Rozdział XVIII
Płomień
Czyli
Nigdy więcej
CASIDY:
-Casidy, zmiataj stąd! - pokręciłam energicznie głową.
-Nie ma mowy, nie zostawię Cię.
- Mówię Ci, wynoś się st…. - Nie zdążył skończyć, dwa najsilniej wyglądające wampiry rzuciły się w jego stronę. Pozostała dwójka zajęła się mną. Nie byli wykwalifikowanymi wojownikami. W zwykłej walce, nie mieliby szans na pokonanie mnie, nawet we dwójkę. Ale teraz nawet chodzenie sprawiało mi problem. Oberwałam. Niski wampir o twarzy dzikusa zadał mi potężny cios w brzuch. „Cholera”. Zgięłam się w pół, z moich ust pociekła krew. „To nic takiego Cas, dasz sobie radę.” Wstrzymałam mimowolnie powietrze, całą siłą woli zmusiłam się do wyprostowania. Dość powolnym ruchem ręki złapałam jednego z przeciwników za włosy. Wyrzuciłam go w powietrze, rozbił się z impetem o drzewo. Błyskawicznie znalazłam się obok niego i wyrwałam mu całe ramie.
-Anthony! Ogień! - Rzucił mi zapalniczkę. Jego walka wydawała się być o wiele cięższa. Szybko rzuciłam zapalniczkę na kupkę liści i gałęzi. Buchnął płomień. Blokowałam ramieniem jednego z napastników, drugi wciąż był lekko oszołomiony. Chwyciłam rękę, którą trzymałam obiema dłońmi, przyłożyłam stopę przy łokciu i energicznie wyprostowałam. Rozerwała się na pół. Kawałki wrzuciłam do ognia. Walka rozgorzała na nowo. Obrona szła mi całkiem nieźle, jednak atak z mojej strony był praktycznie zerowy. Jeden z wampirów rzucił mną o drzewo. Obraz zaczął mi się zamazywać. „Trzymaj się Cas”. Przyłożyłam rękę do głowy. Zdecydowanie pękła mi czaszka. Muszę się pospieszyć. Zmusiłam się do wysiłku. Po kilku minutach z jednego z napastników została kupka popiołu. Spojrzałam z nienawiścią na drugiego. Mrugnął porozumiewawczo do swojego towarzysza, walczącego z Anthonym. Zamienili się miejscami. Już po mnie. Skoro nawet Tony nie umiał sobie z nim poradzić, to co ja mogę? Walczyliśmy. Był zdecydowanie lepszy niż tamci. Po chwili najsłabszy z pozostałej trójki leżał już w ogniu. Świetnie Anthony. Chwila nieuwagi. Tylko jedna sekunda. Przeciwnik wbił mi wyprostowaną dłoń w brzuch. Nie mogłam się ruszyć, choć byłam świadoma wszystkiego, co się wokół mnie działo. Osunęłam się na ziemię. Anthony spojrzał na mnie przerażony. Szybko skoczył w moją stronę.
-Księżniczko, nic Ci nie jest?
-Nie- Wymruczałam. - Anthony, pomóż mi wstać. Proszę. Jeszcze mogę walczyć. - Uśmiechnął się smutno.
- Przepraszam za wszystko, Casidy. Kocham Cię. - Pocałował moje czoło. Wszystko działo się tak szybko, a może wolno. Minęły sekundy, godziny, dni ,miesiące, lata? Nic już nie widziałam, mogłam tylko słuchać. Nie było krzyków, wrzasków. Tylko ten dźwięk. Dźwięk rozrywanego ciała.
-Casidy, Casidy! CASIDY! - Ktoś obejmował mnie ramieniem.
-Ai? - Otworzyłam gwałtownie oczy. Byłam wciąż na polanie. Zobaczyłam przerażoną twarz Aidena i Carlisle'a. Jasper również siedział przy mnie. Rozejrzałam się. W głębi duszy wiedziałam, co zobaczę. Wielkie ognisko. W środku porozrywane ciała. Byłam pewna, że jest ich pięć.
-Anthony - Kilka łez pociekło po moim policzku. Ai spojrzał na mnie ze smutkiem
-Niestety, spóźniliśmy się Casidy- głos mu się załamał. Po policzkach pociekły mi łzy. Straciłam przytomność.
AIDEN:
- TONY! NIE! - nie zdążyliśmy. Dwóch wampirów stało nad ogniskiem. Zwrócili się w stronę Casidy. Zobaczyłem ją. Jeszcze nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Rzuciłem się w ich stronę. Podobnie zrobili Carlisle i Jasper. Byliśmy pełni sił po polowaniu, a mimo wszystko, walka trwała bardzo długo. Jeden z nich zdołał uciec. Drugiego spaliliśmy. Czułem obrzydzenie, gdy wrzucałem go do tego samego ognia, w którym spłonął Anthony.
-Casidy….
CASIDY:
Otworzyłam oczy. Byłam w szpitalu. Obok mnie siedzieli Ai i Carlisle. Podniosłam rękę i dotknęłam swojej głowy. Była zabandażowana. Czyli naprawdę miałam pękniętą czaszkę. Tylko tyle?
- Pęknięta czaszka, złamane trzy żebra, przebite płuco i mnóstwo złamań o siniakach już nie wspominając. - wyliczył Carlisle. Skrzywiłam się.
-Od kiedy tu jestem?
-Około dwóch tygodni.
-Co?
-A jak myślisz, dlaczego tak dobrze się czujesz? - Carlisle uniósł brwi. Miał rację. Niektóre rany musiały się już zagoić.
Przez kolejny tydzień wciąż udawałam, że śpię. Tak naprawdę, rozmyślałam o Anthonym. Czułam się winna.
Gdybym nie wyciągnęła go na ten trening….
Gdybym była lepsza w walce….
Gdyby mnie nie kochał….
Gdyby mnie nigdy nie spotkał….
Czy kiedykolwiek przestanę ich tracić?
Nie wiem, ile czasu minęło. Może kilka dni, a może tygodni. Wiem, że w końcu byłam w domu. Aiden miał przyjść za godzinę, by sprawdzić, czy wszystko ze mną ok. Ale nie było ok. Nie było nawet „w porządku”. Właśnie straciłam przyjaciela. Właśnie straciłam mistrza. Straciłam kolejną osobę, którą kochałam. Kolejna osoba zginęła…. przeze mnie. Kto teraz stoi pomiędzy mną a tymi, którzy chcą mnie dorwać? Odpowiedź była prosta.
Aiden wszedł do pokoju. Leżałam na łóżku.
-Jak się czujesz?
-A jak myślisz?
-Zapewne źle. - Usiadł obok mnie. Gładził moje włosy.
-To moja wina, nie powinienem wyjeżdżać. Do tego jeden z wampirów uciekł
-Nie, to wszystko przeze mnie.
-Daj spokój. - Skrzywił się, jakbym powiedziała brzydkie słowo. Otworzyłam usta, a później je zamknęłam. Nie, nie wahałam się. Po prostu muszę poczekać na odpowiednią chwilę.
************
Następnego dnia w szkole wszyscy próbowali się dowiedzieć, co mi się stało. Oficjalna wersja była taka, że miałam wypadek samochodowy. Po jakimś czasie już się mnie nie czepiali. Alice płaczliwym tonem powtarzała mi, jak bardzo jej przykro, że nie zobaczyła niczego wcześniej. Powtarzałam jej, że to nie jej wina i nie powinna się przejmować. Nie musi się już niczym przejmować.
Po lekcjach szłam w milczeniu z Aidenem. Teraz jest odpowiednia chwila.
-Aiden.
-Tak?
- Muszę… Ci coś powiedzieć. - Kiwnął głową zaciekawiony.
-Sądzę że…. Nie powinniśmy się więcej spotykać.
-Słucham? - Zmarszczył brwi.
-Chciałam skłamać i powiedzieć, że nic do Ciebie nie czuję, ale uznałam, że będzie lepiej jak powiem prawdę. Gdy powiedziałeś mi, że mnie kochasz, obiecałam sobie, że odsunę się od Ciebie, kiedy tylko zauważę zagrożenie dla Twojej rodziny. Taka chwila przyszła teraz. Nie możemy być razem. - patrzył na mnie z niedowierzaniem- To tylko moja sprawa. Nie powinnam nikogo do tego mieszać. Od tej pory nie znamy się. Przestanę z wami rozmawiać w szkole, nie będę już chodzić do Carlisle'a. Jeśli będziesz do mnie przychodził, to się wyprowadzę. Jeśli oni nas obserwują, muszą wiedzieć, że nie mamy ze sobą nic wspólnego. - odetchnęłam głęboko i odeszłam. Zawahałam się. -Kocham Cię, Ai.
AIDEN:
Nie mogłem powiedzieć, że tego nie rozumiem. Wiedziałem, że najważniejsze dla Casidy było bezpieczeństwo mojej rodziny. A jednak trzymanie się od niej z daleka było takie trudne. Nagle zacząłem rozumieć te wszystkie bzdurne porównania i epitety, jakimi często posługiwał się Edward, gdy mówił o miłości. Poinformowała Alice, Jaspera i Carlisle'a o swojej decyzji. Alice przyjęła to najgorzej. Casidy dotrzymała słowa. Nie odezwała się do nas ani słowem. Powiedziała wszystkim, że po prostu zerwaliśmy. Tylko Nikki nie uwierzyła.
Alice wciąż porównywała naszą sytuację do Edwarda i Belli, ale myliła się. W porównaniu z nami, ich związek był sielanką. Ile złych rzeczy może się przytrafić jednej ludzkiej dziewczynie? Nie wiedziałem, ale czułem, że to jeszcze nie koniec tajemnic.
CASIDY:
Minęły dwa miesiące. Nie mam pojęcia kiedy. Byłam tak odrętwiała, że nie wiedziałam, co się wokół mnie dzieje. Byłam po prostu sama.
Znalazłam kilka informacji o moich wrogach. Najbardziej niepokojące było to, że wynaleźli nową broń na wampiry. Nie do końca wiedziałam na czym polegała jej siła, w każdym razie była bardziej efektowna i łatwiejsza niż rozrywanie na kawałki i palenie ich.
Tej soboty niebo było bezchmurne. To bardzo rzadkie zjawisko w Forks. Słońce świeciło niemiłosiernie. Usłyszałam burczenie telefonu - Nikki
-Tak?
-Cas? Idę na spacer po lesie, idziesz ze mną?
-Nie, dzięki Nikki. Jakoś nie mam nastroju - Przyzwyczaiła się do tej odpowiedzi, przez ostatnie dwa miesiące słyszała ją codziennie.
-Szkoda. Do zobaczenia- powiedziała smutnym głosem.
Minęła godzina. Stałam przy parapecie ze szklanką wody. Miałam bardzo złe przeczucia. Po raz kolejny usłyszałam burczenie telefonu.
-Casidy? - Alice była bardzo zdenerwowana. Szklanka wyślizgnęła mi się z dłoni i roztrzaskała się o ziemię. „Nie, tylko nie to…”