WALERY ŁOZIŃSKI - ZAKLĘTY DWÓR
Część I
1. Organiścina
Autor skarży się na to, że obecnie trudno jest stworzyć oryginalną powieść - bo zaraz się okaże, że przecież już ktoś coś takiego już kiedyś wymyślił, albo właśnie wymyśla. Problemem jest również utrzymanie pewnej równowagi pomiędzy artyzmem a prostotą. W końcu jednak przechodzi do sedna:
Wspomina o karczmie, położonej ćwierć mili za małą wioską Ryczychową. Karczma cieszyła się sporą renomą, jak również jej właściciel - garbaty pan Chaim, Żyd zwany „Organistą” (nie wiadomo skąd ten przydomek). Przybytek otwarty był na okrągło i ciągle pełno ludzi w nim przesiadywało. Ta jej popularność też do końca nie została wyjaśniona - po prostu była popularna i już. Być może to osoba samego właściciela, bystrego i obdarzonego ciętym dowcipem, sprowadzała tu gości. Potrafił również rozmawiać z ludźmi - nie obrażał nikogo (a przynajmniej nie w oczy), a i opowiadać umiał... no i schlebiać rozmówcom. Był również człekiem fałszywym, który „dla przejeżdżających oficjalistów prywatnych miał Organista zapas anegdotek o dziwactwach okolicznych panów, zaś panów rozśmieszał dowcipnymi kradzieżami i oszustwami oficjalistów [...]”.
Potem następuje opis gospody. Pewnego dnia pojawił się tam wójt w towarzystwie człeka, który wyróżniał się... „widać było z jego stroju i powierzchowności, że nie należy wcale do gromady”. Niemłody, dobrze zbudowany człek, wyglądający na przemysłowca. Posiadał gęstą brodę, zadarty w górę nos. Wszyscy nazywali go „kumem Dmytro”. Był to przejeżdżający, ale bardzo dobrze i znany i nader często spotykany w tych stronach maziarz (sprzedawca mazi do wozów). Prawił on o tym, że na świecie nic za darmo nie ma, lecz ludzie by chcieli wszystko za nic dostawać. Na to wójt Iwan Chudoba od razu przyznał mu rację, jednakże tłumaczy ludzi, że nie wiedzą, co robić.
Z dalszej rozmowy, do której włączyli się inni panowie, można wywnioskować, że ludzie z Ryczychowa chcieli czegoś od panów galicyjskich. Dmytro staje w obronie „dziedzica”, mówiąc że zawsze tylko jego o wszystko oskarżają. W końcu nawet mówi im, że to od nich zależy, czy za rok w całym kraju pańszczyzny nie będzie. Wszyscy są zdziwieni i chcą, by Dmytro rozwinął tę kwestię, lecz nagle przerywa mu wejście nowego osobnika.
Osobnik ów przypominał jakiegoś leśnika. Ubiór całkiem przypadkowy, z różnych części złożon - natomiast budowa ciała potężna, zaś twarz awanturnika. Wyglądał na człeka, który szuka jeno bitki. Ku uldze wszystkich zgromadzonych, skierował się od razu do lady, gdzie zaczął pić. Jak się okazuje, przybysz aż z Siedmiogrodu przybył, a zmierza do Żwirowa, konkretnie zaś do dworu. Wszyscy są zdziwieni tą jego trasą, a jeszcze bardziej tym, że chce dotrzeć do dziedzica. Organista jest niesamowicie zdumiony, że do dworu żwirowskiego chce dotrzeć. Tłumaczy przybyszowi, że dziedzic przeniósł się do Oparek, bo dwór w Żwirowie jest nawiedzony. Podobno „pan starościć nieboszczyk chodzi po śmierci”. Z tego powodu zwą tamte miejsce Zaklętym Dworem. Obecnie nikt w nim już nie mieszka, bo nieboszczyk zażyczył sobie tego w swym testamencie. Nagle jednak rozmowę przerywa kolejny gość - tym razem człek o olbrzymiej posturze, jak przedstawia go Organista - Klucznik Zaklętego Dworu.
2. Klucznik Zaklętego Dworu
Klucznik o imieniu Kostiu Bulij to był człek potężny o wzroście olbrzyma i budowie atlety. Miał ponad pięćdziesiąt lat, był siwy, pomarszczony, ubrany był w strój chłopski. Jakieś tajne znaki wymienił z maziarzem, który szybko opuszcza karczmę. Nieznajomy zauważa, że Klucznik i Dmytro wymieniali jakieś ukradkowe znaki, więc pyta Żyda o tożsamość maziarza. Organista niewiele o nim wie, bo on tu tylko czasem wpada, jeździ po świecie. Nieznajomy po chwili zaczepia więc Klucznika, prosząc go o zabranie do Żwirowa. Klucznik bardzo zdziwion prośbą Nieznajomego, ten w końcu zmienia zdanie i prosi o podwiezienie do Buczał - folwarku niedaleko Żwirowa. Wspomina też, że z chęcią spotka się z dziedzicem, którego pieszczotliwie zwie Julkiem - jak się okazuje, ci dwaj panowie się znają, ale człek nie chce zdradzić skąd. Utrzymuje jedynie, że są wielkimi przyjaciółmi. Klucznik zgadza się go podwieźć, choć nie robi tego z wielką radością.
Jadąc wozem wpadli na drodze (przypadkiem?) na znajomego maziarza. Ten w pośpiechu znowu pokazał jakiś tajemny znak panu Klucznikowi. Nieznajomy zauważył, że pan maziarz kieruje się do Żwirowa, lecz Klucznik milczy. Zresztą przez całą drogę rozmowa się nie do końca klei - to prawie monolog Nieznajomego, który czasem zadaje jakieś pytania towarzyszowi, a ten odbąkuje odpowiedź. W końcu pyta o Dwór - jak się okazuje, od pięciu lat pusty stoi. Nieznajomy jest zdziwiony, bo przecież nowy dziedzic objął go w posiadanie trzy lata temu. Klucznik tłumaczy, że starościc na dwa lata przed swą śmiercią wyjechał za granicę, umarł zaś w Dreźnie. Postawny Klucznik był przy jego śmierci i przywiózł jego ciało do Żwirowa, gdzie go pochował. Nie miał rodziny, więc majątek przeszedł na „niemal obcego imiennika”. Jedyną jego rodziną był przyrodni brat, ale go nie lubił i nic mu nie zapisał.
W końcu docierają do Zaklętego Dworu. Okazała i ładna to budowla. Nieznajomy rzecze, że wcale taki straszny ten dwór nie jest. Kost' przyznaje mu rację, mówiąc, że „głupców własny cień straszy”. Mówi, że mieszka za gajem ogrodowym, nie ma żony. Nagle Nieznajomy zmienia zdanie i prosi o to, by go pozostawić w tym dworze, a jutro rano ruszy sobie na piechotę do Oparek. Klucznik, już mocno rozeźlony towarzystwem Nieznajomego, wysadza go i każe spadać. Nieznajomy wpada w gniew, chwyta za kij i już chce go łomotać, gdy nagle ich uwagę zwraca zgoła co innego - zauważają jakiegoś człeka w chłopskim stroju, opartego o drewniany krzyż, stojący przy gościńcu. Czterdziestoletni to człowiek był o odrażającym wyrazie twarzy. Ogółem brzydki był i jakiś dziwny, niepokojący. Nieznajomy zapytał Klucznika, kim ta dziwna persona jest, lecz Klucznik nic nie odpowiedział i już miał zamiar odjechać w swoją stronę, gdy nagle dziki śmiech dziwaka osadził go w miejscu. Obdartus wyjawia chwilę później swe imię - Mykita Ołańczuk. Klucznik, całkowicie przerażony, popędza konie co sił (z Nieznajomym na pokładzie) i w wyniku szaleńczej ucieczki na złamanie karku udaje się im dotrzeć do Buczał...
Ś P Mandatariusz Galicyjski
Mieszkanie mandatariusza stało tuż przy drodze, w niedalekiej odległości od folwarcznych zabudowań. Niepokaźny to był budynek, lecz był „siedzibą jurysdykcji całego żwirowskiego klucza”. Jego właściciel Bonifacy Gągolewski, był ostatnim mandatariuszem w państwie austriackim, sędzią policyjnym i osobnikiem, który miał dość ciężkie życie, balansując między wymaganiami dziedzica a własnym interesem. Musiał brać co się dało i kiedy się nawinęło, bo nie wiadomo było, czy kiedyś się trafi ponownie. Czasem zdarzały się jednak sytuacje bez wyjścia - np. wtedy gdy dziedzic zabronił mandatariuszowi dać pozwolenie Kiryle Harahucowi na ślub, a Harahuc obiecywał mu korzyści materialne, jeśli ten złamie zakaz i da mu pozwolenie. Odróżniał się przy tym wszystkim również zaszczytnym przymiotem - brał, ale zawsze zrobił o co go proszono. Był dodatkowo szczodry, przez co zdobywał przyjaciół, którzy zawsze ostrzegali go przed ewentualną kontrolą itp. Często brał łapówki, a nawet wymuszał, by płacono mu za pewne „przysługi”. Najszczęśliwszy był wtedy, kiedy przychodził czas poborów. Szybko dzielił młodych poborowych na dwie grupy - biednych (tych od razu do woja posyłał) i bogatszych. Tych straszył wyprawami na Francuzów, Anglików, Rosjan a nawet Tatarów czy Turków, aż w końcu przerażona rodzina błagał o oszczędzenie młodzieńców. Oczywiście mandatariusz oszczędzał - ale nie za darmo. A zdzierał z biednych rodzin ile się dało - często ojcowie sprzedawali wszystko co mieli i nawet się zadłużali, byleby tylko ocalić synów. Kiedy otrzymywał pieniądze, szybko wymyślał im jakieś choroby czy urazy. Kiedy jednak chciał jeszcze więcej pieniędzy, wzywał do siebie rodzinę osobnika, na którego niby komisja rekrutacyjna wyjątkowo mocno się uwzięła i nakazał jeszcze dopłacać.
Dzięki tym wszystkim zabiegom mandatariusz stał się najbogatszym człowiekiem w okolicy.
Wistowa partia u pana mandatariusza
Pan Bonifacy Gągolewski był człekiem o dwoistej - odpowiednio oficjalnej i prywatnej - naturze. Średniego wzrostu, silnej budowy, nijakiego wyrazu czoło, wydęte wargi, długi nos, wąsy, wielkie uszy. Strój - nie przykładał do niego wagi, tylko chustka musiała mieć szeroki węzeł, a kołnierzyki wybiegać do połowy twarzy. Był również zapalonym graczem w wista. Wyuczył nawet swej ukochanje gry swego przeciwnika - sąsiada Onufrego Girgilewicza, ekonoma.
Girgilewicz to rządca „pańszczyźnianego kroju” starej daty. Twarz czerwona jak burak, nabrzmiała, nos zawiesisty, wąs gęsty, rozstrzępiony, zielona krajka przez pas, hajdawery w buty. Podobno nie kradł, ale zawistni ludzie co innego gadali. Podobno piętnaście lat temu nazywał się po prostu Giergoła i palił w piecu we dworze i tylko dzięki dobroci pewnego pisarza posiadł sztukę pisania i czytania. Posiadał dar wymowy i pewnej logiki w rozumowaniu.
Trzecim graczem był Gustaw Chochelka - młody, sztywnie trzymający się mężczyzna z ogromnymi bakenbardami, o które bardzo dbał, miał tandetny ubiór, który silił się być elegancki. Lichej odzieży odpowiadała licha fizjonomia, w której uwydatniała się próżność, zarozumiałość, nadętość. Był aktuariuszem dominikalnym, pisarzem. Strasznie próżny i zarozumiały, uchodził za najprzystojniejszego kawalera i eleganta w okolicy. Podobno romansował z panią sędziną (żoną mandatariusza).
Panowie toczą właśnie kolejną partię swej ulubionej gry, gdy nagle pod dom zajeżdża Klucznik i Nieznajomy. Nieznajomy wparował do domu zuchwale jak do siebie, w ogóle nie zmieszany. Po dowiedzeniu się, kto jest panem domu bez żadnej żenady rozwalił się na jednym z krzeseł i wyśmiał wista jako „głupią grę”. Rozeźlony mandatariusz dwa razy pyta o godność Nieznajomego, lecz ten unika odpowiedzi. W końcu wyjawia że po chrzcie zwie się Damazy, po ojcu Czorgut, w szkoła przezwano go Katyliną (od Katyliny Lucjusza Sergiusza - awanturnika politycznego w Rzymie starożytnym, który w oczach młodzieży romantycznej uchodził za zuchwałego rewolucjonistę), w klasztorze bazylianów zwano go braciszkiem Pantalemonem, a w jego pułku Żelaznym Wilkiem. Zdziwiony mandatariusz pyta o powód wizyty, Nieznajomy zaś odpowiada, że miał po drodze, to wpadł. Po chwili jednak wyjawia, że chce się widzieć z dziedzicem. Jednakże droga jest długa, a nocna jest już pora, więc Katylina (Nieznajomy) wprasza się na noc do mandatariusza. Wyjawia również, że jest w zażyłych stosunkach z dziedzicem Juliuszem Żwirskim. Słysząc te rewelacje od razu wszyscy grzecznieją i zwracają się do Nieznajomego Katyliny Damazy Czorguta per „dobrodzieju, przyjacielu Jaśnie Wielmożnego Pana”. Wyjawia też, że od sześciu lat nie widział się ze swym przyjacielem. Poznaje się po chwili z pozostałymi graczami, wyśmiewa nazwisko pana Chochelki i sprytnie zmusza Girgilewicza do przyznania, że nie jest szlachcicem dodatkowo go ubódł pomysłem, że gdyby był jednak szlachcicem to miałby przezwisko Giergoła.
Nieboszczyk starościc Żwirski
Nieznajomy Czorgut „delikatnie” sugeruje, że kolacja mogłaby się już odbyć bo głodny jest strasznie. Na dodatek wydaje rozkazy gospodyni, jakby był w jakiejś gospodzie. Urażona pani sędzina uważa Czorguta za prostaka bez wychowania. Czorgut zwraca się po chwili do gospodarza i pyta o sposób, w jaki jego przyjaciel Julek dorobił się pieniędzy (co mnie zastanawia - tu powiedział, że nie widział się z nim od czterech lat, podczas gdy wcześniej mówił o sześciu...). Mandatariusz wyjaśnia, że zagarnął majątek nieboszczyka starościca. Starościc był podobno wariatem o imieniu Michał Żwirski. Miał dwóch synów - wspomnianego Juliusza i Michała. I tu robi się ciekawie, gdyż panowie wyjawiają, że każdy w rodzinie Żwirskich w prostej linii od dziada pradziada aż do ostatniego starościca byli szaleni. Sam starosta na starość wplątał się konfederację barską. Czorgut mówi, że skoro przystąpił do konfederatów to patriotą musiał być, na co wszyscy przerażeni domownicy rozglądają się wokół, czy nie ma tu jakichś szpiegów austriackiego zaborcy. Gdy upewniają się, że nie ma wypijają na odwagę szklanicę rumu i kontynuują opowieść. Gdy nastąpił trzeci rozbiór (choć go tak nie nazywają, wyręcza ich Czorgut) oszalał. Siedział w swym dworku i przyglądał się całymi dniami portretom przodków krzycząc „nie pozwalam, protestuję!” Czasem wpadał w straszliwy szał i dokonywał demolki, złorzecząc przy okazji „zdrajcy Potockiemu, psu Branickiemu i łajdakowi Ponińskiemu”. Po każdym takim napadzie tracił przytomność z wyczerpania. Po jednym już przytomności nigdy nie odzyskał. Po nieboszczyku została wdowa i dwóch synów - śp zmarły przed trzema laty starościc Mikołaj i dzisiejszy orkizowski hrabia Zygmunt. Dwóch braci nigdy się ze sobą nie zgadzało, różnili się od siebie niesamowicie, ale jakoś zdołali podzielić majątek martwego ojca. Podobno ich wzajemna niechęć brała się z tego, że każdy z nich urodził się z innej matki. Pierwszy był brzydki jak małpa a ponury, dziki, niepohamowany, uparty, zawzięty jak diabeł, drugi, ładny jak panienka, ujmował wszystkich swym wesołym humorem, słodyczą, uprzejmością. Po śmierci ojca Zygmunt wraz z wdową udał się do Orkizowa, a Mikołaj przejął Żwirowo. Wszyscy patrzyli na to z pewnym przestrachem bo i Mikołaj poznał się jako nie do końca normalny zabawowicz i zuchwalec. Girgilewicz przyznaje, że zastanawiał się nad tym, czy nie odejść ze służby, czy nie byłoby to lepsze niż „próbowanie szczęścia pod wariatem”. Od razu okazało się, że rzeczywiście normalny nie jest, bo rozpoczął swe rządy od spalenia ośmiu wsi, bo nie podobała mu się ich „budowa”. Wyrzucił z wsi chłopów, dokonał dzieła zniszczenia, potem zaś kazał im wrócić i odbudować je według jego własnego pomysłu. Potem miał jeszcze ciekawsze pomysły, ale panowie nie chcą o nich opowiadać, bo cała masa ich była, kto by spamiętał wszystkie... Miał również na usługach oprychów, którzy karali tych, co nie chcieli wykonywać jego rozkazów. Surowy był i wielokrotnie kazał niepokornych wybatożyć. Co ciekawe, chłopi się go bali, ale też lubili, jak żadnego innego dziedzica. Czemu? Bo Mikołaj kazał każdemu poddać się ślepo w jego panowie, ale w zamian bardzo dbał o swych poddanych (no, nie licząc tych batogów...), przejmował się ich losem. Pomagał biednym, zwracał pieniądze pogorzelcom czy ofiarom kradzieży czy płacić podatki za całą gromadę. Ciężko jednak było jego sługom, gdyż zarazem protegował i katował chłopa, a dogodzić trzeba mu było we wszystkim. Nie widywał się też z bratem i macochą.
W końcu jednak z wojska powrócił po wysłużonych latach Mykita Ołańczuk, łotr i zuchwalec. Zaczął buntować chłopów przeciw dziedzicowi. Wielu stanęło po jego stronie, co wywołało gniew u dziedzica. Wysłał kozaków, by przywleki go przed jego oblicze. Mykita co prawda dał się doprowadzić, ale na miejscu rzucił się na dziedzica. Ten został uratowany przez kozaków - którzy pobili łotra Ołańczuka, a sam dziedzic nakazał go przetransportować do więzienia i tam męczyć - lecz okazało się, że ekscytacja towarzysząca temu dniu sprawiła, że nabawił się jakiejś silnej gorączki i zmożony legł do łóżka. Ołańczuk zdołał uciec z aresztu, a Mikołaj doszedł do siebie po sześciu tygodniach choroby. Tymczasem na dwór przybył kwestarz, niby pustelnik. Poproszono go o to, by rozweselił chorego, który musiał leżeć w łóżku. Zabawiał go rozmową i czytywał mu rozmaite książki, co zdziwiło wszystkich, bo myśleli, że dziedzic ma wstręt do wszelkiego pisma. Kwestarz przesiadywał przy chorym dwa tygodnie, potem jednak zniknął, zupełnie jakby go nigdy nie było. Sam Mikołaj doszedł do siebie, ale jakiś taki odmieniony wrócił do siebie. Nakazał swym ludziom jak najdelikatniej obchodzić się z chłopami. On sam zaczął się delikatnie obchodzić ze swoją służbą, mówiąc, że od tej pory jest dla nich nie panem, ale ojcem, bratem. Na dodatek zwrócił im wszystkie zaległości w robociźnie; przydzielił im nawet kwartę wódki. Co ciekawe, podczas jego gorączki służba zdołała wywnioskować, jaka jest prawdziwa nienawiść między braćmi - Kseńka, córka Hrycia Syłozuba, gumiennego ze Sołomek. Mikołaj zakochał się w niej Jednakże Kseńka okazała się „wielką zalotnicą” i zawracała w głowach coraz to nowym mężczyznom. Żona Michała Żwirskiego nie lubiła Kseni, więc Michał postanowił ułatwił synowi kontakty z wybranką i równocześnie uchronić przed gniewem jego macochy, więc wysłał ją do przyległych Deminiec, gdzie wujek jest faworyta, kozaka Kostia Bulija (Klucznika) osiadł na sołtysowskim gruncie. Tam nie mogła jej dosięgnąć starościna a Mikołaj podjeżdżał do niej codziennie. Niedługo później jednak dziewczyna uciekła - jak się okazało, chciała hołdów panicza, ale w miejscu, gdzie miał tak wielkie znaczenie i gdzie wielki postrach przed sobą rozsiewał, zaś w Deminicach zniknął jego cały urok. Szybko więc uciekła. Jak się okazało to brat Zygmunt ją do tego namówił i umieścił u swego gajowego, gdzie z kolei on mógł do niej wpadać. Mikołaj wpadł w gniew gdy się o tym dowiedział, lecz po kilku tygodniach się opamiętał. Nieznajomy Katylina wysnuwa wniosek, że to w wyniku tych traumatycznych przeżyć później oszalał. No, ale Kseńka to stare dzieje i mandatariusz po chwili wraca z opowieścią do momentu przemiany pana dziedzica. Mikołaj coraz bardziej bratał się z chłopami. Pewnego razu do dziedzica zajechali zastępca starosty i żołnierzem policyjnym, najważniejsi urzędnicy w całym obwodzie. Okazało się, że szukali owego kwestarza, co przebywał z Mikołajem podczas jego choroby. Jak wyjawili panowie - owym kwestarzem był członkiem Centralizacji z Paryża (naczelnej władzy Towarzystwa Demokratycznego Polskiego na emigracji), wróg zaborców, którego trzeba było schwytać - tak samo zresztą jak dziedzica, który przecież długo z nim rozmawiał, może w konszachty jakieś wszedł? Mikołaj jednak przewidział tę wizytę i zdążył sobie wyrobić paszport do Paryża i szybko uciekł, nim urzędnicy go dopadli. Uciekł do Francji, lecz po roku dostał list od rządu krajowego, że jeśli nie wróci do domu to utraci obywatelstwo austriackie i nigdy nie będzie mógł wrócić do swego dworku. Majątek zaś miał przejść na „prawych spadkobierców”. Nim upłynął termin w gazecie ogłoszono, że w Dreźnie zmarł nagłą śmiercią znamienity Polak, Mikołaj Żwirski. Na tę wiadomość prawny sukcesor, brat Zygmunt, przejął we władanie własność swego zmarłego brata. Nagle jednak pojawił się w Żwirowie znany nam Klucznik, Kost' Bulij z testamentem zmarłego. Zapisał w nim swe włości Juliuszowi Grakchusowi (przydomek odwołujący się do starożytnego Tiberiusa Gracchusa, brata Gaiusa, którzy to byli trybunami i rzecznikami praw plebsu; walczyli o jej prawa z arystokracją i zostali w owym boju zabici, takoż więc imię Grakchus stało się synonimem patrioty - rewolucjonisty). Jednakże nikt nie wie, jak Juliusz wszedł w łaski Mikołaja - podobno jest jakimś jego dalekim krewnym.
Co do dworu - podobno już za życia Michała w dworze straszyło. Po jego śmierci to jego duch podobno zamieszkał w tych ścianach. Po swej śmierci Michał zapisał w testamencie, że życzy sobie, aby Zaklęty Dwór pozostał aż do swej ruiny niezamieszkały i niezmieniony. Straż nad nim ma pełnić ciągle Kost' Bulij. Nieznajomy Katylina nie jest do końca przekonany, na co Girgilewicz przysięga, że sam widział jakieś światło w lewym skrzydle pałacu, w tej komnacie, w której lubił przesiadywać nieboszczyk starosta. Katylina podsuwa, że może Kost' do środka wszedł, ale mandatariusz zaprzecza - mówi, że w owym czasie Kost' siedział u niego w areszcie (mandatariuszowi wydawało się, że jakieś fałszywe pogłoski puszczał między prosty lud i na wszelki wypadek na kilka dni go zamknął). Mandatariusz wspomina o jednym złodzieju, który odważył się zakraść do Dworu - o Pawle Faryle. Był to złodziej, podpalacz, rozbójnik znany w całej okolicy. Korzystając z uwięzienia Kostia wkradł się do Dworku. Nie wiadomo co go tam spotkało, ale wrócił odmieniony - obłąkany, niczym w febrze powtarzał na okrągło „nieboszczyk pan”. W nocy umarł ze strachu. Kiedy następnego dnia kładziono jego ciało do grobu, na policzku pokazało się pięć pręg - niczym odciski pięciu palców. Od dotyku upiora pozostaje taki znak więc wniosek jest jeden - to upiór go zabił! Mandatariusz zresztą niedługo później wypuścił Klucznika, gdyż wartownicy przyrzekali, że ukazał im się duch starosty, który nakazywał Klucznika wypuścić. Potem widział go gumienny (ducha, nie Klucznika), jak na czarnym koniu jechał. Od tamtej pory cała masa ludzi widziała nieboszczyka na czarnym koniu, krzyczącego - „nie pozwalam! Protestuję!”. Po chwili pozostali gracze wspominają, że przecież mandatariusz widział nieboszczyka na własne oczy. Ten nie chce wracać do tych wspomnień, widać jakiś sekret skrywa. W końcu daje się przekonać. Opowiada o tym, jak rok temu bawił u niego Józef Minsowicz, kandydat na koncepistę, młody miłośnik skrzypiec i polowań. Pewnego dnia wspólnie z mandatariuszem wybrał się na kolejne polowanie, aż pod Zawałówkę. Podczas powrotu mijali Dwór, gdzie mandatariusz zauważył światło w lewym skrzydle. Kiedy zbliżyli się do Dworu pojawił się na balkonie nieboszczyk starościc, taki, jakim go za życia zapamiętał. Kiedy widmo zniknęło, panowie od razu uciekli.
Nagle Nieznajomy Katylina doznaje olśnienia - ten obdartus spod krzyża, którego spotkali wspólnie z Klucznikiem dwa rozdziały temu to Mykita Ołańczuk, człowiek z opowieści panów graczy! No, jako że jest już późno to panowie udają się na spoczynek. Mandatariusz przyrzeka sobie, że będzie miał oko na tego tajemniczego „przyjaciela dziedzica...”
Grakchus i Katylina
Wielka i zamożna wieś Oparki leżała o pół mili od Buczał w dość ładnej dolinie. Pałac oparski również okazałą siedzibą był, na którego tyłach ciągnął się wspaniały park. Stał długo pusty, bo nieboszczka starościna przeniosła się do Orkizowa, zaś wszyscy starostowie pozostali w Żwirowie. Teraz w końcu zamieszkał w nim najnowszy dziedzic, który ze względów testamentowych nie mógł zamieszkać w Zaklętym Dworze. W południe dnia następnego (następującego po nocy z poprzedniego rozdziału) Nieznajomy dojeżdża do Orkizowa. Nieznajomy trochę się frapuje, czy Juliusz rozpozna go po tylu latach.
W końcu, po bezpardonowym przepchnięciu się przez lokaja, Katylina dociera do Grakchusa. Ten od razu go rozpoznaje. Zaprasza go do wnętrza domu (który urządzony jest bogato i z gustem). Spotkanie jest bardzo serdeczne. Obydwaj dochodzą do wniosku, że nic a nic się nie zmienili - Katylina pozostał tym samym hulaką, kpiarzem, kpiarzem, niedowiarkiem i ateistą... Okazuje się, że Katylina ocalił kiedyś Gakchusa od wydalenia ze szkoły i „przysłużył się trochę jemu i jego matce.” Na to Grakchus pochmurnieje i mówi, że jego matka umarła niedługo przed tym, jak otrzymał spadek. Katylinę ogarnia smutek i w milczeniu tylko przygląda się przyjacielowi.
Grakchus - wysoki, smukły, przystojny blondyn o niebieskich oczach.
Następnie towarzysze wspominają stare czasy. Katylina opowiada co mu się przydarzyło od momentu ich rozstania:
Po tym, jak Katylina „przyjął na siebie autorstwo nieroztropnych wierszy Grakchusa” stracił możliwość ukończenia jakiejkolwiek austriackiej szkoły. Postanowił więc rozliczyć się z dyrektorem ich szkoły. Nieborak po tym spotkaniu cały miesiąc w szpitalu leżał. Po tym ekscesie Katylina opuścił Samborę i ruszył w świat. wiejąc przy okazji wszystkim wierzycielom. Prostą drogą wylądował w klasztorze. Został tam „braciszkiem dobromilskich bazylianów”. Jednak nie spodobało mu się tam i zanim złożył ślub zakonny - czmychnął z klasztoru. Uciekł do Przemyśla, gdzie zaciągnął się do wojska. Służył całe cztery lata, podczas których trzy razy został zdegradowany. W końcu postanowił opuścić wojsko. W tym celu symulował chorobę.
W trakcie dalszych wyjaśnień wychodzi na jaw, że Katylina jest sierotą i nie ma żadnej rodziny.
Grakchus również utyskuje na swój los, mówiąc że on też jest sam, a majątek mu przysporzył kłopotów. Katylina dziwi się, wszak w szkole chciał być bogaty. Grakchus odpowiada, że czym innym jest roić marzenia, a czym innym wprowadzać je w życie..
Teraz autor porządkuje usłyszane rewelacje - wiemy, że Grakchus i Katylina, czyli inaczej Juliusz Żwirski i Damazy Czorgut - od lat szkolnych byli wielkimi przyjaciółmi, którzy od pierwszego wejrzenia przypadli sobie do serca, mimo że mieli zupełnie inne charaktery. Juliusz - łagodny, cichy, przyzwoity, melancholik, fantasta Damazy - zawadiaka, gwałtowny, niesforny, nieokrzesany, cynik. Juliusz pochodził z uboższej podupadłej gałęzi rodziny Żwirskich. Ojciec miał małą wioskę w Samoborskiem. Jednakże rok 1831 zrujnował jego rodzinę, gdyż ojciec udzielał hojnych zasiłków pieniężnych wszystkim bojownikom. W końcu umarł przedwcześnie, zabrany przez zgryzoty i troski. Jego żona nie była dobrą gospodynią i po śmierci męża straciła wszystko, co pozostało z majątku rodziny. Z troski o przyszłość swego jedynego syna zwróciła się z prośbą o pomoc do krewnych, którzy niestety nie chcieli pomóc. Postanowiła więc poprosić o pomoc starościca żwirskiego, który był dalszą rodziną męża. Ten przesłał jej pieniądze, choć dołączył do nich list, w którym w niekulturalny sposób wyraził nadzieję, że już więcej nie będzie go nagabywać. Dzięki pieniądzom syn mógł uczęszczać do szkoły.
Retrospekcja - trzynastoletni Juliusz rusza do gimnazjum, gdzie spotkał szydzącego z niego Damazego Czorguta. Nauczyciel posadził ich obok siebie, gdyż wiedział, że Juliusz jest łagodny i może wpłynie nieco na niesfornego Damazego. Podczas nieobecności profesora Juliusz przeszedł chrzest, gdy Damazy rozwalił mu starannie ułożoną fryzurę, a potem przejechał pieścią po twarzy, aż mu z nosa krew buchnęła. W tym momencie wpadł profesor, który spytał Juliusza, kto mu tę krzywdę zrobił. Juliusz nie chciał być kablem, więc rzekł, że nikt. Widząc postawę Juliusza, Damazy go przeprosił i zaproponował, że będą odtąd przyjaciółmi. To prawda - od tej pory połączyły ich silne więzy przyjaźni.
Co ciekawe, Damazy, mimo swej niesforności, był najbardziej zdolnym uczniem. Był on sierotą po jakimś niższym urzędniku dworskim, matką była jakaś klucznica. Od małego Damazy musiał sam o siebie dbać i z mozołem (dlatego, że musiał łączyć pracę z nauką, a nie dlatego, że słabo się uczył) przebijać się od klasy do klasy.... Matka, mimo że z nim nie mieszkała, jakiejś tam pomocy mu udzielała - co tydzień przysyłała mu dwa bochenki razowego chleba (matka umarła, kiedy doszedł do klasy szóstej). Wszystko, co Damazy sam zarobił, szybko przepuszczał i nie trapił się wcale o przyszłość.
W szóstej klasie zawiązali razem z innymi uczniami tajne stowarzyszenie, których członkowie przybrali rzymskie imiona. Tam też Juliusz otrzymał imię Grakchusa, a Czorgut Kastyliny. Pewnego dnia jednak Grakchus Juliusz napisał pewien wiersz (zapewne skierowany przeciwko zaborcom), który zwrócił oczy pedagogów na stowarzyszenie. Aby ratować kolegów Grakchus postanowił przyznać się do autorstwa wiersza i poddać się karze. Katylina Czorgut jednak postanowił wziąć autorstwo wiersza na siebie, argumentując wybór tym, że i tak wykształcenie nie dla niego, a przed Juliuszem świetlana przyszłość, nie ma jej co niszczyć. Grakchus protestował, ale Katylina postawił na swoim. Przyznał się do autorstwa utworu, potem zaś zbiegł, a tajne stowarzyszenie zostało w ten sposób ocalone. Dalsze jego przygody zostały już streszczone. Warto nadmienić jeszcze, że przybył do Grakchusa nie tylko w celach towarzyskich - potrzebował pieniędzy, postanowił więc zatrudnić się u swego kolegi i przyjaciela.
Zwierzenia
Grakchus dalej narzeka na swe bogactwo, Katylina nie może go zrozumieć. Grakchus tłumaczy, że chciał zdobyć bogactwo by dokonać czegoś wielkiego - tymczasem odkąd je ma, nie zdołał niczego dobrego z nim uczynić. Grakchus postanawia opowiedzieć Katylinie co się z nim działo od czasu ich rozstania:
Ukończył szkołę w Samborze z dobrym wynikiem i w Lwowie zapisał się na kurs filozoficzny. Miał nędzną sytuację materialną, a jego matka podupadała na zdrowiu, więc z radością przyjął wiadomość, że otrzymał stypendium. Kiedy matka zmarła, Grakchus niespodziewanie otrzymał wiadomość, że dziedziczy Żwirowo. Zdziwiło go to wielce, gdyż Mikołaj Żwirski był jego dalszym krewnym, a przecież był jeszcze Zygmunt, który miał większe prawo do dziedziczenia. Co ciekawe, Grakchus zupełnie nie wie, jak teraz patrzy na niego hrabia Zygmunt. Dziwna sprawa. W każdym razie - Grakchus odziedziczył majątek nie będąc jeszcze pełnoletnim. Otrzymał więc kuratora, który miał pomóc mu w zarządzaniu. Grakchus postanowił jednak wyruszyć w podróż za granicę. I tak jeszcze nie mógł rozporządzać majątkiem, a po śmierci matki chciał wypocząć gdzieś z dala od znanych mu terenów. Zwiedził Niemcy, Włochy, Francję. Po roku wrócił do domu, już jako pełnoletni człowiek i objął majątek. Od razu darował wszystkim poddanym zaległe podatki, zniósł karę cielesnej chłosty, pozakładał szkółki we wszystkich wsiach, a potem przystąpił do zniesienia pańszczyzny. Okazało się jednak, że nie tak prosto wprowadzić ten zamiar w życie, a podczas jego realizacji zrobił sobie masę wrogów - i to nie tylko wśród sług, sąsiadów czy urzędnikami, ale natrafił również na niepojętą niechęć samych chłopów! Chłopi przyjmowali jego dary z pewną obawą i zdziwieniem, potem zaś napuścili mu na kark komisję władz austriackich, którzy przybyli zobaczyć, co się w jego okręgu wyrabia. Został ukarany i po dziś dzień objęty surowym nadzorem. Zaś do szkółek nikt nie chciał uczęszczać, w niektórych wsiach nawet je spalono, w innych bito nauczycieli. Chłopi, których żaden ze sług dziedzica nie mógł tknąć palcem (bo zniósł chłostę) stawali się coraz bardziej zuchwali i bez żadnego powodu podnieśli bunt. Musiało interweniować wojsko. Katylina śmieje się, przypominając Grakchusowi, że już od dawna mu mówił, że droga reform to nie prosta sprawa i na wielkie trudności można natrafić. Mówi, że można je wprowadzić tylko na dwa sposoby - albo sposobem francuskim, czyli brutalnie, tłumiąc wszelki opór, albo bardzo powoli, po cichu. W każdym razie - Grakchus, niezrażony porażkami, trwał przy swoim i miał już zamiar znieść pańszczyznę, dając przykład całemu krajowi, gdy protest podnieśli sąsiedzi. Niedługo przyszedł do Grakchusa list od hrabiego Zygmunta w którym ten zapraszał go do siebie na rozmowę. O dziwo hrabia przyjął go z nadzwyczajną uprzejmością, powiedział, że nie ma żalu do Grakchusa, że przejął dziedzictwo jego rodziny („Nie harmoniowałem z bratem za życia, nie mogłem się też nic spodziewać od niego po śmierci”). Przedstawił go swojej żonie, oraz córce, pięknej Eugenii. Przy pożegnaniu hrabia w końcu przeszedł do sedna sprawy i zaklinał Grakchusa, by zrezygnował ze swoich szalonych pomysłów, które narażają nie tylko jego osobę, ale i także wszystkich sąsiadów. Grakchus wywinął się jakąś dwuznaczną odpowiedzią, lecz niedługo później po raz drugi spotkał się z hrabią - tym razem ten przyjechał mu do domku. Katylina dedukuje, co było dalej - niebawem Grakchus ponownie pojechał do Orkizowa. Zakochał się w Eugenii i bywał tam coraz częściej. Jednakże po dziś dzień nie jest pewien, jakie hrabia ma o nim zdanie.
Potem rozmowa schodzi na Zaklęty Dwór. Grakchus mówi, że nie wierzy w chodzącego nieboszczyka, ale jest pewien, że dzieje się tam coś dziwnego. Pokazuje Katylinie testament poprzedniego właściciela, z którego wynika, że Juliusz został prawnym spadkobiercą, ale pieczę ma nad nim trzymać Klucznik, który w każdej chwili przejąć Dwór dla siebie i stać się legalnym spadkobiercą (w przypadku, gdy ktokolwiek chciałby zamieszkać we Dworze - szczególnie Juliusz). Okazuje się, że nieboszczyk nie całkiem ufał swemu spadkobiercy. Co ciekawe, okazuje się, że nie jest do końca Dwór niezamieszkany - ktoś w nim przebywa czasami. Nie podejrzewa o to Klucznika, gdyż człowiek ten jest całkowicie lojalny wobec swego dawnego pana, nawet po jego śmierci. Jednakże przed trzema dniami Grakchus poczynił pewne odkrycie...
Otóż bawił w Orkizowie u hrabiego. Jedna z pań z wielką chęcią opowiadała o tajemnicy Zaklętego Dworu. Hrabia przysłuchiwał się temu z dezaprobatą, jednakże jego córka z wielkim zainteresowaniem. W wyniku tej rozmowy jakąś nienaturalna ciekawość zawładnęła Grakchusem i postanowił pojechać do Dworu. Pojechał w pobliże ogrodu, gdzie zauważył jakąś kobiecą postać, spieszącą w niewiadomym kierunku. Poznał w niej natychmiast Eugenię. Przyglądałby się jej dalej, gdyby nie nagłe pojawienie się Kostia Bulija, który patrzył na niego surowym, pełnym nagany, wzrokiem. Grakchus natychmiast uciekł. Jutro ma zamiar wyjechać do Orkizowa i spytać Eugenię o jej eskapadę. Katylina obiecuje przyjacielowi, że pomoże mu rozwikłać tajemnicę Dworu.
Hrabia Zygmunt Żwirski
Dwór w Orkizowie przypomina Zaklęty Dwór, choć nieco „unowocześniony”. Hrabia Zygmunt Żwirski z kolei to szlachcic co się zowie - potomek jednego z najstarszych rodów. Dumny, nawet bardzo dumny, rzecz można bałwochwalczy dla swego własnego imienia, szlachectwo bije od niego, honorowy, łagodny dla poddanych, przystojny, liczy lat 40.
W jego otoczeniu znajduje się też Pankracy Żachlewicz - mały człowieczek o niezbyt miłej fizjonomii, zezowaty, spiczasty nos, wąski uśmiech, obleśny, podły wygląd. To zarządca, który bardzo dużym poważeniem cieszy się u hrabiego. Ten zawsze pyta Pankracego o zdanie i prosi o pomoc w załatwianiu wszelakich spraw. Potrafił wszystko kupić dla swego pana jak najtaniej, choć plotki chodziły, że okrada swego hrabiego. Ten oczywiście zaprzeczał (jednakże ta plotka jest prawdziwa) Jeździł też w sprawach hrabiego do innych miast.
Teraz wraca z Lwowa, gdzie nie udało mu się zdobyć pieniędzy, których pan hrabia bardzo potrzebuje. Pankracy radzi mu, by pożyczyć od Brunnentiefa, lecz hrabia odmawia, mówiąc, że to lichwiarz. Skarży się, że ma duży majątek, który coraz mniej dochodów mu przynosi. W końcu i hrabia zauważa, że Pankracy go oszukuje, ten jednak przysięga, że to nieprawda. Zresztą w każdym nowym kłopocie denerwował się na swego sługusa, ale nigdy nie wyciągnął żadnych konsekwencji - Pankracy stał się niezbędny. W końcu zgadza się wziąć pożyczkę od Brunnentiefa. Pankracy wspomina również o tym, że radził hrabiemu wytoczyć proces przeciw Grakchusowi i wystąpić o oddanie mu jego rodzinnego majątku. Hrabia wspomina, że nie zgodził się na tę propozycję. Jednakże Pankracy spotkał we Lwowie adwokata Rabulewicza, który powiedział mu, że jest pewien sposób na obalenie testamentu. Ten odpowiada, że nie jest zainteresowany. Pankracy jednak schlebia mu, chcąc przekonać go do odebrania dziedzictwa. Mówi o tym, że to jakiś obcy siedzi w jego dziedzictwie, nawet nie szlachcic, co gorsza - dzieci i wnuki hrabiego dostaną o wiele mniej do podziału, gdyż przypadnie im tylko orkizowski dwór. W końcu hrabia się łamie i pyta co to za sposób. Pankracy odpowiada, że sam wszystko razem z adwokatem załatwią, a pan hrabia nie musi w tym w ogóle brać udziału. Zdradza jednak, że skoro brat hrabiego był chory umysłowo, to nie mógł wystawiać żadnych prawomocnych dokumentów. Trzeba to tylko udowodnić, zbierając zeznania świadków. Pankracy wyjawia też, że jeśli hrabia wygra proces i przejmie majątek, to sam Pankracy otrzyma najlepszą wieś w okolicy - Buczały. Hrabia jest oburzony, lecz mówi, że do jutra się namyśli. Wtem przyjeżdża Grakchus. Hrabia każe Pankracemu iść sobie. Kiedy zostaje sam, złorzeczy na swego zarządcę. Nie jest przekonany do jego planu, nie chce rozgrzebywać przeszłości... Postanawia jednak zostawić rozmyślania na dzień jutrzejszy - teraz trzeba przywitać gości.
Eugenia
Grakchus wchodzi do domu hrabiego, gdzie zauważają już czekające hrabinę i hrabiankę. Hrabia też tam jest, ale chłodno go przyjmuje.
Hrabina wzrostu okazałego, dumnej postawy, orlim nosie, ciemna szatynka.
Hrabianka Eugenia szesnastoletnia, szczupła, wątła, smukła, jasna blondynka, błękitne oczy, eteryczna.
Eugenia zaczyna od razu rozprawiać o Zaklętym Dworze. Wspomina o klucznicy Solczanoiowej, która opowiadała jej jakieś ciekawe rzeczy. Hrabia przerywa, mówiąc że to zabobony. Mówi, że ubliżają pamięci jego brata. Eugenia przyznaje rację i milknie. Grakchus jednak przyznaje, że trzy dni temu osobiście spotkał się ze strachem w pobliżu Dworu. Opowiada im o swych przygodach sprzed 3 dni (choć mówi, że to koń go tam poniósł, sam nie chciał tam przyjechać). Mówi, że zauważył stracha w powabnej postaci blondynki o niebieskich oczach. Hrabianka przyznaje, że widmo do niej podobne było, a Grakchus zaczyna się zastanawiać, czy to może rzeczywiście nie był duch który przybrał jej postać. Eugenia tłumaczy, że to było jedynie przewidzenie - Grakchusowi, jako fantaście, wydał się Dwór miejscem fantastycznym, w którym brakuje jedynie jakiejś nimfy - więc ją sobie sam stworzył. Grakchus protestuje, mówi, że to prawdziwe zjawisko było, jednakże hrabianka tłumaczy, że ma bujną wyobraźnię. Kobieta zastanawia się tylko, czemu w roli nimfy Grakchus umieścił właśnie ją? Grakchus czuje się nieręcznie i postanawia skończyć wizytę.
W drodze do swojego domu rozmyśla nad dziwnym zachowaniem Eugenii i utwierdza się tylko w przekonaniu, że to ona w istocie była wtedy w Zaklętym Dworze. To tłumaczy, dlaczego tak usilnie starała się go przekonać, że miał przywidzenia. Nagle zaczepia go jakiś człowiek o ohydnej fizjonomii. Okazuje się, że to Mykita Ołańczuk. Mówi, że poprzedni dziedzic go pokrzywdził i chce zadośćuczynienia. Mówi, że skoro poprzedni dziedzic nie żyje, to zadośćuczynić musi mu Klucznik. Ten jednak nie chce tego uczynić, a Mykita nie ma zamiaru odpuścić. Mści się więc, donosząc Juliuszowi, że Klucznik okrada Zaklęty Dwór. Juliusz nie wierzy, lecz Mykita przysięga. Mówi, że widział na własne oczy. Poprzedniej nocy zauważył Klucznika w towarzystwie jakiejś damy o włosach jak len, którzy stali przed Zaklętym Dworem jakby na coś czekając. Potem uciekł. Na pytanie Grakchusa skąd w takim razie wie, że Klucznik okrada Dwór, ten odpowiada - „a cóżby tam robił po nocy?”. Grakchus rzuca mu kilka monet, nakazuje milczenie i stawienie się jutro rano w Oparkach, gdzie ma zamiar z nim porozmawiać.
Nocna schadzka
Mieszkanie Kostia stoi tuż przy ogrodzie Zaklętego Dworu. Kost' uchodzi za przyjaciela i wiernego powiernika poprzedniego dziedzica - nawet po jego śmierci. Umyślnie też rozsiewał wokół siebie aurę tajemniczości. Ponury, zamknięty w sobie, samotnik, miał reputację człeka bardzo dziwnego, a może nawet miał pakt z diabłem.
Obecnie znajduje się w tym domku sześciu ludzi - znany nam już maziarz Dmytro, szlachcic Dominik Szczeczuga herbu Zerwikaptur, garbarz Jędrzej Juryk, Kost' i jeszcze dwóch chłopów - Iwan Chudoba (wójt) i Sołowij. Rozprawiają o jakichś tajemnicznych sprawach. Z rozmowy wynika, że to oni mają panów w kieszeniach i mają nadzieję, że nie połączą sił, aby zniweczyć ich plany. Mają też nadzieję, że chłopi niczego nie podejrzewają. Wygląda to jak spotkanie grupy spiskowców. W końcu kończą swą naradę, maziarz daje reszcie spiskowców pieniądze, by mogli urzeczywistnić swe plany, potem wszyscy się rozchodzą, bardzo mocno się żegnając (uściski, całowania...). Kost' wychodzi przejść się po dworze, w jego chacie zostaje maziarz... ale już po chwili wraca do domu Klucznika Szczeczuga. Pyta maziarza o to, kim jest naprawdę... w końcu nie wygląda na zwykłego chłopa. Podejrzewa, że to szlachcic. Ten nie potwierdza, ale i nie zaprzecza. Szczeczuga jest już pewien, że to szlachcic i prosi o wyjawienie tożsamości. Ten jednak przypomina mu, że podczas pierwszego spotkania poprosił ich o nie pytanie o jego prawdziwe imię. Szczeczuga wychodzi, wraca zaś Kost'. Maziarz pyta Klucznika o to, czy nie wyszpiegował czegoś w Oparkach - ten odpowiada, że Grakchus jechał wczoraj do Orkizowa. Jest również pewny, że wtedy umyślnie podjechał pod parkan ogrodowy i jest pewien, że widział „ją”. Maziarz jest zaniepokojony i prosi Klucznika, by udał się do Grakchusa i złajał go za pogwałcenie woli nieboszczyka. Trzeba trzymać go z dala od Dworu... Najpierw jednak Kost' musi „ją” odwieźć. Kiedy Klucznik idzie przygotować wóz, maziarz wchodzi do drugiego pomieszczenia, gdzie znajduje się śpiąca dziewica. Maziarz patrzy na nią ze wzruszeniem, podczas gdy wraca Klucznik. Informuje, że wóz gotów jest. Maziarz rusza do domu. Kost' pyta go na odchodnym, kiedy może się spodziewać jego powrotu, lecz maziarz nie wie. Mówi tylko, że jeśli coś złego mu się przytrafi, to spiskowcy dowiedzą się o tym od księdza Wikowskiego. Na pożegnanie Kost' z uczuciem całuje dłoń maziarza, ten zaś mówi mu, by pamiętał o wszystkich poleceniach nieboszczyka starościca. Gdy maziarz znika, nagle Kost' zauważa bijące jasne światło z prawego skrzydła Dworu. Po chwili orientuje się, że światło dobiega z pokoju nieboszczyka starosty. Rusza więc szybko w kierunku Dworku. Po drodze zauważa uciekający jakiś cień, wkradający się do środka. Kost' rusza za nim...
Damazy Czorgut na nowym stanowisku
Damazy zdobył u Grakchusa nowe ubranko i teraz siedzi rozparty w salonie. Nagle jego rozmyślania (dotyczące Zaklętego Dworu) zostają przerwane przez wejście lokaja Filipa, który informuje, że przyjechał pan sędzia (mandatariusz) i nie wie, co z nim zrobić. Katylina każe go wpuścić. Mandatariusz informuje, że przybył do Grakchusa w jakichś sekretnych sprawach. Katylina ciągnie go za język lecz ten odpowiada, że chciałby rozmawiać o tym jedynie z Grakchusem. Katylina mówi mu, że jest przyjacielem Grakchusa i może mu wszystko powiedzieć. Ten ma pewne opory ale nie chce zrazić do siebie przyjaciela dziedzica więc - chcąc nie chcąc - musi ulec. Wczoraj był u niego landsdragon Kraxelhuber i przywiózł mu dwa listy, w tym nakaz, by w przeciągu trzech dni przedłożył władzom sprawozdanie dotyczące tych dziwnych przypadków. Mandatariusz przyjechał więc do dziedzica, by porozumieć się z nim, jak najlepiej się wywiązać z tego zadania. Katylina proponuje, że sam napisze to sprawozdanie, a mandatariusz tylko podpisze. Ten ma pewne obawy, lecz Katylina straszy go, że jeśli się nie zgodzi, to dziedzic go zwolni. Katylina jeszcze zmusza mandatariusza do wyjawienia mu treści drugiego listu. W tym liście znajdowało się ostrzeżenie, że jakieś stronnictwo wywrotowe może działać w tych okolicach i trzeba się go strzec. Są zagrożeniem dla całego kraju, zbierają stronników, podburzają chłopów, pozyskują szlachciców. Gdyby na terenie włości dziedzica pojawił się jeden z działaczy tego ruchu, ma natychmiast go schwytać i przekazać władzom. Chwilę później na poczekaniu Katylina pisze sprawozdanie. Mandatariusz patrzy na to z pogardą - przecież nie jest tak łatwo napisać takie sprawozdanie! Mandatariusz uważał się za tęgą głowę, więc nie wróży, by pismo stworzone przez Katylinę było dobre. Ku jego zdziwieniu okazuje się, że sprawozdanie jest wzorcowe! Na pożegnanie Katylina mówi mandatariuszowi by zostali przyjaciółmi i żyli w zgodzie, gdyż jeśli go mandatariusz rozgniewa, to źle się to dla niego skończy - Katylina bardziej jest surowy, niż jego rozmarzony przyjaciel Grakchus. Mandatariusz truchleje, bełkocze i przeprasza, choć w sercu złorzeczy na Katylinę i dochodzi do wniosku, że to niebezpieczny człek, na którego trzeba mieć oko.
Po jego wyjściu pojawia się ekonom Girgilewicz, który przyniósł cotygodniowy raport. Katylina pyta go o to, ile folwark buczalski rocznie przynosi. Kiedy słyszy podaną sumę, mówi, że to za mało i nakazuje, by więcej folwark przynosił zysków (z 3 tysięcy do 4). Grozi mu, że jeśli mu się to nie uda, to kto inny go zastąpi na tym stanowisku. Girgilewicz również wpada w popłoch, choć w myślach przeklina Katylinę. Katylina jest zaś zadowolony z tego, jak pomógł swemu przyjacielowi Grakchusowi. Tymczasem wspomniany Grakchus wraca do domu.
Wyprawa na stracha
Grakchus wraca chmurny i zamyślony - dysputa u hrabiego duże wrażenia na nim wywarła. Dzieli się swymi wątpliwościami z Katyliną. Katylina mówi mu, że muszą jak najszybciej zbadać tajemnicę Zaklętego Dworu - ot, choćby zaraz. Wspomina o swej rozmowie z mandatariuszem i tym, że władze są zainteresowane Zaklętym Dworem - trzeba więc rozwiązać tę zagadkę przed nimi... inaczej ich urzędowe badania mogą skompromitować Eugenię. To przekonuje Grakchusa. Chce jechać jutro do Orkizowa, lecz Katylina mówi, że przecież nie wie, czy Eugenia i nimfa to jedna i ta sama kobieta. Grakchus jest jednak o tym święcie przekonany. Katylina więc proponuje „łowy” na tę nimfę i ostrzeżenie jej samej. Grakchus jednak protestuje, mówiąc że złamałby w ten sposób wolę nieboszczyka - nie może wejść do Zaklętego Dworu. Katylina nagle kończy rozmowę, mówiąc, że znużon i chce spać. Katylina idzie spać, lecz dochodzi do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli sam zbada tajemnicę Zaklętego Dworu. O północy wstanie i ruszy szukać tej nimfy. Każe lokajowi Filipowi się zbudzić o wyznaczonej porze a dodatkowo każe mu przynieść parę pistoletów i zachować całkowitą dyskrecję. Filip ma pewne wątpliwości, ale Katylina jest nieugięty. Filip zastanawia się, po co mu te pistolety - czy idzie na jakiś rozbój, czy ma zamiar strzelić sobie w łeb? Ma nadzieję, że to drugie.
O północy Filip budzi Katylinę i wręcza mu pistolety, potem zaś idzie osiodłać konia. Filip ma nadzieję, że zwieje z dworku i po problemie.
Katylina dociera w końcu do Zaklętego Dworu. Tu przypomina sobie, że zapomniał wziąć wytrychy. Jak teraz dostanie się do środka? Nagle docierają do niego jakieś dziwne odgłosy z Dworu, lecz ten nie zwraca na to uwagi. Próbuje otworzyć drzwi, ale oczywiście są zamknięte. W końcu udaje mu się wejść do środka przez okno. Ciemno i pusto jest w środku. Po chwili, wyciągając świeczkę i pistolet, rusza na eksplorację posiadłości.
Czerwony pokój Zaklętego Dworu
Katylina znajduje się w dobrze urządzonym pokoju. Widać, że dawno nikt tu nie był. Podczas eksploracji Dworu znajduje na schodach karteczkę napisaną kobiecą ręką o treści „... tajemnica, która cię osłania... czułość twa i troskliwość... nieporównane serce Kostia...”. W końcu dotarł do czerwonego pokoju starościca.
W środku odnalazł portrety przodków, posiekany szablą stół i inne niezbyt ciekawe rzeczy. Jednakże jeden z portretów zwraca jego uwagę - pradziada nieboszczyka starościca, Adama Żwirskiego, wojewody ruskiego, co brał udział w bitwie pod Byczyną (1588). Kolejny przodek to Hieronim Żwriski, kasztelan bełski, przyjaciel Jerzego Lubomirskiego, który za konszachty z Austrią i Brandenburgią został wygnany z ojczyzny i wystąpił przeciw Janowi Kazimierzowi. Kolejny to Stefan Żwirski, wojewoda inflancki, który stanął po stronie króla Stanisława Leszczyńskiego i zginął w jego sprawie. Kolejny to „nieustraszony przeciwnik Targowicy”. Kiedy zauważa nieboszczka starościca, dochodzi do wniosku, że ta twarz skądś jest mu znana...
Fizjonomia nieboszczyka dziwnie śmiała i dzika jest, wyraziste czoło, niespokojne oczy, szeroko rozwarte nozdrza, silnie zaciśnięte usta. Katylina jest pewien, że gdzieś tę twarz już widział... ale gdzie?
Nagle dzieje się rzecz straszna, gdy wszystkie obrazy ożywają! Wszystkie patrzą na niego srogo, niektóre się uśmiechają. Katylina już ma zamiar uciec, gdy nagle zauważa, że obrazy wcale się nie śmieją, są martwe - cóż, widać ma przywidzenia.. Albo może zdrzemnął się chwilkę na tym fotelu? No, nieważne, wracamy do eksploracji. Nagle słyszy ludzkie kroki... i w progu pokoju staje postać kobieta z małą „latarką w ręku, w śnieżnej bieliźnie”. Okazuje się, że to dziewczyna „najstraszliwszej pod słońcem powierzchowności, bo prawdziwie anielskich wdzięków i powabów”. W końcu dziewczyna zauważa Katylinę i rzuca się do ucieczki, lecz mężczyzna ją powstrzymuje. Zapewnia ją, że z jego strony nic jej nie grozi, jednakże dziewczyna oczywiście nie daje wiary. Co gorsza - nagle na pomoc rusza jej Klucznik. Kobieta korzysta z sytuacji i ucieka. Kost' wygląda srogo i strasznie, widać, że gotów obić Katylinę, lecz ten nic sobie z tego nie robi. Wyciąga cygaro i siada w fotelu, potem zaś wita Klucznika jak gdyby nigdy nic, oferując mu cygaro. Klucznik wpada w jeszcze większy gniew i pyta go, co tu robi. Ten nie udziela odpowiedzi, tylko naigrywa się z pokaźnego chłopa. Klucznik jeszcze kilka razy ponawia pytanie, lecz w końcu traci cierpliwość i rusza go obić. Katylina na to „słuchaj no, drągalu - chcesz, widzę, oberwać po skórze” co jeszcze bardziej konfunduje Klucznika. Nie wytrzymuje i wyciąga długi, myśliwski nóż. Katylina zaś wyciąga pistolet. Katylina proponuje, by pogadali na spokojnie. Tłumaczy, że przybył tu jako przyjaciel i sprzymierzeniec.... sprzymierzeniec „stracha”. Mówi, że chce z nim pomówić. Klucznik próbuje go oszukać, mówiąc, że nikogo tu nie ma. Nawet kiedy Katylina wspomina, że jest przecież ta dziewczyna, on odpowiada - „nie widziałeś pan nikogo prócz mnie” - potem zaś przechodzi do ataku. Rozbraja Katylinę i powala na ziemię. Potem wyciąga swój myśliwski nóż...
Zwierzenia
Grakchusa gnębią koszmary - widzi się w Zaklętym Dworze, otoczony przez potwory. Rankiem postanawia się rozerwać i jedzie na przejażdżkę konną. Po drodze spotyka Mykitę Ołańczuka. Melduje Grakchusowi, że w Dworze znowu się w nocy jakiejś dziwne rzeczy działy (wspomina ponownie o swej niechęci do Kostia). Maziarz był we Dworze i dopiero świtem stamtąd wyjechał. Na dodatek Mykita spotkał się z samym nieboszczykiem. Widział, jak do Dworu pędził na koniu, a potem zajaśniało światło w narożnych oknach lewego skrzydła. Mówi też, że maziarz przyjechał do Dworu z domu Klucznika. Wewnątrz Dworu dało się jeszcze słyszeć jakieś dziwne krzyki, stuki...
Następnie Grakchus mówi mu, że kazał przybyć mu do niego, gdyż nie bardzo wiedział, czego ten od niego chce. Ołańczuk pragnie pomsty i chce, by Klucznik został ukarany za te chłosty, które ten mu na grzbiet spuścił. Grakchus mówi, że Kostiowi da spokój, ale Ołańczukowi wszystko wynagrodzi. Ten na to, że nie daruje mu tych krzywd - a na dodatek jest pewien, że okrada Dwór wespół z maziarzem, więc słusznie trzeba go ukarać... Grakchus w to nie wierzy. Zresztą - nawet jeśli okrada Dwór, to ma do tego prawo - w końcu on jest jego właścicielem... Ołańczuk jednak jest przeciwny temu stanowi rzeczy i mówi, że jeśli pan dziedzic nic z tym nie zrobi, to on sam skargę do władz złoży. Grakchus dochodzi do wniosku, że to mogłoby być niebezpieczne dla Eugenii... w końcu ma ona coś wspólnego z tymi dziwnymi wydarzeniami we Dworze... Spławia więc dośc niekulturalnie Ołańczuka. Mówi mu, że może sobie składać skargę do sędziego (mandatariusza), który już przedłoży jego sprawę władzom. Kiedy ten odchodzi, Grakchus dochodzi do wniosku, że jak najszybciej trzeba Eugenię ostrzec.... Postanawia jednak wpierw odwiedzić mandatariusza. W drodze spotyka Klucznika. Ten wygląda na jeszcze posępniejszego niż zwykle. Towarzyszy mu też jakaś dziewczyna w chuście - Grakchus jest pewien, że to Eugenia! Mijają się w ciszy, nawet nie pozdrowiwszy się. Grakchusa trapi, czemu Eugenia zaplątała się w tę całą aferę?
W końcu Grakchus dociera do mandatariusza. Ten już od dawna jest na nogach, mimo, że nie lubi rano wstawać - no, ale sytuacja wyjątkowa. Dwóch strażników złożyło u niego niecodzienne zażalenie. Otóż złapali pewnego maziarza i oskarżyli go o kontrabandę. Chcieli dokonać rewizji jego wozu, lecz ten oparł się temu - czynnie. Pobił obydwu, a sam został jedynie draśnięty szablą. Po pobiciu strażnicy spuścili z tonu i nawet nie chcieli odszkodowania za pobicie, jedynie podatku za kontrabandę, lecz i na to maziarz nie przystał. Strażnicy już chcieli uciec przed gniewem maziarza, gdy wtem pojawili się huzarzy, którzy w pobliżu przejażdżali. To złamało upór maziarza i ruszył on do mandatariusza (gdzie również znajduje się jego asystent, Chochelka). Tutaj ukrywa twarz chustką...
Oczywiście okazuje się, że rozrabiającym maziarzem jest Dmytr Czaczała. Podczas przesłuchania wyznaje, że pochodzi z „gór od Skolego”, handluje mazią. Strażnicy utrzymują, że również tytoniem. Mandatariusz nakazuje rewizję, maziarz czuje się niepewnie. W końcu stawia czynny opór i grozi śmiercią tym, którzy chcą się do niego zbliżyć. Strażnicy cofają się, przerażeni, a Chochelka bierze nogi za pas. Maziarz szybko wycofuje się i wskakuje na swój wóz, gotowy do ucieczki, lecz nagła interwencja policjanta, który przed chwilą wyszedł z kancelarii krzyżuje mu plany. Dmytr jednym strzałem z broni palnej pozbawia pechowego policjanta życia, potem zaś szybko ucieka swym wozem. Wszyscy są przerażeni, ale Chochelka, by ratować resztki swej godności, wyciąga starą strzelbę, wybiega na ganek i strzela w powietrze. Mandatariusz wizualizuje sobie, że to do niego strzelają i ze strachu traci przytomność. Na scenę wydarzeń wkracza jego żona (dość niekompletnie ubrana), zaniepokojona odgłosami wystrzałów. Widząc swego męża leżącego na ziemi, mdleje. Chochelka, widząc leżącego mandatariusza, obawia się, że przypadkiem zastrzelił swego pana, pędem więc ucieka.
Mandatariusz in foribus [u szczytu powodzenia]
Pośród tego całego hałasu i chaosu nikt nie zauważył, że Grakchus Juliusz przybył na miejsce dramatu. Ze zdziwieniem przyglądał się całemu zajściu. W tym momencie z ziemi wstaje „trup” policjanta - okazuje się, że kula świsnęła mu nad głową, ale biedak stracił przytomność ze strachu. Widząc zmieszanie niekompletnie przyodzianej żony, strach w oczach wszystkich zgromadzonych i zataczającego się mandatariusza, który kłania mu się nieporadnie, Juliusz Grakchus wybucha śmiechem. Mandatariusz żali się, że pierwszy raz coś takiego mu się przytrafiło, choć 30 lat jest mandatariuszem. Opowiada mu o całym zajściu. Sprytny Grakchus dedukuje, że zbiegły maziarz to ten sam, z którym Eugenia i Kost' mieli się, według zeznań Ołańczuka, spotkać przed Dworem. Szybko dochodzi do wniosku, że Dmytr jedynie maziarza udaje - lecz kim jest naprawdę? Przypomniawszy sobie wypadki ostatnich kilku minut dochodzi szybko do wniosku, że musi to być polski patriota, bojownik o wolność (choć autor oczywiście nie pisze tego wprost - wiadomo, zabór...). Klucznik i Eugenia muszą być jego wspólnikami. Tym bardziej Eugenia wydaje się Grakchusowi wspaniała - nie dość, że piękna i mądra, to jeszcze patriotka! Niestety, po chwili dochodzi do wniosku, że grozi jej wielkie niebezpieczeństwo! Grakchus jeszcze bardziej się przeraża, gdy mandatariusz dochodzi do podobnych wniosków. Nim jednak mandatariusz jest w stanie wyjawić swoje przypuszczenia na głos przy wszystkich, Grakchus szybko bierze go na stronę. Na stronie mandatariusz wyjawia Grakchusowi swoje podejrzenia - maziarz musi być członkiem tej wywrotowej organizacji, o której w listach ostrzegała go władza austriacka! Przerażony Grakchus szybko prosi mandatariusza o przemilczenie wydarzeń dzisiejszego dnia i zatuszowanie całej sprawy. Mandatariusz w duchu cieszy się, widząc że właśnie zdobył przewagę nad dziedzicem - może go szantażować, wymusić pieniądze za swe milczenie, albo wydać władzom... Juliusz Grakchus domyśla się, o czym myśli sędzia i to go niepokoi. Mocno. Mandatariusz mówi, że oczywiście można wszystko zatuszować, ale potrzebuje pieniędzy... dużo pieniędzy. Grakchus na to, że pieniądze nie grają roli. Mandatariusz aż się oblizał z radości i wspomina o tym, że naraża się na wielkie niebezpieczeństwo, ale dla swego dziedzica wszystko zrobi. Grakchus obiecuje, że będzie mu bardzo wdzięczny i wynagrodzi ten wysiłek. Mandatariusz mówi, że boi się o to, czy nie odbiorą mu roboty. Grakchus odpowiada, że od dziś bierze go pod swe dożywotnie utrzymanie - nigdy nie straci u niego posady.. na dodatek wynagrodzenie będzie stałe. Mandatariusz cieszy się i mówi, że potrzeba pieniędzy, by kupić milczenie Chochelki i policjanta. Grakchus proponuje, by zażądał w jego imieniu forsy od Girgilewicza. Następnie mówi, że to jeszcze nie koniec próśb. Mandatariusz jest coraz szczęśliwszy. Grakchus mówi, że przybędzie dziś Ołańczuk z oskarżeniem przeciw Klucznikowi. Ołańczuk podejrzewa Klucznika o to, że wespół z maziarzem okradają Dwór. Jego zeznania mogłyby ściągnąć tu władze, więc trzeba je zignorować i nie pozwolić mu złożyć skargi do władz. Mandatariusz proponuje, że wpakuje go do aresztu na parę tygodni. Grakchus ma pewne wątpliwości, lecz mandatariusz mówi, że w Buczałach ukradziono konia pewnemu chłopowi - można by wrobić w to Ołańczuka. Mandatariusz ostrzega, że trzeba będzie go żywić - Grakchus zapewnia, że pokryje wszystkie koszty. Mandatariusz obiecuje, że wszystko załatwi i przysięga milczenie.
Kiedy Grakchus opuszcza jego progi, mandatariusz cieszy się. Starościc był wariatem, a ten to dureń kompletny, można z niego tyle forsy czerpać, ile dusza zapragnie. Cieszy się, że teraz Katylina nic nie może mu zrobić, bo teraz mandatariusz ma Grakchusa w garści. Potem postanawia wziąć się za strażników i donieść na nich do władz. Pozwolili uciec maziarzowi - cóż z nich za strażnicy, za co im płacą? Strażnicy próbują się bronić, ale mandatariusz jest nieugięty. Mówi, że osobiście pojedzie złożyć raport i powiedzieć, jakich tchórzy ma pod sobą. Ci proszą go o przemilczenie całej sprawy.
Pan sędzia długo dał się prosić i błagać. W końcu mięknie, gdy strażnicy obiecują łapówkę (no, podarki). Mandatariusz jest strasznie zadowolony z wypadków dnia dzisiejszego. Łaja tylko siebie w myślach za to, że nie zażądał od dziedzica więcej.... ale w przyszłości to naprawi.
Tymczasem Chochelka, uciekając dalej, wyrzuca sobie, że nie może nigdy wróbla ustrzelić, a gdy strzela w powietrze, to od razu swego mandatariusza zabija! Co za pech, co za pech! Po chwili jednak zaczyna się nad tym zastanawiać - przecież strzelał w niebo, jakim cudem mógł zabić mandatariusza? Toż to niemożliwe! W końcu postanawia wrócić do domu.
Na miejscu przybiera dumną i imponującą pozę (no, w jego przekonaniu...), po czym rusza do mandatariusza. Tutaj udaje, że rzucił się w pogoń za tym maziarzem, nie zaś uciekał, lecz w końcu maziarz mu zwiał. Mandatariusz dziwi się, że na piechotę mu dorównał, ale Chochelka na to skromnie, że przecież tego misja wymagała, a pod ręką nie miał ani konia, ani wozu, to na piechotę musiał.... Mandatariusz mu nie wierzy, lecz Chochelka buńczucznie zapewnia o prawdziwości swych zeznań. Już mandatariusz miał zamiar mu przyłożyć, gdy wtem do domu zawitał Ołańczuk.
Zeznania Ołańczuka zastanawiają mandatariusza. Zaczyna się zastanawiać, kim jest ta kobieta o jasnych włosach? Co tu się dzieje? Dochodzi do wniosku, że bardziej może mu się opłacić doniesienie o tym wszystkim władzom austriackim. Postanawia więc na wszelki wypadek spisać zeznania Ołańczuka. Ten pyta, co się z stanie z Klucznikiem? Na to mandatariusz, że nie wie, ale Ołańczuk pójdzie do więzienia. Przerażony Ołańczuk pyta za co - mandatariusz odpowiada, że za kradzież konia. Już po chwili protestujący i skołowany Ołańczuk zostaje wsadzony przez policjanta do aresztu. Mandatariusz straszy go jeszcze na odchodnym, że posiedzi sobie w celi parę miesięcy.
Gdy Ołańczuk ląduje w areszcie, do mandatariusza i Chochelki przychodzi żona sędziego. Mówi, że była tu „Sięczkowska z Oparek”. Mąż nie jest tą wieścią zainteresowany, lecz sędzina powiada mu, że dziwne rzeczy się we Dworze dzieją. Mówi, że Katylina podobno zniknął bez śladu. Podobno też w nocy kazał się obudzić lokajowi i uzbrojony w dubeltówkę, cztery pistolety, sztylety i pałasze ruszył do Dworu, gdzie zniknął. Mandatariusz niezbyt wierzy w opowieść żony - szczególnie ilość sprzętu, jaką na wyprawę zabrał Katylina go przeraża - ale ona zapewnia, że Sięczkowska wie to od lokaja Filipa, który własnoręcznie budził Katylinę. Grakchus podobno nic o tej wyprawie nie wiedział - rano wstał i kazał Katyliny szukać, lecz zniknął bez śladu. Dziś w południe powrócił jego koń - bez jeźdźca. Mandatariusz cieszy się, słysząc te wieści. Wszystko idzie po jego myśli! Postanawia przepytać Sięczkowską.
Wątpliwości
Do domu hrabiego wraca właśnie Eugenia z przechadzki po ogrodzie. Eugenia z radością wspomina matce, że nasłuchała się nowych plotek od Solczaniowej. Matka jest niezadowolona, że Eugenia zadaje się z plotkarą. Eugenia mówi, że to wspaniała kobieta. Nawet telegraf nie jest potrzebny, kiedy ma się ją pod ręką. Wspomina o tym, że słyszała, że to Katylina od razu po przyjeździe do swego przyjaciela zaczął zarządzać dworem. Potem opowiada o jego zniknięciu. Mówi, że koń, który wrócił do Grakchusa Juliusza był ranny - jakby dzidą pchnięty. Pan Grakchus szybko wysłał ludzi, by szukali zaginionego przyjaciela... ale niestety - nic. Opowiada też o wypadku w Buczałach (starciu strażników z maziarzem). Okazuje się, że wszyscy w okolicy dopatrują się jakichś związków między pierwszym a drugim wydarzeniem... powiada się, że w wózku maziarza znajdował się trup Katyliny, dlatego nie dał się zrewidować. Matka gotowa jest w to uwierzyć, ale Eugenia wątpi - sądzi, że ten trup to tylko wytwór wyobraźni Solaczniowej. Nagle przyjeżdża Grakchus Juliusz, a kobiety idą go powitać.
Grakchus mijał po drodze Żachlowicza, który coś długo bawił na jakiejś konferencji u hrabiego. Jakąś dziwną odrazę Grakchus od razu poczuł do tego delikwenta. Nie zagaduje go nawet, tylko od razu rusza do środka.
Tu przyjmują go hrabia z żoną i córką, ale Grakchusa po raz kolejny uderza dystans, z jakim hrabia go traktuje... dziwna sprawa. Wygląda na to, że jakąś ciężką wewnętrzną walkę stacza. Grakchus patrząc na radosną twarz Eugenii zaczyna mieć wątpliwości, czy byłaby w stanie utrzymywać taką sprawę w tajemnicy. Nagle Eugenia prosi go o opowiedzenie tego, co się działo u mandatariusza. Grakchus wyjawia swe przypuszczenia co do maziarza - że to człowiek postępu, zwolennik rozwoju ludu... Hrabia i hrabina są zszokowani. Eugenia udaje obojętność, choć widać u niej pewne poruszenie. Grakchus mówi, że maziarz uciekł, ale pozostały pewne ślady, które jeśli nie pomogą w ujęciu samego maziarza, to na pewno pomogą w wykryciu jego wspólników. Mówi, że wielkie niebezpieczeństwo im grozi, gdyż władze już zwróciły uwagę na ich miejsce spotkań. Hrabia, zaniepokojony pyta, czy miejsce to jest już znane? Eugenia już nie ukrywa przestrachu, a przez jej ciało przechodzi dreszcz. Grakchus mówi, że władze mają już pewne podejrzenia - że miejscem spotkań może być Zaklęty Dwór. Eugenia cieszy się z tych rewelacji, zupełnie jakby rozwiązała zagadkę kryminalną. Grakchus jest zbity z tropu. Zamiast strachu - radość, podniecenie... Nie, ona nie może być związana z maziarzem i Klucznikiem! Niemożliwe! Po chwili jednak dochodzi do wniosku, że może grać. Postanawia ostrzec ją wprost, lecz przypomina sobie o chłodzie i dystansie hrabiego - postanawia więc nic nie mówić wprost. Wspomina więc o tym, że słyszał, że pomiędzy uczestnikami schadzek znajduje się jakaś młoda dziewczyna z wyższego stanu. Eugenia mówi, że zapewne ta nimfa o której wspominał. Grakchus przytakuje. Mówi o zeznaniach Ołańczuka - o Kluczniku, który w towarzystwie tej dziewczyny czekał na maziarze. Eugenia przeprasza Grakchusa za to, że chciała mu wmówić, że nimfa była imaginacją - okazuje się, że była prawdziwa. Zaniepokojony hrabia pyta Grakchusa, czy mandatariusz zrobił już coś tymi rewelacjami, lecz Grakchus zapewnia go, że nic, jednakże i tak władze zwróciły już na te wydarzenia uwagę. Lada dzień może tu się rozpocząć śledztwo.... Wspomina też o zniknięciu Katyliny. Lęka się, czy Katylina nie znalazł się jakimś przypadkiem w Zaklętym Dworze, gdzie mogło się mu coś stać... Nagle wchodzi lokaj, wręczając list hrabinie „od Adamowej”. Hrabina czyta list... i okazuje się, że August powrócił! Hrabia i jego rodzina się cieszą (najbardziej Eugenia) i nawet Grakchus mimowolnie się ucieszył... choć pierwszy raz w życiu słyszał o jakimś Auguście. Eugenia wyjaśnia, że to jej kuzyn i przyjaciel. Wraca obecnie z zagranicy, gdzie przebywał przez ostatnie trzy lata. To jeszcze bardziej niepokoi Grakchusa - to zapewne kolejny spiskowiec... Czuje wielki smutek. Nie udało mu się uratować nierozważnej Eugenii. Jednakże zrobił wszystko, co mógł. Postanawia opuścić hrabiostwo.
Przy pożegnaniu hrabia jest jakiś zakłopotany. Zastanawia to Grakchusa. Jest coraz bardziej przekonany, że tamtą nimfą była Eugenia, a zakłopotanie hrabiego daje się łatwo wytłumaczyć. Eugenia jest mądra, ale ma zaledwie szesnaście lat - niemożliwym jest, by sama weszła w szeregi spiskowców. Zapewne cała jej rodzina jest w to zamieszana. Hrabia boi się przyjazdu władz austriackich i stąd jego zakłopotanie.
Przypomina sobie również, że o tym Auguście jednak kiedyś słyszał. Nawet często o nim słyszał. Był to młody hrabia, August Wyklicki, kuzyn hrabiny i bliski sąsiad majątku hrabstwa. Juliusz nie widział go nigdy, słyszał o nim bardzo mało, a jakąś dziwną instynktowną czuł już ku niemu zazdrość i odrazę.
Z zamyślenia wyrywa go dopiero jakaś tajemnicza postać, która rzuca się z prędkością błyskawicy do jego wozu. Grakchus jest zdziwiony - a zdziwienie wzmaga się jeszcze bardziej, gdy okazuje się, że tajemniczą postacią jest Katylina! Jednakże strasznie zmieniony! Już nie zuchwały i odważny, ale spokojny, przyzwoity... Katylina spieszy się strasznie. Mówi Grakchusowi, by się o niego nie martwił - teraz mu się spieszy, ale niedługo wróci i porozmawiają. A ma Grakchusowi wiele do powiedzenia... Potem biegnie dalej. Grakchus jest coraz bardziej zdziwiony...
Część II
Spisek
Od poprzedniego rozdziału upłynęło kilka miesięcy. Mandatariusz drzemie, a pan Chochelka oddaje się trudnemu zadaniu - myśleniu! Biedak poci się cały, główka go boli, jednakże jest waleczny i nie poddaje się. Wymyśla właśnie list miłosny do swej lubej panny Marianny czy Serafiny. Po dwóch godzinach intensywnego myślenia wymyślił początek - „Już kilka razy chwytałem za pióro do ręki, aby zbolałemu sercu memu...” Ale co dalej? Przez następne godziny tworzy wierszyk, co owocuje kilkoma wersami. Nagle zauważa, że przyjechał jakiś powóz - w powozie znajduje się pan Żachlewicz, który wrócił z podróży zagranicznej do Drezna. Niedługo później Żachlewicz spotyka się z mandatariuszem. Prosi o zachowanie tajemnicy. Żachlewicz mówi, że trzy miesiące temu odszedł ze służby hrabiego. Mandatariusz przyznaje, że kiedy trzy miesiące temu się o tym dowiedział, bardzo się zdziwił - pan Żachlewicz wszak był źrenicą w oku hrabiego. Żachlewicz mówi, że teraz się z hrabią procesuje. Utrzymuje, że trzy lata temu obiecał mu oddać w posiadanie wieś Buczały. Kiedy jednak przybył Klucznik z testamentem, hrabia musiał oddać cały klucz, razem z Buczałami. Żachlewicz wtedy poprosił hrabiego o równowartość wsi. Hrabia podobno odmówił, argumentując, że chciał mu dać Buczały, bo duży majątek miał - kiedy jednak odebrano mu cały klucz, stracił ten majątek więc i z darowizny nici... Żachlewicz udał się od adwokatów, którzy przepowiedzieli mu, że sprawę w sądzie przegra. Żachlewicz nie poddał się jednak. Postanowił pomóc hrabiemu odzyskać swą własność - dzięki temu hrabia odzyskałby Buczały, które następnie mógłby mu przekazać. No i próbuje dalej. Mandatariusz mówi, że niemożliwym jest obalenie testamentu - szczególnie po trzech latach. Żachlewicz jednak zwraca mu uwagę na to, że starościc nie był zdrowy na umyśle, gdy zapisywał swą wolę. Mandatariusz zgadza się z nim i podziwia jego przebiegłość, ale przecież potrzebne są dowody. Żachlewicz przyznaje, że ma już pewne dowody - „dokumenciki”, które przywiózł ze sobą z Drezna. „Dokumenciki” to zaświadczenia o chorobie umysłowej starościca wydane przez drezdeńskich lekarzy, jak również zeznania właściciela hotelu i jego pracownika w których przyznają, że starościc nie zachowywał się normalnie. Niemcy uznali nawet starościca za prostego chłopa przez przypadek przebranego w pańskie szaty. Na dodatek zeznali, że ze starościcem podróżował pewien kozak, który traktował go jak swego sługę. Mandatariusz jest pod wrażeniem i radzi Żachlewiczowi, by już działał, gdyż te dokumenty najzupełniej wystarczają by obalić testament. Żachlewicz dziękuje mu za radę i ma zamiar się do niej zastosować - jest jednak pewien problem. Trzeba by było jeszcze dowieść, że i przed wyjazdem do Drezna starościc nie był normalny. A do tego trzeba pomocy mandatariusza, Girgilewicza i innych ludzi, którzy w bliskich stosunkach pozostawali ze starościcem. Żachlewicz prosi mandatariusza o pomoc i przytoczenie wszystkich dziwactw starościca. Prosi go również o znalezienie poddanych starościca, którzy mogliby poświadczyć, że był szalony. Żachlewicz rozumie również, że to zajmie sporo czasu, zachodu i trzeba będzie sporo wydać, więc z góry płaci mandatariuszowi zaliczkę w wysokości kilku tysięcy... Mandatariusz czuje wielką radość. Na dodatek Żachlewicz mówi, że jeśli uda im się to załatwić, to hrabia, mimo, że było to wbrew jego woli, to ostatecznie będzie im wdzięczny. Grakchusa zaś mają zamiar wygnać. Mandatariusz chwali plan Żachlewicza i decyduje się wejść do spółki. Chwilę później Żachlewicz wręcza mandatariuszowi trzy tysiące zaliczki. Mandatariusz jeszcze dodaje, że z chęcią wywali Grakchusa - woli służyć hrabiemu, prawdziwemu szlachcicowi, a nie jakiemuś studencikowi. Postanawiają nawet dowieść, że starościc był chory psychicznie od dzieciństwa. Nic łatwiejszego - w końcu przebywał często z obłąkanym poprzednim starościcem, który rozwalał stoły szablą. Starościc nieco się uspokoił, kiedy spotykał się z Kseńką - kiedy jednak dała drapaka, jeszcze bardziej szalał. Następnie wymieniają kolejne szaleństwa - rządy straszne, ataki na chłopów, Żyda, któremu kazał po żydowsku pisać do władz, męczarnie zadane innemu Żydowi, gdy nakazał mu kiwać palcem, a gdy tylko przestawał, Klucznik uderzał go, aż w końcu biedak stracił władzę w ręce, sprytne oszukanie krawca - złodzieja (który podprowadził mu kawałki sukna z płaszcza - ten kazał mu rozpruć płaszcz i zrobić czapkę, lecz wszystkie kawałki zachować; gdy ten przyniósł czapkę, pan spytał o kawałki; potem kazał mu na powrót płaszcz uszyć - ten nie potrafił, bo kilka kawałków podprowadził), wspominają również jego chorobę i to, co działo się później. Na koniec panowie przysięgają, że spisek utrzymają w tajemnicy. Mandatariusz martwi się jedynie o Katylinę, który może im bruździć. Żachlewicz zgadza się - wspomina, że znalazł się na drugi dzień po jego zniknięciu w Zaklętym Dworze, a potem wyjechał szybko do Oparek. Po swym powrocie nie opuścił swego przyjaciela nawet na krok, a trudni się w jego domu niemalże wszystkim. Mandatariusz mówi, że wszystkich zdołał do siebie przekonać - bądź zastraszyć - i to on będzie największym problemem. Dodaje, że nawet jego Katylina wywiódł w pole! Miał w rękach Grakchusa i mógł go puścić z torbami, szantażując, lecz Katylina wywiódł mandatariusza w pole. Chytrym podstępem wymógł na mandatariuszu kartkę, niby list od dziedzica, który na zawsze ręce mu w tej sprawie związała [nie wiadomo jednak w jaki sposób - fragment o unieszkodliwieniu mandatariusza został najwidoczniej usunięty przez cenzurę]. Dochodzą do wniosku, że jest zbyt niebezpieczny i nim trzeba się najpierw zająć. Żachlewicz proponuje, by go jakoś z Grakchusem poróżnić, ale mandatariusz jest pewien, że to niemożliwe. Żachlewicz wpada nagle na pomysł - ma zamiar podstępnie podejść hrabiankę. Nie wyjawia szczegółów swego planu - zapewnia jednak mandatariusza, że wszystko załatwi, niech on się na niego zda. Nagle z hukiem otwierają się drzwi i staje w nich... sam Katylina! Bledną ze strachu i zdziwienia i dochodzą do wniosku, że zajęci rozmową nie usłyszeli jak jego powóz podjeżdża. Żachlewicz zaczyna go przepraszać, kłaniać się (mimo, że pierwszy raz go widzi), lecz Katylina z wrodzoną sobie pychą i impertynencją mówi jedynie „Przeszkodziłem panom podobno”. Mandatariusz oczywiście ignoruje jego butę i przedstawia mu Żachlewicza, swego przyjaciela. Chwilę później Żachlewicz ucieka do domu.
Katylina mówi, że wpadł do mandatariusza tak przy okazji, przejeżdżał w pobliżu akurat. Potem pyta go o Ołańczuka. Jak się okazuje nic nie wskórał w sądach samborskim, ruszył więc aż do Lwowa. Katylina jest niezadowolony. Mandatariusz przypomina mu o tym, że Katylina sam kazał go wypuścić z aresztu. Mandatariusz boi się jedynie, że Ołańczuk może im ściągnąć na kark komisję. Katylina pyta, czy w Zaklętym Dworze się już całkiem uspokoiło? Mandatariusz mówi, że przez ostatnie kilka miesięcy był spokój - ale wczoraj policjant zauważył tam światło w narożnych oknach dworu. Katylina prosi o to, by mandatariusz zawiadomił go natychmiast, gdy dowie się czegoś o Ołańczuku. Potem wychodzi. Mandatariusz żałuje, że dał się wtedy wykiwać - ma jednak nadzieję, że jeszcze da radę wykiwać Katylinę....
Domysły
Katylina wraca do Grakchusa, po drodze zastanawiając się, co wyrabia się w Zaklętym Dworze. Opowiada o swych spostrzeżeniach Grakchusowi. Grakchus jest przestraszony.... Teraz autor tłumaczy czemu na dwóch przyjaciołach wiadomość ta zrobiła tak wielkie wrażenie:
Wracamy do momentu gdy Klucznik rozbroił Katylinę. Widząc gniewną twarz Klucznika, Katylina pogodził się już ze swym losem. Klucznik już ma zadać mu śmiertelny cios, gdy nagle rozlega się straszliwy krzyk. Po chwili słychać okrzyk dziewczyny, by Klucznik się zatrzymał, zaś jej dłonie powstrzymują jego ramię. Tak, to ta dziewczyna, którą Katylina próbował zatrzymać. Kobieta nakazuje Klucznikowi nie zabijać Katyliny. Ten trochę marudzi, lecz w końcu ulega. Katylina korzysta z sytuacji i szybkim susem wyrywa się z łap Klucznika. Szybko wyciąga drugi pistolet i celuje w swego napastnika. Dziewczyna nie jest przerażona działaniem Katyliny - każe mu nawet opuścić Dwór. Katylina natychmiast usłuchał, zupełnie jakby jakiś czar na niego rzuciła.
Katylina nie mógł znaleźć swego konia. Zaczął rozmyślać i doszedł do wniosku, że tą dziewczyną musi być wspomniana przez Grakchusa hrabianka Eugenia z Orkizowa. Postanawia więc ruszyć do Orkizowa i wyglądać dziewczyny, czy nie wraca do domu. To byłby ostateczny dowód. Niestety, czekał kilka godzin na próżno - musiała przejść do domu jakimś podziemnym tunelem. W końcu zaczyna mieć wątpliwości, czy nimfa z Dworu i Eugenia to jedna i ta sama osoba... Postanawia więc spróbować z innej strony. Nie widział Eugenii, więc nie może z całą pewnością wyrokować, czy jest nimfą, czy nie. Postanowił więc przyjrzeć się hrabiance.
Na drugi dzień zastał ją razem z matką w orkizowskim ogrodzie. I okazało się, że są do siebie niesamowicie podobne. Szybko więc wrócił do swego przyjaciela Grakchusa, by mu opowiedzieć o swych spostrzeżeniach.
Grakchus najpierw oczywiście złajał Katylinę za pogwałcenie ostatniej woli nieboszczyka. Nagle wpadł Klucznik, który wyrzucał Grakchusowi, że pozwolił Katylinie zbliżyć się Dworu. Grakchus uroczyście go przepraszał. Obiecuje, że zachowa tajemnicę. To samo obiecuje Klucznik, zaś Katylina musi złożyć przysięgę, że już więcej na taką wyprawę się nie wybierze. Od tamtej pory w Dworze nie działy się już dziwne rzeczy.... aż do teraz.
Przyjaciele doszli do jednego wniosku - otóż maziarz musiał być jakimś zręcznym wysłannikiem, który poznał Klucznika za granicą, podczas jego wyprawy ze starościcem i wybrał sobie jego dom na miejsce schadzek i schronienie. To by wyjaśniało, czemu starościc zabronił zbliżać się do Dworu - stał się on bazą dla jakiejś tajemniczej organizacji. Katylina również domyślił się, kim jest maziarz - to ten kwestarz, który podczas choroby poprzedniego dziedzica wywarł na niego spory wpływ i zmienił go nie do poznania. Dochodzą do wniosku, że wszyscy muszą być patriotami, działającymi przeciw rządom zaborczym [oczywiście autor znowu nie mówi tego wprost].
Panowie sprytnie wyjaśnili sobie całą tajemnicę Zaklętego Dworu (który tak naprawdę jawił się już jako miejsce spotkań bojowników o wolność, nie zaś siedlisko duchów). Mieli również nadzieję, że po tych wszystkich wpadkach spiskowcy znajdą sobie lepsze miejsce na spotkania - już zbyt dużo ludzi zainteresowało się Dworem, by był bezpiecznym miejscem. Klucznik zatarł ślady działalności, lecz cztery miesiące później - czyli teraz - znowu zaczyna się coś we Dworze dziać...
Przez ten czas Grakchus Juliusz był zaledwie dwa razy w Orkizowie. Oziębłość hrabiego coraz bardziej wzrastała a Eugenia dalej odgrywała swą rolę. Spotkał się również z kuzynem Eugenii, Augustem Wiklickim. Wydawało mu się, że August nie kocha Eugenii jak krewniak... a to sprawiło mu duży ból.
Teraz Grakchus łapie się za głowę. Kolejne schadzki w Dworze to oznaka wielkiej nierozwagi! Na dodatek Ołańczuk poszedł do Lwowa na skargę i gotów ściągnąć im na głowy komisję. Grakchus przypomina Katylinie, że to on kazał wypuścić Ołańczuka z aresztu - ten jednak argumentuje to tym, że wpierw upewnił się, że Ołańczuk nic nie wskóra w samborskim sądzie. Grakchus postanawia działać na własną rękę - każe Filipowi osiodłać jego konia. Kiedy wychodzi, Katylina przyznaje, że jego przyjaciel ma złote serce, odwagę, ale przy tym wszystkim - jest niedołęgą....
Autor teraz zdradza nam, jakie stosunki zawiązały się między dwoma przyjaciółmi przez te cztery miesiące. Katylina rozgościł się jak u siebie w domu Grakchusa Juliusza i mieszał się do wszystkiego, zajmował się sprawami majątkowymi, zarządzał dworem - zupełnie nieproszony. Grakchus ucieszył się z tego - sam się nie znał na finansach, a był pewien, że przyjacielowi może zaufać w tej kwestii. Z ulgą przyjął to, że ktoś go wyręczał w obowiązkach. Katylina zaś dobrze wywiązywał się ze swej roli - szybko podwoił dochody. Działał bez polecenia Grakchusa, nie pytał go o zdanie, nawet swoje potrzeby zaspokajał z pieniędzy przyjaciela bez pytania i bez żadnej żenady. Mimo tego, że miał zamiar za niedługo opuścić Oparki i ruszyć dalej w podróż, doszedł do wniosku, że jednak bardzo ciekawe rzeczy dzieją się w okolicy, a i utarczki ze sługusami Grakchusa są dość przyjemnym sposobem na spędzanie wolnego czasu....
Obecnie - Katylina dochodzi do wniosku, że żeby nie wiedzieć do dzisiejszego dnia, czy nimfą byłą Eugenia czy nie, to trzeba być durniem. Zastanawia się, gdzie jego przyjaciel rusza. W końcu postanawia również wziąć sprawy w swoje ręce i nakazuje Filipowi przygotować drugiego konia...
Pierwsze odkrycie
Grakchus dociera do Buczał, gdzie akurat idzie sobie mandatariusz. Mandatariusz ma bardzo dobry humor (udało mu się skłonić Girgilewicza do wzięcia udziału w spisku; stary ekonom szybko zgodził się przystąpić do Żachlewicza i mandatariusza - głównie z powodu swej niechęci do Katyliny). Mandatariusz chwali w myślach przebiegłość Żachlewicza. Zauważa nagle Grakchusa i zaczyna się zastanawiać, gdzie dziedzic jedzie. Zauważa, że kieruje się do Zaklętego Dworu. Ciekawe czemu? Jego rozmyślania przerywa nagłe pojawienie się Katyliny, który pyta go, gdzie pojechał Grakchus. Po usłyszeniu odpowiedzi rzuca mu uzdę swego konia i rusza za przyjacielem na piechotę.
Tymczasem Grakchus dociera do domu Klucznika, lecz nikogo nie zastaje. Udaje się mu jednak otworzyć bramę i wkroczyć do środka (brama była zamknięta tylko na jedną zasuwkę - znak, że ktoś jednak jest w domu!). Nikt jednak nie wychodzi go przywitać... dziwne. W końcu wkracza do stodoły, lecz ta jest zupełnie pusta. Jednakże słyszy jakieś dziwne szmery... ktoś musi tu być! Grakchus bada stodołę i odnajduje tajne przejście do jakiejś kryjówki. Z niej dochodziło rżenie konia... Koń jest Grakchusowi znany - to koń maziarza. Więc to on się tu kryje! Ale po incydencie z mandatariuszem jeszcze się odważył pokazać w okolicy? Po tym jak zwróciło uwagę władz jego przebranie kwestarza stał się maziarzem - czemu teraz nie zmieni przebrania? I czemu nie ufa Grakchusowi - przecież potrzebuje wspólników! Podczas ostatnich czterech miesięcy Grakchus dowiadywał się o potajemnych działaniach maziarza w okolicy i jego wzrastających wpływach.
Podczas eksploracji dziedzińca zauważa lekko uchyloną furtkę, która prostą drogą prowadzi do ogrodu. Grakchus nie chce na początku przez nią przejść - złamałby wolę nieboszczyka - lecz tłumaczy sobie, że testament dotyczył jeno Dworu, o ogrodzie nie ma w nim mowy. Rusza więc.
Ogród to bardzo piękne miejsce, lecz puste. Na dodatek jest bardzo duży, co sprawia, że to idealne miejsce tajnych spotkań. Dociera w końcu do stawu z wysepką. Na brzegu zauważa łódki. Nie mając żadnych innych pomysłów postanawia ruszyć do wysepki. Nagle słyszy uderzenie wioseł w oddali - ktoś tu na pewno jest! Ukrywa się w zaroślach i zauważa jak do brzegu przybija łódka ze znaną mu już dziewczyną - nimfą na pokładzie. Grakchus wydaje okrzyk zdziwienia, który zwraca uwagę kobiety. Teraz nie ma żadnych wątpliwości - toż to Eugenia! Jednakże kobieta wydaje się go nie poznawać, boi się go, chce uciec, a kiedy Grakchus wspomina o tym, że przecież ją ostrzegał, wydaje się zupełnie nie wiedzieć o co chodzi. To jednak nie Eugenia, jednakże ktoś bardzo do niej podobny! Teraz jednak zauważa różnice - jest to kobieta wyższa i ma więcej wrodzonej godności i powagi, wydaje się nieco starsza i mądrzejsza, jej twarz ma melancholijny wyraz. To na pewno nie Eugenia... Dziewczyna domyśla się, że Grakchus ją z kimś pomylił. Juliusz Grakchus ma już zamiar wytłumaczyć jej powód swego przybycia i spytać ją o imię, gdy nagle dziewczyna zauważa zbliżającego się Klucznika i nakazuje Grakchusowi uciec. Jednakże oczarowany nią Grakchus stoi jak kołek. Klucznik zauważa go i wpada w gniew. Każe odejść dziewczynie. Ta odchodzi, a Klucznik gotuje się w środku coraz bardziej. Grakchus tłumaczy Klucznikowi, że go szukał, lecz nie zastał go w domu, więc ruszył do ogrodu. Grakchus postanawia porozmawiać z nim otwarcie - ostrzega Klucznika, że ani on ani maziarz nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Klucznik wpada w gniew i mówi, żeby nie wścibiaj nosa w nie swoje sprawy. Potem każe mu spadać, a jak nie to mu nieźle dołoży. Grakchus nie spodziewał się takiej reakcji. On również wpada w gniew. Klucznik wyrzuca mu, że nieboszczyk pan zrobił z Grakchusa pana, a on nie chce uszanować po śmierci jego woli. Grakchus już ma zamiar przywalić Klucznikowi, gdy nagle powstrzymuje go Katylina. Sam zaczyna grozić Klucznikowi, mówiąc, że jeśli szuka guza, to niech z nim spróbuje. Grakchus dalej próbuje rzucić się na Klucznika, lecz Katylina go powstrzymuje. Mówi, że sam to załatwi. Klucznik wyciąga pistolet. Katylina go wyśmiewa, mówiąc że strzelać to sobie może, ale i tak nie trafi. Widząc to Grakchus w końcu się uspokaja i dochodzi do wniosku, że gniew Klucznika jest słuszny. Tłumaczy go, że chciał z nim porozmawiać, a do ogrodu zapędził się przypadkiem - furtka była otwarta, więc myślał, że Klucznik jest w środku. Potem ostrzega Klucznika, że lada dzień mogą tu przyjechać władze austriackie - spiskowcy muszą uważać! Klucznik wzrusza się, chowa broń i pada Grakchusowi do stóp. Przeprasza, mówi że za bardzo się uniósł. Klucznik tłumaczy, że wypełnia tylko wolę swego pana. Grakchus mówi mu, że nie może zamykać oczy na niebezpieczeństwa - Klucznik zaś odpowiada, że kto inny ma oczy otwarte. Mówi, że przysiągł swemu panu dochowanie jego tajemnicy. Nie ma zamiaru jej złamać, dlatego prosi przyjaciół, by go o nią nie pytali. Grakchus tłumaczy jednak, że chodzi im jedynie o bezpieczeństwo spiskowców. Klucznik odpowiada, że sami się o siebie zatroszczą. Odprowadza ich do furtki i na odchodnym prosi Grakchusa o rozmowę w cztery oczy. Klucznik wyjawia Grakchusowi pewną tajemnicę - otóż nie zaniósł testamentu od razu do sądu, lecz przez trzy tygodnie trzymał go u siebie. Okazuje się, że nieboszczyk podyktował dwa zupełnie różne testamenty. Na łożu śmierci starościc prosił Klucznika, by jego dobra nie wpadły w ręce cudzoziemców - jego brat, hrabia, już zaprzedał się zaborcom, stracił więc prawo do Żwirowa. Następnie nakazał mu najpierw jak najwięcej dowiedzieć się o Grakchusie - czy jest odpowiednim człowiekiem. Czy zasługuje na Żwirów. Jeśli zaś nie zasługiwałby na Żwirów - Klucznika miał spalić pierwszy testament, zaś sądowi przekazać drugi. Jednakże Grakchus w ocenie Klucznika jest człowiekiem wspaniałym - spalił więc drugi. Mówi mu o tym, by nie musiał żałować swego postanowienia i prosi jeszcze raz o uszanowanie woli nieboszczyka. Wzruszony Grakchus mówi Klucznikowi, że nie ma się o co martwić - za Katylinę zaś sam ręczy. Pyta jednak na koniec, czy będzie mógł spotkać się kiedyś z tą nieznajomą, z nimfą. Klucznik odpowiada, że może kiedyś...
Kiedy Grakchus i Katylina wracają, Katylina wyjawia mu, że ruszył za nim, bo wydawało mu się, że potrzebuje opieki. Dodaje, że chyba okazała się potrzebna, bo bez niego pobiłby się z Klucznikiem. Katylina zauważa jeszcze w oknie chaty Klucznika jakąś ludzką twarz. Chce to zbadać, ale zostaje zatrzymany przez Klucznika. Dochodzi do wniosku, że i tak się dziś już wiele dowiedział i odjeżdża.
Pan z panów
Hrabia Zygmunt Żwirski zmienił się przez ostatnie cztery miesiące - posiwiał, zmizerniał. Zmiana przyszła po odejściu Żachlewicza - hrabia toczył ze sobą jakąś wewnętrzną walkę. Od tamtej pory snuł się po swym domostwie, to w ogrodzie się zamykał, to w domu. Po tym jak Żachlewicz wrócił z zagranicy i po rozmowie dwóch panów jeszcze bardziej się zmartwił. Nie wiedział, czy iść za namową Żachlewicza i obalić testament - czuł, że to nie w porządku, ale bogactwo kusi... Hrabia ma swoje zasady i jest uczciwy. Z drugiej jednak strony - Grakchus wydawał się hrabiemu wytworem nowszych czasów, osobnikiem, który nie umiał cenić rodzinnej tradycji, nie był tak związany z polską historią jak hrabia. To stawiało go w niekorzystnej pozycji. Poza tym - to on ma największe prawa do dziedziczenia Żwirowa. Widzi siebie jako przywódcę familii - i to on może sam się zrzec swego majątku, lecz nikt nie ma prawa mu go zabrać. Sam hrabia nie życzył źle Grakchusowi i zostawiłby mu Żwirów, gdyby nie to, że jego potomkowie zostaną w ten sposób ograbieni... Jednakże nie miał siły charakterów i przyzwolił na działania Żachlewicza, z obawą patrząc na jego machinacje. Żachlewicz zaś działał skutecznie - dzięki podróży do Drezna zyskał mocne dowody.
W nocy śnił mu się sen - wygrał proces i wracał do Żwirowa. Kiedy wszedł do czerwonego pokoju, pojawił się w nim nieboszczyk starościc - ojciec hrabiego, krzyczący „Protestuję! Nie pozwalam!”. Hrabia chce uciec, jednak nie może. Pojawia się jego brat, który też protestuje. Starościc przypomina bratu o Kseńce... W tym momencie hrabia budzi się zlany potem.
Hrabia, zaniepokojony snem, postanawia wygnać Żachlewicza. Nie może ignorować woli swego brata. Poza tym i tak jest bogaty, po co mu to? Lepiej być uczciwym. Poza tym zaczyna coraz wyraźniej widzieć, że ludzie mieli rację - to Żachlewicz go okradał. Postanawia go wywalić. Sięga po „Klejnoty rycerstwa polskiego”, herbarz, który machinalnie otwiera na herbie Topór, herbie Żwirskich, którego założycielem musiał być jeden z towarzyszy ojca Lecha... Czyta tam też - „Żwirscy z Żwirowa, wielka i można rodzina, przesiedlona z Małopolski do Rusi.... Król Władysław Jagiełło nadał jej zamek Żwirów i szerokie ziemie na Rusi. Od zamku nazwali się Żwirscy...”. To zdanie sprawiło, że znowu zaczął się zastanawiać nad propozycją Żachlewicza.... W końcu jednak dochodzi do wniosku, że Grakchus Juliusz też jest Żwirski - i to wystarcza....
Szczęśliwy, że pozbył się tego kłopotu rusza na dół, by porozmawiać ze swą żoną, Celestyną.
Tymczasem jego córka, Eugenia, wraca z przechadzki po ogrodzie w towarzystwie podobnej jej dziewczynie, którą niedawno hrabia zatrudnił jako służącą hrabianki. Hrabianka prosi dziewczynę o dostarczenie nowych dzienników z poczty, które już dawno powinny przyjść.
Eugenia jest zasmucona tym, że jej towarzysz dziecięcych zabaw, kuzyn August, jest teraz taki ponury. Nigdy taki nie był. Kiedy przyjechał z zagranicy, był jeszcze dawnym Augustem, ale im dłużej ze sobą przebywali, tym bardziej był zasmucony... wydaje się, że się w niej zakochał. Eugenia dochodzi do wniosku, że Juliusz Grakchus też ją uwielbia, może nawet bardziej niż August... czemu więc nie przyjeżdża od tak dawna do Orkizowa? Eugenia zauważyła również z jaką niechęcią hrabia podchodzi do Grakchusa. Traktowała Augusta i Grakchusa jako dwóch wielbicieli i bardzo podobało jej się ich zainteresowanie, ale traktowała ich raczej jak zabawki. Nie wiedziała, którego woli...
W końcu wraca do niej służąca, która prosi Eugenię do jej matki. Na miejscu oprócz matki jest też ojciec hrabia. Matka pyta córkę o to, jak jej się podoba Juliusz Grakchus. Eugenia się rumieni, lecz hrabia mówi jej, że nie jest już dzieckiem i musi niedługo wyjść za mąż. Hrabia tłumaczy, że chce wiedzieć, czy wyjdzie za Grakchusa bez wstrętu, jeśli rodzice zdecydują się ją za niego wydać. Eugenia jest mocno wstrząśnięta... w końcu jednak mówi, że we wszystkim podda się woli rodziców. Ucieszony hrabia wychodzi z pokoju. Jak się okazuje, postanowił rozwiązać problem Grakchusa w taki właśnie sposób - włączając go do rodziny. Juliusz Grakchus wprawdzie jest niewysokiego urodzenia - ale za to ma na nazwisko Żwirski!
Nieznajoma
Dwa dni później. Grakchus dalej rozmyśla o tajemniczej nieznajomej. Chciałby z nią porozmawiać, spotkać się. Dochodzi też do wniosku, że musi to być kobieta wysokiego urodzenia - takie wrażenie sprawiała... Wysnuwa jeden wniosek - że nieznajoma nie przesiaduje stale w Zaklętym Dworze. Pojawiała się wraz z maziarzem. Ołańczuk widział ją również w towarzystwie Klucznika. Ciągle jednak Grakchus zastanawia się, gdzież może ona mieszkać.
Katylina również o niej rozmyśla. To ona ocaliła mu życie cztery miesiące temu w Zaklętym Dworze i on również się w niej zakochał. Pod jej wpływem zaczął się zmieniać - kiedy rozmyślał o przeszłości wiele rzeczy by zmienił - obraźliwe słowo, niestosowne zachowanie... Na dodatek ten materialista zaczął powoli stawać się romantykiem. Cieszył się, gdy po raz drugi zauważył ją dwa dni temu w ogrodzie, lecz ze swym uczuciem nie zdradzał się przed Grakchusem Juliuszem. Kiedy ten zaś wspominał o nieznajomej, czuł zazdrość.
Teraz Katylina wchodzi do domu Grakchusa ubrany jak do konnej podróży. Grakchus pyta go, gdzie jedzie. Katylina tłumaczy, że kiedy pierwszy raz przyjechał w te strony, wstąpił do sławnej karczmy ryczychowskiej Organiściny. Wypił tam cztery kieliszki wódki, a za żaden nie zapłacił. Teraz dręczą go wyrzuty sumienia i jedzie uregulować dług. Poza tym ma zamiar dowiedzieć się czegoś o nieznajomej - może karczmarz albo goście coś wiedzą? Kiedy Katylina ma zamiar już wyjechać, przed dom Grakchusa zajeżdża hrabia. Katylina postanawia poznać hrabiego i chwilę poczekać z wyjazdem. Kiedy hrabia wchodzi do środka, Katylina traktuje go z lekceważeniem. Widząc gniew hrabiego, Katylina postanawia ruszyć do karczmy.
Hrabia mówi do Grakchusa, że Katylina to impertynent i Grakchus powinien go wywalić. Grakchus opowiada hrabiemu o tym, jak Katylina go uratował. Hrabia jednak radzi Grakchusowi, by hojnie wynagrodził Katylinę, a potem go wygnał. Grakchus nie odpowiada, więc hrabia postanawia zmienić temat. Pyta Grakchusa o sprawy gospodarstwa itp. Swym zwyczajem przechodzi do sedna sprawy dopiero przy pożegnaniu. Prosi Grakchusa, by zbratał się z sąsiadami. Grakchus odpowiada jednak, że jego sąsiedzi są godniejsi i wyżsi urodzeniem. Hrabia jednak przypomina mu, że nosi nazwisko Żwirski.
Kiedy odjeżdża, Grakchus zastanawia się nad zmianą w zachowaniu hrabiego. Rozmawiał z nim jak z synem, był serdeczny, miły... cóż się stało? Szybko jego myśli wędrują do Eugenii, która już go nie fascynuje, a z niej na nieznajomą, którą ubóśtwia. Jednakże jego rozmyślania zostają przerwane, gdy lokaj Filip informuje o przybyciu Klucznika. Grakchus dziwi się niespodziewaną wizytą, lecz prosi o wprowadzenie go. Klucznik przypomina Grakchusowi o ich niedawnej rozmowie. Grakchus spytał wtedy, czy pozna kiedyś tajemnicę Dworu. Klucznik odpowiedział - „szybciej niż się spodziewasz”. No cóż - właśnie przyszedł ten czas. Prosi Grakchusa na godzinę rozmowy do Zaklętego Dworu. Ma się ona odbyć za tydzień, o godzinie dwunastej w nocy. Następnie mówi mu, gdzie ma czekać na Klucznika, który po niego przyjedzie. Na koniec pyta, czy spotka jeszcze nieznajomą. Klucznik odpowiada - „może”.
Ważne poszlaki
W karczmie znanego nam Chima Organisty siedzą właśnie wójt ryczychowski, Iwan Chudoba (widzieliśmy go już w towarzystwie maziarza), szlachcic Dominik Zerwikaptur Szczeczuga (kolejny towarzysz maziarza i Klucznika), Jędrzej Juryk (kolejny uczestnik zebrania). Szczeuga i jego towarzysze szlachcice narzekają na to, że obecnie chłopi nie szanują szlachty. Jędrzej Juryk jednak mówi, że pan maziarz wszystko mu wytłumaczył - że wszyscy ludzie są równi, tak chłopi jak i szlachta. Wszyscy się zastanawiają, kiedy wróci maziarz. Dochodzą do wniosku, że wtedy gdy zajdzie potrzeba. Piją za jego zdrowie i zapewniają, że mu wierzą.
Nagle do środka wpada Katylina. Szybko oddaje dług Żydowi właścicielowi karczmy (który znowu sypie dowcipami), potem zaś prosi o rozmowę na osobności. Szybko wychodzą na zaplecze. Katylina słyszał o tym, że Żyd wie wszystko o wszystkich w okolicy, więc pyta o to, czy maziarz od dawna pokazuje się w okolicy. Żyd pyta, czemu Katylinę to interesuje, lecz Katylina prosi o odpowiedź. Ten odpowiada, że od pięciu lat przyjeżdża, wcześniej zaś nikt go tu nie widział. Zdobył miłość chłopów sprzedają mazią za pół darmo i na kredyt, opowieściami, życzliwością i wódką, którą im stawia w karczmie. Pyta również, czy zna Klucznika. Żyd już od dawna go nie widuje. Widywał go jednak nieraz często, gdy pracował u starościca. Katylina pyta o to, czy nie przebywa w jego towarzystwie jakaś piękna dziewczyna. Żyd odpowiada, że to nie dziewczyna, lecz diabeł. Wspomina też nie znał starościca. Spytany ponownie o dziewczynę opowiada pewną historię - stara żebraczka Burdzicha opowiada, że raz z Buczał chciała przejść do Oparek i wybrała krótszą drogę przez wygon między polami. W pół drogoi zachorowała nagle i straciła przytomność. Kiedy ją odzyskała, zauważyła Klucznika i dziewczynę. Na rozkaz dziewczyny Klucznik wziął żebraczkę na wóz i podwiózł ją do Buczał. Po chwili Katylina pyta o to, co się stało z drugim kozakiem starościca - Oleksą Pańczukiem. Żyd mówi, że podobno przepadł bez wieści. Klucznik opowiadał, że nagle uciekł od starościca i nie wrócił. Katylina płaci Żydowi za informacje i już ma wyjść, gdy Żyd pyta go o to, czy wie co się święci. Oczywiście Katylina nie wie. Żyd opowiada mu więc o skardze pana Żachlewicza do władz (sprawa z testamentem). Pan komornik Gramarski już ruszył ze sprawą. Żyd opowiada o chęci Żachlewicza do podważenia testamentu. Katylina wpada w gniew. Żyd utrzymuje, że wielu chłopów już o tej sprawie słyszało. Katylina dochodzi do wniosku, że mandatariusz musi być w zmowie z Żachlewiczem! Katylina szybko wybiega i postanawia rozmówić się ze zdrajcą mandatariuszem (szpieguje go Mykita Ołańczuk). Kiedy Katylina dociera do domu mandatariusza, dowiaduje się od woźnicy, że właśnie przyjechał do niego w odwiedziny Żachlewicz! Ach, jak dobrze się składa!
Katylina rozpoczyna kampanię
Mandatariusz zajmuje się właśnie sprawą dwóch chłopów - Hawrylo Facuła i Kiryło Gierega, którzy pobili się w karczmie. Mandatariusz szybko wysłuchuje ich zeznań i wywala ich za drzwi. Potem każe Chochelce napisać co postanawia. Ten jednak źle słyszy i pisze „I gęsi zostaną i prosię pójdzie do chlewa”. Mandatariusz ubolewa nad głupotą swego podwładnego - choć ten przypomina mu, że zdał przecież wszystkie egzaminy - i dyktuje raz jeszcze „Wójtowi w Oparkach! Nakazuje się pod karą 25 kijów, aby Hawrylę Facułę i Kirylę Bieregę pogodził ze sobą niezwłocznie; Dominium Żwirów, dnia 26.10.1845”. Mandatariusz jest bardzo zadowolony ze swego sprytnego i jakże mądrego wyroku i podaje papier chłopom, którzy mają go dostarczyć wójtowi.
Gdy ci wychodzą, pojawia się Żachlewicz. Mandatariusz bardzo cieszy się z przybycia swego wielkiego przyjaciela! Żachlewicz mówi, że wszystko idzie dobrze i już za dziesięć dni nie będzie już tu Grakchusa Juliusz. Już pojutrze ma się tu pojawić komornik. Nagle jednak zauważają, że Katylina zajechał wozem. Żachlewicz szybko chowa się w szafie (no, niby szafie, bo zamiast drzwi ma papierową zasłonkę...) Chochelki, by uniknąć spotkania z tym osobnikiem.
Kiedy Katylina pojawia się w środku, udaje że wcale nie wie o tym, że Żachlewicz się tu zjawił. Rozmawia spokojnie z mandatariuszem. Pyta o to, czy Ołańczuk wrócił. Mandatariusz zaprzecza. Katylina prosi go o kawałek papieru. Następnie narzeka na atrament, że niby nędzny jest i rzuca nim ze złością w „szafę” i trafia Żachlewicza prosto w czaszkę. Ten okrzykiem bólu zdradza swą obecność. Katylina śmieje się z Żachlewicza, który patrzy na atrament z przestrachem, myśląc że to krew. Pyta czemu się tam schował, a Żachlewicz próbuje odpowiedzieć buńczucznie, że mu się tak podobało, ale dławi się atramentem. Osłupiały mandatariusz po chwili interweniuje. Dochodzi do wniosku, że skoro za tydzień Grakchus stąd wyleci, to Katylina nic mu już nie może zrobić. To sprawia, że staje się odważniejszy. Katylina woła sędzinę, by wodę przyniosła. Mandatariusz i Żachlewicz próbują jakoś kłócić się z Katyliną, lecz ten ich wyśmiewa, śmieje się strasznie i ogółem zachowuje się lekceważąco. Mandatariusz mówi „dość!” i próbuje nazwać Katylinę łajdakiem, lecz straszny wzrok Katyliny sprawia, że cofa się z przestrachem. Przerażony pan Chochelka ucieka z domu, sędzina która właśnie przyszła, patrzy z przerażeniem na dziejący się na jej oczach spektakl, a Katylina grozi mandatariuszowi, że jak będzie dalej podskakiwał, to nakaże chłopom w imieniu dziedzica obić kijami. Na potwierdzenie swych słów nakazuje jednemu ze służących iść do wójta i kazać przysłać tu dziesięciu tęgich parobków. Następnie Katylina wyprasza mandatariusza i jego żonę z ich własnego pokoju, bo chce na osobności porozmawiać z Żachlewiczem. Żachlewicz również próbuje ukradkiem zwiać, lecz Katylina zastępuje mu drogę. Katylina spokojnie mówi, że wie o wszystkim i nazywa go łotrem. Żachlewicz prawie dostaje zawału ze strachu. Katylina powtarza, że wie o wszystkim i daje dwie możliwości Żachlewiczowi - albo zgodzi się na pięćdziesiąt kijów, które za chwilę dostanie od parobków, albo natychmiast napisze list do Katyliny. W liście mają się znaleźć następujące informacje - że proces przeciwko Grakchusowi Juliuszowi Żachlewicz podjął w ścisłym porozumieniu z hrabią, za jego pieniądze i środki i że on nim manipulował. Żachlewicz nie ma zamiaru robić sobie wroga z hrabiego. Katylina więc mówi, że w takim razie wybrał i zaraz dostanie masę batów. Żachlewicz mówi, że to gwałt i zbrodnia, Katylina więc woła wójta i jego parobków. Żachlewicz, przerażony, zgadza się na napisanie listu. Katylina mówi mu, że musi jeszcze w nim napisać, że Żachlewicz, przekonany o niesłuszności sprawy uciekł się do intryg i sztuczek - m.ini. dawał łapówki komornikowi i przekupił innych świadków. Żachlewicz nie przyjmuje drugiego punktu, więc Katylina grozi znowu mu batami. Żachlewicz przerażony toczy wewnętrzną walkę. W końcu łamie się i zgadza się na list. Prosi nawet Katylinę, by sam podyktował mu ten list. Żachlewicz zaczyna pisać i pociesza się tym, że list nie będzie miał żadnego znaczenia, bo podlega przymusowi, wisi nad nim widmo batów. W świetle prawa nie może być ten list ważny... Katylina zauważa niemalże zadowolony wyraz twarzy Żachlewicza i niepokoi się. List w końcu jest gotowy, a Katylina woła mandatariusza i Chochelkę. Pojawia się tylko mandatariusz. Zdenerwowany Katylina każe mandatariuszowi szukać tchórzliwego Chochelki. Poszukiwania trochę trwają, bo tchórz schował się do pieca...
W końcu nakazuje Żachlewiczowi przeczytać na głos swój list przy mandatariuszowi i Chochelce. Mandatariusz dziwi się i wkurza, że Żachlewicz przekupił świadków i komornika. W końcu Katylina każe Żachlewiczowi odejść, a ten prędko ucieka. Następnie każe dwóm parobkom odprowadzić Żachlewicza na piechotę, zaś jego wóz konfiskuje. Następnie Katylina bierze się za mandatariusza...
Najpierw zaczyna go wyzywać od łajdaków i łotrów. Mandatariusz oczywiście jest przerażony. Katylina mówi mu, że mógłby go nieźle zlać, ale w końcu nakazuje mu zabierać manatki i wyjeżdżać ze Żwirowa. Mandatariusz protestuje, mówi że podlega cyrkułowi i dziedzic musi go o zwolnieniu mandatariusza zawiadomić. Katylina na to, że dziedzic nic nie musi, bo mandatariusz wcale nie zostanie zwolniony, lecz sam ucieknie. Mandatariusz dziwi się i próbuje się bronić - mówi, że sumienie nie pozwala mu zostawić urzędu. Na to jednak Katylina, że jeśli jest roztropnym to go posłucha, bo jeśli nie to Katylina jutro powie chłopom, że ten, kto kiedyś dał łapówkę mandatariuszowi, może się teraz o nią upomnieć. Mandatariusz blednie - brał od wszystkich łapówki, to by go zrujnowało! Katylina jeszcze ostrzega go, że jeśli będzie próbował się zemścić, to pójdzie do więzienia - bo Katylina łatwo może udowodnić jego oszustwa i łapówkarstwo. Mandatariusz musi się zgodzić na jego warunki i opuszcza swój pokój, przeklinając Katylinę. Na koniec Katylina bierze się za Chochelkę.
Ten od razu zaczyna się zarzekać, że nic nie zrobił złego. Katylina odpowiada, że dlatego - mimo że jest głupi jak but - zrobi z niego nowego mandatariusza. Radosny Chochelka opuszcza pokój.
Następnie Katylina opuszcza dom mandatariusza (byłego) i rusza w kierunku hrabiego, by z nim zrobić porządek. Zdaje sobie sprawę, że z nim trudniej będzie. Potrzebuje zrzeczenia się praw do Żwirowa na piśmie... Po drodze mówi sobie również, że Juliuszowi Grakchusowi nic złego z powodu jego działań się stać nie może - działa na własną rękę, najwyżej Grakchus się go zrzeknie. A gdyby prosił go wpierw o pozwolenie to nie dałby mu w ogóle działać...
Do dworu dociera wieczorem. Spotyka hrabiego wraz z żoną i córką przechadzających się po dziedzińcu. Katylina zaczepia hrabiego. Mówi mu, że chce porozmawiać z nim o ważnych sprawach - teraz. Hrabia mówi, że już za późno, lecz Katylina się upiera. Eugenia się za nim wstawia i w taki oto sposób hrabia pozwala na audiencję. Katylina mówi hrabiemu, że bardzo go szanuje. Nie może więc znieść, jak ktoś szarpie jego honorem. Następnie odczytuje zdziwionemu hrabiemu list Żachlewicza. Hrabia siedzi przez chwilę oburzony i zszokowany. Po chwili jednak spokojnie dziękuje mu za tę przysługę i każe zameldować Juliuszowi Grakchusowi, że gdyby przegrał proces z Żachlewiczem to mógłby wyciągnąć z tego większe korzyści. Zdziwiony Katylina pyta „jak to?” na co hrabia odpowiada, że zaakceptował ten zbrodniczy plan dopiero po obmyśleniu, w jaki sposób Grakchus może się z tego wykaraskać. Nic więcej nie chce powiedzieć. Mówi tylko, że jutro będzie w Oparkach i rozmówi sie wtedy z Grakchusem. Katylina jest coraz bardziej skołowany. Wyznaje, że chciałby otrzymać pisemne zrzeczenie się hrabiego do spadku po nieboszczyku starościcu. Hrabia przypomina, że jutro będzie w Oparkach.
Katylina, odjeżdżając, wyrzuca sobie, że pokpił sprawę. W końcu walka z hrabią nie może być taka prosta jak z Żachlewiczem, albo mandatariuszem!
Wspomnienia
Na środku wysepki w środku ogrodu Zaklętego Dworu znajduje się altanka ze stolikiem, przy którym siedzi nieznajoma i czyta książkę. Nagle zauważa Grakchusa Juliusza, zbliżającego się do niej. Okazuje się jednak, że to tylko jej wyobraźnia. Dziewczyna zakochała się w Grakchusie mimo, że widziała go zaledwie trzy razy w życiu. Marzy o nim. Wtem słyszy odgłosy zbliżającej się do jej wysepki łódki. Jak się okazuje - to maziarz! Maziarz zwraca się do dziewczyny per „moje dziecię”, nieznajoma zaś do niego per „ojcze”. Dziewczyna narzeka na te wszystkie podróże, te przebrania... maziarz zapewnia ją, że niedługo się to skończy. W końcu maziarz wyjawia imię nieznajomej - Jadzia. Maziarz pyta ją o to, czy podoba jej się Juliusz Grakchus. Dziewczyna się czerwieni, lecz nie odpowiada. Maziarz wyjawia Jadwidze, że ludzie mu nieżyczliwi chcą mu wyrwać cały majątek. Następnie opowiada jej o całej intrydze. W końcu wyznaje, że tylko on i Jadwiga mogą uratować majątek Grakchusa. Wyjawia jednak, że będzie to od niej wymagało pewnego poświęcenia - musi wyjść za Grakchusa. Dziewczyna oblewa się rumieńcem i odpowiada, że będzie posłuszna ojcu. Okazuje się przy okazji, że dopiero jakiś czas temu maziarz ujawnił się jej jako ojciec. Prosi Jadwigę o opowiedzenie jej losów do chwili, gdy dowiedziała się o tym, że jest jej rodzicielem. Jadwiga z dzieciństwa pamięta to, że mieszkała wśród Mazurów. Jej matka była młoda i ładna, jej mąż był człowiekiem znaczenie starszym, kowalem. Mąż matki nie lubił Jadwigi i często się o nią kłócił z jej matką. Pewnego dnia pod ich dom przyjechały dwa powozy. Kiedy jej matka to zauważyła i spojrzała na nieznajomego mężczyznę w wozie, krzyknęła ze zdziwienia i opuściły ją wszystkie siły. Ojczym Jadwigi szybko pobiegł do nieznajomego mężczyzny i z wielkim szacunkiem się do niego zwracał. Następnie matka i ojczym rozmawiali szeptem, aż w końcu matka rozpłakała się. Ostatecznie zaczęła żegnać Jadzię i mówić jej, że tym powozem pojadą razem do kościoła. Ojczym pierwszy raz w życiu ją wtedy ucałował i zaniósł od powozu. Matka jeszcze raz pożegnała córkę... W powozie czekała już jakaś niemłoda kobieta, która zaczęła się do niej tulić. Nagle powóz ruszył, a wtedy Jadzia zdała sobie sprawę z tego, że matka z nią nie pojedzie... Zauważyła ją jeszcze raz, w oknie, jak ją żegnała gestem...
Nieznajoma, która wzięła Jadwigę okazała się panią Tączewską. Zabrała Jadwigę do Lwowa. Pani Tączewska - „ciocia”, jak kazała się nazywać - była dla Jadwigi bardzo dobra, dawała jej prezenty, ładne sukienki, łakocie... Obiecała również, że matka kiedyś ją odwiedzi. Jednakże czas mijał, matka się nie pojawiała, a Jadwiga coraz mniej o niej myślała - miała przecież kochającą „ciocię”... Jadwiga była szczęśliwa. Kiedy Jadwiga skończyła piętnaście lat, „ciocia” wyjawiła jej, że człowiek, którego uważała za ojca, był jedynie ojczymem. Ożenił się z matką, gdy Jadwiga się już urodziła. Jej prawdziwy ojciec był człowiekiem wysokiego urodzenia, ale wykroczył ciężko przeciw władzom, musiał więc uchodzić.
Od tamtej pory Jadwiga ciągle rozmyślała o swym ojcu i matce. W końcu Tączewska otrzymała jakiś list, który bardzo ją zasmucił. Po dwóch dniach wyjawiła Jadwidze, że jej matka umarła przed tygodniem.
Miesiąć później przybył jakiś nieznajomy człowiek. Ciocia bardzo ucieszyła się na jego widok. Następnie zakomunikowała Jadwidze, że już niedługo spotka się ze swym ojcem. Jej ojciec przebywa obecnie w Zaklętym Dworze, który należał do jego zmarłego przyjaciela, Mikołaja Żwirskiego. Klucznik ją tam zawiezie i w taki sposób spotka się z ojcem. I tak właśnie się spotkali... Jest jednak zawiedziona tym, że ojciec nie chce jej wiele powiedzieć o matce. Maziarz obiecuje, że już za kilka dni wszystko jej opowie.
Nagle pojawia się Klucznik, który nakazuje Jadwidze i maziarzowi uciekać, bo ma jakieś złe przeczucia, no i jeszcze ten omen... (spadający ze ściany obraz Matki Boskiej, dwa psy są smutne itp.) W końcu jednak daje się przekonać, że to nic takiego... ale maziarz zaczyna czuć się nieswojo....
Juliusz
Tymczasem Juliusz Grakchus otrzymał powiadomienie o wytoczonym procesie sądowym. Dowiedział się również o tym, że komornik Gramarski ma przybyć do Oparek. Grakchus oczywiście mocno się dziwi, lecz nie smuci się, że może majątek utracić - raczej smuci go to, że nic z nim nie zrobił, póki miał okazję. Potem zaś dochodzi do wniosku, że nie ma żadnych praw do tego majątku - otrzymał go od człowieka umysłowo chorego, wykorzystał jego chorobę i trawił jego majątek, wcale nie przejmując się jego rodziną. Nie ma więc żalu do hrabiego. Gnębią go też wyrzuty sumienia z powodu przyjęcia tego majątku.
Nagle do smutnego Juliusza Grakchusa przychodzi jeszcze nie mniej smutny mandatariusz, który prosi o go o posłuchanie. Wspomina o tym, że został oddalony. Grakchus jest oczywiście zdziwiony tym, że to Katylina go wyrzucił z pracy (mandatariusz zaś tym, że on nic o całym zajściu nie wie). Kiedy jednak słyszy, że mandatariusz zeznawał na procesie w sprawie testamentu, wpada w gniew. Mandatariusz broni się tym, że musiał, sąd go zawezwał, ale samą prawdę tylko mówił... Grakchus w końcu mówi, że Katylina nie miał prawa go oddalić. W mandatariuszu odżywa nadzieja. Opowiada mu o całym zajściu w jego domu i o tym, że Katylina popędził do hrabiego. Grakchus wpada w gniew i nakazuje drugiemu lokajowi, Tomaszowi, przygotować powóz. Następnie tłumaczy mandatariuszowi Gągolewskiemu, że tylko on ma prawo go oddalić, a Katylina dopuścił się nadużycia. Potem każe mu wracać do siebie, nie traci posady. Mandatariusz obłudnie pociesza Grakchusa, że zapewne wygra proces, ale Grakchus mówi, że nie chce zatrzymać majątku, jeśli dostał go bezprawnie. Potem daje mu list, w którym potwierdza, że dalej jest mandatariuszem. Mandatariusz śmieje się w duchu z niego. Uważa, że Grakchus to dureń... ale jednak z charakterem.
Grakchus tymczasem jest wzbudzony zachowaniem przyjaciela. Postanawia odwiedzić hrabiego i przeprosić go za zachowanie Katyliny. Gdyby hrabia chciał zrezygnować z procesu, to sam Grakchus nie będzie chciał tego uczynić - nie chce ani chwili dłużej trzymać w rękach majątku, którego z czystym sumieniem nie może posiadać.
Kiedy już ma wyjść do powozu, pojawia się nagle Klucznik. Mówi Grakchusowi, że spotkanie we Dworze zostało przyspieszone w związku z procesem. Grakchus dziwi się, że Klucznik wie o tym, że chcą mu odebrać majątek. Klucznik odpowiada, że właśnie dlatego maziarz Dmytro przyspiesza spotkanie. Był on największym przyjacielem nieboszczyka starościca i dlatego to czyni. Zdziwiony Grakchus pyta czy starościc był obłąkany. Klucznik się oburza i mówi, że wszystkie dowody, świadczące o „szaleństwie” to mistyfikacja. Pan nie był obłąkany. Jeśli zaś sąd będzie chciał zmienić ostatnią wolę nieboszczyka - Klucznik i maziarz się tym zajmą. Następnie wyjawia mu termin spotkania w Zaklętym Dworze - jutro o dwunastej w nocy. Mówi jednak, że zamiast Klucznika spotka się od razu z samym maziarzem - Klucznik wybiera się na dwa dni w pewną podróż. Dodaje jednak, że obok maziarza Grakchus spotka jeszcze jego córkę - nieznajomą. Grakchus, rozanielony, odwołuje swój wyjazd.
Następnego dnia Grakchus znowu się zastanawia nad procesem i dochodzi do wniosku, że wyznanie Klucznika nie może go usprawiedliwiać przed prawem czy przed własnym sumieniem. Był ślepo wierny starościcowi, nic dziwnego, że nie uważa, by nieboszczyk był obłąkany... Grakchus ma coraz więcej wątpliwości, gdy wtem wchodzi Katylina. Grakchus wyrzuca mu, że grał rolę jego protektora i go skompromitował przed wszystkimi. Katylina jest zdziwiony jego wyrzutami. Grakchus mówi, że jego czyny nie tylko potępia, ale się ich wstydzi. Potem krzyczy na Katylinę, lecz ten niewiele sobie z tego robi. W końcu woła lokaja, by przyniósł dla Grakchusa zimną wodę. Uspokojony już samą prośbą Grakchus słucha słów Katyliny. Katylina mówi, że działał we własnym imieniu, Grakchus może zawsze się tego zaprzeć. Grakchus potem wyjawia Katylinie, że chce by proces się odbył, chce się pozbyć majątku, który zdobył nieprawnie. Katylina wzdycha i dochodzi do wniosku, że z jego przyjaciela szlachetna dusza. Mógł się tego wcześniej domyślić. Nie próbuje mu wybić tego zamysłu z głowy, mówi jedynie, że wyjeżdża do Lwowa, poszukać pracy dla siebie i dla Grakchusa, gdyż, jak go zna, to nawet chustki do nosa sobie nie zostawi. Zmieszany Grakchus mówi, że jeszcze o tym porozmawiają, a tymczasem ma się zamiar spotkać z hrabią. Katylina wzdycha - łatwo przyszło, łatwo poszło...
Okrutna zemsta
W Zaklętym Dworze Jadwiga i maziarz przygotowują się do spotkania z Grakchusem. Maziarz ma po niego wyjść, ale Jadwiga boi się sama dziś zostać we Dworze. Maziarz się dziwi - w końcu nigdy nie bała się sama zostawać. W końcu rusza po Grakchusa, a Jadwiga zauważa na dworze Mykitę Ołańczuka! Ołańczuk sięga po nóż, mając zamiar zemścić się i zabić Klucznika. To on za dnia podtruł psy, tym samym przytępiając ich czujność. Potem zmienia zamiar i postanawia spalić Klucznika. Podpala więc szybko jego dom i stodołę i ucieka....
Jadwiga tymczasem rozmyśla o przyszłym szczęściu z Grakchusem. Potem jednak smuci się, przypominając sobie swą biedną matkę. Zastanawia się też nad swym pochodzeniem. Nie zna swego ojca, nie zna nawet swojego nazwiska... Nie wie też, jaki jest jej związek z nieboszczykiem starościcem... Tak rozmyślając o swym pochodzeniu i Grakchusie, zasnęła.
Podczas gdy pożar szaleje, jej śni się Grakchus, w którego oczach widzi łzy. Ona chce coś mu powiedzieć, lecz ze zmrużenia nie może... nagle pojawia się ojciec, który złącza ich dłonie... Nagle jednak do jej snu wkrada się jakiś dym, nietoperze, dymne potwory... Budzi się, przerażona i wtedy zauważyła, że dym jej się nie śnił. Teraz dochodzi do niej, że się pali. Woła o pomoc, lecz nikt jej nie może pomóc - jej ojciec pojechał przecież po Grakchusa, a Klucznik wczoraj wyjechał w jakąś tajemniczą podróż... Dziewczyna próbuje się jeszcze wydostać z zamkniętej chatki, ale bez skutku. Jadwiga ginie w płomieniach....
Upiór
Maziarz czeka na przybycie Grakchusa, lecz ten się spóźnia. Jest zaniepokojony tym, że Grakchus się spóźnia, a na dodatek niepokoi go to, że Jadwiga tak strasznie się bała zostać sama we Dworze. Ma złe przeczucia. Na dodatek wyjazd Klucznika i jego złe przeczucia.... Nagle doznaje wizji - biały ptak (orzeł) siedzi spokojnie w swym gnieździe, gdy nagle do gniazda zakrada się pająk i chyłkiem osnuwa jego jeden szpon. Z każdą chwilą jego sieć rośnie, pochłaniając orła. Ptak za późno zauważa niebezpieczeństwo i na próżno próbuje się uwolnić. Zostaje uwięziony w kokonie. Nagle jednak próbuje się uwolnić raz jeszcze - i tym razem pękają powoli więzy...
Wizja odchodzi, a maziarz odzyskuje przytomność. Musi wstać z ziemi - wizja rzuciła go na kolana... Nagle zauważa jakichś jeźdźców, którzy kierują się ku niemu. Chce uciekać, myśli że go ścigają. Po chwili spogląda za siebie - Zaklęty Dwór płonie! Chce ruszyć Jadzi na ratunek, gdy nagle pojawia się Juliusz Grakchus. Jako, że jest na koniu, maziarz prosi go, by szybko pojechał do Dworu i uratował Jadwigę.
Jak się okazuje - jeźdźcy, których przestraszył się maziarz to Girgilewicz, mandatariusz, Chochelka i kilku parobków, którzy zauważyli ogień we Dworze. Wszystkich sprowadził tu odważny Girgilewicz, prawie siłą wyciągając tchórzliwych mandatariusza i Chochelkę. Dopiero kiedy dojeżdżają do Dworu, zauważają, że sam Dwór jest nienaruszony, a to dom Klucznika się pali. Mandatariusz mówi, że nie warto Klucznika ratować, jest zdenerwowany tym, że musiał z łóżka się zrywać, lecz Girgilewicz przywołuje go do porządku. Kiedy zbliżają się do płonącego domu Klucznika, zauważają w środku Jadwigę. Wszyscy z przerażeniem rzucają się jej na pomoc. Siekierami robią wejście, ale nikt z nich nie ma odwagi wejść do środka... Dochodzą do wniosku, że dla Jadwigi nie ma już ratunku. Wtem pojawia się Grakchus, który bez strachu rzuca się w płomienie. Zanim jednak wpada do chaty, ktoś chwyta go za kołnierz i rzuca Girgielewiczowi, każąc go trzymać. To Katylina! Miał on zamiar jutro na zawsze opuścić Oparki, lecz dziś w nocy postanowił ostatni raz spojrzeć na Zaklęty Dwór (i swą wybawicielkę) - no i oto co zastał... Uratowawszy swego przyjaciela - rzuca się prędko w płomienie, ratować Jadwigę. Wszyscy patrzą na to przerażeni. Nawet mandatariusz zapomina o nienawiści do Katyliny i obawia się o jego życie. Nagle wielka burza się rozpętuje, a z ogrodu jakaś postać ludzka wychodzi. Wszyscy padają na kolana, modląc się do Boga ze strachu. Tą postacią jest nieboszczyk starościc! Duch wydaje okrzyk przeraźliwy i również skacze w płomienie...
Po chwili z chaty wypada płonący Katylina i upada na ziemie przed zgromadzonymi. Grakchus rusza mu na ratunek, lecz ulewa sama gasi te płomienie straszliwe. Nagle płonąca chata Klucznika zawala się. Grakchus wpada w rozpacz. Jadwiga zginęła! Nagle przejaśnia się. Grakchus wpada w katatonię, a Katylina nie daje oznak życia.
Kost' Bulij [Klucznik]
Dzień następny. Mandatariusz pojawia się, by ułożyć relację dla władz i rozpoczyna śledztwo. W zgliszczach nie odnajdują żadnego trupa. Wszyscy zastanawiają się, gdzie podział się trup dziewczyny. Jeden z ludzi utrzymuje, że widział jak nieboszczyk starościc uniósł ją do nieba i uratował od spalenia. Girgilewicz w to nie wierzy - ma własną teorię. Żadnej dziewczyny nie było, to zły duch przybrał jej postać, by zwabić kogoś w płomienie. Mandatariusz ma problem z napisaniem raportu - pan komisarz Schnorferl na pewno go wyśmieje... Wszyscy zastanawiają się też, gdzie podział się Klucznik. Podobno wyjechał gdzieś przed pożarem... Girgilewicz nagle odnajduje spalonego konia i maź (to pozostałości po tajnym pomieszczeniu stodoły).
Nagle pędem na scenę wydarzeń wpada Klucznik, Kost' Bulij, a jego twarz jest strasznie blada i pełna przestrachu. Przerażony Klucznik słucha relacji chłopów. Pyta również o dziewczynę, co była w chacie. Chłopi odpowiadają, że zginęła. Kiedy słyszy, że również nieboszczyk pan się pojawił - pyta o to, gdzie ich trupy. Kiedy dowiaduje się, że nie ma trupów, odżywa w nim nadzieja. Nagle zmienia się nie do poznania - wraca stary Klucznik. Nakazuje wszystkim odejść i wmawia im, że nie było tu żadnej dziewczyny. Wszyscy uciekają, bojąc się gniewu Klucznika.
Kiedy wszyscy odjeżdżają, Klucznik gwiżdże. Nagle od strony ogrodu odpowiada mu podobny gwizd. Klucznik prędko biegnie do ogrodu, na wysepkę...
Tymczasem hrabia, jego żona, córka Eugenia i trzynastoletni Artur (syn?) czekają na przybycie pisarza. Ten w końcu się zjawia - a imię jego Nicefor Barszczyk. Opowiada, że był u Grakchusa Juliusza i ten jest już zdrów - rozmawiał nawet z Klucznikiem. Katylina okropnie jest poparzony, lecz lekarze nie tracą nadziei na jego wyzdrowienie. Następnie opowiada hrabiostwu o wydarzeniach w Zaklętym Dworze. Potem Eugenia pyta ojca, czemu pytał ją o to, czy oddałaby rękę Grakchusowi. Ten odpowiada, że to tak na wszelki wypadek... gdyż uważa Grakchusa za jednego z najszlachetniejszy ludzi, jakich kiedykolwiek znał. Za kilka dni dowie się czegoś o nim więcej.
Nagle pojawia się sługa, który zawiadamia hrabiego, że przyjechał Klucznik i chce się z nim spotkać - na osobności. Wprowadzony do środka Klucznik nic nie mówi, jedynie podaje hrabiemu list od Mikołaja - jego brata, nieboszczyka starościca! Klucznik tłumaczy, że napisał go na kilka godzin przed śmiercią. W liście zmarły błogosławi hrabiemu i prosi go, by słuchał Klucznika. Klucznik tłumaczy, że ma zamiar wyjawić hrabiemu bardzo ważną rzecz, a ten list ma zapewnić mu zaufanie hrabiego. Klucznik dodaje, że tę tajemnicę może wyjawić hrabiemu tylko w czerwonym pokoju Zaklętego Dworu. Hrabia drgnął gwałtownie ze strachu. Klucznik to zauważa. Hrabia tłumaczy się, że boi się naruszyć wolę swego nieboszczyka brata. Klucznik mówi, że jego brat by tego chciał - i że ma się stawić w Zaklętym Dworze dziś o północy.
Schadzka we Dworze
Klucznik czeka na hrabiego. Uważa, że jest niegodny swego brata... za życia go nienawidził, zaś po śmierci chciał zrobić z niego wariata. W końcu dociera hrabia i obydwaj jadą do Dworu. Tutaj hrabia czuje się nieswojo - trochę się boi... Potem rozpamiętuje przeszłość, swe stosunki z bratem. Mikołaj więcej czasu spędzał ze swym ojcem, stronił od matki i przyrodniego brata. Hrabia Zygmunt zaś wręcz odwrotnie - spędzał więcej czasu z matką. Różnice w wychowaniu doprowadziły do różnic charakterologicznych, do niesnasek, a po incydencie z Ksenią Mikołaj w ogóle zerwał stosunki z bratem. Żałuje teraz swych czynów, lecz Mikołaj nigdy nie dał mu się wytłumaczyć, przeprosić. Hrabia próbował się z nim skontaktować i porozmawiać, lecz starościc Mikołaj unikał wszelkich z nim kontaktów. Hrabia nie poddawał się i nie ustawał w wysiłkach przeproszenia brata.
Kiedy Mikołaj legł i zachorował, hrabia czym prędzej odwiedził brata. Widząc go jednak nieprzytomnym i w opłakanych stanie, zemdlał i odjechał ze Żwirowa. Interesował się jednak jego stanem zdrowia, ciągle o niego pytał.
Kiedy Mikołaj wyzdrowiał, a jego charakter uległ zmianie, hrabia miał nadzieję, że przyjmie teraz przeprosiny. Mikołaj zmiękł i już miał przyjąć przeprosiny brata, gdy wtedy zaczęło się owe śledztwo, które zmusiło starościca do ucieczki za granicę. Wtedy umarł w Dreźnie i ostatecznie zniknęła wszelka nadzieja na zgodę...
Jego rozmyślania przerywa pojawienie się Klucznika. Panowie ruszają do Dworu. Hrabia, mimo że jest człekiem odważnym z natury, czuje strach i jakąś dziwną niepewność, poruszając się korytarzami Dworu... Przypomina sobie, że w czerwonym pokoju przesiadywał jego obłąkany ojciec, krzyczący „Protestuję! Nie pozwalam!”. W końcu wkraczają do pokoju, gdzie hrabia przygląda się portretom przodków. Widok ojca go smuci, brata również... wtem odzywa się Klucznik, który mówi mu, że oto jego brat, którego skrzywdził za życia i chce jeszcze krzywdzić po śmierci. Hrabia wpada w gniew i prawie uderza Klucznika, ten jednak nakazuje mu spokój - przynajmniej póki nie pozna całej prawdy. Hrabia dochodzi do wniosku, że Klucznik wprowadził go w zasadzkę, chce pojmać. Klucznik odpowiada, że skoro chciał sprowadzić hańbę na głowę brata i zabrać jego majątek - to zginie od tej samej broni. Spadnie na niego hańba. Hrabia wpada w gniew i wyciąga pistolet, grożąc Klucznikowi. Klucznik śmieje się szyderczo. Przyznaje, że hrabia dobrze się przygotował, ma kulę na żywych... ale co przygotował na umarłych? Mówi, że czasem nieboszczyki wstają z grobów. Wtem bije stary zegar - północ wybiła. Nagle wieje silny wiatr, słychać łoskot, trofea wojenne i zbroje z chrzęstem się zatrzęsły. Świeca zostaje zgaszona przez nagły podmuch. Hrabia obraca się, widzi coś strasznego. Krzyczy z przerażenia. Bezsilny pada na krzesło. Klucznik wybucha strasznym śmiechem.
Redivivus!
[Odrodzony, zmartwychwstały]
Okazuje się, że hrabia widzi swego brata, Mikołaja, nieboszczyka starościca! Rzeczywiście, wygląda jak nieboszczyk - ma zmizerowaną twarz i podkrążone oczy.... ale poza tym wygląda zupełnie jak znany nam maziarz! Tak, tak - maziarz to tak naprawdę dziedzic.... Hrabia jednak nigdy nie widział maziarza i jest przekonany, że jego brat zmartwychwstał. Przerażonemu bratu „nieboszczyk” wyjaśnia, że żyje i ma się dobrze. Hrabia nie wierzy i chce uciec, ale Klucznik go powstrzymuje. W końcu dociera do niego, że to prawda, że jego brat żyje! Okazuje się, że śmierć była udana, a trup, który leży w jego grobie, to zwłoki Oleksy Pańczuka. „Nieboszczyk” tłumaczy, że dla świata już umarł, lecz żyje dla szlachetnej idei - dla niej też musi się ukrywać. Mówi też, że sprowadził tu Zygmunta hrabiego, by z nim porozmawiać. Hrabia się cieszy - do bardzo dawna tego pragnął! Prosi „nieboszczyka” Mikołaja o przebaczenie win... ale mówi też, że nie do końca jest winien tamtym wydarzeniom. Starościc też chce coś opowiedzieć - przypomina bratu, że jest sierotą, że mając roczek stracił matkę i przygarnęli go rodzice hrabiego. Jednakże już od najmłodszych lat wszyscy mieli go za chorego umysłowo, albo ograniczonego. Niestety, nikt nie chciał się nim zajmować - szczególnie, że ojciec jego zwariował. „Nieboszczyk” nauczył się jedynie pisać i czytać. Rósł, stając się coraz bardziej gwałtownym i nieokrzesanym. Wszyscy go nienawidzili, odpychali, nikt nie chciał się nim zająć. Nawet brat go odepchnął. Jedyną osobą, która poświęcała mu swój czas, była poczciwa Tączewska, lecz gdy wyjechała, „nieboszczyk” został sam. Hrabia protestuje, mówiąc, że miał przecież guwernerów, lecz „nieboszczyk” tłumaczy, że i oni z góry traktowali go jak idiotę. „Nieboszczyk” na złość odrzucał wszelkie ich nauki. Czuł się jedynie dobrze z ojcem, który z miłości do ojczyzny postradał rozum. Jednakże ojciec, mimo że obłąkany, nauczył go bardzo ważnej rzeczy....
[dalsza część tekstu została mocno pocięta przez austriacką cenzurę; można się jednak domyślać, że to ojciec zaszczepił mu głęboki patriotyzm i to dzięki niemu wstąpił do organizacji walczącej z władzą austriacką...]
Następnie „nieboszczyk” wyznaje, że szczerze kochał Kseńkę, co zdumiewa hrabiego - toż to prosta dziewka była! „Nieboszczyk” śmieje się i mówi, że niewiele się od niego różniła. Potem wyznaje, że Zygmunt bardzo go zranił. Hrabia tłumaczy, że próbował go przeprosić, wyjaśnić... Potem dodaje, że w prostej dziewce się zadurzył, jemu to nie wypadało, musiał zostać przywrócony do pionu - a nie było innego sposobu... „Nieboszczyk” wpada w gniew i nazywa hrabiego obłudnikiem i mówi, że zniszczył jego szczere uczucie, pozbawił go jedynej istoty, która go kochała. Co gorsza, Ksenia była w ciąży, a niedługo później urodziła córkę „nieboszczyka” Mikołaja maziarza, Jadwigę. Hrabia Zygmunt odebrał Kseńkę „nieboszczykowi” - maziarzowi i wydał ją za kowala, Niemca na Podgórzu, który oczywiście został ojczymem Jadwigi. Hrabia jest zszokowany i zdziwiony tym, że jego brat o tym wszystkim wie. Jeszcze bardziej się dziwi, słysząc, że maziarz „nieboszczyk” odnalazł Jadwigę. „Nieboszczyk” grozi bratu, że jeśli będzie chciał bezprawnie zagarnął kiedyś jego majątek, to Jadwiga wystąpi przeciw niemu. Hrabia przyznaje, że uczynił wielką krzywdę swemu bratu w młodości, lecz tłumaczy, że to nie on chciał zagarnąć jego majątek - wszystko Żachlewicz ukartował, chciał odebrać Grakchusowi majątek. Hrabia przyznaje, że przyzwolił na to, lecz gdyby proces miał się nieszczęśliwie skończyć dla Juliusza Grakchusa, to hrabia oddałby mu rękę Eugenii - wtedy wszedłby do rodziny i sąd nie miałby prawa odebrać mu majątku. Tylko powziąwszy to postanowienie pozwolił Żachlewiczowi na działanie. Na pytanie „nieboszczyka” odpowiada, że Grakchus kocha jego córkę... albo kochał jeszcze do niedawna. Pyta jeszcze o to, czy jego córka chciałaby Grakchusa. Hrabia odpowiada - „jest bardzo dobrze wychowana”. „Nieboszczyk” oddycha z ulgą i dochodzi do wniosku, że nie wszystko stracone. Potem proponuje bratu by zapomnieli wszelkie zło i się pojednali. Ze wzruszeniem i łzami w oczach bracia rzucają się sobie w ramiona...
Klucznik wzrusza się strasznie i pada hrabiemu do kolan, błagając go o wybaczenie, że go tak surowo oceniał. Nagle pojawia się Jadwiga, co wprawia we wzruszenie wszystkich zgromadzonych. Wszyscy się witają, ściskają, radość ogólna. Hrabia proponuje, że będzie opiekunem dla Jadwigi, by jej ojciec, „nieboszczyk” starościc maziarz Mikołaj mógł zajmować się swoimi sprawami [wiadomo jakimi]. Ojciec tłumaczy Jadwidze, że to on jest „nieboszczykiem starościcem”, o którym tak często słyszała. Hrabia pyta, jak udało im się przeżyć pożar. Cudem i fartem. „Nieboszczyk” wpadł prędko do chaty, a widząc leżącą na ziemi bez przytomności Jadwigę, wstąpiła w niego siła Heraklesa i jedną ręką wyrzucił z chaty nieprzytomnego i poparzonego Katylinę, drugą zaś chwycił Jadwigę i uciekli tajnym przejściem, które łączyło chatę z ogrodem. W chacie odbywały się zebrania [patriotów] i wspomniane tajne przejście miało służyć im jako ewentualna droga ucieczki. Niestety, wszystkie te dziwne wypadki na pewno ściągną tu śledztwo władz austriackich, tak więc „maziarz” „nieboszczyk” musi jeszcze dziś stąd uciekać. Jadwiga jest przerażona i zasmucona - traci ojca po raz drugi, ten może już nie wrócić... on jednak jej odpowiada, że zmarli nie należą ani do siebie, ani do swych bliskich. [dalej jest pocięty fragment, z którego można wywnioskować, że Mikołaj Dmytro ma zamiar zająć się walką o dobro ojczyzny i oddany jej jest]
(W międzyczasie wyszedł Klucznik na zewnątrz, słysząc jakieś szmery) Teraz Klucznik wraca wraz z Juliuszem Grakchusem. Ten przerażony jest widokiem „nieboszczyka”, lecz starościc opowiada mu historię swego życia. Wygłasza też [strasznie pociętą przez cenzurę] przemowę, w której zapewnia o miłości do Polski i o tym, że nie spocznie, by przywrócić jej wolność. Wszyscy są wzruszeni i słuchają go z podziwem. Grakchus Juliusz mówi, że oddaje mu jego własność - niech zabierze swoje włości, dzięki nim będzie mógł bardziej przysłużyć się ojczyźnie. „Nieboszczyk” każe Grakchusowi zachować majątek - jemu i tak się już nie przyda, a na swą działalność przeznaczył skarb, o którym dowiedział się od swego ojca. Grakchus protestuje, mówiąc, że jest mu zupełnie obcy, jego córka powinna raczej nim rozporządzać. „Maziarz” kiwa głową. Hrabia przyrzekł być jej ojcem, a Grakchus... czy będzie jej bratem, czy mężem? Grakchus z radością i wzruszeniem nazywa „maziarza” ojcem - tym samym dokonuje wyboru. Jadwiga jego żoną będzie.
Rozdział ostatni
Nazajutrz starościc „nieboszczyk” odjeżdża. Austriackie władze wszczynają śledztwo, lecz nie wpadają na ślad „nieboszczyka”. Za jego „śmiercią” w Dreźnie przemawiają mocne dowody.
Otóż gdy starościc i Oleksy Pańczuk wyjechali za granicę, zamienili się strojami. Oleksy grał pana, zaś starościc Oleksego. Tutaj nagle Oleksy zachorował i zmarł, a starościc obmyślił swój sprytny plan. Tutaj wyjaśnia się tajemnica uległego zachowania „pana” wobec „kozaka Oleksego”, o którym dowiedział się Klucznik Kost' Bulij.
Autor wyjawia rok, w którym działa się akcja powieści - 1845. Rok następny dał „nieboszczykowi” szerokie pole do działania...
Hrabia dotrzymał wiernie słowa danemu bratu i objął opiekę nad Jadwigą. Żachlewicz, dowiedziawszy się o jej istnieniu, szybko odstąpił od procesu. Grakchus Juliusz miesiąc później wziął Jadwigę za żonę. Katylina wyzdrowiał i pierwszy raz w życiu wystąpił w czarnym fraku, będąc drużbą swego przyjaciela. Eugenia została drużbą Jadwigi. Zaś kilka miesięcy później wyszła za jej kuzyna, hrabiego Augusta Wyklickiego.
Hrabia wyrzucił z pracy Żachlewicza. Pozbywszy się złodzieja, który swego własnego pana okradał, wzrósł jeszcze w potęgę, stając się jednym z najbardziej bogatych, potężnych i cnotliwych polskich magnatów. Artur Żwirski wyrósł na mądrego człowieka, który zna na pamięć polską literaturę. Galicyjsko - arystokratyczna młodzież patrzy na niego ze zdziwieniem...
Hrabia zachowuje tajemnicę brata aż do śmierci.
Mykita Ołańczuk zniknął i nikt nie wie, co się z nim stało. Jednakże kilka osób utrzymuje, że po podpaleniu i dowiedzeniu się, że „spalił” Jadwigę, nie zaś Klucznika, powiesił się.
Mandatariusz Bonifacy Gągolewski został zwolniony ze służby u Juliusza Grakchusa i zaczepiał się to tu, to tam, jednakże nigdzie nie wiodło mu się tak dobrze, jak w Żwirowie. Kiedy w 1849 zniesiono mandatariaty, osiadł w jakimś miasteczku na stałe.
Jego żona zaczęła prowadzić „wolniejsze” życie w miasteczku, a jej mąż utopił wiele pieniędzy na spółce z Żydem, która ostatecznie nie przyniosła żadnych korzyści. Autor w tym momencie też wspomina, że opisując wyczyny mandatariusz Gągolewskiego nie uważał, by wszyscy mandatariusze byli tak samo jak on zepsuci. Wspomina, że wielu w Galicji było mandatariuszy prawych i zacnych (wśród wielu osób uwięzionych za udział w wypadkach roku 1846 było wielu mandatariuszy).
Gustaw Chochelka został urzędnikiem nieetatowym, opłacanym od dnia pracy... czyli powiodło mu się nieźle.
Girgilewiczowi Grakchus Juliusz wybaczył udział w spisku Żachlewicza, lecz nie mógł wybaczyć mu surowego obchodzenia się z chłopami. W końcu sam Girgilewicz zrezygnował ze służby, gdyż uważał, że swe obowiązki dobrze wykonywał. Okazało się, że odłożył całkiem sporo gotówki przez trzydzieści lat pracy (100 tysięcy). Jego żona też sporo gotówki odłożyła. Pojechał więc od Lwowa, gdzie kupił sobie parę folwarków. Ledwo jednak został panem, zniesiono pańszczyznę (w 1848 roku, pod naciskiem Wiosny Ludów). Słysząc te straszne wieści, Girgilewicz zmienił się nie do poznania - wpadł w depresję. Nie mógł przeboleć tych zmian, nie mógł zrozumieć, po co nadeszły i czemu służą. Nie jadł, nie pił, aż w końcu stracił siły i bez żalu i smutku zszedł z tego świata, tęskniąc za starym porządkiem. Ostatnie jego słowa to „Furda, ani rusz bez pańszczyzny, taj tylko!”. W testamencie obiecał, że jego potomkowie zapłacą za sto mszy, jeśli tylko wróci stary porządek.
Zaklęty Dwór został odrestaurowany i zamieszkał w nim Juliusz wraz Jadwigą. Klucznik odbywał swą siedzibę i jest wobec nich tak samo lojalny, jak wobec ojca Jadwigi.
Juliusz Grakchus i Jadwiga żyli szczęśliwie. Urodziła im się trójka dzieci, a i kolejne są w planach. Grakchus dalej oddaje się swej idei i próbuje zmienić świat na lepszy.
Katylina trzy tygodnie kurował się po pożarze. Trochę również złagodniał. Niedługo później jednak opuścił Zaklęty Dwór. Grakchus próbował mu podarować Szypałówkę, jeden z dalszych folwarków, jednakże Katylina nie mógł usiedzieć długo w jednym miejscu. W 1846 wziął udział w Powstaniu Krakowskim, a brał udział tak czynny, że został najpierw skazany na śmierć, później zmieniono ten wyrok na dwadzieścia lat więzienia. Rok później, dzięki amnestii, znalazł się na Węgrzech, gdzie w szeregach armii rewolucyjnej walczył pod wodzą Józefa Bema. Rewolucja została zgnieciona, a jej uczestnicy musieli uciec do Turcji i przyjąć Islam, by nie wpaść w łapy Austriaków. Bem umarł w 1850 roku, Katylina doczekał w 1853 roku wojny krymskiej, podczas której Turcja, Anglia i Francja walczyły przeciw Rosji. Stanął oczywiście po stronie turecko - angielsko - francuskiej i walczył dzielnie.
OPRACOWANIE
W latach 1840 - 1860 wygasały dwa wielkie ogniska polskiej kultury literackiej, znajdujące się poza krajem, w Paryżu i Petersburgu, narastała natomiast literatura krajowa, skupiona w ośrodkach takich jak Poznań, Warszawa, Wilno, Lwów. Szczególnie aktywne były Poznań i Lwów.
Mimo istnienia uniwersytetu niemieckiego żyło tam wielu wybitnych uczonych, historyków, literatów zajmując się kulturą i historią Polski. Istniała również prasa, w tym adresowany do chłopów „Dzwonek”, redagowany przez Brunona Bielawskiego, a do współpracowników swych zaliczający Mieczysława Romanowskiego i Walerego Łozińskiego.
Brać pisarska żyła wówczas niechlujnym trybem cygańskim wśród oparów alkoholu i awantur załatwianych honorowo pojedynkiem. Spór o honorarium między Dobrzańskim a Łozińskim, redaktorem i współpracownikiem „Dziennika Literackiego” załatwiono pojedynkiem na szable, przy czym obaj przeciwnicy ciężko porąbali sobie głowy. W kilka miesięcy później obydwaj zginęli w pojedynkach (Łoziński zginął w wieku dwudziestu czterech lat).
Ruchowi literackiemu Lwowa patronował na odległość stary Aleksander Fredro, towarzyszyli mu zaś dwaj bracia - Józef i Leszek Borkowscy. W ruchu tym na pierwszy plan wybijała się powieść (m.ini. Zygmunt Kaczkowski, Jan Zachariasiewcz, Józef Dzierżkowski; warto wspomnieć, że Kaczkowski cieszył się taką popularnością, że przyćmiewał nawet Kraszewskiego). Rozwijała się również poezja, reprezentowana przez Kornela Ujejskiego i Mieczysława Romanowskiego.
Walery Łoziński urodził się 15.I.1837 roku w Mikołajowie koło Stryja jako syn poczmistrza i mandatariusza. W roku 1848 Lwów został zaatakowany, a jego śródmieście spalone, co miało wpływ na psychikę chłopca. Rok później trafił do Samborza. Wśród młodzieży samborskiej było wielu ludzi, którym zależało na wolności Polski i przeciwstawiali się poddańczym nauczycielom. Oczywiście władze interweniowały. Ze szkół zostali wyrzuceni m.ini. Kasper Cięglewicz czy Zygmunt Kaczkowski.
Również Łoziński został wydalony ze szkoły. Początkowo tylko z gimnazjum samborskiego, później ze wszystkich gimnazjów austriackich, co zamknęło przed nim wszystkie możliwości rozwoju. Powodem jego wyrzucenia było „rozczytywanie się w nielegalnej prasie politycznej, szerzenie zdobytych tą drogą informacji w szkole, prowadzenie rozmów przeciwpaństwowych i drwienie z religii.”
Zdolny Łoziński skierował swe kroki do Lwowa, gdyż z tamtejszą prasą nawiązał całkiem dobre stosunki literackie (poza tym we Lwowie mieszkał jego krewny, Karol Szajnocha). W redakcjach tamtejszych pism zdobył sobie uznanie i szacunek. Łoziński próbował swych sił w wierszu (bez większych efektów), powieści i dramacie. Jego dramatów prawie nie znamy, poza wystawioną w 1858 roku komedii „Verbum Nobile” i dwoma pozostawionymi w rękopisach utworami. Jednakże nie są to utwory wybitne i widać, że Łoziński wielkim dramaturgiem nie był.
Jako współpracownik „Dzwonu” ogłosił wiele opowiadań ludowych, z których najważniejsze to wydane osobno w roku 1860 „Ludzie spod słomianej strzechy”.
Jednakże polem w którym młody literat zdobył największe uznanie, była powieść. W 1857 napisał „Szlachcica chodaczkowego” (o którego właśnie w roku 1860 pobił się na szable się z Dobrzańskim), w 1858 „Szaraczka i karmazyn”, w 1859 „Zaklęty Dwór”, jego ciąg dalszy tj. „Dwie noce”, wreszcie „Czarny Matwij”, drukowany jako dodatek do czasopisma „Kółko Rodzinne” (1860).
Na tej powieści urwała się jego kariera, gdyż zastąpił redaktora „Czytelni Akademickiej”, Karola Cieszewskiego i zadurzył się w jego narzeczonej, co doprowadziło do pojedynku. Pojedynek doprowadził do kolejnego zranienia głowy, co z kolei ostatecznie skończyło się śmiercią Łozińskiego 30.I.1861 roku. Został pochowany na cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie.
Jego śmierć uniemożliwiła władzom zaborczym uwięzienie pisarza. W ostatnich latach życia walczył z cenzurą austriacką (m.ini. „Zaklęty Dwór”). Właśnie pojawienie się „Zaklętego Dworu” zaostrzyła czujność austriackich władz. Z tego powodu kontynuacja powieści, „Dwie noce” został tak strasznie okaleczony przez cenzura, że pozostałego pierwodruku w ogóle nie da się czytać - brzmi to jak bełkot i zlepek przypadkowych zdań. „Czarny Matwij” jedynie dzięki zabiegom Jana Zachariasiewicza mógł się ukazać. Warto odnotować, że dyrekcja policji lwowskiej nakazała przerwanie druku powieści.
Austriacy nie poprzestali na cenzurze, ale wytoczyli również proces Łozińskiemu. Chodziło o zakończenie „Dwu nocy” jako wymierzone przeciw władzy zaborczej. Okazuje się, że śmierć pisarza uchroniła go przed więzieniem, bo wyrok skazujący już zapadł...
KULTURA LITERACKA ŁOZIŃSKIEGO
Ideologia „Zaklętego Dworu” wiąże się jak najściślej z doświadczeniami życiowymi Łozińskiego. W powieści pojawia się m.ini. przekształcony epizod z prześladowaniem uczniów gimnazjum samborskiego. Otwarcie o tych sprawach nie mógł pisać, wzorował się więc na swoich poprzednikach, którzy z kolei wzięli przykład z „Pana Tadeusza”. Tzn. - na pierwszy plan wysuwamy wątki obyczajowo - społeczne, obraz szlachty, wątki polityczne schodzą na plan dalszy. Łoziński na plan pierwszy w „Zaklętym Dworze” wysunął wątek niemalże detektywistyczny, natomiast w „Czarnym Matwiju” kawały przemytnicze i folklor zbójecki stanowiły parawan dla wątku dotyczącego wydarzeń węgierskich z roku 1849.
W zakresie sztuki pisarskiej był samoukiem, przyswajał ją sobie z lektury powieści ówczesnych. Był doskonale obeznany z literaturą niemiecką, angielską i francuską. Nieobcy był mu Dickens, Dumas, Sue, autorzy operujący motywami tajemniczymi i sensacyjnymi, często wręcz kryminalnymi. Skłonnością Łozińskiego było ukazywanie gwałtownych i nieokiełznanych natur ludzkich i karkołomnych przygód. Umiał piętrzyć te przygody bez końca, tworzyć coraz to nowe powikłania i zręcznie je rozwiązywać - wszystko to może sprawiać, że autor tworzy przygody dla samych przygód, lecz wprawne oko ujrzy ukryte między wierszami wątki i przesłania. Niestety, zabiegi te nie zawsze się udawały („Dwie noce”).
Łoziński osadzał swe powieści w miejscach mu znanych (wymyślonych przez niego miejscowości było niewiele).
POMYSŁ CYKLU POWIEŚCIOWEGO
Łoziński rozumiał, że lata 1831 - 1855 były okresem przełomowym i ważnym. Dlatego postanowił te wydarzenia uwiecznić. M.ini. w „Zaklętym Dworze” ojciec Juliusza Żwirskiego uczestniczył w wydarzeniach roku 1831.
Jednakże w swym utworze nie ujął faktów historycznych, lecz raczej legendę o nich. Trzy pokolenia rodu Żwirskich to trzy pokolenia buntowników. Starosta - konfederat, wróg knowań targowickich, który swój patriotyzm przypłacił chorobą umysłową to pierwsze pokolenie. Jego syn, Mikołaj, początkowo dla sprawy narodowej jest obojętny, ma brata, Mikołaja, który traci fortunę, gdy popiera akcję powstańczą z roku 1831. Syn Michała, Juliusz, zostaje wyrzucony ze szkoły. Mikołaj ostatecznie staje się bojownikiem o wolność, a sojusznika znajduje w Damazynie Czorgucie, zwanym Katyliną.
„Zaklęty Dwór” jest więc powieścią o pokoleniach. Łoziński nie chciał jednak w niej przedstawiać pokolenia pierwszego (powstało już o nim bardzo dużo utworów), zaś przedstawienie pokolenia trzeciego ze względu na cenzurę było niemożliwe, skupił się więc na środkowym.
Dzieje Kuma Dmytro wzorowane były zapewne na przypadkach Teofila Wiśniowskiego, Kaspra Cięglewicza, Edwarda Dembowskiego. Spotkanie ze „strażnikami akcyzowymi” oparte być może na niemalże takiej samej przygodzie i relacji Franciszka Wiesiołowskiego.
Działalność emisariusza, obliczona na wywołanie powstania przeciw Austrii nie mogła zostać wyraźnie w powieści pokazana (cenzura...), dlatego pojawia się tu alegoria, obraz orła białego szamoczącego się w sieci gigantycznego pająka. Maziarz zaś swoje zamiary wyjawia tylko półgębkiem.
Nieco wyraźniej problem ten występuje u Katyliny, który wspomina o reformach.
Mimo całej oględności opowiadania, sytuacja w powieści jest jasna i wyraźna. Taka też była dla pierwszych czytelników. Mimo nawet tego, że miejscami nabiera ona charakteru historycznego. Warto również zwrócić uwagę na ostatnie karty, przecież strasznie poszarpane przez cenzurę, a mimo to zrozumiałe dla czytelnika.
Wybryki i szaleństwa starościca Żwirskiego nigdy nie krzywdzą chłopów, zawsze są kierowane przeciw Austriakom. Żwirski troszczy się o lud.
Jeszcze ważnym czynnikiem jest romantyczny kult przeszłości, trzykrotnie w powieści zaakcentowany wyraźnie. Na dorobkiewiczów i zdrajców Łoziński spogląda z pogardą i niechęcią. Jest on również propagatorem poglądów postępowej demokracji.
KATYLINA DETEKTYW - SPISKOWIEC
Poglądy na arystokrację galicyjską Łoziński wyrażał albo wprost od siebie, bądź za pośrednictwem Katyliny. Bohater ma w powieści kilka funkcji - detektywa, ideowego spadkobiercy emisariusza, bojownika.
Detektyw Katylina odznacza się pomysłowością, przenikliwością, poczuciem sprawiedliwości i sprawnością fizyczną. Potrafi wysoce realnie patrzeć na świat, rozróżniać pozory od faktów, dedukować. Jest również niesamowicie odważny, niemalże zuchwały. Przy tym wszystkim jest również postacią trochę komiczną, jego kreacja jest miejscami humorystyczną. Pod powłoką cynizmu kryje się jednostka bohaterska.
Katylina może być autoportretem samego Łozińskiego. Poza tym można by jeszcze znaleźć analogie między nim a Ryszardem Berwińskim.
Katylina nie jest wyposażony przez swego twórcę w patos Konradów czy Kordianów, nie zdolnością arcysubtelnej autoanalizy psychologicznej, nie talentem rzucania wspaniałych słów, lecz talentami można rzec „prozaicznymi”, osadzającymi go twardo w szarej rzeczywistości.
W ŚWIATKU DOMINIKALNYM
Bonifacy Gągolewski to przykład sprytnego i na pozór niezwyciężonego urzędnika. Według autora to „typowa próbka dawnego mandatariusza”. Gągolewski żeruje na wszystkich - od chłopów po zaborców. Znowu jednak jest to dość zawoalowane, bo atak na administrację państwową był wówczas nie do pomyślenia. Mandatariusz zrobiony jest jednak metodą satyryczną - nie budzi grozy, jest stale poniżany przez Katylinę, przy tym bawi i śmieszy.
Cechą znamienną rozdziałów poświęconych mandatariuszowi jest gryząca ironia, stosowana wobec niego przez samego autora i Katylinę.
Zresztą również Żachlewicz i podwładni, Girgilewicz i Chochelka to postaci komiczne, a przy tym łotry i oszuści. Girgilewicz i Chochelka są tak beznadziejnie głupi, że bezmiar głupoty sprawia, że wydają się zupełnie nieszkodliwi.
ARTYZM „ZAKLĘTEGO DWORU”
Już wstęp informuje, że na plan pierwszy wysunięto „zabawę”, konieczność „wszelkich cudownych barw i blasków fantazji” oraz „prawdę i naturalność”.
Juliusz Grakchus kreowany jest w powieści na typowego romantyka - marzyciela, który w zamku widzi rusałki i nieboszczyków. Katylina twardo stąpa po ziemi i przyjmuje jego relacje z rubasznym śmiechem. Powieść wysuwa więc dwa motywy podstawowe - dwór, osłonięty wydarzeniami fantastycznymi i Katylinę, osobnika pragmatycznego. W „Zaklętym Dworze” nie brakuje pomysłów „krew ścinających” typowych dla tzw. romansu grozy (np. wyprawa o północy do zamku i uniknięcie śmierci z rąk kozaka). Można więc powiedzieć, że ta powieść wyrasta właśnie z romansu grozy...
...choć należy zwrócić też uwagę na to, że Łoziński wprowadził doniosłą zmianę, sprawiając że „Zaklety Dwór” stał się czymś w rodzaju zapowiedzi romansu detektywistycznego. Katylina staje się bowiem detektywem - amatorem, badającym różnorakie tropy (z których wiele wiedzie na manowce), dokonującym interakcji ze świadkami i podejrzanymi, utrzymującym komisję z dala, demaskuje również intrygę Żachlewicza.
Wszystko to zaś autor przedstawił wiarygodnie i sprawnie, tak że „Zaklęty Dwór” staje się powieścią doskonale zbudowaną i umotywowaną.
Powieść detektywistyczna czy powieść grozy są poważne, często tragiczne i patetyczne. Natomiast u Łozińskiego pojawiają się komiczne sytuacje, zdarzenia, postaci. Autor to doskonały humorysta, a wątki komediowe sprawiły wielu badaczom kłopot. Nie wiedzieli co z tym fantem zrobić, w końcu orzekli, iż „podobnie jak tajemniczość, także i humor ma na celu zamaskowanie postępowej tematyki” i potępienie określonych zjawisk społecznych. Oczywiście jest to przekonanie błędne. Postacią komiczną jest w pewnych chwilach starościc, postacią pogrzebowo poważną jest jego brat, Zygmunt; postacią stale komiczną jest Katylina, postacią poważną jest jego przyjaciel, Juliusz. Nonsensem jest więc twierdzenie, że dla zmylenia cenzora powieść ośmiesza tak samo Girgilewicza i Chochelkę, Dmytra i Katylinę.
Po prostu autor to wysokiej klasy humorysta. Patrzy na tworzony przez siebie świat z humorem i śmiechem. Komizm pojawia się we wszystkich odmianach - ironia, jowialność, satyryczność... Widok „pajaców ludzkich”, Chochelki i Girgilewicza budzi wesołość. Cokolwiek nie powiedzą i nie zrobią - są śmieszni. Niepodobna ich przy tym potępiać, cóż bowiem winni są temu, że urodzili się głupcami. Przejawia się w nich komizm słowny i sytuacyjny.
Mandatariusz i Żachlewicz naświetlone są satyrycznie, często ironicznie.
Na swój sposób śmieszni są również bohaterowie pozytywni. Mikołaj Żwirski płata czasem różne figle. Przypadki Katyliny to również pasmo kawałów. Katylina jednak ciągle budzi sympatię i mimo uczestniczenia w śmiesznych sytuacjach nie jest ośmieszany.
Język „Zaklętego Dworu” jest językiem codziennym, potocznym. Inaczej jednak brzmią wypowiedzi odautorskie, a inaczej wypowiedzi bohaterów. Hrabiostwo Żwirscy mówią poprawną polszczyzną, ze sporą domieszką zwrotów francuskich. Inaczej mówią Juliusz i Katylina, wtrącają bowiem do swych wypowiedzi łacinę. Oficjaliści z dominium posługują się żargonem urzędniczym z nalotem niemieckim, Girgilewicz wplata wyrazy ukraińskie (wiele postaci drugoplanowych również używa ukraińskich słów, żyją przecież na pograniczu polsko - ukraińskim), chłopi mówia „po chłopsku”. Warto również zwrócić uwagę na stałe zwroty, towarzyszące postaciom - „dziki” jest zawsze śmiech Ołańczuka, „obleśny” Żachlewicz, zwroty „wybałuszać oczy” i „rozdziawiać gębę” przynależą do Girgilewicza i mandatariusza. Chochelka zaś ciągle poprawia kołnierzyk.
Pojawiają się też paralelizmy składniowe (układy dwójkowe i okresy trójdzielne), inwersje, tok rytmiczny. Łoziński zawsze lubił wiersz i nawet powieści układają mu się w tok rytmiczny i poetycki. Jest to być może bezwiedna płynność, z której autor sobie nie zdawał sprawy, przydaje ona jednak uroku „Zaklętemu Dworowi”.
Przy tym pojawiają sie jednak przenośnie zużyte i banalne, porównania też nie są odkrywcze. Często też te same porównania są wykorzystywane wielokrotnie przez autora. Alegorie również wydają się zużyte i pospolite. Łoziński ucieka się do nich, gdy chce być wzniosły czy patetyczny, jednakże te cechy są jego naturze obce i zabiegi wydają się po prostu sztuczne.
Jego język sięga sztuki wszędzie tam, gdzie jest narzędziem satyryka - realisty. Materiał językowy czerpie z zasobu przezwisk i wyzwisk, z przysłów i zwrotów przysłowiowych, przy czym samych przysłów wprowadza około stu pięćdziesięciu. Trudno więc znaleźć jakąś inną powieść w nie bogatszą. Utwór charakteryzuje się również „przeplatanką przysłów i wyzwisk”, które tworzą doprawdy ciekawy efekt.
Największe nagromadzenie przysłów, zapożyczeń z języka ukraińskiego czy ciągłe posługiwanie się motywem gęsi i prosięta występuje w rozdziale „Katylina rozpoczyna kampanię”. Poza tym pojawiają się tam też dwa ciekawe zabiegi. Jeden to pisanie protokołu przez Chochelkę (scena natchniona zapewne podobną sceną z „Zemsty” Fredry), drugi to salomonowy wyrok - mandatariusz zatrzymuje „kubany” obydwu chłopów, wójtowi zaś pod grozą kijów poleca, by ich pogodził.
Rozmowy arystokracji naszpikowane są francuszczyzną. Pisarz krytykuje tę modę szlachecką, pisząc „jak niedorzecznie i śmiesznie jest plątać bez potrzeby francuskie zwroty i wyrazy w tok ojczystej mowy” - refleksja polityczna.
NA SZLAKU WIELKIEJ TRADYCJI LITERACKIEJ
Łoziński wykształcić swój warsztat literacki przez studiowanie i czytanie innych autorów. Na kartach „Zaklętego Dworu” wykorzystał cytaty literackie z Wergiliusza, Gotethego, odwoływał się do Waltera Scotta, czy F. Coopera, poczynił żartobliwą wzmiankę o Mickiewiczu.
Centralny motyw o emisariuszu można wywieść z powieści Aleksandra Dumasa „Les compagnons de Jehu” (1857), której akcja rozgrywa się w samotnym klasztorze pokartuskim w Seillon, głównej kwaterze spiskujących rojalistów, otoczonej atmosferą zabobonnego lęku, chroniącą ją od niepotrzebnych gości. Do tego dodać należy, że Dumas poszedł tu szlakiem „powieści grozy”.
Scena z wydobywaniem Chochelki z komina wywodzi się niewątpliwie z powieści „Wernyhora” Michała Czajkowskiego, gdzie taka sama przygoda spotkała grafa Tamarę. Scena pisania listu przez Chochelkę to odwołanie do „Zemsty” Fredry.
„Pan Tadeusz” wywarł na Łozińskim duży wpływ. Nauczył się on od Mickiewicza sztuki łączenia opisów przyrody z żywą akcją, sztuki przedstawiania postaci charakterystycznych, realistycznego odtwarzania życia codziennego.
Motywy, sceny, zdarzenia, zwroty, zaczerpnięte z „Pana Tadeusza”, to m.ini. podobieństwo dwóch starych kluczników, Kostia i Gerwazego, sceny zbiorowe w karczmach Organisty i Jankiela, niektóre rozmowy bardzo przypominają mickiewiczowskie, Kum Dmytro przypomina nieco Księdza Robaka (tym samym Mikołaj Żwirski przypomina Jacka Soplicę). Obydwaj bohaterowie działają i zachowują się podobnie, mają zawiłe sprawy rodzinne, prowadzą heroiczną, choć nieefektywną walkę.
Talent Łozińskiego zrobił spore wrażenie na Stefanie Żeromskim, który w drugim tomie „Popiołów” zamieścił niemalże identyczną scenę z „Zaklętego Dworu”, kiedy młody obszarpaniec przybywa do starej karczmy, gdzie zaczyna się awanturować. Nawet postaci są bardzo podobne, nie mówiąc już o tym, że karczmy identyczne. Bohater „Popiołów”, Rafał Olbromski również przybywa do od dawna niewidzianego kolegi.
29