292 Taylor Jennifer Cenna szkatulka


Jennifer Taylor

Cenna szkatułka

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Doktor Fielding powinien już być - powiedziała recepcjonistka. - Widać znowu coś go zatrzymało! Jak tylko przyjdzie, powiem, że pani jest.

- Dziękuję.

Catherine Lewis rozejrzała się dokoła. Przychodnia w Brookdale mieściła się w starym wiktoriańskim domu otoczonym parkiem. Pokój, w którym czekała, sprawiał wrażenie bardzo przestronnego dzięki wysokiemu sufitowi i doskonałym proporcjom. Pod ścianami stały krzesła, a na środku stół zarzucony kolorowymi magazynami. W dużej donicy zieleniła się okazała paproć. Pomieszczenie niczym się nie różniło od poczekalni innych lekarzy rodzinnych. Kiedy ona otworzy swój gabinet, będzie w nim na pewno przytulniej i ładniej niż tu.

Podeszła do okna i wyjrzała na dwór, ale niewiele zdołała zobaczyć. W połowie października o tej porze było już ciemno. Zerknęła na zegarek. Szósta czterdzieści dwie. Umówiła się na szóstą trzydzieści i choć nie miała na ten wieczór żadnych planów, irytowało ją, że musi czekać. Sama zawsze była punktualna. Uważała, że nieliczenie się z cudzym czasem świadczy nie tylko o złych manierach, ale również o złej organizacji. Przypominając sobie słowa recepcjonistki, uznała, że punktualność nie jest mocną stroną doktora Fieldinga. Zaczęła się zastanawiać, jak w tej sytuacji ułoży im się współpraca.

- Ach, doktor Lewis! Proszę wybaczyć, że kazałem pani czekać.

Odwróciła się i ujrzała wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, który wyciągnął do niej rękę i uśmiechał się tak serdecznie, że od razu poczuła do niego sympatię.

- Jestem Matthew Fielding - przedstawił się.

Miał ciepłą i trochę szorstką dłoń. Bezwiednie pozwoliła, by przytrzymał ją nieco dłużej, niż wymagała tego sytuacja. Poczuła lekkie mrowienie i szybko cofnęła rękę.

- Miło mi pana poznać, doktorze - powiedziała, przybierając stosowny wyraz twarzy. Nie czuła zdenerwowania, lecz było w niej trochę napięcia. W końcu ta praca ma być kolejnym krokiem prowadzącym do celu.

Już dawno go sobie wytyczyła i ani razu nie zboczyła z drogi - szkoła, studia, praktyka w różnych przychodniach i szpitalach, wreszcie własny gabinet. Teraz jeszcze tylko popracuje przez rok w Brookdale, a potem będzie mogła poszukać odpowiedniego lokalu dla siebie.

- Chętnie napiłbym się kawy, a pani?

Drgnęła, uświadomiwszy sobie, że nie słuchała doktora Fieldinga. Zawsze szczyciła się swoją umiejętnością koncentracji, nie było w jej zwyczaju bujać w obłokach.

- Ja... hm... owszem, chętnie się napiję - powiedziała, mając nadzieję, że jej odpowiedź nie rozminęła się z pytaniem.

Znów się do niej uśmiechnął. Ma najcudowniejszy uśmiech, jaki widziałam, pomyślała. Tak ciepły i przyjazny, że musi dodawać ludziom otuchy i wzbudzać zaufanie. Odetchnęła głęboko, uświadomiwszy sobie, że znowu wędruje gdzieś myślami. Matthew tymczasem odwrócił się i skierował do drzwi. Poszła za nim, nie odrywając wzroku od jego pleców.

Miał dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i poruszał się z wdziękiem sportowca. Szybko przemierzał korytarz, tak że musiała przyspieszyć, by dotrzymać mu kroku. Przesunęła wzrok z jego nóg w górę, ku talii i ramionom, i zatrzymała go na głowie. Miał jasne włosy w piaskowym odcieniu, grube, krótko przystrzyżone. Zapewne kręciłyby się, gdyby były dłuższe.

Westchnęła z zazdrością. To niesprawiedliwe, że mężczyzna zostaje obdarowany przez los takimi włosami. Jej były proste jak druty. Już dawno wyzbyła się nadziei, że uda jej się cokolwiek z nimi zrobić. Nosiła je zawsze tak jak teraz - zwinięte w ciężki węzeł na karku.

Pewien mężczyzna, który miał nadzieję, że stanie się dla niej kimś więcej niż przyjacielem, zasugerował jej kiedyś, że powinna je rozpuścić. Tej rady jednak nigdy nie posłuchała. Wolała o wszystkim w swoim życiu decydować sama.

- Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu, żebyśmy przeszli do kuchni. - W niebieskich oczach doktora Fieldinga pojawiły się wesołe iskierki. - Wiem, że prowadzenie rozmowy w sprawie pracy przy kuchennym stole odbiega nieco od przyjętych norm, ale przez cały dzień nic nie miałem w ustach. Jestem pewny, Catherine, że nie chciałaby pani być zmuszona do zademonstrowania swoich umiejętności, gdybym zemdlał z głodu.

Przeszedł ją lekki dreszcz, gdy zwrócił się do niej po imieniu. Odniosła wrażenie, że przekroczyli jakąś niewidoczną granicę. Wzruszyła lekko ramionami, nie chcąc, by myślał, że jest coś niestosownego w tej propozycji.

- Jak panu wygodnie, panie doktorze - powiedziała. - Mnie jest naprawdę wszystko jedno.

- Proszę mi mówić Matthew, a jeszcze lepiej Matt. Tak na ogół się do mnie zwracają, w każdym razie ci, których zaliczam do przyjaciół. - Otworzył drzwi i przepuścił ją.

Cahterine uśmiechnęła się uprzejmie, ale nie zareagowała. Nie miała oporów, by zwracać się do niego po imieniu, kiedy już zaczną pracować, ale to zdrobnienie...

Zastanawiała się też, dlaczego myśl o zaliczeniu jej do przyjaciół tak bardzo ją zaniepokoiła. Miała wielu przyjaciół, wszystkich podobnych do niej. Przestrzegali pewnych zasad i akceptowali fakt, że przyjaźń ma pewne granice. Nie było wzajemnych zwierzeń, niezapowiedzianych wizyt, żądań czegoś więcej niż krótkich spotkań przy okazji imprez towarzyskich. Nie ulegało wątpliwości, że Matthew Fielding rozumie przyjaźń zupełnie inaczej, choć Catherine pojęcia nie miała, skąd jej to przyszło do głowy.

- Cukier? Mleko? - Matthew wyjął z szafki filiżanki.

Wróciła na ziemię. Może to i osobliwe miejsce na rozmowę o pracy, ale nie musi od razu okazywać zdziwienia.

- Tylko mleko, proszę - odrzekła, siadając przy dużym sosnowym stole. Rozejrzała się po kuchni i od razu się zorientowała, że nie jest to pomieszczenie, w którym personel przygotowuje sobie jedzenie w ciągu dnia. Była to prywatna kuchnia z dużym piekarnikiem i lodówką ozdobioną dziecięcymi rysunkami. Ciekawe, jak tu wyglądają gabinety i pokój socjalny.

- Mieszkam na górze - wyjaśnił. - Na parterze jest tylko kuchnia i pokój dzienny, resztę zajmuje przychodnia. - Wyjął z lodówki butelkę mleka, wlał trochę do kawy i podał jej filiżankę.

- Dziękuję. - Uśmiechnęła się uprzejmie, ale trudno jej było ukryć zdziwienie. Nie zdawała sobie sprawy, że przychodnia znajduje się w tym samym domu co jego mieszkanie.

- Bardzo proszę.

Znowu posłał jej czarujący uśmiech, po czym odwrócił się do lodówki i wyjął główkę sałaty i pomidory.

- Jak powiedziałem, mieszkam tutaj, co jest bardzo wygodne, zwłaszcza rano. Nie muszę stać w korkach, ba, nie muszę w ogóle używać samochodu. - Roześmiał się, opłukał sałatę i zaczął kroić w plasterki pomidory. - Kiedy Glenda i ja postanowiliśmy otworzyć przychodnię, uświadomiliśmy sobie, że jedno z nas będzie musiało mieszkać nad sklepem, by tak rzec. Było to podyktowane względami materialnymi.

- Ach tak. A więc zdecydowaliście się urządzić dwa w jednym i ty zamieszkałeś tutaj? - Mimo woli przeszła na ty.

- Tak. Byłem wtedy żonaty i Ruth, to znaczy moja żona, spodziewała się naszego pierwszego dziecka. Plan był taki, że będziemy mieszkać tu, aż praktyka się rozkręci, a potem wyprowadzimy się z centrum. Ale po śmierci Ruth uznałem, że rozsądniej będzie się nie wyprowadzać. Nie muszę tracić czasu na dojazdy i mogę być w domu z dziećmi od razu po pracy.

Catherine zaniemówiła. Nie miała pojęcia, że jest wdowcem, choć oczywiście nie było żadnych powodów, dla których miałaby o tym wiedzieć. Jego sprawy osobiste nie miały z nią nic wspólnego, o ile nie mieszały się z zawodowymi.

- A Glenda - powiedziała, chcąc mieć pełną jasność sytuacji - która, jak się domyślam, jest twoją wspólniczką, jest zadowolona z takiego układu?

- Tak. I, oczywiście, Glenda jest moją wspólniczką. Przepraszam, powinienem był to powiedzieć od razu. To, że ja wiem tyle o tobie, nie znaczy jeszcze, że ty cokolwiek wiesz o mnie. Pytaj, o co chcesz.

Catherine uśmiechnęła się. Nie miała pojęcia, o co w tym momencie miałaby go zapytać. Może dlatego, że taki niekonwencjonalny sposób prowadzenia rozmowy kwalifikacyjnej zbił ją nieco z pantałyku. Dotychczas przy podobnych okazjach zawsze pytano ją o kwalifikacje, doświadczenie zawodowe i plany na przyszłość. Matthew Fielding nie poruszył żadnej z tych spraw. Poczuła się niepewnie. Wolałaby, by rozmowa przebiegała według przyjętych reguł, ale odniosła wrażenie, że Matthew wcale tego nie chce.

- Nie mów mi, że nie masz odwagi zadawać mi pytań, Catherine. - Popatrzył na nią wyczekująco.

Zaczerwieniła się, a on potrząsnął głową. Przez twarz przemknął mu cień smutku.

- Ta moja niewyparzona gęba! Oczywiście, że nie masz odwagi. Poznaliśmy się zaledwie pięć minut temu i pewnie nie chcesz się wydać zbyt obcesowa. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz odbywałem taką rozmowę, a więc musisz mi wybaczyć. Zapomniałem, jak to się robi.

- Ja... uhm... nie mam nic do wybaczania. Sytuacja nagłe stała się jeszcze bardziej kłopotliwa i Catherine uznała, że musi koniecznie jakoś zareagować. Matt traktował ją trochę jak dziecko, a nie jak trzydziestodwuletnią kobietę, która aż nadto dobrze radzi sobie w życiu. Wyprostowała się i popatrzyła na niego wyniośle.

- Zapewniam, że nie brakuje mi odwagi - oświadczyła. - Miałeś jednak rację, mówiąc, że niewiele wiem o tobie i tej przychodni, z wyjątkiem tego, co mi powiedziałeś przez telefon.

Odetchnęła głęboko, zadowolona, że wykazała się takim opanowaniem. Dodało jej to pewności siebie, choć wolałaby, by Matthew wreszcie usiadł, a nie zajmował się kolacją. Przybrała nieco ostrzejszy ton, patrząc, jak wbija jajka do miski.

- A więc Glenda to doktor Williams. Jesteście tutaj we dwoje, czy tak?

- Tak. - Wziął widelec i zaczął bełtać jajka. - Myśleliśmy o przyjęciu trzeciego wspólnika, gdy praktyka zaczęła się rozrastać. Pewnie słyszałaś, że ta część Londynu stała się ostatnio modna.

Powiedział to tak, jakby ten fakt wcale go nie cieszył. A przecież im więcej mieszkańców, tym więcej pacjentów, a co za tym idzie - większy dochód. Mógłby się ubiegać o dodatkowe fundusze. Gdyby chciał, mógłby nawet mieć pacjentów prywatnych, gdyż zawsze znajdą się ludzie gotowi zapłacić, by nie czekać w kolejce pacjentów kasy chorych.

- Ale twoje ogłoszenie nie dotyczyło trzeciego wspólnika - zauważyła.

- Nie, na razie wstrzymaliśmy się z tym pomysłem.

Teraz mamy o wiele pilniejszy problem. Glenda niedawno stwierdziła, że jest w ciąży - oznajmił. - Jest w siódmym niebie, bo od lat stara się o dziecko. Miała w przeszłości poronienia, a więc ginekolog zalecił jej, żeby natychmiast przestała pracować, jeśli chce donosić dziecko. Załatwiłem doraźne zastępstwo, żeby jakoś przetrwać ten okres - ciągnął, wlewając jajka na patelnię - ale doszliśmy z Glendą do wniosku, że potrzebny nam będzie ktoś na dłużej. I właśnie dlatego tu jesteś, Catherine.

Znowu poczuła lekki dreszcz, gdy usłyszała swoje imię. Starała się nie zwracać na to uwagi, koncentrując się na zawodowym aspekcie tej dziwnej rozmowy kwalifikacyjnej, ale proste to nie było. Matthew tymczasem przewrócił omlet na drugą stronę i powoli zsunął go na talerz.

- Może masz ochotę? Podzielimy się - zaproponował.

Potrząsnęła głową. Im prędzej się to skończy, tym lepiej. Wizja ich dwojga, siedzących w kuchni przy wspólnym posiłku, wydawała jej się zbyt rodzinna.

- Dziękuję, ale niedawno jadłam - odparła.

Nie było to kłamstwo, bo rzeczywiście przed przyjściem tutaj zjadła kanapkę i wypiła kawę. Ale gdy tylko jej nozdrza podrażnił apetyczny zapach rozchodzący się po kuchni, niespodziewanie zaburczało jej w brzuchu. Matthew roześmiał się, sięgnął po drugi talerz i przekroił omlet na pół.

- Daj spokój! Przecież jesteś głodna. Proszę. Zanim zdążyła zaprotestować, postawił przed nią talerz i położył sztućce. Usiadł i podsunął jej miskę z sałatą. Nie miała wyboru, musiała przyjąć poczęstunek.

- Dziękuję - rzekła i odkroiła kawałek omletu. Był wyborny. O wiele lepszy niż jej nieudolne produkcje kulinarne.

- Nawiasem mówiąc - rzucił Matthew, nakładając sobie sałatę - zapoznałem się z twoimi referencjami i nie widzę żadnego problemu. Masz aż nadto kwalifikacji na to stanowisko.

- Ale... - Wstrzymała oddech, słysząc rezerwę w jego głosie.

- W zasadzie nie ma żadnego ale - uspokoił ją. - Tylko że wydaje mi się dziwne, że ktoś z twoją pozycją zawodową nie znalazł stałego zajęcia. Gdzie pracowałaś? W pięciu różnych miejscach od czasu studiów?

- Ściśle biorąc, w sześciu - sprostowała - jeśli liczyć to, gdzie miałam tylko dyżury. Wiem, że z twojego punktu widzenia może się to wydawać dziwne, ale zapewniam, że nie stało się tak z powodu braku ofert. Przeciwnie, wszędzie tam, gdzie pracowałam, proponowano mi etat.

- Ale ty nie tego chciałaś - domyślił się. - Dlaczego?

Popatrzył na nią w zadumie. Catherine uzmysłowiła sobie ze zdziwieniem, że za niefrasobliwym sposobem bycia kryje się bardzo przenikliwy umysł. Matthew Fielding nie jest człowiekiem, który dałby sobie mydlić oczy.

- Ponieważ nie chcę pracować dla kogoś - powiedziała. - Moim celem jest założenie własnej praktyki. To dlatego zawsze szukałam pracy, która pozwoliłaby mi poszerzyć doświadczenie, i nigdy nie pozostawałam w niej dłużej niż rok. Każde kolejne stanowisko było tylko następnym krokiem do celu.

- I takim kolejnym krokiem ma być nasza przychodnia?

Catherine uśmiechnęła się, choć nie podzielała rozbawienia Matta. Czyżby nie zdawał sobie sprawy, jak poważnie do tego podchodzi i ile czasu i wysiłku wkłada w realizację swego planu?

- Tak, to prawda - przyznała. - Doświadczenie, jakie tu zdobędę, przyda mi się, kiedy będę otwierała swoją praktykę.

- A jeśli po upływie kontraktu zaproponuję ci stałą pracę? Czy wtedy zmieniłabyś plany, na przykład gdybym ci zaproponował, żebyś została wspólniczką?

- Nie. - Potrząsnęła głową. - Wiem, czego chcę, doktorze Fielding, i nic nie skłoni mnie do zejścia z obranej drogi.

- Niezwykła z ciebie kobieta - stwierdził. - Nawet bardziej niezwykła, niżby na to wskazywały twoje plany.

Mówiąc to, uśmiechnął się tak zagadkowo, że Catherine przez moment zastanawiała się, co może się kryć za tą wypowiedzią. Szybko jednak zaniechała takich rozważań. Nie była zainteresowana Mattem jako mężczyzną, lecz kimś, z kim ma pracować. Nie interesowały jej szczegóły jego życia prywatnego, tak jak jego nie powinno obchodzić jej życie.

- Tatusiu, obiecałeś, że mi poczytasz.

W drzwiach stała mała dziewczynka i nieśmiało się uśmiechała. Weszła do pokoju i stanęła obok krzesła Matta. Z kręconymi jasnymi włosami i przepastnymi niebieskimi oczami bardzo przypominała ojca. Najwyraźniej była już przygotowana, by pójść spać. Miała na sobie piżamę, pod pachą trzymała sfatygowanego misia, w drugiej ręce książkę. Matt przytulił ją do siebie.

- Jestem Hannah. A ty? - spytała, nie spuszczając z Catherine bacznego spojrzenia.

- Catherine Lewis - odrzekła z uśmiechem, choć czuła się trochę niepewnie. Poza pracą rzadko miała do czynienia z dziećmi i nie bardzo wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć. Hannah natomiast nie miała żadnych wątpliwości.

- To moja ulubiona książeczka. - Wyciągnęła rękę w jej kierunku. - Tatuś miał mi poczytać, ale jak jest zajęty, to ty możesz.

- Och, hm... ja... - Gorączkowo myślała, co by odpowiedzieć, ale Matt wybawił ją z kłopotu.

- Ależ nie, ty mały potworze! - roześmiał się.

- Wiem dobrze, co knujesz. Chcesz zwabić biedną Catherine, żeby następną godzinę spędziła z tobą, czytając ci książkę. Dobrze wiesz, jaka kara czeka za takie sztuczki.

- Nie... oj nie, tatusiu! - Dziewczynka zachichotała, gdy Matt potarł brodą jej policzek. - Kłujesz!

- zapiszczała.

- I oto dlaczego muszę się ogolić. - Wziął małą na ręce i wstał. Oplotła rączkami jego szyję i głośno pocałowała go w policzek.

- Nie szkodzi, że kłujesz - zachichotała znowu.

- I tak cię kocham.

Powiedziała to z taką dziecięcą spontanicznością, że Catherine nagle łzy napłynęły do oczu. Wstała gwałtownie, by ukryć wzruszenie. Nie potrafiłaby wyjaśnić, dlaczego tak rozczuliły ją słowa dziecka. Może dlatego, że nie było na świecie nikogo, kto powiedziałby to samo do niej.

Ta myśl była dziwnie niepokojąca, ale w końcu cały ten wieczór był niepokojący. Nagle zaczęła się zastanawiać, czy praca tutaj będzie dla niej odpowiednia. Och, przychodnia ma świetną lokalizację i na pewno niejednego się nauczy, ale jakim kosztem?

To było następne pytanie bez odpowiedzi, następna sprawa, która napawała ją niepewnością, a niepewności nie lubiła. Jej życie było zaplanowane, ułożone w najdrobniejszych szczegółach, zorganizowane. Nie chciała, by cokolwiek się pod tym względem zmieniło. Właśnie miała powiedzieć Mattowi, że rezygnuje z pracy, gdy do pokoju weszła starsza kobieta.

- Ach, tu jesteś, Hannah! - zawołała. - Wybacz, kochany - uśmiechnęła się do Matta przepraszająco.

- Próbowałam ją zatrzymać, ale wymknęła się, kiedy pomagałam Becky przy lekcjach.

- Nie martw się, mamo - odrzekł Matt ze śmiechem.

- Mnie udało się przynajmniej powstrzymać ją przed zmuszeniem Catherine, żeby poczytała jej na dobranoc.

- Miałaś szczęście, moja droga - roześmiała się starsza pani. - Siedziałabyś tu do późnej nocy. Hannah jest niezmordowanym słuchaczem.

Pani Fielding wzniosła bezradnie oczy ku niebu. Była podobna do syna. Miała tak jak on jasne włosy i niebieskie oczy. Taki sam serdeczny, ciepły uśmiech, którego nie sposób było nie odwzajemnić.

- Najwyraźniej miałam szczęście - przyznała Catherine.

- O, nie bądź tego zbyt pewna - ostrzegł ją Matt.

- Ta mała dama ma swoje sposoby, żeby dostać to, czego chce. A więc uważaj, Catherine. Jeśli kiedyś będziesz pracować do późna i zobaczysz tę anielską twarzyczkę, zaglądającą przez uchylone drzwi, miej się na baczności.

Uważa zatem, że ona przyjmie tę pracę. Jak ma mu wytłumaczyć, że nie jest już zainteresowana ofertą? Nie chciała wdawać się w zawiłe wyjaśnienia, dlaczego i z jakiego powodu, skoro nie miała pewności, że jej argumentacja go przekona. Postanowiła oznajmić mu po prostu, że zmieniła plany. To wszystko. W końcu nie musi mu się z niczego tłumaczyć, bo sama decyduje, co chce robić.

- Doktorze Fielding, ja... - zaczęła, gdy tylko starsza pani wyszła z dziewczynką z kuchni.

- Znowu tak oficjalnie? Czyż nie powiedziałem, żebyś mówiła do mnie Matt? - Potrząsnął lekko głową.

- Jak się wkrótce przekonasz, nie bawimy się tu w wersal... - Urwał na dźwięk dzwonka telefonu. Catherine zauważyła, żejuż jest myślami gdzie indziej, ale nie mogła dłużej zwlekać.

- Matt, obawiam się, że...

- Matthew! Do ciebie, kochanie! - zawołała z głębi korytarza pani Fielding.

Westchnął i podszedł do drzwi.

- Taki już nasz los. Przepraszam, Catherine, zaraz wracam. - Wyszedł, zanim zdążyła się odezwać.

Rozejrzała się niepewnie dokoła. Biedny Matt, nawet nie może spokojnie zjeść, pomyślała. Szybko się jednak zreflektowała. To nie jej problem, czy Matthew Fielding zje kolację, czy nie. Wyjrzała na korytarz.

Słyszała jego głos dobiegający z gabinetu i skierowała się w tamtym kierunku. Łatwiej będzie oznajmić mu swoją decyzję tam, a nie w kuchni, gdzie ta cała pogawędka nad omletem i kawą przenosiła ich stosunki na bardziej prywatny grunt.

- Glenda? Cześć, to ja. Wybacz, że cię niepokoję, ale właśnie dzwoniła do mnie opiekunka Davida Marshalla. Jak on się czuł, kiedy byłaś u niego w zeszłym tygodniu?

Catherine domyśliła się, że rozmawia o pacjencie. Czekała, aż skończy, zastanawiając się, co powinna powiedzieć. Na pewno Matt zechce znać powody jej rezygnacji, ale ona nie zamierza niczego wyjaśniać.

- Catherine Lewis... tak, to ta, o której ci mówiłem, z doskonałymi referencjami.

Nie miała zamiaru podsłuchiwać, ale nie mogła się powstrzymać, gdy usłyszała swoje nazwisko.

- Jak mam ją scharakteryzować? Cóż, niewątpliwie pod względem zawodowym jest bez zarzutu i doskonale sobie poradzi. Co do niej samej... - Zawahał się. - Myślę, że określenie, które się tu nasuwa, to bezbronność. Tak, sprawiła na mnie wrażenie osoby dziwnie bezbronnej.

Nie słyszała dalszych słów. Przestała słuchać, bo w jej głowie brzmiało tylko to jedno słowo. Bezbronna. A więc tak ją postrzega Matthew Fielding? Czy to prawda? Jeszcze godzinę temu roześmiałaby się w nos, słysząc takie określenie, ale teraz nie czułą się rozbawiona.

- Nic na to nie poradzę, ale obawiam się, że muszę wyjść - oświadczył, wracając od telefonu. - Stan jednego z naszych przewlekle chorych nagle się pogorszył. Po godzinach na ogół nie jeździmy do pacjentów, ale to szczególny przypadek. Stwardnienie zanikowe boczne. Jedna z tych chorób, kiedy pozostaje się tylko modlić, żeby wynaleziono na nią lekarstwo. - Narzucił kurtkę, oczekując, że Catherine wyjdzie razem z nim.

Odetchnęła głęboko, ale w głowie miała zamęt i trochę trzęsły jej się nogi. W tej sytuacji nie potrafiła zachowywać się naturalnie.

- A zatem oczekuję cię w przychodni pierwszego listopada. - Podszedł do wysłużonego forda i otworzył drzwi. - Powiedziałaś, że wtedy już będziesz wolna. Przygotuję dokumenty do podpisu. Żałuję, że nie mogliśmy dłużej porozmawiać. Jeśli będziesz miała jakieś pytania, dzwoń, najlepiej wieczorem. I dziękuję, że przyszłaś, Catherine. Cieszę się, że będziemy razem pracować.

Wsiadł do samochodu i zapalił silnik. Catherine w milczeniu obserwowała, jak odjeżdża. Wiedziała, że powinna była mu powiedzieć, że nie przyjmuje tej pracy, ale nie była w stanie wydobyć z siebie słowa.

Wsiadła do samochodu i przez chwilę siedziała bez ruchu. Bezbronna. To niewiele znaczące słówko przeraziło ją. Nagle wszystko, co z taką konsekwencją zdobywała, okazało się bez znaczenia. Matthew Fielding nie widzi w niej energicznej, kompetentnej lekarki, jaką starała się być, lecz osobę słabą i delikatną. Nie chciała taka być. Nigdy się z tym nie pogodzi!

Zapaliła silnik i wyjechała na ulicę. Udowodni mu, mało tego, udowodni sobie, że Matthew Fielding się myli.

ROZDZIAŁ DRUGI

Była środa, pierwszy tydzień pracy Catherine w przychodni w Brookdale. Mimo że objęła tę posadę z powodu komentarza Matta na swój temat, na razie wszystko układało się doskonale. Podjęła nowe obowiązki bez trudu. Oczywiście była w tym też zasługa personelu, który przyjął ją życzliwie. Wszyscy, poczynając od pielęgniarki Ann Talbot, po obie recepcjonistki, Margaret Price i Sharon Goody, starali się jej pomóc w zaadaptowaniu się w nowym miejscu.

Co do Matta, przez kilka pierwszych dni traktował ją wyłącznie oficjalnie. Był przyjazny, ale powściągliwy, uczynny, ale nie nazbyt bezpośredni. Nie proponował już kawy ani omletów, co przyjęła z zadowoleniem. Znalazła się tutaj tylko i wyłącznie po to, by pracować.

- A więc czy oprócz zawrotów głowy miała pani i inne objawy? - spytała zdenerwowaną pacjentkę.

Lauren Hoskins była atrakcyjną, zadbaną kobietą po trzydziestce. Pracowała w reklamie. Adres, jaki widniał w dokumentacji, wskazywał, że mieszka w dzielnicy, która w ciągu ostatnich kilku lat stała się bardzo modna wśród ludzi zamożnych. A jednak mimo jej wyraźnie wysokiego statusu społecznego, wydawała się dziwnie krucha i... bezbronna. To właśnie słowo przyszło Catherine do głowy, gdy pacjentka weszła do gabinetu. Bardzo chciała dotrzeć do sedna jej problemów, ale na razie bez większego efektu.

- Właściwie nie - odparła Lauren. - A powinnam mieć?

- Nie, ale skoro nie wiem, co pani dolega, nie mogę powiedzieć, jak powinna się pani czuć.

Odwróciła się do monitora i jeszcze raz przejrzała historię choroby. W ciągu ostatnich trzech miesięcy pani Hoskins była w przychodni co najmniej pięć razy, za każdym razem skarżąc się na zawroty głowy. Była pacjentką Glendy Williams i Catherine, widząc listę badań, jakie przeszła, nie mogła zarzucić koleżance po fachu braku dokładności.

- Z pani dokumentacji wynika, że badano panią pod kątem cukrzycy i nadciśnienia. Miała pani badanie rezonansu magnetycznego, żeby wykluczyć problemy mózgowe. Doktor Williams nie stwierdziła też zapalenia błędnika, które często jest przyczyną zawrotów, i wyeliminowała chorobę Meniere'a. Miała pani też trzy próby ciążowe, wszystkie negatywne.

Podniosła wzrok i zauważyła, że Lauren unika jej wzroku. Czyżby spowodowała to wzmianka o testach ciążowych?

Wzięła długopis i udawała, że notuje, by zyskać czas na zastanowienie. Może przyczyną częstych wizyt Lauren w przychodni był fakt, że bezskutecznie starali się z mężem o dziecko? Stres z tego powodu może wywołać różne objawy, również zawroty głowy. Ale gdyby tak było, to dlaczego Lauren o tym nie mówi? Catherine uznała, że lepiej będzie wysondować to okrężną drogą.

- Myślę, że należałoby zrobić dziś jeszcze jeden test ciążowy, żeby definitywnie wykluczyć możliwość ciąży - oznajmiła i podała pacjentce słoiczek.

- Pani doktor, ja nie jestem w ciąży. - Kobieta potrząsnęła głową. - Wiem to na pewno.

- Rozumiem. - Catherine odchyliła się do tyłu i obserwowała pacjentkę. - A czy przypadkiem nie staracie się państwo o dziecko? - spytała.

- Nie! - Lauren zaśmiała się z goryczą. - Dziecko jest w tej chwili ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy.

- Widać było, że z trudem się opanowuje. - Tak czy inaczej to naprawdę nie ma nic wspólnego z . moją dzisiejszą wizytą. Myślałam tylko... to znaczy miałam nadzieję, że pani mi powie, jaka może być przyczyna tych zawrotów głowy.

- Chciałabym, ale skoro zostały wykonane wszelkie możliwe badania, nie wykluczam, że pani dolegliwość nie jest natury fizycznej. - Catherine ostrożnie dobierała słowa. - Stres często może być w takich sytuacjach głównym czynnikiem. Czy jest coś, czym się pani martwi? Ma pani jakieś problemy w pracy, kłopoty domowe?

- Nie, skądże! Wszystko jest w porządku... w znakomitym porządku, i w pracy, i w domu! To tylko te zawroty. Nic poza tym. - Gwałtownie wstała z krzesła.

- Wobec tego nie będę dłużej zajmować pani czasu, pani doktor. Dziękuję, do widzenia.

Catherine odprowadziła ją do drzwi. Wyczuwała, że z kobietą dzieje się coś niedobrego. Obserwowała, jak idzie korytarzem, zastanawiając się, czy nie powinna jednak jej zatrzymać. Jej zachowanie było bardzo niepokojące.

- Jakieś problemy?

Z gabinetu wyszedł Matt i przystanął, zobaczywszy Catherine na korytarzu. Poczuła, że serce zabiło jej nieco mocniej. Kiedy rano przyszła do pracy, Matt już przyjmował pacjentów, a więc dopiero teraz się spotkali. Zauważyła, jak znakomicie błękit koszuli harmonizuje z kolorem jego oczu, wydobywając całą ich głębię.

- Sama nie wiem - odparta.

- Nie wiesz? - Matt się roześmiał. - Coś podobnego! To chyba po raz pierwszy!

- Co masz na myśli?

- Nigdy nie przypuszczałem, że usłyszę od ciebie takie stwierdzenie. - W jego oczach tańczyły wesołe ogniki.

- Nie wiem, o czym mówisz. - Odwróciła się, żeby wrócić do swego gabinetu.

- Naprawdę? - Matt poszedł za nią. - Czy fakt, że nie próbujesz pytać mnie o radę, nie wskazuje, że wolisz sama stawiać czoło przeciwnościom losu?

Wiedziała, że trafił w sedno. Rzeczywiście było kilka sytuacji, kiedy jego pomoc mogłaby się przydać. Och, nie chodzi o to, że sama by sobie nie poradziła, ale w paru przypadkach przydatne byłoby uzupełnienie historii choroby dodatkowymi informacjami. Wolała jednak nie zaprzątać mu głowy.

- Na razie wszystko było proste - odrzekła, starając się, by zabrzmiało to przekonująco.

- Aha. A więc nie bałaś się spytać mnie o radę?

- Bałam się?

Serce podskoczyło jej do gardła, bo znowu przypomniała sobie jego uwagę na temat swojej bezbronności. Nie wiedziała, dlaczego tak bardzo ją to nurtuje. Może martwiło ją przeczucie, że Matt widzi więcej, niż chciałaby okazać. Zawsze starała się sprawiać wrażenie pewnej siebie, choć wiedziała, że taka nie jest. W środku była zupełnie inna, targały nią łęki i rozterki, z których nigdy nikomu się nie zwierzała. Czyżby Matt się tego domyślił?

- Tak. - Westchnął. - Nie znoszę myśli, że mogę się wydawać nieprzystępny, a więc proszę, żebyś zwracała się do mnie z każdym problemem. Nie bój się prosić mnie o radę. Jeśli tylko będę mógł pomóc, wystarczy jedno twoje słowo. - Roześmiał się. - Choć oczywiście nie uważam się za wyrocznię ani za kogoś, kto zna wszystkie odpowiedzi. W mojej propozycji tkwi ukryty cel. Jeśli ja będę potrzebował pomocy, sięgnę do twoich zasobów wiedzy.

Odetchnęła z ulgą, uświadomiwszy sobie, że zupełnie niewłaściwie zinterpretowała sytuację. Matt po prostu chciał, by ściślej współpracowali, a nie miał najmniejszego zamiaru odkrywać zakamarków jej duszy. Odpowiedziała mu uśmiechem, czując, jak spływa z niej napięcie.

- Co dwie głowy to nie jedna, prawda? - Roześmiała się. - Masz rację, a więc od razu cię wykorzystam. Co wiesz na temat Lauren Hoskins? Czy Glenda coś ci o niej mówiła?

- Owszem, po ostatniej wizycie Lauren. Była trochę zbita z tropu. Zrobiono badania i żadne niczego nie wykazało.

- Zgadza się.

Catherine raz jeszcze zajrzała do komputera. Gdy Matt pochylił się nad nią, poczuła delikatny zapach mydła i drugi, którego nie potrafiła zidentyfikować.

- Zasypka dla dzieci?

Nie zdawała sobie sprawy, że powiedziała to głośno, dopóki nie zauważyła pytającego spojrzenia Matta. Zaczerwieniła się aż po nasadę włosów.

- Słucham? Co powiedziałaś?

- Ja... nie, nic. - Szybko wróciła do monitora. - Pomiar ciśnienia, poziom cukru* rezonans. - Głos drżał jej lekko, ale była pewna, że Matt tego nie zauważył. Stał ze wzrokiem utkwionym w monitor.

- Cóż, muszę przyznać, że nic z tego nie rozumiem - stwierdził w końcu.

Gdy wyprostował się, Catherine zadrżała, pozbawiona nagle ciepła, jakie emanowało z jego ciała.

- Jeśli ci zimno, włącz kominek - powiedział. - Zaczekaj, pokażę ci jak. Z czasem nauczysz się posługiwać tym gratem.

Był to staromodny kominek na gaz. Catherine znowu poczuła przyspieszone bicie serca, gdy Matt pochylił się nad paleniskiem. Miał taką muskularną sylwetkę i silne uda. Nagle zaniepokoił ją fakt, że zauważa rzeczy, na które nigdy przedtem nie zwracała uwagi. Kiedy ostatni raz dostrzegła coś takiego jak silne uda? Czy muskularną sylwetkę? Może na zajęciach z anatomii. Ale to całkiem co innego.

Odetchnęła głęboko. Musi się z tym uporać, zanim będzie jeszcze gorzej. Owszem, Matt jest bardzo atrakcyjny, ale spotykała już atrakcyjnych mężczyzn i zapewne spotka jeszcze niejednego.

- A więc wracając do Lauren Hoskins... - powiedziała - czy czegoś zaniedbaliśmy? Jak myślisz?

- Możliwe. Przeanalizujmy wszystko po kolei. Przysiadł na brzegu jej biurka i zamyślił się. Poczuła ulgę, gdy znów skoncentrowali się na sprawach zawodowych.

- Hm. Widzę tu, że zrobiono kilka razy próbę ciążową - zauważył Matt. - Wszystkie były negatywne.

- Tak, ale kiedy dzisiaj zaproponowałam jej ten test, powiedziała, że z całą pewnością nie jest w ciąży.

- I co? Widzę, że się nad czymś zastanawiasz. - Zaśmiał się, gdy spojrzała na niego zaskoczona. - Nie, nie jestem jasnowidzem. Tylko że kiedy coś cię nurtuje, masz taki zafrapowany wyraz twarzy.

Zmusiła się do uśmiechu, choć ta uwaga ją przeraziła. Nigdy nie przypuszczała, że ma tak mimiczną twarz. Chyba że Matt dostrzega rzeczy, których nie widzą inni.

- Lauren zaczęła się bronić, kiedy zasugerowałam, że może być w ciąży - dodała szybko, odrywając się od swoich myśli. - Zastanawiałam się, czy problem nie kryje się gdzieś tu.

- Możliwe - zgodził się Matt. - Mówiąc o reakcji obronnej, co konkretnie miałaś na myśli?

- Och, tylko to, że zaprzeczyła, że starają się z mężem o dziecko. Dodała, że to ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebują. Sama nie wiem, dlaczego tak mnie to zastanowiło. A co ty o tym myślisz?

- Że trudno pomóc ludziom, którzy nie chcą powiedzieć, o co naprawdę chodzi. To jedno z przekleństw pracy w takiej dzielnicy jak ta, zamieszkanej przez wyższą klasę średnią. Ludzie tutaj nie dopuszczają do siebie myśli, że ktokolwiek mógłby odnieść wrażenie, że ich życie nie jest pod każdym względem idealne. Uważają, że ich obowiązkiem jest podtrzymywanie właściwego wizerunku własnej osoby.

Catherine zaskoczyła ta obserwacja.

- Większość ludzi tak robi. Dba o pozory.

- Do pewnego stopnia. Ale w takich dzielnicach jak ta, gdzie wizerunek i status są najważniejsze, może to stanowić prawdziwy problem. Może Lauren rzeczywiście nie może mieć dzieci? Może jej mąż nie chce dziecka? Kto wie. Kiedy życie ma być idealne i udane pod każdym względem, starasz się ukryć niemiłą prawdę, żeby zachować pozory. - Wzruszył ramionami. - Kłopot w tym, że ta niemiła prawda w ten czy w inny sposób się ujawni.

- I zawroty głowy Lauren mogą być właśnie uzewnętrznieniem tego, co stanowi jej ukryty problem, tak?

- Tak. Jeśli nie ma żadnego fizycznego źródła jej choroby, powinniśmy sięgnąć do psychiki.

- Myślałam o tym - przyznała. - Pytałam Lauren, czy coś ją gnębi, ale znów muszę powiedzieć, że przyjęła postawę obronną. - Catherine potrząsnęła głową. - Nie mam pomysłu, co zrobić. A co wiesz ojej mężu?

- Niewiele - odparł. - Tylko raz go widziałem, kiedy zapisywali się do naszej przychodni. - Wzruszył ramionami. - Wydał mi się dość sympatyczny, choć trochę zarozumiały, ale to nic dziwnego w jego fachu. Chyba kręci filmy dokumentalne dla telewizji, czy coś w tym rodzaju. Takie programy nie są moją mocną stroną. - Zaśmiał się. - Możesz mnie pytać o programy dla dzieci, o najnowszych filmach rysunkowych wiem wszystko. Mógłbym startować w teleturniejach i na pewno bym wygrał.

- Szkoda by było zaprzepaścić taki talent! Nie każdy w twoim wieku mógłby się poszczycić taką wiedzą.

- Wolnego! - Skrzywił się. - Niedługo są moje urodziny, a jestem bardzo czuły na punkcie wieku.

Było oczywiste, że nie ma w tym ani trochę prawdy, bo i niby dlaczego? - pomyślała, patrząc na jego sportową sylwetkę. Niejeden mężczyzna w jego wieku, a nawet młodszy, mógł mu pozazdrościć wyglądu. Odwróciła wzrok, uświadomiwszy sobie, że znowu błądzi myślami w niebezpiecznych rewirach.

- Z pozoru wydawałoby się - powiedziała, wracając do tematu - że są udanym małżeństwem.

- Z pozoru tak - przyznał. - Ale wiesz równie dobrze jak ja, że pozory mylą.

- Matt, nie chciałabym przerywać, ale jest już kolejka. - Do pokoju weszła Margaret. - Przyszła pacjentka umówiona na jedenastą i druga na jedenastą piętnaście...

- Dobrze, dobrze, już idę. - Wstał. - Nawiasem mówiąc, tym razem to wina Catherine, nie moja.

- Moja? - zdumiała się Catherine.

- Uhm. Byłem tak pochłonięty naszą rozmową, że straciłem poczucie czasu. Wniosek: to twoja wina!

Uśmiechnął się i zniknął za drzwiami. Catherine zaczęła coś tłumaczyć, ale wyraz twarzy Margaret świadczył, że zrozumiała opacznie słowa Matta.

- Matt... to znaczy doktor Fielding - jąkała się Catherine - miał na myśli, że był pochłonięty przypadkiem, który omawialiśmy - tłumaczyła pospiesznie.

- Oczywiście, pani doktor - odrzekła Margaret i wyszła z pokoju.

Ton, jakim to powiedziała, świadczył, że słowa Catherine odniosły skutek odwrotny od zamierzonego. Uzmysłowiła sobie, że recepcjonistka nie wierzy w ani jedno z nich. Czyżby Margaret uważała, że Matt traci czas na flirty zamiast przyjmować chorych?

- Poszła? - Matt wrócił i uśmiechnął się porozumiewawczo. - Powinienem był cię ostrzec. Margaret ma bzika na punkcie porządku i punktualności. Śmiertelnie się jej narazisz, jeśli coś zamieszasz. A że i ja nie chcę się jej narazić, zobaczymy się po dyżurze. Około wpół do pierwszej w kuchni, dobrze?

- Czy ja wiem? A co właściwie mamy jeszcze do omówienia? - spytała. - Niewiele możemy zrobić, jeśli Lauren nic nam więcej nie powie.

- Nie o to chodzi. Nie chcę rozmawiać o Lauren. Tym razem to ja chciałbym cię spytać o radę, Catherine. Co dwie głowy... A więc do zobaczenia w kuchni - rzucił, otwierając drzwi do poczekalni.

ROZDZIAŁ TRZECI

- Jesteś! To dobrze! Zaparzyłem kawę, a gdybyś była głodna, mam kanapki.

Była dokładnie dwunasta trzydzieści dwie. Catherine tyle razy spoglądała na zegarek, że nie musiała sprawdzać godziny po raz kolejny. Przez całe przedpołudnie miała świadomość upływających minut i coraz bliższego spotkania z Mattem. Może to głupie, że tak się tym denerwowała, ale nic nie mogła na to poradzić. Widok filiżanek do kawy i talerza z kanapkami na stole wcale nie podziałał na nią uspokajająco. Czy to rzeczywiście ma być spotkanie w sprawach służbowych?

- Usiądź. Tu jest mleko. Słodzisz? - Matt postawił na stole dzbanek z kawą. Nagle zorientował się, że ona wciąż stoi w progu. - Catherine?

- Tak... Nie. - Zobaczyła, że Matt unosi brwi i postanowiła wziąć się w garść. - Nie, nie słodzę.

Nie komplikuj sytuacji, napomniała się. Przestrzegaj zasad. Zasada numer jeden: zawsze zachowuj spokój. Zasada numer dwa: nigdy nie łącz pracy z przyjemnością. Zasada numer trzy...

Westchnęła, bo nie było sensu ciągnąć tego dalej. Zasada numer trzy, zawsze miej się na baczności, była równie trudna do przestrzegania jak dwie pierwsze. Matt zdaje się mieć wyjątkowy talent do forsowania jej linii obrony.

Usiadła. Matt napełnił kubki i podsunął jej talerz z kanapkami.

- Spróbuj - zachęcił. - Nie pożałujesz. Mama robi najlepsze kanapki na świecie.

Wzięła kanapkę tylko dlatego, że łatwiej było skorzystać z zaproszenia, niż odmówić. Ugryzła kęs i westchnęła z rozkoszą. Pieczone mięso rozpływało się w ustach.

- A nie mówiłem? - dodał Matt, wyraźnie zadowolony z siebie.

- Tak, miałeś rację, a więc przestań się przechwalać. Czy twoja mama przypadkiem nie szuka pracy? Ja nie mam pojęcia o gotowaniu.

- Mowy nie ma! Nie oddam jej. Ewentualnie mogę się zgodzić na podzielenie się nią przy szczególnej okazji, ale to wszystko. - Upił łyk kawy. - A ty nie masz własnej mamy, która by się nad tobą zlitowała?

- Nie. Umarła, kiedy byłam jeszcze w szkole.

- Och, strasznie mi przykro, wybacz. - Wyciągnął rękę i delikatnie ścisnął jej palce. - Mam naprawdę niewyparzoną gębę.

- Nie mogłeś wiedzieć.

Wysunęła dłoń i ugryzła kawałek kanapki, lecz nagle poczuła, że w jej gardle wyrasta ogromna gula. Dziwne, bo wydawało jej się, że już dawno minął ból po śmierci matki, ale współczucie Matta wyzwoliło tłumione emocje.

- Musiało to być dla ciebie ciężkie przeżycie. Ile miałaś lat, kiedy zmarła?

- Piętnaście. Zginęła w wypadku, wracając z pracy. Uderzył w nią autobus, kiedy przechodziła przez ulicę.

- I co było potem? Ojciec się tobą zajmował?

- Nie. Moi rodzice rozwiedli się na dwa lata przed wypadkiem. Ojciec przeniósł się do Kalifornii i straciłyśmy z nim wszelki kontakt - wyjaśniła.

Upłynęły lata, zanim się pogodziła z odejściem ojca, i teraz już rozmowa na ten temat nie sprawiała jej takiego bólu jak kiedyś.

- Takie rzeczy się zdarzają, Matt. - Wzruszyła ramionami, widząc, że nagle spoważniał. - A więc, skoro nie było nikogo, kto by się mną opiekował, umieszczono mnie w domu dziecka i pozostałam tam do czasu studiów. Dalej to już wiadomo, co i jak było.

- Tak, wiadomo, ale kłopot w tym, że często przechowujemy w pamięci wydarzenia kluczowe dla naszego życia, a tymczasem nieraz to te błahe, pozornie nic nieznaczące wywierają na nas największy wpływ. - Powiedział to tonem napylę obojętnym, by sprawiało wrażenie uwagi o charakterze ogólnym. - Zresztą dajmy już temu spokój - dodał. - Wracajmy do tematu.

- A zatem o czym chciałeś ze mną mówić?

- O Davidzie Marshallu. To ten pacjent ze stwardnieniem, do którego wezwano mnie wieczorem, pamiętasz?

- Oczywiście, że pamiętam - odparła. - Rozmawiałeś o nim przez telefon z Glendą.

W chwili, gdy to powiedziała, uświadomiła sobie swój błąd. Matt nie miał pojęcia, że słyszała jego rozmowę, ale czy pamięta, co o niej wtedy mówił? Czekała w napięciu na jego reakcję, ale najmniejszym gestem czy słowem nie zdradził zakłopotania.

- Słusznie - przyznał. - Oboje zajmowaliśmy się Davidem od chwili, gdy zachorował. Stwierdziliśmy, że pomaga mu widok innych osób. Przez ostatnie dwa lata był praktycznie unieruchomiony w domu i brakowało mu kontaktu ze światem. Odwiedzaliśmy go na zmianę, żeby miał trochę urozmaicenia, jeśli można tak powiedzieć.

- Musi mu być bardzo ciężko - zauważyła. - To okrutna choroba, zwłaszcza w końcowych stadiach. Ludzie nią dotknięci zachowują pełnię władz umysłowych, a są uwięzieni w ciele, które nie słucha nawet najbardziej podstawowych rozkazów.

- Niestety, David już prawie osiągnął to stadium. Teraz porusza się już na wózku inwalidzkim. To dla niego tym bardziej straszne, że zawsze był bardzo aktywny. Jako młody człowiek grał w reprezentacji rugby. Prowadził też własną firmę komputerową, która miała znaczne osiągnięcia na rynku.

- To smutne - westchnęła Catherine. - Przypuszczam, że ma kogoś do pomocy. Fizjoterapeutę, pielęgniarkę, a może żonę czy rodzinę, która się nim opiekuje.

- Załatwiliśmy mu opiekę pielęgniarską i fizjoterapeutę, ale obawiam się, że to mu nie wystarcza. Miał żonę, ale rozwiedli się, gdy zachorował. Ona nie mogła znieść myśli, że mąż będzie kaleką. To dlatego staramy się z Glendą odwiedzać go częściej, niż to jest konieczne. To wszystko, co możemy zrobić, ale...

- Ale próbujecie podtrzymywać go na duchu tymi wizytami? - dokończyła Catherine.

- Skąd wiesz? - Uśmiechnął się. - Oczywiście masz rację. Problem w tym, że David nienawidzi współczucia. Byłby zażenowany, gdyby się dowiedział, że nie musimy go tak często odwiedzać. Dlatego jesteśmy bardzo ostrożni i wykonujemy dla niepoznaki różne zabiegi. Wątpię, aby którykolwiek z naszych pacjentów miał tak często mierzone ciśnienie. A wracając do tematu, Cathy, zastanawiałem się, czy nie zechciałabyś zastąpić Glendy w okresie, kiedy będziesz u nas pracowała.

- Oczywiście - odrzekła bez wahania, by nie rozmyślać o tym, jak się poczuła, kiedy usłyszała zdrobniałą wersję swego imienia.

Kiedy była dzieckiem, ojciec tak do niej mówił. Wszystkich innych skutecznie do tego zniechęcała. Zdrobnienie wydawało jej się zawsze czymś zbyt poufałym. Dziwne, bo teraz nie widziała nic złego w tym, że użył go Matt.

- Czy nie sprawi ci to kłopotu?

- Słucham? - Drgnęła, uzmysłowiwszy sobie, że nie słyszała ani słowa z tego, co mówił.

Miała schrypnięty głos, co nie zdarzało się dotychczas. Zauważyła to natychmiast, ale i Matt to spostrzegł. Serce zabiło jej mocniej, gdy nagle wstał od stołu, podszedł do zlewu i odwrócił się do niej plecami, tak że nie mogła widzieć wyrazu jego twarzy. A kiedy się odezwał, miał głos jeszcze bardziej schrypnięty niż ona.

- Mówiłem właśnie, że Glenda i ja zwykle odwiedzamy Davida poza godzinami pracy.

Zakręcił kran. Zobaczyła, jak podnosi i opuszcza ramiona, oddychając głęboko.

- Wiem, że to nie w porządku prosić cię, żebyś poszła do pacjenta po godzinach, a więc jeśli nie chcesz, Cath...

- Ależ pójdę, to nic takiego - przerwała mu, żeby tylko nie usłyszeć po raz drugi tego uwodzicielskiego zdrobnienia. Odepchnęła energicznie krzesło i wstała. - Naprawdę mogę do niego pójść po godzinach - zapewniła. - To żaden problem.

- David będzie czekał na wizytę jak zwykle jutro po południu - oznajmił Matt. Najwidoczniej też już ochłonął. - Wpadamy do niego, kiedy mamy wolne popołudnie. Wieczorem wolę już być w domu z dziećmi. I tak za mało z nimi przebywam. Trudno znaleźć czas.

- Na pewno - zgodziła się, jak gdyby posiadanie własnej rodziny było czymś, co znała z doświadczenia.

Szczerze mówiąc, nie była w stanie wyobrazić sobie, jak wygląda jego życie, jak łączy obowiązki zawodowe z opieką nad córkami, dla których musi być i ojcem, i matką. Powinna się czuć szczęśliwa, że troszczy się tylko o siebie, ale z jakichś powodów wcale tak nie było. Nie było nikogo, kto czekałby na jej powrót z pracy, nikogo, o kogo musiałaby dbać, nikogo, kto dbałby o nią. Nikogo, kogo by kochała i kto by ją obdarzał miłością.

Ocknęła się z zamyślenia i wróciła do rzeczywistości. Co jej chodzi po głowie? Lubi swoje życie, a posiadania rodziny nigdy nie miała w planach.

- Nie ma problemu - powtórzyła. - Jeśli chcesz, pójdę jutro do Davida.

- Cudownie! Kamień spadł mi z serca. Obawiam się, że przez następnych dwanaście miesięcy nie będę miał ani jednego wolnego popołudnia. Sam nie wiem, jak się ze wszystkim uporam. A co dopiero, jak mama pojedzie do Kanady! - Wzniósł oczy ku niebu. - Aż boję się o tym myśleć.

- Do Kanady?! Wielkie nieba, kiedy planuje wyjazd?

- W połowie grudnia. Moja siostra, Cheryl, oczekuje pierwszego dziecka, a więc mama zostanie z nią aż do Nowego Roku. Całe wieki trwało, zanim ją namówiłem na ten wyjazd, choć wiem, że bardzo chce być z Cheryl.

- Jak sobie bez niej poradzisz?

- Pojęcia nie mam - przyznał. - Na szczęście Becky jest już na tyle duża, że zajmie się siostrą po powrocie ze szkoły, a ja postaram się zwiększyć wydajność i kończyć pracę w przewidzianym czasie.

- Uśmiechnął się. - Mam nadzieję, że zyskam dzięki temu parę plusów u Margaret.

- Kończyć o czasie? - powtórzyła Catherine. - Uwierzę, jak zobaczę.

Posłała mu przekorny uśmiech, który jednak szybko zamarł, gdy zobaczyła wyraz twarzy Marta. Uśmiechał się, ale za tym uśmiechem kryło się coś jeszcze...

Odwróciła wzrok. Nie ulega wątpliwości, że podoba się Mattowi. Nie patrzył na nią jak na koleżankę z pracy, ale jak na atrakcyjną kobietę, którą chciałby bliżej poznać. Jedna jej część ucieszyła się, druga nie chciała dopuścić tego do świadomości.

- Lepiej już pójdę. - Skierowała się do drzwi.

- Mam jeszcze kilka wizyt domowych, a nie chciałabym się spóźnić na wieczorny dyżur.

- Oczywiście, ale nie pracuj za ciężko, Cathy, dobrze?

Nie odpowiedziała. Wyszła pospiesznie z kuchni. W swoim gabinecie od razu zajęła się zleceniami na popołudnie, które przygotowała dla niej Margaret.

W głowie wciąż dźwięczał jej głos Marta, kiedy wymawiał jej zdrobniałe imię: Cathy. Może taką formę imienia można zastosować w stosunku do niej, ale z pewnością nie oddaje ona charakteru jej osobowości, a w każdym razie takiej osobowości, jaką stara się prezentować na zewnątrz. Cathy to imię osoby, którą skrywała gdzieś głęboko.

Ta osoba nie musiała bez przerwy kontrolować swego zachowania. Nie musiała narzucać sobie ograniczeń ani żyć według określonych zasad. Cathy nie miała ambicji ani celów, do których dążyła. Była ciepłą, kochającą, troskliwą kobietą, która chciała, żeby i ją kochano. Kobietą, która wykonywałaby jakąś pracę dlatego, że to praca, którą chce wykonywać. Kobietą, która kochałaby jakiegoś mężczyznę dlatego, że chciałaby go kochać.

Catherine zazdrościła tej kobiecie, a także się jej obawiała, ponieważ to właśnie takie kobiety jak Cathy znajdowały w życiu szczęście. Zawsze wiedziała jednak, że może być albo Cathy, albo Catherine, ale nie może być obiema równocześnie. Już dawno podjęła decyzję, którą z nich chce być. I tylko dlatego, że Matt zdołał zasiać niepokój w jej umyśle, nie zacznie się zastanawiać nad słusznością swego wyboru.

Zebrała papiery z biurka, ułożyła je według ważności wezwań i wyszła z przychodni. Jak to dobrze, że może wrócić do swoich obowiązków.

- Matthew, to ja, Catherine. Wybacz, że cię niepokoję, ale mam pewien problem.

Obejrzała się nerwowo za siebie, usłyszawszy jakiś hałas, ale była to tylko zardzewiała puszka gnana wiatrem po chodniku. Catherine przywarła do muru budynku, nie pragnąc niczego więcej, jak znaleźć się z powrotem w przychodni.

Dochodziła czwarta. Myślała, że o tej porze już dawno będzie po wizytach, ale sytuacja nie rozwinęła się zgodnie z planem. Wizyty tego dnia przeciągnęły się dłużej niż przewidywała, a więc i tak była spóźniona, zanim jeszcze dotarła do bloku znajdującego się na obrzeżach ich dzielnicy. Okolica tutaj była zupełnie inna niż tam, gdzie krążyła tego popołudnia. Wokół walały się śmieci, domy były zaniedbane i brudne. Mimo że nikogo w pobliżu nie dostrzegła, poczuła się nieswojo.

- Co się stało? - spytał zaniepokojony Matt, i od razu poczuła się raźniej.

- Uwierzyłbyś, że się zgubiłam? - powiedziała z pozorną beztroską.

- Nie bardzo, muszę przyznać.

Roześmiał się i nagle wyobraziła go sobie siedzącego przy biurku w gabinecie. Jego śmiejące się błękitne oczy i usta złożone w cudowny uśmiech, który prawie nigdy nie schodził z jego ust.

- Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żebyś bardzo często się gubiła, Cathy.

- Bo tak nie jest. Sama nie wiem, co się stało. Zgodnie z planem miasta jest tylko jedna ulica o tej nazwie. Czy możliwe, żeby Margaret pomyliła adres?

- Cóż, myślę, że to możliwe, choć mało prawdopodobne. Margaret jest wyjątkowo skrupulatna.

- Sprawiał wrażenie zaskoczonego. - Powiedz mi, gdzie jesteś, sprawdzę to.

- Dzięki. - Catherine podała mu nazwisko i adres wskazany przez Margaret.

- Zaczekaj, zaraz przejrzę zlecenia - powiedział.

- Nazwisko pacjenta jakoś nic mi nie mówi.

Catherine usłyszała odgłos słuchawki odkładanej na biurko. Kurczowo przyciskała do ucha komórkę. Na ogół nie była lękliwa, ale było coś niesamowitego w całej tej sytuacji, gdy stała tak na środku wyludnionej ulicy. Odetchnęła z ulgą, usłyszawszy ponownie głos Matta.

- Mam przed sobą zlecenia. Adres jest właściwy. Chodzi o panią Grimes, zamieszkałą przy ulicy Ansell Heights czterdzieści dwa.

- A więc nie wiem, co się stało - powiedziała, mając nadzieję, że Matt nie zorientuje się, jak bardzo jest zdenerwowana. - Pukałam co najmniej dziesięć razy i nikt nie odpowiada.

- Dziwne - przyznał. - Według naszej dokumentacji pani Grimes mieszka tam już od dłuższego czasu. Musi być po siedemdziesiątce. Ostatni raz była u nas ponad trzy lata temu. Jest pacjentką Glendy, co wyjaśnia, dlaczego jej nie pamiętam.

- Trudno, żebyś pamiętał każdego pacjenta.

- Hm, może masz rację. - Zaśmiał się. - Skąd wiedziałaś, o czym myślę?

- Zgadłam - skwitowała krótko. - Dzięki za informacje. Spróbuję jeszcze raz. Jeśli jej nie ma, porozumiem się z nią jutro. Może pani Grimes lepiej się poczuła i wyszła, zapomniawszy, że prosiła o wizytę.

- Możliwe, ale zadzwonię jednak do opieki społecznej i dowiem się, czy ostatnio się z nią kontaktowali. Nie darowałbym sobie, gdyby się okazało, że była zbyt chora, aby móc otworzyć.

- Masz rację - przyznała Catherine. - Jeśli nadal nie będzie otwierać, dam ci znać.

Westchnęła i schowała telefon do kieszeni. Zastanawiała się, czy nie poprosić Matta, by przestał zwracać się do niej Cathy. Nie chciała co prawda robić z tego wielkiej sprawy, ale wolała jednoznacznie określić charakter ich znajomości. Drugą możliwością było zignorowanie tego... Ale, ale, miała wątpliwości, czy potrafi to zignorować.

Skrzywiła się. Nie lubiła niejasnych sytuacji, a tym bardziej takich rozterek. Zazwyczaj potrafiła zająć w każdej sytuacji jednoznaczne stanowisko. Co takiego jest w Matcie, że nawet najprostsza decyzja staje się trudna?

Nie miała pojęcia, jak odpowiedzieć na to pytanie, kolejne, jakie zadawała sobie w ostatnim czasie, a więc przestała o tym myśleć i poszła ponownie pod wskazany adres. Zapukała do drzwi po raz kolejny.

- Kto tam? W jakiej sprawie? - Ze środka dobiegł płaczliwy głos.

- Jestem doktor Lewis. Z przychodni.

- Lewis? Nie znam żadnego lekarza o tym nazwisku. Niech pani sobie idzie. Proszę mnie zostawić w spokoju! - Pani Grimes musiała być przerażona.

- Nie słyszała pani o mnie, bo pracuję w przychodni dopiero od poniedziałku. Zastępuję doktor Williams.

Kobieta nie reagowała.

- Nie ma się pani czego obawiać, pani Grimes. Chcę tylko sprawdzić, czy nic pani nie jest. Proszę otworzyć.

Wstrzymała oddech, czekając, co zrobi starsza pani. Odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała szczęk zasuwy i zobaczyła pomarszczoną twarz zerkającą przez uchylone drzwi.

- Na pewno jest pani z przychodni? - Staruszka wyraźnie jej nie dowierzała. - Nie jest pani od tamtych?

- Nie. - Catherine potrząsnęła głową, choć nie miała pojęcia, o kim pani Grimes mówi. - Jestem lekarką z przychodni w Brookdale. Oto mój identyfikator. - Wsunęła w drzwi plastikową plakietkę.

- Proszę, niech pani wejdzie.

- Dziękuję. - Catherine poszła za starszą panią do pokoju zarzuconego starymi gazetami i magazynami. W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie położyć neseser. Umieściła go w końcu na skrawku wolnego miejsca na stole.

- Proszę niczego nie ruszać - ostrzegła ją pani Grimes. - Mój Albert bardzo dbał o to, żeby wszystkie jego papiery były w porządku.

- Niech pani będzie spokojna, będę uważać - zapewniła ją Catherine, uznając, że ów Albert musiał być geniuszem, skoro rozeznawał się w tym bałaganie. - A teraz proszę mi powiedzieć, co pani dolega? - zwróciła się do kobiety.

- To. - Starsza pani uniosła spódnicę i wskazała mocno zaczerwienione miejsce na udzie.

- Brzydko wygląda - stwierdziła Catherine. - Jak to się stało?

- To mój Timmy. Skoczył mi na kolana, kiedy jadłam śniadanie, i wylał herbatę. Bardzo boli, dlatego panią wezwałam.

- Myślę, że boli - zgodziła się Catherine, wyjmując z neseseru rękawiczki.

Uklękła obok kobiety i delikatnie obmacała oparzenie rozciągające się niemal od biodra po kolano. Na skórze były liczne pęcherze, niektóre popękały, sączył się z nich płyn surowiczy. Do ran przylgnęły kawałeczki wełny ze spódnicy. Będzie musiała najpierw oczyścić oparzone miejsce, a dopiero potem je opatrzyć.

- A kto to jest Timmy? - spytała. - Pani pies? - Chciała zająć czymś uwagę kobiety, bo taki zabieg jest bolesny.

- To kot, duży stary kocur, którego termin ważności dawno minął. Tak jak mój - dodała ze śmiechem pani Grimes.

Catherine rozbawiło poczucie humoru starszej pani.

- Cóż, niezły z niego łobuz, skoro tak panią urządził.

- Może i tak, ale za żadne skarby bym go nie oddała. Teraz, kiedy mój Albert nie żyje, mam tylko jego. Wiem, że dla niektórych to tylko kot, ale dla mnie jest jak ktoś z rodziny. Nie mieliśmy z Albertem dzieci, nie dostąpiliśmy tego błogosławieństwa, ale zawsze mieliśmy kota, a Timmy jest najlepszy ze wszystkich. Nie ruszą mnie stąd, dopóki mi nie znajdą takiego miejsca, gdzie będę mogła zabrać Timmy'ego. Powiedziałam im to!

- Im? Ma pani na myśli wydział lokalowy?

- Wydział lokalowy, radę miejską, to dla mnie wszystko jedno. Co mnie obchodzi, jak siebie nazywają. Przychodzą tutaj, mówią, co mogę, a czego nie mogę robić, że bardzo im przykro, ale nie mogę zabrać ze sobą kota, ale przynajmniej będę miała ładne nowe mieszkanko, a więc mam się nie martwić. - Starsza pani aż zachłysnęła się z oburzenia. - Powiedziałam im prosto z mostu: jeśli nie mogę wziąć Timmy'ego, to nigdzie nie pójdę. Nic mnie nie obchodzi, czy jestem ostatnia, która została w tym budynku, bo nigdzie się bez niego nie ruszę!

Catherine westchnęła. Wyjęła z neseseru opatrunek nasączony antybiotykiem, co miało zminimalizować ryzyko zakażenia, i ostrożnie bandażowała nogę, myśląc przy tym, jakie to przykre, że ktoś tak wrażliwy jest traktowany w sposób tak bezduszny.

- Na pewno wydział lokalowy mógłby znaleźć miejsce, gdzie mogłaby pani zabrać Timmy'ego. Przecież na pewno jest dużo takich ludzi jak pani, którzy mają koty i psy, i nie chcą się z nimi rozstać.

- Właśnie to im mówię. - Pani Grimes wzruszyła ramionami. - Ale nie chcą mnie słuchać. Myślą, że mnie zmuszą, bo jestem za stara, żeby z nimi walczyć...

- Urwała, gdy do pokoju wszedł ogromny rudy kot.

- Oto on. Chodź, Timmy, chodź kotku. Chodź do swojej mamusi.

Catherine roześmiała się, gdy kot przemaszerował przez pokój i usiadł obok krzesła swojej pani.

- Rozumie, co pani do niego mówi?

- Oczywiście! Rozumie każde słowo, prawda, serdeńko? To dlatego jest takim dobrym towarzyszem. Gdybym nie miała Timmy'ego, nie byłoby sensu wstawać rano z łóżka. On utrzymuje mnie przy życiu.

A tymczasem paru bezdusznych urzędasów próbuje tę biedną kobietę zmusić do pozbycia się ^zwierzęcia. Catherine aż się zatrzęsła z oburzenia i zaczęła gorączkowo myśleć, czy nie mogłaby pomóc jakoś starszej pani. Normalnie nie dawała się wciągnąć w prywatne sprawy pacjenta, ale sytuacja pani Grimes poruszyła ją do głębi. Może telefon do wydziału lokalowego coś tu pomoże.

Nie wspominała jednak pani Grimes o interwencji, jaką chciała podjąć, by nie robić kobiecie niepotrzebnych nadziei. Wstała, spakowała narzędzia i zamknęła neseser.

- Myślę, że z nogą wszystko będzie dobrze, ale trzeba będzie zmienić opatrunek. Proszę zadzwonić do naszej pielęgniarki, Ann Talbot, i poprosić, żeby panią odwiedziła.

- Wolałabym, żeby pani przyszła, pani doktor. Skoro znam panią, to co za sens, żebym się przyzwyczajała do kogoś innego. - Zerknęła na kota. - I Timmy już panią zna.

- W takim razie - Catherine uśmiechnęła się - nie będziemy włączać w to Ann, prawda? Dobrze, pani Grimes, jutro po południu wpadnę zobaczyć, jak się pani czuje.

Wyszła na ulicę. Uzmysłowiła sobie, jak bardzo jest już spóźniona na wieczorny dyżur.

- Wszystko w porządku?

Obejrzała się gwałtownie i serce podskoczyło jej do gardła. Oparty o samochód stał Matt.

- Co ty tu robisz? - spytała ze zdziwieniem.

- Jak to co? Czekam na ciebie.

- Czekasz? Po co?

- Martwiłem się o ciebie, więc postanowiłem cię znaleźć - odparł z uśmiechem. - To naturalne.

Naturalne? Czy to rzeczywiście jest z góry przesądzone, że powinien się o nią martwić? Catherine wiedziała, że na tym należy poprzestać. Fakt, że Matt niepokoił się o nią tak, że postanowił ją odszukać, już sam w sobie dawał do myślenia. Ile czasu upłynęło, odkąd ktoś się o nią martwił?

- Dziękuję za troskę - odrzekła chłodno, starając się ukryć targające nią uczucia. Nie chciała, by Matt czuł się za nią odpowiedzialny, ale skłamałaby, twierdząc, że jego troska nie sprawia jej przyjemności. - Nie musisz się martwić, bo wszystko jest w porządku.

- Cieszę się, ale mimo wszystko się martwiłem, Cathy. - Dotknął lekko jej ramienia, przez kurtkę poczuła ciepło jego dłoni. Usunęła się. Jego dotyk dawał jej poczucie bezpieczeństwa, a to było coś tak nieoczekiwanego, że ją przerażało. - Po twoim telefonie przypomniałem sobie, że przecież cała ta dzielnica jest przeznaczona do wyburzenia. Balem się, że ktoś podał fikcyjny adres, że posługując się nazwiskiem i adresem pani Grimes, chciał cię tutaj zwabić. Uznałem, że nie można narażać cię na takie ryzyko i postanowiłem za tobą pojechać.

- Jak widzisz, nic mi nie jest. - Uśmiechnęła się, nie chcąc okazać, jak bardzo jest poruszona. Już dawno podjęła decyzję, że nigdy nie dopuści do tego, by znaleźć się w takiej sytuacji jak niegdyś jej matka. Nigdy nie pozwoli, by ktoś ją zdominował, nie ulegnie żadnemu mężczyźnie.

- Nie zdawałam sobie sprawy, że te domy są do rozbiórki - wyjaśniła. - Tym bardziej ktoś powinien pomóc pani Grimes. To hańba, że kobieta w jej wieku jest pozostawiona w takim miejscu.

- Zgadzam się. Dlaczego jej nie przesiedlili? Nic ci nie mówiła?

- Owszem. Nie zgodziła się, ponieważ nie pozwalają jej wziąć kota.

- Typowa bezduszna biurokracja - parsknął Matt. - Co my możemy zrobić w tej sprawie?

My? Wydawało się, że przyjął jako pewnik, że będą razem pracowali. Nie była pewna, jak to traktować. Przejście od „ja” do „my” nie jest może dużą różnicą w koniugacji, ale dla niej, Catherine, ogromną.

- Ja chciałam się jutro skontaktować z wydziałem lokalowym - wyjaśniła, podkreślając zaimek „ja”.

- Świetnie, wobec tego ja pójdę do opieki społecznej.

Najwyraźniej postanowił już, że w tej sprawie będzie walczył ramię w ramię z nią i nic go przed tym nie powstrzyma.

- Dobrze. - Odwróciła się, żeby nie zobaczył wyrazu jej twarzy. Może dlatego, że była przyzwyczajona do samodzielnego borykania się z wszelkimi przeciwnościami, już sama myśl o tym, że Matt chce ją wesprzeć, tak nią wstrząsnęła. Nagle przestała się czuć pozostawiona sama sobie i to było dla niej coś zupełnie nowego, z czym nie bardzo sobie umiała poradzić. Z ulgą wsiadła do samochodu i zatrzasnęła drzwi.

- Będę cię pilotował do przychodni! - zawołał jeszcze Matt. - Jest późno, a ja znam drogę na skróty.

Pomachał do niej i ruszył pierwszy. Jechał powoli, coraz to sprawdzając, czy nie zgubił jej w plątaninie bocznych uliczek.

Nigdy bym się stąd sama nie wydostała! - pomyślała Catherine. Dojechali w końcu do głównej ulicy. Matt przejechał skrzyżowanie, ona musiała się zatrzymać. Zobaczyła, że po drugiej stronie skrzyżowania zjechał na pobocze, by na nią zaczekać. Poczuła ogarniające ją ciepło. Jak to dobrze, gdy ktoś się o ciebie troszczy, pomyślała. Naprawdę dobrze.

Nagle uświadomiła sobie, że bardzo łatwo byłoby uzależnić się od Matta, zdać na niego całkowicie. Był typem mężczyzny, który dawał kobiecie poczucie bezpieczeństwa - niezawodny, godny zaufania, opiekuńczy. A poza tym jeszcze przystojny i dowcipny, uprzejmy i troskliwy, co czyniło go znacznie bardziej niebezpiecznym. Tacy jak Matt nie są dla niej. Tacy nie uznają półśrodków ani kompromisów. Jeśli taki mężczyzna kocha kobietę, to kocha ją całym sercem, bez zastrzeżeń. I tego samego niewątpliwie oczekiwałby od niej, a ona nie zamierza dawać żadnemu mężczyźnie takiej władzy.

Jest zadowolona, że doprowadził ją z powrotem do przychodni, ale nigdy nie pozwoli mu sprowadzić się z raz obranej drogi.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Mimo że jechali skrótem, spóźnili się piętnaście minut. Poczekalnia była już pełna. Catherine uśmiechnęła się przepraszająco do dwóch recepcjonistek.

- Przepraszam za spóźnienie - powiedziała. - Pacjentka mnie dłużej zatrzymała.

- Nie szkodzi, pani doktor. Jesteśmy do tego przyzwyczajone, prawda, Sharon? - Margaret rzuciła porozumiewawcze spojrzenie młodszej koleżance.

- Ale to naprawdę nie leży w moim zwyczaju - tłumaczyła się Catherine. - Zawsze jestem punktualna.

- Jeśli spóźnienie raz czy drugi to twój jedyny grzech, jakoś to przeżyjemy. - Matt uśmiechnął się do niej tak serdecznie, że od razu poczuła ulgę. - Bardzo się cieszymy, że tu z nami pracujesz. Panie się ze mną zgadzają, prawda? - zwrócił się do recepcjonistek.

- Oczywiście, panie doktorze.

Catherine zaczerwieniła się lekko, widząc spojrzenia, jakie między sobą wymieniły. Nie trzeba być geniuszem, by odgadnąć, o czym myślą. Oczywiste było, że ani Margaret, ani Sharon nie wierzyły, że uznanie Matta odnosi się wyłącznie do jej kwalifikacji zawodowych.

Szybko weszła do gabinetu i nacisnęła przycisk, by wezwać pierwszego pacjenta. Musi się skoncentrować, a nie rozmyślać o tym, że Matt może być nią zainteresowany.

Na szczęście tego wieczoru nie było ciężkich przypadków. Większość pacjentów skarżyła się na takie dolegliwości, jak kaszel i przeziębienie, z jakimi lekarz rodzinny ma do czynienia na co dzień. Było też dwoje chorych na astmę, a najpoważniejszym przypadkiem był trzynastoletni Benjamin King, leczony tu od kilku lat. Kiedy wszedł z matką do gabinetu, od razu zauważyła, że bardzo cierpi.

- Usiądź na leżance, Benjamin - powiedziała. - A teraz spróbuj się rozluźnić. Wiem, że jesteś przerażony, bo nie możesz swobodnie oddychać, ale nie ma powodu do niepokoju. Zobaczysz, wszystko będzie w porządku.

Uśmiechnęła się uspokajająco do chłopca i słuchała, jak oddycha. Atak astmy może być wywołany przez wiele czynników, od wysiłku fizycznego poczynając, a na drobinkach kurzu kończąc, ale efekt jest zawsze dramatyczny. Drogi oddechowe chorego tak się zwężają, że do płuc dochodzi niewielka ilość powietrza. Wtedy pacjent wpada w panikę, że się dusi, co tylko pogarsza sytuację. Catherine obawiała się, żeby to właśnie teraz nie nastąpiło. Nałożyła Benjaminowi maskę tlenową.

- A teraz proszę, żebyś powoli oddychał. Raz... i dwa... i trzy...

Oddech chłopca stopniowo się wyrównywał.

- Doskonale! - rzekła Catherine. - Tylko tak dalej, a wszystko będzie dobrze. Czy Benjamin bierze leki zgodnie z zaleceniami? - spytała matkę chłopca.

- Tak, nigdy nie zapomina wziąć leku. Jestem tego pewna. - Sandra King usiłowała się uśmiechnąć, ale Catherine widziała, jak bardzo jest zdenerwowana.

- I wciąż suszę mu głowę, żeby nosił przy sobie inhalator.

- Właśnie od tego są matki - odparła Catherine.

- Czy pani przypadkiem nie wie, co mogło wywołać dzisiejszy atak? Z dokumentacji Benjamina wynika, że ostatnio czuł się dobrze.

- Tak, ale wie pani, jak to jest. Kiedy już się wydaje, że zaczyna być lepiej, coś się musi wydarzyć.

- A co się dzisiaj wydarzyło? - Catherine znowu popatrzyła na chłopca i stwierdziła z zadowoleniem, że jego oddech znacznie się poprawił.

- Mieli dziś lekcję geografii w terenie - poinformowała Sandra. - Całe popołudnie chodzili z planem miasta po okolicy i lokalizowali sklepy, urzędy, parki. Musiał się nawdychać spalin i pewnie to mu zaszkodziło, bo po powrocie do domu czuł się już źle, a potem coraz gorzej.

- Myślę, że ma pani rację. Zanieczyszczenie powietrza stanowi duży problem w miastach. - Catherine zdjęła maskę tlenową z twarzy chłopca. - Lepiej się czujesz?

- Trochę - bąknął Benjamin.

Był w wieku, kiedy szczególnie dotkliwie musiał odczuwać wszelkie rygory i ograniczenia spowodowane chorobą. Chorzy na astmę muszą unikać czynności, które mogłyby wywołać atak, a to, co zaakceptuje dorosły, dla dziecka może być trudne do zniesienia.

- Czemu mam tę wstrętną chorobę? - złościł się chłopiec. - Nikt z moich kolegów nie ma astmy i mogą robić . wszystko, co chcą! Dlaczego ja nie mogę?

- Wiem, że to dla ciebie trudne, Benjamin - zgodziła się Catherine - ale ostatni atak miałeś już dawno.

Możliwe, że jak będziesz starszy, ataki miną. Często tak się zdarza.

- Pan doktor Fielding mówił ci to, prawda, Benjie?

- Sandra uśmiechnęła się do syna, chcąc mu dodać otuchy. - A kiedy tatuś zacznie nową pracę, będziesz się na pewno czuł dużo lepiej. Pomyśl tylko, jeszcze przed Bożym Narodzeniem zamieszkamy nad morzem. Tam jest znacznie czyściej niż tutaj, w centrum miasta.

- Ale tam nie będzie kolegów - skrzywił się chłopiec, najwyraźniej niezadowolony z czekającej ich przeprowadzki. - Tam będzie nudno.

Catherine westchnęła. Na niektóre pytania nie ma łatwych odpowiedzi, a jeśli dotyczy to dzieci, sprawa komplikuje się jeszcze bardziej. Natychmiast przypomniało jej się, co mówił Matt o swojej matce. Zamartwiała się, jak sobie poradzi, gdy ona wyjedzie. Skąd to skojarzenie?

W poczekalni było jeszcze kilkoro pacjentów, a więc dochodziła siódma, gdy skończyła dyżur. Zebrała karty, by je wypełnić. Choć używali systemu komputerowego, podobnie jak wielu lekarzy rodzinnych prowadzili również odręczną dokumentację pacjentów. Stara metoda podwójnego zabezpieczenia. Komputery, owszem, są dobre, ale co papier to papier. Ten nigdy nie zawiedzie ani nie spłata figla.

Margaret i Sharon wyszły wcześniej, a więc Catherine zgasiła światło i nagle zobaczyła idącego korytarzem Matta. Prowadził pod rękę starszą kobietę.

- Idę przeprowadzić przez ulicę panią Hargreaves - wyjaśnił. - Wieczorem jest bardzo duży ruch. - Podniósł głos, by kobieta mogła go słyszeć. - To jest doktor Lewis - poinformował ją. - Będzie zastępowała doktor Williams.

- O, miło mi panią poznać. To dobra wiadomość, że doktor Williams oczekuje dziecka, prawda? A pani ma dzieci? - zainteresowała się pani Hargreaves.

- Nie, nie jestem mężatką. - Catherine też starała się mówić głośno.

- Teraz to nie ma znaczenia! - zaśmiała się starsza pani. - Wychodzi pani ;f kimś?

- Czy wychodzę? - Catherine nie bardzo rozumiała.

- Pani Hargreaves pyta, czy się z kimś spotykasz - wyjaśnił Matt.

Catherine poczuła, że się czerwieni. Nie chciała przy Matcie rozmawiać o swoim życiu osobistym.

- Uhm, w zasadzie nie - odparła. - Chwilowo z nikim się nie spotykam.

- Co takiego? Musisz mówić głośniej, moja droga. Nie dosłyszę. - Pani Hargreaves przyłożyła dłoń do ucha.

Catherine zaczerwieniła się jeszcze bardziej, choć zdawała sobie sprawę, że nie ma powodów do zakłopotania. Co za znaczenie może mieć dla Matta, czy ona się z kimś spotyka, czy nie?

- Nie mam sympatii, pani Hargreaves - wyjaśniła.

- Ach tak. - Starsza pani uśmiechnęła się. - Na pewno bez trudu znajdziesz sobie jakiegoś miłego chłopca. Nie musisz daleko szukać. - Poklepała Matta po ramieniu. - Jeśli mogę coś doradzić, to nie wyobrażam sobie nikogo lepszego od doktora Fieldinga.

- Widzę, że bawi się pani w swatkę - zażartował Matt, wybawiając Catherine od konieczności odpowiedzi. - Nie wstyd pani? Speszyła pani biedną doktor Lewis.

- Nie rozumiem, dlaczego doktor Lewis miałaby się speszyć, skoro powiedziałam tylko prawdę. Ale w takim razie nie będę już nic mówić - oznajmiła pani Hargreaves. - Chodźmy. Chcę obejrzeć telewizję, a na pana czekają dziewczynki. To jeszcze jeden powód, żeby pomyśleć o znalezieniu sobie żony. Dzieci potrzebują matki.

- Poddaję się! - Matt zrezygnowany potrząsnął głową. - Jest pani niepoprawna. - Odwrócił się do Catherine z wymowną miną. - Pewno pomyślisz sobie, że jestem rzeczywiście beznadziejnym przypadkiem, skoro moi pacjenci próbują mnie ożenić.

- Ale skąd! - zaprotestowała, zmuszając się do uśmiechu.

- Dobrze, cieszę się, choć mogłabyś spróbować powiedzieć to trochę bardziej przekonująco.

Odgadła, że żartuje, lecz uznała, że lepiej będzie zachować milczenie. Nie miała szczególnej ochoty na roztrząsanie jego życia uczuciowego, podobnie zresztą jak własnego. Matt najwyraźniej się zorientował, bo zręcznie zmienił temat.

- Mogłabyś zaczekać, aż wrócę, Catherine? - spytał. - Nie mam przy sobie kluczy, a nie chciałbym zostawić lecznicy otwartej. Będę za parę minut.

- Nie ma sprawy, poczekam - odparła.

- Dzięki.

Patrzyła, jak Matt idzie korytarzem, dostosowując krok do tempa starszej pani. Nie dziwiło jej, że ją odprowadzał. Uprzejmość stanowiła nieodłączną część jego natury i jedną z cech, które najbardziej w nim lubiła. Dziwne, rzadko formułowała opinie o ludziach, z którymi pracowała, głównie dlatego, że nigdy nie wzbudzali jej szczególnego zainteresowania. W Matcie było jednak coś, co kazało jej patrzeć na niego inaczej. Poza tym wyczuwała, że nie jest mu obojętna.

Ta myśl dziwnie ją zaniepokoiła. Dlaczego Matt tak na nią działa? Stała przez chwilę przed jego pokojem, po czym weszła do środka. Może tu znajdzie rozwiązanie tajemnicy?

Rozejrzała się dokoła. Był to typowy gabinet lekarski. Mahoniowe biurko i krzesła podobne do tych w jej gabinecie, obita zieloną skórą kozetka i monitor. Wokół ścian półki i szafy. Wszystko tutaj miało funkcjonalny charakter i nie wyglądało na to, by miało jej pomóc w rozwikłaniu zagadki.

Już miała wyjść, gdy wzrok jej padł na stojącą na biurku fotografię. Przyglądała się jej przez chwilę z zaciekawieniem. Matta poznała od razu, choć zdjęcie pochodziło z pewnością sprzed dobrych kilku lat, jeśli dzieckiem, które trzymał na rękach, była Hannah. Drugim musiała być starsza córka, uznała, choć dziewczynka, z długimi ciemnymi włosami i przepastnymi piwnymi oczami, w niczym nie przypominała Matta. Może była bardziej podobna do matki?

- Przepraszam, nie wie pani, gdzie jest tata? Catherine podskoczyła jak oparzona, czując się winna, że przyłapano ją na węszeniu w cudzym pokoju. Od razu poznała dziewczynkę z fotografii, choć teraz była ona już o parę lat starsza.

- Twój tata poszedł przeprowadzić przez jezdnię pacjentkę - odparła, szybko odstawiając zdjęcie. - Powinien zaraz wrócić.

- Och. - Dziewczynka była wyraźnie zawiedziona.

- Masz jakieś problemy? - spytała.

- Nie mogę sobie poradzić z francuskim - wyjaśniła. - Zwykle babcia mi pomaga, ale dziś poszła do kina z ciocią Bet. Ona właściwie jest moją ciocią babcią, ale nie cierpi, jak ją tak nazywam... No to chciałam, żeby mi tatuś pomógł. Aha, przy okazji, jestem Becky.

- A ja Catherine Lewis, zastępuję Glendę.

- Domyśliłam się. Hannah mi o tobie mówiła. Mówiła, że jesteś bardzo ładna i że obiecałaś jej poczytać... - Urwała i popatrzyła na nią z nadzieją w oczach. - Pewno nie mówisz po francusku? Może mogłabyś mi pomóc, skoro nie ma taty?

- Twój tata zaraz będzie... - zaczęła, ale nie dokończyła zdania, widząc minę dziewczynki. Nie była na tyle stara, by nie pamiętać, co w tym wieku znaczy nawet dziesięć minut czekania. - Dobrze, pomogę ci, ale nie spodziewaj się zbyt wiele. Już prawie wszystko z francuskiego zapomniałam.

- Super! Na pewno pamiętasz więcej niż tatuś, bo nie jesteś nawet trochę taka stara jak on. Pędzę po książki!

Catherine zachichotała. Chciałaby zobaczyć minę Matta, gdyby to usłyszał, zwłaszcza po tym, co powiedział wcześniej o nadchodzących urodzinach.

Becky wróciła po trzech minutach z książkami.

- Mam to przetłumaczyć na francuski i nie wiem, czy to dobry czasownik - wyjaśniła.

- Myślę, że powinno być voudrais, ale na wszelki wypadek sprawdźmy - poradziła Catherine.

Tak się zagłębiły w tajniki gramatyki francuskiej, że nawet nie zauważyły, kiedy wrócił Matt. Dopiero gdy Catherine przypadkowo podniosła wzrok, zobaczyła go w drzwiach. Patrzył na nie z taką zadumą i tęsknotą, że nagle poczuła ochotę, by go objąć i przytulić, obiecać, że zrobi wszystko, co w jej mocy, by go uczynić szczęśliwym. Szybko jednak przywołała się do porządku. Nie może ryzykować wplątania się w jego życie ze względu na skutki, jakie mogłoby to mieć dla jej planów na przyszłość.

- Jest już tatuś, Becky - zwróciła się do dziewczynki. Starała się ukryć ból. Kilka razy zdarzyło jej się odczuwać chęć zbliżenia się do kogoś, ale zawsze zdołała się przed tym obronić. Wiedziała, jakie to niebezpieczne. Aż za dobrze pamiętała, jak cierpiała jej matka.

- Wygląda na to, że ktoś jest zajęty - zauważył Matt, wchodząc do gabinetu. - A więc jaki masz problem, Becky? - Wskazał wzrokiem książki rozłożone na biurku. - Nie umiesz zrobić zadania?

- Nie, ale Catherine mi pomogła - odrzekła z uśmiechem dziewczynka, zgarniając swoje rzeczy. - Dziękuję, Catherine. Twój francuski jest o wiele lepszy niż tatusia. On już tak dawno chodził do szkoły, że zapomniał, czego się nauczył.

- Złośliwy małpiszon! - Matt lekko pociągnął dziewczynkę za ucho. - Poczekaj tylko, młoda damo, jeszcze do mnie przyjdziesz.

- A właśnie że nie. Poproszę Catherine - odparowała Becky. - Jest świetna we francuskim!

- Naprawdę? - Matt popatrzył na nią ciepło. - Chyba więc podjąłem słuszną decyzję, proponując jej pracę. Jest nie tylko doskonałą lekarką, ale i świetną korepetytorką. Ciekaw jestem, jakie jeszcze talenty ukrywasz przed nami?

Catherine nie miała pojęcia, co powiedzieć. Może tylko zadziałała jej wyobraźnia, ale odniosła wrażenie, że nagle wyczuwa w powietrzu dziwne napięcie. Z ulgą usłyszała dziecięcy głosik, który przerwał jej te rozmyślania.

- Jak Catherine ci pomogła, Becky, to może mi teraz poczytać? - W drzwiach stała uśmiechnięta Hannah z książką w ręku. - Poczytasz mi? Proszę.

Catherine spojrzała bezradnie na Matta, w nadziei, że pomoże jej wybrnąć z kłopotliwej sytuacji, ale on z trudem powstrzymywał śmiech.

- Ostrzegałem cię - powiedział. - Mówiłem, że Hannah ma szczególny talent do zaskakiwania nieoczekiwanymi prośbami.

Catherine miała ochotę się wykręcić, ale nie mogła się zdobyć na to, by rozczarować dziewczynkę.

- No dobrze, ale tylko jedną bajkę.

- Dobrze - zgodziła się ochoczo dziewczynka i chwyciła Catherine za rękę. - Chodź. Pokażę ci mój pokój. Wejdziemy pod koc, przytulimy się i mi poczytasz.

Catherine wiedziała, że popełnia błąd, ale pozwoliła dziewczynce zaprowadzić się na górę. Nie chciała uwikłać się w niewygodną dla siebie sytuację, ale nie była w stanie powstrzymać rozwoju wydarzeń. Westchnęła. Praca w przychodni w Brookdale może okazać się czymś więcej niż zwykłym wypełnianiem obowiązków lekarza.

- I dwie żabki zostały w stawie i żyły sobie długo i szczęśliwie.

Zamknęła książkę, zastanawiając się, czy Hannah już naprawdę usnęła. Za każdym razem, gdy chciała wyjść, dziewczynka otwierała oczy i prosiła, by przeczytała jeszcze jedną bajkę. W końcu zasnęła.

Catherine zgasiła światło i wymknęła się z pokoju. Omal nie wpadła na Matta.

- Przyszedłem zobaczyć, jak sobie radzisz - wyjaśnił. - Wiem, jaki to mały potwór, kiedy zdoła zmusić kogoś do poczytania. Nigdy nie zadowoli się jedną bajką. Ile przeczytałaś?

- Sześć, ale wreszcie zasnęła, to najważniejsze.

Uśmiechnęła się i podeszła do schodów. Sypialnie znajdowały się na piętrze, a podest był tu tak wąski, że przechodząc, dotknęła ramionami klatki piersiowej Matta. Jego ciało było muskularne i gorące.

- Cóż, naprawdę jestem ci bardzo wdzięczny, Catherine - powiedział. - Dziękuję, że okazałaś tyle cierpliwości. - Przycisnął się do ściany. - Mało tu miejsca - zauważył. - W dawnych czasach musiały tu być pomieszczenia dla służby.

- Tak? Być może. - Catherine była rozkojarzona. Szybko zeszła na dół, nie chcąc, by zorientował się, jak podziałał na nią jego dotyk.

- Nie musisz się spieszyć, prawda? Miałem nadzieję, że zjemy razem kolację. - Matt przytrzymał ją za ramię. Czuła dotyk każdego jego palca. Wstrzymała oddech, przerażona tym, co się z nią dzieje. Musi położyć temu kres! Musi sama o sobie decydować, a nie zachowywać się bezwolnie. Już otworzyła usta, by powiedzieć, że nie może zostać, ale Matt ją ubiegł.

- Tylko nie mów, że masz umyć włosy.

- Nie rozumiem.

- Odniosłem wrażenie, że szukasz wymówki.

- Wzruszył ramionami. - Myślę, że mycie włosów to pretekst numer jeden.

- Wiesz to z doświadczenia? - Catherine popatrzyła na niego podejrzliwie i w tym samym momencie pożałowała swego pytania.

- Nie, a zresztą nie mam specjalnego rozeznania. Od dawna już nie prosiłem żadnej kobiety, żeby zjadła ze mną kolację, ani o nic w tym rodzaju. A ty, Catherine? Często używałaś tej wymówki, żeby nie urazić ewentualnego konkurenta?

Ale sprytne! Jeśli potwierdzi, będzie to znaczyło, że mężczyźni ustawiali się do niej w kolejce. Jeśli natomiast odmówi, wyjdzie na to, że rzadko ktoś ją zapraszał. I tak źle, i tak niedobrze. Zagryzła wargi, zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Przepraszam! - roześmiał się Matt. - Nie powinienem był zadawać tego pytania. Zacznijmy od początku i nie komplikujmy sprawy. Jeśli nie masz na wieczór żadnych planów, to może zostaniesz na kolacji? Nie będziesz musiała sama gotować.

To dlatego ją zaprasza? Bo zrobiło się późno i ma wyrzuty sumienia, że tak długo czytała jego córce? Już miała odmówić, gdy nagłe uświadomiła sobie, że dochodzi ósma. W tej sytuacji myśl o przygotowywaniu posiłku po powrocie do domu nie była pociągająca.

- Dziękuję, zostanę z przyjemnością - powiedziała. - Umieram z głodu i rzeczywiście nie mam ochoty na gotowanie. W domu pewno przegryzłabym tylko jakąś kanapkę.

- A więc tym bardziej musisz zostać! - Poprowadził ją do dużego pokoju. - Wejdź i rozgość się. Otworzę wino. Wypijemy po kieliszku, zanim podgrzeje się zapiekanka.

