Coś jest między nami


Coś jest między nami

Rozdział I - Nowy nauczyciel.

***

Czy jestem irytującym, cynicznym, bezdusznym dupkiem? No powiedzcie mi, czy ja taki jestem? Nie, na pewno nie. Co z tego, że musiałem kolejnej chorej psychicznie nastolatce wbić do głowy różnicę wieku między nami i to, że nawet gdyby stąpała po tej ziemi dwadzieścia lat nie miałaby u mnie szans? Czy zasłużyłem na czerwony ślad godzinami widniejący na moim policzku? Nie. Ja tylko zwyczajnie chciałem mieć święty spokój. Praca w szkole pełnej napalonych, chichoczących uczennic na pewno tego nie ułatwia, ale choć jeden jedyny dzień w roku mógłbym dostać od losu zwyczajny, spokojny, cichy poranek. Zasłużyłem na to. Od kiedy tylko skończyłem studia ( w wieku dwudziestu czterech lat) pracowałem jako nauczyciel biologii w ogólnokształcącym liceum na obrzeżach Osaki. Za te pięć lat cierpień powinienem dostać jakieś wyróżnienie. Nagrodę Nobla co najmniej! Nie wiem, jakim cudem wytrzymałem z tymi okropnymi bachorami tyle czasu. Powinienem za to cierpienie winić moją twarz. Na moje nieszczęście jestem uważany za diabolicznie przystojnego. Dziewczyny kochają moje, wiecznie zapuszczone, brązowe włosy, piwne oczy i zimny (co mam zrobić, skoro one mnie irytują?!) głos. Tysiąc razy dawałem im do zrozumienia, że powinny znaleźć sobie kogoś w swoim wieku, ale one nic. Jak się ostatnio dowiedziałem, mam nawet własny fanklub. Przerażające.
- Czołem! - Z rozmyślań wyrwał mnie głos wiecznie radosnej Fukamo Tomi - nauczycielki chemii. Poznałem ją w pierwszy dzień mojej pracy tutaj. Od początku się mną „zajęła”. Pokazała szkołę, przedstawiła wszystkich, których dało się przedstawić, opowiedziała o swoich trzech nieudanych małżeństwach i w końcu wyciągnęła do centrum handlowego na kawę. Nie do końca zgodnie z moją wolą stała się dla mnie najbliższą osobą w szkole. Potrafi nawet wpaść do mnie rano, kiedy zaśpię i zrobić śniadanie. W gruncie rzeczy jest cudowną osobą, ale bywa bardzo irytująca. Spojrzałem na nią zaspany. Uśmiechnęła się szeroko i poklepała mnie po głowie. Jak na czterdziestoletnią kobietę ma zbyt wiele energii. Przynajmniej według mnie.
- Mogłabyś się tak nie drzeć, Fukamo-sensei? - mruknąłem.
- To ty nie wiesz? - spytała, opierając się o MOJE biurko. Jej duże zielone oczy znalazły się zdecydowanie zbyt blisko moich. Miałem wrażenie, że zaraz dostanę zeza. Odsunąłem się na bezpieczną odległość i zlustrowałem ją uważnym spojrzeniem. Przefarbowane na wściekłą czerwień włosy upięła w luźny kok, jak zawsze. Jednak zauważyłem błyszczyk na jej ustach, a złote kolczyki były zdecydowanie niecodziennym widokiem. Biała bluzka z dekoltem i obcisłe czarne spodnie też nie pasowały do tego, co zwykle miała na sobie. O złotych szpilkach nic więcej nie powiem. Ważne jest to, że były.
- O czym nie wiem? Jakieś święto dzisiaj? - spytałem z wahaniem.
- Shun-kun, jak możesz być tak niepoinformowany! To wielkie wydarzenie! - niemal wykrzyczała, a kilka osób spojrzało na nią z szerokim uśmiechem. Wszyscy nauczyciele byli do niej przyzwyczajeni. I każdy bardzo ją lubił. Najwięcej względów miała u dyrektora. Nie wiem, jak to zrobiła, ale ten czterdziestopięciolatek szalał za nią od, co najmniej, kilku wieków. Podrapałem się po głowie i ziewnąłem ostentacyjnie. Była dopiero dziewiąta, więc miałem jeszcze dwadzieścia pięć minut do rozpoczęcia zajęć. Może i pokój nauczycielski nie jest najlepszym miejscem do spania, ale zdążyłem przywyknąć. Kremowe ściany i miękka jasna wykładzina zawsze sprawiały, że robiłem się senny. W pokoju jest wiele brązowych biurek i foteli, szafek i lamp. Mamy nawet lodówkę i mały barek, o którym zawsze wiedzieli tylko nieliczni.
- Shun-kun! - prychnęła rudowłosa. Spojrzałem na nią spode łba.
- Co?
- Mógłbyś się trochę zainteresować tym, co mówię.
- Ależ ja jestem bardzo zainteresowany. Tylko… Może mi ktoś wreszcie powiedzieć, o co chodzi?!
- Nowy nauczyciel!
- Eee…? - Kompletnie nie rozumiałem jej podniecenia. Patrzyła na mnie lśniącymi oczami i uśmiechała się od ucha do ucha, a ja nie widziałem powodu. Nowy nauczyciel? Słyszałem coś o tym. Dopiero zaczął się pierwszy semestr tego roku, więc nie miałem jeszcze okazji go zobaczyć. Właściwie, miałem to gdzieś.
- Nie wiesz, że on jest strasznie przystojny?
- Nie wiem. I nie chcę wiedzieć - mruknąłem, wyjmując z szuflady gumę. Podałem jeden listek Fukamo i znów ziewnąłem.
- Ale ty jesteś… Gdyby nie twój charakter, na pewno już byś kogoś miał.
- Nie chcę.
- Jasne. Teraz tak mówisz, ale jak będziesz w moim wieku, to…
- Będę biegał za młodymi nauczycielami, niczym siedemnastolatka? - przerwałem jej. Spojrzała na mnie z miną wielce urażonej księżniczki i splotła ręce na piersi.
- Jesteś bezduszny, Shun-kun - stwierdziła i odeszła w stronę swojego biurka. Westchnąłem głęboko i spojrzałem na zegarek. Miałem jeszcze dwadzieścia minut, ale zdecydowałem, że pójdę do klasy wcześniej. Przynajmniej nie będę musiał znosić obrażonego spojrzenia Fukamo. Wychodząc, spojrzałem jeszcze na plan lekcji. Skrzywiłem się, widząc pierwszą klasę. Znów będę musiał się przedstawiać, odpowiadać na głupie pytania i znosić zaciekawione spojrzenia. Dramat. Poprawiłem czarne spodnie od garnituru i względnie czystą marynarkę. Powoli skierowałem się w stronę odpowiedniej sali. Minąłem kilkoro uczniów, którzy nawet nie raczyli się ze mną przywitać i dotarłem na miejsce. Odłożyłem swoją teczkę na biurko i napisałem na tablicy moje nazwisko i imię. Oparłem się o ścianę i czekałem na bandę cholernych nastolatków. Nawet nie zdążyłem się zniecierpliwić. Już po kilku minutach do klasy wparowała banda dzieciaków. Nastolatki patrzyły na mnie z uwielbieniem, a męska część nowoprzybyłych nawet nie raczyła na mnie zerknąć. Poczekałem aż wszyscy usiądą i chrząknąłem znacząco.
- Witam nową klasę - zacząłem powoli. Zawsze uważałem, że jeżeli do nastolatków mówi się za szybko, odbierają to jak bzyczenie muchy. Co równa się z tym, że mają znaczenie słów głęboko w poważaniu. - Nazywam się Yasuda Shun. Będę was uczył biologii i mam nadzieję, że wyniesiecie z tych lekcji jak najwięcej. Klasówki robię dość często, więc radzę mnie słuchać. Nie toleruję spóźnialskich i rozkapryszonych, którzy nie wiedzą, gdzie ich miejsce. Jakieś pytania?
Brązowooka dziewczyna uniosła do góry rękę. Skinąłem na nią głową.
- Sensei, ma pan żonę? - spytała, uśmiechając się przymilnie. Kilka innych nastolatek zachichotało. Nie miały innych pytań do zadania? Cholerne bachory. Westchnąłem głośno i poprawiłem niesforne włosy, co wywołało głośny pisk.
- Nie i nie powinno was to interesować. Koniec z pytaniami. Sprawdzę listę i przejdziemy do lekcji.
Zacząłem się rozglądać po klasie i wreszcie dotarło do mnie, że nigdzie nie było dziennika.
- Psiakrew - mruknąłem pod nosem. - Wie ktoś, gdzie jest wasz…
- Hejka! - Wesoły, zdecydowanie za głośny, chłopak wpadł do sali. Miał blond włosy do ramion, które moim zdaniem powinien doprowadzić do porządku i szare oczy. Na delikatnej twarzy gościł szeroki uśmiech. Coś mi nie pasowało, ponieważ miał na sobie ciemnozielony dres. A gdzie mundurek? Spojrzałem na uczniów. Dziewczyny piszczały i chichotały, a chłopcy mruczeli jakieś przekleństwa. Po chwili namysłu zrozumiałem, że to właśnie był nowy nauczyciel. Ile on mógł mieć lat? Dwadzieścia pięć? Ta szkoła powoli zaczęła zamieniać się w przedszkole. Albo dom wariatów. Kto, co woli.
- Przyniosłem dziennik - oświadczył radośnie, podchodząc do mnie. Kiwnąłem spokojnie głową, czekając aż wyjdzie, ale on nie ruszył się z miejsca.
- Coś jeszcze? - mruknąłem, spoglądając na niego. Nadal szczerzył się w ten beznadziejny sposób.
- Skoro już tu jestem, może się poznamy?
- Mam lekcje - burknąłem. Niby po co miałem się z nim poznawać?
- Daj spokój, to chwila! Jestem Tamuro Mito. - Wyciągnął do mnie rękę, na którą spojrzałem z obrzydzeniem. Była duża. Tak samo jak i cały on. Mimo delikatnych rysów twarzy, był bardzo wysoki i dość umięśniony. Cóż. Nauczyciel wychowania fizycznego, prawda? To wytłumaczenie nie polepszyło jednak mojego humoru. Nie lubię, kiedy ktoś patrzy na mnie z góry. A on przewyższał mnie o głowę. Co najmniej.
- Yasuda Shun - wymamrotałem, niechętnie podając mu dłoń. Uścisnął ją bardzo pewnie. Odwróciłem się do klasy z zamiarem przeczytania pierwszego nazwiska, jednak znieruchomiałem. On nadal tam stał. Czego jeszcze mógł chcieć?
- Co? - warknąłem, niezbyt mile.
- Co robisz po zajęciach, Shun-kun? - spytał bezczelnie, uśmiechając się szeroko. Usłyszałem kilka westchnień. Nastolatki.
- A co cię to interesuje?
- Moglibyśmy gdzieś wyskoczyć!
- Po co?
- Poznamy się lepiej. - Jego oczy dziwnie lśniły.
- Nie mam czasu ani ochoty cię poznawać, Tamuro. - Irytował mnie. Bardzo.
- Widzę, że jesteś ostry! Będę musiał się bardziej postarać. Na razie! - Błąd. On był najgorszą istotą, jaką w życiu spotkałem. Niech mi ktoś powie, gdzie się rodzą tacy idioci? No gdzie? Po raz kolejny zabierałem się do przeczytania listy, kiedy zobaczyłem dłoń uniesioną w górze. Należała do niewysokiej dziewczyny, z włosami przefarbowanymi na różowo. Miała oczy barwy nieba i niewinny uśmiech. Westchnąłem, po raz setny tego ranka i pokazałem gestem, że może mówić.
- Powinien się pan z nim spotkać, sensei - powiedziała nastolatka całkowicie poważnie. Powstrzymałem wybuch gniewu i wziąłem jeden głęboki wdech.
- Niby dlaczego? - spytałem, starając się panować nad sobą.
- Pasowalibyście do siebie - stwierdziła.
- Nie ma mowy!!! - No i moje opanowanie szlag trafił. Zrozumiałem, że ten rok będzie bardzo, bardzo trudny.

O jedenastej trzydzieści skończyłem wszystkie swoje lekcje. Dotarłem do pokoju nauczycielskiego i z głośnym jękiem opadłem na mój ukochany miękki fotel. Oparłem głowę na biurku i zamknąłem oczy. Miałem zamiar przespać całą przerwę na lunch. Potem czekało mnie trochę papierkowej roboty i sprawdzenie kartkówek drugich klas. Napawałem się ciszą i spokojem, ale jak zwykle, nie pozwolono mi się rozkoszować tym zbyt długo.
- Jak tam pierwsze klasy? - spytała Fukamo, podchodząc do mnie.
- Nijak. Banda rozkapryszonych bachorów - wyraziłem swoje zdanie.
- No tak. Co innego mogłabym usłyszeć z twoich ust. Widziałeś może Mito-kuna?
- Tak. Na moje cholerne nieszczęście, tak.
- Och! I co? Super jest, prawda?
- Nie.
- Miał przyjść po mnie - mruknęła, a ja gwałtownie podniosłem głowę. Zacząłem rozglądać się nerwowo. Nie miałem ochoty widzieć tego głupka w przerwie na lunch. Im go mniej, tym lepiej. Przy okazji zacząłem się zastanawiać, kiedy on zdążył poznać tą wariatkę? Już się umówili?
- Może pójdziesz go poszukać, co? - zaproponowałem. Miałem nadzieję, że podchwyci mój pomysł i znajdzie go, zanim on sam znajdzie pokój nauczycielski, co równało się z odnalezieniem również mojej skromnej osoby. Fukamo uśmiechnęła się drapieżnie i dosunęła swoje krzesło do mojego biurka. Usiadła i wyszczerzyła się jeszcze bardziej.
- Naprawdę nie chcesz go widzieć, co?
- Wow! Zgadłaś! Jak to się stało?! Czy to aż tak widać?!
- Przestań robić z siebie durnia. Dlaczego nie chcesz się z nim zaprzyjaźnić?
- Czy ja wyglądam na człowieka, któremu brakuje przyjaciół? - spytałem i skrzywiłem się. Dobra. Wyglądałem na takiego. - Może inaczej. Czy wyglądam na kogoś, kto chce mieć więcej przyjaciół? Nie. A ten dupek mnie irytuje.
- Zachowujesz się jak dziecko, Shun-kun - stwierdziła rudowłosa i wstała. - Pójdę do niego.
- Bardzo dobrze. I trzymaj go z dala ode mnie.
- Skoro tego chcesz…
- Chcę. - Opadłem z powrotem na moje cudowne, wierne biurko i zamknąłem powieki. Wreszcie mogłem spokojnie zasnąć i choć trochę odpocząć od tej całej bandy wariatów. Do końca przerwy na lunch nikt mi nie przeszkodził. Wdzięczny za to losowi, zabrałem się za sprawdzanie kartkówek. Nie mogłem uwierzyć, jakie głupoty wypisują te dzieciaki. Patrzyłem z niedowierzeniem na pospiesznie wypisane pierdoły i wędrowałem czerwonym długopisem po kartkach. Powinienem sobie kupić nowy. Tak na wszelki wypadek. Muszę jeszcze wspomnieć, że wcale nie mam obowiązku siedzenia w szkole do piętnastej trzydzieści, co zwykle robię. Moją pracę kończę właśnie z dzwonkiem rozpoczynającym długą przerwę. Wszystkie klasy mają przedmioty ścisłe rano, więc później nie jestem już potrzebny. Od zawsze jednak zostawałem do końca zajęć, tak jak większość nauczycieli. Nie wiem, dlaczego. Może ta szkoła jednak wyprała wnętrze mojej głowy, tak jak zrobiła to z Fukamo. Cóż. Ryzyko zawodowe.

Rozdział II - Nowy sąsiad.

Wyszedłem z Pokoju Nauczycielskiego z głośnym ziewnięciem. Przywitałem skinieniem głowy nauczyciela japońskiego i powoli ruszyłem korytarzem. Kolor ścian pierwotnie miał być delikatnym różem, zmienił się jednak w coś… Brudnego. Śliska biała podłoga jakimś cudem nadal utrzymała swój pierwotny wygląd, co było nie lada wyczynem. Zawsze irytował mnie dźwięk, jaki wydawały buty, zderzając się z nią. Jednak z czasem zrozumiałem, że to chyba było celowe. Ostrzegało mnie przed biegnącymi na oślep uczniami, którzy mogliby na mnie wpaść, gdyby nie ten ogłuszający dźwięk. Odsunąłem się właśnie na bok i ujrzałem przebiegającego obok mnie drugoklasistę. Zdradził go zielony odcień krawata. Nawet nie zdążyłem przyjrzeć się jego twarzy. Dobrze dla niego, bo dostałoby mu się następnego dnia. Znowu ziewnąłem i przeciągnąłem się. Na korytarzu było pusto, lekcje nadal trwały. Nie mam pojęcia, co ten szalony dzieciak robił na korytarzu.
- Yasuda-sensei? - Obok mnie pojawił się średniej postury chłopak z ciemnymi oczyma. Jego czarne włosy były schludnie ścięte, a białą koszulę wsadził w spodnie. Marynarka musiała być niedawno prasowana. Czerwony krawat również.
- Oda - mruknąłem. - Co tu robisz? - Adachi Oda to jedyny uczeń, który nigdy mnie nie zdenerwował i nie zalazł za skórę. Zawsze przygotowany, grzeczny i miły. Mieszka blisko mnie i w poprzednich latach czasami razem wracaliśmy do domu. Uśmiechnąłem się do niego lekko.
- Skończyliśmy już - powiedział spokojnie. - Ten nowy nauczyciel uznał, że nie będzie nas dzisiaj męczył i dał sobie spokój z lekcją. Trochę nieodpowiedzialne moim zdaniem.
- Zgadzam się - burknąłem, krzywiąc się na myśl o tym blond debilu. - Dlaczego więc tu jesteś?
- Pomyślałem, że skorzystam z okazji i popytam o miejsce na kółko biologiczne.
- I co? - Zainteresowałem się tym. Ciekawy pomysł.
- Udało mi się - oświadczył chłopak, poprawiając okulary. - Na razie jestem tylko ja i Hitomo, ale myślę, że niedługo zwerbujemy kilku chętnych. Wpadnie pan kiedyś do nas, sensei?
- Jasne, czemu nie? Hitomo to twoja siostra, tak? - Zagryzłem wargę, usiłując przypomnieć sobie, która to. Była w jednej z pierwszych klas, to pewne. Przypomniało mi się, że czytałem to nazwisko tego ranka, czyli musiała być wychowanką cholernego blondyna. Czemu wszystko zaczęło kręcić się wokół niego? Irytujące. Nawet bardzo. Wyszliśmy ze szkoły. Było ciepło i dość przyjemnie. Czekała nas półgodzinna przechadzka w spokoju i z dala od okropnych nauczycieli wychowania fizycznego. Uśmiechnąłem się na tą myśl.
- Tak. Jakie sprawiła wrażenie? - Oda przyjrzał mi się z pytaniem w oczach.
- Jest bardzo grzeczna. Cicha i wygląda na nieśmiałą. Myślę, że będzie się nam dobrze pracowało. Nie wywieszała jęzora na mój widok, jak cała reszta.
Chłopak zaśmiał się ciepło i poprawił swoją teczkę. Pomyślałem, że wszyscy uczniowie powinni tacy być.
- Nadal jest pan na topie, co sensei?
- Można tak powiedzieć - mruknąłem, krzywiąc się. Resztę drogi rozmawialiśmy głównie o biologii. Powiedziałem mu kilka ciekawostek i myślę, że był zadowolony. Pożegnaliśmy się, jak zawsze, spokojnie i uprzejmie. Musiałem w myślach przyznać, że ten chłopak jest naprawdę ok.

Mieszkam w niewielkim domku jednorodzinnym, z którego jestem bardzo dumny. Zwłaszcza dlatego, że jest tylko mój. W jego cichych i spokojnych ścianach mogę spać ile chcę i robić, co chcę. Nikt nie zakłóca mojego cudownego życia. Przynajmniej do niedawna tak było. Odłożyłem teczkę na podłodze w przedpokoju i ziewnąłem. Rozejrzałem się po domu. W kuchni na drewnianym stole stał kubek po porannej kawie, a w zlewie piętrzył się stos nieumytych talerzy. Jęknąłem. Moje pierwotnie kremowe tatami* pokrywała warstewka kurzu. Na szczęście białe ściany były idealnie czyste. Drewniane meble w kuchni również wyglądały nieźle. Wszedłem do salonu i opadłem na czerwoną sofę. Tam również podłogę pokrywały tatami. Mam też niewielki telewizor, półkę z książkami, płyty DVD i kotatsu**. Sypialnię tworzą chyba cztery metry kwadratowe, futon*** i biurko. Kocham mój dom. Jednak pustej lodówki już nie lubię. A właśnie zrozumiałem, że zapomniałem zrobić zakupy. Podniosłem się z głośnym westchnieniem i zacząłem szukać portfela. Kiedy wreszcie go znalazłem, skierowałem się do drzwi. Otworzyłem je i właśnie wtedy w moim „uporządkowanym” życiu zjawił się Anioł Zagłady i powiedział, że akurat teraz nadszedł czas na Apokalipsę. Zarezerwowaną tylko dla mnie, oczywiście.
- Co. Ty. Tu. Robisz?! - wysyczałem, czując parę lecącą z moich uszu. Nie zdziwiłbym się, gdyby naprawdę tak było. Przełknąłem ślinę i powstrzymałem się przed głośnym krzykiem. Dlaczego? Bo przede mną stał diabeł we własnej osobie. Diabeł o blond włosach do ramion i przystojnej twarzy umieszczonej niemoralnie wysoko względem mojej własnej.
- Też się cieszę, że cię widzę Shun-kun! - ogłosił z szerokim uśmiechem, nie zważając na moje, rzucające pioruny, oczy.
- Nie mów do mnie „Shun-kun”.
- Oj, co ty taki zły? Wpuścisz mnie? - Sięgnął tym swoim wielkim łbem w stronę wnętrza mojego domu i zaczął się rozglądać. Bezczelny.
- Ale masz bałagan - mruknął, cmokając pod nosem. To chyba miał być żart. Udałem jednak, że nie mam poczucia humoru i jakoś się nie zaśmiałem. Popchnąłem go na trawnik i sam wyszedłem, trzaskając drzwiami. Dziwne, że dom się nie rozleciał.
- Szedłem właśnie na zakupy - burknąłem, powstrzymując się przed uduszeniem go. Nie wiedziałem nawet, dlaczego tak bardzo mnie irytuje.
- O, to świetnie się składa! Pójdziemy razem - zadecydował chłopak (inaczej go nie nazwę) i objął mnie ramieniem. Zadrżałem, mając wrażenie, że skóra niemal mi płonie. Usiłowałem się wyswobodzić, ale on chyba nawet nie dostrzegł moich starań.
- Razem?! - krzyknąłem więc, pakując całą moją złość, frustrację i zdziwienie w to jedno słowo. On jednak kiwnął głową z wielkim, okropnie wielkim, entuzjazmem.
- Tak! Właśnie się wprowadziłem i jeszcze nic nie mam w lodówce. Myślę, że jako mój sąsiad znasz dobre i tanie sklepy, prawda? Poradzisz mi!
- T… Twój… Twój co?! - Nie mogłem uwierzyć w to, co powiedział. Czyżby najpierw sprawdził mój adres, a potem, żeby doprowadzić mnie do szału, zamieszkał obok?! Skąd w ogóle wiedział, gdzie mieszkam?
- Sąsiad. Tomi-chan powiedziała mi, w jakiej okolicy mieszkasz, a potem okazało się, że jesteśmy sąsiadami. Niesamowite, prawda Shun-kun?
- Tak… Niesamowite - mruknąłem, poddając się. Chyba nic nie da się poradzić na źle trafionego sąsiada, prawda? Poza tym, dlaczego on tak bezczelnie mówił o Fukamo? Stwierdziłem, że chyba nie powinienem się nad tym zastanawiać. Ona już go uwielbiała. Pozwoliłaby mu pewnie na wszystko. Westchnąłem bardzo, bardzo głęboko i wbiłem wzrok w chodnik. Uznałem, że to najlepszy pomysł. Nie mogłem patrzeć na blondyna, nie czując narastającej frustracji.
- To gdzie idziemy, Shun-kun? - spytał wesoło Tamuro, rozglądając się po okolicy.
- Jak na razie, to ty mnie gdzieś wleczesz - zauważyłem bystrze, nawet na niego nie spoglądając. Zatrzymał się gwałtownie i prawie bym upadł, ale przytrzymał mnie. Jestem ciekawy, czy w ogóle zdał sobie z tego sprawę. Chyba nie.
- No to prowadź, Shun-kun!
- Dobrze. Ale mam dwa warunki i pytanie - mruknąłem. Miałem nadzieję, że chociaż na to się zgodzi. Zmusiłem się do spojrzenia w górę i napotkałem lśniące szare oczy. Aż się we mnie zagotowało.
- Wal!
- Po pierwsze, puścisz mnie - warknąłem. Spojrzał na swoją rękę, spoczywającą na moich ramionach i zabrał ją. Zauważyłem, że dość niechętnie. Nieco mnie to zaniepokoiło, ale uznałem, że będę się tym martwił kiedy indziej.
- Po drugie, nie będziesz się tak darł. Mam już dość hałasu.
- Ja się wcale nie drę - mruknął, trochę jak obrażony dzieciak. Uśmiechnąłem się mimo woli. Miał minę godną sponiewieranego szczeniaka. Dużego sponiewieranego szczeniaka, gwoli ścisłości.
- Oczywiście - prychnąłem jednak, bez cienia sympatii.
- A pytanie?
- Właśnie do tego dochodziłem. Czemu cały czas mówisz „Shun-kun”?
Przez chwilę patrzył na mnie tymi swoimi lśniącymi ślepiami i już myślałem, że nie odpowie, ale wtedy się odezwał.
- Podoba mi się brzmienie tych słów - oświadczył wreszcie, nadymając policzki, niczym pięcioletnia dziewczynka. Niewdzięczny uśmiech znowu wkradł się na moja twarz i nie chciał zleźć. Co ten koleś miał w sobie, że kompletnie nie mogłem nad sobą zapanować? Albo się piekliłem, albo miałem ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Nie mogę tak mówić, Shun-kun? - spytał, przyglądając mi się. Na powrót zamienił się w szczeniaka. Zmiąłem w ustach kilka solidnych przekleństw i kiwnąłem głową.
- Ale nie przesadzaj, do cholery - mruknąłem. On jednak przestał zwracać uwagę na moje słowa. Uśmiechnął się szerzej niż przewiduje ustawa o normach bezpieczeństwa i pociągnął mnie w stronę jemu tylko znaną.
- Nie tam - powiedziałem cicho poczym wskazałem kompletnie odwrotny kierunek. Wzruszył ramionami i znów mną szarpnął. Poczułem się jak biedna szmaciana lalka w rękach napalonej dziewczynki z ADHD. Przez chwilę współczułem zabawkom. Potem jednak nie miałem na to czasu. Myślałem tylko o tym, żeby nie paść jak długi na asfalt, kiedy ten świr ciągnął mnie za sobą. Do sklepu doszliśmy po jakiś pięciu minutach. On z wielkim uśmiechem na twarzy, a ja z równie ogromną ulgą, że to koniec wędrówki. Chłopak rozejrzał się po okolicy, poczym dobiegł do wózka. Wyciągnął z kieszeni portfel, który był chyba rozdarty, bo połowa jego zawartości znalazła się na ziemi. Tamuro nawet nie przeklął, uśmiech nie schodził mu z twarzy. Przykucnął spokojnie i zaczął zbierać swoje pieniądze. A ja stałem i gapiłem się na niego, jak skończony idiota, zamiast zająć się sobą. Kiedy to do mnie dotarło, było za późno. Blondyn już pozbierał drobniaki i uwolnił wózek z objęć łańcucha. Podszedł do mnie i poklepał mnie po plecach. Zakrztusiłem się, posyłając mu spojrzenie pełne irytacji. Przynajmniej miałem nadzieję, że takie było.
- Weźmiemy jeden wózek, no nie? - mruknął, wchodząc do sklepu. Westchnąłem cierpiętniczo i poszedłem za nim. Znaleźliśmy się w niewielkim hipermarkecie. Zaczęliśmy od działu ze słodyczami. Ze zgrozą zauważyłem, że oczy blondyna wędrują po półkach z niemałym pożądaniem. Dziwne, bo jednak pozwolił sobie tylko na jedną paczkę karmelowych cukierków. Zacząłem się zastanawiać, ile może mieć aktualnie pieniędzy. Podrapałem się po brodzie, a potem znowu ledwo nie wyplułem własnych płuc.
- Przestań mnie klepać! - wrzasnąłem w stronę blondyna. Uśmiechnął się przepraszająco i wskazał palcem na słodycze.
- Nie lubisz słodkości, Shun-kun? - spytał, przyglądając mi się.
- Nie przepadam, a co?
- Niemożliwe! Gdybym mógł, wykupiłbym cały sklep! - oświadczył z radością. Wzruszyłem ramionami.
- A to niby czemu?
- Wiesz, Shun-kun, dlaczego dzieci się śmieją?
- Eee…? Bo to dzieci?
- Nie! Bo jedzą słodycze. Dużo słodyczy!
- Co to ma niby być? Twoja własna teoria szczęścia? - zakpiłem, opierając ręce na biodrach.
- Możesz to tak nazwać - powiedział poważnie. - Cukierki, lizaki, żelki… To wszystko sprawia, że człowiek uśmiecha się chociaż na chwilkę. To takie małe przyjemności, wiesz? Dlatego ludzie dają sobie bombonierki w prezencie. Dlatego zapach ciasta kojarzy się z domem. Słodycze to coś bardzo dobrego.
- Bzdury - burknąłem, ale chwyciłem paczkę czekoladek i wrzuciłem ją bez słowa do wózka. Blondyn uśmiechnął się lekko, nie komentując. Poszliśmy dalej. Chłopak nie kupił zbyt wiele. Widocznie oszczędzał. Ja wziąłem to, co zwykle. Trochę warzyw, jakieś mięso, ramen w proszku i składniki na zupę miso. Przez cały ten czas musiałem wysłuchiwać głupawych żartów Tamuro i przetrzymywać kolejne uszczypnięcia, uderzenia czy klepnięcia. Myślałem, że dostanę szału, ale potem zrozumiałem, że niepokojąco często na mojej twarzy błąkał się delikatny uśmiech. Postanowiłem to zignorować.


*tatami - słomiane maty, wyściałające podłogi.
**kotatsu - niskie stoliki, ogrzewane od spodu.
***futon - "śpiwór".


----

Rozdział III - Nowy problem na głowie.

Obładowany siatkami mruczałem pod nosem jakieś przekleństwa, a zadowolony z życia Tamuro nucił głupawą piosenkę. Nawet nie słuchałem. Nie mogłem uwierzyć, że po całym dniu pracy (nawet on chyba dzisiaj coś robił) jest taki pełen energii. Co gorsze, powoli zdawałem sobie sprawę z tego, że on chyba naprawdę ma zamiar wtargnąć do mojego domu. Podejrzewałem to już wcześniej, ale ta wizja była ciemna. Bardzo ciemna. To zapowiadało piekło na ziemi, a konkretnie w moim prywatnym świecie.
- Masz zamiar do mnie wejść? - spytałem zrezygnowany.
- Mogę?! - On chyba jednak uznał to za zaproszenie. - Super. No to otwieraj!
- Uhm… - Odłożyłem torby na ziemię i zacząłem szukać kluczy. Kiedy je wreszcie znalazłem, otworzyłem drzwi, co blondyn błyskawicznie wykorzystał. Wpadł do mojego domu, niczym szalony (tym razem mało słodki) szczeniak i niemal widziałem jak macha ogonem. Powoli wszedłem do środka, poprawiłem jego rzucone w kąt buty i zdjąłem własne. Teraz byłem gospodarzem, więc zwyczajnie musiałem być miły.
- Psiakrew. Po co ja go w ogóle wpuściłem? - mruknąłem do siebie i natychmiast przypomniałem sobie jego lśniące, pełne nadziei oczy. No właśnie. Dałem się podejść, jak ostatni idiota. Wszedłem do kuchni, gdzie na niewysokim krześle siedział już Tamuro. Bębnił palcami o blat stołu i rozglądał się z zadowoleniem. Zacząłem rozpakowywać zakupy, jakby go wcale nie było. Uznałem, że póki się nie odezwie, jest duchem. Byłem właśnie przy chowaniu shitake, kiedy mój gość zdecydował się odezwać.
- Mieszkasz sam, Shun-kun? - spytał bardziej poważnie niż zwykle. Zdecydowałem się nagrodzić go przelotnym spojrzeniem. Kurde, naprawdę zacząłem traktować go jak małego psiaka. Ale z drugiej strony, patrząc na jego intelekt… Czy to było takie dziwne?
- Tak - odpowiedziałem krótko i sięgnąłem do torby po pastę miso.
- Nie czujesz się samotny? - Puszka, a z nią moja własna ręka, zastygły w połowie drogi na półkę. Pomyślałem o tych wszystkich latach, kiedy jedynym gościem w moim domu byłem ja lub Fukamo. Cofnąłem się jeszcze dalej w przeszłość i oczyma wyobraźni zobaczyłem siebie w wieku jakiś siedmiu lat i moją zapracowaną matkę, wychodzącą do pracy. Nie było momentu w moim życiu, żebym nie był sam. W gruncie rzeczy, to ja nawet przyjaciół za wielu nie miałem. Jakoś nigdy o tym nie myślałem.
- Nie. - Pokręciłem głową i odłożyłem puszkę na odpowiednie dla niej miejsce. Dotarło do mnie, że nagle przestałem czuć frustrację.
- Nie wiem, jak to robisz, Shun-kun. - Ponury wzrok blondyna wbił się w mój biedny, niczemu winny, stół. - Ja mieszkam sam dopiero od kilku dni i już mam dość. Wcześniej zawsze miałem współlokatora.
- Ile w ogóle masz lat? - spytałem.
- Dwadzieścia pięć. - Ha! Trafiony! Zgadłem, kiedy tylko go zobaczyłem. Jestem świetny, trzeba przyznać. Uśmiechnąłem się z triumfem sam do siebie i sięgnąłem na oślep do siatki. Namacałem czekoladki i skrzywiłem się nieco. Wyjąłem miskę i wsypałem do niej to ohydztwo. Nie miałem nic wspólnego z czekoladą od kilku lat. Położyłem miskę na stole i wskazałem na nią ręką. Oczy Tamuro zalśniły niebezpiecznie, więc odsunąłem się nieco.
- Częstuj się - powiedziałem spokojnie, chłopak nie czekał aż powiem coś w stylu „Ale naprawdę, nie krępuj się! Co z tego, że wtargnąłeś do mojego domu, choć znamy się dzień?”. Nie zwróciłem mu uwagi jedynie dlatego, że w tej właśnie chwili smutek opuścił go całkowicie. Potem znów zająłem się zakupami.

Położyłem się na kanapie i westchnąłem głośno. Dochodziła dziesiąta wieczorem, a Tamuro dopiero wyszedł z mojego domu. Sam nie umiałem powiedzieć, co on właściwie robił w tym czasie? Ja zająłem się robieniem miso na następny dzień i porządkami. On chyba zdążył obejrzeć dokładnie każdy kawałeczek mojego domu i skomentować wszystkie zdjęcia, jakie znalazł. Większość przedstawiała mojego starego psa - Choko. Dostałem go w wieku pięciu lat i bardzo kochałem. Był moim jedynym prawdziwym przyjacielem i zastępował mi matkę, ojca oraz rówieśników. Kiedy przewracałem się na rolkach, on był obok mnie. Kiedy płakałem po cichu, również on mnie pocieszał, kładąc swój czarny pysk na moich wątłych nóżkach i patrząc czarnymi lśniącymi oczami. Czyżbym dlatego nie potrafił wyrzucić z domu Tamuro? On patrzył podobnie. Z ufnością, szczerze i uczuciami wypisanymi tak dokładnie jak w książce z wielkimi literami.
- Boże… Jak cicho - szepnąłem sam do siebie, nie wiedząc, czy cieszę się z tego powodu, czy nie. Dopiero teraz poczułem się nieco samotnie. Wcześniej, każdy centymetr mojego domu był zapełniony osobowością Tamuro. Dziwnie się zrobiło, kiedy wyszedł. Nie powinienem go zapraszać. Zdecydowanie. Następnym razem nie dam się nabrać na te psie ślepia. Wstałem, żeby wreszcie iść pod prysznic, kiedy nadepnąłem na coś twardego. Uniosłem stopę i omal nie roześmiałem się z… Sam nie wiem z czego. Przede mną leżał samotny karmelek, o którym blondyn musiał zapomnieć. Resztę swoich cukierków i moich czekoladek zjadł lub zabrał ze sobą. Pochyliłem się i podniosłem małe karmelowe draństwo. Przyjrzałem się niszczycielowi zębów i uśmiechnąłem pod nosem. Rozpakowałem go i wsadziłem sobie do ust.
- Całkiem niezły - mruknąłem i skierowałem się do łazienki.

Do szkoły dotarłem sporo przed czasem, jak zawsze. Przywitałem się z Oda-kunem i wszedłem do Pokoju Nauczycielskiego. Położyłem teczkę na biurku i podszedłem do lodówki. Rano, jedząc śniadanie, kompletnie zapomniałem o tym, że normalnie funkcjonujący człowiek, prócz jedzenia powinien jeszcze pić. Wyciągnąłem puszkę z colą i usiadłem w fotelu. Dzień zapowiadał się na całkiem normalny.
- Cześć, Shun-kun - przywitała się Fukamo. Podniosłem na nią wzrok i uznałem, że wygląda normalnie, co… Nie było do końca w porządku. Miała na sobie zwyczajny czarny sweter i dość długą czerwoną spódnicę. W uszach tkwiły małe złote kolczyki w kształcie motylków. Nic specjalnego.
- Czyżbyś straciła zainteresowanie naszym nowym towarem w szkole? - mruknąłem, biorąc łyka coli.
- On woli ciebie - mruknęła, zrezygnowana i opadła na fotel, który sobie przysunęła. Ja natomiast wyplułem zawartość moich ust wprost na biedne biurko. Zakaszlałem i otworzyłem szeroko oczy.
- Co ty, do cholery… Co ty gadasz, Tomi-sensei? - wyrzuciłem z siebie, wykorzystując wszelkie pokłady energii, jakie udało mi się uzbierać w ciągu nocy.
- Znaczy się… Nie jestem pewna, czy akurat ciebie, ale tak myślę - powiedziała spokojnie rudowłosa i przyjrzała mi się uważnie. - Ja też kiedyś chciałam do ciebie startować, ale szybko zrozumiałam, że jesteś starym, gburowatym, nudnym facetem, który nienawidzi ludzi.
- Jestem od ciebie młodszy - mruknąłem.
- Ale to nie zmienia faktu, że reszta pasuje.
- I właśnie dlatego zostałaś moją przyjaciółką? - prychnąłem, szukając chusteczek.
- Ooo… Wreszcie to przyznałeś! Jednak mnie lubisz, co?
- Tak, tak… Lubię cię.
- Jak miło słyszeć! - Podała mi pełne opakowanie nowych ścierek. Wyjąłem jedną i zacząłem sprzątać po sobie.
- Więc o co chodzi z tym Tamuro?
- On jest Bi - oznajmiła. Trochę to mną wstrząsnęło, nie powiem. Przecież był taki… No… Taki hetero?
- I co z tego?
- Zaraz po mnie, ty jesteś najgorętszym towarem w naszej szkole. - Znów omal nie wyplułem coli. Udało mi się jednak powstrzymać. - Jeżeli ktoś oczywiście nie pozna cię lepiej.
- Tracę na charakterze, ta?
- Coś w ten deseń. W każdym razie, on jest sam.
- I? - Czekałem na dalszy ciąg, odstawiając puszkę daleko ode mnie.
- Nie zainteresował się mną, to jest pewne. Pewnie zostaniemy bliskimi kolegami z pracy, ale na więcej nie mam co liczyć.
- I to ma niby znaczyć, że w takim razie ja mu się podobam?
- Co jesteś taki dociekliwy? Tak mi się wydaje i tyle. Zwykle masz głęboko w poważaniu, co sobie myślę. Dzisiaj jest inaczej. Chciałbyś mu się podobać, czy co?
- Oczywiście, że nie! Nie gadaj bzdur. - Oburzony dopiłem resztę gazowanej trucizny i wyrzuciłem puszkę do kosza. - Czas na mnie - oznajmiłem i wyszedłem na korytarz. Czekała mnie pasjonująca lekcja z bandą skretyniałych trzecioklasistów. Uważają się za takich dorosłych, ale gówno jeszcze o świecie wiedzą. Wszedłem do klasy i napisałem na tablicy temat lekcji. Potem zostałem potrącony przez jakiegoś nastoletniego wariata i piekło się zaczęło. Zapowiedziałem klasówkę z poprzedniego roku, nakrzyczałem na nich trochę, trochę nawet się pośmiałem. Nie mogłem wytrzymać, kiedy widziałem łzy w oczach biednego Umari, kiedy kazałem mu odpowiedzieć na zadane pytanie. Jednak cały dzień wydawał się właściwie spokojny. Skończyłem lekcje, poszedłem do Pokoju Nauczycielskiego i zabrałem się za resztę kartkówek. Wypiłem też trzy kawy i zdążyłem poczuć, co oznacza głód. Nie chciało mi się jednak iść do kawiarenki, siedziałem więc dalej o pustym żołądku. Kiedy kończyłem czwartą porcję kofeinowej mieszanki, do pomieszczenia wszedł ON. Fukamo podniosła głowę i uśmiechnęła się perliście, co nieco mnie zdziwiło. Była, owszem, atrakcyjna ale nie miałem pojęcia, że potrafi się tak uśmiechać. On odpowiedział jej swoim szczenięcym spojrzeniem pełnym radości i uśmiechem godnym wesołej nastolatki. Blond włosy opadały mu na ramiona, niczym uszy i ledwo powstrzymałem parsknięcie śmiechem. Chyba zacząłem tracić zmysły.
- Co się tak podśmiechujesz, Shun-kun? - spytał i podszedł do mnie z nonszalanckim wyrazem twarzy. Biała koszula była do połowy odpięta, a dżinsy opinały się na jego zgrabnych nogach. Zlustrowałem go wzrokiem i pomyślałem o mojej własnej wymiętej koszuli i niezgrabnie założonym krawacie.
- Bawi mnie twój widok Tamuro - stwierdziłem, uśmiechając się perfidnie.
- Wczoraj, jak u ciebie byłem, jakoś dałeś radę - powiedział, co zwróciło uwagę innych. Zrobił to celowo. Drań.
- Widocznie nie byłeś taki zabawny, jak dzisiaj.
- To dobrze! Starałem się - mruknął i zaśmiał się dźwięcznie. Wyglądał i zachowywał się nieco doroślej niż zwykle. Co się stało?
- Ile ćwiczyłeś chód? Całą noc?
- Prawie. Pozostałą część śniłem o tobie - powiedział, ściszając głos, tak że tylko ja mogłem usłyszeć jego słowa. Poczułem jak niechciany rumieniec wpełza mi na twarz. Zaśmiałem się nerwowo.
- Ta? I co ci się śniło? - mruknąłem. Wpatrywał się we mnie tymi swoimi szarymi oczyma, które już kompletnie nie przypominały mi ślepi szczeniaka. Były pełne dziwnych rzeczy, o których wolałem nie myśleć. W jednej chwili Tamuro wydał mi się większy i starszy niż ja sam. Co do wielkości, może cały czas tak było, ale zdecydowanie inaczej się poczułem. To ja kuliłem się w, nagle niewygodnym, fotelu i usiłowałem ukryć czerwone policzki.
- Że jesz ze mną słodycze - wyszeptał mi prosto do ucha. Kiedy on znalazł się tak blisko?! Poczułem ciepły oddech na mojej skórze i ledwo powstrzymałem drżenie. Z trudem zrozumiałem też sens słów, które wypowiedział. Rozejrzałem się i spostrzegłem, że wszyscy obecni nauczyciele gapią się na nas z zaciekawieniem. A największe zainteresowanie wykazywała oczywiście Fukamo. Wziąłem głęboki oddech i nerwowo poluźniłem krawat. Przetrawiłem w myślach słowa blondyna. Niby nic strasznego, ale wypowiedział je takim głosem, jak mówi się do kochanka. W łóżku. Wzdrygnąłem się na tą myśl i przeszyłem go nienawistnym spojrzeniem.
- Po cholerę tu przylazłeś? - spytałem, zaciskając dłonie w pięści. Uśmiechnął się z ironią.
- To Pokój Nauczycielski. Mam prawo tu być, wiesz?
- Masz lekcje.
- Jest przerwa.
- Stoisz przed moim biurkiem.
- Bo z tobą rozmawiam.
- Dlaczego zacząłeś?
- Bo ty zacząłeś się śmiać.
- Bo jesteś śmieszny.
- Nie zmuszałem cię, żebyś na mnie spojrzał.
- Zabiję cię.
- Proszę bardzo. U ciebie? Dzisiaj? Może być. Ale najpierw, chodź ze mną. Mam problem.
- Czyli jednak przyszedłeś do mnie - warknąłem, ale on już złapał mnie za ramię i pociągnął za sobą. Wszystkie pary oczu śledziły nas aż do wyjścia na korytarz.

Rozdział IV - Nowy układ.

- Czego chcesz? - warknąłem, kiedy znaleźliśmy się na korytarzu. Blondyn uśmiechnął się lekko.
- Mam problem - oświadczył. Miałem ochotę go zabić. Naprawdę.
- To już wiem. Jakieś szczegóły?
- Czyli mi pomożesz, tak?
- Tak, do cholery. Ale powiedz, o co chodzi - burknąłem. Nadal trzymał mnie za ramię, co zarejestrowałem dopiero po chwili. Jego ręka była ciepła. Zupełnie inaczej niż u mnie. Zawsze miałem zimne dłonie i stopy.
- Zatrzasnąłem ucznia w szatni - szepnął, schylając się w moją stronę. Stanąłem jak wryty. Nawet jego ręka mnie nie powstrzymała. Spojrzałem na niego jak na ostatniego debila i przekrzywiłem głowę w bok. Gwałtownym ruchem zabrałem jego łapsko z własnego ramienia.
- Co zrobiłeś? - wysyczałem, powstrzymując się od krzyku. Jakim kretynem trzeba być, żeby dokonać takiej rzeczy?
- Nie udawaj głuchego, bardzo cię proszę - mruknął, poważniejąc nieco. - Nie wiedziałem, do kogo się zwrócić. Jestem nowy, a coś takiego raczej nie jest dobrą reklamą, nie?
- I co ja mam twoim zdaniem zrobić? - spytałem, marszcząc brwi.
- Nie wiem, ale uznałem, że coś wymyślisz. Chodź, pokaże ci, o której szatni mówię. - Pchnął mnie lekko, więc ruszyłem się z miejsca. Przerwa powoli dobiegała ku końcowi. Dotarliśmy do schodów i zeszliśmy na sam dół. Po chwili, znaleźliśmy się w części sportowej. Znajdowały się tu magazyny z piłkami i siatkami, szatnie, prysznice i stare graty. Było też wyjście na boiska szkolne i inne na salę gimnastyczną, gdyby padało. Przy jednych drzwiach zebrał się spory tłumek uczniów w krótkich czarnych spodenkach i białych koszulkach. Szybko pojąłem, że chodzi właśnie o tą szatnię. Westchnąłem głęboko i zauważyłem, że to uczniowie trzeciej klasy. Podszedłem do nich spokojnie.
- Dobra, młodzieży. Rozejść, się - nakazałem, a kilka osób wbiło we mnie błagalne spojrzenia. Zrewanżowałem się zimnym, wrogim. Chłopcy szybko wynieśli się z miejsca zdarzeń.
- Zaraz do was dojdę - krzyknął w ich stronę Tamuro.
- Kogo zamknąłeś? - spytałem.
- Eee… Takiego gościa w okularach - mruknął. W tej samej chwili usłyszałem walenie w drzwi i głos chłopaka.
- Jak mnie zaraz nie wyciągniesz, to cię zabiję, do cholery! - krzyknął uczeń, z małą dozą szacunku. Już wiedziałem, kto został więźniem blondyna. Uśmiechnąłem się szeroko.
- To Adachi Oda - powiedziałem spokojnie. - Jego mamuśka może ci nieźle dokopać, jak się o tym dowie. Ma kontakty.
- Shun-kun - jęknął blondyn. - Zrób coś, błagam.
- Co będę z tego miał? - spytałem. Skoro on się mną bawi, to ja też mogę, nie?
- Stawię ci kolację w dobrej knajpie? - zaproponował. Przypomniałem sobie jego zakupy. Pokręciłem głową. Nie będę go na nic naciągał, skoro go nie stać. Nie jestem przecież tyranem.
- Wypuść mnie! - wtrącił swoje trzy grosze więzień.
- Zrobię ci kolację? - mruknął cicho Tamuro. Spojrzałem w jego lśniące ślepia, które znów przypominały oczy małego psiaka. Uśmiechnąłem się złośliwie i kiwnąłem głową.
- Będziesz je robił przez cały tydzień - ogłosiłem, zanim pomyślałem, w co ja się właściwie pakuję. On jednak przytaknął z entuzjazmem i zrozumiałem, że mamy układ. Nic już nie zrobię. Westchnąłem głęboko i zapukałem w białe drzwi szatni.
- Hej, Oda - zacząłem. - Żyjesz?
- Yasuda-sensei? Jak dobrze, że pan przyszedł. Ten cymbał zamknął mnie tutaj!
- Już, już… Nie martw się, rozprawię się z nim po mojemu. Może być?
- Hmm… Wolę nie być w jego skórze - uznał chłopak. Prawda. Potrafię być naprawdę wrednym skurwysynem, jeśli chcę. Nie chwaląc się, oczywiście. Złapałem za klamkę i spróbowałem otworzyć drzwi. Nic. Poszukałem spojrzeniem czegoś długiego i znalazłem stary kij od hokeja. Wolałem nie wiedzieć, co robi na podłodze w korytarzu między szatnią a wyjściem na dwór. Pewnie jakieś dzieciaki znowu bawiły się w… Nie mam zielonego pojęcia, w co. Na pewno było to coś głupiego. Podniosłem nieszczęsny kij i wetknąłem koniec w szparę między drzwiami i podłogą. Mała dźwignia, przyciśnięcie klamki i już. Wściekły Oda był na wolności. Wyszedł z szatni i od razu spojrzał z nienawiścią na blondyna, stojącego za mną. Odwróciłem się, żeby zobaczyć to, co spodziewałem się ujrzeć. Szczęśliwego Tamuro z psim wyrazem twarzy.
- Nic ci nie jest? - spytał chłopaka.
- Lepiej, żebyś się zamknął - wysyczał tamten.
- Oda, może trochę więcej szacunku do nauczyciela? - delikatnie go upomniałem. Spojrzał na mnie przepraszająco.
- Wybacz, Yamada-sensei - zaczął, wyraźnie mnie faworyzując. Mówiłem już, że w sumie to nawet go lubię? - Ale on mnie doprowadza do szału! Nie powie pan chyba, że pana nie?
- Cóż. - Zerknąłem na blondyna. - Czasami jest najbardziej irytującą osobą na ziemi. Ale bywa też w miarę do przeżycia.
- Skoro tak mówisz, sensei - mruknął ciemnowłosy. Uśmiechnąłem się do niego lekko. Chłopak odwzajemnił gest i niechętnie powlókł się na boisko. Kiedy znalazł się poza zasięgiem mojego wzroku, Tamuro złapał mnie za rękę i potrząsnął nią.
- Wielkie dzięki, Shun-kun! Nie wiem, co bym zrobił bez ciebie! Uratowałeś mi życie! On teraz nie powie nic matce, nie?- Spojrzałem na niego z niemałym zdziwieniem i lekką frustracją. Znów zachowywał się jak pięciolatek i powoli traciłem panowanie nad sobą. Raz dziecko, raz pies, raz nastolatek, a raz dojrzały i strasznie seksowny facet. On miał chyba osobowości wszystkich na ziemi. Skrzywiłem się nieco i spojrzałem na zegarek. Do końca lekcji nie pozostało wiele. Zastanawiałem się nad pójściem do domu i poczułem jak mój żołądek domaga się jedzenia. Po raz kolejny tego dnia.
- Głodny? - spytał blondyn, przybierając wyraz twarzy „Jestem cholernie seksownym mężczyzną i lepiej uważaj, bo zaraz będziesz mój”.
- Nie - mruknąłem, a żołądek zawtórował. Głośno.
- Chodź, dam ci moje o-bentoo. - Jego głos brzmiał inaczej. Znowu! Przyciągał mnie i niemal hipnotyzował. Wolałem nie patrzeć mu w oczy. Kiwnąłem tylko głową, wiedząc, że prędzej czy później i tak bym się zgodził. Tamuro delikatnie złapał mnie za nadgarstek i pociągnął. Podreptałem posłusznie za nim. Doszliśmy na boisko do kosza, gdzie grała już grupa chłopaków. Blondyn posadził mnie na ławce i zaczął grzebać w swoim zielonym plecaku. Patrzyłem na niego z miną biednego dziecka, nie wiedząc, co robić. Znalazł wreszcie to, czego szukał i podał mi z szelmowskim uśmiechem. Przełknąłem głośno ślinę i przyjąłem niebieskie pudełeczko. Otworzyłem je i aż się uśmiechnąłem. W środku było tamago, które uwielbiam (ale nie za bardzo umiem robić), makizushi i ginnan. Wszystko nietknięte. Kątem oka udało mi się też zauważyć drugie pudełko w plecaku Tamuro.
- Ej, a ty jadłeś? - spytałem podstępnie.
- Tak - odpowiedział szczerze i podał mi pałeczki. To mnie zbiło z tropu. Powinien kłamać, że nie. Powiedzieć, że po prostu nie był głodny i takie tam. Generalnie, miał być wrednym oszustem. Żebym ja mógł go potem łapać za słówka i robić inne wredne rzeczy. On, jak na złość, był diabolicznie szczerą osobą. Wydało mi się to dziwne w dzisiejszych czasach.
- To, co to jest? - Wskazałem pałeczką jedzenie na moich kolanach i wsadziłem sobie do ust kawałek tamago. Uśmiechnąłem się z rozkoszy. To było cholernie dobre. Gdybym nie wiedział, że mieszka sam, uznałbym, że zrobiła mu to jego dziewczyna.
- Widzę, że ci smakuje - stwierdził z zadowoleniem blondyn. Uczniom najwyraźniej nie przeszkadzało, że miał ich gdzieś. Grali dzielnie w kosza. Albo mieli na to ochotę, albo wcześniej kazał im to robić.
- Muszę, z wielką niechęcią, przyznać, że jest genialne. - Zatkałem sobie usta sporą porcją makizushi, żeby przypadkiem nie zacząć go wychwalać. Jestem kapryśny, jeśli chodzi o sprawy jedzenia i mam specyficzny gust. A Tamuro trafił idealnie. Lepiej być nie mogło. Nawet ryż był odpowiednio miękki.
- Ale czemu przyniosłeś dwa pudełka?
- Jedno było dla ciebie, Shun-kun - powiedział z zadowoleniem. Otworzyłem szerzej oczy, a usta pozostały zamknięte, jedynie z powodu tkwiącego w nich ginnan. Żal mi było wypluwać.
- Ty chyba sobie żartujesz? - mruknąłem, kiedy udało mi się przełknąć. Gardło miałem zapchane zdziwieniem, szokiem i szczyptą niedowierzenia.
- Nie. Tomi-chan mówiła, że nigdy nie przynosisz swojego o-bentoo. Uznałem, że jak już robię sobie, to i tobie mogę. - Był z siebie wyraźnie zadowolony. Kiwnąłem głową ze zrozumieniem, w myślach przeklinając Fukamo. Ile rzeczy o mnie mu nagadała?
- I zrobiłeś to, tak po prostu?
- No. - Nie wyglądał na speszonego ani zakłopotanego. Jakby to była najnormalniejsza rzecz na ziemi.
- A dlaczego nie dałeś mi go w przerwie na lunch? - spytałem spokojnie. Odpowiedź miała mnie bardzo zaskoczyć.
- Jakoś… Nie wiedziałem… - On się jąkał?! - Nie wiedziałem, jak na to zareagujesz. Trochę się bałem, że tylko na mnie nakrzyczysz.
- Nie powiesz mi chyba, że boisz się mojego krzyku? - prychnąłem, oszołomiony.
- A kto nie? Mimo, że jesteś malutki - tu mnie obraził. - głos masz jak sam diabeł. Przerażasz najgorszych.
- Mam to uznać za komplement? - burknąłem. On chyba robił to celowo. Nie. Na pewno robił to celowo. Przełknąłem kolejny kęs tamago, co spowodowało, że zapomniałem o złości. Na chwilę.
- Uznaj to za, co chcesz. - Znów ten głos. Boże, co to za facet?! - Pamiętaj tylko, że jesteśmy umówieni. Na dziś wieczór i na kolacje. - Wyszczerzył się w złośliwym uśmieszku i posłał mi spojrzenie pełne triumfu. Ledwo udało mi się powstrzymać od głośnego jęku. A on się zwyczajnie odwrócił i poszedł do uczniów. Zostawił mnie! Z o-bentoo, pałeczkami i zidiociałym wyrazem twarzy. Drań.

Nawet nie pamiętam, jak znalazłem się w domu. Byłem przesiąknięty myślami o Tamuro, niczym gąbka wodą. Jeżeli taki był jego zamiar, musiał być genialnym spiskowcem. Może pracował dla FBI? Może cały świat chciał sprawdzić granicę mojej wytrzymałości? Nie mam pojęcia, co nim kierowało, ale cokolwiek to było, na pewno by mnie zirytowało. Jak wszystko mające z nim związek. Opadłem na krzesło w kuchni i wbiłem nieprzytomny wzrok w bardzo ciekawą białą ścianę. Te jej odcienie i w ogóle. Nie miałem za wiele do roboty. Właściwie nigdy nie wychodziłem, poza tymi wyjątkowymi wieczorami, kiedy Fukamo udało się mnie gdzieś siłą wyciągnąć. Jednak powoli zaczęła sobie zdawać sprawę z tego, że ja zwyczajnie nie lubię hałasu, wielu wkurzających światełek, wrzawy i wszystkich innych rzeczy, jakich od zawsze pełno było na mieście. Ziewnąłem i rozejrzałem się po mieszkaniu. Zewsząd otaczała mnie cisza i spokój. Które powoli stawały się aż nadto wyczuwalne. Wstałem i skierowałem się do łazienki. Z zadowoleniem przywitałem białą wannę, mały taboret, szafki i umywalkę. Jasne kafelki lśniły czystością. Pospiesznie się rozebrałem, odkręciłem kurki nad wanną a sam usiadłem na stołeczku. Szybko się namydliłem, opłukałem i wszedłem do ogrzanej już wody. Siedziałem tak przez dość długi czas, kompletnie straciłem rachubę. Prawdopodobnie grzałbym się tak do rana, gdyby nie dźwięk dzwonka. No tak, Tamuro mógł już przyjść. Obwiązałem się białym puchatym ręcznikiem i na chwilę stanąłem. W końcu uznałem, że nie muszę się chyba jakoś pięknie ubierać. Wpuszczę go tylko i błyskawicznie się zmyję do pokoju. Podszedłem więc do drzwi z krzywym uśmiechem na ustach i otworzyłem. Już miałem cofnąć się w głąb mieszkania, kiedy zrozumiałem, że przede mną stoi niewysoka kobieta w wieku pięćdziesięciu coś lat i gapi się na mnie z szeroko otwartymi ustami o oczami.
- Dobry wieczór, Yunokawa-san - wymruczałem, rozpoznając moją sąsiadkę. Czułem, że powoli przybieram kolor dojrzałego pomidora. Niegrzecznie by jednak było, zatrzasnąć jej drzwi przed nosem. Stałem więc jak kretyn i kurczowo zaciskałem dłoń na ręczniku. Bałem się, że spadnie. Wtedy to już chyba bym umarł ze wstydu. Ona nie czuła się lepiej bo przez kilka bardzo długich sekund nie mogła się opanować. Wreszcie zamknęła usta i potrząsnęła głową. Wyciągnęła dłoń z białą kopertą.
- Znowu pomylili adresy, Shun-kun - powiedziała spokojnie i uśmiechnęła się ciepło. Przyjąłem list z wdzięcznością.
- Dziękuję.
- Nie ma za, co - odparła, kompletnie się odprężając. Ja nadal czułem się gorzej niż strasznie. A moja twarz paliła, jakbym dostał gorącą patelnią. - Ale proszę, uważaj komu otwierasz drzwi tak… Ubrany.
- Co ma pani na myśli, Yunokawa-san? - spytałem, czując jak kropelki wody spływają mi po twarzy.
- Nic, nic - mruknęła i uśmiechnęła się tajemniczo, co wcale mi się nie spodobało. Kobiety w jej wieku nie powinny się tak uśmiechać. Zdecydowanie nie. Pomachała mi jeszcze i już szła do swojego domu. Zamknąłem drzwi i rzuciłem list na stół. Musiałem się wreszcie ubrać. Prawie dotknąłem wanny, kiedy znów usłyszałem dzwonek. Uznałem, że moja sąsiadka zapomniała mi jeszcze o czymś powiedzieć. Podszedłem spokojnie do drzwi i otworzyłem je na oścież.
- Cześć Shun-kun! - krzyknął Tamuro na mój widok. Po chwili zlustrował mnie spojrzeniem i uśmiechnął się perfidnie. Miał na sobie błękitną koszulę i czarne dżinsy. Włosy musiał niedawno umyć bo były bardziej lśniące niż zwykle. Roztaczał wokół siebie zapach wody po goleniu. W dłoniach trzymał jakieś siatki ze sklepu. Musiałem w duchu przyznać, że wyglądał imponująco. Jednak błysk w jego oczach stanowczo mi się nie spodobał.
- Widzę, że szykowałeś się dla mnie, co? - zakpił tym swoim dźwięcznym głosem. - W sumie, nie mam nic przeciwko, żebyś się nie przebierał. - Jego szare oczy spoczęły na mojej nagiej i mokrej klatce piersiowej. Nigdy nie uważałem się za jakoś przesadnie napakowanego, ale na mięśnie nie mogłem narzekać. W sumie, dość dużo ćwiczyłem.
- Wyglądasz jeszcze lepiej niż sobie wyobrażałem - oświadczył blondyn, marszcząc brwi. Musiałem wyglądać jak Indianin. Czułem żar na całym ciele i nie mogłem się ruszyć. Przygwoździł mnie tym swoim uważnym spojrzeniem i sprawił, że czułem się jeszcze mniej komfortowo niż kilka minut wcześniej, stojąc tak przed sąsiadką. Nerwowo złapałem za ręcznik. Miałem wrażenie, że wręcz wyrywa się na wolność, by zostawić mnie nagiego przed tym irytującym dupkiem. Irytującym dupkiem, który powiedział coś o wyobrażaniu sobie mnie bez koszulki.
- A czemu w ogóle miałeś takie wizje? - warknąłem, ledwo panując nad drżącym ze złości i zakłopotania głosem.
- Cóż, bywa. - Uśmiechnął się niczym diabeł i znów zlustrował mnie spojrzeniem. Zazgrzytałem zębami.
- Będziesz tak stał i się gapił, czy wreszcie wejdziesz? Nie mam ochoty stać pół nagi, kiedy każdy przechodzień bez problemu może mnie oglądać!
Wszedł i zamknął za sobą drzwi. Zdjął buty, poczym odstawił torby na stół w kuchni.
- Och, to oznacza, że ja mogę to robić? - spytał, niewinnie się uśmiechając. Rzuciłem w niego wyimaginowanym nożem i schowałem się we własnym pokoju. Odprowadził mnie jego chory, zdecydowanie nieprzyzwoity śmiech. Wygrzebałem z szafy czarne spodnie i białą koszulę. Ubrałem się pospiesznie, po drodze opróżniłem wannę z wody i psiknąłem się jakimiś perfumami, stojącymi na półce w łazience. W kuchni natrafiłem na Tamuro. Nie wiem, jak to zrobił, zważając na jego wzrost, ale nawet nie zauważyłem, kiedy zwyczajnie wpadłem na niego. Mruknąłem pod nosem jakieś przekleństwo i odsunąłem się. Spojrzałem w jego oczy i aż zadrżałem. Mina, jaką przybrał zdecydowanie mi się nie podobała. A on zaczął się ku mnie schylać…

***

Rozdział V - Nowe danie.

***


Przysunął nos do mojej szyi i wciągnął powietrze. Przez cały ten czas ja stałem jak wmurowany w ziemię i nie mogłem nawet westchnąć.
- Ładnie pachniesz, Shun-kun - szepnął, owiewając mnie ciepłym powietrzem i odsunął się. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, odwrócił się w stronę kuchenki i uchylił pokrywkę garnka. Gotował makaron. Zaczął nucić pod nosem jakąś piosenkę, a ja usiłowałem się pozbierać. Czułem dziwne drżenie, którego nie mogłem się pozbyć i coś na kształt… Żalu?!
- Ej, Shun-kun, gdzie trzymasz sól? - spytał wesoło blondyn, a ja wreszcie otrzeźwiałem. Mruknąłem, że w szafce po lewej i usiadłem na krześle. Zacząłem bawić się własnymi palcami, czując się o wiele bardziej niezręcznie od mojego gościa.
- Co gotujesz? - spytałem wreszcie, nie mogąc wytrzymać ogromnej kuli napięcia, jaka mnie otaczała. Tamuro zerknął w moją stronę i wyszczerzył się.
- Spaghetti bolognese! - oświadczył z zadowoleniem.
- Dlaczego akurat to? - spytałem zdziwiony. Nie była to przecież japońska potrawa.
- Nie mówiłem ci, ale moja babcia od strony ojca urodziła się we Włoszech.
- I? - mruknąłem, szczerze zaciekawiony.
- Do Japonii przyjechała razem z mężem. Urodziła mojego ojca, a potem, po śmierci dziadka, wróciła do swojego ojczystego kraju. Przyjeżdżała do Japonii, kiedy byłem mały, żeby zająć się mną, jeżeli rodzice gdzieś wyjeżdżali. Potem już nie musiała, więc na stałe jest we Włoszech. Odwiedzam ją czasami. Wtedy uczy mnie gotować i wychodzi ze mną na miasto. Jest cudowna!
Uśmiechnąłem się sam do siebie. Słyszałem ciepło w głosie blondyna i przez chwilę nie wydawał mi się już tak irytujący, jak zwykle. Stanowił dla mnie zagadkę. Nadal nie mogłem zrozumieć, jaki właściwie ma charakter. Kim jest tak naprawdę?
- A ty, Shun-kun?
- Co ja? - Spojrzałem na niego ze zdziwieniem.
- Powiesz mi coś o sobie? O swojej rodzinie?
- Hmm… Nie ma wiele do mówienia, bo sam za dużo nie wiem. Nigdy nie poznałem żadnej z moich babć i dziadków. Rodzice często byli bardzo zapracowani. Właściwie wychowałem się sam.
- Rozumiem - mruknął Tamuro i zamyślił się na chwilę. Zacząłem się przyglądać jak sieka składniki na sos. Miał duże dłonie, ale były bardzo zręczne. Poczerwieniałem na myśl o tym, co jeszcze potrafi nimi robić. Podczas kiedy on przygotowywał kolację, ja zwyczajnie się obijałem. Nawet nie rozmawialiśmy. Blondyn włączył moje radio i nucił, a ja mu się przyglądałem. Mimo tej ciszy, atmosfera była luźna. Czułem się jakoś dziwnie spokojnie, wiedząc że on jest obok. Pierwszy raz od bardzo dawna nie myślałem o pracy i o uczniach. Nawet nie wiem ile czasu minęło, kiedy przede mną pojawił się talerz pełen pachnącego spaghetti. Tamuro sięgnął po coś do torby i wyciągnął z niej butelkę czerwonego wina. Otworzył ją i postawił na stole. Potem wygrzebał jeszcze dwa kieliszki i sztućce. O zgrozo! Kiedy ja używałem widelca? Pomyślmy… Nigdy? Chłopak ujrzał mój wyraz twarzy (na pewno nie wyglądałem zbyt pięknie) i zachichotał.
- Poczekajmy chwilę, aż wino pooddycha.
- Aha…
- Uznałem, że całą kolację zrobimy po włosku. Mam nadzieję, że ci to pasuje?
- Tak. Oczywiście - bąknąłem, z przerażeniem wpatrując się w widelec. Harpun, powinienem powiedzieć. Metalowego potwora! Tamuro nalał czerwonej cieczy do kieliszków, a potem uśmiechnął się szeroko.
-Itadakimasu! - niemal krzyknął i wziął do jednej ręki widelec, a do drugiej łyżkę. Poszedłem jego śladem i już po kilku sekundach zacząłem się irytować. Moje dłonie zwyczajnie nie były przyzwyczajone do używania czegokolwiek innego niż pałeczek. Nawijanie makaronu zdecydowanie nie było dla mnie łatwe. Zauważyłem, że blondyn przypatruje mi się z uwagą. Położył dłoń na mojej własnej (którą właśnie zamierzałem zniszczyć narzędzia szatana) i uśmiechnął się ciepło.
- Shun-kun, nie jesteśmy w jakiejś drogiej restauracji, tylko w twoim domu - powiedział spokojnie.
- Zauważyłem - prychnąłem.
- Nie musisz się tak prężyć i krzywić, żeby zjeść jak na europejczyka przystało.
Spojrzałem na niego uważnie i zarejestrowałem, że jego duża dłoń nie wróciła na swoje miejsce. Kiwnąłem głową, a on wreszcie zabrał rękę. Poczułem na skórze nagły chłód. Wróciłem do jedzenie, nie stresując się już, jak wypadnę. Jedzenie okazało się wyśmienite, a Tamuro całkiem nie-irytujący. Kiedy skończyliśmy, zmył naczynia i zostawił mi butelkę wina. Poszedłem, żeby go pożegnać i zamknąć drzwi.
- Hej, Shun-kun… Nie myślisz, że lepiej jest nie być w domu samotnym?
- Co masz na myśli?
- Że mieszkam obok. - Uśmiechnął się szelmowsko i odszedł. A ja stałem jeszcze chwilę i gapiłem się na niego, niezupełnie wiedząc, co robić. Spojrzałem na napoczęte wino i uśmiechnąłem się.

- Mieszka obok - prychnąłem, poczym kichnąłem na cały regulator. Od trzech dni umierałem na kanapie, nie mając siły na nic. Grypa okazała się silniejsza ode mnie, a sklep był zdecydowanie za daleko. Nie mając siły się ruszyć, prawie nic nie jadłem. Wokół mnie leżał stos zużytych chusteczek i skórki od bananów. Powoli doskwierała mi samotność. Głównym powodem był brak osoby, która zwyczajnie poszłaby po zakupy dla mnie.
- Psiakrew - syknąłem po długim napadu kaszlu. Pot spływał ze mnie litrami, jednak myśl o drodze z kanapy do łazienki była przerażająca. Poszukałem wzrokiem pilota i wreszcie udało mi się go namierzyć. Leżał na ziemi, a bateria spoczywała kilka centymetrów od niego. Przekląłem go kilka razy, baterię również, tak dla zasady i podniosłem go. Po kilku długich minutach wreszcie udało mi się włączyć telewizor. Leciała jakaś chora telenowela, która kompletnie mnie nie interesowała, jednak uznałem, że lepsze to niż kompletna cisza w domu. Po godzinie usłyszałem walenie w drzwi. Chciałem coś krzyknąć, jednak głos odmówił mi posłuszeństwa.
- Spierdalaj - wyszeptałem tylko, niemal się dusząc. Pomyślałem o tym, jak muszę teraz wyglądać i aż zrobiło mi się niedobrze. Z drugiej strony, nawet listonosz był człowiekiem. Namiastka towarzystwa, prawda? Westchnąłem i poczułem się jak kotwica Titanica. Oblepiona mułem i mchem, gdzieś głęboko na dnie oceanu. Bez dostępu do światła i jakichkolwiek istot.
- Shun-kun! Dlaczego nie powiedziałeś, że jesteś chory?! - Niewiadomo skąd, blondyn znalazł się przy mnie. Omal nie wyzionąłem ducha, słysząc go.
- Mógłbyś się przymknąć - wychrypiałem, wyglądając zapewne jak kupka nieszczęścia. Chłopak skrzywił się i poszedł zamknąć drzwi. Zamknąłem oczy, zażenowany własnym wyglądem. Nie chciałem, żeby widział mnie w tym stanie. Jednocześnie czułem dziwne ciepło. Nie byłem już sam.
- Od kiedy tak leżysz? - spytał poważnie blondyn, nachylając się nade mną. Chciałem odpowiedzieć, ale przypomniałem sobie o zapachu, jaki zapewne wydobywał się z moich ust. Tamuro odgarnął moje brudne włosy i dotknął dłonią spoconego czoła. Nie zauważyłem, żeby się wzdrygnął lub skrzywił z obrzydzenia. Widocznie dobrze to krył.
- Chodź, wykąpiesz się - nakazał, patrząc mi w oczy. Pokręciłem głową, a z mojego gardła wydobył się dźwięk przypominający chorego kota. Blondyn westchnął i ujął mnie pod pachy. Podniósł mnie. Siłą rzeczy, zostałem doprowadzony do łazienki. Tamuro napuścił wodę do wanny, a mnie posadził na krzesełku pod natryskiem. Nawet nie zadał sobie trudu, żeby spytać czy może zdjąć ze mnie koszulę. Zwyczajnie to zrobił. Rzucił moje mokre i brudne ciuchy na podłogę, zostawiając mnie jedynie w czarnych bokserkach. Zdziwiłem się, że nie zaczął przyglądać się mojemu ciału. Zwyczajnie odnalazł gąbkę i zaczął mnie namydlać. Czułem się jak szmaciana lalka, kiedy tak się mną zajmował.
- Wyglądasz naprawdę okropnie - stwierdził, krzywiąc się lekko.
- Wielkie dzięki - burknąłem. - Nie ma to jak komplementy z rana.
- Daj spokój, Shun-kun. Mówię o tym, że wyglądasz jak wyrzucony na bruk pies. Jesteś chory do bólu. A poza tym, jest popołudnie. Nie ranek.
- Jak to miło, że mnie oświeciłeś - prychnąłem, krztusząc się po chwili. Blondyn polał mnie ciepłą wodą i poklepał po plechach.
- Nie marudź. Wskakuj do wanny, a ja zrobię ci coś do jedzenia. Potem uprzątniemy ten twój burdel i obejrzymy coś. Przyniosłem płyty.
- Tamuro - mruknąłem, nie bardzo wiedząc, co chcę powiedzieć. Ale on uśmiechnął się tylko ze zrozumieniem i wyszedł z łazienki. Z trudem udało mi się wejść do wanny, ale kiedy tylko się w niej znalazłem, od razu poczułem się lepiej. Siedziałem zanurzony w pachnącej olejkiem jaśminowym wodzie i myślałem. Jeszcze kilkanaście minut temu leżałem na kanapie i marudziłem. Na wszystko. Na to, że jestem sam, że mi źle, że mi smutno… A potem na to, że jednak nie chcę nikomu pokazywać się w takim stanie. Teraz jednak nie byłem już sam. Siedziałem sobie w wannie, a gdzieś tam krzątał się irytujący nauczyciel wychowania fizycznego. Sięgnąłem po szczoteczkę do zębów i uśmiechnąłem się pod nosem, dostrzegając jakie to życie bywa zabawne i dziwne.

Z głębokim westchnieniem wygrzebałem się z wanny, opróżniłem ją z wody i założyłem niezgrabnie szlafrok. Do salonu dotaszczyłem się jedynie dzięki sile woli. Opadłem zmęczony na kanapę i dopiero wtedy zauważyłem brak śmieci walających się po podłodze. Na stoliczku stała filiżanka z pachnąca herbatą i matcha. Uśmiechnąłem się ciepło, powstrzymując napad kaszlu. Ze strony kuchni dobiegały mnie odgłosy gotującej się wody, radia i piosenki nuconej przez blondyna. Po kilku minutach chłopak zjawił się przy mnie z tacą w rękach. Postawił ją na stoliku i sięgnął po koc. Bez słowa dałem się nim owinąć.
- Powinieneś siedzieć w cieple Shun-kun. Przyniosłem ci zupę miso - powiedział spokojnie i podał mi miskę. Przyjąłem ją bez słowa. Nawet nie zdziwiłem się zbytnio, odkrywając, że zupa jest równie genialna w smaku, co każdy posiłek przyrządzony przez Tamuro. Przyglądałem się w ciszy, jak krząta się po pokoju. Przyniósł kosz na śmieci, nowe chusteczki, wodę w butelce i banany. Potem wyciągnął ze swojej torby płytę z filmem i bez pytania wsadził ją do mojego odtwarzacza. Nawet nie skomentowałem, co było do mnie niepodobne. Zagrzebałem się potulnie w kocu, którego sam nie mogłem znaleźć od kilku dni i zajadałem się zupą. Na ekranie telewizora pojawiły się reklamy, a blondyn wyszedł z pokoju. Z niemym przerażeniem wpatrywałem się w jego plecy. Nie chciałem zostawać sam.
- Nie martw się, Shun-kun. Nigdzie nie idę - powiedział chłopak, jakby czytając mi w myślach. Wrócił z kuchni, trzymając w dłoniach talerzyk z ciastkami i czekoladkami, poczym usiadł obok mnie na kanapie.
- Co to za film? - wychrypiałem.
- „Shrek”.
- Aha.
- Pomyślałem, że najlepsza będzie komedia, którą dobrze znasz. Nie będziesz musiał się za bardzo skupiać. Możesz się nawet wyłączyć na kilka minut, a i tak będziesz wiedział, o co chodzi.
- Czemu uznałeś, że dobrze znam „Shreka”? - mruknąłem, znów się krztusząc. Blondyn posłał mi zaniepokojone spojrzenie.
- Bo każdy go zna - powiedział, uśmiechając się ciepło. - Jak będziesz chciał jeszcze zupy, to mów.
- Uhm… Dobra jest. - Zmusiłem się do uśmiechu. Każdy mięsień bolał mnie niemiłosiernie. Kto normalny choruje w kwietniu?
- Starałem się, Shun-kun.
- Wiem - mruknąłem bez powodu. Odłożyłem pustą miskę i kichnąłem niczym słoń przy porodzie. Sięgnąłem drżącą ręką po filiżankę i zacząłem powoli pić.
- Skąd wiedziałeś, gdzie trzymam zapasowy klucz? - spytałem. - Chyba się nie włamałeś, co?
- Nie, chociaż zrobiłbym to, gdyby zaszła taka potrzeba. Tomi-chan powiedziała, gdzie go schowałeś.
- A dlaczego ona nie przyszła?
- Pomyśleliśmy, że nie chcesz tłoku - powiedział spokojnie blondyn, przyglądając mi się z uwagą. Wyglądał jakby bał się, że w każdej chwili mogę osłabnąć. A ja poczułem straszną ochotę przytulić się do niego. Nie wiem, dlaczego nawiedziły mnie takie durne myśli. Schowałem się za filiżanką, aby Tamuro nie ujrzał mojego rumieńca.
- Wolałbyś, żeby to ona przyszła? Mogę po nią zadzwonić, jeśli chcesz - mruknął luźno, ale ujrzałem w jego oczach cień smutku. Pokręciłem głową.
- Nie. Wolę ciebie - powiedziałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język. Podczas choroby prawie w ogóle nie panuję nad własnymi słowami i robię się bardzo szczery. Często też popadam w melancholię. Zamknąłem oczy, żeby uchronić się od widoku śmiejącego się ze mnie blondyna. On jednak chyba nawet nie pomyślał o śmiechu. Kiedy nieśmiało uchyliłem powieki, zobaczyłem tylko radość na jego, było nie było, przystojnej twarzy. W tle słyszałem głosy Shreka i Osła. Upiłem kolejny łyk herbaty i znów poczułem chęć przysunięcia się do Tamuro. Westchnąłem głęboko, usilnie próbując odegnać głupie myśli. Dlaczego w ogóle coś takiego pojawiło się w mojej głowie? Może to przez jego lśniące oczy? Albo zupę miso? Może wsypał do niej jakiś dziwne… Coś?
- Co… Co ty robisz? - wymruczałem, czując jak blondyn przyciąga mnie do siebie. Omal nie wypuściłem filiżanki. Rumieniec oblał całą moją biedną twarz.
- Nic. Robię to, na co masz ochotę od kilku dobrych chwil - odpowiedział za bardzo pewny siebie. On naprawdę musiał urodzić się jako telepata. Albo psychol. Bardzo wygodny psychol, nawiasem mówiąc.

***

Rozdział VI - Nowa choroba.



Posłusznie wtuliłem się w niego, nawet nie bardzo wiedząc, co robię. Czułem jak jego ramię przyciska mnie do siebie. Odstawiłem filiżankę i spojrzałem na niego. Uśmiechał się.
- Oglądaj film, Shun-kun. - Jego głos był tak cholernie pociągający. Denerwowało mnie to, ale byłem zbyt zmęczony, żeby się nad tym zastanawiać. Okrył mnie szczelniej kocem i sam wbił wzrok w telewizor. Nie zostało mi nic innego, jak zrobić to samo. Wpatrywałem się w ekran, a co jakiś czas przysypiałem. Blondyn musiał to zauważyć. Poczułem jak głaszcze mnie po głowie i bawi się moimi ciemnymi włosami. Byłem pewien, że powoli robię się nieprzyzwoicie czerwony.
- Tamuro… Co ty… Co robisz? - mruknąłem, a on przysunął twarz do mojego ucha.
- Śpij Shun-kun - wyszeptał i znów mnie pogłaskał. Nie odezwałem się tylko zamknąłem powieki. Pomyślałem, że skoro jest mi dobrze, ciepło i wygodnie, to właściwie mogę zasnąć.

Nie wiem, kiedy wyszedł, zostawiając mnie sam na sam z garnkiem zupy miso. Wiem tylko, że poczułem się o niebo lepiej. Na tyle dobrze, że następnego dnia podniosłem się z kanapy i jakoś dotarłem do szkoły. Wtaszczyłem się do pokoju nauczycielskiego i spojrzałem na swoje odbicie w dużym lustrze obok okna. Wyglądałem okropnie. Czarne dżinsy były wygniecione. Podobnie jak kremowa koszula. Zwykle ubierałem się nienagannie. No, może czasem nieco niechlujnie, ale wszystko miałem pięknie wyprasowane. Westchnąłem cierpiętniczo, przyglądając się swoim spuchniętym oczom i potarganej czuprynie. Rzuciłem teczkę na biurko, sam opadając na ukochany fotel.
- Coś kiepsko wyglądasz Yasuda-sensei -zauważył w swojej wybitnej genialności, jeśli mogę się tak wyrazić Isei Date - trzydziestoczteroletni nauczyciel matematyki. Posłałem mu spojrzenie z serii „odwal się, do cholery” i padłem twarzą na biurko. Mężczyzna zaśmiał się ciepło i postawił mi przed nosem kubek z parującą kawą. Cudem udało mi się podnieść głowę i spojrzeć na jego lśniące ciemne oczy. Czarne włosy były krótko przycięte, a okulary sprawiały, że wyglądał, jak na prawdziwego matematyka przystało. Był nieco pulchny, a od dwóch lat posiadał żonę.
- Dzięki - mruknąłem, uznając, że należy mu się odrobina ciepła z mojej strony. W końcu, jeżeli ktoś przynosi ci kawę, to nie może być szczególnie zły, prawda?
- Nie ma za co. Jak się czujesz? Może powinieneś jeszcze trochę odpocząć?
- Daj spokój, Date-sensei - burknąłem. - Miałem dość siedzenia w domu.
- Rozumiem. - Pokiwał głową a ja upiłem łyk ohydnej, pachnącej cieczy. Cholera. Czemu nikt w tej przeklętej szkole nigdy nie poczęstował mnie dobrą, mocną kawą?
- To ja się zbieram - oznajmiłem, patrząc na zegarek. - W moim obecnym stanie, dojście do klasy zajmie więcej czasu niż przeciętnemu obywatelowi.
- Rozumiem - powtórzył mężczyzna, a ja zwlokłem się z fotela. Wreszcie to do mnie dotarło. Nie rozumiał. Kompletnie.

- Witam, klaso - przywitałem się z ogromnym entuzjazmem i naskrobałem na zgniłozielonej tablicy temat. Na całe szczęście była to już moja ostatnia lekcja. Ostatnia lekcja i piąta kawa.
- Gotowi na klasówkę? - spytałem z szerokim uśmiechem. Odpowiedział mi przeciągły jęk, co oznaczało, że oczywiście… Klasa trzecia nie była gotowa na test. Okazałem się jednak bezlitosny i wyciągnąłem z teczki stosik kartek.
- Oda-kun, mógłbyś? - Skinąłem na chłopaka. Ukłonił się grzecznościowo i odebrał ode mnie papierzyska. Rozsiadłem się na fotelu i sięgnąłem po kawę. O, tak. Miałem wreszcie trochę świętego spokoju. Nie trwało to długo oczywiście.
- Shun-kun! - Blondyn wpadł do klasy z szerokim uśmiechem na ustach. A jakżeby inaczej. Czego niby mogłem się po nim spodziewać? Miał na sobie czarny dres z białymi paskami na bokach nogawek. Blond włosy zdawały się być jeszcze w większym nieładzie niż zwykle. Skrzywiłem się znacząco, wskazując na uczniów, piszących klasówkę. Co jak co, takim draniem nie byłem, żeby im przeszkadzać. Zadbałem i tak, aby musieli nieźle wysilić swoje zepsute komputerami i telewizją umysły. Pozostało im jeszcze dziesięć minut, więc powinni mieć ciszę i spokój. Tamuro skinął głową ze zrozumieniem, jednak z hukiem położył na biurku pudełko z o-bentoo.
- A to… Co? - spytałem, podejrzliwie spoglądając na niebieskie pudełeczko. Kilka uczennic, które już skończyły swój test, zaczęło się nam przyglądać. I zapewne, również przysłuchiwać.
- Dla ciebie - odpowiedział z dumnym wyrazem twarzy i znów nieco się rozczuliłem. Jego lśniące oczy ponownie zamieniły się w psie ślepia.
- A to z jakiej okazji? - prychnąłem, marszcząc brwi. Chłopak wyszczerzył się.
- Mówiłem ci już. Nie powiesz chyba, że nie jesteś głodny. - Znowu. Znowu ten cholerny głos. Miałem ochotę wstać, złapać go za gardło, zacząć dusić i patrzeć jak jego pełne usta wykrzywiają się… Chwila, moment. Wróć! Jakie pełne usta?!
- Nie powiem - przyznałem, spuszczając wzrok. Blondyn zaczął mi się uważnie przyglądać. Po chwili zmarszczył brwi i zmierzwił moje włosy. Z gardła jakiejś nastolatki wydobył się zduszony pisk.
- Źle się czujesz, co? - raczej stwierdził niż spytał, a potem upił łyk mojej kawy. Z mojego kubka. Naznaczonego moimi wargami. Psiamać!
- A czego się spodziewałeś? - warknąłem, nie wiedząc, co zrobić z rękoma. Dlaczego w ogóle chciałem znaleźć dla nich jakieś zajęcie?
- Jednak jest lepiej niż wczoraj - uznał Tamuro i odstawił kubek. - Jak możesz pić to obrzydlistwo?
- Jestem zmęczony. Dlatego to piję - syknąłem, przysuwając naczynie do siebie. - I tak, jest lepiej. Dziękuję.
- Cieszę się, że mogłem pomóc. - Teraz ilość nastolatek, które się nam przysłuchiwały, niebezpiecznie się zwiększyła. Jednak ja nie mogłem się powstrzymać. Spojrzenie tych lśniących szarych oczu niemal mnie zniewoliło. Wyrażały taką troskę i zainteresowanie moją osobą. Dlatego to zrobiłem. Zmiękłem.
- Też się cieszę - powiedziałem cicho, rumieniąc się. Zadzwonił dzwonek, a Tamuro złapał mnie za nadgarstek i siłą wyprowadził z klasy. Zostaliśmy odprowadzeni podnieconymi szeptami.

- Czy zdajesz sobie sprawę, z tego co zrobiłeś? - warknąłem, idąc za blondynem. A właściwie, wlokąc się. Weszliśmy do pokoju nauczycielskiego, gdzie odstawił moją teczkę na fotel i uśmiechnął się.
- Co takiego? - spytał, spoglądając na mnie. Pod wpływem tego spojrzenia, zadrżałem.
- Przez ciebie będą ściągali! Wymienią się odpowiedziami! Może nawet sprawdzą w podręcznikach.
- I co z tego? - Ale on wkurzający. Boże, jaki on jest wkurzający!
- Czy ty jesteś choć odrobinę odpowiedzialny?! - wydarłem się, zwracając na siebie uwagę.
- Jestem!
- Niby w którym momencie swojego żałosnego życia?!
- Tobą opiekowałem się nad wyraz dobrze i odpowiedzialnie! - krzyknął Tamuro, niczym małe dziecko i naburmuszył się, wyraźnie oburzony. Może nawet nieco zraniony. Natomiast kadra zaczęła się nam z uwagą przyglądać. Zdając sobie z tego sprawę, zaczerwieniłem się, niczym dorodny burak i złapałem go za bluzę.
- Nie drzyj się tak - wysyczałem wściekły i zażenowany.
- Ty zacząłeś - burknął, składając usta w dzióbek. Nie miałem siły. Nie mogłem się na niego dłużej złościć. Westchnąłem głęboko i klepnąłem go dłonią w tors. Przecież w gruncie rzeczy, nie chciał nic złego. Po prostu, jak na głupiutkiego szczeniaka przystało, wyciągnął mnie z klasy, nie zważając na wszystko. A i na dzwonek nawet poczekał.
- Przepraszam - mruknąłem, spuszczając oczy w dół. Nieczęsto zdarzało mi się kogokolwiek, za cokolwiek przepraszać.
- Przyjmuję - szepnął Tamuro, a mi zrobiło się nieprzyzwoicie gorąco. Dźwięk jego głosu znów był tak strasznie pociągający. Momentalnie uniosłem głowę i spojrzałem w jego błyszczące pewnością siebie i czymś dziwnym oczy. Niebezpieczny, drapieżny uśmiech błąkał mu się na twarzy, a blond kosmyki niesfornie opadały na czoło. Nie mogąc się powstrzymać, przypomniałem sobie nasze oglądanie filmów. Zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco, a co najgorsze, miałem wrażenie, że on o tym wie. Przyglądał mi się z dzikim zaciekawieniem i szczerzył się. Kiedy myślałem, że zaraz będzie trzeba wzywać straż pożarną, aby mnie ugasić, zjawiła się Fukamo.
- Cześć, chłopaki! - krzyknęła, wieszając mi się na szyi. Miała na sobie całkiem ładny komplecik. Soczyście czerwony żakiecik i tego samego koloru spódnicę. Czarne szpilki i złote kolczyki. Farbowane rude włosy opadały jej luźno na kark. Spojrzała na mnie z szerokim, tajemniczym uśmiechem.
- Coś ty taki czerwony? - spytała, śmiejąc się.
- Właśnie zrozumiał, że lubi być przy mnie - odpowiedział spokojnie Tamuro i popchnął mnie w stronę wyjścia. Wstrętna kobieta zaśmiała się, a ja nawet nie mogłem wydusić z siebie słowa protestu. Po kilku chwilach znaleźliśmy się na dworze. Skierowaliśmy się na trawę, gdzie Fukamo rozłożyła różowy koc, a blondyn położył pudełka z naszymi o-bentoo. Niechętnie usiadłem.
- Ładna pogoda, nie? - zagaiła Fukamo, zdejmując żakiecik. Pod spodem miała białą koszulkę, opinającą się na jej dość sporym biuście. Bez udziału mózgu moje oczy powędrowały w stronę Tamuro. Byłem ciekawy jego reakcji na wdzięki podstępnej rudej małpy.
- Racja, Tomi-chan! - Uśmiechnął się szeroko i podał mi moje o-bentoo. Wymruczałem jakieś marne podziękowania i spojrzałem na błękitne niebo. Wokół nas siedziało już wielu uczniów. Wzbudzaliśmy dość dużą sensację. Dwóch najprzystojniejszych nauczycieli i jedna kobieta, przyciągająca wzrok każdego mężczyzny.
- Zaczęliście już myśleć nad zajęciami na obozie integracyjnym dla uczniów? - spytała Fukamo, spoglądając na mnie i na Tamuro.
- No, ja już się nad tym zastanawiałem - odparł chłopak, a ja zająłem się jedzeniem. Zestaw był taki sam, jak poprzednio. Blondyn musiał zauważyć, że mi smakowało.
- A ty, Shun-kun? - Te słowa rudowłosa skierowała do mnie. Spojrzałem na nią spode łba. Właściwie, to całkowicie zapomniałem o tym cholernym obozie integracyjnym. W tym roku ja miałem być jednym z wychowawców na nim.
- A o czym tu myśleć? - prychnąłem. - Uczniowie mają się integrować, tak? To niech się integrują bez zawracania mi głowy. - Wpakowałem sobie do ust trochę ryżu i aż przymknąłem oczy z zadowolenia. Niemal zamruczałem.
- A czy ja będę mógł zawracać ci głowę? - spytał Tamuro, spoglądając na mnie swoim psim wzrokiem. Z trudem przełknąłem jedzenie i posłałem mu najbardziej zimne spojrzenie, na jakie było mnie w tamtej chwili stać. Czyli musiało wypaść dość żałośnie.
- Nie. Ty tym bardziej - warknąłem.
- Oj, to chyba się zawiedziesz, Shun-kun.
- Jak to?
- Będziecie razem w pokoju - oświadczyła Fukamo i uśmiechnęła się szeroko. Blondyn zachichotał dziwnie, a ja zaczerwieniłem się ze złości i zająłem jedzeniem. Nie skomentowałem. Tamuro zaczął natomiast opowiadać o różnych, typowo sportowych zabawach, jakie wymyślił dla uczniów. Fukamo wydawała się być niezwykle zadowolona z jego propozycji. Dom strachów, też coś!

***

Rozdział VII - Nowy film.


- Smakowało? - spytał Tamuro, szczerząc się w ten okropny, seksowny sposób. Odebrał ode mnie niebieskie pudełeczko. Ja sam zacząłem składać koc z Fukamo.
- Po cholerę pytasz, skoro znasz odpowiedź? - prychnąłem, czerwieniąc się lekko. Rudowłosa spojrzała na mnie dziwnie. Już zaczynałem podejrzewać, jakie myśli chodzą jej po głowie.
- Nie znam - wymruczał blondyn, a ja podskoczyłem, zszokowany brzmieniem jego głosu. Był jeszcze bardziej… Pociągający. Poprawiłem koszulę i strzepnąłem niewidoczny pyłek z mojego ramienia.
- Tak, było dobre - warknąłem. - Tak, smakowało mi. Tak, gotujesz wspaniale i każda potrawa, jaką zrobiłeś była genialna. Nawet to cholerne spaghetti. - Poczerwieniałem jeszcze bardziej, unikając jego spojrzenia. Fukamo zachichotała. Mogłem skłamać, ale oboje znaliśmy odpowiedź. Taka była prawda.
- W takim razie, w nagrodę za mój trud, pójdziesz ze mną do kina - oświadczył blondyn.
- Że niby co?! - Czy on nie wyobrażał sobie za dużo? - Za jaki trud?
- A opiekowanie się tobą? - podsunął zręcznie, szczerząc się lubieżnie. Oczy mojej rudowłosej przyjaciółki powiększyły się.
- Przez jedno popołudnie! - warknąłem, usiłując się ratować.
- Ale jednak. Więc jesteśmy umówieni. Przyjdę po ciebie w piątek wieczorem, Shun-kun! - Roześmiał się ciepło i znów zdawał się być niczym dzieciak. No cóż… Chyba nie miałem wyboru. Ale niech sobie za dużo nie myśli! Nie będę się dla niego ubierał, nie będę się starał i nie będę się przejmował. I pod żadnym pozorem więcej się nie zarumienię! Westchnąłem cierpiętniczo i skierowałem swe kroki w stronę szkoły. Właśnie zaczęło padać.

- Shun-kun! - Tamuro zmierzwił mi włosy na przywitanie, a ja żałowałem, że nie założyłem lepszej koszuli. Chociaż ta błękitna nie mogła być taka zła. Godzinę zajęło mi szukanie jej. Idealnie komponowała się z białymi spodniami. Spojrzałem na blondyna, który miał na sobie brązową koszulkę, oliwkowe bojówki i tego samego koloru bluzę. Znów zmierzwił mi włosy, uśmiechając się niczym mały, radosny psiak, a ja poczułem, że zdradziecki rumieniec wpełza mi na twarz. Zacząłem się zastanawiać, czy zdążyłem już umyć zęby, czy nie. Psiamać. Zapomniałem! Zrobiłem to, czy nie?!
- Gotowy? - spytał chłopak wesoło. Ukradkiem chuchnąłem, zakrywając dłonią usta i wciągając w nozdrza miętowy zapach. Dobra. Jednak umyłem.
- Ta - mruknąłem bez entuzjazmu, powracając do mojej pierwotnej postaci, mającego wszystko gdzieś człowieka. Chłopak uśmiechnął się jeszcze raz i wyciągnął mnie z mieszkania. Zacząłem się rozglądać, ale nie dostrzegłem samochodu. Zmarszczyłem brwi.
- Wybacz, Shun-kun, ale będziemy podróżować pieszo. To niedaleko- oświadczył Tamuro, a ja jęknąłem głośno. Nie miałem jednak szansy zaprotestować. Już szedłem ulicą, z ciężką ręką blondyna na ramionach. Chciałem się wyrwać, ale nie spodziewałem się, że mi się to uda. No i miałem rację. Na dworze było ciemno i dość chłodno. Lekki wietrzyk targał blond włosy chłopaka i pieścił nasze twarze. Wokół słychać było szum ulicy. Widzieliśmy mijających nas przechodniów. Powoli zaczęło to do mnie docierać. Dodałem siebie do niego i jego ręki na moich ramionach, po czym zadrżałem zszokowany.
- Tamuro - warknąłem. Spojrzał na mnie z pytaniem w niewinnie lśniących oczach.
- Tak, Shun-kun?
- Ręka.
- Co z nią?
- Twoja ręka, Tamuro - syknąłem, patrząc na nią znacząco. Psie oczy zalśniły zrozumieniem i już miałem uśmiechnąć się z aprobatą, kiedy zauważyłem, że ich właściciel nic nie zmienił.
- Ludzie się gapią! - rzuciłem wreszcie, czując rumieniec na twarzy i wszechogarniającą złość.
- Wcale nie - zaprzeczył Tamuro tym swoim wkurzającym głosem. Rozejrzałem się i dopiero teraz zrozumiałem, że miał rację. Mimo, że wyglądaliśmy na parę, nikt nie wytykał nas palcami. Brak było nawet natarczywych spojrzeń. Co z tym społeczeństwem, do cholery? Ogólnie Japonia to tolerancyjny kraj, ale geje wzbudzają jakieś zainteresowanie, prawda? Zawsze.
- Nie rozumiem - mruknąłem, nieco zdziwiony. Blondyn pogłaskał mnie po ramieniu, co omal nie pozbawiło mnie oddechu.
- To dlatego, że do mnie pasujesz, Shun-kun. Pasujesz tak bardzo, że ludzie nawet nie zauważają naszej płci. Po prostu to się wydaje normalne. Każdemu - powiedział poważnie, a ja pojąłem, że to prawda. Odetchnąłem głęboko i pozwoliłem sobie nie komentować dłużej położenia ręki Tamuro. Zająłem się rozmyślaniem o tym, jakim cudem z jego ciała wydziela się tyle ciepła. Pomyślałem, że nawet, gdybym był nagi, nie byłoby mi zimno. Chociaż zdecydowanie wolałem mieć na sobie ciuchy.

Droga do kina minęła dość szybko. Tamuro cały czas gadał. O sporcie, o cieknącym kranie, o swoim domu i o różnych rodzajach filmu. Nawet mnóstwo kolorowych światełek, klaksony i hałasujący ludzie nie przeszkadzali mi tak bardzo, jak zazwyczaj. Nie lubiłem miast. Jednym z powodów było to, że zwyczajnie w jakiś dziwny sposób bałem się ich. Idąc u boku tego wkurzającego typa, czułem się bezpiecznie. Zaczynało mnie to niepokoić.
- Właściwie, to na jaki film idziemy? - spytałem, kiedy weszliśmy do środka budynku. Podłoga i ściany lśniły hebanową czernią. Przed kasą była dość spora kolejka. Tak samo jak przed ladą, gdzie sprzedawano jedzenie. Kolorowe światełka dodawały kinu niezapomnianej atmosfery. Tak samo jak czerwone sofy i plakaty rożnych filmów. Oraz spokojna muzyka.
- Niespodzianka! - oświadczył Tamuro, niczym dzieciak i roześmiał się. - Usiądź sobie, Shun-kun. Ja się wszystkim zajmę.
- Skoro tak mówisz - bąknąłem i oddaliłem się w stronę kanap. Po kilkunastu minutach przed moim nosem pojawiło się pudło pełne popcornu. Jedno pudło. Duże, ale jednak jedno. Spojrzałem pytająco na mojego towarzysza, który uśmiechnął się zagadkowo.
- Skoro to randka, to mamy zestaw dla dwoje, nie? - rzucił, chichocząc. Na moja twarz wpłynął ogromny rumieniec i poczułem jak żar rozsadza mnie od środka.
- Kto powiedział, że to randka?! -warknąłem. Kilka osób spojrzało na mnie, co wywołało u mnie jeszcze większe zakłopotanie.
- Ja! - odpowiedział rozradowany blondyn. - A ty potwierdziłeś to, dając mi się obejmować przez całą drogę tutaj!
- Ale ja wcale nie chciałem, żebyś ty mnie…
- Nie wyrywałeś się zbytnio - przerwał mi chłopak. - No chodź, film się zaraz zacznie.
- Ale…
- Chodź - powtórzył, a ja się poddałem. Chwyciłem w dłonie pudło z życiodajnym, solonym pożywieniem i podreptałem posłusznie za Tamuro. Po drodze na salę podbierałem trochę popcornu i burczałem pod nosem przekleństwa. Randka? Jaka, do cholery, randka? Poza tym, wyrywałem się przecież! Nie pozwoliłem mu! I nie chciałem iść z nim na randkę. Kategorycznie, definitywnie, z pewnością…
- To horror jest?! - wyrzuciłem z siebie, słysząc strzęp rozmowy jakiejś pary. Blondyn kiwnął głową, a ja zamarłem. Moje nogi niemal stopiły się z podłogą. Szarooki spojrzał na mnie z powątpieniem.
- A co, Shun-kun? Nie lubisz horrorów?
- Nie, nie… Nie przeszkadza mi to - mruknąłem cicho, w duchu modląc się do boga, w którego nie wierzyłem. Bałem się tego typu filmów. Niezaprzeczalnie bałem się. Byłem wręcz przerażony. Muzyka i nastrój oddziaływały na mnie wyjątkowo silnie. Nawet za bardzo, jak na mój gust. Może to jakaś choroba? W każdym razie horrory przerażały mnie. Podążyłem cichutko za Tamuro, spoglądając na kilka par siedzących już na swoich miejscach. Sala była ogromna, ludzi mało. Ciemno. Ponuro. A ja miałem właśnie oglądać horror. Opadłem na swój fotel z lekkim drżeniem i wpiłem się ustami w słomkę. Jeżeli sama myśl o filmie napawała mnie strachem, co będzie dalej? W milczeniu oglądałem reklamy i szykowałem się na najgorsze. A potem się zaczęło.

- Shun-kun, boisz się? - szepnął nagle Tamuro. Aż podskoczyłem, a moje palce wczepione w oparcie fotela, jeszcze mocniej się na nim zacisnęły.
- N-nie… Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? - prychnąłem, ledwo powstrzymując serce przed zawałem. - Chyba sobie ze mnie kpisz? Jestem za stary na strach spowodowany średniej klasy filmami typu… Osz, psiamać! - niemal krzyknąłem. Jakaś kobieta pisnęła. Czułem, że blednę.
- Dygoczesz - stwierdził blondyn poważnym tonem. Wcale nie dygotałem. Ja obijałem się o fotel!
- Oglądaj, cholera - wysyczałem wściekły, przymykając powieki. Kolejny pisk. Czy te kobiety nie mogły drzeć się w myślach?! Albo tak bardzo się bać, że nawet nie mogły krzyczeć? Na przykład, jak ja!
- Zbladłeś - mruknął Tamuro.
- Powiedziałem chyba, żebyś oglądał - wysapałem. A potem omal nie wpadłem pod fotel ze strachu. Powstrzymała mnie przed tym para ciepłych, czułych rąk.
- Co ty… Co robisz? - udało mi się wychrypieć, między spazmatycznymi wdechami i wydechami.
- Chodź tutaj - szepnął Tamuro tym swoim seksownym głosem.
- Spadaj - mruknąłem, usiłując bronić swojej dumy.
- No chodź - ponaglił miękko.
- Idź sobie - nadal próbowałem, ale kolejny raz podskoczyłem i niemal od razu znalazłem się na kolanach blondyna. Nie miałem czasu, żeby martwić się swoim ciężarem. Właściwie, to byłem lekki. Zwłaszcza w porównaniu z Tamuro. To czy ktoś nas widział, też mnie gówno obchodziło. Nieważne, że dorosły facet, siedzący na kolanach drugiego w kinie, wygląda idiotycznie. Wcisnąłem twarz w zagłębienie szyi mojego obrońcy i zacisnąłem powieki. Zająłem się własną fobią i strachem, słysząc piski kobiet i muzykę z filmu.
- Cholera - szepnął chłopak. - Nigdy bym cię nie posądził o takie zachowanie. Myślałem, że śmiejesz się z horrorów lub na nich zasypiasz.
- Wybacz, że cię zawiodłem - wymruczałem w jego ciało. Poczułem, że drgnął nieznacznie. Uniósł ręce i zaczął mnie nimi gładzić. Wędrował po drżących plecach i bawił się moimi ciemnymi włosami. Powoli zaczynałem zapominać o filmie. Przynajmniej się starałem. - Psuję ci zabawę, co?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz - mruknął Tamuro i pogładził mnie po policzku. Zatopił własną twarz w gęstwinie moich włosów i poczułem, normalnie poczułem, że się uśmiecha. Niebezpieczne ciepło wpełzło mi do gardła i rozeszło się po całym ciele. Potarłem nosem o tors blondyna i zamruczałem, niczym duży kocur.
- Zapłacisz mi za to kiedyś - wysyczałem jeszcze, a potem znowu niemal nie umarłem, gdy odważyłem się zerknąć na ekran. Oczywiście nie wtedy, kiedy trzeba.

***

Rozdział VIII - Nowy hotel.

Po skończonym seansie czułem się jak człowiek-galareta. Ledwo utrzymywałem się na nogach, jednak kategorycznie odmówiłem pomocy ze strony Tamuro. Czułem się już wystarczająco zawstydzony moim zachowaniem. Chciałem tylko schować się gdzieś i nigdy nie wyjść na światło dzienne.
- Masz ochotę na coś do jedzenia? - spytał niewinnie blondyn, a ja posłałem mu krwiożercze spojrzenie. Zrozumiał aluzję i roześmiał się. - No dobrze, odprowadzę cię do domu. Tak też zrobił. Miał szczęście. Inaczej zabiłbym go z zimną krwią, nie myśląc o konsekwencjach. I tak nigdy nie wybaczę mu nocy wypełnionej koszmarami. I to dzień przed obozem integracyjnym. Psiamać.

Oparłem się o biały murek przed szkołą i zamknąłem powieki. Czułem się jak wrak. Nieprzyjemny dreszcz nadal wskakiwał mi na plecy, kiedy tylko miał okazję. Udało mi się jednak spakować i wcisnąć w białe dżinsy i kremową koszulkę. Na ramionach spoczywała brązowa bluza. Torbę wrzuciłem już do bagażnika autokaru i czekałem tylko aż ta banda dzieciaków wreszcie się pojawi. Jedyną uczennicą, którą przywitałem miło, była siostra Ody. Właściwie była jedyną nastolatką, na którą zwróciłem uwagę. Miałem gdzieś te, które stały obok mnie i wypinały w moją stronę swoje pełne piersi. Marzyłem jedynie o cudownej, dobrej, pachnącej kawie albo ciepłym łóżku. Bez koszmarów.
- Jak się masz, Shun-kun?! - przywitał się Tamuro, klepiąc mnie na dodatek w plecy. Znów przez niego omal nie wyplułem własnych płuc. Kiedy doszedłem do siebie, spojrzałem na niego wściekły.
- Przez ciebie nie mogłem spać! - warknąłem, oskarżycielsko wbijając palec w jego pierś. Znów powiedziałem coś, co musiało dziwnie zabrzmieć. Napalone nastolatki wytężyły słuch.
- Ależ co ja ci zrobiłem? - spytał niewinnie blondyn, zmieniając się w swoją seksowną wersję.
- Już ty wiesz dobrze, co!
- O ile dobrze pamiętam, w nocy byłem sam. A może mylisz mnie z kimś? - rzucił, wpychając dłonie w kieszenie czarnych bojówek. Biała koszulka zdawała się kpić ze mnie. Jego oczy też. I uśmiech. I postawa. On cały ze mnie kpił. Nawet ta jego cholerna koszulka!
- Z nikim cię, do jasnej cholery, nie mylę! - wysyczałem, burząc marzenia nastolatek. - Mówię o tym durnym filmie, na który mnie zabrałeś. - O! Jednak jakaś nadzieja zagościła w ich sercach.
- Mi się podobało - stwierdził, mrużąc seksownie oczy. - Nie powiesz mi chyba, że wszystko ci nie pasowało.
Zamilkłem na chwilę. To mnie zbiło z tropu. Oczywiście, że byłem zadowolony. Jego duże, ciepłe ręce na moim ciele. Jego szept. Jego… Psiamać! Wszystko było do kitu!
- Powiem! - krzyknąłem, niczym małe dziecko, powoli wzbudzając sensację.
- Wtedy skłamiesz - szepnął Tamuro i wyszczerzył się. - No! Czas do autobusu, Shun-kun! - I zmienił się z powrotem w wesołego, przygłupiego dzieciaka. Chciałem go zabić.

Moja chęć mordu nie osłabła, nawet podczas podróży. W autokarze wpatrywałem się w niego z nienawiścią. Tak samo było w samolocie, kiedy lecieliśmy już na Okinawę. Nic się nie zmieniło nawet wtedy, kiedy złapał mnie i uchronił tym samym od wyrżnięciem głową w ziemię. Nadal chciałem uciąć mu ten durny łeb, razem z głupim uśmieszkiem i nadziać na pal przed domem. Nadal chciałem go torturować. A każde jego seksowne spojrzenie pogłębiało tą chęć. Kiedy dotarliśmy do hotelu blisko plaży, odetchnąłem na chwilę. Opadłem na czerwoną kanapę. Recepcja była dość mała. Tego samego spodziewałem się po reszcie pomieszczeń. Wpatrywałem się, jak debil, w zieloną wykładzinę i myślałem o białym suficie. Bardzo inteligentnie oczywiście.
- No dobra - zaczęła Fukamo i posłała mi karcące spojrzenie. Zwlokłem się z kanapy. - Zaraz przydzielimy was do pokoi. Potem będziecie mieć godzinę wolnego na odpoczynek i rozpakowanie się. Później zejdziecie na dół do stołówki i zjemy obiad. Wtedy powiem wam, jakie mamy plany. Dobra?
Odpowiedział jej odgłos zadowolonych pierwszoklasistów.
- Mogę dostać klucz do mojego pokoju? - spytałem, robiąc słodkie oczka. Błagałem w myślach, żeby jednak dostać jedynkę. Ale nie. Los musiał mnie nienawidzić.
- Ja go mam, Shun-kun. Chodźmy - oświadczył Tamuro, a ja westchnąłem głęboko. Podeszliśmy do srebrnej windy i wpakowaliśmy się do niej. Ten durny blondyn oczywiście musiał powciskać kilka guzików.
- Co ty robisz, kretynie? - warknąłem, odsuwając się od niego. Kiedy był blisko, traciłem nad sobą panowanie.
- Bawię się windą. A co? Nie można? - rzucił, śmiejąc się. Po dziesięciu minutach wreszcie dotarliśmy na piąte piętro. Ruszyliśmy wąskim korytarzem. Zerknąłem na zieloną, jak w recepcji, wykładzinę i kremową tapetę. Na ścianach wisiały zdjęcia plaży. Nawet ładne. Chłopak otworzył drzwi pokoju czterysta piętnaście i wszedł. Wpełzłem za nim z ponurym wyrazem twarzy. Pokój nie był zbyt duży, ale przytulny. Podłoga była pokryta jasnoszarą wykładziną. Ściany były białe. W małym przedpokoju znajdowała się szafka na buty i dość duże lustro. Dalej była biała szafa ze sklejki i półka na telewizor, na której nie było telewizora. Ale gazet z programem nie zabrakło. Skrzywiłem się. Potem natrafiłem spojrzeniem na dwie szafki nocne z lampkami i duży balkon z widokiem na morze. To akurat spodobało mi się bardzo. Potem z moich ust wydobył się głęboki jęk. Zobaczyłem dwuosobowe łóżko.
- Co do jasnej? - warknąłem, podchodząc bliżej. Torbę zostawiłem w przedpokoju. Tamuro podążył za mną. Złapał mnie od tyłu w pasie i oparł brodę na moim ramieniu. Zadrżałem i z trudem przełknąłem ślinę.
- Nie chcesz ze mną spać? - spytał tym swoim łóżkowym szeptem, a ja nie miałem sił się odezwać. Właściwie, nie miałem sił na nic. - Myślałem, że lubisz się do mnie przytulać.
- Źle myślałeś - warknąłem z trudem i odsunąłem się, ciężko dysząc. Oczywiście, że miał rację. Z ulgą jednak zauważyłem, że to dwa łóżka, połączone. Uśmiechnąłem się do siebie i odepchnąłem jedno w stronę balkonu.
- To jest moje - zdecydowałem i opadłem na nie.
- Jak chcesz, Shun-kun. Ja wezmę to - odparł pogodnie blondyn i zaśmiał się ciepło. Ze złości ukryłem twarz w pościeli. Jak tu z takim wytrzymać?! Mieliśmy jeszcze godzinę czasu, więc postanowiłem choć trochę się rozpakować. Wyjąłem kosmetyczkę i zaniosłem ją do białej łazienki. Zerknąłem przelotnie na prysznic i ziewnąłem. Wróciłem do pokoju i powoli wyjmowałem swoje rzeczy. Blondyn przyglądał mi się z szerokim uśmiechem.
- Nie chcesz chociaż trochę odpocząć? - spytał. A potem zdjął koszulkę i rzucił ją gdzieś w kąt.
- Nie - mruknąłem i udałem, że go nie widzę. Jego nagiego torsu też nie.

Jedzenie było lepsze niż się spodziewałem. Kiedy wszyscy napełniliśmy żołądki, Fukamo zarządziła wycieczkę. Wyszliśmy więc i skierowaliśmy się na piękną plażę. Właściwie zostaliśmy na niej do wieczora, bo każdy przezornie założył strój kąpielowy. Każdy, prócz mnie, oczywiście. Wściekły opadłem na czerwony ręcznik pod kolorowym parasolem i wyciągnąłem wodę z plecaka przyjaciółki. Ona sama paradowała z tym swoim biustem i podrywała facetów. Młodszych i starszych. Wszyscy na nią lecieli. Spoglądałem na półnagich ludzi i podziwiałem błękit wody. Musiałem przyznać, że było na co popatrzeć.
- Zły dzień? - spytał ktoś, przysiadając się do mnie. Po chwili zastanowienia rozpoznałem w nim barmana. Z plaży. Miał czarną skórę i śmieszne loczki. Hawajskie spodnie w czerwone kwiaty bardzo do niego pasowały. Lśniące zęby przyjemnie kontrastowały z ciemnym kolorem twarzy.
- Zapomniałem czegoś - mruknąłem, wskazując wymownie na moje spodnie. Mężczyzna roześmiał się ciepło i kiwnął głową ze zrozumieniem.
- Czego uczysz? - spytał.
- Aż tak widać, że jestem nauczycielem? - rzuciłem, sam się śmiejąc.
- Nie no… Co ty. Po prostu zauważyłem dzieciaki. - Wskazał na szalejące nastolatki. Wzruszyłem ramionami.
- Biologii.
- O, ciekawie. Pewnie niektórzy żałują, że nie w praktyce - zażartował i poruszył znacząco brwiami. Poczułem delikatny rumieniec.
- Ślicznie się czerwienisz - zauważył nieznajomy. - Chcesz drinka na koszt firmy?
- Skuszę się - odpowiedziałem. No co? Jak dają, to bierz!
- Zaraz wracam - oświadczył i skierował się w stronę baru. Uśmiechnąłem się lekko. Miły facet. Po chwili wrócił z dwoma szklankami. Był w nich jakiś pomarańczowo-niebieski płyn.
- „Sex on the beach”? - spytałem przewidująco.
- Z tobą? Jasne!
Znów się zarumieniłem i upiłem łyk drinka. Potem rozmawialiśmy jeszcze o książkach, filmach, pracy, morzu, oceanie i plaży. O wielu głupich rzeczach. A on co jakiś czas wtrącał coś, przez co się rumieniłem. Postawił mi w tym czasie jeszcze jakieś sześć drinków, więc kiedy wracaliśmy z uczniami na kolację, nieco kręciło mi się w głowie. Uśmiechałem się jak głupek i nuciłem jakąś piosenkę. Byłem w bardzo dobrym humorze.
- Co się stało? - spytała Fukamo, szczerząc się do mnie.
- Niiic!
- Jasne, jasne - zaśmiała się. - Tylko nie pokazuj dzieciakom, że jesteś trochę pijany, dobrze?
- Nie jestem! - obwieściłem i w przypływie niekontrolowanej radości, objąłem ją. Dlaczego taki niewinny flirt wprawił mnie w tak dobry nastrój? A tak… Czasami lubiłem to robić. Nie wspominałem?
- Mówiłam ci, że on woli ciebie - mruknęła rudowłosa, czego kompletnie nie zrozumiałem. Może mówiła o nowej szmince, którą kupiła? Na pewno! Nie mogło chodzić o nic innego. A już tym bardziej o coś związanego ze mną. Zjadłem kolację, udałem, że słucham słów przyjaciółki i powlokłem się na górę. Opadłem zmęczony na łóżko. Po kilku minutach do pokoju wszedł Tamuro. Usiadł obok mnie i westchnął cicho.
- Miło się flirtowało? - spytał uprzejmie.
- A jakże! - odparłem i z entuzjazmem zacząłem mu opowiadać o zaletach pracy barmana. Czy mówiłem już kiedyś, że jestem bezdusznym dupkiem?

***

Rozdział IX - Nowe wyznania.

Następnego dnia nie zapomniałem już o spodenkach do wody. Wcisnąłem na siebie czarne „ubranko” i z uśmiechem powędrowałem na plażę. Opadłem na ręcznik i poczekałem, aż „mój” barman skończy pracę. Właśnie, zapomniałem dodać, że miał na imię John.
- Witam skośnookiego -przywitał się i podał mi szklankę z czymś kolorowym. Uśmiechnąłem się szeroko.
- Cześć.
- Mówiłem ci już, że masz piękne oczy? - spytał czarnoskóry, szczerząc się. Zarumieniłem się leciutko i pokręciłem głową. Gdzieś obok przemknęła postać Tamuro. Dziwne. Na plaży nawet się do mnie nie zbliżył. Przestałem o nim myśleć i zająłem się rozmową z nowopoznanym. Ciągle się śmiałem i naprawdę byłem swobodny. Jeżeli się rumieniłem, nie czułem się z tym źle. Było zupełnie inaczej niż w towarzystwie Tamuro. Było tak, jak zawsze.
- Sensei, przestań flirtować i chodź do nas! - krzyknęła jakaś uczennica, śmiejąc się. - Tamuro-sensei wymyślił dla nas zawody!
- Nie mam ochoty na… - zacząłem, ale poczułem czyjeś silne, niemal brutalne ręce na nadgarstkach.
- Chodź - mruknął blondyn, nie patrząc na mnie. Posłałem Johnowi przepraszające spojrzenie.
- Nic nie szkodzi - powiedział i zaśmiał się. Również się zaśmiałem, a Tamuro stanął, jak rażony piorunem.
- Co ci jest? - spytałem, lekko zaniepokojony. Nie, żeby martwiło mnie samopoczucie tego irytującego chłopaka, no ale.
- Nic. - Tym razem to ja stanąłem. On na mnie… Warczał?! On?! Poczułem jak coś dziwnego ściska mnie za serce. Nadal ściskało. Nawet, gdy graliśmy w siatkę z uczniami.

Weszliśmy do pokoju w całkowitej ciszy. Taka sama cisza panowała, gdy szykowaliśmy się do snu. Po całym dniu zabaw byłem zmęczony, ale nie mogłem jakoś oddać się w ramiona Morfeusza. Leżałem, gapiąc się w sufit i wsłuchując w nierówny oddech mojego sąsiada. On również nie spał. Nagle, usłyszałem jakiś dźwięk i podskoczyłem jak oparzony. Tamuro nie zareagował. Spojrzałem w stronę balkonu i omal nie zszedłem na zawał. Ujrzałem ciemną sylwetkę, przypominającą potwora. Mówiłem już, że jestem tchórzem? Niewiele myśląc, znalazłem się przy blondynie, który… Odepchnął mnie.
- Dzisiaj noc strachów - oświadczył wesołym tonem, co niemal mnie nie zabiło. Z jednej strony odpychał, a z drugiej się śmiał.
- C-co? - wymruczałem, spoglądając z niepokojem za szybę. Znów usłyszałem jakieś chroboty, tym razem zza ściany i znów doskoczyłem do chłopaka. A on znów mnie odepchnął. Spojrzałem na niego ze łzami w oczach. Jęknąłem, rozglądając się wokół, niczym przestraszony zając.
- Czemu mnie… - Głos mi się załamał i nie miałem siły powiedzieć nic więcej. To było takie dziwne, takie niepokojące. A jakieś chore odgłosy powoli opanowywały moje uszy. I cienie. Cienie na zewnątrz! Kiedy ktoś zapukał w okno, nie powstrzymałem pisku i wczepiłem się w ramię Tamuro. Blondyn westchnął głęboko i przycisnął mnie do siebie. Okrył mnie prześcieradłem (na kołdrę za gorąco) i pogłaskał po włosach.
- Ja się tak starałem, żebyś się mną zainteresował i nic - wyszeptał ledwo słyszalnie. - A jakiś czarny koleś z baru powiedział do ciebie jedno czy dwa zdania i już byłeś jego. Przy mnie nigdy się nie śmiejesz.
- Ja wcale nie… - Zaraz. Czemu chciałem się przed nim tłumaczyć? Zamknąłem oczy, słysząc kolejny chrobot i zacisnąłem palce na jego koszulce.
- Dlaczego nawet teraz to robisz? - spytał cicho. - Dlaczego tulisz się do mnie, skoro podoba ci się tamten John? - Chwila. On był… Ja… Zraniłem go? Czuł żal? Smutek? Ale jak to…?
- Ale… Jak to? Zraniłem cię? - wypowiedziałem moje pytania na głos. Zadrżałem. Tym razem nie ze strachu. To było jakby, poczucie winy?
- Nieważne już - wyszeptał pogodnie. - Nadal się boisz? Bo jeśli nie, to proszę, odsuń się ode mnie.
Nie miałem sił odpowiadać. Zbyt wiele dziwnych myśli kotłowało się w mojej głowie. Nie wiedziałem, co myśleć, czuć. Czułem się zagubiony. Jednak moje ciało samo poradziło sobie z tym problemem. Wcisnąłem nos w zagłębienie szyi chłopaka, objąłem go kurczowo i zamruczałem z żalem i smutkiem. Wystarczyło, żeby zrozumiał. Ja też zrozumiałem. Dlatego nie wyraziłem nawet słowa sprzeciwu, kiedy wsadził mi dłoń pod koszulkę i zaczął masować moje plecy. Nie zareagowałem, kiedy przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej i cmoknął w czubek głowy. Zacisnąłem powieki, napawając się jego zapachem i nową wiedzą. Chyba rzeczywiście… On mi się podobał. A on sam wolał mnie od Fukamo. Ha!

Krzyknąłem, spadając z łóżka. Znów słyszałem jakieś chroboty, stukoty i piski dziewczyn. Rozejrzałem się spłoszony po pokoju i jęknąłem, widząc jakieś sylwetki za oknem. Automatycznie wyciągnąłem rękę w stronę blondyna, który powinien być na łóżku, ale trafiłem w pustkę. Zerwałem się z ziemi i dostrzegłem, że nie ma go. Nie ma! Zostawił mnie samego w cholernym, ciemnym, strasznym pokoju i poszedł sobie! Bezczelny kretyn!
- Tamuro? - wysyczałem przez zaciśnięte zęby, słysząc chrobotanie. Zacząłem miąć poły mojej koszulki do spania i podążyłem w stronę łazienki. Stąpałem cicho, aby żaden potwór nie zauważył mojego istnienia. Dobra. Wiem, że nie ma demonów, ani innych diabelskich pomiotów, ale nigdy nie mogłem powstrzymać strachu. Może to naprawdę jakaś choroba. W całej mojej, niemal idealnej, osobie nie ma prawie żadnych wad! Tylko to tchórzostwo…
- Tamuro? - jęknąłem, łamiącym się głosem. Coś syknęło, a ja podskoczyłem do góry. Wszedłem do łazienki, w której panowała nieprzenikniona ciemność i stanąłem. Gdzie on jest? Gdzie, do cholery?!
- Giń, przepadnij, maro przeklęta! - krzyknąłem, uciekając w stronę prysznica, kiedy poczułem jakiś dotyk. Zacząłem biegać, jak idiota i piszczeć niczym nastoletnia dziewica. Uderzałem dłońmi powietrze i dyszałem ciężko.
- Shun-kun, spokojnie - szepnęła ciemność. Odbiegłem, jak najdalej od głosu i uderzyłem nogą w brzeg wanny.
- Psiamać - syknąłem. Coś mokrego i okropnego złapało mnie za nadgarstek, a ja znowu krzyknąłem.
- Odejdź, demonie! Nie oddam ci mojej duszy za żadne, cholerne skarby świata! Idźże, idźże… Idź!
- Shun-kun…
- Odejdź, powiedziałem! Nie boję się ciebie - pisnąłem cienkim głosikiem. Zanim zdążyłem wypowiedzieć kilka kolejnych bardzo odważnych zdań, zostałem brutalnie uciszony. Czyjaś dłoń zamknęła mi usta, a chłodne wargi pocałowały moje rozgrzane czoło. Zamilkłem, zszokowany.
- Tamuro? - mruknąłem niepewnie. - Co ty, do jasnej cholery, robisz w wannie…? W środku nocy. W kompletnych ciemnościach. Sam.
- Rozmyślam - odparł zadowolony z siebie blondyn. - Dołączysz?
- Ja… Zgłupiałeś?!
- Nie, mówię poważnie - mruknął i chyba się uśmiechnął. - To będzie nasza druga randka.
- Nie chcę żadnych randek - fuknąłem, tupiąc nogą. Powoli sam zamieniałem się w dziecko. Rozkapryszone, małe dziecko. On zdecydowanie źle na mnie działał. Roześmiał się i usłyszałem, jak staje. Owinął się ręcznikiem, wyszedł z wanny i przytulił mnie. Zwyczajnie. Bez powodu. Bezinteresownie. Oparłem głowę o jego umięśniony tors i odetchnąłem głęboko. Jego dłonie delikatnie gładziły moje plecy. Dziwne, ale pozwalałem mu na to. Na pewno byłem cały czerwony, ale zadowolony.
- Nawet z twoim czarnym barmanem, Shun-kun? - zażartował Tamuro i zachichotał.
- Nie wyobrażaj sobie za wiele, gamoniu - prychnąłem, odpychając go. Nie przejął się tym. Zmierzwił mi tylko włosy i roześmiał się głośno.
- Ale ty jesteś śmieszny! - oświadczył z entuzjazmem i wypchnął mnie z łazienki. - A teraz, chodźmy spać, co? Jest około trzeciej, więc dzieciaki powinny już kończyć zabawę.
- Dzieciaki… Też coś - warknąłem. - Sam jesteś niewiele od nich starszy. A głupszy, to już na pewno. I nie wyobrażaj sobie, że będę z tobą spał. Moje chwile słabości odchodzą w zapomnienie. Zapewniam cię.
- Dobrze, Shun-kun - zgodził się chłopak. W delikatnym świetle księżyca ujrzałem radość na jego twarzy i błysk w psich oczach. Lekko się uśmiechnąłem, rozczulony tym widokiem. Wdrapałem się na swoje łóżko, a kiedy tylko położyłem głowę na poduszce, poczułem jak oczy mi się zamykają. Owinąłem się bielutkim materiałem i usłyszałem skrzypnięcie, co oznaczało, że Tamuro też już leżał na swoim posłaniu. Lekko uchyliłem powieki i oszołomiony spostrzegłem, że on już chyba śpi. Jak mógł to osiągnąć w tak krótkim czasie? Był lepszy ode mnie! Skubaniec jeden. Nienawidzę go. Zauważyłem też, że jego zgrabne pośladki świecą nagością. Zarumieniłem się, niczym piwonia i sięgnąłem po prześcieradło. Okryłem go szczelnie i odwróciłem się w drugą stronę. Zamknąłem powieki i już po chwili, spałem.

Obudził mnie zapach gorącej jajecznicy i kawy. Ziewnąłem i przeciągnąłem się, niczym kociak, po czym otworzyłem ślepia. Potarłem oczy i wyburczałem pod nosem kilka przekleństw. Moje prześcieradło leżało sponiewierane na ziemi, a ja nie miałem najmniejszej ochoty podnosić go. Zza korytarzyka wyłoniła się blond głowa Tamuro, który był już całkowicie ubrany. Krótkie zielone spodenki i luźna błękitna koszulka pasowały do niego. W gruncie rzeczy, to chyba we wszystkim dobrze wyglądał.
- Ohayo, Shun-kun! - przywitał się, z szerokim uśmiechem na ustach.
- Ohayo, głupku - wymruczałem i znów ziewnąłem. Właściwie, to był ryk, a nie przeciętne ziewnięcie. Spojrzałem na lśniące psie oczy, a potem na tacę, którą trzymał w dłoniach mój tymczasowy współlokator. Węch mnie nie zawiódł. Zobaczyłem jajecznicę na bekonie z pomidorami, ciasto i dwa kubki gorącej, pachnącej kawy. Mój żołądek zaśpiewał radośnie, jednak nie miałem siły zwlekać się z łóżka i walczyć o jedzenie, które przyniósł sobie chłopak. Opadłem na posłanie z głośnym jękiem.
- Spaaać - wymruczałem sam do siebie. „Gul, brrwww, gul…” zawtórował mój brzuch.
- Głodny, co? - zaświergotał blondyn (Naprawdę! Jak boga kocham to brzmiało jak ptasi trel. Tylko on mógł zrobić coś takiego z własnym męskim głosem) i podszedł do mnie.
- Byłbyś tak miły i nie torturował mnie swoim pachnącym jedzeniem? - warknąłem, chowając twarz w poduszkę. Odpowiedział mi dźwięczny śmiech. - I w ogóle z jakiej racji nie obudziłeś mnie, co?
- Bo chciałem przynieść śniadanie do łóżka i nakarmić cię! - oświadczył radośnie blondyn. O, jak miło z jego strony. Zaraz… Momencik…
- Że niby, CO chciałeś zrobić?! - warknąłem, nie zmieniając pozycji. Jego duża ciepła dłoń spoczęła na mojej głowie. Podrapał mnie za uchem, a kiedy zamruczałem, znów się roześmiał. Przekląłem go kilka razy, w myślach błagając o jeszcze. Chyba jednak był telepatą, bo dalej pieścił moją głowę. Nieświadomie zacząłem łasić się do niego, prosząc gestami o więcej. Odruch bezwarunkowy. Nie na darmo byłem uważany za pół-kota w czasach młodości. A on znowu się zaśmiał.
- Mój mały kociak. To dasz się teraz nakarmić? - powiedział śpiewnie, a ja zarumieniłem się mocno.
- Nie jestem twój - bąknąłem. Jednak podniosłem się nieco i wbiłem wzrok w tacę na szafce nocnej. Jajecznica pyszniła się przede mną, a mój żołądek niemal wyrwał się na wolność. Cóż… Skoro to on miał robić ze mnie dziecko, czemu nie? Przecież sam był niedorozwinięty umysłowo. Skinąłem głową. Ledwo, ale zauważył. Uśmiechnął się szeroko i sięgnął po talerz. Już po chwili miałem w ustach przepyszną jajecznicę. Pomyślałem, że on jednak zrobiłby lepszą, ale nie skomentowałem. Mimo, że karmił mnie, niczym matka małego bachora, w tym wszystkim było coś z erotyzmu. Niemal widziałem jak podstępne podniecenie wpełza mi na twarz i owłada całym ciałem. Jednocześnie czułem błogość i zadowolenie. Tamuro podał mi kawę.
- Sam zrobiłem - oświadczył z dumą i wypiął pierś, niczym pięciolatek. Prychnąłem rozbawiony i przyjąłem od niego kubek. Najpierw powąchałem, a potem upiłem pierwszy łyk. Uśmiech sam wpłynął mi na usta, kiedy poczułem cudowny smak mocnej, aczkolwiek nie za mocnej, kawy. Kiwnąłem głową z aprobatą i w nagrodę pozwoliłem chłopakowi wpakować mi do ust kawałek ciasta. Czekoladowe. Trochę suche, ale w gruncie rzeczy, smaczne. Tamuro przyglądał mi się cały czas, szczerząc się jak wariat.
- Co cię tak cieszy? - mruknąłem, znów napawając się smakiem cudownej, trującej substancji.
- Bo ci się podobam, Shun-kun - odparł rozradowany, a ja omal nie wyplułem cieczy z ust. Przełknąłem z trudem.
- Kto tak niby powiedział?! - wysyczałem ze złością, czerwieniąc się. No cóż… Możliwe, że tak pomyślałem, ale on miał wybitnie wielki, niezmienny zakaz zaglądania do mojej głowy!
- Twoje oczy - wyszeptał swoim łóżkowym głosem i dotknął moich warg. Kiedy odsunął dłoń, na jego palcu widniał okruszek po czekoladowym cieście. Wsadził go sobie do ust, patrząc na mnie znacząco. Poczułem, że gorąca para bucha z moich uszu. Zacisnąłem dłonie w pięści, chcąc go uderzyć. Bezczelny drań! Na co on sobie w ogóle pozwalał, do jasnej?
- Ubierzesz się, czy ci pomóc? - rzucił, a ja kompletnie straciłem głos. Podniosłem się z wściekłością i skierowałem swe kroki w stronę łazienki.

Siedziałem w fotelu w autokarze i opierałem głowę o szybę. Jechaliśmy zwiedzać jaskinie, a potem na zakupy. Zamknąłem oczy i postanowiłem skorzystać z okazji. Mianowicie, chciałem się zdrzemnąć. Nie dane mi to było. Powinienem się domyślić. Na siedzenie obok mnie opadł Tamuro i dźgnął mnie palcem w bok. Jęknąłem i spojrzałem na niego z wyrzutem. Wyciągnął dłoń i podał mi batonika.
- To jakiś podstęp? - Spojrzałem podejrzliwie na przedmiot zbrodni. Czekoladowego potwora, który prawdopodobnie był szpiegiem. Tak. Na pewno był szpiegiem, który miał mnie rozszyfrować, aby Tamuro… Chwila. Przecież blondyn sam nieźle sobie dawał radę z czytaniem mnie, niczym książkę. Może to jednak nie pułapka? Przyjąłem ten drobny prezent i znów oparłem się głową o szybę. Autokar ruszył, a moja biedna czaszka zaczęła obijać się o twardą powierzchnię.
- Jak już wiecie, jedziemy zwiedzić jaskinie - zaczęła Fukamo, sięgając po mikrofon. - Mam nadzieję, że nie zapomnieliście aparatów. Będziemy mogli zrobić naprawdę piękne zdjęcia. Potem pojedziemy na zakupy. Pochodzicie sobie po mieście, pozwiedzacie na własną rękę. Zauważcie, jak różni się kultura na Okinawie. U nas nie ma na przykład shiisaa. Cóż, miłej podróży. - Skończyła mówić i usiadła na siedzeniu obok nas. A ja znów poczułem palec między żebrami.
- Czego? - warknąłem i napotkałem psie oczy. Zadrżałem.
- Będzie ci wygodniej, jeżeli oprzesz się o moje ramię, Shun-kun - oświadczył Tamuro z uśmiechem. Przełknąłem głośno ślinę. Przecież ludzie. Uczniowie. Ludzie. No uczniowie, no… Wszyscy! Gapić się będą! Stwierdziłem jednak, że mam to gdzieś i opadłem posłusznie na ramię mojego psiaka. Poczułem jak uśmiecha się jeszcze szerzej.


***

Rozdział X - Nowe doznania.

Ja wiem. Wiem, wstyd przyznać. Olałem to całe zwiedzanie jaskiń, uznając, że mnie to wybitnie nie interesuje. Byłem głodny, to tyle. Wyruszyłem więc samotnie w miasto, nie wiedząc, że zapomniałem portfela. Dotarło to do mnie dopiero, kiedy z wywieszonym jęzorem, wpatrując się w obrazki z menu szukałem pieniędzy. Brutalna prawda uderzyła mnie, niczym grom z jasnego nieba.
- Psiamać - warknąłem pod nosem i spuściłem wzrok. Jak mogłem zapomnieć portfela. No jak?! Wsadziłem dłonie w kieszenie krótkich czarnych spodenek i westchnąłem głęboko. Zacząłem się rozglądać wokół i myśleć, co dalej. Gdzie były te jaskinie, nie wiedziałem. Nie miałem też ochoty ich widzieć. Jako biolog, miałem tą przyjemność już kilkakrotnie. Byłem zły. Opadłem na białą ławeczkę pod fontanną i zacząłem przyglądać się przechodniom oraz kolorowym sklepikom. Po jakimś czasie przyłączył się do mnie rudy kot. Usiadł obok mnie i siedział, milcząc. Kiedy wyciągnąłem dłoń, aby go pogłaskać, syknął wściekle i trącił mnie łapą. Kocur. Definitywnie. Uśmiechnąłem się do niego przepraszająco.
- A jak dam ci smakołyka? - spytałem uprzejmie, wyciągając z kieszeni trochę już stopionego batonika. Urwałem kawałek, a potem podałem go kotu. Przyjął podarunek z niewielką dozą podejrzliwości. Zjadł, a potem pozwolił mi się pogłaskać. Oczywiście dobrze wiedziałem, że nie powinienem karmić zwierząt batonami. Ale co ja mogłem, skoro moje biedne serce reagowało na cierpienie innych? Przymknąłem powieki i wystawiłem twarz w stronę słońca. Uznałem, że może znowu trochę się zdrzemnę. I tak nie miałem nic ciekawego do roboty.

Obudziły mnie śmiechy i woda. Zimna, okropna woda z fontanny na mojej twarzy. Podniosłem się, burcząc po nosem i ujrzałem Fukamo. Szczerzyła się do mnie. Różowa sukienka opinała się na jej piersiach, wyjątkowo ładnie, więc postanowiłem się zrewanżować. Pociągnąłem ją za rękę i już po chwili kobieta siedziała w fontannie z głupim wyrazem twarzy. Z jej flirtów prawdopodobnie już nic nie wyjdzie. No i o to chodziło!
- Trzeba było nie zaczynać - mruknąłem. Uczniowie spoglądali na mnie dziwnie. Warknąłem na nich, żeby się odczepili. Już miałem zacząć dawać im lekcję dobrego wychowania, kiedy poczułem znajomą dłoń na ramieniu.
- Daj spokój, Shun-kun. Aleś ty marudny!
- Moja sprawa - fuknąłem.
- Nie tylko twoja - szepnął mi do ucha, aż zadrżałem. Potem złapał mnie za nadgarstek i pociągnął. Nastolatki zachichotały rozradowane, a chłopcy zdawali się niczego nie zauważyć. Słyszałem jeszcze, jak jakiś mężczyzna pomaga Fukamo wydostać się z fontanny. Potem moje myśli skierowały się na inny tor. Konkretnie na moje własne palce splecione z palcami blondyna. Zaczerwieniłem się okropnie i wbiłem wzrok w ziemię.
- Tamuro, co robisz? - spytałem cicho, wskazując nasze dłonie.
- Idę z tobą na drugą randkę! - oświadczył z wielkim entuzjazmem. - Na pewno jesteś głodny.
- Skąd wiesz?
- Widzę. Pewnie zapomniałeś pieniędzy, prawda? - Roześmiał się i wzmocnił uścisk. Niechętnie przyznałem, że podoba mi się to. Jego dłoń była duża, ciepła i w ogóle cudowna. Znaczy się… Całkiem w porządku. Chłopak pociągnął mnie w stronę jakiejś niewielkiej knajpki. Weszliśmy do środka i usiedliśmy w rogu, na czerwonych kanapach przy bordowym stoliku. Całe wnętrze było właśnie w tych kolorach. Na podłodze pysznił się dywan, a z sufitu zwisały żyrandole. Czerwone. Grała nastrojowa muzyka, a delikatne światło nadawało pomieszczeniu dość intymnej atmosfery. Kelner podał nam nasze menu i odszedł, kłaniając się.
- Co zamówisz, Shun-kun?
- Oddam ci później - mruknąłem, przypominając sobie sytuację finansową blondyna. Aż głupio mi się zrobiło, że pozwoliłem mu wcześniej kupować cokolwiek. - Chcę rafutee.
- Nie musisz mi oddawać. Lubię wydawać na ciebie pieniądze, Shun-kun. - Uśmiechnął się ciepło, a mi aż mocniej zabiło serce. Zrobiło mi się lekko na duszy. Odwzajemniłem gest, kręcąc głową.
- Nie mogę pozwolić, żebyś ciągle za mnie płacił, szczylu - stwierdziłem. - Jestem dorosły. Starszy od ciebie.
- Jesteś ze mną na randce.
- Ale obaj jesteśmy mężczyznami - zauważyłem i skinąłem na kelnera.
- Ale ja jestem tym, który cię zaprosił.
- Po pierwsze, nie zaprosiłeś mnie. Ty mnie tu przywlokłeś. A poza tym uznam, że to wcale nie randka, jeżeli nie pozwolisz mi potem oddać.
- Dobra! - niemal krzyknął Tamuro, a do stolika podszedł kelner. Złożyliśmy nasze zamówienia. Uśmiechnąłem się z zakłopotaniem, rozumiejąc sens własnych słów.
- Teraz to już oficjalnie - oświadczył z zadowoleniem blondyn. Skinąłem leciutko głową. - Nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy! - Jego psie oczy lśniły jak diamenty. Wyglądał wyjątkowo niewinnie. Zupełnie inaczej w porównaniu do jego seksownej, męskiej wersji.
- Wiem - mruknąłem, zgodnie z prawdą. A potem się roześmiałem. Śmiałem się tak dobre pięć minut, sam nie wiedząc z czego. Może po prostu z czystej radości? Może. W każdym razie, Tamuro cały czas patrzył na mnie oczyma pełnymi niedowierzenia.
- Jezu… - szepnął, kiedy się uspokoiłem.
- Co?
- Jak ty się cudownie śmiejesz - powiedział, głaszcząc mnie po policzku. Zarumieniłem się i pokręciłem głową. To nieprawda!
- Nie…
- Tak! Zwłaszcza, kiedy robisz to przy mnie - dodał i nachylił się nad stołem. Pocałował mnie w czoło, a ja prawie spadłem z kanapy.

Kiedy wracaliśmy, nie spałem. Nie mogłem zasnąć, mimo że usilnie próbowałem. Wciągałem cudowny zapach mojego towarzysza i myślałem. O wszystkim. O tym, co się wydarzyło, o moich uczuciach, o samej postaci Tamuro. Do pokoju doszliśmy w milczeniu. Oboje byliśmy padnięci, nie mieliśmy sił na rozmowy. Wcześniej, w mieście, zwiedziliśmy wszystkie sklepy jakie się dało i zjedliśmy pełno smakołyków. Opadłem ledwo żywy na łóżko. Jednak blondyn nie podążył za moim przykładem. Stał, wpatrując się w widok za oknem. Potem delikatnie złapał mnie w pasie i siłą podniósł.
- Chodźmy - powiedział. Spojrzałem na niego, jak na idiotę.
- Gdzie niby? - prychnąłem.
- Na plażę. - Ujął mnie za rękę i poprowadził na dwór. Cudem doszliśmy. Ale warto było. Słońce powoli chowało się za horyzontem, nadając niebu piękne kolory. Róż, pomarańcz, fiolet i żółć. A powierzchnia oceanu lśniła niczym tafla lustra. Usiedliśmy na piasku, nie myśląc nawet o rozłożeniu czegokolwiek. Przypatrywałem się temu zjawisku urzeczony. Tamuro objął mnie ramieniem i delikatnie do siebie przyciągnął. Nie zareagowałem. Tylko znów poczułem ciepło. Przyjemne, rozlewające się po całym ciele.
- Przysuń się do mnie - szepnął blondyn. Spojrzałem na niego. Czego jeszcze chciał? Stykaliśmy się bokami, przecież. Chyba zrozumiał, o czym myślę, bo pociągnął mnie i siłą rzeczy wylądowałem z głową na jego nogach. Zdradziecka czerwień pojawiła się na mojej twarzy. Wiedziałem o tym, bo od zawsze czuję pieczenie policzków, kiedy się rumienię.
- Ślicznie wyglądasz - stwierdził Tamuro i musnął wargami moje czoło. Poczułem dreszcze, wędrujące po plechach. Żołądek zwinął mi się w supeł, gardło nagle wyschło, a ja… Ja chciałem jeszcze.
- Bredzisz - mruknąłem, przymykając powieki. Pięknie pachniał. Boże, jak on pachniał! Delikatny wiaterek pogłaskał mnie po twarzy, a po chwili dołączyły do niego usta blondyna. Znów mnie pocałował. Delikatnie, niczym morska bryza. Ledwo dotknął nosa. Wstrzymałem oddech. Nie spodziewałem się po nim aż takiej czułości. Nigdy w życiu bym nie pomyślał, że może całować w ten sposób.
- Mówię, co myślę - wymruczał, tuż nad moimi własnymi wargami. Gorąco uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Otworzyłem szeroko oczy i ujrzałem jego psie ślepia. Lśniące szczęściem i spokojem.
- Czego ty właściwie ode mnie chcesz? - jęknąłem, wypuszczając powietrze z głośnym świstem. Odsunął się nieco i uśmiechnął. Błogo, przyjemnie, pięknie. Psiamać. Od kiedy to, ja go podziwiam?
- Ciebie - szepnął i pocałował mnie w kącik ust. Wstrząsnęło mną to tak bardzo, że chwyciłem jego spodnie. Jak to możliwe, że zaledwie coś takiego wzbudzało we mnie całą orkiestrę uczuć i doznań? Płonąłem, drżałem, nie mogłem oddychać i jednocześnie łapałem powietrze niczym niedoszły topielec. Chciałem więcej, ale bałem się cokolwiek zrobić. Jednocześnie z trudem rejestrowałem słowa, które wymawiał blondyn.
- Mnie? - spytałem kretyńsko. Zacisnąłem dłonie na materiale, który torturowałem i znów przymknąłem powieki. Jakbym bał się, że zaraz to odwoła.
- Tak. Ciebie. Całego - powiedział, nadgryzając delikatnie moje ucho. Nie mogąc się powstrzymać, zamruczałem z zadowolenia. A on uśmiechnął się leniwie. - Chcę mieć twoje ciało i twoją duszę. Chcę żebyś był mój. Tylko mój.
- Ach… - wydobyłem z siebie z trudem, nagle wtulając się twarzą w jego brzuch. Delikatnie pogładził mnie po włosach. Objąłem go ramionami i leżąc w tej dziwnej pozycji, płakałem. Nie mogłem powstrzymać małych słonych kropelek, płynących po moich policzkach. Wspominałem te wszystkie lata, kiedy ludzie zostawiali mnie, zapominali, mieli mnie gdzieś. Nikt nawet nie powiedział mi czegoś takiego. Nawet nie skłamał w taki sposób. A Tamuro mówił prawdę. Wiedziałem, że tak jest. A on wiedział, że ja wiem. Dlatego przycisnął mnie do siebie mocniej i pocałował w bok głowy. Nawiasem, musiał być całkiem rozciągnięty, aby zrobić to w takiej pozycji. Podkuliłem nogi i dalej płakałem. Blondyn gładził mnie po plecach i nucił jakąś piosenkę. Jedną z tych jego durnowatych. Uśmiechnąłem się. Czego ja chciałem? Kim dla mnie był ten chłopak? Miałem mętlik w głowie.
- Mogę nie odpowiadać? - mruknąłem w jego ciało.
- Przecież nie zadałem ci pytania - odpowiedział spokojnie. No tak. On niczego ode mnie nie żądał. Nie musiałem myśleć nad odpowiedzią, bo on wcale nie chciał jej usłyszeć. Cudowny.
- Chodźmy spać, Shun-kun. Jest już ciemno, a jutro musimy wcześnie wstać.
- Ale ja nie chcę… - burknąłem pod nosem. Zaśmiał się ciepło i delikatnie zepchnął mnie z siebie.
- Nie marudź, Shun-kun! - rzucił i uśmiechnął się szeroko. Znów widziałem w nim dziecko. Skorzystałem z pomocy, którą była jego duża dłoń i wstałem.
- Piękne niebo, co nie? - zapytał ze swoim zwykłym entuzjazmem. Przytaknąłem. Po kilku chwilach byliśmy już w pokoju. Wpatrywałem się tępo w nasze rozłączone łóżka, a po pięciu minutach stania, niczym słup soli, wziąłem swoje rzeczy, kierując się w stronę łazienki. Rozebrałem się szybko i wszedłem pod prysznic. Była to typowo europejska łazienka, dla turystów. Usiadłem na podłodze i zacząłem namydlać włosy. Ziewnąłem przeciągle i przymknąłem powieki. Tragedia, prawda? Zasnąć pod prysznicem. Ale ja, to ja. Mogę spać wszędzie.
- Shun-kun? Wszystko dobrze? - spytał Tamuro, wchodząc do łazienki kilkanaście minut później. Leniwie otworzyłem oczy i zauważyłem, że wpatruje się we mnie. A ja nie mam na sobie nic. Kompletnie.
- Hentai! Zboczeniec! Wyłaź natychmiast, bo cię zabiję! - krzyknąłem, nagle odzyskując siły. Zerwałem się na równe nogi, a blondyn wybuchnął śmiechem.
- Nie bądź taki! - jęknął chłopak. Psie oczy zalśniły słodko. - Przecież to tylko ja! Daj popatrzeć!
- Nie. Ma. Mowy! -wydarłem się, czując jego spojrzenie na moim podbrzuszu i gorąco, uderzające w moją twarz. Odwróciłem się.
- Ooo… Tyłek też masz ładny, Shun-kun - oświadczył z dziecięcym spokojem Tamuro. - Mogę dotknąć?
- Wynocha! - wrzasnąłem na całe gardło. Chłopak ulotnił się, a ja dysząc jak wściekły pies, wyszedłem spod prysznica. Szybko założyłem bokserki i koszulkę do spania, poczym wróciłem do sypialni. Posłałem blondynowi spojrzenie pełne wściekłości. Zauważyłem, że łóżka znów są połączone.
- Kładź się - powiedział Tamuro „seksowny facet”, a sam poszedł się umyć. Posłuchałem go. Opadłem zmęczony na łóżko i przymknąłem powieki. Podświadomie czekałem na Tamuro, więc nie mogłem zasnąć. Dobra. Świadomie czekałem na Tamuro, bo byłem ciekawy, co się wydarzy. No i cóż. Doczekałem się.

***

Rozdział XI - Nowe usta.

Blondyn wrócił po jakiś dziesięciu minutach. Wszedł pod prześcieradło i zachichotał. Otworzyłem swoje, jakże piękne, ślepia i posłałem mu zdziwione spojrzenie.
- Co?
- Nic. Śmieję się, bo czekałeś na mnie. - Skąd wiedział, skurczybyk jeden?! - Zwykle zasypiasz dość szybko. Zwłaszcza, kiedy jesteś padnięty.
- Oj, odczep się.
- Wolałbym się raczej przyczepić, jeśli nie masz nic przeciwko - wyszeptał zmysłowo i przyciągnął mnie do siebie. Walczyłem z nim. Szarpałem się. Biłem. Oczywiście w myślach. I tak nie miałbym szans w realnym świecie. Przycisnąłem policzek do jego policzka i uśmiechnąłem się błogo, czując jak zwinne dłonie masują mój brzuch. Tamuro znów włączył do akcji swoje usta i delikatnie przyssał się do mojej szyi. Jęknąłem z rozkoszy, czując jego język na szyi. Potem znów wydałem z siebie odgłos zadowolenia, kiedy jego ciepłe wargi musnęły moje powieki. Boże, jak dobrze.
- Chyba zbyt łatwo sprawić mi przyjemność - mruknąłem, niezadowolony z tego faktu. Dłonie blondyna wdarły się pod moją koszulkę, a jego usta zawisły nad moimi. Znów.
- Wcale nie tak łatwo, uwierz - wyszeptał. - Ja po prostu jestem w sprawianiu ci przyjemności bardzo dobry. - Zachichotał.
- Co?
- Nic - odpowiedział i cmoknął mnie w brodę. Dłonie gładziły moją skórę na brzuchu. Tamuro obsypywał mnie słodkimi pocałunkami po całej twarzy i szyi, ale nie dotknął ust. Ani razu. Powoli zaczynałem to odczuwać. Nawet się lekko zirytowałem. Drażnił się ze mną. Przysuwał, odsuwał i kusił. Powoli nie mogłem tego znieść. Wpatrywałem się w jego lśniące oczy, delikatne wypieki na twarzy i cudowne uśmiechy. Zarezerwowane jedynie dla mnie. Chciałem je poczuć. Chciałem tak bardzo, że przyznałem się do tego przed samym sobą. Przezwyciężając szalejący we mnie ogień i niepewność, ująłem twarz blondyna w dłonie i przyciągnąłem do siebie. Wpiłem się w jego usta zachłannie i chyba nawet nieco nieporadnie. Napawałem się jego smakiem, rozkoszując się miękkością warg. A on uśmiechnął się i przysiadł na mnie okrakiem. Odsunął się lekko i mogłem ujrzeć, jak w jego oczach szaleją niebezpieczne iskierki.
- Chciałem, żebyś zrobił to pierwszy - wyszeptał.
- Dlaczego?
- Ponieważ wtedy mogłem się dowiedzieć.
- Czego? - wychrypiałem, ledwo panując nad drżeniem rąk.
- Co do mnie czujesz.
- Co czuję? - spytałem siebie i jego, ale żaden z nas nie odpowiedział. Znów jego wargi znalazły się na moich. Uchyliłem usta, a jego cudowny język wdarł się do ich wnętrza. Przez chwilę walczyliśmy o dominację, ale wiadomo było, że przegram. Objąłem go mocno i westchnąłem prosto w jego usta. A potem on delikatnie się ode mnie odsunął i opadł na bok. Uśmiechał się.
- Słodki jesteś - szepnął. - Dosłownie i w przenośni.
- Och… - odpowiedziałem inteligentnie i wtuliłem się w jego ciepły tors. Przycisnął mnie do siebie, a potem oboje zasnęliśmy.

Obudziłem się dość wcześnie. Słońce dopiero wspinało się po niebie, jednak Tamuro nie było obok mnie. Ziewnąłem kilka razy, przetarłem oczy i rozejrzałem się po pokoju. Szukałem wzrokiem blondyna. Powoli zaczynałem układać sobie w głowie to, co szeptało moje serce. Od zawsze miałem problemy z komunikowaniem się między duszą, a umysłem, jednak teraz czułem, że muszę wreszcie wiedzieć, czego naprawdę chcę. Z jednej strony młody nauczyciel wkurzał mnie, jak jasna cholera. Z drugiej, nie lubiłem chyba być z dala od niego. Kiedy nie było go obok mnie, czułem dziwną pustkę. Sięgała od mojej głowy, przez żołądek, inne wnętrzności i mocno bijące serce. Może to było zwyczajne przyzwyczajenie?
- Shun-kun!!! Dzisiaj wracamy do domu! - Tamuro wpadł do pokoju, niczym burza, zatrzaskując z hukiem drzwi. Wpakował się do mnie do łóżka i ułożył swój psi pysk na mojej klatce piersiowej. Przez kilka długich chwil nie odzywałem się, ani nie ruszałem. Dopiero po chwili moje obwody ruszyły do akcji.
- Czy ty musisz się tak drzeć? - warknąłem, spychając go z siebie. Wkurzył mnie. Czy takich jak on nie można nauczyć kultury?! Dobrze, że już przyszedł… - Nie możesz spokojnie wejść i powoli powiedzieć to, co zazwyczaj wywrzaskujesz?
- Pójdziemy w sobotę na miasto? - spytał blondyn, całkowicie olewając moje słowa. Burknąłem pod nosem jakieś ciche przekleństwo i przeciągnąłem się po raz kolejny tego ranka. Usiadłem, opierając się o ścianę i wpatrując w lśniące ślepia Tamuro. Chłopak szczerzył się słodko i niemal promieniował radością. Nie byłem pewien, co jest tego powodem, jednak podświadomie liczyłem, że to o mnie chodzi. Chciałem, żeby był tak zadowolony dzięki mnie. Uśmiech sam wkradł mi się na usta. Kierując się instynktem, położyłem głowę na jego kolanach, przymykając oczy. Po chwili, chciałem wstać ale nie pozwolił mi. Delikatnie przycisnął mnie do siebie. Nadal się uśmiechał. Rozważałem jego propozycję.
- Nie chce mi się - odpowiedziałem, prosto w jego udo. Było miękkie. Jednocześnie wyczuwałem ustami napięte mięśnie sportowca. Zastanawiałem się, ile osób widziało to ciało bez ubrania. Skrzywiłem się nieco, co raczej wyczuł. Zaczął bawić się moimi włosami, przyciskając mnie jeszcze bliżej siebie. Dreszcz owładnął moim żołądkiem.
- Nawet ze mną? - spytał cicho, sprawiając, że zadrżałem.
- Zwłaszcza z tobą - mruknąłem. Zaśmiał się ciepło i cmoknął mnie w głowę. Zarumieniłem się soczyście, znów przeklinając wszystko, co się dało. Przecież powiedziałem! Nie miałem najmniejszej ochoty spędzać z nim czasu w jakimś przeklętym, zatłoczą cym, głośnym miejscu! Nie i koniec! Nie! Wolę domowe zacisze, jeśli już. Ale oczywiście najlepiej, jeśli w ogóle…
- O, czyli wreszcie jesteście razem! - niemal krzyknęła Fukamo, wchodząc do naszego pokoju. Podskoczyłem i oszołomiony spadłem na ziemię. Nie byłem przyzwyczajony do tego, że ktoś bezczelnie narusza moją prywatność. Tamuro roześmiał się po raz kolejny, a upierdliwa, rudowłosa, wścibska małpa usiadła na łóżku. Miała na sobie różową, zwiewną sukienkę i ohydnie szeroki uśmiech na opalonej twarzy. Przepraszam, ale czy było w tej sytuacji coś śmiesznego?
- Nie nauczyli cię pukać, zanim wejdziesz?! - warknąłem, grożąc jej palcem z podłogi. Bolał mnie tyłek. Wspominałem, że jestem delikatny?
- Daj spokój. - Machnęła ręką i odwróciła się w stronę Tamuro. Poczochrała go po blond głowie, a ja syknąłem. To było niekontrolowane. Wściekły odgłos sam wydarł się z mych ust.
- Trzymaj łapy przy sobie, biuściasta krowo - rzuciłem, wbijając spojrzenie w jej dłoń na głowie MOJEGO psiaka. To też nie było zaplanowane. Jakoś tak… Powiedziało się.
- To jak Mito-kun? Kiedy udało ci się przekonać tego uparciucha, że mu się podobasz? - spytała, śmiejąc się i dalej męcząc włosy chłopaka. - Bywa strasznie wkurzający, nie?
- Słyszysz? Odsuń się! - Chyba zostałem zignorowany.
- Nie przesadzaj, Tomi-chan. Wcale nie jest taki zły - stwierdził blondyn, spoglądając na mnie. Uśmiechnął się łobuzersko. Powoli zaczynałem się denerwować. Zwlokłem się z podłogi i wcisnąłem pomiędzy nauczycieli. Posłałem im po złośliwym spojrzeniu i prychnąłem.
- Czemu mnie nie słuchasz?! - Wbiłem palec w mostek Fukamo, krzywiąc się ze złości. Spojrzała na mnie i z politowaniem pokręciła głową.
- Nie bądź zazdrosny, Shun-kun - powiedziała spokojnie. - Przecież ci go nie zabiorę!
Zazdrosny? Ja? Że niby ja zazdrosny? O Tamuro?! Kłamstwo! Ja wcale nie byłem zazdrosny. Po prostu irytowała mnie ręka rudowłosej żmii na głowie tego kretyna. Nic więcej. To wcale nie była zazdrość, prawda? Jedynie poczucie własności. Ot co!
- Nie jestem… - mruknąłem cicho, kuląc się w sobie. Blondyn roześmiał się i objął mnie mocno. Oparł głowę na moim ramieniu, szczerząc się, jak głupek. Fukamo poruszyła znacząco brwiami i wstała, cudem unikając mojej pięści, zmierzającej ku jej szczupłej osobie. Potem zwyczajnie wyszła. Czy oni wszyscy robią sobie ze mnie jaja?
- Hej, Shun-kun. Może weźmiemy razem prysznic? - zamruczał mi do ucha Tamuro, znacząco wędrując dłonią po mym torsie. Z trudem przełknąłem ślinę, ledwo hamując głośny, niekontrolowany jęk. Było mi dobrze. Czułem jego szczupłe ciało za plecami, jego głowę blisko mej twarzy i to cudowne ciepło, które zdawało się otulać mnie niczym pierzyna. W tamtej chwili niemal wiedziałem, że nic nie mogłoby zrobić mi krzywdy. Jakby Tamuro chronił mnie swoim zapachem, oddechem i całym sobą. Głupie, prawda? Prychnąłem, wściekły na własne myśli. Po chwili zarumieniłem się też, powoli rozumiejąc, co właściwie zaproponował chłopak. Odsunąłem się od niego, wykrzywiając usta w złośliwym uśmieszku.
- Odbiło ci? Myj się sam, brudasie jeden! - krzyknąłem ochryple, nie mogąc do końca opanować głosu. Wstałem z łóżka i z dumą skierowałem się w stronę łazienki. Po drodze usłyszałem jeszcze cichy chichot blondyna.

Zanim wyruszyliśmy w drogę powrotną, zwiedziliśmy jeszcze trochę. Szczerze mówiąc, cały dzień przespałem. W autobusie. Moim jedynym towarzyszem był kierowca, który również ucinał sobie drzemki. Chrapał jak opętany, a po jego brodzie co jakiś czas spływała stróżka śliny. Zacząłem się zastanawiać, jak jego biała niczym śnieg koszula wytrzymała w takich warunkach nietknięta. Czyżby była osłonięta jakimś niewidocznym polem anty-ślinowym? Kurde. Chyba zacząłem chrzanić głupoty. Otrząsnąłem się nieco z resztek snu i nieprzytomnym wzrokiem wgapiłem się w swoje czarne spodnie do połowy łydki. Ziewnąłem jeszcze, podrapałem się po głowie i powoli zwróciłem wzrok za okno. Ujrzałem grupę rozwrzeszczanych, biegających niemal po całym globie dzieciaków, które trzymały w rękach miliony toreb. Co one niby nakupowały, do cholery? Żywność na cały rok? A może planowały założyć własne sklepy z pamiątkami. Jęknąłem głośno, regulując klimatyzację. Dostrzegłem Tamuro, trzymającego dłoń na ramieniu jakiegoś wybitnie niskiego i jeszcze bardziej niesamowicie brzydkiego ucznia. Uśmiechał się szeroko, a w drugiej ręce miał siatkę z jakimiś figurkami i smakołykami. Zmrużyłem oczy, przyglądając się jego smukłym palcom, wystukującym rytm na obojczyku ucznia. Co to miało być? Koncert na ciele?! A w ogóle, dlaczego szli tak blisko? Czy nauczyciel może tak bardzo spoufalać się ze swoim podopiecznym? Czy to przypadkiem nie jest zabronione?! Do więzienia go!
- Shun-kun, dlaczego przyklejasz nos do szyby? - spytała Fukamo, klepiąc mnie w plecy. Oderwałem się od okna i posłałem jej najgroźniejsze spojrzenie z arsenału „kiedy ktoś przerywa w podglądaniu”. Uśmiechnęła się z ironią. Nadąłem policzki, bawiąc się materiałem swojej błękitnej koszuli.
- To tylko Hiro-kun. Nie jest dla ciebie konkurencją - powiedziała spokojnie, wpatrując się w wybitnie niskiego „aliena”. Zmarszczyłem niebezpiecznie brwi.
- O czym ty znowu mówisz? Jaka znowu konkurencja?! - Zacząłem bawić się swoimi palcami. Chyba pociły mi się dłonie. - Oglądałem widoki za oknem.
- Jak na przykład parking? - Jedna z jej brwi uniosła się do góry. Kurcze. Chyba mi nie uwierzyła.
- Zajmij się swoimi sprawami - prychnąłem, a zanim się ulotniła, ukradłem jej kawałek kulki ryżowej, którą trzymała w dłoni. Do autokaru wszedł Tamuro, śmiejąc się z jakiegoś bardzo nie-śmiesznego dowcipu, który opowiedział ten mały, brzydki potwór. Fukamo właśnie dźgała kierowcę w bok.
- Wyspałeś się, Shun-kun? - Usiadł obok mnie, bezczelnie się szczerząc. Co on sobie wyobrażał?! Że po tym, co mi zrobił, będę miły? - Coś się stało? Czemu się nie odzywasz?
- Widocznie nie mam nic do powiedzenia - fuknąłem, wbijając wzrok w latarnię. Tamuro westchnął, odłożył siatkę z zakupami na podłogę i chwycił swą dużą dłonią, jedną z moich własnych. Przecież były spocone. Przepraszam, ale czy on tego nie poczuł? A w ogóle, to kto mu pozwolił na macanie mnie?!
- Nie złość się na mnie - mruknął, spuszczając wzrok. - Przecież wróciłem.
- Głupi jesteś. - Wyrwałem dłoń. Znów ją uchwycił. Zakręciło mi się w głowie, musiałem oprzeć się o szybę.
- Widzę przecież, że jesteś obrażony - stwierdził, mówiąc poważnym tonem wykładowcy. Posłałem mu spojrzenie pełne pogardy. Potem dyskretnie zerknąłem na nasze splecione palce.
- Pieprzysz - warknąłem. Kątem oka dostrzegłem, że ten głupi dzieciak zbliża się do nas. Hiro. Co to za imię? Tamuro znów westchnął, schylił się i ujął mą twarz w swoje ciepłe dłonie. Spojrzał mi głęboko w oczy i delikatnie się uśmiechnął. Potem musnął moje usta swoimi i przytulił mnie do siebie. Żar, który wtedy mnie ogarnął, przesłonił nawet wiedzę o uczniach, którzy mogli to zauważyć. Było mi tak gorąco i tak dobrze, że chciałem odpłynąć. Gdzieś. Gdziekolwiek. Z nim.
- Nie złość się już - mruknął Tamuro, a potem spoważniał. - To tylko uczeń. Rozmawiałem z nim po prostu.
- Skąd ty…
- Cii. - Położył mi palec na ustach i odsunął się. - Wiem różne rzeczy na twój temat Shun-kun. Widzę też więcej niż inni. Zdaję sobie sprawę z momentów, w których bywasz zazdrosny.
- Ja wcale nie…
- Patrz, Shun-kun! - Jego głos nagle nabrał wesołej barwy. Wyciągnął z torby jakąś figurkę. Wręczył mi ją z szerokim uśmiechem. - Kupiłem dla ciebie. Pomyślałem, że można by ją ustawić w kuchni. Podoba ci się?
- Eee… - Powoli oglądałem ów dziwny, ale całkiem ładny przedmiot. Przedstawiał smoka, nieco podobnego do lwa. Coś w stylu chińskim. Nic dziwnego. Na Okinawie wiele jest rzeczy, które mogą kojarzyć się z Chinami.
- Solniczka? - mruknąłem, dostrzegając małe dziurki. Tamuro kiwnął głową, niczym jakaś laleczka i wbił we mnie swoje lśniące, psie ślepia.
- To, co? Podoba ci się? - Uniosłem głowę. Nadal miał ten słodki wyraz twarzy. Kiwnąłem głową.
- Dzięki.

Wysiadłem dość powoli. Albo nie. Ja się po prostu wytoczyłem z tego cholernego autobusu. Lot samolotem nie podziałał na mnie dobrze. Zbierało mi się na wymioty, a poza tym cały czas byłem jakiś znerwicowany. Nie mogłem znieść myśli, ze Tamuro siedzi tak blisko. Jednocześnie denerwowało mnie, kiedy wstawał choćby na chwilę. Rozmawiał ze wszystkimi. Nagle zachciało mu się integracji, do cholery! Wkurzające. Nawet bardzo. Prychałem pod nosem i przeklinałem wszystkie bóstwa świata, stojąc przed szkołą i licząc tych durnych uczniów. Kiedy wreszcie okazało się, że nikt nagle nie teleportował się na Marsa, odetchnąłem głęboko. Zerknąłem na Tamuro, rozmawiającego wesoło z kolejnym uczniem i zmarszczyłem brwi. Podszedł do mnie.
- To co? Idziemy do domu?
- Hę? Do domu? Jednego? - Zmarszczyłem brwi.
- Tak. A co? - Uśmiechnął się szeroko.
- O którym domu mówimy? - Poczułem, jak wzbiera we mnie irytacja. Czy on nie zrobił się bezczelny?
- O twoim…
- Zwariowałeś?! - prychnąłem wściekle. Zauważyłem, że bardzo brzydki, niski uczeń gapi się na nas. Powoli zaczynało się we mnie gotować. - To, że raz się urżnąłem i dałem ci się łaskawie pocałować, nie znaczy, że masz prawo wchodzić bezkarnie do mojego domu! Nie jesteśmy jakimś pieprzonym małżeństwem! To ty od samego początku łazisz za mną i doprowadzasz mnie do szału! Co ty sobie wyobrażałeś? Że u mnie zamieszkasz? Lecz się, do cholery! Mam cię już serdecznie dość!
Nastała cisza.

***

Rozdział XII - Nowe łzy.

Tamuro stał jak wmurowany i wpatrywał się we mnie lśniącymi oczyma. Tym razem jednak nie był to raczej błysk radości. W kącikach jego cudownych ślepi czaiły się zdradzieckie łzy. Przełknąłem głośno ślinę, nagle czując suchość w gardle. Nie mogłem wydusić z siebie słowa, choć tak bardzo chciałem. Wpatrywałem się w niego z niemym przerażeniem, nie wiedząc, co dalej. Dlaczego to powiedziałem? Byłem wściekły, to oczywiste. Zazdrosny? Może jednak...? Co chwila ściskałem i zaciskałem pięści, czekając na jakieś olśnienie. Fukamo wpatrywała się we mnie ze złością. Nie widząc żadnej reakcji z mojej strony, odeszła. Blondyn dalej stał, niczym posąg. Nie ruszał się, nawet powieka mu nie drgnęła. Jedynie te rosnące kropelki wskazywały na to, że przed moimi oczyma stała osoba żyjąca. Czująca. Zraniona. Jednak, to przecież jego wina! On zaczął. On!
- Do jutra - rzuciłem wreszcie, poprawiając plecak i ruszając w stronę domu. Nie odpowiedział. A ja poczułem się jak ostatni skurwysyn. Nie miałem jednak siły, aby go przepraszać. Poza tym, przecież to nie była tylko moja wina. On również namieszał. Denerwował mnie od dobrych kilku tygodni. Miałem go dość! Naprawdę. Kiedy wszedłem do domu, poczułem nagłą pustkę. Powiało chłodem. To było dziwne i niepokojące. Zdecydowanie mi się nie spodobało. Opadłem na moją ukochaną kanapę i przymknąłem oczy. Może powinienem coś obejrzeć? Tak. To na pewno był dobry pomysł. Nie mogłem jednak znaleźć w sobie energii, aby podejść do telewizora i odpalić jakąkolwiek płytę. Miałem ochotę wyć. Jednak mnie też to poruszyło. Czyżbym nie powinien? Może jednak zrobiłem źle? Nie! Nie! To przez niego. Sam się prosił, do cholery. Nagle, pomyślałem o jego miękkich, delikatnych wargach. Nie wiem, kiedy zasnąłem.

Siedziałem w szkole niczym wściekły dzik. Ślęczałem nad biurkiem, przeszywając wszystkich diabolicznym spojrzeniem i siorbałem ohydną kawę, którą zrobiła mi chemiczka. Co jakiś czas, kiedy szedłem korytarzem, wsłuchiwałem się w obelgi na mój temat. Cała szkoła chyba wiedziała, że poprzedniego dnia pożarłem się z ich cudownym, przystojnym nauczycielem. Wkurzało mnie to, bo nie mogłem nawet normalnie poprowadzić lekcji. Słyszałem ciągłe szepty i ponure, nerwowe chichoty. Kurde, o co tym ludziom chodzi? Kiedy znów wróciłem do pokoju nauczycielskiego na przerwę, zastałem Fukamo. Miała na sobie czerwony komplecik i wściekły wyraz twarzy.
- Też miło mi cię widzieć - prychnąłem, opadając na miękki fotel. Rudowłosa zmarszczyła brwi.
- Jak mogłeś? - syknęła. - Czy ty w ogóle nie masz serca?!
- Odczep się - burknąłem, sięgając po klasówki do sprawdzenia.
- On tak się stara, opiekuje się tobą, przejmuje… Jak mogłeś? - Jej usta zadrżały ze złości. Wbiła we mnie swoje przeszywające spojrzenie. Kilka głów odwróciło się ku nam.
- Powtarzasz się, Fukamo - mruknąłem, sięgając po czerwony długopis. Kobieta wypuściła powietrze z głośnym świstem.
- Ty chyba straciłeś rozum!
- Co masz na myśli? - upiłem łyk kolejnej, ohydnej kawy. Zabrałem się za sprawdzanie jednej z kartkówek. Niedobrze mi się zrobiło na widok głupot, które wytworzył jakiś nienormalny uczeń.
- Przecież on cię kocha - jęknęła Fukamo, ściszając głos. Uderzyłem pięścią w stół, czując że się czerwienię. Spojrzałem na nią karcąco.
- Odwal się wreszcie - prychnąłem. - Zajmij się swoim życiem!
- No jasne - mruknęłam. - Mnie też musisz obrażać, tak? I dziwisz się, że jesteś samotny? Gbur!
- I dobrze - skomentowałem, na powrót skupiając się na kartce przed nosem. Powoli zacząłem się uspokajać. Kocha mnie? Głupota! Jak niby mógłby…? Niemożliwe! Poza tym, to nie była moja wina! Westchnąłem głośno, drapiąc się po głowie. Powoli zaczynałem mieć tego wszystkiego dość. Przed pojawieniem się Tamuro wszystko było w porządku. Nudne, poukładane i takie, jakie chciałem. No, może nie do końca. Jednak miałem kontrolę nad własnym życiem.
- Dla ciebie. - Podniosłem wzrok i ujrzałem blondyna. Odchodził już w swoją stronę. Szedł powoli, mozolnie, a na sobie miał pognieciony, stary dres. Zmarszczyłem brwi i zerknąłem na pudełeczko przed sobą. Zrobiło mi się niedobrze. Chciałem wstać i coś powiedzieć, ale chłopaka już nie było. Wziąłem lunch do rąk i zacząłem mu się przyglądać. Dlaczego zrobił dla mnie jedzenie? Dlaczego nadal się przejmował, czy coś zjem? Uderzyłem pięścią we własne udo i opadłem głową na biurko. Nie miałem siły. Normalnie, nie miałem siły. Nie wiedziałem, że bez tego okropnie irytującego uśmiechu żyje się tak trudno.
- Itadakimasu - szepnąłem, otwierając wieko pudełeczka.

Stało się. Znalazłem się przed domem Tamuro i nie wiedziałem, co dalej. Sterczałem na dworze jak jakiś kretyn i wpatrywałem się w piekielnie białe drzwi. Usiłowałem sięgnąć dłonią ku dzwonkowi ale jakoś mi to nie wychodziło. Wziąłem jeden, oczyszczający oddech i wreszcie nacisnąłem piekielny guziczek. Usłyszałem cichą melodyjkę, a po kilku głośnych uderzeniach serca, w drzwiach ujrzałem Tamuro. Miał poczochrane włosy i nie wyglądał za dobrze. Zrobiło mi się tak przykro, że wbiłem wzrok w ziemię.
- Mogę…? - Chciałem spytać o pozwolenie na wejście, jednak przeszkodził mi.
- Naprawdę masz mnie już dość? - spytał, patrząc na mnie psimi, smutnymi oczami. W gardle stanęła mi wielka gula. Nie chciała zniknąć, więc jedynie pokręciłem głową i oparłem dłonie o tors blondyna. Znów westchnąłem.
- Nie. Tak. Znaczy się… Nie w tym negatywnym sensie - wydusiłem wreszcie z siebie, popychając go w głąb mieszkania. Zamknąłem za nami drzwi i znów zacząłem podziwiać podłoże. Jego dom był mały. Maleńka kuchnia, maleńka łazienka i maleńki pokój z rozłożonym futonem i starym telewizorem. Wszystko było w jasnym kolorze.
- Ja… - Zamknąłem oczy, czując się jak idiota. Tamuro patrzył na mnie nieprzytomnie, oparty o ścianę. Nie byłem przyzwyczajony do tak dziwnego widoku. Smutny blondyn był niemal niespotykanym zjawiskiem i nie wiedziałem, co robić. Chciałem go zabić i przytulić jednocześnie. Chciałem wyjść i zostać. Chciałem mówić i milczeć. Nie robiłem niemal nic.
- Ja… - Znów porażka. Warknąłem pod nosem, przekląłem kilka bóstw i zrobiłem jeden, niewielki krok w jego stronę. Dotknąłem czołem jego ciepłego, umięśnionego torsu i przymknąłem powieki. Chciałem go przeprosić. Zaraz po tym jak go zabiję. Nie zabiłem.
- Mam cię już nie męczyć? - spytał cicho, a ja omal nie zadławiłem się powietrzem. Pokręciłem głową, niczym małe dziecko i przysunąłem się bliżej. Teraz całym ciałem przywierałem do Tamuro, który powoli zaczynał chyba rozumieć, co usiłuję powiedzieć. Objął mnie delikatnie i oparł brodę na mojej głowie. Jęknął głośno, wypuszczając powietrze.
- Nie umiesz mówić o uczuciach - stwierdził, o wiele pogodniej. Znów pokręciłem głową. Ścisnął mnie mocno i ucałował w czoło. Uśmiechnąłem się lekko, czując zdradliwy rumieniec. Gorąco znów opanowało całe moje ciało, a w oczach Tamuro ujrzałem łobuzerskie ogniki.
- Chcesz coś zjeść? - spytał, patrząc na mnie uważnie.
- No. - Byłem głodny. Chłopak wyszczerzył się w uśmiechu i popchnął mnie lekko w stronę kuchni. Oparłem się o drewniany blat, a on zajrzał do lodówki. Położył przede mną kawałek sernika. Sięgnąłem po łyżeczkę i spróbowałem deseru. Zamknąłem oczy, rozkoszując się smakiem. Kiedy tylko otworzyłem je z powrotem, zadrżałem. Do mojego pochylonego nad talerzem ciała przywarł Tamuro. Czułem na pośladkach jego miednicę, a na plecach smukłe dłonie.
- Wybacz Shun-kun - wyszeptał mi prosto do ucha. Upuściłem widelczyk. Byłem zszokowany i zdezorientowany. - Ale nie mogę już dłużej.
Nie odpowiedziałem. Powoli zamieniałem się w woskową figurę. Ręce zaczęły mi drżeć, a usta zacisnąłem w cienką linię. Blondyn otarł się swoją męskością o mój tyłek, co spowodowało gwałtowny dreszcz na mym ciele. Zacisnąłem mocniej wargi. Pożądanie zaczęło się do mnie skradać. Chłopak powtórzył czynność. Tym razem jęknąłem cicho i odwróciłem się do niego. Zanim zdążyłem przyjrzeć się dokładniej jego uśmiechniętej twarzy, napotkałem jego słodkie usta. Naparł na mnie całym ciałem, dłońmi obejmując pośladki. Delikatnie przygryzał moje wargi, oddychając cicho. Gorąco wspięło się na kark, a pożądanie powędrowało do spodni. Zachichotał, widząc to. Oderwał się na chwilę ode mnie i ujrzałem lubieżny uśmiech.
- Też na to czekałeś, prawda? - wyszeptał, zaciskając dłonie na swej zdobyczy. Znów jęknąłem, automatycznie jeszcze mocniej do niego przywierając. Zachichotał słodko i znów mnie pocałował. Mocno, namiętnie i czule jednocześnie. Popchnął mnie w stronę pokoju z futonem. Kiedy tylko się tam znaleźliśmy, powalił mnie na ziemię i podwinął niebieską koszulę. Uśmiechnął się złośliwie.
- Ładną masz klatę, panie biolog - zamruczał, wprawiając moje ciało w drżenie. Pozbył się zbędnej części garderoby i usiadł na moich biodrach. Musiał wyczuwać, jaki jestem podniecony. Tak jak ja, czułem jego. Pochylił się, muskając językiem moje usta. Zachichotał, schodząc w dół. Przyssał się do mojej szyi, na co zareagowałem cichym jęknięciem. Pożądanie rozlewało się we mnie, niczym woda, a gorąco zamieniało się w żar. Chciałem, żeby to robił, a moje dłonie powoli zaczynały żyć własnym życiem. Udało mi się zrzucić z niego białą koszulę. Zarumieniłem się soczyście, a jego język powoli zaczął zbliżać się do moich sutków. Zanim ujął jeden z nich w swoje słodkie usta, posłał mi tak lubieżne spojrzenie, że musiałem zamknąć oczy. Krzyknąłem, czując mrowienie, ciepło i jego zwinny język. Tamuro zasycał, całował, lizał i przygryzał. Wywoływał u mnie całą orkiestrę emocji. Chciałem krzyczeć i chciałem wreszcie uwolnić się z objęć ubrań. Jak na komendę jego zwinne dłonie powędrowały w stronę moich spodni. Ciepła dłoń natrafiła na męskość, a z moich ust wydobył się głuchy jęk. Ścisnął mnie przez cholernie gruby materiał, ustami nadal pieszcząc sutki. Wbiłem palce w jego plecy.
- Śpieszymy się, co? - zakpił, odpinając pasek moich spodni. Szybko się ich pozbył i przez chwilę oboje patrzyliśmy na moją pokaźną erekcję. Rumieniec, który owładnął całą moją twarzą, powiększył się i pogłębił. Z trudem przełykałem ślinę.
- Masz się czym pochwalić - wyszeptał Tamuro, muskając koniuszek mojego penisa językiem. Wydałem z siebie kolejny, zwierzęcy dźwięk i wypiąłem ku niemu biodra. Ujął mnie w swoje ciepłe, spragnione wargi, a ja złapałem go za włosy. Nie mogłem się powstrzymać i pchnąłem jego głową. Przyjął mnie chętnie i chciwie. Powoli poczułem, zbliżającą się ekstazę.
- Ja…
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. Dłońmi zaczął pieścić moje jądra, niczym plastelinę. Ugniatał, gładził i uciskał ,wywołując oszałamiające dreszcze. Całe moje ciało płonęło ogniem, żar sięgał serca, płuc i żołądka. Czułem się jak wulkan, bliski erupcji. Napiąłem mięśnie, zaciskając dłonie na jego włosach.
- Jezu - jęknąłem, spuszczając mu się prosto w usta. Połknął wszystko, przyprawiając mnie o kolejne jęknięcie.
- Nie Jezus, tylko Mito - mruknął, nachylając się nade mną. Było mi wstyd, że ja sam nawet nie dotknąłem jego spodni. Odwróciłem wzrok. Zachichotał. Zacisnąłem powieki, dysząc ciężko.
- Dam sobie radę - wyszeptał i pocałował mnie w nos. Pokręciłem głową.
- Ja chcę… - Zająknąłem się, nie patrząc na niego. Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, przewróciłem go na plecy i dobrałem się do jego spodni. Dłonie drżały mi ze strachu i podniecenia jednocześnie. Kiedy wreszcie udało mi się pozbyć jego ciuchów, oblizałem usta i delikatnie trąciłem językiem jego męskość. Jęknął cicho, a ja zabrałem się do dzieła. Bałem się, że mi nie wyjdzie. Bałem się, że zrobię mu krzywdę albo się zbłaźnię. Nie było tak źle.

Obudziłem się wtulony w jego ciepłe ciało. Przywarłem do niego całym sobą, ręce przerzucając na drugą stronę. Nos wcisnąłem w zagłębienie jego szyi i wciągałem słodki zapach zmieszany z potem. Ktoś może zmarszczyłby nos, ja jednak wciągnąłem ten aromat głęboko w nozdrza. Tak pachniał Tamuro. I już. Zamrugałem powiekami, drżąc lekko. Poczułem, że się poruszył.
- Zimno ci? - spytał czule, gładząc mnie po nagich plecach. Dreszcz przeszedł przez całe moje ciało, a kolejny rumieniec wpłynął na twarz. Mruknąłem coś niezrozumiale, a on przycisnął mnie jeszcze mocniej i okrył szczelniej kocem, który musiał przynieść w nocy. Ja nawet o tym nie pomyślałem. Po prostu padłem zmęczony i zasnąłem snem sprawiedliwego. On jeszcze był w stanie zatroszczyć się o mnie. Bałem się odezwać. Było mi wstyd za poprzedni wieczór i nie bardzo wiedziałem, co robić. Z jednej strony byłem wniebowzięty. Kiedy tylko wspominałem jego gorące, spragnione wargi, drżałem. Jednocześnie chyba trochę tego żałowałem. Może on tak naprawdę chciał właśnie seksu? Może chciał mi udowodnić, że potrafi uwieść każdego? A może to był zakład? A może czysta rozrywka? A może…
- Shun-kun… - Jego głos był cichy i lekko zachrypnięty. Podskoczyłem lekko. Czy właśnie teraz powie, że mam wracać do domu? Że byłem żałosnym pionkiem? Jego zabawką? Na pewno. Przecież niemożliwe było, żeby mogło mu chodzić o coś innego. Prawdopodobnie powie jeszcze, że byłem beznadziejny. Tak. Zaraz mnie wyrzuci. Zostawi. Samego.
- Mmm? - mruknąłem, chowając twarz w poduszkę. Czas się zbierać.
- Kocham cię - szepnął mi do ucha, a ja zesztywniałem. To chyba nie była obelga, ani groźba? Spojrzał na mnie zaniepokojony. Szare oczy błyszczały zagadkowo. Nawet nie wiedziałem, która godzina. Poczułem kolejną falę żaru i coś, co rozrywało mnie od środka. Potarłem nosem o jego ciało, a on zaczął rysować jakieś wzorki na skórze moich pośladków. Byłem cały czerwony. Nie wiedziałem, czy jestem szczęśliwy, czy nie. Chyba jednak byłem, bo bardzo się denerwowałem. To wyznanie wstrząsnęło mną do głębi i jakaś moja część nie chciała w nie uwierzyć i była wściekła. Inna cieszyła się z tego powodu. Chciałem coś odpowiedzieć, jednak sam nie wiedziałem, co. Uznałem, że najlepiej będzie, jeśli nie powiem nic. Zamruczałem tylko, znów się o niego ocierając. Nie mogłem się powstrzymać. Usłyszałem chichot.
- Nie rób tak, bo cie zgwałcę, Shun-kun. - Uśmiechnął się szeroko, a ja dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że przecież nie poszliśmy na całość. Do niczego mnie nie zmuszał. Niczego ode mnie nie chciał. Przecież miał w planach jedynie sprawić mi przyjemność. To ja sam uparłem się, że również chcę mu dać coś od siebie. Rzeczywiście musiał coś do mnie poczuć. Prawdziwie. Kiedy wreszcie to zrozumiałem, kolejna fala gorąca uderzyła w moje ciało, a serce zaczęło gwałtownie uderzać w klatkę piersiową. Chciało wyrwać się na wolność i zamieszkać w Tamuro. Czyżbym ja też…?
- Mogę cię o coś prosić? - spytałem nieśmiało, gładząc go po nagim torsie. Jego skóra była przyjemna. Ciepła i miękka niczym jedwab. Kiedy jej dotykałem, nie chciałem i nie mogłem przestać. Pragnąłem głaskać go, całować i tulić. Z drugiej strony wstydziłem się, bałem i byłem wściekły na siebie. Za tą słabość. Uważałem, że nie powinienem tak łatwo mu ulec. Nie wiadomo przecież było, czy to przypadkiem nie kolejny kretyn, który chce mnie skrzywdzić.
- O co?
- Ale obiecujesz? - spytałem, spoglądając na niego. Kiwnął lekko głową.
- Czego tylko pragniesz.
- Nie zostawiaj mnie. Dobrze? - Co za wstyd! Jak mogłem to powiedzieć?! Jak?! Po co? To niemal jak zaręczyny! Co ja niby jestem? Niewinna panna młoda?! Boże… Co zostało z tego poważnego, inteligentnego człowieka, którym byłem? Po co to wszystko?!
- Dobrze. - No właśnie. Po to.

***

Rozdział XIII - Nowe szczęście.

Wpatrywałem się w swoje odbicie w lustrze. Stałem po środku niewielkiej łazienki Tamuro i gapiłem się na siebie jak skończony debil. Powodem tego była zmiana. Tak, właśnie. Coś się we mnie zmieniło, ale nie umiałem dostrzec co. Podrapałem się po brodzie i wreszcie dotarła do mnie upokarzająca prawda. Byłem szczęśliwy. Wreszcie. Cały promieniałem jakąś dziwną, niezdrową radością. Nawet moje piwne oczy lśniły niebezpiecznym blaskiem. Skrzywiłem się nieco.
- Co się ze mną dzieje? - burknąłem w stronę odbicia, czekając na jakąś pouczającą odpowiedź. Ta niestety nie nadeszła. Zamiast niej, usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Poprawiłem ręcznik, który smętnie zwisał na moich biodrach i westchnąłem.
- Czego chcesz? - rzuciłem w stronę klamki.
- Mogę wejść? - Głos Tamuro aż ociekał słodyczą. Wszystkie włosy na ciele stanęły mi dęba, kiedy go usłyszałem. Przełknąłem ślinę, zaciskając rękę na puchatym materiale.
- Po co?
- Proszę. - Miód przemienił się w ckliwy jęk. Spuściłem głowę w dół i nie do końca panując nad własnym ciałem, podszedłem do drzwi i otworzyłem je. Przede mną stał uśmiechnięty przecudnie blondyn. Ten uśmiech był tak irytująco fantastyczny, że musiałem się odwrócić. Co to za porządki, żebym ja zachwycał się gębą jakiegoś cholernego psiaka? Powinni go zabić! Powiesić! Poćwiartować, a potem rzucić na pożarcie lwom! Nie! Na pożarcie rekinom! Takim wielkim, strasznym, niebezpiecznym rekinom!
- Możemy wziąć razem kąpiel? - spytał cichutko, podchodząc do mnie od tyłu. Jego duże, ciepłe dłonie wylądowały na moim biednym, nagim brzuchu. Poczułem dreszcz, skurcz i mrowienie w żołądku. Moje policzki zaczęły się palić. Niemal czułem swąd spieczonego mięsa.
- Nie. - Mój głos miał być w założeniu mocny i stanowczy. Wyszło to jak rozkaz w wykonaniu myszki. Małego, niewinnego, szarego gryzonia, usiłującego rozkazywać wielkiemu, tłustemu, pewnemu siebie kocisku. Psiamać. Gdzie moja asertywność godna słonia?
- Ale dlaczego? - jęczał mój oprawca, przesuwając dłonie tuż nad linię ręcznika. Moje ciało powoli zaczęło się buntować. Nie słuchało już mózgu, ale pożądania. Niedobrze.
- Powiedziałem już, że nie - warknąłem, zaciskając zęby z całych sił. Tamuro zachichotał złośliwie, niczym seryjny morderca, a jego dłonie brutalnie potraktowały puchaty ręcznik. Zanim się zorientowałem, mój miękki, ciepły przyjaciel leżał w kącie. Chłopak przyciskał się do mnie, gładząc podbrzusze. Jęknąłem cichutko.
- Nic ci nie zrobię - wyszeptał blondyn, seksownym głosem. Lekko ochrypłym, ciepłym. - Będę cię tylko masował. Obiecuję.
- Nie wierzę ci, zboczeńcu - wysyczałem, ledwo nad sobą panując. Wyczuł to. Popchnął mnie pod natrysk i przygwoździł do ściany. Chłodna woda objęła nas czułymi ramionami. Mokre ubranie kleiło się do jego umięśnionego torsu i nóg. Wyraźnie widziałem, jaki jest podniecony. Uśmiechnął się łobuzersko i delikatnie musnął moje usta swoimi. Wysunął język, gładząc je i drażniąc. Niemal osunąłem się na ziemię. Moje nogi były miękkie niczym wata. Chciałem go uderzyć i odzyskać kontrolę nad sobą samym, jednak było już za późno. Dupek mną zawładnął.
- To co? - wychrypiał, patrząc mi w oczy. - Zgadzasz się?
- Kretyn - skwitowałem, pozwalając się znów pocałować. Tamuro sięgnął po pachnący malinami żel pod prysznic i wycisnął odrobinę na dłonie. Cały czas patrzył mi prosto w oczy, nie odwracając wzroku ani na sekundę. Delikatnie zaczął myć moje ciało, a ja odpływałem. Poddawałem się jego zwinnym, smukłym dłoniom. Zaufałem mu doszczętnie. Gdyby chciał, mógłby mnie zabić. Gdyby chciał, mógłby mnie zostawić. Mógł wszystko. A ja mogłem jedynie wierzyć, że nie ucieknie ode mnie z krzykiem.
- Nie martw się - szepnął, wsadzając dłoń między moje pośladki. Zacisnąłem powieki i spiąłem mięśnie. Strach wpełzł na moją twarz. Jednak nie miałem się czym niepokoić. Tamuro po chwili zabrał rękę, przenosząc ją na moje udo.
- Nie martw się czym? - spytałem i dałem się opłukać. Po chwili stałem i jak zaczarowany patrzyłem na namydlającego się chłopaka. Kiedy tylko skończył, delikatnie popchnął mnie w stronę wanny. Wszedł do niej, a ja posłusznie ułożyłem się między jego nogami.
- Po prostu się nie martw - mruknął, powoli masując mój kark. Zamruczałem z przyjemności i zamknąłem oczy. - Niczym. Jestem przy tobie i na razie nigdzie się nie wybieram.
- Na razie - rzuciłem, jakby od niechcenia. Tamuro przestał mnie masować. Zmusił mnie do spojrzenia sobie w twarz. Chciałem uciec wzrokiem, ale nawet moje oczy udało mu się oszukać. Wpatrywałem się w lśniące troską ślepia i myślałem, czego on jeszcze chce. Było mi głupio. I gorąco. Bardzo.
- Zaufasz mi wreszcie? - Seksowny głos w wersji „pozałóżkowej” czyli poważnej. Ale to pytanie…
- Ja…
- Wiem, że się boisz. - Przycisnął mnie do siebie. Nie było już pożądania. Między nami iskrzyła jedynie czułość. - Wiem, że życie dało ci w dupę. Musisz jednak zrozumieć, że są na tym świecie osoby, które wcale nie chcą zrobić ci krzywdy. Tomi-chan i ja jesteśmy jednymi z tych ludzi. - Przerwał na chwilę, całując mnie w czoło i uśmiechając się leciutko. Nigdy nie spodziewałbym się po nim takiej powagi. Zwykle przecież robił za debila. Czyżby był agentem FBI? Może mnie sprawdzali? A może… Może wygaduję głupoty? - Zwłaszcza ja. Nigdy bym cię nie skrzywdził.
- Och… - Znów się uśmiechnął i delikatnie mnie pocałował. Ledwie musnął wargami. Zadziwiające, jak wiele czułości udało mu się przekazać przez ten jeden gest. Zamknąłem oczy i wtuliłem się w jego ciepłe, duże, umięśnione ciało. Na jedną chwilę pozwoliłem sobie żyć bez żadnych trosk i problemów. Na jedną chwilę nie było świata. Byliśmy tylko ja i ten głupek. Razem.

- No, no, no… Co my tu mamy? Przespałeś się z nim?
- Co?! - Moja biedna, pyszna kawa, zrobiona przez Tamuro wylądowała na biurku. Spojrzałem z wyrzutem na chichoczącą Fukamo. Jej rude włosy opadały na białą koszulkę. Czarne dżinsy ładnie podkreślały sylwetkę.
- Widać po tobie - stwierdziła, przysiadając na rogu mojego biurka. Klnąc na cały świat, zacząłem szukać chusteczki. Kiedy wreszcie ją znalazłem i zacząłem czyścić blat, spotkałem się z wesołymi oczyma mojej przyjaciółki. Prychnąłem.
- Co po mnie widać?
- Seks. - Ale mi odpowiedź!
- Co? - Biedna kawa. Naprawdę była całkiem dobra.
- Shun-kun, nie bądź taki nieśmiały. Jesteś szczęśliwy i cały czas się uśmiechasz. W dodatku pachniesz.
- Czym?
- Seksem. - Moje policzki spłonęły ogromnym rumieńcem. Ze złości zmiąłem kartkówkę jakiegoś drugoklasisty. Chyba mu daruję sprawdzanie. Postawię pięć i niech się cieszy.
- Przestaniesz wreszcie pieprzyć głupoty? - warknąłem, poprawiając rękawy czarnej koszuli. Nie była moja. Nie zdążyłbym wstąpić do domu. Uprzątnąłem z biurka i wziąłem łyk resztki kawy, jaka pozostała w kubku z namalowaną żółtą kaczuszką.
- Pieprzyłeś się ty, nie ja - stwierdziła, chichocząc. - Nie okłamuj mnie, proszę. Po Mito-kun też to widać. Cały poranek lata jak w skowronkach. Nawet nuci jakąś piosenkę.
- Bo to Tamuro - burknąłem, szykując się na pierwszą lekcję. Fukamo złożyła usta w ciup, aby po chwili znów się wyszczerzyć. Posłałem jej wściekłe spojrzenie i wstałem z mojego ukochanego fotela. Sprawdziłem czy mam pogniecioną kartkówkę, czerwony długopis i portfel.
- Lepiej sobie sama kogoś znajdź. Może wreszcie przestaniesz wtryniać się w życie innych - rzuciłem, wychodząc. Kobieta roześmiała się głośno i wskazała na mnie palcem.
- Czyli przyznajesz się, że się z nim przespałeś? I jesteście razem oficjalnie!
- Zamknij się - burknąłem pod nosem, wiedząc że już nie usłyszy. Poprawiłem torbę na ramieniu i zacząłem się zastanawiać, czy ona rzeczywiście ma racje. Owszem, przespaliśmy się. Może nie do końca, ale jednak. Owszem, spałem u niego. No i był dla mnie taki słodki. Ale kto wie? Może ten cholerny psiak naprawdę miał ze mnie niezły ubaw? Albo to miało być jedynie przejściowe? No bo… Miłość? Prawdziwa? Że niby… Że do mnie?
- Błagamy! - Fala dźwiękowa uderzyła we mnie niczym piorun. Otrząsnąłem się nieco i uśmiechnąłem lekko, widząc klasę drugą z żałosnymi minami. Patrzyli na mnie błyszczącymi oczyma, które nie były może tak zniewalające jak w wykonaniu Tamuro ale dawały kopa.
- O co takiego? - spytałem niewinnie, kładąc torbę na biurku. Miałem im zrobić klasówkę. Całkiem dużą. Zapowiedziałem ją ostatnio, bo bardzo mnie wkurzyli. Chciałem im wtedy łby pourywać. Niestety moje stanowisko nie pozwalało na tak radykalne metody wychowawcze, więc zdecydowałem się na tortury ich chorych, podgniłych umysłów.
- Nie chcecie, żebym prowadził lekcję? - spytałem, unosząc do góry brwi. Pomioty szatana już miały zacząć wycie, kiedy dotarło do nich, co powiedziałem. Pewnie się właśnie zastanawiali, czy naprawdę zapomniałem, czy rzeczywiście mam wyśmienity humor. Sam dobrze nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak lituję się nad tymi bachorami. A może jednak ich podręczyć? Chociaż troszkę?
- Ach! - Mój głos wprawił ich w drżenie. Patrzyli na mnie w skupieniu, kiedy drapałem się po głowie i szczerzyłem. - Miałem wam zrobić klasówkę. Dobrze, że mi przypomnieliście. Gdyby nie te wycia i prośby, na pewno wypadłoby mi to z głowy - powiedziałem spokojnie, obserwując ich reakcję. Kilkoro uczniów dostało po łbach od innych. Prawdopodobnie to oni wpadli na pomysł błagania mnie o litość. Teraz dostawało im się za przypominanie nauczycielowi o rzeczy, o której nikt przypominać nie powinien. Uśmiechnąłem się szatańsko, sięgając do torby. Kiedy wyjmowałem pliki kartek, oczy moich podopiecznych niemal zachodziły łzami. Oj tak. Jestem zły!
- Och - jęknąłem, doskonale grając załamanego. Kilka dziewczyn aż pisnęło. Liczyły na cud. Zastanowiłem się chwilę. A niech im będzie! Bogiem jestem, to mogę łaskę okazać. - Wiecie co? Chyba nie ma wystarczająco wielu kopii - powiedziałem cicho. - Nie bardzo chce mi się iść i to kserować, a wy na pewno mnie oszukacie i powiecie, że tusz się skończył. To może darujemy sobie test?
- Taaaak! - Ryk jaki dotarł do moich uszu był wyjątkowo głośny. Promieniował ulgą i radością. Oraz wdzięcznością.
- Ale - zacząłem. Nastała cisza. - Zamiast tego, zrobię wam kartkówkę. Z tej lekcji. Jeśli będziecie słuchać i wykonywać moje polecenia, dacie sobie radę śpiewająco! Piątki posypią się jak prezenty gwiazdkowe. To co? Może tak być, czy jednak mam zwlekać się do ksero?
- Może, może! - krzyknęła jakaś dziewczyna z rumieńcami na twarzy. - Bardzo dziękujemy. Będziemy cicho, nie?
- Jasne! - ogłosiła klasa, po chwili zamykając usta. Uśmiechnąłem się do siebie i z zadowoleniem zacząłem prowadzić lekcję. Cisza, jaka panowała w pomieszczeniu była cudowna i kojąca. Pomyślałem, że nawet można się z tymi małpiszonami dogadać, jeśli się chce. A może to mój nieodparty urok? Ha! Na pewno.
- No to wyciągamy karteczki - rzuciłem z szerokim uśmiechem i opadłem na krzesło przy biurku. Muszę przyznać, że klasa nie marudziła. Wszyscy wyjęli piękne, czyste kartki papieru i czekali na moje słowa. Podyktowałem im kilka banalnych zadań i zająłem się sobą. Konkretnie, wsłuchiwaniem się w cudowne odgłosy, jakie wydawał mój żołądek. Głodny. Już?
- Czołem, klaso! - krzyknął Tamuro, wpadając do pomieszczenia. Szczerzył się jak wariat i cały promieniował radością. Nawet jego czarny dres wydawał się śmiać. Zgromiłem go wściekłym spojrzeniem.
- Czy ty zawsze musisz przyłazić, kiedy robię uczniom klasówkę lub kartkówkę? - warknąłem, jednak gdzieś w środku poczułem radosny skurcz.
- Przecież wiem, że się cieszysz - oświadczył chłopak, podchodząc do mnie z kubkiem w dłoni.
- Chciałbyś, żeby tak było - prychnąłem, odgarniając niesforne kosmyki z czoła. Tamuro postawił przede mną pachnącą kawę i uśmiechnął się jeszcze bardziej. Kilka zaciekawionych spojrzeń powędrowało w naszą stronę. Postanowiłem dzielnie je zignorować.
- Czego jeszcze chcesz? - mruknąłem, upijając łyk kawy. Blondyn przysiadł na oparciu krzesła, kładąc rękę za moim pośladkiem. Posłałem mu groźne spojrzenie, ale on tylko zachichotał łobuzersko.
- Grasz w bilard, Shun-kun?
- Bilard? - Zmarszczyłem brwi. - Gram. A co?
- No to przyjdź do sali C podczas przerwy na lunch.
- Ale…
- Daj spokój, będzie fajnie! - Klepnął mnie w plecy. Potem schylił się, cmoknął mnie w policzek i wyszedł z klasy. Zamarłem z wielkim rumieńcem, wpełzającym na twarz.

***

Rozdział XIV - Nowe życie.

Chyba nie muszę mówić, jak trudno było mi się wytłumaczyć klasie? Nauczyciel całujący drugiego nauczyciela?! Przed uczniami?! W pracy?! Cóż. Udało mi się jedynie wymóc na nich przyrzeczenie. Jeśli kiedykolwiek, komukolwiek o tym powiedzą, zrobię im taki test, że wszyscy zejdą na zawał i zostaną w tej samej klasie. No właśnie. Ach, jaki ja jestem zły!
- Spóźniłeś się, Shun-kun! - oświadczył Tamuro, kiedy tylko wszedłem do niewielkiego pomieszczenia z dwoma stołami do tej zacnej gry. Uśmiechnąłem się kwaśno i walnąłem torbę na krześle pod białą ścianą.
- Gdybym nie musiał błagać tych bachorów o milczenie, to bym się nie spóźnił! - warknąłem, posyłając mu groźne spojrzenie. Podszedł do mnie wolnym krokiem i oparł dłonie na mych biodrach. Jego oczy lśniły chorym pożądaniem. Cieszyłem się w duchu, że poza nami, jeszcze nikogo tam nie było.
- Nawet nie wiesz, jaki seksowny jesteś, kiedy się złościsz - stwierdził, całując mnie przelotnie w usta. Zarumieniłem się soczyście, odwracając wzrok. Nie bardzo wiedziałem, co zrobić z dłońmi, więc opuściłem je bezwładnie wzdłuż ciała. Kiedy ten głupi blondyn przybierał taką wersję siebie, kompletnie traciłem panowanie nad sobą. Nie mogłem nawet w pełni racjonalnie myśleć.
- Odsuń się - burknąłem, przyglądając się jego bielutkim sznurówkom. Jakim cudem jeszcze ich nie zabrudził? Widziałem te buty kilka razy, a te cudeńka nadal pozostawały wierne barwie śniegu.
- Och, czemu? Nie chcesz mnie już? - wyszeptał blondyn, zmuszając mnie do spojrzenia w swoje oczy. Zarumieniłem się jeszcze bardziej, widząc czającą się w nich czułość.
- Nie powiedziałem tego - wyrzuciłem z siebie, zaciskając powieki. Boże, jak trudno mi jest powiedzieć coś, co nie będzie wredne albo gruboskórne. Czy ja nie mogę być tak otwarty jak on?
- Czyli jednak źle by ci beze mnie było? - zasugerował chłopak, kładąc sobie moje ręce na biodrach. Był gorący niczym piec. Cały.
- Może - zgodziłem się. - Troszkę. Ale teraz odejdź, bo jeszcze ktoś nas zobaczy.
- Wstydzisz się mnie? - Przygarnął mnie do siebie, całując w czubek głowy. Zwinne dłonie powędrowały na moje pośladki, a kiedy tylko je odnalazły, z gardła chłopaka wydarł się chichot. Zarumieniłem się jeszcze mocniej, zaciskając dłonie na materiale jego spodni i wciskając nos w zagłębienie męskiej szyi. Boże, jak on cholernie dobrze pachniał!
- Shun-kun? Odpowiedz - nakazał cicho, wędrując ustami po mojej głowie.
- Nie.
- To nie spinaj się tak i daj mi siebie kochać. - Jego głos znów nabrał tej poważnej barwy. - Wszędzie. Nie tylko u ciebie lub u mnie. Chcę, żeby ludzie mogli zobaczyć, że ze mną jesteś.
- A jestem? - Uniosłem głowę do góry, aby wreszcie z własnej woli spojrzeć w jego oczy. Lśniły pewnością siebie i czułością. Byłem pewny, że to właśnie czułość.
- Jesteś - potwierdził chłopak, przyciskając mnie do siebie jeszcze mocniej. O ile to oczywiście możliwe. W tamtej chwili poczułem coś, czego nie odczuwałem od dawna. Wzruszenie. Niemalże zebrało mi się na łzy, kiedy wsłuchiwałem się w bicie serca tego debila. Chciałem krzyczeć, że ja też kogoś mam. Że ja też mogę być szczęśliwy i niech cały świat pocałuje mnie w dupę. W sam środek mojego bladego tyłka. Nie zrobiłem tego jednak. Zamiast biegania po ulicy i wykrzykiwania jaki to jestem szczęśliwy, oparłem się o ramiona mojego psiaka i przymykając oczy, pocałowałem go. Delikatnie i przelotnie, ale jednak. To ja wykazałem się inicjatywą. Ja! Nie ten głupi szczeniak z durnym wyrazem twarzy i wiecznie potarganymi włosami. Nie!
- Zagramy przed, czy po waszym krótkim numerku w szkole? - spytała Fukamo, stając za nami. Na twarzy gościł jej szeroki uśmiech. Patrzyła na mnie z błyskiem w oku, w dłoniach trzymając kij do bilardu. Zacząłem się szarpać, ale Tamuro przytrzymał mnie, głośno wzdychając.
- Puszczaj! Puść mnie, zbereźniku cholerny! - zacząłem się drzeć, usiłując bronić własnego honoru. Średnio mi to szło. Mój „cudowny” chłopak nie miał najmniejszego zamiaru pozwolić mi uciec, a rudowłosa małpa wydawała się być wielce rozbawiona. Niemal promieniowała triumfem.
- Przestań się szarpać, Shun-kun. Inaczej nigdy cię nie puszczę - mruknął Tamuro, traktując mnie jak pięcioletnie dziecko. Poddałem się. Przestałem udawać rybę na piaszczystym brzegu i zwyczajnie pozwoliłem się przytulić. Po kilku chwilach byłem wolny. Poprawiłem swoje ubranie i unikając wzroku Fukamo, zacząłem szykować stół.
- Kto rozbija? - spytałem, czując jej żrący wzrok na sobie.
- Ty - odparła, śmiejąc się cicho. Skinąłem głową i zacząłem. Grałem jedynie z rudą. Tamuro stwierdził, że chce trochę popatrzeć. W rzeczywistości, cały czas kleił się do mnie. Wprawiało mnie to w zakłopotanie i kilka razy byłem bliski wpadnięcia w furię. Jednak wtedy on robił coś tak strasznie słodkiego lub niepokojącego, że uspokajałem się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Przeszło ci wreszcie? - spytała w pewnym momencie Fukamo. Przegrywała i jestem niemal pewny, że zrobiła to tylko po to, aby odwrócić moja uwagę od gry. Nie dałem jednak po sobie poznać, że poznałem jej szatański plan i skinąłem głową na znak, że słucham ale kompletnie nie rozumiem, o co jej chodzi. No bo, co ja niby jestem? Encyklopedia PWN?
- Twoja zgryźliwość i tarcza. Przeszło ci to? - Wbiła jedną ze swoich bil, uśmiechając się lekko. Zagryzłem lekko dolną wargę, ale kiedy tylko zdałem sobie sprawę z tego, jak damski jest to gest, zakląłem.
- Jaka znowu tarcza? - warknąłem, niezwykle przyjemnie. Ciepła dłoń Tamuro właśnie skradała się na mój brzuch, aby spocząć tam na dłuższą chwilę. Cała reszta ciała chłopaka przywarła do moich pleców. Jego głowa spoczęła na moim ramieniu. Nie mogłem nie wstrzymać oddechu na tych kilka sekund, kiedy w moim biednym żołądku zaczęły skakać żaby. Albo latać motyle. Jak zwał, tak zwał.
- Ta tarcza, którą umiejętnie odgradzasz się od ciepłych uczuć, które chcą podarować ci inni, mój drogi. Na przykład ja.
- Głupia jesteś - rzuciłem, wbijając kolejną bilę. Uśmiechnąłem się przy tym z triumfem, poczym dałem się pocałować temu imbecylowi. Mina, którą zaprezentowała wtedy Fukamo była bezcenna. Wyrażała przeogromną ilość ulgi i zadowolenia. Czyżby ona naprawdę tak bardzo mnie lubiła?

Wracaliśmy razem. O dziwo, w ciszy. Tamuro jedynie chwycił moją dłoń i ciesząc się w jakiś nienormalnie cichy, jak na niego, sposób szedł przed siebie. Jego dłoń była duża, ciepła i jak zawsze dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Uśmiechałem się sam do siebie, nie wiedząc czemu. Nawet przestałem się przejmować ludźmi, którzy nas mijali. Tak jak kiedyś, nie patrzyli krzywo. To, że ja i blondyn szliśmy niczym para zakochanych nastolatków, z błogimi wyrazami twarzy wydawało im się niezwykle zwyczajnym zjawiskiem. Być może właśnie to nazywa się przeznaczeniem. Jeśli ktoś jest dla kogoś stworzony, to nawet sam cholerny Bóg nie może spojrzeć na taką parę z niesmakiem. A nawet jeśli to zrobi, zostanie wyśmiany przez świat. Bo przecież miłość jest tu najważniejsza, prawda? Nieważne w jakiej formie. Kurde, pieprzę.
- Chciałbym, żeby tak było zawsze - usłyszałem własny głos, zanim zdążyłem się powstrzymać. Stanąłem jak wryty, usiłując zapaść się pod ziemię. Najlepiej wyjść gdzieś w Europie. Daleko od Japonii.
- Może tak będzie - mruknął blondyn, całując mnie w czoło. Uśmiechnął się lekko i pociągnął mnie dalej, w stronę domu. Jego domu. Weszliśmy po cichu i odłożyliśmy swoje torby na ziemię. Chłopak od razu postanowił, że zrobi obiad. Ja w tym czasie miałem po prostu przy nim być, jak to powiedział. Przyglądałem się więc jak delikatnymi, ale szybkimi ruchami kroi warzywa i przyrządza z nich wspaniałą sałatkę. Jak zahipnotyzowany wspierałem go duchowo, kiedy smażył mięso kurczaka na patelni, i robił sos do makaronu sojowego. W każdym jego ruchu było tyle cholernej gracji, precyzji i czegoś jeszcze, że nie mogłem oderwać wzroku. Nie wyglądał w takiej chwili na nauczyciela wychowania fizycznego, ale kogoś stworzonego do tego, co robi.
- Myślałeś kiedyś o zostaniu kucharzem? - wypaliłem, robiąc maślane oczy do powstającej potrawy.
- Wiesz, że nawet tak? - Postawił przede mną biały talerz i uśmiechnął się ciepło. - Kiedy byłem nieco młodszy marzyłem o założeniu własnej restauracji. Może z daniami włoskimi? Tak, myślałem o tym.
- To dlaczego zostałeś nauczycielem? - spytałem, powstrzymując ślinę. Niemal skapywała na biedny stół, który musiał znosić moje burczenie w brzuchu. Na pewno słyszał je bardzo dobrze. O ile oczywiście stoły mogą cokolwiek słyszeć.
- Żeby się uczyć - odparł.
- Uczyć się?
- Tak. Życia. Zaskakujące jest to, jak wiele można dowiedzieć się od dzieciaków, wiesz? Dorośli dość często zapominają, że one wcale nie są głupie.
- Może.
- No cóż, jemy! - oświadczył, stawiając na stole nasz posiłek. Zrobiłem wielkie oczy i już po kilku chwilach napychałem sobie usta specjałami Tamuro. Mojego psiaka. Mojego chłopaka. Mojego ukochanego?

W ciągu kolejnych dni, miesięcy, a nawet lat, dotarło do mnie, jak bardzo uzależniłem się od Tamuro. Zrozumiałem, że nie potrafiłbym bez niego żyć i mimo, że wcale tego nie chciałem, zakochałem się. Nie powiem, że zmieniłem do niego stosunek. Nigdy nie stałem się tak czułym i bezpośrednim facetem jak on, jednak zacząłem sam okazywać mu uczucia. Kochałem przychodzić do niego do pokoju i okrywać kołdrą. Często zasypiał przede mną. Co rano budził się pełny energii i dobrego humoru. Dbał o mnie, jak o największy skarb swojego życia i chyba to nigdy się nie zmieni. Jestem z nim nadal. Nie wyobrażam sobie innego życia i muszę nawet przyznać, że jestem szczęśliwy. Fukamo również, zwłaszcza, że wreszcie znalazła sobie kogoś na stałe. Jest to starszy od niej facet, co bardzo mnie zdziwiło. Zawsze przecież wolała młodszych. Widocznie jednak, tak cholerna miłość naprawdę ma gdzieś zdanie ludzi. Włazi tam gdzie chce i jak już się usadowi, to wygonić jej się nie da. Uparta. Jak każda baba. W każdym bądź razie, wreszcie dostałem to, czego naprawdę chciałem. Kogoś, kto nigdy mnie nie zostawi i zawsze będzie upewniał mnie, że jestem tym jedynym i wyjątkowym dla niego człowiekiem. Dobrze jest nim być. Choćby dla takiego głupka, jak Tamuro.

***



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron