Rozdział III
Przez chwilę nasłuchiwałam. Odgłos kroków cały czas nasilał się. Pomyślałam, że to tylko jakiś zabłąkany przechodzień i szybko ruszyłam przed siebie. Kiedy przeszłam przez skrzyżowanie, skręciłam w wąską uliczkę, którą oświetlała migotliwym blaskiem tylko jedna latarnia. Do domu zostało mi niecałe dziesięć minut drogi. Przyspieszyłam kroku.
Nagle, przede mną zmaterializował się jakiś chłopak. Przerażona krzyknęłam i odskoczyłam do tyłu. Nie miałam nawet czasu, aby pomyśleć o drodze ucieczki. Ciągle się cofając, potknęłam się i mało nie upadłam. Przed zderzeniem z twardą ziemią uratował mnie nieznajomy. Widząc, że się chwieję, chwycił mnie za ramię i już po chwili znajdowałam się w jego objęciach.
Wyjątkowo mocny uścisk był również zadziwiająco delikatny i czuły. Po chwili dotarł do mnie oszałamiający zapach nieznajomego. Był to wyjątkowo męski aromat pomieszany z czymś korzennym. Dopiero teraz przyjrzałam uważnie podtrzymującemu mnie chłopakowi. Jego włosy miały barwę złocistego miodu z nieco jaśniejszymi pasemkami, które powstały zapewne podczas długich pobytów na słońcu. Moją uwagę przyciągnęły skupione na mnie oczy. Miały barwę zielonej trawy o poranku z kropelkami rosy. Okalała je gęsta firanka długich, ciemnych rzęs.
Nie mogąc wytrzymać mocy jego spojrzenia, przeniosłam wzrok na usta. Były pięknie wykrojone, pełne i zmysłowe. Ciekawe jak by to było gdyby nasze wargi się zetknęły? Na pewno świetnie całuje…
Już miałam zatopić się w marzeniach o ustach nieznajomego przystojniaka błądzących po mojej szyi, schodzących coraz niżej…
Dziewczyno, ogarnij się - próbowałam przywołać się do porządku. Jest środek nocy, jesteś pijana, a teraz obejmuje cię jakiś obcy facet - strofował mnie mój wewnętrzny głos - co z tego, że jest tak zabójczo seksowny?
Kiedy toczyłam ze sobą wewnętrzną walkę, czy poddać się przyjemności i zatonąć w jego zielonych oczach, czy też podjąć walkę i uciec jak najdalej, ten cud natury przemówił do mnie.
- Witaj ślicznotko - jego głos miał aksamitną, głęboką barwę. Początkowo sens jego słów do mnie nie dotarł. Chwilę później zastanowiłam się nad treścią tego, co powiedział. Ślicznotko? On, najprzystojniejszy facet jakiego oglądała ta ziemia, powiedział do mnie ślicznotko? - co robisz tutaj całkiem sama o tak późnej porze? Ta okolica może być niebezpieczna.
- Wracam do domu - wydukałam w końcu, kiedy udało mi się odzyskać głos. Brawo, bardzo inteligentny tekst. Nikki chyba stać cie na coś lepszego?
- To może cie odprowadzę? - nagle w moim umyśle zawyła syrena alarmowa. Coś było nie w porządku, bardzo nie w porządku.
- Dziękuję, ale sama trafię - pokręciłam głową. Próbowałam go wyminąć, ale złapał mnie za rękę. Zwróciłam uwagę na ruch jego umięśnionych ramion pod czarną koszulką. Był bardzo ładnie zbudowany. Atletyczna sylwetka świetnie się prezentowała w markowych i zapewne bardzo drogich ciuchach. Oderwałam wzrok od jego ręki - puść mnie - sama nie wiem jak udało mi się wypowiedzieć te słowa z taką mocą. Zabrzmiały pewnie i stanowczo.
- Ależ kotku, jeszcze nie zdążyliśmy się zabawić - uśmiechnął się drwiąco, umacniając uścisk.
Cholera jasna, nie jest dobrze. Muszę jak najszybciej zwiać od tego świra. Oczywiście nie wypowiedziałam tych myśli na głos.
- Puść ją Will - rozległ się kolejny nieznany mi głos o bardzo przyjemnym brzmieniu.
- Kogo ja widzę, Ethan. Przybyłeś uratować damę z opresji? - z drwiącym uśmieszkiem zapytał facet, nazwany Willem. Ten, który mnie zaatakował. Nieco rozluźnił swój uścisk, dzięki czemu mogłam dojrzeć mojego wybawcę. Na początku w ciemnościach widziałam jedynie zarys jego sylwetki. Szerokie, umięśnione ramiona opinała czarna skórzana kurtka. Miał na sobie również ciemne jeansy doskonale podkreślające kształt jego smukłych nóg. Kiedy drżące światło ulicznej latarni padło na jego twarz, zdumiona zakryłam sobie usta rękami.
To był ten chłopak, którego widziałam z okien sali historycznej. Chociaż wtedy nie widziałam go zbyt dokładnie i obecne światło nie pozwalało mi dostrzec zbyt wielu szczegółów, to nie było mowy o pomyłce. Oszołomiona patrzyłam jak pewnym krokiem podchodzi do mnie i do Willa. Poruszał się wyjątkowo zwinnie i bezszelestnie.
Boże, jaki on jest przystojny. Według tego co powiedział blondyn, brunet miał na imię Ethan. Moje myśli uparcie krążyły wokół niego, zamiast skupić się na planie ucieczki.
Kiedy stanął już wystarczająco blisko nas, groźnie spojrzał na trzymającą mnie rękę.
- Po raz ostatni mówię, żebyś ją puścił - Will tylko się zaśmiał.
Tak bardzo mnie to wkurzyło, że przyłożyłam dłonie do jego klatki piersiowej z zamiarem odepchnięcia go. Włożyłam w ten gest całą swoją frustrację, przerażenie i gniew.
Po chwili chłopak odskoczył ode mnie rycząc jak dzikie zwierze. Trochę mu zajęło opanowanie się i z furią w pięknych zielonych oczach spoglądał to na mnie, to na swoją koszulkę.
Na przedzie jego T-shirtu widniały wypalone odciski moich dłoni. Przerażona wpatrywałam się w dymiące fragmenty skóry blondyna, na których widoczne były ślady poparzeń. Zdumiona spojrzałam na moje dłonie. Wyglądały zupełnie normalnie. Krwistoczerwony lakier doskonale trzymał się równo opiłowanych paznokci. Przecież ja nie mogłam tego zrobić, to niemożliwe. Prawda?
- Ty suko! Poparzyłaś mnie! - krzyknął Will.
- Widzę, że twoje maniery nadal pozostawiają wiele do życzenia - widać było, że brunet również jest zdumiony tym, co przed chwilą zaszło, jednak szybko się opanował i znów przyjął niewzruszoną postawę.
Blondyn obrzucił go przelotnym spojrzeniem i skupił całą swoją uwagę na mnie. Zielone oczy płonęły gniewnie.
- To moja ulubiona koszulka - wycedziła wściekle - mam nadzieję, że nie zostaną mi po tym blizny, bo wtedy musiałbym uszkodzić twoja piękną buzię. A byłaby to wielka szkoda…
- Nie waż się jej tknąć - wtrącił Ethan w połowie zdania. Jednak został całkowicie zignorowany.
Ledwo zarejestrowałam ruch ręki Willa, kiedy zauważyłam pięść zbliżającą się do mojej twarzy. Skuliłam się w sobie, oczekując ciosu i mającego po nim nastąpić bólu. W napięciu przymknęłam powieki.
Czekałam dziesięć sekund, dwadzieścia, jednakże uderzenie nie nadchodziło. Zdumiona otworzyłam oczy i zauważyłam, że to Ethan przytrzymuje pięść blondyna. Wściekły Will rzucił się na niego.
Przez chwilę, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu, przyglądałam się, rozgrywającej się przede mną bójce. Pomimo siły i umiejętności walki obu przeciwników, wyraźną przewagę uzyskał mój obrońca. Zadawane przez niego ciosy były silniejsze i bardziej precyzyjne.
Kiedy nareszcie odzyskałam zdolność poruszania swoimi mięśniami zażarty pojedynek nadal trwał. Gdzieniegdzie zauważalne były plamy krwi.
Nie wahając się już ani chwili dłużej postanowiłam skorzystać z sytuacji i wrócić do domu bez zwracania na siebie zbytniej uwagi. Szybkim krokiem ruszyłam wzdłuż ulicy. Kiedy nikt mnie nie zatrzymał niepewnie obejrzałam się za siebie. Faceci nadal walczyli. Potykając się w wysokich szpilkach, nadal lekko zamroczona alkoholem, zaczęłam biec. Nagle usłyszałam za sobą krzyki.
- Hej! Zaczekaj! - wydawało mi się, że to Ethan, ale wolałam tego nie sprawdzać. O ile to jeszcze było możliwe, ponagliłam swoje ciało do maksymalnego wysiłku i przyspieszyłam marząc tylko o własnym bezpiecznym domu. - Nie zrobię ci krzywdy - z oddali był jeszcze słyszalny głos chłopaka.
Nareszcie jak w transie dotarłam do domu. Otworzyłam torebkę w poszukiwaniu kluczy. Znalazły się na samym dnie. Kiedy usiłowałam włożyć je do zamka upadły z głośnym brzdękiem. Zaklęłam pod nosem i podniosłam cały pęk drżącymi dłońmi. Po kilku próbach otworzyłam zamek i dostałam się do środka. Nie chcąc niepokoić rodziców, ruszyłam do swojego pokoju. Gdy tylko się tam znalazłam, osunęłam się wzdłuż zamkniętych drzwi na podłogę. Nie zapaliłam nawet światła.
Ok, Nikki. Oddychaj. Próbowałam się uspokoić. Wciąż uparcie powracały do mnie obrazy z mojego powrotu do domu. Starałam się o tym nie myśleć. Przecież takie rzeczy nie zdarzają się w prawdziwym życiu.
Gdy byłam już w stanie poruszać się normalnie dowlokłam się do łóżka i rzuciłam się na nie, nie zdejmując nawet ubrań. Już po chwili zapadłam w niespokojny sen. Bez przerwy widziałam fragmenty minionego wieczoru. Will. Ethan. Ślady moich dłoni na klatce piersiowej blondyna. Walka obu chłopaków. Obudziłam się z krzykiem. Byłam zlana zimnym potem, ubranie lepiło mi się do ciała.
Przez moment leżałam bez ruchu, starając się pozbyć przerażającego wrażenia, że ktoś mnie goni i za chwilę dopadnie. To tylko pozostałość tego dziwacznego snu. Pewnie byłam tak pijana, że nie pamiętam nawet powrotu z klubu. Oczywiście zamówiłam taksówkę, która odwiozła mnie pod sam dom. Przecież nie jestem taka głupia, żeby iść w nocy sama przez całe miasto.
Wysunęłam rękę spod kołdry i sięgnęłam po telefon. Sprawdziłam godzinę. Była 6.15, więc najwyższy czas wstawać. Zupełnie pozbawiona energii powlokłam się do łazienki. Tam od razu weszłam pod prysznic i szybko się umyłam. Po kąpieli narzuciłam na siebie byle co, nie zwracając na to zbytniej uwagi.
Ubrana, z torbą pełną książek zeszłam do kuchni. Tam od razu nastawiłam ekspres. Czekając na świeżą kawę usiłowałam stłumić potężne ziewnięcie. Gdy aromatyczny napój był już gotowy, wypiłam od razu trzy filiżanki. Następnie zerknęłam na kuchenny zegar. Była 7.20. Oho, czas iść do szkoły. Co za idiota wymyślił, że lekcje mają się zaczynać o ósmej rano? Pomstując w myślach na tego nieznanego mi człowieka, wyszłam na chłodne powietrze.
Na szczęście wypita kawa pozwoliła mi w miarę przytomnie dojść na miejsce spotkania z Elle. Przyjaciółka już na mnie czekała. Kiedy do niej podeszłam przyjrzała mi się krytycznym wzrokiem.
- Masz sińce pod oczami tak wielkie, jakbyś nigdy nie słyszała o korektorze - znam ją na tyle dobrze, że doskonale zrozumiałam ukryty sens zawarty w tych słowach. Znowu czepiała się mnie o kolejną nieprzespaną noc.
- Wyluzuj, byłam wczoraj z dziewczynami w klubie i trochę nam się zeszło - może to nie był najważniejszy powód mojego zmęczenia ale nie był też całkowicie niezgodny z prawdą - wróciłam nad ranem i teraz męczy mnie kac.
- Poczekaj chwilę - Elle zaczął szukać czegoś w torebce - mam - powiedziała triumfalnym głosem. Podała mi opakowanie tabletek i butelkę niegazowanej wody. Wzięłam od niej te rzeczy.
- Aspiryna?
- Tak. - przyjaciółka przyjrzała mi się z troską - weź dwie tabletki teraz i dwie po południu. Tylko zjedz coś najpierw.
- Dziękuję - powiedziałam rozczulona - jesteś kochana. Co ja bym bez ciebie zrobiła?
Przytuliłam przyjaciółkę mocno i przez chwilę stałyśmy objęte.
- Beze mnie poszłabyś do apteki i sama kupiłbyś aspirynę - chociaż wydawała się twarda i niewzruszona, ja wiedziałam, że martwi się o mnie - a teraz chodźmy już bo autobus nam ucieknie.
W szkole nie czułam się już jak zombie, a przynajmniej nie za bardzo. Kiedy na przerwie podeszłam do swojej szafki, aby wymienić kilka książek, zauważyłam, że opiera się o nią Paul, mój dobry kolega z klasy.
- Hej - uśmiechnęłam się na jego widok - na mnie czekasz?
- Właściwie tak - przyjrzał mi się dokładniej - co ci się stało? Wyglądasz jakbyś nie spała co najmniej od miesiąca.
- Och, to nic takiego, opijałyśmy wczoraj nowiutki dowodzik Rene. Poza tym szkoda mi czasu na wylegiwanie się w łóżku. Wyśpię się w trumnie, teraz mam ciekawsze rzeczy do roboty.
- Uważaj, bo jeżeli dalej będziesz się tak zamęczać to twój koniec jest już bliski - żartobliwie pogroził mi palcem, po czym uśmiechnął się promiennie. Czy wspominałam już, że Paul jest bardzo przystojny? Wysoki, dobrze zbudowany, kapitan drużyny piłkarskiej, dobry uczeń, marzenie każdej dziewczyny… Często się zastanawiam czemu między nami nigdy nic nie zaiskrzyło. Paul na pewno byłby świetnym materiałem chłopaka. Wiem, że kiedyś spotykał się z kilkoma dziewczynami, ale obecnie jest do wzięcia. Ciekawe czemu nie związał się z nikim na poważnie?
- Właściwie to mam do ciebie małą prośbę - z rozmyślań wyrwał mnie głos kolegi - wszyscy wiedzą, że jesteś najlepsza z chemii w naszym roczniku i prawdopodobnie też w całej szkole.
- Nie przesadzaj - zaczęłam protestować. Jasne, jestem dobra z chemii, ale od razu najlepsza w całej szkole?
- Nie bądź taka skromna - przerwał mi - zastanawiałem się czy nie mogłabyś kiedyś wpaść do mnie i pomóc trochę w nauce chemii?
Patrzył na mnie błagalnym wzrokiem, więc nie miałam serca mu odmówić.
- Jasne, powiedz tylko gdzie i kiedy?
- Hmmm…. Co powiesz na jutrzejszy wieczór u mnie w domu?- zapytał z chytrym uśmiechem.
-Jak dla mnie brzmi świetnie - odpowiedziałam zadowolona perspektywą spędzenia spokojnego wieczoru z Paulem i ulubionym przedmiotem.
- W takim razie jesteśmy umówieni. Przyjadę po ciebie o 18.00 a potem odwiozę do domu - powiedział odchodząc.
- Jasne, do zobaczenia - pomachałam mu na pożegnanie.
Resztę czasu w szkole spędziłam głównie na wymienianiu się soczystymi ploteczkami z przyjaciółkami. Poprzedni wieczór, od wyjścia z klubu, całkowicie wyparłam ze swojej świadomości. Kiedy nadszedł koniec lekcji z ulgą opuściłam wielki budynek szkoły.
Ruszyłam przed siebie zwyczajną trasą. Zaczęłam grzebać w torbie w poszukiwaniu telefonu i słuchawek, aby umilić sobie samotną wędrówkę do domu słuchaniem ulubionej muzyki. Kiedy doszłam do skrzyżowania ulic nie rozglądając się wcale, szłam chodnikiem, nogi niosły mnie same, nie musiałam się zastanawiać na wyborem drogi.
Nagle, wychodząc zza rogu wpadłam na kogoś. Podniosłam głowę, żeby przeprosić przypadkowego przechodnia, ale wtedy ujrzałam jego twarz i słowa zamarły mi w gardle.