Pete siedzi jak jakiś sfrustrowany człowiek i gapi się we mnie. Czy raczej gdzieś tak w okolice kałuży śliny, jaka się zrobiła obok mojego pyska. Starałem się nie patrzeć na tego pajaca, ale nie mogłem.
Jak mam ciągle kręcić głową jak wiatrak, skoro on wciąż idzie tam gdzie ja?
- Widzisz, piesku? Takie jest życie muzyka … Nie dość, że rzucają się na mnie fanki, to rzuca się też własna asystentka … Nie było by kłopotu , gdyby ona była brzydka, zbyt chuda, albo głupiutka … Ale Sylvia jest … po prostu w porządku. Naprawdę fajna kobieta … No i cały kłopot w tym, że to ja się na nią rzucam …
Obróciłem się do niego tyłem, jednocześnie gratulując mu inteligencji. Niby brunet, a tak mało zorientowany w życiu … Pete, weź się po prostu zastanów, co ci się bardziej opłaca: życie w luksusowym domu z żoną, dzieckiem, dużym ogrodem i ze mną, czy namiętne chwile z inną dziewczyną, chwila adrenaliny i prawdopodobnie całkiem niezły seks …
- Hau. - no tak. Zapomniałem, że dla niego tylko szczekam. Pete objął mnie jak jakąś znieczuloną, pluszową maskotkę i ścisnął z całej siły, aż mi uszy się dźwignęły.
- Jesteś wspaniałym przyjacielem piesku, szkoda, że nie potrafisz mówić … Za godzinę będzie tu Sylvia. Muszę się przygotować.
Wyszedł. No tak ,zapomniałem, że wyprawił Ashlee z małym na urlop do dziadków, dzięki czemu może sobie pogodzić obie opcje …
„Będą tylko pracować.”
Taa, już to widzę …
Idę sobie znaleźć jakieś wygodne miejsce w salonie, to i ja sobie pooglądam!
No, siedzę w tym salonie i patrzę. I nic. Nic nie robią! Po prostu siedzą … Mam ochotę podejść do tych czarnych, wysokich, błyszczących butów i …
Nic z tego. Pete patrzy na mnie ostrzegawczo. Zgodnie z moim psim zdrowym rozsądkiem cofam się pod kanapę … Ale te buty tak ładnie wyglądają …
Nie wytrzymam, one też pachną! Ratujcie mnie! Bo się tam zaraz wyczołgam, podejdę, i … i …
- Hemingway! - wrzasnął na mnie Pete, gdy ta cała Sylvia z piskiem uniosła nogi na kolana Wentza. Ona ma podwiązkę … I jej to nie gryzie?
Dobra, mniejsza z tym. Fakt faktem, że w moich zębach został czarny, całkiem smaczny but. Powoli zacząłem go żuć ,nie spuszczając złośliwego spojrzenia z Pete'a.
- Hemmy … - jęknął, prawie natychmiast poprawiając długie, ubrane w czarne pończochy nogi dziewczyny. Jakoś tak stracił zainteresowanie moją skromną osobą. Wbił wzrok w te jej chude łydki, które, z łapą na sercu, są chudsze niż moje i zaczął je gładzić.
A mnie nie może? Mam milsze w dotyku!
- Sylvia, masz bardzo … ładne nogi. - szepnął ten idiota. Tak jakby głos mu zgrubiał, ściemniał i zrobił się taki … taki … że mi ciarki przeszły po grzbiecie. Spojrzałem na niego jak na idiotę, coraz szybciej przeżuwając czarna szpilkę od Prady i słuchałem.
A on zamiast cokolwiek powiedzieć wsadził rękę pod jej spódnicę, na co ona tylko i wyłącznie zachichotała, CAŁKIEM PRZYPADKOWO zahaczając ręką o suwak bluzy tego idioty …
Przecież oni zaraz się rozbiorą, a tu jest zimno!
- I bardzo ładną pupę. - mruknął Wentz (ten głupszy), próbując rozpiąć jej spódniczkę. Dziewczyna znów zachichotała, ale, o dziwo, odsunęła jego łapę. To znaczy rękę. Zdziwiłem się.
Żadna przedtem tak nigdy nie robiła.
- Pete, nie uważasz, że to nieodpowiednie? - spytała z lekką obawą w głosie, nerwowo próbując zakryć dekolt.
Błąd, kochana. Na to on też ma patent … Hmm. Ta warstwa podkładowa od Prady ma smak gumy do żucia …
- Skąd. Jest w sam raz. - mruknął Pete, odciągając jej ręce od bluzki. - Choć ja uważam ,że powinnaś mieć na sobie jeszcze mniej …
No i teraz nastąpiło to, co ja lubię. Dziewczyna wstała, cała czerwona na twarzy pociągnęła do góry Wentza i zdzieliła go po policzku aż trzasnęło.
- Jesteś moim szefem! Ja nie jestem … nie jestem łatwa! - piszczała, bijąc go po ramionach. Wyglądała jak taki struś w czarnym kubraczku, z nastroszonymi piórami na czubku głowy …
- Ale … - i ten idiota próbuje jeszcze się bronić? Żałosne …
- Jak możesz! - ciągle piszczała. Ale teraz Pete zaczął się do niej przybliżać, przez co niebezpiecznie mnie spychali. W kąt, oczywiście.
Musiałem zareagować, więc zacząłem warczeć. Najpierw na tę całą Sylvię, a potem, gdy ona z płaczem uciekła (w jednym bucie, wrzeszcząc ,ze ma jej odkupić tę parę) ,zacząłem wypominać Peterowi jego głupotę.
Masz żonę! Żeby tak każdą zaczepiać, a w dodatku ta jest taka fajna, bo cię nie chce! Co powiesz małemu, jak się spyta, czy jesteś wierny i kochasz mamę!? No co?
- Hau, hau, hau hau, hauuu! - kur … czę, znów zapomniałem, że on mnie nie słyszy!
On spojrzał na mnie tak ,ze natychmiast przestałem i powiedział coś, co mnie naprawdę dotknęło.
- Hemmy, spierdalaj. Przynajmniej ty mnie nie dołuj.
Co mogłem zrobić? Spakowałem wszystkie moje … cztery łapy, dźwignąłem wysoko nos i poszedłem do sypialni. Niech zrozumie, że i ja mam uczucia, które można urazić!
Pete krąży cały czas wściekły, ja milczę, a ta cała Sylvia siedzi w aucie przed naszym domem i na coś czeka. Czemu na moją biedną psią głowę tak dużo musi spadać? Czemu to zawsze JA, zwykły, nic nie mogący zwierzak musze być wplątany w ludzkie sprawy?
No dobra. Przecież wiadomo ,ze oni sobie beze mnie nie radzą. A Pete już szczególnie.
Kto pomógł mu spotkać Ash? Kto wtedy biegł prosto na stojącą tyłem dziewczynę? Kto ich oboje związał smyczą?
Ja, Hemingway Wentz! I wszystko byłoby fajnie, gdyby on wtedy nie szarpał tak za sznurki … Zmiażdżona krtań to nie jest nic przyjemnego.
- Muszę teraz skądś wytrzasnąć te buty. Ale skąd? No skąd!? Hemmy, nie mogłeś się powstrzymać? Albo zjeść te moje, decaydance'owe z limitowanej serii? - Pete krąży po całym salonie, kopie w te swoje skórzane fotele, całkiem smaczne, swoją drogą, i wrzeszczy. Jak to tylko on potrafi.
Przykro mi, szefie, ale te są po prostu smaczniejsze. I skóra delikatniejsza, niż w tych twoich chodakach …
Ale normalne, że on mnie nie słyszy. Tak więc w ogóle się nie odezwałem. Tylko obróciłem się na poduszkach, wpatrzyłem w okno, gdzie nadal w aucie siedziała ta całą Sylvia i ją obserwowałem.
Naprawdę śmieszny człowiek z niej. O ile przedtem była wściekła, teraz widzę ,że ma jakąś taką niewyraźną minę. Czyżby ktoś się obawiał, że nasz wspaniały Peter L - coś tam K - coś tam Wentz z numerkiem nie miał zamiaru podejść?