Wyszedł do kuchni, a Catherine rozejrzała się dokoła. Po raz pierwszy była w tej części domu i nawet nie udawała, że jej to nie ciekawi. Nie bardzo się orientowała, jakie było pierwotne przeznaczenie tego pokoju, ale sztukateria na suficie i misternie ułożona mozaika na podłodze wskazywały, że mógł to być salon. Matt zmienił go w wygodny i przytulny pokój dzienny i musiała przyznać, że podobał jej się ten wystrój.

Ściany były pokryte różowymi tapetami, po obu stronach kominka stały wyściełane aksamitem sofy, a pod ścianami małe stoliczki z rozmaitymi bibelotami, które rodzina musiała gromadzić przez lata. Choć w pokoju było idealnie czysto, meble były już lekko sfatygowane, co jednak tylko dodawało im urody. Catherine od razu poczuła się tu jak w domu, co było o tyle dziwne, że urządzenie jej pokoju dziennego w niczym nie przypominało tego.

- No, wszystko przygotowane. - Matt wrócił do pokoju z butelką wina i kieliszkami. - Otworzyłem czerwone, mam nadzieję, że będzie ci odpowiadało. Niestety, białe już się skończyło. - Ustawił kieliszki na stoliku, obok położył tackę z serami i krakersami. - To na początek, żebyś nie umarła z głodu, czekając na kolację - wyjaśnił. - Moja opinia lekarza zostałaby nadszarpnięta, gdyby pacjenci stwierdzili, ze wykańczam współpracowników.

- To brzmi jak przekupstwo! - Roześmiała się. - Karmisz mnie serami i krakersami, żebym nie powiedziała nikomu, jak ciężko każesz mi pracować.

- Skąd wiesz? - Podsunął jej tacę. - Miejmy nadzieję, że to zadziała.

- A ty tylko poczekasz, żeby się przekonać? - odpaliła, wsuwając do ust kawałek sera. - Podoba mi się ten pokój, Mart. Jest taki przytulny.

- Dziękuję, choć to nie moja zasługa. Kompletnie nie znam się na takich rzeczach. To była działka Ruth, ona wszystko wybrała. - Napełnił kieliszki. - Od czasu jej śmierci niczego w tym pokoju nie zmieniłem - ciągnął. - Dodałem tylko parę drobiazgów, to tu, to tam.

- Cóż, jest bardzo ładny, niezależnie od tego, kto go urządzał - zauważyła uprzejmie, zdziwiona, że na wzmiankę o żonie poczuła ukłucie w sercu.

- Cieszę się, że ci się podoba. Chciałem po prostu, żeby dzieci miały gdzie odrabiać lekcje i oglądać telewizję. Nie zależało mi, żeby wszystko było zharmonizowane.

- Może dlatego tak dobrze to wygląda. Pokój sprawia wrażenie, jakby przeszedł „ewolucję”.

- Dobrze to ujęłaś! - Zaśmiał się. - Nie zastanawiałem się nad tym specjalnie. Dodawaliśmy tylko po kilka drobiazgów, kiedy je znaleźliśmy z dziewczynkami.

- Co rozumiesz przez „znaleźliśmy”?

- Jeśli zdradzę ci sekret, przyrzekasz, że nikomu go nie wyjawisz? - spytał konspiracyjnym tonem.

- Cóż, myślę, że nie. - Popatrzyła na niego zdziwiona.

- Mamy bzika na punkcie rzeczy używanych.

W niedzielę rano zawsze przeglądamy to, co ludzie wystawili na ulicę.

- Naprawdę?

- Tak. - Podał jej mały srebrny talerzyk. - Znaleźliśmy go dwa tygodnie temu. Był cały czarny, a patrz, jak teraz błyszczy.

- Ależ to istne cudo! - zachwyciła się.

- Owszem. Myślę, że musiał być dużo wart, a już na pewno więcej niż pięćdziesiąt pensów, które Becky za niego zapłaciła. Ale to nie dlatego wybieramy się na poszukiwanie skarbów. - Uśmiechnął się z zadumą.

- Po prostu to dla nas okazja, żeby spędzić razem ranek - mówił dalej. - Jesteśmy na powietrzu, mimo że zwykle pada, a poza tym nie masz pojęcia, jaka to frajda znaleźć coś naprawdę ładnego. Dziewczynki uczą się przy okazji, że nie trzeba od razu wydawać Bóg wie ile, żeby mieć trochę radości. Jeśli jesteś samotnym rodzicem, zawsze istnieje ryzyko, że zechcesz to jakoś dzieciom zrekompensować zakupami. A przecież pieniądze to nie wszystko, prawda?

- Nie, chyba nie - przyznała Catherine z namysłem.

Gdyby Matt zadał jej to pytanie jeszcze parę dni wcześniej, nie przyznałaby mu racji. Gdy dorastała, w domu zawsze brakowało pieniędzy i często była z tego niezadowolona. To była jedna z przyczyn, że tak bardzo starała się odnieść w życiu sukces, ale uwaga Matta nagle kazała jej się zastanowić, czy pieniądze rzeczywiście stanowią panaceum na wszystkie problemy. Czy aby nie popełnia błędu, koncentrując się na gromadzeniu dóbr materialnych, zamiast na szczęściu osobistym?

Nie sposób było odpowiedzieć teraz na to pytanie, ale słowa Matta dały jej do myślenia. Dowodziły, jak dużo serca i wysiłku wkłada w wychowanie dzieci. Od kiedy to trwa?

- Kiedy zmarła twoja żona, Matt? - spytała.

- Pięć lat temu, na miesiąc przed pierwszymi urodzinami Hannah. - Westchnął. - Ruth odkryła, że ma raka jajnika w tym samym czasie, kiedy stwierdziła, że jest w ciąży. Odmówiła leczenia, ponieważ to oznaczałoby konieczność usunięcia ciąży. Dla Ruth taka ewentualność nie wchodziła w grę.

- O Boże, to straszne! - westchnęła Catherine. - Jak ty się czułeś, to znaczy, jak się czułeś, kiedy odmówiła leczenia? - Nawet nie chciała sobie wyobrażać, jak trudno przyszło mu pogodzić się z decyzją żony.

- Prawdę mówiąc, myślę, że wyczerpałem całą gamę emocji. Chciałem, żeby Ruth się leczyła, ale wiedziałem, że nie wolno mi jej zmuszać do czegoś, co było całkowicie sprzeczne z jej przekonaniami. Ruth była osobą głęboko wierzącą i usunięcie ciąży, abstrahując od przyczyny, nie wchodziło dla niej w grę. Myślę, że się łudziłem, że kiedy dziecko przyjdzie na świat, będzie jeszcze można coś dla niej zrobić. - Uśmiechnął się smutno. - Ale wtedy już było za późno. Moja jedyna pociecha to to, że Ruth była tak szczęśliwa, kiedy Hannah się urodziła, zdrowa i silna.

- Tak mi przykro - szepnęła Catherine.

- Bardzo to przeżyłem, ale wiem, że Ruth nie chciałaby, żebym spędził życie na opłakiwaniu jej. To nie byłoby w jej stylu. Poza tym muszę pamiętać o dziewczynkach. Przez ostatnie lata były dla mnie najważniejsze w życiu.

- Nigdy nie myślałeś o tym, żeby się powtórnie ożenić?

- Nie. - Wzruszył ramionami, ale w jego oczach było coś, co sprawiło, że serce znowu mocniej jej zabiło. - Nie spotkałem dotychczas nikogo, kogo bym chciał poślubić. Ale, ale, zapiekanka już pewno gotowa. Zaczekaj chwilkę.

Wstał i wyszedł z pokoju. Catherine wypiła parę łyków wina, ale nawet nie poczuła jego smaku. Mogła teraz myśleć tylko o tym, co powiedział Matt. Nie spotkałem dotychczas nikogo, kogo bym chciał poślubić. Dotychczas...

Odstawiła kieliszek. Czyżby to była aluzja do niej?

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Było pyszne! - Catherine oparła się wygodnie i westchnęła z zadowoleniem. - Twoja mama naprawdę jest najwspanialszą kucharką pod słońcem.

- Prawda? - Matt przełknął ostatni kęs i odłożył widelec. - Lata praktyki. Do śmierci ojca prowadzili własną firmę cateringową. Mama osobiście sprawdzała jadłospis i biada temu, czyje potrawy nie spełniały jej wymogów.

- Wyobrażam sobie! - rzekła z uśmiechem Catherine.

Starała się ze wszystkich sił nie myśleć o tym, co Matt powiedział przed kolacją, lecz nie było to łatwe. Fakt, że mówiąc o ewentualnym ponownym małżeństwie, mógł nawiązywać do jej osoby, wywoływał w niej mieszane uczucia. Z jednej strony wiedziała, że musi mu wyraźnie dać do zrozumienia, że nic ich nie będzie łączyć poza pracą, z drugiej jednak nie mogła zaprzeczyć, że sama myśl o tym mile łechtała jej kobiecą próżność.

- Dlaczego zrezygnowała z prowadzenia interesu? - spytała, by oderwać się od natrętnych myśli. - Bała się, że sama sobie nie poradzi?

- Tak twierdzi, choć nie wiem, czy powinienem jej wierzyć. Mama nigdy by się do tego nie przyznała, ale ja myślę, że zrezygnowała, żeby mi pomóc w opiece nad dziewczynkami. Bez niej chyba bym sobie nie poradził, kiedy były młodsze.

- Nigdy nie myślałeś o wzięciu opiekunki?

- Owszem, ale mama mi odradziła. Twierdziła, że dla Becky i Hannah lepiej będzie, jeśli zaopiekuje się nimi ktoś, kogo znają, kto tu zamieszka. Uznałem, że ma rację, a więc zgodziłem się, żeby przyjechała. - Jego ton wskazywał, że wciąż ma z tego powodu wyrzuty sumienia.

- Może opiekując się dziewczynkami, pomaga także sobie, nie tylko tobie - zauważyła. - Śmierć twojego ojca musiała być dla niej szokiem - ciągnęła. - Zajmując się dziewczynkami, koncentrowała się na czymś innym, być może pomogło jej to przetrwać trudny okres.

- Masz rację - zgodził się. - Powinienem był sam to sobie uświadomić. - Uśmiechnął się serdecznie, wyciągnął rękę i delikatnie ścisnął jej dłoń. - Dziękuję, Catherine. Ale ja zawsze się martwiłem, że mama zrezygnowała z wielu rzeczy z mojego powodu. Teraz widzę, że mogło jej to pomóc w ciężkim okresie po śmierci ojca. Byli cudownym małżeństwem. Wiem, jak bardzo za nim tęskni, nawet i teraz...

- Jestem pewna, że prędzej czy później sam byś doszedł do tego wniosku. - Bezskutecznie usiłowała cofnąć dłoń.

- Może, ale ty mi zwróciłaś na to uwagę. - Ponownie ścisnął jej palce. Nagle zapragnęła, by trzymał jej rękę jak najdłużej. Dotyk jego dłoni dawał jej nadspodziewane poczucie bezpieczeństwa, stały punkt oparcia. Byłby doskonałą kotwicą w momentach załamania, pomyślała, mężczyzną, który nigdy nie pozwoliłby jej pójść na dno.

- Chyba byłem zbyt zajęty, żeby się nad tym zastanawiać - powiedział. - Każdy dzień wydaje się herkulesowym wysiłkiem.

- Musi ci być trudno - przyznała. - Połączenie pracy z obowiązkami domowymi dla nikogo nie jest łatwe.

- Nie, chociaż bardzo dużo kobiet to potrafi. - Potrząsnął głową. - Mówią, że mężczyźni nie umieją tak jak kobiety trzymać kilku srok za ogon, i ja nie mam zamiaru z tym polemizować. A co ty o tym myślisz, Catherine? Będziesz dalej pracowała, kiedy założysz rodzinę?

- Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam - odparła, niezadowolona z obrotu rozmowy. Podświadomie wyczuwała, że Matt byłby zbulwersowany, gdyby mu wyznała, że postanowiła nie mieć dzieci.

- Nie? A mnie się wydawało, że wszystko już masz zaplanowane w szczegółach. Z tego, co widzę, doskonale wiesz, czego w życiu chcesz.

Miał rację, bo zawsze wiedziała, czego chce. W każdym razie jeszcze do niedawna była o tym przekonana.

Wstała, nie chcąc ciągnąć tego tematu. Może i zachowywała się dość dziwnie, odkąd zaczęła pracować w Brookdałe, ale to nie znaczy, że jej plany na przyszłość uległy zmianie. Wie dokładnie, co chce robić, i nie zmieni decyzji.

- A teraz myślę, że najwyższy czas pójść do domu. - Uśmiechnęła się do Matta. - Dzięki za poczęstunek. Kolacja naprawdę była wyśmienita.

- A ja dziękuję za towarzystwo. To było najlepsze ze wszystkiego.

Odetchnęła z ulgą. Niepotrzebnie się bała. Są w końcu kolegami z pracy, którzy spędzili razem wieczór. Nic a nic nie wskazywało, by Matt liczył na coś więcej. Jeśli nawet spotkał kogoś, od kogo by oczekiwał, że stanie się częścią jego życia, na pewno nie była to ona. Z jakichś powodów to stwierdzenie trochę ją przygnębiło. Postanowiła jednak nie myśleć o tym dłużej. Zeszli na dół. Matt zaczekał, aż zdjęła z wieszaka płaszcz.

- Pozwól. - Wziął go od niej i podał jej szarmanckim gestem. Wsunęła ręce w rękawy, poczuła na karku muśnięcie jego palców, gdy poprawiał kołnierz płaszcza.

- Jeszcze raz dziękuję za kolację i za wszystko - powiedziała.

- A ja jeszcze raz dziękuję za towarzystwo i za wszystko.

Zaczerwieniła się, pospiesznie chwyciła za klamkę, ale Matt zrobił to pierwszy. Ich dłonie się zetknęły. Podniosła wzrok i zobaczyła, że Matt patrzy na nią z czułością. Potem musnął wargami jej policzek, podniósł kołnierz płaszcza i odstąpił krok do tyłu.

- Do zobaczenia, Catherine - rzekł. - Jedź ostrożnie.

Skinęła głową, ale nie odezwała się ani słowem. Chyba powinna mu była powiedzieć, że nie może jej całować, że takie zachowanie jest nieodpowiednie, ale bała się, że ją źle zrozumie.

Szybko pobiegła do samochodu. Matt wciąż stał w drzwiach, machając jej na dobranoc. Rozpaczliwie chciała odpowiedzieć mu tym samym, ale ręce odmawiały jej posłuszeństwa. W końcu dojechała do domu. Tutaj wiedziała, gdzie jest i kim jest. Była bezpieczna w świecie, który sobie stworzyła.

Weszła do dużego pokoju i czekała, aż ogarnie ją znajome uczucie spokoju, jakie towarzyszyło jej zawsze, gdy wracała po całym dniu pracy. Tym razem jednak tak się nie stało.

Przymknęła powieki i nagle oczami wyobraźni zobaczyła Matta - jego ciepły uśmiech, wysportowane ciało, czuły dotyk warg na jej policzku. Z oczu spłynęła jej łza. To wszystko, na co może sobie pozwolić, jedna łza. Nie może ulec emocjom, byłoby to zbyt ryzykowne, zbyt niebezpieczne, a na dodatek całkowicie sprzeczne z jej zasadami. Może sobie pozwolić tylko na tę jedną jedyną łzę, która spłynęła po policzku, który pocałował Matt...

- Dzień dobry, panie Marshall, tu Catherine Lewis. Mam nadzieję, że doktor Fielding zawiadomił pana, że dziś ja do pana przyjdę.

Było czwartkowe popołudnie. Miała mieć wolne, ale zgodnie z obietnicą daną Mattowi poszła odwiedzić Davida Marshalla. Zdumiała się wielkością domu, pod który podjechała. Matt dokładnie jej wytłumaczył, jak trafić, ale nie wspomniał, że posiadłość jest olbrzymia. Otoczony murem dom, położony w rozległym ogrodzie, musiał być wart fortunę. Catherine zastanawiała się, jak zostanie przyjęta.

- Ależ tak, powiedział, że będę zachwycony i miał rację. Nie ma to jak piękna młoda kobieta skacząca koło ciebie dla poprawienia nastroju!

- Dziękuję - odrzekła wesoło. - Też tak myślę. Poszła za nim do pokoju, uważnie go obserwując.

Wiedziała z dokumentacji, że David ma niewiele ponad pięćdziesiąt lat, ale na skutek wyniszczającej choroby wyglądał znacznie starzej. Kiedyś musiał być potężnie zbudowany, ale charakterystyczny dla jego choroby zanik mięśni sprawił, że teraz był wychudzony i wymizerowany. W oczach igrały mu jednak wesołe iskierki, kiedy ustawił wózek inwalidzki tak, że znaleźli się na wprost siebie.

- A więc jakie jest pani zdanie? - spytał. - Ile mi jeszcze czasu pozostało na tym padole? A może należy pani do tych lekarzy, którzy nie mówią pacjentom prawdy?

- To zależy od pacjenta - roześmiała się.

- Ach tak. A więc przyrzekam, że nie rozlecę się na kawałki, Catherine. Mam nadzieję, że nie ma mi pani za złe, że zwracam się do niej tak bezceremonialnie? - zapytał z uśmiechem. - Jednym z plusów bycia inwalidą jest fakt, że ludzie rzadko czują się urażeni, gdy przekraczasz zwyczajowe granice zachowania.

- Nie mam nic przeciwko temu, jeśli będę mogła mówić do pana David - odparowała. - I podziwiam pana za to, że znajduje pan pozytywne strony swojej choroby.

- To raczej kwestia konieczności niż wyboru. Długo trwało, zanim sobie zdałem sprawę, że albo zaakceptuję to, co mnie spotkało, albo przeżyję resztę dni w goryczy i żalu. Nie miałoby to żadnego sensu.

- Zgadzam się - skinęła głową - choć mnie łatwo mówić, bo jestem zdrowa.

- Och, jestem przekonany, że będąc na moim miejscu, mówiłaby pani to samo. - David obserwował ją przez dłuższą chwilę. - Widzę w pani twarzy siłę i determinację, Catherine - powiedział. - Nie poddaje się pani łatwo, potrafi walczyć. Wystarczy na panią spojrzeć.

Zaśmiała się, choć ta uwaga wprawiła ją w zakłopotanie. Ludzie na ogół tak nie mówią. Nigdy nie zachowywała się w sposób, który zachęcałby pacjentów do jakichkolwiek osobistych komentarzy. Co się zmieniło? Czyżby od chwili poznania Matta stała się bardziej otwarta wobec innych? Jak to się dzieje, że on ma taki wpływ na jej życie? Przez całą noc analizowała to, co się wydarzyło od czasu jej przybycia do Brookdale, i nie była w stanie zracjonalizować swoich uczuć. Matt miał w sobie coś, co nie pozwalało go zaszufladkować.

Nagle uświadomiła sobie, że w pokoju panuje cisza i zdała sobie sprawę, że pacjent czeka na odpowiedź.

- Ma pan rację, Davidzie - przyznała. - Rzeczywiście jestem osobą zdecydowaną i wiem, czego chcę.

- Tak też myślałem. Od kiedy jestem przykuty do tego urządzenia, stałem się bacznym obserwatorem. Odkryłem w sobie talenty, o których istnieniu nie miałem pojęcia!

Wyczuła nutkę żalu w jego głosie. Nie chcąc okazywać współczucia, zręcznie zmieniła temat.

- Matt mi mówił, że grał pan w drużynie rugby.

- To prawda.

Z przyjemnością słuchała jego opowieści o czasach, gdy był jeszcze zawodnikiem. David był świetnym gawędziarzem, ale mówienie utrudniało mu oddychanie. Wraz z postępem choroby degeneracji ulegały również mięśnie układu oddechowego, co na ogół prowadziło do śmierci. Nie dawało jej spokoju, że mężczyzna tak pełen życia i energii został dotknięty tak okrutną chorobą.

- Widzę, że sprawiało to panu dużo radości - zauważyła, kiedy skończył, po czym wyjęła aparat do mierzenia ciśnienia.

- O tak, to był fantastyczny okres w moim życiu - przyznał i uśmiechnął się cierpko. - Czy naprawdę musimy grać tę komedię? Wolałbym, żebyśmy po prostu posiedzieli i pogadali.

- Komedię? - powtórzyła niepewnie, ale widząc wyraz jego twarzy, zamknęła neseser. - Kiedy się pan domyślił?

- Och, wieki temu, tylko nie chciałem sprawiać przykrości Mattowi - dodał z lekką ironią. - Jest świetnym facetem i myśli, że mnie nabiera, ale dobrze wiem, że on i Glenda przychodzą tu tylko po to, żeby mnie podtrzymać na duchu. Dla mnie to najlepsze lekarstwo na świecie, więc na pewno nie dam im odczuć, że się połapałem.

- Rozumiem. A dlaczego mnie się pan przyznał?

- spytała rozbawiona.

- Chyba dlatego, że zmęczyło mnie udawanie. Skoro zostało mi już niewiele czasu, szkoda by było go zmarnować. Nie chcę współczucia, ale doceniam fakt, że są ludzie na tyle uprzejmi, żeby tutaj przyjść i mnie zabawiać. - Spojrzał jej prosto w oczy. - A więc koniec z komedią, Catherine. W każdym razie, jeśli o nas chodzi. A co do Matta, no cóż, nie chciałbym go zranić.

- Zatem pozwoli pan na mierzenie ciśnienia i co tam jeszcze zechce? - Spojrzała na niego z ukosa.

- Nie wiem, czy powinnam być wspólniczką w tym przestępstwie.

- Nie ma w tym nic złego. A teraz proszę mi powiedzieć, co pani robiła przed pracą w naszej przychodni. Nie ma nic lepszego niż słuchanie, co dzieje się poza tymi czterema ścianami.

Następna godzina upłynęła im nadspodziewanie szybko. David był świetnym rozmówcą, miał bystry umysł. Catherine opowiadała mu o ciężkiej sytuacji pani Grimes i o swoim telefonie do wydziału lokalowego, gdzie jednak nic nie wskórała.

- To mi uzmysławia, jaki ze mnie szczęściarz - stwierdził David. - Mam ogromny dom i ludzi, którzy o mnie dbają. Wszystko to zresztą się zmarnuje, bo nie mam nikogo, komu mógłbym to zostawić. Może byłoby sensownie urządzić tu dom dla takich osób jak ta starsza pani, żeby mogli spokojnie dożyć swych dni. To zwykle brak pieniędzy sprawia, że znajdują się w takiej sytuacji, prawda?

- Owszem. - Catherine zerknęła na zegarek i wstała. - Muszę już iść. Miło mi było pana poznać, David. Naprawdę bardzo dobrze mi się rozmawiało.

- I mnie. - David się uśmiechnął. - Mam nadzieję, że wkrótce znowu pani przyjdzie. I proszę nie mówić Mattowi, że przejrzałem jego podstęp.

- Przysięgam na wszystkie świętości - obiecała, przykładając rękę do piersi.

- Doskonale, a więc to będzie nasz sekret. - David odprowadził ją do wyjścia. Jego wózek był tak skonstruowany, że mógł się swobodnie przemieszczać.

- A nawiasem mówiąc, jak się miewa Ann? - zapytał podejrzanie obojętnie.

- Ann Talbot? - spytała Catherine, chcąc się upewnić, czy chodzi o pielęgniarkę z zabiegowego.

- Tak. Już jakiś czas jej nie widziałem i zastanawiam się, co się u niej dzieje.

- Wszystko w porządku - zapewniła go, zastanawiając się, czy było to pytanie kurtuazyjne, czy może Davida i Ann łączy coś bardziej osobistego niż zwykła relacja pacjent-pielęgniarka.

- Powiem, że pan o nią pytał - obiecała.

- Jeśli będzie pani taka dobra - rzucił od niechcenia. Catherine westchnęła, wsiadając do samochodu.

Wygląda na to, że między tym dwojgiem coś się nie układa. To tym bardziej ją utwierdziło w przekonaniu, że postępuje roztropnie, unikając zaangażowania. Gdy w grę wchodzi miłość, zdrowy rozsądek znika, jak mawiała jej matka.

Zmartwiała, bo nagle te słowa przestały znaczyć tyle, ile znaczyły kiedyś. Dziwne...

- Jak tam David? - spytał następnego dnia Matt.

Był piątek rano, za chwilę zaczynali dyżur. Catherine przyszła do prący nieco wcześniej, żeby uporządkować dokumentację z całego tygodnia.

- Był w niezłej formie - odrzekła. - Miał pewne kłopoty z oddychaniem, ale w jego stanie to normalne.

- To dobrze. Trzymam kciuki, żeby w najbliższych miesiącach nie pogorszyło mu się zbyt gwałtownie.

- Westchnął. - Wiem, że nie sposób przewidzieć, jak szybko choroba poczyni postępy, ale na korzyść Davida przemawia fakt, że kiedy go zaatakowała, był w doskonałej kondycji fizycznej. Poza tym przestrzega zaleceń rehabilitanta, a to też pomaga.

- Wydaje mi się, że myśli pozytywnie, a przecież na pewno nie było mu łatwo pogodzić się z chorobą - zauważyła Catherine, zastanawiając się, dlaczego Matt tak na nią działa. Na pewno nie dlatego, że jest przystojny, choć jego uroda musi wzbudzać zainteresowanie kobiet.

- Nie, nie było - zgodził się - zwłaszcza że jego żona oświadczyła, że nie może znieść myśli, że będzie od niej zależny. - Po jego twarzy przebiegł cień. - Po jej odejściu David się załamał, martwiłem się o niego. A jednak się podźwignął, głównie dzięki Ann. Zdołała przemówić mu do rozsądku.

- Wspomniał o niej, tak jakoś dziwnie - powiedziała. - Zastanawiałam się, czy coś między nimi było.

- Ja też. Ale gdy tylko o to pytałem, David zmieniał temat. - Wzruszył ramionami. - Nie chciałem pytać Ann, jest raczej zamknięta w sobie.

Dziwne, pomyślała Catherine. Mart nie miał żadnych oporów przed zadawaniem osobistych pytań jej. Większość ludzi, z którymi miała do czynienia, onieśmielał jej chłód i powściągliwość, ale jemu to nie przeszkadzało. Może zorientował się, że to tylko maska?

- Wstąpiłem do opieki społecznej w sprawie pani Grimes - dodał - ale oni nie kwapią się do pomocy. Uważają, że to nie ich problem, lecz wydziału lokalowego. Rada miejska chce, żeby do Bożego Narodzenia wszystkie mieszkania były opróżnione, bo w styczniu mają się zacząć prace budowlane. Sprzedali te domy prywatnemu inwestorowi i jeśli nie dotrzymają terminu, będą musieli zapłacić kary umowne.

- Ależ do świąt został już tylko miesiąc! - przeraziła się Catherine. - Jestem pewna, że pani Grimes pojęcia nie ma, że termin przesiedlenia jest tak bliski. Serce jej pęknie, jeśli będzie musiała rozstać się ze swoim kotem, szczególnie w okresie świąt. Na pewno nikt nie mógłby jej pomóc?

- Może w związku emerytów coś doradzą. Zapytam.

- Musimy coś zrobić, Matt. Ten kot to jej całe życie.

- Jutro tam pójdę - obiecał i popatrzył na nią z tak dziwnym uśmiechem, że poczuła się nieswojo.

- Czemu tak na mnie patrzysz? - spytała.

- Och, nie, nic, tylko ci się wydaje. Wiesz, sprawiasz wrażenie, jakbyś się w nic nie angażowała, a wcale tak nie jest. Naprawdę troszczysz się o swoich pacjentów, choć wydajesz się chłodna i obojętna.

- Po prostu nie lubię, kiedy się wykorzystuje przewagę nad słabszymi. - Była zła, że ją przejrzał. - To nie kwestia troszczenia się czy nie, lecz poczucia sprawiedliwości.

- Oczywiście, wybacz, chyba źle cię zrozumiałem - wycofał się, ale lekko kpiący ton przeczył jego słowom.

Catherine zaczerwieniła się, uświadomiwszy sobie, że Matt nie dał się zwieść. Wzięła długopis i pochyliła się nad papierami. Liczyła na to, że Matt opuści pokój.

- Lepiej wezmę się do pracy - powiedział i skierował się ku drzwiom. - Muszę dzisiaj punktualnie skończyć, bo jest wywiadówka. - Przystanął jeszcze na chwilę. - A skoro o szkole mowa, to przypomniało mi się, że w sobotę po południu jest kiermasz przedświąteczny. Może poszłabyś z nami? Będzie też sprzedaż garażowa. Ą nuż uda ci się znaleźć jakiś skarb?

- To miło z twojej strony, ale mam już plany na sobotę. - Pokręciła głową. - Moi przyjaciele wprowadzili się do nowego mieszkania i zapraszają mnie na lunch.

- Ach tak. Myślę, że to znacznie bardziej interesujące niż grzebanie w cudzych gratach - rzekł z uśmiechem, ale widać było, że jest rozczarowany. - Nie ma sprawy, może innym razem - dodał.

Gdy wyszedł, Catherine zagryzła wargi. Miała nieodpartą ochotę zawołać go i powiedzieć, że zmieniła zdanie. Ale byłby to błąd. Nie może sobie pozwolić na to, by uwikłać się w jego życie, choć tak trudno jej to przychodzi. Postanowiła powtórzyć sobie swoje priorytety.

Wzięła kartkę i zaczęła notować. Po pierwsze, wykorzystać pobyt w Brookdałe na zdobycie nowych doświadczeń zawodowych. Po drugie, znaleźć odpowiedni lokal, by otworzyć gabinet. Po trzecie, rozwinąć własną praktykę. Po czwarte...

Przerwała, bo nie wiedziała, co wpisać jako czwarte. Jej plany zawsze ograniczały się do pracy zawodowej, toteż nie miała pojęcia, czego jeszcze chciałaby od życia. Oczywiście, większość kobiet chce znaleźć mężczyznę, którego by pokochały, i założyć rodzinę, ale w jej przypadku ta ewentualność nie wchodzi w grę. Miłość i małżeństwo nie idą w parze z sukcesami w pracy, a ona nie ma ochoty na kompromisy.

Zgniotła kartkę i cisnęła ją do kosza. Nagle poczuła dziwne ukłucie w sercu, ale nie chciała się zastanawiać nad jego przyczyną. Ma swoje cele i nic ani nikt jej od nich nie odwiedzie. Chce odnieść w życiu sukces. Do szczęścia nie jest jej potrzebna ani miłość, ani rodzina.

Czyżby?

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- A więc powiedziałem im, że nie wziąłbym tej przeklętej roboty, nawet gdyby mi zapłacili dwa razy więcej.

Catherine uśmiechnęła się uprzejmie, gdy mężczyzna siedzący obok niej dobrnął do końca swej długiej i nudnej opowieści. Lunch trwał w najlepsze i wszyscy z wyjątkiem niej świetnie się bawili. Choć starała się skoncentrować na słowach swego sąsiada, myślami błądziła wokół Matta. Odetchnęła z ulgą, gdy Patricia oznajmiła, że w salonie zostanie podana kawa. Wreszcie można się urwać.

- Było cudownie, Pat - zwróciła się do przyjaciółki - ale obawiam się, że nie zostanę już na kawie. Mam jeszcze coś do zrobienia.

- Och, ci lekarze! - westchnęła Patricia. - Nigdy nie mają dla siebie czasu!

Catherine w odpowiedzi tylko się uśmiechnęła. Znała co prawda Patricię i Maksa od kilku lat, ale nie byli jej bliskimi przyjaciółmi. Podejrzewała, że zapraszali ją, by mieć komplet gości do pary, co mogło tłumaczyć fakt, że posadzono ją koło tego nudziarza.

Pożegnała się i z ulgą opuściła towarzystwo. Choć wiał zimny wiatr i lada moment mogło się rozpadać, nie spieszyła się do domu. Nikt tam na nią nie czeka, więc nie ma powodu do pośpiechu. Jakoś dziwnie przygnębiło ją to stwierdzenie.

- Catherine! Tu jesteśmy! - usłyszała nagle.

Zatrzymała się. Z okna samochodu po drugiej stronie ulicy wychylał się Matt. Przepuściła przejeżdżające samochody i podeszła do auta Marta.

- Witaj! Co tu robicie? - spytała, zaglądając do środka.

- Jedziemy na kiermasz - oznajmiła Hannah. - Powiedz jej, tatusiu.

Matt wysiadł z samochodu i wziął ją pod rękę.

- Mówiłem ci o tym, pamiętasz?

- Tak. - Skinęła głową.

Świetnie wygląda, pomyślała, obrzucając go wzrokiem. Sprane dżinsy ściśle przylegały do nóg, podkreślając uda, a gruby, błękitny sweter poszerzał i tak szerokie ramiona. Serce zabiło jej mocniej, gdy sobie uświadomiła, jak Matt atrakcyjnie wygląda. Czy on to samo myśli o mnie? - zaniepokoiła się, widząc jego przenikliwe spojrzenie. Czy uważa, że dobrze mi w śliwkowym sweterku, który włożyłam do nowych popielatych spodni? I czy podoba mu się moja fryzura? Włosy upięte wysoko, co podkreślało szyję?

Tak, tak i jeszcze raz tak, wykrzyknął triumfująco głos wewnętrzny. Podoba mu się wszystko, co widzi!

Stali obok siebie w milczeniu, żadne nie było w stanie wydobyć z siebie głosu. Wreszcie Becky wybawiła ich z kłopotliwej sytuacji.

- Dlaczego nie pojedziesz z nami, Catherine? - spytała. - Tam będzie dużo rzeczy do kupienia. Moja klasa sprzedaje kartki świąteczne i papier do prezentów. Jeśli coś kupisz, nie będziesz musiała iść do sklepu.

- Sama nie wiem. - Zawahała się. Może lepiej nie spędzać tyle czasu w towarzystwie Matta?

- Świetny pomysł! - ucieszył się Matt. - Powiedz, że pojedziesz, Cathy. Chcemy, żeby z nami pojechała, prawda, dziewczynki?

Trudno jej było odmówić prośbie dzieci. Usiadła obok Matta na miejscu Becky, która przesiadła się do tyłu. Czy Matt celowo wykorzystał pomoc córek?

- Zdumiewające, jak trudno odmówić dzieciom, prawda, Cathy? - spytał, jak gdyby czytał w jej myślach.

Mówił ściszonym głosem, by dziewczynki go nie słyszały. Catherine spojrzała na niego zdziwiona i roześmiała się, widząc jego szelmowską minę.

- Co za przebiegłość, Matt! Wykorzystywać dzieci do własnych celów! Wiesz, co powinno się robić z takimi jak ty?

- Och, domyślam się, ale cóż... W miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone. - Uśmiechnął się zniewalająco.

Catherine zaczerpnęła powietrza. Wolała nie domyślać się, co chciał przez to powiedzieć.

- Naprawdę musisz mieć jeszcze jednego misia, Hannah? - spytał z rozpaczą Matt.

Stali na środku holu szkolnego, gdzie rozstawiono stoiska. Zbliżało się Boże Narodzenie, więc dzieci udekorowały hol, by nadać mu odświętny wygląd. Można tu było kupić przeróżne rzeczy, od domowych wypieków poczynając, a na używanych zabawkach kończąc. Hannah od razu pobiegła do zabawek i zanim się obejrzeli, kupiła trzy misie.

- Tak! - wykrzyknęła w odpowiedzi na pytanie ojca. - Moje misie potrzebują nowych kolegów, żeby się miały z kim bawić. Tatusiu, mogę go kupić? Proszę!

- Dobrze, wygrałaś. Ile on kosztuje? - Matt dał jej pięćdziesiąt pensów. - Mamy w domu całą szafę tych zwierzaków - oznajmił. - Hannah uważa za swoją życiową misję ratowanie każdego wyrzuconego misia, choćby był w nie wiadomo jak opłakanym stanie.

- To tylko świadczy ojej dobrym sercu - zauważyła Catherine. - Czy naprawdę wolałbyś patrzeć, jak ten biedny stary miś ląduje w koszu na śmieci, skoro masz zapasową ciepłą szafę?

- Wolałbym? Sam bym tam wepchnął tego obszarpańca! Ale nie przejmuj się. Lepiej mi powiedz, jak sobie poradzisz z poważną operacją po całym dniu pracy.

- Z poważną operacją? Co masz na myśli?

- Wiele z tych adoptowanych misiów wymaga pozszywania ran, i to zadanie zwykle mnie przypada w udziale. Są takie, którym trzeba zabandażować rękę lub nogę i są takie, które tylko boli głowa. - Przewrócił oczami. - Mam prawie tylu pacjentów misiów w domu co prawdziwych w przychodni!

Catherine aż zakrztusiła się ze śmiechu.

- Przestań! - poprosiła. - Nie wiedziałam, że występujesz w roli doktora pluszowych niedźwiadków.

- Nie wiem, czy to ładnie tak sobie żartować, pani doktor. - Matt zmarszczył brwi. - Zapomniałaś o przysiędze Hipokratesa? Przysięgałaś pomagać wszystkim pacjentom, a o ile mnie pamięć nie zawodzi, nie było tam wzmianki o tym, że tymi pacjentami nie mogą być misie.

- Z całą pewnością - przyznała. - W każdym razie nie przypominam sobie, żeby wykluczono misie.

- A zatem racja jest po mojej stronie. Trzeba cię będzie ukarać. - Matt wziął ją pod rękę i poprowadził do drzwi. - No, moja pani, wychodzimy na dwór, a tam jest zimno. Najwyższy czas zobaczyć, co ludzie przywieźli.

- Och, nie! Tylko nie na dwór. Chyba tego nie przeżyję - jęczała Catherine, ale pozwoliła się posłusznie zaprowadzić na duży parking, gdzie stały samochody wyładowane starzyzną. Nie posiadała się ze zdumienia, ile niepotrzebnych rzeczy ludzie starają się sprzedać. I jak się targują! Podzieliła się tym spostrzeżeniem z Mattem.

- To jeszcze nic, moja droga! - odparł. - Pochlebiam sobie, że i ja nieźle się targuję. Chodź, zademonstruję ci mój talent i coś kupię.

Zanim zdążyła zaprotestować, pociągnął ją do samochodów i zaczął oglądać wystawione starocie. Catherine szła za nim z lekkim ociąganiem. Wkrótce jednak i jej udzielił się nastrój poszukiwacza skarbów.

- Co o tym myślisz? - Wskazała mu małą inkrustowaną szkatułkę wysadzaną muszlami, którą wyszperała gdzieś w koszu pełnym różności.

- Hm, poczekaj, niech zerknę. - Matt podniósł wieczko. - Są tu chyba wszystkie brakujące muszelki, a więc nie powinno być problemu z naprawą. Zajmę się tym.

- Jest śliczna - powiedziała. - W każdym razie będzie śliczna, kiedy się ją oczyści. Jak myślisz, ile może kosztować?

- Zaraz się dowiemy. - Matt skinął na kobietę, która stała przy samochodzie, spytał o cenę, ale potrząsnął głową, uznając ją zapewne za wygórowaną. Po chwili odliczył dokładnie połowę żądanej sumy, a gdy kobieta pokręciła głową, dorzucił jeszcze parę pensów. Po chwili szkatułka znalazła się w rękach Catherine. Zarówno sprzedająca, jak i Matt wyglądali na usatysfakcjonowanych.

- Jak ty to robisz? - Catherine patrzyła na niego z ciekawością połączoną z podziwem. - Ja nie potrafiłabym się tak targować.

- Trzeba mieć grubą skórę - powiedział, obejmując ją jakby od niechcenia. - A poza tym trzeba znać sztukę negocjacji.

- Ach, oczywiście! - Ramię Marta dawało jej dziwne poczucie bezpieczeństwa. Prowadził ją przez tłum kupujących, a jej się wydawało, że mogliby wystąpić razem przeciw całemu światu. To głupie, pomyślała. Jedyną osobą, na której może polegać, jest ona sama. Nigdy nie dopuści do tego, by podzielić los matki.

- Ejże, ty drżysz - zauważył Matt. - Wejdźmy do środka, zanim się przeziębisz. Rzeczywiście jest zimno - dodał już w holu, rozcierając dłonie. - A może napilibyśmy się kawy?

- Niezły pomysł - odparła, ogarnięta nagłym smutkiem.

Może i są związki, które trwają aż do śmierci, ale ona zna statystyki i wie, ile z nich się rozpada. Była świadkiem spustoszeń, jakie czyni w człowieku rozpad małżeństwa, i poprzysięgła sobie, że nie pozwoli, by i jej się to przytrafiło.

- A co z dziewczynkami? One nie chciałyby się czegoś napić? - spytała i nagle zaniepokoiła się, dostrzegając wokół tłum. - Gdzie Hannah? Nigdzie jej nie widzę.

- Nie martw się, da sobie radę - zapewnił ją Matt. - Zawsze przed wyjściem z domu ustalamy plan awaryjny.

- Plan awaryjny?

- Tak. Nie chcę się stać nadopiekuńczym rodzicem. Nie jest to łatwe, bo kiedy masz dzieci, wydaje ci się, że za każdym rogiem czyha jakieś niebezpieczeństwo.

- Wyobrażam sobie, jak trudno to pogodzić: swobodę, którą trzeba dać dzieciom, z zapewnieniem im bezpieczeństwa.

- Właśnie. Nie chcę, żeby dziewczynki dorastały w strachu przed światem, w którym żyją. Muszą robić to, co chcą, oczywiście w granicach rozsądku. I dlatego kiedy idziemy na jakąś imprezę, opracowujemy plan. Żeby wiedziały, co im wolno, a czego nie.

- A więc jaki jest plan na dzisiaj? - zapytała.

- Że żadne z nas pod żadnym pozorem nie może wyjść poza teren szkoły. Oczywiście Becky ma trochę więcej swobody niż Hannah, ale też musi przestrzegać ustalonych reguł. Co do Hannah, wbiłem jej do głowy, że cały czas musi być albo z siostrą, albo ze mną. Przypuszczalnie obie są przy kartkach świątecznych. Chodź, poszukamy ich.

- Co kupiłaś? - spytała Becky, gdy do nich podeszli.

- To. - Catherine pokazała jej szkatułkę.

- Super! Na pewno uda się wyczyścić, prawda, tatusiu?

- Myślę, że tak. Postaram się to załatwić. Ta szkatułka pochodzi prawdopodobnie z tego samego okresu co nasz dom. To typowy styl wiktoriański - wyjaśnił.

- Naprawdę? - Catherine uważnie przyjrzała się swemu nowemu nabytkowi. - Nie zdawałam sobie sprawy, że jest aż tak stara. Może powinieneś ją postawić w salonie?

- Nie ma mowy! - Matt potrząsnął głową. - To twój pierwszy skarb, a więc musisz go zatrzymać jako talizman.

- Talizman?

- Żeby ci przyniósł szczęście, kiedy przyjedziemy tutaj następnym razem.

Uważał za pewnik, że tak będzie, ale nie chciała się z nim spierać przy dzieciach. Później mu powie, że to było jednorazowe wyjście.

- No dobrze, kto ma ochotę na herbatę i ciastka?

- Ja! - zawołała Hannah i aż podskoczyła z radości. Chwyciła za rękę Catherine i pociągnęła ją do bufetu. - Chodź, znajdziemy stolik, ty, ja i misie.

Jakaś para właśnie zwalniała miejsce.

- Duży ruch dzisiaj, prawda? - zauważyła kobieta, zabierając torby z zakupami.

- Owszem. Widzę, że sporo pani kupiła - powiedziała Catherine.

- Zawsze tak jest. - Kobieta roześmiała się i popatrzyła na Hannah. Dziewczynka usadzała właśnie misie na jednym z krzeseł. - Widzę, że pani córeczka też miała dziś dobry dzień - dodała.

- Och, tak, ale ona nie jest... - Catherine nie zdążyła sprostować, bo kobieta odeszła. Hannah zachichotała.

- Ta pani myślała, że jesteś moją mamusią, tak?

- Tak - uśmiechnęła się Catherine, mając nadzieję, że dziewczynce nie jest przykro.

- Chciałabym, żebyś była moją mamusią, Catherine - dodała dziewczynka. - Wszędzie byś z nami chodziła i czytała mi na dobranoc. - Uśmiechnęła się do niej z ufnością. - Chcesz być moją mamusią? Zaraz spytamy tatusia, czy się zgodzi.

- Ja... hm... - Catherine nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Nie miała pojęcia, jak wyjaśnić małej, że to wcale nie jest takie proste. Odetchnęła z ulgą na widok Matta i Becky. - O patrz, jest już Becky i tatuś. Niosą pyszne ciastka.

Pomogła Mattowi rozstawić talerzyki i filiżanki. Choć rozmawiali na zupełnie neutralne tematy, nie dawała jej spokoju myśl, jak Matt zareagowałby na sugestie córki.

Był to co prawda najbardziej szalony pomysł, jaki potrafiła sobie wyobrazić, a jednak nie mogła przestać o tym myśleć. Co gorsza, była niemal pewna, że Matt nie miałby nic przeciwko propozycji Hannah.

Po przerwie na herbatę i ciastka zrobili zakupy. Catherine kupiła ozdobny papier i kartki świąteczne na stoisku Becky. Kartki namalowały dzieci z jej klasy, a potem wydrukowano je na szkolnym komputerze.

- Są naprawdę śliczne - stwierdziła Catherine.

- Dobrze rysujesz, Becky - pochwaliła dziewczynkę.

- Becky ma uzdolnienia artystyczne - wtrącił Matt.

- To po matce. Ruth była grafikiem, pracowała w reklamie.

Rozmowę przerwał im nagle jakiś hałas przy drzwiach. Zobaczyli, jak ktoś osuwa się na ziemię.

- Chodźmy, może trzeba pomóc - powiedział Matt.

- Oczywiście.

- Zostańcie tutaj - polecił dziewczynkom. - Becky, pilnuj siostry, dopóki nie wrócimy.

Podbiegli do mężczyzny, który siedział na podłodze, opierając się o ścianę, i trzymał się za klatkę piersiową. Najwyraźniej miał kłopoty z oddychaniem. Cathenne przyklękła i rozpięła mu kołnierzyk koszuli.

- Czy pan mnie słyszy? - Matt przykucnął obok.

- Jestem lekarzem, a pan jak się nazywa? - Mężczyzna nie odpowiadał. - Zorientuj się, czy ktoś go zna i czy może wie, na co choruje - zwrócił się do Catherine.

- To pan Sykes - wyjaśniła jedna z nauczycielek.

- Nasz woźny.

- Aha. Nie wie pani, czy ostatnio chorował albo bierze jakieś leki? - spytała Catherine.

- Pojęcia nie mam. Pracuję tu od niedawna.

- Proszę spróbować się dowiedzieć, jak najszybciej. I proszę wezwać karetkę - poleciła Catherine.

- Chyba atak serca - stwierdził Matt. - Klasyczne objawy: ból w klatce piersiowej, sinica...

- I bardzo szybkie, słabe tętno - dodała Catherine.

- Nie podoba mi się jego stan. Coraz ciężej mu się oddycha.

Matt nie zwracał uwagi na gromadzący się tłum, całkowicie skoncentrowany na pacjencie. Catherine patrzyła na niego z podziwem. Uświadomiła sobie nagle, jak dobrze zrobiła, przyjmując pracę w jego przychodni.

- Wstrzymanie akcji serca - stwierdził Matt. - Pomóż mi go położyć. - W jego głosie nie było cienia paniki, kontrolował sytuację.

Ułożyli mężczyznę na podłodze i Matt, przyłożywszy palce do tętnicy szyjnej, stwierdził, że serce przestało bić.

- Nic. - Pokręcił głową. - Zaczynamy reanimację. Ty zrób sztuczne oddychanie, ja będę uciskał klatkę.

Catherine nie zwlekała ani sekundy. Odchyliła do tyłu głowę mężczyzny, otworzyła mu usta i cztery razy w nie dmuchnęła. Wciąż nie było śladu tętna. Matt pięć razy nacisnął klatkę piersiową w dolnej połowie mostka. Kiedy skończyli, Catherine jeszcze raz zastosowała metodę ustausta. Tłum w milczeniu obserwował ich wysiłki.

Pięć minut później przekazali pacjenta sanitariuszom.

- Czy ten pan pójdzie do nieba, tatusiu? - spytała Hannah.

- Myślę, że nie, kochanie. - Matt mocno objął córkę. - Zawiozą go do szpitala, a tam zajmą się nim lekarze i pielęgniarki i wszystko będzie dobrze.

- Moja mamusia poszła do szpitala, prawda? Ale jej nie pomogli.

- To prawda, ale mamusia była bardzo, bardzo chora i lekarze nie mieli takiego lekarstwa, które mogło jej pomóc - tłumaczył łagodnie Matt.

Catherine poczuła ucisk w gardle. Zdawała sobie sprawę, jak ciężko jest Mattowi odpowiadać na pytania dziecka. Na pewno bardzo kochał żonę, pomyślała i zrobiło jej się przykro na myśl, że kochał inną kobietę.

- Dlaczego ona musi być w niebie? Chciałabym mieć mamusię. - Hannah nagle się odwróciła i uśmiechnęła do Catherine. - Powiedziałaś, że będziesz moją mamusią, jak tatuś się zgodzi. Spytamy go?

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Może później o tym porozmawiamy, kochanie. Robi się późno i babcia będzie się o nas martwić. - Matt zręcznie zmienił temat.

Gdy wychodzili z gmachu szkoły, policzki Catherine płonęły. Nie miała pojęcia, co myśli Matt, lecz wiedziała, jak ona się czuje. Najwłaściwszym słowem było zażenowanie.

Matt usadowił dziewczynki w samochodzie i otworzył drzwi od strony pasażera. Zawahała się.

- Pójdę do domu pieszo - powiedziała. - To niedaleko. Nie musisz mnie odwozić.

- Ależ to żaden problem.

Zagryzła wargi. Nie chciała, by ją odwoził, ale nie przychodziła jej do głowy żadna sensowna wymówka.

- Posłuchaj, Catherine - przekonywał. - Widzę, że słowa Hannah zbiły cię trochę z tropu, ale naprawdę niepotrzebnie. Wiem, jaka ona jest. Jak sobie czymś nabije głowę, nie ustąpi.

- Ja nie... nie mówiłam nic... co by mogło wskazywać, że... - jąkała się. W końcu zamilkła w obawie, że tłumaczenie tylko pogorszy sprawę.

- Wiem. Nawet w najbardziej szalonych snach nie śmiałbym marzyć, że zostaniesz matką dla Hannah i Becky. To tylko dziecięce mrzonki i niech tak zostanie.

Serce Catherine waliło jak oszalałe. Czy Matt naprawdę marzyłby o tym, czy też chce tylko załagodzić kłopotliwą sytuację? A zresztą co ją to obchodzi. Powinna raczej starać się dotrzymać danego sobie słowa.

- Tak będzie najlepiej - powiedziała, nawiązując do jego ostatnich słów, ale zrobiło jej się dziwnie smutno. Nie bardzo rozumiała dlaczego, skoro nie zamierzała być matką dla Hannah ani dla żadnego innego dziecka. - Tak czy inaczej dziękuję, że namówiłeś mnie, żebym tu z wami przyszła - dodała po chwili. - Bardzo mi się podobało, ale teraz czas na mnie. - Pochyliła się do drzwi samochodu, by się pożegnać z dziewczynkami. - Do zobaczenia w poniedziałek, miłego weekendu - rzuciła jeszcze w stronę Matta.

- Nawzajem. Dziękujemy za towarzystwo, Catherine.

Nie nalegał, że ją odwiezie. Zamknął drzwi od strony pasażera i usiadł za kierownicą. Pomachała im, gdy odjeżdżali. Nagle poczuła napływające do oczu łzy i szybko zamrugała powiekami. Nie ma powodu się martwić, że nie jedzie z nimi, że wraca sama do pustego domu. To jej własna decyzja. Nieodwołalna. Miłość, małżeństwo, rodzina mogą być marzeniem wielu kobiet, ale nie jej.

Następne tygodnie minęły błyskawicznie. Z trudem nadążali z przyjmowaniem pacjentów. Na dodatek wybuchła epidemia grypy i trzeba było wyjeżdżać na wizyty domowe znacznie częściej niż normalnie. Z pracy wychodzili zawsze po godzinach.

W gruncie rzeczy Catherine była zadowolona z tej sytuacji, bo praca nie pozwalała jej na myślenie o czymkolwiek innym. Po ostatniej wspólnej wyprawie na kiermasz zdecydowała, że nie pozwoli, by Matt wciągał ją w swoje życie rodzinne. A jednak nieraz łapała się na tym, że zastanawia się, co robią dziewczynki, albo wyobrażała je sobie w domu z Mattem. W pierwszym tygodniu grudnia Catherine przyszła do pracy i stwierdziła, że w przychodni panuje chaos. Telefon nieustannie dzwonił, ale nikt się nie kwapił, by podnieść słuchawkę. Sharon siedziała w recepcji bliska łez.

- Coś się stało? - przeraziła się Catherine.

- Nie. Tak. Och, sama nie wiem! - wybuchnęła Sharon.

- Uspokój się. - Catherine położyła dłoń na ramieniu recepcjonistki. - Powiedz mi, co się stało.

- Margaret ma grypę i nie przyjdzie. A Matt musiał wyjść i nie wiem, kiedy wróci. Jakby tego było mało, zadzwoniła Ann, że się spóźni, a na dodatek telefon się urywa.

- Same nieszczęścia! - Catherine lekko ścisnęła ramię Sharon. - Ale nie martw się, jakoś sobie poradzimy. Ty zaparzysz kawę, a ja tymczasem poodbieram telefony. Potem ustalimy co dalej.

Zanim Sharon wróciła z kawą, Catherine odebrała kilka telefonów. Potem włączyła automatyczną sekretarkę i ściszyła dzwonek.

- Tak będzie lepiej - powiedziała. - Nie mogłybyśmy porozmawiać, gdyby nam wciąż przerywano.

- Skoro Margaret nie widzi, to chyba nic się nie stanie. - Sharon popatrzyła niepewnie na telefon. - Musi być rzeczywiście bardzo chora, skoro nie przyszła. Matt się spóźni, bo odwozi matkę na lotnisko - relacjonowała. - Jego siostra jest już na porodówce, a jej mąż wyjechał, więc byłaby zupełnie sama. Pani Fielding zmieniła rezerwację i leci do Toronto dziś rano.

- Ach tak. - Catherine zmarszczyła czoło. - To Matt ma problem. Jego matka miała lecieć później.

- Tak - przyznała Sharon. - A na dodatek Ann wpadła w panikę. Zadzwonił do niej David Marshall, bo nie przyszła jego opiekunka. Pojechała więc do niego, a to znaczy, że przyjdzie później. A pacjenci będą wściekli.

- Cóż, nie jesteśmy cudotwórcami. Proponuję, żebyś przynajmniej spróbowała przełożyć wizyty pacjentów Matta na inny termin, a tych, którzy muszą przyjść dzisiaj, postaram się jakoś wcisnąć między swoich.

- Dobrze. A co z pacjentami Ann? - spytała Sharon. - Parę osób przyszło na czczo, na pobranie krwi.

- Spokojnie. Trzymaj kciuki i módl się, żeby Ann wkrótce przyszła.

Catherine ruszyła do gabinetu. Na biurku zastała kartkę od Matta pokrótce wyjaśniającą jej to, czego się już dowiedziała od Sharon. Matt nie wspomniał jednak ani słowem o dziewczynkach. Co się z nimi dzieje? Czy zdążył załatwić im opiekę? Wiedziała, że się nie uspokoi, dopóki się tego nie dowie. Wyszła z gabinetu i pobiegła do drugiego skrzydła domu. Becky była w dużym pokoju, właśnie pakowała książki do szkoły. Uśmiechnęła się na jej widok.

- O, Catherine! Tatuś ci mówił, że babcia jedzie do cioci Cheryl?

- Zostawił mi wiadomość - odrzekła Catherine.

- Przyszłam sprawdzić, czy u was wszystko w porządku.

- Tak. Jest tu ciocia Bet. - Becky ściszyła głos.

- Jest miła, ale robi tyle zamieszania. Chciała mnie nawet odprowadzić do szkoły.

- Cóż, skoro wszystko jest pod kontrolą... Urwała, bo do pokoju wpadła Hannah.

- Catherine! Zaprowadzisz mnie do szkoły? Ciocia Bet się zgodzi. - Odwróciła się do starszej kobiety, która weszła za nią do pokoju. - Ciociu, czy Catherine może mnie odprowadzić do szkoły?

- Myślę, że tak. Twój tatuś też nie miałby nic przeciwko temu. - Starsza pani uśmiechnęła się do Catherine. - Byłabym pani wdzięczna. Boli mnie kolano, z trudem chodzę. To zapalenie kaletki. - Uniosła lekko spódnicę. Lewe kolano było opuchnięte jak bania.

- Rzeczywiście nie powinna pani chodzić! Trzeba tę nogę oszczędzać.

- Wiem - odrzekła ciocia Bet. Wyglądała jak starsza wersja matki Matta. Miała srebrzyste włosy, ale ten sam czarujący uśmiech co jej siostra i siostrzenica.

- Matt mówił mi, że nie powinnam chodzić, dopóki obrzęk nie zejdzie, ale nie mogłam go zostawić samego, kiedy Rosemary zadzwoniła z wiadomością, że musi lecieć do Kanady. - Starsza pani westchnęła.

- Nie wiem tylko, czy będę w stanie mu pomóc z takim bólem.

- Nie można pozwolić, żeby pani stan się pogorszył. - Catherine podjęła błyskawiczną decyzję. - Za^ wiozę Hannah do szkoły i odbiorę ją po południu - zaproponowała. - Popołudnie mam wolne, więc to żaden problem.

- O tak! - wykrzyknęła uszczęśliwiona dziewczynka. Objęła w pasie Catherine i przytuliła się do niej.

- Nie martw się, ciociu Bet, tatuś nie będzie zły. On strasznie lubi Catherine, mówił mi.

- W takim razie z przyjemnością przyjmę pani pomoc - uśmiechnęła się Bet. - Miło mi słyszeć, że Matt panią lubi.

- Eee... tak. - Catherine usiłowała odpowiedzieć uśmiechem, ale nie mogła nie zauważyć znaczącego spojrzenia, jakim obrzuciła ją starsza pani. Zaczerwieniła się. Jak dobrze wiedzieć, że Matt „strasznie” ją lubi.

To było bardzo pracowite przedpołudnie. Na szczęście pacjenci okazali pełne zrozumienie, gdy usłyszeli, że Matt ma do załatwienia pilną sprawę rodzinną, i nie skarżyli się na opóźnienia. Catherine starała się przyjąć jak najwięcej pacjentów, ale gdy do gabinetu weszła Lauren Hoskins, w poczekalni była jeszcze kolejka. Jeden rzut oka na twarz Lauren wystarczył, by odgadła, że tej pacjentce będzie musiała poświęcić więcej czasu niż innym.

- Proszę siadać, pani Hoskins - powiedziała.

- Z czym pani dzisiaj przychodzi? Znowu zawroty głowy?

- Nie, tym razem nie. Mam bóle tutaj. - Lauren przycisnęła dłoń do klatki piersiowej.

Catherine ściągnęła brwi. Elektrokardiogram nie wykazywał niczego, ale nie mogła ryzykować.

- Muszę panią zbadać - powiedziała. - Proszę wejść za parawan i zdjąć bluzkę.

Gdy po chwili zajrzała za parawan, Lauren siedziała na brzegu kozetki, tonąc we łzach.

- Dlaczego mi pani nie powie, co się stało? - spytała spokojnie Catherine. Wyjęła z pudełka chusteczkę i podała ją Lauren.

- Nie mam pojęcia, co robić - łkała kobieta. - Mój mąż stracił pracę, nie jesteśmy w stanie uregulować rachunków, nie możemy spłacić rat za dom, nie będziemy mieć dzieci, bo ja nie mogę przestać pracować. W nocy leżę i się zamartwiam, nie mogę spać.

- Nic dziwnego, że czuje się pani chora - zauważyła Catherine. - To wszystko stres. To dlatego ma pani zawroty głowy i bóle w klatce piersiowej. Stres jest jedną z plag naszych czasów. Choć ludzie nie zdają sobie z tego sprawy, problemy, z jakimi się borykają, wpływają na ich zdrowie - tłumaczyła Catherine. - Jest nawet specjalna skala, według której klasyfikuje się wydarzenia rodzące stres. Na tej liście znajduje się na przykład zmiana mieszkania, rozwód, utrata pracy.

- I to właśnie mnie się przytrafiło? Martwiłam się naszą sytuacją i to wywołało u mnie te objawy? - spytała Lauren.

- Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent tak - zapewniła ją Catherine. - Ale na wszelki wypadek zbadam panią.

Nie stwierdziła niczego, co wskazywałoby na chorobę, somatyczną.

- Przepiszę pani łagodny lek przeciwdepresyjny, który zmniejszy niepokój. Ale nie wyleczy pani. Źródło pani problemów leży w pani sytuacji życiowej.

Powinna się pani zastanowić, jak znaleźć z niej wyjście. Przede wszystkim jednak musi pani porozmawiać z mężem.

- Zrobię to. - Lauren zdobyła się na uśmiech.

- Peter i tak lada moment się zorientuje, że coś jest nie w porządku. Oczywiście, że udawanie, że nic się nie dzieje, jest głupotą, ale niełatwo przyznać się rodzinie i przyjaciołom do tego, że nagle wszystko się zawaliło. Prawda?

- Myślę, że prawdziwym przyjaciołom można - zauważyła Catherine, choć nie była o tym do końca przekonana. - A teraz wypiszę pani receptę.

- Nie, dziękuję - zaprotestowała Lauren. - Przecież lekarstwa nie rozwiążą problemu, prawda? Najwyższy czas, żebyśmy z Peterem stawili czoło sytuacji. Nie można dłużej chować głowy w piasek.

- Racja. - Catherine uśmiechnęła się. - W każdym razie, gdyby chciała pani z kimś porozmawiać, jestem do dyspozycji. Proszę o tym pamiętać.

- Trzeba mieć niezłą kondycję, żeby po takim poranku jeszcze się uśmiechać.

Catherine podniosła wzrok. W drzwiach stał Matt.

- Kiedy wróciłeś? - spytała.

- Przed chwilą. Sharon powiedziała mi, że dajesz sobie radę. - Przez chwilę bacznie na nią patrzył, po czym potrząsnął głową. - Nie wiem, jak to robisz. Wyglądasz tak świeżo, jakbyś dopiero co wyszła spod prysznica. Jest w tym jakaś tajemnica?

- Och, po prostu niektórzy ludzie potrafią sprostać każdej sytuacji - rzuciła od niechcenia.

- No tak, to mnie ustawia na właściwym miejscu - skomentował Matt. - Ale żarty na bok, naprawdę bardzo mi przykro, że tak się stało. Znalazłaś moją kartkę?

- Oczywiście. Twoja matka musiała się zdenerwować tym nagłym wyjazdem.

- Jeszcze jak - przyznał. - No dobrze, biorę się do roboty, porozmawiamy później.

Catherine nacisnęła guzik, by wezwać następnego pacjenta. W tym momencie uzmysłowiła sobie, że przecież ma odebrać ze szkoły Hannah. Nie wspomniała o tym Mattowi. Uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie słowa dziewczynki, że tatuś tak „strasznie” ją lubi. Cóż dziwnego, że po takim środku dopingującym bez trudu uporała się ze wszystkimi obowiązkami.

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Wybacz, że przeszkadzam, Catherine, ale chciałabym zamienić z tobą parę słów. - Do gabinetu zajrzała Ann Talbot.

- Wejdź, proszę, skończyłam już dyżur. Też chciałam z tobą porozmawiać. Jak się czuje David?

- Obawiam się, że kiepsko - westchnęła Ann. - Właśnie w tej sprawie przyszłam. Wiem, że masz dzisiaj wolne popołudnie, ale Matt wciąż przyjmuje, a potem ma jeszcze parę wizyt.

- Nic nie szkodzi - uspokoiła ją Catherine. - Sharon mówiła mi, że musiałaś pójść do Davida, bo opiekunka nie przyszła.

- Tak, to prawda. - Ann usiadła. Była atrakcyjną blondynką po czterdziestce, spokojną i zrównoważoną. Catherine wiedziała, że cieszy się uznaniem i szacunkiem pacjentów. - Zastałam Davida w strasznym stanie - ciągnęła. - Chciał pójść do łazienki i spadł z wózka. Uderzył głową o kant wanny.

- Ojej! Bardzo się zranił?

- Nie, nabił sobie tylko guza. Dużo gorszy był dla niego fakt, że musiał zadzwonić do mnie po pomoc.

- Lubisz Davida, prawda? - Catherine uważnie się jej przyjrzała.

- Jest tylko pacjentem - westchnęła Ann. - Cóż, lubię go - dodała po chwili. - Nawet bardziej niż lubię, jeśli mam być szczera. Po odejściu żony David był bardzo przybity, więc zaczęłam go codziennie odwiedzać. Bałam się, że może... cóż, że może sobie zrobić coś złego.

- Rzeczywiście, to musiało być dla niego straszne - przyznała Catherine. - Nie dość, że tak ciężko zachorował, to jeszcze opuściła go żona.

- Tak, ale on się nie poddaje, jest w nim wola walki. Cały czas do niego chodziłam, wmawiając sobie, że to dlatego, żeby nie wpadł w depresję. Okłamywałam samą siebie. Zakochałam się w nim, dlatego chciałam go widywać.

- A on? - spytała Catherine.

- Myślę, że on czuje do mnie to samo. - Ann patrzyła w sufit, ale Catherine widziała, że ma łzy w oczach. - Problem w tym, że nie chce w ogóle słyszeć, żeby cokolwiek mogło nas łączyć. Mówi, że umrze, a więc nie ma sensu myśleć o przyszłości.

- Przecież nikt nie wie, ile mu życia zostało - zaprotestowała Catherine. - Może jeszcze kilka dobrych lat.

- A może parę miesięcy. - Ann otarła łzy. - Ale dla mnie to nie ma znaczenia, bo ja chcę z nim być. Przynajmniej później, jak dojdzie do tego, co nieuniknione, będę miała co wspominać.

- Czy nie ma sposobu, żeby go przekonać?

- Próbowałam, ale on jest taki uparty! - Ann uśmiechnęła się przez łzy. - Przepraszam, Catherine. Nie miałam zamiaru zamęczać cię swoimi problemami. Chciałam cię tylko porosić, żebyś zadzwoniła do opieki. Skoro jego opiekunka zachorowała, powinni byli przystać kogoś innego. Zwróć im na to uwagę. Przecież gdyby David nie miał przy sobie komórki, mógł cały dzień przeleżeć na podłodze.

- Zaraz to zrobię - obiecała Catherine.

- Prawdę mówiąc, on potrzebuje opieki przez całą dobę - dodała Ann - ale nie chce, żeby ktoś z nim mieszkał. Mówi, że niańka mu niepotrzebna.

- Cóż, to zrozumiałe. - Catherine pokiwała głową. - Trudno pogodzić się z faktem całkowitego uzależnienia od drugiej osoby.

- Masz rację. Ale gdyby miał choć trochę rozumu...

- Może powinnaś go jednak przekonać, żeby cię nie odtrącał. Upoważniam cię, żebyś mu powiedziała w moim imieniu, że jest skończonym idiotą, jeśli nie widzi, jakie to szczęście, że ma kogoś takiego jak ty.

Westchnęła, gdy Ann wyszła z gabinetu. Czyż nie byłoby cudownie, gdyby udało jej się przekonać Davida? W każdym razie powinna zaryzykować. A nuż się uda.

Dziwne, pomyślała, kiedyś w takiej sytuacji nikogo bym nie namawiała do ryzyka. Czy aż tak bardzo się zmieniłam w czasie tego krótkiego pobytu w Brookdale? Co spowodowało tę zmianę?

Nagle oczami wyobraźni zobaczyła przed sobą twarz Matta, i westchnęła.

Kiedy przyszła po Hannah do szkoły, na dziedzińcu byli już inni rodzice. Stanęła przy głównym wyjściu, by dziewczynka ją zobaczyła. Matt wyszedł z przychodni, gdy rozmawiała z Ann, a więc nie zdążyła mu powiedzieć, że odbierze Hannah.

Dziewczynka rozjaśniła się na jej widok. Szła obok niej, podskakując, i opowiadała o wszystkich wydarzeniach w szkole. Catherine była autentycznie wzruszona tym dziecięcym szczebiotem. I wcale się nie ucieszyła, gdy zatrzymał się przy nich samochód Matta.

- Co za niespodzianka! - zawołał. - Byłem pewien, że to ciocia Bet wystąpi w roli eskorty, a nie ty.

- Wybacz, powinnam ci była powiedzieć - tłumaczyła się. - Twoja ciocia nie może chodzić, więc zaproponowałem, że odbiorę Hannah ze szkoły.

- Catherine mnie rano odprowadziła, tatusiu - pochwaliła się dziewczynka. - Powiedziałam cioci Bet, że nie będziesz zły. Nie jesteś, prawda? Mówiłeś, że bardzo lubisz Catherine.

- Owszem. Wsiadajcie. Odwiozę was do przychodni.

- W takim razie nie jestem już potrzebna. Wrócę do domu - powiedziała Catherine.

- A samochód? Nie zostawiłaś samochodu w przychodni?

- Ach tak, na śmierć zapomniałam - przyznała.

- Naprawdę bardzo ci jestem wdzięczny za pomoc, Catherine. Mam nadzieję, że nie sprawiło ci to kłopotu.

- Skądże. Nie miałam żadnych planów na dzisiaj. Chciałam kupić parę rzeczy na święta, ale mogę to zrobić każdego innego dnia.

- Nic nie mów! - jęknął Matt. - Nawet nie chcę myśleć o świętach. Pojęcia nie mam, jak sobie poradzę. Zwykle to mama wszystkim się zajmowała.

- A ciocia nie może ci pomóc? - zasugerowała.

- Ciocia Bet spędza każde święta w Szkocji u syna. W przyszłym tygodniu wyjeżdża. Nie chciałbym, żeby czuła się w obowiązku zmienić plany ze względu na mnie.

Dojechał do przychodni i otworzył drzwi. Hannah wyskoczyła i wbiegła do środka.

- Będę musiał jakoś sobie poradzić - ciągnął Matt.

- Jedzenie to najmniejszy problem, bo mama wszystko już pozamawiała, ale martwią mnie inne rzeczy, jak choćby prezenty dla dziewczynek. Becky już nie chce zabawek, a ja nie mam pojęcia, co jej kupić. Skąd mogę wiedzieć, co chciałaby dostać trzynastoletnia dziewczynka?

- Rzeczywiście, to problem - przyznała Catherine.

- Wyobrażam sobie, że Becky jest już za duża, żeby pisać list do Świętego Mikołaja.

- Niestety - westchnął Matt. - Życie było o wiele prostsze, kiedy marzyła o najnowszej wersji Barbie.

- Myślę, że większość rodziców ma ten problem, gdy dzieci dorastają.

- Chyba tak. Ale, ale, nie chcę, żebyś myślała, że się skarżę czy narzekam na swój los.

- Nawet mi to przez myśl nie przeszło - zaprotestowała. - To naturalne, że chcesz zorganizować dziewczynkom jak najpiękniejsze święta i naturalne, że się martwisz, jak sobie poradzisz w tej sytuacji.

- Chyba masz rację. Ale dość już na ten temat. Co byś powiedziała na filiżankę kawy, zanim pojedziesz do siebie?

Już miała się zgodzić, gdy uzmysłowiła sobie, że powinna wyhamować. I tak za bardzo włączyła się w życie Matta.

- Raczej pojadę do domu, jeśli nie masz nic przeciwko temu - powiedziała.

Nie byłoby nic złego w tym, gdyby przyjęła zaproszenie, ale chciała wytrwać w swym postanowieniu. Lubiła pracę w Brookdale, ale było to zajęcie tymczasowe. Plany na przyszłość miała jasno sprecyzowane i nie było w nich miejsca dla wdowca z dwojgiem dzieci, niezależnie od tego, jak bardzo całą trójkę polubiła.

- Na pewno? Nie dasz się skusić? - spytał.

- Może innym razem - odparła, otwierając drzwi samochodu. - Muszę jeszcze wstąpić do pani Grimes, zobaczyć, co z jej nogą. Trudno się goi i wciąż ją boli.

- To się zdarza u starszych osób. Organizm dłużej się regeneruje. Cóż, nie będę cię zatrzymywał. Jeszcze raz dzięki za wszystko, Cathy.

Pochylił się i pocałował ją w policzek. Popatrzyła na niego zdumiona. Uśmiechnął się i potarł delikatnie kciukiem miejsce, którego dotknął ustami.

- Jedź ostrożnie - napomniał ją. - O tej porze jest duży ruch.

- Do... dobrze - zająknęła się.

Patrzyła, jak Matt znika w budynku przychodni. Zadrżała lekko na wspomnienie dotyku jego ust.

Nagle ogarnęła ją panika. Pocałunek Matta obudził w niej uśpione uczucia. Wiedziała, że mu się podoba, ale wiedziała też, że nie zadowoliłby się przygodą. Chciałby czegoś więcej, znacznie więcej, niż mogłaby mu dać.

Łzy napłynęły jej do oczu. Z tego wszystkiego wypływa jeden wniosek. Brakuje jej odwagi, by się zakochać i dać mężczyźnie taką władzę nad jej życiem.

- Na pewno niczego pani nie potrzebuje? Catherine starała się nie okazywać zaniepokojenia.

Od czasu ostatniej wizyty stan zdrowia pani Grimes wyraźnie się pogorszył.

- Nie potrzebuję niczyjej pomocy - oznajmiła wojowniczo starsza pani. - Nikt nie musi tu przychodzić i mówić mi, co mogę, a czego nie mogę.

- Nawet bym nie śmiała - zapewniła ją Catherine.

- Wiem, jak bardzo ceni sobie pani niezależność, ale od czasu do czasu każdy z nas potrzebuje czyjejś pomocnej dłoni.

- Mój Albert zawsze pomagał innym, był z tego znany. - Starsza pani otarła łzę. - Miał bardzo dobre serce, ale nie pozwoliłby nikomu sobą rządzić. Szkoda, że go nie ma, bo nigdy by do tego nie dopuścił.

- Do czego, pani Grimes? Chodzi pani o wydział lokalowy? Martwi się pani przeprowadzką i rozstaniem z Timmym?

- Nie chodzi o wydział lokalowy, choć to ich wina, bo powinni mi wcześniej znaleźć jakieś miejsce - wybuchła pani Grimes. - Nie, to ci młodzi, którzy tu przychodzą w nocy. Boję się iść spać, bo nie wiem, co im strzeli do głowy. Strasznie się boję, pani doktor, że cały dom stanie w płomieniach, a ja i Tommy nie zdążymy uciec.

- Zawiadomiła pani policję? Starsza pani potrząsnęła głową.

- Dlaczego nie? Przecież to niebezpieczne.

- Bo jak zawiadomię policję, to mnie stąd zabiorą i odbiorą mi Timmy'ego.

- Na pewno tego nie zrobią - odrzekła Catherine.

- Proszę posłuchać, pozwoli mi pani zatelefonować w pani imieniu i powiedzieć, co tu się dzieje? Nie może tu pani zostać. To zbyt niebezpieczne.

- Ale dokąd pójdziemy? Ten urzędnik z lokalowego mówił, że nie ma takich miejsc, gdzie mogę zabrać kota. A ja nigdzie się nie ruszę bez mojego Timmy' ego.

Catherine poczuła się bezradna. Pojechała z powrotem do przychodni, zastanawiając się po drodze, co by tu zrobić. Nie mogła znieść myśli, że starsza pani zostanie sama w tym starym domu przez kolejne noce.

- Zupełnie nie wiem, co się dzieje! Tłumy pacjentów! - Matt rzucił karty na biurko. - Kazałem Sharon jechać do domu, jutro uporządkuje dokumentację. Biedaczka od rana była na nogach, dwanaście godzin. Jeśli choroba Margaret się przedłuży, będę musiał poszukać zastępstwa.

- A co z twoją siostrą? - spytała Catherine. - Miałeś jakieś wiadomości?

- Uwierzyłabyś, że to był fałszywy alarm?

- Naprawdę?

- Tak. Cheryl mieszka za miastem, więc kiedy zaczęły się bóle, zadzwoniła do szpitala. Bała się, bo była sama w domu. Kazali jej natychmiast przyjechać, więc zadzwoniła po mamę.

- A więc twoja matka niepotrzebnie poleciała?

- I tak, i nie. Cheryl na pewno lepiej się czuje, wiedząc, że mama z nią zostanie. Jej mąż, Mikę, spędza dużo czasu w podróżach służbowych.

- No tak, ale twoja mama chciała święta spędzić tutaj.

- Owszem, ale prawdę mówiąc, cieszę się, że trochę pobędzie z Cheryl, zanim dziecko się urodzi. Rzadko się widują.

- A tymczasem będziesz radził sobie sam.

- Tak, mam tylko nadzieję, że wszystkiego nie popsuję.

- Co masz na myśli?

- Och, nic takiego. Mówię od rzeczy, bo jestem zmęczony i głodny i niczego więcej nie pragnę, jak paść przed telewizorem.

- Widzę, że czeka cię równie ekscytujący wieczór jak mnie - rzuciła żartobliwie.

- Możesz mi dotrzymać towarzystwa, będę zachwycony.

- Och, nie śmiałabym psuć ci planów.

- Nie zepsujesz ich, Catherine. Wręcz przeciwnie.

- Spojrzał na nią znacząco.

- Dzięki, ale lepiej wrócę do domu.

- Wyjdę z tobą. Przy okazji pozamykam drzwi i włączę alarm.

Szybko włożyła płaszcz, nie chcąc, by jej w tym pomógł. Aż nadto dobrze pamiętała dotyk jego palców, gdy zrobił to ostatni raz.

- A więc co masz w planie po powrocie do domu?

- spytał, obserwując ją spod oka.

- Nic specjalnego. Zrobię sobie coś do jedzenia, pooglądam chwilę telewizję i pójdę spać.

- To dziwne, prawda?

- Co?

- Że ludziom na ogół się wydaje, że życie lekarza jest niezwykle fascynujące, podczas gdy rzeczywistość jest o wiele bardziej prozaiczna i sprowadza się do ciężkiej pracy.

- Zastanawiałeś się czasem, czy wybrałeś właściwy zawód?

- Raczej nie, a ty?

- Nie.

- Myślisz, że jesteśmy cierpiętnikami?

- Może - uśmiechnęła się.

- A zatem to następna rzecz, która nas łączy - stwierdził.

- Nas i dziesięć milionów innych lekarzy - dodała, zaniepokojona tym, że jej serce znowu zaczęło bić jak oszalałe. Nie może sobie pozwolić na uleganie emocjom. Z Mattem łączy ją tylko praca, praca i nic więcej. Skierowała się do wyjścia, ale zwolniła kroku, uświadomiwszy sobie, że Matt stoi przed nią i nie zamierza się cofnąć.

- Dlaczego to robisz, Catherine? Czego się boisz?

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. - Postąpiła krok do przodu, ale Matt się nie usunął.

- To nie jest świadoma reakcja, prawda? Nie podnosisz z premedytacją wszystkich mostów zwodzonych za każdym razem, kiedy czujesz, że ktoś. podchodzi zbyt blisko?

- Nie wiem, o czym mówisz Matt - powtórzyła. - Nigdy nie umiałam rozwiązywać zagadek. - Wyminęła go szybko, niemal się o niego ocierając, i otworzyła drzwi. - Dobrej nocy - rzuciła.

- Dobranoc, Catherine.

Nie zatrzymywał jej dłużej. Usłyszała trzask zamykanych drzwi. Otworzyła samochód, a odwróciwszy się, zobaczyła, że Matt pogasił wszystkie światła. Budynek pogrążył się w ciemnościach.

Usiadła za kierownicą, starając się ignorować narastający ból, uczucie, że właśnie zaprzepaściła coś bardzo szczególnego. Matt ma jej dać tylko doświadczenie w pracy, powtarzała w duchu. Jest wyłącznie kolegą i nikim więcej. Wiedziała, że to prawda, a jednak nie zdołała siebie przekonać, że słusznie postąpiła, rozstając się z nim przed chwilą. Jakaś jej część wolałaby u niego zostać.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- To powinno załatwić sprawę. Proszę tylko podawać Alison antybiotyk, tak jak zaleciłam - powiedziała Catherine, wręczając pani King receptę.

Był piątek rano. Sandra King przywiozła dwuletnią córeczkę, która przez całą noc płakała. Okazało się, że mała ma zapalenie ucha.

- Dziękuję, pani doktor. - Sandra wzięła dziewczynkę na ręce i westchnęła. - Nikt w domu nie zmrużył oka. W głowie mi się mąci.

Catherine uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Też miała za sobą bezsenną noc, bo analizowała w nieskończoność wszystko, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru. Wiedziała, że postąpiła słusznie, wracając do domu. Nie wolno jej angażować się w związek z Mattem. Mimo to nie była w stanie wyzbyć się uczucia, że popełniła błąd.

- A przy okazji, jak się czuje Benjamin? - spytała. - Mam nadzieję, że chwilowo astma mu nie dokucza.

- Och, czuje się dobrze, tyle że coś mu siadło na nos. W poniedziałek przenosimy się do Hastings i jest z tego powodu bardzo niezadowolony. Żal mu kolegów, choć mówiłam, że będą mogli nas odwiedzać, kiedy tylko zechcą. Ale jestem pewna, że jak już będziemy na miejscu, zacznie mu się tam podobać. Poza tym dla niego będzie lepiej, jeśli zamieszkamy nad morzem.

- To prawda - zgodziła się Catherine.

Gdy później wyjrzała na korytarz, okazało się, że poczekalnia jest pusta. A to znaczy, że choć raz może wyjść o czasie i przed wizytami domowymi zjeść jeszcze lunch. Zresztą czekają ją dziś tylko dwie wizyty.

Tego dnia były badania kontrolne ciężarnych, więc Matt będzie zajęty przez całe popołudnie. Czy zdąży odebrać ze szkoły Hannah? Może powinna zaproponować, że go przez chwilę zastąpi. Podeszła do drzwi jego gabinetu i zapukała. Chciała mu po prostu oddać koleżeńską przysługę. Zrobiłaby to dla każdego w analogicznej sytuacji.

- Przepraszam, rozmawiałem przez telefon - powiedział Matt, otwierając po chwili drzwi. - Masz do mnie jakąś sprawę?

- Ja... zastanawiałam się, kto odbierze Hannah ze szkoły. Ty masz dyżur całe popołudnie, więc pomyślałam...

- Tak! Będę ci bardzo wdzięczny. Łamałem sobie głowę, jak się stąd wyrwać - rzekł z uśmiechem. - Jesteś cudowna, Hannah będzie zachwycona.

- Chętnie po nią pójdę. - Zobaczyła wyraz ulgi na jego twarzy. Teraz dopiero uzmysłowiła sobie, jak dużo musi go kosztować godzenie obowiązków zawodowych z potrzebami dzieci.

To właśnie dlatego postanowiła przed laty, że nie założy rodziny. Nagłe ogarnął ją smutek na myśl o tym, że jeśli chce ziścić marzenia o własnej praktyce, nie może mieć dzieci. Dlaczego nigdy przedtem nie dręczyła jej ta myśl?

Już sam fakt, że zaczynała wątpić w słuszność wytyczonego celu, był dostatecznie irytujący, ale dużo gorsza była świadomość, że przyczyną tego jest Matt. Miłości w ogóle nie brała w rachubę, ale zakochanie się w mężczyźnie obarczonym rodziną byłoby wręcz katastrofą. Zbyt łatwo mogłoby się to skończyć tak jak z jej matką... Z jednym wyjątkiem: Matt nigdy by jej nie zostawił, tak jak to zrobił jej ojciec. Nie był tego typu mężczyzną.

- Coś jeszcze? - Podniosła wzrok na Matta. Najwyraźniej coś go gnębiło.

- Właśnie sobie przypomniałem, że po lekcjach Becky ma próbę chóru, więc wróci do domu później. Liczyłem, że zajmie się małą, ale przecież nie będzie jej co najmniej do piątej. Hannah nie może być tyle czasu sama.

- A ciotka? Nie może z nią posiedzieć?

- Nie. Kiedy przyszłaś, właśnie z nią rozmawiałem. Myślałem, że jeśli poślę po nią taksówkę, będzie mogła odebrać Hannah ze szkoły, ale nic z tego. Kolano jeszcze bardziej ją boli. Kategorycznie zabroniłem jej stawać na nogi, dopóki nie zejdzie obrzęk. - Potrząsnął głową. - Mogę jedynie powiedzieć Sharon, żeby odwołała niektóre osoby.

Catherine zmarszczyła brwi. Nie podobał jej się ten pomysł. Każda ciężarna musi regularnie poddawać się kontroli, by uniknąć ewentualnych powikłań.

- To może ja zostałabym z Hannah do powrotu Becky? - zaproponowała.

- Och nie. Nie mogę wymagać... - zaczął, ale nie pozwoliła mu skończyć. Z osobistego punktu widzenia może i miała wątpliwości co do swojej propozycji, ale z zawodowego - żadnych. Najważniejsze jest dobro pacjentek.

- Ależ to żaden problem, Matt - powiedziała. - Odwołanie pacjentek byłoby absolutnie niestosowne.

- W takim razie przyjmuję twoją propozycję i dziękuję. - Wręczył jej pęk kluczy. - To od mieszkania - wyjaśnił. - Staram się, żeby dziewczynki nie wchodziły przez przychodnię, tylko bocznymi drzwiami. Hannah zwykle po przyjściu ze szkoły je podwieczorek. Przygotuję coś.

- Nie kłopocz się, dam sobie radę.

Odwróciła się. Zabolało ją, że mówił do niej obojętnym tonem. Nie było w nim tego ciepła co zwykle. Łzy napłynęły jej do oczu. Jeszcze nigdy nikt nie sprawił, że czuła się tak szczególnie. O tak, zawsze starała się być we wszystkim najlepsza: najlepsza uczennica w szkole, najlepsza studentka, doskonale zapowiadająca się lekarka. Ale nigdy jeszcze nikt jej nie dał odczuć, że jest numerem jeden tylko dlatego, że jest sobą. Matt uczynił to pierwszy. W jego oczach miała być tylko sobą, nikim więcej.

- Jeszcze raz dziękuję - rzekł z uśmiechem. - Jestem ci naprawdę wdzięczny. W razie problemów zawołaj mnie.

- Wszystko będzie dobrze, Matt - zapewniła go.

- Nie martw się.

- Aha, miałem ci jeszcze powiedzieć, że dzwonili z wydziału lokalowego w sprawie pani Grimes. Jest dla niej mieszkanie w domu opieki na przedmieściu.

- A co z kotem? Będzie go mogła zabrać?

- Tak. To naprawdę bardzo dobra wiadomość. Pani Grimes już oglądała mieszkanie i jest zadowolona.

Przy odrobinie szczęścia wprowadzi się jeszcze przed Bożym Narodzeniem.

- To cudownie - ucieszyła się Catherine. - W końcu będzie u siebie, spokojna i bezpieczna.

- Tak, też się cieszę. Wiem, jak się o nią martwiłaś, Catherine - dodał ciepło.

Wyszła z jego gabinetu i udała się na lunch do pobliskiego baru. Jedzenie było dobre, atmosfera sympatyczna, a jednak samotny posiłek nie sprawił jej przyjemności. Próbowała poprawić sobie nastrój, przypominając sobie wszystkie dobre rzeczy, które ją spotkały. Odnosi sukcesy zawodowe, zamierza otworzyć własny gabinet. Ma ładne mieszkanie, dobry samochód i masę pięknych ciuchów. Niejedna kobieta chętnie by się z nią zamieniła. A jednak kiedy tak analizowała to, za co powinna być wdzięczna losowi, nie mogła nie dostrzec negatywnych stron swego życia. Owszem, ma . piękne mieszkanie, ale mieszka w nim sama. Kiedy prowadzi samochód, nikt nie siedzi obok niej. A co do ubrań, to kiedy ostatni raz usłyszała, że ładnie wygląda?

Wszystko to sprowadza się do jednego: jest kobietą niezależną, zdaną tylko na siebie i z lękiem myśli o czekających ją latach samotności. Czy chce skończyć tak jak biedna pani Grimes? Z kotem jako jedynym towarzyszem? Ale jaką ma alternatywę? Czy jest gotowa poświęcić wszystko, na co tak ciężko pracowała, dla miłości?

Zapłaciła i wyszła z baru. Wróciła do przychodni po samochód, by załatwić czekające ją jeszcze wizyty domowe. Zapaliła silnik, wyjechała na ulicę i zerknęła w lusterko wsteczne. Zadrżała, ujrzawszy w oczach wyraz niepewności. Nie odpowiedziała sobie na pytanie, czy poświęcić wszystko dla miłości, ponieważ nie była pewna, jak powinna brzmieć ta odpowiedź. Jeszcze parę tygodni temu w ogóle by się nad tym nie zastanawiała, ale wtedy nie znała jeszcze Matta.

Teraz nie potrafiła już z ręką na sercu powiedzieć, że nigdy się nie zakocha. Czy Matt rzeczywiście zdoła jej zrekompensować rezygnację z marzeń?

Zakończyła wizyty wcześniej niż przewidywała, tak że bez trudu zdążyła do szkoły. Hannah ucieszyła się na jej widok.

- Pani mówiła mi, że przyjedziesz! - wołała już z daleka. - Tatuś do niej zatelefonował.

- Naprawdę? - Catherine roześmiała się. - A ja myślałam, że sprawię ci niespodziankę.

- To jest niespodzianka - szczebiotała dziewczynka. - Bardzo lubię, jak po mnie przychodzisz. Kocham babcię, ale jak ty przychodzisz, mogę udawać, że mam mamusię, tak jak wszystkie dzieci.

Catherine nie bardzo wiedziała, jak zareagować. To wyznanie poruszyło ją do głębi, lecz nie chciała, by dziewczynka robiła sobie złudne nadzieje. Trudno jest dziecku wyjaśnić złożoność sytuacji, skoro dorośli sami mają kłopoty ze zrozumieniem tego, co się z nimi dzieje.

Dawniej Catherine nawet by do głowy nie przyszło iść do szkoły po czyjeś dziecko. Nie przejmowałaby się problemami Matta. Wykonywałaby obowiązki i na tym by się kończyło. Musi się zastanowić, dlaczego Matt ma na nią aż taki wpływ, jak to się dzieje, że otworzył jakieś sekretne zakamarki jej duszy.

- Zdejmij płaszczyk i umyj ręce - powiedziała, gdy znalazły się w domu. - Zobaczymy, co tatuś przygotował na podwieczorek.

Rozejrzała się po kuchni. Nie zauważyła żadnej kartki od Matta. Zajrzała do lodówki, ale niczego tam nie znalazła.

- Tatuś nie miał czasu, żeby zrobić podwieczorek - powiedziała do dziewczynki. - Na co masz ochotę?

- Na paluszki rybne i frytki - odrzekła Hannah. Pobiegła do zamrażarki i wyjęła dwie paczki.

- Dobrze. Żebym tylko wiedziała, jak się z tym czymś obchodzić. - Catherine popatrzyła na piekarnik.

- Tatuś wkłada frytki i paluszki do środka - wyjaśniła Hannah.

- Cóż, to nie powinno być trudne. - Catherine otworzyła drzwiczki. Cofnęła się, gdy z piekarnika buchnęło gorąco.

- Mogę pooglądać telewizję? - spytała Hannah.

- Tak, oczywiście. - Catherine zastanawiała się, czy piekarnik nie jest za gorący. Nie dostrzegła żadnego pokrętła regulacji temperatury, więc położyła paluszki i frytki na tacy i wsunęła je do środka. Potem zamknęła drzwiczki i zerknęła na zegarek. Podgrzewanie ma trwać dwadzieścia minut, a więc też może pójść na górę.

Hannah włączyła kanał z filmami rysunkowymi. Usiadły obie przed telewizorem. Nagle z dołu dobiegł piskliwy odgłos.

- Co to znowu? - zdziwiła się Catherine. - Ojej, alarm! Chodź, Hannah, szybko!

Pobiegły na dół. Z kuchni wydobywały się kłęby dymu. Catherine wypchnęła dziewczynkę na dwór.

. Przy głównym wyjściu z przychodni zobaczyła Matta, Sharon i kilkoro pacjentów. Uzmysłowiła sobie, że kiedy usłyszał sygnał alarmowy, nakazał im niezwłocznie opuścić budynek.

- Co się stało? - spytał.

- Nie mam pojęcia, z kuchni wydobywa się dym.

- Zostańcie tutaj, zaraz sprawdzę - rzekł Matt i wbiegł do środka.

Czekała w napięciu. Bała się, żeby się nie zatruł.

- Chyba znalazłem winowajcę. - Matt niósł poczerniałą tacę. Catherine nie wierzyła własnym oczom.

- Chcesz powiedzieć, że cały ten dym jest z powodu kilku paluszków rybnych i frytek?

- Tak sądzę. - Z trudem powstrzymywał się od śmiechu.

- Przepraszam, Matt. Naprawdę nie wiem, co powiedzieć - tłumaczyła się Catherine. - Nigdy nie używałam takiego piekarnika. Nie miałam pojęcia, że to się tak szybko zagrzeje.

- To nie twoja wina - uspokoił ją. - Ten piekarnik nie jest łatwy w obsłudze, zwłaszcza jeśli się go nie zna. - Dotknął lekko jej ramienia i popatrzył na nią z czułością. - Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało. Przykro mi, że tak się przestraszyłaś, starając się oddać mi przysługę.

- Ładna mi przysługa! O mało nie spaliłam ci domu.

- Nie przesadzaj. Nie było takiego zagrożenia. To moja wina, że nic wam nie przygotowałem. Miałem trochę problemów z pacjentką i po prostu zapomniałem.

- No cóż, nie możesz pamiętać o wszystkim. W końcu nie jesteś supermanem.

- O tak, mam tego świadomość. - Zaśmiał się.

- Myślałem, że jak dziewczynki będą starsze, będzie mi łatwiej, ale nic z tego. Wciąż niezbyt dobrze radzę sobie z pracą i z domem.

- To normalne w twojej sytuacji. Dlatego już dawno postanowiłam, że nie założę rodziny - wymknęło jej się mimo woli. Zauważyła, że Mart zmarszczył brwi.

- To bardzo drastyczna decyzja, Catherine. Jesteś pewna, że nie będziesz jej żałować?

- Jestem. Wiem, czego chcę od życia i na mojej liście priorytetów nie ma dzieci.

Ucięła temat, nie chcąc dyskutować o swojej decyzji, której nie była już taka pewna jak kiedyś. Podświadomie wyczuła, że Matt starałby się ją przekonać, by zmieniła zdanie.

- Pójdę i zobaczę, co robi Hannah - powiedziała.

- Czy mam znaleźć coś innego do jedzenia, czy wolisz nie ryzykować i nie wpuszczać mnie więcej do kuchni?

- Och, myślę, że mogę ci zaufać. Wątpię, żebyś dokonała zbyt wielu spustoszeń, w każdym razie w moim domu.

Catherine nie bardzo wiedziała, jak rozumieć tę uwagę, ale zanim zdążyła spytać, pojawiła się Sharon.

- Pani Tatę chce wiedzieć, czy ma czekać - oznajmiła. - Za pół godziny musi odebrać synka z przedszkola.

- Powiedz jej, że już idę.

- Becky wkrótce wróci, zajmie się Hannah - dodał jeszcze, zwracając się do Catherine.

- Zaczekam na nią, bądź spokojny.

Catherine weszła do domu. Dym trochę się już przerzedził i mogła stwierdzić, że w kuchni nie było właściwie żadnych szkód. Wrzuciła do kubła spaloną tacę i postanowiła zrobić dla Hannah kanapki, zamiast ponawiać eksperymenty z piecykiem. Gdy wróciła Becky, kanapki były już gotowe. Catherine zostawiła dziewczynki same i wróciła do przychodni, gdzie czekał jej pierwszy pacjent.

To było bardzo aktywne popołudnie, pomyślała. Najpierw wizyty domowe, potem wyjście do szkoły po Hannah, nie mówiąc już o przygodzie z piekarnikiem. Teraz już miała pojęcie o tym, jak wygląda dzień Matta. Ciągłe balansowanie między pracą a domem. A jednak była zadowolona. Przydała się, była komuś potrzebna. Jeśli Matt poprosi ją o pomoc, zgodzi się z przyjemnością. Mimo że ostatnią rzeczą, jakiej by pragnęła, było związanie się z rodziną Matta.

Tego dnia przyjmowała pacjentów do późnego wieczora. Oprócz zapisanych przyjęła kilka osób nie umówionych. Dochodziło wpół do siódmej i Matt właśnie skończył dyżur.

- Jakieś problemy? - spytał, widząc, że spod przychodni odjeżdża karetka.

- Ciężarna, grozi jej poronienie.

- Tak? Jak się nazywa?

- Deborah Hale.

- Co za pech! - zawołał. - Debbie była w siódmym niebie, kiedy potwierdziłem, że jest w ciąży. Ruth też miała poronienie - dodał po chwili - i bardzo ją to załamało. Myślę, że dlatego była zdecydowana urodzić Hannah.

Rozmowę przerwał im dzwonek telefonu, co Catherine przyjęła z ulgą. Nie wiedziała, co mówić. Zdawała sobie sprawę, że życie Matta byłoby zupełnie inne, gdyby jego żona nie zmarła.

- Dzwoni Ann Talbot, panie doktorze. - Sharon wsunęła głowę do pokoju. - Mówi, że ma do pana pilną sprawę. Wydaje mi się, że jest przerażona.

- Ciekawe, co się stało. Matt wbiegł do środka.

- David Marshall ma problemy z oddychaniem, Ann uważa, że trzeba go przewieźć do szpitala, ale. on nie pozwała jej wezwać karetki - relacjonował Matt, wróciwszy do Catherine. - Chce, żebym go przekonał, że musi jechać do szpitala. - Pospiesznie chwycił neseser.

- Mogę ci w czymś pomóc? - zapytała.

- Nie mogę zebrać myśli... Racja, wiem. Mogłabyś powiedzieć dziewczynkom, żeby się ubrały do wyjścia?

- Oczywiście. Ale chyba nie chcesz zabrać ich ze sobą?

- Nie mam wyboru. Nie mogę ich zostawić samych o tej porze. Zaczekają w samochodzie. Nie martw się, Catherine.

No cóż, jednak się martwiła. Dziewczynki nie powinny o tej porze wychodzić z domu, a Matt musi się skupić na pracy.

- Zostanę z nimi - powiedziała. - Jeśli uda ci się namówić Davida do pójścia do szpitala, będziesz tam potrzebny.

- Ależ ja naprawdę nie oczekuję tego od ciebie.

- Wiem, ale nie proponowałabym, gdybym nie chciała tego zrobić. Wierz mi.

- A więc bardzo ci dziękuję. Powiedz dziewczynkom, że wrócę najprędzej jak się da.

- Dobrze, bądź spokojny. Przysięgam, że będę się trzymała z dala od kuchni, a więc tym też nie musisz się martwić.

- To ostatnia rzecz, którą bym się przejmował. - Pochylił się i musnął wargami jej usta. - Na razie, Catherine.

Oprowadziła go wzrokiem i zamknęła drzwi. Obiecała mu, że zostanie aż do jego powrotu i dotrzyma słowa. Kiedy wróci, zastanie ją tutaj, w jego domu, z jego dziećmi.

Nie miała pojęcia, co się wydarzy, ale nie zamierzała udawać, że ten pocałunek nie będzie miał dalszego ciągu. Żaden mężczyzna nie pocałowałby kobiety, tak jak Matt pocałował ją, gdyby czegoś do niej nie czuł.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Było po dziewiątej, gdy wrócił. Usłyszawszy szczęk zamka w drzwiach, Catherine wyłączyła telewizor.

- Wybacz, że to tak długo trwało - rzekł od progu.

- Jak David? Przekonałeś go?

- Nie. Kategorycznie odmówił. - Matt usiadł na kanapie i przymknął oczy. - Nie mogliśmy go zmusić, ale byłbym znacznie spokojniejszy, gdyby leżał teraz w szpitalnym łóżku.

- Zrobiłeś co mogłeś. A co właściwie mu jest?

- Zapalenie płuc. Okazało się, że nie powiedział Ann całej prawdy. Spadł z wózka zeszłej nocy, kiedy chciał się napić wody. Musiał stracić przytomność, a gdy się ocknął, był już ranek. Opiekunka nie przyszła, więc zadzwonił do Ann.

- Boże! Nie wiadomo, czy się nie zachłysnął, upadając. To mogło wywołać zapalenie płuc.

- Też tak myślę, choć teraz to już bez znaczenia. Koniec końców oświadczyłem mu, że nie zamierzam zostawić go na noc samego, więc zgodził się, żeby Ann u niego spała. Dałem mu antybiotyki i obiecałem Ann, że na wszelki wypadek przywiozę jeszcze tlen. Muszę tylko chwilę odsapnąć.

- Może ja to zrobię? - zaproponowała bez namysłu. - Nie będziesz musiał drugi raz jechać. Dziewczynki są już w łóżkach, więc możesz spokojnie odpocząć. Zasłużyłeś na to.

Matt rzeczywiście wyglądał na wykończonego. Żałowała, że ten wieczór już się kończy, ale nie mogła pozwolić, by w tym stanie jeszcze raz wychodził z domu.

- Wezmę przenośną butlę z zabiegowego, dobrze? - spytała.

- Dobrze. Jest jedna zapasowa w magazynie, ale nie mam siły w tej chwili po nią iść. - Potrząsnął głową. - Chyba się starzeję. Nigdy pod koniec dnia nie czułem się tak zmęczony.

- Bzdura - żachnęła się. - Nie jesteś stary, tylko wyczerpany, bo robisz za dużo rzeczy naraz.

- Mówisz to pewnie tylko dlatego, żeby mnie pocieszyć, ale twoja diagnoza bardziej mi się podoba niż moja.

- Zawsze w razie wątpliwości warto zasięgnąć opinii drugiej osoby, doktorze Fielding. - Odwzajemniła jego uśmiech. - Wbijali nam to do głowy na studiach, prawda?

- Owszem, choć ja zawsze byłem zdania, że zależy, kto wydaje te opinie. - Ujął w dłonie jej twarz i popatrzył w oczy. - To znaczy, że dużo bardziej liczy się opinia wydana przez ciebie niż przez kogoś innego.

- Tak? Dlaczego? - szepnęła.

- Bo to twoje zdanie, Catherine.

Pochylił się i ich usta się spotkały. Objęła go za szyję i przyciągnęła do siebie. Całowali ją różni mężczyźni, ale nigdy nie było tak jak teraz. Usta Matta były delikatne i namiętne zarazem, czułe i zachłanne. Zadrżała, gdy wreszcie się odsunął.

- Ejże! Jeśli chodzi o pocałunki, to były naprawdę fantastyczne - stwierdził.

- Rzeczywiście, było nieźle - przyznała niepewnie.

- Nieźle? - Odstąpił krok do tyłu i popatrzył na nią.

- Nieźle! To było wspaniałe, fascynujące doświadczenie, a ty masz czelność mówić, że było nieźle.

- A więc było bardzo dobrze. - Catherine zaśmiała się, widząc jego grymas. - Zadowolony?

- A mogę nie być? Przynajmniej nie powiedziałaś, że było miło. To słowo zabija wszelką namiętność.

- Biorąc pod uwagę, że wychodzę, słowo „miło” byłoby lepszym określeniem - stwierdziła.

- Zawsze możesz wrócić.

- Słucham? - Spojrzała na niego i zaniemówiła. Patrzył na nią tak, jak może patrzeć mężczyzna, który pragnie kobiety, na której mu zależy.

- Możesz zawieźć tlen Davidowi i wrócić - powtórzył lekko schrypniętym głosem. - Zanim wrócisz, przygotuję coś do jedzenia. Pewno nic nie jadłaś, co?

- Nie. - Oblizała wargi, które nagle stały się tak suche, że z trudem wypowiadała słowa.

- Dobrze. Otworzę wino, a po kolacji posiedzimy sobie przy kominku, posłuchamy muzyki. To mi pozwoli odreagować ten ciężki dzień.

Catherine przymknęła oczy.

- A kiedy skończymy wino - ciągnął Matt - pomyślimy, co robić dalej.

- Dalej... ?

- Hm, wiem, co mogłoby być dalej, Catherine - powiedział. - Ale nie chcę cię zmuszać do czegoś, czego mogłabyś żałować. Chciałbym, żebyś została u mnie na noc, ale ty też musisz tego chcieć.

- Sama nie wiem, czego chcę, Matt. - Potrząsnęła głową. - Jedna część mnie chce zostać, druga się przed tym wzbrania.

- A więc tylko ty możesz dokonać wyboru, kochanie. To musi być twoja decyzja. W żadnym wypadku nie starałbym się nakłaniać cię do czegokolwiek. Musisz być pewna, że też tego chcesz - powtórzył. - No a teraz chodźmy poszukać tego tlenu. Podejmiesz decyzję, jak zawieziesz butlę*

- A co będzie, jeśli... jeśli postanowię nie wracać?

- wyszeptała, nienawidząc siebie za to, że zadaje mu ból.

- Uszanuję twoją decyzję - odrzekł z czułością. Oczy napełniły jej się łzami. Odwróciła się, by ukryć wzruszenie. Poszli do przychodni po tlen.

- Jedź ostrożnie - rzucił jeszcze.

- Dobrze. - Usiadła za kierownicą i włączyła silnik. Opuściła szybę, Matt wciąż stał obok.

Targały nią sprzeczne uczucia. Czy to miłość?

- pomyślała nagle. To wszystko, co się z nią dzieje, te uczucia, nad którymi nie panuje? Nigdy nie pozwoliła sobie nawet na myślenie o miłości, a więc nie potrafiła tego ocenić. Wiedziała tylko, że kiedy patrzy na Matta, czuje coś, czego nie czuła nigdy przedtem.

- Nie nalegam, Catherine. - Matt pochylił się i pocałował ją delikatnie w usta. Przywarła do niego, jakby potrzebowała jego siły, która pomogłaby jej zdecydować. Byłby to poważny krok i bała się popełnić błąd.

Przejechała niewielki kawałek do domu Davida jak w malignie, dziękując Bogu, że o tej porze ruch był niewielki. Miała taki zamęt w głowie, że z trudem koncentrowała się na prowadzeniu samochodu. Ann musiała usłyszeć jego warkot, bo kiedy zajechała pod frontowe drzwi, czekała już na progu.

Wniosły pojemnik z tlenem do środka.

Wracając, Catherine zatrzymała się przy wjeździe na główną ulicę. Jeśli skręci w prawo, za dziesięć minut będzie w domu. Wejdzie do środka, zamknie drzwi i zrobi dokładnie to, co planowała. Jeśli jednak skręci w lewo, wróci do przychodni i do Matta, do przyszłości, w której były same niewiadome.

Co ma zrobić? Posłuchać serca czy rozumu? Matt mówił, że to jej decyzja, ale cokolwiek zdecyduje, będzie miało wpływ na resztę jej życia.

Odetchnęła głęboko i włączyła kierunkowskaz.

- Byłbym naprawdę wdzięczny, gdybyś zastąpiła mnie dzisiaj po południu, Catherine. Hannah będzie niepocieszona, jeśli nie przyjdę na jej występ. Nie sprawi ci to kłopotu?

- Skąd! Z przyjemnością cię zastąpię. Zresztą to też należy do moich obowiązków.

Był piątek rano, tydzień po tym, jak Matt poprosił, by u niego została, a ona jednak przestraszyła się i wróciła do siebie. Może i uratowała w ten sposób swoje plany na przyszłość, ale jakim kosztem!

- Może i tak, ale nie chcę, żebyś uważała to za swój obowiązek.

- Wcale tak nie uważam - obruszyła się. - Chętnie cię zastąpię. Dotychczas rzadko miałam okazję badać ciężarne.

- A więc oboje skorzystamy. To dobrze. Odwrócił się i już chciał wyjść, gdy Catherine stwierdziła, że pora przerwać to napięcie. Musi go przekonać, że jej decyzja nie miała nic wspólnego z jej stosunkiem do niego. Powodował nią wyłącznie lęk, że straci kontrolę nad swoim życiem i dlatego nie pozwoliła sobie na jakąkolwiek intymność.

- Możemy zamienić jeszcze słowo, nim wyjdziesz?

- Koniecznie teraz? - Spojrzał na zegarek. - Muszę już zacząć wizyty domowe, jeśli mam zdążyć na występ.

- Możemy to odłożyć na później, oczywiście.

Wyczuła, że domyślił się, o czym chce z nim rozmawiać. Nie wiedziała, czy miał ochotę jej wysłuchać, czy też nie był już tym zainteresowany.

Ta myśl tak boleśnie ją ugodziła, że trudno jej było skoncentrować się na pracy. Szczęśliwie tego dnia przyszło zaledwie kilka pacjentek. Catherine zaczęła się jednak zastanawiać, czy by nie poszukać nowej pracy. I dla Matta, i dla niej byłoby lepiej, gdyby opuściła Brookdale.

- O czym tak myślisz?

- Słucham? - Aż podskoczyła, gdy Ann dotknęła jej ramienia.

- Byłaś o mile stąd - roześmiała się Ann. - Mam nadzieję, że nic się nie stało?

- Och, nie, skąd - odparła pospiesznie Catherine. - To była nasza ostatnia pacjentka?

- Tak. Choć raz wcześnie skończyłyśmy - ucieszyła się Ann. - Zdążę jeszcze wstąpić do sklepu. David mówił, że miałby ochotę na rybę, może kupię mu po drodze.

- Jak on się czuje? Tlen się przydał?

- O tak, bardzo. David dopiero teraz przyznał się, że już dzień wcześniej, przed upadkiem, miał kłopoty z oddychaniem.

- To powszechny problem chorych na stwardnienie - zauważyła Catherine. - Choroba upośledza mięśnie oddechowe, co daje się odczuć zwłaszcza w pozycji leżącej.

- Nie wiesz, co mogłoby mu pomóc? - Ann spojrzała na nią zatroskana.

- Najskuteczniejsza metoda, jaką znam, polega na nieinwazyjnym podawaniu tlenu przez wąsy donosowe.

- Mogłabyś wspomnieć o tym Davidowi, jak u niego będziesz? Jest trochę wyczulony na tym punkcie, więc nie chcę sama niczego proponować, żeby nic nie popsuć.

- Czy mówisz o tym, o czym ja myślę? - spytała Catherine, roześmiawszy się na widok rumieńca na twarzy Ann. - Cieszę się, że wreszcie dał sobie przemówić do rozumu. Jak to zrobiłaś?

- To nie ja. Myślę, że David się w końcu zorientował, jak bardzo przejmuję się jego chorobą i uznał, że robi błąd, odsuwając mnie od siebie. - Ann wzruszyła ramionami. - Odbyliśmy długą rozmowę i powiedziałam mu to co tobie, że chcę być z nim niezależnie od tego, ile nam jeszcze zostało czasu.

Po wyjściu Ann Catherine posprzątała gabinet i wybrała się po prezenty świąteczne. Dla Maksa i Patricii, którzy zaprosili ją na wieczór wigilijny, kupiła piękny włoski wazon, dla Margaret i Sharon jedwabne apaszki. Smutno jej się zrobiło, gdy popatrzyła na swoje małe paczuszki. Wszyscy krążyli obładowani pakunkami, mieli spędzić święta w gronie rodzinnym. Nigdy przedtem perspektywa samotnych świąt tak jej nie przygnębiała. Gdy wróciła do przychodni, zobaczyła na podjeździe Matta. Przyspieszyła kroku, nie chcąc się z nim teraz spotkać.

- Catherine, zaczekaj! - usłyszała nagle głos Hannah. Dziewczynka biegła do niej roześmiana.

- Jak się udał koncert? - spytała.

- Było pięknie, prawda, tatusiu? - szczebiotała Hannah.

- Prawda.

Matt stanął obok niej. Wydawał się tak silny, że natychmiast zapragnęła rzucić się w jego ramiona. Pożałowała, że tamtego dnia nie została z nim. Wtedy nie spędzałaby świąt w samotności, tylko z Mattem i dziewczynkami.

- To dobrze - rzuciła i szybko weszła do środka.

- Wszystko w porządku, Catherine? - zaniepokoił się Matt.

- Jak najbardziej. Dlaczego pytasz?

- Bo widzę, że coś jest nie tak. Nie udawaj, bo ci nie uwierzę.

- Ponosi cię wyobraźnia - żachnęła się.

Matt popatrzył na nią sceptycznie. Wyraźnie jej nie wierzył. Nagle się ocknęła. Co do licha robi? Po co kłamie, skoro chciałaby mu wyznać prawdę? Że żałuje, że nie wróciła, by spędzić z nim noc. I że gdyby po raz drugi ją o to poprosił, nie popełniłaby tego samego błędu. Nie chce spędzać świąt samotnie. Chce je spędzić z nim, te święta Bożego Narodzenia i wszystkie następne.

Czyżby zakochała się w Matcie? To dlatego chce z nim być? Fakt, że nie potrafi odpowiedzieć sobie na tak poważne pytania, napawał ją lękiem. Nagłe całe życie zaczęło jej się wymykać spod kontroli i nie wiedziała, co ma począć.

- Muszę iść - bąknęła. - Pacjenci już pewnie czekają.

Mówiła z trudem, drżała ze zdenerwowania. Widziała, że Matt patrzy na nią z niepokojem w oczach. Gdyby ją teraz poprosił, by się niczym nie martwiła i że on wszystkim się zajmie, pozwoliłaby mu na to. Zrezygnowałaby ze wszystkich swoich szczytnych ideałów, nie dbając o konsekwencje tego kroku.

Kiedy znalazła się w gabinecie, była bliska histerii. Zawsze uważała się za osobę opanowaną, która da sobie radę w każdej krytycznej sytuacji, ale wcale tak nie było. Cały jej świat legnie za chwilę w gruzach, bo się zakochała.

- Powiedz, co się stało, Catherine. - Matt niepostrzeżenie wszedł za nią do gabinetu.

- Wyjdź stąd! - zawołała.

- Nigdzie nie wyjdę, dopóki się nie dowiem. Zamknął drzwi, podszedł do biurka i przycisnął guzik interkomu.

- Margaret, jestem w gabinecie doktor Lewis, proszę nam pod żadnym pozorem nie przeszkadzać.

- Nie możesz tego zrobić! - zawołała histerycznie.

- Właśnie, że mogę. - Objął ją delikatnie i przytulił. Rozpłakała się. Przywarła do niego całym ciałem, szukając w nim oparcia i ratunku. Milczał, czekając, aż się uspokoi.

- Już lepiej? - spytał, gdy doszła do siebie.

- Tak, chyba tak... - Urwała, czując, że łzy znowu napływają jej do oczu. Nie pamiętała już, kiedy ostatni raz płakała, a tak jak teraz nie płakała nigdy. Miała wrażenie, że wylewają się z niej wszystkie łzy nagromadzone w ciągu lat.

- Lepiej, ale jeszcze nie całkiem dobrze, co? - Otarł delikatnie palcem jej policzek. Poczuła ukłucie w sercu. Nikt nigdy nie traktował jej z taką czułością i troską.

- Jeszcze minuta, zaraz będzie dobrze - wykrztusiła.

Miała wrażenie, że za chwilę rozleci się na kawałki. Bolało ją podbrzusze, ciążyły uda, była napięta i rozgorączkowana. Nigdy przedtem nie doświadczyła takiego stanu. Czytała w książkach o fizycznych symptomach miłości, ale nigdy sama ich nie doznawała. Mało tego, miała wątpliwości, czy książki mówią prawdę, ale wyzbyła się ich w chwili, gdy Matt trzymał ją w ramionach.

- Nie wiem, co się ze mną dzieje. Mam mętlik w głowie.

- Wiem. - Przytulił ją i delikatnie pocałował. - Ze mną dzieje się to samo. Wszystko mnie boli, nie bardzo wiem, co się dokoła mnie wyprawia. I to wszystko przez ciebie, moja miłości.

- Moja miłości... ?

- Tak. Moja... miłości... - powtórzył, przeplatając słowa pocałunkami. Po chwili odsunął się i spoważniał. - Musimy coś z tym zrobić, Catherine. To nie może tak dalej trwać. Musimy pogodzić się z tym, co się stało, i zdecydować, co dalej.

- Naprawdę? - Była przerażona.

- Tak - powtórzył. - Musimy porozmawiać, ale nie tu i teraz. Zaraz zaczynamy dyżur, a nie powinniśmy żadnych decyzji podejmować pochopnie. Dlatego chcę, żebyś poszła do domu.

- Do domu? Przecież pacjenci... - zaprotestowała.

- Tak, pójdziesz do domu. Sam ich przyjmę. Poradzę sobie. Nie jesteś w stanie zajmować się problemami innych, prawda?

- Masz rację - przyznała z wahaniem. - Ale czy na pewno dasz sobie radę?

, - Na pewno - uspokoił ją. - Idź do domu, przyjdę do ciebie po pracy.

- A co z dziewczynkami? - zaniepokoiła się.

- Nie martw się, coś wymyślę. - Pocałował ją w czubek nosa i otworzył drzwi. - Wszystko będzie dobrze, Catherine. Obiecuję.

- Mam nadzieję, Matt - szepnęła. Wspięła się na palce i musnęła wargami jego usta.

W milczeniu wyszli na korytarz. Margaret umierała z ciekawości, pragnąc się dowiedzieć, co się stało, ale Matt poinformował ją krótko, że Catherine idzie do domu, a on przyjmie jej pacjentów.

W samochodzie Catherine chwyciła kurczowo kierownicę. Bała się czekającej ją rozmowy. Bała się, że nie zdoła spełnić oczekiwań Matta. Wydawało jej się, że go kocha, ale czy to wystarczy, by znaleźć drogę do wspólnego szczęścia? Nie może ignorować swoich obaw, w końcu chodzi tu o całe życie.

Czy miłość do Matta zrekompensuje jej rezygnację z marzeń? Może, o ile ich uczucia przetrwają, a takiej gwarancji nie ma. Czy mimo to zdecyduje się posłuchać głosu serca? Serce waliło jej jak oszalałe, bo nie potrafiła odpowiedzieć sobie na żadne pytanie. Pozostało jej tylko czekać.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

W drodze do domu Catherine wstąpiła do sklepu. Kupiła kurczaka z rożna, sałatkę, chleb czosnkowy i butelkę białego wina. Matt oczywiście nie będzie mógł pić, jeśli ma prowadzić, ale gdyby został na noc...

Serce zabito jej mocniej na samą myśl o takiej ewentualności. Z trudem koncentrowała się na prowadzeniu samochodu. Czy Matt zechce spędzić z nią noc? A czy ona się na to zgodzi? Westchnęła ciężko. Dlaczego nie jest w stanie podjąć decyzji? Przez całe dorosłe życie nigdy nie miała trudności z dokonaniem wyboru - ani kierunku studiów, ani uczelni, ani miejsca zamieszkania - aż tu nagle staje w obliczu takich dylematów. Dopóki nie spotkała Matta, była zadowolona z życia, a teraz kompletnie się pogubiła.

Dzwonek rozległ się parę minut po siódmej. Była już w takim stanie, że wydawało jej się, że za chwilę się rozchoruje. Poprawiła włosy, odetchnęła głęboko i otworzyła drzwi.

- Cześć! Jak się masz? - Matt uśmiechał się niepewnie.

- Dobrze - odrzekła i westchnęła ciężko. - Jestem kłębkiem nerwów, jeśli chcesz wiedzieć.

- Ja też. - Wszedł do środka, wziął ją w ramiona i przycisnął zimny policzek do jej twarzy. - Czuję się jak smarkacz na pierwszej randce, tyle że gorzej, jeśli wiesz, co mam na myśli. Jeszcze chwila, a ucieknę.

- No, no, aż tak się nie odmładzaj - zażartowała.

- Zresztą przygotowałam kolację, więc musisz zostać, żeby się nie zmarnowała.

- Ach tak, przez żołądek do serca. - Podchwycił jej żartobliwy ton i zdjął płaszcz. - Wobec tego jak mogę ci pomóc? Margaret wspaniałomyślnie zaproponowała, że posiedzi z dziećmi, nie muszę się spieszyć.

- W takim razie otwórz wino - odparła Catherine, prowadząc go do jadalni. Stół był już nakryty. Ułożyła nawet serwetki w wymyślny sposób.

Matt zatrzymał się w progu.

- Podoba mi się - rzekł z uznaniem. - Lubię takie sterylne, nowoczesne wnętrza.

- Naprawdę? - spytała zaskoczona, obrzucając wzrokiem jasnokremowe ściany, proste lśniące meble.

- Jest tu całkiem inaczej niż u ciebie.

- I dlatego tak mi się podoba. - Wziął od niej butelkę i korkociąg. - Czasami mam ochotę wyrzucić wszystko i całe mieszkanie urządzić od nowa. Problem w tym, że na samą myśl o wysiłku rezygnuję. - Wyciągnął korek. - Oferma ze mnie, co? Zachowuję się jak uczniak, a myśl o urządzaniu mieszkania mnie przeraża.

- Bzdura! Nie można umieć wszystkiego. Jesteś świetnym lekarzem, wspaniałym ojcem, a twój dom wygląda tak, jak powinien wyglądać dom rodzinny. Jest ciepły, przytulny i daje poczucie bezpieczeństwa. Żadne dziecko nie mogłoby wymarzyć sobie lepszego.

- Może i nie, ale wracajmy do ciebie. Jak ty byś się w nim czuła? - Postawił butelkę na stole. - Przyzwyczaiłabyś się do tych wszystkich klamotów?

Catherine zagryzła wargi, bo wiedziała, że pytanie Matta nie dotyczy tylko umeblowania. Pytał ją, czy potrafiłaby sobie wyobrazić, że stanowi część jego życia.

- Zostawmy trudne pytania na później, dobrze? - zaproponował, widząc jej zakłopotanie. Nalał wina do kieliszków. - Nie wiem jak ty, aleja zdecydowanie lepiej funkcjonuję z pełnym żołądkiem.

- A więc zaraz podam kolację. - Odetchnęła z ulgą i wyszła do kuchni.

- Dobre to. - Matt jadł kurczaka z wyraźnym apetytem. - Mam nadzieję, że przygotowanie nie sprawiło ci kłopotu.

- Jeśli zatrzymanie się pod delikatesami sprawia duży kłopot, to owszem. - Nałożyła sobie sałatkę i podsunęła mu salaterkę.

- Podoba mi się twój styl życia. Gdyby nie mama, pewno robiłbym tak samo.

- Z tego, co widziałam, bardzo dobrze sobie radzisz w kuchni - zauważyła. - Zdecydowanie lepiej znasz się na piekarniku niż ja.

- Och, to nie takie trudne. Szybko się nauczysz. Nie odpowiedziała. Matt najwyraźniej uważa za oczywiste, że kiedyś będzie u niego gotowała. Czyżby? Czy widzi siebie w jego kuchni, przygotowującą dla wszystkich posiłek?

- Nie mogę sobie jakoś wyobrazić, że mieszkam w twoim domu, Matt. Nie mogę sobie wyobrazić, że staję się częścią twojego życia.

- Bo nie masz niczego, do czego mogłabyś się odwołać. Niewiele wiem na temat twojej przeszłości, ale mam wrażenie, że nie miałaś szczęśliwego dzieciństwa i prawdziwego domu.

- Nie. Moi rodzice wciąż się kłócili, więc nauczyłam się schodzić im z drogi. Potem, kiedy się rozwiedli, matka była zbyt zajęta, żeby poświęcać mi czas.

- Musiało ci być ciężko. - Popatrzył na nią ze współczuciem. - Przeżycia z dzieciństwa mają na nas duży wpływ.

Usłyszała pytanie w tym stwierdzeniu i westchnęła. Matt trafił w sedno.

- Na mnie wpłynęło to, co widziałam - przyznała. - Widziałam kłótnie rodziców, widziałam, jak matka się szarpała po rozwodzie, słuchałam na okrągło, jaki ogromny błąd popełniła, zakochując się. Wpoiła mi, że powinnam liczyć wyłącznie na siebie i nikomu nie ufać, żeby potem nie przeżywać upokorzeń i rozczarowań.

- Do diabła!

- Wiem, dlaczego jestem taka, jaka jestem, Matt. Dokonałam wyboru na podstawie własnych doświadczeń i dlatego nie mam pewności, czy mogę kiedykolwiek być taką osobą, jaką byś chciał, żebym była.

- Ależ to szaleństwo! Nie to, że nie możesz być taką, jaką bym cię chciał, tylko to, że wyobrażasz sobie, że chcę, żebyś była kimś innym! To ciebie kocham, Catherine. Ciebie, a nie jakąś kobietę, która nie miałaby twojej przeszłości, twoich poglądów. To twoja przeszłość uczyniła cię taką, jaką jesteś dzisiaj, i nie chcę, żebyś była inna.

- Kochasz mnie? - powtórzyła z rozpaczą i nadzieją zarazem.

- Tak. - Wstał i podniósł ją z krzesła. - Kocham cię. Wiem, że zrobiłem falstart tym wyznaniem, ale nie zamierzam ani niczego ukrywać, ani kłamać. Nie zamierzam nawet obiecywać, że będę grał fair, bo nie będę.

Pocałował ją, zmusił, by rozchyliła wargi.

- Mam zamiar robić wszystko, żeby cię przekonać, że możemy być szczęśliwi. Może to błąd z mojej strony, że mówię ci to wprost, ale jestem zbyt zdeterminowany, żeby bawić się w niuanse. Pragnę cię, Catherine. Potrzebuję cię, kocham.

- Matt, ja... - Urwała i zamilkła, bo w całym języku angielskim nie było słów, którymi mogłaby opisać swoje uczucia w tym momencie. Lęk mieszał się z radością, przygnębienie z euforią.

- Myślę, że czas wreszcie przestać się oszukiwać - powiedział.

- Oszukiwać? - spytała zdziwiona.

- Uhm. - Przyciągnął ją do siebie, poczuła, jak bardzo jej pożąda. Wspięła się na palcach i uniosła głowę. Przymknęła oczy. Poczuła na wargach jego usta i westchnęła. - Chcę się z tobą kochać, Catherine. Chcę trzymać cię w ramionach i patrzeć na ciebie, gdy będziemy się kochać, ale jeśli ty tego nie chcesz, powiedz. Szczerze.

- Ja... też tego chcę - szepnęła.

- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Chciałaby mieć jego wiarę, ale teraz nie było czasu na wahania, skoro jej całe ciało go pragnęło, wyrywało się ku niemu. Zaprowadziła go do sypialni.

Tym razem ich pocałunki były tak zaborcze, że zaczęła jęczeć. Matt, mrucząc coś pod nosem, szybko ją rozebrał. Została w samym staniku, majteczkach i rajstopach. Stanęła w świetle lampy.

- Jesteś taka piękna - powiedział. - Taka piękna, że aż się boję cię dotknąć.

- Nie bój się. - Wzięła go za rękę i przyłożyła jego dłoń do piersi. Czuł przyspieszone uderzenia serca. - Chcę, żebyś mnie dotykał. Potrzebuję tego, Matt.

Pochylił się i wziął ją w ramiona. Zadrżała, gdy rozpalonym ciałem dotknęła chłodnej pościeli. Matt szybko się rozebrał i ukląkł obok niej. Zaczął delikatnie wodzić dłońmi po jej ciele, nie spuszczając z niej wzroku.

- Proszę - szepnęła, przymknąwszy oczy, gdy poczuła jego palce wsuwające się pod stanik.

Ujęła w dłonie jego głowę i przyciągnęła go do siebie. Wiła się z rozkoszy, gdy całował jej piersi. Potem pomogła mu zdjąć rajstopy. Matt oparł się na łokciach i popatrzył jej w oczy.

- Kocham cie, Catherine. Pamiętaj o tym.

Były to ostatnie słowa, jakie usłyszała, zanim ich ciała się połączyły. Napięła się i znieruchomiała na sekundę, gdy poczuła rozdzierający ból. Usłyszała stłumiony okrzyk zdziwienia. Matt zorientował się, że jeszcze z nikim się nie kochała, ale za bardzo go pragnęła, by pozwolić mu przerwać.

Chwyciła go mocno za biodra, ponaglając go. I kiedy wreszcie nastąpiła eksplozja rozkoszy, Catherine wiedziała, że nic lepszego nie może jej spotkać niż szczęście, jakie znalazła tej nocy w ramionach Matta.

Dochodziła północ, kiedy się obudziła.

- Nie miałam pojęcia, że już tak późno! - zawołała. - Dlaczego mnie nie obudziłeś? Musisz wracać do domu.

- Nie martw się - uspokoił ją. - Zatelefonowałem do Margaret, kiedy spałaś, i wyjaśniłem, że coś mnie zatrzymało. - Przytulił ją i pocałował. - Powiedziała, że mogę wrócić, kiedy będę chciał. Mam wrażenie, że wszystko ułożyła sobie w całość i dobrze wie, gdzie jestem.

- Ale nie będziesz miał kłopotów?

- Z jakiej racji? Przecież jesteśmy dorośli, prawda?

- Ale jak się dziewczynki dowiedzą...

- Nie dowiedzą się. Chyba że tego zechcemy... Usłyszała pytanie w jego głosie i westchnęła.

- Nie wiem, co odpowiedzieć, Matt.

- Wiem i rozumiem. To wszystko stało się tak szybko... - Popatrzył na nią pytająco. - Wiesz, aż trudno mi uwierzyć, że z nikim jeszcze nie spałaś, Catherine. Chyba nie z powodu braku propozycji.

- Jakoś się nie złożyło - odparła wymijająco. Zdawała sobie sprawę, że musiało go to zszokować.

- Nie spotkałaś odpowiedniego mężczyzny? - pytał dalej.

Uświadomiła sobie, że chciałby usłyszeć odpowiedź twierdzącą, i nagle ogarnęła ją fala czułości.

- Nie, nigdy nie spotkałam nikogo, z kim chciałabym się kochać, aż poznałam ciebie. Wydawało mi się, że... że bezpieczniej będzie nie angażować się w żaden związek.

- Cieszę się. To znaczy, że uważasz mnie za kogoś szczególnego. - Uśmiechnął się. - Ale nie jestem tak naiwny, aby wierzyć, że wszystko już załatwione. Potrzebujesz czasu, żeby oswoić się z tym, że kogoś kochasz, prawda?

- Tak. - Bała się tego, co ją może czekać. Czy jej wątpliwości znikną, gdy przyzwyczai się do myśli, że stanowi część pary, więcej, część rodziny?

- Mogę pójść pod prysznic? - Matt przerwał jej rozmyślania. - Nie chcę nadużywać uprzejmości Margaret.

- Oczywiście. W szafce są czyste ręczniki. Odczekała, aż zniknął w łazience, i dopiero wtedy wstała. Włożyła frotowy szlafrok i siadła przed lustrem, by się uczesać. Matt wyszedł spod prysznica owinięty ręcznikiem. Na jego widok poczuła nowy przypływ pożądania.

- Jeśli będziesz patrzeć na mnie w ten sposób, nie wrócę do domu przed Nowym Rokiem - zagroził jej żartobliwie.

- Przepraszam. - Odwróciła wzrok.

- Nie przepraszaj. Cieszę się, że tak jest, Catherine.

Stanął tuż za nią i pochylił się. Widziała w lustrze odbicie jego twarzy. Widziała, że patrzy na nią zgłodniałym wzrokiem, jakby to, co się wydarzyło, tylko zaostrzyło jego apetyt, zamiast go zaspokoić.

Przymknęła oczy, gdy wsunął dłonie pod szlafrok i dotknął jej piersi. Po chwili podniósł ją i odwrócił twarzą do siebie. Zaczęli się kochać, tak jak stali. Catherine oparła się o toaletkę, rękami uchwyciła jego ramion. Kochali się tym razem inaczej niż poprzednio, bardziej dziko, lecz jednocześnie z taką czułością, że gdy skończyli, miała łzy w oczach.

- Muszę iść. - Matt pocałował ją w usta i zaczął się ubierać.

Odprowadziła go do wyjścia.

- To była najcudowniejsza noc mojego życia, ale wiem, że nie rozwiązała twoich problemów, Catherine. Wciąż masz wątpliwości, prawda?

- Tak, wybacz...

- Nie tłumacz się, to nie twoja wina. - Musnął wargami jej czoło. - Potrzebujesz więcej czasu, żeby podjąć decyzję. Dlatego chcę, żebyś spędziła święta ze mną i z dziewczynkami. Da ci to pewne wyobrażenie, jak by to było, gdybyśmy byli razem.

- Myślisz, że to dobry pomysł? - zaniepokoiła się.

- Co Hannah i Becky sobie pomyślą?

- Że wreszcie ktoś jeszcze oprócz mnie będzie z nimi grał w te koszmarne gry - zaśmiał się. - Pamiętasz je?

- Raczej nie. Nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz w coś grałam.

- To wspaniale! - ucieszył się. - Wreszcie będę miał szansę kogoś pokonać!

- Ach tak. W tym szaleństwie jest metoda? Chcesz, żebym spędziła z tobą święta, żebyś mógł triumfować?

- Coś w tym rodzaju - przyznał ze śmiechem.

- A więc mam rozumieć, że przyjdziesz na Wigilię?

- Tak, ale pod jednym warunkiem.

- Jakim?

- Że nie będę się musiała zbliżać do tego okropnego piekarnika.

- Dobrze, obiecuję - odparł rozbawiony. - A teraz już pójdę. Zobaczymy się w poniedziałek. Chyba że miałabyś ochotę pójść jutro ze mną na zakupy? Wciąż nie mam prezentów dla dziewczynek i naprawdę potrzebuję rady. No to co, pójdziesz? Proszę...

- A więc dobrze - westchnęła. - Nie mam wyjścia, skoro prosisz... O której?

- Około drugiej, jeśli ci to odpowiada. Dziewczynki są zaproszone na urodzinowe przyjęcie, podrzucę je i przyjadę po ciebie. A zatem do jutra, Catherine. Miłych snów, kochanie. - Pocałował ją w usta.

Zaczekała, aż wsiadł do windy, i zamknęła drzwi. Zgasiła światło w salonie i poszła do łazienki. Wzięła z grzejnika ręcznik pozostawiony tam przez Matta i przycisnęła go do twarzy. Poczuła jego zapach i wróciła myślami do tej nocy. Wiedziała, że nigdy nie będzie żałowała tego, co się stało, więc dlaczego drży? Dlaczego czuje łęk? Czy dlatego, że Matt wyszedł i ze nagle poczuła się słaba i bezbronna?

Jak to się stało, że mu uległa, że nagle pragnie szukać w nim oparcia? Ona, która zawsze była pewna własnej niezależności? Czy nie lepiej by było, gdyby nie dopuściła do tego, by ktoś złamał jej serce?

Zadrżała. Nie chciała mieć tylu wątpliwości, a jednak nie mogła się ich wyzbyć. Jej lęki były tak głębokie, że nie była w stanie ich przezwyciężyć. Kto wie, czy kiedykolwiek będzie potrafiła to zrobić. Miłość do Matta może nie wystarczyć.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

- To naprawdę nie był najlepszy pomysł! - stwierdził samokrytycznie Matt.

Wstąpił po Catherine w niedzielę o drugiej po południu i pojechali razem do centrum handlowego pod miastem. Ruch był taki, że zajęło im to dwa razy więcej czasu, niż zakładali. Kiedy wreszcie dotarli do celu, na parkingu nie było ani jednego wolnego miejsca. Tkwili więc w kilometrowej kolejce samochodów czekających, aż coś się zwolni.

- Ostrzegałam cię - mruknęła.

- Nie musisz mi tego przypominać - jęknął. - Jak mężczyzna w roli matki ma się ze wszystkim uporać? Wy, kobiety, jesteście chyba znacznie bardziej wytrzymałe, skoro radzicie sobie ze świętami.

- Och, myślę, że już zostało uznane jak świat długi i szeroki, że mamy nad wami przewagę - rzuciła od niechcenia. Samochód stojący przed nimi posunął się o parę metrów do przodu. - W tym tempie - zauważyła - zanim dobrniemy do parkingu, będziemy musieli wracać do domu.

- Wiem. Nie zdążymy zrobić zakupów. O wpół do siódmej muszę odebrać dziewczynki z przyjęcia.

- Słuchaj, spróbujemy coś kupić w pobliżu domu - zaproponowała. - Jest tam przecież i księgarnia, i sklep z zabawkami. Znajdziesz na pewno coś dla Hannah, a dla Becky kupimy jakiś ciuch w sklepie dla nastolatków.

- Masz rację, to znacznie sensowniej sze niż tkwienie w tej kolejce - zgodził się.

Szybko zawrócił i skierowali się w stronę domu, pozostawiając za sobą sznur samochodów.

- No, nareszcie! - odetchnął z ulgą. - Myślałem, że już nie zdzierżę.

- Wy, mężczyźni, nie jesteście zaprogramowani na takie sytuacje. Brak wam genu zakupów.

- To prawda, ale wcale tego nie żałuję! - Roześmiał się i delikatnie ścisnął jej dłoń. - Czy mówiłem już, jak bardzo panią kocham, pani doktor?

- Wspomniałeś - powiedziała, zmuszając się do uśmiechu. Wiedziała, że może mu sprawiać przykrość, ale czuła się skrępowana, gdy tak otwarcie dawał wyraz swym uczuciom.

- Wybacz, nie powinienem był tego mówić. - Matt zorientował się w sytuacji. - Wiem, że nie czujesz tego co ja.

- Nie wiem, co czuję - odrzekła cicho, nie chcąc go ranić. - To wszystko jest dla mnie nowe, Matt.

- A więc nie wracajmy do tego. Cieszmy się, że jesteśmy razem i poprzestańmy na tym. Będziemy mieć dużo czasu po świętach na podjęcie decyzji co do przyszłości, prawda?

Nie odpowiedziała. Chciałaby być tak pewna jak on, że po Bożym Narodzeniu wszystko stanie się jasne. Matt wciąż zdawał się wierzyć, że ona musi się tylko przyzwyczaić do myśli, że go kocha, ale ona wiedziała, że chodzi o coś więcej. Że musi zdobyć się na odwagę, by zmienić kierunek, jaki obrała w życiu, a to nie będzie łatwe. Spędziła całe godziny na analizowaniu sytuacji i nie doszła do żadnego konstruktywnego wniosku.

Gdy podjechali pod przychodnię, Matt zamknął samochód i podał jej rękę.

- A więc chodźmy. Mamy dwie godziny, żeby Hannah i Becky nie poczuły się rozczarowane prezentami od Świętego Mikołaja.

- To brzmi jak wyzwanie - odrzekła Catherine. - Chyba nie uważasz, że w ciągu dwóch godzin wszystko załatwimy?

- Ja nie tylko tak uważam, ja to wiem! - Odwrócił ją ku sobie i pocałował w czubek nosa. - Do dzieła, moja pani!

Twarz miał zimną, ale wargi gorące. Wtuliła się w niego całą sobą. Może to jednak miłość, pomyślała, i może będzie trwała wiecznie. To, że jej rodzice nie byli ze sobą szczęśliwi, nie musi jeszcze oznaczać, że ona nie będzie szczęśliwa z Mattem. Musi spróbować. Może nie będzie w stanie dać Mattowi tego, czego od niej oczekuje, ale przynajmniej nie będzie sobie robiła wyrzutów, że nie spróbowała przemóc swoich lęków.

Do piątej obeszli wszystkie okoliczne sklepy i wracali obładowani paczkami. Catherine aż jęknęła, gdy na stos pudełek Matt położył jeszcze jedno.

- Chyba już starczy? - Spojrzała na niego pytająco.

- Teraz tak. Nie spodziewałem się, że tak nam to sprawnie pójdzie. To twoja zasługa. Gdyby nie ty, nawet by mi do głowy nie przyszło, żeby kupić Becky tę bluzkę i te dżinsy. Wyglądają tak... dorośle - westchnął. - Wciąż uważam ją za dziecko. Zapominam, że rośnie i niebawem stanie się kobietą.

- Mam nad tobą tę przewagę - zauważyła Catherine - że kiedyś też byłam nastolatką i wiem, jakie to ważne, żeby mieć coś modnego. Kiedy byłam w domu dziecka, godzinami ślęczałam nad pismami dla dziewcząt, wybierając te wszystkie modne rzeczy, które chciałabym nosić, choć nie miałam na to szans.

- Nienawidzę samej myśli o tym, jakie okropne musiałaś mieć dzieciństwo - rzekł ze smutkiem.

Stali na chodniku, czekając, aż przejadą samochody, by przejść na drugą stronę.

- Stój! Wracaj! - krzyknął nagle.

Catherine odwróciła się i zobaczyła dziewczynkę, która wchodziła na jezdnię prosto pod samochód. Matt błyskawicznie rzucił paczki i chwycił ją w ramiona. Usłyszał pisk hamulców i upadł, tracąc równowagę. Catherine była zbyt zszokowana, by zebrać myśli. Matt leżał na jezdni bez ruchu. Dopiero gdy kierowca wysiadł z samochodu i zaczął błagać o pomoc, zdołała zareagować. Rzuciła pakunki na ziemię i uklękła obok Matta.

- Jestem lekarzem - powiedziała do przerażonego kierowcy. - Zobaczę, co się stało.

- Nie mogłem wyhamować - tłumaczył się mężczyzna. - Zobaczyłem, że wybiega na jezdnię i chwyta dziecko, ale nie byłem w stanie się zatrzymać. - Mężczyzna osunął się na ziemię. Nie był ranny, ale najwyraźniej zasłabł. Ktoś z przechodniów zadzwonił po pogotowie.

Dziewczynka głośno płakała, ale nie miała poważniejszych obrażeń. Matt osłonił ją własnym ciałem.

- Myślę, że nie jest ranna - uspokoiła matkę Catherine. - Jest tylko w szoku, trzeba ją jednak dokładnie przebadać w szpitalu. Proszę tylko starać się zachować spokój.

- Nawet nie zauważyłam, kiedy to się stało - mówiła kobieta przez łzy. - Ona jeszcze nigdy czegoś takiego nie zrobiła.

Catherine milczała. Zbyt była zajęta Mattem, by tłumaczyć, że ten jeden jedyny raz mógł się skończyć tragicznie.

- Matt, słyszysz mnie? - pytała, szukając palcami tętna na jego szyi. Rytm był miarowy, ale Matt nie reagował na jej głos.

Wyczuła guz za lewym uchem. Z pewnością padając, uderzył się w chodnik, dlatego stracił przytomność. Nie sposób było określić, na ile poważne jest to obrażenie, dopóki nie znajdzie się w szpitalu. Szybko sprawdziła, czy nie ma złamań, ale kości wyglądały na nienaruszone. Jednak kiedy przesunęła dłonią wzdłuż jego lewego obojczyka, jęknął.

- Matt, słyszysz mnie? - pytała. - Czy to boli?

- Boli jak diabli - wymamrotał. Zaśmiała się, słysząc jego gburowaty ton.

- To twoja wina, że zachciało ci się zgrywać bohatera. A teraz leż spokojnie, aż przyjedzie karetka.

- Nie potrzebuję karetki - burknął. - Nabiłem sobie tylko małego guza.

- Pozwól, że ja to ocenię, dobrze?

- Czy ktoś ci już mówił, że jesteś nieznośna?

- Cała masa ludzi, ale to bez znaczenia. A więc zamknij się i rób, co ci każę.

Ktoś przyniósł koce. Catherine okryła Matta i poszła sprawdzić, co z dziewczynką. Mała przestała płakać i wyglądało na to, że jest cała i zdrowa. Catherine zdawała sobie sprawę, jakie miała szczęście. Gdyby Matt w porę jej nie chwycił, mogła już nie żyć.

- Nic mi nie jest - powtarzał w kółko Matt. - Naprawdę! Po co to całe zamieszanie!

- Dobrze. Miło mi to słyszeć, ale i tak nie pozwolę ci się ruszyć. O, jest karetka - dodała, słysząc dźwięk syreny.

Pokrótce zreferowała pielęgniarzom przebieg wydarzeń i poleciła umieścić Matta na specjalnych noszach unieruchamiających kręgosłup. Gdy wnieśli go do środka, usiadła obok. Kobieta z dziewczynką pojechały drugą karetką. Przez całą drogę do szpitala Matt złorzeczył, ale nie zwracała na to uwagi. Musi zostać zbadany, czy tego chce, czy nie.

Pielęgniarze zabrali go wprost na oddział reanimacji. Catherine podała wszystkie jego dane - nazwisko, wiek, zawód, adres. Podała również nazwisko matki i poinformowała, że aktualnie przebywa ona za granicą. Szpital musi mieć wszystkie informacje na wypadek, gdyby zaszło coś nieprzewidzianego.

W tym momencie uświadomiła sobie, co mogłoby zajść, i nogi się pod nią ugięły. Opadła na krzesło. Było jej słabo, bała się, że za chwilę zemdleje. Nie była w stanie wyobrazić sobie, co by zrobiła, gdyby Matt nagle zginął. Cały jej świat by się zawalił. Musiała go mieć przy sobie, dotykać, czuć i mówić do niego, by jej życie miało sens. Do licha z karierą, którą sobie obmyśliła. To się nie liczy. Liczy się tylko Matt. Tylko on jest ważny. Zdumiała ją ta konstatacja. Stało się bowiem to, co nie miało się stać nigdy - zakochała się. Pytanie tylko, czy zdobędzie się na odwagę, żeby mu to powiedzieć.

Upłynęło dobre pół godziny, nim pojawił się lekarz.

- Jak on się czuje? - spytała.

- Nie najgorzej. Ma złamany obojczyk, ale to niegroźne. Bardziej mnie niepokoi ten guz na głowie i fakt, że stracił przytomność, więc poleciłem zrobić tomografię. W zależności od tego, co wykaże, zdecydujemy, ile czasu pozostanie w szpitalu.

- Mogę się z nim zobaczyć przed tomografią?

- Nie widzę przeszkód - odparł lekarz. - Proszę powiedzieć pielęgniarce, że wyraziłem zgodę. Jest pani podobno lekarzem, a więc nie przerazi pani ta cała aparatura.

- Nie - odrzekła drżącym głosem.

Matt leżał na łóżku podłączony do rurek, kroplówek, aparatów. Lewe ramię miał na temblaku, ale poza tym nie wyglądał źle, choć najwyraźniej był mocno zdegustowany sytuacją, w jakiej się znalazł. Catherine odetchnęła z ulgą, choć z trudem zachowywała obojętność.

- Cześć! Lekarz pozwolił mi cię zobaczyć. Jak się czujesz?

- Jakby przeszło po mnie stado słoni. - Skrzywił się. - A co z tą małą? Nie wiesz?

- Na razie nie, ale chyba nic. Jest trochę przestraszona i podrapana. Nie martw się - uspokoiła go.

- To dobrze. - Oparł głowę o poduszkę i westchnął. - Mają mi robić tomografię.

- Wiem. I zatrzymają cię na noc, na wszelki wypadek.

- To wykluczone! Co będzie z dziewczynkami? Która godzina? - zreflektował się. - O wpół do siódmej miałem je odebrać z przyjęcia rodzinnego.

- Dochodzi szósta - oznajmiła, zerkając na zegarek. - Podaj mi adres, odbiorę je.

- Naprawdę? To by było cudownie, ale czy naprawdę możesz?

- Oczywiście, że mogę.

- Ale co będzie w nocy, skoro mają mnie tu zatrzymać? Nie mogą zostać w domu same. Są za małe.

- Nie będą same, bo ja z nimi zostanę - odparła.

- Naprawdę?

- Tak, i przestań się już martwić! A teraz muszę iść. Bądź spokojny, wszystkim się zajmę.

- Jeśli ty z nimi będziesz, nie muszę się o nic martwić. Dziękuję ci, Catherme. Jestem ci ogromnie wdzięczny.

- Głupstwo, Matt. Zrobię to z przyjemnością.

Pochyliła się i szybko pocałowała go w usta. Popatrzyła mu prosto w oczy i wiedziała już, że to miłość. Ten mężczyzna jest całym światem, a ona zrobi wszystko, by ich związek trwał.

- To będzie dla mnie dobra praktyka - dodała.

- Praktyka? Co masz na myśli? - zdziwił się.

- Muszę się przyzwyczaić do tego, że należę do twojej rodziny, skoro mamy spędzić razem dużo czasu. - Dotknęła lekko jego policzka.

- Catherine!

Roześmiała się na widok jego miny. Nie mogła jednak nic więcej wyjaśnić, bo sanitariusze już czekali, by zawieźć go na tomografię. Pojechała taksówką po dziewczynki. Zdziwiły się na jej widok. Kiedy im powiedziała, co się stało, tak bardzo chciały zobaczyć ojca, że wstąpiły jeszcze do szpitala. Na szczęście tomografia nie wykazała niczego z wyjątkiem lekkiego wstrząśnienia mózgu, więc Matta przewieziono na oddział obserwacyjny, gdzie miał pozostać przez noc.

Po powrocie do domu Catherine zamówiła pizzę. Potem utuliła Hannah do snu i pocałowała ją na dobranoc. Dziewczynka chwyciła ją za szyję.

- Zostaniesz całą noc, Catherine? - spytała.

- Tak. Nie martw się, jak będziesz czegoś potrzebowała, to mnie zawołasz.

- Dobrze. - Hannah przycisnęła buzię do jej policzka. - Kocham cię, Catherine.

- Ja też cię kocham, maleńka - szepnęła Catherine ze łzami w oczach. W jakiś dziwny sposób dzieci Matta znalazły miejsce w jej sercu, a jej życie stało się przez to bogatsze.

Pocałowała też na dobranoc Becky, po czym weszła do pokoju Matta, jakby to była rzecz najnaturalniejsza pod słońcem, i zapaliła małą lampkę. Nie miała nocnej koszuli, ale zastąpiła ją podkoszulką Matta, którą znalazła w szafie. Wsunęła się do dużego podwójnego łoża i wtuliła głowę w poduszkę, wdychając jego zapach. Dobrze jej było w jego łóżku, w jego domu, z jego dziećmi śpiącymi w pokoju naprzeciwko. Być może będzie musiała zmienić swoje plany. Nie miała już wątpliwości, że warto.

Z tą myślą usnęła. Rano, parę minut po siódmej, obudził ją pocałunek w policzek. Otworzyła oczy, spodziewając się ujrzeć którąś z dziewczynek, a tymczasem zobaczyła Matta.

- Co ty tu robisz? Miałeś być w szpitalu!

- Lekarz pozwolił mi wyjść - wymamrotał, przyciskając wargi do jej ramienia. - Prawdę mówiąc, chyba był zadowolony, że nie będzie mnie już widział. Wciąż zrzędziłem. Nie sprzeciwiał się za bardzo, kiedy mu oświadczyłem, że wychodzę, niezależnie od tego, czy się zgodzi, czy nie.

- Naprawdę tak powiedziałeś? - Pokręciła głową.

- Jesteś szalony. Przecież sam wiesz najlepiej, jak ważne jest monitorowanie pacjenta, który stracił przytomność.

- Naprawdę? - Powędrował ustami wzdłuż jej szyi.

- Może masz rację, ale chciałem być tu z tobą.

- Ja też tego chciałam - wyznała. - Ale to naprawdę głupota wychodzić ze szpitala ze wstrząśnieniem mózgu.

- Wiem, ale nie mogłem zmrużyć oka, wiedząc, że leżysz w moim łóżku. - Pocałował ją. - Jeśli chcesz, żebym przestał, powiedz.

- No, istotnie się zagalopowałeś, doktorze Fielding.

- Przepraszam, ale to twoja wina.

- O, czyżby?

- Owszem. Wyglądasz tak podniecająco w tej koszulce, że nie mogę się powstrzymać.

- Jest na to prosty sposób. Mogę ją zdjąć. - Usiadła i ściągnęła koszulkę. - Tak lepiej? - spytała.

- O tak, dużo lepiej!

Opadła na poduszki i przyciągnęła go do siebie, uważając, by nie urazić złamanego obojczyka. Całowali się i całowali, a te pocałunki mówiły więcej o ich uczuciach, niż mogłyby powiedzieć słowa.

- Kocham cię, Catherine - rzekł w końcu Matt.

- Wydaje mi się, że wiem, co czujesz, ale chciałbym to usłyszeć.

- Ja też cię kocham, Matt - wyszeptała. - Kocham cię! Myślałam, że nigdy żadnemu mężczyźnie tego nie powiem, ale teraz to mówię. Kocham cię z całego serca, całą sobą.

- Właśnie to chciałem usłyszeć, kochanie. O reszcie porozmawiamy później.

I zaczęli się kochać - dziko, namiętnie, niepohamowanie. Catherine nie miała już wątpliwości, co powinna robić. Czuła się tak, jakby ktoś zdjął jej z ramion ogromny ciężar. Wreszcie była wolna, mogła być sobą, znaleźć szczęście u boku mężczyzny, który nigdy jej nie zrani, lecz będzie się nią opiekował. Poczuła się najszczęśliwszą kobietą na świecie.

Wigilia

- Skończone. Ostatni prezent zapakowany.

Catherine siedziała w kucki i patrzyła z zadowoleniem na paczki poukładane w salonie. Dochodziła północ. Pakowała prezenty od ponad trzech godzin.

- Nie poradziłbym sobie sam. - Matt usiadł obok niej na podłodze i przyciągnął ją do siebie.

Zadrżała i przywarła ustami do jego warg. Przeżywała najcudowniejsze dni w swoim życiu. Czasami zastanawiała się, czy aby nie śni. Spędzali ze sobą każdą chwilę po pracy. Nawet nie zdawała sobie sprawy, kiedy wpasowała się w jego życie. Teraz nie potrafiłaby sobie wyobrazić życia w samotności.

- Tak bardzo cię kocham - powiedział, gdy mu to wyznała. - Nie wiem, jak mogłem tyle lat żyć bez ciebie.

- Ja też - uśmiechnęła się. - Czasami budzę się rano i zastanawiam, co ja robiłam, zanim się w tobie zakochałam. Moje życie było zupełnie puste i pozbawione sensu.

- Jak to co? Wyrastałaś na piękną kobietę, którą kocham. A teraz chciałbym ci dać prezent. Jutro będzie tyle zamieszania, że wolę to zrobić dzisiaj.

Wyjął z biurka bezkształtną paczuszkę.

- Domyślam się, że sam to pakowałeś?

- Na dodatek jedną ręką. Spróbuj, a zrozumiesz, dlaczego nie jest to najpiękniej opakowany prezent.

- Jest śliczny, tym bardziej że zrobiłeś to własnoręcznie - zapewniła go. Szybko ściągnęła papier i aż zaniemówiła na widok jego zawartości. - To ta szkatułka, którą kupiliśmy na bazarze - wykrztusiła w końcu.

- Jaka piękna. Odnowiona. Ma już wszystkie muszle. Dziękuję, bardzo ci dziękuję.

- Cieszę się, że ci się podoba, ale właściwy prezent jest w środku.

- W środku?

Otworzyła szkatułkę i zobaczyła fotografię Matta i dziewczynek, która zawsze stała na biurku w jego gabinecie. Wyjęła ją ostrożnie. Matt usiadł obok i wziął ją za rękę.

- To mój prawdziwy prezent dla ciebie, Catherine - oznajmił, patrząc jej w oczy. - Ofiarowuję ci siebie i dziewczynki, i mogę tylko mieć nadzieję, że zaakceptujesz ten podarunek.

- Siebie i dziewczynki - powtórzyła i jej oczy napełniły się łzami.

- Chcę, żebyś za mnie wyszła, Catherine. Wiem, że wtedy twoje życie nie potoczy się, tak jak planowałaś, ale przysięgam, że uczynię wszystko, abyś była szczęśliwa.

Wyczuwała jego napięcie i nagle uzmysłowiła sobie, że Matt nie jest pewien jej odpowiedzi.

- Oczywiście, że za ciebie wyjdę! - powiedziała. - Jeśli jesteś pewien, że tego chcecie, ty i dziewczynki.

- O tak, z całego serca! - Przyciągnął ją do siebie, ale jęknął, gdyż obojczyk zaprotestował. - Akurat teraz muszę być takim kaleką!

- Bądź cierpliwy. Do wesela się zagoi - pocieszyła go wesoło.

- Nie chcę być cierpliwy - irytował się. - Ale, ale, jeszcze gotowa jesteś się rozmyślić, jak będę tak zrzędził.

- Nie, nie rozmyślę się. Wyjdę za ciebie, choćby się waliło i paliło.

- To dobrze. - Odetchnął z ulgą. - Ale wiem, jak bardzo ci zależało na prywatnej praktyce. Jeśli dalej masz zamiar ją założyć, to zrobię wszystko, żeby ci pomóc.

- Dziękuję, ale nie jest to już takie ważne. Kto wie, czy pewien lekarz rodzinny nie zaproponuje mi pracy po wygaśnięciu mojego obecnego kontraktu.

- Myślisz o tym? - Twarz Matta rozjaśniła się uśmiechem. - To byłoby cudownie!

- Ale nie wiem, czy Glenda byłaby zachwycona tym pomysłem.

- Na pewno. Ucieszy się. Potrzebny nam trzeci lekarz i byłoby najlepiej, gdybyś ty nim była. Sam nie mogę w to uwierzyć. Będziemy razem i w domu, i w pracy.

- Uważaj, bo ci się znudzę - ostrzegła go.

- Mowy nie ma. Nigdy! Choćby i przez milion lat.

Pocałował ją tak zachłannie, jakby tym pocałunkiem chciał przypieczętować swoje słowa. Odwzajemniła go. Jej serce przepełniało bezgraniczne szczęście.

Znalazła prawdziwą miłość, która będzie trwać wiecznie. Była tego pewna. Stworzy z Mattem cudowną rodzinę i ułoży sobie wspaniałe życie.

Uśmiech przemknął jej przez twarz; gdy pomyślała, że następne Boże Narodzenie powitają już w większym gronie.

- Z czego się śmiejesz? - spytał.

- Później ci powiem...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron