędzona z Dixie upłynęła niewinnie.

No, prawie niewinnie. To, co krąży po głowie, nie liczy się i nie należy się za to winić.

Dixie spała jak zabita, ale przez całą noc tuliła się do niego, co było prawdziwą torturą. Przeżywał katusze, lecz nie uległ pokusom i podszeptom szatana.

Mimo niezaspokojonego pożądania nigdy nie czuł się w łóżku tak dobrze, jak podczas tych długich godzin, gdy leżał wsłuchany w oddech Dixie. Jak to możliwe?

Zdarzyło mu się to pierwszy raz w życiu.

Wyjrzał przez okno i zobaczył, że psy dziwnie się bawią.

Co one wyprawiają? O coś walczą? Nie, szarpią coś, ale bez złości.

Machnął ręką, wziął fotel i zszedł na dół. Postawił fotel przy stole i spojrzał na zarumienioną Dixie.

Szkoda, że ta piękna dziewczyna jest zaręczona i dlatego nieosiągalna. Lepiej nie marzyć o niej. Przypomniał sobie, jaki cel mu przyświeca. Dixie też miała cel w życiu. Oboje pragnęli... Nie, oboje potrzebowali tego samego.

Obojgu był potrzebny dom w górach.

- Stryju, mogę prosić cię na chwilę?

Zamierzał sprawdzić, czym psy się bawią oraz powiedzieć stryjowi o dziwnych zdarzeniach w domu.

- Już idę. Mam nadzieję, że panie wybaczą nam krótką nieobecność.

Szarmancki starszy pan ukłonił się i posłusznie wyszedł za bratankiem.

Jack starannie zamknął drzwi.

- Najpierw chcę zobaczyć, co robią psy.

Nadal były zajęte dziwną zabawą. Jack gwizdnął i Sadie natychmiast się odwróciła, a Tigger sekundę później. W pysku trzymał kawał materiału.

Jack przykucnął i wyciągnął rękę.

- Daj panu.

Okazało się, że to porządna flanelowa koszula, przybrudzona jedynie tam, gdzie wlokła się po ziemi. Nie należała do Jacka, a dom stał daleko od najbliższych sąsiadów. Czyżby tajemniczy gość był tu niedawno? Lecz jak to możliwe, że psy zabrały mu koszulę?

Jack odwrócił się i spojrzał na stryja.

- Od naszego przyjazdu, a na pewno wczoraj, co najmniej raz ktoś zakradł się do domu.

- Zginęło coś?

- Nie. Osobliwa historia. Pierwszego dnia nic nie zauważyliśmy. Ale gdy wczoraj poszliśmy do sypialni, łóżko było przygotowane, ręcznik w innym miejscu, na kołdrze świeże kwiaty, w kominku rozpalony ogień. - Bezradnie rozłożył ręce świadom, że to brzmi śmiesznie. - Nic złego się nie stało, ale niepokoi mnie, że ktoś obcy kręci się w pobliżu i wchodzi do domu. Co będzie, jeśli zastanie Dixie samą?

- Rzeczywiście dziwne. Czy jesteś pewien, że to nie ona przygotowała sypialnię?

- Ona pierwsza zauważyła tajemnicze zmiany i ją jeszcze bardziej intrygują. Chyba że jest świetną aktorką i doskonale udaje. Dla bezpieczeństwa spaliśmy w jednym łóżku. - Rzucił psom patyk. - A rano była tu policja. Minęliście radiowóz, prawda?

- Tak. Długo się znacie?

- Niecały tydzień. Poznaliśmy się w dniu losowania nagrody.

- Bardzo krótka znajomość. - Pan Vincent uśmiechnął się znacząco. - Coś mi się zdaje, że piękna rywalka już cię zawojowała.

Jack był zdumiony, że stryj spostrzegł to, do czego on nie chciał przyznać się nawet przed sobą.

- Trochę - wyznał z ociąganiem. Pan Vincent obejrzał koszulę.

- Nie jest wystrzępiona przy mankietach, nie ma śladów krwi... Można przyjąć, że psy znalazły ją na ziemi.

- Jest czysta, co oznacza, że nie przywlokły jej z daleka, bo wtedy byłaby brudniejsza albo podarta. Ten człowiek krążył gdzieś w pobliżu i pewnie wy go wystraszyliście.

Omiótł spojrzeniem drzewa. Zrobił to z przyzwyczajenia, bo oczywiście nie łudził się, że dojrzy ukrytą tam postać.

- Należałoby zawiadomić nie tylko szeryfa w Pagosa Springs.

- I co powiemy? Że ktoś traktuje nas jak miłych gości i przynosi kwiaty? Wiem o intruzie zaledwie to, że nosi porządną koszulę. - Jack prychnął zniecierpliwiony. - Widziałem reakcję policjantki, która tu była. Ona i jej mąż uważają, że to nic poważnego. Jakaś lokalna historia.

- Ostrożność nie zawadzi. Podczas mojego pobytu będziesz miał dodatkowe oczy i uszy. - Pan Vincent spojrzał na kuchenne okno. - Wolałbym nie niepokoić Estelle. Czy sprawa może zostać między nami?

Jack uśmiechnął się wymownie.

- Oj, widzę, że jeszcze ktoś został zawojowany. Jak długo stryj zna tę troskliwą matkę?

- Krócej niż ty jej córkę. - Starszy pan ruszył w stronę domu. - Nie wiem, jak ty, ale ja solidnie zgłodniałem.

Jack szedł za nim, kręcąc głową. Pierwszy raz widział stryja naprawdę zainteresowanego kobietą. Dotychczas jedyną jego pasją było prowadzenie pralni chemicznej. Jack chwilami miał dość swej pracy, ale wiedział, że jako pomocnik stryja oszalałby z nudów.

Każdy człowiek wybiera swój los. Do pewnego stopnia, gdyż los czasami psuje najlepsze plany.

Dixie spojrzała na wchodzących.

- Już myślałyśmy, że utonęliście albo zostaliście porwani przez tajemniczego ducha.

- Córeczko, nie mów tak - skarciła ją matka. - Nie wolno żartować z mieszkańców zaświatów.

- Jakie zaświaty? Słyszałaś o duchu, który ścieli łóżko, przynosi kwiaty, rozpala ogień? Nasz intruz jest z krwi i kości.

- Tym gorzej. Pakuj się. - Pani Estelle wstała tak gwałtownie, że przewróciła krzesło. - Odjeżdżamy.

- Chwileczkę. Zapominasz, ile mam lat. A poza tym, jeśli wyjadę, przepadnie mi nagroda.

- Niewielka strata. Czyżbyś zapomniała, że jestem twoją matką? Brak wygód można wytrzymać, ale zagrożenie ze strony jakiegoś szaleńca to nie przelewki.

Jack głośno chrząknął.

- Proszę pani... Estelle, zapewniam, że gdybym wiedział, że Dixie grozi niebezpieczeństwo, a był bez samochodu, na rękach zaniósłbym ją do Pagosa Springs.

Dixie powoli odwróciła się i spojrzała na niego rozświetlonymi wzrokiem. Jack nie był pewien, czy miał przywidzenie czy naprawdę zobaczył światło w zielonych w oczach.

- Proponuję, żebyśmy zjedli śniadanie, a potem pojechali do Pagosa Springs. Mamy spędzić tu cztery dni, ale nie zabroniono nam wyjeżdżać na krótkie wycieczki.

Gdy zasiedli do stołu, zorientował się, że postąpił głupio. Gdyby lepiej rozegrał tę partię, matka przekonałaby córkę, że należy wracać do Denver, a on otrzymałby wygraną.

Spojrzał na stryja, który z uśmiechem patrzył na Dixie.

Czy wszyscy zawsze uśmiechają się do tej czarującej dziewczyny? Czy podziwiają jej taneczny sposób poruszania się, jej inteligencję i poczucie humoru, jej...

Nie, to śmieszne, zdenerwował się Jack. Przyjechał tu w określonym celu; aby wygrać dom dla ciotki, a nie po to, aby zawracać sobie głowę cudzą narzeczoną. Nieważne, jak piękną i kuszącą.

Niedobrze, że coraz rzadziej myśli o zdobyciu nagrody, a coraz częściej o pięknej rywalce.

O marzeniach lepiej w ogóle nie wspominać...

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Godzinę później zgodnie krytykowali wyboistą drogę.

Jack mocno trzymał kierownicę, aby nie stracić panowania nad limuzyną, którą matka Dixie koniecznie chciała jechać. Był coraz bardziej zdumiony, że stryj zdołał dotrzeć na miejsce. Wynajęty wehikuł był niewiele lepszy od auta Dixie, której przyjazd też graniczył z cudem.

Psy miały pilnować posesji, lecz było prawie pewne, że wykorzystają nieobecność ludzi i będą biegać dalej niż zwykle.

Jack zerknął na Dixie, ale w ostatniej chwili kątem oka dostrzegł spory kamień na środku drogi. Gwałtownie skręcił, aby ominąć przeszkodę i uśmiechnął się zadowolony. Na początku podróży stwierdził, że zarzucanie auta zmusza Dixie do przechylania się w stronę kierowcy. Za każdym razem, gdy go dotknęła, na jej policzki wypływał rumieniec.

Ładny widok.

Bardzo miły.

Milczenie przerwał pan Vincent.

- Zamierzacie popytać w mieście o poprzedniego właściciela domu?

Jack spojrzał w lusterko i zobaczył, że pani Estelle mocno zbladła. Ciekawe, skąd tak dużo odwagi u córki bojaźliwej matki.

- Nie zaszkodzi spróbować - odparł. - Chciałbym porozmawiać ze zwykłymi ludźmi, bo wiem, co urzędnicy myślą o intruzie, który „dręczy” ofiary dobrymi uczynkami.

- Jeśli mam być szczera, bardzo mi żal Billa Churcha. Jeśli to był on... - powiedziała Dixie.

- Obrzydliwe zachowanie - zawołała jej matka. - Do czego to podobne, żeby wchodzić do cudzego domu i przekładać cudze rzeczy? Takiemu osobnikowi przydałaby się pomoc lekarza, najlepiej psychiatry.

- Mamo, powinnaś mu współczuć, bo biedak został skrzywdzony w dniu ślubu. Ukochana rzuciła go, nie chciała przyjąć najcenniejszego daru, jaki można ofiarować. - Dixie obejrzała się do tyłu. - O ile to Bill Church do nas przychodzi, a nie wiemy na pewno. Ja serdecznie mu współczuję. Pokochał niewdzięcznicę i stracił wielkie, piękne marzenie, a to trudno przeboleć.

Otworzyła okno, przymknęła oczy i wystawiła twarz na powiew wiatru.

Jack zmusił się, by patrzeć na drogę, a nie na sąsiadkę. Zazdrościł włosom muskającym brzoskwiniowe policzki. Po nocy spędzonej w jednym łóżku wiedział, jaką Dixie ma skórę.

Jedwabiście gładką, pachnącą.

Skóra była czysta i świeża, ciepła i zapraszająca, a jednocześnie... surowo zabroniona. Romans z narzeczoną innego mężczyzny był niemożliwy.

Resztę podróży przebyli w milczeniu. Nikt nie miał ochoty wygłaszać opinii o tajemniczym osobniku.

Jack zastanawiał się, dlaczego Dixie tak emocjonalnie broni budowniczego Crazy Creek Lodge. Miał wyczulony słuch i dlatego w tonie, jakim mówiła, dostrzegł tęsknotę za pięknymi marzeniami. Pozornie Dixie była logicznie myślącą realistką, lecz miała serce marzycielki.

Pochodziła z rozbitej rodziny, a jednak zdołała zachować optymizm, wiarę w ludzi. Pracowała z trudną młodzieżą, więc z konieczności poznała ciemną stronę życia. Mimo to wciąż miała usposobienie Pollyanny, szczerze współczuła tym, których doświadczał los.

- Widziałeś znak?

Pociągnęła go mocno za rękaw i sprowadziła na ziemię. Ciekawe, czy długo starała się zwrócić mu uwagę. Miała gniewnie zmarszczone brwi, więc zapewne trochę to trwało. Czyżby posądzała go, że ją lekceważy?

Nie lekceważył. Wręcz przeciwnie. Poświęcał jej stanowczo za dużo uwagi.

- Przepraszam. Nic nie zauważyłem, bo myślałem o czymś, co stale chodzi mi po głowie. - Rozgrzeszył się, ponieważ tylko trochę rozminął się z prawdą. - Jaki znak widziałaś? Coś ważnego?

Dixie zorientowała się, że za długo trzyma dłoń na jego rękawie. Cofnęła rękę, a Jackowi zrobiło się przykro.

- Na szczęście nie było to ostrzeżenie o niebezpieczeństwie, tylko informacja, że do Pagosa Springs jest pięć kilometrów.

Teraz droga była mniej wyboista, co miało ten plus, że skończyło się omijanie dziur, ale i ten minus, że Dixie przestała opierać się o kierowcę.

Jack pomyślał, że droga jest coraz lepsza, a z nim coraz gorzej. Najlżejsze dotknięcie powodowało nową falę pożądania. Dlaczego tak się dzieje? Bo piękna Dixie jest też wyjątkową kobietą?

Wyglądało na to, że tak.

Dteie z ciekawością patrzyła na miasto, które poprzednio widziała krótko i nocą.

Leżało wśród porośniętych lasem wzgórz, toteż widok był bardzo malowniczy. Po jednej stronie znajdowało się jezioro, którego powierzchnia lśniła w promieniach słońca wychylającego się zza szczytów.

Ładna, spokojna okolica, ale na razie można jedynie marzyć o tym, by tu zamieszkać. Czy po rzuceniu monety to pragnienie na zawsze pozostanie w sferze marzeń? Co stanie się z dziećmi z ośrodka? Nie były jej własne, nie nosiła ich pod sercem przez dziewięć miesięcy, lecz wszystkie miały jakieś miejsce w jej sercu. Postanowiła, że niezależnie od wyniku konkursu znajdzie sposób, by zmienić życie swych podopiecznych na lepsze.

Z zamyślenia wyrwała ją matka, która dość ostro zapytała:

- Słyszałaś, co mówiłam?

- Nie. Przepraszam - Gdy przejeżdżaliśmy przez tę mieścinę, zauważyłam znak o gorących źródłach. Jak sądzisz, są higieniczne?

Pytanie rozbawiło Dixie. Dobrze wiedzieć, że pewne rzeczy są niezmienne, a jedną z owych stałych był strach matki przed zarazkami.

- Źródła podlegają ministerstwu zdrowia, więc kąpiel powinna być bezpieczna.

Starsza pani klasnęła w ręce.

- Vinnie, sprawdźmy, jak się pływa w ciepłej wodzie.

- Niezły pomysł. Mój bratanek mógłby popisać się skokami, z których zasłynął na studiach.

- Reprezentowałeś uczelnię? - spytała Dixie.

Jack skręcił na główną ulicę biegnącą przez całe miasteczko.

- Ukończyłem studia tylko dzięki temu, że przyznano mi stypendium dla członków reprezentacji.

Dixie omiotła jego sylwetkę spojrzeniem, które według niej było ukradkowe, ale oczywiście Jack wyczuł jej wzrok.

- Wiem, że nie jestem zbudowany jak rasowy pływak, ale sport opłacił mi studia.

- Ja z kolei wiem, że nie jestem kapryśna, ale... - odezwała się pani Estelle.

Dixie prędko spojrzała na drogę, aby ukryć uśmiech cisnący się na usta. Znała wady swej rodzicielki i uważała, że jest bardzo kapryśna. Na szczęście w granicach rozsądku.

- Ale co?

- Nie zabraliśmy kostiumów kąpielowych.

Jack rzucił Dixie spojrzenie, od którego zrobiło jej się ciepło w okolicy serca.

- Tę przeszkodę bardzo łatwo usunąć - powiedział. - Jedna połowa wycieczki pójdzie po kostiumy, a druga po informacje o budowniczym domu.

Pani Estelle klasnęła w dłonie.

Jack zostawił matkę Dixie i swego stryja przed największym sklepem i pojechał na parking dla turystów. Wyłączył silnik, szybko przeszedł przed maską i otworzył drugie drzwi.

Dixie była mile zdziwiona.

- Och, dziękuję.

- Bardzo proszę.

Intrygowało go, czy jest pierwszym mężczyzną, który zachowuje się wobec niej szarmancko.

Weszli do małego budynku, w którym na dużej tablicy wisiały ogłoszenia i informacje o atrakcjach Pagosa Springs. Obok dokładna mapa miasteczka.

- Czym mogę państwu służyć? - zapytała uśmiechnięta siwowłosa kobieta.

Jack dyskretnie przeczytał jej imię i nazwisko.

- Dzień dobry. Chcielibyśmy najpierw obejrzeć Pagosa Springs, a potem popływać.

- Państwo tu na długo?

- Tylko na kilka dni. Zatrzymaliśmy się w Crazy Creek Lodge.

Uprzejmy uśmiech natychmiast zniknął.

- O, to ciekawe.

Dixie stanęła obok Jacka.

- Dzień dobry. Czy pani może nam poradzić, do kogo zwrócić się po informację o domu, w którym mieszkamy? Jest bardzo ładny, więc chcielibyśmy poznać jego historię.

Było niemal słychać działanie trybików w mózgu pani Grey, która zastanawiała się, co powiedzieć i w jakiej kolejności. Rozejrzała się, aby sprawdzić, czy nie ma innych interesantów.

- Ja na niczym się nie znam. Radzę porozmawiać z Clydeem Churchem, bo Bill jest jego stryjem.

Jack wolałby usłyszeć historię z ust kogoś postronnego, poznać ją z innego punktu widzenia.

- Z panem Churchem rozmawialiśmy dziś rano. Miałem nadzieję, że postronna osoba rzuci inne światło na sprawę albo poda inne szczegóły.

- Przyznam się państwu, że w naszej rodzinie nie lubimy o tym mówić.

Dixie pytająco spojrzała na Jacka. Intrygowało ją, czy trafili do kolejnej osoby spokrewnionej z bohaterami wydarzeń. Dziwny zbieg okoliczności.

- Cynthia jest moją kuzynką...

Pani Grey smutno westchnęła, ale westchnienie było mylące, ponieważ wyraźnie cieszyła się, że ma słuchaczy. Szerokim gestem poprosiła ich, by przeszli dalej, gdzie przed kominkiem stała obita skórą kanapa oraz dość wygodne krzesła.

W kominku palił się ogień, mimo że zbliżał się koniec kwietnia.

Dixie i Jack usiedli na kanapie, a pani Grey stanęła przy kominku.

- Cynthia zawsze była niepoważna, lekkomyślna. To niewybaczalne, że złamała biedakowi serce.

Jack gotów był założyć się, że mieszkańcom Pagosa Springs nigdy nie sprzykrzy się opowiadanie tej historii. Pani Grey przysunęła sobie krzesło i usiadła.

- Cynthia wyjechała stąd, żeby dalej się uczyć i wróciła dopiero po kilku latach. Pewnego dnia Bill zobaczył ją na zabawie i zakochał się od pierwszego wejrzenia. Był bardzo nieśmiały, nie umiał rozmawiać z dziewczynami, ale tym razem zebrał się na odwagę i poprosił Cynthię do tańca.

Starsza pani zaczęła chichotać na wspomnienie widoku, jaki przedstawiała para. Jack pochylił się do przodu, a Dudę niecierpliwie bębniła palcami o krzesło. Po minucie zreflektowała się, że nie wypada okazywać zniecierpliwienia, więc mocno splotła palce i położyła ręce na kolanach.

Pani Grey jeszcze raz i drugi parsknęła śmiechem, ale wreszcie spoważniała.

- Na czym to ja skończyłam? Aha, potańcówka. Cynthia była wysoka, a Bill niski, więc tworzyli niezdarną parę. Ale Bill przez cały wieczór patrzył w Cynthię jak w obraz. I potem świata poza nią nie widział.

Za ich plecami rozległo się chrząknięcie. Dixie odwróciła głowę i zobaczyła matkę oraz pana Vincenta.

Ciekawe, jak długo tam stali i co słyszeli.

Pani Estelle wyjęła chusteczkę i ostrożnie wytarła oczy. Matka i córka były bardzo uczuciowe.

Jack uśmiechnął się do pani Grey.

- Wiemy, że Bill Church stracił dom. Czy pani może nam powiedzieć, jak do tego doszło?

- Na pewno państwo słyszeli, że biedak został porzucony dosłownie przed ołtarzem. Po tak okrutnej złośliwości zamknął się w sobie, odsunął od ludzi. Brał różne prace, żeby spłacić pożyczkę zaciągniętą na budowę domu. Po pewnym czasie niestety okazało się, że koszty przerosły jego możliwości, więc już nie płacił podatków. Wydziedziczono go właśnie za zaległości podatkowe.

- Co było potem? - szepnęła Dixie.

- Właściwie nic. Bill od czasu do czasu przychodzi do miasta, ale nadal milczy. Mało kto słyszał jego głos.

Dixie czuła się tak samo przygnębiona, jak podczas słuchania opowieści Clyde'a Churcha. Zgarbiła się, pogrążyła w smutnych myślach.

Jack wstał i wyciągnął do niej rękę. Dixie spojrzała na niego trochę nieprzytomnie. Wreszcie podała mu dłoń i wstała.

- Dziękuję.

- Nie ma za co.

- Jesteśmy pani bardzo wdzięczni za to, że poświęciła nam tyle czasu i opowiedziała tę smutną historię. Czy ktoś w Pagosa Springs wie, gdzie można znaleźć pana Billa Churcha? Chcielibyśmy poznać człowieka, który własnoręcznie zbudował piękną chatę.

- Nikt nic pewnego nie wie, bo on żyje jak pustelnik. Nagle pojawia się i nagle znika. Nigdy nie wiadomo, kiedy tu będzie.

Zadzwonił dzwonek przy wejściu, więc pani Grey pośpieszyła do kolejnych turystów.

Pani Estelle wzdrygnęła się, jakby zmarzła.

- Strasznie smutna historia. - Spojrzała na Jacka. - Czy podejrzewasz, że to dawny właściciel ukradkiem wchodzi do domu?

- Tak.

- Jakie masz wobec niego zamiary? Chyba nie zrobisz mu nic złego?

- Mamo, co za pytanie! Jack wobec nikogo nie ma złych zamiarów. - Dixie zerknęła na niego. - Panie przewodniku, co teraz robimy?

- Idziemy popływać. Nasz tajemniczy gość jest nieszkodliwy, więc nie wypada traktować go jak niebezpiecznego zbrodniarza.

Dixie była mu wdzięczna za taką odpowiedź. Cieszyła się, że Jack ma dobre serce i pod pozornie szorstką powłoką kryje się dużo ciepłych uczuć, troska o bliźnich. Wolałaby nie wiedzieć o tym, że Jacek ma szlachetne marzenia, które mogą spełnić się dzięki wygranej.

To komplikuje sprawę, w takiej sytuacji znacznie trudniej być egoistką.

Głowiła się, jak zmienić miejsce nieziszczonych marzeń na miejsce, w którym marzenia się spełniają.

Istniało tylko jedno rozwiązanie. Było trudne do pomyślenia, a tym bardziej do przeprowadzenia.

Pani Estelle, która bacznie obserwowała córkę i Jacka, zauważyła, jak ze sobą rozmawiają, jak na siebie patrzą, gdy sądzą, że nikt ich nie widzi.

Bystra obserwatorka prędko doszła do wniosku, że oboje są niedoświadczeni w sprawach sercowych. Nie posiadali nawet takiej mądrości, jaką Bóg obdarzył najlichsze stworzenia.

Nic dziwnego, że Dixie ze strachu wymyśliła rzekomego narzeczonego.

Jak pomóc tym dwojgu? Co zrobić, aby przestali bać się miłości?

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Dixie jeszcze raz obejrzała się w lustrze. Nie rozumiała, dlaczego matka kupiła taki skąpy kostium kąpielowy! Czyżby coś ją na chwilę oślepiło?

Kupno stroju kąpielowego zostawiła matce, ponieważ wolała szukać informacji o nieszczęsnym Billu Churchu. Miała zaufanie do eleganckiej rodzicielki, sądziła, że wybierze coś gustownego, przyzwoitego.

Niestety, srodze się zawiodła.

Teraz była zła na siebie, że nie potrafiła ostro zaprotestować, nawet zaklęła, co rzadko się jej zdarzało. Gdyby nie chodziło o najbliższą osobę, za zrobienie takiego zakupu skazałaby winowajczynię na więzienie albo sprowadziła na nią wszystkie plagi egipskie.

Strój kąpielowy wybrany przez kochającą matkę był wyzywający. Nawet trudno nazwać strojem coś, co składa się z mikroskopijnych trójkątów i wąskich pasków.

Dixie wstydziła się paradować w nim przed obcymi ludźmi, a szczególnie przed Jackiem. Temperatura ich kontaktów była bliska wrzenia, a nieprzyzwoity kostium na pewno podniesie ją jeszcze o kilka stopni.

- Mamo, coś ty kupiła! - krzyknęła ze złością. - Lepiej zostań w kabinie, bo mam zamiar cię ukatrupić.

Pociągnęła materiał z tyłu, aby bardziej zakryć pośladki, ale wtedy zupełnie obnażyła brzuch. Był płaski, lecz nie powinien cały być na widoku.

- Kochana, nie denerwuj się - zawołała pani Estelle. - Wybrałam bikini idealne dla ciebie. Będziesz ślicznie wyglądać. Masz zgrabną figurę, więc nie rozumiem, czemu pruderyjnie ją zakrywasz. W naszej rodzinie kobiety słyną z talii osy. Czas najwyższy, abyś pokazała, że nie przynosisz nam wstydu.

- To nie pora ani miejsce na takie rozmowy.

Dixie uważała, że w jej wieku już nie wypada pokazywać się w skąpym bikini.

Tupnęła nogą. Nie, nie podda się tyranii mody. Nie jest kobietą, która lubi wyglądać wyzywająco i zwracać na siebie uwagę strojem... albo jego brakiem. Przez chwilę zastanawiała się, jakie wyjście wybrać: pokazać się ludziom półnago czy ubrać się z powrotem i zrezygnować z pływania.

Bardzo lubiła pływać i dlatego zebrała się na odwagę. Trzeba robić dobrą minę do złej gry, aby nie zdradzić, że w skąpym stroju czuje się fatalnie.

Chyłkiem wyszła z kabiny i stanęła przed sąsiednią.

- Mamo, pokaż się. Chcę zobaczyć, w czym ty wystąpisz. Pani Estelle uchyliła drzwi.

- Czy szczerze powiesz mi, jak wyglądam? Panicznie boję się śmieszności. Nie mam już takiej figury jak dawniej, a nie chcę udawać kogoś, kim nie jestem.

Otworzyła drzwi na oścież.

Dixie zaniemówiła z podziwu. Czerwony jednoczęściowy kostium był dość mocno wycięty, ale gustowny. Sama wybrałaby coś takiego dla matki.

- W tym stroju jesteś na pewno sobą.

Zadowolona Estelle okręciła się naokoło.

- Ciekawe, co Vinnie powie. Jak myślisz córeczko, spodobam mu się?

Dixie widziała po błysku w oczach, że matka jest żywo zainteresowana nowym znajomym.

- Już się w nim zadurzyłaś?

- To wyjątkowy człowiek.

- Dlaczego tak uważasz?

- Trudno powiedzieć. Po prostu intuicyjnie czuję, że jest nadzwyczajny. Prawdziwy dżentelmen. Przepuszcza mnie w drzwiach, pomaga wysiąść z samochodu, jest delikatny, często pyta mnie o opinię w jakiejś sprawie. I wiesz, on naprawdę mnie słucha. Bardzo korzystnie wypada w porównaniu z większością mężczyzn.

Dixie miała wrażenie, że matka mówi o Jacku, a nie o jego stryju. Opis idealnie pasował, ponieważ Jack też był wyjątkowy pod każdym względem. A co najważniejsze, całował tak, jak sobie wymarzyła.

Niestety był rywalem do nagrody.

Czyli przeszkodą w urzeczywistnieniu marzenia.

Tak samo, jak ona dla niego.

Poza tym był związany z Emmą.

Co za pech! Nareszcie spotkała mężczyznę, do którego rwie się serce, a akurat on jest rywalem w konkursie.

Sprawę komplikuje też fakt, że matka zadurzyła się w jego stryju.

Czy to nie złożona sytuacja?

Jack zarzucił ręcznik na ramiona, wyszedł z kabiny i rozejrzał się. Pań nigdzie nie było.

Po chwili zauważył Dixie. Lecz czy to naprawdę ona?

Nie przewidział, jak będzie wyglądała w kostiumie kąpielowym. Nawet w najśmielszych marzeniach nie widział takiego cudnego zjawiska.

Cofnął się i ukrył w cieniu. Dixie pochyliła głowę, miała twarz zasłoniętą włosami, co oznaczało, że jest zażenowana.

Czego się wstydzi?

I dlaczego nagle owija się ręcznikiem? Przecież nie jest zimno. Czy naprawdę wstydzi się pokazać ludziom w bikini? Dotychczas był przekonany, że wszystkie pięknie zbudowane dziewczyny lubią nosić skąpe stroje kąpielowe.

Hm, na podstawie tego, co wie o Dixie, można przypuszczać, że to jest jej pierwsze bikini. Ta śliczna istota była pełna sprzeczności. Czasami namiętna dojrzała kobieta, a kiedy indziej zażenowana, nieśmiała dziewczyna. Teraz ma bikini, którego widok burzy mężczyznom krew.

Stryj przywołał go do siebie.

- Estelle kupiła bardzo twarzowe kostiumy, prawda?

- Bardziej do figury niż do twarzy - skomentował Jack. Wymownie spojrzał na Dixie, która wyżej uniosła głowę.

Zrozumiał, że nerwy odmawiają jej posłuszeństwa, lecz nie przyzna się do tego. Taka już była.

Starsi państwo usiedli na brzegu basenu i zamoczyli nogi w parującej wodzie.

- Idziemy w ich ślady czy skaczemy na łeb, na szyję? - zapytał Jack z szelmowskim uśmiechem.

Dixie pobladła, ale odrzuciła ręcznik.

- Ja nurkuję. Ciekawe, czy mnie dogonisz. Podbiegła do basenu i zniknęła w wodzie.

Jack lubił kobiety, które dobrze pływają, a jeszcze bardziej takie, które odważnie idą w zawody, nie wycofują się. Popłynął za nimfą w żółtym bikini.

Pan Vincent świetnie naśladował Humphreya Bogarta, więc otrzymał entuzjastyczne brawa. Wprawdzie tylko jednej pary rąk, ale za to bardzo głośne.

Dixie była zamyślona, nic nie widziała i nie słyszała. Dla niej istniał jedynie mężczyzna, obok którego siedziała, a który w basenie ścigał ją tak wytrwale, że w końcu musiała uznać się za pokonaną.

Zrozumiała, dlaczego wybrano go do drużyny na uczelni. Miał ciało greckiego boga i pływał z taką łatwością, jakby urodził się ze skrzelami i płetwami. Przyjemnie było go obserwować.

- Córeczko, teraz twoja kolej. Zaśpiewaj nam „Jolene”. Robisz to wspaniale.

Dixie nie chciała psuć nastroju, więc spełniła prośbę. Słuchacze odnieśli wrażenie, że z jej ust dobywa się głos Dolly Parton.

Gdy przebrzmiała ostatnia nuta, rozległy się gromkie oklaski.

- Bis! Bis! Prosimy o powtórkę. Lub o coś innego. Dixie zarumieniła się.

- Zaśpiewam, ale w duecie. Który z panów będzie mi towarzyszył?

Jack zajechał przed dom i wyłączył silnik.

- Ja nie będę się popisywał. Za żadne skarby. Dixie chciała otworzyć drzwi, ale ją powstrzymał.

- Zaczekaj.

Uważnie omiótł spojrzeniem dom, po czym wykręcił głowę i popatrzył do tyłu.

- Czemu tak patrzysz? - szepnęła zaniepokojona Dixie.

- Zauważyłaś coś szczególnego?

- Ja nic... Och, nie ma psów! - Rozejrzała się niespokojnie. - Powinny przybiec.

Jack zasępił się.

- Znam Tiggera. Podczas mojej nieobecności przypomina mu się, że ma być stróżem i nie pozwala obcym podejść do drzwi. Wytresowałem go dla bezpieczeństwa Emmy.

Dixie zrobiło się przykro.

- Panie zostają - zadecydował pan Vincent. - My sprawdzimy, czy w domu wszystko jest po staremu. To potrwa kilka minut.

Jack uśmiechnął się krzywo.

- Stryj ogląda za dużo kryminałów.

- Ale dzięki temu wiem, jak należy postępować. Długo jeszcze będziemy gadać po próżnicy?

- Jestem pewien, że paniom nic „nie grozi, ale na wszelki wypadek zablokujcie drzwi - polecił Jack.

Po jego odejściu poirytowana Dixie uznała, że nie jest słaba i bezradna, więc nie musi siedzieć zamknięta.

- Ja też idę się rozejrzeć - oznajmiła stanowczo.

- Nie narażaj się. Jack kazał nam zostać w samochodzie, zablokować drzwi.

- Co z tego?

- Powinnyśmy być posłuszne. Ale ty zawsze byłaś niezależna, stawiałaś na swoim. - Pani Estełle położyła rękę na klamce. - Pójdę razem z tobą... Och!

Dixie cofnęła się i uderzyła się w głowę. Potarła bolące czoło, wyprostowała się i... ujrzała to, co przeraziło matkę.

Przed samochodem stał szpakowaty, lekko przygarbiony mężczyzna. Miał starannie uczesane włosy, ogoloną twarz i czystą flanelową koszulę.

Nieznajomy powoli przechodził przed maską.

Dixie za późno pożałowała, że nie posłuchała Jacka. Dlaczego zawsze zachowuje się, jakby nie miała ani krzty rozsądku?

Nagłe dostrzegła, że mężczyzna ma w ręce bukiet kwiatów. Spojrzała na twarz i w bladoniebieskich oczach ujrzała odbicie tego, co on zapewne widział w jej oczach: ostrożność, obawę i... nadzieję.

Zdecydowanie otworzyła drzwi.

- Co ty wyczyniasz? - zawołała pani Estelle piskliwym głosem.

Człowiek zatrzymał się, w jego oczach mignął strach, spojrzał w stronę lasu. Było oczywiste, że chęć ucieczki walczy z pragnieniem, by zbliżyć się do drugiego człowieka.

- Idę przywitać się z naszym gościem - cicho powiedziała Dixie. - Nie mam czego się bać.

Wysiadła i stanęła naprzeciw nieznajomego. Był niewiele wyższy od niej i nie tak stary, jak początkowo sądziła. Pochylona postawa i zmarszczki sprawiały, że wydawał się starszy, niż był w istocie.

- Serdecznie pana witam.

Powiedziała to powoli i cicho, aby nie wystraszył się jeszcze bardziej. Nie ulegało wątpliwości, że toczy wewnętrzną walkę, ale jednak postanowił zostać. Nieśmiało wyciągnął rękę z bukietem.

- To dla pani - rzekł cicho.

Głos miał łagodny, ale zachrypnięty, jakby rzadko używany.

Biorąc kwiaty, Ducie uśmiechnęła się ciepło.

- Dziękuję. Są prześliczne. Tamte też były od pana? - Tak.

- Jedne i drugie piękne. - Powąchała kwiaty i znowu się uśmiechnęła. - Jestem Dixie Osborn.

- Wiem. Mężczyzna cofnął się.

- Proszę nie odchodzić. - Opanowała chęć, by schwycić go za rękę i zatrzymać. - Pan Bill Church, prawda?

W smutnych oczach pojawił się strach, a Dixie pomyślała, że musi coś zrobić, aby odludek nie uciekł.

- Bardzo się cieszę, że pana poznałam. I pański piękny dom. Widać, że pan ma talent w rękach.

- To już nie mój dom.

W wypowiedzianych szeptem słowach był wielki ból. Jak na to zareagować?

- Oficjalnie nie, ale włożył pan w niego tyle serca, tyle twórczej inwencji, że część domu... jego dusza zawsze będzie do pana należeć. Piękne marzenia zostawiają niezatarty ślad.

- Co pani zrobi, jeżeli dostanie dom?

Dixie zdziwiła się, że nieśmiały odludek wie o konkursie radiowym.

Jak w kilku słowach wyrazić wszystkie marzenia, całą nadzieję związaną z tym domem?

Wystarczą trzy słowa.

- Pragnę pomagać dzieciom.

Na wymizerowanej twarzy pojawił się uśmiech, który rozjaśnił przygasłe oczy.

- Bardzo się cieszę, bo ja dawno temu chciałem, żeby tu było dużo dzieci.

- Możliwe, że ja nie otrzymam nagrody, ale jestem pewna, że Jack też ma szlachetne plany.

Nie wiedziała, co rywal zamierza zrobić, lecz przypisywała mu wzniosłe pobudki.

- Tylko jedna osoba wygra.

- Wiem.

Nieśmiały odludek odważył się podejść do niej i spojrzeć prosto w oczy.

- Wszystko jest zapisane w gwiazdach. Co ma być, to będzie. Właśnie tak.

Lekko dotknął jej ręki, odwrócił się i odszedł.

Powoli, bez pośpiechu.

Dixie pragnęła go pocieszyć, powiedzieć mu, że nie wszystko stracone, bo inne marzenia mogą się spełnić.

Niestety odszedł, nim się na to zdecydowała. Zniknął, ale dowodem jego obecności były kwiaty.

Jack jeszcze trochę poczekał, a potem wyszedł zza swego wozu. Zdenerwował się, gdy przez okno zobaczył, że do samochodu zbliża się obcy mężczyzna. W pierwszej chwili chciał biec, aby nie pozwolić intruzowi niepokoić kobiet. Opanował się jednak, chyłkiem przekradł się w pobliże, aby ratować Dixie, gdy zajdzie potrzeba. Stał bardzo blisko, więc wszystko słyszał.

Wzruszyło go to, co powiedziała o swym marzeniu i o jego planach, których przecież nie znała. Podszedł do niej.

- Widziałeś go?

- Tak.

- Jest bardzo delikatny, subtelny.

- Dlatego nie interweniowałem. - Jack przytulił ją i oparł brodę na jej głowie. - A ty jesteś bardzo odważna.

- Dziękuję, że nie przeszkodziłeś mi w rozmowie.

Pani Estelle wysiadła z samochodu, a pan Vincent wyszedł z domu.

Jack zamyślił się o Billu Churchu. Zrobiło mu się żal człowieka, który zmarnował życie z powodu niespełnionego marzenia. I zastanowił się, czy może uczynić coś, żeby Dixie nie spotkało to samo.

Przytulił ją mocniej. Jeszcze nie zadecydował, jak postąpi, ale wiedział, że musi coś zrobić, aby jej marzenie się spełniło.

Dixie zdołała przekonać matkę, że nocleg w Pagosa Springs będzie wygodniejszy. Tłumaczyła, że dom ładnie wygląda w ciągu dnia, ale brakuje światła i wody, są tylko dwa łóżka, więc czterem osobom będzie niewygodnie.

Zapatrzona na odjeżdżający samochód, słuchała wewnętrznego głosu mówiącego, że to będzie ostatnia noc przed rozstrzygnięciem konkursu. Czy z tego powodu zależało jej, aby być w domu tylko z Jackiem?

Gdy w dali ucichł warkot samochodu, poczuła się nieswojo. Nadal śpiewały ptaki i szumiały drzewa, lecz ona słyszała wyłącznie głośne bicie serca.

Jack rzucił psom patyki. Zdawał się nieświadom napięcia, podniecenia, które narastało między nimi. Dixie zastanawiała się, czy pozostał wobec niej zupełnie obojętny. Czy poniosła ją wyobraźnia?

Jack odwrócił się i ujrzał wpatrzone w siebie oczy. Dixie nie zdążyła schylić głowy, ukryć uczuć wypisanych na twarzy.

A jego rozpalony wzrok dużo zdradził. Zrozumiała, że Jack bardzo jej pragnie. Nie wiedziała, czy żywi wobec niej jakieś głębsze uczucie, ale była pewna, że oboje rozpaliło wielkie pożądanie.

Spuściła oczy i chrząknęła.

- Pójdę się wykąpać.

- Uważaj, miej oczy otwarte. Tym razem zostaw rzeczy wysoko na krzaku.

Dixie uśmiechnęła się. Chętnie podziękowałaby skunksowi za to, że zasnął na jej ubraniu.

Po jej odejściu Jack zaczął robić pompki.

Dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści. Doszedł do osiemdziesięciu i bezsilnie opadł na trawę. Ćwiczenie spełniło zadanie i oderwało myśli od kuszącej rywalki.

Niestety jedynie na bardzo krótko; marzenia o pocałunkach i pieszczotach wróciły bardzo prędko.

- Cholera! - zaklął. - Co się ze mną dzieje?

Nie wiedział, jak i kiedy Dixie przebiła jego pancerz ochronny. Był zły, bo wolałby skupić się wyłącznie na osiągnięciu celu, nie zastanawiać się, jak jego wygrana wpłynie na los rywalki i jej podopiecznych.

Lecz stało się to niemożliwe.

Dixie zawojowała go.

Był wdzięczny stryjowi, że bez dyskusji zgodził się nocować w mieście, bo pragnął spędzić jeszcze trochę czasu sam na sam z Dixie. Będą sami, lecz nie wiedział, jak powinien postąpić.

A dotychczas zawsze był wszystkiego pewien.

Wiedział, czego chce i jak to zdobyć.

Dlaczego teraz opuściła go pewność?

Wprawdzie doskonale wiedział, czego chce, lecz nie był pewien, że to osiągnie. Jak doprowadzić do tego, aby Dixie umówiła się na randkę? Jak sprawić, żeby mu zaufała, a z tym drugim zerwała?

Pragnął jej fizycznie, lecz bardziej zależało mu na zdobyciu jej zaufania.

Znacznie bardziej.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Dixie długo pławiła się w ciepłej wodzie. Chciała odwlec moment, w którym będzie musiała podjąć ważną życiową decyzję.

Kolejny raz rozmyślała o tym, dzięki czemu przez tyle lat uniknęła sercowych udręk Dotychczas, gdy wielbiciel oczekiwał od niej zbyt wiele, po prostu odchodziła i zapominała o nim w pracy lub podczas załatwiania ważnych cudzych spraw.

Tym razem było inaczej, ponieważ to ona oczekiwała więcej. Nie określała wyraźnie, o ile więcej, ale trzymała myśli na wodzy, aby nie umykały w niebezpieczną stronę.

Przed sobą przyznawała się jedynie do tego, że szanuje i lubi rywala do nagrody. Podobało jej się to, co o nim wiedziała.

Postępował jak dżentelmen, był uprzejmy, wręcz rycerski w zachowaniu. Bardzo ujął ją tym, że nie przeszkodził jej w rozmowie z Billem Churchem.

Przede wszystkim jednak wyjątkowo pociągał ją fizycznie, jak żaden inny mężczyzna. Spośród wielu przystojnych znajomych właśnie ten tak nieodparcie na nią działał. Dlaczego akurat on?

Ponieważ rozum milczał, a odezwało się serce. Wiedziała, że gdyby Jack pociągał ją jedynie intelektualnie, potrafiłaby się z nim rozstać. Lecz wreszcie do głosu doszło serce i ono utrudniało zerwanie znajomości. Zresztą wcale tego nie chciała.

Z daleka widziała oświetlone okna, a gdy podeszła bliżej, poczuła zapach smażonego mięsa.

Jack stał przed kominkiem, a Tigger biegał naokoło Sadie, wesoło szczekając.

Dixie pomyślała, że w tym domu wszyscy dobrze się czują.

- Zgłodniałaś? - zapytał Jack. Inaczej, niż myślisz, odparła w duchu.

- Tak - rzekła głośno. - Pomóc ci?

- Wszystko już gotowe. Napijesz się wina?

- Chętnie.

- Butelka jest w kuchni. Emma pamiętała o moim ulubionym trunku.

Dixie intrygowało, dlaczego tajemnicza Emma zapakowała wino, skoro wiedziała, że Jack będzie sam na sam z inną kobietą. Czy była tak pewna jego uczuć, że miała do niego pełne zaufanie?

Postanowiła otwarcie zadać pytania, które dręczyły ją od dwóch dni. Zadecydowała, że będzie szczera, bo nie ma nic do stracenia.

To ich ostatnia noc.

Na progu pokoju stanęła tak nagle, że niewiele brakowało, a kieliszki wypadłyby jej z rąk. Powodem zdumienia było to, że Jack rozłożył przed kominkiem koc, na którym postawił talerze z mięsem, ziemniakami i marchewką.

- Nie wiedziałam, że jesteś takim sprawnym kucharzem - wykrztusiła, siląc się na zachowanie spokoju. Speszona rozejrzała się naokoło. - Gdzie zabrałeś psy?

Jack spojrzał jej prosto w oczy.

- Zamknąłem je w sypialni.

Bez słowa podała mu kieliszek i prędko usiadła koło jednego nakrycia.

- Byłem skautem dawno temu, ale jeszcze umiem przygotować względnie prosty posiłek. Emma rzadko dopuszcza mnie do garnków...

Dixie skorzystała z tego, że sam wspomniał o kobiecie, z którą jest związany.

- Nie masz jej tego za złe, prawda?

- Ani trochę. Bardzo ją cenię.

Dixie nie zdążyła o nic więcej zapytać, ponieważ uniósł kieliszek.

- Zdrowie godnej i ślicznej rywalki. Trącili się kieliszkami.

- Twoje zdrowie.

Przez jakiś czas jedli w milczeniu.

- Dobrze, że nie grozi ci bezrobocie. Jednak zawsze możesz zostać kucharzem. - Dixie zaśmiała się nerwowo. - Choćby tylko specjalistą od jednego dania.

- Wiesz, całkiem poważnie myślę o zmianie zawodu. Dixie tego nie skomentowała.

- Emma bardzo liczy na to, że nagroda umożliwi nam wymarzony start.

Dixie o mało się nie zakrztusiła. Celowo długo żuła kawałek mięsa. Wymarzony start... dla Jacka i Emmy. Jaka szkoda, że jej sercem zawładnął człowiek, który jest nieosiągalny.

Zrobiło się jej przykro, ale wiedziała, że nie będzie uwodzić mężczyzny, który kocha inną.

- Emma zasługuje na lepszy los - dodał Jack.

Tym razem Dixie naprawdę się zakrztusiła, więc mocno uderzyła się w mostek, by usunąć tkwiący w gardle kawałek ziemniaka.

- Wpadło ci coś w złą dziurkę?

Jack objął Dixie od tyłu i mocno naciskał pięściami coraz wyżej.

Było jej bardzo wstyd, że zakrztusiła się w obecności mężczyzny, którego zamierzała uwieść.

- Lepiej?

- Trochę. Dziękuję - odparła cicho.

- Ze strachu o mało nie dostałem zawału.

- Kpisz sobie ze mnie.

Łyknęła wina, usiłując przypomnieć sobie, o czym przedtem rozmawiali.

- Czy Emma... - zaczęła niepewnie.

- Dlaczego interesujesz się moją ciotką?

Nie odpowiedziała, ponieważ znowu zaczęła się krztusić. Tym razem ze śmiechu.

- Dziewczyno, co z tobą?

Otarła załzawione oczy i opanowała się.

- Przepraszam, ale... myślałam, że... Byłam pewna, że Emma jest twoją sekretarką i... kochanką.

Jack wlepił w nią wielkie oczy.

- Jak doszłaś do tego genialnego wniosku?

- Często o niej mówisz, ale nie zdradziłeś, co was łączy... Wyobraziłam sobie...

- Mogłaś zapytać.

Dixie wypiła kolejny łyk, chociaż już kręciło się jej w głowie i wiedziała, że powinna więcej jeść, a mniej pić.

- Nie mam prawa zadawać osobistych pytań. Uświadomiła sobie, jak bardzo się zdradziła, więc spuściła wzrok i ukroiła kawałek mięsa.

- Spójrz na mnie - zażądał Jack. - Ty jesteś z kimś związana, a nie ja.

Zrozumiała, że jest na skraju przepaści i dlatego nie wyznała prawdy o fikcyjnym narzeczonym, który stanowił jedyny parawan chroniący serce. Również dlatego przez godzinę opowiadała zabawne historyjki o matce i przyjaciółkach, o podopiecznych i ich rodzicach.

Po kolacji znalazła się w trudniejszym położeniu.

Dość niebezpiecznym.

Gdy zabrali się do sprzątania, Jack co chwilę kręcił głową. Wreszcie skończyli i już nic nie mogło odwlec decydującego momentu.

Dixie niepewnie stanęła przy kominku. Jack podszedł do niej, ujął pod brodę i zmusił, by spojrzała mu w oczy.

- Czy wiesz, że cię pragnę? - spytał cicho.

- Tak.

Czekał. Dał jej czas i możliwość, by zapobiegła temu, co nieuniknione. Nie drgnęła, więc objął ją i pocałował. Mocno, żarliwie.

Jego usta podziałały bardziej upajająco niż wino, sto razy silniej. Przylgnęli do siebie i...

Nie było dalszego ciągu.

Nagle nastąpił koniec.

- Dobranoc. - Jack pocałował ją w czoło. - Połóż się, a ja wyprowadzę psy. Do zobaczenia rano.

Była zmieszana, nie rozumiała, co się stało. Oboje rozognili się, a mimo to Jack odszedł. Dlaczego?

Widocznie pamiętał o „zaręczynach”. Skłamała, ponieważ chciała trzymać go na dystans, a teraz tego bardzo żałowała.

Wieczorem wypiła za dużo wina i dlatego natychmiast zasnęła. Przez całą noc śniła piękne sny o Jacku...

Zbudził ją śpiew ptaków. Spojrzała w okno; dzień był piękny, a mimo to zrobiło się jej przykro.

Dlaczego?

Ponieważ zbliżał się decydujący moment.

Niebawem nastąpi rzucenie monety i ostateczne rozstrzygnięcie konkursu.

Nadszedł czas, by przestać się wahać. Zresztą już podjęła decyzję, że nie zniszczy marzenia Jacka. Nie wypada tego robić, nie można postąpić tak wobec człowieka, którego się kocha.

Czy to naprawdę miłość?

Tak.

Nie wiedziała, jak to się stało, że pokochała Jacka. Miłość przyszła za wcześnie, ale człowiek rzadko otrzymuje ostrzeżenie, że Amor go ustrzeli.

Rozległo się pukanie.

- Dixie? Czas wstawać.

Weszła uśmiechnięta pani Estelle, a Ducie patrzyła, nic nie rozumiejąc. Dlaczego matka przyjechała skoro świt?

- Leniu, masz kwadrans na to, by się ubrać i przyjść do nas. W przeciwnym razie rzucanie monety odbędzie się bez ciebie.

- Która godzina?

- Prawie południe. Wszyscy już czekają.

- Kocham Jacka - szepnęła Dixie.

- Dlatego opowiadałaś mu, że jesteś zaręczona, prawda? - Pani Estelle niecierpliwie machnęła ręką. - Dziecko, powiedz mi coś, czego nie wiem.

- Jak się domyśliłaś?

- Nawet ślepy by to zauważył. Intryguje mnie tylko, co teraz zrobisz.

Pan Granger siedział w samochodzie obok swego asystenta. Obaj wysiedli, gdy kandydaci do nagrody wyszli na ganek. Dixie nie patrzyła na Jacka.

- Dzień dobry - rzekł pan Granger. - Cieszę się, że państwo jeszcze tu są.

- Proszę zaczynać - powiedział Jack oschle.

Dixie zrozumiała, że pragnie jak najprędzej uwolnić się od niej. Niebawem to nastąpi, lecz najpierw ona coś mu podaruje.

Pan Granger odwrócił się do asystenta.

- Gdzie moneta?

Młodszy mężczyzna wyjął z kieszeni marynarki niewielkie pudełko.

- Tu, proszę pana.

- Zasady losowania są bardzo proste. Ja podrzucę monetę, a państwo zawołają orzeł albo reszka. Jeśli oboje krzykniecie to samo, będzie powtórka.

Dixie obejrzała się na matkę i pana Vincenta, a potem zerknęła na Jacka. Dlaczego ma zaciśnięte usta i patrzy prosto przed siebie?

Rzucona moneta błysnęła w słońcu i zginęła w dłoni Jacka.

- Co u diaska? - Pan Granger zaczerwienił się ze złości. - Panie, tak nie wolno.

- Ależ wolno, wolno. - Jack energicznym ruchem rzucił monetę w krzaki. - Nie zniszczę marzenia mojej rywalki. Ona potrzebuje tego domu na odludziu dla trudnej młodzieży, więc ja się wycofuję.

Oniemiała Dixie przez chwilę stała z rozdziawionymi ustami. Jack odebrał jej możliwość spełnienia dobrego uczynku. Dlaczego tak postąpił?

- To bardzo ładny gest z twojej strony, ale ja chcę, żebyś ty otrzymał dom.

Jack mocniej zacisnął pięści.

- Wiem, że jesteś zaręczona, ale kocham cię i chcę, żebyś była szczęśliwa. Ze mną lub beze mnie. Staram się postępować przyzwoicie. Marzyłaś o tej chacie dla swoich podopiecznych, więc niech twoje marzenie się spełni.

Pani Estelle straciła cierpliwość.

- Niech was gęś kopnie - zawołała. - Jack, parę minut temu moja córka przyznała się, że cię kocha. Ona nie ma żadnego narzeczonego. Wymyśliła bajkę, żeby trzymać cię na dystans. Czy jestem jedyną osobą, która...

Jack porwał Dixie w ramiona i obsypał pocałunkami, a jego stryj wziął jej matkę pod rękę.

- Przejdźmy się. Chętnie sprawdzę temperaturę wody w źródle.

Pani Estelle obejrzała się. Jack nadal całował Dixie, a dwaj mężczyźni szli do samochodu. Kręcili głowami, jakby nie rozumieli, co się stało.

Wyglądało na to, że spełnią się marzenia dwojga finalistów, a Bill Church też zazna trochę szczęścia, bo zobaczy w swym domu dzieci.

Wszystko dobre, co się dobrze kończy.

EPILOG

W dom rozbrzmiewała muzyka i śmiech. Czy naprawdę upłynęły zaledwie dwa miesiące od rzucenia monety?

Młodzież myła podłogi, Dixie okna, a przed domem dwaj mężczyźni piłowali drewniane kloce na nowe schody.

Odludek nadal był milczkiem, ale zmienił się i z każdym dniem mówił coraz więcej. Bardzo chętnie pomagał przy przekształcaniu domu w ośrodek dla młodzieży.

- Chodź! Prędko! - rozległo się wołanie z piętra. Dixie uśmiechnęła się do ciotki swego męża.

- Już czas - powiedziała podniecona starsza pani.

W sypialni na starej kołdrze leżała Sadie. Właśnie zaczynał się poród.

Dixie pogłaskała sukę i po chwili poczuła, że ją też ktoś głaszcze. Jack przerwał piłowanie i przybiegł.

W skupieniu obserwowali przyjście na świat pierwszego szczenięcia.

Urodziło się dziewięć miniatur Tiggera.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
878 Dawson Jodi Nagroda dla dwojga
Dawson Jodi Nagroda dla dwojga
R878 Dawson Jodi Nagroda dla dwojga DUO
Lista nagród dla uczniów, szkoła, Konkurs poezji
Kopia Lista nagród dla uczniów, szkoła, Konkurs poezji
1848, dla ucznia, Nagroda dla ucznia klasy 3
Poseł PiS pyta o nagrody dla Komorowskiego
Herries Anne Tajemnice Opactwa Steepwood 09 Szansa dla dwojga
Rozdział III Herbatka dla dwojga(1)
2013 09 15 Nagroda dla Siedleckiej za LGBT
200006 nagroda dla automatyka
Przepisy dla dwojga
101 Herries Anne Szansa dla dwojga (Tajemnice Opactwa Steepwood 09)
Nagroda dla niepokornego sędziego Pawła Juszczyszyna Obywatele docenili
Omlet dla dwojga
Herries Anne Tajemnice Opactwa Steepwood 09 Szansa dla dwojga
788 Dawson Jodi Wakacje w Kolorado
Zapiekanka dla dwojga

więcej podobnych podstron