Star Trek USS Ocean Admirał


USS Ocean - Admirał

autorstwo: Shantara Chavez i Paweł Lewicki

Kwatery na statkach klasy Defiant nie są zbyt luksusowe. Statki te bowiem nie zostały stworzone z myślą o długich wyprawach z liczną załoga, ale o misjach bojowych. Jednakże oficerowie Floty umieli stworzyć w tych kwaterach przyjemną atmosferę. Meble, ozdoby w postaci roślin czy małych żyjątek, obrazy i inne upiększenia nie były obce większości kwater.

Jednak na tym okręcie jedna z kwater zasadniczo się różniła. Nie było w niej wygód ani ozdób. Jedyną rzeczą świadczącą o istnieniu mieszkańca była niewielka fotografia oprawiona w solidne drewniane ramki stojąca na szafce z ubraniami. Dla przeciętnego obserwatora fotografia ta była prawie niewidoczna. Wprawne oko mogło jednak łatwo ją dostrzec. Nie miało to jednak znaczenia. W kwaterze tej nikt prócz jej mieszkańca nie bywał.

Tego dnia kapitan był niezwykle podniecony. Jego okręt miał przyjąć specjalnego gościa. Kapitan nie zdradził dotąd załodze, kim jest ten tajemniczy gość. Kazał ubrać się swoim wyższym oficerom w galowe mundury. Wszyscy też zauważyć mogli jak bardzo nerwowy jest kapitan tego dnia. Nikt nie umiał jednak podać przyczyny takiego stanu rzeczy. Nawet obecna wśród załogi Betazoidka nie odgadła przyczyny owego niepokoju.

Kapitan spacerował nerwowo po mostku. Jego niepokój pomału zaczynał udzielać się reszcie obsady mostka. Pierwszy oficer z podirytowaniem wodził wzrokiem za kapitanem. Tylko taktyczny ze spokojem przeglądał po raz kolejny te same dane. Jedynie on był absolutnie spokojny.
- Czas do spotkania? - zapytał po raz kolejny kapitan.
Sternik miał wielką ochotę powiedzieć, że o minutę krótszy od momentu, kiedy kapitan pytał o to po raz ostatni. Powstrzymał się jednak i odpowiedział:
- Godzina i dziesięć minut.
Martin był wyraźnie niezadowolony z faktu, iż jeszcze tak długo musi czekać. Zrobił kolejne dwa okrążenia po mostku po czym oświadczył:
- Za trzydzieści minut wyżsi oficerowie zgłoszą się w sali odpraw. Idę teraz do swojej kwatery. W razie jakichkolwiek problemów proszę mnie wzywać. Jeśli ktoś zaobserwuje coś niecodziennego proszę to natychmiast meldować do mnie. Pierwszy przejmuje pan mostek.
Załoga nie za bardzo zrozumiała, co kapitan miał na myśli używając słów "coś niecodziennego". Nikt jednak o nic nie pytał. Kapitan na wstępie oznajmił, iż misja jest tajna. Wszelkie pytania ucinał tym właśnie stwierdzeniem. Nikt więc o nic nie pytał.

Kapitan zajmował najwygodniejszą i największą kwaterę na statku. Była ona nawet ładnym i przytulnym miejscem jak na pomieszczenie w statku tej klasy. Do tego panował w niej idealny porządek. Każda rzecz miała swoje miejsce. Oprócz kapitana w kwaterze tej mieszkała również jego ulubienica, mała rybka w obszernej kuli. Tuż nad jej akwarium zaś znajdowała się zabytkowa półka z prawdziwymi książkami. Poruszały one głównie tematykę naukową. Były to prace najwybitniejszych umysłów swoich czasów. Kapitan był prawdziwym naukowcem. Był też zapalonym pracoholikiem. Nauka i praca zajmowały go do tego stopnia, iż zrezygnował z założenia rodziny. Jako kapitan uważał, iż musi mieć wolną rękę i móc cały swój czas i uwagę poświęcać załodze. Początkowo marzył o misjach naukowych jednak przyjął dowodzenie na Defiant. Motywy jego decyzji były znane tylko i wyłącznie jemu. Dostał dosyć dobry statek. Miał też ciekawą załogę. Pierwszego oficera można jeszcze było uznać za człowieka, chociaż jego pochodzenie było o wiele bardziej złożone. Główny mechanik był bardzo uzdolnionym osobnikiem, ale prócz tego nikt nie umiał powiedzieć za wiele o jego pochodzeniu lub przeszłości. Oficer taktyczny był Wolkanem. Jako naukowego i drugiego oficera przydzielono mu pół Kilngonkę. Oficerem medycznym był Trill imieniem Voytassik. Stanowisko oficera od łączności przypadło hybrydzie Romulanina i Wolkana.

Kapitan czas dzielący go do odprawy spędził na przeglądaniu danych, jakie dostał od Floty. Kilka rzeczy rzuciło mu się w oczy. Szczególnie zainteresował go jeden szczegół...
Oficerowie zebrali się punktualnie w sali odpraw. Kapitan już tam na nich czekał. Kiedy wszyscy zajęli miejsca wstał i zaczął przemawiać.
- Jak wiecie powierzono nam tajną i niezwykle ważną misję. Naszym zadaniem jest przewiezienie pewnego szanowanego oficera Floty na jedną z planet w pobliżu strefy neutralnej. Ze względów bezpieczeństwa naszego sternika zastąpi osoba zaufana, która przybędzie wraz z tym oficerem. Trasa lotu i miejsce docelowe znane będzie jedynie mnie, szefowi ochrony i pierwszemu.
- Po co te wszystkie zabezpieczenia? - zapytał główny mechanik.
- Flota obawia się zamachu na życie swojego cennego admirała - oznajmił kapitan - Dolatujemy do miejsca spotkania, więc mogę już zdradzić jego nazwisko. Niedawno dowiedziałem się, iż jeden z naszych oficerów miał już okazję go poznać...
Shantara drgnęła. Przez głowę przemknęła jej myśl, którą natychmiast wolała odrzucić. Jak się miało za chwilę okazać jej obawy były słuszne.
- Naszym gościem będzie, niedawno mianowany admirał Montalbana. - powiedział kapitan kładąc akcent na każde słowo. - Poruczniku Chavez służyła pani pod jego dowództwem.
- Tak - bardziej wysyczała niż powiedziała kobieta - Miałam okazję go poznać.
Zaciskała pięści tak mocno, że kostki jej zbielały. Nie uszło to uwadze Alicji, której betazoidzkie zdolności pozwoliły wyczuć nastrój porucznik Chavez.
- Admirał z pewnością będzie zaskoczony - chciał kontynuować kapitan jednak Shantara ucięła watek stwierdzając:
- Z pewnością jestem ostatnią osobą, którą spodziewałby się zobaczyć - po chwili zaś zapytała - Kto będzie zaufanym sternikiem admirała?
- Cóż admirał szanuje swoją osobę - rzekł kapitan - Jego sternik ma stopień kapitana. To niejaki...
- Jonathan Rod? - przerwała porucznik Chavez.
- Tak - odparł zaskoczony kapitan - Skąd pani to wiedziała?
- Razem służyliśmy na USS Saratoga. - wyjaśniła Shantara.
- Podobno jest bardzo dobrym oficerem - zauważył kapitan.
- Można to tak ująć. Jest wyjątkowo posłusznym oficerem - powiedziała kobieta.
Kapitan miał nadzieję uzyskać pełniejsze wyjaśnienia jednak porucznik nie powiedziała już nic więcej. Kapitan był ciekawy, jednak nie chciał wypytywać. On również zauważył jak bardzo ten temat porusza kobietę. Nie mając powodu do kontynuowania spotkania powiedział:
- Zdajecie sobie sprawę, że wszystko, co tu zostało powiedziane jest tajne. Możecie się rozejść. Spotkamy się po przylocie na miejsce spotkania w sali transportera. Nie muszę chyba przypominać o ubraniu galowego munduru?

Jako pierwsza z sali odpraw wypadła Shantara. Nawet nie patrzyła czy inni też wychodzą. Nie próbowała też dłużej ukrywać wzburzenia. Ruszyła przed siebie prawie nie widząc tego, co dzieje się wokół. Widziała jedynie przemykające cienie wspomnień. Ogień buchający dookoła. Twarze ludzi, których już nigdy nie chciała zobaczyć. A pośród tych twarzy jedną jedyną, którą zawsze nosić będzie w pamięci. Słyszała krzyki, przeraźliwe krzyki ludzkie. Pamiętała wszystko dokładnie. Słowa, gesty. Pamiętała trzymające ją ramię. I jedno jedyne słowo "Nie".

Alicja szła do swojej kwatery, by przebrać się w galowe ubranie. Nagle zaczęła doświadczać dziwnych uczuć. Skurczyła się w sobie i z oczu popłynęły jej łzy. Jakaś wewnętrzna siła szarpała jej duszę na strzępy. Alicja zaczęła się trząść. Ledwie zdołała dojść do swojej kwatery. Jeszcze nigdy nie doznała tak gwałtownych uczuć. Zwinęła się w kłębek na łóżku i trzęsąc się jak w febrze leżała tak pogrążona w owym silnym, wszechogarniającym uczuciu.

Pierwszy oficer wszedł do swojej kwatery. On również musiał się przygotować na przyjęcie gości. Jednakże najpierw postanowił coś sprawdzić.
- Komputer - powiedział - Przeszukaj bazę danych załogi. Wyszukaj dane Shantary Chavez. Komputer wykonał polecenie. Pierwszy z zainteresowaniem przeglądał dane. Szczególnie zainteresowały go dwa punkty. Nagle układanka zaczęła nabierać kształtu. Do spotkania nie pozostało już dużo czasu jednak pierwszy uznał, że nie może czekać.
- Komputer - wydał kolejne polecenie - Zlokalizuj porucznik Chavez.
- Porucznik znajduje się w holokabinie. - oznajmił głos komputera.

Holokabina nie była standardową częścią statków tego typu, jednakże na prośbę załogi udało się wygospodarować na nią małe pomieszczenie.
Shantara właśnie była w trakcie swojego klingońskiego programu walk. Pokonywała kolejnego przeciwnika, kiedy nagle drzwi holokabiny otworzyły się. W przypływie adrenaliny kobieta o mało nie uderzyła wchodzącego człowieka. Szybko się opanowała i próbowała złapać oddech. Po chwili zapytała:
- Czy coś się stało?
- Nawet dużo - stwierdził mężczyzna - Na odprawie zapomniała pani wspomnieć o kilku ważnych szczegółach.
- Nie uważam, żeby miały jakieś znaczenie - wyraźnie zirytowana tą wypowiedzią stwierdziła porucznik.
- Ja uważam, że są bardzo istotne - odpowiedział - Może mi pani wyjaśni, kim był komandor-porucznik Julian Chavez?
- To już chyba pan wie - stwierdziła niegrzecznym tonem kobieta - Nie podoba mi się to wywlekanie przeszłości. To nie ma nic wspólnego z sytuacją obecną.
- Mnie się wydaje, że ma bardzo wiele wspólnego - stwierdził pierwszy.
- Doprawdy? - odparła - na przykład co?
- Pani stosunek do admirała może być przez to inny - wyjaśnił pierwszy.
- Sugeruje pan, że mam uprzedzenia? - zaczęła ze złością Shantara - Owszem mam. Nie lubię admirała. Mam swoje powody. Jednak nie uważam, żeby to była pana sprawa. Dopóki to nie wpływa na moją pracę, nikt nie ma prawa się w to wtrącać.
- To jest moja sprawa - stwierdził pierwszy, gdyż wykazuje pani otwartą wrogość wobec admirała. Zastanawiam się tylko, dlaczego?
- Dlaczego? - zapytała zdziwiona - To chyba jasne, dlaczego.
- Nie do końca - wtrącił pierwszy.
- Z całym szacunkiem nigdy nie słyszałam głupszego pytania. - stwierdziła kobieta -Może i nie ma pan żadnych emocji, albo tylko tak udaje. Jednak zapewne w mojej sytuacji ta pana obojętność dawno by opadła.
- Co to za sytuacja? - spokojnie powiedział mężczyzna.
- Proszę nie udawać, że pan nie wie - wybuchła Shantara - Wszyscy wiedzą, co się wydarzyło.
- Ja nie wiem - stwierdził.
- Więc panu powiem, co zrobił admirał, za co dostał awans i medal. Powiem, jakiego człowieka wynagradza Flota, z jakiej kreatury robi bohatera. - krzyczała kobieta - Z jakiej szumowiny zrobiła wzór cnót.
- Obraża go pani, ale nie daje żadnych konkretnych faktów - podniósł głos pierwszy.
- Nie obrażam go - wysyczała kobieta - Nazywam go po imieniu.
- Na jakiej podstawie - krzyknął już nieco zirytowany oficer.
- Na takiej podstawie, że ta szumowina zabiła mi ojca - wykrzyczała wreszcie kobieta. Na chwilę zapanowała cisza. Pierwszy starał się zebrać myśli. Shantara nie patrzyła na niego. Stanęła odwrócona tyłem. Przed oczami wciąż miała te same obrazy. Opanowała nerwy i po chwili powiedziała już nieco bardziej spokojnie:
- Julian Chavez był moim ojcem. Żyłby nadal gdyby nie ten człowiek.
Kobieta wyprostowała się i wyszła pozostawiając nieco oszołomionego mężczyznę samego. Zaproponować miał jej urlop, jednak nie dała mu na to szansy. Niezadowolony z obrotu sprawy wrócił do swojej kwatery. Nie miał ochoty na kolejną konfrontację z tą kobietą.

O umówionej porze przy śluzie zebrali się wyżsi oficerowie. Byli w komplecie. Była także porucznik Chavez. Nie patrzyła na pierwszego oficera. Jej twarz nie zdradzała zupełnie nic.
Kapitan był tak podekscytowany, że ledwie zauważył, kiedy na pokład weszli goście. Lekko puknięty przez oficera taktycznego zorientował się w sytuacji.
- Witam - powiedział - To zaszczyt gościć na statku tak szanownych gości.
Za podstarzałym kapitanem z łysiną na środku głowy stał nieco młodszy mężczyzna o zielonych oczach. To on zabrał głos:
- Dla nas to również wielka przyjemność. Jeśli pan jednak pozwoli udamy się teraz do naszych kwater. Chcemy się nieco odświeżyć.
- Ależ oczywiście - powiedział kapitan - Pierwszy odprowadzi panów do kwater.
- Za pozwoleniem - przerwał kapitan Rod - Admirał chętnie uda się z pańskim pierwszym oficerem. Ja jednak wolałbym być odprowadzonym przez moją wieloletnią znajomą porucznik Chavez.
- Naturalnie - wykrzyknął kapitan - Jednocześnie zapraszam na oficjalny bankiet.
- Najpierw będę chciał z panem porozmawiać - przerwał admirał. - Może to jednak zaczekać do czasu, kiedy się nieco odświeżę.

Pierwszy i admirał ruszyli jako pierwsi. Kilka kroków za nimi szli kapitan Rod i porucznik Chavez.
- Jonathanie - wyszeptała kobieta - dobrze cię znowu widzieć.
- Wzajemnie - odparł - Minęło tyle czasu. Miałaś ostatnio jakiś kontakt z Benjaminem?
- Z Benem? - zapytała nieco zdziwiona - Nie widziałam go od lat. Dlaczego o niego pytasz?
- Ostatnio mówiło się o jego podejrzanych kontaktach... - zaczął niepewnie Rod.
- Sugerujesz, że mam z tym coś wspólnego? - zapytała kobieta.
- Nie skądże znowu - zrehabilitował się kapitan Rod - Jednak mimo wszystko to Twój... wychowanek Twojego ojca.
- Był dla mnie jak brat - poprawiła kobieta - Od kiedy on zaczął tą swoją kampanię przeciw Flocie straciliśmy kontakt.
- Rozumiem - powiedział Rod, a po chwili milczenia zapytał - Jak u ciebie?
- Nadal żyję - powiedziała.
- Wiesz, o co pytam - powiedział niepewnie.
- Wiem - potwierdziła po chwili zaś dodała - Tęsknię za nim. Czasami mam wrażenie, że to ja powinnam była wtedy zginąć.
- Nie jest ci tutaj dobrze? - zapytał.
- Tu? - zdziwiła się.
- Tak - odparł - ponoć to dobry statek i miła załoga.
- Miła? - powtórzyła kobieta - Pewnie tak. Jednak podobnie jak wy nienawidzą mnie.
- Nie było, aż tak źle - skwitował Rod.
- Jak to nie? - uśmiechnęła się kobieta - Na początku mnie nie cierpieliście. Podobnie było z osobą Bena. Mieliśmy tam tylko siebie.
- Zawsze Cię kochał - dziwnym tonem powiedział Rod.
- Przecież byliśmy jak rodzeństwo, więc to normalne - uśmiechnęła się - Napsuliśmy wam nie mało krwi.
- Masz na myśli te stworzenia, które sprowadziliście na pokład? - zapytał Rod z uśmiechem w myślach jednak przemknęło mu, iż co innego chciał powiedzieć.
- Nie sprowadziliśmy stworzeń tylko zboże - wyjaśniła - Nie wiedzieliśmy, że są w nim myszy. Ben chciał upiec prawdziwy chleb tak jak nauczył go jego przyjaciel.
- Kapitan udzielił wam nagany - powiedział Rod.
- Ale chleb mu smakował - zaśmiała się dziewczyna.

Podczas rozmowy Rod i Chavez nie zwracali uwagi na idących przed nimi ludzi. Ich cicha rozmowa stawała się coraz głośniejsza. Pierwszy z zainteresowaniem się jej przysłuchiwał. Nie mógł nie zauważyć jak ożyła kobieta na wspomnienie o niejakim Benjaminie. Zastanawiał się, jaka historia musiała rozegrać się na pokładzie USS Saratoga. Zauważył też, że kobieta ani razu nie spojrzała Rodowi w twarz. Przez cały czas patrzyła gdzieś na bok.

Dotarli do kwater. Admirał i kapitan weszli do środka pozostawiając pierwszego i kobietę samych w korytarzu. Mężczyzna chciał rozpocząć temat owego Benjamina nie bardzo jednak wiedział jak to zrobić by porucznik znowu nie wybuchła.
- Dobrze się znacie z kapitanem Rodem. - powiedział w końcu.
- Kapitan Rod był najlepszym przyjacielem Benjamina - powiedziała w końcu kobieta ściszonym głosem.
- Wyglądało to tak jakby był i pani przyjacielem - oznajmił.
- Nie był - odpowiedziała - Oprócz Bena nie miałam przyjaciół.
- Kim był Ben? - padło po chwili kolejne pytanie.
- Mój ojciec znalazł go podczas jednej z misji ratunkowych. Jego rodzice zginęli. Ojciec wychował go jak syna - wyjaśniała.
- Był Klingonem? - pytał dalej mężczyzna.
- Nie - lekko uśmiechnęła się dziewczyna - Nie jest Klingonem... Służył razem z nami na Saratodze...
- Co się potem z nim stało? - zapytał komandor.
- Odszedł z Floty - wyjaśniła - Miał inne zasady. Zapewne słyszał pan o poruczniku Bromwellu. To właśnie Ben.
- Mówisz o tym poruczniku Benjaminie Bromwellu? - zapytał zdziwiony oficer.
- Właśnie o tym - uśmiechnęła się już pewniej Shantara.
- Wychowywaliście się razem? - dziwił się dalej komandor.
- Tak - powiedziała kobieta - Wielki rebeliant, zaprzysięgły wróg Floty i Romulan to właśnie mój przybrany brat.
Doszli już do kwatery dziewczyny. Pierwszy miał ochotę zadać jeszcze kilka pytań, ale się powstrzymał.
- Będziesz na bankiecie? - zapytał na koniec.
- Oczywiście - odparła wchodząc do swojej kwatery.

W tym czasie Alicja poprosiła kapitana o chwilę rozmowy.
- Wyczuwam coś dziwnego - oznajmiła, kiedy weszli do jego gabinetu.
- Słucham. Co to takiego? - rzekł kapitan siadając.
- To mieszanina różnych emocji - powiedziała powoli dziewczyna - Silnej złości, gniewu, nienawiści, lęku... Czy mogę mówić nieoficjalnie?
- Oczywiście - żachnął się kapitan.
On i Alicja byli dobrymi znajomymi. Cechowały ich odmienne charaktery. Potrafili jednak znaleźć nić porozumienia, która sprawiała, że stali się przyjaciółmi.
- Mam wrażenie, że na pokładzie dzieje się coś złego - powiedziała po chwili wahania Alicja - Czuję, że ktoś stara się mnie blokować. Są jakby niewidzialne mury, przez które nie mogę przeniknąć...
- Czy to się wiąże z naszymi gośćmi? - zapytał kapitan.
- Nie mam pewności, ale chyba tak - odparła dziewczyna.
- Dziękuję Ci za ostrzeżenie - powiedział kapitan - Postaram się wzmocnić środki ostrożności.

Shantara szybko wyczuła, że coś jest nie tak. W kwaterze czuła obecność kogoś obcego.
- Komputer światło - krzyknęła wyjmując fazer.
Nie strzeliła jednak. Oniemiała patrzyła przed siebie. Jej usta poruszyły się w bezwiednym słowie.
- Zaskoczona? - dotarł do niej głos, który dobrze znała.
- Ben - wyszeptała - Ale jak...?
Ciemnowłosy mężczyzna odłożył zdjęcie, które przed chwilą trzymał w dłoni i podniósł się.
- Jak się tu dostałem? - zadał pytanie za nią - To nie było trudne. Chyba nie zapomniałaś o moich umiejętnościach?
- Dlaczego tutaj jesteś? - powoli dochodziła do siebie dziewczyna.
- Mnie też miło Cię widzieć - uśmiechnął się Ben.
- Wiesz, że zawsze jesteś miłym gościem - powiedziała - Wolałabym jednak legalną wizytę.
- Nie mogłem przyjść legalnie - zaśmiał się arogancko - Jestem tu w konkretnym celu.
- Domyślam się, ale nie mieszaj mnie w to - oznajmiła.
- Jak mogę Cię nie mieszać? - zapytał ze zdziwieniem - To był Twój ojciec. Montalbana wydał mu rozkaz, mimo, że wiedział, iż nie ma szans wyjść żywy. Zaprzedał go. Mógł uratować jego, ale uratował tego Romulanina. Mało tego wysłał do palącej się części statku po ten głupi przedmiot.
- Rod tu jest - powiedziała cicho Shantara.
- Dwie pieczenie przy jednym ogniu - oznajmił Bromwell.
- Ben ja nie mogę... - powiedziała kobieta.
- Nie musisz - oznajmił Ben - Chciałem się tylko z Tobą zobaczyć. Widzę jednak, że Twoja krew wystygła... Sam to załatwię. Chyba, że mnie wydasz....?
- Nie - po chwili westchnęła dziewczyna - Nie wydam Cię. Ale nie pomogę Ci także...
- Rozumiem to - odparł Ben - zniknę potem...
- Wiem - rzekła - Za kilka minut mam bankiet powiedziała - Jak wrócę...
- Nie będzie mnie już tu wtedy - powiedział Ben.
- Mamy kilka minut na rozmowę - powiedziała.

Kapitan wydał odpowiednie rozkazy i był pewien, że bardzo dobrze zabezpieczył statek i gości na każdą możliwość. Jednak przeczucia Alicji nadal go niepokoiły. Wiedział, że dziewczyna nie przyszłaby do niego, gdyby nie była zupełnie pewna...
Bankiet rozpoczął się o planowanej porze. Przybyli na niego wszyscy wyżsi oficerowie. Kapitan przez cały czas znajdował się w pobliżu admirała. Miał nadzieje, że jeśli coś zacznie się dziać zdoła go chociażby własną osobą ochronić. Rod tymczasem był nieobecny. Znajdował się na mostku. Samodzielnie pilotował okręt tajnym kursem.

Shantara stała z daleka od Montalbana. Ze swego miejsca śledziła wzrokiem admirała. Zastanawiała się co planuje Ben. Obawiała się o niego. Jednak nie potrafiła nawet sama przed sobą ukryć, że życzy mu powodzenia. Ona również miała chęć dokonania zemsty. Czuła jednak, ze nie może złamać tego co przysięgła sobie przyjmując służbę na USS Ocean. Obiecała sobie nie mieszać spraw prywatnych i pracy. Jednak całym sercem popierała teraz Bromwella.
- Wygląda na to, że admirał polubił naszego kapitana - usłyszała za sobą i lekko drgnęła.
Obróciła się w stronę, z której dochodził głos. Jednak już wcześniej wiedziała, kto za nią stoi. Znała ten głos. Nieraz wydawał jej rozkazy. Kiedy spojrzała w jego stronę napotkała spojrzenie jego czarnych oczu.
- Tak - odparła - Na to wygląda. Zdaje się być zaniepokojony... - dodała po chwili.
- Masz racje - powiedział pierwszy - Trudno mu się jednak dziwić. Twój znajomy prawie przejął dowodzenie na mostku...
- Znajomy? - zapytała lekko zdziwiona a strach ścisnął jej gardło.
- Jonathan Rod - powiedział mężczyzna z czymś w rodzaju niechęci w głosie.
- Ach on - westchnęła dziewczyna - No tak on zawsze miał skłonności dowódcze.
- Dobrze go znasz... - wypowiedz pierwszego przerwało gwałtowne szarpnięcie.
Kapitan wywołał mostek i uzyskał informacje o nagłym ataku niezidentyfikowanej jednostki.
- Udało się nam też namierzyć intruza - donosił oficer ochrony - Nie uwierzy pan, ale to sam Ben Bromwell...

Nagle transmisja się urwała. Kapitan bezskutecznie starał się kogoś wywołać. Szybko domyślił się, że ktoś dokonał sabotażu na statku... Nietrudno było domyślić się kto mógł tego dokonać.
- Komputer zlokalizuj Jonathana Roda - wydał komendę pierwszy.
- Kapitan Rod nie znajduje się obecnie na pokładzie - odpowiedział głos komputera.
- Kiedy kapitan Rod opuścił pokład? - zadał kolejne pytanie pierwszy.
Tym razem nie uzyskał jednak odpowiedzi. Kolejne systemy ulegały uszkodzeniu.
- Pierwszy proszę zabrać admirała do promu i jak najszybciej się stąd oddalić - wydał polecenie kapitan - Porucznik Chavez pójdzie pani z nimi. Ja nie mogę opuścić okrętu w takiej chwili...
Shantara znieruchomiała na chwile, nie spodziewała się, że kiedyś będzie musiała bronić tego człowieka. Nie rozumiała dlaczego kapitan wydał taki rozkaz, szargały nią sprzeczne uczucia. Wzrok kapitana był jednak nieubłagany.

Prom szybko oddalił się od statku. Admirał siedział w nim sztywny i spięty.
- Nie rozumiem - powiedział - Rod był moim najwierniejszym oficerem. Jak mógł mnie zdradzić? Przecież do wszystkiego doszedł dzięki mnie... Dlaczego miałby chcieć mnie skrzywdzić? On za dużo wie o mojej tajnej misji, jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie...
Pierwszy z zainteresowaniem przyglądał się siedzącej w fotelu obok pół Klingonce. Widział jak złość opanowuje ją i przejmuje nad nią kontrolę. W pewnym momencie złość okazała się silniejsza od dziewczyny.
- Jak to dlaczego pana zdradził - powiedziała odwracając się do admirała - Zawsze kariera była dla pana ważniejsza niż ludzie. Zabił pan mojego ojca...
- Twój ojciec poświęcił życie dla ratowania innego gatunku - powiedział Montalbana z naciskiem.
- A medal za to dostał pan - krzyknęła - Wysłał go pan tam mimo, że wiedział pan, że to samobójcza misja.
- Twój ojciec był ochotnikiem - odparł już z pewną dawką niepewności admirał.
- Czemu sam pan tam nie poszedł? Czemu teraz trzęsie się pan ze strachu? - oskarżała kobieta - Powiem panu dlaczego. Jesteś tchórzem Montalbana. Zwykłym...
Nagła transmisja przerwała kobiecie.
- Wywołuje nas obca jednostka - powiedział pierwszy, który przez całą kłótnie pozostał obojętny - Chcą rozmawiać z panią...
- Tak? - powiedziała kobieta.
- Shantara - usłyszeli głos mężczyzny, w którego porucznik Chavez bez trudu rozpoznała Bena - Musisz natychmiast opuścić prom. Jest uszkodzony. Nie chciałem Cię w to mieszać. Nie przewidziałem, że znajdziesz się na promie. Uciekajcie...
Zanim Ben zdołał dokończyć promem wstrząsnął nagły wybuch. Poparzony admirał padł na ziemię. Dziewczyna zerwała się i podbiegła do niego.
- Źle z nim - oznajmiła - Musimy go natychmiast przenieść bo inaczej...
- Nie da rady - odpowiedział pierwszy - Transporter jest zepsuty. Inne systemy też siadają... Musimy gdzieś lądować.
- W pobliżu nie ma zamieszkałych planet. Najbliższa ma jednak znośną atmosferę - powiedziała dziewczyna.
- Nie mamy wyboru... - ledwie słyszalnie powiedział pierwszy.

Ciemność zapadła. Było coraz zimniej. Dookoła rozpościerała się pusta przestrzeń. Nie było nikogo żywego oprócz załogi rozbitego promu.
- Więcej już dla niego nie zrobimy - powiedział pierwszy zakładając na głowę nieprzytomnego mężczyzny ostatni opatrunek - obrażenia są zbyt poważne byśmy mogli sobie z nimi poradzić...
Położyli admirała na ziemi i nakryli go tym co znaleźli w promie. Oboje zdawali sobie sprawę, że to tylko kwestia czasu. Przez cały czas od momentu rozbicia się na planecie niewiele mówili. Cisza była przejmująca i wyrażała całą bezsilność jaka stała się ich udziałem. Nie byli nawet w stanie wezwać pomocy. Musieli czekać, aż ktoś ich odnajdzie. Nie wiedzieli jak bardzo ucierpiał Ocean i ile potrwają naprawy. Nie mogli też liczyć na pomoc Ratsów, organizacji Bena Bromwella. Ci z zasady bowiem nie pomagali wrogom. Zwalczali wszystko co dotyczyło Federacji...

Pierwszy rozmyślał i starał się znaleźć jakieś wyjście. Nie lubił bezsilności, przygnębiała go i przypominała najgorsze momenty życia. Zarówno on jak i Shantara byli w dość dobrym stanie, poza lekkim poparzeniem na prawej nodze nie odczuwał bólu. Fakt, że udało im się przeżyć graniczył z cudem, patrząc na admirała i stan promu zdał sobie z tego bardzo dobrze sprawę.
Shantara też nie ucierpiała zbyt mocno - rana pod łopatką dawała jej się trochę we znaki, ale jej klingoński charakter pozwalał jej znacznie lepiej znosić ból. Patrzyla na admirała i zaczęła znów widzieć w nim człowieka. Był taki bezradny, sama nie wiedziała co myśleć.

Cisza trwała już bardzo długo. Powoli w połączeniu z zimnem zaczynała stawać się nieznośna. Jednak to co ją przerwało było jeszcze gorsze.
Stary ziemski przesąd mówi, że człowiek na chwilę przed śmiercią zawsze odzyskuje siły i przytomność... Kiedy admirał Montalbana nagle przywołał do siebie Shantarę, ten właśnie przesąd przypomniał jej się z całą swoją okrutnością.
- Nie chciałem być powodem śmierci pani ojca - powiedział cicho admirał - Teraz jednak kiedy umieram mogę powiedzieć śmiało, że jestem tchórzem... Przepraszam. Zawsze bałem się śmierci, a teraz kiedy jest blisko... Podziwiam pani odwagę...
- Nie umrze pan - powiedziała z naciskiem dziewczyna.
- Już za późno - rzekł a jego głowo powoli opadła - Już... ciemno... nie czuje nóg...
- Nie - krzyknęła dziewczyna.

Zerwała się i podbiegła do leżącego na ziemi mężczyzny. Zaczęła robić mu masaż serca. Jej ruchy były nerwowe, stopniowo stawały się niemal paniczne. Pierwszy przez moment patrzył na jej wysiłki. Wiedział jednak, że są one daremne. Potem podszedł i złapał ją za nadgarstki. Przez moment zaskoczona dziewczyna zatrzymała się w pół ruchu. Podniosła oczy i popatrzyła na niego. To, co ujrzała zaskoczyło ją. W jego oczach było coś dzikiego, przerażającego. Nigdy nie spodziewała się zobaczyć czegoś takiego u niego. Ten opanowany, zimny mężczyzna wydawał się niezdolny do jakichkolwiek mocniejszych emocji.

Jednak klingońska krew nie pozwoliła dziewczynie stać biernie w zaistniałej sytuacji. Z całej siły szarpnęła ręce. Uścisk wokół jej nadgarstków był na tyle mocny, że nie zdołała się uwolnić. To rozzłościło ją jeszcze bardziej. Zaczęła się szamotać. Po chwili zaś z całej siły kopnęła mężczyznę w nogę na wysokości kolana. To dało jej chwilę, w której uścisk zmalał i zdołała się uwolnić. Właśnie w tym momencie złość przejęła nad nią kontrolę. Chciała się zemścić na pierwszym za to, że był silniejszy. Nie mogła znieść tego, iż jej to pokazał. Podniosła rękę próbując go uderzyć. Jednak on okazał się szybszy. Zatrzymał jej rękę w połowie drogi. Dziewczyna ponownie zaczęła się szamotać. Oboje byli nieco osłabieni, stanęli w uścisku koncentrując resztki sił.

Siła i spryt mężczyzny zaimponowały jej. Również jego pewność. Znała go już od jakiegoś czasu. Wiedziała, że był zimny do wszystkich. Zawsze mocno koncentrował się na swej pracy, był ambitny ale i honorowy. Znała te strony jego osobowości. Powoli jej złość ustępowała miejsca czemuś innemu...

Popatrzyła w oczy mężczyzny i nabrała pewności. Wolną rękę podniosła na wysokość jego ramienia i mocno je uchwyciła. Mężczyzna gwałtownym ruchem szarpnął za rękę, którą trzymał i przyciągnął dziewczynę do siebie. Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa. Potem on odnalazł usta kobiety swoimi wargami i namiętnie pocałował. Dziewczyna podniosła dłonie i zanurzyła w jego włosy.
- Nie tutaj - szepnęła...

Zniszczenia na statku okazały się niewielkie. Kapitan wraz załogą szybko poradzili sobie z odzyskaniem kontroli nad okrętem. Niewiele czasu zajęło im też zorientowanie się z w sytuacji. Dzięki wspólnym wysiłkom całej maszynowni pod wodzą głównego mechanika udało się odzyskać czujniki i zlokalizować miejsce rozbicia się promu.

Zakłócenia powodowane przez atmosferę planety uniemożliwiały przeniesienie rozbitków bezpośrednio z powierzchni, utrudniały też w znacznym stopniu lot promu.
- Nie mogę nikogo zmusić do lotu tam... - powiedział kapitan w przemowie do całej załogi - Na planecie znajdują się pierwszy i drugi oficer oraz ważna osobistość. Nie mogę też ich tam pozostawić. Jeśli nikt nie zgłosi się na ochotnika do lotu polecę tam osobiście.
- To nie będzie konieczne - oznajmił pierwszy mechanik Sebastian - Ja polecę.
- Doceniam pana odwagę, ale będzie pan potrzebny tutaj - odpowiedział kapitan. Nie wiemy gdzie są terroryści, a jeszcze nie rozpracowaliśmy ich kamuflażu.
- Pan doskonale wie, że ja mam najlepsze doświadczenie w podobnych sprawach - powiedział dość tajemniczo mechanik.
Kapitan chwilę pomyślał, pozostała część załogi mostka zaczęła spoglądać po sobie. Wszyscy wiedzieli, ze tylko kapitan zna przeszłość Sebastiana.
- W porządku - przerwał ciszę kapitan - poleci pan.

Paweł jako pierwszy usłyszał hałas na zewnątrz promu. Zorientował się, że ktoś nadchodzi. Z trudem podniósł się z ziemi. Bolało go ramie. Podejrzewał też złamanie kilku żeber. Jego towarzyszka jednak nie była w dużo lepszym stanie i to dawało mu niemałą satysfakcje. Czuł, że sprostał zadaniu.
Lekko poruszył śpiącą kobietę. Otwarła oczy i popatrzyła na niego.
- Ktoś idzie - powiedział cicho.
- To ktoś z naszych? - zapytała nie do końca przytomnie.
- Nie wiem - oznajmił - To bardzo możliwe...
- A jeśli to wróg? - raczej powiedziała niż zapytała. - Nie mamy broni...

Ich rozważania zostały przerwane nagłym pojawieniem się w promie ciemnowłosego mężczyzny o wydatnym nosie.
- Nie ruszać się - krzyknął celując do nich z broni, jednak jego pewność szybko znikła z twarzy - Co się tutaj dzieje? - zapytał nieco oniemiały zaistniałą sytuacją.
- Raczej co Ty tutaj robisz Ben? - powiedziała Shantara wstając - Powinieneś być daleko nim naprawią Ocean. Przecież po to go uszkodziłeś. Ty i Jonathan przewidzieliście wszystko...
- Prócz tego, że Ty będziesz w promie - powiedział Ben - Nie odpowiedziałaś mi jednak.
Nastała kilkusekundowa cisza.
- Admirał nie żyje? - bardziej stwierdził niż zapytał Benjamin.
- Jego obrażenia były zbyt poważne... - odpowiedziała Shantara.
- Ilu was tu jest? - przerwał konwersacje pierwszy.
- Jestem sam - odparł Ben.
- Więc kto teraz się zbliża? - zapytał pierwszy.

W ciszy jaka zapadła wszyscy usłyszeli odgłos kroków zbliżającego się człowieka. Wyćwiczony w walce Bromwell szybko przebiegł za oficerów Oceanu i zajął pozycję umożliwiającą mu strzał do wchodzącej osoby. Shantara równie szybko przemieściła się na tył promu, pierwszy zaś zaskoczony nieco zaistniałą sytuacją ukrył się za jednym z foteli. Nie wiedział teraz kto z kim trzyma i kto się zbliża, nie wiedział też co uczyni Bromwell, zastanawiał się czy postępować zgodnie z intuicją czy poczuciem obowiązku. Tymczasem sprawy toczyły się bardzo szybko.

Po chwili do środka wkroczył inny ciemnowłosy mężczyzna. Był to Sebastian - główny mechanik USS Ocean. Niesamowicie wprawnie ukrył się za jednym z paneli i uzyskał w ten sposób przewagę taktyczną. Z ukrycia zauważył stojącego naprzeciw Bromwella, jego ręka odruchowo sięgnęła po fazer. Jednak nie zdążył wystrzelić. Nagły cios w głowę powalił go na ziemię.
- Uciekaj Ben - krzyknęła Shantara odkładając potężną część promu, którą zamroczyła mechanika, duża ilość adrenaliny pozwalała jej zapomnieć o bolących ramionach i żebrach.
- A on? - zapytał Ben patrząc na pierwszego.
- On docenia to, że chciałeś ratować nam życie - powiedziała dziewczyna niepewnie spoglądając na niego.
Pierwszy tylko lekko skinął głową. Nie powiedział jednak ani słowa.

Kapitan z niezadowoleniem patrzył na raporty swoich oficerów.
- Dwóch wywrotowców pokonało moich najlepszych oficerów - powiedział - Admirał nie żyje...
- Może gdyby oficerowie zajmowali się tym co trzeba... - zaczął Sebastian ale kapitan przerwał mu:
- Cisza... Wiem, że to także moja wina. Daliśmy się podejść. Lepiej zastanówmy się nad dobrym wytłumaczeniem. Za dwie doby będę musiał osobiście złożyć wyjaśnienia na Ziemi. Podobno jeszcze nikomu nie udało się powstrzymać Bromwella, może w związku z tym nie będą dla nas bardzo surowi. To najgorszy dzień w mojej służbie we flocie. Zaczynam żałować... - kapitan przerwał myśl, by po chwili dodać głośno - rozejść się.

Wyszli z gabinetu kapitana wspólnie. Sebastian jednak szybko się oddalił w stronę swojej kwatery. Paweł i Shantara sami weszli do turbowindy. Przez chwilę jechali w milczeniu. W końcu krępującą ciszę przerwał pierwszy:
- Masz jakieś plany na wieczór? - zapytał.
- Właściwie planowałam wypróbować nowy program walk klingońskich - powiedziała - Czemu pytasz?
- Myślałem o kolacji - powiedział nieco ciszej.
- Mogę zrezygnować z treningu - równie cicho stwierdziła kobieta.
- Właściwie zawsze intrygowały mnie klingońskie sztuki walki - stwierdził pierwszy - Może wypróbujemy ten program wspólnie a później cos zjemy?
- Ciekawy pomysł - powiedziała dziewczyna - nie myśl sobie jednak, że będziesz mieć jakieś fory.
- Może cię zaskoczę - uśmiechnął się mężczyzna.
Popatrzyli się na siebie wymownie. Teraz wszystko było już na swoim miejscu...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Star Trek USS Rutherford Prolog 2
Star Trek Gdzie jest Admirał
Star Trek TOS Probe
star trek a chronicle S7UA5N22DVFQ5USC27R5HDLVETFB7JHIVFJVPWA
LUG Star Trek RPG The Expanded Universe Ship Recognition Manual Vol 5 Ships of the Romulan Star Em
star trek
Star Trek New Bajor
Star Trek Endevor 'Okręt'
STAR TREK Enterprise Broken Bow (Novelization by CAREY,
Star Trek Endevour The probe
Star Trek Dziedzictwo
Star Trek Hagora
Star Trek Space Cruise Vamato Pojedynek
#0182 – A Star Trek Convention
Star Trek Męstwo Honor Odwaga
Star Trek Starfleet Academy The First Mission
Star Trek Psy Wojny
Star Trek Krytyczna decyzja
Star Trek SovTrek

więcej podobnych podstron