notatki2, Kollokacja


Józef Korzeniowski - Kollokacja

„Każdy rzemieślnik i cieśla, który noc

jako dzień trawi i który sygnety ryt rzeże,

a ustawiczność jego czyni rozmaite malowanie,

serce swoje na podobieństwo malowania wyda”

I.

Zwykle powieści tkliwe zaczynają się od słów „Było to w roku 1838” albo „podczas jednego pięknego poranku w maju” itp. Tymczasem narrator chce zacząć od czegoś innego - od błota.

Otóż w połowie października na Wołyniu błoto bywa ogromne - tak jak i tym razem. O cztery mile od Starego Konstantynowa w takim też błocie ugrzązł powóz podróżny (kocz), w którym były dwie kobiety - około 18-, 19-nastoletnia panna Kamila i jej brzydka, stara, francuska guwernantka, panna Beldeau, którą Kamila ironicznie nazywała „Belcią”. Wiozła ich dwójka furmanów: Ignacy oraz Maciej, którzy nie potrafili sobie poradzić z przeszkodą błotną. Kamila podziwiała nieodległe Szyszkowice, wieś prezesa Zagartowskiego - ojca panny Kamili. Na prawo od nich rozciągały się Czaplińce, wieś ogromna i licząca dziedziców. Wieś ta stała się rzeczpospolitą kolokacyjną. Gdy tak radzono co robić, nadjechał inny powóz (nietyczanka), z pięknym młodzieńcem w środku - Józefem Starzyckim. Spokojnie poruszał się po błocie, gdyż powóz był lekki. Zaczęła się rozmowa między podróżnymi. Kamila objaśniła Józefowi, że w Szyszkowicach mieszka jej ojciec i właśnie tam się udają. Przy rozmowie oboje oblewali się rumieńcami, zaś Francuzica ciągle narzekała co to za kraj okropny. Okazało się, że jedynym wyjściem ewakuacji koczu jest przeniesienie panien do nietyczanki. Jednak musiał to zrobić sam pan Józef, gdyż Maciej i Ignacy mieli ręce całe z błota. W powozie Józefa był pies - Amor, którego Kamila od razu polubiła. Dowiedziała się także, że Józef jedzie do domu rodzinnego na ślub siostry. Pochodzi on bowiem z Czapliniec, na które wcześniej wszyscy się przy nim głośno uskarżali. Na szczęście kocz udało się wyciągnąć z błota i panny mogły pojechać dalej, w przeciwnym kierunku niż Józef. Choć, jak wskazuje narrator, myśli ich były podobno razem.

II.

Dom prezesa Zagartowskiego był obszerny, ale nie kompletny - wymagał rozbudowania. Tak samo sam prezes - dla niego nigdy nie było dosyć. Teraz starał się o wykupienie szlachty ze wsi Czaplińce, aby powiększyć swoje dobra. Szyszkowce dostał po ojcu, który był kiedyś urzędnikiem w jednym z najzamożniejszych domów na Podolu. Prezes był zawsze spokojny, opanowany, litościwy. Dla swoich dłużników miłych, ale jak tylko przyszedł termin zapłaty - nieubłagalny. Nie miał dwóch zębów z przodu, co powodowało seplenienie, zwłaszcza przy jego ulubionym frazesie „Jezus Maria!”, od którego często zaczynał zdanie. Od dwunastu lat był wdowcem, żona jego był Ormianką, której piękność odziedziczyła ich córka - Kamila. Prezes był z niej dumny, bardzo w nią inwestował, ale raczej jako w swoją własność niźli w swoją córkę. Ona zaś nierzadko płakała nad złymi postępkami ojca. Mieszkała z nim brzydka Francuzica, panna Beldeau. Jej zaletą była śliczna wymowa francuska, dzięki czemu zdobyła na Wołyniu pokaźną sumkę. Z początku miała plan zaatakowania prezesa, ale szybko zorientowała się, że nie zostanie macochą Kamili, ale skoro praca z nią dostarcza jej niezłych funduszy, to wolała usłużnie współpracować.

„Taki to był dom, tacy jego główni mieszkańcy, do którego czytelnicy pozwolą się wprowadzić”.

Na dziedzińcu stały wychudzone konie, a obok nich chłopiec. Podszedł do niego stajenny prezesa i okazało się, że przybysz jest z Czapliniec, gdzie panuje lekka bieda. Jego panem jest pan Pożyczkowski, który ma mnóstwo długów u Żyda Szlomy. Przyjechał on właśnie do prezesa, ale chłopak sam nie wiedział po co.

Tymczasem w gabinecie prezesa znajdowali się: sam prezes, pan Pożyczkowski i Żyd Szloma Krzemieniecki. Żyd był edukowany, jednak w pewnym momencie życia wolał zająć się handlem. Pożyczał on ludziom rzeczy i pieniądze na procent niższy niż inni Żydzi, dlatego cieszył się popularnością. Uczył się w Liceum Krzemienieckiego, a po jego zamknięciu, kiedy poznał prezesa, przeniósł się do Szyszkowiec i wziął w dzierżawę karczmę. Skłonił teraz państwa Pożyczkowskich do sprzedania swojej części w Czaplińcach (nota bene w samym środku wsi) i przyszedł na to spotkanie, aby dopilnować negocjacji i odzyskać swoje długi. Okazało się, że Pożyczkowski jest mu winien 3 tysiące złotych, ale dzięki zwinnemu dialogowi prezesa i Żyda, dług zmniejszył się do 2 tysięcy. Pożyczkowski był z tego tytułu bardzo zadowolony, wciąż powtarzał „Tak i moja żona mówiła”. Cieszył się jeszcze bardziej, że prezes obiecał przejąć wszystkie jego długi - na kwotę 7 tysięcy złotych i dopłacić jeszcze 5 320 złotych za ich majątek. Pożyczkowski wracał do domu z obawą przed reakcją żony, która wyleciała do niego z wałkiem do ciasta (robiła jakieś kluseczki na kolację) i kazała wszystko sobie opowiedzieć - zamknęli zatem za sobą z hukiem drzwi.

Po jego wyjściu Szloma i prezes cieszyli się z udanej transakcji, a Żyd przypomniał, że należy mu się 870 zł swego rodzaju prowizji.

III

Są trzy typu mieszkań wiejskich, różniące się pod względem wielkości, architektury i urządzeniem: pałac magnata, dom zamożnego obywatela i dworek szlachcica. Do tego ostatniego typu należał dom państwa Starzyckich. Znajdował się on w samym środku wsi. Odznaczał się porządkiem, czystością, dostatkiem. Pan Starzycki nie miał więcej od innych, ale za to bardziej o to dbał i szanował. W jego domu panowała zgoda, miłość, wesołość. Był to dom odwzorowujący poczciwość staropolską. A dostał go pan Wincenty Starzycki, tzw. dziadzio familijny, od hrabiego S. w zamian za rządzenie jego majątkiem. Otrzymał wówczas w Czaplińcach piętnaście chat z dworkiem i zabudowaniem. Później stopniowo powiększał swoją małą fortunę, dbał przy tym o swoich poddanych. W 1811r., gdy jego syn - Hipolit się ożenił, przekazał mu całe gospodarstwo. Od tego czasu dziadzio nie mieszał się do tych spraw, ale też nikt nie mieszał się do spraw jego ogródka - to było jego królestwo. Dziadzio był czynny, wesoły, często opowiadał historie ze swojego dzieciństwa. Kochał bardzo swą żonę - babcię, która zaś najmocniej kochała swego wnuka, Józefa. Była w stanie wykłócić się o niego ze wszystkimi. Hipolit Starzycki też kochał swoją żonę, ale jej tego nie okazywał. Był bardziej oświecony od swego ojca, czytywał książki. W różnych zatargach pierwszy ustępował.

Rytm dnia w tym domu był znany każdemu. Punktualnie o dziewiątej każdy udawał się do swych obowiązków kończących dzień, a gospodarz obchodził cały dom. W dniu przyjazdu Józefa było trochę inaczej - po kolacji Hipolit zawołał syna do siebie, aby ten zdał mu relację ze spraw majątku matki, którym to od 4 lat zarządzał Józef. Po tej rozmowie, gdy już wszyscy spali, Anusia- siostra Józefa, zawołała go na rozmowę. Opowiadała mu, jak to doszło do jej zaręczyn z panem Ignacym, jak on jej się spodobał, jak go pokochała, a Józef się popłakał. Dziewczyna nie pytała go o nic. Potem chłopak nie mógł zasnąć. Myślał o tym, że wszyscy będą mieli mu za złe, że chce się uganiać za dużo bogatszą dziewczyną, że to nawet nie ma sensu. Mimo to, nie mógł o niej zapomnieć.

IV

W Czaplińcach mieszkał także pan Płachta, który nabył w młodości pańskie obyczaje i teraz także chciał, aby wszystko w jego życiu było „komilfo” - wytworne, szykowne. Dlatego wziął sobie komilfo żonę - panią Płachcinę, która kazała sobie mówić po francusku (ale akcentowała po polsku) i w takim też duchu wychowywała swoje córki - Zenobię i Kryspinę. Dom ich był bardzo duży, ale dach był dziurawy w wielu miejscach i ogólnie było biednie. Mieli jednego lokaja, na którego pani Płachcina mówiła - niewiadomo skąd - Żorż.

17 października były imieniny Lucyny, czyli pani Płachciny. Mąż wyprawił jej przyjęcie, na które przyjechali: pan Birucki z żoną i córkami (nie lubili się nawzajem, byli to najbliżsi sąsiedzi), Bartłomiej Skrętski z żoną Placydą i sześcioma dziećmi (byli to dalsi sąsiedzi, więc Płachty nic do nich nie mieli, jedynie pan Płachta uważał, że taka liczba dzieci nie jest komilfo), pan Zarzycki z synem, pan Cepowski z synem, a także ubożsi i drobniejsi posiadacze. Pani Płachcina czekała wciąż na pana Jakuba, który się do niej umizgał. Natomiast reszta rodziny Płachtów czekała na panów Remigiusza i Pawła Smyczkowskich, dwóch braci. Grali oni na skrzypcach i klarnecie, stąd zainteresowanie pana Płachty ich osobami, aby uświetnili swoją grą to przyjęcie. Płachciankówny zaś podkochiwały się w braciach.

Na przyjęciu kawa czy też alkohol podawany był w dwóch turach, gdyż nie było nawet tyle naczyń na wszystkich gości. Wreszcie nadjechał pan Jakub i swoją muzyką, naprzemiennie z braćmi Smyczkowskimi zabawiali gości.

U Starzyckich w tym czasie było cicho i spokojnie. Wszyscy wypełniali swoje wieczorne obowiązki, a pan Józef, trzymając rękę na głowie Amora, wciąż myślał o Kamili.

V

Panna Beldeau zauważyła ostatnio, że Kamila jest jakaś smutna, wygaszona. Ona to usprawiedliwiała zaś nudą przez pogodę. Od lokaja Ignacego dowiedziała się zaś, że u prezesa jest Szloma. Poprosiła go o rozmowę, w której pytała go o postęp z Czaplińcami, o dłużników w tamtej wsi. Okazało się, że tylko Starzyccy nie mają żadnych długów u prezesa. Szloma był zdziwiony pytaniami panienki, ta zaś wytłumaczyła mu swoje zachowanie: ma już 19 lat, czas więc pomyśleć o swoim ożenku i posagu. wobec tego radziłaby ojcu zaprzyjaźnienie się ze Starzyckimi, gdyż ich ziemia łączy się z ojca wsią, Żurawką, a za Żurawką jest majątek pani Włodzimierzowej Podziemskiej, za syna której prezes chciał wydać swoją córkę. Żydowi spodobała się taka troska Kamili o swój dalszy los, dziewczynie zaś w istocie chodziło o to, aby zbliżyć się do Józefa.

Nazajutrz prezes rzeczywiście wybierał się do Starzyckich. Wcześniej Kamila uświadomiła go, że to właśnie Józef Starzycki ją wyratował przed okropnym złem (dzięki niemu nie wpadła do błota, nie przeziębiła się, nie dostała zapalenia płuc, potem suchot, nie umarła, a więc majątek ojca nie przeszedł w obce ręce), przez co ojciec powinien być mu wdzięczny i zaprosić go do Szyszkowic. Prezesowi było to wszystko na rękę, bardzo się cieszył z takiego myślenia swojej córki, nie domyślając się prawdziwego tego powodu.

Gdy zajechał do Starzyckich, cała rodzina była w ogromnym zdumieniu. Poinformował Józefa o swojej wdzięczności wobec niego, a chłopak na wspomnienie Kamili na zmianę czerwienił się i bladł. Potem prezes zaprosił dziadzia na polowanie na kaczki do siebie. Wszyscy byli zachwyceni tą wizytą, tylko panu Hipolitowi wydała się dziwna. Anusia zaś odgadła, że Józef kocha Kamilę i powiedziała mu, że i ona kocha jego, gdyż tylko zakochana może posunąć się do takiego podstępu, żeby na ojcu wywrzeć zaproszenie ukochanego do Szyszkowic.

VI

Po rozmowie z córką prezes był zadowolony z takiego obrotu sprawy, to też szybko wysłał list do pani Włodzimierzowej, w którym wzywał ją do niezwłocznego zapłacenia swoich długów. Miał przez to nadzieję, że ona wreszcie zgodzi się na przejęcie przez prezesa jej majątku na drodze małżeństwa syna Podziemskiej - Henryka z Kamilą. Toteż nazajutrz Podziemscy zaraz się zjawili. Kamila wystraszyła się, że przez jej intrygę, może zostać przymusowo wydana za mąż. Tymczasem Henryk to był francuski goguś, jedynak, który miał dwie lewe ręce do wszystkiego. Był wychowany na styl francuski, ledwie po polsku umiał rozmawiać, czytał ciągle jakieś francuskie romanse. Mimo to, gdy zobaczył Kamilę, coś dziwnego się w nim stało (zakochał się frajer). Natomiast pani Podziemska próbowała prolongować swój dług u prezesa, on był jednak niezłamany - tłumaczył kobiecie, że ona jest bogatsza od niego, więc nie może jej pożyczać zamiast tym, którzy naprawdę tych pożyczek potrzebują. Po prostu robi to ze swojej naturalnej dobroci dla innych ludzi. Wreszcie, zmuszona, pani Włodzimierzowa zgodziła się na propozycję, którą odrzuciła pół roku temu. Zgodziła się na małżeństwo ich dzieci, żeby połączyć majątki. Wobec tego prezes postawił warunki: po pierwsze on pozwoli na ten związek dopiero wtedy, kiedy Kamila wyrazi sama na to zgodę, po drugie - jeśli związek dojdzie do skutku, to długi pani Podziemskiej zostaną anulowane, ale wcześniej mają płacić kupę kasy w ramach procentów plus dać w zastaw Zubokrzyce, wieś z drugiej strony Żurawki (którą nota bene prezes otrzymał też jako zastaw od niej) i po trzecie wreszcie - jeśli Kamila przyjmie oświadczyny, prezes będzie zarządzał całym majątkiem Podziemskiej. Kobieta zgodziła się na to wszystko, mówiąc jednak, że prezes postąpił niedelikatnie w stosunku do niej, do kobiety. I w ogóle pojechała mu ambitnie, aż sam prezes poczuł się upokorzony.

VII

Kiedy prezes z panią Podziemską weszli do salonu zobaczyli takie oto towarzystwo: przy fortepianie panna Beldeau wraz z panem Henrykiem, który miał dziwny wyraz twarzy. Obok nich panna Kamila, która rozpromieniona rozmawiała z mężczyzną naprzeciw niej - był to oczywiście Józef. No i Amor w nogach.

Otóż, gdy rodzice młodych wyszli omawiać swoje sprawy, a Henryk bladł i rumienił się na widok Kamili, dziewczyna odgadła, co się z nim dzieje. Wiedząc, w jakiej atmosferze był chowany, gdyż jej to wszystko wścibska sąsiadka opowiedziała, zaczęła zadawać różne pytania Henrykowi - czy lubi matematykę (nie umiał jej), czy zna poetę rzymskiego (nie uczył się łaciny), czy zagra jej coś (nie umiał grać), czy zaśpiewa choć (miał za liche piersi), czy ma dzielne konie w swojej stajni (nie miał żadnych), czy lubi polowanie (w życiu na koniu nie siedział) itp. Słowem - jedno wielkie upokorzenie. Nagle wszedł Józef i to nim zajęła się Kamila, zaś Henryk w stanie skrajnej czerwoności podszedł do fortepianu, żeby być biernym odbiorcą komunikatów panny Beldeau. Kamila zaś mówiła Józefowi, że czekała na niego, że wie już wszystko o jego rodzinie i że musiała namówić ojca do odwiedzin Starzyckich, aby Józef przyjechał. On zaś przybył z jakąś sprawą do prezesa. W między czasie do pokoju przyleciał Amor, a Kamila kazała Henrykowi go pogłaskać (bał się psów, bo zawsze go gryzły). Przy tym wszystkim dziewczyna bardzo się zmieniła, była rumiana i szczęśliwa. Nagle przyszedł ojciec z matką Hneryka. Kamila nie chciała ujawniać swoich uczuć, aby ojciec nie był niezadowolony, więc nadskakiwała Henrykowi i jego matce, była dla nich bardzo miła, choć nie zapominała o Józefie. Prezesowi nie spodobał się pobyt u nich Amora, gdyż pies szczekał i warczał na niego przy ich pierwszym spotkaniu w Czaplińcach. Wreszcie Podziemscy odjechali, Kamila zaprosiła ich powtórnie, po czym taką samą prośbę, ale o wiele milszą i uczuciową skierowała do Józefa. Ten zaś po powrocie do domu wpadł w objęcia siostry i upewnił ją, że odgadła wtedy zamiary Kamili. Był bardzo szczęśliwy.

VIII

Pan Ignacy Zahorowski, narzeczony Anusi, posiadał małą wieś o cztery mile od Czapliniec. Na początku lata zobaczył Annę w kościele i od razu mu się spodobała. Widział, że i ona darzy go uczuciem i tak doszło do ślubu. Ślub odbył się skromnie i cicho w najbliższej parafii. Józef i Ignacy chodzili do Liceum w Krzemień, stamtąd też się znali. W kilka dni po ślubie, kiedy Ignacy i Anusia przenosili się do Trawisk - wioski Ignacego, w połowie drogi stanęli przed karczmą, żeby odpocząć i napoić konie. Okazało się, że w tym samym czasie przystanęła tam panna Kamila z ojcem, którzy jechali właśnie z rewizytą do państwa Podziemskich. Kamila poznała się wreszcie z Anusią, poszły na bok razem, padły sobie w objęcia. Kamila kazała dziewczynie mówić sobie po imieniu, zapewniały się nawzajem o miłości Józefa i Kamili. Po całym obrządku przywitania nowej gospodyni w Trawisku, przy najbliższej okazji Anusia opowiedziała całą rozmowę bratu - nie umiał przez to zasnąć, taki był szczęśliwy, ale też z drugiej strony obawiał się, żeby to szczęście nie okazało się zbyt płoche.

Tymczasem prezes przejął dobra państwa Pożyczkowskich. Skutkiem tego jego ambicje zawładnięcia całymi Czaplińcami stale rosły. Przez to stawał się coraz milszym dla Starzyckich - chciał ich najpierw trochę oszczędzić i tym samym sprawić, żeby nie byli tacy czujni wobec niego. W pewnym momencie bał się nawet, gdy widział Kamilę w towarzystwie Józefa, czy aby czasem nic do niego nie czuje, jednak ona bardzo szybko przekonała ojca, że to tylko złudzenie - wszak w karczmie rozmawiała tylko z Anusia, Józefa olała, a i potem zachwycała się Henrykiem i jego matką.

Pewnego dnia przyjechał do prezesa Starzycki z synem. Kamila widziała ich już przez okno, dlatego zamknęła się w swoim pokoju - chciała ochłonąć trochę, żeby się nie zdradziła ze swoimi uczuciami. Podczas rozmowy młodzi nie patrzyli na siebie, nie rozmawiali wcale. Kiedy prezes poszedł pokazać nową młóckarnię, Kamila wysłała pannę Beldeau po herbatę, sama zaś wpadła w objęcia Józefa i zapewniała go o swej miłości. Nade wszystko musieli być jednak ostrożni. Sądziła, że nie będzie potrafiła powstrzymać się ze swoimi uczuciami, więc lepiej dla nich byłoby, gdyby poszła już stamtąd. Tak też zrobiła, a jej ojciec odczytał to jako znak znudzenia jego córki drobnym szlachcicem Józefem. Prezes zaproponował Hipolitowi, aby odkupił od niego ziemię w Czaplińcach po Pożyczkowskich, gdyż dostał ją, ponieważ uległ prośbom biednych ludzi, których to wybawił od kredytów. Starzycki jednak odmówił, gdyż wystarczy mu to, co ma. Nie chciał także zaciągać żadnych kredytów u nikogo. Gdy jechał do domu, ciągle był niepewny co do prezesa. Jego syn natomiast „milczał i bujał w siódmym niebie”.

IX

Prezes na posiadłości państwa Pożyczkowskich osadził Żyda Mortka. Szybko zjednał on sobie mieszkańców wsi, którzy zaciągali u niego kolejne długi (oprócz Starzyckich oczywiście). Mortek pożyczał na niższe procenty, a poza tym ludzie sądzili, że dług u kogoś innego, to jakby zapożyczać się od zera. Przez to ich zadłużenie błyskawicznie wzrosło do rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych. Jednak tym samym Czaplińce stały się małym Paryżem - życie materialne bowiem polepszyło się, Płachty nawet zaczęli chodzić w nowych ubraniach. Polepszyło się życie towarzyskie, urządzano przyjęcia, itp. Ludzie, za namową też Mortka, który bardzo pochlebnie wyrażał się o prezesie, a także za przykładem Pożyczkowskich zaczęli sprzedawać prezesowi swoje ziemie, aż nagle ojciec Kamili posiadł znaczną część wsi, co oczywiście sam wcześniej zamierzył.

Tymczasem u Starzyckich Anusia spodziewała się dziecka, Józef natomiast czytał różne książki, aby nadrobić różnice w oczytaniu między nim a ukochaną. Spotykali się bardzo rzadko, raz na 2-3 tygodnie. Czas odmierzali od spotkania do spotkania. Tak zleciała zima i przeszła Wielkanoc.

Kamila komunikowała się z Józefem przez Anusię - wysyłała list do niej, ona bratu pisała, co otrzymała od Kamili i z powrotem. Kamila dobrze jednak wiedziała, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym Józef będzie musiał wrócić na Podole. Bardzo się tego bała. Równocześnie, aby nie podpaść ojcu, co jakiś czas przyjmowała u siebie Henryka i sama z ojcem go odwiedzała. Czyniła to jednak bardzo niechętnie, gdyż wciąż myślała o innym.

Henryk natomiast, po ich pierwszym spotkaniu, czuł okrutne upokorzenie. Zdał sobie sprawę, na jaką życiową porażkę naraziła go matka swoim wychowaniem pod kloszem. Wyszedł z domu, poowijany jak na ciężkie mrozy i udał się na spacer. Spotkał tam Mazura, Siodłowskiego. W rozmowie Siodłowski zadeklarował się nauczyć Henryka strzelania, jazdy konnej itd. Wszystko to miało się odbyć bez wiedzy matki. Jednak to wszystko nie było takie łatwe. Henryka trzeba było do wszystkiego przyzwyczajać stopniowo, wszystkiego się bał. W połowie kwietnia znów został upokorzony przez Kamilę, na takich samych zasadach jak za pierwszym razem. Wówczas zdecydował się na odważny krok. Tydzień później kazał przygotować konia i udał się nim do Szyszkowców.

Tak się złożyło, że w tym czasie był tam też Józef - przyjechał pożegnać się przed swoim wyjazdem. W trakcie pobytu dostał od ukochanej liścik, w którym pisała mu, że pojedzie teraz na spacer, żeby ojciec niczego nie podejrzewał i będzie na niego czekać w ustalonym miejscu. Jednak w tym momencie nadjechał Henryk, a raczej nadleciał, bo zupełnie nie kontrolował konia i przed domem spadł z niego twarzą do kałuży. Józef pomógł mu się pozbierać, a Henryk wówczas spojrzał na niego z nienawiścią. Odjechał. Okazało się, że kiedy Henryk wyruszył ku Szyszkowcom, pojawiła się na drodze świnia, a koń się jej wystraszył. Henryk wbił mu wtedy ostrogi bezpośrednio w brzuch i koń zaczął dziko pędzić przed siebie. Wszyscy się z tego śmiali, a Kamila odłożyła spotkanie kochanków na następny dzień.

X

Gdy Józef wrócił do domu, spotkał pana Siodłowskiego. Miał on do przekazania dla Józefa wyzwanie go na pojedynek przez Henryka. Józef zgodził się, choć było to dla niego śmieszne. W domu natomiast matka szykowała mu bieliznę na wyjazd, a ojciec ofiarował mu mnóstwo książek, które miałby czytać w czasie nudy oraz księgę prawideł biblijnych. Następnego dnia Józef wyruszył do siostry, aby się z nią pożegnać. U niej także przebywał dziadzio. W lasku obok domu młodego małżeństwa miał się odbyć także pojedynek. Wieczorem Józef poprosił swego szwagra, pana Ignacego, żeby był jego sekundantem. Dziadzio podsłuchał rozmowę i wziął na siebie tę rolę, gdyż wówczas pojedynki były zakazane i na Sybir mogli zostać zesłani zarówno walczący, jak i sekundanci. Tak więc stanęło, że dziadzio będzie sekundować wnukowi. On także domyślił się o co cały pojedynek. Nie był jednak za taką bogatą partią dla Józefa, kazał mu szukać równej sobie.

Nazajutrz na wyznaczonym miejscu stawił się Henryk z Siodłowskim oraz Józef z dziadziem. Wymienili między sobą karteczki, które miałyby w razie ich śmierci świadczyć o tym, że zaprosili się na wspólne polowanie na kaczki, a nie na pojedynek. Zaczęło się. Józef wcale nie strzelał, dziadzio też mu mówił, że to jest najniegodziwsze strzelać do ludzi nie potrafiących się obronić. Henryk natomiast strzelił na oślep i trafił w lewą rękę Józefa. Potem z nadmiaru emocji zemdlał, a dziadzio opatrzył ranę młodemu chłopakowi. Na tym pojedynek się zakończył.

XI

Henryk, gdy wrócił z pojedynku, opowiedział matce o tym, co się stało. Pani Podziemska nie mogła w to uwierzyć. Henryk wypomniał jej wszystko: przez takie wychowanie jakie otrzymał stał się ciamajdą, a nie mężczyzną. Dlatego wyraził chęć wyjazdu za granicę, aby nauczyć się życia. Matka zgodziła się z synem, choć nie przyszło jej to łatwo. Napisałam też list do prezesa, że Kamila może się już teraz oddać Józefowi, bo Henryk wyjeżdża i w związku z tym wszelkie interesy między Podziemską a prezesem wygasają. Kiedy list ten przeczytał prezes, nie mógł w to uwierzyć. Zawołał swą córkę, aby mu to wytłumaczyła, a ona … zemdlała. Gdy ją ocucono przyznała się ojcu, że zemdlała z powodu strachu, czy się Józefowi w tym pojedynku aby nic nie stało, a nie ze strachu, że się wszystko wydało. Ojciec nie mógł w to nadal uwierzyć. Tymczasem sprytna Kamila przekazała Szlomie misję - miał on się dowiedzieć w jakim stanie jest Józef.

Hipolit Starzycki otrzymał list od prezesa. Dokładnie ten sam, który prezes dostał od pani Podziemskiej. Pan Starzycki zdecydował się pojechać na spotkanie z synem. Po drodze w karczmie spotkał Szlomę i dowiedział się, w jakim celu i gdzie jedzie Żyd (też do Józefa). Hipolit nakazał Szlomie, aby nigdy więcej nie spełniał już takich próśb Kamili, gdyż młodzi i tak nie będą nigdy razem, bo nie mogą. To samo też powiedział synowi, gdy dojechał na miejsce. Okazało się, że z Józefem nie jest tak ciężko. Po rozmowie z ojcem, Józef rozmawiał także ze Szlomą. Żyd wcisnął mu po kryjomu list od Kamili, który chłopak przeczytał, gdy został sam (narrator nie pisze, co przeczytał dokładnie). Nazajutrz Józef upewnił raz jeszcze ojca, że zdaje sobie sprawę z tego, że Kamila nie jest odpowiednią kandydatką na jego żonę (ma za duży posag!) i że o niej zapomni.

To samo powtórzył prezes Kamili, kiedy dostał list od pana Hipolita, w którym mniej więcej napisane było tak: panie prezesie, niech się pan nie martwi, Kamila i Józef razem nie będą. Choć szanuję pannę Kamilę, to wolę biedniejszą synową niż synową bez błogosławieństwa ojca. Prezes powiedział Kamili, że jej nie chcą w domu Starzyckich, śmiał się z niej. Tymczasem ona dobrze wiedziała, że wręcz przeciwnie - oni nie czują się jej godni.

Później było jej bardzo smutno, gdy nagle podczas spaceru zobaczyła Amora, a za nim Józefa. Okazało się, że to spotkanie pożegnalne, już na amen. Młodzi wyznali sobie miłość i Józef odjechał. Było to wieczorem, a nad ranem chłopak był już hen daleko…

XII

Prezes, upewniwszy się, że córka przeżyje jakoś to rozstanie, skupił się na grabieży wsi Czaplińce. Oprócz części Pożyczkowskich, miał także kilka innych części tej wioski. Jedna z nich graniczyła z częściami panów Skrętskiego i Zarzyckiego, druga - z panią Birucką, trzecia - z panem Remigiuszem Smyczkowskim, a czwarta - z Płachiankami. Na każdej z tych części prezes w niedługim czasie zaczął stawiać jakieś budowle. I tak: panowie Skrętski i Zarzycki stwierdzili, że koło nich buduje się karczma (już jedna była w sąsiedztwie), potem stwierdzili, że to będzie gorzelnia. Pani Birucka domyślała się, że pod jej bokiem rośnie kuźnia. Zaś pani Płachina przekonała się, że z jej ogródkiem graniczyć będzie nie promenada, jak początkowo myślała, ale .. owczarnia z cuchnącymi owcami. Wszyscy się tym bardzo oburzyli, zebrali się nawet razem, żeby iść do prezesa o tym pogadać. On zaś przyjął ich bardzo przyjacielsko, wysłuchał ich uwag, podziękował im za nie i zapewnił, że zrobi wszystko, aby nie wyrządzić im krzywdy. Ułaskawił wszystkich, ugościł Nawet porządnym obiadem i winem. Jednak roboty budowlane nie stanęły, ale bardzo dobrze się rozwijały - wnet poznali wszyscy, że Prezes to oszust, który sobie z nich drwi.

Dwa dni później Szloma przyszedł do wszystkich, aby odebrać swoje długi. Oni zaś nie mieli pieniędzy, więc Żyd zaproponował, aby wszyscy wystawili mu nowe weksle, odwlekając spłatę długów. Nic nikogo nie kosztowało wystawić weksel, więc wszyscy się zgodzili z chęcią. To samo powtórzyło się, kiedy zawitał do nich Mortka. Tydzień później wszyscy zebrali się na wystawnym śniadaniu u Płachty. Wtedy przyjechał do nich wysłannik prezesa i przywiózł im 10 listów - dla każdego osobno, choć - jak się okazało, treść ta sama. Prezes wyliczył każdemu ile ma długi i żądał natychmiastowego oddania należności, w przeciwnym wypadku groził sądem. Oł, to dopiero był cios. Wszyscy skamienieli.

XIII

Po jakimś czasie emocje opadły. Nawet Mortek wrócił do łask, jednak gdy zaczął nagabywać ludzi do odsprzedania swoich ziem, oni zorientowali się, że Żyd jest na usługach prezesa. Zebrali się wszyscy znów u Płachty i zawiązali związek przeciwko prezesowi. Musieli wybrać prezesa owego związku - miał na to ochotę pan Skrętski, jednak nikt nie wysunął jego kandydatury. Pan Remigiusz Smyczkowski nie dostał poparcia nawet od swojego brata, Pawła. Wreszcie wybrano pana Płachtę i zaczęto świętować z tego powodu. Zaczęły się toasty za wszystkich po kolei i każdy się upił. Na drugi dzień pan Jakub i pan Skrętski udali się do Starzyckiego, aby zaprosić go do związku. Ten jednak odmówił, polecił im tylko się modlić o rozum.

Pan Skrętski, gdy wracał z tej wizyty zauważył, że u niego na podwórku jest kłótnia o gęś. Gęś była pana Zarzyckiego, ale Skrętski ich pobił i odesłał z kwitkiem. Na to pan Zarzycki zaczął zwymyślać Skręskiego. Zaczęli się rzucać mięsem, a Zarzycki zagroził śledztwem. Wtedy Skrętski wpadł na pomysł, pojechał do prezesa i w sekrecie sprzedał swoją ziemię.

W tym samym dniu pani Birucka zaczęła się śmiać z widoku pani Płachciny, która po wyborze męża „na urząd” zaczęła ciągle chodzić w najdroższych sukniach. Płachcina za to ją obraziła i spór wybuchnął. Wreszcie pani Birucka, na złość Płachcinie, pojechała do prezesa i ziemię sprzedała.

Pan Remigiusz Smyczkowski domagał się w tym czasie od Mortka pieniędzy za wynajem karczmy, którą miał w posiadaniu do spółki z bratem, Pawłem. Tymczasem Żyd zapłacił już panu Pawłowi i odmówił żądaniu Remigiusza. Ten poleciał do brata i już kłótnia gotowa! Wreszcie Remigiusz postanowił rozebrać połowę karczmy, za którą nie dostał pieniędzy. Wtedy pan Paweł sprzedał prezesowi swoją część. Takim to sposobem prezes był posiadaczem połowy Czapliniec, a gdy o tym rozpowiedział, wtedy dopiero wybuchła afera. Ludzie zmuszeni sytuacją, przyciśnięci długiem, także sprzedali swoje części, tak, że po lecie Prezes był właścicielem całych Czapliniec, poza majątkiem Starzyckich.

Pan Starzycki tymczasem jeszcze bardziej dbał o swoją własność i swoje bezpieczeństwo oraz jeszcze bardziej stał się ponury i zasępiony.

XIV

Pan prezes bał się Starzyckiego, ale nie ze względu na jego osobę, lecz na osobę swojej córki. Wiedział, że Kamila kocha Józefa i całą jego rodzinę, że jest gotowa na wszystko (chociaż prezes udawał, że tego nie zauważa). Próbował zatem legalnie zaproponować Starzyckiemu sprzedaż ziemi. Najpierw chciał to uczynić za pośrednictwem Szlomy, ale on odmówił. Wysłał więc Mortka, ale Starzycki się nie zgodził. Wtedy miał już prezes czyste sumienie - chciał po dobroci, a się nieudało, więc przystąpił do swojego ulubionego rodzaju ataku. Otóż Hipolit Starzycki godnie znosił wszelkie szkody drobne, ale za to dziadzio bardzo się wściekał o nie. Gdy prezes się o tym dowiedział, miał już gotowy plan. W swoim ogrodzie, który graniczył z wypielęgnowanym ogrodem dziadzia, prezes kazał założyć oborę. Dziadzio powiedział, że jeśli któraś ze świń przedostanie się na jego szparagi, to ją zabije, a chłopom nogi połamie. Dlatego też prezes specjalnie nasłał chłopów, aby wypuścili świnie na ogród dziadzia. Starzec zaś, ze złości, pobił jednego z chłopów, który udawał omdlenie i że w ogóle prawie jest martwy. Przy tym od razu znaleźli się świadkowie zdarzenia, a nazajutrz rozpoczęto śledztwo. Babcia z tego wszystkiego się rozchorowała, dziadzio też sposępniał, bo widział, jakich problemów narobił. Wówczas Hipolit zdecydował się na krok ostateczny - sprzedaż ziemi. O tym wszystkim dowiedziała się Anusia, która napisała do Kamili list o całym tym zdarzeniu. Kazała przekazać list furmanowi, który zrobił to dopiero wówczas, gdy Starzycki był już w gabinecie prezesa (nie było wcześniej okazji).

Prezes, jak zwykle, zaczął owijać w bawełnę, że chłop podobno ma umrzeć, jakie to nieszczęście na nich spadło. Starzycki powiedział, że wie, iż było to zwykłe podpuszczenie, żeby prezes sobie nie myślał, że z głupim rozmawia. Starzycki też powiedział, że wie o tym, że wystarczy jedno słowo prezesa i całe śmieszne śledztwo zostanie zakończone. Prezes już wspominał o warunku, jaki byłby konieczny do takich czynności, gdy wtem … weszła zapłakana Kamila. Powiedziała ojcu, że wie o wszystkim, jak on tak mógł zrobić, że nie chce go oceniać, ale on robi coś niby dla niej, a ona wcale tego nie pochwala, nie chce tego, jest przez to nieszczęśliwa. Wtedy prezes w gniewie oświadczył, że jeśli Starzycki nie sprzeda mu ziemi, to zemści się na jego całej rodzinie - od dziadka do wnuków, ciągle będzie na nich sprowadzał nieszczęścia. Na to Kamila odpowiedziała, że jeżeli teraz ojciec jej nie napisze listu, w którym by kazał całe to dochodzenie odwołać, to ona ucieknie do Józefa na Podole. Ale jeśli napisze taki list, to obiecuje mu, że bez jego zgody, nigdy za niego nie wyjdzie. Potem wyszła, a prezes drżącą ręką list napisał. Gdy Starzycki wychodził i natknął się na Kamilę, która poprosiła go, aby Józef o niczym się nie dowiedział, bo mogłaby mu się rana odnowić, Hipolit zapłakał.

XV

Od tego czasu prezesem targało sumienie. Nie mógł spać spokojnie. Nawet gorzelnia mu się spaliła, siostrzeniec umarł, a chłop (ten sam, którego dziadzio pobił) na jednej budowie spadł obok niego i połamał nogi. Wszystko to prezes odbierał jako złe znaki od Boga. Na domiar złego otrzymał od pani Podziemskiej list, że sprzedała ona swoje dwie wsi, będące pod hipoteką u prezesa i że z tych pieniędzy może spłacić swój dług (bez przekazania mu tych wsi!). Aby zagłuszyć w sobie sumienie, pił i jadł coraz to więcej. Po jednym z takich sutych obiadów, przyszedł Szloma. Prezes narzekał na swój los, skronie mu pulsowały, a serce biło coraz szybciej. Szlema posłał po księdza, a kiedy wrócił wraz z Kamilą do pokoju prezesa, drzwi były zamknięte. Nagle usłyszeli jakiś huk, drzwi wywarzono i okazało się, że prezes już nie żył. Zmarł na apopleksję. Kamila nie mogła sobie tego darować, wierzyła, że swoim zachowaniem przyspieszyła śmierć ojca. Podczas orszaku pogrzebowego Starzyccy, którzy obserwowali to zdarzenie sprzed swojej bramy, płakali nad losem prezesa i jego córki.

Po pogrzebie Szloma pomógł Kamili we wszystkich sprawach papierkowych. Dziewczyna zleciła mu także podróż do Józefa, któremu miał osobiście przekazać pakiet dokumentów, możliwych do otwarcia dopiero w dniu jej ewentualnej śmierci. Kazała także Żydowi dowiedzieć się o losie wszystkich tych ludzi wypędzonych z Czapliniec przez jej ojca. Sama wyjechała z panną Beldeau do ciotki do Lwowa, wcześniej zaś wysłała do Hipolita Starzyckiego list, w którym prosiła go o opiekę nad jej majątkiem podczas jej nieobecności (ustanowiła go już takim opiekunem prawnie, ale teraz go dopiero o tym poinformowała).

XVI

Panna Kamila mieszkała u ciotki we Lwowie, mijały miesiące, a ona zawsze chodziła na czarno, czas spędzała na modlitwach w kościele i na pomaganiu biednym.

Józef mieszkał dalej na Podolu, tęsknił do niej i żył jeszcze pewną nadzieją. Na Boże Narodzenie przyjechał do Czaplniec, odwiedził też Szyszkowce, a ich widok go ponownie zranił. Z takimi uczuciami wrócił do siebie.

Już w końcu stycznia prezes miał gotowy nagrobek marmurowy, otoczony płotkiem z furtką zamykaną na klucz. Starzycki godnie zarządzał majątkiem. Szloma już w połowie lutego wysłał Kamili list, w którym pisał jej o sytuacji dawnych mieszkańców Czapliniec i stanie ich dzieci. Kamila w związku z tym napisała Starzyckiemu, że każdej pannie ma zagwarantować 15 tysięcy posagu. każdy chłopiec ma otrzymywać co miesiąc pieniądze na naukę w gimnazjum lub na Uniwersytecie Kijowskim. Nie zapomniała o nikim. Dzięki tym wiadomościom, bracia Smyczkowscy pogodzili się wreszcie i oświadczyli pannom Płachciankom. Rzeczywiście dostały one należny posag, co przekonało wszystkich o prawdziwości słów Starzyckiego i tym bardziej wszyscy się pogodzili. Chłopcy zaczęli edukację.

W połowie października Kamila pod kościołem zobaczyła karetę, a z niej wychodzącą młodą parę i mężczyznę. Kazała się dowiedzieć kto to - otóż to pan Henryk Podziemski z żoną oraz panem Siodłowskim. Pan Henryk po wyjeździe przez rok uczył się męskiego życia, aż wreszcie spodobał się kobiecie i się z nią ożenił.

Na wiosnę Kamila wreszcie zdecydowała się wrócić. Podjechała karetą pod dom Starzyckich, którzy przyjęli ją najczulej, jak tylko umieli. Przez dwa tygodnie Kamila odpoczywała, nim przejęła zarządzanie Szyszkowcami. Dni te spędzała na odwiedzaniu Czapliniec i na podszeptach z babunią.

W połowie maja na cmentarzu przy grobowcu stał mężczyzna. Podeszła do niego kobieta w żałobie i z zakrytą twarzą. Uklękli oni przy grobowcu i modlili się przez 2 godziny. Potem ona poszła, on chwilę zaczekał i też poszedł.

Na drugi dzień panna Kamila zaprosiła wszystkich, łącznie z babcią do siebie. Starzycki przyjęli zaproszenie. Na miejscu spotkali różnych gości, nawet proboszcza, ale zamiast panny Kamili przywitała ich panna Beldeau. Wtem pojawiła się Kamila w białej sukni, a za nią Józef. Okazało się, że babcia wiedziała o wszystkim. Teraz prosili o błogosławieństwo dziadków i rodziców. Otrzymali błogosławieństwo, wzięli ślub i wreszcie byli szczęśliwi. Odtąd zgoda panuje w tym domu, biegają prawnuczki, rosną dzieci wyposażonych panien, a chłopcy się uczą. Reszta im błogosławi.

AMEN.

Wstęp - Stefan Kawyn

Kolokacja - termin z zakresu dawnego polskiego prawa prywatnego. Oznaczał on ubezpieczenie się danego wierzyciela w pierwszeństwie przed innymi co do odzyskania kapitału pożyczonego na obcy majątek. Dłużnik, nie mogąc dotrzymać zobowiązania wobec wierzycieli, oddawał im majątek, albo dobrowolnie albo przymusowo, pod wpływem wszczętej w sądzie przez wierzycieli akcji.

  1. Powstanie utworu

Kollokację Korzeniowski napisał w miesiąc. Pozwolenie na druk wyszło z Komitetu Cenzury w Wilnie we wrześniu 1846r. i z początkiem roku 1847r. pojawiła się ona w księgarniach. Na jej powstanie złożyło się wiele czynników: obserwacja pisarza rzeczywistości, jego dążność dydaktyczna, wpływy literackie rodzime i obce.

  1. Tematyka wołyńska

Tematem obserwacji pisarza był Wołyń. Przebywał tam długie lata, od młodości aż do roku 1833, kiedy zmuszony był wyjechać do Kijowa. Stosunki wołyńskie były mu więc dobrze znane. Korzeniowskiego pociągała w Wołyniu teraźniejszość. Bystry obserwator dostrzegł w niej szereg zjawisk, które świadczyły o dokonywających się tam przeobrażeniach - zarówno w życiu gospodarczym i społecznym, jak i w obyczajowości.

  1. Problematyka powieści.

  1. Żywioł dydaktyczny

W Kollokacji raz po raz dochodzą do głosu motywy pedagogiczne i dydaktyczne:

Postacią, którą Korzeniowski wprowadził niewątpliwie po to, by mógł wypowiedzieć swe najgłębsze credo jest Hipolit Starzyck. Wyposażył go we wszystkie możliwe cnoty i uczynił wzorem do naśladowania. To człowiek surowych zasad moralnych, które wprowadza w życie i w których wychowuje swego syna, Józefa. U niego pierwiastek rozumu i rozsądku góruje nad uczuciem.

Moralistyka Korzeniowskiego wypowiada się także za pomocą kontrastu: pisarz używa tego środka często, zwłaszcza w celu scharakteryzowania wprowadzanych środowisk, np. przy opisie domu i uczty imieninowej u Płachtów, zestawił z nim cichy i spokojny dworek Starzyckich.

Domostwo Starzyckich, skupisko cnót i ideałów, stanowiło silny kontrast ze wszystkim - lekkomyślnością, próżniactwem, rozrzutnością. Pisarz wynosił jako wzór do naśladowania uczciwość i czystość sumienia, jaką wyróżniała się rodzina Starzyckich. W przedstawieniu tej rodziny widać wyraźną idealizację. Plastyczna postać dziadzia odcina się od ogólnej martwoty obrazu.

Podobnie z końcową akcją powieści: prezesowi kazał zaznać zmiany losu, która jego serce napełniła trwogą przed odpowiedzialnością za wyrządzone zło. Wynagrodzi je dopiero Kamila po śmierci prezesa. I ona także nie jest bez winy - wypowiadając bezwzględne słowa sądu nad postępkami ojca, naruszyła zasadę patriarchalnego porządku w rodzinie: posłuszeństwa i czci.

Ideały, które Korzeniowski głosił w Kollokacji, nie były owionięte duchem postępu - tkwiły w tradycjonalizmie i poza ten ciasny krąg nie wychodziły. Starzyccy żyją wyłącznie w gronie własnej rodziny, nie posiadają kontaktu z sąsiedztwem, nieufnie odnoszą się do dokonujących się przemian. Poglądom tym poświadczył ostatecznie autor w zakończeniu powieści, dając jej złudnie optymistyczny wydźwięk.

  1. Budowa powieści.

Budowa powieści opiera się na dwu zasadniczych motywach: miłość Kamili i Józefa oraz akcja mająca na celu wypędzenie szlachty czaplinieckiej z jej cząstek kolokacyjnych i skupienie w jednym ręku posiadłości.

  1. Środowiska społeczne w Kollokacji

Korzeniowski napisał powieść, która za przedmiot swoich studiów obrała środowiska społeczne, na których tle ukazywała ambitnych, obok tradycyjnych kochanków, ludzi ambitnych ogarniętą typową dla XIX wieku gorączką pieniądza i władzy.

Rolę pozytywnego środowiska drobnoszlacheckiego pełni dworek Starzyckich.

  1. Postaci

Korzeniowski charakteryzuje bohaterów bezpośrednio, jak również poprzez charakterystykę dworku, gospodarstwa, panującego w nim, lub nie, ładu. Z pewnymi postaciami związane są charakterystyczne słowa czy powiedzenia (np. „Jezus Maria!” prezesa) oraz stałe ich gesty - Zagartowski np. kręci zawsze młynka z palców, Szloma zakłada z godnością ręce za pas. Postaci w Kollokacji występują nieraz nierozłącznymi parami (korowód na imieninach u państwa Płachtów). Pary te kojarzył autor na zasadzie kontrastu w wyglądzie zewnętrznym (pan Płachta - chudy, Płachcina - otyła) lub w uosobieniu (Birucki - dobry, jego żona - jędza) lub też na podstawie podobieństwa (bracia Smyczkowscy).

Postaci pełnią różne funkcje:

  1. Efekty komizmu.

Komizm bywa podporządkowany celowi satyrycznemu. Cel ten wyraźnie przebija z obrazu sejmiku szlachty czaplineckiej. Ostrze satyry zwraca się przeciw cudzoziemszczyźnie arystokratki. Satyryczne akcenty posiadają wycieczki autora w stronę wadliwego wychowania młodzieży.

Ukazanie postaci na płaszczyźnie komizmu z nastawieniem nawet satyrycznym nie wyklucza możliwości współczującego ustosunkowania się wobec niej czytelnika - jak w przypadku pani Podziemskiej oraz kolokatorów, których los budzi jednak współczucie.

  1. Związki literackie

  1. Trwała wartość powieści.

Nieprzemijający walor powieści odnaleźć można w rzetelnej i trafnej obserwacji stosunków wołyńskich, które pisarz umiał uchwycić w zjawiskach typowych, w sumiennym, wnikliwym studium środowisk społecznych, w obrazach obyczajowości szlacheckiej czwartego i piątego dziesięciolecia XIX wieku. Dzięki temu Kollokacja spełniać może funkcję literackiego dokumentu epoki.

Plastyka postaci szlachty czaplineckiej także zdecydowała o popularności Kollokacji - zaświadczyła bowiem o wysokim poziomie sztuki realistycznego tworzenia Korzeniowskiego.

W powieść motto po łacinie. Pochodzi ze Starego Testamentu, z Księgi przypowieści.

Parodia dawnego ceremoniału toastowego na zebraniach publicznych, który kończył ogólny toast „Kochajmy się!”

2



Wyszukiwarka