|
Stanął w ogniu nasz wielki dom Dym w korytarzu kręci sznury Jest głęboka, naprawdę czarna noc Z piwnic płonące uciekają szczury
|
|
Krzyczę przez okno, czoło w szybę wgniatam Haustem powietrza robię w żarze wyłom Ten co mnie słyszy ma mnie za wariata Woła co jeszcze świrze ci się śniła
|
|
Więc chwytam kraty rozgrzane do białości Twarz swoją w oknie widzę, twarz w przekleństwach A obok sąsiad patrzy z ciekawością Jak płonie na nim kaftan bezpieczeństwa
|
|
Lecz większość śpi nadal, prze sen się uśmiecha A kto się budzi nie wierzy w przebudzenie Krzyk w wytłumionych salach nie zna echa Na rusztach łóżek milczy przerażenie
Ci przywiązani w dymie materacy Przepowiadają życia swego słowa Nam pod nogami żarzą się posadzki Deszcz iskier z sufitu osiada na głowach
Dym co raz gęstszy, obcy ktoś się wdziera A my wciśnięci w najdalszy sali kąt - Tędy! ? wrzeszczy ? Niech was A my nie chcemy uciekać stąd!
A my nie chcemy uciekać stąd! Krzyczymy w szale wściekłości i pokory Stanął w ogniu nasz wielki dom! Dom dla psychicznie i nerwowo chorych
|
|
|
|
A wariatka jeszcze tańczy
|
Ale szum, ale tłum Czarna noc, biały rum Złote stosy pomarańczy. Dudni dom, dana da Jak zabawa to zaba... I wariatka dzisiaj tańczy
|
|
Kto tu wlazł ten tu pan Jeszcze łyk, jeszcze dzban I dzieciaków nikt nie niańczy Każdy ma na cos chęć Bo zabawa jest na piec I wariatka jeszcze tańczy
|
|
Szalona wiruje chusta Szalone wirują usta Ot kaczałka, wariatka, ech! Nie patrzy do lustra
|
|
Czerwona na niej sukienka Czerwona w sercu udręka Ot kaczałka, wariatka, ech! Przed lasem nie klęka.
Wódka już jeży włos Ej do bab, ej do kas Kto powiedział, ze wystarczy Jeden już nie chce żyć Na ostatek prosi pić I wariatka jeszcze tańczy
Taka babę na stos Na co jej durny los Dajcie chłopcy ten kagańczyk Warkocz jej plonie już Dookoła zloty kurz I wariatka jeszcze tańczy
|
|
|
|
|
Z wielu pieców się jadło chleb Bo od lat przyglądam się światu Nieraz rano zabolał łeb I mówili zmiana klimatu Czasem trafił się wielki raut Albo feta proletariatu Czasem podróż najlepszym z aut Częściej szare drogi powiatu
Ale to już było I nie wróci więcej I choć tyle się zdarzyło To do przodu wciąż wyrywa Głupie serce
Ale to już było Znikło gdzieś za nami Choć w papierach lat przybyło To naprawdę wciąż jesteśmy Tacy sami
|
|
|
|
|
Idzie anioł ścieżką krzywą pełen myśli złych, Nie pożyczył mu na piwo, nie pożyczył nikt. Słońce praży go od rana, wiatr gorący dmucha, Diabeł się z pragnienia słania w ten piekielny upał.
|
|
Piwa, nalejcie piwa, Dobrego piwa ze starej beczki (od barmana). Od piwa, głowa się kiwa, Od tego piwa ze starej beczki.
Idzie anioł wśród zieleni, dobrze mu się wiedzie, Pełno drobnych ma w kieszeni i przyjaciół wszędzie. Nagle przystanęli obaj na drodze pod śliwką, Zobaczyli, że im browar wyszedł naprzeciwko
Nie ma szczęścia na tym świecie ni sprawiedliwości, Anioł pije piwo trzecie, diabeł mu zazdrości. Pożycz dychę - mówi diabeł - Bóg ci wynagrodzi, My artyści w taki upał żyć musimy w zgodzie.
Na to anioł zatrzepotał skrzydeł pióropuszem I powiada - Dam ci dychę w zamian za twą duszę. Musiał diabeł duszę wściekłą aniołowi sprzedać I stworzyli sobie piekło z odrobiną nieba.
|
|
|
|
|
Mój dom murem podzielony, Podzielone murem strony, Po lewej stronie łazienka, Po prawej stronie kuchenka. /x2
|
|
Moje ciało murem podzielone, Dziesięć palców na lewą stronę, Drugie dziesięć na prawą stronę, Głowy równa część na każdą stronę.
Moja ulica murem podzielona, Świeci neonami prawa strona, Lewa strona cała wygaszona, Zza zasłony obserwuje obie strony.
Lewa strona nigdy się nie budzi, Prawa strona nigdy nie zasypia. x8
|
|
|
Babę zesłał Bóg Raz mu wyszedł taki cud Babę zesłał Bóg Coś innego przecież mógł Żeby dobrze zrobić wam Żeby dobrze zrobić wam Babę zesłał Pan
Bóg też chłopem jest Świadczy o tym jego gest Bóg też chłopem jest Tak jak Swing i Blues i Jazz Żeby z baby ciągle drwić Żeby z baby ciągle drwić Trzeba chłopem być
Bóg ci zesłał mnie Byś miał kogoś noc i dzień Bóg ci zesłał mnie Ty się z tego tylko ciesz Z woli nieba jestem tu Z woli nieba jestem tu Więc się do mnie módl
|
|
|
|
Ballada o dziewczynie, która piła gorące mleko
|
Są małe stacje wielkich kolei Nieznane jak obce imiona Małe stacje wielkich kolei Jakiś napis i lampa zielona Na takiej stacji dawno już temu Z daleka jadąc z daleka Widziałem dziewczynę w niebieskim szaliku Jak piła gorące mleko Teraz tamtędy nigdy nie jeżdżę I miasto moje daleko A myślę czasami o tamtej dziewczynie Jak piła gorące mleko I nieraz chciałbym, aby tu była Może to miałoby sens Jak ona śmiesznie to mleko piła Gapiąc się na mnie spod rzęs
|
D fis G D G D G A7 D fis G D G D A7 D G D G D G D A7 D A7 D G D G D A7 D
|
Mam swoje sprawy, inne podróże I nie tamtędy mi droga Lubię ulice wesołe i długie I kolorowe światła na rogach Może ma chłopca tamta dziewczyna Może wybrała się w świat Albo po prostu - ona jest głupia Jak jej siedemnaście lat Zresztą to przecież nie ma znaczenia Mieszkam naprawdę daleko A myślę czasami o tamtej dziewczynie Jak piła gorące mleko I nieraz chciałbym, żeby tu była Może to miałoby sens Jak ona śmiesznie to mleko piła Gapiąc się na mnie spod rzęs
|
|
|
|
Ballada o Świętym Mikołaju
|
W rozstrzelanej chacie rozpaliłem ogień, Z rozwalonych pieców pieśni wyniosłem węgle. Naciągnąłem na drzazgi gontów błękitną płachtę nieba. Będę malować od nowa wioskę w dolinie.
|
a G E a G a a G E F E7 a C d E a d E a G a
|
Święty Mikołaju - opowiedz jak to było, Jakie pieśni śpiewano ? Gdzie się pasły konie ?
Bis
|
|
A on nie chce gadać ze mną po polsku, Z wypalonych źrenic tylko deszcze płyną. Hej ślepcze! Nauczę swoje dziecko po łemkowsku Będziecie razem żebrać w malowanych wioskach.
|
|
|
|
|
A w Beskidzie rozzłocony buk A w Beskidzie rozzłocony buk Będę chodził bukowiną z dłutem w ręku By w dziewczęcych twarzach uśmiech rzeźbić Niech nie płaczą już Niech się cieszą po kapliczkach moich dróg
Beskidzie, malowany wiatrami dach Beskidzie, zapach miodu w bukowych pniach Tutaj wracam, gdy ruda jesień Na przełęczy swój tobół niesie Słucham bicia dzwonów w przedwieczorny czas
Beskidzie, malowany cerkiewny dom Beskidzie, tutaj słowa inaczej brzmią Kiedy krzyczę w jesienną ciszę Kiedy wiatrem szeleszczą liście Kiedy wolność się tuli w ciepło moich rąk Gdy jak źrebak się tuli do mych rąk
A w Beskidzie zamyślony czas A w Beskidzie zamyślony czas Będę chodził z nim poddaszem gór By zerwanych marzeń struny Przywiązywać niespokojnym dłoniom drzew Niech zagrają na rozstajach moich dróg
|
|
|
|
|
Chodzą ulicami ludzie Maj przechodzą lipiec grudzień Zagubieni wśród ulic bram Przemarznięte grzeją dłonie Dokądś pędzą za czymś gonią I budują wciąż domki z kart
|
G D e h C G D G D e h C G D
|
Płyną ludzie miastem szarzy Pozbawieni złudzeń marzeń Omijają wciąż główny nurt Kryją się w swych norach krecich I śnić nawet o karecie Co lśni złotem nie potrafią już
A tam w mech odziany kamień...
Żyją ludzie asfalt depczą Nikt nie krzyknie każdy szepcze Drzwi zamknięte zaklepany krąg Tylko czasem kropla z oczu Po policzku w dół się stoczy I to dziwne drżenie rąk
A tam w mech odziany kamień...
|
|
|
|
|
Będziesz zbierać kwiaty Będziesz się uśmiechać Będziesz liczyć gwiazdy Będziesz na mnie czekać
I ty, właśnie ty, będziesz moją damą I ty, tylko ty, będziesz moją panią
Będą ci grały skrzypce lipowe Będą śpiewały jarzębinowe Drzewa, liście, ptaki wszystkie
Będę z tobą tańczyć Bajki opowiadać Słońce z pomarańczy W twoje dłonie wkładać
Będą ci grały nocą sierpniową Wiatry strojone barwą słońca Będą śpiewały, śpiewały bez końca
Będziesz miała imię Jak wiosenna róża Będziesz miała miłość Jak jesienna burza
|
|
|
|
|
Tu w dolinach wstaje mgłą wilgotny dzień Szczyty ogniem płoną, stoki kryje cień. Mokre rosą trawy wypatrują dnia, Ciepła, które pierwszy słońca promień da.
|
e9 a D7 G H7 e9 a D7 G H7
|
Cicho potok gada, gwarzy pośród skał, O tym deszczu, co z góry trochę wody dał. Świerki zapatrzone w horyzontu kres Głowy pragną wysoko, jak najwyżej wznieść.
|
G C D7 G C D7 G C D7 G C D7 G
|
Tęczą kwiatów barwny połoniny łan Słońcem wypełniony jagodowy dzban. Pachnie świeżym sianem pokos pysznych traw, Owiec dzwoneczkami cisza niebu gra.
Serenadą świerszczy, kaskadami gwiazd Noc w zadumie kroczy mroku ścieląc płaszcz. Wielkim Wozem księżyc rusza na swój szlak, Pozłocistym sierpem gasi lampy dnia.
|
|
|
|
|
Kiedy nadejdzie czas, wabi nas ognia blask Na polanie, gdzie króluje zły Gwiezdny pył w ogniu tym, łzy wyciska nam dym Tańczą iskry z gwiazdami, a my
Śpiewamy wszyscy w ten radosny czas Śpiewamy razem, ilu jest tu nas Choć lata młode szybko płyną Wiemy że, nie starzejemy się
W lesie, gdzie licho śpi, ma przygoda swe drzwi Chodźmy tam, gdzie na skraju lasu lśnią Oczy sów, wilcze kły, rykiem powietrze drży Tylko gwiazdy przyjazne nam są
Dorzuć do ognia drew, w górę niech płynie śpiew Wiatr poniesie go w wilgotny świat Każdy z nas o tym wie, znowu spotkamy się A połączy nas bieszczadzki trakt
|
|
|
Piszesz mi w liście, że kiedy pada Kiedy nasturcje na deszczu mokną Siadasz przy stole, wyjmujesz farby I kolorowe otwierasz okno
Trawy i drzewa są takie szare Barwę popiołu przybrały nieba W ciszy tak smutno szepce zegarek O czasie, co mi go nie potrzeba
Więc chodź, pomaluj mi świat Na żółto i na niebiesko Niech na niebie stanie tęcza Malowana twoją kredką
Więc chodź, pomaluj mi życie Niech świat mój się zarumieni Niech mi zalśni w pełnym słońcu kolorami całej ziemi
Za siódmą górą, za siódmą rzeką Twoje sny zamieniasz na pejzaże Niebem się wlecze wyblakłe słońce Oświetla ludzkie, wyblakłe twarze
|
|
|
|
|
Ciągle pada. Asfalt ulic jest dziś śliski jak brzuch ryby, Mokre niebo się opuszcza coraz niżej Żeby przejrzeć się w zmarszczonej deszczem wodzie.
|
|
A ja? A ja chodzę, desperacko i na przekór wszystkim moknę. Patrzę w niebo, chwytam w usta deszczu krople, Patrzą na mnie rozpłaszczone twarze w oknie. To nic.
|
|
Ciągle pada. Ludzie biegną, bo się bardzo boją deszczu, Stoją w bramie ledwie się w tej bramie mieszcząc. Ludzie skaczą przez kałuże na swej drodze.
|
|
A ja? A ja chodzę, nie przejmując się ulewą ani śpiesząc Czując jak mi krople deszczu usta pieszczą Ze złożonym parasolem idę pieszo. O tak
|
|
Ciągle pada. Alejkami już strumienie wody płyną Jakaś para się okryła peleryną Przyglądając się jak mokną bzy w ogrodzie
A ja? A ja chodzę. W strugach wody, ale z czołem podniesionym Żadne siła mnie nie zmusza i nie goni. Idę niby zwiastun burzy z kwiatem w dłoni. O tak!
Ciągle pada. Nagle ogniem otworzyły się niebiosa. Potem zaczął deszcz ulewny siec z ukosa. Liście klonu się zatrzęsły w wielkiej trwodze
A ja? A ja chodzę i nie straszna mi wichura i ulewa Ani piorun, który trafił obok drzewa Słucham wiatru, który wciąż inaczej śpiewa
|
|
|
|
|
Gdybym miał gitarę To bym na niej grał Opowiedział bym o swej miłości Którą przeżyłem sam
A wszystko te czarne oczy Gdybym ja je miał Za te czarne cudne oczęta Serce duszę bym dał
Fajki ja nie palę Wódki nie piję Ale z żalu, żalu wielkiego Ledwie co żyję
Ludzie mówią głupiś Po coś ty ją brał Po coś to dziewczę czarne figlarne Mocno pokochał
|
|
|
|
Czarny blues o czwartej nad ranem
|
Czwarta nad ranem Może sen przyjdzie 2x Może mnie odwiedzisz
|
|
Czemu Cię nie ma na odległość ręki Czemu mówimy do siebie listami Gdy Ci to śpiewam u mnie pełnia lata Gdy to usłyszysz będzie środek zimy Czemu się budzę o czwartej nad ranem I włosy twoje próbuję ugłaskać Lecz nigdzie nie ma twoich włosów Jest tylko blada nocna lampka Łysa śpiewaczka
|
A E fis cis D A D E A E fis cis D A D E fis
|
Śpiewamy bluesa, bo czwarta nad ranem Tak cicho, żeby nie zbudzić sąsiadów Czajnik z gwizdkiem świruje na gazie Myślałby kto, że rodem z Manhattanu
Herbata czarna myśli rozjaśnia A list twój sam się czyta Że można go śpiewać Za oknem mruczą bluesa Topole z Krupniczej I jeszcze strażak wszedł na solo Ten z Mariackiej Wieży Jego trąbka jak księżyc Biegnie nad topolą Nigdzie się jej nie spieszy
Już piąta Może sen przyjdzie Może mnie odwiedzisz
|
|
Gdy mnie kochać przestaniesz
|
Gdy mnie kochać przestaniesz, to powiedz. Powiedz, kiedy mnie kochać przestaniesz. To się człowiek wypłacze jak człowiek, W białym łóżku nad ranem.
|
C F C d G F C G F C d G C F C
|
Nie przysyłaj mi listów ostatnich. Nie owijaj w bawełnę słów paru. Lepiej siądźmy do wspólnej kolacji Pod okapem wieczoru.
|
|
Na talerzu świecy blask Dymi waza pełna gwiazd A pod stołem kot się łasi Coś stuknęło na tarasie Może wiatr
|
G F C G F C e F C e F C G C F C
|
Piętro wyżej ćwiczą Liszta A zawiane towarzystwo Gdzieś pod bramą wykrzykuje, Stróż im tego nie daruje. Stróż artysta.
|
G F C G F C e F C d C G C F C
|
Posiedzimy tak sobie we dwoje. Pośród spraw, których nigdy nie było. Potem w starym, zacisznym pokoju. Znowu wyznasz mi miłość
Gdy mnie kochać przestaniesz bez racji Powiedz o tym od razu kochanie. Wtedy zjemy kolejną kolację Na wieczoru dywanie
|
|
|
|
|
Gonią wilki za owcami A chłopaki za babami A dziewczyny za zamęściem A złodzieje to za szczęściem
Gonią wilki za owcami!
|
|
Dobry Pan Bóg świat wystrugał Z drewieneczka najtwardszego Czy się udał, czy nie udał Nie pytajcie, nie wiem tego Gonią wilki za owcami! Gonią wilki za owcami!
|
C F B C F g D g g F D g g F D g
|
Zrobił Pan Bóg ziemi grudę I zimowe paki chude Zrobił mrówki z mrówczętami Odrę, Nysę z dopływami Gonią wilki....
|
|
Po dziewiątej jest godzinie Siedzi Pan Bóg na kominie Patrzy wkoło, myśli sobie Z czego ja tu szczęście zrobię Gonią wilki za owcami! Gonią wilki za owcami!
|
|
Zaczął Pan Bóg szczęście lepić Z lustereczka maluśkiego Jedno dostał tylko w sklepie Nie wystarczy dla każdego Gonią wilki za owcami!
Ten ma szczęście, kto ukradnie Bo za mało w świecie tego Czy to ładnie, czy nieładnie Spytaj lustereczka swego Gonią wilki za owcami! Gonią...
|
|
|
|
|
Dzień gaśnie w szarej mgle. Wiatr strąca krople z drzew. Sznur kormoranów w locie splątał się, Pożegnał ciepły dzień, Ostatni dzień w mazurskich stronach.
|
|
Zmierzch z jezior żagle zdjął, Mgieł porozpinał sto... Szmer tataraku jeszcze dobiegł nas. Już wracać czas.
|
|
Noc się przybrała w czerń... To smutny lata zmierzch. Już kormorany odleciały stąd, By szukać ciepłych stron. Powrócą wiosną nad jeziora.
Nikt nas nie żegna tu, Dziś tak tu pusto już... Mgły tylko ściga wśród sitowia wiatr. Już wracać czas.
|
|
|
Jadą wozy kolorowe taborami Jadą wozy kolorowe wieczorami Może z liści spadających im powróży Wiatr cygański - wierny kompan ich podróży Zanim ślady wasze mgłami pozasnuwa Opowiedzcie mi, Cyganie, jak tam u was jest
U nas wiele i niewiele, bo w sam raz U nas czerwień, u nas zieleń, cień i blask U nas błękit, u nas fiolet, u nas dole i niedole Ale zawsze kolorowo jest wśród nas U nas błękit, u nas fiolet, u nas dole i niedole Ale zawsze kolorowo jest wśród nas Na na na na na naj...
|
d A A d D7 g B C F A7 d A C d g A d
d g C F D7 g A d B g A d C F g A d g d E7 A d d g C B g7 A d
|
Jadą wozy kolorowe taborami Ej, Cyganie, tak bym chciała jechać z wami Będę sobie mieszkać kątem przy muzyce Będę słuchać opowieści starych skrzypiec Ciepłym wiatrem wam podszyję stare płótno Co mi dacie, żeby już nie było smutno mi ?
Damy wiele i niewiele, bo w sam raz Damy czerwień, damy zieleń, cień i blask Damy błękit, damy fiolet, damy dole i niedole Ale będzie kolorowo pośród nas...
No i pojechałam z nimi na kraj świata Wiatr warkocze mi rozpłatał i zaplatał I zbierałam dzikie trefle, leśne piki I bywałam gdzie rodziły się muzyki I odwiedzam z Cyganami chmurne kraje I kolory szarym ludziom darmo daję dziś
Weźcie wiele i niewiele, bo w sam raz Komu czerwień, komu zieleń, cień i blask Komu fiolet, komu błękit, komu echo tej piosenki Nim odjedzie z Cyganami w ciemny las
|
|
|
|
|
Jak po nocnym niebie sunące białe obłoki nad lasem. Jak na szyi wędrowca apaszka szamotana wiatrem. Jak wyciągnięte tam powyżej gwiaździste ramiona wasze, A tu są nasze, a tu są nasze. Jak suchy szloch w tę dżdżystą noc, Jak winny-li-niewinny sumienia wyrzut, Że się żyje, gdy umarło tylu, tylu, tylu. Jak suchy szloch w tę dżdżystą noc, Jak lizać rany celnie zadane, Jak lepić serce w proch potrzaskane. Jak suchy szloch w tę dżdżystą noc, Pudowy kamień, pudowy kamień, Ja na nim stanę, on na mnie stanie, On na mnie stanie, spod niego wstanę. Jak suchy szloch w tę dżdżystą noc, Jak złota kula nad wodami, Jak świt pod spuchniętymi powiekami. Jak zorze miłe, śliczne polany, Jak słońca pierś, Jak garb swój nieść, Jak do was siostry mgławicowe Ten zawodzący śpiew. Jak biec do końca, potem odpoczniesz, potem odpoczniesz, Cudne manowce, cudne manowce, cudne, cudne manowce.
|
|
|
|
|
Jak nowa rezydencja carów, służba swe obowiązki zna, Precz wypędzono stąd Tatarów, gdzie na świat wyrok zapaść ma. Okna już widzą, słyszą ściany, jak kaszle nad cygarem Lew, Jak skrzypi wózek popychany z kalekim Demokratą w tle. Lecz nikt nie widzi i nie słyszy, co robi Góral w krymską noc, Gdy gestem w wiernych towarzyszy wpaja swą legendarną moc.
Nie miejcie żalu do Stalina, nie on się za tym wszystkim krył, Przecież to nie jest jego wina, że Roosevelt w Jałcie nie miał sił. Gdy się triumwirat wspólnie brał za świata historyczne kształty, Wiadomo kto Cezara grał - i tak rozumieć trzeba Jałtę.
|
D G D A D D G D A D D G D G D D G D A D e fis h G D A D
e fis h G D A Dd C d C d d C d C d d C d C d C d C D A D
|
W resztce cygara mdłym ogniku pływała Lwa Albionu twarz Nie rozmawiajmy o Bałtyku, po co w Europie tyle państw; Polacy, chodzi tylko o to, żeby gdzieś w końcu mogli żyć. Z tą Polską zawsze są kłopoty, kaleka troszczy się i drży. Lecz uspokaja ich gospodarz, pożółkły dłonią gładząc wąs, Mój kraj pomocną dłoń im poda, niech potem rządzą się jak chcą.
Nie miejcie żalu do Churchilla, nie on wszak za tym wszystkim stał, Wszak po to tylko był triumwirat, by Stalin dostał to co chciał. Komu zależy na pokoju, ten zawsze cofnie się przed gwałtem, Wygra ten co się nie boi wojen - i tak rozumieć trzeba Jałtę.
Ściana pałacu słuch napina, gdy do Kaleki mówi Lew, Ja wierzę w szczerość słów Stalina, dba chyba o radziecką krew. I potakuje mu Kaleka, niezłomny demokracji stróż, Stalin to ktoś na miarę wieku, oto mąż stanu, oto wódz! Bo sojusz wielki to nie zmowa, to przyszłość świata, wolność, ład, Przy nim i słaby się uchowa i swoją część odbierze... strat!
Nie miejcie żalu do Roosevelta, pomyślcie ile musiał znieść, Fajka, dym cygar i butelka, Churchill, co miał sojusze gdzieś! Wszakże radziły trzy imperia, nad granicami, co zatarte, W szczegółach zaś już siedział Beria - i tak rozumieć trzeba Jałtę.
Więc delegacje odleciały, ucichł na Krymie carski gród, Gdy na zachodzie działa grzmiały, transporty ludzi szły na wschód. Świat wolny święcił potem tryumf, opustoszały nagle fronty, W kwiatach już prezydenta grób, a tam transporty i transporty. Czerwony świt się z nocy budzi, z woli wyborców odszedł Churchill, A tam transporty, żywych ludzi, a tam obozy długiej śmierci.
Nie miejcie więc do Trójcy żalu, wyrok historii za nią stał, Opracowany w każdym calu, każdy z nich chronił, co już miał. Mógł mylić się, zwiedziony chwilą, nie był Polakiem, ani Bałtem; Tylko ofiary się nie mylą - i tak rozumieć trzeba Jałtę! Tylko ofiary się nie mylą - i tak rozumieć trzeba Jałtę!
|
|
|
|
|
Jedyne co mam, to złudzenia, Że mogę mieć własne pragnienia Jedyne co mam, to złudzenia, Że mogę je mieć
Miałem serce na własność Ktoś zabrał nam prywatność Co mam zrobić bez siebie, jak żyć, Bez siebie jak żyć?
|
|
Miałem słowa własne Ktoś stwierdził, że zbyt ciasne, Co mam zrobić bez słów, jak żyć. Bez słów jak żyć?
Miałam serca dla wszystkich Ktoś klucz do niego obmyślił, Co mam zrobić bez serca, jak żyć
|
|
|
|
|
Nic nie mam Zdmuchnęła mnie ta jesień całkiem Nawet nie wiem Jak tam sprawy za lasem Rano wstaję, poemat chwalę Biorę się za słowa, jak za chleb
Rzeczywiście tak jak księżyc Ludzie znają mnie tylko z jednej Jesiennej strony
|
e F e e F e G fis h A e C H7 e
|
Nic nie mam Tylko z daszkiem nieba zamyślony kaszkiet Nie zważam Na mody byle jakie Piszę wyłącznie, piszę wyłącznie Uczuć starym drapakiem
|
|
|
|
|
Z brzękiem ostróg wjechałem do miasta, Pod wieczór było, czas złotych liści nastał. W kieszeni worek srebra, czas do domu, Wtem za plecami woła głos:
Usiądź razem ze mną, spróbuj mego wina, Z czereśni, wiśni, resztek lata, Choć jesień się zaczyna. Tyle tej jesieni jeszcze jest przed nami, Zdążysz wrócić do domu, Nim noc zawita nad drogami, hej!
|
e D e D e D e D e D e D e D G a G D e D C e D e D
e G D G a G D C e G D G a G D C e D e D
|
Słonce stało w zenicie, bił południowy żar, A w gardle kurz przebytych dróg. Co tam spocznę chwilę, przecież nie zaszkodzi, Do przejścia nie daleką jeszcze drogę mam (a ona kusi).
Zbudziłem się w czerwieni zachodu, Pod starą karczmą, co rynek zamyka. Zabrała moje srebro, duszę i ostrogi, Zostało pragnienie i tępy głowy ból (i pamięć jej słów).
|
|
|
|
|
Raz staruszek, spacerując w lesie, Ujrzał listek przywiędły i blady I pomyślał: - Znowu idzie jesień, Jesień idzie, nie ma na to rady!
I podreptał do chaty po dróżce, I oznajmił, stanąwszy przed chatą Swojej żonie, tak samo staruszce - Jesień idzie, nie ma rady na to!
|
e A7 e A7 e A7 H7 e A7 e C H7 e A7
C D G e C D G e C D G e C H7 e A7 e H7
|
A staruszka zmartwiła się szczerze, Zamachała rękami obiema: - Musisz zacząć chodzić w pulowerze. Jesień idzie, rady na to nie ma!
Może zrobić się chłodno już jutro Lub pojutrze, a może za tydzień? Trzeba będzie wyjąć z kufra futro, Nie ma rady, jesień, jesień idzie!
A był sierpień. Pogoda prześliczna. Wszystko w złocie trwało i w zieleni. Prócz staruszków nikt chyba nie myślał O mającej nastąpić jesieni.
Ale cóż, oni żyli najdłużej, Mieli swoje staruszkowe zasady I wiedzieli, że wcześniej czy później - Jesień przyjdzie. Nie ma na to rady.
|
|
|
|
|
Jolka, Jolka pamiętasz lato ze snu Gdy pisałaś: tak mi źle Urwij się choćby zaraz, coś ze mną zrób Nie zostawiaj mnie samej, no nie
Żebrząc wciąż o benzynę, gnałem przez noc Silnik rzęził ostatkiem sił Aby być znowu w tobie, śmiać się i kląć Wszystko było tak proste w te dni
Dziecko spało za ścianą czujne jak ptak Niechaj Bóg wyprostuje mu sny Powiedziałaś, że nigdy, że nigdy aż tak Słodkie były jak krew twoje łzy
Emigrowałem z objęć twych nad ranem Dzień mnie wyganiał, nocą znów wracałem Dane nam było słońca zaćmienie Następne będzie może za sto lat
Plażą szły zakonnice, a słońce w dół Wciąż spadało, nie mogąc spaść Mąż tam w świecie za funtem odkładał funt Na toyotę przepiękną aż strach
Mąż twój wielbił porządek i pełne szkło Narzeczoną miał kiedyś jak sen Z autobusem Arabów zdradziła go Nigdy nie był już sobą, o nie
W wielkiej żyliśmy wannie i rzadko tak Wypełzaliśmy na suchy ląd Czarodziejka gorzałka tańczyła w nas Meta była o dwa kroki stąd
Nie wiem ciągle dlaczego zaczęło się tak Czemu zgasło też nie wie nikt Są wciąż różne koło mnie, nie budzę się sam Ale nic nie jest proste w te dni
|
|
Kap, kap - bardzo smutna piosenka retro
|
Lato było jakieś szare I słowikom brakło tchu Smutnych wierszy parę Ktoś napisał znów
Smutnych wierszy nigdy dosyć I zranionych ciężko serc Nieprzespanych nocy Które trawi lęk
Kap, kap, płyną łzy W łez kałużach ja i ty Wypłakane oczy I przekwitłe bzy
Płacze z nami deszcz I fontanna szlocha też Trochę zadziwiona Skąd ma tyle łez
Nad dachami muza leci Muza czyli weny znak Czemuż wam poeci Miodu w sercach brak
Muza ma sukienkę krótką Muza skrzydła ma u rąk Lecz wam ciągle smutno A mnie boli ząb
|
|
|
|
|
W karczmie z widokiem na Golgotę Możesz się dzisiaj napić z łotrem Leje się wino krwawe, złote Pyski i stoły świecą mokre Ten ścisk to zysk dla gospodarza Po mieście wieść się szerzy chyża Że można spotkać tu zbrodniarza Co właśnie wyłgał się od krzyża
|
|
Żyjemy! Dobra nasza! Co z życia chcesz - za życia bierz! Pijmy za Barabasza! Barabasz pije też
|
|
Pije, lecz mowy nie odzyskał Jeszcze nie pojął, że ocalał Dłoń, która kubek wina ściska Jakby ściskała łeb bratnala Stopy pod stołem plącze w tańcu Szaleńca, co o drogę pyta Każda z nich stopą jest skazańca A wolna, żywa, nieprzebita
Piją mieszczanie i żebracy Żołdacy odstawili włócznie I piją też po ciężkiej pracy Bawi się całe miasto hucznie Namiestnik dał dowody łaski Bez łaski czymże byłby żywot Toasty, śpiewy i oklaski Jest na tym świecie sprawiedliwość!
Ryknął Barabasz śmiechem wreszcie Ręce szeroko rozkrzyżował I poszła nowa wieść po mieście Żyje! Żartuje! Bestia zdrowa! Słychać w pałacu, co się święci Próżno się Piłat usnąć stara Bezładnie tańczą mu w pamięci Słowa: polityka, tłum i wiara
W karczmie z widokiem na Golgotę Blask świtu po skorupach skacze Gospodarz przegnał precz hołotę I liczy zysk, Barabasz płacze
Żyjemy! Dobra nasza! Co z życia chcesz - za życia bierz! Pijmy za Barabasza! Barabasz człowiek też
|
|
|
|
|
Niedobrze się robi ptaszkom, odbija się myszce Mamusia karmi dziecko kaszką łyżeczka po łyżce. Karmi, nuci coś radośnie: ?Jedz, jedz ty łobuzie?? Kaszka dziecku w buzi rośnie i wydyma buzię
Ma już kaszki pełen brzuszek i płucka i nereczki, Kaszka sączy mu się z uszek i rozpycha majteczki
Słyszy dziecię matki piosnkę i myśli figlarnie: ?Jak cię dorwę, gdy dorosnę, to też cię nakarmię?? Zaśmiało się miłe dziecię na myśl o igraszkach. Mamusia na to: ?A więc przecie smakuje ci kaszka
Dam ci jeszcze, żebyś przytył i miał pulchne policzki Dziecko żuje myśląc przy tym: ? Ach dajcie mi nożyczki?
Wtem huknęło coś jak mina - gówniarz zwymiotował ?Porzygała się dziecina - zaczniemy od nowa?
Kot z rozpaczy skoczył w wannę a pies wściekł się na dworze Po coś stworzył kaszkę manną, o przesympatyczny Boże?!
|
|
|
|
Kiedy mnie już mnie nie będzie
|
Siądź z tamtym mężczyzną twarzą w twarz Kiedy mnie już nie będzie Spalcie w kominie moje buty i płaszcz Zróbcie sobie miejsce
|
|
A mnie oszukuj mile Uśmiechem, słowem, gestem /2x Dopóki jestem, dopóki jestem.
|
|
Dziel z tamtym mężczyzną chleb na pól Kiedy mnie już nie będzie Kupcie firanki, jakąś lampę i stół Zróbcie sobie miejsce
A mnie zabawiaj smutnie Uśmiechem, słowem, gestem /2x Dopóki jestem, dopóki jestem
|
|
Płyn z tamtym mężczyzna w gore rzek Kiedy mnie już nie będzie Znajdźcie polanę, smukłą sosnę i brzeg Zróbcie sobie miejsce
|
|
A mnie wspominaj wdzięcznie Ze mało tak się śniłem A przecież byłem, a przecież byłem
|
|
|
|
Kim właściwie była ta piękna pani co dzisiejszej nocy w mojej samotni mnie odwiedziła? (Madame)
|
Nikt nie zna ścieżek gwiazd; Wybrańcem kto wśród nas? Zapukał ktoś... To do mnie gość?!
|
|
Włóczyłem się jak cień Czekałem na ten dzień; Już stoisz w drzwiach... Jak dziwny ptak.
|
|
Więc bardzo proszę wejdź, Tu siadaj, rozgość się I zdradź mi kim tyś jest, Madame? Albo nie zdradzaj mi, Lepiej nie mówmy nic. Lepiej nie mówmy nic.
|
|
Nieśmiało sunie brzask, Zatrzymać chciałbym czas. Inaczej jest... Czas musi biec. Gdzieś w dali zapiał kur, Niemodny wdziewasz strój, Już stoisz w drzwiach... Jak dziwny ptak.
Więc jednak musisz pójść, Posyłasz mi przez próg Ulotny uśmiech swój, Madame. Lecz będę czekać przyjdź! Gdy tylko zechcesz przyjdź! Będziemy razem żyć!
|
|
Ja będę czekać, przyjdź! Gdy tylko zechcesz przyjdź! Będziemy razem żyć!
|
|
|
|
|
Mówiono o nim: King w mieście Świętej Wieży, Pamiętam z podstawówki, jak całował się z papieżem, Przejeżdżał też sekretarz, gdy przecinano wstęgę, Kingi poszedł na wagary, pomarzyć o czymś innym.
|
|
Był zawsze trochę z boku, na bakier trochę był, W szkole nikt nie wiedział, czym King naprawdę żył.
|
|
To było trochę później już miał przyjaciółkę Ewę, Mieszkali więc bez ślubu i klepali słodką biedę, Dawali czasem czadu, bo lubili lekkie dragi, Znajomych było wielu wieczory i poranki.
Uważaj na sąsiadów swych, bo lubią dawać cynk, Ty wiesz kto rządzi w mieście tu - biskup z komisarzem, King.
Tak mówił mu przyjaciel, długi, chudy Olo, Kiedy wyszli na ulicę zapalić splifa z colą, Mam dosyć tego miasta, czerwono-czarnej mafii, Czy mnie rozumiesz Olo, czy wiesz co mnie trapi?
Tymczasem blada Ewa wytłumaczyć pragnie wszystko, Bo komisarz wszedł przez okno, a z pod łóżka wylazł biskup.
Co masz w kieszeni King? - komisarz spytał w drzwiach - Wy palicie wciąż to świństwo? Mieliśmy wiele skarg. A biskup łypie z boku, to na Kinga, to na Ewę - Wy żyjecie tu bezbożnie, myślicie, że nic nie wiem?
Za posiadanie zielska ty dostaniesz dziesięć latek, Za nielegalny związek z nią - następnych parę kratek.
Dziś Kingi siedzi w celi i wspomina dawne dni, Napisał do papieża bardzo długi list, Świąteczną wysłał kartkę do samego prezydenta, Lecz nikt o nim nie mówi, nikt o nim nie pamięta.
Był zawsze trochę z boku, na bakier trochę był, Właściwie nikt nie wiedział, czym King naprawdę żył.
|
|
|
|
|
Nie szukaj drogi, znajdziesz ją w sercu - smutna jest knajpa byłych morderców. Niech cię nie trwożą, gdy do niej wkroczysz, płonące w mroku morderców oczy.
|
|
Nieważny groźny grymas na gębie, mordercy mają serca gołębie, band, armii, gangów i czarnych sotni wczoraj rycerze - dziś bezrobotni.
|
|
Czasem twarz obca mignie i znika - zaraz się dzwignie ktoś od stolika. Wróci nazajutrz z miną nijaką, bluźnie na życie, postawi flakon.
Każdy do niego zaraz się tłoczy, w krąg nad szklankami błyskają oczy; i zaraz każdy lepiej się czuje - jeszcze morderców ktoś potrzebuje.
Może nareszcie, któregoś ranka, znowu się zacznie wielka kocanka i wrócą chwile godne zazdrości - znów będą płacić za przyjemności!
Znów w dłoni, zamiast płaskiej butelki, znany kształt kolby od parabelki, a w końcu palca wibruje skrycie jak łaskotanie: tu śmierć, tu życie.
Wracajcie słodkie chwały godziny, sławne gonitwy i strzelaniny, tak tylko można znowu być młodym - zabić i z dumą czekać nagrody.
W knajpie morderców gryziemy palce, żądze nas dręczą i sny o walce, ale któż dzisiaj mordercom ufa, więc srebrne kule śpią w czarnych lufach.
Zmazując barwy lasom i polom mknie balon nocy z knajpy gondolą. Kiedyś tak jasno, a dziś tak ciemno. Wroga! Nie wiedzę wroga przede mną.
Rwie łeb od tortur alkoholowych, lecz wśród porcelan i rur niklowych człowiek się znowu czuje półbogiem, bo oto stoi twarzą w twarz z wrogiem.
Kula jak srebrna żmija wyskoczy, w lustrze nad kranem zagasną oczy, czoła morderców skry potu zroszą, gdy milcząc ciało za drzwi wynoszą.
|
|
|
|
|
|
|
Kiedy patrzę hen za siebie W tamte lata, co minęły Kiedy myślę, co przegrałem A co diabli wzięli Co straciłem z własnej woli A co przeciw sobie Co wyliczę, to wyliczę Ale zawsze wtedy powiem Że najbardziej mi żal
Kolorowych jarmarków, blaszanych zegarków Pierzastych kogucików, baloników na druciku Motyli drewnianych, koników bujanych Cukrowej waty i z piernika chaty
Tyle spraw już mam za sobą Coraz bliżej jesień płowa Już tak wiele przeszło obok Już jest co żałować Małym rzeczom zostaniemy W pamiętaniu wierni Zamiast serca noszę chyba Odpustowy piernik Bo najbardziej mi żal
|
|
|
|
Kołysanka dla nieznajomej
|
Gdy nie bawi cię już, świat zabawek mechanicznych. Kiedy dręczy cię głód, niefizyczny. Zamiast słuchać bzdur Głupich telefonicznych wróżek zza siedmiu mórz. Spytaj siebie czego pragniesz Dlaczego kłamiesz, że miałaś wszystko.
|
C a F G C a F G C a e F C F F G a F G
|
Gdy udając, że śpisz, w głowie tropisz bajki z gazet. Kiedy nie chcesz już śnić cudzych marzeń. Bosa do mnie przyjdź I od progu bezwstydnie powiedz mi czego chcesz Słuchaj jak dwa serca biją Co ludzie myślą to nieistotne
|
|
Kochaj mnie, /x2 Kochaj mnie nieprzytomnie, Jak zapalniczka płomień, jak sucha studnia wodę. Kochaj mnie namiętnie tak, jakby świat się skończyć miał.
|
C G7 a7 G C C G7 a7 e F G F G a F G C
|
Swoje miejsce znajdź I nie pytaj czy taki układ ma jakiś sens. Słuchaj co twe ciało mówi W miłosnej studni już nie utoniesz.
|
|
Kochaj mnie, /x2 Kochaj mnie nieprzytomnie Jak zapalniczka płomień, jak sucha studnia wodę. Kochaj mnie, /x2 Kochaj mnie nieprzytomnie Jak księżyc w oknie śmiej się i płacz. Na linie nad przepaścią tańcz. Aż w jedną krótką chwilę, pojmiesz po co żyjesz...
|
C G7 a7 G C C G7 a7 e F G C G7 a7 G C C G7 a7 e F G a F G a F G
|
|
|
|
Chorałem dzwonków dzień rozkwita Jeszcze od rosy rzęsy mokre We mgle turkoce pierwsza bryka Słońce wyrusza na włóczęgę Drogą pylistą, drogą polną Jak kolorowa panny krajka Słońce się wznosi nad stodołę Będzie tańczyć walca
A ja mam swoją gitarę Spodnie wytarte i buty stare /2x Wiatry niosą mnie
Zmoknięte świerszcze stroją skrzypce Żuraw się wsparł o cembrowinę Wiele nanosi wody jeszcze Wielu się ludzi z niej napiję Drogą pylistą, drogą polną Jak kolorowa panny krajka Słońce się wznosi nad stodołę Będzie tańczyć walca
A ja mam swoją gitarę Spodnie wytarte i buty stare /2x Wiatry niosą mnie
|
|
|
|
|
Nie ogryźli kości, nie dopili wina Resztek jedzenia szuka pies pod stołem Na dębowym blacie obrana cytryna I suche pestki czereśni dookoła Odeszli z damami o zatłuszczonych wargach Do łożnic szerokich za ciężkie zasłony Gdzie biały pudel kraj krynoliny targa Przez panią w rumieńcach za fotel rzuconej
|
D C D D C D D G D G D h G A D G D G D h G A D e A D e A D G D G D h G A D
|
A w stolicy koronacja się zaczyna I król światowy pokazuje szyk Ale z obecnych nie wie jeszcze nikt Że na tortach dał napis "Wiwat Katarzyna"
|
|
Ksiąg nie doczytali nie skończyli pisać Drukując hymny gorące epistoły Jakby miały spoić pęknięte ścian rysy Gryzące pochwały pochwalne gryzmoły Odeszli do zajęć sennych długotrwałych Nad biurka za małe dla królewskich zaleceń Gdzie świtem pióra skrzypiące się łamały A świece świeciły by nic nie oświecić
A w stolicy Sejm kończy obrady Na rękach niesiony uśmiecha się król Ambasadorowie nie zmieniają ról Wiedząc jak blisko od chwały do zdrady
Nie skończyli ostrzyć kos na sztorc stawianych Nie ruszyli zamków i sal pałacowych Nie powywieszali wszystkich zdrajców stanu W ziemię pól bitewnych powgniatane głowy Odeszli w sukmanach kurtach i opończach Po dawnemu się męczyć nad nie swoją rolą Ktoś powiedział - wiedziałem że to się tak skończy Na żer wyszły obce wojskowe patrole.