Znając życie, Pete już żałuje, że coś takiego wykombinował. Ale …
Właściwie, czemu nie? Mógłbym się nieco rozerwać. Moje łapy mają już dość bezczynności. Jak i nieoceniony, jedyny w swoim rodzaju i niezbędny hemingway'owy mózg. Tak, stanowczo muszę coś wymyślić!
Zresztą, czy jest tu ktoś poza mną od myślenia?
Coś mnie kręci … a może … ?
Dobra. Pierwsza część planu gotowa. Zostawiłem tej całej Sylvii niespodziankę na progu … to znaczy, w środku. Bo Pete, chociaż raz wykazując się obecnością mózgu w swojej czaszce, siłą wrócił ją do salonu. To ja mogłem spokojnie iść do auta i …
- AAA!
No właśnie.
- Ten twój … twój … zapchlony kundel zniszczył mi auto!
Ajajaj, tylko nie zapchlony! Nie po to daję się torturować tymi wszystkimi pieniącymi się świństwami, żeby mnie nazywać pchlarzem!
- Ale co zrobił? - Pete czasami naprawdę wykazuje brak połączeń wewnątrzmózgowych. Albo zaawansowaną ilość zwarć wewnątrzsynaptycznych …
Czy jakoś tak? Nie wiem. W końcu jestem tylko, cytuję: „zapchlonym kundlem”.
Ale z rodowodem! A ona nie!
No, chyba w końcu Pete zrozumiał, co się stało. Bo marszczy nos. A jak marszczy, to musiał dobrze zrozumieć, bo on ma otępiały węch.
- Hemingway!! - wrzasnął.
O nie. Chyba się przeliczyłem. Pete przypomina taki piękny wóz strażacki. Czerwoniusi, czerwoniuśki …
Zwiewać!
To nie jest sprawiedliwe! Ja mam krótsze nogi niż on! On na moje 5 kroków robi jeden!
Może jednak jest sprawiedliwe? On nie umie się zmieścić miedzy szafkami.
Ale … zaraz. Po co on te szafki odsuwa?
Ała … moje biedne kości. Już tu leżę trzecia godzinę. Na tarasie, znaczy się. Pete ze złości mnie wyrzucił na dwór, i wrzeszczał, że dopóki się nie nauczę zachowywać, nieskładnie to powiedział, tak swoją drogą, ale mu wybaczę, bo biedak był taki nieco wytrącony z równowagi. Jednak wracając do niego, powiedział, że jak nie zacznę się zachowywać, to nie wrócę do domu.
Nie wrócę do jego łóżka! To jest straszne! Nawet Ash mnie toleruje na pościeli!
No to co ja - biedne zwierzę mogę zrobić? Leżę sobie na tych zimnych kafelkach, patrzę się na jego jacuzzi i głośno wzdycham.
A nuż się zlituje?
Nie zlitował się. JA już tu wyję, udaję wilka, piszczę, drapię, a on nic.
Mi jest zimno! Tak ciężko to zrozumieć?
O. Ktoś się zlitował … Co!? Ta cała Sylvia?
Eee…
- Chodź, nawet ty, jako, że jesteś tylko głupim zwierzęciem, nie zasługujesz na spędzenie całej nocy na dworze.
Spojrzałem na nią spod byka, warknąłem i wszedłem do kuchni.
Kto tu jest głupi, za przeproszeniem?
Tak sobie właśnie patrzę na telewizor, i nie umiem wyjść z podziwu, jak ludzie potrafią się w to coś patrzeć tyle godzin. Przecież tam nic nie ma!
Jak to ja, znów spojrzałem błagalnie na Pete'a, rozwalonego na kanapie, ale Pete, jak to Pete, nie reaguje. Mógłby się ze mną pobawić …
Porzucać piłkę. Pobiegać. Podrapać za uchem. Nawet się do mnie uśmiechnąć. Ale on nic, chyba się na mnie obraził.
Naprawdę tak źle zrobiłem? Cały kłopot w tym, że ja wiem, co robię. Naprawdę wiem!
Ale to człowiek. Pusty, ograniczony, bezmózgi …
- Hemmy, chodź. - mruknął w końcu, wyłączając to coś, co w ogóle nie gra. Poderwałem się radośnie na wszystkie równe cztery łapy, a on nic.
Poszedł do kuchni, wyciągnął puszkę z moją karmą, miskę i nasypał jej (karmę, znaczy się), podając mi do jedzenia.
Hej, kolego! Życia trochę!
Pete siedzi gdzieś tam, ja sterczę w tym … cholernym gabinecie. Czy on tu kiedykolwiek sprząta!?
Wszędzie puszki, puszki, papierki, puszki ,gumowe woreczki, puszki, puszki, telefony, puszki …
Fuj. Jaki flejtuch. Chodząc na moich nieszczęsnych czterech łapach muszę skrzętnie wszystko to omijać. A broń boże jak te woreczki się przykleją i pękną …
Fuuuuuj!
- Hemmy, chodź. - w drzwiach pojawił się Patrick ,jedyny człowiek ,który się zna na psach. Miał dla mnie nowa obrożę, smycz i …
Nie! Tylko nie to!!!!!
- Hemmy … Nie wierć … się! - sapnął Pete ,próbując utrzymać moje biedne wierzgające nogi. Gdy dostał szósty raz w żołądek, zrezygnował, odstawiając mnie na ziemię. - Mam cię dość, przyjacielu.
Spojrzałem na niego jak na idiotę. A ja co mam powiedzieć!? Psika mnie jakimś świństwem, które wykręca mój nos na drugą stronę, w dodatku sprawia, że dużo maleńkich nóżek wywołuje na moim grzbiecie nieprzyjemne łaskotki i jeszcze każe siedzieć spokojnie.
Który szanujący się chicagowski pies go posłucha?
Żaden! Taka jest prawda!
Uciekłem za szafę, gdzie jest moje miejsce.
Nie lubię go. Bardzo go nie lubię!
- Pete … - drzwiach gabinetu pojawiła się Sylvia, tym razem w czymś dziwacznym na głowie i szpilkach.
Szpilkach! A jak one pachniały …
- Nawet się nie zbliżaj. - ostrzegła mnie, gdy chciałem podejść bliżej ,aby polizać jednego z nich. Podkuliłem ogon i uciekłem na kolana Pete'a. - Pete, chciałam cię przeprosić …
- Ale za co? - zdziwił się mój pan, gładząc mnie za uchem. Och … już zapomniałem, że tylko on tak potrafi … Obróciłem Siena plecy, zwieszając uszy przez jego kolana i oddałem się przyjemności.
Jego palce drapały mnie po brzuchu … Wodziły wzdłuż niego … po łapach …
- No bo … wiesz, ten nowy ekspress … Ja przysięgam ,to było niechcący! - uniosła dłonie w geście obronnym. Spojrzałem na nią z zainteresowaniem. Stałą do góry nogami. - Bo … on wybuchł …
- CO!??
No tak. Pete go kochał. Zaś mam ratować im sytuację?
Co oni beze mnie zrobią?
Podreptałem leniwie za nimi, ciekawie oglądając … szczątki czegoś srebrnego. Pełno błyszczących płatków. I szkła … I na środku tego …
Aghrrrr!
- Miau …
Tyle usłyszeli ludzie . A ja?
- Kurna, idioto, patrz co robisz!
Tak ,to było do mnie.
Petronella! Stara, dobra zidiociała kocica z kokardą na tyłku! Petronella wróciła do domu!
Petronello, ratujesz mi życie! Możemy oboje teraz zaprowadzić tu ład!
- Nie zapędzaj się tak, idioto, bo zaraz cie Peter wyniesie stąd. Z zabandażowanymi łapami.
I to poczułem. Krótki ból, pchnięcie i rozsadzanie od środka.
- Ała … - zaskomlałem i pokulałem pod ścianę.
Moooja łapa! Ała!
AŁA!!!!!
- Boze, ten pies jest pechowy. W zeszłym roku rozwalił na szkle nos … teraz łapę!