Cyprian Kamil Norwid
Czarne kwiaty
Czarne kwiaty stanowią zbiór wspomnień z ostatnich spotkań ze znakomitymi przedstawicielami poezji, muzyki i malarstwa w latach 1847-1856, być może zapisywanych na bieżąco, lecz opracowanych artystycznie dopiero na przełomie listopada i grudnia 1856 r. W rezultacie otrzymaliśmy nowatorski przykład prozy opisowej z pogranicza dziennikarskiego reportażu, spiesznej notatki, czy kroniki oddającej z wiernością dagerotypu wszystkie szczegóły spotkania, zatrzymującej się na progu poezji. Z przejmującą siłą przemawia metaforyzacja ostatniej chwili przedśmiertnej, która w wielkim skrócie przekazuje całą prawdę o artyście; symboliczną wymowę ulotnych chwil, które już nie wracają. Główną ideą tych migawkowych wspomnień jest jedność człowieka i dzieła, działanie na uczucia i myśli czytelnika poprzez prawdę zarejestrowanego obrazu i głosu. Otrzymujemy szereg mikroportretów utrwalonych w niewątpliwie najwybitniejszym tekście prozatorskim Norwida. Uświadamia nam on „… jak życie przekształca się w sztukę, jak biografia staje się literaturą”. Na uwagę zasługuje też autokreacja narratora, który podejmuje kilka ról: jako komentator, jako narrator i wreszcie jako współbohater opisywanych scen, jako jedyny rozumiejący ich wymowę i potrafiący podnieść ją do rangi sztuki. Narrator kreuje tę rzeczywistość, jego oczami oglądamy i odbieramy, on nadaje jej charakter sakralny, całą niewidoczną głębię i boski porządek świata. Są też Czarne kwiaty na wskroś nowatorskim sposobem mówienia o śmierci, poszukiwania języka, by o niej powiedzieć i wyrazić własne lęki, przeczucia i nadzieje.
Pod względem językowym i stylistycznym zwraca uwagę pokrewieństwo tego tekstu z prozą gawędową, dającą o sobie znać przez skojarzenia, kolokwializmy, familiarność w stosunku do głównych bohaterów, przez gesty i powtórzenia. Można też dopatrzyć się powinowactw z nowelistyką włoską, m.in.: Boccaccia.
Prawdopodobnie niemal natychmiastowe ogłoszenie Czarnych kwiatów drukiem na łamach „Czasu” zmobilizowało Norwida do napisania Białych kwiatów, które zostały ogłoszone w lutym 1857 r. Tekst ten był dalszym ciągiem zasad etycznych, charakterystycznych dla „polskiej” szkoły w literaturze i sztuce. Białe kwiaty są utworem paralelnym do Czarnych kwiatów oraz ich dopełnieniem pod względem estetycznym.
Utwór, należący do miniaturowych form epickich nazywanych „mikronowelami”, jest cyklem wspomnieniowo-epitafijnej prozy, jest to sześć pośmiertnych relacji poświęconych Witwickiemu, Chopinowi, Słowackiemu, Mickiewiczowi, Delaroche'owi oraz pięknej Irlandce, umierającej nagle na statku.
Każda postać ukazana została w szczególnym momencie życia - na granicy życia i przeczuwanej śmierci. Bohaterowie egzystują w dwóch światach: ziemskim, rzeczywistym, wśród spraw doczesnych oraz w bliżej nieokreślonym, lecz zbliżającym się wraz ze śmiercią.
Czarne kwiaty sytuują się pomiędzy poetyką biografii a fikcyjną formą prozatorską. Ze względu na specyfikę języka, na szczególne jego „zagęszczenie” znaczeniowe, rozpatrywać by je należało również jako utwór poetycki, toteż widać tu należy „nieczysty”, niejednolity gatunek literacki. Łączy bowiem w sobie elementy anegdoty, paraboli, prozy żałobnej czy też pamiętnika albumowego.
Czarne kwiaty stanowią próbę ocalenia ulotnych szczegółów z osobistych - bezpośrednich lub pośrednich - spotkań poety ze śmiercią przeważnie swoich znajomych, osób zazwyczaj ważnych w polskim życiu narodowym i kulturalnym. Niektóre z tych szczegółów - mimo całej powagi tematu - są najzwyczajniej w świecie smakowite, jak np. komiczne niezrozumienie słów Chopina w związku z jego przeprowadzką do innego mieszkania.
Występujący w utworze motyw zgonu nie ma cech fascynacji śmiercią, tak charakterystyczną dla romantyków. Temat raczej prowadzi ku innym rozmyślaniom, w których śmierć jest „uświęceniem” życia bohatera, który wpisuje się w plan historyczny, kulturowy, życie i śmierć - w plan wieczny.
Czarne kwiaty uświadamiają problem, jak życie przekształca się w sztukę, jak biografia staje się literaturą. Jak to się dzieje, że opisy spotkań, przedmiotów, zdarzeń - które zgodnie z twierdzeniem utworu zaszły naprawdę, a każdy element w jego jednostkowej konkretności był reżyserowany przez życie - stają się sztuką? Czarne kwiaty są doskonałym wcieleniem idei faktu uogólnionego; to proza faktu przekształconego w parabolę.
Streszczenie:
1) Spotkanie ze Stefanem Witwickim:
Pierwszą osobą, którą wspomina Norwid w swoim utworze jest Stefan Witwicki. Spotkał go w Rzymie, na Schodach Hiszpańskich. Witwicki był pochylonym, wspartym na kiju mężczyzną, a mimo to, jego twarz nadal wyglądała młodo i ślicznie. Norwid odwiedził go później, na tydzień przed jego śmiercią, w jego mieszkaniu. Leżał na kanapie, mówienie sprawiało mu duże trudności, łza kręciła mu się w oku. Przywitał jednak Norwida, wyciągnął do niego rękę i poczęstował go leżącą obok łóżka pomarańczą. W domu Witwickiego przebywał znany Norwidowi muzyk, Gabriel Różniecki, który pomagał Witwickiemu w ostatnich dniach jego życia. Witwicki, który chorował na ospę, miał omamy i przechadzając się z Różnieckim po pokoju, zaczął wypytywać o kwiaty (a nie było żadnych kwiatów w pokoju). Podczas następnych odwiedzin, Witwicki „leżał zdefigurowany” i nie mógł już mówić.
Norwid wspomina także, że tuż przed śmiercią Witwickiego zmarł inny Polak, generał Klicki.
2) Spotkanie z Fryderykiem Chopinem:
Fryderyk Chopin mieszkał w Paryżu na ulicy Chaillot, bardzo blisko Pól Elizejskich. Mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze, a widok z okna był zniewalający - na niemal cały Paryż. Norwid opisuje mieszkanie kompozytora:
„… mieszkania główną częścią był salon wielki o dwóch oknach, gdzie nieśmiertelny fortepian jego stał, a fortepian bynajmniej wykwintny - do szafy lub komody podobny, świetnie ozdobiony jak fortepiany modne - ale owszem trójkątny, długi, na nogach trzech, jakiego, zdaje mi się, już mało kto w ozdobnym używa mieszkaniu.”
Chopin po obiedzie, jak tylko mógł, jeździł do Bulońskiego Lasku. Kilkakrotnie wybierał się z nim także Norwid. Pewnego dnia, podczas takiej wyprawy do lasu, Chopin i Norwid odwiedzili Bohdana Zaleskiego, który mieszkał w Passy. Siedzieli wówczas w ogrodzie (Chopin nie mógł wchodzić po schodach i nie było nikogo, kto pomógłby go wnieść na górę do mieszkania) w towarzystwie poety (Zaleskiego) i jego małego synka, bawiącego się na trawie.
Od tamtego czasu Norwid długi czas nie odwiedzał Chopina, wiedział bowiem, że przyjechała do niego siostra z Polski. Kiedy w końcu postanowił wybrać się do mistrza, służąca kompozytora poinformowała go, że Chopin śpi. Norwid zostawił mu tylko karteczkę i wyszedł. Chopin, dowiedziawszy się, kto do niego przyszedł, poprosił służącą o zatrzymanie Norwida i zaproszenie go do jego salonu. Norwid poczuł się zaszczycony. Chopin leżał ubrany na łóżku, obok niego zaś siedziała jego siostra, bardzo do niego podobna z profilu. Narrator widzi Chopina na kształt rzeźby obdarzonej ruchem:
„On, w cieniu głębokiego łóżka z firankami, na poduszkach oparty i okręcony szalem, piękny był bardzo, tak jak zawsze, w najpowszedniejszego życia poruszeniach mając coś skończonego, coś monumentalnie zarysowanego… coś, co albo arystokracja ateńska za religię sobie uważać mogła była w najpiękniejszej epoce cywilizacji greckiej - albo to, co genialny artysta dramatyczny wygrywa np. na klasycznych tragediach francuskich… Taką to naturalnie apoteotyczną skończoność gestów miał Chopin, jakkolwiek i kiedykolwiek go zastałem…”
Chopin wyrzucił Norwidowi, że ten dawno go nie odwiedzał, potem nieco żartował i rozmawiał jakiś czas z Norwidem i swoją siostrą. Kiedy Chopin był już zmęczony, Norwid pożegnał się z nim…
„… a on, ścisnąwszy mnie za rękę, odrzucił sobie włosy z czoła i rzekł: >>…Wynoszę się!...<< - i począł kasłać, co ja, jako mówił, usłyszawszy, a wiedząc, iż nerwom jego dobrze się robiło silnie coś czasem przecząc, użyłem onego sztucznego tonu i całując go w ramię rzekłem, jak się mówi do osoby silnej i męstwo mającej: >>…Wynosisz się tak co rok… a przecież, chwała Bogu, oglądamy cię przy życiu.<<
A Chopin na to, kończąc przerwane mu kaszlem słowa, rzekł: >>Mówię ci, ze wynoszę się z mieszkania tego na plac Vendome…<< ”
Była to ostatnia wizyta Norwida u Chopina. Kompozytor przeniósł się wkrótce do nowego mieszkania i tam zmarł.
3) Spotkanie z Juliuszem Słowackim:
Postać Słowackiego wiąże się z biografią Norwida w sposób wyjątkowy. Sam Słowacki stawał się bliższy Norwidowi ze względu na podobieństwa losów twórczości; brak zrozumienia i aprobaty ze strony współczesnych odbiorców.
Jeszcze przed śmiercią Chopina, Norwid odwiedził mieszkanie Juliusza Słowackiego. Rozmawiali o Rzymie, z którego niedawno wrócił Norwid, o znajomych i przyjaciołach (m.in. o żyjącym jeszcze Chopinie, którego Słowacki nazywa pogardliwie „morybundem”), o bracie Norwida - Ludwiku, o literaturze (Nieboska komedia, Przedświt), o sztuce.
Kiedy Norwid odwiedził poetę następnym razem, wraz z nimi w pokoju przebywał malarz francuski, którego Słowacki potem zrobił egzekutorem swojego testamentu. Malarz podczas tego spotkania milczał, słuchał jedynie o czym rozmawiają Słowacki z Norwidem.
„ O Francji, o rewolucji, o rzymskich wypadkach mówiliśmy, on - naturalnym, ale kolorowym słowem i niespodziewanymi obrotami mowy, i niekiedy akcentem zrezygnowanego żywota, głębię apostrof filozoficznych w Marii Malczewskiego napotykanych przypominającym. Co wszelako nie zawsze z wielkimi jego, czarnymi, ognia pełnymi oczyma i z orientalną skronią, i z otworami energicznymi nosa orlego sprzymierzało się…”.
Słowacki mówił także o tym, że jego zdrowie jest w coraz gorszym stanie i czuje, że zbliża się śmierć:
„Piersi, piersi nadwerężone mam, każą mi już tylko cukierki jeść, co chwilowo łagodzi kaszel, żołądkowi za to o tyleż szkodząc. Przyjdź jeszcze w przyszłym, zaprzeszłym tygodniu, potem… czuję, że niezadługo i odejść z tego świata przyjdzie mi.”
Norwid faktycznie zjawił się w następującym tygodniu u Słowackiego, jednak stan poety był na tyle poważny, że nie widział się z nim osobiście. Rozmawiał tylko o zdrowiu Słowackiego z jego „uczniem”, który właśnie wychodził od chorego.
Ostatnia wizyta u Słowackiego miała miejsce tydzień później, rankiem. Słowacki jako jeden z pierwszych widział ciało zmarłego poety, który skonał poprzedniej nocy:
„Mało piękniejszych twarzy umarłego widzi się, jako była twarz Słowackiego, rysująca się białym swym profilem na spłowiałym dywanie ciemnym […]”
Wziął też Norwid udział w skromnym pochówku zmarłego na cmentarzu Montmartre. Wspomina, że było na nim tylko dwie kobiety, z których jedna, płakała rzewnymi łzami.
Na koniec rozważań na temat poety, narrator wspomina, że ma rysunek wykonany przez Juliusza Słowackiego - pejzaż, który narysował w Egipcie.
4) Wspomnienie nieznajomej Irlandki:
Parę lat po śmierci Słowackiego, Norwid przebywał na statku na Oceanie Atlantyckim. Była to niedziela, bardzo piękna i słoneczna. Statek nie płynął, ponieważ nie było wiatru, pasażerowie zaś chętnie przebywali na pokładzie, zażywając tej pięknej pogody. Kiedy narrator podziwiał piękne fale, jego współpodróżnik zapytał go, czy widzi piękną kobietę, która przyniosła mleko szczeniakowi błąkającemu się po pokładzie. Narrator nie popatrzył jednak na kobietę, tłumacząc:
„Właśnie że dlatego teraz nie pójdę jej oczyma szukać, kobiety bowiem najpiękniejsze są wtedy, kiedy nie słyszą ani widzą, ani zgadują, że się spogląda na nie - będę więc uważał ją innym razem - innego razu zobaczę ją…”
Tej samej nocy, Norwid usłyszał przeraźliwy krzyk, wołanie o pomoc doktora. Rano na pokładzie zauważył jakiś ruch. Okazało się, że owa młoda, piękna kobieta, której miał się lepiej przyglądnąć, niespodziewanie zmarła w nocy. Wedle zwyczaju, zwłoki przykryto czarno-szafirowym żaglem obrzuconym w białe gwiazdy: „taka plama czerniła na środku pokładu o wschodzie słońca…”
5) Spotkanie z Adamem Mickiewiczem:
Po powrocie do Europy Norwid wybrał się z wizytą do Adama Mickiewicza:
„… zaszedłem doń, do gmachu Biblioteki Arsenału, gmachu ciemnego, z korytarzami i kamiennymi wschodami - było to w niedzielę, bo pamiętam, że ze mszy szedłem i książkę ze sobą miałem. A szedłem go przywitać więcej niż kiedykolwiek serdeczniej, bo bliżej… bliżej zaś z powodu, iż dochodziło mię było, że wspominał mię, kiedy w Ameryce zostawałem - a kiedy tam odpłynąłem, powiedział tylko komuś: >> … To on tak jakby na Pere Lachaise [tj. cmentarz paryski] pojechał!...<< - co, że zrozumiałem, było mi przyjemnie, iż ktoś mię wspomniał w Europie, i dlatego też przyjemnie szedłem przywitać go.
Wesoło spojrzał na mnie i uśmiechnął, i rozmawiałem z nim do zachodu słońca, bo pamiętam, że czerwono zrobiło się w oknie, kiedy myśliłem odejść. Pokoik to był mały z piecykiem dobrze zapalonym, gdzie od razu do razu pan Adam poprawiał nieco węgle kijem.”
Kilka godzin musiała trwać ta rozmowa, od wyjścia z kościoła po mszy aż do zachodu słońca; musieli mieć sobie dużo do opowiedzenia, niestety żaden z nich nie zanotował jej przebiegu, Norwid skupił się jedynie na opisie ubioru Mickiewicza i wyglądzie jego gabinetu.
Następna i ostatnia wizyta Norwida u Mickiewicza miała miejsce w drugiej połowie marca 1855 r., już po śmierci Celiny Mickiewiczowej:
„… zaszedłem znów do pana Adama o godzinie może dziesiątej rano i zastałem go w progu drzwi, wychodzącego właśnie, tak, że drzwi kiedy otworzyłem, wpadłem nań - wrócił więc na jakie półtory godziny jeszcze, przez które z nim mówiłem, a potem razem też wyszliśmy, bo miał był gdzieś iść jeszcze one półtory godziny pierwej.
Mówił mi o śmierci żony, szczegółowo, bardzo pogodnie, małe zboczenie robiąc: że nieświadomość prawdy tylko daje przerażenie zgonu i rzeczy śmierci dotyczących… aż kiedy przy jednej z ulic ja miałem inaczej obrócić drogę, a on gdzie indziej iść, ścisnął mię za rękę i mocnym głosem rzekł mi: >> No… adieu!<<
Że nigdy ani po francusku, ani tym tonem nie żegnał mię był, a tyleć razy rozchodziliśmy się, przeszedłem potem nie ledwie na drugi koniec miasta i, na schody do siebie wstępując, słyszałem jeszcze to słowo: >>… Adieu!<<”.
Było to ostatnie spotkanie poetów przed wyjazdem Mickiewicza na Wschód. Norwid zapamiętał te ostatnie słowa wielkiego poety bowiem „… nieboszczyk pan Adam Mickiewicz miał to do siebie, iż nie tylko, co mawiał, ale i : jak mawiał, zatrzymywało się w pamięci…”.
6) Spotkanie z Paul'em Delaroche'm:
Norwid złożył wizytę malarzowi w 1856 roku. Miał wówczas okazję oglądać oryginalnie pomyślany obraz z zaprojektowanego cyklu tryptyku Chrystusowego i dzielić się na gorąco swymi doznaniami:
„… śp. Delaroche (tak, jak bywało kiedyś, Ary-Scheffer) raczył mi pozwalać, abym oglądając utwory jego, mówił wszystko, co mi się zdaje, ja zaś na tym już stopniu stojącym artystom, nie mniemam, aby inaczej się mówiło, długo więc myślenie moje określałem w słowach ściśle wiernych […].
Potem pokazał mi jeszcze portret Thiersa, wyborny pod wszelkimi względami, i - znów do małego obrazka powróciwszy, rzekł mi tonem żegnalnym […]: >>Tak, trzy dopiero obrazy tego rodzaju razem wzięte okażą całość… - i parę kroków ku drzwiom ze mną robiąc, po dwakroć dodał: <<Skoro tylko dwa inne obrazki zrobię… pokażę je panu - pokażę je<<, co zwykł był określać dobitnie, bo nie eksponował publicznie dzieł swoich ani nie każdemu je pokazywał […].
Odtąd nie widziałem już pana Delaroche'a, w którego śmierci ostatni promyczek Leonarda da Vinci mrokiem się okrył…”
Tak kończy się ostatnie wspomnienie opisane w Czarnych kwiatach, do których tworzenia Norwid przystąpił przejęty nagłym zgonem malarza, 4 listopada 1856 r. Pożegnalne słowa Delaroche'a nasunęły poecie pomysł opisania analogicznych rozmów i ostatnich znaczących słów wypowiedzianych podczas spotkań przez Stefana Witwickiego, Juliusza Słowackiego, Fryderyka Chopina, Adama Mickiewicza i Paul'a Delaroche'a. Wcześniej pomysł ten owocował znakomitym „wyjątkiem z pamiętnika” pt. Menego a poświęconym Tytusowi Byczkowskiemu. Obecnie śmierć Delaroche'a inspirowała na pół mistyczny esej pamiętnikarski pt. Czarne kwiaty, prawdopodobnie zaraz przesłany do Krakowa i wydrukowany w grudniowym numerze „Dodatku” miesięcznego do „Czasu” (styczeń 1857r.).
***