A król bez królestwa chodził na spacery Nie ze swojej kasy utrzymując dwór I nie wiedział jeszcze niepotrzebny chór Jakie kiedyś za to zalśnią mu ordery
Akt abdykacji: "Imperatorowa i państwa ościenne Przywrócą spokojność obywatelom naszym Przeto z wolnej woli dziś rezygnujemy Z pretensji do tronu i polskiej korony Nieszczęśliwie zdarzona w kraju insurekcja Pogrążyła go w chaos oraz stan zniszczenia Pieczołowitość nasza na nic się nie przyda świadczymy z całą rzetelnością Naszego Imienia"
Nie ogryźli kości, Nie dopili wina Resztek jedzenia szuka pies pod stołem
|
|
|
|
|
Byłem u wróżki, Piwna 7 Wysokie, kręte schody Ile mi jeszcze, chciałem wiedzieć Upłynie w Wiśle wody Jaka mnie w życiu czeka bieda Lub jakie urodzaje Czy mi gitarę przyjdzie sprzedać Czy lecieć na Hawaje A wróżka chucha W szklaną kulę I mówi do mnie czule
Przed tobą sława, wieczna zabawa Wszystko jak z nut, pieniędzy w bród Wspaniałe płyty, piękne kobity Zdrowie jak dzwon, wygodny tron
Żegnam staruszkę lekki, cały I ruszam w dół po schodach Nagle potykam się o mały Wyjątek w jej prognozach I myślę tak spadając z hukiem Niczym dojrzała gruszka W końcu poszedłem po naukę Zatem niech żyję wróżka Niech częściej chucha W szklaną kulę I mówi do nas czule
|
|
|
|
|
Dlaczego wszyscy ludzie mają zimne twarze? Dlaczego drążą w świetle ciemne korytarze? Dlaczego ciągle muszę biec nad samym skrajem? Dlaczego z mego głosu mało tak zostaje?
|
|
Krzyczę, krzyczę, krzyczę, krzyczę wniebogłosy! A! Zatykam uszy swe! Smugi w powietrzu i mój bieg Jak prądy niewidzialnych rzek Mój własny krzyk, mój własny krzyk ogłusza mnie!
|
|
A! Zatykam uszy swe! Mój własny krzyk, mój własny krzyk ogłusza mnie!
|
|
Kim jest ten człowiek, który ciągle za mną idzie? Zamknięte oczy ma i wszystko nimi widzi! Wiem, że on wie, że ja się strasznie jego boję Wiem, że coś mówi, lecz zatkałam uszy swoje!
Krzyczę, krzyczę, krzyczę, krzyczę wniebogłosy! A czy ktoś zrozumie to?! Nie kończy się ten straszny most I nic się nie tłumaczy wprost Wszystko ma drugie, trzecie, czwarte, piąte dno!
A! Czy ktoś zrozumie to?! Wszystko ma drugie, trzecie, czwarte, piąte dno!
Mówicie o mnie, że szalona, że szalona! Mówicie o mnie, ja to samo krzyczę o nas! I swoim krzykiem przez powietrze drążę drogę Po której wszyscy inni iść w milczeniu mogą...
Krzyczę, krzyczę, krzyczę, krzyczę wniebogłosy! A! Ktoś chwyta, woła - stój! Lecz wiem, że już nadchodzi czas Gdy będzie musiał każdy z was Uznać ten krzyk, ten krzyk, ten krzyk z mych niemych ust Za swój!!!
|
|
|
Skąd przychodził kto go znał, Kto mu rękę podał kiedy Nad rowem siadał wyjmował chleb Serem przekładał i dzielił się z psem Tyle wszystkiego co z sobą miał Majster Bieda
|
D G D G A D A fis h A G fis e A D G fis e A D
|
Czapkę z głowy ściągał gdy Wiatr gałęzie chylił drzewom Śmiał się do słońca i śpiewał do gwiazd Drogę bez końca co przed nim szła Znał jak pięć palców jak szeląg zły Majster Bieda
Nikt nie pytał skąd się wziął Gdy do ognia się przysiadał Wtulał się w krąg ciepła jak w kożuch Znużony drogą wędrowiec Boży Zasypiał długo gapiąc się w noc Majster Bieda
|
|
Aż nastąpił taki rok Smutny rok tak widać trzeba Nie przyszedł Bieda zieloną wiosną Miejsce gdzie siadał zielskiem zarosło I choć nie jeden wytężał wzrok Choć lato pustym gościńcem przeszło Z rudymi liśćmi jesieni schedą Wiatrem niesiony popłynął w przeszłość Wiatrem niesiony popłynął w przeszłość Wiatrem niesiony popłynął w przeszłość Majster Bieda
|
D G D D7 G A D A fis h A G A G A G A G A G A G A D G fis e A D
|
|
|
|
Michelle, ma belle, These are words That go together well My Michelle
|
h e Fis H e A Gis0 Fis Gis0 Fis
|
Michelle, ma belle Sonst les mots Qui vont tres bien ensemble Tres bien ensemble
|
|
I love you, I love you, I love you That's all I want to say Until I find a way I will say the only words I know That you?ll understand
|
|
I need you, I need you, I need you I need to make you see Oh, I do I?m hoping you will know What I mean
I want you, I want you, I want you I think you know by now I?ll get to you somehow Until I do I?m telling you So you?ll understand
|
|
I will say the only words I know That you?ll understand My Michelle
|
|
|
|
|
O misiu, misiu, skąd ja miałam wiedzieć że Cos tutaj było nie tak?
|
|
O misiu, czemu ja dałam opuścić mnie? A teraz już Cię nie ma.
|
|
Pokaż misiu jak chcesz żeby było Powiedz, muszę wiedzieć to w tej chwili Och tak, bo
|
|
Samotność ma zabije mnie (więc ja) Muszę wyznać, że wierzyć chcę (wciąż wierzyć chcę!) Bez Ciebie oszaleć przyjdzie czas Daj mi więc znak Uderz misiu jeszcze raz!
|
|
O misiu, misiu dla Ciebie chcę tylko żyć Świat widzieć już przestałam O piękny misiu, niczego nie odmówię Ci Nie tak to planowałam
|
|
Pokaż misiu jak chcesz żeby było Powiedz, muszę wiedzieć to w tej chwili Och tak, bo
|
|
|
|
O piękny misiu, skąd ja miałam wiedzieć, że? O misiu, czemu Ci dałam opuścić mnie?
Wyznać Ci chcę Że samotność ma Zabija dziś mnie Czy nie wiesz, że wciąż wierzę w nas? Że pojawisz się I dasz mi znak Uderz misiu jeszcze raz!
|
|
|
|
Modlitwa o wschodzie słońca
|
Każdy Twój wyrok przyjmę twardy, Przed mocą Twoją się ukorzę. Ale chroń mnie Panie od pogardy, Przed nienawiścią strzeż mnie Boże.
|
D G D G D A D A D G D G D A D A
|
Wszak Tyś jest Niezmierzone Dobro Którego nie wyrażą, słowa Więc mnie od nienawiści obroń I od pogardy mnie zachowaj.
Co postanowisz niech się ziści. Niechaj się wola Twoja stanie Ale zbaw mnie, od nienawiści Ocal mnie od pogardy, Panie.
|
|
|
|
|
On natchniony i młody był Ich nie policzyłby nikt On im dodawał pieśnią sił Śpiewał, że blisko już świt Świec tysiące palili mu Znad głów unosił się dym Śpiewał, że czas, by runął mur Oni śpiewali wraz z nim
|
e H7 e e H7 C H7 C C H7 e e H7 e e H7 C H7 C C H7 e
|
Wyrwij murom zęby krat Zerwij kajdany, połam bat A mury runą, runą, runą I pogrzebią stary świat! Bis
|
|
Wkrótce na pamięć znali pieśń I sama melodia bez słów Niosła ze sobą starą treść Dreszcze na wskroś serc i dusz Śpiewali więc, klaskali w rytm Jak wystrzał poklask ich brzmiał I ciążył łańcuch, zwlekał świt On wciąż śpiewał i grał
Aż zobaczyli ilu ich Poczuli siłę i czas, I z pieśnią, że już blisko świt Szli ulicami miast Zwalali pomniki i rwali bruk Ten z nami! Ten przeciw nam! Kto sam, ten nasz największy wróg! A śpiewak także był sam
Patrzył na równy tłumów marsz Milczał wsłuchany w kroków huk A mury rosły, rosły, rosły Łańcuch kołysał się u nóg.
|
|
|
|
|
My Cyganie, co pędzimy z wiatrem My Cyganie znamy cały świat My Cyganie wszystkim gramy A śpiewamy sobie tak
Ore ore szabadabada amore Hej amore szabadabada O muriaty o szariaty Hajda trojka na mienia
Kiedy tańczę, niebo tańczy ze mną Kiedy gwiżdżę gwiżdże ze mną świat Zamknę oczy, liście więdną Kiedy milczę milczy cały świat
Gdy śpiewamy, śpiewa cała ziemia Gdy śpiewamy słucha każdy las Niechaj każdy z nami śpiewa Niech rozbrzmiewa piosnka ta
Będzie prościej, będzie jaśniej Całą radość dziś dajemy wam Będzie prościej, będzie jaśniej Gdy zaśpiewa każdy z was
|
|
|
|
|
Może masz w głowie myśli bardziej szalone niż ja, Może masz skrzydła, których by tobie pozazdrościł ptak, Może masz serce, całe ze szlachetnego szkła, Może masz kogoś, a może właśnie kogoś Ci brak.
|
|
Nie płacz, nie płacz, o nie...
|
|
Może masz oczy, w których nie gościł dotąd strach, Może masz w sobie niechęć do wojny i brudnych spraw, Może masz litość, z może uczuć już w tobie brak, Może masz wszystko, lecz nie masz tego co mam ja.
|
|
Nie ma nikt, takiej nadziei jak ja, Nie ma nikt, takiej wiary w ludzi i cały ten świat, Nie ma nikt tylu zmarnowanych lat, Nie ma nikt, bo któż to wszystko mieć by chciał...
|
|
|
|
|
|
|
|
Naprawdę nie dzieje się nic
|
Czy zdanie okrągłe wypowiesz Czy księgę mądrą napiszesz Będziesz zawsze miał w głowie Tę samą pustkę i ciszę
Słowo to zimny powiew Nagłego wiatru w przestworze Może orzeźwi cię, ale donikąd Dojść nie pomoże
Zwieść cię może ciągnący ulicami tłum Wódka w parku wypita albo zachód słońca Lecz pamiętaj naprawdę nie dzieje się nic I nie stanie się nic aż do końca
Czy zdanie okrągłe wypowiesz Czy księgę mądrą napiszesz Będziesz zawsze miał w głowie Tę samą pustkę i ciszę
Zaufaj tylko warg splotom Bełkotom niezrozumiałym Jest on w próżni zawisłej Niedoskonałym
|
|
|
|
|
Było kiedyś w pewnym mieście Wielkie poruszenie Wystawiano niesłychanie Piękne przedstawienie Wszyscy dobrze się bawili Chociaż był wyjątek
|
C D e C D e C D e C D e a E a D G
|
Młoda pani w pierwszym rzędzie Wszystko miała za nic Nawet to, ze śpiewak śpiewał Tylko dal tej pani I gdy rozum tracił dla niej Śmiała się, klaskała.
W drugim akcie śpiewak śpiewał Znacznie już rozważniej Młoda pani była jednak Ciągle niepoważna Aż do chwili kiedy nagle Nagle wśród pokazu padły słowa
|
|
Nie dokazuj mila, nie dokazuj Przecież nie jest znowu z Ciebie taki cud Nie od razu, mila nie od razu Nie od razu stopisz serca mego lód
|
|
Innym razem zaproszony byłem na wernisaż Na wystawę pozna nocą w głębokich piwnicach Czy to były płótna mistrza Jana czy Kantego Nie pamiętam Były tam obrazy wielki płótna kolorowe Z nieskromnymi kobietami szkice nastrojowe Cale szczęście, ze natura martwa jednak były
|
|
Była tak ze inna chwila, której nie zapomnę Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne Przez dziewczynę z końca sali podobna do róży Której taniec w sercu moim Święty spokój zburzył
|
C D e C D e a E a D G C D e C D e
|
Wtedy zdarzył się niezwykły wypadek Sam już nie wiem, jak to było Trudno opowiadać Jedno tylko dziś pamiętam Jak jej zaśpiewałem
|
|
Usta milczą, dusza śpiewa Usta milczą, świat rozbrzmiewa Lecz dziewczyna nie słyszała Tańcem już zajęta W tańcu komuś zaśpiewała To, co tak pamiętam
|
|
Nie dokazuj miły, nie dokazuj Przecież nie jest znowu z Ciebie taki cud Nie od razu, miły nie od razu Nie od razu stopisz serca mego lód
|
|
Nie dokazuj, mila nie dokazuj
|
|
|
|
|
Nie płacz Ewka, bo tu miejsca brak Na twe babskie łzy Po ulicy miłość hula wiatr Wśród rozbitych szyb Patrz poeci śliczny prawdy sens Roztrwonili w grach W półlitrówkach pustych SOS Wysyłają w świat
Żegnam was, już wiem Nie załatwię wszystkich pilnych spraw Idę sam, właśnie tam Gdzie czekają mnie Tam przyjaciół kilku mam od lat. Dla nich zawsze śpiewam, dla nich gram Jeszcze raz żegnam was Nie spotkamy się
Proza życia to przyjaźni kat Pęka cienka nić Telewizor, meble, mały fiat Oto marzeń szczyt Hej prorocy z moich gniewnych lat Obrastacie w tłuszcz Już was w swoje szpony dopadł szmal Zdrada płynie z ust
|
|
|
|
|
Gdy cię nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę, nie tracę zmysłów, kiedy cię zobaczę. jednakże, gdy cię długo nie oglądam, czegoś mi braknie, kogoś widzieć żądam i tęskniąc sobie zadaje pytanie, czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie.
|
D G D G D G D G D E A A7 Fis7 h Fis7 h A
|
Daba, daba, daba, daba, daba, Daba, daba, daba
|
|
Cierpiałem nieraz, nie myślałem wcale, abym przed tobą szedł wylewać żale. idąc bez celu, nie pilnując drogi, sam nie pojmuję, jak w twe zajdę progi i wchodząc sobie zadaję pytanie czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie.
Gdy z oczu znikniesz, nie mogę ni razu w myśli twojego odnowić obrazu. jednakże nieraz czuję mimo chęci, że on jest zawsze blisko mej pamięci i znowu sobie zadaję pytanie, czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie.
Dla twego zdrowia życia bym nie skąpił po twą spokojność do piekieł bym zstąpił. Choć śmiały, żądzy nie ma w sercu mojem, bym był dla ciebie zdrowiem i pokojem. I znowu sobie zadaję pytanie, czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie.
|
|
|
|
|
Polami, polami po miedzach, po miedzach Po błocku skisłym w mgłę i wiatr Nie za szybko, kroki drobiąc Idzie wiosna, idzie nam Idzie wiosna - idzie nam
|
e c D G a7 D G fis7 H7 e D G7+ D e D h(H) e C H
|
Rozłożyła wiosna spódnicę zieloną Przykryła błota bury błam Pachnie ziemia ciałem młodym Póki wiosna, póki trwa Póki wiosna - póki trwa
Rozpuściła wiosna warkocze kwieciste Zbarwniały łąki niczym kram Będzie odpust pod Wiślicą Póki wiosna, póki trwa Póki wiosna - póki trwa
|
|
Ponidzie wiosenne, Ponidzie leniwe Prężysz się jak do słońca kot Rozciągnięte na tych polach Lichych lasach, pstrych łozinach Skałkach słońcem rozognionych Nidą w łąkach roziskrzoną Na Ponidziu wiosna trwa Na Ponidziu wiosna trwa Na Ponidziu
|
e C D G a7 D G fis7 H7 fis7 H7 fis7 H7 fis7 H7 e D C7+ D e D G7+ D e D C e
|
|
Byłaś naprawdę fajną dziewczyną I było na razem naprawdę miło, Lecz tamten to chłopak był bombowy, Bo trafiał w dziesiątkę w strzelnicy sportowej.
|
|
Gdy rękę trzymałem na twoim kolanie, To miałem o tobie wysokie mniemanie, Lecz kiedy z nim w bramie piłaś wino, Coś we mnie drgnęło, coś się zmieniło.
|
|
O, Ela, straciłaś przyjaciela, Musisz się wreszcie nauczyć, Że miłości nie wolno odrzucić, Że miłości nie wolno odrzucić.
|
|
Pytałem, błagałem, ty nic nie mówiłaś, Nie byłaś dla mnie już taka miła, Patrzyłaś tylko z niewinną miną I zrozumiałem, że coś się skończyło.
Aż wreszcie poszedłem po rozum do głowy, Kupiłem na targu nóż sprężynowy, Po tamtym zostało tylko wspomnienie, Czarne lakierki, co jeszcze nie wiem.
O, Ela, straciłaś przyjaciela...
|
|
|
|
|
Skulony w jakiejś ciemnej jamie smaczniem sobie spał I spały małe wilczki dwa - zupełnie ślepe jeszcze Wtem stary wilk przewodnik, co życie dobrze znał Łeb podniósł, warknął groźnie, że aż mną szarpnęły dreszcze Poczułem nagle wokół siebie nienawistną woń Woń, która tłumi wszelki spokój, zrywa wszystkie sny Z daleka ktoś gdzieś krzyknął krótki rozkaz - goń! I z czterech stron wypadły na nas cztery gończe psy!
|
a C G C F E a C G C F E a F E a F E a F E a F E
|
Obława! Obława! Na młode wilki obława! Na te dzikie, zapalczywe, w gęstym lesie wychowane! Krąg śniegu wydeptany! W tym kręgu plama krwawa! Ciała wilcze kłami gończych psów szarpane!
|
|
Ten, który na mnie rzucił się, niewiele szczęścia miał Bo wpadł prosto mi na kły i krew trysnęła z rany Gdym teraz - ile w łapach sił - przed siebie prosto gnał Ujrzałem małe wilczki dwa na strzępy rozszarpane! Zginęły ślepe, ufne tak, puszyste kłębki dwa Bezradne na tym świecie złym, nie wiedząc kto je zdławił I zginie także stary wilk, choć życie dobrze zna Bo z trzema na raz walczy psami i trzech ran na raz krwawi.
Obława! Obława! Na młode wilki...
Wypadłem na otwartą przestrzeń, pianę z pyska tocząc, Lecz tutaj także ze wszech stron - zła mnie otacza woń! A myśliwemu co mnie dojrzał już się śmieją oczy O ręka pewna, niezawodna podnosi w górę broń! Rzucam się w bok, na oślep gnam, aż ziemia spod łap tryska I wtedy pada pierwszy strzał, co kark mi rozszarpuje Wciąż pędzę słyszę jak on klnie i krew mi płynie z pyska On strzela po raz drugi! Lecz teraz już pudłuje!
Obława! Obława! Na młode wilki...
Wyrwałem się z obławy tej, schowałem w jakiś las, Lecz ile szczęścia miałem w tym to każdy chyba przyzna Leżałem w śniegu, jak nieżywy długi, długi czas Po strzale zaś na zawsze mi została krwawa blizna! Lecz nie skończyła się obława i nie śpią gończe psy I giną ciągle wilki młode na całym wielkim świecie Nie dajcie z siebie zedrzeć skór! Brońcie się i wy! O bracia wilcy! Brońcie się nim wszyscy wyginiecie!
Obława! Obława! Na młode wilki...
|
|
|
|
|
Obozowe tango śpiewam dla ciebie Wiatr je niesie, las kołysze Do snu dziewczę me Śpij moja kochana I na mnie nie czekaj Może, gdy się obóz skończy Znów spotkamy się
I choć nas dzieli Może tysiące wiosek i mil Nie zapomnimy Razem spędzonych chwil Tę leśną serenadę Śpiewam dla ciebie Obozowe tango, które Znów połączy nas
Czy pamiętasz miła, jak przy ognisku W ciemnym lesie, na polanie Spotkaliśmy się Las nam szumiał rzewnie Byłaś tak blisko Serca nasze żarem iskier Połączyły się
|
|
|
|
|
Opadły mgły i miasto ze snu się budzi Górą czmycha już noc Ktoś tam cicho czeka, by ktoś powrócił Do gwiazd jest bliżej niż krok Pies się włóczy popod murami bezdomny Niesie się tęsknota czyjaś Na świata cztery strony
A ziemia toczy, toczy swój garb uroczy Toczy, toczy się los A ziemia toczy, toczy swój garb uroczy Toczy, toczy się los
Ty co płaczesz, ażeby śmiać mógł się ktoś Już dość, już dość, już dość Odpędź czerne myśli, dość już twoich łez Niech to wszystko przepadnie we mgle
Bo nowy dzień wstaje Bo nowy dzień wstaje Nowy dzień
Z dusznego snu już miasto się wynurza Słońce wschodzi gdzieś tam Tramwaj na przystanku zakwitł jak róża Uchodzą cienie do bram Ciągną swoje wózki dwókółki mleczarze Nad dachami snują się sny Podlotków pełne marzeń
|
|
|
|
|
Kiedy jestem sam Przyjaciele są daleko, daleko ode mnie, ode mnie Gdy mam wreszcie czas dla siebie
|
|
Kiedy sobie wspominam Dawne dobre czasy Czuje się jakoś dziwnie Dzisiaj noc jest czarniejsza
|
|
Oprócz błękitnego nieba Nic mi dzisiaj nie potrzeba
|
|
Gdzie są wszystkie dziewczęta Które kiedyś tak bardzo Tak bardzo kochałem, kochałem Kto z przyjaciół pamięta Ile razy dla nich przegrałem
W gardle zaschło mi I butelka zupełnie już pusta Nikt do drzwi dzisiaj nie zastuka
Oprócz błękitnego nieba Nic mi dzisiaj nie potrzeba
|
|
Oprócz drogi szerokiej Oprócz góry wysokiej
|
|
Oprócz kawałka chleba Oprócz błękitu nieba Oprócz słońca złotego Oprócz wiatru mocnego
Oprócz błękitnego nieba Nic mi dzisiaj nie potrzeba
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Kiedy szliśmy przez Pacyfik (Hej, hej roluj go) Zwiało nam z pokładu skrzynki Pełne śledzia i sardynki Taki był cholerny sztorm
Hej znowu zmyło coś Zniknął w morzu jakiś gość Hej policz, który tam Jaki znowu zmyło kram
Kiedy szliśmy przez Pacyfik Zwiało nam z pokładu skrzynki Pełne śledzia i sardynki Kosze krabów, beczkę sera Kalesony oficera Sieć jeżowców, jedną żabę Kapitańską zmyło babę Beczki rumu nam nie zwiało Pół załogi ją trzymało Taki był cholerny sztorm
|
|
|
|
|
Wilcze zęby, oczy siwe, Groźnie garść obuszkiem furczy, Gniew w zawody z wichru zrywem, Dzika radość, lot jaskółczy. Czyn to, czyn - zapadła klamka, Puścić kura po zaściankach.
|
|
Hej, kto szlachta za Kmicicem, Hajda na Wołmontowicze! Bis
|
|
Przodkom kulę miedzy oczy, Krótką rozkosz dać sikorkom, Po łbie, kto się napatoczy, Kijów sto chudopachołkom. Potem picie do obłędu, Studnia, śnieg - My z tobą, Jędruś!
Hej, kto szlachta za Kmicicem...
Zdrada, krzyż, na krzyż przysięga, Tak krucyfiks cyrografem. I oddala się Oleńka, Żądzę się wychłoszcze batem! Za to swoich siec czy obcych - Jedna praca. Za mną chłopcy!
Hej, kto szlachta za Kmicicem...
Wreszcie lek na duszy blizny - Polska suknem Radziwiłła, Wróg prywaty, wróg ojczyzny, Niespodzianka jakże miła! Los, sumienie, panny stratę Wynagrodzi spór z magnatem,
Hej, kto szlachta za Kmicicem...
Jasna Góra, czas pokuty, Trup! Trup! - Kmicic strzela z łuku, Klasztor płaszczem nieb zasnuty W szwedzkich armat strasznym huku. Jędrek się granatem bawi, Ksiądz Kordecki błogosławi.
Hej, kto szlachta za Kmicicem...
Jest nagroda za cierpienie, Kto się śmieli, ten korzysta. Dawnych grzechów odpuszczenie - Król Jędrkowi głowę ściska: Masz Tatarów, w drogę ruszaj, Raduj Boga rzezią w Prusach.
Hej, kto szlachta za Kmicicem...
|
|
Krzyż, ojczyzna, Bóg, prywata, Warchoł w oczach zmienia skórę, Wierny jest jak topór kata I podobną ma naturę. Więc za sprawną pewność ręki Będzie ręka i Oleńki, Łaska króla, dworek dzieci - Szlachcic, co przykładem świeci...
|
a e a H7 e e a H7 e D G a H7 e a a H7
|
|
|
|
Po Beskidzie błądzi jesień Wypłakuje deszczu łzy Na zgarbionych plecach niesie Worek siwej mgły Pastelowe cienie kładzie Zdobiąc rozczochrany las Nocą rwie w brzemiennym sadzie Grona słodkich gwiazd Złotych gwiazd
Jesienią góry są najszczersze Żurawim kluczem otwierają drzwi Jesienią smutne piszę wiersze Smutne piosenki śpiewam ci
Po Beskidzie błądzą ludzie Kare konie w chmurach rżą Święci pańscy zamiast w niebie Po kapliczkach śpią Kowal w kuźni klepie biedę Czarci wydeptują trakt W pustej cerkwi co niedzielę Rzewnie śpiewa wiatr Pobożny wiatr
|
|
|
|
|
Przy piwie w karczmie w Limanowej Zapatrzeni w siwe mgły jesienne Czekaliśmy na autobusowe Ostatnie lata połączenie Bóg przez okno złoty talar rzucił Słońce na obrusie Od dziewczyny przy barze pożyczyłem uśmiech d Oddam w autobusie
|
a H7 E a F7 C H7 E7 a d G7 C d H7 E a
|
A po lesie wiatr, a po lesie wiatr Rwie na strzępy pajęczyny nić A po polu wiatr, a po polu wiatr Rozsypuje kopce siana w pył Do puszystych traw się tuli Skrada się do pustych ptasich gniazd Po strumieniach z wodą śpiewa Lekkomyślny wiatr
|
a H7 E a H7 E a A7 d G7 C a d E a
|
Wpatrzeni w okno milczeliśmy wszyscy Nikt nie przerwał nam czekania Nawet gitary zacisnęły zęby Wiedziały już: nie będzie grania Oczy dziewczyny szeptały: ?zostań? Czas się zatrzymał w Limanowej Oddałem uśmiech, przewróciłem kufel Na stole talar zgasł
|
|
|
Światem zaczęła rządzić jesień Topi go w żółci i czerwieni A ja tak pragnę, czemu - nie wiem Uciec pociągiem od jesieni
Uciec pociągiem od przyjaciół Wrogów, rachunków, telefonów Nie trzeba długo się namyślać Wystarczy tylko wybiec z domu
Wsiąść do pociągu byle jakiego Nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet Ściskając w ręku kamyk zielony Patrząc jak wszystko zostaje w tyle
W taką podróż chcę wyruszyć Gdy podły nastrój i pogoda Zostawić łóżko, ciebie, szafę Niczego mi nie będzie szkoda
Zegary staną niepotrzebne Pogubię wszystkie kalendarze W taką podróż chcę wyruszyć Tylko czy kiedyś się odważę
Wsiąść do pociągu byle jakiego Nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet Ściskając w ręku kamyk zielony Patrzeć jak wszystko zostaje w tyle
|
|
|
|
|
Po ziemi, co zawsze pod wodą lub śniegiem Są drogi, po których nikt prawie nie chodzi, Tam wariat się czasem przesunie po niebie Do ludzi na łodzi wołając, że leci, A oni chwytają go w sieci.
|
a a9 a a4 a a a9 a a4 a (E) E E E4 E a
|
Wśród pól i rozlewisk tam białe są miasta, Gdzie końmi handlują, jedwabiem i siarką, Nad targiem wyrasta przejrzysty monastyr, Chorały i charkot, ikona i koń, Wędzidło i złota dłoń.
|
a a9 a a4 a a a9 a a4 a (E) E E E4 E a
|
Na ścianach gospody łańcuchy i sierpy, Wesołek po udach się klepie i śpiewa O ludzie co żyje radością, choć cierpi I ktoś się zaśmiewa, ktoś wódką go raczy, Nim inny ktoś wezwie siepaczy.
|
|
Z wyrwanym językiem niech skacze do woli, Jak przygłup co słowa nie może wykrztusić, Bo książę z krużganków o wzroku sokolim Dziedziny strzec musi od ognia i zła, By poczuł lud, że ktoś oń dba.
A książę - mecenas za sztuką przepada, Więc ściany pałacu malować mi każe, Czeladnik już farby i pędzle rozkłada, A w drzwiach stoją straże i księcia brzmi głos: Za pracę twą miecz albo trzos.
Architekt, co dla mnie budował ten pałac Już nic piękniejszego nikomu nie wzniesie; Gdy skończył, przygoda go brzydka spotkała - Na zbirów się w lesie jak raz napatoczył, A oni wykłuli mu oczy.
I zaśmiał się książę, aż sala zagrzmiała I grzmiała, gdy odszedł podobny do pawia I stałem przed ścianą co była tak biała, Jak tego, co stawiał ją twarz oślepiona, Od łez nim się stała czerwona.
Klęczałem pod bielą nad Pismem schylony, Gdy przyszła ta dziewka niespełna rozumu, Czytała ruchami rąk moje ikony I śmiała się z tłumów, płakała nad Bogiem I piekieł przerażał ją ogień.
I wstały płomienie ze wszystkich stron naraz, Ku niebu podniosły się dymu kolumny, W drzwiach koński pysk widzę i uśmiech Tatara, Co księcia łbem dumnym za włosy potrząsa, A księciu krew spływa po wąsach.
Dziewczyna w krzyk straszny, więc on w śmiech wesoły, I szaty cerkiewne pod nogi jej ciska, A ona je wdziewa, obraca się wkoło I łza już jej wyschła, więc tańczy w podzięce Przy siodle, przy głowie książęcej.
Kto walczył ten złotym pojony ukropem Blach z kopuł cerkiewnych, z ksiąg ogniem topionych, Zapada pomiędzy kopyta i stopy, Ze wzrokiem wlepionym w zasnutą twarz Boga I pyta, jak kochać ma wroga.
Znów ciała chowaliśmy do wspólnych dołów Znów drogi krzyżowe bez krzyża i chusty, Po burzy o zmroku nad rzeką popiołów Pogańskie odpusty, śmiech krwi i ciał gra, Płomyki się łączą po dwa.
Tej ziemi co żywym nie skąpi pogardy Najlepsza jest glina do formy na dzwony, W ich dźwięku tej ziemi ucieram dziś farbę Do mojej ikony na suchej deszczułce Jest miejsce na świat i na Stwórcę.
Przemokły jak drzewo stojące na deszczu, Koń schyla się, woda po sierści mu spływa, Zbutwiałe zielenie i złoto na desce, Co płacze jak żywe - to Stwórcy korona, Czekają nań koń i ikona.
|
|
|
W piwnicznej izbie siedzę sam Nad kuflem pełnym piwa, Oczyma wodzę tu i ta A głowa mi się kiwa.
Ja nie dbam o czerwony nos, Ni o to, że wciąż tyję, Ja biorę kufel w ręce swe I piję, i piję, i piję (do dna). Bis
|
|
A gdyby ktoś mi wybór dał: Dziewczynę, konia, trunek I rzekł: wybieraj sobie sam, Ja płacę za rachunek -
Na próżno dziewczę wdzięczy się I koń wyciąga szyję, Ja biorę kufel w ręce swe I piję, i piję, i piję (do dna).
A gdy nadejdzie sądu czas I stanę u stóp tronu, Pokłonię ja się Panu w pas I rzeknę bez pardonu:
Rozkoszy rajskich nie chcę znać, Ni wiedzieć gdzie się kryją, Lecz tam mnie Panie Boże wsadź, Gdzie piją, i piją, i piją (do dna).
|
|
|
|
|
Adela już zakłada suknię cienką Na wiosnę kwiatki rosną I kwitnie miesiąc maj Gdy spytasz ją, dla kogo ta sukienka Dla kochasia, który odszedł w siną dal
W siną dal, w siną dal Dla kochasia, który odszedł w siną dal
Czerwone ma podwiązki pod tą suknią Na wiosnę kwiatki rosną I kwitnie miesiąc maj Gdy spytasz ją, dla kogo ta sukienka Dla kochasia, który odszedł w siną dal
U drzwi, u drzwi jej tatuś czyści spluwę Na wiosnę kwiatki rosną I kwitnie miesiąc maj Gdy spytasz ją, na czyją to jest zgubę Na kochasia, który odszedł w siną dal
Nad łóżkiem ślub stwierdzony rejentalnie Na wiosnę kwiatki rosną I kwitnie miesiąc maj Gdy spytasz ją, z kim żyjesz tak moralnie Jasne że z kochasiem, który w siną dal
W siną dal, w siną dal Jasne że z kochasiem, który w siną dal W siną dal, w siną dal Pomaszerował lewa prawa w siną dal
|
|
|
|
|
Złotym kobiercem wymoszczone góry Jesień w doliny przyszła dziś nad ranem Buki czerwienią zabarwiły chmury Z latem się złotym właśnie pożegnałem
|
C F C e F d G C F E a F G C G
|
We wtorek w schronisku po sezonie W doliny wczoraj zszedł ostatni gość Za oknem plucha, kubek parzy dłonie I tej herbaty i tych gór ma mam dość
|
C F G C a D G C F E a F G C G
|
Szaruga niebo powoli zasnuwa, Wiatr już gałęzie pootrząsał z liści Pod wiatr, pod gore znowu sam zasuwam Może w schronisku spotkam kogoś z bliskich
Ludzie tak wiele spraw musza załatwić A czas sobie płynie wolno panta rhei Do siebie tylko już nie umiem trafić Kochać to więcej siebie dać czy mniej
|
|
|
|
|
Śmiech ze łzami pomieszany Ileż w tobie niepokoju, Znowu dziś na śnieg wybiegłaś, Weź przynajmniej palto swoje
|
|
Pyłem śnieżnym przyprószona Natychmiast mi się wydałaś Taka cicha i bezbronna W wielkim świecie taka mała
|
|
Zobacz! Kończy się przedmieście, Las wyrasta bezszelestnie, W pstrych wiewiórek krzątaninie, Palto, palto nałóż wreszcie
|
|
Kto to widział tak po śniegu, W przedwieczornym mrozie biegać W samym tylko cienkim swetrze W samych lekkich pantofelkach
|
|
A już nogi ci się plączą Włosy okrywają szronem Pewnie jutro będziesz znowu Znowu przeziębiona
Staniesz, oprzesz się o drzewo, Sen nadejdzie nieproszony A las woła: palto!
Zobacz!...
|
|
|
|
|
Mieszkam w wysokiej wieży, otoczonej fosą, Mam parasol, który chroni mnie przed nocą, Oddycham głęboko, stawiam piedestały. Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały
|
|
Ref: Stawiam świat na głowie, do góry nogami, Na odwrót i wspak bawię się słowami, Na białym czarnym kreślę jakieś plany. Jutro będę duży dzisiaj jestem mały.
|
|
Mieszkam w wysokiej wieży ona mnie obroni, Nie walczę już z nikim, nie walczę już o nic. Palą się na stosie moje ideały, Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały.
|
|
|
|
|
Wiosna - cieplejszy wieje wiatr Wiosna - znów nam ubyło lat Wiosna - wiosna wkoło, Rozkwitły bzy
|
|
Śpiewa skowronek nad nami Drzewa strzeliły pąkami Wszystko kwitnie wkoło, I ja, i ty.
|
|
Ktoś na niebie owce wypasa, hej! Popatrz, zakwitł już twój parasol, hej! Nawet w bramie pan Walenty, stróż Puszcza wiosną pierwsze pęki już
|
|
Portret dziadzia rankiem wyszedł z ram I na spacer poszedł sobie sam. Nie przeszkadza tytuł, wiek i płeć By zieloną wiosnę w głowie mieć
|
|
Z nim będziesz szczęśliwsza
|
Zrozum to, co powiem, Spróbuj to zrozumieć dobrze, Jak życzenia najlepsze te urodzinowe Albo noworoczne jeszcze lepsze może O północy, gdy składane Drżącym głosem, niekłamane. Z nim będziesz szczęśliwsza, Dużo szczęśliwsza będziesz z nim. Ja cóż - Włóczęga, niespokojny duch, Ze mną można tylko Pójść na wrzosowisko I zapomnieć wszystko. Jaka epoka, jaki wiek, Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień I jaka godzina Kończy się, A jaka zaczyna.
|
e H7 G D C G a H7 C G H7 C G a H7 C G a D7 e C G a G a C G a C e
|
Nie myśl, że nie kocham, Lub, że tylko trochę. Jak cię kocham, nie powiem, no bo nie wypowiem - Tak ogromnie bardzo jeszcze więcej może. I dlatego właśnie żegnaj, Zrozum dobrze żegnaj,
Z nim będziesz szczęśliwsza, Dużo szczęśliwsza będziesz z nim. Ja cóż - Włóczęga, niespokojny duch. Ze mną można tylko Pójść na wrzosowisko I zapomnieć wszystko. Jaka epoka, jaki wiek, Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień I jaka godzina Kończy się a jaka zaczyna.
|
|
Ze mną można tylko W dali zniknąć cicho.
|
|
|
|
|
Gdy pewna młoda polonistka Taka naiwna, schludna taka Egzaltowana, świeża, czysta Ze chciałoby się siąść i płakać
|
|
Wiec gdy ta polonistka właśnie Małpując młodopolskie pozy Wybiegnie o porannym czasie Boso na łąki miedzy brzozy
|
|
Poigra z pliszką i skowronkiem Oraz z modliszką i z biedronką Przywita się z wschodzącym słonkiem Wołając: "Witaj jasne słonko"
Z róż i z powojów splecie wieńce Pomacha rączką do motyla Krasnym obleje się rumieńcem Widząc jak pszczółka kwiat zapyla
Coś z Anny German gdy zanuci Wyrecytuje coś z Asnyka A potem bardzo się zasmuci Nad żabką, którą bocian łyka
I chcąc zapłakać nad półtrupem Bo drugie pól ten bocian urwał Wlizie tę bosą nogą w kupę I wyda okrzyk: "Ożesz k..."
Więc jeśli byłbym na tej łące Naocznym świadkiem tego zgrzytu Jak jestem facet niepijący Pół litra wychlałbym z zachwytu
|
|
|
|
|
Ty panie tyle czasu masz Mieszkanie w chmurach i błękicie A ja na głowie mnóstwo spraw I na to wszystko jedno życie A skoro wszystko lepiej wiesz Bo patrzysz na nas z lotu ptaka To powiedz, czemu tak to jest, Że czasem tylko siąść i płakać
|
a E d E a E a E F E a E d E a E a E d E a G
|
Ja się nie skarżę na swój los Potulna jestem jak baranek I tylko mam nadzieje, że Już chyba wiesz, Co robisz Panie
|
|
Ile mam grzechów, któż to wie A do liczenia nie mam głowy Wszystkie darujesz mi i tak Nie jesteś przecież drobiazgowy Lecz czemu mnie do raju bram Prowadzisz droga taka kreta I czemu wciąż doświadczasz tak Jak gdybyś chciał uczynić święta.
Nie chce się skarżyć na swój los Nie proszę o więcej, niż dać możesz I ciągle mam nadzieje, że Że chyba wiesz, co robisz, Boże.
To życie minie jak zły sen Jak tragifarsa, komediodramat A gdy się zbudzę, westchnę cóż To wszystko było chyba zamiast Lecz póki co, w zamęcie trwam Liczę na palcach lata szare I tylko czasem przemknie myśl Przecież nie jestem tu za karę.
Dziś czuje się jak mrówka, gdy Czyjś but tratuje jej mrowisko Czemu mi dałeś wiarę w cud A potem odebrałeś wszystko Nie chce się skarżyć na swój los Choć wiem jak będzie jutro rano Tyle powiedzieć chciałam Ci Zamiast pacierza na dobranoc
|
|
|
|
Zamieszkamy pod wspólnym dachem
|
Zamieszkamy pod wspólnym dachem, Przed obcymi zamkniemy drzwi, Posadzimy przed domem kwiaty, Których nocą nie zerwie nikt.
|
A D E fis E H7 E A D E fis E H7 E
|
Nazbieramy suchego drzewa, Żeby zimą nie było źle Parę jabłek i trochę chleba Co nam starcza na cały rok
|
|
Przeczekamy każdy los, Kaprys zły, Żeby potem żyć, Normalnie żyć.
|
|
Zamieszkacie pod wspólnym dachem, Przed obcymi zamkniecie drzwi, I posadzicie przed domem kwiaty, Których nocą nie zerwie nikt.
Przygotujecie suchego drzewa, Żeby zimą nie było źle, Parę jabłek i trochę chleba, Co wam starcza na cały wiek.
|
|
|
|
|
Dałeś mi Panie zbroję Dawny kuł płatnerz ją W wielu pogięta bojach Wielu ochrzczone krwią W wykutej dla giganta Potykam się co krok Bo jak sumienia szantaż Uciska lewy bok
|
e D e e D e e D e e D e e G e A H G Fis F e e D e
|
Lecz choć zaginął hełm i miecz Dla ciała żadna z niej ostoja To przecież w końcu ważna rzecz Zbroja!
|
D G D a G a H7 e a e H7 e A e
|
Magicznych na niej rytów Dziś nie odczyta nikt Ale wykuta z mitów I wieczna jest jak mit Do ciała mi przywarła Przeszkadza żyć i spać A tłum się cieszy z karła Co chce giganta grać
Lecz choć zaginął hełm i miecz...
A taka w niej powaga Dawno zaschniętej krwi Że czuję jak wymaga I każe rosnąć mi Być może - nadaremnie Lecz stanę w niej za stu Zdejmij ją Panie ze mnie Jeśli umrę podczas snu
Bo choć zaginął hełm i miecz...
Wrzasnęli hasło - wojna! Zbudzili hufce hord Zgwałcona noc spokojna Ogląda pierwszy mord Goreją świeże rany Hańbiona płonie twarz Lecz nam do obrony dany Pamięci pancerz nasz
Więc choć za ciosem pada cios I wróg posiłki śle w konwojach Nas przed upadkiem chroni wciąż Zbroja!
Wywlekli pudła z blachy Natkali kul do luf I straszą - sami w strachu Strzelają do ciał i słów Zabrońcie żyć wystrzałem Niech zatryumfuje gwałt Nad każdym wzejdzie ciałem Pamięci żywej kształt
Choć słońce skrył bojowy gaz I żołdak pławi się w rozbojach Wciąż przed upadkiem chroni nas Zbroja!
Wytresowali świnie Kupili sobie psy I w pustych słów świątyni Stawiają ołtarz krwi Zawodzi przed bałwanem Półślepy kapłan - łgarz I każdym nowym zdaniem Hartuje pancerz nasz
Choć krwią zachłysnął się nasz czas Choć myśli toną w paranojach Jak zawsze chronić będzie nas Zbroja!
Bis
Zbroja!
|
|
|
|
|
Oddam zegar na zawsze, w dobre ręce. Stary zegar, który po ojcu mam. Zegar co bije w moim sercu, Zegar co zęby przy mnie zjadł.
|
a G a G a G a G F G C a F G a
|
Potraciłem, oddałem prawie wszystko. Szafę i dwa krzesła wziął nocny stróż. Szczęście, ze grabarz wziął łopatę, Na pewno jej nie odda już.
|
|
Już mnie tutaj nic nie trzyma. W każdej chwili mogę iść. Jeszcze tylko zegar oddam ten, Bo za ciężki by go nieść.
Bis
|
|
Oddam zegar w naprawdę dobre ręce. Dobry zegar, co czasem rządzi sam. Nie trzeba wcale go nakręcać, Kto zechce całkiem darmo dam.
Podpaliłem rupiecie na poddaszu. Poszedł banknot ostatni na ten cel. Nic nie mam co by mnie trzymało. Nic, tylko zegar oddam ten.
Już mnie tutaj nic nie trzyma...
|
|
|
|
|
Życie to jest teatr - mówisz ciągle, opowiadasz Maski coraz inne, coraz mylne się nakłada Wszystko to zabawa, wszystko to jest jedna gra Przy otwartych i zamkniętych drzwiach. To jest gra!
|
|
Życie to nie teatr ja ci na to odpowiadam Życie to nie tylko kolorowa maskarada Życie jest straszniejsze i piękniejsze jeszcze jest Wszystko przy nim blednie, blednie nawet sama śmierć!
|
|
Ty i ja - teatry to są dwa: ty i ja. Ty - Ty prawdziwej nie uronisz łzy Ty najwyżej w górę wznosisz brwi Nawet kiedy źle Ci jest to nie jest źle Bo ty grasz... Ja - Duszę na ramieniu ciągle mam Cały zbudowany jestem z ran Lecz kaleką nie ja jestem tylko
|
F G C G C E7 a C7 F G C G C E7a C7 F Ty G C G
|
Dzisiaj bankiet u Artystów, Ty się tam wybierasz Gości będzie dużo: nieodstępna tyraliera. Flirt i alkohole, pewnie tańce będą też. Drzwi otwarte zamkną potem się No i cześć!
Wpadnę tam na chwilę zanim spuchnie atmosfera Wódki dwie wypiję, potem cicho się pozbieram Wyjdę na ulicę, przy fontannie zmoczę łeb. Wyjdę na przestworza, przecudowny stworzę wiersz...
Ty i ja - teatry to są dwa: ty i ja. Ty - Ty prawdziwej nie uronisz łzy Ty najwyżej w górę wznosisz brwi I niezaraźliwy wcale jest twój śmiech Bo Ty grasz! Ja - Duszę na ramieniu ciągle mam Cały zbudowany jestem z ran Lecz gdy śmieję się to w krąg się śmieje świat
|
|