JĘDRZEJ GIERTYCH
TROCHĘ POLEMIKI Z ANDRZEJEM MICEWSKIM
Od Autora
Poniższy artykuł wysłałem w dniu 18 lipca w trzech egzemplarzach do Polski. Chciałem uczynić próbę czy nie byłoby możliwym, by artykuł publicysty emigracyjnego mógł się ukazać na łamach prasy w Polsce.
Artykuł ten wysłałem, z dołączonym odpowiednim listem, do pana Andrzeja Micewskiego. Dwa zaś odpisy tego artykułu wysłałem do wiadomości do redakcji krakowskiego „Tygodnika Powszechnego” i warszawskiej „Polityki”, także z odpowiednimi listami.
Ani jedna, ani druga redakcja nic mi nie odpisała. Natomiast p. Micewski odpisał mi, że artykuł mój ukazać się w Polsce nie może.
Wobec tego drukuję go poniżej.
Korzystam ze sposobności, by stwierdzić, że w międzyczasie ukazała się w Polsce książka p. Micewskiego pt. „Roman Dmowski” (nakładem wydawnictwa „Verum”, z datą, nie wiadomo czemu, 1971 roku). Książki tej nie miałem jeszcze czasu przeczytać, przejrzałem ją tylko bardzo pobieżnie. Ograniczam się do stwierdzenia, że mi się ona nie podoba.
Stwierdzam lojalnie, że doszły mnie pogłoski, że jest to książka „pokiereszowana” przez cenzurę. Ale jej brakiem jest nie tylko to, czego w niej nie ma, ale także i to co w niej jest czarno na białym, a niesłusznie, napisane.
Pan Andrzej Micewski jest ciekawym, rzadkim a cennym zjawiskiem: należąc do młodego, powojennego pokolenia, pasjonuje się sprawami, które tego pokolenia na ogół nie interesują, mianowicie historia Polski okresu pierwszej wojny światowej i dziejami odbudowania państwa po 123 latach niewoli. Ważny to okres naszych dziejów; tylko okres budowania naszego państwa po raz pierwszy, czyli około tysiąca lat temu jest historycznie jeszcze ważniejszy. Przecież w okresie owych 123 lat groziła nam całkowita zagłada; z pokolenia w pokolenie upadaliśmy coraz niżej, stawaliśmy się sprawą coraz mniejszej i mniejszej skali. Groziło nam unicestwienie kompletne; coś takiego jak los starego Egiptu, po którym nic prócz garstki Koptów nie pozostało i którego miejsce zajęła arabszczyzna, a więc inwazja semicka, nowe wcielenie najazdu Hyksosów. Albo w lepszym razie: degradacja do poziomu jakiejś Szkocji, krainy, która pamięta, że była niegdyś odrębnym królestwem i która zachowała w sobie trochę swoistego zapachu odrębnej kultury i tradycji, ale jednak przecież odrębnym bytem narodowym nie jest. Albo w najlepszym, ale jakże mimo to niezadowalającym razie, los Grecji, kraju, który, był potężnym imperium, którego stolica Bizancjum, była jedną ze stolic świata, ale który upadł, został, podbity i zniszczony, a potem, po wiekach, odrodził się jako okruch, jako małe, bałkańskie państewko na miarę jakiejś Bułgarii. A tu nagle taki przewrót: odrodzenie się państwa całkiem dużej skali. Jednego z większych państw Europy, państwa od gór aż do morza, przegradzającego Niemcy od Rosji. Przecież to pasjonujące wydarzenie dziejowe! Pokolenia przyszłe będą je studiować namiętnie. Będą się nim tak przejmować, jak dziejami Mieszka i Bolesława Chrobrego, jak dziejami Łokietka i Kazimierza, jak dziejami Jadwigi, Jagiełły i panów małopolskich. Dzisiejsze pokolenie jakoś się tym wydarzeniem nie interesuje. Ale pan Micewski jest tu wyjątkiem.
Zabrał się on do swych dociekań bez żadnego balastu uprzedzeń, czy z góry powziętych założeń lub sympatii. Szuka prawdy niejako od początku, sięgając do źródeł i starając się urobić sobie pogląd własnym, mozolnym wysiłkiem, bez względu na to co - w kilku przeciwstawnych sobie wersjach - powiedziano w pokoleniu poprzednim. Własnej, ostatecznej wizji dramatu dziejowego jeszcze sobie w istocie nie ukształtował, dopiero jej szuka, nieraz wahając się między przeciwieństwami. Ale dokonał już dużej, rzetelnej roboty, poddając krytyce wiele z tego, co powiedziano przed nim, porządkując dostępne materiały i nieraz dokonując odkryć przez znalezienie nieznanych dokumentów i ustalenie nowych faktów.
W tym co napisał, zgadzam się z nim w niejednym i nie zgadzam się także w niejednym. Postawa moja jednak wobec jego badań jest przede wszystkim postawą uznania jego rzetelnego wysiłku i doceniania dorobku, oraz cierpliwego czekania na to, że im dalej będzie się w swych badaniach posuwał, tym z pewnością pełniej i jaśniej odkrywać będzie obiektywna prawdę.
Nazbierało mi się jednak trochę uwag polemicznych na ten temat niektórych najbardziej kontrowersyjnych jego wypowiedzi i uwagi te chciałbym za jednym zamachem wyłuszczyć. Asumpt do tego dały mi trzy jego tegoroczne artykuły: dwa w „Tygodniku Powszechnym” i jeden w „Polityce”.
I.
W „Tygodniku Powszechnym” z dnia 16 stycznia 1972 roku Micewski ogłosił artykuł pt. „Wschód, Zachód i polityka polska”. Artykuł ten zawiera wiele myśli z którymi się całkowicie zgadzam. Ale są w nim dwa podstawowe i wielkiej wagi punkty, przeciwko którym muszę zgłosić bardzo stanowczy sprzeciw.
Pierwszy punkt dotyczy daty wypowiedzenia po raz pierwszy przez Dmowskiego w sposób oficjalny słowa „niepodległość”. Micewski pisze: „Jak nisko stały papiery polskie na Zachodzie, świadczy fakt, że czynniki polskie współdziałające z państwami Ententy dopiero w marcu 1916 roku w memoriale złożonym przez Dmowskiego ambasadorowi rosyjskiemu w Paryżu - Izwolskiemu, zdecydowały się po raz pierwszy sformułować postulat niepodległości Polski. (...) Memoriał złożony Izwolskiemu spotkał się jednak w Petersburgu z przyjęciem negatywnym, a to znów przesądzało całkowitą bierność państw zachodnich w kwestii polskiej”.
Punkt ten dotyczy podstawowego zagadnienia polskiej strategii politycznej. Dmowski dokonał całkowitego odwrócenia strategii, jaką powodowała się polska polityka w ciągu z górą stu lat i dzięki temu zdołał doprowadzić do tego, czego poprzednie pokolenia osiągnąć nie umiały, mianowicie do odbudowania państwa polskiego.
Strategia polska XIX stulecia polegała na dążeniu do zbudowania polskiego niepodległego państewka choćby na najmniejszym skrawku terytorium. Wiązały się z tym dążeniem, nadzieje, dość zresztą mgliste, że państewko takie, gdy raz powstanie, będzie się stopniowo powiększało o nowe terytoria. Wzorem tej strategii były dzieje Księstwa Warszawskiego: powstało ono w roku 1807 jako twór bardzo maleńki i o granicach wykrojonych kapryśnie, ale w 1809 roku podwoiło ono swoje terytorium i stało się już czymś poważniejszym, a rok 1812 niósł z sobą nadzieję, w razie zwycięstwa Napoleona, dalszego terytorialnego wzrostu. Innym wzorem takiej strategii byłaby nowożytna Grecja: narodziła się ona jako kraik bardzo maleńki, ale potem rosła od wojny do wojny, powiększając się o coraz to nowe ziemie aż do przyłączenia Dodekanezu w 1945 roku; dodajmy, nie uważa ona procesu zbierania ziem swoich za ukończony; marzy dziś o odzyskaniu Cypru, a w skrytości ducha nie straciła także i nadziei odzyskania kiedyś zarówno Konstantynopola, jak Smyrny. Polityka polska XIX stulecia dążyła do niepodległości państewka - okruchu: myślała o niepodległym Królestwie Kongresowym. Piłsudski, stańczycy krakowscy i obóz warszawskiej Rady Regencyjnej w czasie pierwszej wojny światowej poszli tu jeszcze dalej: myśleli o Królestwie Kongresowym terytorialnie okrojonym. Prawdę powiedziawszy, nadzieje, że się to odbudowane państewko - okruch kiedyś powiększy, nie były planem politycznym; jeśli istniały, to miały tylko cechę irracjonalnego marzenia. Przeciwnicy Dmowskiego chętnie występują wobec niego z zarzutem, że tak późno wypowiedział słowo „niepodległość”. Ale pozwolę sobie postawić pytanie: kiedy Piłsudski, stańczycy i obóz Rady Regencyjnej wypowiedzieli słowo: „zjednoczenie”? Nie wypowiedzieli go nigdy. Czy milczenie to miało ten sam powód, co milczenie Dmowskiego: wzgląd na to, że zapowiadanie z góry drugiego etapu, byłoby nie polityczne? Śmiem twierdzić, że nie. Oni w istocie o zjednoczeniu w ogóle nie myśleli. Oni do niczego więcej, niż do małego państewka - okrucha nie dążyli. Pomorze na pewno, a Poznańskie być może, a kto wie, może także i Galicję, oraz Suwałki, Zagłębie Dąbrowskie, ba! nawet Kalisz, czy Włocławek po prostu odpisali na straty.
Dmowski tę strategię odwrócił. Był on zdania, że w naszym położeniu geograficznym i w naszej sytuacji politycznej narodu, mającego nie jednego zaborcę, ale trzech, budowanie państewka - okrucha do celu nie prowadzi. Brał on także w rachubę to, że niektóre nasze dzielnice giną: na Pomorzu, nawet miejscami w Poznańskiem, grozi nam germanizacja. A więc z wyzwoleniem tych dzielnic nie można długo zwlekać. Jego strategia miała kolejność odwróconą. Uważał on, że trzeba zjednoczyć wszystkie ziemie polskie w jeden polityczny organizm. A wtedy niepodległość przyjdzie jako drugi etap. To nie było tylko marzenie; to był konkretny polityczny plan. Ale w planie tym nie należało o drugim etapie mówić przedwcześnie, bo to zepsułaby etap pierwszy. Trzeba było o tym drugim etapie - tylko myśleć. Tak jak myśli o następnym posunięciu szachista czy brydżysta, nie zapowiadający zawczasu co zrobi. Nie będę tu udowadniał, że taka była postawa Dmowskiego; uczyniłem to już w rozprawce pt. „Dmowski - bojownik o niepodległość” w „Komunikatach Towarzystwa imienia Dmowskiego”, Nr l, 1970/71, na str. 44-51 i do tej rozprawki po szczegóły odsyłam.
Odsłonił, zresztą karty dość wcześnie, bo na przełomie lutego i marca 1916 roku. Uczynił to memoriałem, złożonym rządowi carskiemu i rządom alianckim, uczynił to także w rozmowie z kardynałem Gasparrim.
Oczywiście, polityka jego, w sytuacji 1914, zarówno jak 1916 roku, możliwa była tylko w oparciu o Rosję. Niemcy i Austria to byli automatycznie śmiertelni wrogowie. A alianci zachodni, to była tylko malutka pomoc w rozgrywce. Pomoc czasami nawet wątpliwej wartości; świadczy o tym posunięcie naszego wroga, Brianda, w Petersburgu w dniu 11 marca 1917 roku, a więc na 4 dni przed abdykacją cara, zwróconą przeciwko nam, zupełnie Francji niepotrzebne i przez Rosję nie żądane. (Wiemy o tym dzięki badaniom Pajewskiego, jaki gniew to w Dmowskim wzbudziło).
Nawet i bez rewolucji rosyjskiej polityka Dmowskiego byłaby dała oczekiwane rezultaty, świadczy o tym rozkaz cara Mikołaja do Armii i Floty na Boże Narodzenie 1916 roku {starego stylu) o celach wojennych, niesłusznie przez polską publicystykę historyczny nie doceniany, lub pomijany milczeniem. Rozkaz ten pokazuje, że Rosja posunęła się już bardzo daleko w swej akceptacji dążeń narodu polskiego, wyrażanych przez Dmowskiego i że sprawa Polski nie tylko zjednoczonej, ale i będącej o krok od niepodległości dojrzewała szybko. Nawet gdyby trwała nadal Rosja carska, byle tylko Niemcy i Austria zostały pobite, Polska - zjednoczona - byłaby szybko odzyskała pełną niepodległość, w procesie podobnym do tego, który po roku 1945 dał niepodległość Indiom. Rewolucja rosyjska, a także traktat brzeski, który usunął Rosję z obozu aliantów, proces ten, rzecz prosta, przyspieszyły. Dmowski mógł się teraz przerzucić na wyłączną współpracę z aliantami zachodnimi. Uczynił to szybko i zręcznie. Deklaracja Wilsona była mu w tym pomocna. Wbrew rozpowszechnionym błędnym wyobrażeniom, akt niemiecko - austriacki z 5 listopada 1916 roku nic mu w tym nie pomógł, tylko mu przeszkodził, bo był to akt polityki, zmierzającej do Polski jako państewka - okrucha, a nie do Polski prawdziwej, wiódł więc sprawę polską na manowce.
Polska dlatego w latach 1918/1919 została odbudowana, ponieważ, znajdowała się już w obozie alianckim jako uznany, odrębny partner. Oraz dlatego, że owa aliancka Polska, obecna na konferencji wersalskiej, to była Polska zjednoczona, stanowiąca jeden polityczny fakt, obejmujący trzy zabory. O urządzeniu świata po wojnie decydują traktaty i konferencje. Stosunki po II wojnie ustanowiły Jałta i Poczdam. Stosunki po epoce napoleońskiej Wiedeń. Stosunki po pierwszej wojnie określiły nie rozgrywki w Warszawie, czy gdzie indziej, ale Wersal.
Drugi punkt artykułu p. Micewskiego przeciwko któremu oponuję, to są słowa następujące:
„Krótkowzroczność Zachodu (...) spowodowała (...) połowiczne rozwiązania Traktatu Wersalskiego i słabość Europy powersalskiej. Polska międzywojenna była jej częścią (...). W Europie zbudowanej przez państwa zachodnie byliśmy w pewnym sensie z góry na pozycjach straconych”. Oraz:„Losy sprawy polskiej w czasie I wojny światowej i jej perypetie polityczne w okresie międzywojennym dowodzą, jak małe były szansę naszego kraju w ramach systemu, stworzonego przez państwa zachodnie”.
Europa powersalska i system powersalski nie były „stworzone”, ani „zbudowane” przez państwa zachodnie. System wersalski na europejskim kontynencie nie był dziełem polityki brytyjskiej ale przeciwnie, był jej klęską.. Niemal aż do końca trwania pierwszej wojny światowej W. Brytania pragnęła utrzymania Austro-Węgier przy życiu i po dziś dzień ich upadek opłakuje. Nie życzyła ona sobie dużej, silnej Polski i robiła co mogła, by jej rozwój ograniczyć i pohamować.
Nie życzyła sobie także powstania Czechosłowacji i innych poaustriackich państw sukcesyjnych. Francja pozostawiała wschodnią Europę Rosji, życzyła sobie odbudowania Polski o tyle, o ile się Rosja na to zgodzi. Własnego planu urządzenia środkowej Europy nie miała. Gdy się carska Rosja zawaliła, Francja poparła plan systemu wersalskiego, niemal uznała go za swój, ale było to tylko zgłoszenie akcesu do cudzych projektów w braku lepszego rozwiązania. Ameryka w ogóle żadnych planów co do kontynentu Europy nie miała, Wilson na ogół robił to, co mu dyktowały wypadki.
Zważmy, że w systemie stworzonym w Europie przez kongres wiedeński w 1815 roku i w odziedziczonym po tym systemie sposobie myślenia, miejsca dla Polski nie było. Świat zachodni, taki jaki istniał w latach 1914-1918 czy tym bardziej przed rokiem 1914, w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że istnieje sprawa polska jako coś dużej skali, coś, co wyrasta ponad pojęcie politycznego okruchu.
Rozwiązanie, jakie przyniosła z sobą konferencja wersalska, było dla świata zachodniego niespodzianką; zwłaszcza literatura polityczna angielska przyznaje to otwarcie. Było także w jego oczach, w gruncie rzeczy anomalią. Czyż nie taka jest ocena wybitnego francuskiego polityka i historyka J. Bainville'a w jego słynnej książce o konsekwencjach politycznych pokoju? Świat zachodni uważał w istocie, w najgłębszym nurcie swojego myślenia, że system wersalski powinien być prędzej czy później zniszczony.
System ten nie był dziełem Zachodu, nie został przez Zachód „stworzony”. Był on dziełem czegoś całkiem innego. Po pierwsze, byt on rezultatem procesów samorzutnych. Załamanie się Niemiec i Austro-Węgier wyzwoliło potężną energię narodów spragnionych własnego bytu państwowego. Na szali wydarzeń zaważyła zbiorowa wola Polaków, Czechów, Rumunów, Serbów, nawet Słowaków, Słoweńców i innych. Mężowie stanu Zachodu, którzy w czasie konferencji wersalskiej i przedtem obmyślać musieli sposoby urządzenia Europy, stanęli w osłupieniu wobec zjawisk, których istnienia nie podejrzewali, których nie rozumieli i które wywracały ich pojęcia i utrwalone dążenia.
Ale procesy samorzutne nie tłumaczą wszystkiego. Gdyby o wszystkim decydowały procesy samorzutne, pewnie niejedno byłoby się ułożyło inaczej. Czy Austria nie przyłączyłaby się do Niemiec, gdyby jej pozwolono? Czy to samo nie dotyczy niemczyzny sudeckiej? Czy Węgry nie byłyby obroniły wielu pozycji, które w końcu straciły? Czy sprawa chorwacka nie zostałaby rozwiązana jakoś inaczej, może przy poparciu włoskim i węgierskim? Czy poparcie niemieckie dla Rusinów i Litwinów nie okazałoby się potężniejsze?
Rolę rozstrzygającą odegrał ogólny plan, a plan ten wykuwał się i krystalizował na konferencji wersalskiej. Był on w ostatecznym wyniku rezultatem wielu zmagań, dyskusji, rokowań i kompromisów. Ale oparty on był o jedną, wielką, wspólną podstawę. Tą podstawą była idea zbudowania Polski naprawdę dużej i silnej, oraz idea całkowitej likwidacji Austro-Węgier i podzielenia ich na państwa sukcesyjne.
Kto był autorem tego planu? Ależ to przecież oczywiste. Nie był to plan angielski: Anglia go zwalczała. Nie był to plan francuski, choć Francja go w końcu przyjęła. Nie był to plan amerykański. Nie był to także plan, włoski, serbski, rumuński czy czeski, choć każdy z tych narodów walczył o urzeczywistnienie swojego fragmentu tego planu. To był plan polski, a mianowicie plan Dmowskiego.
Plan ten nurtował w głowie Dmowskiego już około roku 1907, gdy pisał on „Niemcy, Rosję i kwestię polską” i dawał inicjatywę do stworzenia ruchu neosłowiańskiego. A znalazł ostateczne, na pół publiczne sformułowanie w jego wydanej na prawach rękopisu i poufnie rozpowszechnianej broszurze „Problems of Central and Eastern Europe”, wydanej w lipcu 1917 roku, czyli na 16 miesięcy przed końcem wojny i gdy nikomu innemu się o takim urządzeniu Europy nie śniło. Porównanie broszury Dmowskiego z systemem politycznym w środkowej Europie, znanym jako „system wersalski” świadczy, że ten ostatni system był po prostu urzeczywistnieniem w zasadniczym zrębie, choć z wielu poprawkami i okaleczeniami, planu, wyłożonego w broszurze Dmowskiego. Nie lekceważmy planów, wykładanych w broszurach! Mężowie stanu na konferencjach są zwyczajnymi ludźmi. Ich rozstrzygnięcia są rezultatem zwykłych ludzkich zastanawiań się i wahań. Gdy nie mają oni planu własnego, albo gdy ich własne plany się zawaliły, chętnie przyjmą, to, co im ktoś podsunie. Gdyby nie było tej broszury Dmowskiego, oraz w ogóle polityki Dmowskiego, Europa powersalska wyglądałaby całkiem, ale to całkiem inaczej. Kto wie! Może udałoby się polityce brytyjskiej obronić Austro-Wegry i kto wie, może i Francja byłaby się do tego przyłączyła. Może osią południowo-wschodniej Europy byłaby federacja austriacko-węgiersko-chorwacko- słowacko-siedmiogrodzko-ukraińska. Polska zawisłaby wtedy w próżni. I może nie miałaby dostępu do morza, a więc znalazła się na łasce Niemiec.
System wersalski nie był dziełem zachodu, lecz był systemem polskim. I to Polska powinna go była bronić.
Nie był to system zły. Polska razem z państwami Małej Ententy - to był blok o blisko stu milionach ludności, zaopatrzony w węgiel, żelazo i naftę, wyposażony w potężny przemysł, samowystarczalny żywnościowo, dysponujący rozległą przestrzenią strategiczną, mający dostęp do trzech mórz. W ciągu 20 lat międzywojennych należało ten blok należycie zorganizować, stworzyć z niego solidarną siłę. Oczywiście, siła ta powinna była być w sojuszu z Francją, powinna także była być w bliskich i przyjaznych stosunkach ze Związkiem Sowieckim. Ale jej istotna potęga powinna była być własna. Występując solidarnie, siła ta powinna była być zdolna nie tylko obronić się przed niebezpieczeństwami, ale mieć w skali światowej pozycję mocarstwową. Europa powersalska wcale nie była „słaba”.
To Polska, jako autorka systemu i jako największe i najsilniejsze państwo w nowym układzie, powinna była blok państw nowo utworzonych zorganizować i stworzyć z niego solidarną, jednolicie funkcjonującą siłę. Gdyby Dmowski był Polską rządził - przecież umarł on w roku 1939, a do roku 1937 był w pełni sił umysłowych, a więc rządzić Polską mógł - byłby tego dokonał. Ale choć był on przywódcą największego w Polsce stronnictwa, został on od władzy odsunięty. Rządziła Polską w osobie Piłsudskiego i jego obozu agentura angielska (która na przełomie lat 1918/1919, w wyniku paktu Kessler-Piłsudski, odgrywała także przez czas pewien rolę agentury niemieckiej). A Anglia chciała system wersalski zniszczyć. Polityka angielska wobec Europy w ciągu dwudziestolecia międzywojennego to była polityka stopniowego, ostrożnego ale systematycznego burzenia systemu wersalskiego. I tę samą politykę prowadziły inspirowane przez wpływ brytyjski rządy Piłsudskiego i piłsudczyków w Polsce.
Momentem zwrotnym był rok 1938. To był dla systemu wersalskiego (a tym samym i dla Polski) rok próby. Gdyby Polska, Czechosłowacja, Jugosławia i Rumunia wystąpiły wtedy solidarnie, system wersalski nie tylko byłby uratowany, ale blok owych czterech państw wyrósłby do roli potężnego czynnika w polityce światowej. Blok ten oczywiście byłby w sojuszu z Francją, która w razie wojny byłaby z pewnością do niej przystąpiła. Byłby także w przyjaznych stosunkach ze Związkiem Sowieckim, który przecież zdecydowanie sprzyjał Czechosłowacji. Ale główną rolę byłby odegrał samodzielnie. Walcząc w warunkach 1938 roku z Niemcami, był w stanie zwyciężyć, i to gruntownie zwyciężyć, także i w starciu z nimi sam na sam.
Ale rządził Polską obóz piłsudczyków i sterował polską polityką pułkownik Beck. Strategicznie, oznaczało to udział Polski w brytyjskiej akcji, zmierzającej do obalenia systemu wersalskiego. Polska poszła razem z Niemcami przeciwko Czechosłowacji, a w rezultacie system wersalski się zawalił. Monachium - to było długofalowe zwycięstwo polityki brytyjskiej. Ale konsekwencją Monachium był nowy rozbiór Polski. W perspektywie historycznej, istotne znaczenie rządów piłsudczyków w Polsce polega na tym, że doprowadzili oni do zburzenia dzieła Dmowskiego i przekreślenia owoców jego polityki.
Na szczęście dzieło Dmowskiego okazało się mocniejsze, niż wielu ludzi przypuszczało. Spójrzmy na mapę środkowej Europy! Przecież ona wciąż jeszcze, w zasadniczym zrębie, wygląda tak, jak to w swej broszurze z lipca 1917 raku, której pierwszy rozdział nosi tytuł „Przebudowa Europy”, nakreślił Dmowski.
II.
W „Tygodniku Powszechnym” z dnia 14 maja 1972 r. Micewski ogłosił artykuł o Dmowskim pt. „Powieściopisarz - czyli spiskowa teoria historii”.
W artykule tym dziwi się on, że Dmowski, polityk, napisał pod pseudonimem dwie powieści. Dziwi się - ale nie ponad miarę. „Albo człowiek był niepoważny, albo chciał w powieści powiedzieć to, czego nie mógł w swych pismach politycznych”. Nie będę się nad tym punktem dłużej zatrzymywał. Stwierdzam krótko, że polityków, którzy się parali piórem, jest nieprzeliczone mnóstwo. Sam zresztą Micewski przyznaje, że znakomitymi pisarzami byli Churchill i de Gaulle. Dodam do tego takich dobrych, lub złych pisarzy, jak królowie: angielski Henryk VIII, pruski Fryderyk Wielki, polski Stanisław Leszczyński, sternicy państw jak Lenin, Stalin, Trocki, Maotsetung, Hitler, Piłsudski, Bismarck, wodzowie i mężowie stanu jak Juliusz Cezar, zakulisowi działacze polityczni jak Machiavelli. Jeśli idzie o pisanie powieści, ograniczam się do stwierdzenia, że jeden z najwybitniejszych premierów brytyjskich w XIX wieku, Disraeli, napisał całą serię powieści, z których jedna, „Coningsby”, jest po dziś dzień dość szeroko czytana.
Chodzi mi o co innego. Micewski stwierdza, - że w jednej ze swych powieści Dmowski wyłożył „spiskową teorię historii”.
Pisze on:
„Problem nie polega na tym, że Dmowski napisał powieść „Dziedzictwo”. Najgorsze jest, że myślał tak, jak zostało to przedstawione w „Dziedzictwie”. Pisząc swoją powieść w roku 1930, wydał ją w 1931 pod pseudonimem. W następnych latach, już pod własnym nazwiskiem, pisał rzeczy, które niczym nie różniły się od przewodniej myśli tej powieści. Spiskowa teoria historii była największą klęską intelektualną i moralną, tego niewątpliwie zasłużonego dla Polski i wybitnego człowieka”.
Pisze także:
„Roman Dmowski stworzył i upowszechnił w Polsce spiskową teorię historii. Głosiła ona, że głównym motorem rozwoju społecznego i procesów politycznych są działające za kulisami siły wolnomularstwa i światowego żydostwa”.
„Pozostaje faktem, że on swoim potężnym autorytetem w ruchu nacjonalistycznym przyczynił się do upowszechnienia spiskowej teorii historii, a pośrednio i do wszystkich konsekwencji, które ona za sobą pociągała”.
„Jako pisarz polityczny, a nie tylko jako powieściopisarz, wyznawał on swoistą teorię historii. Nie był w tym zresztą odosobniony, raczej wyrażał na terenie Polski pewną tendencję, ujawniającą się w kołach nacjonalistycznych i totalitarnych w wielu krajach”.
„Politycznie zaś, książka („Dziedzictwo”) jest po prostu rażącym uproszczeniem. Lansuje pewną bardzo głęboko jednostronną teorię historii. (. .. ) Dziwi (mnie) że ten wytrawny człowiek uległ tak prostej, żeby nie użyć słowa prostackiej - interpretacji historii”.
„Poglądy Dmowskiego w sprawie wolnomularstwa stanowiły generalizowanie pewnego zjawiska historycznego i przydawanie mu znaczenia głównego i trwałego współczynnika procesów dziejowych. Antysemityzm Dmowskiego wiązał się z jego poglądami na masonerię”.
„Dmowski demonizował wpływ sfer żydowskich na Lloyd George'a i Wilsona i był przekonany, że nie tyle tradycyjna brytyjska polityka równowagi w Europie, ile wpływy żydowskie na wspomnianych mężów stanu niekorzystnie odbiły się na sprawie polskiej”.
Wywody powyższe są przede wszystkim uproszczeniem. Dmowski nie uważał, że „głównym” motorem procesów politycznych są zakulisowe siły wolnomularstwa i światowego żydostwa. Przecież ten człowiek walczył przez całe życie przede wszystkim z Niemcami, a więc z określonym narodem i polityką określonego państwa! Na światowe żydostwo i na zakulisowy prąd ideologiczny, jakim była światowa polityka wolnomularstwa, patrzał jako na ważne i wpływowe czynniki w układzie sił światowych; których roli dotychczas Polacy nie doceniali, a które widzieć i doceniać należy, jeśli się nie ma mieć obrazu sytuacji niekompletnego, a więc w rezultacie błędnego. Od takiej oceny bardzo jest jednak daleko do „demonizowania” roli owych dwóch czynników. Dmowski z czynnikami tymi walczył, ale walkę tę toczył w nastroju optymistycznym: uważał, że skuteczna walka z nimi jest najzupełniej możliwa i w istocie odniósł nad nimi - zwłaszcza w Wersalu - bardzo konkretne zwycięstwa.
Po wtóre - stając w obronie podstawowego poglądu Dmowskiego na rolę wymienionych czynników w historii i polityce, stwierdzam, że Dmowski nie jest nieomylny, że widząc całość sytuacji w sposób trafny, mógł się mylić w niejednym szczególe i że wykrywanie szczegółowych pomyłek w jego ocenach jest normalnym zadaniem dociekań historycznych, prowadzonych przez następne pokolenie, a znajdywanie tych pomyłek najmniejszej ujmy Dmowskiemu nie przynosi, ani wielkości jego nie umniejsza. Dmowski był pierwszym Polakiem, a przynajmniej pierwszym wybitnym polskim politykiem, który omawiane tu zjawiska dostrzegł, a więc spojrzenie jego było dopiero ogólnym szkicem oceny, w którym szczegóły muszą być uzupełnione, sprawdzone i nieraz poprawione.
Na przykład, skłonny jestem przyznać Micewskiemu cząsteczkę racji w tym, że Dmowski przeceniał wpływ żydowski na Lloyd George'a, a nie doceniał tradycyjnie antypolskiego nastawienia polityki brytyjskiej, która się w postawie Lloyd George'a wyraziła. Dmowski odkrył wiele faktów, dotąd narodowi polskiemu nieznanych i dowiadywał się mnóstwa rzeczy całkiem nowych z praktyki i doświadczenia. Na przykład, antypolskość polityki brytyjskiej była dla niego odkryciem i niespodzianką. Zrobił to odkrycie chyba nie wcześniej, niż pod sam koniec roku 1918-go. Poprzednio, był w istocie anglofilem. Lubił Anglię, chętnie w Anglii przebywał, rozczytywał się w angielskiej literaturze, nawet nabrał coś z angielskiej maniery w sposobie bycia i obcowania. Wojciech Wasiutyński zauważył kiedyś bardzo słusznie, że jego Japonofilstwo, będące owocem jego podróży do Japonii w roku 1904, było korekturą i może nawet całkowitym nawrotem w stosunku do jego wcześniejszej, ogólnej postawy, którą było anglofilstwo. Zważmy, że nawet po wyjeździe z Rosji w końcu 1915 roku osiadł nie w Paryżu, lecz w Londynie: uważał, że będzie tam miał bardziej sprzyjające pole działania. Po części - nie doznał zawodu. Bo istniał w Anglii także i prąd Polsce głęboko przyjazny; wiązało się to z prądem profrancuskim. Póki trwała wojna i póki chodziło o osiągnięcie zwycięstwa, prąd ten odgrywał w Anglii dużą rolę i Dmowski umiał nawiązać z nim kontakt i dla dobra sprawy polskiej go zużytkować. Ale gdy się wojna skończyła i gdy zaczęły się rokowania międzyalianckie na temat pokoju, zwyciężył w polityce brytyjskiej kierunek antyfrancuski i także i antypolski. Dmowski szukał sobie wytłumaczenia tej przemiany. Widział obecność wpływu żydowskiego i jego antypolską postawę i trochę za dużą rolę, w moim przekonaniu, temu wpływowi przypisywał. To co zaobserwował, to była prawda. Ale to nie była cała prawda. Bo polityka brytyjska, a wraz z nią Lloyd George, była w swym głównym nurcie w istocie antypolska także i bez Żydów. Dmowski stwierdził fakt tej antypolskości w swej książce „Polityka polska i odbudowanie państwa”, wydanej w roku 1925, w której napisał: „Lloyd George i czynniki za nim stojące nastawiły na powrót politykę angielską na dawne, tradycyjne tory. Przyszłość pokaże, jak Anglia na tym wyjdzie. Tymczasem, na Konferencji Pokojowej dowiedzieliśmy się w aż nadto dobitny sposób, że Anglia jest wrogiem Polski”. (Ostatnie słowa rozdziału: „Anglia a sprawa polska”). Ale był on w istocie pierwszym odkrywcą tego faktu i obraz jaki sobie urobił był jeszcze niepełny. Dmowski nie miał jeszcze wtedy za sobą doświadczeń ani całego dwudziestolecia międzywojennego, ani tym bardziej drugiej wojny światowej. A z drugiej strony, przecież owa część prawdy, którą wykrył, była faktem olbrzymiego znaczenia. Przecież między narodem angielskim, a narodem żydowskim istniał niewidoczny, ale bardzo mocny i trwały sojusz, który miał za sobą tradycję blisko trzystu lat. Zaczął się on od rozmowy i przyjacielskiego układu w 1655 roku między Cromwellem, a amsterdamskim rabinem, Manasse ben Izraelem, a ukoronowaniem jego była deklaracja Balfoura z 1917 roku, było utworzenie żydowskiej siedziby narodowej w Palestynie pod mandatem angielskim i w końcu utworzenie, lwiej części dzięki temu co dla Żydów zrobili Anglicy, niepodległej Republiki Izraelskiej. Przecież widząc wpływy żydowskie w Anglii, Dmowski nie był ani ślepy, ani uprzedzony. Widział zjawisko rzeczywiste.
Tak samo, pogląd Dmowskiego na współdziałanie w polityce światowej obozu żydowskiego i obozu masońskiego wymaga niejakiej korektury. Dmowski skłaniał się do poglądu, że masoneria była dziełem żydów, a w każdym razie, że narodziła się pod silnym żydowskim wpływem. Wydaje mi się, że jest to pogląd niesłuszny. Wydaje mi się, że źródłem, z którego masoneria wyszła, jest utajony, opozycyjny wobec chrześcijaństwa prąd sekciarski o podkładzie manichejskim, który przetrwał od czasów starożytnych poprzez średniowiecze aż po czasy nowe, na powierzchni historii niewidoczny, ale trwający nieprzerwanie i zgoła nie słaby. Manicheizm - to jest wiara w istnienie dwóch Bogów, złego i dobrego. W istocie - to jest doktryna, czyniąca Szatana równym Bogu. A skoro Szatan jest równy Bogu, ma się swobodę wyboru: można się opowiedzieć po stronie Boga, lub po stronie Szatana. Tak więc prąd sekciarski - w chwili narodzin masonerii wyrażony przede wszystkim w prądzie różokrzyżowcowym, - miał w istocie oblicze sataniczne.
Dwa były w świecie chrześcijańskim, w średniowieczu i później, zorganizowane opozycyjne prądy i dwie opozycyjne społeczności: prąd sekciarski i żydzi. Jest moim przeświadczeniem, że masoneria wyłoniła się z ruchu sekciarskiego, konkretnie: z faktu opanowania bogatej i wpływowej, międzynarodowej instytucji, jaką był cech architektów, przez organizację różokrzyżowców. Ale przecież siły opozycyjne zwykle są ze sobą solidarne. Sekciarze i żydzi byli ze sobą w kontakcie już w średniowieczu, ich wpływy przeplatały się wzajemnie ze sobą i ich stosunki, spotykania się i oddziaływanie wzajemne były znaczne. Także i w czasach nowych, masoneria i światowe żydostwo występowały i występują łącznie i solidarnie, a bardzo wielu żydów należy do masonerii. Dmowski widział rzeczy trafnie, a obserwacje jego były ścisłe. Można w jego ocenie zjawisk wprowadzać korektury, ale nie sądzę, by można było podstawowy zrąb jego oceny obalić.
Micewski posłużył się w swym artykule wyrażeniem bardzo dziś modnym: „Spiskowa teoria historii”. Jeśli nie jestem w błędzie, wyrażenie to narodziło się najpierw w Anglii. Ale dzisiaj spotkać je można w wielu krajach. Także, jak widzimy, i w Polsce.
Jest to wyrażenie w swej intencji pomniejszające i wydrwiwające. Znaczy ono w istocie, że oto są w świecie tacy dziwacy, którzy wszystko przypisują spiskom. Ulegają oni urojeniom i nie należy ich brać poważnie.
Myślę, że wyrażenie to ukute zostało umyślnie, po to, by określoną szkołę w dociekaniach historycznych i określony kierunek polityczny w oczach ogółu zdyskredytować i ukute zostało przez tych, którym ta szkoła i ten kierunek są niewygodne.
Ale przezwisko można czasem przyjąć bez obrażania się jako dogodną nazwę. „Endecja”, „stańczycy”, w Anglii „torysi”, w Rosji „bolszewicy” to były pierwotnie przezwiska, ale to są dziś przyjęte ogólnie określenia.
Deklaruję się jako stronnik „spiskowej teorii historii”. Niejedną książkę napisałem, oparte na dociekaniach, które zaliczyć należy, co do metody, do tej szkoły badań historycznych. Oczywiście, jestem w tym uczniem Dmowskiego. To on otworzył mi oczy na nowe i nieznane zjawisko. Ale jego wizja była wizją polityka. Nie uprawiał on dociekań historycznych. A ponadto, przecież od jego śmierci upłynęły 33 lata! Wizję jego staram się o ile umiem sprawdzić przez poszukiwania źródłowe.
Na czymże owa „teoria” polega?
Polega ona na tym, że istnieje w życiu Europy i w ogóle świata chrześcijańskiego, zjawisko do niedawna przez badania historyczne na ogół nie zauważone, a którym jest prąd opozycyjny wobec chrześcijaństwa, mający kilka łożysk osobnych, ale bardzo często występujący jako siła solidarna, a będący nie tylko zjawiskiem samorzutnym, lecz także i czymś, mającym formy organizacyjne i prowadzącym akcję uplanowaną i systematyczną, o charakterze przeważnie spiskowym. Prądem tym jest z jednej strony żyjąca od dwóch tysięcy lat pomiędzy chrześcijanami społeczność żydowska, liczna, liczona w naszych czasach na kilkanaście milionów głów, bogata i wpływowa, rozporządzająca dużą potęgą finansową, a przez swoje rozrzucenie po świecie mająca charakter rozległej sieci stosunków międzynarodowych. A z drugiej strony, jest prąd sekciarski, wrogi chrześcijańskiemu pojęciu Boga w Trójcy Świętej Jedynego, zorganizowany w tajnych organizacjach, takich, jak masoneria, czy poprzednio różokrzyżowcy, a mający powiązania z różnymi tajnymi organizacjami pomocniczymi, takimi jak karbonariusze (węglarze). Obie te siły odegrały w historii Europy i świata rolę znaczną i rola ta była szczególnie wybitna w ostatnich kilku stuleciach. Nie zdawanie sobie sprawy z tej roli jest jednostronnością i błędem, bo oznacza nieuwzględnianie ważnego czynnika w przebiegu dziejów, a więc lukę w wiedzy i orientacji. Metodą działania wymienionych dwóch sił jest działalność zakulisowa i potajemna, którą w braku lepszej nazwy możemy nazwać spiskową.
Metody badań historycznych są różne: jedne ograniczają się do tego, co jest na powierzchni; inne sięgają głębiej. Na przykład można pisać historię, opierając się tylko na tym, co jest ogólnie wiadome, o czym mówią gazety itd. Ale przecież każdy rozumie, że nie wszystko w przebiegu dziejów jest ogólnie wiadome. Dość powiedzieć, że np. tak ważny fakt, jak sojusz francusko-rosyjski z roku 1893, który wszak odwrócił bieg dziejów, był przez szereg lat pilnie strzeżoną tajemnicą. Tajemnice takie kryją się w dokumentach dyplomatycznych i każdy historyk wie, że nie można w sposób poważny studiować historii politycznej bez zapoznania się z tym, co zawarte jest w archiwach ministerstw spraw zagranicznych.
Ale przecież nie wszystkie sekrety polityczne świata znajdują odbicie w archiwach dyplomatycznych. Także i dyplomaci wiedzą nie wszystko, a więc nie mogli wszystkiego zapisać. Taka np. polityka wielkich banków, albo wielkich koncernów przemysłowych (np. naftowych) ma czasem nie mniejsze znaczenie od polityki rządów i ministerstw spraw zagranicznych. Ale informacji o tej polityce nie szuka się w archiwach dyplomatycznych, lecz całkiem gdzie indziej. A przynajmniej, nie tylko w archiwach dyplomatycznych.
Albo na przykład polityka ruchów rewolucyjnych: jest od dawna moim podejrzeniem, że międzynarodowa organizacja trockistowska, oraz chińska organizacja stronników Maotsetunga, zawarły ze sobą sojusz i działają w świecie łącznie, ale czy można to podejrzenie sprawdzić, zaglądając do archiwów dyplomatycznych? Myślę, że nie. Moje przypuszczenie jest może słuszne, a może niesłuszne. Ale pomijając już to, że pewnie nie prędko będą historycy mogli zajrzeć do tajnych archiwów w Pekinie, myślę, że nie tam trzeba szukać na ten temat informacji. Raczej mogłaby tu nas oświecić jakaś czyjaś niedyskrecja, jakieś wyznanie na łożu śmierci, jakiś ujawniony pamiętnik, czy inne podobne, być może niekonwencjonalne źródło informacji niż normalna metoda dociekań archiwalnych, przyjęta przez historyków starej szkoły. A przecież to wcale nie błaha sprawa, co robią trockiści i co robią stronnicy Maotsetunga! Rozumienie ich poruszeń i motywów pozwoli nam zrozumieć bardzo wiele niejasnych spraw zarówno w Ameryce Południowej, jak w Tokio, zarówno na uniwersytetach francuskich, jak w wielkomiejskiej dżungli ludzkiej w Stanach Zjednoczonych.
Historia jest zjawiskiem skomplikowanym i trzeba rozumieć jej bardzo różnorodne aspekty. Dawnymi czasy myślano, że to tylko królowie, kanclerze i wodzowie armii kształtują bieg historii. Marksiści wprowadzili tu bardzo istotną korekturę: zwrócili uwagę na gospodarczy podkład wydarzeń dziejowych. Istnieją entuzjaści materialistycznego poglądu na dzieje, którzy wpadają w przesadę: dla nich wszystko jest materią i zmaganiem gospodarczych społecznych interesów. Oczywiście, to jest wielka jednostronność. Ale każdy przyzna, że gospodarcze spojrzenie na dzieje bardzo wzbogaciło nasze rozumienie historycznych procesów i dało impuls do rozległych, nowych twórczych badań, do studiowania archiwów gospodarczych, starych rachunków, akt sądowych. Jest to wybitny, użyteczny wkład w wiedzę historyczną. Jak wszystko ludzkie, nie jest to wolne od pomyłek i przesady. Są tacy, co się z tych pomyłek i tej przesady śmieją. Ale nawet pomyłki i przesada są etapami na drodze do wykrycia prawdy.
Dmowski dokonał wielkiego odkrycia: że niektóre z największych nieszczęść Polski były dziełem antychrześcijańskiego obozu, który, używając terminologii Micewskiego, możemy nazwać obozem spiskowym. (Był to z jednej strony obóz żydowski, a z drugiej, w jeszcze większym stopniu, był to wrogi katolickiej Polsce obóz, w praktycznym działaniu i celach protestancki. Możemy na przykład śmiać się ze spotykanych w pewnych kołach i w niektórych krajach wyobrażeń o Fryderyku Wielkim jako „protestanckim bohaterze”: był to cynik i ateusz. Ale w praktyce, budował on potęgę mocarstw protestanckich, Prus i Anglii, przeciwko mocarstwom katolickim).
Nie należy z tego powodu nazywać poglądów Dmowskiego „prostackimi”, ani mówić o jego „klęsce intelektualnej i moralnej”. Przeciwnie. Musimy mu być za to odkrycie wdzięczni i musimy mieć dlań szacunek za to, że nie bał się występować z teoriami, wobec których snoby się wzgardliwie i wyniośle wykrzywiają.
Odkrycie jest prawdziwe i teoria jest słuszna. Mogą w szczegółach tej teorii być pomyłki i niedokładności; wymaga to sprawdzenia. Metoda badań musi być tu inna, niż na innych polach dociekań historycznych i być może większą niż na innych polach rolę odgrywać w niej musi hipoteza i dedukcja, bo spiski zwykle nie zostawiają archiwów. Ale drwiny ze „spiskowej teorii historii” mają akurat takie same uzasadnienie intelektualne, jak dziewiętnastowieczne drwiny niektórych ówczesnych znawców i autorytetów z tych, którzy wielką wagę zaczynali przywiązywać do badań historii gospodarczej.
Przyłączając się do poglądów Dmowskiego i poczuwając się do roli jego ucznia, stwierdzam, już na podstawie moich własnych badań i dociekań, że „potop” szwedzki został na Polskę ściągnięty przez spisek różokrzyżowcowy, w którym wielką rolę organizacyjną odgrywał Jan Amos Komensky, a wybitnym czynnikiem na zapleczu był Oliver Cromwell; katolicka Polska, choć atak zwycięsko odparła, została przez ten „potop” wprowadzona na drogę, wiodącą ku unicestwieniu jej jako jednego z filarów Europy katolickiej. Że wpływy lóż wolnomularskich w Polsce w końcu XVIII wieku popchnęły Polskę ku politycznemu współdziałaniu z Prusami, a przeciwko Rosji, po to, by doprowadzić Polskę do rozbioru; rozbiory Polski były dziełem polityki wolnomularstwa, że w roku 1830 spiski węglarskie pchnęły Polskę na ofiarę carowi Mikołajowi tak, jak się zrzuca owcę z sań na pożarcie wilkom, zarówno po to, by uratować francuską „rewolucję lipcową”, jak by zniszczyć istniejące polskie państewko. Że w roku 1863 ruch spiskowy o genezie węglarskiej i o powiązaniach międzynarodowych, a mający kontakty z akcją Bismarcka, popchnął Polskę do walki z Rosją, po to, by rozerwać francusko-rosyjskie zbliżenie, by zbliżyć Rosję do Prus i by zapewnić Bismarckowi bezpieczne oparcie o Rosję na czas jego wojen lat 1864, 1866 i 1870/71 i jego budowanie największego na europejskim kontynencie, protestanckiego Imperium, a zarazem po to, by pogrążyć sprawę polską. Oraz, że w latach 1914-1918 i potem, polityka obozu „spiskowego” w świecie i w Polsce pracowała nad tym, by do odbudowania Polski nie dopuścić, a potem nad tym, by odbudowaną Polskę zniszczyć. Piłsudski był jednym z narzędzi polityki tego obozu, w tym samym zresztą stopniu, jak był jednym z narzędzi polityki angielskiej i niemieckiej.
Proszę mi nie mówić, że to są wszystko rozważania na tematy błahe. Ani, że to jest „prostacka interpretacja historii”. Ani że rozważania tej natury są „klęską intelektualną i moralną”. Ani że teoria, znajdująca w tych rozważaniach wyraz, „pociąga” za sobą jakoweś, najwidoczniej złowrogie, „wszystkie konsekwencje”.
Jeśli się ktoś ze mną nie zgadza, proszę, niech wykaże, że się mylę. I to nie gołosłownym odrzucaniem moich tez (a tym samym też i tez Dmowskiego, bo przecież większość powyżej wyłożonych poglądów była już, na instynktownym wyczuciu historii opartym, poglądem Dmowskiego), ale wyłuszczeniem i udowodnieniem punkt po punkcie, że moje dowody i moja dokumentacja są niewystarczające, a tam gdzie nie ma dowodów, że znajdowane przeze mnie poszlaki i formułowane hipotezy są nie przekonywające. Dopóki to nie zostanie zrobione, mam prawo traktować drwiny ze „spiskowej teorii historii” jako demagogię, nad którą na szczeblu poważnej historycznej dyskusji można po prostu przejść do porządku dziennego.
III.
W artykule „proporcje win i błędów” w „Polityce” z dnia 13 maja 1972 Micewski wypowiada wiele poglądów, z którymi się z nim całkowicie zgadzam. Wynika to przede wszystkim z tego, że uważam iż „system wersalski” był dziełem Polski, a więc to Polska powinna go była bronić, podczas gdy Anglia system ten zwalczała, a dla Francji był on obojętny. Toteż państwa zachodnie jeszcze mniej zrobiły dla uratowania tego systemu, niż Polska, a więc „proporcja ich win i błędów” jest większa.
Z głównego zrębu omawianego artykułu chciałbym tylko mimochodem wyłuskać wzmiankę o rozmowie Stanisława Grabskiego z Zygmuntem Berezowskim w czerwcu 1939 roku. Dziwnie się p. Berezowski w 1939 roku rysuje w świetle ujawnianych o nim informacji! Ciekawa wzmianka o nim jest w pamiętnikach Witosa. A teraz ten Grabski.
Ale mniejsza z tym.
Główna sprawa, którą chcę tu poruszyć, to jest zagadnienie „wojny prewencyjnej” przeciwko Niemcom hitlerowskim, którą jakoby chciał wywołać Piłsudski w roku 1933, po dojściu Hitlera do władzy. Micewski zapisuje te projekty na dobro Piłsudskiego jako jego zasługę i martwi się, że obojętność Zachodu doprowadzenie tych projektów do skutku uniemożliwiła.
Z oceną Micewskiego się nie zgadzam.
W ciągu wielu lat przypuszczałem, że owe projekty Piłsudskiego nie były niczym poważnym, a mianowicie, że były tylko posunięciem taktycznym, mającym usprawiedliwić, po francuskiej i angielskiej odmowie, zbliżenie z Niemcami, wyrażone w pakcie z roku 1934. Ale w ostatnich latach szereg okoliczności, które wypłynęły na powierzchnię, skłania mnie do przypuszczenia całkiem innego: że Piłsudski działał tu z inspiracji angielskiej.
Jest to tylko przypuszczenie. Nie obstaję przy nim jeszcze. Sprawa wymagałaby o wiele dokładniejszego zbadania, niż jest mnie na to dzisiaj stać. Ale nasuwa mi się to przypuszczenie z wielką siłą.
To, że Anglia ostatecznie tych pomysłów nie poparła, nie dowodzi niczego. Nie wszystko, czego jakieś koła w jakimś kraju pragną, staje się potem polityką tego kraju. Inspiracja i dążenie mogły być angielskie - ileż inspiracji angielskich ożywiało politykę Piłsudskiego np. w roku 1919-tym, czy 1920-tym! - Ale gdy rzecz zaczęła się zarysowywać, rząd angielski mógł im odmówić poparcia. Zauważmy zresztą, że inspiracja ta mogła być tylko konserwatywna, Micewski słusznie przytacza zdanie Vansitarta, który nad nie-dojściem sprawy do skutku rozdziera szaty, a tymczasem w roku 1933 rządził w Anglii rząd dwupartyjny z socjalistą MacDonaldem jako premierem.
Jaką korzyść mogła Anglia w 1933 roku odnieść z wojny prewencyjnej, wszczętej z polskiej inicjatywy przeciwko Hitlerowi? Korzyści mogła odnieść dwie. Po pierwsze, mogły dzięki temu zostać obalone w Niemczech rządy Hitlera. A po wtóre, można było przy okazji zrewidować traktat wersalski.
Spróbujmy sobie wyobrazić, jakby taka impreza wyglądała. Polska musiałaby konflikt sprowokować, to znaczy musiałaby pogwałcić pokój wersalski. Okazałaby przez to swego wichrzycielskiego ducha i byłaby agresorem. Niemcy nie były wtedy uzbrojone, doszłoby do wojny i Polska mogłaby w tej wojnie odnosić zwycięstwa. Uczucia światowej opinii publicznej byłyby mieszane: świat cieszyłby się, że Hitler wpakował się w awanturę wojenną, ale zarazem oburzałby się na popędliwość Polski. Gdyby się Polsce wiodło w tej wojnie dobrze, załatwiono by sprawę po kilku dniach lub tygodniach mediacją. Gdyby się wiodło źle, zagrałyby sojusze, Francja a pewnie i Anglia wkroczyłyby do akcji, i Niemcy byłyby szybko pobite. Wynikiem byłby kompromis. Rządy Hitlera zostałyby obalone, ustanowiono by w Niemczech rząd liberalny, lub generalsko-pruski, lub może nawet monarchię. Ale Polska zostałaby za swą agresję ukarana. Zrewidowano by traktat wersalski i co najmniej: odebrano by Polsce „korytarz”. Może zresztą dano by za to jakąś kompensatę: może pozwolenie na wkroczenie na Litwę.
Żaden Polski patriota nie mógł takiej awantury wymyślić. To mógł być tylko pomysł angielski.
Polska powinna była bronić pokoju wersalskiego. Wszyscy go podrywali, choćby Francja i Anglia w Locarno, ale Polska powinna była go bronić, żadną miarą nie mogła stwarzać takiej sytuacji, że to także i ona ten traktat gwałci, a tym samym pozwala na uznanie go za nadający się do zrewidowania. Czas na wojnę prewencyjną był w roku 1936, gdy Hitler, zajmując Nadrenię, ten traktat pogwałcił. Ale nie w roku 1933, gdy miała go pogwałcić Polska. (Trzeba przyznać, że Beck odpowiednie posunięcie w roku 1936 zrobił, choć może nie dość stanowczo i głośno. Winę bierności w owej chwili ponosi przede wszystkim Francja).
Ale naprawdę właściwym momentem na wojnę z Niemcami, już nie wojnę prewencyjną, ale rozgrywkę na wielką skalę, był rok 1938. I właśnie wtedy - poszliśmy z Hitlerem, a nie przeciw niemu.
Uwaga przy okazji: Hitler u władzy w roku 1933 wcale nie był dla nas faktem niepomyślnym. On się dla nas stał niebezpieczny dopiero później. W roku 1933 był jeszcze bardzo słaby, a dochodząc do władzy przyniósł przemianę, która była dla nas pożądana. Byliśmy przed rokiem 1933 pod rosnącym naporem niemieckiego rewizjonizmu; przez dojście Hitlera do władzy napór ten osłabł i nasze położenie się poprawiło. Nawet jeszcze w roku 1938 czuliśmy tę poprawę: Hitler napadł najpierw na Austrię, potem na Czechosłowację, potem na Kłajpedę, a dopiero potem na nas. Co więcej, Hitler był wrogiem Prusaków, pruskiej generalicji, warstwy rządzącej i tradycji. W pierwszej fazie, taki rząd w Berlinie nie był dla nas zły. Na wojnę z Hitlerem czas był w roku 1936, a tym bardziej w 1938, gdy to on naruszał traktaty, ale nie w 1933. Myśląc o wojnie polsko-niemieckiej w roku 1933, Piłsudski (nagle na antyniemieckość nawrócony) nie prowadził zgoła polityki polskiej.
Źródło: „OPOKA” nr 6, Listopad 1972, str.31-41