Śpiewnik Turystyczny 2


Śpiewnik Turystyczny

0x01 graphic

SPIS PIOSENEK

A

A my nie chcemy

Stanął w ogniu nasz wielki dom
Dym w korytarzu kręci sznury
Jest głęboka, naprawdę czarna noc
Z piwnic płonące uciekają szczury

d
 
 
 


Krzyczę przez okno, czoło w szybę wgniatam
Haustem powietrza robię w żarze wyłom
Ten co mnie słyszy ma mnie za wariata
Woła co jeszcze świrze ci się śniła

 
d C A d
 
 
 


Więc chwytam kraty rozgrzane do białości
Twarz swoją w oknie widzę, twarz w przekleństwach
A obok sąsiad patrzy z ciekawością
Jak płonie na nim kaftan bezpieczeństwa

 
F A d
 
 
 


Lecz większość śpi nadal, prze sen się uśmiecha
A kto się budzi nie wierzy w przebudzenie
Krzyk w wytłumionych salach nie zna echa
Na rusztach łóżek milczy przerażenie

Ci przywiązani w dymie materacy
Przepowiadają życia swego słowa
Nam pod nogami żarzą się posadzki
Deszcz iskier z sufitu osiada na głowach

Dym co raz gęstszy, obcy ktoś się wdziera
A my wciśnięci w najdalszy sali kąt
- Tędy! ? wrzeszczy ? Niech was
A my nie chcemy uciekać stąd!

A my nie chcemy uciekać stąd!
Krzyczymy w szale wściekłości i pokory
Stanął w ogniu nasz wielki dom!
Dom dla psychicznie i nerwowo chorych

A wariatka jeszcze tańczy

Ale szum, ale tłum
Czarna noc, biały rum
Złote stosy pomarańczy.
Dudni dom, dana da
Jak zabawa to zaba...
I wariatka dzisiaj tańczy

e
A
D G
a
F7 +
h e


Kto tu wlazł ten tu pan
Jeszcze łyk, jeszcze dzban
I dzieciaków nikt nie niańczy
Każdy ma na cos chęć
Bo zabawa jest na piec
I wariatka jeszcze tańczy


Szalona wiruje chusta
Szalone wirują usta
Ot kaczałka, wariatka, ech!
Nie patrzy do lustra

 
a
C D
G C
h e


Czerwona na niej sukienka
Czerwona w sercu udręka
Ot kaczałka, wariatka, ech!
Przed lasem nie klęka.

Wódka już jeży włos
Ej do bab, ej do kas
Kto powiedział, ze wystarczy
Jeden już nie chce żyć
Na ostatek prosi pić
I wariatka jeszcze tańczy

Taka babę na stos
Na co jej durny los
Dajcie chłopcy ten kagańczyk
Warkocz jej plonie już
Dookoła zloty kurz
I wariatka jeszcze tańczy

Ale to już było

Z wielu pieców się jadło chleb
Bo od lat przyglądam się światu
Nieraz rano zabolał łeb
I mówili zmiana klimatu
Czasem trafił się wielki raut
Albo feta proletariatu
Czasem podróż najlepszym z aut
Częściej szare drogi powiatu

Ale to już było
I nie wróci więcej
I choć tyle się zdarzyło
To do przodu wciąż wyrywa
Głupie serce

Ale to już było
Znikło gdzieś za nami
Choć w papierach lat przybyło
To naprawdę wciąż jesteśmy
Tacy sami

Anioł i diabeł

Idzie anioł ścieżką krzywą pełen myśli złych,
Nie pożyczył mu na piwo, nie pożyczył nikt.
Słońce praży go od rana, wiatr gorący dmucha,
Diabeł się z pragnienia słania w ten piekielny upał.

d F C d
 
 
 


Piwa, nalejcie piwa,
Dobrego piwa ze starej beczki (od barmana).
Od piwa, głowa się kiwa,
Od tego piwa ze starej beczki.

Idzie anioł wśród zieleni, dobrze mu się wiedzie,
Pełno drobnych ma w kieszeni i przyjaciół wszędzie.
Nagle przystanęli obaj na drodze pod śliwką,
Zobaczyli, że im browar wyszedł naprzeciwko

Piwa, nalejcie piwa...

Nie ma szczęścia na tym świecie ni sprawiedliwości,
Anioł pije piwo trzecie, diabeł mu zazdrości.
Pożycz dychę - mówi diabeł - Bóg ci wynagrodzi,
My artyści w taki upał żyć musimy w zgodzie.

Piwa, nalejcie piwa...

Na to anioł zatrzepotał skrzydeł pióropuszem
I powiada - Dam ci dychę w zamian za twą duszę.
Musiał diabeł duszę wściekłą aniołowi sprzedać
I stworzyli sobie piekło z odrobiną nieba.

Piwa, nalejcie piwa...

Arahja

Mój dom murem podzielony,
Podzielone murem strony,
Po lewej stronie łazienka,
Po prawej stronie kuchenka. /x2

 d
 a
 E
 a A7


Moje ciało murem podzielone,
Dziesięć palców na lewą stronę,
Drugie dziesięć na prawą stronę,
Głowy równa część na każdą stronę.

Moja ulica murem podzielona,
Świeci neonami prawa strona,
Lewa strona cała wygaszona,
Zza zasłony obserwuje obie strony.

Lewa strona nigdy się nie budzi,
Prawa strona nigdy nie zasypia. x8

B

Babę zesłał Bóg

Babę zesłał Bóg
Raz mu wyszedł taki cud
Babę zesłał Bóg
Coś innego przecież mógł
Żeby dobrze zrobić wam
Żeby dobrze zrobić wam
Babę zesłał Pan

Bóg też chłopem jest
Świadczy o tym jego gest
Bóg też chłopem jest
Tak jak Swing i Blues i Jazz
Żeby z baby ciągle drwić
Żeby z baby ciągle drwić
Trzeba chłopem być

Bóg ci zesłał mnie
Byś miał kogoś noc i dzień
Bóg ci zesłał mnie
Ty się z tego tylko ciesz
Z woli nieba jestem tu
Z woli nieba jestem tu
Więc się do mnie módl

Ballada o dziewczynie, która piła gorące mleko

Są małe stacje wielkich kolei
Nieznane jak obce imiona
Małe stacje wielkich kolei
Jakiś napis i lampa zielona
Na takiej stacji dawno już temu
Z daleka jadąc z daleka
Widziałem dziewczynę w niebieskim szaliku
Jak piła gorące mleko
Teraz tamtędy nigdy nie jeżdżę
I miasto moje daleko
A myślę czasami o tamtej dziewczynie
Jak piła gorące mleko
I nieraz chciałbym, aby tu była
Może to miałoby sens
Jak ona śmiesznie to mleko piła
Gapiąc się na mnie spod rzęs

D fis
G D
G D
G A7
D fis
G D
G D
A7 D
G D
G D
G D
A7 D
A7 D
G D
G D
A7 D


Mam swoje sprawy, inne podróże
I nie tamtędy mi droga
Lubię ulice wesołe i długie
I kolorowe światła na rogach
Może ma chłopca tamta dziewczyna
Może wybrała się w świat
Albo po prostu - ona jest głupia
Jak jej siedemnaście lat
Zresztą to przecież nie ma znaczenia
Mieszkam naprawdę daleko
A myślę czasami o tamtej dziewczynie
Jak piła gorące mleko
I nieraz chciałbym, żeby tu była
Może to miałoby sens
Jak ona śmiesznie to mleko piła
Gapiąc się na mnie spod rzęs

Ballada o Świętym Mikołaju

W rozstrzelanej chacie rozpaliłem ogień,
Z rozwalonych pieców pieśni wyniosłem węgle.
Naciągnąłem na drzazgi gontów błękitną płachtę nieba.
Będę malować od nowa wioskę w dolinie.

 a G E a G a
 a G E F E7
 a C d E
 a d E a G a


Święty Mikołaju - opowiedz jak to było,
Jakie pieśni śpiewano ? Gdzie się pasły konie ?

Bis


C G C E
a d E a d E a

(G)


A on nie chce gadać ze mną po polsku,
Z wypalonych źrenic tylko deszcze płyną.
Hej ślepcze! Nauczę swoje dziecko po łemkowsku
Będziecie razem żebrać w malowanych wioskach.

Święty Mikołaju...

Beskid

A w Beskidzie rozzłocony buk
A w Beskidzie rozzłocony buk
Będę chodził bukowiną z dłutem w ręku
By w dziewczęcych twarzach uśmiech rzeźbić
Niech nie płaczą już
Niech się cieszą po kapliczkach moich dróg

Beskidzie, malowany wiatrami dach
Beskidzie, zapach miodu w bukowych pniach
Tutaj wracam, gdy ruda jesień
Na przełęczy swój tobół niesie
Słucham bicia dzwonów w przedwieczorny czas

Beskidzie, malowany cerkiewny dom
Beskidzie, tutaj słowa inaczej brzmią
Kiedy krzyczę w jesienną ciszę
Kiedy wiatrem szeleszczą liście
Kiedy wolność się tuli w ciepło moich rąk
Gdy jak źrebak się tuli do mych rąk

A w Beskidzie zamyślony czas
A w Beskidzie zamyślony czas
Będę chodził z nim poddaszem gór
By zerwanych marzeń struny
Przywiązywać niespokojnym dłoniom drzew
Niech zagrają na rozstajach moich dróg

Bez słów

Chodzą ulicami ludzie
Maj przechodzą lipiec grudzień
Zagubieni wśród ulic bram
Przemarznięte grzeją dłonie
Dokądś pędzą za czymś gonią
I budują wciąż domki z kart

 G D
 e h
 C G D
 G D
 e h
 C G D


Płyną ludzie miastem szarzy
Pozbawieni złudzeń marzeń
Omijają wciąż główny nurt
Kryją się w swych norach krecich
I śnić nawet o karecie
Co lśni złotem nie potrafią już

A tam w mech odziany kamień...

Żyją ludzie asfalt depczą
Nikt nie krzyknie każdy szepcze
Drzwi zamknięte zaklepany krąg
Tylko czasem kropla z oczu
Po policzku w dół się stoczy
I to dziwne drżenie rąk

A tam w mech odziany kamień...

Będziesz moją panią

Będziesz zbierać kwiaty
Będziesz się uśmiechać
Będziesz liczyć gwiazdy
Będziesz na mnie czekać

I ty, właśnie ty, będziesz moją damą
I ty, tylko ty, będziesz moją panią

Będą ci grały skrzypce lipowe
Będą śpiewały jarzębinowe
Drzewa, liście, ptaki wszystkie

Będę z tobą tańczyć
Bajki opowiadać
Słońce z pomarańczy
W twoje dłonie wkładać

I ty...

Będą ci grały nocą sierpniową
Wiatry strojone barwą słońca
Będą śpiewały, śpiewały bez końca

Będziesz miała imię
Jak wiosenna róża
Będziesz miała miłość
Jak jesienna burza

I ty...

Bieszczady

Tu w dolinach wstaje mgłą wilgotny dzień
Szczyty ogniem płoną, stoki kryje cień.
Mokre rosą trawy wypatrują dnia,
Ciepła, które pierwszy słońca promień da.

 e9 a
 D7 G H7
 e9 a
 D7 G H7


Cicho potok gada, gwarzy pośród skał,
O tym deszczu, co z góry trochę wody dał.
Świerki zapatrzone w horyzontu kres
Głowy pragną wysoko, jak najwyżej wznieść.


G C D7 G
C D7 G
C D7 G
C D7 G


Tęczą kwiatów barwny połoniny łan
Słońcem wypełniony jagodowy dzban.
Pachnie świeżym sianem pokos pysznych traw,
Owiec dzwoneczkami cisza niebu gra.

Cicho potok gada...

Serenadą świerszczy, kaskadami gwiazd
Noc w zadumie kroczy mroku ścieląc płaszcz.
Wielkim Wozem księżyc rusza na swój szlak,
Pozłocistym sierpem gasi lampy dnia.

Cicho potok gada...

1979 Andrzej Starzec.

Bieszczadzki trakt

Kiedy nadejdzie czas, wabi nas ognia blask
Na polanie, gdzie króluje zły
Gwiezdny pył w ogniu tym, łzy wyciska nam dym
Tańczą iskry z gwiazdami, a my

Śpiewamy wszyscy w ten radosny czas
Śpiewamy razem, ilu jest tu nas
Choć lata młode szybko płyną
Wiemy że, nie starzejemy się

W lesie, gdzie licho śpi, ma przygoda swe drzwi
Chodźmy tam, gdzie na skraju lasu lśnią
Oczy sów, wilcze kły, rykiem powietrze drży
Tylko gwiazdy przyjazne nam są

Dorzuć do ognia drew, w górę niech płynie śpiew
Wiatr poniesie go w wilgotny świat
Każdy z nas o tym wie, znowu spotkamy się
A połączy nas bieszczadzki trakt

C

Chodź, pomaluj mój świat

Piszesz mi w liście, że kiedy pada
Kiedy nasturcje na deszczu mokną
Siadasz przy stole, wyjmujesz farby
I kolorowe otwierasz okno

Trawy i drzewa są takie szare
Barwę popiołu przybrały nieba
W ciszy tak smutno szepce zegarek
O czasie, co mi go nie potrzeba

Więc chodź, pomaluj mi świat
Na żółto i na niebiesko
Niech na niebie stanie tęcza
Malowana twoją kredką

Więc chodź, pomaluj mi życie
Niech świat mój się zarumieni
Niech mi zalśni w pełnym słońcu
kolorami całej ziemi

Za siódmą górą, za siódmą rzeką
Twoje sny zamieniasz na pejzaże
Niebem się wlecze wyblakłe słońce
Oświetla ludzkie, wyblakłe twarze

Ciągle pada

Ciągle pada. Asfalt ulic jest dziś śliski jak brzuch ryby,
Mokre niebo się opuszcza coraz niżej
Żeby przejrzeć się w zmarszczonej deszczem wodzie.

A fis
fis D
D E7


A ja? A ja chodzę, desperacko i na przekór wszystkim moknę.
Patrzę w niebo, chwytam w usta deszczu krople,
Patrzą na mnie rozpłaszczone twarze w oknie. To nic.


A fis
fis D
D E7


Ciągle pada. Ludzie biegną, bo się bardzo boją deszczu,
Stoją w bramie ledwie się w tej bramie mieszcząc.
Ludzie skaczą przez kałuże na swej drodze.


fis D
D H
H E


A ja? A ja chodzę, nie przejmując się ulewą ani śpiesząc
Czując jak mi krople deszczu usta pieszczą
Ze złożonym parasolem idę pieszo. O tak


fis D
D H7
H7 E


Ciągle pada. Alejkami już strumienie wody płyną
Jakaś para się okryła peleryną
Przyglądając się jak mokną bzy w ogrodzie

A ja? A ja chodzę. W strugach wody, ale z czołem podniesionym
Żadne siła mnie nie zmusza i nie goni.
Idę niby zwiastun burzy z kwiatem w dłoni. O tak!

Ciągle pada. Nagle ogniem otworzyły się niebiosa.
Potem zaczął deszcz ulewny siec z ukosa.
Liście klonu się zatrzęsły w wielkiej trwodze

A ja? A ja chodzę i nie straszna mi wichura i ulewa
Ani piorun, który trafił obok drzewa
Słucham wiatru, który wciąż inaczej śpiewa

Czarne oczy

Gdybym miał gitarę
To bym na niej grał
Opowiedział bym o swej miłości
Którą przeżyłem sam

A wszystko te czarne oczy
Gdybym ja je miał
Za te czarne cudne oczęta
Serce duszę bym dał

Fajki ja nie palę
Wódki nie piję
Ale z żalu, żalu wielkiego
Ledwie co żyję

A wszystko...

Ludzie mówią głupiś
Po coś ty ją brał
Po coś to dziewczę czarne figlarne
Mocno pokochał

A wszystko...

Czarny blues o czwartej nad ranem

Czwarta nad ranem
Może sen przyjdzie 2x
Może mnie odwiedzisz

 A (E)
 cis (fis)
 D (E) A


Czemu Cię nie ma na odległość ręki
Czemu mówimy do siebie listami
Gdy Ci to śpiewam u mnie pełnia lata
Gdy to usłyszysz będzie środek zimy
Czemu się budzę o czwartej nad ranem
I włosy twoje próbuję ugłaskać
Lecz nigdzie nie ma twoich włosów
Jest tylko blada nocna lampka
Łysa śpiewaczka


 A E
 fis cis
 D A
 D E
 A E
 fis cis
 D A
 D E
 fis


Śpiewamy bluesa, bo czwarta nad ranem
Tak cicho, żeby nie zbudzić sąsiadów
Czajnik z gwizdkiem świruje na gazie
Myślałby kto, że rodem z Manhattanu

Czwarta nad ranem...

Herbata czarna myśli rozjaśnia
A list twój sam się czyta
Że można go śpiewać
Za oknem mruczą bluesa
Topole z Krupniczej
I jeszcze strażak wszedł na solo
Ten z Mariackiej Wieży
Jego trąbka jak księżyc
Biegnie nad topolą
Nigdzie się jej nie spieszy

Już piąta
Może sen przyjdzie
Może mnie odwiedzisz

D

Dni, których jeszcze nie znamy

Tyle było dni do utraty sił
Do utraty tchu tyle było chwil
Gdy żałujesz tych, z których nie masz nic
Jedno warto znać, jedno tylko wiedz

Ważne są tylko te dni,
Których jeszcze nie znamy
Ważnych jest kilka tych chwil
Tych, na które czekamy

Pewien znany gość, co miał dom i sad
Zgubił nagle sens i w złe kręgi wpadł
Choć majątek prysł, on nie stoczył się
Wytłumaczyć umiał sobie wtedy właśnie, że

Ważne są tylko...

Jak rozpoznać ludzi
Których już nie znamy
Jak pozbierać myśli
Z tych nieposkładanych
Jak oddzielić nagle
Serce od rozumu
Jak usłyszeć siebie
Pośród śpiewu tłumu

Jak rozpoznać ludzi
Których już nie znamy
Jak pozbierać myśli
Z tych nieposkładanych
Jak odnaleźć nagle
Radość i nadzieję
Odpowiedzi szukaj
Czasu jest tak wiele

Dom

Kto wstawi się za nami
U Pana, co drogami
Krętymi każe iść ?
Kto nas usprawiedliwi,
Gdy Pan się będzie dziwił,
Że to już właśnie my?

Ja wstawię się za Tobą
I z podniesioną głową
Dziękował będę że
Pan dał mi właśnie Ciebie
W radości i w potrzebie
Na lepsze i na złe

A Ty choć powiedz słowo,
Że zawsze byłem z Tobą
Bo chciałem tak ... i już
I razem chleb jedliśmy
I równym krokiem szliśmy
Wśród wichrów, pośród burz

Ty wciąż mnie ratowałaś
Za rękę mnie trzymałaś
Gdy z drogi chciałem zejść
A ja otuchy krople
Gdy oczy miałaś mokre
Nieraz musiałem nieść

I tak będziemy stali
Aż w tej niebieskiej sali
Do walca zaczną grać
Ja wtedy z pierwszym taktem
Poproszę Cię i raptem
Zaczniemy wirować wolniutko walcować
I kręcąc się kręcić na palcach na pięcie
Troszeczkę bezmyślnie jak wiosną przebiśnieg

Ty nieco szalona cóż żona to żona
I w mojej Twa ręka niebieska piosenka
Za serca nas chwyta niebieska muzyka

Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma

Dziś prawdziwych cyganów już nie ma
Bo czy warto po świecie się tłuc
Pełna miska i radio-poemat
Zamiast płaczu, co zrywał się z płuc

Dawne życie poszło w dal
Dziś pierogi, dzisiaj bal
Tylko koni, tylko koni, tylko koni
Tylko koni żal

Dawne życie poszło w dal
Dziś na zimę ciepły szal
Tylko koni, tylko koni, tylko koni
Tylko koni żal

Dziś prawdziwych cyganów już nie ma
Cztery kąty i okna ze szkła
Egzaminy i szkoła i trema
I do tańca harmonia nam gra

Dziś prawdziwych cyganów już nie ma
I do szczęścia niewiele nam brak
Pojaśniało to życie jak scena
Tylko w butach przechadza się ptak

E

Encore jeszcze raz 

Mam wszystko, czego może chcieć uczciwy człowiek
Światopogląd, wykształcenie, młodość, zdrowie
Rodzinę, która kocha mnie, dwie, trzy kobiety
Gitarę, psa i oficerskie epolety

a F a
a d C
d E a
E F E

To wszystko miało cel i otom jest u celu.
Na straży pól bezkresnych strażnik (jeden z wielu)
Przy lampie leżę, drzwi zamknięte, płomień drga
A ja przez szpadę uczę skakać swego psa


Na drzwi się nie oglądaj, nasienie sobacze
Gdzie w śniegach nocny wilka trop i zaspy po pas
Skacz jak ci każę, będę patrzył jak skaczesz
Encore, encore jeszcze raz x2

d a
E E7 a A7
d a
E a


Za oknem posterunku nic nie dzieje się
Czego bym umiał dopilnować, albo nie
Dali tu stertę starych futer i człowieka
Ażeby był i nie wiadomo na co czekał
Więc przypuszczenia snuję, liczę sęki w ścianach
Czasem przekłuję końcem szpady karakana
W oku mam błysk! (Od knota co się w lampie żarzy)
Czerwony odcisk na podpartej ręką twarzy

Na drzwi się...

Tak, jest gdzieś świat, obce języki, lecz nie tu
Tu z ust dobywam głos, by rzucić rozkaz psu
Są konstelacje gwiazd i nieprzebyte drogi
Ja krokiem izbę mierzę, gdy zdrętwieją nogi
I wtedy szczeka pies na ostróg moich brzęk
Ze ściany rezonuje mu gitary dźwięk
Ze wspomnień pieśni, które znam, tka wątek wróżb
Jak gdybym swoje życie przeżył już

Na drzwi się...

Więc jem i śpię, pies śledzi wszystkie moje ruchy
Gdy piję, powiem czasem coś, on wtedy słucha
I widzę w oknie, zamiast zimy, lampę, psa
I oficera, który pije tak jak ja
Nic nie ma za tą ścianą z wielkich czarnych belek
Nad stropem nazbyt niskim, by skorzystać z szelek
Nic we mnie, prócz do świata żalu dziecięcego
Tu nikt nie widzi, więc się wstydzić nie ma czego

Oczami za mną nie wódź, nasienie sobacze
Gdy piję w towarzystwie alkoholowych zmor
I nie liż mnie po rękach, gdy biję cię - i płaczę
Jeszcze raz! Jeszcze raz! Encore!

G

Gdy mnie kochać przestaniesz

Gdy mnie kochać przestaniesz, to powiedz.
Powiedz, kiedy mnie kochać przestaniesz.
To się człowiek wypłacze jak człowiek,
W białym łóżku nad ranem.

C F C
d G F C
G F C
d G C F C


Nie przysyłaj mi listów ostatnich.
Nie owijaj w bawełnę słów paru.
Lepiej siądźmy do wspólnej kolacji
Pod okapem wieczoru.


Na talerzu świecy blask
Dymi waza pełna gwiazd
A pod stołem kot się łasi
Coś stuknęło na tarasie
Może wiatr


G F C
G F C
e F C
e F C
G C F C


Piętro wyżej ćwiczą Liszta
A zawiane towarzystwo
Gdzieś pod bramą wykrzykuje,
Stróż im tego nie daruje.
Stróż artysta.


G F C
G F C
e F C
d C
G C F C


Posiedzimy tak sobie we dwoje.
Pośród spraw, których nigdy nie było.
Potem w starym, zacisznym pokoju.
Znowu wyznasz mi miłość

Gdy mnie kochać przestaniesz bez racji
Powiedz o tym od razu kochanie.
Wtedy zjemy kolejną kolację
Na wieczoru dywanie

Gonią wilki za owcami

Gonią wilki za owcami
A chłopaki za babami
A dziewczyny za zamęściem
A złodzieje to za szczęściem

Gonią wilki za owcami!

g C
D
g Dis
C

g F g


Dobry Pan Bóg świat wystrugał
Z drewieneczka najtwardszego
Czy się udał, czy nie udał
Nie pytajcie, nie wiem tego
Gonią wilki za owcami!
Gonią wilki za owcami!


C F
B
C F
g D g
g F D g
g F D g


Zrobił Pan Bóg ziemi grudę
I zimowe paki chude
Zrobił mrówki z mrówczętami
Odrę, Nysę z dopływami
Gonią wilki....


a D
E
a F
D


Po dziewiątej jest godzinie
Siedzi Pan Bóg na kominie
Patrzy wkoło, myśli sobie
Z czego ja tu szczęście zrobię
Gonią wilki za owcami!
Gonią wilki za owcami!


D G
C
D G
a E a


Zaczął Pan Bóg szczęście lepić
Z lustereczka maluśkiego
Jedno dostał tylko w sklepie
Nie wystarczy dla każdego
Gonią wilki za owcami!

Ten ma szczęście, kto ukradnie
Bo za mało w świecie tego
Czy to ładnie, czy nieładnie
Spytaj lustereczka swego
Gonią wilki za owcami!
Gonią...

Goniąc kormorany

Dzień gaśnie w szarej mgle.
Wiatr strąca krople z drzew.
Sznur kormoranów w locie splątał się,
Pożegnał ciepły dzień,
Ostatni dzień w mazurskich stronach.

C e
F G
C e
F
C G


Zmierzch z jezior żagle zdjął,
Mgieł porozpinał sto...
Szmer tataraku jeszcze dobiegł nas.
Już wracać czas.


C e
F G
C e
F G


Noc się przybrała w czerń...
To smutny lata zmierzch.
Już kormorany odleciały stąd,
By szukać ciepłych stron.
Powrócą wiosną nad jeziora.

Nikt nas nie żegna tu,
Dziś tak tu pusto już...
Mgły tylko ściga wśród sitowia wiatr.
Już wracać czas.

H

Hej przyjaciele

Tam dokąd chciałem już nie dojdę
Szkoda zdzierać nóg...
Już wędrówki naszej wspólnej nadchodzi kres.
Wy pójdziecie inną drogą - zostawicie mnie,
Odejdziecie - sam zostanę na rozstaju dróg.

C G
F C
C G F C
C G F C
C G F C


Hej przyjaciele - zostańcie ze mną
Przecież wszystko to co miałem oddałem wam.
Hej przyjaciele - choć chwilę jedną
Znowu w życiu mi nie wyszło, znowu będę sam.

Znów spóźniłem się na pociąg - i odjechał już
Tylko jego mglisty koniec zamajaczył mi.
Stoję smutny na peronie z tą walizką jedną
Tak, jak człowiek który zgubił od domu swego klucz.

Hej, przyjaciele...

Tam dokąd chciałem już nie dojdę
Szkoda zdzierać nóg...
Już wędrówki naszej wspólnej nadchodzi kres.
Wy pójdziecie inną drogą - zostawicie mnie,
Zamazanych drogowskazów nie odczytam już.

Hej w góry

Zagrajże nam, może się cofnie czas
Do tamtych dni naszych marzeń
Do dni spędzonych pośród sennych skał
Gdy czas umyka w pełni zdarzeń

Hej w góry, w góry, w góry
Popatrz tam wstaje blady świt
Jeszcze tak nieporadnie
Chce ominąć szczyt
Hej miły panie czekaj
Zaraz my też będziemy tam
Nie będziesz musiał schodzić
W połoniny sam

Bywały dni, że w słońcu złoty blask
W zawody szedł z sennym blaskiem
To dziwne więc, że dzisiaj skoro świt
I wiatr i deszcz razem tańczą

Bieszczady me, przecież ja kocham was
I pragnę wciąż chodzić tutaj
Słuchajcie jak moja gitara gra
Bo me wędrowanie wiecznie trwa

Hiszpańskie dziewczyny

Żegnajcie nam dziś, hiszpańskie dziewczyny,
Żegnajcie nam dziś, marzenia ze snów,
Ku brzegom angielskim już ruszać nam pora,
Lecz kiedyś na pewno wrócimy tu znów.

e C H7
e C H7
e D e H7
e C H7 e


I smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny,
W noc ciemną i złą nam będzie się śnił.
Leniwie popłyną znów wachty godziny,
Wspomnienie ust waszych przysporzy nam sił.


e C H7
e C H7
e D e H7
e C H7 e


Niedługo ujrzymy znów w dali Camp Deadman
I Głowę Baranią sterczącą wśród wzgórz,
I statki stojące na redzie przy Plymouth;
Klarować kotwicę najwyższy czas już.

I smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny...

A potem znów żagle na masztach rozkwitną,
Kurs szyper wyznaczy na Portland i Wight
I znów stara łajba potoczy się ciężko
Przez fale w kierunku na Beache Fairlie Land.

I smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny...

Zabłysną nam bielą skał zęby pod Dover
I znów noc w kubryku wśród legend i bajd.
Powoli i znojnie tak płynie nam życie
Na wodach i portach przy South Foreland Light.

I smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny...

I

Iść w stronę słońca

Iść, ciągle iść w stronę słońca
W stronę słońca, aż po horyzontu kres
Iść, ciągle iść tak bez końca
Witać jeden, przebudzony właśnie dzień

Wciąż widać go
Jak nadziei dobry znak
Z ufnością tą,
Z jaką pierwszą jasność odśpiewuje tak

Iść, ciągle być w tej podróży
Którą ludzie prozaicznie życiem zwą
Iść, zawsze iść, jak najdłużej
Za plecami mieć nadciągającą noc

Z najprostszych słów
Swój poranny składać wiersz
W kolorach dwóch
Raz zobaczyć to, co niewidzialne jest

Iść, ciągle iść, trafiać celnie
Zawianej piaskiem prawdy ślad

Być sobą być niepodzielnie
Oczami dziecka mierzyć świat

Iść, ciągle iść w stronę słońca
W stronę słońca, aż po horyzontu kres

J

Jadą wozy kolorowe

Jadą wozy kolorowe taborami
Jadą wozy kolorowe wieczorami
Może z liści spadających im powróży
Wiatr cygański - wierny kompan ich podróży
Zanim ślady wasze mgłami pozasnuwa
Opowiedzcie mi, Cyganie, jak tam u was jest

U nas wiele i niewiele, bo w sam raz
U nas czerwień, u nas zieleń, cień i blask
U nas błękit, u nas fiolet, u nas dole i niedole
Ale zawsze kolorowo jest wśród nas
U nas błękit, u nas fiolet, u nas dole i niedole
Ale zawsze kolorowo jest wśród nas
Na na na na na naj...

d A
A d
D7 g
B C F A7
d A
C d g A d

d
g C F D7
g A d B
g A d C F
g A d g
d E7 A d
d g C B g7 A d

Jadą wozy kolorowe taborami
Ej, Cyganie, tak bym chciała jechać z wami
Będę sobie mieszkać kątem przy muzyce
Będę słuchać opowieści starych skrzypiec
Ciepłym wiatrem wam podszyję stare płótno
Co mi dacie, żeby już nie było smutno mi ?

Damy wiele i niewiele, bo w sam raz
Damy czerwień, damy zieleń, cień i blask
Damy błękit, damy fiolet, damy dole i niedole
Ale będzie kolorowo pośród nas...

No i pojechałam z nimi na kraj świata
Wiatr warkocze mi rozpłatał i zaplatał
I zbierałam dzikie trefle, leśne piki
I bywałam gdzie rodziły się muzyki
I odwiedzam z Cyganami chmurne kraje
I kolory szarym ludziom darmo daję dziś

Weźcie wiele i niewiele, bo w sam raz
Komu czerwień, komu zieleń, cień i blask
Komu fiolet, komu błękit, komu echo tej piosenki
Nim odjedzie z Cyganami w ciemny las












2x











2x

Jak

Jak po nocnym niebie sunące białe obłoki nad lasem.
Jak na szyi wędrowca apaszka szamotana wiatrem.
Jak wyciągnięte tam powyżej gwiaździste ramiona wasze,
A tu są nasze, a tu są nasze.
Jak suchy szloch w tę dżdżystą noc,
Jak winny-li-niewinny sumienia wyrzut,
Że się żyje, gdy umarło tylu, tylu, tylu.
Jak suchy szloch w tę dżdżystą noc,
Jak lizać rany celnie zadane,
Jak lepić serce w proch potrzaskane.
Jak suchy szloch w tę dżdżystą noc,
Pudowy kamień, pudowy kamień,
Ja na nim stanę, on na mnie stanie,
On na mnie stanie, spod niego wstanę.
Jak suchy szloch w tę dżdżystą noc,
Jak złota kula nad wodami,
Jak świt pod spuchniętymi powiekami.
Jak zorze miłe, śliczne polany,
Jak słońca pierś,
Jak garb swój nieść,
Jak do was siostry mgławicowe
Ten zawodzący śpiew.
Jak biec do końca, potem odpoczniesz, potem odpoczniesz,
Cudne manowce, cudne manowce, cudne, cudne manowce.

D A G D
e G D





















x2

Jałta

Jak nowa rezydencja carów, służba swe obowiązki zna,
Precz wypędzono stąd Tatarów, gdzie na świat wyrok zapaść ma.
Okna już widzą, słyszą ściany, jak kaszle nad cygarem Lew,
Jak skrzypi wózek popychany z kalekim Demokratą w tle.
Lecz nikt nie widzi i nie słyszy, co robi Góral w krymską noc,
Gdy gestem w wiernych towarzyszy wpaja swą legendarną moc.

Nie miejcie żalu do Stalina, nie on się za tym wszystkim krył,
Przecież to nie jest jego wina, że Roosevelt w Jałcie nie miał sił.
Gdy się triumwirat wspólnie brał za świata historyczne kształty,
Wiadomo kto Cezara grał - i tak rozumieć trzeba Jałtę.

D G D A D
D G D A D
D G D G D
D G D A D
e fis h G D A D


e fis h G D A Dd C d C d
d C d C d
d C d C d
C d C D A D

W resztce cygara mdłym ogniku pływała Lwa Albionu twarz
Nie rozmawiajmy o Bałtyku, po co w Europie tyle państw;
Polacy, chodzi tylko o to, żeby gdzieś w końcu mogli żyć.
Z tą Polską zawsze są kłopoty, kaleka troszczy się i drży.
Lecz uspokaja ich gospodarz, pożółkły dłonią gładząc wąs,
Mój kraj pomocną dłoń im poda, niech potem rządzą się jak chcą.

Nie miejcie żalu do Churchilla, nie on wszak za tym wszystkim stał,
Wszak po to tylko był triumwirat, by Stalin dostał to co chciał.
Komu zależy na pokoju, ten zawsze cofnie się przed gwałtem,
Wygra ten co się nie boi wojen - i tak rozumieć trzeba Jałtę.

Ściana pałacu słuch napina, gdy do Kaleki mówi Lew,
Ja wierzę w szczerość słów Stalina, dba chyba o radziecką krew.
I potakuje mu Kaleka, niezłomny demokracji stróż,
Stalin to ktoś na miarę wieku, oto mąż stanu, oto wódz!
Bo sojusz wielki to nie zmowa, to przyszłość świata, wolność, ład,
Przy nim i słaby się uchowa i swoją część odbierze... strat!

Nie miejcie żalu do Roosevelta, pomyślcie ile musiał znieść,
Fajka, dym cygar i butelka, Churchill, co miał sojusze gdzieś!
Wszakże radziły trzy imperia, nad granicami, co zatarte,
W szczegółach zaś już siedział Beria - i tak rozumieć trzeba Jałtę.

Więc delegacje odleciały, ucichł na Krymie carski gród,
Gdy na zachodzie działa grzmiały, transporty ludzi szły na wschód.
Świat wolny święcił potem tryumf, opustoszały nagle fronty,
W kwiatach już prezydenta grób, a tam transporty i transporty.
Czerwony świt się z nocy budzi, z woli wyborców odszedł Churchill,
A tam transporty, żywych ludzi, a tam obozy długiej śmierci.

Nie miejcie więc do Trójcy żalu, wyrok historii za nią stał,
Opracowany w każdym calu, każdy z nich chronił, co już miał.
Mógł mylić się, zwiedziony chwilą, nie był Polakiem, ani Bałtem;
Tylko ofiary się nie mylą - i tak rozumieć trzeba Jałtę!
Tylko ofiary się nie mylą - i tak rozumieć trzeba Jałtę!

Jedyne co mam

Jedyne co mam, to złudzenia,
Że mogę mieć własne pragnienia
Jedyne co mam, to złudzenia,
Że mogę je mieć

Miałem serce na własność
Ktoś zabrał nam prywatność
Co mam zrobić bez siebie, jak żyć,
Bez siebie jak żyć?

a
d
d a
e a

a
a
d a
F e d


Miałem słowa własne
Ktoś stwierdził, że zbyt ciasne,
Co mam zrobić bez słów, jak żyć.
Bez słów jak żyć?

Miałam serca dla wszystkich
Ktoś klucz do niego obmyślił,
Co mam zrobić bez serca, jak żyć

Jesienna zaduma

Nic nie mam 
Zdmuchnęła mnie ta jesień całkiem 
Nawet nie wiem 
Jak tam sprawy za lasem 
Rano wstaję, poemat chwalę 
Biorę się za słowa, jak za chleb 

Rzeczywiście tak jak księżyc 
Ludzie znają mnie tylko z jednej 
Jesiennej strony 

e
F e
e
F e
G fis h A e
C H7 e

e G
a e
D a e 

Nic nie mam
Tylko z daszkiem nieba zamyślony kaszkiet
Nie zważam
Na mody byle jakie
Piszę wyłącznie, piszę wyłącznie
Uczuć starym drapakiem

Jesienne wino


Z brzękiem ostróg wjechałem do miasta,
Pod wieczór było, czas złotych liści nastał. 
W kieszeni worek srebra, czas do domu, 
Wtem za plecami woła głos: 

Usiądź razem ze mną, spróbuj mego wina, 
Z czereśni, wiśni, resztek lata, 
Choć jesień się zaczyna. 
Tyle tej jesieni jeszcze jest przed nami, 
Zdążysz wrócić do domu, 
Nim noc zawita nad drogami, hej! 

e D e D e D e D
e D e D
e D G
a G D e
D C e D e D

e G D G
a G
D C
e G D G
a G
D C e D e D


Słonce stało w zenicie, bił południowy żar,
A w gardle kurz przebytych dróg.
Co tam spocznę chwilę, przecież nie zaszkodzi,
Do przejścia nie daleką jeszcze drogę mam (a ona kusi).

Usiądź razem ze mną...

Zbudziłem się w czerwieni zachodu,
Pod starą karczmą, co rynek zamyka.
Zabrała moje srebro, duszę i ostrogi,
Zostało pragnienie i tępy głowy ból (i pamięć jej słów).

Usiądź razem ze mną...

Jesień idzie

Raz staruszek, spacerując w lesie, 
Ujrzał listek przywiędły i blady 
I pomyślał: - Znowu idzie jesień, 
Jesień idzie, nie ma na to rady! 

I podreptał do chaty po dróżce, 
I oznajmił, stanąwszy przed chatą 
Swojej żonie, tak samo staruszce 
- Jesień idzie, nie ma rady na to! 

e A7 e A7
e A7 H7
e A7 e
C H7 e A7

C D G e
C D G e
C D G e
C H7 e A7 e H7


A staruszka zmartwiła się szczerze,
Zamachała rękami obiema:
- Musisz zacząć chodzić w pulowerze.
Jesień idzie, rady na to nie ma!

Może zrobić się chłodno już jutro
Lub pojutrze, a może za tydzień?
Trzeba będzie wyjąć z kufra futro,
Nie ma rady, jesień, jesień idzie!

A był sierpień. Pogoda prześliczna.
Wszystko w złocie trwało i w zieleni.
Prócz staruszków nikt chyba nie myślał
O mającej nastąpić jesieni.

Ale cóż, oni żyli najdłużej,
Mieli swoje staruszkowe zasady
I wiedzieli, że wcześniej czy później -
Jesień przyjdzie. Nie ma na to rady.

Jolka, Jolka

Jolka, Jolka pamiętasz lato ze snu
Gdy pisałaś: tak mi źle
Urwij się choćby zaraz, coś ze mną zrób
Nie zostawiaj mnie samej, no nie

Żebrząc wciąż o benzynę, gnałem przez noc
Silnik rzęził ostatkiem sił
Aby być znowu w tobie, śmiać się i kląć
Wszystko było tak proste w te dni

Dziecko spało za ścianą czujne jak ptak
Niechaj Bóg wyprostuje mu sny
Powiedziałaś, że nigdy, że nigdy aż tak
Słodkie były jak krew twoje łzy

Emigrowałem z objęć twych nad ranem
Dzień mnie wyganiał, nocą znów wracałem
Dane nam było słońca zaćmienie
Następne będzie może za sto lat

Plażą szły zakonnice, a słońce w dół
Wciąż spadało, nie mogąc spaść
Mąż tam w świecie za funtem odkładał funt
Na toyotę przepiękną aż strach

Mąż twój wielbił porządek i pełne szkło
Narzeczoną miał kiedyś jak sen
Z autobusem Arabów zdradziła go
Nigdy nie był już sobą, o nie


W wielkiej żyliśmy wannie i rzadko tak
Wypełzaliśmy na suchy ląd
Czarodziejka gorzałka tańczyła w nas
Meta była o dwa kroki stąd

Nie wiem ciągle dlaczego zaczęło się tak
Czemu zgasło też nie wie nikt
Są wciąż różne koło mnie, nie budzę się sam
Ale nic nie jest proste w te dni 

K

Kap, kap - bardzo smutna piosenka retro

Lato było jakieś szare
I słowikom brakło tchu
Smutnych wierszy parę
Ktoś napisał znów

Smutnych wierszy nigdy dosyć
I zranionych ciężko serc
Nieprzespanych nocy
Które trawi lęk

Kap, kap, płyną łzy
W łez kałużach ja i ty
Wypłakane oczy
I przekwitłe bzy

Płacze z nami deszcz
I fontanna szlocha też
Trochę zadziwiona
Skąd ma tyle łez

Nad dachami muza leci
Muza czyli weny znak
Czemuż wam poeci
Miodu w sercach brak

Muza ma sukienkę krótką
Muza skrzydła ma u rąk
Lecz wam ciągle smutno
A mnie boli ząb

Kara Barabasza

W karczmie z widokiem na Golgotę
Możesz się dzisiaj napić z łotrem
Leje się wino krwawe, złote
Pyski i stoły świecą mokre
Ten ścisk to zysk dla gospodarza
Po mieście wieść się szerzy chyża
Że można spotkać tu zbrodniarza
Co właśnie wyłgał się od krzyża

a B
a
B
a
E a

B E
B E E7


Żyjemy! Dobra nasza!
Co z życia chcesz - za życia bierz!
Pijmy za Barabasza!
Barabasz pije też


a G
B a
a G
B E a


Pije, lecz mowy nie odzyskał
Jeszcze nie pojął, że ocalał
Dłoń, która kubek wina ściska
Jakby ściskała łeb bratnala
Stopy pod stołem plącze w tańcu
Szaleńca, co o drogę pyta
Każda z nich stopą jest skazańca
A wolna, żywa, nieprzebita

Żyjemy...

Piją mieszczanie i żebracy
Żołdacy odstawili włócznie
I piją też po ciężkiej pracy
Bawi się całe miasto hucznie
Namiestnik dał dowody łaski
Bez łaski czymże byłby żywot
Toasty, śpiewy i oklaski
Jest na tym świecie sprawiedliwość!

Żyjemy...

Ryknął Barabasz śmiechem wreszcie
Ręce szeroko rozkrzyżował
I poszła nowa wieść po mieście
Żyje! Żartuje! Bestia zdrowa!
Słychać w pałacu, co się święci
Próżno się Piłat usnąć stara
Bezładnie tańczą mu w pamięci
Słowa: polityka, tłum i wiara

Żyjemy...

W karczmie z widokiem na Golgotę
Blask świtu po skorupach skacze
Gospodarz przegnał precz hołotę
I liczy zysk, Barabasz płacze

Żyjemy! Dobra nasza!
Co z życia chcesz - za życia bierz!
Pijmy za Barabasza!
Barabasz człowiek też

Kaszka manna

Niedobrze się robi ptaszkom, odbija się myszce
Mamusia karmi dziecko kaszką łyżeczka po łyżce.
Karmi, nuci coś radośnie: ?Jedz, jedz ty łobuzie??
Kaszka dziecku w buzi rośnie i wydyma buzię

Ma już kaszki pełen brzuszek i płucka i nereczki,
Kaszka sączy mu się z uszek i rozpycha majteczki

Słyszy dziecię matki piosnkę i myśli figlarnie:
?Jak cię dorwę, gdy dorosnę, to też cię nakarmię??
Zaśmiało się miłe dziecię na myśl o igraszkach.
Mamusia na to: ?A więc przecie smakuje ci kaszka

Dam ci jeszcze, żebyś przytył i miał pulchne policzki
Dziecko żuje myśląc przy tym: ? Ach dajcie mi nożyczki?

Wtem huknęło coś jak mina - gówniarz zwymiotował
?Porzygała się dziecina - zaczniemy od nowa?


Kot z rozpaczy skoczył w wannę
a pies wściekł się na dworze
Po coś stworzył kaszkę manną,
o przesympatyczny Boże?!

Kiedy mnie już mnie nie będzie

Siądź z tamtym mężczyzną twarzą w twarz
Kiedy mnie już nie będzie
Spalcie w kominie moje buty i płaszcz
Zróbcie sobie miejsce

 a D
 F E a A7
 d G C a
 F E


A mnie oszukuj mile
Uśmiechem, słowem, gestem  /2x
Dopóki jestem, dopóki jestem.


F G
C7+ a7
d E a A


Dziel z tamtym mężczyzną chleb na pól
Kiedy mnie już nie będzie
Kupcie firanki, jakąś lampę i stół
Zróbcie sobie miejsce

A mnie zabawiaj smutnie
Uśmiechem, słowem, gestem  /2x
Dopóki jestem, dopóki jestem


Płyn z tamtym mężczyzna w gore rzek
Kiedy mnie już nie będzie
Znajdźcie polanę, smukłą sosnę i brzeg
Zróbcie sobie miejsce


e A
C H7 e E7
a D G e
C H7


A mnie wspominaj wdzięcznie
Ze mało tak się śniłem
A przecież byłem, a przecież byłem


C D
G7+ e7
a H7 e E

Kim właściwie była ta piękna pani co dzisiejszej nocy w mojej samotni mnie odwiedziła? (Madame)

Nikt nie zna ścieżek gwiazd;
Wybrańcem kto wśród nas?
Zapukał ktoś...
To do mnie gość?!

a G
e a
d
C G

Włóczyłem się jak cień
Czekałem na ten dzień;
Już stoisz w drzwiach...
Jak dziwny ptak.


Więc bardzo proszę wejdź,
Tu siadaj, rozgość się
I zdradź mi kim tyś jest,
Madame?
Albo nie zdradzaj mi,
Lepiej nie mówmy nic.
Lepiej nie mówmy nic.


F G
e a
F
G
e a
G
F C


Nieśmiało sunie brzask,
Zatrzymać chciałbym czas.
Inaczej jest...
Czas musi biec.
Gdzieś w dali zapiał kur,
Niemodny wdziewasz strój,
Już stoisz w drzwiach...
Jak dziwny ptak.

Więc jednak musisz pójść,
Posyłasz mi przez próg
Ulotny uśmiech swój,
Madame.
Lecz będę czekać przyjdź!
Gdy tylko zechcesz przyjdź!
Będziemy razem żyć!


Ja będę czekać, przyjdź!
Gdy tylko zechcesz przyjdź!
Będziemy razem żyć!


e a
G
F C

King

Mówiono o nim: King w mieście Świętej Wieży,
Pamiętam z podstawówki, jak całował się z papieżem,
Przejeżdżał też sekretarz, gdy przecinano wstęgę,
Kingi poszedł na wagary, pomarzyć o czymś innym.

e
G
e
G


Był zawsze trochę z boku, na bakier trochę był,
W szkole nikt nie wiedział, czym King naprawdę żył.


a e a e
a e H7


To było trochę później już miał przyjaciółkę Ewę,
Mieszkali więc bez ślubu i klepali słodką biedę,
Dawali czasem czadu, bo lubili lekkie dragi,
Znajomych było wielu wieczory i poranki.

Uważaj na sąsiadów swych, bo lubią dawać cynk,
Ty wiesz kto rządzi w mieście tu - biskup z komisarzem, King.

Tak mówił mu przyjaciel, długi, chudy Olo,
Kiedy wyszli na ulicę zapalić splifa z colą,
Mam dosyć tego miasta, czerwono-czarnej mafii,
Czy mnie rozumiesz Olo, czy wiesz co mnie trapi?

Tymczasem blada Ewa wytłumaczyć pragnie wszystko,
Bo komisarz wszedł przez okno, a z pod łóżka wylazł biskup.

Co masz w kieszeni King? - komisarz spytał w drzwiach -
Wy palicie wciąż to świństwo? Mieliśmy wiele skarg.
A biskup łypie z boku, to na Kinga, to na Ewę -
Wy żyjecie tu bezbożnie, myślicie, że nic nie wiem?

Za posiadanie zielska ty dostaniesz dziesięć latek,
Za nielegalny związek z nią - następnych parę kratek.

Dziś Kingi siedzi w celi i wspomina dawne dni,
Napisał do papieża bardzo długi list,
Świąteczną wysłał kartkę do samego prezydenta,
Lecz nikt o nim nie mówi, nikt o nim nie pamięta.

Był zawsze trochę z boku, na bakier trochę był,
Właściwie nikt nie wiedział, czym King naprawdę żył.

Knajpa morderców

Nie szukaj drogi, znajdziesz ją w sercu -
smutna jest knajpa byłych morderców.
Niech cię nie trwożą, gdy do niej wkroczysz,
płonące w mroku morderców oczy.

c Cis
c Cis c
Cis c
c Cis c


Nieważny groźny grymas na gębie,
mordercy mają serca gołębie,
band, armii, gangów i czarnych sotni
wczoraj rycerze - dziś bezrobotni.


Cis c
Cis c
Cis c
b c


Czasem twarz obca mignie i znika -
zaraz się dzwignie ktoś od stolika.
Wróci nazajutrz z miną nijaką,
bluźnie na życie, postawi flakon.

Każdy do niego zaraz się tłoczy,
w krąg nad szklankami błyskają oczy;
i zaraz każdy lepiej się czuje -
jeszcze morderców ktoś potrzebuje.

Może nareszcie, któregoś ranka,
znowu się zacznie wielka kocanka
i wrócą chwile godne zazdrości -
znów będą płacić za przyjemności!

Znów w dłoni, zamiast płaskiej butelki,
znany kształt kolby od parabelki,
a w końcu palca wibruje skrycie
jak łaskotanie: tu śmierć, tu życie.

Wracajcie słodkie chwały godziny,
sławne gonitwy i strzelaniny,
tak tylko można znowu być młodym -
zabić i z dumą czekać nagrody.

W knajpie morderców gryziemy palce,
żądze nas dręczą i sny o walce,
ale któż dzisiaj mordercom ufa,
więc srebrne kule śpią w czarnych lufach.

Zmazując barwy lasom i polom
mknie balon nocy z knajpy gondolą.
Kiedyś tak jasno, a dziś tak ciemno.
Wroga! Nie wiedzę wroga przede mną.

Rwie łeb od tortur alkoholowych,
lecz wśród porcelan i rur niklowych
człowiek się znowu czuje półbogiem,
bo oto stoi twarzą w twarz z wrogiem.

Kula jak srebrna żmija wyskoczy,
w lustrze nad kranem zagasną oczy,
czoła morderców skry potu zroszą,
gdy milcząc ciało za drzwi wynoszą.


Gdy bije północ.


c

Kolorowe jarmarki

Kiedy patrzę hen za siebie
W tamte lata, co minęły
Kiedy myślę, co przegrałem
A co diabli wzięli
Co straciłem z własnej woli
A co przeciw sobie
Co wyliczę, to wyliczę
Ale zawsze wtedy powiem
Że najbardziej mi żal

Kolorowych jarmarków, blaszanych zegarków
Pierzastych kogucików, baloników na druciku
Motyli drewnianych, koników bujanych
Cukrowej waty i z piernika chaty

Tyle spraw już mam za sobą
Coraz bliżej jesień płowa
Już tak wiele przeszło obok
Już jest co żałować
Małym rzeczom zostaniemy
W pamiętaniu wierni
Zamiast serca noszę chyba
Odpustowy piernik
Bo najbardziej mi żal

Kołysanka dla nieznajomej

Gdy nie bawi cię już, świat zabawek mechanicznych.
Kiedy dręczy cię głód, niefizyczny.
Zamiast słuchać bzdur
Głupich telefonicznych wróżek zza siedmiu mórz.
Spytaj siebie czego pragniesz
Dlaczego kłamiesz, że miałaś wszystko.

C a F G
C a F G
C
a e F C F
F G a
F G


Gdy udając, że śpisz, w głowie tropisz bajki z gazet.
Kiedy nie chcesz już śnić cudzych marzeń.
Bosa do mnie przyjdź
I od progu bezwstydnie powiedz mi czego chcesz
Słuchaj jak dwa serca biją
Co ludzie myślą to nieistotne


Kochaj mnie,    /x2
Kochaj mnie nieprzytomnie,
Jak zapalniczka płomień, jak sucha studnia wodę.
Kochaj mnie namiętnie tak, jakby świat się skończyć miał.


C G7 a7 G C
C G7 a7
e F G
F G a F G C


Swoje miejsce znajdź
I nie pytaj czy taki układ ma jakiś sens.
Słuchaj co twe ciało mówi
W miłosnej studni już nie utoniesz.


C
a e F C F
F G a
F G


Kochaj mnie,    /x2
Kochaj mnie nieprzytomnie
Jak zapalniczka płomień, jak sucha studnia wodę.
Kochaj mnie,    /x2
Kochaj mnie nieprzytomnie
Jak księżyc w oknie śmiej się i płacz.
Na linie nad przepaścią tańcz.
Aż w jedną krótką chwilę, pojmiesz po co żyjesz...

C G7 a7 G C
C G7 a7
e F G
C G7 a7 G C
C G7 a7
e F
G a F
G a F G

Krajka

Chorałem dzwonków dzień rozkwita
Jeszcze od rosy rzęsy mokre
We mgle turkoce pierwsza bryka
Słońce wyrusza na włóczęgę
Drogą pylistą, drogą polną
Jak kolorowa panny krajka
Słońce się wznosi nad stodołę
Będzie tańczyć walca

A ja mam swoją gitarę
Spodnie wytarte i buty stare   /2x
Wiatry niosą mnie

Zmoknięte świerszcze stroją skrzypce
Żuraw się wsparł o cembrowinę
Wiele nanosi wody jeszcze
Wielu się ludzi z niej napiję
Drogą pylistą, drogą polną
Jak kolorowa panny krajka
Słońce się wznosi nad stodołę
Będzie tańczyć walca

A ja mam swoją gitarę
Spodnie wytarte i buty stare   /2x
Wiatry niosą mnie

Krajobraz po uczcie


Nie ogryźli kości, nie dopili wina
Resztek jedzenia szuka pies pod stołem
Na dębowym blacie obrana cytryna
I suche pestki czereśni dookoła
Odeszli z damami o zatłuszczonych wargach
Do łożnic szerokich za ciężkie zasłony
Gdzie biały pudel kraj krynoliny targa
Przez panią w rumieńcach za fotel rzuconej

D C D D C D
D G D G D
h G A D
G D G D
h G A D
e A D
e A D
G D G D
h G A D


A w stolicy koronacja się zaczyna
I król światowy pokazuje szyk
Ale z obecnych nie wie jeszcze nikt
Że na tortach dał napis "Wiwat Katarzyna"


e A D
e A D
D G D
h G A D


Ksiąg nie doczytali nie skończyli pisać
Drukując hymny gorące epistoły
Jakby miały spoić pęknięte ścian rysy
Gryzące pochwały pochwalne gryzmoły
Odeszli do zajęć sennych długotrwałych
Nad biurka za małe dla królewskich zaleceń
Gdzie świtem pióra skrzypiące się łamały
A świece świeciły by nic nie oświecić

A w stolicy Sejm kończy obrady
Na rękach niesiony uśmiecha się król
Ambasadorowie nie zmieniają ról
Wiedząc jak blisko od chwały do zdrady

Nie skończyli ostrzyć kos na sztorc stawianych
Nie ruszyli zamków i sal pałacowych
Nie powywieszali wszystkich zdrajców stanu
W ziemię pól bitewnych powgniatane głowy
Odeszli w sukmanach kurtach i opończach
Po dawnemu się męczyć nad nie swoją rolą
Ktoś powiedział - wiedziałem że to się tak skończy
Na żer wyszły obce wojskowe patrole.

A król bez królestwa chodził na spacery
Nie ze swojej kasy utrzymując dwór
I nie wiedział jeszcze niepotrzebny chór
Jakie kiedyś za to zalśnią mu ordery

Akt abdykacji:
"Imperatorowa i państwa ościenne
Przywrócą spokojność obywatelom naszym
Przeto z wolnej woli dziś rezygnujemy
Z pretensji do tronu i polskiej korony
Nieszczęśliwie zdarzona w kraju insurekcja
Pogrążyła go w chaos oraz stan zniszczenia
Pieczołowitość nasza na nic się nie przyda
świadczymy z całą rzetelnością Naszego Imienia"

Nie ogryźli kości,
Nie dopili wina
Resztek jedzenia szuka pies pod stołem

Kraków, Piwna 7

Byłem u wróżki, Piwna 7
Wysokie, kręte schody
Ile mi jeszcze, chciałem wiedzieć
Upłynie w Wiśle wody
Jaka mnie w życiu czeka bieda
Lub jakie urodzaje
Czy mi gitarę przyjdzie sprzedać
Czy lecieć na Hawaje
A wróżka chucha
W szklaną kulę
I mówi do mnie czule

Przed tobą sława, wieczna zabawa
Wszystko jak z nut, pieniędzy w bród
Wspaniałe płyty, piękne kobity
Zdrowie jak dzwon, wygodny tron

Żegnam staruszkę lekki, cały
I ruszam w dół po schodach
Nagle potykam się o mały
Wyjątek w jej prognozach
I myślę tak spadając z hukiem
Niczym dojrzała gruszka
W końcu poszedłem po naukę
Zatem niech żyję wróżka
Niech częściej chucha
W szklaną kulę
I mówi do nas czule

Krzyk

Dlaczego wszyscy ludzie mają zimne twarze?
Dlaczego drążą w świetle ciemne korytarze?
Dlaczego ciągle muszę biec nad samym skrajem?
Dlaczego z mego głosu mało tak zostaje?

e fis h
e fis h
h e
Fis7


Krzyczę, krzyczę, krzyczę, krzyczę wniebogłosy!
A! Zatykam uszy swe!
Smugi w powietrzu i mój bieg
Jak prądy niewidzialnych rzek
Mój własny krzyk, mój własny krzyk ogłusza mnie!


G h
G h
G
A
e Fis


A! Zatykam uszy swe!
Mój własny krzyk, mój własny krzyk ogłusza mnie!


 G h
 e fis h


Kim jest ten człowiek, który ciągle za mną idzie?
Zamknięte oczy ma i wszystko nimi widzi!
Wiem, że on wie, że ja się strasznie jego boję
Wiem, że coś mówi, lecz zatkałam uszy swoje!

Krzyczę, krzyczę, krzyczę, krzyczę wniebogłosy!
A czy ktoś zrozumie to?!
Nie kończy się ten straszny most
I nic się nie tłumaczy wprost
Wszystko ma drugie, trzecie, czwarte, piąte dno!

A! Czy ktoś zrozumie to?!
Wszystko ma drugie, trzecie, czwarte, piąte dno!

Mówicie o mnie, że szalona, że szalona!
Mówicie o mnie, ja to samo krzyczę o nas!
I swoim krzykiem przez powietrze drążę drogę
Po której wszyscy inni iść w milczeniu mogą...

Krzyczę, krzyczę, krzyczę, krzyczę wniebogłosy!
A! Ktoś chwyta, woła - stój!
Lecz wiem, że już nadchodzi czas
Gdy będzie musiał każdy z was
Uznać ten krzyk, ten krzyk, ten krzyk z mych niemych ust
Za swój!!!

L

Lato z komarami

Tak niedługo miało przyjść
Potem długo miało być
Wyczekane, wymarzone, wyśpiewane
Kiedy nadszedł wreszcie ten
Wymarzony, pierwszy dzień
Nie wiedziałem jeszcze
Jaki będzie dalej
Dziesięć minut spóźnił się
Pociąg, który przywiózł mnie
A gdy namiot stanął
Wreszcie nad jeziorem
Zrozumiałem wtedy, że
Coś mnie gryzie, coś mnie je
Nie zważając na pogodę i na porę

Lato z komarami
Lato swędzące bez przerwy
Lato z komarami
Lato, komary i nerwy

Miał być spokój, miał być las
I my razem pierwszy raz
Na wakacjach pod namiotem
Całkiem sami
Pasmem szczęścia miały być
Nasze noce, nasze dni
Zagubione gdzieś pomiędzy jeziorami
No i witamina D, komarozol itd.
I sielanka wkrótce stała się koszmarem
I zwijałem namiot swój
Obok mnie komarów rój
Pobzykiwał turystyczne pieśni stare

Lato z ptakami odchodzi

Lato z ptakami odchodzi
Wiatr skręca liście w warkocze
Dywanem okrywa szlaki
Szkarłaty wiesza na zboczach
Przyobleka myśli w kolory
W liści złoto, buków purpurę
Palę w ogniu letnie wspomnienia
Idę wymachując kosturem

Idę w góry cieszyć się życiem
Oddać dłoniom halnego włosy
W szelest liści wsłuchać się pragnę
W odlatujących ptaków głosy

Słony pot czuję w ustach
Dzień spracowany ucieka
Anioł zapala gwiazdy
Oświetla drogę człowieka
Już niedługo rozpalę ogień
Na rozległej górskiej polanie
Już niedługo szałas przytulny
Wśród dostojnych buków powstanie

M

Majster Bieda

Skąd przychodził kto go znał,
Kto mu rękę podał kiedy
Nad rowem siadał wyjmował chleb
Serem przekładał i dzielił się z psem
Tyle wszystkiego co z sobą miał
Majster Bieda

D G
D G A
D A
fis h
A G fis e
A D G fis e A D


Czapkę z głowy ściągał gdy
Wiatr gałęzie chylił drzewom
Śmiał się do słońca i śpiewał do gwiazd
Drogę bez końca co przed nim szła
Znał jak pięć palców jak szeląg zły
Majster Bieda

Nikt nie pytał skąd się wziął
Gdy do ognia się przysiadał
Wtulał się w krąg ciepła jak w kożuch
Znużony drogą wędrowiec Boży
Zasypiał długo gapiąc się w noc
Majster Bieda


Aż nastąpił taki rok
Smutny rok tak widać trzeba
Nie przyszedł Bieda zieloną wiosną
Miejsce gdzie siadał zielskiem zarosło
I choć nie jeden wytężał wzrok
Choć lato pustym gościńcem przeszło
Z rudymi liśćmi jesieni schedą
Wiatrem niesiony popłynął w przeszłość
Wiatrem niesiony popłynął w przeszłość
Wiatrem niesiony popłynął w przeszłość
Majster Bieda


D G
D D7 G A
D A
fis h
A G
A G
A G
A G
A G
A G A
D G fis e A D

Michelle


Michelle, ma belle,
These are words
That go together well
My Michelle

h e Fis
H e
A
Gis0 Fis
Gis0 Fis


Michelle, ma belle
Sonst les mots
Qui vont tres bien ensemble
Tres bien ensemble


I love you, I love you, I love you
That's all I want to say
Until I find a way
I will say the only words I know
That you?ll understand


h
D7sus G
fis7 h
e h
h e Fis


Michelle?

I need you, I need you, I need you
I need to make you see
Oh, I do I?m hoping you will know
What I mean

Michelle?

I want you, I want you, I want you
I think you know by now
I?ll get to you somehow
Until I do I?m telling you
So you?ll understand

Michelle?

I will say the only words I know
That you?ll understand
My Michelle

h
e Fis
h Fis H

Misiu jeszcze raz

O misiu, misiu, skąd ja miałam wiedzieć że
Cos tutaj było nie tak?

a E C
d e

O misiu, czemu ja dałam opuścić mnie?
A teraz już Cię nie ma.


Pokaż misiu jak chcesz żeby było
Powiedz, muszę wiedzieć to w tej chwili
Och tak, bo


a E
C d
e


Samotność ma zabije mnie (więc ja)
Muszę wyznać, że wierzyć chcę (wciąż wierzyć chcę!)
Bez Ciebie oszaleć przyjdzie czas
Daj mi więc znak
Uderz misiu jeszcze raz!


a E
C d e
a E
c
d e


O misiu, misiu dla Ciebie chcę tylko żyć
Świat widzieć już przestałam
O piękny misiu, niczego nie odmówię Ci
Nie tak to planowałam


h Fis D
e Fis


Pokaż misiu jak chcesz żeby było
Powiedz, muszę wiedzieć to w tej chwili
Och tak, bo


h Fis
D e
fis


Samotność ma...


h Fis
D e fis


O piękny misiu, skąd ja miałam wiedzieć, że?
O misiu, czemu Ci dałam opuścić mnie?

Wyznać Ci chcę
Że samotność ma
Zabija dziś mnie
Czy nie wiesz, że wciąż wierzę w nas?
Że pojawisz się
I dasz mi znak
Uderz misiu jeszcze raz!

Modlitwa o wschodzie słońca

Każdy Twój wyrok przyjmę twardy,
Przed mocą Twoją się ukorzę.
Ale chroń mnie Panie od pogardy,
Przed nienawiścią strzeż mnie Boże.

D G D G
D A D A
D G D G
D A D A


Wszak Tyś jest Niezmierzone Dobro
Którego nie wyrażą, słowa
Więc mnie od nienawiści obroń
I od pogardy mnie zachowaj.

Co postanowisz niech się ziści.
Niechaj się wola Twoja stanie
Ale zbaw mnie, od nienawiści
Ocal mnie od pogardy, Panie.

Mury

On natchniony i młody był
Ich nie policzyłby nikt
On im dodawał pieśnią sił
Śpiewał, że blisko już świt
Świec tysiące palili mu
Znad głów unosił się dym
Śpiewał, że czas, by runął mur
Oni śpiewali wraz z nim

e H7 e
e H7
C H7 C
C H7 e
e H7 e
e H7
C H7 C
C H7 e


Wyrwij murom zęby krat
Zerwij kajdany, połam bat
A mury runą, runą, runą
I pogrzebią stary świat!
Bis


H7e
e H7 e
e a e
e H7 e


Wkrótce na pamięć znali pieśń
I sama melodia bez słów
Niosła ze sobą starą treść
Dreszcze na wskroś serc i dusz
Śpiewali więc, klaskali w rytm
Jak wystrzał poklask ich brzmiał
I ciążył łańcuch, zwlekał świt
On wciąż śpiewał i grał

Wyrwij murom...

Aż zobaczyli ilu ich
Poczuli siłę i czas,
I z pieśnią, że już blisko świt
Szli ulicami miast
Zwalali pomniki i rwali bruk
Ten z nami! Ten przeciw nam!
Kto sam, ten nasz największy wróg!
A śpiewak także był sam

Patrzył na równy tłumów marsz
Milczał wsłuchany w kroków huk
A mury rosły, rosły, rosły
Łańcuch kołysał się u nóg.

My Cyganie

My Cyganie, co pędzimy z wiatrem
My Cyganie znamy cały świat
My Cyganie wszystkim gramy
A śpiewamy sobie tak

Ore ore szabadabada amore
Hej amore szabadabada
O muriaty o szariaty
Hajda trojka na mienia

Kiedy tańczę, niebo tańczy ze mną
Kiedy gwiżdżę gwiżdże ze mną świat
Zamknę oczy, liście więdną
Kiedy milczę milczy cały świat

Gdy śpiewamy, śpiewa cała ziemia
Gdy śpiewamy słucha każdy las
Niechaj każdy z nami śpiewa
Niech rozbrzmiewa piosnka ta

Będzie prościej, będzie jaśniej
Całą radość dziś dajemy wam
Będzie prościej, będzie jaśniej
Gdy zaśpiewa każdy z was

N

Nadzieja

Może masz w głowie myśli bardziej szalone niż ja,
Może masz skrzydła, których by tobie pozazdrościł ptak,
Może masz serce, całe ze szlachetnego szkła,
Może masz kogoś, a może właśnie kogoś Ci brak.

D C2 G5 C2


Nie płacz, nie płacz, o nie...


C D C D


Może masz oczy, w których nie gościł dotąd strach,
Może masz w sobie niechęć do wojny i brudnych spraw,
Może masz litość, z może uczuć już w tobie brak,
Może masz wszystko, lecz nie masz tego co mam ja.


D C2 G5 C2


Nie ma nikt, takiej nadziei jak ja,
Nie ma nikt, takiej wiary w ludzi i cały ten świat,
Nie ma nikt tylu zmarnowanych lat,
Nie ma nikt, bo któż to wszystko mieć by chciał...


Tylko ja      /x2


G F C


Nie ma nikt...

Naprawdę nie dzieje się nic

Czy zdanie okrągłe wypowiesz
Czy księgę mądrą napiszesz
Będziesz zawsze miał w głowie
Tę samą pustkę i ciszę

Słowo to zimny powiew
Nagłego wiatru w przestworze
Może orzeźwi cię, ale donikąd
Dojść nie pomoże

Zwieść cię może ciągnący ulicami tłum
Wódka w parku wypita albo zachód słońca
Lecz pamiętaj naprawdę nie dzieje się nic
I nie stanie się nic aż do końca

Czy zdanie okrągłe wypowiesz
Czy księgę mądrą napiszesz
Będziesz zawsze miał w głowie
Tę samą pustkę i ciszę

Zaufaj tylko warg splotom
Bełkotom niezrozumiałym
Jest on w próżni zawisłej
Niedoskonałym

Nie dokazuj

Było kiedyś w pewnym mieście
Wielkie poruszenie
Wystawiano niesłychanie
Piękne przedstawienie
Wszyscy dobrze się bawili
Chociaż był wyjątek

C D e
C D e
C D e
C D e
a E
a D G


Młoda pani w pierwszym rzędzie
Wszystko miała za nic
Nawet to, ze śpiewak śpiewał
Tylko dal tej pani
I gdy rozum tracił dla niej
Śmiała się, klaskała.

W drugim akcie śpiewak śpiewał
Znacznie już rozważniej
Młoda pani była jednak
Ciągle niepoważna
Aż do chwili kiedy nagle
Nagle wśród pokazu padły słowa


Nie dokazuj mila, nie dokazuj
Przecież nie jest znowu z Ciebie taki cud
Nie od razu, mila nie od razu
Nie od razu stopisz serca mego lód


 G C G
 G C G
 a E a
 C a D


Innym razem zaproszony byłem na wernisaż
Na wystawę pozna nocą w głębokich piwnicach
Czy to były płótna mistrza Jana czy Kantego
Nie pamiętam
Były tam obrazy wielki płótna kolorowe
Z nieskromnymi kobietami szkice nastrojowe
Cale szczęście, ze natura martwa jednak były

Nie dokazuj...


Była tak ze inna chwila, której nie zapomnę
Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne
Przez dziewczynę z końca sali podobna do róży
Której taniec w sercu moim
Święty spokój zburzył


C D e
C D e
a E a D G
C D e
C D e


Wtedy zdarzył się niezwykły wypadek
Sam już nie wiem, jak to było
Trudno opowiadać
Jedno tylko dziś pamiętam
Jak jej zaśpiewałem


C D e


a E
a D G


Usta milczą, dusza śpiewa
Usta milczą, świat rozbrzmiewa
Lecz dziewczyna nie słyszała
Tańcem już zajęta
W tańcu komuś zaśpiewała
To, co tak pamiętam


Nie dokazuj miły, nie dokazuj
Przecież nie jest znowu z Ciebie taki cud
Nie od razu, miły nie od razu
Nie od razu stopisz serca mego lód


G C G
G C G
a E a
C a D


Nie dokazuj, mila nie dokazuj

Nie płacz Ewka

Nie płacz Ewka, bo tu miejsca brak
Na twe babskie łzy
Po ulicy miłość hula wiatr
Wśród rozbitych szyb
Patrz poeci śliczny prawdy sens
Roztrwonili w grach
W półlitrówkach pustych SOS
Wysyłają w świat

Żegnam was, już wiem
Nie załatwię wszystkich pilnych spraw
Idę sam, właśnie tam
Gdzie czekają mnie
Tam przyjaciół kilku mam od lat.
Dla nich zawsze śpiewam, dla nich gram
Jeszcze raz żegnam was
Nie spotkamy się

Proza życia to przyjaźni kat
Pęka cienka nić
Telewizor, meble, mały fiat
Oto marzeń szczyt
Hej prorocy z moich gniewnych lat
Obrastacie w tłuszcz
Już was w swoje szpony dopadł szmal
Zdrada płynie z ust

Niepewność

Gdy cię nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę,
nie tracę zmysłów, kiedy cię zobaczę.
jednakże, gdy cię długo nie oglądam,
czegoś mi braknie, kogoś widzieć żądam
i tęskniąc sobie zadaje pytanie,
czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie.

D G D G
D G D G
D
E
A A7
Fis7 h Fis7 h A


Daba, daba, daba, daba, daba,
Daba, daba, daba


D A D G D A


Cierpiałem nieraz, nie myślałem wcale,
abym przed tobą szedł wylewać żale.
idąc bez celu, nie pilnując drogi,
sam nie pojmuję, jak w twe zajdę progi
i wchodząc sobie zadaję pytanie
czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie.

Gdy z oczu znikniesz, nie mogę ni razu
w myśli twojego odnowić obrazu.
jednakże nieraz czuję mimo chęci,
że on jest zawsze blisko mej pamięci
i znowu sobie zadaję pytanie,
czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie.

Dla twego zdrowia życia bym nie skąpił
po twą spokojność do piekieł bym zstąpił.
Choć śmiały, żądzy nie ma w sercu mojem,
bym był dla ciebie zdrowiem i pokojem.
I znowu sobie zadaję pytanie,
czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie.

Nuta z Ponidzia

Polami, polami po miedzach, po miedzach
Po błocku skisłym w mgłę i wiatr
Nie za szybko, kroki drobiąc
Idzie wiosna, idzie nam
Idzie wiosna - idzie nam

e c D G
a7 D G
fis7 H7
e D G7+ D
e D h(H)
e C H

Rozłożyła wiosna spódnicę zieloną
Przykryła błota bury błam
Pachnie ziemia ciałem młodym
Póki wiosna, póki trwa
Póki wiosna - póki trwa

Rozpuściła wiosna warkocze kwieciste
Zbarwniały łąki niczym kram
Będzie odpust pod Wiślicą
Póki wiosna, póki trwa
Póki wiosna - póki trwa


Ponidzie wiosenne, Ponidzie leniwe
Prężysz się jak do słońca kot
Rozciągnięte na tych polach
Lichych lasach, pstrych łozinach 
Skałkach słońcem rozognionych
Nidą w łąkach roziskrzoną
Na Ponidziu wiosna trwa
Na Ponidziu wiosna trwa
Na Ponidziu


e C D G
a7 D G
fis7 H7
fis7 H7
fis7 H7
fis7 H7
e D C7+ D
e D G7+ D
e D C e

O

O, Ela

Byłaś naprawdę fajną dziewczyną
I było na razem naprawdę miło,
Lecz tamten to chłopak był bombowy,
Bo trafiał w dziesiątkę w strzelnicy sportowej.

C e
C7 a
d F
d F G


Gdy rękę trzymałem na twoim kolanie,
To miałem o tobie wysokie mniemanie,
Lecz kiedy z nim w bramie piłaś wino,
Coś we mnie drgnęło, coś się zmieniło.


O, Ela, straciłaś przyjaciela,
Musisz się wreszcie nauczyć,
Że miłości nie wolno odrzucić,
Że miłości nie wolno odrzucić.


 d G C a
 d G
 C a
 F G C


Pytałem, błagałem, ty nic nie mówiłaś,
Nie byłaś dla mnie już taka miła,
Patrzyłaś tylko z niewinną miną
I zrozumiałem, że coś się skończyło.

Aż wreszcie poszedłem po rozum do głowy,
Kupiłem na targu nóż sprężynowy,
Po tamtym zostało tylko wspomnienie,
Czarne lakierki, co jeszcze nie wiem.

O, Ela, straciłaś przyjaciela...

Obława

Skulony w jakiejś ciemnej jamie smaczniem sobie spał
I spały małe wilczki dwa - zupełnie ślepe jeszcze
Wtem stary wilk przewodnik, co życie dobrze znał
Łeb podniósł, warknął groźnie, że aż mną szarpnęły dreszcze
Poczułem nagle wokół siebie nienawistną woń
Woń, która tłumi wszelki spokój, zrywa wszystkie sny
Z daleka ktoś gdzieś krzyknął krótki rozkaz - goń!
I z czterech stron wypadły na nas cztery gończe psy!

a C G C
F E
a C G C
F E
a F E a
F E
a F E a
F E


Obława! Obława! Na młode wilki obława!
Na te dzikie, zapalczywe, w gęstym lesie wychowane!
Krąg śniegu wydeptany! W tym kręgu plama krwawa!
Ciała wilcze kłami gończych psów szarpane!


a F G C
F E
a F G C
F E a


Ten, który na mnie rzucił się, niewiele szczęścia miał
Bo wpadł prosto mi na kły i krew trysnęła z rany
Gdym teraz - ile w łapach sił - przed siebie prosto gnał
Ujrzałem małe wilczki dwa na strzępy rozszarpane!
Zginęły ślepe, ufne tak, puszyste kłębki dwa
Bezradne na tym świecie złym, nie wiedząc kto je zdławił
I zginie także stary wilk, choć życie dobrze zna
Bo z trzema na raz walczy psami i trzech ran na raz krwawi.

Obława! Obława! Na młode wilki...

Wypadłem na otwartą przestrzeń, pianę z pyska tocząc,
Lecz tutaj także ze wszech stron - zła mnie otacza woń!
A myśliwemu co mnie dojrzał już się śmieją oczy
O ręka pewna, niezawodna podnosi w górę broń!
Rzucam się w bok, na oślep gnam, aż ziemia spod łap tryska
I wtedy pada pierwszy strzał, co kark mi rozszarpuje
Wciąż pędzę słyszę jak on klnie i krew mi płynie z pyska
On strzela po raz drugi! Lecz teraz już pudłuje!

Obława! Obława! Na młode wilki...

Wyrwałem się z obławy tej, schowałem w jakiś las,
Lecz ile szczęścia miałem w tym to każdy chyba przyzna
Leżałem w śniegu, jak nieżywy długi, długi czas
Po strzale zaś na zawsze mi została krwawa blizna!
Lecz nie skończyła się obława i nie śpią gończe psy
I giną ciągle wilki młode na całym wielkim świecie
Nie dajcie z siebie zedrzeć skór! Brońcie się i wy!
O bracia wilcy! Brońcie się nim wszyscy wyginiecie!

Obława! Obława! Na młode wilki...

Obozowe tango

Obozowe tango śpiewam dla ciebie
Wiatr je niesie, las kołysze
Do snu dziewczę me
Śpij moja kochana
I na mnie nie czekaj
Może, gdy się obóz skończy
Znów spotkamy się

I choć nas dzieli
Może tysiące wiosek i mil
Nie zapomnimy
Razem spędzonych chwil
Tę leśną serenadę
Śpiewam dla ciebie
Obozowe tango, które
Znów połączy nas

Czy pamiętasz miła, jak przy ognisku
W ciemnym lesie, na polanie
Spotkaliśmy się
Las nam szumiał rzewnie
Byłaś tak blisko
Serca nasze żarem iskier
Połączyły się

 

Opadły mgły

Opadły mgły i miasto ze snu się budzi
Górą czmycha już noc
Ktoś tam cicho czeka, by ktoś powrócił
Do gwiazd jest bliżej niż krok
Pies się włóczy popod murami bezdomny
Niesie się tęsknota czyjaś
Na świata cztery strony

A ziemia toczy, toczy swój garb uroczy
Toczy, toczy się los
A ziemia toczy, toczy swój garb uroczy
Toczy, toczy się los

Ty co płaczesz, ażeby śmiać mógł się ktoś
Już dość, już dość, już dość
Odpędź czerne myśli, dość już twoich łez
Niech to wszystko przepadnie we mgle

Bo nowy dzień wstaje
Bo nowy dzień wstaje
Nowy dzień

Z dusznego snu już miasto się wynurza
Słońce wschodzi gdzieś tam
Tramwaj na przystanku zakwitł jak róża
Uchodzą cienie do bram
Ciągną swoje wózki dwókółki mleczarze
Nad dachami snują się sny
Podlotków pełne marzeń

 

Oprócz


Kiedy jestem sam
Przyjaciele są daleko, daleko ode mnie, ode mnie
Gdy mam wreszcie czas dla siebie

e e7 e6
e D
H* c D
H* e


Kiedy sobie wspominam
Dawne dobre czasy
Czuje się jakoś dziwnie
Dzisiaj noc jest czarniejsza


Oprócz błękitnego nieba
Nic mi dzisiaj nie potrzeba


C D e
C D e


Gdzie są wszystkie dziewczęta
Które kiedyś tak bardzo 
Tak bardzo kochałem, kochałem
Kto z przyjaciół pamięta
Ile razy dla nich przegrałem

W gardle zaschło mi
I butelka zupełnie już pusta
Nikt do drzwi dzisiaj nie zastuka

Oprócz błękitnego nieba
Nic mi dzisiaj nie potrzeba


Oprócz drogi szerokiej
Oprócz góry wysokiej


C D
e

Oprócz kawałka chleba
Oprócz błękitu nieba
Oprócz słońca złotego
Oprócz wiatru mocnego

Oprócz błękitnego nieba 
Nic mi dzisiaj nie potrzeba

P

Pacyfik

Kiedy szliśmy przez Pacyfik
(Hej, hej roluj go)
Zwiało nam z pokładu skrzynki
Pełne śledzia i sardynki
Taki był cholerny sztorm

Hej znowu zmyło coś
Zniknął w morzu jakiś gość
Hej policz, który tam
Jaki znowu zmyło kram

Kiedy szliśmy przez Pacyfik
Zwiało nam z pokładu skrzynki
Pełne śledzia i sardynki
Kosze krabów, beczkę sera
Kalesony oficera
Sieć jeżowców, jedną żabę
Kapitańską zmyło babę
Beczki rumu nam nie zwiało
Pół załogi ją trzymało
Taki był cholerny sztorm

Pan Kmicic

Wilcze zęby, oczy siwe,
Groźnie garść obuszkiem furczy,
Gniew w zawody z wichru zrywem,
Dzika radość, lot jaskółczy.
Czyn to, czyn - zapadła klamka,
Puścić kura po zaściankach.

a e a
H7 e
e a
H7 e
D G
a H7


Hej, kto szlachta za Kmicicem,
Hajda na Wołmontowicze!
Bis


e a
e H7 e


Przodkom kulę miedzy oczy,
Krótką rozkosz dać sikorkom,
Po łbie, kto się napatoczy,
Kijów sto chudopachołkom.
Potem picie do obłędu,
Studnia, śnieg - My z tobą, Jędruś!

Hej, kto szlachta za Kmicicem...

Zdrada, krzyż, na krzyż przysięga,
Tak krucyfiks cyrografem.
I oddala się Oleńka,
Żądzę się wychłoszcze batem!
Za to swoich siec czy obcych -
Jedna praca. Za mną chłopcy!

Hej, kto szlachta za Kmicicem...

Wreszcie lek na duszy blizny -
Polska suknem Radziwiłła,
Wróg prywaty, wróg ojczyzny,
Niespodzianka jakże miła!
Los, sumienie, panny stratę
Wynagrodzi spór z magnatem,

Hej, kto szlachta za Kmicicem...

Jasna Góra, czas pokuty,
Trup! Trup! - Kmicic strzela z łuku,
Klasztor płaszczem nieb zasnuty
W szwedzkich armat strasznym huku.
Jędrek się granatem bawi,
Ksiądz Kordecki błogosławi.

Hej, kto szlachta za Kmicicem...

Jest nagroda za cierpienie,
Kto się śmieli, ten korzysta.
Dawnych grzechów odpuszczenie -
Król Jędrkowi głowę ściska:
Masz Tatarów, w drogę ruszaj,
Raduj Boga rzezią w Prusach.

Hej, kto szlachta za Kmicicem...


Krzyż, ojczyzna, Bóg, prywata,
Warchoł w oczach zmienia skórę,
Wierny jest jak topór kata
I podobną ma naturę.
Więc za sprawną pewność ręki
Będzie ręka i Oleńki,
Łaska króla, dworek dzieci -
Szlachcic, co przykładem świeci...


 a e a
 H7 e
 e a
 H7 e
 D G
 a H7
 e a
 a H7

Pocztówka z Beskidu

Po Beskidzie błądzi jesień
Wypłakuje deszczu łzy
Na zgarbionych plecach niesie
Worek siwej mgły
Pastelowe cienie kładzie
Zdobiąc rozczochrany las
Nocą rwie w brzemiennym sadzie
Grona słodkich gwiazd
Złotych gwiazd

Jesienią góry są najszczersze
Żurawim kluczem otwierają drzwi
Jesienią smutne piszę wiersze
Smutne piosenki śpiewam ci

Po Beskidzie błądzą ludzie
Kare konie w chmurach rżą
Święci pańscy zamiast w niebie
Po kapliczkach śpią
Kowal w kuźni klepie biedę
Czarci wydeptują trakt
W pustej cerkwi co niedzielę
Rzewnie śpiewa wiatr
Pobożny wiatr

Przerwa w podróży

Przy piwie w karczmie w Limanowej
Zapatrzeni w siwe mgły jesienne
Czekaliśmy na autobusowe
Ostatnie lata połączenie
Bóg przez okno złoty talar rzucił
Słońce na obrusie
Od dziewczyny przy barze pożyczyłem uśmiech d
Oddam w autobusie

a H7
E a
F7 C
H7 E7
a d
G7 C
d
H7 E a


A po lesie wiatr, a po lesie wiatr
Rwie na strzępy pajęczyny nić
A po polu wiatr, a po polu wiatr
Rozsypuje kopce siana w pył
Do puszystych traw się tuli
Skrada się do pustych ptasich gniazd
Po strumieniach z wodą śpiewa
Lekkomyślny wiatr


a H7 E
a
H7 E
a A7
d
G7 C a
d
E a


Wpatrzeni w okno milczeliśmy wszyscy
Nikt nie przerwał nam czekania
Nawet gitary zacisnęły zęby
Wiedziały już: nie będzie grania
Oczy dziewczyny szeptały: ?zostań?
Czas się zatrzymał w Limanowej
Oddałem uśmiech, przewróciłem kufel
Na stole talar zgasł

R

Remedium

Światem zaczęła rządzić jesień
Topi go w żółci i czerwieni
A ja tak pragnę, czemu - nie wiem
Uciec pociągiem od jesieni

Uciec pociągiem od przyjaciół
Wrogów, rachunków, telefonów
Nie trzeba długo się namyślać
Wystarczy tylko wybiec z domu

Wsiąść do pociągu byle jakiego
Nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet
Ściskając w ręku kamyk zielony
Patrząc jak wszystko zostaje w tyle

W taką podróż chcę wyruszyć
Gdy podły nastrój i pogoda
Zostawić łóżko, ciebie, szafę
Niczego mi nie będzie szkoda

Zegary staną niepotrzebne
Pogubię wszystkie kalendarze
W taką podróż chcę wyruszyć
Tylko czy kiedyś się odważę

Wsiąść do pociągu byle jakiego
Nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet
Ściskając w ręku kamyk zielony
Patrzeć jak wszystko zostaje w tyle

Rublow

Po ziemi, co zawsze pod wodą lub śniegiem
Są drogi, po których nikt prawie nie chodzi,
Tam wariat się czasem przesunie po niebie
Do ludzi na łodzi wołając, że leci,
A oni chwytają go w sieci.

a a9 a a4 a
a a9 a a4 a (E)
E
E E4 E
a


Wśród pól i rozlewisk tam białe są miasta,
Gdzie końmi handlują, jedwabiem i siarką,
Nad targiem wyrasta przejrzysty monastyr,
Chorały i charkot, ikona i koń,
Wędzidło i złota dłoń.


a a9 a a4 a
a a9 a a4 a (E)
E
E E4 E
a


Na ścianach gospody łańcuchy i sierpy,
Wesołek po udach się klepie i śpiewa
O ludzie co żyje radością, choć cierpi
I ktoś się zaśmiewa, ktoś wódką go raczy,
Nim inny ktoś wezwie siepaczy.


 C
 d a
 d C
 d C d
 a C a


Z wyrwanym językiem niech skacze do woli,
Jak przygłup co słowa nie może wykrztusić,
Bo książę z krużganków o wzroku sokolim
Dziedziny strzec musi od ognia i zła,
By poczuł lud, że ktoś oń dba.

A książę - mecenas za sztuką przepada,
Więc ściany pałacu malować mi każe,
Czeladnik już farby i pędzle rozkłada,
A w drzwiach stoją straże i księcia brzmi głos:
Za pracę twą miecz albo trzos.

Architekt, co dla mnie budował ten pałac
Już nic piękniejszego nikomu nie wzniesie;
Gdy skończył, przygoda go brzydka spotkała -
Na zbirów się w lesie jak raz napatoczył,
A oni wykłuli mu oczy.

I zaśmiał się książę, aż sala zagrzmiała
I grzmiała, gdy odszedł podobny do pawia
I stałem przed ścianą co była tak biała,
Jak tego, co stawiał ją twarz oślepiona,
Od łez nim się stała czerwona.

Klęczałem pod bielą nad Pismem schylony,
Gdy przyszła ta dziewka niespełna rozumu,
Czytała ruchami rąk moje ikony
I śmiała się z tłumów, płakała nad Bogiem
I piekieł przerażał ją ogień.

I wstały płomienie ze wszystkich stron naraz,
Ku niebu podniosły się dymu kolumny,
W drzwiach koński pysk widzę i uśmiech Tatara,
Co księcia łbem dumnym za włosy potrząsa,
A księciu krew spływa po wąsach.

Dziewczyna w krzyk straszny, więc on w śmiech wesoły,
I szaty cerkiewne pod nogi jej ciska,
A ona je wdziewa, obraca się wkoło
I łza już jej wyschła, więc tańczy w podzięce
Przy siodle, przy głowie książęcej.

Kto walczył ten złotym pojony ukropem
Blach z kopuł cerkiewnych, z ksiąg ogniem topionych,
Zapada pomiędzy kopyta i stopy,
Ze wzrokiem wlepionym w zasnutą twarz Boga
I pyta, jak kochać ma wroga.

Znów ciała chowaliśmy do wspólnych dołów
Znów drogi krzyżowe bez krzyża i chusty,
Po burzy o zmroku nad rzeką popiołów
Pogańskie odpusty, śmiech krwi i ciał gra,
Płomyki się łączą po dwa.

Tej ziemi co żywym nie skąpi pogardy
Najlepsza jest glina do formy na dzwony,
W ich dźwięku tej ziemi ucieram dziś farbę
Do mojej ikony na suchej deszczułce
Jest miejsce na świat i na Stwórcę.

Przemokły jak drzewo stojące na deszczu,
Koń schyla się, woda po sierści mu spływa,
Zbutwiałe zielenie i złoto na desce,
Co płacze jak żywe - to Stwórcy korona,
Czekają nań koń i ikona.

S

Sen Katarzyny II

Na smyczy trzymam filozofów Europy
Podparłam armią marmurowe Piotra stropy
Mam psy, sokoły, konie, kocham łów szalenie
A wokół same zające i jelenie

G D G
G D e
C D G
C D e


Pałace stawiam głowy ścinam
Kiedy mi przyjdzie na to chęć
Mam biografów, portrecistów
I jeszcze jedno pragnę mieć...


Fis h
Fis G D
C D e
C D G


Stój Katarzyno! koronę carów
Sen taki jak ten może ci z głowy zdjąć


e H e H
e a C D G


Kobietą jestem ponad miarę swoich czasów
Nie bawią mnie umizgi bladych lowelasów
Ich miękkich palców dotyk budzi obrzydzenie
Już wolę łowić zające i jelenie

Ze wstydu potem ten i ów
Rzekł o mnie: niewyżyta Niemra
I pod batogiem nago biegł
Po śniegu dookoła Kremla

Stój Katarzyno...

Kochanka trzeba mi takiego jak imperium
Co by mnie brał tak, jak ja daję: całą pełnią
Co by i władcy i poddańca był wcieleniem
By mi zastąpił zające i jelenie

Co by rozumiał tak jak ja
Ten głupi dwór rozdanych ról
I pośród pochylonych głów
Dawał mi rozkosz albo ból

Stój Katarzyno! koronę carów
Sen taki jak ten może ci z głowy zdjąć
Gdyby się kiedyś kochanek taki znalazł...
Wiem, sama wiem! Kazałabym go ściąć!

Sing - Sing

Sing - Sing nazywają go
Bo ma w sobie coś takiego, samo zło
Nie hoduje zbóż, ma w kieszeni nóż
A ja nie wiem po co

Sing - Sing, pokochałam go
Popłynęłam jak za lordem aż na dno
Cały dzień by spał, nocą w karty grał
A ja nie wiem po co.

Czy ja nie jestem lepsza niż
Cała reszta pań, cały babski wyż
Gdy mnie widzisz, czemu wołasz SOS
Na mój widok SOS, SOS

Sing - Sing ma koleżków trzech
Takich spotkać na ulicy, to jest pech
Zbyt nerwowi są, grzeszą kiedy śpią
A ja nie wiem po co

Sing - Sing czasem prosi mnie
Bym schowała to czy tamto gdzieś na dnie
Wezmę grosz czy dwa on pretensję ma
A ja nie wiem o co

Sing - Sing nagle w oczach schudł
I wyczuwam w jego głosie jakiś chłód
Słabo w karty gra, może kogoś ma
A ja nie wiem po co

Sing - Sing skowroneczku mój
Gdzie się podział nienaganny urok twój
Co też ci się śni, o co chodzi ci
Powiedz, powiedz o co...

Śnisz mi się obco

Śnisz mi się obco. Dal bez tła
Wieczność się w chmurach błyska
Lecimy razem. Mgła i mgła
Bóg, ciemność i urwiska

e a
G C
e h
a7 G


Do mgły i mroku naglisz mnie
I szepczesz, zgrzana lotem
Toć ja się Tobie tylko śnię
Nie zapominaj o tym


C G
h e
C G
h


Nie zapominam. Mkniemy wraz
Do niewiadomej mety
O, jak ty trudno mi się śnisz
O, jawo moja, gdzie Ty!

Do mgły?

T

Tramwaj

Nie wiem czy w mojej samotności
Wystarczy miejsca dla twojej
Na rogatkach świata stoją chłopcy
Czyszczą zardzewiałe gwoździe

a C E
C G C E
a G C
a G a G


Radio nadaje sprzeczne komunikaty
W które głęboko wierzą
Czekając na znak
Długo wpatrują się w siebie


A ja bym chciał
Przy twych włosach zawiązać
Błękitną wstążkę rzeki
A ja bym chciał
By nam skrzydła odrosły
By nam skrzydła wyrosły jak kiedyś

 
C G C G C
 C G
 C G C G
 a G
 C G
 C G E


Nie wiem czy w mojej samotności
Wystarczy miejsca dla twojej
Kowale cudzego losu
Naprawiają śmierci złamana kosę

Anioły odleciały
Hen do ciepłych krajów
Bo tutaj nie za długo mróz
A w sercach to już

A ja bym chciał?

Nie wiem czy w mojej samotności
Wystarczy miejsca dla twojej
Chrystus w Domatówku
Piłby wodę albo denaturat

Ale on zapisał się do anarchistów
Podobno tam odnalazł siebie
Teraz gdy w nocy słyszę strzały
Myślę to pewnie on

Tutaj wódka jest Bogiem

Ten znak na mapie -
To - powiedzmy miasto
Dawno przeklęte
Przez trybunał świętych
Tu, ze sporyszem pieką
Gorzkie ciasto
By śnić inaczej
Swe codziennie lęki

 a
 E
 a d
 E a
 d g
 A d
 B E


Tutaj wódka jest Bogiem
A wiara nałogiem
Tutaj szatan umiera
W mordowni za rogiem
On ze smutku umiera
Bo zrozumiał teraz
To, ze Pan nigdy
Nie był mu wrogiem

 
a d
E a
C F
E
a d
E a
F E a


Sekretarz partii, która nie istnieje
Głosi na rynku nagły koniec świata
Lecz mimo wszystko nadal ma nadzieje
Na bratnia pomoc najbliższego lata

Upadły anioł chodzi ulicami
W tlenionych włosów tłustej aureoli
I głosem miękkim jak aksamit
Zawodzi pieśnią, o tym co tak boli

U

Uciekaj moje serce

Gdzieś w hotelowym korytarzu krótka chwila
Splecione ręce i na plaży oczu błysk
Wysłany w biegu krotki list
Stokrotka śniegu, dobra myśl
To wciąż za mało , moje serce, żeby żyć

a E a
G C
a
d
G C


Uciekaj skoro świt
Bo potem będzie wstyd
I nie wybaczy nikt
Chłodu ust twych


d
a
d
E a


Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda, że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć

Uciekaj skoro świt
Bo potem będzie wstyd
I nie wybaczy nikt
Chłodu ust, braku słów

Odloty nagłe i wstydliwe, niezabawne
Nic nie wiedzący, a zdradzony pies czy miś
Żałośnie chuda kwiatów kiść
I nowa złuda, nowa nić
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć

Uciekaj skoro świt
Bo potem będzie wstyd
I nie wybaczy nikt
Chłodu ust twych

Ukraina

Hej tam, znad Czarnej Wody
Siada na koń Kozak młody
Czule żegna się z dziewczyną
Jeszcze czulej z Ukrainą

Hej, hej, hej sokoły
Omijajcie góry, lasy, pola, doły
Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku
Mój stepowy skowroneczku

Wiele dziewcząt jest na świecie
Lecz najwięcej w Ukrainie
Tam me serce pozostało
Przy kochanej mej dziewczynie

Ona jedna mi została
Przepióreczka moja mała
A ja tutaj w obcej stronie
Dniem i nocą tęsknię do niej

Żal, żal za dziewczyną
Za zieloną Ukrainą
Żal, żal, serce płacze
Już jej więcej nie zobaczę

Wina, wina, wina dajcie
A jak umrę, pochowajcie
Na zielonej Ukrainie
Przy kochanej mej dziewczynie

W

W piwnicznej izbie

W piwnicznej izbie siedzę sam
Nad kuflem pełnym piwa,
Oczyma wodzę tu i ta
A głowa mi się kiwa.

Ja nie dbam o czerwony nos,
Ni o to, że wciąż tyję,
Ja biorę kufel w ręce swe
I piję, i piję, i piję (do dna).
Bis

C
G C
C
G C

G C
G C
C
G C


A gdyby ktoś mi wybór dał:
Dziewczynę, konia, trunek
I rzekł: wybieraj sobie sam,
Ja płacę za rachunek -

Na próżno dziewczę wdzięczy się
I koń wyciąga szyję,
Ja biorę kufel w ręce swe
I piję, i piję, i piję (do dna).

A gdy nadejdzie sądu czas
I stanę u stóp tronu,
Pokłonię ja się Panu w pas
I rzeknę bez pardonu:

Rozkoszy rajskich nie chcę znać,
Ni wiedzieć gdzie się kryją,
Lecz tam mnie Panie Boże wsadź,
Gdzie piją, i piją, i piją (do dna).

W siną dal

Adela już zakłada suknię cienką
Na wiosnę kwiatki rosną
I kwitnie miesiąc maj
Gdy spytasz ją, dla kogo ta sukienka
Dla kochasia, który odszedł w siną dal

W siną dal, w siną dal
Dla kochasia, który odszedł w siną dal

Czerwone ma podwiązki pod tą suknią
Na wiosnę kwiatki rosną
I kwitnie miesiąc maj
Gdy spytasz ją, dla kogo ta sukienka
Dla kochasia, który odszedł w siną dal

U drzwi, u drzwi jej tatuś czyści spluwę
Na wiosnę kwiatki rosną
I kwitnie miesiąc maj
Gdy spytasz ją, na czyją to jest zgubę
Na kochasia, który odszedł w siną dal

Nad łóżkiem ślub stwierdzony rejentalnie
Na wiosnę kwiatki rosną
I kwitnie miesiąc maj
Gdy spytasz ją, z kim żyjesz tak moralnie
Jasne że z kochasiem, który w siną dal

W siną dal, w siną dal
Jasne że z kochasiem, który w siną dal
W siną dal, w siną dal
Pomaszerował lewa prawa w siną dal

We wtorek po sezonie

Złotym kobiercem wymoszczone góry
Jesień w doliny przyszła dziś nad ranem
Buki czerwienią zabarwiły chmury
Z latem się złotym właśnie pożegnałem


C F C
e F d G
C F E a
F G C G


We wtorek w schronisku po sezonie
W doliny wczoraj zszedł ostatni gość 
Za oknem plucha, kubek parzy dłonie 
I tej herbaty i tych gór ma mam dość

C F G C
a D G
C F E a
F G C G


Szaruga niebo powoli zasnuwa,
Wiatr już gałęzie pootrząsał z liści
Pod wiatr, pod gore znowu sam zasuwam
Może w schronisku spotkam kogoś z bliskich

Ludzie tak wiele spraw musza załatwić
A czas sobie płynie wolno panta rhei
Do siebie tylko już nie umiem trafić
Kochać to więcej siebie dać czy mniej

Wiewiórka

Śmiech ze łzami pomieszany
Ileż w tobie niepokoju,
Znowu dziś na śnieg wybiegłaś,
Weź przynajmniej palto swoje

a e
G
a e
a e


Pyłem śnieżnym przyprószona
Natychmiast mi się wydałaś
Taka cicha i bezbronna
W wielkim świecie taka mała


C D e
C D e
C D e
C D e


Zobacz! Kończy się przedmieście,
Las wyrasta bezszelestnie,
W pstrych wiewiórek krzątaninie,
Palto, palto nałóż wreszcie


G D e
C D e
C D e
C D e


Kto to widział tak po śniegu,
W przedwieczornym mrozie biegać
W samym tylko cienkim swetrze
W samych lekkich pantofelkach


a e
a e
C D e
C D e


A już nogi ci się plączą
Włosy okrywają szronem
Pewnie jutro będziesz znowu
Znowu przeziębiona

Zobacz!...

Staniesz, oprzesz się o drzewo,
Sen nadejdzie nieproszony
A las woła: palto!

Zobacz!...

Wieża radości

Mieszkam w wysokiej wieży, otoczonej fosą,
Mam parasol, który chroni mnie przed nocą,
Oddycham głęboko, stawiam piedestały.
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały

a C F G


Ref:
Stawiam świat na głowie, do góry nogami,
Na odwrót i wspak bawię się słowami,
Na białym czarnym kreślę jakieś plany.
Jutro będę duży dzisiaj jestem mały.



e a
e a
e a
F G a


Mieszkam w wysokiej wieży ona mnie obroni,
Nie walczę już z nikim, nie walczę już o nic.
Palą się na stosie moje ideały,
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały.

Ref:

Wiosna

Wiosna - cieplejszy wieje wiatr
Wiosna - znów nam ubyło lat
Wiosna - wiosna wkoło,
Rozkwitły bzy

A G
A G
A D
E


Śpiewa skowronek nad nami
Drzewa strzeliły pąkami
Wszystko kwitnie wkoło,
I ja, i ty.


A G
A G
A D
E


Ktoś na niebie owce wypasa, hej!
Popatrz, zakwitł już twój parasol, hej!
Nawet w bramie pan Walenty, stróż
Puszcza wiosną pierwsze pęki już


A D E
A D E
A D A
A D E


Portret dziadzia rankiem wyszedł z ram
I na spacer poszedł sobie sam.
Nie przeszkadza tytuł, wiek i płeć
By zieloną wiosnę w głowie mieć

Z

Z nim będziesz szczęśliwsza

Zrozum to, co powiem,
Spróbuj to zrozumieć dobrze,
Jak życzenia najlepsze te urodzinowe
Albo noworoczne jeszcze lepsze może
O północy, gdy składane
Drżącym głosem, niekłamane.
Z nim będziesz szczęśliwsza,
Dużo szczęśliwsza będziesz z nim.
Ja cóż -
Włóczęga, niespokojny duch,
Ze mną można tylko
Pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko.
Jaka epoka, jaki wiek,
Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień
I jaka godzina
Kończy się,
A jaka zaczyna.

 e H7
 G D
 C G
 a H7
 C G
 H7
 C G
 a H7
 C
 G
 a
 D7
 e
 C G a
 G a C G
 a
 C
 e


Nie myśl, że nie kocham,
Lub, że tylko trochę.
Jak cię kocham, nie powiem, no bo nie wypowiem -
Tak ogromnie bardzo jeszcze więcej może.
I dlatego właśnie żegnaj,
Zrozum dobrze żegnaj,

Z nim będziesz szczęśliwsza,
Dużo szczęśliwsza będziesz z nim.
Ja cóż -
Włóczęga, niespokojny duch.
Ze mną można tylko
Pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko.
Jaka epoka, jaki wiek,
Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień
I jaka godzina
Kończy się a jaka zaczyna.


Ze mną można tylko
W dali zniknąć cicho.

 
a
C e

Zachwycenie

Gdy pewna młoda polonistka
Taka naiwna, schludna taka
Egzaltowana, świeża, czysta
Ze chciałoby się siąść i płakać

 G
 G D
 D
 D G


Wiec gdy ta polonistka właśnie
Małpując młodopolskie pozy
Wybiegnie o porannym czasie
Boso na łąki miedzy brzozy


 G
 G C
 C G
 D G


Poigra z pliszką i skowronkiem
Oraz z modliszką i z biedronką
Przywita się z wschodzącym słonkiem
Wołając: "Witaj jasne słonko"

Z róż i z powojów splecie wieńce
Pomacha rączką do motyla
Krasnym obleje się rumieńcem
Widząc jak pszczółka kwiat zapyla

Coś z Anny German gdy zanuci
Wyrecytuje coś z Asnyka
A potem bardzo się zasmuci
Nad żabką, którą bocian łyka

I chcąc zapłakać nad półtrupem
Bo drugie pól ten bocian urwał
Wlizie tę bosą nogą w kupę
I wyda okrzyk: "Ożesz k..."

Więc jeśli byłbym na tej łące
Naocznym świadkiem tego zgrzytu
Jak jestem facet niepijący
Pół litra wychlałbym z zachwytu

Zamiast

Ty panie tyle czasu masz
Mieszkanie w chmurach i błękicie
A ja na głowie mnóstwo spraw
I na to wszystko jedno życie
A skoro wszystko lepiej wiesz
Bo patrzysz na nas z lotu ptaka
To powiedz, czemu tak to jest,
Że czasem tylko siąść i płakać

a E
d E a E
a E
F E
a E
d E a E
a E
d E a
G

Ja się nie skarżę na swój los
Potulna jestem jak baranek
I tylko mam nadzieje, że
Już chyba wiesz,
Co robisz Panie

C d
G C
C d
F
E


Ile mam grzechów, któż to wie
A do liczenia nie mam głowy
Wszystkie darujesz mi i tak
Nie jesteś przecież drobiazgowy
Lecz czemu mnie do raju bram
Prowadzisz droga taka kreta
I czemu wciąż doświadczasz tak
Jak gdybyś chciał uczynić święta.

Nie chce się skarżyć na swój los
Nie proszę o więcej, niż dać możesz
I ciągle mam nadzieje, że
Że chyba wiesz, co robisz, Boże.

To życie minie jak zły sen
Jak tragifarsa, komediodramat
A gdy się zbudzę, westchnę cóż
To wszystko było chyba zamiast
Lecz póki co, w zamęcie trwam
Liczę na palcach lata szare
I tylko czasem przemknie myśl
Przecież nie jestem tu za karę.

Dziś czuje się jak mrówka, gdy
Czyjś but tratuje jej mrowisko
Czemu mi dałeś wiarę w cud
A potem odebrałeś wszystko
Nie chce się skarżyć na swój los
Choć wiem jak będzie jutro rano
Tyle powiedzieć chciałam Ci
Zamiast pacierza na dobranoc

Zamieszkamy pod wspólnym dachem

Zamieszkamy pod wspólnym dachem,
Przed obcymi zamkniemy drzwi,
Posadzimy przed domem kwiaty,
Których nocą nie zerwie nikt.

 A D E fis
 E H7 E
 A D E fis
 E H7 E


Nazbieramy suchego drzewa,
Żeby zimą nie było źle
Parę jabłek i trochę chleba
Co nam starcza na cały rok


Przeczekamy każdy los,
Kaprys zły,
Żeby potem żyć,
Normalnie żyć.


fis D
A
h
E7


Zamieszkacie pod wspólnym dachem,
Przed obcymi zamkniecie drzwi,
I posadzicie przed domem kwiaty,
Których nocą nie zerwie nikt.

Przygotujecie suchego drzewa,
Żeby zimą nie było źle,
Parę jabłek i trochę chleba,
Co wam starcza na cały wiek.

Zbroja

Dałeś mi Panie zbroję
Dawny kuł płatnerz ją
W wielu pogięta bojach
Wielu ochrzczone krwią
W wykutej dla giganta
Potykam się co krok
Bo jak sumienia szantaż
Uciska lewy bok

e D e
e D e
e D e
e D e
e G e
A H
G Fis F e
e D e


Lecz choć zaginął hełm i miecz
Dla ciała żadna z niej ostoja
To przecież w końcu ważna rzecz
Zbroja!


 D G D
 a G
 a H7 e a
 e H7 e A e


Magicznych na niej rytów
Dziś nie odczyta nikt
Ale wykuta z mitów
I wieczna jest jak mit
Do ciała mi przywarła
Przeszkadza żyć i spać
A tłum się cieszy z karła
Co chce giganta grać

Lecz choć zaginął hełm i miecz...

A taka w niej powaga
Dawno zaschniętej krwi
Że czuję jak wymaga
I każe rosnąć mi
Być może - nadaremnie
Lecz stanę w niej za stu
Zdejmij ją Panie ze mnie
Jeśli umrę podczas snu

Bo choć zaginął hełm i miecz...

Wrzasnęli hasło - wojna!
Zbudzili hufce hord
Zgwałcona noc spokojna
Ogląda pierwszy mord
Goreją świeże rany
Hańbiona płonie twarz
Lecz nam do obrony dany
Pamięci pancerz nasz

Więc choć za ciosem pada cios
I wróg posiłki śle w konwojach
Nas przed upadkiem chroni wciąż
Zbroja!

Wywlekli pudła z blachy
Natkali kul do luf
I straszą - sami w strachu
Strzelają do ciał i słów
Zabrońcie żyć wystrzałem
Niech zatryumfuje gwałt
Nad każdym wzejdzie ciałem
Pamięci żywej kształt

Choć słońce skrył bojowy gaz
I żołdak pławi się w rozbojach
Wciąż przed upadkiem chroni nas
Zbroja!

Wytresowali świnie
Kupili sobie psy
I w pustych słów świątyni
Stawiają ołtarz krwi
Zawodzi przed bałwanem
Półślepy kapłan - łgarz
I każdym nowym zdaniem
Hartuje pancerz nasz

Choć krwią zachłysnął się nasz czas
Choć myśli toną w paranojach
Jak zawsze chronić będzie nas
Zbroja!

Bis

Zbroja!

Zegar

Oddam zegar na zawsze, w dobre ręce.
Stary zegar, który po ojcu mam.
Zegar co bije w moim sercu,
Zegar co zęby przy mnie zjadł.

a G a G
a G a G
F G C a
F G a


Potraciłem, oddałem prawie wszystko.
Szafę i dwa krzesła wziął nocny stróż.
Szczęście, ze grabarz wziął łopatę,
Na pewno jej nie odda już.


Już mnie tutaj nic nie trzyma.
W każdej chwili mogę iść.
Jeszcze tylko zegar oddam ten,
Bo za ciężki by go nieść.

Bis


F G C a
F G C a
F G C a
F G


Oddam zegar w naprawdę dobre ręce.
Dobry zegar, co czasem rządzi sam.
Nie trzeba wcale go nakręcać,
Kto zechce całkiem darmo dam.

Podpaliłem rupiecie na poddaszu.
Poszedł banknot ostatni na ten cel.
Nic nie mam co by mnie trzymało.
Nic, tylko zegar oddam ten.

Już mnie tutaj nic nie trzyma...

Życie to nie teatr

Życie to jest teatr - mówisz ciągle, opowiadasz
Maski coraz inne, coraz mylne się nakłada
Wszystko to zabawa, wszystko to jest jedna gra
Przy otwartych i zamkniętych drzwiach.
To jest gra!

a E
E7 a
F C
G C
G


Życie to nie teatr ja ci na to odpowiadam
Życie to nie tylko kolorowa maskarada
Życie jest straszniejsze i piękniejsze jeszcze jest
Wszystko przy nim blednie, blednie nawet sama śmierć!


Ty i ja - teatry to są dwa: ty i ja.
Ty - Ty prawdziwej nie uronisz łzy
Ty najwyżej w górę wznosisz brwi
Nawet kiedy źle Ci jest to nie jest źle
Bo ty grasz...
Ja - Duszę na ramieniu ciągle mam
Cały zbudowany jestem z ran
Lecz kaleką nie ja jestem tylko

 
F G C G
C E7 a
C7 F
G C
G
C E7a
C7 F
Ty G C G


Dzisiaj bankiet u Artystów, Ty się tam wybierasz
Gości będzie dużo: nieodstępna tyraliera.
Flirt i alkohole, pewnie tańce będą też.
Drzwi otwarte zamkną potem się
No i cześć!

Wpadnę tam na chwilę zanim spuchnie atmosfera
Wódki dwie wypiję, potem cicho się pozbieram
Wyjdę na ulicę, przy fontannie zmoczę łeb.
Wyjdę na przestworza, przecudowny stworzę wiersz...

Ty i ja - teatry to są dwa: ty i ja.
Ty - Ty prawdziwej nie uronisz łzy
Ty najwyżej w górę wznosisz brwi
I niezaraźliwy wcale jest twój śmiech
Bo Ty grasz!
Ja - Duszę na ramieniu ciągle mam
Cały zbudowany jestem z ran
Lecz gdy śmieję się to w krąg się śmieje świat

2



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron