Tytuł: Wywrócone do góry nogami
Autor: Anaphora
Beta: Isamar, Calissa, Fraise
1.
Harry Potter szedł jedną z uliczek mugolskiego Londynu i z całych sił starał się utrzymać w pionie. Zataczał od jednego krańca chodnika do drugiego, balastując prawą ręką, w której dzierżył butelkę pełną bursztynowego płynu. W pewnym momencie zatrzymał się i spojrzał przed siebie nieprzytomnym wzrokiem. Na jego twarzy odmalował się dziwny grymas, a chwilę później oparł się o latarnię i zwrócił u jej podstawy całą zawartość swojego żołądka. Butelka upadła z trzaskiem na ziemię, przerywając ciszę, a chłopak przeczesał włosy dłonią. Czuł się fatalnie. Żołądek ciążył mu niemiłosiernie, ciałem wstrząsały dreszcze, a cały świat wirował dookoła niego.
Nie potrafił powiedzieć gdzie jest ani jak się w tym miejscu znalazł. Co więcej, nie miał pojęcia, jak dojść do własnego łóżka. Wytarł wargi rękawem bluzy i kilkakrotnie splunął na chodnik. Nie przyniosło to jednak pożądanego skutku i okropny smak w ustach wciąż był nie do zniesienia
Przeszukał kieszenie w poszukiwaniu różdżki. Nie wiedział dokładnie, do czego mogłaby mu się ona przydać, ale był pewien, że jeśli cokolwiek mogło mu pomóc, to tylko ona. Wreszcie udało mu się ją zlokalizować, jednak czynność, którą musiał wykonać, by wydobyć poszukiwany przedmiot z kieszeni, okazała się zbyt skomplikowana. Zupełnie nie spodziewanie niebo znalazło się zupełnie gdzie indziej niż dotychczas. Harry zmarszczył brwi. Zaledwie przed chwilą, chodnik brutalnie poklepał go po plecach! Usiadł, po czym korzystając z pomocy latarni, ponownie stanął na dwóch kończynach. Spojrzał z wdzięcznością na swą wybawicielkę i ruszył przed siebie.
Nie uszedł jednak daleko, gdy ciszę nocną przerwał ryk silnika. Chłopak spojrzał za siebie i ze zdumieniem stwierdził, że sunie na niego ogromny, czarny potwór, świecąc mu reflektorami po oczach.
Zanim zorientował się, co właściwie się dzieje, usłyszał głośny pisk hamulców i pogrążył się w ciemności.
2.
Księżyc schował się już za horyzont, ustępując miejsca słońcu. Jego promienie coraz mocniej oświetlały niewielkie miasteczko, którego wschodnimi obrzeżami płynęła niewielka rzeczka. Wraz z jej nurtem wprost do morza zmierzały torebki po czipsach, foliowe woreczki i wiele innych rzeczy, uznanych przez właścicieli za zbędne, osiadających niekiedy na brzegach. Pełne błota i śmieci skarpy zostały niegdyś obsiane trawą, która w chwili obecnej sterczała żółtymi kępkami tu, czy tam. Z tego miejsca do najbliższych domów prowadziła ścieżka. Najczęściej korzystali z niej okoliczni, zapijaczeni mugole, którzy wybierali się na wycieczki krajoznawcze, z metą tuż przy mostku. Miejscu wprost wymarzonym do oblegania z butelką piwka, czy taniego wińska w ręku. Jednak jeśli ktoś nią szedł w drugą stronę, dochodził do połatanej asfaltówki, upstrzonej bezładną mozaiką kolorowych szkieł. Dwa rzędy zapuszczonych domków obserwowały wszystko, co działo się na uliczce, pustymi oknami, w których niekiedy wisiały nawet zszarzałe firanki. W jednym z nich, pozornie nie różniącym się niczym od swoich sąsiadów, znajdował się niewielki salonik. Nie byłoby to tak niezwykłe, gdyby nie fakt, że wyglądał przyzwoicie i nie straszył kilkoma centymetrami brudu. Jego ściany szczelnie obstawiono półkami, a po środku stała stara sofa, kulawy stoliczek i wyświechtany fotel. Właśnie w nim siedział blady mężczyzna, odziany w elegancką czerń. Idealnie pasował do otoczenia. Głowę miał pochyloną i kurtyna kruczych, tłustych włosów, opadała mu na twarz. Wpatrywał się w białą kopertę, którą trzymał w niemalże białych dłoniach, o długich, zgrabnych palcach. Dochodziła szósta rano, a on wciąż znajdował się w tym samym miejscu mniej więcej od północy, kiedy to wrócił do domu. Był wykończony po tygodniowej absencji w kręgu domowego ogniska i jedyną czynnością, na jaką miał ochotę, było położenie się do łóżka i zaznanie spokoju w cudownej samotności. O tak, Severus Snape już od bardzo długiego czasu dbał o to, by nikt nie śmiał zakłócać jego samotności. Nie miał przyjaciół i wcale, a wcale mu to nie przeszkadzało. Bo niby dlaczego? Najlepszymi towarzyszami są wszak książki. Nie narzucające się ze swoimi opiniami, będące jednak gotowe udzielić porady, gdy ta jest potrzebna. Nigdy się nie obrażały, gdy zostały odstawione w kont i nie dopraszały się o zainteresowanie, rozmowę i herbatkę. Wymagały zaledwie skrajnego minimum zainteresowania.
Mężczyzna westchnął ze zrezygnowaniem, wpatrując się z uwagą w kopertę. Do tych rzeczy, których nie potrzebował, zdecydowanie zaliczały się przesyłki od Albusa Dumbledore'a, dostarczane z zaświatów. Skoro dyrektor zostawił dla niego tą wiadomość, musiało to być coś naprawdę ważnego. Coś, co z pewnością zwiastowało kłopoty.
Dlatego siedział w fotelu, myśląc nad tym, czy powinien poznać zawartość listu, czy też zignorować go - najlepiej spalić - a następnie udać się na spoczynek. Jednak świadomość niespełnionego obowiązku była przytłaczająca i skutecznie nie pozwalała mu zasnąć. Ziewnął szeroko i potarł palcami skronie. Był cholernie śpiący. Złamał pieczęć zabezpieczającą list i wziął pergamin do ręki, odkładając na kulawy stoliczek pozostałe papiery. Bezbłędnie rozpoznał pochyłe pismo zmarłego dyrektora Hogwartu. Westchnął ciężko. Dumbledore wcale nie zmarł. Za miesiąc, może dwa, faktycznie sam by odszedł z tego świata, ale tak się nie stało. To właśnie on był jego mordercą i odbiorcą Pośmiertnej Wiadomości! Cóż za ironia. Przełknął zbierającą się w gardle gorycz, po czym zwrócił swój wzrok na trzymany w dłoni list i zaczął lekturę:
Drogi Severusie,
Mam nadzieję, że moja wiadomość zastanie Cię w dobrym zdrowiu. Muszę Ci pogratulować, Mój Chłopcze. Wiedziałem, że zdobędziesz się na wykonanie mojej prośby i doprowadzisz do końca tę część naszego planu. Chciałbym, abyś zaszył się teraz bezpiecznie u siebie w domu i nie opuszczał go bez potrzeby. Ministerstwo zapewne już pragnie Cię znaleźć, a przecież nie chodzi nam o ułatwienie im tego, nieprawdaż? Postaraj się nie dać Voldemortowi powodów do nieufności. Musi sądzić, że jesteś po jego stronie całą swą duszą i sercem. Pamiętaj o tym, Drogi Chłopcze. Byłbym szczęśliwy, ale nie wymagam tego od Ciebie, wiedząc, że nadal w jakiś sposób pomagasz Zakonowi. Wszystkie informacje są cenne!
Jednak meritum tego listu jest inne. Chodzi o Harry'ego. Severusie, musisz wiedzieć, że chłopiec nie jest synem Jamesa Pottera i nigdy nim nie był. Prawie osiemnaście lat temu Lily przyszła do mnie, prosząc o pomoc. Zwierzyła mi się, że jest przy nadziei, ale jej mąż nie jest ojcem dziecka. Nie wyjawiła mi kto nim jest, jednak dała mi plik dokumentów, autentycznych dokumentów, które Ci to powiedzą. Dałem jej eliksir przodków i pomogłem rzucić zaklęcie. Jednak, jak wiesz, przestaje on działać w chwili, gdy dziecko, któremu się go poda, osiągnie pełnoletniość. Wtedy świadomie i dobrowolnie może poddać się ponownemu rytuałowi i wypić miksturę. My jednak nie posiadamy krwi Jamesa, więc Harry nie będzie miał takiej możliwości. Chciałbym, abyś odczytał te dokumenty, odnalazł ojca chłopca i zadbał o to, by Harry'emu było z nim dobrze. By mógł czuć się bezpiecznie. Jednak prawdopodobne jest to, że jego ojciec nie żyje. Chciałbym Cię prosić, Drogi Severusie, byś w takim wypadku się nim zajął. Prawnie Harry jest pełnoletni już od 31 lipca, jednak mimo wszystko nadal jest tylko dzieckiem. Proszę, zaopiekuj się nim. Wiem, że będziesz potrafił to sumiennie zrobić, zapominając o swojej niechęci, jaką żywiłeś do niego ze względu na Jamesa Pottera.
Powodzenia, Drogi Severusie. Mam nadzieję, że szybko się nie spotkamy.
Albus Dumbledore
Przez chwilę mężczyzna wpatrywał się w list w całkowitym milczeniu, a potem zaklął szpetnie. Dlaczego wszystko zawsze się komplikuje? Będzie teraz musiał szukać tego faceta, z którym sypiała Lily. Jego Lily. Zaklął ponownie, odłożył pergamin na stoliczek i wziął do ręki papiery. Pominął wszystkie dane dotyczące niemowlęcia. Jego wagę, wzrost, skalę umiejętności magicznych, cechy charakterystyczne i inne, tym podobne, mało interesujące bzdury. Pobieżnie spojrzał na informacje, dotyczących porodu i wreszcie, na ostatniej stronie, znalazł to, czego szukał.
Uzdrowiciel Naczelny Prosper Canterbury, po porównaniu kodu genetycznego Harolda Jamesa, urodzonego 31 lipca 1981 roku, z innymi zachowanymi w tajnej bazie danych dotyczących narodzin szpitala imienia św. Mungo, stwierdził, że jego biologicznymi rodzicami są Lilyanne Potter z domu Evans, urodzona w rodzinie mugolskiej oraz Severus Snape syna Elieen Snape z domu Prince i...
Mężczyzna zbladł i zacieśnił uścisk na dokumentach, których nie musiał dalej czytać. Zaciskał zęby tak mocno, że popękało mu szkliwo. Ściśnięte w wąską linię usta pobielały, a czarne oczy ciskały dookoła błyskawice. Nikt, kto teraz nawinąłby mu się pod rękę, nie wyszedłby z tego spotkania żywy.
Pergaminy przefrunęły przez pokój, osadzając się na jednej z półek, a Severus marzył o tym, by móc coś zniszczyć. Nie powiedziała mu! Zatrzymała to dla siebie! Zataiła! Nie ufała mu! Nie ufała!
Czarne szaty załopotały, gdy całkowicie pozbawiony ochoty na sen, wybiegł z domu. Kopnięty, Bogu ducha winien pies, który napatoczył się pod jego nogami, zaskowyczał z bólu.
3.
Leżący w jaśniejącym pomieszczeniu nastolatek przebudził się i jęknął boleśnie. W pierwszej kolejności jego umysł zarejestrował pozycję horyzontalną. Zaś następnie znajdujące się naprzeciwko łóżka okno. Jeśli ktoś spytałby go o zdanie, odpowiedziałby mu, że była to wyjątkowo głupia lokalizacja. Ale nikt go o to nie pytał, więc przysłonił tylko oczy lewą ręką, by ochronić je przed światłem młodych jeszcze promieni słonecznych. Pomieszczenie, w którym się znajdował, było niewielkie. Stały w nim dwa paskudne, metalowe łóżka i równie nieładne szafeczki do kompletu. Ściany były przeraźliwie białe i czyste, a podłoga wyłożona zielonymi kafelkami. Dla niego wyglądało to jak jakiś zabiedzony szpitalik z przedmieścia. Nie przyszło mu jednak długo o tym rozmyślać, bo po korytarzu echo poniosło stukot obcasów i po chwili do salki weszła kobieta. Miała chudą, końską twarz i zapadnięte, zmęczone oczy, ukryte za kanciastymi okularami. Zdawało mu się, że jest do kogoś podobna, ale nie wiedział, do kogo.
- Dobrze, że się wreszcie obudziłeś. - Uśmiechnęła się kwaśno i wzięła do rąk kartę, wiszącą w nogach jego łóżka. Chłopak oparł się na rękach i usiłował siąść, jednak jego nogi odmówiły posłuszeństwa. Właściwie dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że niemalże ich nie czuje.
- Co ja... Co ja tu robię?
Kobieta obrzuciła go kpiącym spojrzeniem.
- Miałeś poważny wypadek. Zaraz po tym, jak cię tu przywieźli zostałeś zawieziony na blok operacyjny. Musieli poskładać ci nogi. - mówiąc to kobieta pomogła mu usiąść i odpowiednio ułożyła poduszki pod jego głową. Była niesamowicie energiczna, a w jej ramionach tkwiła niespodziewana siła. - No, a teraz odpowiesz mi po kolei na wszystkie pytania. Co robiłeś pijany w szemranej dzielnicy, w środku nocy? Tylko nie wciskaj mi kitu, że mieszkasz w pobliżu - nie wyglądasz na takiego.
Harry zamrugał oczami. Pijany? Szemrana dzielnica?
- Nie... nie rozumiem - wykrztusił w końcu - Byłem pijany?
- Owszem. Więc? Co robiłeś w na ulicy Grimmauld Place, w nocy z 31 lipca na 1 sierpnia?
- Miałem urodziny, 31 lipca... ale nie wiem, co tam robiłem. Naprawdę nie wiem! - dodał, gdy napotkał surowy wzrok matrony. - Kilka lat temu mieszkał tam mój... wujek, ale nie żyje.
- Wujek?
- Chrzestny. Przyjaciel rodziny.
Kobieta zanotowała coś w swoim kajeciku.
- Jak się nazywasz i gdzie znajdziemy twoich rodziców, chłopcze?
- Moi rodzice nie żyją - warknął. - Jestem sierotą, odkąd skończyłem rok. Mieszkałem u wujostwa i już nie będę.
- Uciekłeś z domu?
- Jestem pełnoletni!
- Masz osiemnaście lat? Nie wyglądasz, chłopcze. Ile masz lat i jak się nazywasz, tylko mów prawdę - nie mam całego dnia, a ordynator nie chciałby tutaj policji.
- Harry Potter - powiedział i odetchnął z ulgą, gdy kobieta nie zareagowała słysząc jego nazwisko. - Mam osiemnaście lat.
- Prosiłam, żebyś nie kłamał, chłopcze. Ile naprawdę masz lat?
- Siedemnaście.
Na ustach pielęgniarki wykwitł uśmieszek pełen satysfakcji, gdy notowała coś w zeszycie.
- No więc, Harry, za chwilkę przyjdzie tu ordynator. Poinformuje Cię dokładnie o twoim stanie i przy nim zadzwonisz do swoich krewnych. Zapewne się o ciebie martwią.
W ostatnie słowa wsadziła tyle ironii, że Harry podświadomie skojarzył ten ton ze Snape'em. Gdy kobieta wyszła, odsunął kołdrę, by przyjrzeć się swoim nogom. Od czubków palców, aż do końca ud, owinięte były bandażami. Przymknął oczy i z obawą dotknął ich palcem. Pod opuszką czuł wyraźnie strukturę bandaża, ale nie poczuł dotyku na samej nodze. Przełknął głośno ślinę dokładnie w momencie, w którym do jego sali wszedł okrągły i uśmiechnięty doktor, z łysiną na czubku głowy.
- Witam, chłopcze. Jak się czujesz?
- Nie czuję... Nie czuję nóg. W ogóle nic. Nie czuję!
Chłopiec, Który Przeżył utkwił zielone, zrozpaczone oczy w ordynatorze, którego uśmiech delikatnie zbladł. Krzesło zaskrzypiało, gdy usiadł na nim z głośnym westchnięciem.
- Jest pewna szansa, że to się jeszcze zmieni, drogi chłopcze. Bardzo możliwe, że jeszcze będziesz czuł, a po rehabilitacji będziesz z powrotem chodził. Trzeba być dobrej myśli.
Harry odwrócił głowę do ściany i przełknął łzy. Nie będzie, do jasnej cholery, rozpaczać! Nie będzie... Ale płakał. Wielkie łzy spływały po bladych policzkach.
Ordynator dotknął jego ramienia.
- Będzie dobrze, chłopcze. Jesteś jeszcze młody, organizm się regeneruje szybciej i sprawniej...
- Proszę nie dawać mi złudnej nadziei, proszę pana. - Wytarł twarz rękawem piżamy i przykrył nogi. - Mógłbym zostać sam?
Jednak, gdy mężczyzna wyszedł, nie został sam. Ciągle towarzyszyła mu wstrętna, okropna myśl, że jest kaleką.
4.
Ulica Privet Drive w każde wakacje wyglądała tak samo. Zupełnie jakby nie była poddana działaniu czasu. Zadbane domy, ogródki i dzieci, sielankowe życie poukładanych rodzin. Monotonię znać było w każdym mieszkańcu wynoszącym śmieci zawsze o tej samej porze.
Mężczyzna, który pojawił się, powiewając połami czarnej peleryny i wręcz promieniując czarną magią, wyraźnie odcinał się od otoczenia. Można by było nawet stwierdzić, iż urozmaicił nieco repertuar miejscowych plotek. Przybysz zmierzał szybkim krokiem do domu oznaczonego mosiężną czwórką, przed którym stały dwie kobiety z dzieckiem. Blondynka uśmiechała się sztucznie i szczebiotała coś do rozwrzeszczanego bachora, który kopał swoją matkę po kostkach i wrzeszczał przeraźliwie. Severus podszedł do nich i obrzucił wymownym spojrzeniem Petunię Dursley, ignorując jej towarzyszkę.
- Amelio, kochanie - powiedziała, nie tracąc ani na chwilkę animuszu - Wybacz, ale obowiązki wzywają. Zobaczymy się na jutrzejszym podwieczorku u Catharine.
Cmoknęła przyjaciółkę w oba policzki, przeklinając w duchu tego dziwaka, który z pewnością psuje właśnie ich reputację. Amelia wzięła syna na ręce, po czym obrzuciła mrocznego osobnika ostatnim ciekawskim spojrzeniem i odeszła.
Petunia skinęła głową na przybysza, marząc o tym, by sąsiadki miały teraz coś ciekawszego do roboty niż obserwowanie jej gościa.
- Czego chcesz? - fuknęła, gdy tylko znaleźli się za progiem domu. - Chłopaka tu nie ma.
Severus wykrzywił wargi w pogardliwym uśmieszku i uniósł prawą brew do góry.
- W takim razie, gdzie jest nasz wielki bohater?
- A skąd mam wiedzieć? - warknęła kobieta. - Bredził coś o pełnoletności, spakował się i wyszedł. Stwierdził, że już nie wróci. I chwała Bogu!
Miała ochotę wyrzucić go jak najszybciej za drzwi, jednak wiedziała, że nie wyjdzie, dopóki nie osiągnie tego, po co przyszedł. Nienawidziła go najbardziej z tych wszystkich dziwaków.
- Mów, co wiesz, kobieto, nie mam tyle czasu, żeby ganiać za tym bachorem po całej cholernej Anglii.
- Mógł pójść do swoich dziwacznych przyjaciół. Nie wiem, nie interesuje mnie to i nigdy nie interesowało. Wręcz cieszę się, że już się wyniósł. Dawał zły przykład mojemu Dudziaczkowi. Wiesz już, co chciałeś, Snape, wynoś się stąd.
- Ja nadal mam niedaleko do ciebie, Petunio. Nie zajmie mi dużo czasu ani wysiłku, żeby tu wrócić.
- Nadal tam mieszkasz - wydęła pogardliwie wargi. - Nie wiem, gdzie jest dzieciak. Odeślę go do ciebie, jeśli się pojawi, ale nie wracaj tu więcej.
- Bądź pewna, że nie przyszedłbym tu dla przyjemności. - Obrzucił pogardliwym spojrzeniem ściany w różowe kwiatki, po czym uśmiechnął się zjadliwie i wyszedł.
Dumbledore doskonale wiedział, co napisać, żeby zmusić go do wykonania wszystkich, niewinnych próśb zawartych w liście. Niestety okazało się, że zapewnienie bezpieczeństwa temu aroganckiemu gnojkowi wcale nie będzie polegało tylko na wiecznym znoszeniu pyskówek i nieposłuszeństwa. Będzie musiał przekopać wszystkie możliwe miejsca, w których Po... dzieciak mógł się schować.
Musiał przyznać się sam przed sobą - z tego wszystkiego najłatwiej przyszło mu przyswojenie informacji, że ma syna z Lily. Gorzej, gdy chodziło o zaakceptowanie faktu, iż jego potomkiem jest Złoty Chłopiec Gryffindoru, którym będzie musiał się zajmować przynajmniej do końca wakacji.
Odetchnął kilka razy głęboko i przyśpieszył. Ruch zawsze pomagał mu się uspokoić i przemyśleć wszystko na trzeźwo. Jednak jego przemęczony umysł nie potrafił już funkcjonować. Nogi same poniosły go do domu. Zasnął, gdy tylko przyłożył głowę do poduszki.
5.
W tym samym czasie Harry Potter przeglądał rzeczy, które przy nim znaleziono. Różdżkę umieścił już pod poduszką, teraz liczył pieniądze. Starczyło by ich spokojnie na pobyt w Dziurawym Kotle do końca wakacji. Ale on nie mógł udać się na ulicę Pokątną. Nie chodził. Zdławił rosnącą w gardle wielką gulę, a wtedy dłoń, którą sięgał po ostatniego knuta natrafiła na papierek. Chłopak wyciągnął go i rozwinął.
Przed oczyma miał numer telefonu Hermiony Granger.
Iskierka nadziei w tunelu. Może ona potrafiłaby... Nie! Skarcił się w myślach za takie myślenie. Jedynym, co przyjaciółka mogła dla niego zrobić, było połączenie go ze światem magii. Przycisnął guziczek, służący do wzywania pielęgniarek w razie jakiegoś wypadku. Po chwili w sali pojawił się uśmiechnięta kobieta, a Harry podziękował w duchu, że nie jest to ta sama, która przyszła do niego za pierwszym razem.
- W czym mogę ci pomóc? - zapytała, gdy tylko zorientowała się, że nikomu nic złego się nie stało.
- Chciałbym... chciałbym zadzwonić.
Kobieta pokiwała głową, wyszła z sali i po chwili wróciła ze szpitalnym telefonem. Harry nigdy wcześniej nie korzystał z komórki, dlatego, gdy pielęgniarka wcisnęła mu urządzenie w ręce, przez chwilę wpatrywał się tylko tępym wzrokiem w dziwny, malutki ekranik. Kobieta najwyraźniej spostrzegła wyraz bezradności na jego twarzy i, stwierdzając, że ona z początku również nie mogła rozeznać się w tym modelu, wybrała numer, który chłopak jej podyktował.
Harry niecierpliwie wsłuchiwał się w sygnał. Błagam - myślał. - Niech Hermiona będzie w domu! Niech będzie!
- Słucham? - Po drugiej stronie odezwał się jakiś mężczyzna.
- Dzień dobry. Ja... nazywam się Harry Potter, jestem przyjacielem Hermiony, ze szkoły...
- Już ją daję.
Harry ściskał telefon w jednej ręce, a drugą nerwowo miął pościel. W końcu usłyszał głos przyjaciółki.
- Słucham?
- Hermiona! To ja Harry.
- Harry?! Dursleyowie pozwolili ci skorzystać z telefonu?
- Nie, nie... Słuchaj, potrzebuję waszej pomocy. Twojej i Rona. Jestem w szpitalu i...
Po drugiej stronie słuchawki usłyszał zduszony krzyk.
- Jak to w szpitalu? Co się stało? Jak się czujesz?
- Wpadłem pod samochód... - powiedział, ale słysząc, że Hermiona gwałtownie nabiera powietrza, dodał: - Czuję się świetnie! Tylko, no... będę miał kłopoty z... wyjściem stąd. Jeśli podam ci adres, czy moglibyście po mnie przyjechać? Dobrze by było, gdybyście mogli mieć trochę mugolskich pieniędzy na taksówkę, ja mam tylko galeony. Potem wam oddam...
- Jasne, jasne... To daj ten adres.
Harry uśmiechnął się promiennie i zaczął dyktować. Gdy oddawał telefon pielęgniarce, widział przyszłość w nieco jaśniejszych kolorach.
6.
Na miotłach latano od wieków. Z początku bywały to zwykłe gałęzie magicznych drzew, które z czasem nabierały coraz zgrabniejszych kształtów oraz były wyposażane w kolejne, nowocześniejsze funkcje. Wymyślono mnóstwo gier z ich udziałem, przy czym najmodniejszą był oczywiście quidditch. W komórce każdego domu czarodziejów znajdowała się przynajmniej jedna miotła. W końcu były one szybsze oraz łatwiejsze w użyciu i przechowywaniu niż dywany, które, swoją drogą, szybko znalazły się na liście przedmiotów niebezpiecznych, a co się przez to rozumie - zakazanych. Poza tym anglikom trudno było zerwać z tradycją i dziedzictwem poprzednich pokoleń na rzecz wynalazku zza oceanu. Dlatego też miotły były jednym z najpopularniejszych środków transportu brytyjskich czarodziejów. Jednak nie wszyscy potrafili docenić piękno prostych witek oraz zadbanej, lśniącej rączki. Nie wszystkich wiatr we włosach doprowadzał do euforii.
Severus Snape należał do tej właśnie mniejszości, która nie znosiła latania i starał się go za wszelką cenę unikać. A teraz, wbrew własnej woli, siedział okrakiem na wypolerowanym kiju, ukryty zaklęciem kameleona. Usiłował utrzymać się na miotle, nie zdradzając się przy tym ze swoją bytnością siarczystymi przekleństwami, które zwykły towarzyszyć mu przy korzystaniu z tego udogodnienia. Mężczyzna zręcznie obniżył lot i skrzywił się, gdy żołądek odpowiedział protestem na taki manewr. O nie, organizm Severusa nie cierpiał latania.
Gdy zorientował się, że znajduje się dokładnie tuż nad Norą, wyciągnął różdżkę i szybko wymamrotał długą formułę przeciwzaklęcia na zabezpieczenia, które swego czasu zostały nałożone przez dyrektora. Dumbledore zatroszczył się o to, by Severus wiedział jak je zdjąć i w razie potrzeby mieć szansę dostania się do tego miejsca już po wykonaniu TEJ części planu. Uwieńczył dzieło skomplikowanym ruchem różdżki, z której wyleciało kilkadziesiąt różnokolorowych iskier. W miarę jak opadały w kierunku ziemi, jego oczom ukazywały się kolejne części Nory. Komin, okno, naderwany parapet, doniczki z jakimś kolorowym zielskiem, które musiało pełnić jedynie funkcję ozdobną, ponieważ nie znał ani nazwy, ani zastosowania owych chwastów. Wylądował między drzewami i ruszył w kierunku okna kuchennego. O tej porze Weasleyowie zapewne jedli lunch. Ku swojemu zdziwieniu ujrzał w kuchni jednie Molly i Artura. Kobieta kończyła wykładanie potraw na półmiski, natomiast mężczyzna nakrywał do stołu dla... raz, dwa, trzy... dziesięciu osób. Severusowi wydało się, że to trochę za dużo, więc policzył ponownie, jednak wynik pozostawał ten sam. Ośmioro Weasleyów (bez Percy'ego) i przyszła żona Billa, która też pewnie została zaproszona - w końcu ślub ma się odbyć już za kilka dni. Kto jest dziesiątą osobą? Potter?... Albo Granger.
Severus zaklął. Cóż za gościnna rodzina. Nie dość, że sami mnożą się niczym króliki, to jeszcze spraszają do siebie mnóstwo gości. Nienawidził Nory. Zawsze kojarzyła mu się z rodzinnym szczęściem, gwarem, ciepłem domowego ogniska i bezinteresowną miłością. Tym, na co w jego życiu nie było miejsca, czego sobie nie życzył, od czego starał się trzymać się z daleka. W zupełności wystarczyły mu kontakty z Dumbledorem.
Odsunął się od okna, ponieważ pani Weasley właśnie zbliżyła się, by wyjrzeć przez nie na zewnątrz. Jej twarz rozpromieniła się nagle i kobieta żwawo ruszyła do drzwi. Severus podążył wzrokiem do miejsca, w które spojrzała Molly. W ich stronę zmierzała spora grupka ludzi. Najbardziej w oczy rzucał się Charlie, jedyny członek tej rodziny, którego naprawdę... lubił, choć może było to za wielkie słowo. Potem rozpoznał bliźniaków robiących dookoła siebie najwięcej zamieszania i najmłodszego z braci, który z wypiekami na policzkach przysłuchiwał sie temu co mówiła Granger. Tuż koło niej szła wybranka serca Pot... tego chłopaka.
Severus ruszył w ich kierunku tuż za Molly.
- ...w bezpiecznej strefie, prawda? - dopytywała się panna Granger rozglądając się dookoła. - Mogę bezpiecznie mówić? Nie ma szans na to, że ktoś nas podsłucha?
Weasleyowie przytaknęli, a jeden z bliźniaków poprosił, żeby kontynuowała.
- No więc... Dziś rano, tuż przed wyjazdem do was zadzwonił do mnie Harry. W pierwszej chwili bardzo się zdziwiłam, bo przecież Dursleyowie nie pozwalają mu korzystać z telefonu. Ale on wcale nie był u swoich krewnych. Miał wypadek i leży w mugolskim szpitalu. Proszę się nie martwić, pani Weasley - powiedział, że wszystko jest z nim w porządku, naprawdę. Po prostu trzeba go stamtąd zabrać jak najszybciej.
- Podał ci adres, prawda? - zapytała kobieta, a Hermiona w odpowiedzi podała jej schludnie złożony kawałek pergaminu. - Hmm... to chyba niedaleko Grimmauld Place... prawda, Charlie?
Mężczyzna wziął od niej pergamin i przebiegł wzrokiem po adresie.
- Tak, ale to co tam jest, wygląda raczej na zapadłą dziurę, niż szpital. Byłem tam z Łapą i...
Drzwi kuchenne zamknęły się za nimi z trzaskiem, a Severus uznał, że nie ma potrzeby, by nadal ich podsłuchiwać. Jedyne, co musi teraz zrobić, to uporać się z zabraniem chłopaka ze szpitala przed Weasleyami.
Z tą myślą ruszył żwawym krokiem w kierunku krzaków, w których schował miotłę. Jak przystało na typowego Ślizgona - miał już pewien plan.
7.
Niewiele czasu zajęło Severusowi Snape'owi znalezienie właściwego szpitala. A właściwie nory, która ową nazwę nosiła. Już od progu czuć było chorobą, wymiocinami oraz starym alkoholem. Najwyraźniej gdzieś w pobliżu znajdowała się izba wytrzeźwień. Starając się niczego nie dotykać, a nawet idąc szybciej, by poły mugolskiego, ale bardzo Severusowego płaszcza nie dotykały brudnej podłogi, podszedł do recepcji. Kobieta spojrzała na niego zza grubych szkieł okularów i otaksowała go spojrzeniem, nie przestając wyrzucać z siebie potoku skrzekliwych słów do słuchawki starego telefonu. Widocznie oględziny wypadły pomyślnie, ponieważ w krótkim czasie zakończyła rozmowę i jeszcze raz spojrzała na wystający spod płaszcza garnitur oraz przewieszony przez szyję jedwabny szalik. Nie miała pojęcia, że stojący przed nią mężczyzna nie trzyma w ręku eleganckiej laski tylko dlatego, że nie zamierzał upodabniać się aż tak bardzo do swojego snobistycznego przyjaciela.
- W czym mogę pomóc? - zapytała opryskliwie, a był to najwyraźniej szczyt jej grzeczności, na jaki potrafiła się zdobyć.
- Szukam chłopca. Siedemnaście lat, niewysoki, czarnowłosy, szczupły - wyrzucił z siebie szybko i wyjątkowo chłodno. - Jest tutaj zapewne pod nazwiskiem Harry Potter.
- No proszę. - Kobieta uśmiechnęła się nieprzyjemnie. - A zarzekał się, że mogą się zgłosić po niego tylko przyjaciele. Pan jest dla niego?
- Ojcem. Dzieciak zawsze był bezczelny. Proszę go wypisać i przyprowadzić do mnie.
Ochrypły śmiech, który usłyszał w odpowiedzi, wyjątkowo mu się nie spodobał. Tak samo zresztą to, co dodała chwilę później.
- Nie mogę go wypisać bez pozwolenia ordynatora, czwarte drzwi na prawo od klatki schodowej. Pierwsze piętro. A chłopak i tak by nie przyszedł.
Severus obrzucił ją jednym ze spojrzeń, które niegdyś przeznaczone były dla pierwszorocznych Puchonów, a recepcjonistka chrząknęła, spuściła oczy i szybko zaczęła przeglądać jakieś papiery. Do góry nogami.
Snape pozwolił sobie na kpiący uśmiech i ruszył w kierunku schodów. Były zapuszczone podobnie jak hol, jednak nie było tu już tego męczącego odoru wymiocin. Gdy wszedł na oddział, zapach choroby zwiększył się. Drzwi do gabinetu ordynatora były otwarte. Zapukał i, nie czekając na „proszę”, wszedł do środka. Najważniejszy lekarz w całym tym przybytku zupełnie nie pasował do otoczenia. Był wysoki, chudy i łysawy, a poorana zmarszczkami twarz świadczyła o wielu zmartwieniach, nie zaś o wieku. Spojrzał wyblakłymi, niebieskimi oczyma na gościa.
- Dzień dobry - powiedział zadziwiająco energicznym i barwnym głosem. - W czym mogę panu pomóc, panie...?
- Benjamin Baker - zełgał Snape, po czym szybko spojrzał na identyfikator swojego rozmówcy. - Ordynatorze Brown, przyszedłem tu w sprawie mojego syna. Doniesiono mi, że znalazł się tutaj po wypadku samochodowym.
Lekarz zerknął dyskretnie na leżący na biurku arkusz.
- Nie mamy tutaj chłopca o takim nazwisku.
- Chłopak uciekł z domu. Zazwyczaj w takich okolicznościach podaje się za Harry'ego Pottera.
- Och. - Lekarz spojrzał na niego z wyraźnym współczuciem. - Obawiam się, że ta ucieczka nie skończyła się dla niego pomyślnie. Może wolałby pan sobie usiąść?
- Postoję.
- Nalegałbym... - Severus uniósł dłoń, powstrzymując ordynatora od dalszych próśb, zastanawiając się jednocześnie, co też ten gówniarz zmalował tym razem i z czego będzie musiał go wyciągnąć. - Mam więc nadzieję, że jest pan człowiekiem o twardych nerwach. Pański syn wpadł pod samochód w stanie nietrzeźwym. Należy zaznaczyć, że był to duży, terenowy samochód, a kościec chłopca jest niezwykle delikatny. Jego kości od kolan aż do pasa są w większości drzazgami. Został również uszkodzony rdzeń kręgowy. Obawiam się, że nawet po długim leczeniu i rehabilitacji, chłopiec nie będzie chodził.
Snape zacisnął zęby i zmrużył oczy. Uważał się w tej chwili za jednego z największych pechowców na ziemi, a, co gorsza, w jego umyśle przez chwilkę pojawił się cień czegoś na kształt współczucia, co znikło jednak o wiele szybciej, niż się pojawiło.
- Proszę wypisać go ze szpitala, zabiorę go do domu i zapewnię odpowiednią opiekę - wycedził, pewny, że tak wściekłym nie był już od bardzo długiego czasu.
- Potrzebne będzie kilka dok...
- Imperio! - wyszeptał.
Kilka minut później ordynator o wyjątkowo nieprzytomnym spojrzeniu prowadził swojego gościa, ściskającego w dłoni niezbędne dokumenty do sali, w której leżał jego znienawidzony syn.
8.
Harry leżał w łóżku i wpatrując się w ścianę myślał. Jego umysł rozgrywał właśnie coś w rodzaju meczu ping ponga, przy czym zawodnikami byli Harry optymista, cieszący się, że niedługo zobaczy przyjaciół i opuści to okropne miejsce, oraz Harry skrajny pesymista, użalający się nad własną osobą i nieszczęsną sytuacją. Samopoczucie było piłeczką.
Ku jego niezadowoleniu, szala wygranej zaczęła przechylać się na stronę drugiego przeciwnika. Robił się coraz bardziej wściekły, a sala, w której leżał, coraz brzydsza. Miał jej dość dokładnie tak samo, jak ociekającej miodem pielęgniarki, która przyniosła mu obiad i tej drugiej, która szydziła z niego niczym Snape. Na myśl o znienawidzonym nauczycielu zalała go krew i rzucił przed siebie poduszką, po czym od razu pożałował swojego czynu. Uderzyła w twarz stojącego w drzwiach chudego mężczyzny. Jego strój definitywnie wskazywał na to, że ma przed sobą lekarza.
Jęknął.
- Bardzo przepraszam ja nie chciałem uderzyć...
Harry przełknął ślinę. Lekarz miał zamglony wzrok i bezsprzecznie był pod działaniem klątwy Imperius, na której działanie napatrzył się - i odczuł je na sobie - podczas lekcji obrony w czwartej klasie. Ku przerażeniu Harry'ego tuż za lekarzem stał czarodziej, który ową klątwę rzucił. A skoro on wiedział, że Harry tu był, to znaczy, że...
- Hermiona! - krzykną, a w jego głosie dominujące miejsce zajmował strach o bliską osobę.
- Chyba żartujesz, Potter! - warknął Severus Snape, odsuwając sobie z drogi nieświadomego ordynatora. - Naprawdę myślałem, że nawet ty nie jesteś tak głupi, żeby pomylić mnie z Granger. Najwidoczniej się myliłem. Wstawaj! Och... - Na jego usta wypłyną paskudny, ironiczny uśmiech pełen czegoś podobnego do samozadowolenia. - Przecież ty nie możesz wstać. Straszne, nie uważasz? No cóż, skoro twoje kalectwo przestało być jedynie umysłowe, musimy poradzić sobie jakoś inaczej. Zdejmij z niego tą skorupę - warknął do ordynatora i wyszedł powiewając połami czarnego płaszczem.
Przerażony i wściekły z powodu upokorzenia Harry nie zauważył nawet, że jego były profesor ma na sobie mugolskie ubrania, co w normalnej sytuacji zapewne by go rozbawiło. Jednak teraz, nie zdołałby się nawet z tego powodu zdziwić. Zauważył natomiast, że lekarz natychmiast zabrał się za wykonywanie wydanego rozkazu. Rozwiązał bandaż, którym obwiązany był gips opatulający nogi nastolatka. Co więcej, zaczął go rozwijać.
- Proszę tego nie robić! - jęknął. - Proszę pana! Proszę tego nie robić!
Odepchnął lekarza, jednak ten, jakby tego nie zauważywszy, spokojnie wrócił do swojej pracy.
- Nie! Niech pan tego nie robi! Proszę się opanować! Proszę pomyśleć! Niech pan się skupi na rzeczywistości! Niech pan tego nie robi! Nie rób tego, na Merlina!!! - ryknął Harry, gdy mężczyzna odrzucił na bok zdjęty bandaż i zabrał się za rozwijanie drugiego. W akcie desperacji, Harry zaczął odpychać dłonie ordynatora, który niezmiennie powracał do pracy.
- Wykonujesz polecenia mordercy! Mordercy, rozumiesz?! Przestań! Nie chcę, żebyś to robił! On mnie zabije! Przestań! Zabierz swoje łapska, wstrętny, ograniczony mugolu!
Harry nagle zdał sobie sprawę z tego, co powiedział i przestał krzyczeć, machać rękoma i odtrącać dłonie lekarza. Dlaczego uważał, że nazwanie mężczyzny mugolem będzie obraźliwe? Nie dane było mu się nad tym długo zastanawiać, bo gdy lekarz ściągał gips przeszył go taki ból, że opadł na poduszki bez świadomości.
Nie wiedział więc, że tak było dla niego o wiele, wiele lepiej, bo gdy Snape wrócił do sali i spojrzał na odsłonięte uda chłopca, poczuł, że zbiera mu się na mdłości.
9.
Harry poczuł, że się budzi. Nie chciał jednak otwierać oczu, by w ten sposób zderzyć się z rzeczywistością. Pościel była miękka i pachniała czystością, a jemu bardzo dobrze leżało się z myślami owianymi snem, a nie otumanionymi lekami przeciwbólowymi. I nagle zorientował się, że czuje swoje nogi. Ale nie tak jak zawsze, miał wrażenie, że otacza je masa bardzo ciepłego i gęstego powietrza, która blokuje mu wszelkie ruchy, ale jej obecność jest przyjemna. Zdecydował się otworzyć oczy i z zadowoleniem stwierdził, że światło słoneczne nie razi go w oczy. Okno znajdowało się za jego plecami i zainstalowane było w dachu. Zatem znajdował się na poddaszu. Wszystkie ściany tego niewielkiego, słabo oświetlonego pokoiku, z wyjątkiem miejsca, w którym znajdowała się szafa ścienna, zabudowane zostały regałami, na których ktoś starannie poukładał książki. Na grzbietach nie było kurzu. Pod oknem, po jego lewej ręce, stał stolik, a na nim lichtarz z trzema świecami. Porządnie wyszorowana i wypastowana podłoga przykryta była starym, ale niezwykle pięknym dywanem. Po dłuższej obserwacji Harry zauważył, że meble wykonane były niezwykle starannie i z pewnością miały już swoje lata, a pokój niedawno odmalowano.
Jednak nigdzie nie mógł wypatrzyć swojej różdżki. Nie znalazł jej również pod poduszką.
Czyli był więźniem w tym pokoju bez drzwi. Więźniem kogoś z ciemnej strony, najprawdopodobniej Snape'a. Nagle ogarnęło go olbrzymie zdumienie, gdy zorientował się, że wciąż żyje po spotkaniu z mordercą Albusa Dumbledore'a. Ze zdrajcą.
Zdecydował, że musi usiąść. Po kilku próbach podciągnięcia się na rękach wreszcie mu się udało, a nawet poprawił sobie sam poduszkę tak, by rzeźbione wezgłowie nie wbijało mu się w plecy i szyję. Gdy siedział już wygodnie, uśmiechnął się.
- No, Harry - powiedział sam do siebie, z braku innego słuchacza. - Jesteś niezwykle zdolnym dzieckiem. Opanowałeś umiejętność siadania w wieku zaledwie siedemnastu lat. Możesz być z siebie dumny.
Nie zdążył sobie jednak przypomnieć, o czym właściwie miał myśleć, gdy na przeciw niego drgnęła obrotowa półka. W sekretnych drzwiach ukazał się wielki nos, a następnie reszta bladej twarzy i tłuste włosy. Potem do pokoju wsunęła się cała reszta Severusa Snape. A przynajmniej wyglądało to tak według Harry'ego i niezwykle go bawiło. Było to w zasadzie o wiele lepsze niż drżenie ze strachu i gniewu na sam jego widok. A był pewien, że gdyby nie dominująca wesołość, właśnie te uczucia wzięłyby go w swoje szpony.
- A więc się obudziłeś - stwierdził sucho mężczyzna. - Obejrzałem sobie twoje nogi...
Rozbawienie Harry'ego rozpłynęło się w nicość.
- To ty?! Jak śmiesz mnie dotykać, morderco?! Jak mogłeś zabić Dumbledore'a, zdrajco?! On ci ufał, ty...
- Milcz - przerwał mu zimno. - Obrażanie swojego gospodarza nie jest rozsądne, chłopcze. Szczególnie, gdy nie potrafi się chodzić, a uważa się go za bezwzględnego mordercę. I owszem, będę cię dotykał, ponieważ zostałem do tego zobowiązany. A do tej pustej głowy wbij sobie, że nie obędziesz się bez leczenia i jesteś całkiem uzależniony ode mnie, powściągnij więc swój język, chłopcze. Masz to przeczytać i przemyśleć sobie. Gwarantuję, że jest co.
Gdy tylko skończył mówić, rzucił na stolik kopertę, po czym wyszedł, nie dając Harry'emu szansy na odpowiedź. A bardzo chciał jej udzielić. Tak strasznie nienawidził tego wiecznie spokojnego tonu. Tej obojętności i braku jakichkolwiek ludzkich reakcji! W ogóle nienawidził Snape'a i nie miał zamiaru niczego powściągać! Przytłaczająca cisza była nie do zniesienia, jednak założył ręce na piersi, nie patrząc nawet na kopertę.
Około pół godziny później, ciekawość odniosła miażdżące zwycięstwo.
Harry wyciągnął rękę po kopertę, po czym wyjął znajdujący się w niej pergamin. Gdy tylko go rozłożył, stwierdził ze zdumieniem, że pokryty jest równym pismem Albusa Dumbledore. Wyglądało tak samo jak wtedy, gdy zobaczył je po raz pierwszy podczas świąt Bożego Narodzenia w pierwszej klasie: pochyłe i pełne zawijasów. Bardzo łatwe do rozpoznania i zapewne niemożliwe do podrobienia.
Nie zwlekając, zabrał się za czytanie:
Drogi Severusie,
Mam nadzieję, że moja wiadomość zastanie Cię w dobrym zdrowiu. Muszę Ci pogratulować, Mój Chłopcze. Wiedziałem, że zdobędziesz się na wykonanie mojej prośby i doprowadzisz do końca tę część naszego planu. Chciałbym, abyś zaszył się teraz bezpiecznie u siebie w domu i nie opuszczał go bez potrzeby. Ministerstwo zapewne już pragnie Cię znaleźć, a przecież nie chodzi nam o ułatwienie im tego, nieprawdaż? Postaraj się nie dać Voldemortowi powodów do nieufności. Musi sądzić, że jesteś po jego stronie całą swą duszą i sercem. Pamiętaj o tym, Drogi Chłopcze. Byłbym szczęśliwy, wiedząc, że nadal w jakiś sposób pomagasz Zakonowi, oczywiście nie mogę tego od Ciebie wymagać. Pamiętaj jednak, że wszystkie informacje są cenne!
Jednak meritum tego listu jest inne. Chodzi o Harry'ego. Severusie, musisz wiedzieć, że chłopiec nie jest synem Jamesa Pottera i nigdy nim nie był. Prawie osiemnaście lat temu Lily przyszła do mnie, prosząc o pomoc. Zwierzyła mi się, że jest przy nadziei, ale jej mąż nie jest ojcem dziecka. Nie wyjawiła mi, kto nim jest, jednak dała mi plik dokumentów, autentycznych dokumentów, które Ci to powiedzą. Dałem jej Eliksir Przodków i pomogłem rzucić zaklęcie. Jednak, jak wiesz, przestaje on działać w chwili, gdy dziecko, któremu się go poda, osiągnie pełnoletniość. Wtedy świadomie i dobrowolnie może poddać się ponownemu rytuałowi i wypić miksturę. My jednak nie posiadamy krwi Jamesa, więc Harry nie będzie miał takiej możliwości. Chciałbym, abyś odczytał te dokumenty, odnalazł ojca chłopca i zadbał o to, by Harry'emu było z nim dobrze. By mógł czuć się bezpiecznie. Jednak prawdopodobne jest to, że jego ojciec nie żyje. Chciałbym Cię prosić, Drogi Severusie, byś w takim wypadku się nim zajął. Prawnie Harry jest pełnoletni już od 31 lipca, jednak mimo wszystko nadal jest tylko dzieckiem. Proszę, zaopiekuj się nim. Wiem, że będziesz potrafił to sumiennie zrobić, zapominając o swojej niechęci, jaką żywiłeś do niego ze względu na Jamesa Pottera.
Powodzenia, Drogi Severusie. Mam nadzieję, że szybko się nie spotkamy.
Albus Dumbledore
Harry przez chwilę wpatrywał się w list w całkowitym milczeniu, a potem zaklął szpetnie. Czuł się gorzej niż źle. Dumbledore karmił go bajkami. Doskonale wiedział, że James Potter... I nic mu nie powiedział!
Wsadził rękę do koperty, ale nie znalazł wspomnianych w liście dokumentów. Najwidoczniej Snape zabrał je. Dlaczego nie chciał pokazać mu, kto jest jego ojcem? Przecież skoro tu siedzi, to znaczy, że ten facet już nie żyje. Wepchnął list do koperty i odrzucił ją na stolik.
Nie chciał o tym myśleć. Naprawdę nie chciał, ale wszystkie te problemy naciskały na jego umysł, jak za mały but na stopę. Harry optymista i Harry skrajny pesymista ponownie stanęli do pingpongowego pojedynku. Wszystkie te rzeczy przytłaczały go. Planowana śmierć Dumbledore'a, sprawa z jego ojcem, a co za tym idzie - zdradą matki, mieszkanie u Snape'a i niechodzenie. Starał się je odepchnąć, myśląc o tym, że nie jest już w szpitalu, jego ojciec może jeszcze jednak żyć, a Snape, na pewno niedługo go znajdzie. Jego rozmyślania przerwało pojawienie się skrzata domowego z kolacją. Nagle przypomniał sobie, że jest głodny, a jedzenie pozwoliło mu, nie myśleć przez chwilkę tak intensywnie.
10.
Severus był wściekły. Zdarzało mu się to niezmiernie rzadko, a jeszcze rzadziej było to po nim widać. Ku jego niezadowoleniu od wczorajszej nocy wszystko go irytowało.
To, że ma syna.
To, że jest nim Harry Potter.
To, że ten głupi bachor nie jest tam, gdzie być powinien.
To, że ten gówniarz wpakował się pod samochód.
To, że ten bezczelny gnojek musi u niego mieszkać.
To, że on, Severus, musi skakać koło rzeczonego kretyna.
A wreszcie to, że znowu dał się w coś wkręcić Albusowi.
Pchnął z rozmachem drzwi prowadzące do kuchni i odszukał wzrokiem skrzata.
- Zanieś temu gówniarzowi kolację, żadnych tłuszczów. Ja nie życzę sobie nic jeść, rozumiesz?
- Oczywiście, jaśnie panie, Fajtłapa zrobi, jak jaśnie pan sobie...
Trzaśnięcie drzwiami zagłuszyło ostatnie słowa stworzenia, a Mistrz Eliksirów minął wejście prowadzące do salonu i zszedł piętro niżej, gdzie znajdowała się jego pracownia i przylegająca do niej sypialnia.
Z zadowoleniem stwierdził, że maść na obrażenia zewnętrzne Po... tego chłopaka jest już niemalże gotowa, a eliksir przeciwbólowy czeka tylko na dwa ostatnie składniki oraz bonus: melisę zakonserwowaną w soku z aloesu. Dzięki temu chłopak nie będzie mu zawracał głowy bezsensownymi protestami. Musiał popracować jeszcze nad Szkiele-Wzro. Eliksir wymagał pewnych zmian uwzględniających końcowe działanie Eliksiru Przodków oraz uszkodzony rdzeń kręgowy. Zapewne potrwa to dłużej niż zwykłe odtwarzanie kości, więc będzie miał czas, żeby utemperować dzieciaka i powiedzieć mu... Severus zacisnął palce na chochelce, po czym rozluźnił je i wrócił do mieszania trochę bardziej spokojny i całkowicie opanowany. Tak, więc będzie miał czas, żeby utemperować dzieciaka i powiedzieć mu, że jest jego ojcem.
On był ojcem. Zaklął. A tyle razy wyjaśniał Lucjuszowi, że nie popełni tego błędu. Tyle razy wyśmiewał jego zmagania z Draconem i masz babo placek. A raczej zakalec.
Odłożył chochelkę na bok i zaczął wyciągać składniki z szafki.
Był pewien, że chłopakowi zostaną blizny po wypadku, a chodzenie o kulach lub z laseczką miał jak w banku dzięki cudownym metodom mugoli. O tak, zostawili mu piękne pamiątki.
Nalał wody do kociołka i wlał pół szklanki whiskey, zanim postawił go na palniku. W cynowej miseczce umieścił niewielką ilość liści atropy, którą zaczął miarowo rozcierać moździerzem. Regularne, półkoliste ruchy nadgarstka działały uspokajająco.
Musiał skontaktować się z Lucjuszem i dostarczyć mu eliksir na skutki po Cruciatus, który właśnie przygotowywał. Wolał uprzedzić wizytę przyjaciela.
Rozprószył starte zioło po powierzchni wody znajdującej się w kociołku i wziął do ręki miedziany nóż. Szybkimi, wprawnymi cięciami przygotowywał do użycia korzenie lukrecji.
Odkąd wykonał zadanie za Dracona, Malfoyowie stali się obiektem drwin, obelg i klątw dla przykładu, ale wciąż żyli i Severus był pewien, że dzieje się tak tylko dlatego, że obaj - ojciec i syn - mogą być bardzo użyteczni w przyszłości.
Korzonki musiały poczekać na swoją kolej, a Mistrz Eliksirów dodał cztery pawie oczka i zamieszał.
Po chwili zwinne palce zaczęły zwijać niewielkie kuleczki z wysuszonej cetrarii.
Dzięki pieniądzom, które Narcyza wpłaciła na konto Rady Nadzorczej Szkoły oraz braku dowodów wskazujących na jego udział w zamachu na Dumbledore'a, Draco został wypisany z Hogwartu i umieszczony w Durmstrangu.
Korzenie lukrecji i piętnaście niewielkich kuleczek cetrarii wpadło do kociołka jednocześnie z bardzo niewielkiej odległości. Mikstura zabulgotała, zgęstniała i zrobiła się nieco śluzowata.
Właściwie pomyślał Severus, mógłbym wysłać tam również tego chłopaka, gdy działanie eliksiru całkiem ustąpi i będzie mógł chodzić.
W ten sposób pozbył by się go, a także zabezpieczył w pewien sposób. Z nowym nazwiskiem, wyglądem i charakterem będzie bezpieczny.
Gdy do kociołka wpadły pajęcze nóżki, a jego zawartość stała się żółtawa w głowie Severusa był już gotowy wyjątkowo ślizgoński plan. Plan, który z pewnością nie spodoba się Harry'emu.
11.
Harry z niechęcią musiał przyznać, że Snape miał rację. Wcale nie spał tej nocy, a teraz czuł się koszmarnie. Miał paskudny humor i ochotę na budyń karmelowy pani Weasley. Ale gdy skrzat przyniósł mu śniadanie, wszelkie nadzieje na ten cudowny deser się rozwiały.
- Sałatka?! - jęknął, patrząc na dużą ilość zieleniny i dwie bułeczki, wyglądające na niezwykle świeże i chrupiące.
- Jaśnie pan kazał Fajtłapie, żeby panicz jadł...
- Jasne, spadaj... - mruknął Harry, grzebiąc widelcem w sałacie, ale przed oczami stanęła mu nagle twarz Hermiony, więc zanim skrzat zniknął, dodał: - To znaczy, ja nie chciałem...
- Upadasz tak nisko, że przepraszasz skrzaty domowe? - Dobiegł go szyderczy głos spod drzwi.
- Jaśnie panie, Fajtłapa nie chciał, by panicz był niezadowolony, Fajtłapa...
- Wynoś się - rzucił Snape od niechcenia, ale Harry nie mógł nie zauważyć odrazy w jego głosie.
Gdy skrzat zniknął z lekkim trzaskiem, Harry uznał, że nie wytrzyma ciszy.
- Nie będę jadł sałatki - powiedział, żeby przerwać milczenie i przy okazji zaprotestować przeciw temu, co postanowił jego nowy opiekun.
- Oczywiście, że będziesz jadł. Choćby dlatego, że nie pozwolę ci się otruć.
- Odkąd pamiętam, mięso nigdy nie było trujące - sarknął Potter.
- Więc mało pamiętasz. Stare mięso zawsze jest trujące. Ponadto przy zażywaniu niektórych eliksirów wskazana jest odpowiednia dieta, a jak zapewne przeczytałeś w liście od profesora Dumbledore'a, jeden z najsilniejszych eliksirów znajduje się w twoim organizmie i właśnie przestaje działać. Jesteś okropnym ignorantem, chłopcze.
- Nie znoszę zieleniny, po prostu nienawidzę i nie jem jej.
- Zadziwiające - wycedził. - A mi się wydawało, że wielokrotnie widziałem, jak w Wielkiej Sali jadłeś tę zieleninę. Cóż, najwidoczniej pomyliłem cię z jakimś innym irytującym bachorem ze sznytem na czole.
- Hermiona mi kazała! I nie mów o mojej bliźnie! Nie przypominaj mi o tym.. tym... Och! Nienawidzę jej!
- W ogóle mnie to nie obchodzi, chłopcze, zabieraj się za jedzenie śniadania. A w nagrodę, jeśli masz ochotę, mogę dać ci lusterko, żebyś poprzyglądał się swojej zeszpeconej twarzy, skoro nie masz większych zmartwień.
Harry zacisnął zęby.
- Ty...
- Nie przypominam sobie, żebym pozwolił ci się tak do mnie zwracać. Po posiłku wypijesz te eliksiry. - Postawił na stoliku dwie fiolki. - Na pewno rozumiesz, co to znaczy po posiłku?
12.
Severus przed kilkoma minutami wrócił z Malfoy Manor i od razu udał się na górę, do pokoju swojego podopiecznego. Miał mu kilka słów do powiedzenia i zamierzał zrobić to podczas obiadu. Przynajmniej dzieciak będzie miał zatkane usta i nie będzie pyskował.
Gdy wszedł do środka, chłopak wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w sufit. Najprawdopodobniej nie zauważył nawet, że skrzat przystawił jedno krzesło do stolika i nakrył na nim dla jednej osoby. Severus zajął miejsce na krześle, a chwilę później z cichym pyknięciem pojawił się Fajtłapa, stawiając na stole kolejny talerz. Chłopak poderwał nagle głowę, a gdy zauważył Mistrza Eliksirów, na jego twarz na chwilę wypłynął grymas niechęci, który szybko zniknął.
Snape z rozbawieniem zaobserwował, że chłopak nieustannie patrzy na niego z niemą nienawiścią w oczach. Jego rozbawienie znikło, gdy dzieciak usiadł, czekając na posiłek.
- Usiądź prosto! Umiesz siedzieć przy stole, Po... chłopcze?
Harry zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał, a Severus wiedział, że zauważył jego pomyłkę.
- Nie mogę usiąść przy stole - odparował bezczelnie chłopak.
- Niemalże nie zauważyłem - sarknął Snape. W tym samym momencie skrzat pojawił się ponownie i postawił przed Harrym przenośną tacę z nóżkami, używaną właśnie do jedzenia w łóżku.
- Mam ci kilka słów do powiedzenia. Jestem pewien, że pójdzie zdecydowanie szybciej, gdy nie będę musiał w trakcie słuchać twoich bzdurnych komentarzy. Na Merlina! Gdzie ty się wychowałeś? Siedź prosto, łokcie przy sobie, łyżka do ust, nie odwrotnie - wycedził bardzo zimnym tonem i wyjątkowo wolno, a na koniec uśmiechnął się nieprzyjemnie, czerpiąc satysfakcję z upokorzenia butnego chłopaka.
- Nieco lepiej. Ale trzymaj ten łokieć przy sobie, gdy podnosisz łyżkę! Wracając do tego, co mam do powiedzenia. Jak już zapewne zauważyłeś, muszę się tobą zająć. A ponieważ Dumbledore chciał, żebyś był bezpieczny, nie wrócisz do Hogwartu... Nie parskaj mi zupą na pościel, z łaski swojej. Przecież nie żądam od ciebie nienagannych manier - warknął, po czym, widząc minę Gryfona, dodał: - Jeszcze. Ale wracając do rzeczy. Gdy tylko dobiegnie końca działanie Eliksiru Przodków, będziesz podobny do swojego ojca. Nawet nie pytaj, nie zamierzam ci dzisiaj udzielić odpowiedzi. Pójdziesz do Durmstrangu z nowym nazwiskiem i wyglądem. Zapomnisz, że kiedykolwiek nazywałeś się Harry Potter. Rozumiesz? Oczywiście nie będziesz mógł pojawić się tam we wrześniu, więc będziesz musiał się uczyć przez pewien czas w domu. Co więcej, uważam, że powinieneś opanować niektóre przedmioty nieco lepiej niż do tej pory, więc zaczniesz już dzisiaj.
Harry, oszołomiony, pokiwał jedynie głową. Fajtłapa podał drugie danie.
- Używamy również noża, do krojenia kotleta, chłopcze. Mam nadzieję, że nie podaję ci zbyt wielu informacji na raz i jesteś w stanie pojąć jeszcze to.
Z zadowoleniem stwierdził, że dodanie melisy konserwowanej w aloesie było doskonałym pomysłem.
13.
Po skończonym posiłku Severus zostawił Harry'emu podręcznik do eliksirów i polecił mu zapoznać się z pierwszym rozdziałem, po czym udał się do salonu. Zastał tam oczekującą na niego sowę.
Usiadł w fotelu i rozerwał kopertę. List pisany był przez ojca jego matki. Człowieka, którego nigdy nie nazywał dziadkiem i oficjalnie się wyparł.
Po krótkiej chwili zorientował się, że jest to ostatnia wola Septimusa Prince'a*. Testament, zgodnie z wolą zmarłego, miał zostać dostarczony w dziesięć tygodni po śmierci dziedzicowi majątku. Severus, zaskoczony, przeglądał papiery, pomiędzy którymi znajdowało się również drzewo genealogiczne. Musiało być magiczne, ponieważ w innym wypadku nie znajdowała by się na nim Lily Evans i ten chłopak, którego pergamin przedstawiał obecnie jako Harry'ego Snape'a.
Koperta zawierała również akt własności rodowego dworu Prince'ów, przechodzącego zawsze i bezwzględnie w ręce najstarszego syna (ewentualnie, w wielkich boleściach przekazywany był córce, jeśli brakowało męskiego potomka), oraz papiery umożliwiające otrzymanie dostępu do skrytek w banku Gringotta. Severus nie przejął się jednak listem ani nagle odziedziczonym spadkiem.
Przydało mu się jedynie drzewo genealogiczne, dzięki któremu dowiedział się, że w jego rodzinie imię Septimus jest jednym z popularniejszych. Ze złośliwą satysfakcją postanowił, że nowym imieniem tego chłopaka będzie Septimus. Septimus Snape.
Skrzywił się. Brzmiało to tragicznie, ale nigdy nie planował posiadania potomstwa, a co za tym idzie, nie usiłował wymyślać imion, którymi mógłby je obdarzyć. I nie zamierzał myśleć nad tym teraz. Wcisnął kopertę do książki, a książkę umieścił na półce i zszedł na dół, do swojej pracowni.
Kilka godzin później, w okolicach kolacji, ruszył do pokoju tego chłopaka. Zamierzał przed posiłkiem odpytać go z pierwszego rozdziału, jednak gdy wszedł do pomieszczenia, jego plany wzięły w łeb. Potter leżał na łóżku zaczytany w książce, która z pewnością nie była tą, którą mu zostawił.
- Co to ma znaczyć, chłopcze? - zapytał, wyjmując mu wolumin z ręki. - Wydawało mi się, że kazałem ci uczyć się eliksirów.
- Ale one są nudne - jęknął chłopak, zanim zdążył pomyśleć o tym, co robi.
- Wyjątkowo mało mnie to obchodzi. Nie jesteś tu dla rozrywki. A skoro chcesz czytać mugolską literaturę piękną, to o to również możemy się postarać.
- Dziękuję za łaskę - sarknął chłopiec.
- Ależ nie ma za co - wycedził Snape. - Będziesz czytał głośno, dwie godziny dziennie.
- CO?!
- Nie „co”, tylko „słucham” albo „proszę”.
- Proszę? Może pan powtórzyć? - zapytał z przesadzoną grzecznością Harry.
- Będziesz czytał dwie godziny dziennie. Na głos, literaturę piękną.
Harry wyglądał na zbitego z tropu.
- Ale dlaczego?
- Ponieważ w Durmstrangu takie spędzanie czasu wolnego jest popularne.
- Ale ja nie chcę!
- Zdaje się, że przed chwilą powiedziałam, że nie jesteś tu dla rozrywki. Zaczniemy dzisiaj po obiedzie.
Harry zacisnął zęby i odwrócił się twarzą do ściany. Severus miał wielką ochotę się zaśmiać lub rzucić na chłopaka bardzo bolesne zaklęcie. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie udało mu się opanowywać takich pragnień. Usiadł więc, zamiast tego, na krześle i spojrzał na książkę, którą trzymał ręku. Było to dzieło Shakespeare'a - Makbet. Zdziwiło go, że chłopak zdecydował się właśnie na tę książkę, jednak nie zamierzał komentować tego wyboru. Wolał to niż Romeo i Julię.
*informacji bardziej dokładnych niż panieńskie nazwisko matki Severusa nie posiadam. Jeśli więc znajdzie się ktoś, kto posiada kanoniczną lub utartą w fanonie informację na temat dziadka naszego Mistrza Eliksirów, będę niezmiernie wdzięczna, za dostarczenie.
14.
Harry wreszcie został sam. Czekał na tę chwilę od obiadu, a teraz był już po późnej kolacji i niemalże godzinnej odpowiedzi z eliksirów. Snape przemaglował go z całego pierwszego rozdziału podręcznika do eliksirów, wtykając pytania z lat poprzednich, na które Harry, oczywiście, nie znał odpowiedzi. Co gorsza, zapowiedział, że następnego dnia przepyta go z drugiego rozdziału i przyniesie książki, które obejmują mniej zaawansowany materiał. Nie omieszkał przy tym wytknąć marnowania jego czasu, lenistwa oraz - a właściwie przede wszystkim - głupoty. Harry przez cały dzień zaciskał zęby, by używać tylko niezbędnych słów i to z możliwie najmniejszą częstotliwością. Usiłował nie rozdrażnić swojego opiekuna, który - bądź co bądź - mógł zwrócić mu władzę w nogach i robił to; naprawdę go leczył, pomimo ich wieloletniej nienawiści. Snape pokazywał, że ma w sobie wielkie pokłady cierpliwości i dobrej woli. I chociaż Harry wiedział, że jego gościnność - jeśli można to tak nazwać - opiera się na otrzymanym od Dumbledore'a liście, wydawało mu się, że w grę wchodzi również zawartość dokumentów, które załączyła matka Harry'ego. Może jego ojcem był jakiś znajomy Snape'a? Przyjaciel z lat szkolnych, czy ktoś taki... Wtedy Snape robiłby to ze względu na tego faceta. Bo przecież nie przez wzgląd na Lily Evans! W końcu nazywał ją szlamą, wtedy, na szkolnych błoniach, gdy... Harry przełknął ślinę, czując się bardzo źle. Do tej pory miał wyrzuty sumienia, kiedy zdarzało mu się pomyśleć o swojej wycieczce we wspomnienia profesora. Nie powinien tego robić. Wiedział o tym i żałował, że tak postąpił. Naprawdę żałował. A teraz Snape gościł go w swoim domu i leczył. W zasadzie sama wdzięczność i poczucie winny powinny wystarczyć, by przynajmniej podjął staranie bycia grzeczniejszym. Jednak Harry nie mógł opanować wściekłości, gdy myślał o tym człowieku. Snape był złośliwy, wredny i wiecznie krzywił się, gdy patrzył na Harry'ego! Ponadto chciał posłać go do Durmstrangu! Szkoły Czarnej Magii! Jego, Harry'ego Pottera! Chłopca-Który-Przeżył-By-Zostać-Wybawicielem-Jasnej-Strony! Wybrańca! Harry prychnął rozbawiony. Cóż za ironia! Harry Potter w Durmstrangu...
Nagle uśmiech mu zrzedł: on już nie był Harry'm Potterem. On nigdy nie był Harrym Potterem!
Resztki rozbawienia momentalnie znikły z jego twarzy. Czyli nie był tym, który ma pokonać Lorda Voldemorta. A Dumbledore zginął, wierząc w to! Może wcale nie musiał ginąć? Może gdyby dowiedzieli się wcześniej, wszystko byłoby jasne i nic takiego by się nie stało, może...
Ale przecież Dumbledore wiedział, że Harry nie jest synem Jamesa Pottera. Musiał się chociaż domyślać, że jego ojciec mógł nie dość, że nie oprzeć się trzykrotnie Voldemortowi, to nawet nigdy przed nim nie stanąć.
Harry ukrył twarz w poduszce. Nie był wybrańcem. Więc kto nim był? Może... Neville?
W zasadzie to nie takie straszne. To znaczy, dla niego, Harry'ego, było to bardzo dobre. Nie musiał zabijać Voldemorta. W ogóle nie musiał brać już udziału w tej wojnie. A raczej nie musiałby, gdyby wiedział od początku. Teraz był już naznaczony przez Voldemorta, nadal chroniła go miłość matki... Właściwie w jego sytuacji nic się nie zmieniło.
Westchnął ciężko. Potrzebował rozmowy z przyjaciółmi. Hermiona na pewno znalazłaby rozwiązanie, a Ron pocieszyłby go w jakiś sposób. Jak Snape może myśleć o zabraniu go z Hogwartu? Zacisnął zęby. Koniecznie musi pogadać z Ronem i Hermioną. Ale jak? Wysłać list? Ale przecież Hedwiga została w Dziurawym Kotle, razem z resztą jego bagażu.
Snape na pewno ma jakąś sowę, która się nada.
Gdy zasypiał, miał kompletny mętlik w głowie, ale pokrzepiała go myśl, że przyjaciele na pewno szybko mu odpiszą i pomogą w rozwiązaniu problemów.
15.
Mylił się. Snape, owszem, miał sowę, ale gdy tylko usłyszał o jego prośbie, zakrztusił się swoją kawą. O mały włos nie wylał jej na kolana.
- Bądź łaskaw nie opowiadać dowcipów - warknął.
- Ale to tylko jeden list! Dlaczego nie pozwoli mi pan...
- Milcz - powiedział szorstko. - Ten twój jeden list mógłby zniweczyć cały mój plan zapewnienia ci bezpieczeństwa. Nie pozwolę, żeby twoi przyjaciele wszystko zniszczyli, informując Zakon, gdzie się znajdujesz. Dumbledore z pewnością nie byłby z tego zadowolony.
Harry zacisnął pięści, co nie umknęło uwadze Severusa.
- Czy coś ci nie odpowiada?
- Niech pan nie myśli, że gdy usłyszę, co chciałby dyrektor, to tak zrobię. On nie żyje i nie wiemy, czego by chciał, a moi przyjaciele żyją i na pewno się niepokoją!
- Tak się składa, że wiemy, czego by chciał. - Odstawił filiżankę na stolik. - I nie jest to oddanie cię w ręce Czarnego Pana przez zwykłą głupotę. Wyraźnie napisał „zaopiekuj się nim” i zamierzam to zrobić, więc nie utrudniaj mi tego. Poza tym przyjaźń bezinteresowna nie istnieje. Zapamiętaj to sobie.
- Może pan nie potrafi dobrać sobie prawdziwych, bezinteresownych przyjaciół, ale ja nie mam z tym problemu.
Severus z przyjemnością zarejestrował skrzące się od złości ciemnozielone oczy, zaciśnięte wargi i nerwowo miętą kołdrę. Konkretnie tutaj Uśmiechnął się paskudnie.
- Pan Weasley jest twoim przyjacielem, ponieważ czuje się wartościowy, mając kogoś sławnego tak blisko siebie. Natomiast panna Granger nie znalazłaby innych przyjaciół niż wy. Nikt nie zniósłby jej wszechwiedzy bez odpowiednich fundamentów. Rozumiesz?
W oczach chłopca zamigotało coś poza złością. Coś, czego Severus nie potrafił zidentyfikować.
- Mimo to - powiedział zimno Harry - chciałbym móc wysłać do nich sowę.
- A ja się na to nie zgadzam.
- Nie jest pan moim ojcem, żeby dyktować mi, z kim mogę się przyjaźnić i do kogo mogę wysyłać sowy!
Severus zagotował się od złości, nie do końca wiedząc, dlaczego. Zmrużył oczy, a na jego twarz wypłynął uśmiech jeszcze bardziej nieprzyjemny niż do tej pory. Z zadowoleniem stwierdził, że wywarło to pożądany efekt.
- A więc ojca byś słuchał, tak?
- Tak - odpowiedział butnie. - Ojciec nie zrobiłby ani nie kazałby mi robić nic, co było by dla mnie złe.
- Zapamiętam sobie twoje słowa. A teraz zajmij się czytaniem. Czas leci.
16.
Nie trzasnął drzwiami, jak zrobiłby to nastolatek. Nie tupał głośno nogami, jak rozzłoszczone dziecko. Nie mamrotał też pod nosem, ani nie zaciskał pięści. Wyglądał zupełnie jak uosobienie spokoju. Severus Snape zawsze tak wyglądał, gdy był bezgranicznie wściekły. Schodził krętymi schodami, które - logicznie rzecz biorąc - nie powinny zmieścić się w tak małym domku. Najwidoczniej jednak wewnętrze było większe od zewnętrza. Co jakiś czas trafiał się jeden szerszy od pozostałych schodek i znajdowały się tam drzwi (lub też się nie znajdowały i trzeba było sprawić, by się znalazły). Mistrz Eliksirów mijał je, pogrążony we własnych myślach, aż doszedł do końca schodów. Znajdowała się tu ściana z solidnych kamiennych bloków. Snape przeszedł przez nią, jednak pozostała tak samo niewzruszona jak wcześniej, nawet wtedy, gdy wchłonęła ostatni skrawek jego szaty. Mężczyzna znalazł się w krótkim korytarzyku. Po lewej stronie znajdowało się okno, zaś naprzeciw niego drzwi. Czwartą ścianę zajmował gobelin. Snape odchylił go zdecydowanym ruchem i usiadł na jedynym meblu w pokoju - starym fotelu. Fotel stał dokładnie pośrodku, ustawiony przodem do gobelinu, i stanowił najważniejszy element Severusowego domu. Bynajmniej nie z powodu sentymentu czy jego zalet w praktycznym zastosowaniu, chociaż niezaprzeczalnie był wygodny. Chodziło o pomieszczenie, w którym się znajdował. Pełne cudownej ciszy. Mistrz Eliksirów przepadał za ciszą. Nie był romantykiem i nie uważał ciszy za pełną zrozumienia istotę, jednak sprzyjała myśleniu i chłodnej kalkulacji. A Severus miał o czym myśleć.
Harry Potter po raz kolejny w przeciągu sześciu lat całkowicie wyprowadził go z równowagi. Nie żeby było w tym coś niezwykłego, ale zwykle Severus znał powód swojego wzburzenia. Jednak nie tym razem.
Oczywiście nie chodziło o zwykłą bezczelność chłopaka. Problem polegał na tym, że Harry Potter nie był już Harrym Potterem. Ponadto, zamiast zatrzeć po sobie wszelki ślad i rozpłynąć się w powietrzu, chłopak okazał się być jego synem. Co więcej, nie miał o tym zielonego pojęcia. I tu właśnie, pomyślał Severus, znajduje się centrum problemu.
Nie miał najmniejszej ochoty uświadamiać chłopaka, że jest jego ojcem. Podejrzewał, że będzie musiał pokonać mur histerii i narzekań, by zmobilizować chłopaka do jakiegokolwiek działania. A działanie było teraz niezbędne do przetrwania ich obu. Z pewnością nie uda mu się długo utrzymać w tajemnicy nadprogramowego lokatora, a kiedy to się wyda, chłopak musi już wyglądać jak Snape. Musi się też zachowywać jak dziecko, które właśnie zostało wypuszczone spod klosza, ze względu na śmierć jedynej osoby, która troskliwie się nim opiekowała. Musi zachowywać się jak rozpieszczony arystokrata, którego wychowywał dziadek.
W żadnym razie nie przeszkadzało mu, że zostanie wyrodnym ojcem, który zajął się synem dopiero wtedy, gdy nie miał innego wyjścia. Przeszkadzało mu jedynie, że to on musi wpoić wszystko krnąbrnemu bachorowi. Ale pojawiła się teraz pewna iskierka nadziei: chłopak stwierdził, że nakazy ojca miałyby dla niego większą wartość. Jeśli rzeczywiście tak będzie, to wszystko powinno pójść o wiele łatwiej. Ale nigdy nie wiadomo, jak mają się jego słowa do czynów.
17.
Przed kolacją Harry ponownie poprosił o możliwość wysłania sowy do przyjaciół i ponownie spotkał się z odpowiedzią odmowną. Milczał więc i pełen złości jadł swoją porcję, modląc się w duchu o szybki koniec posiłku. Chciał, żeby ten przerośnięty nietoperz wreszcie sobie poszedł! Ale rzeczonemu nietoperzowi nie przeszkadzały najwidoczniej jadowite spojrzenia nastolatka i zaciśnięte pięści. W spokoju skończył kolację i dopiero wtedy przerwał milczenie.
- Przemyślałem naszą wczorajszą rozmowę i uznałem, że powinieneś to przeczytać.
Harry spojrzał wrogo na Snape'a i wyciągną rękę po trzymaną przez niego kopertę. Patrzył na nią badawczo przez kilka sekund, zastanawiając się, co takiego może zawierać, aż w końcu wyjął znajdujące się w środku papiery. Przed oczami miał swój akt urodzenia. A więc Snape zdecydował się powiedzieć mu, kto jest jego ojcem. Zamknął oczy, nie do końca pewien, czy chce się tego dowiedzieć. Westchnął głęboko i otworzył je. Dokument zawierał informacje o statusie krwi, ilości magii, którą ma w sobie, oraz zwykłe notatki dotyczące noworodka.Poza tym znajdowało się tam również nazwisko jego matki oraz ojca. Gdy spojrzał na to drugie, zbladł gwałtownie. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, zerknął na Mistrza Eliksirów i zamknął je.
Zamrugał gwałtownie.
- To nie prawda - powiedział cicho, jakby do siebie. Podniósł gwałtownie głowę. - To są bzdury! To nie jest prawda! Kłamiesz! Co chcesz udowodnić ty pieprzony morderco?! Kłamiesz! Takim samym kłamstwem jest to, że zabiłeś Dumbledore'a na jego rozkaz! Od początku kłamałeś!
- Zapewniam, że dokument jest autentyczny. List również.
- Gówno prawda! - ryknął Harry i poderwał się. Przez chwilę wyglądało na to, że chce wstać, jednak bezwładne nogi trzymały go przy łóżku. Poczucie bezradności podsyciło gniew chłopaka. - Nie jesteś moim ojcem! Moja mama nigdy by na ciebie nie spojrzała! Nigdy! Nazywałeś ją szlamą! Nie wierzę ci!
Snape uśmiechnął się kpiąco.
- Wcale mi na tym nie zależy. Nie interesuje mnie, w co wierzysz, a w co nie. Prawda jest dokładnie taka, jaką ją tu widzisz.
- Kłamiesz - warknął chłopak. - Nie uwierzę ci, cokolwiek byś nie powiedział.
- Jak już wspominałem, nie zależy mi na tym. Możesz mi wierzyć albo nie, ale nawet w najmniejszym stopniu nie jestem zadowolony z tej sytuacji. Przestań więc zachowywać się jak rozpieszczone dziecko i nie utrudniaj wszystkiego.
- Myślisz, że taki tłusty śmierciożerca jak ty...
- Zamilcz - uciął zimno Snape, po czym wstał i wyszedł. Harry opadł bezsilnie na łóżko, a jego ciałem wstrząsną szloch.
18.
Harry obudził się, czując zaschnięte łzy na policzkach. Wytarł je rękawem, po czym podciągnął się na rękach do pozycji siedzącej.
Zaczynam dochodzić do wprawy, pomyślał i ignorując irytujący bezwład nóg, zidentyfikował godzinę na około piątą, szóstą rano. Deszcz miarowo uderzał o szyby. Koronkowa firanka rzucała fantazyjne cienie na podłogę oraz stolik, na którym skrzat zostawił dla niego kanapki i herbatę. Na powierzchni znajdowała się cienka, popękana warstewka czegoś, co pojawiało się zawsze, gdy napój wystygł, jednak Harry nie miał pojęcia, jak się owo coś nazywa. Tuż koło szklanki znajdowały się równo poskładane dokumenty. Harry westchnął i sięgnął po nie. Założył okulary, po czym niechętnie wziął się do lektury. Atrament był czarny. Do cna urzędowy i wyzuty z emocji. Obraźliwy.
Treść była tak samo nieprzyjemna jak poprzedniego dnia. Harry poczuł się rozczarowany i oszukany, gdy zobaczył nazwisko swojego profesora w tym samym miejscu. To bolało. Wolał mieć martwego ojca niż takiego i liczył, że to wszystko okaże się jedynie kiepskim żartem. Jednak przeliczył się. Co gorsza, Snape, jako jego ojciec faktycznie miał prawo podejmować za Harry'ego większość decyzji. Szczególnie w tej sytuacji.
Merlinie, pomyślał nagle, ja jestem jego synem.
Jęknął zniesmaczony. Przecież ten człowiek go nienawidzi z pełną wzajemnością. To nie może być prawda. To po prostu nierealne. Niemożliwe. Snape jest kompletnym zaprzeczeniem przeciętnego ojca! Jak on to sobie wyobraża? Merlinie... Jego mama i... on? Wzdrygnął się. To wyglądało na wyjątkowo kiepski dowcip.
W dodatku, gdy tylko Ron dowie się prawdy i usłyszy, że Harry ostatni rok nauki spędzi w Durmstrangu, będzie wściekły. Dobrze znał swojego przyjaciela i wiedział, jak zareaguje. Był świadomy również tego, że jeśli Hermiona mu nie pomoże, to przez długi czas nie znajdzie w Ronie oparcia. A Ginny? Co ona sobie pomyśli? Jak na to zareaguje? Poczuł, że w gardle stoi mu wielka gula. No i do tego wszystkiego Malfoy! To jakaś kpina!
Harry zaczerpnął powietrza.
Przed oczyma przeleciała mu twarz lekarza informującego go o kalectwie, Snape mówiący, że nie wróci do Hogwartu. Dokument podający Mistrza Eliksirów jako jego ojca. Coś ścisnęło jego żołądek i klatkę piersiową.
Snape! Merlinie, ma ojca! Żyjącego ojca... Ale dlaczego Snape?
Zrobiło mu się strasznie duszno. Ból w klatce piersiowej nasilił się dwukrotnie.
Z trudem wciągnął powietrze do płuc. Boli...
Snape... Durmstrang... Ron!
Z każdym oddechem przed oczami pojawiała mu się coraz gorsza perspektywa przyszłości.
Co się dzieje? Dlaczego tak boli?
Zorientował się, że przyciska obie dłonie do mostka.
Dlaczego jest tak duszno?
Te wszystkie wydarzenia. Nie da sobie rady!
Wciągnął gwałtownie powietrze.
Ból nie zniknął. Spotęgował się.
Dlaczego jest tak duszno?
19.
W porze obiadu Severus ruszył do pokoju Harry'ego. Dziś zamierzał podarować chłopakowi czytanie na głos. Powodem był pomysł, na który wpadł, wracając od Lucjusza. Przyszło mu do głowy, aby dodać korzeń kozłka* do eliksiru przeciwbólowego. Brakowało mu właśnie takiego zioła, które nie reagowałoby szkodliwie z korzeniem hakorośli**. Z powodu swojego odkrycia, a także wyniku rozmowy z Lucjuszem, nastawiony był do świata wyjątkowo, jak na niego, pozytywnie. Jednak gdy wszedł do pokoju i zobaczył, że chłopak nadal śpi, jego dobry humor przepadł bezpowrotnie. Z irytacją zauważył też, że dokumenty, które wczoraj kazał poukładać skrzatowi na stole, ponownie leżały porozrzucane po podłodze. Śniadanie wyglądało na nietknięte.
- Harry - warkną sucho, nie chcąc używać ani starego, ani nowego nazwiska tego chłopaka. Jednak nie doczekał się żadnej reakcji.
- Harry!
Chłopak nadal leżał w bezruchu. Rozdrażniony Severus podszedł do łóżka i pochylił się nad nim. Ze zdumieniem zauważył, że na poduszce leżą krzywo przekrzywione okulary, co oznaczało, iż dzieciak musiał w nich zasnąć. Silnie potrząsnął jego ramieniem, jednak nie doczekał się odzewu. Chłopak bez wątpienia żył, jednak nie spał - najwyraźniej stracił przytomność. Zirytowany sięgnął po stojący na stole dzbanek z wodą i wylał mu ją na głowę. Chwilę później patrzył prosto w przepełnione strachem oczy dziecka.
- Uspokój się - warknął ostro, po czym podciągnął go do pozycji siedzącej i osuszył zaklęciem. Niezmiernie zdziwiła go łatwość, z jaką przyszło mu to zrobić. Odgonił jednak od siebie te myśli i usiadł w fotelu, mierząc Harry'ego wzrokiem.
- Kiedy straciłeś przytomność? - zapytał rzeczowo.
Chłopak spojrzał na niego niepewnie, jakby jeszcze do końca nie rozumiał, co się z nim dzieje.
- Nad ranem - przerwał na chwilę. - Tak mi się przynajmniej wydaje. Czytałem dokumenty.
- To stało się bez powodu? - W odpowiedzi uzyskał nerwowy ruch głowy, mający potwierdzać tę teorię. - Jesteś pewien, że nic się wcześniej nie stało?
- Tak.
Severus miał ochotę jęknąć z irytacji. Wyglądało na to, że chłopak był albo uczulony na jakiś składnik z eliksirów, które teraz przyjmował, albo to on coś przeoczył. Ewentualnie mógł to być skutek nieodpowiedniej diety. Każda opcja oznaczała kilka dodatkowych godzin roboty.
Oparł ręce na podłokietnikach, żadnym gestem nie zdradzając rozdrażnienia.
- Musimy uzgodnić pewne zasady - powiedział w końcu. - Jak już ustaliliśmy, nie będziesz sprzeciwiał się moim decyzjom. Ponadto oczekuję, że przyłożysz się do nauki. Nie możesz pójść do Durmstrangu z takimi samymi umiejętnościami, jakie posiadał Harry Potter. Zapomnij więc o grze w quidditcha. Po drugie, Draco Malfoy zostanie wtajemniczony w twój brak obycia i... Nawet nie próbuj mi przerywać. Będzie pouczał cię w kwestii manier. Dokładnie ustaliłem to już z jego ojcem. Nie możesz jednak zdradzić mu swojej tożsamości. Wznowimy też lekcje oklumencji, byś mógł obronić się przed potencjalnym atakiem. Dlatego życzę sobie, abyś codziennie wieczorem oczyszczał umysł ze zbędnych myśli. Masz robić to dokładnie i konsekwentnie, a wiedz, że będę wiedział, jeśli nie posłuchasz. Rozumiemy się?
- Tak.
Na usta Severusa wypłynął uśmiech, który nie mógł zwiastować niczego dobrego.
- Ufam więc, że potrafisz powtórzyć to, o czym mówiłem.
Chłopak westchnął.
- Mam robić wszystko, co mi się każe.
- To wszystko? - Mistrz Eliksirów uniósł brew.
- To, co każe mi Malfoy, też - warknął. - I mam trzymać język za zębami. I nie być sobą.
- Nie mam tyle czasu, by go niepotrzebnie marnować. Zacznij od początku, ale tym razem przestań zachowywać się jak idiota.
Oczy Harry'ego pociemniały ze złości.
- Mam się słuchać, uczyć, nie grać w quidditcha, naśladować cudowne maniery Malfoya, nie mówić tego, co ma pozostać tajemnicą, i oczyszczać umysł. - wysyczał.
Severus tylko skinął głową, nie zwracając uwagi na ton chłopaka. Miał o wiele poważniejszy problem, z powagi którego dzieciak nie zdawał sobie nawet sprawy.
- Skrzat przyniesie ci dzisiaj książkę do transmutacji, poziom siódmy. Liczę na to, że przeczytasz wstęp. Nie zapomnij także o podręczniku do pierwszej klasy eliksirów, musisz uzupełnić podstawowe braki.
Wstał i wyszedł bez słowa, gdy tylko w pokoju pojawił się skrzat z obiadem. Harry cisnął podręcznikiem do eliksirów w drzwi. Nie czekał nawet, aż kroki na schodach ucichną.
20.
Severus usiadł w fotelu. I westchnął. Zbadał wszystkie eliksiry, które stosował od początku leczenia. Wyniki były jednak dokładnie takie, jak pierwsze wrażenie: eliksiry są w najlepszym porządku, a ich ingrediencje świeże i bez skazy. Sprawdził też reakcje DNA chłopaka na wszystkie te składniki. Były niemalże podręcznikowe. Był pewien, że przetestował to pod każdym możliwym kątem, a jednak nic nie znalazł. Więc dlaczego dzieciak stracił przytomność? Czarne oczy ponownie omiotły szafę z najczęściej używanymi ziołami i eliksirami, które w pracowni zawsze warto mieć pod ręką.
A jeśli coś było nie tak z zaaplikowanym niemowlęciu eliksirem przodków? Może jedna z dodanych do niego ingrediencji była w jakiś sposób zepsuta, ale zareagowała dopiero teraz w kontakcie z jakimś nowym składnikiem? Mistrz Eliksirów musiał przyznać sam przed sobą, że nie miał zielonego pojęcia, co takiego mogło się stać.
Chociaż, pomyślał, mogłem źle zidentyfikować przyczynę.
Błąd w dziedzinie eliksirów był tylko jednym z prawdopodobieństw. Zdecydował, że coś musi być nie tak z dietą. Jednak kwadrans później, po przepytaniu skrzata, znajdował się w tym samym miejscu. Dieta, tak samo jak wywary, nie mogła być przyczyną utraty przytomności.
Kolejną ewentualnością był sam chłopak. Może to nie jego DNA, a psychika ma jakiś problem? Może zamiast doszukiwać się błędów w swoich działaniach powinien wrócić na górę i porozmawiać z dzieciakiem?
21.
Harry znajdował się w tym samym miejscu, co przez ostatnich kilka dni. Odrzucił na bok kołdrę i przyglądał się sobie w dziwnym, kojącym otępieniu. Właściwie zaczęło się to od tego, że delikatnie naciskał na spowijający jego nogi bandaż i z radością zauważył, że gdy naciska, to w niektórych miejscach jego nerwy odbierają impuls. Czuł, że dotyka swoich nóg. Nie mogło być mowy o ruszaniu nimi, ale teraz nie tylko wiedział, że je ma, ale także one wiedziały, kiedy coś się z nimi działo. W pewnym momencie przeniósł wzrok z nieskazitelnie białego bandaża na swoje palce. Wydawało mu się, że są dłuższe i jakby szczuplejsze, jednak nie dałby za to uciąć sobie głowy. Jego opalone dłonie wyraźnie odcinały się od materiału, na którym spoczywały, i mogło być to jedynie złudzenie optyczne.
Bardzo chciał mieć swoją różdżkę. Przyszło mu wtedy do głowy, że jako nowa osoba może być także zmuszony do używania innej. Nie spodobała mu się ta myśl. Może dla kogoś różdżka stanowiła tylko narzędzie, kawałek drewna, jednak on przywiązał się do swojej. Była pewnego rodzaju przyjaciółką, ratowała go w największych kłopotach. Zawsze i wszędzie z nim. Doszedł do wniosku, że nie bardzo chce ją zmieniać, i ponownie zajął się kontemplacją swoich dłoni. Nie mógł sobie przypomnieć, w jaki sposób zawsze trzymał różdżkę. Pamiętał, jak robili to Dumbledore, Ron i Hermiona, a nawet Snape, jednak było to dla niego czynnością tak odruchową, że nie zwracał na to uwagi w swoim wypadku. Pogrążony w przyjemnym otępieniu (które bardzo często przychodzi po atakach złości w okresie dorastania, ale o tym Harry już nie wiedział) dopiero po chwili zauważył, że w pokoju pojawił się profesor Snape. Nie zmieniło to jednak jego postawy w jakiś specjalny sposób. Nadal pozostał spokojny i zrelaksowany. Przykrył się kołdrą, zwracając jedynie uwagę na to, w jaki sposób zaciskają się na niej jego dłonie. Nagle przyszło mu do głowy, że leży w tym miejscu już dłuższy czas, a co kilka dni pościel zdaje się być świeża. Bandaże wyglądają, jakby codziennie były zmieniane. Z zakłopotaniem stwierdził, że skrzat musi robić to wszystko, gdy on śpi. Pocieszył się nieco myślą, że najprawdopodobniej robi to z pomocą magii. Podniósł nagle głowę i spojrzał na Snape'a, który siedział w fotelu i przyglądał mu się uważnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Harry odnosił dziwne wrażenie, że mężczyzna czyta w jego myślach. Uśmiechnął się nieświadomie, gdy przypomniał sobie opinię Mistrza Eliksirów, gdy ten usłyszał to mugolskie określenie.
- Co robiłeś przed utratą przytomności? - zapytał w końcu Snape tonem tak zimnym, że przyjemna otoczka wyciszenia, która otaczała Harry'ego, znikła. Chłopak wzruszył ramionami.
- Czytałem dokumenty - odparł. Po co Snape chce to wiedzieć?
- Coś jeszcze?
Harry potrząsnął głową.
- Nie.
- Jesteś tego pewien?
Harry skrzywił się. Po co pyta tyle razy? Przecież jego odpowiedź była jasna.
- Mówiłem już, że nic więcej nie robiłem! - żachnął się. - Obudziłem się, czytałem dokumenty i straciłem przytomność! To wszystko! Nie wiem, po co pan zadaje te wszystkie pytania, przecież wyrażam się jasno!
Snape zacisnął usta.
- Jeśli zadaję pytanie, to zawsze jest jakaś przyczyna, chłopcze. Jeśli utratę przytomności spowodowały eliksiry, to możliwe, że należy je odstawić lub zmodyfikować. Co czułeś podczas czytania?
- To nie twoja sprawa - warknął chłopak.
- Przypominam po raz kolejny, że nie jestem twoim kolegą. Odpowiedz na pytanie.
Harry prychnął. Czuł gniew, który niemalże rozsadzał go od środka.
- No jasne, niemalże zapomniałem! Jesteś moim ojcem. I co zrobisz? Ukażesz mnie? Mam to gdzieś! Te wszystkie pytania, eliksiry i ciebie! Przede wszystkim ciebie!
- Histeryzujesz - stwierdził spokojnie Mistrz Eliksirów. Ten spokój jeszcze bardziej rozdrażnił Harry'ego. Wychylił się gwałtownie w kierunku Snape'a.
- Jesteś dupkiem - syknął gniewnie, czując, że pod spojrzeniem profesora coś ponownie hamuje mu oddech, że znów nie może złapać powietrza. Cofnął się z powrotem i przyłożył dłoń do klatki piersiowej. Wciągnął głęboko powietrze.
- Histeryk. - Dobiegł do Harry'ego szyderczy głos Snape'a.
Chłopak chciał zaprotestować, jednak nie mógł wydobyć z siebie słowa. Ogarnął go paraliżujący strach. Łykał gwałtownie powietrze, ze wszelkich sił starając się uspokoić. Skupił się na głębokim i równomiernym oddechu. Ból w klatce piersiowej powoli ustępował, a wraz z tym pojawiało się zakłopotanie.
Gdy w końcu był w stanie normalnie oddychać, uniósł głowę, by spojrzeć na Snape'a. Profesor siedział, a na jego twarzy malował się szyderczy uśmiech. Harry'emu wydał się w jakimś stopniu tryumfalny.
- Panika. - Snape splótł palce. - Wygląda na to, że sytuacja mocno cię przerosła. Właśnie tego chciałem się dowiedzieć, zadając ci tak wiele pytań.
Harry milczał, patrząc kątem oka na Mistrza Eliksirów. Denerwowało go, że ten człowiek potrafi zachować spokój w każdej sytuacji, a w dodatku jest świadkiem jego słabych chwil.
- No więc, co spowodowało wczorajszy atak paniki?
- To. Nie. Jest. Twój. Pieprzony. Interes - wycedził chłopak.
Snape westchnął ciężko.
- Czyżbyś spojrzał w lusterko?
- Przestań się wreszcie czepiać mojej blizny! Nienawidzę jej! - krzyknął chłopak, opacznie przyjmując słowa profesora, który - ku jego irytacji - uśmiechnął się pogardliwie.
- Chodziło mi raczej o zmiany, które zaszły na twojej twarzy, chłopcze.
Harry gwałtownie wciągnął powietrze, jednak tym razem nie miało to nic wspólnego z paniką.
- To nie możliwe - jęknął. - To za szybko...
- Przykro mi, że twórcy eliksiru nie uwzględnili czasu, który byłby dla ciebie wygodny - sarknął Snape.
Harry wydął usta i założył ręce na piersi. Nie mógł wiedzieć, że według Snape'a wyglądał teraz jak małe, obrażone dziecko, posłał mu więc gniewne spojrzenie.
- Zostawię cię, byś mógł to wszystko przemyśleć. Razem z kolacją dostaniesz eliksir uspokajający, możesz go użyć w razie potrzeby. Liczę na to, że znasz znaczenie słów w razie potrzeby.
Harry skrzywił się popisowo i otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak nie zdążył, ponieważ profesor wyszedł.
Chłopak przez dłuższą chwilę wpatrywał się w zamknięte drzwi, mając wrażenie, że umieszczone na nich książki spoglądają na niego wrogo. Kilka dni wcześniej zastanawiał się, o czym one są. Grzbiety z reguły miały w różnych odcieniach brązu, a napisy na nich już dawno przeszły do historii. Teraz zdawało mu się, że są zimne i nieprzystępne, zupełnie jakby przejęły nieprzyjemną aurę od człowieka, który za nimi zniknął, pozostawiając Harry'ego ogarniętego złością. Złapał poduszkę i cisnął nią w drzwi. Po chwili jednak pożałował swojego czynu, ponieważ twarde zwieńczenie łóżka uwierało go w plecy. Uderzył dłonią w kołdrę i ponownie zwrócił uwagę na swoje palce. Teraz, gdy był pewien, że odziedziczył je po Snapie, strasznie go złościły. Nie potrafił określić, jak bardzo nienawidzi Mistrza Eliksirów!
22.
Severus wyszedł z pokoju lekko rozbawiony. Był pewien, że w całym swoim życiu nie znalazł się w tak dziwacznym położeniu. W końcu nigdy nie było mu dane zajmować się nastolatkiem, który psychicznie znajduje się jednocześnie na poziomie osoby wiele starszej i wiele młodszej. Odbyta rozmowa uświadomiła mu, że ma do czynienia z dzieckiem, które przeżyło dużo więcej niż powinno i potrafi zrozumieć proporcjonalnie więcej niż jego rówieśnicy. Jednak z drugiej strony wydarzenia towarzyszące życiu chłopca nie pozwoliły mu rozwinąć innej części psychiki. Więc gdy w okresie dorastania znalazł się pod pełną opieką odpowiedzialnej, dorosłej osoby, sprawdza, na co może sobie pozwolić, dokładnie tak jak pięcioletnie dziecko. Mistrz Eliksirów wszedł do swojej pracowni, zastanawiając się, jak powinien podejść do tej sytuacji. Dumbledore kilkakrotnie powtarzał mu, że temu chłopcu brakuje miłości, która - paradoksalnie - ocaliła mu życie. Albus żałował, że sam nie może stać się dla niego tak bliską osobą, jakby chciał. Severus zdawał sobie sprawę, że dyrektor kocha chłopca jak swojego własnego syna, a może raczej wnuka, jednak sam nie podzielał jego uczuć w najmniejszym nawet stopniu. Wręcz przeciwnie. Nie znosił tego dzieciaka i nie zamierzał stać się dla niego idealnym, kochającym ojcem. Z własnego doświadczenia wiedział, że posiadanie takiej osoby nie jest do szczęścia potrzebne.
Sięgnął do kredensu i wyciągnął składniki potrzebne do sporządzenia eliksiru przeciwbólowego. Nie był to jednak zwykły eliksir, lecz wzbogacony o korzeń hakorośli. Severus sądził, że dodanie tej rośliny wystarczy, aby wzmocnić eliksir i sprawić, by jego działanie skupiło się na szybko rosnących kościach. Jednak gdy obserwował chłopaka, doszedł do wniosku, że to nie wystarczy. Szukał więc czegoś, co nie kłóciłoby się z czarcim pazurem***. I właśnie dzisiaj rano, gdy wracał od Lucjusza, przyszła mu do głowy możliwość użycia korzenia kozłka. Roślina nie działała wprawdzie na kości i stawy, jednak przyczyną zmniejszonej skuteczności eliksiru mógł być ból mięśni, a nie stawów.
Dokładnie i z pietyzmem przygotował wszystkie potrzebne ingrediencje i ustawił kociołek pełen wody na palniku.
Uwaga, jaką należało poświęcić eliksirowi, pomogła mu w całkowitym uspokojeniu emocji. Gdy skończył pierwszą, najtrudniejszą fazę warzenia, zdjął wierzchnią część szaty i podwinął rękawy koszuli, stawiając drugi kociołek na palniku obok. Napełniwszy go wodą, zaczął automatycznie dodawać potrzebne składniki, mieszając co chwilę pierwszą miksturę.
Warzenie ponownie wywarło pożądany efekt. Całkiem już spokojny pozwolił sobie wrócić wspomnieniami do dzisiejszego poranka.
Lucjusz nie wyglądał na zaskoczonego, gdy wczesnym rankiem zobaczył go w swoim salonie. Severus skinął głową w odpowiedzi na powściągliwy uśmiech przyjaciela i chętnie przystał na jego propozycję porannego spaceru. Ogród otaczający Malfoy Manor urządzony był w stylu angielskim i utrzymany w idealnym stanie. Gdy ruszyli główną ścieżką w kierunku stawu, Severus z przyjemnością obserwował ostatnie strzępki mgły plączące się pomiędzy drzewami. Szli nieśpiesznie, wymieniając uwagi na temat drobiazgów dotyczących ich obu, rzadko kiedy związanych z poważnymi problemami. Obaj zręcznie lawirowali pomiędzy tematami, które mogłyby wiązać się w jakikolwiek sposób z Czarnym Panem.
- Chciałbym, abyś coś dla mnie zrobił - powiedział w końcu Snape, gdy wyczuł, że nadszedł właściwy moment. Patrzył uważnie na Lucjusza, który uniósł brew, dając mu tym samym znak, by mówił dalej. - Jednak abym mógł powiedzieć, o co chodzi, konieczna jest przysięga milczenia.
Malfoy przystanął, mierząc go uważnym spojrzeniem stalowych oczu.
- Rozumiem, że to istotna sprawa.
- Bardzo istotna.
Mężczyzna skinął głową i odwrócił się przodem do jeziora. Severus splótł ręce na piersi. Był świadom, jak trudne jest złożenie przysięgi milczenia, gdy nie ma się choć podstawowych informacji o sprawie. Wbił wzrok w prującego taflę wody łabędzia. Królewski ptak wykazywał iście królewską godność. Płynął powoli, ze spokojem pozwalając, by podziwiano jego piękno. Jednak po dłuższej chwili uznał najwidoczniej, że audiencja dobiegła końca, gdyż odpłynął w kierunku przeciwległego, przysłoniętego zaroślami krańca jeziora.
W tym samym momencie Lucjusz ocknął się z zadumy i ruszył wzdłuż brzegu jeziora. Severus podążył za nim, bacząc przy tym, aby nie narzucać przyjacielowi swojego tempa, lecz dostosować się do długiego kroku arystokraty. Mistrz Eliksirów nie spacerował. A raczej nie robił tego nigdy poza Malfoy Manor. Tutejsze ogrody robiły piorunujące wrażenie oglądane o różnych porach dnia, nocy i przy różnych pogodach, a Lucjusz doskonale wiedział, gdzie i kiedy zabrać swoich gości, by za każdym razem wywarło lepsze niż uprzednio wrażenie.
- Dobrze - powiedział w końcu Malfoy - złożę przysięgę obowiązującą do końca twojego życia.
Severus skinął głową. Rozumiał decyzję przyjaciela. W zasadzie nie spodziewał się, że Lucjusz zgodzi się na tak wiele.
W milczeniu przeszli kilka metrów i przystanęli między krzewami cisu japońskiego, skąd, jak Snape doskonale wiedział, nie mogli zostać zobaczeni przez nikogo, kogo by nie widzieli. Rytuał był krótki i niezwykle elastyczny. Łatwo mogło to zwieść niedoświadczonego czarodzieja, myślącego, że wykpi się od tak niepozornej przysięgi. Nic bardziej mylnego. O skutkach jej złamania mówiono rzadko i niechętnie, a każda próba jej obejścia kwalifikowana była jako zdrada.
Severus wysunął przed siebie lewą dłoń, na której Lucjusz położył swoją prawą.
- Czy ty, Lucjuszu Abraxasie Malfoyu, przysięgasz strzec sekretu, który ci powierzę, aż do dnia mojej śmierci?
- Przysięgam.
Severus wyszeptał inkantację i położył swoją prawą dłoń, na lewej Lucjusza. Stali chwilę w milczeniu, dopóki mrowienie w dłoniach nie ustało, po czym ruszyli dalej zupełnie tak, jakby nic się nie stało. A potem Severus zaczął mówić. Wprowadzenie Lucjusza w obecną sytuację nie trwało długo.
- Rozumiem więc - powiedział Malfoy - że chciałbyś, aby nasi synowie poszli do szkoły jednocześnie, aby ich spóźnienie pozostało niezauważone, i nie chcesz nic załatwiać osobiście?
Severus ponownie skinął głową.
- Niech więc tak się stanie. Sądzę, że będzie dobrze, jeśli Draco i Septimus poznają się przed pójściem do szkoły.
- Mogą pójść razem na zakupy na Pokątną. Będę ich obserwował. Lepiej by było, gdyby nie narobili problemów.
Na ustach obu mężczyzn pojawił się łudząco podobny pełen kpiny uśmiech.
***
Razem z kolacją skrzat przyniósł Harry'emu eliksir uspokajający i lusterko. Chłopak prychnął rozdrażniony. Czyżby Snape myślał, że wygląda aż tak paskudnie?
Chwycił za nie i uniósł. Patrzył w te same, co zawsze, zielone oczy, jednak wyraźnie widział, że mocno zarysowane brwi oraz wąskie usta, które pojawiły się na twarzy, nagle bardziej pociągłej, nie należą do niego. A przynajmniej nie należały jeszcze miesiąc temu, gdy ostatnio patrzył na swoje odbicie. Przeczesał ręką włosy, opadające mu smętnie na czoło. Ani jeden kosmyk nie odstawał już zawadiacko.
Chłopak odłożył lusterko na stolik, po czym westchnął głęboko, starając się nie dopuścić do głosu buzujących emocji.
*Korzeń Kozłka - działa uspokajająco i rozkurczowo. Ułatwia zasypianie.
**Korzeń hakorośli - korzystnie działa w chorobach reumatycznych i zwyrodnieniowych stawów, bólach kręgosłupa i pleców spowodowanych zmianami degeneracyjnymi chrząstek.
*** czarci pazur - inna nazwa korzenia hakorośli