ODWAGA


- 1 - 

Marcin jest uczniem klasy VII. Jest bardzo dobrym chłopakiem, nie rozrabia", nie pali papierosów. Gdy klasa jechała na wycieczkę, nikt z kolegów nie chciał jechać z nim w przedziale, bo on jest za "święty" - jak mówili. Chcieli "grandzić", a on by im w tym nie towarzyszył. Odsunęli się od niego, to ich "trędowaty". - Magda nie uciekła z klasą z religii na wagary - jest dla swej klasy "trędowata". Robert nie gra dobrze w piłkę, za to świetnie się uczy, zna języki obce, ale dla kolegów jest "trędowaty"...

Ks. Molenda B., Trędowaci naszych czasów, BK 1 (1988), s. 9

- 2 - 

Zapewne już słyszałeś o młodym żołnierzu niemieckim, z pochodzenia Austriaku, którego grób znajduje się na cmentarzu parafialnym w Machowej koło Pilzna w woj. tarnowskim. Na grobie, na niedużym maszcie flaga austriacka i zawsze świeże kwiaty. Miejscowa ludność uważa go za świętego, przyozdabia jego grób i modli się do niego. Chodzi tu o Ottona Schimka. Był katolikiem dobrze wychowanym przez matkę. Od niej nauczył się religię traktować na serio. A przecież miał dopiero 19-lat, gdy 14 listopada 1944r. został rozstrzelany przez swoich. Gdy był na urlopie w domu, pokazując matce swoje ręce powiedział, że są czyste, że nie są skrwawione. Mówił, że nie strzela do ludzi, bo wie, że oni, tak jak i on chcą żywi wrócić do swoich rodzin. Nie zgodził się, by wziąć udział w egzekucji zakładników polskich w Pilznie tłumacząc, że oni są niewinni, a niewinnych zabijać nie wolno, bo tego zabrania Prawo Boże i sumienie. Wiedział, ile kosztować go może odmowa wykonania rozkazu w warunkach wojennych. I przyszedł rozkaz z kancelarii III Rzeszy, że należy go rozstrzelać jak psa w rowie. Kapelan wojskowy modląc się z nim towarzyszył mu w ostatniej drodze na spotkanie z tym, który powiedział: "Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy Królestwo niebieskie" (Mt 5,10). Wydawałoby się, że przegrał, bo życie stracił, ale jest to tylko pozorna przegrana. Sam pisał w liście do brata, gdy wiedział, że będzie rozstrzelany: "Jestem w radośnie podniosłym nastroju. Cóż mam do stracenia? Nic, tylko nasze biedne życie, duszy nie mogą przecież zabić. Jaka nadzieja!" ("Homo Dei", nr 2 z 1975 r.)

Ks. Łatka S., Prawdziwe zwycięstwo, BK 4l1985/, s. 215

- 3 -

Maciek wrócił ze swoich wakacji w zeszłym tygodniu. Był z rodzicami i bratem nad morzem. Opowiadał ciekawą historię, której był świadkiem. Otóż w dniu, kiedy plaża była niestrzeżona, na dmuchanym materacu, ,przy lekko wzburzonej fali wypłynął w morze dziesięcioletni chłopiec. Niespodziewanie nagła fala wywróciła materac i chłopiec zaczął tonąć. W pobliżu spacerował żołnierz, będący na przepustce. Nie namyślając się długo zrzucił tylko ciężkie buty i marynarkę i w koszuli i spodniach skoczył do wody. Wyciągnął chłopca na brzeg, zrobił sztuczne oddychanie, uratował mu życie. Dał prawdziwe świadectwo swemu żołnierskiemu rzemiosłu, był dzielny, potraf ł szybko podjąć decyzję, nie myślał wcale o sobie.

Ks. Molenda B., "Zdjęła go litość i zaczął nauczać BK 6 /1988/, s. 331

- 4 -

Jan Vianney, późniejszy proboszcz w Ars we Francji, był w szkole prawdziwym utrapieniem dla nauczycieli. Koniecznie chciał zostać księdzem, jednakże nauka szkolna szła mu z taką trudnością, iż ciągle powtarzał klasy. Był tak mało zdolny, że w wieku 21 lat musiał szukać pomocy u 12-letniego kolegi klasowego. Dwunastolatek któryś raz z kolei wyjaśniał Janowi zadanie matematyczne - ten jednakże nic nie rozumiał. Na oczach innych uczniów został wreszcie spoliczkowany przez zdenerwowanego chłopca. Jan nie oddał uderzenia. Ukląkł przed dwunastolatkiem i powiedział: "Przebacz mi. Wybacz, że jestem tak głupi". Tego chłopiec się nie spodziewał. Zachowanie Jana tak go poruszyło, że sam nad sobą zapłakał.

Ks. Andrzejewski R., "Wybierali sobie pierwsze miejsce...". BK 1 / 1986/, s.19

- 5 -

Kronika życia św. Kryspiny mówi nam, że żyła w Takorze w Numidii (obecnie Algier) na przełomie trzeciego i czwartego wieku. Była powszechnie bardzo szanowaną osobą. Mówiono o niej ze czcią obdarzając ją tytułem: matrona. Rzeczywiście dobrze jej się wiodło: miała liczne potomstwo, w domu zawsze gościł dostatek. Aż tu doniesiono na nią, że , jest chrześcijanką, a wiara nasza była wtedy prześladowana. Uwięziono ją w czasie śledztwa niedwuznacznie podpowiadano jej, że będzie wolna, ale za cenę odejścia od Chrystusa. Jest jednak stanowcza, dokonawszy raz wyboru Chrystusa, chce pozostać wierną Jemu do końca. Nie chciałaby być chorągiewką, która tak się ustawia, jak wiatr zawieje. Stawiono ją przed władcą - prokonsulem w Thevasta. Ten próbuje ją zastraszyć, ale na próżno. Kryspina zachowuje spokój i męstwo. Zostaje najpierw skazana na tortury. Cierpi bardzo, ale dalej jest spokojna, wie bowiem, komu zaufała. A Pan daje jej siłę, że cierpienie i tortury znosi pogodnie i z należytą godnością. Ten niczym nie zamącony spokój i męstwo w cierpieniu oddziałowuje na drugich. Ludzie widzą, że największym skarbem na tej ziemi jest sam Chrystus, za którego nawet warto życie dać. Została ścięta w 304 roku. Jej piękne życie mówi nam, żebyśmy umieli zawsze wybierać Boga, a wtedy będziemy prawdziwie wielkimi ludźmi, a nasze życie będzie w pełni udane.

Ks. Orszulak F. CM, Konieczność wyboru, BK 1 (1985), s.18

- 6 -

Na Papua Nowa Gwinea mieszka chłopiec, który nazywa się Wiliam Kapua. Ma ciemną buzię i krótkie kręcone włosy. Jego ojciec należy do lokalnych władz. W roku 1982 panowała tam susza. Groził głód. W grudniu, gdy dzieci miały wakacje, otrzymano pomoc: ryż i konserwy rybne. Podział darów powierzono ojcu Wiliama. Pominął jednak przy rozdawaniu żywności dawnych wrogów swego plemienia. Wzbudziło to ich gniew i doprowadziło do wybuchu wojny. Wiliam na próżno chciał zażegnać bratobójczą walkę. Był chrześcijaninem, służył do Mszy św. i pomagał księdzu proboszczowi w katechizacji młodszych dzieci. Miał też wśród wrogów serdecznego przyjaciela - Antosia, z którym razem chodzili do szkoły i do kościoła. Kochali się jak bracia. Obaj modlili się więc gorąco o pokój między zwaśnionymi plemionami, a czwartego dnia, gdy już dużo domów zostało zniszczonych, wielu ludzi rannych, a jeden nawet zabity, obaj zjawili się na placu walki - zaczęli w imię Boże zaklinać i prosić o zaprzestanie bezsensownego niszczenia i mordowania. Potem Antoni i Wiliam podeszli do swych ojców, wyrwali z ich rąk strzały i połamali je. Następnie obaj zaczęli głośno się modlić odmawiając Ojcze nasz". W tym czasie nadjechał też urzędnik państwowy, który swoim autorytetem i perswazją ostatecznie przyczynił się do zawarcia pokoju. (por. "Echo z Afryki", grudzień 1985 r.)

Ks. Szmidt S. SDB, "Pokój wszystkim sercom", BK 2-3 /1986/, s. 99

- 7 -

Jurek miał bardzo dobrego tatusia. Zawsze zachęcał on swojego syna b tego, aby mówił prawdę. Sam też nigdy nie kłamał. Ale raz na Jurka przyszła ciężka próba. Na urodziny podarował mu ktoś piękny tomahawk czyli indiański toporek. Jurek ucieszył się bardzo i chcąc od razu wypróbować, czy toporek jest dostatecznie ostry, pobiegł do ogrodu i powycinał drzewka, które jego ojciec posadził i pielęgnował. Skoro ojciec spostrzegł szkodę w ogrodzie, wpadł w wielki gniew. Któż to mógł uczynić? Zwołał służących i zaczął wypytywać o winowajcę. Nikt się nie przyznał. Jurek drżący cały ze strachu miał silną pokusę, aby skłamać. A jednak zdobył się na odwagę i powiedział, że to on powycinał drzewka. Ojciec dostrzegł w tym przyznaniu się do winy, że Jurek naprawdę żałuje za swój czyn i chce go naprawić. Dlatego przebaczył mu winę i powiedział: "Twoja prawdomówność i odwaga jest więcej warta niż tysiąc drzewek". Jerzy Washigton wyrósł na dzielnego człowieka. Został pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Ks. Psujek B., Królestwo prawdy, BK 4 /1985/, s. 220

- 8 -

Kiedyś, gdy nasza Ojczyzna była wykreślona z mapy Europy, kiedy kraj nasz został rozgrabiony przez ościenne państwa, to wtedy dzieci polskie zmuszone były do uczenia się w szkole obcej mowy - języka zaborców. Tym samym miały wyrzec się języka ojczystego i zapomnieć, że są Polakami. I oto w jednej szkole w zaborze pruskim zastraszono polskie dzieci, że mają mówić zawsze i wszędzie po niemiecku. Dzieci stanęły wobec trudnego wyboru: albo zdradzić swój ojczysty język, albo ponosić dotkliwe kary za ojczystą mowę. Jednemu z uczniów zagroził nauczyciel, że jeżeli będzie opowiadał po polsku, to dostanie kijem po ręce. Mówiło się wtedy, że otrzyma łapę. Chłopiec wywołany do odpowiedzi stanął spokojnie i chociaż nauczyciel groźnie i ostrzegawczo mówił do ego: "Daję ci chłopcze pięć minut do namysłu, bo w przeciwnym razie wymierzę ci łapę", to jednak ten dzielny mały Polak wyciągnął i spokojnie powiedział: "Proszę bić. Wiem, że będzie mnie potem ręka boleć, może nawet kilka godzin, ale potem będę uradowany, że nie zdradziłem swego języka. Ale gdybym zdradził swoją polską mowę, to żałowałbym przez całe życie".

Ks. Orszulak F., Konieczność wyboru, BK 1 /1985/, s.18

- 9 -

Na odwagę głoszenia prawdy o Bogu zdobyła się dziewczynka imieniem Dorota /r. 304). Może wtedy usłyszała słowa Ducha Świętego;

"Aż do śmierci stawaj do zapasów o prawdę" /Syr 4,28). Podczas mąk jakie jej zadawali kaci za to, że wyznawała te prawdy wiary, powiedziała:

"Te cierpienia trwają krótko, potem otrzymam wieniec z nigdy niewiędnących kwiatów" - nagrodę za wierność. Obecny przy tym doradca sędziego, Teofil, zakpił z niej i szyderczo powiedział: "Gdy już będziesz w tym ogrodzie Jezusa, przyślij mi stamtąd kilka jabłek". - "Obiecuję ci to" - Odrzekła Dorota, zanim kat ściął jej głowę. Kiedy Teofil wrócił do domu i w gronie przyjaciół przechwalał się ze swego dowcipu, nagle do jego komnaty weszło dziecko cudnej urody i podało mu na tacy - choć wtedy była ostra zima - trzy jabłka i róże. Wówczas Teofil wykrzyknął:

"Istotnie Jezus Chrystus jest prawdziwym i jedynym Bogiem". W taki to cudowny sposób potwierdził Pan Bóg wiarę Doroty w prawdy Boże.

Ks. Dusza T. MSF, Duch prawdy, BK 3-4 /1987/, s.177

- 10 -

W rodzinie Małgosi panowała zawsze idealna zgoda. Wszyscy, to jest rodzice i dwaj starsi bracia - Wojtek i Sylwek, mieli do siebie nawzajem pełne zaufanie. Stąd też nigdy nie dochodziło między członkami rodziny większych nieporozumień. Jeżeli zaś zdarzały się sprzeczki, to były e szybko likwidowane przez wzajemne przebaczenie sobie uraz i przepraszanie. Rodzina Małgosi stanowiła więc zgodną wspólnotę, Pewnego jednak dnia miało miejsce w tej zgranej wspólnocie coś, co piękną atmosferę zepsuło. Małgosia zauważyła, że już od rana tego pamiętnego dnia mama, dotychczas zawsze pogodna, była jakaś inna. Chodziła poważna, a nawet smutna.

Wieczorem, gdy wszyscy już po kolacji siedzieli przy wspólnym stole, pewnym momencie mama, spojrzawszy uważnie na swoje dzieci, takimi słowami się do nich zwróciła: "Ktoś z was zabrał z mojego portfela, który znajdował się w kredensie, sto złotych. Nikt inny, oprócz was, w pokoju, w którym stoi kredens, nie przebywał. Niech więc ten z was, który tego czynu dokonał, ma teraz odwagę do niego się przyznać. Czekam do jutra wieczora".

Słowa mamy zrobiły na siedzących przy stole dzieciach wielkie wrażenie. Ktoś z nich dopuścił się kradzieży! Nagle znikło gdzieś wzajemne zaufanie. Wkradła się natomiast podejrzliwość. Zgodna atmosfera domowa uległa niespodziewanemu zakłóceniu. Następnego dnia wieczorem jeden z braci przyznał się do tego czynu. Przebaczono mu. I znów było wszystko dobrze.

Ks. Hajda J., Wspólnota miłości, BK 3-4 /1984/, s.164

- 11 -

Po podwórku spacerują chłopcy, obmyślają w co się bawić. Jeden rzuca propozycję odwiedzenia cmentarza z zamiarem okradania grobów z kwiatów. Spodobała się ta propozycja całej paczce, z wyjątkiem jednego chłopca, który powiedział: Ja z wami nie idę, bo to jest zła zabawa. Wyśmiali go i wyzwali od maminsynków i świętoszków, a sami poszli swoją złą drogą. Na kradzieży nikt ich nie przyłapał, kwiaty sprzedali i chodzili potem z mina bohaterów na lody do cukierni, a na papierosy w krzaki. Z pogardą spoglądali na swojego kolegę, który nie poszedł z nimi. Na osiedlu zdarzały się coraz to nowe kradzieże. Wydawało się, że ich zła droga będzie bezkarna, lecz w końcu wpadli.

  Ks. Ryszka K., Świadectwo o zwycięstwie Chrystusa, BK 3-4 /1984/, s.155-157

- 12 -

Jest piękny, słoneczny, majowy dzień. W drodze do szkoły Rysiek spotyka Jacka. Obaj chodzą do jednej klasy i rozpoczynają dzisiaj lekcje o godz.10.00. Rozmawiają o pięknej pogodzie i o tym, jak ciężko w taki akurat dzień iść do szkoły. W dodatku nauczycielka z biologii zapowiedziała, że będzie pytać na stopnie. Wszak zbliża się koniec roku szkolnego. W pewnym momencie Rysiek zatrzymuje Jacka i zadaje mu takie pytanie: "Co by to było, gdybyśmy zamiast do szkoły, poszli nad rzekę - tak sobie powagarować?" Jacek odpowiada: "Ale, jutro nam wystawi usprawiedliwienie? Przecież za nieusprawiedliwioną nieobecność otrzymuje się gorszą ocenę z zachowania?" Na to Rysiek: "Mam pomysł. Znam starszego od nas chłopca, który pali już papierosy. Chłopiec ten za kilka papierosów napisze nam usprawiedliwienie. Napisze, że mieliśmy gorączkę i dlatego nie mogliśmy przyjść do szkoły". "Ale skąd weźmiemy papierosy?" - pyta Jacek. "Pożyczę od tatusia" - odpowiada Rysiek.

Tak też chłopcy zrobili. I postąpili bardzo źle! Najgorsze było to, że kłamali: fałszywym usprawiedliwieniem tłumaczyli swoją zawinioną nieobecność w szkole. Wychowawca klasy wprawdzie im uwierzył i nie obniżył oceny z zachowania, ale chłopcy byli bardzo niespokojni wewnętrznie. Po jakimś czasie przyznali się wychowawcy do swojego grzechu. o dziwo! Wychowawca im nie tylko nie obniżył stopnia z zachowania, lecz ponadto ich jeszcze pochwalił za odwagę. Ukarał ich tylko podwójnymi dyżurami w klasie.

Ks. Hajda J., Duch Prawdy - prowadzi ku pełni prawdy, BK 3-4 /1986/, s.181

- 13 -

Rok 1655, to ważny moment w dziejach naszej Ojczyzny. Wtedy to ogromne rzesze wojska szwedzkiego obległy twierdzę, w której czczony był cudowny obraz Matki Bożej, Jasną Górę. Niemal cała Polska legła już u stóp króla szwedzkiego, tylko garstka Polaków, szlachty, chłopów i mieszczan wraz z zakonnikami broniła się na Jasnej Górze. Siły ich coraz bardziej słabły wobec przeważającego naporu Szwedów. Dowódca szwedzki, Mueller, przekonany był o zwycięstwie, ale... szwedzkim. Jak czytamy w powieści H. Sienkiewicza "Potop", w krytycznym, beznadziejnym momencie, ojciec Kordecki wychodzi na wały obronne Jasnej Góry z monstrancją, unosząc w niej nad broniącymi się Jezusa Eucharystycznego, Jezusa pod postacią chleba. Błogosławi, odbywa procesję. Broniący Jasnej Góry czują, jak wzbiera w nich siła, odżywa nadzieja. Z jeszcze większą zawziętością bronią tego skrawka polskiej ziemi.

"Kórnik" - jak mówił o Jasnej Górze gen. Mueller - okazuję się twierdzą nie do zdobycia. Szwedzi odstępują. Na wieść o tym cała Polska podrywa się do walki i wkrótce już wojska szwedzkie zostają przepędzone z polskiej ziemi.

Ks. Andrzejewski R., Nie traćcie nadziei, BK 1 /1987/, s. 4-5

- 14 -

Dzień 13 maja 1981 r. pozostanie w panuęci nie tylko Polaków, ale wszystkich ludzi dobrej woli. Tego dnia, sześć lat temu, na Placu św. Piotra w Rzymie, rozległy się strzały z rewolweru. Pociski skierowane były na Ojca Świętego Jana Pawła II, który przejeżdżał otwartym samochodem wśród tłumów ludzi i błogosławił im. Źli ludzie chcieli pozbawić życia następcę św. Piotra. Długie godziny trwała w szpitalu walka o życie zranionego Papieża. Uratowano Go.

Po tym strasznym wydarzeniu wielu ludzi sądziło, że Ojciec św. będzie teraz ostrożny, zadba o swoje życie, zaprzestanie zbliżania się do rzesz, zamknie się w Watykanie i stamtąd będzie kierować Kościołem.

Nic podobnego. Owszem, otoczono Papieża wprawdzie kuloodporną szybą w samochodzie, zwiększono ostrożność, ale Ojciec św. wcale nie zaniechał spotykania się z wielkimi rzeszami ludzi. Nadal wyrusza z odwagą w apostolskie podróże, spotyka się z tłumami, głosi Chrystusa. Jego życie ustawicznie właściwie narażone jest na niebezpieczeństwo, mimo wszystkich środków ostrożności. Widocznie Papież uważa, że głoszenie prawdy o Bogu jest ważniejsze niż jego własne życie.

Ks. Andrzejewski R., Odważni wobec przeciwności, BK 5 /1987/, s. 282-283

- 15 -

Wiele razy widziałem, jak kotka uciekała przed psem sąsiada. Pies był duży i groźny i nawet dorośli ludzie przechodzili koło niego z obawą. Lecz raz, gdy kocia mama miała małe dzieci, byłem świadkiem walki, jaka się rozegrała pomiędzy tymi zwierzętami. Pies zbliżył się do kociąt i wtedy kotka, która czuwała nad ich bezpieczeństwem, zagrodziła psu drogę swoim ciałem. Stanęła między psem a swoimi dziećmi ze zjeżoną sierścią, gotowa do walki na śmierć i życie. Pierwszy raz nie ulękła się psa. Więcej: Gdy pies szedł dalej ku kotkom, pierwsza rzuciła się do nierównej walki. Nie wiem, jak się ta walka toczyła, ale po chwili spostrzegłem, jak ten duży i groźny pies uciekł skomląc, z podwiniętym ogonem. Nigdy już nie zbliżył się do kotków i ich mamy. Szczerze podziwiałem kocią mamę, która dla ratowania swoich dzieci zaryzykowała życie w walce z psem.

  Ks. Nieciecki A., Miłość odważna, BK 1 /1984/, s.18-19

- 16 -

Podczas drugiej pielgrzymki do Polski Ojciec Święty na Błoniach Krakowskich ogłosił błogosławionym Rafała Kalinowskiego. Rafał był obdarzony wieloma zdolnościami. W młodym wieku ukończył studia wyższe i został inżynierem, posiadał stopień oficerski, przed nim rysowała się wielka życiowa kariera. Ale on nie był karierowiczem. W 1863 roku, mając zaledwie 28 lat, zastanawia się, co wybrać: z jednej strony życie łatwe i przyjemne, byle tylko nie sprzeciwiać się carskiej władzy, a z drugiej wybucha Powstanie Styczniowe, Ojczyzna potrzebuje ofiar, odwagi, siły! Kalinowski staje po tej drugiej stronie. Po upadku powstania zostaje skazany na śmierć, a po usilnych staraniach zamieniono karę śmierci na syberyjską zsyłkę. Po powrocie z Sybiru uświadomił sobie, że ludzka wielkość, szczęście zamyka się w prawdzie, którą przybliżył nam Jezus Chrystus: "nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje". Na resztę swojego życia zamknął się w klasztorze karmelitańskim służąc ludziom w konfesjonale. Ojciec Rafał pisał wówczas do swojej siostry: Bóg się cały nam oddał za nas, jakże mam nie poświęcić się Bogu?"

Ks. Oleksy Cz., Krew Przymierza, BK 5 / 1985/, s. 266

- 17 -

Po wzburzonym Morzu Północnym płynie duży statek. Zaniepokojeni pasażerowie w napięciu obserwują rosnące fale, które coraz silniej uderzają o burty. Tylko najodważniejsi ośmielają się co pewien czas wyjść na pokład. Sztorm wzmaga się coraz bardziej. Kilka przerażonych osób wbiega do kabiny kapitana. Jest tu tylko czteroletni jego syn. Porozkładał zabawki w kąciku i beztrosko je ustawia. Odrywa na chwilę wzrok od zabawek, a widząc przerażone twarze, ze zdumieniem pyta: "Co się stało?" - "Jak to? Nie czujesz, jak rzuca statkiem? Nie wiesz, że możemy utonąć?" - "A czy jest na statku mój tatuś?" - z lekkim niepokojem pyta dziecko. "Jest" - pada odpowiedź. - "To nie musimy się bać" - z uśmiechem mówi chłopiec i znów spokojnie pochyla się nad swoimi zabawkami.

Ks. Boszko A., Zwycięstwo nad lękiem, BK 5 /1985/, s. 284

- 18 -

Słyszałem kiedyś taką wojenną opowieść. Ulicami miasta idzie chłopiec z plecakiem. Zatrzymuje go niemiecki patrol.

- Co niesiesz? - pyta oficer.

- Meble - pada odpowiedź chłopca.

- Meble? Pokaż.

Okazuje się, że w plecaku ma pięć granatów i dwa pistolety.

- I to mają być meble? - krzyczy dowódca patrolu.

- Jaki pokój, takie meble - odpowiada chłopiec.

  Ks. Mitros Sz., Tajemnica pokoju, BK 6 /1984/, s. 339

- 19 -

Marek tak jak wszyscy chłopcy lubi grać w piłkę. Kiedyś widział w telewizji, jak był rozgrywany mecz na ośnieżonym boisku. Bardzo mu się to spodobało. Postanowił sobie, że też musi spróbować gry na śniegu. Gdy spadł pierwszy śnieg rozegrał z kolegami mecz, który sprawił im wiele radości, bo piłka ślizgała się po śniegu i trudno ja trafić. Od tej pory zaczęli rozgrywać  mecze. W czasie ferii rano wychodził z domu, aby pojeździć na sankach. Kiedy zebrała się dosyć duża grupa kolegów to grali w piłkę na śniegu. Była to wspaniała zabawa. Ponieważ było ślisko, to często się ktoś przewracał. Jednak zaraz wstawał, otrzepywał się ze śniegu i grał dalej. Jeszcze więcej radości sprawiało kopanie piłki na lodzie. Gdy tylko nie grano w hokeja na lodowisku, wówczas odbywały się tam mecze piłki nożnej.

Po feriach znowu rozpoczęła się nauka w szkole. Ale chłopcy nie zaprzestali piłkarskich rozgrywek. Marek po powrocie ze szkoły najpierw odrabiał lekcje, potem wychodził na podwórko.

Raz pani w szkole kazała nauczyć się wiersza na pamięć. Gdy przyszedł Marek ze szkoły zobaczył, że koledzy już grają w piłki. Postanowił nie uczyć się wiersza, tylko iść na boisko. Okłamał mamę mówiąc, że niczego w szkole nie zadano i poszedł do kolegów. Długo grali, więc późno wrócił do domu, powiedział mamie, że nauczył się wiersza. Następnego dnia nie umiał recytować tego wiersza i dostał dwójkę. Gdy wrócił do domu, powiedział mamie, że otrzymał ocenę niedostateczną.

Mamie było bardzo przykro, że syn ja oszukał, kiedy mówił, że ma odrobione lekcje.

Markowi było wstyd, że okłamał mama. Przeprosił ją i poprosił, żeby mu pomogła nauczyć się wiersza.

Mama bardzo kocha Marka, toteż przestał się na niego gniewać i pomogła mu w odrobieniu lekcji.

- 20 -

Posłuchajmy teraz opowiadania streszczającego książkę Romana Bratnego "Wśród nocnej ciszy". Wydarzenia, które opisuje autor miały miejsce w Polsce w latach 70- tych. Stałem się świadkiem tragicznego wydarzenia, które ciągle mam przed oczyma.

Byłem z rodzicami na Pasterce, na którą przyszła też prawie cała nasza wioska. Mieliśmy wracać do domu autobusem, przy wsiadaniu miał miejsce pewien incydent. Kilku mężczyzn stało w drzwiach i nie wpuścili mojego kolegi i jego rodziców, każąc im wracać piechotą. Zanim autobus ruszył oni uszli już kilkadziesiąt metrów. Zbliżyliśmy się do nich i wtedy autobus zatrzymał się. Wysiadło trzech mężczyzn z metalowymi prętami w rękach. Zaczęli bić kolegę i jego rodziców.

Potem wsiedli do autobusu i pojechali. Przeżyłem straszny wstrząs nie mogłem zrozumieć, że tylu mężczyzn obecnych w autobusie nie powstrzymało zbirów. Tamci później dawali wszystkim pieniądze i kazali przysięgać, że będą milczeli. Tego też nie mogłem zrozumieć dlaczego ludzie się na to godzili, nawet moi rodzice.

Później dowiedziałem się że kolega i rodzice zmarli.

Życie w wiosce toczyło się normalnie nikt nie wspominał o tym wydarzeniu. milicja stwierdziła wypadek, a mordercy byli na wolności.

Miałem wyrzuty sumienia. Nie wiedziałem co robić, nie mogłem tej sprawy tak zostawić, a z drugiej strony bałem się ich. Dręczyła mnie też myśl czy mogę złamać przysięgę, do złożenia której zostałem zmuszony. Dowiedziałem się jednak od ks. Proboszcza, że przysięga złożona pod przymusem do niczego nie zobowiązuje.

Poszedłem do komendanta milicji w miasteczku i wszystko powiedziałem. Sprawa została jeszcze raz zbadana, a sprawcy ukarani.

Ciągle dręczy mnie pytanie co stało się z mieszkańcami mojej wioski, że nie zareagowali, czyżby stracili zdolność odróżniania dobra od zła.

- 21 -

Jacek i Krzysiek byli kolegami. Chodzili do tej samej szkoły, a także uczyli się w tej samej klasie. Pewnego dnia, gdy obaj wracali ze szkoły spotkali starszego mężczyznę, który chciał przejść przez ulicę, lecz wahał się gdyż na jezdni był bardzo duży ruch.

- Przebiegnijmy - mówi Jacek do Krzyśka - nie będziemy czekać i przecież śpieszymy się na obiad, a potem umówiliśmy się do kina. Krzysiek dostrzegł starszego człowieka i rzekł: - nie możemy go tak zostawić on potrzebuje pomocy, co będzie jak wpadnie pod samochód.

- Co cię to obchodzi przecież spóźnimy się na film. Na to odpowiedział Krzysiek. Pamiętasz jak ksiądz na religii mówił, że Pan Jezus uczył kochać każdego człowieka i pomagać mu. Pomyśl, co On by zrobił na twoim miejscu - Krzysiek rób jak chcesz ja idę do domu spotkamy się przed kinem. Krzysiek podszedł i przeprowadził starszego pana przez ulicę. Po czym udał się do domu.

- 22 -

Mamy nowego kolegę. Wygląda na bardzo nieśmiałego do nikogo się nie odzywa, nie uśmiecha, jest niepozorny. Przezwisko "nowy" przyjęło się tylko na tydzień.

Kilka dni temu zaczęli chłopcy przezywać go "kłapouch", "uszatek" itp. /ma rzeczywiście odstające uszy/. Widziałam, jak trochę go to boli, ale gdy stanęłam w jego obronie, wszyscy zaczęli się śmiać i krzyczeć, że się "zakochała".

Przedwczoraj "nowy" przyszedł w okularach. No i  dopiero się zaczęło: a to "ślepuga", a to "podwójne oczko" i inne równie wstrętne przezwiska.

"Nowy" nic nie mówił, tylko stał i patrzył na nas, a potem uciekł do szatni. Nie wiem jak winnam postąpić? Boję się innych kolegów.

                                                                               Dominika

- 23 -

Do klasy V chodził pewien chłopiec, który miał na imię Piotrek. Piotrek uczył się dobrze i miał wielu kolegów. Wszyscy go lubili gdyż zawsze można było na nim polegać. Był uczciwy, prawdomówny, i nikomu nie odmawiał swojej pomocy. Piotrek nie bił słabszych od siebie jak to czynią inni, ale często ich bronił nie zwracając wcale uwagi na to, że. sam się naraża. Był odważny i pracowity. Słuchał swoich rodziców, nauczycieli i do szkoły zawsze przychodził przygotowany. Jeśli ktoś go w jakiś sposób skrzywdził, bardzo szybko o tym zapominał.

Piotrek już od III klasy był harcerzem w szkolnej drużynie harcerskiej i starał się postępować tak, jak postępuje prawdziwy harcerz. Drużyna do której należał Piotrek zajmowała się wieloma rzeczami i w swej działalności zawsze posługiwała się dokładnym planem przygotowanym przez drużynowego. Dzięki niemu Piotrek wiedział, że w poniedziałki, środy i piątki wszyscy harcerze pomagają ludziom starszym i chorym we wtorki i czwartki zbierają złom i makulaturę, a w soboty mają różne spotkania, gry i zabawy. Piotrek starał się ten plan realizować jak najdokładniej gdyż wiedział, że h harcerstwie jest to bardzo ważne. Dobry plan zajęć drużyny pomaga harcerzem w ich trudnej służbie Bogu, ludziom i ojczyźnie.

Pewnego razu, jak zwykle w piątek o godzinie 15.

Piotrek według tego planu szedł na ul. Mickiewicza gdzie mieszka pani Kowalska. Pani Kowalska od 2 lat nie wstaje z łóżka więc Piotrek w każdy piątek robi jej zakupy, albo sprząta mieszkanie.

Gdy Piotrek szedł do niej, nagle już z daleka zauważył, że przed jej blokiem siedzi trzech chłopców. Poznał ich od razu i zatrzymał się. Nie wiedział co dalej robić? To byli ci którym kiedyś się naraził chroniąc przed nimi bezdomnego psa. Z tego powodu już kilka razy zaczepiali Piotrka i raz chcieli go nawet pobić. Piotrek musiał się wtedy ratować ucieczką. Ale co teraz zrobić? - myślał. Nie iść do pani Kowalskiej? Która przecież, właśnie o tej porze czeka na mnie i potrzebuje mojej pomocy, która tak się cieszy gdy przychodzę? Ruszył parę kroków dalej i znów zatrzymał się. Oni z pewnością mnie zaczepią. A jeśli nie zdążę uciec. A plan? Co z planem? Nie wykonam go? Wycofać się  z ich powodu? Stchórzyć? Co to, to nie? Jestem harcerzem, potrzebna jest moja pomoc i Piotrek zdecydowany na wszystko, śmiało ruszył w kierunku bloku. Już nic go nie mogło powstrzymać, harcerska służba i plan wzięły gór nad strachem. Gdy był blisko myślał jeszcze: Może oni się zmienili? Może nie będą mieć złych zamiarów?

Myśli te wszystkie szybko się rozwiały gdyż chłopcy gdy go zauważyli wstali z ławki i stanęli mu na drodze. "No i co"? Powiedział jeden z nich i co teraz powiesz  obrońco słabych i uciśnionych? Obroń teraz sam siebie?

I w wkrótce zaczęła się szamotanina. Piotrek wcale nie miał zamiaru się bronić. Mówił tylko: Nie zrobiłem wam nic złego! Póście mnie! Nic to jednak nie pomogło.

W okolicy było kilka dziewczynek i chłopców, ale  nikt mu nie pomagał. Jedni uciekli a inni tylko patrzyli zaciekawieni co będzie dalej?

Pomógł mu dopiero pewien starszy pan, który obserwował całe zajście z okna swojego mieszkania. Zaraz wybiegł z bloku wymachując laską przepędził chuliganów. Podniósł Piotrka z ziemi i wyczyścił z kurzu ;jego ubranie. Potem zaprowadził go do siebie gdzie Piotr mógł się umyć, trochę odpocząć i uspokoić się.

Piotrek był bardzo wdzięczny temu panu. Gdyby nie on to kto wie co by się stało. Może już nie pomógłby dzisiaj pani Kowalskiej.

Teraz dopiero przypomniał sobie o niej więc podziękował starszemu panu i wyszedł. Słusznie wcześniej podejrzewał, że pani Kowalska potrzebuje jego pomocy ponieważ gdy wszedł chora natychmiast przywitała go radosnym uśmiechem i tak jakby kamień spadł jej z serca.

W chwilę po tym Piotrek biegł do apteki, po lekarstwa które właśnie się skończyły. Był szczęśliwy, plan został wykonany.

- 24 -

Pewien rolnik jechał saniami w zimę przez las. W pewnej chwili z zarośli usłyszał głos. Wystraszył się, bo było już ciemno. Opanował jednak strach, zatrzymał konia. Ruszył ostrożnie w kierunku zarośli. Zobaczył staruszka umierającego z zimna. Nie pytał, kim jest i w jaki sposób tutaj się znalazł. Owinął go w koc, przykrył sianem i szybko pojechał do domu. Wniósł go do izby, położył do łóżka i przykrył pierzynami. Żona nie była z tego wszystkiego zadowolona. Chodziła za nim i szemrała. Aż chłop nie wytrzymał i powiedział: Kobieto, czy ty nie masz chrześcijańskiego serca! Czy można zostawić człowieka na mrozie aby umarł?! Po tygodniu staruszek "przyszedł" do siebie. Odchodząc nie powiedział, kim jest i czego szukał w lesie. Nie powiedział też, dokąd teraz idzie. Powiedział jednak gospodarzowi, że kiedy księżyc będzie w pełni, ma udać się jeszcze raz na to miejsce, w którym go znalazł, zawiązać sobie oczy i kopać. Jeśli jego polecenie dokładnie wypełni - znajdzie skarb! Gospodarz wykonał dokładnie polecenie nieznanego bliżej starca: przy pełni księżyca pojechał do lasu, zawiązał sobie oczy i kopał. Odkrył szkatułę pełną złota! Stał się bogatym człowiekiem.

Ks. Machnacz J. SDB, To, co trudne zasługuje na uznanie, BK 1-2(1990), s.73

- 25 -

W 1943 roku hitlerowcy przywożą do obozu koncentracyjnego Oświęcim

- Brzezinka łódzką położną Stanisławę Leszczyńską z córkę Ewą. Pani Stanisława zgłasza się do pracy w swoim zawodzie położnej. W tej najstraszliwszej w dziejach ludzkości fabryce śmierci, kobiety więźniarki rodziły dzieci, które Niemki - zbrodniarki, zaraz po narodzinach zabijały. Dochodzi do dramatycznego wydarzenia: przed polską więźniarką staje hitlerowski lekarz - oprawca, dr Mengel, i wydaje jej rozkaz zabijania wszystkich nowo narodzonych dzieci. I oto z ust polskiej położnej pada odważna odpowiedź: "nie wolno zabijać dzieci". Lekarz - morderca staje zupełnie przerażony: w obozie śmierci więzień odmawia wykonania rozkazu? Za to grozi mu śmierć! I cóż się stało? - Nic, położnej wiernej Bożemu przykazaniu "Nie zabijaj nic się nie stało, realizowało się to o czym mówi Pismo Święte: "Bóg dobrze czynił pobożnym". Stanisława Leszczyńska nie wykonała tego rozkazu lekarza - mordercy, hitlerowca dr Mengela. Trzy  tysiące razy odebrała w piekle oświęcimskim prawie 3000 porodów: wszystkie dzieci urodziły się żywe, żadna z położnic nie umarła. Z córką Ewą szczęśliwie przeżyła gechennę obozu, a po wyzwoleniu w 1945 r. wróciła do swej Łodzi i ukochanego zawodu - położnej. Zmarła w Łodzi w roku 1974.

Ks. Kołacz F., Służba życiu narodu, BK 1-2 /1990/, s.104

- 26 -

Zacytuję fragment książki pt. "Macierzyńska miłość życia": " .. pamiętam przywieźli do Oświęcimia ogromny transport żydówek niemieckich, wśród których było dużo kobiet w ciąży. Niemcy podjęli plan nowego okrucieństwa. Postanowili usunąć każdą ciążę bez względu na okres jej zawansowania. Wezwano dr Irenę Konieczną do władz obozowych i powiedziano jej, że ciążę ma usunąć. "Ja się na to nie zgodzę" - odpowiedziała dr Konieczna władzom obozowym - nawet kosztem życia, jestem lekarzem i przysięgałam, że nie będę zabijać, jestem człowiekiem i jestem katoliczką". Tak powiedziała i puścili ją.

/ze wspomnień dr Elżbiety Pawłowskiej, więźniarki Oświęcimia nr. 55852 opublikowanych w książce pt. "Macierzyńska miłość życia", red. bp B. Bejze, Łódź 1988, s. 97 /

Ks. Kołacz F., Służba życiu narodu, BK 1-2 /1990/, s.104-105

- 27 -

W Oświęcimiu uciekł jeden z więźniów. Obozowicze stali przez cały dzień na baczność na placu apelowym w oczekiwaniu, kiedy odnajdzie się uciekinier. Jednak nie znalazł się. Na plac apelowy przyszedł sam komendant Fritsch, aby dokonać wyboru na śmierć głodową dziesięciu za jednego. Ta śmierć była powszechnie uważana za najgorszą. Straszne rzeczy opowiadano sobie o męczarniach konających z pragnienia i głodu. Przechodząc koło bunkra głodowego można było usłyszeć przekleństwa, jęki i wycia. Dobrowolna śmierć z miłości św. Maksymiliana była "jakby uderzeniem pioruna", "rozładowaniem pioruna, "rozładowaniem atmosfery", jak zeznawali uratowani z obozu.

Fritsch przechadzał się wzdłuż stojących szeregów więźniów i wskazywał tych, którzy mieli umrzeć. Los padł na pana Franciszka Gajowniczka z Brzegu nad Odrą. Wyszedł z szeregu ze słowami: "Jak mi żal żony i dzieci, które osierocę. Słowa usłyszał św. Maksymilian. Wystąpił nie wezwany. Stanął przed Fritschem. Ten sięgnął ręką do kabury. Nie wiedział, czego chce więzień, czy w jakiejś ostateczności nie rzuci się - ale  nie! Pyta, kim jest i czego chce. Jestem księdzem i chcę uratować innego.

To nie słychane! Tu życie tak mało znaczyło, a ktoś chce swoje oddać, aby   uratować innego? Kiwnął ręką i pan Gajowniczek wstąpił do szeregu, a Maksymilian kończył szereg idących do bunkra głodowego  : Co wtedy myślał? Widział zapewne przed oczyma ojca rodziny, widział ,,  tą rodzinę, która odzyska ojca i przez to będzie pełna. Widział i tych biednych skazańców, którzy nie będą umierać w przekleństwach, ale z coraz z cichszym śpiewem pieśni maryjnych na ustach. Wyspowiadają się i otrzymają rozgrzeszenie. Może widział i to rozładowanie atmosfery w obozie i zwycięstwo miłości nad nienawiścią. W końcu pokolenia rodzin, które będą się wpatrywać w Jego świetlany wzór. Pragnął spełnienia dziecięcej wizji o koronach białej i czerwonej. Mówił dużo wcześniej, że chciałby, aby wiatr rozwiał jego prochy, by nawet one głosiły całej ziemi chwałę Niepokalnej. Być może wtedy, gdy siedział w bunkrze oparty o ścianę, zupełnie nagi, na betonie, zapatrzony w dal, już nieczuły, niepomny siebie, być wtedy zobaczył oczy Tej, która go zachwyciła w dziecięcej wizji?..

Ta, której służył całym życiem, podała mu teraz koronę białą i czerwoną.  Właśnie przez tę czerwoną koronę męczeństwa z miłości biała nabrała szczególnej bieli.

O. Kaźmierczyk J. OFMConv, Sakramentalność rodziny, BK 1-2 /1990/, s.115

- 28 -

Należało odpowiedzieć na pytanie kim chciałbym być, gdy dorosnę? Uczniowie IV klas szkoły podstawowej dawali różne odpowiedzi. Wreszcie Janusz całkiem spokojnie i poważnie odpowiada, że chciałbym zostać świętym. Natychmiast pozostali uczniowie głośno się roześmiali. Ktoś z końca woła "Janusz, ty chyba się nie wyspałeś!"

Ks. Wolniak E., Uroczystość Wszystkich Świętych szczególnym świętem rodzin, BK 3-4 /1990/, s.153

- 29 -

Już kilka razy w polskiej telewizji był wyświetlony film pt."Zapamiętaj    imię swoje".0to krótka treść: matka Rosjanka ze swoim małym synkiem dostaje się do obozu w Oświęcimiu. Zostaje rozdzielona z dzieckiem. Z narażeniem swego życia próbuje docierać do baraku dziecięcego z żywnością, by ratować maleństwo od śmierci głodowej. Matka, odwiedzając swoje dziecko, nieustannie przypomina i powtarza mu "zawud twoi imia, zapamiętaj swoje imię.        

Ks. Kotlarz K. TChr, Zapamiętaj imię swoje!, BK 3-4 /1990/, s. 178

- 30 -

Kiedyś, jak opowiadają ludzie, w śnieżną i mroźną noc wigilijną, w alpejskiej miejscowości przybył do księdza pewien góral, prosząc o bardzo ważną i pilną pomoc. W odległej wiosce - mówił przemarznięty do szpiku kości - jego żona będzie rodzić, ale jej stan zdrowia pogarsza się z minuty na minutę. Kiedy wychodził z domu - ciągnął urwanym głosem - była na pół żywa. Do lekarza nie poszedł, bo droga bardzo daleka. Nie zdążyłbyś dojść i wrócić. Przyszedł więc, aby ksiądz wziął Najświętszy Sakrament i oleje święte i poszedł z nim, ale jak najszybciej, bo kto wie, czy zastaną ją jeszcze przy życiu. Ksiądz czym prędzej pobiegł do kościoła po Hostię i oleje, i ruszyli. Droga przez zaspy, przy tęgim mrozie i zawiei śnieżnej, była bardzo męcząca. Kiedy wreszcie dotarli do znajomej chaty i skostniałymi dłońmi otworzył drzwi sieni, a potem izby, jakież było ogromne ich zdziwienie! W rogu młoda kobieta uśmiecha się przez łzy, a obok kwilące dziecko. Przystanęli u progu, a nogi młodego górala ugięły się same. Padł na kolana, a po jego zmarzniętej twarzy popłynęły łzy.

Słysząc, że syn już wrócił z sąsiedniej izby wyszli rodzice z resztą swych dzieci, poklękali koło kapłana i Najśw. Sakramentu i pokłonili się wszyscy wokoło. I chociaż za oknami szalały wichry i zamieć śnieżna, tu, w tej małej izbie, zrobiła się tak wielka cisza, święta cisza i w duszy tej szczęśliwej matki, w duszy utrudzonego męża, i w duszach tych pozostałych ludzi. A ksiądz patrzył i patrzył jakby chciał na zawsze ocalić ten obraz. Bo przecież tak musiało tam wtedy być, tam... w Betlejem! /por. Rycerz Niepokalanej 1988/

Ks. Wnęk J., "Pan z nieba przychodzi; BK 5-6 /1990/, s. 290-291

- 31 -

Szymon chodził do klasy szóstej. W klasie był najlepszym uczniem z historii. Tuż przed Bożym Narodzeniem znalazł się w szpitalu, miał wadę serca Po dokładnych badaniach lekarze stwierdzili, że Szymkowi potrzebna jest operacja. Musiał więc pozostać w szpitalu, aby się do niej dobrze przygotować. Odwiedzali go rodzice oraz młodsza siostra Kamila i starszy brat Bernard. Nie zapomnieli o nim koledzy i koleżanki z klasy. Szymon bardzo się ucieszył, gdy przyszła do niego pani wychowawczyni. W szpitalu, w którym przebywał, znajdowała się kaplica, gdzie ksiądz kapelan w każdą niedzielę odprawiał dla chorych i dla personelu lekarskie Mszę Świętą. Szymek razem z innymi uczestniczył we Mszy Świętej i przystępował do Komunii Świętej.

Rodzice odwiedzając syna, przypominali mu o rannej i wieczornej modlitwie. Mówili, by nie kładł się spać bez pacierza. Szymek rano i wieczór klęczał przy łóżku i modlił się. Widzieli to chłopcy, którzy razem z nim leżeli i za przykładem kolegi klęczeli i modlili się jak umieli każdy przy swoim łóżku. Siostry pielęgniarki były bardzo zadowolone z sali Szymona. Chłopcy utrzymywali wzorowy porządek wokół siebie, przestrzegali ciszy, pomagali młodszym pacjentom.

Nadszedł dzień operacji Szymona. Rodzice prosili księdza katechetę, by odprawił Mszę św. w intencji chorego. Siostry pielęgniarki zawiozły go na salę operacyjną. Lekarz pochylił się nad pacjentem i powiedział, że poda mu lekarstwo, po którym zaśnie i nic nie będzie czuł, że nad jego zdrowiem czuwa cały zespół lekarzy i pielęgniarek, żeby był spokojny. Gdy Szymon usłyszał, że zaraz ma zasnąć, powiedział: "Panie doktorze, ja zawsze przed spaniem mówię pacierz, nie kładę się spać bez modlitwy. Teraz też pragnę się pomodlić. I co zrobił Szymek? Uklęknął przeżegnał się i odmówił pacierz OJCZE NASZ, ZDROWAŚ MARIO, ANIELE EOŻY... Gdy skończył modlitwę, powiedział: "Teraz mogę zasnąć, bo już się pomodliłem"".

Rozpoczęła się operacja, która trwała przeszło trzy godziny. Po skończonym zabiegu odwieziono pacjenta na salę pooperacyjną. Przy chorym czuwała siostra pielęgniarka. Lekarz, który operował Szymona, powiedział: "Już piętnaście lat pracuję w tym szpitalu, ale podobnej operacji nie przeżyłem. Czułem, że moimi palcami kierował sam Bóg. Widziałem, jak Szymek modlił się przed operacją, ja modliłem się razem z nim o szczęśliwy przebieg tak trudnej operacji.

O. Jackiewicz K. O. Cist, Św. Szczepan bohaterem Chrystusa, BK 5-6 /1990/, s. 302-303

- 32 -

W książce Douglasa Wielki Rybak św. Piotr opowiada możnemu Rzymianinowi Korneliuszowi o Jezusie. Korneliusz nie jest przekonany, słucha dosyć obojętnie. Wtedy Piotr mówi, że on sam w pewnym momencie stracił wiarę i odwagę, zaparł się Jezusa, postąpił podle. I dziwna rzecz, Korneliusz uwierzył! Przekonała go pokora Piotra, przyznanie się do winy.

 

Ks. Bańkowski T. COr, Ewangelia - Dobrą Nowiną o zbawieniu, BK 5-6 /1990/, s. 307

- 33 -

Pani Janina Hertz w swoim zbiorze opowiadań o zwierzętach zawarła opowiadanie o wilkach. Gdy Matka Boża wracała po ofiarowaniu Fana Jezusa w świątyni, popłakiwała trochę, chociaż starała się ukryć to, jak mogła. Proroctwo Symeona - sprawiedliwego staruszka, który oczekiwał na Zbawiciela - przeraziło Ją. Co mogły znaczyć słowa: "A duszę twoją miecz przeniknie". Czyżby miało się stać coś strasznego?

Nagle Maryja zobaczyła na drodze karawanę - gromadę ludzi stojących na środku drogi. I wtem osiołek, na którym jechała, zaparł się nogami i za nic nie chciał iść dalej. Na próżno św. Józef przekonywał kłapoucha, że od jego wysiłku zależy życie Dzieciątka Bożego. Na próżno zdjął z grzbietu zwierzaka tobołki i bagaże, bo myślał, że osłu za ciężko. Osioł stał jak głaz i nie chciał zrobić kroku naprzód. Maryja zeszła z grzbietu upartego zwierzęcia i zaczęła je po swojemu przekonywać o konieczności dalszej drogi.

"Ja się boję - powiedział osiołek - czuję wilki. - "Gdzie tu na drodze mogą być wilki?" - zapytała Maryja. A jednak były. Gdy doszli do zbiegowiska ludzi zauważyli, że w środku stoi starzec, który chwali się wszystkim, że w swoim worku trzyma wilki. Maryja podeszła i zajrzała do worka. Okazało się, że rzeczywiście w worku były małe wilczki. Nagle od strony pobliskiego lasu zaczęła pędzić w stronę zbiegowiska duża szara wilczyca. Biegła nie patrząc na ludzi. Utkwiła swój wzrok w owym worku z wilczkami. Ludzie zaczęli ciskać wilczycę kamieniami, aby ją zabić. Tymczasem wilczyca wyczuła, kto jest jej bliski i jednym susem dopadła płaszcza Matki Bożej. "Oddaj wilka - krzyczeli ludzie. Maryja powiedziała: "Nie oddam wilczycy - ona w obronie swoich dzieci naraziła się na śmierć, pokonała strach przed ludźmi. Gotowa była złożyć w ofierze nawet swoje życie; byleby tylko odzyskać swoje dzieci. Starzec, który trzymał w worku wilczki, nie chciał już słuchać. Zarzucił worek na ramię, ale tak zaplątał się w sznurkach wiążących worek, że się rozwiązały i małe wilczki wydostały się z worka. Czym prędzej pobiegły w kierunku matki - wilczycy, a tą zaczęła je lizać i merdać ogonem bardzo szczęśliwa. Oto otrzymała nagrodę za swoją ofiarę...

Ks. Południak K., Będzie miła Panu ofiara, BK 1-2 /1993/, s. 4

- 34 -

Pewien kapłan kiedyś zapytał starszą kobietę, która była obłożnie chora: "Czy panią ktoś odwiedza? - Owszem - odpowiedziała. Mam bardzo dobrą sąsiadkę, która odwiedza mnie. Po takiej wizycie zawsze czuję się lepiej". "A czy może pani kiedyś jej zaproponowała, żebyście mogły razem odmówić różaniec - pyta ksiądz.  Nie, nie - nigdy nie miałam odwagi coś takiego zaproponować. Ja codziennie sama odmawiam różaniec, a ona też jest pobożna - chodzi do kościoła. "No to tym bardziej nie byłaby zaskoczona taką prośbą - prowadzi dalej rozmowę kapłan. "Oj nie - nie miałbym nigdy tyle odwagi. - "Cóż pani widzi w tym tak nadzwyczajnego? Przecież np. księża, gdy spotykają się, często wspólnie modlą się z brewiarza, a nie każdy osobno. - "No tak, ale to są księża. Wiem także, że wspólnie modlą się zakonnicy i zakonnice, ale my, ludzie świeccy"?

Ks. Leżański Z., Jego słuchajcie, BK 1-2 /1993/, s. 69

- 35 -

Ks. Anthony de Mello w książce pt. "Modlitwa żaby" opowiada o pewnym ciekawym zdarzeniu, posłuchajcie proszę: "W małym miasteczku zdarzył się wypadek samochodowy. Tłum otoczył ofiarę, więc reporter z gazety nie mógł się dostać na tyle blisko, by ją zobaczyć. Wtedy przyszedł mu do głowy pomysł. "Jestem ojcem ofiary - zawołał - proszę mnie przepuścić"". Tłum rozstąpił się, więc reporter zdołał dotrzeć wprost na miejsce wypadku. Ku swemu zawstydzeniu odkrył, że ofiarą był osioł".

Ks. Molenda B., Odważnie mówić prawdę, BK 3-4 /1993/, s.143

- 36 -

Jeden z odcinków ciekawego serialu telewizyjnego traktującego o problemach wychowawczych nosił tytuł: "Egzamin na prawo jazdy. Szesnastoletni chłopiec, syn dobrze sytuowanych rodziców, tęskni do dnia, w którym otrzyma prawo jazdy. Możliwość samodzielnego prowadzenia samochodu jest dla niego symbolem dorosłości. Na kursie jest jednym z najlepszych uczniów. Odznacza się elegancją i kulturą prowadzenia samochodu i chlubi się tym. W pewnym momencie jednak nie potrafi opanować sztuki parkowania samochodu na zatłoczonym parkingu. Dostaje na tym punkcie kompleksów tak silnych, że przestaje wierzyć w swoje siły, nie znajduje odwagi, aby zgłosić się na egzamin na prawo jazdy, przed rodziną jednak kłamie, że zdał egzamin i przyjmuje gratulacje oraz kluczyki do samochodu. Dopiero po dłuższym czasie znajduje odwagę, aby przyznać się do kłamstwa. Przy pomocy ojca pokonuje kompleksy, opanowuje sztukę parkowania, zdaje egzamin stwierdza przy tym że teraz dopiero wie, co jest miernikiem dorosłości nie prawo jazdy, ale pokora i odwaga w przyznaniu się do porażki.

Ks. Bańkowski T. COr, Jedna z najkrótszych rozmów Jezusa / Mt 3.13-17 /, BK 3-4 /1993/, s. 208

- 37 -

W 1975 roku zostało odkryte w jakimś pojemniku sporo listów kobiet z obozu w Rasensbruck. Jedna z nich mówi o Komunii św. Jego treść uderza wiarą i ogromem szczęścia ze spotkania się z Chrystusem w Eucharystii. Ktoś pisał: "Dzień ten był dla nas z wielu względów dniem niezwykłym, oprócz tego bowiem faktu, który po pewnym czasie spokoju wstrząsnął nami znowu, stało się coś, co możemy tylko cudem nazwać. Otóż tego samego dnia rano została rozdana Komunia św., którą nam przysłaliście. Przy czym dwie z rozstrzelanych koleżanek z naszego bloku zdołało przystąpić do tego Sakramentu. Gorąco dziękujemy Bogu za ten niezwykły dowód łaski i wam także, jako pośrednikom w tym akcie Opatrzności, przesyłamy serdeczne wyrazy wdzięczności. Towarzyszki nasze szły na śmierć dzielne, pogodne i opanowane" /Kultura 45, 647/.

Ks. Wnęk J., Wezwani na ucztę Baranka, BK 3-4 /1993/, s.137

- 38 -

Pewnego dnia 1957 r. przed kościołem parafialnym w Nowej Rudzie na Białorusi pojawili się żołnierze i milicjanci z rozkazem wywiezienia wszystkiego, co się da z zamkniętego niedawno kościoła. Kiedy sowiecką sołdat mocował się z ołtarzowym krzyżem próbując zerwać postać Chrystusa, do kościoła podbiegła jedna z parafianek. Wiedząc, co się dzieje wewnątrz, przebiła się przez kordon uzbrojonego wojska i wpadła z impetem do środka. Od progu wielkim głosem krzyknęła: "Jezu, nie daj się!. Wystraszony tym żołnierz spadł z ołtarza i uciekł z kościoła. Wojskowi widząc, że nadbiegają ludzie z kosami i widłami by bronić swojej świątyni, tym razem zostawili kościół w spokoju i odjechali. /Ks. Andrzej Obuchowski, dzieje obrazu Miłosierdzia Bożego, Wiadomości Katolickie" nr 4/1993/.

Ks. Jagiełło A., Jezu, nie daj się!, BK 3-4 /1993/, s.143

- 39 -

Było to w Rzymie podczas epoki krwawych prześladowań. Do domu wrócił ze szkoły młodzieniec lat około czternastu, pełen wdzięku i życia. Nosił jeszcze togę młodzieńczą, lamowaną szkarłatem. Na szyi miał zawieszoną kosztowną bullę, jak wszyscy jego koledzy patrycjusze. Przestąpiwszy próg mieszkania, oświadczył matce, oczekującej nań z tęsknotą, iż dnia nie stracił - diem non perdidi, bo umiał zapanować nad słusznym swym gniewem i po chrześcijańsku przebaczyć koledze, który rzucił mu w twarz obelgę. Matka, uniesiona radością, iż takiego ma syna, kazała mu się przybliżyć i powiedziała:

Moje dziecię, dobrze, bardzo dobrze postąpiłeś. Jesteś godnym synem męczennika Kwintyniana, który życie oddał z miłości ku Chrystusowi. Dzień dzisiejszy, w którym odniosłeś takie zwycięstwo na sobą samym, będzie ostatnim dniem twego okresu chłopięcego. Chcę cię odtąd traktować jak człowieka dojrzałego.

Potem zdjęła z szyi syna złotą bullę, mówiąc: "Mam dla ciebie cenniejszą ozdobę, w którą cię zaraz przystroję".

I wyjęła z bogato haftowanego woreczka malutką gąbkę, pełną krwi zasuszonej i rzekła: Widzisz, moje dziecko, tę relikwię? Jest to krew twojego ojca. Ja ją sama zebrałam z jego rany w chwili, kiedy umierając szeptał imię Jezusa Chrystusa i twoje, mój synu!

I przybliżyła gąbkę do ust syna, potem zawiesiła ją w bogatej oprawie na jego piersi i dodała: "A teraz powiedz mój Pankracjuszu, synu męczennika, spadkobierco jego krwi, która płynie w twych żyłach, której cząstkę nosisz jako relikwię, czy będziesz umiał żyć, cierpieć, umrzeć, gdyby zaszła potrzeba, jak twój ojciec?

I w waszych żyłach, moi drodzy młodzi przyjaciele, płynie krew ojców, z których niejeden zginął na polu bitwy w obronie świętej Wiary, wymawiając zamierającymi ustami Imię Jezusa, Maryi, Ojczyzny! Co więcej! W żyłach waszych i w sercu waszym płynie krew samego Chrystusa, którą przyjmujecie w Komunii św.! Czy więc jesteście gotowi żyć, cierpieć, umrzeć w obronie ideałów, drogich każdemu synowi Kościoła i Ojczyzny?! Zdaje się, że słychać wasze głosy, podobne do słów bohaterskiego Męczennika Pankracjusza: Proszę księdza, niech ksiądz będzie spokojny! Nigdy ideałów się nie zaprzemy! Zawsze i wszędzie chcemy spełnić swój obowiązek.

- 40 -

W 1953 r. obiegła świat radosna wiadomość, że zdobyto najwyższy szczyt Himalajów Mont Everest. Był to wielki sukces, niemal ponad siły człowieka. Na ponad 8 tysięcy metrów wysokości Hilary i Tenzing musieli iść przez zdradliwy śnieżny puch. Groziły im ciągle lawiny omiatające wysokogórskie granie. Całe noce i dnie szalał huragan. Nie można się było pokazać na powietrzu bez maski, bo na tej wysokości brak było tlenu do oddychania. Dlatego na plecy załadowali butle z tlenem, na twarz nałożyli maski, ubrali się w ciepłe, grube i wiatroodporne kombinezony, na nogi włożyli ciężkie buty z długimi ostrymi gwoździami i rąbiąc czekanami stopnie w wiecznym lodzie, w strasznym trudzie i wysiłku, metr po metrze zbliżali się do najwyższego szczytu świata. Tam dla upamiętnienia zostawili flagi swoich krajów.

- 41 -

Kiedy s. Urszula Ledóchowska, ogłoszona przez Jana Pawła II błogosławioną, rozpoczynała w 1907 r. funkcję kierownika internatu żeńskiego przy gimnazjum polskim w Petersburgu wcześnie zorientowała się, że jest tutaj nie tylko dla pensjonariuszek. Trzeba było także zapobiec niechęci do wszystkiego, co zakonne, ze strony grona nauczycielskiego. Trzeba było również wyjść naprzeciw zapotrzebowaniom młodzieży akademickiej, dla której organizuje internat akademicki. Często wygłasza referaty na spotkaniach istniejącego w Petersburgu Stowarzyszenia Katolicko-Pedagogicznego. Jej oddziaływanie sięga nawet kręgów rosyjskich. Działalność s. Urszuli zaczyna budzić coraz większy niepokój władz carskich, które wtedy zaczynały powracać do rządów "silnej ręki". W 1911 r. moskiewskie gazety oraz petersburska "Nowoje Wriemia" publikują artykuły przeciw tzw. "tajnej propagandzie jezuickiej", gdzie w gronie zaatakowanych pojawia się nazwisko Ledóchowskiej. Oskarżając katolików o działalność antypaństwową zaczęto przeprowadzać u nich rewizje. Tropiono również osoby zakonne ze względu na ukaz carski o kasacie zakonów w Rosji. Z tego powodu s. Urszula podczas swej bytności tam nie nosiła habitu ubierając się w szaty świeckie. W ramach tej akcji zjawia się w internacie inspektor szkolny. Zapytana o osoby zakonne, s. Urszula odpowiedziała: "Byłam i jestem zakonnicą, ale tutaj występuję jako osoba cywilna w świeckich szatach. Prócz mnie nie ma żadnej" - mówiła dalej wiedząc, że trzy siostry wyjechały do Finlandii („Święci Polscy”, W-wa 1984, s. 32-34).

Stosowanie takich luk podobnych wybiegów wobec gwałcących wolność sumienia władz carskich pozwalało s. Urszuli prowadzić nadal, choć z dużym poświęceniem, dzieło Boże. Wiele ją to kosztowało. "Strach o nasze dzieło pisała - a ponad wszystko strach, żeby nie skłamać, Boga nie obrazić, po prostu grał na moich nerwach... Nieraz zazdrościłam męczennikom; pytano ich, mogli szczerze odpowiadać i umrzeć za wiarę a ja musiałam wić się jak wąż, by nikogo nie narazić i przy tym nie skłamać. Gorszego prześladowania nie mogłam sobie wyobrazić". wśród młodzieży nawet taką osobę, którą "najbardziej interesuje bierzmowanie, bo gdyby która carska - tzn. dziewczyna, chciała później ślub kościelny, będą mieli" ("Tyg. Powsz." 1985, 20: Czy tylko z nudów?).

Ojciec święty ogłaszając w Poznaniu, że s. Urszula Ledóchowska jest błogosławioną potwierdził u niej przykład pełnego oddania siebie "wszędzie, gdzie się znalazła".

Ks. Marek Kaiser Grzech połowiczności BK 85/4

- 42 -

Po wzburzonym Morzu Północnym płynie duży statek. Zaniepokojeni pasażerowie w napięciu obserwują rosnące fale które coraz silniej. uderzają o burty. Tylko najodważniejsi ośmielają się co pewien czas wyjść na pokład. Sztorm wzmaga się coraz bardziej. Kilka przerażonych osób wbiega do kabiny kapitana. Jest tu tylko czteroletni jego syn. Porozkładał zabawki w kąciku i beztrosko je ustawia. Odrywa na chwilę oczy od zabawy i widząc przerażone twarze ze zdziwieniem pyta: Co się stało? Nie czujesz, jak rzuca, statkiem? Nie wiesz, że możemy utonąć?"

"A czy jest na statku mój tatuś ?" - z lekkim niepokojem pyta dziecko.

„Jest" - pada odpowiedź. - To nie musimy się bać - z uśmiechem mówi chłopiec i znów spokojnie pochyla się nad swoimi zabawkami.

Ks. Antoni Boszko - Zwycięstwo nad lękiem BK 85/5

- 43 -

Gustaw Morcinek w powieści "Dwie Korony" pisze o pobycie O. Maksymiliana Kolbego na Pawiaku. Kiedyś wzburzony strażnik esesmański w randze scharfurera trzasnął gwałtownie drzwiami. O. Maksymilian szepce pacierze za nieprzyjaciół: „Przebacz o Panie!" Esesman człowiek o twarzy złej, o ponurych oczach opętanych nienawiścią pyta: "Ty wierzysz w Chrystusa?" Pytając szarpie gwałtownie za krzyż różańca. "Tak, wierzę!" - odpowiedział O. Maksymilian. Strażnik uderzył go w twarz. Oczy Niemca rozgorzały złym, rudym płomieniem, usta zacisnęły się twardo i pyta ponownie: "Wierzysz jeszcze?" - "Wierzę" - odpowiada O. Maksymilian. Strażnik uderzył tak mocno, że zakonnik zatoczył się. Nie upadł, tylko znowu patrzy spokojnie w jego oczy. Strażnika ogarnia wściekłość. Przypada do O. Maksymiliana, trąca go, szarpie, kopie. W końcu podnosi gwałtownie krzyż jego różańca i krzyczy: "I ty jeszcze w to wierzysz?" - "Tak jest! Wierzę!!" - Nie zaparł się Mistrza. Strażnik nie może znieść jego spojrzenia. Te dziwne, niesamowite dla niego rzeczy są przerażające. Przerażają swoim spojrzeniem, napełniają go trwogą. On musi te oczy zgasić! Zamierzył się i co sił uderzył w twarz po raz trzeci tego dumnego mnicha. A potem z poczuciem klęski odchodzi.

Ks. Józef Szczypa Ludzie zatwardziałych serc BK 85/6

- 44 -

Swego czasu wielki fizyk angielski, M. Faraday (+ 1867), podczas swego wykładu zauważywszy, że audytorium jest poruszone, wypowiedział następujące słowa: "Zdziwiło was, panowie, żeście usłyszeli z moich ust słowo <Bóg>, lecz zapewniam was, że pojęcie Boga i cześć, jaką mam dla Niego, opieram na podstawach pewnych, jak prawdy z dziedziny fizyki" (Zob. miesięcznik "Hohland", Monachium, nr 1, 1937). Czasy, w których żył ten wybitny uczony, były wyjątkowo niesprzyjające religii. W kręgach ludzi wykształconych szerzyła się niewiara, agnostycyzm oraz indyferentyzm. Wobec ludzi obojętnych religijnie, czy nawet wrogo nastawianych do Chrystusa, odkrywca indukcji elektromagnetycznej oficjalnie wyznaje swoją wiarę i zapewnia o czci, jaką żywi wobec Niego. Jest to postawa imponująca!

 

Ludwik Pasteur (+ 1895), zwany wielkim dobroczyńcą ludzkości, spotkawszy się ze zdziwieniem wobec swej zdecydowanej postawy religijnej, swoim adwersarzom zareplikował: "Ponieważ wiele studiowałem, mam wiarę wieśniaka bretońskiego, a gdybym jeszcze więcej studiował, miałbym wiarę wieśniaczki bretońskżej". Ten wybitny uczony, kiedy mu składano gratulacje za jego jasną i zdecydowaną postawę (odmówił w poście spożywania pokarmów mięsnych wyjaśnił:, Nie ma w tym żadnej zasługi: jestem chrześcijaninem i słucham Kościoła". Chrześcijaninem odważnym pozostał do końca życia. Kiedy umierał, w ręce trzymał krzyż. Pasteur też żył w czasach niesprzyjających chrześcijaństwu...

Ks. Edward Nawrot - BYĆ ŚWIADKIEM DZIŚ BK 86/5

- 45 - 

Polacy w swej długiej 1000-letniej historii niejednoknotnie składali publiczne wyznanie wiary. Król Jan III Sobieski na krótko przed odniesieniem wspaniałego zwycięstwa pod Wiedniem w liście do papieża Innocentego XI pisze, że pragnie walczyć "za chwałę krzyża, za całość chrześcijańskiego świata". Będąc ua ziemi austriackiej - codziennie uczestniczy we Mszy św. W dniu bitwy w dwóch. Podczas drugiego nabożeństwa leży krzyżem, przyjmuje komunię św., a na końcu mszy św. prosi o błogosławieństwo. Zaufawszy Bogu, ze słowami

"Jezus, Maryja", ruszył do obronnej bitwy. Bohaterski monarcha po odniesionej wiktorii pierwsze kroki skierował do kościoła, by publicznie podziękować Królowi Wszechświata. W piśmie do wyżej wspomnianego papieża zaznaczył, że "Bóg zwyciężył". Dla Jasnej Góry ofiarował część namiotu Mustafy, srebrną lampę do cudownego obrazu i inne cenne wota. Było to imponujące wyznanie wiary.

Lech Wałęsa, późniejszy laureat Nagrody Nobla, zapytany w 1981 r. przez dziennikarza, czy nadal codziennie uczęszcza na Mszę św., odpowiedział zdecydowanie: "Codziennie, i nie wyzbędę się tego, bo jest mi to potrzebne" (Zob.

"Przekrój" z 23. 08.1981).

Jan Paweł II 23. 06. 1982 r. dziękował Maryi za całokształt wiary składanej przez Polaków: "Dziękuję Ci, Matko, za wszystkich (...), którzy w swym sumieniu, sercu i woli znajdują siłę, aby wśród doświadczeń i udręk pomnażać i umacniać dobro. Dziękuję Ci, Matko, za wszystkich, którzy pozostają wierni swemu sumieniu, którzy - sami walcząc ze słabością - umacniają innych. Dziękuję Ci za wszystkich, którzy świadczą dobro innym, którzy przezwyciężają egoizm i małoduszność, którzy umacniają braterstwo... Za wszystkich, którzy nie dają się zwyciężyć złu - ale zło zwyciężają dobrem".

Ks. Edward Nawrot - BYĆ ŚWIADKIEM DZIŚ BK 86/5

- 46 -

 W wypowiedziach do młodzieży wracajmy do związków Kościoła ze sportem, co w ich oczach ma szczególne znaczenie, a i sami z zadumą zauważaliśmy, jak niejedni zawodnicy, a i sędziowie nawet, czynili znak krzyża przed czy podczas meczów futbolowych... W swoim czasie w korespondencji z Meksyku w okresie Mundialu ("Tyg. Pow: 1986, 24) Tomasz Wołek podał parę szczegółów.

"W Boże Ciało czyli Cuerpo de Dios, ogromny tłum wiernych wypełniający katedrę i cały plac Konstytucji w centrum miasta - wyglądał trochę tak, jakby tysiące kibiców piłkarskich właśnie wyszło z meczu. Futbolowe emblematy, koszulki sportowe, plakaty mundialowych zespołów tworzyły wraz z oryginalnymi indiańskimi ubiorami, feretronami, figurami Najświętszej Maryi z Guadalupę i cukrowymi muletas (charakterystyczne miniaturki bogato zdobionych szczególnie na Boże Ciało osiołków) - bajecznie kolorową mozaikę falującą na przemian w prostopadle niemal świecącym słońcu to znów w przytłumionym świetle przestronnych naw katedralnych. Wszystkie boczne kaplice ogromnej świątyni zdobiły plakaty niezwyczajnej treści: nad postaciami walczących o piłkę zawodników unosi się guadelupańska Matka Boska obok której biegnie napis: „Krzewmy cywilizację miłości” i nieco niżej - Pastoral Catolica de Deporte, czyli po prostu: duszpasterstwo sportowe.

Właśnie w dzień Boże Ciała reprezentacyjna drużyna Włoch udała się in corpore do słynnego sanktuarium w Guadalupe, biorąc udział w uroczystej Mszy świętej i gromadnie przystępując do Komunii. Przed obrazem patronki Meksyku - a także patronki Indian - Włosi złożyli wotum w postaci wiernej kopii należącego do nich pucharu świata. Miejscowa prasa poświęciła temu wydarzeniu drobiazgowe relacje skrzętnie odnotowując sposób bycia i zachowania każdego piłkarza, stopień skupienia w trakcie modlitwy etc. (...)

Dodać też warto, iż w państwie oficjalnie laickim (..) na każdym stadionie znajduje się specjalna kaplica, w której - z reguły na godzinę przed meczem - odprawiana jest Msza dla zawodników. Zdążyłem się przekonać że frekwencja bywa zazwyczaj struprocentowa, i - co ciekawe - nikt nie podważa tych praktyk kwalifikując je jako np. klerykalizację futbolu..."

Z kolei w dalszym reportażu T. Wołka ("Tyg. pow." 86, 26) mogliśmy znaleźć taką informację. Drużyna meksykańska jest chyba "najbardziej świątobliwym teamem piłkarskim w świecie", bo - jak podaje - "napastnik Javier Cruz z racji swoich... 20 lat - dziadkiem - Abuelo - zwany, udaje się do seminarium duchownego co w kraju - państwie - tak katolickim, natychmiast zjednało mu powszechną sympatię.

Podał ks. Adam P inspiracje-doświadczenia BK 86/5

- 47 -

W 1984 r. jedno z czasopism francuskich ("Panorama daujourdhui") opublikowało wywiad z zakonnikiem o. Duvalem znanym w latach sześćdziesiątych autorem i wykonawcą piosenek religijnych - nazywano je wówczas "diwalowskimi". Wzbudził on wielką sensację. Ten śpiewający przy gitarze ksiądz przyznał się w nim publicznie, że jest alkoholikiem. Wywiad ukazywał nie tylko to, jak on znalazł się "na dnie upadku". O. Duval wspominał tam ludzi najczęściej młodych, którzy będąc kiedyś uzależnionymi od alkoholu pomogli mu "stanąć w prawdzie". Ułatwiło mu to przełamać trudny do pokonania wstyd i świadomie powiedzieć: jestem alkoholikiem. To był pierwszy krok ku wyzwoleniu. Odtąd przez 14 lat żył w trzeźwości. Jednakże samo przyznanie się do tego grzechu nie stanowiło głównej przyczyny udzielenia wywiadu. Tym wywiadem o. Duva1 chciał zaprotestować przeciwko, zmowie milczenia, które podjęło otoczenie wówczas, gdy on staczał się na dno, gdy "o mało się nie wykończył". Mówił, że "wszyscy milczeli. Lekarze milczeli. Moja rodzina milczała. Moi przełożeni milczeli. Restauratorzy milczeli... troszczono się o moja opinię.:." Podobnie dzieje się w stosunku do innych uzależnianych od alkoholu.

"Milczy się, gdy mln. mężczyzn i kobiet zabija, swoją rodzinę idzie do więzienia albo umiera z rozpaczy. Niedopuszczalne. Ponieważ ja sam przeszedłem przez to trzeba było, abym mówił".

W tym wstrząsającym wyznaniu zawarte jest wezwanie obejmujące swoim zasięgiem wszystkich ludzi:, Nie wolno milczeć, gdy się widzi zło. Przestępstwem jest milczenie wobec staczającego się na dno nieprawości człowieka, nawet jeśli się sądzi, że, to jakoś się ułoży". A już ciężkim grzechem znieczulenia jest to, gdy reakcja na zło polega na obojętnym stwierdzeniu:, a po co ja się będę w to mieszał"?!

Ks. Marek Kaiser - GRZECH MILCZENIA BK 87

- 48 -

Potrzeba, abyśmy dokonali świadomego wyboru, który wytrzyma każdą próbę, który uczyni z nas człowieka nie cofającego się z obranej drogi w żadnej sytuacji, wobec której postawi nas Bóg.

O takiej sytuacji i takim wyborze mówił ks. Prymas Stefan Wyszyński w Gnieźnie 18 marca 198i r. swoim alumnom: "Zdaje się, Najmilsi, że weszliśmy w okres bardzo trudny w Ojczyźnie. Szliśmy do naszej Jerozolimy przez tych kilkadziesiąt lat nieustannej męki... My wszyscy tutaj obecni idziemy do Jerozolimy. A wiadomo, że tam zabijają proroków, krzyżują ich... Gdy patrzę dzisiaj na Was, przypominam sobie, jak w roku 1915 w Liceum im. Piusa X we Włocławku słyszałem z ust mojego profesora, ks. Antoniego Bogdańskiego, prorocze słowa: Wśród was tutaj siedzących na sali, są tacy, którym gwoździe będą wbijać w tonsury. Te słowa się wypełniły, bo z 17 moich kolegów, którzy byli wtedy na sali, aż 12 zginęło w Dachau. Żaden się nie cofnął... Tak i Wy, Najmilsi, się nie cofniecie patrząc na niełatwe życie Kościoła w naszej Ojczyźnie i w świecie... Drogę Chrystusa trzeba przebyć z całą prostotą... trzeba też być jak On na śmierć skazanym, wydanym poganom... i trzeba być ukrzyżowanym".

Ks. Janusz Tereszczuk SJ DUCH BOŻY MIESZKA W WAS BK 87

- 49 -

Gdy miałem 19 lat - opowiada więzień obozu koncentracyjnego - przyszło mi swoją młodość przeżywać w obozie zagłady. Kiedy mnie zabierano, matka w ostatniej chwili podała ma różaniec i powiedziała: "Synu, módl się, u Boga wszystko możliwe; wrócisz, będziesz żył". W obozie dużo się modliłem, zwłaszcza w nocy, kiedy leżałem na pryczy. Żeby nie zasnąć, odmawiałem różaniec szeptem. Za to oskarżono mnie przed komendantem. Na apelu komendant rzuca pytanie: "Kto przeszkadza w nocy spać, niech wystąpi". Wiedziałem, że zbliża się koniec, cała twarz pokryła się zimnym potem. Komendant z jeszcze większą złością zawołał: "Kto przeszkadza, niech wystąpi!" Ścisnąłem w ręce różaniec i wystąpiłem. - "Dlaczego przeszkadzasz innym spać? "pyta ze złością. "Ja odmawiam różaniec" - odpowiedziałem i w tym momencie wypadł mi on z ręki. Komendant spojrzał na leżący na ziemi różaniec i krzyczy: "Podepcz, a wszystko ci daruję!" Zrobiło mi się ciemno w oczach: kilka sekund buntu, gorzka wymówka skierowana do matki, dlaczego dałaś mi ten różaniec? I znów ogromny szum w głowie i jakiś dziwny głos: będziesz deptał różaniec, ten, który dała ci matka, na którym modlisz się do Boga? Nie będę deptał. Komendant wyjmuje pistolet, odbezpiecza, wyciąga rękę w moim kierunku i jeszcze raz przez zaciśnięte zęby warkną: "Podepcz". Mam 19 lat i tak bardzo chcę żyć. Przez tłumacza proszę o 5 minut czasu. Komendant wyraża zgodę, spogląda na zegarek, a ja podnoszę z ziemi różaniec.

Mam pięć minut życia i zaczynam się modlić. Zamknąłem oczy, mówię słowa szybko, bo mam tylko pięć minut. Czuję, że coś się na placu dzieje,, cały apel modli się ze mną. Otwieram oczy, patrzę na komendanta, jego twarz blada, nie patrzy na mnie, a po chwili odwraca się i prawie biegiem ucieka z placu apelowego. Pięć minut modlitwy zwyciężyło nienawiść komendanta.

CENA CZASU BK 87

- 50 -

Profesor Uniwersytetu Poznańskiego, Jan Sajdals, w czasie wojny otrzymał rozkaz: ma natychmiast opuścić mieszkanie zabierając jedną walizkę. Profesor zabiera cenne tłumaczenia, rozpoczęte prace naukowe. Najważniejszych przedmiotów przybywa w walizce. Profesor spogląda na wiszący na ścianie krzyż, przed którym wyklęczał tyle godzin w swoim życiu. Zdejmuje ze ściany Chrystusa Ukrzyżowanego, ale oficer niemiecki zabrania uczonemu zabrać go ze sobą: "Jeżeli zabierzesz krzyż, musisz wszystko inne zostawić". Profesor podnosi walizkę, wysypuje z niej wszystko i wkłada krzyż. Umierając, ten krzyż wziął do ręki i wypowiedział słowa: "Chryste, nie zdradziłem Cię, Chryste, przyjmij mnie do Twego Królestwa".

CENA CZASU BK 87

- 51 -

W książce ks. L. Bielerzewskiego pt. Ksiądz nie zostaje sam czytamy: „W roku 1942 grupa polskich więźniów w liczbie ponad 20 udała się z obozu do pracy w pobliskim miasteczku St. Georgon, eskortowana przez uzbrojonych esesmanów. W drodze napotkali jadącego na rowerze księdza, spieszącego z wiatykiem do chorego. Wszyscy więźniowie, jak na komendę, klęknęli na drodze. Nie skutkowały przekleństwa esesmanów, kopanie i bicie kolbami, klęczeli wytrwale. Ksiądz na ten widok zszedł z roweru i pobłogosławił klęczących Najśw. Sakramentem. Kiedy się oddalił, więźniowie podnieśli się z klęczek i ruszyli do swojej pracy. Powróciwszy od chorego ksiądz, a był nim miejscowy proboszcz, pod wrażeniem swego spotkania z więźniami, opisał je w kronice i zakończył słowami: Naród, który ma tak żywą wiarę, nie może zginąć".

Ks. Teodor Suchoń CHRZEST CHRYSTUSA - CHRZEST NARODU - CHRZEST CZŁOWIEKA BK 87

- 52 -

Na obozie harcerskim urządzano quiz botaniczny. Maturzysta Benek otrzymał za zadanie zdobycie kwiatu diabelskiej róży. Przewertował całą encyklopedię : atlas przyrodniczy. W interesującym go temacie zawiodły pomoce naukowe. Wybrał się na poszukiwanie. Napotkana kobieta skierowała go do księdza rezydenta. Po wstęnej rozmowie z oblicza księdza staruszka znikła nieufność. Benek zapewniony, że wykona zadanie, również był zadowolony. W pogodnych nastrojach wędrowała po ogrodzie. Pośrodku niego w otoczeniu uli, jakby za murem warownym, kołysały się krzaki czarnej róży. Oto diabelska róża! Wychodował ją staruszek ksiądz jako symbol zła. Powstała bowiem z róży śnieżno białej. Nie może być żadnej symbiozy dobra ze złem, czystości z brudem. Ludzie diabelską różę podziwiają, a ona sama chełpi się z tego, że przestała być białą, że utraciła śnieżną biel...

Podobnie człowiek dogłębnie zły, grzeszny i brudny chełpi się ze swej nieczystości. Czarna róża sama z siebie nigdy nie zrzuci barwy czarnej. Człowiek bez pomocy Boga nigdy nie odzyska utraconej łaski uświęcającej. Dlatego Bóg powołuje swoich wybrańców, aby stali się dla Ludu Bożego pomocą do życia w łasce.

Benek zadanie wykonał. Przekazane pouczenie księdza staruszka i dowód rzeczowy wywarły na harcerzach ogromne wrażenie. Przed wyjazdem z obozowiska do domu Benek poszedł pożegnać się z księdzem staruszkiem. Usłyszał: "Mam 80 lat. Z tego 55 w służbie kapłańskiej. Zawsze się modliłem, bym miał godnego następcę. Widzę w tobie tego, który - kiedy umrę - wypełni po mnie dziurę w szeregach kapłańskich. Chłopcze, Bóg cię wzywa". Benek odpowiedział, że w głowie ma co innego. Pojechał nad morze. Było jeszcze wiele przyjemnych, wakacyjnych dni. Spokój zakłócił list, który czekał na niego w domu. Ponownie wróciły obrazy białej i diabelskiej róży. Staruszek ksiądz wzywał do siebie Benka.

Spóźnił się. Stojąc nad mogiłą, czytał do niego skierowane ostatnie słowa. Brzmiały: "Głowę można przemeblować. Po wstąpieniu do seminarium zgłoś s3ę do księdza proboszcza. Zostawiłem u niego moje oszczędności, które pomogą ci skończyć studia". - To był cios! Wszystko wirowało. Wmawiał sobie, że przecież nie ma obowiązku spełnienia prośby kapłana staruszka. Miał inne plany. Ilekroć chciał odejść od mogiły, pojawiały się przed oczyma obrazy białej i czarnej, diabelskiej róży. Nałożył czapkę. Stanął na baczność. Przyłożył dwa palce do daszka, zaciągnął w płuca powietrze i powiedział: "Księże Kanoniku! Druh Benedykt melduje posłusznie, że idzie da seminarium i liczy na twoją pomoc. Czuwaj" (por. B. Kant, Kto to taki? ATK W-wa 1984, s.109nn).

Ks. Piotr OleCh SVD "Z LUDZI WZIĘCI - DLA LUDZI POSTANOWIENI" BK 87

- 53 -

Stenia przyjechała do Łodzi, aby zdać egzamin na uniwersytet. Była najlepszą uczennicą w szkole. Maturę zdała z wyróżnieniem. Miała dodatkowe punkty za działalność w ZMS, a i pozycja ojca wiele znaczyła. Egzamin był formalnością. Czas oczekiwania chciała wykorzystać przyjemnie. Zainteresowała się nietypowym obiektem sakralnym. Weszła do kościoła. Ostatni raz była w nim będąc uczennicą 5 klasy szkoły podstawowej. Uważała te lata bez kościoła za szczęśliwe. Dookoła niej trwała niczym niezmącona cisza. Tylko w niej narastał niepokój. Nadchodził duchowy sztorm. Kiedy się ocknęła, było już po egzaminach...

W drodze do domu zdruzgotana, dokonała bilansu życia. Posiadała wiele wiedzy. Na temat świata duchowego nie wiedziała nic. Usiłowała jeszcze przed rozmową z rodzicami podyskutować z księdzem, który był u nich na kolędzie. Ale i tutaj doznała rozgoryczenia. Kapłan powiedział jej, że podyskutować, to on z nią może o piosence, prowadzeniu szkolenia w ZMS, bo na tym trochę się chyba zna. Natomiast w sprawach wiary i niewiary jest zupełną analfabetką. To tak jakby chciał z głuchym porozmawiać o muzyce.

Do mieszkania wpadła jak trąba powietrzna. Poinformowała rodziców o tym, co się wydarzyło tego dnia. Trzasnęły drzwi i znikła w swoim pokoju.

Przewracała zawartość ,szafy. Odnalazła pamiątki I Komunii św. Ze czcią i szacunkiem wzięła do dłoni Ewangelie i Dzieje Apostolskie. Wszystko w zdumieniu stanęło. Ocknęła się rankiem i ze zdziwieniem spostrzegła, że klęczy przy wersalce.

Decyzja została podjęta. Oświadczyła ze spokojem rodzicom, że idzie do zakonu. Chce pracować na misjach wśr6d trędowatych. W domu rodzinnym rozpętało się piekło. Musiała Stenia przeżyć wiele awantur i upokorzeń, nim rodzice zrezygnowali z córki. Musiała pokonać wiele trudności, zanim znalazła zgromadzenie, które ją przyjęło. Musiała dokonać wielkiej pracy nad sobą, aby zmienić swoją mentalność i z działaczki ZMS stać się zakonnicą. Przezwyciężyła jednak wszystko. Pracuje wśród trędowatych. Wiele lat upłynęło od tej decyzja, a ona nadal jest w swoich trędowatych zakochana do szaleństwa.

Ks. Piotr OleCh SVD "Z LUDZI WZIĘCI - DLA LUDZI POSTANOWIENI" BK 87

- 54 -

Młody rekrut w koszarach codziennie przed spaniem, klęcząc przy łóżku, mówił swój pacierz wieczorny. W niedzielę zaś prosił o przepustkę do kościoła na Mszę św., w czasie której niemal zawsze, po uprzedniej spowiedzi św., pokrzepiał się Chlebem Bożym. Ileż tu trzeba było odwagi? Ale rekrut ją miał. A kiedy współtowarzysze zaczęli z niego naśmiewać: drwić, on sam żołnierz zwrócił się do prowodyra i rzekł spokojnie, choć z pewnym żołnierskim akcentem: "Jeżeli masz duszę, rób jak ja. Jeśli jej nie masz, rób jak mój pies, który pysk chowa pomiędzy łapy i śpi spokojnie".

Ks. Herbert Jeziorski ABY MIEC ŻYCIE W SOBIE BK 88

- 55 -

Sławetny podręcznik Przysposobienie do życia w rodzinie wywołał, jak pamiętamy, w listopadzie ubiegłego roku szeroką dyskusję i spotkał się z uzasadnioną krytyką. Zrozumiana była na tym tle potrzeba omówienia takiego tematu na młodzieżowej katechezie. Niejednokrotnie wywołał on "burzę" w salkach katechetycznych. Niejeden katecheta mógł się przekonać, że stoi przed nim bardzo trudny problem. Miał bowiem podać młodym ludziom naukę o prawdziwej miłości. Miał z nią wyjść nie tylko do tych, którzy istotę miłości rozumieją, którzy na katechezie mówili otwarcie i szczerze: "Proszę księdza, my się z księdzem zgadzamy", lecz także i do tych, którzy obstają przy namiastkach miłości, którzy również otwarcie, acz nieco sarkastycznie, mówili: "My się z księdzem nie zgadzamy!" A ksiądz mówił wtedy jednoznacznie i zdecydowanie: Trzeba miłością nazwać to, co jest miłością i wyraźnie oddzielić od tego, co nią nie jest. Trzeba grzech nazwać grzechem. Nie można grzechu nazywać miłością! Tak mówi Bóg i taka jest Ewangelia. Nie na tu żadnych połowicznych rozwiązań, żadnych półśrodków.

Ks. Adam Kalbarczyk - MIŁOŚĆ MA NA IMIĘ SOLIDARNOŚĆ BK 88

- 56 -

W tegorocznym trzecim numerze "Olimpijczyka" - pisma Polskiego Komitetu Olimpijskiego - umieszczono artykuł pt. "Bramkarz i sutanna". Z księdzem - olimpijczykiem Pawłem Łukaszką - rozmawia red. Aleksander Bilik "Paweł Łukaszka miał 19 lat i był już najlepszym bramkarzem w kraju. Tylko on potrafił obronić rzut karny strzelany przez Leszka Kokoszkę, któremu pudła w takich sytuacjach prawie się nie zdarzały... Chłopak, który jako siedemnastolatek okrzyknięty został rewelacją mistrzostw Europy juniorów, wybrany najlepszym bramkarzem turnieju. Zawodnik, który rok później potrafił zwycięsko wychodzić z pojedynków z najgroźniejszymi napastnikami świata na Igrzyskach Olimpijskich w Lake Placid! Objawienie nie tylko na krajową miarę: Mógł mieć przed sobą lata wspaniałej gry. Zrobić międzynarodową karierę. Taką, jakiej w polskim hokeju jeszcze nie było. Powodzenie, sława, pieniądze; wyjazdy zagraniczne, to wszystko, o czym marzy tysiące sportowców mogło stać się udziałem najzdolniejszego z czterech braci Łukaszków. Paweł jednak wybrał inną drogę..."

Wybrał kapłaństwo. Oto fragment jego wypowiedzi: "W życiu każdego człowieka przychodzi moment, kiedy trzeba podjąć decyzję, określającą dalszą drogę. Mój wybór, chociaż miałem wówczas raptem dziewiętnaście lat, nie był przypadkowy. Z kościołem byłem związany od wczesnego dzieciństwa. Ciągnęło mnie tam nie tylko wtedy, kiedy działo się ze mną coś złego. Nigdy nie poczułem się w kościele obco, niepewnie. Jako kilkuletni chłopak służyłem już do Mszy św., byłem ministrantem. Fakt, że zostałem hokeistą, niczego w tej sytuacji nie zmienił. Na każdy mecz wyjazdowy zabierałem ze sobą krzyż i książeczkę do nabożeństwa. Razem z całą drużyną uczestniczyłem co niedzielę we Mszy św. I to trwało latami. Pamiętam Wigilię spędzoną razem z zespołem w Moskwie. Sam przygotowałem opłatki, siano... Takie przeżycia bardzo nas do siebie zbliżały". W seminarium "narzuciłem sobie bardzo regularny tryb życia. Gdybym nie wypełnił go nową treścią, żal po rozstaniu z lodem mógłby okazać się nie do wytrzymania. Wstawałem o piątej rano. Bardzo dużo się modliłem".

"24 maja 1987 roku odbyły się w kościele św. Katarzyny, sąsiadującym z nowotarskim lodowiskiem uroczyste prymicje". W uroczystości prymicyjnej uczestniczyło ponad 11 zaproszonych gości, wśród których znaleźli się przedstawiciele wszystkich hokejowych pokoleń. Wśród darów, jakie otrzymał ksiądz prymicjant, najcenniejszym okazała się "wkomponowana w biały marmur, złota szarotka. Symbol Podhala. Z wygrawerowanym napisem Bądź najlepszym obrońcą dzieła Bożego. Odbierając ten dar od kolegów z drużyny, po raz pierwszy Paweł nie mógł opanować łez".

Ks. Czesław Podleski „SŁUŻYĆ BOGU - SŁUŻYĆ LUDZIOM" BK 88

- 57 -

Pewna dziewczynka chciała z całą klasą szkolną pojechać na wycieczkę w góry, ale w domu nie mógł zostać bez opieki pięcioletni jej braciszek gdyż mama była w szpitalu, a tatuś w pracy. Za zgodą więc pani nauczycielki zabrała go ze sobą. Ten zaś - po krótkiej drodze szlakiem górskim zaczął płakać i opasywać szyję utrudzonej siostrzyczki. Ona jednak niosła go dzielnie, i tak jak lubią dzieci - "na barana". Jadący wyciągiem krzesełkowym turyści, widząc jak się męczy i stale przystaje, wołali: Dziewczynko, zrzuć ten ciężar z siebie, ma przecież nogi, niech idzie sam". Ona jednak zmęczona, lecz roześmiana zawołała: "To nie ciężar, proszę pana, to jest mój brat".

ŚRODKI SPOŁECZNEGO PRZEKAZU A ROZWIJANIE SOLIDARNOŚCI POMIĘDZY LUDŹMI I NARODAMI BK 88

- 58 -

Św. Jan Bosko był zaproszony kiedyś na obiad do pewnej rodziny, która - uchodząc za katolicką - nie praktykowała zewnętrznych przepisów życia chrześcijańskiego. W rodzinie tej nie żegnano się nigdy ani przed, ani po posiłkach. Św. Jan Bosko, nie chcąc wprost zawstydzić rodziców, wybrał delikatny sposób zwrócenia im na to uwagi. Zatrzymał się w ogrodzie z młodym chłopcem - członkiem rodziny i z nim razem wszedł do jadalni, gdzie już inni siedzieli przy stole. Wszedłszy rzekł do młodzieńca: "Zanim zaczniemy spożywać dary Boże, uczynimy znak krzyża św. Czy znasz rację dlaczego żegnamy się przed spożyciem pokarmów?" - „Nie!" - odpowiedział młodzieniec. To ja ci ją w kilku słowach wytłumaczę. Racją tą jest odróżnienie nas od innych stworzeń które tego znaku nie czynią, bo albo są bezrozumne, albo nie wiedzą, że pokarm jest darem Boga".

Ks. Aleksander Dobrucki - „NAUCZAJCIE WSZYSTKIE NARODY" BK 88

- 59 -

W czwartek Jacek wyjątkowo nie mógł doczekać do końca lekcji. Kiedy go wreszcie zapytałem co się dziś z nim dzieje oświadczył że spieszy mu się do domu, bo musi pożegnać brata; który odjeżdża do wojska. Dostał wezwanie do odbycia służby wojskowej aż w Gdyni i musi wyjechać już po obiedzie, bo by nie zdążył na pociąg. Jacek był bardzo dumny ze swego brata.

Ta przygoda z Jackiem przypomniała mi się dzisiaj w związku z Ewangelią, jakiej wysłuchaliśmy przed chwilą.

Brat Jacka, Robert, otrzymał wezwanie do odbycia służby wojskowej. Ale to nie znaczy, że za tym wezwaniem nie szły też i wymagania. Czego wymaga się od dobrego żołnierza?

Ks. Bogdan Molenda WEZWANI PRZEZ BOGA BK 88

- 60 -

Katecheza miała być inna niż zwykle, bo z gościem. Gość też nie byle jaki: misjonarz i to z dalekiej Ameryki Południowej, więc prosto od Indian. Zwłaszcza chłopcy ciekawi byli tego spotkania. Naczytali się przecież o dzielnym Winnetou, Siting Bulu, Howkinsie i wielu innych dzielnych wojownikach, czytali o przygodach Tomka które opisał pan Szklarski. Nawet dziewczynki, które raczej nie interesują się bitwami, wojnami Indian, były jakieś niecierpliwe w oczekiwaniu na gościa.

Wreszcie Witek, który stanął na czatach, a który trochę się zacinał, zaczął wołać: "Już i... i... i..." i nagle ktoś położył mu rękę na głowie i powiedział: "Jesteśmy". Dzieci wstały i zobaczyły wysokiego księdza opalonego, o ostrych rysach twarzy. Nastała cisza. Ksiądz gość podniósł rękę i poważnie powiedział: "Houk". Dzieci otworzyły szeroko dziubki, oczy zrobiły im się duże jak cytryny. Wszyscy spojrzeli najpierw na siebie, a później na Maćka, który uchodził za znawcę problematyki Indian. Maciuś zrozumiał prośbę dzieci, wstał dumny i powiedział tonem fachowca: "Houk - jest to forma pozdrowienia dość powszechnie stosowana wśród Indian". Dzieci jak na komendę odpowiedziały głośno "Houk". Tak zaczęło się spotkanie...

Na początku misjonarz się przedstawił i zadał dość zaskakujące pytanie:

"Kto to Jest misjonarz? Po czym można go poznać?"

Zaczął Piotruś: "Misjonarz to jest taki ktoś, kto nosi brodę". Kasia, która zawsze wszystko wiedziała lepiej, odpowiedziała: Nieprawda, bo pan Marek, nasz woźny też ma brodę a nie słyszałam, by ktoś powiedział o nim misjonarz. Śmiech dzieci był właściwym komentarzem. Piotruś usiadł i zrobił się czerwony jak jego koszulka i prawie nie było widać twarzy, tylko dużo, dużo czerwonego. "Misjonarz to zna wiele języków" - powiedziała Kasia. Gdzie tam - z3wołał ktoś przy oknie - pani od geografii zna chyba wszystkie języki świata a też nie misjonarka". Wstał Maciuś i powiedział: "Misjonarz to jeździ za granicę". W tym momencie wszyscy spojrzeli na siedzącego pod oknem Jasia, którego nazywano Johnem, bo co roku odwiedzał babcię w Ameryce. Był już w Szwecji, Norwegii, a mówią, że w najbliższe wakacje ma pojechać do Rzymu. Ale misjonarzem to on nie był. Dzieci przyglądały się sobie z zakłopotaniem.

Ksiądz gość wyczuł sytuację i powiedział: "Opowiem wam pewna historię, która wam pomoże to zrozumieć". I zaczął...

"Trzy lata temu dotarłem do plemienia, które nie znało jeszcze Pana Jezusa. Przyjechałem tam z katechistą, czyli z Indianinem, który pomagał mi uczyć religii. Był to bardzo dobry chłopak. Niestety, czarownicy z wioski nie polubili ani mnie, ani tym bardziej mojego pomocnika. Zwłaszcza stary czarownik Malezo namawiał mieszkańców wioski, by nas przepędzili. Groził też, że nas otruje, jeśli nie wyjedziemy. Jednak zostaliśmy... Odprawiłem Msze św., na które jednak oprócz mnie i katechisty nikt nie przychodził. Ludzie chodzili obok namiotu, zaglądali do środka, chcieli wejść, ale bali się swojego czarownika.

Pewnego dnia wydarzyła się niezwykła rzecz: otóż wracając z katechistą z sąsiedniej wioski przechodziliśmy obok rzeki i nagle usłyszeliśmy krzyk. Zatrzymaliśmy się. Krzyk się powtarzał i był przerażający. Teraz widzieliśmy dokładnie: w rzece był młody chłopak. Płynął rozpaczliwie do brzegu, za nim I wyraźnie można było zauważyć płynącego dużej wielkości krokodyla. Chłopak był synem starego Malezo. Za chwilę stary czarownik i kilku mężczyzn stało obok nas. Wszyscy byliśmy jak sparaliżowani. Patrzyliśmy bezradnie na tę okrutną scenę. Malezo mówił jakby do siebie "Nie to niemożliwe, mój jedyny syn... Pomóżcie..." Wszyscy jednak widzieli potężne kły krokodyla. Nagle stojący obok mnie katechista zerwał się jak oparzony i wskoczył do wody. Nóż, który nosił za pasem, włożył w zęby i płynął naprzeciw chłopca. Wkrótce spotkali się. Syn wodza zaczął płynąć dalej do brzegu, a krokodyl zainteresował się katechistą.

Rozgorzała walka na śmierć i życie. Dopiero teraz pozostali mężczyźni rzucili się do wody. Długimi włóczniami przebili twardą skórę krokodyla. Wyciągnęli młodego katechistę na brzeg. Teraz widzieliśmy, że jego lewe ramię było zmiażdżone przez potężne szczęki krokodyla. Mój przyjaciel katechista konał... Czarownik pochylił się nad nim i spytał krótko: "Dlaczego?" Chłopak nabrał powietrza i z ogromnym trudem szepnął: "Bo tak zrobiłby mój Pan. Prawda, ojcze?" Spojrzał na mnie, a ja zdążyłem udzielić rozgrzeszenia i chłopak skonał. Pomyślałem, że odszedł do Pana wielki misjonarz, który był dla innych prawdziwym Chrystusem.

Wieczorem  odprawiliśmy za niego Mszę św. a w namiocie-kaplicy zabrakło miejsc. Czarownik i jego syn siedzieli z przodu, a po Mszy św. chcieli ze mną rozmawiać. Rozmawialiśmy o Tym, który umarł za wszystkich ludzi, tak jak katechista misjonarz za syna starego wodza. Mówiliśmy o Chrystusie, który chce, by wszyscy byli szczęśliwi i żyli wiecznie".

W salce było cicho. Maciuś wstał i powiedział: "Misjonarz to taki, co pokazuje

drugim, jaki jest Chrystus", a Kaśka dodała: "Zwłaszcza tym, którzy znają Go

mało", "I tym, którzy Go szczególnie potrzebują" - dodał jeszcze Paweł. "Jeśli

tak się rzecz ma, ciągnął Paweł, to ja też mogę być misjonarzem i to bez brody,

bez wyjeżdżania z Polski i nie znając obcego języka". Paweł przyznał się, że w

jego klatce schodowej mieszka starszy pan, któremu trzeba robić zakupy. Paweł

nigdy tego nie robił, bo ten pan nie chodzi do kościoła. Ale od dziś to się

zmieni - obiecał Paweł - to ja będę robił sąsiadowi zakupy.

Olga podniosła paluszek i obiecała, że przypilnuje te nieznośne dzieciaki pani Kowalskiej. Ostatnio gdy te maluchy podarły jej papcie i pól zeszytu w kratkę, powiedziała sobie, że to koniec ich znajomości. Ale teraz jeszcze raz spróbuje.

Jolka postanowiła pogodzić się z Iwoną z IV c. Krzysiu będzie się modlił za tych którzy za granicą pokazują swoim życiem Chrystusa tym, którzy Go wcale albo mało znają.

Dzieci długo wyliczały swoje misjonarskie propozycje. Katecheza trwała dłużej niż zwykle. Po jej zakończeniu Kościół wzbogacił się o nowych, świadomych swego posłania misjonarzy.

SPOTKANIE Z MISJONARZEM BK 88

- 61 -

Ubiegłego roku w czasie spowiedzi adwentowej podeszła do konfesjonału dziewczyna z III klasy liceum ogólnokształcącego i powiedziała: "Proszę księdza, przygotowałam koleżankę do spowiedzi św. Ona bardzo dawno nie była u sakramentu pojednania i nie najlepiej umie się spowiadać. Jej rodzice nie chodzą do Kościoła". Po chwili podeszła dziewczyna do konfesjonału ze łzami w oczach i łkając rozpoczęła wyznawać grzechy. Po udzieleniu jej rozgrzeszenia, podziękowała za spowiedź i z rówieśniczką poszła do ławki, by wspólnie odprawić pokutę. Po kilku dniach pojawiła się na lekcji religii i co niedzielę przystępowała do Komunii św. Dzięki tej wierzącej i praktykującej koleżance potrafiła wrócić do Chrystusa i ponownie wejść na drogę przyjaźni z Nim. Był to duży wysiłek ze strony tej dziewczyny, iż przy niewierzących rodzicach, nieciekawym środowisku, w jakim dotychczas się obracała, potrafiła odmienić tak radykalnie swoje życie duchowe...

Ks. Ireneusz Oldwkowski EUCHARYSTIA ŹRÓDŁEM NASZEJ RADOŚCI!BK 88

 - 62 -

Sezon letni 1986 r. w Himalajach zamknął się liczbą 13 wypadków śmiertelnych. Wśród nazwisk ofiar znalazło się troje Polaków. Jeden z takich wypadków zrelacjonował Michel Parmentier - Francuz, oraz Wanda Rutkiewicz - Polka, którzy wraz z francuskim małżeństwem Barrardów zdobyli jeden z najsłynniejszych himalajskich szczytów  K 2.

Tak opowiadają o tym... "Nazajutrz rano jeszcze raz zacząłem podchodzić w półprzytomnym stanie, w pewnym momencie powiedziałem sobie: Stop, Barrardowie nie żyją, musisz teraz skoncentrować się na swoim ocaleniu. Wróciłem do namiotów, wywołałem Benoit mówiąc: Nie wiem nawet, w jakim kierunku się udać, jestem zagubiony. Benoit i inni, czując się winni "pozostawienia" mnie tam wysoko, czuwali przy radiotelefonie dzień i noc, aby kierować moimi krokami, za każdym razem, kiedy zgłaszałem się, czułem się niemal skrępowany przez to natychmiastowe: "J e s t e ś m y". I tak schodziłem na ślepo, i po siódmej wieczorem przypadkowo natknąłem ręką na pierwszą poręczówkę. Powiedziałem do radiotelefonu: Benoit, znalazłem, teraz to jak w metrze, jak w Paryżu, i usłyszałem wybuch radości w aparacie: to wszyscy zgromadzeni w bazie zaczęli krzyczeć!"

To jedno małe słówko "J e s t e ś m y" uratowało życie. Ten brak "obecności" mógł się skończyć tragicznie. To zdarzyło się 24 czerwca. 3 sierpnia zginął - po zdobyciu K 2 nową drogą - Wojciech Wróż, a w dniach 6 - 10 sierpnia zginęło 5 kolejnych alpinistów, w tym Polka - Dobrosława Miodowicz-Wolf zwana "Mrówką". Tak wspomina ją i jej śmierć inna alpinistka, Krystyna Palmowska - obecna wówczas pod K 2...

"Była wzorem lojalności, nigdy nie opuszczała partnera. Nie zapomnę podczas podejścia do obozu I w czasie ostatecznego ataku na Nangę Parbat poczułam się źle, dopadły mnie żołądkowe dolegliwości. Gdy Mrówka doszła do mnie i zobaczyła, co się dzieje, podniosła alarm. Zawróciła idącą z przodu Wandę i zarządziła podział zawartości mojego plecaka pomiędzy pozostałe. Ta jej postawa, wdzięczność, którą odczuwałam dla całego zespołu, bardzo mi pomogła przezwyciężyć chwilowy kryzys. Teraz, w krytycznym dla siebie momencie, ona pozostała sama, wyminięta przez przypadkowego partnera zbyt wyczerpanego, aby mógł dostrzec jej kłopoty".

"P o z o s t a ł a, s a m a" - dwa słowa... Wydawałoby się niewiele, a przecież mówiące wszystko! Pozostała. sama - zapłaciła za to najwyższą cenę. Dlaczego dzisiaj aż tyle słów o byciu z kimś lub o samotności kończącej się tragedią?

Ks. Janusz Tereszczuk SJ BÓG BYŁ Z NIM BK 88

- 63 -

Francuski redemptorysta o. Dankelman w następujący sposób opisał wydarzenie, jakie podobno miało miejsce w pewnej parafii. Młody wikariusz wygłaszał kazanie o miłosierdziu Bożym. Wyjaśniał Chrystusową przypowieść o nielitościwym dłużniku, któremu jego wierzyciel darował dług wraz z narosłymi procentami. On sam jednak poszedł do swego znajomego i domagał się, aby ten natychmiast zwrócił mu pożyczone pieniądze. W pewnej chwili kaznodzieja powiedział: "Moi drodzy! Wiecie, że słowo Boże domaga się wprowadzania go w czyn. Nie możemy uczestniczyć w Eucharystii, jeżeli nasze życie jest niezgodne z Ewangelią. A ja jestem pewien, że w murach tej świątyni roi się od spraw, które nas dzielą: jest w nas wiele urazów, podejrzeń, nieufności, może nawet nienawiści. Dopóki one trwają, nie jesteśmy godni brać udział we Mszy św. Dlatego proszę was: idźcie do domu. Niech każdy wpierw pogodzi się z żoną lub mężem, z bratem albo siostrą, z sąsiadem czy kolegą. Ja też gotów jestem przeprosić tych, wobec których zawiniłem, a nawet już teraz publicznie przepraszam z ambony". Następnie wikary wrócił do zakrystii, zdjął szaty liturgiczne, usiadł na krześle i zaczął odmawiać brewiarz.

Przez kilka chwil w kościele panowało grobowe milczenie. Ludzie nie wiedzieli, jak zareagować. Wreszcie odezwały się głosy:, „Co mu się stało,?” "Może zasłabł", Trzeba wezwać lekarza!" Ktoś zdenerwowany zawołał: "Czegoś podobnego jeszcze nie widziałem! Czy ten ksiądz jest przy zdrowych zmysłach?

Sytuację załagodził przerażony proboszcz, który ubrał się w albę i ornat i dokończył Mszę św. Próbował usprawiedliwić wikarego, przepraszając parafian za jego dziwne zachowanie. Tłumaczył, że jego współpracownik jest bardzo wrażliwy i przeciążony pracą, że ostatnio spotkały go przykrości ze strony niektórych osób. Prosił, aby zebrani zapomnieli o zajściu, a on następnego dnia przedstawi sprawę biskupowi. Po paru dniach młody ksiądz został przeniesiony do innej parafii, a ludzie nieco ochłonęli. Niektórzy parafianie próbowali zrozumieć i usprawiedliwić niezwykłą reakcję kapłana; mówili: "To miły i gorliwy człowiek, ale trochę naiwny, bo młody i nie zna jeszcze życia. Chciałby wszystko reformować i zmieniać". A inni dodawali: "To niepoprawny marzyciel głoszący utopijne programy. Chciałby Ewangelię realizować dosłownie. Czy w naszych czasach jest to możliwe?

  Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 64 -

Przed kilkoma laty dużą popularnością na ekranach polskich kin cieszył się angielski film fabularny pt. "Oto jest głowa zdrajcy". Jego akcja dzieje się 400 lat temu, gdy królem Anglii był słynny z okrucieństwa Henryk VIII. Tomasz More, główny bohater filmu był kanclerzem, jednym z najwyższych dostojników dworskich. W Anglii trwał wówczas spór między królem a częścią hierarchii kościelnej, którego powodem był fakt, że papież nie wyraził zgody na unieważnienie małżeństwa monarchy. Henryk VIII dał się poznać jako człowiek prowadzący wyuzdany i gorszący tryb życia, a za prawowitą żonę domagał uznania swojej dawnej kochanki. Uważał, że papież nie ma prawa ograniczać jego swobody osobistej i mieszać się do prywatnego życia królów. Gdy jednak nie doczekał się aprobowania przez Rzym swojej decyzji, zerwał z Kościołem katolickim, ogłosił się głową Kościoła w całym państwie, a na stanowiska po uwięzionych lub wypędzonych prawowitych biskupach wyznaczył wiernych sobie, często słabych i zastraszonych duchownych na czele z arcybiskupem Canterbury Cranmerem. W ten sposób dobrany episkopat angielski ogłosił, że papież nie miał racji, że był niechętnie nastawiony do władcy oraz że nowe małżeństwo królewskie jest ważnie zawarte. Wtedy papież ekskomunikował Henryka, tzn. wyłączył go z Kościoła jako publicznego gorszyciela.

W Anglii nastała fala terroru i prześladowań. Od każdego urzędnika państwowego król domagał się złożenia przysięgi na wierność W nowo zaistniałej sytuacji. W międzyczasie oddalił niedawno poślubioną żonę, zarzucając jej zdradę, i pojął inną. Jego dawne faworyty oraz przeciwnicy ginęli bez wieści, byli skrytobójczo mordowani lub truci. Gdy nadeszła kolej złożenia przysięgi przez kanclerza, Tomasz More odmówił, choć wielu jego przyjaciół radziło mu, żeby nie drażnił monarchy, a liczni duchowni i świeccy dygnitarze, lękając się utraty stanowiska lub życia, udawali, że nie widzą szerzącego się bezprawia.

Postawę Tomasza Henryk uznał za osobistą obelgę i zdradę stanu. Pozbawiony wszystkich godności i majątku, ogłoszony zdrajcą były kanclerz oczekiwał w więzieniu na proces i wyrok, który łatwo było przewidzieć. Na nic zdały się prośby córki i żony, zaklinających go, aby ich nie gubił i nie narażał na niesławę. Podczas rozprawy sądowej oświadczył, że jako chrześcijanin nie może uznać za godziwe łamania praw Bożych i ludzkich, że jego sumienie każe mu bardziej słuchać Boga niż władcy. Uznano go winnym, a wyrok śmierci wykonano 6 lipca 1535 r. Przetrwała po nim pamięć człowieka wiernego niezmiennym zasadom moralnym, męczennika za wierność swemu sumieniu. Papież Leon XIII ogłosił go błogosławionym, a dziś św. Tomasz More czczony jest jako jeden z najbardziej znanych patronów Anglii.

  Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 65 -

Dziś obchodzimy uroczystość jednego z nich, patrona waszej parafii - św. Floriana. Gdy w XIII wieku wznoszono pierwszy kościół w P., mały i drewniany, mieszkańcy tych terenów wybrali go sobie jako swego opiekuna i orędownika u Boga. Wybór patrona bywa nieraz wynikiem ludzkich upodobań i gustów. W każdej epoce jedne imiona są modne i dlatego często nadawane, np. przy chrzcie, inne zaś rzadkie i prawie zapomniane. W XIII stuleciu kult św. Floriana był w Polsce dość żywy, bo kilkadziesiąt lat wcześniej na prośbę księcia Kazimierza Sprawiedliwego przywieziono do Krakowa relikwie świętego męczennika. Według tradycji był on oficerem i żył na przełomie III i IV stulecia. W tamtych czasach nie wolno było jeszcze w państwie rzymskim oficjalnie wyznawać chrześcijaństwa. Cesarz Dioklecjan, jeden z najbardziej okrutnych przeciwników tej religii wydał dekret grożący konfiskatą mienia, więzieniem, a nawet śmiercią wszystkim obywatelom swego imperium, którym udowodniono przynależność do Kościoła. Szczególnie surowo postępowano z wyznawcami Jezusa zajmującymi stanowiska w administracji państwowej lub w armii.

Podejrzenie takie padło również na Floriana. Zaprowadzono go przed sędziego, który na znak lojalności nakazał mu spalić kadzidło przed posągami bóstw rzymskich. Odmówił, choć znaleźli się tacy, którzy z lęku przed torturami złożyli przysięgę, że nie są chrześcijanami. Zataili swoją wiarę albo wyrzekli się jej, podpisując oświadczenie, że wierzą tak, jak władza wierzyć każe. Florian postąpił inaczej: nie zaprzeczył, że uznaje Jezusa za Zbawiciela i Pana, ale oznajmił, że żadna siła nie skłoni go do zmiany jego przekonań. Namiestnik prowincji, Akwilin, starał się skłonić przesłuchiwanego groźbami i obietnicami, a gdy te nie okazały się skuteczne, wydał go katom. Lecz nawet w obliczu cierpień Florian pamiętał o słowach Zbawiciela: "Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą" (Mt 10, 28). Nie zapomniał o godności rzymskiego oficera. Uwiązano mu więc u szyi kamień i utopione w rzece Enns. Miało się to stać 4 maja 304 roku.

Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD - Płock 1987.

- 66 - 

W sztuce zatytułowanej "Król Lear" William Szekspir opisuje bolesne doświadczenia władcy, który skazał na wygnanie swoją córkę Kordelię, pomimo tego że ją kochał i ona bardzo go kochała. Jedynym powodem skazania jej na wygnanie było to, że nie potrafiła dostosować się do otoczenia, które nie szczędziło królowi pochlebstw. Tak czyniły jej dwie żądne władzy siostry, które nie kochały swego ojca i znając jego słabość, karmiły go pochlebstwami. Kordelia natomiast kochała bardzo swego ojca i zawsze mówiła mu prawdę. Pochlebstwa, których nie szczędziły królowi nie kochające go córki i jego otoczenie, utrzymywały króla Leara w przekonaniu o swojej nadzwyczajnej mądrości i ważności. To życie iluzją nie trwało jednak długo. Dwie żądne władzy córki, zmusiły swego ojca do wyruszenia w podróż, w czasie której utracił wszystko. Pozostało mu jedynie jego człowieczeństwo. Zapłakał wtedy król Lear i we łzach skarżył się: "Wmawiali mi, że jestem wszystkim! To było wierutne kłamstwo!" W tej przykrej sytuacji zrozumiał dopiero, co naprawdę jest ważne: że ważna jest miłość! Jego miłość do córki Kordelii i miłość córki do niego. Nie pochlebstwa, którymi go karmiono, lecz miłość odkryła mu dopiero, kim naprawdę jest. Nie pochlebstwa lecz miłość czyni człowieka kimś naprawdę wartościowym.

 

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 67 -

W miejscowości Machowa, 16 km od Tarnowa, znajduje się grób z następującym napisem w języku niemieckim: "Otto Schimek ur. 5 maja 1922 roku, stracony w roku 1944 przez Wehrmacht, ponieważ odmówił strzelania do ludności polskiej". Ten młody dziewiętnastoletni żołnierz niemiecki przed rozstrzelaniem napisał do matki list. Między innymi pisze w tym liście: "Nie płaczcie, idę szczęśliwy! Was wszystkich pozdrawiam jeszcze raz. Niech Bóg wkrótce obdarzy was pokojem, a mnie niech da szczęśliwe odejście do ojczyzny. Wiem, że w każdym wypadku jestem w rękach Boga. On moje sprawy należycie ułoży i wspaniale zakończy. Jestem w radosnym nastroju. Cóż mam do stracenia? Nic, jak tylko moje biedne życic: duszy nie mogą mi przecież zabić".

Ten młody dziewiętnastoletni żołnierz miał głęboko w pamięci słowa Pana Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: "Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle... Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie".

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 68 -

Kapłana staruszka, który przeżył obóz koncentracyjny, klerycy z tej parafii, w której pracował, prosili często, aby opowiedział im jakieś zdarzenie z życia obozowego. Nie czynił tego chętnie, ponieważ wspomnienia te były dla niego bardzo bolesne. Tym niemniej pewnego dnia podczas wspólnego śniadania na plebanii opowiedział im następujące zdarzenie ze swoich obozowych przeżyć. W jedną z zimowych niedziel, wcześnie rano do baraku, w którym przebywali więźniowie, weszło dwu esesmanów. Kiedy więźniowie stanęli w szeregu, jeden z Niemców zadał wszystkim takie pytanie: "Kto chce iść dzisiaj na Mszę, niech wystąpi z szeregu". Zgłosiło się ponad 20 więźniów, a wśród nich opowiadający tę historię ksiądz. Niemiec rozkazał im wyjść z baraku, pognał ich na zaśnieżony plac obozowy, a później rozkazał położyć się im na śniegu. Przez kilka godzin leżeli na śniegu w zimnym mroźnym powietrzu. Po kilku godzinach padła komenda: powstać. Nie wszyscy mogli wstać o własnych siłach, a kiedy znów uformowali się w szeregu, Niemiec powtórzył to samo: "Kto chce iść dziś na Mszę, niech wystąpi z szeregu". Tym razem zgłosiło się tylko dwu ochotników, ten ksiądz i drugi więzień. Pozostawiono ich obu na placu, reszcie pozwolono pójść do baraku. Ponownie kazano położyć się im na śniegu. Dodatkowo polewano ich wodą i kopano niemiłosiernie, pytając czy dalej chcą iść na Mszę. Po godzinie znęcania się nad nimi z połamanymi żebrami zostali zawleczeni do baraku.

Rzeczywiście jest to zdumiewająca historia odważnych ludzi, którzy w tak straszliwych warunkach obozu koncentracyjnego, tak wiele potrafili z siebie dać w nadziei, że będą mogli uczestniczyć w niedzielnej Uczcie eucharystycznej.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 69 -

Bardzo dużym zainteresowaniem i oglądalnością cieszył się wyświetlany przez telewizję w latach 70-tych film o królu angielskim Henryku VIII i o jego kolejnych nieudanych małżeństwach. Król Henryk VIII apelował do papieża, aby ten stwierdził i uznał, że małżeństwo króla z Katarzyną Aragońską było od samego początku nieważne. Papież odmówił, ponieważ nie było żadnego powodu do stwierdzenia nieważności małżeństwa króla.

Król Henryk przejął wtedy sprawę w swoje ręce i ponownie sig ożenił. Rozkazał również wszystkim liczącym się w państwie dostojnikom i urzędnikom podpisać dokument, w którym było napisane, że zgadzają się oni z tym, że król postąpił słusznie w tej sprawie. Prawie wszyscy liczący się w państwie dostojnicy podpisali ten dokument. Jednym z tych, który odmówił podpisania królewskiego dokumentu, był Tomasz More, kanclerz państwa. Gdy w 1531 roku król ogłosił się głową Kościoła w Anglii, Tomasz More zrzekł się urzędu kanclerskiego na znak protestu. Odmówił również złożenia królowi przysięgi, jako zwierzchnikowi religijnemu. Uznane to zostało za zdradę stanu i skazano Tomasza More na śmierć. Został ścięty mieczem w 1535 roku. Kościół czci Tomasza More jako świętego.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 70 -

W nauczaniu Chrystusa kryje się niewątpliwie wezwanie do miłości bliźniego, która może mieć m.in. postać miłości Ojczyzny. Miłość Ojczyzny ma w naszej historii swoją piękną kartę, pisaną krwią polskiego żołnierza. Tak się składało, że żołnierz polski zawsze walczył w jej sprawie. Przykładowo  o okresie porozbiorowym i o czasach nam współczesnych możemy to z całą pewnością powiedzieć. Jego zadaniem nie by wała agresja, ale obrona kraju przed obcą agresją, względnie walka o odzyskanie niepodległości. Te zadania żołnierza polskiego oddaje dobrze rozkaz generała Władysława Andersa, skierowany do żołnierzy przed bitwą o Monte Cassino (maj 1944 roku). Powiedział wówczas:

"Nadeszła chwila bitwy. Długo czekaliśmy na odwet i zemstę nad odwiecznym naszym wrogiem.

Obok nas walczyć będą dywizje brytyjskie, amerykańskie, kanadyjskie, nowozelandzkie, walczyć będą Francuzi, Włosi oraz dywizje hinduskie.

Zadanie, które nam przypadło, rozsławi na cały świat imię żołnierza polskiego.

W chwilach tych będą z nami myśli i serca całego narodu... Z wiarą w sprawiedliwość Opatrzności Boskiej-idziemy naprzód ze świętym hasłem w sercach naszych: Bóg, honor i Ojczyzna".

Władysław Anders, Bez ostatniego rozdziału. Wspomnienia 2 lat 1939-1946, Lublin 1992, s. 251.

- 71 -

Do czasów Chrystusa krzyż był jedynie symbolem męki i hańby. Od chwili śmierci Chrystusa jest symbolem przemijającego cierpienia i wiecznej chwały. "W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie", śpiewamy w jednej z naszych pieśni religijnych. słowa te przychodzą nam na myśl, kiedy w książce pt.: "Kim jest dla mnie Jezus Chrystus" czytamy rzewne wyznanie wiary w moc krzyża Chrystusowego pewnej kobiety. M.in. tak pisze:

"...i jeszcze wiele razy na froncie 44-45 pod Warszawą, w gorączce takiej, że uprane bandaże kule roznosiły po drzewach i ran nie było ludziom czym zawijać, i 7 tygodni głodu bez chleba, kiedy front nad nami «stał». Był wtedy tułaczy plecak od głową i krzyż z odpustami na «godzinę śmierci», który w najostrzejszym ataku, gdy ziemia chodziła - szedł z rąk do rąk i bronił, i budził ufność.

Potem ten sam krzyżyk był pod poduszką, gdy rodziły się dzieci. . . , . .

Jakoś nikogo nie zdziwiło, gdy schodziłam, trzymając się ściany, nosiłam w garści ten czarny krzyżyk z powstania. I nigdy nikt nie posłyszał mego krzyku. Wstyd było. - Było Komu wdzięczność wyśpiewać z serca przepełnionego największym z doznanych w życiu «szczęść» - witaniem nowo narodzonego. Z tym krzyżykiem przeszłam wszystkie etapy. Gdy wołałam «z głębokości» - i gdy «wielbij duszo». Gdy w żaden sposób nie mogłam uwierzyć, że moje życie to «tylko tyle» i gdy udawało się «nie dawać» przeciwnościom. Był przy każdym, jeszcze w mroku, obudzeniu: «ofiaruję Ci, Panie Boże, dzień...» - i gdy przyniesiono zmiażdżony synka rower, a on cały, choć zbeczany, stał przed progiem. - Wtedyśmy przed tym krzyżem oboje z zasmarkanym rowerzystą zaraz przy progu klęczeli".

Kim jest dla mnie Jezus Chrystus, Kraków 1975. s. 328.

- 72 -

Historia chrześcijaństwa ukazuje nam mnóstwo przykładów odważnego wyznawania swej wiary, warto tu wspomnieć o Zofii Kossak-Szczuckiej. Jej życie przypada na lata 1890-1968. Zmarła w Górkach Wielkich na Śląsku Cieszyńskim. Należy do najwybitniejszych powieściopisarzy polskich XX wieku. Jest porównywana z Sienkiewiczem. W okresie okupacji działała w ruchu podziemnym: w latach 1943 - 44 była więziona na Pawiaku i w Oświęcimiu. Okres obozowy opisała w książce pt. "Z otchłani". Lata 1945 -1957 spędziła na emigracji w Anglii.

 Po powrocie do kraju osiadła w Górkach Wielkich.

W roku 1966 Rada Państwa przyznała jej nagrodę, której nie przyjęła, motywując swą odmowę przekonaniami religijnymi, a zwłaszcza nabożeństwem do Matki Bożej. W liście do premiera rządu PRL napisała:

"W uzupełnieniu wysłanego przeze mnie telegramu, pragnę wyjaśnić przyczynę, jaka mnie skłoniła do rezygnacji z przyznanej mi nagrody państwowej I-go stopnia. W pierwszej chwili wiadomość o tym zaszczytnym wyróżnieniu szczerze mnie ucieszyła. Widziałam w tej decyzji Władz Państwowych nie tylko ocenę mojego pisarstwa, jako pożytecznej służby narodowi, lecz dowód życzliwej pamięci o starej pisarce, schodzącej niebawem ze sceny. Za to jestem wdzięczna. Istnieje jednak drugi aspekt sprawy: jestem pisarką katolicką, związaną wiernie z Kościołem, żywiącą szczególną miłość i cześć do Królowej Polski Maryi, Matki Bożej, którym to uczuciom dawałam i daję częste wyrazy w moich pracach. W ostatnich dniach przebieg apolitycznych religijnych obchodów milenijnych zakłóciły wypadki znieważania kultu Matki Bożej, raniące boleśnie serca wiernych Polaków, w tej liczbie i moje. Uświadomiłam sobie wtedy, że rozdźwięk między lekceważeniem przez Władze Państwowe uczuć religijnych ludności, a równoczesnym przyznaniem przez te Władze nagrody literackiej pisarce katolickiej jest: nietaktem, że zdaje się być omyłką, nieporozumieniem. Gorąca proszę o podejście obiektywne do mojego stanowiska. Nie mogę przyjąć nagrody od Władz Państwowych, wprawdzie własnych, prawowitych, lecz odnoszących się wrogo do spraw dla mnie świętych. Dlatego postanowiłam prosić o skreślenie mnie, mojego nazwiska z listy nagrodzonych, którą to prośbę niniejszym powtarzam, uznając sprawę za definitywnie zamkniętą.

Górki Wielkie, 26 czerwca 1966, Zofia Kossak-Szczucka".

Cytat za: Kalendarium duszpasterskie, t. II, s. 201-202,

- 73 -

Prorok Jeremiasz, o którym mówi pierwsze czytanie, nie miał łatwego życia, wręcz męczeńskie, za to, że mówił prawdę i chciał dobrze dla swego narodu. Żadne przeciwności i prześladowania nie były w stanie zachwiać jego zaufania do Boga.

Podobną postawą w naszej historii narodowej odznaczał się Romuald Traugutt ( 1826 -1864), naczelnik Rządu Polskiego w okresie powstania styczniowego. Zdekonspirowany we wrześniu 1864 roku  w Cytadeli warszawskiej, był pewnym wyroku śmierci zawsze zachował spokój i wiarę w Opatrzność Bożą, czemu dał wyraz w listach do żony z tego okresu. W liście z 27 czerwca 1864 roku pisał:

"... cokolwiek Ojciec nasz Niebieski zsyła na nas, z zupełnym poddaniem się i z synowską wdzięcznością przyjąć winniśmy; to wszystko nie jest skutkiem ślepego przypadku, ale wolą Bożą zarządzone, jest karą Jego za grzechy nasze, a zarazem i prawdziwym dobrodziejstwem, gdyż wszystko, co Stwórca czyni z nami, dla dobra naszego prawdziwego czyni. Poddanie się wszakże zupełne i ochocze Jego woli świętej jest koniecznym warunkiem, aby nam wszystko na prawdziwy pożytek się obracało. Nie zapominajmy, moje Dziecię, że Bóg, chociaż o szczęściu naszym doczesnym pamięta, przede wszystkim jednakże ma >za celu szczęście nasze wieczne, do którego nas stworzył i przeznaczył... Taką to jedynie pociechę przesyłam Ci, Najdroższa moja, gdyż ta tylko człowiekowi w największym nieszczęściu i: strapieniu prawdziwą być może. Z tego samego źródła i ja cierpię moc i ochotę. Cokolwiek bądź ze mną się stanie, nieskończone dzięki składam codziennie Bogu..."

Zob. Władysław Kluz OC, Dyktator - Romuald Traugutt, Kraków 1982, s. 198.

- 74 -

Dla przykładu - taki Kotański. Nie znam go osobiście. Ale proszę Pana Boga, żeby nie chciał zbić na tej swojej cudownej robocie majątku. Żeby był zawsze prawdziwie bezinteresowny. I żeby mu woda sodowa nie uderzyła do głowy. Ja się nie pytam, czy Kotański należał do partii, czy nie należał, czy on z "Solidarności", czy nie, czy on jest praktykującym katolikiem, czy nie jest. Dla mnie jest ważne to, co robi. Tak mi żal, że umarł ksiądz Franciszek Blachnicki. Geniusz z Katowic. W czasach komunistycznych porwał młodzież ku wolności, radości życia we wspólnotach, które nazwał oazami. Bardzo trafnie, bo to były oazy normalnego życia w naszym ówczesnym nienormalnym świecie.

Takich Kotańskich nam potrzeba, takich księży Blachnickich nam potrzeba. Księży, nie księży, ale ludzi tego typu, takiego formatu. Mamy ludzi! Tylko ich znajdź. Wśród tych na górze, wśród tych na dole. Działaczy, polityków. Poszukaj również wśród tych całkiem na dole.

W nadmorskiej wioszczynie, gdzie mieszkam w czasie wakacji, mam taki jeden znak, czy mój przyjaciel przyjechał, czy nie. Gdy jest czysto na drodze idącej ku plaży, gdzie on chodzi, to znaczy, że przyjechał. Rano wczas, kiedy jeszcze nikogo nie ma, bierze patyk z gwoździem na końcu, chodzi i zbiera śmieci. Pomyślałem sobie: jakby przyszło do głosowania, to chciałbym go mieć radnym w Miejskiej Radzie.

Szukaj takich ludzi, którzy nie na pokaz, którzy z głową, z inicjatywą, którzy coś chcą zrobić. Choćby hospicjum, choćby porządek w podatkach. Nie dla siebie, nie dla sławy, ale dla społeczeństwa. Tylko z takimi ludźmi zbudujemy Polskę. Których znajdziemy, poprzemy, wyniesiemy.

KAZANIA KS. MIECZYSŁAWA MALIŃSKIEGO TO JEST TWOJA POLSKA! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995

- 75 -

Gdy stajemy w ruinach rzymskiego koloseum przesyconego krwią i uświadomimy sobie ogrom hekatomby, jaką w nim złożyło chrześcijaństwo pierwszych wieków zaspokajając fanaberie zwyrodnialców na tronie - rodzi się w nas nieodparcie pytanie: skąd ci ludzie, którzy ginęli tu przez trzy wieki, brali siłę do tej ofiary? I odnajdujemy odpowiedź - z Eucharystii. Bo pierwsi chrześcijanie posilali się Chlebem Życia nie tak, jak my przy okazji rekolekcji czy na święta. Oni przyjmowali Chrystusa dającego siłę i moc - codziennie, a nawet kilkakrotnie w ciągu dnia, zwłaszcza w chorobie i przed każdą ważniejszą czynnością.

Ks. Marian Gosa COr - MSZA WIECZERZY PAŃSKIEJ EUCHARYSTIA ZNAKIEM POJEDNANIA Z BOGIEM BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996

- 76 -

Pewna rodzina została dotknięta krzyżem. Mąż a zarazem i ojciec dowiedział się, że choroba, na która cierpi od pewnego czasu, jest chorobą nowotworową i że nie ma wobec tego nadziei na wyleczenie. Świadom swojego stanu ojciec jest strasznie wzburzony. Targają nim różne uczucia, różne myśli, nawet myśli bluźniercze cisną się do głowy. Przeżywa różne lęki. Boi się przede wszystkim o przyszłość swojej rodziny. Jak dadzą sobie radę beze mnie - moja ukochana żona, moje uczące się jeszcze dzieci? Coś go trzyma jakby za gardło. Do zgody wewnętrznej z wolą Bożą dochodzi dopiero wieczorem, gdy w domu podczas wspólnej modlitwy spojrzał na krzyż nad łóżkiem. Zobaczył go jakby pierwszy raz, choć wisiał na ścianie od początku ich małżeństwa. Jakby jakimś światłem z góry oświecony dostrzegł, że Ten, który wisi przybity do krzyża, jest tak bardzo do niego podobny. W Nim zobaczył siebie. Tak doszło do identyfikacji z Chrystusem. Przypomniał mu się werset z Listu św. Pawła: "Jestem ukrzyżowany wespół z Chrystusem" (Ga 2, 19). To mu przyniosło ulgę, dodało odwagi i umożliwiło dalsze życie, mimo krzyża, który spadł na niego tak nagle.

Ks. Marian Gosa COr - NAJTRAGICZNIEJSZA GODZINA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996

- 77 -

Tatuś Radka jest policjantem. Ma w domu mundur, który ubiera przed wyjściem na służbę. Ma także pistolet i krótkofalówkę. Gdy Radek opowiada o tym kolegom, ci słuchają go z podziwem i z odrobiną zazdrości. Tatuś Radka ma także legitymację policyjną. Praca jego taty jest odpowiedzialna i trudna. Wychodzi z domu, by patrolować ulice, pilnować porządku i chronić ludzi przed złodziejami i chuliganami. Czasem idzie do pracy rano, ale bywa także, że ma nocny patrol, który jest bardziej niebezpieczny.

Pewnego razu tatuś Radka szedł ulicą bez munduru. Był już po służbie. Chciał kupić w pobliskim sklepie część do radioodbiornika. Nagle zobaczył, że dwóch szesnastoletnich chłopaków bije kolegę Radka, dwunastoletniego Tomka. Kilkoma szybkimi skokami znalazł się przy napastnikach, złapał jednego z nich za ręce i wykręcił je do tyłu. Drugi z nich uskoczył na bok i zatrzymał się w pobliżu. - Co pan robi?! Co pan sobie wyobraża?! - zaczął wykrzykiwać drugi napastnik. - A co wy robicie? Napadacie młodszego chłopca, w dwóch na jednego?? - A co to pana obchodzi? I kim pan w ogóle jest, że się pan wtrąca? - Jestem policjantem i nie pozwolę na takie chuligańskie wybryki! - Cha, cha! Każdy może powiedzieć, że jest policjantem. Wcale panu nie wierzę!

W tym momencie tatuś Radka sięgnął wolną ręką do kieszeni i wyciągnął swoją policyjną legitymację. - Oto dowód - powiedział. I zaraz obu was zaprowadzę na komisariat, skąd odbiorą was wasi rodzice. A zresztą nawet gdybym nie był policjantem, też bym was przegonił. Na te słowa drugi z napastników wziął nogi za pas, schwytanemu nie pozostało nic innego, jak pójść grzecznie na komendę policji.

Czy tato Radka miał prawo schwytać napastnika? - Tak! - Czym udowodnił, że jest policjantem? - Posiadaną legitymacją. - Od kogo otrzymał prawo łapania chuliganów? - Od swoich zwierzchników. Na tym polega władza policjanta, że ma prawo ukrócić chuligańskie wybryki.

Ks. Rafał Czerniejewski - KTO NAM ODPUSZCZA GRZECHY? BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996

- 78 -

Przed laty w warszawskim kościele św. Anny dorosłemu mężczyźnie, dopiero co ochrzczonemu podczas niedzielnej Mszy św., koledzy postawili pytanie, czy chciałby im coś ważnego powiedzieć w tak uroczystym dniu. "Owszem - odpowiedział. Przede wszystkim chciałbym wyrazić moje ogromne zdumienie. Nie spodziewałem się, że zobaczę tutaj tylu moich kolegów i znajomych, których nigdy bym nie podejrzewał o to, że są katolikami. Jak wy to robicie, że potraficie się ze swoja wiarą tak dokładnie ukryć?" Gdy myślimy, dlaczego tak trudno głosi się Ewangelię, dlaczego tak trudno przeciwstawić się "antycywilizacji" i budować "cywilizację miłości", jednym z powodów jest to, że chrześcijanie, ludzie bierzmowani tak doskonale potrafią się ukryć, zamaskować, także w zakładzie pracy, na uczelni czy w szkole...

Ks. Piotr Mazurkiewicz - DUCH, KTÓRY DAJE ŻYCIE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(138) 1997

- 79 -

Znam chłopca, który ma na imię Czesław. Do sakramentu bierzmowania przystąpił już w klasie siódmej. Po szkole podstawowej zdał egzamin do technikum samochodowego, zawsze interesował się mechaniką, podobnie jak wielu tu obecnych chłopców. Czesiek zamieszkał w internacie. Nigdy nie wstydził się tego, że jest wierzący, że chodzi do kościoła. W jego sypialni mieszkało czterech kolegów. Z początku on sam modlił się przy łóżku przed spaniem. Po miesiącu już wszyscy chłopcy odmawiali wieczorny pacierz. W stołówce szkolnej Czesiek zawsze przeżegnał się przed posiłkiem. Niektórzy chłopcy zaczęli go naśladować, inni natomiast żartowali sobie z niego. On jednak dalej tak czynił. Czesiek miał tylko jedną odpowiedź: zawsze będę wyznawał swoją wiarę. Kto dał temu uczniowi takiego ducha mocy? Oczywiście, że Duch Święty.

O. Korneliusz Jackiewicz O. Cist. - ZESŁANIE, KTÓRE CIĄGLE TRWA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(138) 1997

- 80 -

W sobotę wieczorem rodzice opuszczają dom. Wychodzą do znajomych na imieniny. W domu pozostaje trójka dzieci. Najmłodsze ma kilka lat. Imieniny przeciągają się.

I oto przed północą sąsiedzi widzą, że dom staje w płomieniach. Słychać wołanie dzieci o pomoc. Zadzwoniono po straż pożarną. Jeden z sąsiadów wbiega do płonącego domu. Szuka dzieci. Znajduje dwoje najstarszych. Najmłodszego jednak nie widać. I nikt go już więcej nie zobaczy. Tak samo jak i sąsiada ratującego dzieci. Zginęli w płomieniach.

To historia, która mrozi krew w żyłach. Dotyka bowiem ludzkiego dramatu, ludzkiej śmierci. Widzimy bardzo dobrze, że mogliśmy być na którymś z tych miejsc: rodziców, wystawionego na ciężką próbę odwagi sąsiada, dzieci. Dlatego ta opowieść do nas przemawia, może o wiele bardziej, niż usłyszana przed chwilą Męka Pana naszego Jezusa Chrystusa według św. Jana. Słyszeliśmy ją bowiem tyle razy i co po niej zostaje w naszych sercach?

Ks. Jarosława Różański OMI - UMARŁ NA KRZYŻU DLA NASZEGO ZBAWIENIA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(138) 1997

- 81 -

Za czasów św. Małgorzaty nie było jeszcze zakonów żeńskich. Znani byli pustelnicy, w samotności oddający się pokucie i modlitwie, postom i umartwieniom. Wynagradzali swym życiem Bogu za grzechy, a sami takim stylem życia chcieli osiągnąć doskonałość i wieczne zbawienie. Znane były i zostały opisane w Piśmie św. kobiety opiekujące się biednymi, wdowami, sierotami, wspomagające ze swego majątku potrzebujących. Małgorzata chciała być taką dziewicą poślubioną Chrystusowi. Chciała służyć Bogu - służąc bliźniemu. To po prostu nie mieściło się w głowie zakochanemu w niej pogańskiemu młodzieńcowi! On jeszcze żył pogańską starożytnością. Jeszcze myśl chrześcijańska nie znalazła drogi do jego serca i umysłu. "Nie chcesz być moja - będziesz niczyja! Nie chcesz być moją własnością, to i nie będziesz należała do jakiegoś Chrystusa!"

Małgorzata podjęła decyzję, dokonała wolnego wyboru: Kocham Chrystusa, Jemu chcę złożyć śluby. Jestem chrześcijanką. Chcę osiągnąć doskonałość na drodze dziewictwa. "Dobrze jest dla człowieka, aby trwał w tym stanie" - pisze św. Paweł (1 Kor 7, 25). Znała też scenę opisaną w Ewangelii, w domu Marty i Marii. Nie chciała krzątać się koło wielu spraw. Chciała, jak ewangeliczna Maria, wybrać tę lepszą cząstkę - chciała być blisko Chrystusa, u )ego stóp, czuć na sobie )ego wzrok (Łk 10, 42).

Nie spodobała się ta decyzja "niedoszłemu mężowi". Nie uszanował jej wolnego wyboru. Niby kochał, a doniósł pogańskim władzom. Oskarżył: "Małgorzata jest chrześcijanką" - i stał się przyczyną jej śmierci. Chciał ją odebrać Chrystusowi i ... się przeliczył! Ona właśnie przez ofiarę życia, przez męczeństwo, stała się Oblubienicą Chrystusa. Została poślubiona Chrystusowi węzłami krwi. Odebrano jej życie, ale nie odebrano wolności. Zabito, ale nie pozbawiono godności. Przecięto nić życia, ale nie zerwano jej więzi z Chrystusem.

Jak dalece człowiek może zawładnąć drugim człowiekiem? Jak dalece może odebrać wolność drugiemu człowiekowi? Jak dalece pozbawić go szacunku, godności i wolności?

Ks. Kazimierz Płatek - UMIEJĘTNE KORZYSTANIE Z WOLNOŚCI BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(140) 1998

- 82 -

Rok 1989 - czerwiec. W Polsce cieszymy się ze zwycięstwa w pierwszych wolnych, choć jeszcze kontraktowych wyborach. W Chinach w tym czasie giną studenci na Placu Niebiańskiego Spokoju. Z grupą księży wyjeżdżamy do Wilna. Zwiedzamy Ostrą Bramę i piękne kościoły Wileńszczyzny. Katedrę z kaplicą św. Kazimierza, kościół Dominikanów, małe wiejskie kościółki od wieków służące wiernym. Z kolegą jedziemy do parafii w Bieniakoniach. To już Białoruś. Msza św. w tym kościele, w którym bywał A. Mickiewicz, głęboko zapada mi w pamięć. W kazaniu nawiązuję do głośnego w tym czasie filmu "Pokuta". Pytam wzorem jednej z bohaterek filmu: "Dokąd prowadzi ta droga? Czy prowadzi do świątyni?" I kontynuuję: "A twoja droga życia? Czy prowadzi cię do Boga?" Zgromadzeni w kościele słuchają.

Nie wiedziałem jeszcze wówczas, ile moi słuchacze przeżyli w obronie swojego kościoła... O tym miałem dowiedzieć się dopiero po Mszy św. na skromnym poczęstunku. To długa historia. Przez 30 lat ich kościół parafialny był zamknięty. W latach pięćdziesiątych księdza aresztowano, a w kościele urządzono magazyn zboża. Oni pochowali w swych domach paramenty liturgiczne: ornaty, mszał, kielichy, monstrancję, ale osobno, aby ateistyczne władze nie mogły zabrać wszystkiego naraz. I w każdą niedzielę przychodzili wieczorem, by zapalić na schodach wiodących do kościoła świece i śpiewać nieszpory czy Gorzkie Żale. Rozpędzała ich milicja, ale za tydzień znów tam byli. Postanowili wytrwać. I wytrwali. Doczekali się po trzydziestu latach ponownego otwarcia kościoła. Co za radość! To nic, że zima i mróz. Kościół został dokładnie oczyszczony i przygotowany do tego, by mogła być odprawiona pierwsza po takim długim czasie Msza św. Znowu mieli u siebie świątynię, miejsce modlitwy, miejsce radości przed Panem. Oni wiedzieli: Bóg mieszka z nimi. Czuli podobną radość, jak ludzie z czasów Salomona, gdy zobaczyli zbudowaną przez niego świątynię.

Ks. Andrzej Jagiełło - ŚWIĄTYNIA DUCHA ŚWIĘTEGO BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(141) 1998

- 83 -

Przeczytałem kiedyś piękną historię o przyjaźni.

Zdarzenie miało miejsce w czasie wojny. Do oficera melduje się szeregowy z prośbą, aby mógł odszukać i sprowadzić zaginionego przyjaciela. Oficer odmawia, bo nie chce ryzykować życia za człowieka, który prawdopodobnie już nie żyje. Żołnierz mimo to udaje się na poszukiwanie i za godzinę wraca śmiertelnie zraniony, z martwym przyjacielem na rękach. Oficer wychodzi z siebie: Mówiłem ci, że on już nie żyje! Teraz straciłem was obu - po co to wszystko? Umierający żołnierz odpowiedział cicho: Panie oficerze, to się opłaciło. Gdy go odnalazłem, jeszcze żył i powiedział mi: Wiedziałem, że przyjdziesz. (K. Wójtowicz, Alikwoty, Wrocław 1993, s.124).

Na przyjaciela zawsze można liczyć, nawet w najtrudniejszych chwilach życia. Na siebie zawsze mogli liczyć ci dwaj przyjaciele żołnierze z opowiadania. Nie wiemy, jak zawiązała się ich przyjaźń. Z pewnością jednak gdzieś się poznali, a potem często się ze sobą spotykali, rozmawiali ze sobą, odwiedzali się, pomagali sobie - i tak stali się przyjaciółmi.

Ks. Paweł Wygralak - BYĆ Z PANEM BOGIEM - ZAWSZE! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(142)1999

- 84 -

W 30-lecie wyzwolenia obozu zagłady w Oświęcimiu, prasa opublikowała wspomnienia z koszmarnych obozowych dni dra Stanisława Podlaskiego pt. „Medalik od mamy” /Za i Przeciw/.

Obok wielu innych obozowych udręk, więźniom ogromnie dokuczał głód. Jeden ze współtowarzyszy niedoli autora, 16-letni Staszek z Warszawy, marzył, by przeżywszy obóz, zostać kucharzem, „By najeść się do syta i to na zawsze, kiedy będzie dokuczał głód”.

Któregoś dnia zarządzono w obozie dezynfekcję więźniowie nago udawali się do łaźni. Staszek, któremu szczęśliwie udało się do obozu przemycić medalik /przywiozła mu go mama z Niepokalanowa, zapomniał rozbierając się zdjąć go z szyi. Nie uszło to uwagi ss-mana, który podszedłszy zapytał wzgardliwie: Co to jest? A potem warknąwszy: po co ci to? szarpnął za sznurek i zerwawszy medalik z szyi chłopca, rzucił na ziemię i z furią podeptał butami. Chwycił za rewolwer. Staszek i najbliżej niego stojący więźniowie zamarli z przerażenia. Ss-man przywołał sztubowego i kazał mu przynieść bochenek chleba. Stojącemu obok Staszka /autorowi wspomnienia/ kazał podjąć z ziemi medalik. Sam zaś zwrócił się wyniośle do Staszka: Wybieraj - chleb czy medalik? Medalik - zawołał bez zastanowienia Staszek. SS-man nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Zawahał się chwilę. Następnie wziął chleb z ręki sztubowego i medalik z ręki więźnia i rzucił je prosto w Staszka.

Ks. Bownik K., Kto trwa w Chrystusie, przynosi obfity owoc, BK 3-4(96) /1976/, s. l79

- 85 -

W miejscowości Machowa, 16 km od Tarnowa, znajduje się grób z następującym napisem w języku niemieckim: „Otto Schimek ur. 5. V. 1922 stracony w r. 1944 przez Wehrmacht, ponieważ odmówił strzelania do ludności polskiej”.

Ten młody 19-letni chłopiec żołnierz niemiecki, przed rozstrzelaniem napisał do matki list. Fragment tego listu Wam przeczytam: „Nie płaczcie, idę szczęśliwy! Was wszystkich pozdrawiam jeszcze raz. Niech Bóg wkrótce obdarzy Was pokojem, a mnie niech da szczęśliwe odejście do ojczyzny. Wiem, że w każdym wypadku jestem w ręce Boga. On tę sprawę należycie ułoży i wspaniale zakończy. Jestem w radosnym nastroju. Cóż mamy do stracenia? Nic, jak tylko nasze biedne życie: duszy nie mogą mi przecież zabić. Jakaż nadzieja!”

Ks. Kobylnicki J. Wszystko dla Chrystusa, BK 4(97) /1976/, s. 25

- 86 -

Bardzo skłaniają nas do bezkompromisowości w codziennym przeżywaniu wiary przykłady heroicznych postaw. O. Daniel Ange, kaznodzieja i pustelnik, założyciel szkoły ewangelizacji przez 13 lat przebywał w Rwandzie. Opisuje on wspaniałe przykłady męczeństwa tamtejszych chrześcijan w czasie wojny plemiennej między Tutsi a Hutu. Jego przyjaciel wyszedł naprzeciw zabójców, ukląkł przed nimi, pochylił głowę i powiedział: "Zabijcie mnie, ale nie dotykajcie mojego ludu, ja jestem tutaj pasterzem". Zabito go pierwszego, a później również cały jego lud zgromadzony w kościele. Jeden z polskich misjonarzy, po którego przyjechał kiedyś jeep z ambasady, aby go stamtąd zabrać, zanim wsiadł do samochodu poszedł jeszcze do kaplicy. Tam spożył z tabernakulum Najświętszy Sakrament i zobaczył leżące na ambonie Pismo św. Otworzył je i poprosił: "Panie Jezu, powiedz mi coś szybciutko". I co przeczytał? "Dobry pasterz daje życie swoje za owce" (J 10, 11). Wrócił więc do żołnierzy, którzy przyjechali po niego z Organizacji Narodów Zjednoczonych i powiedział: "Jestem tutaj pasterzem, nie mogę wyjechać, zostaję z moim ludem". Innego z księży zabito, gdy chrzcił dziecko. Kiedy dobijano go maczetą powtarzał: "Chwała Tobie, Panie!". Z kolei jeden z kapłanów został zapytany: "Jesteś Hutu czy Tutsi?". Gdyby powiedział: "jestem Hutu", nie zabiliby go. Mógł to udowodnić, miał zapisane to w dowodzie osobistym, ale odpowiedział: "Jestem księdzem". Pewnego razu do jednej ze szkół parafialnych wtargnęli napastnicy. Wydali rozkaz: "Niech wszystkie dzieci Tutsi wstaną". A one wszystkie wzięły się za ręce i wstały mówiąc: "Wszystkie jesteśmy dziećmi Bożymi". Wszystkie poniosły śmierć.

Więź miłości z Bogiem może uzdolnić i starszych i dzieci do tak odważnych i heroicznych czynów. Zapragnijmy i my zadzierzgnąć takie więzy z Bogiem, że nawet groźba utraty życia ich nie rozerwie. Miłość przecież nigdy nie ustaje.

Ks. Eugeniusz Guździoł - "WSZYSTKO NA CHWAŁĘ BOŻĄ CZYŃCIE" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1(144) - 2000

- 87 - 

Według zasad Bożego prawa (odnośnie do ochrony życia) żyła, znana chyba wszystkim, Stanisława Leszczyńska - pielęgniarka i położna z Łodzi, która w czasie wojny, w trudnych warunkach obozu koncentracyjnego, uratowała życie tysiącom dzieci. Jedna z więźniarek tak wspomina p. Leszczyńską: "Tam, w tym miejscu kaźni i morderstw, wypełniała swoje obowiązki sumiennie, uczciwie, nie sugerując się niczym. Kiedy skończyła już swoją opiekę nad chorą matką, odebrała dziecko, obmyła w misce z wodą, zawinęła w ligninę i kocyk, i powiedziała: A teraz najważniejsze - ochrzcimy dziecko, dziecko musi być natychmiast ochrzczone, dzieci tu w obozie nie mogą umierać bez chrztu świętego, to jest naszym obowiązkiem. Zaraz na drugi dzień rano do naszego bloku przybyła Żydówka z SSmanem, przyniosła przybory do tatuażu. Numer tatuowany był na zewnętrznej części uda, oczywiście niemowlę bardzo krzyczało, musiałam trzymać je za stopę, żeby nie ruszało nóżką. Przez cały czas stał SS-man i patrzył" (z książki: Macierzyńska miłość życia).

Ks. Stanisław Tulin COr - ŚWIĘTOŚĆ ŻYCIA LUDZKIEGO BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(136) 1996

- 88 -

Do lasu na terenie Niemiec idzie pędzony przez gestapowców odział polskich więźniów. Idzie na ciężką pracę, wrzaski strażników, szczekanie psów, bolesne krzyki bitych ludzi - to wszystko zlewało się w jeden chór, przejmujący trwogą i wzruszeniem, od którego drętwiały głowy i serca. Nagle w ten piekielny zgiełk wszedł, niby pozdrowienie z innego świata, srebrny, delikatny dźwięk dzwonka. To niemiecki ksiądz z pobliskiej parafii szedł z Komunią św. do chorego. W jednej chwili cały oddział więźniów - Polaków - upadł na kolana. Widząc to ksiądz, udzielił im, błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem. Najpierw zdumienie, - potem wściekłość opanowała strażników. Zaczęli bić i szczuć ich psami, ale żadna siła nie zdołała tych ludzi poderwać z kolan... Ksiądz pobłogosławił ich Najświętszym Sakramentem drugi raz. Zaczęli strażnicy grozić księdzu, że go zastrzelą. Po raz trzeci pobłogosławił ich i poszedł do chorego. Dopiero gdy zniknął za zakrętem, więźniowie podnieśli się i udali w dalszą drogę.

Po wyzwoleniu uczestnik tego zdarzenia - inżynier z Wielkopolski - odszukał tego księdza i odwiedził go, by mu podziękować, bo wierzył, że otrzymane wówczas błogosławieństwo pomogło mu przetrwać ciężkie dni niewoli. Ksiądz przyjął go bardzo serdecznie. Pamiętam o tym zdarzeniu. Miał je opisane w swoim pamiętniku. A na końcu opowiadania dopisał: „Nie może zginąć lud, który żywi taką cześć do Najświętszego Sakramentu”.

Ks. Okliński S., Święto wdzięczności i radości, BK 5(96) /1976/, s. 304

- 89 -

Pewien przedwojenny pułkownik stał przed konfesjonałem i drżał, kręcił się zdenerwowany. Przechodził koło niego kapelan wojskowy i zapytał:

- Co to panie pułkowniku, pan jakiś zalękniony? Przecież pan był na froncie i śmierci zaglądał w oczy, a tu przecież nie ma żadnego niebezpieczeństwa.

- Tak - odpowiedział pułkownik - ale na froncie bije się wroga, a tu trzeba „bić” samego siebie, a to rzecz nieprzyjemna.

Ks. Markwica H., Przyznać się do winy! BK 2(90) /1973/, s. 83

- 90 -

Znany nasz alpejczyk, Andrzej Bachleda wygrał kiedyś slalom zaliczany do punktacji pucharu świata. Gdy konkurencja się skończyła i mógł sobie doliczyć 10 punktów do zwycięstwa, stała się rzecz dziwna. Oto Andrzej podchodzi do stolika komisji sędziowskiej i zeznaje: - opuściłem jedną bramkę, nie mogę stanąć na podium. Jakże musiał być pełen ducha, by wypowiedzieć prawdę, pozbawiającą go zwycięstwa.

Ks. Ryszka K. Niech zstąpi Duch Twój, BK 3(108) /1982/, s. 171

- 91 -

W roku 304, w Catanie, do wijącego się z bólu męczennika diakona powiedział sędzia: „Nieszczęsny! Uczcij bogów. Złóż pokłon Marsowi, Apollonowi, Eskulapowi!”. Męczennik odpowiedział: "Uwielbiam Ojca i Syna i Ducha Świętego! Uwielbiam Trójcę Świętą, ponad którą nie ma innego Boga.

Ks. Wojciechowski J., Bóg z nami, BK 5(114) /1985/, s.257

- 92 -

W filmie „Gandhi", opartym na autentycznych wydarzeniach, pokazana jest dramatyczna scena. Oto bohater tytułowy odbywa z wielotysięczną rzeszą Hindusów wędrówkę nad brzeg morski, by wbrew rządowym pismom warzyć sól. Miał to być symboliczny protest wobec kolonizatorów brytyjskich. Hindusi chcieli w ten sposób podkreślić swoje prawo do bogactw naturalnych ojczystej ziemi. Przychodzącym nad morze drogę zastąpili żołnierze rządowi. Gandhi i jego rodacy podjęli walkę, która później otrzymała nazwę „biernego oporu”, walka bez nienawiści, przemocy, pozbawiania życia... Kadr z filmu przedstawia Hindusów, podchodzących do żołnierzy, którzy niby mur bronią dostępu do morskiej soli. Nie pozwalając przejść, żołnierze biją ich. Padają ranni. Jednakże miejsce rannych zajmują inni, idą następni... i Hindusi i Gandhim wygrywają.

Ks. Kaiser M., Nie poddajmy się zwątpieniu, BK 5(114) /1985/, s.270

- 93 -

Przed laty, nad wodospadem Niagara, jeden ze śmiałków rozpiął stalową linę w górze nad wodospadem. A zgromadzonych ciekawskich zapytał, czy ma szansę przejść po linie z jednego krańca na drugi. Wydawało im się to niemożliwe. Gdy jednak spokojnie przeszedł, ludzie przekonali się, że jednak to potrafi. Powtórzył wyczyn jeszcze raz, ale już z taczkami, popychając je przed sobą. Kiedy potem zapytał kto jest przekonany, że może w tych taczkach przewieść człowieka, wiele rąk podniosło się w górę. Poprosił zatem pierwszą z brzegu osobę, która podniosła rękę, aby usiadła. Przerażona cofnęła się do tyłu: „Nie mam odwagi - mówi. Ale pani podniosła rękę. Tak, ale nie mam odwagi powierzyć swojego życia w ręce pana".

Ks. Orszulak F., Sprawdzian ufności - zawierzenie, BK 2-3(115) /1985/, s. 97

- 94 -

Wycieczka młodzieży w Tatry. Pierwszy wspólny nocleg wypada w Murowańcu na Hali Gąsienicowej. Wieczór, wspólna sala. Młodzież zmęczona przygotowuje się do odpoczynku. Młody opiekun grupy po uporządkowaniu ubrania i umyciu się z całą swobodą klęka przy łóżku, w skupieniu ukrywa twarz w dłoniach. Na sali ucichło. Powoli zginały się kolana młodych do wieczornej modlitwy. Nawet ci, którzy już odpoczywali pod kocami z zażenowaniem i rumieńcem schodzili z łóżek i klękali obok modlących się. Przestali się wstydzić modlitwy. Żadne słowo nie padło z ust. Czyn wychowawczy człowieka odpowiedzialnego za wiarę dokonał swego i na pewno pozostał długo w pamięci.

Jak jest z tą cnotą odwagi i męstwa u mnie? Sami w skrytości odpowiedzmy sobie na to pytanie.

 

Ks. H. Kiemona Życie z wiary s. 87-88, Materiały Homiletyczne Wielki Post  Nr 148

- 95 -

Do św. Jana Vianney'a przyszedł pewnego dnia grzesznik, który od wielu lat zaniedbał wszystkie praktyki religijne, a to z fałszywego wstydu przed swymi kolegami. Bał się drwin złośliwych kolegów i dlatego stopniowo zaczął sam udawać niewierzącego. Przestał się modlić, zachowywać posty, chodzić do spowiedzi. Coraz częściej można go było widzieć w gospodzie. Tylko ciekawość sprowadziła go do małego miasteczka francuskiego Ars, gdzie św. Jan był proboszczem. Spowiedź przed nim odprawiona wywarła na młodzieńcu wielkie wrażenie. Może jednak i po tej spowiedzi nie byłoby większej poprawy, gdyby nie pokuta jaką na spowiedzi otrzymał. Zamiast surowych pokut nakazał mu święty spowiednik, by w uroczystość Bożego Ciała, która miała być obchodzona za kilka tygodni, szedł na procesji ze świecą w ręku przy samym baldachimie. On spaliłby się ze wstydu, gdyby bezbożni jego przyjaciele zobaczyli go ze świecą idącego tuż przy księdzu na publicznej procesji. Ale nie było rady - pokuta święta rzecz, wymówić się od niej nie można. W głębi duszy miał nadzieję, że w samo święto będzie padał deszcz i procesja nie odbędzie się, ale jak na złość tego dnia świeciło słońce. Ze strachem myślał, jak pokaże się na procesji wobec swych towarzyszy. Przełamał się jednak i poszedł. Wiele go kosztowała taka na pozór mała rzecz, ale jak sam później wyznał, to go gruntownie wyleczyło z jego największej wady - z fałszywego wstydu. I to dodało mu odwagi do pobożnego życia. Taka odwaga w wyznawaniu wiary to bardzo ważna rzecz.

 

Ks. H. Kiemona Życie z wiary s. 87, Materiały Homiletyczne Wielki Post  Nr 148

- 96 -

Kiedyś wyświetlany był w naszych kinach film angielski pod tytułem Oto głowa zdrajcy. Film kończy się wstrząsającą sceną. Pod topór katowski kładzie swoją głowę wielki, sprawiedliwy i mądry kanclerz Anglii Tomasz More. Parlament angielski uchwalił, wszyscy przytaknęli, a on jeden odmówił przysięgi na to, że uznaje króla Henryka VIII za głowę Kościoła Katolickiego w kraju, i jego małżeństwo z prawowitą małżonką Katarzyną Aragońską za nieważne. Ogłoszono go zdrajcą.

Tomasz More poszedł nie za pochlebcami króla, ale za głosem własnego sumienia i nie odstąpił od zasad swojej wiary. Patrząc na tego duchowego kolosa, człowiek dzisiejszy wychodzi z kina z poczuciem, że jest maleńki jak karzeł. Dla kanclerza Tomasza Morusa Bóg był wszystkim, a wiara zasadniczym motorem działania. A dla nas?

 

Ks. H. Kiemona Życie z wiary s. 86, Materiały Homiletyczne Wielki Post  Nr 148

- 97 -

Znam takiego człowieka, już dorosłego - tak jak wasi tatusiowie, który jest bardzo uczciwy. Pan Andrzej jest księgowym, ma rodzinę - wraz ze swoją małżonką mają trójkę dzieci. Kiedyś pracował w pewnej prywatnej firmie. Właściciel tej firmy bardzo sobie jego pracę cenił i dlatego chciał mu dać lepsze stanowisko. Pan Andrzej się ucieszył, ponieważ dzięki temu mógł zarobić więcej pieniędzy, a jak dotąd za dużo ich w domu nie mieli. Ale prędko okazało się, że właściciel firmy chce, aby pan Andrzej razem z nim... oszukiwał! Oczywiście miał otrzymać za to dodatkową zapłatę. Pan Andrzej nigdy nikogo nie oszukał, nawet jeżeli zdarzyło się, że ktoś inny próbował jego oszukać. Nie zgodził się więc na propozycję właściciela i musiał zrezygnować z pracy w tej firmie.

Był bezrobotny... Jego żona bardzo się martwiła, nawet mówiła, że mógł się zgodzić na te oszustwa. Na szczęście już po kilku tygodniach odnalazł go inny pracownik z tej firmy, który bardzo cenił uczciwość pana Andrzeja i polecił go swojemu znajomemu. Pan Andrzej dostał nową pracę, w dodatku lepiej płatną niż w poprzedniej firmie. Był przekonany, że to jest znak szczególnej opieki Boga nad całą jego rodziną.

W odróżnieniu od pana Andrzeja, nikt z was jeszcze nie zarabia pieniędzy. Ale sami wiecie, że czasami niektórym zdarza się być niewolnikiem jakichś rzeczy.

Ks. Szymon Likowski - BÓG DAJE NAM NOWE ŻYCIE BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1 -2(141) 1998

- 98 -

To wydarzenie stało się moim udziałem rok temu. Kiedy w styczniu zastanawiałem się, jak rozpocząć rekolekcje wielkopostne, oto pewnego dnia otrzymałem list od młodej osoby. W nim była zawarta odpowiedź: "Ostatnio mieliśmy spotkanie opłatkowe, na które trzeba było przywieźć jakiś prezent i dołączyć jakiś cytat, który byłby myślą przewodni 1997 roku. Otóż wylosowałem prezent z następującym cytatem: «Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!» Ojcze Kazimierzu! Niech ojciec powie tym ludziom, którym będzie głosić rekolekcje właśnie to: "odwagi!" Tego nam często brakuje - nam, przeciętnym chrześcijanom. Brakuje nam odwagi... Czasem tej cichej, ale ciągle odwagi... Proszę, Niech ojciec nie zapomni!..."

Przekazuję zatem to wielkie wołanie nadziei: "Odwagi! Nie bójcie się!" On świat zwyciężył miłością.

O. Kazimierz Zdziebko OMI - POŚLĘ WAM DUCHA POCIESZYCIELA-ON WAS WSZYSTKIEGO NAUCZY BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(141) 1998

- 99 -

Znana jest postać z literatury osiemnastowiecznej ks. Stanisława Konarskiego, pijara, człowieka niesłychanie zasłużonego w dziejach naszej ojczyzny. Jego dziełem była przede wszystkim reforma szkolnictwa w XVIII wieku w Polsce i przygotowanie podwalin pod powstanie pierwszego ministerstwa szkolnictwa na świecie, tzw. Komisji Edukacji Narodowej. On to na parę lat przed śmiercią otrzymał z rąk króla Stanisława Augusta ciekawy medal z napisem (nie znam nikogo innego odznaczonego takim medalem) Sapere Auso! - Temu, który odważył się być mądrym! Bo być mądrym nie jest łatwo, zwłaszcza jeśli myślimy o mądrości w tym drugim znaczeniu, do której zachęcają nas dzisiejsze słowa Pisma Świętego. Trzeba się odważyć. Jakże bardzo nam potrzeba dziś takiej odwagi, odwagi młodzieży, by chciała być mądra mądrością Bożą. Jakże gorąco trzeba ciągle przyzywać Ducha Mądrości: Przyjdź i naucz nas dróg mądrości!

Ks. Stefan Duda CR - PRAWDZIWA MĄDROŚĆ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(141) 1998

- 100 -

Znany polski kaznodzieja, ks. Tadeusz Olszański, nazywany "współczesnym Skargą Krakowa", powiedział kiedyś tak: "Weźmy pod uwagę, że przyczyną wszelkiego upadku moralnego wokół nas nie jest siła zła (zło nie jest aż tak silne!), ale słabość dobra, ściślej: słabość tych ludzi, którzy chcieliby dobra, ale brak im odwagi, aby o to dobro się upomnieć, aby się dla niego narazić". Okazuje się, że o siebie, o swoją rodzinę, o swoich przyjaciół trzeba walczyć. Trzeba mieć dużo odwagi, by upominać się o podstawowe wartości, jakimi są Prawda, Dobro, Wolność, Miłość. (Jest to hierarchia wartości, którą podaje Jan Paweł II w encyklice Veritatis splendor.) Niekiedy trzeba się narazić, gdy przypominamy ludziom o Bogu i Jego wymaganiach. Np. że nie wolno zabijać dzieci nie narodzonych ani dokonywać eutanazji, że nie można się rozwodzić... Można się narazić na szyderstwo i nawet na gorsze rzeczy.

Ks. Lesław Juszczyszyn - NIE BÓJCIE SIĘ! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(142) 1999

- 101 -

1. Alfred Szklarski - "Tomek w krainie kangurów", Wydawnictwo "Śląsk", Katowice 1957,1987, str. 68-72.

Tomek: "Postanowił zabawić się w polowanie na tygrysy. Błyskawicznie ułożył plan zabawy: otóż jest sławnym łowcą, Janem Smugą. Krajowcy bengalskiej wioski błagają go o zabicie prześladującego ich tygrysa. Oczywiście nie pozwala nikomu towarzyszyć sobie, ponieważ sprawa jest bardzo niebezpieczna. Zagroda odwiedzana przez przebiegłego drapieżnika znajduje się w strzelnicy, tygrysem będzie blaszana puszka zawieszona, jak zwykle, u sufitu; wymalowane na niej kółka zastąpią ślepia krwiożerczej bestii.

Tomek szybko nabił sztucer i pobiegł do drzwi. Otworzył je, jednym skokiem wpadł do pomieszczenia, zatrzasnął drzwi za sobą i oparł się o nie plecami. Spojrzał, chcąc złożyć się do wspaniałego strzału i nagle... zimny pot wystąpił mu na czoło. Szeroko otwartymi oczyma ogarnął mrożący krew w żyłach widok, nie mogąc z przerażenia wymówić ani słowa. W przeciwległym rogu strzelnicy stał blady jak płótno Smuga, a o dwa lub trzy kroki przed nim czaił się prawdziwy olbrzymi tygrys bengalski, groźnie szczerząc białe kły.

Czarne płaty przesłoniły Tomkowi wzrok. Nogi ugięły się pod nim. Szybko zamknął oczy, myśląc, że przyśnił mu się straszliwy sen.(...) Tomek zrozumiał, że musiało zdarzyć się coś nieoczekiwanego, skoro tygrys znajdował się w strzelnicy, a nie tam, gdzie umieszczono go w Kolombo! 'Teraz dopiero spostrzegł w głębi pomieszczenia bambusową klatkę, lecz o dziwo! drzwi klatki były zamknięte. W jaki wobec tego sposób tygrys wydostał się na wolność? Chciał zapytać Smugę, co to wszystko znaczy, nie mógł wszakże wydobyć z siebie głosu. Smuga zauważył, co się dzieje z Tomkiem, i znów go ostrzegł:

- Gdyby chciał skoczyć na ciebie, strzelaj! I natychmiast uskocz w bok. Potem biegnij do ojca po ratunek; tylko teraz spokojnie...

Do świadomości Tomka dotarło znaczenie słowa "ratunek". Wróciła mu natychmiast przytomność umysłu. Spojrzał na Smugę. Był bez broni. Dłonie Tomka silniej zacisnęły się na sztucerze.

Tygrys poruszył się niecierpliwie. Ogonem zaczął uderzać o podłogę. Pomruk stawał się gwałtowny i gniewny.

To tylko puszka, blaszana, duża, bardzo duża puszka -- wmawiał sobie Tomek, pragnąc w tej dramatycznej chwili całkowicie opanować przerażenie.

Smuga przywarł plecami do ściany. Nieznacznie przesuwał się w stronę chłopca, przemawiając bez przerwy spokojnym głosem. (...)

Tygrys musiał zauważyć manewr Smugi. Cofnął się, jakby chciał zwiększyć pole rozpędu, potem przywarł do ziemi, kilkakrotnie uderzył o nią ogonem, po czym z wściekłym pomrukiem zaczął prężyć się do skoku.

Nawet niedoświadczony w takich sprawach Tomek nie miał ani cienia wątpliwości, że bestia przygotowuje się do ataku. W obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa odzyskał zimną krew. Wiedział już, co powinien uczynić. Błyskawicznym ruchem przyłożył sztucer do ramienia. Zaledwie zdołał muszką odszukać miejsce między pałającymi gniewem ślepiami, nacisnął spust."

KRĄG - NIE PRZEGAPIĆ Współczesna Ambona 1991

- 102 -

Nikita Chruszczow w swojej słynnej mowie obalił mit wielkości Stalina i jego czasów. W sali zjazdów podczas tyrady komunistycznego przywódcy panowała absolutna cisza. Przerwał ją w pewnym momencie głos jednego z deputowanych ludowych:

- A gdzie wy byliście, towarzyszu Chruszczow, gdy mordowano tych niewinnych ludzi, wysyłano ich do łagrów? Chruszczow spojrzał na zgromadzonych delegatów i po chwili milczenia zapytał:

- Czy mógłby wstać ten, który to powiedział? W sali wyczuwało się napięcie. Nikt nie wstał.

- Macie odpowiedź - odparł Nikita - gdzie byłem. W takim samym położeniu jak ta osoba, która zadała mi pytanie.

Ks. Zbigniew Trzaskowski - Wiedeń KARTOTEKA TEMATÓW Współczesna Ambona 1995

- 103 -

Zosia nie mogła doczekać się dnia, w którym wyjedzie pierwszy raz w życiu na kolonie. Mama z tej okazji kupiła jej odpowiednią walizkę, piękny chlebak na wycieczki i wiele innych potrzebnych rzeczy, które przydadzą się na koloniach. W przeddzień wyjazdu mamusia pomogła Zosi spakować się. Do walizki, między wiele rzeczy, włożyła modlitewnik. "Po co ta książeczka?" - pyta Zosia. "Myślę, że znajdziesz czas na codzienną modlitwę, a książeczka może być ci pomocna - wyjaśnia mama. - Poza tym przykleję ci na wewnętrznej stronie wieka walizki obrazek, aby przypominał ci, kim jesteś, co powinnaś robić rano i wieczorem, gdzie powinnaś iść w każdą niedzielę". Zosia przyznała rację mamie, bo wie, że mama chce zawsze jej dobra. W nocy nie mogła spać. Bardzo przeżywała wyjazd. W końcu - upragniony dzień. W końcu wyjazd. Rozpoczęła się wszelka przygoda. Pierwsze znajomości, pierwsze rozmowy. Po przyjeździe na miejsce trzeba się rozpakować. Potem była pierwsza przechadzka z wychowawczynią. Wieczorem przygotowanie do spoczynku. Zosia przypomniała sobie słowa mamy o modlitwie. Jak to zrobić? "Może koleżanki mnie wyśmieją? - myśli. - Nie. Zrobię tak, jak mi poleciła mama". Uklęknęła przy łóżku. Zaczęła się modlić. Koleżanki z pokoju, zobaczywszy modlącą się Zosię przycichły, a później jedna po drugiej zaczęły klękać do modlitwy przy swoich łożkach. Okazało się, że wszystkie dziewczynki są wierzące, ale żadna nie miała odwagi przyznać się do tego. Bały się, że zostaną wyśmiane.

Ks. Andrzej Kaszycki - DAR ŻYCIA Współczesna Ambona 1994

- 104 -

29 września 1953 roku obiegła świat sensacyjna wiadomość: Anglik Edmund Hillary, nowozelandzki pszczelarz i Tesing Buthia z himalajskiego szczepu Szerpów zdobyli najwyższy szczyt świata, Mount Everest (8886).

Było to wielkie osiągnięcie, prawie że ponad siły człowieka. Alpiniści musieli pokonać zdradliwy śnieżny puch, lawiny omiatające wysokogórskie granie, szalejący całymi dniami huragan i brak tlenu. Okryli ciało grubym, wiatroodpornym skafandrem, na nogi nałożyli ciężkie buty z rakami, na plecach dźwigali butle tlenowe.

Po wielu wysiłkach, które często wydawały się daremne, weszli na szczyt i zatknęli na nim flagi swoich krajów.

Stojąc na szczycie spostrzegli, że ponad nimi unosi się w powietrzu nieznany, tajemniczy ptak. On na swoich skrzydłach wzniósł się wyżej niż oni na mocnych nogach.

Ks. Zbigniew Trzaskowski KARTOTEKA TEMATÓW Współczesna Ambona 1994

- 105 -

Podczas Światowego Kongresu Laikatu, który odbył się w listopadzie ubiegłego roku w Rzymie, Świadek naszych czasów, nasz wspaniały Rodak powiedział: "Nigdy nie było łatwo być chrześcijaninem i nie jest to łatwe również dzisiaj. Pójście za Chrystusem wymaga odwagi podejmowania radykalnych wyborów, często «pod prąd»". A następnie Ojciec Święty dodał: "Drodzy wierni świeccy, jako świadkowie Chrystusa wy zwłaszcza powołani jesteście do niesienia światła Ewangelii do serca społeczeństwa. Jesteście powołani, aby być prorokami chrześcijańskiej nadziei i apostołami «Tego, Który jest i Który był, i Który przychodzi» (Ap 1,4)".

Ks. Wiesław Piotrowski Wierność nauce Chrystusa dowodem miłości Boga w Materiały Homiletyczne Cykl C Z GWIAZDĄ EWANGELIZACJI W TRZECIE TYSIĄCLECIA - Tarnów 2000/2001

- 106 -

Kiedy w Tarsie w Cylicji męczono z racji wiary świętą Julitę, jej syn, trzyletni Cyryk, widząc płynącą krew matki zaczął przeraźliwie krzyczeć. Gubernator wziął go na ręce, aby go uspokoić, lecz on odpychał go od siebie, mówiąc: "Jestem chrześcijaninem, chcę podążyć za matką". Aby się wymknąć z rąk gubernatora, zadrasnął mu twarz. Wściekły gubernator chwycił chłopca za nogi i roztrzaskał mu głowę na stopniach swego tronu. W tym samym czasie matka poniosła śmierć męczeńską.

Nie jesteście zmuszani, jak ta święta matka i ten święty chłopiec do poniesienia śmierci za wyznawaną wiarę. Macie jednak za przykładem św. Szczepana, św. Julity i św. Cyryka być mężnymi i odważnymi. Zachęcam, byście byli takimi na co dzień.

Męstwo na co dzień! - Wytrwajcie, Moje Dzieci, w codziennym umiłowaniu Jezusa.

 

Ks. T. Dusza MSF Męstwo s. 136, Materiały Homiletyczne Listopad/Grudzień  Nr 160

- 107 -

Takimi, którzy utracili życie doczesne ze względu na Chrystusa, byli trzej japońscy chłopcy. Czternastoletni Tomasz był synem Michała Cozaki, jednego z 26 męczenników. Ojciec przekazał synowi list, w którym napisał, że idąc na śmierć męczeńską zapisał mu wszystkie swe dobra. Ten chłopiec odszukał ojca i oświadczył mu, że się nie godzi ustanowić go dziedzicem dóbr ziemskich, pozbawiając go niebieskich. Zdecydował się umrzeć wraz z ojcem.

Na Antoniego, liczącego 13 lat, wpływali rodzice, by przez pewien czas udawał, że wypełnia zarządzenia cesarza. A na to odpowiedział Antoni: "Chcecie zatem, abym dla zachowania tego doczesnego życia stracił wieczne? Ach, przestańcie mnie namawiać, postanowiłem umrzeć dla Chrystusa".

Nie mniejszą odwagę okazał jedenastoletni Ludwik, zaledwie kilka dni temu ochrzczony. Odmówiono mu umieszczenia go na liście skazanych na śmierć. Płaczem i modłami tyle dokonał, że go wpisano na tę listę. Gubernator Nagasaki chciał go ocalić, byleby się wyparł religii chrześcijańskiej. "Pod takim warunkiem - odpowiedział Ludwik - wcale nie chcę żyć, bo dla tego krótkiego i nieszczęśliwego życia utraciłbym szczęśliwe i wieczne życie". I wtedy, gdy zobaczył swój krzyż, podbiegł do niego, uścisnął go, jakby znalazł najdroższy przedmiot. Umarł z anielskim uśmiechem na ustach.

 

Ks. T. Dusza MSF O życiu wiecznym s. 102, Materiały Homiletyczne Wrzesień/Pażdziernik  Nr 159

- 108 -

W W wieku przed Chrystusem żył w Atenach filozof Sokrates. Uczył on ludzi cnoty. Pojmował ją jako naturalną zaletę człowieka. Można się jej nauczyć, gdy jest wiedzą. Trzeba się jej uczyć, nie licząc się nawet z niebezpieczeństwem i śmiercią, gdyż jest szczytem dóbr. W swej działalności widział Sokrates sens swego życia. Absorbowała go tak, że o własnych sprawach nie myślał: żył wraz z rodziną w niedostatku. Zyskał sobie wielu zwolenników i uczniów a najwybitniejsza młodzież ateńeska przestawała z nim stale. Ale przeciętny ateńczyk nie traktował go serio. Byli tacy, którzy uważali go za człowieka niebezpiecznego dla istniejącego porządku rzeczy. W 70-tym roku życia został publicznie oskarżony. Sąd uznał jego winę. Został skazany. Mógł łatwo uniknąć śmierci, gdy uczniowie chcieli mu ułatwić ucieczkę, lecz nie zgodził się. Stanął na stanowisku posłuszeństwa prawu. Wypił śmiercionośną cykutę. Naukę Sokratesa o cnocie rozwijali myśliciele starożytni: Platon Arystoteles, stoicy. Widać śwatli ludzie starożytni cenili cnotę.

 

Ks. Weideman A., Zdroje „Żywej wody” - łaski Ducha Świętego, BK 2/1972/, s. 68

- 109 -

Wydarzenie, o którym chcę Wam opowiedzieć, miało miejsce ponad trzydzieści la temu, kiedy Was jeszcze nie było na świecie. Zdarzyło się to w jednym z najstraszliwszych miejsc na świecie, w Oświęcimiu. Dzieci wiedzą, że w czasie II wojny światowej był tam straszny obóz koncentracyjny, w którym więźniowie ginęli masowo wskutek pracy niewolniczej, głodu, nieludzkich warunków bytowania, bicia, tortur i egzekucji. Pewnego dnia 1941 roku jednemu z więźniów udało się uciec. Trzeba wiedzieć, jak wówczas SS-mani byli wściekli. Przed blokiem, z którego uciekł więzień, zrobiono zbiórkę. Więźniowie aż drżeli ze strachu, bo wiedzieli, że za chwilę zacznie się dziać coś strasznego. I rzeczywiście. Po dłuższej chwili ciszy SS-man powiedział, że co dziesiąty więzień z szeregu pójdzie do bunkra na śmierć głodową. Rozpoczęło się odliczanie. Raz, dwa, trzy,... dziesięć. Co dziesiąty więzień występował z szeregu. W pewnym momencie jeden z więźniów, Franciszek Gajowniczek, na którego padł tragiczny los, powiedział: "Moja biedna żona, i moje kochane dzieci". Wówczas stała się rzecz nadzwyczajna. Do SS-mana zbliżył się jakiś wychudły więzień i powiedział: "Chcę pójść na śmierć do bunkra głodowego za tego człowieka, bo on ma żonę i dzieci, a ja nie". Więźniowie poznali go. To ksiądz Maksymilian Kolbe - szeptali. Wszyscy byli zdumieni bohaterstwem księdza Maksymiliana. Mógł dalej żyć, a dobrowolnie ofiarował swoje życie za Franciszka Gajowniczka.

 

Ks. W Kolorz - KTO MIŁUJE SWOJE ŻCIE, TRACI JE

- 110 -

W czerwcu 1978 roku obserwowaliśmy dzięki telewizji powrót Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz z przeszło 2-letniego rejsu, w którym jako pierwsza kobieta jachtem „Mazurek” opłynęła kulę ziemską. Kamery ukazały m. in. reakcją ludzi, którzy wyczyn ten podziwiali. Za chwilę nowa wiadomość. Pierwszy Polak wystartował w Kosmos. Czy ktoś zadał sobie trud, by uświadomić sobie, ile ten wyczyn kosztował różnorakich przygotowań, ćwiczeń i treningów? Ale parę miesięcy później (w październiku) dowiedziano się, że pierwsza Polka Wanda Rutkiewicz zdobyła najwyższy szczyt ziemi Mount Everest (8848). Ją przecież również kosztowało to niezmiernie wiele.

Wspomniani ludzie prawdopodobnie nigdy nie dokonaliby tych wspaniałych wyczynów, gdyby mówiąc językiem dzisiejszej ewangelii - "nie umarli" dla wielu spraw mniej dla nich ważnych, by móc poświęcić się dla rzeczy prawdziwie przydatnych i wartościowych.

 

Ks. H Jeziorski - JEŻELI ZIARNO PSZENICY OBUMRZE, PRZYNOSI PLON OBFITY

- 111 -

Znany podróżnik amerykański Robert Peary za cel życia postawił sobie zdobycie bieguna północnego. Osiemnaście Lat żył wśród wiecznych Lodów, wichrów i zamieci śnieżnych. Na sankach zaprzężonych w silne psy zapuszczał się coraz dalej i dalej, aż wreszcie 6 kwietnia 1909 r. po morderczej wspinaczce dotarł do bieguna - do celu. Robert powiedział sobie: "Dążenie do zdobycia bieguna jest we mnie tak silne, że po to chyba żyję".

 

Ks. Bolesław Mika - GDZIE JEST TWÓJ SKARB?

- 112 -

 

Ks. Proboszcz ogłosił w niedzielę, że w najbliższą sobotę przybędzie dc kościoła parafialnego Ks. Biskup, aby udzielić sakramentu bierzmowania. Młodzież klas ósmych wiedziała o tym już wcześniej, bo przygotowywała się do przyjęcia tego sakramentu. Gdy nadeszła zapowiedziana sobota, o oznaczonej porze w kościele zebrała się nie tylko młodzież z rodzicami i świadkami, ale również inni parafianie. Przyszła też mama ze swoimi synkami - Markien i Januszkiem. Marek chodził do IV klasy, a Januszek do przedszkola. Chłopcy zobaczyli Ks. Biskupa, który przypominał im św. Mikołaja. W bramie kościoła powitał dostojnego gościa ks. proboszcz były też wiersze i kwiaty od młodzieży na powitanie. Po krótkiej modlitwie przy ołtarzu Ks. Biskup ubrał się w piękne szaty i rozpoczęła się Msza św. W czasie liturgii słowa przemówił do młodzieży i zebranych w kościele. Mówił o rycerzach Pana Jezusa, o Jego obrońcach i o jakimś umocnieniu w walce. Co to może znaczyć? Chłopcy nie rozumieją, a szczególnie Januszek. Gdy mowa o rycerzach, to oni przypomina ją sobie dorosłych mężczyzn ubranych we wspaniałą zbroję, świetnie władających mieczem i poruszających się przeważnie na koniach. Taki obraz rycerz wyrobili sobie oglądając filmy w kinie i w telewizji. Natomiast gdy mowa o umocnieniu, to oni wiedzą, co trzeba czynić, by stać, się silnym. Trzeba się dobrze odżywiać i dużo trenować - powtarzał nieraz tato w domu. A tutaj chłopcy i dziewczęta, co prawda starsi, ale nie mają zbroi i na pewno nie potrafiliby władać mieczem czy szablą; poza tym nie widać, żeby byli aż tak mocni. Ale mama na pewno wszystko wyjaśni, gdy wrócą do domu. Po przemówieniu Ks. Biskup usiadł przy ołtarzu, a chłopcy i dziewczęta podchodzili on zaś namaszczał ich czoła świętym olejem i wymawiał jakieś słowa. Po powrocie do domu chłopcy zasypali mamę lawiną pytań o rycerzy Jezusa o Jego obrońców i o zagadkowe umocnienie w walce. Mama tłumaczyła wszystko po kolei, jak umiała.

I ja dziś, bez Waszych pytań chciałbym Wam powiedzieć, jak Pan Jezus umacnia nas, szczególnie naszą więzią z Kościołem w sakramencie bierzmowania. Chociaż na razie nie przyjmiecie tego sakramentu, to jednak już dzisiaj chciałbym wzbudzić w Was pragnienie przyjęcia bierzmowania.

Ks. Stanisław Łątka - BIERZMOWANIE ŁĄCZY NAS ŚCIŚLE Z KOŚCIOŁEM

- 113 -

Może wpadnie Ci do ręki „Tygodnik Powszechny" z dnia 11.1.1981 r. Jest tam zamieszczony wywiad z Anną Walentynowicz pt. „Ludzie może i nie są źli". Kim jest Anna Walentynowicz zapewne już wiesz, a jeśli nie, to tak w skrócie; Pracownica stoczni, urodzona na Wołyniu. Ukończyła przed wojną jedynie cztery klasy, potem uczyła się na kursie dla analfabetów i na kursach spawania. Całe jej życie to zmaganie, aby jakoś żyć. Ciężka praca od świtu do nocy od wczesnego dzieciństwa. Praca w stoczni, przodownica pracy, 270 procent normy, delegatka na Zlot Młodzieży w Berlinie w 1951 roku. Reprezentowała  grupę Kobiet w stoczni i walczyła o sprawiedliwe przyznawanie nagród pieniężnych dla ciężko pracujących solidnych pracownic stoczni. W 1965 roku zachorowała na raka. Po naświetlaniach lekarz powiedział jej, że ma przed sobą  w najlepszym razie pięć lat życia. Termin, jaki wyznaczyli jej lekarze minął. „Bóg darował mi życie, to po to przecież, żebym coś z nim mądrego zrobiła.

Zastanawiałam się, co też to     powinno być. Wiedziałam, że sama wielkiej wody nie zwalczę, więc zaczęłam od drobnych spraw". I dalej Anna Walentynowicz opowiada, jak przyniosła garnek z domu i gotowała ludziom mleko, nosiła na stanowiska pracy, by ludzie nie musieli chodzić do odległej stołówki. To samo z zupą, potem zmywała naczynia. Nie kosztem swojej pracy, tylko podczas przerw. Mistrz zarzucił jej, że robi to pod publiczkę, chce się pokazać. Zajęła się pomocą wobec chorych kobiet. Jedna pani Lodzia sparaliżowana od dwudziestu lat, druga pani Alicja osiemdziesięciotrzyletnia staruszka bez rodziny. Potem Anna Walentynowicz przeżyła coś najgorszego: zwolniono ją dyscyplinarnie z pracy, chociaż do pracy przychodziła dzień w dzień - podano w uzasadnieniu zwolnienia, że samowolnie pracę porzuciła. Skąd czerpała siłę dla niesienia pomocy posługi miłości? Daje w tym wyraźnie odpowiedź: „Wszystko to było dość ciężkie do zniesienia; podtrzymywała mnie tylko myśl, że nie jestem sama i że mogę się modlić. Modliliśmy się codziennie po południu, w kościele Najświętszej Maryi Panny w Gdyni. Głośno odmawialiśmy różaniec w intencji przyjęcia do pracy zwolnionych ludzi; w intencji sędziów którzy wydają niesprawiedliwe wyroki a przede wszystkim o to, żebyśmy mieli zawsze odwagę stawać w obronie drugiego człowieka. Na pytanie skierowane do Anny Walentynowicz czy ludzie są źli? "Ja przypuszczam - ludzie może i nie są źli tylko się bardzo boją". Anna Walentynowicz zwolniona dyscyplinarnie z pracy dnia 8 sierpnia została 14 sierpnia przywieziona do stoczni dyrektorskim samochodem na żądanie załogi stoczni, aby ją przyjęto z powrotem do pracy. W bramie stoczni wręczono jej kwiaty.

Czy Tobie starcza odwagi by to najważniejsze przykazanie miłości Boga  drugiego człowieka realizować w swoim życiu, rozpoznawać Chrystusa w każdym spotkanym człowieku?

 

Ks. Romuald Waldera - MIŁOŚĆ BOGA I BLIŹNIEGO

- 114 -

Może znana jest Wam postać Ojca Damiana?

Ksiądz Damian de Weuster udał się na dalekie wyspy, aby tam jako misjonarz pracować w nowo założonej parafii pozbawionej kapłana. Jak każdy ksiądz we wszystkich parafiach nauczał ludzi, uczył dzieci o Bogu, chrzcił, spowiadał, odprawiał Mszę św. i rozdzielał Komunię św. Dla społeczności parafialnej organizował nabożeństwa, procesje. Dla niej budował nowy kościół. W bardzo trudnych warunkach pracował, aby tych ludzi prowadzić do Boga, do zbawienia. Ale pewnego razu dowiedział się, że na jednej z wysp, zwanej Molokai, znajdują się ludzie chorzy na trąd. Na wyspie tej nie było kapłana, tak że przebywających tam w ogóle nie słyszeli o Bogu, o Chrystusie. Inni znów żyjąc wśród pogan bez opieki, powoli zapominali o sprawach wiary. Życie tych ludzi było okropne. W ogromnych cierpieniach oczekiwali na śmierć. Nie odwiedzał ich nikt zdrowy z obaw; przed możliwością zarażenia się. Nikt nie przychodził aby ich pocieszyć, by się nimi zaopiekować, by ulżyć im w cierpieniu. Ojciec Damian zdecydował, że ta społeczność chorych ludzi na Molokai pokrzywdzonych przez los nie może pozostać bez opieki. Udał się tam, by dla nich pracować, dla nich się poświęcić. Gdy władze wysp postawiły przed nim konieczność wyboru między dwiema możliwościami: albo opuścić wyspę i już na nią nie wracać albo też pozostać wśród trędowatych, ale za to nigdy nie opuścić wyspy Molokai, wybrał tę drugą ewentualność. Nie opuścił chorych, cierpiących ludzi. Dla nich pracował przez całe życie aż w końcu sam zarażony tą straszną chorobą zmarł wśród tych, dla których się poświęcił.

 

Ks. Krzysztof Ksol - SPOŁECZNY CHARAKTER KAPŁAŃSTWA

- 115 -

W pewnej parafii chłopcy grupą wracali w niedzielę ze Mszy św. Wesoło rozmawiali ze sobą. Nagle Jurek potknął się na nierównym chodniku, upadł i skaleczył się.

- Dobrze ci, masz za swoje! - krzyknął Jacek. Śmiałeś się wczoraj ze mnie, widzisz!

Za chwilę inni chłopcy zaczęli śmiać się z Jurka. lecz Zbyszek powiedział spokojnie:

- Jacek! Przecież ty byłeś razem z nami u Komunii św. Słyszałeś o czym była mowa w kazaniu? Czy Pan Jezus cieszył się z krzywdy tamtych ludzi?

Chociaż Zbyszek odezwał się tylko do Jacka, od razu wszyscy chłopcy przestali się śmiać. Przeprosili Jurka, on pojednawczo uśmiechnął się do nich i już spokojnie, bardzo radośnie wracali do domu.

Zbyszek dobrze uważał w czasie Mszy św. na to, co Chrystus przez kapłana chce mu powiedzieć. Pamiętał też o tym, gdy wyszedł z kościoła. Pamiętał, że Pan Jezus mieszka w jego sercu, dlatego powinien być dla wszystkich dobry.

 

Ks. Krzysztof Ksol - SPOŁECZNY CHARAKTER KAPŁAŃSTWA

- 116 -

Miało to miejsce w Ugandzie w 1885 roku. Król Mwanga II, namówiony przez jednego ze swoich urzędników, postanowił skazać na śmierć wszystkich, „którzy się modlą", gdyż "modlić się" znaczyło dla niego to samo, co "być chrześcijaninem". Zwołał swoich paziów i powiedział: "Wszyscy ci, którzy się modlą, niech przejdą na moją stronę, inni zaś tam". Gdy tak się stało, król pełen wściekłości zawołał do chrześcijan: "A więc wy rzeczywiście się modlicie?” „Tak, panie, modlimy się rzeczywiście". "I nadal chcecie się modlić?" „Tak zawsze, aż do śmierci". Wtedy król dał rozkaz: "A więc zabijcie ich!" Paziów odprowadzono do więzienia, a potem przez dwa dni musieli iść na miejsce straceń odległe o około 60 kilometrów. Kilku z nich zmarło w drodze. Przywódca katów usiłował wiele razy wykorzystać okazję, by uratować własnego syna znajdującego się wśród skazanych: "Powiedz tylko, że już nie chcesz się modlić". "Nie, ojcze, tego nie mogę powiedzieć. Modlę się i chcę zawsze się!" „Więc umknij na stroną i ukryj się w moim domu". "Nie, nie chcę chcę uciekać, chcę umrzeć wraz z moimi przyjaciółmi". Rankiem, 3 czerwca zginęło dwudziestu dwóch męczenników spalonych na stosie za wiarę. W 1920 roku zostali oni beatyfikowani, a w 1964 roku-kanonizowani.

Nie mylił się król, który prawdziwych chrześcijan rozpoznawał po modlitwie. Jest ona przecież tym, do czego zostaliśmy wezwani w sakramencie chrztu. Modlitwa była najgłębszą potrzebą każdego świętego. „Było wielu świętych, którzy nie potrafili pisać, pielęgnować chorych, katechizować, lecz nie ma świętego, który by się nie modlił".

 

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 125

- 117 -

Przykład miłości, która wierzy w zmianę każdego człowieka i faktycznie przemienia go, dał nam św. Jan Bosko. Był on wychowawcą młodzieży, opiekował się szczególnie sierotami, opuszczonymi dziećmi. Jego zmysł organizatorski, cierpliwa i ufna miłość, ogromne poczucie humoru i dobroć zjednywały młodych ludzi. Ks. Bosko uważał, że nie ma ludzi straconych, że każdy człowiek, nawet najgorszy, może się zmienić, nawrócić, wierzył bowiem w skuteczność łaski Bożej oraz miłości. Św. Jan Bosko wiedział, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.

Pewnego razu, gdy wracał z pobliskiego kościoła, pojawiło się przed nim czterech podejrzanie wyglądających młodzieńców. Ks. Bosko nie miał szans na ucieczkę. Jedynym ratunkiem dla niego był podstęp. Zaproponował im kawę i obiecał za nią zapłacić, jednak przedtem poprosił ich, by wstąpili z nim do kościoła na krótką modlitwę. Potem poszli na obiecaną kawę i rozmawiali jak starzy znajomi. Ks. Bosko zaprosił też chłopców do swojej matki, obiecał dobrą kolację. Kiedy rozmawiali w drodze zapytał ich o ostatnią spowiedź. Jeden powiedział: „Ach, księże Bosko, gdyby wszyscy księża byli podobni do księdza, wyspowiadalibyśmy się bez wahania". Ks. Bosko podpowiedział: „Nie ma potrzeby szukać innych, skoro ja tu jestem" i wyspowiadał trzech z nich. Wszyscy stali się odtąd jego stałymi gośćmi, a on był dla nich kierownikiem duchowym.

 

Ks. Kaszowski M., Z Maryją... Katowice 1991, s. 419

- 118 -

H. Malczewska "Sir T. More odmawia"

"Nie czuję się zobowiązany przystosować sumienie do praw królestwa, gdy prawa te stoją w sprzeczności z całym chrześcijańskim światem. Na jednego biskupa po waszej stronie mam setki świętych, myślących tak jak ja, a w miejsce waszego parlamentu mam za sobą wszystkie sobory ubiegłego tysiąclecia."

Ks. Andrzej Buryła - KTÓRĘDY DO SZCZĘŚCIA Krośnice 2000

 



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron