Dixie Browning
Przeznaczenie
Tłumaczyła Małgorzata Studzińska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Travis Holiday zdjął nogę z pedału gazu, kiedy wjechał na kolejną łachę piasku, tym razem jakby większą niż poprzednie. A żywił nadzieję, że dotrze do domu przed zmierzchem. Nie miało to, co prawda, żadnego znaczenia. Mógł być poza domem nawet przez rok i naprawdę nikogo to nie obchodziło. Dużo można by mówić o życiu w pojedynkę, kiedy takie drobiazgi są zupełnie nieistotne.
Znany duet śpiewał o tym, że są znowu w drodze. Travis wtórował im swoim przyjemnym barytonem. Przetarł ręką zaparowaną szybę. Niewiele to jednak pomogło, gdyż od zewnątrz była pokryta grubą warstwą soli, a poza tym od lat uszkodzona wskutek wieloletniej jazdy po plażach.
- ,,Znowu w drodze..." - wyśpiewywał w zgodzie z ruchem wycieraczek.
Mimo okropnej pogody dzień upłynął mu lepiej, niż się spodziewał. W zasadzie nie oczekiwał wiele, ale kuzyn, o którym nigdy nie słyszał aż do zeszłego miesiąca, okazał się bardzo sympatycznym facetem. Mimo istotnych różnic w pochodzeniu, dogadali się ze sobą nadzwyczaj szybko. Byli nawet do siebie podobni z wyglądu. Ta sama budowa, rysy twarzy i ten sam kolor oczu i włosów.
Ostatnio dużo rozmyślał o rodzinie. O korzeniach. Wcześniej nie poświęcał takim sprawom zbyt wiele czasu. Bardzo
mało wiedział o swoich rodzicach, ale i to wydawało mu się wystarczające.
Ale teraz, kiedy ma syna, wszystko się zmieniło. Gdy tylko otrząsnął się z szoku, zaczął myśleć w zupełnie innych kategoriach. Więzy krwi. Jeśli jego syn będzie miał dzieci, a one będą miały swoje potomstwo, to...
- Co, u licha...!
Nacisnął błyskawicznie na hamulec, klnąc jak szewc, gdy samochód zarzuciło na skraj drogi i z trudem udało mu się go zatrzymać. Opuścił szybę i wysunął głowę na zewnątrz w mieszaninę deszczu, piasku i soli. Czyż ten przeklęty głupek nie miał nic lepszego do roboty, jak tylko zaparkować na środku drogi?
Nie oburzał się na głos. Nawet nie nacisnął na klakson. Dwadzieścia lat służby w Straży Przybrzeżnej nauczyło go panowania nad sobą. Również w takich sytuacjach jak ta.
Przez dość długą chwilę wpatrywał się w oszalałą ze złości kobietę, która atakowała swój samochód. Już nieraz w życiu widział, jak kopano samochód, ale po raz pierwszy miał okazję być świadkiem okładania samochodu damską torebką.
Nie dziwił się tej kobiecie. To straszne tak utknąć na drodze w czasie ulewy przy szybko zapadającym zmierzchu.
Zjechał na pobocze najdalej, jak to było możliwe, wyłączył silnik, zapiął kurtkę i przez chwilę mocował się z drzwiami, których otwarcie przy tak silnym wietrze sprawiło mu trochę kłopotu.
Nawet przy lepszej pogodzie nie było to odpowiednie miejsce dla samotnej kobiety. Co prawda wyspa Hatteras była bezpieczniejsza niż wiele ze znanych mu miejsc, szczególnie po sezonie, ale mimo wszystko...
- Proszę pani...?
Kobieta albo nie usłyszała, albo postanowiła go po prostu zignorować. Walcząc z silnymi porywami wiatru od strony Atlantyku, spróbował jeszcze raz. Kiedy był od niej zaledwie o kilka metrów, odwróciła się, by stawić mu czoło. Znał ten widok bardzo dobrze po tych wielu latach uczestniczenia w różnego rodzaju akcjach ratowniczych. Szok, stres i przerażenie - wszystko to naprawdę nie było mu obce. Spojrzał na kobietę uważnie. Widać było, że jest u kresu sił. Z rozwianymi włosami, trupio blada, z czerwonym od zimna nosem i zapuchniętymi od wiatru i płaczu oczami nie wyglądała na zbyt przejętą faktem, że nadeszła pomoc.
- Proszę pani, proszę posłuchać. Nie może pani...
W ostatniej chwili chwycił lecącą w jego kierunku torebkę.
- Naprawdę nikt nie zamierza pani skrzywdzić - powiedział spokojnie, zastanawiając się, co tej idiotce przyszło do głowy. Może myślała, że chce ją okraść?
Podniósł do góry ręce, by jej pokazać, że nie jest uzbrojony. Była bardziej niebezpieczna od niego. Szczególnie gdy tak wymachiwała torebką nad głową.
- Nie może pani tu zostać. Jest pani kompletnie przemoczona. W tym momencie zauważył, że kobieta płacze. A może po
prostu zatarła sobie oczy wciskającym się wszędzie piaskiem. Wciągnęła gwałtownie powietrze. Widział, jak oddycha z trudnością. W samochodzie pod siedzeniem miał apteczkę i gruby koc, ale nie chciał spuszczać tej desperatki z oczu. Mogło przecież przyjść jej nagle do głowy, żeby ruszyć w stronę oceanu. Widział już wiele dziwnych reakcji ludzi w szoku.
Patrzyła na niego badawczo. Spojrzał jej prostu w oczy. Miał nadzieję, że nie wystraszy jej, a ona zrozumie, że jest łagodny, nie zamierza jej skrzywdzić i że naprawdę chce jej pomóc.
- Proszę pani? Czy wszystko w porządku?
Głupie pytanie. Zauważył, że dolna warga kobiety drży. Zrobił krok w jej stronę, przerażony, że ona zaraz zemdleje. Miał wrażenie, że pragnie znaleźć się w jego ramionach i nie myśleć o niczym. Ale chyba mu się tak wydawało. Kobieta nawet nie drgnęła. Może nie było z nią aż tak źle. Nie po raz pierwszy miał kłopoty ze zrozumieniem kobiecych reakcji.
- Nie powinna się pani zatrzymywać na środku szosy. Nadciąga zmrok. Ktoś może na panią najechać.
Nie odezwała się, tylko nadal wpatrywała się w niego.
- Cóż, tak czy siak, będziemy musieli zepchnąć pani samochód z drogi. Czy zechciałaby pani siąść za kierownicą, a ja popchnę auto?
W końcu coś do niej dotarło. Wydała z siebie westchnienie ulgi. Nareszcie ktoś jej pomoże. Opuściła rękę z torebką, którą traktowała jak broń.
Pewnie, że mogę. Zrobi to pan swoim samochodem? - zapytała po chwili.
Nic innego mi nie zostaje - odpowiedział. Czyżby myślała, że popchnie wóz rękami? - Będziemy mieć mały problem ze zderzakami, postaram się jednak zrobić to bardzo delikatnie, ale może się to skończyć niewielkim wgnieceniem z tyłu -uprzedził, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie w przypadku tego zdezelowanego samochodu.
Co mam robić?
Proszę siąść za kierownicą, wrzucić luz i kiedy poczuje pani lekkie uderzenie, skręcić kierownicą jak najbardziej w prawo. Nie widzi pani tego teraz, ale jest tam ścieżka rowerowa pod piaskiem. Proszę zrobić wszystko, aby z niej nie zjechać, dobrze?
Skinęła głową, ale nie ruszyła się z miejsca. Travis wzruszył ramionami i otworzył drzwi do samochodu. Kiedy kobieta wsiadła, wsunął połę jej mokrego płaszcza do środka i zatrzasnął drzwi.
Kaszmir, pomyślał. Nie był ekspertem w dziedzinie kobiecych strojów, ale od razu poznał się na jakości. Miał nadzieję, że materiał był cieplejszy, niż na to wyglądał. Było około zera stopni, ale zacinający deszcz i porywisty wiatr sprawiały, że wydawało się dużo zimniej.
Kiedy uderzył w zderzak samochodu kobiety, zdał sobie sprawę, że na pewno narobi trochę szkód. Ale było to chyba lepsze niż zderzenie się z samochodem jadącym z dużą szybkością. Nawet jeśli uda mu się zepchnąć auto kobiety z drogi, nie ma żadnej pewności, że to auto będzie tutaj, gdy przyjedzie pomoc drogowa, szczególnie przy takim wietrze, przypływie, który niedługo się zacznie, i przy tumanach piasku.
Łagodnie pchnął samochód na sam skraj drogi, tak żeby umożliwić przejazd innym pojazdom. Czekał, aż kobieta wysiądzie z samochodu, ale ponieważ ciągle w nim siedziała, podszedł i otworzył drzwi.
- Nie może pani tutaj zostać. Niedługo zacznie się przypływ. Przy tak silnym wietrze z północnego wschodu nie może pani ryzykować pozostania tutaj. Odwiozę panią tam, gdzie zamierzała pani dotrzeć, a potem zawiadomię pomoc drogową, żeby odholo-wała samochód.
Co prawda nie miał najmniejszej nawet nadziei, że uda mu się ściągnąć pomoc przed świtem, ale nie powiedział kobiecie
o tym. Im szybciej dotrze w jakieś suche miejsce, przebierze się
i napije czegoś gorącego, tym szybciej dojdzie do siebie.
Pomógł jej wsiąść do swojego samochodu. O ile się nie
mylił, ta kobieta była po prostu chora. Z trudnością przełykała ślinę. Było wyraźnie widać, że boli ją gardło.
Jechał na południe wzdłuż plaży, od czasu do czasu rzucając w jej stronę zmartwione spojrzenie. W samochodzie nie było dość widno, aby dostrzec wszystkie szczegóły, ale po dwudziestu latach pracy nie było Travisowi to potrzebne, by zdawać sobie sprawę z jej stanu.
Wiek? Trzydzieści pięć do czterdziestu lat. Oczy: szare lub niebieskie. Trudno to było określić w tym świetle. Białka oczu zaczerwienione. Nos: prosty, mały i wąski; czerwony i błyszczący. Wystające kości policzkowe i cienie pod oczami.
Była szczupła. Właściwie bardzo chuda. Travis nie był w tej dziedzinie znawcą, ale przypominała mu modelkę po trwającej co najmniej tydzień drakońskiej diecie odchudzającej.
Wyglądało na to, że ma jakieś problemy. Ale, prawdę mówiąc, Travis wcale nie był nimi zainteresowany.
Całe życie pracował w Straży Przybrzeżnej i to, że był już na emeryturze, nie mogło w żaden sposób wpłynąć na jego zachowanie. Jeśli natknął się na kogoś, kto potrzebował pomocy, po prostu wykonywał swoją pracę. Nie oznaczało to jednak brania sobie do serca cudzych problemów. Miał dostatecznie dużo własnych.
Dokąd pani jechała? - Musiała mieszkać w tych stronach. O tej porze roku turyści byli tu naprawdę rzadkością. Podała nazwę restauracji w Hatteras po drugiej stronie wyspy. Nigdy tam nie jadł, ale słyszał o niej wiele dobrego.
Nie jestem pewny - powiedział - ale jest chyba zamknięta na zimę.
- Miałam tam podjąć pracę.
Pracę? W porządku. Nie wiedział, kim jest ta kobieta ani co
W robi, ale jednego był pewien: kelnerki zazwyczaj nie pojawiają się po sezonie, na dodatek w kaszmirowych płaszczach, i rzadko kiedy wyglądają na zagubione w rzeczywistości.
Czy jest pani pewna? Po sezonie nie ma tu właściwie nic do roboty.
Proszę mnie tylko tam zawieźć, jeśli nie jest to zbyt daleko i ma pan chwilę czasu. Bardzo proszę!
Nie był to dobry pomysł. Jeśli mam odrobinę zdrowego rozsądku, powinienem odstawić ją do miejscowego lekarza, pomyślał. Tylko że leży on teraz w łóżku złożony grypą, o czym Travis mógł się przekonać wczoraj, gdy zawiózł swoją sąsiadkę na rutynowe badania do jego gabinetu.
- Z kim miała się pani skontaktować w restauracji? To znaczy, kto zaproponował pani pracę? Po prostu tam zatelefonuję.
Ponieważ kobieta nie reagowała, przyjrzał się jej uważniej. Wyglądała na chorą. Słychać było, jak chrypi. Była nieźle przeziębiona, jeśli nie przytrafiło się jej coś gorszego.
Travis miał już w tym roku grypę i nie za bardzo chciał rozłożyć się jeszcze raz.
Kobieta wyciągnęła z torby podróżnej notes i przeczytała numer telefonu. Połączył się z nim za pomocą komórki. Po chwili obydwoje wysłuchali nagraną wiadomość. ,,Z przykrością informujemy, że restauracja została zamknięta. Do zobaczenia w kwietniu".
- O Boże! - wyszeptała. Z trudnością powstrzymał się od jakiegoś gestu, który dodałby jej otuchy. - Mógłby pan spróbować zadzwonić pod ten numer?
Tym razem usłyszeli kolejną nagraną wiadomość. Radosny damski głos mówił: ,,Proszę, zostaw wiadomość. Odezwę się wcześniej czy później. To nie jest pora na surfing. Do usłyszenia".
Jakże Travis nienawidził takich nonszalanckich wiadomości.
W tym czasie dotarli już do Buxton i byli w odległości pół kilometra od jego domu. Ostatnia rzecz, na jaką Travis miał ochotę, to zabrać tę kobietę do siebie. Jego dom był nie wykończony i prawie zupełnie nie umeblowany. Czuł się w nim jak na biwaku, a zajmował się boazerią w pokoju, który miał kiedyś należeć do Matthew, o ile jego była żona pozwoli chłopcu na odwiedziny.
Pasażerką wstrząsały dreszcze. A przecież ogrzewanie w samochodzie ustawił na najwyższą z możliwych temperaturę. Było naprawdę gorąco. Musiał rozpiąć kurtkę, a i tak czuł, że jest zdecydowanie zbyt ciepło, a ona się trzęsła z zimna - może z powodu przemoczonego ubrania. Nie wiedział przecież, ile czasu walczyła z tym swoim przeklętym samochodem.
- Zabieram panią do siebie. Nic innego nie wymyślimy w tej sytuacji, a potem spróbujemy znaleźć pani przyjaciółkę, dobrze? A tak przy okazji, nazywam się Travis Holiday. Komandor porucznik, na emeryturze, Amerykańska Straż Przybrzeżna -przedstawił się, żeby wiedziała, z kim ma do czynienia. - Mogę zatelefonować do kogoś z sąsiadów i poprosić, żeby przyjechali, może wtedy czułaby się pani trochę pewniej.
Jasne! Może zadzwonić. Najbliższą sąsiadką była panna Cal, dziewięćdziesięcioletnia staruszka, powykręcana reumatyzmem, ale złośliwa jak osa. Oprócz zupełnie głuchego owczarka o imieniu Skye i kilku kur nie miała nikogo. I nie sądził, żeby Skye czy też jego pani chcieli mu pomóc w takiej sytuacji.
- Czy ma pan aspirynę? - wychrypiała.
Aspiryna? No cóż, Travis pomyślał, że będzie trzeba podać jej jakieś silniejsze leki.
- Oczywiście, że mam w domu aspirynę. Zrobię pani coś
gorącego do picia, a potem spróbujemy skontaktować się znowu z pani przyjaciółką.
Ruanna prawdopodobnie już się kiedyś czuła gorzej, tylko nie mogła sobie przypomnieć, kiedy to było. Prowadziła samochód od wczoraj, z każdym kilometrem czując się coraz bardziej podle. Gdyby było ją stać na dłuższy postój w tanim motelu, w którym spędziła wczorajszą noc, na pewno spałaby aż do całkowitego wyzdrowienia. Nie mogła sobie jednak na to pozwolić. Alternatywą była dalsza podróż, aż do domu przyjaciółki, zanim się zupełnie rozłoży, ale i tak jej samochód wcześniej odmówił posłuszeństwa. Kiedy przejechała zatokę Oregon, ruch na drodze prawie zupełnie zamarł. Nim zorientowała się, że coś jest nie w porządku z samochodem, nie pozostało jej już nic innego, jak tylko pchać się do przodu. Miała nadzieję, że jakoś wytrzymają oboje do końca. Ona i samochód. Wzięła benzynę w Manteo. Ale kiedy po kilkunastu kilometrach silnik zaczął się krztusić, jakby z braku paliwa, zwolniła i zaczęła się rozglądać za jakimś warsztatem. Niestety, wszystko było zamknięte, więc jechała do przodu, łudząc się, że natknie się gdzieś na pomoc.
A potem samochód się zepsuł. Na środku szosy. Był silny wiatr. Mieszanina deszczu i piasku kompletnie zasłaniała widoczność. Nie usłyszała nawet zbliżającego się innego samochodu. I kiedy nareszcie zjawił się ten wspaniały mężczyzna, miała ochotę paść mu w ramiona i nie ruszać się stamtąd. Co było tak zupełnie niepodobne do niej i uświadomiło jej, że musi być bardziej chora, niż przypuszcza. Bolały ją wszystkie kości i głowa. Gardło tak wyschło, że z trudem udawało się jej przełknąć ślinę. A nogi miała miękkie jak z waty. Wyglądało na to, że
wykazała kompletny brak rozsądku. Osoba rozsądna już dawno zrezygnowałaby z tej podróży.
Jej wybawca postanowił zabrać ją do siebie. Nie znała go przecież, ale nie miała siły, by zaprotestować.
A przecież Ru bardziej nawet niż inni miała powody, by nie ufać obcym. Możliwe, że do jutra odzyska zwykłą ostrożność, ale teraz była zbyt chora, zbyt zmęczona i przerażona, żeby ją to obchodziło.
Zjechali z szosy na piaszczystą drogę. W światłach samochodu zobaczyła duże dęby, choinki i wodę. Dom, do którego wkrótce dotarli, nie wyglądał zachęcająco. Okna były ciemne, a z komina nie unosił się dym. Wyglądał na ponury i opuszczony.
O Boże, w co ja się znowu władowałam, pomyślała przerażona.
Wróciła myślami do swego rodzinnego domu. Pięknej dwupiętrowej willi z białej cegły, obsadzonej magnoliami, kamelia-mi i azaliami. Do drzwi prowadził szeroki podjazd, na którym służący Colley uczył ją jeździć na wrotkach i na rowerze.
Mieszkanie, które opuściła dwa dni temu, składało się z dwóch umeblowanych pokoi. Panoszyły się tam myszy i karaluchy. Wspomnienie o nich pozwoliło jej przychylniej spo-jrzeć na budynek majaczący przed nimi, nawet bez światła w oknach. Najważniejsze, żeby mogła się położyć.
- Przyniosę torbę, żeby się pani przebrała.
A prawda, torba! Miała ze sobą jeszcze trzy walizki oraz kilka pudełek, parę oprawionych obrazków i stertę dokumentów różnego rodzaju. Wszystko to było w bagażniku jej samochodu pozostawionego na poboczu drogi.
- Dziękuję - wyszeptała, z trudem starając się sobie przypomnieć, co ma w podróżnej torbie oprócz kapci. Nic przydat
nego. Cała reszta jej rzeczy została w samochodzie. Zapomniała
o nich.
- Zajmę się pani samochodem za chwilę. Chodźmy do środka. Musi pani się rozgrzać i wysuszyć. Zaparzę kawę. Mam chyba nawet puszkę albo i dwie zupy. Łazienka jest do pani dyspozycji. Proszę korzystać ze wszystkiego, co jest pani potrzebne.
Pokiwała głową w podzięce. A i to wymagało od niej nie lada wysiłku. Aspiryna, łóżko i kilka koców, to było wszystko, czego potrzebowała. No i tego, żeby jej umysł zaczął znowu funkcjonować.
- Przepraszam, ale nie dosłyszałem pani imienia. - Popatrzył na nią wyczekująco.
To nie ma żadnego znaczenia, powiedziała sobie Ru. Tutaj nic już jej nie zagraża. Mama określiła kiedyś tę okolicę mianem końca świata. Koniec świata - to brzmiało cudownie.
Ru - odparła z trudem.
Słucham?
Ru. Skrót od Ruanny. - Dostała to imię po dwóch babciach, Ruth i Anne, ale im ten mężczyzna mniej będzie o niej wiedział, tym bezpieczniej będzie się czuła.
W porządku, Ru. Tak jak już mówiłem, do łazienki musisz iść tędy. Aspirynę znajdziesz w apteczce. Jest ciepła woda, więc możesz się wykąpać. Wydaje mi się, że bardzo przemarzłaś
i gorąca kąpiel będzie najlepszym sposobem, aby się rozgrzać. A ja podgrzeję zupę.
Dwadzieścia minut później Trav stwierdził, że Ruanna wcale nie wygląda lepiej. Włożyła te same rzeczy, ale inne buty. Włosy sięgające do ramion były proste i grube. Miały dziwny kolor, ni to blond, ni to szare. Ale przynajmniej już się nie trzęsła.
Znalazłaś aspirynę?
Tak, dziękuję - wychrypiała. - Przepraszam za kłopot, jaki ci sprawiłam.
Nie ma sprawy - powiedział, stawiając na stole dwa talerze z zupą jarzynową i przyprawy. - Takiego przeziębienia nie można lekceważyć.
Trav czekał, aż Ruanna spojrzy na niego. Jęknęła. Widać było, że czuje się nie najlepiej. Kiedy jedli kolację, miał szansę przyjrzeć się jej dokładnie. Była młodsza, niż sądził. Natomiast miał rację co do jej oczu. Były szare, a właściwie szarozielone. Podejrzewał, że te jej przejrzyste oczy należą do osoby o skomplikowanej naturze. Udało mu się ją rozszyfrować tylko do pewnego stopnia. Wystarczyło mu, że wiedział, iż Ru nie czuje się najlepiej, że jest przerażona i ukrywa coś przed nim, ale nawet nie chciał wiedzieć, co i dlaczego.
Zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że Ru coraz bardziej opada z sił i że całą siłą woli panuje nad sobą, by usiedzieć przy stole.
- A właśnie, zawiadomiłem pomoc drogową. Nie mogą zająć się twoim samochodem teraz i zrobią to dopiero jutro rano. Sytuacja na drogach jest dość trudna. Gdzieś koło Frisco szosa została zablokowana, więc muszą zrobić wszystko, aby stała się przejezdna.
Skinęła głową. Wyglądało na to, że nawet ten nieznaczny ruch kosztuje ją wiele sił.
- Nie mam pojęcia, czy wiesz coś na temat tych okolic. Frisco to niewielka miejscowość leżąca na południe od miejsca, w którym się znajdujemy. Hatteras jest następne w kolejce -wyjaśnił. - Wszystko tutaj jest takie poplątane, że czasami trudno się zorientować.
Ru znowu pokiwała głową, ale Travis wcale nie był pewny, czy coś do niej dotarło. Właściwie to wyglądała tak, jakby za chwilę miała runąć twarzą do talerza z zupą.
Słuchaj, Ru, dlaczego się nie położysz? Powiadają, że sen jest najlepszym lekarstwem. W czasie kiedy będziesz spała, pojadę przywieźć wszystko, co będzie ci potrzebne z auta. Moim dżipem na pewno dotrę tam bez trudu.
Kluczyki są w torebce - powiedziała cicho. - Czy mogę jeszcze raz spróbować połączyć się z Moselle?
Czuj się jak u siebie w domu. - Uważał, że nie ma najmniejszych szans, żeby zastać jej przyjaciółkę w domu, ale gdyby nawet Ru się powiodło, to i tak droga jest zalana.
Ruanna podniosła się i zebrała naczynia ze stołu. Wyglądała na zagubioną i bezradną. I znowu resztka rozsądku, jaka Travisowi została, nakazywała mu wyjąć naczynia z jej rąk, wziąć ją w ramiona i obiecać, że wszystko będzie w porządku. Powstrzymał się jednak od zrobienia tego, po części dlatego, że nie miał do tego żadnych powodów, a po części ze strachu, żeby nikt mu nie zarzucił, że próbował ją podrywać.
Tak naprawdę nie zrobił tego jednak z bardzo prozaicznego powodu. Miał nieprzepartą ochotę ją pocieszyć. To pragnienie tkwiące w nim od chwili, gdy ją ujrzał, było bardzo silne. Ale nie ufał swemu instynktowi, jeśli chodziło o kobiety.
Jeszcze raz przyjrzał się Ru badawczo. Była chyba silniejsza, niż na to wyglądała. Gdzieś w głębi krył się mężny duch.
- Lepiej będzie, jeśli się położysz, naprawdę. Dzisiaj rano
zmieniłem pościel. Jeśli potrzebujesz więcej koców, są w szu-
fladzie pod łóżkiem.
On sam lubił sypiać przy otwartym oknie przez okrągły rok.
Ale w stanie, w jakim się znajdowała Ru, nie był to chyba najlepszy pomysł.
Przez dwa następne dni Trav niechętnie odgrywał rolę gospodarza przed tą upartą, podejrzliwą kobietą o zaciśniętych ustach w małym nie umeblowanym domku, w którym była wykończona tylko jedna sypialnia i stało kilka najprostszych mebli. Nie była to komfortowa sytuacja, ale nie miał wyboru. Jeśli jego gość miał choć trochę ogłady towarzyskiej, to na pewno zapomniał ją zabrać ze sobą z samochodu, który prawdopodobnie został pogrzebany przez tony piasku i słonej wody. Drogowcy ciągle jeszcze mieli problemy z doprowadzeniem wszystkiego do ładu. Był również kłopot z mostem. Woda zaczęła go znowu podtapiać. Ściągnięto cały ciężki sprzęt z okolicy, ale nikt nie miał wątpliwości, że roboty długo potrwają.
Życie na Outer Banks nigdy nie było łatwe, ale z wszystkich miejsc, w których Trav stacjonował w czasie swej dwudziestoletniej służby - Alaska, Hawaje, Connecticut, Wyspy Dziewicze, nie wspominając tych wszystkich miejscowości, w których mieszkał jako dziecko - właśnie to miejsce odpowiadało mu najbardziej.
Kobieta, której pełne imię i nazwisko - Ruanna Roberts -znalazł w dowodzie rejestracyjnym samochodu, głównie spała, co mu bardzo odpowiadało. Miał kilka rzeczy do zrobienia i naprawdę nie potrzebował dalszych opóźnień.
Zatrzymał się przy sklepie. Kupił dodatkowe kartony mleka, kawę, kilka puszek zupy, no i oczywiście aspirynę na wszelki wypadek. Nabył również artykuły spożywcze dla pani Cal, nakarmił jej kurczaki i wyprowadził psa. Po wysłuchaniu komentarzy sąsiadki dotyczących rządu, starych kości i kablówki, uło
żył na ganku odpowiednią ilość drewna na parę dni i pojechał do domu.
Ru nadal spała. Dzbanek z kawą, który stał na kuchence, był prawie pusty. Wynikało z tego, że nie przespała całego dnia. Travis czuł się dziwnie, goszcząc kogoś w domu. Bardzo dziwnie.
Przyzwyczajaj się do tego, pomyślał. Przy odrobinie szczęścia będziesz niedługo dzielił z kimś mieszkanie już na stałe.
Czując narastające podniecenie, nakręcił znany mu numer i powiedział Sharon, że chce rozmawiać z synem.
- Matt jest w szkole.
Zapomniał o różnicy czasu. Mimo to postanowił się czegoś więcej dowiedzieć.
Powiedz mi, jak to się dzieje, że ilekroć dzwonię, zawsze go nie ma. Jeśli nie jest w szkole, to na zajęciach sportowych lub śpi u kolegów. Przestań się wygłupiać, Sharon. To mój syn, do cholery!
Widzę, że się nie zmieniłeś. Jeśli nie jest tak, jak tego chcesz, zaczynasz przeklinać. Może będzie lepiej, jeśli nie pozwolę Mattowi na spotkanie z tobą. Nie sądzę, żebyś miał na niego dobry wpływ.
Rozumiem, że twój święty Andrew jest dla niego lepszym przykładem - zauważył złośliwie. Z tego, co wiedział, Andrew Rollins to chodzący ideał, ale przecież Matthew nie jest jego synem. Trav dowiedział się o istnieniu tego dzieciaka dopiero jedenaście miesięcy temu.
Miał ochotę znowu postraszyć Sharon prawnikiem, ale, o ile znał tę kobietę, a znał ją nieźle, gdyż był jej mężem przez kilka ładnych lat, uprze się i postawi na swoim. Wiedział, że nie ma najmniejszych szans, by wygrać sprawę w sądzie. Był człowiekiem samotnym, a ona stworzyła rodzinę, więc wiadomo było, po
czyjej stronie opowie się sędzia. Trav ugryzł się w język i postanowił nie zaczynać kolejnej kłótni. W końcu to Sharon nawiązała z nim kontakt i powiedziała mu o istnieniu syna. Przecież nie zrobiłaby tego, gdyby chciała trzymać ich obu od siebie z daleka.
Trav nigdy nie był miłośnikiem życia rodzinnego, raczej typowym pracusiem, dla którego najważniejsza jest kariera. Nazywano go samotnikiem. Był taki chyba dlatego, że nie wiedział, iż można być innym. Nie potrafił nawiązywać kontaktów. Był w tej dziedzinie tak samo kiepski jak jego ojciec. Ale szesnaście lat temu, kiedy poznał Sharon, bardzo się starał. Próbował nawet się zmienić.
Wyraźnie nie szło mu najlepiej albo zmiany następowały zbyt wolno. Teraz, w wieku trzydziestu dziewięciu lat, nie wiedział zbyt wiele o rodzinie jako takiej i bliskich związkach międzyludzkich, ale był zdecydowany spróbować po raz kolejny. Matthew był jego jedynym dzieckiem.
Pierwszą reakcją Trava na wiadomość, że ma dwunastoletniego syna, była chęć natychmiastowego udania się na Zachodnie Wybrzeże, gdzie mieszkała obecnie Sharon ze swoim drugim mężem, dwoma córkami i Matthew. Ale powiedziała mu, żeby trochę z tym poczekał. Musi przecież przygotować chłopca na fakt, że Andrew Rollins nie jest jego prawdziwym ojcem.
A teraz tak bardzo z tym zwlekała. Czekając na syna, kupił kilka akrów ziemi i zaczął budować dom. Potem zaczął rozglądać się za kimś, kto pomógłby mu stworzyć coś na kształt rodziny, co mogłoby się przydać, gdyby chciał zatrzymać Matta przy sobie na stałe. Cały czas wysyłał również pieniądze i listy do syna. Wysłał mu również zdjęcia, rękawicę baseballową, piłkę do soccera i wędkę wraz z całym oprzyrządowaniem.
W listach opisał synowi całe swoje życie, historię swoich rodziców i ich przodków. Pisał również o ziemi, która była kiedyś własnością ich rodziny. Obiecywał mu, że kiedyś tam pojadą i obejrzą te tereny bardzo dokładnie. Miał tyle planów w związku ze swoim rodzicielstwem. Próbując nawiązać jak najszybciej bliski kontakt z synem, nie czekał na odpowiedzi z jego strony. Traktował to wszystko jako wielkie wyzwanie. Uważał, że szybkość jego reakcji i postanowień może zadecydować o tym, czy odniesie zwycięstwo w walce o miłość syna.
Matthew nie odpisał na żaden list, ale Sharon zapewniała go, że dzieciak wstydzi się swojego charakteru pisma i cały czas pracuje nad tym, aby je poprawić. Mówiła coś o dysleksji. Dużo zdolnych dzieci ponoć na to cierpi. Niektóre trzeba nawet leczyć.
Wszystko tak bardzo się zmieniło, odkąd Travis był dzieckiem. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak mało wie o tym, jak być ojcem.
Po kolejnej nieudanej próbie kontaktu ze swoim synem nakręcił numer przyjaciółki Ru, Moselle Sawyer, i po raz kolejny wysłuchał tej samej wiadomości nagranej na sekretarce. Ziewnął.
Odwrócił się, bo usłyszał jakiś ruch w pokoju.
Ktoś o imieniu Kelli dzwonił, kiedy cię nie było. Powiedziała, że jeszcze zatelefonuje. Zostawiłam ci kartkę na ten temat w kuchni.
Wygląda na to, że czujesz się lepiej. A przynajmniej twój głos wrócił już prawie do normy.
Postanowiłam żyć.
Miło mi to słyszeć. - Ru wyglądała zdecydowanie lepiej.
- Kim jest Kelli? - zapytała i wręczyła mu karteczkę, na której zapisała informację dla niego.
Trav spojrzał najpierw na kawałek papieru, a potem na kobietę, która spędziła ostatnie czterdzieści osiem godzin w jego łóżku. Myśl, która przemknęła mu przez głowę, była nie tylko nieodpowiednia, była niepraktyczna. Ru wyglądała naprawdę dużo lepiej niż wówczas, kiedy ją poznał, jeśli oczywiście lubi się kobiety szczupłe, wysokie i chłodne.
On osobiście wolał panie gorące i trochę przy kości. No i na pewno bardziej energiczne.
- To moja narzeczona. To znaczy była narzeczona. Nadal utrzymujemy przyjazne stosunki.
Kelli rzeczywiście była nastawiona przyjaźnie do świata i do ludzi. I to Trav najbardziej w niej lubił. Ciągle była ożywiona, radosna, a poza tym mówiła bez przerwy. Jeśli po jakimś czasie zaczynało to Travisowi działać na nerwy, był to jego problem, a nie jej-
Czy powiedziała, o co jej chodzi?
Nie. Wydawało mi się, że była zdziwiona, kiedy odebrałam telefon. Zapytała mnie, czy jestem Sharon. Kto to jest Sharon?
W ciągu swego życia Trav nabrał trochę ogłady i wiedział, co to dobre maniery. Więc zamiast grzecznie powiedzieć Ru, żeby nie wtykała nosa w nie swoje sprawy, spokojnie odpowiedział na jej pytanie.
- Sharon to moja była żona. Obecnie, pani Roberts, szczęśliwie zamężna po raz drugi. Mieszka teraz na Zachodnim Wybrzeżu. Czy jest jeszcze coś, co chciałabyś wiedzieć?
Ruanna wydawała się poruszona. A może przerażona? Trav nie potrafił tego dokładnie określić.
ROZDZIAŁ DRUGI
Przepraszam. Nie chciałem być nieuprzejmy, szanowna pani Roberts.
Skąd wiesz, jak się nazywam?
Skąd wiem? - powtórzył.
Powiedziałeś: pani Roberts, a przecież ci się nie przedstawiałam.
Jeśli wcześniej gościły jakieś rumieńce na jej twarzy, to teraz zniknęły zupełnie. Zrobiła się trupio blada, co jeszcze bardziej podkreślało sińce pod oczami.
- Takie nazwisko figuruje w dowodzie rejestracyjnym. Ru-anna Roberts? To ty, prawda?
Ta kobieta była naprawdę przerażona.
- Przepraszam. Nie wiedziałem, że się ukrywasz. Jeśli wypełniasz jakąś tajną misję lub jesteś objęta programem ochrony świadków, nie chcę o niczym wiedzieć! To nie moja sprawa! Pomyślałem sobie po prostu, że dobrze by było zabrać wszystkie rzeczy z samochodu, zanim.... Zresztą mniejsza o to. Wyjąłem papiery ze schowka i przez przypadek przeczytałem twoje nazwisko.
Ru wzruszyła ramionami. Patrząc na nią, Travis zdał sobie sprawę, że nie jest aż tak koścista, jak mu się wydawało. Przynajmniej nie wszędzie.
- To ja powinnam cię przeprosić. Nie dotyczy mnie nic
z tego, o czym mówiłeś. Mam tylko fioła na punkcie prywatności
- stwierdziła.
To jest nas dwoje.
Jeszcze raz przepraszam. Nie powinnam była, ale przecież tak naprawdę nic o tobie nie wiem. Doceniam jednak to, że dałeś mi schronienie, ustąpiłeś swego łóżka, nakarmiłeś i oddałeś swo- ją koszulę. I to dosłownie. - Ruanna była nadal zachrypnięta, ale widać było, że mówienie nie sprawia jej już tyle bólu.
Przecież to nic wielkiego. Każdy by to zrobił na moim miejscu. - Ponieważ w torbie, którą miała przy sobie pierwszej nocy, były przede wszystkim buty, pożyczył jej swoją piżamę, a potem koszulę flanelową. Sweter, w który była ubrana, gdy się poznali, był mokry.
Może dla ciebie. Nie znam nikogo, kto postąpiłby tak jak ty. Oj, chyba mówię za dużo. Zawsze to robię, kiedy czuję się niezbyt pewnie. Zamiast gadać, powinnam zmienić pościel i po-prać wszystko. Naprawdę doceniam to, co zrobiłeś - powiedziała i ruszyła w stronę łazienki. Miała świetną figurę!
Nie zawracaj sobie głowy praniem. Zrobię to, gdy mi się uzbiera trochę więcej rzeczy.
Zatrzymała się przy drzwiach.
- Przynajmniej to mogę zrobić, zanim wyjadę. Machnął ręką. Skoro Ru chce mu prać, nie będzie się jej
sprzeciwiał. Przecież i tak dzisiaj nigdzie nie pojedzie. Drogi nadal są w fatalnym stanie. Musi zjawić się jakiś pług i odgarnąć cały ten piasek, który został naniesiony przez wichurę. Poza tym samochód Ruanny jest w okropnym stanie. Facet z pomocy drogowej mówił, że nie nadaje się już do niczego. Trav miał tylko nadzieję, że Ru wykupiła wcześniej ubezpieczenie.
Ruanna wniosła cały swój bagaż do dużego pokoju i patrzyła
na Travisa wyczekująco. Udawał, że tego nie widzi. Chyba nie zdawała sobie sprawy, że nadal jest chora i że nie za bardzo może wybierać się w podróż w takim stanie, nawet gdyby nadal miała samochód do dyspozycji.
Travis nie wiedział, co ma zrobić w takiej sytuacji. Trudno było mu znaleźć jakieś rozwiązanie od razu, więc postanowił przeczekać.
Muszę trochę popracować - mruknął pod nosem.
Ale...
- Może drogowcom uda się oczyścić szosy do popołudnia. Sprawdzę to za kilka godzin.
Kładąc boazerię w pokoju, który przeznaczył dla Matta, Trav przez cały czas intensywnie poszukiwał jakiegoś rozwiązania problemu, który tak nieoczekiwanie spadł mu na głowę. Ruanna była chora. Nie miała środka transportu, a na wyspie Hatteras nie kursują tramwaje. Nie ma też taksówek. Przyjaciółka, do której przyjechała, jest od dwóch dni nieosiągalna, a jeśli chodzi o obiecaną pracę...
Dziwna sprawa! Jedynym jej pozytywnym aspektem było to, że przestał myśleć o własnych kłopotach, które się zaczęły, gdy wyszło na jaw, że ma syna.
Trav uważał się zawsze za cierpliwego człowieka. I robił wszystko, żeby tak pozostało. Natomiast jego ojciec nie miał za grosz cierpliwości, szczególnie w stosunku do żony i syna. Kuzyn Harrison wylądował w szpitalu z chorobą wieńcową, nim zrozumiał, że człowiek musi przyjąć do wiadomości pewne ograniczenia i dostosować do nich swoje życie najlepiej, jak potrafi, jeśli chce przeżyć.
Travis wziął następną deskę i sięgnął po młotek. Pracując na zewnątrz, poprzycinał panele do właściwych rozmiarów, zanim
jeszcze popsuła się pogoda. Większość prac była wykonywana przez fachowców, ale chciał zrobić jak najwięcej własnymi rękoma i wcale nie po to, by zaoszczędzić. Samodzielne budowanie domu dla syna dawało mu bardzo dużo satysfakcji.
- Chcesz kawy? - zawołała Ruanna z kuchni. Wyraźnie zrezygnowała z wyjazdu. Mógłby ją zawieźć do najbliższego hotelu, a mówiąc dokładniej, do najbliższego otwartego hotelu, jeśli taki funkcjonował tu gdzieś w okolicy o tej porze roku. Ratowanie rozbitków było jego powołaniem. Ratowanie i udzielanie schronienia. Zrobił to bez najmniejszego wahania. Tylko co dalej?
Travis! Napijesz się kawy?
Oczywiście. Poproszę.
Powinien był sam o tym pomyśleć. Czuł ból w klatce piersiowej, prawdopodobnie od spania na brzuchu na kanapie ze zwisającymi w powietrzu nogami. Gardło miał suche i coś go w nim drapało, pewnie od tego ciągłego gadania. Nie był przyzwyczajony do towarzystwa.
Ruanna robiła naprawdę dobrą kawę.
Co to jest? - zapytał Trav, zerkając podejrzliwie na talerz, który postawiła przed nim.
Tost z cukrem. Nigdy nie słyszałeś o czymś takim? - zdziwiła się, bo wyraz twarzy Travisa świadczył dobitnie o tym, że nie ma pojęcia, o czym ona mówi. - Gdyby udało mi się znaleźć cynamon, zrobiłabym tost z cynamonem. Nie znasz tego? Masło, cukier i przyprawa?
Tak, oczywiście - odrzekł Trav, rozwiewając w ten sposób wszystkie jej wątpliwości. W sumie nie było to ważne, ale Ru zastanawiała się, jak w takim razie wyglądało jego dzieciństwo. Tost z cynamonem był jej ulubionym przysmakiem,
kiedy była dzieckiem. A może objadały się tym tylko dziewczynki?
- Zaczyna się przejaśniać - stwierdziła, spoglądając w okno. W końcu musiało to nastąpić. Była tu od trzech dni i ani razu nie widziała słońca.
Oczywiście przez pierwsze dwa dni cały czas spała. To, co ją dopadło, na pewno nie było zwykłym przeziębieniem. Prawdopodobnie to jakaś wredna grypa. A jeśli chodzi o depresję, z którą starała się walczyć, nie mogła winić o nią wirusa.
Trzeba być kompletnie szaloną osobą, żeby nie być w depresji, kiedy zwala się na człowieka tyle problemów. Jej małżeństwo się rozpadło, rodzina nie może się podnieść po skandalu i śmierci jej ojca, ukradziono jej tożsamość, konto w banku zostało wyczyszczone, no i na dodatek straciła pracę. Nie mogła też zapomnieć o człowieku, który wydzwaniał do niej, grożąc, że uczyni z jej życia piekło. A na koniec, jakby tego wszystkiego było mało, popsuł się jej samochód i znalazła się na łasce jakiegoś zupełnie obcego człowieka.
W jej przypadku to, że jest w depresji, świadczy tylko o pełni zdrowia psychicznego.
- Obawiam się, że mam dla ciebie złą wiadomość.
No cóż, nie była to dla niej żadna nowość. Innych wiadomości nie miewała przez kilka ostatnich lat. Najlepszą rzeczą, jaka jej się przytrafiła, było odnalezienie właściciela kotka, który przyplątał się do niej w listopadzie. Bo do tego wszystkiego jeszcze tylko trzeba jej było kota. Ale kiedy go już oddała, przepłakała pół dnia.
- Powiedziałeś: zła wiadomość. Nie, dziękuję. Nie chcę niczego takiego słuchać.
Travis wzruszył ramionami.
- Twój wybór. Posłuchaj, muszę wpaść do sąsiadki i sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku. Czy będziesz czegoś potrzebowała, kiedy będę poza domem?
Tylko samochodu, przyjaciółki, pracy i powrotu do dawnego życia, pomyślała Ru.
- Nie sądzę, ale dziękuję za troskę. Aha, jaki jest numer telefonu do warsztatu, do którego odholowali mój samochód? Sprawdzę, czy jest już naprawiony. To nie powinno być nic poważnego. Chyba linka gazu, ale nie jestem pewna... - Zamilkła. Nie podobał jej się sposób, w jaki Travis na nią patrzył, starając się unikać jej wzroku. - Chcesz mi powiedzieć, że to nie linka gazu, prawda? To coś dużo poważniejszego. I będzie drogo kosztować.
Ru starała się przypomnieć sobie, ile pieniędzy zostało jej po napełnieniu baku. Trzy dwudziestki i jedna pięćdziesiątka. No i trochę drobnych. Musi jej to starczyć do czasu, aż znajdzie pracę. Dzięki Bogu, nie była nikomu nic winna. Nigdy więcej nie będzie używała kart kredytowych. W końcu nauczyła się tego za niezbyt wygórowaną cenę.
Samochód był jednak konieczny. Będzie ją teraz sporo kosztował, ale przecież wtedy, gdy go kupowała, zdawała sobie sprawę, że nie może iść na piechotę z Atlanty do Outer Banks. W końcu był najtańszy na placu, ale sprzedawca zapewniał ją, że posłuży jeszcze parę lat. Potwierdził też, że ten wóz na pewno bez problemów pokona tak daleką drogę, w którą się wybierała.
- Próbowali go wyciągnąć - wyjaśnił Trav. - Mówię o twoim samochodzie. - Miał wrażenie, że Ru go nie słucha. - Naprawdę próbowali, ale zaczął się rozpadać. Usiłowali go odkopać, ale chyba wiesz, jakie są lotne piaski.
- Nie, nie wiem i wcale mnie to nie interesuje. Po prostu
chcę odzyskać mój samochód. I to w dobrym stanie. Nie działo się z nim nic złego, poza tym, że nie mogłam go uruchomić.
Starał się jej nadal tłumaczyć, jak działają lotne piaski, ale ona wpatrywała się w jego włosy. Były obcięte zbyt krótko i zaczynały siwieć. Chyba trochę przedwcześnie, sądząc po jego wyglądzie. Był człowiekiem dojrzałym, ale na pewno nie starym. Nadal badała wzrokiem rysy jego twarzy, gdy w końcu dotarły do niej jego słowa.
Przecież to niemożliwe - powiedziała stanowczo. - Przecież samochód stał zaparkowany przy autostradzie. Przecież byłeś tam i sam widziałeś, gdzie go zostawiłam. Przecież to niemożliwe, żeby został kompletnie zasypany przez piasek.
Niestety, tu się często zdarza coś takiego, szczególnie o tej porze roku.
No to trzeba coś zrobić! Przecież samochody nie mogą po prostu tak sobie znikać!
On nie zniknął. Jest po prostu zasypany, aż po boczne lusterka. Pewnie przejadą po nim buldożerem, kiedy będą naprawiać drogę. Przykro mi, Ru. Z przyjemnością zawiozę cię do Manteo, żebyś sobie poszukała czegoś odpowiedniego, jak tylko odblokują drogę. Możesz też poczekać trochę i pojechać tam ze swoją przyjaciółką. A może uda ci się znaleźć coś odpowiedniego tu, na miejscu. Ale nim podejmiesz decyzję, dobrze by było, żeby twemu przyszłemu nabytkowi przyjrzał się jakiś mechanik. Tutejszy klimat nie jest zbyt korzystny dla samochodów.
Ru przełknęła nerwowo ślinę. Nie, nie rozpłacze się. I nie wolno jej wpaść w panikę. Straciła już wszystko, co tylko można było stracić. Utrata samochodu w zasadzie nie robiła jej żadnej różnicy. A poza tym wracała już do zdrowia. I tylko to się liczy.
Trav obserwował emocje odbijające się na jej twarzy. Rysy Ru nie były już takie ostre jak wtedy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy, a mały, zgrabny nos nie był czerwony. Można go było określić jednym słowem: arystokratyczny. No i te kości policzkowe... Sharon byłaby gotowa zabić za takie rysy.
- Dobrze się czujesz? - zapytał ją, kiedy oswoiła się ze złą wiadomością.
Uśmiechnęła się. Wydawało się to niemożliwe w takiej sytuacji, a jednak uśmiechnęła się. Travisowi zrobiło się radośnie na duszy. Miał wrażenie, jakby zjadł kolejnego tosta z cukrem. Co prawda nie przepadał za słodyczami, ale było to miłe uczucie.
- Wygląda na to, że będę musiała cię poprosić o jeszcze jedną przysługę. Czy mógłbyś mnie zawieźć do Moselle? Jeśli jej nie zastanę, będę koczować na ganku pod jej drzwiami, aż się pojawi. Jestem pewna, że nie będzie już padać.
Trav wcale nie byłby tego taki pewien, jak również tego, że jej znajoma pojawi się w ciągu najbliższych dni. Luty był jedynym miesiącem, kiedy tutejsi mieszkańcy wyjeżdżali na urlop, ponieważ w tym czasie nie pojawiał się na wyspie nawet pies z kulawą nogą.
- Co twoja przyjaciółka robi w tej restauracji? Czy to jej własność?
- Jeszcze nie, ale ma taką nadzieję. Teraz jest zastępcą szefa. Nim zdążył to skomentować, rozległ się dźwięk telefonu. Ru
udawała spokój, ale Trav widział już wcześniej ludzi w panice. To, co dostrzegł w jej oczach, to były czyste jej oznaki. Sięgnął po słuchawkę, nie spuszczając wzroku z Ru siedzącej na brzeżku jednego z trzech krzeseł, jakie posiadał.
- Holiday - powiedział. - Tak, oczywiście. Nie ma sprawy.
Nie, to żaden kłopot. Kto? Słuchaj, Kelli, a co to ma za znaczenie? Nie. Nie ma to nic wspólnego z Matthew. Dobrze, zajmę się tym.
Odłożył słuchawkę i czekał, że znowu zaczną się pytania. Kobiety! Czy wszystkie są takie same? Wiecznie ciekawe i chcące wiedzieć wszystko o życiu prywatnym drugiego człowieka. Chciał wierzyć, że to z zazdrości o niego, ale ta jego iluzja rozwiała się już dawno. Kobieca zazdrość wynika z próżności. Przecież jedyna rzecz, która budziła zazdrość Sharon, to świadomość, że inne kobiety stać na więcej niż ją.
Kelli natomiast była zbyt ładna, by zazdrościć innym kobietom czegokolwiek. Travis poczuł się upokorzony, kiedy rzuciła go na tydzień przed planowaną datą ślubu. Nie należy do osób, które okazują swoje uczucia. Ich związek był błędem od samego początku. Od chwili gdy pomyślał, że żona pomoże mu w uzyskaniu praw do syna.
Powiedział jej o Matthew na samym początku znajomości. Ale nie był to jedyny powód, dla którego chciał ją poślubić. Podobała mu się. Była pogodna, ładna i lubiana przez wszystkich. Nie mógł uwierzyć, że chce się spotykać właśnie z nim i że zgodziła się za niego wyjść. Właśnie zaczął budować dom i Kelli była bardzo przejęta czekającą ją przeprowadzką. Jednak przyznawała, że wolałaby mieć dom większy, bardziej reprezentacyjny, no i położony bliżej plaży. Travis wciąż miał przed oczyma jej obraz, jak chodziła wśród fundamentów i opowiadała, gdzie posadzi róże, a gdzie inne kwiaty. Nalegała, żeby ściany były białe, i nawet wybrała kolor blatu w kuchni. Travis myślał o szarym, ale ona uparła się przy różowym. Ze wszystkich możliwych kolorów - różowy!
Wkrótce potem zaczęły się problemy. Na początku były to
drobiazgi. Potem brak odpowiedzi na jego telefony, a w końcu kłótnie o najprzedziwniejsze rzeczy.
Trav nigdy sobie nie wmawiał, że jest atrakcyjny dla kobiet. Był całkiem przystojny, zdrowy, miał piękne zęby i wszystko inne na swoim miejscu, ale nikt nie wpadał w zachwyt na jego widok.
Z drugiej strony dzieci przepadały za nim, psy go lubiły i nie miał kłopotów, żeby umówić się na randkę. Może i nie potrafił tańczyć, no i nie był zbyt towarzyski, ale mógłby się zmienić, gdyby o to właśnie chodziło Kelli. Powinna była mu o tym powiedzieć.
Zamiast tego zaczęła go oskarżać o brak wrażliwości i o to, że nie jest ani romantyczny, ani zabawny. Na pewno próbowałby się dostosować do jej wymagań, gdyby mu tylko powiedziała, czego oczekuje od męża. Zawsze mu się wydawało, że dla kobiet najważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa i fakt, że istnieje ktoś, na kogo mogą liczyć. I wiedział, że to może Kelli zapewnić. Chyba nie nadawał się do krótkich, przelotnych znajomości, ale mógłby być zupełnie niezłym mężem.
Przez następne kilka godzin pracował w pokoju swego syna, a jego gość zamknął się w sypialni. Zastanawiał się, czy wszystko z Ruanną w porządku. Wiadomość o samochodzie bardzo ją poruszyła. Ale nie była to jedyna sprawa, która ją gnębiła. Miał trochę czasu, aby ją poobserwować i zastanowić się nad jej często dziwnymi reakcjami. Coś się w tym wszystkim nie zgadzało. Odniósł wrażenie, że Ru czegoś się boi. Czegoś, a może kogoś. Nie uważał się za najlepszego gospodarza na świecie, ale miał pewność, że nie zalicza się na pewno do grona osób, które napawają ją lękiem. Zastanawiał się, co robić dalej. Czy
wyciągnąć z niej trochę informacji i próbować jej pomóc, czy udawać, że niczego nie zauważył?
Od kogo ta kobieta tak ucieka? Czego się boi? Po co przyjechała w środku zimy tu, gdzie nikt jej nie oczekiwał?
To nie twój problem, Holiday, pomyślał. Znasz swoje obowiązki i wypełniłeś je, a teraz daj sobie spokój.
W porze kolacji Travis był już pewien, że musi trzymać się od spraw Ruanny z daleka. Kiedy wstawił naczynie z zapiekanką do piekarnika - fasola z parówkami, jego specjalność - postanowił wykonać kilka telefonów, żeby ustalić, co się dzieje z przyjaciółką Ru.
Kiedy już zdobył tę informację, żałował, że się w to zaangażował. Powinien był zapakować rzeczy Ru do samochodu i odwieźć ją do Hatteras, jak tylko oczyszczą drogi. A teraz, wiedząc, co się dzieje, na pewno nie będzie miał odwagi tak postąpić.
Sałata?... coś lekkiego? - zapytała Ruanna z nadzieją w głosie, kiedy wyciągnął naczynie z piecyka i postawił je na desce koło talerzy.
Cóż, nie pomyślałem o tym. Sam nie przepadam za warzywami. Ale mam w spiżarni puszki z owocami w syropie. Zaraz którąś otworzę.
Nie, nie... dziękuję. To, co przygotowałeś, wygląda smakowicie.
Może Ru miała rację, ale nie powinien był dodawać tyle ostrych przypraw. Nie wszyscy mają takie podniebienie jak on. A Ruanna należy chyba do tych osób, które jadają na wpół surowe befsztyki i sałatę w różnych postaciach.
W pewnej chwili pomyślał, że może Ru woli posłuchać
jakiejś muzyki zamiast prognozy pogody, którą podawali w radiu. Podniósł się od stołu i odszukał swoją ulubioną stację muzyczną, ale wyraz twarzy Ru sugerował, że jego starania nie mają dla niej żadnego znaczenia.
Chcesz posłuchać muzyki? Mam niezłe taśmy w samochodzie.
Nie. Tak jest dobrze. Próbowałam znowu dodzwonić się do Moselle, ale tam nikt nie odbiera. Zaczynam się o nią martwić.
Travis musiał jej w końcu powiedzieć prawdę. Zwlekał już zbyt długo.
- Jeśli chodzi o twoją przyjaciółkę... Rozmawiałem z jednym z jej sąsiadów dziś po południu. Powiedział, że panna Sawyer jest na Bahamach. Wraca za trzy tygodnie. A restauracja będzie i tak zamknięta przez kilka miesięcy.
Trav nie miał odwagi spojrzeć na Ru. Było mu jej żal, a wcale tego nie chciał. Przecież to on miał problemy. Gdyby je porównać, to jak się ma przyjaciółka na Bahamach do syna, którego jeszcze nawet nie widział. Jej przyjaciółka wróci za kilka tygodni, a jego syn może dorosnąć, zanim uda im się spotkać.
Mimo wszystko nie odrywał oczu od jej rąk. Ru miała ładne dłonie, z długimi, szczupłymi palcami, gładką, jasną skórą i wypielęgnowanymi paznokciami. Żadnego lakieru, żadnych pierścionków. Po jego wypowiedzi zbielały jej kostki, a to był zły znak.
Ru, posłuchaj. Czy twoja przyjaciółka wiedziała, że masz zamiar tu przyjechać? Jeśli tak, to najprawdopodobniej zostawiła klucz u sąsiadów albo chociaż informację, jak masz ją znaleźć.
To miała być niespodzianka! Wyjeżdżałam z domu w pośpiechu. Próbowałam się z nią skontaktować, ale...
Było gorzej, niż sądził. Ruanna wyruszyła tu bez żadnego konkretnego planu, a to zapowiadało katastrofę.
- Zastanówmy się przez chwilę, zanim podejmiesz jakąś decyzję.
- Szczerze mówiąc, zupełnie nie czuję się na siłach.
Trav również nie wiedział, jak rozwiązać ten problem. Poza tym wydawało mu się, że żadne myślenie nie zmieni faktów. W chwili obecnej Ru nie miała gdzie pojechać i nie posiadała też środka lokomocji, aby udać się gdziekolwiek. A Travis nie bardzo potrafił wyobrazić ją sobie na drodze z bagażem jako autostopowiczkę.
Był jeszcze jeden problem, ale nie bardzo wiedział, jak go poruszyć. Czy Ru oprócz eleganckich strojów miała także jakieś pieniądze? Nawet poza sezonem pokoje w tej okolicy kosztowały więcej niż kilka dolarów za dobę.
W sumie byli na siebie skazani, dopóki nie znajdą jakiegoś rozwiązania.
Spojrzał na Ru w momencie, gdy wzięła do ust zapiekankę jego roboty. Do oczu napłynęły jej łzy. Rzuciła się w stronę zlewu. W tym samym momencie Travis otworzył lodówkę i wyjął karton z mlekiem.
- Mleko jest lepsze. Woda tylko potęguje uczucie gorąca. Ru zaczęła łapczywie pić mleko z kartonu, nie czekając na
szklankę.
Boże, to było niesamowite! Sam ogień!
Zapomniałem.
Czego? Gaśnicy? - Ru oddychała z trudem.
- Gotuję od lat, ale mój repertuar jest dość ograniczony. Nic ci nie jest?
- Jeśli miałam w sobie jakieś bakterie czy wirusy, to na
pewno są martwe. Nic nie jest w stanie przeżyć czegoś takiego. Nie boisz się o swój żołądek?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale myślę, że po wielu latach takiego jedzenia jest dość dobrze zakonserwowany.
- Rozumiem. Pozwolisz, że zjem płatki z mlekiem?
- Czuj się jak u siebie w domu. W szafce znajdziesz co potrzeba i możesz wypić całe mleko. Jutro kupię nowy karton.
Przez chwilę nikt nie myślał o Moselle i samochodzie, którego już nie było. Przecież Ruanna i tak nie może nigdzie pojechać i oboje o tym dobrze wiedzieli.
Tym razem ja śpię na sofie - powiedziała, opłukując talerze i wstawiając je do zmywarki. To również był pomysł Kelli. Nigdy jej nie używał. Zajęłoby mu tydzień, żeby zapełnić ją brudnymi naczyniami.
Śpij na łóżku. Mnie wystarczy kanapa. A za kilka dni dodatkowy pokój będzie na pewno gotowy.
Nie śpiesz się z mojego powodu. Nie zamierzam nadużywać twojej gościnności dłużej, niż to będzie konieczne.
Nie nadużywasz niczyjej gościnności. Przecież tu jest pełno miejsca.
Zastanawiało go to, że Ru nie zachwyca się jego domem. A przecież zaprojektował go sam i był niesłychanie z niego dumny. Jego zdaniem wszystko było w nim przemyślane do najdrobniejszego szczegółu. I co to mogło komu przeszkadzać, że do łazienki wchodziło się przez kuchnię? Przynajmniej łatwiej było zamontować wszystkie urządzenia hydrauliczne.
- Jak skończę meblowanie domu, na pewno będzie tu wyglądać dużo lepiej. W pokoju na końcu korytarza urządzę sobie biuro. Ten, który teraz kończę, to pokój syna.
- Syna?
Nie zamierzał wspominać Ruannie o Matthew. Nie chciał rozmawiać na ten temat. Kelli na początku nie robiła z tego problemu. Mając dwadzieścia pięć lat, uważała, że będzie świetnym łącznikiem między dwunastoletnim chłopcem a prawie czterdziestoletnim mężczyzną, który nigdy nie spędzał czasu z dziećmi.
- Nie zdawałam sobie sprawy, że masz dzieci - stwierdziła Ru.
Trav szukał jakiegoś pomysłu, żeby zmienić temat. Tym razem pomógł mu dobry los. Po prostu zgasło światło.
ROZDZIAŁ TRZECI
W nagłej ciemności słychać było tylko ciszę. Powoli zaczęli rozróżniać i inne dźwięki. Cichy szum piecyka gazowego. Gałąź ocierającą się o róg domu. Uderzenie żołędzia spadającego na dach zabrzmiało nienaturalnie głośno. Ru wstrzymała oddech. Żadne z nich nie powiedziało ani słowa, czekając na zapalenie się światła. Ponieważ ciemno było już od kilku minut, Trav wiedział, że nastąpiła awaria.
- Czasami tak się zdarza - powiedział spokojnie. - Wezmę latarkę i pójdę włączyć zapasowy generator.
Ruanna kiwnęła głową tak, jakby to wszystko było dla niej zupełnie oczywiste.
Chwilę później siedzieli przy stole, popijając gorące kakao. Ru wolałaby herbatę. Miała też wrażenie, że Trav wolałby kawę, ale taka okazja wymagała czegoś odmiennego.
Przy szumie generatora omawiali nietypowe sytuacje, których bywa co niemiara, gdy się mieszka w Outer Banks, cuda przyrody i ograniczenia związane z tym miejscem.
- Dlaczego się tu osiedliłeś? Przecież to tak daleko od Oklahomy.
Ru miała dwa sposoby na radzenie sobie ze stresem. Albo mówiła zbyt dużo, albo wcale. Dzisiaj miała napad mówienia.
Travis westchnął, jak gdyby nie chciał jej odpowiedzieć, ale był zbyt grzeczny, by odmówić. Dowiedziała się bardzo dużo
o komandorze poruczniku Travisie Holidayu z Amerykańskiej Straży Przybrzeżnej, który niedawno przeszedł na emeryturę. Trav wcale nie był rozmowny, ale tu pytanie, tam jakiś komentarz i Ruannie zaczaj się klarować mglisty obraz życia tego człowieka. Nie miała nic innego do roboty, więc wolała zająć się jego osobą, aniżeli bezproduktywnie rozmyślać o swoich problemach, których na razie nie potrafiła rozwiązać.
Zdawała sobie sprawę, że Trav jest człowiekiem wyjątkowo uprzejmym.
Teraz wiedziała, że należy do drugiej generacji oficerów Straży Przybrzeżnej w jego rodzinie i że urodził się w Oklahoma City, co wydało jej się dziwnym miejscem w przypadku oficera marynarki. Ona sama nie była dalej na zachodzie niż w rejonie Missisipi.
Zauważyła, że Trav ma nadmiernie rozwinięte poczucie obowiązku i nie jest zarozumiały, co było zadziwiające, szczególnie w przypadku mężczyzny. I to mężczyzny tak atrakcyjnego, który zupełnie nie zwracał uwagi na swój wygląd, w przeciwieństwie do Huberta. Jej były mąż uwielbiał być podziwiany.
Travis Holiday wydawał się zupełnie nie zdawać sobie sprawy z swojej atrakcyjności. A przecież nawet ona, która znienawidziła wszystkich mężczyzn, nie pozostała obojętna na jego urok.
Trav działał na kobiety. Ale Ru miała wrażenie, że na skutek stresu zniknęły gdzieś wszystkie jej hormony. Nie myślała o sobie jako o kobiecie. Po prostu była ofiarą.
Nieprawda! Niegdyś była ofiarą. W przeszłości. Jej rozwód był okropny, a na dodatek nastąpił w krótkim czasie po aferze z jej ojcem. Ale z tego, co wiedziała, połowa kobiet miała za sobą co najmniej jeden rozwód.
Niestety, to był dopiero początek jej nieszczęść. W pewnym momencie zaczęła się czuć jak stonoga, która czeka na odpadnięcie kolejnej nóżki. Jednej po drugiej i tak w nieskończoność. W końcu, po wypełnieniu nieprawdopodobnej ilości formularzy, aby oficjalnie odzyskać swą tożsamość - co zajęło jej dwa lata - zaczęła budować swoje życie na nowo.
I wszystko było w porządku z wyjątkiem telefonów. Oczywiście dziwne telefony mogą przytrafić się każdemu, ale kiedy policjanci rozłożyli ręce i stwierdzili, że nie są w stanie jej pomóc, poradziła sobie z nimi w jedyny sposób, w jaki potrafiła - wyjeżdżając. W tym czasie nie było już żadnego powodu, dla którego warto było zostać.
Trav kichnął. Szybko podała mu pudełko z chusteczkami.
- Tak mi przykro. To nagroda za to, że okazałeś się dobrym samarytaninem.
- Ależ skąd. To alergia.
- Nie sądzę - powiedziała, uśmiechając się. Ale nim zdołała dodać, że drapanie w gardle, rozpalone policzki i błyszczące oczy nie należą do typowych objawów alergii, zadzwonił telefon.
Trav sięgnął po słuchawkę, odchylając się na krześle. Koszula wysunęła mu się ze spodni i wtedy Ru zobaczyła, że nie nosi podkoszulka. Dobrze wiedziała, że grypę wywołuje wirus, a nie pogoda, ale Travis naprawdę ubierał się za lekko.
- Panno Cal? - rzekł i odchrząknął. - Nie, nie miałem jeszcze żadnej wiadomości. Jak tylko będę coś wiedział, powiadomię panią. Co? Nie daje pani spokoju? Oczywiście, że tak. Przy okazji przywiozę trochę drzewa na opał i naftę. Ależ skąd, to żaden kłopot. Z przyjemnością go wyprowadzę.
Trav odłożył słuchawkę i przeciągnął się.
- Muszę na trochę wyjść. Chyba nie będziesz się tu bała
zostać? - Spojrzał na Ru. Wyglądała na przerażoną. - O co chodzi?
O nic. Nic ważnego - odpowiedziała pospiesznie.
Jak to nic, Ru? Przecież widzę. Posłuchaj, jeśli się boisz, mogę wyłączyć lodówkę i będziesz miała więcej światła.
Nie, proszę. Nie rób sobie kłopotu....
Patrzył, jak Ru zaciska dłonie na kubku, aż bieleją jej knykcie. Sześćdziesięciowatowa żarówka, na którą mógł sobie pozwolić w przypadku włączenia generatora, żeby zostawić dość energii dla lodówki, pompy i zamrażarki, nie dawała zbyt mocnego światła. Wystarczała jednak, żeby zobaczyć, jak Ruanna chowa się znowu w swój kokon.
- Do licha, Ruanno, porozmawiaj ze mną. Nie będę ci mógł pomóc, jeśli znowu zamkniesz się w sobie.
Westchnęła głęboko. Travis widział, że próbuje zapanować nad sobą, ale nie przychodziło jej to łatwo.
Nie boję się ciemności. I naprawdę nie potrzebuję pomocy. Idź i rób to, co zaplanowałeś i przestań się o mnie martwić. Najwyżej wyjdę na spacer, jak ciebie nie będzie, i rozejrzę się po okolicy.
W porządku. Jest ciemno, wieje zimny wiatr, a ty chcesz sobie pozwiedzać okolicę? I masz rację. Nie daj się powstrzymać takim drobiazgom. Ale jest kilka stopni poniżej zera, więc nie zapomnij włożyć płaszcza. Dopiero co wyszłaś z grypy. Chyba o tym pamiętasz? - Travis zakończył swoją wypowiedź efektownym kichnięciem.
Chwycił skórzaną kurtkę, która wisiała na oparciu krzesła w kuchni, i trzasnął drzwiami, wychodząc. Kilka minut później wrócił z liną przewieszoną przez ramię i czerwoną metalową puszką w ręce.
- Zapomniałem latarki - wymruczał.
Ru siedziała przy stole jeszcze długo po jego wyjściu, dopóki kubek w jej ręku nie zrobił się całkiem zimny. Wstała i wylała jego zawartość do zlewu. Nie miała zamiaru nigdzie iść i Travis dobrze o tym wiedział.
Kiedy myślała, że już potrafi nad sobą zapanować, znowu się to zdarzyło. Przedwcześnie gratulowała sobie umiejętności radzenia sobie z problemami. Telefon zadzwonił i natychmiast zareagowała jak pies Pawłowa. Znowu słyszała ten delikatny śmiech, plugawe słowa szeptane do jej ucha, groźby, które faktycznie nie były groźbami. Nie były one niczym, co mogłoby zainteresować policję. Tak jej powiedziano, gdy pokazała im notatki, bo zapisywała wszystko dokładnie. A najgorsze w tym było to, że ten, kto tak znęcał się nad nią telefonicznie, nie był mężczyzną, lecz kobietą.
Nerwowymi krokami zaczęła przemierzać pokój. Nie bała się samotności, ale też nigdy przedtem nie była w takiej sytuacji. I wydawało się, że nawet wiatr chce się tu wedrzeć, aby ją dopaść.
Gdyby tu był telewizor, włączyłaby go natychmiast. Nawet najgorsze reklamy byłyby lepsze niż spędzanie czasu z sobą samą, kiedy była w tym dziwnym nastroju. Ale bez prądu i tak nie mogłaby tego zrobić.
Herbata! Przynajmniej mogła zaparzyć herbatę. Dałaby wszystko za filiżankę mocnego earl greya. Po przejrzeniu kilku szafek w kuchni, w większości pustych, co ją zresztą zaskoczyło, znalazła kawę rozpuszczalną. Z filiżanką w ręce poszła do dużego pokoju i zaczęła przeglądać książki w biblioteczce. Gust gospodarza, jeśli chodzi o literaturę, był w zasadzie dość jednostronny. ,,Podręcznik oficera Straży Przybrzeżnej", ,,Przepisy
dotyczące Straży Przybrzeżnej USA". Żaden z tych tytułów nie brzmiał zachęcająco. Z boku leżało kilka książek dotyczących porozumiewania się za pomocą radia i cienkie broszurki na temat niemieckich łodzi podwodnych w czasie II wojny światowej na środkowym Atlantyku i jedyna pozycja z literatury pięknej. Antologia wczesnych utworów Asimowa.
Niestety, Ru nie przepadała za książkami tego gatunku. Nigdy jej to tak naprawdę nie interesowało.
Hubert zawsze twierdził, że za mało rzeczy ją interesuje. W odpowiedzi na to kupowała książki i próbowała z nim o nich rozmawiać. Ale te ich rozmowy były okropne.
Wzięła Asimowa z półki. Chodziło jej o cokolwiek, co odwróciłoby uwagę od gnębiących ją problemów. Wtedy przypomniała sobie o książce, którą czytała w momencie, gdy zdecydowała się wyjechać ze swoich rodzinnych stron. Nie pamiętała, czy ją wyrzuciła, czy zabrała ze sobą.
Zapakowała ją. W tym czasie miała już tak niewiele rzeczy, że kieszonkowe wydanie książki za sześć dolarów wydawało się inwestycją.
Gdybym była taką książką, to gdzie mogłabym się teraz znajdować? zapytywała siebie w myślach.
Książka leżała na szafce nocnej przy łóżku w Lawrenceville, wzięła ją i wcisnęła razem z....
Ruanna zamknęła oczy i starała się przypomnieć sobie moment pakowania. Letnie sukienki, szczotka do układania włosów, kolekcja torebek...
Torebki! Niektóre kobiety kolekcjonują buty, a Ru nie potrafiła oprzeć się żadnej torebce. W przeszłości, kiedy mogła sobie na to pozwolić, kupowała takie, które mogły przetrwać lata. Oczywiście, książka, której potrzebowała w tej chwili, by
ła w jednym z pudełek pod bielizną, letnimi rzeczami i jej apteczką.
W końcu znalazła ją w wyszywanej koralikami wieczorowej torebce, której nie używała od lat i której już nigdy nie wykorzysta.
Teraz musiała sobie jedynie przypomnieć, kto co komu zrobił i dlaczego nikt o tym nie wiedział.
Otworzyła książkę na przypadkowo wybranej stronie i cofnęła się o kilka kartek, próbując odtworzyć treść powieści. Przeszła do dużego pokoju, gdzie starając się jak najlepiej wykorzystać całe światło z niewielkiej żarówki, nareszcie znalazła miej sce, w którym skończyła czytać wybrany fragment i zerknęła na kilka następnych linijek.
Stara kobieta mieszkała sama. Dopóki nie uderzył jej w tył głowy zamrożonym udźcem jagnięcym. Do czasu gdy ciało zostało odnalezione, mięso rozmroziło się i swoim zapachem ściągnęło watahę bezdomnych psów, które ostatnimi czasy terroryzowały okolicznych mieszkańców. Jeszcze kilka godzin i...
- O Boże - jęknęła Ruanna i z trzaskiem zamknęła książkę. Gdyby nie wiedziała, że tak nie jest, mogłaby się założyć, że całe jej życie płynie pod dyktando jakiegoś kosmicznego szaleńca.
I pomyśleć, że kiedyś była właścicielką sprawnie funkcjo nującego mózgu. Był taki okres w jej życiu, wkrótce po tym jak rozstała się z mężem, kiedy próbowała coś ze sobą zrobić. Postanowiła się dokształcać. Podjęła taką decyzję na skutek impulsu. Miała zamiar zostać kimś, kto ma związek z prawem.
Tym razem również popełniła błąd. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że nawet jeśli uda jej się przebrnąć przez kurs korespondencyjny, to i tak będzie za późno, bo jej sprawa rozwodowa już się dawno skończy.
Musiała więc zdać się na prawnika poleconego przez sekretarkę jej męża, DeeDee. Ustalenia rozwodowe brzmiały jak żart. Ru miała wrażenie, że pani mecenas była raczej adwokatem męża niż jej.
- Bardzo mi przykro z tego powodu - powiedziała DeeDee po rozprawie. - Wykonała kavał dobrej roboty dla mojej znajomej i dlatego ci ją poleciłam.
Ru uważała DeeDee za przyjaciółkę, mimo że pracowała dla jej męża. Wyciekła i załamana, zrezygnowała z kursu korespondencyjnego i zajęła się pracą. Pracowała w dwóch miejscach, jako kelnerka i w szkółce, gdzie wsadzała rośliny do doniczek. Żeby uciec od tego wszystkiego, zabrała się do czytania i to głównie pozycji szumnie nazywanych literaturą piękną. Jedynym problemem było to, że większość takich książek była niesłychanie ponura i przygnębiająca. Więc przestała również czytać. Zamiast tego stała się wielbicielką licznych seriali.
Depresja była ostatnią rzeczą, której potrzebowała.
Po jakimś czasie miała dość ciągle tych samych intryg, gagów, więc przerzuciła się na romanse. Czytając je, odkryła, że inni ludzie również mają problemy. A co ważniejsze, udaje im się je rozwiązać i znaleźć w końcu prawdziwe szczęście. A to dawało jej nadzieję.
Bóg jeden wie, jak bardzo jej potrzebowała. Udało jej się nawet odzyskać poczucie humoru, którego Hubert ją pozbawił. Kiedy rozbawiła swoim dowcipem całe towarzystwo pracujące
z nią w restauracji, pomyślała, że jest na najlepszej drodze, by wrócić do równowagi psychicznej.
I właśnie wtedy nastąpił akt drugi w jej życiu pod tytułem ,,Rujnowanie Ruanny".
Kiedy zdała sobie sprawę, co się dzieje, została zmuszona do wypełniania mnóstwa formularzy i wykonywania przygnębiających ją telefonów do znudzonych biurokratów, którzy nie chcieli jej słuchać. Starała się przekonać dyrektorów banku i pracujących w nim urzędników, jak również swoich wierzycieli, krążących wokół niej jak sępy, że są dwie Ruanny Roberts - po rozwodzie wróciła do swego panieńskiego nazwiska - i że ona nie jest tą, która wielokrotnie nadużyła jej kart kredytowych, otrzymała wiele mandatów i płaciła czekami bez pokrycia. A na dodatek zrobiła to tak szybko, że specjalny automat kontrolny nie był w stanie tego wychwycić.
Całkiem zdesperowana, zwróciła się do swego byłego męża o pomoc. W końcu był prawnikiem i powinien pomagać ludziom w kłopotach.
Oczywiście zrobiła to za pośrednictwem DeeDee, która odbierała wszystkie telefony do swojego szefa. Hubert nie okazał się zbyt pomocny. W zasadzie Ruanna nawet nie miała okazji z nim porozmawiać, tylko musiała całą sprawę przekazać DeeDee i wtedy usłyszała odpowiedź, która zupełnie ją zaskoczyła.
Pan Wylie jest na konferencji, pani Roberts. Powiedział, że jeśli zatelefonuje pani po południu, poleci pani jakiegoś doradcę.
Doradcę? Jakiegoś innego prawnika? - Była żoną tego faceta przez siedem lat, a on nie mógł jej nawet poświecić pięciu minut.
Wiesz, Ru, nie jestem pewna. Może mówił o doradcy finansowym, a może o psychiatrze.
Bał się, że mu nie zapłaci! Kiedy się rozstawali, brał od dwustu pięćdziesięciu do czterystu dolarów za godzinę w zależności od możliwości klienta. Teraz jego honorarium musiało wynosić około pięciuset.
To właśnie wtedy Ru zrezygnowała z czytania romansów i wzięła się za kryminały i powieści sensacyjne. Wyglądało na to, że sama będzie musiała znaleźć wykonawcę tych telefonów, więc powinna wiedzieć, jak to się robi. Nigdy nie miała szczęścia do happy endów, ale jeśli inne kobiety potrafiły rozwiązywać kryminalne zagadki, to chyba ona też będzie umiała to robić. Przecież nie była głupia, tylko przerażona, chora i załamana i...
Boże, jakże nie znosiła takiego rozczulania się nad sobą. Nawet wtedy, gdy sprawy nie mogły już wyglądać gorzej, nie pozwalała sobie na rozpacz. Ależ była wściekła, gdy policjant, którego próbowała poinformować o sytuacji, w jakiej się znalazła, nawet się nie potrudził, by spojrzeć na nią znad swego biurka.
Nie rozczulała się nad sobą ani wtedy, ani teraz. Zamierzała po prostu na chłodno zastanowić się nad całą sytuacją i podjąć właściwą decyzję. Zamierzała również przestać reagować tak nerwowo na każdy dźwięk telefonu i dopatrywać się ukrytych znaczeń w najprostszych słowach. Przecież lina czy puszka z naftą nie oznaczały jakichkolwiek złych zamiarów. Wytłumaczenie było proste. Lina do bielizny, a nafta do grzejników.
W tej chwili zdecydowanie powinna zmienić rodzaj literatury, którą czyta. Jeśli ma czytać cokolwiek, to chyba tylko książki kucharskie. Kiedyś, w stanie głębokiej frustracji, upiekła dziewięć tuzinów ciasteczek z masłem orzechowym i zjadła je wszystkie, co do jednego, w czasie krótszym niż trzy dni. Do
tej pory na widok słoika z masłem orzechowym odczuwa mdłości.
Otulając się mocniej kaszmirowym swetrem, pamiętającym jeszcze dawne czasy, skoncentrowała się na książce i czytając ją bez cienia zrozumienia, czekała na...
Właśnie, na co?
Kiedy usłyszała kroki Trava na ganku, odłożyła książkę z uczuciem ulgi. Zawsze otrzepywał buty z piasku przed wejściem, ale to i tak niewiele pomagało.
Wszedł, kichając. Pomiędzy jednym kichnięciem a drugim wspomniał coś o długich kudłach i o pchłach, powiesił kurtkę na oparciu krzesła, rzucił linę w kąt i przesunął ręką po włosach.
Czy przypadkiem pijesz kawę? Nawet nie jestem w stanie poczuć jej zapachu, ale wygląda wspaniale.
Rozpuszczalna. Mogę ci ją zaraz przygotować, jak tylko zagotuje się woda.
Świetnie, ale najpierw muszę wziąć prysznic i zmyć z siebie zapach tego cholernego zwierzyńca.
Ruszył w stronę łazienki. Ru nie miała najmniejszego pojęcia, o czym on mówi, ale jednego była pewna, że teraz jego dopadło to samo, co ją gnębiło przez parę ostatnich dni.
Grypa, a może tylko paskudne przeziębienie, jakaś mutacja wirusów, która atakuje zupełnie niespodziewanie.
Nie miała pojęcia, w jakim stanie jest jego system odpornościowy. Sprawiał wrażenie człowieka o niezniszczalnym zdrowiu, który nigdy nie je więcej, niż trzeba, nie wydaje więcej, niż może sobie na to pozwolić, i nigdy nie próbuje stworzyć dla siebie zbyt komfortowych warunków, wiedząc dobrze, że życie potrafi człowiekowi zawsze dołożyć.
Raz czy drugi zauważyła w Travisie coś na kształt wrażliwo
ści. Ale ukrył swoje odczucie tak szybko, że doszła do wniosku, iż było to tylko przywidzenie.
Kiedy rozcierała granulki kawy w kubku, Trav wszedł do kuchni w czystych dżinsach i rozpiętej koszuli. Na bosaka.
- Co cię tak przestraszyło przed moim wyjściem? - zapytał. Szedł w stronę pokoju, trzymając w jednej ręce kubek z kawą, a w drugiej miseczkę z solonymi orzeszkami. Podsunął ją Ru.
- Nie, dziękuję.
- Są świetne, spróbuj. Posłuchaj, Ru, byłaś nieźle wystraszona, kiedy wychodziłem. O co w tym wszystkim chodzi? Czego się boisz? Ciemności czy samotności?
Zazwyczaj na nikogo tak nie naciskał, ale w tej kobiecie było coś, co go do tego zmuszało. Chciał rozproszyć mroki jej świadomości i sprawić, żeby nie odczuwała już więcej lęku.
- Nie byłam przestraszona. Coś sobie wmawiasz. Wygląda na to, że masz gorączkę.
Wzruszył ramionami.
- Jeśli tak uważasz... Ale pamiętaj, kiedy będziesz chciała zrzucić to z siebie, możemy pogadać. Naprawdę potrafię słuchać.
Sam nie rozumiał, dlaczego się tak upiera. Jeśli chodziło o przyjaciółkę Ru, niewiele mógł pomóc. Mógł jedynie odwieźć Ruannę do motelu i tam ją zostawić, ale bez jakiegokolwiek środka lokomocji byłaby tam po prostu uwięziona.
Poza tym nie był pewien, czy Ru może sobie pozwolić na hotel. Ciuchy, które miała na sobie, były drogie, ale samochód, którym tu przyjechała, to grat kupiony za grosze. Coś się w tym wszystkim nie zgadzało.
Był cholernie zmęczony i właśnie zamierzał powiedzieć Ru-annie dobranoc i pójść spać, kiedy odezwała się, znowu go zaskakując.
Będziesz się śmiał, jeśli ci powiem.
Nie obawiaj się - odparł Travis po chwili. Na pewno nie miał teraz ochoty na śmiech. - No, strzelaj.
Jedyna rzecz, o jakiej teraz marzył, to móc zanurzyć się w pościeli i spać przez następne dwadzieścia cztery godziny, czy nawet dłużej.
Zamiast tego nie odrywał oczu od twarzy Ruanny. Nagle zauważył, że się uśmiecha.
No i znowu to samo. Najpierw bierzesz linę oraz puszkę z naftą i mówisz, że musisz coś załatwić, a teraz mówisz o strzelaniu. I ty się dziwisz, że jestem wystraszona?
Wystraszona? Tak chcesz określić swój stan? Wydawało mi się, że jesteś śmiertelnie przerażona, jakby ci coś naprawdę zagrażało.
Ruanna parsknęła śmiechem.
Wszystkiemu są winne książki, które czytam. Niektóre zwroty mają pewne znaczenie w świecie fikcji.
Przecież to czyste szaleństwo! Interesuję się fantastyką, ale nie oznacza to, że za każdym razem, kiedy zepsuje się transformator, oczekuję, iż statek kosmiczny wyląduje na pobliskiej autostradzie.
Trav przeczytał gdzieś, że oczy są zwierciadłem duszy. W przypadku Ru można było odczytać z nich wszystko. Malowały się w nich wątpliwości, niezdecydowanie i determinacja. Mógł precyzyjnie określić moment, w którym zdecydowała się mu zaufać.
Westchnęła.
- Miałam trochę problemów w Atlancie. A przynajmniej tam się zaczęły, tylko że nie zdawałam sobie z tego sprawy.
Zamilkła, a Travis czekał. Prędzej czy później to wszystko
może mieć sens, ale jeszcze nie teraz. Zaczął się zastanawiać, czy jej włosy rzeczywiście są takie jedwabiste, jak na to wyglądają.
- No więc najpierw był rozwód. Nie sądzę, żeby jakikolwiek rozwód był przyjemny.
I znowu zamilkła.
- Mój też nie był, ale w końcu mam go już za sobą.
- A przeprowadzałeś podział majątku? Nie? Przepraszam! Zapomnij, że cię o to zapytałam. Przecież to nie moja sprawa.
Ru miała rację. To był jego problem. Podzielili się majątkiem między sobą, bez udziału prawnika, a on nawet płacił Sharon alimenty do jej kolejnego za mąż pójścia. I nie miał do niej żadnych pretensji, aż do chwili, gdy się dowiedział, że ma syna, co Sharon przed nim skrzętnie ukrywała przez te wszystkie lata.
- Rozmawiamy o tobie, a nie o mnie - przypomniał jej.
No cóż, na szczęście nie mieliśmy dzieci. Może gdyby były, wszystko ułożyłoby się inaczej. Nie, to nieprawda. Może tylko by to trochę dłużej trwało.
Wiem, co masz na myśli - powiedział Travis. Gdyby wiedział wcześniej o Matthew, sprawy między nim a Sharon ułożyłyby się inaczej, ale żadne z nich wtedy o tym nie wiedziało. I do tej pory nie mógł zrozumieć, dlaczego żona to przed nim ukrywała.
Ru zaczęła coś mówić. Szumiało mu w głowie. Miał wrażenie, że jego ciało waży tonę.
- Przepraszam, ale czy możemy dokończyć tę rozmowę jutro? Chyba muszę się położyć - stwierdził, zanosząc się kaszlem.
- Kładź się natychmiast, Travis. I to do łóżka, a nie na żadną
kanapę. Przyniosę ci za chwilę lekarstwa. Jak tylko odnajdę pudełko, do którego zapakowałam swoją apteczkę.
Gdzieś w środku nocy włączyli prąd. Travis z trudem zwlókł się z łóżka i poszedł wyłączyć generator. Wyglądał okropnie, ale zupełnie zignorował propozycję pomocy ze strony Ru. Kiedy wrócił, nie chciał ani ciepłego mleka, ani tabletek na przeziębienie, tylko od razu zniknął w swoim pokoju.
Przez następne dwadzieścia cztery godziny nie był w stanie się ruszyć, jedynie na chwilę do łazienki. Spał przez cały czas, a kiedy Ruanna przynosiła mu sok do picia, mamrotał coś o sprawach, które musi koniecznie załatwić.
Odbierając telefony - w ten sposób Ru starała się przełamać swój lęk przed tym urządzeniem, a poza tym nie było nikogo innego, kto mógłby to robić - dowiedziała się częściowo, o co Travisowi chodziło. Trzeba było dostarczyć posiłki chorym, którzy mieszkali samotnie. Kiedy wyjaśniła swemu rozmówcy, że pan Holiday jest chory na grypę i to dość poważnie, natychmiast padło pytanie, czy nie mogłaby tego zrobić za niego.
- Przykro mi, ale nie mam w tej chwili samochodu, a poza tym zupełnie się nie orientuję w okolicy. Jestem tu dopiero od paru dni.
To fakt, że była tu zupełnie obca. Przyjechała z zamiarem pozostania na stałe, ale najpierw musiała zadecydować, co zamierza zrobić ze swoim życiem, i nie była jeszcze gotowa, aby angażować się w jakieś lokalne akcje.
Dwie następne rozmowy odbyła z panną Cal. Mówiła coś o wężach nad jej głową.
- Powiedz temu chłopakowi, że jeśli spadną nam na głowę, Skye oszaleje.
- Dobrze,, proszę pani. Powtórzę mu wszystko słowo w słowo.
Po chwili zadzwoniła znowu.
- Daj mu whisky z melasą. Tylko nie za dużo, żeby się nie upił. Taką, żeby pozabijała zarazki.
Ru obiecała, że zastosuje się do jej zaleceń i poda ów napój Travisowi, jak tylko się obudzi.
Powiem mu, że pani telefonowała, panno Cal.
Nie zapomnij o wężach. Niech tu przyjedzie jak najszybciej. To dobry chłopak. Zamierzasz poślubić go i zaopiekować się jego synem? Gdybym nie była taka stara, chętnie bym sama za niego wyszła.
Potrząsając ze zdumienia głową, Ru odłożyła słuchawkę. Ta staruszka chyba musi być szalona.
Tego ranka Ruanna stwierdziła, że wszystko wraca do normy. Po reakcji Travisa na lekarstwa uznała, że jest już prawie zdrowy. A kiedy usłyszała, że bierze prysznic, była tego pewna. Dała mu czas, by się ogolił, a potem przygotowała jajecznicę na bekonie i zaparzyła kawę.
Jeśli znała się choć trochę na mężczyznach - fakt, że nie była to jej najmocniejsza strona - Travis na pewno zacznie natychmiast rozglądać się za jedzeniem po dwudniowym poście.
Trav wszedł do kuchni i podejrzliwie spojrzał na nakryty stół.
A to co ma być?
Pomyślałam, że możesz być głodny.
Nie sądziłem, że potrafisz gotować.
Wielu rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz. Kiedyś w Święto Dziękczynienia ugotowałam obiad na dwadzieścia cztery osoby
- powiedziała Ru. - I wyobraź sobie, że nikt się nie rozchorował.
- Przepraszam, chyba nie jestem zbyt uprzejmy.
- Nic nie szkodzi. Siadaj i jedz, nim jajecznica i tosty ostygną. Musisz odzyskać siły. Spisałam na kartce, kto dzwonił do ciebie. Poza tym musisz mi odpowiedzieć na parę pytań. Czy chcesz najpierw zjeść, czy porozmawiać?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Pytania mogły poczekać. Trav stwierdził, że umiera z głodu. Dwa dni bez jedzenia zrobiły swoje. Kiedy był przeziębiony, a zdarzało mu się to bardzo rzadko, po prostu ignorował chorobę i nie zmieniał swojego trybu życia.
Po odejściu Sharon nauczył się gromadzić puszki z jedzeniem na wypadek jakichś nagłych sytuacji. Więc miał zawsze pod ręką pierożki ravioli, fasolkę w sosie i brzoskwinie w syropie.
Ru odczekała, aż pochłonął więcej niż połowę tego, co położyła mu na talerzu, i sięgnęła po kartkę, na której wszystko zapisała. Była z siebie zadowolona. Mogłaby bez obaw starać się o pracę w biurze. Co prawda jej umiejętności obsługi komputera nie były oszałamiające, ale teraz już dzwonek telefonu nie robił na niej najmniejszego wrażenia.
Pierwszy telefon dotyczył posiłków, które miałeś zawieźć chorym.
Jaki mamy dzisiaj dzień?
Szybko odpowiedziała na jego pytanie.
Do licha, zapomniałem o tym! W przyszłym tygodniu pojadę dwa razy.
Świetnie. Potem telefonował jakiś facet, który chciał, żebyś kupił jakąś galaretkę. Powiedziałam mu, żeby zadzwonił
w przyszłym tygodniu, i obiecałam, że jeśli będziesz jeszcze wśród żywych, zamówisz całą ciężarówkę. Trav spojrzał na nią z zaciekawieniem.
Żartowałam. Powiedziałam mu, że jesteś chory, ale przypuszczam, że nie potrzebujesz czegoś takiego. Następne trzy telefony były od panny Cal. Travis, czy z nią... wszystko w porządku?
Oczywiście. Musisz tylko przyjmować ją taką, jaka jest. A czego chciała tym razem?
Nie jestem pewna. Mówiła coś o wężach i że jeśli spadną jej na głowę, coś się stanie. Może ty to rozumiesz, bo ja nie za bardzo. Pomyślałam nawet, że musi być trochę... no wiesz. Dzwoniła regularnie i chciała wiedzieć, jak się czujesz. Poradziła mi również, żeby ci podać whisky z melasą, ale nie za dużo, żebyś się nie upił.
Travis roześmiał się głośno. Poczuł, że gardło boli go nadal. Miał też wrażenie, że klatkę piersiową ściska mu żelazna obręcz, ale i tak czuł się już o niebo lepiej niż dwa dni temu.
- Zaraz ci wszystko wyjaśnię. Dolać ci kawy? - Wstał i napełnił kawą swoją filiżankę, wsypując do niej dwie czubate łyżki cukru.
Kiedy Ru płukała talerze i wstawiała je do zmywarki, wyjaśniał jej wszystko po kolei. Skye to australijski pies pasterski, który urodził się głuchy z powodu jakichś nieprawidłowości genetycznych.
- Jest niesłychanie inteligentny, ale potrzebuje dużo więcej ruchu, niż panna Cal może mu zapewnić. Zabieram go na długie spacery raz albo dwa razy dziennie.
Wyprowadzasz go i do tego potrzebna ci lina.
Problem polega na tym, że kiedy Skye zacznie biegać
luzem, strasznie trudno jest przywołać go z powrotem. Nie słyszy ani wołania, ani gwizdka. O tej porze roku zwykle biorę go na długą smycz i biegam z nim po szosie. Bardzo też lubi pływać, ale na to musi poczekać jeszcze kilka miesięcy.
Biegałeś z nim po szosie? Tak ubrany, w taką pogodę? Nic dziwnego, że się rozchorowałeś i po prostu padłeś.
Nie przesadzaj, wcale nie padłem, może tylko trochę dłużej pospałem.
Rzeczywiście!
Nie znęcaj się nade mną. Co jeszcze panna Cal miała do powiedzenia?
Mówiłam ci już o wężach? Czy ja czegoś nie przekręciłam? Zawsze myślałam, że w zimie węże są w stanie hibernacji.
Tutaj, na Banks, jest to rodzaj drzemki. - Travis wstał, odstawił dżem i masło do lodówki i wyciągnął Ru z kuchni. - Nie jesteś tu, żeby pracować, panno Roberts.
A co to za praca! Poza tym zachorowałeś z mojej winy. Oddałeś mi przysługę, a ja cię zaraziłam jakąś wredną
grypą-
- Ten posiłek wyrównał rachunki. A poza tym, o ile chcesz znać prawdę, zanim się tu pojawiłaś, zacząłem gadać sam do siebie. Mówią, że to niezbyt dobry znak dla mężczyzny w moim wieku.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Trav zaczął się zastanawiać, czy chodzi jej o jego wiek, czy o stan jego umysłu. Prawdą było to, że lubił mieszkać sam. Był do tego przyzwyczajony. Ale gdyby Ru o tym powiedział, mogłaby to źle zrozumieć i poczułaby się dotknięta, a na pewno tego by nie chciał.
- Pytałaś mnie o Splotcha i jego przyjaciół.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Naprawdę?
Była dostatecznie blisko niego, by poczuł, jak pachnie, co skojarzyło mu się od razu ze świętami Bożego Narodzenia. Coś dziwnego zaczynało się z nim dziać.
- Pytałaś przecież o węże.
Ru usiadła na krześle, a on zajął miejsce na kanapie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak nędznie wygląda jego duży pokój. Te kilka sztuk mebli, które kupił, były używane. Zamierzał je wymienić, kiedy będzie miał trochę więcej gotówki.
Ru założyła nogę na nogę i oparła ręce o kolano. Trav wyciągnął nogi i oparł je o ławę. Miał jeszcze kilka takich złych nawyków, które powinien zwalczać. Ruanna miała rewelacyjne nogi. Trav od razu to zauważył. W zasadzie, gdyby się tak zastanowić, to była wspaniała. Uważał, że takie myśli są efektem grypy. Jego zdaniem Ru pachniała Bożym Narodzeniem, wyglądała jak modelka i z niewiadomych powodów przypominała mu jego babcię, o której nie myślał od lat.
Ostatni raz widział babcię Becky właśnie w czasie świąt po rozpoczęciu nauki w szkole. Ojciec był gdzieś na Północnym Atlantyku, więc mama spakowała ich rzeczy i pojechali na wieś do babci.
Spoglądając wstecz, Travis żałował, że nie spędził więcej czasu z nimi, przysłuchując się ich rozmowom. Pamiętał, jak babcia dała mu pomarańcze, a jej historyjki na zawsze zostały mu w pamięci. Wszystko to działo się tak dawno temu. Zaczął się zastanawiać, co się stało ze starym albumem, którym babcia próbowała go zainteresować. W tym czasie bardziej interesowała go zepsuta maszyna w starym, nie używanym budynku.
Ależ był wtedy głupi! A może po prostu był zbyt młody. Przynajmniej Matt ma wiele zainteresowań. Sharon mówiła, że jest niezłym sportowcem. Trav nie miał czasu na sport, kiedy był dzieckiem, a może tak było dlatego, że jego rodzina nigdy nie mieszkała zbyt długo w jednym miejscu. No, ale będzie mógł przynajmniej porozmawiać o tym z synem...
Wrócił do rzeczywistości, czując, że Ruanna przypatruje mu się z zainteresowaniem.
Przepraszam, mówiłaś, że...
Cały czas wspominała o tych wężach. Trav odchrząknął.
- No cóż. Panna Cal miała u siebie dość dużo myszy. Cierpi na reumatyzm, więc nie mogła zastawiać pułapek. Nie chciała używać trucizny ze względu na psa, więc przyniosłem jej węża.
- Co jej przyniosłeś? - zapytała Ru z niedowierzaniem.
- Nie bój się. Są zupełnie nieszkodliwe. Jeśli masz w domu takiego gada, po paru dniach nie będziesz wiedziała, co to są myszy.
- Nie mogę w to uwierzyć. Wymyśliłeś to.
- Słowo oficera! Jeśli się często przeprowadzasz i mieszkasz w różnych warunkach, po jakimś czasie uczysz się takich sztuczek, które ułatwiają życie. Na przykład, jeśli masz karaluchy, potrzeba ci jaszczurki, ale na szczury i myszy najlepszy jest dorosły wąż.
- A jak duży jest taki dorosły osobnik?
Sądząc po jej sceptycznym wyrazie twarzy, nadal mu nie dowierzała.
Około metra lub półtora.
Nie wierzę ci. To zupełna bzdura.
Twoja sprawa. Możesz ze mną pójść do panny Cal, to się
sama przekonasz. Wygląda na to, że Splotch przyprowadził paru przyjaciół do domu i urządzili sobie przyjęcie na strychu mojej sąsiadki. Lepiej będzie, jak pójdę do niej i to sprawdzę.
- Dlaczego nazywasz go Splotch?
Trav żałował, że czuje się byle jak. Dwa dni w łóżku wykończyły go całkowicie i jeden solidny posiłek nie był w stanie postawić go od razu na nogi.
- Bo jest przecież domownikiem. A poza tym kiedy się
o nim mówi, trzeba go jakoś określić, więc po naradzie z panną
Cal nazwaliśmy go właśnie tak. Wiesz, węże są bardzo czyste.
Pod tym względem to najlepsze zwierzęta do trzymania w do-
mu. Tyle tylko, że bardzo trudno jest je oswoić.
Ru nie wiedziała, jak się do tych jego opowieści ustosunkować.
Zerwała się z krzesła i zaczęła spacerować po pokoju. Trav patrzył z zachwytem, jak się porusza. Była trochę za blada i zbyt szczupła jak na jego gust, ale było w niej coś szczególnego.
i naprawdę była warta tego, by ją podziwiać.
Kilka godzin później każde z nich myślało tylko o przemarzniętych nogach, cieknących nosach i wietrze, który przewiał ich do szpiku kości. Trzęsąc się z zimna i zaśmiewając, strzepnęli piasek z butów i weszli do środka, skąd płynęło przemiłe ciepło. Po raz pierwszy Ru zdała sobie sprawę, że cały dom pachnie wspaniale surowym drewnem.
- Gdyby mi ktoś powiedział tydzień temu, że spędzę ponad godzinę na przenoszeniu rodziny węży, a kilka kolejnych godzin, goniąc za kudłatym psem po szosie, pomyślałabym, że ten człowiek oszalał.
Uznaj to za dobry uczynek dnia.
Dnia? A może lepiej roku. Co o tym sądzisz? Nie mo
gę uwierzyć, że naprawdę trzymałam węża w ręku. Bardzo lubię ogrodnictwo, ale zwykła dżdżownica przyprawia mnie
o mdłości.
Dobrze rozumiem, o co ci chodzi. Lubię jeździć konno, ale dotykanie konia przyprawia mnie o dreszcze.
Jesteś gorszy, niż myślałam - powiedziała ze śmiechem. - Przestań mi dokuczać.
Roześmiał się radośnie.
Mogę się założyć, że nigdy nie skrobałaś i nie patroszyłaś ryby, prawda?
Nie, a dlaczego pytasz?
- Byłem ciekawy, czy i to przyprawia cię o mdłości. Zaczęli się śmiać jak szaleni. Trav pomógł Ruannie zdjąć
płaszcz, zatrzymując ręce na jej ramionach o chwilę dłużej, niż było trzeba. Ru odkryła w tym momencie, że nawet lodowato zimne ręce mogą rozgrzewać.
Odsunęła się szybko od Travisa, wyciągając z włosów liście
i igły.
Mimo wszystko to były węże! Nadal nie mogę uwierzyć, że ich dotykałam.
Popatrz na to z ich punktu widzenia. Czy sądzisz, że były zadowolone, gdy wyrzucono je z ciepłego, przytulnego strychu do nie ogrzewanej szopy?
O Boże! Czy przypadkiem nie będzie z tym problemu? Oczywiście nie dla węży, ale dla panny Cal. Czy ona nadal korzysta z tego miejsca?
Nie martwiłbym się tym - powiedział Trav, otrzepując kurtkę. Pożyczył Ruannie swoje dżinsy i flanelową koszulę, ale po spacerze wszystko było mokre i zabłocone. Miała drobne zadrapania na rękach i pełno różnych paprochów we włosach.
- Jak pogoda się choć trochę poprawi, panna Cal będzie poruszać się znacznie lepiej i na pewno poradzi sobie ze wszystkim. To dość uparta, ale przesympatyczna starsza pani. - Ruanna wyczuwała sympatię w jego głosie.
- Ona też cię lubi. Powiedziała, że poślubiłaby ciebie i pomogła ci wychowywać syna, gdyby nie to, że jest już w średnim wieku.
Tak naprawdę to panna Cal chciała wiedzieć, czy Ru zamierza to zrobić, ale przecież Travis nie musi o tym wiedzieć.
- No cóż. Myślę, że można nazwać ją osobą w średnim wieku, jeśli wiek podeszły określimy na jakieś sto czterdzieści lat.
Ru powiesiła swoją kurtkę, żeby wyschła. Policzki jej płonęły. Nos miała zimny i czuła, że lada chwila dopadnie ją katar. Musiała wyglądać strasznie, ale nie pamiętała, kiedy ostatnio, jeśli w ogóle, czuła się tak pełna energii.
Nigdy w życiu nie robiłam czegoś takiego jak dziś. Nawet wtedy, gdy byłam dzieckiem.
Czyli miałaś ciężkie dzieciństwo?
Miałam wspaniałe dzieciństwo, ale bez jakichkolwiek zwierzaków, którymi mogłabym się opiekować. Mama twierdziła, że roznoszą choroby.
Trav ustawił termostat na niższą temperaturę. Miał zarumienioną twarz. Ogorzałą od wiatru. Jak człowiek przyzwyczajony do pracy na świeżym powietrzu. W zasadzie to nawet cały czas nim pachniał. Nagle Ruanna stwierdziła, że ma nieprzepartą ochotę przytulić się do niego i wdychać ten wspaniały zapach.
Obserwował ją bacznie. Jego spojrzenie sprawiło, że poczuła się niepewnie. Wymruczała coś o chusteczce do nosa i gorącej kąpieli i ruszyła w stronę korytarza. Mokre nogawki od dżinsów ocierały się o jej kostki.
Świetny pomysł - powiedział Trav, patrząc za nią. Zabrzmiało to tak, jakby mieli wziąć tę kąpiel wspólnie. Jego ciało całkiem pozytywnie zareagowało na taki pomysł. Więc natychmiast uznał, że im szybciej przyjaciółka Ru wróci ze swoich wojaży, tym lepiej. Nie bardzo wiedział, jakie kłopoty ma Ru. Właściwie zaplanował już całe swoje życie i nie brał w ogóle pod uwagę możliwości zaangażowania się w związek z kobietą.
Ależ to błoto cuchnie - zawołała Ru z sypialni. Nie ustalili jeszcze, kto gdzie śpi, ale jej rzeczy nadal tam były.
Nie musiałaś wskakiwać do strumienia. Już go prawie miałem.
Drzwi od pokoju otworzyły się i wyszła z nich Ru w satynowym szlafroku i grubych skarpetach Travisa. Na czole miała ślady błota.
- Może i go miałeś. Widziałam, jak ten szalony szczeniak podcina ci nogi i przewraca cię.
Travis bez zastanowienia podszedł do niej i delikatnie wsunął pukiel jej rozwichrzonych włosów za ucho. Nigdy nie należał do osób, które muszą kogoś dotykać. Widocznie tym razem jego ręce kierowały się swoim własnym rozumem.
Instynkt stadny - wyjaśnił. - Byliśmy zbyt daleko od siebie, więc próbował nas zagonić w jedno miejsce.
Gdybym nie rzuciła się za tobą, ten wariat powaliłby cię i pewnie jeszcze usiadł na tobie. Próbowałam krzyczeć na niego, ale to nie dawało żadnych efektów.
Trav zaczął się śmiać, ale bardzo szybko śmiech przeszedł w kaszel, a Ru bez przerwy pociągała nosem.
- Mam wrażenie, że oboje będziemy żałować, że pracowaliśmy dzisiaj, ale muszę przyznać, że była to świetna zabawa. Chyba zgodzisz się ze mną?
Pokiwał głową. Nawet na chwilę nie odrywał oczu od jej twarzy.
Wiesz co? Jak na kobietę chodzącą w kaszmirach i drogich tweedach, mówiącą jak arystokratka, jesteś dość dobrym kompanem do takiej roboty.
Co masz na myśli mówiąc: dość dobrym? Chciałeś chyba powiedzieć: bardzo dobrym.
Pochylił się i oparł się czołem o jej czoło.
Zgadza się - odrzekł. Mówił dziwnym głosem, ale żadne z nich nie próbowało nawet odgadnąć, co się zaczyna między nimi dziać. Odsuwając się od Ru, westchnął ciężko. - Myślę, że wymaga to odpowiedniego potraktowania gorącą kawą z odrobiną Jacka Danielsa.
Albo gorącą herbatą i tabletkami na przeziębienie, jeśli jeszcze jakieś zostały - zauważyła Ruanna. Wyglądała na lekko oszołomioną i trochę zakłopotaną.
A może to Travis był zakłopotany. W każdym razie coś się między nimi nawiązywało.
Zawsze możemy spróbować lekarstwa panny Cal.
Whisky i melasy? Beze mnie - powiedziała z uśmiechem.
Trav nie mógł nic na to poradzić, ale chwycił ją za ramiona i delikatnie pchnął w stronę łazienki. Wszystko to wcale nie wyglądało na zabawę. Działo się coś, co go przerażało i do czego nie był przyzwyczajony. Coś, czego się nie spodziewał i czego na obecnym etapie swego życia nie potrzebował. Było ono już dostatecznie skomplikowane.
Weźże ten gorący prysznic, zanim się znowu rozchorujesz. A ja zaparzę kawę.
Jedno z nas na pewno potrzebuje kąpieli. Nie chcę tu
wymieniać żadnych imion, ale ktoś tu strasznie cuchnie - zauważyła Ru, marszcząc nos z niesmakiem.
- Przestań narzekać. Przecież to oznacza, że twój nos zaczyna normalnie reagować.
Kiedy weszła do łazienki zamykając za sobą drzwi, Trav stał tam jeszcze przez kilka minut, przysłuchując się cichym dźwiękom dochodzącym ze środka. Wyobrażał sobie, jak Ru wchodzi do kabiny, odkręca prysznic, sięga po mydło.
- Nie bądź idiotą, Holiday - powiedział głośno do siebie.
Nadal będąc w zabłoconym ubraniu, nalał filiżankę zimnej kawy, dolał do niej trochę whisky, następnie napełnił dzbanek wodą i poszedł do dużego pokoju. Przysunął sobie telefon.
Dwadzieścia minut później siedział na kanapie z nogami na stole. Po chwili opuścił je. Tak chyba będzie lepiej. Prędzej czy później będzie musiał kupić jakieś porządne meble. Może nawet wybierze jakiś fotel na biegunach, kiedy pojedzie po łóżko dla Matta. A jaki rodzaj mebli podoba się Ru, zaczął się zastanawiać.
Pewnie antyki. Takie, które są w rodzinie od pokoleń. Duże olejne obrazy w ciężkich, złoconych ramach. Kryształy i poli-turowany mahoń. Dobrze, że nie zostanie tu zbyt długo, bo mogłoby mu się wyrwać, żeby mu pomogła wybrać kilka rzeczy, zanim zjawi się Matt. Chciał, żeby to miejsce było idealne, kiedy chłopiec tu przyjedzie. Niezbyt zagracone, ale przytulne. Takie, jaki powinien być prawdziwy dom. Dom, w którym dwóch facetów mogłoby się czuć wspaniale.
Jeśli poprosiłby ją o kilka wskazówek, mogłaby się poczuć zobowiązana i żeby zrewanżować się za dach nad głową i wyżywienie, zostać dłużej, aby mu pomóc. Wdzięczność to była ostatnia rzecz, której potrzebował.
No tak, Holiday, a jaka jest ta pierwsza?
To zabawne, jak szybko można przywyknąć do drugiej osoby w mieszkaniu. Mieszkając w różnego rodzaju bazach, był przyzwyczajony do ludzi wokół siebie, ale zawsze bardzo cenił swoją prywatność. Sharon nazywała go samotnikiem.
Kelli twierdziła, że jest samolubnym egoistą, który już nie pamięta, co to znaczy dobrze się bawić, jeśli w ogóle kiedykolwiek to wiedział.
Wcale nie był tego taki pewny.
A właściwie przecież wiedział, jak się dobrze bawić. Bo cóż innego robił dzisiaj od rana. Z Ru. Z nią i tym podstrzelo-nym psem. Może i nie był zbyt dobry w tym, ale mógł się nauczyć.
Bardzo szybko się uczył, bo im był starszy, tym bardziej zdawał sobie sprawę, co tracił przez wszystkie te lata. Sharon obiecała przysłać Matta na wakacje. Zamierzał tego dopilnować. Mógł nawet po niego polecieć i przywieźć go tu ze sobą.
Matthew Holiday. Musi dopilnować zmiany jego nazwiska. Sharon pozwoliła, żeby dorastał w przeświadczeniu, że jest synem Rollinsa, jej obecnego męża, ale wszystko to się teraz zmieni. Trav nawet nie wiedział, jak wygląda jego syn. Przy odrobinie szczęścia mógł odziedziczyć wygląd matki, najlepiej jednak bez jej próżności.
Rodzice Travisa mieli niebieskie oczy. Zarówno on, jak i jego ojciec byli ciemnowłosi. Trav nie miał pojęcia, jaki był naturalny kolor włosów jego matki. Najczęściej były one rude lub kasztanowe.
Zastanawiał się również, czy miejscowa szkoła ma drużynę soccera. Ilekroć dzwonił do Sharon, Matt był na treningu. Musi się dowiedzieć, jakie są możliwości tu, na wyspie. A na razie
musi się zastanowić, czy w ramach ustalonego budżetu stać go będzie na kupno łodzi. Wydał dużo na dom, ale może podoła jeszcze i łódce, biorąc pod uwagę oszczędności.
Wędkowanie. To świetny sport dla ojca i syna. A jeśli dzieciak okaże się w tym dobry, są różnego rodzaju zawody, w których może startować. Później może uda mu się zdobyć reko mendacje dla niego do Akademii. Mógłby mu wiele o tym opowiedzieć, pamiętając, jak sam próbował się tam dostać. Jest to szczególny rodzaj uczelni.
W sumie trzy pokolenia oficerów Straży Przybrzeżnej to niezłe dziedzictwo.
Dziedzictwo...
Travis? Trav, obudź się.
Co...?
Spałeś z otwartą buzią. To wysusza śluzówkę. Znowu będzie cię boleć gardło, a poza tym dotąd się nie pozbyłeś mokrych ciuchów.
Tak, proszę pani. Nie, proszę pani.
Ru widziała, że Travis ma wypieki, a nawet gorączkę. Wydawałoby się, że człowiek, który ma stopień komandora porucznika, okaże się na tyle przezorny, żeby zatroszczyć się o własne zdrowie.
- Czy drapie cię w gardle?
Travis rzucił jej wystraszone spojrzenie.
- Myślę, że tak. Jazda do łazienki, ściągaj ubranie i właź pod prysznic! Zostało dostatecznie dużo ciepłej wody.
Trav zaczął robić jakieś uwagi na temat kobiet, które lubią rządzić, ale nie dokończył zdania, bo dopadł go silny atak kaszlu. Ru nie bardzo wiedziała, co robić.
- Idź do łazienki natychmiast, a ja przygotuję ci lekarstwo
panny Cal. Jeśli pożyczysz mi samochód, pojadę do apteki po jakieś lekarstwa na przeziębienie, bo moje się już skończyły.
Kluczyki są w kieszeni moich spodni.
To mi je daj.
- Weź sobie sama. - Travis zaczął się z nią droczyć. Robił wszystko, by ją zdenerwować, ale mu to nie wychodziło. Był wykończony.
Ru poczekała, aż zza drzwi łazienki doszedł ją szum wody, potem narzuciła na siebie płaszcz i pobiegła do auta. Od dawna nie prowadziła tak dużego samochodu, ale na szczęście ruch był niewielki. Widziała wcześniej znak apteki, ale nie wiedziała, jak to daleko stąd. Pamiętała jedynie szosę, którą przyjechali do Buxton, ale sądziła, że znalezienie apteki nie będzie bardzo trudne.
Jak już tam będzie, musi dowiedzieć się o sklep spożywczy. Trzeba będzie kupić coś do jedzenia, herbatę i inne potrzebne rzeczy.
Zajęło jej to trochę czasu, ale w końcu znalazła aptekę. Przy okazji zdała sobie sprawę, że niewiele ma wspólnego z tą kobietą, która parę dni temu dotarła tutaj z Lawrenceville leżącego w Georgii.
Ru nie pamiętała zbyt wiele z ostatniego odcinka podróży. Miała wtedy silną gorączkę. Jedyne, co potrafiła sobie przypomnieć, to wodę po obu stronach szosy, uczucie samotności, strachu i zniechęcenia. Kiedy zepsuł się jej samochód, zaczęła rozmyślać o tym, co pchnęło ją w tak daleką podróż bez żadnego planu i zabezpieczeń.
I wtedy pojawił się Travis w tym swoim srebrnym samochodzie. Nie miała żadnego wyboru. Musiała z nim pojechać. A kiedy wyzdrowiała, musiała go kurować. Przecież nie mogła
zostawić go na pastwę losu po tym, jak przygarnął ją w najgorszym momencie. Nie mogła jednak korzystać z jego gościnności bez końca.
Właściwie to wcale nie miała ochoty wyjeżdżać. Kiedy odkryła w sobie dobrą samarytankę, bardzo spodobała się jej ta rola. Jako jedynaczka zawsze chciała mieć dużo dzieci. Ale Hubert mówił: ,,poczekaj, aż rozwinę praktykę", albo ,,poczekaj, aż spłacimy ratę za dom". Po jakimś czasie straciła cały entuzjazm. Ten egoista byłby okropnym ojcem. Nie miał w sobie odrobiny cierpliwości. Ru nie mogła nawet poleżeć w łóżku, kiedy była chora. Ciągle musiała czekać na niego i mu usługiwać. Był cwaniakiem i zawsze udawało mu się ją nabrać.
Trav spał, kiedy wróciła, więc sprzątnęła to całe błoto, które nanieśli do mieszkania, potem wyprała ich zabłocone ubrania, dorzucając parę swoich rzeczy. Kochała kaszmir, ale ta tkanina miała jeden minus. Nie nadawała się do prania w pralce.
Ugotowała zupę. Ale nie taką, jaką gotowała jej matka: delikatną z plasterkiem cytryny. Zupę, która robiła się zimna, nim zdążyłaś ją zjeść. Ru przygotowała taką pożywną, gęstą i gorącą. Wspaniałe jedzenie!
W pewnym okresie swego życia czytała ciągle książki kucharskie. Było coś uspokajającego w czytaniu o jedzeniu. Kiedy przybrała parę kilogramów na wadze, zaczęła się gimnastykować, no i oczywiście czytać książki na temat sprawności fizycznej, ale i ten entuzjazm szybko się skończył.
Podśpiewując przy pracy, co i rusz wrzucała do garnka jakieś przyprawy, próbowała i dodawała coś jeszcze. Stwierdziła, że na razie jeszcze nie odzyskała smaku. Co jakiś czas zaglądała do Trava, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak często to robi. W pewnym momencie zauważyła, że założył rękę nad
głową, a ponieważ nie miał na sobie ani koszuli, ani góry od piżamy, podeszła szybciutko i przykryła go. Starała się lekceważyć uczucia, które w niej aż buzowały.
Przez cały czas, kiedy Trav spał i kiedy jego nie wykończony dom wypełnił się zapachem szynki, pomidorów, cebuli, kukurydzy i fasoli, Ru przeglądała swoje skarby schowane w jednym z pudeł, które Trav uratował z tonącego w piachu samochodu.
Przed wyjazdem pakowała się w pośpiechu do pudeł po bananach wyżebranych w sklepie spożywczym za rogiem. Oprawione w ramki fotografie leżały na samym wierzchu. Przyglądała im się przez chwilę, próbując zrozumieć uczucia, jakie w niej wywołują.
I tak się to wszystko skończyło. Kilka książek, parę zdjęć, kilka drobiazgów związanych z miłymi chwilami, wszystko to, czego Hubert nie pozwalał jej eksponować w ich wspólnym domu.
Między innymi wazon wygrany na jarmarku w roku, w którym ukończyła szkołę. Próbowała go stłuc przy każdej przeprowadzce, ale nigdy się jej to nie udało. Możliwe, że zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy, potrzebowała czegoś, co przypominało o szczęśliwych latach jej życia. O okresie przed zafascynowaniem tym przystojniakiem z giętkim językiem, który, jak się okazało, nie miał żadnego kręgosłupa moralnego. O okresie, kiedy jej ojciec nie zaskoczył jeszcze nikogo szwindlami, których dopuścił się na giełdzie, przed jego skazaniem i śmiercią na skutek ataku serca. Przed ponownym małżeństwem matki z człowiekiem, którego Ru nigdy nie widziała na oczy. Przed rozpadem jej własnego małżeństwa i tego wszystkiego, co po nim nastąpiło.
- Przestań, Ruanno. Jesteś taka marudna i ciągle się nad sobą rozczulasz - wymruczała, rzucając wazon na dno pudła i odcinając się w ten sposób od przykrych wspomnień. A potem poszła do kuchni, żeby pomieszać zupę. Może będą potrzebować szefa kuchni do restauracji. Taka praca nie byłaby trudniejsza niż obsługiwanie gości przy stolikach.
Musi zacząć pracować i to jak najszybciej. Zaczynała się czuć coraz wygodniej i lepiej w domu Travisa. Jeżeli było coś, co chciała zrobić, to stanąć nareszcie na własnych nogach. Właściwie nie miała żadnego wyboru. Uciekła od rodziny, a poza kilkoma osobami nie miała wielu przyjaciół.
Nie mogła też polegać na swoim byłym małżonku, który odmówił pomocy w dość istotnej dla niej sprawie.
- Co to za zapach?
W drzwiach kuchni pojawił się Trav. Wyglądał bardzo mizernie.
Patrzył podejrzliwie na garnek stojący na kuchence, jak gdyby obawiał się, że Ruanna zamierza go otruć.
Na litość boską, przestań! Znalazłam garnek i ugotowałam zupę. Jeśli nie będzie ci smakować, możesz nakarmić nią Skye'a.
Nie powiedziałem, że mi nie będzie smakować.
Co się z tobą dzieje? Czyżbyś miał nawrót choroby?
Ależ skąd! To żaden nawrót. Po prostu nie lubię, jak mi się obcy panoszą po kuchni, rządząc się jak u siebie w domu. - Widząc wyraz twarzy Ru, Trav zaczął żałować, że to powiedział, ale było już za późno. - Nie chciałem cię urazić, Ruanno. Ja wcale tak nie myślę.
Chciał jej po prostu powiedzieć, że kiedy widzi ją w swojej kuchni, w której zachowuje się jak prawdziwa pani domu, coś
dziwnego się z nim dzieje. I zaczyna myśleć o rzeczach, o których nie powinien.
Zupa to dobra rzecz. Lubię zupy.
To wspaniale. Potraktuj to jako próbę odwdzięczenia się za to wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
Ru nie zamierzała ustąpić. Ale nie mógł jej o to winić. Zachował się jak słoń w składzie z porcelaną.
Czuję czosnek. Chyba gdzieś czytałem, że odstrasza on pchły, zarazki i wampiry.
Nic nie słyszałam o pchłach i wampirach, ale na pewno jest dobry na przeziębienie.
Wydawało mu się, że zauważył cień uśmiechu w kącikach jej ust, ale nadal nie chciała spojrzeć na niego.
Jeśli rozmawiamy o przeziębieniach, to jak się ma twoje?
Coraz lepiej, dziękuję.
Jeszcze przez chwilę udawała obrażoną, ale powoli wracała do normy, co było widać po pewnych oznakach. Iskierkach w oczach i uniesionych do góry kącikach ust.
Po chwili śmiali się obydwoje, ale żadne z nich nie wiedziało, dlaczego.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Trav nakrył do stołu, kładąc nierdzewne sztućce i ciężkie, białe gliniane miski, praktycznie niezniszczalne. Żałował, że nie ma serwety, żeby przykryć brzydki, różowy laminat, ale Sharon zabrała wszystkie obrusy, srebro i porcelanę. Nie miał jej tego za złe, bo większość z tych rzeczy pochodziła z prezentów od jej przyjaciół.
Trav również miał przyjaciół, ale oni prędzej daliby mu butelkę whisky albo bilety na mecz bokserski. Kilku z nich właśnie tak zachowało się po ich ślubie, o czym Sharon nie pozwoliła mu nigdy zapomnieć.
Nie umiał postępować z kobietami. Bez problemu dogadywał się z tymi, z którymi pracował, a poza tym na służbie obowiązywały pewne zasady i jeśli postępowało się według nich, nie było żadnych problemów. Natomiast w przypadku pozostałych kobiet był zupełnie bezradny. Wydawało mu się, że działają według jakiegoś im tylko znanego kodu, którego nigdy nie potrafił złamać. Sharon skarżyła się zawsze, że być jego żoną to tak, jakby mieć do czynienia z jakimś meblem biurowym. Po przemyśleniu sprawy doszedł do wniosku, że prawdopodobnie jego była żona ma rację. Meble biurowe miały do spełnienia swój określony cel. Nikt więc nie oczekiwał, że szafka będzie służyła za fotel, a biurko za tapczan.
Od pierwszego dnia ich małżeństwa próbowała go zmienić.
Bez rezultatu. Bardzo się starał, żeby sprawić jej przyjemność, ale nie potrafił być kimś innym. Zawsze mu się wydawało, że wystarczy być człowiekiem, na którym można polegać, nie pijącym, wiernym i ciężko pracującym. Starał się bardzo, żeby jakieś jego egoistyczne marzenia nie niszczyły ich wspólnej rzeczywistości.
Nie wystarczyło to jednak Sharon. Ani Kelli. Dzięki Bogu, że w przypadku Ru nie istniały żadne wymagania, którym trzeba było sprostać. Byli przypadkowymi znajomymi, chociaż teraz mieszkali pod jednym dachem. Ru nie oczekiwała od niego niczego, może tylko trochę uprzejmości.
Było to zupełnie niezobowiązujące.
- Kawy, mleka czy herbaty? - zapytała.
- Poproszę o kawę - powiedział Travis i wyciągnął małe łyżeczki.
Czy ktoś ci już mówił, że pijasz za dużo kawy?
Tak, raz, może dwa.
A może trzy lub więcej razy?
Mogło go rozzłościć, że Ru wtrąca się w nie swoje sprawy, ale nie odebrał tego w ten sposób. Był odprężony, bo tak niedawno zaśmiewali się z czegoś razem. Zdał sobie sprawę, że nie śmiał się tak już od bardzo dawna.
Pozwolił sobie nawet na parę seksualnych fantazji, wiedząc, że jest to zupełnie bezpieczne, bo przecież nic się między nimi nie wydarzy. Byli w tej chwili skazani na siebie, ale tylko czasowo. Ona miała swoje plany, a on swoje.
A te jego koncentrowały się na Matthew. Od chwili gdy dowiedział się o jego istnieniu, rozpoczął budowę domu, w którym chłopak mógłby być szczęśliwy, i starał się uczyć, żeby być dla niego takim ojcem, jakim jego ojciec nawet nie próbował być.
- Nie garb się, dziecko!
- Wyprostuj te ramiona, chłopcze, albo zrobię to za ciebie! Avery Holiday potrafił jedynie wyszczekiwać komendy i zmuszać syna do ich wypełnienia. Poza tym nigdy go nie było w domu.
Matt nie usłyszy wrzasku swojego ojca. Będą dużo rozmawiać, żeby się lepiej poznać. Będą razem robić różne rzeczy. Nauczy chłopca szacunku dla samego siebie i dla innych ludzi, pomoże w trudnym okresie dojrzewania, co jest niełatwe w dzisiejszych czasach. Trav miał tylko nadzieję, że podoła temu wszystkiemu.
Kiedy Ru nalała wspaniałą zupę do miseczek, wyprostował ramiona, aby złagodzić napięcie mięśni, ale tym razem nie było mu to wcale potrzebne.
- Czy sądzisz, że Skye poradzi sobie z kością od szynki?
- Skoro chcesz uczynić z niego swojego niewolnika na całe życie...
- Niezły pomysł.
- Zaniesiemy mu ją, kiedy pójdziemy z nim na wieczorny spacer.
Powiedział: my. Musi się bardziej kontrolować.
Jedząc zupę, rozmawiali o potrawach, które nie pochodzą z puszek. Rozmawiali o zwierzętach, których nie pozwolono im mieć w domu. Rozmawiali również o muzyce, o ulubionych zespołach i piosenkach. Travis był mile zaskoczony, kiedy dowiedział się, że Ru wzruszają orkiestry dęte. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale jego reakcja była podobna.
I wtedy, tak po prostu, Ru zaczęła mu opowiadać o tych przeklętych telefonach. Podała trochę szczegółów. Chciała, żeby jej uwierzył, bo przecież takie rzeczy najczęściej zdarzają się na filmach.
Wiem - powiedziała, zanim Travis wyraził swój sceptycyzm. - Nie musisz mi mówić, że przesadzam. Dzieci się tak dość często zabawiają. Pamiętam, jak tata opowiadał mi, że razem z kolegami dzwonili do właścicieli sklepów i pytali ich, czy mają księcia Alberta w puszce, a kiedy ci odpowiadali, że tak, tata mówił im, żeby go wypuścili.
Nie sądzę, żeby dzieci dzisiaj wiedziały co to jest Książę Albert, a tym bardziej kim był książę Albert. Naprawdę uważasz, że telefony do ciebie to głupie żarty jakichś nieodpowiedzialnych smarkaczy?
Nie. - Ru bawiła się ciasteczkami na talerzu. Wyglądała na przerażoną i bezbronną, co bardzo starała się ukryć. - To na pewno był kobiecy głos.
Rozpoznałaś go? Potrząsnęła głową.
Myślę, że musiał być zmieniony.
Oznaczało to, że telefonującą mogła być osoba, którą Ru znała. Travis zasugerował jej to, ale miał wrażenie, że już wcześniej rozpatrywała taką możliwość.
- Czy te telefony zawierały groźby? Zaprzeczyła.
- Wiesz, to po prostu były same wyzwiska i przekleństwa. Świństwa skierowane pod moim adresem. U mnie w domu nikt nigdy takich słów nie używał.
Za to w rodzinie Travisa zdarzało się to dość często. Jego matka klęła jak szewc.
- Byłaś na policji?
- Oficer, z którym rozmawiałam, powiedział, że to na pewno jakieś głupie żarty. Dał mi do zrozumienia, że ma wiele poważniejszych spraw do rozwiązania.
I co? Ta osoba nadal do ciebie dzwoniła? Ru potwierdziła skinieniem głowy.
Poszłaś znowu na policję?
- A jak sądzisz? - powiedziała z uśmiechem, który poruszył Travisa do głębi.
I znowu odezwała się w nim chęć chronienia Ru przed wszystkim. Wstał i postanowił czymś się zająć, aby powstrzymać się przed tym, na co miał ogromną ochotę. Chciał zapewnić Ru, że teraz już na pewno wszystko będzie dobrze.
Podszedł do zlewu i zaczął płukać naczynia. Przecież nie może jej niczego obiecywać. Nie tak dawno postanowił, że jedyne obietnice, które będzie składał, będą odnosiły się do jego syna.
Ale jeśli możliwość wygadania się może Ruannie pomóc, będzie jej słuchał. Często doradzał osobom, które przychodziły mu się zwierzyć.
- Więc jak sobie z tym poradziłaś? - zapytał.
- Uciekłam. - Czekała, aż Travis ją skrytykuje. Kiedy nic nie powiedział, mówiła dalej załamującym się głosem: - Nie myślałam wtedy o tym jako o ucieczce, ale tak naprawdę to było właśnie to. Kiedy spoglądam wstecz, stwierdzam, że od jakiegoś czasu zawsze uciekałam, gdy coś nie szło po mojej myśli. Szczególnie po rozpadzie mojego małżeństwa.
Pokiwał tylko głową. Wiedział coś na temat nieudanych małżeństw. Co prawda nie znał powodów rozwodu Ru, ale jednego był pewien. Jej mąż musiał być niesłychanym głupcem, jeśli pozwolił jej odejść.
- Spoglądając wstecz, myślę teraz, że powinnam była bardziej się starać to wyjaśnić. Zawsze byłam zbyt impulsywna. Hubert ciągle miał mi to za złe. Twierdził, że większość spraw,
które prowadzi, to sprawy kompletnych idiotów, którzy działają pod wpływem impulsów. Czy już ci mówiłam, że jest prawnikiem?
Trav pokiwał głową. Nie był prawnikiem, ale w pracy też miał do czynienia z pokaźną liczbą głupców, którzy narażali na niebezpieczeństwo nie tylko swoje życie, ale również życie innych ludzi, a także i tych, którzy spieszyli im z pomocą.
- Nie okazałam się taką żoną, jakiej Hubert się spodziewał, chociaż nie wiem, dlaczego. Nie powinnam sprawiać mu zawodu. Moja matka jest idealną panią domu, a pewne rzeczy są przecież dziedziczne. Potrafi radzić sobie w każdej sytuacji, a na dodatek działa we wszystkich możliwych instytucjach charytatywnych w Atlancie.
Z czystej ciekawości Travis chciał zapytać Ru, jaką żoną była. Na szczęście nim zdążył wyskoczyć z tym pytaniem, po wiedziała mu o tym sama.
Mieliśmy kucharkę, kiedy dorastałam. Nauczyłam się piec ciasta, zanim skończyłam dwanaście lat. Zamierzałam trenować grę w tenisa, ale złamałam rękę, więc kiedy rodzice wyjechali do Szwajcarii, ubłagałam Mallie, żeby w zamian nauczyła mnie gotować. A potem Achilles, nasz ogrodnik, nauczył mnie wszystkiego, co trzeba wiedzieć o nawozach, kompostach, roślinach i kiedy co należy robić w ogrodzie. Mama omal nie dostała zawału, gdy z ojcem wrócili do domu i ujrzeli, jak wyrywam chwasty, ale tata setnie się ubawił. Powiedział, że nie należy się tym martwić, bo na pewno niedługo znudzę się tymi zajęciami.
I co, miał rację?
Wiesz, tak naprawdę to nie wiem. Nigdy nie miałam okazji, żeby się o tym przekonać. W tym właśnie roku wyjechałam
z domu do szkoły z internatem, a potem na uczelnię. Zajmowałam się tym wszystkim, czym zajmowały się inne dziewczęta w moim wieku. Niestety, ta nauka nie obejmowała niczego, co by mi się mogło kiedyś w życiu przydać.
Ruanna parsknęła śmiechem, wspominając te wszystkie lata. Trav poczuł, że kolejne mury obronne, które zbudował, rozpadają się w proch. Całe szczęście, że Ru nie zostanie tu na dłużej.
- Moim pierwszym błędem było małżeństwo zaraz po ukończeniu szkoły. Kiedy zorientowałam się, że Hubert to... Ech, nie ma co rozwodzić się na ten temat. Fakt, że miałam dużo szczęścia, znajdując pracę po rozpadzie naszego małżeństwa. Dzięki Achillesowi dostałam pracę w szklarni, gdzie dawniej kupował rośliny do naszego ogrodu. Biedny Achilles nie mógł się z tym pogodzić, że muszę pracować i to w takim miejscu. W sumie odbiłam się od dna. Byłam kelnerką w ciągu dnia, a wieczorami przesadzałam rośliny. Wtedy już zrezygnowałam ze zdobycia zawodu sekretarki.
- O tym nic nie mówiłaś.
- No cóż, świadectwa z moich szkół nie dawały zbyt dużo możliwości na rynku pracy. Pomyślałam, że spróbuję skończyć kurs. Powrót do domu był niemożliwy. W tym czasie żadne z moich rodziców nie mogło mi pomóc. A zresztą nie ma naprawdę o czym mówić! Po co grzebać w przeszłości. Co się stało, to się nie odstanie. Nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem. Jedyne, co można zrobić, to iść naprzód.
- Co tam torpedy, cała naprzód - zażartował Travis.
Lepiej bym tego nie ujęła - powiedziała Ru, uśmiechając się. Po raz kolejny jej uśmiech wydał mu się urzekający.
A dlaczego nie postarałaś się o numer zastrzeżony? Po co było od razu wyjeżdżać z miasta?
- Był jeszcze jeden powód. Przeprowadzałam się dwa razy, ale te cholerne telefony zaczynały się następnego dnia po przeprowadzce. A oprócz tego miałam kłopoty z kartą kredytową.
Trav wiedział wszystko o kobietach i kartach kredytowych. Zarówno Sharon, jak i Kelli, a nawet kilka jego koleżanek z pracy miały z nimi problemy.
Ktoś wszedł w posiadanie mojego numeru ubezpieczenia i wyrobił sobie prawo jazdy, książeczkę czekową i karty kredytowe, mówiąc, że poprzednie zostały skradzione. Zanim zdałam sobie sprawę z tego, co się dzieje, tonęłam w długach, ścigali mnie wierzyciele...
Przecież to niemożliwe! I wszystkie te nadużycia finanso we zostały dokonane w twoim imieniu?
Ru pokiwała głową. Travis pomyślał, że nieudane małżeństwo, zniszczony samochód, natrętne telefony i nieobecność przyjaciółki, która wyjechała w najmniej oczekiwanym momencie, były dostatecznie przykre. Co też musiała ta kobieta zrobić, aby na coś takiego zasłużyć?
Czując się winny tego, że tak mylnie ją ocenił, Trav poma-sował sobie kark, aby złagodzić napięcie mięśni.
Zaraz, ułóżmy sobie to wszystko w jakimś porządku. - Zaczął wyliczać wszystkie zdarzenia po kolei. Widać było, że jest niesłychanie skrupulatny.
Sądzisz, że to wszystko jest ze sobą w jakiś sposób powiązane?
Telefony i ta cała reszta? Sama nie wiem, co o tym myśleć. Wiem tylko, że zaczęło się to parę miesięcy po śmierci ojca i kilka miesięcy przed moim definitywnym odejściem od męża. Mając tyle kłopotów, w pewnej chwili już sama nie wiedziałam, do kogo mam się z tym zwrócić. Doprowadzenie do porządku
moich finansów zajęło mi ponad dwa lata. Wtedy też dostałam w końcu wszystkie papiery rozwodowe, podpisane i ostemplowane. Jak myślisz, kto tu wygrał, a kto stracił?
Co za drań z tego Huberta! Trav miał ochotę kogoś uderzyć. Zamiast tego wrzucił kilka sztućców do zmywarki.
- W pewnym sensie te telefony nie przerażały mnie, ale na pewno mi nie pomogły. Przeprowadzałam się dwa razy. Miałam zastrzeżony numer, a nawet posunęłam się do tego, że zadzwoniłam do biura mego męża z prośbą o pomoc, kiedy telefony zaczęły się znowu.
Tfavis zaklął.
- Mówiłam tak samo.
Mam jeszcze jedno pytanie. Dlaczego czekałaś tak długo, żeby skontaktować się ze swoją przyjaciółką mieszkającą tutaj? Mówiłaś, że zaproponowała ci pracę wkrótce po tym, jak rozstałaś się z mężem.
Sama nie wiem. Początkowo ta jej propozycja wydawała mi się rodzajem żartu, a nie poważną ofertą. Chodziłyśmy razem do szkoły. Pochodzi z Wirginii. Jej rodzice mieli gdzieś tu dom, ale podobno go zmyło.
Trav pokiwał głową, ale czekał, co mu Ru jeszcze powie. Przecież nie musiał się tym wszystkim zajmować i nie bardzo wiedział, dlaczego to robi.
- Nie rozmawiałam z nią... no, tak gdzieś od roku. Chyba powinnam była sprawdzić, czyjej propozycja jest nadal aktualna.
- Przydałoby się.
Ru wsypała drugą łyżeczkę cukru do kubka. Lubiła herbatę bardzo mocną, z mlekiem i cukrem. To było jakby rodzajem pocieszenia, a datowało się od dzieciństwa, kiedy Mallie koiła
wszystkie jej żale i urazy fizyczne za pomocą gorącej herbaty i tostu z cynamonem.
Czy coś jeszcze? Musisz w końcu wyrzucić to z siebie i na coś się zdecydować.
Czy wspomniałam ci, że jestem uczulona na orzeszki i że nie znoszę muzyki w windzie?
Nie. Żadnych orzeszków i windy w domu. Dopilnuję, żeby tak tu było podczas twojej obecności.
No właśnie. Jej obecność tutaj! Przecież nie może siedzieć mu na karku w nieskończoność. Oczywiście, żadne słowa na ten temat nie padły, ale wisiały w powietrzu.
Ru zostawiła herbatę na stole kuchennym i zaczęła wyglądać przez okno.
Kilka minut później Trav podziękował jej za pyszny posiłek i poszedł kłaść boazerię w pokoju syna. Gdzieś na zewnątrz zaszczekał pies. Ru zaczęła się zastanawiać, czy pannie Cal smakowałaby jej zupa, i zdecydowała, że zawiezie jej resztę, która została z obiadu, no i oczywiście kość dla Skye'a. Przynajmniej będzie miała coś do roboty, dopóki Trav nie znajdzie czasu, żeby zawieźć ją do Hatteras. Może dowie się w końcu coś o Moselle lub chociaż zorientuje się, czy da radę wynająć jakiś pokój tam na miejscu.
Okazało się, że sąsiadka Trava ucieszyła się z zupy, ale jeszcze bardziej z towarzystwa Ru.
- Siadaj, pogadamy - przywitała ją radośnie, a potem gadała prawie przez cały czas. Głównie o Travisie Holidayu. - To dobry chłopak. Nie urodził się na wyspie. Jego matka pochodzi z Lawlessów. Kiedyś kogoś z nich znałam. Przyjechał tu z kuzynem mojego taty. Był bardzo wysoki, miał wspaniałe wąsy i cudowny uśmiech. Ja też nie wyglądałam wtedy najgorzej.
Uwielbiałam tańczyć. Szczególnie gdy Edgar grał na skrzypcach.
Kiedy Ru wróciła do domu, Trav skończył już pracę, umył się i przebrał w czarną flanelową koszulę. Zatelefonował do panny Cal, żeby jej powiedzieć, że albo któreś z nich, albo oboje wpadną do niej potem, żeby wyprowadzić psa. Potem zaproponował Ruannie zwiedzanie wyspy.
Drogi są w niezłym stanie. Może chcesz się rozejrzeć, zanim podejmiesz jakąś decyzję. Nie każdy potrafi znieść tutaj zimę. Jest dosyć nieprzyjemna.
Może w to nie uwierzysz, ale my również miewamy śnieg w Atlancie.
Nie mówię o pogodzie. Jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś, niewiele tu się dzieje o tej porze roku. Nie ma żadnych rozrywek, a niektórzy ludzie nie potrafią żyć w samotności.
No cóż, zobaczymy. Jeśli nie będę umiała tu wytrzymać, wsadzisz mnie do autobusu do Atlanty.
- Przykro mi, ale tu nie ma takich połączeń. Podjechali do latarni morskiej. Wiało potwornie od Atlantyku.
- Jutro wiatr trochę osłabnie, a temperatura wzrośnie - po wiedział Trav i uśmiechnął się do Ruanny. - Jedyna stała rzecz na Banks to zmiana.
Przez kilkanaście minut przypatrywali się wieży, która była symbolem siły i trwania. Niedaleko od niej, po drugiej stronie diuny, ocean wdzierał się w ląd. W ciepłym wnętrzu samochodu, gdzie pachniało trochę ropą, trochę skórą i tym nie zidentyfikowanym przez Travisa subtelnym zapachem unoszącym się z odzieży Ru, zastanawiał się nad tym, jak bezbronny jest ten wąski pas wysepek i jak długo przetrwa. Myślał też o tym, jak
bezbronny jest człowiek wobec natury. O różnicy pomiędzy pragnieniami i podstawowymi potrzebami człowieka i o tym, jak niezadowolenie może doprowadzić do robienia głupich rzeczy.
Nie powiedział jednak niczego głośno. Nigdy nie należał do mówców, a filozofia nie za bardzo była mu bliska. Kiedy doszedł do wniosku, że Ru już się napatrzyła, włączył silnik i ruszył bocznymi drogami w stronę Hatteras, żeby odnaleźć dom jej przyjaciółki. Żaluzje były opuszczone, a samo miejsce wyglądało na opuszczone. Czarny plastykowy pojemnik na śmieci leżał pod płotem, przewrócony przez wiatr.
Widok był przygnębiający. A przecież Trav wcale nie chciał Ru zdenerwować. A może to i lepiej, jeśli od razu zobaczy wyspę od tej najgorszej strony.
- Czy już dość widziałaś? - zapytał cicho.
Ru pokiwała głową. Nie było tu już niczego do oglądania. Pojechali koło restauracji, w której pracowała Moselle. Ru przyjrzała się temu miejscu dokładnie. Gdyby świeciło słońce, możliwe, że zniosłaby to wszystko łatwiej. W takie ponure dni jak dzisiaj, kiedy słońce nie może się przebić przez powłokę chmur, wolała siedzieć w domu z filiżanką gorącej herbaty i dobrą książką, niż zastanawiać się nad ewentualnymi zmianami w swoim życiu. No, ale, prawdę mówiąc, nie za bardzo mogła sobie na taki luksus pozwolić.
- Skoro już tu jesteśmy, czy zechciałbyś zatrzymać się koło motelu, żebym mogła się zapytać o jakiś wolny pokój? Tylko niezbyt drogi.
- Przecież nie musisz tego robić.
- Korzystam z twojej gościnności już dość długo, ale bardzo ci dziękuję. To miło, że tak mówisz.
- No proszę, słyszę to po raz pierwszy - wymruczał.
Ru pomyślała, że Trav ma na myśli komplement, który mu powiedziała. Trudno było jej uwierzyć, że nikt nigdy mu przedtem ich nie mówił. Trav nie był podobny do Huberta. Był dużo bardziej uczciwy. A tę cechę Ru nauczyła się cenić najbardziej. Poza tym był naprawdę bardzo sympatyczny. Obserwowała go, gdy rozmawiał z panną Cal i gdy zajmował się jej głuchym psem. Hubert nie poświęciłby im nawet sekundy swego czasu. A Trav opiekował się tą starą kobietą, nie myśląc zupełnie o jakichkolwiek korzyściach.
Może nie było tego widać na pierwszy rzut oka, ale Travis naprawdę był słodki. Patrząc na jego męską sylwetkę, musiała po chwili przyznać, że ,,słodki" to chyba nie najwłaściwsze określenie. Był po prostu niesłychanie seksowny.
Ale tym, oczywiście, nie zamierzała się zajmować.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? Wiesz, że jesteś u mnie mile widziana i możesz zostać tak długo, jak zechcesz.
Naprawdę wymagało to od niej wiele samozaparcia, żeby po takim stwierdzeniu nadal nalegać.
Przynajmniej mogę spróbować. Korzystam już z twojej gościnności ponad tydzień. W końcu nie miałeś zbyt wielkiego wyboru.
Oczywiście, że miałem. Mogłem wezwać pomoc drogową i odjechać. Mogłem zostawić cię gdzieś po drodze.
- Gdzie? W najbliższym przytułku dla bezdomnych?
W tym zakątku świata na pewno niczego takiego nie było.
Ru odwróciła się w jego stronę i zaczęła się mu przyglądać. Patrzyła z uwagą na silnie zarysowaną szczękę, zgrabny nos i intensywnie niebieskie oczy. Trav nie był ideałem męskiej urody, ale miał w sobie coś niesłychanie pociągającego. Wie
działa, że musi jak najszybciej się od niego wyprowadzić, bo w końcu straci dla niego głowę.
Zatrzymał się na parkingu przed motelem. Poza dwoma ciężarówkami i mercedesem na nowojorskiej rejestracji nie było tam więcej samochodów.
Ru weszła do środka i przerwała recepcjoniście oglądanie meczu w telewizji. Po krótkiej, lecz przygnębiającej wymianie zdań, ruszyła do wyjścia. Było wiele wolnych pokoi, ale nawet po okazyjnej cenie mogłaby tu mieszkać tylko przez tydzień i nie zostałoby jej nic. Zaproponowała w zamian swoją pracę. Mogła sprzątać pokoje, pomagać w kuchni i jadalni czy w recepcji, ale nikt taki nie był tu potrzebny po sezonie. Klientów było tak niewielu, że właściciel motelu przy pomocy żony wykonywał wszystkie prace sam.
- O tej porze roku nic pani w tej okolicy nie znajdzie. Szczególnie po niezbyt udanym, z powodu sztormów, sezonie. Musimy jeszcze na dodatek dokonać kilku napraw. Przykro mi, proszę pani. Chciałbym móc pani coś zaproponować, ale sama pani widzi, jak tu jest.
Ru wiedziała, że potrzebuje pracy i to natychmiast. Wiedziała też, że powinna się była zorientować w sytuacji przed przyjazdem tutaj. Przecież tu nie było nawet baru szybkiej obsługi, gdzie mogłaby się wyżywić za grosze.
Trav czekał na nią na zewnątrz. Przez chwilę miała wrażenie, że słyszał ich rozmowę, ale była zbyt przygnębiona, by się tym przejmować.
Najbardziej ze wszystkiego potrzebowała teraz drzemki. Filiżanka gorącej, słodkiej i mocnej herbaty, a potem drzemka. Wynika z tego, że powrót do zdrowia po tak ciężkiej grypie wymaga więcej niż kilku dni.
Jesteś zmęczona?
Trochę osłabiona. Daj mi nieco więcej czasu, a znowu złapię wiatr w żagle.
Mogła czuć się nieszczególnie. Co prawda Travis miał mniej czasu, żeby dojść do siebie po grypie, ale u niego szło to jakoś szybciej. Był silny jak byk.
Kierowali się na północ, kiedy z naprzeciwka nadjechała ciężarówka. Trav zwolnił, podobnie jak i tamten kierowca, aż oba samochody zrównały się ze sobą na środku szosy. Obaj opuścili szyby.
Cześć, Rance - powiedział Trav.
Witaj, Trav - skinął mu głową rudy mężczyzna w koszuli w kratę. Nie wyglądał na kogoś, kto chciałby ją zatrudnić, więc Ru oparła głowę o siedzenie i przymknęła oczy.
Słyszała w uszach identyczne powitanie jej matki ze starymi przyjaciółkami na czwartkowym obiedzie w klubie golfowym. Z tym, że u nich po imieniu następował obowiązkowy pocałunek.
Zostawiłem ci żarcie na frontowych schodach - powiedział ten w koszuli w kratę.
Jestem ci zobowiązany - podziękował mu Trav.
Joe prosił, żeby ci powiedzieć, że nie pojawi się u ciebie aż do przyszłego tygodnia. Martha ma kłopoty z zębem mądro ści. Zabrał ją do Norfolk.
W porządku. Mogę jakoś pomóc?
Jego łódź jest zacumowana w górze strumienia. Ja karmię mu gęsi.
Daj znać, jeśli będzie potrzebna jakaś pomoc.
Dobra.
Obaj mężczyźni podnieśli szyby i bez słowa pożegnania ruszyli, każdy w swoim kierunku. Trav nie przedstawił jej swemu
znajomemu. Zresztą wcale tego nie oczekiwała. Prawie drzemała, odsuwając od siebie rzeczywistość.
To się nazywa iść po linii najmniejszego oporu. Można to też nazwać ucieczką.
Przejechali następnych kilka kilometrów w przyjaznej ciszy. Minęli po drodze jeszcze dwie ciężarówki. Na każdej z nich jechał pies. Trav pozdrawiał każdego kierowcę nieznacznym ruchem ręki. Nie lubił robić niczego na pokaz. Ale Ru czuła, że nie jest człowiekiem obojętnym. Ciekawa kombinacja. Cicha woda brzegi rwie...
Seksowny, zabawny, troskliwy. Wszystkie te określenia pojawiły się w jej umyśle w jednej chwili.
Przestań, Ruanno, przywoływała siebie do porządku. Zachowuj się!
Bez względu na to, jak bardzo pociągałby ją teraz jakiś mężczyzna, nie może się zakochać. Jeśli było coś, czego się ostatnio nauczyła - a nauczyła się sporo - to tego, jaką wartość ma niezależność. Z wyjątkiem grypy, która ją podstępnie dopadła, czuła się silniejsza niż kiedykolwiek przedtem.
Trav, według niej, był podobny do domu, który wybudował. Silny, bezpretensjonalny i solidny. Zupełnie niepodobny do domu z białej cegły w Druid Hills, w którym się urodziła. Zawsze go kochała, bo był to jej dom rodzinny, ale tak naprawdę był strasznie pretensjonalny.
Zresztą nie był już jej. Został sprzedany, żeby można było zapłacić prawnikom ojca.
I to tyle, jeśli chodzi o dom i rodzinę, która należała do najlepszych klubów i właściwego kościoła, która popierała tylko właściwe akcje charytatywne - a wszystko to w końcu nie miało żadnego znaczenia.
Według panny Cal jedyną rodziną Travisa był syn, którego Trav nigdy nie widział na oczy - wiązała się z tym jakaś dziwna historia, ale Ru nie wiedziała, czy ją kiedyś pozna - i kilku dalekich kuzynów.
Liczyła się jego siła. Siła woli i charakteru. Siła, aby przetrwać ciężkie czasy, pomagając jeszcze przy tym innym. Jej ojciec był również tego rodzaju człowiekiem, znanym z filantropii. Nigdy nie podniósł na nią głosu ani ręki. Będzie go zawsze kochała, ale...
Zamierzam oczyścić ostrygi, które Joe zostawił, i zanieść część pannie Cal. A ty lubisz je surowe, smażone czy duszone?
Och...
Nie musisz się decydować już teraz. Wejdź do środka i ogrzej się - powiedział Trav. Pochylił się i zapiął jej płaszcz, wsunął pukiel włosów za ucho i poklepał ją po kolanie.
Boże, nie pozwól mi polubić go za bardzo. I nie pozwól mi znowu zrobić czegoś głupiego.
- A jak się zapatrujesz na kanapki z ostrygami?
Zajęło jej kilka minut, żeby się zastanowić. W tym czasie Trav zaparkował przed domem.
Brzmi to... interesująco.
Czy to ma być grzeczny sposób na powiedzenie mi, że nie odnosisz się zbyt entuzjastycznie do mojego pomysłu?
To jest grzeczny sposób na powiedzenie, że chyba ich spróbuję.
Nie zapytał jej, czy wynajęła pokój. Przecież gdyby to zrobił, co mogłaby mu odpowiedzieć? Że stać ją tylko na dwie, trzy noce w motelu, a jeśli Moe nie pojawi się w ciągu kilku dni, sama nie wiedziała, co wtedy zrobi?
Oczywiście, o ile masz keczup.
Przecież to moja ulubiona jarzyna - zapewnił ją Trav z powagą.
I wtedy wybuchnęli śmiechem. Radość z możliwości dzielenia z kimś wesołości i ciepłych, przyjaznych uczuć nie oznaczała nic szczególnego, ponieważ żadne z nich niczego nie szukało.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Leżąc na składanym łóżku, które pożyczył z bazy i ustawił w nie wykończonej, dodatkowej sypialni, Trav rozmyślał, wpatrując się w sufit. Już od jakiegoś czasu starał się realizować swoje plany związane z przejściem na emeryturę. Zaczął powoli rozkręcać firmę zajmującą się komunikacją morską, ale syn i budowa domu odsunęły tę sprawę na plan dalszy.
Najchętniej już teraz pojechałby do Sharon i przywiózł chłopaka do siebie. Ale zarówno ona, jak i jego zdrowy rozsądek powstrzymały go od takiego działania. Sytuacja była niesłychanie delikatna i wymagała inteligentnego pokierowania.
Poza tym potrzebował miejsca, które mógłby nazwać domem. Jak tylko skończy budowę, będzie gotowy na przyjęcie Matthew. Kupił nawet i zamocował drążek do podciągania się nad drzwiami wejściowymi. Jeśli syn podejdzie poważnie do sprawy kondycji fizycznej, będzie na pewno chłopem na schwał. Zarówno Trav, jak i jego ojciec mieli ponad metr osiemdziesiąt wzrostu jeszcze przed ukończeniem piętnastego roku życia. Zamierzał też znaleźć z chłopcem wspólny język i wspólne zainteresowania. Na pewno jakoś się w tym względzie dogadają.
I nagle w tym wszystkim pojawiła się Ruanna, której istnienia nawet nie podejrzewał. Kiedy był chory, obecność kobiety nie wzbudzała w nim żadnych reakcji, ale teraz, kiedy już prawie doszedł do siebie, jego hormony zaczęły wariować. Nawet
gdyby chciał sobie znaleźć towarzyszkę życia, czego nie pragnął po zerwaniu z Kelli, pora była nie najwłaściwsza. A poza tym sposób, w jaki Ruanna na niego działała, zadziwiał go. Takie kobiety jak ona nigdy nie były w jego typie. No i ta różnica środowisk. Ru pochodziła z zamożnej rodziny i po jej sposobie ubierania się i jedzenia widać było, że ma arystokratyczne nawyki.
Ale niezależnie od tego była dużo lepszym kumplem, niż się spodziewał, i to z ogromnym poczuciem humoru. Nie bardzo jednak wiedział, jak ma się zachowywać w stosunku do niej, biorąc pod uwagę reakcję swego organizmu. Zazwyczaj czekał na jakiś znak ze strony kobiety i nawiązywał bliższą znajomość, albo brał zimny prysznic i zabierał się do pracy.
Ze strony Ruanny nie było żadnego sygnału. Jeśli podobał się jej, to ukrywała ten fakt bardzo dobrze, a on coraz gorzej radził sobie z tą sytuacją. Ciągle miewał jakieś nieprzyzwoite myśli, a w nocy erotyczne sny. Ostatnia rzecz, jakiej mu było teraz trzeba, to komplikacje związane z kobietą.
Poczekał, aż Ru wyszła z łazienki, wciągnął na siebie dżinsy i poszedł, wziąć prysznic. Był już w kabinie, kiedy rozległ się dźwięk telefonu.
- Czy możesz odebrać? - zawołał przez drzwi. - Jeśli to panna Cal, powiedz, że zajrzę do niej po śniadaniu.
Dziesięć minut później wszedł do kuchni odświeżony i pachnący.
Dzwonił twój kuzyn, Lyon. Wpadną tu dziś po południu.
Mój kuzyn? Jak się nazywa?
- Wiem tyle, ile mi powiedział. Hu masz kuzynów o imieniu Lyon?
- Nie słyszałem o żadnym. Wiem, że mam ich jeszcze kilku
w okolicy, ale nie znam nawet ich imion. Jesteś pewna, że to mój kuzyn?
Ru skinęła głową i położyła po plastrze bekonu na każdym talerzu.
I naprawdę zamierza tu przyjechać?
Dziś po południu. Telefonował z Manteo i powiedział, że skoro są tak blisko, mogą podjechać do ciebie. Wydawał się bardzo sympatyczny.
Sympatyczny czy nie, Travis najchętniej odwołałby tę wizytę. Po spotkaniu z kuzynem Harrisonem w zeszłym tygodniu zdał sobie sprawę, że dalszej rodziny mu nie brakuje, ale na razie nie chciał nawiązywać z nikim bliższych kontaktów. Wszystko uzależniał od tego, jak się potoczy jego spotkanie z Mattem.
Może powinniśmy go ostrzec, że panuje tu grypa.
Za późno. Zaprosiłam ich na kolację. Poza tym nie sądzę, żebyśmy mogli ich zarazić. A teraz siadaj i zjedz śniadanie. Przyjadą tu dopiero za parę godzin.
Znów to napięcie! Powinien był już się do niego przyzwyczaić. Nie było takich chwil w jego życiu, gdy go opuszczało. Zawsze był albo alkoholizm matki i niepokój o jej powroty samochodem do domu, albo długie nieobecności ojca, gdy wszystko było na jego głowie.
- Słuchaj, synu, zajmij się domem. Dopilnuj matki. Zatelefonuję, kiedy będę mógł, w porządku? - To była stała śpiewka u niego w rodzinie.
Jako dziecko podchodził bardzo poważnie do swoich obowiązków i to mu już zostało.
- Dżem figowy od panny Cal.
Nie zastanawiając się, wziął podany przez Ru słoik i rozsma-rował dżem na toście.
Powiedziałaś: oni.
O czym ty mówisz?
Powiedziałaś, że oni tu będą. Mój kuzyn i kto jeszcze?
Jego żona. A co to za różnica? Wzruszył ramionami.
Do licha, nie mam nastroju na towarzystwo.
Ru nie odezwała się, tylko zaczęła mieszać kawę. Mieszała ją i mieszała, aż Trav odezwał się znowu.
Przepraszam. Ale naprawdę to nie dotyczy ciebie.
Przecież to twoja rodzina, a to zupełnie coś innego.
Posłuchaj. Postanowiłem tu zostać, kiedy przeszedłem na emeryturę, ponieważ odkryłem, że mieszka tu kilku moich krewnych. Powoli zaczynam ich poznawać, ale dzisiaj nie mam nastroju...
To źle. Powinieneś się cieszyć, że ktoś chce cię odwiedzić. Odpoczniesz wtedy trochę i zrelaksujesz się.
Nie mam czasu na relaks i odpoczynek. Może później, kiedy zadomowię się tu na dobre...
Za późno. Są już w drodze. Poza tym rodzina to zupełnie co innego niż znajomi. Muszą cię zaakceptować takim, jaki jesteś. - Ru zamilkła, bo spojrzał na nią. - Na pewno ci wybaczą niedyspozycję, kiedy im powiem, że byłeś tak bardzo chory. A tak dla twojej informacji: jestem znana z uczciwości i dość wybuchowego charakteru, więc mnie nie denerwuj.
Naprawdę? A przez kogo? - warknął i zaraz zaczął żałować swego zachowania. Przecież to nie jej wina. Nic nie było jej winą. Ani to, że miał opóźnienia w budowie domu, ani to, że nie potrafił sobie poradzić z tą znajomością.
W porządku. Przyjadą goście. Może, jeśli nie wystarczy krzeseł, szybciej opuszczą mój dom - powiedział z ironią w głosie.
- Przecież masz dość mebli. Na kanapie można posadzić trzy osoby, a jedno krzesło weźmie się z kuchni.
Travis uśmiechnął się.
To tyle, jeśli chodzi o meble. A co będzie, jeśli okażą się jakimiś cholernymi nudziarzami?
Postaramy się być jeszcze bardziej nudni i wtedy nie zabawią zbyt długo.
To powinno być całkiem łatwe. Przynajmniej dla mnie. A jeśli będą na dodatek wredni?
Nie przejmuj się. W tej dziedzinie pobierałam lekcje u najlepszego nauczyciela przez siedem lat. A poza tym nie będą wredni. Są przecież twoimi kuzynami. Będą uroczy. Poczekaj, a przyznasz mi rację.
Mówisz: uroczy? To chyba cecha rodzinna, gdybyś dotąd tego nie zauważyła.
Oj, uwierz mi, że zauważyłam. Odpręż się i przestań się przejmować tą wizytą. Zajmij się czymś.
Łatwo ci powiedzieć - stwierdził, uśmiechając się. Ru miała szczególny dar pokazywania wszelkich spraw w korzystnej perspektywie. - Jesteś niesamowita, wiesz?
Mógłbyś być trochę bardziej dokładny?
Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
Chyba masz rację - mruknęła i ruszyła w stronę zlewu. - Nie wiem, jak bym to przyjęła.
Trav oparł się o blat. Patrzył, jak Ruanna się porusza. Miała tyle wdzięku.
Ru?
Słucham?
Zostań u mnie przez jakiś czas, dobrze? Chętnie skorzystam z twojej pomocy.
- Nie mam dokąd się teraz wynieść. Chyba żebyś odstawił mnie wraz z rzeczami do motelu - powiedziała z niewyraźnym uśmiechem. Trav widział wyraźnie, że nie jest zadowolona z sytuacji, w jakiej się znalazła.
On też nie był tym zachwycony, ale doszedł do wniosku, że potrzebuje jej tak samo, jak ona jego.
A Ru potrzebowała go naprawdę. Nie chciał podsłuchiwać rozmowy w recepcji, ale wiedział już teraz, że ma poważne problemy finansowe, więc po co miałaby płacić za pokój w motelu, skoro u niego jest tyle miejsca.
Problem polegał na tym, że Ru miała więcej dumy, niż to jest w ogóle możliwe. Nie chciał, żeby myślała, że on robi to z litości. Bo przecież nie można tego nazwać litością, jeśli on naprawdę potrzebował jej pomocy.
Lepiej pomyśl, co chcesz im dać jeść, a ja już się tym zajmę.
Chciałabyś? Byłbym ci bardzo wdzięczny. Otworzymy kilka puszek...
Zrobię listę. Pojedziesz po zakupy. Mamy jeszcze dość czasu.
- Ty tu rządzisz. Ja jestem tylko od czarnej roboty. Uśmiechnęła się. I wtedy Travis zdał sobie sprawę, co mu
się w niej tak podoba. Nie była łacina, a w każdym razie nie tak ładna jak Sharon i Kelli. Ale była cicha i spokojna. Urocza. To było słowo, które nasuwało się każdemu, kto ją poznał. A poza tym miała ogromne poczucie humoru. Przez cały czas Trav próbował wywołać uśmiech na jej twarzy. Wtedy cała się rozjaśniała, tak od środka.
Uważaj, Holiday, bo wpadniesz po uszy, pomyślał.
- Przybiję jeszcze kilka desek. Daj mi znać, kiedy zrobisz listę.
Zaraz się tym zajmę. I wiesz co, Trav, nie wiem, na ile to jest autentyczne, ale twój kuzyn naprawdę był bardzo miły.
Pożyjemy, zobaczymy.
Chyba możesz wytrzymać z nie znanymi ci ludźmi przez kilka godzin. Pomyśl, ile czasu wytrzymałeś ze mną.
To żaden wysiłek. Jesteś niezwykle miłą damą.
Damą? Czy niczego cię w marynarce nie nauczyli? Nie ma teraz kogoś takiego, jak dama. Można mówić o dziewczynach i o kobietach, ale nie o damach.
A co z przymiotnikiem: miła? Czy to jest dozwolone?
Chyba nie.
Dlaczego?
Bo o czyjej definicji słowa ,,miła" mówimy? Mojej czy twojej?
Nie jestem pewny. A może by to sprawdzić? - powiedział Trav zdecydowanie, podchodząc do Ru.
Najpierw stała się sztywna, tak jakby nie była przyzwyczajona do cudzych objęć. Trav nie zamierzał jej pocałować. Sam nie wiedział, jak to się stało, ale miał odczucie, że nie ma innej możliwości.
Ru była ciepła, miękka, ale czuć było ukrytą w niej siłę. Wszystko w niej zaskakiwało go, a jednocześnie było takie oczywiste. Gdzieś w głębi duszy miał wrażenie, jakby znał ją od zawsze.
Naprawdę wpadłeś! Spróbuj sicz tego wyplątać, jeśli jeszcze potrafisz.
Ale chyba nie da rady.
To Ru przerwała pocałunek, ale żadne z nich nie próbowało się odsunąć.
- Czy ci wspominałam, że nie jestem zbyt dobra w ocenie ludzi? - szepnęła z głową wtuloną w pierś Travisa.
- Naprawdę? Mało brakowało, a dałbym się nabrać. Poczuł, że Ru się śmieje.
Zapomnij o liście zakupów. Mam lepszy pomysł - wyszeptał jej do ucha.
A jak wytłumaczysz gościom, że nie ma dla nich jedzenia?
W tym domu niczego nie brakuje. Przecież ci mówiłem, że mam zapas puszek. A poza tym byłem chory.
To żadne wytłumaczenie.
Nadal żadne z nich nie próbowało się odsunąć. Było im tak dobrze w swoich objęciach. Nareszcie nie czuli się samotni.
To bergamota, prawda?
Jak na to wpadłeś? - zapytała ze śmiechem.
Przecież tak właśnie pachniesz. Przeczytałem tę nazwę na puszce z herbatą. Co ty z tym robisz? Wcierasz w skórę? Kąpiesz się w tym?
Mniej więcej. Nasza kucharka używała w tym celu wanilii. Ja wolę cytrusy. Kilka kropli olejku bergamoty na szczotce do włosów, w kąpieli...
W herbacie - dokończył Travis z uśmiechem, któremu Ru nie potrafiła się oprzeć.
Wpatrywali się w siebie przez długą chwilę. Oboje byli podnieceni. Ru pragnęła go bardziej niż jakiegokolwiek mężczyzny dotąd, ale fakt, że nie dotyczyło to wyłącznie zbliżenia, wywoływał w niej pewne wahanie.
- Myślę, że będę musiał zaraz cię pocałować - uprzedził ją lojalnie Travis.
Miała dość czasu, by uciec z jego objęć, gdyby tego naprawdę chciała. Ale liczył się tylko on. Trzymał ją blisko siebie, a jego niebieskie oczy były ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła, zanim wszystko przestało dla niej istnieć.
To było czyste szaleństwo. Trav całował się z wieloma kobietami, kiedy był młodszy, ale człowiek w jego wieku nie zabiera się do całowania, jeśli nie ma nadziei na seks. Pocałunek jest środkiem do celu, a nie celem samym w sobie.
W przypadku Ruanny wszystko było inaczej. Z nią seks nie mógł być rzeczą przypadkową, jednorazowym spotkaniem, po którym mówi się po prostu: żegnaj. Wiedząc to, nie potrafił się oprzeć pokusie całowania jej. Tym razem było jeszcze lepiej. Rozkoszował się dotykiem jej warg. Kiedy poczuł, jak reaguje na jego pocałunki, w jego głowie rozległy się ostrzegawcze dzwonki.
Tak bardzo jej pragnął, a ona też nie potrafiła mu się oprzeć, więc... dlaczego by nie?
Część jego umysłu, która jeszcze funkcjonowała normalnie, dała natychmiastową odpowiedź. Miał inne priorytety. Nie obejmowały one takiego związku, który mógł spowodować, że straci kontrolę nad sobą.
To, co wiedział o kobietach, nie nastrajało go dobrze, więc jeśli nie wycofa się, kiedy jest na to jeszcze pora, może w rezultacie skomplikować życie nie tylko sobie, ale i jej. A na to naprawdę nie zasługiwała. Niechętnie wypuścił ją z objęć.
- Przepraszam, Ru.
- Na litość boską, nie przepraszaj! I tak jestem zakłopotana. Możemy zacząć udawać, że to się nigdy nie zdarzyło.
- Nie ma szans. Jak wytłumaczysz przyspieszony oddech
i...
Spojrzała w dół i Travis po raz pierwszy zobaczył, jak się rumieni. Wiedział już teraz na pewno, że nie ma dla niego wyjścia. Delikatnie dotknął jej włosów. Była piękna. Nigdy dotąd nie znał kobiety, która nie robiłaby zupełnie nic, żeby
przyciągnąć uwagę mężczyzn. Nie nosiła wyszukanej fryzury, ale jej włosy lśniły czystością. Była ciepła i prawdziwa, a tydzień temu nawet jej nie znał.
Travis Holiday był człowiekiem rozsądnym. Rozsądek dawał bezpieczeństwo. Na rozsądku można było polegać. Wszystko, co dobre, z niego wynikało.
Sytuacja, w której się znalazł, była wynikiem braku rozsądku. I troski o bezpieczeństwo. Wplątał się w to, a teraz chciał jakoś się od tego uwolnić, nie krzywdząc nikogo.
Nie znoszę gimnastyki, ale teraz nie miałabym nic przeciwko odrobinie ruchu - powiedziała Ru, przesuwając ręką po zarumienionej twarzy.
To świetnie. Możesz się przebiec ze Skye'em, ale ostrzegam cię, że on obwąchuje każdą napotkaną na swojej drodze rzecz.
A co z kolacją?
A nie mamy jeszcze paru puszek ravioli?
Chyba byś nie śmiał...
Dlaczego nie? Z dobrym, ostrym sosem...
Chyba żartujesz?
- W porządku, wygrałaś. Zrób listę, a ja pójdę po zakupy, potem ty zrobisz kolację, a ja pospaceruję z psem.
- Brzmi to dość sensownie. No to do roboty!
Lyon i Jasmine Lawlessowie podjechali pod dom Travisa około pół do trzeciej. Ru wysprzątała całe mieszkanie, a na kuchence dusiła się pieczeń. Trav zdążył doprowadzić się do porządku po długim spacerze ze Skye'em.
- Czy wyprowadziłeś również Splotcha? - zapytała Ru z niewinnym uśmiechem, kiedy stali na ganku, witając gości.
Gości Travisa, a nie jej. Wszystko, co jest między nimi, powtarzała sobie w myślach, ma charakter tymczasowy.
- Opowiem ci o tym, jak goście pojadą.
Kiedy goście Travisa wyjadą, Ru zamierzała przede wszystkim zadzwonić we wszystkie możliwe miejsca, żeby znaleźć jakąś pracę i lokum. Ale teraz to musiało poczekać. Miała pełnić honory domu. Była to winna Travisowi za gościnę, której jej udzielił.
Przyjemnie tu - powiedział mężczyzna, pomagając wysiąść z samochodu swojej ciężarnej żonie.
Cieszę się, że trafiliście do mnie bez problemów. Proszę do środka.
Przywitali się.
To jest Ruanna Roberts, moja przyjaciółka - przedstawił ją krótko Travis. - Ru, może pani Lawless chce się odświeżyć?
Mów do mnie Jasmine. Jednym z ubocznych efektów ostatnich miesięcy ciąży jest chęć ciągłego odświeżania się, jak to ładnie ująłeś. Powiedziałam Lyonowi, że albo w następnym kupionym przez niego samochodzie będzie niewielka toaleta, albo nasza mała dama - pogłaskała się po brzuchu - zostanie jedynaczką.
Potem Travis i Ru pokazali gościom dom. Nie zajęło to zbyt wiele czasu, ale panowie musieli omówić wszystkie szczegóły, począwszy od boazerii, przez zbiornik na wodę i ogrzewanie.
Lyon był kawiarzem, ale Jasmine poprosiła o sok lub mleko. A potem zaczęli rozmawiać na tematy rodzinne.
Czy poznałeś naszego wspólnego kuzyna Harrisona?
Tak, kilka tygodni temu. Bardzo sympatyczny facet. A jego żona jest naprawdę urocza.
- A jakie mają udane dziecko - westchnęła Jasmine. - Planują już dla niej braciszka za rok lub dwa.
Panie zaczęły rozmawiać o dzieciach, a panowie zajęli się polityką.
Potem przeszli do innych tematów. Komunikacja morska, która jest specjalnością Travisa, i bezpieczeństwo, czym zajmuje się Lyon. Następnie kariera zawodowa Travisa w Straży Przybrzeżnej i praca Lyona dla rządu. Tematów do rozmów naprawdę im nie brakowało.
- O ile udało mi się to prześledzić, Lyon, Harrison i Travis są kuzynami w pierwszej linii - powiedziała Jasmine.
Próbowała dosięgnąć swoich opuchniętych kostek u nóg, kiedy jej mąż bez pytania pochylił się, uniósł jej stopy, położył na swoich kolanach i zaczął powoli je masować.
Jasmine westchnęła z ulgą.
- Wybaczcie, moi drodzy, ale powiedzcie, czy on nie jest najcudowniejszym człowiekiem? Czy zauważyłaś jego oczy, Ru? To cecha charakterystyczna Lawlessów, ten niezwykły odcień błękitu. Odwróć się, Trav, pozwól mi się przyjrzeć twoim oczom.
Obaj mężczyźni jak na komendę odwrócili się w jej stronę. Jasmine pokiwała głową i stwierdziła, że Travis ma oczy po matce, która była z domu Lawless.
Musicie jej wybaczyć - powiedział Lyon ze stoickim spokojem. - Moja żona jest dziennikarką i uważa, że daje jej to prawo do wtykania nosa w nie swoje sprawy.
Popatrzcie! I kto to mówi! - przekomarzała się z nim Jasmine.
Była aktorką, kiedy ją poznałem - wyjaśnił Lyon. - I wtedy wydawała się stosunkowo nieszkodliwa. Zwróćcie uwagę, że mówię ,,stosunkowo".
Zaczęli rozmawiać na temat zróżnicowanej kariery zawodowej Jasmine, a potem o tym, jak się poznali, gdy zabłądziła na bagnach, a on się tam przed kimś ukrywał. A to doprowadziło do następnego tematu.
Dzięki Bogu, Lyon już nie pracuje w terenie, tylko za biurkiem. Nie byłabym w stanie znosić tego, że się tak ciągle naraża. Chyba jednak zbyt emocjonalnie do tego podchodzę.
Wcale ci się nie dziwię - powiedziała Ru, zastanawiając się nad tą niezwykłą parą. A potem naszły ją refleksje ogólniejszej natury. Miała przed sobą trzech członków rodziny - Jasmine przez małżeństwo - i jeszcze jednego, Matthew, ale z nikim z nich nie była związana. Jej ojciec nie żył. Nie miała żadnych wiadomości od swojej matki już od roku, a jeśli dopisze jej szczęście, nigdy więcej nie ujrzy swego byłego męża.
Wyglądało na to, że trochę jej brak rodziny, ale przecież miała przyjaciół. Jeśli oczywiście zdoła się z nimi skontaktować. Poza tym wróciła do zdrowia po ciężkiej grypie. Miała dość czasu, by zaplanować swoje przyszłe życie i przy odrobinie szczęścia uda jej się w końcu wyjść na prostą.
Oczywiście nigdy więcej kart kredytowych! I żadnych spraw bankowych załatwianych przez telefon! A pierwszy mebel, jaki sobie kupi, to biurko z wielką ilością szuflad, w których będzie mogła przechowywać wszystkie dokumenty, które kiedyś mogą się przydać.
Jak najszybciej przeprowadzi się do motelu i tam będzie czekała na powrót Moe, szukając jakiejś pracy. Nie potrzebo wała wiele. Już się przyzwyczaiła do takiego życia.
A jeśli przypadkiem spotka Travisa - a na takiej niewielkiej wyspie to bardziej niż możliwe - po prostu pogadają chwilę ze sobą. Może zapyta go o pannę Cal, Skye'a, a może nawet
o Splotcha, a Trav będzie chciał wiedzieć, jak jej idzie praca
i czy jest z niej zadowolona.
W odpowiedzi po prostu się uśmiechnie i powie mu, że wszystko układa się cudownie, bo przecież ma za dużo dumy, by się przyznać, że wolałaby spędzić jedną noc w jego ramionach niż pięćdziesiąt lat z kimś innym.
I to tyle, jeśli chodzi o doprowadzenie swojego życia do porządku.
Była po prostu urodzonym pechowcem i taka jest prawda.
- Prawda, Ru? - usłyszała nagle głos Travisa. - Mówiłem właśnie Lyonowi i Jasmine, że muszą przyjechać latem i poznać jeszcze jednego kuzyna. Mojego syna, Matthew, który będzie ze mną spędzał wakacje. A może zechce się tu przeprowadzić na stałe. Szczegóły są jeszcze nie dopracowane.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Myślę, że poszło nam całkiem nieźle, prawda?
Trav zbierał filiżanki, a Ru wkładała do lodówki resztki kolacji. Zostało naprawdę niewiele. Jasmine przypominała im przez cały czas, że je za dwoje.
Podobali mi się. Jesteś szczęściarzem, mając tylu kuzynów. W mojej rodzinie i ze strony matki, i ze strony ojca byli sami jedynacy. Ciągle błagałam rodziców o brata albo siostrę - lub chociaż o psa. Dowiedziałam się wtedy od nich, że psy mają pchły i brudzą w domu. Zdecydowali więc, że kupią mi rybkę.
Czyżbyś chciała mieć towarzystwo do pływania? - zażartował Trav. Obserwował ją przez cały czas. Żadne z nich nie potrafiło sobie radzić z tym, co się między nimi zaczęło.
Nie wiem, może. A w ogóle to ta rybka wydawała mi się dość antypatyczna.
Czy oczekujesz, że zrobię ci teraz wykład z ichtiologii? Raczej nie czuję się na siłach.
Roześmiała się, a Trav delikatnie pogłaskał ją po włosach. Sam był zdziwiony swoim zachowaniem. Coś takiego zawsze przychodziło mu z trudem, a tym razem nie miał żadnych oporów.
Dzięki niej zaczął się zmieniać. Mimo początkowych obaw
nawiązał kontakt z kuzynem. Może za rok lub dwa, kiedy wszystko się jakoś ułoży między nim i Matthew, on i Ru... A może nie.
Odłóż to na miejsce, zanim gdzieś zapodziejesz - powiedziała Ru, podając mu wizytówkę Lyona. Był na niej numer telefonu, pod którym zawsze można było go zastać.
Daj mi znać, jeśli znowu będą jakieś głupie telefony. Szybko ustalimy, kto to robi, i będzie się miał z pyszna.
Dziękuję, może skorzystam z twojej propozycji. Najpierw jednak muszę wynająć mieszkanie i założyć telefon.
Ona już z tego zrezygnowała i nie będzie cię więcej niepokoić - powiedziała spokojnie Jasmine, która wcześniej wyciągnęła z Ru całą tę historię. - Chcecie wiedzieć, kto to robił? Jestem przekonana, że to sekretarka twego byłego męża.
DeeDee?! - Oczy Ru stały się okrągłe ze zdziwienia. - Ale przecież stosunki między nami były zawsze bardzo dobre. Nawet po mojej separacji z Hubertem.
Miałam też kiedyś podobną przyjaciółkę. A przynajmniej uważałam ją za taką, dopóki nie wyszła za mąż za mojego narzeczonego.
W tym momencie zaprotestował Lyon, więc Jasmine musiała im wszystko wyjaśnić.
- Miałam niegdyś przyjaciela, który nigdy nie poprosił mnie o rękę. Któregoś dnia przedstawiłam go swojej koleżance, a skończyło się to wszystko tak, że pojechałam na wschód, gdzie poznałam Lyona. A pojechałam tam, bo nie chciałam być świadkiem na ich ślubie. Przy okazji zresztą odwiedziłam babcię.
Trav słuchał tego wszystkiego, ale i w tym przypadku miał trudności w zrozumieniu kobiecej logiki.
- DeeDee - mruknęła Ru. - Wiesz, to się może zgadzać!
Przecież ona zawsze znała mój numer telefonu, nawet ten zastrzeżony. Ciągle coś się działo nie tak w mojej sprawie rozwodowej. A kiedy zwróciłam się do Huberta o pomoc, nie byłam w stanie się z nim skontaktować osobiście. Zawsze był zajęty, a to w sądzie, a to na konferencji albo na lunchu. Nawet się nie pofatygował, żeby do mnie zatelefonować. Przypuszczasz, że DeeDee nie przekazała mu wiadomości ode mnie? - Zaczęła się nad tym wszystkim zastanawiać, marszcząc brwi.
Trav przyglądał się jej z rozbawieniem. Jeśli ktoś kiedyś zakładał, że jej szarozielone oczy mają zawsze taki łagodny wyraz, po prostu nie znał Ruanny Roberts. W tym momencie ciskały one błyskawice.
- To wredna zołza! Powinnam była się zorientować! A zawsze była taka słodka w stosunku do mnie, ale jak się nad tym wszystkim zastanowię... Masz rację co do niej. Zawsze zapominała przekazać Hubertowi wiadomość ode mnie, nawet jeszcze przed naszym rozwodem. A on wracał do domu wściekły, winiąc mnie za to, że niepotrzebnie zmieniał swe plany... - Ru potrząsnęła głową. - Jednego tylko nie rozumiem. Jeśli chciała ściągnąć na mnie kłopoty, po co robiła coś, co mogło kosztować ją pracę?
- Kto to wie? Może myślała, że jest taka cwana? Słuchając jednym uchem, Trav zupełnie nie mógł pojąć, o co
im chodzi, a zresztą skakały z tematu na temat i jeszcze przed chwilą omawiały jakąś wyprawkę. Dzięki Bogu, był tu również Lyon, z którym można było pogadać na poważne tematy.
Potem Ru poprosiła wszystkich do stołu, co bardzo ucieszyło Jasmine, która ostatnio ciągle była głodna. Jedzenie było wspaniałe.
Trav widział wyraźnie, że jego krewni umierają z ciekawo
ści, by się dowiedzieć, skąd Ru znalazła się w jego życiu. Nie zamierzał im niczego wyjaśniać. Przedstawił ją jako przyjaciółkę i pozwolił wyciągać własne wnioski.
- Chyba muszę stracić trochę kalorii - stwierdził Trav, kiedy skończyli sprzątać. - Chcesz się ze mną przebiec po plaży?
Musiał wyrwać się z tej przemiłej domowej atmosfery, zanim wpłynie ona na jego postanowienia.
- Już prawie ciemno. Biorąc pod uwagę szczęście, jakie mam ostatnio, na pewno upadnę i złamię nogę.
Poza tym Ru dobrze wiedziała, że jeśli Trav mówił o bieganiu, to na pewno nie miał zamiaru spacerować.
- Ale mogę z tobą pojechać i odwiedzić pannę Cal. Czy masz coś przeciwko temu, żebym zawiozła jej to, co zostało z kolacji? Część wołowiny i tak zostawiłam na jutro.
Cieszyła ją sama myśl o wizycie i o opowieściach starej kobiety. Z przyjemnością spędzała z nią czas. Ta staruszka była częścią tego świata. Tak jak Trav. Ru myślała dotąd, że jest bardzo samotny. Ale ostatnio zaczęło mu się dobrze układać. Najpierw syn, a teraz kuzyn...
Trav uparł się, że będzie spał na rozkładanym łóżku, i oddał Ru swoją sypialnię. Przez pierwsze dni czuła się tak źle, że było jej wszystko jedno, gdzie śpi. Teraz było jej coraz trudniej zasnąć. Przez cały czas myślała o właścicielu łóżka, o tym jak ją całował i jak bardzo to się różniło od tego, co łączyło ją z Hubertem.
Hubert był dużo bardziej doświadczony w tych sprawach niż ona. W końcu doszli do wniosku, że jeśli coś jest nie tak z ich współżyciem, to dzieje się jedynie z jej winy. Hubert przyniósł
nawet do domu kasety wideo dla dorosłych i próbował ją przekonać do obejrzenia ich. Początkowo była zbyt zakłopotana, ale potem, kiedy już oswoiła się z filmem, po prostu parsknęła śmiechem. I to był błąd. Hubert wściekał się i miotał po pokoju, mówiąc coś o niedojrzałych panienkach. Wydał jej się przezabawny, więc znowu wybuchnęła śmiechem. I takie właśnie było jej małżeństwo.
Rano Trav obudził się pełen energii i na dodatek w optymistycznym nastroju. Podczas nocy dotarło do niego, że jeśli się spręży z robotą, to Mart mógłby przyjechać do niego już na wiosnę. Mógłby nawet polecieć po niego i przywieźć go do domu.
Nie rozumiał, dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej. Może był zbyt przygnębiony faktem, że pisał i telefonował do syna i nigdy nie otrzymał od niego żadnej odpowiedzi. Gdyby to nie sama Sharon powiadomiła go o istnieniu jego syna, pomyślałby chyba, że specjalnie utrudnia mu z nim kontakt. Ale w obecnej sytuacji to nie miało zupełnie sensu, mimo że bardzo chciał ją o to winić.
Potrzebujesz pomocy? - zapytała Ru, zaglądając przez drzwi. Wyglądała wspaniale w dżinsach i swetrze, który nie wiadomo dlaczego nazywała rybackim.
Oczywiście - odpowiedział. Nie była to prawda, ale czuł, że Ru chce być potrzebna. Poprosił więc ją, żeby przytrzymywała mu deski, które przybijał. Była tak szczęśliwa, że może do czegoś się przydać, że aż mu było wstyd, że ją oszukuje.
Po czterdziestu pięciu minutach praca była skończona. Odsunęli się od ściany, by podziwiać swoje dzieło.
Niezbyt dobrze wygląda to pod sufitem. Chyba sufit jest trochę nierówny - stwierdził Trav.
Masz rację. Ale możemy zrobić półkę na książki, aby to zakryć.
Pod samym sufitem? - zapytał Trav, patrząc na nią podejrzliwie.
Skąd. Około trzydziestu centymetrów niżej. Jak postawi się na niej książki, to wszelkie drobne nierówności nie będą widoczne.
Trav podrapał się po brodzie. Znowu zapomniał się ogolić po kolejnej częściowo nie przespanej nocy. Leżał, układając w myślach listę wszystkich rzeczy, które należy zrobić, zanim Matt się tu zjawi. Potem zasnął i śnił zupełnie o kim innym.
Mając wybór pomiędzy czuwaniem, w czasie którego starał się nie myśleć o kobiecie śpiącej w jego łóżku, a zaśnięciem i marzeniach sennych o niej, w ciągu dnia był zupełnie nieprzytomny. Czuwając, miał jednak kontrolę nad własnymi myślami. Niecałkowitą, ale jednak... Sny to zupełnie coś innego.
Mattowi na pewno będzie potrzebne jakieś miejsce, gdzie będzie mógł trzymać swoje skarby. Ja też miałam swoją półkę nad oknem w pokoju. Kiedy wyrastałam z niektórych książek i lalek, odstawiałam je właśnie tam. Mama chciała je wyrzucić, twierdząc, że się na nich jedynie kurz gromadzi, ale Mallie poradziła jej, żeby pozwoliła mi je zostawić, inaczej będzie tylko płacz i zgrzytanie zębów.
Co takiego?
Myślę, że to cytat z Biblii. Mallie zawsze miała jakieś powiedzenie na podorędziu, na każdą okazję.
Spojrzał na nią z zainteresowaniem. Włosy związała jedwabnym szalikiem. A to, czy używała jakichś kosmetyków, było dla
niego zagadką. Zupełnie nie potrafił się w tym zorientować. Jeśli sądziła, że brak makijażu i stare ciuchy czynią ją mniej pociągającą, powinna to jeszcze raz przemyśleć.
Był pod jej urokiem. Nie chciał tego, ale nie mógł nic na to poradzić.
- Zrób mu może półki na modele samochodów czy łodzi. Na coś, co chłopcy w jego wieku kolekcjonują. Ręczę ci, że nikt nie zauważy tych niedociągnięć w wykończeniu, jeśli będzie miał coś ciekawszego do oglądania.
Chyba masz rację. Mogę spróbować znaleźć model ,,Orła".
Interesuje się czymś takim?
- Przypuszczam, że tak. A nie wiem, czy wiesz, że ,,Orzeł" to statek szkolny Straży Przybrzeżnej. Moglibyśmy nawet razem go składać, gdyby tylko Matt zechciał... - powiedział Trav z wahaniem. Nie chciał za bardzo rozbudzać swoich nadziei. Może nie będą mieli zbyt wiele wspólnego ze sobą. - A więc robimy półkę. Mam jeszcze kilka pudeł z książkami w piwnicy, więc i tak mi się przyda.
Zabrali się do roboty. Okazało się, że Ru jest prawie tak dobrym pomocnikiem, jak Trav stolarzem. Praca szła im błyskawicznie, a co się przy tym naśmiali!
Ru uważała, że to pogoda przyczyniła się do poprawy ich nastroju.
Czy to nie zaskakujące, jak trochę słońca potrafi wszystko zmienić? - stwierdziła radośnie.
Nie licz na to. Co się tyczy pogody tutaj, jedyną stałą rzeczą jest zmiana.
Ale z ciebie pesymista! Mogłam zostać w Lawrenceville i do tej pory czekać na zmianę pogody.
- Nie mogłaś. Kto by wtedy wymyślił półkę w takim miej
scu, gdzie trudno się do niej dostać? A kto pomógłby mi usunąć węże ze strychu panny Cal?
Nie przypominaj mi o tym. Ja do tej pory nie mogę uwierzyć, że trzymałam w ręku żywego węża.
A wolisz martwe? Co się dzieje? Przecież to nie powód do łez - zawołał, widząc, że Ru mruga powiekami.
Chyba coś mi wpadło do lewego oka. Czy mógłbyś coś z tym zrobić?
Trav podprowadził ją do okna. Ujął jej twarz w obie ręce.
- Chwileczkę - powiedział i za pomocą chusteczki do nosa wyjął z oka Ru kawałek drzazgi. - Już po operacji.
Ru nadal silnie mrugała powiekami. Więc trzymając jej twarz w dłoniach, Trav pocałował ją w koniuszek nosa. Było to o wiele bezpieczniejsze niż pocałować ją w usta, na co miał ogromną ochotę.
Udało im się ominąć wszelkie rafy uczuciowe aż do późnego wieczora. Trzeba było wyprowadzić psa. Odebrać pocztę. Ru telefonowała dwa razy do Moselle, ale w tym zakresie nic się nie zmieniło. Nie było też mowy o wyprowadzce do motelu.
Potem zawerniksowała półkę. Uczcili zakończenie prac pizzą.
Jest jeszcze tyle do zrobienia - stwierdził Trav. Ru rozejrzała się po pokoju.
Chyba jest już wykończony - powiedziała krótko.
Ale Trav miał tysiące pomysłów i chciał jeszcze wiele rzeczy zmienić. Przez cały czas unikali rozmów na temat ich wzajemnych stosunków. Oboje zdawali sobie sprawę z istniejącego niebezpieczeństwa.
Było już około północy, gdy zadzwonił telefon. Ru leżała w łóżku i czytała Asimowa. Trav zmusił ją do skorzystania z jego sypialni, a sam ulokował się na kanapie w salonie. Studiując podręcznik komunikacji morskiej, zasnął. Zerwał się na czwarty dzwonek telefonu i kiedy podnosił słuchawkę, w drzwiach salonu pojawiła się Ru. Wyglądała na przerażoną.
- Kto może telefonować o tej porze?
- To prawdopodobnie pomyłka - mruknął. - Wracaj do łóżka. - A potem warknął do słuchawki: - Słucham.
- Kto to? - zapytała ponownie Ru. - Czy to do mnie? Nie zwracał na nią uwagi.
- Kiedy? Do kogo telefonowaliście? Do licha, Sharon, dlaczego nie zawiadomiłaś mnie, jak tylko to się wydarzyło? Nie, nie chcę rozmawiać z twoim mężem. Miałem prawo o tym wiedzieć!
Ru przysunęła się do niego. Chciała dodać mu otuchy. Nie zauważył tego. Równie dobrze mogło jej tam nie być.
- Dobrze, dawaj Rollinsa.
Zaczęli rozmawiać. Trav odpowiadał monosylabami. Ru wywnioskowała, że ktoś zniknął, a Trav ma pretensje, że nie poinformowano go o tym wcześniej.
- Co się stało? - zapytała, jak tylko odłożył słuchawkę.
Z początku nie była pewna, czy Travis ją słyszy. Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy, że stoi przy nim.
- Trav, przecież możesz mi powiedzieć, o co chodzi. To pomoże ci wszystko sobie jakoś uporządkować. Czy chodzi o Matta? Czy mu się coś stało?
Dopiero teraz ją zauważył.
Chcesz tam pojechać? - zapytała.
Matt uciekł z domu. Trzy, nie, cztery dni temu. Cztery przeklęte dni!
Był blady ze złości. Ru kazała mu usiąść na kanapie. Przykryła go kocem, bo było dość chłodno.
Zacznij od początku. Opowiadaj po kolei. Poradzisz sobie z tym. Jesteś świetnym organizatorem.
Wcale nie jestem! Nie jestem dobry w niczym - powiedział Trav z goryczą.
W takim razie pozwól, że ci pomogę. Czy zawiadomiono policję?
Dopiero dzisiaj. Nie, wczoraj. Jaki tam jest czas, do cholery? Matt nie wrócił ze szkoły do domu w poniedziałek. Sharon myślała, że pojechał do kolegi. Czasami u niego nocował, chociaż nigdy nie robił tego bez pytania. Do licha, nawet tam nie zatelefonowała i nie sprawdziła!
A co powiedział jego ojczym?
Rollins chciał iść na policję od razu. Ale Sharon nalegała, żeby z tym poczekać. Powiedziała, że Matt był przygnębiony i że miała wrażenie, iż chce ją zranić. Twierdzi, że dzieci w jego wieku robią różne dziwne rzeczy i że to normalne. Poza tym miał jakieś kłopoty w szkole.
A kiedy zaczęła się o niego martwić?
Przedwczoraj, kiedy nie stawił się na meczu szachowym.
Gra w szachy?
Tak. Podobno mój syn jest w tym świetny. Mogłabyś zaparzyć kawę, a ja wykonam tylko jeden telefon.
Kiedy Ru zniknęła w kuchni, Travis wyjął z kieszeni wizytówkę z numerem Lyona.
Omówienie istotnych szczegółów nie zajęło im zbyt wiele czasu. Lyon zadał kilka niezbędnych pytań i obiecał, że da znać, kiedy tylko się czegoś dowie.
Ru wniosła dwa kubki z kawą podejrzanie pachnącą Jackiem Danielsem.
- Czy rozmawiałeś z Lyonem? - zapytała.
Tak. Chociaż nie wiem, dlaczego do niego zatelefonowałem. On jest w Wirginii, a Matt w Kalifornii.
Przecież to zrozumiałe. Nie zapominaj, że Matt jest jego kuzynem. A Lyon, pracując w takim miejscu, ma wszędzie jakieś kontakty. Dzięki komputerom będzie wiedział to, co już wie policja, a może i trochę więcej.
Rollins mówił, że sprawdzono już dworce autobusowe, lotniska i tak dalej, ale przecież Matt mógł skorzystać z autostopu. A to jest dość niebezpieczne. Czy ty wiesz, ile dzieci znika bez śladu każdego dnia?
Ru potrząsnęła głową. Trav również nie znał dokładnych cyfr, ale wiedział jedno: że nie będzie łatwo odnaleźć rozgniewanego dzieciaka, który tego wcale nie chce.
A może chce? I to był cały problem. Trav po prostu nie wiedział, dlaczego Matt uciekł. A może został porwany? Rol-linsom powodziło się bardzo dobrze, jak zdążył się zorientować z wypowiedzi Sharon.
- Policjanci założyli podsłuch na telefon w ich domu, gdyby ktoś się zgłosił z żądaniem okupu.
- Myślisz, że to porwanie?
- Wszystko jest możliwe - powiedział przygnębiony Trav.
- A co doradził ci Lyon?
Spokojnie czekać albo na telefon od Matta, albo od kogoś innego.
Czy Lyon sądzi, że Matt może próbować skontaktować się z tobą?
Nikt tego nie wie. Dzieciakowi wszystko się pomieszało i za to winię Sharon.
A nie jego ojczyma?
Z tego, co wiem, Rollins jest w porządku. To był pomysł Sharon, żeby chłopcu nic o mnie nie mówić. O tym, kto jest jego prawdziwym ojcem. Matt miał rok, kiedy jego matka poznała Rollinsa i wyszła za niego. Rollins nigdy Matta nie zaadoptował i nigdy nie zajmowali się tą sprawą.
Ale w takim razie dlaczego Matt miałby próbować dotrzeć tutaj, skoro nic o tobie nie wie? Nie rozumiem tego.
Wstała z kanapy, poszła do kuchni i przyniosła butelkę Jacka Danielsa.
- Pisuję do niego i telefonuję, odkąd dowiedziałem się o jego istnieniu. Wysłałem mu trochę zdjęć tutejszych okolic i fotografie jego dziadków. Zdjęcie latarni morskiej i wieloryba, który znalazł się na tutejszej plaży kilka lat temu. Wysłałem mu nawet swoje zdjęcie z ceremonii przejścia na emeryturę. Myślałem, że może go to zainteresuje.
Roześmiał się ironicznie.
Nigdy tych zdjęć nie dostał. Sharon składała to wszystko do pudełka w komodzie. Nawet jeśli coś z tego znalazł, nie mam pojęcia, czy wiedział, skąd to pochodzi. Teraz rozumiem, dlaczego Sharon chciała, żebym przysyłał mu pieniądze, a nie prezenty. Mówiła, że Matt ma naprawdę wszystko, czego mu potrzeba. Powinienem był się domyślić, że coś jest nie w porządku, kiedy syn nie odpisywał na moje listy i nie telefonował do mnie. Nie zrobił tego ani razu.
Rozumiem, co czujesz - szepnęła, przypominając mu w ten sposób, że nie jest jedyną osobą, która ma problemy.
Ale czy można je ze sobą równać, pomyślał egoistycznie.
Wiem, że tego, co mi się przytrafiło, absolutnie nie można porównać z zaginięciem syna - odezwała się, jakby czytając w jego myślach. - Ale naprawdę mogę coś powiedzieć na temat poczucia kompletnej bezsilności, kiedy wszystko wokół ciebie wali się, a ty po prostu nie wiesz, co masz robić i do kogo zwrócić się o pomoc.
Świat Matta na pewno się rozpadł na drobne kawałki, kiedy znalazł moje listy. Bóg jeden raczy wiedzieć, po co grzebał w tej szufladzie. Jednak, według Rollinsa, znalazł moje listy, zdjęcia i zażądał wyjaśnień od Sharon. Po rozmowie z nią nie wrócił do domu po szkole, a ona myślała, że jest po prostu w złym nastroju.
A co zrobiono do tej pory?
Policja zajęła się tą sprawą. Na razie działają rutynowo, jak zwykle w takich przypadkach. Rollins podejrzewa, że Matt pojechał do mnie.
A co na to Sharon?
Wzięła tabletki uspokajające. Rollins mówi, że zupełnie nie może się pozbierać. Przez cały czas płacze.
W takim razie i my musimy zacząć działać. Skoro policja tam nie znalazła niczego, oznacza to, że nic złego się nie zdarzyło.
Mogę się obejść bez takiej logiki - warknął Travis.
Chodziło mi o to, że chłopiec wyjechał z miasta i prawdopodobnie próbuje tu dotrzeć.
Tak. I może mu się trafić jakaś nieprzyjemna przygoda po drodze.
Przestań! Natychmiast! To zupełnie do ciebie niepodobne, Trav.
A skąd ty, do licha, wiesz, co jest do mnie podobne, a co nie?
Ponieważ trochę cię poznałam. Wiem, że jest ci ciężko, ale przestań reagować histerycznie. Spróbuj udawać, że Matt jest dla ciebie kimś, kogo nigdy nie spotkałeś...
Przecież on jest moim synem!
Ru zacisnęła pięści. Postanowiła nie dać się wyprowadzić z równowagi.
- Pomyśl. Przecież umiesz myśleć logicznie. Gdybyś był dwunastoletnim chłopcem i nagle dowiedziałbyś się, że człowiek, którego uważałeś za swego ojca, nie jest nim, a matka, której ufałeś przez całe życie, okłamała cię? Że w Północnej Karolinie masz prawdziwego ojca, który pisze do ciebie listy od roku? Co byś zrobił?
Trav zaczął się zastanawiać. Ru miała rację. Ale tak trudno było odsunąć uczucia na bok i zająć się tylko faktami.
Prześpij się trochę. Kiedy Lyon zatelefonuje, musisz być wypoczęty, żeby móc od razu działać, tu, na miejscu. Potrzebujesz snu, a to może być jedyna okazja.
Pewnie, czemu się nie zrelaksować? - powiedział zjadliwie.
Nie mów do mnie takim tonem. Nie jestem twoim wro giem. Jeśli nie masz na tyle rozumu, to...
Czy mogłabyś dać mi w końcu spokój i nie wtrącać się do nie swoich spraw?
Nie, nie mogłabym. Wiesz, że mam rację. Gdybyś nie był w takim stresie, nigdy byś się tak do mnie nie odezwał. Nie jesteś ideałem, ale nie jesteś wredny.
A skąd ty o tym wiesz? - Travis chciał jej powiedzieć, co sądzi na temat jej psychologii dla maluczkich. Przecież wcale go nie zna.
Ale Ru nie dała mu możliwości wypowiedzenia się. Wzięła go pod rękę i zaprowadziła do sypialni.
Nie zamierzam słuchać tego, co chcesz powiedzieć. Jesteś za bardzo zdenerwowany, by myśleć logicznie, a brak snu działa fatalnie na stan umysłu.
Czy chciałabyś mnie przeprosić?
Nie rozmawiamy teraz o mnie. Bądź uprzejmy to zauważyć. Jesteś chory ze zmartwienia. Sen ci nie zaszkodzi. Może tylko pomóc. A poza tym co jeszcze możesz zrobić, zanim dowiesz się, co zrobić trzeba? Gryźć sobie palce do krwi? Wpatrywać się w telefon, czekając, aż zadzwoni? Zedrzeć podeszwy, spacerując po pokoju?
Ru miała rację, co Travis musiał z niechęcią przyznać.
A dlaczego myślisz, że będę mógł zasnąć?
Bo kiedy już nie można znieść tego wszystkiego, co się na człowieka wali, przychodzi sen. Gdzieś to przeczytałam. I wydaje mi się to logiczne.
To jest chyba jedyna rzecz, która jest w tym wszystkim logiczna.
W takim razie słuchaj moich poleceń. Po dwudziestu latach służby nie powinno ci to sprawiać trudności.
Travis uśmiechnął się blado.
- Chyba łatwiej jest mi je wydawać, ale zgoda. Wpatrywanie się w telefon niczego nie zmieni.
Ru wypchnęła go do łazienki, a sama posłała łóżko.
Na pokład, kapitanie! Zajmę się telefonami, kiedy będziesz spał.
Lubię, kiedy mówisz jak marynarz - szepnął Trav, uśmiechając się.
O Boże, pomyślała Ru, mam kłopoty. Chyba wpadłam na dobre.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Człowieku, nie potrzeba ci żadnych dodatkowych kłopotów, pomyślał Trav, wyciągając się pod kołdrą. Sięgnął po rękę Ru i przyciągnął ją do siebie. No dalej, sam masz zniszczone życie, zniszcz i ją, myślał.
- Zamknij oczy i spróbuj odpocząć - powiedziała Ruanna spokojnie, ale nie próbowała wyrwać swojej ręki. Zamiast tego usiadła na brzegu łóżka koło Travisa.
- Łatwo powiedzieć. A skąd wiesz, że nie są zamknięte?
- Ponieważ jesteś przez cały czas spięty. Można to było i tak określić.
Trav próbował zamknąć oczy. Bez rezultatu. Mógł myśleć albo o seksie, albo o Matthew. I nie skłaniało go to do spania.
- Wyobraź sobie czarny aksamit.
- Dobrze, ale jeśli położysz się przy mnie. - Travis podniósł kołdrę i czekał.
Po chwili wahania Ru spełniła jego prośbę.
- Zamknij oczy - powtórzyła.
Próbował nie myśleć o niej, o tym, że leży tuż obok, na wyciągnięcie ręki, ale nie bardzo mu się to udawało. Próbował. Naprawdę! Z logicznego punktu widzenia to, co się z nim działo, nie powinno mieć miejsca w przypadku człowieka w jego wieku i z jego doświadczeniem. Oboje wyrośli już ze spontanicznych reakcji, a nie można było tego inaczej określić.
Wrócił myślami do okresu, gdy był w wieku Matta. Ojciec najczęściej był na morzu, a matka wychodziła gdzieś co wieczór z koleżankami, jak mówiła, polecając mu odrobić lekcje, zjeść kolację i położyć się spać. Nadal nie spał, gdy w nocy wracała do domu, pijana i pachnąca dymem papierosowym. Dopiero gdy był pewny, że jest już bezpieczna, pozwalał sobie na sen.
Zastanawiał się, jak bardzo dojrzały jest Matt. Sharon miała różne grzechy na sumieniu, ale przynajmniej nie piła. Nie mógł sobie wyobrazić Matta wracającego do domu i zastającego matkę pijaną na kanapie, otwarte drzwi, przepalony czajnik, bałagan i na dodatek brak jedzenia, a takie były doświadczenia Travisa z dzieciństwa.
Błędów Sharon nie można było porównywać do błędów jego matki. Nie była mu wierna. Nie wiedział nawet, kiedy to się zaczęło, jak często miało miejsce i z kim to robiła. Próbował wszystkiego, żeby naprawić tę sytuację. Bezskutecznie. W końcu rozstali się.
Istniało w jego życiu kilka innych kobiet, ale żadna z tych znajomości nie była zobowiązująca. Dopiero latem zeszłego roku poznał Kelli. Postanowił się z nią ożenić, bardziej chyba ze względu na Matta niż na siebie. Chciał dla syna tego, czego nigdy sam nie miał. Domowego ogniska. To nie była wina Kelli, że się im nie udało. Winiła go za to, a on wziął na siebie całą odpowiedzialność. Wyraźnie nie nadawał się do roli męża.
Śpisz?
Staram się.
Ja również.
Położyła palce na jego ramieniu, więc wziął ją za rękę. Leżeli tak przez jakiś czas niby oddzielnie, a jednak razem. Czuł ciepło jej ciała i delikatny zapach, który fascynował go od samego
początku ich znajomości. Jeśli chciała go uwieść, to powiodło jej się. Musiał jednak wiedzieć, dlaczego przyjęła jego zaproszenie do łóżka.
O co ci chodzi, Ru? - Nie chciał okazywać złości czy rozgoryczenia, ale tak to zabrzmiało.
O nic. Czasami popełniam błędy. Myślę, że to jest kolejny na długiej liście w moim życiu.
Szsz... - Ru chciała wstać, ale przytrzymał ją. - Jeśli to był błąd, to całkiem przyjemny.
No cóż, cokolwiek to było, nie musisz w tym uczestniczyć. Możemy udać, że powiedzieliśmy sobie dobranoc w salonie i zobaczymy się jutro rano.
- Jesteś zakłopotana.
- Nie. Nie jestem. Jeśli chcesz znać prawdę, jestem po pro stu wściekła.
- Na mnie?
Na siebie... za to, że pomyślałam, iż mogę ci pomóc choć przez jakiś czas przestać myśleć o kłopotach bez pogarszania całej tej sytuacji.
Nie sądzę, żeby dało się ją jeszcze pogorszyć - zauważył Travis po chwili.
Nic nie działo się ani z jej winy, ani z jego. Nigdy dotąd Trav nie roztkliwiał się nad sobą. Przyjmował życie takim, jakie jest. Robi się wszystko, co tylko możliwe, aby jak najmniej szkodzić, a jeśli przy okazji uda się uszczknąć trochę szczęścia, to należy się z tego cieszyć.
Ru, nie mogę dawać żadnych obietnic.
A czy ja cię o nie proszę?
Nie, ale powinnaś, tyle że nie mnie.
Nie zamierzam tego robić.
Przyciągnął ją do siebie.
Ru, jeśli chcesz odejść, nie będę cię zatrzymywał.
Czy wiesz, że były takie chwile w ciągu kilku ostatnich lat, że dałabym wszystko na świecie, by ktoś wziął mnie w ramiona i przytulił? To było jedyne, czego potrzebowałam. Odrobiny uczucia. Świadomości, że nie jestem zupełnie sama na świecie.
Przecież nie jesteś - powiedział Trav, delikatnie głaszcząc ją po policzku.
Przykro mi, Trav, jeśli wprawiłam cię w zakłopotanie. Zawsze robię wszystko w niewłaściwym czasie. Zjawiłam się u Moe, kiedy ona pewnie już zapomniała, że mnie tu zaprosiła. Liczyłam na pracę, która, jak sobie to wyobrażałam, będzie na mnie czekała. A teraz ta historia z tobą! Pewnie uważasz, że częściej powinnam się zastanawiać, zanim coś zrobię, prawda?
Trav nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Hormony chyba nigdy nie wpływały dobrze na jasność umysłu. Ale kiedy Ru próbowała wstać, przytrzymał ją za połę szlafroka.
- Ru, nie odchodź. Jeśli moje ramiona mogą ci przynieść ulgę, jestem gotów cię tulić tak długo, jak tego chcesz. W tej chwili nie jestem w stanie wymyślić czegokolwiek.
Światło latarni morskiej oświetlało ścianę pokoju, przypominając o upływającym czasie. Ru zawahała się przez chwilę, a potem siadła na skraju łóżka. Travis przysunął się do niej. Chciał znowu trzymać ją w ramionach, bo tam było jej miejsce. Był przekonany, że seks dałby im ukojenie, ale nie chciał wykorzystywać Ru w ten sposób. To nie byłoby w porządku, nawet wtedy, gdyby wiedziała, jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić.
- Boże, Ru, jestem chory z przerażenia - wyrwało mu się niespodziewanie. - Czuję się taki bezradny. Mattowi mogło się
coś stać... - zamilkł. - Wiesz, jak to jest. Wiadomości telewizyjne pełne są takich historii. Może i przestępczość się zmniejsza, ale ciągle znikają dzieci. Potem policjanci znajdują je martwe albo w sytuacjach nie do pozazdroszczenia. Jak taki facet, jak ja, może chronić swoje dziecko, kiedy nawet nie wie, jak ono wygląda. Mógłbym minąć Matta na ulicy i nie wiedziałbym, że to mój syn. Czy ty możesz sobie wyobrazić, co ja teraz odczuwam?
Zamilkł znowu. Poczuł jej ciało koło siebie. Trzymała go z całych sił za rękę.
Chyba nie za bardzo. To znaczy wiem, jak to jest, gdy człowiek czuje się zupełnie bezradny, próbując walczyć z niewidzialnym wrogiem. Jeśli chodzi o dziecko - mogę sobie to tylko wyobrazić. Czy ona nigdy nie przysłała ci jego zdjęcia?
Kto? Sharon? Owszem, przysłała zdjęcie malca na przyjęciu urodzinowym cztery lata temu. Nie widać nawet jego twarzy, bo jest pochylony nad tortem ze świeczkami. Ośmioma świeczkami. Powiedziała mi, że jak dostanie ze szkoły jego najnowsze zdjęcie legitymacyjne, to mi je prześle. Stwierdziła, że bardzo się zmienił w ciągu kilku ostatnich miesięcy, więc wcześniejsze zdjęcia niewiele mi dadzą.
Dzieci naprawdę się zmieniają. Ile on ma lat? Dwanaście? Pamiętam, kiedy byłam w tym wieku. Nie jest się już dzieckiem, ale jeszcze nadal nie jest się osobą dorosłą. Nie wiem, jak to przeżywają chłopcy, ale dziewczęta ciężko to przechodzą.
Chłopcy też. Niektórzy wcześniej niż inni. Włosy pojawiają się w dziwnych miejscach. Nie można poradzić sobie z krostami, a nawet z własnym głosem. A wtedy, kiedy trzeba być opanowanym, na ogół się to nie udaje i człowiek popełnia jakieś niewyobrażalne głupstwo.
Podobnie jest u dziewczyn, tylko głos im się nie zmienia. Ale te wszystkie sytuacje, gdy wkłada się trzy podkoszulki, żeby tylko nie musieć nosić biustonosza, a potem chłopcy nabijają się z ciebie, bo widać, jak ci piersi podskakują, kiedy grasz, na przykład, w siatkówkę.
Ale dziewczęta nie mają polucji nocnych.
Zgadza się, ale to nie oznacza, że nie śnią o pewnych rzeczach.
O seksie?
Leżeli tak obok siebie, rozmawiając o sprawach, o których Travis nie myślał od lat. Nigdy też o nich nie rozmawiał, a już na pewno nie z kobietą.
Ru wyczuła to. Zresztą sama była tym zdziwiona.
- Jak to się stało, że zajęliśmy się takim tematem? Ale jeśli już o tym mówimy, to dziewczyny też rozmyślają o seksie, tylko że niektóre niewiele o tym wiedzą. Nie chodzi mi o technikę -
o tym mówi się w szkole - ale tęsknota, intensywne uczucia, to wszystko jest dla nich nowe i niezrozumiałe.
- Chyba coś wiem na ten temat, to znaczy na temat tęsknoty
i silnych uczuć. To się chyba nigdy nie zmieni, prawda?
Wiesz, nie mogę uwierzyć, że ta rozmowa naprawdę ma miejsce.
To ty ją zaczęłaś.
Ależ skąd!
Spałem sobie spokojnie w łóżku, kiedy...
Leżałeś w łóżku, umierając ze strachu, bezradny. Zlitowałam się nad tobą i...
Ru? Ja nadal jestem przerażony i martwię się. Próbuję wszystkiego, żeby o tym nie myśleć.
Westchnęła pełna współczucia.
I wtedy Travis popełnił błąd, wyobrażając sobie ją na łóżku przykrytym czarnym aksamitem...
Jednym ruchem przyciągnął ją do siebie. Żadne z nich nie udawało, że to przypadek. Tak bardzo jej pragnął, a ona też tego chciała. Nie pamiętał, które z nich zainicjowało pocałunek. Potem nastąpiła reakcja łańcuchowa, nad którą nikt nie potrafiłby już zapanować. Byli jakby w innym wymiarze rzeczywistości. Tam, gdzie nie liczy się rozum, a tylko czysty zwierzęcy instynkt.
Ru przypominała mu kotkę syjamską. Smukła, elegancka, trochę zbyt zimna. Po jakimś czasie odniósł wrażenie, że ma do czynienia z prawdziwą tygrysicą. Szybką, zdecydowaną, pełną pasji i namiętności. Czuł jej ciało na swoim. Wdychał jej słodki zapach - woń pobudzonej kobiety. Słyszał jej krzyk, a potem usłyszał własny. Nigdy wcześniej tego nie robił. Bez względu na to, jak dobrze mu było, zawsze się kontrolował. A przecież teraz chodziło o seks, który odciągnąłby jego uwagę od kłopotów. Przecież tego chciał i twierdził, że tylko to może Ru ofiarować. Problem polegał na tym, że to niczego nie zmieniało. Kiedy tylko podniecenie opadło, jego umysł zaczął błyskawicznie pracować.
Wszystko w porządku? - zapytał.
Mhm - mruknęła Ru, przytulając się do niego.
Łaski - wyszeptał.
Prosisz, czy proponujesz?
Chyba i to, i to. Tak mi się wydaje. Parsknęła śmiechem.
Czy mi się wydawało, że mówiłaś coś o spaniu?
- Jeśli nie zaśniesz teraz, to nie ma już dla ciebie ratunku - odpowiedziała żartobliwie.
To co to miało być? Środek uspokajający?
Przecież podziałało. Prawie zasypiasz.
Faktycznie, oczy mu się zamykały. I nic nie mógł na to poradzić.
- Jeśli zasnę, obudź mnie koniecznie, gdy odezwie się Lyon, dobrze? - zdążył jeszcze powiedzieć.
Ru pochyliła się i pocałowała go w czoło. Zanim podniosła głowę, spał.
Świtało, kiedy rozległ się dźwięk telefonu.
Trav obudził się lekko zdezorientowany zapachem kawy, bekonu i seksu. Nie jest to najgorszy sposób na rozpoczęcie dnia, pomyślał.
Dźwięk głosu w drugim pokoju natychmiast przywołał go do rzeczywistości. Chwycił za słuchawkę telefonu stojącego na szafce przy łóżku.
Lyon?
Tak, to ja. Posłuchaj, Trav...
Rozmawiali przez ponad dziesięć minut. Ru odłożyła swoją słuchawkę, jak tylko Trav włączył się do rozmowy, ale stanęła w drzwiach pokoju, przyglądając się mu z niepokojem.
Czy Lyon jest już w drodze do nas?
Jeszcze nie. Może więcej zdziałać tam, gdzie jest.
Czy coś wie o chłopcu?
Niewiele. Muszę rozpakować i podłączyć komputer. Ale najpierw wezmę prysznic. Czy jest jakaś nadzieja na kawę?
Czeka na ciebie. Tak samo jak śniadanie. Musisz coś zjeść. Trav, po co ci komputer? Czego dowiedział się Lyon? Chcę wiedzieć, co ci powiedział.
Nie miał ochoty rozmawiać. Chętnie pominąłby pytania Ru milczeniem, ale nie chciał jej ranić.
- Pewne drobiazgi wskazują na to, że Matt udał się w tym kierunku. Udało im się zlokalizować go gdzieś w okolicach Knoxville. Tam ślad się urywa, ale Lyon trzyma rękę na pulsie. Wszystko się wkrótce wyjaśni.
Czekała, aż powie coś jeszcze, ale Trav zerwał się na równe nogi i popędził do łazienki, zatrzaskując drzwi za sobą.
Ru wsłuchiwała się w dźwięk prysznica, próbując nie czuć się urażona. Trav był chory ze zmartwienia. Jaki ojciec by nie był? Najgorsza w tym wszystkim była niewiedza, wyobrażanie sobie najgorszego i uczucie bezsilności. Wyjazd do Tennessee nie mógł niczego pomóc, jeśli nie było wiadomo, gdzie szukać. Tennessee jest olbrzymim stanem, kiedy się szuka jednego małego chłopca.
Stojąc przy blacie, Travis w pośpiechu zjadł śniadanie. Następnie wyciągnął komputer, który stał zapakowany. Przez godzinę wszystko popodłączał, a potem spędził resztę przedpołudnia, czekając na kontakt z Lyonem, chory z niepokoju. Mając tylko pojedynczą linię telefoniczną, bał się odejść od komputera, żeby nie stracić ewentualnego połączenia.
Ru żałowała, że nie zna się na obsłudze komputera. Nie wiedziała nawet, jak posługiwać się programem Windows.
Przygotowała kanapki i kawę. Co jakiś czas podsuwała Tra-visowi coś do zjedzenia.
Jedz, bo oślepniesz - ostrzegała go.
Jedz, bo ci włosy powypadają - zagroziła, kiedy po godzinie wszystko stało nietknięte.
Odczep się ode mnie albo naślę na ciebie Splotcha i jego przyjaciół - powiedział, posyłając jej pełen smutku uśmiech.
- A propos Splotcha, jeśli nie jestem ci potrzebna, pójdę do panny Cal i może wyprowadzę psa.
Travis nie potrzebował jej i oboje dobrze o tym wiedzieli, ale był zbyt grzeczny, aby powiedzieć jej to wprost.
Poszła wyprowadzić psa. A właściwie miotała się na końcu smyczy, podczas gdy Skye pędził w górę, a potem w dół zbocza, wąchając wszystko po drodze. Co jakiś czas przyglądał się jej badawczo, jakby sprawdzał, czy się odpowiednio zachowuje.
Wiedziała dobrze, że nie może dojść z tym psem do szosy. Trav mówił, że Skye ma skłonności do zaganiania samochodów w stado. Próbowała dawać mu sygnał ręką, ale pies udawał, że nie rozumie i ciągnął ją dalej za sobą.
Kiedy wróciła do domu zdyszana, ale zadowolona ze spaceru, zastała Trava w tym samym miejscu, w którym go zostawiła. Tkwił przy komputerze, wpatrując się w ekran. Przekonała go, żeby choć na chwilę wyszedł na świeże powietrze, bo długo tak nie pociągnie. Zatelefonowała też do koordynatora ochotników i poinformowała go, że Trav wygrzebał się już z grypy, ale ma w tej chwili dość poważne kłopoty rodzinne i na razie nie będzie mógł dostarczać posiłków.
Tak mi przykro. Czy możemy pomóc mu w jakiś sposób? - W głosie rozmówcy brzmiała prawdziwa troska.
Chyba nie, ale dziękuję za dobre chęci. Przekażę mu to, jak wróci.
Czy pani jest tą kobietą, która jeździ jego ciężarówką? Joe mówił, że spotkał panią dwa dni temu w Hatteras. Podobno czeka pani na powrót Moe Sawyer. Słyszałem, że ma być w domu na początku przyszłego tygodnia. Zawsze czyszczę podłogi na dwa tygodnie przed otwarciem restauracji. Mój syn jest tam kelnerem wieczorami i w czasie weekendów. Mówi, że żabie
rają się tam ostro do roboty, żeby nie spóźnić się z otwarciem. Powiem Moe, gdzie pani jest, jak tylko ją zobaczę. Proszę pozdrowić Trava ode mnie i dać znać, gdyby czegoś potrzebował.
Ru starała się zrozumieć, co jej rozmówca powiedział. A więc Moselle wkrótce tu będzie. Wcale nie poprawiło to jej samopoczucia. Natomiast jeśli chodzi o podłogę w restauracji, to nie miała najmniejszego pojęcia, o co tu chodzi. Może do obowiązków zastępcy kierownika należy szorowanie, pastowanie, czy co tam oni robią z tą podłogą. A jeśli tak, to Bóg jeden raczy wiedzieć, jakie będą jej obowiązki.
Kiedy Trav wrócił, szybko podała mu parujący kubek.
- Proszę, wypij to. Od razu poczujesz się lepiej. A teraz powiedz mi, co się działo, kiedy ten szalony pies robił ze mnie idiotkę.
Udało mu się uśmiechnąć, ale mogło to przekonać tylko kogoś, kto go nie znał. Ru wiedziała, że umiera nadal z niepokoju.
Wszystko?
Pewnie! I zacznij od początku.
- Przynajmniej wiadomo, gdzie się to zaczęło. Tylko nie wiadomo, jak się to skończy. Dzieciak odpowiadający opisowi Matta kupił bilet autobusowy do Knoxville.
- I...
- I mógł wysiąść gdziekolwiek na całej trasie. Na wschód od Nashville na autostradzie I-40 autobus, którym chłopiec podróżował, uczestniczył w zderzeniu jedenastu samochodów, więc podstawiono drugi, ale nie sądzę, żeby ktokolwiek sprawdzał bilety.
Masz jakąś rodzinę w Tennessee? A Sharon?
O ile wiadomo, Matt nie zna tam nikogo. Chyba stara się
dotrzeć tutaj. Sharon powiedziała, że naprawdę się wściekł, kiedy znalazł te wszystkie listy. Nie chciał z nią rozmawiać. Zamknął się w pokoju. Myślała, że taka sytuacja potrwa przez jakieś dwa dni, a potem złość mu przejdzie.
Pewnie Lyon rozesłał już jego zdjęcia. Czy ktoś jadący autobusem go rozpoznał?
Dużo dzieci jechało tym autobusem. To tańszy środek lokomocji niż samolot. Poza tym Sharon twierdzi, że Matt ostatnio bardzo podrósł i schudł, więc zdjęcie nie odpowiada rzeczywistości.
Jakiego koloru są jego włosy?
Wyglądają na ciemne. Tak jak moje.
Twoje są szpakowate.
No tak...
A oczy?
- W zasadzie nie powiedziała. A na zdjęciu tego za bardzo nie widać. Ale jestem pewny, że są niebieskie. Holidayowie zawsze mieli ciemnoniebieskie oczy.
- Może ma oczy po Sharon.
- Ona też ma niebieskie. Trochę jaśniejsze niż moje. Jest blondynką. Jej rodzice pochodzili ze Szwecji. O ile mogę coś powiedzieć na podstawie tego zdjęcia, Matt jest mieszanką naszych cech. Jest ładnie opalony. Niebrzydki dzieciak, o ile wiem.
Westchnął ciężko.
- Naprawdę nie mogę już znieść tego oczekiwania.
- Ależ możesz - odpowiedziała Ru spokojnie. - Możesz znieść wszystko, co ci zgotował los. Jesteś jak mustang, ale sądzę, że nie będzie to łatwe. Ważne jest, że czekasz na niego tutaj, więc będzie cię mógł znaleźć. Musisz być cierpliwy. Zaj
mie mu to na pewno trochę czasu. Ja sama byłam przekonana, że podróż tutaj będzie trwała wiecznie, a jechałam tylko z Georgii. Pomyśl tylko, jak musi się czuć Matt, który próbuje tu dotrzeć aż z Kalifornii.
Milczeli przez chwilę. Mimo wspólnie spędzonej nocy nie istniało między nimi żadne napięcie. Ru myślała, że będzie się czuła trochę niepewnie, ale sprawa Matta przesłoniła wszystko.
Podała Travisowi szklankę z gorącym mlekiem.
Wypij to i odetchnij świeżym powietrzem. Pomoże ci to się odprężyć.
Nałykałem się świeżego powietrza już wcześniej i nie mam ochoty wychodzić z domu.
Nie mów głupstw! Zobacz, jaki jesteś spięty. Musisz coś zrobić, bo w końcu zwariujesz.
- Znam inne lepsze sposoby - powiedział Trav, uśmiechając
się.
Przecież jest trzecia po południu.
Więc?
- Więc... - przerwała, rumieniąc się aż po korzonki włosów. - Przestań się wygłupiać. Idź na spacer, a ja będę odbierała telefony.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
To zabawne, jak szybko człowiek nabiera różnych nawyków, nawet sobie z tego nie zdając sprawy, myślał Trav, biegnąc szosą. Ru Roberts stała się dla niego takim właśnie nawykiem. Jak cukier do kawy. Jak oddychanie.
W bardzo krótkim czasie przyzwyczaił się, że Ru jest przy nim, że kręci się po domu. Obserwował ją, jak marszczy brwi nad książką czy przygryza wargę, próbując się nie śmiać. Czasami przyglądał się jej, jak spała, wydając śmieszne odgłosy.
Nie wyobrażał sobie, że w jakimś momencie jej tutaj nie będzie. Miał dość często do czynienia z kobietami. Kochał je i tracił. Jeśli dochodziło do jakiegoś stałego związku, dość szybko ów związek się rozpadał. Może zależało to od tego, czego spodziewał się po kobiecie, a może od tego, czego kobiety zazwyczaj oczekiwały od mężczyzny.
W momencie gdy poznał Sharon, był bardzo z siebie dumny, bo właśnie awansował. Potrącił ją przypadkowo, wylewając jej drinka na sukienkę. Kiedy próbował niezgrabnie wytrzeć plamę, powiedziała mu, żeby lepiej odwiózł ją do domu, gdzie będzie się mogła przebrać.
Oczywiście zrobił tak, jak prosiła i już nie wrócili na to przyjęcie. Kiedy wychodził od niej następnego dnia po południu, był zakochany po uszy. Połowa mężczyzn w bazie kochała
się w niej. Nie mógł zrozumieć, dlaczego wybrała właśnie jego, ale tak się stało. Dwa dni później oświadczył się jej. Po trzech tygodniach Sharon podjęła decyzję.
- Dlaczego by nie - skwitowała jego oświadczyny.
Nie zdawał sobie sprawy, że kiedy kobieta mówi coś takiego, chodzi jej o to, że odpowiada jej taka sytuacja, dopóki nie trafi się coś lepszego.
W przypadku Kelli kierował się czymś innym. Uważał, że jeśli znajdzie żonę, będzie mu łatwiej poradzić sobie z synem, o którego istnieniu właśnie się dowiedział. Szybko się dogadali. Stwierdziła, że jest naprawdę słodki.
Słodki! Można to i tak określić. Dwa miesiące później, kiedy był w trakcie budowy domu, powiedział Kelli, że nie może jechać z nią na narty. Wściekła się na niego i oświadczyła, że oczekiwała czegoś więcej od ich związku.
- Nie oszukuj się, Trav! Ty wcale nie potrzebujesz żony, tylko opiekunki do dziecka - zakończyła swoją wypowiedź.
Do czasu pojawienia się Ru jego stosunek do kobiet był raczej negatywny. Nie chciał mieć z nimi nic wspólnego. Zajął się jeszcze intensywniej budową i urządzaniem domu dla Matta, którego chciałby mieć przy sobie na stałe.
Zanim zorientował się, co się dzieje, znowu wpadł po uszy w kolejny związek. Przywiązał się do kobiety, która potrafiła w spokoju wysłuchać, co ma do powiedzenia, znikać, gdy chciał o czymś pomyśleć, skłonić go do ponownego przemyślenia pewnych spraw i spojrzenia na nie z innej perspektywy. Jak na kobietę, której świat rozpadł się na drobne kawałki, była zadziwiająco rozsądna. Potrafiła go zmusić do regularnych posiłków, odrywania się od pracy co jakiś czas i sensownego reagowania na niektóre zdarzenia.
Nie miał żadnych wątpliwości. Zaangażował się bardziej w tę znajomość, niż tego chciał.
Lyon zgłaszał się co dwie godziny, chociaż nie miał w zasadzie nic nowego do powiedzenia. W końcu Ru zmusiła Travisa, żeby się położył, twierdząc, że Matt jest na tyle inteligentny, żeby znaleźć sobie jakieś schronienie na noc.
Pogoda była okropna, wiał silny wiatr, cały czas padało, a nad ranem deszcz przeszedł w grad. Trav sypiał zawsze przy otwartym oknie, nawet w środku zimy. Lubił słuchać, jak deszcz stuka o szyby. Czuł się wtedy odizolowany od rzeczywistości w swoim własnym świecie. A jeszcze milszy był dźwięk gradu bębniącego o dach. Leżał i wsłuchiwał się w odgłosy otaczającego go świata. Ru jeszcze spała z głową na jego ramieniu.
Po ostatniej rozmowie z Lyonem był w rozpaczy. Ciągle żadnej wiadomości. Czuł się zupełnie bezradny, więc nie zwrócił nawet uwagi, gdy Ru mówiła coś o prysznicu. Rozważał możliwość napicia się czegoś mocniejszego. Ale zdawał sobie sprawę, że to i tak niewiele by mu pomogło. Problem ciągle istniał i Trav nie bardzo wiedział, jak sobie z nim poradzić.
Kiedyś jakiś lekarz powiedział mu, że ma predyspozycje do alkoholizmu. Zalecił mu abstynencję lub w najgorszym przypadku umiarkowane picie. Trav optował za umiarkowaniem, ale znając siebie, wiedział, że jeśli w obecnym stanie ducha zacznie pić, trudno mu będzie odejść od butelki.
Potrzebując tak rozpaczliwie drinka, wybrał zupełnie inne rozwiązanie. Dołączył do Ru pod prysznicem. Do tej pory traktował seks jako rodzaj sportu.
Aż do spotkania z Ru.
Nie mógł zrozumieć, dlaczego tak na niego działa. Wyglą
dało to tak, jakby dopiero teraz uczył się, o co w tym wszystkim chodzi. Patrzył na nią z czułością. Nie mógł się nadziwić, że ciągle jest u jego boku. Nigdy dotąd nie przeżył takiej nocy jak ta. Wszystko, co robili, miało swój cel. Osiągnęli rozkosz, o jakiej nigdy przedtem nawet nie marzył.
Niestety, nie miał już czasu, żeby rozpamiętywać te wspaniałe chwile. Rzeczywistość dopadła go, gdy tylko otrząsnął się ze snu. Miał nadzieję, że w końcu otrzyma jakieś dobre wiadomości od Lyona.
Ru przewróciła się na drugi bok, mrucząc coś pod nosem. Powoli, starając się jej nie obudzić, wstał z łóżka i ruszył do łazienki.
Brak wiadomości to dobra wiadomość, pocieszał się. Żadnych wieści z Kalifornii! Trav sprawdzał każde dostępne mu źródło, podczas gdy Ru wzięła prysznic, ubrała się i przygotowała śniadanie.
Próbował po raz kolejny. I znowu nic.
Przypomniał sobie różne zdjęcia dzieci, które zrozpaczeni rodzice zamieszczali wszędzie, gdzie się tylko dało. Zorganizowano nawet parę lat temu specjalną kampanię. Czy się powiodła, Trav nie wiedział. A czy coś może pomóc, jeśli dzieciak decyduje się na ucieczkę z domu?
Sharon uważała, że Matt chce do niego dotrzeć na własną rękę. Jak dotąd, nic nie wskazywało na to, że został porwany, ale czy to wiadomo, co się wydarzyło od momentu, gdy chłopiec wsiadł do autobusu?
Klnąc na własną bezsilność, Trav jeszcze raz wykręcił numer telefonu byłej żony.
- Do licha, Sharon! Potrzebuję aktualnego zdjęcia Matta,
żeby działać. To, które mi dostarczyłaś, jest tak niewyraźne, że Matt wygląda na nim tak, jakby miał wąsy.
- A co ja mogę zrobić, skoro mam tylko taką fotografię? Poza tym przestań na mnie krzyczeć. Dzięki Bogu, nie jestem już twoją żoną, a poza tym to nie jest moja wina.
Nic nigdy nie było z winy Sharon. Nie było jej winą, że zaszła w ciążę, jak również to, że zawsze chciała mieć więcej, niż on był jej w stanie zapewnić. Ale to z własnej winy nie była już jego żoną. Kolejnym jej błędem było niepowiadomienie go o tym, że został ojcem. Nie pamiętała o tym wszystkim, dopóki dzieciak nie zaczął stwarzać kłopotów wychowawczych w szkole.
O ósmej dziesięć zatelefonował do biura Lyona. Liczył, że usłyszy jakąś pocieszającą wiadomość. Sekretarka poinformowała go, że pan Lawless jest w chwili obecnej nieuchwytny. Kiedy powiedział jej, że jest krewnym Lyona, dowiedział się, że pani Lawless jest na porodówce, a pan Lawless pojechał tam, aby ją podtrzymać na duchu.
Pan jest jego kuzynem, prawda? Komandor Holiday? To chyba się pan orientuje, że poród zaczął się trzy tygodnie przed terminem - wyjaśniła mu. - Lekarze twierdzą, że nie ma powodu do niepokoju, ale sam pan wie, jak to jest. Nigdy nic nie wiadomo.
Ma pani rację - westchnął ciężko Trav.
Pan Lawless powiedział, że będzie się z panem kontaktował regularnie, komandorze. I jeśli tylko będzie coś nowego w sprawie chłopca, natychmiast da panu znać. Prawdopodobnie zatelefonuje ze szpitala, jeśli tylko będzie miał taką możliwość. Powiedział też, że czekanie jest najgorsze.
Trav odłożył słuchawkę. Czekanie jest najgorsze. Chciałby
w to wierzyć! Niestety, wiedział, że są gorsze rzeczy. Jeśli kiedykolwiek wierzył w szczęśliwe zakończenia, to było to bardzo dawno temu.
Ru weszła do pokoju. Przyniosła mu kubek kawy z mlekiem.
- Drzewa zaczynają pokrywać się lodem. Trav nie zdążył jeszcze wyjrzeć przez okno.
To fatalnie - powiedział. Jeśli wysiądzie zasilanie, to straci kontakt ze światem. Oczywiście, miał jeszcze inne możliwości, ale w obecnej sytuacji potrzebował najbardziej komputera.
Przecież nie piję kawy z mlekiem - zauważył.
Wiem. Ale tym razem wypij. Dobrze ci zrobi.
Jeśli tak mówisz. Ale potem pójdę i sprawdzę, czy panna Cal ma wszystko, co trzeba, na wypadek gdyby zrobiło się bardzo ślisko.
Ja pójdę. Mam ochotę się przejść. A gdyby czegoś potrzebowała, wrócę i posiedzę przy telefonie, a ty pojedziesz do sklepu. Przepraszam, ale niezbyt pewnie czuję się w samochodzie na śliskiej nawierzchni.
Travis czuł potrzebę zrobienia czegoś, dlatego chciał pójść sam do panny Cal, ale zdawał sobie sprawę, że Ru ma rację.
- Włóż na siebie coś nieprzemakalnego. Gdzieś tu musi być moja kurtka. Powiedz pannie Cal, że zjawię się dzisiaj, żeby wyprowadzić psa, tylko trochę później. Sprawdź, czy nie potrzebuje nafty do lamp na wypadek, gdyby wysiadła elektryczność. Ach i jeszcze jedno, Ru. Włóż jakieś odpowiednie buty, dobrze? Bo jeśli się poślizgniesz i, nie daj Bóg, złamiesz nogę, nie będę miał czasu, żeby cię szukać.
Zachowywał się tak, jak gdyby ostatnia noc wcale nie miała miejsca. A przecież oboje dobrze wiedzieli, że się zdarzyła.
Prędzej czy później trzeba będzie o tym porozmawiać, ale teraz były ważniejsze sprawy.
- Hej - powiedział. - Uważaj, proszę, dobrze?
Nie były to przeprosiny, ale coś w tym rodzaju.
Ru uniosła głowę, zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Podobał jej się zapach Outer Banks, tak inny niż w Atlancie, a nawet w Lawrenceville.
Odetchnęła jeszcze raz. Powinna przemyśleć to, co się z nią dzieje. Ostatnia rzecz, jakiej się spodziewała, to miłość. Nie przypuszczała, że będzie się jeszcze mogła zakochać. A już na pewno nie w takim miejscu i nie w kimś takim jak Travis Holiday.
Był zupełnie inny od ludzi, z którymi miała dotychczas do czynienia. Mógł być oficerem i dżentelmenem, ale jej mama od razu by powiedziała, że nie należy do ich sfery. Zawsze była snobką. Nazwisko znaczyło dla niej więcej nawet niż pieniądze.
Niż moralność.
W pewnym momencie zawaliło się całe jej dotychczasowe życie. Wszystko, w co wierzyła i co było dla niej naprawdę ważne. Skandal związany z jej ojcem prawie ją zniszczył. Ale kiedy tylko zaczynała się nad sobą litować, stawała jej przed oczyma matka.
Otuliła się mocniej kurtką Trava. Ziąb był przenikliwy. Szła ostrożnie ścieżką, która wiła się wśród dębów, sosen i świerków. Niektóre z nich były połamane na skutek wiatrów i przypływu. Niedaleko strumienia, gdzie ziemia stawała się błotnista, ktoś - najprawdopodobniej Trav - ułożył deski. Były mokre, ale nie zamarzły, więc mogła iść po nich bez obaw. Starała się jak
najszybciej dotrzeć do niewielkiego domku z prześlicznym gankiem. Przez cały czas rozmyślała o rodzinie. Swojej i jego.
Nie wiedziała zbyt wiele o rodzinie Trava, ale wątpiła, czy ktokolwiek z jego przodków należał do Cór Konfederacji czy też Synów Weteranów Konfederacji, a przynajmniej do Ligi Południa. Od dziecka wpajano jej, jak ważna jest tradycja i dostosowywanie się do pewnych standardów.
Starała się i nawet wierzyła w tradycję, Południe i świętość związku małżeńskiego. Ale jej wiara poddana została ciężkiej próbie. W tym dziwnym, ciągle się zmieniającym świecie wszystko to, czego ją uczono, wydawało się nie mieć najmniejszego zastosowania.
A w jaką tradycję wierzy Trav? Miała wrażenie, że w głębi duszy jest bardzo podobny do niej. Widziała go w różnych sytuacjach i za każdym razem zaskakiwał ją pozytywnie.
Poza tym wyczuwała w nim siłę, której dotąd nie spotkała u żadnego mężczyzny. Może po prostu miał silny charakter. Może właśnie dlatego, nim jeszcze jej dotknął, chciała być z nim i zastanawiała się, jak czułaby się w jego ramionach. Ważne dla niej było to, co Trav o niej myśli.
Miała trzydzieści cztery lata i dobrze znała swoje mocne i słabe strony. W jej wieku i z jej doświadczeniem można było się spodziewać, że ma dość rozsądku, by trzymać się z daleka od kłopotów.
Westchnęła. Otrzepała buty z piasku i zastukała do drzwi. - Panno Cal, to ja, Ruanna.
Po półgodzinnej wizycie u staruszki Ru ruszyła do domu z listą zakupów do zrobienia. Obiecała pannie Cal, że któreś z nich wpadnie pod wieczór i zabierze psa na spacer. Skye, który
był mądrym zwierzęciem, prawdopodobnie schował się przed marznącym deszczem w swojej budzie.
- Do zobaczenia wieczorem, psino - zawołała, zapominając, że Skye jest głuchy. - Trav na pewno zabierze cię na spacer.
Powoli szła w stronę domu, podziwiając surowe piękno otaczającej ją przyrody, kiedy nagle coś mignęło jej przed oczami. Jej uwagę zwrócił nieoczekiwany nich.
Na pewno nie było to nic godnego uwagi, ale zatrzymała się na chwilę.
- Halo, czy jest tam kto? - zawołała. Jedyną odpowiedzią była cisza.
Była trochę niespokojna. To nic takiego, tłumaczyła sobie w myślach, przestań się bać. Kto o zdrowych zmysłach spacerowałby w taką pogodę? Jednak coś widziała. Na pewno to coś się poruszyło w zaroślach, a może to był tylko cień?
- Kimkolwiek jesteś, jeśli podejdziesz blisko do strumienia, uważaj na deski, bo zaczynają być śliskie - zawołała ostrzegawczo.
I znowu nie było żadnej odpowiedzi.
W zasadzie Ru nie oczekiwała jej. To mogła być sarna, a może kruk czy jakiś inny większy ptak. Naprawdę nikt normalny nie chodziłby teraz po lesie.
Może to dzikie psy?
- Przestań myśleć o takich bzdurach - skarciła się głośno. Nagle ktoś kichnął. Tuż za nią. Zamarła.
Czy zwierzęta kichają?
- Posłuchaj, jeśli masz kłopoty, odezwij się lepiej, bo nie zamierzam sterczeć tutaj ani chwili dłużej, niż to konieczne. Pogoda robi się coraz gorsza. - Głos jej drżał. Oczywiście zwaliła to na zimno. - Nie żartuję. Jeśli potrzebujesz pomocy, odezwij się. Jeśli nie, idę stąd.
Tym razem to było skamlenie. I było w nim coś dobrze jej znanego.
- Skye? To ty?
Wtedy przypomniała sobie, że przecież ten pies jest głuchy i nie słyszy jej. Starała się sobie przypomnieć, jakim ruchem należy go przywoływać.
- O mój Boże!... - wyszeptała, kiedy pies i chłopiec wynurzyli się spod ociekających wodą gałęzi wielkiego cedru.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Z początku Ru chciała z nimi wrócić do panny Cal. Byli akurat w połowie drogi między domem staruszki i Travisa.
- Zgubiłeś się? Co się stało?
Skye poszczekiwał i radośnie kręcił się wokół jej nóg. Chłopak wyglądał na zmęczonego i przerażonego.
- Mieszkasz tu gdzieś w okolicy?
Nie mógł pojawić się tu z daleka. Nie był odpowiednio ubrany. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wyszedłby na taką pogodę tylko w cienkiej kurtce. Miał przy sobie plecak. Prawdopodobnie z książkami szkolnymi.
Zaczęła się zastanawiać, czy dzieci nadal noszą książki do szkoły, czy może komputer już dawno je zastąpił.
- Słuchaj, jeśli spóźniłeś się na szkolny autobus, chodź ze mną do domu. Zatelefonujemy do twoich rodziców i poprosimy, żeby przyjechali po ciebie.
Chłopiec wpatrywał się w nią z uwagą. Jedyne, co mogła ujrzeć na jego twarzy okutanej kapturem, to wielkie, ciemne oczy i mały zaczerwieniony nos. Biedny dzieciak! Wyglądał na tak bardzo przemarzniętego i zagubionego, że po prostu miała ochotę go mocno przytulić. Najlepiej jednak będzie go zabrać do domu. Trav będzie wiedział, co trzeba zrobić.
- Słuchaj, nie wiem jak tobie, ale mnie jest potwornie zimno. W domu mam gorącą czekoladę. A jeśli chodzi o Skye'a...
Znowu byłeś w strumieniu, łobuzie, i na pewno zrobiłeś podkop pod płotem.
Jak on się nazywa?
Skye. Z powodu swoich niebieskich oczu. Co prawda trudno dzisiejsze niebo nazwać niebieskim. Gdzie go znalazłeś? Powinien być na podwórku, a on znowu uciekł do tego śmierdzącego strumienia.
Ruszyła w kierunku domu, mając nadzieję, że dwójka, którą spotkała, pójdzie za nią. Nie wiedziała, co robić, jeśli tak się nie stanie. Skye jakoś sobie poradzi, jeśli ruch na drodze nie nasili się, ale chłopak?...
- Wiesz, on jest głuchy. Można się z nim porozumiewać za pomocą sygnałów, ale wpierw trzeba zwrócić na nie jego uwagę. Jeśli zdarzy się, że odbiegnie od ciebie gdzieś daleko, może być poważny problem. A ty masz psa?
Chłopiec pokręcił przecząco głową.
- Ten pies to prawdziwy artysta, jeśli chodzi o ucieczki. Jego właścicielka pewnie będzie chciała ci osobiście podziękować, że go złapałeś. Znasz pannę Cal? Oj, uważaj na sznurowadła!
Chłopiec miał na sobie te okropne buty, które noszą obecnie wszystkie dzieciaki. Duże, ciężkie, niezgrabne, z obowiązkowo rozwiązanymi sznurowadłami. Jest to chyba jakaś forma protestu przeciwko nakazom rodziców. Tak zresztą było, jest i będzie.
Chłopak powoli ruszył za nią z rękoma w kieszeni. Jeśli potknie się o swoje sznurowadła, wyląduje buzią w błocie, ale nie sądziła, żeby chciał słuchać, co ma robić.
Skye z głośnym szczeknięciem zaczął biegać między nimi, trącając to jedno, to drugie swoim zimnym, wilgotnym nosem.
- To jest pies pasterski, a my jesteśmy jego stadem. Myślę, że daje nam do zrozumienia, żebyśmy się trzymali bliżej siebie
i szli szybciej. Wyraźnie ma już dość tej wstrętnej pogody. I trudno mu się dziwić.
Mimo że było mu bardzo zimno, chłopiec starał się tego nie okazywać. Prawdopodobnie myślał o tym, co go czeka.
- Zostałeś dłużej po lekcjach w szkole, prawda? Potrząsnął głową.
- To już niedaleko. Jeśli martwisz się o Skye'a, to nie ma takiej potrzeby. Zatelefonuję do jego właścicielki i powiem jej, gdzie jest, a Trav, to znaczy komandor Holiday, spróbuje się skontaktować z twoimi rodzicami, żeby powiedzieć im, gdzie jesteś. Do czas ich przyjazdu wysuszymy twoje ubranie, zjesz coś i napijesz się gorącej czekolady. Zgoda?
- Czy... czy znasz mojego ojca? Nareszcie! Jednak ten chłopiec potrafi mówić.
- Obawiam się, że nie znam wielu ludzi w tej okolicy, ale mój przyjaciel zna wszystkich na wyspie. Mieszkasz w Buxton czy którymś z pozostałych miasteczek?
Chłopiec znowu zamilkł.
Nieważne. Najpierw cię ogrzejmy i wysuszmy, a potem wszystko się wyjaśni - dodała Ru.
No, jesteśmy na miejscu - powiedziała po chwili. Dla przemarzniętych wędrowców dom Trava był wybawieniem. -Uważaj na stopnie. Nie były zamarznięte, kiedy wychodziłam, ale temperatura spada dość szybko.
Zastukała, trzymając chłopca jedną ręką, na wypadek gdyby chciał zmienić zdanie i prysnąć, a Skye'a drugą z tego samego zresztą powodu.
- Travis, przyprowadziłam gości. Ściągaj buty, chłopcze! Skarpety też pewnie masz mokre.
Otworzyła drzwi i zaczęła otrzepywać buty z piasku i błota.
Skye zaskowyczał i radośnie rzucił się do środka, prawie ją wywracając.
- Wracaj, ty śmierdziuchu! Mógłbyś go złapać, kochanie? - zwróciła się do chłopca.
Chłopiec rzucił się za psem, a Ru stała w korytarzu, wpatrując się w ślady na jeszcze przed chwilą błyszczącej podłodze.
Zamykała drzwi wejściowe, kiedy pojawił się Trav.
Od tej chwili wypadki potoczyły się szybko, ale zupełnie nie po jej myśli. Chłopiec potknął się o psa i wylądował na podłodze, a uradowany Skye skoczył na Trava, zostawiając ślady brudnych łap na jego czystej koszuli.
Trav spojrzał na Ru stojącą na środku pokoju i z trudem powstrzymującą się od śmiechu.
- Czy mogłabyś mi wyjaśnić, o co tutaj chodzi?
- Zobacz, kogo znalazłam! A może to oni znaleźli mnie? Nie jestem pewna. Jeśli nie chcesz Skye'a w mieszkaniu, a uwierz mi, że zrozumiem cię w takiej sytuacji - powiedziała, krzywiąc się, gdy doleciał ją zapach mokrego psa - otworzę mu jakąś puszkę i zrobię posłanie na ganku, dopóki nie odprowadzisz go do panny Cal.
Trav poczuł łomotanie pod czaszką i sztywność w karku. Pochylił się nad chłopcem i przyjrzał się jego kręconym włosom, parze wielkich, brązowych oczu i oliwkowej cerze. Poczuł, że sztywnieje.
Mam kłopoty, prawda? - ni to zapytał, ni to stwierdził chłopiec.
To zależy - powiedział Trav, mając ciągle nadzieję, że się myli, chociaż dobrze wiedział, że tak nie jest. - Zależy od tego, kim jesteś i co tutaj robisz?
Pies był wszędzie i obwąchiwał każdy kąt pokoju.
Travisie Holidayu, gdzie twoje dobre maniery! - zawołała Ru. Jej oczy ciskały błyskawice. - Dzieciak jest zmarznięty i mokry, a ty zachowujesz się jak żandarm. Nie sądzisz, że mógłbyś mu przynajmniej zaproponować coś gorącego do picia i suche ubranie, dopóki ktoś po niego nie przyjedzie? Jak ci na imię, kochanie? Jaki jest numer telefonu do twoich rodziców?
Jeszcze się nie zorientowałaś? - zapytał cicho Travis.
W czym? Travis, na litość boską, co cię napadło? Wiem, że jesteś nieprzytomny ze zmartwienia, ale to nie powód... Złaź natychmiast z kanapy, ty brudasie! - zawołała do psa.
No więc, Matthew - powiedział cicho Travis, zwracając się do chłopca - może zatelefonujesz do mamy i powiesz jej, że dotarłeś tu w całości. Bardzo się o ciebie martwi.
Kosztowało go ogromnie dużo wysiłku, by jego twarz pozostała bez wyrazu, a przecież wszystkie jego marzenia i nadzieje rozwiały się w jednym momencie.
Telefon stoi tam. Numer znasz. Powiedz jej, że wsadzę cię do samolotu, jak tylko pogoda się trochę poprawi. Poinformuję ją o dokładnym terminie...
Travisie Holidayu! Przestań i to natychmiast! Czysty zwariował? - Ru chwyciła go za ramię i mocno nim potrząsnęła. Chcesz mi powiedzieć, że to jest Matt? Twój syn? I w taki sposób go witasz? Nic dziwnego, że Sharon od ciebie odeszła.
Travis usiłował zachować spokój.
Zatelefonuj do matki, Matthew. A ja w tym czasie poszukam suchego ubrania.
Jak śmiesz mnie ignorować? - zawołała Ru. - A ty, Matthew zostań tu. Nie wiem, co się tu dzieje, ale zaraz to wyjaśnimy.
Trav milczał i patrzył na chłopca. Mały starał się panować
nad sobą, ale łzy same płynęły mu po policzkach. Naprawdę niemożliwe jest pozostać obojętnym wobec łez dziecka. Burczenie w brzuchu chłopca przerwało nienaturalną ciszę i napięcie jakby trochę opadło.
- Idź się umyć, a zaraz potem dostaniesz coś do jedzenia.
- Tędy, kochanie. - Ru pokazała mu drogę do łazienki. -Znajdziesz tam wszystko, co trzeba.
Ton jej głosu nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do tego, po czyjej była stronie. Trav na razie jeszcze nie mógł sobie z tym wszystkim poradzić i chociaż wiedział, że Matt w niczym nie zawinił, trudno mu było pogodzić się z tym wszystkim.
Niech się Sharon podenerwuje jeszcze trochę, pomyślał. Zasłużyła sobie na to. Parę bezsennych godzin pozwoli jej zastanowić się nad tymi wszystkimi kłamstwami, których się dopuściła.
Wszystko stało się dla niego jasne, kiedy spojrzał w te olbrzymie, brązowe oczy. Kiedy mieszkali w Wildwood w New Jersey, Luis Galanos, w połowie Grek, a w połowie Włoch, podbijał serca wszystkich kobiet w bazie - nawet mężatek. W tej grupie musiała być również i jego żona, o czym się właśnie dowiedział.
Czasami docierały do niego jakieś plotki, ale je ignorował. Baza wojskowa, nawet wówczas, kiedy większość personelu mieszka poza nią, jest pewną zamkniętą społecznością. Większość plotek rodziła się z nudy, a on był zawsze zajęty.
Ale niektóre żony nudziły się bardzo, w tym i Sharon. Właściwie nie miał nic przeciwko temu, kiedy kilka z nich zorganizowało wycieczkę do Atlantic City do kasyn gry. Grywał czasami w pokera, ale poza tym hazard zupełnie go nie interesował. Ale nie uważał go też za grzech śmiertelny. Sharon jeździła do Atlantic City dość często. Kiedy dowiedział się, że jeździ tam sama, zaproponował, żeby znalazła sobie inne hobby, trochę
bliżej domu, ale nie naciskał. Wtedy żyli już bardziej obok siebie niż razem.
Docierały do niego różne plotki. Jeden z kolegów doniósł mu, że widział Sharon w kasynie z Galanosem, ale kiedy ją o to zapytał, powiedziała, że go tam spotkała przypadkowo. Trzy tygodnie później rozstali się. Następną wiadomość miał od niej z Nevady, gdzie wystąpiła o rozwód.
Po kilku latach nie pamiętał już wcale, że kiedyś był żonaty, i wtedy Sharon odnalazła go, po to tylko, żeby mu powiedzieć, że jest ojcem. Ponoć była w ciąży, kiedy się rozstali. Przyzwyczajenie się do myśli, że ma syna, zajęło Travisowi sporo czasu. Kiedy się o tym dowiedział, chciał natychmiast polecieć do Kalifornii, gdzie Sharon mieszkała ze swoim drugim mężem, dwoma córkami i synem, który okazał się jego dzieckiem.
Zostawił całą sprawę w jej rękach. Obiecała chłopakowi delikatnie o tym powiedzieć, ale Matt miał w tym czasie jakieś problemy w szkole, więc nie była to odpowiednia pora, by przewrócić całe jego życie do góry nogami. To było pierwsze wytłumaczenie, potem słyszał kolejne. Przyjmował je do wiado mości, ale jednej rzeczy dopilnował. Od razu zaczął wysyłać jej alimenty, a do chłopca listy, zdjęcia i prezenty. Budował też dom. Miał nadzieję, że kiedy skończy budowę, przywiezie tu Matta i może chłopak zechce z nim zamieszkać.
Teraz myśląc o tym wszystkim, zaczął kląć.
Galanos był cywilnym pracownikiem. Travis znał go tylko z widzenia i z niezbyt dobrej opinii. Nigdy nie przyszło mu do głowy, by go winić o rozpad swojego małżeństwa. Rozpadło się ono na długo przedtem, nim Sharon poznała tego człowieka. Ale to właśnie jego oczy patrzyły na Trava z twarzy chłopca, który miał być jego synem.
Co się z tobą dzieje, Trav?
Nie twoja sprawa.
Moja. Ja go tu przyprowadziłam, a jeśli ty zamierzasz go tak traktować, to pójdziemy sobie stąd oboje.
Dobrze, zrób to. Może twoja przyjaciółka Moselle już wróciła!
Ru była naprawdę wściekła na Travisa. Złapała go za ramię.
Co jest, do licha? Przecież to twój syn! Jeszcze parę godzin temu odchodziłeś od zmysłów ze strachu o niego. Czyżby stres był zbyt silny? Travis, jak możesz w taki sposób traktować jakiekolwiek dziecko?
Nie wiesz, o co tu chodzi.
To mi powiedz. Wytłumacz mi, co się dzieje!
Daj spokój, Ruanno. Ciebie to nie dotyczy. Dopilnuj, żeby chłopiec się wykąpał, i daj mu coś do zjedzenia. Nie chcę, żeby zachorował i zwalił mi się na głowę.
Ru spojrzała na niego z żalem. Była naprawdę urażona.
Nie bierz tej wypowiedzi do siebie, Ru. Są pewne rzeczy, o których nie masz pojęcia i których nie rozumiesz.
Masz rację. Ale jedno rozumiem. Jesteś tak przerażony, że mógłbyś się w to wszystko zbyt mocno zaangażować. W moim przypadku nie było takiego ryzyka. Kobiety traktujesz lekko, ale syn to inna sprawa. Posłuchaj, możesz go odesłać, ale cokolwiek byś zrobił i tak zawsze będzie twoim synem i nigdy nie będziesz mógł o nim zapomnieć. Szkoda mi ciebie, Travisie. Naprawdę.
Wyszła, cicho zamykając drzwi.
Trav żałował, że nie trzasnęła nimi. Próbował poradzić sobie z bólem, który go dopadł, gdy przekonał się, że Matt nie jest jego synem. To nie po raz pierwszy jego marzenia i plany brały w łeb. Nagle pomyślał o Matthew. A co z nim? Myślał, że ja
jestem jego ojcem. Jeśli się dowie, że to nieprawda, jak to wpłynie na niego?
Zaczął nasłuchiwać. Prysznic szumiał przez cały czas. Słyszał, jak Ru z wściekłością trzaska garnkami w kuchni. Zachowywała się jak typowa kobieta, która jest wściekła i chce, żeby cały świat dowiedział się o tym.
Znalazł trochę rzeczy i poszedł z nimi do kuchni.
- Jak myślisz, czy będą pasowały na Matta?
Może ten chłopiec nie potrzebuje twojej łaski. Myślę, że wziął jakąś zmianę ubrania na trasę liczącą prawie sześć tysięcy kilometrów.
To żadna łaska. A jeśli nawet ma coś, w co mógłby się przebrać, to na pewno wszystko jest już brudne. Nie wygląda na osobę, która przepada za chodzeniem do pralni.
Naprawdę? - zapytała Ru z ironią. - A na kogo, według ciebie, wygląda? Może jest zbyt głupi na dziecko oficera? Mówiłeś, że Holidayowie są wysocy, więc w zasadzie masz rację, w koszykówkę grać na pewno nie będzie. No, ale może to cię pocieszy, że są też jeszcze inne dyscypliny sportowe. I nie musisz być wysokim, żeby je uprawiać.
Chyba nie była w stanie mu wybaczyć.
- Ru, nie staraj się osądzać mnie, kiedy nie wiesz wszystkiego. Proszę.
Naprawdę nie wiedział, jak to chłopcu wytłumaczyć. No bo jak wyznać dwunastolatkowi, że nie dość, iż jego matka była niewierna, to jeszcze na dodatek tak kłamała.
Przecież nie może tego powiedzieć Mattowi. Naprawdę sobie na to niczym nie zasłużył. I nie był niczemu winny.
- Wiesz, skontaktuję się chyba z Lyonem i odwołam poszukiwania.
A co z powiadomieniem jego matki, że Matt jest bezpieczny? Przecież on dotąd do niej nie zatelefonował.
Zaraz to zrobię. Więc jak? Ta koszula chyba jest dobra. Powieszę mu ją na drzwiach od łazienki.
Skye leżał znowu na kanapie, ale Trav nawet się nie silił, aby go z niej zgonić.
Wykręcił numer Sharon.
- Sharon? Tu Travis. Matt znalazł się. Jest cały i zdrowy. Wsadzę go do samolotu, ale dopiero za kilka dni. Niech sobie trochę odpocznie.
Potem zatelefonował do Lyona i dowiedział się, że Lawles-sowie mają córeczkę i że mama i córka czują się dobrze, a tata nadal jest w szoku.
Zaczął się śmiać. I to ma być agent federalny! Zostawił mu wiadomość.
Kiedy skończył telefonować, postanowił odprowadzić Skye'a do panny Cal.
- Chodź, Skye. Wrócisz do domu, zanim się twoja pani zorientuje, że uciekłeś. I pamiętaj, ucieczka nigdy niczego nie rozwiązuje.
Zajrzał do kuchni.
Odprowadzę psa. Daj dzieciakowi coś jeść. Na pewno jest bardzo głodny.
Może wyciągnąłbyś brudy z jego plecaka? Mam zamiar zrobić pranie.
Dobrze, za chwilę.
Po dziesięciu minutach Travis nadal siedział na kanapie z psem obok siebie. Okazało się, że Matt miał ze sobą każdy list, który ojciec do niego napisał. Wiedział więc o wszystkim,
co Trav dla niego planował. Znał całą historię rodziny. Trav zamyślił się.
- Tato?
- Tak, Matthew? - odpowiedział Trav, czując się o sto lat starszy.
Czy mogę cię o coś zapytać?
Oczywiście.
- Czy to boli, jak się golisz elektryczną maszynką? Pytam, bo mama, jak goli sobie nogi, to mówi, że to nieprzyjemne, a ojczym ma brodę, więc nie wie nic na ten temat.
- A dlaczego chcesz to wiedzieć?
Zaczyna mi się sypać wąs, więc niedługo będę musiał zacząć się golić.
Jak będzie trzeba, to dam ci jedną z moich maszynek i krem do golenia. Nie przejmuj się tym.
- Zapomniałem szczoteczki do zębów i pasty.
- Wszystkie potrzebne rzeczy znajdziesz w łazience w drugiej szufladzie po lewej stronie.
- Dziękuję. Wyczyszczę zęby po jedzeniu.
- Wiesz co, skoro już przejechałeś taki szmat drogi, żeby się ze mną zobaczyć, to myślę, że możesz tu trochę zostać i zwiedzić okolice.
Matt spojrzał w okno, za którym szalała wichura.
Cóż... wybrałeś sobie nieszczególną porę na zwiedzanie. Zazwyczaj mamy tu lepszą pogodę.
Lepszą? - zawoła Ru od drzwi. - To opowiedz mu, jak ja się tu zjawiłam. Jeśli jesteście gotowi, siadajmy do stołu. Tylko przedtem zatelefonuję do panny Cal i powiem jej, że Skye jest u nas.
Odprowadzę go po kolacji - powiedział Trav.
Będę mógł pójść z tobą, tato? To jest naprawdę wspaniały
pies. Ru mówiła mi, że jest głuchy. Ale mnie się wydaje, że on słyszy, ale tylko to, co chce. Czasami lepiej tak się zachowywać, wiesz?
Trav spoglądał to na chłopaka siedzącego przy stole, to na Ru kręcącą się po kuchni. Zdał sobie sprawę, że nie potrafi bez niej żyć. Nadal nie wiedział, jak to wszystko rozegrać. Ale jeśli chodzi o chłopca, to był pewien jednego - nie może go odesłać do Sharon. Nie potrafiłby tego zrobić żadnemu dziecku, a to było dla niego szczególne...
Prędzej czy później będzie mu musiał powiedzieć prawdę, ale na pewno nie teraz. Może wtedy, kiedy chłopak dorośnie i zrozumie, że życie ludzkie bywa bardzo skomplikowane.
Tato?
Tak, Matthew.
Są tylko dwa udka. Myślę, że ty i Ru zjecie je, prawda?
- Ru lubi białe mięso, a ja skrzydełka. A może podzielimy to tak - dla nas po udku i skrzydełku, a całe białe mięso dla Ru.
Matt uśmiechnął się radośnie.
Skuszony zapachem, Skye wpadł do kuchni i usiadł przy krześle chłopca.
Ru zmarszczyła śmiesznie nos.
- Litości - powiedziała.
Prosisz, czy proponujesz? - zapytał Trav. Ich oczy się spotkały.
Proszę.
Ja też.
Właściwie to prosił o więcej, tylko nie wiedział, jak to wyrazić słowami. Miał wrażenie, że Ru go rozumie. Potrzebował czasu. Może ona go nauczy, jak o tym wszystkim, co czuje, mówić.
Mają przecież przed sobą całe życie. Trav był pewny, że nigdy
niczego nie pragnął tak bardzo, jak tej dwójki siedzącej z nim przy stole. To, że chciał ich mieć przy sobie aż tak bardzo, przerażało go, ale jednocześnie wprawiało w świetny humor. Chciał ich oboje wziąć w ramiona i nigdy już z nich nie wypuszczać. Ale nie zrobił tego.
- Musimy od razu ustalić kilka zasad. Nie wolno karmić psa przy stole, bo w końcu będzie próbował jeść z naszych talerzy.
Matthew szybko spojrzał na Ru. Skinęła potwierdzająco głową.
- A ty, Matt, możesz pójść ze mną i odprowadzić go do domu. Ru przygotuje ci posłanie w twoim pokoju.
W nocy, gdy księżyc w końcu przedarł się przez chmury, Trav próbował znaleźć właściwe słowa, by wyrazić to, co czuje.
Czy przypuszczałaś, że sprawy przybiorą taki obrót? To znaczy, kto by pomyślał, że zakocham się w kobiecie, która na środku drogi tłukła samochód swoją torebką? - Wprawdzie, to, co mówił, nie brzmiało zbyt romantycznie, ale Ru wydawała się rozumieć, co Trav chce jej przekazać.
Zamierzesz mi to wymawiać do grobowej deski? - zapytała.
Skądże. Mam nadzieję, że ty pozwolisz mi zapomnieć wszystkie głupie rzeczy, które dzisiaj powiedziałem.
Sądzisz, że on się czegoś domyśla? Kto jest jego prawdziwym ojcem?
Kiedy wcześniej tego wieczoru rozmawiali o Matthew, Trav opowiedział jej wszystko. Była wściekła na Sharon za jej kłamstwa.
- Wątpię. I nie widzę powodu, dla którego powinienem mu to wyjawić. Wiedza o kłamstwie matki nie pomoże mu. Takiemu dziecku jest w życiu bardzo ciężko. Nie wie, komu może ufać, więc w rezultacie nie ufa nikomu.
A jego ojczym?
Trudno powiedzieć. Mam wrażenie, że nie są zbyt zaprzyjaźnieni, ale to naprawdę uczciwy facet. Jeśli dwóch tatusiów, mama i macocha...
Macocha?
No chyba zgodzisz się? Myślę...
Oczywiście, że się zgodzę. A poza tym, jeśli cię to interesuje, to ja tak. A ty?
Tak - mruknął cichutko.
Jesteś pewien? Bo nie chcę już ryzykować.
Rozumiem, że mówisz o miłości. Tak. Kocham cię. Coś, co aż tak bardzo zaprząta mój umysł, musi być miłością. Jedno wiem na pewno. Chcę, żebyś była ze mną przez kolejnych pięćdziesiąt lat. Potem będziemy mogli podyskutować, co robić dalej.
A Matt?
Jest częścią umowy. Nie sądzę, żeby był moim synem, ale wiem na pewno, że mogę być dobrym ojcem dla niego. I przy twojej pomocy możemy wychować go na wspaniałego młodego człowieka.
Przyszłego oficera?
Możliwe.
- A co powiesz o córce? Albo o dwóch? Trav roześmiał się radośnie.
- Pewnie, że musi być córka. Ale jeszcze lepiej dwie. Nie możemy pozwolić, żeby Harrison i Lyon wyprzedzili nas. Nie teraz, gdy zakładamy nową dynastię.
Światło latarni po raz kolejny omiotło pokój. Ru, nareszcie bezpieczna, wtuliła się w ramiona Travisa.