266 288 Część V Ostatnia dekada R1Literatura wobec stanu wojennego R2Nowe zjawiska w poezji i w prozie K


Część V

Ostatnia dekada

Rozdział I

Literatura wobec stanu wojennego

Wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku to kolejne tragiczt] wydarzenie w powojennej, totalitarnej historii Polski. Stanisław Barańczal który tego dnia stał się twórcą emigracyjnym, przesyłał ze Stanów Zjednoczę nych w poetyckich wersach słowa solidarności. W poemacie pod znamiennyrr ironicznym tytułem próbował ogarnąć charakter grudniowych wydarzeń:

PRZYWRACANIE PORZĄDKU

1.

Według nie potwierdzonych doniesień. Które traktować należy

ostrożnie. Według nie potwierdzonych doniesień,

które dotarły z opóźnieniem spowodowanym

przez niesprzyjające śniegi i zasieki. Według

nie potwierdzonych doniesień, posunięto się za daleko

w łapczywym chwytaniu powietrza w płuca, zatracono

poczucie rzeczywistości w odmowie przyjmowania kopniaków,

zakłócono dialog kastetu ze szczęką, z winy tej ostatniej.

Według nie potwierdzonych doniesień, trudno się dziwić.

Trudno się mianowicie dziwić zdecydowanej reakcji.

Reakcji spowodowanej wolą przywrócenia porządku,

tak aby każdy wiedział, gdzie jest jego miejsce.

2.

Najważniejsza rzecz, wiecie, koordynacja i precyzja, grudzień, rozumiecie, krótkie dni, więc ciemno, mróz, więc każdemu zimno, długo nie pociągną bez opału i żarcia w tych, jak je tam, stoczniach, do tego armatki wodne, wiecie, skutek murowany, namioty w szczerym polu, od razu skruszeje jeden z drugim, koordynować trzeba takie rzeczy precyzyjnie, a grudzień, wiecie, tylko raz do roku.


3.

A

/\ przecież tyleśmy się nasłuchali po nocach doniesień o ruchach wojsk,


266


Ostatnia dekada

Literatura wobec stanu wojennego



niepewni do czego one właściwie zmierzają

robaczkowym ruchem gąsienic, do jakiego stopnia

długości geograficznej mogą się posunąć.

te ruchy wojsk, tak wyraźnie dające do zrozumienia,

że są przeciw ruchawkom, za zorganizowanym

ruchem na świeżym powietrzu, przeciwko rozruchom,

za rozruchem jeszcze jednego wielkiego pieca,

przeciw ruchom oporu, za ruchem wstecznym,

ale że dla jasności sytuacji i tak będą

strzelać do wszystkiego, co się rusza,

te lufy, zniżające się do wysokości

politycy (spróbuj no bratku, ruszyć głową), te kleszcze,

unieruchamiające głowę kraju;

zdawało nam się, że to niemożliwe

że te kleszcze, wbrew sobie, właśnie pomagają

w porodzie.

4.

L., wiem, że nie dostaniesz tego listu,

ale wysyłam. Właściwie nie wiem, co powiedzieć.

To wszystko jest zanadto jak wyjęte z twoich

absurdalnych dowcipów. Ci sami faceci,

pamiętasz, śmieliśmy się z nich, kiedy dyżurowali

w samochodzie pod oknem, pełni policyjnej frustracji,

a my, wolni ludzie, słuchaliśmy płyt z „Winterreise" Schuberta,

popijając bułgarskie wino. I oni teraz królują.

Jestem pewien, że nie bierzesz tego zbyt poważnie.

To ich marne zwycięstwo, ta ich satysfakcja,

że oto można wreszcie bezkarnie dać w twarz.

Pamiętasz, zatrzymany za noszenie czarnej opaski,

zgasiłeś ich krótkim „owszem", kiedy z rechotem pytali,

czy naprawdę wierzysz, że Bóg istnieje. Czasami

obezwładnia ich nasz śmiech, czasem nasza powaga.

Aż tyle do wyboru. W gruncie rzeczy jest się zawsze wolnym.

Wiem, że wiesz o tym, nawet teraz, zwłaszcza teraz.


5.

Orzeł, tu Sokół, mów co u ciebie, odbiór.

Tu u nas też gorąco, nie zawracaj głowy,

skąd mam wziąć ludzi, sam potrzebuję, odbiór.

A co mają robić, idą i wykrzykują, odbiór.

A takie tam, wolność, sprawiedliwość, odbiór.

A gaz pobrałeś, odbiór. No to na co czekasz, Orzeł,

przyładuj im, a potem zdrowe grzanie, odbiór.

Tak jest, żeby im się odechciało raz na zawsze.

267


Ostatnia dekada

Literatura wobec stanu wojennego


6.

Niechaj nas przecie widzą gdy konamy!

Słowacki

Według nie potwierdzonych doniesień, gdzieś kona jakaś nadzieja z przestrzelonym płucem, jakiś sens zatłuczony pałkami, ale niechaj nikt tego nie ogląda, niech ich lepiej nie dojrzy oko satelitarnej opatrzności, niech te niebiańskie kamery, które są w stanie wykryć ognik papierosa, nie widzą żywych pochodni, niech poduszka chmury kładzie się szczelnie na usta i usprawiedliwia to, że nie możemy uznać za naocznie stwierdzoną tej rażącej, tej wymagającej, tej którejś z rzędu śmierci.

7.

A przecież tyle było tajnych akt,

które po latach ktoś odkrywał w zapomnianej

kasie pancernej, tylu było ludzi, którzy

po latach odważali się wreszcie opowiedzieć,

jak wyrywano im paznokcie, tyle było

ujawnionych po latach list z krzyżykiem przy nazwiskach

i grobów, gdzie po nocy chowano ich w workach z plastiku;

i już zdawało się, że to niemożliwe, aby ktoś jeszcze raz liczył na zatarcie śladów, na to, że kamień w wodę rzucony przepadnie, bo nie ma dna, na którym mógłby się zatrzymać.


268

Skąd pan wziął tę ulotkę, na jakiej podstawie

przebywał pan na ulicy o tej porze, jakim

prawem ta czarna opaska na rękawie, milczeć,

my zadajemy pytania, jesteśmy, jak pan widzi grzeczni

i oczekujemy równie grzecznej odpowiedzi, kto dał panu prawo

do tych praw, do kogo należy

ta pana Polska, gdzie się ukrywa

ta wasza Matka Boska, kontakty, nazwiska,

adresy, milczeć, my zadajemy

sobie trud po nocy, a pan co, to takiej

grzeczności was uczyli na uniwersytecie

za państwowe pieniądze, kto was uczył

takich wyrazów, kto was podjudzał

do tego wyrazu twarzy, milczeć,

my zadajemy cierpienia, chyba zdaje pan sobie sprawę

z tego, w jakich czasach pan żyje, w jakich

środowiskach się pan obraca, daty,

nazwiska, fakty, tylko grzecznie mi tu, grzecznie.




Ostatnia dekada

Literatura wobec stanu wojennego



9.

W., wysyłam przez okazję pędzle,

chociaż pewnie nie dojdą. Słyszałem, że próbujesz malować

w Ostrowie. I że źle wyglądasz po głodówce.

Ale wiem, że wyglądasz jak zwykle, ten sam fason,

ten sam wąs a la Jack Nicholson w „Ostatnim zadaniu",

te sentencje: „Jeśli mężczyzna po trzydziestce

budzi się i nic go nie boli, znaczy, że nie żyje".

Tak naprawdę to staraliśmy się im pokazać,

że nie jesteśmy dziećmi, że jesteśmy dorośli ludzie,

mężczyźni po trzydziestce, bądź co bądź. A im

tym naszym szkolnym kolegom, którzy po maturze poszli w rozsądniejszą stronę.

zabawna rzecz, chodziło o to samo.

Tyle, że oni chodzili na inne filmy. Dla nich

być mężczyzną oznaczało nosić kaburę pod pachą,

jeździć szybkim samochodem, z piskiem opon na zakrętach,

i strzelać fachowo, z półprzysiadu, trzymając pistolet oburącz.

Dla nas dorosłość była raczej jak skrzywienie ust

Humphreya Bogarta, ironiczna gorycz, którą

trzeba przełknąć, bo wypluć w towarzystwie nie wypada.

Ten twój obrazek: książę Józef Poniatowski

skaczący do Elstery, z baczkami, a jakże,

gdy koń wygłasza komentarze: „Wiedziałem, że tak się to skończy".

Trzymaj się, W. Machnij znowu coś w tym stylu.

10.

Według nie potwierdzonych doniesień, ta postać

za tarczą z pleksiglasu może mieć w zasadzie

dobre zamiary, ten głos szczekający komendę

„Ognia!" może mieć zupełnie co innego

na myśli, ten czołg wywalający bramę

może otwierać jakieś nowe perspektywy,

ta pałka, która opada na leżącego człowieka,

może być barierą, chroniącą przed czymś znacznie gorszym,

nie śpieszmy się z wnioskami, bądźmy

obiektywni, każdemu należy dać szansę.

11.

Niniejszym deklaruję swoją lojalność i chęć powrotu do domu, zobowiązuję się przestrzegać porządku prawnego i wszystkich znajomych przed tym, co mnie spotkało i o czym nikogo nie wolno mi informować, szczerość powyższego świadczę własnoręcznym podpisem, którego rzekome wymuszenie jest fikcją, co zobowiązuję się oświadczyć w najbliższym spontanicznym wywiadzie telewizyjnym.

269


Ostatnia dekada

Literatura wobec stanu wojennego



12.

A przecież znaliśmy ich tylu, tych z zasznurowanymi ustami,

sztywno się trzymających, z twarzyczką nadętego niemowlęcia

nad dorosłym krawatem, tych pozbawionych dożywotnio

poczucia własnej śmieszności, zdejmujących

uroczyście dyscyplinę ze ściany, zakrętasem

ozdabiających własny podpis pod cudzą decyzją,

tych trzaskających linijką (ma być tak, jak mówię)

w stół familijny albo oficjalne biurko:

to niemożliwe, aby wszystko było

tak śmiertelnie infantylne, aby miłość miała

tak wielką skalę, aby podstarzałe dzieci

zabrały się do robienia porządku w dziedzinach

takich jak życie i nadzieja, a więc bądź co bądź poważnych,

które powinny mimo wszystko być

pozostawione raczej nam, dorosłym

13.

A, ten list nie dojdzie na pewno, sam nie wiem

czy jest sens pisać. Czytam twoje artykuły

przemycane z Białołęki. Twój tryumfalny jąkający się dyszkant

kosmyk włosów owijany wokół palca, celofan

z opakowania papierosów zwijany i rozwijany

w rękach, gdy perorujesz. Widzę to i nie widzę,

słyszę cię i nie słyszę przez mury, przez szum Atlantyku,

przez zgrzyt gąsienic. W przerwach między jednym a drugim

pobiciem czy aresztowaniem cwaniackie powiedzonka,

„gówno w prążki", „Nie ma co się obcyndalać",

a zaraz potem żarliwe sprawy życia i śmierci.

Może dlatego wszystko tak dobrze pamiętam,

przez ten natarczywy rytm twojego jąkania.

Prawda, A. Nie ma co się obcyndalać. Trzeba

pamiętać tylko te parę prostych zdań,

pytań właściwie, tak krótkich, że można je wszędzie przemycić

na skrawku celofanu, zwijanym i rozwijanym w palcach.

14.

Proszę się rozejść, bo użyjemy broni, uprzedzam, że naboje nie są ślepe, znajdą drogę do serca, trafią do przekonań, proszę

się rozmyślić, bo użyjemy siły,

ostrzegam, że pałki są

długie, sięgną po rozum

do każdej głowy, czy ją ktoś podnosi

czy nadstawia, proszę się

270


Ostatnia dekada

Literatura wobec stanu wojennego




rozstać z nadzieją, bo użyjemy gazu,

zaznaczam, że gaz jest

łzawiący, ktoś tu gorzko zapłacze, oczyścić mi zaraz

z nadziei ten plac, ten mózg, ten kraj, ma być

czysty jak łza.

15.

Według nie potwierdzonych doniesień, zabitych

Jest tylko siedmiu, cóż to znaczy siedmiu

zabitych, cała operacja

kosztowała zadziwiająco niewiele, sprawność

i tempo mogły naprawdę zaimponować,

i nawet gdyby tych trupów, tych wdów,

tych kałuż krwi było siedemnaście

lub siedemdziesiąt, cóż to w końcu znaczy.

16.

R., dostałem list (rozcięty, ze stemplem „Ocenzurowano"),

od razu rozpoznałem te niby-japońskie litery.

Więc jesteś na wolności, zresztą zawsze byłeś.

I zawsze byłbyś. Nawet gdyby w celi nie było papieru,

mógłbyś zawsze układać w pamięci te wiersze,

dwie, trzy, sześć linijek, każde słowo niezbędne.

Ta nadwrażliwa bezbłędność. Słabość to twoja najmocniejsza strona,

„że użyję paradoksu", jakbyś ty sam oczywiście wtrącił.

Coś w tym jest, że najmocniejsze są te kruche miniatury

z kości słoniowej, te oszczędne hieroglify

na najcieńszym papierze. Czarny tusz tych liter

zawsze będzie przebijać pod stemplem „Ocenzurowano".

A to, co się wydaje kłębkiem obolałych nerwów,

rozprostowuje się w linię, elegancką, dokładną, zwycięską.

17.

A przecież tyle po drodze zasieków kolczastych i mórz

a jednak pojemnik z gazem wystrzelony

nie w moją wcale stronę, mimo wszystko

doleciał aż tu;

to niemożliwe, aby to cokolwiek pomogło,

to bezcelowe, ich maski są szczelne,

a mnie i tak jeszcze długo będą piekły oczy.

ale podnoszę go i odrzucam w ich stronę. Cambrige, Mass., XII 81—VII 82


Poemat Barańczaka, o wyraźnych cechach literackiej publicystyki, znakomi­cie oddaje głębokie zaskoczenie społeczeństwa polskiego wprowadzeniem stanu

271


Ostatnia dekada

Literatura wobec stanu wojennego




wojennego. Mimo że pisany z oddalenia, bezbłędnie ujmuje poczucie chaosu, niepewności --a nawet absurdu tej niezwykłej wojny z narodem.

Stan wojenny radykalnie zmienił sytuację kultury i literatury w Polsce. Za­wieszono działalność wszystkich związków twórczych (niektóre wkrótce roz­wiązano, m.in. Związek Literatów Polskich), przestały ukazywać się pisma kulturalno-literackie, „żelazna kurtyna" zamknęła granice Polski, a wielu twór­ców było represjonowanych (także internowanych). Formalnie stan wojenny zniesiono w roku 1983; w praktyce jednak zniewalał kulturę polską aż po kres komunizmu w 1989 roku.

Lata stanu wojennego pozwoliły w pełni ocenić znaczenie niezależnego ruchu wydawniczego, jaki ukształtował się jeszcze w okresie gierkowskim (s. 259). Umożliwił on nie tylko przepływ informacji w latach totalnego kłamst­wa, ale również sprzyjał rozwojowi niezależnego życia literackiego. Powstałe wówczas z tzw. emigracji solidarnościowej ośrodki kultury poza granicami Polski też aktywnie wspomagały, intelektualnie i materialnie, działania krajo­wych środowisk twórczych.

Środowisko pisarzy, w swej znakomitej większości, zajęło zdecydowanie kry­tyczne i negatywne stanowisko wobec stanu wojennego. Manifestowało się ono m.in. świadomym nieuczestniczeniem w oficjalnym życiu kulturalnym, tworzo­nym przez generałów Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Wielu twórców odmówiło współpracy z reaktywowanym przez władze polityczne Związkiem Literatów Polskich (prezesem została Halina Auderska). O politycznej atmo­sferze towarzyszącej przygotowaniom do delegalizacji Związku Literatów Pol­skich pisał ostatni prezes tego historycznego związku, Jan Józef Szczepański w książce Kadencja (1989). Oto jej fragment:

NA OSTATNICH POZYCJACH


Osiemdziesiąty trzeci rok zaczął się od grypy. Leżałem w łóżku z gorączką, gdy przyszło zaproszenie na „noworoczną lampkę wina" w Ministerstwie Kultury i Sztuki. W aurze podejrzeń, otaczającej Zarząd ZLP, wymówienie się chorobą zostałoby niewąt­pliwie zinterpretowane jako gest polityczny. Musiałem więc jechać. Przyjęcie u ministra odbyło się 4 stycznia przed południem. Było ono już drugim z kolei. Pierwsze miało miejsce kilka dni wcześniej, z udziałem przedstawicieli innych środowisk twórczych. Tym razem towarzystwo było mieszane. Oprócz filarów establishmentu, takich jak Wasilew-ski, Koźniewski, Żukrowski, Auderska, Gisges, Bratny i inni, zaproszono też „opozyc­jonistów" - Żuławskiego, Brauna, Hertza, Proroka, Sitę, Drewnowskiego, Terleckie-go... W sumie gabinet ministra wypełniło około siedemdziesięciu osób. Władze, oprócz Żygulskiego, reprezentowali wicepremier Rakowski oraz Waldemar Świrgoń, wschodzą­ca gwiazda partyjnej ekipy, młody (27-letni zaledwie) działacz Związku Młodzieży Wiej­skiej, oddelegowany świeżo do „pionu kultury".

Z kieliszkami w dłoniach wysłuchaliśmy długiej przemowy ministra, w której ten strofował literaturę, że nie nadąża, że nęci ją eskapizm, epigonizm i wewnętrzna emigra­cja. Ledwo Żygulski skończył, wystąpiła Halina Auderska z plikiem przygotowanych kartek w dłoni. Nie ulegało wątpliwości, że została zawczasu wytypowana do roli

272


Ostatnia dekada

Literatura wobec stanu wojennego



rzecznika środowiska. Oznaczało to chyba również, że władze widzą w niej przyszłego prezesa „zreformowanego" Związku. Jej słowa potwierdzały w pełni te przypuszczenia. Oświadczyła, że zabiera głos w imieniu pisarzy polskich i w tym charakterze zgłosiła entuzjastyczne poparcie dla obecnej polityki kulturalnej oraz podziękowała osobiście ministrowi za jego opiekę i troskę. Nie miałem zamiaru przemawiać, ale sytuacja wymagała zajęcia stanowiska. Koledzy z Zarządu też byli tego zdania i jeszcze w czasie przemówienia Auderskiej dawali mi wymowne znaki. Byłem wprawdzie prezesem zawie­szonym w swych funkcjach, ale przecież Związek istniał nadal, więc skoro zaproszono mnie tutaj, do mnie należało reprezentowanie pisarskiej społeczności i jej opinii.

Ku wyraźnej konsternacji ministra zabrałem głos zaraz po Halinie Auderskiej. Mówi­łem, że literatura ma własny cykl istnienia, którego nie mierzy się politycznymi etapami, lecz uznaniem pokoleń. O tym, czy nadąża ona swoim czasom, zawyrokuje historia i tylko prawdziwość jej świadectwa decyduje, czy spełnia ona rzetelnie swe posłannictwo. Nie przeszkadzajmy literaturze, a na owo świadectwo na pewno przyjdzie czas.

Wiedziałem, że naruszyłem przewidziany program, wprowadziło to jednak w oficjalną atmosferę przyjęcia pewne ożywienie. Jerzy Putrament podszedł do mnie i konfiden­cjonalnym tonem zapytał, jakich mam politycznych doradców. Przy tej okazji wyznał mi, że nie rozumie, czego „oni" od nas chcą. Zamieniłem parę słów z Rakowskim. Powiedział, że istnieją wielkie opory przeciwko reaktywowaniu Związku, ale że w końcu trzeba będzie coś zrobić. Niestety, bardzo skomplikowałem im sytuację moją recenzją książki Najdera. Zapytałem, czy czytał tę książkę, i gorąco mu ją poleciłem. Z obrażoną miną odparł, że nie ma zamiaru jej czytać. Zaraz potem odciągnął mnie na bok Sokorski, aby mnie ostrzec, że Rakowski jest największym naszym wrogiem. Już chcia­łem wyjść, kiedy zatrzymała mnie pani Szypowska, apelując do mojego „chrześcijań­skiego sumienia", abym porozmawiał chwilę z Żukrowskim, który czuje się bardzo osamotniony. Podszedłem do niego. Z boleściwą miną powiedział: „No widzisz, możemy jednak rozmawiać jak ludzie". Potem zaczął się uskarżać, że jest poważnie chory i że jego koledzy odsunęli się od niego z niezrozumiałych powodów. „Nie myśl, że dybię na twój prezesowski stołek" - zakończył tę jeremiadę. Odparłem, że tylko szaleniec może owego stołka zazdrościć. Rzeczywiście, ta myśl uderzyła mnie swoją groteskową dziwa-cznością. A jednak wśród przeciwników Zarządu — z Haliną Auderską na czele — nie brakło ludzi, dla których prezesura ZLP była upragnionym celem. Nie mogli oni zapewne wytłumaczyć sobie mojego trwania na stanowisku inaczej, jak uporczywą chęcią „trzymania się stołka".

Po powrocie z Warszawy przez dłuższy czas borykałem się z grypą. Koledzy od­wiedzali mnie, przynosząc wieści o dalszym rozwoju wydarzeń. Podobno odbyła się w KC narada wojewódzkich sekretarzy partyjnych, na której między innymi wydano instrukcję wznowienia kampanii prasowej przeciwko członkom Zarządu Głównego ZLP. Istotnie, w ostatnich tygodniach nagonka na nas nieco przycichła. Teraz podejmowano ją znów ze zdwojoną energią. Akcja nie ograniczała się do ataków publicystycznych. Zaczęły mnożyć się zatrzymania i rewizje. Ich ofiarami padli w połowie miesiąca Marek Nowakowski, Kazimierz Orłoś i Wiktor Woroszylski. Przyjeżdżający do Zakopanego Drewnowski relacjonował mi swoją rozmowę ze Świrgoniem. Świrgoń oświadczył mu, że nasz memoriał złożony ministrowi Żygulskiemu to same wykręty i że koniecznymi warunkami reaktywowania Związku są deklaracje lojalności oraz zmiany personalne w Zarządzie [...]

Stosunek Kazimierza Żygulskiego do nas ujawnił się bez osłonek w ostatniej, stycz­niowej audycji „Pegaza". Minister Kultury i Sztuki, który (jak nam się zdawało) winien

18 — Literatura polska po 1939 273



Ostatnia dekada

Literatura wobec stanu wojennego



być z racji swojego urzędu sojusznikiem i opiekunem organizacji pisarzy, wystąpił na telewizyjnym ekranie jako zagorzały nasz przeciwnik, podejmując raz jeszcze zarzuty, jakie stawiała nam oficjalna propaganda. Była wiec mowa o antypaństwowej postawie, o odrzuceniu przez Zarząd wielkodusznie wyciągniętej ręki Władzy i o tym, że Zarząd niczego nie robi dla reaktywowania Związku.

Postawa negacji wobec stanu wojennego wyraziła się w twórczości literackiej. Podejmowali ją nie tylko pisarze z przypadku wówczas emigracyjni, ale także krajowi. Do wybitnych świadectw tamtych lat należy tom poetycki Zbigniewa Herberta Raport z oblężonego Miasta i inne wiersze (1983). Wydarzeniom his­torycznym poeta nadaje wymiar moralny i zarazem kulturowy. Oto kolejna dziejowa próba godności człowieka:

RAPORT Z OBLĘŻONEGO MIASTA

Zbyt stary żeby nosić broń i walczyć jak inni -

wyznaczono mi z łaski poślednią rolę kronikarza zapisuję — nie wiadomo dla kogo — dzieje oblężenia

mam być dokładny lecz nie wiem kiedy zaczął się najazd przed dwustu laty w grudniu wrześniu może wczoraj o świcie wszyscy chorują tutaj na zanik poczucia czasu


pozostało nam tylko miejsce przywiązanie do miejsca jeszcze dzierżymy ruiny świątyń widma ogrodów i domów jeśli stracimy ruiny nie pozostanie nic

piszę tak jak potrafię w rytmie nieskończonych tygodni

poniedziałek: magazyny puste jednostką obiegową stał się szczur

wtorek: burmistrz zamordowany przez niewiadomych sprawców

środa: rozmawiamy o zawieszeniu broni nieprzyjaciel internował posłów

nie znamy ich miejsca pobytu to znaczy miejsca kaźni

czwartek: po burzliwym zebraniu odrzucono większością głosów

wniosek kupców korzennych o bezwarunkowej kapitulacji

piątek: początek dżumy sobota: popełnił samobójstwo

N.N. niezłomny obrońca niedziela: nie ma wody odparliśmy

szturm przy bramie wschodniej zwanej Bramą Przymierza

wiem monotonne to wszystko nikogo nie zdoła poruszyć

unikam komentarzy emocje trzymam w karbach piszę o faktach

podobno tylko one cenione są na obcych rynkach

ale z niejaką dumą pragnę donieść światu

że wyhodowaliśmy dzięki wojnie nową odmianę dzieci

nasze dzieci nie lubią bajek bawią się w zabijanie



274


Ostatnia dekada

Literatura wobec stanu wojennego


na jawie i we śnie marzą o zupie chlebie i kości zupełnie jak psy i koty

wieczorem lubię wędrować po rubieżach Miasta wzdłuż granic naszej niepewnej wolności patrzę z góry na mrowie wojsk ich światła słucham hałasu bębnów barbarzyńskich wrzasków doprawdy niepojęte że Miasto jeszcze się broni

oblężenie trwa długo wrogowie muszą się zmieniać

nic ich nie łączy poza pragnieniem naszej zagłady

Goci Tatarzy Szwedzi hufce Cesarza pułki Przemienienia Pańskiego

kto ich policzy

kolory sztandarów zmieniają się jak las na horyzoncie

od delikatnej ptasiej żółci na wiosnę przez zieleń czerwień do zimowej czerni

tedy wieczorem uwolniony od faktów mogę pomyśleć

0 sprawach dawnych dalekich na przykład o naszych
sprzymierzeńcach za morzem wiem współczują szczerze
ślą mąkę worki otuchy tłuszcz i dobre rady

nie wiedzą nawet że nas zdradzili ich ojcowie

nasi byli alianci z czasów drugiej Apokalipsy

synowie są bez winy zasługują na wdzięczność więc jesteśmy wdzięczni

nie przeżyli długiego jak wieczność oblężenia

ci których dotknęło nieszczęście są zawsze samotni

obrońcy Dalajlamy Kurdowie afgańscy górale

teraz kiedy piszę te słowa zwolennicy ugody

zdobyli pewną przewagę nad stronnictwem niezłomnych

zwykłe wahanie nastrojów losy jeszcze się ważą

cmentarze rosną maleje liczba obrońców ale obrona trwa i będzie trwała do końca

1 jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden

on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania on będzie Miasto

patrzymy w twarz głodu twarz ognia twarz śmierci najgorszą ze wszystkich — twarz zdrady

i tylko sny nasze nie zostały upokorzone

Raport z oblężonego Miasta i inne wiersze 1983

Przytoczony wiersz zawiera motywy bliskie liryce Czesława Miłosza: tu również mówi się o samotności cierpienia, o godności wobec przemocy i zdrady. Tematyka stanu wojennego została podjęta również przez prozaików. Z uwa-

18- 275


Ostatnia dekada

Literatura wobec stanu wojenne


gi na oczywiste ograniczenia wydawnicze utwory te ukazywały się nieco późni* Tadeusz Konwicki w podziemnym wydawnictwie „Krąg" opublikował w 19! roku powieść Rzeka podziemna, podziemne ptaki. Rozbita struktura narracyjn charakterystyczna zresztą dla wielu powieści tego pisarza (o wcześniejszej proz s. 176), oddaje dramatyczny klimat grudniowych dni i nocy. Bohaterów Konwickiego są w ciągłej ucieczce, ich działaniom towarzyszy aura tajemnii i przerażenia, ich częsta bezimienność ma także znaczenie metaforyczne. O rzeczywistość odbiera człowiekowi jego podmiotowość, prawo do imienia i we ności. Konwicki nawiązuje także do tradycji romantycznej. Ponownie oży\> postać szaleńca, który samotnie upomina się o sprawiedliwość i godność, ch walczyć z kłamstwem i przemocą. Siódmy - - bohater Rzeki podziemnej, po ziemnych ptaków — w romantycznym, nieomal Kordianowym geście dokonu „rewolucyjnego" czynu.

Wielki plac otworzył się przed nim, w środku stał ten sławny pałac, pamiątka ] Józefie Wissarionowiczu. Stał prawie do połowy zanurzony w chmurach, a właściv w jednej wielkiej chmurze, w jednym wielkim, brudnym kłaku zamrożonego pyłu wo nego, co tego dnia zakotwiczył się nad Warszawą.

Siódmy poczuł nagle bezsensowną ulgę. Ta ogromna ilość powietrza, wolnej pn strzeni, szarego nieba, które przed wieczorem pęknie nad horyzontem, pokazując cz< woną łunę i czarne strzępiaste obłoki zatrzymane w dzikim pędzie, jakie stały ni horyzontem wtedy, gdy krzyżowano Chrystusa.

Zatrzymał się przy szklanej ścianie hotelu. W środku za kontuarem recepcji spał jal facet, absolutny cywil. Aluminiowe drzwi były zabarykadowane i nikt pewnie nie mc wejść ani wyjść z tego reprezentacyjnego hotelu. W szklanej ścianie spały muchy, mo spały, a może był to ich cmentarz i nigdy się już nie obudzą do życia.

Siódmy patrzył przez tę przejrzystą ścianę i widział jakiś na wpół żywy wazon, znaczy ledwo dyszącą roślinę w wielkiej drewnianej donicy, skórzany fotel przed pusty stolikiem, kawałek czerwonego dywanu i telewizor. Duży kolorowy aparat, który pok zywał w zbliżeniu generała. Generał, wyprostowany, uroczysty, przemawiał już tak c kilku dni, a przemawiając zapewne dziękował raz jeszcze z całego serca ościenneir mocarstwu.

Siódmy patrzył na niemo poruszające się wargi generała, patrzył tak długo, aż c bólu w oczach i słuchał wielkiego szumu, co jak potężny chorał rósł w jego głowie, na jego głową, wszędzie dokoła i hen w górze, nad chmurami, nad niebem, nad wszystkii co jest i czego nie ma. Siódmy tak patrzył długą chwilę, a potem sam sobie się dziwią sam patrząc na siebie z boku ze zdziwieniem, potem wyjął spod pachy łom, a właściw łapę ciesielską do wyrywania gwoździ z rusztowań, więc wydobył ten łom i wtedy kąta oka zobaczył, że skądś nadbiega ten agent w futrzanej czapeczce, że podnosi obie rę< do góry i woła coś ostrzegawczo, że w tym jego biegu i geście rąk jest coś rozpaczliw ludzkiego, że jest jakieś uniwersalne zagrożenie, jakiś straszny lęk przed pogwałcenia tabu, przed śmiertelnym grzechem.

Ale już było za późno. Siódmy uderzył z całej siły łomem w szklaną ścianę. Porysow; ła się promieniście, ale nie rozpadła się, więc uderzył drugi raz, trzeci, wyłamał w gn bym szkle wielki, nieforetnny otwór, wszedł w ten loch ziejący dobrym ciepłem, wsze< do środka, mignęła mu gdzieś w przelocie wykrzywiona przerażeniem twarz recepcjom

276


Ostatnia dekada

Literatura wobec stanu wojennego


ty, albo agenta udającego recepcjonistę, wszedł więc na skraj holu i jednym uderzeniem rozbił telewizor, który jakby zapadł się w sobie, skurczył się, a potem bardzo wolno wydawał z siebie jakieś części metalu, szkła, kolorowej materii. Lecz wtedy już ziemia zaczynała uciekać spod nóg Siódmego i wydawało mu się, że cała kula ziemska ucieka mu spod stóp, że rozpoczyna daleki lot kosmiczny, który nie wiadomo gdzie się skoń­czy. Mam glicerynę pod palcami, przeleciała mu resztka ostatniej myśli. Ale niech popełnię samobójstwo przy pomocy naturalnej śmierci.

I poleciał wolno, bez pośpiechu do tyłu, i upadł na marmurową posadzkę rozsypując dokoła siebie już nikomu niepotrzebny dobytek: łom, torbę i ten zwitek gazety rosyjs­kiej, którą mu ludzie zakryją twarz, kiedy będzie nieżywy czekać na wóz asenizacyjny.

Tak umarł zimowego dnia w mieście stołecznym Warszawie dziewięćdziesiąt dziewięć miliardów dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć milionów dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt siódmy od początku świata człowiek.

A z torby leżącej obok niego wysunęła się matryca z wierszem i ze słabym śladem kuli. Wiersz to styl przyszłości wierszem mówił Chrystus wierszem mówi wnuk Stalina wierszem będzie mówił ten co wysadzi świat we wszechświat.

Przedstawienia wydarzeń stanu wojennego podjął się również Marek Nowa-kowski (o jego wcześniejszej twórczości s. 264). W latach 1982—1983 Instytut Literacki w Paryżu opublikował w dwóch tomach jego opowiadania pod wspól­nym tytułem Raport o stanie wojennym. Proza Nowakowskiego była wielokrot­nie przedrukowywana przez niezależne, podziemne wydawnictwa krajowe, m.in. przez Niezależną Oficynę Wydawniczą „Nowa", krakowską „Bibliotekę Wolnej Myśli" oraz we fragmentach przez „Białostocką Oficynę Wydawniczą". Godny podkreślenia wydaje się również fakt, że opowiadania Marka Nowakowskiego zostały przetłumaczone na dziesięć języków. Proza ta była odczytywana jako niezwykle wiarygodne świadectwo stanu wojennego.

Zbiór opowiadań Marka Nowakowskiego to zbeletryzowana kronika wyda­rzeń z przełomu 1981 i 1982 roku. W Raporcie o stanie wojennym pisarz posługuje się opisem realistycznym i konkretnym. Wcześniejsze zainteresowania obrzeżami kultury wielkomiejskiej, światem cynicznych prostaczków i alkoholi­ków umożliwiły Nowakowskiemu stworzenie znakomitych psychologicznych portretów różnych postaw i zachowań wobec stanu wojennego. Pisarz ujawniał zarazem absurdy i paradoksy, często o charakterze dramatycznym, codziennej rzeczywistości „wojennej". Oto opowiadanie ze zbioru Raport o stanie wojen­nym:

277


Ostatnia dekada

Literatura wobec stanu wojennego


BOŻE, ZMIŁUJ SIĘ NAD WILNEM!

Zaczęli się tłuc. A te pały takie mieli! Wielkie grube maczugi. Specjalne. Bo te, które zazwyczaj widzimy, to są pałeczki-laleczki w porównaniu z tymi drągami. Otoczyli gromadkę wyrostków i zaczęli ich obrabiać.

Dokumenty, dokumenty! — powtarzali i wcale nie czekając, jak ci chłopcy pokażą swoje dowody osobiste, okładali ich po plecach, nerach tymi pałami. Chłopcy łamali się jak łodygi. Niejeden padał. Taki łomot było słychać i stękanie.

To działo się 17 grudnia wieczorem. Czwartego dnia stanu wojny. Cały Plac Zwycięst­wa został zablokowany. Mimo to wygarnęli sporo młodzieży.

Jestem człowiekiem przedwojennym. Okupację przeżyłem jako młodzieniec. Toteż dla mnie był to szczególnie przykry widok. Te budy... Te watahy milicyjne z pałami... Ta oprawiana przez nich młodzież... Okupacyjne wspomnienia. I tak mnie zamurowało. Stałem i patrzyłem. Akurat dwaj milicjanci, byki takie, zaczęli obrabiać wątłego chłopa­czka w okularach. Istny studenciak z wyglądu.

- Dokumenty! -- ryczeli. A w żaden sposób nie dawali mu możliwości okazania
dowodu. Co rękę chciał do kieszeni, to oni go pałą prask! Osłaniał się i płakał. Uciec nie
mógł. Przyparli do muru biedaka. Uwijali się przy nim jak wściekłe psy.

- Wolnego panowie! — zawołałem. -- Pozwólcie mu wylegitymować się!
Nie wytrzymałem.

Jeden z milicjantów zbliżył się do mnie. Oczy miał dziwne. Błyszczące, nienaturalnie rozszerzone. Musieli ich nafaszerować środkami podniecającymi. Są takie. Wyglądał jakby był w transie. Więc tak spojrzał i chwycił za klapy jesionki.

- Do budy dziada! -- krzyknął.

Już drugi ułapił mnie za kołnierz. Powlekli do stojącej w pobliżu budy. Pomagali sobie kopniakami. Te budy wyładowane po brzegi. Młodzież, trochę starszych, no i ja... Powieźli nas miastem. Pełnym gazem, na sygnale. Ulice puste, wymiecione. Tylko tu i ówdzie żołnierze z bronią w pogotowiu, a na skrzyżowaniach czołgi. Okupacja.

- Boże, zmiłuj się nad Wilnem! -- powiedziałem. I to dosyć głośno, bo ci obok
popatrzyli na mnie ze zdziwieniem. Nie wiem, czemu mi się tak powiedziało. Te słowa!
Skąd one się wzięły. Jestem rodem z Wilna. Wilniuk, jak to mówią. Kiedy Hitler
rozpoczął wojnę i było też wiadome, że z drugiej strony rusza na nas wschodni sąsiad, to
w jednej z wileńskich gazet ukazał się artykuł wstępny, który kończył się tymi właśnie
słowy: „Boże, zmiłuj się nad Wilnem!" Pustą miałem zupełnie głowę i tylko te słowa
obijały się pod czaszką. W której to gazecie mogło być? Wydawali wtedy „Kurier",
„Słowo" i jeszcze...

Nawet niedługo ta jazda trwała i znaleźliśmy się na podwórzu komendy. Milicjanci ustawili nas szpalerem. Wszyscy z tymi pałami w łapach. Myślałem, że wezmą nas w obroty i wymłócą. Na wszelki wypadek głowę wcisnąłem w ramiona i przymknąłem oczy. Nic takiego jednak nie nastąpiło, tylko popędzili nas schodami na dół do piwnicy. Tu wtłoczeni zostaliśmy do niewielkiego pomieszczenia z okratowanym okienkiem pod sufitem. Było nas kilkudziesięciu i tak staliśmy jeden przy drugim w tej ciemnej, dusznej celi. Ludzie z łapanki. Tkwiłem ściśnięty, że nawet ruszyć się nie mogłem i pocić si? zacząłem obficie. Nasłuchiwałem szybkich, energicznych kroków na korytarzu. Biegali tam i z powrotem, pokrzykiwali.

Zakotłowało mi się w głowie. To Wilno sprzed tylu lat. „Czerwony Sztandar". Ten skrzypek-garbus... Cmentarz na Rossie. Tam chodziłem z ojcem. Babka moja leżała. Obok aniołek z granitu. Odłupane miał skrzydło. Wilia w górę do Werek. Łaziłem jej

278


Ostatnia dekada

Literatura wobec stanu wojennego



brzegiem. Na Antokol szło się zawsze koło przystani... Takie i inne sielskie obrazki!

Stłoczeni byliśmy okropnie. Jeden na drugim. Młodzież. Paru nieźle pobitych. Jeden płacze. Drugi przeklina. Co z nimi zrobią? Ja też kiedyś tak samo. Lata minęły, tyle lat. Zmaglowali człowieka. Sprasowali. Wyschnięty taki, kurczy się i rozsypuje. Oni po prostu siły nam odbierają. Wysysają swoimi sposobami. Energię, moc ducha, wszystko! Boże, zmiłuj się nad Wilnem!

Już wiem! To był artykuł wstępny w „Słowie". Zapewne Cat-Mackiewicz napisał. On był filarem tego pisma.

Na korytarzu ciągle ta bieganina. Raz po raz zgrzyta klucz w zamku. Podniesione glosy. Z nagła narodził się w mojej głowie pewien koncept, fortel, czy jak to nazwać. Jeszcze sprawdziłem w górnej kieszonce marynarki. Były! Nawet dwie. Niewiele myśląc przepchnąłem się jakoś do drzwi i zacząłem walić, kopać w te masywne, obite blachą drzwi. Po dłuższej chwili uniosła się klapka judasza i zobaczyłem oko.

- Ja w pilnej sprawie do oficera dyżurnego! — powiedziałem bardzo głośno i stanowczo.
Strażnik otworzył drzwi. Popatrzył na mnie badawczo. Mrugnąłem jednym okiem.

- Chodźcie — zdecydował.

Moi towarzysze niedoli tak na mnie popatrzyli. Wszyscy. Cóż mogłem im powiedzieć? Odczytałem doskonale wymowę tych spojrzeń. Strażnik poprowadził mnie na górę do oficera.

Ten oficer nieprzyjemny, suchy. Długo nie zwracał na moją obecność żadnej uwagi. Grzebał w jakichś papierach.

- Co chcecie — warknął wreszcie.

- Jestem chory na serce. Po zawale. - - I na dowód prawdy wyciągnąłem nitro­
glicerynę z kieszonki. Dwie pigułki.

Oficer wziął w palce jedną pigułkę. Długo oglądał. Potem na mnie popatrzył. Wiercił mnie swoim wodnistym, przenikliwym okiem.

Wykręcił jakiś numer na tarczy telefonu. Bez skutku. Posłyszałem zajęty sygnał. Odłożył słuchawkę.

Oddał mi dowód. Wartownik doprowadził do bramy. Byłem wolny. Chyłkiem pod murem popędziłem do domu. Tylko kwadrans do godziny policyjnej!

Doświadczenia stanu wojennego były także wyrażane w formach autobio­graficznych, przedstawiających dramatyczne losy Polaków w pierwszych miesią­cach tej niezwykłej wojny. Andrzej Szczypiorski (ur. 1924) opublikował w roku 1984, nakładem londyńskiego wydawnictwa „Polonia", tom wspomnień Z nota­tnika stanu wojennego. Wcześniejsza twórczość pisarza koncentrowała się wokół wydarzeń II wojny światowej, a zwłaszcza problemu odpowiedzialności narodu niemieckiego za faszyzm (m.in. Za murami Sodomy 1963). Znaczącą powieścią Szczypiorskiego okazała się Msza za miasto Arras (1971), napisana w konwencji powieści historycznej (dzieje prześladowanych w XVI wieku Żydów). Autor odsłania w niej społeczne mechanizmy przemocy i zbrodni.

279


Ostatnia dekada

Literatura wobec stanu wojennego


0x01 graphic

Andrzej Szczypiorski (fot. D. B. Łomaczewska


Z notatnika stanu wojennego to książka bardzo osobista, w której obserwacje z obozu dla internowanych łączą się z religijnymi doznaniami pisarza. Swoisty dziennik, faktograficzny i intymny, nawiązuje do zadomowionych w tradycj literatury polskiej wzorów więziennej martyrologii. Szczypiorski ukazuje trudni miesiące 1982 i 1983 roku: nadzieje wiązane ze zniesieniem stanu wojennegc łączą się z pesymistycznym rozpoznaniem politycznej sytuacji Polski. Powiedzie liśmy o ciążeniu tradycji martyrologicznej na autobiograficznej prozie Szczypio-rskiego. Ten kontekst wydaje się istotny dla konfesyjnych wyznań wojen­nego okresu. Oto pierwsza strona Z notatnika stanu wojennego:


Więzienie. Białołęka. 13 grudnia 81. Godz. szósta rano.


Mam ołówek od pana Woc.

Źle z paleniem. Gorzko mi w gębie. W celi zimno i smród. Ludzie b. mili.

Przenieśli nas dzisiaj do baraku parterowego. Cela na 12 ludzi. Pogoda piękna, mroźna

Dużo milicjantów nas pilnuje.

Wyprałem skarpetki. Straszny smród od WC. Spłuczka nie działa. Wielkie gówno leż wciąż w sedesie. Coraz większe, bo ludzie używają. Będziemy robili karty do bridż z tekturowego pudełka.


280


Ostatnia dekada

Nowe zjawiska w poezji i w prozie...



Dużo palenia. Myślę o moich, w domu. To dla nich okropne! Gdzieś tu w pobliżu jest Kijowski, wołał mnie po nazwisku, odpowiedziałem.

Jakiś płk mnie wzywał. Przenoszą nas gdzie indziej. Był uprzejmy. Wziąłem do celi carmeny...

* Idę w jakiś transport. Godz. siedemnasta.

(na tym kończą się notatki z Bialolęki, sporządzo­ne na kartce wydartej z notesu w kratkę).

Literatura stanu wojennego, krajowa i emigracyjna, jest różnorodna pod względem gatunków i konwencji literackich, którymi posłużyli się twórcy, by wyrazić swą postawę wobec bolesnej współczesnej historii. Jej wartość artys­tyczną oceni czas. Ta literatura ma jednak rangę dokumentu: niezgody na przemoc i gwałt.

0x01 graphic

Rozdział II Nowe zjawiska w poezji i w prozie.

Kontynuacje.

W latach osiemdziesiątych krystalizuje się poezja twórców, którzy na ogół lebiutowali jeszcze przed 1980 rokiem. Niektórzy krytycy skłonni są nawet łowić o formacji pokoleniowej; jej wyznacznikiem miałaby być po-obna data urodzenia (1. połowa lat pięćdziesiątych), a także fakt debiutu i okresie istnienia niezależnego ruchu wydawniczego (2. połowa lat siedem-ziesiątych). Przeżyciem pokoleniowym dla tych poetów okazał się zatem stan rojenny oraz związane z nim doświadczenie historyczne i moralne. Wśród korców tej formacji znajdują się m.in. Tomasz Jastrun (1950), Jan Polkowski 1953), Bronisław Maj (1953) i Antoni Pawlak (1952).

Z dzisiejszej perspektywy wydaje się jednak przedwczesne wskazywanie na )rmację pokoleniową. Zarówno artystyczne jej zróżnicowanie, jak i niejasne rogi późniejszego rozwoju pozwalają raczej dostrzegać w twórczości tych poe-iw ważne świadectwo społeczno-politycznych przełomów najnowszej historii. lotywy publicystyczne powracają w poezji Bronisława Maja i Jana Polkow-dego. Pierwszy z wymienionych poetów opublikował w latach osiemdziesią-di kilka tomów poetyckich, m.in. Wspólne powietrze (1981), Zmęczenie 986), Zagląda świętego miasta (1986). Odwołania do „tu i teraz" kojarzone ^ają z poczuciem klęski, w wymiarze społecznym i moralnym, współczes-:go, zakłamanego świata.

•»

281


Ostatnia dekada

Nowe zjawiska w poezji i w prozie.


Bronisław Maj * * *

Kto da świadectwo tym czasom?

Kto zapisze? Bo przecież nikt z nas:

za długo tu żyliśmy, za głęboko wchłonęliśmy

tę epokę, zbyt wierni, by móc o niej powiedzieć

prawdę. W ogóle — mówić prawdę. Wierny:

mówię „sprawiedliwość", a myślę o mrocznym szczęściu zemst

mówię „godność", a pragnę narzucenia swojej woli,

mówię „troska", a myślę „my" i „oni",

i — „co ze mną zrobili". Nic więcej

nie mam na swoją obronę: wierność. I słabość:

to, że nienawidziłem złych, oszukiwałem, by ochronić

prawdę, pogarda była moją chorą dumą.

Nienawiść, pogarda, kłamstwo — przez tyle lat,

by przeżyć i być czystym. Co najwyżej — przeżyć.

Pozostać — niemym. Pytać — kto da świadectwo?

Dobrze wiedząc, że nikt z nas i przecież nikt

inny. Wiec bez jednego słowa. Pusta epoka.

Jak żadna inna wypełniona życiem, bo

naszym, i nie będzie drugiej. Zgiełk

wrzask, płacz, śmiech, i skowyt, pospolita

pieśń, bez słów, bez jednego słowa,

które by kiedyś przemówiło

za nami.


Wspólne powietrze 191

Poczuciu zdegradowanej rzeczywistości towarzyszy w tym wiers; refleksja nad stanem świadomości pokolenia, a zwłaszcza umiejętnością rozpo nawania prawdy.

Odwołania do tragicznych wydarzeń lat osiemdziesiątych widoczne są tak w liryce Jana Polkowskiego, który opublikował kilka zbiorów wierszy, m.ii To nie jest poezja (1980), Oddychaj głęboko (1981), Drzewa. Wiersze 1983—19t (1987).

O NOWEJ TO HUCIE PIOSENKA

Tobie nieznanemu? Zapomnianemu, ostygłemu ciału?

Tobie, którego imię i nazwisko ktoś może jeszcze pamięta,

(nie istniejącemu) — od dawna budowano pomnik.

Trzydzieści lat temu, jeśli nie wcześniej, uchwałą Biura Politycznego

KC, w Moskwie, Warszawie, uchwałą rządu tamże i ostatecznie

Sejmu PRL, spadkobiercy europejskiej demokracji, rozpoczęto budowę

pomnika Bogdana Włosika (1962—1982).

Budowali go wszyscy: tow. Bierut, Beria, Berman, Borejsza,

MBP, NKWD, dystyngowani poeci mitu śródziemnomorskiego,

282


Ostatnia dekada

Nowe zjawiska w poezji i w prozie...




prawdziwi katoliccy marksiści, nie golący się jeszcze filozofowie dźwigający

na sercu swój pierwszy pistolet, faszyści z ONR, specjaliści

radzieccy, niepiśmienny chłop, Tadeusz Borowski (piśmienny),

otępiały od wódki i pochlebstw Władysław Broniewski.

W takt obozowej orkiestry na trzeźwo, po pijanemu, na czczo,

we śnie, w strachu, w nienawiści, budowali mistrzowie,

murarscy i kapusie, nauczyciele, doliniarze, Louis Aragon

oraz autor niedoścignionych „Cień poemas de amor",

kurwy, stróże, psy, ministrowie i cała postępowa ludzkość.

Ktoś rzekł po męsku: nikakoj Polszi nikogda nie budiet,

ale jest drzewo (Twoja twarz), dom (Twój brzuch), sklep (ręka).

Stoi to miasto jak niewidzialna zasłona łzawiącego gazu,

Twoja komora, Twój czas, Twój grób, Twój pomnik.

Teraz wszyscy, gdziekolwiek jesteście na świecie (po operacjach

plastycznych, zmianach życiorysu), a zwłaszcza jeśli zostaliście w Polsce,

bowiem jesteście przywiązani do idei wolności, niepodległości,

tolerancji, więc teraz, kiedy to zdziwione chłopięce ciało

wyprężyło się na chodniku rozprute ołowiem,

każdy z was może powiedzieć: exegi monumentum,

to zostanie po nas.

Antologia: Świadectwa 1986


W twórczości Polkowskiego ożywa także tradycyjny temat literatury: prag­nienie wyrażenia pełnej prawdy o świecie, jego zjawiskach i rzeczach, zlik­widowanie dysproporcji pomiędzy tym, czego się doznaje i doświadcza, a tym, co może zostać ostatecznie wyrażone w słowie (mówiliśmy o tych dylematach, interpretując poezję Stachury na s. 134). Szukanie, jak to określił Czesław Miłosz, „formy pojemnej" powraca w wielu utworach poety, pogłębiając filozo­ficzny kontekst rozważań.


STRUMIEŃ WIECZNOŚCI

Język rzeczy, poezja czystych przedmiotów,

bez cienia chęci, by mówiąc „stół"

powiedzieć coś więcej. Ale powiedzieć w sposób tak

przezroczysty, by było widać

ten jedyny, ciepły, trochę kiwający się stół,

obarczony zapachami, dziecinnymi dotknięciami

zmarłych, z jedną szufladą

podpartą wysuwającymi się wraz z nią nogami

by zobaczyć

to stanie się poezji:

pierwszy obrót ziemi.

Elegie z tymowskich gór i inne wiersze 1990



283



Ostatnia dekada

Nowe zjawiska w poezji i w prozie...



Na lata osiemdziesiąte przypada dalszy rozwój poezji twórców Nowej Fali. Stanisław Barańczak publikuje dwa ważne tomy poetyckie Atlantyda i inne wiersze (1986) oraz Widokówka z tego świata (1988).

W twórczości Barańczaka, rezygnującego stopniowo z wyrafinowanych chwy­tów poezji lingwistycznej, pojawia się temat emigracji, a zwłaszcza motyw tęsknoty, obcości i samotności.


DRUGA NATURA


Po paru dniach oko się przyzwyczaja

do wiewiórki, szarej, a nie rudej, jak Pan Bóg przykazał,

do samochodów, przeciętnie o półtora metra za długich,

do zbyt czystego powietrza, w którym rysują się świeżo malowane

reklamy na dachach, obłoki i pożarowe drabinki.

Po paru tygodniach przyzwyczaja się ręka

do innej pisowni jedynki i do nieprzekreślania siódemki,

nie mówiąc o opuszczaniu kreski nad „n" w podpisie.

Po paru miesiącach nawet język umie układać się w ustach

w ten jedyny sposób, który zapewnia właściwą wymowę ,,the".

Jeszcze parę miesięcy i, przyklękając na ulicy, aby zawiązać sznurowadło,

uświadamiasz sobie, że robisz to, aby zawiązać sznurowadło,

nie po to, aby rutynowo zerknąć przez ramię,

czy ktoś za tobą nie idzie.

Po paru latach śni ci się sen: stoisz przy zlewie w kuchni leśniczówki w pobliżu miejscowości Sieraków, gdzie po maturze, nieszczęśliwie zakochany,

spędzałeś wakacje,

twoja lewa dłoń unosi czajnik, prawa kieruje się w stronę gałki kranu, Sen, jakby uderzył w ścianę, staje nagle w miejscu, z męczącym natężeniem skupiając się na niepewnym szczególe: czy gałka była porcelanowa, czy mosiężna.

Śpiąc jeszcze, wiesz przeraźliwie jasno, że od tego wszystko zależy. Budząc się, wiesz równie jasno, że nigdy się nie przekonasz.

Atlantyda i inne wiersze 1986

W latach osiemdziesiątych wydaje swoje kolejne tomy poezji Adam Zagajew-ski: List. Oda do wielości. Poezje (1983) oraz Jechać do Lwowa i inne wiersze (1986). W liryce Zagajewskiego zostaje także podjęty motyw emigracji, poeta nadaje mu jednak znaczenie metaforyczne, związane w ogóle z charakterem egzystencji człowieka. Sytuacja emigracji zdaje się określać naturę życia łudź-

284


Ostatnia dekada

Nowe zjawiska w poezji i w prozie...



PIOSENKA EMIGRANTA

W obcych miastach przychodzimy na świat, nazywamy je ojczyzną, lecz niedługo wolno nam podziwiać ich mury i wieże. Ze wschodu na zachód idziemy a przed nami toczy się wielka obręcz płonącego słońca, przez którą lekko jak w cyrku przeskakuje oswojony lew. W obcych miastach oglądamy dzieła dawnych mistrzów i bez zdziwienia rozpoznajemy własne twarze na starych obrazach. Istnieliśmy już wcześniej i nawet znaliśmy cierpienie, tylko brakowało nam słów. W cerkwi prawosławnej w Paryżu ostatni biali siwi Rosjanie modlą się do Boga, który jest młodszy od nich o stulecia i tak samo bezradny jak oni. W obcych miastach pozostaniemy, jak drzewa, jak kamienie.

Jechać do Lwowa i inne wiersze 1986

Refleksje wyrażone w Piosence emigranta korespondują z przeżyciami zawar­tymi w wierszu Jechać do Lwowa. Ten niezwykle interesujący utwór rozważa problem pamięci: przeszłość trwa w myślach człowieka, istnieje w jego kreacyjnej świadomości. Mówiliśmy o litewskich powrotach prozy Tadeusza Konwickiego - - wiersz Zagajewskiego przywołuje Lwów trwający w pamięci.


JECHAĆ DO LWOWA

Rodzicom

Jechać do Lwowa. Z którego dworca jechać do Lwowa, jeżeli nie we śnie, o świcie, gdy rosa na walizkach i właśnie rodzą się ekspresy i torpedy. Nagle wyjechać do Lwowa, w środku nocy, w dzień, we wrześniu lub w marcu. Jeżeli Lwów istnieje, pod pokrowcami granic i nie tylko w moim nowym paszporcie, jeżeli proporce drzew jesiony i topole wciąż oddychają głośno jak Indianie a strumienie bełkocą w swoim ciemnym esperanto a zaskrońce jak miękki znak w języku rosyjskim znikają wśród traw. Spakować się i wyjechać, zupełnie bez pożegnania, w południe, zniknąć tak jak mdlały panny. I łopiany, zielona armia łopianów, a pod nimi, pod parasolami

285


Ostatnia dekada

Nowe zjawiska w poezji i w prozie...




286

weneckiej kawiarni, ślimaki rozmawiają

0 wieczności. Lecz katedra wznosi się,
pamiętasz tak pionowo, tak pionowo
jak niedziela i serwetki białe i wiadro
pełne malin stojące na podłodze i moje
pragnienie, którego jeszcze nie było,
tylko ogrody i chwasty i bursztyn
czereśni i Fredro nieprzyzwoity.

Zawsze było za dużo Lwowa, nikt nie umiał zrozumieć wszystkich dzielnic, usłyszeć szeptu każdego kamienia, spalonego przez słońce, cerkiew w nocy milczała zupełnie inaczej niż katedra, Jezuici chrzcili rośliny, liść po liściu, lecz one rosły, rosły bez pamięci, a radość kryła się wszędzie, w korytarzach i w młynkach do kawy, które obracały się same, w niebieskich imbrykach i w krochmalu, który był pierwszym formalistą, w kroplach deszczu i w kolcach róż. Pod oknem żółkły zamarznięte forsycje. Dzwony biły i drżało powietrze, kornety zakonnic jak szkunery płynęły pod teatrem, świata było tak wiele, że musiał bisować nieskończoną ilość razy, publiczność szalała i nie chciała opuszczać sali. Moje ciotki jeszcze nie wiedziały, że je kiedyś wskrzeszę

1 żyły tak ufnie i tak pojedynczo
służące biegały po świeżą śmietanę,
czyste i wyprasowane, w domach trochę
złości i wielka nadzieja. Brzozowski
przyjechał na wykłady, jeden z moich
wujów pisał poemat pod tytułem Czemu,
ofiarowany wszechmogącemu i było za dużo
Lwowa, nie mieścił się w naczyniu,
rozsadzał szklanki, wylewał się ze
stawów, jezior, dymił ze wszystkich
kominów, zamieniał się w ogień i burzę,
śmiał się błyskawicami, pokorniał,

wracał do domu czytał Nowy Testament, spał na tapczanie pod huculskim kilimem, było za dużo Lwowa, a teraz nie ma go wcale, rósł niepowstrzymanie a nożyce cięły, zimni ogrodnicy jak zawsze w maju bez litości bez miłości ach poczekajcie niech przyjdzie ciepły czerwiec i miękkie paprocie, bezkresne pole lata czyli rzeczywistości.


Ostatnia dekada

Nowe zjawiska w poezji i w prozie...



Lecz nożyce cięły, wzdłuż linii i poprzez

włókna, krawcy, ogrodnicy i cenzorzy

cięli ciało i wieńce, sekatory niezmordowanie

pracowały, jak w dziecinnej wycinance

gdzie trzeba wystrzyc łabędzia lub sarnę.

Nożyczki, scyzoryki i żyletki drapały

cięły i skracały pulchne sukienki

prałatów i placów i kamienic, drzewa

padały bezgłośnie jak w dżungli

i katedra drżała i żegnano się o poranku

bez chustek i bez łez, takie suche

wargi, nigdy cię nie zobaczę, tyle śmierci

czeka na ciebie, dlaczego każde miasto

musi stać się Jerozolimą i każdy

człowiek Żydem i teraz tylko w pośpiechu

pakować się, zawsze, codziennie

i jechać bez tchu, jechać do Lwowa, przecież

istnieje, spokojny i czysty jak

brzoskwinia. Lwów jest wszędzie.

Jechać do Lwowa i inne wiersze 1986


W najnowszej liryce Zagajewskiego rozszerzeniu ulega zakres podejmowa­nych tematów poetyckich. W wielu utworach poeta analizuje problematykę czasu: tajemnice przemijania i wieczności, a także bezradność człowieka wobec zdarzeń, których nie można przewidzieć, i pragnień, których nie można zreali­zować. Tematyka filozoficzna sprzyja również przeobrażeniom warsztatu poety­ckiego; podobnie jak w liryce Barańczaka zdecydowanemu osłabieniu ulega poetyka lingwistyczna.

PRZYSZŁOŚĆ

Przyszłość istnieje, lecz wiemy o niej

tak mało.

Przyszłość zostawia nam śladów nie

więcej, niż wielka dama, gubiąca

chusteczkę w przedpokoju.

I nie wiemy, co do niej należy:

gałązka bzu w rozkwicie

rdzawa plamka na koszuli

czy szara nicość świtu

Atlantyda i inne wiersze 1986

Wśród debiutów prozatorskich lat osiemdziesiątych wyróżniła się książka Pawła Huellego (ur. 1957) Weiser Dawidek. Interesująco, retrospektywnie zbudowana akcja powieści odwołuje się do wydarzeń II wojny światowej, a zwłaszcza problematyki holocaustu. Również druga książka młodego prozai-

287


Ostatnia dekada

Nowe zjawiska w poezji i w prozie...


ka Opowiadania na czas przeprowadzki (1991) potwierdziła znaczącą rangę tego pisarstwa.

Z ogromnym zainteresowaniem został także przyjęty stosunkowo późny de­biut Eustachego Rylskiego (ur. 1945). W roku 1984 opublikował on dwa opowiadania Stankiewicz oraz Powrót, zbliżone konstrukcją i rozmiarem do powieści. Pisarz wykorzystuje konwencję prozy historycznej. W obu utworach sięga do czasów powstania styczniowego oraz dziejów Rosji w okresie rewolucji i wojny domowej. Poetyka opowiadań Rylskiego, korzystająca z doświadczer prozy psychologicznej, wydaje się bliska twórczości Władysława Lecha Terlec-kiego.

W ostatnim dziesięcioleciu dostrzec można znaczące kontynuacje prozators kie. Tadeusz Konwicki już w okresie stanu wojennego opublikował książki autobiograficzno-eseistyczną Wschody i zachody księżyca (wydawnictwo „Krąg' 1982). Utwór ten nawiązuje zarówno poetyką, jak i tematyką do Kalendarze i klepsydry. Zamknięciem autobiograficznej trylogii pisarza stał się Nowy Świa i okolice (1986). Sięgnął także pisarz po prozę fikcjonalną. W roku 198' ukazała się jego powieść Bohiń - - niejednoznacznie przyjęta przez krytyki literacką. Również i w tym utworze podjął pisarz tematykę litewską.

W latach osiemdziesiątych ukazała się powieść Andrzeja Szczypiorskiegi Początek (1986), która przyniosła pisarzowi światowy rozgłos. W utworze tyn autor, zgodnie ze swymi zainteresowaniami (o wcześniejszej twórczości s. 279) sięga do problematyki wojennej, prezentuje tragiczne losy bohaterów uwik lanych w mechanizmy historii.

Ważne powieści wyszły także spod pióra Juliana Stryjkowskiego i Włady sława Lecha Terleckiego. Stryjkowski publikuje powieść Echo (1988), natomias autor Spisku kontrowersyjną opowieść o ostatnich latach I Rzeczypospolite Drabina Jakubowa (1988).

Jakimi uwagami można zamknąć rozważania poświęcone współczesnej litera turze polskiej? W ostatnich miesiącach ukazały się kolejne tomy poetycki Zbigniewa Herberta (Rovigo, Elegia na odejście); również Tadeusz Rozewie opublikował ważny zbiór wierszy (Płaskorzeźba). Ciągły zatem ruch, ciągł rozwój! „I dlatego takie są warunki naszej powieści: nieskończone istnieni bohaterów w formach czasoprzestrzennych, niewyczerpalne zasoby energii psj chicznej i dóbr materialnych". Zamykając te rozważania słowami Bolesław Micińskiego, wybitnego eseisty dwudziestolecia międzywojennego, nie zamyka my zarazem oczekiwania na literacką przyszłość.


0x01 graphic



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron